Stanisław Barańczak
WYPEŁNIĆ CZYTELNYM PISMEM
Urodzony? (tak, nie; niepotrzebne
skreślić); dlaczego "tak" ? (uzasadnić); gdzie
kiedy, po co, dla kogo żyje? z kim się styka
powierzchnią mózgu, z kim jest zbieżny
częstotliwością pulsu? krewni za granicą
skóry? (tak, nie); dlaczego
"nie"? (uzasadnić); czy się kontaktuje
z prądem krwi epoki? (tak, nie); czy pisuje listy do
samego siebie? (tak, nie); czy korzysta
z telefonu zaufania (tak,
nie); czy żywi
i czym żywi nieufność? skąd czerpie
środki utrzymania w ryzach
nieposłuszeństwa? czy jest
posiadaczem majątku
trwałego lęku? znajomość obcych
ciał i języków? ordery, odznaczenia,
piętna? stan cywilnej odwagi? czy zamierza
mieć dzieci (tak, nie); dlaczego
"nie"?
Tekst do wygrawerowania na nierdzewnej bransoletce, noszonej stale na przegubie na wypadek nagłego zaniku pamięci
Jeżeli coś cię boli:
- dobra wiadomość: żyjesz.
- zła wiadomość: ten ból czujesz wyłącznie ty.
To wszystko dookoła,
co cię szczelnie otacza
nie czując twego bólu,
jest to tak zwany świat.
Ubawi cię, że jest on realny i jedyny,
a lepszego nie będzie przynajmniej póki żyjesz.
Gdy już skończysz się śmiać,
odrzuć logiczny wniosek,
że taki świat być musi
przywidzeniem lub snem. Traktuj go całkiem serio,
jak on przed chwilą ciebie -
dokonując wyboru
specjalnej ciężarówki, By w określonym miejscu
i ułamku sekundy
potrąciła cię, kiedy
przechodziłeś przez jezdnię.
Stanisław Barańczak
U końca wojny dwudziestodwuletniej
U końca wojny dwudziestodwuletniej,
w dzień zwycięstwa nad sobą, w dzień
przegranej z sobą, gdy się wszystko wyjaśniło
pochodniami pochodów, kagankiem kagańca,
gdy zapomniałeś nazwisk i adresów,
oświecony lampą z biurka prosto w oczy, jak
krótkim tchem psa spuszczonego ze smyczy, w ten dzień
ostatecznego zawieszenia broni
nad głową;
szedłeś z nimi; uciekałeś z nimi;
u końca wojny dwudziestodwuletniej
liczyłeś zaginionych, zmarłych i zabitych
w sobie samym, choć nigdy nie byłeś wśród siebie
tak jasno żywy pod oświatą lampy,
zapominając nazwisk i adresów
(a szedłeś z nimi; uciekałeś z nimi).
jeszcze z wilgotnym żarem tchu na twarzy
zachowanej bez celu i składu;
w ten dzień
jakże pragnąłeś rozgromienia klęski,
triumfu nad zwycięstwem, nowej wojny w sobie;
mogłeś od nowa utkać dywanowy nalot
na ochrypłym od krzyku gardle, nalot łez
wybuchających cierpkim oświeceniem gniewu,
od nowa atakować ostygłe okopy
w huraganowym ogniu ich krzyżowych pytań;
u końca wojny dwudziestodwuletniej,
gdy zapomniałeś nazwisk i adresów,
grzebałeś zaginionych, zmarłych i zabitych
w pojemnym grobie cienkościennej czaszki:
bo szedłeś z nimi; uciekałeś z nimi.
Melomani miasta Metz,
Melomani miasta Metz,
mecenasujący mezzosopranom-małolatkom
(może mniej - mężatkom, matkom
mrowia malców matronom),
mruczą: - Marny masz metronom,
Mimi! Mdłymi merdnięciami
monotonnie Mimi mami
małowarta maszyneria...
Minus miasta Metz: mizeria
małoopłacalnych Muz!
Merkantylizacji mus
mchem mogiłę Muzom mości...
Mur mieszczańskiej mentalności:
mason, masarz, masażysta,
masochista, maszynista!...
Mierność mędrca, modelarza,
ministranta, metrampaża,
mierniczego, metodysty,
mitomana, medalisty,
mechanika, menadżera,
maga, męta, mima, mera!
Muzykalna ma młodzieży!
My, miejscowi milionerzy,
moc moralną mecenatu
maksymalizujmy! Matu-
rzystko-mezzosopranistko!
Miałżebym, minimalistko,
mierzyć moją miłość mini-
aturową miarką, Mimi?
Misją mą - monumentalna,
momentalna, monetarna
materializacja marzeń,
mózg mącących mgieł mirażem!
Motto: Marzysz - możesz mieć!
Miotaj, Mimi, monet miedź;
masakrując mą mamonę,
mów mi: - Muszę mieć mielone
mięso, mydelniczkę, mufkę,
miód, magazyn >>Moi<<, miętówkę!
Mienie - mieniem marnowanem?
Minie miesiąc - Mediolanem
Mniejszym mianujemy Metz,
miasto Muz, mazd, mezz. mec.!
JAKIEŚ TY
Właściwie nie muszę wiedzieć o tobie nic więcej, niż
to, że jesteś tym jakimś Ty, które formuje mi w ustach
i - przez opar wydechu, przez opór języka, przez niż
atmosferyczny, przez kłęby spalin nad jezdnią, mgłę lustra,
pył międzyplanetarny - każe przebijać się (z ust
do ust, przez moża, z tego świata na tamten, z chodnika
na chodnik, z murów mózgu w ten sam mur czy mózg)
drugiej osobie liczby pojedynczej czasownika,
jakiemuś "słyszysz", "nie milcz", "pamiętasz", "spójrz", "bądź",
które, prostolinijnie wysłane przed siebie, pętlą
powraca, nie drasnąwszy skóry, ścian, urwisk, słońc,
mój rozmówco, Fachowy Psychoterapeuto,
Łaskawy Czytelniku, Wszechmogący Panie,
Nieśmiertelna Jedyna, Od Czterdziestu Dwóch
Lat Już Wytężający Nadaremnie Słuch
Sobowtórze, Tubylcze na Brzegu, skąd jak bumerang
ze świstem nadlatuje ciągle to samo pytanie
zmienione w tę samą odpowiedź: że w międzyczasie umieram.
Przywracanie porządku
1.
Według nie potwierdzonych doniesień. Które traktować należy
ostrożnie. Według nie potwierdzonych doniesień,
które dotarły z opóźnieniem spowodowanym
przez niesprzyjajace sniegi i zasieki. Według
nie potwierdzonych doniesień, posunięto się za daleko
w łapczywym chwytaniu powietrza w płuca, zatracono
poczucie rzeczywistości w odmowie przyjmowania kopniaków,
zakłócono dialog kastetu ze szczęką, z winy tej ostatniej.
Według nie potwierdzonych doniesień, trudno się dziwić.
Trudno się mianowicie dziwić zdecydowanej reakcji.
Reakcji spowodowanej wolą przywrócenia porządku,
tak aby każdy widział, gdzie jest jego miejsce.
2.
najważniejsza rzecz, wiecie, koordynacja i precyzja,
grudzień, rozumiecie, krótkie dni więc ciemno,
mróż, więc każdemu zimno, długo nie pociągną
bez opału i żarcia w tych, jak je tam, stoczniach,
do tego armatki wodne, wiecie , skutek murowany,
namioty w szczerym polu, od razu skruszeje
jeden z drugim, koordynować trzeba takie rzeczy
precyzyjnie, a grudzień, wiecie, tylko raz do roku.
3.
A przecież tyleśmy się nasłuchali po nocach
doniesień o ruchach wojsk,
niepewni do czego one właściwie zmierzają
robaczkowym ruchem gąsiennic, do jakiego stopnia
długości geograficznej mogą się posunąć.
te ruchy wojsk tak wyraxnie dające do zrozumienia,
że są przeciw ruchawkom, za zorganizowanym
ruchem na świeżym powietrzu, przeciwko rozruchom,
za rozruchem jeszcze jednego wielkiego pieca,
przeciw ruchom oporu, za ruchem wstecznym,
ale że dla jasności sytuacji i tak będą
strzelać do wszystkiego, co się rusza,
te lufy zniżające się do wysokości
potylicy (spróbuj no bratku, ruszyć głową), te kleszcze,
unieruchamiające głowę kraju;
zdawało nam się, że to niemożliwe
że te kleszcze, wbrew sobie, właśnie pomagają
w porodzie.
4.
L., wiem, że nie dostaniesz tego listu,
ale wysyłam. Właśnie nie wiem, co powiedzieć.
To wszystko jest zanadto jak wyjete z twoich
absurdalnych dowcipów. Ci sami faceci,
pamietasz, śmielismy się z nich, kiedy dyżurowali
w samochodzie pod oknem, pełni policyjnej frustracji,
a my wolni ludzie, słuchalismy płyt z "Winterreise" Schuberta,
popijając bługarskie wino, I oni teraz królują.
Jestem pewien, że nie bierzesz tego zbyt poważnie.
To ich marne zwycięstwo, ta ich satysfakcja,
że oto można wreszcie bezkarnie dać w twarz.
Pamiętasz, zatrzymany za noszenie czarnej opaski,
zgasiłeś ich krótkim "owszem", kiedy z rechotem pytali,
czy naprawdę wierzysz, że Bóg istnieje. Czasami
obezwładnia ich nasz śmiech, czasem nasza powaga.
Aż tyle do wyboru. W gruncie rzeczy jest się zawsze wolnym.
Wiem, że wiesz o tym, nawet teraz, zwłaszcza teraz.
5.
Orzeł, tu Sokół, mów co u ciebie, odbiór.
Tu u nas też gorąco, nie zawracaj głowy,
skąd mam wziąźć ludzi, sam potrzebuję, odbiór.
A co mają robić, idą i wykrzykują, odbiór.
A takie tam, wolność, sprawiedliwość, odbiór.
A gaz pobrałeś, odbiór. No to na co czekasz, Orzeł,
przyładuj im, a potem zdrowe grzanie, odbiór.
Tak jest, żeby im się odechciało raz na zawsze.
6.
Niechaj przecie widzą - gdy konamy!-
Słowacki
Według nie potwierdzonych doniesień, gdzieś kona
jakaś nadzieja z przestrzelonymi płucami, jakiś
sens zatłuczony pałkami, ale niechaj nikt
tego nie ogląda, niech lepiej nie dojrzy
oko satelitarnej opatrzności, niech te niebiańskie
kamery, które są w stanie wykryć ognik papierosa,
nie widzą żywych pochodni, niech poduszka chmury
kładzie się szczelnie na usta i usprawiedliwia
to, że nie możemy uznac za naocznie stwierdzoną
tej rażącej, tej wymagającej, tej którejś z rzędu śmierci.
7.
A przecież tyle było tajnych akt,
które po latach ktos odkrywał w zapomnianej
ksaie pancernej, tylu było ludzi, którzy
po latach odważali się wreszcie opowiedzieć,
jak wyrywano im paznokcie, tyle było
ujawnionych po latach list z krzyżykiem przy nazwiskach
i grobów gdzie po nocy chowano ich w workach z plastiku;
i już zdawało się, że to niemożliwe,
aby ktoś jeszcze raz liczył na zatarcie śladów,
na to, że kamień w wodę rzucony przepadnie,
bo nie ma dna, na którym mógłby się zatrzymać.
8.
Skąd pan wziął tę ulotkę, na jakiej podstawie
przebywał pan na ulicy o tej porze, jakim
prawem ta czarna opaska na rekawie, milczeć,
my zadajemy pytania, jesteśmy, jak pan widzi grzeczni
i oczekujemy równie grzecznej odpowiedzi, kto dał panu prawo
do tych praw, do kogo należy
ta pana Polska, gdzie się ukrywa
ta wasza Matka Boska, kontakty, nazwiska,
adresy, milczeć, my zadajemy
sobie trud po nocy, a pan co, to takiej
grzeczności was uczyli na uniwersytecie
za państwowe pieniądze, kto was uczył
takich wyrazów, kto was podjudzał
do tego wyrazu twarzy, milczeć,
my zadajemy cierpienia, chyba zdaje pan sobie sprawę
z tego, w jakich czasach pan żyje, w jakich
środowiskach się pan obraca, daty,
nazwiska, fakty, tylko grzecznie mi tu, grzecznie.
9.
W., wysyłam przez okazję pędzle,
chociaż pewnie nie dojdą. Słyszałem, że próbujesz malować
w Ostrowie. I że źle wyglądasz po głodówce.
Ale wiem, że źle wyglądasz jak zwykle, ten sam fason,
ten sam wąs a la jak Nicholson w "Ostatnim zadaniu",
te sentencje: "Jeśli mężczyzna po trzydziestce
budzi się i nic go nie boli, znaczy, że nie żyje".
Tak naprawdę to staraliśmy się im pokazać,
że nie jesteśmy dziećmi, że jesteśmy dorośli ludzie,
mężczyźni po trzydziestce, bądź co bądź. A im
tym naszym szkolnym kolegom, którzy po maturze poszli w rozsądniejszą stronę.
zabawna rzecz, chodziło o to samo.
Tyle, że oni chodzili na inne filmy. Dla nich
być mężczyzną oznaczało nosić kaburę pod pachą,
jeździć szybkim samochodem, z piskiem opon na zakrętach,
i strzelać fachowo, z półprzysiadu, trzymając pistolet oburącz.
Dla nas dorosłość była raczej jak skrzywienie ust
Humpreya Bogarta, ironiczna gorycz, którą
trzeba przełknąć, bo wypluć w towarzystwie nie wypada.
Ten twój obrazek: książę Józef Poniatowski
skaczący do Elstery, z baczkami, a jakże,
gdy koń wygłasza komentarze: "Wiedziałem, że tak się to skończy".
Trzymaj się, W. Machnij coś w tym stylu.
10.
Według nie potwierdzonych doniesień, ta postać
za tarczą z pleksiglasu może mieć w zasadzie
dobre zamiary, ten głos szczekający komendę
"Ognia!" może mieć zupełnie co innego
na myśli, ten czołg wywalający bramę
może otwierać jakieś nowe perspektywy,
ta pałka, która opada na leżącego człowieka,
może być barierą, chroniącą przed czym znacznie gorszym,
nie śpieszmy się z wnioskami, bądźmy
obiektywni, każdemu nalezy dać szansę.
11.
Niniejszym deklaruję swoją lojaność i chęć
powrotu do domu, zobowiązuję się przestrzegać
porządku prawnego i wszystkich znajomych
przed tym, co mnie spotkało i o czym nikogo
nie wolno mi informować, szczerość powyższego
świadczę własnoręcznym podpisem, którego rzekome
wymuszenie jest fikcją, co zobowiązuję się oświadczyć
w najbliższym spontanicznym wywiadzie telewizyjnym.
12.
A przecież znaliśmy ich tylu, tych z zasznurowanymi ustami,
sztywno się trzymających, z twarzyczką nadętego niemowlęcia
nad dorosłym krawatem, tych pozbawionych dożywotnio
poczucia własnej śmieszności, zdejmujących
uroczyście dyscyplinę ze ściany, zakrętasem
ozdabiających własny podpis pod cudzą decyzją,
tych trzaskających linijką (ma być tak, jak mówię)
w stół familijny albo oficjalne biurko:
to niemożliwe, aby wszystko było
tak śmiertelnie infantylne, aby miłość miała
tak wielką skalę, aby podstarzałe dzieci
zabrały się do robienia porządku w dziedzinach
takich jak życie i nadzieja, a więc bądź co bądź poważnych,
które powinny mimo wszystko być
pozostawione raczej nam, dorosłym
13.
A, ten list nie dojdzie na pewno, sam nie wiem
czy jest sens pisać. Czytam twoje artykuły
przemycane z Białołęki. Twój tryumfalny jąkający sie dyszkant
kosmyk włosów owijany wokół palca, celofan
z opakowania papierosów zwijany i rozwijany
w rękach, gdy perorujesz. Widzę to i nie widzę,
słyszę cię i nie słyszę przez mury, przez szum Atlantyku,
przez zgrzyt gąsiennic. W przerwach między jednym a drugim
pobiciem czy aresztowaniem cwaniackie powiedzonka,
"gówno w prążki", "Nie ma co się obcyndalać",
a zaraz potem żarliwe sprawy życia i śmierci.
A może dlatego wszystko tak dobrze pamiętam,
przez ten natarczywy rytm twojego jąkania.
Prawda, A. Nie ma się co obcyndalać. Trzeba
pamiętać tylko te parę prostych zdań,
pytań właściwie, tak krótkich, że można je wszędzie przemycić
na skrawku celofanu, zwijanym i rozwijanym w palcach.
14.
Proszę się rozejść, bo użyjemy broni,
uprzedzam, że naboje nie są
ślepe, znajdą drogę do serca, trafią
do przekonań, proszę
się rozmyślić, bo uzyjemy siły,
ostrzegam, że pałki są
długie, sięgną po rozum
do każdej głowy, czy ją ktos podnosi
czy nadstawia, proszę się
rozstać z nadzieją, bo użyjemy gazu,
zaznaczam, że gaz jest
łzawiąc, ktoś tu gorzko zapłacze, oczyścić mi zaraz
z nadziei ten plac, ten mózg, ten kraj, ma być
czysty jak łza.
15.
Według nie potwierdzonych doniesień, zabitych
Jest tylko siedmiu, cóż to znaczy siedmiu
zabitych, cała operacja
kosztowała zadziwiająco niweiele, sprawność
i tempo mogły naprawdę zaimponować,
i nawet gdyby tych trupów, tych wdów,
tych kałuz krwi było siedemnaście
lub siedemdziesiąt, cóż to w końcu znaczy.
16.
R., dostałem list (rozcięty, ze stemplem "Ocenzurowano"),
od razu rozpoznałem te niby japońskie litery.
Więc jesteś na wolności, zresztą zawsze byłeś.
I zawsze byłbyś. Nawet gdyby w celi nie było papieru,
mógłbyś zawsze układać w pamięci te wiersze,
dwie, trzy, sześć linijek, każde słowo niezbędne.
Ta nadwrażliwa bezbłędność. Słabość to twoja najmocniejsza strona,
"że urzyję paradoksu", jakbyś ty sam oczywiście wtrącił.
Coś w tym jest, że najmocniejsze są te kruche miniatury
z kości słoniowej, te oszczędne hieroglify
na najcieńszym papierze. Czarny tusz tych liter
zawsze będzie przebijać pod stemplem "Ocenzurowano".
A to, co się wydaje kłębkiem obolałych nerwów,
rozprostowuje się w linię, elegancką, dokładną, zwycięską.
17.
A przecież tyle po drodze zasieków kolczastych i mórz
a jednak pojemnik z gazem wystrzelony
nie w moją wcalę stronę, mimo wszystko
doleciał aż tu;
to niemożliwe, aby to cokolwiek pomogło,
to bezcelowe, ich maski są szczelne,
a mnie i tak jeszcze długo będą piekły oczy.
ale podnoszę go i odrzucam w ich stronę.
Cambridge, Mass., XII.1981-VII.1982 Stanisław Barańczak
Południe
Słodki lek prawdziwości, smak, co skróci z nami
przejście, ten stromy szlak, pionową drogę
z nagłego krzyku tuż po urodzeniu
w dół; jeszcze nieprzytomny
bielą kropli z piersi,
nagim potopem
światła,
smak
i
znak
świata;
jakim powrotem
- wielokrotny, pierwszy,
twój - jeszcze się przypomni
na dnie, po życiu już, po urojeniu
trzeźwiej bezstronny: smak ponownie trochę
słodki, lecz bardziej gorzki, jak to z truciznami