224 Marinelli Carol Ostatni reportaż Erin


Carol Marinelli

Ostatni reportaż Erin

Rozdział 1

- Jestem umówiona z ekipą w poniedziałek o wpół do dziewiątej! - Erin Casey wpadła jak bomba do salonu. - Tym razem obiecują mi emisję w czasie najwyższej oglądalności. - Z impetem usiadła obok siostry. Anna zamknęła książkę i z westchnieniem rezygnacji położyła ją na stoliku.

- Kto ci to powiedział? - Jej stoicki spokój zdecydowanie kontrastował z entuzjazmem Erin.

- Dave. Ma być szefem kamerzystów. Podobno uważają, że ten reportaż to duża sprawa, no i przydzielili go mnie. Czułam, że coś się wydarzy! Mój horoskop na ten miesiąc zapowiada niepowtarzalną okazję. To na pewno ma coś wspólnego z wyborami.

Anna roześmiała się.

- Dostałaś zgodę na wywiad z premierem?

- Kto wie? Może zależy im na świeżym spojrzeniu.

- Mieliby to jak w banku. Nie przywiązuj się za bardzo do tej myśli, dopóki nie usłyszysz tego z pierwszych ust. Dobrze wiesz, w jakim tempie oni zmieniają zdanie.

- Racja - przytaknęła Erin. - Ale nie chcę całe życie robić reportaży o kolejnej aferze z dietą odchudzającą albo o nieuczciwych firmach budowlanych. W poniedziałek wszystko się wyjaśni. Co chcesz na kolację? Dzisiaj ja mam dyżur w kuchni, więc pomyślałam, że mogłybyśmy pójść do pizzerii.

- To miałaby być domowa kolacja? - zakpiła Anna. - o mnie się nie martw. Umówiłam się z Jordanem. Nie tylko tobie przydarzyło się dzisiaj coś ważnego. - Wyciągnęła przed siebie dłoń i o mało nie spadła z kanapy, ponieważ Erin jak zwykle spontanicznie rzuciła się jej na szyję.

- Zaręczyłaś się? Kiedy? Dlaczego mi nie powiedziałaś? Pozwalasz mi gadać o jakimś głupim programie telewizyjnym, a sama siedzisz cicho! - Podziwiała gustowny pierścionek z brylantem. - Piękny... Przepiękny. Mogę przymierzyć?

- Za duży - ostrzegła ją Anna.

Ściskając wąskie palce, aby pierścionek się nie zsunął, I nie zwracając uwagi na poobgryzane paznokcie, Erin napawała się jego pięknem.

- Kiedy Jordan ci się oświadczył?

- Dzisiaj. W przerwie na lunch przyjechał do biblioteki, więc od razu się zorientowałam, że coś jest grane. Zabrał mnie na piknik nad rzeką i niespodziewanie poprosił o rękę. Parę dni wcześniej namówił kierowniczkę biblioteki, żeby dała mi dzisiaj wolne popołudnie, więc już wszyscy o tym wiedzieli. Dziwnie się zachowywali. Przed przerwą pani Heatherton przyszła do mnie i powiedziała, żebym coś ze sobą zrobiła, na przykład poprawiła makijaż. Mówiła, że jestem bardzo blada. - Anna spoważniała. - Jordan nie bardzo wiedział, jak ma postąpić. Może powinien zapytać ciebie o zgodę?

- Nie żartuj. - Wcale nie było jej lekko na sercu.

- Ty mnie wychowałaś. Ale powiedziałam mu, że czułabyś się zakłopotana. Dzisiaj wieczorem powiemy o tym jego rodzicom. Pomyślałam, że w sobotę moglibyśmy to jakoś uczcić. Nic wielkiego. Tylko nasze dwie rodziny.

- Nie mam nic przeciwko temu. Nie wyobrażaj sobie jednak, że pozwolę ci wykręcić się skromnym ślubem.

Mamy pieniądze na porządny ślub. Postarałam się o to, kiedy... no wiesz. - Objęła Annę. - Rodzice bardzo by się ucieszyli. Wiesz o tym, prawda?

- Mam nadzieję. Jestem pewna, że polubiliby Jordana.

- Jak można go nie lubić? Jest przystojny, miły, zapowiada się na dobrego prawnika, a poza tym kochasz go. Tylko się nie rozklejaj. Chcesz się pokazać przyszłym teściom z oczami jak królik?

Anna rozpłakała się na dobre.

- Wiem, że nie było ci łatwo. Nieźle dałam ci w kość. Jestem ci bezgranicznie wdzięczna.

- Zostaw to sobie jako temat weselnego przemówienia - przerwała jej Erin. - Zacznij się szykować. Dochodzi siódma. Dobrze wiesz, jaki Jordan jest punktualny.

- Lepiej o tym nie mów. Nie wiem, jak zdołam się przyzwyczaić do mieszkania z kimś, kto sam wkłada swoje rzeczy do kosza z brudami i sprząta po sobie.

- Będziesz za mną tęsknić - rzekła Erin z uśmiechem. Nie przestając żartować, pomogła Annie ubrać się na tę okazję, nie omieszkała nawet przypomnieć jej o zabraniu inhalatora na wypadek ataku duszności. - Lepiej żebyś nie zaczęła rzęzić nad półmiskiem z homarem.

Uśmiech zniknął z jej twarzy dopiero, gdy wycałowała przyszłego szwagra, wzniosła szampanem toast za ich wspólną przyszłość i odprowadziła oboje do samochodu. Wróciwszy do ogromnego domostwa, zadumała się z kieliszkiem w dłoni, oglądając fotografie ustawione nad kominkiem. Mama i tata, uśmiechnięci, dumnie wyprostowani, przed nimi jedenastoletnia Anna, trochę onieśmielona sytuacją. Na jej twarzyczce, okolonej kruczoczarnymi lokami, maluje się brzydki cień gniewu - zwiastun zbliżającego się, wyjątkowo trudnego okresu dojrzewania.

Zdjęcie osiemnastoletniej Erin ze szczeniaczkiem w ramionach. Była wtedy tak samo chuda jak obecnie i miała bardzo podobną, wyskubaną fryzurę. Jedyną różnicą są teraz blond pasemka, które nieco urozmaicają jej nijakie kosmyki. Już dawno temu pogodziła się z myślą, że nigdy nie będą tak bujne jak włosy Anny.

Pogładziła uśmiechniętą twarz matki. Świetnie pamięta dzień, w którym przyjęto ją na studia dziennikarskie. Ojciec trzymał gazetę, w której opublikowano wyniki egzaminów. Jej wysoka średnia oznaczała, że może studiować na uniwersytecie w Melbourne. Była tego dnia bardzo szczęśliwa. Czy którekolwiek z nich, upozowanych na tle ogrodu w luksusowej rezydencji w Camberwell, przeczuwało wtedy, że dwa dni później wszystkie ich marzenia legną w gruzach? Ze Marcus i Grace Casey zginą w wypadku drogowym, a Erin i Anna zostaną sierotami?

- Ona jest szczęśliwa. Nie martwcie się - rzekła do fotografii, odstawiła ją na półkę i ruszyła do kuchni, by zajrzeć do lodówki.

W tym tygodniu to ona miała zrobić zakupy, ale oczywiście, jeszcze ich nie zrobiła. Patrzyła na podejrzanie wyglądającą włoską potrawę i sałatkę z kurczaka, którą Anna przygotowała sobie na następny dzień. Erin, która była wegetarianką, ciężko westchnęła.

- Znowu błyskawiczny makaron - rzuciła w stronę Hartleya, spasionego labradora, który drzemał w kącie.

Erin lubiła być sama. Największą przyjemność sprawiały jej chwile spokoju, gdy mogła medytować lub pisać listy do dzieci, rozsianych na całym świecie, które wspierała materialnie. Tego wieczoru jednak poczuła się osamotniona.

Cieszyła się szczęściem Anny. Ale, mimo że nienawidziła siebie za to, czasami była trochę zazdrosna. Uwielbiała swoją pracę, lecz nie wszystko układało się po jej myśli. Została reporterką lokalnego programu telewizyjnego w nadziei, że będzie to wielki przełom w jej życiu. Nikt jednak nie przewidział, że kilka tygodni po tym, jak zaczęła pracować, firma ograniczy budżet, co doprowadzi do odejścia filarów tego programu, a wraz z nimi najważniejszych tematów.

Jedyna pociecha w tym, że ograniczony budżet, a co za tym idzie mniej liczny personel, wpłyną dodatnio na jej pozycję w redakcji. W rezultacie raz wystąpiła jako reporter i raz jako współproducent. Na co dzień nadal zajmowała się tropieniem handlarzy używanymi samochodami i ujawnianiem oszustw. Jedyną częścią jej ciała, która pojawiła się na ekranie, była pupa, ponieważ pewnego razu musiała salwować się ucieczką przez płot.

Nie tylko praca wprawiała ją w melancholijny nastrój. Fakt, że Anna wychodzi za mąż i opuści ich wspólny dom, uprzytomnił jej, jak ubogie jest jej życie towarzyskie. W miarę zbliżania się do trzydziestki spostrzegła z przerażeniem, że wszyscy znajomi już z kimś się związali, niektórzy nawet mają dzieci.

Nie potrzebowała mężczyzny do dobrego samopoczucia. Była zbyt wyzwolona i niezależna, by uważać, że szczęście zależy od posiadania partnera. Ale byłoby znacznie przyjemniej mieć kogoś u swojego boku. Kogoś, czyja obecność na ślubie Anny, kiedy niewątpliwie będzie jej druhną, mogłaby zapobiec głupim uwagom w stylu: „ona już trzeci raz występuje w tej roli".

- Daj spokój - powiedziała na głos.

Nie miała nikogo i nie zanosiło się na zmianę.

- To już było - zaprotestowała, po czym ugryzła się w język. Nie może podać swoim przełożonym prawdziwych powodów swej reakcji. Szpital miejski w Melbourne łączył się ze zbyt wieloma wspomnieniami, by mogła zrobić o nim obiektywny reportaż. Na samą myśl o nim przeszywał ją zimny dreszcz. Gdyby jej szefowie wiedzieli, że to właśnie tam zmarli jej rodzice, na pewno nawet nie rozważaliby jej kandydatury.

- Od ciebie zależy, jak potraktujesz ten temat - przerwał jej rozmyślania Mark Devlet, szef działu. - Ludzie chcą wiedzieć, dlaczego tak długo czeka się na przyjęcie do szpitala, dlaczego brakuje personelu. To jest ogromny materiał. Być może poniedziałek albo wtorek byłyby lepsze, ale dyrekcja nie wyraża zgody. Jack twierdzi, że w te dwa dni pacjenci czekają wyjątkowo długo. Z kolei w sobotę mogą zdarzyć się rzeczy interesujące. Masz zrobić z tego ciekawy materiał. To nieprawda, że były już reportaże z tego szpitala. Jego dyrekcja po raz pierwszy wyraziła zgodę na obecność kamer. Jack Duncan od lat zajmuje się tym szpitalem i gdyby nie wybory, sam by się tego podjął. Musimy kuć żelazo, póki gorące, bo mogą zmienić zdanie.

Przytaknęła. Opinia oddziału nagłych wypadków szpitala miejskiego pogarszała się z dnia na dzień. Pomimo bolesnych, osobistych wspomnień Erin czuła się w dziwny sposób z nim związana. Pamiętała wrażenie spokoju, jakie ją tam ogarnęło, współczucie dyskretnie okazywane jej przez personel, szacunek, z jakim traktowano jej konających rodziców. Te elementy w istotny sposób pomogły jej przeżyć kilka następnych, smutnych miesięcy.

Żal chwycił ją za gardło na wspomnienie jednej z bardziej dramatycznych chwil: pielęgniarka poinformowała ją, że będzie musiała trochę jeszcze poczekać, aż zobaczy rodziców, ponieważ pan doktor zakłada im szwy. Potem, gdy zaprowadzono ją do nich, by się z nimi ostatecznie pożegnała, nie mogła opanować zdumienia na widok kunsztu lekarza, który dołożył wszelkich starań, aby Grace Casey wyglądała jak najlepiej.

Pod naporem wspomnień poczuła, że musi zrobić ten reportaż. Zrobić wszystko, by pokazać prawdę.

Rzuciła Markowi pewny siebie uśmiech.

- Proponuję spojrzeć na to pod zupełnie innym kątem. - Czuła, jak wzbiera w niej entuzjazm. - Telewidzów stale faszeruje się krwawymi obrazami, więc tym razem...

- Nie rezygnuj z krwawych obrazów - przerwał jej Mark. - Oni to lubią. Nie mam nic przeciwko innemu spojrzeniu. Dali nam wolną rękę, co graniczy z cudem. Zasady są te same co zawsze: pacjenci i rodzina muszą być poinformowani, że ich filmujecie, a ty musisz wyraźnie się im przedstawić.

- Będzie ze mną cała ekipa, więc nie będzie wątpliwości, że jestem reporterem.

Mark uśmiechnął się, widząc jej zapał.

- Jedyny problem to doktor Donovan. Jest szefem tego oddziału i nie znosi kamer. Musisz użyć wszystkich swoich wdzięków, ponieważ to z nim będziesz pracować. Dyrekcja życzy sobie, żebyście towarzyszyli osobie na wyższym stanowisku. Podejrzewam, że w przekonaniu, że ktoś taki nie popełni głupiego błędu na oczach telewidzów.

- Podobno to my decydujemy, co robimy?

- Ależ tak - zapewnił ją. - Po prostu będziesz na jego dyżurze.

Odetchnęła z ulgą.

- Kiedy zaczynamy?

- Zaraz. Agnes przejmie od ciebie aferę w siłowni.

Przyda jej się kilka sesji na rowerku. A ty pędź już do szpitala. Zapoznaj się z atmosferą. Donovan ma dyżur w weekend. Sfilmujemy wszystko, co się da, a w przyszłym tygodniu przejrzymy materiał. Miejmy nadzieję, że to będzie ciekawy weekend.

- Miejmy nadzieję. Chociaż nikomu nie życzę, żeby się rozchorował. - Zamknęła notes.

- Jak na reporterkę masz zbyt miękkie serce - zauważył Mark. - Wiem, że to nie to samo co wywiad z premierem, na którym tak ci zależało...

- Nieprawda. - Erin zaczerwieniła się.

- To może okazać się interesujące. Chyba nie muszę ci przypominać, że wkrótce są wybory. Taki reportaż to dynamit. Dla obu stron. I będzie pod nim twoje nazwisko.

- Nie martw się. Będzie dobrze. Nie pożałujesz, że to mnie wybrałeś.

- Nie wątpię. Wpadnę do was. Nie po to, żeby cię kontrolować... Z ciekawości. - Uśmiechnął się pojednawczo. - Ty jesteś tam szefem.

Rozłożyła ręce. Przecież i tak nie miała nic do powiedzenia.

Na drugim końcu miasta, w sali konferencyjnej Melbourne City Hospital, omawiano ten sam temat, lecz ze znacznie mniejszym entuzjazmem.

- Najpierw twierdzicie, że nie ma powodów do obaw, bo reportaż będzie robił doświadczony dziennikarz, więc chociaż nadal nie podoba mi się ten pomysł, zaczynam rozważać możliwość wyrażenia zgody. Teraz dowiaduję się, że ten znany dziennikarz został oddelegowany do wyborów, w związku z tym będziemy, przepraszam, ja będę miał na głowie jakiegoś młodego, bezczelnego reportera. I w tej sytuacji oczekujecie mojej zgody? - Samuel Donovan rzucił długopis na lśniący blat konferencyjnego stołu. - Wykluczone. Tony Dean nigdy by na coś takiego nie przystał.

Bruce Anderson poprawił krawat, unikając gniewnego spojrzenia swojego przedmówcy.

- Jak wiadomo, Tony Dean jest na zwolnieniu. Sam uznałeś, że nie należy zawracać mu głowy. Jeśli się nie zgodzisz, będę zmuszony skontaktować się z Tonym, który jest twoim przełożonym. - Gestem powstrzymał Samuela. - Nie mam wyboru. Dobrze wiesz, jak krytykowana jest ostatnio praca naszego szpitala. Wpuszczając telewizję, będziemy mogli pokazać ludziom trudne warunki, w jakich pracujemy, oraz może przekonać ich, że robimy również coś dobrego.

Samuel Donovan skrzywił się.

- Wierzysz, że ten dziennikarz zrobi uczciwy reportaż? Będzie wyłącznie węszył za skandalem. Nie chodzi tylko o sam szpital, ale również o pacjentów i ich rodziny. Czy pomyślałeś o konsekwencjach, jakie może mieć dla nich pokazanie ich wizyt u nas wszystkim obywatelom tego kraju?

- Reporter ma obowiązek każdego informować oraz zakaz filmowania kogokolwiek bez jego zgody.

- Przecież ci ludzie rzadko są w stanie umożliwiającym świadome wyrażanie zgody - rzekł Samuel zirytowany. - Muszę wracać na oddział. Mogę ci jedynie obiecać, że się zastanowię.

Bruce otarł czoło. Samuel nie był łatwym przeciwnikiem. Nie dość, że miał blisko dwa metry wzrostu i posturę napastnika rugby, to na dodatek znany był z zapalczywości.

- Zastanawiasz się nad tym od dawna. Kierownik produkcji zjawi się w szpitalu koło południa, więc będziesz miał okazję z nim pogadać. Ale, proszę cię, myśl racjonalnie. Lepiej ich nie zniechęcać, jeszcze zanim włączą kamery.

- Zgodziliście się na ten teatr. - Samuel Donovan pochylił się. - Jakim prawem? Nie ma nic głupszego niż ekipa telewizji. Dzisiaj przychodzi nowa grupa stażystów! Chyba zdajesz sobie sprawę, co się wtedy dzieje? - Dźgnął palcem powietrze. - Skąd miałbyś wiedzieć. Zjawiasz się tam tylko po to, żeby udzielać wywiadów, i to tylko wtedy, kiedy masz dobre wiadomości. Jeśli tobie nie wypada, sami możemy ich spławić. - Szukał argumentów, chociaż wiedział, że stoi na straconej pozycji. - Co się stanie, jeśli odmówię wzięcia udziału w tym przedsięwzięciu?

- Będę zmuszony zadzwonić do Tony'ego. Jasne, że wolałbym nie mącić mu spokoju. Przeszedł nie byle jaki zawał.

- Nie udawaj, że cię to obchodzi - warknął Samuel. - Wiemy, co było przyczyną tego zawału. I jeśli nadal będziemy pracować w tych warunkach, takich zawałów będzie więcej.

- I dlatego powinniśmy wykorzystać tę okazję.

- Jeśli zrobi się z tego smród, to nie mówcie, że was nie ostrzegałem. - Samuel znacznie łagodniejszym tonem zwrócił się do sekretarki dyrektora, która starała się nie okazywać zadowolenia z faktu, że ktoś przytarł jej zwierzchnikowi nosa. - Proszę wpisać moje zastrzeżenia do sprawozdania.

Sekretarka skinęła głową, czerwieniąc się po uszy. Trudno się temu dziwić, Samuel Donovan bowiem robił wielkie wrażenie na wszystkich kobietach, mimo że nie zdawał sobie z tego sprawy. Dla niego najważniejsza była praca, a tej w tym szpitalu nigdy nie brakowało.

W drodze do budynku dyrekcji szpitala Erin starała się zapanować nad nerwowymi skurczami żołądka. W środku stanęła zdezorientowana. Tabliczki informacyjne były nieczytelne, wokół stały rusztowania, a czerwone strzałki rozchodziły się we wszystkich kierunkach. Na szczęście zbliżał się jakiś lekarz. Nie zwolnił jednak, wręcz przeciwnie, przyspieszył kroku, tak że musiała zejść mu z drogi, niemal przyparta do ściany.

- Przepraszam - rzuciła zirytowana.

Natychmiast się odwrócił, a na jego twarzy zamiast gniewu błąkał się przepraszający uśmiech.

- Przepraszam. Nie zauważyłem pani. Zamyśliłem się. Serce zabiło jej mocniej. Czy to jest on? Lekarz, który miał dyżur tej nocy, kiedy przywieziono jej rodziców, ten sam, który tak starannie pozszywał twarz jej matki? Mimo że upłynęło już dziesięć lat, tamte obrazy na zawsze pozostaną w jej pamięci. To on, na pewno. Ma teraz krótsze włosy i wydaje się spokojniejszy, ale oczy są te same. Czuła, że powinna coś powiedzieć, lecz zaatakował ją natłok obrazów.

- Czy spieszy się pan do jakiegoś okropnego wypadku? Rozbawiło go tak postawione pytanie.

- Zdaje się, że raczej uciekam przed czymś okropnym. - Przeczesał palcami ciemnoblond włosy. - Stale zapominam, że mamy remont i że korytarze zrobiły się węższe.

- Ja też się zagapiłam. Nie mogę trafić do dyrekcji.

- To tutaj.

- Właśnie widzę. Cały szpital się wali, ale fundusze na remont dyrektorskich gabinetów zawsze się znajdą.

Roześmiał się.

- Kogo pani szuka?

Wyjęła z torby karteczkę.

- Mam się zgłosić do Dorothy Farrel.

- To sekretarka dyrektora. Jest teraz na spotkaniu, które zaraz się skończy. - Zerknął na zegarek. Chyba wypada zaprowadzić tę dziewczynę na miejsce, zwłaszcza że omal jej nie przewrócił. - Pokażę pani, gdzie to jest.

- Nie trzeba, dziękuję. - Nagle zapragnęła uciec od niego. Przywoływał zbyt bolesne wspomnienia. - Proszę mi tylko pokazać, w którą stronę mam iść. Jest pan na pewno bardzo zajęty.

To prawda. Jak w każdy poniedziałek. Ale nic się nie stanie, jeśli przyjdzie parę minut później. Nie bardzo wiedział, dlaczego tak pragnie pomóc tej kobiecie, ale czuł, że jest zafascynowany jej ogromnymi oczami, nastroszoną fryzurą i delikatnymi rysami twarzy.

- Proszę iść za mną. To dla mnie żadna fatyga.

Nie miała wyboru. Szedł tak zamaszystym krokiem, że niemal za nim biegła. Weszli po schodach na ostatnie piętro. Gdy otworzył przed nią drzwi, zerknęła do środka.

- Dyrektorskie palmy i puszyste dywany... - zauważyła. - Dziękuję.

- Następnym razem radzę iść za zapachem kawy z ekspresu.

- Nie omieszkam. - Wyminęła go, by wejść do środka, ale on nie odszedł.

- Pani w sprawie pracy? - zapytał.

- Poniekąd. Jestem Erin Casey z telewizji. Mam nakręcić dokument o oddziale nagłych wypadków. - Podając mu dłoń, nie zauważyła nagłej zmiany na jego twarzy. - Z kim mam przyjemność?

- Samuel Donovan. Szef oddziału nagłych wypadków.

Zmartwiała. Chyba nie umknie bolesnym wspomnieniom.

- Z tego, co słyszałam, już mnie pan nie lubi.

Ich spojrzenia spotkały się. Samuel odniósł wrażenie, że skądś ją zna. Jednocześnie działo się z nim coś, czego nie potrafił określić, a co sprawiło, że zupełnie zapomniał, dlaczego tak ostro protestował w sprawie reportażu.

- Nie mam nic przeciwko pani. Po prostu nie podoba mi się pokazywanie w telewizji szpitala na żywo. Tu jest zbyt dużo cierpienia.

- Rozumiem. Ale nie zamierzam zrobić dobrego programu kosztem pacjentów.

- Wszyscy tak mówią.

- Z tą różnicą, że ja będę się tego trzymać.

Patrzył na nią, gdy odchodziła. Potem zamknął drzwi i ruszył na dół. Z daleka od tych nie wiadomo skąd znajomych oczu mógł nareszcie racjonalnie pomyśleć. Erin Casey jest z telewizji i ma nakręcić film. Niezależnie od jej ujmującej powierzchowności i przychylnej reakcji na jego zastrzeżenia, wszystko, co powiedział na spotkaniu, nadal go obowiązuje. Musi mieć na uwadze dobro oddziału i nie wolno mu o tym zapominać. Już za drzwiami z napisem „Tylko dla personelu" sanitariusz pchał wózek z pacjentem.

- Dobrze, że jesteś - powitała go Fay Ciarkę. - Chirurgia ręki musi poczekać. Jesteś potrzebny na reanimacji.

Gdy przebrał się z białego fartucha w plastikowy, znowu poczuł na ramionach ciężar odpowiedzialności. Jakie to dziwne, ale gdy był z tą Erin, zupełnie zapomniał o szpitalu. Tym bardziej musi mieć się na baczności.

Rozdział 2

- Reportaż będzie nosił tytuł „24 godziny na oddziale nagłych wypadków" - poinformowała zebranych w pokoju śniadaniowym. - Moim zdaniem brzmi to bardzo dobrze.

- Nie dla tych, którzy akurat zaczynają dyżur - zauważył z przekąsem Samuel, wzbudzając powszechną radość.

Śmiali się wszyscy oprócz Erin. Zebranie to miało służyć zaprezentowaniu jej zespołowi, lecz okazało się zupełnym niewypałem. Próbowała choć trochę zarazić to zamknięte grono swym entuzjazmem. Starała się być miła, lecz na każdym kroku spotykała się z obojętnym milczeniem i co najwyżej komentarzami wygłaszanymi na stronie. Wszystkiego musiała dowiedzieć się sama, nawet tego, gdzie są toalety.

Wzięła głęboki wdech, ignorując uwagę Samuela.

- Dziękuję, że wszyscy zechcieliście przyjść na to spotkanie. Kamerzyści będą od czasu do czasu wpadać na oddział, żeby ustalić ujęcia i nakręcić fragmenty materiału. Dzięki temu stopniowo oswoicie się z obecnością kamer. Czy ktoś ma pytania?

- Chciałabym mieć pewność, że na żądanie kogokolwiek z personelu wyłączycie kamery albo opuścicie pomieszczenie - rzekła przełożona pielęgniarek, Fay Ciarkę.

Erin zawahała się. Nie mogła jej spojrzeć w oczy.

- Mimo ustaleń rady nadzorczej, że ekipa ma nieograniczony dostęp, nie będziemy niczego filmować bez zgody pacjenta.

- To nie jest odpowiedź, jakiej Fay oczekuje. - Erin nie musiała się odwracać, by wiedzieć, kto wygłosił ten komentarz. - Fay pyta, czy opuścicie oddział na żądanie jej lub którejkolwiek z pielęgniarek.

- Oczywiście. Jeśli to żądanie będzie uzasadnione.

- Żądanie pielęgniarki jest zawsze uzasadnione.

- Chwileczkę. - Wyprostowała się. - Zarząd dał nam pozwolenie na filmowanie. Nie jesteśmy bandą reporterów żądnych sensacji. Czy wam się to podoba, czy nie, ekipa będzie na oddziale. Jeśli macie na tym skorzystać, musimy wypracować jakąś metodę współpracy. Jeśli każecie mi wyjść, wyjdę, ale jeśli będzie się to powtarzało na każdym kroku i bez poważniejszej przyczyny, to całe przedsięwzięcie nie ma sensu. - Rozejrzała się po zebranych, ale oni znowu unikali jej spojrzenia. - Jeśli będziecie mieli pytania, do końca dnia jestem na oddziale. Dziękuję wam jeszcze raz za to, że zechcieliście się ze mną spotkać.

- Idziemy do poczekalni - oznajmił kamerzysta Dave, gdy Erin pakowała rzeczy, a personel powoli się rozchodził.

- Zróbcie parę ujęć zegara. Jak najwięcej. Czuję, że się nam przydadzą.

- Żebyście mogli potwierdzić zarzut długiego oczekiwania na pomoc?

Ujrzała przed sobą zagniewaną twarz Samuela Donovana.

- Zanosi się na to, że ekipa spędzi tam większość czasu. Te ujęcia będą naszą jedyną pamiątką stąd. - Wszyscy oprócz Samuela już wyszli z pokoju.

- Zauważyłem, że pytanie Fay nie spodobało ci się - oznajmił spokojnym tonem, ona zaś poczuła, że powoli puszczają jej nerwy. Starała się jednak zachować opanowanie.

- Nie podoba mi się sytuacja, w której będziemy wypraszani za drzwi pod najdrobniejszym pretekstem.

- Tego Fay nie powiedziała. Ani ja. To pani tak to zinterpretowała.

- A mogłam inaczej? Wiem, że nie chciał pan wpuścić tu telewizji. Spodziewałam się problemów ze strony personelu, ale zaskoczyła mnie ta nieskrywana wrogość. Jestem tu od poniedziałku, ale gdy tylko pojawię się na horyzoncie, cichną wszystkie rozmowy. Czuję się jak trędowata.

- Można to zmienić.

- Czy to jest pana sprawka? - Uniosła brwi.

- Przyznaję się do winy - odparł bez cienia zmieszania.

- Co pan im powiedział?

- Żeby mieli się na baczności.

- Dlaczego? Przecież już pana zapewniłam, że nie zamierzam nikogo skrzywdzić.

- A dlaczego miałbym pani wierzyć?

Poczuła się dotknięta. Sytuacja wymagała odwetu.

- Więc nic się nie zmieni? - zaatakowała. - Takie ustalił pan reguły gry? Personel ma wyrzucać nas za drzwi zawsze, gdy będzie działo się coś choćby tylko trochę interesującego, oraz nie będzie się do mnie odzywał. Wątpię, żeby dało się z tego zrobić ciekawy film.

- Więc może lepiej spakować manatki i dać nam spokój.

- Jeszcze mnie pan nie zna, panie Donovan. Mówiąc o ciekawym materiale, miałam na myśli film, który przyniósłby coś dobrego temu szpitalowi. Zrobię ten reportaż, ale nie gwarantuję, że pański oddział wypadnie na nim korzystnie.

Samuel Donovan uniósł brwi.

- Prawdę mówiąc, czekałem, kiedy się pani odkryje.

- Przez myśl mi nawet nie przeszło, żeby przedstawić ten szpital w złym świetle. Moim zamiarem jest pokazać prawdziwy obraz, ale to jest niemożliwe. Nawet zmieniono plan dyżurów.

- Nic podobnego - zirytował się. - O czym pani mówi? Miała pewność, że się nie myli.

- Dobrze mu się przyjrzałam. Przez ostatni miesiąc na nocnych dyżurach była tylko jedna kierowniczka zmiany pielęgniarek. W ten weekend na noc zapisana jest Fay, która podobno ma teraz dyżury dzienne, oraz jeszcze dwie dodatkowe pielęgniarki z miasta. Dziwny zbieg okoliczności?

- Zapewniam, że tych zmian nie dokonano dla wygody ekipy telewizyjnej. Tak się składa, że w tym tygodniu jest wymiana stażystów. I dlatego potrzebne mi będą najbardziej doświadczone pielęgniarki. Gdyby sięgnęła pani nieco głębiej, zorientowałaby się pani, że taka wymiana następuje co sześć miesięcy. W ten sposób oprócz wścibskiej ekipy filmowej i reporterki, która biadoli, że nikt jej nie lubi, będę miał na głowie nowych lekarzy, których trzeba wszystkiego uczyć. Tytuł „24 godziny na oddziale nagłych wypadków" zapewne brzmi ładnie, ale zobaczymy, czy będzie równie atrakcyjny o siódmej w niedzielę.

Czuła, że traci grunt pod nogami. Nie potrafiła udawać bezdusznej reporterki, zwłaszcza w jego obecności. Zauważył jej wahanie. Niespodziewanie dla samego siebie zaczął wyrzucać sobie, że tak uporczywie stara się utrudniać jej życie. Przecież ona zasługuje na podziw. Wbrew fatalnemu przyjęciu ze strony personelu przez cały czas dąży z uśmiechem na twarzy do realizacji swojego celu. Dopiero teraz okazała słabość. Sprawia wrażenie zmęczonej i wcale nie wygląda jak dziennikarka w pogoni za upatrzonym tematem, przed jaką ostrzegał swoich podwładnych.

- Ich stosunek można zmienić. Wystarczy jedno moje słowo.

- Kim pan jest? Ojcem chrzestnym? - rzuciła poirytowanym tonem. Powinna była uważniej obejrzeć plan dyżurów.

- Tutaj tak. Proszę posłuchać. Pielęgniarki są tu najważniejsze. Bez nich nie byłoby oddziału. Jest to najwspanialszy zespół pod słońcem: te dziewczyny są serdeczne, wesołe, otwarte.

- Nie zauważyłam.

- Potrafią też być wyjątkowo nieprzyjemne. Praca tutaj to w połowie nuda, w połowie adrenalina. Oglądają okropne sceny i rzadko spotykają się z wdzięcznością. Mogą polegać wyłącznie na wzajemnym wsparciu. Ale kiedy potraktować je odpowiednio, są jak do rany przyłóż.

- Staram się, jak umiem.

- Nie zrozumiała mnie pani. - Potrząsnął głową. - Podam parę przykładów... Weźmy Louise z reanimacji. Tę, która pytała o makijaż. - Louise spodziewała się całej ekipy charakteryzatorek. - Ona przywiązuje dużą wagę do swojego wyglądu. Ponadto wydaje jej się, że jest bardzo szczupła.

- Co to ma do rzeczy?

- Wyobraźmy sobie - ciągnął - że przywożą nam pacjenta ze wstrzymaną akcją serca i Louise robi masaż serca. Gdzie będą wasze kamery?

- Gdzieś pod ścianą, pod warunkiem, że nas tam wpuścicie. - Czyżby na wargach Samuela Donovana dostrzegła cień uśmiechu?

- Otóż to. Czy podczas montażu ktoś z was pomyśli o tym, jak wygląda biedna Loiuse? Następny przykład. Jedna z jej koleżanek ma romans z żonatym mężczyzną. Nie powiem, o kogo chodzi, proszę nie pytać. Nie pochwalam tego, ale nie mogę zabronić rozmów na ten temat. Co się stanie, jeśli na nagraniu znajdzie się jakiś komentarz dotyczący tej pary? To może mieć fatalny wpływ nie tylko na opinię o personelu. Ja muszę ocenić ten reportaż również z punktu widzenia pacjentów. Oni mogą wyrazić zgodę, ale musi być ktoś, kto zadba o ich interesy.

Trudno było odmówić mu racji.

- Postaram się niczego nie przeoczyć.

- To mi nie wystarczy. Chcę brać w tym udział. Chcę obejrzeć film, zanim będzie emitowany.

- Obawiam się, że nie dostanę na to zgody. Nawet zarząd nie ma do tego prawa.

- Może pani wysłuchać mojej opinii.

- Pan wszystko ocenzuruje. - Zdenerwował ją. - Poza tym nie mogę posiekać całego filmu. Nie mam prawa.

- Podobno jest pani współproducentem. Mam na względzie wyłącznie dobro personelu i pacjentów. Zdaję sobie sprawę z tego, że ma pani zadanie do wykonania, I uszanuję to.

- Wątpię.

Nareszcie się uśmiechnął. Ze zdumieniem stwierdziła, że znowu ma przed sobą tego sympatycznego mężczyznę, którego spotkała na korytarzu.

- Daję słowo honoru. Pod warunkiem jednak, że pani uszanuje pracę, która ja mam do wykonania. Jestem tutaj szefem i zostanę tu długo po tym, jak ekipa spakuje kamery i przeniesie się gdzie indziej. Proszę mi obiecać, że da mi pani obejrzeć film przed emisją, a ja poproszę dziewczyny, żeby traktowały panią jak członka naszej rodziny.

- Mam dać to panu na piśmie? - odcięła się.

Popatrzył na nią przenikliwie, aż poczuła ciarki.

- Nie trzeba. Wierzę pani.

Poczuła się lepiej, więc uznała, że ostatnie słowo musi należeć do niej.

- Chodzi panu tylko o to, żeby być pierwszą osobą, która obejrzy pupę Louise.

Roześmiał się.

- Marnuje się pani jako reporterka. Powinna pani zostać pielęgniarką.

Wracając z lunchu, przygotowywała się na oschłe powitanie. Nie dowierzała własnym oczom, gdy ujrzała same uśmiechnięte twarze.

- Erin, chodź tu do nas. - Fay zapraszała ją do stanowiska pielęgniarek, gdzie właśnie odbywało się przekazywanie dyżuru. - To jest centrum dowodzenia całym oddziałem. Nie wolno nam zrobić nic, co nie jest wcześniej odnotowane na tej tablicy.

- Nawet w nagłych wypadkach?

- No nie. Ale wszystko musi być tu zapisane jak najszybciej. Widzisz tam Hilary, naszą pielęgniarkę kardiologiczną? - Fay wskazała na kabinę. - Hilary przewozi teraz pacjenta z szóstki na reanimację. Od tej pory będzie pod opieką Jo, która ma wieczorny dyżur. - Wytarła nazwisko z części tablicy przypisanej kabinie numer sześć. - Które łóżko? - krzyknęła na cały oddział.

- Trzecie!

- Wpisuję jego nazwisko do kratki „Reanimacja 3" - tłumaczyła Fay. - Razem z wywiadem i diagnozą. W ten sposób, gdy przyjdą jego wyniki albo ktoś w odwiedziny, od razu będzie wiadomo, gdzie go szukać. Poza tym od razu widać, że kabina sześć jest wolna.

- Chyba nie na długo - zaryzykowała Erin.

- Komuś z zewnątrz może się wydawać, że przez pół dnia tępo gapimy się w tę tablicę, ale dzięki niej zawsze wiemy, kogo tu mamy, co mu dolega, jak jest leczony, jakie czekają go zabiegi i jakie są „planowane" rezultaty.

- Planowane?

- Nie wiesz, jak to bywa z najbardziej misternymi planami? Na tym oddziale trzeba to pomnożyć przez dziesięć albo nawet dziesięć tysięcy. Pacjent czeka na zwyczajne prześwietlenie, ale nikt nie jest w stanie przewidzieć, jaki nowy przypadek nam przywiozą. Bywa, że przez jakiś czas to prześwietlenie spada na sam koniec listy priorytetów. Kiedy indziej pacjent czeka na łóżko, ale dopóki ten, kto na nim leży, nie opuści szpitala, nie ma na nie szansy.

- Potem i tak musimy czekać, aż łóżko zostanie odpowiednio przygotowane - dorzuciła inna pielęgniarka. W jej głosie Erin usłyszała nutę ironii.

- Co trwa nie wiadomo ile - uściśliła Fay.

- Z powodu braku salowych?

- Czasami. Ale oni też mają pełne ręce roboty. Wiedzą, że gdy tylko zameldują nam o wolnym łóżku, natychmiast tam kogoś położymy. Więc nie bardzo się spieszą z taką informacją. Zazwyczaj musimy ich poganiać.

- Czy to nie należy do obowiązku osoby odpowiedzialnej za stan łóżek?

W odpowiedzi Fay wzruszyła ramionami.

- Ona nie ma czasu na sprawdzanie stanu łóżek na wszystkich oddziałach. Tam też obowiązuje grafik. Podobny do naszego. Mamy też inne sposoby.

W tej samej chwili z systemu nagłaśniającego rozległ się potrójny sygnał. Wszyscy zamarli w bezruchu.

- Zespół do nagłych wypadków jest proszony na oddział szósty - odezwała się dyspozytorka.

Kilku lekarzy wybiegło z kabin.

- Oto jedna z tych metod - podjęła Fay. - Za chwilę dowiemy się, o co chodzi. Być może znajdzie się łóżko dla pacjenta z dwójki. - Wpisała litery „OŁ" w jednej z kratek na tablicy.

- Czy to znaczy, że łóżka nie stoją puste przez jakiś czas po tym, jak ktoś... - Nie dokończyła.

- Jak ktoś umrze? - upewniła się rzeczowym tonem Fay. - Tutaj nie owijamy niczego w bawełnę. - Poklepała Erin po ramieniu. - Tutaj łóżka są na wagę złota. Musimy dbać o tych, którzy żyją.

Erin przyglądała się słowom i literom na tablicy.

- Co oznacza „OŁ"? - zapytała.

- Oczekuje na łóżko - odpowiedział jej zgodny chór.

Poczuła, że nareszcie została zaakceptowana. Uśmiechnęła się. Zanim odprawa dobiegła końca, poznała znaczenie paru innych tajemniczych skrótów: WD - wypadek drogowy, D - dziecko, BKP - ból w klatce piersiowej, S - do sprawdzenia.

- Fay, skończyłaś? Mam pół godziny na oprowadzenie Erin - rzekł Samuel Donovan, dołączając do ich grupy.

Przyjęcie do grona najwyraźniej łączyło się z odrzuceniem oficjalnych formalnych zwrotów grzecznościowych na rzecz zwracania się do wszystkich po imieniu. Gdy opuszczali stanowisko pielęgniarek, Erin zagadnęła Fay:

- Przepraszam, że nie dałam ci konkretnej odpowiedzi podczas zebrania. To jasne, że jeśli poprosicie nas o opuszczenie sali, natychmiast wyjdziemy.

- Dzięki. Wcale nie chciałam robić ci trudności, ale dobra pielęgniarka na takim oddziale jak ten powinna wybiegać myślą naprzód. Nie mam nic przeciwko temu, żebyście zrobili parę dobrych ujęć, ale mamy tutaj nie tylko ludzi z pourywanymi nogami. Sama zobaczysz. Może się okazać, że miły, młody człowiek jest psychopatą, a wówczas obecność kamer jest zdecydowanie niewskazana. Za zwyczajnym bólem brzucha może kryć się coś poważnego lub na tyle intymnego, że w obecności ekipy pacjent nie zechce udzielić wyjaśnień. Bywa i tak, że rodzina, która towarzyszy choremu, nie ma pojęcia, dlaczego tu się znalazł, za to pielęgniarka może się domyślać przyczyny. I dlatego jest ważne, żebyście wyszli, gdy o to poprosimy. Zapewniam cię, że nie będziemy was wyrzucać bez powodu.

Erin uśmiechnęła się do Fay, jednej z najstarszych pielęgniarek w tym szpitalu.

- Wydaje mi się, że już gdzieś cię widziałam. Może w telewizji.

- Nigdy nie byłam na wizji. Mogłaś najwyżej słyszeć mój głos. - Czuła, że krople potu wystąpiły jej na czoło. - Moja siostra cierpi na astmę, więc bywałyśmy tu całkiem często. Pewnie stąd mnie pamiętasz.

- Możliwe. - Fay nie była przekonana.

Samuel Donovan szedł obok, nie zwracając uwagi na tę wymianę zdań.

- Jesteśmy na miejscu, czyli w głównej poczekalni. Tutaj czekają pacjenci, których nie przywiozła karetka. Tutaj dokonuje się selekcji. - Nacisnął zielony guzik, by otworzyć rozsuwane drzwi. - Tutaj przyjmowani są pacjenci z karetek. Ich oględzin dokonuje ta sama siostra.

- Ta kobieta ma pełne ręce roboty - rzekła z uznaniem Erin.

- Równie dobrze może to być mężczyzna. Nie podejrzewałem, że jesteś taka politycznie niepoprawna.

Puściła mimo uszu ten komentarz, tym bardziej że znowu słuchała Fay.

- Ona czy on... - Fay zerknęła na Samuela Donovana - musi być dobrym obserwatorem. To, że ktoś przyjechał karetką, wcale nie musi znaczyć, że jest bardziej chory od kogoś, kto siedzi w poczekalni. Osoba, która tu dyżuruje, musi przez cały czas bacznie obserwować wszystkich czekających.

- Spisuje protokół i ocenia stan pacjenta na skali od jednego do pięciu. Jeden oznacza stan najpoważniejszy.

- Ból w klatce piersiowej? - rzuciła Erin. Samuel jednak pokręcił głową.

- Lepiej nie dostać jedynki. Ci nawet nie czekają na diagnozę. Od razu lądują na reanimacji, co zazwyczaj oznacza masaż serca lub interwencję ratującą życie.

- Kto dostaje dwójkę?

- Bywa, że i osoba z bólem w klatce piersiowej. - Uśmiechnął się nieznacznie. - Również dwójka ma nikłą szansę. Osoby te wymagają natychmiastowej pomocy i też są kierowane na reanimację, żeby nam nie odleciały.

- Nie odleciały? To nie brzmi zbyt stosownie.

- Musisz przyzwyczaić się do naszego żargonu. Żeby nie dostały zapaści, nie straciły przytomności.

- Powiedzmy, że odczuwam ból w klatce piersiowej, ale selekcjoner decyduje, że nie odlecę. Czy dostaję wtedy trójkę?

- Niekoniecznie - odrzekł Samuel. - Ból w klatce piersiowej może mieć charakter kardiologiczny lub opłucnowy, może też być wywołany urazem, na przykład upadkiem. Istotne jest również to, czy pacjent poczuł ten ból po raz pierwszy, czy odczuwał go już dawniej.

- Aż tyle spraw trzeba wziąć pod uwagę?

- Dlatego dyżurują tutaj osoby z największym doświadczeniem - wtrąciła Fay. - Moi podwładni nie przepadają za tym miejscem. Większość woli być tam, gdzie coś się dzieje, ale selekcjoner z dużą praktyką jest nieodzowny. Dzięki niemu nasza praca przebiega znacznie sprawniej.

- Co dzieje się z pacjentem zakwalifikowanym jako trójka?

- Osoba ta jest zazwyczaj przyjmowana od razu i najczęściej ląduje na wózku. Selekcjoner ma już spisane obserwacje na jej temat i nie spuszcza jej z oka, dopóki nie zjawi się lekarz. Jeśli jej stan się pogarsza, przewozi sieją na oddział. Kategoria czwarta nie należy do priorytetów. Czwórki czekają w tej poczekalni lub w sąsiedniej, przeznaczonej dla przypadków zagrożonych.

- A co będzie ze mną, jeśli otrzymam piątkę?

- Wówczas lepiej mieć przy sobie jakąś dobrą książkę. Przeszli na reanimację, gdzie Jo spisywała uwagi na temat pacjenta.

- W porządku, Jo? - zainteresowała się Fay.

- Na szóstce wszyscy są ciągle zajęci. Dzwonię do nich i dzwonię, a mój pacjent ma bóle i zwolnioną czynność serca.

- Ile osób można tu przyjąć naraz?

- Mamy trzy łóżka dla dorosłych wyposażone w barierki, które można podnieść dla dzieci lub osób nieprzytomnych albo niespokojnych. Przez cały czas jest tu pielęgniarka, więc praktycznie niemożliwe jest, aby ktoś spadł z łóżka. Jest tu tyle sprzętu oraz wolnego miejsca, że w razie potrzeby pomieści się więcej osób. Mamy łóżeczko dziecinne, ale łatwiej jest zajmować się chorym dzieckiem na normalnym łóżku. Tam, w rogu, stoi łóżeczko z zestawem do reanimacji. Miejmy nadzieję, że nie zobaczycie tu żadnego małego pacjenta. Jest ogrzewane od góry oraz podłączone do zestawu do sztucznego oddychania. Gdy są tu pacjenci, zazwyczaj nie wpuszczamy rodziny. Musimy wszędzie mieć dostęp, a poza tym odgłosy reanimowania nie należą do przyjemnych. Często jednak pozwalamy przebywać rodzicom przy chorym dziecku. Tu nie ma stałych reguł. Wszystko zależy od tego, co się dzieje. I od personelu. Część nie zwraca uwagi na audytorium, część nie lubi, jak im się patrzy na ręce.

- Domyślam się, że liczy się też zachowanie rodziny - rzekła Erin. - Jeśli zachowuje spokój, to jej obecność może być nawet pożądana, ale jeśli krewni histeryzują...

- Albo są pijani - rzuciła Fay. - Doktorze, pacjent ciągle uskarża się na ból - dodała.

- Proszę mu podać jeszcze raz pięć miligramów morfiny i postraszyć szóstkę, że jeśli nikt tu się nie stawi, będziemy wzywać ich do nagłego wypadku.

Erin, zafascynowana, podążała wzrokiem za Fay, która przekazała koleżance polecenie doktora Donovana.

- Tutaj przyjmujemy członków rodziny. - Fay otworzyła kolejne drzwi. - Są tu trzy pomieszczenia, ale czasami to za mało. Bywa też, że umieszczamy tu pacjentów, na przykład starszą panią, żeby nie musiała wysłuchiwać pijaczków w poczekalni, ale normalnie pomieszczenia te są przeznaczone dla rodzin pacjentów. Na tabliczce umieszczonej na drzwiach piszemy nazwisko pacjenta, żeby uniknąć pomyłek. - Erin patrzyła zdumiona na Fay. - Niestety, kilka razy nam się to zdarzyło. Wyposażenie jest skromne; stolik, kilka krzeseł i telefon. Mamy tu spory zapas chusteczek i automat z wodą.

Gestem poprosiła Erin do środka, lecz ta stała jak wryta. Wystarczyło jej to, co widziała z progu. Poczuła nagle, że cofnęła się w czasie. Ma teraz osiemnaście lat. Siedzi przy stole i rozpaczliwie usiłuje przypomnieć sobie numer telefonu ciotki. Tuląc przerażoną, młodszą siostrę, w ogóle nie myśli o twarzy poharatanej szkłem. To Samuel przekazał im tę potworną wiadomość, a potem przyszła Fay, aby je obie pocieszać. Siedziała z nimi jeszcze długo po dyżurze, dopóki nie przyjechała po nie ciotka. Później trzymała ją za rękę, gdy przyszła pora ostatniego pożegnania z matką. Dziesięć lat temu siostra Fay była szczuplejsza i młodsza, ale Erin do końca życia nie zapomni, ile współczucia im wówczas okazała.

- Wejdź - ponaglała ją Fay. - Wydawało mi się, że zależy ci na tej wycieczce z przewodnikiem.

Erin z trudem wróciła do teraźniejszości. W pierwszej chwili nie wiedziała, co robić, Miała ochotę, tak jak wtedy, uciec stąd jak najdalej. Tam, gdzie jest czyste powietrze, światło słoneczne i świat, który kręci się mimo tragedii, jaka się wydarzyła. Ale nie mogła ruszyć się z miejsca.

Pierwszy odezwał się Samuel.

- Przejdźmy do stanowiska urazowego.

Spojrzała na niego i zorientowała się, że ją rozpoznał. Nie zdążyła jednak niczego wyjaśnić, ponieważ podbiegł do nich Flynn.

- Fay, Jo cię potrzebuje na reanimacji.

Pielęgniarka posłała jej przepraszający uśmiech.

- Wszystko ma swój koniec. Przepraszam, muszę iść.

Gdy Fay już nie mogła ich usłyszeć, Erin zwróciła się, nieco skrępowana, do Samuela.

- Dziękuję, że nic nie powiedziałeś. A także za pamięć. Sądzę, że widziałeś niejeden taki dramat.

- Aż za dużo. Muszę jednak przyznać, że nie pamiętam wszystkich twarzy. Inaczej chyba bym zwariował. Ale...

- Mów - nalegała Erin.

- No cóż, był to dla mnie spory szok. Może to nie zabrzmi zbyt delikatnie, ale wydaliście mi się tacy mili, tacy normalni. Wtedy też dotarło do mnie, jaki zawód sobie wybrałem. Zastanawiałem się nieraz, czy sobie poradzicie.

- Jakoś sobie poradziłyśmy.

W pokoju śniadaniowym poczęstował ją kawą.

- Moja ciotka... przyjechała, żeby nas stąd zabrać. Nie miała własnych dzieci. To zacna kobieta, ale na pewno nie potrzebowała do szczęścia dwóch sierot. Byłam pełnoletnia, więc przyznano mi opiekę nad siostrą. Radziłyśmy sobie, jak umiałyśmy. Anna bardzo to przeżyła. Miałam z nią sporo problemów.

- Tobie też nie było łatwo. Miałaś osiemnaście lat i oprócz poczucia straty nagle spadła na ciebie ogromna odpowiedzialność.

- Wyszło mi to na dobre. Na uniwersytecie nie było lekko, bo wszyscy chodzili na bankiety, a ja musiałam wracać do domu, sprzątać, płacić rachunki i zajmować się Anną, która wtedy wymagała ciągłego nadzoru.

- Co z niej wyrosło?

- Pomimo moich obaw jest bardzo rozsądna. Niedługo wychodzi za mąż za pewnego potwornie konserwatywnego prawnika. Teraz ona martwi się o mnie. - Roześmiała się, mimo że Samuel zachował kamienną twarz.

- Jak mam to rozumieć?

- To nic poważnego. Sprowadza się do narzekania, że nie odżywiam się jak należy i że jestem roztrzepana. Jestem wegetarianką, a ona uważa, że należy jeść mięso co najmniej raz dziennie. Ja uprawiam medytację, stosuję masaż i aromaterapię, ona preferuje robótki ręczne. Pewnie boi się, żebym nie skończyła jako hipiska albo żebym nie poszła do jakiejś sekty.

Samuel nareszcie się uśmiechnął.

- Jeśli spotka cię jakaś przykrość, wystarczy jedno słowo...

- Dziękuję.

- Sam! - Do pokoju wpadła Fay. - Jo nie może doprosić się ludzi z szóstki. Potrzebujemy twojej pomocy.

Nie próbował przepraszać za wiązankę, która wyrwała mu się z ust. Wielkimi krokami ruszył do drzwi.

- Współczuję im - powiedziała na głos, gdy trzasnęły za nim drzwi. - Wolałabym nie być w ich skórze, kiedy dostanie ich w swoje ręce.

- Nie przejmuj się jego wrzaskiem. My już na to nie zwracamy uwagi, co wcale nie znaczy, że nie przywiązujemy wagi do tego, co mówi. Tutaj to jest normalne, taka napięta atmosfera.

- A ty? Czy ciebie nic nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi?

- Ja funkcjonuję inaczej niż on. On jest porywczy, chce, żeby wszystko było wykonane natychmiast. A ja porządkuję cały ten chaos i daję mu to, czego on chce. Samuel jest fantastycznym lekarzem. Chciałabym, żeby był na dyżurze, kiedy mnie tu przywiozą. - Uśmiechnęła się. - Owszem, puszczają mi nerwy Prawdę mówiąc, zdarzyło się to dwa razy. Ale chociaż za każdym razem racja była po mojej stronie, do tej pory czerwienię się ze wstydu. Tak się wtedy wydarłam, że wrzaski Sama wydają się szeptem.

- Postaram się nie wchodzić ci w drogę.

- Ty jesteś w porządku. Chodźmy sprawdzić, co tam się dzieje.

Po drodze Erin zdała sobie sprawę, że wbrew wcześniejszym obawom jest zadowolona z obecności Samuela. Kiedy przywoziła tu Annę z atakami duszności, była zbyt przejęta, by myśleć o śmierci rodziców. Lecz wizyta w pokoju, w którym dowiedziała się, że została sierotą, uprzytomniła jej, co może ją tu spotkać podczas tego weekendu.

Mijały kolejne drzwi, rozmawiając o tym i owym, gdy znowu rozległ się ryk Samuela.

- Gdzieś ty był, do cholery?!

- Zniknęłyśmy tylko na chwilę - tłumaczyła się Erin. Podszedł do niej nieco zmieszany.

- Co one ci o mnie nagadały? Chyba nie myślałaś, że zwracam się do ciebie w ten sposób?

- Zdążyłam się dowiedzieć, że bywasz nerwowy.

Roześmiał się.

- Tylko wobec tych, którzy na to zasłużyli. - Zerknął przez ramię na człowieka z szóstki, który znikał w sali reanimacyjnej. - Później się z tobą rozmówię - rzucił za nim. - Mogę nie być zachwycony twoją obecnością, ale to jeszcze nie powód, żebym na ciebie krzyczał bez przyczyny. Nie jestem potworem. Ale tu najważniejsi są pacjenci. Kiedy widzę, że ktoś ich zaniedbuje, reaguję jak przed chwilą.

Była po jego stronie. Oto lekarz, któremu leży na sercu dobro pacjentów, który wymaga, by należycie się nimi opiekowano i jeśli z tego powodu bywa nieprzyjemny, nie wolno mieć mu tego za złe.

- Dziękuję ci, że zechciałeś pogadać z pielęgniarkami. Są dzisiaj fantastyczne.

- Muszę wracać do swoich obowiązków. Będziesz jutro?

- Nie. Przyślę kamerzystów. Wpadnę w sobotę rano.

- Będę na dyżurze od siódmej wieczorem. Jeśli masz mi towarzyszyć, zejdziemy z dyżuru dopiero w niedzielę wieczorem. Radzę ci w sobotę porządnie się wyspać. Ja będę spał przez cały dzień. Mamy tu parę łóżek dla personelu, więc czasami można się zdrzemnąć. Jak nie będzie nic ciekawego, nie będę cię budził.

Zaprotestowała gestem ręki.

- Postanowiłam nie odstępować cię ani na krok przez całą dobę.

- Czy będę mógł sam pójść do toalety?

- Najpierw będziesz musiał się odmeldować - zażartowała nieco speszona.

- Gdzie mieszkasz?

- W Camberwell.

- Ładna dzielnica. Ja mieszkam nieopodal. Mogę po ciebie przyjechać. Zapewniam cię, że w niedzielę nie będziesz w stanie prowadzić samochodu. Zazwyczaj do poniedziałku nocuję w szpitalu.

- Poradzę sobie. Dziękuję, że o mnie pomyślałeś.

- Wolałbym, żeby nie wyciągano mnie z domu do wypadku drogowego spowodowanego przez telewizyjną reporterkę, która zasnęła za kierownicą. Przyjadę po ciebie. Napisz mi adres.

Była zbyt niezależna, by pozwolić, aby ktoś organizował jej życie.

- Chcę tu być przed siódmą, a poza tym potrafię wezwać taksówkę.

- W sobotę wieczorem? Dojedziesz do szpitala przed północą. W tę sobotę jest ważny mecz piłkarski. Taksówki będą na wagę złota.

Ociągając się, napisała na kartce swój adres.

- Będę koło piątej - oznajmił i, nie czekając na jej reakcję, ruszył do swoich zajęć.

Wiedziała, że jest nieufny, że nie jest zachwycony jej obecnością na oddziale, lecz coś w jego oczach kazało jej wierzyć, że do niej samej nie ma żadnych zastrzeżeń. Jego troska o jej samopoczucie i bezpieczeństwo wzruszyła ją i zarazem zaintrygowała. Dlaczego po tak męczącym dyżurze nie bierze taksówki do domu? Normalny człowiek starałby się jak najszybciej stąd uciec.

Być może w domu nikt na niego nie czeka. Przymknęła oczy i wyobraziła sobie jego powrót do pustego mieszkania. Oczami wyobraźni oglądała kolejną, przyjemniejszą scenę: kojący zapach kadzidełka, nakryty stół, a potem delikatny masaż relaksujący. Podniosła powieki. Skąd taki pomysł? Scenariuszem, w którym Samuel Donovan wraca do jej domu, nie warto zawracać sobie głowy.

Rozdział 3

- Kto to był? - zapytała Anna. - Ktoś z pracy?

Erin weszła do kuchni i wyjęła puszkę, by nakarmić psa, niecierpliwie kręcącego się jej pod nogami.

- Wcześniej dzisiaj wróciłaś - zauważyła.

Anna powiesiła klucze na haczyku obok lodówki i nalała sobie szklankę wody.

- Wyręczyć cię? - Zauważyła, jak Erin krzywi się nad zawartością puszki. - Kto to był? - nalegała, przekładając zawartość puszki do psiej miski.

Nie uda się uniknąć tej rozmowy, ponieważ Anna, zauważywszy plik broszur na stole, wszystkiego się domyśli.

- Pośrednik handlu nieruchomościami. - Anna znieruchomiała na chwilę, po czym podniosła się znad psiej miski.

- Już to przerabiałyśmy. Nie ma potrzeby niczego zmieniać tylko dlatego, że wychodzę za mąż.

- Jest taka potrzeba. - Erin głośno westchnęła. - Wiem, że nie wyrzucisz mnie na ulicę ani nie zażądasz, żebym spłaciła ci połowę wartości domu, ale zmiany są nieuniknione. Połowa domu jest twoja. Macie z Jordanem takie samo jak ja prawo tu zamieszkać...

- Będziemy mieli mieszkanie - przerwała jej Anna - więc nie musisz się wyprowadzać. Wiem, ile ten dom dla ciebie znaczy. Ja też jestem do niego przywiązana, ale nie tak bardzo. Dojrzałam do własnego domu.

- Rozumiem, ale gdybyśmy sprzedały tę posiadłość, ty i Jordan moglibyście coś sobie kupić. Rodzice na pewno byliby tego samego zdania. Agent już podał mi przybliżoną wartość.

- Tu nie chodzi tylko o pieniądze. Wiem, że to miejsce ma dla ciebie ogromną wartość emocjonalną. Serce by ci pękło, gdybyśmy je sprzedały.

Erin patrzyła przez okno na trawnik, na którym właśnie ożył system podlewania. Z ukrytych w trawie ujęć trysnęły fontanny wody, migocząc rozświetlonymi słońcem kropelkami. Będąc dzieckiem, nazwała to urządzenie „maszyną do robienia tęczy". Przed oczami stanął jej obraz dwóch dziewczynek, które, piszcząc z uciechy, biegały wśród strumieni wody. Anna ma rację. Myśl o sprzedaży rodzinnego gniazda jest dla niej nie do przyjęcia.

- Może nie będziemy musiały go sprzedawać. - Zamyśliła się. - Może uda mi się cię spłacić. Jordan mógłby zająć się wszystkimi formalnościami.

- Może... - Anna nie była przekonana. - To spora suma.

- Myślę, że byłoby mnie na nią stać. Mam dobrą pracę, a poza tym jakieś akcje. - Świadomość, że istnieje sposób uratowania domu, podniosła ją na duchu. Anna jednak nadal miała wątpliwości.

- Wzięłabyś na siebie bardzo duże zobowiązanie - ostrzegła. - Czy jesteś na to przygotowana?

- Część domu mogę wynająć - odparowała Erin. - Nawet dwóm osobom. Jeszcze ci o tym nie mówiłam, ale zadzwonili dzisiaj z telewizji i zaproponowali mi kilka wywiadów z personelem szpitala. Nareszcie będę na wizji. Jak się sprawdzę, dostanę bardzo przyjemną podwyżkę.

Anna skwitowała tę informację lekkim uśmiechem.

- Mówiłaś, że chcesz dzisiaj spać przez cały dzień. Posłuchaj, nie zamierzam być męczennicą i nie będę się upierać, że nie przyda mi się trochę grosza, ale nie chcę pieniędzy twoim kosztem. Jesteś dla mnie ważniejsza niż forsa. Na razie zostawmy ten temat. Ty skup się na pracy, a ja zajmę się ślubem. - Rozejrzała się po kuchni. - Oraz sprzątaniem. Jak mogłaś wpuścić tutaj tego agenta?

Erin roześmiała się.

- Następnym razem poproszę cię, żebyś zawczasu posprzątała. To na pewno podbiłoby cenę. Może nawet moglibyście pojechać w podróż poślubną do Paryża.

Samuel zerknął na plan miasta i skręcił w Wattletree Street. Wiedział wprawdzie, że jest to zamożna dzielnica, ale mimo woli aż zagwizdał przez zęby, sunąc powoli w poszukiwaniu numeru siedemnaście. Może nie należało tak się spieszyć z propozycją podwiezienia jej do szpitala? Może ma to w planach jakiś bogaty pan Casey?

Zatrzymał się pod rozłożystym kauczukowcem i zanim wysiadł, przyjrzał się domowi. Gdyby nie zdezelowany fiat i stare alfa romeo, ten podjazd niczym by się nie różnił od pozostałych, na których parkowały mercedesy i bmw. Omijając spryskiwacze, podszedł do ciężkich, dębowych drzwi i zapukał. Był przygotowany na spotkanie z mężem lub chłopakiem Erin. Otworzyła mu ciemnowłosa, młoda dziewczyna o poważnym spojrzeniu, która przedstawiła się jako jej siostra.

Nie rozpoznała go. Była bardzo mała, gdy Samuel usiłował ratować jej rodziców.

- Erin jest na górze. Ubiera się. Proszę wejść.

Szedł za nią do salonu. Trudno było się domyślić, że te dwie dziewczyny są siostrami. Erin była drobnej budowy i energiczna, Anna natomiast poruszała się powoli; Erin nosiła indyjskie jedwabie i aksamity, Anna przyjęła go w beżowej garsonce. Lecz chociaż jedna miała oczy piwne, a druga zielone, uśmiechały się podobnie.

- Może coś do picia? - zaproponowała Anna.

- Nie, dziękuję. Zaraz będziemy jechać.

Roześmiała się.

- Nie byłabym tego taka pewna. Odkąd dowiedziała się, że będzie na wizji, miota się przed szafą jak oszalała. Nie słyszał pan okrzyków rozpaczy, skręcając w naszą uliczkę?

- Wobec tego poproszę o kawę. Z mlekiem i łyżeczką cukru.

Gdy miał już za sobą dwie kawy i pudełko herbatników, do salonu wpadła Erin.

- Już jesteś? - zdziwiła się. - Dopiero piąta.

- Ładnie wyglądasz. - Zauważył, że tym razem umalowała się mocniej. Miała na sobie zieloną sukienkę podkreślającą barwę jej oczu oraz duży zielony kryształ na szyi.

- To jest zielony kalcyt - wyjaśniła z powagą. - Ma pomóc mi zaprowadzić porządek oraz zbierać informacje.

Chciał powiedzieć, że kamień pasuje do jej oczu, lecz uznał taką uwagę za niestosowną.

- Pasuje do sukienki.

- Do tego starego fatałaszka? - Udała zdziwienie. - Spałam cały dzień, tak jak mi radziłeś, a potem sięgnęłam do szafy po pierwszą lepszą szmatkę, i pasuje!

- Miło mi to słyszeć.

Nie zwracała na niego uwagi.

- Dlaczego nie ma tu żadnego długopisu? Rano były aż trzy - jęknęła, grzebiąc w papierach na stole.

- Cieszę się, że kryształ się sprawdza - zauważył ku nieskrywanej radości Anny i sięgnął po kluczyki. - Czy mogę skorzystać z telefonu? Wyczerpała mi się bateria w komórce. Chciałem zawiadomić szpital, że już jadę.

Anna gestem wskazała mu telefon w holu.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że on jest boski?

Erin jednak, sama zafascynowana Samuelem Donovanem, wolała nie dolewać oliwy do ognia.

- To tylko pozory - odrzekła lekceważącym tonem.

- Potrafi być bardzo nieprzyjemny. Nie lubi mnie ani kamer. To ten, o którym ci opowiadałam. Mój horoskop ostrzegał mnie przed wrogo nastawionym przeciwnikiem. Mam też nie dać się zmylić pozorom.

Anna nie zamierzała przyjąć tego do wiadomości.

- To dobry człowiek. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby spędzić w jego ramionach całą noc.

- Anno, co by na to powiedział Jordan?

- Chciałam tylko powiedzieć, że gdyby znudziło ci się dziennikarstwo, powinnaś spróbować szczęścia jako pielęgniarka albo lekarka. Horoskop nie jest nieomylny. Może była w nim mowa o pośredniku w handlu nieruchomościami. Uważam, że doktor Donovan to porządny facet.

Kilka minut później Erin sadowiła się na miękkim, skórzanym fotelu w samochodzie Samuela.

- Niezły wóz - rzuciła. Nie doczekawszy się odpowiedzi, zabrała się do przeglądania płyt kompaktowych.

- Nic nie znalazłaś?

- Posłuchajmy radia.

- Masz bardzo miłą siostrę.

- Ona uważa, że ty też jesteś sympatyczny.

- To znaczy, że ma dobry gust. - Zerknął na nią. Aby pokryć zmieszanie, zajęła się regulowaniem klimatyzacji.

- Pochwaliła mi się, że niedawno się zaręczyła.

- To fakt. Z tej okazji miałyśmy dzisiaj iść na kolację z rodzicami Jordana. Ale z powodu mojego dyżuru w szpitalu trzeba było ją przesunąć.

- Jaki jest ten Jordan?

Zamyśliła się.

- Strasznie mądry. Skończył Scotch College i prawo na uniwersytecie w Melbourne. Myślę, że szybko zrobi karierę.

- Nie to miałem na myśli. Jaki on jest naprawdę?

- Protekcjonalny i nudny jak flaki z olejem. Ale nikomu tego nie powtarzaj.

Wydawało się jej, że ta uwaga jest zabawna, ale Samuel się nie roześmiał.

- Masz już scenariusz na ten tydzień? - zapytał, zmieniając temat.

- Trudno to nazwać scenariuszem - przyznała się. - Nakręcimy jak najwięcej materiału i dopiero wtedy zobaczę, co z niego da się zrobić. Nawet ja zdążyłam się zorientować, jak nieprzewidywalny jest ten twój oddział. Zamierzam nakręcić odprawę pielęgniarek, żeby telewidzowie mieli pojęcie, jak tu się pracuje. Rozmawiałam już o tym z Fay. Dla zachowania dyskrecji dziewczyny będą posługiwały się numerami kabin zamiast nazwiskami pacjentów.

Zaakceptował ten pomysł.

- Odnoszę wrażenie, że spodziewasz się ciekawego weekendu. A może jest to dla ciebie kolejny dzień pracy? Podejrzewam, że niejedno już widziałaś.

- Prawdę mówiąc, niewiele - odrzekła zgodnie z prawdą. - Po kilku kieliszkach wina potrafię to trochę ubarwić, ale do tej pory nie zdarzył mi się żaden poważny reportaż. Ten weekend będzie przełomowy.

- Tak sądzisz? - Zmienił bieg. - Czym się zajmowałaś, zanim trafiłaś do nas?

- Podrzędną siłownią, której personel podejrzewano o handel sterydami. Chodziłam tam przez dwa tygodnie.

- I co? Handlują sterydami? - W jego głosie zabrzmiała nuta szczerego zainteresowania.

- Chyba nie. Na pewno nie w mojej obecności. Przez dwa tygodnie podnosiłam ciężarki i pedałowałam jak oszalała, a największy szwindel wykryłam w kawiarence, gdzie obsługa przesypywała zwyczajną kawę do słoika po kawie bez kofeiny.

- Ujawnisz to?

- Nie warto. Zniszczyłabym tyle złudzeń... Pomyśl, jak by się poczuli ci wszyscy wariaci na punkcie sprawności fizycznej, gdyby dowiedzieli się, że przypływ energii nie jest rezultatem ćwiczeń, lecz kofeiny. Nie mogę im tego zrobić. - Na jego twarzy dostrzegła cień uśmiechu. - Oddali tę sprawę Agnes, mojej koleżance. Już ją widzę, jak w pocie czoła ćwiczy przez pięć godzin. Podejrzewam, że nie będzie miała nic przeciwko sterydom i skorzysta z okazji. Wątpię, żeby redakcja wiadomości miała z tego jakiś pożytek.

Po raz pierwszy, od kiedy wsiadła do samochodu, Samuel roześmiał się. Zawtórowała mu, wyobraziwszy sobie Agnes w obcisłych kolarzówkach.

Stanęli na parkingu.

- Zaraz wracam. - Sięgnął po portfel. Wróciwszy, położył jej na kolanach zielone pudełko pokaźnych rozmiarów.

Zajrzała do środka.

- Sernik... - Oblizała się.

Nie zareagował. A gdy dojechali do szpitala, jak przystało na dżentelmena otworzył jej drzwi, wziął pudełko z sernikiem, ale pozwolił, by szamotała się z torbą.

- Co ty tam masz?! - Nie ukrywał zdziwienia.

- Szczoteczkę do zębów, piżamę i parę rzeczy na zmianę.

Gdy raźnym krokiem maszerowała w stronę wejścia, zatrzymał ją na widok nadjeżdżającej karetki na sygnale.

- Miej oczy i uszy otwarte - poradził.

- Nie omieszkam - rzuciła, nie zdając sobie sprawy z niebezpiecznej sytuacji, w jakiej się znalazła. - O to się nie martw.

Westchnął. Niezła gratka dla mediów: reporterka pod kołami karetki, niemal na progu szpitala. Wolał się nie zastanawiać, dlaczego poczuł, że musi temu zapobiec.

- Łatwo powiedzieć... - mruknął pod nosem, gestem przepraszając kierowcę.

Już za drzwiami oddziału ogarniały ją kolejne fale zapachów niczym w perfumerii. Z trudem rozpoznawała twarze kobiet, które odpowiadały na jej powitania: na wszystkich wręcz filmowe makijaże. No tak, sama też spędziła godzinę przed lustrem...

Samuel czytał w jej myślach.

- Nie przejmuj się. Tutaj taki makijaż długo się nie utrzyma. Zanim się obejrzysz, z powrotem będą sobą.

Jeszcze bardziej zaskoczyło ją nienaturalne zachowanie pielęgniarek, mimo że kamerzyści kręcili się na oddziale już od kilku dni.

- Nie chciałbym wtrącać się w nie swoje sprawy - zauważył Samuel - ale myślę, że gdybyś włożyła szpitalny strój, nie odstawałabyś tak bardzo od reszty. Spróbuj.

Z żalem popatrzyła na swoją sukienkę. Prezentowałaby się w niej bardzo wytwornie, ale cóż, najważniejszy jest temat. Ociągając się, wzięła od niego służbowy zielony uniform.

- Nakrycie głowy też jest obowiązkowe?

- Tylko dla tych, którzy zamierzają operować. - Uśmiechnął się blado. - Bądź uprzejma uprzedzić mnie, jeśli się na to zdecydujesz. - Otwierał drzwi. - Mimo że ten pokoik nie przypomina apartamentów w Hotelu Wentworth, o czwartej nad ranem wydaje się luksusem. Co się stało?

- Nic - odparła z przesadnym entuzjazmem. Przecież nie może mu powiedzieć, co się z nią dzieje, gdy stoi tak blisko niego w tym niewyobrażalnie ciasnym pokoiku. Uśmiechnęła się promiennie i rzuciła torbę na łóżko. - Może być. Zdarzało mi się mieszkać w gorszych warunkach.

- Doprawdy? - Nie miała wątpliwości, że Samuel z niej drwi. - Wobec tego opuszczę cię, abyś mogła się przebrać.

Wstawiła szczoteczkę do zębów, pastę i nitkę do czyszczenia zębów do szklanki obok umywalki. Notatki położyła na nocnym stoliku i wyłączyła budzik. Resztę rzeczy zmieściła w obdrapanej szpitalnej szafce. Dlaczego tak się denerwuje? Występuje tutaj w roli reportera, a Samuel jest jej tematem!

Przebrała się błyskawicznie, aby nie dać mu się zaskoczyć. Z dezaprobatą obejrzała siebie w workowatych, zielonych spodniach. Zaprezentuje się na wizji jak pokraka. Wskoczyła na łóżko, żeby obejrzeć się w lustrze nad umywalką. Nawet nie wygląda to tak bardzo źle. Całkiem ładnie, pomyślała. Dopóki ktoś nie weźmie jej za lekarkę. Roześmiała się, po czym pisnęła przerażona, ponieważ usłyszała pukanie do drzwi, które natychmiast się otworzyły.

Na progu stanął Samuel. Parsknął śmiechem.

- Jak skończysz tę paradę przed lustrem, pójdziemy porozmawiać z personelem.

Wyszli, zanim ochłonęła ze wstydu. W poczekalni było już dużo pacjentów. Wszędzie porozwieszano informację, że izba przyjęć jest filmowana.

Podszedł do niej Dave.

- Za wszelką cenę masz o siódmej sfilmować zegar - przypomniała mu. - Będę wtedy przeprowadzać wywiad z pacjentami.

- Ciebie też?

- Nie za często. To ma być reportaż o pacjentach. Zrób parę moich ujęć, a potem zobaczymy, co z nimi zrobić. Przede wszystkim filmuj ludzi. Zawołam cię, jak będzie coś ciekawego, ale sam też bądź czujny.

Dave lubił pracować z Erin: nie udawała wielkiej gwiazdy i dawała kamerzystom wolną rękę.

- Chodź, coś ci pokażę. - Z tajemniczym uśmiechem poprowadził ją przez oddział. Udawał, że filmuje, a ona obserwowała go cierpliwie. W porównaniu z poczekalnią tutaj nic się nie działo.

Zbliżał się do nich jakiś blondyn, zapewne lekarz, z bardzo ważną miną. Dave zachichotał.

- Jest! Jak pszczoła do miodu. Zjawia się natychmiast, kiedy myśli, że coś kręcę. Wiem od pielęgniarek, że jest chirurgiem. Podobno normalnie nigdy tu się nie pokazuje. Nie miałem serca powiedzieć mu, że jeszcze nie kręcimy.

Zwabiony jej uśmiechem blondyn podszedł bliżej.

- Pozwoli pani, że się przedstawię. Rozmawiałem już z waszym reżyserem. W ciągu tego weekendu będziemy stale się spotykać. Jeremy Foster, chirurg.

Podała mu dłoń.

- Erin Casey. A to jest Dave, nasz główny kamerzysta. Ściskał jej dłoń dłużej, niż wypadało.

- Jak już wspomniałem, będziemy często się widywać.

Proszę mi wierzyć, nie mam nic przeciwko obecności kamer w sali operacyjnej. Tam może być bardziej... dramatycznie.

Pohamowała śmiech.

- Dziękuję, ale zamierzamy skoncentrować się na oddziale nagłych wypadków.

- Składam tę propozycję na wszelki wypadek. Na pewno jeszcze nieraz się tu spotkamy.

Zbliżał się Samuel.

- Jak wam idzie?

- Wszędzie jesteśmy mile widziani. Jeremy Foster właśnie zaprosił nas do sal operacyjnych. Ale nie skorzystamy z tego - dodała pospiesznie. - Nie mamy pozwolenia, a poza tym najbardziej interesują nas nagle wypadki.

Samuel odetchnął z ulgą.

- Ten facet zrobi wszystko, żeby pokazać się w telewizji.

- Domyśliłam się.

W korytarzu pojawił się Mark, który przyjechał na początek zdjęć.

- Za dziesięć siódma. Właśnie podjechała taksówka ze starszą panią. Zanim przejdzie przez rejestrację, będzie siódma. Zacznijmy od niej. - Przeniósł wzrok na Dave'a. - Zrobisz ujęcie zegara? - upewnił się.

Samuel i Dave spojrzeli w sufit.

- Bankowo - odparł Dave.

Samuel tymczasem zniknął w kabinie, a Erin wraz z ekipą przeszła do poczekalni. Poczuła nagły przypływ adrenaliny. Oto jej wielka szansa.

Rozdział 4

- Przepraszam za kłopot. - Elsie White grzebała w torebce, szukając portmonetki. - Ile się należy?

- Spokojnie, kochana. - Taksówkarz potrząsnął głową. - Ważne, żeby zajęli się pani nogą. Jak będzie pani potrzebowała taksówki z powrotem, niech im pani poda mój numer.

- To bardzo ładnie z pana strony, ale muszę zapłacić. - Trzymała gruby zwitek banknotów w drżącej dłoni.

- Wielkie nieba! - krzyknął taksówkarz. - Oszczędności całego życia.

Pielęgniarka o imieniu Vicki uśmiechnęła się łagodnie.

- Proszę to schować. Nasz ochroniarz zaniesie je do sejfu. Potrzebna mi będzie tylko pani karta ubezpieczeniowa.

Staruszka dalej przeszukiwała torebkę.

- Tego nie filmujcie - ostrzegła Vicki. - Wiele starszych osób trzyma oszczędności w domu. Głupio by było, gdyby przez to ktoś złożył jej niepożądaną wizytę.

- Wykluczone - odparła Erin.

- Co się stało? - indagowała Vicki kobietę.

- Stara jestem, a głupia. Zachciało mi się wymienić żarówkę.

- Zakręciło się pani w głowie?

- Nie. Źle postawiłam stopę, schodząc ze stołka. Skaleczyłam się. Próbowałam sama zatamować krwotok, ale mi się nie udało. Przepraszam, że zawracam głowę.

Vicki włożyła gumowe rękawiczki i ostrożnie odwijała kuchenną ściereczkę na nodze staruszki.

- Nie ma za co przepraszać. Dlaczego nie wezwała pani karetki? To bardzo brzydka rana.

- Oni mają ważniejsze sprawy na głowie niż wożenie starych, głupich bab.

- Proszę tak nie mówić. Jest tylu prawdziwych głupców, którzy wzywają karetki.

- Założycie mi szwy? - dopytywała się starsza pani, podczas gdy Vicki zakładała jej opatrunek.

- Nie wiem. Ma pani bardzo cienką skórę. Pan doktor zadecyduje. Nic więcej się pani nie stało?

- Nie, tylko ta noga. Fatalny zbieg okoliczności. Chciałam jutro popracować w ogródku.

Vicki powtórzyła pytanie, ale pani White zdecydowanie twierdziła, że nic więcej jej nie dolega.

Gdy Vicki spisywała dane pacjentki, Erin zastanawiała się, do której kategorii pielęgniarka zaliczy staruszkę.

- Dlaczego „trzy"? - zdziwiła się. - To wygląda na zwykłe skaleczenie.

- A ty co byś jej dała? - Vicki uśmiechnęła się.

- Cztery albo pięć.

- Mogłoby być „cztery". Piąta kategoria to ci, którzy przez tydzień wytrzymują z lekkim bólem ucha albo z czymś, czym normalnie zajmuje się lekarz rodzinny. Pani White jest przypadkiem kwalifikującym się na oddział nagłych wypadków. Z klinicznego punktu widzenia plasuje się jako „czwórka", ale... - Vicki zamyśliła się. - To osoba starsza i z poczuciem godności. Zauważyłaś, że przed przyjazdem do nas się umalowała? Kochana staruszka... - rozczuliła się. - Inni wezwaliby karetkę, ona przyjechała taksówką. Nie lubi robić zamieszania wokół siebie. Mam wrażenie, że nie powiedziała mi wszystkiego. „Trójka" gwarantuje jej chociaż obserwację. Wiem, że mam miękkie serce, ale nie lubię, jak te starowinki przesiadują w poczekalni. Ona mi przypomina moją babcię.

Erin wraz z ekipą ponownie zobaczyli panią White już w szpitalnej koszuli, podczas rozmowy z Sharon, kolejną pielęgniarką. Starsza pani nieco się skrzywiła, gdy Sharon zaciskała na jej ramieniu aparat do mierzenia ciśnienia.

- Ciśnienie trochę za niskie.

- Zawsze mam takie. To lepsze niż za wysokie.

- Proszę mi powiedzieć, co się naprawdę wydarzyło?

- Już mówiłam tamtej siostrze. Zsunęłam się z taboretu, wymieniając żarówkę.

- Zakręciło się pani w głowie?

- Już mówiłam, że nie - zirytowała się pani White. - Czy ktoś wreszcie zajmie się moją nogą?

Sharon nie dała się zbić z tropu.

- Nie czuła pani dzisiaj bólu w klatce piersiowej?

- To zwyczajna niestrawność. - Starsza pani miętosiła róg koca. - Zjadłam na podwieczorek pączka, który mi nie posłużył.

- Zdaje się, że nie wspomniała pani o pączku pierwszej siostrze.

- Nie warto się tym przejmować.

- Płacą mi za to, żebym się przejmowała - oświadczyła Sharon autorytarnie, ale w jej oczach lśniła dobroć. - Proszę tu zaczekać. Przywiozę aparat do EKG.

- Tyle zamieszania - mruknęła pani White.

Erin uśmiechnęła się do niej.

- Była już pani na takim oddziale? - zapytała.

- Nie. I nie zamierzam tu wracać. Te pannice są bardzo miłe, ale robią strasznie dużo krzyku. Zobaczy pani, zaraz wezwą kogoś z ochrony, żeby schował moje pieniądze do sejfu.

- Dlaczego nie wpłaciła ich pani do banku? - Zainteresowało ją to, mimo że nie mogła wykorzystać tego w reportażu.

- Bo w zamian daliby mi kawałek plastiku, z którym nawet nie wiem, co się robi. Dziękuję bardzo.

Wróciła Sharon z aparaturą do EKG.

- Sprawdzę tylko, jak pracuje pani serce. To nie boli. Założę te paski na przeguby rąk i na kostki oraz przylepię plasterki na klatce piersiowej. To tylko tak strasznie wygląda. Nic pani nie poczuje. - Krzątała się przy wózku. - Nie przywiozłam jednego kabelka... - Zwróciła się do ekipy. - Jak wrócę, poproszę was, żebyście wyszli. Muszę podciągnąć jej koszulę.

- Nie ma sprawy. - Gdy Sharon zniknęła, Erin zwróciła się do staruszki: - Na czas EKG wyjdziemy, ale jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, po badaniu chcielibyśmy wrócić.

Elsie White nie odpowiedziała. Leżała bezwładnie, oparta na poduszce.

- Pani White! - krzyknęła Erin. - Nie! - Spojrzała na Dave'a, który nadal filmował, i dramatycznym gestem rozsunęła zasłonę kabiny.

Sharon na jej widok zaczęła biec.

- Pani White! Słyszy mnie pani? - Nacisnęła czerwony guzik w ścianie, opuściła oparcie wózka pacjentki, wymacała puls na szyi i pospiesznie założyła maskę tlenową na siniejące wargi. Sala w okamgnieniu wypełniła się pielęgniarkami i lekarzami.

- Co się stało? - zapytał Samuel opanowanym tonem.

- Nagle straciła przytomność - oznajmiła Sharon, podczas gdy Samuel kopniakiem zwalniał hamulce wózka. - Ma bardzo słaby puls.

- Zabieramy ją.

Wózek pomknął przez oddział. Erin dopiero po chwili ruszyła jego śladem. Na reanimacji zajęła wyznaczone miejsce pod ścianą i obserwowała krzątaninę wokół pani White. Samuel poklepał wierzch jej dłoni, aby żyły się uwydatniły, po czym podłączył ją do kroplówki.

- Rytm serca prawidłowy - oznajmił, wpatrując się w monitor. - Saturacja poprawia się.

Pani White próbowała zedrzeć maskę tlenową.

- Proszę jeszcze jej nie zdejmować. Miała pani kryzys, ale już wszystko jest w porządku. Nazywam się Samuel Donovan, jestem lekarzem. - Sharon podała mu wyniki EKG. - Z kim mamy do czynienia?

- Osiemdziesiąt lat. Przyjechała do szpitala taksówką, z raną na nodze. Twierdzi, że spadła ze stołka. W końcu przyznała się, że po południu poczuła ból w piersiach. Miałam jej zrobić EKG, gdy niespodziewanie straciła przytomność.

- Byłaś przy niej?

- Wyszłam po kabel. Erin została przy niej.

- Narzekała na ból w piersiach? - zwrócił się do Erin.

Potrząsnęła przecząco głową. Ciągle nie mogła wydobyć z siebie słowa. Wyręczył ją Dave.

- Odjechała zupełnie niespodziewanie, doktorze. Bez słowa.

Samuel analizował zapis EKG.

- Puls był wyczuwalny, gdy do niej dobiegłaś?

- Tak - potwierdziła Sharon. - Ale nieregularny i świadczący o zwolnionej akcji serca.

- To był zawał przedniej ściany. Trzeba podać morfinę, żeby złagodzić ból. Gdzie, do cholery, są ci sanitariusze? Mam nadzieję, że ktoś ich zawiadomił. Czy sam mam ich szukać? Tymczasem zróbcie zdjęcia rentgenowskie.

Erin przyglądała się wszystkiemu jak urzeczona. Zauważyła tylko, że drżą jej ręce. Nie mogła uwierzyć, że jeszcze przed chwilą rozmawiała z panią White.

- Trzymasz się? - szepnął Samuel, podchodząc bliżej. - Wyjdźmy. Zrobią jej prześwietlenie. Cały czas będzie pod opieką. - Gdy wyszli z sali, przyjrzał się jej uważnie. - Jesteś blada jak płótno. Pierwszy raz widzisz coś takiego?

- Znam to tylko z telewizji. Mówiłam ci już, że do tej pory dostawałam bardzo proste tematy. Ona przeżyje, prawda? - upewniła się. - Wiem, że ma swoje lata, ale wydała mi się taka niezależna...

- Nie wiem, Erin. Zrobimy wszystko, co możemy, ale jej serce ma osiemdziesiąt lat. Jasne, że zrobimy wszystko...

Nie potrafiła ukryć, że jest bliska łez.

- Przepraszam. - Rozzłościła się. - Na pewno się zastanawiasz, jak przetrwam tę dobę. Przestraszyłam się, bo nie wiedziałam, co robić.

- Jesteś reporterem, a nie pielęgniarką. Co zrobiłaś?

- Dave musi przez cały czas filmować, więc wybiegłam na korytarz, żeby kogoś wezwać. I zobaczyłam Sharon.

- Następnym razem po prostu naciśnij alarm. Nieważne, czy to będzie uzasadnione czy nie. Wszyscy musimy ćwiczyć. Nie tylko twoja Agnes. - Wzruszyło ją, że zapamiętał taki szczegół ich rozmowy i że stara sieją podnieść na duchu. - Nie wstydź się łez. Pamiętaj, że nie przywykłaś do takich scen. Dla każdego byłby to pewien szok.

Założę się, że Vicki, która jest teraz w naszym punkcie selekcji, też ma nietęgą minę.

- Naprawdę? Jeszcze jej to nie spowszedniało?

- To zawsze jest nieprzyjemne. Zdaje się, że Vicki polubiła panią White. Nasz personel bardzo szybko nawiązuje bliższy kontakt z pacjentami, zwłaszcza tymi sympatycznymi.

Wiedziała coś na ten temat.

- Ja chyba też ją polubiłam. Czuję, że jest to osoba z charakterem.

- Zrób sobie kawę. - Dotknął jej ramienia. - I chwilę odpocznij.

- Nie mogę. Jest dopiero wpół do ósmej. Nie mogę znikać za każdym razem, kiedy dzieje się coś smutnego...

- Założę się - nie pozwolił jej dokończyć - że Sharon właśnie robi kawę dla Vicki i zaraz podzieli się z nią najnowszymi wiadomościami na temat pani White. To właśnie miałem na myśli, mówiąc, że nasze siostry są od siebie bardzo zależne. Ten oddział jest jak pole minowe: wymaga ścisłej współpracy ogromnego zespołu ludzi. Kawa i ploteczki bywają bardzo skutecznym sposobem na przetrwanie.

Otworzyły się drzwi do sali reanimacyjnej.

- Droga wolna - oznajmiła pielęgniarka.

Samuel ruszył do pani White.

Kawa musi poczekać, pomyślała Erin akurat w chwili, gdy zjawił się podekscytowany Mark.

- Chodź do poczekalni. Robi się gorąco.

Przy biurku Vicki jakiś mężczyzna nerwowo wymachiwał zabandażowaną ręką.

- Powiedziano mi, że jestem następny na liście, a czekam już dwie godziny. Przyjechałem karetką! Dlaczego nikt się mną nie zajmuje?

Vicki zachowywała anielski spokój.

- Doznał pan urazu dwa dni temu, a my tu miewamy naprawdę nagłe wypadki. Niestety, musi pan czekać.

- To dlaczego tak szybko zajęliście się tą babą z chorą nogą? Ona przyjechała taksówką! Mam dzisiaj wieczorem ważne spotkanie. Żądam, żeby mnie natychmiast przyjęto!

- Już panu tłumaczyłam, że najpierw zajmujemy się najpoważniejszymi przypadkami. Proszę usiąść i czekać.

Jegomość nie dawał za wygraną.

- Dlaczego najpierw wzięliście tę staruszkę? To skandal. - Zwrócił się do kamery. - Mam nadzieję, że pan to wszystko filmuje. - Huknął zabandażowaną ręką w szybę, oddzielającą pielęgniarki od poczekalni. - Proszę natychmiast wezwać tu lekarza!

- Wystarczy - mruknęła Vicki.

Erin wiedziała, że w tej samej chwili nacisnęła stosowny guzik ukryty pod biurkiem. Chwilę później do poczekalni wkroczyło dwóch barczystych ochroniarzy.

- W czymś pomóc, siostro? - Przystanęli przy nerwowym pacjencie.

- Tłumaczę temu panu, dlaczego musi czekać, ale on nie chce słuchać moich wyjaśnień. Może was posłucha?

Pan Nesbitt wyraźnie spuścił z tonu.

- Po co zaraz wzywać ochronę? Uderzyłem w szybę, nie w panią.

- Wolałam nie ryzykować. Proszę usiąść i czekać.

- Jak długo on tu jest? - Erin zwróciła się do Marka. - Wcześniej go nie widziałam.

- W tym rzecz. Przyjechał pół godziny temu. - Mark popatrzył na Dave'a, ale ten go ubiegł.

- Spokojna głowa. Pamiętam o zegarze.

- Czuję się, jakbyśmy pracowali już całą noc, a tu jeszcze nie ma ósmej - zauważyła Erin.

Tylnym wejściem, pod które podjeżdżały karetki, dostała się do pomieszczenia, w którym urzędowała Vicki.

- Jak się czujesz? - zapytała.

- Dobrze. Dlaczego pytasz? - Pielęgniarka odwróciła wzrok od komputera. Erin gestem wskazała na poczekalnię. - Ten obywatel? To kaszka z mleczkiem. Zobaczysz, co będzie, jak zaczną tu ściągać faceci z pubów.

- Wcale się nim nie przejęłaś?

- Skądże! Co najwyżej trochę mnie wkurzył. Jedni, ci mili, nie wzywają karetki, nawet wtedy kiedy byłoby to wskazane, bo nie chcą robić wokół siebie zamieszania, inni, tacy jak ten, traktują karetkę jak darmową taksówkę, bo dwa dni temu nadwerężyli sobie nadgarstek.

- Tylko nadwerężony nadgarstek? - zdumiała się Erin.

- Tak podejrzewam. Sama widziałaś, jak sprawnie włada tą ręką. Kiedy przyjechał, ostrzegłam go, że dzisiaj chyba nie zrobimy mu prześwietlenia. Myślę, że dopiero jutro rano. Jeśli lekarz w ogóle uzna prześwietlenie za konieczne.

- Czy to znaczy, że będzie tu siedział nie wiadomo ile, żeby się dowiedzieć, że ma przyjść jutro?

Vicki wzruszyła ramionami.

- To nie jest wykluczone. - Wpatrywała się w kobietę, która wbiegła do poczekalni.

- Proszę mi pomóc! - krzyknęła kobieta. Na rękach trzymała dziecko w samej pieluszce, które darło się wniebogłosy. - Nie oddycha! Ona przestała oddychać...

Vicki błyskawicznie opuściła stanowisko i przez elektronicznie otwierane drzwi wydostała się do poczekalni. Erin ruszyła za nią. Spodziewała się, że Vicki natychmiast zaniesie dziecko do sali reanimacyjnej. Jednak ta poprowadziła kobietę do poradni pediatrycznej.

Dołączył do nich Dave.

- Proszę położyć dziecko. Jak ma na imię? Zajmę się nią - rzuciła w stronę Gemmy, pielęgniarki zajętej przy innym dziecku.

- Nicola. - Kobieta zaniosła się płaczem.

- A pani?

- Rita. Czy ona przeżyje?

- Na pewno - oznajmiła Vicki, sprawdziwszy temperaturę dziecka. - Proszę wziąć kilka głębokich oddechów i uspokoić się. Płacz źle wpływa na małą.

Uspokoiwszy się nieco, niepewnym jeszcze głosem matka poinformowała pielęgniarkę, że ostatnio Nicola źle się czuła. Lekarz rejonowy orzekł, że to tylko wirus, ale mała przepłakała całą noc i miała coraz wyższą temperaturę.

- Nie wiedziałam, co robić, więc postanowiłam ją tu przywieźć. Już na waszym parkingu zauważyłam, że dygocze i przewraca oczami. Pomyślałam, że to agonia. Co jej jest?

Vicki objęła zrozpaczoną matkę.

- Nie umrze. Ma wysoką temperaturę, możliwe też, że miała drgawki. Takie małe dzieci gorzej kontrolują ciepłotę ciała niż dorośli, więc mogą dostać drgawek. Wygląda to okropnie, ale Nicole już dochodzi do siebie. Zaraz obejrzy ją lekarz.

Erin z niedowierzaniem obserwowała tę scenę. Vicki była niesamowita. W tej chwili delikatnie nacierała małe ciałko wilgotnym ręczniczkiem.

- Kiedy dostała Paracetamol?

- Godzinę temu, ale od razu zwymiotowała.

Przy łóżeczku stał już Samuel i młody doktor Clint.

- Czy siostra uprzedziła panią o obecności kamer telewizyjnych? - zapytał.

- Nie było na to czasu. Zaraz wszystko wyjaśnię.

- Jaką ma temperaturę?

- Czterdzieści i jedna kreska. Zwróciła paracetamol podany godzinę temu.

- Proszę jej podać 125 miligramów paracetamolu i nadal obmywać letnią wodą. - Po chwili zwrócił się do matki. - Siostra za chwilę da małej czopek, aby zbić temperaturę. Teraz chciałbym ją zbadać. Proszę wziąć ją na kolana.

- Czy mogę dać jej pić? - spytała matka już spokojnie.

- Najpierw ją zbadam. - W trakcie oględzin Samuel wyjaśniał Clintowi każde swoje posunięcie.

- Nie ma się najlepiej. Widzę tutaj drobną wysypkę, która wygląda na wirusową. Teraz sprawdzam, czy nie wystąpiła sztywność karku. - Specjalną latarką poświecił dziecku w oczy. - Nie stwierdzam światłowstrętu.

- Zapalenie opon mózgowych?

- Musimy rozważyć wszystkie możliwości. Klatka piersiowa i uszy są w porządku. Gardło lekko zaczerwienione, ale zbyt mało, żeby mogło być przyczyną takiej wysokiej temperatury. Podejrzewam wirus. Trzeba to potwierdzić. Za jakiś czas siostra posmaruje jej ramiona specjalnym znieczulającym kremem i wtedy pobierzemy krew do badania. Poproszę też pediatrę, żeby ją zbadał.

- Ile to potrwa?

- Trudno powiedzieć. Analiza krwi musi zająć trochę czasu. Poza tym pediatra może zlecić jeszcze inne badania.

- Na przykład?

- Poczekajmy. Tutaj Nicole będzie pod dobrą opieką. Za chwilę przyjdzie nowa pielęgniarka na nocną zmianę.

Gdyby wcześniej coś się wydarzyło, proszę nas zawiadomić. Stanowisko pielęgniarek jest tuż obok.

Erin wyszła wraz z Samuelem.

- Myślisz, że to jest zapalenie opon mózgowych?

- Taka możliwość istnieje. Badając chore dziecko, każdy lekarz bierze ją pod uwagę. My też tego się boimy. Ale nie sądzę, żeby o to chodziło w tym przypadku. Podejrzewam, że to rzeczywiście jakaś paskudna infekcja wirusowa.

- Więc dlaczego zwlekacie z badaniem krwi? - zapytała. - Nie zrozum mnie źle, ja cię nie krytykuję - wyjaśniła.

- To bardzo dobre pytanie - pochwalił ją. - Gdyby badał ją tylko Clint, na wszelki wypadek poradziłbym mu zrobienie tych badań od razu lub wezwanie pediatry. Jestem prawie pewien, że to jest wirus. Wskazuje na to ta wysypka. W jej obecnym stanie pobieranie krwi bez miejscowego znieczulenia mogłoby wywołać nowe drgawki.

Na stanowisku pielęgniarek odbywało się przekazywanie dyżuru. Nocna zmiana wystąpiła w pełnym makijażu, nawet Fay sięgnęła po pomadkę.

- Witam nocną zmianę - rzekł Samuel. - Wszystkie takie piękne... Ciekawe dlaczego? - zażartował.

- To na pana cześć, doktorze. Niech pan nie udaje - odparowała z uśmiechem Fay. - W lodówce odkryłam podejrzanie wielki sernik.

- Widzę, że nie omieszkałaś zajrzeć do pudełka. Przyda mi się, żeby was przebłagać.

- Co pan przeskrobał? - zainteresowała się Louise.

- Jeszcze nic. Ale sądząc po tym, jak zaczął się ten wieczór, obawiam się, że komuś nawymyślam. Uznałem więc, że zawczasu przeproszę was za mój choleryczny temperament i już będę miał to z głowy. Teraz idziemy z Erin na kawę. Miej na oku łóżeczko numer dwa - przypomniał Fay. - Ma wysoką temperaturę i jest niespokojna.

- Louise - rzekła Fay do koleżanki - dzisiaj ty zajmujesz się maluchami. Idź już i zmień Gemmę. Później poinformuję cię, co dzieje się gdzie indziej.

- Chciałam nakręcić zmianę warty. - Erin zawahała się. Fay jednak oddaliła ją gestem ręki.

- Idź już. Jesteś tutaj od szóstej. Zasłużyłaś na kawę. Dave'a zostaw mnie. Potrafię się nim zająć. - Puściła oko do kamerzysty. - Będzie miał z nami jak w raju. - Erin po raz pierwszy miała okazję oglądać Dave'a, który spłonił się jak pensjonarka. Roześmiała się tylko i pozostawiła kolegę na pastwę pielęgniarek.

- Wariatki - orzekła, gdy znaleźli się w pokoju dla personelu. Samuel nalewał kawę z pokaźnych rozmiarów ekspresu. - A to skąd tu się wzięło? Jestem tu od tygodnia i widzę to po raz pierwszy.

Podał jej plastikowy kubek.

- Nie byłaś tu w nocy. To zupełnie inny świat. Dla nocnej zmiany kawa to bardzo ważna sprawa. Jeśli będziesz korzystać z tej maszyny, nie zapomnij dolać wody i dosypać kawy. Pod groźbą zakazu używania jej.

- Postaram się nie zapomnieć. Zawsze tak jest?

- Jak?

- Tak tłoczno. Zawsze tyle się tutaj dzieje?

- Wierz mi, jeszcze nie widziałaś wszystkiego. Mamy tu pełne ręce roboty, i to nie jest specjalna wersja dla telewizji. Mimo że wygląda to bardzo poważnie, osiemdziesięcioletnia staruszka ze stanem przedzawałowym i niemowlę z drgawkami to dla nas nie nowina.

- Co będzie z panią White? Zatrzymacie ją?

- Zajmie się nią lekarz izby przyjęć: zbada ją, zleci dodatkowe badania, znajdzie łóżko. Łóżek, jak zwykle, nam brakuje. Podejrzewam, że na razie zostanie u nas.

- Rozmawiałam z siostrą zawiadującą łóżkami. Powiedziała, że jest sześć wolnych łóżek oraz jedno stanowisko kardiologiczne.

- To prawda. Ale jeszcze nie wiadomo, czy są to łóżka odpowiednie dla pani White.

- Ona jest ubezpieczona. Dlaczego musi czekać na łóżko w szpitalu? Po pierwsze byłoby jej tam wygodniej, po drugie zwolniłaby łóżko na reanimacji.

- To nie jest takie proste. Połowa tego odium, które na nas spada ze strony pacjentów, krewnych oraz mediów wynika z wycinkowego podejścia do tej skomplikowanej całości. I dlatego nie lubię wpuszczać tu dziennikarzy. Bardzo łatwo jest wycelować kamerą w zegar i mieć nam za złe, że staruszka z zawałem leży na nagłych wypadkach, podczas gdy wiadomo, że na różnych oddziałach jest siedem wolnych łóżek. Prawda jednak jest taka, że mamy istotne powody, z których nie przewieźliśmy jej na jedno z tych łóżek.

- Poproszę o szczegóły. Może nas przekonasz.

Przez chwilę wpatrywał się jej w oczy. Było jasne, że bije się z myślami.

- Wytłumacz mi to - poprosiła.

- Pani White miała zawał. Na dodatek ma osiemdziesiąt lat. Jasne, że moglibyśmy przenieść ją na wolne łóżko i uważać sprawę za załatwioną. Siostry na pewno często by do niej zaglądały, zrobiono by też wszystkie badania. Ale sama widziałaś, jak błyskawicznie straciła przytomność. Pomyśl, co by się stało, gdyby pielęgniarka przyszła dziesięć minut później, lub gdyby już na progu pokoju pani White otrzymała pilne wezwanie do innego pacjenta, który zwymiotował albo prosi o basen?

- Nie można podłączyć jej do monitora?

- A jaki byłby z tego pożytek, gdyby nikt go nie obserwował, bo pielęgniarka rozmawiałaby przez telefon na drugim końcu korytarza?

- Można położyć ją na kardiologii. Czy to z racji podeszłego wieku nie warto się nią zajmować?

- Przecież się nią zajmujemy. Leży tutaj i jest nieustannie monitorowana.

- Ale na kardiologii jest wolne łóżko - upierała się.

Samuel wstał.

- Wiesz co? Pogadamy o tym jutro, przy śniadaniu.

- Nadal nie otrzymałam pełnej odpowiedzi - mruknęła. Zgniótł kubek i wrzucił go do kosza.

- Jutro, przy śniadaniu.

- Randka o poranku.

Razem ruszyli w stronę drzwi i o mało się nie zderzyli na progu.

- Przepraszam - powiedzieli zgodnym chórem.

Przez ułamek sekundy znowu byli w korytarzu dyrekcji, flirtując i starając się przedłużyć to spotkanie. Erin nie miała wątpliwości, że Samuel miał ochotę ją pocałować!

Rozdział 5

- Przepraszam, że przeszkadzam - rzekła Fay. - Myślę, że pan doktor zechce obejrzeć ten przypadek, ale najpierw muszę wprowadzić pana w sytuację.

- Nie krępuj się. - Był opanowany. Erin nie była pewna, czy to nie rozbuchana wyobraźnia kazała jej dostrzec te błyskawice w jego spojrzeniu.

- To ci się na pewno spodoba - zwróciła się do Erin. - Deborah Grayson, lat czterdzieści dwa, jadła dziś kolację w restauracji Rolando. Oznacza to, że jest nieźle nadziana.

- Do rzeczy - skarcił ją Samuel.

- Nagły atak skurczów w obrębie jamy brzusznej.

- Co jadła?

- Zadałam jej to pytanie. Różne przekąski i kalmary na drugie danie.

- Czy to znaczy, że zaraz zjadą tu wszyscy klienci Rolanda? Biegunka, wymioty?

- Biegunka nie, raz zwymiotowała. Moim skromnym zdaniem był to sygnał, że zaczyna rodzić.

- Co takiego? - zdziwił się Samuel, a Fay uśmiechnęła się od ucha do ucha.

- Powiedzmy, że dwadzieścia lat temu powiedziano jej, że nie może mieć dzieci. Wobec tego nie stosowała żadnych zabezpieczeń, bo nie było takiej potrzeby.

Erin pękała z ciekawości.

- Podejrzewasz, że ona rodzi? Teraz?

- Kiedy miała ostatni okres? - zapytał Samuel.

- Kilka lat temu. Cytuję jej słowa: „Na pewno nie w ciągu ostatnich ośmiu, dziewięciu miesięcy". Uznała, że to menopauza. Nie jestem położną, ale obmacałam jej brzuch i jestem święcie przekonana, że jest to drugi etap akcji porodowej. Chciałabym, żeby pan doktor ją zbadał.

- Niczego nie podejrzewa?

- Nic a nic. W poczekalni siedzi połowa towarzystwa z restauracji, czekając na objawy zatrucia.

- Pozwól mi przy tym być, proszę cię. - Erin nie mogła ustać w miejscu.

- Nie ma nic przeciwko telewizji. Uważa, że pomoże jej to w wygraniu sprawy przeciwko Rolandowi.

- Cholera - mruknął Samuel. - Zdążymy przewieźć ją na położniczy?

- Nie ma mowy - odparła rozradowana Fay. - Proszę wkładać rękawiczki, doktorze. Mamy poród.

Po drodze Samuel zwrócił się do Erin:

- Jeśli każę wam wyjść, wyjdźcie. Ta kobieta nie robiła badań kontrolnych, więc nie wiadomo, czy dziecko jest zdrowe.

Krzyki i jęki dobiegające z kabiny czwartej nie pozostawiały najmniejszych wątpliwości.

Dave już pracował. Pani Grayson stała, opierając się o szpitalne łóżko na kółkach. Pomimo zablokowanych hamulców oraz wysiłków pielęgniarki łóżko przesuwało się niebezpiecznie. Louise robiła wszystko, by uspokoić pacjentkę i jej przerażonego męża.

- Doby wieczór. Jestem doktor Samuel Donovan.

- Najwyższy czas - warknął pan Grayson. - Moja żona przechodzi katusze. Może nareszcie jakoś jej pomożecie.

Pani Grayson przycichła tylko na chwilę.

- Cholerne owoce morza! - Jej donośny głos przetoczył się przez oddział. - Każę sobie wypłacić takie odszkodowanie, że się Rolando nie pozbiera.

- Proszę jej coś dać - domagał się mąż.

Samuel odczekał, aż minie fala bólu.

- Proszę się położyć. Muszę panią zbadać. - Wprawnymi ruchami obmacał jej brzuch, przez chwilę nieco dłużej trzymając na nim dłoń. - Czy czuje pani, że ból powraca?

- Tak - wycedziła przez zęby.

- Gdy minie, zrobimy badanie wewnętrzne.

Dave i Erin wyszli.

- Kurczę - mruknął kamerzysta. - Powinna się już domyślić, skoro nawet ja to wiem.

- Ale gdybyś niczego się nie spodziewał... Wyobrażasz sobie, jaki to szok?

Fay wychyliła głowę zza zasłony.

- Dzięki. Możecie wracać.

- Kiedy wreszcie coś jej dacie? - denerwował się małżonek.

- Obawiam się, że nic jej nie damy. - Samuel potrząsnął głową. Erin słuchała z zapartym tchem. - Przyczyną tych skurczów nie są kalmary.

- Oczywiście, że kalmary - zasyczał pan Grayson.

- Te fale bólu, pani Grayson, to skurcze porodowe. Za chwilę urodzi pani dziecko.

- Toż to kosmiczna bzdura! - krzyknął mąż. - Ubieraj się. Jedziemy do prywatnej kliniki. Nie potraficie zdiagnozować zwyczajnej grypy. Moja żona nie może mieć dzieci. Czy zdajecie sobie sprawę z tego, jak bolesne jest dla niej to, co mówicie? Mój prawnik skontaktuje się z wami. Idziemy.

- Zdaje się, że ten prawnik ma pełne ręce roboty - szepnęła Fay do Erin.

- Czuję, że muszę przeć. - Pani Grayson rzuciła mężowi błagalne spojrzenie. - Nie mogę tego powstrzymać.

- To naturalne - uspokajał ją Samuel. - Niech pani prze.

- To niemożliwe. - Mężczyzna zrobił wielkie oczy.

- Nic nie rozumiem.

- Proszę wziąć żonę za rękę. - Fay podprowadziła go do wezgłowia łóżka.

- Rozumiem, że to dla państwa szok - rzekł Samuel - ale o tym, jak to się stało, porozmawiamy później. Nie zdążymy przewieźć pani na położniczy, ale proszę się niczego nie obawiać. Nasz personel jest wszechstronnie wyszkolony.

Wróciła Fay, wtaczając inkubator.

- Pediatra siedzi teraz przy tej małej z drgawkami. Jest przygotowany na nasze wezwanie - oznajmiła.

- Czy zgadzają się państwo na filmowanie? - upewnił się Samuel.

Rodząca popatrzyła na męża.

- Niech robią, co chcą - szepnęła. - Czy dostanę zastrzyk?

- Za późno. Gdzie jest tlen? - zwrócił się do Fay.

- W gipsowni. Przy zabiegu ortopedycznym.

Z wrażenia Erin zapomniała, że ma być tylko biernym obserwatorem.

- Masaż nasady karku mógłby jej pomóc - wyrwało się jej. Gdy poczuła na sobie spojrzenia wszystkich obecnych, zawstydzona szepnęła: - Przepraszam. Już będę cicho.

W absolutnej ciszy pani Grayson, słuchając instrukcji Samuela, zaczęła przeć. Gdy już ukazała się główka dziecka, doktor Donovan poprowadził rękę rodzącej, by sama mogła jej dotknąć. Jeszcze jedno parcie i oczom wszystkich objawiła się reszta kruchego, różowego ciałka. Samuel położył dziecko na brzuchu pacjentki. Fay pomogła jej podnieść je wyżej. W tej samej chwili rozległ się silny, głośny płacz. Po chwili maleństwo ucichło, znalazłszy matczyną pierś.

Erin i Loiuse płakały jak bobry, nawet Fay sięgnęła po chusteczkę.

- Zdaje się, że nie jestem wam potrzebny - odezwał się pediatra Tarence Jenkins. - Wpadnę później. Teraz dajmy trochę czasu mamusi i tatusiowi.

- Gratuluję - rzekł Samuel do oszołomionych rodziców. - Mówiłem, że to nie kalmary.

Pan Grayson uścisnął mu dłoń.

- Przepraszam, że tak się zachowałem, ale nie mogłem panu uwierzyć. - Popatrzył na żonę i dziecko. - Gdybym przy tym nie był...

- Wcale się panu nie dziwię. - Samuel uśmiechnął się. - Gdy odejdzie łożysko, zadzwonię na położniczy i postaramy się was przenieść. Tam wszystko wyda się pani bardziej realne, a personel pomoże pani się pozbierać.

Pani Grayson oderwała wzrok od dziecka.

- Jak to możliwe, że nosiłam w sobie dziecko i nawet o tym nie wiedziałam? Co my powiemy ludziom?

- Muszą państwo coś wymyślić - poradziła Fay. - Wasi znajomi już mnie prosili o numer gorącej linii ministerstwa zdrowia.

- O nie! Zupełnie o nich zapomniałem. Co ja im powiem? - zafrasował się pan Grayson.

- Żeby dzieląc koszty dzisiejszej kolacji, doliczyli jedną osobę - rzucił obojętnym tonem Samuel.

Pan Grayson rozchmurzył się, pocałował żonę oraz dziecko i wymknął się z kabiny.

- Zaraz wróci - rzekł Samuel z uśmiechem.

Miał rację. Chwilę później zza kotary wysunęła się męska głowa.

- O czymś pan zapomniał?

- Nie wiem, co się nam urodziło.

Młoda matka spojrzała mu w oczy.

- Ja też nie wiem - przyznała się zdumiona.

- Zastanawiałem się, ile czasu upłynie, zanim ta kwestia przyjdzie państwu do głowy. Proszę sprawdzić.

Drżącymi palcami Deborah Grayson rozwinęła kocyk.

- Mamy córkę, Cedriku. To dziewczynka.

Słuchając relacji Erin, Mark wpadł w zachwyt.

- Damy to w jutrzejszych wiadomościach. Na przynętę. Z informacją, że całość pokażemy w przyszłą niedzielę. Ten reportaż pobije rekord oglądalności.

- Musisz mieć ich zgodę. - Chwyciła go za ramię, gdy energicznym krokiem ruszył w kierunku kabiny. - Nie teraz! Jutro. Czy naprawdę uważasz, że najważniejsza jest oglądalność? Pierwszy raz widziałam coś tak pięknego. Ciągle się dziwię, że ona o niczym nie wiedziała.

- To jest fantastyczny temat - przyznał Mark. - Dobrze, nie będę ich poganiał. Lepiej nie narażać się Donovanowi, skoro udało ci się go obłaskawić. Jutro wyślemy kogoś na położniczy. Ale przede wszystkim pamiętaj, konkurencja nie może się o tym dowiedzieć.

Wchodząc do pokoju dla personelu, była przekonana, że Fay i Samuel będą nadal entuzjazmować się niecodziennym wydarzeniem. Ku swojemu zdziwieniu zobaczyła, że w milczeniu popijają kawę.

- Chyba mi nie powiecie, że takie porody to wasz chleb powszedni?

- Wcale tak nie twierdzimy. Owszem, było to coś niezwykłego, zwłaszcza na naszym oddziale. Zdarzają się nam rodzące, których już nie można przewieźć na porodówkę. Ale, przyznaję, jest to drugi w mojej praktyce przypadek, kiedy kobieta nie wiedziała, że jest w ciąży. A ty, Fay, spotkałaś takich więcej?

- Owszem. Byłam wtedy z panem na dyżurze. Było jeszcze kilka, ale niewiele. Jestem trochę starsza od doktora. - Mrugnęła porozumiewawczo. - Spodobało ci się? Louise już postanowiła zapisać się na szkolenie dla położnych. Co o tym myślisz? Nie zniechęciło cię to do urodzenia własnych dzieci?

- To było piękne, mimo że pani Grayson darła się wniebogłosy.

- Dzielnie się spisała. Dziecko było duże, a ona nie dostała żadnych środków przeciwbólowych.

- Masaż na pewno by jej pomógł. Bardzo się wzruszyłam, kiedy okazało się, że nie wiedzą, co im się urodziło - wyznała. Nie wiadomo dlaczego, ta uwaga rozbawiła Fay i Sama. - Co w tym śmiesznego? Z czego się śmiejecie?

Fay nie mogła wydobyć z siebie słowa, co z kolei sprowokowało kolejny wybuch radości Sama.

- Powiedzcie mi.

- To było jak kubeł zimnej wody - zaczęła Fay, ocierając łzy. - „Mamy córkę, Cedriku. To dziewczynka. "

- Oboje znowu wybuchnęli śmiechem.

- Barbarzyńcy. - Odwróciła się na pięcie i wyszła.

Cieszyła ją każda chwila spędzona na oddziale nagłych wypadków, gdzie sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie.

Drugą fascynującą sprawą było obserwowanie Samuela w akcji. Był uprzejmy w stosunku do każdego pacjenta i cierpliwie słuchał wyjaśnień, co sprowadziło ich w to miejsce i o takiej porze. Był też świetnym nauczycielem: konsekwentnie wyjaśniał Clintowi, po co zadaje kolejne pytania, i stopniowo przyzwyczajał go do samodzielności. Gdy poczekalnia nieco opustoszała, Clint pracował już sam, przekazując swe decyzje Samuelowi za pośrednictwem stanowiska pielęgniarek.

- Jak nam idzie? - zapytał Fay, która wpatrywała się w tablicę.

- Nieźle. Zjawiła się już rodzina pani White. Są niezadowoleni, że ciągle leży u nas.

- Zaraz z nimi porozmawiam. Co u małej Nicole? Clint, co powiedział pediatra?

Clint zerknął do notatek.

- Podejrzenie infekcji wirusowej. Punkcja lędźwiowa niczego nie wykazała. Wzięli ją do siebie, ponieważ nadal ma wysoką temperaturę.

- Drgawki się powtórzyły?

- Nie.

- To dobrze. Co masz teraz w planie?

- Kilka osób, które trzeba pozszywać oraz to, co zostało na tablicy. Na razie.

- Dobrze się spisałeś.

Clint ruszył w stronę gabinetu zabiegowego, by zająć się zakładaniem szwów ostatnim pacjentom.

- Idę porozmawiać z rodziną pani White, a potem pójdę się zdrzemnąć.

- Pochwalam - rzekła Fay.

Przy łóżku Elsie White siedział jej syn z żoną.

- Niepokoi nas, że mama leży tu od siedmiu godzin.

Podobno czeka na łóżko, ale widzę, że pacjenci, którzy zgłosili się długo po niej, już są na oddziałach. Ona ma osiemdziesiąt lat...

- Rozumiem pana niepokój, ale powodem, dla którego matka nadal leży u nas, jest to, że wymaga ona łóżka, które jest stale monitorowane. Dostanie urządzenie telemetryczne, które pozwala siostrom z kardiologii monitorować rytm serca pacjenta leżącego nawet na innym oddziale i w razie potrzeby postawić w stan gotowości personel tego oddziału. Problem w tym, że urządzenie może być na drugim końcu oddziału lub sygnał alarmowy okaże się za cichy. Ponadto, łóżko pani White powinno być jak najbliżej stanowiska pielęgniarek. Stan innych pacjentów nie był aż tak poważny.

To wyjaśnienie sprawiło wyraźną ulgę panu White'owi.

- Dziękujemy, teraz już wiemy, dlaczego nie przeniesiono jej gdzie indziej. Bałem się, że kryje się za tym coś innego. Ze mama czeka tak długo, ponieważ jest już bardzo stara. Teraz rozumiem, że jest inaczej.

Samuel podał mu dłoń.

- Chcemy mieć ją na oku. Mam nadzieję, że wkrótce przeniesiemy ją na oddział.

Na stanowisku pielęgniarek czekała na nich Fay.

- Jest łóżko dla pani White na kardiologii.

- Wspaniale. Teraz z czystym sumieniem mogę pójść spać. Obudźcie mnie, jeśli będziecie miały problemy. Jak ci się podoba Clint?

- Super. - Fay energicznie pokiwała głową. - Wie, co robi. A jak nie wie, to pyta. Może pan spać spokojnie.

- Na mnie też zrobił dobre wrażenie - potwierdził Samuel. - Oby pozostali byli równie dobrzy. Nigdy nic nie wiadomo. Może czeka nas całkiem udane pół roku?

- Jak leci? - spytała Erin Dave'a, który właśnie filmował pijanego młodzieńca. Clint zakładał mu szwy na dłoni.

- Bez problemów. Myślałem, że już śpisz.

- A ty? Jakie masz plany?

- Kiedy skończymy tutaj, pójdziemy na kawę. Idź spać. Masz przed sobą jeszcze co najmniej piętnaście godzin, a mnie o siódmej zmieni Phil.

Jeszcze przez chwilę przyglądała się, jak Clint zakłada szwy głośno chrapiącemu pacjentowi. Czuła, że powinna się przespać, ale nie miała ochoty rezygnować z obserwowania nocnego życia oddziału.

Po drodze do swojego pokoju spotkała Samuela.

- Serdecznie ci dziękuję. Bardzo mi się tu podoba.

- Ta noc jeszcze się nie skończyła - ostrzegł ją. Gdy ich spojrzenia spotkały się, poczuła, że serce skoczyło jej do gardła. Anna ma rację. Tego człowieka warto poznać bliżej, przebić się przez tę pozorną szorstkość, by ostrożnie sprawdzić, co jest w środku. - Spróbuj zasnąć.

Jak to zrobić, jeśli on śpi za ścianą? Umyła twarz, wyczyściła zęby i położyła się. Leżała, walcząc z emocjami, które tak nieoczekiwanie ją ogarnęły. Czy może choćby marzyć, że ktoś tak wykształcony jak Samuel odwzajemni jej uczucia? Ona jest roztargnioną bałaganiarą, on chodzącą doskonałością. Ale... wiedziała, że w tym człowieku aż wrze od emocji. Widać to było po zmysłowym grymasie, jaki zjawiał się na jego wargach.

Ukryła twarz w poduszce. Znalazła się tutaj po to, by pracować. Otrzymała ambitne zadanie. Poza tym on na pewno kogoś ma. To całkiem naturalne. Czy ona, Erin, może na coś liczyć? Odsunąwszy od siebie wszelkie myśli, w końcu zasnęła. Jednak jej umysł nie odpoczywał, jej snami bowiem zawładnął Sam.

Głośne pukanie do drzwi brutalnie przerwało wyjątkowo rozkoszny scenariusz.

- W drodze na oddział jest przypadek z urazem wielonarządowym. - Rzeczowy ton Samuela nieprzyjemnie kontrastował ze słodkimi zaklęciami ze snu.

- Która godzina? - Wyskoczyła z łóżka.

- Czwarta piętnaście. Udało nam się trochę pospać.

W sali reanimacyjnej personel krzątał się wokół pustego łóżka. Pomimo potarganych włosów i pogniecionych szpitalnych spodni Jeremy Foster nadal wyglądał atrakcyjnie. Z dużym zapałem nadal ustawiał się na pierwszym planie.

- Dzień dobry - powitał go sucho Samuel. - Nic mi nie wiadomo o żadnych obrażeniach wewnętrznych.

- Ani mnie - dodała Fay, nastawiona równie nieprzychylnie.

- Pomyślałem, że się wam przydam. - Jeremy wcale się nie speszył. - Już nie musicie mnie wzywać.

Spojrzenie, które rzucił mu Samuel, uszło jego uwagi, ponieważ przez cały czas szukał wzrokiem kamery. Ale Marka i Dave'a nigdzie nie było.

- Czy ktoś widział resztę ekipy? - Erin zwróciła się do zebranych.

- Cała moja ekipa jest już na miejscu. Plus parę innych osób. - Zirytowany Samuel wskazał Jeremy'ego. - Mój zespół nie ma czasu pilnować twoich ludzi.

Rozejrzała się po wszystkich kątach, ale kamerzysty nie znalazła. Gdy z głośników rozległ się sygnał alarmowy, uznała, że Dave i Mark na pewno zaraz się zjawią.

W rzeczy samej. Nieco zmiętoszeni wbiegli do sali tuż przed łóżkiem, na którym przywieziono ofiarę wypadku.

- Samochód kontra drzewo - zaanonsował sanitariusz. Dostosował wysokość łóżka do łóżka z aparaturą. - Kiedy przyjechaliśmy, pan Whitman był przytomny. Godzinę zajęło uwalnianie go z wraku. Otwarte złamanie lewej nogi. - Sanitariusz z pomocą Samuela ostrożnie przeniósł rannego na drugie łóżko. Przez cały czas wyliczał obrażenia pacjenta.

- Gdzie byliście? - Mark milczał, a Dave był pochłonięty filmowaniem. - Gdzie byliście? - powtórzyła Erin.

- Towarzyszyliśmy pacjentowi na oddział. - Mark zdecydowanie unikał jej wzroku. Poczuła, że coś przed nią ukrywa, nie mogła jednak drążyć tego tematu, ponieważ należało skupić się na wydarzeniach w sali.

Sanitariusze donieśli również, że oddech rannego dobitnie świadczy o spożyciu alkoholu. Erin poczuła, jak wszystko w niej zawrzało, gdy pacjent, bełkocząc, zaczął obrzucać wyzwiskami ludzi, którzy chcieli mu pomóc.

Ku rozpaczy Jeremy'ego w jamie brzusznej nie stwierdzono żadnych niepokojących zmian. Ostatecznie okazało się, że poza jednym złamaniem oraz licznymi drobnymi skaleczeniami nic więcej mu nie dolega. Gdy pod eskortą pielęgniarki wywieziono go na prześwietlenie, większość zespołu wyszła z sali. Erin została, by przysłuchiwać się rozmowie Samuela z ortopedami.

- Miał cholerne szczęście. Samochód nadaje się na złom. Wypił tyle, że aż dziw, że pamiętał o zapięciu pasów. I tylko to uratowało mu życie. Ale to złamanie jest wyjątkowo paskudne.

Gdy pacjenta wieziono z powrotem, ortopeda przechwycił zdjęcia leżące na łóżku.

- Zaraz do pana wracam. Obejrzę je.

Pacjent skinął głową. Był już spokojniejszy, ale nadal cierpiał. Erin patrzyła, jak Amy sprawdza mu ciśnienie i wymienia maskę tlenową na rurki włożone do nosa.

- Jest pan pewien, że mamy nikogo nie zawiadamiać? Wkrótce będzie pan operowany. Miał pan poważny wypadek.

- To niech pani szafiadomi szone - zdecydował się po dłuższej chwili. - I tak nie przyjedzie. Bo cieci śpiom.

Słuchając tego bełkotu, czuła, jak wzbiera w niej gniew, który obudził się, gdy po raz pierwszy zobaczyła tego mężczyznę, który sprawił tyle bólu nie tylko sobie, ale żonie i dzieciom, tylko dlatego że pijany postanowił zasiąść za kierownicą. Współczuła pani Waterman, której za chwilę, niemal w środku nocy, ktoś przekaże tę wiadomość.

- Mój portfel. - Pacjent machnął ręką w kierunku ubrania, które na razie leżało w kącie. - Poda mi pani teczkę? - Popatrzył na Erin, lecz szybko odwróciła wzrok. - Ej, może mi pani podać teczkę?

Aż się zjeżyła, słysząc ten ton. Nie miała dla niego ani odrobiny litości. Jedyny dobry uczynek, jakiego ten człowiek dokonał tej nocy, to to, że uderzył w drzewo zamiast w inny samochód. Przed oczami stanęła jej scena sprzed lat. Przerażony, ostrzegawczy krzyk ojca na widok reflektorów bijących prosto w oczy, i pisk hamulców, gdy ojciec próbował ratować rodzinę. Potem ogłuszający huk, krzyki, brzęk tłuczonego szkła i... upiorna cisza.

Zamknęła oczy. Zobaczyła, jak sanitariusze wnoszą do karetki pijaka, który zmasakrował jej rodziców, i który nie zdawał sobie sprawy ze swojego czynu. Czuła w tej chwili tę samą nienawiść co wtedy, gdy owinięta kocem stała na poboczu, w ramionach policjantki, która usiłowała ją pocieszać.

- Niech mi pani poda teczkę.

Spojrzała na niego.

- Jestem tutaj tylko obserwatorem. - Nie powiedziała nic więcej, ale to wystarczyło, by Fay, Amy i Samuel wymienili pytające spojrzenia.

- Już podaję - pospieszyła Fay.

- Co to ma znaczyć? - wycedził przez zęby Samuel.

- Nic. Jestem tu tylko obserwatorem. Wydawało mi się, że właśnie o to ci chodzi.

- Aż się paliłaś, żeby zrobić masaż pani Grayson, szlochałaś z powodu pani White. Co cię teraz napadło? - Wściekły, patrzył jej prosto w oczy.

Nie kryjąc gniewu, wypaliła prosto z mostu:

- Ten facet mógł zabić całą rodzinę. Nie zasługuje na współczucie. To pijak. - Sama była zaskoczona tym, ile jadu potrafi w sobie nosić. Czuła, że ten zadawniony gniew dopiero teraz znalazł swobodne ujście.

Samuel przyglądał się jej przez chwilę, po czym również w nim zawrzał gniew.

- To jest pacjent, mój pacjent. Zapamiętaj to sobie. A teraz wyjdź. I jeżeli jeszcze raz zobaczę cię w pobliżu pana Watermana, przegonię całą ekipę. Wyjdź.

Bez słowa opuściła salę.

- Dlaczego nie jesteś w środku? - zapytał Mark.

- Zdaje się, że nie byłam miła dla pacjenta doktora Donovana. Wyrzucił mnie. - Z trudem hamowała łzy.

- Ale Dave został? - Nie obchodziło go, co ona czuje. Dla niego najważniejszy był reportaż. - Dołączę do Dave'a. Tutaj właściwie nie dzieje się nic ciekawego. Idź się przespać, przez ten czas Donovan ochłonie. Humorzasty facet... Nie przejmuj się.

Ale nie dane jej było uniknąć gniewu Samuela. Zatrzymał ją tuż pod drzwiami jej pokoju.

- Co ci się stało? - zapytał.

- Wściekłam się. Był taki pijany, że ledwie mówił, i kiedy powiedział: „Ej, może mi pani podać teczkę"... Nie toleruję takiego zwracania się do mnie - broniła się, wiedząc jednocześnie, że jest na straconej pozycji.

- Uważasz, że pacjent ma spełniać twoje feministyczne kryteria? - Sam nie krył rozdrażnienia. - Czy mam nazywać cię pani Casey? Tak byłoby lepiej? Ale z ciebie hipokrytka.

- Nie jestem hipokrytka - rzuciła urażona.

- Jesteś, jesteś. I to niezłą. Uważasz się za istotę szalenie uduchowioną, pozbawioną materialistycznych pobudek. Łatwo mówić, że pieniądze są bez znaczenia, jeśli się je ma. Nietrudno wtedy przechwalać się szczytnymi ideałami, wspierać grupkę dzieci i nie jeść mięsa. Uwierzyłaś w to, że jesteś dobroczyńcą ludzkości. Ale jak przychodzi co do czego, okazuje się, że jesteś mieszczańską jaśnie panią, której tak szczerze nienawidzisz.

- To nieprawda. Staram się coś zmienić. Wiem, że niewiele mogę. Nie każdy ma szansę wracać do domu w przekonaniu, że uratował komuś życie. Robię, co mogę. - Starała się nie rozpłakać. - Dlaczego stale ze mnie drwisz? Nie wszyscy są tacy jak pan, panie doktorze.

Nie wzruszyła go ta tyrada.

- Starasz się? Naprawdę tak uważasz? Powiem ci tylko tyle: robisz coś wtedy, kiedy masz na to ochotę, kiedy to jest politycznie poprawne. Gdy w grę wchodzi okrutna rzeczywistość, prawdziwe problemy, wcale nie jesteś taka szlachetna.

- Owszem, jestem. Ten facet jest sam sobie winien. Gdyby nie pił...

- Jeszcze dwa tygodnie temu - nie pozwolił jej dokończyć - mój pacjent miał przyjemnie ułożone życie. Kierownicze stanowisko, żona, dzieci... Przez ten czas wszystko legło w gruzach. Wczoraj wieczorem żona oznajmiła mu, że go rzuca i zabiera dzieci. Zdaje się, że nie miała ochoty być żoną straconego faceta. Pan Waterman zrobił to, co w takiej sytuacji robi mnóstwo ludzi: postanowił utopić swoje problemy w kieliszku. Jego błąd polegał na tym, że postanowił pojechać tam, gdzie zatrzymała się żona, aby przemówić jej do rozsądku.

Erin słuchała przerażona.

- Nie tylko stracił pracę, żonę i dzieci, ale może okazać się, że wyjdzie stąd bez nogi. I bez prawa jazdy. Ma przed sobą kilka miesięcy rehabilitacji, sprawę o prowadzenie pod wpływem alkoholu oraz skomplikowany rozwód. Do szczęścia brakuje mu tylko zarozumiałej dziennikarki. To jest oddział nagłych wypadków. To nie jest ekskluzywny klub, do którego nie wpuszczają bez krawata. Tutaj wszyscy są równi, wszyscy zasługują na naszą opiekę. Jeśli nie potrafisz zdobyć się na współczucie wobec kogoś, komu los sprawił zawód, mogłabyś postarać się o odrobinę szacunku dla samej istoty ludzkiej.

Milczała. Wiedziała, że zasłużyła na to gniewne spojrzenie i oskarżycielski ton.

Rozdział 6

Nie mogła zasnąć. Z jednej strony ciągle nie mogła ochłonąć z wrażenia, jakie zrobiły na niej słowa Samuela, z drugiej nie dawał jej spokoju jej własny, niespodziewany wybuch nienawiści do obcego człowieka. Przecież wbrew temu, co zarzucał jej Samuel, los innych ludzi wcale nie był jej obojętny. Na dodatek ponownie odezwał się zadawniony ból wywołany stratą rodziców, ich bezsensowną śmiercią. Tej pustki niczym nie da się wypełnić. Nie płakała, bo łzy wydały się jej zbyt marną ofiarą na ołtarzu rozpaczy.

Nie zareagowała na pukanie do drzwi, ani nawet wówczas, gdy Samuel przysiadł na brzegu łóżka.

- Twoi rodzice zginęli w wypadku spowodowanym przez pijanego kierowcę? - Zamilkł na chwilę. - Nie mogłem przypomnieć sobie szczegółów. Dopiero Fay mi pomogła.

- Ona to pamięta?

- Rozmawiałem z nią o tym w środę, po twoim wyjściu. Pamiętała twoją twarz, ale nie mogła przypomnieć sobie skąd. - Zawahał się. - Erin, ludziom z zewnątrz możemy się wydawać gruboskórni i cyniczni, ale my też to przeżywamy. Ciebie i Annę spotkała ogromna tragedia. Każdy, kto był wtedy na dyżurze, zabrał jej część ze sobą. Nie można porównać tego z waszymi przeżyciami, ale chcę ci powiedzieć, że doskonale rozumiemy, jaką poniosłyście wtedy stratę.

- To było bardzo dawno temu - odrzekła obojętnym tonem.

- To jest bez znaczenia. I nadal musi boleć.

Jego słowa sprowokowały jej długo hamowane łzy.

- Biedny Waterman. Czy mam go przeprosić?

- Erin, ty nie zrobiłaś nic złego, to ja zareagowałem zbyt gwałtownie.

- O nie. Nie mogłeś nie słyszeć, jak się do niego odezwałam.

- Jest tak załamany, że nie ma nawet pojęcia, który teraz jest rok. Mimo wszystko jednak należy mu się szacunek. Twoja postawa nie była godna pochwały, ale w sumie zachowałaś się dość normalnie. To ja przesadziłem. Nie pytaj dlaczego. Ale tak jak ty, po prostu się wściekłem.

Z pudełka na stoliku wyjął kilka chusteczek, ale zamiast podać je Erin, delikatnie zaczął ocierać łzy spływające jej po policzkach. Zaszokował ją ten czuły gest. Przez łzy dostrzegła w jego oczach coś, co było czymś więcej niż współczuciem. W tej samej chwili zdała sobie sprawę, jak bardzo ona sama jest uczuciowo zaangażowana.

- Mam nie pytać dlaczego, bo nie wiesz, czy dlatego że nie chcesz powiedzieć? - zapytała niepewnym głosem.

- Jedno i drugie.

Patrzyła mu prosto w oczy. Z całego serca pragnęła, by ją przytulił, scałował jej smutek, kierując się tym, co oboje do siebie czują. Ale tak się nie stało. Samuel wstał, zgasił światło i wyszedł. A ona pozostała ze swoimi myślami i nowymi pytaniami.

Była bardzo zmęczona, piekły ją oczy i bolały nogi, ale jej umysł był zbyt pobudzony, by pozwolić jej zasnąć. Postanowiła przejść się po oddziale. Mark nareszcie pojechał do domu, więc w tym obchodzie towarzyszył jej Dave, filmując wszystko po drodze. Kilka pielęgniarek sennymi ruchami uzupełniało zapasy środków opatrunkowych, inne były zajęte nielicznymi już pacjentami. Samuel i Clint zakładali szwy w dwóch gabinetach zabiegowych. W poczekalni spało kilku pijanych, którym nie zależało na czasie.

Louise podeszła do tablicy, na której Fay wprowadzała aktualne informacje.

- Przenosimy łóżeczko numer jeden na pediatrię - oznajmiła Louise.

- Co orzekł pediatra?

- Zapalenie oskrzelików i nieznaczne odwodnienie. Mała ma kłopoty ze ssaniem. Na pediatrii podłączą ją do kroplówki.

- Czy nasz oddziałowy pediatra jest ciągle u nas? - zapytała Fay.

- Tak, kończy wpisy.

- Powiedz mu, żeby podłączył kroplówkę już tutaj. Takie nieznaczne odwodnienie może błyskawicznie stać się poważnym odwodnieniem. - Fay uśmiechnęła się do Erin. - Na nagłych wypadkach zawsze jest jakiś lekarz, a pediatra w każdej chwili może być wezwany gdzie indziej. Jeśli nasz oddziałowy pediatra podłączy małą do kroplówki i spisze stosowne polecenia, pielęgniarki będą spokojniejsze.

Erin słuchała Fay z podziwem. Ta kobieta jest urodzonym nauczycielem.

- Kierowanie takim oddziałem to ogromna odpowiedzialność. Jak ty sobie z tym radzisz?

- Dzięki sernikowi. - Roześmiała się, wkładając do ust kęs ciasta.

- To musi być strasznie absorbujące. Myślisz w domu o pacjentach, czy potrafisz się wyłączyć i o nich zapomnieć?

Fay zerknęła nieśmiało na kamerę, po czym się roześmiała.

- Przepraszam. Nie mogę się opanować.

- Fay, przestań. Proszę cię. Muszę przeprowadzić parę wywiadów.

- Nie przeszkadza mi, jak za mną chodzicie, ale jak tylko Dave wyceluje mi to-to prosto w twarz, a ty zaczynasz zadawać pytania takim rzeczowym tonem...

Louise, która po chwili wróciła do stanowiska pielęgniarek, też nie spisała się przed kamerą. Nie dostała wprawdzie ataku śmiechu jak Fay, ale zalotnie trzepotała rzęsami, zmysłowo oblizywała wargi i uwodzicielskim głosem udzielała odpowiedzi na pytania.

Tym razem roześmiała się Erin.

- Louise, błagam, postaraj się zachowywać naturalnie. Kręcimy poważny reportaż, a nie film erotyczny.

- O tej porze nic z nich nie wyciśniesz. - Wiedziała, że to on. - Fay, szycie prawie skończone. Ostatnich klientów zostawiłem Clintowi. - Pociągnął nosem. - Czujecie zapach bekonu? Stołówka ruszyła. Chyba pójdę na śniadanie.

- I mocną kawę.

Przytaknął.

- Zanosi się na pracowity poranek. Mamy sporo rąk do zrobienia, a sądząc po liczbie zdjęć rentgenowskich, będzie też dużo gipsowania.

- Jej też przyda się mocna kawa - stwierdziła Fay, widząc, że Erin ziewa.

Samuel gestem zaprosił ją, by mu towarzyszyła.

- Muszę wziąć portmonetkę. - Nagle poczuła się tak samo skrępowana jak Fay i Louise.

- Myślę, że mogę ci postawić grzankę z bekonem.

- Wykluczone. Sama za siebie płacę. A poza tym nie jem mięsa.

- Ruch wyzwolenia nieźle namieszał... - zrzędził, idąc za nią do jej pokoju. - Zanim tam dojdziemy, na pewno odezwie się ten mój cholerny pager. - Zamiast grzecznie poczekać pod drzwiami, wmaszerował do środka. - O rany! Brakuje tylko kotka na dywaniku. Czy mam zasunąć parę roślinek z oddziału, żeby było tu jeszcze bardziej przytulnie?

- To tylko książki i kosmetyki.

- Jeśli masz takie potrzeby na jedną noc, to lepiej by było, żeby następnym razem nie wysłali cię na pustynię. Gdyby miało to trwać kilka tygodni, musieliby przydzielić ci dodatkowego wielbłąda.

Po drodze do kantyny zatrzymali się przy kiosku, aby kupić niedzielne wydanie gazety. Erin natychmiast otworzyła ilustrowany dodatek, by przeczytać horoskop. Miejmy nadzieję, że się sprawdzi, pomyślała.

- Co mnie czeka? - zapytał Samuel.

- Nie udawaj, że w to wierzysz. Nie musisz sprawiać mi przyjemności.

- Nie mam zamiaru. Przeczytaj, co czeka Byka w tym tygodniu.

- Ty też jesteś spod znaku Byka? - zapytała.

- A nie zachowuję się jak Byk?

Zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów. Prostolinijny, zmysłowy, porywczy.

- Chyba tak. Rozmawiając z lekarzem izby przyjęć, wyglądasz jak rozwścieczony byk.

- Czytaj, co mówią gwiazdy.

Czytając, mimo woli zaczerwieniła się.

- „Zaufaj losowi. Podejmij tę fantastyczną podróż, która jest ci pisana. Nawet tobie należy się odrobina uczucia i wyrozumiałości. Zwróć szczególną uwagę na urzędowe listy... "

- Obejmuje to połowę ludności. Na pewno z dużym zainteresowaniem przeczytam wyciąg z banku.

- Ten astrolog jest bardzo rzetelny - broniła się.

- I bez wątpienia bardzo bogaty.

Erin wybrała muesli, a Samuel górę grzanek z bekonem.

- Na pewno nie chcesz? - Przysunął bliżej talerz z grzankami. - To jest o wiele smaczniejsze od tej twojej końskiej paszy.

- Ale ona nie zatyka tętnic wieńcowych.

- Nie krępuj się. Przecież masz ochotę...

- A propos tętnic. Nie wyjaśniłeś mi do końca, dlaczego pani White nie dostała łóżka kardiologicznego.

- Dostała, choć musiała na nie trochę poczekać. - Westchnął. - Widzę, że się nie wykręcę. Trudno. Pytaj.

- Dlaczego czekała tak długo, a to łóżko przez cały czas było wolne? Wiedziałeś, że jej syn jest niezadowolony, że masz telewizję na oddziale, i że masz wolne łóżko. Mimo to kazałeś jej czekać siedem godzin. To nienajlepsza reklama...

- Postaram się to wyjaśnić. Wyobraź sobie, że od pięciu lat masz męża, jakieś dzieci i znowu jesteś w ciąży.

- Co to ma do rzeczy?

- Wyobraź sobie, że twój małżonek ma zawał. Pracował bardzo ciężko, żeby stale uzupełniać twoje zasoby kryształów i wonnych olejków.

Miała ochotę go kopnąć.

- Mój mąż nie byłby zestresowany. Stosowałabym aromaterapię, masaż relaksujący...

- Podejrzewam, że to by go dobiło. Miałby podwyższony cholesterol...

- Wykluczone. W przeciwieństwie do ciebie, nie śliniłby się na widok bekonu.

- Strasznie nudny facet. Pozwolisz mi dokończyć? Twój małżonek ma poważny zawał. Jak byś się czuła, gdyby ci powiedziano, że wszystkie łóżka kardiologiczne są zajęte?

- Byłabym zawiedziona, ale taki jest system opieki zdrowotnej. Nie oczekiwałabym, że jedno łóżko zawsze stoi puste, na wypadek gdyby mój mąż dostał zawału.

- Słusznie. Takiej samej odpowiedzi udzieliłem zarządowi szpitala, kiedy omawialiśmy ten problem. Teraz liczę na twoją szczerość: jak byś się czuła, dowiedziawszy się, że łóżka te są zajęte przez stuletnich staruszków?

Ściągnęła brwi.

- Musiałabym się z tym pogodzić. Sam powiedziałeś, że każdemu należy się opieka. To, że ktoś jest stary... - Zamilkła, starając się wyobrazić sobie ten scenariusz.

- Widzisz, że to nie takie proste.

- W końcu jednak położyliście panią White na tym specjalistycznym łóżku. Co by było, gdyby chwilę później przywieziono wam młodego zawałowca?

Dopił kawę.

- Jak już zauważyłaś, nie możemy w nieskończoność trzymać wolnego łóżka. To jest trochę jak spacer na linie. Gdyby przywieziono kogoś takiego po drugiej w nocy, znalazłoby się dla niego łóżko na kardiologii. Najpierw zajęlibyśmy się nim na nagłych wypadkach, a potem, rano, na kardiologii wygospodarowano by dla niego łóżko. Spędziłby u nas zaledwie sześć czy siedem godzin. To dlatego lekarz izby przyjęć czekał z przeniesieniem pani White. On ma piekielnie odpowiedzialną pracę. Patrząc realistycznie, mogło to być ostatnie łóżko kardiologiczne w całym mieście. Możesz to zinterpretować w dwa sposoby. - Patrzył jej prosto w oczy. - Możesz nas pokazać jako grzeszników lub świętych. Ale musisz pamiętać, że nikt, absolutnie nikt, nie lubi zastępować pana Boga. Mimo to jesteśmy zmuszeni podejmować trudne decyzje i starać się robić wszystko w miarę naszych możliwości. Nie rozmawiajmy już o pracy. - Uśmiechnął się łobuzersko. - Proponuję grzankę z bekonem.

Wolała udać, że czyta ogłoszenia najmu, podczas gdy w rzeczywistości rozważała jego słowa. On ma rację, pomyślała niechętnie, zapach bekonu jest piękny. Wegetarianką została całkiem świadomie kilka lat temu. Podjęcie tej decyzji było względnie łatwe, ale zapach bekonu niewątpliwe ma coś w sobie...

- Co czytasz?

- Gazetę.

- Widzę. Dlaczego przeglądasz ogłoszenia lokalowe?

Odłożyła gazetę. Nadal było jej głupio z powodu wieczornego incydentu, a na dodatek czuła się niepewnie sam na sam z nim. Lecz on wyraźnie nie zdawał sobie z tego sprawy.

- Szukam sublokatora. Chciałam sprawdzić ceny, ale nie znalazłam żadnych ofert z Camberwell.

- Wszystko przejrzałaś?

- Oczywiście - skłamała.

- Najwięcej ogłoszeń jest w sobotnim wydaniu. Myślę, że tam coś by się znalazło. Wiesz co? - Zauważył jej zakłopotanie. - Mam sobotnią gazetę w samochodzie.

Później ci ją dam. - Popatrzył na nią uważnie. - Co napiszesz w ogłoszeniu? „Wegetarianka, kochająca kryształy, masaże i aromaterapię, szuka współlokatora"? Uważaj, bo nie wiadomo, jakie oszołomy zainteresuje taki anons.

Odstawiła filiżankę.

- Jestem oszołomką i hipokrytką, tak?

- Skądże znowu. Radzę ci tylko poważnie się zastanowić, zanim wpuścisz obcych ludzi do swojego domu. Dlaczego szukasz sublokatora?

Wahała się, lecz już po chwili była zaskoczona tym, z jaką otwartością przedstawia mu swoją sytuację.

- Zgadzam się z twoją siostrą. To bardzo poważne zobowiązanie.

- Nie mogę sprzedać tego domu. Nie zrozumiesz tego.

- Rozumiem znacznie lepiej, niż myślisz. Mój ojciec umarł kilka lat temu, a matka jest bardzo chora. Przebywa w domu opieki. Dom stał pusty, a ja nie mogłem się zdobyć na to, żeby go sprzedać. Ale były tylko dwie możliwości: sprzedam go albo popadnie w kompletną ruinę. Nie było mi łatwo.

- Dlaczego sam w nim nie zamieszkałeś?

- Trudno się z tym pogodzić, ale w końcu przychodzi taki dzień, kiedy uświadamiamy sobie, że przeszłość nie wróci, a trwanie w tym złudzeniu i niesprzedawanie rodzinnego gniazda tylko przedłuża udrękę.

Miał rację, ale ona jeszcze nie chciała o tym słuchać. Wolała zmienić temat.

- Praca przez tyle godzin musi być bardzo męcząca. I na pewno stwarza napięcia w związku. - Zaczerwieniła się. Chciała tylko zmienić temat, a nie wypytywać go o jego życie prywatne! Mimo to bardzo chciała poznać odpowiedź.

- Nie mam czasu na związki - odparł po prostu.

- Nie wierzę. Chcesz przez to powiedzieć, że jeśli ktoś decyduje się na taką pracę jak ty, skazuje się na pas cnoty?

- Nie wiem, czy pas cnoty pasowałby do mojej anatomii. - Parsknął śmiechem. - Większość lekarzy ma rodziny. I zapewne jest to jedyna rzecz, która pozwala im nie zwariować. Miałem na myśli tylko siebie.

- Nigdy nie byłeś w żadnym związku? - spytała z niedowierzaniem.

- Byłem. - Spochmurniał. - Nawet przez chwilę byłem żonaty. Ale to się rozpadło.

- Dlaczego?

- Rozumiem, że to zostanie między nami.

Przytaknęła.

- Nie twoja sprawa. - Roześmiał się, co bardzo ją rozzłościło.

- Chyba nie jesteś gejem?!

- Nie owijasz niczego w bawełnę. Nie, nie jestem gejem. Skąd ten pomysł?

- Bo tak się wykręcasz.

- Erin, nie zapominaj, że jesteś dziennikarką. To nie ułatwia pogawędki przy śniadaniu. A gdybym nawet był gejem? Czy to ważne? Jak na osobę, która twierdzi, że jest taka wyzwolona, miewasz bardzo konserwatywne poglądy.

Nie wiedziała, co powiedzieć. Nie przejęłaby się, gdyby cały oddział nagłych wypadków brał udział w dorocznej paradzie gejów, pod warunkiem że nie byłoby wśród nich Samuela. Zdawała sobie sprawę, że bardzo się różnią, ale coś takiego zupełnie by nie pasowało do tego równania.

Pochylił się nad stołem.

- No dobrze, ujmę to inaczej. Po prostu nie nadaję się na męża. Ty wyrzekłaś się mięsa, ja postanowiłem nie żenić się. Czasami wydaje mi się to całkiem kuszące. - Spojrzał na resztki na swoim talerzu. - Dobrze o tym wiesz. Ale należy patrzeć szerzej i trzymać się swoich decyzji.

- Małżeństwo i grzanka z bekonem to dwie zupełnie różne sprawy - zauważyła, i w tej samej chwili zapiszczał pager.

- Jestem uratowany. Pora wracać do roboty.

Idąc za nim wąskim korytarzem, zastanawiała się, dlaczego taki fantastyczny facet postanowił się nie wiązać. Wiedziała, że nie ma szansy, by zainteresował się kimś takim jak ona, ale przecież musiały być inne kandydatki. Dlaczego wykreślił małżeństwo ze swojego życia? Jak spoważniał, gdy wspomniał o tamtym związku! Była żona musiała bardzo go zranić. Erin uznała, że kimkolwiek była ta kobieta, musiała być niespełna rozumu. Jak można nie chcieć kogoś takiego?

Rozdział 7

Zanim dotarli na oddział, przyszła nowa zmiana, a poczekalnia znów zaczęła wypełniać się pacjentami. Większości należało zmienić opatrunki na pokiereszowanych rękach lub założyć gips. Samuel, mimo że spał zaledwie trzy godziny, wszystkich traktował uprzejmie i cierpliwie.

Niektórzy mieli kaca i czuli się niepewnie, inni postanowili dać upust swemu niezadowoleniu z tego, przez co przeszli tu minionej nocy. Wszystkim Samuel okazywał współczucie i szacunek. Większość pacjentów opuszczała oddział w przekonaniu, że warto było tutaj przyjść.

Czas płynął szybko, chociaż tłok był mniejszy niż w tygodniu, o czym poinformował ją personel. Mimo to wózki były w ciągłym ruchu. Przewożono nimi pacjentów w ocieplaczach na stopach lub takich, którzy, jęcząc, trzymali się za kostki. Poza tym było mnóstwo skaleczeń i upadków. Jeremy nareszcie doczekał się kilku pacjentów skarżących się na bóle w jamie brzusznej, a specjaliści od klatki piersiowej mieli pełne ręce roboty przy astmatykach, którym dokuczyła upalna, wilgotna pogoda.

- Gorzej jest w Sydney. Tam jest wysoka wilgotność - wyjaśniła Vicky, stukając w klawiaturę komputera. - Pracowałam tam przez jakiś czas. Ta mała nie jest w najgorszym stanie, ale trzeba ją przyjąć, zrobić badania i dać nebulizator.

- Moja siostra też cierpi na astmę - oznajmiła Erin. - Normalnie używa spreyów. ale gdy jej się pogarsza, musi przejść na nebulizator. Była już tutaj kilka razy.

Vicky nie zdążyła odpowiedzieć, bo przed okienkiem stanęła para staruszków. W szparę pod pancerną szybą bardzo blady mężczyzna wsunął skierowanie. Vicki przeczytała je, po czym przedstawiła mu Erin i wyjaśniła cel jej obecności na oddziale.

- A ja nazywam się Vicki Lynbrook i mam teraz dyżur. Dokucza panu ból pleców?

Pan Reed już miał coś powiedzieć, lecz uprzedziła go małżonka:

- Mówiłam mu, żeby nie wchodził na drabinę. Taki stary, a taki głupi. Nic dziwnego, że teraz boli go krzyż.

- To nie ma żadnego związku z drabiną - zirytował się starszy pan. - Na drabinę wchodziłem wczoraj. A plecy zaczęły mnie boleć dzisiaj.

- Możliwe, że nie posłużył panu wysiłek.

Erin z uśmiechem obserwowała kłótliwą parę, spodziewając się, że Vicki zakwalifikuje pana Reeda do trzeciej lub czwartej kategorii, lecz ona zdawała kolejne pytania.

- Spadł pan z drabiny? Czy wykonał pan duży wysiłek? Staruszek zaprzeczył.

- Czy ma pan kłopoty z kręgosłupem?

Potrząsnął głową. Nagle, zlany potem, uchwycił się blatu.

Vicki natychmiast nacisnęła guzik na biurku, wybiegła na drugą stronę i posadziła go na krześle.

- Przepraszam. - Z trudem łykał powietrze. - Zakręciło mi się w głowie. Już jest dobrze.

Vicki nadal wypytywała pana Reeda, gdy pielęgniarka wtoczyła łóżko na kółkach.

- Czy boli pana coś jeszcze?

Sięgnął ręką do brzucha i pokiwał głową.

- Nie powiedziałeś mi o tym - zauważyła jego żona.

- Bo nie dałaś mi dojść do słowa.

- Proszę się położyć. - Gdy obydwie pielęgniarki pomagały mu wspiąć się na wózek, Erin z przerażeniem usłyszała polecenia, jakie Vicki wydawała koleżance. - Natychmiast na oddział. I wezwij doktora Donovana. To może być tętniak rozwarstwiający. - Zwróciła się do Erin. - Pewnie was to zainteresuje.

Pielęgniarka mocowała się z wózkiem.

- Pomożesz mi? - rzuciła pod adresem Erin. Wspólnymi siłami przepchnęły go przez ciężkie, wahadłowe drzwi.

- Z czym mamy tu do czynienia? - zapytał Samuel.

Przedstawił się panu Reedowi, po czym wysłuchał relacji Jenny.

- Vicki powiedziała, że pan Reed odczuwa ból w plecach, i że pan doktor powinien go szybko zbadać. To wszystko.

- Skarżył się również na ból brzucha - dorzuciła Erin i natychmiast ugryzła się w język. Lecz tym razem Samuel przyjął jej uwagę z nieskrywaną aprobatą.

- Muszę zbadać brzuch, panie Reed. - Gdy Sam rozbierał pacjenta, Jenny wydobyła szpitalną koszulę spod wózka. - Przyda się tlen. Jakie pacjent ma ciśnienie? - zapytał młodą pielęgniarkę, która nie mogła sobie poradzić z aparaturą. - Najpierw należy odkręcić dopływ tlenu - zwrócił jej uwagę, nakładając pacjentowi maskę. - Teraz podamy panu tlen. Wiem, że odczuwa pan silny ból, więc kiedy tylko będziemy wiedzieli, co panu dolega, dostanie pan środek przeciwbólowy. - Położył dłoń na ramieniu staruszka. - Odwagi. Jest pan w dobrych rękach.

Spojrzenie pacjenta nieco się rozpogodziło. Erin miała przed sobą człowieka, który pojawił się w poczekalni zaledwie dziesięć minut temu, i oto już leżał na wózku. Ale jego blada twarz dobitnie świadczyła o poważnym stanie.

- Przygotuj kroplówkę. Potrzebne nam będą grube wenflony. Zadzwoń po chirurgów... - Mimo że w sposób jasny i przejrzysty zwracał się do Jenny, ta, wyraźnie nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji, ruszyła do wyjścia. - Nie odchodź - powiedział opanowanym tonem, mimo że Erin wyczytała w jego spojrzeniu irytację. - Naciśnij guzik i niech ktoś ci to wszystko przyniesie. Wezwij też kogoś do pomocy.

W szparze w zasłonce ukazała się znajoma twarz.

- W porządku?

Samuel nie marnował czasu na wypytywanie Fay, co robi na oddziale przed czasem. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, a dzielna Fay wzięła się do roboty.

- Jak tylko doktor Donovan założy panu kroplówkę i pobierze krew, przewiozę pana do innego pomieszczenia, gdzie będziemy mieli więcej miejsca.

Po chwili Samuel zwolnił hamulec wózka i przełączył aparaturę tlenową do butli umieszczonej pod spodem.

- Jenny, zaprowadź panią Reed do pokoju dla rodzin i powiedz jej, że za chwilę ktoś do niej przyjdzie.

Erin nie miała już wątpliwości, że sytuacja jest bardzo poważna, lecz Samuel i Fay nie dali niczego po sobie poznać. Gdy przy pomocy przewoźnego aparatu wykonano komplet zdjęć rentgenowskich, na miejscu był już Jeremy Foster ze stażystką. Tym razem nie wykazywał najmniejszego zainteresowania kamerami. Nie tracąc czasu na zbędne uprzejmości, przystąpił do badania jamy brzusznej chorego, który marniał w oczach. Badając tętnicę udową, spojrzał wymownie na Samuela.

- USG? Jest przygotowane.

Jeremy potrząsnął głową.

- Od razu na operacyjną. Niech ich ktoś zawiadomi.

- Już to zrobiłem. Pobraliśmy krew i mamy zdjęcia. Brakuje tylko podpisu pod zgodą na operację.

- Zajmij się tym, Shona - Jeremy zwrócił się do stażystki. - Idę się przygotować.

- Jeremy... - Wystarczyło jedno słowo Samuela, by chirurg zatrzymał się. - Pacjent zgłosił się do nas, ponieważ bolały go plecy. Trzeba mu wyjaśnić, co się stało. Ja porozmawiam z jego żoną.

Jeremy Foster podszedł do wózka. Zerknąwszy na jego twarz, Erin zorientowała się, że jest zdenerwowany.

- Panie Reed, ma pan tętniaka rozwarstwiającego aorty, inaczej mówiąc, tętnicy głównej, która zaczęła przeciekać. - Na odwrocie formularza pospiesznie narysował szkic. - Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to dla pana ogromne zaskoczenie, ale musimy pana jak najszybciej operować, ponieważ tętniak może w każdej chwili pęknąć. - Rozmowa z pacjentem nie szła Jeremy'emu tak gładko jak Samuelowi, lecz w sposób równie taktowny przekazał mu szczegóły oraz zagrożenia. Informowanie kogoś, że może umrzeć na stole operacyjnym, wydało się Erin okrutne, lecz wiedziała, że takie ostrzeżenie należy do obowiązków lekarza. - To bardzo poważna operacja. - Pacjent skinął głową. - Czy zrozumiał pan, co powiedziałem? - Uśmiechnął się do chorego. - Ja umiem to robić, panie Reed - szepnął. Stał teraz tyłem do kamery, więc ten uśmiech i słowa otuchy były przeznaczone wyłącznie dla pacjenta. - Potrzebny mi będzie pański podpis. Czy chce pan o coś jeszcze zapytać?

Pan Reed złożył niezgrabny podpis, po czym chciał zdjąć z twarzy maskę, ale zabrakło mu siły. Wyręczył go Jeremy.

- Moja żona...

- Jest tutaj. - W drzwiach stał Samuel ze struchlałą panią Reed. - Idź się przygotować, Jeremy. Dzięki.

Pani Reed podeszła do męża. Erin ze ściśniętym sercem obserwowała tę scenę. Co ona mu powie? Jak można dokonać podsumowania długiego wspólnego życia w ciągu kilku sekund?

- Już musimy go zabrać - odezwał się w końcu Samuel. Pani Reed ze łzami w oczach patrzyła, jak towarzysz jej życia znika za drzwiami, po czym, podtrzymywana przez Fay, poszła do pokoju dla rodzin. Po raz pierwszy Erin nie miała ochoty iść za nimi.

Personel krzątał się, sprzątając i układając instrumenty oraz aparaturę, szykując kabinę dla następnego nieszczęśnika wymagającego pomocy.

- Kręć - rzekła półgłosem do Phila, który zastępował Dave'a. - Wszystko, co widzisz.

- To była największa akcja, jaką będziesz miała okazję tu oglądać - oznajmiła Fay. - W tym przypadku najbardziej liczy się czas. Uwinęliśmy się z przygotowaniem go do operacji bardzo szybko.

- Nie miałam pojęcia, że on jest tak ciężko chory.

- Ani pielęgniarka, która się nim zajmowała. Jenny jest tu nowa. Uważa, że wszystko wie i nie lubi, kiedy wydaje się jej polecenia, a w rzeczywistości musi się jeszcze bardzo dużo nauczyć. Muszę z nią porozmawiać. Ale to już mój problem. A co u was?

Erin uśmiechnęła się z pewnym trudem.

- Jak długo potrwa ta operacja?

- Parę godzin.

- Co ty tu w ogóle robisz, Fay? Wydawało mi się, że masz dyżur dopiero wieczorem.

- Wcale ci się nie wydawało. Ale przecież ktoś musi ułożyć plan dyżurów. Myślałam, że tylko wpadnę i wypadnę.

- Ty chyba kochasz tę pracę - zaryzykowała. - Nie przejmuj się. On filmuje, jak robicie porządki, nie nas.

- Kocham być pielęgniarką, ale nie lubię być szefową. Ktoś jednak musi to robić.

- Myślałam, że jest wiele chętnych do tej funkcji. Dlaczego to robisz, skoro tego nie lubisz?

Fay zadumała się.

- Kiedyś miałyśmy tu fantastyczną szefową. Była bardzo młoda, ale wyjątkowo bystra. Wszystko grało jak w zegarku. Ale musiała nagle odejść. Z powodów osobistych - zniżyła głos. - Przez Jeremy'ego. Ale to już inna historia. Tak, masz rację, było dużo chętnych, ale nikt się nie nadawał. Każda pliszka swój ogonek chwali, ale zapewniam cię, że do prowadzenia takiego oddziału potrzeba czegoś więcej niż dyplomu i kursu pomocy medycznej w krytycznych przypadkach. Parę osób spośród tych, które się zgłosiły, za parę lat dorośnie do tej funkcji, ale na razie muszą się jeszcze uczyć. Tony Dean, nasz drugi konsultant, miał zawał, co bardzo źle wpłynęło na morale personelu. W efekcie bardzo długiej rozmowy z doktorem Donovanem dałam się namówić. On potrafi być bardzo przekonujący, jeśli chce.

- Jak on sobie radzi jako jedyny konsultant? To ogromny wysiłek psychiczny.

- To prawda. Mamy nadzieję, że wkrótce znajdzie się ktoś, kto czasowo zastąpi doktora Deana. W przyszłym tygodniu będą prowadzone rozmowy kwalifikacyjne. Doktor Donovan bezsprzecznie musi odpocząć.

- Wspomniał o chorobie matki. To też jest poważny problem.

Fay uniosła brwi.

- No proszę. Aż tak się przed tobą otworzył? Jak ci się to udało? Zahipnotyzowałaś go tym kryształem?

- Po prostu rozmawialiśmy. Poza kamerą. Jak teraz.

Pielęgniarka spoważniała.

- Wszyscy sobie tutaj żartujemy, że ten oddział wpędzi nas przedwcześnie do grobu, ale, poważnie mówiąc, tu jest za dużo roboty jak na jednego człowieka. Oficjalnie o siódmej kończy dyżur, ale wszystkim wiadomo, że jeśli mamy poważny przypadek albo są jakieś komplikacje, to jego zastępca na dyżurze zawsze go wzywa. Nie przesadzam, ale tak jest prawie codziennie. Powiedz o tym w reportażu. Dyrekcja domaga się zmian, media nas atakują, a on robi dużo ponad to, co może jeden człowiek.

Erin przejęła się tą informacją.

- Szkoda, że nie ma nikogo bliskiego. - Zaczerwieniła się. - Nie nagabywałam go... nic z tych rzeczy. Sam mi to powiedział.

- Teraz powiem ci coś prywatnie: spróbuj. Może potrzeba mu kogoś takiego ty...

Erin stała speszona obrotem rozmowy, a zarazem uradowana tym, że Fay nie uważa tego za niemożliwe.

- Nawet za sto lat mnie nie zauważy. Poza tym poznałam go tydzień temu.

- Sądzisz, że miłość zwraca uwagę na takie błahostki? Może nie powinnam tego mówić... nazwijmy to intuicją pielęgniarki: dawno nie widziałam go na takim luzie, od kiedy tu się zjawiłaś, mimo że ściągnęłaś mu na głowę całą ekipę telewizyjną. Od lat próbuję go z kimś wyswatać, ale do tej pory żadna go nie zainteresowała.

- Uważasz, że powinnam spróbować?

- Już nic więcej nie powiem. Muszę pędzić do domu, żeby nakarmić małżonka. Daj mi numer swojego telefonu, to do ciebie zadzwonię.

Erin podała jej karteczkę, ciesząc się, że w ten sposób utrzyma jakiś kontakt z tym niezwykłym miejscem.

- Pędzę. Udanego wieczoru. - Na pożegnanie Fay mrugnęła do niej porozumiewawczo okiem.

- Fay! - krzyknęła za nią Erin. - Nie wzięłaś planu dyżurów.

- Poczeka na mnie do nocnej zmiany. Zrobiłam to, co zamierzałam zrobić. Skontaktuję się z tobą.

Erin stała pośrodku sali reanimacyjnej, uśmiechnięta od ucha do uchą.

Godziny spędzone w oczekiwaniu na wynik operacji pana Reeda na pewno dłużyły się w nieskończoność jego bliskim, ale nie Erin. Gdy Jeremy oznajmił, że starszy pan jest już na oddziale pooperacyjnym, skąd zostanie wkrótce przeniesiony na intensywną terapię, zdziwiła się, że już jest siódma.

- Na pewno żałujesz, że nie mogłaś skorzystać z mojej propozycji filmowania operacji - zagadnął ją.

- Nie lubię takich krwawych scen. Ale cieszę się, że wszystko przebiegło zgodnie z planem.

- To był kawał dobrej roboty - rzekł z uśmiechem.

Wyczuła w jego głosie ogromną ulgę.

- Głupio byłoby pokazywać w telewizji śmierć na stole operacyjnym. - Zerknął na zegarek. - Muszę iść. Już jestem spóźniony o całe pól godziny. - Podała mu dłoń. - Przygotuj czystą taśmę na przyszłą niedzielę.

Wcale nie był taki straszny, nawet zdążyła go polubić. Przypomniała sobie, jaki był zdenerwowany podczas rozmowy z panem Reedem. Mimo próżności i braku ogłady, na pewno był dobrym chirurgiem.

Podszedł do niej Mark, który kilka godzin wcześniej wrócił do szpitala.

- Nie sądzę, żebyś teraz była w stanie przejrzeć pierwszą partię materiału - zauważył.

- Jestem wykończona. Gdzie jest cała ekipa?

- Zwinęli się punkt siódma. Chciałem jeszcze sfilmować pana Reeda na intensywnej terapii, ale wtedy już liczyłyby się im nadgodziny.

- Zostawmy to bez zakończenia. Żeby pokazać, że tutaj nie obowiązują żadne ramy czasowe - zaproponowała.

- Całkiem niezły pomysł. Jutro przejrzymy materiał. Zakładam, że będziesz przy tym - upewnił się.

- Nic mnie nie powstrzyma - odrzekła, a Mark szeroko ziewnął. - Idź spać.

- Nie omieszkam - odparł. - Podrzucić cię taksówką?

Rozejrzała się dokoła. Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami: salowi pchali wózek, sprzątaczki myły podłogę, pielęgniarki mijały się w biegu, przystając na moment przed tablicą informacyjną. Samuel rozmawiał przez telefon. Gdy ją zobaczył, posłał jej pytające spojrzenie.

- Zostanę jeszcze chwilę, żeby wszystkim podziękować.

- Przecież zobaczysz ich jutro, i w następne dni. Masz jeszcze do zrobienia wstęp. I licz się z tym, że trzeba będzie powtórzyć niektóre partie wywiadów.

- Jedź sam - zadecydowała.

Mark jeszcze nie wyszedł, gdy u jej boku stanął Samuel.

- Skończone?

- Na razie tak. Prawdziwa robota zacznie się jutro.

Zawahał się.

- Też już prawie skończyłem. Zaczekasz na mnie? Moglibyśmy.. . - Nie dokończył, ponieważ podbiegła do niego wyraźnie wzburzona Vicki.

- Słówko, doktorze...

Ujął pielęgniarkę pod rękę i odprowadził ją na bok. Erin zobaczyła, że nagle zbladł. Wydarzyło się coś strasznego. Vicki odeszła szybkim krokiem, a on ruszył za nią, po czym odwrócił się w stronę Erin.

- Przepraszam, ale muszę zostać. Jedź do domu.

- Co się stało?

Gdy po chwili zastanowienia opanowanym głosem przekazywał jej złą wiadomość, poczuła mrowienie na plecach.

- Jeremy Foster miał wypadek. Wygląda to nie najlepiej. Zaraz go przywiozą. Będzie trochę zamieszania.

- Rozmawiałam z nim piętnaście minut temu.

Samuel wziął głęboki wdech i przymknął powieki.

- Czasami wystarcza tylko piętnaście minut. - Potarł czoło. - Erin, muszę iść.

Patrzyła, jak strumień lekarzy w białych kitlach i chirurgów w zielonych uniformach wlewa się do sali reanimacyjnej. Na wszystkich twarzach malowała się determinacja, by za wszelką cenę ratować życie kolegi. Usłyszała głos Samuela:

- Koledzy, zostaje tylko zespół urazowy. Jeśli będzie nas za dużo, zaczną się problemy. Będziemy was informować.

Nie chciała iść do domu. Nie wiadomo dlaczego musiała dowiedzieć się, co stało się Jeremy'emu. Czy może im jakoś pomóc? Przecież to oni są specjalistami. Ona jest tylko telewizyjną reporterką, której czas przebywania na oddziale dobiegł już końca. Dlaczego tak nią to wstrząsnęło?

Wiedziała, że powinna zawiadomić Marka. To przecież bardzo istotna informacja, tym bardziej że Jeremy tak często pojawiał się w ich reportażu. Oczami duszy już widziała tytuł. Mimo to nie mogła się zdobyć na to, by do niego zadzwonić. Mark musi poczekać.

Gdy szła korytarzem po swoją torbę, nagle wszystko stało się jasne. To nieważne, że była tu tak krótko. Tych kilka dni wystarczyło, by w jej życiu dokonał się przewrót. Pokochała ten szpital i jego personel. W tym Samuela Donovana...

Rozdział 8

Wszedłszy do domu, spostrzegła karteczkę na kominku. Mimo że bardzo pragnęła opowiedzieć komuś, co działo się przez ten weekend, podzielić się z kimś przeżyciami, ucieszyła się na wiadomość, że Anna nocuje u Jordana. Ona i tak niczego by nie zrozumiała. Rozważała możliwość zadzwonienia do Fay, lecz zorientowała się, że trwa właśnie odprawa pielęgniarek. Wobec tego otworzyła serce przed Hartleyem. Pies wpatrywał się w nią smutnymi brązowymi oczami, gdy opowiadała mu o Fay, Vicki, Jeremym i w końcu o Samuelu.

- Jestem pewna, że chciał się ze mną umówić. Na sto procent. - Pies, oczywiście, powstrzymał się od komentarza.

Aż podskoczyła, gdy zadzwonił telefon. Przez chwilę miała nadzieję, że to Samuel z informacją o stanie Jeremy'ego. Dlaczego jednak miałby do niej dzwonić w tej sprawie? Nie miał pojęcia, jak bardzo przejęła się tym wypadkiem.

- Oglądałaś wiadomości? - Radosny głos Marka zirytował ją.

- Jeszcze nie włączyłam telewizora. - Ode mnie o tym się nie dowie, pomyślała.

- Ten chirurg przystojniaczek rozbił się swoim porsche tuż za bramą szpitala. Szkoda, że nas tam nie było. Ale mielibyśmy ujęcia! Zadzwoniłem do redakcji i kazałem zredagować stosowną notatkę. Mam nadzieję, że już w wieczornym serwisie będziemy mogli ujawnić jego nazwisko i pokazać niektóre fragmenty reportażu.

Słuchała oburzona. Tego człowieka interesuje wyłącznie temat. Los Jeremy'ego w ogóle go nie obchodzi.

- Dzięki takiej reklamie za tydzień będziemy na topie. Dzisiaj pokażemy telewidzom niespodziankę, jaka spotkała Graysonów, oraz tego chirurga. Nie mogło być lepiej.

- Czy wiesz, co z nim jest?

- Z kim?

- Z Fosterem - jęknęła.

- Jest w bardzo złym stanie - rzucił od niechcenia.

- Ma urazy kręgosłupa i czaszki. - Parsknął śmiechem.

- Tak bardzo chciał pokazać się w telewizji, ale na pewno nie przewidział, że stanie się to już dziś wieczorem.

Czuła, że nie powinna mieć do Marka pretensji o te słowa. Tak jak ona stykał się z podobnymi wypadkami na co dzień. Nie sposób było angażować się emocjonalnie w każdy z nich. Porozmawiała z nim jeszcze przez chwilę o tym i owym, nawet raz się roześmiała, lecz odkładając słuchawkę, poczuła, że jest jej niedobrze. Musi dowiedzieć się więcej, pomyślała i drżącą ręką wykręciła numer szpitala.

- Melbourne City Hospital. Czym mogę służyć?

- Czy mogę rozmawiać ze stanowiskiem pielęgniarek na oddziale nagłych wypadków?

Z zapartym tchem czekała, aż centrala ją przełączy.

- Siostra Jenny Burton, słucham.

To ta młoda pielęgniarka, która zajmowała się Reedem.

- Mówi Erin Casey. Chciałam zapytać o stan doktora Fostera. Przywieziono go do szpitala akurat wtedy, kiedy wychodziłam.

Słyszała, jak Jenny zwraca się do kogoś.

- Znowu jakiś reporter. Chce wiedzieć, w jakim stanie jest doktor Foster.

Reporter, pomyślała z goryczą. Jest dla nich tylko jakimś reporterem. Wszyscy są bardzo zajęci i nie mają czasu zajmować się zaspokajaniem jej ciekawości. Chciała wyjaśnić, że nie po to dzwoni. Ze jest szczerze przejęta tym wypadkiem. Nie warto. Ich to nie obchodzi.

Energiczny głos, którego nie rozpoznała, wygłosił to, co zawsze mówi się w takich sytuacjach. Doktor Foster jest w krytycznym stanie. Szpital nie ma nic więcej do powiedzenia na ten temat.

Tyle samo dowiedziałaby się, włączając telewizor. Przygnębiona, wzięła kąpiel z dodatkiem olejków. Tym razem jednak otaczające ją wonie nie przyniosły jej ukojenia. Mimo to tkwiła w wannie, aż woda całkiem ostygła. Schodząc na parter, zobaczyła ciemną sylwetkę podążającą ogrodową ścieżką. Jej zaniepokojenie prysło, gdy rozpoznała charakterystyczny zarys ramion.

Była przy drzwiach, zanim nocny gość zdążył zapukać. Stając w progu, zdała sobie sprawę, że ma na sobie cienki jedwabny szlafrok, mokre włosy i jest nie umalowana. Samuel niczego nie zauważył, chociaż na jego zmęczonej twarzy pojawił się uśmiech.

- Zobaczyłem światło. Wiem, że jest późno...

- Nawet nie myślałam o tym, żeby iść spać. Martwię się o Jeremy'ego. Dzwoniłam do szpitala, ale nie dowiedziałam się niczego konkretnego. - Zastanowiła się. - Dlaczego tu przyjechałeś? Wydawało mi się, że po dwudziestu czterech godzinach masz mnie dosyć na całe życie.

Nie odpowiedział. Przeszedł do salonu i ciężko opadł na kanapę. Położył głowę na oparciu, przymknął powieki i stłumił ziewnięcie. Nie zmienił zielonego stroju. Mimo podkrążonych oczu, wydał się jej najprzystojniejszym mężczyzną na świecie.

- Jesteś skonany. Zrobić ci drinka?

- Może później. - Rozejrzał się po salonie. - Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, co tu robię. Pomyślałem, że niepokoisz się o Jeremy'ego. Poza tym nie udało się nam dokończyć tamtej rozmowy. Chciałem cię gdzieś zaprosić na zakończenie współpracy. - Roześmiał się cicho. - Kogo ja chcę oszukać? Po prostu zapragnąłem cię zobaczyć. - Patrzył na nią z ogromną tęsknotą. - Masz coś przeciwko temu?

- Dawno nie słyszałam takich miłych słów - odparła szczerze. - Cieszę się, że cię tu widzę.

Omal nie zemdlała, gdy jego wargi zaczęły namiętnie szukać jej ust. W tej samej rozkosznej chwili uleciały wszystkie tłumione emocje i frustracje, które ostatecznie doprowadziły ich do tego spotkania. Ten niespieszny pocałunek utwierdził oboje w przekonaniu, że ich pragnienia są odwzajemnione. Odsunęli się nieco od siebie i wpatrywali w siebie, jakby zobaczyli się po raz pierwszy.

- Marzyłem o tym, od kiedy spotkałem cię w budynku dyrekcji - wyznał.

Fakt, że Samuel czuł to samo, że pragnął jej tak bardzo jak ona jego, przyprawił ją o zawrót głowy. Oparła czoło na jego szerokiej piersi i napawała się jego siłą, tężyzną jego ramion. Jeszcze nigdy nie czuła się tak dobrze, taka bezpieczna i chciana. Nagle wyrzuty sumienia kazały jej podnieść głowę.

- Nie zapytałam cię, co z Jeremym.

Przygarnął ją do siebie i pogładził po włosach.

- Nie jest z nim dobrze.

- Wiem od Marka, że doznał urazu kręgosłupa.

- Nie to jest najgroźniejsze. Niepokoiły nas jego kręgi szyjne, ale rentgen niczego nie wykazał. Doznał jednak wielu urazów wewnętrznych. Jest nadal na sali operacyjnej. Najbardziej obawiamy się urazów głowy.

- Przeżyje?

Nie przestawał jej przytulać.

- Nie wiem - powiedział przez ściśnięte gardło. - Nie mam wątpliwości, że chirurdzy poradzą sobie z urazami wewnętrznymi, ale na ile ucierpiał jego mózg, tego nikt nie wie. Ma pękniętą czaszkę i obrzęk mózgu. Powiedzmy, że jeśli przeżyje, nie będzie zdolny do pracy przez dobrych kilka tygodni. Czeka go długa droga.

- Wiem, że wcale go nie znam - chlipała. - Zdaję sobie sprawę, że wy przeżywacie to jeszcze bardziej. Ale zrobił na mnie wrażenie faceta, który wie na co go stać, energicznego i bystrego.

- Oraz wyjątkowo próżnego.

- Nie przeczę. - Uśmiechnęła się przez łzy. - Mimo to zdążyłam go polubić.

Pocałował ją w czubek głowy.

- Ja też go lubię. I nie uważam, że już jest po nim. Jeremy jest uparty. Jego marzeniem jest pokazać się w telewizji. Zrobi wszystko, żeby tego nie przegapić. - Wpatrywała się w jego ściągnięte rysy. - Nikt nie wie, co jest mu pisane. Wiem, że to banał, ale stale go sobie powtarzam: pracując na nagłych wypadkach można robić plany, snuć marzenia, ale po co? Od czasu do czasu trzeba korzystać z chwili, nie myśląc o konsekwencjach. Bo nikt nie zna swojego jutra.

Nie podjęła tematu. Obserwowała go. Gdy skrzywił się, wiedziała, że wspomina sceny, których był świadkiem. Przyłożyła dłoń do jego zarośniętego policzka i dalej słuchała jego wynurzeń.

- Przykro było widzieć go w takim stanie. Zdarzało mi się na niego narzekać, dochodziło między nami do sprzeczek... - Potrząsnął głową. - Nie uznaję zakładów, ale byłem skłonny założyć się o wszystko, co mam, że to mnie wcześniej niż jego czeka wózek inwalidzki lub coś gorszego. Kiedy patrzyłem na niego, na tym łóżku na intensywnej opiece...

Tak bardzo chciała go ukoić i tak bardzo była oszołomiona jego bliskością, że umknęła jej pełna wymowa tej wypowiedzi. Przegapiła szansę uniknięcia komplikacji, jakie miały wkrótce stać się jej udziałem.

- Zrobiłeś wszystko, co było w twojej mocy. - Musnęła go wargami. - Przyda ci się masaż - dodała lekkim tonem.

Samuel skrzywił się na tę propozycję.

- Nie jestem rodzącą - zaprotestował.

- Zawsze krytykujesz moje propozycje. Spróbuj. Potem mnie ocenisz. Nie zamierzam cię uwodzić.

- Nie miałbym nic przeciwko temu, ale masażu nie chcę.

- Pomoże ci. Daj mi szansę. - Nalegała tak długo, aż w końcu bez większego entuzjazmu uległ jej perswazji.

- Jeszcze trochę, a każesz mi usiąść pod trójnogiem - mruknął, zdejmując zielony uniform. Aby nie czuł się nadto skrępowany, Erin okryła go ręcznikiem.

- Zamknij oczy i staraj się nie myśleć.

- Łatwo powiedzieć...

- Wobec tego myśl o czymś przyjemnym.

Nalała trochę olejku na dłoń i roztarta go, aby uwolnić jego aromat. Mimo że tak energicznie zapewniała Sama, że będzie to wyłącznie masaż, przeszył ją dreszcz, gdy dłońmi dotknęła jego ciała. Skoncentrowała się na rytmie, rozmasowując usztywnione mięśnie karku. Po pewnym czasie jęknął, gdy trafiła na wyjątkowo napięty mięsień. Poczuła, że w końcu się rozluźnił.

- A nie mówiłam, że pomaga? - szepnęła, nie przerywając masażu, przesuwając się jedynie nieco niżej.

Ponownie namaściła dłonie olejkiem, aby teraz zająć się nogami Sama. Ze ściśniętym gardłem kładła ręce na jego udach. Zrozumiała, że stoi wobec niewykonalnego zadania: to niemożliwe, by potrafiła dotknąć go, nie zdradzając się z tym, jak bardzo go pożąda. Najwyraźniej wyczuł jej wahanie. Położył się na plecach i zakrył ręcznikiem.

- Wydawało mi się, że nie zamierzasz mnie uwieść - powiedział niskim głosem.

Odwróciła wzrok. Oparła dłonie na jego piersi. Zdawała sobie sprawę z zuchwałości tego kroku, że jest jeszcze na to za wcześnie, ale tu i teraz przestało to mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. Sam jednym ruchem rozwiązał pasek jej szlafroka, a ona bez skrępowania ściągnęła z niego ręcznik. Delikatnie pieściła jego aksamitną męskość. Pochyliła się i ukryła twarz w jedwabistym puchu. Gdy językiem poznawała jego tajemnice, poczuła jego ręce we włosach. Potem silne ramiona podciągnęły ją do góry, aż znaleźli się twarzą w twarz. Nie ukrywał niecierpliwości, a ona posłusznie uniosła biodra i pozwoliła sobą kierować.

Przyjęła go z cichym pomrukiem zadowolenia. Jedną ręką gładził jej nabrzmiałe piersi, drugą podtrzymywał jej biodra w tym rytmicznym tańcu. Poczuła, jak nagle ich ciała stężały, po czym oboje wspięli się na szczyt rozkoszy. Czas zatrzymał się w miejscu. Samuel przygarnął ją do siebie, okrył pledem. Położyła głowę na jego piersi i wsłuchiwała się, jak rytm jego serca powoli wraca do normy.

Milczeli. Nie było potrzeby wyjaśniania niczego lub usprawiedliwiania się. Łączyła ich cicha akceptacja i wspólne potwierdzenie pragnienia, które ich do siebie pchnęło. Mimo że znała go tak krótko i wbrew racjonalnym powodom, dla których należałoby jeszcze poczekać, nie wstydziła się tego, z czym się zdradziła, nie żałowała, że tak łatwo uległa Samuelowi. Czy tak piękne i naturalne doznanie jak ich miłość może być przyczyną wyrzutów sumienia?

Miała w zwyczaju mówić to, co myśli, co najczęściej bywało przykre w skutkach. Gdy opadł już poziom obezwładniających endorfin, odezwała się, zanim jeszcze dotarło do niej znaczenie tych słów.

- Zrobiliśmy to bez zabezpieczenia. - Usiadła gwałtownie. - Nie biorę pigułki. Nie spodziewałam się...

Nie zaplanowała tego wcześniej. Nie opracowała żadnej taktyki, aby znaleźć się w jego ramionach. Samuel zareagował tak gwałtownie, jakby ich zaskoczyła cała brygada antyterrorystyczna. Odrzucił pled, zerwał się na równe nogi i pospiesznie zaczął się ubierać.

- Muszę iść - rzekł bardziej do siebie niż do niej.

- Teraz? Ale... - Starała się wyczytać z jego twarzy, co wywołało tę niespodziewaną zmianę.

. - Powinienem wrócić do szpitala. - Zabrzmiało to wiarygodnie, lecz czuła, że skłamał.

- Samuelu, proszę... - Wstała, pragnąc go w jakiś sposób zatrzymać.

- Powiedziałem, że muszę iść - powtórzył tonem, jakim zwracał się na terenie szpitala on, lekarz, do natrętnej reporterki. Jakby nic się między nimi nie wydarzyło.

Jaka szkoda, pomyślała, że nie potrafię jak sporo innych kobiet nonszalancko wzruszyć ramionami, ukryć, co czuję, i zachować spokój w obliczu przeciwności losu. Ona była inna. Wściekła i zrozpaczona chwyciła go za ramię.

- Nie wyobrażaj sobie, że możesz tu przyjść, kochać się ze mną, a potem po prostu wyjść. - Niepokój wyczuwalny w jej głosie kazał mu zatrzymać się. - Za kogo ty mnie masz?

W końcu spojrzał jej w oczy.

- Przepraszam. - Usiadł na kanapie i zaczął wpatrywać się w dywan. - Nie przyszedłem tu z takim zamiarem... Żeby stało się to, co się stało.

Dostrzegła ogromny ból na jego twarzy, lecz była zbyt zdenerwowana, by choćby pomyśleć o pocieszaniu go.

- Więc dlaczego przyszedłeś?

Nie odpowiadał.

- Dlaczego? - powtórzyła.

- Ponieważ chciałem cię zobaczyć. Nie powinienem był dopuścić do tego, co się stało. Popełniliśmy błąd.

- Nie! Jak możesz tak mówić? - Podniosła głos. - Co myśmy zrobili?! Kochaliśmy się! Tak, to było kochanie. I to było piękne i wspaniałe. Ty też to wiesz. Nie próbuj tego pomniejszać! - Widziała, że już jej nie słucha. Gdy podniósł się, nie zatrzymywała go.

- To się nie powtórzy. Przepraszam, jeśli cię zraniłem. Wierz mi, nie miałem takiego zamiaru.

- Nie wiem, w co mam wierzyć, Samuelu - rzuciła za nim.

Nie zareagował. Nie uznał za stosowne niczego wyjaśniać. Cicho zamknął za sobą drzwi. Zdumionej i zdruzgotanej Erin nie pozostało nic innego, jak wtulić twarz w pled, który zatrzymał jego oszałamiający zapach.

Rozdział 9

Pomimo bólu i braku pociechy lub ukojenia Erin zdołała jakoś przeżyć kilka kolejnych dni. W nocy śniła o Samuelu, za dnia była zmuszona stale go widzieć, opracowując reportaż. Wszędzie ukazywała się jej jego twarz, jego klasyczny profil. Wpatrywała się weń usilnie, jakby chciała czegoś się doszukać, ale czego? Starała się obiektywnie patrzeć na materiał filmowy, nie brać pod uwagę tego, co czuła, obserwując go przy pracy. I wtedy, i teraz Samuel był tak samo nieosiągalny. Chciała wszystko zachować: naciśnięcie klawisza „Wytnij" było nie lada wyczynem.

- Co to jest? - zapytała Marka, który wszedł do studia. Zerknął na monitor i uśmiechnął się.

- Możesz to zinterpretować, jak zechcesz.

Na ekranie ukazały się rzędy pustych łóżek, szpitalny zegar oraz pielęgniarki spokojnie przeglądające ilustrowane pisma.

- Kiedy to nakręciliście?

- Towarzyszyliśmy wtedy pacjentowi, którego wieziono na oddział. Tuż przed tym, jak przywieziono tego pijanego kierowcę, nie pamiętasz?

Nie odezwała się. Mark ma rację. Można zrobić z tego wszystko. Przypomniała się jej ta rozmowa z Samuelem, kiedy żalił się, że media i zwykli ludzie zupełnie nie rozumieją zasad przydzielania łóżek.

- Czy mamy ujęcie pustego łóżka na kardiologii? - zapytała dziwnie piskliwym głosem.

- Szybko się uczysz. Patrz dalej.

Na ekranie zobaczyła wejście na oddział. Ekipie nie udało się sfilmować pustego łóżka kardiologicznego, za to kamerzysta postarał się o obraz ośmiu monitorów EKG na stanowisku pielęgniarek: na siedmiu migotały wykresy, ósmy był wygaszony. Dowód, że jedno łóżko jest wolne.

Zemsta mogłaby osłodzić jej życie. Pokusa była bardzo silna, lecz Erin z natury nie była mściwa. Poza tym odwet wzięty na szpitalnym oddziale w niczym nie umniejszyłby jej cierpienia. Mógłby nawet odnieść odwrotny skutek.

- Nie pójdziemy tym tropem - ostrzegła kolegę.

- Dlaczego? To dynamit.

- Taki przekaz byłby niezgodny z prawdą. Samuel Donovan wyjaśnił mi, na czym polega system przydzielania łóżek.

- Przed kamerą? Gdzie to masz?

- Rozmawialiśmy o tym. Były racjonalne powody, żeby nie przenosić pani White. Powinniśmy o nich poinformować telewidzów, zamiast wytaczać wszystkie działa po to, żeby osiągnąć dramatyczny efekt.

Mark był zdecydowanie innego zdania. Wyczuł jej wahanie, więc postanowił drążyć temat.

- Zapowiedzi tego reportażu spotkały się z ogromnym zainteresowaniem. Spodziewam się, że program osiągnie notowania, jakich jeszcze nie było. Nadarza ci się ogromna zawodowa szansa. Łzawa historyjka o tym, jak cały personel ciężko haruje, nikogo nie wzruszy. Jeśli zależy ci, żeby zaistnieć w świadomości ludzi, żeby deputowani powoływali się na twój reportaż w trakcie kampanii wyborczej, musisz narobić trochę hałasu.

Erin była stanowcza. Odzyskała pewność siebie.

- I bez tego ten materiał trzyma w napięciu. Nie o tym ma być ten reportaż. On sam się obroni, bez dramatyzowania sprawy pustych łóżek. Mamy okazję zrobić coś dobrego, rozumiesz? Pokażmy te łóżka, ale też wyjaśnijmy, dlaczego stoją puste.

Mark pił kawę, uważnie przyglądając się Erin.

- Jesteś naiwna. - Dokończył kawę i zasiadł przed swoim monitorem. Ona tymczasem czuła, jak płoną jej policzki.

Może jest naiwna, a nawet głupia, bo wydawało się jej, że Samuel ją lubi, bo tak szybko rzuciła mu się w ramiona i oddała, ale teraz, w tej sytuacji, nie zniży się do tego, co proponuje Mark. Nadal jest niezależna, przynajmniej na polu zawodowym. Nie skomentowała jego uwagi. Przerwała pisanie, gdy przed oczami znowu stanął jej obraz Samuela. Była bliska płaczu. Jak to możliwe, zastanawiała się po raz setny, że tak źle odczytała jego intencje?

Jeśli liczyła na kobiecą solidarność, wsparcie czy nawet kieliszek wina i odrobinę zrozumienia, to pomyliła się, zwracając się do swojej siostry.

- Spałaś z nim? - oburzyła się Anna. W tej samej chwili Erin zrozumiała, jak wielki zrobiła błąd, otwierając się przed nią. - Ty go w ogóle nie znasz! Jak mogłaś?

- To prawda, ale już pierwszego dnia coś między nami zaiskrzyło. Sama powiedziałaś, że to fantastyczny facet.

- Och, przestań - parsknęła Anna. - To nie znaczy, że trzeba z nim od razu iść do łóżka. Och, przepraszam, podobno nawet tam nie dotarliście. Wystarczyła wam podłoga w salonie.

Erin zatkała uszy.

- Mówisz tak, jakby to była przygoda jednej nocy.

- A nie? To gdzie on jest?

Na to jedno jedyne, oskarżycielskie pytanie nie potrafiła odpowiedzieć. Musiała przyznać, że siostra doskonale podsumowała nim całą sprawę.

- Jeśli to nie był taki epizod, to gdzie jest ten facet? - Anna nie znała litości. Nie zwracała uwagi na łzy spływające po twarzy siostry. - Kiedy ty dorośniesz? Dlaczego on ma cię szanować, jeśli ty sama siebie nie szanujesz? Wybacz, marnie się czuję. Muszę się położyć - oznajmiła i wyszła z pokoju.

Anna widzi świat wyłącznie w tonacji czarno-białej. Trudno było oczekiwać od niej, że zrozumie burzę emocji, która porwała ją i Samuela. Anna jest niezdolna do przeżywania takiej namiętności, jakiej oni doświadczyli tamtego wieczoru, wyczuwania aury, która ich wówczas otoczyła. Erin mogłaby dać się sprowokować i wywołać awanturę, wytknąć Annie, jaka jest nudna wraz z tym swoim pracoholikiem Jordanem, lecz co by to dało? Oni są szczęśliwi. To, że ona by tego nie wytrzymała, nie znaczy, że układ tamtych jest zły. Mimo to czuła się zawiedziona brakiem choćby odrobiny współczucia ze strony siostry.

Pogarda, jaką Anna dawała jej odczuć, sprawiła, że atmosfera w domu stała się nieznośna. Szukała więc ukojenia w pracy. Tutaj wszystko układało się pomyślnie. Po telewizyjnych serwisach informacyjnych pokazywano zwiastuny jej reportażu, prasa podjęła temat, a na dodatek kilku ważnych szefów zaczęło kłaniać się jej na korytarzu.

O powrocie do szpitala w celu uzupełnienia wywiadów i nakręcenia wstępu myślała z mieszanymi uczuciami. Wielokrotnie powtarzała sobie, co powie, gdy natknie się na Samuela. Ulegając materialistycznym podszeptom, wydala mnóstwo pieniędzy na kremowy kostium i buty na niewysokim obcasie. Z ogromnym poczuciem winy odcięła sklepową metkę z ceną. Prawie tyle samo wyniosłaby tygodniowa rata długu hipotecznego. Jeśli chce spłacić Annę, musi zrezygnować z takich szaleństw. Mimo wszystko warto było, pomyślała, przeglądając się w lustrze. Wygląda jak inteligentna dziennikarka albo przynajmniej taka, która nieźle sobie radzi w życiu. W niczym nie przypomina tej ruiny kobiety, którą w niedzielę wzgardził Samuel. Ma teraz uzasadniony powód, by z nim porozmawiać. Przecież on sam zobligował ją do tego, by pokazała mu film przed emisją.

Będzie wytworna i serdeczna, ale na pewno nie natrętna. Nie będzie zadawać podchwytliwych ani drążących pytań. Jeśli Samuel zechce coś wyjaśniać, pozwoli mu to zrobić, ale bez zbędnego entuzjazmu. A jeśli poczuje, że zaraz się zaczerwieni, popatrzy ponad jego ramieniem na białą ścianę, aż fala skrępowania minie. Jakie to proste!

Powtarzając w myślach te przykazania, wysiadła z samochodu i ruszyła do wejścia. Wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się szeroko. Mimo że obawiała się tego spotkania, odczuła ogromny zawód, gdy stwierdziła, że Samuela nie ma przy stanowisku pielęgniarek. Dyskretnie zerknęła na tablicę. Na samej górze widniało nazwisko zupełnie obcej osoby. Pomyślała z nadzieją, że być może poszedł do stołówki lub na kawę do pokoju dla personelu. Lecz intuicja jest silniejsza od nadziei. Erin po prostu wiedziała, że nie ma go na oddziale.

Wszystkie pielęgniarki witały ją jak dawno nie widzianego przyjaciela.

- Fantastycznie wyglądasz. - Fay objęła ją serdecznie.

- Znowu będziecie we mnie tym celować? - zaniepokoiła się na widok Dave'a, który właśnie wszedł.

- Może tym razem ci daruję. - Erin uśmiechnęła się.

- Teraz tylko ja będę filmowana. Musimy nakręcić wprowadzenie do reportażu. Potem zrobimy kilka dokrętek.

- Fay posłała jej pytające spojrzenie. - Muszę zadać parę pytań. Przydałby mi się wasz zielony strój.

- Nie ma sprawy, ale wątpię, czy bez podkrążonych oczu i potarganych włosów wypadniesz wiarygodnie.

- Nie bój się. Najpierw nakręcimy elegancki początek, a potem zmyję makijaż. Będę bardzo autentyczna, zapewniam cię, Fay.

- Prawdę mówiąc, jak ci się lepiej przyjrzeć, nie wyglądasz za dobrze. Coś się stało? - Fay przyglądała się jej zatroskana.

- Wszystko w porządku - odparła energicznie. - Jestem trochę zmęczona. Zawsze tak jest, kiedy zamykamy jakiś duży materiał. - Fay nie wyglądała na przekonaną. Obydwie wiedziały, że jest to jedyny duży materiał Erin.

Erin rozejrzała się po oddziale.

- Nie ma Sama - oznajmiła Fay nie pytana. - Ma teraz dużo spraw na głowie.

Unikała wzroku Erin. Chyba wie, co się stało. Jak on śmiał jej o tym powiedzieć? Czuła, że się czerwieni, więc natychmiast popatrzyła na ścianę. To jasne, że Fay wie. Przecież od lat przyjaźni się z Samem. Zapewne poprosił Fay, żeby zajęła się nią, ponieważ on nie ma ochoty jej oglądać.

- Jak się ma Jeremy?

Fay z wyraźną ulgą przyjęła zmianę tematu.

- Trzyma się. Ciągle jest na intensywnej terapii, ale chyba się z tego wyliże. Czeka go jeszcze długa droga. W najlepszym razie wszechstronna rehabilitacja.

- A w najgorszym?

- Nie chcę nawet o tym myśleć. Uda mu się. Byłam u niego dzisiaj rano. Powiedziałam mu, że brakuje nam jego napuszonej osoby. Kazałam mu się pospieszyć z powrotem na oddział.

- Co ci odpowiedział? - Erin roześmiała się niemrawo.

- Nic. Nadal jest nieprzytomny. Ale może mnie słyszał?

Zamyśliły się.

- Wezmę się do roboty.

- Jasne. Zapraszam. Zaraz przyniosę ci uniform.

Praca posuwała się do przodu, mimo że Erin sercem i umysłem była gdzie indziej. Często spoglądała na drzwi w nadziei, że jakimś cudem stanie w nich Samuel. Ale, oczywiście, tak się nie stało. W końcu, walcząc z sobą, pożegnała się ze wszystkimi i powlokła na parking. Była przygotowana na przeróżne sytuacje, na wszelkie możliwe zachowania Samuela, gdyby przyszło im stanąć oko w oko. Jednego nie przewidziała: że go nie zastanie.

W połowie drogi do auta zorientowała się, że w pokoju dla personelu zostawiła torbę, w której miała klucze. Pogoda była upalna i wilgotna, więc droga powrotna na oddział wydała się jej piekielnie długa. Gdy weszła do pokoju, ujrzała Fay i Samuela pogrążonych w rozmowie.

- Myślałam, że już wyszłaś - rzekła Fay nieco speszona. Samuel nie odezwał się.

- Zostawiłam tutaj torbę i kluczyki. - Czerwona jak burak podeszła do kanapy po swoją zgubę. Nie ma wątpliwości, że Samuel ukrywał się przed nią i poprosił Fay, by go kryła. Gdy tylko wyszła, Fay zawiadomiła go, że może się ujawnić. Czuła, jak wzbiera w niej gniew: nie zasłużyła na takie traktowanie. Uważała tych dwoje za przyjaciół, a oni ją zawiedli. Teraz patrzą na nią jak na kogoś, kto ich szpieguje. - Jutro będziesz mógł obejrzeć ostateczną wersję - powiedziała już od drzwi. Nie zareagował. - Sam o to poprosiłeś - dodała, by nie pomyślał, że stara się przeciągnąć to mało przyjemne spotkanie.

- Jestem zmuszony ci zaufać. Mam dużo innych spraw. . Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Czy on się boi zostać ze mną sam na sam?

- Ach, tak. Fay o tym wspomniała. - Otworzyła drzwi. - Proszę się nie martwić, doktorze Donovan, nie sprawię panu zawodu. - Nadzwyczajnym wysiłkiem woli pohamowała się, by nie trzasnąć drzwiami.

Powrót do domu był prawdziwym koszmarem. Względnie krótka droga ciągnęła się w nieskończoność. Erin kurczowo ściskała kierownicę i jak zahipnotyzowana wpatrywała się w szosę. Postanowiła, że się nie rozpłacze, nie podczas jazdy. Żar lał się z nieba. Stojąc kolejny raz na czerwonym świetle, z zazdrością patrzyła na samochody z zamkniętymi oknami. Jej następne auto musi mieć klimatyzację. Skwar sprawił, że elegancki kostiumik zmiął się niemiłosiernie, a włosy przykleiły do spoconej twarzy. Gdzie ta elegancja, pomyślała z goryczą, spoglądając w lusterko.

Ucieszyła się, nie widząc na podjeździe fiata Anny. Nie zniosłaby jej kolejnego kazania. W domu włączyła klimatyzację, weszła na górę i natychmiast zdjęła kostium. Rozpłakała się dopiero pod prysznicem, gdy stała w strumieniach chłodnej wody. Sama była zaskoczona rozmiarami swojej rozpaczy. Nie zdawała sobie sprawy, ile nadziei łączyła z tym dniem. Sukces jej reportażu już ją prawie nie interesował. Wszystko straciło jakiekolwiek znaczenie.

Stała pod prysznicem tak długo, aż zrobiło się jej zimno. Szczękając zębami, owinięta niewielkim ręcznikiem, szukała w sypialni swojego płaszcza kąpielowego. Wygląda na to, że wzięła go Anna. Nie miały zwyczaju wchodzić do nie swojego pokoju. Te dwie kobiety o tak różnych temperamentach, mieszkające pod jednym dachem, przyjęły to za żelazną zasadę. Ale Erin trzęsła się z zimna. Tylko tam zajrzy...

Nie spodziewała się takiego widoku. W pierwszej chwili, przerażona, zasłoniła twarz dłońmi.

- Anno! - Podbiegła do łóżka. - Nie!

Anna nie reagowała. Siedziała oparta na kilku poduszkach, z głową odrzuconą do tyłu. Była blada i miała sine wargi. Obok bezwładnej dłoni leżało opakowanie ventolinu. Erin wsłuchiwała się w jej długi, świszczący oddech. Sięgnęła po ventolin. Lek należy podawać, nawet jeśli chory ledwie oddycha! Inhalator okazał się pusty.

- Biedna Anna. To tak to się stało...

Trzeba jak najprędzej wezwać pomoc, ponieważ to jest stan krytyczny. Lecz telefon jest na dole, a ona nie może zostawić jej samej.

- Myśl! Opanuj się. Co zrobiłyby dziewczyny z nagłych wypadków?

Nebulizator! Po raz pierwszy doceniła zamiłowanie do porządku swojej siostry. Otworzyła górną szufladę i znalazła urządzenie na właściwym miejscu. Włożyła wtyczkę do gniazdka. Sięgnęła po ampułki z lekiem, który Anna stosowała, czując się wyjątkowo źle. Drżącymi palcami przelała lek do pojemnika i połączyła go z maską. Nacisnęła włącznik. Gdy z maski wydobył się biały obłok pary, zasłoniła nią twarz siostry.

Zbiegła na dół. Przypomniała sobie, jak Vicki narzekała na połączenia komórkowe, więc sięgnęła do telefonu stacjonarnego. Gdy spokojny głos zapytał ją, którą ze służb wzywa, rzuciła tylko:

- Karetka! - Następnie podała adres, powiedziała, co się stało i co zrobiła, by ratować chorą.

- Proszę podawać jej ventolin, dopóki nie przyjedzie lekarz.

- Muszę wracać do niej, na piętro. Jest sama, mogła przestać oddychać.

- Umie pani wykonać sztuczne oddychanie?

Zamknęła oczy. Na samą myśl o tym zrobiło się jej niedobrze, ale była wdzięczna, że udało się jej namówić swoich szefów, by wysłali ją na odpowiednie szkolenie.

- Tak. Muszę już iść.

- Najpierw niech pani otworzy drzwi wejściowe. I proszę nie odkładać słuchawki. Karetka już jedzie.

Wbiegła na piętro. Anna ledwie oddychała. Erin nie pozostało nic innego, jak tylko dodawać kolejne ampułki leku, czekać i modlić się.

- Kocham cię, Anno - szepnęła, ujmując lodowatą dłoń siostry. - Nie odchodź. Jesteś mi potrzebna.

Usłyszała dźwięk syreny. Pocałowała Annę w policzek.

- Trzymaj się.

Przerażona i roztrzęsiona patrzyła na zespół ludzi, którzy ratowali jedyną osobę, jaka jej została na tym świecie. Robili to sprawnie i fachowo. Ale czy zdają sobie sprawę, ile ta dziewczyna dla niej znaczy?

- Jadę z nią - oznajmiła, gdy układali bezwładne ciało na noszach, wśród plątaniny przewodów, rurek i monitorów.

- Trzeba ją natychmiast przewieźć do szpitala. Z tyłu karetki nie będzie miejsca, bo przez cały czas muszę być przy niej - rzekła stanowczo lekarka.

Wyglądała sympatycznie, przypominała Fay.

- Chcę być przy niej - prosiła Erin.

Kobieta pokręciła głową.

- Musi pani jechać osobno. Lepiej niech pani poprosi sąsiada albo wezwie taksówkę. Niepotrzebny nam wypadek. I niech się pani ubierze.

Patrzyła przez łzy, jak Annę wynoszono z sypialni. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że jest nie ubrana.

Naciągnęła byle jakie szorty i pierwszy z brzegu podkoszulek. Zrezygnowała z szukania sandałków, ale musiała znaleźć klucze, żeby wydostać się za bramę. Miotała się chaotycznie po całym domu, by w końcu znaleźć je pod kremowym kostiumem, na podłodze w łazience.

Wskoczyła do samochodu. Przez cały czas pamiętała o wypadku Jeremy'ego, tragicznej śmierci rodziców I ostrzeżeniu lekarki. Gdyby jednak po drodze były policyjne kamery, na pewno byłaby biedniejsza o kilkaset dolarów.

Gdy minęła rejestrację i dopadła drzwi na oddział, natknęła się na Jenny Barton.

- Tutaj nie wolno wchodzić. - Pielęgniarka ruszyła z miejsca. - Och, to ty. - Zatrzymała się, rozpoznając Erin. - Jesteś tą dziennikarką, która nas filmowała?

- Przed chwilą przywieziono tu moją siostrę - powiedziała Erin, z trudem łapiąc oddech.

- Jak się nazywa?

- Anna. Anna Casey.

Jenny ściągnęła brwi.

- Nie przypominam sobie. Byłaś w poczekalni?

- Ma atak astmy. Nie może mówić, jest nieprzytomna! - wykrzyczała. Dopiero teraz dotarło do Jenny, o kogo chodzi.

- To twoja siostra? Jest na reanimacji.

Erin ruszyła w stronę sali, ale Jenny była szybsza.

- Nie możesz tam wejść. Nie teraz. - Odciągnęła ją od drzwi. - Dobrze wiesz, że tam nie wolno wchodzić. Zaczekaj tutaj. Poproszę, żeby ktoś tu do ciebie przyszedł.

Wiedziała, że Jenny ma rację. Lecz tego było dla niej za wiele: pielęgniarka położyła dłoń na klamce drzwi prowadzących do pokoju dla rodzin! Ogarnął ją taki strach, że z histerycznym krzykiem rzuciła się do ucieczki.

- Nie wejdę tam! Nie wejdę! - Odepchnęła Jenny. W tym pokoju czeka się na tragiczne wiadomości. Tutaj się dowiaduje, że ktoś z najbliższych już nigdy nie wróci do domu. - Tutaj uzyskuje się informacje, że nasi bliscy umarli - łkała. Nagle poczuła, że ktoś chwycił ją za ramiona. Usłyszała znajomy głos.

- Uspokój się, Erin. Uspokój.

Szlochała teraz z twarzą wtuloną w pierś Samuela, który łagodnie gładził jej rozedrgane ramiona i półgłosem mówił słowa pociechy.

Mimo że myślała tylko o Annie, wiedziała, że nareszcie znalazła się tam, gdzie powinna, w objęciach Sama, gdzie nic złego nie może jej spotkać. Przez chwilę delektowała się jego upajającym zapachem. Gdy tym razem delikatnie ją od siebie odsunął, nie miała mu tego za złe.

- Muszę iść do niej - oznajmił. - Wrócę tu, jak tylko będzie to możliwe. - Ostrym tonem zwrócił się teraz do Jenny: - Zastąp Vicki w gipsowni, a ona niech zaprowadzi Erin do pokoju dla personelu i niech z nią tam zostanie.

Jenny kiwnęła głową, ale nie ruszyła się z miejsca. Erin, ciągle opierając głowę na jego piersi, poczuła, jak wzbiera w nim gniew z powodu opieszałości młodej pielęgniarki.

- W tej chwili! - ryknął.

- Idź już - szepnęła. Mimo że nigdy nie potrzebowała nikogo tak bardzo jak teraz Samuela, wiedziała, że Anna potrzebuje go jeszcze bardziej.

Czerwony sekundnik ściennego zegara co minutę, mijając dwunastkę, wydawał specyficzny odgłos. Jakie to dziwne, pomyślała, że nie zauważamy tylu rzeczy. Tydzień temu kazała kamerzyście pilnie filmować ten sam zegar, potem przez siedem kolejnych dni, montując materiał, wpatrywała się weń, aby dopasować czas do toczącej się akcji, lecz dopiero teraz dotarło do niej, jak hałaśliwe jest to urządzenie. Może powinna polecić Markowi, by nagrał to tykanie? Czy pani Reed również zwróciła uwagę, jak bezlitośnie powoli płynie czas? Czy to samo myślał syn pani White, czekając, aż znajdzie się dla niej szpitalne łóżko? A rodzice Jeremy'ego, którzy teraz siedzą przy nim i czekają, aż odzyska przytomność?

Vicki, oczywiście, stanęła na wysokości zadania. Obeznana ze smutkiem oraz zachowaniem przerażonych rodzin, była bardzo pomocna, gdy Erin musiała odszukać Jordana. Okazało się, że firma wysłała go na konferencję do Sydney. Z niemałym trudem opowiedziała mu, co się stało, tym bardziej że w jego głosie wyraźnie słyszała oskarżycielską nutę.

Była wdzięczna Samuelowi za to, że oddał ją pod opiekę Vicki, a zarazem szczęśliwa, że w tym szalonym i wspaniałym miejscu personel traktował ją jak swoją.

Ilekroć ktoś otwierał drzwi, Erin drgała nerwowo, spodziewając się złych wiadomości na temat Anny. Zawsze jednak okazywało się, że to ktoś z personelu, kto wpadł wypić kawę, wypalić papierosa lub poszperać w swojej szafce. Gdy zaczęła schodzić się nocna zmiana, radosny, powitalny uśmiech zastygał na twarzach tych ludzi na wieść o przyczynie, jaka ją do nich sprowadziła. W końcu do pokoju wszedł Samuel i zapadła cisza.

Stanął przed nią, a ona bała się spojrzeć mu w oczy. Gdy wreszcie odważyła się podnieść na niego wzrok, w jego oczach dostrzegła błysk nadziei, mimo że jego twarz była poważna. Anna żyje.

- Co z nią? - zapytała, ale nie uzyskała odpowiedzi. Samuel objął ją tylko i na oczach całego oddziału poprowadził do swojego pokoju. Gdy już się tam znaleźli, wziął ją w ramiona, jakby chciał ją osłonić przed słowami, które za chwilę miała usłyszeć.

- Jej stan jest bardzo poważny. Kiedy ją przywieziono, ledwie oddychała. Bardzo trudno było ją intubować. Miała zapadnięte jedno płuco.

- Czy przyczyną tego jest astma?

- Nie. Mogło to być skutkiem ataku. Musieliśmy ratować płuco. Dostała też hydrokortyzon, który działa powoli, oraz kroplówkę z kilkoma bardzo silnymi lekami. Czekamy, aż przygotują dla niej łóżko na intensywnej terapii. Może to trochę potrwać.

- Czy ona umrze? - Zadała to straszne pytanie, wiedząc, że przy nim potrafi znieść wszystko. Poczuła nieodpartą chęć, by go dotknąć, i delikatnie pogładziła go po nieogolonym policzku, a on na chwilę przytrzymał jej dłoń, przymknął oczy i westchnął, jakby na to właśnie czekał.

Wiedziała już, że pomimo muru, który pomiędzy nimi wzniósł, pomimo okrutnego zakończenia ich miłosnego zbliżenia i setek pytań, na które nie znała odpowiedzi, Samuel potrzebuje jej tak jak ona jego.

Rozdział 10

Przez następnych kilka dni miała okazję bardzo dobrze poznać poczekalnię na oddziale intensywnej opieki: kran z ciepłą wodą, która kapała, jeśli w odpowiedni sposób nie zakręciło się czerwonego kurka, kanapę, która wyglądała na wygodną, lecz była za niska i nie dało się na niej spać, ponieważ człowiek budził się cały obolały. Znacznie wygodniejszy okazał się skromnie wyglądający wyplatany fotel. Erin przeczytała wszystkie ulotki na temat różnych rodzajów pomocy świadczonej bliskim pacjentów tego oddziału i wszystkie stare ilustrowane magazyny. Poznała także bliżej matkę Jeremy'ego, zwłaszcza pewnej dramatycznej nocy, kiedy Jeremy o mały włos nie przegrał ze śmiercią.

Te dni spędzone w szpitalu, gdy Anna walczyła o życie, pokazały jej również, jak mało wie o Samuelu Donovanie.

- Jej stan się poprawia. To dobrze.

Samuel właśnie wszedł do maleńkiego pokoiku. Położyła palec na wargach i gestem wskazała na śpiącą matkę Jeremy'ego.

- Mówisz „stan krytyczny, ale stabilny", „trzyma się". To mi nic nie mówi. - Rozmawiali półgłosem, by nie przeszkadzać starszej pani. - Dopóki się nie obudzi i nie będę mogła z nią rozmawiać, nie uwierzę, że wyzdrowieje. Jej pielęgniarka powiedziała mi, że dzisiaj zamierzacie usunąć jej rurkę tracheotomijną. Mam nadzieję, że nie będzie z tym problemów.

Samuel bez słowa usiadł obok niej.

- Przepraszam, że nie przyszedłem wcześniej. Miałem własne kłopoty.

Pokiwała głową. Była druga w nocy, a ona nie miała już siły bawić się w uprzejmą konwersację.

- Jordan przyjechał? - zapytał Samuel.

- Jest u Anny. Twierdzi, że to przeze mnie - mówiła, zwiesiwszy głowę. Spodziewała się, że Samuel zaprzeczy, że powie: „Tak ci się wydaje", ale on nie powiedział nic takiego.

- Dlaczego?

Zaskoczyło ją to pytanie.

- Bo się pokłóciłyśmy. Kłóciłyśmy się przez cały tydzień. - Zawahała się. Nie może mu wyjawić przyczyny. - Jordan uważa, że gdybym nie wpędziła jej w stres, gdybym...

Ciepła dłoń przykryła jej rękę.

- Równie dobrze mógłby mieć pretensję do mnie. Albo nawet do Jeremy'ego.

- Do Jeremy'ego? - Podniosła na niego zdumione spojrzenie. - Co on ma z tym wspólnego?

Mocniej uścisnął jej palce.

- Tyle samo co ty. Gdyby Jeremy nie jechał za szybko, nie rozbiłby się o szpitalną bramę, a ja przygnębiony jego tragicznym stanem nie przyjechałbym do ciebie do domu i nie kochalibyśmy się... może wtedy nie pokłóciłabyś się z Anną i może nic takiego by się nie wydarzyło.

Uśmiechnęła się mimo woli.

- Może masz rację - rzekła powoli.

- Podejrzewam, że Jordan ma potworne wyrzuty sumienia. Był w Sydney, gdy to się stało. Wiedział, że od jakiegoś czasu Anna źle się czuje. Może to on powinien coś zrobić, na przykład namówić ją, żeby poszła do lekarza?

- Nie mógł tego przewidzieć. To nie jego wina.

- No właśnie. Nikt tu nie zawinił. Taka jest prawda, Erin. Przyjemnie byłoby móc myśleć, że panujemy nad swoim losem oraz losem innych, ale czasami nie mamy na to wpływu. Los czy przypadek, nieważne jak to nazwiesz, zawsze wygrywa. Każdy, kto przekracza próg urazówki, chciałby cofnąć taśmę, na której zarejestrowano minione dni lub godziny. Żeby zrobić coś, cokolwiek, co zmieniłoby bieg rzeczy. Każdy ma swoją historię.

- Wiem, o czym mówisz. - Doznała olśnienia. - Wcześniej, zanim to się stało... kiedy filmowaliśmy... - Patrzył, jak zaróżowiły się jej policzki, jak wraca jej energia. - To samo sobie wtedy pomyślałam. Że to jest jak w kalejdoskopie... - Posłała mu nieśmiały uśmiech. - Wiem, że uznasz, że zwariowałam, ale chcę zostać pielęgniarką.

- Będziesz wspaniała w tej roli. Kiedy o tym pomyślałaś? - dopytywał się poważnie.

- Nie bardzo wiem, ale pobyt w szpitalu odegrał istotną rolę. Mojej obecnej pracy brakuje dramaturgii, której tak bardzo potrzebuję, mimo że brzmi to cynicznie. Nie chodzi o to, że lubię patrzeć na cierpienie. Fascynuje mnie to, co tu się robi. Wasza praca ma sens, coś zmienia.

- To niełatwe zadanie. Będziesz musiała zrezygnować z wielu rzeczy, cofnąć się na pozycję uczennicy. Czy sądzisz, że to potrafisz?

- Nie wiem - przyznała. - Chciałabym wierzyć, że dobra materialne niewiele dla mnie znaczą, ale, jak mi to sam wytknąłeś, pieniądze nie są ważne, kiedy się je ma. Jeśli spłacę Annie jej połowę domu, będę biedna jak każdy student. Nie brzmi to zachęcająco, kiedy ma się prawie trzydzieści lat.

- Wobec tego sprzedaj go. Myślę, że rodzice nie mieliby nic przeciwko temu, żebyś realizowała swoje marzenia. Jeśli go sprzedasz, będziesz mogła podjąć studia. Stać cię będzie także na własny dom, chociaż nieco mniejszy niż ten, w którym teraz mieszkasz. Mogłabyś to potraktować jako prezent od nich. Nawet po śmierci się tobą opiekują. Wszyscy rodzice chcieliby móc pomagać swoim dzieciom w realizacji ich marzeń. Anna i Jordan będą mieli swój domek ogrodzony płotkiem z białych sztachetek, a ty pójdziesz za głosem serca. Uważam, że byłabyś wspaniałą pielęgniarką.

Upiła trochę kawy.

- Zimna. - Skrzywiła się. Z dużym wysiłkiem podjęła przerwany wątek. - To nie dlatego że chcę cię prześladować czy nękać. Nie chcę, żebyś myślał, że rozważam możliwość zmiany zawodu, żeby być bliżej ciebie.

- Nie cierpię na aż taki przerost ego. Po co mi to wszystko mówisz?

Był szczerze zdziwiony. Podniosła wzrok i po raz pierwszy przyjrzała mu się dokładnie. Miał na sobie dżinsy i zwyczajny T-shirt, ale mimo tego swobodnego ubioru wcale nie wyglądał na odprężonego. Zauważyła też podkrążone oczy i nieuczesane włosy.

- Ponieważ okazało się, że ta jedna wspólna noc znaczy dla mnie wszystko, a dla ciebie nic. Więc mogłabym chcieć to przedłużyć.

Do tej pory mocno trzymał ją za rękę, ale teraz cofnął dłoń.

- Przestań.

- Dlaczego? Przykro mi, że jestem taka staroświecka i nie potrafię uznać, że nic się nie stało. Sprawiłeś mi przykrość i upokorzyłeś mnie...

Zerwał się na równe nogi i podszedł do okna.

- Nie miałem takiego zamiaru. I nie mów, że cię upokorzyłem. Oboje wiemy, że tak nie było. - Wzburzony, odwrócił się w jej stronę. - Jesteś najpiękniejszą, najcieplejszą, najbardziej kochającą kobietą, jaką do tej pory spotkałem. Nigdy nie przestanę cię pragnąć. Uwierz mi, proszę. Nie czuj się upokorzona tym, co zrobiliśmy. - Ponownie odwrócił się do niej plecami. Widziała, z jakim trudem dobiera słowa. - Robię to dla twojego dobra. Nie oczekuję, że to zrozumiesz, ale proszę cię, żebyś mi uwierzyła. Nie jestem dla ciebie.

- Jak możesz tak mówić? Skąd wiesz, kto jest dla mnie?

- Musisz iść dalej, to już się nie powtórzy. Nie możemy być razem. Proszę, nie zawracaj sobie tym głowy.

Jak zareagować? Nie zostawił jej ani kawałka pola do manewru. Siedziała, wpatrując się w zimną kawę i słuchając irytującego tykania zegara.

- Dzisiaj będzie emitowany nasz reportaż - odezwała się po dłuższej chwili. - Przyjdą wszystkie dziewczyny z nagłych wypadków. Z szampanem. Obiecałam, że zejdę obejrzeć go razem z nimi, jeśli stan Anny będzie stabilny. Przyjdziesz? - Mówiła beznamiętnym tonem, mimo że w każdym słowie wyczuwało się chęć powiedzenia czegoś innego.

- Pokażesz puste szpitalne łóżka?

Milczała.

- Nie miałbym ci tego za złe.

- Skąd o tym wiesz?

- O niewielu rzeczach nie wiem.

Wstała i wylała resztę kawy do zlewu.

- Nie pokażę. Udało mi się Markowi to wyperswadować. Czy wobec tego przyjdziesz?

Wpatrywał się w nią. Miała ochotę rzucić mu się w ramiona, lecz zamiast tego spokojnie wytrzymała jego wzrok.

- Pójdę już - powiedział w końcu. - Jest mi bardzo przykro, że cierpisz. Naprawdę.

Promienie słońca sączyły się przez cienkie zasłony, gdy poranne porządki w poczekalni obudziły Erin i panią Foster. Siostra dyżurna powitała je radosnym uśmiechem.

- Mam dobre wiadomości.

Obydwie spojrzały na nią z nadzieją w oczach. Mimo że każda spodziewała się, że pozytywne wieści dotyczyć będą właśnie jej bliskiej osoby, trzymały się za ręce, gotowe cieszyć się radością tej drugiej.

- Dla obu - wyjaśniła pielęgniarka. - Stan pani syna się ustabilizował. Anestezjolog usunie dzisiaj rurkę tracheotomijną. To już wprawdzie trzecia próba, ale dzisiaj doktor Foster wygląda znacznie lepiej. - Zwróciła się teraz do Erin. - Annie usunięto już rurkę. - Gestem uciszyła Erin. - Jest nadal bardzo senna i przez cały czas musimy ją pilnować. Jordan jest teraz u niej. Za chwilę ją umyjemy i wtedy będziesz mogła się z nią zobaczyć. Jak tylko to będzie możliwe, przyjdę po panią, pani Foster.

- A nie mówiłam, że wszystko lepiej wygląda o poranku - szepnęła przez łzy matka Jeremy'ego.

- To prawda. Proszę mu ode mnie przekazać, że zostanie gwiazdą telewizyjną.

Starsza pani otarła łzy koronkową chusteczką.

- Zadzwonię do znajomych i poproszę, żeby nagrali ten reportaż. Nie wybaczyłby mi, gdybym to przeoczyła.

- Jestem pewna, że uda mi się załatwić dla niego gratisową kasetę.

- Jak tylko mu się polepszy, spróbuję przemówić mu do rozumu. Chłopak jest po trzydziestce, więc powinien się ustatkować, znaleźć sobie jakąś sympatyczną dziewczynę i dać mi wnuki, żebym mogła nimi się opiekować, zamiast nim.

- Dobrze mu zrobi takie kazanie. A jeśli nie zechce pani słuchać, to ja się z nim rozprawię. Przez niego mam pierwsze siwe włosy. Nie żartuję.

Pomimo radosnego nastroju obydwie zdawały sobie sprawę, że los się do nich uśmiechnął: ich bliscy opuszczą intensywną terapię. Dla innych wszystko kończyło się w tym nijakim pokoju.

Anna była bardzo słaba, mimo że jej stan szybko się poprawiał. Erin nie potrafiła ukryć zdziwienia na wieść, że po południu ma być przewieziona na oddział ogólny.

- Tak szybko? Chyba nadal potrzebuje nebulizatora. Poza tym wygląda bardzo mizernie.

- Też wolelibyśmy zrobić to trochę później - tłumaczyła się pielęgniarka - ale potrzebujemy tego łóżka dla pacjenta, który wymaga wentylacji. Anna dostanie specjalne miejsce, które stale jest obserwowane.

Erin nie miała nic do powiedzenia. Annę przewieziono do sześcioosobowej sali. Była tam najmłodszą pacjentką. Gdy się tam znalazła, cztery kobiety leżały spokojnie. Piąta, pomimo dziwnych drgawek i nieskoordynowanych ruchów, uważnie obserwowała nowo przybyłych. Gdy Erin uśmiechnęła się do niej, kobieta nie przestała trzepotać rękami. Wykrzywiła wargi w grymasie, jakby chciała coś powiedzieć.

Pielęgniarki zaciągnęły zasłony wokół Anny. Jordan wyszedł z sali, by gdzieś zatelefonować, więc Erin stała z boku, nieco skrępowana i zaskoczona ilością aparatury, jaką zgromadzono wokół Anny w ciągu tych paru dni.

Nagle przerażający wrzask przeszył powietrze.

- Zaraz do ciebie przyjdę, Patty! - zawołała przez zasłonkę jedna z pielęgniarek.

Kobieta uporczywie wpatrywała się w Erin, więc ta nieśmiało podeszła do jej łóżka.

- Witaj, Patty. Mam na imię Erin. Pielęgniarki układają na łóżku moją siostrę. - Nie wiadomo, ile z tego Patty zrozumiała, lecz wyraźnie się uspokoiła i przestała krzyczeć. Nie ustały tylko te dziwne, uporczywe drgawki.

Z pomocą Jordana Erin doszła, co się stało. Samuel miał rację: Anna już jakiś czas temu powinna była udać się do lekarza. Jordan namówił ją na wizytę tamtego dnia rano. Gdy już wyjechał na lotnisko, dowiedziała się, że może zapisać się dopiero na popołudnie, więc postanowiła pójść do pracy, gdzie poczuła się bardzo źle. Wzięła taksówkę i wróciła do domu. Reszta pozostawała w sferze domysłów. Czy przyjechała do domu po nowy inhalator? Dlaczego od razu nie użyła nebulizatora? Dlaczego nie uparła się na wcześniejszą godzinę u lekarza, albo dlaczego nie zadzwoniła po karetkę?

Przychodziło im do głowy mnóstwo pytań, ale Anna jeszcze nie była w stanie zaspokoić ich ciekawości. Nikt już nie pamiętał o kłótni między siostrami. Nawet Jordan zdobył się na powściągliwe przeprosiny.

- Niesłusznie cię obwiniałem - powiedział, gdy siedzieli przy łóżku Anny, która spała. Ciągle była podłączona do niezliczonych rurek i kroplówek, a jej twarz zasłaniała maska tlenowa. Wyglądała jednak zdecydowanie lepiej niż na oddziale intensywnej opieki. - Do wszystkich miałem pretensję oprócz siebie - wyznał. - Powinienem był sam zawieźć ją do lekarza. Kolejny raz Sam się nie mylił.

- Nikt tutaj nie zawinił. Cieszmy się, że to już za nami.

- Pora na fizjoterapię - oznajmiła Heather, która nagle zjawiła się przy łóżku.

- Szkoda ją budzić. Musi być strasznie zmęczona. - Erin popatrzyła na siostrę.

- Przyda się jej. To nie potrwa długo - zapewniła ją Heather.

- Pójdę na kawę. Idziesz ze mną? - zagadnął Jordan.

- Nigdy w życiu nie wypiłam tyle kawy. Poczekam w pokoju dziennym.

Zanim wyszła z sali, zatrzymała ją Jane, pielęgniarka, która właśnie karmiła Patty.

- Dzwoniła Fay z nagłych wypadków. Kazała ci przekazać, żebyś się nie bała i zeszła do nich wieczorem. - Wszyscy już wiedzieli o programie i wszędzie zadawano jej pytania.

- To zależy od tego, jaka poczuję się odważna. - Erin roześmiała się. - Dziewczynom z urazówki lepiej się nie narażać. Może lepiej będzie, jak obejrzę ten reportaż w domowym zaciszu.

Rozległ się dzwonek, którym jakiś pacjent wzywał dyżurną pielęgniarkę. Jane szukała wzrokiem koleżanek.

- Myślę, że mogę...

Drugi dzwonek. Pielęgniarka uśmiechnęła się przepraszająco do Patty.

- Część dziewczyn poszła na lunch, a inne są zajęte. Przepraszam cię, Patty, ale muszę tam pobiec.

Z piersi pacjentki wydobył się żałosny krzyk.

- Pokarmię ją, dopóki nie wrócisz - zaproponowała Erin.

- Jesteś pewna? Patty ma trudności z przełykaniem. Karm ją bardzo powoli. Zaraz wracam.

Erin sięgnęła po miseczkę.

- Miej do mnie cierpliwość, Patty. Dopiero się uczę.

Posiłek trwał długo. Przy okazji połowa została rozchlapana. Ale gdy miseczka była już pusta, Erin i Patty zdążyły się zaprzyjaźnić. Erin zauważyła, że starsza pani robi się spokojniejsza, gdy się do niej mówi, wobec tego paplała cały czas o wszystkich i o wszystkim, nawet o ziemniaczanym puree.

- Co ty tu robisz? - Omal nie upuściła miseczki na dźwięk zagniewanego głosu Samuela.

- Jane została wezwana przez pacjenta, a Patty była głodna. Najpierw zapytałam Jane. Miałam pozwolić, żeby starsza pani siedziała głodna? - Patrzyła na niego wojowniczo. - Poza tym nie jesteśmy na twoim ukochanym oddziale, więc nie masz prawa mnie stąd wyrzucić - dodała.

Miał to być żart. Nigdy w życiu nie spodziewała się tego, co nastąpiło dalej.

- Nie jesteśmy wprawdzie na moim oddziale, za to tak się składa, że karmisz moją matkę. Mam zatem prawo zapytać, co tu robisz. - Podszedł do łóżka, pocałował Patty w policzek i przysunął sobie krzesło.

- Patty jest twoją matką... - Oniemiała. - Przepraszam, nie wiedziałam - wyjąkała.

Nie zwracał na nią uwagi. Otworzył szafkę, wyjął stamtąd gazetę, pogrzebał w kieszeniach i położył na półeczce dolara.

- Dziewczyny kupują mi gazetę - wyjaśnił. - Przepraszam, że podniosłem na ciebie głos. To ładnie, że ją nakarmiłaś. Ona lubi jeść. Ach, mama ma na imię Patricia, nie Patty. Już im to sto razy powtarzałem. Nie lubi tego zdrobnienia. - Energicznym ruchem otworzył gazetę na kolumnach sportowych, ale na jego twarzy malował się smutek. - Przynajmniej kiedyś go nie lubiła.

Czas wlókł się niemiłosiernie. Obecność Samuela w tym samym pomieszczeniu trzymała Erin w ciągłym napięciu. Już dawno przeczytała wszystkie pisma, jakie dały jej pielęgniarki, Anna spała spokojnie tuż obok, a Samuel w ogóle nie zwracał na nią uwagi. Przeczytał gazetę od deski do deski, czasami tylko przerywając, aby zacytować matce jakieś zabawne sformułowanie lub opowiedzieć jej o ciekawym wydarzeniu. Patricia wyraźnie się uspokoiła w obecności syna, a pod wieczór nawet zapadła w drzemkę. Zerkając sponad swojej lektury, Erin zauważyła, że we śnie wszelkie mimowolne ruchy chorej zupełnie zanikły. Wyglądała teraz po prostu jak kobieta w podeszłym wieku, która ucięła sobie drzemkę.

Samuel zauważył, że Erin ją obserwuje.

- Mama śpi. Przejdę się. Idziesz ze mną?

Zgodziła się, lecz uznała za stosowne poinformować o tym Jordana. Przyszły szwagier mrugnął do niej porozumiewawczo i uśmiechnął się.

- Nie musisz się spieszyć. Nigdzie nie wychodzimy.

- Wobec tego moglibyśmy coś zjeść - skonstatował Sam ku jej radości. - Coś panu przynieść?

Żywiąc się przez kilka dni kanapkami z folii, nawet osobnik o najbardziej wyszukanych manierach zmienia swoje upodobania.

- Normalnie bym podziękował. Ale prawdę mówiąc, konam z głodu. Proszę coś dla mnie wybrać. Zjem nawet tofu.

- Zobaczymy, co da się zrobić. - Samuel się roześmiał. Po chwili szli ulicą w blasku zachodzącego słońca.

- Jordan wydał mi się całkiem sympatyczny - zauważył.

- Jest bez zarzutu. Zdaje się, że go nie doceniałam. Nie jest taki zły. - Wyjęła z torby okulary słoneczne.

- Bliskość śmierci potrafi poruszyć nawet nijaką osobowość.

Szli w milczeniu. Od czasu do czasu Sam ujmował jej łokieć, aby poprowadzić ją w kolejną boczną uliczkę. Było jej obojętne, dokąd idą. Wystarczała jej jego obecność.

- Jesteśmy na miejscu.

Skręcili w Beach Road. Przy stolikach przed pubami i kafejkami siedziało mnóstwo gości. Samuel wszedł do jednego z eleganckich barów i bez namysłu ruszył na piętro.

- Dobry wieczór, doktorze - powitała go kelnerka, uważnie lustrując Erin. - Tam gdzie zawsze?

Poprowadziła ich do stolika na tarasie i podała menu.

- Coś do picia?

- Dla mnie piwo. O, przepraszam, czego ty się napijesz?

- Poproszę dżin z tonikiem. - Erin uważnie czytała kartę dań. Gdy rano modliły się wraz z panią Foster za swoich bliskich, nie myślała, że ten dzień będzie miał takie piękne zakończenie.

Samuel zamówił talerz owoców morza, a Erin kluseczki z sosem z dyni, specjalność kuchni włoskiej.

- Musimy też nakarmić przyjaciela, który został w szpitalu - zwrócił się Samuel do kelnerki. - Dla niego, na wynos, poproszę pikantnego kurczaka z ryżem.

Przed nimi połyskiwała zatoka, po której sunęły jachty powracające do przystani. Woda wydawała się tak blisko, że Erin miała ochotę dotknąć jej przez balustradę. Wymarzone miejsce na romantyczną kolację z idealnym mężczyzną, pomyślała. Z jego spojrzenia jednak wyczytała, że nie w głowie mu takie pomysły.

- Chyba jesteś tu stałym gościem, skoro masz własny stolik.

Wypił łyk piwa.

- Lubię tu przychodzić, kiedy mam dyżur przez cały weekend, ale wtedy zamawiam sok pomarańczowy. Tu się dobrze odpoczywa.

- To znaczy, że dzisiaj nie jesteś na dyżurze. - Wskazała na szklankę z piwem.

- Wziąłem kilka tygodni wolnego.

- Urlop. Należy ci się, zwłaszcza teraz, kiedy mama zachorowała.

- To jest urlop na opiekę nad umierającym, Erin. - Dostrzegł przerażenie w jej oczach. - Mama jest w szpitalu od kilku dni, ponieważ umiera.

Chciała coś powiedzieć, ale dzięki Bogu, zjawiła się kelnerka z pieczywem z ziołami i ogromną salaterką sałaty.

Gdy dziewczyna odeszła, Erin, posłuszna swojemu niezawodnemu instynktowi, przykryła dłonią jego rękę.

- Tak mi przykro. - Zabrała dłoń, ponieważ kelnerka już niosła zamówione przez nich potrawy.

Jedli w milczeniu. Po skończonym posiłku pierwszy odezwał się Samuel.

- Mama jest chora na pląsawicę. Słyszałaś o czymś takim?

- Nie.

- Chciałem ci o tym powiedzieć, naprawdę, ale nie mogłem się na to zdobyć. Nigdy nie wiadomo, kiedy jest odpowiedni moment na taką informację. - Westchnął, a ona zorientowała się, że to dopiero początek złych wieści. - Pląsawica jest chorobą przewlekłą. Każdy przypadek jest inny, ale objawy zazwyczaj pojawiają się u osób w średnim wieku. - Na początku mówił rzeczowym, beznamiętnym tonem, jak przystało na lekarza, lecz w miarę tego monologu jego twarz stawała się coraz bardziej posępna. - Nieuniknioną konsekwencją jest śmierć, a okres, który ją poprzedza, to istne piekło. Patrzę, jak moja matka z pełnej werwy kobiety zamienia się w warzywo. Patrzyłem, jak ojciec, wyczerpany doglądaniem jej, umierał, bo mu dosłownie pękło serce. A najzabawniejsze jest to, że będąc lekarzem, od samego początku wiem, co mnie czeka.

Nie zrozumiała, co miał na myśli.

- Pląsawica jest dziedziczna - oznajmił.

Serce się jej ścisnęło na myśl, że ta straszliwa choroba mogłaby stopniowo niszczyć tak inteligentny, wspaniały umysł. Zamiast głośno zaprotestować przeciwko takiej niesprawiedliwości losu, na co miała ochotę, wypiła łyk dżinu, czując, że najpierw powinna pozwolić Samowi mówić, dowiedzieć się, co czuje. Uznała, że dopiero wtedy będzie w stanie w pełni zrozumieć problem.

- Byliśmy świeżo po ślubie, kiedy się o tym dowiedziałem. Frances też była lekarzem, więc wiedziała to samo co ja. Początkowo wspierała mnie, starała się mi pomóc, ale strachu nie da się ukryć. Chciała, żebym zrobił badania.

- Są testy, które to wykazują? - Pochwyciła pierwszy promyk nadziei. - To znaczy, że nie zawsze się to dziedziczy?

- W połowie przypadków. Albo ma się ten gen, albo nie. Jeśli się go nie ma, można żyć spokojnie, mieć dzieci i nie obawiać się, że się go im przekaże. Jeśli się go odziedziczy, sprawa jest beznadziejna. - Słuchała go z zapartym tchem. - Nie zrobiłem tych badań. - Zawiesił głos. - Z początku Frances pochwalała moją decyzję. Należało skoncentrować się na pomaganiu mamie i tacie oraz na tym, żeby prowadzić jak najbardziej normalne życie. Uparłem się jedynie, że nie będziemy mieć dzieci. Wyobrażałem sobie, że mogę żyć ze świadomością ryzyka, ale czułem, że nie mogę na to narażać mojego potomstwa. Poddałem się wasektomii. Wierzyłem wtedy, że jest to jedynie słuszne posunięcie. Nasze życie pozornie układało się normalnie.

- Odeszła?

- Nie mogła sobie z tym poradzić. Nigdy nie miałem do niej o to żalu. Pląsawica przerasta przysięgę: „w zdrowiu i chorobie". Po śmierci taty poczułem, że dojrzałem do tego, aby poznać prawdę. Zrobiłem badanie rok temu.

Omal się nie rozpłakała, wyobrażając sobie, przez co musiał przejść, a także ze strachu, co za chwilę usłyszy.

- Test wypadł negatywnie.

- Nie jesteś nosicielem tego genu!

- Ale jestem po wasektomii, Erin. Nawet najlepszy chirurg nie da mi gwarancji, że będę miał dzieci. Czy teraz rozumiesz, że byłbym nieuczciwy, gdybym się z tobą związał?

Lecz Erin była w siódmym niebie.

- Poradzimy sobie - zapewniła go. - Pragnę przede wszystkim ciebie. Od chwili, kiedy ujrzałam cię po raz pierwszy. Dzieci to jeszcze nie wszystko.

- Może nie w tej chwili - odparł rzeczowo. - Widziałem, jak patrzyłaś na córeczkę pani Grayson. Nie mogę się z tobą ożenić, wiedząc, że mogę nie móc zostać ojcem twoich dzieci. Nie mam prawa pozbawiać cię radości macierzyństwa.

- Możemy je adoptować albo spróbować sztucznego zapłodnienia. Jeśli się zdecydujemy, mamy parę możliwości do wyboru. Ale w tej chwili to nie jest istotne.

- Łatwo ci mówić, że teraz to jest nieważne. Pamiętaj, że już jedno moje małżeństwo się rozpadło. Nie chcę przez to przechodzić po raz drugi.

- O nie. - Powiedziała to tak głośno, że paru gości przy sąsiednich stolikach podniosło głowy znad talerzy. - To nie tak. - Zniżyła głos. - Twoje pierwsze małżeństwo się rozpadło, ponieważ twoja żona nie kochała cię wystarczająco mocno. Nie chciała być przy tobie w trudnych chwilach. Choroba była tylko pretekstem. Ten związek prędzej czy później i tak by się rozpadł.

- To nie jest takie pewne. Nie bądź dla niej taka surowa. To jest naprawdę potworna choroba. Czy chcesz powiedzieć, że gdybym powiedział ci, że test wypadł pozytywnie, nadal byś tu ze mną siedziała?

- Oczywiście - odparła bez chwili namysłu.

Samuel jednak jej nie dowierzał.

- Może do końca tej kolacji, przez tydzień albo dwa. Ale potem pobiegłabyś do biblioteki, gdzie dowiedziałabyś się, w co się pakujesz.

- I uważasz, że wtedy bym cię opuściła?

- Nie ma o czym mówić. Nie jestem chory.

- Ależ jest. To bardzo ważne. A czy ty opuściłbyś mnie, gdyby role się odwróciły?

- Jasne, że nie. To zrozumiałe.

- Więc dlaczego ja miałabym zostawić cię samego?

Zamyślił się.

- Ponieważ zasługujesz na kogoś lepszego. Już ci wcześniej mówiłem, że nie jestem materiałem na męża.

- I nie zamierzasz zmienić zdania? Po tym, co sobie powiedzieliśmy? Wiedząc, co do siebie czujemy, nadal będziesz obstawał przy swoim? - Pomyślała, że oszaleje z rozpaczy, ponieważ Samuel powoli, lecz stanowczo pokiwał głową. - Może masz rację. Może zasługuję na kogoś lepszego. Kogoś, kto będzie mnie kochał i zaufa mi, że nigdy go nie opuszczę. Wydawało mi się, że nareszcie poznałam mężczyznę moich marzeń. Długo na to czekałam, uwierz mi. Ubzdurałam sobie, że odwzajemni moje uczucie, że pokocha mnie tak samo bezgranicznie jak ja jego, że razem będziemy pokonywać różne przeszkody i rozwiązywać problemy. Nie tylko ty je masz. Każdy je ma. Jeśli do tego stopnia nie wierzysz w moją miłość, w to, że potrafię wytrwać przy tobie niezależnie od sytuacji, to chyba rzeczywiście nie powinniśmy kontynuować tej rozmowy...

Podeszła kelnerka z rachunkiem i sporą paczuszką.

- To jest kurczak na wynos. Czy podać coś do picia? Erin wstała, zabierając ze stołu torbę.

- Ja już dziękuję, ale doktor Donovan chętnie wypije jeszcze jedno piwo.

Gdy kelnerka odeszła, Samuel podniósł się z miejsca.

- Usiądź, Erin. Weź coś do picia. Jeszcze nie skończyliśmy rozmawiać.

- Rozmawiamy od dawna - oznajmiła stanowczym tonem. - Wracam do szpitala. Za godzinę zaczyna się mój program. Obiecałam ludziom z nagłych wypadków, że obejrzę go razem z nimi. - Zniżyła głos. - Ponieważ uważasz, że jestem idiotką, której zależy tylko na twoim ciele i pieniądzach, zachowam się zgodnie z twoimi oczekiwaniami: możesz za mnie zapłacić.

- O czym ty mówisz?

- Jeśli nie wierzysz w moją miłość, to co ja tu robię? Trzymała się dzielnie aż do Beach Road. Dopiero tam się rozpłakała. Jeszcze nigdy nie była taka nieszczęśliwa. Prawie biegła, nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia mijających ją przechodniów. Ta przeklęta choroba zniszczyła życie tylu ludziom, a teraz rujnuje jej życie, bo ona nikogo innego już nigdy nie pokocha.

Jordan taktownie nie zauważył jej zaczerwienionych oczu, gdy podawała mu torbę.

- Będę na oddziale nagłych wypadków. A potem chyba pojadę do domu. Zostajesz tu na noc?

- Jeszcze nie wiem. Dyżurna pielęgniarka nie była zachwycona tym pomysłem i powiedziała, że musi się zastanowić. Annę dopiero co przeniesiono z oddziału intensywnej opieki. Mógłbym się przespać w pokoju dziennym. Nie chciałbym zostawiać jej samej.

- Dobry z ciebie chłopak - rzekła półgłosem.

Spojrzał na nią sponad kurczaka z ryżem.

- Naprawdę tak myślisz? - Opinia Erin zdawała się być dla niego bardzo ważna.

- Oczywiście. Macie szczęście, że jesteście razem.

Przechodząc przez salę, zatrzymała się przy łóżku Patricii. Teraz dostrzegała podobieństwo między starszą panią i Samuelem. Oboje mieli wydatne kości policzkowe i prosty nos. Przez co ta kobieta musiała przejść... Przez tyle lat żyła ze świadomością, że mogła przekazać tę potworną chorobę własnemu synowi. Czy była jeszcze na tyle zdrowa, by zrozumieć wynik badania, jakiemu poddał się Sam?

- Nie martw się, Patricio. - Przysiadła na łóżku. - Zaopiekuję się nim. - Westchnęła. - Jeśli mi pozwoli.

- Powiedział ci? - Fay była zdecydowanie bardziej bezpośrednia niż Jordan. Widząc jej zaczerwienione oczy, wciągnęła ją do pustej kabiny i zaciągnęła zasłony.

- Tak. - Usiadła na pustym łóżku. Nie zauważyła nawet, że zaczęło się toczyć. - Od dawna o tym wiesz?

Fay zaciągnęła hamulec, po czym usiadła obok Erin.

- Od lat, od kiedy ją zdiagnozowano. Wszyscy byliśmy wstrząśnięci. Jaka ona była piękna! Martwiła się tylko o Samuela. „Dobrze, że się ożenił", mówiła. „Przynajmniej będzie miał Frances". - Nie zabrzmiało to przychylnie. - A potem wyszło szydło z worka.

- To musiał być dla niej ogromny szok. - Erin właściwie nie wiedziała, dlaczego broni tej kobiety. - Sam mówił...

- On stara sieją usprawiedliwiać. Wszyscy byli w szoku, ale ona nie dała im żadnej szansy. Trzy miesiące po tym, jak wykryto chorobę, już jej nie było. Mówiła, że to dlatego, że nie będą mogli mieć dzieci, ale to była tylko wymówka. Bała się, że zostanie jego pielęgniarką. - Fay wstała. - Powiedział ci też o wasektomii, prawda?

- Tak.

- Przepraszam, że chciałam was wyswatać, ale wydawało mi się, że jesteście dla siebie stworzeni. Sama nie wiem dlaczego... Uznałam chyba, że potrafisz to zaakceptować. Nie powinnam była się wtrącać...

- Dlaczego to mówisz?

- Przecież widzę, że jesteś nieszczęśliwa. - Fay była wyraźnie zakłopotana. - Podejrzewam, że zniechęciła cię wiadomość, że Samuel nie może mieć dzieci...

Erin zerwała się na równe nogi. Aż zatrzęsła się z gniewu.

- Fay, w ogóle nie pomyślałam o dzieciach. Najważniejsze było dla mnie to, że poznałam przyczynę jego bólu. Ucieszyłam się, że jest zdrowy. To on nie może pogodzić się z myślą, że nie będzie miał potomka. To on nie wierzy, że nie opuściłabym go, gdyby był chory. Wiem, że boleśnie to przeżył, że cierpiał, ale on się myli, sądząc, że postąpiłabym jak Frances. Szukam człowieka, który będzie mnie kochał i potrafi mi zaufać.

Fay bez mrugnięcia okiem wysłuchała tyrady Erin.

- Za chwilę zaczyna się twój program. Zejdź do pokoju dla personelu. Już tam na ciebie czekają ze skromnym poczęstunkiem. Jesteś dziś naszym honorowym gościem.

Erin spodziewała się jakiegoś komentarza, ale Fay nie miała nic więcej do powiedzenia.

- Przyjdziesz?

- Tak - odparła pielęgniarka. - Za chwilę. Muszę jeszcze coś załatwić. Idź już.

Rozdział 11

W pomieszczeniu dla personelu odbywał się istny bankiet. Wszystkie stoły były nakryte szpitalnymi prześcieradłami i każdy, naprawdę każdy, przyniósł coś do jedzenia: chipsy, popcorn, zapiekankę, ciastka, napoje, a nawet wino i piwo z myślą o tych, którzy nie byli na dyżurze. Ktoś podał Erin plastikowy kubeczek napełniony po brzegi tanim winem.

- Zdaje się, że będę musiała zamówić taksówkę - zażartowała.

Pomimo przykrości, jakie ją ostatnio spotkały, poczuła, że jest jej dobrze wśród tej gromady dziwaków, którzy umieli troszczyć się zarówno o pacjentów, jak i o siebie nawzajem. Bywali wredni i stronniczy, lecz chwilę później potrafili zdobyć się na współczucie i bezgraniczną opiekuńczość. Utwierdziło ją to w przekonaniu, że jej decyzja o podjęciu pracy pielęgniarki jest słuszna.

- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że dużo ryzykujesz, oglądając ten program w naszej obecności? - zagadnęła ją roześmiana Vicki. - Jeśli film się nam nie spodoba, możesz wylądować w gipsowni.

Erin uniosła brwi.

- Możemy cię skazać na zagipsowanie od stóp do głów. I przez parę godzin nie będziemy mogli znaleźć piły do gipsu.

Uwaga ta wywołała ogólną radość. Erin natomiast po raz kolejny dziękowała Bogu, że nie uległa namowom Marka, by pokazać puste szpitalne łóżka.

Gdy zgasło światło, poczuła, że się denerwuje, mimo że wielokrotnie widziała cały materiał i wiedziała, że nie czeka ją żadna niespodzianka. Rozejrzała się po sali, szukając wzrokiem Fay i Samuela. Najwyraźniej coś zatrzymało Fay, a Samuel... Stanął jej przed oczami jego obraz: siedzi na pogrążonym w mroku tarasie i rozmyśla o matce, ojcu, Frances i o niej, Erin. Przez moment miała ochotę wymknąć się i pobiec do baru, by go pocieszyć, ale intuicja podpowiadała jej, że nie jest to właściwe posunięcie. To Samuel musi przyjść do niej.

Film już trwał. Erin w kremowym kostiumie zapraszała telewidzów, by wraz z ekipą spędzili całą dobę na oddziale nagłych wypadków. Wypielęgnowana dłoń, zdecydowanie nie jej, otworzyła drzwi na oddział.

W tej samej chwili skrzypnęły drzwi do sali. Kątem oka dostrzegła Fay i Samuela. Pielęgniarka bez zbędnych ceremonii rozsiadła się na kanapie. Samuel skromnie stanął pod ścianą. Przez cały pokaz ani razu na nią nie spojrzał.

Przez godzinę wszyscy jak zaczarowani patrzyli na film. Wraz z nią odbywali magiczną podróż: od drobnych skaleczeń po śmiertelne urazy, przedstawiane w bardzo kulturalny sposób. Autorka reportażu pokazała również zabiegany personel, nastroje zmieniające się jak w kalejdoskopie, łzy i zabawne sytuacje. Uwieczniła na taśmie wszystko i wszystko wyjaśniała.

Pod koniec filmu pojawiło się ujęcie Jeremy'ego, który żegna się z Erin i wychodzi ze szpitala. Zegar pokazywał wtedy siódmą. Widzowie znowu ujrzeli Erin w kremowym kostiumie.

- Oto koniec mojej wizyty w szpitalu. Jeśli słuchają państwo wiadomości lub czytają gazety, zdają sobie państwo sprawę, że w chwilę po wyłączeniu kamery lekarz, który na filmie ratuje bezcenne życie, sam uległ bardzo poważnemu wypadkowi. Personel, który jeszcze chwilę wcześniej wraz z nim opiekował się chorymi, niespodziewanie musiał zaopiekować się nim. To wydarzenie na zawsze zostanie w mojej pamięci. Wszyscy narzekamy, że w szpitalach jest za mało personelu, że trzeba długo czekać na szpitalne łóżko. Mam jednak nadzieję, że udało mi się pokazać państwu ofiarność personelu medycznego. Pamiętajmy wszyscy, jak kruche jest ludzkie życie. Nie zapominajmy też o tych pełnych poświęcenia ludziach, którzy nieodmiennie podejmują trud jego ratowania.

Gdy znajoma już, zadbana kobieca dłoń zamknęła szpitalne drzwi, w sali zapanował entuzjazm.

- Niesłychane! - Vicki przekrzykiwała kolegów. - Nie miałam pojęcia, jak dobrze się spisaliśmy!

- Muszę schudnąć - oznajmiła Louise, nakładając sobie kolejny kawałek ciasta. - Zaczynam w poniedziałek - wyjaśniła.

Gwar ucichł, gdy Samuel stanął pośrodku pokoju.

- Wiecie doskonale, że byłem przeciwny obecności kamer na oddziale - zaczął. - I mimo że ten reportaż jest wspaniały, będę miał takie same zastrzeżenia, jeśli za tydzień dyrekcja ponownie zwróci się do mnie z podobną propozycją. Ten sukces jest wyłącznie zasługą Erin. Zdaję sobie sprawę, że mogła przedstawić nas w zupełnie innym świetle. To, że jesteśmy dzisiaj tacy szczęśliwi, zawdzięczamy jej niezależności. Wznieśmy toast za pomyślność Erin Casey.

Oczami pełnymi łez powiodła po zebranych.

- To ja powinnam wam dziękować. Miejmy nadzieję, że w jakiś sposób wasz oddział skorzysta na tym reportażu. Dziękuję wam z całego serca.

Do pokoju wpadła Jenny.

- Mamy zawał!

Zespół dyżurujący rzucił się do drzwi, a ci, którzy skończyli pracę, zbierali się do wyjścia. Erin szukała wzrokiem Samuela. Zapewne zajmuje się nowym pacjentem lub towarzyszy matce. Kilka osób zaczęło sprzątać ze stołu, lecz Fay je ofuknęła.

- Zostawcie to. Przyda się nocnej zmianie. - Gdy zostały same, odezwała się do Erin: - Świetna robota. Możesz być z siebie dumna. Drzwi do kariery stoją przed tobą otworem.

Erin potrząsnęła głową.

- Być może. Ale postanowiłam zostać pielęgniarką. - Z niepokojem czekała na reakcję Fay, ale ta tylko się uśmiechnęła.

- Będziesz wspaniała. Służę wszelką pomocą.

Zapadła cisza. Po dłuższej chwili Fay odezwała się:

- Źle cię oceniłam. Przepraszam.

- O co ci chodzi?

- Powinnam wyczuć, że nie jesteś taka powierzchowna, żeby uciekać od Samuela, wiedząc... No wiesz...

- Teraz to już nie ma znaczenia. - Erin posmutniała.

- Uznał, że nie będzie sobie mną głowy zawracał.

- To znaczy, że oszalał - stwierdziła Fay. - Pamiętasz, jak ci się przyznałam, że tylko dwa razy dałam się ponieść nerwom? No więc godzinę temu stało się to po raz trzeci. I niczego nie żałuję.

- Dziękuję ci, Fay. Naprawdę. Dziękuję za wszystko.

- Wzruszenie nie pozwalało jej mówić.

Ruszyła do wyjścia. Na wahadłowych drzwiach zauważyła swoją dłoń. Kościstą, bladą, z obgryzionymi paznokciami. Doskonała ilustracja jej aktualnego stanu ducha. Należałoby pójść do manikiurzystki.

- Erin...

Z mroku korytarza wyłoniła się sylwetka Samuela.

- Chciałem z tobą porozmawiać po filmie, ale dostałem wiadomość, że mama zapadła w śpiączkę.

Chciała go pocieszyć, ale przecież on sam uznał, że ta rola jej nie przysługuje.

- Przez cały wieczór wysłuchuję, jaki ze mnie idiota. Nie przyszło mi do głowy, że wszyscy o nas wiedzą.

- Może wymknęło mi się coś w rozmowie z Fay.

- Nie tylko od Fay, chociaż to ona najbardziej zmieszała mnie z błotem.

- Ktoś inny? - zdziwiła się.

- Jordan. I twoja siostra.

- Jordan? Wydawało mi się, że jemu to się nie podoba. Anna? Myślałam, że śpi.

- Obudziła się na pięć minut. I wierz mi, to wystarczyło. Nie podejrzewałem jej o taką elokwencję.

- Anna nie zna szczegółów. - Erin była zażenowana.

- Pani Foster też ich nie zna. Ale i ona dorzuciła swoje pięć groszy.

- Matka Jeremy'ego?!

- Podejrzewam, że udawała, że śpi, kiedy rozmawialiśmy. Pamiętaj, Erin, zanim zapiszesz się na kurs pielęgniarski, że tam, gdzie drwa rąbią, wióry lecą. Jeśli zanosi się na coś ciekawego, wobec braku faktów najlepsze są domysły. Nasz „romans" narobił więcej szumu niż twój reportaż.

- Przepraszam. Nie chciałam narażać cię na niezręczne sytuacje. Ale niedługo sprawa ucichnie, jak tylko Anna i ja opuścimy szpital. Wkrótce będzie po wszystkim. - Patrzyła na swoje dłonie, na buty, na podłogę. Byle nie na niego.

- Nie chcę, żeby było po wszystkim.

Nie podnosiła wzroku, bojąc się, że się przesłyszała. Zauważyła, że lakier na palcu lewej stopy brzydko odprysnął. Warto by też pójść do pedikiurzystki.

- Chcę, żeby mówiono o nas dzisiaj i zawsze. I to jak najwięcej. Chociaż znamy się tak krótko, nikt nie był mi bliższy niż ty. Wiem, że zachowałem się skandalicznie, że cię zraniłem, i dlatego proszę cię o przebaczenie. Kocham cię, Erin. Próbowałem cię chronić.

Patrzyła mu prosto w oczy.

- Przed czym?

- Nie chciałem, żebyś mnie pokochała.

- Nigdy by ci się to nie udało. - Pogładziła go po policzku. - Zakochałam się w tobie w tej samej chwili, kiedy zobaczyłam cię na korytarzu w dyrekcji. I nic tego nie zmieni. - Kurczowo chwycił jej dłoń, jakby to z niej mógł czerpać potrzebną energię. - A jeśli okaże się, że nie mogę dać ci dzieci?

- Popatrz na mnie, popatrz. A jeśli to ja nie będę mogła ci ich dać? A jeśli zginiemy pod kołami karetki? To nie jest wykluczone. Miałeś już okazję zobaczyć, jaka bywam roztrzepana.

Na jego wargach pojawił się cień uśmiechu.

- Niewiadomych są tysiące, a tylko jedno jest pewne: nasza miłość - ciągnęła. - Dzięki niej ze wszystkim sobie poradzimy. Wierz mi, Samuelu.

Odpowiedział jej jednym z najsłodszych pocałunków.

- Muszę zajrzeć do mamy. Pójdziesz ze mną? Nie chcę sam jej tego mówić.

- Z przyjemnością. - Wzięła go za rękę.

- Wiem, że pewnie nic z tego do niej nie dotrze, ale bardzo chciałbym jej o nas opowiedzieć.

- Już ją o tym poinformowałam - rzuciła od niechcenia. - Chodźmy. Powinniśmy być przy niej.

- Jak to? Kiedy u niej byłaś? - Stanął jak wryty.

- Dzisiaj po południu. - Ponagliła go, szarpiąc go za rękaw. - Z mojego horoskopu wynikało, że muszę jak najprędzej zwierzyć się ze swoich trosk i nie wolno mi przegapić szansy. Wobec tego poszłam do niej i powiedziałam jej, żeby się nie martwiła, oraz że uparłam się zostać twoją żoną. - Zerknęła na niego kątem oka.

- Erin, czy ty mi się właśnie oświadczyłaś?

- Chyba tak. - Sama była zdziwiona. - Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Nie jesteś aż taki staroświecki.

- Czy twój horoskop przewidział również miłość od pierwszego wejrzenia oraz błyskawiczny ślub?

- Nie w tym piśmie, które dzisiaj czytałam, ale jestem pewna, że w paru innych coś takiego by się znalazło.

Przed drzwiami oddziału mocniej chwyciła dłoń Samuela. Zanosiło się na długą, dramatyczną noc, ale za nic w świecie nie chciałaby być gdzie indziej bez tego wspaniałego, silnego mężczyzny. Nie ma powodu, by w przyszłości los ich oszczędzał, ale czeka ich także wiele dobrego. Będą razem odpierać wszelkie burze.

Wszystko jest w rękach przeznaczenia, pomyślała.

EPILOG

- Jest ciągle bardzo żółta.

Samuel nie od razu odpowiedział, za to delikatnie obydwie pocałował.

- Nic jej nie jest. - Przysiadł na brzegu łóżka Erin.

- A jeśli to coś poważniejszego? - Nie dawała za wygraną. - W jednym z moich podręczników pielęgniarstwa...

- To jest zwyczajna żółtaczka. Jeśli moje zdanie się nie liczy, zaufaj pediatrze. Krew ma w porządku i nawet nie potrzebuje naświetlań. Nie chciałbym się wymądrzać...

- Znowu - jęknęła.

- Jako studentka pierwszego roku pielęgniarstwa, na dodatek nieco zapóźniona, musisz uwierzyć konsultantowi, że Grace Patricia Donovan jest doskonała. Nie masz najmniejszego powodu do obaw. Wolę nie myśleć, co będzie, kiedy przyjdzie pora na twój kurs pediatrii. Będę musiał pochować wszystkie podręczniki, bo wykryjesz u niej wszystkie możliwe choroby.

- Na razie zrobię sobie przerwę w nauce. - Popatrzyła na swą maleńką córeczkę. - Wiem, mówiłam, że tylko na jeden semestr, ale teraz, kiedy już tu jest, to całkiem inna sprawa. Prawda, że śliczna?

- Najśliczniejsza w świecie - przyznał. - Nie mogę się doczekać, kiedy zabiorę was do domu.

Przytuliła dziecko i przymknęła oczy. Dom, rozmarzyła się. Już zamierzali go sprzedać, wywiesili nawet odpowiednią tablicę w ogrodzie. Lecz widząc jej smutek, Samuel wycofał ofertę od agenta. Mogła teraz oczami duszy oglądać swój ukochany ogród - pełen marzeń o przyszłości, zamiast duchów przeszłości. Widziała tam roześmianą, szczęśliwą, małą Grace i dziecko Anny, które już było w drodze, oraz jej przyszłe rodzeństwo.

- A to od kogo? - zdziwił się Samuel, podnosząc z podłogi ogromnego różowego zająca.

- Wyobraź sobie, że od Jeremy'ego. Był tu przed chwilą. Wygląda bardzo dobrze. Co dziwniejsze, zachowywał się wzorowo: pytał, jak się czuję, co u ciebie słychać, ile waży mała. Musiałam z niego wyciągać, żeby powiedział coś o sobie. Bardzo się zmienił. - Popatrzyła zdziwiona na Samuela, który nagle się roześmiał. - Co w tym śmiesznego?

- Przynoszę ci ciekawą ploteczkę.

- Mów.

- Moje sprawdzone, zaufane źródło informacji...

- To znaczy Fay.

Przytaknął.

- ... donosi, iż niejaki Jeremy Foster bardzo interesuje się swoją nową stażystką. Sprawa wygląda poważnie.

- Nie znasz się na plotkach, Samuelu. To tylko dowód, że Jeremy wraca do formy. Dobrze, że tu się nic nie zmieniło.

- Skoro nie dasz mi dokończyć... - Sięgnął po gazetę.

- Mów natychmiast!

Tak powoli ją odkładał, że Erin omal nie wyskoczyła z łóżka.

- Tym razem jednak jest pewna różnica...

- Bo to jest mężczyzna!

- Znowu zaczynasz? - roześmiał się. - Mnie też kiedyś podejrzewałaś o to, że jestem gejem. Nie, to nie jest mężczyzna. Otóż owa stażystka jest w szóstym albo siódmym miesiącu ciąży.

- Żartujesz.

- Nigdy w życiu. Nie podejrzewałem, że kiedyś właśnie z Jeremym będę dyskutował o wyższości pieluszek z tetry nad jednorazowymi. Ale cóż, są sprawy, o których nawet filozofom się nie śniło.

W tej chwili mała Grace, czując się osamotniona, zapłakała głośno. Erin pochyliła się nad nią. Pochłonięta karmieniem, zapomniała o Jeremym i całym bożym świecie.

Samuel z dumą i miłością patrzył przez łzy na swoją piękną żonę i córeczkę.

- Są sprawy, o których nawet filozofom się nie śniło - powtórzył.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
224 Marinelli Carol Ostatni reportaż Erin
Marinelli Carol Ostatni reportaz Erin
Carol Marinelli Ostatni reportaż Erin
Marinelli Carol Kolory miłości
Marinelli Carol Zauroczenie
Marinelli Carol Własny kawałek raju(1)
(tom 40) Marinelli Carol Umowa z miliarderem
Marinelli Carol Ślub w Las Vegas
250 Marinelli Carol Ordynator i praktykantka
Marinelli Carol ĹĽona sycylijczyka
Marinelli Carol Pielęgniarka z Australii
426 Marinelli Carol Nieprzespane noce
Marinelli Carol Zauroczenie
0605 Marinelli Carol Podróż do Hiszpanii
059 Marinelli Carol Biznesmen i dziennikarka
Marinelli Carol Miliarder i pielęgniarka
Marinelli Carol Miliarder i pielęgniarka

więcej podobnych podstron