09 Marzec 2011
Opublikowany w ■ wywiady, Walentynowicz Anna przez Maciejewski Kazimierz w dniu 22 Kwiecień 2009
Z Anną Walentynowicz, odznaczoną przez prezydenta RP Orderem Orła Białego, rozmawia Zbigniew K. Rogowski.
- Niedawno w rozmowie ze mną wspomniała Pani o „udziale Andrzeja Wajdy w spisku przeciwko Pani”… Na czym miał ów spisek polegać?
- Znacznie wcześniej, bo na spotkaniu z okazji 25-lecia „Solidarności”, które odbyło się w Sali Kolumnowej Sejmu, nie omieszkałam oświadczyć, że pan Wajda należał do tego gremium, które dążyło i doprowadziło do wykluczenia mnie z „Solidarności”. Miałam na myśli także ową zmowę bodaj z 10 lub 11 grudnia 1980 roku w warszawskiej willi reżysera, a więc jakby jej patronował. To spotkanie było etapem takiego działania.
- Kto w tym spotkaniu uczestniczył?
- Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Jacek Kuroń, Stefan Bratkowski, jak również przedstawiciele komitetu budowy Pomnika Stoczniowców z jego przewodniczącym Henrykiem Lenarciakiem, jednym z kierowników Działu Kadr w Stoczni Gdańskiej, Adam Gotner z komitetu budowy Pomnika w Gdyni.
- Sprecyzujmy cel tego spotkania.
- Otóż miało się okazać, że wymienione przeze mnie osoby połączyły siły, żeby doprowadzić do wykluczenia mnie z „Solidarności”, abym jako adwersarz Wałęsy nie mogła uczestniczyć w podniosłej uroczystości, jaka miała się odbyć za kilka dni, mianowicie w poświęceniu Pomnika Poległym Stoczniowcom. Posunięto się do prowokacji, o której dowiedziałem się dopiero po pewnym czasie. Otóż Kuroń zadzwonił do Zarządu Regionu w Gdańsku, by perfidnie zmanipulować plotkę, która miałaby zaraz być rozpowszechniana. Z głupia frant zapytał: Czy to prawda, że Walentynowicz zapowiedziała strajk na 16 grudnia?… Bo podobno zapowiedziała. Intencją prowokacji było rozkolportowanie tej nieprawdziwej informacji.
- Właśnie tak prymitywnie chciano spreparować ów rzekomy fakt?
- Musiano się spieszyć, bo w Warszawie przebywali przecież przedstawiciele Komitetu Budowy Pomnika Poległym Stoczniowcom, by zaprosić komisję rządową, delegację Episkopatu i zaklepać udział w uroczystości reporterów programu pierwszego telewizji. A tu Walentynowicz - zgodnie z tą zmanipulowaną informacją - chce wszczynać strajk! Wobec zagrożenia rzekomym strajkiem delegacja wracała z niepokojem do Gdańska, by stwierdzić, że informacja o strajku była blefem. Tymczasem uczestnicy spotkania u Wajdy pod wpływem informacji o rzekomym strajku postanowili, że z tą Walentynowicz trzeba coś zrobić. Bo groźnie rozrabia. Najlepiej spowodować wykluczenie z „Solidarności”. Jeśliby to było możliwe, jeszcze przed uroczystością poświęcenia Pomnika. W tym przypadku również dlatego, że obroniłam nazwę tego monumentu jako właśnie Pomnik Poległym Stoczniowcom, a nie - jak chcieli proreżimowi konformiści - Pomnik Pojednania Narodowego. W tej sytuacji we wspomnianym spotkaniu u Wajdy korowska opozycja i sam gospodarz stanęli murem przeciwko mnie. Tuż przed uroczystością poświęcenia Pomnika wezwał mnie do siebie Wałęsa i powiedział bez ogródek: - Niech pani zrezygnuje z członkostwa w „Solidarności”, w przeciwnym razie wyrzucę panią!
- Jak Pani zareagowała na te słowa?
- Powiedziałam: Wyrzuć! Tylko nie licz na to, że ci znowu w czymś pomogę.
- To relegowanie ze Związku nastąpiło dopiero parę miesięcy później.
- Odebrano mi mandat na początku lipca 1981 r., po paromiesięcznej procedurze „sądzenia” mnie…
- Uratowanie nazwy Pomnika rozsierdziło władze i konformistycznych działaczy, w tym korowców…
- Zgadza się. Ówczesny premier Rakowski mówił: Ten pomnik jątrzy… Byłam dumna z obronienia nazwy! Chociaż musiałam zapłacić dużą cenę. Płacę ją zresztą do dzisiaj. Ceną tamtych dni było to, że mnie nie dopuszczono do udziału w uroczystości poświęcenia Pomnika, nie pozwolono przyjąć Komunii Świętej podczas uroczystej mszy. Miałam być gościem honorowym, a stałam gdzieś na uboczu, bo straż robotnicza nie dopuściła mnie do centrum uroczystości. Byli to ci sami stoczniowcy, którzy stanęli w mojej obronie w czasie sierpniowego strajku…
- Jak zrodziła się nazwa pomnika?
- Rzuciliśmy ją spontanicznie dla uczczenia stoczniowców zamordowanych przez zbrodniczy reżim PRL. Z tym hasłem wywoławczym o uhonorowanie poległych zaczęliśmy zbierać składki na wzniesienie obiektu. Proponowana później przez proreżimowców, korowców i innych nazwa - Pomnik Pojednania Narodowego - była nie do przyjęcia! Jakież pojednanie miał Pomnik symbolizować? Pojednanie ofiar z katami z ZOMO? Pojednanie Narodu z mordercami?
- W jaki sposób formalnie zadziałała Pani na rzecz utrzymania pierwotnej uchwały?
- Uchwałę w tej sprawie Komisji Zakładowej Stoczni Gdańskiej wręczyłam w asyście dwóch kolegów stoczniowców wojewodzie z prośbą, by przekazał ją przewodniczącemu Budowy Pomnika Henrykowi Lenarciakowi, bo ten nie chciał jej przyjąć. Powiedziałam przy tym, że przy wersji nazwy „Pomnik Pojednani Narodowego” stałby się on obiektem budzącym nienawiść do fundatorów. W takim przypadku stoczniowcy - z moim oczywiście udziałem - pisaliby na obiekcie prawdziwą nazwę, używając smoły, żeby trudno było ją zamalowywać…
- Za którą z nazw opowiadał się Wałęsa?
- Wtedy nie znałam jeszcze tego faktu, ale wkrótce miałam się dowiedzieć z ust działacza „Solidarności” Zdzisława Złotkowskiego, że na jednym z prezydiów Związku w Gdańsku Wałęsa proponował, by pomnikowi nadać nazwę Pomnika Pojednania Narodowego…
- Czy dotarły do Pani jeszcze jakieś przecieki ze spotkania u Wajdy?
- Dowiedziałam się, że plotka o rzekomo przygotowywanym przeze mnie strajku 16 grudnia 1980 roku miała pochodzić od Kuronia. Zaraz do niego zadzwoniłam z zapytaniem, jak doszedł do tej fałszywej informacji. Odpowiedział, że łódzki działacz „Solidarności” Kowalewski wysłał pisemną wiadomość z zapowiedzią, że Walentynowicz ma zamiar zorganizować strajk szesnastego, żeby nie dopuścić do poświęcenia Pomnika, gdyby miano mu nadać jednak nazwę Pomnik Pojednania Narodowego. Wobec takiego dictum Kuronia, natychmiast zatelefonowałam do Kowalewskiego z zapytaniem, na jakiej podstawie wysłał tę wiadomość. On na to: Masz to powiadomienie w ręku? Odparłem: Nie mam, ale Kuroń mi o tym powiedział. Usłyszałam w odpowiedzi: To zwróć się do niego.
Oczywiście ta intryga Kuronia była skutkiem spotkania u Wajdy. Więc pan reżyser jakby patronował zmowie, spiskowi… Nawiasem mówiąc, Kuroń był wobec mnie dwulicowy. Kiedyś powiedział, że Wałęsa postąpił z Anią nie fair. Niby ubolewał, ale fakty miały pokazać, że jątrzył. Podobnie jak Geremek. Obaj w bezpośrednich kontaktach byli mili, ale wiedziałam, że mnie nienawidzą. Bo nienawidził mnie Wałęsa!
- Kto konkretnie stał za decyzją niedopuszczenia Pani na uroczystość poświęcenia Pomnika?
- O tym dowiedziałam się dopiero po jakimś czasie. Nastąpiło to na polecenie esbeka generała Pudysza, który wydał owo polecenie za pośrednictwem… Wałęsy.
Czy Wajda wcisnął „kit” Schlöndorffowi?
- Pani Anno, kiedy Pani zetknęła się z Andrzejem Wajdą?
- Gdy kręcił film Człowiek z żelaza. Później była taka okazja po gdańskiej premierze… Nawiązując do jednej ze scen, powiedziałam: Znał pan tę scenę z mojej relacji, a pan ją tendencyjnie przekłamał. Na to Wajda: To nie jest film dokumentalny, lecz fabularny, więc reżyser ma prawo do własnej interpretacji. Ja: Ale nie kosztem faktów historycznych. A Wajda czynił w tej scenie z Wałęsy dominującego bohatera zdarzenia, podczas gdy w rzeczywistości nigdy w tej sytuacji nie zaistniał.
- Czy powiedziała Pani Wajdzie, że nie było żadnego skoku Wałęsy przez płot?
- O tej historii ze skokiem nie było jeszcze wiadomo. Obowiązywała wersja opowiedziana przez Wałęsę włoskiej dziennikarce Orianie Fallaci, że oto przedostał się na teren Stoczni przez dziurę w płocie między pierwszą a drugą bramą. Nawiasem mówiąc, dokonałam tam zaraz oględzin i stwierdziłam, iż żadnej dziury w płocie nie było… Nie było też żadnego skoku przez płot, owo kłamstwo zostało przygwożdżone przez kontradmirała Kołodziejczyka, który na polecenie admirała Jancyszyna kazał przetransportować Wałęsę do Stoczni motorówką Marynarki Wojennej. Kontradmirał Kołodziejczyk przypomniał o tym fakcie w mojej obecności i w obecności b. I sekretarza KW PZPR w Gdańsku Tadeusza Fiszbacha. Reżimowcy dostarczyli Wałęsę, by wbrew woli załogi Stoczni wygasił strajk!
- Znany niemiecki reżyser Volker Schlöndorff zakończył już pracę nad filmem fabularnym, którego bohaterką miała być Pani. Wiem, że nie zaakceptowała Pani scenariusza, co więcej - rozważa Pani podjęcie kroków, by film nie mógł być rozpowszechniany w Polsce.
- Film zakłamuje wydarzenia. Nic dziwnego, że aż trzech polskich producentów zrezygnowało ze współpracy ze Schlöndorffem na polskim odcinku realizacji. Treść scenariusza jest dla mnie obraźliwa: na przykład mojego syna przedstawia się jako zomowca, w dodatku miał on poślubić córkę sekretarza partii… Po zapoznaniu się ze scenariuszem autorstwa niemieckiego scenarzysty zaprotestowałam odnośnie takiej dezawuującej treści u Schlöndorffa, który wobec moich zastrzeżeń obiecał, iż powstanie nowa wersja zamówiona u polskiego twórcy. Nic takiego nie nastąpiło. Dopisano jedynie nazwisko Macieja Karpińskiego jako współautora. W filmie miałam być Joanną Kowalską, ostatecznie zostałam jakąś Agnieszką. A nazwisko Walentynowicz przewija się w tle zdarzeń.
- W wywiadzie ze Schlöndorffem przed rozpoczęciem pracy nad filmem zapytałem, czy przewidział ukazanie postaci Wałęsy w jakiejś szerszej panoramie. Odpowiedział, że to będzie film o Annie Walentynowicz, a Wałęsa zostanie pokazany jedynie w końcowej sekwencji - materiał z kroniki filmowej - kiedy składa podpis pod Porozumieniem Sierpniowym…
- tymczasem, jak słychać, „zakwitła” postać w scenariuszu Wałęsy. Jest nie tylko obecny, ale ma mnie jakoby łączyć z nim wielka przyjaźń. Słyszałam też, że wymowa filmu ma być taka, iż zmiany w Europie nastąpiły w następstwie upadku muru berlińskiego. A więc pomniejszenie znaczenia roli „Solidarności”. Zafałszowany jest obraz terenu Stoczni, bowiem zdjęcia odnoszące się do wydarzeń z roku 1980 kręcone były w obecnym plenerze. A więc na przykład z rozbrojonymi, martwymi dźwigami. Posępny to krajobraz. Film ma tytuł Zapomniana bohaterka i według nieoficjalnej informacji premiera została przesunięta z wiosny na lato.
- Mówi Pani o wyeksponowaniu postaci Wałęsy w filmie, który miał być opowieścią o Pani, od której „w Gdańsku wszystko się zaczęło”…
- Wedle mojej wiedzy, Wałęsa występuje u Schlöndorffa w takim wymiarze, jakby to on był bohaterem jego obrazu. Nawiasem mówiąc, niemiecki reżyser obiecywał, że zaprosi mnie na obejrzenie materiału przed montażem, ale nie dotrzymał słowa.
- Co mogło sprawić, iż Schlöndorff zmienił tak zasadniczo treść filmu, eksponując Wałęsę?
- Podejrzewam, że mógł na to mieć wpływ Wajda… Bo film ze strony polskiej współrealizowała firma producencka Macieja Ślesickiego „Paisa”, w której założeniu on dopomógł, gdyż jej właściciel jest synem współpracowniczki Andrzeja Wajdy, Barbary Ślesickiej. Domniemywam, że Wajda mógł się zainteresować scenariuszem i wobec poznanej treści mógł zasugerować wprowadzenie i wyeksponowanie postaci Wałęsy, a mnie przedstawić w wersji niekorzystnej. Byłby to logiczny ciąg spiskowania w warszawskiej willi reżysera. Pewnie zapamiętał moje słowa wypowiedziane w Sali Kolumnowej Sejmu z okazji uroczystości 25-lecia „Solidarności” - że przyczynił się do wyrzucenia mnie ze Związku…
- Czy Wajda znał się ze Schlöndorffem?
- Nie ulega wątpliwości. Schlöndorff uważa go zresztą za swego niemal idola, co podkreślał publicznie. Więc tym łatwiejsza może być do przyjęcia moja teza o wpływie Wajdy na film, którego miałam być bohaterką pozytywną.
- Prasa niemiecka wpisała się w ów trend niechęci wobec Pani…
- Tak, widać nie kochają mnie za miedzą. Niedawno poczytny tygodnik „Der Spiegel”, pisząc o filmie Schlöndorffa, poinformował czytelników, że Walentynowicz od lat ma w Polsce niedobrą opinię jako rozrabiaczka. Ona swoich dawnych przyjaciół ze Stoczni i samego Wałęsę nazywa zdrajcą (…). Mimo to reżyser Volker Schlöndorff stara się zrozumieć tę starszą kobietę, która do dziś wyraźnie nie może się pogodzić z faktem, iż w książkach o historii ma jedynie marginesowe miejsce. Dzięki Niemcom nareszcie poznałam pełną prawdę o sobie…
- W jednym z numerów tegoż „Spiegla” przeczytałem, że „Anna Walentynowicz najchętniej udziela wywiadów Radiu Maryja, narodowo-katolickiemu radiu z antysemickimi podtekstami”… Autorem tego oszczerczego określenia pod adresem toruńskiej rozgłośni jest niemiecki korespondent Martin Wolf. Najpierw usiłowali Panią pognębić i zdezawuować „swoi”, a teraz niemiecki reżyser i niemiecki dziennikarz deprecjonują Panią jako przecież prawdziwą bohaterkę pamiętnych gdańskich wydarzeń, działaczkę „Solidarności”, bez której nie zaistniałby na dziejowej scenie przeciętny w swoim fachu elektryk o nazwisku Lech Wałęsa.
Wajda nie powinien robić filmu o zbrodni katyńskiej
- Ponieważ Andrzej Wajda często obecny był w naszej rozmowie, pociągnę wątek jego jako reżysera, by zapytać o Pani zdanie w kwestii jego najbliższego zamierzenia realizatorskiego, jakim ma być film fabularny o zbrodni katyńskiej. Ale zanim usłyszę odpowiedź, chciałbym się czegoś dowiedzieć o Pani znajomości reżyserskich dokonań Andrzeja Wajdy.
- Nie interesowałam się jego twórczością, nie chodziłam w ogóle zbyt często do kina. Dopiero z czasem uświadomiono mnie o treści jego filmów, w których oddawał chwałę komunistom. Dowiedziałam się, że w filmie Popiół i diament każe bohaterowi z Armii Krajowej umrzeć na śmietniku historii. Wiadomo mi również o filmie, w którym polski policjant, kolaborując z Niemcami w czasie okupacji, denuncjuje Żydów, a nawet sam ich zabija. Wymowa takiego filmu była niegodziwością wobec historycznego faktu, że Polacy ratowali dziesiątki tysięcy Żydów, często płacąc najwyższą cenę.
- To był film, noszący tytuł „Wyrok na Franciszka Kłosa”. Policjant zastrzelił Żyda, który się ukrywał, a następnie kobietę i jej dzieci, która go ukrywała. Ale wrócę do pytania o Pani opinię o najnowszym planowanym filmie Andrzeja Wajdy.
- Nie chciałabym być posądzona o brak obiektywizmu, ale nie sądzę, że ten tragiczny temat znajdzie się we właściwych rękach. Bo twórca, który kręcił filmy z komuny rodem, chyba nie ma moralnego prawa do przeniesienia na ekran historii tego zbrodniczego czynu Sowietów, ideologicznych pobratymców komunistów polskich. Tak, A. Wajda nie ma po temu moralnego prawa. Ostatnio ktoś z przyjaciół przyniósł mi artykuł z tygodnika „Wprost”, w którym napisano, że Wajda żył z politycznego lawiranctwa - już od debiutu. Napisano też, że Wajdę stworzył PRL. I że Wajda skończył się razem z PRL. Czy taki tytuł daje mu prawo do podjęcia się realizacji filmu o zbrodni katyńskiej, której ofiarami stali się najprawdziwsi polscy patrioci?
***
Pani Anno, pozwoli Pani sobie pogratulować odznaczenia Orderem Orła Białego, jak również niedawnego uhonorowania w Waszyngtonie przez Fundację Ofiar Komunizmu Medalem Wolności Trumana-Reagana. To właśnie w Pani osobie Ameryka uczciła „Solidarność” jako symbol przełomowego aktu walki z komunizmem. Uczciła tę, od której w Gdańsku wszystko się zaczęło… To w Gdańsku padł mur berliński, a nie w filmie Schlondorffa.
Gratuluję również osobistego w tonie listu George'a Busha, w którym prezydent USA, zwracając się do Pani per Droga Anno, przesłał Pani w imieniu własnym i małżonki Laury najlepsze życzenia zdrowia i szczęścia, by przy tej okazji wyrazić pragnienie kontynuowania współpracy z Polską na rzecz pokoju i wolności na całym świecie.