)
Medytacja Transcendentalna
Po plecach Beatlesów (1
Założyciel Medytacji Transcendentalnej - Mahesh Yogi, który nadał sobie tytuł przysługujący wielkim mędrcom i świętym (Maharsihi), przez długi czas szukał bezskutecznie okazji, aby zaistnieć na Zachodzie. Pomógł mu przypadek, a właściwie jeden z Beatlesów - George Harrison. Guru zafascynował młodego muzyka do tego stopnia, że wkrótce czwórka z Liverpoolu w komplecie poddała się naukom Maharishiego. Znalazło to oczywiście swój oddźwięk w prasie. Tysiące ludzi garnęło się do mistrza płacąc niemałe kwoty za instrukcje dotyczące medytacji. Co prawda Beatlesi w niedługim czasie odtrąbili odwrót, lecz ich zainteresowanie Medytacją Transcendentalną trwało na tyle długo, by cała sprawa nabrała rozgłosu.
Maharishi Mahesh Yogi urodził się w 1911 r. w Dżabalpurze w Indiach. Mając trzydzieści pięć lat ukończył wydział fizyki na uniwersytecie w Allahabadzie (Indie). Potem przez kilka lat pracował w bliżej nieokreślonych zakładach przemysłowych, by następnie przez trzynaście lat praktykować medytację pod kierunkiem mistrza czczonego w ruchu jako Guru Dev, znanego również jako Swami Brahmananda Sarawasti Jagadguru Bhagwan Shankaracharya. Na jego właśnie zalecenie Maharishi opuszcza podhimalajską pustelnię, by propagować swe doświadczenia.
Zauroczony Harrison
W rodzimych Indiach oddźwięk jest praktycznie żaden, przeto Maharishi Mahesh Yogi przenosi się do Londynu, gdzie zakłada Międzynarodowe Towarzystwo Medytacji. Następnie odwiedza Stany Zjednoczone. Jak trafnie zauważył - „nowe idee lepiej przyjmowane są w krajach technologicznie rozwiniętych”. Tu również jego starania przynoszą z początku mierne efekty. Zachód przyjmuje jego nowe koncepcje z wielkim oporem, lecz Maharishi nie ustaje w wysiłkach, realizując przez następne dziesięć lat trzynaście światowych tourné e i odwiedzając pięćdziesiąt krajów. Dopiero później, w 1967 roku, następuje wyraźny przełom. Spotyka on George'a Harrisona, jednego z Beatlesów, który studiuje wówczas muzykę indyjską. Harrison pozostaje pod tak wielkim wrażeniem tego żyjącego w celibacie wegetarianina, głoszącego ideę pokoju i psychicznego wyciszenia, że udaje mu się przekonać resztę swej grupy, iż Maharishi zna to, czego oni poszukują. Cała czwórka udaje się wraz z mistrzem do Walii, gdzie uczy się medytacji pod jego osobistym kierownictwem.
Reklama dźwignią handlu
Beatlesi okazują się gorliwymi uczniami Maharishiego twierdząc, że dzięki niemu znaleźli odpowiedź na swe potrzeby i naprawdę zaczęli żyć. John Lennon wyznaje dziennikarzom: „To największa sprawa w naszym życiu”. Ringo Starr oznajmia: „Od czasu spotkania z Jego Świątobliwością czuję się wspaniale”. Zaś Paul McCartney tłumaczy z entuzjazmem: „Medytacja transcendentalna jest dobra dla każdego”. Wielka czwórka spędza pewien czas w Rishikesh u podnóży Himalajów, w założonej przez Maharishiego International Academy of Meditation. Owa pielgrzymka do Indii jest dla Beatlesów równie dobrą reklamą, jak dla Mahesh Yogi'ego. Notowania Maharishiego rosną. Pod koniec 1965 roku było jedynie 220 osób medytujących związanych z TM, w końcu 1968 roku jest ich już 12 tysięcy. Wraz z chłopakami z Liverpoolu na kurs medytacji zapisuje się dwóch członków zespołu The Beach Boys, Donovan, Shirley McLaine, Mia Farrow i kilka innych znakomitości z Hollywood. Do tego ekskluzywnego grona dołączają się nawet the Rolling Stones. Wszystko opisują szczegółowo dziennikarze z całego świata. Zaś tysiące ludzi, idąc za przykładem swych idoli, praktykują medytację na sposób Maharishiego, płacąc mu regularnie za pouczenia w tej sztuce.
Nieoczekiwany odwrót
Kiedy wydaje się, że sławie Maharishiego nie może już nic zaszkodzić, a pieniądze z kursów napływają szerokim strumieniem, następuje poważny kryzys. Idylliczną atmosferę przerywa nieprzewidziany incydent — na skutek nadużycia narkotyków ginie Brian Jones z zespołu Rolling Stones. Zaskoczeni obojętnością swego mistrza Beatlesi wracają do Anglii. Z nutką rozczarowania w głosie oświadczają wszem wobec, że „popełnili omyłkę”. Tłumaczą, że ich entuzjazm był nieusprawiedliwiony, a posłannictwo i techniki Maharishiego nie dały odpowiedzi na ich problemy. Pozostałe supergwiazdy również zaczynają się wycofywać, nazywając samozwańczego guru „starzejącym się hinduskim naciągaczem”.
Maharishi zrasta się jednak z legendą Wielkiej Czwórki. Tym bardziej, że długo jeszcze w sądach dochodzi spodziewanych zysków. Co więcej, staje się bohaterem skandalu trafiając na szpalty prasy brukowej. Beatlesi uwieczniają go w piosence Sexy Saddie, na pamiątkę tego, że zalecał się bezceremonialnie do aktorki Mia Farrow. Przetrwał w owym przeboju jako fałszywy mędrzec. Refren brzmi bowiem: „Sexy saddhu, what have you done, you've tried to fool everyone”.
Nic tu po mnie
Jak by tego jeszcze było mało, tournée Maharishiego po Ameryce kończy się fiaskiem. Podróż z odczytami do dziewięciu miast Stanów wypada mizernie. Guru, który przekonał się jak niestała jest zachodnia publiczność, traci swój dotychczasowy entuzjazm. Oświadczając: „Wiem, że mi się nie powiodło. Moja misja jest zakończona”, wsiada do odrzutowca i wraca do Indii.
A co z Beatlesami? Szukają innych mistrzów, bardziej związanych z muzyką. Łączą się na jakiś czas z krysznaitami. Karierę robi wówczas mantra Hare Kryszna, lansowana między innymi przez zespół „Hair”. Wraz z nią rozgłos uzyskuje krysznaicka „biblia” — Bhagawadgita. Ale o tym w kolejnym odcinku.
Piotr Tomasz Nowakowski
1