Obcy 4 Przebudzenie


OBCY PRZEBUDZENIE

A. C. Crispin

WERSJA ELEKTRONICZNA v.1.0.b

0x01 graphic

v.1.0 [8.XI.2000] POINT RELASE

Tekst zoony w cao z nadesanych kawaków. W odrónieniu od ALIENS i ALIEN3 gdzie osobicie dokonywaem finalnych poprawek przy tym projekcie ograniczyem si do nadzoru i „opieki” nad caoci. Finalnego sprawdzenia tekstu i poprawiania wszelkich literówek i brakujcych przecinków podobnie jak w przypadku „ALIEN”podj si SUCHY. Poniewa nie dysponowa on oryginaem nie by w stanie dokona drobnych poprawek w postaci wstawienia pustego wiersza dzielcego co poniektóre rozdziay na mniejsze czci - niemniej tekst powinien by kompletny i nie powinien zawiera jaki racych bdów. Pomimo próby nadania caoci wygldu ksikowego oryginau wygldu moe prezentowa si do dziwnie. Ale co tam - daje si czyta a to najwaniejsze!

a) - Tekst w formacie „doc” dla Microsoft® Word 2000

b) - Tekst w formacie „doc” dla Microsoft® Word 6.0

KRÓTKI WSTP:

Nowelizacj filmów z obcym autorstwa Alana Dean'a Foster'a kupiem w 1992 roku zaraz po tym, gdy si ukazay. Wydao je wydawnictwo ALFA, kosztoway 34 000 z sztuka. Dzi po wielu latach moje egzemplarze rozpady si na pojedyncze kartki, wydawnictwo zdaje si pad - od dawna nie widziaem adnej wydanej przez nich ksiki, a rzeczy, które ukazaa si w niewielkim zdaje si nakadzie jest nie do dostania (wielokrotnie rozgldaem si za nimi po antykwariatach i giedach). Std te zainspirowany podobnymi "akcjami" podejmowanymi przez fanów filmu za granic wskrzeszajcych w formie elektronicznej róne rzeczy (przewanie gry planszowe) zwizane z filmem postanowiem przenie je na nonik elektroniczny a owe multimedialne "wydanie" wzbogaci w zdjcia i wavy z filmu - oczywicie jest to przedsiwzicie nieoficjalne, nie komercyjne, robione dla wasnej zabawy i satysfakcji! - Taki tekst umieciem na mojej powiconej obcemu stronie pod koniec 1999 roku. Zaoenie byo proste - kademu, kto zadeklarowa ch pomocy przesaem poczt ksero 10 lub wicej stron, które po wklepaniu mia odesa na mój e-mail i obiecaem przesanie mailem penej wersji tekstów, gdy tylko uda mi si j zoy. Efektem jest ten kolejny ju plik - posklejany prze ze mnie z nadesanych fragmentów.

TEKST WKLEPALI :

HICKS

EXACT

Piotr Kukawka

Daniel Cichoń

Stentor

Xenomorph

Artur

Lucyna Rogoża

Zombiak

Suchy

KOREKTA I POMOC PRZY SKADANIU CAOCI :

Suchy - BIG THANX !

COPYRIGHTS:

Myl, e jest to temat rzeka i mona powiedzie, e status tego pliku jest pó legalny - podobnie jak mp3 czy romów do gier. Pomimo to chciabym jeszcze raz podkreli, e nie chodzi tu o piractwo, czy o to, aby kto dosta ksik i mia moliwo zaoszczdzenia kilku zotych. Plik ten powsta po to, aby fani filmów z obcym, którzy nie mog jej nigdzie dosta - w adnej bibliotece, giedzie czy antykwariacie mieli moliwo przeczytania jej - rzecz jest biaym krukiem - wydana dawno i w niewielkim nakadzie. By moe kiedy powstanie „multimedialna” wersja, o której mowa we wstpie i zostanie udostpniona na moim WWW do wolnego downloadowania, na razie jest ten plik doc, który wysyam tym, którzy przekonaj mnie, e zasuguj na dostp do tych ksiek. W zwizku z tym proba o nie kolportowanie dalej tego pliku w adnej formie!

Wicej informacji o tej ksice, tym pliku, oraz o pozostaych bazujcych na filmach o obcym ksikach mona znale na „STRONA CIACHA O OBCYM” - http://www.bilbo.com.pl/~ciacho

Poniej znajduj si kompletny tekst ksiki, która w oryginalnym wydaniu liczya sobie 312 stron.

Dedykujemy t ksike

Sigourney Weaver.

Dzikujemy za stworzenie

prawdziwie kobiecej bohaterki

utworu akcji i przygody,

z któr wszystkie moemy si

utosamia.

Bd co bd pierwszym

bohaterem bya kobieta.

  1. C. Crispin

OBCY

PRZEBUDZENIE

Przeoy Robert P. Lipski

Dilmun

Warszawa 1998

Tytuł oryginału

ALIEN: RESURRECTION

Redaktor

Marek S. Nowowiejski

For the Polish edition

Copyrights © 1998 Dilmun

Copyrights © 1997 by Twentieth Century-Fox Film Corporation

This edition published by arrangment with Warner Books, INC.,

New York, New York, U.S.A. All rights reserved

Nowelization by A. C. Crispin

Based on the motion picture written by Joss Whedon

ISBN 83-86572-03-05

Ksik wydano we wspópracy z wydawnictwem MAG.

Dystrybucja:

DILMUN sp. z o. o., Warszawa, tel 0-601 755 128

Skad: RHD s.c. Wrocaw, tel. 0-601 706071

Druk: DELTA s.c., Wrocaw. Tel 0-602 702 720

PROLOG

To obcy!

Vincent Distephano drgn mimo woli i odskoczy. Jak do cholery to co zdoao dosta si tutaj, do rufowej kapsuy dowodzenia? Znieruchomia, wpatrujc si ze zdumieniem w dziwaczn istot.

Jej oczy wydaway si olbrzymie, nieproporcjonalne w porównaniu z reszt wyduonej, znieksztaconej gowy. Wskie, eliptyczne tczówki zdaway si zakrzywia wokó renic - widomy znak pozaziemskiego, obcego pochodzenia Stwór zamruga, jego przezroczyste powieki poruszyy si tak gwatownie, e Vinnie nie by w stanie stwierdzi, czy mrugnicie zaczo si u góry, u dou, czy moe nawet po bokach. Prawd mówic powieki byy w ruchu kompletnie niewidoczne. Obcy zamruga raz jeszcze, szybko dwa razy, trzy razy, poczym odwróci gow.

Czy zdawa sobie spraw z jego obecnoci?

O cholera!

Szczki stwora rozchyliy si gronie, pomidzy cienkimi wargami rozcigny si grube nitki liny, ciekajcej wolno po niebezpiecznie ostrych, spiczastych kach. Tyle ich byo! Wargi zwary si ponownie, z gwatownym, ale cichym warkotem i stwór ruszy wolno do przodu.

Vinnie zmusi si do pozostania w bezruchu, podczas gdy szczki stwora otworzyy si wolno i zamkny, ociekajc gst, lepk lin.

Jeeli jeden z tych stworów dosta si tu, na dó, pomyla, to moe ich by wicej. Moe nawet cay cholerny rój. Skd one si w ogóle wziy? Jak dostay si na pokad?

Jakie to ma znaczenie? Ten stwór by z nim tu i teraz, i tylko to si liczyo. Obcy podszed bliej i zatrzyma si, jego ruchy byy szybkie, owadzie, ogon koysa si jak sensor. Czy stwór go w ogóle widzia? Czy wiedzia o jego obecnoci, w kapsule dowodzenia? Czy wielkie oczy byy funkcjonalnymi narzdami wzroku, czy moe istoty tego gatunku wyczuway poywienie oraz swoje ofiary dziki wiatu bd wraeniom niedostpnym czowiekowi? A moe miay bardziej wyczulone receptory ruchu i wchu anieli wzrok?

Cudaczna, wyduona gowa obcego przekrcaa si z boku na bok, jakby istota usiowaa zbada cae otoczenie. Mnóstwo mrugajcych wiateek i wielobarwne ekrany konsoli dowodzenia z pewnoci j rozpraszay. Moe ruch konsoli sprawi, e nie wyczuje

Vinni'ego. Szczerze na to liczy. Przekn lin.

I wanie wtedy zamigota jeden z ekranów obserwacyjnych, obrazy zmieniay si tak szybko, e obcy z zainteresowaniem odwróci gow.

Na jednym z ekranów ukazao si nagle zapierajce dech w piersiach zblienie Plutona, nad którego powierzchni unosi si statek; jeden z maych gejzerów znajdujcych si na planecie rzygn w przestrze strug pynnego azotu. Jasno lodowych pasm Plutona, mimo e upstrzonych tu i ówdzie ciemnoczerwonymi plamami, stanowia uderzajcy kontrast z czerni kosmosu. Stwór pokrci gow z boku na bok, obserwujc aktywno planety. Moc gejzeru osigna apogeum, bezgony sup pynnego azotu podniós si na maksymaln wysoko. Obraz na ekranie nabra ostroci, nastpio jeszcze wiksze zblienie. W odpowiedzi obcy zupenie odwróci si od Vinnie'ego i byskawicznie, jak pajk, pomkn w stron ekranu.

Teraz! Szybko! Póki nie patrzy! Rusz si!

Vinnie, dobrze wyszkolony onierz, któremu wpojono umiejtno natychmiastowego reagowania w nagych sytuacjach, wyrzuci rk do przodu, jego palec wskazujcy wyprostowa si, wypry i...

Pac!

Mam ci, sukinsynu!

Uniós rk, ogldajc rozgniecione szcztki obcego owada przylepione do czubka palca wskazujcego. Ciekawe, co to byo za cholerstwo. Pokrci gow zdegustowany. Genera Perez wciekby si, gdyby si dowiedzia, e w nieskalanych, czystych a do przesady wntrzach jego statku Auriga znalaz si jaki obcy robal. I to gdzie! W rufowej kapsule dowodzenia! Czy by tylko jeden taki owad, czy moe szwendao si tu ich wicej? Wystarcz tylko dwa, eby pojawi si tysic. Do licha, czasami, w przypadku niektórych obcych gatunków wystarczy tylko jeden.

Wci przygldajc si rozgniecionemu insektowi, mody onierz dopi mleczny koktajl razem z grudkami na dnie. Stary wciekby si równie mocno, gdyby wiedzia, e podjadasz na subie, chopie. Vinnie umiechn si. Taaa, genera Perez by subist, ale Vinnie spóni si na niadanie i wiedzia, e nie wytrzyma do obiadu, jeeli nie wemie czego na zb. Siedzenie w kapsule dowodzenia byo chyba najnudniejsz rzecz na caym statku. Gorsze mogo by tylko siedzenie w kapsule z pustym odkiem.

Zgniót mikki kubek i woy do kieszeni, po czym wyj somk i szturchn ni resztki owada. Wci widzia t wyduon gow i mae acz gronie wygldajce zby.

Be! Ale ty brzydki. No wic jak dostae si na pokad? Pewno razem z którym z „nieoficjalnych” adunków generaa z jakiej zabitej deskami pogranicznej kolonii. Nie ebym mia albo chcia to wiedzie! Skoro jeste onierzem pracujcym w cile tajnej bazie orbitujcej wokó rodka grawitacji Plutona i Charona - w tej pieprzonej czarnej dziurze - masz si o nic nie pyta i nic nie mówi.

Jedyne czego nauczy si Vinnie podczas rocznej, zdajcej si nie mie koca suby na pokadzie Aurigi, to e przydzia do cile tajnej bazy moe okaza si najbardziej nudnym, przekltym dowiadczeniem podczas suby wojskowej. Nic tu si nie dziao, absolutnie nic! Nigdy. A to za spraw generaa Pereza stale urzdzajcego jakie inspekcje i wymagajcego aby wszystko byszczao i byo dopite na ostatni guzik. Kady element wyposaenia musia by doskonay, nowiutki, wypolerowany i musia dziaa z idealn precyzj. Nie wydarzya si ani jedna awaria, która mogaby zabi nud.

Có, za trzy miesice Vinnie'ego ju tu nie bdzie. A jeli zakoczy udanie swój pobyt w cile tajnej bazie, bdzie móg przebiera w propozycjach.

Na pewno wybior sobie co z wikszym biglem. Jakie miejsce gdzie nie bdzie si zdycha z nudów. Moe placówk na Rigielu. Tam bywa gorco. To miejsce dla prawdziwych facetów. Nie jak to nudne zadupie tutaj.

Raz jeszcze przyjrza si insektowi, rozdzielajc szcztki kocem somki. Fakt, e Auriga przegrywaa wojn z owadami, by przynajmniej absurdalnie mieszny.

Vinnie nie by przyzwyczajony do ogldania w kosmosie owadów. Naturalnie wojsko przywyko ju, e wszdzie dokd si udawao, zabierao ze sob robactwo i przeróne gryzonie, poczwszy od szczurów i pche w adowniach i pomieszczeniach do przechowywania prowiantu na pokadach starych, drewnianych okrtów, poprzez przewiezienie w skrzyniach z ywnoci, broni i towarami na wyspy poudniowego Pacyfiku brzowego wa drzewnego, co byo przyczyn zagady caych gatunków ptaków w wieku dwudziestym, po niemal zgubn w skutkach inwazj karaluchów z rzekomo sterylnych, zamykanych próniowo pojemników z ywnoci, które dostarczono do pierwszej marsjaskiej kolonii we wczesnym okresie podboju kosmosu. Na szczcie warunki panujce w wikszoci adowni towarowych zdecydowanie nie sprzyjay maym szkodnikom, tote w dzisiejszych czasach problem ten by niewielki.

Ale z Aurig byo inaczej. Wziwszy pod uwag komary, które ucieky z laboratorium po jednym z pierwszych eksperymentów i pojawiy si odtd w najdziwniejszych miejscach, pajki, które pokazay si bezporednio po otrzymaniu przez Pereza jednej z jego „nieoficjalnych” przesyek i od czasu do czasu obcego insekta jak ten, którego przed chwil rozgniót na miazg, ten ogromny statek kosmiczny wydawa si jednym wielkim azylem dla wszelkiego rodzaju szkodników, insektów i robactwa. Zupenie jakby nisze formy ycia upary si, aby udowodni generaowi Perezowi, e niezalenie od tego jak wielk jest w armii szyszk i jak wane s cile tajne operacje, które nadzorowa tu, na obrzeach Ukadu Sonecznego, mimo wszystko wci nie jest w stanie kontrolowa Matki Natury. Vinnie umiechn si.

Zbierajc wci jeszcze ociekajce posok i lin resztki owada do plastykowej somki, Vinnie zastanawia si, czy powinien donie o tej „obserwacji”. Takie byy zasady generaa. Obecno nieproszonych goci na pokadzie jego nieskazitelnie czystego, doskonaego statku doprowadzaa Starego do szalestwa. Zawsze pragn, eby owady chwytano ywcem w celu „sklasyfikowania”, aby mona byo ustali ich pochodzenie. Vinnie pomyla o wicej si z tym papierkowej robocie, dochodzeniu i idiotycznym wrcz baaganie z powodu jakiego robala.

Spojrza na koniec somki.

Pieprzy to!

Kierujc somk w stron nienagannie czystego iluminatora kapsuy dowodzenia, dmuchn z caej siy, wystrzeliwujc z rurki resztki owada. Trafi prosto w iluminator. Szcztki insekta rozbryzny si po przezroczystej powierzchni, przywierajc do niej jak owad na szybie terenowego migacza.

Vinnie rozemia si.

I to wanie, synu, jest gwodziem tej nie koczcej si zmiany.

Przeniós wzrok na konsol dowodzenia i ekrany. Wszdzie panowa spokój i cisza. Nuda, e mona zdechn. Ustaa nawet erupcja gejzeru. onierz westchn, podrapa si po ogolonej niemal na yso gowie i stara si nie patrze na zegar odmierzajcy sekundy dzielce go od koca zmiany.

Moe pojawi si jaki nowy robal, który pozwoli mu zabi nud. Prawd mówic nie móg si ju doczeka.

1.

Doktor Mason Wren szed dziarsko korytarzami o neutralnych barwach w stron gównego laboratorium. Genera Perez wezwa go w rodku niadania na specjaln odpraw i stracone na owo spotkanie dwadziecia trzy minuty kompletnie zniweczy cay plan dnia naukowca. Na szczcie Wren móg liczy na swoj ekip, która bya zawsze punktualna i z pewnoci rozpocza wszystkie poranne programy, sprawdzia rezultaty prac nocnej zmiany i bdzie gotowa przekaza mu dane o obecnej fazie przebiegu eksperymentu. Maszerowa szybko, sprawdzajc z przyzwyczajenia pager, który nosi na piersi. adnych wiadomoci. Ojciec - lub raczej sztuczny mski gos ogromnej, wyspecjalizowanej sieci komputerowej, która kontrolowaa system podtrzymywania ycia, funkcje badawcze i ca reszt najwaniejszych urzdze gigantycznej Aurigi - poinformowaby go, gdyby nadeszy jakie wiadomoci.

Brak wieci to dobre wieci.

Kiedy Perez go wezwa, Wren spodziewa si kopotów, problemów z nowym projektem, ale nie oto chodzio. Stary chcia po prostu pozna pewne robocze szczegóy i nie wtpi, e szef ekipy naukowców bdzie dysponowa najbardziej rzetelnymi informacjami. Miny dwa tygodnie bez nagych wezwa w rodku nocy do laboratorium i Wren by zadowolony z szybkich postpów, do jakich ostatnio doszo. Moe w kocu wyszli na prost.

Szczupy, ysiejcy naukowiec typowym dla siebie energicznym krokiem podszed do drzwi, prawie nie zauwaajc po bokach dwóch trzymajcych stra onierzy pod broni. Byli dla jak powietrze, stanowili element wystroju wntrz, jak meble czy nity w drzwiach pneumatycznych. Zdawa sobie spraw, e onierze zmieniaj si co cztery godziny, ale dla Wrena wszyscy wygldali jednakowo, mieli kwadratowe szczki, oczy patrzce gdzie w dal, oliwkowej barwy pancerze bojowe i solidnie wygldajce karabiny; zawsze byli czujni, zawsze gotowi. Czarni, biali, brzowi, mczyni, kobiety - w oczach Wrena wszyscy wydawali si identyczni. Byli onierzami. Zupakami. Piechociarzami. On i jego personel byli za lekarzami. Naukowcami. Poczwszy od najniszego rang technika a po niego samego, cay personel badawczy suy wyszym celom - szerzeniu wiedzy, rozwojowi ludzkoci, poprawieniu warunków bytowych ludzi. onierze istnieli po to, by zapewni jemu i jego zespoowi warunki bezpieczestwa niezbdne do osignicia zamierzonego celu. Wszyscy oni byli wojskowymi, ale w pojciu Wrena granica wanoci obu grup bya a nadto wyrana.

Drzwi gównego laboratorium otworzyy si przed nim bezgonie. Kiedy min dwóch onierzy, z pewnym rozbawieniem, niejako na marginesie zwróci uwag, e nie tylko wygldali identycznie, ale i uli gum w tym samym rytmie. Jak roboty. Nie, nie jak roboty. Roboty byy sporymi indywidualistami... kiedy jeszcze istniay.

Drzwi zamkny si za nim równie bezgonie, jak si otworzyy, a onierze natychmiast poszli w zapomnienie. Tak jak si tego spodziewa, by tu cay jego zespó, wszyscy wykonujcy swoje obowizki, pochonici prac w subie nauki. To laboratorium byo do tego idealnym miejscem. Kady element wyposaenia by najwyszej jakoci, kady program, kady czonek zespou najlepszym z najlepszych. Wyniki wiadczyy o ich wartoci.

Wren podszed do pierwszego stanowiska, spogldajc na niezliczone ekrany

wmontowane w konsol gówn. Zlustrowa szybko zmieniajce si wzory danych,

rejestrujc w mylach zauwaone oznaki postpu. Spojrza w bok, na doktor Carlyn Williamson, a ta umiechna si do niego.

- Wci mamy fundusze, doktorze Wren - rzeka, wyranie zadowolona.

Odpowiedzia z umiechem.

- Niezy sposób na rozpoczcie nowego dnia, Carlyn.

Przeszed do drugiego stanowiska i skiniciem gowy pozdrowi znajdujcych si tam

doktorów - Matta Kinlocha, Yoshiego Watanabe, Briana Claussa, Dana Sprague'a oraz ich wychowank, Trish Fontaine. Kinley pokaza mu dwa uniesione w gór kciuki, co miao oznacza, e seria testów, które rozpoczli ubiegej nocy, zakoczya si pomylnie. Wren odpowiedzia tym samym gestem i poszed dalej. W mylach mimowolnie odnotowa podobiestwo w ubiorze jego i zespou - wszyscy mieli na sobie kombinezony lub wojskowe panterki, a na nich nieskazitelnie biae lekarskie kitle. Zastanawia si, czy Perez ma takie same problemy z rozrónieniem jego ludzi, jak on, Wren, z rozrónieniem onierzy generaa.

Kiedy Wren zakoczy obchód i stwierdzi, e wszystko postpuje zgodnie z planem, co w jego mniemaniu wydawao si niemal zbyt pikne, eby mogo by prawdziwe. Podszed w kocu do inkubatora.

Doktor Gediman, mody, ciemnowosy, gorliwy wspópracownik czeka na niego z takim przejciem, e Wren prawie spodziewa si, i tamten zacznie lada moment przestpowa z nogi na nog. W gruncie rzeczy wcale mu si nie dziwi. Wszystko co ujrza dzi rano, wiadczyo, e realizacja planów postpuje nadspodziewanie dobrze. Jednak po tylu porakach, których dotd dowiadczyli, Wren nie spieszy si z okazywaniem zadowolenia. Wci mogo im si nie uda. Sabych punktów byo zbyt wiele.

- Czekae na mnie - rzek do wspópracownika.- Doceniam to.

Gediman skin gow.

- Miaem co robi. Czy jeste gotów, eby j wreszcie zobaczy?

Wren stara si nie okazywa niezadowolenia. Nie podobao mu si, e Gediman objawia skonnoci do personalizacji okazu. Nie uznawa tego za przejaw profesjonalizmu. Jednake Gediman by tak dobrym pracownikiem, tak twórczym i oddanym eksperymentowi, e Wren postanowi to przemilcze.

- Naturalnie - odpar - obejrzyjmy nasz okaz.

Gediman wystuka waciw sekwencj na konsoli, po czym obaj mczyni przez chwil obserwowali strumie danych, pojawiajcych si na niewielkim ekranie nad inkubatorem. Wysoki metalowy walec wyregulowa swoj temperatur, kiedy lodowate opary zostay usunite. Powoli mechaniczna zewntrzna metalowa powoka obrócia si i podniosa w gór, a pod sufit, gdzie znieruchomiaa. Metalowa obudowa otworzya si automatycznie, ukazujc znajdujc si pod ni mniejsz komor kriogeniczn, mierzc okoo metra dugoci i pó metra rednicy.

Wren przyjrza si danym. Informacje o rozcigoci i postpach inkubacji, komponentach chemicznego czynnika wzrostu elektrycznej stymulacji komórek i tak dalej, przesuway si na ekranie, stale uzupeniane o najwiesze dane.

- Oto i ona! - rzek pógosem Gediman.

Syszc ten ton, Wren odwróci si ku niemu. Oczy Gedimana byy rozszerzone, wyraz twarzy peen nadziei, jak u ojca, który po raz pierwszy widzi swego potomka. Wren ucieszy si. Pod wieloma wzgldami to rzeczywicie byo dziecko Gedimana. Wren, Gediman, Kinloch, Clauss, Williamson, wszyscy pracownicy laboratorium byli rodzicami okazu i Wren nakania ich, by czuli si jego wacicielami. Ten rodzaj dumy posiadacza zachca do wikszego wysiku, bardziej twórczego mylenia, oddania sprawie, którego nie s w stanie zrekompensowa adne pienidze. Wren musia si umiechn.

- Spójrz na jej twarz! - rzek Gediman z wci t sam dum, przesycon niepokojem.

Wren patrzy, podczas gdy okaz wypyn spod powoki nieprzejrzystego elu, która go otaczaa, ywia i zmuszaa do dalszego rozwoju. Pocztkowo wydawa si nie uksztatowan szar bry. Skulony w klasycznej pozycji podowej - ju sam ten fakt jest cudem wród osigni naukowych - podpyn bliej eby Wren móg ujrze to, co Gediman dostrzeg wczeniej.

To bya buzia dziecka, licznej, ludzkiej dziewczynki i Wren poczu, e tak jak Gedimana ogarnia go nieprzeparte podniecenie. Rysy twarzy rozwiny si na tyle, e byy rozpoznawalne, nie tylko jako rysy istoty ludzkiej, ale jako jednostki. Osoby. Wokó idealnie uksztatowanej gówki unosiy si pynnie kosmyki delikatnych, cienkich brzowych wosków, nadajc okazowi eterycznego wygldu, niczym u baniowej Maej Syrenki. Wren zamruga, otrzsajc si z zamylenia. Wprawnym okiem zlustrowa mas rónorakich przewodów, kabli i czujników rejestrujcych, przymocowanych do ciaa okazu. Wszystkie byy na swoim miejscu, realizujc wyznaczone zadania, ywic okaz, stymulujc go i nakaniajc do szybszego rozwoju, anieli przewidywaa dla natura.

Wren, nawiasem mówic, nie mia cierpliwoci do natury - z uwagi na jej powolno, skonno do omyek i niespodzianek. A on nie lubi niespodzianek. Jego zadaniem byo przewidywa posunicia natury i ksztatowa je, dostosowujc do wasnych potrzeb. Mogo si wydawa, e w kocu tego dokona. Umiechn si, jego palce niemal pieszczotliwie musny cianki inkubatora.

- Jest pikna, nieprawda? - spyta pógosem Gediman.

Wren otworzy usta, zamkn je i tylko pokiwa gow.

Z ca pewnoci rozwija si duo lepiej, ni omielalimy si przypuszcza.

Kiedy okaz odpyn od szyby, przez chwil wydawao mu si, e widzi, jak pod powiekami przesuwaj si rozwijajce si gaki oczne. Zastanawia si, czy obiekt potrafi odczuwa rónic midzy wiatem i mrokiem. Zastanawia si, czy w ogóle odczuwa cokolwiek.

Nagle zrobio si jasno; cofna si odruchowo. W wietle jeste widoczna. W wietle trudniej si ukry. Zwina si w kbek. Ciepa wilgo wkoo mówia jej, e jest bezpieczna, ale wiato obudzio w niej strach. W jej oywajcej wiadomoci pojawiy si i znikay chaotyczne senne obrazy - wizje.

Zimny komfort kriogenicznego snu.

Potrzeba chronienia wasnego potomstwa.

Sia i obecno innych, takich jak ona.

Potga jej gniewu.

Ciepo i bezpieczestwo parnej wylgarni.

Obrazy byy bezsensowne i racjonalne zarazem. Rozpoznawaa je na poziomie gbokiej podwiadomoci, nie byy czym, czego mona si nauczy. One byy czci niej. Czci tego, kim bya i czym bya. A teraz stanowiy cz tego, czym si stawaa.

Pywaa w galaretowatym, przyjemnym ciepeku, usiujc ukry si przed wiatem i odgosami. Mruczce odlege dwiki rozlegay si poza ni i w jej wntrzu. Pojawiay si i znikay - dwiki nie znaczce nic i oznaczajce wszystko.

Znów usyszaa te dwiki wewntrz, jeden by znacznie silniejszy od innych. Zawsze go suchaa. I tak bardzo staraa si go zapamita. Usyszaa szept...

„Mamusia zawsze mówia, e tak naprawd potworów wcale nie ma. Ale przecie one istniej.”

Gdyby tylko wiedziaa, co to znaczy. Moe, kiedy...

Przez chwil Wren pozwoli sobie na odrobin nadziei i chwil marzenia. Wybieg mylami w przyszo. W gazetach pojawi si artykuy. Publikacje. Ksiki. Nagrody. A to zaledwie pocztek.

Pód pywa, obracajc si wewntrz wypenionego elem inkubatora, a Wren musia przyzna, e Gediman mia racj. By pikny. Doskonay okaz...

Wanie odwróci si do niego plecami i wygity w uk krgosup uderzy w szyb. I wtedy Wren dostrzeg co, czego wczeniej nie byo.

- Zauwaye to? - zwróci si rzeczowo do Gedimana, zachowujc niewzruszony ton gosu.

- Co...? - wykrztusi Gediman, po czym przyjrza si bacznie plecom okazu.

- O, tutaj. - Wren wskaza cztery wyrostki po obu stronach krgosupa. - Spójrz na te narole. Cztery. Dokadnie tam, gdzie powinny si znajdowa rogi grzbietowe.

Gediman na ich widok zmarszczy brwi.

- Sdzisz, e to oznaka, i pojawi si kolejne deformacje?

Wren pokrci gow.

- Bdziemy je starannie obserwowa. Mog by pierwsz oznak uszkodzenia embrionu.

- Nie! - westchn ciko Gediman.

- Nie martwmy si zawczasu. Jeli bdziemy mieli szczcie, okae si, i to tylko szcztkowe narole. Jeeli tak, bdzie mona je usun.

Gediman wydawa si zmartwiony, jego wczeniejsza rado prysa.

Wren poklepa go po plecach.

- Ten okaz bije na gow wszystkie, które wyhodowalimy dotychczas. Zaczynam wierzy, e teraz si uda. Ty te powiniene pozwoli sobie na odrobin nadziei wzgldem niego.

Jego wspópracownik umiechn si raz jeszcze.

- Dotarlimy do obecnego etapu i jak dotd radzi sobie cakiem niele. Mam nadziej, e si nie mylisz, doktorze.

Ja równie, pomyla Wren obserwujc okaz. Mia nadziej, e natura nie zadrwi z niego kolejny raz.

Miesic póniej Wren i Gediman ponownie stanli przed inkubatorem. Ten pojemnik by duo wikszy od pierwszego, mierzy prawie trzy metry dugoci i metr w obwodzie. Okaz wielkoci dziecka, który pywa w pierwszym walcu niczym korek, wyrós i rozkwit do tego stopnia, e niemal w caoci wypenia obecny pojemnik.

W laboratorium panowaa atmosfera radosnego oczekiwania. Wren mimo woli dostrzega, e jego pracownicy czsto zbliali si do inkubatora, ot tak, aby zajrze do rodka, zdumieni i poruszeni tym, czego byli wiadkami.

Tak wiele z czego tak niewielkiego. Stare próbki krwi, fragmenty tkanek ze szpiku kostnego, ledziony i pynu mózgowo-rdzeniowego. Rozproszone, rozbite DNA. Zainfekowane komórki. I oto co z tych marnych resztek powstao.

Odwróci si. Sigajce ramion, krcone brzowe wosy faloway wokó jego twarzy, od czasu do czasu przesaniajc jego atrakcyjne, rozpoznawalne ludzkie rysy. Do zacisna si w pi i rozlunia. Oczy pod zamknitymi powiekami przesuway si z boku na bok.

ni? Jakie sny moe mie to co? Czyje sny?

Wren spojrza na odczyty inkubatora. Pierwszy ekran ukazywa EKG okazu, rytm serca by regularny, sinusoidalna arytmia w normie. Dobrze bardzo dobrze.

Odwróci si w stron drugiego ekranu. Podczas gdy pierwszy by oznaczony specjaln plakietk potwierdzajc, i przedstawia odczyty dorosego eskiego okazu, a sam napis, drukowanymi literami, brzmia YWICIEL, pod drugim ekranem widniaa plakietka z napisem OBIEKT. Rytm tego serca by szybszy ni u ywiciela, wychylenia wykresu wrcz anormalne. Mimo to byo równie silne jak u ywiciela. Byo zdrowe.

Wren umiechn si. Jeszcze raz spojrza na twarz okazu - ywiciela. Bya pospna. Gdyby mia bardziej romantyczn natur, jak Gediman, pomylaby, e okaz wydaje si nieszczliwy.

Czyje masz sny? Swoje wasne? A moe twojego symbionta? Jake chciabym to wiedzie...

Doktor Jonathan Gediman nie móg uwierzy swemu szczciu. Doktor Wren pozwoli mu na prowadzenie operacji. Stojc w chodnym, sterylnym pomieszczeniu, w sterylnym kombinezonie, umyty i gotowy, manipulowa przy chirurgicznym wzierniku i w kocu ustawi go we waciwej pozycji. Tu przy nim sta równie jak on gotowy, ubrany, wyczekujcy i niespokojny doktor Wren. By z nimi równie doktor Dan Sprague. Dan pogratulowa im, kiedy Wren ogosi nowin, a jego szczere yczenia przeprowadzenia udanej operacji zagodziy nieco trawice Gedimana niepokoje.

No, w kadym razie niektóre z nich.

Wziernik by nieskalibrowany i Gediman dotkn przyrzdów kontrolnych. Urzdzenie pozwoli mu automatycznie, w zalenoci od potrzeb regulowa skal widzenia, od niewielkich powiksze a do zblie mikroskopowych, dziki czemu mia moliwo obserwacji tkanek z poziomu komórkowego.

Zaczerpnwszy gboko tchu usiowa uspokoi rozkoatane nerwy. Niemal podskoczy, kiedy Sprague nachyli si ku niemu i steryln gaz otar mu pot z czoa.

- Spokojnie, stary - doci mu Dan.

- Pocisz si jak mysz.

Gediman pokiwa gow, mylc równoczenie: Myszy si nie poc. Zamruga i skoncentrowa si. Gdyby tylko Wren nie sta tak blisko. Nawet bez wziernika Wren by w stanie wypatrzy najdrobniejsze uchybienie, najmniejsz nawet omyk. Sprague zreszt te.

Wyluzuj, Gediman, powiedzia sam do siebie. To nie twoja pierwsza operacja! To prosty zabieg. Robie podobne tysic razy.

Tak, ale nie tutaj. Nie na tym okazie.

Nie na Ripley.

Wren uywa okrelenia „okaz”, ale Gediman przesta myle o niej w ten sposób, kiedy bya jeszcze mikroskopijnym zbitkiem omiu idealnie uksztatowanych komórek.

Odwróci gow i pozwoli sobie spojrze na ni. Naprawd. Bo za grub, przezroczyst przegrod zamknitego pomieszczenia operacyjnego, oddzielajcego j od zespou lekarzy, ona oddychaa w normalnym, regularnym rytmie, pogrona w anestozjologicznym upieniu. Wygldaa na rozlunion, gdy tak leaa na stole operacyjnym - jej oczy nie poruszay si, silna szczka jakby troch zwiotczaa, wargi rozchyliy si nieco.

Gdyby nie liczne cewniki i przewody przyczone do jej ciaa pod przezroczystym, przypominajcym caun przykryciem chirurgicznym, wygldaaby jak Królewna nieka czekajca na pocaunek ksicia. Gediman obliza wargi.

Wyglda normalnie. Ot wysoka, atrakcyjna moda kobieta. Nawet oblepiajcy jej ciao owodniowy el i siny odcie skóry nie s w stanie tego zmieni.

By z niej tak bardzo dumny.

Tak wiele przesza i tak wiele ju osigna. To bdzie jej wielka chwila - jeeli on nie spieprzy wszystkiego.

Podszed do panelu kontrolnego, wsuwajc po okcie przyobleczone w rkawice rce do instrumentu chirurgicznego. Wren i Sprague obserwowali go z obu stron. Wokó zamknitej sali chirurgicznej za ochronnymi szybami zebraa si reszta zespou. Tutaj znajdowao si ukoronowanie ich mudnych wysików.

Wsun palce do czuego, przypominajcego rkawice urzdzenia sterujcego, poczu, jak zamyka si ono wokó jego doni i przedramienia, po czym delikatnie nimi porusza, aby uzyska peny kontakt.

Ostronie uruchomi sterowanie, patrzc jak mechaniczne ramiona w komorze chirurgicznej oywaj w odpowiedzi.

- Jestem gotowy - rzuci spogldajc na odczyty. Wszystko wygldao dobrze. Aktywno mózgu. Oddech. Rytm serca.

Przesun laserow pi na wysoko mostka.

- Pamitaj - wyszepta mu Wren wprost do ucha - rób to powoli, krok po kroku. Jestem tu obok. - W ten sposób chcia doda Gedimanowi otuchy, lecz efekt okaza si odwrotny.

Gediman uruchomi laser wiodc go w linii prostej, aby nacicie prowadzio ku doowi. Od poowy wysokoci mostka do punktu powyej wzgórka onowego. Spojrza na odczyty Ripley. Nie znajdowaa si w gbokiej narkozie i chcia mie pewno, e niczego nie poczuje.

- Mam to - rzek pógosem Sprague, ponownie ocierajc mu czoo.

Do zada Dana naleaa kontrola anestetyczna operowanej. Gediman ufa mu, ale...

Pierwsze nacicie zostao wykonane. Manipulujc zrobotyzowanymi klamrami, przymocowa je do brzegów rozcicia, aby rozsun na boki warstwy tkanek. Potem znów wczy laser, by dokona starannego cicia pomidzy miniami powizi, dokadnie wzdu Linia alba. Teraz kolej na otrzewn. Poszo gadko. Krwawienie byo minimalne, promie lasera natychmiastowo kauteryzowa ran. Nacicie wygldao dobrze.

- Wymienicie - szepn Wren. - wietnie, teraz ustaw pojemnik na miejscu. Ostronie... Bd gotów z pynem owodniowym...

Gediman wyprzedzi go. Da ju znak, aby dostarczono may inkubator z pynem owodniowym. Patrzy, jak pojemnik automatycznie przesuwa si i nieruchomieje obok rozcignitego sztywno ciaa Ripley, obok jej bioder i eber. Chirurg poczu, e napicie w pomieszczeniu zaczo narasta z chwil, gdy niewielki inkubator bezgonie j przesuwa si ku swemu przeznaczeniu, stan, a potem jego pokrywa uniosa si powoli.

- wietnie - powiedzia Wren. - Doskonale. Jestemy gotowi.

Gediman zagryz warg. Jego prawa do zacisna si w rkawicy kontrolnej.

W odpowiedzi na ten gest specjalnie wycieany mechaniczny chwytak przesun si na wyznaczon pozycj i ostronie, wowym ruchem wsun w miejsce nacicia, znikajc w ciele Ripley. Gediman odwróci si w stron ekranów odczytu, by obserwowa drog chwytaka wewntrz ciaa pacjentki. Manipulowa chwytakiem ostronie i z wpraw.

Kropelka potu spyna mu po czole, ciekajc ku wizjerowi, ale Sprague by na miejscu, ocierajc je gaz, usiujc zapanowa nad silnym poceniem si chirurga, który mimo chodu panujcego wewntrz pomieszczenia by mokry jak mysz.

Obserwowa chwytak i przekazywane przez biosensory barwne obrazy wntrza pacjentki. Umiechn si.

- Jest - mrukn zachwycony.

Nagroda. Cel ich wytonej pracy.

Delikatnie zacisn chwytak, a Wren zgoa niepotrzebnie wyszepta:

- Ostronie! Ostronie!

- Mam j - zamrucza Gediman, powoli wysuwajc chwytak z ciaa Ripley.

Kiedy chwytak wyszed z klatki piersiowej Ripley, wzrok wszystkich skupi si na otworze.

W specjalnie wycieanych szczypcach chwytaka znajdowaa si niewielka okrwawiona istotka podobna do embriona, której wygld znieksztacay warstewki krwi i tkanki cznej jej matki.

- Odczyty s dobre - zwróci si do niego Wren, lustrujc bioskan pasoyta.

- Te take - potakn Dan majc na myli Ripley.

Gediman praktycznie nie zdawa sobie sprawy, e reszta zaogi zbliya si do szyby, pragnc lepiej si przyjrze. Nikt si nie odezwa. Wzrok wszystkich skupiony by na tym niewielkim istnieniu...

- Przecinam poczenia - oznajmi Gediman.

- Do dziea - ponagli Wren.

Chirurg przysun do stworka urzdzenia majce przeci i przyec sze przypominajcych ppowiny przewodów czcych larw z ywicielk. Posugiwa si przecinakami szybko, wprawnie i zdecydowanie... Cztery, pi, sze! Larwa bya wolna.

Stwór nagle drgn i rozwin si na ca dugo, jakby oddzielenie od matki byo dla znakiem, e ju pora rozpocz niezalene, wasne ycie. Pora oddycha. Pora zacz rosn. Pora zacz si rozrasta.

Larwa skrcaa cae ciao, wijc si w ucisku chwytaka, zacza wymachiwa ogonem, a w kocu otworzya malekie szczki w bezgonym krzyku.

- Do licha! - zakl Sprague na widok zaciekle szamoczcego si pasoyta.

- Ostronie! rozkaza rzeczowo Wren. - Nie wypu jej. Wó do pojemnika.

Gediman ledwie dostrzegalnie pokiwa gow. Wiedzia, e istota nie ma prawa mu si wyrwa, mimo i wia si, walczya i skrcaa w ucisku chwytaka. Umieci j w zbiorniku owodniowym i wypuci dopiero wtedy, gdy pokrywa bya prawie opuszczona.

Uwolni larw i byskawicznym ruchem usun chwytak, pozostawiajc ma istot zamknit w szczelnie zapiecztowanym inkubatorze.

- Wspaniale! - wykrzykn Wren. - wietna robota, Gediman. - cisn mu rami w gecie podziki.

Chirurg wypuci dugo wstrzymywany oddech, a Sprague ponownie otar mu spocone czoo. Gediman poczu, e zaczyna si rozlunia i dopiero teraz zda sobie spraw, jak bardzo by spity przez cay czas operacji.

- Dziekuje, doktorze Wren.

Wszyscy patrzyli, jak niewielki inkubator, z ma istotk wciekle szamoczc si w rodku, opuszcza sal chirurgiczn w ten sam sposób, jak zosta tu sprowadzony. Kinloch i Fontaine bd towarzyszy mu w drodze do pomieszczenia rozrostowego i monitorowa, dopóki nie minie niebezpieczestwo.

Gediman spojrza na pomost obserwacyjny i ujrza pozostaych czonków zespou; umiechali si do niego, a Kinloch wznosi w gór oba kciuki. Umiechn si do nich w odpowiedzi. I w kocu ponownie przeniós wzrok na Ripley.

Zdejmujc wizjer z wahaniem spojrza na Wrena.

- No i co? - Wskaza na wci pic w swym pomieszczeniu Ripley.

- Z ywicielem? - zapyta Wren, nawet na ni nie patrzc.

Gediman zerkn na odczyty.

- EKG w normie. Wszystko z ni w porzdku. Przerwa, jakby uwiadomi sobie, e baga o lito dla Ripley. Wren i tak uwaa, e jego stosunek do tego okazu jest zgoa nieprofesjonalny. Musia uwaa na to, co mówi; Wren nie podj ostatecznej decyzji co do jej losu. Gediman czeka w napiciu.

Wren zlustrowa ekrany, po czym przez chwil przyglda si Ripley. W kocy mrukn:

- Zaszyj j.

Gediman o mao nie zawoa gono „dzikuj!”. Wiedzia, e Wren jako szef ekipy naukowej jest wadny wyda decyzj o jej zniszczeniu. Nie wiedzie czemu Gediman czu, e nie potrafiby si z tym pogodzi. Taka strata! Zwaszcza po tym, jak wiele dokonali i ile trudu ich to kosztowao.

- Dan - Wren zwróci si do swego asystenta - podejd tu, dobrze? Wydaje mi si, e Gediman ma ju do ekscytujcych wydarze jak na jeden dzie.

Gediman umiechn si i skin na Dana.

- Jasne - potakn Sprague. - Z przyjemnoci.

Gediman jeszcze raz, automatycznie, spojrza na odczyty. Anestezja, respiracja, rytm serca, wszystko wygldao doskonale. Pozwoli, by Wren odsun go na bok.

- wietnie - rzek Gediman penym ekscytacji gosem. - Poszo wymienicie, jak z reszt mona si byo spodziewa.

- Duo lepiej, doktorze - powiedzia z szacunkiem Wren. - Duo, duo lepiej.

Co kazao si jej obudzi. Zignorowaa ten impuls. Kiedy si obudzi, sny stan si rzeczywistoci. Kiedy si obudzi znów bdzie istnie, a przecie w nieistnieniu zawiera si spokój. aowaa, e bogo ju wkrótce moe dobiegn koca.

Co kazao si jej obudzi. Stawia temu opór. Powoli zarejestrowaa sabe, niewyrane odczucie czego poza ni. Co si z ni dziao. Co jej odbierano.

Co, co chciaa, eby zabrano? Nie moga sobie przypomnie. Mimo zimna, mimo jasnoci otworzya oczy. Widziaa wszystko, co rozgrywao si wokó niej, widziaa to doskonale, ale tego nie pojmowaa. Dziwna metalowo-plastykowa aparatura poruszaa si wokó niej energicznie, zamykajc ran ziejc w jej klatce piersiowej, podczas gdy inne urzdzenie zbliyo si, by zasklepi ran. Rozpoznaa to odczucie, ból, zbyt saby jednak, eby nie moga go zignorowa. Rozgldaa si wokoo, a zebraa potrzebne jej informacje.

A potem zrozumiaa. Ono znikno. Zabrali je. Jej mode. Jaka jej cz odczua niewyobraaln ulg, inna cz zapaaa z wciekoci. Balansowaa pomidzy tymi odczuciami, nie rozumiaa do koca adnego z nich, dowiadczajc hutawki emocjonalnej, gdy tak leaa w bezruchu, patrzc na chirurgiczne ramiona.

Dwa z tych mechanicznych ramion, skonstatowaa, byy w jaki sposób poczone fizycznie z jedn z istot patrzcych przez dziwn, przezroczyst skorup, wewntrz której bya uwiziona. Istoty otaczay j, patrzyy na ni sdzc zapewne, e jest bezbronna. Ramiona poruszay si i koysay wykonujc swoj prac, realizujc zadania, których nie pragna, o które nie prosia ani których nie pojmowaa.

Obserwowaa istot manipulujc ramionami, która z tak uwag si jej przygldaa. Nie odczuwajc gniewu ani ulgi signa byskawicznie i chwycia przedrami istoty ukrywajcej si przed ni za przezroczyst skorup jaja. Z pewn doz zaciekawienia, uywajc tylko czci swej siy, przekrcia je ot tak, by przekona si, co si stanie.

To okazao si cakiem interesujce. Istota natychmiast przestaa j krzywdzi. To dobrze. Przekrcia jeszcze bardziej i rozleg si dziwny trzask, a potem poczua, jak cz istoty znajdujca si wewntrz zaczyna si poddawa i pka. Jeszcze ciekawsza bya reakcja istot zgromadzonych na zewntrz przezroczystej skorupy. Ta poczona z ramieniem ja dziko wymachiwa woln rk i tuc ni w powok jaja; jej usta otworzyy si szeroko, jakby miaa zamiar j ugry. Zabawne. Zastanawiaa si, czy to wydawao jakie dwiki. Dziwna skorupa jaja, w którym leaa, nie przepuszczaa adnych dwików z zewntrz - syszaa tylko wasny oddech.

Zamrugaa i znów przekrcia rami. Kolejne gwatowne ruchy. Coraz wicej istot biegao wokó tej, któr pochwycia. Próboway j odcign, szarpay, otwierajc i zamykajc swe mae, nieefektywne usta, wymachujc ramionami. To byo takie podniecajce.

Jedna z istot odepchna inne na bok i spojrzaa na ni, lec wewntrz jaja. Zmierzya j dzikim wzrokiem; mae oczy istoty rozszerzyy si do granic moliwoci. Istota zacza uderza w urzdzenia po swojej stronie skorupy, manipulujc czym, czego ona nie widziaa. Nagle poczua, e jej powieki staj si cikie.

Bardzo tego aowaa. Nie chciaa zasn. Chciaa poobserwowa te istoty i jeeli to moliwe, nauczy si od nich czego. Co wicej, chciaa wydosta si std... Ale sen zmorzy j, zanim zdya naprawd si tym przej...

W cigu kilku sekund nastroje w sali operacyjnej zmieniy si z radosnych w minorowe. Zapanowa chaos. Wren sysza upiorny trzask i zgrzyt miadonych koci rki Dana Sprague'a z odlegoci dziesiciu stóp, gdzie obaj z Gedimanem stali dyskutujc o obcym embrionie. Krzyki Dana dotary do najdalszych zaktków stacji.

W sterylnym pomieszczeniu zjawili si wszyscy znajdujcy si w pobliu czonkowie zespou, onierze i obserwatorzy, radonie amic wszystkie surowe prawa obowizujcego ich protokou, którego mieli bezwzgldnie przestrzega. I aden z nich nie by w stanie uwolni Sprague'a z uchwytu ywicielki.

To byo co bezprecedensowego. Nieoczekiwanego. Ekscytujcego! Wren przesun si bliej szyby, aby móc przyjrze si ywicielowi i ofierze oraz przej kontrol nad sytuacj. Wszyscy wykrzykiwali sprzeczne rozkazy, podczas gdy Dan wci krzycza na cae gardo...

...A ona leaa, przykryta tak jak dotychczas, z na wpó zamknit ran klatki piersiowej i twarz beznamitn jak u sfinksa, podczas gdy z rozmysem skrcaa jedn rk metalowe rami.

Wren rzuci si do urzdze kontrolnych i gorczkowo manipulowa przy nich, radykalnie wzmacniajc dawk rodka usypiajcego.

Gediman by tu przy nim, zaniepokojony o los swej ulubienicy.

- Niech jej pan nie zabija, doktorze Wren, prosz jej nie zabija!

ywicielka leniwie zamrugaa powiekami, ale wci nie puszczaa doktora Sprague'a. Jej oczy poruszyy si, zdaway wpatrywa si we Wrena. Patrzya wprost na niego, w gb niego, przeszywaa go wzrokiem na wskro. Ciarki przeszy mu po plecach. A potem powieki ywicielki opady powoli; w kilka sekund póniej jej ucisk zela.

Clauss i Watanabe w cigu kilku sekund umiecili Dana na noszach, z wpraw badajc jego pogruchotane rami. W kilku miejscach ostre kawaki koci przebiy skór i materia sterylnego kombinezonu. Rami byo tak zmasakrowane, e do skierowana bya w zupenie inn stron, ni powinna. Z ramienia Dana buchaa krew, zachlapujc kombinezon i spywajc na podog. W sterylnym pokoju, pomalowanym na bijcy w oczy biay kolor i neutralne odcienie, czerwie krwi bya tym bardziej raca.

Przynajmniej by sterylny, pomyla z typowo lekarskim podejciem Wren. Powinnimy unikn infekcji mimo pojawienia si tu tych wszystkich ludzi.

Z zadowoleniem stwierdzi, e Watanabe przej opiek nad rannym. Zanim tutaj dotar, by ortoped.

Mody lekarz oderwa wzrok od wijcego si z bólu pacjenta.

- Doktorze Wren, chciabym przenie Dana do sali operacyjnej C i natychmiast przygotowa do zabiegu.

- Rób swoje, Yoshi - zgodzi si Wren. - Brian i Carlyn mog ci asystowa. Potrzebujesz jeszcze kogo?

- Nie. Powinni mi wystarczy - zapewni Watanabe, po czym da znak onierzom, by wynieli nosze z sali. Za nimi z pomieszczenia wyszli równie wszyscy inni z wyjtkiem Gedimana.

Gediman powróci do urzdze kontrolnych, wprawnie pomimo panujcego wokó chaosu zasklepiajc ran na klatce piersiowej ywicielki. Wren musia go za to pochwali.

Gediman wydawa si jednak poruszony. Wren zastanawia si, czy wstrzsajcy atak ywiciela nie okaza si dla widowiskiem ponad siy.

- Nic ci nie jest? - zapyta Wren. W sali znów zapanoway cisza i spokój sterylnej atmosfery. O dramacie, jaki si tu wydarzy, mogy wiadczy jedynie lady krwi na pododze.

Gediman zdecydowanie pokiwa gow. Dokoczy „zszywanie” i wycofa instrumenty. ywicielka spaa spokojnie, a sala chinugiczna staa si na powrót cile strzeonym pomieszczeniem pooperacyjnym.

- Czuj si wietnie - rzek z naciskiem Gediman pomimo lekkiego drenia gosu. - I... jestem panu wdziczny, doktorze. Doceniam to, co pan zrobi... a raczej czego pan nie zrobi, e nie podda jej pan eutanazji. Wydaje mi si, i by to tylko nieszczliwy wypadek...

Wren skupi ca swoj uwag na osobie protegowanego.

- Gediman, w tym, co si stao, nie ma nic nieszczliwego. Dan wydobrzeje. A my wiemy o naszym ywicielu co, czego dotd nie uwzgldnilimy... Co, czego nie moglimy przewidzie. W gruncie rzeczy dobrze si stao, e si tak stao.

Umiechn si do Gedimana wiadom, e ujawnia swe podniecenie wywoane niespodziewanym rozwojem wypadków i patrzy, jak jego pomocnik z wolna dochodzi do wniosku, e stosunek Wrena do ywicielki diametralnie si odmieni. Gediman uwiadomi sobie, i Wren nie traktuje ju ywicielki jako ciaru, lecz jako atut. Gediman dugo argumentowa przeciwko eksterminacji okazu, ale Wrena interesoway jedynie informacje, które móg uzyska od trupa podczas sekcji. Teraz natomiast Wren sta si jego sojusznikiem, co zadecydowao o ostatecznym losie ywicielki.

Gediman odetchn z ulg i umiechn si do Wrena.

- Wkrótce bdziemy wiedzie wicej - oznajmi Wren - zarówno o ywicielach jak i o obiekcie. To powinny by dla nas obu nader interesujce dni, nieprawda, Gediman?

Jego asystent umiechn si.

- O tak, doktorze. Zapowiadaj si doprawdy bardzo ciekawie.

2.

Kulia si w mroku, usiujc sta si jak najmniejsza i badaa jednoczenie otoczenie. Przynajmniej bya ju na tyle wiadoma, e moga tego dokona. Owietlenie byo minimalne, lecz tym si nie przejmowaa. Widziaa wszystko, co jej byo potrzebne. Miejsce, w którym si znajdowaa, byo dostatecznie due, by moga w nim stan, przecign si, a nawet pochodzi w kóko, ale nie zrobia adnej z tych rzeczy. I nie zrobi, póki nie dowie si czego wicej. Oddychaa powoli, cicho, zwinita w kbek. Zbieraa informacje i rozmylaa.

W pomieszczeniu prócz niej nie byo nikogo. Nie byo tu wody, ubra, mebli, niczego co mogaby wykorzysta, eby zrobi krzywd sobie lub innym. Przykryta bya cienkim biaym przecieradem, pozostaoci z sali operacyjnej.

W suficie nad jej pomieszczeniem widnia may wietlik i nagle przesun si przeze mroczny cie, a ona mimowolnie znieruchomiaa. Nie poruszaa si, nawet nie oddychaa, koncentrujc si na osobie rzucajcej cie. Po chwili ujrzaa buty, ale pojawiy si przy wietliku tylko na moment. A wic bya obserwowana. Dobrze wiedzie.

Wiele minut potem, kiedy upewnia si, e obute stopy nie powróc, zacza oszacowywa sytuacj, w jakiej si znajdowaa. Umys wci miaa lekko przymiony po dugim nie i rodkach nasennych otrzymywanych na sali operacyjnej.

Operacja. Dlaczego miaam operacj? Czy byam chora? Odegnaa od siebie te myli. Przyprawiay j o konsternacj. Zaczeka i spróbuje si czego dowiedzie.

Swdziaa j twarz. Dotkna jej i lekko podrapaa. Skóra, wci wilgotna i delikatna, zacza schodzi dugimi, cienkimi patami. Skóra pod nimi bya bardziej sucha i twardsza. Zacza drapa si delikatnie, zdzierajc przy tym dugie pasma liskiej skóry, które wyrzucaa. To byo przyjemne.

Równoczenie natrafia na blizn biegnc przez ca dugo klatki piersiowej. Powioda palcami po gadkiej, doskonaej kresce. Bya wraliwa, ale nie za bardzo. Unoszc przecierado przyjrzaa si ranie. Troch j to zaniepokoio, cho nie potrafia powiedzie dlaczego.

Gdy wodzia palcem po ladzie na piersi, nagle, nie wiedzie czemu, zainteresowaa si wasn doni i wysuna j spod przecierada. W tej doni byo co dziwnego, co nieznanego, nietypowego. Przyjrzaa si smukym delikatnym (piciu!) palcom, a w kocu jej wzrok zatrzyma si na paznokciach. Byy dugie, silne, wyjtkowo ostre. Wyglday dziwnie, ale to byy przecie jej paznokcie. Mimo to czua si tak, jakby nigdy ich wczeniej nie widziaa. Jakby do niej nie naleay.

Zaniepokojona, nie wiedzie czemu woya jeden z nich do ust i zacza u, usiujc go skróci lub odgry. Okaza si za twardy, przynajmniej dla jej zbów.

Kiedy przygryzaa paznokie, dostrzega po wewntrznej stronie przedramienia, przy okciu, jak ciemn plam. Natychmiast zapomniaa o paznokciach i wycigna rk, aby przyjrze si temu czemu uwaniej. Na jej skórze widnia jaki znak. Wytya pami.

To numer. Numer osiem.

Dotkna go, po czym cofna do. Co to mogo oznacza? Instynkt podpowiada jej, e nie byo to jej imi, a numer by za krótki jak na kod identyfikacyjny.

Numer osiem.

Kiedy tak na patrzya, usiujc zrozumie jego znaczenie, usyszaa ciche brzczenie. May latajcy ywy obiekt, który zacz nagle kry nad jej gow, na chwil przyku jej uwag. Przygldaa mu si zafascynowana. Wtem obiekt zniy lot i przysiad na jej przedramieniu, tu obok tatuau. Obserwowaa go cierpliwie, z zaciekawieniem. Co to byo? Co mogo zrobi?

Ostronie uniosa rk, aby móc si lepiej przyjrze. Maleki organizm mia dugie drobne odnóa, delikatne skrzydeka i dug ssawk. I wtedy sobie przypomniaa.

Komar!

Nieomal si umiechna; wspomnienie byo takie wyraziste. To owad. Komar. Patrzya, jak niczym tancerz balansuje na jej ramieniu.

Powoli zagbi ssawk w ciele jej ramienia, czynic to tak delikatnie, e nic nie poczua. To co si dziao, zdumiao j; patrzya z pospn fascynacj maego dziecka. Owad zacz ssa.

Moja krew! On pije moj krew!

W jej umyle odnalaza si kolejna informacja dotyczca zachowa tych owadów, podczas gdy obserwowany organizm syci si do woli jej krwi.

I nagle w cigu paru sekund owad zacz si zmienia. Jego napczniay odwok skurczy si, przezroczyste skrzydeka zaczy si zwija, delikatne odnóa podwiny si ku górze, jak gdyby organizm topi si od wewntrz. Kilka chwil i pozostaa ze tylko wyschnita na wiór czarna skorupka. Pusta, martwa powoka.

Zamrugaa, zaciekawiona przemian, ale trwao to jedynie krótk chwil. Dmuchnwszy na przedrami pozbya si trucheka owada i natychmiast wyrugowaa go z pamici. Unoszc wzrok ku wietlikowi oczekiwaa na kolejne pojawienie si obutych stóp.

3.

Nazwisko? - zapytaa patniczka sprawdzajc list pasaerów.

- Purvis - odrzek automatycznie mczyzna. - Larry, numer karty identyfikacyjnej dwanacie, siedem, czterdzieci dziewi. Poda jej swój chip.

Przyja go, wsuna do rcznego czytnika i zaczekaa, a na monitorze ukae si informacja. Umiechna si i skina przyjanie gow.

- Tosamo potwierdzona. Witamy na pokadzie, panie Purvis.

Niski, szczupy mczyzna odpowiedzia umiechem. „Panie Purvis”. Spodobao mu si. Korporacja Xarem miaa opini wyjtkowo prnej organizacji z przyszoci i jak dotd wszystko to potwierdzao. Patniczka gestem skierowaa go w stron statku, aby zaj si stojc za nim kobiet, tote niezwocznie pomaszerowa przed siebie, wypatrujc znaków prowadzcych do komór kriogenicznych. Statek by may, przeznaczony wycznie do transportu i nawet zaoga, kiedy jednostka znajdzie si ju na kursie i opuci System Soneczny, zapadnie w hibernacyjny sen.

Purvis nie martwi si, czy lot bdzie przebiega w komfortowej atmosferze. Zgodnie z informacjami, dziki którym wybra si w t podró, wszystko czego móg pragn, oczekiwao na w rafinerii niklu na Xaremie. Nazw korporacji ochrzczono ca cholern planet. Wczeniej, zanim rozpoczto tam prace wydobywcze, bya to jedynie pozycja na licie, jedna z wielu planet, opatrzona stosownym numerem. Kilka miesicy drzemki i znajdzie si na miejscu. Nowa kariera. Nowy pocztek. Niele jak na faceta w rednim wieku.

Nie bdzie tskni za yciem, które pozostawia tu, na Ksiycu. Przez dwa lata bez powodzenia usiowa uoy stosunki z on. Jego dzieci dorosy i odeszy na swoje, najwyszy czas, aby zaj si wasnym yciem. I nie wygldao na to, e wstpuje do francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Warunki na Xaremie podobno byy luksusowe.

Wtem ogarna go dojmujca tsknota, ukucie samotnoci. Potrzsn gow. Pora zostawi to za sob. Przemóc to. Czas rusza w drog. Na pewno si uda. To by nowy pocztek. Nowa przyszo.

Na Xaremie bdzie móg robi rzeczy, o których na Ksiycu nie mia nawet co marzy. Ujrzy nowe cuda. Dowiadczy nowych dozna. Moe nawet znów si zakocha. By dostatecznie mody... moe nawet zaoy now rodzin.

Koncentrujc si na tej optymistycznej myli, wspi si do komory kriogenicznej, na której widniao jego nazwisko. Stewardesa przechodzia wród umieszczonych horyzontalnie komór hibernacyjnych sprawdzajc przewody, poziom mieszanki usypiajcej i odczyty komputera. Bya pikna i dokadna. Purvisowi bardzo si spodobaa.

Woy swoje bagae do przegrody w komorze i uoy si na wygodnych poduszkach. agodna muzyka odpraa, podczas gdy delikatny, kobiecy gos informowa go o oczekujcej na nowej karierze na Xaremie. Umiechn si zamykajc oczy i czeka, a ogarnie go przejmujcy chód kriogenicznego snu.

Najwiksza przygoda jego ycia wanie si zaczynaa.

Geidiman zakoczy osuchiwanie Ripley siedzcej w bezruchu na stole do bada. Odkd wypucili j z pomieszczenia pooperacyjnego, bya wzorow pacjentk. A poniewa wspópraca przebiegaa bez zarzutu, Gediman odprawi uzbrojonego wartownika, który stale nad ni czuwa, by podczas badania Ripley moga nacieszy si cho odrobin intymnoci. Naturalnie po drugiej stronie wci czuwao dwu uzbrojonych onierzy.

Ale cho Ripley nie przejawiaa oznak gwatownego zachowania, jak poprzedniego dnia na sali operacyjnej, Dan Sprague, dochodzcy do siebie w swojej kwaterze, nie skorzysta z zaproszenia do wzicia udziau w porannym badaniu pacjentki. Reszta zespou zareagowaa w podobny sposób, gdy dowiedziaa si, e Ripley ma zosta sprowadzona do ambulatorium, i przezornie trzymaa si na dystans. No i dobrze. Kady z nich mia do wypenienia mnóstwo innych obowizków. A poza tym Gediman nie obawia si jej. By ni zafascynowany. Cieszy si z kadej chwili, któr móg spdzi z ni sam na sam, badajc j i odkrywajc jej zdolnoci oraz moliwoci

Jeste niczym wspóczesny doktor Frankenstein, prawda, Gediman? A to twoja narzeczona... Obchodzc Ripley stan z tyu za jej plecami i rozchyli poy rozcitejh z tyu szpitalnej koszuli, po czym obejrza uwanie cztery ukone blizny po obu stronach jej krgosupa. Blizny byy zgrabne i czyste, pozostao po zdeformowanych wypustkach grzbietowych, które jej ciao usilnie starao si wyhodowa. Usunicie ich byo dzieem Wrena, który, naley to przyzna, zrobi doprawdy wymienit robot. Na szczscie wypustki te byy tworami szcztkowymi, cakowicie bezuytecznymi i usunicie ich nie wpyno negatywnie na jej rozwój.

Stan przed ni, wiedzc doskonale, e ani na chwil nie przestaa go obserwowa, nawet kiedy znajdowa si za jej plecami. Mia wraenie, e bya wiecznie czujna, w peni gotowa... do czego. Pragn j uspokoi, sprawi, by przestaa si przejmowa, by si odprya.

- Ripley - rzek cicho, tym samym tonem, którego uywa w stosunku do dzieci podczas innego eksperymentu. - Pobior ci teraz krew. Poczujesz ukucie, ale nie obawiaj si, nic ci nie grozi.

Patrzya na niego, nie przejawiajc najmniejszej nawet reakcji. Porusza si wolno, aby mie pewno, e w aden sposób jej nie sposzy. To bardziej przypominao prac z dzikim zwierzciem ni z dzieckiem. Poruszaj si tylko jej oczy. Ciao jest nieruchome, spite. Niemal auj, e ona nie ma ogona, który mogaby pry, zdradzajc, w jakim jest nastroju.

Powoli przygotowa i zaoy jej opask uciskow, po czym wzi specjalnie wykonan strzykawk i probówk na krew. Sporzdzono je wedug starych wzorców, ale przy uyciu najnowoczeniejszej, kosmicznej technologii. Ostronie wprowadzi ig, po czym naoy na ni probówk, zanim z ranki zdya wypyn cho jedna kropla krwi. Przeroczyste naczynie wypenio si szybko ciemnoczerwonym, spienionym pynem. Ona nawet nie drgna, przygldajc si caej procedurze z tym samym obojtnym spokojem, jaki wykazywaa od rana.

Gediman skoczy, odczy probówk, wyj ig z rany na rku Ripley i w tej samej chwili usysza gos Wrena.

- No i jak ma si dzi nasz Numer Osiem? - zapyta starszy naukowiec, spogldajc na wydruk komputerowy, gdzie znajdoway si wszystkie dane na jej temat.

Czy jakikolwiek ywy organizm zosta przebadany równie starannie? Gediman wtpi w to.

- Wydaj si, e jest w dobrym zdrowiu... - zapewni Gediman, oznaczajc probówk i wstawiajc do odpowiedniego stojaka.

- W jak dobrym ? - zapyta Wren

Gediman móg si jedynie umiechn.

- W doskonaym! Wyniki wrcz nie mieszcz si w naszych skalach!

Spojrza na Ripley zastanawiajc si, jak postrzegaa Wrena, ale jej twarz i zachowanie nie zmieniao si ani na jot, mimo i obecnie skupia ca uwag na starszym naukowcu. Patrzya na przez póprzymknite, pozbawione wyrazu oczy.

Gediman ostronie, z szacunkiem rozchyli koszul Ripley, zsuwajc j z przodu, poniej piersi, aby pokaza Wrenowi to, co uwaa za szczególnie istotne.

- Prosz spojrze na te blizny! Widzi pan jak si zmniejszaj?

Wren patrzy przez chwil. Jak na lekarza przystao, nie zwróci uwagi na pikne, okrge, obnaone piersi, lecz na lad po operacji, cignc si miedzy nimi blizn. Z niedowierzaniem w gosie zapyta:

- To lad po...?

- Wczorajszej operacji - skoczy niemal radosnym tonem Gediman

- Doskonale - mrukn Wren wyranie zadowolony. - Po prostu doskonale

Gediman jak dziecko potakiwa gow. Wiedzia dobrze, e Wren nigdy dotd, w caym swoim yciu, nie widzia tak szybkiej regeneracji tkanek.

Wren postpi krok w stron nieruchomej kobiety, podczas gdy Gediman ponownie podcign Ripley koszul, zawizujc troczki z tyu na karku i przywracajc jej skromno. Wren umiecha si do Ripley, jakby j uspokaja. Gediman domyla si, e tamten nigdy dotd nie mia okazji pracowa z pacjentami, eksperymentalnymi czy nie.

- wietnie, wietnie, wietnie - rzuci protekcjonalnie Wren - wyglda na to, e bdziemy dziki tobie dumnymi...

Ripley zaatakowaa, jej rka wyprysna z szybkoci wa i schwycia doktora za gardo. Gos Wrena urwa si w pó sowa.

Zanim Gediman zdy zorientowa si, co zaszo, zeskoczya ze stou i wlokc za sob szamoczcego si lekarza na drugi koniec pokoju, pchna go brutalnie na cian. Twarz Wrena nabiega czerwieni, nie by w stanie zaczerpn tchu. Gediman patrzy z wytrzeszczonymi dziko oczyma na kobiet, która zachowujc si przez cae badanie jak manekin wybuchna nagle gniewem. Zaciskajc palce jednej rki na szyi Wrena, prawie bez wysiku podcigna naukowca w gór. Gediman zastyg w bezruchu, widzc jak Wren sinieje, usta wykrzywia mu upiorny grymas, a pity nie sigajcych ju podogi stóp bezsilnie kopi cian. Ripley zacza teraz dusi go oburcz, a cho naukowiec rozpaczliwie chwyta, szarpa i drapa jej nadgarstki, jego wysiki nieodmiennie spezay na niczym.

Oczy Ripley nie byy ju beznamitnymi szparkami. Rozszerzyy si, w peni wiadome, a w ich wntrzu pon gniew. Gediman zdumia si syszc, jak wypowiada pierwsze sowo.

- Dlaczego? - zwrócia si si do lekarza, którego zabijaa.

- O Boe...! - wyszepta Gediman ogarnity w równym stopniu panik jak duszony Wren

Zrób co! Wrzasn gos w jego mózgu i naukowiec obróci si na picie, szukajc, usiujc sobie przypomnie... Alarm! Alarm! Trzasn otwart doni w czerwony guzik na przeciwlegej cianie. Szamotanie Wrena sabo coraz bardziej. Zawyy syreny, zabysy obracajce si wiata, ale Ripley nawet tego nie zauwaya, lecz z rozmysem, wolno nieubaganie wyduszaa ycie ze swej ofiary, skupiona na jednym celu. Drapieca.

Pneumatyczne drzwi rozsuny si, do pomieszczenia wpadli stranicy. Jeden z nich, z napisem DISTEPHANO na hemie, podbieg do kobiety i wymierzy w ni z karabinu.

- Pu go! - zawoa, skadajc si do strzau. - Pu go albo bd strzela!

Z przyoenia! Pomyla Gediman przeraony, waduje jej adunek penej mocy. Móg by jednym takim powali szarujcego nosoroca. To j zabije...! Patrzy raz na Ripley, raz na posiniaego na twarzy Wrena.

Trzeba j powstrzyma, ale...! Wren sab i kopa coraz mniej energicznie.

- Powiedziaem: pu go! - rykn Distephano pewnym, w peni kontrolowanym gosem. Drugi onierz, kobieta, która wbiega do pomieszczenia, dziaaa z nim w idealnej harmonii, ustawiajc si tak, by móc ochroni koleg.

Ripley spojrzaa przez rami na uzbrojonego onierza i jego partnerk, po czym wyraz jej twarzy zmieni si, wrócia do stanu beznamitnego, potulnego manekina. Przez pó sekundy nikt si nie porusza, podczas gdy palec Distephano, oparty na spucie broni, napry si niemal niedostrzegalnie. I wtedy kobieta prawie obojtnie rozwara palce, jak gdyby Wren przesta j interesowa. Ciao z guchym oskotem wyldowao na pododze.

Grediman spojrza na starszego naukowca, pragnc podej do niego, suy pierwsz pomoc, upewni si e nie zmiadya mu tchawicy, lecz ba si poruszy, ba si choby drgn, ba si, e Ripley ponownie wpadnie w sza, albo e onierze poczstuj go ogniem.

Naraz Wren chrapn i ze wistem nabra powietrza do udrczonych puc, a jego twarz zmienia barw z sinej na ciemnoczerwon. Rozpaczliwie, z ulg zaczerpn tchu.

Distephano odwanie postpi naprzód, popychajc Ripley na rodek pokoju.

- Na podog! Twarz do dou! Ju! - rozkaza zimnym, nie znoszcym sprzeciwu tonem.

Nawet nie drgna; dorównywaa mu wzrostem i wpatrywaa si zuchwale w jego oczy.

onierz strzeli do niej. adunek elektryczny odrzuci Ripley do tyu, na znajdujce si tam urzdzenia i próbki.

- Nie! - wrzasn Gediman wysokim, piskliwym, histerycznym gosem. Czy ten gupol j zabi?

onierze zbliyli si do kobiety, która leaa bezadnie na brzuchu, z dziwnie powykrcanymi i bezsilnymi koczynami. Byli gotowi do oddania drugiego, tym razem zabójczego strzau.

Zanim Gediman zdy cokolwiek zrobi, Wren podniós si na klczki i zamacha rk do wojskowych. Jego gos, kiedy zawoa: "Nie, nie, nic mi nie jest! Cofnijcie si..." brzmia ochryple i nienaturalnie.

Za póno! Chcia krzykn Gediman. Za póno, tyle pracy, a teraz ona nie yje. Jest martwa albo w takim stopniu uszkodzona...

Ripley jkna, przetoczya si powoli na plecy i dyszc ja rozglda si po pokoju, jakby widziaa go po raz pierwszy. W jaki sposób odnalaza wzrokiem Gedimana i utkwia w nim oczy. Zdumiony, odpowiedzia spojrzeniem. Wci bya sprawna! Jej umys nadal dziaa! Po otrzymaniu tak silnego postrzau!

Spogldaa na Gedimana niepewnym wzrokiem, a z jej ust wypyno ciche:

- Dlaczego?

Gediman usysza to pytanie i poczu, jak rodzi si w nim lk. Co by si stao, gdyby si dowiedzia?

Ukradkiem raz jeszcze sprawdzia pta. Trzymay mocno i nieustpliwie. Rozlunia si. Mczyzna siedzcy na wprost niej i mówicy co nawet tego nie zauway. Nie zdawa sobie sprawy z tego, co robia, chocia znajdowaa si ledwie o jeden dugi krok od niego. Podobnie jak uzbrojony, czujny stranik tu przy niej. Jacy tpi s ci ludzie. Tpi, delikatni i powolni. Niemniej potrafili tworzy skuteczne urzdzenia, urzdzenia dajce im przewag. Mimo przyrodzonej tpoty, powolnoci i delikatnoci. Tak jak to urzdzenie, które j wanie unieruchamiao. Byo wygodne i mocniejsze, ni si wydawao. Zmuszona, by w nim usi, nie bya si ju w stanie podnie. Nie moga uwolni rk ani reszty ciaa. Kiedy zamykali j w tym czym, mogli przenosi j, gdzie chcieli i zrobi z ni, co si im ywnie podobao.

A ona moga tylko siedzie. Siedzie i czeka. Bya w tym dobra. Lepsza ni ci ludzie. A przynajmniej tak si wydawao.

Czowiek na wprost niej mówi. Mówi, mówi i mówi. Mówi tak dugo, e z przyjemnoci zmiadyaby mu gardo, tylko po to, eby go uciszy. Stara si skoni j do mówienia, bo teraz wiedzia ju, e umie, moe mówi. Próbowa nakoni j rozpoznania prostych wizerunków i powtarzania ich nazw. Trwa oto blisko godzin. Zanudzi j na mier.

Uniós w gór obrazek budynku i wymówi jego nazw, "D-O-M". Nie odpowiedziaa, tote przeliterowa j jeszcze raz z niezmoon cierpliwoci, agodnym starannie modulowanym gosem. "D-O-M". Patrzya na niego bez sowa, chcc go zdenerwowa. Przeliterowa sowo po raz trzeci.

Na biaym kombinezonie mia plakietk z napisem KINLOCH. Na hemie stranika widniao: VEHRENBERG. Napis nad urzdzeniem otwierajcym drzwi gosi: PRZED OTWARCIEM TYCH DRZWI NALEY WEZWA WARTOWNIKA. Tene napis widnia poniej w szeciu innych jzykach, w tym take po arabsku i japosku. Wiedziaa, e tak jest, gdy umiaa czyta w tych jzykach. Nie pytaa samej siebie, jakim cudem to potrafi, podobnie jak nie zastanawiaa si, dlaczego umie oddycha, myle lub zabija. Po prostu to robia.

Kinloch pokaza jej kolejny obrazek: "O-K-R--T".

Zastanawiaa si, czy ma koci równie kruche jar tamten mczyzna za szyb, czowiek, który robi z ni co za pomoc mechanicznych ramion. Owe myli zajmoway j jeszcze przez kilka chwil. Kiedy pity raz powtórzy to samo sowo uznaa e ma ju do. Ze znueniem wymamrotaa: "Okrt".

Mczyzna wydawa si tak uradowany, e natychmiast tego poaowaa. Pokaza jej nastpny obrazek. Tym razem powtórzya sowo natychmiast, byle tylko znów nie zacz jej zanudza: "Pies".

Wszystkie obrazki budziy w jej umyle pewne skojarzenia, ale aden nie oywi wspomnie szczególniejszej natury. Byy to rzeczy majce swoje nazwy, nazwy proste, nazwy, które znaa. wiczenie nie miao sensu; spojrzaa na stos rysunków lecych przed Kinlochem i o mao nie jkna. Byo ich tak wiele!

W laboratorium eksperymentalnym genera Martin Allahandro Carlos Perez sta sztywno, jakby kij pokn, z rkoma skrzyowanymi na piersi i wpatrywa si w ekran monitora, na którym prezentowano nagranie z sesji testów tej kobiety. Patrzy, cho nie by pewien, czy to aprobuje. Utrzymywanie przy yciu ywiciela po wyjciu ze obiektu nie byo elementem oryginalnego planu. Nigdy nie brano tego pod uwag. Kiedy dwaj naukowcy, Wren i Gediman, oraz onierze Distephano i Calabrese zoyli szczegóowe raporty o ataku ywiciela na Wrena, Perez natychmiast cign obu lekarzy do swojego biura "na dywanik". Mimo i wszyscy badacze naleeli do personelu wojskowego, nie byli onierzami, jak on. Pomimo przeszkolenia wci pozostali lekarzami. Nauka wymagaa równie elaznej dyscypliny jak suba wojskowa, ale od niepamitnych czasów lekarze uwaani byli najmniej typowych onierzy, wiecznie kwestionujcych rozkazy i burzcych ustalony ad. Ich pierwszym i nadrzdnym zadaniem byo poszukiwanie wiedzy, podczas gdy zwyky onierz podlega przede wszystkim swojemu dowódcy i jednostce, a jego bogami byy dyscyplina oraz porzdek. Nauka i system wojskowy czsto nie byy w stanie i ze sob w parze, ywiciel za... ta kobieta... stanowi jawny tego dowód.

Otrzymaa postrza z przyoenia, pen moc adunku, który ledwie j oszoomi. Czyme ona jest, u diaba? I czego chc od niej ci dwaj? Na co licz?

Perez wiedzia jedno. Pomys z pozostawieniem jej na statku ani troch nie przypad mu do gustu. Absolutnie.

Dwaj naukowcy - którzy wci starali si udobrucha go, po tym jak zmuszono ich, by potwierdzili, e zachowali ywiciela przy yciu, bez oficjalnego powiadomienia go o swych zamiarach, a co dopiero zatwierdzenia tej decyzji - kryli niespokojnie jak dwie my szukajce bezpiecznego miejsca do ldowania. Perez zaspi si, bo przypomnia sobie, e widzia dwie my w pomieszczeniach magazynowych. Nie potrafi poj, jak tym upierdliwym maym sukinsynom udao si przetrwa tak dugo.

- To sprawa bezprecedensowa - wtrci Wren, podczas gdy kobieta rutynowo rozpoznawaa wizerunki na kartach.

- Cakowicie! - powtórzy jak papuga jego kompan, doktor Gediman. - Ona zachowuje si jak osobnik w peni dorosy.

Dwaj naukowcy wymienili spojrzenia, wydawali si poczeni jakim rodzajem wizi telepatycznej.

Perez zmarszczy brwi.

- A jej wspomnienia? - Znów wymiana spojrze.

- S pewne luki - rzek w kocu Wren z wahaniem. - Zauwaylimy równie, w pewnym stopniu, istnienie dysonansu kognicyjnego.

Perez zastanawia si, czy Wren naprawd to wiedzia, czy jedynie si domyla. A moe ona skutecznie zamydlaa mu oczy. Ju dwa razy zaskoczya ich nieprzewidywalnymi, niespodziewanymi i bezpodstawnymi atakami przemocy - jeeli atak drapienika mona w ogóle okreli mianem bezpodstawnego. Do czego jeszcze moga by zdolna?

Perez by odpowiedzialny za wszystkie na tym statku, równie za tych dwóch kretynów. Czy móg usprawiedliwi dalsze trzymanie na pokadzie tego... tej... Czym ona w ogóle jest, u kurwy ndzy? Czy mia do odwagi, by nadal utrzymywa j przy yciu i postawi na szali ycie wszystkich innych, tylko e dziki niej ci dwaj cholerni idioci mieli okazj pobawi si w doktora?

Wren by wyranie zaniepokojony brakiem entuzjazmu ze strony Pereza. Przetar ekran monitora, za którym lekarz pokazywa ywicielce obrazek przedstawiajcy wielkiego pomaraczowego kota. Spojrzaa na, zawahaa si, po czym odwrócia wzrok, marszczc brwi, jakby szukaa czego w pamici.

To ciekawe, pomyla Perez.

- Ona jest porbana! - zawyrokowa Gediman.

Wren spojrza na niego z dezaprobat. Perez wiedzia, e Wren nie znosi tego typu nieprofesjonalnego, subiektywnego jzyka.

Perez z niejakim rozbawieniem obserwowa, jak wizy przyjani midzy tymi dwoma zaczynaj si rozlunia.

adnej dyscypliny. adnej lojalnoci. Ani ladu skupienia. Jedynie ciekawo. Moe to ona zabia kota, na którego nie chciaa patrze "ywicielka".

Zauway autorytatywnie:

- Ona ma kopoty z czeniem faktów i zjawisk. To rodzaj autyzmu emocjonalnego. Pewne reakcje...

Perez przesta go sucha. Wren przypomina mu polityka... jego sownictwo mogo by rozbudowane i bogate, ale i tak mao byo w nim treci. Perez wci przyglda si kobiecie. Cay czas bya tym, czym bya. W kadym razie zewntrznie. Nie podobao mu si, e Wren próbowa temu zaprzeczy. Zlikwiduj j czy te nie, i jakkolwiek opisz w naukowym argonie, to nie wymae jej osobowoci ani woli przetrwania.

Naukowiec przebywajcy w pokoju razem z Ripley odoy obrazek kota i wybra kolejny. By to jakby wykonany rk dziecka wizerunek maej, jasnowosej dziewczynki.

Ciao skrpowanej pasami kobiety nagle zesztywniao. Wyraz znuenia prys, oblicze zmienio si, wypenia je czujno i uwaga. Spojrzaa na rysunek wyranie zaskoczona. I nagle jej czoo zmarszczyo si, a oczy zagodniay. Przez chwil wydawao si, e si rozpacze. Zmiana bya zaskakujca i na chwil ujawnia jej ukryte czowieczestwo. Nawet naukowiec w pokoju przey wstrzs i usiad bez sowa, rezygnujc z próby nakonienia jej do powtórzenia przeliterowanego przeze sowa. Przez chwil adne z nich si nie odezwao.

Nie byli w stanie wykrztusi z siebie sowa.

Rysunkowa posta dziecka zafalowaa przed jej oczami, a jej ciao zesztywniao w ptach. Jej dziecko! Jej mode! Nie, nie jej... Tak, moje! Moje mode! Obrazek oznacza jednoczenie wszystko i nic. W umyle pojawi si potok zmieszanych chaotycznych scen i wspomnie, których nie potrafia uporzdkowa.

Parujce ciepo gniazda. Sia i poczucie bezpieczestwa, jakie dawali inni. Samotno jednostki i naglca potrzeba odnalezienia...

Mae silne ramiona oploty jej szyj, mae silne nogi chwyciy j w pasie. Wokó panowa chaos i to ona bya tym chaosem. Wojownicy umierali i ginli. By poar. Ogie.

"wiedziaam, e przyjdziesz."

Dojmujcy ból straty... Przygniatajcej, nieodwracalnej straty zala jej umys i cae ciao. Oczy wypeniy si zami, a przestaa cokolwiek widzie. A potem opróniy si odzyskujc ostro widzenia, by zaraz napeni si znowu. To oznaczao wszystko... i nie znaczyo nic.

"Mamusiu! Mamusiu!"

Szukaa wizi, poczenia z wasnym gatunkiem. Poszukiwaa siy i bezpieczestwa, które daje gniazdo, lecz bezskutecznie. Zamiast tego czua jedynie ból i miaa poczucie rozdzierajcej straty. Bya pusta. Wydrona. Jak nigdy. Patrzya na doktora trzymajcego rysunek i pragna zada mu to samo pytanie, które stawiaa innym, pytanie, na które nie spodziewaa si uzyska od nich odpowiedzi.

Dlaczego? Dlaczego?

Którego dnia otrzymaa odpowied. Jeli nawet nie tu i teraz, to na pewno niedugo. Echo gosu jej modego odbijao si rykoszetem w mózgu, ona za postanowia sobie, e za wszelk cen uzyska odpowied. Wydrze im j. Niewane, e mieli bro i urzdzenia, które j unieruchamiay. Zrobi to si.

Na ekranie kobieta zamrugaa energicznie i Perez poczu, e mimo woli co w nim drgno. Przypomina sobie dziecko, dziewczynk, któr ocalia. Jak to moliwe?

- Ale ma wspomnienia - zwróci si do Wrena, z niejakim wahaniem nawizujc do jego naukowego wywodu. Spojrza na lekarza:

- Dlaczego tak si dzieje?

Wren by równie zdumiony. Nie potrafi tego ukry. Odwróci wzrok od ekranu monitora i zacz zastanawia si nad ewentualnym wyjanieniem.

- Có... to moe by... pami zbiorcza. Przekazywana przez Obcych genetycznie z pokolenia na pokolenie. Co w rodzaju wysoce rozwinitej formy instynktu. Moe jest to mechanizm przetrwania majcy ich jednoczy i podtrzymywa cigo gatunku niezalenie od cech osobowych przejmowanych za spraw rónych ywicieli. - Wysili si na lekki umiech.

- Niespodziewane dobrodziejstwo dryfu genetycznego.

Czy on sdzi, e jestem takim samym dupkiem jak on? Prezes patrzy na niego nie mrugajc, niczym basior naprzeciwko swego rywala ze stada. Naukowiec spuci wzrok.

Prezes prychn:

- Dobrodziejstwo...?

Spojrza po raz ostatni na wykrzywione bólem oblicze kobiety. Widziaem ju dosy! Odwróciwszy si zgrabnie, na picie wyszed z pokoju. Wymaszerowa na korytarz, a za nim dwaj lekarze, wci pragncy go udobrucha, wci usiujcy go przekabaci.

- Chyba nie myli pan o kasacji? - zapyta z niepokojem Gediman.

- Oczywicie, e myl o kasacji! - wybuchn Perez. Wyraz bólu i zawodu na twarzy Gedimana sprawi mu niekaman przyjemno.

Wren natychmiast wczy si do rozmowy, usiujc odzyska swój status szefa grupy naukowej.

- To praktycznie dla nas aden problem. ywiciel... rodek do...

Perez stan i odwróci si do Wrena, wkraczajc w jego przestrze osobist. Dwaj mczyni niemal si dotykali.

- Ellen Ripley umara, usiujc wytpi ten gatunek i mona ogólnie przyj, e jej si to udao. - Wbi palec wskazujcy w mostek Wrena. - Nie mam ochoty oglda jej, jak panowie wkrocz do akcji. Zwaszcza jeli przyjmiemy, e jest obdarzona niespodziewanym dobrodziejstwem dryfu genetycznego!

Ku zdumieniu Pereza, Wren nawet nie drgn, ale sta sztywno jak skamieniay.

- Nie dojdzie do tego.

Gediman, ten may, uparty i denerwujcy czowieczek, naturalnie musia wtrci si do rozmowy. Umiechajc si wykrztusi:

- Gdyby doszo do walki, nie wiem, po której opowiedzia bym si stronie.

Perez spiorunowa go wzrokiem.

- Czy mam uwaa paskie sowa za pocieszajce?

Naukowiec cofn si o dwa kroki i przesta si umiecha.

Perez ruszy dalej w gb korytarza. Dwaj naukowcy zostali nieco w tyle, gestykulujc i mamroczc do siebie nawzajem, wymieniajc przy tym spojrzenia jak nastolatkowie planujcy wypad do dziewczcej sypialni.

Dziao si tu tak wiele innych, wanych rzeczy. Czy do reszty zapomnieli, co byo ich celem? Co byo zasadniczym powodem tej operacji?

Ochro mnie Boe przed naukowcami! Nie potrafi sprawi, eby na statku nie byo insektów, ale umiej marnowa mas czasu i pienidzy na badania nad jednostk mogc zagrozi caemu projektowi. W kocu zatrzyma si przed zamknitymi drzwiami. Wstukujc z pamici kod odczeka chwil, a komputer przetrawi otrzymany numer, po czym przycisn do siebie analizator oddechu. Wpuci powietrze do rurki.

Urzdzenie zbada charakterystyczne molekuy jego oddechu i wpuci go do rodka, ale uniemoliwioby wstp nawet upowanionym, jeliby wykryo, e znajduj si pod wpywem narkotyków lub alkoholu, czego nie mogaby wykaza analiza siatkówki.

Wci czu za sob dranic obecno dwóch lekarzy. Chocia jawnie okazywa niezadowolenie, tamci wydawali si wrcz rozbawieni, jakby wiedzieli, e koniec koców i tak si ugnie, choby nawet mia przedua podjcie decyzji z dnia na dzie. Potrzsn lekko gow, podczas gdy drzwi rozsuny si na boki, dajc im dostp do pomieszczenia obserwacyjnego. W maym pomieszczeniu byo ciemno i niezwykle cicho. Mczyni równie ucichli, jakby samo miejsce domagao si ciszy i spokoju. Po obu stronach szerokiego okna obserwacyjnego dwaj wartownicy stali na baczno z broni w pogotowiu. Genera nie pozdrowi onierzy ani nie wyda komendy "spocznij". Dopóki penili wart w tym miejscu, nie mogli by rozlunieni.

Perez podszed do szyby. Zajrza w gb ssiedniego pomieszczenia, jeszcze mroczniejszego ni to, gdzie wanie si znajdowali, czekajc, a oczy przyzwyczaj si do ciemnoci.

- Krótko mówic - rzek w kocu do dwóch lekarzy - jedno jej krzywe spojrzenie i karz j upi. Jak dla mnie, Numer Osiem to zbdny produkt uboczny. - Powiedzia to z nieskrywan przykroci, wiedzc, e tamci uznaj jego decyzj jako swoje zwycistwo. Ale jeeli nawet, to tylko dlatego, e go nie rozumieli, nie pojmowali toku jego rozumowania. Niezalenie od tego jak dugo Ripley bdzie y na pokadzie tego statku, wystarczy e przekroczy granic, któr jej wyznaczy; nie pomoe adna apelacja jej fan klubu. Zrobi, ba, zrobi wszystko, eby ten projekt okaza si sukcesem. Nie pozwoli, by ta kobieta pokrzyowaa mu szyki.

Perez zmruy lekko powieki, ujrzawszy, e wród cieni ssiedniego pomieszczenia co si poruszyo. Umiechn si dyskretnie.

- Ta panienka, tutaj, to nasz kapita. Nasze pienidze. Och Ripley, gdyby moga zobaczy teraz swoj ma dziewczynk...

Cienie zafaloway, poruszyy si, skrciy w ich stron... bliej szyby.

- Ile jeszcze czasu upynie, zanim rozpocznie reprodukcj? - Perez zwróci si do naukowców.

- Kilka dni - odpar Wren jeszcze ciszej ni genera. - Moe mniej. Bdziemy potrzebowa adunku...

- Jest ju w drodze - rzek pospiesznie Perez, rozdraniony, e doktor wspomnia o tym przy wartownikach. Czy on nie mia za grosz rozumu? Nie pojmowa, co znaczy okrelenie "cile tajne"?

ypn spod przymknitych powiek w gb mrocznego pomieszczenia, by ujrze cel caego ich wysiku. Tam: oto ona. Jest! To moja dziewczynka!

Niczym upiorny cie, Regina horribilis... Królowa Obcych, przesuna si przez krg wiata i mogli przez chwil podziwia jej majestat.

Ukradkiem raz jeszcze zbadaa ograniczon przestrze, ale ciany okazay si mocne, nie do sforsowania. To byo cakiem obce rodowisko, komora o trzech niezwykle gadkich i jednej przezroczystej cianie, przez któr moga wyglda na zewntrz. Widziaa jednak tylko jeszcze jedn komor, identyczn jak ta, w której si znajdowaa. Po drugiej stronie przezroczystej ciany czuwao zawsze dwóch ludzi, dwóch ludzi z ich powodujcymi ból urzdzeniami. Nigdy nie wydawali adnych dwików, nigdy si do niej nie odwracali, po prostu tam stali. W regularnych odstpach czasu zastpowao ich dwóch innych, a e tak bardzo do siebie podobni, nie potrafia odróni ich od poprzedników. Przez cian nie czua ich woni, cho pewne zapachy docieray do niej dziki systemowi pompowania powietrza.

Teraz po drugiej stronie przezroczystej ciany stao trzech innych ludzi, przygldajc si jej. Jakim sposobem czua, e wanie oni byli za to odpowiedzialni, za to i za jej uwizienie.

Ponownie sprawdzia wytrzymao komory, ale ludzie obserwujcy j niczego nie zauwayli, nie zdawali sobie sprawy z tego, co robia, chocia dzieli j od nich tylko jeden krok. Podobnie rzecz miaa si z dwoma stojcymi tyem do niej stranikami. Ci ludzie byli gupi. Gupi, powolni i delikatni. Niemniej potrafili tworzy skuteczne urzdzenia dajce im przewag, mimo ich tpoty, kruchoci i powolnoci. Jak urzdzenie, w którym znajdowaa si teraz. Byo wygodne i mocniejsze, ni si wydawao. Gdy raz wepchnito j do rodka, nie bya w stanie si wydosta. Tak unieruchomion mogli przewozi gdzie tylko chcieli i robi z ni, co im si ywnie podobao.

Moga jedynie czeka. Bya w tym dobra. Podejrzewaa, e lepsza od nich, tych ludzi.

Jeden z ludzi rozmawia z drugim. Wydawao si, e nie robi nic wicej, jak tylko stoj i rozmawiaj. Nie rozumiaa ich, ale nie musiaa. Wiedziaa, e mieli ju wczeniej styczno z koloni. Byy zwycistwa i byy poraki. I znów nadejdzie czas zwycistwa. Moga poczeka. Bya w tym dobra, nawet jeeli teraz czua si miertelnie znudzona.

Na ubraniu jednego z obserwatorów widniao nazwisko PEREZ. Dwaj inni nazywali si GEDIMAN i WREN. Napis nad mechanizmem otwierajcym drzwi brzmia: PRZED OTWARCIEM TYCH DRZWI NALEY WEZWA WARTOWNIKA. Ten sam napis pojawia si poniej w szeciu rónych jzykach. Moga je odczyta. Nie pytaa samej siebie, jakim cudem to potrafi, podobnie jak nie zastanawiaa si, dlaczego umie oddycha, myle lub zabija. Po prostu to robia.

Ludzie wci rozmawiali midzy sob.

Zastanawiaa si czy ich koci s równie kruche jak tego mczyzny, który uwolni j od jej ywiciela. Zastanawiaa si, czy ich krew byaby równie ciepa jak krew ywiciela, czy smakowaaby tak sodko i buchaa tak swobodnie, gdyby rozdara j na strzpy. Te myli na chwil uwolniy j od nudy.

Wkrótce nadejdzie dla niej pora reprodukcji. To mae obce pomieszczenie bdzie zbyt mae, by pomieci jej wspaniae pokadeko, zbyt mae, by pomieci ogrom jej miotu. Zbyt mae, zbyt chodne, zbyt wrogie.

Tsknia za parujcym ciepem gniazda, za poczuciem siy i bezpieczestwa, jakie dawaa obecno innych przedstawicieli gatunku i nieprzeparta potrzeba rozmnaania...

Wkrótce pojawi si wojownicy w dostatecznej iloci, by j ochroni i zbudowa idealne gniazdo. A ci ludzie, ci aoni, delikatni ludzie stan si karm dla jej modych i ywicielami nowego miotu, tak wanie bdzie.

Ale byy równie wspomnienia. Pamitaa niespodziewany chaos. Krzyczcych i umierajcych wojowników. I ogie. A take czowieka, stojcego twardo i trzymajcego w ramionach swoje mode. Siejcego mier i zniszczenie wewntrz gniazda.

Zamrugaa zaskoczona, poniewa w jej umyle pojawi si nagle potok zmieszanych, chaotycznych scen, wspomnie, odczu, których nie potrafia uporzdkowa.

Dojmujcy ból straty... rozdzierajcej, nieodwracalnej straty zala jej umys i cae ciao. To oznaczao wszystko... i nie znaczyo nic.

Szukaa wizi, poczenia z jej wasnym gatunkiem, poszukiwaa siy i bezpieczestwa, jakie daje gniazdo, lecz bezskutecznie. Zamiast tego czua tylko ból i poczucie rozdzierajcej straty. Bya pusta. Wydrona.

Ale nie zawsze taka bya. Jej ciao wiedziao. Bdzie inne gniazdo. Zawsze byo inne gniazdo. Sama je zbuduje, ona i jej dzieci. Mimo ich broni, mimo ich komór ludzie padn ich ofiar. Stan si dla niej poywk, a ona spodzi mode. Zajmie to miejsce. Wemie je si. Zawsze tak byo. I zawsze tak bdzie.

Doskonaoci naszej budowy dorównuje tylko nasza wojowniczo i wrogie nastawienie. Nawet ludzie podziwiaj nasz czysto. Jestemy jedynymi istotami, których klarownoci nie mc wyrzuty sumienia, skrupuy czy iluzoryczna moralno.

Organizm doskonay...

4.

Gediman usiad przy stole w mesie, naprzeciw Ripley, lecz o kilka krzese od niej. Chcia da jej cho namiastk zudnej prywatnoci. W tej sali stanowicej poczenie mesy i kompleksu rekreacyjnego panowaa cisza i tylko oni dwoje spoywali posiek. Przy drzwiach stali wartownicy, lecz do takiego stopnia stanowili oni sceneri Aurigi, e Gediman prawie ich nie zauway. Przypuszcza, e Ripley równie.

Wci bya unieruchomiona, cho w ostatnich dniach dano jej nieco swobody. Odkd pokazano jej obrazek maej dziewczynki, staa si dziwnie pasywna i zamknita w sobie. Nie stawiaa oporu i nie przejawiaa skonnoci do przemocy. Wren sdzi, e obrazek dziecka wyzwoli na tyle duo ludzkich wspomnie, by przywróciy jej cho cz dawnej osobowoci. Wren powiedzia, e bya oficerem pokadowym. Wiedziaa co to posuszestwo, umiaa wykonywa rozkazy. Gediman zastanawia si.

Poluzowano unieruchamiajce j pta i moga po raz pierwszy zje posiek sama.

Gediman odczuwa zadowolenie z tego powodu. Karmienie jej na si nie byo przyjemne, a poza tym nie sdzi, eby dostarczali jej waciwych iloci substancji odywczych.

Teraz jednak, gdy miaa okazj je po raz pierwszy samodzielnie, wydawao si, e zupenie tego nie docenia. Przekna troch, po czym zacza bawi si jedzeniem, przesuwajc je na talerzu. By to typowy posiek na statku kosmicznym - skompilowany, odwodniony i tyle razy przetworzony, e praktycznie nie przypomina normalnego jedzenia - ale ona i tak zdawaa si w ogóle nie mie apetytu. Gedimana martwia jej depresja. Wren w ogóle si tym nie przejmowa.

Gediman prawie skoczy niadanie, gdy zauway, e zacza oglda widelec i najwyraniej sztuciec zainteresowa j bardziej ni posiek. Otar usta.

- Widelec - rzek z nadziej w gosie. Tak bardzo pragn nawiza z ni kontakt, porozumie si. Gdyby to mu si udao, mógby dowiedzie si, co dzieje si w jej umyle, jedynym jej zaktku, którego nie mogli do koca przebada. Co pamitaa? Co wiedziaa? Gediman czu, jak zera go pragnienie poznania tych rewelacji.

Ripley przygldaa mu si z ukosa spod póprzymknitych powiek. Nigdy nie patrzya nikomu prosto w oczy. Powtórzya sowo pógosem, lecz niewaciwie:

- Pidzielec.

Zaenowany ale i zadowolony, e nikt tego nie usysza, powtórzy agodnym tonem:

- Widelec.

Wyraz jej twarzy zmieni si. Mogo si wydawa, e si umiechna, ale wraenie w mgnieniu oka pryso. Zaskoczya go pytaniem.

- Jak...?

Mówienie sprawiao jej tyle wysiku, e reszty pytania po prostu musia si domyli.

- Jak ci uzyskalimy? Cik prac. Dziki próbkom krwi i tkanek pobranym na Fiorianie 361; znajdoway si tam w ambulatorium w lodzie.

Jake proste wyjanienie jake skomplikowanego dziea. To bya praca nie majca sobie równych. Próbek byo sporo, komórek w bród, ale w DNA panowa chaos. Dokonano zdumiewajcego odkrycia, okazao si bowiem, e embrion Obcego, który znajdowa si ju w ciele Ripley, kiedy pobrano jej próbki krwi i tkanek, nie zakoczy swej inwazji w klatce piersiowej. Jak wirus, embrion zaatakowa ywe komórki ciaa ywiciela co do jednej i przystosowa je do potrzeb wasnego rozrostu i rozwoju. By to ogromny przeom w ewolucji adaptacyjnej. Sposób gwarantujcy, e kady bez wyjtku ywiciel dostarczy embrionowi tego, czego rozwijajcy si pód bdzie potrzebowa, nawet jeli organizm ywiciela nie by na to przygotowany.

To dziki zczeniu kodu genetycznego Obcego z DNA Ripley zdoano wyhodowa j i embrion. To wszystko nie byo atwe. Próbowano wyizolowa DNA a do RNA, odtworzy je i zmusi do dziaania... To bya harówka, cika, frustrujca harówka, cignca si caymi latami.

Ale teraz siedziaa tu, jak zwyka miertelniczka, posilajc si jak normalna kobieta.

I nawet teraz jej przeraajce dziecko...

- Fiorina 361... - rzeka pógosem Ripley, jakby smakowaa to sowo, przystosowywaa je do swoich ust.

- Fur...?

- Mówi ci to co? - zapyta Gediman, naciskajc. Gdyby tylko bya w stanie z nim rozmawia.

- Co pamitasz?

Gediman zamruga zaskoczony. Czy "to"... Czy ona pyta o embrion, który z niej wyjlimy? Tak, chyba tak.

- Owszem, "to" ronie. Bardzo szybko.

- To królowa - rzeka zdecydowanym tonem, odkadajc widelec. Odsuna talerz.

Bya upiona. Skd...?

- Skd wiesz?

- To bdzie si rozmnaa - powiedziaa beznamitnie. Po raz pierwszy spojrzaa mu prosto w oczy.

- Wszyscy umrzecie. Wszyscy z tej... - spojrzaa na widelec - ...pieprzonej korporacji umr.

Wci wpatrywaa si w widelec.

- Korporacji? - O czym ona mówi?

- Weyland-Yutani - wyjani Wren.

Wszed do mesy i wyoni si zza pleców Ripley, ale Gediman, pochonity rozmow, nawet tego nie zauway.

Wren wci mia na ustach protekcjonalny umiech i wyglda tak samo jak za kadym razem, gdy spotyka si z Ripley. To doprawdy niesamowite, pomyla Gediman, zwaywszy, e na szyi wci ma jeszcze lady jej palców.

Gówny naukowiec usiad odwanie obok kobiety. Nie zamierza dawa jej ani odrobiny przestrzeni osobistej. Wrcz przeciwnie, wydawao si, e pragnie w ni wtargn, z zamiarem sprowokowania kolejnego wybuchu wciekoci. Gediman by niezadowolony, ale nic nie móg na to poradzi.

Wren zdawa si w ogóle nie zwraca na nic uwagi.

Kiedy Ripley spojrzaa na z ukosa, Wren sign po widelec i zacz je z jej talerza, jak rodzic spoywajcy wspólny posiek ze swym dzieckiem.

- Weyland-Yutani - wyjani Wren Gedimanowi - to korporacja, dla której kiedy pracowaa Ripley. Konglomerat na rzecz rozwoju Ziemi, wykonywali zlecenia dla wojska. Dawno temu, Gediman. Wpadli wiele dekad temu, wykupi ich Walmart. Takie s koleje wojny. Ponownie skupi uwag na kobiecie i umiechn si do niej pógbkiem.

- Przekonasz si, e od twoich czasów wiele si zmienio. Gediman zauway, e wyraz jej twarzy znów si zmieni. Prawie si umiechna.

- Wtpi - odpara.

Wren uda, e nie zrozumia znaczenia jej komentarza.

- My nie strzelamy w ciemno, mamy swój cile okrelony cel. To jednostka wojskowa Zjednoczonych Systemów, a nie statek nalecy do jakiej chciwej korporacji.

Gdyby tylko zezwolono mu na prowadzenie takich bada jak te, byby gotów pracowa nawet dla "chciwej" korporacji, pomyla Gediman, cho zatrzyma t uwag dla siebie.

Ripley wpatrywaa si w talerz. Jej sowom brakowao ycia.

- To bez rónicy. - Te sowa obudziy w niej jakie wspomnienie, sprawiy, e zamylia si i spospniaa. I dodaa: - Tak czy inaczej, umrzecie.

Wren splót donie przed sob na "lekarsk" mod.

- A co ty o tym mylisz?

Wzruszya ramionami.

- To nie mój pogrzeb, tylko wasz.

Ta odpowied nie spodobaa si Wrenowi. Zacz okazywa zniecierpliwienie. Po raz pierwszy przesta mówi jak do dziecka, pedantycznym, modulowanym, uspokajajcym tonem.

- Chciabym, eby zrozumiaa, co próbujemy tutaj robi. Potencjalne korzyci uzyskane dziki tej rasie mog by wrcz nieobliczalne. Nowe stopy, nowe szczepionki! Czego takiego nigdy jeszcze nie widzielimy... - Przerwa, jakby uwiadomi sobie, e zbytnio si przed ni otworzy.

Gediman wyczuwa frustracj Wrena. Wiedzia jednak, e Ripley nie zaaprobowaaby ich planów. Te mogli doceni inni naukowcy - marzyciele. Ludzie tacy jak oni. Wren mia racj co do jednego - potencja by nieograniczony. Cae dekady mogo trwa okrelenie budowy komórkowej tych stworze i sposobu, w jaki unikalny kod genetyczny - dziki któremu w yach istot pynie nie krew lecz kwas, a tkanki okrywa silikonowy pancerz - moe zosta zaadaptowany dla potrzeb innych form ycia. Pozna, jak pasoytniczy symbiont genetycznie i chemicznie modyfikuje swego ywiciela, oznacza pchn osignicia biochemii i biomechaniki o cae stulecie do przodu. Ju samo wyhodowanie Ripley i jej obcego potomka spowodowao przeom jeeli chodzi o tkank i moliwoci klonowania.

Wren odzyska protekcjonalny ton gosu.

- Powinna by bardzo dumna.

Rozemiaa si. By to gorzki, nieprzyjemny dwik.

- Ale jestem.

Wren stara si j uspokoi.

- Poza tym samo zwierz jest doprawdy niesamowite. Bd nieocenione, kiedy ju si je oswoi.

Ripley spiorunowaa go wzrokiem, by tak przeszywajcy, e Wren drgn mimowolnie.

- To jest jak rak. Raka si nie oswaja. Nie mona nauczy go sztuczek.

Wren nie zripostowa jej sów, czym mocno zdumia Gedimana.

Ripley, ponownie zamylona i zamknita w sobie, zacza bawi si widelcem. Gediman oddaby wiele, by si dowiedzie, nad czym rozmylaa. Z jej ust popyno tylko krótkie:

- I c h.

Distephano obserwowa niewielk prywatn jednostk na kursie zblionym do Aurigi. A do teraz bya to kolejna nudna wachta, zabijanie czasu w kapsule dowodzenia. Zanotowa w dzienniku okrtowym pojawienie si maego statku i wysa oficjaln not do generaa. Zdarzenie nie byo jednak równie ekscytujce jak wypadek z t kobiet-klonem w laboratorium. Tylko jak czsto co takiego mogo si zdarzy?

Oficjalnie po sporzdzeniu raportu nie powiedziano mu o tym wydarzeniu ju nic, nieoficjalnie jednak dowiedzia si, e adunek, którym j potraktowa, wyszed tej kobiecie na dobre. Wczoraj rzekomo zupenie zdjto jej urzdzenia zabezpieczajce. Miaa nawet swój may "spacerniak". A odkd inni usyszeli o jego byskawicznej akcji, zaczli naprawd uwaa. Pilnowanie kobiety-klona stao si najbardziej ekscytujcym zajciem na pokadzie. Có za dziwna misja!

Niemal natychmiast otrzyma odpowied na swój raport.

- Zbliajcy si statek ma zezwolenie generaa Pereza na przybycie do stacji - powiedzia Ojciec; mski gos komputera zabrzmia osobliwie w niewielkim, przypominajcym bbel pomieszczeniu.

- Kod dostpu sze- dziewi- dziewi- trzy. Systemy bezpieczestwa w pogotowiu.

Ciekawe pomyla Distephano.

Prywatne jednostki rzadko, jeeli w ogóle dostarczay na Aurig adunek bd prowiant. Ten statek chronia klauzula najwyszego stopnia tajnoci. Aby dostarczy tu ywno, musiao si mie nie lada ukady i specjalny status bezpieczestwa. A jednak ten okrt, ten may giez, ot tak sobie przybija do ich stacji, h?

Vinnie usysza automatyczny komunikat zbliajcej si jednostki, zawierajcy jej nazw i numer identyfikacyjny. Betty, h? Wystuka cyfry na klawiaturze komputera pokadowego.

- Kod identyfikacyjny zbliajcego si statku - odezwa si Ojciec, jest bdny. Taki numer nie istnieje. Musiaa nastpi pomyka. Prosz o ponowne wprowadzenie numeru.

Pomyka, jeszcze jak, do cholery, pomyla Vinnie z rozdranieniem. Ponownie wstuka kod, tym razem wolniej i uwaniej.

- Na licie Zjednoczonych Systemów Militarnych nie ma takiego numeru - powiedzia Ojciec. - Jeeli wykluczy bd przy wprowadzaniu numeru, oznacza to, e nadlatujcy statek nie jest zarejestrowany.

To niemoliwe, pomyla Vinnie. Wysa ponownie depesz do generaa, po czym skontaktowa si z nadlatujcym statkiem, domagajc si kodu autoryzacyjnego przed wydaniem zezwolenia na dokowanie.

Nawet gdyby to byli... Nie, nie mieliby do ikry, eby przybija do stacji wojskowej!

Vinnie spodziewa si, e autoryzacja Betty zostanie natychmiast cofnita. To byoby ciekawe samo w sobie. Albo jednostka oddali si w popiechu (skdind susznie), albo jeeli musiaa dokowa z powodu uszkodze lub niedyspozycji zaogi, spokojnie poprosi o pomoc stosujc kod ratunkowy. Gdyby Perez odrzuci...

Gdyby odrzuci t prob - moe musiabym ich zestrzeli.

Distephano zamyli si nad t moliwoci. Mia pod rk dostatecznie du si ognia, by rozbi niewielki statek na atomy. Patrzy, jak okrt zaczyna si z wolna powiksza.

To co si stao zupenie go zaskoczyo. W suchawce usysza gniewny gos generaa Pereza. Stary we wasnej osobie!

- Wydaem tej jednostce zezwolenie na przybycie do stacji, onierzu - rzuci wciekle Perez. - W czym problem ?

Zdumienie wywoane gosem Pereza, zamiast automatycznej odpowiedzi, której udziela jeden z jego podwadnych, kompletnie zbio go z tropu. Distephano nagle zaczo brakowa sów.

- No bo... sir... chodzi o to... e... numery identyfikacyjne... ee... - Przekn lin i wzi si w gar.

- Sir, nie ma adnego problemu, sir. Procedura dokowania rozpoczta, sir.

- Dopilnujcie, eby wszystko poszo jak najlepiej - uci Perez.

Vinnie spojrza na nadcigajcy statek. To pirat, prawdziwy, pierdolony, stuprocentowo realny okrt piracki. adnych numerów rejestracyjnych. Zero oficjalnych wpisów. I przybywa na osobiste zaproszenie Pereza. To ci dopiero!

Z obuzerskim umiechem Vinnie przypomnia sobie ostrzeenie przeoonego, kiedy przyjmowa t sub . „ Jak ju si tam znajdziesz, chopie, o nic nie pytaj. Nic nie mów. Nie chciabym potem usysze od nich, e le ci wyszkoliem.” Tak suba tutaj bya dla pocztkiem czego wikszego i lepszego... zakadajc, e nie wkurzy znowu Starego.

To si nie powtórzy. Bo dla mnie to odskocznia do lepszego wiata.

Niewielki statek wci si zblia. Widzia go teraz dokadnie. Nawet wyglda jak okrt piracki, pomalowany od dziobu po ruf barwami kamuflaowymi, które ukryyby go, gdyby przelatywa nisko nad terenem poronitym gst rolinnoci. Uniwersalny may stateczek, niewtpliwie z przeznaczeniem do podroy kosmicznych, lecz jego boczne, kanciaste przedziay z atwoci mona byo przetransformowa w aerodynamiczne skrzyda do lotów w atmosferze. Mia równie stateczniki ogonowe, które nadayby mu wikszej zwrotnoci w powietrzu. Statek by jednak stary, w wielu miejscach poatany wieloma le dobranymi czciami, a do tego brudny i poobijany. Stanowi racy kontrast z ogromn, mroczn Aurig, przy której wyglda niczym karze. Vinnie zamruga, przygldajc si jakiemu graficznemu wizerunkowi zdobicego kadub pirata. Co u licha?

Wybuchn miechem. By pasjonatem II wojny wiatowej, tote natychmiast zorientowa si, e ma przed sob tak lubian przez wielu onierzy rysunkow pin-up girl Poniej nazwy statku umieszczono wizerunek krgej, hojnie obdarzonej przez natur kobiety w obcisym skpym kostiumie, sugestywnie dosiadajcej kaduba starej rakiety.

Tak, to ta Betty, z pewnoci. Sprawy przedstawiay si coraz ciekawiej.

Na pokadzie Betty sprawy zawsze wyglday ciekawie.

A przynajmniej dla kapitana jednostki, Franka Elgyna, chudego jak tyka, kocistego mczyzny po czterdziestce, któremu ciemne oczy i orli nos nadaway jeszcze bardziej drapienego wygldu. Zmieni lekko pozycj w fotelu drugiego pilota i opar obut stop o konsolet sterownicz. Jaki ótodziób, majcy jeszcze mleko pod nosem, oferma batalionowa, zadaa wanie kodu identyfikacyjnego!

Odwróci si w stron ssiedniego fotela i zamia si. Jego pilot, Sabra Hillard, wysoka silna kobieta, odpowiedziaa umiechem i potrzsna gow. Miaa przycite na jea wosy.

Jakby dla tego statku, tego rejsu i tego adunku mogy istnie jakiekolwiek kody identyfikacyjne. Jasne.

Rozpar si wygodniej w fotelu. Sabra wczya swoja ulubion muzyk, kakofonia nowoczesnych dwików przenikna przez podog. Nie próbowa jej ciszy. Pilotka musiaa si dostroi. Zapa rytm. Byo to tward regu, jak prawie wszystko, co robili na pokadzie Betty. Zwróci si do onierza przez interkom.

- Moja autoryzacja brzmi - pieprz si synu.

Siedzca przy nim Sabra prychna w glos. Elgyn zauway, e graa w jak przestrzenn gr bitewn wideo, jednoczenie pilotujc statek. Zdumiewajce, ile rzeczy potrafia robi na raz ta kobieta. Ju na sam myl o tym mia si na bacznoci. Wytrzyma jej wzrok i rzuci jej porozumiewawcze spojrzenie. Odpowiedziaa mu tym samym.

- A teraz otwórz ten cholerny luk- zwróci si do onierza - albo genera Perez zrobi ci z tyka marmolad.

Najwyraniej genera ju mu to powiedzia, bo automatyczny gos komputera Aurigi poda Hillard niezbdne koordynaty.

- Wprowad nas na zejcie trzy-zero - zwróci si do Hillard. - Schod po równolegej.

Nie odrywaa wzroku od gry wideo.

- Zrobione kochanie.

Elgyn wsta z fotela, podczas gdy przed nimi rós masyw stacji kosmicznej.

- Nie wyczaj cigu a do szeciuset metrów. Niech si wystrasz.

Pogadzi j kciukiem po podbródku, ale zanim wyszed, zdya jeszcze puci do niego oko.

Zlustrowa pozosta cz kokpitu, zebrany tam pomocniczy sprzt, przestarzae gry, rozrzucone ubrania i cale mas najróniejszych rzeczy pozostawionych przez reszt zaogi.

Porodku tego zorganizowanego chaosu sta Christie. Ten masywnie zbudowany, acz przystojny ciemnoskóry mczyzna sprawia, e kada przestrze, w której si znajduje wydaje si maa, pomyla z podziwem Elgyn. Dobrze jest mie go za plecami... naturalnie zakadajc, e jest akurat po twojej stronie.

Christie by zajty zakadaniem swojego uzbrojenia. Skomplikowana aparatura ze zoonym systemem mikrokrków i przekadni miaa t sam barw co jego skóra, a mechaniczny system operacyjny Christie opracowa osobicie. Przymocowane do jego potnych przedramion powyej okci urzdzenia byy kompletne niewidoczne i pozwalay mu nosi bro w miejscach, gdzie mao kto zechciaby w ogóle jej szuka.

Elgyn podszed do mczyzny.

- Wchodzimy. Pora nacieszy si odrobin gocinnoci generaa.

- wietnie - parskn Christie. Wywróci z pogard swymi wymownymi, ciemnymi oczyma.

- Wojskowe ycie!

Podchodzc bliej, Elgyn pomóg Christie'emu zapi ostatni pasek urzdzenia.

- To pomoe nam przetrwa, dopóki si stad nie wydostaniemy. Oczywicie jeli krajowcy s przyjanie nastawieni.

Christie wychwyci w jego sowach co, czego Elgyn nie powiedzia.

- Spodziewamy si kopotów?

Elgyn waha si o uamek sekundy za dugo.

- Ze strony Pereza? Wtpi, ale lepiej zachowa czujno.

Christie nie pyta ju o nic wicej ani nie pokusi si o dobry komentarz. Skin tylko gow ozdobion gstymi jak lwia grzywa wosami, splecionymi w dredy i wszystko byo ju jasne.

Maszynownia Betty poczona bya z pomieszczeniem zaadunkowym. Tam wanie pracowali Annalee Call i John Vriess majcy tchn nieco wicej ycia w starowieck kup zomu zwan artobliwie stabilizatorem. Call wiedziaa, e Vriess nie moe ju doczeka si dokowania.

Ostatnio gonili w pitk, niektóre czci ich sprztu byy zbyt stare, by dao si je na okrgo reperowa. Robili co w ich mocy, ale Elgyn mia nadzieje, e Armia pozwoli im zabra nieco czci zapasowych, w charakterze premii za dobrze wykonana prac. Call i Vriess mieli nadziej, e Elgyn si nie myli.

Call, szczupa kobieta o delikatnych rysach, staa obok kanciastego bloku maszynerii. Jej drobne, smuke palce z atwoci radziy sobie z dostpem do mniejszych czci kaprynego urzdzenia. Tymczasem Vriess krepy mczyzna w rednim wieku, o rzedncych piaskowoblond wosach, silnej szczce i bulwiastym nosie lea na wózku na pododze.

Spucia wzrok i ujrzaa, jak drugi mechanik wlizguje si pod urzdzenie, aby zaatakowa je od spodu.

Call lubia pracowa z Vriessem. By pracowity, twórczy, pomysowy i nie zasypia gruszek w popiele. O niektórych czonkach zaogi nie mogaby tego powiedzie.

Lecy pod maszyn Vriess zacz pogwizdywa jak melodyjk, zasyszan w ostatnim porcie, do którego zawinli.

Umiechna si, wspominajc ten wieczór. By to jeszcze jeden powód, dla którego lubia pracowa z Vriessem. Zwykle bywa pogodny i swobodny.

Ona równie zwyka pogwizdywa i tak pracowali przy agodniej, nieco atonalnej muzyce.

Call niejako mimochodem uwiadomia sobie, e w pomieszczeniu znalaz si kto trzeci. Pogwizdywaa nadal, starajc si nie zdradza napicia, nie ujawnia swoich uczu. Gdyby nie zachowaa naleytej ostronoci, Vriess wyczuby jej zdenerwowanie. Nie chciaa odrywa go od pracy. Gwizdaa nieprzerwanie, pozwalajc, by jaka jej cz skupia si na mczynie idcym po zawieszonym nad maszynownia metalowym pomocie.

To by Johner. Call nie znaa jego imienia ani nie wiedziaa czy je mia. Zreszt nie obchodzio jej to. Nie przejaby si ani troch, gdyby Johner umar. Nienawidzia go. Nie znosia tego, czym by i co robi. Byway dni, kiedy jej podstawowym zajciem na pokadzie Betty stawao si kamuflowanie jej prawdziwych odczu, eby Johner nie zorientowa si, jak bardzo nim pogardza. Sprawioby mu to zbyt wielka satysfakcje, a na to nie moga sobie pozwoli.

Szczupa kobieta zebraa si w sobie - pojawienie si Johnera nie moe wpyn na tok jej pracy. Zaczby z niej drwi, gdyby przez nieuwag upucia mutr albo otara sobie kykie. Poza tym nie chciaa, by Vriess dowiedzia si o obecnoci Johnera. Moe jeli oboje go zignoruj, pójdzie sobie.

Marne szanse, pomylaa Call, gdy wysoki, potnie zbudowany mczyzna przeszed ponad nimi. Umiechn si do niej, jego znuone, bkitne jak lód oczy przypominay jej lepia wini. By bez wtpienia najbrzydszym mczyzn, jakiego widziaa, a postrzpiona, zygzakowata blizna na twarzy bynajmniej nie dodawaa mu urody. Jednak to plugawo ducha czynia go naprawd odraajcym. Call wci go ignorowaa. On za znowu si umiechn, a blizna zmienia ów umiech w upiorn parodi ludzkiego grymasu.

Call ktem oka zauwaya, jak wyj scyzoryk, otworzy go i zacz czyci nim paznokcie. Odwrócia gow, poniewa nie chciaa oglda tego czowieka, jak robi sobie manicure, po czym skupia si na pogwizdywaniu w rytmie nadawanym przez Vriessa.

Nie widziaa, jak Johner zwiesi nó ostrzem do dou w powietrzu nad nogami Vriessa ani jak go wypuci.

Ujrzaa dopiero, jak si wbija.

Krótkie ostrze zagbio si po rkoje w misistych tkance lewego uda Vriessa. Call poczua przypyw wciekoci, której nie bya w stanie zignorowa i wyprostowaa si, paajc gniewem, z otwartymi szeroko ustami. Nie wiedziaa, czy ma krzycze, kl, czy rzuci czym w sukinsyna.

Vriess lezcy pod stabilizatorem wci pogwizdywa niczego niewiadom.

- Czemu jeste taki porbany? - szepna przez zby do chichoczcego Johnera.

Teraz, kiedy przestaa pogwizdywa, Vriess zorientowa si, e co si dzieje i wysun si wraz z wózkiem spod maszyna. Dostrzeg Johnera na pomocie i spojrza na Call, zaskoczony jej zdenerwowaniem.

- wiczyem troch rzucanie do celu - rzek Johner bez cienia wstydu. Wskaza na mczyzn na wózku. - Vriess si nie skary.

Call z zatroskaniem spojrzaa na drugiego mechanika, po czym przeniosa wzrok na udo Vriessa. Ten, ujrzawszy nó wystajcy ze swojej nogi, zawoa: „O cholera!”

Jednym pchniciem dwigni sprawi, e tylna cze wózka uniosa si do pionu. Nastpnie podnioso si siedzenie i zsuno oparcie dla stop, tworzc may, zgrabny samobieny wózek inwalidzki, wykonany osobicie przez Vriessa. Sparaliowany od pasa w dó zdolny mechanik w rednim wieku ypn na may scyzoryk wbity w jego pozbawion czucia nog.

- Johner, ty skurwysynu! - zakl gniewnie Vriess i wkadajc w ten ruch ca si swych potnych ramion, cisn we kluczem nasadowym.

Johner zwinnie si uchyli i wybuchn jeszcze goniejszym miechem.

- Och, daje spokój! Przecie nawet nic nie poczue! - Johner uzna to za wyjtkowo zabawne i zachichota jeszcze dononiej.

Vriess sprawia teraz wraenie zakopotanego, co wprawio Call w jeszcze wikszy gniew. Bez wikszych ceregieli wyja z tylnej kieszeni chustk, schwycia rkoje noa, wyszarpna go i przyoya zoon chustk do broczcej krwi rany. Vriess przycisn materia nieco mocniej, czekajc, a krew przestanie pyn . adne z nich nie odezwao si sowem, po prostu robili swoje.

Call spojrzaa na kadk i skurwiela, którego nie moga nazwa mczyzn .

- Jeste wyjtkowym fiutem, wiesz o tym?

Czy Johner przej si tym, jak go nazwala? Nacieszy si kosztem ich obojga, a co za tym idzie, wygra.

Wci chichoczc wycign rk.

- A teraz oddaj mi nó.

Call miaa ju zamkn ostrze i odrzuci mu scyzoryk, gdy nagle zmienia zamiar. Bya zbyt wcieka, by pój mu na rk. Vriess nie spuszcza jej z oka. Dotkn jej okcia.

- Call, zapomnij. On chleje zbyt wiele ksiycówki.

Wiedziaa, e Vriess nie obawia si Johnera, mimo jego postury i przewagi. Martwi si raczej o ni. Pomimo prnych mini bya niska, drobna. A Johner, mówic, e zamierza zrobi komu krzywd , nie rzuca sów na wiatr. Uwaa, e to zabawne. Tylko Call miaa dosy. Bya ju zmczona uwaaniem, by nie wej temu wrednemu skurwielowi na odcisk. Jednym szybkim ruchem wbia ostrze noa midzy dwa zespawane metalowe wsporniki i szarpnwszy z caej siy, zamaa je.

Twarz Johnera pociemniaa z wciekoci . Wycign palec w jej stron .

- Nie prowokuj mnie , Annalee. Jeste ju z nami od jakiego czasu, wic wiesz, e nie naley ze mn zadziera .

Call przyja zuchwa postaw. Wielko i ciar to nie wszystko. Potrafia o siebie zadba, a jeli on chcia si o tym przekona na wasnej skórze, jego sprawa.

Przez chwil wymieniali zuchwale spojrzenia, a w kocu, ku jej zdumieniu, Johner pierwszy zamruga powiekami. Wci czerwony na twarzy opuci kadk.

Call odgarna krótkie czarne wosy z niemal czarnych oczu i wci, nie posiadajc si z wciekoci, zrobia krótk gimnastyk szczk. Rado ze wspópracy z Vriessem prysa nieodwracalnie.

A do chwili, kiedy lekko poklepa j po biodrze i rzek:

- Naprawd musimy zacz zadawa si z ludmi innego pokroju. Przydaoby si nam nieco inteligentniejsze towarzystwo.

Silne , wprawne donie Sabry Hillard podprowadziy malek Betty pod nadte, gigantyczne podbrzusze Aurigi.

- Na co id moje podatki - wymamrotaa do siebie, po czym umiechna si, przypomniawszy sobie, e przecie nigdy nie pacia podatków.

W górze nad ni rozsuny si masywne wrota doku adowniczego. W suchawkach rozleg si gos komputera pokadowego Aurigi:

- Rozpocz manewr dokowania.

- Tak jest, Papciu - mrukna, ustawiajc jednostk na pozycji. Ogromne elektromagnesy Aurigi wysuny si, gdy Hillard zbliya may stateczek do doku. Przy wtórze gonego brzku metalu magnesy Aurigi przywary do kaduba Betty, unieruchamiajc j i zabezpieczajc jednoczenie.

Jak dziecko w foteliku, pomylaa Hillard. Czemu wic ta myl tak mnie niepokoi? Skd to uczucie?

Bd co bd byli jednak unieruchomieni.

- Procedura dokowania zakoczona - rzek Ojciec - Moecie wej na pokad stacji.

Nawet komputer zdawa si im rozkazywa. Jego glos wydawa si wadczy, nie znoszcy sprzeciwu.

Usiujc zwalczy rodzcy si niepokój, Hillard wczya guzik interkomu.

- Pójdcie, moi drodzy! Kto ma zej na brzeg, niechaj schodzi. Pamitajcie. Genera powiedzia, e na pokadzie Aurigi nie wolno nikomu nosi broni. Spotkamy si przy luzie powietrznej.

Wyczya komunikator.

Dlaczego, przybijajc do tak ogromnej stacji jak ta, zawsze miaa wraenie, e jest poerana ywcem?

5.

Perez patrzy, jak jego onierze przygotowuj si na przyjcie zaogi Betty, które nastpi na umieszczonej wysoko w górze metalowej kadce. Krytycznym okiem ilustrowa kadego z onierzy, wyczulony na najmniejszy objaw niedbaoci bd nieporzdku. onierze prezentowali si dobrze. Korytarz przed luz powietrzn by jak caa reszta statku - idealny.

Dokadnie tak jak sobie tego yczy. I tak by powinno. Osobicie dobra wszystkich onierzy, których mia na pokadzie Aurigi. Kady z nich pragn czego wikszego i lepszego, ciekawych zada i wikszych prowizji. Suba pod Perezem gwarantowaa im specjalnie wzgldy po zakoczeniu suby. Jak dotd aden nie zawiód. Wiedzia, e i teraz nic takiego si nie zdarzy. Zwaszcza e on tutaj stoi i obserwuje ich.

luza powietrzna obrócia si, a gos Ojca oznajmi:

- Cykl zakoczony. Drzwi si otwieraj.

Kiedy pneumatyczne odrzwia uniosy si z jkiem, onierze ujrzeli przed sob zaog niewielkiego statku pirackiego.

Perez mimowolnie zastanawia si, co mogli myle niektórzy z jego ludzi. Wszystko na pokadzie Aurigi lnio czystoci, zgodnie z yczeniem Pereza. onierze poniej byli identycznie ubrani i uzbrojeni. Pe, wygld czy rasa nie miay tu najmniejszego znaczenia. Byli druyn podleg jednemu dowódcy.

Nie jak ta banda obdartusów, pomyla drwico. Jedynie co mieli wspólnego, to to, e nie mieli ze sob nic wspólnego. Rónili si wszystkim, ubiorem, fryzur, postaw oraz chodem... lub toczeniem si, pomyla Perez z niejakim rozbawieniem na widok jednego z czonków zaogi wyjedajcego ze luzy na wózku inwalidzkim. Pokiwa gow. Có za dziwaczna, eklektyczna grupa - Perez nie by w stanie wyobrazi sobie, jak Elgyn zdoa nakoni ich do wypenienia choby najbardziej podstawowych rozkazów. Zachodzi w gow, jak przetrwali w kosmosie w tym zdezelowanym statku, gdzie dyscyplina i porzdek byy jedynymi rzeczami, które mogy utrzyma zaog przy yciu.

Zaoga Betty wesza do adowni, zbliya si do onierzy. Perez ponownie zlustrowa przyby grupk i zrewidowa swoje zdanie. Dostrzeg ich czujne oczy i pene napicia postawy, zwróci uwag na szorstk, spracowana skór i lady smaru wtopionego w ciao jak tatua. A wiec mieli jednak co wspólnego, skonstatowa, kady z tych ludzi naznaczony by dostrzegaln twardoci nie wynikajc li tylko z brawury. Podobnie jak jego onierze, tak i ci ludzie byliby w stanie zabi, gdyby tylko chcieli. Nawet ta niewysoka dziewczyna w rodku. Ciekawe, skd pochodzi? Elgyn nie wspomnia, e zamustrowa nowych czonków do swojej zaogi. Perez nie próbowa docieka, czy zdarzyo si jej kiedy zabi. Odegna od siebie te myl. Byli piratami w penym tego sowa znaczeniu, ale Perez nie widzia w tym nic chwalebnego.

Przemytnicy, pomyla ponuro. Przyznaj to, Martinie. S tylko band morderców i zodziei. I to ty ich wynaje! Czemu wzdrygasz si na myl o zaproszeniu ich na pokad stacji? Zupenie jakby mia jaki wybór.

Niezwyka grupka zwolnia dotarszy do miejsca, gdzie czekali onierze majcy ich przeszuka. Zgodnie unosili rce do góry, eby ich obszukano. Potny czarny mczyzna idcy na czele wzniós ramiona wysoko w gór; spod rozchylonej koszuli wyaniaa si szeroka muskularna pier. Gdy jeden z onierzy obszukiwa go wprawnie, czarny z pewnym niedowierzaniem pokrci gow. Zaoga Betty zacza wymienia midzy sob komentarze.

Wtem zamigota sensor na rkawicy którego z onierzy. Kobieta, u której wczy si sygna, spojrzaa na potnego, szpetnego mczyzn o twarzy przeoranej blizn i rzeka z naciskiem:

- Sir, na pokadzie stacji posiadanie broni jest zabronione.

Gdy zdumiony mczyzna skrzywi si, Perez pomyla: Bd dla niej miy, przyjacielu. Jest specjalistk w walce wrcz. Prawdopodobnie gdyby z ni zadar, rozwaliaby ciebie, a potem reszt tej parszywej zaogi. A twój szpetny pysk nie powstrzymaby jej ani przez chwil.

Czowiek z blizn posusznie rozchyli kurtk, wskazujc kobiecie, co byo przyczyn uruchomienia czujnika. Wielki srebrny termos.

- Ksiycówka! - wyjani. - Sam pdziem. Jest duo bardziej niebezpieczna od byle spluwy.

Zaoga Betty wybuchna miechem.

Kobieta-onierz nie okazaa nawet odrobiny emocji.

- Przepraszam, sir. Oczywicie moe pan przej dalej.

W tej samej chwili Elgyn dostrzeg wreszcie Pereza na platformie i podszed w jego stron.

- Co ty sobie mylisz... e mamy zamiar porwa ten statek? W szóstk? - Jego zaoga ponownie wybuchna miechem.

Perez odczeka, a si uspokoj.

- Nie, raczej sdz, e twoja ajdacka zaoga spije si i przestrzeli poszycie kaduba. Jestemy w kosmosie, Elgyn... - Zaczeka sdzc, e moe tym razem to jego onierze wybuchn miechem, ale wszyscy byli profesjonalistami i zachowali niewzruszon powag.

Przeszukanie dobiego koca, po czym Perez zaprosi zaog Betty na pokad Aurigi.

Mczyzna na wózku jecha jako ostatni. Zbliy si do kobiety, która wykrya termos.

- Chce pani sprawdzi mój fotel? - zapyta sodko.

Twarz kobiety pozostaa beznamitna. Perez wiedzia, e jest dostatecznie dowiadczona, by wiedzie, i mczyzna liczy na przeszukanie przez ni czego wicej ni tylko wózka inwalidzkiego.

Straniczka leniwie uniosa rk, wskazujc na grupk, która oddalaa si powoli od kaleki. Z dwuznacznym umiechem potoczy si za nimi.

Perez równie odszed.

Pitnacie minut póniej, w jego prywatnej kwaterze, rozleg si brzczyk sygnau przy drzwiach. Wiedzia, kto go odwiedzi i nakaza Ojcu otwarcie drzwi. W progu sta Elgyn i chwiejc si, jedn rk przytrzymywa si framugi. Wmaszerowa dziarsko do rodka, skin gow generaowi i podszed do przygotowanego wczeniej przez Pereza stou. Na jego blacie leay uoone równo stosiki spitych w paczki tysicdolarowych banknotów. Byo ich wiele. Tak wiele, e Perez wola o nich nawet nie myle. Banknoty byy uywane i miay róne numery. Idealnie prostoktne, jasnozielone, oznaczone zamazanym wizerunkiem jakiego przywódcy kongresu z ostatniego stulecia. Perez mimowolnie pomyla, e powinny by nie zielone, lecz jasnoczerwone. Jak kres. Krwawe pienidze.

Elgyn usadowi si w fotelu ustawionym dla przez Pereza, a genera zasiad naprzeciw niego. Na twarzy Elgyna widnia wyraz zadowolenia. Umiechn si pod nosem, sprawdzajc stosiki banknotów, zagldajc do paczek i zliczajc banknoty w paczkach.

- Nieatwo byo je zdoby - skomentowa niejako mimochodem Perez.

Elgyn uniós brwi.

- Podobnie jak nasz adunek. Zreszt chyba na biednego nie trafio, co?

Uwiadomiwszy sobie, e zosta le zrozumiany, Perez poprawi:

- Chodzio mi o banknoty. W obecnych czasach mao kto posiada gotówk. - A co dopiero tak ilo.

Elgyn umiechn si. W kocu zrozumia.

- Jedynie ci, którzy nie chc, eby ich transakcje byy rejestrowane. Ludzie balansujcy na granicy! Jak ty na przykad.

Porównanie byo bolesne. Powiedz raz jeszcze, Martinie, jak suysz swojemu krajowi? Perez uniós may prostoktny przedmiot ze stou i sign po szklaneczki.

- Drinka?

Elgyn skin gow jak zadowolony i wdziczny go.

Perez zerwa opakowanie z maego plastykowego pojemnika i wrzuci do szklaneczki kostk brzowego stonego elu.

Przesunwszy szklaneczk pod promieniem rcznego lasera poda naczynie z rozpuszczonym ju trunkiem Elgynowi. Nastpnie przygotowa drug dla siebie. To bya dobra szkocka, jeli nie najlepsza.

- Domylam si, e cokolwiek tu szykujesz, nie zostao do koca zaaprobowane przez kongres - rzek Elgyn wypijajc yk whisky.

Nastpnie uniós szklaneczk w gór jak do toastu.

Ciesz si, e ci smakuje, pomyla z irytacj Perez.

Nie, ten projekt nie zosta zaaprobowany przez kongres ani przez jakkolwiek oficjaln agend wojskow czy rzdow.

Perezowi jednak nigdy nie brakowao funduszy i rodków. Jednake, gdy mia do czynienia z ludmi takimi jak ten pirat, mimowolnie zastanawia si nad sensem caego przedsiwzicia. Oczywicie nie kwestionowa go. Mia zadanie do wykonania, misj do wypenienia i carte blanche, by dokona tego na wszelkie moliwe sposoby. Musia wierzy, e przysze korzyci usun w cie ofiary, które trzeba byo ponie, aby osign zamierzony cel.

Perez nie zaprzta sobie gowy wydumanymi sugestiami Wrena o cudach z poletka biochemii i nowoczesnej medycyny. Myla jedynie o istotach, które - zaopatrzone w elektroniczne implanty majce kontrolowa ich zachowanie - zmieni si w onierzy idealnych. Prawd powiedziawszy Wren i Gediman donieli mu niedawno, e poziom inteligencji Obcych wydaje si duo wyszy, ni wskazywaoby na to skpe dane historyczne. Dla Pereza by to dodatkowy plus - sprytne zwierzta atwiej bdzie wyszkoli.

Musia wierzy, e jeszcze za jego ycia zakoczy si bezsensowne marnowanie cennych, dobrze wyszkolonych ludzi. Zamiast tego ludzie bd wykorzystywani jedynie do „sprztania” po zakoczeniu danego konfliktu, co by byo idealnym rozwizaniem dla istot umiejcych myle, oszacowywa i dokonywa osdów.

W kocu stworzone zostan inne formy Obcych, lepiej przystosowane do warunków bojowych i szkolone do cile oznaczonych zada.

Bd oczyszcza miasta z plagi przestpczoci, przygotowywa nowe planety pod kolonizacj, eliminowa niebezpieczne gatunki, rozpocznie si nowa era pokoju i produktywnoci...

Przerwa rozmylania, spojrzawszy na Elgyna. ten pirat na pewno by tego nie zrozumia. Kiedy prowadzili negocjacje w zwizku z kontraktem, Elgyn nie zapyta nawet, do czego zostanie wykorzystany przywieziony przeze adunek. Interesoway go jedynie pienidze. Te, które leay wanie na stole, pomidzy nimi.

Perez i Elgyn, mimo i byli ludmi, naleeli do dwóch cakiem ronych gatunków.

Perez zmieni temat.

- Gdzie zowie t nowa rybk ?

Elgyn zachichota.

- Call? sama si nawina. szukaa jakie fuchy.

- Robi wraenie - skomentowa oschle Perez.

- Niezy towarek, co? - potakn Elgyn. - I diabelnie dobra w posugiwaniu si kluczem nasadowym. Myl, e Vriess mógby powiedzie co wicej na jej temat. Ze smutkiem, ma si rozumie.

Sign po stosiki banknotów , lece najbliej niego , przejrza je, przyoy do nosa i zacign si gboko. Wyglda jak kiper zachwycajcy si najwykwintniejszym gatunkiem wina lub jak palacz rozkoszujcy si aromatem dojrzaego cygara.

- Nasza maa transakcja bardzo ja zaciekawia. trudno jej si dziwi. Caa ta otoczka tajemnicy i w ogóle...

- To operacja wojskowa - uci Perez.

Elgyn zdemaskowa go w jednej chwili.

- Wikszo wojskowych laboratoriów badawczych nie musi dziaa potajemnie, w sekretnej bazie kosmicznej. I nie musi wynajmowa prywatnych dostawców... Poza tym oni nie prosz o dostarczenie takiego adunku jak ten, który wam przywielimy.

Perez zda sobie spraw , e Elgyn ku czemu zmierza.

O co mu chodzio? O premi? Bdzie musia wyoy karty na stó.

- Czego chcesz, Elgyn?

Chudy mczyzna, rozluniony i swobodny, rozsiad si wygodnie na fotelu.

- Noclegu i wiktu przez kilka dni. Vriess potrzebuje troch czci zamiennych. Mam nadziej, e nie bdziemy wam przeszkadza.

Perez ponownie zacz si zastanawia, czy nie popeni podstawowego bdu, zatrudniajc Elgyna do tego projektu; powanie zastanawia si nad zlikwidowaniem caej zaogi i zniszczeniem statku po dostarczeniu zamówionego towaru, niemniej stwierdzi, i reperkusje tego czynu mogyby wywoa mas problemów, z którymi niekoniecznie dalby sobie rad. Moe naleao ponownie to przemyle. Najlepiej, eby w tym czasie zaoga i statek pozostawali na stacji.

- Oczywicie, e nie bdziecie przeszkadza. Tylko trzymajcie si z dala od obszarów zastrzeonych. Nie wszczynajcie burd i mia casa es su casa.

Elgyn z wyrazem wdzicznoci uniós swoj szklaneczk i dopi drinka.

- Ufam, rzecz jasna - doda Perez - e nie bdziesz wtyka nosa w nie swoje sprawy.

Mczyzna by rozpromieniony.

- Z tego wanie syn.

Tak, pomyla Perez. To prawda. I wanie dlatego ci wynajem.

Na pokadzie Betty, w adowni, Call wcigna rkawice i podesza do Christie'ego. Potny mczyzna spojrza na ni obojtnie i zapyta:

- A co z Johnerem?

Wzruszya ramionami.

- Znasz go. Ju zacz balowa.

Christie pokrci gow.

- Powinienem by si domyli. Tak czy inaczej dziki za pomoc.

Skina gow, jakby chciaa powiedzie: Nie ma sprawy. Usyszaa brzk otwieranej luzy powietrznej, a potem eski glos komputera Betty oznajmi:

- luza powietrzna otwarta. Drzwi otwieraj si. Opuszczam ramp.

Call i Christie zaczli pcha zautomatyzowane rczne wózki towarowe, na których znajdoway si pierwsze pojemnik „adunku”. Kiedy olbrzymie drzwi otworzyy si na ocie, wczyli urzdzenia kontrolne wózków i wprowadzili je na ramp prowadzc z Betty na Aurig. Metalowo - plastykowo - szklane pojemniki, które pchali, miay blisko trzy metry wysokoci i metr szerokoci. W adowni Betty znajdowao si ich dwadziecia. Specjalny adunek generaa.

Wewntrz kapsu hibernacyjnych spali doroli ludzie, kobiety lub mczyni.

Call nie chciaa o tym myle. To nie naleao do jej obowizków. To by adunek. Jej obowizkiem byo… dostarczy go na miejsce. I tyle. Miaa robot i otrzyma za ni pienidze. Bd, co bd po to wanie zamustrowaa si na statek.

Mimo to cichym gosem zapytaa Christie'ego:

- Czy wiesz moe, po co Perez ich tu cign? - Wskazaa na kapsuy.

Christie spojrza na ni z zaciekawieniem, jakby nagle przypomnia sobie, e jest nowa.

- Mog z penym przekonaniem zapewni ci, e Elgyn nawet przez chwil nie zastanawia si nad planami generaa. Interesuj go wycznie pienidze.

Skina gow i ju miaa si odwróci, kiedy Christie niezwykle delikatnie uj j za rami. Jego gos brzmia równie agodnie.

- Call... Elgyn nie przejmuje si tym i paci nam, ebymy równie nie zaprztali sobie nimi gowy. Jasne?

Zaskoczona jego bratersk trosk Call wysilia si a umiech.

- W porzdku. Zróbmy to.

Pchna wózek do przodu, po rampie w gb Aurigi.

Dostarczamy tylko adunek. Nie myl o tym. Nie myl o nich. O picych ludziach...

Idc obok milczcego Christie'ego zesza na pokad Aurigi, pchajc pojemniki midzy milczcymi, stojcymi na baczno onierzami, dopóki nie zatrzymali si przed wielkimi drzwiami z napisem: STREFA ZAKAZANA.

Przed stali nastpni onierze. Na widok podchodzcych Call i Christie'ego jeden z onierzy zastuka do drzwi. Te natychmiast si otworzyy. Call ujrzaa wysokiego mczyzn redniej budowy w lekarskim fartuchu zamiast wojskowego munduru. Czowiek ten w ogóle nie przypomina onierza. Na plakietce na jego piersi widnia napis: WREN.

Call i Christie podeszli do drzwi, ale nim przestpili próg, drog zastpi im jeden z onierzy. Po chwili podeszli do nich inni, by przej od nich komory kriogeniczne. Christie spojrza na ni i pokiwa gow, po czym oboje odstpili od wózków. onierze wtoczyli wózki do cile strzeonego pomieszczenia, a Call i Christie wrócili na pokad Betty po nastpne.

onierze nie wejd na Betty, tak jak im nie wolno przekroczy granicy zakazanej strefy.

Wracajc na statek nie moga si powstrzyma i obejrzaa si przez rami i chwil przygldaa si onierzom wtaczajcym wózki z komorami hibernacyjnymi za wielkie elazne drzwi.

Dokd ich zabierali? Czy obudz picych, czy bd nadal trzyma ich w stanie hibernacji? Jak dua bya ta strefa zakazana?

Zanim Call zdoaa znale odpowiedzi na te pytania, za onierzami zatrzasny si ogromne drzwi. Dziewczyna skierowaa wzrok ku Betty i skupia si na czekajcym j zadaniu. Miaa przenie dwudziestk upionych mczyzn i kobiet na pokad cile tajnej wojskowej stacji badawczej. To bya pestka.

Wreszcie, pomyla z ulg Wren, Gediman przestanie mu w kocu matynkowa.

Prawd powiedziawszy, gdy caa grupa naukowców zebraa si w pomieszczeniu obserwacyjnym, wszyscy bez wyjtku milczeli. No, bo niby co mieli mówi? Wszyscy przeczytali raporty, znali ca histori, lecz a do teraz nie byo yjcych wiadków tego, co mieli zaraz zobaczy. Nadesza wiekopomna chwila. Zasugiwaa ona na poszanowanie i milczenie, tak jak zasugiwali na szacunek ci ludzie w komorach, kobiety i mczyni, majcy zoy najwiksz z moliwych ofiar na otarzu nauki.

Wren nachyli si do przodu, podczas gdy inni z tyu za nim nieco si przysunli, poprawiajc ustawienie ekranów komputerowych. W ten sposób z kadego miejsca bd mogli wszystko dokadnie zobaczy. Nagle uwiadomi sobie, e wszyscy oddychajc jednym i tym samym rytmem. Przekn lin i zacz manipulowa przy urzdzeniach kontrolnych. Na monitorach widzieli cae wntrze przygotowanego starannie pomieszczenia. Dwadziecia kapsu hibernacyjnych stao na podwyszeniach, ustawionych w koo tak, e niemal stykay si podstawami Wren wystuka komend do komputera i wolno wszystkie kapsuy jedna po drugiej zaczy si podnosi do pionu. Komory zostay mechanicznie unieruchomione w cile okrelonej pozycji. Wren poda kolejn komend, zmieniajc skad mieszanki kriogenicznej w kapsuach. Powoli. Bardzo powoli. Nie móg teraz pozwoli na uszkodzenie okazów. Byy zbyt cenne.

Po pewnym czasie, gdy skad mieszanki w odczytach wyglda na waciwy, Wren za pomoc komputera rozkaza otwarcie kapsu. Na monitorach wida byo wyranie, e kilka osób zamknitych w komorach zaczyna si ju budzi. Widzia jak trzepocz im powieki, poruszaj si wargi i dr koczyny. Odczyty byy dobre. Lokatorzy kapsu przychodzili do siebie, budzili si w peni sprawni i zdrowi. Idealne okazy.

Wren spojrza z ukosa na Gedimana, który poruszy si nerwowo. Widzia, e Gediman czuje si nieswojo. Wren przyjrza si pozostaym. Carlyn zacieraa rce, jakby zmarza. Trish skrzyowa ramiona i wpatrywaa si w ekrany nie mrugajc powiekami, jakby nie chciaa dopuci, eby docierao do niej cokolwiek, co dzieje si w tym pomieszczeniu. Kinloch patrzy z otwartymi ustami, nie mogc uwierzy, e jest tutaj i oglda to wszystko. Spargue i Clauss rozmawiali o czym pógbkiem, popatrujc nerwowo w monitory. Clauss nerwowo pociera szyj. Wren odwróci od nich wzrok nie chcia, by cokolwiek go rozproszyo. Có, powinni by poruszeni. To by przeomowy moment. Chwila, któr mieli pamita ju zawsze.

Nadesza pora. Wren wystuka odpowiedni sekwencj, a z sufitu opucio si wielkie, cylindryczne urzdzenie. Wokó potnego ramienia nonego znajdoway si pytkie pojemniki. W kadym z nich umieszczono pokanych rozmiarów, obscenicznie organiczne jajo Obcego. Jeli co takiego mona byo w ogóle nazwa jajem. Byo to przecie ywy organizm, pulsujcy, wilgotny i przyczajony. Osadza si mocno szerszym kocem w podou, wszy natomiast koczy si czterem zamykajcymi si jak patki kwiatów fadami tworzcymi osobliwy otwór. Powok jaja przecinay grube nici y. Wren i Gediman przez duszy czas debatowa nad ich znaczeniem. Najwyraniej stabilizoway one pooenie jaja i w swoim waciwym rodowisku pobieray z grunty substancje potrzebne larwie do ycia. W ten sposób, z koniecznoci, mogy zagwarantowa jej przetrwanie przez wiele lat.

Wren przerwa rozmylania, kiedy rami none ustawio kolejne pojemniki z jajami przed znajdujcymi si w pomieszczeniu kapsuami hibernacyjnymi.

Jaja znieruchomiay, gdy rami none przestao je przemieszcza. W kilka chwil od umieszczenia w pobliu ywego organizmu jaja, dotd w miar statyczne, zaczy zdradza odznaki ycia. Widzieli rozmyte ksztaty poruszajce si w rodku. Elastyczne ciany jaj zaczy dre.

Zdalne urzdzenia przekanikowe pozwalay im nie tylko widzie, ale i sysze, co si dziao. Jaja wydaway dwiki. Wilgotne, mlaszczce odgosy. Dwiki, jakie mona usysze na sali operacyjnej, gdy manipuluje si organami w jamie ywego ciaa.

Wren uwiadomi sobie, e wszyscy w pokoju zastygli w absolutnym bezruchu. Niewiadomie uniós rk, by otrze rkawem pot perlcy si na jego górnej wardze.

Powieki jednej ze picych osób zatrzepotay, po czym uniosy si. Szczupy, ciemnowosy mczyzna zamruga, wykazujc typowe dla wszystkich osób wychodzcych ze stanu hibernacji objawy otpienia, sennoci i suchoci w ustach. Na jego kapsule widniao nazwisko PURVIS.

Jajo stojce przed jego komor zadrao i nagle si otworzyo, cztery fady na wierzchoku rozoyy si na boki jak wielkie, nieregularne usta. Wren pospiesznie manipulowa urzdzeniami kontrolnymi, aby umieszczone na ruchomych wózkach kamery ukazay widzom zawarto tajemnego wntrza. Naturalnie, dokonali ju wczeniej analizy tej zawartoci za pomoc urzdze pomiarowych, jakie mieli do swojej dyspozycji. Zdoali nawet nada elementom stosowne nazwy, chocia ich przeznaczenie pozostawao dla nich wci li tylko w sferze spekulacji...

Jako nastpne otworzyo si jajo ustawione obok kapsuy ssiadujcej z kapsu Purvisa. Póniej jedno z tych, które znajdoway si na drugim kocu pomieszczenia. I nastpne, i jeszcze jedno. Hibernatusy, wci nie do koca obudzone, mrugay leniwie powiekami i rozglday si wokoo zdezorientowane. Wiedzieli, e znaleli si w innym miejscu ni to, gdzie uoyli si do snu, ale nie potrafiliby powiedzie, gdzie s teraz i dlaczego. Poza ty wci znajdowali si jeszcze pod wpywem rodków usypiajcych, które pozwalay im jedynie dziwi si i trzepota powiekami.

W kocu otworzyo si ostatnie jajo. Wren wstrzyma oddech, zastanawiajc si, czy wszyscy naukowcy uczynili to samo.

Wreszcie z jaja przed Purvisem wyonio si ostronie sze par dugich, pajczych odnóy.

Purvis niemrawo zacz otrzsa si z kriosnu. Hibernacja to zdumiewajca rzecz. W jednej sekundzie szykujesz si do snu zimowego. W nastpnej budzisz si x lat wietlnych póniej i dalej od miejsca, gdzie si uprzednio znajdowae. Poczu, e zaczyna robi mu si cieplej, a jego ciao, gdy rodki usypiajce przestay dziaa, z wolna si rozlunio.

By na tyle wiadomy, e zacz si zastanawia nad czekajc go prac. Rafineria xaremska znajdowaa si nieco na uboczu, tote musiano paci tu znacznie wicej ni w innych przedsibiorstwach tego typu. Sysza te, e z tej samej przyczyny zadbano tu o wiksz wygod pracowników. Oferta bya ciekawa. Mia nadziej, e warunki pracy oka si tak dobre, jak przypuszcza. Mia ju do „luksusowych warunków pracy”, które okazyway si wnet skupiskiem baraków robotniczych nie oferujcych nawet drobnej namiastki prywatnoci.

Poczu mrowie w stopach i zacz si przeciga. Dwa lata na Xaremie bd lepsze ni pi lat w jakim innym miejscu. Moe nawet przeduy kontrakt, jeeli posadka przypadnie mu do gustu.

Hmm, dziwne to pomieszczenie pohibernacyjne. Nigdy dotd nie spotka si z sytuacj, e kapsuy byy przenoszone. Zwykle po hibernacji dochodzie do siebie w tym samym pomieszczeniu, na pokadzie statku. Po przebudzeniu wstawae, brae prysznic, odbierae swoje rzeczy...

Rozejrza si. Zmieniono równie ustawienie komór. Zamruga energicznie, usiujc odzyska ostro widzenia i w kocu dostrzeg jajowaty ksztat stojcy tu przed nim.

Co to ma by, do cholery?

Nie sdzi, e na Xaremie istniay jakie dziwne formy ycia, zarówno rolinnego jak i zwierzcego. Czym wobec tego byo to co? A jeeli nawet yo na planecie, co robio wewntrz tego pomieszczenia?

Jajowate monstrum zachybotao si nagle i zadrgao jak ywe. Jego powierzchnia bya wilgotna, lnica, jakby pokryta jakim luzem. Purvis zdjty odraz próbowa si cofn, ale nie mia dokd. Górna pokrywa kapsuy bya otwarta, odsaniajc jego gow i cz klatki piersiowej. Jego ramiona i reszta ciaa wci byy uwizione w kapsule. Przekn lin usiujc co powiedzie, zawoa stewardes, kogo, kto wypuciby go z komory.

Zanim zdoa wykrztusi z siebie cho sowo, wierzchoek jajowatej rzeczy otworzy si Purvis poczu powracajce mdoci, usyszawszy, jak odwijajce si fady wydaj odraajcy, mlaszczcy odgos.

Co tu si, kurwa, dzieje? Zlustrowa pozostae kapsuy i dopiero teraz, gdy odzyska jasno myli, uwiadomi sobie, e przed kad z komór umieszczony by jeden z tych dziwacznych, obych przedmiotów. Dlaczego? Po co?

Nagle z otworu na wierzchoku zaczo wyania si co dugiego i owadziopodobnego. Smuke, palcopodobne przydatki macay ostronie powierzchni jajowatego tworu w kocu pojawi si równie korpus, z którego wyrastay pajcze odnóa. Stworzenie wygldao jak upiorne poczenie skorpiona i morskiego kraba.

Co to ma by? Jaki robal? Purvis nie znosi robali, wszystkich bez wyjtku, niezalenie od rozmiarów. Midzy innymi dlatego podj prac w kosmosie. W przestrzeni prawie nigdy nie spotykao si insektów! A jeeli to by robal, to musia by chyba matk wszystkich obrzydliwych insektów. Sta na dugich, cienkich odnóach, balansujc jak tancerka.

Widzia ju do. Ogarnity panik Purvis raz po raz próbowa manipulowa urzdzeniami kontrolujcymi kapsuy, usiujc si z niej uwolni i znale moliwie jak najdalej od tego monstrum. Urzdzenia mimo jego wysików nie reagoway. Rozejrza si dziko wokó. Wikszo hibernatusów nie bya tak przytomna jak on, nie wiedziaa, co si dzieje.

Stwór nieznacznie zmieni pooenie, balansujc lekko na sprystych odnóach. Purvisowi oczy niemal wychodziy z orbit, usta rozwary si szeroko, gdy ogarnity panik zaczerpn powietrza, eby wezwa pomocy.

Zacz wanie krzycze, kiedy istota wyprysna ku niemu, tak szybko, e jego oczy ledwie zdyy to zarejestrowa. Co gumowatego, zimnego i mokrego uderzyo go po twarzy i w tej samej chwili co jakby wielka do zacisna si na jego gowie. Dugi, cienki bicz owin si wokó jego garda, dawic go. Dopiero teraz uwiadomi sobie, co to jest.

Upiorny robal, to co przywaro do jego twarzy. Purvis straci nad sob kontrol i spróbowa jeszcze raz wrzasn histerycznie, ale nie zdy wydoby z siebie nawet jednego dwiku. Kiedy otworzy usta wypenio je co wóknistego, cielesnego, lepkiego i olizego. Owo co miao obrzydliwy smak i odek podszed mu do garda. Purvis rozpaczliwie usiowa oddycha, mimo czego, co stwór wpycha mu do ust, do garda i jeszcze dalej, w gb tchawicy i przeyku. Dziko potrzsajc gow wci jeszcze walczy, cigle próbowa krzycze, a jednoczenie usiowa oderwa istot przywierajc mu do twarzy. Donie i ramiona wci pozostaway uwizione wewntrz komory kriogenicznej, tote próbowa uderza gow o jej boki, lecz bezskutecznie. Szarpa si i miota, konwulsyjnie kopa nogami, lecz koniec koców nic to nie dao. Przeraony jak nigdy dotd w caym swoim yciu, Purvis podda si bez reszty dawicemu lkowi i pustce bezradnoci

Nic nie widzia, nie sysza ani nie czu, z wyjtkiem obcego organizmu gwaccego mu twarz. I nagle gliniasty chód stwora dosign, jak si zdawao, caego ukadu krwiononego, przed oczyma zataczyy mu rónobarwne mroczki. Szamotanie stao si powolniejsze, bardziej niezdarne. Zapaka. Umiera. Boe, umiera! By powoli zabijany przez potwornego, obcego robala. Zachlipa, gdy zimno spowio go od stóp do gów, mroc krew w yach i paraliujc ciao. Gdyby tylko móg przesta odczuwa...

Wreszcie jego yczenie spenio si i paraliujcy chód ogarn umys Purvisa równie gboko jak hibernacyjny sen. Gdy to nastpio, jeszcze przez chwil mia wraenie, e stwór na jego twarzy nieco mocniej cisn mu czaszk, a przypominajcy bicz ciki ogon zadzierzgn si cianiej dokoa szyi. Potem obaj zapadli w sen, przy czym jedno z nich spao spokojniej ni drugie. Purvis zacz ni upiorne koszmary, ale aden z nich nie mia zwizku z Xaremem.

W pomieszczeniu obserwacyjnym Wren usysza, jak Carlyn gono wymiotuje. Byli przy niej Spargue i Kinloch, podtrzymujc j i usiujc jej pomóc. Wren uwiadomi sobie, e kobieta pacze. W którym momencie Clauss w popiechu wyszed z pokoju.

Gediman sta tu obok niego, pogrony w mylach i milczcy. Po drugiej stronie staa Trish Fontaine z rkoma splecionymi na piersiach; drobna kobieta emanowaa bezgonym gniewem. Wren zamruga spogldajc na ni ze zdziwieniem.

- Powiedziae, e nie bd zdawa sobie sprawy, co si z nimi dzieje - rzeka oskarycielskim tonem. - Powiedziae, e nic nie poczuj.

Wren wzi gboki oddech i pozbiera myli. Potrzebowa tych ludzi. Nie móg pozwoli sobie na utrat ich lojalnoci i zaufania.

- Widziaa ich odczyty. Wci byli na czterdziestu procentach. Mieli w yach do mieszanki usypiajcej, eby by na wpó przytomni. Jeeli cokolwiek czuli lub odbierali, z pewnoci byo to dla nich jak sen. Czytaa akta. Po zapodnieniu nie bd niczego pamita. A my podczas kresu inkubacji bdziemy musieli zapewne utrzymywa ich w stanie póupienia. Przed erupcj embrionów moemy znieczuli ich rdzenie krgowe. To bdzie bezbolesna operacja, dokadnie tak, jak powiedziaem.

ypna na niego z niedowierzaniem, po czym demonstracyjnie odwrócia si od niego plecami i podesza do Carlyn.

Wren, skonsternowany, odwróci si do Gedimana, ale jego wspópracownik nie odrywa wzroku od monitorów. Wren gniewnie zwróci si do caej grupy.

- Posuchajcie, oto stoi przed wami nowa dziedzina nauki, surowa i niezbadana dotd, a wy macie okazj oglda to jako pierwsi.

Spojrzeli na niego z wyran odraz.

- Tak, to prawda, nie jest to ani przyjemne ani mie dla oka, niemniej to wci nauka. Czy zdajecie sobie spraw, e w dwudziestym wieku podczas prac nad Projektem Manhattan, kiedy naukowcy trudzili si przy budowie bomby atomowej, niektórzy z nich wierzyli, e wybuch pierwszej bomby moe spowodowa zapalenie wodoru w atmosferze? Gdyby tak si stao, pooga ogarnaby wiat i doprowadzia do zagady ludzkoci. Mimo tych obaw próbna eksplozja zostaa jednak przeprowadzona. Majc do czynienia z nauk, naley ryzykowa, jeeli chcemy dokonywa jakichkolwiek odkry.

Pozostali patrzyli na niego pospnie, po czym znowu si odwrócili.

Wren z irytacj spojrza na Gedimana, zastanawiajc si, gdzie podziaa si jego gadko wypowiedzi, zwaszcza teraz, kiedy bya tak bardzo potrzebna.

- Nie pojmuj, o co im chodzi. Przecie czytali literatur. Wiedz, na co si pisali.

Gediman nie móg oderwa wzroku od masywnej szyby. Wszystkie hibernatusy przestay si ju szamota i leay nieruchomo w stanie przypominajcym piczk. Zgodnie z odczytami czujników implantacja ju si rozpocza. Dwadziecia twarzocisków przywierao do dwudziestu gów, ich pcherze tlenowe hojnie pompoway powietrze do puc ludzi, podtrzymujc ich przy yciu.

W kocu Gediman odezwa si. Gos mia cichy, ochrypy.

- Czytanie o tym to jedno. Ujrzenie tego na wasne oczy... to zupenie co innego. Przekn lin i jakby od niechcenia dotkn palcami szyi.

Kiedy Wren odwróci si ponownie w stron ekranów, z trudem pohamowa si, eby nie powtórzy tego gestu.

6.

Call i Christie doczyli do pozostaych, którzy mieli wanie wej do mesy. Vriess umiechn si do kobiety ze swego wózka.

- Skoczylicie?

Call skina gow.

- Rozadunek zakoczony - rzek Christie - transport odebrany i podpisany. Zakadam, e nasz wspaniay szef jest wci z El General?

- Kto, Elgyn? - spytaa Hillard. - Chyba tak. - Zwrócia si do Vriessa: - bye ju „na zakupach”?

- Na pusty odek? - spyta kaleka. - Chyba artujesz. Sprawdz, co maj, kiedy ju si najem w tutejszej czterogwiazdkowej restauracji. Wszystko po kolei.

Caa gromadka zachichotaa, przechodzc przez otwarte drzwi. Pomieszczenie jest ogromne, pomylaa Call, zwaszcza w porównaniu z przyciasnymi kajutami na Betty. W razie potrzeby w mesie mogli spoywa posiek wszyscy onierze znajdujcy si na Auridze. Wntrze urzdzono jednak w taki sposób, by mona byo uprawia tutaj ulubione sporty na cianie zawieszono kosz, gruszk i worek bokserski, opodal sta równie atlas kulturystyczny.

Przyszli jak na kolacj zbyt póno, jedyn osob w mesie okazaa si kobieta dla rozrywki zliczajca rzuty do kosza. Bya wysoka, szczupa, o sigajcych do ramion falujcych, brzowych wosach. Call przypuszczaa, e naleaa do kontyngentu armii albo bya jajogowa, która w ten sposób zabijaa wolny czas.

Pozostali rozgldali si po pomieszczeniu. Wtem Johner zauway dziwn kobiet i wymamrota:

- Och, och.

Call poczua, e jej minie napraj si mimowolnie.

Johner umiechn si i rzek:

- Miae racj, Vriess, wszystko po kolei. - Podszed do kobiety, a reszta grupki przystana w stosownej odlegoci.

Call nie bya pewna, czy stao si to za spraw dynamiki grupy, czy waenia nieuchronnych kopotów. Wtpia, by ktokolwiek na pokadzie Aurigi móg by atwym celem dla groteskowego Johnera. Johner dziarsko stan za plecami kobiety. Pooywszy jej donie na ramionach zapyta tonem, który jego mniemaniu móg uchodzi za uwodzicielski:

- Co by powiedziaa na mae bara - bara?

Call zastanawiaa si, jak daleko zdoa posun si Johner w wyraaniu czego, co zapewne okrela mianem „podrywu”. Trudno jej byo uwierzy, e mógby mie za darmo choby jedn kobiet.

Nieznajoma lekko odwrócia gow, dajc do zrozumienia, e go usyszaa. Wyraz jej twarzy nie by szczególnie zachcajcy. Ponownie si odwrócia i ignorujc go zaja si dryblingiem.

- Co powiedziaa? - naciska Johner pocierajc nosem jej wosy i wdychajc jej zapach.

Call usyszaa bardzo wyranie. „Odsu si ode mnie!”

Ostrzeenie byo stanowcze, lecz zawierao w sobie nut znuenia i rezygnacji.

- Niby dlaczego? - spyta niemiao Johner.

- Bo poaujesz. - odpara. W jej gosie nie byo nawet cienia niemiaoci.

Johner przywar do niej, ocierajc si o jej poladki. Call poczua narastajce obrzydzenie. Muskajc dug szyj kobiety mamrota: „Bo co, zrobisz mi krzywd? To mogoby mi si nawet spodoba.” Bezbarwne oczka zwziy si, krzywy umiech wyglda upiornie, ale waciwie cay Johner prezentowa si paskudnie.

Kobieta odwrócia gow. Parodia umiechu, jak go potraktowaa, bya równie nieatrakcyjna.

Call uwiadomia sobie nagle, e reszta grupki nie podesza do stolików, lecz czekaa z niecierpliwoci, wyranie spodziewa si rozróby. Wida jeli chodzio o Johnera, takie sytuacje nie naleay do rzadkoci. Call poczua, e mimo woli wychyla si do przodu, jakby chciaa popieszy z pomoc nieznajomej. Wiedziaa, e nie wpadaby przez to najlepiej w oczach zaogi, ale...

Vriess przytrzyma j delikatnie. Spojrzaa na niego i dostrzega, e nieznacznie pokrci gow.

- Nie mieszajmy si, Call - usyszaa jego ostrzeenie.

Odwrócia si na powrót w stron Johnera i kobiety, zastanawiajc si, czy gdyby zawoaa, aby zasiad z nimi do kolacji, przestaby interesowa si t...

Kobieta zaatakowaa bez ostrzeenia, wybucha jak granat, wbijajc okie w brzuch Johnera. Potem z póobrotu trzasna go jeszcze na dokadk pici w twarz. Call z oszoomieniem uwiadomia sobie, e nieznajoma przez cay ten czas drug rk mechanicznie odbijaa pik. Wielkolud na moment jakby zawis w powietrzu, a potem rbn z impetem o lisk podog i poszorowa po niej.

Zaoga Betty bya zdumiona, nie tyle atakiem na Johnera, lecz miadc si, z jak go przeprowadzono. Call zamrugaa, podczas gdy Johner sun po pododze, póki nie zatrzyma si na podstawie sprynowej gruszki bokserskiej, która, potrcona, przewrócia si na niego.

Zanim Call zdya uwiadomi sobie, co zaszo, Hillard z okrzykiem wciekoci rzucia si na nieznajom. Kobieta znów wykonaa zgrabny unik i z atwoci odepchna od siebie napastniczk. Call a otworzy usta ze zdziwienia; pilotka bya tward wojowniczk, ale tamta odepchna j od siebie jak nieznone dziecko. Hillard, której impet zadziaa przeciwko niej samej, rbna z hukiem o pokad. Jakby po namyle kobieta rzucia pik, trafiajc Hillard w odek. To uderzenie wydusio z niej powietrze i na moment zamroczyo.

Christie, którego przesadnie wyrzebione wzy mini napiy si gwatownie pod skór, schwyci jedn z gruszek bokserskich i z caej siy zamachn si, mierzc jej ci podstaw w gow kobiety. Call wydaa cichy okrzyk , kiedy nieznajoma przyja uderzenie pask stron obcionej podstawy urzdzenia prosto w twarz, jak bokser i nawet si nie skrzywia.

Wyraz twarzy kobiety pozosta nie zmieniony, tylko z nosa pocieka jej struka krwi.

Christie by równie zaskoczony i powtórzy atak, tym razem z wiksz si ni poprzednio. I znów nieznajoma przyja cios bez mrugnicia okiem. Christie rykn przeraliwie, robic zamach swoj broni po raz trzeci. Tym razem do kobiety wyprysna do przodu, chwytajc za stojak i unieruchamiajc gruszk w pó ciosu. Prawie bez wysiku nieznajoma wyrwaa przedmiot z rk Christie'go... (Z rk Christie'go! pomylaa Call z przeraeniem) i odrzucia go od siebie.

A potem skoczya na niego jak dzikie zwierz. Jedn rk chwycia go za wosy, drug za podbródek, podczas gdy mczyzna na próno próbowa si od niej uwolni. Zacz drapa j paznokciami, okada piciami, jak móg, stara si odepchn j od siebie, czujc, e nieznajoma lada moment zgruchocze mu szczk.

Widok by przeraajcy.

Call ju miaa rzuci si na pomoc Christie'emu, ale Vriess powstrzyma j.

- Nie mieszaj si! - rozkaza.

Zawahaa si, ale usuchaa jego polecenia.

Wtem Johner poderwa si z podogi. Podbieg do dwóch walczcych postaci i waln potn pici w odsonit nerk kobiety.

Nieznajoma odwrócia gow, a na jej twarzy zamiast bólu pojawi si grymas wciekoci. Jakby z wahaniem pucia Christie'ego, olbrzym opad bezwadnie jak szmaciana lalka. Niespodziewanie kobieta równie runa na podog, a jej do wystrzelia do przodu. Szybkim, w peni skoordynowanym ruchem zacisna palce na kroczu Johnera, z t sam miadc sia, z jak gruchotaa wczeniej szczk Christie'ego. Johner wrzasn agonalnym, piskliwym gosem. Gdy osun si na kolana, nieznajoma wbia mu pi w brzuch, niemal zginajc go w pó.

Naraz poród tego pieka wijcych si cia, krzyków i jków rannych rozleg si donony i stanowczy mski gos:

- Ripley!

Na ten dwik Call odwrócia si i ujrzaa czterech onierzy z dobyt broni wymierzon na w nich, nie, nie w nich - w kobiet. Towarzyszyo im dwóch mczyzn w biaych kitlach. Jednego z nich rozpoznaa. To on odbiera dostaw adunku. Na piersi biaego fartucha nosi plakietk z napisem WREN. Nieco za nim sta mczyzna z plakietk z nazwiskiem GEDIMAN. Gediman wydawa si poruszony do ywego, lecz WREN pozostawa spokojny i opanowany. Nietrudno byo zorientowa si, kto tu rzdzi. Kobieta, do której zwraca si Wren, wolno uniosa gow, a na jej twarzy malowa si nieobecny, beznamitny wyraz, jakby wcale nie wytara przed chwil podogi najwikszymi twardzielami z druyny mienicej si najtwardsz sporód twardych.

Call odwrócia si, by spojrze na kobiet. Co on powiedzia Ripley? Zamrugaa oszoomiona. R i p l e y ?

Wszystko zamaro. Zaoga Betty zacza si wycofywa. Christie podniós si niezdarnie, skadajc rce za plecami, jakby nic si nie stao, cho Call wiedziaa, e udaje. Hillard zdoaa podnie si o wasnych siach. Ripley jednak wci jedn rk przytrzymywaa Johnera, jakby nie chciaa puci ofiary teraz, gdy ju j powalia.

- Nie róbmy scen - rzek pógosem Wren, jakby zwraca si do dziecka. Jakby scena si nie rozegraa i do tego scena naprawd przeraajca. Jakby nie byo czterech onierzy mierzcych do jednej kobiety. Jakby móg mie nad ni jak kontrol.

Wtem ku zdziwieniu wszystkich Ripley pucia swoj ofiar i cofna si. Stana z boku, samotne, opuszczona. Skina gow w stron Johnera i jakby mimochodem rzucia:

- On... cuchnie.

A Wren, jak gdyby to byo uzasadnione wyjanienie caego zdarzenia, pokiwa gow.

Johner zdoa w kocu odzyska gos.

- Kim ty jeste, do kurwy ndzy? - Prawie paka z bólu.

Ripley odwrócia si do niego, zmierzya go pogardliwym spojrzeniem, po czym przyjrzaa si spod póprzymknitych powiek wszystkim obecnym. Nie mówic sowa, otara kropelk krwi spywajc po jej górnej wardze i strzepna palcami. Nie znaczyo to dla niej wicej ni oni wszyscy razem wzici. Zaoga Betty, onierze, ich bro, Wren, Gediman... Call patrzya, jak krew spada na podog. I po wszystkim. Sprawa zakoczona.

Nastpnie, jakby znudzona caym zajciem, Ripley podniosa z podogi porzucon pik i prawie z drugiego koca sali wykonaa wyrzut do kosza. Celny. A potem obrócia si na picie i wysza.

Wren da znak onierzom, eby opucili bro.

- Ma w sobie co z drapienika, czy nie? - zwróci si do Gedimana.

On j za to podziwia, uwiadomia sobie Call.

Gediman by wci podenerwowany. Zachichota gupkowato, po czym wymamrota:

- Co takiego.. ten facet cuchnie.

Dwaj naukowcy i onierze wyszli z mesy pozostawiajc zaog Betty samym sobie. Call podprowadzia Christie'go do aweczki, a Hillard zaja si Johnerem. Wiedziaa, e adne z nich nie bdzie teraz myle o jedzeniu.

Ni std ni zowd spojrzaa w stron drzwi, którymi wysza Ripley. I nie moga nie dostrzec kropelki krwi na pododze, tam gdzie strzepna j Ripley.

Ponad szkaratnym punkcikiem unosia si smuka dymu. A podoga pod nim pokrya si bblami i zacza si topi.

Gdy na Auridze zapada noc, zaogi obu statków jy oddawa si najróniejszym rozrywkom... naturalnie w granicach bezpieczestwa. W zaciszu swojej kajuty Hillard rozcigna si nago na koi, a jej usta wykrzywi bogi umiech. Wzdychajc cichutko z rozkoszy poddaa si ogarniajcym j doznaniem. Cae jej ciao po zdarzeniu w mesie pulsowao tpym bólem, co potrafia jednak wykorzysta. Zasuya na to. Zamierzaa radowa si kad chwil i nie straci niczego.

Umiechna si przez rami do mczyzny, który by sprawc tych dogbnych, intymnych rozkoszy.

Elgyn odpowiedzia umiechem, wci masujc zmczone, obolae stopy kochanki.

A w swojej kwaterze genera Perez skrupulatnie - osobicie - woskowa buty. Czyni to wedug regulaminu; metodycznie topi wosk rcznym laserem, rozprowadza warstewk substancji na skórze butów, a nastpnie polerowa wosk rcznie do lustrzanego poysku. To byo jak wiczenie zen, rozluniajce umys i pochaniajce umys. On natomiast mia czas, eby zastanowi si nad przyszoci swego eksperymentu.

W pomieszczeniach magazynowych statku Vriess przejecha wskim przesmykiem zastawionym z obu stron skrzyniami i pojemnikami skrztnie oznaczonych czci zapasowych, tysicy, moe milionów czci. By jak w raju dla mechaników. I wszystko tu byo nowe, nowe, nowe! Doskonae, istne dziea sztuki, najlepszy towar. Tylko taki zadawala generaa Pereza. Vries trzyma ju cae narcze kabli, obwodów drukowanych i komponentów. Zatrzyma si przy diodach, ruszy dalej i zawróci. Signwszy po pudo, ju mia odjecha, gdy wtem zmieni zdanie. Rozgldajc si wokoo jak winowajca, wzi jeszcze jedno.

W salonie, apartamencie z kilku poczonych kubików, Christie, Call i Johner spoczywali przed ekranem wideo, a termos z „ksiycówk” Johnera wdrowa z rk do rk. Po dzisiejszej rozróbie adne z nich nie byo zbyt rozmowne. Call zdumiaa si, ze aden z mczyzn, ani Hillard, nie ma jej za ze, e nie wtrcia si do awantury, ale bd co bd bya nowa i niewielkiego wzrostu. Vriess te si nie wczy, a tylko gupiec uznaby go za bezradnego. Johner, Christie i Hillard oraz Vriess i Elgyn ju od dawna tworzyli zgrany zespó. Vriess raczej o tym nie mówi, ale napomkn raz, e byli ongi najemnikami... dawno temu, zanim Vriessa sparaliowao.

Na ekranie, jaki facet w stanie niewakoci korzysta z atlasu podczas gdy komentator bredzi bez koca, e nie sposób y w stanie obnionej grawitacji i zachowa zdrowie, jeli nie uywa si regularnie tego sprztu. Jego monolog regularnie przeryway reklamy i wstawki reagujcej przesadnie widowni. Call uznaa, e facet jest kretynem i nawet sto lat wyciskania elaza nie zdoa mu doda nowych komórek.

Johner nie odrywajc wzroku od kranu poda jej termos. Wzia go i wlaa kolejn porcj zabójczej berbeluchy do szklaneczki.

Kady relaksowa si na swój sposób.

W strefie zakazanej Gediman pochonity by prac. By sam. Wszed do pomieszczenia obserwacyjnego, skd móg swobodnie kontrolowa postpy w rozwoju pierwszych Obcych. Nie pozwala sobie na mylenie o picych w komorach hibernacyjnych, ani o twarzociskach przywierajcych do ich czaszek. By naukowcem z misj, a jego zdaniem, tu i teraz, byo obserwowanie rozwoju Obcych, którzy ju si narodzili. Szkoda, e nie dysponuj wiksz iloci informacji historycznych. Gediman uwaa, e to prawdziwa tragedia, i nie mogli wróci na planet LV - 426, gdzie po raz pierwszy Obcy zostali odkryci przez zaog transportowca Nostromo. Ile musiao si tam znajdowa cennych informacji! Ale opuszczony statek z przedziwnym adunkiem tysicy jaj zosta zniszczony podczas eksplozji reaktora atomowego uszkodzonego procesora atmosferycznego i nie zostao po nim nic prócz pyu radioaktywnego i krateru wielkoci dziewitnastu megahektarów. LV - 426 nigdy ju nie bdzie nadawa si do zamieszkania.

Ripley unikna zagady LV 426, opuszczajc planet waz z kilkoma innymi, lecz trafia na Fiorin 361, kiedy jej statek uleg awarii. Pojawi si tam pojedynczy wojownik Obcych oczekujc na Królow, któr nosia w sobie niewiadoma tego faktu Ripley. Wojownik zosta zniszczony, a Ripley popenia samobójstwo, aby mie pewno, e tkwica w niej Królowa nie wydostanie si na zewntrz. To móg by kres kontaktów z Obcymi, wszystkie bowiem próby podjte zarówno przez wojskowych naukowców, jak i prywatne korporacje w celu odkrycia macierzystej planety tych istot spezy na niczym, mimo i przeszukano w tym celu setki istniejcych planet. Tajemnica niemal doskonaych organizmów przepada w atomowej poodze na LV-426 a do momentu odkrycia zachowanych próbek krwi i tkanek Ripley, pobranych na Fiorinie.

To byo dwadziecia pi lat temu. Oryginalne próbki zawieray niewiele informacji i dwukrotnie o mao nie zostay zniszczone. Dziesi lat temu jednak Mason Wren, naukowiec wojskowy, dostrzeg tkwicy w nich potencja i zdoa jako przekona pewne grube ryby w Biurze Bada nad Nowymi Rodzajami Broni, e warto by wyda troch grosza na eksperymenty. Od tej pory to by jego projekt. Reszta zaogi uwierzya w wizj Wrena dopiero w dwóch ostatnich latach. Wtedy wanie przeniesiono ich na Aurig. Wtedy te zaczli dostawa wszystko, czego potrzebowali do kontynuowania bada. Wtedy te sklonowane komórki z próbek przestay umiera i zaczy si rozrasta. Tak dotarli a tutaj. Oto by namacalny wynik ich wieloletnich trudów. A tak wiele byo jeszcze do zgbienia. Tyle jeszcze mogli si nauczy. Cierpliwie obserwowa monitory, odczyty elektroniczne i same okazy.

Gediman nie móg podobnie jak reszta zespou nadziwi si szybkoci, z jak niektóre embriony wyprysny z cia nieszczsnych ywicieli, oraz ich niewiarygodnie prdkiemu rozwojowi. Wren nie by pewien, czy sprawiay to ich poczynania, czy bya to cecha naturalna u tej odmiany. Poprzednie raporty nie wnosiy wiele na ten temat, a próbka bya zbyt maa, by wykazywa pewne normy lub trendy. Oczywicie wci czekali na wikszo embrionów...

Kontynuowa obserwacj, manipulujc komor obserwacyjn i zatrzyma si dopiero, gdy doszed do wybranej klatki. Posugujc si urzdzeniami sterujcymi, przesun kamer a pod szerokie okno obserwacyjne klatki.

Wewntrz tkwio dwóch prawie dojrzaych Obcych, którzy zdawali si hibernowa. Leeli zwinici w kbek na pododze w absolutnym bezruchu. Sporzdzi notatki, sprawdzi czas. Wtem do szyby podszed trzeci Obcy, który niespodziewanie wyoni si z ciemnoci.

Gediman drgn mimowolnie, niewiadom obecnoci istoty, póki ta nie raczya si pojawi. Staa przed nim mroczna, masywna, zowroga i kompletnie obca. Dziwaczna, wyduona gowa, ogromny ogon, szeciopalczaste donie, czarny egzoszkielet pokryty silikonem, monstrualne kolce grzbietowe. Bestia znieruchomiaa.

Obserwujesz mnie, co? zastanawia si naukowiec. To byo dziwne uczucie by obserwowanym przez tak wielkiego drapiec, a w dodatku pozbawionego oczu.

Ale ty i tak doskonale mnie widzisz, prawda? Specjalne orodki czuciowe w tej twojej wyduonej gowie odbieraj ciepo, dwiki, zapachy i ruch. Zmysy obejmujce trzysta szedziesit stopni mog odebra z otoczenia o wiele wicej ni ludzkie. Zdumiewajca z ciebie istota.

Znów ujrza komor hibernacyjn mczyzny nazwiskiem Purvis. Widzia mroc krew w yach zgroz malujc si na jego twarzy na widok otwierajcego si przed nim jaja. Widzia atak twarzociska i rozpaczliw szamotanin Purvisa...

Zamruga, usiujc uwolni si od tych wspomnie. Purvis wci nosi w sobie embriona. Najwidoczniej facet mia niski poziom hormonów, który spowodowa zwolnienie rozwoju jego embriona. Zapomnij o nim. To tylko dlatego, e zapamitae jego nazwisko. Pewne ofiary s niezbdne. Stao si, a to dopiero pocztek.

Obcy przyglda mu si ostronie, niemal niedostrzegalnie podchodzc do szyby. Gediman równie nachyli si w stron przezroczystej tafli. Wargi Obcego rozchyliy si, ukazujc obecne pod nimi zbiska o barwie chromu. Otwierajc potne szczki stwór wysun powoli swój dugi, sztywny jzyk, jakby prezentowa go przed naukowcem. Jzyk zakoczony by drug par zbów i na caej dugoci ocieka przezroczystym, lepkim luzem.

Gediman zapomnia o Purvisie, o twarzociskach i wpatrywa si jak urzeczony w co, czego nikt dotd nie oglda, nie przypacajc obserwacji yciem. Umiechn si.

- Czy to wyduony externus lingua... czy te cieszysz si, e mnie widzisz? - wymamrota. - Mimowolnie opar do o szyb, aby si podeprze i przytkn nos do wykonanej na specjalne zamówienie, twardej jak stal szyby z plastyku, który nadal nazywali „szkem”. Opar o ni czoo i policzek jak dziecko pragnce lepiej si czemu przyjrze.

Bez ostrzeenia jzyk Obcego wyprysn niczym bicz i trafi w szyb tu obok jego oka. Gediman odskoczy do tyu, serce zabio mu ywiej, donie nagle spotniay. Nie odrywajc wzroku od stwora podszed do konsolety.

- Czas na pierwsz lekcj, szczeniaku - zawyrokowa, po czym opar do na czerwonym, specjalnie zabezpieczonym guziku.

W okamgnieniu Obcego zalay strugi pynnego azotu, zmieniajce si natychmiast w kby azotowej pary. Potwór zawy jak optany odskakujc na rodek klatki i potykajc si o picych towarzyszy pobudzi ich i wystraszy. Po chwili wszystkie stwory w klatce miotay si, ogarnite dzik panik. Gediman zwolni przycisk.

Wojownik, który zosta skarcony, odwróci wielki eb w stron Gedimana, jego zakoczony kolcem jak u skorpiona ogon chosta dziko na prawo i lewo. Dwa pozostae cofny si, skulone, nie wiedzc, co si waciwie wydarzyo.

Pierwszy Obcy znów podszed do szyby, ale Gediman sign rk w stron czerwonego guzika i zatrzyma nad nim do. Potwór zastyg w bezruchu. Gediman równie. Obcy z pewnej odlegoci wymierzy we gronie swój jzyk, ale nie próbowa zbliy si bardziej.

Gediman z aprobat pokiwa gow.

- Szybko si uczymy, co? - To rzekszy, zadowolony sign po swoje notatki.

Wielki wojownik dra w tym maym, dziwnym miejscu, paajc wciekoci. Ta maa, krucha ofiara zrania mnie, poparzya! Smagn wciekle ogonem, patrzc, jak ofiara manipuluje urzdzeniami, których funkcji wojownik móg si tylko domyla. Wojownik patrzy na grony czerwony przycisk w zasigu maej istoty. Odczyta sowa SYSTEM ZABEZPIECZAJCY przy guziku i UWAGA! TRYSKACZE AZOTOWE! Obserwowa drobn istot z nazwiskiem GEDIMAN na klapie... jak sprawiaa, e na obsugiwanym przez ni urzdzeniu pojawiaj si sowa. Ofiara emanowaa satysfakcj, dum, spenieniem, jakby w peni poznawaa jego prawdziw funkcj.

To nie miao dla wojownika znaczenia. Dla niego ofiara miaa tylko jedn funkcj, identyczn jak w wypadku innych gatunków. Smagn ogonem, wysuwajc gronie jzyk. Powietrze ze wistem wypywao przez jego kolce grzbietowe. Nie znosi tego obcego otoczenia, tsknic za parujcym ciepem wylgarni, si i bezpieczestwem, jakie dawaa blisko istot tego samego gatunku. Nawet mimo obecnoci dwóch innych cierpia na dojmujc samotno. Nadesza pora, eby wybudowa gniazdo. Wylgarni. Pora, by doczy do innych wojowników i suy Królowej. Po to wanie y.

Obserwowa ofiar, uczc si o niej prawie wszystkiego, czego wojownik móg kiedykolwiek potrzebowa.

Nie czu jej jeszcze, ale wychwytywa wo innych, ich zapach przesyca rozrzedzone powietrze. Byli ciepokrwistymi istotami oddychajcymi tlenem. Widzia przez szyb ich oddech. Widzia barw ich krwi przez cianki bladych y, analizowa jej skad chemiczny. Potrafi oszacowa wag, mas miniow i zdolno do stawiania oporu. Zna ich sabe i silne strony. Widzia barw ich emocji, czy byy gorce, czy zimne, czy odczuwali ból, czy strach. Widzia, e ta istota lka si wojownika, ale nie do mocno. Zwaszcza teraz, gdy - jak udowodnia - moe wojownika zrani. „Gediman” emanowa barw dumy, spenienia.

Bd pamita t barw, kiedy przyjd po ciebie.

A przyjd na pewno.

Ciao Gedimana zostanie uyte jako budulec wylgarni. Gdy si ju tam znajdzie, wojownik zadecyduje, czy „Gediman” posuy Królowej jako poywienie, czy stanie si ywicielem jej modych, czy karm dla nich. Zadecyduje o tym, czy Gediman powinien ywi mode i by ich pierwszym posikiem.

A skoro mnie zranie i cieszy ci to, zrobi tak, by moliwie jak najduej zachowa ci przy yciu.

Wojownik bdzie patrzy, jak kruszeje duma Gedimana, a wraz z ni wszelkie inne emocje, póki nie zostanie nic prócz strachu, wszechogarniajcego lku, jakiego Gediman nigdy wczeniej nie dowiadczy. Strach by niezbdny dla ywiciela, by imperatywem. Czyni organizm podatnym i wraliwym, otwiera cieki dla modych, pozwala im si zakotwiczy, rosn, zmienia ywiciela tak, by zaspokaja ich potrzeby. Strach by czynnikiem niezbdnym. A kiedy mode opuszczay ono, ostatnia eksplozja bólu i strachu zmikczaa ciao ywiciela, eby mogy poywi si jego misem.

Wielki wojownik chlasn ogonem, przekazujc myli, plany i odczucia swoim braciom i Królowej. Do Królowej matki przesa sw mio i aprobat. To stanie si niedugo, wojownik dopilnuje tego. A ten may czowiek, ten Gediman bdzie pierwszym. Pierwszym onem. Pierwsz karm, i poyje na tyle dugo, by by wiadkiem tego wszystkiego. Tego równie dopilnuje wojownik.

Królowa przyja z zadowoleniem przekaz.

Call po powrocie do kajuty miaa serdecznie dosy wideo i alkoholu. Do licha, noce na Betty byy zwykle ciekawsze ni ta. Próbowaa wsta, ale stracia równowag. Dwaj mczyni zachichotali rubasznie.

- O rany, Johner - poskarya si, drapic si w gow. - Co ty doda do tego gówna? Kwas akumulatorowy? - Wbia wzrok w pust szklank, jakby usiowaa dociec, jak do tego doszo.

- Odrobin, dla odpowiedniego zabarwienia - odrzek bronic si Johner, po czym on i Christie przyklepali nawzajem donie.

- Moe ju wystarczy - uznaa i zwlókszy si z fotela, ruszya chwiejnie przed siebie. Usiowaa pogwizdywa t sam melodyjk, co wczeniej z Vriessem, ale okropnie faszowaa.

Po wyjciu z kajuty Call skrcia za róg. Znalazszy si poza zasigiem czyjegokolwiek wzroku, wyprostowaa si, idealnie trzewa. Rozejrzawszy si wokoo, upewnia si, e jest sama, po czym ruszya w gb korytarza. Opracowan zawczasu tras dotara do strefy oznakowanej jako ZAKAZANA.

Wiedziaa, e od tego miejsca kade drzwi bd solidn przeszkod. Sigajc do kieszeni wyja pk speckluczy. Na kóku przymocowanych byo tuzin mikrosprajowych kapsuek w wikszoci jej wasnego pomysu.

Zerkajc przez rami i wytajc such, uywajc wszystkich posiadanych zmysów, Call upewniaa si, e wci jest sama i e nikt jej nie obserwuje, podczas gdy ona forsuje kolejne zamki. Niektóre z nich wymagay wprowadzenia kodu oraz waciwej kombinacji wyziewów wpuszczonej do orodków analizy oddechów. Niektórym z nich wystarczya tylko odrobina rodka z waciwej kapsuki. aden nie by w stanie jej zatrzyma. W kocu otworzyy si przed ni bezgonie ostatnie drzwi. Po krótkim wahaniu wesza do pomieszczenia i zamkna za sob drzwi. Wci brak alarmu. Najwyraniej nie obserwowali ju mieszkaca tej celi tak bacznie jak kiedy.

Pokój by may, mroczny i przez chwil Call pomylaa, e wybraa niewaciwy, w którym nikt nie zamieszkiwa. Nic tu nie byo, ani umywalki, ani kranu z wod, toalety, niczego. Widziaa jedynie ostro zarysowane cienie i kontrastujce z nimi jasne obszary dzielce niewielk przestrze celi na poszczególne sektory. W kocu jej oczy przywyky do pómroku i zdoaa dostrzec podeszw trampka wyaniajcego si z najgbszych cieni. Spojrzaa ponownie. Noga kogo, kto nosi ów trampek, znikaa w mroku. Samotny mieszkaniec tej celi lea wród cieni, zwinity w kbek, kompletnie niewidoczny dla wszystkich, którzy mogliby obserwowa go z góry.

Call bezgonie zbliya si do postaci, po czym przykucna i bezszelestnie wesza w najgbsz ciemno, gdzie krya si pica. Z trudem dostrzega ciemny ksztat, zwinity jak w pozycji podowej, mimo i znalaza si tak blisko niego. Bezgonie wczogaa si w ciemny kt, ponownie zadowolona ze swych niewielkich bd co bd rozmiarów. Ciemno pochona j zupenie. Teraz obie byy ukryte. Ledwie si ukrya, gdy w górze przesun si cie.

To stranik w trakcie obchodu, jego stopy miny krat wmontowan w sufit. Call wstrzymaa oddech.

W kocu sobie poszed. Call ponownie skupia uwag na picej kobiecie, czekajc, a ta zda sobie spraw z jej obecnoci w celi, ale ona nie obudzia si, brzowe wosy przesaniay jej twarz, pier wznosia si w regularnym, spokojnym oddechu. Czowiek. Kobieta splota rce na brzuchu, jakby co do niego tulia albo jakby cierpiaa. Nawet we nie jej silne, atrakcyjne rysy byy napite, przepenione niepokojem. Zupenie jakby trapiy j koszmary.

Przysza tu wykona swoj robot, pomylaa Call tumic w sobie lito i al. Tylko dlatego, e wygldaa jak... Bezgona zabójczyni Call wycigna praw do i wsun si w ni ukryty sztylet. Jedno dotknicie przycisku i dugie ostrze bezdwicznie wysuno si z rkojeci. Srebrzysta bro miaa prawie stop dugoci i ostry szpic. Call zawsze uwaaa, e bro dalekiego zasigu jest przeznaczona dla tchórzy. Lubia dziaa cicho i z bliska.

Nachylia si i uniosa do do ciosu.

Przesta si na ni gapi. Rób, co masz do zrobienia. Przekna lin. Jedno pchnicie i przebije jej serce. Czysto. Sprawnie. Szybko. Ripley nawet si nie zorientuje. To byo najlepsze, co moga jej zaoferowa.

Nagle kobieta poruszya si we nie. Call znieruchomiaa. Gowa kobiety odchylia si do tyu, odsaniajc gardo. Sznurowana poa brzowej obcisej bluzy rozchylia si przy piersiach i na brzuchu. Nawet w cieniu wida byo blado jej skóry.

Call przesuna do ze sztyletem i nieco bardziej rozchylia sznurowany gorset. Zmruya powieki, dostrzegajc blizn. Blizn?

Blizna!

Nie!

- No i? - rozleg si cichy, beznamitny gos kobiety. Call drgna i cofna si odruchowo. Bya tak zaskoczona, e o mao nie upucia noa.

- Zabijesz mnie czy jak? - spytaa obojtnym tonem Ripley.

Call mocno zwara szczki.

- To nie miaoby ju sensu, prawda?

Jeden szybki ruch nadgarstka i sztylet na powrót znikn w rkawie, równie dyskretnie, jak si pojawi.

- Ju to wyjli. Chryste... czy to tu jest? Na pokadzie? - Poczua chód w doku, usiujc pogodzi si z myl, e si spónia.

Za póno!

Ripley umiechna si pospnie.

- Chodzi ci o moje dziecko?

Call pokrcia gow, niemal nie zdajc sobie sprawy z osobliwoci tej sytuacji. Rozmawiaa z t kobiet!

- Nie rozumiem. Skoro to wyjli, dlaczego utrzymuj ci przy yciu?

Lekkie wzruszenie ramion.

- S ciekawi. Jestem ich najnowszym osigniciem.

Call usiowaa opanowa fal bezsilnej wciekoci, która j ogarna. Nie spodziewaa si, e przybdzie za póno. W kocu uspokoia si. Spojrzaa znaczco na kobiet znajdujc si wraz z ni wród najgbszych cieni tego pokoju. Bezgonie strzepna rk, by nó znowu znalaz si w jej doni, wysuna ostrze i pokazaa je Ripley.

agodnym tonem Call zaproponowaa jej podarunek.

- Jeeli chcesz, mog to wszystko przerwa. Ten ból... ten koszmar... To wszystko, co mog ci zaoferowa.

Zasugujesz na co lepszego.

Wyraz twarzy Ripley sta si bardziej czytelny, a Call dostrzega w nim pitno niewypowiedzianego, rozdzierajcego smutku. Nie odpowiedziawszy otworzya do i przyoya j wntrzem do czubka noa.

- Skd wiesz, e pozwoliabym ci na to? - wyszeptaa.

To rzekszy Ripley napara doni. Nó przebi do na wylot. Zatrzymaa rk dopiero wtedy, gdy z drugiej strony wyonio si okoo czterech cali ostrej, srebrzystej stali.

Oczy Call rozszerzyy si, rozdziawia usta. Wygldaa tak samo jak w mesie.

- Kim jeste? - rzucia patrzc na przebit do Ripley, cienk struk wypywajcej z rany krwi i kompletny brak reakcji ze strony kobiety.

Odpowiedziaa beznamitnie:

- Porucznik Ellen Ripley. Numer pi- jeden- pi- sze- jeden- siedem- zero.

Call tylko pokrcia gow.

- Ellen Ripley zmara ponad dwiecie lat temu.

Na twarzy kobiety pojawi si grymas zaskoczenia. Uwolnia do od noa i lekko si skrzywia, jakby poczua niemie ukucie.

- Co o tym wiesz? - Usiowaa nada pytaniu beznamitny ton, ale w jej gosie wyranie wyczuwao si nut zaciekawienia.

- Czytaam Morse'a - odpara oschle Call. - Czytaam wszystkie zakazane historie. Ellen Ripley oddaa ycie, by ochroni nas przed besti. Nie jeste Ellen Ripley.

Kobieta nazwiskiem Ripley odwrócia wzrok, jakby wpatrujc si w co, co tylko ona moga dostrzec.

- Nie jestem ni? Wobec tego czym jestem?

Dobre pytanie. Call patrzya z przeraeniem, jak ostrze noa skwierczy i dymi, topic si na jej oczach, a pozosta ze tylko ostro zakoczony uomek.

To bya odpowied dla Ripley. Pokazaa jej stal.

- Jeste dzieem eksperymentu, klonem. Wyhodowali ci w pieprzonym laboratorium, eby robi na tobie testy.

Znowu ten czarny humor.

- Ale tylko Bóg potrafi stworzy drzewo.

Call poczua nag potrzeb nawizania kontaktu z t... podróbk, tym cieniem Ripley.

- A teraz wyjli z ciebie besti?

Znów smutek. Gboki. Dojmujcy. Gbokoci jej bólu Call moga si tylko domyla.

- Nie cakiem.

Call nie zrozumiaa.

- e co?

Ripley spojrzaa na ni, nawizujc kontakt wzrokowy. Jej spojrzenie przeszyo Call na wskro, przepalio, jak krew Ripley rozpucia jej nó. Kobieta wyszeptaa:

- To jest w mojej gowie. Za moimi oczami. - Po raz pierwszy wydawaa si ludzka, saba, uomna.

- A wic pomó mi! Jeeli jest w tobie cho odrobina czowieczestwa, pomó mi powstrzyma ich, zanim to co wydostanie si na wolno.

- Za póno - odpara kobieta z bezgraniczn rozpacz w gosie.

Przez chwil Call opacznie j zrozumiaa.

Za póno dla mnie? Nagle z przeraeniem uwiadomia sobie, e tkwi w ciemnoci, moe zaledwie o kilka cali od tego... tego... - Call nie wiedziaa, jak j nazwa - od tego drapienika, który zapewne umierciby j jedn rk, zanim zdoaaby stawi mu czoo. Nó byby bezuyteczny...

Kiedy Ripley uniosa do w stron Call, modsza kobieta drgna. Ripley znieruchomiaa na chwil, po czym kontynuowaa ruch. Pogadzia Call, odgarniajc kosmyk jej wosów. By to delikatny, prawie zmysowy gest. Matka mogaby tak dotyka swego dziecka z czuoci, z pietyzmem, z mioci.

- Pogodziam si z t myl - mrukna Ripley, a Call uwiadomia sobie, e tamta mówi o potworze, którego urodzia. O jego istnieniu. O tym, e sprowadzi on now plag.

- To nieuniknione.

Call zebraa si w sobie. Jej oblicze stao.

- Nie, dopóki ja tu jestem. - Staraa si nie myle, jak absurdalnie musiay zabrzmie jej sowa. Nie znosia siebie, swojej budowy, mikkiego, piewnego gosu, niskiego wzrostu. Nie pierwszy raz aowaa, e nie jest zbudowana jak Christie.

- Nie wydostaniesz si std ywa - powiedziaa ze smutkiem Ripley, jakby pouczaa krnbrne dziecko.

Syszc wahanie w jej gosie, Call rzeka z naciskiem:

- Nic mnie to nie obchodzi!

- Serio? - Ripley z rozbawieniem uniosa brwi.

Byskawicznie jej rka wyprysna naprzód i chwycia Call za gardo, odcinajc dopyw powietrza. Call niezdarnie zamachna si uomkiem noa, lecz zawadzia nim o cian. Ruchy utrudniaa równie narastajca w jej wntrzu panika.

Ripley odtrcia jej rk i nachylia si nad dziewczyn. Call musiaa zwalczy w sobie panik, usiowaa zachowa jasno umysu. Oczy drapienika rozbysy tu przy jej twarzy. Ripley z bezgranicznym smutkiem rzeka:

- Mog to skoczy.

Call usyszaa, jak z jej ust dobywa si cichy jk i wiedziaa, e na jej twarzy musiaa malowa si trwoga. Wzrokiem bagaa o lito.

Równie szybko, jak j pochwycono, Call zostaa nagle uwolniona. Ripley odsuna si od niej. Potem znów zwina si w kbek, oparta plecami o cian i ukryta najlepiej, jak to moliwe, wród najgbszych cieni.

Co robisz? Dlaczego si ukrywasz? Czego mogliby jeszcze od ciebie chcie? Nic dziwnego, e w pokoju nie ma adnych mebli. Gdyby dali jej óko, bez wtpienia wpezaby pod nie i na dobre znika im z oczu. Czy wpeznicie w kt daje ci namiastk spokoju i bezpieczestwa? Czy to jakie ukryte wspomnienie z dziecistwa sprzed setek lat?

- Id - rozkazaa Ripley obojtnym gosem - wyno si std. Szukaj ci.

Call spiesznie odsuna si od niej, jakby obawiaa si, e tamta moe zmieni zdanie, wiedziaa, e to, czy wyjdzie z tego pomieszczenia, czy umrze w nim, zaleao teraz tylko od kaprysu istoty zwanej Ripley. Wysza ze strefy cieni, nie baczc, czy zostanie dostrzeona przez stranika i rozpaczliwie apic powietrze, jak krab chykiem zacza wycofywa si ku drzwiom.

Cel jej bytnoci tutaj, caa jej misja posza w zapomnienie. Call bya teraz pochonita spraw przetrwania, gorczkowego utrzymania si przy yciu. Nie moga uwierzy, e tak silny jest ów instynkt, który skoni j do ucieczki. Zacza manipulowa przy drzwiach, odnalaza mechanizm i sforsowaa go.

Wybiega z celi, w panicznej ucieczce zapominajc o nakazach ostronoci. Dwa kroki za progiem celi co zimnego i metalicznego dotkno jej szyi, lecz zanim zdya si odwróci i zareagowa, otrzymaa postrza, adunek paraliujcy poparzy skór poraajc nerwy i przemkn po krgosupie do kadego zaktka jej ciaa... Krzykna, a potem upada i wszystko sczerniao.

Wren patrzy z satysfakcj, jak drobna, ciemnowosa kobieta osuwa si na podog. Gdy dwaj onierze ujli j pod rce i podnieli, pomyla: Za kogo ty si u licha uwaasz, e próbujesz brudzi w cile tajnym projekcie wojskowym? Sdzia, ci si uda? By tak wcieky, e cieszya go obecno onierzy, dziki którym musia zachowa obojtn, zawodow postaw. Kiedy Call w oszoomieniu pokrcia gow i zacza odzyskiwa wiadomo, Wren warkn:

- Mam wraenie, e ju wkrótce zrozumiesz, e to nie by dobry pomys. - Zwróci si do onierzy: - Gdzie jej kolesie?

- O ile nam wiadomo, sir, znajduj si w swoich kajutach.

- Ogocie alarm - rozkaza Wren. - Macie ich wszystkich zgarn. Natychmiast!

Ripley zwina si wród cieni w kbek i wbia wzrok w ciemno, usiujc nie dopuci, by sowa owej dziewczyny j poruszyy. Bya zmczona, tak bardzo zmczona... Ale nie odwaya si zasn.

„Nie chc spa”, powiedzia w jej gowie cichy, piskliwy gosik, „mam straszne koszmary.”

Kto to powiedzia? Ripley nie pamitaa, lecz wspomnienie zranio j bardzo. Nie moga zasn... Wydawao si jej, e we nie maj do niej dostp. Wówczas jej umys by niestrzeony i wydobywa je na powierzchni. Wszystkie te potwory, prawdziwe potwory, poruszajce si, oddychajce, syczce... snujce plany, czekajce...

Zadraa.

Byy organizmem doskonaym, majcym jeden tylko cel.

A ta kobieta, ta drobna, moda kobieta nie potrafia zrozumie...

„Doskonaoci jego budowy dorównuje tylko jego wrogo i zacito.” Ripley nie potrafia przypomnie sobie, kto to do niej powiedzia i kiedy, ale i tak pami wrócia. To przepenio j druzgoccym smutkiem, a myli o oddaniu tej idealistycznej modej kobiety i jej determinacji przygnbiay j jeszcze bardziej. Ripley bowiem w oczach tamtej zdoaa dojrze cie samej siebie z przeszoci. To czym bya. Czym uczyniy j los i kosmiczny pech. A czym los uczyni mnie teraz? zastanawiaa si obojtnie. Nie wiedziaa, czy uczyni j Ellen Ripley, jak z uporem powtarza jej ogarniity chaosem umys, czy moe raczej dziwolgiem, odmiecem, groteskowym jak... jak...

Wol okrelenie „sztuczny czowiek”.

Zamrugaa, patrzc na gojc si szybko ran na doni. May lad to byo wszystko, co pozostao po przebiciu jej rki noem.

W tej chwili jej powieki opady, ciao rozlunio si i nie wiadomo kiedy usna. A to, co byo tam, czekao na ni... za jej oczami...

Tsknota za parujcym ciepem gniazda- wylegarni, bezpieczestwem i si, jak daje blisko takich jak ona sama. Dojmujca samotno. Tylko we nie moga si z nimi zczy, radowa si z nimi. Nadesza pora by zbudowa gniazdo, by poczy si z innymi wojownikami i suy Królowej. Po to wanie ya.

Wojownik smagn ogonem, przekazujc wszystko co myla, planowa i czu, swojej Królowej. A Królowa przesaa mu w odpowiedzi mio i aprobat.

To stanie si ju wkrótce. Królowa dopilnuje wszystkiego. A wojownik zmieni zamiary w czyny. Ta powoka za, ludzkie naczynie zwane Ripley, stanie si matk ich wszystkich. Pierwszym onem. Pierwszym wojownikiem. I przeyje, by pozna to wszystko. By dzieli z nimi chwa. Królowa tego dopilnuje, Ripley bya bowiem podstaw ula. Zaoycielk gniazda. Przodkini Noworodka. Ripley drgna bezradnie przez sen, wydajc ciche dwiki protestu i bólu. Królowa dzielca z ni sny wyrazia sw aprobat.

7.

Christie mia wanie powiedzie Johnerowi, e ma ju do zarówno jego okropnej berbeluchy jak i towarzystwa, a poza tym zamierza si zdrzemn, kiedy drzwi do jego kajuty otwary si na ocie. Obaj w okamgnieniu poderwali si na nogi, gdy do pomieszczenia wpado czterech onierzy. Zanim zdyli cokolwiek zrobi, mieli przed sob lufy czterech karabinów gotowych do strzau. Dwaj zaoganci Betty wymienili szybkie spojrzenia. Johner instynktownie cisn mocniej swój termos.

- W czym problem? - spyta Christie, nie wykonujc adnych gwatownych ruchów. Rce mia zwieszone wzdu boków, trzymajc je z dala od ciaa. Nie chcia, eby ktokolwiek zrozumia go opacznie.

- Panowie - rzek uprzejmie, ale stanowczo jeden z onierzy. - Pójdziecie z nami. Natychmiast.

Chyba tak, pomyla Christie, potakujc lekko gow do Johnera.

- Panowie - powtórzy onierz. - Natychmiast.

Christie spojrza na niego. Na hemie mia napisane: DISTEPHANO.

- Jasne. Idziemy. Nie stawiamy oporu, co nie, Johner?

Ostronie, ostentacyjnie Christie zczy rce za plecami.

- Pewnie, e tak - mrukn Johner.

Weszli do mesy. Wszystkie wiata byy zapalone. W kilka minut potem Elgyn i Hillard zostali wprowadzeni do pomieszczenia przez innych onierzy, Elgyn wci poprawia odzienie, wida byo, e ubiera si w popiechu. Spojrza na Christie'ego, nawizujc kontakt wzrokowy. Podobnie jak Hillard. adne z nich si nie odezwao.

Nagle do mesy wepchnito Call. Powóczya nogami i potykaa si, wyranie oszoomiona, pocierajc szyj. onierzom, którzy przyprowadzili Call, towarzyszy ten doktorek, Wren, i ypa na ma techniczk. By wcieky.

Oszoomili j, uwiadomi sobie Christie. W co moga si wpakowa ta maa? I gdzie u diaba jest Vriess?

Elgyn skoczy poprawianie swego stroju. Spojrza na Wrena.

- Co si tu, kurwa, dzieje?

- Wyglda, e chc nas wyrolowa, szefie - powiedzia gono Christie.

Chcia, eby Elgyn usysza, jak czysty i dwiczny jest jego gos. Wprawdzie on i Johner pili od kilku godzin, ale obaj byli w stanie funkcjonowa, majc w yach dawk promili, która wikszo ludzi z miejsca wysaaby na tamten wiat. Wiedzia, e Elgyn bdzie si martwi, czy zdoaj stawi czoo nowej sytuacji. Christie stara si nie przejmowa brakiem Vriessa. Czyby przetrzymywali go gdzie jako zabezpieczenie?

Wren rozejrza si po pokoju, po czym zwróci si do Elgyna:

- Gdzie ten ostatni? Ten na wózku?

Skoro on tego nie wie, to znaczy, e Vriess musi tu gdzie kry, uzna z niejak ulg Christie.

Stojcy obok Johner warkn do Distephano:

- Zabierz apy! - Jego gos wydawa si niewyrany, bekotliwy.

Christie zastanawia si, czy Johner nie jest zbyt pijany, by móc normalnie funkcjonowa.

- Doktorze - powiedzia z rozwag Elgyn - niech mi pan powie, co si dzieje?

To, co powiedzia Wren, zdawao si nie mie sensu.

- To pan mi powie, dla kogo teraz pracujecie, albo zanim nadejdzie wit, wykrzyczy to na cae gardo.

e co? pomyla Christie. Od kiedy tutaj przybylimy, pracujemy tylko dla ciebie, pieprzony draniu. Poza tym pracujemy tylko dla siebie. Rzuci porozumiewawcze spojrzenie Elgynowi.

Nagle Call postpia naprzód z pospn min.

- Wren, oni nie maj z tym nic wspólnego.

A wic chodzi o Call? Co u licha jedna drobna dziewczyna moga narozrabia na tej cholernie wielkiej wojskowej stacji?

Hillard spojrzaa na Call:

- Z czym niby nie mamy nic wspólnego?

Elgyn uspokajajcym gestem uniós w gór obie donie.

- Prosz wszystkich o spokój! Wyjanijmy sobie wszystko. Nie trzeba si tak od razu zaperza...

Christie znieruchomia, usyszawszy podane przez Elgyna haso. Wci trzymajc rce za plecami, napry minie i zgi rce w okciach. Dwa pistolety bezgonie wysuny si z jego rkawów i wsuny do rk. Ostronie zacisn wielkie apska wokó znajomych, przyjaznych kolb.

- Wiecie, jaka jest kara za dziaalno terrorystyczn? - kontynuowa Wren.

Johner wymamrota do Christie'ego:

- Terrorystyczn?

O cholera, zmartwi si Christie, moe Johner faktycznie za duo wypi. Jeli odpuci... zareaguje zbyt wolno... to siedzimy po uszy w gównie.

W kocu Elgyn zacz pokazywa pazury.

- Wród mojej zaogi nie ma adnych pierdolonych terrorystów.

Skierowa swój gniew przeciwko jedynej osobie, która zdawaa si wiedzie, co si dzieje.

- Call, o co waciwie chodzi?

Zanim zdya odpowiedzie, wtrci si Wren.

- Nie obchodzi mnie, czy jestecie w to zamieszani, czy nie, sprowadzilicie na pokad stacji wojskowej sabotaystk i, przynajmniej w moim mniemaniu, wam równie, tak jak jej, naley si czapa. Syszy mnie pan?

Elgyn wyprostowa si i spojrza tamtemu w oczy.

- Sysz. - Przesun wzrok z Wrena na jednego ze swoich ludzi.

- Christie.

Mczyzna nawet nie drgn, sta sztywno, jakby kij pokn, jak posg. Ale usysza.

Zanim ktokolwiek zdy zareagowa, czy choby drgn, Christie wycign bro trzyman za plecami. Obracajc si jak wieyczka okrtu bojowego, zacz strzela. Gwatowno ruchów zdawaa si przeczy celnoci, a jednak Christie kolejnymi strzaami trafi w serce czterech onierzy jednego po drugim. Ani jedna kula nie drasna adnego z czonków zaogi Betty, aczkolwiek stali przecie tu obok raonych bezlitonie wojskowych.

Potne pociski trafiajce onierzy z tak bliskiej odlegoci odrzuciy ich na dobre sze stóp w ty.

Ich klatki piersiowe eksplodoway, krew, tkanki i odamki koci bryzgay ciany, podog, stoy, krzesa i innych wojskowych. Ciaa zlegy w kocu na pododze, ale nim to nastpio, kolejni onierze otrzsnli si ju z zaskoczenia.

Jeden z nich, stojcy obok Christie'ego, obróci si na picie i skierowa swoj bro w czarnego olbrzyma.

Christie nawet nie odwróci si w jego stron, tylko patrzc ktem oka, skierowa pistolet w bok i machinalnie cign spust. onierz odfrun w ty martwy, zanim jego palec zdy zacisn si na cynglu.

Kolejny onierz, przy drzwiach, rykn przecigle i z okrzykiem bojowym na ustach rzuci si przed siebie, strzelajc na olep.

Christie zszed z linii ognia, ale pociski zrykoszetoway niebezpiecznie blisko nieco wolniej reagujcego Johnera. Johner wyglda niemal komicznie, taczc w miejscu i cudem unikajc gradu kul nacierajcego onierza, a jednoczenie mocujc si z pokrywk metalowego termosu. I nagle Johner zosta trafiony tam, gdzie zabolao go najbardziej, w pojemnik z ukochan ksiycówk. Kula z gonym wizgiem trafia w nakrtk pojemnika. Johner wydawa si szczerze zdumiony widzc, e kula dokonaa tego, co jemu si nie udao. Pokrywka odpada, a ukryty wewntrz rewolwer spad wprost do czekajcej ju, podstawionej doni Johnera. Ledwo zdoa wymierzy - na lufie broni wci wisiaa nakrtka termosu - gdy onierz wystrzeli ponownie. Johner cign spust i metalowa nakrtka eksplodowaa, zmieciona impetem kuli.

Podobnie jak onierz, który trafiony wrzasn gono i rzucony na plecy poszorowa po pododze, jak wczeniej Johner. Tyle tylko, e Johner przey swój lizg.

Martwy onierz zatrzyma si, gdy jego hem zderzy si ze stop Elgyna.

I wtedy Christie usysza zowrogi szczk, uwiadamiajc sobie jednoczenie, e kto niepostrzeenie znalaz si za jego plecami.

- Stój! - rozleg si donony mski gos tu obok jego gowy.

Christie obejrza si przez rami. Dostrzeg tylko gadkie wntrze lufy imponujcego rozmiaru wojskowej broni wycelowanej w jego gow.

- Rzucie bro - rozkaza onierz, zwracajc si do niego i do Johnera - albo rozwal mu eb.

Wszyscy zamarli. Christie widzia, e Johner skrzywi si, przez co wyglda jeszcze szpetniej ni zwykle. Strzaskane resztki termosu dymiy. Musiay te na pewno parzy do Johnera.

Nie mog rzuci mojej broni, chopcze. To niemoliwe, pomyla Christie, wolniej ni kiedykolwiek unoszc donie w gór. Rozcapierzy palce, aby wszyscy widzieli wyranie urzdzenie przytrzymujce bro na wysokoci jego doni. Nie opracowa jak dotd sposobów na szybkie pozbycie si broni w sytuacji takiej jak ta. Moe dlatego, e nie sdzi, i kiedykolwiek znajdzie si w podobnej sytuacji.

Blisko tak potnej broni tu przy doniach Christie'ego mocno zdeprymowaa onierza. Najwyraniej zupenie si tego nie spodziewa. Christie zauway struk potu ciekajcego po twarzy tamtego. I jego lekkie drenie. Musia by bardzo ostrony. Wszyscy oni musieli by bardzo ostroni. Jeden faszywy ruch móg okaza si dla ostatnim.

Christie spokojnie skierowa wzrok ku górze, przygldajc si sufitowi. Niemal niedostrzegalnie wymierzy luf jednego ze swych pistoletów we wzmocnion krawd stropu. Przesuwa bro ukradkiem, bardzo powoli, mierzc... celujc...

I wypali, a potem usysza jkliwy wizg, gdy kula zrykoszetowaa i w uamku sekundy trafia w hem wojskowego. onierz pad jak city, zgrabna dziura w czubku jego hemu jeszcze dymia.

Zosta tylko jeden onierz i doktorek. Wren i Distephano. Christie umiechn si opuszczajc rce i wymierzy w nich z obu luf.

Kiedy pad pierwszy strza, w sali obserwacyjnej Obcych zawyy alarmy i zabysy wiata ostrzegawcze. Gediman i jego asystentka Carlyn Williamson odwrócili si do ekra­nów. Na jednym z monitorów wida byo mes. Gdy patrzyli z pen oszoomienia fascynacj, doskonale modulowany gos Ojca ostrzeg:

- Uwaga. Alarm. Uwaga. Alarm. W mesie nastpi zbroj­ny atak na czonków zaogi stacji.

Komputer powtarza t informacj raz po raz, a na ekranie grupka szturmowa z Betty w kilka sekund uporaa si z pótuzinem doskonale wyszkolonych, uzbrojonych onierzy. Byo po wszystkim, zanim jeszcze Gediman zdoa otrz­sn si z zaskoczenia. Oszoomiony patrzy, jak wielki czar­ny mczyzna przykada rewolwer do skroni Wrena.

- Cholera! - sykn Gediman, czujc si kompletnie bezradny.

Carlyn wykrztusia nazwisko szefa, odruchowo chwytajc Gedimana za rkaw. Oboje wiedzieli jednak, e nic, absolut­nie nic nie mog zrobi. Mogli tylko patrze na to, co rozgry­wa si na ekranie.

I co teraz, kurwa, mamy robi? zastanawia si Elgyn, gdy wydarzenia zwolniy tempo. Christie przycign doktorka do siebie, a bro przytknita do gowy Wrena miaa zapewni im pen wspóprac. Jak u licha mamy wydosta si z tej stacji cao? Zabierajc Wrena jako zakadnika? Lada moment zaroi si tu od wojska.

Johner, który w kocu zdoa wzi si w gar, rozbroi ostatniego pozostaego przy yciu onierza. Elgyn patrzy, jak Johner, przeczytawszy widniejce na hemie nazwisko wojskowego, wykorzystuje je, aby zwróci jego uwag.

- Dobra, Distephano, a teraz spokojnie i bez numerów... - Johner cofn do z odebranym tamtemu pistoletem. Gdy ostatni yjcy onierz zosta rozbrojony, Call oywia si.

- Skocz to - warkna.

Co ona chce skoczy? zastanawia si Elgyn, wci nie majc pojcia, co wywoao t awantur. Ale Call wiedziaa. Kapitan chwyci j za ciemne, krótkie wosy i pocign silnie do tyu. Zrobi to tak energicznie, e o mao nie wywina ko­zioka w powietrzu.

- Nigdzie nie pójdziesz, Call! - rzuci gniewnie.

Wojownik obserwowa zmieniajce si barwy dwójki ludzi stojcych plecami do niego i jego braci. Kolejny wojownik sta obok niego, a z tyu klatki siedzia samotnie trzeci... Najmniejszy sporód nich. Drugi wojownik kry nerwowo, pierwszy za czeka i obserwowa w bezruchu. Patrzy na czerwony guzik.

Ludzie byli zdenerwowani, poruszeni, zmartwieni. Ich bar­wy paay, a cokolwiek byo przyczyn tej konsternacji, wci jeszcze trwao. Sycha byo dziwne dwiki, gosy, donony, pozbawiony sensu haas, byskay wiata. To byo ciekawe, lecz nie mogo odwie wojownika od zasadniczego celu.

Musia by jaki sposób, eby wykorzysta niespodziewa­ne kopoty ludzi na ich korzy.

Matka przesaa mu wiadomo. Wspomnienie.

Nie wiem, który gatunek jest gorszy... Oni przynajmniej nie oszukuj si na okrgo.

To nie byo jego wspomnienie i nie wiedzia, co waciwie miao oznacza. Ale na pewno co znaczyo. I czego móg si dziki niemu nauczy. Zamyli si...

Pierwszy wojownik odwróci si w stron brata i przekaza mu informacj. Tamten odebra j. Przystan. Wspólnie spoj­rzeli w kierunku trzeciego. Mniejszy zrozumia, co zamierzaj i poj sens caego przedsiwzicia. Nawet na nie przysta. A jednak, obarczony brzemieniem indywidualnoci, j ner­wowo wycofywa si w kierunku ciany klatki. Dwaj wiksi wojownicy ponownie odwrócili si w stron ludzi, obserwu­jc ich i sprawdzajc, czy aden nie zainteresowa si czerwo­nym przyciskiem. Ogarnici panik ludzie zupenie o nich za­pomnieli. Dwiki, gosy i obrazy na pycie urzdzenia. wszystkie te czynniki odwracay ich uwag od wojowników. Naleeli do istot wyszego rzdu, ale mona byo ich przy­sposobi. To jeden z czynników, który czyni ich tak dobrymi ywicielami.

Musieli dziaa szybko.

Dwaj wojownicy rzucili si na trzeciego, który, chocia ro­zumia ich potrzeby, na moment skoncentrowa si tylko na sobie. Ogarnity przeraeniem obnay ky i zasycza na braci. To nie miao znaczenia.

Obaj uderzyli jednoczenie. Mniejszy wojownik zacz wy i skrzecze, gdy dwa wiksze rzuciy si na niego z caej siy, uywajc choszczcych dziko ogonów dla zachowania równowagi. Zaczy tuc nim o ciany i szyb niewielkiego pomieszczenia. Umierajcy Obcy zawy gono, uderzajc na olep, w zaciekej obronie, gdy ky jego braci wgryzy si w jego czaszk, a potne ramiona oddzielay od korpusu koczyny, ogon i gow.

Krew rannego wojownika buchna z czaszki, podczas gdy zby drugiego przebiy w kocu gruby egzoszkielet. Pierwszy stwór oderwa swemu mniejszemu bratu jedn rk, a tryska­jca ze krew rozbryzna si na wszystkie strony, zachlapu­jc szyb, ciany i podog. Pierwszy wojownik poczu swd, gdy zacz si topi materia, z jakiego wykonano ich klatk, usysza syk i bulgotanie wyeranego przez kwas tworzywa. Zdychajcy Obcy wy dalej, oddajc swe ycie za Królow i za ul, cho uczyni to z pewnym wahaniem. W kocu roz­leg si ostatni, tryumfalny wrzask, po którym nastpiy przed­miertelne konwulsje.

Dwa ocalae stwory rozdary pier swego brata, zerway mu z pleców wyrostki grzbietowe, pogruchotay koci.

Krew ofiary zbryzgaa je od stóp do gów, ale byy na ni uodpor­nione. Podoga klatki jednak topia si, pokryway j bble, stawaa si coraz bardziej mikka, rozpywaa si, rozpuszcza­na rc krwi Obcego. Wojownicy rozdzierali i masakrowali swego brata, dopóki nie zostaa ze jedynie krwawa miazga.

Pierwszy z Obcych poczu, e Królowa przyja ofiar swego syna ze smutkiem i z dum.

Poród zawodzenia syren alarmowych i migotania czerwo­nych lampek gos Ojca zmieni tre podawanej informacji. Powtórzy now trzykrotnie, zanim dotara ona do Gedimana i jego asystentki.

- Nastpio powane uszkodzenie klatki dla okazów spe­cjalnych numer zero, zero, jeden. Nastpio powane uszko­dzenie klatki dla okazów specjalnych numer zero, zero, jeden. Nastpio powane uszkodzenie klatki dla okazów specjal­nych...

- Uszkodzenie klatki? - Gediman zapomnia o buncie w mesie i odwróci si w stron szyby

Nagle usysza dochodzce z wntrza przeraliwe wrzaski, cho wród gbokich cieni szalecza szamotanina Obcych bya prawie niewidoczna. Wielki ogon uderzy w okno obser­wacyjne z tak si, e a zadrao. A potem jaki pyn bry­zn na szko... I szklana ciana klatki zacza si topi.

Dwie z tych istot rozdzieraj na strzpy trzeci! Co u li­cha...?

- Doktorze Gediman! - zawoaa Carlyn wskazujc szy­b. - Doktorze!

Ten nie odpowiedziawszy podbieg do okna. W klatce dziao si co strasznego i nagle wszystko zamaro. Widzia rozrzucone dokoa strzpy czego, co byo niegdy yw isto­t. Na pododze leaa drgajca, buchajca kwasem masa. Na­gle dwa pozostae stworzenia odwróciy si, aby na niego spojrze. Mia wraenie, e si umiechaj!

Strzpy i kawaki rozsypane po pododze zaczy ton w luzowatych, dymicych kauach.

Oczy Gedimana nie mogy otworzy si szerzej. Przerao­ny rzuci si w stron guzika tryskaczy azotu, wbi go z caej siy i przytrzyma. Spogldajc na szyb widzia opary azotu rozprzestrzeniajce si wewntrz klatki, ale nie usysza wrza­sków dwóch wojowników. W ogóle nie usysza adnych wrzasków. A gaz, który wypeni wntrze klatki, uniemoliwi mu dostrzeenie czegokolwiek. Zwolni przycisk, czekajc, a opary azotu rozwiej si, aby móg zobaczy...

- O Boe, niech pan patrzy, doktorze! - wykrzykna Carlyn.

Gdy mgieka przerzedzia si, Gediman zdoa dostrzec je­dynie dugi, gitki ogon znikajcy w czeluci otworu w pododze klatki.

Z krzykiem obudzia si z koszmarów.

Obud si. Bd cicho. Mamy kopoty.

Nie, to tylko wspomnienie.

Znieruchomiaa, nasuchujc i obserwujc w ciemnociach.

Wyczuwajc.

Nie, to nie tylko wspomnienie, nie tylko zy sen, co si stao. Naprawd.

Gediman patrzy, jak otwieraj si drzwi klatki. To niemo­liwe. To nie mogo si sta. Uciey! Ucieky! Jego jedyna sensowna myl brzmiaa: Wren mnie zabije. Moje studia, ka­riera naukowa, wszystko przepado.

Wszed do klatki, wci nie mogc poj, jak to si stao, e znajdujce si tu stworzenia znikny. Szed wolno, ostro­nie, przestpujc dymice wci kaue i te miejsca na podo­dze, które pokryte bblami nadal si topiy. Smród palonego plastiku dusi w gardle.

Porodku pokoju w pododze ziaa wielka dziura o dymicych, skwierczcych gono brzegach.

To niemoliwe. Dokd mogy uciec? Co teraz zrobi? Pochyli si nad otworem, starajc si nie wdepn w rc brej i spojrza w dó. Ciemno. Nieprzenikniony mrok. Nic nie widzia. Moe byy tam na dole, uwizane w pltaninie rur, kabli i przewodów, i zdoaj je schwyta... Gdyby tylko móg zobaczy...

Uklk, wbijajc wzrok w ciemno. Z tyu za nim Carlyn szepna:

- O Boe, doktorze Gediman, niech pan bdzie ostrony! Byo gorzej, ni przypuszcza. Zobaczy wiato. Krew Ob­cego przeara si przez dwa poziomy.

- Chryste, Carlyn - powiedzia. - One mog by wsz­dzie.

Wtem co czarnego i smukego wyonio si spod krawdzi wypalonego otworu. Gediman, spogldajc pionowo w dó, nie zauwaa tego czego przez pó sekundy. O pó sekundy za póno.

Jego umys zarejestrowa w okamgnieniu - sze palców, dugie szpony, nieludzka do...

Odrzuci gow do tyu, ale byo ju za póno. Wielka apa zacisna si na jego twarzy, schwycia j i cisna. Krzykn, ale jego krzyk zosta zduszony przez przyobleczon w siliko­now skór do Obcego. Zgroza owadna nim bez reszty.

Nie obchodzio go, e nikt nie moe go usysze. Musia krzycze. I krzycza. Raz po raz. Bez koca.

Z niewyobraaln dla si potny wojownik Obcych wcign go w panujc pod pokadem ciemno, jednym pynnym, penym gracji ruchem. A potem pod podog Obcy uj go mocno, ramiona i ogon oploty Gedimana jak koczyny stsknionej kochanki i przycigny bliej, trzymajc z ca­ej siy, aby nie run w dó. Nastpnie bestia odsuna ap od jego ust, przygldajc si Gedimanowi z zaciekawieniem, na­ukowiec za, nabrawszy powietrza do puc, wyda z siebie przeraliwy wrzask absolutnej, niepohamowanej zgrozy. W ciemnociach wydawao si, e stwór si umiecha, ale tak jak u kota z Cheshire Gediman widzia tylko jego wyszcze­rzone drwico srebrzyste zbiska. Umiechajce si do niego. Szczerzce si. Gediman znów zacz krzycze.

Carlyn patrzya osupiaa, jak doktor Gediman nagle, w niewyjaniony sposób znikn w otworze w pododze. Nie, to nie tak. Wiedziaa, co si stao. Na Boga, wiedziaa dosko­nale.

Z wytrzeszczonymi oczami, otwartymi ustami i drcym ze strachu podbródkiem Carlyn wycofaa si z klatki i uderzya doni w panel kontrolny, z guzikiem zamykajcym drzwi.

Wydostay si! Ucieky!

Ojciec wci bekota o uszkodzeniu struktury stacji i za­groeniu bezpieczestwa. Terroryci zajli mes, a teraz... Pobiega, ogarnita panik, eby znale kogo, eby spro­wadzi pomoc. Ale wiedziaa, e tu, o rzut kamieniem od Plu­tona, nikt i nic nie mogo jej pomóc. Zostali nabici w zabój­cz butelk, wewntrz której czai si najokrutniejszy z dinów.

Call jeszcze nigdy nie bya tak sfrustrowana. Spojrzaa na Elgyna. Musiaa jako go przekona, nie miaa innego wybo­ru. Widziaa, e Elgyn waha si, jest o krok od uwierzenia jej i zapomnienia o niezbyt korzystnej sytuacji, w jakiej si przez ni znaleli.

- On prowadzi nielegalne eksperymenty - niemal wy­krzykna do kapitana Betty. - Hoduje...

Johner, wci majcy w czubie, nie pozwoli jej dokoczy. - Ona jest pieprzon wtyczk! Szpiegiem! Rozwalmy suk!

Przekrzykujc go, wskazaa na Wrena.

- Posuchaj mnie! On hoduje na tej stacji Obcych. Obce istoty Bardziej ni niebezpieczne. Jeeli si wydostan, plaga robaków z Lacerty bdzie przy tym wyglda jak pieprzona potacówka!

Elgyn najwyraniej rozwaa jej sowa, wodzi wzrokiem od Call do Wrena i z powrotem.

Naraz Christie wyszepta: „Suchajcie" i wszyscy, cznie z Wrenem i Distephano, zamarli, nasuchujc.

Dochodziy z oddali, ale usyszeli je. Krzyki. Przeraliwe wrzaski. Zamarli w bezruchu, uwiadomiwszy sobie co to oznacza. Liczne gosy. Odgosy palby. Piskliwy, przeraliwy skowyt...

Wren odwróci si wolno w stron róda dwiku. Nagle rozleg si gos komputera pokadowego.

- Uwaga, alarm. Nastpio powane uszkodzenie klatki dla okazów specjalnych numer zero, zero, jeden. Uszkodzenie jest tak powane, e nastpi wyom w cianach pomieszcze­nia. Znajdujce si w klatce okazy wydostay si na wolno. Cay personel musi niezwocznie opuci Aurig. Ogaszam natychmiastow ewakuacj personelu stacji. Powtarzam. Ogaszam natychmiastow ewakuacj personelu stacji.

- Nie! - krzykn Wren.

Personel badawczy ruszy z pomoc w chwili, gdy Ojciec ogosi komunikat po raz pierwszy. Nikt nie móg uwierzy, e Obcy faktycznie uciekli. Przecie to niemoliwe, prawda? Jak to si mogo sta?

Doktor Brian Clauss znajdowa si najbliej pomieszczenia dla okazów, kiedy wybucha strzelanina i rozlegy si przera­liwe wrzaski. Bez zastanowienia, napdzany przypywem ad­renaliny, pobieg w tamt stron. Po drodze cign lekarski kitel. Mia pod nim mundur i pancerz bojowy, taki sam jak inni onierze ze stacji.

Po wejciu do sektora powoli, ostronie ruszy wzdu szy­ny, po której przesuwaa si kabina obserwacyjna. Nagle za­styg w bezruchu, spogldajc ze zgroz na lecych przed nim piciu martwych onierzy. Czy rzeczywicie nie yli? Najbliej niego leaa moda kobieta w randze sieranta. Przykucn, by dotkn jej szyi. Pod nadal ciep skór wy­czu puls, serce bio równo i mocno. Czy byli sparaliowani? Niewane. Nie moga mu powiedzie, co tu si stao.

Brian podniós si i ruszy ostronie dalej, bacznie przygl­dajc si wszystkim. Odruchowo sign rk, podniós bro kobiety i sprawdzi zawarto magazynka. Ostronoci nigdy za wiele... Lepiej si zabezpieczy.

Wren z pewnoci zabroni onierzom strzela, aby zabi... bdzie chcia je tylko oguszy Obcych i ponownie wtrci do klatek. Wspópracowa z nim do dugo, aby móc przewi­dzie, jak postpi. Kiedy jednak Clauss przyjrza si uniesz­kodliwionym onierzom i uszkodzonej, pustej klatce, z pew­nym zadowoleniem zacisn do na kolbie broni. Pieprzy Wrena, postanowi. Celem bada byo uczenie si na bdach. Przyklk przy kolejnych lecych onierzach i pomyla: Uhm-hm. Ja si nie dam. Nie skocz jak oni. Niech no tylko pokae si która z tych kreatur i zobaczymy, kto skoczy w pozycji horyzontalnej.

Odbezpieczy bro i by gotów do taca. Nagle ucieszy si, e przed przybyciem na t stacj zmuszono go do odbycia przeszkolenia wojskowego.

Zobaczymy, jak spodoba si paskudnym skurwielom yka­nie potnych pocisków, które tkwi w magazynku tej spluwy.­

Bezgonie sun wzdu rzdu zniszczonych klatek, z sza­cunkiem przestpujc powalonych onierzy.

Wszystkie klatki byy roztrzaskane, kompletnie zniszczone, nawet te puste! I dokonano tego z trudn do wyobraenia bru­talnoci. Zupenie jakby te istoty nienawidziy wszystkiego, co kojarzyo im si z uwizieniem. Ale przecie to absurd. Te istoty... to zwyczajne zwierzta... cho czy aby na pewno?

Sta przed pierwsz klatk. Najwyraniej wszystko tu si zaczo. Zajrza do rodka i spostrzeg ogromn, wytopion dziur w pododze. Jak to si stao? Jak mogo do tego doj? wiato byo sabe, ale wydawao mu si, e w przepastnym otworze co si poruszyo. Czy jeden z nich wci si tam ukrywa?

Clauss wymierzy, ale nie by w stanie dojrze celu. Nasu­chiwa. Nic. Ostronie, powoli wszed przez strzaskane okno do wntrza klatki. Zmruy lekko powieki i stojc przy szybie zerkn w stron otworu.

Tam. Czy to byo to? Jakie poruszenie? Jak falujcy ogon?

Brian wyty wzrok, ukadajc si do strzau. Nie czu si ju jak badacz. Czu si jak onierz. Z jak rozkosz zabiby jednego z tych skurwieli, zwaszcza po tym, co zrobili z o­nierzami na zewntrz i po tym, jak - wedle sów Carlyn ­potraktowali Gedimana.

Wojownik znajdujcy si w pomieszczeniu obserwacyjnym zaczeka, a czowiek wejdzie do starej klatki, a ofiara znie­ruchomieje przygldajc si drugiemu z Obcych, który przy­wabia go falujcym koniuszkiem ogona.

Jacy ci ludzie byli naiwni, prymitywni. Odczeka, a ba­dacz uniesie bro do twarzy.

Wojownik czeka.

A potem jego sztywny, dugi jzyk smagn w dó i uderzy w znienawidzony czerwony guzik. Strugi pynnego azotu spo­wiy ofiar od stóp do gów, przesikny przez ubranie, zbry­zgay jej twarz, skpay ca w kbach biaych oparów, ziejc przeraliwym zimnem. Czowiek raony azotowym pryszni­cem j dotyka domi kostniejcej, poncej z zimna twarzy i jego rce natychmiast przywary do okrutnie zmarznitego ciaa. Ofiara wya, a puca jej zamarzy i przestay pobiera powietrze w przeraliwej agonii. Czowiek zacz zatacza si od ciany do ciany W pewnej chwili uderzy o co rk, w której trzyma bro, i koczyna odamaa si w okciu jak lodowy sopel. Ofiara znów obrócia si na picie, uderzajc w cian drugim bokiem, roztrzaskujc przedrami, ale do wci pozostaa przymarznita do twarzy W kocu czowiek run na ziemi, jego nogi i krgosup popkay wskutek im­petu upadku, skóra pka, a ciao, kruche teraz jak szko, roz­pryso si w drobny mak.

Wojownik obserwowa wszystko, widzia, co si stao, na­wet poprzez opary azotu. Zwolni przycisk, kiedy czowiek leg nieruchomo, pogruchotany, potrzaskany, rozsypany po caej pododze klatki. Ofiara przyda si jako pokarm, wojow­nik wróci po ni póniej, kiedy ciao nie bdzie ju tak zimne.

Haas dotar w kocu do celi Ripley W ciemnoci jej oczy otworzyy si. Sprya cae ciao, jak zawsze po przebudze­niu i nasuchiwaa wszystkimi zmysami.

Powoli wyonia si sporód cieni i przesza na rodek po­koju. Syszaa ich, krzyki ludzi, odgosy strzaów. Syszaa chaos. By taki znajomy.

I syszaa take wojowników, uwolnionych, wydajcych triumfalnie okrzyki zwycistwa nad ofiarami, które do nie­dawna trzymay ich w niewoli, nad ludmi, którzy stan si teraz ywicielami. Syszaa równie, aczkolwiek sabo, Królo­w, czua jej rado, mio wobec poddanych, aprobat dla ich odwagi.

Wszystkimi zmysami przysuchiwaa si ludziom i Ob­cym. Ju to kiedy syszaa...

Ellen Ripley nie potrafia temu zaradzi. Kucajc porodku celi, zacza si mia. W miechu tym nie byo ani krzty ra­doci, brzmiaa w nim natomiast nuta histerii.

Wtem co wielkiego uderzyo w drzwi jej celi. Poderwaa si i ju si nie miaa. Co uderzyo ponownie. I jeszcze raz. I jeszcze. Drzwi wygiy si lekko do wewntrz. Uderzono znowu, gono i mocno.

Jej przeraajce dzieci. Przybyy po ni.

8.

Móg nadej taki czas, kiedy Perez zacznie domaga si wyjanienia, co zdarzyo si na pokadzie jego statku i kto konkretnie zawali spraw, ale by dobrym dowódc i wie­dzia, e nie jest po temu waciwa pora. Skoro Ojciec uzna, e zagroenie dla zaogi jest na tyle powane, i nakaza ewa­kuacj stacji, to tak wanie bdzie. Nie wszystko przepado. Mogli kontrolowa Aurig z kapsu ratunkowych i sprowa­dzi stacj do wybranego doku, podczas gdy monstra bd uwizione w jej wntrzu. Uwizione bez ofiar. A potem bez popiechu wymyl sposób, by zamkn je w nowych klat­kach. Te plany musiay jednak poczeka. Na razie by odpo­wiedzialny za ratowanie swoich onierzy.

Jego wietnie wyszkoleni, osobicie przeze dobrani onie­rze dziaali z idealn precyzj i synchronizacj. Znajdujca si najbliej kapsua miaa ju wczone silniki i onierze zajmo­wali miejsca w jej wntrzu. Perez dowodzi nimi wprawnie, szybko, bez wysiku, nie marnujc cennego czasu. Jeden po drugim onierze zsuwali si po supie do kapsuy ratunkowej, gdzie zajmowali kolejno miejsca i przypinali si pasami. Ojciec kontynuowa ewakuacj, odliczajc kadego onierza, który znalaz si wewntrz kapsuy. Jeszcze tylko jeden...

Olsen jak zwykle si spóni. Gdyby nie to, e by tak do­brym technikiem...

- We dup w troki, chopie, i aduj si do rodka! ­warkn Perez do ocigajcego si onierza.

Olsen pobieg, wybi si, chwyci si supa i zelizgn pod opadajc ju nad nim pokryw luku do kapsuy.

Wtem ktem oka Perez dostrzeg jaki poruszajcy si ksztat i uniós wzrok.

W tej samej chwili czarny, ogromny pajk czy cie zeli­zgn si z niewiarygodn szybkoci po cianie doku, prze­skoczy na sup i gadko jak oliwa przemkn pod zamykajc si pokryw luku.

- Sir! - zawoa pokazujc rk onierz obsugujcy urzdzenia kontrolne luzy doku.

O Boe. Genera sta jak wronity w pokad i patrzy ze zgroz na olbrzymiego wojownika Obcych wdzierajcego si do kapsuy ratunkowej.

- Otworzy waz! Wypuci ich!

onierz wypeni polecenie, uderzajc otwart doni w przycisk na konsolecie.

Kiedy klapa otwara si, usyszeli dochodzce z wntrza kapsuy krzyki i wrzaski, zarówno ludzkie, jak i nieludzkie. Ci ludzie s przypici pasami! Bezbronni!

Perez widzia krew... ludzk krew... rozbryzgujc si o bu­laje kapsuy. Wrzaski przybray na sile.

Perez odwróci si, zerwa granat z uprzy na piersi uzbrojonego, stojcego za nim, osupiaego ze zgrozy onie­rza i wyrwa zawleczk.

W tej samej chwili Olsen jak oparzony wyskoczy z luku; na jego twarzy widnia grymas przeraajcej zgrozy. Zapa si relingu, a potem supa, walczc o wydostanie si na ze­wntrz. Wielkie, ciemne apy schwyciy go za nogi, cigajc w dó, do pieka.

- Zamkn waz! - rozkaza Perez. - Ale... sir - zaprotestowa onierz.

- Zamknijcie waz! - powtórzy Perez.

onierz waha si przez uamek sekundy, po czym wyko­na rozkaz. Gdy klapa wazu zacza si opuszcza, genera cisn okrgy granat tak, by potoczy si po pododze.

- Uruchomi blokady wazu - rzek Perez.

Tym razem onierz nie oponowa. Granat niemal w ostatniej chwili wturla si przez zamykajcy si szybko waz luzy po­wietrznej. Gdy waz i luza zamkny si nastpia boga cisza... ale Perez wci sysza przenikliwe wrzaski jego ludzi za­mknitych w kapsule. W mylach bdzie je sysza ju zawsze.

Odepchnwszy stojcego mu na drodze onierza podszed do konsolety i wystrzeli kapsu ratunkow. Poczu, jak kap­sua zakoysaa si i targna, wypryskujc z impetem w prze­strze kosmiczn.

Odwróci si w stron najbliszego bulaju, obserwujc od­dalajcy si stateczek.

Po chwili znalaz si poza dokiem i Aurig. Wszystkie bu­laje kapsuy byy teraz skpane w czerwieni, ale wci wi­dzieli szamoczce si wewntrz cienie ukryte za zason krwi.

Perez wcisn ponuro guzik zdalnego detonatora granatu. On i onierze patrzyli, jak stateczek eksploduje w ciszy ko­smosu.

Perez zamkn oczy, aby chwil ciszy uczci pami pole­gych onierzy.

- Kapsua ratunkowa numer jeden zostaa zniszczona ­rzek Ojciec, a jego gos brzmia wrcz raco spokojnie. ­Kapsua numer dwa ulega z nieznanych przyczyn uszkodze­niu. Alarm dla stacji trwa. Cay personel bazy ma niezwocz­nie opuci Aurig.

- Nie! - rykn wciekle Wren. Nawet tu, w mesie usy­szeli i poczuli eksplozj, która zniszczya kapsu. Syszeli strzay, wybuchy i krzyki... tak ludzi jak i innych istot.

Byo coraz gorzej! Jak to moliwe? Im duej Ojciec mó­wi o koszmarze rozgrywajcym si na stacji, tym silniejszy by gniew Wrena.

Odwróci si do Call, kobiety, która to wszystko zapoczt­kowaa.

- Co ty zrobia?

- Ja? - odparowaa.

- W porzdku - rzuci Elgyn, który zdumiewajco szyb­ko zebra si w sobie. - Do ju tego. Pora si zmywa. Wszyscy na Betty

Hillard spojrzaa na niego z zatroskaniem.

- Aby si tam dosta, musielibymy przej przez ca stacj! Kto wie, co czyha po drodze?

Distephano postpi naprzód i odezwa si do Wrena. On równie by niezwykle spokojny.

- Musimy i, sir.

I? pomyla z niedowierzaniem Wren. Przecie tu jest caa moja praca! Nigdzie nie id!

Zanim jednak zdy powiedzie cokolwiek, Distephano rzek do Elgyna:

- Pu go. I adnych rozrób.

Czy Distephano ukada si z tym terroryst? Ju on mnie popamita!

Elgyn zdecydowanie pokrci gow.

- Dostaniesz go z powrotem, ale dopiero wtedy, gdy si std wydostaniemy. Nie wczeniej.

Potny czarnoskóry mczyzna pchn Wrena naprzód tak silnie, e o mao go nie przewróci. Zorientowa si, e zaoga Betty wci trzyma na muszce jego i Distephano. To absurd! Zgroza! Musi dosta si do laboratorium...

- A co z Vriessem? - spytaa zmartwiona Hillard. Szpetny facet, zwany Johnerem, warkn:

- Pieprzy Vriessa!

I nagle Wren zrozumia, co si stao. Poj, e tych ludzi nie obchodzi on, jego praca ani to wszystko, co sob repre­zentuje. Bo niby jak, skoro nie troszczyli si nawet o jednego ze swoich? I zda sobie spraw, e jego ycie znajduje si w ich rkach.

Spojrza na Distephano, wiadom, e ten onierz by jego jedynym potencjalnym sprzymierzecem i postanowi, e do­póki nie przejmie kontroli nad sytuacj, bdzie z tymi ludmi wspópracowa. Moe we waciwym momencie...

A potem wszyscy zwart grup opucili mes i rozpoczli mozolny marsz na drugi koniec stacji.

John Vriess skoczy wanie pakowa potrzebne im czci zapasowe do schowków i skrytek fotela, kiedy zaczo si dzia co dziwnego.

Usysza jakie dwiki, przypominajce stumione eksplo­zje. A potem krzyki. Póniej komputer ogosi ewakuacj, podczas gdy Vriess rozpaczliwie usiowa ustali, co si u li­cha dzieje. Cicho, ostronie zacz toczy swój wózek w stro­n Betty. Wtpi, eby Elgyn odlecia bez niego, ale wiedzia, e Johner nie zechce na niego czeka. Nawet gdyby mia przy sobie kilka kompletów niezbdnych zapasowych czci.

Jecha wzdu dziwnie cichego i pustego korytarza, rozgl­dajc si bacznie na wszystkie strony. Co u licha mogo si sta na pokadzie tego wielkiego statku, e spowodowao tak szybko tak powane uszkodzenia, i komputer nakazywa za­odze natychmiastow ewakuacj?

Uszkodzenie rdzenia?

By w poowie korytarza, kiedy usysza jaki dwik. Dobiega z góry. Vriess wzniós wzrok w stron aurowego stropu. Wydawao mu si, e dostrzega w górze jakie poru­szenie, a kratownice uginaj si jakby pod wpywem olbrzy­miego ciaru. Sysza te dziwne szuranie, a raczej szelest.

Szczury? Na pokadzie wojskowej stacji, takiej jak ta? Fakt, w adowni machniciem rki przegna zabkanego komara i mocno go to zaskoczyo, ale...

Znów to usysza. Cokolwiek to byo, poruszao si. Zbli­ao si. Vriess odniós wraenie, e czymkolwiek to byo, byo olbrzymie. Przybliao si szybko i cicho. Byo tu nad nim...

Vriess sign rk wzdu cianki wózka, jadc wolno, acz pynnie, bez zbdnego wysiku. Spod oparcia na rk wy­j co, co przypominao ozdobn rurk, ale byo w rzeczywi­stoci czci broni. Sign pod drugi podokietnik i wyj bliniaczy element. Z tyu za nim ukryty by mechanizm spu­stowy. Caa bro bya sprytnie zakamuflowana jako czci wózka. Trzema szybkimi ruchami zoy bro i przeadowa. Nastpnie powolnym swobodnym ruchem skierowa bro w gór.

I wypali.

Odgos wystrzau zabrzmia w tej ogromnej przestrzeni wyjtkowo dononie. Co co znajdowao si na kratownicy dzielcej pokady, zaskrzeczao piskliwie, nieludzko. Vriess sysza, jak si wycofuje, a wic tylko je zrani. Czymkolwiek to byo, Vriess usiowa ledzi wzrokiem przemieszczanie si istoty, która zwinnie jak pajk oddalaa si po kracie sufitu.

Zaaferowany nie spostrzeg kropli krwi Obcego zwisajcej z sufitu dokadnie nad jego nog. Skapna na jego udo pra­wie w tym samym miejscu, gdzie wczoraj wbi si scyzoryk Johnera. Potem skapna druga kropla. I trzecia.

Vriess nie zdawa sobie z tego sprawy, dopóki nie poczu smrodu dymicego ciaa i materiau, a spuciwszy wzrok uj­rza, e fragment jego nogi zaczyna si rozpywa. Zdezorien­towany i przeraony zacz uderza otwart doni w rozta­piajce si udo.

Kropelki substancji rozpuszczajcej tkanki przywary do jego palca, parzc jak jasna cholera. Machn rk i o mao nie woy palców do ust. Zmitygowa si w ostatniej chwili. Tumic w sobie ból, z trudem zachowywa milczenie i spo­kój. Nie chcia, eby jk bólu zwabi do to co, co kryo si nad krat przykrywajc korytarz!

Nagle palca kropla rcego kwasu plasna mu na ucho, a ból, jaki poczu, by tak rozdzierajcy, e aby nie wrzasn na cae gardo, musia do krwi przygry doln warg.

I wtedy to wrócio - usysza je - to samo, a moe ca­kiem inne?

To byo agresywne, nie tylko szurao i drapao w kratowni­c sufitu, ale usiowao j równie sforsowa. Nagle udao mu si odama kawaek i wsuno gow przez powsta w ten sposób szpar. Gow? Nie, eb. Spaszczony, wyduony, koszmarny eb, bez oczu, uszu, wosów, tylko sama czasz­ka i...

Zby! Wielkie, stalowe ky, setki ków w olbrzymiej paszczce, rozdziawionej i syczcej na niego! Wtem paszcza otworzya si szerzej i co wysuno si spomidzy tych zbisk... co... Jeszcze wicej zbów!

Vriess w kocu nie wytrzyma i wrzasn histerycznie. Jego palec zacisn si i cign spust. Strzela raz po raz. Stwór z wielkimi zbiskami wyszczerzy si i odpowiedzia rykiem, a potem rozpad si na milion kawaków, które ni­czym kwany deszcz posypay si na gow ogarnitego wa­lecznym szaem Vriessa.

Drzwi do celi wygiy si pod wpywem uderze usiujcych je sforsowa istot. Nie mogy wytrzyma dugo.

Ripley rozejrzaa si po celi, usiujc znale co, cokol­wiek co mogoby jej pomóc. Spojrzaa w gór, uwiadomiw­szy sobie, e ju od duszego czasu nie widziaa stranika.

Syszaa zduszony gos komputera ogaszajcego ewakuacj.

Pomys wydawa si trafny, ale jak...?

Przypomniaa sobie co...

Spróbuj rozbi szyb. Szybko!

Nie byo szyby, któr mogaby rozbi.

Odciy zasilanie. Jak mogy odci zasilanie? To zwierzta!

Lustrowaa wzrokiem wntrze celi, znalaza kable oboone metalem i dotara wzdu nich do metalowej skrzynki wpuszczonej w cian.

Odcz zasilanie!

Trzasna w skrzynk najsilniej jak tylko moga, równie mocno jak Obcy dobijali si do jej drzwi, usiujc wedrze si do rodka. Rbna jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze. Metal podda si, zacz wygina si do wewntrz. Uderzya jeszcze silniej, od czasu do czasu zerkajc w stron forsowanych drzwi.

Wreszcie zdoaa wsun palce w gb maego pknicia w metalu. Pocigna, szarpic i wyginajc, a metal ustpi i zdoaa usun oson obnaajc znajdujce si pod ni obwody elektryczne.

Prawie si przebiy...

Uderzajc krawdzi doni o ostre brzegi rozerwanego metalu, mocno si zadrasna. ciskajc zranion do, spryskaa wypywajc z niej krwi obwody i kable, które niemal natychmiast zaczy si topi.

Buchn snop iskier, tak wielki, e mimowolnie odskoczya w ty. Gdy zgaso wiato, w celi zrobio si ciemno, ale Ripley wymkna si z celi.

W doku kapsu ratunkowych zapanowa chaos. Perez nie móg w to uwierzy. Jego onierze, jego doborowa grupa wpada w panik, zapominajc o swoich powinnociach i reguach postpowania w sytuacjach awaryjnych.

By wcieky. Nie, tego nie sposób wybaczy. Musieli poj, e tylko przywracajc porzdek mogli wydosta si std z yciem i poy dostatecznie dugo, by uratowa misj.

Wokó niego ogarnici panik onierze gnali na eb, na szyj w stron trzeciej kapsuy. Jeli spróbuj wej do rodka wszyscy, kapsua nie wystartuje. Perez wci mia przed oczami obraz tamtego stateczku z szalejcym wewntrz obcym monstrum.

Genera zatrzyma przebiegajcego obok kaprala. Rbn nim w szyb bulaju, po czym rykn mu prosto w twarz:

- Wyznaczcie druyn, trzeba sprawdzi, moe kto jeszcze yje.

Mczyzna bliski histerii, odkrzykn z emfaz:

- Pierdol, nie! Pierdol, nie! Ciebie te pierdol!

Perez bez namysu trzasn go pici w twarz, odrzucajc go w ty. Kapral rbn ciko o pokad. Spojrza na Pereza, jego twarz wygldaa jak upiorna maska, potem za, czym kompletnie generaa zaskoczy, sign po pistolet i wycelowa we.

Odbezpieczy bro.

Perez nie móg w to uwierzy: kapral, onierz zawodowy wymierzy bro w swego przeoonego? Nagle Perez uwiadomi sobie, e twarz tamtego jest biaa jak pótno, a caym ciaem wstrzsaj silne dreszcze.

Genera poczu to. Obecno. Odwróci si z niedowierzaniem i wtedy spostrzeg to samo. Tu za sob. Gigantycznego Obcego, z wycignitymi szeroko apami, jakby chcia go obj. Rozwarte szczki, wysunity jzyk, dwa rzdy zbów, jedne wewntrz drugich...

Odwróci si ponownie w stron kaprala, na jego obliczu pojawi si aosny grymas, rce wycigny si w bagalnym gecie. Próbowa postpi naprzód, odwróci si, ale odniós wraenie, e jego nogi s przyklejone do podoa. Nie zdoa stumi cisncego si na usta krzyku.

- Nieeeee!

Jego gos wyrwa kaprala z osupienia. onierz odcign kurek rewolweru i wypali.

Perez nieomal spostrzeg kul wylatujc z lufy pistoletu, mknc w jego stron i migajc w wirowym locie tu obok jego ucha, obok niej, obok i ... przelatujc dalej... by trafi w czaszk Obcego, rozrywajc j na strzpy i rozbryzgujc dookoa fragmenty egzoszkieletu oraz strugi krwi.

Kiedy tylko Obcy run, pokad za nim zacz si topi, podobnie jak ciany i sufit...

I szyba wielkiego, panoramicznego bulaju, na której wyldoway strzpy czaszki i krople rcej krwi Obcego.

Chaos w caym pomieszczeniu usta w jednej chwili, kiedy wszyscy uwiadomili sobie, co si stao.

Jakby na potwierdzenie najgorszych obaw da si sysze gos Ojca.

- Uwaga, alarm. Uwaga, alarm. Moliwo uszkodzenia kaduba.

- onierze wokó Pereza zastygli w bezruchu.

- Uruchomi procedur awaryjnej regulacji cinienia. Ewakuowa zagroony odcinek - rozkaza Ojciec.- Ewakuowa ten sektor.

- Syszycie!- Rykn Perez do swoich ludzi. - Wynocie si std!

Ale dokd mieli uciec? Kapsua numer trzy bya ju pena.

- Po prostu zabierajcie si std! Jazda do kapsuy numer cztery! Ju! Ju! - kipia Perez. Nie wiedzia czy kapsua numer cztery jest nadal sprawna i czy droga do niej jest wolna. Czy zdoaj tam dotrze?

onierze znów poddali si panice i rzucili do ucieczki.

Musz jako zaata to uszkodzenie! Pomyla rozpaczliwie Perez. Odwróci si i sign po jeden z awaryjnych zestawów uszczelniajcych umieszczonych przy kadym z bulajów. Apteczka pierwszej pomocy znajdowaa si tam na wypadek tak niespotykanego zdarzenia, jak uderzenie w szyb niewielkiego meteorytu. Mimo, e spdzi w kosmosie tyle lat, Perez nigdy nie by wiadkiem uycia takiego zestawu, cho co roku uywano go na wiczeniach.

Zbliywszy si do jaskrawo oznaczonej skrzynki, a zamruga powiekami z wraenia. Zestaw zosta cakowicie zniszczony rozbrynit krwi Obcego. Spojrza na szyb. Na caej powierzchni widniay lady rcej posoki, rozpuszczajcej i przeerajcej si przez grube szko. Zrobi si dziura wielkoci pici, albo i wiksza. Zestawy uszczelniajce miay zabezpiecza otwory wielkoci ebka od szpilki... z takim duym na pewno nie da sobie rady!

Wokoo panowa oguszajcy haas i chaos, Perez prawie nie sysza wasnych myli. Wci nie otrzsn si z szoku wywoanego utrat kapsuy numer jeden... i bliskim spotkaniem z jedn z tych istot... Do tej pory od Obcych zawsze oddzielaa go pancerna szyba. Taka jak ta... która wanie si topia...

Rozejrza si w poszukiwaniu czego paskiego, co mógby przyoy do otworu. Nic.

- Generale, niech si pan stamtd odsunie!- zawoa kaprali w tej samej chwili kwas przear si przez szyb w miejscu najwikszego uszkodzenia, czc wntrze doku z panujc na zewntrz niemal doskona próni i lodowatym chodem kosmosu.

- Generale ! - zawoa kapral.

Perez usysza go dopiero teraz. I równoczenie doszed go przeraliwy wist próni wysysajcej w kosmos kad, najdrobniejsz nawet czstk powietrza. Perez odwróci si, ssca sia próni przycigna go w stron bulaju. Próbowa si odwróci, odsun powoli od okna, ale prónia bezlitonie przycigaa z powrotem, w kierunku otworu. A otwór rozrasta si poszerzany rc krwi Obcego.

Perez ujrza jak kapral i pozostali onierze zaczynaj by cigani ku bulajowi. Walczyli zaciekle, stawiajc opór sscej sile, która z minuty na minut narastaa, w miar jak otwór powiksza si do rozmiarów pici, a powietrze wysysane byo z pomieszczenia coraz szybciej.

Perez widzia jak jego ludzie próbuj rozpaczliwie czego si chwyci, rur, cian, barierek, czegokolwiek. Widzia jak czepiaj si tych lichych zabezpiecze, podczas gdy wiatr wokó nich wzmaga si i przybiera na sile...

- Generale! Niech pan si mnie chwyci! - zawoa kapral, z trudem artykuujc sowa, gdy silny wiatr zapiera mu dech.

Perez wycign rk, poruszy si z wielkim wysikiem i spróbowa dosign podawanej mu doni. Dziura osigna jednak wielko melona i w kocu nie by ju w stanie duej si opiera. Zosta brutalnie szarpnity w ty, z hukiem uderzajc w szyb i naraz jego potne ciao zablokowao otwór.

Z pocztku czu tyko nieodparte potne ssanie, ale zaraz potem pojawio si palce, lodowato-mrone zimno. Skóra na jego plecach i nerkach stwardniaa, a potem pka w gwatownej eksplozji wyrzucanych na zewntrz tkanek i krwi. Wrzasn ochrypym, piskliwym, amicym si gosem, krzywic si z bólu, kiedy krew, organy i wntrznoci zostay wyssane na zewntrz, w przestrze kosmiczn, niemal natychmiast zamarzajc, cho wci jeszcze poczone byy z jego ciaem.

By martwy, ale jego mózg jeszcze sobie tego nie uwiadomi. W desperackiej walce o przetrwanie z caej siy przyoy donie do szyby, próbujc si od niej odepchn. jednak i w tym miejscu szyba bya naruszona, a pierwsza dziura z kad chwil si powikszaa. Gdy rozpaczliwie próbowa si uwolni, otwór powikszy si jeszcze bardziej, docierajc a do mniejszego, uszkodzonego miejsca i poczy si z nim. Rka generaa natychmiast zostaa wessana w przestrze, zamarzajc i niemal jednoczenie odamujc si na wysokoci okcia.

Genera wybauszy oczy ze zgrozy, ból by bardziej dojmujcy ni wszystko co móg sobie wyobrazi. Spojrza bezwiednie na kaprala. Nie by w stanie mówi, nie móg nawet krzycze, ale kapral z pewnoci zrozumie, o co mu chodzi. Czy którykolwiek z jego ludzi mógby patrze, jak umiera w tak okrutnych mczarniach i nie pomóc mu?

Zabij mnie! Na mio bosk, czowieku, zabij mnie!

- Do cholery, kapralu - zawoa jeden z onierzy. - Niech pan go zastrzeli.

Kapral zamruga, by o krok od cakowitego rozstroju nerwowego patrzc jak genera, jego pieprzony genera - na Boga! - by wolno, przeraliwie wolno wysysany w przestrze kosmiczn. Kapral wci trzyma w rku pistolet i wci mierzy nim w cierpicego generaa.

Gdy tak patrzyli ze zgroz i przeraeniem, jedna z nóg generaa zostaa gwatownie wcignita do jego ciaa, znikna wewntrz jego torsu, podczas gdy potne koci i minie wyssaa prónia kosmosu.

- Prosz, sir - baga onierz. - Prosz, niech pan zastrzeli generaa, prosz.

Kapral zamruga, uniós brwi, a rka trzsa mu si tak, e nie by w stanie wycelowa, dostrzec czegokolwiek czy myle. Sysza jedynie przeraliwy wrzask generaa.

- Nie! - zawoa inny onierz, chwytajc kaprala za rk i kierujc jego bro ku doowi. Bulaj jest za bardzo uszkodzony. Z tej odlegoci kula przeszyje mu czaszk na wylot, a jej impet, gdy uderzy w szyb , roztrzaska szko w drobny mak. I wtedy wszyscy umrzemy!

- Ma racj - stwierdzi roztrzsiony kapral. - Cae panoramiczne okno diabli wezm. A przecie tu jest jeszcze dziesiciu ywych onierzy...

Druga noga generaa zostaa wcignita do wntrza jego ciaa tak szybko, e kapral uwiadomi sobie, i niezalenie od tego co zrobi, szyba ju dugo nie wytrzyma. Zmusi si do odwrócenia wzroku i jakim cudem odzyska gos.

- Ewakuacja! Ale ju! Jazda! W te pdy do kapsuy numer cztery! Spra si, szybko!

Wikszo onierzy wypenia polecenie, z wyjtkiem kilku , którzy nie mogli oderwa wzroku od koszmarnego widoku masakrowanego, topniejcego generaa. Druga rka zostaa równie wcignita, zaraz po tym jak gowa pogrya si w ciele.

Boe, powiedz mi , e on ju nie yje. On przecie nie moe y!

Kapral prosi Boga eby tak byo i w tym momencie genera odszuka go wzrokiem jak najbardziej ywych oczu. Nie mia ju puc i przeraliwe wrzaski w kocu umilky, lecz jego usta nadal si poruszay i kapral wiedzia, e Perez patrzy na niego i baga bezgonie: Pomó mi, pomó!

I nagle przy wtórze potwornego szumu i wistu otwór zosta zaczopowany przez ubranie generaa, wraz z jego rzeczami osobistymi, które przywary do krawdzi otworu, mimo tego, e ciao generaa byo wci wysysane w przestrze.

Kapral widzia palce jednej rki poruszajce si nadal w pobliu oka generaa, dostrzeg jego jedno ucho.

Musz si std wydosta, musz si std wydosta... Ale te oczy, te cholerne oczy wci yy i kapral mia wraenie, e go zahipnotyzoway. Nagle gowa generaa drgna mocno i w kocu kapral uwiadomi sobie, e potylica Pereza eksplodowaa na zewntrz i jego mózg rozpyn si w próni.

Bogu dziki, nareszcie nie yje! Kapralowi zy napyny do oczu, o mao nie osun si na kolana i nie zawoa w gos. Nie byo jednak na to czasu. Znów rozlegy si odgosy ssania i skóra twarzy Pereza zostaa zdarta i wyssana na zewntrz przez oczodoy. Jeden z oczodoów zosta zatkany tamponem ze skóry, drugi natomiast by otwarty i przez niego odbywao si wysysanie.

Nagle mczyni stojcy za kapralem znaleli si w tunelu powietrznym, gdy prónia pocigna ich bezlitonie w kierunku upiornych szcztków generaa.

Myl, e mogli by wyssani na zewntrz przez czaszk generaa, bya zbyt przeraliwa aby mona j w ogóle rozwaa.

W pewnej chwili kapral do koca si zaama i zacz wrzeszcze wymachujc rkami jak optany.

Dwaj onierze pochwycili go, zanim run w kierunku okna, i przytrzymali przy porczy pod cian.

Kapral wci wymachiwa rkami i w dalszym cigu krzycza ogarnity dojmujc zgroz kiedy nagle pd powietrza zdar mu z nadgarstka zegarek. Czasomierz jak kula pomkn w kierunku szyby.

- Okno ! - zawy jak szalony, przekonany, e uderzenie zegarka w szyb wystarczy, by do reszty zniszczy naruszony bulaj. A wtedy wszyscy oni zostan wyssani na zewntrz. - Okno!- zegarek jednak nie uderzy w szyb, lecz w czaszk generaa i przywar do ziejcego pustego oczodou zagbiajc si w nim i klinujc go na dobre. Zatykajc otwór.

Wszystko ustao, szum powietrza, wrzaski, dosownie wszystko. onierze poprzewracali si na pokad. Nastaa cisza. Kapral spojrza na odraajce szcztki generaa zatykajce otwór... jego noga, okrwawiona czaszka umiechaa si upiornie, brejowata masa mózgu skapywaa z jednego oczodou, a w drugim tyka odmierzajcy idealnie czas zegarek.

- I co teraz ,sir ? - spyta znuonym gosem jeden z onierzy.

Zamruga powiekami, wzi si w gar. Podniós si, poprawi bluz munduru. By, bd co bd, onierzem zawodowym. Nalea do doborowej grupy wojskowych wybranej przez samego Pereza.

- Spieprzamy z tego pokadu. Musimy zamkn za sob wazy- rzek amicym gosem- A potem... potem...

Nagle przypomnia sobie rozkazy generaa

- Potem... wybierzemy druyn i sprawdzimy czy kto ocala.

onierze spojrzeli na niego z osupieniem.

A on rozpaka si.

onierze wzili go pod ramiona i wyprowadzili z pokadu kapsu ratunkowych.

Christie szed na szpicy, Elgyn osania tyy.

Jak za starych dobrych czasów, pomyla kapitan BETTY , ale wspomnienia nie naleay do przyjemnych. Szli gsiego, onierz i doktorek mieli przed i za sob zaog BETTY . Szli szybko. Mieli cakiem niezy czas. Elgyn by troch zaniepokojony widokiem pustych korytarzy AURUGI.

Gdzie u licha podziali si wszyscy onierze, ich przeoeni i naukowcy? To miejsce przypominao pieprzony ul, gdzie wobec tego znikny wszystkie pszczoy? Dezorientacj i niepokój pogbia rozlegajcy si bez przerwy gos komputera ogaszajcy ewakuacj i gdyby tylko wiedzia, skd pochodzi, Elgyn rozwaliby kady gonik w drobny mak.

To ponownie mu przypomniao, e w mesie popenili bd, nie zabierajc wicej amunicji i broni od zabitych onierzy. Broni i amunicji nigdy za wiele. Nieprawda?

Idcy przed nim czonkowie zaogi minli kolejn pogron w pómroku odnog korytarza. Kiedy Frank zbliy si do niej co przykuo jego uwag. Spojrza ponownie.

Na pododze leaa bro wojskowa, karabinek sporego kalibru. Jakim cudem...? Co si dzieje, u licha?

Co mogo sprawi, e onierz ot tak porzuci swojego gnata? Elgyn niespecjalnie si tym przej, mia przynajmniej szans naprawi bd popeniony w mesie.

Znalezione naley do znalazcy.

Rozejrzawszy si ostronie, podniós bro, by stwierdzi, e kilka stóp dalej ley drugi karabin. To ju bardziej niezwyke. To niesychane.

Zarzucajc pierwszy karabin na rami, podkrad si ostronie i podniós drugi karabin.

Ten przylepiony by do pokadu jak odraajc gumowat substancj. Kiedy Elgyn podniós bro, galaretowata substancja rozcigna si jak luz dugimi, lepkimi pasmami. Ohyda.

Ale spluwa powinna dziaa. Co si do cholery porobio z tym owietleniem?

Z tyu dobieg gos Hillard.

- Elgyn?

- Id - odkrzykn, zacz si odwraca i ...

Ujrza trzeci karabin lecy na pododze par metrów dalej, na skraju dziury w pokadzie, wygldajcej jakby podoga w tym miejscu zwyczajnie si stopia. Czy to wynik eksplozji granatu?

Co, jaki szósty zmys , nakazao mu stan. Przypomnia sobie jak w dziecistwie dziadek nauczy go zastawia puapki na wiewiórki, ukadajc ciek z kawaków herbatnika posmarowanych masem orzechowym, prowadzcych do pudeka - klatki.

- Elgyn !- zawoaa ponownie Hillard.

Zostaw to. Masz ju dwa karabiny. Zostaw trzeci i wyno si ...

Dwie wielkie czarne apy przebiy tward podog z nieludzk szybkoci, zaciskajc si na kostkach Elgyna i pocigajc go gwatownie w gb powstaego otworu. Blachy pokadu wygiy si i runy wraz z nim w dó.

Elgyn próbowa si czego uchwyci, wydosta si z otworu, ale te wielkie, silne apy wci trzymay go za nogi . Zdobyczne karabiny wyldoway na pododze, zbyt daleko jednak, by móg ich dosign, a jeden z metalicznym brzkiem wpad do otworu w pokadzie, ziejcego o pó metra od niego.

Elgyn zacz rozpaczliwie wierzga nogami, usiujc uwolni si od trzymajcych go, drapicych i cigajcych w dó szponiastych ap. Czu je na swoich ydkach, kolanach, udach.

Czymkolwiek byo to, co go pochwycio, zaczo pi si po jego ciele ku górze. Krzykn przeraliwie, kopic i podcigajc si na krawdziach otworu, walczc o uwolnienie si z dziury, walczc o swoje ycie.

Caa dolna poowa jego ciaa znalaza si w potrzasku, gdy potne, niewiarygodnie silne ramiona objy go w pasie i przytrzymay.

Co to jest? Co to jest do cholery?

Co niesamowicie silnego i ostrego jak brzytwa albo wielka wócznia przebio klatk piersiow Elgyna z zapierajc dech w piersiach gwatownoci. Kapitan statku pirackiego czu jak owo co przenika w gb jego ciaa, centymetr po centymetrze, przebijajc si przez ebra, puca, serce, dopóki nie wydostao si z drugiej strony, pozostawiwszy w jego ciele wielk, ziejc dziur. Elgyn nie móg ju oddycha, jego serce przestao bi, umiera, ale wci jeszcze szamota si w ucisku swego zabójcy.

Co to jest? Co mnie zabija, u licha? I dlaczego?

Ostatnim obrazem jaki zarejestrowaa gasnca wiadomo Elgyna byo co wielkiego, czarnego i odraajcego, wyaniajcego si z otworu w pododze i trzymajcego w srebrnych zbach jego czerwone okrwawione serce.

9.

Christie by ju w poowie korytarza, kiedy uwiadomi sobie, e nie ma z nim pozostaych. Wróci pdem i odnalaz ich, zebranych przy wejciu do bocznego korytarza.

- Co si dzieje u diaba? Nie mamy czasu !

Nikt mu nie odpowiedzia. Wszyscy tylko patrzyli w gb ciemnego korytarza.

Hillard wołała:

- Elgyn! Elgyn!

Christie przepchn si przed nich i zdy ujrze, jak ciemna posta kapitana zostaje wcignita pod podog.

- Cholera!

Pobieg w gb korytarza widzc, e inni robi dokadnie to samo. Elgyn by widoczny od ramion wzwy. Jego twarz bya mask bólu i przeraenia.

-Wycignijcie go! - krzyczaa Hillard. - Wycignijcie go, do diaba!

Johner i Distephano natychmiast rzucili si naprzód, chwytajc Elgyna pod ramiona i wywlekajc z otworu. Christie patrzy jak urzeczony na wielk dziur ziejc w klatce piersiowej kapitana. Elgyn nie y. Nie y? Zosta przebity na wylot. Christie widzia przez dziur w jego ciele to, co znajdowao si za nim.

Wszyscy patrzyli przeraeni. Nawet Wren poblad, jego skóra zwilgotniaa od potu. Hillard nie poruszya si, patrzya tylko na swego martwego kochanka, zwiotczaego w ich ramionach.

Gony askot sprawi, e wszyscy jak na komend spojrzeli w gb przejcia. Podoga midzy nimi a gównym korytarzem eksplodowaa kaskad pogruchotanych szcztków, a u wylotu dziury ukazaa si posta z pieka rodem. Wielkie potne monstrum. Christie mglicie przypomnia sobie jak Call mówia o naukowym projekcie Wrena zwizanym z hodowl jakich istot, o...

Jeeli si wydostan, w porównaniu z nimi plaga robaków z Lancerty bdzie wyglda jak potacówka.

O tak, pomyla Christie, miaa racj, i to jeszcze jak.

Stwór otworzy paszcz, ukazujc niewiarygodny rzd stalowoszarych zbów, po czym wysun jzyk i zarycza...

Caa grupa wpada w panik, bezceremonialnie upuszczajc ciao swego martwego kapitana w gb otworu w pododze i na eb na szyj pognaa w przeciwnym kierunku, aby jak najdalej od tego... czego!

Skrcili za zaom korytarza i znaleli si w lepej uliczce.

Jemu wanie o to chodzio, pomyla Christie. Ten stwór znalaz sposób by zwabi Elgyna, a potem wykorzysta ciao i zwabi nas wszystkich w puapk. Cholera! Wzi gboki oddech. Musia pomyle, musia si zastanowi... Jeli cho w poowie nie byli tak sprytni jak to co, mogli ju poegna si z yciem. Christie przywar plecami do ciany i ostronie zacz si przechyla, aby wyjrze za zaom korytarza. Musia wiedzie gdzie jest teraz to co.

Johner by szary jak popió, zwaszcza w okolicach postrzpionej blizny. Grunt, e by trzewy! Co do tego Christie nie mia wtpliwoci. Johner cay si trzs. A Christie nigdy nie widzia Johnera rozdygotanego. Nie sdzi, e to w ogóle moliwe.

- Wszystko w porzdku? - szepn do niego Christie.

Johner zamruga, wzi gboki oddech.

- Tak, tak. W porzdku.

To wanie chciaem usysze, pomyla olbrzym.

Wysuwajc gow zza zaomu korytarza, Christie spojrza na Obcego. Na drugim kocu tunelu stwór wygramoli si spod podogi i podszed do martwego Elgyna, którego dolna cz tkwia w ziejcej, wypalonej dziurze podogi. Christie zamruga, aby otrze pot spywajcy mu do oczu.

- Czy on tu idzie? - sykn Johner - Czy idzie?

- Nie wiem. Moe chodzi mu o ciao kapitana.

Hillard stojca nieopodal wydaa cichy jk.

Johner ju si opanowa, Christie czu to wyranie. Te wyjrza zza zaomu korytarza.

- Czy on tu idzie? - spyta Christie

- Taa - rzek niemal beznamitnie Johner

- No to piknie! - jkna Hillard.

- Te tak uwaam ! - mrukn Johner unoszc bro.

- No to zaatwmy to.

Chrisie spojrza na czowieka z blizn. Wymienili umiechy. Christie zmusi si, by równie wytrzewie, gdy jak stwierdzi- balansowali niebezpiecznie na granicy histerii.

Christie wyjrza ponownie. Stwór faktycznie szed w ich stron. By wysoki na osiem do dziesiciu stóp, ale porusza si zwinnie i z gracj jak pajk. Przestpi nad zwokami Elgyna i ruszy dalej, gdy wtem ciao Elgyna poruszyo si.

Christie spojrza z niedowierzaniem, ale widzia wyranie lece na pokadzie ciao kapitana, lekko tylko przesonite cienkimi, smukymi koczynami monstrum. Skin na Johnera. Po chwili doczya do nich Hillard.

Elgyn nie yje! Jak u licha...?

Niezwyke poruszenie musiao zdziwi równie potwora, poniewa odwróci si i nachyli nad trupem. Wydawao si, e go obwchuje. Trup znów si poruszy - zwoki mog wyprawia po mierci róne rzeczy, ale co takiego by naturalnie nie do przyjcia.

Stwór zacz obwchiwa teraz dziur w piersi Elgyna. Ciao zakoysao si lekko i nagle z otworu wysuna si lufa karabinu! Christie zamruga, a potem spojrza na Johnera, który wydawa si równie mocno zaskoczony.

Obcy nie wiedzia jak ma to rozumie. Obwcha luf, po czym obnay zby w zowrogim grymasie. I wtedy lufa wysuna si jeszcze bardziej, a stukna w potny eb monstrum.

A potem pad strza.

eb stwora rozpad si na miliard kawaków, a zaoga BETTY cofna si za zaom aby unikn opryskania szcztkami. Christie jako pierwszy wychyli si ponownie. Stwór lea na pododze, a wszystko co miao styczno z jego krwi zaczo si ju topi. Christie wyszed ostronie zza zaomu korytarza. W doni trzyma gotowy do strzau pistolet. Johner szed tu za nim. Zaraz potem doczyli do nich pozostali.

Lufa karabinu wystajcego z ciaa Elgyna na powrót znikna w otworze, a po chwili zwoki zostay wypchnite z dziury i znieruchomiay, przewróciwszy si na bok.

Na skraju otworu pojawiy si dwie szczupe rce i odoyy bro na pokad, a potem spod podogi wychyli si tajemniczy strzelec. Christie z niejakim zdumieniem stwierdzi, e strzelcem okazaa si kobieta, która wczeniej daa im niele popali, kobieta, któr nazywano Ripley. Wydwigna si na pokad jednym pynnym ruchem, otrzepaa si i zarzucia bro na rami, jakby karabin stanowi nieodczn cz jej wyposaenia.

Christie spojrza na Johnera. Nie wyglda na takiego, który chciaby ponownie spróbowa u niej szczcia.

Przez dusz chwil wszyscy stali w bezruchu, a wreszcie kobieta przyklka nad ciaem Elgyna i zacza je przeszukiwa.

Na ten widok Hillard, nie baczc na bezpieczestwo, rzucia si w jej stron. Bya wcieka, jakby to kobieta bya winna ich wszystkich nieszcz.

- Zostaw go ! - krzykna.

Christie drgn, zastanawiajc si ile tych istot mogo znajdowa si na stacji i ile mogy przywabi ich gosy.

Ripley nie zwrócia na ni uwagi. Jak zawsze obojtna, wyja z kieszeni Elgyna gar amunicji i przeoya do swojej. Nastpnie wyprostowaa si i z wpraw przeadowaa bro. Wydawao si, e pozostali w ogóle nie istniej.

Call nagle odzyskaa mow. Christie sysza jak mamrocze:

- Dobra, a teraz powoli. Co si, kurwa, dzieje?

Ripley spojrzaa na nich. Przygldaa im si przez dusz chwil. Wreszcie bez sowa podesza do trupa monstrum. Pochylia si nad nim i signa do paszczy. Szczki stwora byy rozchylone, wypywa spomidzy nich gsty, przeroczysty luz, a besti wci targay konwulsyjne skurcze.

Ripley energicznie chwycia jzyk stwora. Wydajc donony okrzyk bojowy szarpna z nieludzk si i wyrwaa sztywny, uzbiony jzyk z czaszki potwora!

Podczas gdy pozostali patrzyli w bezruchu, Ripley podesza do Call i przekazaa odraajcy, ociekajcy luzem organ do rk niszej kobiety.

- Masz - powiedziaa jakby mimochodem. - Bdzie z niego wietny naszyjnik. - I oddalia si na kilka kroków.

Call z przeraeniem spojrzaa na „prezent” i upucia go na podog. Wszyscy zadreli.

Christie zda sobie spraw, e Wren zawsze stara si trzyma pomidzy ich caa grup a Ripley, ale ona w ogóle nie zwracaa na niego uwagi

- I co teraz zrobimy? - spyta Johner Christi'ego.

Murzyn wzruszy ramionami.

- To samo co wczeniej. Wypieprzamy std.

- A jeli jest ich wicej? - spyta Johner. Jego rozszerzone oczy biy niezdrowym blaskiem.

- Mo - mo - moe zostaniemy tu i niech wojsko si z nimi rozprawi. Kto si zjawi... To znaczy... no wanie, gdzie s onierze?

Christie' emu nie podobao si to, e Johner by tak roztrzsiony.

Potrzebowa go, jeli mieli wydosta si std ywi.

- Nie yj - rzeka Call.

Wydawaa si pewna siebie, a Christie nie zamierza si z ni spiera. Bd co bd odkd opucili mes nie widzieli adnych onierzy.

Naraz Johner skupi sw uwag na Wrenie. Jego oblicze spospniao. Podszed do naukowca z wycignit broni. Distephano, cho bezbronny, zastpi mu drog. Johner zignorowa go kierujc ca zo i strach przeciwko Wrenowi. Call powiedziaa, e to on jest odpowiedzialny za stworzenie Obcych i Johner dobrze to zapamita.

- Ten dupek nie jest nam ju potrzebny - warkn Johner - Rozwalmy go.

- Cofnij si - rozkaza Distephano, ale jego sowa nie wywoay najmniejszego efektu, ale Wren a skuli si z przeraenia.

- Przestacie! - rozkazaa Call, przepychajc si do przodu.

Johner odwróci si do niej wcieky; by o wos od wybuchu.

- Nie moesz nikomu rozkazywa !

Niska szczupa kobieta nie zrejterowaa. Rzucia Johnerowi prosto w twarz:

- Nikogo nie bdziemy zabija, chyba e w samoobronie.

Christie z pewnym wahaniem uzna, e pora si wtrci. Zwróci si do Wrena.

- Doktorze. Ten stwór. Czy to wynik paskiego „eksperymentu”?

- Tak - odrzek cicho Wren.

- Jest ich wicej?

Wren pokiwa gow.

- Ile ?

Doktor rozejrza si nerwowo, a Christie zda sobie spraw, e obawia si Ripley, która przykucna o kilka metrów dalej.

Ledwo syszalnym gosem wymamrota:

- Dwadziecia.

Johner o mao nie wybuchn.

- Dwadziecia ! Jeli tych skurwieli jest a dwadziecia, to moemy pocaowa nasze zasrane tyki na do widzenia!

Bliscy paniki wszyscy zaczli mówi jedno przez drugie, dopóki nie rozleg si spokojny i beznamitny gos Ripley.

- Bdzie ich wicej. Duo wicej.

Wszyscy spojrzeli w jej stron.

- Bd si mnoy- wyjania.

- Za par godzin bdzie ich dwa razy tyle. A moe i wicej.

Wyprostowaa si i podesza do nich. Nie okazujc gwatowniejszych emocji ni dotychczas, zapytaa : - To jak, komu mam da dupy eby wydosta si z tego statku?

Nikt nie odpowiedzia. Sprawia, e stali si nerwowi, draliwi. Mimo, e ocalia ich przed besti, w jej obecnoci nikt nie czu si swobodnie.

Nagle Call postpia naprzód, wskazujc na Ripley.

- Chwileczk. To ona bya ywicielk tych potworów. Wren sklonowa j, bo miaa w sobie jednego z nich.

- To sporo tumaczy - wymamrota Christie do Johnera.

- Jest zbyt niebezpieczna - upieraa si Call. - Ryzyko jest za due. Zostawmy j tutaj.

Johner pokiwa gow.

- Zgadzam si z Call.

Kiepski pomys. Uzna Christie. Potrzebujemy jej. Nie wiedzia dlaczego, po prostu wiedzia, a zwyk ufa swemu instynktowi, zwaszcza gdy sytuacja stawaa si powana.

mier Elgyna pozostawia ich bez dowódcy. Kto musia podejmowa wane decyzje. Wszyscy spojrzeli na niego. Hej! Nie pali si do tej roboty!

Zmierzywszy wzrokiem ca grup, Christie zdecydowa:

- Ona idzie z nami.

Call, wstrznita, spojrzaa na niego.

- Ona nie jest czowiekiem! Jest czci eksperymentu Wrena! W kadej chwili moe zwróci si przeciwko nam.

Christie przez cay ten czas nie spuszcza wzroku z Ripley. Wci ten sam beznamitny spokój. I jej oczy... te oczy drapienika...

Kócc si tracili cenny czas. Dwadziecia takich stworów ?

Zwróci si do caej grupy.

- Nie obchodzi mnie, czy wam si to podoba, czy nie. Jeli mamy wyj z tego cao, musimy pracowa razem. Ulotnimy si z tej ajby wszyscy. Potem kady moe zacz martwi si tylko o siebie.

Odruchowo schyli si, podniós karabin Elgyna i poda Distephano. Johner spiorunowa go wzrokiem, ale Christie zignorowa to. onierz z wdzicznoci skin gow i sprawdzi magazynek.

Call patrzya na Ripley.

- Nie moesz jej ufa - ostrzega Christie`go po raz ostatni.

Christie spojrza na Ripley, na Distephano i na Call.

- Ja nie ufam nikomu.

Hillard, która w czasie caego incydentu milczaa, wpatrujc si w ciao zabitego kochanka, przykrya ciao Elgyna swoj kurtk.

Nagle Johner uwiadomi sobie, e pozostawiaj ciao swego starego kumpla na obcym terenie i na jego obliczu pojawi si grymas smutku.

-Vaja con Dios, stary.

Hillard po raz ostatni dotkna doni Elgyna po czym wstaa i wyprostowaa si. Call lekko musna palcami jej rami w gecie pocieszenia, ale Hillard odsuna si od niej z wyrazem nieufnoci na twrzy.

Ripley, jak zauway Christie, wolaa zabezpiecza tyy, zajmujc pozycj Elgyna. Obserwowaa ich z wyrazem absolutnej obojtnoci. Zauway te, e Call raz po raz oglda si przez rami na Ripley, która odpowiada jej zimnym umiechem. Wyraz twarzy tej kobiety wywoa na jego plecach lodowate ciarki.

- Dobra ruszajmy ! - zarzdzi Christie, ponownie stajc na czele ich maej grupki.

Pozostawili za sob ciao kapitana i przyjaciela, i ruszyli dalej ku Betty.

To blok wizienny, pomyla Christie, gdy weszli do rodka. Sporo drzwi. Mnóstwo miejsc, gdzie skurwiele mog si ukrywa. Odkd zostawili za sob korytarz, gdzie zgin Elgyn, nie ujrzeli nawet jednego Obcego. Wszystkie miejsca, które odwiedzili i sprawdzili, okazay si opuszczone, kompletnie wyludnione, ale mimo to wszystkich trawio niepokojce przeczucie, e co stale pod ich tropem.

Moe ródem tego bya Ripley, która zamykaa kolumn. Christie nie potrafi tego wyjani, ale zarówno on, jak i pozostali rozgldali si czujnie na wszystkie strony, wpatrujc, nasuchujc, oczekujc na cokolwiek.

Przynajmniej bardziej teraz przypominali zespó ni zbieranin typów spod ciemnej gwiazdy. Wiedzia, e idcy za nim Johner, Hillard, Distephano, a nawet Call, mimo e bya nieuzbrojona, sprawdzali kade drzwi i kad przestrze midzy meblami.

Christie, minwszy zamknite drzwi i windy, zacz wierzy, e - mimo wszystko - jednak si im uda.

I nagle rozleg si przenikliwy brzczyk.

Winda, pomyla Christie, zastygajc w bezruchu, podobnie jak pozostali.

Powoli uniós bro, inni zrobili to samo. Szum jadcej w gór windy przybiera na sile.

Kiedy drzwi windy si rozsuny si powoli, Christie odwróci si w ich stron. Pozostali zajli ju pozycj do strzau, kierujc bro w stron kabiny. Nikt si nie poruszy. Wszyscy wstrzymali oddech.

Wewntrz windy byo ciemno, zbyt ciemno, by mona cokolwiek dojrze.

Nagle z sufitu kabiny trysna kaskada iskier, a wszyscy mimowolnie drgnli, i zamigotay wczone wiata awaryjne. W ich sabym blasku Christie dostrzeg co, co kulio si, przygarbione i ciemne pod tyln cian kabiny. Dokadnie w tej samej chwili wszyscy, którzy mieli bro, unieli j do strzau.

I wtedy wczyy si jarzeniówki, zalewajc wntrze kabiny olepiajc biel. W windzie siedzia Vriess, ciskajc w ramionach wymierzony i gotowy do strzau karabin. Oczy mia rozszerzone ze zgrozy i dra na caym ciele, zlany zimnym potem.

Vriess i reszta zaogi stali przez dusz chwil, trzymajc si wzajemnie na muszce. Dopiero po kilku sekundach uwiadomili sobie, do kogo mierz i, odetchnwszy z ulg, opucili bro.

- Rety stary- wyszepta Johner.

- Vriess! - zawoaa radonie Call i podbiega do niego.

Vriess umiechn si pod nosem i rzuci bekotliwie:

- Sie macie, chopaki. Cze Call.

Christie otar pot z czoa.

- Byem pewny, e ci zaatwili.

Gos Vriessa powiedzia im wszystko, co chcieliby wiedzie o jego przejciach.

- Wi-widzielicie te pieprzone stwory ?

- Widzielimy - odrzek ponuro Christie.

- Cholera - warkn Vriess - Mylaem, e rozwaliem wszystkie.

Christie pokrci gow, zauwaajc lady oparze na nodze i uchu Vriessa . Tak, jego przyjaciel musia przey wyjtkowo bliskie spotkanie.

Johner odwróci si do Wrena i zapyta.

- Czy moemy jako wyledzi te istoty?

Wren pokrci gow.

- Nie.

Mówisz prawd doktorku, czy esz? Zastanawia si Christie.

Johner, naprawd zatroskany, spojrza na Christie`ego.

- Moe si okaza, e gdy dotrzemy do Betty bdzie ich tam cae mrowie. Na zewntrz

albo nawet w rodku!

Wren postanowi okaza si pomocny.

- Wydaje si, e ich aktywno ogranicza si do sektora rufowego, przy kwaterach

onierzy. Nie ma powodu przypuszcza, e si teraz przenios.

Christie spojrza z powtpiewaniem na lekarza.

- Nie przenios si - rzucia Ripley.

W jej gosie brzmiao tak gbokie przekonanie, e Christie uwierzy jej. Reszta zaogi wci popatrywaa na ni z niepokojem i niepewnoci.

- One si mno - oznajmia Ripley typowym dla siebie beznamitnym, martwym gosem - Maj nowych ywicieli do wykorzystania. Trzymaj si razem. Jeli kogo wyl, to na pewno tutaj, gdzie jest ..... miso.

Jeli kogo wyl. Christie zastanawia si nad tym przez chwil. Zupenie jakby to byli ludzie, potraficy myle, planowa... Kto wie, moe faktycznie potrafi?

- Miso - rzeka Call - Jezu.

Christie chcia wiedzie wicej. Nie zawraca sobie gowy tak drobnymi niuansami.

- Mno si. Jak dugo to potrwa?

Nie zapyta si Wrena. Mia pewniejsze ródo.

- Kilka godzin- odparA Ripley.

- Albo i mniej - doda Wren. Wszyscy spojrzeli na niego

- Proces uleg przyspieszeniu. To ma co wspólnego ze ... - spojrza na przepraszajco na Ripley - sklonowanymi komórkami.

Jej wyraz twarzy zobojtnia jeszcze bardziej.

- Im szybciej si std wydostaniemy, tym lepiej - uzna Christie. Dobra. Teraz ju wiemy.

Johner odezwa si do niego.

- Jeli mamy si spra, to zostawmy póczowieka i pryskajmy. Wskaza kciukiem na Vriessa, spojrza na niego i umiechn si bezczelnie.

- Bez urazy, stary.

Vriess odpowiedzia gorzkim umiechem i pokaza tamtemu wyprostowany rodkowy palec.

- Naturalnie .... stary.

Zanim Christie zdoa uspokoi Johnera, Hillard postpia naprzód. Miaa pospn min. Opakiwaa Elgyna i najwyraniej winia za jego mier Call i Ripley. Christie martwi si, e to mogo niekorzystnie na ni wpyn.

Kobieta uniosa gow, odzyskujc krztyn dawnego rezonu.

- Nikogo nie zostawimy - powiedziaa - Nawet ciebie Johner. Gos miaa pewny, cho cichy i przepeniony smutkiem. Nikt nie odway si zaprotestowa.

Christie zwróci si do Distephano.

- Jaka jest najlepsza droga?

onierz zastanowi si szybko.

- Windami. Biegn od szczytu stacji a do poziomu maszynowni. Bez adnych przystanków. Jeeli jako dotrzemy do szybu windy, bdziemy mogli przej kanaem inynieryjnym, biegncym nad pokadem numer jeden. Stamtd dostaniemy si bezporednio do doku.

Christie pokiwa gow.

Brzmi rozsdnie. Jak tam doj?

Distephano wskaza korytarz.

- Tym korytarzem dojdziemy do laboratoriów. Stamtd, przez pomieszczenia badawcze, dostaniemy si do wind.

- wietnie - mrukn Christie- Zróbmy to.

Vriess zacz nagle rzuca si na wózku, odczajc i odczepiajc jego fragmenty. To bya bro. Zoy j szybko i sprawnie. Trach, trach, trach. Wkrótce na wózku inwalidy zebra si pokany stos zabójczej broni. Christie umiechn si.

Vriess dostrzeg jego rozbawione spojrzenie.

- Mojego wózka w ogóle nie sprawdzili.

Distephano spojrz na niego smutnym wzrokiem.

- Call - zawoa ostro Vriess.

Uniosa wzrok, a kaleka rzuci jej may, ale idealny jak dla niej, zabójczy pistolecik.

- Dlaczego dae jej gnata? - warkn Johner.

Christie zignorowa go.

- Jeli moemy ju rusza, to chodmy. Dwójkami.

W chwil póniej stanli, gdy Ripley monotonnym, beznamitnym gosem oznajmia.

- Ruszylimy.

- Co? - spyta Christie zdezorientowany.

- Statek jest w ruchu - oznajmia Ripley - Czuj to.

Czy ona moe co takiego odczuwa? Zastanawia si Christie. Wren pokrci gow.

- Stacja ma specjalnie wytumiane silniki. Nawet jeli si przemieszcza, niemoliwe, eby ona to czua.

Spojrza na niego i natychmiast si cofn.

Zanim Christie zdoa wzi si w gar, Call z powag wtrcia:

- Ona ma racj.

- Statek zacz przemieszcza si w chwili ataku - rzucia z uporem Ripley, piorunujc Wrena wzrokiem.

Wzrok wszystkich skierowa si na niego. Zacz si poci, a w kocu przyzna.

- Eee .... no .... wydaje mi si, e .... to .. standardowa procedura.

Distephano, wyranie zmartwiony pokiwa gow.

- To prawda. W razie powanych uszkodze statku autopilot kieruje go z powrotem do bazy wyjsciowej.

- Zamierzae nas o tym powiadomi? - sykna Call przez zacinite zby, patrzc Wrenowi prosto w oczy.

Cofn si jeszcze bardziej zdenerwowany i wykrztusi:

- Zapomniaem!

Kto by w to uwierzy? Pomyla Christie z odraz.

- Co to za baza wyjciwa? - dopytywaa si Hillard.

- Ziemia - odrzek pógosem Wren.

Call bya tak wcieka, e prawie nad sob nie panowaa.

- Boe .... ty draniu!

Johner wydawa si zniesmaczony.

- Ziemia? Co za gówniane zadupie.

Call, tracc nad sob kontrol, rykna:

- Jeli te stwory dostan si na ziemi... to bdzie...

- Koniec - Dokoczya beznamitnie Ripley.

Call pokiwaa gow, jakby nie moga si z tym pogodzi.

- Musimy wysadzi statek!

- Nic nie musimy - rzuci Christie - Trzeba tylko wydosta si std.

Zwróci si doDistephano.

- Ile potrwa, nim dotrzemy na ziemi?

onierz sta ju przy konsolecie i sprawdza t informacj na monitorze.

- Trzy godziny. Niecae.

Call zwrócia si do Christie`ego, wiedziaa, e musi go przekona.

- Nie rozumiesz ? Ta stacja wylduje w samym rodku silnie obsadzonej bazy. Nikt nie przeczuwa, co ma si wydarzy. Przywitaj nas z honorami, nas, którzy przynios ludzkoci zagad!

Hillard wczya si do dyskusji.

- To nie nasza sprawa.

- Call, nie pozwol ci na wysadzenie tej stacji. A przynajmniej dopóki my na niej si znajdujemy. Kiedy tylko wyjdziemy z tego gówna, moesz robi co ci si ywnie podoba. - Zwróci si do klona - Ty si nazywasz Ripley, prawda? Zechcesz poprowadzi?

Skina gow i zaja miejsce na czele. Ruszyli w dalsz drog.

Teraz Christie zamyka pochód. Sysza, jak idcy przed nim Johner mamrocze pod nosem.

- Ziemia, kurde ....... Ale syf.

Po duszym namyle Johner doszed do wniosku, e s jednak gorsze rzeczy ni znalezienie si na Ziemi. Tak, na przykad skoczy jak Elgyn! Wzdrygn si, usiujc nie wspomina tej upiornej, owadopodobnej istoty, zbliajcej si, by ich zabi.

Kiedy mijali kolejne korytarze, prowadzeni przez Ripley, Johner musia, aczkolwiek z pewn niechci, przyzna, e podziwia t wysok kobiet. Musiaa mie w yach lód zamiast krwi, skoro odwaya si stawi czoo jednemu z tych potworów, oddzielona od niego tylko wieymi zwokami.

Bya klonem, to fakt, ale nawet klony maj uczucia.

Dotarli do kolejnego przecicia korytarzy. Ripley stana nasuchujc. Johner podszed bliej czujny i niespokojny.

W kocu oznajmia:

- Droga wolna.

Johner spojrza jej w oczy.

- Miaa ju kiedy do czynienia z tymi istotami? - spyta bez ogródek.

Bya skupiona na prowadzeniu ich maej grupki.

- Tak - odpara krótko.

Nie doczekawszy si rozwinicia, Johner spróbowa pój za ciosem.

- No i co zrobia?

Odpowiedziaa bezceremonialnie.

- Umaram.

Pomaszerowaa dalej, a Johner, wstrznity, zosta nieco w tyle.

Spogldajc na Distephano wymamrota:

- Niezupenie to chciaem usysze...

onierz pokrci tylko gow, umiechn si i uspakajajco poklepa Johnera po ramieniu. Przeszli jeszcze kawaek, dopóki Distephano znów nie poklepa go, tym razem po rku, wskazujc drzwi.

- Tdy - rzek onierz do caej grupy - To skrót.

Ripley cofna si, wprowadzia ich do rodka.

To byo jedno z laboratoriów. Johner po raz pierwszy ujrza na jej twarzy jakkolwiek reakcj. Stao si to, gdy jej wzrok pad na wielki pojemnik z napisem INKUBATOR. Pikny may obek, co? Albo wylgarnia, pomyla Johner.

Jej twarz znowu przybraa obojtny wyraz. Po chwili Ripley ruszya dalej.

Ale zaraz spostrzega co jeszcze. Wraz z ni przystanli pozostali, skupiajc wzrok na tym samym co ona. W tylnej czci pomieszczenia dostrzec mona byo nienaturalnie nieruchom sylwetk siedzcego mczyzny. Ripley prowadzia do wolno i ostronie uniosa karabinek do twarzy. Inni zrobili to samo.

Wymierzywszy bro w nieruchomego mczyzn zaoga Betty otoczya jego fotel. Facet nawet nie drgn, siedzia w bezruchu jak manekin. Distephano odnalaz wcznik wiata i dotkn go. Sabe wiato lampki do czytania owietlio najbliszego mczyzn wiszcego na cianie.

By to jeden z naukowców, wci mia na sobie kitel, a na klapie plakietk z napisem KINLOCH. By martwy, jego twarz wykrzywia grymas potwornego cierpienia, oczy mia szeroko otwarte. Biay fartuch zbryzgany by krwi. Wyglda tak, jakby co w jego wntrzu eksplodowao, rozrywajc caa klatk piersiow. Lub moe raczej przegryzo si na zewntrz, pomyla Johner, czujc narastajce mdoci. Wida byo wyranie wntrznoci i puca trupa.

Zebrani wokó ciaa jknli lub gono wstrzymali oddech, i nawet Johner, Który, jak mu si wydawao, widzia ju w swoim yciu wszystko, nawet po kilka razy, z obrzydzeniem odwróci wzrok. Wiedzia, e jeli przeyje, nie zapomni tej sceny do koca ycia.

Ripley po prostu patrzya na zwoki, najwyraniej nie poruszona, jakby ogldaa podobne rzeczy wielokrotnie, i tak jej to spowszedniao, e taki widok nie robi ju na niej najmniejszego wraenia.

Nagle Johner spostrzeg komor hibernacyjn, wewntrz której znajdowa si czowiek. To jedna z kapsu, które porwalimy i dostarczylimy na stacj. Podszed do nie i zauway, e wieko zostao czciowo uchylone. Otworzy je do koca. Wewntrz znajdowaa si kobieta. Ona równie miaa rozsadzon klatk piersiow i twarz wykrzywion cierpieniem.

- Ja chyba ni - wymamrota, ale wiedzia, e przebudzenia nie bdzie.

I wtedy Johner z przeraeniem odkry, e odczuwa wyrzuty sumienia. Sprowadzie j tu w tym celu. Porwae j i pozostaych, nie pytajc o nic. Ot, po prostu zrobi swoje, zgarn szmal i w nogi. I tym przypiecztowae swój los. Spójrz na jej twarz. To powiniene by ty. Wydawao ci si, e jeste paskudny. Nagle zebrao mu si na mdoci. Zaczerpn gboko tchu, odwróci si od komory i stumi w sobie nudnoci.

I wtedy pojawi si przy nim Christie, milczco oferujc wsparcie. Johner cieszy si z jego obecnoci, cieszy si, bo tak dobrze byo go mie obok siebie.

- Idziemy - odezwa si Christie pógosem.

Johner skin gow. Odzyska ju panowanie nad sob. Przechodzc przez laboratorium natknli si na kolejne ciaa badaczy którzy tu pracowali. Williamson, Clauss, Sprague ... To nie byo by takie straszne, skonstatowa Johner, gdyby nie mieli tych plakietek z nazwiskami. Gdyby byli bezimienni. Jego stopy na przemian przyklejay si do zalanej krwi podogi, albo lizgay na strzpach rozbrynitych tkanek.

Dotarli do obszaru, gdzie panowa pómrok i zwolnili tempo. Mrugajca neonówka jak lampa stroboskopowa to zapalaa si, to gasa, nadajc wntrzu zniszczonego laboratorium upiorne wraenie.

Vriess uniós bro i wychylajc si z fotela, stukn par razy w szwankujc lamp, ale ta zacza jeszcze gwatowniej mruga.

Byo tu tyle sprztu, tyle rozmaitych rzeczy, istny labirynt, peen zakamarków i kryjówek, skpanych na przemian w mroku i w biaym, ostrym wietle. To mogo doprowadzi czowieka do szalestwa.

Ripley wci sza pierwsza, a pozostali wolno, acz nieustannie posuwali si naprzód. Wszyscy przez cay czas rozgldali si dokoa. Johner wyta wzrok a do bólu lustrujc otoczenie. Jeden z tych wielkich czarnych robali, ze swymi sterczcymi wyrostkami grzbietowymi, z atwoci mógby wtopi si w t sceneri. Johner czeka na bysk wiata i patrzy, patrzy... Rury, sprzt, biurka, szafki, rury, twarz, znów rury. Johner zamruga, czy wród tego baaganu rzeczywicie dostrzeg czyj twarz?

Ripley zauwaya j pierwsza, zaraz po niej Johner i Christie. Znów bysno wiato. Bya tam. Twarz. Blada, przeraona twarz, oczy rozszerzone panik.

I nagle waciciel tej twarzy energicznie wyskoczy z kryjówki. W doni trzyma co dugiego, jakby rurk. Z przeraliwym wrzaskiem rzuci si ku najbliszemu celowi - Ripley - i zamachn si. Po raz pierwszy nie przygotowana, przyja silne uderzenie i przewrócia si.

Johner i Christie natychmiast znaleli si przy niej i napompowani adrenalin zaczli strzela do napastnika.

Mczyzna mign na powrót do swojej kryjówki, skulony, may i aosny. Wokó niego z wizgiem rykoszetoway pociski krzeszc fontanny iskier. I jakim cudem, Jakby wibracje wywoane uderzeniami kul rozwizay nagle ich problem, neonówki zapaliy si, by ju nie zgasn.

Johner i Christie natychmiast przestali strzela, ale wci mierzyli z karabinów do kulcego si pod cian mczyzny. Ripley potrzsna gow, jakby po takim ciosie, aby doj do siebie, wystarczyo tylko rozmasowa uderzone miejsce.

Wstaa.

- Rzu t rur czowieku! - zawoa Christie do jczcej postaci. Ciaem nieznajomego wstrzsn niekontrolowany dreszcz. - Zrób to!

Mczyzna spojrza na nich, w jego rozszerzonych oczach malowaa si czysta groza.

- Wynocie si! - rozkaza, ale gos za bardzo mu si ama, eby ktokolwiek móg potraktowa go powanie. Najwyraniej atak pochon cay zapas jego odwagi i brawury.

Rurka, któr trzyma w doni, z brzkiem wyldowaa na pododze. Mczyzna powiód zalknionym wzrokiem po twarzach ludzi, których mia przed sob, i sabym gosem zapyta:

- Co si dzieje?

Wolno niepewnie wypez z kryjówki.

Johner dostrzeg na kombinezonie tamtego naszywk z napisem PURVIS. Cholera, jeszcze jeden pioch, którego porwalimy.

Christie postpi naprzód, wci napity, wci gotów do dziaania...

- Jeli chcesz wiedzie, Purvis, dzieje si to, e spierdalamy z tego okrtu widma.

Purvis zamruga, najwyraniej kompletnie zdezorientowany. Obficie si poci, smród strachu emanowa ze falami.

- Z jakiego okrtu? - zapyta - Gdzie ja jestem? Spaem na statku leccym na Xarem, gdzie miaem pracowa w rafinerii niklu ...

Christie i Johner wymienili spojrzenia, po czym odwrócili wzrok. Nawet Wren sprawia wraenie, jakby chcia w tej chwili znale si gdzie indziej.

- Obudziem si, nie rozumiem ... - mówi dalej Purvis.

- A potem... potem... zobaczyem co... potwornego... To mnie dusio.

Wyglda, jakby lada chwila mia si rozpaka.

Call podesza do niego i Johner ucieszy si, widzc e przeja za niego inicjatyw.

- Pójdziesz z nami, Purvis - powiedziaa - Tu jest dla ciebie zbyt niebezpiecznie.

Johner i Christie wymienili spojrzenia, po czym równoczenie wzruszyli ramionami. Johner czu, e maj wobec niego pewien dug, nawet jeli aden z nich nie zdawa sobie sprawy, e porwani przez nich ludzie maj sta si karm dla Obcych.

Nagle Ripley stana obok Purvisa. Ten drgn i lekko si cofn, gdy zacza go ... obwchiwa? Johner czu zapach tego faceta z odlegoci piciu stóp i na pewno nie pachnia on róami.

- Zostawmy go - oznajmia Ripley, jak zwykle beznamitnie.

Call odwrócia si w jej stron.

- Pieprz ci! Nie zostawimy na tej stacji nikogo!

- On ma w sobie jednego z nich. Czuj to - Wyraz twarzy Ripley pozosta nie zmieniony.

Purvis zadygota. Chyba znajdowa si na granicy cakowitego zaamania.

- Wewntrz mnie? Co jest wewntrz mnie?

Johner poczu na plecach lodowate ciarki. Zwróci si do Christie`ego.

- Cholera, nie chciabym, eby jeden z tych stworów uwolni si w pobliu mojego tyka.

Vriess podjecha i stan obok nich.

- Ryzyko jest zbyt due.

Call bya gotowa stawi czoo im wszystkim.

- Nie moemy go tak po prostu zostawi.

Do licha, czy ona nigdy nie ma do? Zastanawia si mocno znuony Johner.

Vriess próbowa przemówi jej do rozsdku. wietny pomys, stwierdzi Johner, bo chyba nikt inny by tego nie potrafi.

- Wydawao mi si, e zjawia si tu, aby zapobiec rozprzestrzenianiu si tych stworów - doda Vriess.

Sowa Vriessa jakby obudziy Call.

Zwrócia si do Wrena.

- Nie mona jako powstrzyma tego procesu?

Christie pokrci gow.

- Nie mamy na to czasu!

Wren nawet nie spojrza na Purvisa

- Tu nie zdoa bym tego dokona. Laboratorium zostao cakowicie zniszczone.

- Mógbym go zaatwi - Christie zwróci si do Call.

- Szybko i bezbolenie. Jeden strza. W ty gowy. Moe tak byoby dla niego lepiej.

Stary miczak, pomyla Johner spogldajc na czarnego olbrzyma.

Call pokrcia gow z niezadowoleniem.

- Musi by jaki inny sposób. A gdybymy go zamrozili?

Purvis wodzi wzrokiem po ich twarzach i ogarniaa go coraz silniejsza panika. Spojrza na swoj klatk piersiow.

- Co ja, kurwa, mam w sobie?

Spojrzenia wszystkich skieroway si ku niemu, a Johner stwierdzi, e wszyscy, nawet Distephano, byli mocno zakopotani. Bo wszyscy byli winni. Kady z nich. Bez wyjtku.

I ruszyo ich sumienie.

W kocu Wren rzuci pógosem.

- Pasoyta. Obcy element, który ....

Ripley, najwyraniej zniecierpliwiona tym owijaniem w bawen, postpia naprzód i stwierdzia bez ogródek:

- Masz w klatce piersiowej potwora. - Rzucia mu te sowa prosto w twarz. - Ci tutaj - wskazaa kciukiem na zaog Betty uprowadzili twój statek sprzedali twój hibernator temu, tam - Skinieniem gowy pokazaa mu Wrena.

- A on wpuci do twojego organizmu Obcego. Za kilka godzin embrion przere si przez twoj klatk piersiow i umrzesz. Jakie pytania?

Ale z niej zimna suka, pomyla Johner z podziwem.

Purvis, z rozszerzonymi zgroz oczyma, wykrztusi tylko:

- K-k-kim jeste?

Wci patrzc beznamitnie prosto w oczy Purvisa, odpara:

- Jestem matk potwora. - To rzekszy spiorunowaa Wrena spojrzeniem przeszywajcym jak promie lasera i naukowiec mimowolnie skuli si w sobie.

Ripley, znów zajmujc pozycj na przedzie, ruszya dalej.

T spraw uznaa za zakoczon.

Najwyraniej biorc przykad z bezporedniej a do bólu Ripley, Call mina Johnera, uja Purvisa za rk i oznajmia:

- On idzie z nami na Betty, bdziemy mogli go zamrozi, a póniej zajm si nim lekarze i usun z niego to wistwo.

Wszyscy spojrzeli na Wrena. Ten pokiwa gow.

- W porzdku.

Johner zamruga. Nie móg uwierzy, e ot tak, po prostu na to przystali. Nachyli si nad zuchwaa kobiet.

- A niby od kiedy ty tu dowodzisz?

Spojrzaa na niego z buczuczn min.

- Odkd urodzie si bez jaj.

Zanim Johner zdoa si jej odszczekn, Vriess wjecha pomidzy nich.

- Spoko, odpucie sobie.

Christie podszed do Purvisa i pocignwszy go za rk, zmusi do pójcia ladem Ripley.

- Idziesz z nami. Moe nawet uda ci si przey. Ale pamitaj, jeden faszywy ruch i osobicie ci rozwal.

Johner burczc co pod nosem, powoli, z ociganiem pody z reszt grupy

10.

Magazyn klonów. Ripley przeczytaa napis na tabliczce na ostatnim laboratorium, przez które mieli przej, ale jakby nie zrozumiaa jego treci.

Wci sza na przedzie.

Distephano podszed do jednej z konsolet, jego donie wprawnie manipuloway przyciskami.

- Minlimy ksiyce Jowisza - oznajmi.

Ripley wiedziaa, e powinna czu dziwne, naglce oywienie nakaniajce j do energicznego dziaania, ale obecnie kierowaa ni tylko potrzeba ocalenia samej siebie.

Jak u kadego zwierzcia, pomylaa z gorzk akceptacj. U nich. Odegnaa myl o Obcych, jakby obawiaa si, e te istoty mogyby j w ten sposób wyczu. Jak dugo bd zbyt zajte, aby wyruszy na jej poszukiwania?

Przeszli obok kolejnych, z caej, zdawaoby si nie majcej koca serii zamknitych drzwi, napisy na których nie miay dla Ripley adnego znaczenia. Ale przy nastpnych ...

Zamara w bezruchu.

Co tam byo. Kto tam by.

Mimo bezdennej pustki, która trawia Ripley od chwili narodzin, ogarn j nagle osobliwy lk. Jej zmysy wyczuliy si jeszcze bardziej, gdy ponownie odwrócia si w stron drzwi. Na ich przeszklonym fragmencie widniay numery: 1 - 7.

Powoli podesza do drzwi, spojrzaa na napis.

Spuciwszy wzrok podwina rkaw bluzy i spojrzaa na numer 8.

Odejd std, powiedziaa sobie w duchu. Po prostu odejd. Zamkna oczy i caym jej ciaem wstrzsn dreszcz. Za tymi drzwiami byo co strasznego, co, co miao jaki zwizek z jej osob.

Distephano cofn si od konsolety i min Ripley.

- Nie tdy - powiedzia.

Christie podszed do niej, najwyraniej zaniepokojony dziwacznym zachowaniem.

- Ripley nie mamy czasu na zwiedzanie.

Niewane, bez niej nie pójd dalej. Wiedzia, e musi wej do rodka.

I nagle stan przy niej Wren. Nawet on wydawa si zakopotany.

- Ripley ... nie.

Musiaa. Otworzya drzwi i staa przez chwil w progu, przygotowujc si psychicznie na to, co ju wkrótce miaa zobaczy.

Przez cay ten czas martwia si swoim brakiem uczu, obojtnoci, brakiem czowieczestwa. I nagle uczucia napyny tak wielk fal, e omal w nich nie utona.

Ból. Zgroza. Odraza. Skrupuy. Rozdzierajcy smutek.

Pozostali stanli przy drzwiach. Byli zdezorientowani i zakopotani, ale najwyraniej nie zamierzali i dalej bez niej.

Oczom Ripley ukazao si pomieszczenie pene inkubatorów. Nie, nie inkubatorów, ju nie. Pojemników przetrwalnikowych. Sojów na okazy. Dla moich sióstr.

W pierwszym znajdowa si organizm wielkoci w peni rozwinitego ludzkiego podu. By zupenie zdeformowany, ledwie rozpoznawalny, gdy tak pywa, zanurzony w pynie konserwujcym.

Zgodnie z napisem, w pojemniku znajdowa si Numer 1. Nie tylko „znajdowa si”, co „znajdowaa si”, powiedziaa sobie Ripley. Dotkna nabonie cianki soja i ruszya dalej.

Nastpny, oznaczony numerem 2, by wielkoci maego dziecka. On równie by mocno znieksztacony. Na wpó obcy, wpó ludzki.

Wyduon straszn gow zdobio oblicze Ellen Ripley. Z pleców sterczay dugie wyrostki kostne. Ripley poruszya ramionami, wyczuwajc blizny po obu stronach swego krgosupa.

Numer 3 mia ogon, lecz brakowao mu twarzy. Okaz przypomina dwuletnie dziecko.

Numer 4 mia okoo czterech lat, egzoszkielet i dugi, sztywny, zakoczony zbami jzyk, wystajcy ze szczeliny ust w na wpó ludzkiej twarzy.

Co wypyno z oczu Ripley. Dotkna palcami policzka. Wilgo... zy?. Potwór miaby paka? O mao nie wybuchna miechem.

Numer 5 niemal osign dojrzao. Rurkowate wyrostki grzbietowe byy prawie w zaniku. Gowa istoty bya gow Królowej Obcych wyrastajc ze zdeformowanego ludzkiego, kobiecego ciaa. Ripley nie próbowaa ju powstrzyma ez. Byo nas osiem. Ile jednak setek, tysicy, milionów komórek nigdy nie zdoao si rozwin?. Oznaczali chyba tylko te z nas, które osigny pewne graniczne stadium rozwoju. Pomylaa o wszystkich naukowcach pracujcych na jej komórkach, mczcych si nad nimi tydzie po tygodniu, miesic po miesicu, rok po roku. I wszyscy oni byli teraz martwi, padli ofiar swoich wasnych machinacji.

Podesza do numeru 6. Znów zatrzymaa wzrok na niezwykej, wyduonej gowie prawie dorosej istoty, tak bardzo podobnej do niej. Donie byy identyczne jak jej, zdobiy je te same dziwne, dugie paznokcie. Oczy byy otwarte. Jej oczy. Widzce...

Ruszya w gb swego wasnego koszmarnego wiata.

Napis NUMER 7 zdobi nie pojemnik przetrwalnikowy, lecz ciank sporej, prostoktnej, nieprzejrzystej komory. Ripley zauwaya przyczone do niej przewody elektryczne. I wskaniki, które co rejestroway.

Z narastajc zgroz obesza komor dookoa!

To nie sój konserwujcy! To komora medyczna ITK, z caym potrzebnym oprzyrzdowaniem i ókiem wodnym, aby...

Zadygotaa gwatownie, jej usta otworzyy si, oczy rozszerzyy z przeraenia ...

Na óku spoczywaa ywa istota, jeli stan, w którym znajdowao si to co, mona by nazwa yciem.

Monstrum miao znieksztacon gow , której z czubka wyrastay rzadkie kpki brzowych, falujcych wosów. I miao twarz Ripley. Powykrcane koczyny unieruchamiay zadzierzgnite pasy, a liczne rurki kroplówek dostarczajcych niezbdne rodki odywcze utrzymyway istot przy yciu. ywe, inteligentne, ludzkie oczy spojrzay na Ripley i dostrzegy j.

Rozpoznay j!

Moja siostra! Pomylaa z przeraeniem Ripley.

Usta otworzyy si, obnaajc rzd srebrnych zbów. Potwór, rozpoznawszy Ripley, zadygota. Z ust pocieky mu struki gstego, przezroczystego luzu.

A potem istota wyszeptaa bagalnie. „Zabij mnie !” Bagaa o skrócenie cierpie jedyn w caym wszechwiecie istot, o której wiedziaa, e speni jej prob. Ludzkie oczy w twarzy Ripley roniy wielkie, lepkie zy ciekajce po obu policzkach. Monstrum zaczo szarpa wizy, jakby domagajc si spenienia swej proby.

Ripley przepeniona niepohamowan odraz cofna si. Z jej ust doby si krótki cichy krzyk i nagle zacza gono szlocha.

Po chwili znalaza si przy niej Call. Trzymaa w doniach co duego, co mglicie znajomego.

- To miotacz pomieni - rzeka pógosem Call. - Di­stephano znalaz go w arsenale broni.

Ripley otara zy i spojrzaa na miotacz. Tak, ten ksztat wyda si jej znajomy. Odwrócia si, by jeszcze raz spojrze na swoj siostr. Potwór na óku wi si i szamota, otwiera­jc obsceniczne usta, z których cieky nitki lepkiej liny Oczy mówiy wszystko, czego nie by w stanie wyrazi udrczony umys.

Ripley automatycznie przeadowaa bro i naciskajc spust zbryzgaa smug ognia komor z uwizion wewntrz istot. Staraa si nie sysze przeraliwych, na wpó ludzkich, na wpó zwierzcych wrzasków, gdy cigajc spust raz po raz topia ca komor, przewody, rurki kroplówek i unierucha­miajce istot pasy. Spalia wszystko.

Zacza si wycofywa, cika bro w rku dodawaa jej otuchy Dobrze byo znów mie w doniach miotacz. Urucho­mia spust ponownie; kolejne pojemniki przetrwalnikowe sta­ny w ogniu.

Rozleg si jk syreny alarmowej, stacja próbowaa si bro­ni, ale najwyraniej w tryskaczach sufitowych nie byo wody i nikt z zaogi nie zareagowa na poar. W tej sytuacji Ripley moga spokojnie kontynuowa swoje niszczycielskie dzieo. Soje eksplodoway jeden po drugim, kaskadami plastiszka i stali, a Ripley powoli wycofywaa si w stron drzwi.

Przestaa strzela dopiero wtedy, gdy wntrze laboratorium byo ju tylko rozarzon ruin, a wszystkie pojemniki, wraz z zawartoci, zmieniy si w stopione, niemoliwe do rozpo­znania bryy, jej bro za bya ju bezuyteczna.

Ripley przy drzwiach upucia miotacz na podog, poczym wysza zamykajc za sob drzwi, by ogie nie rozprze­strzeni si w gb stacji. Ju nie pakaa. Smutek zastpio bardziej zabójcze uczu­cie.

Ruszya w stron Wrena.

Ten rozpaczliwie zacz rozglda si wokoo, liczc na to, e kto zechce stan w jego obronie. Inni jednak, przeczu­wajc, e lada moment rozpta si pieko, odsunli si, dajc jasno do zrozumienia, e nie zamierzaj mu pomóc. Tylko Call wtrcia si, kiedy Ripley podesza do naukowca.

- Ripley... nie rób tego - rzeka pógosem Call.

Ripley znieruchomiaa i nagle jakby ogarno j dojmujce znuenie. Skulia si w sobie.

- Czego mam nie robi? - wyszeptaa pustym, martwym gosem.

Caa grupa momentalnie si rozlunia. Wren gono wypu­ci powietrze, przez chwil sprawia nawet wraenie zadowo­lonego z siebie.

Nagle Call odwrócia si i z caej siy trzasna go pici w szczk.

Wrenowi gowa odskoczya do tyu i run do stóp Ripley jak rzucony niedbale kb szmat.

Ripley napotkaa spojrzenie niszej od siebie kobiety i midzy nimi zawizaa si jaka wi. Nie sposób byo jed­nak jej sprecyzowa.

- Nie rób Tego - wyjania Call, majc na myli silny cios, po którym musiaa rozmasowa bolc do; wkrótce mia pojawi si na niej spory siniec. Call ruszya w gb ko­rytarza; nie spojrzaa nawet na powalonego naukowca.

Ripley spucia wzrok, przypatrujc si Wrenowi. Doktorek krci gow i pociera obola szczk. Christie pochyli si nad nim, jakby bojc si, e Ripley teraz; gdy Wren lea na ziemi, zechce dokoczy dziea.

- Sam si o to prosie, doktorku - mrukn Christie: Ripley o mao nie wybuchna miechem. Wzia swój ka­rabin i pomaszerowaa za Call.

Usyszaa, jak Johner, który przypatrywa si zagadzie la­boratorium, zwraca si do Christie'ego.

- O co tyle haasu? Pieprzone marnowanie amunicji.- Christie tylko wzruszy ramionami i pomóg Wrenowi wsta.

Call, która przesza ju dobrych kilkanacie metrów, zawo­aa:

- Ruszcie si, zanim co zjawi si tu, by zbada przyczy­n tego haasu.

Johner ponownie zwróci si do Christie'ego.

- Ja tego po prostu nie kapuj. To jakie babskie sprawy.

Kiedy Distephano otworzy waz, znaleli si w niemal zu­penym mroku. W pionowym szybie byo owietlenie awaryj­ne, ale - jak stwierdzi Christie - nie do mocne, by mogli w nim ujrze dno tunelu.

- Schodzimy - rzek zgoa niepotrzebnie Distephano. Christie odwróci si do mczyzny na wózku.

- Vriess, musimy zostawi twój wózek.

- Wiem - odpar mczyzna ze znueniem wyjmujc zwój liny z jakiego schowka pod swoim fotelem.

Kiedy Call zacza schodzi w dó, za innymi, Christie zwróci si do Vriessa.

- Manewr Kawlang, pamitasz?

Vriess wybuchn krótkim, gorzkim miechem. Jak za sta­rych, dobrych czasów. Christie te si umiechn. Wtedy wy­dawao si, e to ju koniec. Sdzili, e nigdy wicej nie dane im bdzie zetkn si z gorszym koszmarem.

Teraz za, stojc w korytarzu Aurigi, Christie uzna, e Kawlang byo w porównaniu z tym horrorem jak wycieczka na wie.

Dotarszy na dno szybu, Call zeskoczya z drabinki i znala­za si wewntrz wiey chodzenia. Miaa wod po kolana i zastanawiaa si dlaczego. Distephano i Johner sporo j wy­przedzili i stali teraz, przywierajc do siebie plecami, z broni gotow do strzau, rozgldajc si bacznie dokoa. Bezgonie dali znak Call, eby podesza do nich. Tymczasem pozostali, jedno po drugim schodzili w dó po drabince.

Call podesza do Ripley. Wysoka kobieta spogldaa na swoje donie, które po incydencie w laboratorium nadal moc­no dray. Jej twarz bya naznaczona bólem. Oczy miaa czer­wone. Widzc j w takim stanie, Call poczua dziwn konster­nacj. Powtarzaa sobie, e Ripley nie jest czowiekiem, e nie ma adnych uczu. A teraz musiaa stawi czoo praw­dzie. Ripley bya w kadym calu równie ludzka jak Call. Mia­a uczucia, wraliwo, odczuwaa - moe nawet zbyt wiele.

Call przystana obok niej; czua si niezrcznie, a jednak musiaa co powiedzie.

- Ja... nie wyobraam sobie, co musisz teraz czu. Ripley spojrzaa na ni pospnie.

- Nie wyobraasz sobie.

Call odwrócia wzrok, lustrujc otoczenie. Ciemne, pene rur pomieszczenie byo zalane wod, której poziom wci si podnosi. Woda spywaa kaskadami z sufitu z rur chodzcych.

Caa grupa znów bya w komplecie. Na znak Christie'ego ruszyli dalej, brodzc po kolana w wodzie.

Wszyscy byli spici, wyjtkowo czujni. To wyczerpywao, owa konieczno staej gotowoci, brak odpoczynku. Call do­strzegaa napicie u Johnera, Hillard i nerwowego Purvisa. Christie dziarsko brn przed siebie, mimo e dwiga na ple­cach Vriessa. Kaleka by przypity do Christie'ego pasami, które wyj ze skrytki w swoim wózku. Przywierajc do ple­ców olbrzyma, Vriess podobnie jak tamten penetrowa wzro­kiem sufit.

- To zbiorniki chodziwa - rzek Vriess. - Kto musia odkrci zawór.

- Paskudy raczej tego nie zrobiy - rzek Johner i nagle si zawaha. - A moe to one?

Hillard wydawaa si zdziwiona. - Ale... po co?

Ruszyli dalej, brodzc przez coraz wysz wod.

Gdy dotarli do ciany, zatrzymali si. By tam krótki tunel ze schodkami prowadzcymi na ostatni poziom. Luk by wci otwarty, ale prawie zupenie zalany wod.

- Jestemy na samym dnie stacji - powiedzia Wren. ­Ten sektor jest odcity Musimy zej po schodach, przedo­sta si przez kuchni i wyj z drugiej strony, to jakie dwa­dziecia pi metrów.

Call zrozumiaa, e oznacza to dwadziecia pi metrów pod wod

- Jeste gotów si zamoczy, stary? -- rzek Christie od­chyliwszy gow do tyu.

Vriess wybuchn krótkim, ochrypym miechem. - Pewno e tak.

Johner rozejrza si dokoa. - Do dupy to wszystko.

- Jeste pewien co do odlegoci? - Hillard zwrócia si do Wrena.

Naukowiec skin gow. Christie wyranie si waha.

- Powinnimy wysa zwiadowc. Ripley?

Call spojrzaa na Christie'ego z wyrzutem. Ripley jednak podesza do drzwi i obejrzaa je uwanie.

- Nie podoba mi si to - rzeka pógosem.

- Wcale nie ma ci si to podoba - mrukn Christie. Ripley wzruszya ramionami i umiechna si.

- W porzdku - rzucia, zaczerpna gboko powietrza i daa nurka do wody.

Zbiorniki musiay w kocu si opróni, bo kaskady wody przeszy w strugi, a potem w sabe strumyczki.

Nikt nie odezwa si sowem, nawet si nie poruszy, wszy­scy patrzyli na zalane przejcie, w którym znikna Ripley Jak dugo czowiek moe wstrzymywa oddech? Distephano stojcy przy Call odpi od pasa oson na bro i nacign j na luf. Christie przyglda mu si w milczeniu. - Powinnicie zrobi to co ja - rzuci pogodnie do ol­brzyma i jego syjamskiego bliniaka.

Christie pokaza mu bro.

- To specyficzna bro. Jednorazowy uytek. Woda jej nie zaszkodzi.

- Bro jednorazowego uytku. - Distephano wydawa si zaciekawiony. - Syszaem o niej. Ile pocisków?

- Dwadziecia - odrzek Christie.

Nagle pirat i onierz zmienili si w dwóch facetów rozpra­wiajcych na interesujcy ich temat.

- Nacinane czubki nawet przy mniejszym kalibrze robi wtedy cakiem spore dziury.

- Fajne. - Distephano z podziwem skin gow. Christie mówi dalej, jakby rozmowa pomagaa mu zabi potworne napicie.

- To jej gówny atut. A po wszystkim po prostu si j wy­rzuca. Nikt nie lubi rozstawa si z broni, do której jest przywizany Kapujesz?

I wtedy olbrzym musia zorientowa si, e nie, e Diste­phano nie jest w stanie go zrozumie, a on sam posun si za daleko. To by zawodowy onierz. Czujny, zwarty, gotowy Wierzcy w suszn spraw i cay ten patriotyczny szajs.

Zapada kopotliwa cisza. Obaj mczyni nie mieli ju so­bie nic do powiedzenia. Vriess, przypity do pleców Chri­stie' ego, zaj si podziwianiem sufitu.

Jedynym odgosem, jaki teraz syszaa Call, byo kapanie wody.

Zdenerwowana przeduajc si nieobecnoci Ripley, Call zanurzya do w chodnej wodzie i spryskaa sobie czo­o.

Nagle z tyu za nimi, na powierzchni wody, pojawiy si bble powietrza.

Wszyscy odwrócili si i zamarli, wymierzywszy bro w to miejsce.

Mijay kolejne sekundy Pk ostatni bbel, ale nic si wi­cej nie wydarzyo.

Wszyscy znów odwrócili si w kierunku luku.

Wtedy, bez ostrzeenia, tu pod nimi z wody wyonia si Ripley

Zaskoczya wszystkich. Z trudem apaa powietrze. Kiedy w kocu odzyskaa gos, wysapaa:

- Jakie dwadziecia metrów dalej byy zablokowane drzwi. Troch potrwao, zanim je otworzyam. Nie dotaram dalej, ale wiem, e na powierzchni stamtd jest ju blisko.

Call rozejrzaa si, lustrujc twarze pozostaych.

- Czy musz komu mówi, e trzeba wzi naprawd gboki oddech?

Niektórzy umiechnli si do niej.

- Christie - rzeki Vriess z przeksem - zrób mi przy­sug. Nie py stylem grzbietowym, dobrze?

Olbrzym zachichota, a po chwili wszyscy, nabrawszy g­boko powietrza, zeszli za Ripley pod wod.

Hillard i Johner popynli ostatni. Pod wod widoczno okazaa si kiepska. Woda owszem bya przejrzysta, ale w kuchni nie dziaay ju wiata, tote wszystko spowija po­spny pómrok. Hillard to si nie spodobao, ale nie wiedziaa, czy janiejsze owietlenie cokolwiek mogoby zmieni.

Obserwowaa Wrena, który pyn tu przed ni. Nie ufaa mu, a on znajc rozkad statku mia nad ni wyran przewa­g.

Skrcili za róg. Wci mieli przed sob kawa drogi. Hil­lard poczua lekki ucisk w piersiach. Zapragna zaczerpn tchu, ale zwalczya t potrzeb. U jej boku Johner, pync pie­skiem, rwa rano do przodu. Nagle obejrza si do tyu raz i drugi. Zwolni, zostajc w tyle, a Hillard zerkna przez ra­mi, by sprawdzi, co takiego zobaczy.

I o mao nie otwara ust w bezgonym krzyku przeraenia. Za nimi gnao jak burza dwóch Obcych, ich ogony faloway, a ciaa wyginay si gitko. Wygldali jak wielkie wgorze.

Oczy Johnera rozszerzyy si w przypywie paniki. Byskawicznie przeadowa bro i wypali; sia odrzutu pchna go w ty.

Pocisk pomkn w stron bestii, dosign jednej z nich i rozerwa na strzpy. Odgos, stumiony przez wod, za­brzmia jak guchy oskot. Drugi Obcy nawet nie zwolni, po prostu pyn dalej,

Johner by teraz nielicho przeraony, ci wod jak rakieta, mijajc Hillard, a potem Ripley. To sprawio, e klon odwró­ci si i dostrzeg potwora. Inni równie si odwrócili i niemal natychmiast ca grup ogarna panika. Ca grup z wyjt­kiem Ripley Ta daa znak Hillard, ponaglajc j, jakby pop­dzanie byo w ogóle pilotce potrzebne.

Ona nie ma pod wod najmniejszych problemów. Zupenie jakby nie musiaa oddycha! pomylaa Hillard, mócc sza­leczo wod; a szum pod jej czaszk brzmia niczym rozpacz­liwy krzyk: Powietrza! Powietrza! Chc powietrza!

Hillard zorientowaa si, e Purvis i Distephano naykali si w panice wody, przeraeni suncym za nimi i doganiajcym ich potworem.

Ripley wci dawaa znaki pyncym, przynaglajc ich. Hillard uwiadomia sobie, e wszyscy sporo ich wyprzedzili, a ona z kad chwil coraz bardziej zostawaa w tyle.

Nie uda mi si! Musz odetchn! To co mnie dopadnie! Staraa si o tym nie myle, a ca swoj energi wkadaa w mócenie wody, pynicie, przyspieszanie tempa. Popenia bd, ogldajc si za siebie.

Stwór by tak blisko! Jeszcze dwie dugoci ramion i j po­chwyci. Obcy wyszczerzy zby, a Hillard odniosa wraenie, e docierajce do tego koszmarnego podwodnego wiata sa­be wiato odbio si w jego stalowych kach z si gigantycz­nego reflektora. Zauwaya, e ogon smaga wod znacznie szybciej.

Ogarna j panika i nagle jej usta wypeniy si wod. Nie! Spróbowaa pyn jeszcze szybciej.

Nagle silne, nieludzkie palce chwyciy j za kostk. Krzykna odruchowo, wypuszczajc z puc resztk powie­trza, a potem gboko nabraa tchu, rozpaczliwie aknc po­wietrza, dziki któremu mogaby zacz wzywa pomocy Ale do jej garda zamiast powietrza wpyna woda. Wielkie, silne apy chwyciy j za nogi, ujy w pasie, cisny tors, zamyka­jc w zabójczym uchwycie. Szamotaa si, miotaa i kopaa bez powodzenia, patrzc, jak inni oddalaj si od niej i gin w mtnej wodzie, a potem odwrócia si, by stawi czoo swemu straszliwemu podwodnemu kochankowi.

Hillard zgina! Nie ma jej! rozpaczaa Call, przechodzc przez drzwi i widzc przywoujce j wiato szybu windy. Kogo jeszcze strac przez tych skurwieli? Czy te stwory wy­api ich jedno po drugim? A jeeli ten statek faktycznie leci w kierunku Ziemi, czy byo co... cokolwiek... co mogliby uczyni?

Stracia nadziej.

Wszystko po kolei. Najpierw wypy na powierzchni. Po­trzebujesz powietrza.

Kopna z caej siy obiema nogami, wystrzelajc pionowo w gór, ku powierzchni wody. Zanim jednak wystawia gow ponad mroczn tafl, uderzya ciemieniem w co twardego, elastycznego i przezroczystego.

Co...? Napara na owo co, poczua, jak si ugina, ale nie zdoaa

pokona tej dziwnej przeszkody Od powietrza dzieli j dy­stans zaledwie szeciu cali. To musiao by co, co rozpili Obcy... jaki rodzaj przezroczystej sieci. Ale po co? Call, co­raz bardziej aknc powietrza, napara na przezroczyst zapo­r.

Tu obok niej pojawili si pozostali; oni równie zaczli walczy z pajczyn, próbujc j rozerwa. Kilkoro z nich przywaro do pajczyny resztkami si.

Call spojrzaa w gór, ponad powierzchni wody. Jakie dwadziecia metrów wyej znajdowaa si winda, jej dno lni­o niczym lustro. I wtedy Call zobaczya ich odbicia na bysz­czcej tafli dna kabiny Tam, gdzie koczya si woda, rozsia­dy si rzdem jaja Obcych.

Call nie mylaa o tym, co czeka ich po wyjciu z wody, wiedziaa tylko, e wszyscy umr, jeeli wkrótce nie zaczerp­n powietrza. Wysuna na wpó stopiony sztylet, który wci miaa ukryty w rkawie. Klinga, cho skrócona, wci bya ostra jak brzytwa. Call dgna ostrzem pajczyn i przebiw­szy j na wylot, zacza wycina otwór, powikszajc go z trudem centymetr po centymetrze.

Johner i Christie wsunli swe wielkie donie do powstaego otworu i usiowali poszerzy go jeszcze bardziej, ale z mizer­nym skutkiem.

Ktem oka dostrzega, jak Distephano traci przytomno i wiotczeje w wodzie. A gdzie z tyu za nimi czai si drugi stwór...

Nagle Ripley rozepchna ich na boki. Chwytajc obiema domi pajczyn, szarpna i rozerwaa j z gonym trza­skiem. Caa grupa po chwili znalaza si na powierzchni wody, otwierajc szeroko usta, dyszc, krztuszc si i ykajc potne hausty upragnionego, cudownego powietrza. Ripley unosia si na wodzie tu przy niej i równie oddychaa g­boko, a Call z prawdziwym zadowoleniem przyja t drobn oznak prozaicznie ludzkich potrzeb.

Odzyskawszy ostro widzenia, Call powioda spojrzeniem w gór szybu. Jej oczy rozszerzyy si, gdy jedno z jaj otwo­rzyo si powoli z wilgotnym, ohydnym mlaniciem. A po­tem nastpia eksplozja ruchu i z wntrza skórzastej osony wyprysn wielonogi, groteskowy ksztat. Zanim ktokolwiek zdy zareagowa, czy choby usun mu si z drogi, stwór z odraajcym planiciem wyldowa na twarzy Ripley. Pur­vis wrzasn ochryple, kiedy Ripley znikna pod wod. Call spróbowaa popyn za ni, lecz ju wkrótce stracia j z oczu w panujcym pod powierzchni pómroku. Kiedy ostatni raz widziaa Ripley, ta szamotaa si z potworem, któ­ry przywar j ej do twarzy .

- Kurwa ma - sykn Johner patrzc w gór, na wind. W lustrzanym dnie kabiny widzieli wyranie, jak kolejne jaja otwieraj si przy wtórze identycznych, mlaszczcych od­gosów, a z misistego wntrza wypezaj pajkopodobne istoty.

- To puapka! - zawoa Johner. - Zastawiy jeszcze jedn cholern puapk! Zanurza si, wszyscy! Pod wod! Pod wod!

I znik pod powierzchni.

Wszyscy bez namysu zrobili to samo.

Co ma wisie... pomylaa Call i nagle zrozumiaa, na czym polegaa diabelska przebiego tych istot. Albo poko­namy pajczyn i wydostaniemy si na powierzchni, by otwarszy szeroko usta chwyta gorczkowo powietrze, albo potopimy si, a wtedy one pozbieraj nas jak nite ryby. Tak czy inaczej dostan nas.

Znalazszy si ponownie pod wod, grupka zacza despe­racko rozglda si dokoa, nie wiedzieli bowiem, w któr stron powinni pyn. Call ju nie widziaa Ripley, ale w od­dali dostrzega zbliajcego si Obcego, potwora, który zabi Hillard. Na ich widok stwór natychmiast przyspieszy.

Christie zauway go równie. A potem spojrza w gór, na kabin windy i odbicie otwartych, czekajcych na nich jaj. Christie cisn w doniach granatnik. Wszystko rozegrao

si w ciszy, nie byo metalowego szczku przeadowywanej broni, a jedynie daleki, stumiony szum wzburzonej wody Christie ustawi waciwy zasig, wycelowa w gór i wymie­rzy w odbicie jaj. cign spust.

Granat wyprysn z wody, odbi si rykoszetem od rury pod sufitem i z gonym mlaniciem spad na jedno z jaj. Rozleg si cichy trzask, a potem huk eksplozji, która za­koysaa mas wody.

Christie tymczasem wypali ponownie i jeszcze raz, i jesz­cze.

Jeden po drugim zabójcze granaty niszczyy czekajce jaja, rozbryzgujc dokoa pajkowate stwory i strzpki jaj. Wresz­cie Christie da im znak, e jest ju bezpiecznie i mog po­nownie wypyn na powierzchni.

Call wci widziaa pyncego w ich kierunku Obcego. Wydawa si co obserwowa, ale co? I gdzie bya Ripley?

Call stwierdzia, e nie zniosaby myli o utracie Ripley, zwaszcza za perspektywy, e do jej mierci móg przyczyni si jeden z tych twarzocisków. Kiedy wynurzya si i pomo­ga Johnerowi z Christiem wycign z sadzawki nieprzytom­nego Distephano, odruchowo zawoaa Ripley, ale Vriess na­tychmiast j uciszy.

Przygryza warg i rozwcieczona skupia si na wydusza­niu wody z puc Distephano. Oczy zaczy zachodzi jej mg.

- Pospieszcie si - rzuci ostro Christie. -- Ten stwór zaraz si tu zjawi. Musimy wspi si na gór.

Call popatrzya w gór szybu i ujrzaa drabink biegnc wzdu ciany, obok kabiny windy i dalej, a na najwyszy poziom statku. Przeniosa wzrok za Distephano, który odzy­skawszy przytomno zacz krztusi si i kaszle, i spojrzaa na tafl wody

Vriess, wci przypity do pleców Christie'ego, dotkn jej ramienia. Spojrzaa na niego, a na jej twarzy ukazaa si caa gama odczu, jakie ywia wobec kobiety-klona.

- W porzdku, Call - rzek pógosem: - Wystarczy. onierz jest przytomny. Musimy i.

Skina gow i spojrzawszy raz jeszcze za siebie, podya ich ladem.

Ripley szarpna potworka, który przywar do jej twarzy i usiowa woy do ust rurk implantacyjn. Stwór nie zdo­a pokona bariery zacinitych zbów, ale to nie powstrzy­mao jego wysików. Ta istota miaa w yciu tylko jedno za­danie, jeden cel i nawet gdy Ripley pourywaa jej wszystkie odnóa, rozpaczliwie usiowaa dopi swego.

Walczc ze wszystkich si, poczua, e osiada na dnie sa­dzawki podczas walki z twarzociskiem. Ten co prawda nie mia ju nóg, ale ogonem wci mocno opasywa szyj Ri­pley

Zacisnwszy zby na wóknistym, karbowanym ogonie, wgryza si we i oderwaa, tracc przy tym pat skóry ze swojej szyi. Gdy oderwaa ju istot od twarzy, w przypywie niekontrolowanej wciekoci rozniosa kadubek na strzpy. Kiedy przekonaa sam siebie, e may potworek jest z ca pewnoci martwy, uniosa wzrok i stwierdzia, e Obcy, któ­ry ciga ich pod wod, ruszy wanie ku niej, z wciekoci dorównujc jej furii.

Bez chwili zwoki potnym wybiciem nóg odbia si od dna sadzawki i popyna tak szybko, jak tylko bya w stanie. Kiedy si wynurzya, silne donie schwyciy j bezceremonialnie i wywloky na brzeg. Ripley sapna, nabraa tchu i uj­rzaa przed sob zdumion, pokryt bliznami, szpetn twarz Johnera.

- Jest tu za mn! - wykrztusia. Popchn j  w stron drabinki.

- To zacznij si rusza!

Odwrócia si, ujrzaa wyaniajce si monstrum i pdem pognaa ku drabince. elazne szczeble miay kolisty ksztat i przymocowane byy do pionowego wspornika. Ripley i Joh­ner zaczli szybko pi si w gór, by doczy do pozosta­ych.

Ogldajc si za siebie stwierdzia, e Obcy na powrót znikn pod wod. W tej sytuacji to odrobin poprawio jej humor. Przyspieszya. Zastanawiaa si, co j tak gnao i nagle zrozumiaa, e chciaa po prostu powiedzie Call, i nic jej nie jest.

Call nie zdziwia si, e to Wren pierwszy dotar do póki przy poziomym, wskim tunelu. Distephano powiedzia im, na który poziom musz si dosta, a Wren zrobi wszystko, by znale si tam pierwszy

Wtedy nie miao to dla Call adnego znaczenia. Wszyscy jak najszybciej chcieli znale si moliwie daleko od Obce­go. Jeeli wiedzia, jak otwiera si tamte drzwi, to tym lepiej.

Wren balansowa na wskiej platformie obok stalowych drzwi i po chwili obok niego znalaza si Call. Naukowiec, spogldajc na kolejnych wspinajcych si, wstukiwa po­spiesznie cyfry kodu na niewielkiej klawiaturze wmontowanej w cian nieopodal.

- Szybko! - ponaglia Call, nie wiedzc, czy Obcy rów­nie zacz pi si za nimi po drabince.

- Zaciy si! - krzykn Wren. W przypywie frustracji waln w klawiatur pici. - Cholera! Daj mi bro! ­Wycign do niej rk nawet nie patrzc w jej stron, jak chirurg do instrumentariuszki, który wierzy, e otrzyma wa­ciwe narzdzie.

Call znowu spojrzaa w dó, aujc, e nie jest w stanie zobaczy wicej i automatycznie podaa mu may, otrzymany od Vriessa pistolecik. Nawet nie pomylaa, co uczynia, a do chwili kiedy uniósszy wzrok zobaczya wymierzon w siebie luf niewielkiej broni.

Jak mogam by tak gupia? pomylaa z wyrzutem. Bya zbyt poruszona znikniciem Ripley i zagroeniem w postaci zbliajcego si Obcego.

Wren umiechn si ze zoliwym zadowoleniem, wymie­rzy i wypali z przyoenia. Call dostaa kul prosto w pier i odruchowo przykadajc donie do rany, zaszokowana spoj­rzaa na naukowca. Cae jej ciao ogarno odrtwienie, mózg przesta pracowa, a wszystkie organy w jej wntrzu rozpacz­liwie walczyy o ycie. Kiedy zacza traci wiadomo, za­koysaa si, przechylia i runa jak kamie w dó szybu windy.

Jak przez sen syszaa wrzask Vriessa: „Nieeee! kiedy spadajc mijaa jego, Christie'ego, Johnera, Ripley..

Ripley? Ripley? Ty żyjesz? Udao ci si? A potem plasna twardo w wod i posza na dno, by przepyn obok czyhajcego monstrum, które co prawda patrzyo, jak je mijaa, ale na jej widok nawet nie drgno.

Ostatni wiadom myl Call byo: Ripley przeya. Uda­o si jej.

Ripley patrzya, jak Call przelatuje obok niej i ogarn j szok tak dojmujcy, e sparaliowa j od stóp do gów.

Zdumiaa si. Patrzya, jak ciao Call uderza w wod i za­nurza si, jak idzie na dno i jak przepywa obok cienia Obce­go, wci widocznego tu pod powierzchni sadzawki.

I wtedy w jej umyle co si obudzio. Co... jakby wspo­mnienie.

Maa jasnowosa dziewczynka, która brnie przez sigajc do pasa wod i woa j po nazwisku. „Ripley! Ripley!" I ona sama biegnca, by ocali dziewczynk, w wycigu z czasem i potworami! „Ju id! Trzymaj si! Id po ciebie!"

Ale gdy tam dotara, kiedy zesza do wody, maej nie byo. Nie byo nic, tylko gowa plastykowej laleczki tonca w wo­dzie tak, jak teraz tona Call. Rozpakaa si wtedy i krzycza­a: „Musz j ocali. One jej nie zabij! Musisz zrozumie: one jej nie zabij!..."

Przypomniaa sobie, jak pakaa, przypomniaa sobie uczu­cia tak silne, e a rozdzierajce, uczucia jak te, które owad­ny ni w laboratorium na widok sióstr.

Patrzya na znikajce ciao Call, przypominaa sobie plastikow gówk lalki znikajca wród fal.

Ripley uniosa wzrok. Spojrzaa na Wrena. Na Wrena, który j stworzy dla swoich wasnych celów. Na Wrena, który zabi Call z zimn krwi. Bardziej bezwzgldnie ni Obcy. W jego yach nie pyna krew ani kwas, lecz lód. Naukowiec ponownie wstukiwa kod za pomoc klawiatury przy drzwiach.

Ripley przestaa analizowa swe uczucia i zacza si wspina coraz szybciej i szybciej mijajc Johnera, Purvisa, Distephano, Christie'ego i Vriessa.

- Wren ! Ty draniu. Ty skurwysynu ! - rozwrzeszcza si histerycznie Vriess.

Oszalay z wciekoci kaleka przeadowa bro i zacz strzela do naukowca, lecz wiszc Christie'emu na plecach nie móg dobrze wycelowa. Kule rykoszetoway obok doktora. Nagle otworzyy si drzwi a naukowiec natychmiast znalaz si za nimi. W tej samej chwili Ripley dotara do szczytu drabinki.

Rzucia si w stron drzwi, lecz te zamkny jej si przed nosem. Wsuna donie pomidzy panele, na uamek sekundy zanim zdyy si poczy i usiowaa rozsun je na si, ale koniec koców musiaa cofn palce. Drzwi zatrzasny si gucho. Ripley zawya, wydajc ten sam peen gniewu skowyt, jak nad ciaem zabitego Obcego.

Rozpaczliwie zaomotaa do drzwi piciami.

W gbi duszy pytaa sam siebie, czy nie byoby lepiej gdyby bya taka jak kiedy, zanim odnalaza w sobie wszystkie te uczucia.

- Vriess - rykn Christie do kaleki, którego dwiga na grzbiecie. - Vriess ! Przesta strzela, stary ! Jeszcze trafisz kogo z naszych ! Przesta !.

Jakim cudem sowa te dotary do kaleki. Vriess przesta strzela. Kompletnie zaamany odsun si ciko na Christie'ego.

- Cholera Christie - wykrztusi - ten skurwiel zabi Annalee, Ma Annalee ...

- Tak, stary - rzek Christie, czujc e co go ciska w gardle.

- To bya wojowniczka. Diabe nie kobieta. Przykro mi. Stary.

Vriess dra, przywierajc do jego szerokich pleców, a Christie mia nadziej, ze tamten nie pacze.

Gdyby Vriess si teraz zaama, Christie obawia si, ze po tym wszystkim przyszaby kolej na niego, a do tego nie móg dopuci. Nie kiedy od niego zalea los ich obu.

- Cholera, Christie - Vriess zesztywnia nagle - Ruszaj si. Jazda ! Jazda ! Jazda !

Olbrzym spuci wzrok i ujrza Obcego który wypyn z sadzawki i zacz jak mapa pi si po drabince. Jak pieprzona mapa! Do licha, ale ten stwór si porusza!

Christie wrzuci wyszy bieg, mimo obcienia pokonujc jak burza kolejne szczeble drabinki.

- Zrób co, dobra ? - warkn do Vriessa.

Poczu, e Vriess zmienia pooenie, aby przygotowa si do strzau i zaczyna mocowa si z broni.

- Zacia mi si spluwa, niech to szlag !!

Christie, trzymajc si szczebla jedn rk, próbowa sam zestrzeli potwora, ale z Vriessem na plecach nie by wstanie skierowa broni pod waciwym ktem. Kule przelatyway nad gow Obcego, nie czynic mu najmniejszej szkody i rykoszetujc od ssiedniej ciany.

Obcy pokona ju kilka szczebli i nagle si zatrzyma.

Christie spojrza na niego i ujrza, jak monstrum rozdziawia byszczce srebrzycie szczki, a potem, niczym monstrualna kobra, spluwa w ich stron jadowit plwocin.

Obcy wymierzy idealnie - rca plwocina trafia Chri­stie'ego dokadnie w prawe oko. Szok, zaskoczenie i palcy ywym ogniem ból byy tak nage i dojmujce, e Christie krzykn przeraliwie i odpad od drabinki. Dwaj mczyni runli w dó, gdzie czekaa na nich mordercza istota, a Chri­stie spadajc móg tylko wy z bólu i rozdrapywa palcami rozpuszczan kwasem twarz.

Zatrzymali si gwatownie, co sprawio, e Chrisrie musia skoncentrowa si na czym jeszcze oprócz rozdzierajcego bólu. Jakim cudem, kiedy spadali, Vriess zdoa uchwyci si drabinki. Górna cz ciaa kaleki bya niewiarygodnie silna, o wiele silniejsza ni mona by sdzi po jego niezbyt impo­nujcej posturze, ale czy jego minie i cigna zdoaj utrzy­ma ich obu?

Usiujc skupi si na kwestii ich przetrwania, zamiast na kwasie wyerajcym mu skór, tkanki i gak oczn, Christie uwiadomi sobie, jak wielkim sta si dla Vriessa ciarem. To bya prawdziwa klska.

Vriess zdoa uchwyci si szczebla drug rk, ale Christie zdrowym okiem widzia, e ich stopy zwieszay si nader ku­szco tu ponad wyduonym, paskim bem potwora. Stka­jc z wysiku, Vriess zacz podciga ich w gór i w tej sa­mej chwili apa Obcego zacisna si jak szczki imada na kostce Christie'ego. Olbrzym jkn, przepeniony odraz, jak wywoa w nim ten straszny dotyk i wszystko, co si z nim kojarzyo.

Pomyla o Elgynie. I Hillard.

Obcy szarpn, z si piciu, a moe nawet dziesiciu ludzi. Christie usysza jk Vriessa, poczu, e kaleka daje z siebie wszystko, eby tylko nie puci metalowego szczebla drabinki.

Christie wspomnia nagle Kawlang...

...Ujrza siebie, jak pochyla si nad Vriessem w jakim upiornym, bagnistym miejscu i dostrzega odamki szrapnela wystajce z jego pleców na wysokoci krgosupa. Przypo­mnia sobie, jak Vriess szlocha i krzycza: „Wyno si std! Zostaw mnie! Wszyscy zginiecie, jeeli mnie nie zostawicie!" A wtedy Elgyn warkn: „Vriess, zamkniesz si w kocu?" i skin gow na Christie'ego. Przypomnia sobie, jak Hillard przypia mu rannego na plecach, podczas gdy Johner przez cay czas sarka. „Jeeli tu wszyscy zdechniemy, ty draniu", zapewni, „bd ci nawiedza jako duch i nigdy nie zaznasz spokoju!"

Niemal im si wtedy udao. Wpadli w zasadzk, w ostat­niej fazie odwrotu, i to wtedy Johner zarobi t blizn, szpecc do dzisiaj jego twarz. Wini Vriessa za to, e ów „pozbawi go urody" i od tej pory stosunki midzy tymi dwoma zawsze byy napite.

Teraz Christie przypomnia sobie tylko, jak wyniós Vriessa z tego pieka, jak czu na grzbiecie jego martwy ciar i po­wtarza raz po raz, bez koca: „Tylko mi tu nie umrzyj, stary! Musisz pilnowa moich pleców, partnerze. Pilnuj ich, stary! Pilnuj moich tyów."

To zabawne, e ludzki umys jest w stanie pracowa w ta­kim tempie, kiedy nie ma ani chwili do stracenia.

Obcy szarpn raz jeszcze, niemal od niechcenia, a Christie mógby wrcz przysic, e bestia si umiechaa, igraa z nimi. Vriess sapn i stkn, z caych si trzymajc si obu­rcz drabinki.

Teraz ty niesiesz mnie na plecach, pomyla Christie, teraz moja kolej, aby pilnowa twoich tyów. Tylko e teraz, kole­go, chyba nie mamy ju moliwoci wyboru. I wiesz co, stary, nigdy jeszcze mnie tak cholernie nie bolao. Nigdy nie byo tak le jak teraz. Ten ból...

Obcy pocign po raz trzeci, a Vriess jkn. Christie po­czu, e jego partner zaczyna si zelizgiwa, zupenie jakby to jego donie zaciskay si na metalowym szczeblu.

Johner nie móg uwierzy wasnym oczom, kiedy ujrza, jak Vriess spadajc zapa si drabinki. To byo zdumiewaj­ce, ale najwyraniej kalece i Christie'emu przestao dopisy­wa szczcie. Widzia, jak Obcy ciga ich w dó, bawi si nimi.

Johner dostrzeg wyraz udrki na twarzy Vriessa, który wiedzia, e od niego zaley nie tylko jego wasne ycie, ale i ycie jego starego przyjaciela.

Bez chwili namysu Johner energicznie rozoy rce i w jego doniach natychmiast pojawiy si pistolety. Zahaczajc kolana­mi o metalowy szczebel, zawis gow w dó jak akrobata, przy­war plecami do drabinki i opuci obie rce za gow. Mierzc w wielki czarny eb widoczny poniej dwójki jego kolegów, cign spusty obu pistoletów.

Kule pomkny w dó, miny dwóch szamoczcych si mczyzn i z impetem wryy si w masywny, poduny eb. Przez chwil nie dziao si nic...

I nagle bestia eksplodowaa z guchym „ba-bach!" rozbry­zgujc wokoo krew i strzpy tkanek. Kilka z nich trafio w drabink, i w tych miejscach metal natychmiast zacz si topi przy wtórze gonego skwierczenia, ale Vriess i Christie najwyraniej przy tym nie ucierpieli.

- Dostaem ci, draniu! - zawoa Johner, po czym pod­cign si w gór, by podj przerwan wspinaczk.

Ale gdy tylko powróci do pozycji pionowej, znalaz si twarz w twarz z czym potwornym, co przywierao do dra­binki. Jego twarz wykrzywi grymas strachu i odrazy, i o mao nie odpad od drabinki, kiedy odkry, e dwa szczeble pokrywa gruba lepka pajczyna, wewntrz której siedzi ohydny, wielki, pajkowaty... stwór.

Z panicznym piskliwym wrzaskiem Johner uniós pistolet i rozwali przekltego robala w drobny mak. Dopiero po chwili, kiedy uwiadomi sobie, co przed chwil uczyni, jak bardzo spanikowa na widok malutkiego pajczka, przywar z caej siy do wspornika, a jego ciaem wstrzsny silne dreszcze.

- Czy to nie yje? - wysapa Vriess, wci przywierajc do drabinki.

- O tak - zachrypia Christie, który z bólu prawie nie by w stanie wydoby z siebie gosu. - Jest martwe na amen.

Ból by wszechogarniajcy, ale mimo to Christie czu przez cay czas martwy ciar monstrum zwieszajcego si z jego kostki. Nie by w stanie uwolni si od niego. Potwór, nawet martwy, nie rozluni ucisku wokó jego nogi. Vriess poczu, e si zelizguje. Zapas alternatyw wyczerpa si. Nie mieli ju wyboru.

Vriess musia spojrze w dó, zrozumia, co zaszo. Mam­rota pod nosem: „O cholera, cholera, cholera, cholera, chole­ra..."

wita racja, stary, pomyla Christie na wpó przytomny z bólu. Poczu, e palce Vriessa zelizguj si coraz bardziej. Nie mieli wyboru.

Inni, znajdujcy si powyej, musieli si zastanawia, co si dzieje. Usysza pynce z oddali przeklestwa Distephano i woania Ripley. Moe kto zacz schodzi, aby im pomóc, ale i tak pewno by nie zdyli. Obaj nie mieli szans. Tamci nie zdoaj zdy na czas. Christie wiedzia, co musi zrobi.

Sign do kieszeni po scyzoryk.

Z góry dobyo si ochrype, rozkazujce woanie Ripley.

- Christie, nie! Do cholery, nie rób tego!

Co takiego! pomyla ranny mczyzna, wsuwajc ostrze noa pod pasy uprzy czcej go z Vriessem. Nawet nie s­dziem, e ona wie, jak si nazywam.

Vriess zrozumia nagle, co zamierza uczyni jego przyja­ciel.

- Co ty... stary... co ty, kurwa, kombinujesz? Christie! Nie! Nieeeee!

Nie drzyj si, stary. Oszczdzaj siy! pomyla Christie z rozdranieniem. By do tego stopnia osabiony bólem i nie sabncym naporem cigncego go w dó martwego cielska Obcego, e ledwie zdoa przeci pasy, którymi do jego ple­ców przytroczony by Vriess. Po prostu musia to zrobi. W przeciwnym razie zginliby obaj. Zamkn oczy i zmusi si do jeszcze jednego wysiku.

Usysza, jak przyjaciele znajdujcy si powyej wykrzyku­j gono jego nazwisko i poczu, e pasy uprzy poddaj si jeden po drugim. Christie i Obcy runli w dó szybu windy, obijajc si z gonym omotem o metalowe legary i krawd sadzawki, zanim wreszcie obaj, na zawsze ju poczeni, ze­lizgnli si pod wod i zniknli.

Kiedy znik potworny poczony ciar jego przyjaciela i potwora, Vriess resztk si uchwyci si metalowego szcze­bla drabinki.

Christie umar, aby go ocali; nie móg teraz przynie ujmy przyjacielowi i podda si. Ale czy móg i dalej? Czy móg dalej y? Elgyn. Hillard. Call... A teraz Christie?

Tyle e Christie umar, by ocali j e g o. Vriess musia wic y. Musia y, bo jego ycie byo hodem zoonym powiceniu przyjaciela.

Szczebel po szczeblu Vriess zacz pi si w gór. Wspina si z mozoem, popychany pync z gbi duszy nie­zomn si woli i ka przez ca drog, a na sam szczyt.

11.

Ripley staa na wskim podecie wewntrz szybu i zastana­wiaa si, co mona zrobi w obecnej sytuacji. Ofiara Christie'ego, która nastpia tak szybko po mierci Call, mocno ni wstrzsna. Nie miaa jednak czasu, eby czu tsknot, smutek, al czy choby przyzna si do posiadania takich uczu. Wyczuwaa, e kolejny wojownik jest ju w drodze, by zaj miejsce tego, którego zabi Johner. Zacza manipulo­wa przy klawiaturze ze zdwojon energi, usiujc otworzy drzwi. Czy Wren w jaki sposób uszkodzi przejcie?

Myl o Wrenie, mimo e ulotna, podsycaa jej gniew. Bez wtpienia naukowiec by ju w drodze na Betty i planowa ucieczk, pozostawiajc ich wszystkich na asce lub raczej na nieasce Obcych.

Distephano i Purvis obserwowali j, oczekujc jakich de­cyzji. Westchna sfrustrowana, zastanawiajc si, dlaczego to ona miaaby podejmowa decyzje czy te udziela jakichkol­wiek odpowiedzi. I nagle zacza zastanawia si, dlaczego w ogóle przejmowaa si tym, co myleli inni.

Kropl, która przepenia czar, dola Johner, stajc na plat­formie i bezceremonialnie zwracajc si do Ripley z zapyta­niem: „I co teraz?" To j dobio.

Tylko nie on! Tego jeszcze brakowao!

Zanim zdya odpowiedzie, e drzwi s zamknite na gucho, a jej zabrako pomysów, od strony wejcia dobiego gone buczenie. Zaskoczona Ripley o mao nie stracia równowagi. Odwrócia si i stwierdzia, e klawiatura byska, emitujc jaki przerywany sygna i równoczenie nad zam­knitymi drzwiami szybu windy zaczy mruga lampki.

Wszyscy zamarli, po czym jednoczenie unieli bro, mie­rzc w kierunku drzwi. Cay zespó wstrzyma oddech.

Czyby Wren rozmyli si i wróci po nas? zastanawiaa si Ripley, po czym uznaa, e to raczej mao prawdopodob­ne. Zwaszcza e w gr wchodzia jeszcze inna, bardziej real­na ewentualno. Obcy nauczyli si otwiera drzwi, dokonali czego, czego ja nie potrafi.

Bezbronna, zastyga w bezruchu na wskiej póce, przy­wierajc do ciany i oczekujc najgorszego. Có innego mo­go wchodzi w gr?

W kocu drzwi otworzyy si ze wistem, a Ripley wyba­uszya oczy z niedowierzaniem. Podobnie jak wszyscy inni.

Call? Nie, to niemoliwe...

Niska kobieta bya przemoczona od stóp do gów, ociekaa wod, ale poza tym wygldaa kwitnco. Nawet nie bya zdy­szana.

Spojrzaa na nich, przycupnitych wewntrz szybu, gapi­cych si na ni jak na zjawisko, i rzucia oschle.

- Tdy

Ale nikt si nie poruszy. Wszyscy byli zbyt oszoomieni, nie pojmowali, co si stao. Stali jak wronici w ziemi, przez cay czas trzymajc j na muszkach swoich karabinów.

- Ruszcie si! - ponaglia, usiujc nakoni ich do dzia­ania.

W kocu zareagowali jak grupa i jedno po drugim wyszli z szybu. Znaleli si w korytarzu stacji.

Vriess dopiero teraz dotar do szczytu drabinki. Purvis i Distephano chwycili go pod pachy i wynieli na zewntrz.

Vriess usiad ciko w korytarzu obok pozostaych, którzy przysiedli, przykucnli lub oparli si o cian, aby cho przez chwil odpocz i odzyska oddech.

Vriess spojrza na Call z penym oszoomienia zdumie­niem.

- Hej, maleka, jak si ciesz, e ci widz! Byem pe­wien, e ten dupek ci dosta. Jeste ranna? - Wycign do niej rk i odczeka, a j przyjmie.

Ale ona odwrócia si do nich plecami, mamroczc:

- Nic mi nie jest.

Ripley po kolei zmierzya ich wzrokiem i w spojrzeniach kadego z nich, nawet Vriessa, dostrzega to samo pytanie. Distephano zapyta pógosem:

- Masz na sobie pancerz?

- Taa - rzucia obojtnie Call. - Ruszajmy. Ripley jednak nie daa si przekona. Widziaa Call na dnie szybu. Dziewczyna miaa rozpit kamizelk. Jej cienki wilgotny podkoszulek przylega do ciaa i wida byo wysta­jce ebra; na pewno nie miaa na sobie pancerza. Podesza do Call.

- Dostaa prosto w pier - rzeka pógosem. - Wi­dziaam.

Call rzucia jej zuchwae spojrzenie.

- Nic mi nie jest.

Ripley spojrzaa przenikliwym wzrokiem w jej ciemne, go­rejce oczy, szukajc w nich prawdy, odpowiedzi. Call nie bya w stanie wytrzyma tej próby si. Podbródek zadrga jej leciutko i nagle zupenie si zaamaa. Po chwili pakaa jak dziecko.

Jej zy poruszyy w Ripley jak czu strun. Mimo to de­likatnie rozpia i rozchylia poy kamizelki Call.

Dziewczyna rzeczywicie dostaa postrza w pier, ale za­miast krwi, koci i puc wielka, ziejca, paskudna rana ukazywaa chaotyczn gmatwanin komponentów komputerowych, sztucznych organów, pytek pamici i syntorganicznych rurek, kabli i przewodów.

- Robot - orzeka Ripley martwym gosem. Gdzie w gbi jej umysu pojawio si wspomnienie. Wol okrele­nie „sztuczny czowiek". Ze znueniem zmruya powieki.

- Kurwa ma - wymamrota Johner, nie kryjc zdumie­nia. - Maa Annalee jest pena niespodzianek.

Ripley opucia rce i mówia teraz prawie do siebie.

- Powinnam bya wiedzie. Cay ten szajs o byciu l u d z k . Nikt nie pragnie tego tak bardzo jak Ponownie Narodzony.

Distephano podszed bliej i zacz oglda bkitno biay pyn, penicy w ciele Call rol krwi. Pyn ten barwi jej ubra­nie i klatk piersiow, ale Call najwyraniej zatamowaa jego upyw. Musiaa. Bo przecie wci funkcjonowaa.

- Sdziem, e syntetyki miay by normalne, logiczne i w ogóle — rzuci Johner do caej grupy. - A przecie to kompletna wiruska.

Ripley z trudem powstrzymaa si od komentarza. Przyga­rn kocio garnkowi.

- Terrorystka? - rzuci nerwowo Purvis. - A wic zja­wia si tu, eby nas broni?

Ripley poszukiwaa odpowiedzi w oczach i wyrazie twarzy Call, ale kobieta - robot - pozostawaa beznamitna.

- Jeste z Drugiej Generacji, prawda? - Gos Vriessa wyranie si ama.

Ripley przeszukiwaa wspomnienia, lecz te sowa nic jej nie mówiy. Czyby to okrelenie z czasu „po" niej i „przed" tym, co byo teraz?

- Zostawcie mnie - burkna ze znueniem Call. Opano­waa si i ju nie pakaa. By moe zapanowaa nad zami, ale nie nad gosem. Jej cieka dwikowa szwankowaa, ujawniajc skutki uszkodzenia. Wypowiadaa sowa wolniej, z lekkim, mechanicznym pogosem. To byo dziwne.

- Call? - naciska Vriess, oczekujc odpowiedzi. Czu, e na ni zasuy.

- Tak - wyszeptaa z rozgoryczeniem.

- Druga Generacja? - warkn rechotliwie Johner. - Kurwa, to sporo tumaczy.

Ripley nie znaa tego okrelenia. O nic jednak nie pytaa, tylko suchaa i czekaa.

- Jeste Autonomikiem, prawda? - dopytywa si Distephano. Nie potpia jej, by tylko zaciekawiony. Z pewnoci przypomina sobie, jak Call uratowaa mu w mesie ycie, gdy Johner chcia go zastrzeli z zimn krwi.

Distephano musia zauway zakopotanie na twarzy Ri­pley i zorientowa si, e nie rozumie, o czym mówi.

- To androidy zbudowane przez androidy. Posugujce si normami etycznymi i posiadajce emocje. Miay oywi prze­mys syntetyków. Ale zamiast tego... pogrzebay go - wyja­ni jej.

Ripley przesuna wzrok na Call. Pomylaa o Bishopie. A potem o Ashu. I teraz zrozumiaa.

- Byy zbyt dobre. Distephano skin gow.

- Nie lubiy, gdy mówiono im, co maj robi. Rzd na­kaza ich wycofanie. - Zniy gos. - To bya pieprzona masakra. Syszaem, e niektóre z nich ocalay, ale kurde, ni­gdy nie sdziem, e kiedykolwiek którego spotkam.

Ripley obserwowaa Vriessa ktem oka. Wydawa si roz­czarowany i zasmucony, nieomal przybity, jak kto, kto straci dokadnie wszystko.

Purvis, zdenerwowany, wodzi wzrokiem po ich twarzach.

- wietnie. Po prostu wietnie. To chodzcy i gadajcy toster. Czy moglibymy wreszcie si std wynie?. Bezceremonialna uwaga bya jak policzek, który pomóg wszystkim otrzsn si z niedawnego szoku.

- Ile czasu do ldowania? - Johner zwróci si do o­nierza.

- Niecae dwie godziny - odrzek Distephano.

- Mamy mao czasu - mrukn Johner. - Powinnimy rusza. Stacja wesza ju na tor schodzenia.

Call odwrócia si od grupy, najwyraniej po to, by zaj si napraw niektórych powaniejszych uszkodze klatki pier­siowej. Wszyscy mczyni zaczli nagle mówi jeden przez drugiego, przeszkadzajc sobie wzajemnie. Ripley znów sta­na w pewnym oddaleniu, obserwujc ich i czujc, jak po­nownie zmienia si dynamika grupy. Tyle e teraz Call, po­dobnie jak ona, sama znalaza si poza grup. Bya od niej odcita. Na zawsze.

Przypomniaa sobie, jak Call w laboratorium klonów poda­a jej miotacz pomieni.

Zauwaya, e w toku dyskusji Vriess raz po raz spoglda na Call. Wydawa si zasmucony i rozczarowany. Usyszaa, jak powtarza z przejciem" i odraz: „Jezu... o Jezu..."

- Taa - mrukn Johner - we klucz nasadowy. Moe przydaoby si troch j naoliwi. Nie do wiary, przecie o mao nie przeleciaem tego czego.

- Tak jakby nigdy nie przern robota. - Vriess spoj­rza na niego z pogard.

Zespó rozpada si, kady z nich zacz myle indywidu­alnie, nie byli ju druyn. Ripley nie chciaa przejmowa przywództwa, ale nie miaa innego wyjcia. Christie nie y. Postpujc naprzód, zapytaa:

- Gdzie waciwie jestemy, Distephano?

- Na górnym pokadzie - odpar. - W magazynach... Na górze jest kaplica i prawie nic wicej.

- Czy dotrzemy std do statku?

- To tylko kilka poziomów w dó - odpar w zamyle­niu. - Da si to zrobi. Johner okaza si defetyst.

- A jeeli nasz dobry doktorek dotrze do Betty pierwszy?

- Cholera! - zakl Vriess.

- Jest jaka inna droga? Szybsza? - Ripley spojrzaa na onierza.

- Hmm... tak. - Zamyli si. - Przez cian. Bdziemy musieli odblokowa drzwi. To troch potrwa. — Zwróci si do Vriessa: - Masz narzdzia?

Wszyscy przypomnieli sobie pozostawiony wózek.

- Narzdzia, tak. - Vriess pokrci gow. - Ale nie mam palnika.

- Trzeba po prostu wysadzi drzwi i tyle! - rzuci krótko Johner.

Distephano wskaza na sufit.

- Znajdujemy si na samym szczycie szybu. To zewntrz­ny kadub.

- A jeli Wren dostanie si do komputera - zauwaya Ripley - moe naprawd popsu nam szyki. I zrobi to. Bez wahania.

- Musimy odnale terminal - oznajmi Johner.

- Na tym poziomie nie ma konsolet - wyjani Distepha­no. - Musimy wraca.

Wraca? Ripley spojrzaa na niego.

- Nie ma mowy.

- Poza tym nie mam kodów dostpu Wrena. - onierz westchn, zmartwiony.

Jeszcze co? Jakie inne ze wieci? Ripley odruchowo po­wioda doni po wosach, zastanawiajc si, usiujc znale sposób, eby...

Odwrócia si i spojrzaa na Call, która staa z boku i gmeraa sobie w brzuchu. Podesza do androida.

- Call,

Android nawet na ni nie spojrza, nic nie wskazywao, e j usysza. W kocu Call nieco pewniejszym i dwiczniejszym gosem oznajmia:

- Nie. Nie mog.

- Gówno prawda! - Johner poszed za ciosem. - Ona musi mie dostp do tej cholernej maszynki!

- Cholera - burkn Vriess. - Masz racj! Jeste no­wym modelem androida. Masz zdalny dostp do systemu.

- Nie mog. - Call powoli pokrcia gow, ale wci patrzya w przeciwn stron. -Spaliam ciek modemow. Wszyscy tak zrobilimy.

Vriess pochyli si w jej stron.

- Ale wci moesz to zrobi normalnie. Przecie wiesz. - Jego gos znów sta si mikki i agodny.

Ten ton najwyraniej poruszy co w Call, bo w kocu uniosa wzrok i przyjrzaa im si po kolei. Na jej ekspresyj­nym obliczu maloway si jake ludzkie uczucia: pogarda, gniew i odraza. Wiedziaa, e nie ma wyboru. To bya niepi­sana umowa.

Ripley czua si okropnie, zmuszona do postawienia jej w takiej sytuacji. Ale czy ktokolwiek z nas ma w tych oko­licznociach jaki wybór?

- Wejcia s w kaplicy - powiedzia bezbarwnym go­sem Distephano.

Ripley delikatnie pooya do na ramieniu androida.

- Chodmy - rzucia ponaglajco. Zorientowawszy si, e wzrok wszystkich spoczywa na nich obu, obejrzaa si przez rami.-— Nie gapcie si tak - zwrócia si do reszty grupy. - Bierzcie si za rozwalanie tej ciany.

Zabrali si do roboty z takim entuzjazmem, jakby podoga palia si im pod stopami. Kiedy Ripley i Call weszy do maej kaplicy, Call zastano­wia si nad zmian zasz w Ripley i nad ewentualnymi zmianami w niej samej.

Nawet po zniszczeniu laboratorium klonów Ripley wci zachowywaa ostrony, chodny dystans, a przynajmniej Call tak to wanie odbieraa. Najwyraniej jednak trudy, przez ja­kie wspólnie przeszli, pync przez zatopion kuchni, i wspi­naczka w gór szybu windy, wywary na niej spore wraenie. Poruszyy j. Moe te dowiadczenia wskrzesiy w kocu prawdziw Ripley. Moe ten klon kobiety, która tak zaarcie walczya o unicestwienie Obcych, by teraz w peni czowie­kiem.

Odrodzia si w por, by ponownie ocali swój gatunek.

Ona przynajmniej ma kogo ratowa, pomylaa z rozgory­czeniem Call, przypominajc sobie raz po raz wyraz twarzy Vriessa, kiedy ujrza jej ran i zorientowa si, czym napraw­d jest. Jakby mimochodem zastanawiaa si, co pomylaby o niej Christie, gdyby y. Biedny Vriess, utraci wszystko i wszystkich, na których mu kiedykolwiek zaleao, nawet mnie. Ju nigdy nie spojrzy na mnie tak jak kiedy... Utrata jego wzgldów znaczya dla niej o wiele wicej, ni przy­puszczaa.

Och, Ripley, pomylaa, na pewno byo ci lej, kiedy ni­czym si nie przejmowaa! Chciaabym znale w sobie te obwody i odczy je. Ale to byo niemoliwe — posiadaa gboko zakodowany ukad ludzkich reakcji emocjonalno-wspóczulnych.

Wielkie sowa, które tumiy prawdziwe, rozdzierajce ser­ce uczucia androida.

Ripley rozejrzaa si po niewielkim pomieszczeniu. Bya to typowa kaplica, skrztnie wysprztana i maleka. Znajdowa si tu otarz, szereg symboli religijnych, wymiennych, w za­lenoci od wyznania osób przychodzcych tu, by odda cze swemu Bogu — gwiazda Dawida, prosty, srebrny krzy, zielony sztandar ozdobiony póksiycem, jarzbinowa laska i - jak na ironi - biay gobek pokoju. Na widok tego ostatniego symbolu, zwaszcza tu, na pokadzie wojskowej stacji badawczej, której jedynym celem byo stworzenie naj­bardziej morderczej broni biologicznej, jak mona sobie wy­obrazi, o mao nie wybuchna miechem.

Brakuje tu tylko mikroprocesora, z którego wypywaj bo­skie promienie, dla ludzi pokroju Wrena i Pereza, którzy czcz tylko nauk i technologi...

Za maym otarzem znajdowao si sztuczne witraowe okno, przyrubowane do ciany i owietlone lampami. Ostat­ni msz musiano odprawi tu dla katolików, poniewa pod oknem na otarzu sta srebrzysty krzy. Call przeegnaa si bez namysu.

Ripley zamrugaa zdumiona.

- Zaprogramowali ci na to?

- Nie. - Call spiorunowaa j wzrokiem. - Nie zosta­am tak zaprogramowana. Mam mózg, który dziaa samo­dzielnie. Zainteresowaam si tym tematem. Tak si skada, e wierz. Ale nie widz sensu rozmowy z tob na ten temat. Nie yjesz zbyt dugo, by odkry filozofi, klonie.

Natychmiast ogarny j wyrzuty sumienia. Kime jest, by traktowa w ten sposób p r a w d z i w  istot ludzk, kogo, kto posiada p r a w d z i w  dusz? Kiedy zostanie w kocu wycofana, zganie jak spalona arówka. Nie miaa co marzy o przejciu do lepszego wiata.

Call rozejrzaa si wokoo i znalaza Bibli. Zdja j z póki i uruchomia elektroniczne urzdzenie. Pod okadk z imitacji skóry znajdowa si may ekranik.

Widnia na nim napis PISMO WITE. WCINIJ START.

Call nabonie dotkna ekranu, zastanawiajc si ile po­cieszenia przyniosy jej sowa tej ksigi, gdy powiedziano jej o tej misji i gdy nie baczc na ryzyko postanowia wzi w niej udzia.

- Chobym kroczy dolin cienia, za si nie ulkn. Twój kij i twoja laska m pociech...

Pochyliwszy si, Ripley wycigna drut z otworu w Biblii i pokazaa j Call.

- Nie ka mi tego robi - wyszeptaa Call.

- Nie ka mi ci zmusza - odpara Ripley. Obie mówiy teraz znuonym, penym szacunku gosem. Bd co bd znalazy si w kociele.

Call odwaya si spojrze klonowi w oczy. Widniejce w nich wspóczucie omal jej nie rozkleio. Mimo to zaprote­stowaa.

- Nie chc tam wchodzi. Mam flaki w rozsypce. To nie jest tak jak z normalnymi... Chciaam powiedzie, e od tak dawna udawaam czowieka i akceptowano mnie jako czo­wieka, e nie pamitam ju, jak to jest by Autonomikiem! A to bdzie dla mnie przypomnieniem! Znów uczyni mnie maszyn! Nie wiem, czy potrafi temu sprosta.

Ripley schwycia j za nadgarstek, jej oblicze spospniao, stao si zimne i przepenione determinacj.

Call z niemaym zdumieniem stwierdzia, e klon faktycz­nie w kocu wyglda jak czowiek. Wyglda teraz jak praw­dziwa Ellen Ripley, która zgina dwiecie lat temu.

- Zrób to wreszcie - rzeka agodnie Ripley. I dodaa co, co jak sdzia, powinno przekona Call, dotrze do niej mimo uszkodze, mimo jej strachu. - Moesz wysadzi ten statek. Zniszczy go, zanim dotrze na Ziemi. Zabi Obcych. Zabi ich wszystkich. - Tego wanie potrzebowaa Call, przypomnienia po co w ogóle si tu znalaza. Przypomnienia jej celu. Jej misji.

- Tylko daj nam czas na wydostanie si std - dorzucia Ripley jakby po namyle.

- Wic dlatego, e to bya ty - stwierdzia Call. — Dla­tego zawsze udawao ci si przey. Dlatego zawsze je poko­nywaa. Twoje skupienie. Determinacja. Uwarunkowania ge­netyczne? rodowiskowe? Wrodzona dzielno? Niewane. Jeste Ripley. To ty.

Call pokiwaa gow. Odniosa wraenie, e cz siy i czowieczestwa Ripley znalaza si teraz w niej. Podwina rkaw, odnalaza na przedramieniu znami i uniosa je jak klapk. Pod spodem znajdoway si dwa wejcia.

Podczya przewód podany jej przez Ripley i odczekaa, a automatyczne cza rozpoczn swój taniec. Pocztkowo nic si nie wydarzyo. Czyby Obcy zniszczyli Gówny Kompu­ter? Nie, to niemoliwe. Przekrzywia gow, nasuchujc, czekajc, wyczuwajc.

- Niech to licho - wyszeptaa.

- Co si stao? - spytaa Ripley zaniepokojona.

- Chwileczk...

Kiedy to nastpio, odbyo si byskawicznie.

W jednej chwili bya Annalee Call, z wygldu istot ludzk, mimo e uszkodzon, a w nastpnej Aurig. Potn. Prze­mieszczajc si. Zdobywan. A mimo to w dziwny sposób niezdoln do przejmowania si czymkolwiek. Wszystko byo teraz dla niej równie obojtne, jak byoby dla rdzenia pamici Annalee Call wyprodukowanego w fabryce androidów. Chocia Call miaa wszczepione uczucia i normy etyczne, musiaa zosta nauczona jak z nich korzysta, tak jak kady noworodek. Statek si takimi sprawami si nie zajmowa, mia swoje wasne problemy i sposoby ich rozwizywania. Wszystkie sprawy byy czarne lub biae, szare po prostu nie istniay. Inwazja bya tylko problemem do rozwizania. Oczekujcym na rozwizanie. Ale statek ju nad tym pracowa.

Jako Aurig Call wszystko wiedziaa, wszystko widziaa i wszystko syszaa. Widziaa siebie jako Annalee, siedzc przy Ripley w ka­plicy. Call wygldaa jak porzucona lalka, miaa wytrzeszczo­ne, niewidzce oczy i powikszone renice. Ripley wydawaa si zmartwiona, zatroskana.

To w dziwny sposób j poruszyo, widok tej kobiety, tego czowieka, który martwi si o ni. Oczywicie Ripley nie bya tak naprawd istot ludzk... nie, jej matryce odegnay czym prdzej t myl. Ripley bya w peni istot ludzk. Na dusz met jej krew, paznokcie, zdolno do przebywania pod wod i sia nic nie znaczyy. Ripley bya czowiekiem. I martwia si o Call. To poruszyo statek w nowy, zdumiewa­jcy sposób. Statek musia si nad tym zastanowi.

Tymczasem przepatrywa sam siebie w poszukiwaniu in­formacji, pragnc, domagajc si peni informacyjnej.

- Call? - rzeka cicho Ripley. - Co si dzieje? Statek odpowiedzia natychmiast. Ripley nie znaa adnych kodów dostpu, ale Call obesza zabezpieczenia. Zacza przekazywa jej informacje o wszystkim, najszybciej jak tyl­ko moga.

- Wyom w sektorze siódmym i trzecim. Sektor trzeci za­groony. Silniki pracuj na 86% mocy. Czterdzieci sze mi­nut do ldowania na Ziemi. - Byo tego wicej, duo wicej i statek zacz mówi szybciej, starajc si dostarczy moli­wie najwicej informacji.

W kocu Ripley dotkna ramienia Call i ciepo tego ludz­kiego kontaktu wstrzsno statkiem, zmienio go.

- Spokojnie, Call. Czy moesz teraz wróci? Android zamruga, oddzielajc si od systemu statku i znów sta si Call, mocno zuyt, lekko uszkodzon Autonomiczk, która zamrugaa i odezwaa si do Ripley.

- Zuylimy zbyt wiele energii. Nie uda mi si doprowa­dzi do osignicia masy krytycznej. Nie zdoam go wysa­dzi.

Znów odzyskaa uczucia i wydawaa si przybita i przy­gnbiona jak nigdy dotd.

Ripley nadal j obserwowaa przenikliwym, penym napi­cia spojrzeniem.

- Wobec tego rozbij go - zaproponowaa stanowczo.

Kiedy wszyscy pracowali zawzicie, usiujc otworzy za­blokowane drzwi - a dowodzenie nad ca operacj przej Vriess, mimo e nie mia do niej serca - Larry Purvis stara si nie myle o dziwnych i niezbyt przyjemnych okoliczno­ciach, które doprowadziy go w to miejsce. Gdyby zacz si zastanawia, nie zdoaby pohamowa wciekoci skierowa­nej przeciwko ludziom, z którymi przyszo mu pracowa. Jak na ironi jedyn szans ocalenia ofiarowali mu ludzie, którym „zawdzicza" to, co si stao, niemniej tak wanie byo. Nic nie móg na to poradzi. Purvis by realist.

Pracowa ciej ni kiedykolwiek i stara si nie myle za duo. Usiujc podway róg drzwi, wsun w to miejsce stalowy prt. Stkn, opierajc si na tej dwigni, i czeka, a jego ciar przesunie z pozoru niemoliwe do otwarcia drzwi.

Ostry, kujcy ból w górnej czci brzucha zapar mu dech w piersiach. Purvis chwyci si za pier. Wszyscy w oka­mgnieniu zamarli. Pomimo bólu Purvis zda sobie spraw, e Johner i Distephano wymierzyli we swoje karabinki.

Nie! Nie! To si nie moe tak skoczy, tak gupio, tak bezsensownie! Nie!

Zacisn zby i przeczeka ból. Kucie ustao równie szyb­ko, jak si pojawio. Purvis wzi dwa szybkie oddechy. Prze­szo. Moe to nerwy. Stres? Tak, to na pewno stres.

Umiechn si sabo do pozostaych, którzy bacznie go obserwowali.

- Nic mi nie jest. Nic mi nie jest. Naprawd. Czuj si dobrze;

Pokiwa energicznie gow, jakby chcia ich przekona fa­szywym entuzjazmem i sztucznym umiechem. Bro zostaa opuszczona i wszyscy na powrót zajli si drzwiami.

Ale Purvis wiedzia, e wszyscy obserwowali go ktem oka.

Ripley patrzya na Call, która ponownie si wyczya - jej oczy nie mrugay, renice rozszerzyy si.

- Zmiana kursu... Nowe miejsce przeznaczenia 760403. Obszar nie zamieszkany. Wyczy silniki hamujce, wczy gówny cig. Czas do uderzenia 43 minuty 8 sekund.

- Spróbuj oczyci nam drog do Betty - zaproponowaa Ripley. - I rozgrzej jej silniki.

Call zamrugaa jeden raz, jakby potwierdzajc, e przyja polecenie, po czym znowu zapada w trans.

Auriga przebadaa korytarze w sektorze wiodcym do pi­rackiego statku. Stacja otworzya po kolei czworo drzwi w przejciach prowadzcych do mniejszej jednostki. A potem przyczya si do Betty i uruchomia j. Na pokadzie Betty zapaliy si wiata, ekrany i wskaniki, zahuczay uruchamia­ne silniki, po czym pirat rozpocz ju samodzielnie procedu­r ich rozgrzewania.

W kaplicy statek przekaza Ripley ustami Call:

- Procedury przygotowawcze jednostki uruchomione. Pa­liwo... pene zbiorniki... - Statek umilk. Co si stao. - Na pokadzie Aurigi wykryto róda ruchu: podpoziomy od 6 do 9. Podgld wideo wyczony. Próba obejcia niewykonalna, stop, fragmentaryczna widoczno, w zbiorniku z odpadami wykryto obecno nieautoryzowanych czynników...

Ripley spytaa gono:

- Nieautoryzowanych czynników?

- Nieludzi - sprecyzowa statek. Gos Ripley zmieni si.

- Ilu?

- Prosz chwil zaczeka - powiedziaa Call/Auriga. - Wprowadzono kod obejcia awaryjnego w konsolecie 45v, poziom pierwszy... Identyfikacja linii papilarnych...

Call zamrugaa i ju z powrotem we wasnej osobie spoj­rzaa na Ripley.

- To Wren. Jest przy Betty - powiedziaa wasnym go­sem.

Ripley uniosła brew. Naladujc protekcjonalny ton i ma­niery Wrena, zwrócia si do Call.

- No i co ty na to?

Doktor Mason Wren dotar do kolejnych zamknitych drzwi. Pokonywanie ich mocno go spowalniao, ale poniewa dyspo­nowa najcilej strzeonymi kodami dostpu, adne nie zdoa­y go zatrzyma. A obecnie od Betty oddzielao go zaledwie pi stalowych grodzi. Kiedy znajdzie si na pokadzie maej pirackiej jednostki, wykorzysta swoj wiedz o Auridze, dziki kodom dostanie si do komputera statku i bdzie kontrolowa wielk stacj zdalnie. Zatrzyma okrt wojskowy i umieci go na bezpiecznej orbicie wokó najbliszej z planet.

Gdy si ju z tym upora, skontaktuje si z szychami z ar­mii i dopilnuje, eby na stacj wysano wszystko co koniecz­ne do jej naprawienia, a take kontyngent wojska i zapas rodka usypiajcego, by zagazowa cay statek i obezwadni wszystkich Obcych na czas potrzebny do zamknicia ich na powrót w klatkach. I wówczas wróci do pracy, majc do dys­pozycji wicej okazów ni mu si kiedykolwiek nio.

Ale wszystko po kolei. W tej chwili spraw numer jeden jest dosta si na pokad Betty i podporzdkowa j sobie.

Wci aowa utraty klonów Ripley, ale przynajmniej mia okazj przez pewien czas nad nim popracowa. Tyle e teraz bdzie mia wicej Obcych, ni potrzebowa i wtpliwe, eby musia jeszcze kiedy ucieka si do klonowania. Nie eby tego nie chcia. Mieli cakiem pokany zapas zamroonych próbek. Sklonowanie setek Ripley, z Królow Obcych w rodku, byoby teraz bachostk.

Wren stan przed zamknitym wazem i wprowadzi swój kod. wiateka na klawiaturze migotay przez chwilk, po czym zgasa czerwona lampka, a zapalia si zielona. Przy

wtórze guchych szczekni rygle w drzwiach cofny si.

Gos Ojca oznajmi:

Procedura awaryjnego otwierania drzwi w toku.

Ogromne drzwi zaczy si podnosi. Wren rozejrza si nerwowo dokoa, przez cay czas wpatrujc w Obcych. By ju tak blisko...

Cikie drzwi, które uniosy si na kilka cali, nagle znieruchomiay. Szczelina bya zbyt wska, eby móg przecisn si przez ni dorosy mczyzna. Wren zaspi si i ponownie

wstuka kod. Ale tym razem Ojciec nie odpowiedzia.

Mia wanie wprowadzi ponownie kody dostpu, kiedy w caym korytarzu pogasy wiata. Sta teraz w pómroku, a jedyny blask bi z konsolety kontrolnej i lamp awaryjnych.

Wren czu, jak krew odpywa mu z twarzy. Rozejrza si nerwowo i przekn wielk gul, która zalega mu w gardle.

Ojcze, uruchom ponownie system na 45v. Haso: „Szpak”.

Odpowiedziaa mu grobowa cisza. Wren obla si zimnym potem, mimo e byo mu chodno. Czy mogli tego dokona Obcy? Wywoa tak silny spadek mocy, albo uszkodzi komputery, e...?

-Ojcze zlokalizuj miejsce spadku mocy. Zó raport. -Znowu cisza. - Ojcze?

Ojciec nie yje, dupku - odpowiedzia mu mody kobiecy gos z goników komputera.

Rozpozna go natychmiast. To by gos tej maej terrorystki, Call, któr wyledzi w celi Ripley. Rozejrza si, usiujcj dojrze. Ale gos dobiega zewszd, jak wczeniej gos

Ojca.

Drzwi, które próbowa otworzy, opaday nagle z hukiem; niemal cudem unikn zmiadenia palców stóp. Szczkny rygle, ostatecznie, nieodwracalnie.

Wren sta w kompletnym bezruchu, gapic si osupiay na drzwi, na gród statku, który sta si nagle jego zaprzysionym wrogiem.

Za jego plecami otwary si inne drzwi. Widzia wiateko awaryjne migoczce jak wymierzona w jego stron strzaka. Cholera, to nie byy te drzwi. Nie te. Tym przejciem nie dostanie si na Betty.

Wewntrz stacji rozbrzmiao echo gosu Call: Intruz na poziomie pierwszym. Wszystkich Obcych uprasza si o przejcie na poziom pierwszy. Jest tam doktor

Wren.

Wren gorczkowo przekn lin i odwróciwszy si od drzwi, pogna co si w gb korytarza.

Ripley patrzya, jak Call odcza przewód od wejcia w przedramieniu.

Umiesz by wredna - rzeka mimochodem. - To mi si podoba.

Call unikaa jej wzroku.

- Zrobione. To powinno wystarczy...

Jej gos znów sta si bekotliwy, bardziej metaliczny.

Cholera! - Signa do wntrza klatki piersiowej, usiujc naprawi uszkodzenie.

Ripley nachylia si w jej stron, sdzia, e mogaby jej pomóc.

- Niech spojrz...

- Nie dotykaj mnie. - Call cofna si, wci odwracajc wzrok.

Ripley odsuna si zaskoczona. Odrzucenie sprawio jej ból i wzbudzio gniew.

- Pewnie ci si to wydaje zabawne - burkna Call tym samym, osobliwie brzmicym, mechanicznym gosem. Uniosa twarz, odnalaza spojrzenie Ripley. Wzrok Call by zuchway. Gniewny.

Ripley westchna i nagle posmutniaa. Wygld na bardzo zmczon.

- Tak. Ale ostatnio sporo rzeczy wydaje mi si zabawne. A wcale nie jestem pewna czy susznie.

Call rzucia jej wcieke spojrzenie.

- Dlaczego jeszcze yjesz? Jak moesz to w ogóle znosi? Jak znosisz sam siebie?

Jej mechaniczny, coraz bardziej nieludzki gos brzmia z kad chwil dziwaczniej.

- Nie miaam wielkiego wyboru. - Ripley wzruszya ramionami. Nigdy nie miaa wyboru, od chwili gdy przedwczenie obudzono j z hibernacyjnego snu na pokadzie transportowca Nostromo. Tak czy inaczej Call przez cay czas mówia nie o Ripley, lecz o sobie.

Call znów zaja si sob, mocujc si z jakim wyjciami odpowiedzialnymi za jej urzdzenia gosowe.

- Ty przynajmniej masz w sobie czstk czowieka! Ja jestem tylko... jestem tylko... kurwa. Spójrz na mnie...

Ripley spojrzaa, wbia w dziur w jej piersi i biaaw, cieknc brej wypenion lepkimi, poszarpanymi wóknami.

Byo w tym co znajomego, przypominaa sobie Bishopa, jego odwag, jego czowieczestwo...

- Jestem odraajca... - poskaraa si Call z gorycz. Jej gos, zwalnia, cich, dziwacznia jak kiepskie nagranie. Ripley wiedziaa, e problem jest czysto mechanicznej

natury, ale mimo to wydawao jej si, e wychwytuje w gosie androida nut rozpaczy.

Czemu nie zniszczono ci wraz z innymi? - zapytaa Ripley

Call spojrzaa na ni spode ba.

- Bo miaam zabi c i e b i e, pamitasz? - Przerwaa na chwil, po czym znów zaja si napraw swoich uszkodzen.

- Przed „wycofaniem”, zanim dla nas wszystko dobiego koca, zdoaam wej do gównego systemu. Do gównego systemu Obrony. Bya tam wszystkie brudne operacje rzdowe, jakie kiedykolwiek podjto i które bardziej lub mniej skutecznie starano si zatuszowa. Nawet ta. Plany, wkad Pereza, Obcy, ty... Nawet plany wynajcia zaogi Betty. Wiedziaam, e jeli si im powiedzie, bdzie to oznaczao ich koniec.- Jej gos znowu by czysty, tembr dwiczny, prdko waciwa.- Koniec ludzkoci.

Ripley zacza si mia.

- Zaprogramowano ci, aby bya skoczon idiotk? Jeste pewnie z nowej serii androidów idiotek?

Call umiechna si pod nosem. Po chwili miay si ju

obie. I nagle Call znów spospniaa, a kiedy si odezwaa ponownie, w jej gosie pobrzmiewaa niewyczuwalna dotd nuta troski i przejcia.

- Po prostu nie mogam do tego dopuci - zwierzya si Ripley. - Nie mogam pozwoli, eby sprowadzili na siebie zagade. Czy to ma dla ciebie sens? Rozumiesz mnie?

- Kiedy rozumiaam. - Ripley zamylia si. Rozejrzaa si po ciasnym wntrzu kaplicy, postrzegajc ulotne przebyski twarzy, nazwisk, wydarze, które w jej umyle tworzyy bardziej bezadn, chaotyczn gmatwanin nieli baga wspomnie.

- Próbowaam... ocali ludzi. Nie udao si. Bya tam dziewczyna. Blondyneczka. Miaa straszne koszmary. Próbowaam jej pomóc. Ale ona... umara. Nawet nie pamitam jak

si nazywaa.

Call poklepaa j po rku, ale zaraz znowu si odsuna.

W tej samej chwili pojawi si Distephano.

- Chyba zaraz skoczymy.

- wietnie - powiedziaa Ripley.

Kiedy onierz opuci kaplic, dwie kobiety ruszyy za nim w stron drzwi.

- Czy ty miewasz sny? - spytaa Ripley z zaciekawieniem.

- Ja... my... - odpara z rezerw Call - mamy procesory nerwowe przebiegajce przez...- Przerwaa i zakoczya krótko. - Tak.

- Czy wiesz, e kiedy zasypiam - powiedziaa Ripley, mruc powieki - ni o nich. O Obcych. Kadej nocy. Zupenie jakby byy wszdzie wokó mnie. We mnie. - Przypomniaa sobie ma dziewczynk mówic: „Nie chc spa. Mam straszne koszmary.” - Baam si snów, ale tak byo kiedy, teraz ju nie.

- Dlaczego? - spytaa Call.

Ripley przez chwil wpatrywaa si w witraowe okno.

- Bo niewane jak okropne staj si te koszmary... Kiedy si budz... zawsze jest jeszcze gorzej.

Ripley zastanawiaa si, jaka wysza istota mogaby wysucha modlitwy robota i przez moment dumaa, czy owa istota nie zechciaaby wysucha nabonej proby pewnego klona...

Po chwili obie wyszy z kaplicy. Niemal równoczenie z goników dobieg spokojny gos komputera pokadowego, przeprogramowanego na stae na gos Call.

Systemy wentylacyjne w normie. Poziom tlenu 43%.

- Czy to naprawd mój gos? - Call wydawaa si zdumiona.

Ripley pokiwaa gow.

- Uwaam, e statki powinny by zawsze rodzaju eskiego.

12.

Szli szybko acz ostronie kolejnymi korytarzami; Johner na szpicy, nastpnie Distephano i Call nioscy Vriessa, za nimi Purvis i wreszcie Ripley osaniajca tyy. Ripley usyszaa z przodu gos Distephano.

- Ju niedaleko.

- Boe, jestem taki zmczony... - westchn Purvis. - Taa, pewno - uci Johner - odpoczniemy po mierci.

Nagle Ripley poczua, jak co mlasno jej pod stop. Przystana, spucia wzrok. Pod jej obut stop rozlany by przezroczysty, galaretowaty luz. Inni równie to odkryli, kiedy wdepnli w gst lepk substancj.

Niechtnie przykucna i dotkna luzu palcami. Chciaa wiedzie na pewno. Substancja ciekaa, rozcigajc si grubymi soplami z jej doni. Tak. To oni...

- Nie jest dobrze, prawda? - Purvis spojrza na Ripley. Ripley obejrzaa si w stron, z której przyszli, po czym znów skierowaa wzrok w gb korytarza.

- Musimy by blisko gniazda. - Instynktownie wiedziaa, e Obcy zgromadzili si wanie tam, mimo e nie miaa pojcia, dlaczego ani skd to wie.

- Có - rzuci ze zniecierpliwieniem Vriess. - Wobec tego pójdziemy inn drog.

- Nie ma innej drogi. Tylko ta. - Distephano pozbawi go zudze.

- Nie! - Johner prawie widocznie dygota ze strachu. - Do tego, mam was gdzie! Nie id dalej!

- onierz ma racj - rzeka Call, nieco wyciszona. - Dokonaam przegldu statku. Musimy pój tdy... Albo wróci skd przyszlimy.

- Dabym rad - oznajmi Vriess. - Moglibymy zawróci...

- Nie mamy do czasu - rzucia krótko Call, tym samym wyciszonym tonem. Spojrzaa na Ripley.

- Mamy prawie dziewidziesit minut! - burkn Johner.

Call zamilka, po czym pokiwaa gow. - Ju nie.

- O czym mówisz? - spyta Distephano. Johner wodzi wzrokiem od jednej kobiety do drugiej i wyranie by bliski wybuchu. - Co ty zrobia, robocie? - Zapomnij! - rozkazaa Johnerowi. Ale Johner jej nie sucha. Postpi gronie naprzód, wskazujc na Ripley.

- Suchaj, jak chcesz tu zdechn ze swoimi modszymi brami i siostrami, to prosz bardzo. Ale ja mam zamiar przey dzisiejszy dzie i jeli ten kawa zomu - tu wskaza na Call - zacznie co kombinowa, to j rozwal. - Nastpnie zwróci si do Call. - Zabij ci! Kapujesz, ty przeronite liczydo? A moe chcesz, ebym...

Ripley dopada go, zanim zdy dokoczy, zanim zdoa wzi kolejny oddech. Jej do wyprysna naprzód i cisna uchw Johnera. Ten znieruchomia, nie by w stanie si poruszy ani wykrztusi choby jednego sowa. Ich nosy i niemal si stykay.

- Byby z tego niezy naszyjnik - zamruczaa i ostrzegawczo pocigna go za jzyk. Po chwili cofna rk. Johner z kapniciem zamkn usta i zamilk. - Jak daleko do doków? - Ripley odwrócia si do Distephano.

- Sto metrów - oszacowa onierz. Wszyscy jak na komend spojrzeli w gb niebezpiecznego korytarza. Wydawa si pusty, ale...

- No to jaki mamy plan? - spyta zmczonym gosem Vriess.

Popatrzyli po sobie nawzajem. Sprawa bya prosta. Nie mieli wyboru. Ponownie.

Call i Distephano bez sowa podnieli Vriessa, po czym wszyscy pucili si pdem w gb korytarza.

Ripley ubezpieczaa tyy. Biega wraz z pozostaymi, zerkajc raz po raz przez rami. I nagle zachwiaa si jak pod uderzeniem. Oni. Za jej oczami. W jej mózgu. W jej duszy. Oni. Szli po ni. Próbowaa biec dalej, ale nie moga. Upada na jedno kolano.

Cali natychmiast przekazaa Vriessa Purvisowi i podbiega do Ripley. Potrzsaa ni i powtarzaa: - Ripley? Ripley? Co si stao?

Przeraliwe owadzie buczenie w umyle Ripley niemal zaguszyo sowa Cali. Pokrcia gow, przykadajc donie do uszu. Twarz miaa wykrzywion bólem. Usiowaa wykrztusi z siebie ostrzeenie. - Pomyliam si...! Pomyliam si... - Ripley! - zawoaa Call.

- Sysz ich - wysapaa Ripley. Bya bliska paczu. Ból i groza zawadny ni bez reszty. Zatracaa siebie, swój tosamo, czowieczestwo. Pochaniay j. — Ul... jest niedaleko. Jestemy tu nad ulem. Obie byy tak skoncentrowane na udrce Ripley, e adna

z nich nie spostrzega, jak tu obok stopy klona wykrcia si z kratownicy podogi jedna ze rub.

- Sysz ich... - wykrztusia Ripley, kade sowo ranio jej gardo jak ostrze brzytwy. - Tak blisko... Tak blisko.

- Jezu! - rzucia Cali i pocigna j energicznie. - Rusz si! - Ale Ripley bya jak przyklejona do pokadu, ból i zgroza kompletnie j sparalioway. - Sysz ich... Królow!

Druga ruba, take nie zauwaona, wykrcia si z pokadu.

- Co...? - spytaa Call.

Ripley zdaa sobie spraw, e Call nie ma zielonego pojcia o rodzinnej strukturze Obcych. I nie zamierzaa wprowadza j w szczegóy. - Ona cierpi!

Uczucie zagroenia niespodzianie sparaliowao Ripley, kiedy usyszaa, e co si pod ni poruszyo. Spuszczajc wzrok ujrzaa ap Obcego wyaniajc si przez otwory kratownicy, chwytajc panel podogi i szarpniciem cigajc go w dó.

Kiedy podoga zapada si pod ni, Ripley zachwiaa si i zsuna w dó. Próbowaa czego si uchwyci, wycigna rk ku krawdzi pokadu. Ujrzaa, e Call rozpaczliwie usiuje jej dosign, ale byo ju za póno. Ripley spada.

Call zachwiaa si na krawdzi otworu, który pojawi si nagle w pododze, kiedy wycigna rk w stron znikajcej Ripley.

- Ripley! - wrzasna w ciemno poniej. - Ripley!

- Co si, kurwa, dzieje? - warkn Johner podbiegajc do niej.

- Nie wiem! Nie wiem! - Call bya bliska paniki. - O Jezu! - jkn Johner.

Vriess podczoga si do otworu i chwyci nachylajc si Call za rami. - Annalee, spadniesz! Cofnij si!

Nie zwrócia uwagi na zatroskanie w jego gosie. Bya skoncentrowana tylko na Jednym, na czarnej dziurze, w której znika Ripley.

- Masz! - Distephano wcisn jej do rki latark. Nachylia si nad otworem, ale widziaa tylko sab, odleg powiat.

Usyszaa jakie skrzeczenie dobiegajce z oddali, ale Ripley nie byo sycha. Call zapalia latark.

W jej wietle ujrzaa najgbsze czelucie pokadu. W pierwszej chwili sdzia, e patrzy w bezdenn otcha, jam wy, kbowisko mij, ale zaraz uwiadomia sobie, e to co widzia, wszystkie te czarne, byszczce, poruszajce si czci, nale do nich. Do Obcych. Byo ich mrowie, pracowali rami w rami, bok w bok, plecy w plecy. Ogromna pltanina ogonów, czaszek i ap, lnicych i miotajcych si niczym splecione we.

A porodku tej wijcej si, lepkiej, ywej masy znajdowaa si Ripley — uwiziona, unieruchomiona, leca na wznak z rozoonymi szeroko rkami. Call obraz ten skojarzy si z krzyem w kaplicy i odruchowo zamrugaa. Chciaa zawoa do Ripley, widzc, e jej oczy wci s otwarte i wpatrzone w gór, ale nagle zdaa sobie spraw, e Ripley nie patrzy na ni. Widzi jedynie swoj przyszo.

Kiedy Call i inni wpatrywali si z przeraliw fascynacj w gb otworu, Ripley zacza zapada si w ruchom mas cia Obcych, powoli, nieubaganie, jak w lotnych piaskach... By zupenie si w niej pogry, przytoczona mrowiem cia istot, które j w kocu dopady.

Wojownik ruszy w stron parujcego ciepa wylgami. W stron siy i bezpieczestwa, jakie daje grupa. Nie odczuwa ju samotnoci, zosta uhonorowany przez Królow, wybrany dziki swemu sprytowi. By pierwszym, który uciek, uwolni innych, zdoby pierwsze ona i pierwsze poywienie. I oto znów zosta wybrany, by suy Królowej. Odbi Ripley ofiarom i obecnie niós j w stron gniazda. Ci ludzie, ci aoni delikatni ludzie bd ju wkrótce karm dla nowych modych i ywicielami kolejnego miotu. To stanie si ju wkrótce, ju niebawem.

Ale wojownik niós ze sob take cay baga wspomnie nieoczekiwanego chaosu. Wyjcych i umierajcych wojowników i ognia. A take Ripley, stojcej sztywno i trzymajcej w ramionach ludzkie mode. Siejcej mier i zniszczenie w gniedzie.

Wszechogarniajcy ból straty... nieodwracalnej, przyprawiajcej o mdoci straty zala jego umys i cae ciao. To nic nie znaczyo... i oznaczao wszystko. Spróbowa nawiza kontakt ze swoimi i odnalaz moc i bezpieczestwo, jakie daje wylgarnia.

To byo inne gniazdo, w innym czasie. Nie wolno mu teraz o nim myle, nie wtedy, kiedy Królowa go potrzebuje. Musia jej suy.

Pomimo dysponowania broni, mimo aparatów obezwadniajcych ludzie znów zostali pokonani. Stali si karm i wydali na wiat kolejne mode Królowej. Musieli zrobi to si. Zawsze tak byo. I zawsze tak bdzie. Bo ich atutem bya dziko i naturalno odruchów, które nimi kieroway.

Doskonaoci naszej budowy dorównuje tylko nasza wrogo i zacito.

Wielki wojownik smagn ogonem, przekazujc wszystko co myla, czu i namierza swoim braciom i Królowej. Jego Królowa, jego Matka odpowiedziaa uczuciami mioci i aprobaty... Potrzebowaa Ripley, któr niós tak delikatnie w ramionach.

Królowa przestaa wojownikowi uczucie mioci i aprobaty.

A ta powoka. To naczynie, istota ludzka zwana Ripley. Bya matk ich wszystkich. Pierwszym onem, pierwsz wojowniczk. I bdzie y, eby dowiedzie si wszystkiego, eby dzieli z nimi ich chwa. Królowa tego pragna, a wojownik dopilnuje, gdy Ripley bya podstaw ula. Zaoycielk wylgami. Fundamentem dla Noworodka.

Ripley drgna nerwowo prze sen, wydajc ciche odgosy protestu i bólu. Wojownik tchn w jej twarz powietrzem i ciepem. Opiekowa si troskliwie t, bez której nie byoby ich wszystkich. Królowa przyja to z aprobat.

Call zamara nad dziur w pododze, nie mogc pogodzi si z tym, co si stao. Widziaa, e inni popatruj na siebie nawzajem i zrozumiaa, e to co si wydarzyo, zmienio ich.

W jaki sposób sia i odwaga Ripley zjednoczya ca grup... ale teraz Ripley znikna i cay zespó by bliski rozbicia.

Nawet Johner sta w bezruchu, jego jabko Adama poruszao si, jakby próbowa przekn co zbyt duego.

Vriess patrzy na ni z takim smutkiem i wspóczuciem, e wiedzia, i odpowiedziawszy na jego spojrzenie, kompletnie by si zaamaa.

Distephano trzs si z wciekoci, kykcie jego palców zacinitych na kolbie karabinu zbielay.

I znów to Purvis wypowiedzia sowa, które przerway ów impas. Call uwiadomia sobie, e robi to ju nie po raz pierwszy. Jednak dobrze si stao, e zabrali go ze sob.

- Musimy rusza, panienko - rzek pógosem Purvis- - Najlepszym podarunkiem, jaki moesz jej teraz ofiarowa, jest szybka mier.

I Ripley zginie wanie tak mierci, kiedy Auriga uderzy w Ziemi. W kocu Ripley wróci do domu.

Call wci nie bya w stanie si ruszy, nie moga opuci miejsca, gdzie widziaa j po raz ostami.

- To nie w porzdku... - Sowa uwizy jej w gardle, mimo e jej aparat gosowy by ju sprawny.

Purvis uj j pod rami, popychajc lekko do przodu. Pozostali ju ruszyli w stron Betty. Call i Purvis pomaszerowali za nimi.

- To nie w porzdku... - mrukna z naciskiem Call, krcc gow. - Powtarzam to dzisiaj cay dzie. - Purvis westchn.

Obud si. Bd cicho. Mamy kopoty. Znieruchomiaa, nasuchujc, wyczuwajc. Co si dziao. To nie by sen. To byo co realnego.

Ripley leaa w bezruchu w ramionach bestii. Owietlenie byo minimalne, ale nie przejmowaa si tym. Oddychaa cicho, przyjmujc oddech istoty. Ciepa wilgo wokoo mówia o bezpieczestwie, ale chaotyczne senne wizje wci przebyskiway w jej umyle. Zimny kontrast hibernacyjnego snu. Potrzeba chronienia jej dziecka. Sia i towarzystwo istot jej gatunku. Moc jej wasnego gniewu.

Ciepo i bezpieczestwo wypenionej par wylgami. Obrazy byy zarazem sensowne jak i pozbawione znaczenia. Rozpoznawaa je na poziomie niewiadomoci, stanowiy cz niej samej, cz osoby, któr bya, tego czyni bya. A teraz byy czci tego, czym si stawaa.

Pawia si w parnym, kojcym cieple, pragnc si ukry. Syszaa odlege, mamroczce dwiki dochodzce spoza niej i z jej wntrza. Pojawiay si i cichy. Dwiki znaczce wszystko i nie oznaczajce niczego. Jakby mimochodem wyczuwaa Królow i jej monstrualn potrzeb.

A potem znów usyszaa te dwiki wewntrz. Jeden by silniejszy od poprzednich. Ten, któremu zawsze si przysuchiwaa. Który tak usilnie staraa si zapamita. Szepta...

„Moja mama zawsze mówia, e tak naprawd potworów wcale nie ma. Ale przecie one s."

Ten dwik zmusza j do przebudzenia si. Ale gdyby si obudzia, wszystkie te sny przerodziyby si w rzeczywisto. Bya zmczona. Tak bardzo zmczona. Ale kiedy zanie... „Nie chc spa..." rzek cichutki gosik. „Mam straszne sny."

We nie j dotykay. Wszystkie te potwory, prawdziwe potwory. Poruszay si, oddychay, skrzeczay... niy... planoway... Wzdrygna si.

Byy organizmem idealnym, posiadajcym jeden tylko cel. Doskonaoci jego budowy dorównuje tylko jego zacito i wrogo. Jkna cicho, ze smutkiem.

Bya cieniem penej ideaów, modej kobiety z przeszoci. Uczyni j tym los. Ale czym waciwie teraz bya? Czy bya Ellen Ripley, czy odmiecem, równie groteskowym jak... jak...

„Ty przynajmniej jeste w jakiej czci czowiekiem!"

„Ja jestem tylko... jestem tylko..."

„Wol okrelenie sztuczny czowiek."

Powoli zacza odczuwa niewyrane jeszcze wraenie- Co poza ni sam. Co si z ni dziao- Rozejrzaa si wokoo, gromadzc informacje.

Jej potworne dzieci w kocu po ni przybyy. Byy wszdzie, niosy j, witay.

Ale tamtych nie byo. Ludzi, tych, których tak bardzo staraa si chroni i ocali, dla których walczya.

Zabrano j od nich. Rozczono ich. Po czci czua z tego powodu ogromn ulg. Po czci pon w niej, wanie dlatego, nienasycony pomie gniewu. Oscylowaa midzy tymi uczuciami, lec bezwadnie w ramionach bestii.

W jej umyle pojawia si wizja narysowanej postaci dziewczynki, któr zaraz zastpi obraz prawdziwego dziecka. Jej dziecka? Nie, nie jej... Tak, mojego!

W jej umyle pojawiy si chaotyczne wspomnienia. Parne ciepo wylgami. Sia i bezpieczestwo gatunku. Samotno jednostki. I naglca potrzeba znalezienia... Mae, silne ramiona oploty jej szyj, mae silne nogi chwyciy j w pasie. Potem by chaos. Wojownicy wyli i ginli. By ogie. Poar. „Wiedziaam, e przyjdziesz."

Zamrugaa zdezorientowana, a jej umys zalaa nagle fala fragmentów wspomnie, odczu, których nie bya w stanie uporzdkowa. Dojmujcy ból straty... nieodwracalnej, rozdzierajcej straty... zala jej cay umys i ciao. To nie znaczyo nic, a zarazem oznaczao wszystko.

„Mam na imi Newt, nikt nie mówi do mnie Rebecca."

„Idę, Newt! Idę!"

„Mamo! Mamusiu!"

Ripley szukaa poczenia z gatunkiem, usiowaa znale si i bezpieczestwo gniazda, lecz bezskutecznie- A w ich miejsce nie byo niczego, tylko ów ból, poczucie dojmujcej straty. Bya pusta. Wydrona. Popatrzya nieprzytomnym wzrokiem na ogromnego, trzymajcego j w objciach wojownika, pragnc zada mu to samo pytanie, które zadaa ludziom- Pytanie, na które nikt jej nie odpowie. Dlaczego? Dlaczego?

A gdy wspomnienia gosu Newt zaczty wdrowa w jej umyle, postanowia, e pozna t odpowied. Wydobdzie j od nich. Mimo ich wielkoci, siy, wrogoci, drapienoci wyrwie im j przemoc.

Niedobitki zaogi nerwowo i szybko, lecz me na zamanie karku, pokonyway ostatni etap drogi do Betty. Nie dostrzegli ju innych ladów Obcych, luzu, ladów kwasu, niczego. Wszdzie panowa nienaturalny spokój i cisza. Kiedy Vriess zosta wrzucony na pokad, poczu gdzie pod sercem bolesne ukucie tsknoty, a potem smutek, tak dojmujcy, e zupenie go to zaskoczyo. Kiedy Johner i Distephano przenieli go na fotel drugiego pilota, wszdzie widzia lady pozostawione przez Hillard, podobnie jak lady Elgyna przy fotelu pilota. Odegna od siebie wspomnienia obiecujc sobie, e upora si z nimi w innym, bardziej sprzyjajcym czasie, kiedy tylko bezpiecznie si std wydostan- Gdy Vriess zosta bezpiecznie przypity pasami do fotela, Johner zapyta:

- Ile potrwa, zanim si std wydostaniemy? - Vriess wystuka co na klawiaturze i wprowadzi skrócony plan lotu, wpatrujc si w obraz Ziemi na monitorach, który powiksza si z sekundy na sekund.

- Call bdzie musiaa ponownie podczy si do statku, otworzy luz, zwolni magnesy i tak dalej.

- Za par minut znajdziemy si w atmosferze - rzuci ponaglajco Johner. - To tylko utrudni ca spraw. Vriess skin gow, jego palce migay po klawiaturze. Call stana obok niego. Mczyzna znieruchomia, odszuka jej spojrzenie. Od pierwszej chwili kiedy si spotkali, nigdy nie patrzya na niego jak na kalek. Nigdy nie patrzya na jego nogi. Nie dostrzegaa wózka. Widziaa tylko jego, Vriessa, mczyzn. Spojrza na t pikn, obdarowana, czystymi rysami twarzyczk i powiedzia sobie, e przynajmniej tym jednym móg si jej odwzajemni. Ujrze Call. Nie dostrzega strzpiastej dziury w jej piersi, skd wyzieray kocówki pozrywanych przewodów. Ani komputerowego wejcia w jej przedramieniu.

- Potrzebujesz mojej pomocy? - Umiechna si do niego pod nosem.

- Jeeli... - skin gow - nie masz nic przeciwko temu... Analee...

Syszc swoje imi dygna odruchowo, po czym potakna ruchem gowy.

- Jasne. Nie ma sprawy.- I zacza podcza si do systemu, jakby zawsze to przy nim robia.

Nie zwraca uwagi na to, co robia. Patrzy na jej twarz. Na jej drobne, liczne, ludzkie oblicze.

Ripley wolno dochodzia do siebie. Krcio si jej w gowie, bya oszoomiona. Nie moga doj do siebie. Zmruya na chwil oczy. Usyszaa wilgotne dwiki, plusk i kapanie. A take jki, ludzkie Jki. Usyszaa brzczenie, owadzie odgosy. l poczua t wo... wo krwi. Odchodów. mierci. Wilgotn, gorc i parn jak tropikalne bagnisko.

Próbowaa si poruszy, sprawdzia pta... pta? Bya unieruchomiona, przywieraa do czego twardego i sztywnego. Wtem co lepkiego kapno jej na twarz. Zaspia si, zawroty gowy nie mijay. W kocu nieprzyjemne kapanie stao si dla niej nie do zniesienia i otworzya oczy. To dlatego krci mi si w gowie, stwierdzia natychmiast, przecie ja wisz do góry nogami!

Substancja ciekajca po jej twarzy spyna na cian i natychmiast zacza twardnie, unieruchamiajc jej gow. Jej ramiona, donie, nogi i stopy byy unieruchomione w ten sam sposób, przyklejone nitkami wydzieliny do cian wielkiego zbiornika na odpadki. Jak przez mg przypomniaa sobie Call, jak mechanicznym gosem oznajmia o wykryciu Jakiej aktywnoci w zbiorniku na odpady i poaowaa, e nie zwrócia na t informacj wikszej uwagi.

Rozejrzaa si dokoa w pómroku. Nie bya tu sama. Byli jeszcze inni ludzie, przynajmniej omioro, podobnie jak ona wiszcy gow do dou na cianie okrgego zbiornika.

onierze, naukowcy, wszyscy bezbronni i uwizieni Jak ona. Na wpó owinici w kokony. Przypomniaa sobie podobn scen.

Wszyscy kolonici z Hadley's Hope owinici w kokony i poprzyklejani do cian. Z rozwijajcymi si w ich ciaach embrionami. Wikszo potworków wyklua si. Ale tu wszyscy s jak na razie nietknici.

Ona równie nie zostaa ponownie zainfekowana. Wiedziaby, gdyby tak si stao. Wyczuaby to. Czy trzymano ich tutaj, aby póniej zainfekowa embrionem? Ta myl przeja j trwog, ale kiedy si rozejrzaa, stwierdzia e w pobliu nie ma jaj. Mimo to wci nasuwao si jej nieodparte skojarzenie, e wszyscy oni s jak te owady, uwizane w sieci pajczycy.

Ripley uniosa wzrok, nie, raczej go spucia, i w kocu ich ujrzaa. Obcych. Brodzili po dnie zbiornika jak aligatory na bagnach, tyle e to bagno przypominao raczej morze ludzkiej krwi, odchodów oraz ich wasnych wydalin. Wojownicy dogldali oplecionych kokonami ludzi. Ripley zmarszczya brwi i ponownie si rozejrzaa. A potem j ujrzaa. Królow.

Ogromna istota znajdowaa si dokadnie naprzeciw niej, ale widok, jaki sob przedstawiaa, by tak oszaamiajcy, e Ripley potrzebowaa sporej chwili, by si z nim oswoi.

Ripley pamitaa dokadnie spotkanie z Królow i oczyma wyobrani wci widziaa jej ogromne pokadeko. Wówczas gigantyczny organ rozrodczy by specjalnie unieruchomiony, aby utrzyma jego potworne rozmiary i ciar, gdy Królowa skadaa jedno jaj po drugim. Ale to w niczym nie przypominao tego, co Ripley ujrzaa obecnie.

Ta Królowa równie bya unieruchomiona, ale nie przez pokadeko, bo takowego nie miaa. Najwyraniej ta jej cz zostaa ju odrzucona. Sama Królowa owinita bya do poowy kokonem przyklejonym do dna zbiornika, poród morza krwi i odchodów. Albo w tym miejscu byo pyciej, albo Obcy podtrzymywali Królow na niewidzialnych pasach, sporzdzonych z tej samej substancji co podwodna sie. Ripley uwiadomia sobie teraz, e Obcy - na wpó zanurzeni w chemicznej breji poniej - zajmowali si Królow, opiekowali si ni. I kompletnie ignorowali umieszczone dla niej na cianach ludzkie ofiary.

Ripley wci przygldaa si, próbowaa zrozumie, co waciwie widzi. Uwizana Królowa leaa na plecach, jej nogi, ogon i ramiona byy na wpó zanurzone. Targaa bem w przód i w ty, jej koczyny dray nieznacznie. Czy cierpiaa? I co ona miaa w brzuchu?

Nagle Ripley uwiadomia sobie prawdziw groz tego, na co patrzya. Królowa miaa wielki napity brzuch, misisty, naprony i upstrzony nitkami grubych, czerwonych y. Ten brzuch porusza si, jakby y wasnym yciem. Wielka paszcza Królowej otworzya si, spomidzy ków dobiego syczenie.

Ripley w zapatrzeniu wyszeptaa:

- Nie ma jaj. Tylko…

Dziwnie znajomy gos dokoczy z wyranym podnieceniem:

- To nasze najwiksze osignicie!

Ripley baa si odwróci, baa si ujrze czowieka, który wyrzek te sowa, niemniej tak wanie uczynia. I ujrzaa owinitego nimi kokonu doktora Gedimana, przyklejonego do ciany tu obok niej. Oczy mia rozszerzone, wzrok bdny. Najwyraniej balansowa na granicy obdu… i palcami stóp by ju po tamtej stronie.

- Wtórny cykl rozrodczy! - wybekota radonie. - Bezpciowy. Ssaczy. Bez ywicieli.

Ripley o mao nie jkna.

- To niemoliwe.

- Uwaalimy - Gediman umiechn si szeroko - e moemy zmieni ich cykl reprodukcyjny. Obej cykl jajorodny. Ale tej bestii nie dao si przemówi do rozumu. Ani prob, ani grob. - Zachichota. - Po prostu dodaa drugi cykl.

Przeraliwy wrzask Królowej wstrzsn Ripley i klon ponownie przeniós wzrok na ogromn istot, która miotaa si, najwyraniej straszliwie cierpic. Zajmujcy si ni Obcy cofnli si odrobin, szwargoczc midzy sob, ich owadzie brzczenie wydao si Ripley nieomal melodyjne.

- Ale jak…? - wymamrotaa Ripley zdezorientowana.

- Krzyówka genetyczna - pospieszy z wyjanieniem Gediman. A potem spojrza na ni rozszerzonymi oczyma i wybuchn obkaczym miechem. - Z DNA ywiciela!

- Nie! - Ripley nie moga, nie chciaa si z tym pogodzi.

- Spójrz na to - rzuci ochryple - To ty! To ty!

Ledwie moga to znie, ale, zwalczajc zy goryczy i frustracji, które cisny si jej do oczu, zmusia si, by spojrze na Królow. Zrozpaczona mylaa jedynie o swoim potwornym dziecku, które miaa przed sob.

Wypuko na brzuchu Królowej wyranie si powikszya i nagle si poruszya, lekko zafalowaa.

Ripley odkrya w sobie motywacj. Zacza mocowa si z unieruchamiajcymi j ptlami, zaklinajc si gono.

- Wynosz si std w choler! Do diaba, wynosz si std w choler!

Gediman wci patrzy na ni i umiecha si. Ripley stwierdzia, e naukowiec do reszty straci rozum, bowiem Gediman wesoym tonem zagadn:

- Nie chcesz zobaczy, co bdzie dalej?

13.

Call odczya si od Betty i obserwowaa, jak Vriess przeprowadza procedur przygotowawcz do odczenia od Aurigi. Z powodu tego, co si stao z Ripley, czua si wewntrznie rozdarta, ale musiaa przecie wydosta ich wszystkich z tego pieka. Vriess umiechn si do niej, kiedy skoczy przygotowywa plan lotu, a ona odpowiedziaa niemiaym skrzywieniem ust. Mieli jeszcze mnóstwo do zrobienia. Odsuna si od konsoli i podesza do Johnera i Purvisa. Spogldajc na czowieka z blizn powiedziaa.

- Johner, zabierz Purvisa do zamraarki.

Johner najwyraniej pouczy si swobodnej, powróciwszy na pokad Betty. Poklepa przyjanie Purvisa po plecach i powiedzia:

- W porzdku. Pora na drzemk, kole.

Purvis, który by niesamowicie zmczony, pokiwa gow i ruszy za nim.

Call wyprzedzia ich, aby pomóc Johnerowi przy sporzdzeniu mieszanki kriogenicznej. Zrobiaby to szybciej, a Purvis i tak y ju na kredyt. Ruszya w gb ciemnego korytarza, czekajc, a zapal si przed ni wiata, ale nie wczyy si. Zmarszczya brwi w zakopotaniu. Podczywszy si do statku nie zarejestrowaa adnych usterek mechanicznych, ale w gruncie rzeczy nie zwracaa wikszej uwagi na drobiazgi. Niemniej wiata powinny si byy zapali, kiedy weszli na statek. Odwrócia si do Johnera, zaspiona. Zanim zdya co powiedzie, z ciemnoci obok niej wyonia si rka, wiato odbio si od lufy broni, która w niej tkwia. Pistolet wypali; w tak ograniczonej przestrzeni huk by oguszajcy. Purvis dosta postrza w rami. Krzykn przeraliwie i run na pokad.

Kiedy Johner sign po swoj bro, silne, szczupe rami zamkno szyj Call w mocnym ucisku, a dymicy jeszcze wylot lufy wbi si jej w policzek. Zamara.

Kto?… Co?… Jak?…

Gdy trzymajcy j mczyzna pchn j do przodu, do wiata, usyszaa znajomy gos.

- Jeden ruch - rzuci mczyzna do Johnera - i przewierc jej kul mózg!

Wren!

Call ujrzaa, jak Vriess odwraca si w swoim fotelu, a na jego twarzy wykwita wyraz gniewu i frustracji, kiedy siedzia tam, uwiziony, niezdolny, by im pomóc.

Johner by spity, skoncentrowany. Oto sytuacja, któr rozumia, z takim wrogiem umia i móg sobie poradzi. Czowiek z blizn sta na lekko rozstawionych nogach, trzymajc donie z dala od ciaa, eby ni sprawi wraenia niebezpiecznego. Tylko e Call widziaa Johnera w akcji. Gdyby Wren zna i rozumia tamtych ludzi jak ona, zabiby go bez chwili wahania. Call podejrzewaa, e wiedza Wrena nie siga tak daleko.

- Distephano! - warkn Wren do onierza. - Zabierz im bro.

Call spojrzaa na onierza. Czy wykona polecenie? Ocalia mu ycie podczas przewrotu w mesie. Czy teraz zwróci si przeciwko nim?

Distephano sta prawie na baczno.

- Z caym szacunkiem sir, ale… pieprz pana. - Nie opuci swojego karabinu ani nie rozbroi Johnera.

Wren mocniej przycign do siebie Call, wzmagajc ucisk na jej szyi. Wbi luf broni w policzek Call.

- Rzuci bro! - rykn. - Rzuci bro albo wszyscy tu zdechniemy!

Nagy, przejmujcy, ochrypy krzyk sprawi, e wszyscy si odwrócili. Purvis wypry si jak struna, oczy mu wyszy z orbit, palce obu doni zacisny si na piersi.

Nikt si nie poruszy, nawet Wren.

Ripley gorczkowo zacza rozrywa organiczne pta przytwierdzajce j do cianki zbiornika. Bardziej kruche nitki ywicy zaczy pka, te elastyczne rozcigay si. Szamotaa si coraz zajadlej i w kocu zdoaa uwolni jedn rk, a potem gow i szyj.

Królowa miotaa si bardziej dziko, jej wrzaski przybieray na sile. Innym Obcym wyranie udzielio si zniecierpliwienie - wydajc dziwne odgosy nerwowo brodzili w cuchncej breji.

Kolejny krzyk Królowej by bardziej przeraajcy ni poprzednie, a Ripley zamara w bezruchu. Brzuch Królowej zadygota i zafalowa, co ywego, znajdujcego si wewntrz, zaczo si wi.

Ripley zmartwia si, gdy w jej umyle pojawio si kolejne wspomnienie.

To samo przydarzyo si mnie. Urodziam. Byam kiedy matk, prawdziw matk. Leaam w swoim óku, by przy mnie m. Pielgniarka i lekarz. Krzyknam, kiedy dostaam skurczów.

Poczua je znów, wspomnienie byo niewiarygodnie silne.

Bardzo si pociam, ale nie chciaam adnych leków, cho m baga, abym zgodzia si je przyj. Martwiam si, e przez lata braam za duo kriorodków i podczas porodu nie chciaam wzi niczego. Chciaam urodzi normalnie. We wasnym óku. We wasnym domu.

Patrzya, jak Królowa miota si i wyje w luzie, bocku i ta obsceniczna parodia jej wasnego doznania przyprawia j o mdoci.

Miaam dziecko, liczn dziewczynk. Miaa w sobie co z obojga rodziców. Nazwalimy j Amy.

Ellen Ripley zamrugaa, przeraona zalewajc j fal wspomnie.

Powiedziaa Amy, e wrócisz na jej jedenaste urodziny, obiecaa. Wtedy po raz pierwszy ich pokonaa. Ale twoj kapsu ratunkowo odnaleziono dopiero po pidziesiciu siedmiu latach. Amy umara nie wiedzc, dlaczego nie wrócia na jej urodziny.

Ripley na chwil zmruya oczy i ujrzaa w mylach twarz swojej córki. Potem pojawiy si kolejne twarze.

Newt.

Hicks.

Nawet Jonesy…

Wszyscy oni odeszli, popynli z nurtem czasu…

Obok niej Gediman patrzy zdumiony, z wybauszonymi oczami, zamiewajc si jak szaleniec, a jego rechotliwe „he-he-he” byo prawie jak tak samo odraajce, jak odgosy wydawane przez Obcych. Królowa znowu zawya i signa w stron Ripley, jak gdyby klon, jej wasna „matka”, moga jako pomóc jej przetrwa to nowe dowiadczenie, zagodzi ból. Istota zaryczaa, próbujc uwolni si z cuchncego lea.

Przypominajc sobie wasny ból, Ripley jczaa wraz z ni, a misnie jej brzucha skurczyy si odruchowo.

A potem poczua dogbnie ból Królowej, dowiadczya go caym swoim jestestwem, kad komórk ciaa. Stao si to za spraw telepatycznej wizi, która zmusia Ripley, aby bya Królow podczas jej potwornie bolesnego porodu. Buntujce si ciao si przymusio j do wykonania czynnoci, na które wcale nie ma ochoty. Ripley jczaa wraz z Królow, cierpic wraz z ni z wysiku i wspóczucia.

Jednoczenie poczua trosk i nerwowo wojowników, którzy zbliyli si do bezradnej Królowej. Czua ich lk. Wszyscy oni - bdcy wspólnie jej maonkami, pragnli pomóc swojej Królowej, ale aden nie wiedzia, jak tego dokona.

Wtem ze wstrzsanego gwatownymi skurczami brzucha monstrum buchna struga krwi. Kiedy mina pierwsza erupcja, krew pocza spywa wikszymi i mniejszymi kwanymi strumyczkami w dó nabrzmiaego pagórka.

Ripley próbowaa si odwróci, nie chciaa duej uczestniczy w tej obrzydliwej parodii ludzkich narodzin.

I wtedy Królowa wrzasna raz jeszcze, unoszc gow i spogldajc na Ripley jak na akuszerk. Jednoczenie Ripley zgia si wpó, odrywajc górn cze ciaa od ciany. Zapaa si z brzuch i wya wspólnie z Królow.

Wijca si Królowa ponownie runa w cuchnc brej, a otaczajcy j wojownicy cofnli si gwatownie, jakby wyczuli jakie niebezpieczestwo.

Ripley zmczona zamrugaa powiekami, wpatrujc si w pulsujcy brzuch. Buchna kolejna struga krwi, a potem co zaczo napiera na coraz ciesz warstw tkanek brzucha Królowej. Co pchao i pchao coraz silniej, napierajc w gór, a stawiajca opór powoka przyja ksztat atakujcego j zawzicie obiektu.

Ripley zamrugaa. To wygldao jak czaszka… ludzka czaszka… która z wysikiem próbowaa wydosta si z pknitego brzucha Królowej.

Dziecko… pomylaa naraz Ripley. Rodzi si dziecko… Widz gówk…

Rozleg si ostatni przejmujcy wrzask, przeraliwy odgos darcia i z ciasnego wntrza matczynego ona zacz wydostawa si Noworodek. Stworzenie byo blade, a nie czarne, jago skóra przypominaa bardziej ludzk ni twardy, silikonowy egzoszkielet Obcych. Czaszka bya tradycyjnie spaszczona i wyduona, ale twarz… Ta twarz…

Obok niej Gediman bekota, szlochajc w obkaczym zachwycie.

- Pikny! Có za pikny motyl…!

Oblicze Noworodka niewtpliwie miao w sobie co ludzkiego, moe nawet a za wiele cech ludzkich. Wygldao jak czaszka z wielkimi oczodoami, dugimi, byszczcymi, biaymi zbami, ostro zarysowan uchw i wgbieniami w miejscu, gdzie u czowieka znajduje si nos Twarz Noworodka przypominaa oblicze samej mierci.

- Jaki pikny… - wymamrota Gediman.

Ripley spojrzaa na niego. Doktorek nie posiada si z radoci, pawi si w uniesieniu, jakby podarowa wszechwiatowi najwspanialszy prezent, jaki moga spodzi nauka.

Ripley bya o krok od przyczenia si do niego w obdzie. Odwrócia si od naukowca, ponawiajc próby ucieczki.

Noworodek wydosta swe masywne cielsko z trzewi matki.

Królowa, nie trawiona ju tak dojmujcym bólem, pojkiwaa teraz cichutko, prawie przestaa si szamota. Wycigna drc ap w kierunku dziecka. Ripley wyobrazia sobie, e wykonuje si identyczny gest, przypomniaa sobie, jak m poda jej córeczk i pooy na piersi. A potem ona wybuchna paczem, który zaraz przerodzi si niemal w histeryczny miech, kiedy we dwoje cieszyli si cudem mokrego jeszcze, zdrowego i wydajcego cichy odgos malestwa.

Gdy Królowa signa ap po swoje dziecko, Noworodek odwróci si od niej.

Nie osign jeszcze penych rozmiarów, stwierdzia, nie wiadomo skd o tym wiedzc Ripley. W cigu jednego dnia stanie si dwa, a nawet trzy razy wikszy. A jego apetyt nie ma granic. Podobnie jak dziko i wrogo. Organizm doskonay.

Kiedy Noworodek wydosta si z oa, Ripley zwrócia uwag na jego donie. Byy silne i masywne jak apy Obcych, ale miay tylko pi palców. Dugie paznokcie i blada skóra sprawiay, e donie stwora wyglday…

…jak moje! Pomylaa Ripley, poruszona do ywego.

W powodzi czuoci Noworodek poczoga si po ciele matki ku jej gowie. Królowa wydawaa agodne, kojce dwiki, typowe matczyne odgosy, ogldaa mode, najwyraniej dumna ze swojego nowego potomka. Noworodek zbliy si jeszcze bardziej i przez chwil mogo si wydawa, e chce pocaowa matk.

I wtedy jednym gwatownym, niewiarygodnie zamaszystym ruchem wielkiej apy oderwa gow Królowej. Krew rozbryzna si na wszystkie strony.

Ripley, wci pozostajca z Królow w kontakcie telepatycznym, zawya wraz z ni z bólu i zgrozy.

Noworodek wci atakowa wstrzsane konwulsjami ciao matki i zbami rozrywa je na strzpy, przeykajc co chwil odgryzione kawaki ciaa. Uodporniony na rc krew Noworodek syci si ciaem rodzicielki.

Ripley poczua mier Królowej, kiedy wie telepatyczna midzy nimi zostaa przerwana. Byo to bolesne zerwanie, ostre jak zamana ko, której postrzpione koce wryy si z przeraliw si w jej mózg i dusz. Spróbowaa nawiza kontakt z wojownikami, potrzebowaa tego.

Wojownicy miotali si rozpaczliwi, ogarnici panik i kompletnie zdezorientowani, kiedy Królowa, istota bdca dla nich wszystkim, zostaa brutalnie umiercona.

Ripley miaa wraenie, e otaczaj j wyjce dusze piekie, kiedy Obcy zanosili si przecigym ochrypym skrzeczeniem, a Noworodek w dalszym cigu poera zwoki matki. Nagle Ripley zorientowaa si, e nie tylko robotnicy wydaj odraajce dwiki. Odwrócia si. Gediman wci mamrota do siebie, ale po jego drugiej stronie wisia w kokonie kto jeszcze. onierz.

Wojskowy wanie odzyska przytomno i próbowa wychwyci sens koszmaru, jaki rozgrywa si na jego oczach, i swoj w nim rol. Jego oczy rozszerzyy si i zacz si miota z coraz wiksz zawzitoci, gwatownoci i zapamitaniem. Z jego ust wydoby si histeryczny wrzask. Prawie udao si mu uwolni jedn rk i sign w stron czego, co znajdowao si tu przy nim.

Ripley z wysikiem odwrócia gow i stwierdzia, e onierz usiuje dosign pistoletu, który tkwi w pajczynie, i ju niemal dotyka go koniuszkami palców. Min doni luf, sign nieco dalej i pocign. Bro odpada od pajczyny. Zsuna si w dó ciany zbiornika i z pluskiem wpada do morza krwi.

onierz patrzy na to pocztkowo z niedowierzaniem, póniej z rozpacz. Znów zacz krzycze i mocowa si zawzicie z krpujcymi go ywicznymi ptami.

Ripley rozlunia minie, zbierajc siy, by podj kolejn prób swojego uwolnienia, ale czua si zmczona, tak bardzo zmczona. Utrata telepatycznej wizi z Królow uczynia j zdezorientowan i zagubion.

Noworodek zbryzgany krwi matki zamar nagle w bezruchu, po czym przekrzywi gow, jakby nasuchiwa. Odwróci j powoli i Ripley po raz pierwszy miaa moliwo tak naprawd przyjrze si obliczu stwora. W gbi przepastnych, masywnych oczodoów ujrzaa dwoje byszczcych oczu, takich same jak jej wasne.

Przyjrzaa si uwaniej. Amy tez miaa moje oczy, pomylaa, czujc, jak w jej piersi narasta histeryczny miech.

onierz take spostrzeg oczy lnice w przeraajcej trupiej czaszce Noworodka i wrzasn jeszcze goniej i jeszcze bardziej histerycznie.

Noworodek podniós si niezdarnie.

Ju urós! Stwierdzia Ripley.

Stanwszy na chudych, drcych, patykowatych nogach, dwumetrowe niemowl zrobio kilka pierwszych w yciu kroków, zbliajc si do onierza.

Mczyzna tymczasem zdoa uwolni si czciowo z wizów i walczy rozpaczliwie, by oswobodzi si do koca. Noworodek zblia si powolnym, niespiesznym krokiem. onierz wróci do pionu i tylko jedna noga pozostawaa przylepiona do ciany.

Kiedy Noworodek podszed bliej, jego masywna, przeraajca sylwetka i upiorny wygld kompletnie sparalioway onierza.

Noworodek obwcha mczyzn, a Ripley zauwaya, e jego potne cielsko dry jak pod wpywem jakiego ataku.

I wtedy olbrzymie szczki Noworodka rozwary si i rozwieray si coraz szerzej i szerzej. Jak w szykujcy si, by pore ofiar, potne szczki rozchyliy si niewiarygodnie szeroko, jakby nie miay zawiasów i zawisy nad uwizionym mczyzn. Ripley nie dostrzega u tej istoty sztywnego, zakoczonego zbami jzyka, a jedynie owe masywne szczki i upiornie dugie, lnice, biae zby.

Z niesamowit szybkoci Noworodek uderzy, zatapiajc dugie ky w ciemieniu mczyzny. onierz odzyska gos, wrzeszczc jeszcze przeraliwiej, kiedy struki krwi cieky mu z czoa, spywajc do oczu, uszu i ust.

O Boe! O nie! Nie! pomylaa Ripley modlc si o kontakt z Noworodkiem, eby go jako powstrzyma. Ale stwór zupenie j zignorowa.

Przy wtórze przyprawiajcego o mdoci mlaskaniu i chrzstu miadonych koci Noworodek oderwa wierzchoek czaszki onierza z tak atwoci, jak czowiek cina czubek jajka na twardo. Jego mózg zosta odsonity, byszczcy, róowy, pulsujcy.

Ripley Jkna ze zgrozy i odwrócia si. Syszaa dwik rozdzieranych mikkich tkanek, wilgotne odgosy przeuwania i poykania przeplatane jkami i gulgotaniem konajcego onierza. Poczua metaliczn wo mierci i krwi, gdy mczyzna wreszcie zwiotcza, wiszc gow w dó. ywica nadal unieruchamiaa jego jedn nog i rk. Resztki krwi skapyway w gst brej poniej. Ripley zamkna oczy.

Gediman chichota z zadowoleniem i mrucza: „Tak! Tak! Dobre malestwo! Jakie pikne!” Nagle ucich.

Ripley odwrócia si, by spojrze, co si stao.

Noworodek skupi uwag na Gedimanie i przyglda mu si z tak sam fascynacj jak on jemu. Ripley widziaa dugie, wskie yy przecinajce czoo Noworodka, ich ukad przypomina konfiguracj czarnych rurek u Obcych.

Tyle, e te yy, niewidzialne przy narodzinach, pulsoway teraz krwi zabitego onierza. Zupenie, jakby Obcy zosta skrzyowany z wampirem. Noworodek potrzebowa gorcej, poywnej krwi, by nasyci swe zimne yy. Czerwone yy nabrzmiay wyranie, wyglday jak upiorna mapa topograficzna, na której trójwymiarowe czerwone linie wyznaczay drogi wodne.

Gediman cakowicie znieruchomia, jakby odzyska rozum na tyle, aby zorientowa si, e grozi mu miertelne niebezpieczestwo. Noworodek wci go obserwowa i kocu naukowiec zachichota nerwowo.

Noworodek przekrzywi eb, spojrza znaczco na Gedimana i obliza okrwawione zbiska dugim wowym jzykiem…

Purvis cierpia, cierpia tak bardzo, e nie potrafi praktycznie stwierdzi, co boli go bardziej. Jego rany pony ywym ogniem, przeraajcy ból by dzieem kuli, która utkwia w jego tkankach. Cierpia tak straszliwie, e prawie nie by w stanie myle. Ale ten ból w brzuchu… Boe, ból w brzuchu wrcz go rozdziera. Jakby co si w nim szamotao, wio jak w, szukao drogi wyjcia. Mia mdoci, krcio mu si w gowie i do tego ten dojmujcy ból…

Mimo cierpienia zdoa skoncentrowa si na scenie, która rozgrywaa si nieopodal.

Bliski paniki Wren zacisn rk na szyi Call tak mocno, ze prawie zacza si dusi. Rana w jej klatce piersiowej mrugaa i migotaa osobliwie. Wren z caej siy wbija luf w twarz androida. Purvis wiedzia, e tamten sprawia jej ból. Call, która tak bardzo staraa si wszystkich ich ocali. Zawaszcza Larry'ego Purvisa.

Wren krzycza.

- Ta syntetyczna suka podczy si ponownie do Aurigi i przeprowadzi manewr ldowania wedug standardowej procedury operacyjnej.

Call próbowaa co powiedzie, ale gos jej si ama.

- Nie, nie zrobi tego!

Distephano postpi w stron przeoonego.

- Pan oszala! Nadal chce pan sprowadzi te istoty na Ziemi?

- Czy ty w ogóle dzisiaj uwaae? - rzuci sarkastycznie Johner.

Purvis poczu, e co rozwino si w jego wntrzu i jkn, oplatajc obiema rkami brzuch.

Wida byo, e Wren jest bliski zaamania.

- Obcy zostan unieruchomieni przez druyny kwarantannowe wojska stacjonujcego w bazie. - Nagle Wren odsun pistolet od gowy Call i skierowa go w stron pozostaych.

- Na jakie pi sekund - warkn android.

Naukowiec znów wkrci jej luf broni w policzek, z tak si, e si skrzywia.

- Zamknij si! - wrzasn. - Powiedziaem, zamknij si!

W tym momencie Purvis poczu przeraliwe rwanie w samym rodku klatki piersiowej, na wysokoci splotu sonecznego. Spuci wzrok. Na jego bluzie wykwita plama krwi. Spojrza na ni bdnym wzrokiem, nie pojmujc co si dzieje.

Wszyscy inni równie zamarli, nawet Wren.

I wtedy Purvis zrozumia. To co w jego wntrzu. Nadesza pora, aby si narodzio. Nie zosta na czas zamroony, a teraz ju byo za póno. Stwór przear si przez niego, zbami utorowa sobie wyjcie z jego ciaa i zabija go. A odpowiedzialny by za to Wren, ten pieprzony skurwysyn, naukowiec. Zaoga Betty moga dokona porwania, moga dostarczy go tutaj, ale projekt zainfekowania ywych ludzi potworami z pieka rodem by dzieem tego czowieka.

Purvis poczu, jak wzbiera w nim wcieko, silniejsza nawet ni Obcy, który go zabija. Wyprostowa si i spojrza gniewnie na Wrena.

Naukowiec musia rozpozna niektóre z odczu malujcych si na twarzy Purvisa, bo odsun pistolet od gowy Call i wycelowa w cywila. Ale Purvis wcale si tym nie przej. To by tylko pistolet. Móg jedynie przynie mu szybsz mier, któr on przyjby ja serdeczny podarunek.

Ruszy przed siebie powoli, powóczc nogami, jak ywy trup. Maszerowa nieubaganie w kierunku naukowca, który ze zgrozy zamar w kompletnym bezruchu. Purvis z zadowoleniem powita wyraz nieskrywanego przeraenia na twarzy tego wiecznie z siebie zadowolonego skurwiela. Targn caym ciaem naprzód, walczc z wasnym cierpieniem jak optaniec… tylko e on naprawd mia w sobie co… Przeraony Wren wypali.

Kula trafia Purvisa w drugie rami, odrzucajc go o krok, ale nie zatrzymujc. Stwór w jego wntrzu porusza si teraz z szaleczym popiechem, wygryzajc sobie gwatownie drog ku wolnoci, i z takim zapamitaniem, e Purvis nie czu nic prócz tego, nawet kul przeszywajcych jego ciao.

Jak przez mg widzia krew ciekajc mu po brzuchu, ramionach i plecach. Mia jednak tylko jeden cel i nie przejmowa si niczym innym. Cay jego wszechwiat zawzi si, teraz by tylko Wren…

Naukowiec strzela raz po raz, kada kula dosiga Purvisa. Wren rozluni nieco ucisk z szyi Call, a ta szybkim wprawnym ruchem wbia mu okie w splot soneczny i jednoczenie schwyciwszy may palec unieruchamiajcej j doni, odgia go tak, e pk z niezbyt gonym, acz syszalnym chrupniciem.

Wren krzykn i puci j, a kiedy potoczy si po pokadzie, kolejny strza naukowca chybi celu, przeszywajc oparcie stojcego opodal fotela.

A w nastpnej chwili Purvis by ju przy Wrenie i trzasn go w twarz pici, tak mocno, e poczu jak pod jego kykciami amie si gruchotana chrzstka nosa. Pistolet wypad doktorowi z rki, a Purvis ktem oka dostrzeg, e Johner natychmiast schyli si by go podnie.

Purvis jakim cudem zebra w sobie siy, by ponownie wyrn w t znienawidzon twarz i bi raz za razem, póki krew nie pucia si strumieniem z nosa, ust, rozbitych warg i poranionych dzise. A potem rbn go jeszcze kilka razy.

Usiujc umkn przed gradem zajadych ciosów, Wren upad i przeturlawszy si na brzuch, próbowa odpezn jak najdalej od Purvisa i jego niesabncej furii. Purvis usiad ma na plecach niczym demoniczno- obsceniczny kochanek i schwyciwszy za wosy, odchyli mu gow do tyu.

- Nie! - krzykn Wren. - Nie! Nie! Nie!

Purvis przytrzymujc za wosy kilkakrotnie rbn jego gow o podog, raz, drugi, trzeci, czwarty, dopóki Wren nie zmieni si w rozdygotan, szlochajc, jczc, bezradn galaret.

Nagle Vriess zawoa: „Call! Johner! onierzu! Uwaga!” I cisn obu mczyznom dwa karabiny, które byy ukryte pod konsol dowodzenia.

Nie puszczajc wosów Wrena i wci rozmazujc jego twarz po pododze, Purvis poczu, e przeraliwy ból w jego trzewiach narasta.

Chwytajc naukowca za wosy, obiema rkami odchyli gow coraz sabiej stawiajcego opór doktorka z caej siy do tyu, mocniej anieli Wren kiedykolwiek chwyci Call.

Krzyk zrodzi si gboko w trzewiach Purvisa, który zastanawia si przez chwil, czy syszy wrzask potworka, wrzask narodzin, kiedy dwik powdrowa w gór i wypyn przez jego usta. Czu, jak stwór si porusza, przegryza, jak mae, paskudne zby wyeraj go od rodka, rozszarpujc organy wewntrzne, przepon, puca, amic ebra.

Jego klatka piersiowa wygia si na zewntrz, plama krwi na piersi powikszya si, rozkwita w gwatownej erupcji posoki, pogruchotanych koci i porozrywanych organów. I wtedy jednym potnym nadludzkim wysikiem niezmierzonej nienawici i dzy zemsty Purvis przycign gow Wrena do siebie, przytykajc j do broczcej krwi rany na swojej piersi. Teraz obaj, Purvis i Wren, krzyczeli na cae gardo.

Wren zamacha rkoma, usiujc uwolni si od nieustpliwego przeladowcy, ale targany konwulsjami Purvis okaza si nieprzejednany i nieugity.

Purvis poczu, jak jego ebra, wyginane na zewntrz, pkaj jedno po drugim. Przysun mocniej do siebie gow Wrena, wiedzc, e jest ju prawie po wszystkim. To skoczy si tutaj. Ale tak, jak on tego pragn. Przynajmniej jedno zrobi po swojemu.

Poczu, jak rodzi si embrion. Gdy jego puca zostay rozszarpane, przesta krzycze, ale gos Wrena wystarcza za dwóch. Embrion Obcego wyprysn ze, wbijajc si w potylic Wrena.

Ostatnim obrazem, jakim zarejestrowaa wiadomo Wrena, byo co maego i wowatego, co przewierciwszy si na wylot przez mózg, wydostao si z drugiej strony jego czaszki, wyrywajc potny fragment czoa. Wrzaski naukowca urosy do upiornego crescendo, na które, zdawa by si mogo, zoyy si poczone przedmiertne okrzyki caej grupy uprowadzonych hibernatusów oraz onierzy ze stacji, którzy zostali schwytani przez Obcych.

Dla Purvisa krzyki Wrena brzmiay niczym sodka pie zemsty.

Obcy rodzc si zbryzga wszystkich zebranych wokoo krwi i strzpkami tkanek, tote byskawicznie cofnli si o kilka kroków. Przezroczysta istota wia si w gowie Wrena, usiujc uwolni si z ciasnego wizienia jego czaszki. Stwór sycza zuchwale na uzbrojon zaog. Wrzask Wrena stanowi przeraliwe echo dla skrzeku wopodobnej istoty.

Zanim jego oczy zami wieczny mrok, Purvis ujrza, jak zaoga Betty przeadowuje bro. Kiedy zaczli strzela, bardzo aowa, e nie moe powiedzie im „dzikuj”.

Ocalaa czwórka saa kul za kul w konajcych mczyzn i skrzeczcego Obcego, impet pocisków sprawi, e ciaa podrygiway i taczyy groteskowo, zabryzgujc wntrze Betty krwi, zarówno ludzi, jak i Obcego.

W kocu Wren i Purvis przestali podrygiwa, a z embriona uwizionego w czaszce naukowca pozostay jedynie strzpy.

Call podesza do zwok. Pakaa. Odkopna brutalnie ciao Wrena lecego jej na drodze - miaa ochot posa mu jeszcze par kul, lecz zdoaa si pohamowa.

Jakby powiedzia Johner, byoby to pieprzone marnowanie amunicji.

Przyklka przy Purvisie i delikatnie dotkna jego twarzy.

- Wyglda… jakby by nam za to… wdziczny… - zachlipaa.

Wielka do Johnera zacisna si jej na ramieniu.

- o by, Annalee, wiedzia, e staramy si wywiadczy mu przysug. Wierzy, e to zrobimy. Liczy na to.

Spojrzaa na twarz czowieka z blizn. W tej chwili wyranie zagodniaa. Poklepaa go po rku i skina gow.

- Chodcie - rzuci pógosem Distephano. - Pora std spada. Cia bdziemy si mogli pozby, kiedy ju uwolnimy si od Aurigi.

Tak, pomylaa ponuro Call. Jeli tylko si od niej uwolnimy.

14.

Sptany nimi kokonu Gediman koysa si wolno w ty i w przód. Mia otwarte oczy, ale jedyne, co móg nimi widzie, to ycie pozagrobowe, oczywicie jeeli istniao dla takich jak ona ajdaków. Bd co bd umar w piekle.

Gediman wyglda dziwacznie i przeraajco za razem, wci ronic resztki organicznych pynów w odraajc krwaw brej poniej. Brak wierzchoka czaszki i mózgu nadawa jego okrwawionemu obliczu nieludzkiego wygldu.

Podczas gdy Noworodek paaszowa jego mózg niczym pudding, z klatki piersiowej naukowca wydosta si niewielki embrion - kompletnie zlekcewaony przez blade monstrum - i mign poprzez kaue krwi, pozostawiajc Gedimana wijcego si i miotajcego w przedmiertelnych konwulsjach.

Ripley nigdy nie zapomni tej sceny. Ani w tym, ani - stumia w sobie ch wybuchnicia histerycznym miechem - w nastpnym wcieleniu.

Wci wisiaa gow w dó, przy cianie zbiornika, do którego przyklejono j pasami organicznej ywicy. Wisiaa milczc, w kompletnym bezruchu, podobnie jak pozostali uwizieni zaoganci, którzy na swoje szczcie byli wci nieprzytomni. Ripley zazdrocia im. Nawet nie zadraa, baa si choby mrugn czy gbiej odetchn. Wisiaa nieruchomo, czekajc, a Noworodek zainteresuje si czym innym zwaszcza e skoczy wanie z trupem Gedimana.

Stwór rozejrza si dokoa, zlustrowa miotajcych si wewntrz zbiornika Obcych, zerkn na trupa swojej matki, na resztki poartego onierza i wci koyszcego si martwego Gedimana. A potem masywna gowa odwrócia si wolno i umiechna odraajco do Ripley.

Noworodek podszed do niej powoli, acz z pajcz zwinnoci, sunc po cianie zbiornika i przytrzymujc si chwytnymi odnóami ywicznych wókien.

Ripley usiowaa zapanowa nad swoim strachem i oddechem. Im bardziej potwór si przyblia, tym bardziej Ripley moga mu si przyjrze, co z pewnoci nie sprzyjao realizacji postanowienia. Oblicze istoty byo spryskane kropelkami krwi i róowej tkanki mózgowej, jej resztki tkwiy równie midzy potnymi zbiskami. Kiedy odetchn prosto w twarz Ripley, kobieta poczua wyranie wo wieej krwi.

Potwór znajdowa si teraz o wycignicie rki od jej twarzy. Ripley zadraa, próbujc pohamowa swój strach, zapanowa nad instynktownym pragnieniem poddania si panice i rzucenia si do ucieczki. Jaka jej cz nie chciaa i nie moga uwierzy, e do tego doszo. Tyle wysiku. Tyle trudu. Tak zajadle walczya. Czy bdzie musiaa znów przez to przechodzi, w jakim innym wcieleniu? Czy jakie zoliwe bóstwo rzdzce jej kolejnymi ywotami uparo si, e bdzie si odradza, by przeywa wci ten sam, powtarzajcy si koszmar?

Usta Noworodka otworzyy si i wysun si z nich dugi, gitki, wowaty jzyk. Ripley napia minie, próbujc nie myle, e lada moment ten stwór moe zerwa jej wierzch czaszki i wyre mózg.

Jzyk delikatnie dotkn twarzy Ripley, zlizujc znajdujce si na niej resztki ywicznego luzu. Kobieta zamrugaa, oczekujc tego co nieuniknione. Stwór znowu j poliza, niczym monstrualny kot, sprawnie oczyszczajc jej twarz, szyj i ramiona. Noworodek troskliwie usun lepk ywic, która przytwierdzaa Ripley do ciany zbiornika. Stwór dziaa wolno i bardzo ostronie, starajc si nie naruszy cienkiej, wraliwej skóry ani nie pocign zbyt mocno jej gstych, krconych wosów. Chocia zakoczone pazurami, przeraajce donie okazay si nagle delikatne, gdy Noworodek pasmo po pamie uwalnia Ripley z organicznych wizów.

A kiedy monstrum ju j wyzwolio, a wyrok mierci przynajmniej na razie zosta odrzucony, Ripley spojrzaa w gb zapadnitych, brzowych oczu, o identycznym jak u niej odcieniu brzu, i co w nich dostrzega.

Wanie wtedy zosta nawizany kontakt telepatyczny, mylowa wi dotkna jej umysu, szepczc o genetycznym pokrewiestwie, którego nie moga si wyprze. A potem pojawia si reszta. Tsknota za parujcym ciepem gniazda-wylgami, si i bezpieczestwem, jakie daje blisko istot jej gatunku. Zaledwie przed chwil drczya j samotno jednostki. Ale teraz dano jej — ponownie — szans na przyczenie si do nich, na powrót.

Znajdowaa si w gniedzie. Moga doczy do wojowników i suy jako Królowa, matka Noworodka. Po to wanie ya.

Poniewa ta powoka, to ludzkie naczynie zwane Ripley byo matk ich wszystkich. Pierwszym onem. Pierwszym wojownikiem. I ya do dugo, by wszystko pozna, by dzieli z nimi chwa. Ripley bya sercem ula. Zaoycielk gniazda. Babk Noworodka.

To bya odpowied, której poszukiwaa. Dlaczego? Oto dlaczego. Spojrzaa w wodniste, brzowe oczy, które mogy by jej wasnymi, i wycignwszy do pooya j na czaszce Noworodka. Powioda po dugiej, obcej czaszce, pocierajc j tak, jak robia to z Amy, gadzc j tak, jak kiedy gadzia Newt. To byo jej dziecko, tak jak one.

Noworodek wyda cichy pisk i spojrza na ni, a Ripley poczua, e kontakt telepatyczny pogbia si, przybiera na sile. Jake owa wi rónia si od tamtych, a równoczenie bya taka sama. Tyle e w tym kontakcie byo co wicej, co niezaprzeczalnie ludzkiego. Zupenie jakby poczya si z czci siebie, spaczon, skrzywdzon, czci, z która zwizana bya caa jej brutalna determinacja i dza przetrwania. Organizm idealny.

Ale idealny do czego?...

I nagle z naway wspomnie wypyn gos, który pochodzi ze wspomnie podarowanych jej przypadkiem przez Obcych. Usyszaa gos Newt, zupenie jak wtedy, po raz pierwszy w inkubatorze.

„Moja mamusia mówia, e potworów wcale nie ma... e one tak naprawd nie istniej... Ale przecie one s."

Ripley wzdrygna si, wci nkana intensywnoci telepatycznego kontaktu Noworodka, poraona przeraliw obcoci istoty domagajcej si jej posuszestwa.

Noworodek papugowa sowa Newt: „Wiedziaam, e przyjdziesz."

Gdy usyszaa te sowa mioci z ust groteskowej trawestacji ywej istoty, zrobio si j ej niedobrze.

A potem usyszaa znieksztacony, mechaniczny gos.

„Czemu nadal yjesz? Jak moesz to znosi? Jak jeste w stanie znosi... sam siebie?"

„Nie miaam wikszego wyboru", odpara z przekonaniem. Nigdy nie miaa wikszego wyboru, nie, odkd wybudzia si z hibernacji na Nostromo w niewaciwym zaktku kosmosu.

Ale teraz miaa wybór. Po raz pierwszy naprawd miaa wybór.

„Dlaczego przejmujesz si tym, co si z nimi stanie?" zapytaa Call, majc na myli ludzi. Teraz Ripley zadaa sobie to samo pytanie: Dlaczego si tym przejmowaa? Co kiedykolwiek dla niej uczynili, e tak bardzo jej na nich zaleao? Moe Ripley bya nowym modelem frajerki...

Zacza szuka kontaktu ze swoimi, usiujc zbada kim i czym bya, aby móc dokona waciwego wyboru. Szukaa siy i bezpieczestwa gniazda. Zamiast tego czua tylko ból i dojmujc strat. Czua si pusta. Wydrona. Tak jak od czasu swoich narodzin.

Kiedy zacza siga telepatycznie w przestrze, gboko w swoim wntrzu usyszaa gosy dzieci, dwóch dziewczynek, ludzkich dzieci, woajcych do niej z otchani czasu. „Mamo! Mamusiu!"

Ripley zajrzaa w wodniste, gadzie oczy Noworodka i odsuna rk. Z przecigym jkiem, drczona uczuciem straty dokonaa wyboru. Znaa odpowied. Bya zawarta w jej genach. Pomimo pokus ze strony Obcych, mimo ich siy i potgi, naturalnoci dziaa i celów wiedziaa, e musi przetrwa.

Aby ocali ludzko. To bya naturalno jej celów i dziaa wzmocniona jeszcze manipulacj genetyczn.

Bya Ripley. Zawsze ni bya i zawsze bdzie. Ripley. Zniszczy Obcych. Zrobi to za wszelk cen.

Biorc gboki oddech, eby uspokoi nerwy, Ripley ostronie dokoczya uwalnianie si z ywicznej pajczyny. Staraa si zachowa jasno umysu, obserwujc Noworodka, kierujc potok yczliwych myli w jego stron i pozbawionych przywódcy wojowników, usiujcych teraz, kiedy ich Królowa zgina, wymyli, co powinni zrobi dalej.

Noworodek cofn si. Ripley zerwaa ostatnie pasma przytwierdzajce j do zbiornika, po czym uchwycia si kilku bardziej elastycznych nitek, by nie run do krwawego bajora poniej. Nie spuszczaa oczu z Noworodka, który przekrzywiwszy znieksztacon gow stara si zrozumie poczynania Ripley.

Kobieta spucia wzrok, spogldajc na powierzchni jeziora posoki i nieczystoci. Oblizaa wargi i w jej mylach pojawio si kolejne wspomnienie... wielki kocio wypeniony rozgrzanym do biaoci oowiem. Có, trudno... Rzucaa si w gorsze wistwa.

Owinwszy pasma elastycznej ywicy wokó nadgarstków, Ripley wykorzystaa je jak akrobatka do wykonania zgrabnego wymyku i zanurkowaa w upiornej sadzawce. Zanurzya si z gow, znikajc pod cuchnc zgnilizn, czerwon powierzchni, podczas gdy Noworodek przyglda si z uwag.

Stwór podszed do miejsca, gdzie znikna Ripley. Towarzyszyo mu dwóch Obcych, którzy pynli przez brej jak krokodyle, pomagajc sobie ogonami.

Ripley pod wod rozejrzaa si dokoa; wiedziaa, e Noworodek zaglda w mroczne odmty i szuka jej. Aby ich nie przestraszy, Ripley wyonia si powoli z cuchncego jeziorka. Wystawia gow nad wod, po jej wosach, twarzy i szyi spywaa krew.

Dwaj wojownicy stanli po jej bokach, gotowi dla zachowania gniazda wystpi przeciw Noworodkowi.

Wreszcie Ripley wynurzya si cakiem z nieprzejrzystej brei, sigajcej jej do kolan. W rkach trzymaa pistolet, który wypad uwizionemu w pajczynie onierzowi.

Spokojnie, z wpraw przeadowaa bro i okrcajc si w miejscu poczstowaa paroma kulami najpierw jednego. a potem drugiego Obcego. Dwa stwory zawyy, eksplodujc pod gradem pocisków, a ich rca krew zbryzgaa ciany zbiornika. Kwas przear si przez metal, a przez dziury po nich, jak promienie lasera, wpady strugi wiata.

Ripley obrócia si energicznie, eby rozprawi si z Noworodkiem, a pod czaszk czua pynce z umysu istoty wraenia szoku i zdumienia, wywoane jej zdrad. Potwór wyprostowa si, gronie przecign ramiona i zawy, rzucajc wyzwanie zdrajczyni.

Rozjuszone monstrum rzucio si na Ripley. Ta odskoczya, unoszc bro, ale nie moga nacisn spustu.

Zastrzel go! rozkazaa sama sobie. Zastrzel to plugastwo! Zrób to!

Ale co, jaki genetyczny imperatyw, któremu nie moga si oprze, powstrzymao j. Bya wcieka sama na siebie, ale wiedziaa, e nie zdoa strzeli.

Zdesperowana i sfrustrowana, obrócia si na picie i wypalia w osabione miejsce w cianie zbiornika, powikszajc znajdujce si tam ju dziury. Nastpnie kilkoma szybkimi kopniakami rozszerzya otwór wychodzcy na jasno owietlony korytarz, którego nie znaa i o którym nawet nie wiedziaa. W ostatniej chwili przeczogaa si przez postrzpion dziur, spada po drugiej stronie, niemal upuszczajc bro, i wtedy apa Noworodka wyprysna przez otwór, eby j pochwyci i prawie dotkna bluzy na plecach.

Posuwaa si przed siebie na czworakach, cignc za sob bro; pragna znale si moliwie jak najdalej od tego miejsca. Noworodek mocowa si z jej prowizorycznym wyjciem awaryjnym, usiujc je powikszy, ale tworzywo okazao si zbyt mocne, a otwór za may, by pomieci jego ogromne cielsko.

Ripley uniosa pistolet i wypalia w rzd rur, dziurawic jedn, zanim zabrako jej amunicji. Strugi pary buchny z wntrza przewodu i wypeniy wntrze korytarza. Upuszczajc bezuyteczn ju bro, chwycia rur oburcz, cignc j i szarpic, a ta wygia si pod odpowiednim ktem.

Ripley skierowaa j ku zbiornikowi odpadów.

Para poparzya delikatn, wie, niemal kruch skór Noworodka. Stwór zarycza z bólu i wciekoci, ale wci jeszcze usiowa powikszy niewielki otwór, podczas gdy Ripley odwrócia si i pobiega tak szybko, jak tylko moga.

- Wydostaniemy si std kiedykolwiek? - rzuci Johner, a Call usyszaa w jego gosie nutk paniki.

- Wydostaniemy si - odrzek spokojnie Vriess, ale Call i u niego wyczuwaa napicie. - Tylko nie tra gowy.

Planeta Ziemia wypenia ca powierzchni ekranu. By to wci w przewaajcej mierze bkitny glob, którego powierzchni tu i ówdzie skryway kby chmur. Jednak w prawie dwóch trzecich przesaniaa j znajdujca si na orbicie wielka metalowa kratownica stacji kosmicznej, gdzie realizowana bya cz operacji kosmicznych prowadzonych przez wspópracujce ze sob rzdy i wielkie korporacje. Stacja bya niczym fragmentaryczna skorupa Ziemi i obracaa si nieco szybciej ni sama planeta. Call wiedziaa, ilu yje tam ludzi - a gdyby chciaa, moga w kadej chwili uaktualni swoj informacj, ale nie chciaa o nich myle. Nie chciaa myle o ludziach, którzy yli na Ziemi i którzy nie mieli pracy ani adnych praw. Wikszo znaczcych prac wykonywano obecnie w kosmosie lub w koloniach. Znalezienie niezamieszkanego miejsca na planecie, gdzie mona by rozbi Aurig, nie byo trudne. Johner nie kama. Ziemia bya jednym wielkim cuchncym bagnem.

Poczya si z Betty przez wejcie w przedramieniu, odliczajc czas do odczenia statku od Aurigi. Zaprogramowaa ju statek tak, by bezpiecznie omin olbrzymi orbitaln stacj i uderzy w powierzchni planety w najbardziej odludnym zaktku Australii. Skrzyda Betty uniosy si w gór. Pirat przygotowywa si do odczenia.

Ju niedugo. Wkrótce rozstan si ze stacj, pozostawiajc cay ten koszmar za sob.

Call westchna. Wci nie moga pogodzi si z tym, e pozostawiaj tutaj take Ripley.

Ripley najszybciej jak moga pokonywaa korytarze, niemal instynktownie obierajc drog do Betty. Gos Call - gos Aurigi - raz po raz nakazywa ewakuacj i grozi, e do zderzenia zostao ju tylko kilkanacie minut. „Do licha, przecie ju szybciej nie mog!" odkrzykna komputerowi zdyszana i sfrustrowana.

Gdy mina ostatni zakrt, ujrzaa, e masywne drzwi do doku Betty zamykaj si, a gos Call oznajmi: „luza si zamyka. Nie podchodzi."

- Nieeeeee! - zawya przecigle, z impetem rzucajc si naprzód. Drzwi zamkny si przed ni, tote wymierzya skok w due okno, znajdujce si w górnej ich czci, okno z hartowanego tworzywa, dostatecznie silnego, by oprze si próni kosmosu.

Rzuciwszy si z caej siy na prostokt twardego szka, przebia go na wylot i wyldowaa po drugiej stronie, poród gradu odamków.

Usyszaa dwiczny, metaliczny szczk oznaczajcy zwalnianie kolejnych magnesów cumowniczych.

- Nie! - zawoaa, jakby ktokolwiek na pokadzie maego stateczku móg j usysze.

Guchy omot za jej plecami sprawi, e obejrzaa si przez rami. I ujrzaa Noworodka, omoczcego do drzwi, usiujcego przedosta si przez wybit szyb, cho trudno byo stwierdzi, czy ciao istoty nie okae si zbyt wielkie w porównaniu do rozmiarów otworu.

Ripley poderwaa si z pyt pokadu i pobiega przez dok w kierunku maego statku. Kolejny magnes odczy si z gonym brzkiem. Biegnc przez platform ldowiska Ripley przyspieszaa i przyspieszaa coraz bardziej, a ujrzaa statek i ostatni, wci jeszcze przyczony do magnes. Jeszcze pi metrów... Trzy...

- Ju nas prawie nie ma, maleka - zagrucha Vriess. a Call umiechna si wiedzc, e zwraca si do statku.

Oboje monitorowali potok informacji na temat obecnego stanu Betty. Stabilizator w adowni spisywa si jak naley. wiadczc, e naprawy dokonane przez Vriessa przed zacumowaniem przy Auridze okazay si skuteczne. Byy pewne drobne problemy z hydraulik luzy, spowodowane niewielkim wyciekiem. Najwyraniej co si wydarzyo, kiedy rozwalali embrion, który wylg si z Purvisa, albo moe kula uszkodzia przewód albo te przeara go krew Obcego. W statku tej wielkoci nawet najmniejsza utrata cinienia moga wpyn na reszt systemów w caej jednostce. Ale luzy byy zamknite, tote nie powinno ich to powstrzyma przed uwolnieniem si od Aurigi.

- luzy sprawdzone - oznajmia Call, upewniajc si, ze Vriess j usysza. - Rozpoczynam procedur otwarcia zewntrznych wrót doku.

Tworzya ze statkiem jedno, bya nim. Uczucie mogo wydawa si nieco dziwaczne, ale i przyjemne zarazem.

Wtem uwag Call przykuo gwatowne poruszenie na jednym z ekranów wideo. Spojrzaa i zobaczya...

- O cholera! - krzykna, odczajc si od statku i podrywajc z siedzenia, by nachyli si ponad ramieniem Vriessa.

- To Ripley! Biegnie tu! Jest ju blisko! Skina rk, dotkna urzdze kontrolnych luzy.

- Call, do licha! - warkn Vriess zdezorientowany. - Mielimy si std wynosi! Nie mamy czasu! Nie moemy czeka!

- Nie zostawimy jej! - odkrzykna Call, uderzajc doni w przycisk otwierajcy gówn luz.

Wyjc z wciekoci, porzucony, osamotniony Noworodek zdoa w kocu przecisn si przez postrzpion, najeon ostrymi odamkami dziur w szybie drzwi doku. Bestia wyldowaa na platformie adowniczej i przeturlaa si po niej, a rca krew spywaa z nowych ran na jej ciele; spadajce na pokad krople zaczy byskawicznie rozpuszcza metal. Z podogi unosiy si w gór smugi szarego dymu. Rozleg si gony syk przeeranego metalu. To kwas pomóg Noworodkowi poszerzy otwór w drzwiach na tyle, by zdoa przecisn przeze swe olbrzymie ciao.

Noworodek uniós wzrok. Jego rany przestay ju krwawi i zaczy si goi. Istota ujrzaa statek, widziaa odczane magnesy i Ripley wchodzc do statku. Pragnc za wszelk cen zemci si na tej, która j  porzucia, zdradzia Królow, zdradzia cay Ul, Noworodek wyda gardowy, gniewny warkot. Odczekawszy, a kby pary spowij go i umoliwi niepostrzeenie zbliy si do Betty, Noworodek zacz na czworakach pezn w stron statku.

Ostami magnes jeszcze nie zosta odczony, podczas gdy Ripley coraz bardziej zbliaa si do statku. Jednak platforma zaadunkowa i schodnie zostay ju wcignite, a statek, wiszcy nad otchani kanau adowniczego, oczekiwa na zwolnienie ostatniego zaczepu i moliwo wyjcia z doku. Zewntrzne drzwi otworz si natychmiast po odczeniu ostatniego magnesu.

Kiedy zacza ju martwi si, jak dostanie si do rodka, zewntrzne drzwi adowni otwary si zapraszajco. Ripley bez wahania dobiega do skraju platformy i skoczya, wybijajc si w powietrze jak zawodniczka w skokach do wody, która pragnie zdoby zoto. Przecia powietrze, pokonujc trzy metry, pi, siedem... po czym wyldowaa na pododze adowni Betty. Twarde ldowanie wydusio jej powietrze z puc i Ripley pada na pokad, z trudem chwytajc dech, i czekaa, a z tyu za ni zaczn zamyka si drzwi.

- Mamy j! - Vriess rzuci do Call, odczywszy ostatni magnes. - Jest ju w rodku. A teraz wynomy si std.

Betty zacza schodzi w dó kanau wylotowego. Kiedy znajdzie si w poowie jego wysokoci, przy znaczniku, otworz si drzwi zewntrzne. Auriga bya ju w jonosferze.

Call patrzya na monitor, widziaa, jak Ripley podnosi si powoli i odgarnia wosy z twarzy. Kobieta wpatrywaa si w drzwi adowni.

- Call - rzek niemal szeptem Vriess, ale mimo to usyszaa nutk niepokoju w jego gosie. - Nie mog zamkn tych cholernych drzwi.

- e co? - wykrzykn Johner z fotela za nimi. - Nie moemy wej w atmosfer z otwartymi drzwiami.

- Zrozumiaam - ucia Call, wrócia na swoje miejsce i na powrót przyczya si do statku. Mamroczc pod nosem zacza prosi statek: - Przemów do mnie, Betty, odezwij si.

Ripley odliczaa w mylach, oczekujc na zamknicie drzwi luzy. Nagle ogarno j wraenie paraliujcego deja-vu, e gdzie, kiedy czekaa na zamknicie si podobnych drzwi, za którymi miaa by bezpieczna, ale wspomnienie okazao si zbyt ulotne, by moga przypomnie sobie co konkretnego. Zmuszajc si, by zacz co robi, reagowa, podwigna si z pokadu. Statek zacz ju zblia si do wylotu kanau dokowego, a Ripley dotarszy do drzwi pod wpywem nagego koysania o mao nie stracia równowagi. Zacisnwszy donie na uchwytach, próbowaa zamkn drzwi rcznie, ale mechanizm zaci si na dobre. Nawet dysponujca nadludzk si Ripley nie bya go w stanie uruchomi.

Rozejrzaa si po adowni, rozpoznajc urzdzenia niezbdne do funkcjonowania statku. To miejsce nie miao by nigdy naraone na zetknicie z kosmiczn próni.

Nie przeyj schodzenia, jeeli nie zamkn gównych drzwi. Czy zaoga wiedziaa? Czy monitorowali ten obszar? Rozejrzaa si wokó, ale nie zdoaa ustali, czy w adowni umieszczono minikamery.

Zrezygnowawszy z kolejnych prób rcznego zamykania drzwi, Ripley pobiega ku drzwiom prowadzcym do kokpitu.

W doku spaliny z dysz wylotowych statku sprawiy, e wewntrz kanau adowniczego zacza gromadzi si para. Opary wdary si za Ripley do adowni, poc si wokó najróniejszych urzdze i adunku niczym wijca si nisko nad ziemi mga zalegajca na cmentarzach.

Gdy Betty miaa opuci dok, prdy powietrzne zmieniy si i mga zostaa wycignita na zewntrz. Nawet lepkie, uparte pasma szarych oparów poce si wewntrz adowni zostay z niej brutalnie wyssane. Pozostaa tylko samotna posta, która ukrywaa si poród nich.

Na szarym, trupim obliczu Noworodka, który lustrowa wntrze swego nowego domu, wykwit umiech. Nie wiedzia, co to za miejsce, wiedzia tylko, e doprowadzia go tu wasna matka, wyrodna matka, która tak usilnie staraa si pozby swego dziecka-sieroty.

Pozostae cztery znajdujce si na pokadzie Betty osoby odwróciy si, gdy Ripley wtargna do kokpitu.

- Drzwi do adowni zaciy si! - wysapaa pomidzy kolejnymi oddechami. Pospiesznie zlustrowaa wntrze kokpitu i jej wzrok pad na byskajcy ekran, który potwierdza to, co przed chwil powiedziaa. Vriess bez powodzenia manipulowa urzdzeniami kontrolnymi.

- To znów ten sam szajs! Siada hydraulika!

Johner pochyli si nad ramieniem Vriessa, zerkajc na odczyty. Wsta i odwróci si ku adowni.

- Moe uda mi si zamkn je rcznie.

- Ju próbowaam - rzeka Ripley.

Wyraz jego twarzy wiadczy, e zdawa sobie spraw, ze nie mógby poradzi sobie lepiej. Call wstaa, odczajc si energicznie od komputera.

- Ja si tym zajm! - Ruszya spiesznie midzy fotelami w stron adowni, zatrzymujc si tylko na uamek sekundy by napotka spojrzenie Ripley.

Oczywicie wiem, kto mnie tu wpuci, pomylaa Ripley i miaa nadziej, e Call dostrzega w jej oczach wyraz wdzicznoci.

Android skin lekko gow i pomaszerowa dalej.

Ripley podesza do monitora.

Kiedy mina Distephano, ten umiechn si do niej.

- Ciesz si, e ci si udao. Powiedziabym, e mio ci znowu widzie, ale na Boga, kobieto, wygldasz i cuchniesz okropnie!

Ripley umiechna si do niego pógbkiem i skupia uwag na ekranie przed Vriessem, na którym wida byo wntrze adowni. Monitor po lewej ukazywa Betty powoli wychodzc z doku. Call nie miaa wiele czasu na zamknicie drzwi adowni, zanim otwarte zostan zewntrzne wrota luzy. Ale bya jedyn sporód nich, która mogaby w niej przetrwa, kiedy to nastpi.

Gdy za jej plecami zamkny si drzwi kokpitu, Call powicia sekund na zlustrowanie wntrza adowni. Zewntrzne drzwi byy otwarte zaledwie przez minut, ale te stwory poruszay si z niewiarygodn szybkoci. Czy który z nich móg wlizgn si tu, kiedy oni wszyscy biedzili si przy urzdzeniach kontrolnych?

Na t myl ogarna j trwoga, tak silna, e a podniós si jej krótkie woski na karku. Nie, nie byo do czasu, ujrzeliby to na monitorach.

Ostronie podesza do panelu awaryjnej obsugi drzwi, obok urzdzenia rcznego, z którego bez powodzenia usiowaa skorzysta Ripley. Energicznie wprowadzia zoony kod, który zmusi statek do zamknicia drzwi mimo uszkodzenia hydrauliki. Czerwone wiateka zmieniy si na zielone, na znak, e statek przyj nowe rozkazy i z niemal bolesn powolnoci zewntrzne drzwi adowni w kocu si zatrzasny.

- Call? - dobiegajcy jak przez interkom gos Vriessa zaskoczy j do tego stopnia, e gwatownie drgna. - Call?

Zanim zdya odpowiedzie, z tyu za ni zamajaczy wielki cie. Zamara w bezruchu. Co poruszyo si. Wyczuwajc czyj obecno, Call odwrócia si powoli, gotowa stawi czoo czemu, co znajdowao si z tyu, za ni.

- Call? - zawoa Vriess przez interkom. - Call?

- Zamkna drzwi, stary - rzuci Johner wskakujc na fotel drugiego pilota. Przeczy monitor pokazujcy wntrze adowni na widok Betty z zewntrz. - I nie mamy ju czasu. luza zewntrzna otwarta. Ruszajmy, bo jak bdziemy zwleka, pocaujemy gleb.

Ripley patrzya, jak manipuluje urzdzeniami statku; robi to, co - jak podejrzewaa - Call przyszoby znacznie atwiej, poniewa uyaby swego wasnego cza.

- Schodzimy, silniki na peny cig! - zawoa Vriess do Johnera.

- Wyrwiemy si! - Odwróci si do Ripley stojcej tu obok. - Ty i onierz lepiej usidcie i zapnijcie pasy. Bdzie troch koysa.

Skina gow, cho niezbyt podobaa si jej perspektywa odejcia od monitora. Niemniej Call zamkna zewntrzne drzwi. Nic si nie stao. Ripley w niczym nie moga ju pomóc. A w gruncie rzeczy nie miaa nic do roboty. Wybraa fotel obok Distephano i zapia pas. Takie to wszystko znajome, pomylaa ze znueniem, gdy gruby, mocny pas wpi si jej w brzuch i barki.

Wtem przez interkom Betty dobieg gos Aurigi, czyli Call.

- Uwaga. Uwaga. Uwaga. Przerwanie czynnoci proceduralnych. Statek nie jest wypoziomowany do pionowego scho­dzenia. Systemy hamowania zostay odczone. Zderzenie jest nieuchronne.

- Co ty nie powiesz - warkn Johner. Ripley rozsiada si wygodnie w fotelu i zamkna oczy. jak na miej spokojnej wycieczce.

- Prawie, prawie - rzek pógosem Vriess.

Call odwrócia si powoli, ale z tyu za ni nie byo nic. Cie znów si zmieni i uniosa wzrok. Jedna z sufitowych lamp mrugaa sporadycznie wskutek wibracji powstaych przy schodzeniu.

Odetchnwszy z ulg, zacza szuka czego, czym mona by j naprawi i jej wzrok pad na stert metalowych prtów lecych tu obok. Podniósszy jeden z nich, signa do lampy, chcc szturchniciem poruszy j w obsadzie i przerwa denerwujce migotanie. Ju i tak monitorowanie czegokolwiek byo na Betty nie lada osigniciem. To mruganie wiate doprowadzioby kamery do obdu.

Przeklinajc swój niewielki wzrost musiaa si podda, gdy stwierdzia, e nawet z prtem nie zdoa dosign lampy. arówka zaburczaa i zacza trzeszcze, cige opadanie statku nie wychodzio jej na dobre. Pokad pod jej stopami zadygota potnie. Call, zdezorientowana mrugajcym wiatem lampy. signa po omacku i zacisna do na czym chodnym i skórzastym.

Skórzastym?

Kiedy spojrzaa w dó, szary prt poruszy si nagle w jej doni, a potem ujrzaa, jak rozprostowuj si dugie, zabójcze palce. Nie chwycia metalowego prta, tylko... tylko...

Pucia Obcego i zaskoczona i przeraona zarazem, odskoczya w ty tak gwatownie, e runa na pokad. A przed ni, wyoniwszy si z kryjówki midzy najróniejszymi sprztami, stan stwór jak z najgorszego nocnego koszmaru, a Call miewaa ich wiele. Czymkolwiek by ten stwór, nie przypomina poprzednich, znanych jej Obcych. Wyglda jak upiorna krzyówka typowego Obcego i Anioa mierci. Trupiogowy szczerzy do niej zbiska w przeraajcej parodii umiechu. By wielki, wikszy ni inne monstra, a drobne podobiestwo do czowieka czynio go jeszcze bardziej groteskowym.

Nawet kiedy umykaa przed oddziaami likwidujcymi androidy, nie bya tak przeraona. Nie moga myle ani deliberowa, moga jedynie dziaa. Potwór znajdowa si pomidzy ni a drzwiami kokpitu. Ale to nie miao wikszego znaczenia, liczya si tylko ucieczka. Dokdkolwiek. Jakkolwiek. Ucieczka.

Noworodek postpi krok w jej stron i Call oywia si gwatownie. Na czworakach, najszybciej jak tylko moga, zacza si wycofywa, byle dalej od tego monstrum.

Stwór by tu za ni, nieomal depta jej po pitach, jakby bawi si z ni, zanim j zabije.

Stwór zarycza i poczua, e musn szponami jej nog. Skrcajc ostro w prawo, w ostatniej chwili wpeza pod stabilizator. Kiedy wielki Obcy uwiadomi sobie, e ofiara mu si wymyka, zawy gniewnie i rzuci si w lad za ni, ale Call zdya ju znikn pod ogromn maszyn.

Skurczywszy si, jak tylko bya w stanie, przeturlaa si a pod przeciwleg cian. Tam natychmiast zacza rozglda si do przodu i na boki, skd — jak przypuszczaa — lada chwila móg nastpi atak. Spodziewaa si, e stwór bdzie próbowa wpezn tu za ni.

Ale on gdzie znikn!

Vriess nie martwi si teraz o Call. Mia duo waniejsze sprawy na gowie. Niektóre z systemów Betty szwankoway, innych, mimo e czsto to sobie obiecywa, nie zdoa nigdy naprawi, z braku czasu. Aby cakowicie odczy si od Aurigi, statek musia reagowa byskawicznie, wykorzysta swoj pen moc. Vriess wtpi szczerze, czy Betty jest do tego zdolna. Zwaszcza e u steru zabrako Hillard...

Wtem Johner zawoa:

- Teraz!

Vriess wcisn klawisz na konsolecie, wprowadzajc polecenia do komputera. Spojrza na monitor, na którym wida byo...

...zewntrzn powok Aurigi, miliardy wiate migajce na tle mroku nocnego, australijskiego nieba, podczas gdy statek mkn nieubaganie w kierunku Ziemi. Nagle Betty, wygldajca jak zabawka w porównaniu z ogromem stacji kosmicznej, wyprysna przez otwart bram luzy, nieomal rozbijajc si przy tym o kil wielkiego statku.

Vriess uzna, e mona by to porówna do wyrzucenia kulki papieru z leccego z ogromn szybkoci samolotu.

- Uwaaj! - ostrzeg Johner.

- Staram si - zapewni go Vriess, szerokim ukiem wyprowadzajc may stateczek poza zasig grocego im zmiadeniem lewiatana. Betty wesza w skrt, lawirujc, by unikn zderzenia z kolejnymi segmentami stacji, dopóki nie omina ostatniego.

Wyrównaa lot i przyspieszya, gdy Auriga pomkna dalej ku zagadzie. Vriess ponownie sprawdzi odczyty, wiedzc, e Call zrobiaby to samo. I dlatego, e jej na tym zaleao.

Niemniej jednak ta cz australijskiego kontynentu bya kompletnym odludziem, adnych miast, adnych ludzi, tylko spraona socem surowa, wolna przestrze rozcigajca si na setki mil. Przez najblisze par lat wybity przez Aurig krater bdzie najciekawszym elementem krajobrazu w tym rejonie.

Vriess i Johner woleliby odzyska kontrol nad przyspieszajc Betty, zmuszajc mocno ju podstarzay, coraz bardziej szwankujcy stateczek, by da z siebie wszystko.

Wojownik wyszed za Noworodkiem z gniazda, aby by blisko niego. Królowa nie ya i wojownik nie wiedzia, co ma ze sob pocz. Sdzi, e Noworodek wykorzysta Ripley, by skupi Obcych, da im jaki cel, ale on nie by w stanie jej utrzyma. Wojownik nie pojmowa dlaczego. A teraz Noworodek znikn, poprzysigszy, e zabije Ripley, e j pore. Wojownik pody za modym, bo musia czym si zaj. Nie zaj si jednak tym samym co Noworodek i wasa si bez celu. Ostatni embrion opuci ciao ywiciela i zacz rosn. Gniazdo zostao ukoczone. Moe wród modych z ostatniego wylgu bya Królowa, ale nie mia co do tego pewnoci.

Bez Królowej, która by nimi pokierowaa, nie mia adnego celu, adnych de, adnych ambicji. Moe najlepiej by zrobi, zapadajc teraz w stan upienia.

Na statku, na którym si znajdowali, nie byo ju potencjalnych ofiar, a jedynie wojownicy, mode i martwi ywiciele. Korytarze wydaway si dziwnie puste. To nie byo ju prawdziwe gniazdo. Nie mogo nim by, skoro brakowao w nim nowych ywicieli. Ale wojownik obawia si, e bez Królowej, która mogaby nimi pokierowa, grozi im, e ju nigdy nie znajd nowych ywicieli.

Wewntrz statku rozleg si nagle gos. Wojownik uniós gow, nasuchujc.

- Zderzenie za sze sekund. Pi... Cztery... Trzy... Dwa...

Noworodka nie byo ju na pokadzie. Tak, pomyla wojownik, zwijajc si w kbek, hibernacja to obecnie najlepszy pomys.

Gos statku oznajmi agodnie:

- ...Jeden... Dzikuj.

Na pokadzie Betty Distephano widzia dostatecznie duy fragment monitora Vriessa, eby wiedzie, co si zdarzy. Spojrza na pozornie pic Ripley — usta miaa otwarte. oczy poruszay si pod powiekami. Chyba musisz mie straszne koszmary, pomyla ze wspóczuciem. Podziwia j za to, e potrafia przespa ostatnie kilka chwil. Mimo i przywyk do podróy kosmicznych, ta przejadka bya dla mordercza i co gorsza, jeszcze si nie skoczya.

Dotkn jej rkawa, a ona natychmiast otworzya oczy.

- Pomylaem, e zechcesz to zobaczy - wskaza rk monitor.

Spojrzaa w jego stron, przekrzywia gow, eby lepiej widzie i przymruywszy powieki potakna.

Gos Call z Aurigi oznajmi agodnie:

- ...Dwa... Jeden... Dzikuj... - I wszyscy ujrzeli, jak ogromny statek niczym meteoryt uderza w Ziemi, wbija si w grunt i eksploduje potn kul ognia, która rozwietlia nocne niebo na przestrzeni wielu mil.

Betty znajdowaa si w bezpiecznej odlegoci od roztrzaskujcej si stacji i dyskretnie obserwowaa jej „zaog".

- a! - rzuci za nich wszystkich Johner, gdy gigantyczna eksplozja wypenia niebo. Distephano wiedzia, e sejsmografy na caej planecie wychwyc powstay przy zderzeniu wstrzs. Niech si gowi, co mogo si wydarzy. Grzmica ognista burza szalaa nadal, pochaniajc Aurig wraz z ca j ej zawartoci.

Szkoda, e wszyscy znajdujcy si teraz na Betty byli zbyt zmczeni, by si z tego cieszy.

Johner spojrza na Ripley. Wyraz jej twarzy zdradza wiele - ulg, zadowolenie, smutek i miertelne wyczerpanie. Znów ich pokonaa. Jeszcze raz daa sobie z nimi rad.

Czu si cakiem niele. Przygotowywali si do ldowania na Ziemi. Auriga zostaa zniszczona. Byli bezpieczni.

I wtedy onierz co sobie uwiadomi.

- Miaem jeszcze tylko trzy tygodnie suby - rzek ze smutkiem w gosie Distephano. - Ciekawe, czy uwierz w moj histori, czy moe za opowiedzenie prawdy wsadz mnie do puda?

Ripley spojrzaa na niego i umiechna si ze znueniem.

- Ej, stary - zawoa wesoo Johner - Przecie moesz zosta z nami. Chtnie ci przyjmiemy. Nie jestemy moe szczególnie zorganizowani, ale pomysowy z ciebie facet. Przydaby si nam.

Wybuchnli niezbyt gonym miechem, byli zbyt zmczeni, by si cieszy.

- Gdzie jest Call? - spytaa Ripley. Nie doczekawszy si odpowiedzi, mimo e statkiem okropnie trzso, zacza podnosi si z fotela. Przez chwil mocowaa si z pasami bezpieczestwa. Bez powodzenia.

Najwyraniej zaczepy si zaciy, pomyla Distephano, widzc, jak w nagym przypywie zniecierpliwienia odpia ca uprz od fotela, zamiast próbowa odblokowa oporny zatrzask.

- Powinna ju bya do tej pory wróci - rzeka z naciskiem Ripley. Stana za plecami Vriessa i manipulowaa przy felernym zatrzasku.

- Masz racj - potakn Vriess. - I bardzo by si nam teraz przydaa. Mam pó tuzina podejrzanych odczytów. Gdyby podczya si znów do komputera, moe udaoby si jej opanowa t stert zomu tak, bymy ni mogli spokojnie wyldowa. — Wcisn przycisk interkomu i zawoa ze zniecierpliwieniem: — Call, gdzie jeste, do cholery?

Jednoczenie przeczy monitor z dymicych szcztków Aurigi z powrotem na wntrze adowni.

Distephano nie widzia ekranu, poniewa zasaniaa go Ripley, tote odpi pas bezpieczestwa, wsta z fotela i stan obok klona. Zrozumia, na co patrzy, w tej samej chwili, gdy Vriess wykrztusi:

- Co u licha?

Wewntrz adowni Call usyszaa charakterystyczny sygna oznaczajcy, e opucili dok Aurigi. Wiedziaa, e Vriess w kokpicie bdzie teraz pochonity zadaniem wyprowadzenia Betty moliwie jak najdalej od mkncego w dó wielkiego statku, aby nie porwa jej swoim pdem. Wci istniao powane ryzyko zderzenia z mknc kolizyjnym kursem stacj.

Zastanawiaa si, czy Vriess lub ktokolwiek inny zobaczy na monitorze Obcego, czy kto z zaogi wie, e maj na pokadzie intruza.

Call leaa cicho, w kompletnym bezruchu pod stabilizatorem, zastanawiajc si, gdzie znikn trupiogowy Obcy. Czy przyczai si i czeka, a kto przybdzie jej z pomoc?

Gone metaliczne chrobotanie pynce z góry sprawio, e caa zamara, ale nawet nie drgna. Jest na stabilizatorze! skonstatowaa. Po chwili chrobotanie ucicho. Call zastyga w bezruchu, nasuchujc.

I nagle stwór z guchym oskotem wyldowa na pododze, rozpaszczy si na niej i zacz zawzicie wciska si w wsk nisz pod stabilizatorem. Wepchnwszy pod maszyn jedn ap i fragment ogromnej, paskiej gowy, j drapa pazurami pokad w rozpaczliwej próbie dosignicia ofiary. Call przeraona przywara do ciany, pragnc wtopi si w ni, ale byo to rzecz jasna niemoliwe. Szponiasta do rya gbokie bruzdy w tumicej wstrzsy wykadzinie, która pokrywaa pokad adowni, zdzierajc j caymi, zwijajcymi si w czarne spirale pasami. Obcy wy z wciekoci, bezsilnie orzc pazurami pokad tak daleko, jak tylko by w stanie dosign. Call przywara plecami do ciany i wcigna brzuch. Wijc si i choszczc ogonem, drepczc z boku na bok niczym krab, stwór podejmowa kolejne próby dosignicia jej i wciska si coraz bardziej w wski przewit, a dugie, mordercze szpony znalazy si niebezpiecznie blisko twarzy Call. Obcy szala z wciekoci, ale mia po prostu zbyt du gow, nie do elastyczn, eby daa si wcisn pod maszyn. Mimo to wci nie dawa za wygran, przekonany, e jeli naprawd mocno si postara, to w kocu dopnie swego.

Przy nastpnym zamachu czarne szpony nieomal dotkny nosa Call.

W kokpicie Ripley staa jak zahipnotyzowana, obserwujc Noworodka - jej ciao i krew - usiujcego szponami utorowa sobie drog do Call. Rozjuszona istota przypominaa Ripley wciekego psa, który gorczkowo próbuje dosta si do nory borsuka.

Zamiatajc wciekle ogonem, stwór wdziera si coraz gbiej pod maszyn, by schwyta skulon pod cian drobn kobiet. Ripley z zatrwaajc wyrazistoci przypomniaa sobie wasny strach, gdy zmutowany Obcy zbliy si do niej po raz pierwszy.

Czy zmiady Call czaszk? Czy móg to zrobi? Czy móg j zabi?

Ripley dziki tym mylom skutecznie oderwaa si od obrazu na ekranie, jakby wszystko, przez co przesza w ostatnich dniach, przeciyo w kocu jej umys i ciao. Wiedziaa, e powinna zareagowa, zrobi co, cokolwiek, by pomóc Call, ale nagle poczua si zbyt oszoomiona, zbyt zdezorientowana, zbyt wyczerpana, eby podejmowa decyzje. Nie wiedziaa, czy byaby w stanie stan do powtórnej konfrontacji z t istot.

Zawstydzia si, a mimo to nie zrobia nic. Po prostu staa w bezruchu przed monstrum. Vriess wykrztusi zduszonym gosem imi Call, a Ripley poczua, e jego oczy wilgotniej i wzrok zasnuwa mga.

A potem, kiedy pozostali patrzyli w kompletnym oszoomieniu, cika do signa w stron monitora i pstryknwszy przecznikiem, wyczya ekran. Ripley jeszcze przez chwil wbijaa wzrok w ciemny ekran, na którym wida byo tylko jej wasne odbicie. Wygldaa na mocno sponiewieran, brudn i wyczerpan. A take odrobin szalon.

Zamrugaa, usiujc zebra myli, podczas gdy Distephano i Vriess spojrzeli gniewnie na waciciela owej bezwzgldnej doni, Johnera.

- Za kogo ty si, u licha, uwaasz? - warkn wciekle Vriess.

- Co ci odbio? - zawtórowa Distephano. Johner zmierzy ich wzrokiem, jego prawie bezbarwne oczy byy pene lodowatej pogardy.

- Co si przejmujecie, przecie to tylko stary android!

Nikt nie zaoponowa. Bo Johner poniekd mia racj, stwierdzia Ripley. Call bya tylko androidem. A do ich podstawowych zada naleao wykonywanie czynnoci w miejscach dla ludzi niebezpiecznych. Istniay tylko po to, by ratowa ycie prawdziwym ludziom.

Z otchani czasu napyno wiele wspomnie.

„Wol okrelenie sztuczny czowiek."

„Nie bd was okamywa co do waszych szans, ale... wam wspóczuj."

Bishop i Ash... tylko androidy. Pierwszy nieomal powici ycie, by ocali j i dziecko. Drugi z przyjemnoci zabiby j, gdy staraa si pokrzyowa mu plany...

Ripley zamkna oczy, gdy skbione, sprzeczne wspomnienia zaczy przekomarza si w jej gowie tak gono, e nie bya w stanie myle.

Musz co zrobi...

Odwrócia si jak w transie w stron drzwi kokpitu, ale na jej drodze stan Distephano.

- Nie rób gupstw - rzuci onierz. - Padasz z nóg. W tym stanie jej nie pomoesz. -Chciaa zaoponowa, ale nie miaa nawet do si, by znale odpowiednie sowa w sobie. Delikatnie posadzi j w fotelu. - Zosta.

Kiedy Distephano sign po swój karabin i zarzuci go na rami, Johner warkn:

- Lepiej posuchaj go, siostro. Zbyt dugo walczya, eby teraz zaprzepaci to wszystko dla tej tam plastykowo-blaszanej lalki.

onierz odwróci si do Johnera. Na jego twarzy malowaa si pogarda.

- Jeeli chcesz wiedzie, prymitywie, ta „plastykowo-blaszana lalka", jak j nazwae, jest bardziej ludzka od ciebie. - To rzekszy i, nie ogldajc si za siebie, Distephano pobieg w kierunku drzwi prowadzcych do adowni.

15.

Najduszy palec Obcego ponownie dotkn twarzy Call. Nie moga oddycha z obawy, by nie znale si w zasigu monstrum i nie wiedziaa, jak dugo jeszcze wytrzyma. Stwór warcza przenikliwie. Ale to nie wydawane przez niego dwiki byy najstraszniejsze, lecz wo, na wpó zwierzcy, na wpó ludzki odór.

Jak dugo jeszcze wytrzyma, jak dugo pozostanie poza jego zasigiem? I jak dugo potrwa, zanim kto w kokpicie zorientuje si, e nie wrócia? Nagle uwaga Call, dotd skupiona wycznie na wycignitej ku niej apie Obcego, znalaza sobie inny obiekt zainteresowania, par obutych stóp, które pojawiy si w polu jej widzenia. Zamrugaa. Wojskowe wysokie buty. Distephano! Od strony drzwi nie móg ujrze Obcego, który przywar do pokadu obok stabilizatora. Czy w ogóle wiedzia o Obcym? Czy zobaczy go na monitorze? Trudno powiedzie. Ten stwór umia si dobrze maskowa.

Wtem Obcy wychwyci obecno Distephano. Call zorientowaa si, e tak si stao, gdy orzce pokad szpony przestay si nagle porusza, a cae ciao potwora znieruchomiao.

Distephano ostronie wszed do adowni, rozglda si czujnie wokoo, obserwowa, szuka. Czy wiedzia o potworze? Czy si go spodziewa? Moe powinnam go ostrzec?

A jeli to tylko skoni Obcego do ataku, przymusi do szybszego dziaania?

Patrzc przed siebie Call ujrzaa, jak monstrum powoli porusza gow, jakby zastanawiao si, czy powinno zrezygnowa z tej trudno dostpnej ofiary, na rzecz innej, atwiejszej?

Call spojrzaa na Distephano. Ten porusza si ostronie i mikko, metodycznie, jak na onierza przystao.

Jednoczenie Obcy równie bezszelestnie zacz wysuwa do spod stabilizatora.

Jaka cz Call przyja to z olbrzymi ulg, któr natychmiast usun w cie jej wasny, wewntrzny imperatyw. Obcy zaatakuje Distephano. A by od niego sto razy szybszy i tysickro bardziej zabójczy.

Odruchowo Call wyja z kieszeni swój nadtopiony, ale wci sprawny nó. Ostrze zostao skrócone rc krwi z doni Ripley, ale wci miao spiczast, obosieczn kling.

Szybkim, brutalnym, zamaszystym ruchem wbia nó w ap Obcego, przyszpilajc j do twardej wykadziny pokadu, do którego przykrcony by ciki stabilizator.

Szok wywoany bólem okaza si dla Obcego nie do zniesienia, stwór poderwa si w gór, zawodzc ochryple przecigym, przeraliwym owadzim skrzekiem.

Call ujrzaa, jak dolna cz ciaa Distephano odwraca si w stron istoty i byskawicznie wylizgna si spod maszyny, po drugiej stronie. Distephano schwyci j brutalnie za rk i jednym szybkim ruchem poderwa na nogi.

A potem oboje obiegli maszyn z drugiej strony, by lepiej przyjrze si obcemu mutantowi.

W kokpicie Vriess ponownie wczy monitor i patrzy, jak Distephano odnajduje potwora, a nastpnie pomaga podnie si Call.

Przeniós wzrok na Ripley i zauway, e na widok odraajcego monstrum kobieta wyranie poblada.

I wtedy statkiem mocniej zakoysao, a on ponownie skupi wzrok na przyrzdach.

- Nie za nisko - ostrzeg Johnera Vriess. - Jezu, gdzie s silniki cigu pionowego?

- Pracuj nad tym - zapewni Johner nieco niepewnym tonem, zdradzajcym rozdranienie, bowiem Vriess pierwszy zwróci uwag na ten krytyczny szczegó.

Zacz manipulowa kolejnymi przecznikami i przyrzdami.

- Johner, sprawd jeszcze raz i przecz na bezpieczniki pomocnicze, dobra? - warkn Vriess.

- Si robi - rzek czowiek z blizn, wstajc z fotela i wlizgujc si pod konsol. Niemal natychmiast zacz grzeba wród jej mechanicznych trzewi. Tak jak Vriess martwi si o Call, tak on musia przede wszystkim zatroszczy si o Betty - jeeli ona zawiedzie, wszyscy zgin.

Call ciskaa w doni fragment bluzy Distephano, podczas gdy onierz obchodzi z drugiej strony masywn bry stabilizatora.

Pokad pod ich stopami zadygota potnie, a Call wyobrazia sobie, jak Vriess i Johner musieli teraz mocowa si z przyrzdami, usiujc rcznie zapanowa nad opornym statkiem, poniewa nie byo jej tam i nie byo nikogo innego, kto mógby podczy si do komputera.

W kocu Distephano zatrzyma si, patrzc z niedowierzaniem na przyszpilon do pokadu istot. Na ich widok Obcy zareagowa dzikim wybuchem, zacz przeraliwie krzycze, wymachujc gwatownie drug ap, aby ich dosign. Na widok tej istoty Call ogarn niemal zwierzcy lk.

Czym do cholery jest to... co? zastanawiaa si. Jak odmian Obcego, której dotd nie widzielimy? Moe wynikiem eksperymentów genetycznych Wrena? Wida wyranie, e ten stwór ma w sobie... o Boe... geny Ripley...

Musieli wynie si std. Jak najdalej od... tego... czego.

Distephano spokojnie, niemal od niechcenia przeadowa karabin. Szczk zamka oywi czujno potwora i monstrum kapic paszczk rzucio si na nich z impetem, ale wci byo unieruchomione przez tkwice w jego apie ostrze.

Distephano postpi jeszcze jeden krok w jego stron, zatrzymujc si tu poza zasigiem dugich, tncych powietrze szponów. Z t sam co wczeniej nonszalancj Distephano zoy si do strzau.

W kocu Call otrzsna si z wywoanego zgroz odrtwienia.

- Co robisz?

onierz spojrza przez muszk i szczerbink.

- Domyl si. Moliwoci s dwie. Pierwsz moesz odrzuci.

- Ty... nie... nie moesz zastrzeli tego czego! — zaprotestowaa drcym gosem.

- To co... a take jego liczne rodzestwo... wymordowao ca zaog mojego statku - rzuci lodowatym tonem Distephano. — Rozwal t paskud na miliard kawaków. Przynajmniej tyle jestem winien moim kolegom z zaogi.

- Ale ten stwór jest za blisko stabilizatora! - sykna Call. - To nie Auriga... tylko niewielka jednostka transportowa! W tej adowni znajduj si urzdzenia niezbdne do naszego przetrwania. Nie wolno ich uszkodzi, jeeli mamy dolecie na Ziemi w jednym kawaku. A ten stwór ma w swoich yach kwas!

Pojwszy sens jej sów Distephano zawaha si.

I wtedy Call równie go zrozumiaa. Kwas zamiast krwi. Przypomniaa sobie, jak jej nó przebi do Ripley i jak zacz si topi. Nó. Ostrze si topi. Nó unieruchamiajcy tego stwora...

Odwrócia gow i ujrzaa przed sob koszmarne, groteskowe, trupie oblicze. Na ustach stwora znów wykwit przeraajcy umiech. Jak z oddali dobieg Call guchy brzk czego metalicznego, a z wyszczerzonej paszczy Obcego spyna na pokad struka gstej, lepkiej liny.

A potem istota zaatakowaa.

Kiedy stopione ostrze przestao j unieruchamia, istota w mgnieniu oka rzucia si naprzód, chwytajc Distephano za nog. onierz krzykn przeraliwie i run do tyu na Call, przewracajc j. Karabin wypad mu z rk i poszorowa z metalicznym chrzstem po pokadzie.

Rozlego si rozdzierajce uszy skrzeczenie, gdy Obcy smagn zranion ap, zaciskajc dugie, szponiaste palce na gowie Distephano. Ogromna do zakrya ca twarz onierza, ale to nie powstrzymao go przed wydaniem przecigego okrzyku gniewu, zaskoczenia i bezgranicznej zgrozy.

Kiedy gigantyczny stwór podwign si z pokadu pocigajc za sob onierza, Call usyszaa trzask pkajcej czaszki Distephano i równoczenie w jego gosie pojawia si rozdzierajca nuta bólu. Stwór wgryz si w jego czaszk, odupujc jej wierzchoek, jak skorup maa, aby dosta si do mózgu i chepta wie pync z rany krew.

To celowe dziaanie! pomylaa ze zgroz Call, celowe... i ludzkie!

I wtedy Obcy odwróci si do niej, ogromne, nie przysonite wargami ky nadaway trupiemu obliczu jeszcze bardziej groteskowy wygld. A potem istota zamiaa si, krótko, ochryple, gardowo, a Call, oszoomiona, znieruchomiaa, jakby spojrzenie monstrum obrócio j w kamie.

Ripley przytrzymaa si oburcz fotela Vriess, gdy Betty jak kamie spadaa w kierunku Ziemi.

- Sprawdziem i przeczyem na bezpieczniki pomocnicze — zawoa Johner, wysuwajc si spod konsolety i zerkajc na monitory.

- Spróbuj teraz. - Ripley wydawao si, e Vriess ma pene rce roboty. Pilot pokrci gow.

- Mam co, ale to nie wystarczy. Potrzebujemy penej mocy cigu pionowego albo...

Nagle na monitorze ukazujcym wntrze adowni nastpio jakie gwatowne poruszenie i mimo kopotów ze statkiem caa trójka przeniosa wzrok na migoczcy ekran.

- Distephano! - wyszeptaa Ripley, patrzc, jak monstrum rzuca si na onierza i zabija go. Miaa wraenie, e podoga usuwa si jej spod stóp... ale uwiadomia sobie, e to tylko statkiem zatrzsa kolejna naga turbulencja.

Vriess usilnie stara si zapanowa nad maszyn. Przeniós wzrok na Johnera.

- A ty uwaasz, e jestem tylko póczowiekiem!

- Kurwa - warkn Johner, kiedy Distephano wyda ostatni, urwany jak noem okrzyk i umar. - Osobicie zajm si tym skurwielem!

- Dokd si wybierasz? - rzek Vriess, który nagle zosta zmuszony walczy ze statkiem w pojedynk.

Johner przeniós wzrok na ekran, na którym Noworodek spokojnie wyjada mózg Distephano.

- Ja... jestem mu to winien, stary.

Ripley spojrzaa na czowieka z blizn i wtedy statkiem ponownie zakoysao. Ripley czekaa, a potny mczyzna uwiadomi sobie, e obecnie potrzebny jest bardziej tu, w kokpicie. W chwil potem, mielc w ustach przeklestwo, Johner osun si z powrotem na fotel.

Teoretycznie byo to niemoliwe, ale w tej szczególnej chwili mózg Call nie móg funkcjonowa. Staa w cieniu mutanta, patrzc, jak monstrum poera mózg Distephano i nie moga si poruszy, nie moga myle, nie potrafia uczyni nic, aby si ratowa. Miaa wraenie, e ogromna bestia urosa jeszcze bardziej, ale nie miaa pewnoci, patrzya tylko na jej odraajce, budzce trwog oblicze, na fragmenty tkanki mózgowej przyklejone do jej zbów i czua dawicy, przesycony woni krwi oddech.

Istota pochwycia j, zanim Call zdya zareagowa, zanim zarejestrowaa jej ruch; zapaa j za ramiona i podwigna w gór, ku swojej twarzy. Ogromne usta otwary si, zby przybliyy.

Czy on moe to zrobi? zastanawiaa si odrtwiaa z przeraenia. Czy moe pore mikroprocesory i pytki ukadów scalonych? Moliwe, e nie, ale zniszczenie tych obwodów pooyoby kres jej yciu równie skutecznie jak wyarcie prawdziwego mózgu.

Call zamkna oczy i zmówia szeptem ostatni modlitw. Jakby w odpowiedzi rozleg si strza, gony huk odbi si gromkim echem w ciasnym wntrzu adowni. Trzymajcy j stwór zmartwia i odwróci si z gniewnym warkotem.

Ripley staa w progu, drzwi do kokpitu za jej plecami byy zamknite. Trzymaa karabin jak zawodowy onierz, stojc na lekko rozstawionych i ugitych nogach, w mikkiej, swobodnej pozycji. Wydawaa si spokojna i pewna siebie. Mimo to czujne oczy Call wychwyciy znuenie rysujce si na twarzy kobiety. Tak wiele przesza. Wida byo, e jest u kresu wytrzymaoci. Warkot Obcego ucich, kiedy stwór dostrzeg Ripley.

- Nie pozwol ci na to - powiedziaa Ripley do trupiogowego monstrum.

Zniecierpliwiony stwór zakoysa ogonem i nagle si od wróci, przez cay czas trzymajc przed sob Call. W ten sposób drobna, ciemnowosa kobieta staa si dla Noworodka tarcz. Call zamrugaa, usiujc zebra w sobie resztki woli przetrwania i instynktu samozachowawczego. Dziaania tego stwora wydaway si tak bardzo ludzkie.

Musi by co, co moesz zrobi, aby jej pomóc, pomylaa Call zmuszajc swój mózg do dziaania.

Ripley pewn rk trzymaa wojskowy karabin i jej spojrzenie odnalazo wzrok Call.

Jestemy dostatecznie daleko od stabilizatora, pomylaa Call, ale mimo to jest tutaj tyle wanych urzdze... Co by si stao, gdyby Ripley rozwalia tego stwora w drobny mak? Drenie statku zdradzio jej, e wchodzili w atmosfer i zbliali si do ldowania. Czy zdoaj posadzi maszyn, gdyby doznaa powaniejszych uszkodze? Musiaa nagle stwierdzi, e nie potrafi na to odpowiedzie. Nic ju nie wiedziaa.

Ogon Obcego zowrogo ci powietrze, stwór sycza gniewnie, jego gorcy oddech omiata ucho Call.

Ripley ponownie zlustrowaa otoczenie i powrócia wzrokiem do twarzy Call.

Ona wie, pomyla android. Jasne, przecie odbywaa ju wczeniej loty. Przypomina sobie. Moe nawet rozpoznaje niektóre z urzdze.

I wtedy wysza kobieta z wyrazem powtpiewania na twarzy zacza opuszcza karabin.

Call nie wytrzymaa. Popenia ostatni bd, kiedy powstrzymaa Distephano przed zastrzeleniem potwora. Powinna bya zaryzykowa. Przecie znajdowali si w drodze na Ziemi, a w adowni ich statku czai si potwór. Czy to wane, e zgin wszyscy, jeeli tylko podczas katastrofy unicestwiony zostanie równie Obcy?

Call energicznie wychylia si do przodu. Musiaa co zrobi, znale jaki sposób, aby Ripley zrozumiaa.

- Strzelaj! - zawoaa gorczkowo. - No dalej, wal! Przywykam ju do tego! - Nie przejmowaa si, e kule rozerw j na strzpy, wane jest tylko to, eby pociski zniszczyy koszmarne monstrum. Ale Ripley, z wyrazem niewypowiedzianej udrki na twarzy, opucia bro. Statek zatrzs si i znajdujcy si w adowni potwór oraz dwie kobiety z trudem zdoali utrzyma równowag.

Wtem spod stabilizatora wytoczya si rkoje stopionego noa Call i uderzya Ripley w stop. Spuciwszy wzrok, Ripley ujrzaa nadarty kwasem znajomy ksztat i wyraz jej twarzy zmieni si. Raz jeszcze spojrzaa na Call, a jej twarz przepenia si smutkiem. Unoszc bro Ripley wymierzya w Call.

Call staa w kompletnym bezruchu, przytrzymywana mocnym uciskiem ap Obcego i ze zdumiewajcym spokojem czekaa na strza. Bd co bd to bya jej misja, czy nie? Taki by jej cel. Ocali ludzko przed Obcymi. To wspomnienie dodao jej otuchy. Huk wystrzau rozdar panujc w adowni cisz. Przez uamek sekundy Call miaa wraenie, e widzi mkncy ku niej pocisk, ale kula mina j z oskotem i trafia Obcego w rami. rca krew spryskaa ubranie Call i natychmiast zacza je roztapia, docierajc do skóry. Call odruchowo zacza poklepywa palce ywym ogniem ciao, jakby moga w ten sposób powstrzyma dziaanie kwasu. Kiedy usiowaa ugasi niewidzialny ogie rozpuszczajcy jej tkanki, zranione monstrum jeszcze mocniej chwycio j za ramiona, wyjc z bólu i wciekoci, a jego ogon zafalowa pynnymi wowymi ruchami.

Zdezorientowana Call czua swd palonego plastiku i topicego si metalu. Co jeszcze zostao zbryzgane rozpryskujcym si na wszystkie strony kwasem? Nie potrafia tego stwierdzi, szamoczc si z potworem i nagle uwiadomia sobie, e w przypywie wciekoci powodowany bólem Obcy móg po prostu rozerwa j na strzpy.

W kokpicie Vriess gorczkowo manipulowa przecznikami, usiujc ochroni rozdygotan Betty przed rozpadniciem si w kawaki. Nie odrywa wzroku od konsolety, usiujc kontrolowa wszystkie odczyty na raz. Nie odway si nawet spojrze na monitor, na którym jedna z tych istot trzymaa Call przed sob jak zakadniczk. Stara si nawet o tym nie myle.

Johner pracowa równie zawzicie, próbujc zapanowa rcznie nad narowistym statkiem i wyrówna lot.

Znaleli si nad pókul, gdzie panowa dzie; promienie soca wdary si do kokpitu.

- Nie zdymy... - ostrzeg drugiego pilota Vriess.

- Ju j mam - zapewni Johner.

- Dziesi minut do zderzenia - oznajmi spokojny gos komputera. Dopiero teraz Vriess uwiadomi sobie, e gos naley do Call.

Kiedy Noworodek rycza, skrzecza i przyciga przeraon Call do swego cielska, Ripley uwiadomia sobie, e mona go byo zabi tylko w jeden sposób, a mianowicie tak, jak chciaa Call, to znaczy przeszywajc kulami na wylot ciao androida. Ale Ripley nie moga tego zrobi, podobnie jak nie mogaby zrobi tego z Newt. Wokoo pojawiy si pewne oznaki uszkodze dokonanych przez krew istoty - skwierczay przewody elektryczne, kable strzelay iskrami, pokad wokó dwóch sczepionych ze sob postaci bulgota i pokry si syczcymi bblami, a rami Call zaczo niebezpiecznie dymi. Nie, zastrzelenie tej bestii raczej nie wchodzio w rachub, nie w tej malekiej adowni.

Nagle karabin zacz ciy jej w doniach, by zbyt ciki, eby moga go utrzyma. Wiedziaa, e za jego pomoc nie rozwie tej szczególnej, patowej sytuacji.

Ripley spojrzaa na istot i wtedy zaczo dawa jej zna o sobie wasne udrczone ciao. Bolao j wszystko, dosownie wszystko. Bya zmczona, wyczerpana, skonana tak, e chciaa po prostu pooy si gdzie i umrze. Boe, dlaczego nie moga ot, tak, pooy si i zwyczajnie umrze? Moe jestem androidem, przysza jej do gowy obdna myl. Androidem z wprowadzonym jednym tylko programem... Niezalenie od wszystkiego, rób swoje dalej. Nie zatrzymuj si. Boe, jak ja tego nie cierpi.

Noworodek zaskrzecza wciekle, jego dugie zby musny wierzchoek czaszki Call... ale nie zagbiy si w nim. Czy wyczu, e Call nie jest czowiekiem, e nie ma prawdziwego mózgu ani krwi? Czy zorientowa si, e jest androidem?

Nagle Ripley ujrzaa w mylach szokujc wizj, obraz Bishopa rozerwanego na dwoje przez rozgniewan Królow i zrozumiaa, e równie atwo Noworodek moe uszkodzi Call.

Musiaa co zrobi, czy nie takie byo jej przeznaczenie? Jknwszy z rozpaczy, Ripley upucia karabin. Unoszc obie rce w gór, w gecie poddania, ponownie próbowaa nawiza kontakt telepatyczny, szukaa wizi, któr poczua wczeniej w gniedzie.

Jest co... Sabe... Silnie strzeone... Ale jest... Czuj...

To byo nieludzkie, odraajce, ale w pewnym sensie znajome. Ripley z trudem pohamowaa drenie. Zmusia si, by odnale wzrok potwora i utkwia spojrzenie w jego oczach o barwie identycznej jak jej wasna. Kontakt by lodowaty, zimny, ale i chonny. Peen gniewu i przepenionej bólem tsknoty.

Gniazdo zostao zniszczone. Pozostali nie yj. Ju ich nie ma. Noworodek by teraz cakiem sam. By tylko on i drobna, stojca przed nim istota ludzka, która usiowaa nawiza z nim kontakt.

Ripley uwiadomia sobie, e w obecnej chwili moe zagra tylko jedn kart.

Có, dziecino, pomylaa z ironi, jestem jedyn matk, jak teraz masz!

Wycigna obie rce przed siebie w gecie poddania i wypenia umys pocieszajcymi mylami, wspominajc kontakt, jaki kiedy istnia midzy nimi. W mylach ujrzaa obraz samej siebie, jak trzyma w ramionach Newt, ma, jasnowos, ufn Newt. Zobaczya, jak dziecko oplata j rkami i nogami, przywiera do niej, wiedzc, e Ripley jej nie puci, nie zawiedzie, nie porzuci. Newt, która z niezomn, dziecic ufnoci wierzya, e Ripley po ni wróci. Zatrzymaa ten obraz w mylach.

Noworodek powoli zacz si uspokaja, nie chosta ju gniewnie ogonem i zacz rozlunia ucisk na ramionach androida.

Ripley widziaa, e Call si jej przyglda. Dostrzega zakopotanie na jej twarzy. Call trwaa w bezruchu. Nie moga si poruszy. Nie bya w stanie. Kiedy Noworodek wreszcie j puci, byo to dla niej tak wielkim zaskoczeniem, e upada na pokad. Ripley nie odwaya si odnale jej spojrzenia ani odpowiedzie na zawarte w nim pytanie. Patrzya na Noworodka, kuszc go, zwodzc, nakaniajc, eby porzuci Call i podszed do niej.

Kiedy ogromny stwór zacz zblia si do Ripley, ktem oka dostrzega, e Call ukradkiem zaczyna si wycofywa.

Tak! pomylaa Ripley. Tak! Wspomnienie, jak zasyczaa do Newt: „Uciekaj! Ukryj si!" zdominowao niemal cakowicie jej myli. Gdyby si odwaya, zawoaaby to samo do Call, ale android wci znajdowa si zbyt blisko Noworodka.

Dwa kroki, trzy. Noworodek by ju blisko niej; prawie moga go dotkn. Call przez cay czas si cofaa. Ripley staa nieruchomo, z rozoonymi rkami, otwartym umysem, roztaczajc przed Obcym ciep, matczyn wizj. Przypomniaa sobie Królow, która próbowaa dotkn swoje dziecko na chwil przed tym, jak mutant oderwa jej gow. Czy ten stwór rozumia takie pojcia jak zaufanie, spokój, komfort? Koncentrujc si w mylach na tym jednym obrazie, Ripley nie cofna si ani o krok, wyprona, wyprostowana, w gecie oddania i przychylnoci. Kiedy stwór znalaz si tu przy niej, wstrzymaa oddech.

Noworodek wyda cichy odgos, jk bólu, cierpienia i jakiej nie zaspokojonej potrzeby. Dwik ten zaskoczy Ripley, sprawi, e uniosa wzrok.

Przypominajce trupi czaszk oblicze nie pozostawiao wiele miejsca na emocje, ale odniosa wraenie, e wyczuwa samotno tej istoty. Przypomniaa sobie, jakim gestem powitaa Noworodka w gniedzie, i agodno okazan wobec Call, androida, który przyby j zabi, uniosa rk i powoli, delikatnie pogadzia Noworodka po wyduonej, spaszczonej czaszce.

W gbi duszy, gdzie wci tlia si iskierka istniejcego midzy nimi kontaktu, Ripley wyczua gwatown zmian nastawienia monstrum. Uczucie dziecicej ufnoci i rozdzierajcej samotnoci pryso. Jego miejsce zajo jedno, jedyne wraenie — ostatecznego triumfu!

Stwór wypry si nagle, wydajc dugi, jakby ostrzegawczy syk.

Noworodek ze zdumieniem obserwowa poddaczy gest Ripley, teraz interesowaa go tylko powolna, bolesna mier stojcej przed nim sabej istoty. Cho miejsce, gdzie stali, trzso si i dygotao i - jak podejrzewa Noworodek - grozio im miertelne niebezpieczestwo, nie przej si tym ani troch. Nie da si zwie.

Zastyg przed swoj ofiar, rozmylajc, z jak rozkosz wgryzie si w jej czaszk. Pore mózg powoli, smakujc i rozkoszujc si nim. Zastanawia si, czy zdoa dziki temu przej Ripley. To cudowne, e krew Ripley cho troch uciszy jego poncy, niezaspokojony gód.

Powoli, jakby radujc si t chwil. Noworodek wysun jzyk.

Ripley zamara, starajc si nie okazywa strachu, kiedy liski, dugi jzyk, ten sam, którym istota tak delikatnie uwolnia Ripley z ywicznych pt w wylgami, i jednoczenie tak róny od jzyka Królowej, wysun si i zadrga obscenicznie. Ripley patrzya z narastajc zgroz, jak jzyk sztywnieje i wypra si jak u innych Obcych. Na jego kocu pojawiy si nagle mae, ostre zby i zakapay, jakby wypróbowujc swoj now funkcj.

Ripley jkna. Noworodek nachyli si nad ni, gotów zatopi zowieszcze narzdzie w jej czole. Kobieta nawet nie moga zamkn oczu, obserwujc z przeraajc fascynacj obrzydliw przemian.

Pomó mi Boe, pomylaa Ripley, uwiadamiajc sobie, e jest to pierwsza w jej yciu modlitwa.

Mae biae zby zgrzytny, zamykajc si, a z trzonu jzyka wypyny nitki srebrzystego luzu. Jzyk wysun si i zbliy do jej twarzy.

Ripley odruchowo drgna, ale nie cofna si, wiedzc, e to spowodowaoby natychmiastowy atak.

Naraz Ripley dostrzega Call, która, przemykajc bezszelestnie, dopada karabinu, który upuci Distephano. Uniosa wzrok...

I dokadnie za plecami Noworodka ujrzaa bulaj. Porodku szyby pojawiy si skwierczce, bulgoczce pcherze — to kropla krwi Obcego, która wyldowaa na szkle, rozpuszczaa je, wypeniajc pomieszczenie woni topionego plastyku. Jak oszacowaa, znajdowali si w stratosferze. Prawie byli ju w domu.

Ripley z fascynacj spojrzaa na bulaj; wiedziaa, e widok przeeranego kwasem okna oderwie j od przenikliwej wizji kapicych szczk i jzyka, które coraz bardziej zbliay si ku jej twarzy.

Nagle widniejcy w jej umyle obraz niej samej, trzymajcej w ramionach Newt, zmieni si.

Pojawiy si inne wspomnienia. Niespodziewanego chaosu. Wyjcych i gincych wojowników. I niej samej, Ripley, stojcej sztywno, z dzieckiem w ramionach. Siejcej w gniedzie mier i zniszczenie.

Noworodek nachyli si do ostatniego pocaunku... I nagle zdziwi si gwatown zmian mentalnego kontaktu. Ripley nie odczuwaa ju chci poddania, strachu czy wyrzutów sumienia. Bya w niej tylko nieposkromiona zuchwao! Wspomnienie zagady gniazda rozjuszyo stwora. Drwio ze.

Noworodek warkn przed ostatecznym uderzeniem i... Rozleg si gony dwik, a potem co mocno nim szarpno, jakby chwycia go jaka niewidzialna sia. Napór narasta, a Noworodek zacz powoli, lecz nieubaganie oddala si od swojej ofiary. Nie pojmowa, co si dzieje! Jak to moliwe?

Noworodek zarycza gniewnie, podczas gdy Ripley coraz bardziej si od niego oddalaa. Bestia runa w ty, szybko, coraz szybciej, przeleciaa kilka stóp w powietrzu i uderzya z impetem w co twardego. Wyjc z wciekoci, zacza wymachiwa apami, usiujc dosign Ripley pazurami. Noworodek nie wierzy, e wpad w puapk, zwaszcza e ofiara znajdowaa si tak blisko niego.

Kiedy kwas przear si przez ca grubo wzmocnionej szyby, rozlego si gone „bum!" - a zaraz potem dym i drobne przedmioty zostay wyssane na zewntrz z potn si powietrznego cigu.

Ripley byskawicznie chwycia wolny pas uprzy, któr wci miaa na sobie, i przypia do metalowego, wkrconego w cian uchwytu.

Kolejne mae przedmioty zostay wyssane na zewntrz, a kwas Noworodka przez cay czas roztapia brzegi otworu. Dziura w szybie powikszya si i nastpia gwatowna dekompresja.

Noworodek, sigajcy szponiastymi apami w stron Ripley, zosta szarpnity w ty i pocignity z potworn si w stron bulaju.

Wyrn we z guchym omotem i zawy z bólu oraz wciekoci, kiedy sia zasysanego powietrza unieruchomia go przy oknie.

Nagy spadek dekompresji pozwoli Call podnie si z podogi. Ripley wycigna rk i krzykna: „Pospiesz si!" a android natychmiast wykona polecenie.

Noworodek szarpa si i szamota, mia tak wielk si, e zdoa nawet nieznacznie odwróci si od okna, powodujc kolejny wzrost dekompresji, który omal nie wyrwa Call z ramion Ripley. Klon zatrzyma jednak androida, a gdy Call obja mocno ramionami tors Ripley, ta oplota j duszym pasem uprzy i przypia do siebie. I tak wisiay obie, na jednym, metalowym zaczepie pasa bezpieczestwa. Oguszajce skrzeczenie Noworodka przybrao na sile, gdy stwór rozpaczliwie stara si dopa wymykajcej mu si najwyraniej ofiary. Ripley czua, jak ronie jego zmczenie i dezorientacja, i uwiadomia sobie, e po raz pierwszy w swoim krótkim, przeraajcym yciu Noworodek naprawd si boi.

Boisz si mierci? pomylaa Ripley. Lepiej pogód si z ni! Wybuchna miechem i zacza si zastanawia, kiedy takie dziwne rzeczy przestan wydawa si jej zabawne.

Wreszcie Noworodek przegra rozpaczliw walk z si dekompresji i z guchym „puff!" zosta na powrót przycignity do powikszajcego si otworu w szybie. Impet uderzenia by tak silny, e skóra na plecach stwora pka, a Ripley ujrzaa, jak rca krew istoty bryzga na zewntrz silnym, gstym strumieniem.

Owadzi skrzek potwora przenikn Ripley do szpiku koci. Ona równie zawya z bólu, tulc do siebie Call, jakby w jej osobie rozpaczliwie chronia resztki swego czowieczestwa.

Wrzaski staway si goniejsze i bardziej ochrype... coraz wyraniej pobrzmiewaa w nich nuta histerii i paniki.

Stwór zacz wymachiwa na olep apami, rozpaczliwie chosta szponami powietrze, a w jego oczach malowa si niewiarygodny, potworny ból. Ripley chciaa si odwróci, niezdolna obojtnie si temu przysuchiwa. Noworodek spojrza wprost na ni, ryczc i popiskujc. Cierpia straszliwie. Pokrcia gow. Jej ostatnie, potworne dziecko. Tak wanie by powinno, powinna by tu, przy jego mierci. Potrzebowaa wiadka. Ot tak, dla pewnoci.

Nie moga ju teraz oderwa wzroku od miotajcego si, wyjcego, machajcego apami stwora, który bd co bd by z ni genetycznie powizany. Ripley zapakaa widzc, jak Noworodek bagalnym gestem wyciga ku niej rce, a wzrokiem wci prosi o pomoc.

To zakoczy si tu i teraz, pomylaa do Noworodka Ripley. Wszystko. Raz na zawsze. Nie bdzie kolejnych wciele.

Noworodek wi si w potwornych bólach, pojkiwa.

W porzdku, pomylaa Ripley, jakby chciaa zagodzi jego ból. To ju nie potrwa dugo. Uspokój si.

Wtem, wycignite rami Noworodka zostao brutalnie i niewiarygodnie szybko wcignite do jego ciaa, przez otwór w plecach wypyny na zewntrz koci. Noworodek zawy w agonii, zwijajc si przy dziurawym bulaju, który unieruchomi go równie skutecznie, jak lep czyni to z muchami. Nagle brzuch skurczy mu si i wcign, a za okno pofruny kby wntrznoci.

Przeraliwy, dojmujcy wrzask przeszy mózg Ripley, poraajc j jak prd. Osuna si na cian i przytykajc obie donie do uszu, usiowaa zaguszy straszliwy, przedmiertny skowyt swego dziecka. Zawya wraz z nim, a wrzask Noworodka rozpata jej dusz niewidzialnymi ostrzami. Ripley poczua ciep lepko przesczajc si midzy jej plecami. Krwawiy jej uszy. Osuna si na kolana, wyjc na cae gardo, a Call tulia si do niej z caej siy, tak mocno, jak tylko potrafia, jakby próbowaa ocali Ripley przed tym ostatnim atakiem.

Teraz wszystko potoczyo si szybciej, ciao Obcego zostao wprawnie i bezlitonie obdarte ze skóry, której paty pofruny w stratosfer. Ripley odja donie od oczu i uja nimi gow Call, niczym w gecie oszczdzenia temu „dziecku" wyjtkowo okrutnego widoku. Ale patrzyy na wszystko obie, nie mogc oderwa wzroku.

Noworodek nie straci jeszcze gosu, i kiedy wyda ostatni, ochrypy wrzask, Ripley poczua, e raz jeszcze usiuje nawiza z ni, niezwykle ju saby, w ramach zadziegnitego raportu, kontakt telepatyczny. Zadraa, poruszona obcoci Noworodka, a jednoczenie czua przejmujcy smutek i al. Ta istota bya wszak czci niej i wanie umieraa. Ale nie moga pozwoli, by ten stwór zabra j ze sob.

Podczas gdy statek wokó nich koleba si i dygota, nieuchronny i niepohamowany proces zagady monstrum trwa nieprzerwanie, niszczc Obcego kawaek po kawaku, a w kocu eksplodowaa potylica Noworodka i ostatnie resztki jego mózgu zostay wyssane przez puste ju oczodoy.

Kiedy zostaa rozupana czaszka i ycie istoty dobiego kresu, Ripley poczua e ulotny raport mentalny rozpywa si, by znikn zupenie, a potem rozpakaa si, na poy ze smutku, na poy z niewysowionej ulgi. Nie byo jednak czasu na opakiwanie umarych, bowiem proces dekompresji postpowa, zasysajcy prd powietrza ciga wszystko, co nie byo przybite, przykrcone bd w inny sposób umocowane do pokadu, w stron odraajcej, wyszczerzonej czaszki martwego Noworodka.

Dwie kobiety przytuliy si jeszcze mocniej do siebie, stawiajc opór nieposkromionemu ywioowi.

- Nie damy rady! - rzuci wciekle Johner, mocujc si z przyrzdami. Dekompresja adowni sprawia, e stracili sterowno.

- Uda si na pewno! - warkn Vriess, toczc swoj wasn walk.

Gos Call, który zachowywa osobliwy, zwaywszy na sytuacj, spokój, odlicza sekundy do uderzenia w Ziemi.

Podczas gdy cay statek wibrowa i dygota, a wokó nich fruway zasysane moc dekompresji wszystkie mniejsze przedmioty, Ripley i Call obejmoway si mocno nawzajem. Jednak mimo caego chaosu, jaki szala dokoa, mimo e najprawdopodobniej lada chwila czekaa j mier, gdy Betty roztrzaska si o ziemi, Ripley bya w gbi duszy odprona i uspokojona. Zdumiewajce uczucie. Przypomniaa sobie prom z Sulaco i szaleczy lot do Hadley's Hope. Przypomniaa sobie Hicksa, który spa przez ca drog, jak podczas miej, banalnej wycieczki i to wspomnienie wywoao na jej twarzy umiech. Przytulia do siebie Call, pragnc, by dziewczyna moga dzieli z ni ten obraz, t wizj, ten spokój. Nic si ju nie liczyo. Nic nie byo wane. Ziemia bdzie bezpieczna. Obcy zginli. Co do jednego.

A ona przeya ich wszystkich, choby tylko o tych par chwil. Grunt, e ich przeya.

- Wanie tak, stary, tak trzymaj! - zawoa Johner.

- Przecie mówiem, e si uda - odpar stanowczym to­nem Vriess, przez cay czas walczc z opornymi sterami.

Nagle bez ostrzeenia statek zadra gwatownie po raz ostatni i niespodziewanie si uspokoi.

Ripley poczua chodny podmuch powietrza omiatajcy wntrze adowni, ciskajcy na wszystkie strony papiery, drob­ne przedmioty i mieci, i nagle uwiadomia sobie, e to sza­lejce mini tornado nie zasysa ju wszystkiego na zewntrz, lecz rozrzuca najróniejsze szcztki i rzeczy wewntrz po­mieszczenia.

Zamrugaa powiekami, wypeniajc puca chodnym, rze­kim powietrzem i wyjrzaa przez pusty ju bulaj na zewntrz. W wytopionym otworze w szybie nie pozosta aden lad tkwicych tam jeszcze do niedawna upiornych zwok Nowo­rodka. Przez szyb widziaa tylko bkitne niebo, po którym przesuway si kbiaste chmury.

Nastaa chwila nieskalanego spokoju i ciszy, a Ripley po­czua si nagle tak, jakby lada chwila miaa si roztopi. mier Noworodka pozbawia j resztek si. Wyssaa do cna. Bya miertelnie zmczona. Ledwie trzymaa si na nogach.

Call podtrzymaa j.

- Zrobia to - wyszeptaa. - Udao ci si. Zabia tego stwora.

- Naprawd? - zapytaa Ripley. Bya wyranie oszoo­miona.

- Tak. Dokonaa tego. Ten stwór nie yje. Przeszed do historii.

- wietnie - mrukna Ripley bekotliwym ze zmczenia gosem. - Naprawd wietnie. Wspaniale.

Call, podtrzymujc wysz kobiet, uniosa lekko wzrok, eby na ni spojrze.

- Moe od teraz nie bd nas ju gnbiy koszmary, jak ci si wydaje?

Ripley spróbowaa si umiechn.

- Udao si nam. I obie yjemy.

- Taak - rzeka Call z niejakim zdumieniem w gosie. - yjemy.

Rozleg si trzask wczanego interkomu i wntrze adowni wypeniy triumfalne pohukiwania witujcego ich ocalenie Johnera, podczas gdy Vriess, najwyraniej zachystujc si miechem, ogarnity nieprzepart ulg i radoci zawoa:

- Call, Ripley? Nic wam nie jest? Co prawda widzimy was obie, ale...

- N-n-nic nam nie jest - odkrzykna Call amicym si gosem. Spojrzaa na Ripley i po raz pierwszy umiechna si szeroko. - Naprawd nic nam nie jest. Wszystko w porzdku. Tym razem, ju na pewno, wszystko w porzdku.

Ripley pokiwaa gow i czujc przemone zmczenie, opara policzek o gow Call.

EPILOG

Call obserwowaa Vriessa, który jak zawsze ostronie zakada syntetyczn skór na now metalow pytk przyspawan na ranie w jej brzuchu.

- Nie wiedziaam, e posiadasz tak wiele rozmaitych uzdolnie - wyszeptaa bogo.

Vriess umiechn si yczliwie, czc brzegi synteskóry z brzegami oryginalnej skóry Call. Zanurzy wacik z wymienicie zaopatrzonej apteczki Betty w gorcej wodzie, która grzaa si na maym ogniu, roznieconym w starej puszce z obcitym wieczkiem, po czym przetar nim synteskór. Call jeszcze nic w tym miejscu nie czua, ale bdzie, kiedy jej organiczne zakoczenia nerwowe zespol si z nowym ciaem.

- O czym ty mówisz? - rzuci Vriess. - Przecie wiedziaa, e umiem spawa. Pracowaa ze mn...

- Pewno, e wiedziaam o spawaniu - mrukna Call. Powioda palcem po lnicej pytce, któr Vriess zacz wanie zasania.

- Nie wiedziaam, e tak dobrze znasz si na komponentach androidów. To do skomplikowana dziedzina. Wzruszy ramionami.

- Nie miewaem z nimi wiele do czynienia, ale jeeli chodzi o androidy, w duej mierze chodzi o naprawy czysto mechaniczne. Chyba, e w gr wchodz uszkodzone systemy mylowo-emocjonalne, a te nie doznay uszczerbku.

Pracowa nad nakadaniem skóry, czc j powoli i tak skrupulatnie, e po caej operacji nie pozostanie najmniejsza nawet blizna.

- Mamy szczcie, e znalelimy tak czyst pytk, adnych zadrapa, wgniece czy rdzy. Myl, e powinna suy równie dobrze, jak twoje oryginalne komponenty.

Call rozejrzaa si po zomowisku, gdzie wyldowaa Betty. To byo doskonae miejsce do spenetrowania. Mogli tam niele pobuszowa. Kilka dni tutaj i zdoaj doprowadzi statek niemal do tak dobrego stanu, jak si to udao Vriessowi z pewnym mocno pokancerowanym androidem.

- Wci nie mog nadziwi si, e zdoae przedestylowa do krwi, aby zastpi t, któr straciam - rzucia, obserwujc go przy pracy.

- To byo do atwe, zwaszcza e dysponowaem caym tym sprztem. Najtrudniejsze byo jej oczyszczenie... Dobrze si czujesz, prawda? Troch si martwiem, czy bez przeszkód zdoa zmiesza si z twoimi oryginalnymi pynami.

- Czuj si wymienicie - zapewnia. Poruszya rk. Najpierw zajli si wanie ni, w obawie e skomplikowany staw barkowy móg zosta powanie uszkodzony, ale rca krew Obcego spowodowaa w sumie lekkie i powierzchowne szkody. Po naoeniu synteskóry prawie nie byo wida blizn. - Ciesz si, e nie mam ju dziury w brzuchu - powiedziaa Call.

- Nie ty jedna - rzek Johner, podajc Call butelk z bursztynowym pynem.

- Widok tych wiszcych drutów i mrugajcych wiateek na zawsze moe odebra facetowi ochot na seks. - Doda.

Spiorunowaa go wzrokiem, podczas gdy Vriess dokoczy atanie dziury. Kiedy skoczy przemywa synteskór czyst wod, spucia wzrok, by przyjrze si jego dzieu. Dotkna niemiao swego nowego brzucha, ale Vriess natychmiast odsun jej donie.

- Niech si zagoi, dobrze? Chryste, Annalee.

Pocigna yk z butelki Johnera i podaa flaszk Vriessowi, który równie hojnie przepuka gardo.

- Nareszcie wygldasz normalnie, Call - rzuci pógosem Johner. - Jak zwyka kobieta. Po prostu wietnie. - Pokiwa gow, jakby powiedzia wanie najwaniejsz filozoficzn prawd, jaka kiedykolwiek zostaa sformuowana.

Umiechna si do szorstkiego, cynicznego mczyzny z blizn.

- Hej, Johner - Vriess usiad, pakujc apteczk - powiedz no, gdzie trzymae markowe trunki przez cay ten czas, gdy bylimy zmuszeni pi twój paskudny bimber? - Wskaza na butelk, któr odda Johnerowi.

Johner westchn.

- Naleaa do Elgyna. - Uniós butelk w milczcym toacie. - Za onierzy, co padli w boju.

- Amen - rzek nabonie Vriess, a Johner pocign z butelki.

- Jeeli na tej planecie s jeszcze jacy gliniarze, prdzej czy póniej zlec si tu i zaczn wszy - mrukn Vriess. - Zwaszcza po tym wielkim „bum" Aurigi. Nie wspomnia o ciaach, które pogrzebali na zomowisku... ciaach Wrena, Purvisa i Distephano.

Caa trójka pokiwaa gowami, wzdychajc niemal równoczenie.

- Taa - burkn lakonicznie Johner. - Powinnimy si std zbiera.

Upi jeszcze jeden yk, po czym cisn butelk Call, która zapaa j zranion rk, chcc mu pokaza, e rami znów ma sprawne. Pocigna z butelki.

- Ty chyba równie nie palisz si do odpowiadania na jakiekolwiek pytania - zwróci si do niej Johner. Pokrcia gow.

- Nie za bardzo.

Caa trójka jeszcze przez chwil siedziaa w kompletnym milczeniu, przekazujc sobie butelk z rk do rk. Call ucieszya si, e znów odprawiaj ten stary, dobry rytua i mimowolnie przypomniaa sobie ów ostatni raz, gdy siedziaa tak z Johnerem... i Christiem.

- Powinnimy wyruszy na wschód - postanowi Vriess. - Do Ruskich. Byem tam. Wci mam pewne kontakty.

Pokiwali zgodnie gowami. Któ wiedzia, dokd ostatecznie dotr i co bd robi?

- Wiesz, co by si teraz nam przydao? - rzuci po chwili Johner.

Ogie trzaska wesoo. Ciepo byo przyjemne, uspokajajce, odprajce. Vriess i Call spojrzeli na potnego mczyzn i czekali.

- Dziwki - oznajmi Johner i rozejrza si, jakby wanie w tej chwili na zomowisku mia pojawi si tuzin roztaczonych chopców i dziewczt, spragnionych mocnych wrae.

Vriess i Call zamrugali, patrzc na Johnera jak na wariata.

- Nie sdzicie, e to byoby wietne? - zapyta z powag, jakby rozmawiali o polityce, religii czy innych równie wanych sprawach.

- Kilka fajnych, zrcznych dziwek. To dopiero byaby zabawa...

Call wybuchna miechem i uspokoia si dopiero wtedy, gdy jej miech zacz brzmie histerycznie.

Nie mówic wicej ani sowa, caa trójka spojrzaa na jedno ze wzgórz kosmicznego zomu, na szczycie którego staa Ripley, wpatrujc si w miasto zwane Paryem. Nie wydawaa si ju sponiewierana. Do jutra w ogóle nie bdzie po niej wida, e ma za sob powane przejcia. Johner podał Call butelkę.

- Ona nic nie pia. Zanie jej butelk, dobrze? Niech przepucze gardo.

Call skina gow i zapia guziki bluzy.

- Zapytaj, co sdzi o wyprawie na wschód - doda Vriess.

Call znów potakna i wstaa.

- I zapytaj j o dziwki - rzuci Johner. - Moe byaby zainteresowana.

Vriess i Call spojrzeli na niego bez sowa.

- Có, nigdy nic nie wiadomo. Czasem warto zapyta! - mrukn z naciskiem Johner. I burkn pod nosem: - Chocia jeeli o ni chodzi... kto wie, czy facet zdoaby to przey!

Kiedy Ripley opucia Betty, nie bya w stanie ukry swego zdumienia. Nigdy dotd nie oddychaa powietrzem, które nie byoby wytworzone sztucznie, nie czua naturalnego przycigania, nie widziaa bkitnego, czystego nieba. A przynajmniej nie w tym wcieleniu. Naturalnie w samym rodku zomowiska powietrze troch cuchno, sia cienia dawaa si we znaki, a niebo byo bardziej szare ni modre... Niemniej to wszystko byo dla niej nowe i cieszya si urzekajc niezwykoci miejsca, do którego trafia.

Rozlunia ramiona, by stwierdzi, e po niedawnych bolcych sicach i zadrapaniach nie pozosta aden lad. Pokrcia gow. Ogldaa Pary od dobrych paru godzin, ale z tym miastem nie wizao si adne z jej wspomnie, tote podejrzewaa, e nigdy wczeniej w nim nie bya. Przygldaa mu si tak dugo, poniewa byo pikne. Sdzia, e z bliska okae si jeszcze jednym, nadgryzionym zbem czasu, ciasnym, bezludnym miastem, ale std metropolia skrzya si i byszczaa w przymionym wietle. Zostaa zbudowana wycznie przez ludzi. I tej nocy pogry si we nie, niewiadoma losu, jaki o mao jej nie spotka.

Wyczua Call, zanim android zdoa wspi si na szczyt pagórka. „Wiedziaam, e przyjdziesz”, powiedziaa cicho, a w jej gosie pojawio si echo wspomnienia, sprzed lat. Wspomnienia Newt, Amy, Hicksa, Bishopa i innych, ludzi i androidów, z którymi si zetkna, nie raniy ju jej wntrza dojmujcym, palcym bólem. Teraz wypeniy je kojcym ciepem. Sprawiay, e czua si czowiekiem, kochaa i bya kochana. Walczya, staraa si chroni tych, których kochaa, i umara, by ich ocali. I znów postpiaby tak samo, gdyby zasza taka potrzeba. I jeszcze raz. I jeszcze. Taki los by jej przeznaczony i takim go akceptowaa.

Wizje senne, które od tak dawna przebyskiway w jej umyle, przestay by chaotyczne. Chodny komfort hibernacyjnego snu. Dogbna potrzeba chronienia modych. Wraenie siy i spokoju, które wywouje blisko istot tego samego gatunku. Moc jej wasnego gniewu, uczucie ciepa i bezpieczestwa, jak daje towarzystwo przyjació. Obrazy byy sensowne, zadowalajce. Rozpoznawaa je na poziomie wykraczajcym poza wiadomo czy moliwo, jak daje uczenie si.

Byy czci niej samej, czci tego, kim bya i czym bya. A teraz stanowiy cz tego, czym si staa.

Odwrócia si, by umiechn si do mniejszej kobiety, wspinajcej si po stoku góry zomu. Call podaa jej butelk bursztynowego pynu. Ripley przyja j i zajrzaa do wntrza, radujc si barw zawartoci i tym, jak migocze w wietle.

Dzi wszystko wydawao si jej nowe i zdumiewajce. Zastanawiaa si, jak dugo potrwa ten stan.

- To alkohol - powiedziaa Call, wskazujc na butelk. - To si pije. Spróbuj.

Najwyraniej Call równie ostatnio nie wylewaa za konierz.

Ripley umiechna si.

- Pamitam. - Pocigna spory yk, napawajc si do woli sodko-kwanym smakiem i uczuciem przyjemnego pieczenia w gardle.

- Popatrz - rzucia Call, cieszc si jak dziecko. Rozchylia poy bluzy, pokazujc wieo naoon „at” na piersiach. - Dzieo Vriessa.

Ripley uniosa brwi:

- Vriessa? Nieza robota... Wiesz naprawd jestem pod wraeniem.

Call opucia poy bluzy i powoli skierowaa wzrok ku horyzontowi.

- Ziemia - powiedziaa, jakby dopiero teraz to sobie uwiadomia.

Ripley zaczerpna gboko powietrza:

- Ziemia.

- Jestem tu po raz pierwszy - powiedziaa pógosem Call. - Powinno tu by sporo miejsc, w których mona by „znikn”. A przynajmniej tak mi si wydaje... - Przerwaa, jakby miaa jeszcze mnóstwo rzeczy do powiedzenia, ale nie potrafia znale waciwych sów. Rozemiaa si i znów zajrzaa do butelki.

- Co mylisz? - zapytaa Call.

- O czym? - rzucia Ripley nieco zbita z tropu.

- Jak sdzisz, co powinnimy teraz zrobi? Vriess uwaa, e najlepiej bdzie, jak ruszymy na wschód, ale ja wci si waham... Co twoim zdaniem powinnimy zrobi? Dokd si uda? - Call patrzya na ni, jakby Ripley znaa odpowied na wszystkie pytania.

Ripley, nie odrywajc wzroku od ogromnego miasta, tylko pokrcia gow.

- Ja... ja nie wiem! - Wzia gboki oddech, a jej nozdrza wychwyciy niezwyk mieszanin woni przesycajcych ziemskie powietrze, które czyniy je tak rónym od surowego, przetwarzanego na okrgo powietrza w zamknitym obiegu statku kosmicznego. Pokrcia gow i znów pocigna z butelki.

- Naprawd nie wiem, Call. Ja równie jestem tu obca.

Dwie kobiety stay rami w rami, w milczeniu, przekazujc sobie butelk z rk do rk i wpatrujc si w wiata odlegego miasta. Miay mnóstwo czasu na podjcie decyzji.

KONIEC



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
crispin a c 04 obcy przebudzenie (osloskop net) ACQVHIWVV63Z42MIK2FFCHA2TN6TY7WCTO24N5A
A C Crispin Obcy Przebudzenie
A C Crispin Obcy Przebudzenie
Obcy 04 Ann Carol Crispin Obcy; Przebudzenie
(4) A C Crispin OBCY Przebudzenie
Obcy w kulturze XIX i XX w
Posag Raggoka, RPG, Przebudzenie Ziemi - Earthdawn, Polskie podręczniki i materiały
Przebudzenie, rozwĂłj duchowy, RozwĂłj duchowy, ROZWOJ DUCHOWY- EZOTERYKA

AdM Przebudzenie
20 Obcy człowiek
7b Koncepcja przebudowy skrzyz Nieznany
Jak opanować dowolny język obcy fragment
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 40 Obcy ptak odlatuje
Astralny żeglarz czary, RPG, Przebudzenie Ziemi - Earthdawn, Polskie podręczniki i materiały

więcej podobnych podstron