|
KRZYSZTOF KOLUMB. |
|
|
|
|
|
Druk J. Filipowicza, Warszawa, Złota 3.
|
KRZYSZTOF KOLUMB.
PRZYPOMNIENIE ŻYCIA I ZASŁUG.
skreślił
Stanisław Krzemiński
WARSZAWA. Nakładem Księgarni Teodora Paprockiego i S-ki. 41. Nowy-Świat 41. 1893. |
|
|
Дозволено Цензурою
Варшава, 14 Сентября 1892 года. |
|
D. 12 Października r. b. upływa czterysta lat od wielkiego wypadku, który dla całej cywilizacyi i kultury europejskiej — dla człowieka rozpościerającego się w przestrzeni — miał takie samo znaczenie, jak dokonane w pół wieku później odkrycie ruchów ciał niebieskich dla umysłowego rozwoju Ludzkości. Świat cały obchodzić będzie odkrycie Ameryki, a w obchodzie tym uczci i pamięć znakomitego Włocha, przez którego stało się owo wielkie rozszerzenie widowni i widnokręgu życia powszechnego.
Postać Krzysztofa Kolumba nauczyliśmy się czcić jeszcze w młodych leciech, kiedy pacholęcemu umysłowi podawano pierwszą wiedzę geograficzną. To okrycie całego wielkiego lądu i całego oceanu, których istnienie geniusz Starożytności zaledwie przeczuwał, dokonane przez śmiałego żeglarza, opromieniało go czarem jakiejś tajemniczej wielkości, czyniło zeń postać dziwnie piękną, wspaniałą i potężną. Nie było między nami takiego, coby nie pamiętał nazwiska wielkiego odkrywcy, lub nazwy pierwszej wyspy, dostrzeżonej przez Europejczyków, albo też nie umiał powiedzieć, kiedy się stał ten wielki, cudownie w umysłach dziecięcych malujący się, wypadek. Później, gdy nam już książki poważniejsze do ręki dawano, pamiętam, z jakiem uniesieniem, z jak żywem odczuciem uroczystej żeglugi, czytaliśmy biografią napisaną przez Washingtona Irving'a. Szlachetny entuzyasta, nawet w przekładzie, zapewne nie osobliwym, ogniem swym formalnie zapalał kilkunastolet-
nich chłopców, zbitych w gromadkę, i wśród ciszy, jak w kościele, zasłuchanych w głos czytającego. W wierzących sercach, w świeżych, jadem życia nie zatrutych wyobraźniach Kolumb rósł na bohatera, pociągał za sobą młodocianą ciekawość, podniecał żądzę, kusił wolę, obudzał marzenia i tęsknoty. Niejeden ze słuchaczy zazdrościł i jemu i jego towarzyszom. Szkoda, że to tak dawno! Jakby to dobrze było owej wiekopomnej nocy z czwartku na piątek znaleźć się na jednej z trzech karawel kolumbowych, a bogdaj jeszcze na najpierwszej, i jak sam Kolumb — w biografii — zawołać: "Ziemia, Ziemia. "
Dojrzalszemu umysłowi nie potrzeba już było nawet jadów życia do poznania, że dawny zapał mógł się godzić tylko z naiwną wiarą dziecięcą: zrobiła swoje naga prawda dziejów, nie tych, które odczuwają poeci, ale tych, które każdemu sumiennemu badaczowi odtwarzać nakazują same pomniki historyczne. A jednak i teraz jeszcze, choć się wiele w patrzącem oku i w widzianym posągu zmieniło, myśl zbliża się do postaci sławnego Genueńczyka, jak do istoty nie zwykłej a dodatniej, zasłużonej dla świata, wyższej, jeśli nie doskonałością człowieczeństwa i geniuszem, to wiarą wolą, wytrwałością, szczęściem, które w okamgnieniu postawiło u szczytu ludzkiej wielkości — i nieszczęściem wreszcie, które ze szczytu strącić równie prędko umiało na padół sromoty i urągowiska.
Stało się tylko przez Kolumba, bo dokonanem przez niego nie było. Wielki, genialny wypadek spełnił się bez udziału geniuszu. Kolumb nie był umysłowym olbrzymem: nie rzucał przed siebie myśli nowych, nie wytykał sobie jasno celu, tam gdzieby inni wzrokiem nawet sięgnąć nie mogli; nie zdążał do niego w sposób doskonały; nie wierzył w granitową konieczność widzianej lub odczuwanej przez siebie prawdy; nie wydzierał naturze jej wielkich tajemnic. Przeciwnie: tylko dopuszczając się wielkiego błędu, a podzielając go z całym swoim wiekem — sprowadził wielki dla Ludzkości wypadek. Jeśli
czynem jest akt woli myśl urzeczywistniającej, to odkrycie Kolumba wcale czynem nie było. W stosunku do własnych jego mniemań, widać w niem raczej zrządzenie przypadku, — czyn losu, nie człowieka. A przytem są jeszcze skazy na duszy. Charakter nie sprawia wrażenia posągu z jednej sztuki marmuru wykutego. Więcej w nim ziemskiej powszedniości, niż posągowego piękna i wzniosłości...
Prawda to wszystko, prawda. Ale los, przypadek potrzebował dla siebie czynu przygotowanego świadomie już przez człowieka. Tylko nieustraszony żeglarz, — mniejsza o to, czy posągowo piękny charakter; — tylko żeglarz, pierwszy od początków cywilizacyi, nielękający się puścić na niezmierzone przestwory Oceanu w wątłych statkach ówczesnych; tylko ten, kto niezachwianie wierzył w błędną nawet prawdę i lata całe marzył i pragnął i szedł wytrwale w jednym kierunku, i lata całe szukał środków do spełnienia zamierzonego czynu — tylko taki człowiek, z taką wiarą, wolą i wytrwałością, mógł doczekać się tak niespodziewanego daru od losu, jakim dla Kolumba było, w poszukiwaniu nowej drogi do Starego Świata, odkrycie nowego zupełnie lądu. Zapomina o tem krytyka najnowsza: umie te znamienne rysy żądzy umysłowej, siły woli i odwagi szanować tylko w faktach; nie uwzględnia ich w syntetycznych sądach swoich o człowieku. Z jednej ostateczności w drugą: od uwielbienia do niesprawiedliwości.
Krytyka wszakże historyczna w zastosowaniu do Kolumba ostatecznie więcej dobrego, niż złego, zrobiła. Syntezę każdy sam sobie wytworzy, — a w szczegółach nowych znajdzie pożywne ziarna prawdy, o którą każdy poważniejszy umysł głównie dbać musi. Takiego zaś czystego ziarna bardzo już było potrzeba. Przywiązanie synowskie, wdzięczność współczesnych, mistyczna wiara duszy ewangelicznej, nierozwinięty zmysł ścisłości w rzeczach wiedzy i nauki, wreszcie próżność samego człowieka, którego życie i czyny opowiadano, — otoczyły postać Kolumba jakąś mgłą legendową, która zasłoniła i gniazdo jego i kolebkę i dzieciństwo
i lata dojrzałe, i sam nawet grób, — a z tej mgły wystrzeliwała jeszcze, dla większego uroku, jakaś nadzwyczajna przygoda, jakiś niepospolity czyn, zadziwiające śmiałością, rycerskie lub podróżnicze, przedsięwzięcie*. Wobec olbrzymiego wypadku wyolbrzymiał i człowiek. Nawet sama droga morska ku Azyi, mająca swój dziennik z dnia na dzień osobiście przez Kolumba prowadzony, nie ostała się wobec poetyzmu historycznego, który, gdy się czego dorwie, zna jednę tylko już miarę — nieskończoność, jeden wyraz — zachwyt. Przedstawienie, z pomocą najnowszej krytyki i za jej przewodem, kolei życia Kolumba, podłożenie pod to życie tła z umysłowości współczesnej, przypomnienie stanu wiedzy geograficznej Starożytności i Wieków Średnich, wreszcie treściwe opisanie samych podróży i odkryć — są zadaniem obecnego zarysu**.
------------------------------------
* W zapędzie takiej małości powstało i owo słynne "jajko Kolumba". Jaka jest jego wartość? Scena z jajkiem, znana nawet przez dzieci, odegrać się miała w Barcelonie, po powrocie z pierwszej podróży w r. 1493. Opowiadają weneckie., Historie" z r. 157 1, że Kolumb postawieniem jajka no stole chciał pokazać prosty sposób dokonania odkrycia: konstrukcya logiczna prawie że niezdarna. Jajko postawione gwałtownie na stole należy, nie do Kolumba, ale do Brunelleschiego, twórcy kopały na Santa Maria del Fiore we Florencyi; od niego jako argument prostoty w zamierzonej budowie wybornie wyjść mogło — i rzeczywiście też wyszło, na pół wieku przed Kolumbem. Zabrała je przecież biografia reklamowa dla odkrywcy Ameryki, jakgdyby wielki czyn za jego przyczyną spełniony nie wystarczał mu sam przez się i do sławy i do zaciekawienia potomności tem, co miał w sobie i co z siebie wydawał.
** Najpoważniejszem opracowaniem rzetelnych wiadomości o Kolumbie jest wydane w r. 1891 w Bostonie, dzieło Justyna Winsora: "Christopher Columbus and how he received and imparted the spirit of discovery", gruba książka o 700 stronicach. Skorzystał z niej Sophus Ruge w swoim, nader ścisłym a niewielkich rozmiarów zarysie "Christoph Columbus" (Drezno, 1892). Źródłem wiadomości dawniejszych, bezpośrednich, są dwa dzieła
I.
Kolebka Kolumba. Współzawodnictwo. Prawa Genui. Urojone i rzeczywiste pochodzenie. Młodość. "Genius loci". Podróże morskie. Opuszczenie kraju. Życie w Portugalii, Urojone i rzeczywiste podróże. Geneza pomysłu. Stosunek do Toscanellego. Pojęcia wieku. Co mogły były zrobić już wieki dawniejsze? Siedm miast walczyło o sławę posiadania u siebie kolebki Homera; siedmnaście wydzierało sobie przez wieki całe Kolumba, a ośmnaste wystąpiło z pretensyą już w r. 1880, kiedy tworzenie legend rodowych bezwarunkowo niemożliwem wydawać-by się powinno. Najpoważniejsze * * * Las Casas'a: "Historia general de las Indias" i" Relacion de la destruccion de las Indias, " oraz, wydane jako przekład z hiszpańskiego przez niejakiego Ulloa opowiadania syna Kolumba, Ferdynanda, p. t. "Historie dell Amiraglio D. Ch. Colombo" (Wenecya, 1571). W tych trzech książkach pełno jest bujak. Las Casas'a "Historya Indyi" wyszła w Madrycie w r. 1875 w wielkim zbiorze dokumentów do historyi Hiszpanii, gdzie zajmuje 5 tomów. W naszych czasach najpoważniej i najsystematyczniej pracuje nad Kolumbem Francuz Harisse; główne jego dzieło" Christophe Colombe (Paris 1884). Głośna biografia innego Francuza, Roselly'ego de Lorgues, wydana w r. 1891 mało ma w sobie rozumu. Zbadaniem przeszłości Kolumba w rodzinnej Liguryi zajął się przed kilkunastu laty margrabia Staglieno i z pracy swej zebrał żniwo obfite. Wiele jeszcze jest pism niewydanych Kolumba: not, listów, rozpraw. Rocznica tegoroczna pootwierała już archiwa hiszpańskie dla nowych badań. Przedsięwzięto wydanie wszelkich pozostałości piśmiennych wraz z nowem opracowaniem życia. Na wystawia w Chicago znajdą się w roku przyszłym pamiątki powydobywane z zapomnienia. |
|
zawsze, pomimo bałamuctw i pociągu do nadzwyczajności, były prawa Genui, ale zaprzeczało ich metropoli jedenaście miejscowości liguryjskich na północ, wschód i zachód wielkiego miasta położonych, a dalej, w głębi Włoch północnych, wspołzawodniczyły z Genuą: Medyolan, Modena, Piacenza i dwa pomniejsze miasta. Kilkanaście lat temu jeszcze jeden z professorów uniwersytetu w Piacenzy, Ambiveri, walczył o prawa tego właśnie miasta. Wszystkie te pretensye, uwłaczające prawom wielkiego grodu liguryjskiego, rozwiała sumienna wiedza, rozpoznająca dzieje sławnego człowieka. Kolumb urodził się w Genui, i Genua sama jedna tylko miała prawo postawić mu pomnik jako swemu synowi. Najnowsze badania wykryły nawet ten dom genueński, w którym urodził się odkrywca nowego świata. Stoi on pod miastem właściwem, wewnętrznem, za bramą S-go Andrzeja, na przedmieściu Vico dritto de Ponticello N. 37. Rada miejska w r. 1887 pamiątkę tę zakupiła na wieczystą własność miasta i zaopatrzyła ją w napis łaciński: "Nulla domus titulo dignior; haeic, paternis in aedibus, Christopherus Columbus pueritiam primamque juventam transegit (Żaden dom nie jest godniejszym nazwy (domu Kolumba); tu, w murach ojczystych Krzysztof Kolumb spędził dzieciństwo i pierwszą młodość). " Praw tego domu a wraz z niemi i praw Genui nic już nie wzruszy. Kiedy rząd francuzki w r. 1882 płaszczem powagi swojej okrywał lekkomyślne przedsięwzięcie postawienia Kolumbowi pomnika w Calvi na Korsyce, ośmieszał się tylko swą łatwowiernością i szowinizmem — korsykańskim. Ze wszystkich wiadomości, jakie podał sam Kolumb o swem urodzeniu niema pewniejszej nad tę, że jest Genueńczykiem. Wobec zebranych przez margrabiego Staglieno dowodów już tylko żakowstwo dziejopisarskie może faktowi temu przeczyć.
Gorzej jest z pochodzeniem, niż z miejscem urodzenia Tam świadectwo samego człowieka, o którego spierano się 1 walczono, - wprawdzie tylko na pióra, -znalazło potwierdzenie w dokumentach; tu dokumenta mówią przeciwko różnym curricula vitae, memoryałom, listom i ustnym podaniom samego Kolumba. Podawał się on natarczywie za szlachcica; ulegając chorobie wieku, chorobie ludzkiej w ogóle, wyprowadzał ród swój z jakichś mgieł wielkości, a biografowie, nie zadawalniając się blaskiem bezpośredniej przeszłości, złocili mu jeszcze kolebkę fałszami o genezie sięgającej aż do czasów rzymskich. Według tych biografów XVI w. prastary ród Colonów pochodzić miał po mieczu od owego-to ongi prokuratora Azyi Mniejszej, który zwyciężonego Mitrydata do Rzymu sprowadził. Pomijając już hiszpańską postać nazwiska, nieprzystającą do starożytnego rodu italskiego, dość było wytknąć prosty błąd druku w nazwisku prokuratorskiem, które brzmi, nie "Colo, " ale "Cilo, Junius Cilo", aby cały ten jowiszowy rodowód zdmuchnąć.
W żywej prawdzie historyi odkrywca Ameryki wyszedł, nie z bajecznych Colonów, ale z rzeczywistych Colombów, rozsianych dziś jeszcze dość gęsto w Liguryi i Toskanii tyrreńskiej; a ród jego nie był szlacheckim, ale drobno-mieszczańskim. Akta genueńskie z XV w. znają Jana Colombo, osiadłego w Quinto na wschód Genui. Była to wówczas rodzina tkaczy. Jan jest dziadem Krzysztofa, a wyszedł według świadectw archiwalnych z Fontanabuona nad rzeką Lavagna. Wiemy z dziejów Florencyi, jak licznym i potężnym był już w XLV wieku cech tkacki. Nieustająca świetność Genui nie pozwalała mu w sto lat później marnieć i na pobrzeżu liguryjskiem. Przeciwko dokumentom, jakby zatrzymującym życie w biegu i odbijającym je w sobie, nic nie poradzą wrzekome wynurzenia samego Krzysztofa:" Nie pierwszym admirałem jestem w naszej rodzinie, " "Pochodzimy ze starej szlachty" i t.p.
Rodowód Kolumba jest skromny, ale tem świetniejszy: przeznaczeniem człowieka jest wzbijać się w górę, z niczego do czegoś dochodzić; cała ludzkość jest tylko parweniuszem. Mieszkali tedy Kolumbowie około Genui, byli tkaczami. Ojciec, Dominik, około r. 1430 osiadł w samem mieście, ożenił się z Zuzanną Fontanarossa z Bisagno pod Genuą; miał z nią czterech synów i jednę córkę; musiał być zdolnym, pracowitym, bo na tkactwie dorobił się majątku. Kupił sobie lub wystawił dwa domy, — a jednym z nich jest ów przy Vico Ponticello — utracił je wszakże później, jeden po drugim, ale już wtedy, kiedy syn był dorosłym człowiekiem. W r. 1470/I Dominik przeniósł się wraz z synami do Savony, gdzie akta miejskie wspominają wszystkich do r. 1473. Wtedy już Krzysztofem zajmuje się historya bajeczna. Dopiero w r. 1484 zjawia się Dominik napowrót w Genui, już jako człowiek stary i podupadły, żyje potem lat dziesięć, conajmniej, i ma jeszcze dość czasu na ziemi, aby się ucieszyć sławą swego syna: umiera nie wcześniej, aż na jesieni 1494 roku.
Krzysztof Kolumb był najstarszym z rodzeństwa. Dwaj młodsi bracia noszą imiona Bartolomeo i Diego; o trzecim nic nie wiemy. Rok urodzenia Krzysztofa długi czas chwiał się pomiędzy 1436 a 1456. I tu znowu badania archiwalne, powstałe pod wpływem ducha nownoczesnego dziejopisarstwa, rozwiały mgły podań, zmiejszając owo dwudziestolecie niepewności do dziesięciu zaledwie miesięcy. Chronologia krytyczna nakazuje punkt urodzenia wyznaczyć na linii czasu, zwanej pomiędzy 25 Maja 1446 r. a 20 Marca 1447 r. Można się domyślać, że za przykładem ojca, jako najstarszy w rodzinie, w pierwszej młodości swojej poświęcał się Kolumb tkactwu. Uczeni, jak Bossi, umieli wymieniać nazwiska professorów, których słuchał w Pawii, po ręczali wysokie jego w naukach, zwłaszcza matematycznych, wykształcenie. Sam pobyt na uniwersytecie jest możliwym, ale wobec własnych zeznań Krzysztofa nie mógł być długotrwałym, a na poparcie jego nie mamy żadnych zgoła dowodów archiwalnych. Las Casas poprzestaje na wzmiance, że Kolumb w Pawii nabył początków nauk ma- tematyczno-fizycznych, gramatyki i łaciny. Akta sądowe Genui i Savony nie zostawiają żadnej wątpliwości, że w latach 1471 do 1473 Krzysztof stale mieszkał przy rodzinie. Sam on mówi o sobie, że od czternastego roku życia pływał po morzach, że od dwudziestu trzech lat (r. 1493) żyje na morzu; ale wynurzenia takie rozciągają tylko w pasmo jakby marynarskiego zawodu prosty fakt, który na pobrzeżu morskiem, w kraju z rozwiniętą marynarką handlową, mógł się łatwo i wielokrotnie nawet powtórzyć. Są dowody na to, że w r. 1470 zajmował się Krzysztof przewożeniem wina, a w cztery lata później przebywał na genueńskiej wówczas wyspie Chios. Uczestnictwo w wyprawie morskiej, którą Jan Andegaweński w r. 1459 z Genui wypuścił na Neapol, upada wobec dziecinnego wieku wrzekomego bohatera. Wynajdywacze takich bohaterstw przeróżnych nieosobliwą tu wyświadczyli przysługę Kolumbowi: pomieszali go z Colonem, wielkim rozbójnikiem morskim. Nieprawdopodobnie wreszcie wygląda dowództwo w śmiałej wyprawie pod Tunis w latach 1472 lub 3, powierzonej jakoby Kolumbowi przez króla Renata Andegaweńskiego. Sama nadzwyczajność powodzenia odziera podanie to z wiarogodności.
Zamiast przygód nadzwyczajnych, lepiej jest domniemywać się takiego stanu umysłowego, takiego usposobienia i nakierowania umysłu, które wyrabia w człowieku moc bezwzględną, potężną, jakby ślepą, panującą w jego myślach, pomysłach i żądzy zrobienia czegoś na świecie. Przychodzi tu z pomocą teorya otoczenia, działającego na jednostkę, darta niemiłosiernie i nadużywana przez Taine'a i jego szkołę w zakresie sztuki, — gdzie przecież indywidualność jest wszystkiem, co stanowi istotę talentu — ale prawie zawsze niezawodna w zakresie życia praktycznego. W grodzie żyjącym tak na morzu, morzem, i z morza, jak Genua, młodzieniec zdolny, posiadający już początki nauk, z temperamentem żywym, ruchliwym, niespokojnym, nie dał się uwięzić w zawodzie ojcowskim; oczy same ciągnęły go na morze, a odgłosy dalekich wypraw, dokonywanych przez Portugalczyków, przedsięwzięcia samych żeglarzy genueńskich, stałe stosunki osadnicze i handlowe, sięgające aż do Krymu i ogarniające Lewant cały, opowiadania żeglarzy powracających z wybrzeży krain zamierzchłych, własne wreszcie podróże, odbywane po Morzu Śródziemnem, — podrażniły wyobraźnię i nie dały się jej ukoić dopóty, dopóki wrażliwość bezpośrednia nie zaczęła się nasycać prawdziwemi już wyprawami morskiemi, a nie, jak dotychczas, wycieczkami do tego lub owego portu śródziemnomorskiego, w interessach handlowych. Wielu Genueńczyków już w XIV w. służyło w marynarce portugalskiej, hiszpańskiej, nawet francuzkiej i angielskiej. Sposób życia wyrabia w zbiorowościach ich charakter; z niego powstaje ów genius loci, przenikający jednostki. Wpływowi takiego geniuszu, działającego w zakresie wyższym, nie handlarskim, uległ Krzysztof Kolumb. Upadek majątkowy ojca sprzyjał wykluciu się postanowienia z żądzy, która się już była zagnieździła w duszy. Żywość, rzec nawet można: "gwałtowność", charakteru, mogła dać bezpośredni powód do oddania się morzu, a żaden kraj wówczas nie zapewniał takiego zużytkowania raz obudzonej energii żeglarskiej, nie zadawalniał fałszywej nawet żyłki, jak Portugalia. Genueńczycy sami zanadto byli uwikłani w handel i politykę kontynentalną, aby mogli organicznie wydać z siebie czyn swój własny, zbiorowy; indywidualnie tylko wnikali w wyprawy obce, portugalskie. Awanturnicy i wykolejeni mieszali się w Lizbonie, wielkiem podówczas ognisku przedsięwzięć morskich, z ludźmi szczerego powołania i biedakami szukającymi chleba. Tam podążył i Kolumb.
Zrobić to mógł dopiero w r. 1474, i to jedynie w tem przypuszczeniu, że prosto z Włoch udał się nad Tejo. Prawdopodobnem jest także zatrzymanie się w jednym, drugim porcie Francyi i Hiszpanii, albo uczestnictwo w jakiejś dłuższej żegludze. Jeżeli istotnie kiedykolwiek zawadził Kolumb o brzegi Afryki, miał najlepszą do tego sposobność wtedy, gdy kraj opuszczał, a opuszczał już nazawsze. Na chwilę pojawienia się w Portugalii mętne podania biografii dają mu znowu mise en scene wspaniałą, romantyczną, bajronowską, jakby z "Korsarza" albo "Lary. " Zaciągnął się Krzysztof — opiewają podania — do służby na statku korsarskim, którego właścicielem i dowódzcą był jakiś "Columbo junior" Las Casas'a, korsarz w szlachetnym stylu: jeżeli łupił, to wrogów; walczył z Wenecyanami, walczył i z niewiernymi, i właśnie wtedy, kiedy przyszły odkrywca nowego świata znajdował się na pokładzie jednego ze statków korsarskiej flotylli, "junior" ów stoczył morderczą bitwę na Atlantyku przy brzegach Portugalii, pomiędzy Lizboną a Przylądkiem Ś-go Wincentego, z czterema lekkiemi statkami Wenecyan wracających z Flandryi. Statek Krzysztofa przykrępowany był, obyczajem ówczesnych walk morskich, do jakiegoś innego, który płonął. Nie było ratunku: Kolumb rzucił się w toń morską; pływał dobrze, — mógł się ocalić. I rzeczywiście z pomocą wiosła dopłynął do lądu. Tam już był jakby w Lizbonie.
Opowiadanie to jest znowu bajecznem. Dokumenta urzędowe ustalają datę bitwy, którą korsarz Colombo rzeczywiście stoczył z czterema galeotami weneckiemi, na 22 Sierpnia 1485 r.; Kolumb zaś wtedy już po dziesięcioletnim pobycie albo Portugalią zupełnie opuścił, albo też zabierał się do jej opuszczenia, a okoliczności, w jakich rzeczywiście kraj ten porzucał, nie pozwalają również przygody powyższej z początku okresu portugalskiego przenieść na koniec. Pozostaje zatem, bez wielkich nadzwyczajności, proste dopłynięcie do Lizbony na jakimś statku, bądź portugalskim, bądź włoskim, genueńskim. Początki pobytu są zupełnie nie znane. Potem nawiedza Krzysztofa miłość. W kościele przyklasztornym de Santos bywa Kolumb co niedziela na mszy; poznaje jednę w "comendadoras" — zapewne rodzaj kanoniczek — płonie ku niej, oświadcza się, żeni, jest szczęśliwym, w r. 1479 ma już syna (Diego) i przez małżeństwo i własną indywidualność staje się odrazu osobą znaną, szanowaną, dopuszczaną do arystokracyi, przyjmowaną na wet na dworze. Żoną jego została Filipina (Felipa) Moniz Perestrella, córka gubernatora i jakby dzierżawcy ekonomiczno-politycznego wysepki Porto Santo, na północo-wschód od Madery. O pożyciu małżeńskiem nic nie wiadomo. Kolumb mieszkał, bądź na Porto Santo, przy jednym z braci żony, który po ojcu zarząd wyspy był objął, bądź w samej Lizbonie, gdzie przebywała stale wdowa po Bartłomieju Perestrello. Niemało czasu, zwłaszcza przed ożenieniem się, zajęły mu dalsze i bliższe wycieczki na morze.
Na okres portugalski przypada podróż na północ, daleko na północ. Gdyby świadectwo stwierdzające wypadek wytrzymało ogniową próbę krytyki, Kolumb byłby najpierwszym Włochem i wogóle synem narodów łacińskich, który dotarł do Islandyi. Według biografów XVI wieku miał on zostawić po sobie rozprawkę o zamieszkalności wszystkich pięciu stref ziemskich, która zaginęła później, ale znajdowała się jeszcze w rękach Las Casas'a i rodziny wtedy, kiedy powstał tom "Historyi Indyi" poświęcony odkryciu Ameryki, a następnie,. Historye" główne dla pisarzów późniejszych źródło niekrytycznej wiedzy o znakomitym człowieku. W rozprawce opowiedzieć miał Kolumb podróż swoję, w której posunął się o pięć stopni geograficznych na północ od południowego krańca Islandyi, (63°21'), zatem aż ponad wysokość koła biegunowego. Wyprawa ta według jego obliczeń wydawała się jeszcze śmielszą: mieścił on bowiem południe wyspy aż pod 73° posunięcie się zatem o pięć jeszcze stopni dalej dawało aż 78°, czyli szerokość Spitzbergen. Nic dziwnego, że taki podróżnik wzbudzał podziw, a podziwem zjednywał sobie stosunki, jeżeli opowiadanie, bądź spisane w rozprawce, bądź też żywem malowane słowem, w Lizbonie już zyskało publiczny rozgłos. Ta prawdziwa Islandya, którą Kolumb jeszcze ominął, płynąc w kierunku bieguna, nie leżała ani pod 73°, ani pod 63° stopniem szerokości geograficznej. Była nią najprędzej wyspa Faröer, a może nawet która z wysp Szet- landzkich. Sama pora roku, na którą przypadła podróż, wzrusza chwiejne już i tak świadectwo. Islandyą swoję opływać miał odkrywca Ameryki w miesiącu Lutym (1477 r. ) kiedy na tak ogromnej wysokości, gdyby nawet "wolne morze" nowoczesne Lamberta około Spitzberga rzeczywiście wolnem było od lodów, zgryzłyby wyprawę silniejszą od tej, w jakiej uczestniczyć mógł Kolumb, lody pędzone przez prądy i wichry podbiegunowe wzdłuż wschodniego wybrzeża Grenlandyi. Las Casas, idąc za ową rozprawką, nie wymienia Islandyi i poprzestaje na nazwie "Tile (Thule), " owego w mgły tajemniczości owiniętego "Thule" Starożytnych, które w miarę postępów ziemnoznawstwa empirycznego uciekało coraz dalej na północ. Za czasów greckich i rzymskich przed-ptolemeuszowych, było niem północne wybrzeże Szkocyi. Tutaj mógł łatwo dostać się Kolumb z kupcami angielskimi, którzy nawet zapuszczali się niekiedy do Islandyi, ale tylko w lecie; mógł nawet pomknąć do Faröer, a na myśl tę naprowadza wyrażenie w" Historie", że wyspę tę "teraz" (około 1570 r. ) nazywają "Friesland, " co wydaje się tylko przekręconą nazwą "Ferrisland, " "Ferris" nadawaną grupie faröerskiej przez marynarzy angielskich. Sam Kolumb w dzienniku swoim w r. 1492 mówi tylko o Anglii jako najdalszej krainie — przypuśćmy: wraz ze Szkocyą i nawet Wyspami Szetlandzkiemi, — do jakiej posunął się na północ. Czy rzeczywiście od niego wyszło świadectwo o Islandyi? Czy rozprawka nie była podrobioną lub błędnie przypisywaną Kolumbowi? Najnowsi historycy całą tę wycieczkę islandzką uważają za wierutną bajkę.
Na południe, do Zielonego Przylądka, do Zatoki Gwinejskiej, Kolumb niejednokrotne podróże odbywać musiał, a ułatwiał mu je pobyt na Porto Santo i wejście w rodzinę żeglarzy, ludzi żyjących na Oceanie. Pchał go przytem na morze ów demon, który współdziałał z innemi czynnikami, aby go wywabić na obczyznę i tam ostatecznie po długich przejściach i przeprawach rzucić go na drogę czynu jedna- jącego już nieśmiertelność. Jest dowód niezbity obecności Kolumba w osadzie portugalskiej na Pobrzeżu Złotem Gwinei, San Jorge de Mina, już po r. 1482. Z opowiadań jego wiarogodnych, spisanych w dzienniku i osobno, płynie pewność, że był na Wyspach Kanaryjskich, na Maderze, na Wyspach Azorskich. W tych dalszych i bliższych wycieczkach zaprawiał się tylko do podróży wielkiej, jakiej nikt przed nim jeszcze nie przedsięwziął, choć wielu o niej myślało. Przygotowywał też i umysł swój do czynu, zbierając wiadomości, jakich potrzebował, i dla wytworzenia samego planu, i dla uświadomienia sobie warunków jego wykonalności. Żywo zajmują Kolumba wszelkie sprawy morskie. W jednej z podróży do Gwinei sam mierzy stopień południka, nie mówi jak, ale wymiar otrzymuje prawdziwy, taki, jaki wówczas już posiadano: 56 1/2 milliów na stopień geograficzny; błądzi tylko w tem, że nie wie, iż Arabowie już w IX wieku nie inną rozciągłość stopnia przyjmowali. Po starym Perestrellu, marynarzu, pozostały karty, rysunki, zarysy i znaczenia geograficzne; stosunki ze światem uczonych i żeglarzy nie przedstawiały dla Kolumba trudności; stosunki na dworze ułatwiały mu pozyskanie wiedzy potrzebnej; ciekawemu człowiekowi opowiedziano niejednę rzecz zajmującą, niejednę ważną; on sam zbierał wskazówki od marynarzy i kupców na wyspach Atlantyku; przez znajomości z dworem dostał list i kartę geograficzną najznakomitszego geografa włoskiego XV w., Paolo dal Pozzo Toscanelli, florentczyka, z zawodu lekarza i przyrodoznawcy — list w r. 1474 pisany do Lizbony, przeznaczony dla króla Alfonsa V: i tak, w liście tym, we wskazówkach ustnych i piśmiennych, w korrespondencyi bezpośrednio już zawiązanej z Toscanellim po r. 1479, znajdował ciągłą podnietę, ciągłe podrażnienie dla wyobraźni, w której oddawna już płonął ideał dostania się przez Atlantyk do Azyi. W czci i miłości tego ideału utrwalił Kolumba tensam Toscanelli, na wiele lat już przedtem gorący rzecznik wyprawy na Zachód przez Ocean, który wyobrażano sobie o połowę mnej- szym od rzeczywistego, ograniczając go od Zachodu wprost lądem azyatyckim i stawiając Azyą oko w oko Europie.
Było to marzenie owego wieku podróży i odkryć — marzenie oparte na biednem, ale przez Starożytność jeszcze przekazanem, wyobrażeniu o upostaciowaniu lądów i mórz na kuli ziemskiej. Człowiek starożytny, skupiony nad Morzem Śródziemnem i w Azyi Mniejszej, mający właściwy sobie typ życia kuśrodkowy, odgradzający się od tych, których za swoich nie uważał, a przez to i utrudniający sobie poznanie przestworów ziemskich, późno bardzo wychylił się z tej kotliny, w jakiej rozwijała się cywilizacya i kultura ludów historycznych Starożytności. Jedni tylko Fenicyanie mieli rzeczywiście w sobie geniusz przestrzeniowy; ale będąc więcej rojowiskiem kupców i osadników, niż państwem i wielkiem społeczeństwem, nie zdołali z siebie wydać żadnego większego przedsięwzięcia. Gdyby, nie poprzestając na zapędzeniu się aż do Kassyteryd (dzisiejsze wyspy Scilly). za świetnych jeszcze czasów Sydonu i Tyru pozakładali byli osady na wybrzeżach Atlantyku, osiedlenie się takie nad wielkiem morzem, raz utrwalone, — przy materyalnej potędze organizacyi państwowej, — byłoby musiało w ciągu wieków pobudzić śmiałe a chciwe zysków natury do zapędów na otwarte morze, na którem przez czas długi, aż do Normandów, Fenicyanie właśnie mogli być wyłącznymi panami. Odkrycie Ameryki za sprawą Fenicyan, osiedlonych, naprzykład, przy ujściu Loary, Garonny, nad Tamizą, w Bristolu późniejszym, w Portsmouth lub Plymouth, mogło się dokonać jeszcze przed przyjściem Chrystusa — a rzecz prosta, że historya świata i chrześcijaństwa samego innym byłaby poszła wtedy torem. Lecz właśnie cały zachód Europy ponad oceanem przez długie wieki był martwym. Nie było tu innej żeglugi, jeno trwożliwa przybrzeżna, — innych flot, prócz lichych łodzi Brytanii, Hibernii i Armoryki, — innych przedsięwzięć kupieckich i państwowych prócz tych, jakie się zamykały w obrębie stosunków, między pojedynczemi narodkami celtyckiemi. Dopiero w VIII w. po Chr. Nor- mandowie zaczęli zakreślać wielkie szlaki morskie, w następnych prawdopodobnie dotarli do Grenlandyi, a nawet i do Newfounlandu i Labradoru; ale te ich podróże i odkrycia były tylko śmiałemi jednorazowemi czynami, do których powtórzenia nie zachęcała lodowatość odkrywanych lądów — dziwnem zaś zrządzeniem umysłowości ludzkiej, żaden z owych wikingów nie pomyślał o posunięciu się na południe. Z jednej tylko Islandyi mieli Normandowie zdobycz już trwałą (wiek IX). W wiele wieków dopiero później gdy Wojny Krzyżowe rozkołysały umysły, gdy na zachodzie Półwyspu Iberyjskiego zakwitła cywilizacya i potęga państwowa, a społeczeństwo miało już pewien nadmiar sił do życia i nazewnątrz — rozpoczęło się to wrzenie myśli, z którego ostatecznie Kolumb wykrystalizował plan żeglugi na zachód, uwieńczony — w stosunku do zamiarów przypadkowem, w stosunku zaś do rzeczywistego położenia lądów, nieuniknionem — odkryciem Ameryki.
II.
Pojęcia Starożytnych o Ziemi. Geografia Iliady i Odyssei. Herodot Kulistość ziemi. Eudoxyusz z Knidos. Eratostenes. Hipparch. Pomysły Kratesa. Arystotelicy. Strabon. Rzymianie. Ptolemeusz. Arabowie. Nowe ludy i Chrześcijaństwo. "Imagines mundi". Cudawności i dziwactwa. Portugalczycy i Toscanclli. Azya i Ocean. Atmoafera umysłowa Kolumba, jego wiara, ideał, propozycye uczynione królowi. Opuszczenia Portugalii.
Pojęcia Starożytnych o budowie świata, o budowie i postaci ziemi, o upostaciowaniu mianowicie jej powierzchni, były wobec naszych dzisiejszych bardzo surowe, grube; ale wobec ciężkich początków, z jakich zawsze wychodzić musi myśl ludzka, podziwiać tylko można siłę rozumu, zniewolonego mocować się z samemi niewiadomemi, niemającego pod ręką tej trwałej podstawy, jaką we wszystkiem dawać powinno empiryczne poznawanie zjawisk, doświadczanie na nich potęgi myśli, próbowanie i wynajdywanie coraz-to nowych środków. I znowu, jak w matematyce, filozofii i sztukach pięknych, tak i tu, na polu geografii, geniusz grecki występuje jako przedstawiciel i pełnomocnik plemion aryjskich, spełniający za nie obowiązek wyrozumiewania świata, życia i umysłowości ludzkiej. Na początku wszędzie, więc i tu, chwytała ster wiedzy poezya. "Iliada", mająca swoję etnografią, politykę i historyą, ma także i geografią, nadzwyczaj zajmującą. W niej i w "Odyssei" świtają następujące widma wiedzy geograficznej:
Środkiem świata jest Olimp w Tessalii. Świat ma cztery strony kardynalne: na północy mrok, na południu światłość, na wschodzie wielka rzeka Fasis, na zachodzie wejście do Tartaru, krainy cieniów, dalej Słupy Herkulesa i Thule, gdzieś znowu na północy. Całą ziemię opasuje Ocean wężowym splotem; ziemia jest płaska, jak tarcza, i wody ją na sobie unoszą. Gdzieś w mgłach zachodu, za Krainą Cieniów kryje się przed żywymi Elizeum umarłych, dalej znowu, na południe, leżą Wyspy Wiekuistej Szczęśliwości, których nikt nie widział. Sycylia jest krańcem znanego rzeczywiście Zachodu. W mrokach północy mieszkają Kimmerowie daleko ponad Morzem Czarnem, które od wschodu łącząc się z Oceanem, a od zachodu znowu daje doskonałe przejście na Adryatyk. — Według takiej-to geografii płynęli Argonauci do Kolchidy; według niej również powracał Odyssej przez dziesięć lat do ojczyzny.
Gdy się wiedza zpod poezyi wyzwalać zaczęła, w jakim VII w. przed Chrystusem, a handel przynosił ze sobą prócz pieniędzy i towarów, także i ziemioznawstwo, środek świata przesunięto do Delfów, nadano powierzchni ziemi kształt okrągły, odpowiadający świadectwu ócz o widnokręgu, odważono się nawet oznaczyć jej średnicę na 30. 000 stadyów (po 629 na stopień geograficzny). Był to już postęp znaczny. Szkoła filozofów jońskich ośmieliła się wyrysować ziemię okrągłą, a w V w. Demokryt wprowadził do geografii pojęcia długości i szerokości. Ziemia demokrytowa miała, 30. 000 stadyów wszerz, z północy na północ, a 45. 000 wzdłuż z zachodu na wschód. Kulistość ziemi przyjmowali już Pytagorejczycy, a niezależnie od nich wywodził ją Thales, w V w. bronił jej Anaxagoras, w IV śpieszył jej z pomocą Arystoteles, dowodząc, że gdyby ziemia nie była okrągłą, woda nie mogłaby się utrzymać i rozlałaby się w przestwór: były tu już przebłyski ciążenia do środka.
Podróże Herodota w środku V wieku wzbogaciły znakomicie grecką wiedzę lądów, zwłaszcza azyatyckich, zasilaną już przedtem przez stosunki z Fenicyanami, Chaldej-
czykami i Egiptem; ale dość spojrzeć na jego mapę ziemi— z jego opisów dokonaną — aby poznać całe jeszcze dzieciństwo ówczesnej geografii. Europa zajmuje całą górną połowę powierzchni; pod nią, na lewo, znajduje się Afryka jako Libya, z odciętem do Azyi pobrzeżem Morza Czerwonego, sięgająca z jednej strony zaledwie do krańców marokańskich, z drugiej do Abissynii i od zachodu ku wschodowi ścięta ukośnie, — na prawo zaś Azya, której północną granicę stanowi północna krawędź spłaszczonego Morza Kaspijskiego, podczas gdy Arabia, bez wrzynającej się w ląd Zatoki Perskiej, łagodnie łączy się z Indyami. Całą północ powierzchni ziemskiej wydziela Herodot dla Europy; olbrzymie obszary Skytyi, Dzikich Pól europejskich, pustkowi nad Donem i Wołgą, dalej, za Uralem, stepów turkomańskich — do Europy herodotowej należą. Mieszkańcy najdalszej północy, Hyperboreje, mieszczą się już na wysokości Berlina i Warszawy. Jak w Afryce poza Saharę i Abissynią, tak w Azyi poza Indye i tak zwaną "Wschodnią Etyopią", która była tylko ich odmianą, wiedza Herodota się nie wychyla. Wszystkie krawędzie lądów w otoku ziemi narysowane są bajecznie, zaokrąglone, jakby z wałów piaszczystych porobione. O Anglii może słyszał coś historyk-podróźnik, ale wspomina tylko o owych Kassyterydach. Indye rzeczywiste i Chiny wcale dla niego nie istnieją. Morza, rzeki, lądy mają kształty potworne, a najpoprawniejsze, oczywiście, w wielkiem gnieździe ludów starożytnych ponad Morzem Śródziemnem. Poważny człowiek, śmiał się już Herodot z owego Oceanu Homera, ale sam był w geografii jeszcze dzieckiem. Jakże to dziś czcigodne dla nas dzieciństwo! Kulistość ziemi, jako pojęcie czystego rozumu, stosującego swoje prawdy do zjawisk dostrzeganych, nieprędko stała się jego zdobyczą, niewydzieraną mu już przez żadną wątpliwość, przez żadne poznawanie i sądzenie z pozorów. Jeszcze za czasów Platona nadawano ziemi postać kwadratu, a przyjmując okrągłość, wtłaczano ją w kształt jajkowaty. Stosunek długości do szerokości ciągle pozostawał spornym. |
|
Eudoxyusz z Knidos trochę wcześniejszy od Arystotelesa uważał pierwszą za dwa razy większą od drugiej, pozostając przy owych 30. 000 stadyów Demokryta. Jest to przecież człowiek wielce zasłużony dla geografii. On pierwszy zaczął astronomicznie odmierzać szerokość geograficzne; on rzucił podstawy mapografii, wytwarzając dla niej rzut (projekcyą), cylindryczny, t. j. wysnuty z założenia, że powierzchnia ziemi jest cylindrem, walcem; jemu zawdzięcza potomność pierwszy południk (klimax) i pierwszy równoleżnik (parellelos), wyrażane wprawdzie dopiero w stadyach, ale zawsze już rozpoczynające wiedzę przedmiotową. Eudoxyusz wytworzył schemat geograficzny z dwóch osi, pionowej i poziomej, które przecinały się na wyspie Rodos, a linie równoległe do nich oznaczały południki i równoleżniki powierzchni Południk miał 90 stopni, od bieguna do równika: zasada zatem była już zdobytą. Cała szerokość od północy na północ zajmowały trzy strefy: zimna, umiarkowana i gorąca, pierwsza z 6-ma, druga z 5-ma, trzecia z 4 podziałami, każdy po 6 stopni. Chociaż jednak astronomia przychodziła już z pomocą, jeszcze po Eudoxyuszu oznaczano odległości, nie stopniami, ale stadyami, i na późniejszych kartach znajdują się stale kratki, przechodzące przez główne punkta, których położenie uważano za dostatecznie poznane. Na mapie Eratostenesa z Ceranaiki, nazywanego twórcą geografii, główne osie Eudoxyusza utrzymane są bez zmiany; dzięki Piteaszowi z Marsylii występuje już Anglia z Irlandyą; brzegi Morza Niemieckiego nabierają określoności; zjawia się bajeczne Thule, jako wielka wyspa na kole
biegunowem północnem, dzisiejszym. W Azyi, przy wyższej doskonałości wybrzeży Jonii, Likyi i Kilikyi, przy lepszem zarysowaniu M. Czarnego, u góry Kaukaz, u dołu Mezopotamia zbiliżają zarysy swoje do rzeczywistości; widać już Zatokę Perską; Indye jako półwyspy jeszcze nie istnieją, ale już Indus ma kierunek właściwy, za nim wije się Ganges, (z północy na południe), a pod Gangesem, z Morza Erytrej
skiego, wyłania się Taprobane, dzisiejszy Ceylon. Zachodnie wybrzeże M. Czerwonego przestaje już należeć do Azyi; zresztą, w Afryce zmian już żadnych, z wyjątkiem nieznanej Herodotowi wyspy Kerne, na 18 stopniu szerokości. Cały ten świat mieszkalny Eratostenesa oblany jest znowu Oceanem. Znakomity na swój wiek uczony wymierzał południk przecinający Alexandryą i oznaczył odległość jej w stopniach od Syene (Assuanu) na 7°12'.
Działalność jego była już naukową, jeżeli pominiemy niekształtność obrazu świata i błąd w oznaczeniu długości stopnia geograficznego na 700, w przybliżeniu, stadyów kiedy, wcześniejszy od Eratostena Piteasz poprzestawał na 600 tylko stadyach. Ląd zamieszkany rozciąga się u Eratostena od 66°17' południowego krańca Thule do 11°25' Krainy Cynamonowej w Afryce wschodniej (około Guardafui) i Ceylonu.
Dla Eratostenesa kulistość ziemi była prawdą już zdobytą przez rozum. Glob ziemski miał według niego, nie 400. 000, jak utrzymywali Arystotelicy, lecz tylko 250. 000 stadyów olimpijskich obwodu. Myśl ludzka postępowała 'tu już w kierunku rzeczywistej prawdy: różnica pomiędzy istotnym obwodem, wynoszącym 40. 000 kilometrów, a wy-nalezionym przez Eratostenesa zamyka się w liczbie 4. 190-u kilometrów; równik {diaphragma) globu antycznego jest o tyle za wielkim. Jak dla poprzedników, tak i dla następców Eratotenesa, a dla tych, aż do czasów Kopernika ziemia była kulą nieruchomą w przestrzeni — ale była, już kulą, a pojęcie to samo przez się już wystarcza do uzacnienia wiedzy greckiej. Zadziwia nieraz u największego geografa Starożytności dokładne oznaczanie długości, o wiele od oznaczania szerokości trudniejsze i bez obserwacyi zaćmień słońca i księżyca wykonywać się niedające. Tak np. Niniwa ma położenie wschodnie na równoleżniku przeprowadzonym przez punkt jej szerokości — a raczej wzniesienia nad równik — tylko o 2 minuty za wielkie, Suza o 8. Wyprawy Alexandra pozwoliły Eratostenowi wzbogacić mapę Indyi północnych między Indem a Gangesem zawartych: w Afryce sięgnął uczony aż do po- łudniowej Nubii ponad Nilem, który na jego mapie wije się poprawnie; Zatoka Arabska również zawdzięcza Eratostenesowi zarysy brzegów dokładniejsze od dawnych, na mapie Dikearcha z Messeny. W ogóle— wielki umysł, trud i zasługa.
Żył Eratostenes od 274 — 194 r. przed Chrystusem. W sto kilkanaście lat po nim przyszedł genialny nicejczyk Hipparch (165—125 przed Chr. ) z wiedzą i umiejętnością astronomiczną i jął je lepiej od poprzednika swego stosować do geografii. Dzielił on już stale koła ziemskie, południkowe i równoleżnikowe, na 360 stopni, a licząc się z prawami kulistości, południki przedstawiał w postaci linii krzywych. Mapografia późniejsza nie zawsze korzystała z tej wskazówki, a sama geografia gwałciła jeszcze hipparchową zasadę oznaczania miejsc stopniami. Na mapie Hipparcha Morze Czarne, Śródziemne, Azya Mniejsza, Zatoka Arabska, kraina Somali, Nil — mają zarysy wielce już zbliżone do rzeczywistych. Tylko Hiszpania Hipparchową jeszcze chroma, a całe wybrzeże zachodniej i północnej Europy najogólniejszą tylko postacią przypomina ukształtowanie swoje istotne. Morze Kaspijskie łączy się z olbrzymio wydłużoną nadpomorską podstawą Bałtyckiego za pomocą długiej a wązkiej cieśniny. W Azyi — Jaxartes i Oxus wpadają jeszcze, zgodnie z prawdą, do M. Kaspijskiego; Zatoka Perska jest taka prawie, jak dzisiaj, a Hindustan, choć maleńki, ma już jednak swój kształt właściwy; Ceylon bliżej do niego przysunięty; Zatoka Bengalska za Gangesem ucieka daleko na północo-wschód.
Astronomia stosowana do geografii nie miała już po Hipparchu nikogo, ktoby mu potęgą i odwagą myśli dorównał, i można bez przesady powiedzieć, że spadek jego przyjęła dopiero, stawiająca pierwsze kroki po odrodzeniu się w XVI w., wiedza geograficzna.
Przekonanie o kulistości ziemi, będące w wielu umysłach dogmatyczną tylko wiarą, najświetniej wystąpiło jako zasada przewodnia właściwego ziemioznawstwa, t. j. znajomości powierzchni, w pomysłach tebańczyka Kratesa, nieco późniejszego od Arystotelesa. Powierzchnia ziemi zamieszkana przez człowieka rozpada się tu na cztery różne odcinki. Ten, na którym istniał świat antyczny, rozpościera się wzdłuż na 145° stopni, w wyż, w kierunku szerokości geogr., tylko od zwrotnika (23° 27' 30") pod koło biegunowe północne, czyli na czterdzieści kilka stopni: jest więc szerokim pasem. Ale takich pasów u Kratesa ma powierzchnia ziemska aż cztery. Pomiędzy zwrotnikami rozciąga się Ocean, oddzielając powierzchnię półkuli północnej od powierzchni półkuli południowej, a taksamo i w kierunku zachodnio-wschodnim wody oceanu rozdzielają lądy obu półkul. Za Azyą musiało być, według Kratesa, morze, późniejszy Ocean Wschodni Starożytnych, ale nie tosamo morze, które od Zachodu oblewało Europę; pomiędzy jedno a drugie legły dwa lądy, przecięte przez owo wielkie morze międzyzwrotnikowe. Te lądy — to dzisiejsza północna i południowa Ameryka.
Pomysł Kratesa, uderzający swem marzycielstwem, był rzeczywiście przeczuciem prawdy, o jakie ośmnaście wieków dla życia, dla jego trudów i zdobyczy, przedwczesnem. Gdyby Europa średniowieczna umysłowo stała była za czasów Kolumba na wysokości Grecyi starożytnej, gdyby lepiej wiedziała, co już przed nią rozum ludzki dokazał wiedzą i hypotezą, — wyprawa morska na Zachód dla dopłynięcia do Azyi, — wyprawa z powodu odległości, przy ówczesnym stanie żeglarstwa, zuchwała i niewykonalna, — zamieniłaby się w świadomie przedsięwziętą wyprawę do owych dwóch, morzem zwrotnikowem przedzielonych lądów tebańczyka Kratesa, — i odkrycie Ameryki, zamiast być przypadkowym, niespodziewanym darem rzeczywistości, byłoby wywalczoną na niej bohatersko zdobyczą rozumu ludzkiego.
Geografowie późniejsi po Hipparchu wytężali swe siły na właściwe ziemioznawstwo, a wszystkie owoce ich działalności, wzbogacone własnemi podróżami, własną, zadzi- wiającą wiedzą, pracą i umiejętnością wykładu, zebrał najznakomitszy z ziemioznawców starożytnych, pod koniec już Starożytności żyjący, Strabon z Amazyi (r. 66 przed Chr. — 24 po Chr. ), równie jak jego poprzednicy, Grek. Jego Geografia jest pierwszem dziełem umiejętności opisowej, jakie się na świecie zjawiło, i względnie do czasu swego staje obok nowożytnych Ritterów i Reclusów jako dziecię jednej rodziny — syn jej pierworodny. Piąta część znanego wówczas świata stanowi przedmiot porywających nieraz opisów Strabona, który, mając silny bardzo popęd do historyi, znakomicie szedł za nim w tej swojej geografii — głównem dziś źródle naszej wiedzy geograficznej o Starożytnych. To, co Niemcy nazywają "Land und Leute," w granicach ówczesnej statystyki, bardzo jeszcze niemowlęcej, geograf grecki uważa za stałą swą zasadę przewodnią i wszystkie krainy rozsiadłe ponad morzem wewnętrznem Starożytności: Grecyą, Włochy, Hiszpanią, Galią, Azyą Mniejszą, Egipt — nie opisuje, ale maluje, — wytwarzając z nich obrazy, które układają się we wspaniałą całość.
Rzymianie, rozpościerając się po świecie, wzbogacali temsamem i geografią starożytną. Zmysł polityczny i policyjny nakazywał im znać kraje, które podbijali. Pomiary całego państwa za czasów Strabona zarządził Juliusz Cezar. W pół wieku po nim August rozesłał geografów-astronomów, mierników i rysowników po Europie, Azyi i Afryce, aby mu zdjęli obraz świata. Trud ten, podobno w zupełności dokonany, wydał z siebie wielki Orbis, umieszczony w jednym z portyków Rzymu. Czas nic z tej mapy nie ocalił; barbarzyństwo wszystko zniszczyło. Według tej mapy układano itineraria dla urzędników wysyłanych przez Senat, dla wodzów mających poskramiać opornych, dla kupców zwożących panom świata jego bogactwa. I znowu umysł grecki, obrócony już na posługi panowania rzymskiego, przodował w tych pracach geograficznych; pomiarów i obliczeń dokonywali dla Rzymian Grecy. W środku drugiego wieku po Chr. Klaudyusz Ptolemeusz, z rodziny greckiej w Egipcie osiadłej, większy jako astronom, niż jako geograf, choć sława jego u potomności w odwrotnym znajduje się stosunku, dał opis ówczesnego świata rzeczywiście znanego i zasłyszanego z podań, na urzędowej geografii rzymskiej głównie oparty, obfitszy od opisów i map dawnych, większą powierzchnię lądów obejmujący, ale naukowo, w zakresie geografii fizycznej, pozostający daleko w tyle poza mapą Hipparcha. Może mapy, które zaginęły, były od opisów dokładniejsze, ale opisy same stwierdzają fakt, że wiedza geograficzna Greków po Chrystusie upadać zaczęła. Ptolemeusz wydłużył niepomiernie Morze Liguryjskie; wyokrąglił M. Kaspijskie i Zatokę Perską; rozciągając już Afrykę daleko pod równik, dał jej fantastyczne zarysy; Hindustan Hipparcha rozpuścił w spokojnej, prostej prawie linii brzegów; Ceylon umieścił na lądzie dzisiejszego Dekkanu; za dzisiejszym półwyspem wschodnim, za Bramaputrą, wyrysował jakąś wielką zatokę obrzeżoną od wschodu lądem, który na wysokości wyspy Borneo załamywał się gwałtownie na zachodo-południe i biegł już dalej aż do Zanzibaru. Tym sposobem Ocean Indyjski, ze wszystkich stron zamknięty, był doskonalszem od M. Śródziemnego morzem wewnętrznem, i do trzech części świata przybywała czwarta, "krainami nieznanemi" nazwana a wcale nieistniejąca. Wyższość Ptolemeusza nad poprzedników przebija się w narysowaniu Azyi wschodniej, począwszy od Tybetu, Turkomanii chińskiej i Himalai, we wprowadzeniu do geografii Chin pod nazwą Serica, oraz Jawy, Sumatry i Malakki (Chersonez Złoty), w lepszem wreszcie odtworzeniu Indu i Gangesu. Wszystko to przedstawia się jako owoc stosunków handlowych, spożytkowany przez geografa, którego główną zasługą pozostanie obfitość podanych nazw. Są one jednak często bałamutne, jak np. owa Cattigara, umieszczona w załomie wybrzeży" krain nieznanych" — zabijająca do dziś dnia klina geografom-historykom.
Ptolemeusz dostał się Arabom. Jego Almagest, przerobiony z Syntaxis, wywoływał w umysłach uczonych cią- głe wrzenie astronomiczne, a Geographia dawała im punkt wyjścia do własnych krytycznych opracowań. Kiedy w Europie panowały mroki średniowieczności i przed Wojnami Krzyżowemi otulały ją w czarną noc obojętności i nierozumu, szczep semicki wyręczał Aryów na wszystkich prawie dziedzinach trudów naukowych. Arabowie i żydzi arabscy zrobili dużo dla geografii, zarówno opisowej, zwłaszcza azyatyckiej, jak i umiejętnej, rozumowej; z tych robót jednak świat współczesny mało korzystał: zbywało mu na elementarnym organie wiedzy — ciekawości, utrudniał mu naukę brak pośrednika, jakim jest mowa rozumiana przez tych, którzy z przynoszonego im światła korzystać mają. Chrześcijaństwo odgradzało się od niewiernych wstrętem religijnym; idea askezy, umartwienia, pogardy, odrywała umysły od poznawania marności ziemskich, do rzędu których należały przecież i fakta geograficzne. Nowe ludy wnosiły w ludzkość nową umysłowość, nowe popędy, nową twórczość, nową zdolność odbijania siebie w świecie, i nawzajem odbijania świata w sobie; ale nie przynosiły własnej swojej cywilizacyi i kultury żyć i rozplenić się zdolnej na gruncie uprawianym już przez tyle wieków, przez tyle wielkich umysłów. Dzikie poczucie własnej indywidualności, własnej siły i opartego na nich prawa, nakazywało w pierwszej chwili niszczyć to, co było, a ubogie znowu barbarzyństwo własne nie pozwalało na ruinach stawiać nic nowego. Geniusz tych ludów odradzających świat cały wytężał się na budowanie nowych spółeczeństw, nowych rządów i państw. Wszechludzkie spółeczeństwo wiedzy i piękna — wszechświatowe państwo umysłowości strąciła ta nowa genialność w mroki kimmeryjskie Homera. Prócz łaciny nie było innego węzła ze światem antycznym. Chrześcijaństwo, zaszczepiając się na naturach pierwotnych, wydawało z siebie własną umysłowość, własną wiedzę, umiejętność i sztukę, które przecież ani wiedzą, ani umiejętnością, ani sztuką nie były, i przez powolny tylko zwrot do Starożytności lub wyjście poza siebie mogły się podnieść, ożywić i nieśmiertelnością zapłodnić. Chcąc żyć ze światem, trzeba się było zwłaszcza ze Starożytnością przeprosić. Stało się to późno, bardzo późno, dopiero w XV w., gdy już wyszumiało w Wiekach Średnich to, co stanowi jądro średniowieczności. Do tego czasu żyły nowe narody w świecie umysłowym jakby umyślnie stworzonym dla karłów, kalek i niemowląt rozumu. Wszystko w nim było niepodobne do Starożytności, — wszystko, przy korzystaniu nawet z niej, spaczone. Najchętniej brano z niej bajki, raczono się tem, co rozum przez samo tylko dostrzeganie natury odrzucać nakazywał. Nowa, własna, nie-pogańska wiedza tworzyła dziwolągi i lubowała się niemi. Nigdzie nie wystąpiło to tak jaskrawo, z tak uzmysłowioną plastyką, jak w geografii. Geografia Wieków Średnich, nawet już po Wojnach Krzyżowych, zapełnia jednę z najciekawszych i zarazem najsmutniejszych kart w dziejach umysłowości powszechnej.
Pojęcia geograficzne umysłu ludzkiego odbijają się na dziełach oka i ręki ludzkiej, — na kartach geograficznych. Otóż nic dziecinniejszego nad średniowieczne mapy świata i pojedynczych krajów, sięgające jeszcze IX w. Przeważnie są one koliste, i odpowiadają niby kształtowi kuli ziemskiej; ale zdarzają się i prostokątne, inną przytem wykonane metodą. Na tych znać lądy, góry, rzeki, morza: na tamtych z początku są tylko napisy i linie schematyczne, symbolizujące główne dane geografii, jakby katalogi w kształcie medali, obywające się zupełnie bez topografii, niezdradzające nawet poczucia przestrzeni i powierzchni. Płodem niewiadomości, o wiele przewyższającej nawet geograficzną naiwność Argonautów i Homera, jest mapa świata w kształcie czworoboku, zrobiona w Anglii w X wieku. Ocean oblewa tu ląd ze wszystkich stron, cała Azya południowa wychodzi na wschód, cała Europa wschodnia jest tak wązka, jak Półwysep Apeniński, M. Kaspijskie wpada do Północnego, Półwysep Bałkański zajmuje cały środek rzeczywisty lądu, Morze Śródziemne ogromem swoim całą Europę przenosi. Dziecinna ta kartografia rysowała rzeki. góry i morza jednakowo, a tworząc niedorzeczne figury geometryczne, w miejsce jakichkolwiekbądź, choćby najbłędniej pomyślanych, ale z systematycznego myślenia wynikających, podziałów przyozdabiała swoje imagines mundi rysunkami murów Rzymu, Kartaginy, Hierozolimy, Troi, Babylonu, wyobrażeniami arki Noego, Świątyni Jerozolimskiej, Grobu Chrystusowego, Sinai, a na dalekim wschodzie, — bardzo blizkim Morza Kaspijskiego, — popisywała się z pięknie fryzowanym lwem, pisząc nad nim, dla większej jeszcze wiary: "Tu mieszkają lwy." Wszystko to brane było z głowy, wszystko wydawane, nie z miłością prawdy, choćby największem niedołęztwem każonej, jak w początkach umiejętności greckiej, ale z zupełną dla prawdy obojętnością. Są to potworne jakieś widma, z chorej wybuchające imaginacyi.
"Obrazy" okrągłe układ miały inny, niż nasze karty geograficzne: zwracały się ku wschodowi. U góry ukazywały Azyą, u spodu, na lewo Europę, na prawo Afrykę, pomiędzy niemi morze, na morzach wyspy. U Honoryusza z Autun w XII w. pomiędzy Azyą i Europą faluje Morze Indyjskie, pomiędzy Afryką i Azyą — Ocean Atlantycki, a obie części świata na półkuli dolnej, zachodniej, rozcina całkiem Morze Śródziemne. Jedynie dobrym jest u tego geografa podział ziemi pod względem klimatycznym na pięć stref: jednę, gorącą, pośrodku, — dwie, umiarkowane, za nią w dół i w górę, i po jednej, zimnej, przy biegunach. Z tegosamego wieku kodex turyński ma Adama i Ewę w raju, góry rysowane w całym profilu, napisy dawane bez najmniejszego przestrzeniowego porządku. Ważną rolę gra w układzie kart średniowiecznych wiatr, w 16 niekiedy kierunkach, i morze pod prądami jego, to w tę, to w ową stronę gnane. Konieczne też były dla takich map domówienia pisane, zastępowały bowiem text nieistniejącej geografii. Na uwagę załuguje imago Cecca z Ascoli w XIII w. Dzielił on ziemię — już pod koniec Wojen Krzyżowych stale kulistą — na pasy mieszkalne i niemieszkalne, przypominając tem Kratesa, którego pojęcia może przeżuwał.
Mapy były coraz większe; w XIII w. miewały już po 6 łokci w kwadrat, przy tem malowano je starannie a najbliższe okolice odtwarzano ze względną już umiejętnością. Największe dwie imagines, jakie wydała północna Europa: Herefordzka w Anglii i Erbstorfska w Lüneburgii, odznaczają się nawet bogactwem nomenklatury. Te późniejsze mapy, prócz Biblii, obrabiają Herodota, Pliniusza, Solinusa, a przedewszystkiem arcymistrza baśni, towarzysza wypraw Aleksandra Wielkiego Ktesiasza, ze współczesnych zaś Odoryka da Foro, Mandeville'a i t.d. Dobra mapa powinna była być modlitwą. Czem dla Greków Rodos, tem jest dla geografów średniowiecznych Jerozolima: znajduje się w niej środek świata. Palestyna rozpycha kraje sąsiednie — jest wielką, bo nie wolno jej być małą. Poznać ją można zdaleka po Chrystusie zmartwychwstającym z grobu — niezależnie od murów świątyni, krzyża lub Golgoty.
Oznaczenie miejsc wcale nieistniejących było głównem zadaniem geografii Azyi głębokiej, w ogóle krańców lądu, nurzającego się we mgłach. Raj leżał na dalekim wschodzie, albo na górze wysokiej, albo na wyspie lub półwyspie, i najczęściej otoczony był murem z ognia. Kraina Goga i Magoga zajmowała wschód M. Kaspijskiego. Mieszkańcy jej jedni drugim wyrywali nogi i ręce i ssali krew. Jeszcze w XVII w. wierzono w tę dziecinną okropność. Ogrody Hesperyjskie leżały w południowo-zachodniej Afryce, a wejścia do nich bronił straszliwy smok. Na innym punkcie Afryki zaznaczali geografowie kamień, który głowie na nim położonej dawał widzenie przyszłości. W Azyi, na wschód Morza Kaspijskiego, niedaleko od Goga i Magoga, ciągnęły się Lasy Hyrkańskie, pełne ptaków świecących w nocy, a w pobliżu znajdował się zdrój, w którym mężczyzna potrzebował się tylko wykąpać, aby się stać kobietą. Działo się to niewątpliwie za sprawą chciwych władzy Amazonek, które właśnie w pobliżu, nieco ku północy, mia- ły interessujące swoje państwo. Inni mieścili je na Kaukazie. Inni znowu znali drugie podobne państwo, gdzie mężczyzn nie zabijano, ale trzymano w niewoli. Na krańcach Wschodu była kraina z kobietami, które umierały po skończeniu lat ośmiu, a w piątym już zostawały matkami. Średniowieczne te mapy znają też i męzkie potwory: gryfy psie łby, satyry, fauny, sfinxy. Mnóztwo ich w Afryce; jeżdżą na krokodylach, idą w zawody z antylopami, wyciągają sobie wargi, jakby z gumy, zasłaniają się własnemi stopami od słońca. Inni znowu są tak delikatni, że im wystarcza do życia wąchanie jabłek, — zapach je żywi. Te i tym podobne baśni, rysowane i malowane, zabierają dla siebie lwią część geografii średniowiecznej. Spotykamy je na tak późnej a tak poważnej mapie, jaką jest katalońska z lat 1375 — 78, powstała głównie pod działaniem podróży włoskich, ale oparta jeszcze na Arabach. Są na niej wszystkie dziwy, jest obok raju Góra Złota — nieśmiertelne marzenie człowieka. Są Gogi Magogi. ale są także Chiny i Japonia, i Indye, które Marco Polo i Conti zwiedzili, a Ptolemeusz jeszcze rysował.
Podróże morskie Portugalczyków zwolna wydobywały geografią średniowieczną z grzęzawisk dzieciństwa. W miejsce urojenia wstępowała rzeczywistość, bardzo jeszcze niedoskonała, lękliwa na jednych, zuchwała znowu na innych punktach, częstokroć niezdarna, ale już rzeczywistość. Nie są to już dawne imagines mundi: mamy przed sobą rzetelne już karty geograficzne, obrazy powierzchni globu ziemskiego, dzieła pierwsze kroki stawiającej umiejętności. Od środka XIV w., od odkrycia Wysp Azorskich i Kanaryjskich, dawnych" Insulae fortunatae", które zaginęły były w Wiekach Średnich, ciągnie się ta kartografia portugalska w szeregu coraz pełniejszych, coraz dokładniejszych map i nawet małych atlasów. Potrzebowała ich sama żegluga dla praktycznych zadań handlu i posiadania politycznego. Rzecz prosta, że tam, gdzie najwięcej uwijało się statków portugalskich, najwięcej też dokazała myśl i rę- ka portugalska. Cały zachód Europy i Afryki, Atlantyk i jego lądy dopiero teraz przejawiać się zaczynają we właściwych postaciach. Afryka ma już zadziwiająco dokładny zarys brzegów, przy wyolbrzymionych tylko wyspach atlantyckich; Europa aż do Belgii już niedaleko odbiega od prawdy; dalej myśl już fantazyuje — Baltyk ma formy idealne; do Półwyspu Skandynawskiego od zachodu przytyka Grenlandya, oddzielona głęboką zatoką, podobniejszą do samego półwyspu, niż ląd noszący na sobie napisy" Suecia" i" Norbegia"; Włochy zanadto ku południo-wschodowi wyciągnięte.
Na mapie morskiej, wykonanej już po odkryciu Brazylii, w samym początku XVI w., za Litwą rozciąga się zaraz Państwo Amazonek, za nią Tataria, dalej za górami "Serica" rzymska, Chiny, Scythia ponad Himalają (Imaus) i krainy: "Cathaya"" Mangi" "India superior", odpowiadające Mandżuryi, Chinom północnym z Pekinem i Państwu Środka. Ląd azyatycki w tej stronie rozciąga się aż do 260-go południka od Ferro. Taką bajeczną rozciągłość przyjmuje również i twórca pierwszego globusa wyobrażającego kulę ziemską (r. 1492), norymberczyk, Marcin Behaim, umysł poważny, przez długoletni pobyt w Portugalii, przez podróże i obcowanie z podróżnikami i marynarzami wykształcony.
Cała ta Azya wschodnia była tedy znowu bajeczną, zmyśloną, ale w inny już, lepszy sposób, niż średniowieczna; Portugalczycy odpowiadali tylko za to, co sami poznali, za daleki Wschód odpowiedzialność spada na Włochów, głównie na Marka Polo, którego nomenklaturę słowo w słowo znaleźć można na wszystkich mapach wschodu azyatyckiego w XV i jeszcze XVI wieku. Wydłużanie Azyi w kierunku wschodnim, ku Europie, było faktem powszechnym w zmysłowości jeszcze starożytnej. Ścieśniając nadzwyczaj strefę mieszkalną z północy na południe, rozszerzano ją znowu nadmiernie ze wschodu na zachód. Panował najpierw stosunek 1 do 2, później 2 do 3; Arystotelicy przyjmowali 3 do 5 (33 - 333 3/9 stadyów szerokości i 55 - 555 5/9 stadyów długości); Ptolemeusz trzymał się tradycyi; Arabowie (Ibn Said) jeszcze w XIII w. mieścili pomorze chińskie na 1600 F. Poezya sama wpajała mniemanie, że odległość między Azyą a Europą przez Atlantyk jest tak małą, iż ją w krótkim niezmiernie czasie przebyć można. I Arystoteles również takie wymiary Atlantyku przyjmował za pewnik — a Atlantyk przecież tylko oddzielał Azyą od Europy! Rozciągłość oceanu od wschodu na zachód nie mogła być według niego większą od połowy rozciągłości starego lądu. W pojęciach Toscanellego, równie jak i jego poprzednika, Francuza Piotra d'Ailly, odległość z Europy do Azyi, przez Ocean Atlantycki oczywiście, i tylko przez taki, bo innego nie było, wynosiła 130 stopni. Japonia (Zipangu) jeszcze u późniejszego znacznie Behaima sięga aż pod 280° stopni długości wschodniej, zatem odległą jest od Europy tylko o 80 stopni mniejszych od zwrotnikowych. Sto trzydzieści stopni geografa włoskiego ma wartość przybliżoną 1. 600 leguas hiszpańskich, co dawałoby, przy największym wymiarze tej mili, zaledwie 900 mil geogr. Droga zatem do Azyi, dla tych umysłów żyjących hypotezami, była tylko o 150 mil geogr. dłuższą od rzeczywistej drogi ze stałego lądu Europy do stałego lądu Ameryki ***.
Jak wiemy, mapa Toscanellego dostała się Kolumbowi. Ona-to bezpośrednio wpłynęła na ukształtowanie się jego pojęć geograficznych, pod jej wpływem wytworzyła się w nim ta odwaga i energia podróżnicza, bez której postanowienie dotarcia do Azyi nie mogłoby powstać w urny-
|
śle. Las Casas, wielbiciel swego Colona, sławiący jego geniusz i cnotę, jest przecież dość trzeźwym na przyznanie, że całe przedsięwzięcie, które doprowadziło do odkrycia Ameryki, opiera się na mapie Toscanellego. Odnajdujemy ją w globusie Behaima. Mając przed sobą tak wązki Ocean, a na nim jedynie tylko wyspy, jedne z któremi stale utrzymywano stosunki, wyspy prawdziwe, nadzwyczaj daleko na zachód wysunięte, inne, bajeczne, — albo widziane zawsze tylko we mgłach dalekich przez jakieś oczy niepochwytne albo też otrzymane w darze od Wieków Średnich — mógł już Kolumb bronić swego pomysłu ze stanowiska rozsądku pozwalającego na domniemanie powodzenia. Gdy Wyspy Azorskie leżały pod 20 stopniem długości zachodniej, gdy Teneriffa kanaryjska odległą była o 10 stopni od południka Ferro, gdy za nią o 30 stopni dalej, na zwrotniku Raka, imaginacya mieściła wyspę Antilią, a później, na równiku, w tejsamej prawie odległości południkowej, wyspę Sant Brandans, odkrytą jakoby przez Irlandczyków jeszcze w VI w. po Chrystusie; gdy z obu wysp tak uroczo przed umysłem podróżnika rysujących się, do owej wyspy Cipangu, oddzielonej już tylko kilku stopniami oceanu od stałego lądu azyatyckiego, było zaledwie 400 mil zwrotnikowych — myśl przedostania się do Azyi nie była chimerą, z którejby zdrowy rozsądek natrząsać się już musiał. I sam podróżnik mógł, bez rzucania się na oślep w otchłań niebezpieczeństw i nieprawdopodobieństw, powziąć swoje postanowienie, i ludzie, od którychby urzeczywistnienie jego zamiaru zależało, nie potrzebowali uważać go za śmieszny, bo w najszczęśliwszych nawet warunkach — niewykonalny. Po śmierci Henryka Żeglarza (1460 r. ) zapanowała w Portugalii cisza na polu podróży i odkryć morskich. Alfons V nie był umysłem o szerszym widnokręgu; dopiero, gdy w r. 1481 umarł, zostawiając tron Janowi II, zaczęło się nanowo żeglarstwo portugalskie ożywiać. Głównie poszukiwano bogactw naturalnych, a raz już wdawszy się w odkrycia i podboje afrykańskie, dalej już w tym kierunku, na |
-------------------------------------------
*** Na równoleżniku 40-go stopnia, najbliższym Lizbonie z jednej, Filadelfii i New-Yorkowi z drugiej strony, odległość między obu lądami w przybliżeniu wynosi 6 5 stopni. Według tablic "Bureau des longitudes" równoleżnik powyższy ma w każdym stopniu 85. 400 metrów, a 65 jego stopni równa się 5. 551. 000 metrów. Licząc w mili geograficznej 7. 420 metrów, otrzymujemy na wartość 65 stopni równoleżnika czterdziestego stopnia mil 748, 11.
południe, wytężano myśli i siły. Wiemy, jak świetne wyniki uwieńczyły tę wytrwałość. Podróż naokoło Afryki i dotarcie do Indyi, częściowe w nich usadowienie się, zawiązanie stosunków cywilizacyjnych i ustalenie handlowych, pierwsze, rzeczywiste już, nie na wzór fenickich i greckich peryplów, opłynięcie ziemi — chociaż skromniej w imaginacyach naszych rysują się, niż odkrycie Ameryki, większą przecież miały doniosłość współczesną, więcej pożytku ludzkości przynosiły, mniej wyrządzały jej krzywdy. Podróż na Zachód dla dostania się do Azyi nie miała dla Portugalczyków nic ponętnego. Trzeźwość ich wszakże nie przekroczyła granic, w jakich zamykać się musiała rzetelna, na rozsądku oparta energia. Na własne natchnienie wprawdzie się nie zdobyli, ale myśli poddanej zzewnątrz przez Genueńczyka nie odtrącili wręcz, jako niepraktycznej. Nie była ona też wcale tak zuchwałą, aby ją przezorna mądrość odrzucać potrzebowała. Jeżeli przecież wyprawa do Ameryki pod Kolumbem nie wyruszyła już z Portugalii — stało się to z winy samego Kolumba.
Genueńczyk zapalił się do podróży jeszcze za panowania Alfonsa V. Gdy nastał nowy król, energiczniejszy od poprzednika, stosunki pozwoliły wpływowemu już człowiekowi wystąpić z planem wyprawy. Stać się to mogło już w r. 1481, ale oziębłość tak opóźniła postanowienie dworu, że dopiero w r. 1483 król wyznaczył umyślną kommissyą do zbadania projektu. Opierając się na Marku Polo, na liście Toscanellego z r. 1474, dla dworu portugalskiego napisanym, i na własnej swej korrespondencyi z uczonym włoskim,
o pięć lat późniejszej, obiecywał Kolumb Portugalczykom złote góry, całe pokłady drogich kamieni, śpiewające syreny, ptaki przecudne, ryby latające złotołuskie, drzewa
i korzenie, o jakich Europa wyobrażenia nawet nie ma; zapewniał, że u wielkiego chana, którego umieszczono w Chinach (wskutek podboju Kubilaja, współczesnego Polom), znajdą wszelką pomoc i będą z nim mogli zawiązać stałe stosunki. Kommissarze pomimo to wszystko uznali
projekt za. niewykonalny i zalecili królowi odrzucenie. Jan II-gi zrazu poszedł za ich zdaniem, ale później namyślił się i zawiązał nowe rokowania. Byłyby one już doprowadziły Kolumba do pożądanego celu, gdyby charakter jego stał na wysokości wyobraźni, odwagi i energii. Kiedy już wszystko ułożono i król zobowiązywał się dać trzy statki i żywność na rok cały, wystąpił Kolumb z żądaniami osobistemi, które sięgnęły ponad możność królewską, na przedsięwzięciu wycisnęły wstrętne piętno nieprzyzwoitej chciwości, obudziły nieufność, niechęć i sprowadziły ostatecznie rozbicie się projektu. Kolumb zażądał dla siebie, wzamian za dopłynięcie do Azyi przez Atlantyk, najpierw: szlachectwa dziedzicznego dla całej rodziny, dalej tytułu "admirała mórz świata", dalej godności vice-króla i władzy namiestnika królewskiego na wszelkich lądach, jakieby mógł odkryć; dalej jeszcze dziesięciny z wszelkich bogactw naturalnych i wszelkich zysków handlowych, — a jakby to wszystko jeszcze nie wystarczało, — domagał się monopolu, któryby mu nadał prawo uczestniczenia we wszelkich przedsiębierstwach handlowych w jednej ósmej wartości ładunków. Na takie żądania jedna tylko była odpowiedź": odrzucenie całego planu; taką też dał Jan II Kolumbowi. Stać się to mogło w r. 1484. Niewyjaśnione są dotychczas okoliczności, które zagroziły Kolumbowi odpowiedzialnością przed sądami portugalskiemi; list wszakże króla Jana II, pisany w r. 1488 do późniejszego odkrywcy lądów, nie pozwala wątpić o samym fakcie zagrożenia: król obiecuje tu bezkarność i daje glejt. Wpadając z jednej ostateczności w drugą, najnowsi biografowie (Winsor) domyślają się jakiegoś przestępstwa; prawdopodobniejszy jest domysł jakiejś niegrzeczności względem króla i dworu po odrzuceniu projektu wyprawy. * * * |
|
III.
Przybycie do Hiszpanii. Opieka możnych i niepowodzenie a dworu, Kommissye. Zamiar rozpaczliwy. Przeor klasztoru de la Rabida. Umowa. Przygotowania do żeglugi. Dzień 3 sierpnia 1492 r. Droga przez Atlantyk. Dziennik. Wrażenia. Noc z d. 11 na 12 Października 1492 r. Rzeczywisty odkrywca pierwszego lądu. Oznaczenie" San Salvador' u na dzisiejszych mapach. Ludność. "Colba". Odkrycie Kuby. Wysłanie Torresa. Złudzenia Kolumba. Haiti. Rozbicie się. Pierwsza osada europejska w Ameryce. Powrót do Hiszpanii.
Rok 1485 zastaje Kolumba już w Hiszpanii, wraz z pięcioletnim synkiem, Diego. Przez rok cały, może i dłużej, trzymał go u siebie książę Medina Celi, zajęty żywo jego zamiarami; wkrótce zjawił się i drugi orędownik w osobie księcia de Medina Sidonia. W końcu roku 1485 wyjednali oni zbiegowi portugalskiemu posłuchanie u Ferdynanda i Izabelli, dokonywujących wówczas podboju królestwa Granady. D. 20 Stycznia 1486 r. stawił się Kolumb na dworze w Kordubie i myślom, które mu głowę rozpalały, dał wybuch swobodny, wymowny, porywający. Podbił odrazu umysł królowej, ale rozważniejszy Arragończyk zapały żonine ostudził i przez lat pięć już potem trzymał w letniej temperaturze życzliwości bez czynu. Po posłuchaniu "ekonom królowej" (Contador), Alonso Quintanilla, ex officio wyrzekł, że sprawa jest bardzo mętną. Na wiosnę 1486 r. cała już kommissya pod prezydencyą przeora klasztoru w Prado uznała projekt za niewykonalny. Wytworzyły się dwa stronnictwa. Panowie dworscy: Luiz Santangel, Don Diego de Deza, późniejszy arcybiskup Sewilli, i Juan Cabrero trzymali z natchnionym romantykiem przestworu ziemskiego. Zajęciu się Izabelli, poparciu tych dostojników, zawdzięczał Kolumb wyznaczenie nowej kommissyi z "uczonych mężów", która w zimie z r. 1486 na 7, w Salamance, W dominikańskim klasztorze Św. Stefana zasiadłszy, wysłuchała projektu, rozważyła go, roztrząsnęła, i zaleciła — wyczekiwanie. Professorowie uniwersytetu wyśmieli go W samych Dominikanach znalazł Kolumb gorących wyznawców swej wiary i poparciu ich zawdzięczał utrzymanie się przy dworze, pomimo odrzucenia projektu. Zawiedziony w nadziejach, korzystał Kolumb z gościnności i pomocy swych orędowników, korzystał i z zasiłków od dworu. W latach 1486-90, mieszkał, bądź w Sewilli, bądź w Kordubie, był nawet raz z królem i królową w Valladolid. Rozstając się z marzeniem, aby Hiszpania mogła mu już dostarczyć środków do urzeczywistnienia drogiego ideału, przez brata swego Don Diego szturmował, to do Anglii, to do Francyi, zali tam nie znajdzie większej odwagi, silniejszej woli, skłonniejszej gotowości. W r. 1488 w pomienionym liście swoim król Jan ofiarowywał mu się z pomocą wszelką do zamierzonej podróży. Ale Kolumb nie chciał już wracać tam, zkąd raz wyszedł*; poczekał jeszcze trzy lata, a sprzykrzywszy sobie bezczynność i wyczekiwanie bez końca, w r. 1491 postanowił opuścić Hiszpanią.
-----------------------------------------
* Jest wprawdzie podanie o jego wyjeździe do Portugalii w r. 1488, ale niema dowodów je stwierdzających w sposób niewątpliwy. Prawdopodobieństwo największe ma za sobą domniemanie, że Kolumb udał się tylko na krótko do Lizbony, aby się przedstawić królowi, podziękować mu za uprzejmość i urządzić sprawy, które w r. 1484/5, opuszczając Portugalią, niezałatwionemi był zostawił. W każdym razie nieobecność nie mogła przeciągnąć się rok cały, aż do jesieni 1489 r. Mętnem jest źródło, z którego zaczerpnęli biografowie wiadomość, że Kolumb w r. 1489 służył w wojsku hiszpańskiem jako ochotnik i nawet był w ogniu.
Czy zamierzał do ojczyzny powrócić, czy też bez zamiaru wyraźnego wprost rzucał kraj, w którym go już pod stopami paliło — od doznanego zawodu? A zawód to był podwójny: raz dla człowieka, piastującego jakąś myśl umiłowaną, której ludzie nie rozumieją, albo też rozumiejąc, przyjmują ozięble, drugi raz dla jednostki towarzysko-spółecznej, którą odbiega to, co jej było dotychczas poparciem, Z tego niedostatku, z tej biedy, w jakiej Kolumb swój zamiar porzucenia Hiszpanii urzeczywistniał, widać, że potężni i bogaci orędownicy jego pierwszych lat pobytu na ziemi hiszpańskiej, choćby tylko chwilowo, puścili go na cztery wiatry. Bardzo niepewnem jest podanie, jakoby jeszcze powtórnie w r. 1490 znalazł opiekę życzliwą na dworze księcia Medina Celi. W życiu znakomitego człowieka nastał moment bolesny, moment przytem dziwnie pociągający do jego osoby — i zarazem do całego wieku, który umiał równie prędko wydobyć z niedoli, jak w nią wtrącił.
Zniechęcony do świata, ale nietknięty i niepokalany w swej wierze i miłości umysłowej, w r. 1491 zabrał Kolumb swego synka i pieszo z Sewilli powędrował do przystani Palos, w Andaluzyi, nad Morzem Śródziemnem, na południowschód od Huelvy, przy ujściu rzeki Tinto do zatoki. Po drodze, zmęczony, zbolały i omdlały, głodny, może chory, zakołatał do wrót klasztoru należącego do Palos, a mającego przy sobie kościół pod wezwaniem S. Maria de la Rabida*. Przeor, Juan Perez, wysłuchał spowiedzi nieszczęścia, zatrzymał, ugościł, nakarmił, pocieszył — i, nie ograniczając się na duchownem posłannictwie swojem, odważnie napisał do królowej, podówczas w Santa-Fe pod oblężoną Granadą, opowiadając: komu-to i w jakim stanie dał przytułek w swym klasztorze. Królowa przysłała zaraz 5. 3 dukaty (20. 000 maravediów) zobowiązała się dać trzy statki na wyprawę i poleciła czekać blizkiego już poddania się Granady, która lada chwila paść musi. Kolumb znowu się nie- cierpliwił. Oboje królestwo ściągnęli go do siebie. Z Santa Fe oglądał człowiek natchniony upadek potęgi Maurów d. 30 Grudnia 1491 r. Gdy na początku Stycznia (1492 r. ), Królowa odrzuciła jego warunki, podobnedo owych postawionych Janowi II, przyszły odkrywca Ameryki chciał już uciekać do Francyi. Ale pogoń wysłana z dworu dopędziła go o dwie mile od stolicy Maurów, w Pinos-Puente na moście, i sprowadziła napowrót do rezydencyi królewskiej. Zmógłszy niewiernych, Ferdynand teraz już gotów był podjąć myśl, na którą przedtem patrzał jak na fantastyczne marzenie. D. 17 Kwietnia 1492 r. stanął w Sante-Fe układ dwustronny, a d. 12 Maja t. r. Kolumb otrzymał od króla i królowej formalny, uroczysty dokument. Rokowania prowadził tajny sekretarz dworu Jan de Coloma. Podanie o gotowości Izabelli kastylskiej do zastawienia nawet klejnotów na pokrycie kosztów wyprawy — jest sentymentalną bajką. Koszta, które wzięła na siebie korona Kastylii, podawane na milion 140. 000 meravediów czyli 3. 040 dukatów, nie były znowu tak wielkie, aby ich skarb publiczny pokryć nie mógł, a to samo już, że za przyjęciem warunków Kolumba i niewypuszczaniem go z kraju przemawiał jego orędownik z r. 1486 skarbnik Santangel, daje wskazówkę, iż brak środków pieniężnych nie stawał wpoprzek na drodze do celu: stawały warunki narzucone przez Kolumba, a będące prawie dosłownem powtórzeniem dawniejszych, o które rozbiła się była projektowana wyprawa portugalska.
------------------------------------
* Tensam klasztor, w tych samych warunkach miał go przyjąć i przy wejściu do Hiszpanii. Jest to bałamutne. Z r. 1491 są rachunki za muła dla Sebastyana Rodriguez, wysłanego do Granady z listem Pereza.
Jeżeli je Ferdynand, przy niezmiernej powściągliwości i prawdziwem już swojem sknerstwie politycznem, przyjął, wielki musiał mieć wpływ na jego umysł zarówno pierwszy szambelan Cabrero, znany już ze swej życzliwości dla genueńczyka, jak i uczony astrolog, wysoko przez oboje królestwo ceniony nich Antonio de Marchena, który wraz z Perezem przyczynił się do zatrzymania Kolumba w Hiszpanii*.
Dla zjednoczonych koron arragońskiej, kastylskiej igranadzkiej były owe warunki kolumbowe twardemi. Twórca wyprawy dostawał admiralstwo dziedziczne na prawach wielkich admirałów Kastylii, z partykułą "Don" przed imieniem; na wszystkich morzach oblewających wyspy, któreby odkrył, miał sprawować władzę najwyższego rozkazodawcy; na wyspach i w ogóle na lądach nowych zostawał gubernatorem generalnym, vice-królem, z prawem przedstawiania rządowi trzech kandydatów na każdy urząd. Umowa zapewniła mu dziesięcinę z wszelkich płodów naturalnych i prawo udziału w każdem przedsiębierstwie handlowem, w stosunku jednej ósmej całości nakładu.
Wyprawa składać się miała z trzech statków silniejszej budowy, zwanych podówczas "karawelami". Oprócz samego państwa do zupełnego jej zaopatrzenia przyczyniły się i dwa miasta: Sewilla iowa przystań, do której Kolumb w roku 1491 uciekał z Hiszpanii: Stolica Andaluzyi dała armadą t. j. uzbrojenie i prowiant, Palos wynajęło dwa statki z trzech zawarowanych umową i złożyło żołd z góry. Jak dalece lekceważono sobie przestrzeń między Europą a owewemi Indyami azyatyckiemi, do których dotrzeć miał Kolumb, — widać to z czasu, na jaki wynajęto statki i wypłacono pensye załodze - dwa i cztery miesiące. Osiadła w Palos rodzina Pinzonów, z krwią marynarską w żyłach, pośpieszyła z czynną pomocą, tak w przygotowaniach, jak później w dowództwie wyprawy. Kolumb od środka Maja 1492 r. stale już przebywał w Palos, doglądając całego przedsięwzięcia. W końcu Lipca roboty były już ukończone. Trzy statki stały gotowe do wyruszenia, z 90 ludźmi właściwej załogi; największy: "Santa Maria" (Marigalante) obrał Kolumb dla siebie, średni, "Pintę", oddał Alonsowi Pinzonowi, najmniejszy, "Ninę", zostawił dla jego brata, Wincentego Pinzona. Król dał wyprawie swego kapelana do posługi religijnej i nataryusza do urzędowego stwierdzania taktów. Znalazł się też i lekarz. Królowa przyrzekła od siebie 10. 000 maravedi'ów temu, kto pierwszy dostrzeże ląd
nowy. Na owe czasy była to summa znaczna; wkońcu XV w. pieniądz miał dziesięć" razy większą wartość, niż dzisiaj.
Nikt nie wątpił, że w razie powodzenia Kolumb do -płynie do brzegów państwa wielkiego chana w pomienionej "India superior" mapy żeglarskiej Portugalczyków, i dlatego twórca śmiałego przedsięwzięcia otrzymał listy polecające od króla i królowej do owego, jak go wówczas w Hiszpanii i we Włoszech nazywano "Chagan'a" albo "Granca'a". Zaopatrzony w pieniądze, które oddano umyślnemu skarbnikowi, wyruszył "wielki admirał" d. 3 Sierpnia 1492 r. w dzień piątkowy z Palos ku cieśninie gibraltarskiej. Żegnano odpływających z wielkiem wzruszeniem — z błogosławieństwem i modlitwą, z radością i trwogą. Dla ludzkości całej ten poranek, w którego mgłach zniknęła Palojczykom zprzed oczu maleńka flotylla — był chwilą uroczystą. I dziś jeszcze, na jego wspomnienie, pierś się ludzka podnosi.
------------------------------------
* Kolumb tak wysoko sobie cenił przysługi otrzymane od tego człowieka, że powiedział o nim: " Po Bogu w nikim nie znalazłem takiej pomocy, jak w ojcu Antonim".
Kolumb, wyruszając w podróż, zabrał ze sobą, prócz innych, także i wiadomą mapę Toscanellego, a z narzędzi astronomicznych astrolab i kwadrant, z któremi dobrze obchodzić się umiał. Na mapie uczonego Włocha zwrotnik Raka przecinał zarazem i Wyspy Kanaryjskie i ową wielką Zipangu, której Kolumb pominąć w podróży swej nie chciał; dla większej przeto pewności, gdy trzymanie się czystego kierunku zachodniego było łatwiejszem, skierował się po wyjściu z Gibraltaru wprost ku archipelagowi kanaryjskiemu. Przypadek zatrzymał go na tym przystanku nadspodziewanie długo. "Pincie" zepsuł się ster. Zawinąwszy do Lanzeroty d. 7 Sierpnia, stała flotylla na kotwicy przez cztery tygodnie i dopiero d. 7 Września, w Poniedziałek, wyruszyła we właściwą swą drogę. Z wyjątkiem jednego dnia pochmurnego przez pierwszy tydzień miała pogodę piękną. Dnia 14 Września ujrzano pierwsze ptaki morskie podzwrotnikowe. Statki pomykały szybko, jakby pod tchnieniem jakiegoś ducha czuwającego nad powodzeniem wyprawy. Uwierzyć nieomal trudno, że wątłe, mizerne łupiny robiły po 10 milliów, t. j. przeszło 12 kilo-
metrów, na godzinę. Ranki mieli ci żeglarze, prujący dziewiczą jeszcze falę oceanu, przecudne. Ciepłe powietrze, zaczynające się zazwyczaj dopiero na 15 południku od Ferro — w kilka dni już po wyruszeniu z kanaryjskiej Gomery owionęło wyprawę. D. 17 Września, przy stałej pogodzie, znajdował się już Kolumb o 370 leguas (po 17. 5 na stopień) t. j. prawie o 21 stopni od Ferro, trzymając się ciągle równoleżnika kanaryjskiego. D. 18 Września napotkano zielsko podobne do rosnącego na Florydzie, sargassum, ciągnące się nieskończoną siecią, a w niem żywego kraba i oba te jestestwa wzięto za płody lądowe*. Ptaków było coraz więcej, coraz rozmaitszych. Nazajutrz przerżnęły powietrze dwa albatrosy, które lubią trzymać się brzegów i zazwyczaj nie odlatują dalej, niż na mil 20. Na trzeci dzień popołudniu nowy albatros, tym razem lecący na południo-zachód — oczywiście, na ląd, bo na lądzie sypia. Nadzieja wstępowała w serca, które musiała podtrzymywać choćby drobnemi szczyptami przez los wydzielana pomyślność — aby im nie dać upaść pod ciężarem wielkiego istotnie hazardu. Po 20 Września ujrzano wieloryba. Wtedy już znajdowała się wyprawa blizko o 500 leguas od wysp kanaryjskich. Morze było tak spokojne, wiatr wiał tak równo, jednostajnie a łagodnie i ciągle od wschodu, że załoga zaczęła się już trwożyć, czy jej te auzońskie prądy pozwoląjeszcze ujrzeć kiedykolwiek ojczyznę, gdy już przyjdzie wracać z krainy Wielkiego Chana, z owych Indyi wyższych i niższych, z Ofiru, znad wielkiej rzeki Ounam, z niewysłowienie wspaniałej a ogromnej stolicy Quinsay, z wielkiego portu Zaiton w Mangi, a bezpośrednio już — z owej cudownie pięknej, na 300 mil długiej, z zachwytem przez Marka Polo opisywanej wyspy Zipangu, która i Kolumba przedewszystkiem do siebie wabiła. Nadmiar szczęścia unieszczęśliwiał te dziecięce umysły. Zaczęło się szemranie — nawet niebezpieczne. Śmielsi z załogi zmawiali się już na życie admirała, kiedy d. 26 ------------------------------------------ * Sargassum bacciferum odmiana w rodzinie botanicznej wodorostów Algae. Są to rośliny rosnące w postaci długich gętkich prętów i sznurów skłębionych, nieraz na 500 metrów długich, tyjące zawsze wielkiemi gromadami, na wilgotnej ziemi, na głazach lub wprost w wodzie, po której pływają, nie sięgając do dna. Największą na świecie bujność ma Sargassum morskie na Oceanie Atlantyckim, ponad zwrotnikiem Baka, pomiędzy 30° a 63° stopniem długości zachodniej od Greenwich: właśnie na tej wysokości trzymał się w swej żegludze do Indyi Kolumb i musiał lei siekierami wyrąbywać sobie drogę przez gęstwiny. Ta część Oceanu Atlantyckiego nosi swoistą nazwę Marę Sargasso. Na Oceanie Spokojnym za Kalifornią ponad wyspami Sandwich, na takiej samej wysokości nad równikiem rozciąga się drugie Morze Sargassowe, znacznie od atlantyckiego mniejsze, bo ujmujące tylko długość jakich dwunastu stopni — od 150 do 162°. Września nie napotkali wysp około Antilli, którą Toscanelli umieścił na wrzekomym południku wyspy Azorskiej Fajal, przeniesionej przezeń aż prawie na rzeczywisty południk New-Foundlandu. Ale tegosamego dnia jeszcze, nad wieczorem, jakby umyślnem zrządzeniem losu, usłały się na południo-zachodzie ciężkie obłoki... Wzięto je za ląd: wspaniałe Gloria in excelsis Deo — zastąpiło szemrania i niechęci. Umysły się uspokoiły; zielska płynęło coraz więcej; chmary ptaków i nawet małych śpiewających ptaszków, ożywiały przestwór a obliczenia sterników wykazywały poważne liczby to 650, to 634 leguas już przebytych. D. 1 Października, dwudziestego piątego dnia podróży, znajdowano się już według obliczeń samego Kolumba o 707 leguas od Ferro. Ponieważ cała odległość od Europy do lądu azyatyckiego wynosiła u Toscanellego tylko 2. 275 łeguas, — po 17 i pół na stopień, — przebyto więc już jednę trzecią drogi, a do owej uroczej Japonii miano już nawet tylko konwencyonalnych mil 900: w górę serca! Wszystko to opowiada sam Kolumb. Wybierając się w podróż, ślubował on sobie prowadzić dziennik, do któregoby nocą wpisywał to, co się wydarzyło we dnie, a dniem to, co zaszło ważniejszego w nocy. Szacowne to świadectwo, i o samej indywidualności żeglarza, i o jego żegludze, dochowało się, z niewielkiemi szczerbami, w "Historyi Indyi" Las Casas'a. Zaczyna się ten protokół wypadków, wrażeń, mniemań i złudzeń od symbolu pobożności chrze- ścijańskiej, po którym zaraz idzie przemowa do króla i królowej Hiszpanii "i wszystkich wysp morza". Przypomina w niej Kolumb posłannictwo otrzymane do wielkiego Chana w celu apostolstwa religijnego, warunki umówione i okoliczności zaszłe aż do wyruszenia w drogę; przyrzeka opracować nową mapę żeglarską i nowy atlas kolorowany, ze stopniami długości i szerokości geograficznej — i za główny swój obowiązek uważa dotarcie do owego Chana w Indyach, dla zbadania warunków, w jakichby go nawrócić można na wiarę prawdziwą. Ton religijny, wraz ze spokojem, trzeźwość i jakby przezroczystość myśli panują w tej pamiątce, dającej nam żywe tchnienie człowieka. W dzienniku swoim, prócz wydarzeń zajmujących żeglarza, zapisywał Kolumb stale przestrzeń przebywaną; ale przez łatwo zrozumiałą nieszczerość prowadził rachunek ten dwoiście: dla siebie samego i dla załogi; tam zapisywał liczby takie, jakie mu błędne lub prawdziwe dostrzeganie przebytej drogi podawało; tutaj dopuszczał się niewinnej malwersacyi, zamieszczając stale liczby mniejsze od uznawanych za prawdziwe. Opierał się wprawdzie na mapie Toscanellego, ale nie miał ślepej wiary w jego 130 stopni — 26 przedziałek 50 stopniowych — i wolał przeciwko zwątpieniu i sarkaniu załogi mieć zawsze gotową broń z argumentu: tak małośmy jeszcze dotychczas przebyli! Nie było to oszukiwanie prostaczków łatwem, bo każdy sternik, nawet na okręcie admiralskim, prowadził swój własny rachunek; ale niezgodność wszystkich trzech obliczeń pomiędzy sobą dopomagała dzielnie admirałowi do tego ezoteryzmu, który z prawdy, potrzebnej dla wszystkich, czynił tajemnicę, dostępną tylko dla jednego. Różnice bywały nieraz znaczne. Tak np. d. 1 Października sternicy zapisali liczby 578, 634 i 650, podczas gdy Kolumb do regestru przeznaczonego dla wszystkich wciągnął liczbę 584, a w swoim tajemnym dzienniku zaznaczył 707. Niezmącony spokój panował na Atlantyku i w pierwszych dniach Października. Statki płynęły na zachód, zba- czając tylko nieznacznie ku północy. Alonso Pinzon, dowódzca "Pinty", d. 6 Października, w sobotę, namawiał Kolumba do przyjęcia kierunku południowo-zachodniego, inaczej bowiem nie trafią na Zipangu. Kolumb od chwili wyruszenia z Gomery zmienił swój zamiar: teraz chciał już dobić przedewszystkiem do wybrzeży indyjskich i oddać listy królewskie Gran Can'owi; mniejsza, że ominą Zipangu — nie ominą przecież drobnych wysp rozsianych na północ od niej, a trzymając się równoleżnika, znajdą przed sobą ujście wielkiej rzeki, nad którą leży Quinsay. Trzymał się tedy Kolumb równoleżnika, ale tylko do dnia następnego. W niedzielę, d. 7 Października usłuchał rady Pinzona — i ptaków, które oto lecą ku południo-zachodowi, mając tam niezawodnie swój ląd: po dwóch dniach wróci znowu do kierunku zachodniego. — Ale nie wrócił: płynął już ku wyspom Ameryki, odgradzającym jej morze wewnętrzne od oceanu. Gdyby wytrwał był w raz obranym kierunku, byłby się natknął na Florydę lub południową Karolinę — i odkryłby rzeczywiście już Amerykę, ląd stały, a nie sterczące tylko z morza wysepki. Dziwne jakieś przeznaczenie odpychało go stale od lądu amerykańskiego i w następnych podróżach. Przybywało wciąż posłów dobrej nowiny. Przestwór się ożywiał: czuć było jakby zapach lądu w powietrzu. Załoga spodziewała się go już 7-go, tej samej niedzieli, w której admirał uległ był namowie jednego z Pinzonów. Wysunięta naprzód, najlżejsza "Niną" strzałem armatnim krzyknęła z samego rana: "Ląd", ale i dzień minął i wieczór nastał, — a lądu nie było. Odłożono nadzieję do jutra, ale jutro przyniosło nowy zawód, choć Kolumb, jeśli rzeczywiście zasługuje na tytuł admirała, zmieniwszy kierunek żeglugi, powinien przecież wiedzieć: w jakim celu to czyni, i celu tego nie chybić. D. 9 Października zaczęło się znowu szemranie. W lekko buntowniczem usposobieniu doczekano wschodu słońca we czwartek d. 11 Października. Teraz już morze przyniosło niezbity dowód istnienia blizkiego lądu: kij ocio- sany. Urzędowe obliczenia na 750 leguas dowodziły wolniejszego biegu statków i nie zachęcały tych, którym mapa Toscanellego ukazywała jeszcze więcej, niż drugie tyle, do owego archipelagu na północ od Zipangu, a dwa razy tyle do stałego lądu Azyi. Pogoda tylko ciągle wierną była. Zapadła noc. Księżyc w ostatniej kwadrze rzucał w przestwór tę dziwną światłość, która sprawia nieraz takie wrażenie, jakby zwiększała jeszcze siłę ciemności. Kolumb miał porywającą mowę do załogi swego okrętu: Bóg nam sprzyjał, Bóg nas nie opuści, za kilka godzin przybijemy do lądu; dobrze tylko czuwać; kto pierwszy ziemię spostrzeże, * dostanie, prócz dziesięciu tysięcy marawediów dożywocia od królowej, jeszcze kaftan jedwabny cd niego, admirała. Około godziny 10-ej admirał, stojący na tylnej wieżycy okrętu, wezwał do siebie cichaczem spowiednika królewskiego Guitierez'a i pokazał mu migające w głębi przestworu światełko; Guitierez potwierdził widzenie, ale zawezwany później Sanchez, skarbnik floty, nic już dostrzedz nie zdołał. To światełko migające przed "Marigalante" ważną odgrywa rolę w życiu Kolumba, w rozwoju i przejawach jego charakteru. Na razie nie miał on nawet tej subjektywnej pewności, jakiej potrzebował, aby dać sygnał odkrycia lądu, ale później, gdy już wyspy amerykańskie same weszły mu w drogę, na owem złudnem prawie pierwszego dostrzeżenia oparł swoje domaganie się renty dożywotniej — i istotnie ją otrzymał, krzywdząc tego, kto okiem swem rzeczywiście najpierwej ląd dojrzał. Był nim majtek z" Pinty", która obyczajem swoim, jako zwinniejsza, również i tej pamiętnej nocy z 11-go na 12-go Października znowu wysunęła się była poprzed statek admiralski. We dwie godziny po północy, już w piątek, ten majtek, Rodrigo de Triana, nazywany także "Juan Rodriguez Bermejo", rodem z Molinos pod Sewillą, dostrzegł rzeczywiście już ląd — w odległości kilku mil morskich od statku, i w szale radości dał odrazu salwę przepisaną przez admirała. Flotylla cała przystanęła, spuszczono żagle i czekano świtu w podniesieniu ducha, ale i z niecierpliwością wielką. O świcie zabrał Kolumb obu Pinzonów i kilkunastu zbrojnych, wsiadł w łódź i popłynął do lądu. Sam trzymał w ręku wielką chorągiew królewską; zielone flagi z krzyżami powierzył Pinzonom. Gdy przybyli, ujrzeli bujną roślinność, współzawodniczącą z obfitością wód. Zbliżyła się i flotylla do brzegu. O wschodzie słońca dokonał Kolumb zajęcia wyspy na rzecz króla i królowej Hiszpanii, a wezwany notaryusz Rodrigo Descovedo spisał akt odpowiedni. Hiszpania dostawała z łaski Kolumba Amerykę, Przyznano mu to w napisie na pomniku w kościele Kartuzów sewilskich: "Dla Kastylii i dla Leonu nowy świat odkrył" {Por Castilla e por Leon Nueovo mundo halló Colon). Odkrycie było dla Kolumba rzeczywiście niespodziewanem. Mógł się on domyślać tylko jakiejś wyspy niezaznaczonej przez Toscanellego, ale ponieważ nigdy nie puszczał myśli swej na tory hypotez Eratostenesa, Kratesa Seneki. nie przeczuwał więc nawet istnienia wielkiego lądu, który w pobliżu odkrytej wyspy całą połowicę kuli ziemskiej zalegał. Później, gdy już odkrył Antylle, gdy się na nich rozsiadał, nie zjęła go nigdy szczera żądza puszczenia się na morze wewnętrzne pomiędzy północną a południową Amerykę; w jakimkolwiek kierunku, byłby zawsze napotkał ląd stały — i wyprzedził Korteza, a może i Cabrala. To, co odkrył d. 12-go Października 1492 r., według starannie zebranych świadectw jego własnych, Las Casas'a i innych, późniejszych od niego podróżników, przedstawia się dzisiejszej wiedzy geograficznej jako jedna z wysp formacyi wapiennej koralowej archipelagu Bahama w grupie właściwych Lukayów, wyniesiona nieznacznie nad morze, rozległa na mil kilkanaście, mająca z północy na południe kształt podłużny. Najlepiej przypada do niedokładnego, co prawda, opisu samego Kolumba, zmąconego jeszcze przez bałamutny kommentarz Las Casas'a, dzisiejsza WatlingsIsland; pewności jednak niema i nigdy jej już nie będzie. To tylko jest pewnem, że ląd odkryty nazywali sami kra- jowcy dźwiękami, które Hiszpanie usiłowali ująć w wyraz "Guanahani", i że Kolumb ochrzcił ten ląd imieniem Zbawiciela (San Salvador). Obie te nazwy, nadane przez osadników angielskich wyspie Cat-Island, leżącej o 54 mile na południo-wschód od Florydy, jak również zbudowany na niej Port Howe, jakoby w temsamem miejscu, do którego zawinęła wyprawa Kolumba, niczego nie rozstrzygają; przywłaszczano sobie pamiątki dowolnie, gdy tradycyi żywej już nie było z powodu wytępienia Indyan, a świadectwa historyczne uprawniały dowolność. Dziś, zarówno San-Salvador, jak Guanahani, są tylko nazwami rzeczy nieznanej. Watling leży na południo-wschód od Cat-Island. Domyślność nie poprzestała na dwóch wyspach powyższych. Za San Salvador uważano również i dalej na wschodo-południe leżącą Samana i jeszcze dalszą Mayaguana czyli Mariguana, a nawet najdalszą już, najbardziej południową, wyspę z gromady Turk, zaliczanej do południowej grupy Bahamów pod nazwą Passage-Islands. Odkryta wyspa nie była bezludną. Zaraz po wylądowaniu zjawiły się na niej istoty ludzkie, przeważnie mężczyzni i młodzi. Pomijając zapisane u Pomponiusza Meli podanie o jakichś ludziach zza Atlantyku, przysłanych w darze od jakiegoś królika galijskiego prokonsulowi rzymskiemu Metellusowi z przydomkiem "Celer" — byli to pierwsi przedstawiciele rasy miedzianej, jakich oglądało oko europejskie. Kolumb opisuje ich bardzo przychylnie, z ujmującą dobrocią: młodzi, dorodni, rośli, o przyjemnych obliczach, z włosami twardemi, z przodu spadającemi aż do brwi, z tyłu aż za kark. Naturalna barwa ich skóry kanarkowa; ale wszyscy się malują, to na biało, to na czerwono lub brunatno, niektórzy tylko na nosie, inni koło oczu—najwięcej przecież jest twarzy i ciał namalowanych gęsto; są bardzo łagodni i pojętni; znać po nich, że biedni; z wyjątkiem malowideł żadnych nie używają ozdób, chodzą zupełnie nago, broni prawie że nie znają: całym ich orężem dzida drewniana bez żeleźca, tylko z rybią ością. Nie mogli ci ludzie no- wi nic więcej przybyszom ofiarować prócz motków przędzy bawełnianej, papug i owoców. Cieszyli się, jak dzieci, perłami i dzwoneczkami. Przypływali morzem, śpieszyli lądem—i tego samego dnia zaroiło się od nich miejsce wylądowania Kolumba. Byli wybornymi wioślarzami i nurkami; w długich pirogach po czterdziestu lub pięćdziesięciu zwijali się doskonale. Zapytywani o złoto, pokazywali ręką na południe; gdyby je mieli sami, pochwaliłaby się była niemi już pierwszego dnia, — wrodzona człowiekowi próżność. Nie mógł Kolumb lepszego im wystawić świadectwa nad to, że łatwo nawrócić się dadzą na wiarę Chrystusową a nadają się wybornie na niewolników. Przyrzekł też królowi i królowej zabrać ze sześciu do Hiszpanii—aby ich naocznie poznać mogli. Z kwalifikacyi na dobrych chrześcijan i niewolników skorzystała najbliższa przyszłość. Sam Kolumb doradził rządowi hiszpańskiemu wypłacanie zapomóg i wszelkich funduszów na utrzymanie kolonii idących z kraju macierzystego — nie w pieniądzach, ale w ludziach — w tych właśnie, jak ich nazywał, "Indyanach", mieszkańcach "de las Indias". W środku XVI w. nie było już na całym wyspozbiorze Bahama ani jednego tuziemca. Po trzech dniach zabrał Kolumb ze sobą tłómaczów z pomiędzy krajowców i popłynął w kierunku przez nich wskazanym, aby się wreszcie dobrać do złota, którego dla siebie i Hiszpanii pragnął z równą siłą, jak chrześcijaństwa dla ludów nowego świata. Drugą z rzędu wyspę odkrytą w tymsamym archipelagu nazwał "S. Maria de la Concepcion", dalsze otrzymały nazwy "Fernandina", "Isabella" ("Crooked Island" dzisiejsza) i t.d. I tu nigdzie nie było. ani króla, ani złota, ani innych wspaniałości, nie było też zwierząt większych, bądź domowych, bądź dzikich—papugi tylko i psy małe, nieszczekające. Na Fernandinie uderzała piękna roślinność. Mieszkańcy wciąż odsyłali przybyszów, wypytujących o złoto i drogie kamienie, na południe i rozpowiadali o wielkiej wyspie "Kolba", którą Kolumb, na samo tylko zasłyszenie o niej, zapominając już o odległościach mapy Toscanellego i o wszystkiem, w co wierzył i czem się kierował był w podróży, wziął za ową uroczą Zipangu Marka Polo. Umysł jego przesuwał tu Japonią, już i tak umieszczoną na rzeczywistem terrytoryum Mexyku, —o całą Zatokę Mexykańską jeszcze bliżej Europy. D. 24 Października wyruszyła wyprawa z Santy Isabelli na ową "Kolbę" geografii tuziemców. D. 27 t. m. zawinęła do małej przystani Porto Naranjo albo Puerto de Nipe, na wschód od miasta Nuevitas, pod 570 od Ferro, na północnym brzegu Kuby. W pobożności swojej nazwał ją Kolumb Puerto de S. Salvador; dopływając, piaszczystym wysepkom dał nazwę odpowiednią" Islas de Arena". Wspaniałość największej wyspy antylskiej wywarła na żeglarzu i jego towarzyszach ogromne wrażenie, pięknie odmalowane przez Peschla w Zeitalter der Entdeckungen. Kraj przypominał mu zrazu Sycylią a jego imaginacyi obiecywał wszystkie skarby, jakie obudzać mogły pożądliwość szczęśliwego odkrywcy. Kolumb wierzył tak silnie, że jest w Japonii, iż spodziewał się okrętów wielkiego chana w portach Kuby, a odległość jej od lądu stałego mierzył tylko dziesięcioma dniami podróży. Ludność miejscowa obałamucała i admirała i obu kapitanów opowiadaniami na migi, zatem mową pod względem dokładności nie o wiele wyżej stojącą od sygnałów. Na tych grubych, grubą metodą ściąganych świadectwach osnuła sobie wyprawa bajkę, że odkryta wyspa jest już samym lądem Azyi ze stolicą "Kuba", że panujący w niej prowadzi wojnę z wielkim chanem, Cami albo Cavila dziennika Kolumba, w stolicy "Fava" w państwie "Bafan" i t.d. Nie mógł Kolumb w żaden sposób zoryentować się gdzie jest. Wiara w Kubę jako stały ląd azyatycki nie trwała długo. Już d. 1 Listopada zapisał w swym dzienniku: " Ani wątpić: jestem najdalej o 100 mil (leguas) od Quinsayu i Zaytonu: " nawracał więc zawsze do Toscanellego. Gwałtowna burza przerwała mu opływanie dalsze północnego brzegu Kuby ku Hawanie. D. 29 Paźdz. schronił się do Za- toki Puerto de la Nuevitas i stał tu aż do 12 Listopada. Ztąd wysłał w głąb wyspy uczonego żyda de Torres, posiadającego języki arabski i chaldejski, jako biegłego do zasiągnienia języka—od tych mieszkańców niewątpliwych Indyi, tak niedalekich przecież od Arabii i Chaldei! Ludność witała Torresa, jego towarzysza z załogi i tłómacza z Guanahani nadzwyczaj uprzejmie, z zapałem, z uwielbieniem. Wielka osada z 50 domów a 1. 000 mieszkańców przyjmowała ich jak wysłańców z niebios, jakby aniołów. Kobiety dotykały się ich ciał: przekonać się chciały, czy rzeczywiście mają przed sobą istoty cielesne. Gdy już odchodzili, wielu pragnęło iść razem z nimi, mniemając, że wracają do nieba. Na wieść o ludziach białych stawił się na powitanie i kacyk z synem i jednym z dworzan; Ugaszczani wszystkiem, co najlepszego być mogło, poznali posłowie Kolumba wielkie liście zwijane w rurkę, które mężczyźni zapalali w jednym końcu i trzymając w ustach, dym w siebie wciągali. Nazywano je tobaco — tytoń nasz dzisiejszy. Góry wysokie na 8. 000 stóp. krajobrazy czarownie piękne przypominały Torresowi rozkoszną Andaluzyą. Kolumbowa" Zipangu" miała i korzenie i farby i drzewa przepyszne, palmy i bawełnę, ale złota, — zaledwie ślady, a pereł i drogich kamieni wcale. Dużych zwierząt lądowych i tu nie było; za to moc wielka ptaków prześlicznych, motyli i gadów. Badając krajowców, a rozumiejąc źle ich odpowiedzi, zaczął Kolumb znowu odwracać się od wiary w "Zipangu" i wierzyć w to, że się znajduje na stałym lądzie Azyi, gdzie są ludy jednookie i ludzie z psiemi łbami. Jednę z wysp odkrytych podczas pierwszej podróży wziął za krainę Amazonek. D. 12 Listopada wyruszył odkrywca lądów na południozachód, w poszukiwaniu wyspy, która w jego dzienniku nosi nazwę "Babeque", a wabiła do siebie jako złotodajna. Walcząc z wichrami i posuwając się zwolna, nazwał morze antylskie "Morzem Najświętszej Panny". Brzegi Kuby ku wschodowi nie traciły nic ze swego uroku. Zachwycony woła: "Tysiąc języków nie wystarczy na godne opiewanie tej cu- downej krainy". Na samym krańcu wschodu nazwał przylądek Mayci "Alfą i Omegą " — ostatnim punktem lądu azyatyckiego. D. 5 Grudnia na południo-wschodzie ukazał się mu nowy ląd: nazajutrz przybijał już do jego brzegów. Była to Haiti—nazwana przezeń "małą Hiszpanią", Espańolą (Hispaniola). Później na cześć swego ojca nadał jej nazwę San Domingo. Na Haiti znalazł już złoto; nosili je możniejsi, jakiś kacyk miał na sobie całą bryłę wielkości pięści. Wyspa znajdowała się w wyższej kulturze, a ludność ją zamieszkują, ca w wyższym rozwoju spółecznym, niż Kuba i jej mieszkańcy. Wszędzie, gdzie zajrzał, było ludno i rojno. Na oko oceniał zaludnienie wyspy na milion, co, oczywiście, było przesadzonem. W wigilią Bożego Narodzenia dowiedział się, że w środku wyspy leżą bogate pokłady złota w miejscowości Civao, która znowu przypomniała mu "Zipango". Tam teraz postanowił dotrzeć, a ową wyspę "Babeque" zozostawił już Pinzonowi. który z "Pintą" odłączył się był od flotylli jeszcze w nocy z d. 21 na 22 Listopada, aby się nie dać nikomu wyprzedzić w odkryciu skarbów.
W same święta spotkało Kolumba nieszczęście: opływając Haiti ku wschodowi, rozbił się ze swoją "Santą Marią".*) Krajowcy dopomogli do wyładowania pakunku, trzymali straż nad nim, płakali rzewnemi łzami nad nieszczęśliwymi, dali załodze schronienie w swych chatach, a znosząc coraz więcej złota, wzamian za świecidełka europejskie, utrwalali w Kolumbie mniemanie, że właśnie Opatrzność sama zesłała mu nieszczęście, aby go szczęściem obdarzyć. Kacyk miejscowy "Guacanagari" po przyjacielskich biesiadach pozwolił Hiszpanom osiedlić się na wyspie. Uradowany, Kolumb pisze w swoim dzienniku: "Wszystko, co przyniosą moje odkrycia, pójdzie na zdobycie Jerozolimy. " Spodziewał się, że czterdziestu ludzi z trzema officerami w ciągu trzech lat zbierze mu tyle złota, ile go potrzeba do urządzenia wyprawy na niewiernych. Pierwsza osada europejska w Ameryce otrzymała nazwę nNavidad" władzę nad nią sprawował Diego d'Arana. Zostawiwszy osadników z armatami i orężem, okopanych dobrze i zabezpieczonych na wszelki przypadek, Kolumb d. 4 Stycznia 1493 r. popłynął dalej, teraz już tylko na małej i wątłej "Ninie". We dwa dni później spotkał się już z "Pintą". D. 12 Stycznia zatrzymał się u przylądka Samana. Nazajutrz napadli na wyprawę, poraz pierwszy od poznania nowego świata, dzicy Karybowie ("silni"). Dłużej żeglować było nie podobna: zniszczenie okrętu admiralskiego, osłabienie załogi wskutek pozostawienia zbrojnej osady na Haiti, wątły stan statków i szczupłe już zapasy żywności — przemawiały za bezzwłocznym powrotem. Usłuchał tedy Kolumb rady, jaką mu dawały same wypadki, wyrzekł się zamiaru pozostania na Haiti do Kwietnia, i d. 16 Stycznia 1493 kazał sterować ku północo-wschodowi. Przez trzy tygodnie żegluga szła pomyślnie. Potem zaczęło się morze burzyć", a d. 12 Lutego zawył straszliwy orkan. Oba statki wzajemnie dla siebie zginęły. "Pintę" porwał wicher na północ, "Nina" pozostała na wysokości Wysp Azorskich. Zrozpaczony, Kolumb pożegnał się już z życiem i w nocy z d. 14 na 15 Lutego puścił na fale sprawozdanie swoje z odkrycia, przyrzekając szczęśliwemu zna-
lazcy w imieniu króla i królowej Hiszpanii tysiąc dukatów. Ale w tej ostatecznej właśnie chwili przyszło ocalenie. Burza ustała, a d. 16-go Lutego 1492 r. ujrzała "Nina" przed sobą ląd, który admirał wziął za ląd Wysp Kanaryjskich; były to tymczasem Azory. D. 19 przybiła wątła łupinka do wyspy Santa Maria. Gubernator portugalski, Jan de Castańeda, uwięził ludzi załogi, którzy, wysiadłszy na ląd, szli przedewszystkiem do kościoła dla spełnienia ślubu danego Bogu podczas burzy: podejrzewał Portugalczyk tych wpół-rozbitków o przestępstwo dokonania wyprawy na zachodnie wybrzeża Afryki, które już od r. 1454 rząd lizboński bullami papiezkiemi wyłącznie dla siebie obwarowywał Poznawszy przecież błąd swój, Castańeda wypuścił uwięzionych na wolność 1 pozwolił "Ninie" spokojnie odpłynąć, d. 24 Lutego. Ale nawałnice nanowo teraz znęcać się nad nią poczęły. Wśród niewysłowionych trwóg i znojów przedarł się nareszcie ten statek admiralski, podobniejszy do czółna, niż do okrętu, na wysokość Lizbony i d. 4 Marca ujrzał admirał przed sobą ujście Tagu. Zanim list napisany do króla Jana przyniósł pierwszy swój skutek, podejrzliwość portugalska zetknęła Kolumba nieprzyjainie ze sławnym odkrywcą Przylądka Dobrej Nadziei, Bartłomiejem Diazem, który, jako
----------------------------- *) Na uroczysty obchód odkrycia Ameryki Hiszpanio odtworzyli Santę Marią" według opisów, śladów zachowanych w archiwach i rysunków wpółczesnych prawie, bo z początku XVI w. pochodzących. Karawela, jakę był statek rozbity, składała się. z wielkiej głębokiej łodzi z oknami i z dwóch wież, wyższej na przodzie, niższej w tyle, połączonych pomorem. Zdobiły ją ładne galeryjki i roboty snycerskie; całość sprawia bardzo miłe wrażenie. Działa wyglądały na morze. przez strzelnice okrągłe. Na wieżach znajdowały się pomosty górne. Budowa pamiątkowej "Santy-Marii", prowadzona w warsztatach rządowych hiszpańskich, trwała pół roku; niewielkie rozmiary statku, obejmującego zaledwie ośmset ton miary konwencyonalnej, pozwoliły na tak śpieszne wykończenie. Statek znajdował się już w Czerwcu w Kadyxie, a d. 3 Sierpnia, w rocznicę odpłynięcia Kolumba do Indyi w Huelvie. która z powodu zamulenia przystani w Palos zastępowała to miasteczko w honorach składanych pamięci podróżnika i jego towarzyszów.
kapitan okrętu wojennego w porcie zażądał od odkrywcy Antyllów *)-okazania sobie papierów legitymacyjnych. Po dumnej a zupełna słusznej odprawie pierwszej chwili Kolumb na koniec uległ, gdy i Diaz uprzejmą proźbą zastąpił syrowy rozkaz. Skoro poznano, że ów nieznajomy jest "admirałem mórz" i dostojnikiem hiszpańskim stanął zaraz przed nim kapitan portowy ze świtą i z muzyką i ofiarował mu swe usługi. Po mieście gruchnęła wieść o Hiszpanach, którzy wracają z Japonii. Zaczęły się pielgrzymki do statku. D. 8 Marca król wezwał Kolumba do siebie. Był to tyumf prawdziwy dla człowieka, którego propozycye tensam król był odrzucił. Teraz ów odepchnięty, ścigany nawet przez władze królewskie, rozpowiadał królowi swe odkrycia i przygody z nakrytą głową i siedzący, co było najwyższym zaszczytem, jakiego mógł człowiek śmiertelny dostąpić. W trzy dni później przyjmowała Kolumba królowa. Podanie o zasadzce skrytobójczej jest tylko częścią tej mgły, którą chciano podnieść urok opisywanego życia. D. 13 Marca wyruszył Kolumb z Lizbony. * * *
Przyjęcie w Hiszpanii. Sprawozdanie w Barcelonie. Odkrycie i polityka. Druga wyprawa (1493—1496). Osada zburzona. Jamaika. Trzecia wyprawa (1498—1500). Bunt, śledztwo, zakucie w kajdany i przywiezienie do Hiszpanii. Czwarta wyprawa (1502 —1504). Ciągłe złudzenia Ostatnie dni życia i skon. Szczątki śmiertelne. Indywidualność. Nazwa " Ameryka". Odkrycia wywołane przez Kolumba. D. 15 Marca 1493 r. zawijał "admirał mórz" do tejsamej przystani, którą d. 3 Sierpnia roku poprzedniego był opuścił Miasteczko zawrzało radością, a zwiększył ją dziwnie przez los ułożony powrót jednoczesny zaginionej "Pinty". Kapitan jej, Alonso Pinzon, wyrzucony prawie przez morze na brzegi Galicyi hiszpańskiej, chciał się ztamtąd wysforować przed Kolumba i zawiadomił oboje królestwo, podówczas w Barcelonie, o swym powrocie i gotowości do zdania sprawy. Ale i król i królowa byli zbyt poważnymi na skorzystanie z tak skwapliwych usług. Pinzon dostał rozkaz stawienia się w orszaku admirała, gdy ten przybędzie, —i odpłynął do Gibraltaru. D. 31 Marca odbył Kolumb tryumfalny wjazd do Sewilli. Królestwo zaprosili go do siebie, do stolicy katalońskiej. Tu stanął w środku Kwietnia, a przyjęcia, jakiego doznał, mogł mu pozazdrościć niejeden monarcha. Posadzono go obok tronu, pozwolono mu nakryć głowę czapką, uczczono go jako granda Hiszpanii. Historya zapisała
----------------- *)Nazwa przeniesiona z bajecznej "Antlii" (Antiglia, Antilla)
|
|
jego opowiadanie żywe, wymowne, wzruszające pathosem nieszczęścia i bohaterską nutą powodzenia. Jeżeli prawdą jest, że wiara tworzy proroków, wiara także tworzy mówców; od silnego uczucia duszy rozum zapalał się płomieniem, fantazya wypromieniała z siebie poetyczność, pamięć wzbijała się do potęgi rzeczywistego malarstwa. Cały ten wir uczucia, uplastyczniającego się w myślach własnych i obrazach rzeczywistości, porywał w siebie zarówno fakta rzeczywiste prawdziwe jak błędy i złudzenia, z których największem było przeświadczenie o dopłynięciu do Indyi azyatyckich. Szczera religijność owiewała całe to krasomówcze wystąpienie, w przedmiotowej treści swej zupełnie jeszcze średniowieczne, — ale nowe już, nową epokę światu wieszczące, przez odwagę, wolę i energią czynu, najgłębszą, bezpośrednią siłę twórczą przy odkrywaniu pierwszych lądów amerykańskich. Jak nad mapami średniowiecznemi w górze wyłania się olbrzymie oblicze Chrystusa, rozpościerającego swe ramiona od północy na południe i ogarniającego świat, tak nad tem geograficznem sprawozdaniem Kolumba z pierwszej podróży drży pałająca wiara w wiekowe pożytki nowego odkrycia dla religii Chrystusowej i wszystkich spółeczeństw chrześcijańskich na ziemi.
Ferdynand i Izabella, a głównie królowa kastylska, uznali w odkryciu wielką zdobycz polityczną. Działając z niesłychanym pośpiechem, już d. 3 Maja (1493 r.) wyjednali sobie bullę papiezką, przysądzającą Hiszpanii wszystkie nowe lądy na zachód od południka przeprowadzonego o 100 leguas od Wysp Azorskich i Wysp Zielonego Przylądka, które Alexander VI na wspólnym umieszczał południku, idąc za błędną wiedzą-tak jednej, jak i drugiej strony. Gdy na podstawie tej bulli oba państwa zawierały układ w Tordesillas (r. 1494), Portugalczycy wyjednali sobie posunięcie tej historycznej linii demarkacyjnej o 270 leguas jeszcze dalej na zachód, przyczem wypuszczono zupełnie z uwagi Wyspy Azorskie i trzymano się tylko południka kapwerdyjskiego. Czyn Kolumba dostąpił odrazu rozgłosu po całej Europie i dał pochop do wszystkich przedsięwzięć żeglarskich, które na przełomie wieku XV w XVI uświetniają dzieje cywilizacyi. Zrobiono później więcej od niego, i robiono lepiej, niż on, ale on to swoje mniej i gorzej zrobił pierwszy — a to pierwszeństwo właśnie jest i pozostanie jego wielkością. Nie za to pamięta go Ludzkość, że szukał drogi do Indyi i Indye odkrywał, ale za to, że błądząc po manowcach pojęć, wolą swoją szedł niezachwianie prosto do celu,który mu wskazywała wiara i miłość dla myśli raz powziętej.
Żywe dowody odkrycia Indyi miał świat cały w przywiezionych przez Kolumba tuziemcach Wysp Lukajskich i Antylskich. Teraz potrzebowano tylko ze szczęśliwego zdarzenia korzystać. "Dla Hiszpanii była to już sprawa wewnętrzna, zagadnienie jej polityki kolonizacyjnej. Gdyby nawet nie ta wszechmoc, jaką daje wielbionym swoim zapał pierwszej chwili, w każdym razie wysłanie ponownej wyprawy było dla Hiszpanii nieprzepartą koniecznością. Wyruszyła ona z Kadyxu d. 25 Września 1493 r. pod wodzą "admirała mórz", a była już teraz prawdziwie na owe czasy wielką, bo składało ją siedmnaście okrętów z pół tysiącem załogi i całym tysiącem przyszłych osadników, ze zwierzętami domowemi, zbożem nasionami Europy. Niczego i na nic nie żałował już teraz, znany z gospodarnej oszczędności, Ferdynand; zaopatrzył Kolumba szczodrze w zapasy żywności, w żołd i siłę zbrojną. Lekarzem wyprawy został zarazem jej kronikarz, Dr. Chanca. Po zatrzymaniu się znowu u Wysp Kanaryjskich wyruszyła flotta d. 14-go Października na zachód, zbaczając ku południu i dwudziestego już dnia natknęła się na Małe Antylle. Było to w Niedzielę d. 3 Listopada; najpierwszą wyspę dostrzeżoną, od nazwy dnia Pańskiego, nazwano "Dominica"; po niej odkrywano dalsze, w kierunku północnym i północno-zachodnim. Drobne jakby maczki, któremi Gea usiała Ocean na wschód od Porto Rico, otrzymały od Kolumba nazwę "Ursula e las XI mil. Virgines". Przyszła kolej i na trzecią z rzędu wielką Antyllę, którą nazywano z początku "Bereąuen" (Porto-Rico). Wszędzie zastawał Kolumb ludożerców, stojących już przecież na jakimś stopniu kultury materyalnej.
W końcu Listopada znalazła się wyprawa przy brzegach Haiti. Założona przed rokiem osada już nie istniała. Zburzyła ją okrutnie tasama ludność, którą za jej łagodność wysławiał był żeglarz w swoim dzienniku. Nikt z życiem nie uszedł; szczątki pomordowanych leżały jeszcze w zaroślach Nie chciał admirał wyszukiwać i karać winnych; poprzestał na założeniu nowej osady, nieco dalej na wschód, i nazwał ją "Isabella". Imię królowej Kastylii nosiła zrazu i wyspa Kuba (Colba), także "Juana"'. Nazwę "Colba" w początku XVI w. przenoszono na urojony stały ląd Azyi, idąc w tem za samym Kolumbem. Wiemy już, że "Izabellą" nazwał admirał i jednę z Wysp Lukajskich. Całą zimę spędził Kolumb na Haiti. Kolonizowanie wyspy szło opornie; wszystkich spotkało rozczarowanie. Złoto, które stanowiło podkład najgłębszych marzeń i trudów zamierzanych, ciągle tylko uśmiechało się wyobraźniom, wymykając się ciągle z rąk, które po nie sięgały. Klimat wpływał szkodliwie na zdrowie, ludzie chorowali i marli, nie mieli szczerego popędu do pracy. Część wyprawy odpłynęła w Lutym 1494 r. napowrót do Europy Nad pozostałymi zdał Kolumb rządy swemu bratu Diego, a sam wyruszył na odkrywanie dalszych lądów. D. 5 Maja odkrył Jamaikę: znalazł na niej piękne góry. wspaniałą roślinność, ale złota i owych skarbów indyjskich daremnie szukał. Popłynął do znanej sobie już Kuby, i trzymając się południowego jej brzegu, zamiast dotrzeć do krańca, aby się przekonać o prawdzie, mniej więcej już w miejscowości dzisiejszego Batavano przyszedł do nieodwołalnego wniosku, że ma przed sobą nic innego, jeno ląd azyatycki. D. 12 Czerwca 1494 r. umyślnie wezwany notaryusz wyprawy pewnik ten stwierdził.
W lecie 1494 r. z Hiszpanii przybył drugi brat żeglarza, Bartłomiej, z trzema statkami wyprawionemi przez sam rząd do Indyi. Kolumb opływał podówczas Jamaikę i Haiti i zarysy ich na mapę przenosił. W końcu Września był w Izabelli, a przepędziwszy jeszcze cały rok 1495 i pierwsze cztery miesiące następnego na Antyllach,schorzały i w nastroju o wiele gorszym, niż za pierwszym razem, w Czerwcu 1496 r. zawinął do Kadyxu. Kierunek zwierzchni osadnictwa oddał bratu Bartłomiejowi, z hiszpańska "Colon", który podczas jego nieobecności założył na Haiti miasto S. Domingo.
Bardzo małe korzyści tej drugiej wyprawy nie zniechęciły dworu hiszpańskiego do urządzenia trzeciej. Wyruszyła ona w Maju 1498 r. z San Lucar. U Wysp Zielonego Przylądka z sześciu statków wziął sobie Kolumb trzy i z niemi popłynął na południe, trzem pozostałym kazał się skierować odrazu na Haiti. W ciągu siedmnastu dni był już napowrót w Antyllach; odkrywszy Trinidad, dostał się w wiry ujść Orinoco, a zdumiony zarówno prądami, jak słodkością wód i cudnie pięknym klimatem, w średniowiecznej umysłowości swojej wykołysał domysł, że znajduje się już gdzieś niedaleko od raju, który Wieki Średnie mieściły na krańcach Azyi wschodniej, na wysokiej górze, a tu właśnie z południo-wschodu wyglądały szczyty wyniosłe. Z jednego błędu wylągł się drugi: ziemia nie może być kulistą, ma postać gruszki, na zwężeniu jej leży właśnie owa góra rajska. Gdyby był Kolumb płynął dalej na wschód poza Orinoco, byłby znowu wyprzedził Cabrala, chociaż pracowałby, co prawda — dla króla portugalskiego. On tymczasem, zwróciwszy się z owych okolic raju ziemskiego ku zachodowi, od Wyspy Perłowej skręcił na północ i przybił do Haiti. W osadzie zastał bunt. Sędzia Roldan wybił się zpod władzy Bartłomieja Colona i z gromadą niezadowolonych zagrażał prawowitej zwierzchności. Kolumb ułagodził go, przywrócił mu urząd, ale, gdy później złe nasienie kiełkować nie przestawało, złamał umowę i wśród nowych zawichrzeń, nie mogąc sobie inaczej poradzić, odwołał się do sprawiedliwości królewskiej.
Skargi zza Oceanu dochodziły do tronu jeszcze, zanim Kolumb zdał się na jego sprawiedliwość. Teraz, na wyraźne żądanie swego namiestnika, nie wahał się Ferdynand posłać nadzwyczajnego kommissarza z mocą przygotowania sprawy pod wyrok królewski. Teraz dopiero przekonać się miał Kolumb, jak ciężki błąd popełnił, zrzekając się swej vice-królewskiej władzy na rzecz jakiegoś urzędnika hiszpańskiego. Kommissarzem został Franciszek Bobadilla. Najpierwszym jego czynem po przybyciu na Haiti, w Sierpniu 1500 r., było opanowanie grodu warownego i porozumienie się z Roldanem. W krótkim czasie wyroki powydawane przez Kolumba uległy zupełnej kassacyi, rozporządzenia były odwołane, swoboda poszukiwania złota każdemu zapewniona, blizka wypłata zaległego żołdu obwieszczona wszem wobec. Missya Bobadilli stała się popularną, a narodowy antagonizm zaostrzał położenie. Cieszono się z pohańbienia obcych, genuezów. Władza Kolumba w proch upadła. Bobadilla postanowił zupełnie go zgnieść: uwięził najpierw jego brata Diega, potem jego samego zakuł w kajdany, a nakoniec i Bartłomiejowi kazał los obu braci podzielić.
W Listopadzie 1500 r. okręt wojenny przywiózł wszystkich trzech do Kadyxu, jako więźniów stanu. Co było szlachetniejszego w Hiszpanii uczuło hańbę takiego barbarzyństwa. Dwór znajdował się podówczas w Granadzie; na pierwsze doniesienie wyszedł rozkaz uwolnienia więźniów i wyświadczenia Kolumbowi wszelkich honorów, do jakich miał prawo. Wezwano go do siebie i wysłuchano ze współczuciem opowiadania krzywd; ale go już na zawsze odsądzono od vice-królestwa, z którem nie umiał sobie radzić. Do Ameryki pojechał Ovando i rzeczywiście przywrócił porządek. Bobadilla wraz ze wspólnikiem swoim Roldanem zginął podczas burzy morskiej, we dwa lata po spełnionej na Kolumbie niegodziwości.
Cały rok i5oi spędził Kolumb w Hiszpanii i dopiero d. 9 Maja 1502 r. z czterema statkami wyruszył już poraz ostatni na wody amerykańskie. Król nie pozwolił mu przy- stanąć w San Domingo, chyba z powrotem. Żeglarz popłynął teraz dalej na zachód Zatoki Mexykańskiej, niż w poprzednich swoich trzech podróżach; otarł się o mieszkańców lądu, o lud z Jukatanu, znajdujący się już w stanie uspołecznienia cywilizacyjnego. Było to jedno z plemion tolteckich "Maja". Kolumb nie pomyślał o dotarciu do krainy tak już blizkiej i popłynął na południe szukać kraju Veragua. wskazanego przez owych kupców z Jukatanu, gdzie miało być dużo złota i gdzie niewątpliwie — dla Kolumba — Starożytni mieli swój Chersonez złoty — Malakkę.
Prześladowała wyprawę niepogoda, statki jej gryzło robactwo. Trzymając się brzegów krainy Honduras, dopłynął Kolumb d. 12 Września (1502 r.) do przylądka, któremu, z powodu jednoczesnego rozpogodzenia się nieba, nadał nazwę charakterystyczną, do dziś dnia utrzymaną, "Gracias a Dio". Posuwając się tak coraz dalej na południe, bez dotykania jednak lądu, na początku Października mniemał, że się znajduje tylko o 10 dni drogi od — Gangesu. Tak się wpiła w niego ta umysłowa wiara, że to, co odkrył, nie było niczem innem, jeno Azyą, najrzeczywistszą Azya! Z winy uraganów stał cały miesiąc, w nazwanym przez siebie, "Puerto bello", u międzymorza Panama. Zima była niemiłosierną, wichry nie wstawały — z przerwą tylko w Lutym (1503 r.).
Czy trafił Kolumb na Veraguę? Dość, że znajdował złoto, a brat jego Bartłomiej, po umyślnej wyprawie w głąb' jednej z krain Środkowej Ameryki, zaczął nawet zakładać osadę kopaczy; ale ją krajowcy rozpędzili. Najdalej podczas tej żeglugi posunął się odkrywca Antyllów do Zatoki Daryjskiej. Nawałnice miotały nim ciągle, odrzucając go, to od Jamaiki, to od Haity lub Kuby, gdy chciał do nich płynąć. Wreszcie w Maju (1503 r.) prąd zaniósł go na Jamaikę. Był już wtedy rozbitkiem. Stare statki pogruchotały się zupełnie, ściany ich przypominały sita. Na skutek poselstwa do Ovandy, na lichy choćby jeden statek, czekać musiał admirał mórz więcej, niż rok. Przez 10 miesięcy żywili go Jamaiczycy. Gdy zaczęli się burzyć, ocaliło Kolumba i jego towarzyszy zaćmienie księżyca, przepowiedziane im jako kara boska (d. 29 Lutego 1504 r.).
Nareszcie d. 25 Czerwca (1504 r,) zjawił się okręt i zabrał całą załogę do San Domingo. W najstarszem siedlisku cywilizacyi europejskiej na lądzie Ameryki przebył jeszcze Kolumb część Sierpnia i Września, i dopiero w Listopadzie zapędziły go wichry i prądy morskie do Kadyxu, jako rozbitka.
Była to już ostatnia jego podróż przed niedaleką już godziną śmierci. Zaledwie stopę postawił na lądzie europejskim, zmarła jego orędowniczka, królowa Izabella. Sam Ferdynand nie troszczył się już o nowe odkrycia, mając dość kłopotu z dawnemi. To, co dotychczas poznano, nasyciwszy głód imaginacya, nie posiadało w sobie siły pociągającej umysły. Po radości pierwszego upojenia chłodny rozsądek zaczął ważyć i obliczać i nie znajdował w liczbach bodźca do nowych przedsięwzięć i nowego też uznania dla odkrywcy lądów nowych. Z chwilą, gdy przestała się wokoło Kolumba wytwarzać ta aureola, jaką opromienia człowieka sława za życia pozyskana, — zaczęła też i opadać na jego wyniosłą głowę ćma zapomnienia.
Ostatnie dni życia zatruły Kolumbowi spory z Ferdynandem o prawa zawarowane w umowie z d. 17 Kwietnia 1493 r. Król nie chciał uznawać Kolumba za vice-króla, nie zgadzał się też na przekazanie godności tej, połączonej z rzeczywistemi prawami i obowiązkami, synowi, wówczas już dwudziesto-kilkoletniemu młodzieńcowi, Diego. Najpierw z Sewilli, później z cichego Valladolid, dokąd się w r. 1505 usunął "admirał mórz", sypały się jedne za drugiemi podania i przedstawienia,— ciągle bez skutku. Tak wśród zgryzoty i choroby doczekał się śmierci, d. 21 Maja 1506 r. Czem bywa sława za życia — najlepiej ta śmierć Kolumba pokazuje: kronika miejska nie wspomina nawet o jego zgonie. Ciało pogrzebiono zrazu u Franciszkanów w Val-ladolid, później przeniesiono do Sewilli, na przedmieście jej, na prawy brzeg Gwadalkwiwiru, do klasztoru
Santa Maria de las Cuevas. Zwłoki nigdy nie spoczywały w katedrze; tamtejszy grobowiec dla "Colona"jest pamiątką po Ferdynandzie, synu wielkiego żeglarza. (*).
Gdy się hajtyjskie San Domingo rozwinęło, w r. 1537 zabrano zwłoki ze stolicy Andaluzyi i przewieziono za morze, do katedry najdawniejszego biskupstwa katolickiego w Ameryce. Tam spoczywały do końca r, 1795. Wtedy je znowu ruszono z miejsca i d. 19 Stycznia 1796 r. złożono w pieczarach kościoła katedralnego w Hawanie. Ztąd ich już chyba żadna,. ani świętokradzka, ani pobożna ręka nie ruszy. Tu, na tej perle Antyllów, najwłaściwsze jest dla nich miejsce jako w środowisku tak żywej, znojnej, a przy poetycznym polocie i pożytecznej, działalności znakomitego rnęża.
---------------------
(*)Jest on synem jego naturalnym. Matką Ferdynanda była jedna z dam dwora, Beatrice Enriquez; urodził się w r. 1487 lub 8 w Kordubie, umarł w Sewilli w r. 1539, pochowany w katedrze. Rodzina książąt Veragua przekonana jest o swojem pochodzeniu od Kolumba.
Trzeba ostrożnie przyjmować portrety Kolumba, których jest sporo w Europie i Ameryce; żaden z nich nie ma potrzebnej metryki; najlepsze, o ile same pomiędzy sobą się nie kłócą, mogą być tylko prawdopodobne, ale nie prawdziwe (*). Był Kolumb wysokiego wzrostu; postać miał silną, męzką, twarz pociągłą, wyrazistą, głowę pięknie zarysowaną, włos w młodości ryżawy, później, już w okresie hiszpańskim, posiwiały. Żył skromnie, mało dla siebie potrzebował. Powaga nie odstępowała go nigdy, ale umiał być wesołym. W rozmowie poufałej, swobodnej, towarzyskiej, był nadzwyczaj, miłym, posiadał bowiem rzadki dar słowa. Zdolność umysłu przejawiała się w bystrych spostrzeżeniach, w logicznem stawianiu kwestyi, w nagłych, oryginalnych zwrotach myśli. Natura uczyniła go entuzyastą, religijność skłaniała go do mistycyzmu. Nazwano go tu romantykiem przestrzeni: od całej jego postaci, całego życia, z nielicznemi wyjątkami, dochodzi nas dzisiaj powiew romantyzmu. Jest to już nowożytna fantazya, przykuta tylko jeszcze do średniowiecznej umysłowości. Charakter nie okazał się wzorowym, ale nie zasługuje też i na takie potępienie, jakie miotają nań badacze najnowsi.
Dopiero po śmierci Kolumba nadano nazwę nowo-odkrytej części świata, gdy już poznano ląd jej stały. Początek. XVI w. położył tu zasługi o wiele przewyższające, pod wzlędem rzeczywistych zdobyczy dla geografii, to, czego Kolumb sam dokonał w późniejszych swoich podróżach, po najpierwszej po której, dla osobistego nawet szczęścia, mógł był spokojnie umrzeć, aby dziś jaśnieć silniejszym nawet i czyściejszym blaskiem od tego, jaki go rzeczywiście otacza. Tym szczęśliwym,od którego imienia nazwę swą otrzymał nowy ląd, był rodak Kolumba, również żeglarz, opływacz brzegów Ameryki Południowej. W r. 1508 wydał on swój opis "nowego świata" i poruszył na Zachodzie wszystkie umysły oddane wiedzy. Professor we Freiburgu bryzgawskim, Niemiec Waldseemüller, z grecka po łacinie Hylacomilos, zaproponował na cześć autora nazwę "Ameryka", i globus norymberski z r. 1520 już nazwę tę wprowadza (**). Odtąd przyjęli ją wszyscy, i wszyscy też dopuszczają się krzywdy względem Kolumba. Jemu dostał się tylko północno-wschodni róg
---------------------
(*) Za najlepszy uważają znajdujący się w wydaniu Elogia virorum illustrium kardynała Pawła Giovio (Florencya, 1579), który w galeryi swojej nad jeziorem Como posiadać miał portret oryginalny; z niego zrobiono sztych do "pochwał".
(**) Juan de la Cosa, ktory był maeëstre'm, t. j. zarządcą gospodarczym "Santa-Marii", w r, 1500 wyrysował kartę świata wraz z nowo-odkrytemi lądami, ale na niej umieścił tylko Kolumba w postaci św. Krzysztofa z Dzieciątkiem Jezus; Ameryka nie ma ta jeszcze nazwy. Karty włoskie z pierwszych lat XVI wieka również oznaczają nowy ląd nazwą albo "Cuba", albo "Świat nowy". Przypisywany Leonardowi da Vinci zarys mapy nowego świata nie był wcale znanym, nie mógł więc rozpowszechnić nazwy dzisiejszej. Rzetelnie, pobudka do nazwania nowego lądu "Ameryką" wyszła od Niemców i przez nieb się upowszechniła.
Ameryki południowej, dostały się zachodnie terrytorya angielskie w Ameryce północnej i na cześć jego także Stany Zjednoczone nazwały swój okrąg stołeczny "District Columbia".
Pierwszy czyn miał wartość najwyższą — pierwszy czyn tylko mógł zjednać rzeczywistą ziemską nieśmiertelność (*). Dopiero przykład Kolumba ośmielił i poruszył lepsze głowy i energie żeglarskie w Europie. Odkrycia w nowym świecie sypały się już teraz jedne po drugich. W r. 1496 poznano Labrador, w r. 1500 Brazylią, w r. 1507 Yucatan, w r. 1508 Kanadę, w r. 1510 Florydę, w trzy lata później Panamę, w pięć la Platę, w dziewięć Mexyk, w r. 1525 Peru, w r. 1534 Quito, w r. 1538 Chili. W siedm lat dopiero po śmierci genueńczyka, w r. 1513, pierwszy statek europejski znalazł, się już na rzeczywistym oceanie, na którego zachodnim krańcu leżały owe Indye, które były marzeniem ustawicznem znakomitego Człowieka i do końca życia stanowiły artykuł wiary jego umysłu (**).otrzymano, dotrwali musiała aż do środka XVI w., skoro Bielski mógł w swej Kronice wszystkyego świata, pierwszego wydania, w r. 1551, zamieścić o Kolumbie i jego podróżach taka wzmiankę (na karcie 110):" Tego czasu Emanuel król portugalski posiał dwu zacznych a biegłych ludzi w nauce gwiazdziarskiey na wielkie morze, które zową Oceanus, jednego na wschód a drugiego na zachód słońca, naszpiżowawszy ym żywności w okręty do trzech lat. Na wschod słońca iechał Krzystow Columbus rodem z Veneciey, ten zaiechał tak daleko pod ziemię aż widział polum antarticum (tak), którego my tu nigdy nie uzrzymy, tam nigdy nocy ani dnia niebywa, iedno w iedney mierze iakoby świtanie. Naydował tam rozmaite ludzi na wyspach, iakoby inny świat, iedno czo nago chodzą, ludzi w szaciech iako żywi nie widzieli, a sami się iedzą. Drugie nalazł co z ptaszego pierza sobie szaty czynią, tak świetlne, iż ładny złotogłów tak ozdobny być nie może, a gdy a ktorych czego potrzebowali, tedy nabrzeg w małych łodziach do nich przyjeżdżali, a kładli ym na brzegu zwierciadła abo dzwonki. Oni Morscy ludzie przychodzili a dziwowali się tym rzeczam, bo ich iako żywi nie widali, tham przez znaki naszy ukazowali ym czego ym było potrzeba, a zwłaszcza wody ku piciu, kthorą ym ukazowali w listkach zawiłych z roślin, które listki rwali a wypijali z nich a do okrętow sobie nabierali złota, pereł y drogiego kamienia; gdzie przyjechali, od nich nabierali. " Dotychczas jeszcze dość niewinnie. Ale teraz zaczyna się już baśń szczera, średniowieczna, jakby z Mandeville'a: "Trafili też na dwa (tak) wyspy blisko siebie, gdzie z sobą owi ludzie Morscy walczyli. Zową ie Canibales, od psów, iż się sami iedzą, jakoby psi. Niewiasta ym za krola ------------------------------
(*) Rzeczywiście był to czyn pierwszy, bo przed nim nie było i niema innych, rzetelnie stwierdzonych. W nowszych czasach szlachetny zapał wiedzy jął wykrzesywać z mętnych podań i napomknień starożytnych i średniowiecznych o odkryciach lądu amerykańskiego przed Kolumbem — iskry prawdy. Podań takich jest bardzo wiele; w tem, co przekazała Starożytność, niema nic, coby zasługiwało na poważne roztrząsanie. Podania średniowieczne ześrodkowują się naokoło Normanów i Irlandczyków. Tylko pierwsi zasługują, na uwagę jako domniemani odkrywcy wschodnich lądów Ameryki północnej; to zaś, co przyznano Irlandczykom, ma jedynie znaczenie poezyi, uroczej zapewne, ale tylko poezyi. Prawda istotna nigdy już oblicza swego nie odsłoni, a malować go dowolnie nie można: trzeba je widzieć. Domniemania logiki przemawiają raczej przeciwko dawniejszym odkryciom, niż za niemi. Literatura hypotez geograficznych dotyczących Ameryki przed Kolumbem jest bardzo obszerną. Przeważnie uprawie jej oddają się uczeni francuscy.
(**) Wiadomość o odkryciu Ameryki jako pogłoska dostała się do nas niewątpliwie jeszcze w XV w., ale w tym stanie nieporządnym, w jakim ją
panuie, ci ym nie dopuścili do brzegu przyjechać, bo strzelali tak z łukow, iż k nim nie mogli przyść, musieli odstępić (tak) a do inszego. wyspa prziszli, gdzie inni ludzie byli też nadzy, tam zwierciadł y dzwonków nakładli y przez znaki swem potrzebam wyrozumiewali, przyjęli ie wdzięcznie, a prosili ich o pomoc przeciw okrutnym Canibalom. Naszy, wyrozumiawszy ich potrzebie, ukazali ym przez znaki iż ym chczą pomoc. A gdy się mieli potkać, tak duże (tak) na się strzelali, aż się y naszy zlękli, ale Columbus kazał wyłożyć dwadzieścia hakownic a działek kielko: razem na nie wypościli, oui ladzie Morscy zanorzyli się w wodę iż ich za kielko godzin niebyło widać. Potym Canibales uciekli, a owi sie zlękli, a gdi prziszli k sobie, ukazali naszi, aby ie gonili, tam ie goniąc bili, a ciała ich brali, wróciwszy się nawarzyli y napiekli onych ciał ludzkich, na kthore prosili gości swych ukazuiącz iż niemasz na świecie smacznieyszego mięsa iako nieprzyjacielskie iesć. Naszy nie chcieli tego iesć, ale ich prosili o żywych ludzi dwoie, które ym z dobrą wolą dali: samca y samicę, y przywiezli ich kilko takich z sobą do Portugalie}", aczkolwiek za wielka, trudnością. '' Oczywiście, nie mogło w takiej historyi zbraknąć "Kalekutu''. To też "ku domu iadąc, w Kalekucie tam obaczyli ludzi (tak) sprawniejsze, yle położą pszenice, tyla perłami oddadzą. Blisko ich theż są Nigrite, ludzie też nadzy,
& czarni, ty wszytki pokrzcili, wiary nauczyli, przezwali nową Hiszpanią. Takież uczynili na wyspie America rzeczona (tak), ktora nawietsza na świecie na zachód słońca, na ktorey są ludzie rozmaitey urody: niektórzy ze psiemi głowami, drodzy z świnimi, drudzy z końskiemi, a ty zową po grecku Hipopodos, drudzy też prawey człowieczey urody, iedno obyczaiow dziwnych, a stąd włastnie nazwali Nowy świat, o czem szerzej w księgach, które zową Novus orbis". Nowych orbisów było podówczas bardzo wiele, a Bielski nie wskazuje z którego mianowicie czerpał. Nazywanie podróżników naszymi nie wy -nika z samodzielnego poczucia jedności cywilizacyjnej, chrześcijańskiej, bo Bielski często w obu wydaniach kroniki formy tej używa tylko dla tego, że się ślepo trzyma autora, jako jego tłómacz. Drugie wydanie, z r. 1564, ma już, w "Księgach dziesiątych (karty 440—443) o wiadomości owiele porządniejsze, rzeczywiste, takie, jakie po Europie całej krążyć musiały. Opowiada w nich Bielaki trzy pierwsze wyprawy Kolumba, aż do przywiezienia go w okowach po prokonsulowstwio Bobadilli. Kolumb wypływa tu już, nie z Portugalii, ale z Hiszpanii (d. 1 Września) i jest Genueńczykiem w służbie hiszpańskiej. Opis podróży za pierwsze źródło ma prawdopodobnie dziennik samego odkrywcy, streszczony w jakimś niawiadomym druku obcym. Pisarz nie mówi, zkąd czerpie. Zajmujący rozdział pierwszy pomienionych ksiąg wygląda znowu na tłómaczenie. W każdym razie jest Bielski jednym z najpierwszych pisarzów naszych, którzy wspomnieli o Kolumbie. * * * |
|
Księgarnia Teodora Paprockiego i S-ki
w Warszawie, Nowy-Świat No 41,
poleca następujące nowe dzieła, własnym nakładem wydane:
Rs. k.
Amicis Edmund de. Ze szkoły i z domu. Nowele dla rodziców i nauczycieli. Przełożyła z włoskiego Marya z Siemiradzkich Obrąpalska. . . . 1 50
Bełcikowski Adam. Ks. Stanisława Grochowskiego żywot
i pisma. Studyum literackie. . . . 1 80
Bert Paweł. Początkowa nauka przyrody dla młodzieży. Człowiek. — Zwierzęta. — Rośliny. — Kamienie i lądy. — Fizyka — Chemia. — Fizjologia zwierząt i roślin. Przełożyli J. J. Boguski i Adolf Dygasiński. Dzieło ozdobione 520 drzew w tekście. Wydanie II. — —
Bleibtreu Karol. Napoleon. Studyum historyczne. Spolszczył Adam Nowicki. . . . . 1 50
Buchanan Robert. W chwilę po śmierci. Wędrówka w kraje nieznane. Przeł. z ang. Anatol Krzyżanowski. 150
Choiński-Jeske T. W pętach. Powieść współczesna . - -
Dąbrowski Ignacy. Śmierć. Studyum . . . 1 20
Dygasiński Adolf. Garstka. Zbiór nowel, obrazków i studyów: Klawiszewski i Rózia. — Modus in rebus. — Złodzieje. — Ptaki. — W niewoli u dzikich. — Aktorka. — Głód i miłość. — Rycerskość chłopska. — Jaki pan, taki sługa. — Narzeczeni, małżonkowie, rodzice i dziecię. . . . . . 1 50
Gliński Kazimierz. Splątane nici. Szkice i obrazki. Filipek. — Wujaszek. — Z opowiadań Imci pana Michała na Mieleniach Mieleniewskiego. — Pan radca. — Wielki szlem. — Kowalowa góra. — Stary kawaler. — Z pamiętników pająka. — Na widecie. — Murłaj. — Koledzy. — Marek Ciupała — "Ave!" — Przeklęty ród. 1 50
Hansson Ola. Szkice literackie. Młoda Skandynawia: Nowe prądy (Jerzy Brandes). — J. P. Jacobsen. — August Strindberg. — Arne Garborg. — Materyalizm w literaturze. . . . . . — 75
Haufe E. d-r. Dziecko i rodzina. Wskazówki kształcenia
domowego dla matek. Wolny przekład z niem.. 1 —
Heilpern M. Tajemnice przyrody. Część II. Jak żyją rośliny, jak się odżywiają, rosną, rozmnażają i poruszają. (Kurs popularny morfologii i fizyologii roślin). Z 282 rysunkami w tekście. . . 2 —
Historya naturalna w obrazach. Cz. II. Botanika i mineralogia w 269 kolorowanych obrazkach, z tekstem Feliksa Wermińskiego. Wydanie wspaniałe, złożone z 25 chromolitografowanych tablic. W oprawie 4 —
Księgarnia Teodora Paprockieg0 i S-ki
w Warszawie, Nowy-Świat No 41,
poleca następujące nowe dzieła, własnym nakładem wydane:
Rs. k.
Kornig Th. d. r. Jak się obchodzić z nerwowymi? Przepisy i uwagi. Podług niemieckiego oryginała opracował d-r Aleksander Fabian. . . . — 60 Krzemiński Stanisław. Krzysztof Kolumb. Przypomnienie
życia i zasług. . . . . . ____
Laboulaye Edward. Bajki i opowiadania dla dzieci, z licznemi drzeworytami w tekście. Tłumaczyła z ory-
ginału francuskiego T. Prażmowska. . . ____
Mendes Catulle. Złotowłosa panienka. (Życie i śmierć klowna). Powieść. Przekład z francuskiego.. . 1 20 Rogosz Józef. Grabarze. Powieść współczesna, w 2 tomach. 2 40 Rzętkowski St. M. Z pomiędzy ludzi. Szkice z natury: Homo novus. — Z pomiędzy ludzi. — Czarna dola. — Waryatka. — Napróżno. — Zdarzenie w podróży. — Zastary. — Gość wigilijny. — Gwiazdka spadająca. — Nieznajomy. 1 20 Schopenhauer A. Sztuka prowadzenia sporów. Tłumaczył
Jan Lorentowicz. . . . . . — 40
Sewer. W cieniu i w słońcu. Obrazki. . . 1 60
Stowe-Beecher Podjadki szczęścia rodzinnego. Opowiadanie. Przekład z angielskiego, z przedmową Estei — 75 Stuart Phelps Elżbeta i Ward Herbert D. Powstań! Powieść
historyczna z czasów Jezusa Chrystusa . . 1 35
Szebekówna Józefa. Życie syzyfowe. Powieść. . 1 —
Tajemnice magii i spirytyzmu w świetle nauki. Podług źró-
deł obcych opracował F. J.. . . 1 20
Treadwell F P. ze współudziałem d-ra V. Meyer'a. Tablice do analizy jakościowej. Przełożył i do użytku zastosował d-r L. Kossakowski.. . . . 2 —
Verne J. Bez przewrotu. Przeł. z fran. Julia Zaleska — 80 Veron Eugeniusz. Estetyka. Początki i ugrupowanie sztuk. -Źródła i cechy rozkoszy estetycznej. — Smak. — Geniusz. — Co to jest sztuka? — Co to jest estetyka? — Sztuka dekoracyjna i sztuka ekspresyjna. — Styl. — Klasyfikacya sztuk — Budownictwo. — Rzeźba. — Malarstwo. — Taniec — Muzyka. — Poezya. — Estetyka Platona. Przełożył z francuskiego A. Lange. . 3 — Załęska Anna. Dobre dzieci. Zbiór powiastek, z licznemi
oryginalnemi rysunkami J. Pankiewicza w tekście. -
Zeisel S. d-r. Chemia (nieorganiczna i organiczna). Ogólny wykład zjawisk chemicznych oraz ich zastosowania w życiu praktycznem. Z 261 drzeworytami w tekście. Z niemieckiego przeł. M. Flaum. . 5 -