Rozdział XXIX


Rozdział XXIX

Rozłąka

Czyli

Niemy płacz

Aiden:

Świt na dobre zagościł w moim pokoju. Promienie słońca znajdujące sobie wygodne miejsce na mojej twarzy sprawiły, że podniesienie się z podłogi jeszcze nigdy nie było takie trudne. Pięć lat. Właśnie teraz, w tej sekundzie, w tym momencie wieczności minęło pięć lat od czasu gdy moje zimne serce zostało wyrwane z piersi. Wspomnienia uderzyły we mnie z siłą rozpędzonego pociągu…

Jechaliśmy milczeniu w stronę Forks, żadne z nas nie miało odwagi się odezwać. Czułem wyraźnie gęstniejącą atmosferę, wiedziałem jednak, że jest to dopiero początek. Z głośnym westchnieniem spojrzałem na nią. Spodziewałem się dostrzec na jej twarzy wypisany olbrzymi ból, cierpienie albo chociaż odrobinę strachu. Jej mina nie wyrażała jednak żadnego z tych uczuć, była dosłownie wyprana z emocji. Zadałem pytanie, które od dawna tłukło się w mojej głowie, obijając boleśnie o czaszkę.

- Kiedy? - Głos mi się łamał. Na odpowiedź czekałem kilka sekund, które mimo mojego, bądź co bądź, sędziwego wieku wydawały się wiecznością.

- Mamy około miesiąca - powiedziała bardzo spokojnym i stonowanym, ale jednak nieobecnym głosem.

- Alice nic nie widziała w swoich wizjach? - zapytałem rozzłoszczony. Jak mogła przegapić tak istotną informację! Jak mogliśmy w ogóle na niej polegać przez te lata, skoro nie potrafiła zobaczyć czegoś tak znaczącego? Moje rozmyślania przerwała dość brutalnie Casidy.

- Oczywiście że widziała - powiedziała niedowierzającym tonem. -Były to jednak tylko niejasne strzępki informacji. Volturi przecież mają ogromne pojęcie o jej darze, starali się nie podejmować decyzji. Nie mieli jednak pojęcia o darze członkini watahy. - Westchnęła. Wjeżdżaliśmy właśnie na teren Cullenów i szczerze mówiąc nie miałem pojęcia jak się zachować w stosunku do reszty. Czy Alice już wiedziała? Czy im powiedziała? Czy Casidy pozwoliłaby im powiedzieć? Czy powinienem…?

- Chodź Ai - szepnęła. - Musimy im powiedzieć. - Bez słowa kiwnąłem głową i wysiadłem z samochodu. W mgnieniu oka na Casidy rzuciła się Alice. Wyglądała naprawdę okropnie, spoglądała na nią oczami szaleńca, miała potargane włosy i głośno łkała.

- Boże, jak mogłam tego nie zauważyć! Jak mogłam… Jak mogłam być taka głupia! - histeryzowała. Cas próbowała ją pocieszyć, powiedzieć że to nie jej wina, ale na niewiele się to zdało. Obie weszły po schodach mocno wtulone w siebie a ja pomaszerowałem za nimi. Jak można się było spodziewać, narada rodzinna trwała, słychać było podniesione głosy, sceptyczne myśli i łagodzące sytuacje wpływy Jaspera. Gdy tylko weszliśmy do salonu wszystko ucichło. Przez chwilę czułem jakbym mógł czytać w ich myślach, jednak szybko zdałem sobie sprawę, że mają je po prostu wypisane na twarzy. Zmieszaj ze sobą strach i zdezorientowanie, dodaj odrobinę zamieszania, bólu i zmartwienia i wyjdzie Ci właśnie to, co właśnie ukazało się moim oczom. Wtedy właśnie Casidy wywołała lawinę… Wystarczyło do tego jedno proste słowo.

- Odchodzę - powiedziała zdecydowanie, bez chwili zawahania. Nie czekając na rozwój wypadków kontynuowała - Wszystko to co się dzieje jest przeze mnie. Od początku wiedziałam jak to się skończy, nie mam zamiaru narażać waszej rodziny dlatego zabieram się stąd.

- Czyś Ty oszalała? - zapytał Carlisle bez cienia swojego zwyczajowego spokoju w głosie.

- Carlisle, posłuchaj…

- Nie, to Ty mnie posłuchaj! - Spojrzała na niego błagalnym spojrzeniem, przez które przebijała się stanowczość i wściekłość. - Nie rób scen, musimy dowiedzieć się, czego dokładnie chcą Volturi, nie wyciągajmy pochopnych…

- Nie wiesz czego chcą Carlisle?! - przerwała mu, a jej głos brzmiał niczym burza z piorunami. - Czy Aro, Kajusz albo Marek nigdy nie pokazali Ci, jak bardzo chcą siły i władzy?! Mogli ją uzyskać kompletując zdolnych, silnych i odważnych, ale oni sami jako wampiry nigdy nie byliby potężniejsi! Są pewnie LIMITY ! A te LIMITY może zlikwidować tylko jedna istniejąca rzecz na tym świecie! - grzmiała dalej a szał w jej oczach był naprawdę przerażający. Szkarłatna plama na jej tęczówce błysnęła ze wściekłości. To właśnie wtedy wszystko do mnie dotarło. Co możesz zrobić kiedy wiesz, że każda decyzja, którą od teraz podejmiesz z pewnością źle się dla ciebie skończy? Nasze spotkanie, nasza przyjaźń, nasza miłość… Wszystko zbliżało nas do nieuchronnego końca. Volturi nie pragnęli Casidy. Nie pragnęli jej ciała, jej siły i talentów. Nie pragnęli jej tak jak Alice, Edwarda czy Belli. Oni chcieli jej serca.

I dla siły byli gotowi wyrwać go jej z piersi, bez mrugnięcia okiem…

Poruszyłem się niespokojnie słysząc ciche pukanie do drzwi.

- Aiden? - Głos Alice brzmiał tak, jakbym miał jej zrobić krzywdę. Odczekałem w milczeniu aż usłyszę jej kroki. Odeszła. Mogłaby stać tam cały dzień, w końcu była wampirem. Ale po co miałaby czekać? Wiedziała, że nie odpowiem, że nie odezwę się ani do niej, ani do nikogo innego. Już nigdy.

- Aiden… - Casidy patrzyła na mnie błagalnie. - Proszę, pomóż mi… Ja… Ja naprawdę muszę stąd odejść… - Spojrzałem na nią po raz pierwszy oczami pełnymi miłości.

- Kocham cię… Nie mogę cię stracić…

- I tak mnie stracisz Ai… Oni mnie zabiją, wiesz o tym dobrze… - Westchnęła głośno i przytuliła się mocno do mojego torsu. Patrzyłem w jej piękne, szare oczy i od razu znienawidziłem siebie za słowa, które właśnie miałem zamiar wypowiedzieć.

- Istnieje sposób. - Mój głos brzmiał jak zderzenie się dwóch gór lodowych. Spojrzała na mnie najpierw z zaskoczeniem, a później z dzikością.

- Nie mogę tego zrobić, to byłoby tchórzostwo.

- Myślę, że już dość długo zgrywałaś odważną. Teraz postąp mądrze - ostrzegłem ją, a w moim głosie słychać było groźbę.

- Nie zmusisz mnie - odparła chłodno. Zaśmiałem się z wyższością. Cas otworzyła usta by coś powiedzieć, jednak zrobiła tylko zaskoczoną minę i pokazała mi gestem, żebym zaczekał na nią, po czym wampirzym krokiem wyskoczyła przez okno. Jak to zwykle miałem w zwyczaju olałem jej ostrzeżenia i wychyliłem się przez framugę. Obok niej stał nie kto inny jak Alfa watahy wilków. Jej głos nie wróżył nic dobrego, natomiast jego był zupełnie inny niż zwykle. Zazwyczaj władczy i zimny dzisiaj wyrażał niepewność i coś jeszcze… błagania?

- Co Ty tu właściwie robisz Liam? - zapytała chłodno.

- Wiesz, Audrey zobaczyła jak krwiopijca Cię gryzie, więc to chyba logiczne, że przyszedłem sprawdzić co tam u Ciebie - odpowiedział i jego ton szybko zmienił się na szyderczy. - W końcu jesteś centrum mojego wszechświata, zapomniałaś? - to retoryczne pytanie zadał z sarkastycznym uśmieszkiem. Casidy patrzyła na niego na wpół wściekła i na wpół zażenowana. Zastanowiłem się nad sensem jego słów. Czy Liam NAPRAWDĘ mógł być wpojony w Casidy? Przeżył bez niej prawie rok, a teraz potrafił odnosić się do niej, jakby była jego wrogiem. To wszystko nie miało już powoli sensu. Cas wypowiedziała moje przemyślenia na głos.

- Widzę Liam, że co jak co, ale z wpojeniem radzisz sobie cudownie - nie była to złośliwa uwaga, wyglądało to raczej, jakby przyjmowała tą sytuację z ulgą. A jednak. Liam wyglądał jakby nie zwrócił uwagi na jej komentarz.

- Pozwól sobie pomóc Casidy. To nie musi się tak skończyć.

- Musi Liam - odpowiedziała z troską. - Nie mam zamiaru mieszać w to nikogo, ani watahy ani Cullenów.

- Myślisz, że Zimni po prostu pozwolą Ci odejść? - prychnął pogardliwie. - Myślisz, że ja pozwolę Ci odejść? Znowu? - Ton jego głosu był błagalny… na swój sposób. Casidy nie czekała na odpowiedź. Odwróciła się na pięcie i wskoczyła na parapet kilkoma zgrabnymi ruchami.

- Musiałeś podsłuchiwać? - zapytała próbując, by ton jej głosu brzmiał chłodno. - Ty wścibski wampirze - podsumowała mnie jednym zdaniem. Zaśmiałem się krótko, jednak znowu przypomniałem sobie rozmowę tej pokręconej dwójki. Liam odszedł w pośpiechu.

- On… On naprawdę się w Ciebie wpoił? - zapytałem kręcąc z niedowierzaniem głową.

- Miałam pięć lat, nie pamiętam tego. - Wzruszyła ramionami. - Ale w skrócie tak.

- Dlaczego więc nie powiedział ci wtedy o wilkołakach? Przecież mógł, miał przyzwolenie.

- Nie chciał mnie narażać na stres - rozśmieszyły ją własne słowa, a następnie powiedziała z goryczą - Gdyby stres był najgorszym co mi się w życiu może przydarzyć to… - nie dokończyła, ale zrozumiałem co miała na myśli. Z westchnieniem położyła się a ja poszedłem za jej przykładem. Kochałem ją tak mocno, że byłem w stanie zrobić dla niej wszystko. Nawet coś za co by mnie znienawidziła do końca swoich dni. Walcząc z samym sobą przyłożyłem zęby do jej zimnej skóry.

- Aiden! - krzyknęła Alice. Tym razem wiedziałem, że było to coś poważniejszego niż zwykłe zamartwianie się. Kolejna narada rodzinna, jakaś wizja, cokolwiek. Wyrywając się z zamyślenia wstałem wyjątkowo opieszale jak na wampira i równie powoli zszedłem po schodach. Oczywiście wszyscy już tam byli. Wyraz twarzy Alice mówił sam za siebie - coś poważnego miało miejsce. Z każdą sekundą ciszy napięcie rosło. Stałem nieruchomo w połowie stopni i wpatrywałem się niecierpliwie w jej twarz. Gdy się ocknęła jej oczy wyglądały jak dwa ogromne spodki.

- Alice, co się stało? - zapytał Jasper potrząsając nią. Alice wyglądała nie na zszokowaną lecz zagubioną, zmieszaną. Odpowiedziała zdyszana jak maratończyk.

- Ja… On… Oni... Kensei…



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
rozdzial XXIX
ROZDZIAL XXIX Nessie
Rozdział XXIX
Podstawy zarządzania wykład rozdział 05
2 Realizacja pracy licencjackiej rozdziałmetodologiczny (1)id 19659 ppt
Ekonomia rozdzial III
rozdzielczosc
kurs html rozdział II
Podstawy zarządzania wykład rozdział 14
7 Rozdzial5 Jak to dziala
Klimatyzacja Rozdzial5
Polityka gospodarcza Polski w pierwszych dekadach XXI wieku W Michna Rozdział XVII
Ir 1 (R 1) 127 142 Rozdział 09
Bulimia rozdział 5; część 2 program
05 rozdzial 04 nzig3du5fdy5tkt5 Nieznany (2)
PEDAGOGIKA SPOŁECZNA Pilch Lepalczyk skrót 3 pierwszych rozdziałów
Instrukcja 07 Symbole oraz parametry zaworów rozdzielających
04 Rozdział 03 Efektywne rozwiązywanie pewnych typów równań różniczkowych
Kurcz Język a myślenie rozdział 12

więcej podobnych podstron