ANNE MARIE WINSTON
Wymarzony dom
PROLOG
Cal Mcall nie mógł uwierzyć, że siostra zrobiła mu coś takiego.
Wściekał się, kiedy patrzył na stojącą przed sobą kobietę. Była wyjątkowo wysoka, ale nawet obszerna koszula i zbyt luźne dżinsy nie zdołały ukryć szczupłej sylwetki.
Opuściła głowę, a jej ciemnorude włosy zakrywały połowę twarzy i opadały na ramiona. Stała bez ruchu, jakby na coś czekała.
Na pytania i polecenia, pomyślał Cal. Jego siostra Silver miała wyjątkowo dobre serce. Powiedziała mu, że Lyn Hamill będzie potrzebowała pracy i dachu nad głową, kiedy opuści schronisko dla maltretowanych kobiet.
Zdaniem Silver praca u Cala byłaby dla niej najlepszym rozwiązaniem. Zlecił siostrze zatrudnienie pomocy domowej, więc teraz mógł być zły tylko i wyłącznie na siebie.
Raz jeszcze jego spojrzenie spoczęło na dziewczynie. Do licha, nie wyglądała na tyle dobrze, żeby móc wyjść ze szpitala, a co dopiero zajmować się dużym, starym domem, który niedawno kupił. Wiedział, że była ofiarą przemocy i chociaż współczuł jej z całego serca, potrzebował teraz kogoś do malowania i tapetowania, a potem do prania i gotowania, w razie potrzeby, także do zajmowania się zwierzętami na ranczu. A ta dziewczyna wyglądała na taką, która sama wymaga opieki.
- Więc - usłyszał swój głos - podobno chcesz u mnie pracować?
Dziewczyna skinęła głową, a ten nieznaczny ruch sprawił, że jej miedziane włosy roziskrzyły się w słońcu. Powstrzymał się, żeby nie dotknąć złotorudego pasma na jej głowie. Jedno było pewne. Miała piękne włosy.
Westchnął ciężko. Silver postawiła go w trudnej sytuacji. Zawsze marzył o odkupieniu rancza, które należało kiedyś do ojca. Kiedy pojawiła się taka okazja, nie wahał się ani chwili. Silver zaoferowała pomoc przy remoncie i sprzątaniu zapuszczonego domu, ale, niestety, zakochała się i wyszła za mąż za właściciela pobliskiego rancza, zanim ukończyli zaplanowaną pracę.
Mimo wszystko Cal był jej coś winien, a jedynym prezentem ślubnym, jakiego Silver oczekiwała, była obietnica, że da szansę Lyn.
- Możemy spróbować - powiedział. - Kończę przebudowę domu. Pomożesz mi go posprzątać. Będę również potrzebował twojej pomocy przy pracach na ranczu. - Zamilkł, oczekując odpowiedzi, ale dziewczyna milczała. Gdy cisza stała się niezręczna zapytał:
- Gdzie są twoje rzeczy? - I zaproponował: - Zaniosę je do samochodu, a ty tymczasem możesz się pożegnać.
Młoda kobieta ponownie skinęła głową. Nie unosząc jej, wskazała na dużą papierową torbę z nadrukiem nazwy pobliskiego sklepu, krzywo opartą o jeden z filarów werandy schroniska.
Spojrzał na torbę, a potem na jej właścicielkę.
- To wszystko? - Kobiety, które znał, nie ruszały się z domu bez co najmniej sześciu par butów, mnóstwa kosmetyków i wielu niezbędnych drobiazgów. Nie mógł uwierzyć, że ta torba zawierała cały jej dobytek.
- Jesteś gotowa, skarbie? - zapytała pulchna kobieta w opiętych dżinsach, wychodząc na werandę.
Miała na sobie wściekle różową bluzkę, ściągniętą wysadzanym srebrnymi ćwiekami paskiem.
Przytuliła Lyn do pełnej piersi, a kontrast rudych włosów z cyklamenowym różem bluzki sprawił, że Cal wzdrygnął się mimo woli.
Trzymając dziewczynę w ramionach, kierowniczka schroniska spojrzała na Cala i powiedziała:
- A więc to pan! Jestem Rilla. Pańska siostra to urocza kobieta. - Jej ton sugerował, że nie można powiedzieć tego samego o nim.
Mimo to obdarzył nadopiekuńczą kierowniczkę najcieplejszym i najszczerszym ze swoich uśmiechów, którym nieraz już wzbudzał zaufanie. I tym razem był to niezawodny sposób.
- Zaręczam pani, że pani Hamill będzie traktowana w moim domu z należytym szacunkiem. Co mogę jeszcze zrobić, żeby jej pomóc?
Matrona roześmiała się trochę zbyt głośno. W jej mocno umalowanych oczach pojawił się błysk.
- Tylko zmienić płeć. Nic innego nie przychodzi mi do głowy.
- Przykro mi, ale nie mam tego w planach - odparł ze śmiechem Cal.
Rilla jeszcze raz uściskała swoją protegowaną i lekko popchnęła ją w kierunku czekającego samochodu.
- Idź, złociutka, chcę jeszcze porozmawiać z panem McCallem.
Młoda kobieta odpowiedziała coś tak cicho, że Cal nie rozróżnił słów. Po raz pierwszy usłyszał jej głos. Odwzajemniła uścisk Rilli z zaskakującą siłą. Sięgnęła po papierową torbę.
- Ja to zaniosę. - Cal ruszył w jej stronę.
Torba nie była ciężka, ale mógł się założyć, że Lyn trudno byłoby wtaszczyć ją do samochodu. Sięgnął po torbę w momencie, kiedy i ona zamierzała ją podnieść. Dziewczyna aż pisnęła ze strachu. Cal mimowolnie się cofnął, a ona odsunęła się tak szybko, że wpadła na stojącą z tyłu kierowniczkę.
- Nie bój się, kochanie - uspokajała ją kobieta. - Nic się nie stało. Pan McCall jest dżentelmenem. Chciał tylko zanieść twoją torbę. - Poklepała Lyn po plecach i delikatnie ją popchnęła. - Idź do samochodu.
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Lyn wzięła głęboki oddech. Potem odeszła.
Cal potrząsnął głową, zsunął kapelusz z czoła i umieścił kciuki w kieszeni dżinsów, kołysząc się w zadumie. Cała ta sprawa wyglądała coraz gorzej. Jak poradzi sobie z pomocą domową, która się go boi?
- Nic z tego nie będzie - zwrócił się do Rilli.
- Ja też nie wiem, czy to się uda - odpowiedziała na to. Stała, trzymając ręce na biodrach. - Siostra myśli, że jest pan święty. Ale, mówiąc szczerze, nie wiem, czy poradzi sobie pan z tym małym zranionym stworzeniem. - Wskazała na Lyn siedzącą w ciężarówce.
To zabolało. Co innego, kiedy on sam miał wątpliwości, ale nie może pozwolić, żeby ktoś go osądzał.
- Jakoś sobie z nią poradzę - powiedział z przekonaniem. - Po prostu nie chcę jej jeszcze bardziej zranić.
Rilla westchnęła.
- Musi się od nowa przyzwyczaić do męskiego towarzystwa. Silver mi pana poleciła. Wszyscy, z którymi rozmawiałam, twierdzą, że jest pan dobrym człowiekiem.
Cal najpierw się zdziwił, potem zawrzał w nim gniew.
- Przeprowadziła pani dochodzenie w mojej sprawie?
Kobieta wzruszyła ramionami, ale w jej oczach widać było zadowolenie.
- Muszę zapewniać moim kruszynom bezpieczne schronienia. - Uśmiech zniknął z jej oczu, wyparty przez ogromny smutek. - Panie McCall, nie jest pan w stanie wyobrazić sobie koszmarów, przez które te kobiety musiały przejść. Dla wielu z nich, to, że przeżyły, jest dużym sukcesem. Mała Lynnie ma powód, żeby bać się mężczyzn. Widziałam ją zaraz po tym, jak pańska siostra przywiozła ją do szpitala. Lekarze twierdzili, że może już nigdy nie być taka sama jak kiedyś. Psychicznie i fizycznie. - Zamilkła, unosząc brwi. - Mówi, że nie pamięta niczego z wypadku. Może nigdy sobie nie przypomni. Istotne jest to, żeby znalazła ciche, spokojne miejsce, w którym będzie mogła dojść do siebie.
- Czy mogę jej jakoś pomóc? - Zdawał sobie sprawę, że nie ma na to czasu. Musi doprowadzić ranczo do porządku, kupić inwentarz, zatrudnić pracowników. Nie ma czasu nikogo niańczyć.
Rilla potrząsnęła głową.
- Lyn nie potrzebuje opieki medycznej, tylko czasu na zaleczenie ran. Niech pan będzie delikatny, da jej dużo swobody, a czas zrobi resztę. Mamy tu grupę wsparcia, która pomoże jej w razie potrzeby. Będę się z nią kontaktowała od czasu do czasu, żeby się dowiedzieć, jak sobie radzi. Silver też obiecała odwiedzać ją czasem.
Cal skinął głową, z trudem powstrzymując uśmiech na wzmiankę o siostrze. Wiedział, że dla Silver „od czasu do czasu" oznaczało dwa, trzy razy dziennie.
- Wraca za kilka dni z podróży poślubnej. Spodziewam się, że mnie odwiedzi, bo będzie chciała sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. - Wziął głęboki oddech. - Jeśli będzie miała pani ochotę, proszę nas odwiedzić. Mamy dużo wolnych pokoi.
- Dziękuję. - Kobieta wyciągnęła rękę na pożegnanie. Uścisk jej dłoni był zadziwiająco silny. - Niech się pan opiekuje Lynnie. Gdyby pan miał jakieś pytania, proszę dzwonić. - Wsunęła mu kartkę do kieszonki koszuli. - To numer mojego telefonu. Może pan dzwonić o każdej porze. Sytuacje wyjątkowe nie zdarzają się tylko w godzinach pracy.
To go otrzeźwiło. Wiedział wszystko o nagłych wypadkach.
- Dobrze, proszę pani - powiedział. - Miejmy nadzieję, że ta dziewczyna już nigdy nie będzie musiała przez coś takiego przechodzić.
Półtoragodzinna jazda z Rapid City nigdy mu się jeszcze tak nie dłużyła. Jego nowa pomoc domowa siedziała cichutko, choć zwykła grzeczność nakazywała rozpoczęcie rozmowy.
W jego głowie panował istny mętlik, a ponieważ starał się uporządkować myśli, również milczał.
Kiedy dotarli do miasteczka Wall, zapytał, czy czegoś nie potrzebuje, ale ona tylko pokręciła głową. Kadoka, cel ich podróży, znajdowała się jeszcze o godzinę drogi stąd.
Przy zjeździe z międzystanowej autostrady, zapytał, czy chce się zatrzymać, ale ona raz jeszcze pokręciła głową. Skierował się więc na drogę wiodącą na południe, w kierunku swojej posiadłości. Wreszcie dojechał do zakrętu prowadzącego na ranczo. Fakt, że było jego własnością, sprawiał mu wielką przyjemność, ilekroć o tym myślał.
Omijał wystające korzenie, obiecując sobie, że musi się z nimi uporać.
Kiedy ukazał się dom, Cal zerknął na Lyn, ciekaw jej reakcji.
Po jej twarzy spływały łzy.
Był tak zaszokowany tym widokiem, że gwałtownie nacisnął na hamulec. Kiedy Lyn krzyknęła, natychmiast wyłączył silnik i zapytał:
- Wszystko w porządku?
Głęboko odetchnęła, a on zdarł z głowy kapelusz i nerwowo przeczesał palcami włosy. Kiedy upewnił się, że może spokojnie mówić, znowu zapytał:
- Czy zdenerwowałem cię czymś?
Potrząsnęła głową, a jej rude włosy rozsypały się na ramiona. Ciągle jednak nie patrzyła mu w oczy.
- Więc dlaczego płaczesz? - Nie mógł ukryć zniecierpliwienia w głosie.
Uniosła głowę. Powoli odwróciła się i po raz pierwszy na niego spojrzała. Teraz, kiedy odrzuciła do tyłu włosy, mógł wreszcie zobaczył jej twarz.
Miała zielone oczy. Nie. Przywodziły na myśl szmaragdowe jeziora. Niestety, te wspaniałe oczy otoczone były siną obwódką. Miała alabastrową cerę, na nosie i policzkach delikatne piegi. Ale coś jeszcze przyciągnęło jego uwagę.
Długa, ohydna blizna biegła od kącika pięknie zarysowanej dolnej wargi i sięgała aż do brody. Mimo to miała zmysłowe usta. Blizna była zaczerwieniona, jakby niedawno zdjęto z niej szwy.
Nie chciał, żeby się zorientowała, że zauważył ślady pobicia, więc spojrzał jej w oczy. Zarówno jej rzęsy, jak i brwi miały głęboki kasztanowy odcień. W oczach ciągle lśniły łzy.
Raz jeszcze zapytał:
- Dlaczego płaczesz?
Chociaż otworzyła usta, nie wydobył się z nich żaden dźwięk, więc spróbowała jeszcze raz. Do uszu Cala doleciał ochrypły szept:
- Kiedyś tu mieszkałam.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dziewięć tygodni później...
Lyn zerknęła na masywny wodoodporny zegarek na lewym nadgarstku. Nie był arcydziełem sztuki jubilerskiej, ale dla niej wiele znaczył, ponieważ dostała go od Cala w dwa tygodnie po przyjeździe na ranczo. Dochodziła czwarta. Doskonale! Otarła spocone czoło i wyjęła weki z gotującej się wody. Zastąpiła je kolejnymi. Zdąży przetworzyć ostatnie osiemnaście kilogramów pomidorów, zanim jej pracodawca wróci na kolację.
Znosząc schłodzone przetwory do piwnicy, zatrzymała się na chwilę, żeby móc podziwiać swoje dzieło. Przybyła na ranczo w lipcu i chociaż było już za późno na sianie warzyw, zdołała zrobić spore zapasy na zimę. Na drewnianych belkach powiesiła siatki z cebulą i czosnkiem, a na podłodze ustawiła ogromne kosze z ziemniakami. Systematycznie zapełniała drewniane regały słojami z fasolą, groszkiem, powidłami, dżemami i przecierem pomidorowym, który właśnie kończyła robić.
Cal dawał jej pieniądze na bieżące wydatki. A ponieważ była oszczędna, otrzymywane pieniądze wystarczyły także na zakup warzyw na przetwory. Pomidory i niektóre produkty pochodziły od sąsiadów. Stanowiły powitalny prezent dla Cala, który znów zamieszkał w tej okolicy.
Lyn pomagała Silver przy wykopkach i w zamian otrzymała parę koszy ziemniaków. Poprzedniego dnia zebrała dynie, które, choć niepielęgnowane, przetrwały lato. Był wrzesień, przebywała tu - w domu - już od blisko dziewięciu tygodni. To nie jest twój dom, pomyślała. Była jedynie pracownicą Cala. Jutro pozbiera jabłka. Z rajskich zrobi szarlotkę, a z pozostałych mus i sok.
Gdzieś na górze trzasnęły drzwi. Lyn drgnęła nerwowo. Jej ręka bezwiednie powędrowała do gardła. Wstrzymała oddech i przez chwilę słyszała przyśpieszone bicie własnego serca. Stała sparaliżowana strachem.
Jednak ją odnalazł. Gdyby wciąż trzymała słoiki w ręku, z pewnością roztrzaskałyby się o podłogę. Wayne! Boże, co ma zrobić? Znalazła się w pułapce. A co jeśli on znowu...? Za każdym razem, gdy starała przypomnieć sobie wydarzenia z ostatnich miesięcy, pamięć odmawiała jej posłuszeństwa. Gdyby tylko mogła sobie przypomnieć!
- Lyn? Gdzie może być woda utleniona?
To Cal! Poczuła ogromną ulgę, a napięte mięśnie rozluźniły się. Napięte ze strachu przed czym...? Wzięła głęboki oddech. To tylko Cal.
Wbiegła szybko po schodach i wróciła do kuchni.
Jej pracodawca stał przy zlewie. Kiedy podeszła bliżej, zobaczyła krew spływającą z jego zranionego palca. Szybko wyjęła wodę utlenioną z apteczki, a podając mu ją, zauważyła, że wciąż trzęsą jej się ręce. Uświadomiła sobie, że nie uda mu się odkręcić buteleczki, więc zrobiła to za niego i zdezynfekowała ranę.
Cal syknął. Nie chciała mu sprawić bólu, ale to było konieczne. Przytrzymała delikatnie jego dłoń i ponownie przemyła ranę. Kiedy wykonywała tą prostą czynność, strach ustąpił miejsca innemu uczuciu.
Gdy ramię Cala otarło się o jej rękę, nagle przebiegł ją dreszcz rozkoszy. Cal traktował ją przyjaźnie, ale z lekką rezerwą, nieczęsto zdarzało jej się być tak blisko niego. Jeszcze rzadziej miała okazję go dotykać.
Jej dłonie drżały, Cal energicznym ruchem odebrał jej buteleczkę i cofnął się o krok.
- Dzięki - powiedział. - Poradzę sobie.
Była zawiedziona tym, że odrzucił jej pomoc. Chciało jej się płakać. Podeszła do kuchenki. Spojrzała na zegarek i wyjęła kolejne weki.
- Pomidory. - W głosie Cala pobrzmiewała nadzieja. - Może być z nich pyszny sos do spaghetti.
Skinęła głową, nie mogąc ukryć zadowolenia. Zanotowała w pamięci kolejną potrawę, jaką może sprawić mu radość. Postawiła sobie za punkt honoru uczynienie jego życia wygodniejszym i przyjemniejszym. Tylko w ten sposób potrafiła mu okazać, że docenia, ile jej dał. Zrobi wiele, by mu się odwdzięczyć.
Podobną wdzięczność czuła do Silver i jej męża, Decka. Pomogli jej, kiedy nie oczekiwała już znikąd pomocy. Drobne podarunki w postaci łakoci, przepisów kulinarnych i ręcznie haftowanych serwetek zastępowały podziękowania.
Musiała przyznać, że jej stosunek do Cala był zupełnie inny niż do jego siostry. Uczucia do niego były wyjątkowe. Chociaż wielu rzeczy wciąż nie pamiętała, jednego mogła być pewna: nikt dla niej jeszcze nie znaczył tak wiele. Nawet kiedyś jej mąż.
Ukradkiem zerknęła na Cala stojącego przy zlewie. Wciąż miał na głowie kapelusz. Zdejmował go jedynie, by wziąć prysznic, ale dla Lyn nie miało to znaczenia. To nakrycie stanowiło nieodłączną część Cala.
Przypomniała sobie pewne zdarzenie: dni były upalne i dlatego Cal ubrany był w cienką koszulę, która ściśle przylegała do całego torsu. Przyjechał konno. Zauważyła przywiązanego do drzewa wałacha.
Dżinsy cudownie opinały jego umięśnione uda i podkreślały zgrabne pośladki. Była na ranczu od trzech dni. Cal nalegał, żeby czas ten poświęciła na zapoznanie się z okolicą i zadomowienie. Nie pozwalał jej nawet gotować. Dopiero dzisiaj jej się to udało, gdyż wstała wcześniej od niego.
Przygotowała obfite śniadanie. Zapakowała kanapki, ponieważ Cal zamierzał zbierać przez cały dzień siano. Wszedł do kuchni, z przyjemnością wdychając rozchodzące się smakowite zapachy.
Podała mu kubek kawy. Delektując się aromatycznym napojem, powiedział:
- Doskonała. Masz tę pracę! - Podszedł do drzwi po buty, które wcześniej wyczyściła. Kiedy sięgał po nie, patrzyła tylko na opięte dżinsy. Z wrażenia zaschło jej w gardle, więc, żeby ukryć zmieszanie, zajęła się śniadaniem.
Teraz to wspomnienie ją rozbawiło.
Musiała podejść do zlewu, by nalać wody do dzbanka i mimowolnie zerknęła na ranę Cala. Nie wymagała założenia szwów, potrzebny był jedynie opatrunek.
W czasie, kiedy Cal osuszał skaleczenie papierowym ręcznikiem, podeszła do szafki i wyjęła potrzebne rzeczy. Posłała mu niepewne spojrzenie.
- Tak. - Skinął głową. - Chyba będę tego potrzebował. Pękł drut i chociaż się uchyliłem i tak oberwałem.
Przeszedł ją dreszcz. Wzdrygnęła się na myśl, jakim zagrożeniem może być pękający drut kolczasty.
Odstawiła apteczkę i przygotowała opatrunek. Ujęła Cala za rękę i uważnie założyła bandaż. Kiedy poczuła drżące mięśnie jego palców, jej ręce też zaczęły drżeć. Często śniła o tych silnych, męskich dłoniach i wyobrażała sobie rozkosz, jakiej mogłyby jej dostarczy.
Ale to tylko marzenia. Teraz stała obok Cala. To było realne. Przebywanie tak blisko tego mężczyzny stanowiło słodką torturę. Lyn poczuła się nagle bardzo kobieca.
Popatrzyła na niego i uśmiechnęła się.
- Do wesela się zagoi. Spojrzał na nią czule i powiedział:
- To pierwszy żart, jaki usłyszałem z twoich ust.
Stojąc tak blisko, widziała ciemne obwódki dookoła tęczówek jego oczu, otoczonych długimi gęstymi rzęsami. Uśmiechnął się, patrząc jej prosto w oczy.
- Przebyłaś długą drogę od dnia, w którym cię tu przywiozłem - stwierdził.
Poczuła się zażenowana niespodziewana pochwałą.
- Znowu czuję się potrzebna.
Skinął głową, a w tym momencie Lyn pojęła, że zrozumiał, co chciała powiedzieć.
- Zdecydowanie potrzebna - powiedział żartobliwie. - Nie wiem, jak wcześniej radziliśmy sobie bez ciebie. - Zanim się zorientowała, zamknął ją w mocnym uścisku.
Na krótką chwilę ogarnęła ją panika, ale szybko zdołała się opanować. Była w ramionach Cala. Nie musiała się niczego obawiać. Przytuliła się do niego, wdychając wspaniały zapach. Cal pachniał skórą, koniem, sianem, a przede wszystkim zapachem charakterystycznym tylko dla niego.
Nic się w tej chwili dla niej nie liczyło, prócz tego nieoczekiwanego momentu bliskości.
Niestety, wszystko się skończyło równie szybko, jak się zaczęło. Cal uwolnił Lyn z objęć, cofnął się i powiedział:
- Mam nadzieję, że cię nie przestraszyłem. Doceniam twoją pomoc.
Pochyliła głowę, nie patrząc w jego stronę. Znów była zażenowana. Czy on wie, jak bardzo go pragnie? Czułaby się okropnie, gdyby kiedykolwiek odkrył jej uczucia. Żeby zatuszować poprzednią niezręczność, zaczęła szybko mówić:
- Wcale mnie nie przestraszyłeś. Nie spodziewałam się tego.
Cal uniósł brwi, uśmiechając się szelmowsko. Jej serce przestało na moment bić, kiedy zauważyła w jego oczach diabelski błysk.
- Kiedyś często zastanawiałem się, czy potrafisz odpowiedzieć całym zdaniem.
- No, to teraz już wiesz - mruknęła.
Po prostu nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Nawet sama musiała przyznać, że jej głos brzmiał jakoś dziwnie. Lekarz orzekł, że struny głosowe mogły ulec trwałemu uszkodzeniu, podczas duszenia. Nie było to bardzo istotne, bo nigdy nie zamierzała zostać śpiewaczką. I jeżeli tylko mogła mówić, nieważne jak brzmiał jej głos.
Cal przyglądał się jej z dziwnym wyrazem twarzy. Gdy cisza stała się niezręczna, Lyn w końcu się odezwała:
- O co chodzi?
Wzruszył ramionami i uśmiechnął się, rozładowując panujące napięcie.
- Zawsze miałaś tak zachrypnięty głos?
- Nie. Mój głos zmienił się - powiedziała. - Ma zupełnie inne brzmienie.
Skinął głową i powiedział.
- Poczekaj jeszcze parę miesięcy. Nie używałaś go przez jakiś czas.
Pokiwała głową.
- Muszę skończyć naprawę płotu - powiedział. - Nowy byk Wilsona już po raz trzeci w tym tygodniu przedarł się na pastwisko obok zbiornika. Obiecuję, że jeżeli zrobi to jeszcze raz, przeznaczę go na kotlety.
Uśmiechnęła się, kiedy wychodził. Bez przerwy trzeba było pilnować bydła i sprawdzać stan ogrodzenia. Podziwiała, jak zręcznie wskoczył na grzbiet gniadego wałacha. Kiedy całkowicie zniknął z oczu, wróciła do wekowania pomidorów. Tej zimy musi przygotować jak najwięcej sosu do spaghetti. Wiedziała, że Silver zna przepis na lasagnię i faszerowane kraby. Może jej zdradzi?
Cal, choć jadał w wykwintnych nowojorskich restauracjach, zawsze chwalił jej kuchnię i twierdził, że tęsknił do prostego życia na ranczu. Mimo to martwiła się, że nie sprosta jego kulinarnym oczekiwaniom.
Cal nie znosił zwożenia siana.
Swędziało go całe ciało, bo nasiona traw dostawały się wszędzie. Przez ostatnie dwie godziny marzył o kąpieli w stawie, wyobrażał sobie, jak obmywa go zimna woda.
Oczami wyobraźni widział, jak Lyn jechała tam z nim konno. Dotarli do stawu, rozebrali się nad brzegiem. Widział ją w całej okazałości. Razem zanurzają się w jeziorze, bierze Lyn w ramiona i ją pieści...
Jęknął, odprowadzając wierzchowca. Chyba zwariował, skoro się torturuje w ten sposób. Lyn to jego pracownica. Nigdy nie dała mu do zrozumienia, że marzy o dzikim seksie z nim. Była kobietą maltretowaną przez byłego męża, jeśli można wierzyć szpitalnym wypisom. Na pewno uciekłaby w popłochu, gdyby wiedziała, jakie myśli coraz częściej chodzą mu po głowie. Nieźle się przestraszyła, kiedy wczoraj przytulił ją w kuchni. Jedynym usprawiedliwieniem było to, że zupełnie tracił głowę, kiedy była w pobliżu. Parsknął śmiechem. Wątpliwa wymówka. Zauważył, jak drżały jej ze strachu dłonie, kiedy opatrywała mu ranę, a mimo wszystko objął ją, nie zastanawiając się, jaki to mogło mieć na nią wpływ.
Wpadł do domu jak burza, zły na siebie. Dlaczego nie może przestać o niej myśleć?
To chyba przez to ciągłe przebywanie razem. Mieszkała w jego domu od ponad dwóch miesięcy, spała w pokoju obok, szykowała mu posiłki, prała ubranie i robiła wszystko, o co tylko poprosił. Nigdy nie narzekała.
Oczywiście, aż do wczoraj nie rozmawiali ze sobą dłużej, więc nie wiedział, jaka jest naprawdę.
Według jego szwagra, który przez całe życie mieszkał w hrabstwie Jackson, Lyn została wychowana w Belvidere, małym miasteczku na wschodzie. Chociaż Cal spędził dzieciństwo w tym hrabstwie, nie pamiętał jej. Była od niego pięć lub sześć lat młodsza. Matka umarła, kiedy Lyn była mała, a ojciec nie ożenił się ponownie. Cicha dziewczynka pracowała z ojcem i zajmowała się domem. Ludzie pamiętali ją jako wyśmienitą gospodynię, ale o tym przekonał się teraz sam.
Oprócz tego nikt nie pamiętał nic więcej. Jej ojciec dzierżawił ziemie od Indian. Po śmierci ojca Cala, pan Hamill kupił jego posiadłość. Wtedy Lyn musiała już być nastolatką.
Powinien ją zapamiętać. Ale, szczerze mówiąc, Cal nie pamiętał zbyt wiele z tego okresu. Kiedy na ostatnim roku studiów w wypadku zginęła jego dziewczyna, uciekł z miasta. Nie było go zaledwie sześć miesięcy, a w tym czasie wiele się wydarzyło: ojciec umarł na zawał serca, a ranczo zostało sprzedane ojcu Lyn.
Z wysiłkiem otrząsnął się ze wspomnień. Żałował, że nie spędził tych ostatnich miesięcy z ojcem. Pogodził się ze śmiercią Ginnie, tak jak zrobiła to jej rodzina. Nawet brat Ginnie Deck też mu wybaczył. Wreszcie poczuł się na ranczu jak w domu.
Ale ten dom wymagał dużo pracy. Według Decka, Hamill był marnym gospodarzem. Prowadził ranczo zaledwie przez trzy lata. Kiedy umarł, posiadłość została sprzedana człowiekowi, który również niewiele na niej robił. Należała do niego aż do emerytury.
Wtedy nadarzyła się sposobność, by Cal odkupił ziemię. Cena wywoławcza zaskoczyła go swoją wysokością. Kiedy te leżące odłogiem ziemie nabrały takiej wartości? Dobrze się złożyło, że parę lat pracował na giełdzie w Nowym Jorku i udało mu się sporo zarobić. Przydały mu się teraz te pieniądze. Nie musiał zaczynać od zera.
Jego myśli znowu zaczęły krążyć wokół Lyn... Nikt nie znał jej losów po śmierci ojca. Przypuszczano, że wyszła za mąż i wyjechała do Rapid City, lecz nikt jej tam nie spotkał. Było to dość niezwykłe dla Południowej Dakoty, gdzie mieszkało niewielu ludzi i prawie wszyscy się znali.
Zatrzymał się w sieni, by zdjąć buty. Trzymał w ręce koszulę, którą zdjął wcześniej. Otrzepał się z pyłu. Wrzucił zabrudzone ubranie do pralki, po czym przeszedł do przylegającej łazienki, by zmyć z siebie resztę brudu. Po kąpieli okręcił się jednym z dużych ręczników, które ostatnio kupiła Silver i jedynie w nim przeszedł przez dom. Jakie to wspaniałe uczucie pozbyć się uciążliwego kurzu po ciężkiej pracy w polu.
Poszedł schodami do sypialni. Za każdym razem, kiedy przechodził przez dom, był coraz bardziej zadowolony z dokonywanych w nim zmian. Zatrudnił stolarzy do naprawienia drewnianych elementów i wypaczonych drzwi. Silver wynajęła malarzy, potem zrealizowała kilka własnych pomysłów.
Dużo przebywał poza domem i kiedy wrócił, remont był już praktycznie skończony. I całe szczęście, bo wkrótce wyszła za Decka. Teraz była zajęta pracami we własnym domu i oczekiwaniem na narodziny dziecka.
Drzwi do jego sypialni były uchylone, więc otworzył je i wszedł do pokoju.
Lyn stała przed szafą i wkładała do niej sterty ubrań. Odwróciła się gwałtownie i, widząc Cala, złapała się za gardło. Nie powiedziała ani słowa, ale zbladła tak bardzo, że aż się przestraszył.
. - Przykro mi - powiedział uspokajająco. - Myślałem, że wciąż jesteś na dworze.
Lyn ciągle była roztrzęsiona.
- Widzę, że już nie. - Czekał w nadziei, że coś odpowie. Nawet nie drgnęła. - Może poszukasz sobie jakiegoś innego zajęcia, kiedy się będę ubierał?
Zarumieniła się gwałtownie.
- Przepraszam, już wychodzę. - Przemknęła obok niego ze spuszczoną głową. Za wszelką cenę starała się go nie dotknąć. Zniknęła, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.
Pokręcił głową ze smutkiem i zamknął drzwi do sypialni. Zrzucił ręcznik. Stał nagi z rękami na biodrach.
Widział ślady przemocy na jej ciele. Jej były mąż musiał być naprawdę żałosną kreaturą. Żaden normalny mężczyzna nie uderzyłby kobiety, a co dopiero skatował. Na widok jej siniaków czuł wzbierającą wściekłość. To piękne ciało nigdy nie powinno być dręczone.
Jej skóra była jasna, mlecznobiała, prawie przezroczysta. Zachwycały go drobniutkie piegi na nosie. Za każdym razem musiał się powstrzymywać przed ich dotknięciem. Również na ramionach miała piegi. Często zastanawiał się, czy takie jest jej całe ciało.
Zdegustowany, pokręcił głową. Był niezłym draniem. Pociągają go maltretowane kobiety? To zaczynało być absurdalne. Ale potrzebował kobiety. Będąc w Nowym Jorku, był zajęty. Nie miał czasu na randki. Od powrotu do domu żył w celibacie. Nic dziwnego więc, że marzył o Lyn.
Może pora poszukać żony? Nigdy przedtem nie doskwierała mu samotność. Zazwyczaj był zmęczony po pracy na Wall Street, a kiedy potrzebował damskiego towarzystwa, spotykał się z samotnymi kobietami robiącymi karierę, które nie chciały stałych związków. Teraz wszystko się zmieniło. Mógł swój czas poświęcić rodzinie. Idąc po schodach, wciąż o tym myślał. Zamierzał kiedyś założyć prawdziwą rodzinę, w której oboje rodzice zajmowaliby się wychowaniem gromadki dzieci. W niczym nie przypominałoby to jego samotnego życia. Choć ojciec go kochał, jego rodzina nie była taka jak wszystkie.
Uczucie samotności potęgowały jeszcze wizyty u matki w Wirginii. Zawsze czuł się tam obco. Matka, jej drugi mąż i Silver byli ze sobą bardzo zżyci. Zastanawiał się, czy, gdyby matka nie odeszła od ojca, jego życie byłoby podobne.
Kiedy wszedł do kuchni, Lyn skończyła przygotowywać kolację.
- Co za wspaniały zapach.
Odwróciła się od kuchenki, przy której stała i nakładała mięso na półmisek.
- Nic szczególnego, to tylko kotlety wieprzowe. - Czy wydawało mu się, że jest lekko zirytowana?
- To „nic szczególnego" pachnie bosko - zapewnił Lyn. I tak było. Lyn podała potem przepyszne pączki, mus
jabłkowy i tort śmietankowy. Byli tylko we dwoje, ponieważ mężczyźni, którzy dla Cala pracowali, wracali na noc do swoich domów. Miał zwyczaj opowiadać jej, jak spędził dzień. Wypełniał w ten sposób panującą przy stole ciszę. Ten wieczór nie różnił się niczym szczególnym, chociaż tym razem Lyn zadała kilka pytań.
Skrzywiła się, kiedy opowiedział jej o zającu, który dostał się pod kombajn.
- Wiem, że trudno je zauważyć, ale w takich chwilach zawsze chce mi się płakać.
Cal skinął głową.
- Dzisiaj udało mu się uniknąć najgorszego. Szkoda, że nie widziałaś, jak czmychnął.
Jej oczy błyszczały i przywodziły mu na myśl oczy kota.
- Są takie śliczne, gdy są małe - powiedziała. Niespodziewanie roześmiała się. - Dla mnie nawet małe cielaki są piękne, więc moja ocena jest nieobiektywna.
To go rozbawiło.
- Jak mi brakowało takiego życia. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo, póki tu nie wróciłem.
Lyn uniosła brwi, jak to miała w zwyczaju.
- Musisz najpierw przetrwać zimę - przypomniała mu.
- Myślisz, że tego nie wiem? To będzie długa zima. - Wstał od stołu i odniósł talerz do zmywarki.
- Poczekaj, ja to zrobię. - Podbiegła i wyrwała mu z ręki talerz, szklankę i widelec.
- Mogę sam to zrobić. Pracujesz wystarczająco ciężko przez cały dzień.
- Mnie to nie przeszkadza - odpowiedziała. - Ty też ciężko pracujesz. A to jeden z moich obowiązków. - Podeszła do zmywarki i włożyła do niej naczynia. - Nigdy nie mówiłam ci, jak bardzo doceniam to, że dałeś mi szansę - powiedziała cicho.
- Nie dziękuj mi. Obiecałem Silver, że dam ci tę pracę, ale tylko pod warunkiem, że się sprawdzisz. Potrzebuję kogoś zaufanego. - Spojrzał na nią. - Na tobie mogę polegać. Tak długo, jak będziesz chciała, masz u mnie pracę.
Odwzajemniła spojrzenie i, ku jego rozpaczy, jej oczy wypełniły się łzami.
- Dziękuję - szepnęła. Wzruszył ramionami, zawstydzony.
- To nic takiego. - Zanim uruchomiła zmywarkę, wycofał się do salonu. Chciał obejrzeć wieczorne wiadomości. I chociaż bardzo się starał skupić, był boleśnie świadomy obecności kobiety krzątającej się w kuchni. Odprężył się dopiero wtedy, kiedy zgasiła światło i zaczęła wchodzić po schodach.
- Dobranoc - powiedziała.
- Dobranoc. - Chciał, żeby usiadła i porozmawiała z nim. Był zafascynowany jej niskim głosem, który obiecywał mu długie miłosne spotkanie. Za każdym razem, kiedy się odzywała, reagował na obietnicę zawartą w tonie jej głosu. Nie dalej jak wczoraj przeżył fantazję erotyczną. Kiedy cała jej twarz się rozświetliła, nie mógł się opanować i ją przytulił. Cudownie było mieć ją tak blisko.
To stawało się śmieszne! Po raz kolejny przeżywał istne katusze na myśl o Lyn. Gwałtownie zerwał się z krzesła. Chwycił telefon i nerwowo wybrał numer.
Deck odebrał po trzecim sygnale.
- O co chodzi? - warknął.
- Ładnie mnie witasz!
- Właśnie nam przeszkodziłeś. Czego chcesz? - Deck wydawał się mocno zniecierpliwiony. Cal zdał sobie sprawę, w czym dokładnie im przeszkodził. Skrzywił się. Czy wszyscy faceci oprócz niego przytulają się do swoich ukochanych?
- Potrzebuję kobiety!
- To sobie ją znajdź! - Cal usłyszał odgłos odkładanej słuchawki.
Westchnął. Wybrał numer do brata Decka, Marty'ego. Przełączył aparat na głośnik i podszedł do lodówki, sprawdzić jej zawartość. Kiedy odezwał się jego przyjaciel, właśnie wyjmował wodę mineralną.
- Witam, sąsiedzie. Dziecko już śpi?
- Tak, dzięki Bogu - odpowiedział Marty z taką ulgą, że Cal się uśmiechnął. Od powrotu kilka razy spotkał córeczkę Marty'ego. Było to niezapomniane przeżycie. Zachwycająca mała piękność. Urodą przypominała swoją zmarłą matkę, ale charakterem ciotkę Ginnie, która od urodzenia nieźle rozrabiała.
- Co porabiasz? - Głos Marty'ego odciągnął go od wspomnień.
Otworzył butelkę z wodą i oparł się o blat w kuchni.
- Dokąd trzeba się wybrać, żeby spotkać kobiety? Niski śmiech rozległ się w słuchawce.
- Do baru.
- Nie myślałem o takich kobietach - powiedział Cal.
- Do diabła!
- Co to miało znaczyć?
- Zaczynasz być podobny do mnie. Myślisz o ożenku?
- Nie myślę o małżeństwie. - Z uporem zaprzeczał, chociaż właśnie o tym myślał kilka godzin temu. - Potrzebuję kobiety i wolałbym zrobić to z kimś, kogo polubię.
Kątem oka zauważył jakiś ruch i odwrócił głowę. Chociaż nikogo nie spostrzegł, był pewny, że widział jakiś cień. Ruszył do wyjścia, ale przypomniał sobie, że jeszcze nie skończył rozmowy. Wzruszył ramionami i skupił się nad tym, co mówił Marty.
- Rozumiem cię. Jutro wieczorem spotykam się z pewną dziewczyną w barze. Odpowiedziała na moje ogłoszenie.
Cal roześmiał się głośno. Słyszał o niefortunnych przejściach Marty'ego, który, szukając żony, zamieszczał ogłoszenia w rubryce matrymonialnej miejscowej gazety. Dla niego facet był niespełna rozumu. Może będę musiał to sprawdzić.
- O której godzinie?
- O ósmej. Skoro umówiła się ze mną w barze, nie powinna być abstynentką. Nie będzie jej przeszkadzało, jak wypiję jedno piwo.
- To logiczne. Więc o ósmej? Może się spotkamy.
- Wspaniale! Uratujesz mnie, jeśli randka okaże się niewypałem. - W głosie przyjaciela zabrzmiała nadzieja.
Cal nie skomentował tego, wiedząc, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak właśnie może być.
- Umowa stoi.
ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy Cal wrócił do domu, był zmęczony i spocony, a na dłoniach miał pęcherze. Przez cały dzień wraz z pracownikami grabił siano. Jednak sprzęt był już przestarzały. Wszystkie maszyny kupił wraz z ranczem i pamiętały czasy jego ojca. Cal obiecał sobie, że jeśli nadarzy się okazja, kupi mechaniczną kosiarkę.
W domu rozchodziły się smakowite zapachy. Tym razem była to pieczeń. Cal poczuł się o wiele lepiej, kiedy umył się i przebrał. Gdy wszedł do kuchni, Lyn właśnie wyjmowała mięso z piecyka, a ponadto miała przygotowane ziemniaki i marchewki. Wyciągnął z drugiego piekarnika brytfannę z bułeczkami. Ukradkiem przyglądał się Lyn.
Miała na sobie prostą, niebieską bluzkę w tym samym kolorze co dżinsy. Na nogach buty, które kupił jej pod koniec pierwszego tygodnia pobytu na ranczu. Były już trochę zniszczone, bo nosiła je również podczas pracy wokół domu.
Kiedy pochyliła się, by wyciągnąć widelec do mięsa, bluzka tak się opięła, że podkreśliła jej kształtny biust. Zauważył, że odrobinę się zaokrągliła tu i ówdzie. Krew krążyła mu szybciej w żyłach, a ciało zaczęło reagować w znajomy sposób. Szybko chwycił koszyczek z bułkami i usiadł. Nie chciał, by zauważyła, że na niego działa. Był już zmęczony swoimi reakcjami. Dobrze, że wieczorem jedzie do miasta.
Po spotkaniu z Martym, wybierze się do Rapid City. Miesiąc temu, kiedy czekał na przylot siostry i szwagra, poznał na lotnisku pewną młodą wdowę. Zaczęli rozmawiać i ta kobieta dała mu jasno do zrozumienia, że chętnie by się z nim spotkała.
Szybko jednak przestał o niej myśleć. Przyszedł mu do głowy pewien pomysł.
- Pojedziesz ze mną do miasta?
Ta myśl najwyraźniej przestraszyła Lyn.
- Ja? Nie, dziękuję.
- To nie było zaproszenie - poinformował ją. - To rozkaz szefa.
Jej zielone oczy rozszerzyły się ze strachu.
- Po co? Nie chcę jechać do miasta. W piątki tylko bary są czynne.
- Właśnie się tam wybieramy. Mam się spotkać z Martym o ósmej. Musisz wreszcie zacząć wychodzić z domu. To będzie dobry początek.
Zrobiła nadąsaną minę, a jej zmysłowe usta lekko się rozchyliły. Wrażenie było takie, że Cal chciał się pochylić i ją pocałować.
- Nie lubię barów - wymamrotała. Ale jednak mu nie odmówiła.
Podejrzewał, że Lyn ma istotny powód, by nie lubić barów. Jej ojciec był alkoholikiem. Słabe wyniki w prowadzeniu rancza wiązały się pewnie z jego pociągiem do butelki. Z tego, co słyszał od Silver o jej małżeństwie, podejrzewał, że jej mąż również miał problem z alkoholem.
- Będę pił oranżadę - powiedział. - Nie martw się, nie będziesz musiała mnie taszczyć do ciężarówki.
Nadąsaną minka Lyn zniknęła. Cal nie wiedział, czy się cieszyć czy smucić. Musiał zwariować, by ją zapraszać; przecież to właśnie od niej chciał uciec. Zdał sobie jednak sprawę, że nigdzie nie wychodziła, nie licząc sporadycznych wizyt u Silver i wypraw po zakupy. Już najwyższy czas, by przestała się ukrywać. Każda kobieta potrzebuje towarzystwa innych kobiet. Może to był jeden z powodów, dla których jego matka porzuciła życie na farmie, Nie miała tu żadnej przyjaciółki, co na pewno spotęgowało jej samotność.
Pół godziny później Lyn czekała na niego w kuchni. Przebrała się w ładną bluzkę z długimi rękawami. Włosy, zazwyczaj zaplecione w warkocz, teraz wiły się uroczo wokół twarzy. Wsunęła jeden kosmyk za ucho i powiedziała:
- Możemy iść.
- Więc chodźmy. - Aż go korciło, żeby zanurzyć dłonie w tych wspaniałych włosach i przyciągnąć Lyn do siebie. Pragnął rozpiąć rząd maleńkich, perłowych guziczków, które zdobiły jej bluzkę. Otarł spocone czoło. Musi sobie jakoś z tym poradzić.
Kiedy weszli do baru, Marty już siedział przy stoliku w towarzystwie jakiejś kobiety. Dotarcie do nich zajęło trochę czasu, bo różni ludzie ciągle podchodzili przywitać się z Lyn. Cal, czując, że jest trochę przytłoczona poświęcaną jej uwagą, chwycił ją za łokieć i powiedział:
- Chodź ze mną. Sprawdzimy nową kandydatkę na żonę Marty'ego.
- Na żonę ? - zdziwiła się Lyn.
- Dał ogłoszenie matrymonialne - wyjaśnił Cal, ubawiony wyrazem niedowierzania na twarzy Lyn.
- Kpisz ze mnie?
- Jakże bym śmiał. - Z pełną powagi miną przyłożył dłoń do serca. - Przysięgam!
Kiedy podchodzili do stolika, Marty wstał i pomachał ręką.
- Cześć, Lynnie - powitał ją. - Część, Cal. Poznajcie Iris.
Iris okazała się oszałamiającą brunetką z dużym biustem i wielkimi piwnymi oczami. Chociaż nie była ubrana zbyt wyzywająco, Cal i tak nie mógł oderwać od niej oczu.
- Cześć - powiedziała Iris, uśmiechając się do nich. Lyn usiadła. Cal uniósł kapelusz w kurtuazyjnym geście,
zanim zajął miejsce obok Lyn. Bardzo zadowolony z siebie Marty zagaił:
- Iris projektuje biżuterię. Wyrabia ją z białego złota.
- To interesujące - zwróciła się do niej Lyn, zadziwiając tym Cala. - Bardzo mi się to podoba. Czy zaprojektowałaś swoje kolczyki?
- Tak. - Przed Martym i Iris stały kufle z piwem. Kobieta, zanim opowiedziała Lyn o swojej pracy, napiła się. Rozmowa toczyła się wartko, bo teraz Iris pytała o ranczo.
Wydawała się kulturalna, inteligentna i na pewno była bardzo pociągająca.
Cal nie mógł uwierzyć, że odpowiedziała na ogłoszenie matrymonialne.
Po trzech godzinach dowiedział się, dlaczego to zrobiła. Iris piła jak smok.
Lyn ze wszystkich sił starała się zapobiec katastrofie. Rozmawiała o projektowaniu biżuterii, aż wyczerpał się temat. Kiedy okazało się, że Iris potrafi równocześnie pić i rozmawiać, Lyn zamówiła pizzę. Cal uśmiechnął się szeroko. Wiedział, że Lyn ma nadzieję, że jedzenie osłabi działanie alkoholu.
Czas wlókł niemiłosiernie. Zadowolenie na twarzy Marty'ego ustąpiło miejsca przerażeniu, kiedy kobieta z jego snów, teraz pijana, coś bełkotała. Śmiała się z rzeczy, które nikogo prócz niej nie bawiły. Przynajmniej z dziesięć razy korzystała z toalety. Wdawała się w pogawędki z kowbojami.
O jedenastej Marty pokręcił głową zażenowany.
- Co ja teraz zrobię? - jęczał. - Nie pozwolę, by sama wróciła w takim stanie do Rapid. Nawet nie pomyślałem, żeby zabrać ją do siebie!
Cal pokładał się ze śmiechu, nawet Lyn bezradnie chichotała, kiedy patrzyli jak Iris sadowi się na kolanach młodocianego kowboja.
Marty przyjrzał im się z kwaśną miną.
- No dalej, śmiejcie się! Tylko nie proście mnie o radę, kiedy sami będziecie mieli kłopoty w miłości.
- To wcale nie jest śmieszne - powiedziała Lyn, poważniejąc. - Ta dziewczyna ma poważny problem.
- Ja także mam problem - mruknął Marty.
Cal westchnął. Wydarł oczy serwetką. Postanowił, że będzie wspaniałomyślny. Sam nigdy nie był na randce, która okazałaby się taką katastrofą.
- Jedźcie. - Wziął kluczyki od samochodu Iris. - Odstawcie samochód Iris do motelu Dakota i jedźcie do domu. Powiem, że zostałeś wezwany na ranczo. Podrzucę ją do motelu.
Wyraz wdzięczności na twarzy Marty'ego był wystarczającą nagrodą. Nie miał odwagi spojrzeć na Lyn, ona jednak odpowiedziała:
- Niezły pomysł.
Wstał, żeby ją przepuścić. Potem przyglądał się, jak wychodzi z Martym. Starał się zapanować nad uczuciem zazdrości. Zakładał, że to on odwiezie Lyn do domu.
Po dziesięciu minutach, kiedy się upewnił, że Iris nie zauważyła wyjścia Marty'ego, podszedł i przerwał jej zabawę. Chciał jak najszybciej wyjść z zadymionego baru.
- Przykro mi, ale jesteś zdana na mnie - powiedział do zataczającej się kobiety. - Marty musiał wrócić do domu. Zawiózł Iris do motelu, zapłacił za pokój i szybko się stamtąd wyniósł. Wiedział, że nie powinien być zirytowany tym, że Lyn wróciła do domu z Martym. W końcu to on zaproponował takie rozwiązanie.
Był w połowie drogi do domu, kiedy rozpętała się burza. Zamiast upragnionego deszczu, zaczął padać grad. Spadające kulki lodu nie były zbyt duże, jednak kiedy wzmógł się wiatr, burza przybrała na sile. Zaczął padać grad wielkości piłeczek pingpongowych. Cal zatrzymał się na poboczu i przeczekał nawałnicę. Kiedy burza osłabła, szybko pojechał na ranczo. Martwił się o Lyn. Była sama w domu.
Zaparkował samochód na podwórku. Lyn wyszła z domu i podeszła do niego. Starał się nie pokazać po sobie, jak bardzo jest przejęty. Nie wyglądała na zdenerwowaną. Raptem odezwała się cichutko:
- Cieszę się, że wróciłeś. Martwiłam się.
- Nic ci się nie stało? Pokręciła głową.
Podszedł do pikapa i sprawdził wgłębienia na dachu zrobione przez grad. Walczył z ogarniającą go czułością. Udając beztroskę, powiedział:
- I tak ten pikap wyglądał zbyt elegancko.
Lyn uśmiechnęła się, chociaż zauważył, że jest blada i spięta.
- Wielka szkoda - powiedziała, wskazując na liliowe gladiole, niedawno jeszcze kwitnące, teraz połamane przez grad. - Do diabła z gradem. Rano sprawdzę, czy będzie można wstawić kwiaty do wazonu. Przynajmniej w ten sposób możemy docenić ich piękno.
Pokręcił głową, pełen podziwu dla niej. Niepotrzebnie się o nią martwił. Takie zniszczenia doprowadziłby inne kobiety do rozpaczy, ale Lyn wychowała się w tych stronach. Wiedziała, jak sobie radzić w ciężkich sytuacjach.
Kiedy otworzył drzwi i przepuścił ją, ostatni raz zerknęła na dwór.
- Jest tak sucho. Liczyłam, że spadnie porządny deszcz.
- Nie mieliśmy szczęścia. - On również wyglądał na zmartwionego. - Jutro zacznę robić przecinki przeciwpożarowe. - Kiedy panuje taka susza, łatwo przez nieuwagę wzniecić pożar.
Kolejny dzień był równie gorący jak poprzedni. Przez ostatnie trzy tygodnie temperatura nie spadała poniżej trzydziestu stopni. Ten upał go dobijał.
Cal wracał do domu z zachodniego pastwiska. Prowadził cztery krowy i cielaki. Zamierzał je sprzedać. Jadąc, przyglądał się wysuszonej trawie i tumanom kurzu wzniecanym przez krowie racice. Linia horyzontu falowała i zamazywała się w piekącym słońcu. Zauważył, że poziom wody w źródełkach opadał.
Kiedy dotarł do południowego krańca wzniesienia, ukazał mu się dom.
Powroty na ranczo cieszyły go coraz bardziej.
Zobaczył nagle samochód szeryfa podskakujący na drodze i wznoszący przy tym tumany kurzu.
Nieco zdziwiony Cal zastanawiał się, po co szeryf zbliża się do jego domu?
Niebawem znalazł odpowiedź na to pytanie. Popędził konia i przywiązał go niedaleko koryta z wodą.
Szybko poszedł do domu. Samochód stał już zaparkowany na podwórku. Czy w końcu odnaleźli byłego męża Lyn? Miał taką nadzieję. Marzył też, że któregoś dnia znajdzie się sam na sam z tym draniem.
Wystarczyłoby mu pięć minut, żeby stłuc łobuza i go wykastrować.
Zdjął kapelusz i otrzepał go z kurzu. Mimochodem zauważył, że ma go dopiero od kilku miesięcy, a już jest znoszony. Pora kupić sobie nowy.
Otworzył drzwi i przez chwilę rozkoszował się panującym chłodem. Lyn nie pozwalała mu zbyt często włączać klimatyzacji.
Przedstawiciel prawa stał tuż przy kuchennych drzwiach, a obok niego mężczyzna w cywilnym ubraniu. Odwrócili się, kiedy usłyszeli otwierające się drzwi.
- Witaj, Cal - powiedział szeryf.
- Cześć, Joe. - Chodzili razem do szkoły średniej i zawsze się lubili. - Masz dobre wiadomości dla Lyn?
Słysząc zduszony odgłos, spojrzał na Lyn. Stała oparta o zlew, jakby usiłowała się w niego wtopić.
Oczy miała szeroka otwarte ze strachu, a jej twarz bardzo zbladła. Atmosfera była napięta.
- Co się tu dzieje? - Głos Cala stracił łagodne brzmienie. Nie wiedział, co takiego powiedział szeryf, że Lyn była aż tak zdenerwowana. Jednego był pewien. Nie chciał, żeby ktoś przychodził niezapowiedziany i ją straszył.
Joe Parker odchrząknął i starannie dobierając słowa, przedstawił nieznajomego:
- To jest detektyw Biddle z Biura Śledczego Szeryfa Pennington. - Potem spojrzał na Lyn. - Lyn Galloway jest podejrzaną w sprawie o zabójstwo. Zabieram ją do miasta na przesłuchanie.
- Podejrzewasz niewłaściwą kobietę - odpowiedział stanowczo Cal. - Moja gospodyni nazywa się Lyn Hamill.
- Jej panieńskie nazwisko brzmi Hamill. Wyszła za mąż za Wayne'a Gallowaya. - Odwrócił się do Lyn. - Nie powiedziałaś mu, że miałaś męża?
- Wiedziałem, że była mężatką. Jest rozwiedziona od niemal roku. - Cal czuł jak narasta w nim gniew, starał się jednak nad nim panować. Wiedział, że musi się skupić. - Dwa miesiące temu ocknęła się w szpitalu. Nic nie pamiętała. Została pobita, a wokół szyi miała ślady po duszeniu. Możecie przekazać jej mężowi, że jeśli on to zrobił, będzie miał ze mną do czynienia.
Joe podniósł ostrzegawczo rękę.
- Nie dawaj mi powodów, żebym mógł uznać cię za podejrzanego.
- Podejrzanego? W jakiej sprawie?
Joe wolno opuścił rękę. Drugą pocierał nieogolony podbródek. Po raz pierwszy odezwał się Biddle. Miał bystry, taksujący wzrok.
- W ubiegłym tygodniu znaleziono ciało Wayne'a Gallowaya w budynku mieszkalnym w Rapid City. Według właściciela, ta kobieta od roku wynajmowała tam jedno z mieszkań. - Spojrzał ponownie na Lyn. - Jak długo tu pani mieszka?
Lyn wpatrywała się w niego.
- Jest tu od dwóch i pół miesiąca - odpowiedział zniecierpliwiony Cal. - Po zwolnieniu ze szpitala zamieszkała w schronisku dla kobiet. Znam adresy obu tych placówek oraz mam numery telefonów do jej lekarza i kierowniczki schroniska. - Pozwolił sobie na lekki uśmiech. - Nie mogła więc go zabić. Sama nigdy nie opuszczała rancza.
Biddle potrząsnął głową.
- To nie ma znaczenia - powiedział chłodno. - Ten, kto zabił Gallowaya, ukrył jego ciało w szafie w piwnicy - przerwał na chwilę. - Lokatorzy narzekali na straszny smród. W końcu ktoś się zdenerwował i poszukał źródła tego odoru. Stwierdzono, że ciało leżało tam od dłuższego czasu.
Beznamiętność tego sprawozdania wstrząsnęła Calem. Zauważył, jak Lyn wzdrygnęła się, słysząc ten makabryczny opis.
- Muszę porozmawiać z panią Galloway.
- Niech pan mnie tak nie nazywa - szepnęła cichutko. Jednak obaj mężczyźni odwrócili się, by popatrzeć na tę delikatną kobietę. Lyn nic więcej nie powiedziała i spokojnie czekała na reakcję detektywa.
- Nie sądzę... to znaczy jestem prawie pewna, że nikogo nie zabiłam. Ale nie mogę mieć stuprocentowej pewności, bo niczego nie pamiętam...
- Lyn! - To pojedyncze słowo zatrzymało potok jej słów. Przestała mówić i spojrzała na Cala.
- Nie mów nic więcej, zanim przyjedzie adwokat - zwrócił się do niej Cal. - Aresztujesz ją? - spytał z kolei szeryfa.
- Oczywiście, że nie. Musi jednak odpowiedzieć na wiele pytań.
- Więc proszę, żebyście opuścili dom, chyba że zamierzacie ją aresztować. - Zerknął na Biddla. - Jeśli chce pan wyznaczyć spotkanie, mój adwokat zadzwoni do pańskiego biura.
Szeryf popatrzył na niego zakłopotany.
- Wyolbrzymiasz całą sprawę, Cal.
- Proszę was, żebyście wyszli - powtórzył Cal, ignorując piorunującego go wzrokiem detektywa. Wyciągnął do Lyn rękę. - Jesteś mi potrzebna w stodole.
Lyn jak zahipnotyzowana podeszła i chwyciła jego dłoń. Jej uścisk był tak mocny, że poczuł, jak wbija mu paznokcie.
Objął ją mocno. Zostawili obu mężczyzn i skierowali się do wyjścia.
Czuł jej ciało. Czuł też, jak ocierają się ich biodra. Nienawidził siebie, że myśli tylko o jednym, ale nie mógł nic na to poradzić.
Od samego początku był pod wpływem Lyn. Szybko dostosowała się do codziennych obowiązków i doskonale zajmowała się domem, za co był jej ogromnie wdzięczny. Był zafascynowany jej bujnymi, rudymi włosami, karnacją i wspaniałymi kształtami, których nabrała, kiedy odrobinę przytyła.
Kiedy wszedł pewnego dnia do kuchni, wspięła się na palce i wyciągnęła rękę po wazon, który stał dość wysoko i nie mogła go dosięgnąć.
- Zdejmę go - powiedział bez zastanowienia. Przeszedł przez kuchnię i niedbale położył rękę na jej biodrze. W chwili, kiedy poczuł jej ciało przytulone do swojego, podniecenie, które odczuwał przez cały czas, uderzyło go z ogromną siłą. Był tak zaskoczony swoją reakcją, że odtrącił ją i szybko wyszedł z kuchni.
Nie był wstanie tego pojąć. Zatrudnił tę kobietę na prośbę siostry. Na początku czuł jedynie współczucie. Po tygodniu, kiedy Lyn się odprężyła i zajęła prowadzeniem domu, zaczął dostrzegać jej kobiecość. Nie podejrzewał, że będzie mu się tak podobała.
Przechodząc obok konia, Cal chwycił za wodze i poprowadził go w kierunku stodoły
- Muszę go oporządzić.
Jednak z chwilą kiedy znaleźli się w stodole, myślał tylko o tej kobiecie, która osuwała się właśnie na kolana. Przewróciłaby się, gdyby jej nie obejmował. W pośpiechu wypuścił wodze i objął ją drugim ramieniem. Czuł, jak drży i przeklął Joego Parkera.
Doprowadził Lyn do ławki. Usiadł i wziął ją na kolana. Wydawała cichutkie jęki. Przytulił ją. Wtuliła twarz w jego szyję i poczuł jak strużki łez wpływają mu za kołnierz.
Płakała. Teraz Cal naprawdę był wściekły. Zazwyczaj była bardzo dzielna.
- Cicho - uspokajał ją, kołysząc w ramionach. - Wszystko będzie dobrze. Nie pozwolę cię skrzywdzić.
Nie było żadnej reakcji. Po kilku chwilach Lyn odetchnęła głęboko.
- Nie mogę uwierzyć, że on nie żyje - wyszeptała.
- Przykro mi - powiedział, chociaż nie mógł zrozumieć, dlaczego Lyn tak bardzo rozpacza. On nie mógłby czuć smutku z powodu śmierci takiego łotra.
Poruszyła się.
- Mnie nie jest przykro. Był dla mnie okropny. Nawet po rozwodzie bałam się go. Czuję ulgę. Czy jestem potworem?
Przez chwilę się zastanowił.
- Nie. To świadczy o twoim zdrowym rozsądku. Nastąpiła chwila ciszy. Przesuwał dłonie po jej plecach.
Czuł, jak przestaje drżeć.
- Gdy tylko wrócimy do domu, zadzwonię do adwokata - obiecał.
Znieruchomiała. Powoli się odsunęła, żeby zobaczyć jego twarz. Patrzyła na niego chmurnymi oczami.
- Nie stać mnie na adwokata - oświadczyła, a jej głos był o kilka tonów niższy.
- Ale mnie stać - zdecydował. - Nikt nie wsadzi cię do więzienia za coś, czego nie zrobiłaś.
Milczała przez chwilę. Widział, jak rozpatruje różne warianty. W końcu się odwróciła.
- Nie wiesz, czy go nie zabiłam. Chwycił ją za ręce i lekko potrząsnął.
- Wiem.
Znowu spojrzała na niego.
- Mieszkasz w moim domu od dwóch miesięcy - przypomniał jej. - Widziałem cię z moją rodziną i przyjaciółmi. Wiem, jak postępujesz ze zwierzętami. Jeśli do tej pory nie zabiłaś tej wścibskiej kozy, to nie mogłaś zabić nikogo.
Nie odwzajemniła uśmiechu.
- Chciałabym być tego tak pewna. - Podniosła szczupłą rękę i potarła skroń. - Gdybym tylko sobie przypomniała...
- Przestań - przerwał jej ostro. Złapał ją za rękę i wziął w ramiona. - Nikt cię już nie skrzywdzi. - Z chwilą, kiedy to powiedział, zdał sobie sprawę, że to zabrzmiało zbyt emocjonalnie. Przecież łączyła ich tylko służbowa zależność. Ciągle jednak był zdenerwowany, więc w tej chwili nie obchodziło go, jak ona to zinterpretuje.
Lyn siedziała przytulona do niego. Poczuł jej ciepły oddech na szyi. Odprężyła się. Poczuła się bezpiecznie.
Chciał jej powiedzieć, że nie można mu ufać. Potrzebował niewielkiej zachęty, by się z nią kochać. Była taka bezbronna, więc mógł tylko siedzieć i ją przytulać.
Siedzieli tak jeszcze przez kilka chwil, do czasu, aż koń zaczął niecierpliwie uderzać kopytem w ziemię. Cal wykorzystał to jako pretekst. Podniósł ją i wstał.
- Muszę się nim zająć - powiedział, wskazując na zwierzę.
- Pójdę sprawdzić, co z kolacją. - Lyn nie patrzyła mu w oczy, kiedy szybko wychodziła ze stodoły. Zatrzymała się w drzwiach i odwróciła. - Dziękuję.
We wpadającym przez drzwi świetle widać było zarys jej postaci. Cal zastanawiał się, czy zdaje sobie sprawę, jak jest pociągająca dzięki swoim wspaniałym włosom. Poczuł przyspieszone tętno i suchość w ustach. Zanim zdążył odpowiedzieć, odwróciła się. Przyglądał się ruchom jej bioder, kiedy zmierzała w kierunku domu.
Na pewno przez nią zwariuje.
Kilka dni później burzowe chmury wisiały nad Black Hills. Cal zauważył dym pożarów, które szalały na prerii w Montanie. Z ponurą miną oglądał telewizyjne wiadomości, w których szacowano zniszczenia.
Dwa dni wcześniej musieli dobić zranionego cielaka i teraz Lyn wekowała mięso. Cal zawędrował do kuchni. Przyglądał się, jak metodycznie kroi mięso i wkłada je do słoików. Ustawiała weki przy zlewie, żeby potem po kolei je gotować.
- Mogę ci w czymś pomóc? - zapytał. Czuł się winny. Pracowała z nim przez cały dzień i teraz także miała zajęcie. Tymczasem on wylegiwał się przed telewizorem.
Wzruszyła ramionami, ani na chwilę nie przerywając pracy.
- Za kilka minut możesz wyjąć słoiki i włożyć następne. Skinął głową, obserwując, jak napinają się mięśnie na jej
szczupłych ramionach.
- Nigdy nie wiedziałem, jak to się robi. Nauczyłaś się tego od swojej matki?
Jej dłonie znieruchomiały. Powoli uniosła głowę i spojrzała na niego, a jej twarz miała nieodgadniony wyraz.
- Moja matka umarła, kiedy miałam pięć lat. Wszystkiego nauczyłam się od ciotki i sąsiadek. Pozwalały mi przebywać w swoich kuchniach.
- Przykro mi - powiedział. - Chociaż moja matka nie umarła, mnie także wychowywał ojciec.
- Wiem. Silver o tym wspominała. - Powróciła do wekowania. - Już możesz wyjąć słoiki.
Cal wstał i zrobił to, o co prosiła. Nagle jego uwagę zwrócił zegar wiszący na ścianie. Zachichotał na jakieś wspomnienie.
- Pamiętasz, co robiliśmy w ubiegły piątek o tej porze? - zapytał.
Przez chwilę się zastanawiała. Kiedy sobie przypomniała, uśmiech rozjaśnił jej twarz.
- Obserwowaliśmy, jak kandydatka na żonę Marty'ego upija się. - Zaczęła się śmiać. Poważniejąc, powiedziała taktownie: - Była piękna, prawda?
- Nie pamiętam.
Kiedy zaskoczona popatrzyła na niego, zachichotał.
- Jedynie takiej dyplomatycznej odpowiedzi może udzielić mężczyzna, który ceni sobie życie.
Pogroziła mu palcem.
- Nie nabieraj mnie. Jeśli nie pamiętasz jej twarzy, to dlatego, że podziwiałeś inne walory.
- Jakie walory? - zapytał Cal z miną niewiniątka. - Ta kobieta niczym się nie wyróżniała.
- Miała biust, jakiego się nie zapomina.
Głośno się roześmiał. Raptem spoważniał, przypominając sobie o telefonie.
- Kiedy podlewałaś krzewy, zadzwonił adwokat. Lyn gwałtownie uniosła głowę.
- Co powiedział? Cal westchnął.
- Ludzie z biura szeryfa chcą z tobą porozmawiać. Adwokat uważa, że powinnaś tam pojechać, zanim wezwą cię do stawieniem się przed sądem.
- Ale ja nie mogę im nic powiedzieć! - odpowiedziała poruszona. Odłożyła nóż i wytarła ręce. - Nie uwierzą mi, kiedy im powiem, że nic nie pamiętam.
- Oczywiście, że uwierzą. - Cal nie mógł znieść widocznego na jej twarzy strachu. Podszedł i objął ją. - Jeśli to będzie konieczne, zdobędziemy oświadczenie psychiatry potwierdzające fakt, że cierpisz na zanik pamięci. Dołączymy orzeczenie lekarskie o obrażeniach. - Zawahał się, a potem zaprowadził ją do krzesła i posadził obok siebie.
- Wiem, że nie pamiętasz wiele, ale opowiedz mi o tym, co sobie przypominasz.
Wzruszyła bezradnie ramionami.
- Mój dawny szef, weterynarz z Rapid City, po rozwodzie zaproponował mi moją dawną pracę. Mieszkałam w Sioux Fall, ale nie podobało mi się tam, ponadto chciałam wrócić do domu, więc skorzystałam z jego propozycji. - Zacisnęła ręce na ręczniku. - Po moim powrocie zjawił się u mnie były mąż. Żądał pieniędzy. Zadzwoniłam po policję i załatwiłam sądowy zakaz zbliżania się mojego męża do mnie. To wszystko, co pamiętam, zanim obudziłam się w szpitalu.
Do diabła! Mógł z tego powstać niezły bałagan. Równie dobrze mogła zabić tego faceta. Wiedział, że zrobiłaby to jedynie w samoobronie, więc nie będzie stał bezczynnie i przyglądał się, jak ją oskarżają. Położył rękę na jej dłoni.
- Nie martw się. Obiecałem, że nie pozwolę, by stało ci się coś złego.
Przestała skręcać ręcznik i spojrzała na niego.
- Dlaczego jesteś taki dobry dla mnie? - wyszeptała. Starał się nie zwracać uwagi na jej pełne, czerwone usta, które go błagały, by schylił głowę i je pocałował.
- Ponieważ przyzwyczaiłem się do świetnej gospodyni. Nie chcę jej stracić - powiedział, lekko ściskając jej dłoń, zanim się zmusił, by wstać i odejść. - Idę się położyć. Zobaczymy się rano.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Cal? Jesteś tam? - Na dźwięk jej głosu podniósł wzrok znad uprzęży, którą naprawiał. Kolejna rzecz do umieszczenia na liście sprzętów do wymiany. Zdawał sobie sprawę, że przywrócenie ranczu dawnej świetności będzie wymagało dużych nakładów. Powoli okazywało się, że jest to worek bez dna. Na szczęście Cal był zamożny. Zawsze miał talent do zarabiania pieniędzy.
- Cal?
- Tak. Tu jestem.
- Telefon do ciebie.
Odłożył uprząż i podszedł do telefonu wiszącego na ścianie stodoły.
- Kto dzwoni? - zapytał, zanim wziął słuchawkę. Pokręciła głową.
- Przykro mi. Nie zapytałam
- Dzięki. - Popatrzył na wychodzącą Lyn. - McCall, słucham.
- Panie McCall, mówi Pat Haney.
Do diabła! To, że prawnik, którego zatrudnił, dzwoni ponownie w tak krótkim czasie, nie oznaczało nic dobrego.
- Co jest, Pat?
- Ludzie z biura szeryfa Pennington koniecznie chcą porozmawiać z panią Hamill. Ma się tam stawić dziś o czternastej. Będę jej towarzyszył.
- Ja też - powiedział Cal posępnie. - Rozumiem, że to jej ostatnia szansa, by stawić się dobrowolnie?
- Tak - westchnął adwokat. - Najwidoczniej to ich jedyna nadzieja. Czy przypomniała sobie coś?
- Nie. - Od czasu ich ostatniej rozmowy nie poruszył tematu morderstwa, wiedząc, jak bardzo to Lyn niepokoi. - Wątpię, czy kiedykolwiek sobie przypomni - powiedział burkliwie. - Kiedy Silver ją znalazła, miała poważne obrażenia. Lekarze twierdzą, że może nigdy nie przypomnieć sobie tego, co przeżywała przed pobiciem.
Haney westchnął ponownie.
- A niech to szlag trafi! Nie wiem, czy mają dość dowodów, żeby ją oskarżyć, jednak będę z tobą szczery - na pewno będą próbowali. To przesłuchanie może być bardzo nieprzyjemne.
- Co na nią mają?
- Prawie nic, prócz ustalonego czasu zgonu, który się praktycznie pokrywa z okresem hospitalizacji pani Hamill. I w tym właśnie problem. Nic nie wskazuje na to, że ktokolwiek inny był w to zamieszany. Klasyczna awantura rodzinna z tragicznym zakończeniem.
- Lyn nie potrafiłaby nikogo zabić. A jeżeli nawet, to tylko przez przypadek. Masz kopie jej szpitalnych dokumentów? Widziałeś, co jej zrobił? Może zabiła w obronie własnej?
- Facet dostał kulkę między oczy, a ciało znaleziono w piwnicy.
- Nie zabiła go z premedytacją - powtórzył stanowczo Cal. - Jeśli w to nie wierzysz, poszukam innego adwokata.
- I tak będziesz musiał to zrobić, jeśli zostanie oskarżona o morderstwo. Jeżeli do tego dojdzie, będzie potrzebowała prawnika z większym doświadczeniem. - Adwokat zawahał się. - Wierzę ci i wiem, że ty jej wierzysz. Mam tylko nadzieję, że się nie mylisz.
Kiedy Cal odwiesił słuchawkę i wyszedł ze stodoły, ostatnie słowa adwokata wciąż dźwięczały mu w uszach. „Mam tylko nadzieję, że się nie mylisz". Nie mylił się. Był pewny, że Lyn nikogo nie zamordowała. Może działała w obronie własnej, ale to wciąż nie wyjaśniało, w jaki sposób ciało jej męża znalazło się w piwnicy. Ktoś jeszcze musiał być w to zamieszany.
Trzy godziny później siedział u jej boku, kiedy dwóch detektywów z Rapid City wypytywało ją o byłego męża. Siedzący z drugiej strony Pat Haney przerywał przesłuchanie, ilekroć pytania wykraczały poza ustalone wcześniej granice.
- Proszę nam powiedzieć o swoim związku z Wayne'em Gallowayem - zażądał młodszy policjant, detektyw Amick. Miał twarz buldoga i porywcze usposobienie. Jego spojrzenie poddawało w wątpliwość każde słowo Lyn.
Dłonie jej drżały.
- Był moim mężem. Rozwiedliśmy się osiemnaście miesięcy temu.
- Małżeństwo nie należało do zbyt udanych?
- Nie. - Lyn była bardzo blada, Cal obawiał się, że zaraz zemdleje. Jej głos był ledwo słyszalny.
- Wniosła pani o sądowy zakaz zbliżania się męża do pani w marcu zeszłego roku. Z jakiego powodu?
Miała tak mocno splecione dłonie, że zbielały jej koniuszki palców.
- Wayne zaczął mnie nękać, kiedy wróciłam w te strony. Kilkakrotnie przychodził do mojego mieszkania, żądając pieniędzy. Powiedziałam, że ledwo wiążę koniec z końcem i to go zdenerwowało. Obrażał mnie tak, jak w czasie naszego małżeństwa. Wezwałam policję i Wayne został ostrzeżony, że ma się trzymać ode mnie z daleka. - Spojrzała udręczonym wzrokiem na przesłuchujących ją mężczyzn. - Sądząc po stanie, w jakim się znalazłam w szpitalu, nie zastosował się do tego.
- Co się wydarzyło tamtego dnia?
- Nie wiem.
- Nie wie pani - powtórzył detektyw Amick sarkastycznym tonem.
Cal położył dłoń na złożonych rękach Lyn.
- Gdyby pamiętała, kto ją pobił, na pewno chciałaby to panu powiedzieć. Po co miałaby to ukrywać?
- Właśnie tego chcielibyśmy się dowiedzieć - odpowiedział starszy mężczyzna łagodniejszym tonem. To Biddle był na ranczo. I chociaż nie można go było uznać za sympatycznego człowieka, nie zachowywał się tak napastliwie jak jego partner. Wyglądało to tak, jakby grał w serialu rolę dobrego policjanta, chcącego zdobyć zeznanie przesłuchiwanej.
- Od jak dawna zna pani pana McCalla? - Głos detektywa Amicka był tak szorstki, że Lyn się zaczerwieniła po korzonki włosów.
- Ja... ja... - próbowała odpowiedzieć.
- Moja siostra ją znalazła, gdy została pobita prawie do nieprzytomności - odpowiedział za nią Cal. - Potrzebowałem gospodyni i siostra namówiła mnie, żebym ją zatrudnił. - Spojrzał ostrzegawczo na Lyn. - Spotkaliśmy się w lipcu, kiedy przyjechałem po nią do schroniska dla kobiet. Jest wzorową pracownicą i nie życzę sobie słuchać pańskich insynuacji.
- Pani Hamill dobrowolnie pomaga wam w śledztwie - przypomniał im adwokat Lyn. - Macie jeszcze jakieś pytania?
Detektywi popatrzyli na siebie. Wyraz ich twarzy świadczył o tym, że są przekonani, że to Lyn zabiła męża. Nie mieli jednak dowodów.
- Nie tym razem - odpowiedział opryskliwie Amick. - Może będziemy chcieli z panią jeszcze porozmawiać, więc proszę nigdzie nie wyjeżdżać.
Cal pochylił się nad stołem, przyglądając się bacznie obu mężczyznom. Chociaż żaden z detektywów nie poruszył się, napięcie w pokoju wyraźnie wzrosło.
- Chcecie powiedzieć, że pani Hamill nie może wyjeżdżać? Jakim prawem? Czy może opuścić Rapid City? A hrabstwo Jackson? Może nie powinna opuszczać stanu? - dopytywał się adwokat.
- Nie ograniczamy pani Hamill możliwości podróżowania - szybko odpowiedział starszy mężczyzna. Zwrócił się ponownie do Lyn. - Docenilibyśmy to, gdyby pani była osiągalna, jeślibyśmy chcieli zadać jeszcze jakieś pytania.
- Dziękuję. - Pat Hanney nie dał obydwu mężczyznom szansy na dalsze komentarze. - Jeśli panowie skończyli rozmowę z panią Hamill, to pójdziemy już.
Na zewnątrz powietrze było łagodne i świeciło słońce. Jak na październik był to bardzo przyjemny dzień. Lyn lekko drżała, kiedy czekali, aż przejadą samochody. Pat poszedł do sądu. Cal ujął ją pod rękę.
- Nie martw się - powiedział. - Nie mogą udowodnić, że zabiłaś męża.
Odsunęła się od niego.
- Ja go nie zabiłam. Na pewno bym to pamiętała.
- Już dobrze - mówił cicho i kojąco. Nie było sensu jej denerwować. - Nie przejmuj się. W końcu to wyjaśnimy.
- To było straszne. - Jej głos drżał. - Szkoda, że nie pamiętam, co się stało. Chciałabym móc popatrzeć tym mężczyznom w oczy i powiedzieć, że nie miałam nic wspólnego ze śmiercią Wayne'a.
Cal objął ją i przyciągnął do siebie. Kiedy przechodzili przez ulicę dostosował swój dłuższy krok do tempa jej marszu.
- Może któregoś dnia sobie przypomnisz.
- Może - odpowiedziała pełna wątpliwości. Głośno westchnęła. - Wracajmy na ranczo. Chcę być już w domu.
On też chciał. Podobał mu się sposób, w jaki słowo „dom" brzmiało w jej ustach. Wygodne życie na ranczu zawdzięczał Lyn. Smaczne posiłki, które gotowała, świeżo pachnące po praniu ubrania, ciszę, która panowała pomiędzy nimi, kiedy oglądali wieczorne wiadomości.
Zdał sobie sprawę, że bez Lyn jego dom byłby tylko kolejnym miejscem do zamieszkania. Zaczął na niej polegać. Oczywiście w pewnym sensie, zapewniał siebie. Była częścią jego codziennego życia. Gdyby odeszła, powstałaby pustka.
Nie zamierzał jednak wykraczać poza obecne stosunki. Lyn znaczyła dla niego zbyt wiele jako przyjaciółka i pracownica.
Ktoś ją gonił. Schowała się, ale on ją znalazł. Krzyczała, biegnąc przez labirynt pokoi. Przechodziła z jednego do drugiego, ale nie mogła dotrzeć do wyjścia. Musi uciec od swojego prześladowcy. Słyszała jego oddech, kiedy się do niej zbliżał. Pogodziła się z myślą, że nie ucieknie...
Przestraszona Lyn wzdrygnęła się. Ciągle jeszcze słyszała echo własnego krzyku. Strużka potu spłynęła jej po plecach. Nie zastanawiając się, otarta ją prześcieradłem. Odrzuciła przykrycie i wstała. Kilkakrotnie przemierzyła pokój, żeby się uspokoić. Po wypiciu prawie całego kubka wody, pomaszerowała znowu do łóżka. Okryła się i leżała, patrząc w sufit.
To był tylko zły sen. Odpręż się, zaśnij, nakazywała sobie. Nie mogła odpędzić wizji koszmaru, który mieszał się z jakimiś wspomnieniami.
Po wlokących się bez końca kilkudziesięciu minutach nadal patrzyła w ten cholerny sufit.
Nie mogła zasnąć, bo nie mogła wypędzić z głowy natrętnych myśli. Czy detektywi jej uwierzyli? Wątpiła w to. Czy ją aresztują? Kto zabił Wayne'a? Podobne myśli kołatały się jej w głowie.
Żeby oderwać się od targających ją zmartwień, zaczęła myśleć o Calu. Wspomnienie, jak ją obejmował po południu, było bardzo podniecające. Wiedziała, że chciał ją tylko pocieszyć. Myślenie o nim nasunęło jeszcze jedno niebezpieczne wspomnienie.
„Muszę się umówić z kobietą. Z kimś, kogo polubię".
Tamtej nocy zeszła na dół po szklankę wody. Usłyszała, jak Cal rozmawia o swojej frustracji. Zamurowało ją na chwilę, ale kiedy zaczął mówić głośniej i zerknął w kierunku drzwi, umknęła w popłochu.
Jednak jego słowa utkwiły jej w pamięci.
Kilka dni temu pocieszał ją, trzymając w ramionach. Pragnęła go pocałować i zapomnieć o wszystkim, prócz ekscytującego dotyku jego dłoni i ust. Wtedy właśnie przyszła jej do głowy ta szalona myśl.
Czy oddałaby mu się?
Powiedział, że potrzebuje kobiety. Ona przecież jest kobietą.
Zrobił dla niej tak wiele. Dał jej mieszkanie, jedzenie i ubranie, ale najważniejsze było to, że pomógł jej odzyskać poczucie własnej wartości. Jeśli potrzebował kochanki, to czy nie ona powinna nią się stać?
Wcale nie musiał wiedzieć, że za każdym razem, kiedy wchodził do pokoju, uginały się pod nią nogi. Ale ona nie tylko go pragnęła. Nie było trudno przyznać się przed samą sobą, że kochała Cala McCalla tak, jak nigdy nikogo przed nim, w całym swoim życiu.
Siedziała na podwójnym łóżku w pokoju, który przeznaczył dla niej Cal. Sięgnęła po stojącą na stoliku karafkę z wodą. Zastanawiała się, czy starczy jej odwagi, by to zrobić.
Kochanie się z Wayne'em nie było przyjemne, czasami bolesne i na szczęście zawsze krótkie. Na początku małżeństwa, kiedy zdała sobie sprawę, jaki naprawdę jest, zabezpieczyła się przed zajściem w ciążę. Ale była z nim przez trzy długie lata. Z roku na rok pożycie stawało się coraz gorsze. Zaczęła nienawidzić takiego życia. Z czasem dojrzało w niej postanowienie, by uciec. Z początku nie miała dość siły, ale któregoś dnia obudziła się z podbitymi oczami i złamanym żebrem. Wtedy uzmysłowiła sobie, że, jeżeli chce dożyć trzydziestki, musi odejść od męża.
Od rozwodu w jej życiu nie było miejsca dla żadnych mężczyzn. Nie wynikało to tylko ze strachu. Na samą myśl o seksie robiło jej się niedobrze. Ale perspektywa pójścia do łóżka z Calem nie wydawała się odrażająca. Był pierwszym mężczyzną, który zyskał jej zaufanie. Ale nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
Nie bała się go od pierwszych dni znajomości, kiedy tymczasem sama myśl o innych mężczyznach przyprawiała ją o dreszcze. Cal po prostu ignorował jej nerwowe reakcje. Ale co by było gdyby on kiedykolwiek... gdyby jej się udało...
Nie lękała się już dotyku jego dłoni. W jego objęciach czuła się bezpiecznie. No jeżeli chodzi o ścisłość, to „bezpiecznie" nie było dokładnie słowem, które by odzwierciedlało jej uczucia. Kiedy znajdowała się w jego ramionach, krew krążyła szybciej, a ciało przenikały rozkoszne dreszcze.
Odgłos grzmotu oderwał ją od tych rozmyślań. Podeszła do okna. Nie uda jej się zasnąć, póki nie skończy się ta burza. Każdy mieszkający na ranczu obawiał się towarzyszących burzy piorunów, za to wyczekiwał na deszcz.
Ponieważ działała klimatyzacja, okno było zamknięte, ale mimo to Lyn otworzyła je. Gorący podmuch powietrza owiał jej ciało. Słyszała lekki szelest liści. Może ta burza przyniesie im trochę ożywczego deszczu.
Niebo rozjaśniła błyskawica. Lyn wstrzymała oddech, licząc powoli. Piorun uderzył jakieś dwadzieścia cztery kilometry stąd. Burza nadchodziła z zachodu. Lyn widziała, jak kolejne pioruny uderzają w wysuszoną ziemię. Grzmot... Piorun uderzył dziesięć kilometrów stąd... grzmot... pięć kilometrów... grzmot...
I wtedy to zobaczyła.
Jeden samotny piorun przeciął burzowe niebo. Uderzył w pagórek, mniej więcej trzy kilometry stąd. To ziemia Cala albo Wilsona. Niemal natychmiast wybuchł pożar.
- Cal! - krzyknęła rozdzierająco. - Pożar!
Myślała tylko o tym, jak może pomóc. Włożyła spodnie, gorączkowo zakładała buty. Zapomniała o pasku, nie mówiąc już o bieliźnie. Zbiegła do holu w obszernej koszuli, która kiedyś należała do Cala.
Wpadła do kuchni i chwyciła telefon. Zdążyła wezwać straż pożarną, kiedy Cal zszedł po schodach. Włożył koszulę przez głowę, chwycił kapelusz i kluczyki do ciężarówki. Chwilę później zatrzasnęły się za nim z hukiem drzwi. Usłyszała, jak uruchamia pikapa. Kiedy wybiegła z domu, napełnił już zbiornik z wodą. Ruszyła do stodoły po worki na paszę. Wskoczyła na miejsce pasażera. Przez całą drogę Cal naciskał na klakson, alarmując całą okolicę.
Nie tracił czasu, wybrał najkrótszą drogę przez pastwiska. Zatrzymał się tylko na moment, żeby Lyn zdążyła wyskoczyć i otworzyć bramę, na tyle szeroko, by inni również mogli przejechać. Zaplotła włosy w warkocz, który wepchnęła rozdygotanymi palcami pod kapelusz. Długie włosy w stanowiły potencjalne zagrożenie w zetknięciu z ogniem. Piorun wzniecił pożar na terenie rancza Wilsona, ale wiedziała, że to nieważne. Ogień rozprzestrzenia się, niszcząc wszystko po drodze.
Wilson razem z pracownikami walczył już z ogniem, kiedy dotarli wreszcie na miejsce. Zaczęła się niebezpieczna walka z żywiołem. Wtedy Lyn ujrzała światła nadjeżdżających samochodów. Syreny zapowiadały rychłe przybycie wozów strażackich i nowych ochotników.
Chwyciła namoczony worek i podbiegła do płonących traw.
Ze wszystkich stron nadjeżdżało coraz więcej ludzi. Przyjechały wozy strażackie, natychmiast rozwinięto węże, podłączono do zbiornika z wodą. Cal pracował tuż za nią. Skoncentrowała się na walce z ogniem. Wydawało jej się, że walczy z żywiołem przez wiele godzin. Wielokrotnie podchodziła do zbiornika, żeby zmoczyć worek. Czuła bolące mięśnie. Dym szczypał ją w oczy. Sukcesywnie wdzierała się na teren zajęty przez ryczące płomienie. Raptem poczuła pieczenie nóg. Spojrzała w dół i zauważyła, że palą się jej podeszwy. Polała je wodą, żeby ugasić tlącą się skórę.
Wydawało jej się, że walka z rozszalałym ogniem nigdy się nie skończy.
Rozejrzała się, ale Cal gdzieś zniknął. Kiedy wstawał blady świt, zmęczeni strażacy wygrali bitwę. Lyn była tak zmęczona, że ledwo powłóczyła nogami.
Kobiecy głos dotarł do jej odrętwiałego ze zmęczenia umysłu. Podążyła w kierunku ciężarówki. Rozdawano tam kanapki i kawę. Zebrani ludzie stanowili dziwnie wyglądającą grupę. Jeden mężczyzna był ubrany w spodnie od piżamy, drugi zapomniał włożyć koszulę. Lyn zauważyła z rozbawieniem, że żaden z nich nie zapomniał o kapeluszu. Wszyscy byli przesiąknięci dymem i ubrudzeni sadzą.
Silver przywitała ją ciepło. Podała jej kanapkę i parujący kubek z kawą.
- Zrób sobie przerwę - powiedziała. - Pożar jest pod kontrolą.
Lyn pokiwała głową.
- Zgoda, ale przerwa będzie krótka.
Gdy Silver wręczała kolejnemu mężczyźnie kanapkę, Lyn powędrowała dalej. Spojrzała na jedzenie i doszła do wniosku, że jest za bardzo zmęczona, żeby jeść. Wręczyła przechodzącemu obok kowbojowi kanapkę i kawę. Oparła się o czyjegoś pikapa i zamknęła oczy. Tylko przez chwilę odpocznę, obiecała sobie. Potem poszukam Cala.
Zmęczony Cal szedł w kierunku ciężarówek. Przyśpieszył kroku. Rozdzielono go z Lyn kilka godzin temu, więc się denerwował. Co prawda, miała doświadczenie, ale ogień bywał nieprzewidywalny. Ciągle jeszcze wracała do zdrowia po swych przeżyciach. Świetnie sobie radziła, ale wiedział, że szybko się męczy. Bez powodzenia starał się ją przekonać, by nie pracowała tak ciężko.
Usiłował o tym nie myśleć, kiedy zauważył drobną postać osuwającą się na ziemię. Od razu rozpoznał Lyn. Strach chwycił go za gardło, więc szybko do niej podbiegł.
Kapelusz leżał obok, a kosmyki jej włosów wyswobodziły się z warkocza. Spała zwinięta w kłębek, z dłońmi podłożonymi pod policzek.
Przykucnął obok niej.
- Lyn! - Spróbował ją ocucić. - Lynnie! Pora wstać, kochanie. - Wyciągnął ubrudzoną sadzą rękę i pogłaskał ją po policzku.
Otworzyła oczy. Przez chwilę patrzyła na niego wzrokiem bez wyrazu. Doszedł do wniosku, że jeżeli jego twarz jest tak czarna jak jej, to na pewno go nie poznała.
- To ja, Cal - dodał. Jej oczy rozjaśniły się natychmiast. Zanim zdołał zareagować, błyskawicznie podniosła się z ziemi i objęła go za szyję.
- Nic ci się nie stało!
Stracił równowagę, a Lyn przewróciła się na niego. Była ubrudzona sadzą i okopcona dymem, ale jej ciało było takie ciepłe i miękkie. Poczuł się tak wspaniale, że leżał, rozkoszując się chwilą. Żeby ukryć budzące się podniecenie, powiedział nonszalancko:
- Dlaczego nie witasz mnie tak w domu? Spróbowała się roześmiać, ale zaraz zaniosła się kaszlem.
Zaniepokojony Cal szybko wstał.
- Przemęczyłaś się - stwierdził kategorycznie. Podniósł ją. Była taka lekka. Musiał zacisnąć zęby, żeby nie nakrzyczeć na nią. Co ona sobie wyobrażała, do cholery?
- Nieprawda! - Jej głos był tak samo ochrypły. - Wszyscy ciężko pracowali. Udało nam się powstrzymać ogień, prawda?
- Udało się nam. - Cal uśmiechnął się wbrew swojej woli. Ledwo powstrzymał się, by nie powiedzieć, że pozostali uczestnicy akcji ratunkowej nie zostali ciężko pobici kilka miesięcy temu. Wiedział, że niczego przez to nie osiągnie. Delikatnie otworzył drzwi samochodu i posadził Lyn na siedzeniu.
Kiedy się cofnął, by przyjrzeć się jej twarzy, zawołała z niepokojem.
- Jesteś poparzony!
Czuł, jak piecze go skóra na policzkach. Zastanowił się, czy ona czuje to samo, bo jej twarz też była zaczerwieniona.
- Zostań tu! - rozkazał.
Kobiety prócz kanapek przywiozły maść na oparzenia. Chwycił kilka kanapek, butelkę z wodą i tubkę maści. Wrócił do pikapa.
- Posmaruję ci twarz - zdecydował.
Lyn opierała się bezwładnie o drzwi półciężarówki. Natychmiast jednak się wyprostowała i powiedziała:
- Ty tego bardziej potrzebujesz.
Przytrzymał tubkę poza zasięgiem jej ręki. Próbowała wysiąść, więc popchnął ją z powrotem na siedzenie.
- Nie! Albo będziesz siedziała spokojnie, albo unieruchomię cię - zagroził.
Jej oczy ciskały błyskawice gniewu. Wyprostowała się z godnością.
- Nie wiem, dlaczego się tym przejmujesz - powiedziała wzburzona. - Jeszcze jedna blizna nie zaszkodzi mojej twarzy.
Cal znieruchomiał na chwilę. Kiedy dotknął jej policzka, miała pochyloną głowę, teraz uniosła ją gwałtownie. Delikatnie przesunął palcem po długiej, znikającej bliźnie.
- Już prawie jej nie widać - powiedział. Zmusił ją, by patrzyła mu w oczy. - Niedługo będziesz tak piękna jak przedtem.
- Nie będę... Nigdy nie byłam piękna...
- Jesteś cudowna - powiedział stanowczo. Nie miał nastroju, żeby się z nią kłócić. - Bądź cicho i pozwól posmarować sobie nos.
Lyn popatrzyła na niego. Westchnęła i nachyliła twarz.
Kiedy skończył nakładać maść, odebrała mu tubkę i odwzajemniła się taką samą przysługą. Jej delikatne dłonie przesuwały się lekko po jego twarzy, łagodząc piekący ból po oparzeniach. Westchnęła cichutko.
- Byłam przerażona, kiedy nie mogłam cię znaleźć - powiedziała cicho, gładząc go po policzku.
Te słowa przeszyły go jak błyskawica, odsuwając cały zdrowy rozsądek. Jej twarz była tak blisko.
Przez długą chwilę wpatrywał się w jej zielone oczy, póki się nie zamknęły. Położył dłoń na ręce, którą dotykała jego twarzy.
- Ty też mnie przestraszyłaś. Do diabła z naszym koleżeństwem! - Objął Lyn wolną ręką i przytulił. Pocałował ją w czoło.
Chociaż reagował na bliskość miękkiego kobiecego ciała, starał się to zignorować. Lyn potrzebowała czułości i spokoju. Przyjaźni. Rodziny. Pragnęła się tylko do kogoś przytulić. Tylko o to jej chodziło.
Czyżby? Nie odsunęła się, westchnęła tylko i przytuliła się do niego. Poczuł się jak w raju.
Po chwili ciszy, zakłóconej jedynie odgłosami kroków ludzi zmierzających do swoich samochodów, powiedziała:
- Wracajmy do domu! - Poczuł jej ciepły oddech na szyi. Przeszył go dreszcz rozkoszy.
Rozluźnił uścisk i cofnął się o krok. - Dobry pomysł. Potrzebujesz odpoczynku - zdecydował i ruszył.
Z trudem wygramolili się z samochodu i weszli do domu. Słaniała się na nogach. Cal wiedział, że jest bardzo zmęczona.
Wyciągnął ręce, by jej pomóc. Szybko je jednak cofnął, bo nie ufał sobie.
W kuchni Lyn podeszła do szafki i wyjęła dwie duże szklanki. Podeszła to lodówki i napełniła je zimną wodą. Podała mu pierwszą. Przyjął ją z wdzięcznością. Wypił duszkiem i napełnił następną. Lyn piła małymi łykami.
- Wiedziałem, że w tym roku nie unikniemy pożaru. Panowała straszna susza.
- Mogło być gorzej - stwierdziła Lyn.
- Dużo gorzej.
Rozmowa była głupotą, skoro oboje potrzebowali snu. Jednak Cal nie miał ochoty pozwolić Lyn odejść.
- Co cię obudziło? Musiałaś od razu zauważyć pożar. Twój krzyk mnie obudził. Dotarliśmy tam bardzo szybko dzięki tobie.
Wzruszyła ramionami.
- Nie spałam. Rozmyślałam.
- O czym?
Odstawiła szklankę i nie patrząc na niego, powiedziała:
- Miałam koszmarny sen. Potem rozmyślałam. - Spojrzała mu w oczy. - Myślałam o seksie.
Był tak zaszokowany, że aż się zakrztusił.
- O seksie?
Lyn skinęła głową.
- I o moim małżeństwie, i wielu strasznych rzeczach, o których chciałabym zapomnieć.
Jej głos brzmiał tak dramatycznie, że Cal poczuł dławienie w piersi. Martwił się, że seks kojarzy jej się z czymś okropnym. Przestanie tak myśleć, jeśli on będzie miał w tej sprawie coś do powiedzenia.
- Twoje życie się zmieniło - powiedział z naciskiem. - Ty się zmieniłaś. Nawet jeśli nigdy nie zapomnisz, wiem, że nie pozwolisz, by miało to wpływ na twoją przyszłość.
Lyn przyglądała mu się długo, jak gdyby mówił w języku, którego nie rozumiała. W końcu westchnęła i leciutko się uśmiechnęła.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Pierwszy śnieg spadł pod koniec tygodnia.
Typowa pogoda dla Południowej Dakoty, pomyślała Lyn. Założyła starą wełnianą kurtkę, a na głowę kapelusz. Kiedy obudziła się o świcie, cały świat tonął w bieli, ale kilka godzin później temperatura wzrosła do piętnastu stopni. Śnieg zaczął się topić, tworząc kałuże i biało - czarne błoto. Jedyną zaletą takiej pogody było zwiększenie wilgotności powietrza, co zmniejszało groźbę wybuchu kolejnego pożaru.
Wybiegła kuchennymi drzwiami. Szybko nakarmiła podwórzowe koty i dwa psy, które mieszkały na ranczo od powrotu Cala. Podała starszemu antybiotyk. Pielęgnowała również chore i zranione bydło, które Cal umieścił w zagrodach obok domu. Chciała obejrzeć cielaka, który stracił jedną racicę w wyniku trudnego porodu.
Cal zlecił karmienie go jednemu z pracowników. Kiedy pojawiła się Lyn, cielak wyglądał tak, jakby miał nie przeżyć. Uratowanie go było jej pierwszym zadaniem, prócz prowadzenia domu. To, że cielak przeżył, utwierdziło Lyn w przekonaniu, że jej też się uda.
Teraz maluch podchodził do niej, utykając. Ślizgał się na topniejącym śniegu. Patrzyła, jak posuwa się powoli do przodu. Podszedł do niej i szturchnął ją nosem.
- Ciągle żebrzesz - skarciła go. - Jesteś dla mnie miły, tylko podczas karmienia.
- Nie przywiązuj się do niego - usłyszała za sobą niski głos Cala. Drgnęła, jakby przyłapał ją na kradzieży bydła.
- Nie przywiążę się - zapewniła go. - Nie zapominaj, że wychowałam się na ranczu. Nawet nie dałam mu imienia.
Cal popatrzył na nią z ukosa. Podszedł do ogrodzenia i stanął obok niej. Oparł się o płot. Zauważyła, że jest elegancko ubrany, jakby wybierał się do miasta.
- Nie wierzyłem, że on przeżyje - przyznał się. - Dobrze się spisałaś.
Zrobiło się jej przyjemnie.
- Dziękuję. Cal odchrząknął.
- Muszę wyjechać na parę dni.
- Wyjeżdżasz? - Zdenerwowała się, że jego słowa tak ją zaniepokoiły. Była dorosłą kobietą i potrafiła troszczyć się o siebie. To absurdalne, że potrzebuje jego opieki.
- Jadę do Nowego Jorku. - Nieznacznie odwrócił się w jej stronę. - Nie będzie mnie tylko przez trzy lub cztery dni.
Zmusiła się, by zachować się beztrosko.
- Więc przez najbliższe kilka dni nie będę przygotowywała sześciodaniowych posiłków.
Zachichotał.
- Zgoda. - Potem zrobił coś niesamowitego. Złapał ją za rękę. Zerknęła na niego, ale patrzył się na ich złączone dłonie. - Poradzisz sobie?
- Już zostawałam sama. - Jej głos brzmiał tak, jakby nie mogła złapać tchu. Po pożarze objął ją i pocałował. Wtedy o mało nie zrobiła z siebie idiotki i nie rzuciła się mu w ramiona. Czy to kolejny błahy gest, czy może... ? Nie pozwoliła sobie na dokończenie tej myśli.
- Kiedy wrócę - oznajmił Cal - chcę wydać przyjęcie dla sąsiadów. Muszę podziękować im za okazaną pomoc. Co o tym myślisz?
Wzruszyła ramionami.
- To twój dom. Jeśli chcesz wydać przyjęcie, to je przygotuję.
Odwrócił się i poczuła na sobie jego wzrok.
- To jest także twój dom - powiedział cicho. - Jeśli przeraża cię myśl o tłumie ludzi, to zrezygnuję z tego pomysłu. Deck i Silver mogą wydać je u siebie.
Podniosła głowę. To był błąd. Jego szaroniebieskie oczy patrzyły na nią z czułością. Okalały je gęste, czarne rzęsy, jakich mogła pozazdrościć każda kobieta. Kiedy patrzyła mu w oczy, poczuła, że uginają się pod nią nogi.
- Przyjęcie nie będzie mi przeszkadzało - powiedziała. - Kobiety w schronisku wyprawiły mi urodziny. Podobał mi się ich pomysł. - Próbowała się uśmiechnąć. - Doceniam, że o mnie pomyślałaś.
Cal popatrzył na jej usta.
- Dobrze. - Mówiąc to, nadal patrzył na jej usta. Zastanawiała się, czy patrzy na bliznę. - Niech będzie w sobotę o piątej. Zostawiłem na biurku listę gości.
Lyn pokiwała głową. Ciągle patrzył na jej usta, więc oblizała je. Przesunęła koniuszkiem języka po bliźnie. Zaczęła się niepokoić. Odsunął się od ogrodzenia i mrużąc oczy, powiedział:
- Muszę już jechać.
Nie odchodź, pomyślała, a głośno powiedziała:
- Dobrze. - Zawahała się jeszcze przez chwilę, a potem wspięła się na palce, by go pocałować. - Życzę ci szczęśliwej podróży.
Odchodziła, kiedy chwycił ją w talii.
- Lyn.
- Co? - Nie odważyła się spojrzeć na niego. Myślała, że potępi ją za okazaną śmiałość.
- Stać cię na więcej.
Zaskoczona, podniosła głowę. Dziwnie się uśmiechał. Nie mogła uwierzyć, że chce, by go ponownie pocałowała. Powolutku uniosła się na palcach i oparta się o jego szeroką klatkę piersiową. Kiedy musnęła jego wargi swoimi ustami, zamknął oczy. Ona też zacisnęła powieki. Jego usta były zadziwiająco miękkie. Zanim zdążyła się odsunąć, zacisnął dłonie na jej talii. Przejął inicjatywę. Lekko przechylił głowę, by móc pogłębić pocałunek.
Przebiegł ją dreszcz rozkoszy. Od tygodni marzyła o pocałunkach Cala. Myślała, że to marzenie nigdy się nie spełni. Przysunęła się bliżej i zamruczała z rozkoszy.
Cal znieruchomiał na chwilę. Potem zaczął obsypywać jej twarz pocałunkami, powoli przesunął usta do wgłębienia tuż za uchem. Poczuła koniuszek jego języka we wrażliwym miejscu. Potem Cal się odsunął. Oszołomiona, otworzyła oczy. Uśmiechnął się do niej.
- Myśl o mnie! - To brzmiało jak rozkaz. Palcem wskazującym musnął ją w nos. Potem się odwrócił i odszedł w kierunku stojącej ciężarówki.
Myśl o mnie! Jakby mogła robić cokolwiek innego.
Weszła do domu, dotykając ust. Ciągle czuła pocałunek Cala. O co mu chodziło? Przecież nie odmówiłaby mu nigdy, ale czy on o tym wiedział?
Zadzwonił telefon i przerwał gonitwę jej myśli. Podniosła słuchawkę i powiedziała:
- Ranczo McCalla.
- Cześć, Lyn. Mówi Silver.
- Cześć! - Radość z telefonu przyjaciółki zabrzmiała w jej głosie bardzo przekonująco. - Jak się czujesz?
Silver zachichotała.
- Teraz, kiedy minęły pierwsze trzy miesiące ciąży, lepiej. Wszyscy radzą mi korzystać z życia, póki jeszcze widzę własne stopy.
- Nie przejmuj się tym. Przytyłaś zaledwie kilka kilo.
- To prawda, ale to może się szybko zmienić. Mam dla Cala wspaniałą wiadomość. Może podejść do telefonu?
Lyn skrzywiła się, chociaż siostra Cala i tak nie mogła jej zobaczyć.
- Właśnie wyjechał. Nie będzie go przez kilka dni.
- To nic ważnego. Jeśli zadzwoni, to powiedz mu, że na kilka dni przyjedzie mama. Będzie w piątek.
- Przyjeżdża twoja matka? A to dopiero nowina! - Lyn wiedziała od Silver, że jej matka nie była w Południowej Dakocie od czasu, kiedy porzuciła Cala.
- Tak - powiedziała Silver. - Planowała przyjechać na kilka tygodni po urodzeniu się dziecka, ale Deck namówił ją, żeby przyjechała teraz. Twierdzi, że kiedy urodzi się mały Deck, nie będziemy mieli czasu jej odwiedzać. - Silver zachichotała, ale nagle zmieniła ton. - Mam nadzieje, że wszystko się ułoży. Mama bardzo chce zobaczyć Cala, ale nie wiem, czy on będzie zadowolony.
- Nie mogą się dogadać?
- Nie o to chodzi. - Silver się zawahała. - Sadzę, że Cal ma do niej ciągle pretensję. Nawet kiedy mieszkał z nami, odgrodził się murem, którego nie można było pokonać.
- Czy kiedykolwiek wyjaśniła, dlaczego zostawiła Cala z ojcem?
- Mnie nie. - Silver była zakłopotana. - Może dlatego, że kiedy dorastał, bardziej potrzebny był mu mężczyzna. Kiedy wyjeżdżała, nie wiedziała, że ponownie wyjdzie za mąż.
Lyn poczuła się niezręcznie, rozmawiając o tak osobistych sprawach Cala pod jego nieobecność.
- Na pewno się ucieszy, gdy ją zobaczy.
- Mam taką nadzieję - powiedziała niepewnie Silver. Zmieniając temat, zapytała o inwentarz. Potem rozmowa zeszła na przygotowania Lyn do jej pierwszej zimy po powrocie na ranczo. Silver martwiła się, jako że klimat był dość srogi. Dziecko miało się urodzić w lutym.
- Mam nadzieję, że wiesz jak odebrać poród? - żartowała.
Lyn zachichotała, słysząc niepokój w głosie przyjaciółki.
- Pomagałam przy narodzinach wielu czworonogów, więc jeśli będę musiała, poradzę sobie z dwunożną istotą - powiedziała uspokajająco. - Kiedy będzie się zbliżał termin porodu, musimy sprawdzać prognozy pogody. Jeśli będzie jakiekolwiek ryzyko pogorszenia się, pojedziesz do Rapid. Możesz zatrzymać się w schronisku dla kobiet. Rilla nie ma nic przeciwko temu.
Przez chwilę panowała cisza.
- Dziękuję - powiedziała Silver przytłumionym głosem.
- Podziękuj Rilli. Dzień, w którym zapukałaś do moich drzwi, był moim szczęśliwym dniem.
- Moim też - odpowiedziała Lyn, czując pod powiekami zbierające się łzy. Nigdy nie miała przyjaciółki. Ojciec ją izolował. Ponieważ rzadko chodziła do szkoły, nie zawarła żadnych przyjaźni. Po wyjściu za mąż miała jeszcze mniej po temu okazji.
Porozmawiały jeszcze przez chwilę, a potem Lyn się pożegnała. Jak bardzo zmieniło się jej życie, od kiedy...
Musi się schować, zanim znajdzie ją Wayne i znowu uderzy. Ciężko oddychała, kiedy usiłowała się wcisnąć pomiędzy odkurzacz i środki czystości w szafie. Usłyszała kroki przed drzwiami do mieszkania, natarczywe pukanie i głos, który zażądał:
- Otwórz drzwi, Galloway. Wiem, że jesteś tam ze swoją kobietą. Pora zapłacić...
Jednak ta chwila minęła szybko. Cud, że siedziała na stołku barowym, inaczej upadłaby.
Dobry Boże! Przypomniała sobie coś. Może to tylko wytwór jej wyobraźni, bo chciała tak bardzo sobie przypomnieć? Czy w jej mieszkaniu był ktoś trzeci? Kto to był? Skupiła się, przypominając sobie fragmenty wspomnień i brzmienie głosu. Ten głos był dziwnie znajomy.
Oddychała spazmatycznie. Musi opowiedzieć o tym Calowi.
Już wychodziła, kiedy przypomniała sobie, że Cal wyjechał. Kiedy tak stała, zdała sobie sprawę, że nie chce, by jakikolwiek mężczyzna rozwiązywał jej problemy. Dlaczego uważała za konieczne opowiedzieć o tym Calowi? Na pewno byłby zainteresowany. Chciałby sam rozwiązać tę sprawę, a ona byłaby zadowolona. Miałaby oparcie. Zaczęła się wahać.
Przygryzła wargę, zastanawiając się, co robić. Nie powie Calowi. Po pierwsze, wyjechał, a po drugie - to nie był jego kłopot. Może zadzwonić do szeryfa, ale wspomnienie dwóch detektywów ostudziło jej zapał. Od początku nie wierzyli jej. Teraz też nie uwierzą. Powiedzą, że opowiada im zmyśloną historię, by się oczyścić.
Nie było sensu nikomu o tym wspominać, póki nie przypomni sobie czegoś, co pomoże w śledztwie.
Cal nie będzie uczestniczył w urządzanym u siebie przyjęciu.
Lyn odstawiała koszyczek z bulkami, kiedy nadjechała półciężarówka Decka. Cal zadzwonił i powiedział, że będzie dopiero w sobotę. Była tak zawiedziona, że zapomniała powiedzieć mu o przyjeździe matki.
Za chwilę mieli pojawić się goście, a on ciągle nie nadjeżdżał. Pomachała ręką na powitanie, podchodząc do półciężarówki.
- Cześć. Czuję się głupio, pełniąc rolę gospodyni, ale Cal jeszcze nie wrócił.
Deck Styker zachichotał i pocałował ją w policzek. Obszedł samochód i otworzył drzwi.
- Bez niego też będziemy się dobrze bawili. Silver wysiadła z samochodu. Roześmiała się.
- Nie przesadzaj. Jestem tylko w ciąży, nie musisz mi ciągle pomagać.
Stojąca za nią starsza kobieta powiedziała:
- Pozwól mu się rozpieszczać, kochanie. Jeżeli chociaż trochę przypomina twojego ojca, z chwilą urodzenia się dziecka zapomni, jak się nazywasz.
Silver się uśmiechnęła. Chwyciła matkę za rękę i przyciągnęła ją do siebie.
- Mamo, to moja przyjaciółka, Lyn. Zajmuje się domem Cala. To dzięki niej wszystko tu tak wspaniale funkcjonuje. Lyn, to jest moja matka, Cora Lee Jenssen.
Lyn spojrzała w szare oczy, identyczne jak u Cala. Jego matka chwyciła ją za rękę, a Lyn powiedziała:
- Miło panią poznać, pani Jenssen. Witam w... - Zamilkła, bo przypomniała sobie, że matka Cala mieszkała tu kiedyś.
- Dziękuję, kochanie. Mów do mnie Cora Lee. - Pogłaskała Lyn po ręce. Zerknęła na dom. - Wygląda o wiele lepiej niż trzydzieści lat temu. - Mówiła z miłym dla ucha południowym akcentem. Dziwne, że Silver nie mówiła w podobny sposób.
- Lyn ma dobrą rękę do roślin - wyjaśniła Silver, pokazując matce kwiaty, które kwitły przed domem. - Wystarczy, że przejdzie obok i się uśmiechnie, a wszystko kwitnie.
- To nieprawda. - Lyn wskazała na dom. - Chcesz obejrzeć dom? Silver w zasadzie sama go urządziła, ja tylko dokończyłam. Obawiam się, że będzie widać różnicę.
- O której przyjdą goście? - zapytał Deck, spoglądając na zegarek.
- Mamy jeszcze dwadzieścia minut - przypomniała mu Lyn.
- Kiedy będziecie zwiedzały dom, przypilnuję grilla - zaproponował.
Silver parsknęła śmiechem.
- Łatwo się wymigałeś.
Uśmiechnął się, bardzo z siebie zadowolony.
- Mężczyzna musi robić to, co do niego należy. Nagle usłyszeli odgłos zbliżającej się półciężarówki. Ukazała się po chwili.
- To Cal! - Lyn zrobiła trzy kroki i nagle się zatrzymała. - Będzie zachwycony, kiedy cię zobaczy - zwróciła się do jego matki.
Silver roześmiała się.
- Idź przodem i powiedz mu, że ona tu jest.
Zatrzymując samochód na podwórku, Cal przypomniał sobie słodki pocałunek Lyn. Tylko o tym myślał. Co go napadło, by ją pocałować przed wyjazdem? Nie żałował swojej spontaniczności, ale to na pewno skomplikuje stosunki między nimi.
Zauważył grupkę ludzi na podwórku. Jednak kiedy Lyn ruszyła w jego kierunku, natychmiast zapomniał o pozostałych. Związała staranie włosy, ale ich kosmyki nadal wymykały się spod gumki, tworząc aureolę wokół jej głowy.
- Witaj - powiedział. Nie starał się ukryć przyjemności, jaką sprawił mu jej widok. Później zastanowi się nad tym, dlaczego to sprawiło mu taką radość. Teraz będzie się wyłącznie cieszył.
- Witaj w domu! - Jej oczy były ciepłe i błyszczące. Cal zastanawiał się, czy tęskniła za nim? Czy myślała o ich pocałunku?
Pragnął jej dotknąć. Zanim wymyślił powód, żeby tego nie robić, objął ją i przytulił.
- Nie znoszę być poza domem. Położyła ręce na jego skórzanej kurtce.
- Ja też tego nie lubię. - Jej głos miał ciągle ten niski tembr, który prześladował go w snach. Powodował, że rano czuł się niezaspokojony. Chociaż wiedział, że jej głos ma takie brzmienie z powodu obrażeń, jakie odniosła, to miał nadzieję, że nigdy tego pociągającego brzmienia nie utraci.
Lyn przełknęła nerwowo ślinę. Zauważyła, że Cal przygląda się jej ustom. Trudno się było powstrzymać. Miała pełne, pięknie ukształtowane wargi. Patrzenie, jak nimi porusza, sprawiało mu rozkosz.
- Mamy dziś wyjątkowego gościa.
- Tak? - Nie obchodziło go to zbytnio. Żałował, że się zdecydował na to przyjęcie. Chciał sprawdzić, czy zauroczenie Lyn naprawdę wciąż trwa.
- Twoja matka przyjechała na kilka dni do miasta.
- To wspaniale. Co takiego? - Pokręcił głową, pewien, że źle zrozumiał.
- Twoja matka odwiedziła Silver. Stoi tam.
- Żartujesz? - Całe zadowolenie, które odczuwał z powodu miłego powitania, gdzieś się ulotniło. Uniósł głowę i zauważył drobną blondynkę stojącą obok Silver. To była jego matka. Poczuł narastający gniew.
- Wiedziałaś o tym? - zapytał.
Lyn cofnęła się. Zdał sobie sprawę, iż trzymał ją tak mocno, że na pewno sprawił jej ból. Popatrzyła na niego, zmieszana.
- Tak. Zamierzałam ci o tym powiedzieć, kiedy dzwoniłeś, ale zapomniałam...
- Nie szkodzi - przerwał stanowczo jej wyjaśnienie.
- Cal? Co się stało? - Poszła za nim, kiedy ruszył w kierunku swojej rodziny.
Co się stało? Nic wielkiego. Tylko trzydzieści lat temu porzuciła go matka. Zatrzymał się przed nią i siostrą. Zamierzał zaprezentować tak nienaganne maniery, że nawet jego szlachetnie urodzona matka nie będzie miała wobec nich zastrzeżeń.
- Co za niespodzianka! Witaj ponownie w Południowej Dakocie, matko. - Zanim zdążyła go przytulić, chwycił ją za wyciągnięte ręce i złożył przelotny pocałunek na jej ciągle gładkim policzku.
- Kochana siostro - zaczął. Jego głos nabrał ciepłych tonów, świadczących o prawdziwym uczuciu. - Wyglądasz kwitnąco. Wszystko w porządku?
- Wszystko dobrze. - Silver przyglądała mu się z niezadowoleniem. Jednak nie zadała pytania, które cisnęło jej się na usta. - Mama przyjedzie ponownie, kiedy urodzi się nasze dziecko. Teraz skorzystała z okazji, żeby przypomnieć sobie, jak się tu żyje.
Żyło się jej tutaj aż tak źle, że nie została, by wychować własne dziecko.
Pokiwał głową. Nie chciał rozmawiać o sprawach dotyczących jego matki. Na szczęście nadjechał samochód, a za nim dwie ciężarówki. Rozpoczynało się przyjęcie. Zignoruje problem i poczeka, aż sam zniknie. Przeprosił wszystkich, wrócił do pikapa po torbę i poszedł się przebrać.
Chociaż się nieznacznie ochłodziło, przyjęcie i tak okazało się dużym sukcesem. Sądząc po późnej godzinie zakończenia imprezy, goście musieli się świetnie bawić.
Szkoda, że nie mógł tego samego powiedzieć o sobie. Zalał grill po raz ostatni wodą. Sprawdził, czy nic nie zostało na długim, rozkładanym stole. Lyn wszystko poustawiała, a kobiety pomogły jej posprzątać. Złożyły nawet obrus.
Przeszedł przez sień i wszedł do kuchni. Powiesił kurtkę i kapelusz na wieszaku. Zerknął na zegarek. Było za późno, by obejrzeć prognozę pogody. Zrobi to jutro. Jeden z ranczerów powiedział, że się ochłodzi pod koniec tygodnia.
Kiedy wyciągnął rękę, by zgasić światło, z salonu wyszła Lyn. Niosła naręcze zużytych papierowych talerzy i kubków.
- Poczekaj tutaj - powiedziała. - Muszę to wyrzucić. Zapomniałam sprawdzić cały dom, kiedy sprzątałyśmy.
Czekał, trzymając rękę na wyłączniku. Lyn wyrzuciła śmieci do kubła i spojrzała na niego.
- Nie musiałeś tego robić dosłownie.
Powinien był się roześmiać i zażartować, zamiast tego powiedział:
- Przykro mi, iż odniosłaś wrażenie, że jestem na ciebie zły. Uniosła głowę i popatrzyła mu w oczy. Podeszła do zlewu i umyła ręce.
- Przeprosiny przyjęte. - Zawahała się. - Więc na kogo byłeś zły?
Wzruszył ramionami.
- Na nikogo. Widok mojej matki wyprowadził mnie z równowagi.
- Nie ucieszyłeś się, że ją zobaczyłeś?
Westchnął głęboko i zdjął rękę z kontaktu.
- Zaskoczyła mnie.
Lyn milczała. Wytarła ręce i powiesiła ręcznik.
- Dorastałem z ojcem. Nie znam jej zbyt dobrze. Lyn uniosła brew.
- Jedyne wspomnienie, jakie pozostało mi z dzieciństwa, to piosenka, którą mama śpiewała mi na dobranoc. Siadywała na brzegu mojego łóżka, masowała mi plecy i śpiewała - powiedziała.
- Ja nie mam żadnych wspomnień z dzieciństwa dotyczących mojej matki - mruknął Cal. Nie wiedział, dlaczego jej to opowiada. - Zostawiła nas i wróciła do Wirginii, nim skończyłem rok. Zobaczyłem się z nią dopiero wówczas, kiedy skończyłem sześć lat. Ojciec wysłał mnie do niej na tydzień. Potem jeździłem tam w każde wakacje. Na tydzień lub dwa. Po skończeniu szkoły średniej, zanim zacząłem studia, zamieszkałem u niej na krótko.
Lyn wiedziała, dlaczego Cal opuścił Kadokę po ukończeniu szkoły. W wypadku zginęła siostra Decka. Wtedy Deck winił za to Cala.
- Zapytałeś, dlaczego matka cię porzuciła?
- Wiem, dlaczego. Życie tu było za ciężkie i zbyt monotonne. Nie tak ciekawe, jak w starej Wirginii.
- Czy kiedykolwiek z nią o tym rozmawiałeś?
- Nie. - Gwałtownie wyłączył światło. - Jestem wykończony. Dobranoc.
- Wiesz, że powinieneś. - W półmroku kuchni dotarł do niego jej głos. - Przecież jeszcze możesz to zrobić.
Cofnął się, żeby ją przepuścić. Chociaż było ciemno, zauważył, że jest spięta. Kiedy postawiła stopę na pierwszym stopniu, chwycił ją za nadgarstek. Natychmiast znieruchomiała, ale się nie odwróciła.
- Nie osądzaj mnie - poprosił cicho.
Wtedy się odwróciła. Włosy jej zawirowały i poczuł słodki zapach perfum, które dostała od jego siostry na urodziny.
- Nie osądzam. - Ona także odpowiedziała cichym głosem.
- Zawiodłaś się na mnie. - Jej nadgarstek wydał mu się tak kruchy, że jeden nieostrożny ruch mógłby go złamać. Powoli i miarowo pocierał kciukiem delikatne żyły, które wyczuwał pod skórą. Wyczuł puls, nacisnął go delikatnie i odliczał uderzenia serca.
- Nie - odpowiedziała, nie podnosząc głowy. - Jestem tylko zasmucona. I rozczarowana. Jesteś dobrym człowiekiem. Przygarnąłeś mnie z życzliwości. Wiem, że tym samym uczuciem możesz obdarzyć swoją matkę
Słowa te zabolały. Postanowił zająć się sprawą, którą potrafił wyjaśnić.
- Powiedziałem ci, kiedy tu przyjechałaś, że dam ci szansę. Zostaniesz, jeśli sobie poradzisz. Zapracujesz na siebie. Nie kierowałem się życzliwością.
Podniósł drugą rękę i objął Lyn za szyję. Kciukiem uniósł jej twarz. Zielone oczy błyszczały tajemniczo. Potem Lyn zamknęła je. Przyjrzał się jej twarzy.
- Dlaczego mnie wtedy pocałowałaś? - Zorientował się, że zaskoczyła ją zmiana tematu.
Cisza się przedłużała, kiedy patrzyli sobie w oczy. Opowiadały one sobie o rzeczach niedopowiedzianych. Lyn wzruszyła ramionami, a uśmiech uniósł kąciki jej cudownych ust.
- Tylko to mogłam zrobić.
Cal pokiwał głową, rozważając jej słowa.
- A teraz?
Uśmiechnęła się nieśmiało. Oczy błyszczały jej w świetle księżyca.
- Teraz też tylko to mogę zrobić.
Była zmęczona, on też. To na pewno był błąd, ale Cal miał dość trzymania się z dala od kobiety, której pragnął każdą cząstką swego ciała. Z namaszczeniem objął ją i popatrzył w oczy. Stracił panowanie, więc szybko przyciągnął ją do siebie. Przytulił mocno. Usłyszał, jak odetchnęła, zaskoczona. Uniósł jej twarz i pocałował.
Lyn stała nieruchomo. Wykorzystując swoje doświadczenie, namiętnie ją całował. To była kobieta, o której marzył każdego dnia. Westchnęła. Była delikatna i kobieca.
Zanurzyła dłonie w jego włosach. Przeczesała je, docierając aż do szyi. Był to intymny gest, który go poruszył.
Przesunął dłonie po jej plecach i przytulił ją. Przechylił głowę i pogłębił pocałunek. Jej delikatne dłonie przesunęły się pod jego ramiona. Objął ją mocniej i zanurzył palce w gęstwinie włosów. Przytrzymał głowę.
Czuł się wspaniale, jak nigdy w życiu.
Nagle zaszlochała. Złapała go za rękę i przerwała jego skupienie. Zdał sobie sprawę, że Lyn płacze. Trzymała go mocno za rękę.
Znieruchomiał. Lyn także znieruchomiała i zastygła w jego ramionach.
Do diabła! Puścił ją. Postawił na ziemi i gwałtownie odwrócił się.
Przesunął dłońmi po twarzy. Przez chwilę nie pamiętał, kim jest i gdzie się znajduje. Co się stało?
Jak to? Nie wiesz, co się stało? Głos wewnętrzny ż niego kpił. Prawie wziąłeś swoją pracownicę siłą!
- Lyn! - zwrócił się do niej. - Lyn, przepraszam! Nie wiem, o co mi chodziło. To niezupełna prawda, ale... nie ma usprawiedliwienia dla mojego zachowania. Obiecuję, że to się nie powtórzy.
Czy będzie w stanie dotrzymać tej obietnicy?
Oczywiście! Nie jest zwierzakiem, kierującym się instynktem. Jest mężczyzną, a ona kobietą, która była nieraz w życiu poniewierana. Miał wyrzuty sumienia, kiedy przypomniał sobie jej małżeństwo. Do jakiego stanu doprowadzał ją teraz swoim samolubnym zachowaniem?
Panowała cisza. Zauważył, że Lyn nie powiedziała ani słowa. Stała nieruchomo. Przypomniał sobie, jak się kuliła pod ścianą. Sprawdziły się jego najgorsze przewidywania.
Nie poruszyła się. Ręka zasłaniała cudowne usta, które przed chwilą tak namiętnie całował. Cal przypomniał sobie, jak się poruszały i uczestniczyły we wspólnej zabawie.
Zaklął siarczyście, aż się wzdrygnęła.
- Lyn! - powtórzył. - Przepraszam! Jeśli będziesz chciała odejść, to zrozumiem. Powinnaś zamieszkać u Silver. Mogę zawieść cię tam od razu. Jutro przyślę kogoś z twoimi rzeczami.
Odjęła rękę od ust i szeroko otworzyła oczy.
- Zwalniasz mnie?
- Oczywiście, że nie! - Czuł, że pokpił sprawę.
- Chciałabym dalej pracować u ciebie - powiedziała poważnie. Jej głos brzmiał gardłowo, a jego głupie ciało zareagowało na to niskie brzmienie.
- I ja chcę, żebyś u mnie pracowała - zaproponował. - Przysięgam, że to się nigdy nie powtórzy.
Spojrzała na niego i spuściła głowę. Po kolejnej chwili ciszy, odwróciła się i zaczęła powoli wchodzić po schodach. Cal patrzył, jak zgrabnie się porusza.
Nadal był oszołomiony, ale też szczęśliwy, że nie uciekła od niego z krzykiem. Podążył za nią na drugie piętro, strofując się po drodze. Co go napadło, że narzucał się tak bezbronnej istocie.
To prawda, że pragnął jej każdego dnia, ale to wynikało zapewne z ich ciągłego przebywania razem. Wystarczy, że wyjedzie na krótko i wszystko się zmieni. Może odwiedzi młodą wdowę w Rapid City albo spotka się z inną kobietę, z którą będzie miał gorący, niewinny romans. Wszystko wróci do normy.
Ale jeśli tylko tego potrzebuje, to dlaczego nie kochał się z kobietą, z którą umówił się Marty?
Uciszył natrętny głos w swojej głowie. Kiedy wszedł na piętro, spróbował jeszcze raz.
- Przepraszam, Lyn. Będę to ciągle powtarzał...
- Nie przepraszaj - powiedziała stanowczo. Zdziwiło go to i zamilkł. Lyn gwałtownie się odwróciła, a jej wzrok go zamroził. Położyła mu rękę na piersi, a jej dłoń paliła go jak rozgrzane żelazo.
- Wciągu trzech lat małżeństwa nigdy się tak nie czułam. Nie żałuję niczego i wolałabym, żebyś ty też nie żałował.
Kiedy zrozumiał sens jej słów, zastanowił się. Przestraszył ją. Prawie wykorzystał. Niczego nie był pewien w tej chwili. Jedno jednak wiedział, Lyn wybaczyła mu jego nieokrzesane zaloty.
Nie. Ona mu nie tylko wybaczyła. Lubiła jego dotyk, pieszczoty i pocałunki.
Kiedy usiłował zrozumieć swoją gospodynię, przypomniał sobie szmaragdowy płomień, jaki płonął w jej oczach. Gdy życzyła mu dobrej nocy i znikła w swoim pokoju na końcu korytarza, zastanawiał się, dokąd ich to wszystko zaprowadzi.
Nie wyobrażał sobie rozstania, które by nie sprawiło im bólu. Lubił Lyn. Jako przyjaciółkę, jako pracującą, lojalną osobę. Zdawał sobie sprawę, że chociaż bardzo jej pragnie, to seks może zniszczyć ich przyjaźń. Teraz jej pożądał, ale nieraz czuł to do innych kobiet.
Postanowił, że musi się oprzeć temu pożądaniu.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Kiedy Cal sprawdzał następnego dnia zbiorniki dla bydła, na ich powierzchni znalazł warstwę lodu. Był to widoczny znak, że zmienia się pogoda. Skruszył lód i zaczął sypać paszę. Trawa była zbyt zmarznięta, żeby paść nią bydło.
Wczesnym popołudniem dotarł do domu z trzema krowami i cielakami, które zamierzał sprzedać. Chciał się ogarnąć i zająć księgowością.
Lyn była w kuchni i wałkowała ciasto. Przywitał się i poszedł wziąć prysznic. Kiedy wrócił dwadzieścia minut później, ciągle jeszcze to robiła.
Podchodząc do stołu, przyjrzał się jej pracy.
- Pieczesz ciasto? - zapytał z nadzieją. Swoim tonem głosu chciał jej dać do zrozumienia, że utrzyma stosunki między nimi na przyjacielskiej stopie. Zastanawiał się jak, im się ułoży po ostatniej nocy.
Potrząsnęła głową.
- Gulasz z pyzami. Mam na to ochotę. - Uśmiechnęła się do niego. Patrzyła nieobecnym wzrokiem. - Gotowała go moja ciotka.
- Twoja ciotka? - Lyn rzadko mówiła o sobie lub o swoim dzieciństwie, był więc ciekaw jej zwierzeń. To normalne, tłumaczył sobie. Interesowałbym się każdym, kto mieszka w moim domu.
- Po śmierci matki ciotka zabierała mnie czasem do siebie. Nie umiałabym gotować, gdyby nie ona.
- Sądząc po twoich umiejętnościach, ciotka musiała być doskonałą kucharką - powiedział szczerze. - Wspaniale gotujesz.
- Dziękuję. - Lyn lekko się zarumieniła.
- Nigdy nie wspominałaś swojej rodziny. Jeśli chcesz kogoś tu zaprosić, to nie mam nic przeciwko temu.
Zmienił się wyraz jej twarzy. Zamknęła się w sobie.
- Moja ciotka nie żyje. Oprócz ojca była moją jedyną krewną.
Kurczowo zacisnęła dłonie wokół uchwytów garnka. Cal wyciągnął ręce i odgiął jej palce.
- Nie chciałem, żebyś przypominała sobie nieszczęśliwe chwile. - Mówił prawdę. Był tylko niezmiernie ciekawy dzieciństwa Lyn. Powiedziała mu tylko to, co już wiedział. Dorastała bez matki na ranczu. Mieszkała z ojcem, który był alkoholikiem. Jak to się stało, że pozostała taka słodka, delikatna i miła? Dlaczego nie zrobiła się twarda i nie utraciła niewinności? Ta delikatność towarzyszyła jej jak zapach subtelnych perfum.
- Nic się nie stało. - Westchnęła i ponownie podniosła wałek. - Wspomnienia o ciotce są wspaniałe. Była miłą i zabawną kobietą. Kiedy do niej przychodziłam, zawsze piekła czekoladowe ciasteczka.
- Pani Stryker piekła często takie ciasteczka. - To było jedno z jego najmilszych wspomnień. - Kiedy zostałem z ojcem, to się skończyło. Ubóstwiałem tam chodzić. - Uśmiechnął się. - Powinienem był nauczyć się je piec.
- Powinieneś. - Lyn zachichotała. - Kto powiedział, że mężczyzna nie może nauczyć się gotować?
- Teraz umiem gotować - oznajmił. - W Nowym Jorku mieszkałem sam. Musiałem albo nauczyć się gotować, albo ciągle jeść jedzenie kupowane na wynos.
- Jak tam jest? Chodzi mi o Nowy Jork. - W głosie Lyn brzmiała nieświadoma tęsknota.
- Jak w mrowisku. Ludzie wiecznie się śpieszą. - Zachichotał. - Trzeba to zobaczyć, inaczej nie uwierzysz. Budynki są tak wysokie, że wydaje ci się, że zaraz zabraknie powietrza i światła. To jest ekscytujące. Nigdy się jednak nie przyzwyczaiłem do życia w wielkim mieście.
- Ale byłeś tam przez...
- Sześć lat. Zawsze kiedy wyglądałem przez okno, spodziewałem się ujrzeć prerię. Kiedy postanowiłem powrócić na wieś, czułem się tak, jakbym podjął jedyną możliwą decyzję, nie zdając sobie z tego sprawy.
- Musiałeś się ucieszyć, kiedy dowiedziałeś się, że twój stary dom jest na sprzedaż?
Cal skinął głową, ale przypomniał sobie, że przez jakiś czas Lyn też tu mieszkała.
- Cieszysz się, że tu wróciłaś?
Zawahała się. Zauważył, że jej twarz przybrała obojętny wyraz. Nienawidził go.
- Moje wspomnienia wiążące się z tym miejscem nie są najlepsze. - Wskazała głową na budynki gospodarcze. - Dużo czasu spędzałam w stajni. Oporządzałam konie.
- Ukrywałaś się. Spojrzała na niego.
- Sadzę, że tak.
- Przed ojcem? Skinęła głową.
- Przepraszam, że przywołałem złe wspomnienia. Uniosła głowę, a jej włosy zawirowały wokół ramion.
- Teraz nie przeszkadza mi, że tu jestem. Zupełnie zmieniłeś to miejsce. Lubię tu przebywać z tobą. To znaczy, chciałam powiedzieć, że lubię mieszkać na ranczu i pracować dla ciebie.
Ostry dźwięk telefonu przerwał ich rozmowę.
Ten niepożądany odgłos zirytował Cala. Miał wrażenie, że prowadził jakąś istotną sprawę i umknął mu nieodwracalnie ważny moment. Kiedy telefon zadzwonił po raz drugi, patrząc Lyn w oczy, podniósł się. Sięgnął i podniósł słuchawkę.
- McCall.
- Cześć, Cal.
Wyprostował się na krześle. Nagle stał się nieufny.
- Cześć, mamo. - Zauważył, że Lyn przysłuchuje się tej rozmowie, ponieważ jej ręce znieruchomiały.
- Cal, - Matka nagle zamilkła. Usłyszał, jak bierze głęboki oddech. - Chcę cię o coś poprosić.
- To proś - powiedział, nie tracąc rezonu. To, że go o coś prosiła, wcale nie znaczyło, że musi zrobić coś, czego nie zaaprobuje.
- Chciałabym cię odwiedzić, kiedy tu jestem. Jeśli nie będziesz miał nic przeciwko temu.
- Oczywiście, że nie będę miał. - Starał się być uprzejmy. Lepiej mieć to za sobą. - Chcesz przyjść na kolację?
- Na kolację? - Cora Lee była zaskoczona.
- Może dzisiaj? Lyn przygotowuje gulasz z pyzami. Gotuje mi od kilku miesięcy. Ręczę, że będzie to wyśmienite danie.
Jego matka odetchnęła głęboko
- Dzisiaj mi odpowiada. O której? Cal zastanawiał się chwilę.
- Przyjadę po ciebie około szóstej.
- Więc o szóstej. Czekam z niecierpliwością.
Kiedy odwiesił słuchawkę, spojrzał na Lyn. Z zapałem wałkowała ciasto, jakby nie słyszała ani słowa.
- Moja matka przychodzi na kolację - powiedział. - Zjemy około szóstej trzydzieści, jeśli zdążysz wszystko przygotować.
Natychmiast skinęła głową.
- Zdążę. Jeśli chcesz, przygotuję, coś bardziej wykwintnego.
- Nie, gulasz będzie odpowiedni. Może upieczesz ciasteczka?
Lyn się roześmiała.
- Jesteś beznadziejny. Zgoda, upiekę ciasteczka. - Kiedy zauważyła, że jej się przygląda, zaczęła szybciej pracować. - Muszę tu jeszcze posprzątać
- Dom wygląda świetnie. - Nie pozwoli, by biegała jak wariatka, starając się zaimponować jego matce.
- Czy porozrzucałeś gazety w gabinecie? - Przyglądała mu się podejrzliwie.
- Nie jestem pewien. - Cofnął się z poczuciem winy. - Pójdę i sprawdzę. - Jednak się odwrócił i położył dłonie na kuchennym blacie. - Nie będziesz się denerwowała bez powodu. To przecież moja matka nas odwiedzi.
Lyn przestała wałkować ciasto i wysunęła brodę. Wiedział, co to oznacza. Wtedy nie warto się z nią kłócić. Kiedy coś sobie postanowiła, nie można jej było przekonać do zmiany decyzji.
- To twoja matka, Cal - powiedziała. - Masz tylko ją. Nie będą jej traktowała jak natrętnego gościa tylko dlatego, że masz do niej jakieś zadawnione pretensje.
Te słowa go zabolały. Popatrzył na Lyn wilkiem. Poczuł narastający gniew. Ona też była wściekła.
- Świetnie. - Machnął ręką. - Rób, co ci się podoba.
Cal dał jej do zrozumienia, że wizyta jego matki to nic niezwykłego. Jednak Lyn nie zamierzała traktować tego wydarzenia w ten sposób. Wiedziała, że nie może nakryć stołu w jadalni, przyniosła kilka pączków róż i nieśmiertelniki, które zebrała latem. Ułożyła wiązankę w wazoniku z zapachową świeczką pośrodku. Przyjrzała się krytycznie swojemu dziełu. Nakryła kremowym, zrobionym na szydełku obrusem mały, okrągły stół w kuchni. Wyjęła różowe serwetki, które pasowały do wzoru na zastawie stołowej.
Wyjęła dwie torebki wiśni. Przygotowała kruche ciasto i poukładała na nim owoce. Przybrała wierzch ciasta lukrem i wstawiła swoje dzieło do piekarnika. Zrobiła zapiekankę z brokułów i ugotowała na parze marchewki. Bułeczki nie będą potrzebne, bo poda gulasz i pyzy. Co mogłaby jeszcze , przygotować, zastanawiała się. Zupę? Sałatkę?
Z obawą przypomniała sobie wyraz oczu Cala, kiedy trzasnął drzwiami. Wiedziała, że jej nigdy nie skrzywdzi. Widywała go jednak wyłącznie w dobrym nastroju, więc widząc go tak wściekłego, nie miała ochoty dolewać oliwy do ognia.
Zdecydowała się podać mus jabłkowy posypany cynamonem. Na koniec obtoczyła kawałek sera w rozdrobnionych orzechach włoskich i położyła go razem z krakersami na półmisku.
Trzęsły się jej ręce. Martwiła się z powodu Cala. Polubiła Corę Lee Jennsen. Matka Cala nie okazała się być zarozumiałą, bogatą kobietą. Było jasne, że Cal miał pretensję, że go porzuciła. Jednak kobieta, którą poznała, nie mogła tego zrobić bez ważnego powodu. Szkoda, że nie udało jej się uświadomić Calowi, jak cenny jest każdy dzień spędzony z matką.
Skończyła sprzątać parter o wpół do szóstej, wytarta kurze i umyła podłogę. Zrobiła to już rano, ale Cal z dwoma pracownikami chodził po domu w zabłoconych butach.
Szybko pobiegła do swojego pokoju. Zaplotła włosy i spięła je z tyłu. Skropiła się perfumami. Włożyła jedną z kilku ładnych bluzek, które miała, i najnowsze dżinsy.
W takich momentach odczuwała brak obycia. Nie miała ani jednej eleganckiej bluzki czy pary spodni!
Przyjrzała się krytycznie w lustrze umieszczonym w komodzie. Z kosmetyków miała jedynie błyszczyk do ust. Nałożyła go. Blizna na szczęce zbladła, tak jak zapewniał ją chirurg plastyczny. Jednak na ustach ciągle było widoczne zgrubienie, które szpeciło.
Wolno uniosła rękę do blizny i przesunęła palcami po zgrubieniu. Rzadko zastanawiała się nad obrażeniami, które odniosła. Teraz jednak to zrobiła. Kto ją uderzył? Jakie narzędzie zostawiło taką długą bliznę? Pięść mogła spowodować pęknięcie, ale nie tego typu rozcięcie.
W wyobraźni ujrzała nóż!
To był nóż kieszonkowy, ale ostry jak brzytwa. Powiedziała mu, żeby sobie poszedł, bo inaczej wezwie policję i wtedy wyciągnął nóż.
Cofała się przed nim, bojąc się spuścić go z oczu.
- Dziwko! Potrzebuję pieniędzy! Natychmiast! - Wayne rzucił się do przodu i chwycił ją za rękę. - Muszę mieć te pieniądze!
Okładał ją pięściami, kopał po żebrach. Ciosy były tak mocne, że pozbawiły ją tchu. Zanim doszła do siebie, chwycił ją za gardło i zacisnął ręce. Nie mogła oddychać. Przysięgła sobie, że jeśli przeżyje, Wayne Galloway trafi do więzienia. Traciła przytomność. Instynktownie uniosła kolano i walnęła go w pachwinę. Jego oczy rozszerzyły się z szoku i bólu. Wydał rozdzierający jęk, zgiął się w pół i upadł na kolana.
Musiała uciekać i wydostać się stąd. Podniosła się, zataczając. Wyminęła wijącego się na podłodze mężczyznę. Do drzwi było mniej niż pięć metrów. Gdyby tylko udało jej się wyjść z mieszkania.
Wayne chwycił ją za kostkę i pociągnął. Przewróciła się. Za chwilę leżał na niej. Nadal wrzeszczał coś o pieniądzach. Walczyła z nim, w którymś momencie szamotaniny przystawił jej nóż do twarzy.
Jak na zwolnionym filmie widziała, że zbliża się ostrze.
Zdążyła je odtrącić, ale niewystarczająco mocno. Poczuła ukucie w szczęce i na szyi. Pociął ją! Z siłą, o którą się nie podejrzewała, dźwignęła się i zrzuciła go z siebie. Upadł do tyłu i uderzył głową w róg stołu.
Mój Boże! Patrzyła na swoje odbicie w lustrze. Naprawdę to zrobiła. Zabiła Wayna! Zakryła usta ręką w geście zaprzeczenia. Rozluźniła spięte mięśnie. Była morderczynią.
Pojawiły się inne fragmenty wspomnień. Kim był ten drugi mężczyzna? Schowała się do szafy przed Wayne'em, kiedy on dobijał się do drzwi. Czy to było przed, czy po tym, jak Wayne wyciągnął nóż? Raczej po tym. Przecież Wayne uderzył głową w stół i się zabił. Czy na pewno?
Poczuła niewielki promyk nadziei. Może jednak uderzając głową w stół, nie zabił się?
Jednej rzeczy była pewna. To nie ona schowała ciało do szafy w piwnicy. Na samą myśl o tym robiło się jej niedobrze.
Zaskrzypiała stara deska w holu.
Cal przeszedł obok jej pokoju. Usłyszała, jak schody trzeszczą pod jego ciężarem. Zerknęła na zegarek. Pojechał po matkę. Musi zejść na dół i sprawdzić, co z kolacją.
Szybko wyszła z pokoju i pobiegła do kuchni. Kiedy tam weszła, o mało nie wpadła na Cala. Rozmawiał przez telefon.
Chwycił ją wolną ręką. Mocno objął i przytulił do swojego dużego i ciepłego ciała.
Rozmawiał z innym ranczerem. Lyn poruszyła się niespokojnie i popchnęła go. Bez skutku. Nic nie wskazywało, że zauważył jej próbę uwolnienia się, tylko nieznacznie mocniej ją objął. Na chwilę zamknęła oczy. Poczuła przyśpieszone tętno na myśl o jego sile. Piżmowy zapach wody po goleniu, której używał, podrażnił jej nos, zwiększając tęsknotę.
- Masz rację, George. Zobaczymy się jutro na aukcji.
Cal wyłączył przenośny telefon i położył go na kuchennym blacie. Odsunął się i popatrzył na nią. Nieznacznie uniósł brwi.
- Patrzcie, kogo złapałem. Dokąd się tak śpieszysz? Nie mogła zebrać myśli, kiedy trzymał ją tak mocno.
Czuła stalową siłę obejmującego ją ramienia, żar bijący od jego ciała, ciepło spojrzenia.
- Ja, ja... - Próbowała powiedzieć.
- Jeśli tak twierdzisz. - Uśmiechnął się leniwie. Serce jej zadrżało, kiedy pokazał białe zęby w uśmiechu. Potem odwrócił się do niej. Przylgnął do niej całym ciałem.
Poczuła, że nogi ma jak z waty. Gdzieś głęboko narastało pragnienie. Nie mogła złapać tchu.
- Obiecywałem sobie, że nie będę tego robił - wymamrotał, opuszczając głowę. Poczuła ciepły, wilgotny oddech na wrażliwej skórze szyi. - Ale nie mogę się powstrzymać. - Przesunął usta po jej policzku i zatrzymał je wyczekująco nad jej wargami. - Ty mnie powstrzymaj.
Pokręciła głową, patrząc mu w oczy. Kochała go tak bardzo, że nie mogła mu odmówić. Nie chciała mu odmówić. Przesunęła ręce z szerokiej piersi na ramiona w geście niemej prośby.
Cal wydał głęboki jęk rozkoszy. Zacisnął ręce na jej biodrach. Pocałował ją głęboko i namiętnie. Z łatwością prześliznął się przez wargi i lekko muskał zęby, póki nie rozchyliła ust. Odpowiedziała mu z równie wielkim zapałem. Pocałunek ciągnął się w nieskończoność. Poczuła, jak drży jego ciało. A może to ona drżała? Kogo to obchodziło? Poczuła, jak się wycofuje. Już nie całował tak namiętnie.
- Muszę jechać - wymruczał. Ciągle ją całował, ale robił to coraz delikatniej, aż wreszcie już tylko muskał jej usta. - Porozmawiamy później.
Pokiwała głową. Kiedy ją odsunął, odetchnęła. Sięgnął po kluczyki wiszące na haku.
- Pamiętaj - powiedział, a jego głos brzmiał teraz chłodniej i ostrzej. - Nie będziemy robić zamieszania z powodu wizyty mojej matki. To zwykły posiłek. Zrozumiałaś?
Skinęła głową. Nie zauważył tego, bo już wychodził.
- Zrozumiałam.
Jak on to robił Jak mógł tak szybko ochłonąć? Był tak samo jak ona oszołomiony pocałunkiem. Była tego pewna. Instynktownie wiedziała, że Cal był mężczyzną, o którym marzyła przez całe życie. Została stworzona dla niego. Tylko przy nim mogła powrócić do życia.
To niesprawiedliwe, że uczucie to było jednostronne.
Potem pomyślała z rezygnacją, że życie w ogóle nie jest sprawiedliwe. Niektórym nie spełniają się marzenia.
- No cóż! - powiedziała głośno, kiedy zdała sobie sprawę, że się nad sobą rozczula. Była wdzięczna losowi za swoje obecne życie. Już nie marzła, nie głodowała. Nie musiała się martwić, że zdenerwuje kogoś na tyle, by ją uderzył. Nikt nie zabierał jej wypłaty i nie zamykał w domu. Jej obecne życie było o niebo lepsze od poprzedniego. Po co się martwić, snując marzenia, które się nie spełnią.
Odwróciła się i uderzyła dłońmi o blat. Miała mało czasu, by nakarmić psy i koty, zanim Cal wróci z matką.
Według niej kolacja okazała się sukcesem. Matka Cala była tak miła, jak podczas pierwszego spotkania. Gawędziła z Lyn i starała się wciągnąć Cala do rozmowy. Chwaliła jedzenie i obiecała przysłać Lyn przepis swojej matki na gulasz.
Cal popatrzył na Lyn zwężonymi oczami, kiedy przyniosła placek wiśniowy i ciasteczka z rodzynkami, które upiekła specjalnie dla niego. Wiedziała, o czym myślał.
Do diabła z nim. Jeśli zrobienie kilku deserów było czymś wyjątkowym, niech tak będzie.
Posiłek przebiegał w miłej atmosferze, ale spodziewała się tego. Cal był uprzejmy do przesady. Nie pozwalał, by panowała niezręczna cisza. Bezbłędnie grał rolę idealnego gospodarza, a Cora Lee była zbyt dobrze wychowana, by zrobić scenę. Lyn zastanawiała się jednak, czy nie miała ochoty na niego nakrzyczeć. Widziała rozpacz i ból w oczach jego matki. Biedna kobieta mówiła coraz mniej, bo Cal poruszał tylko błahe tematy.
Nalegał, by Lyn wypiła z nimi kawę. Nie chciał przebywać ze swoją matką sam na sam.
Zrobiło się późno i Cal zapytał, czy ma odwieść Corę Lee, a wtedy Lyn dostrzegła w oczach starszej pani łzy, które ta starała się powstrzymać.
Kiedy Cala już nie było w kuchni, skończyła sprzątanie. Waliła garnkami i patelniami, tworząc kakofonię dźwięków. Żałowała, że nie może wbić temu upartemu facetowi trochę rozsądku do głowy.
Wszedł do kuchni, kiedy zatrzaskiwała drzwi do spiżarni.
- Hola! - powiedział - Czy coś się stało kiedy, mnie tu nie było?
- Nie - zignorowała go i skupiła się na wycieraniu stołu.
Przyglądał się jej przez chwilę.
- Kiedy wyjeżdżałem, uśmiechałaś się. Teraz wyglądasz tak, jakbyś chciała kogoś ugryź. Chcesz mi powiedzieć, dlaczego?
Lyn rzuciła ścierkę na stół.
- Dlaczego? Dlaczego? - Skrzyżowała ramiona i spojrzała na niego zaczepnie. - Dlaczego zawracałeś sobie głowę zapraszaniem matki na kolację?
Spojrzał na nią dzikim wzrokiem. Wyczuła, jak zamyka się w sobie i odsuwa od niej.
- Ponieważ zadzwoniła i powiedziała, że chce mnie odwiedzić. Chyba przypominasz to sobie?
- I ty to nazywasz wizytą? - zapytała z ironią. - Wychodziłeś z siebie, żeby ta biedna kobieta poczuła się jak przypadkowa znajoma.
- Byłem dla niej bardzo uprzejmy! - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- To prawda - zgodziła się Lyn. - Oczekujesz nagrody? Cal obrócił się i zaczął przemierzać kuchnię. Przesunął ręką po włosach. Ten gest wskazywał, że jest zakłopotany.
- Ta biedna kobieta jest moją przypadkową znajomą - powiedział obronnym tonem. - Kiedy byłem mały, widywałem ją raz do roku. Prawie jej nie znam.
- Stara się naprawić wyrządzoną ci krzywdę.
- Nic mnie to nie obchodzi! - krzyknął Cal, a echo rozniosło się po przytulnych pokojach.
Lyn popatrzyła na niego zaskoczona. Ten człowiek rzadko tracił panowanie nad sobą. Mogła policzyć na palcach jednej ręki, kiedy to się stało.
- Powinno to cię obchodzić - powiedziała cicho. Wzięła ścierkę i wolno podeszła do zlewu. Odwróciła się, by na niego popatrzeć. - Mój ojciec traktował mnie jak służącą. Jak daleko sięgam pamięcią, wymagał, żebym prowadziła mu dom, prała ubranie i przygotowywała posiłki. Nigdy nie odczuwałam łączącej nas więzi. Jeśli mnie nawet kochał, to dobrze to ukrywał.
- To co innego. Nie wiesz nic o mojej matce i o mnie.
- Wiem, że teraz chce być częścią twojego życia - powiedziała. - Kocha cię, a ty ją ranisz. Ty też to wiesz, ale ciebie to nie obchodzi.
Wpatrywali się w siebie. Lyn czuła, jak pogłębia się przepaść pomiędzy nimi.
- Nieważne - powiedziała obojętnym tonem. - To nie moja sprawa. Jestem tylko wynajętą pomocą domową. - Odwróciła się do niego plecami i wykręciła ścierkę. Czuła, jakby jej serce też zostało wyciśnięte. Wiedziała, że Cal jest kochającym, troskliwym mężczyzną. Więc dlaczego nie współczuł swojej matce?
Cal nie zaprzeczył jej ostatnim słowom. Po prostu stał z opuszczonymi rękami i patrzył. Kiedy wyszła z kuchni i skierowała się w stronę schodów, był wściekły. Czuła, jak emanują z niego fale wrogości. Poczuła ucisk w sercu.
- Dobranoc - powiedziała cicho. Nie odpowiedział.
Kilka godzin później ciągle nie mogła zasnąć. Czekała na znajomy odgłos jego kroków na schodach. Kiedy w końcu zapadła w niespokojny sen nad ranem, Cal nadal nie położył się do łóżka.
Trzy dni później Cal przyglądał się, jak Lyn niechętnie podchodzi do samochodu z przyczepą dla zwierząt. Zabierał kilka krów na aukcję. Lyn chciała pojechać z nim po zakupy.
Droga będzie się cholernie dłużyła, jeśli ta uparta istota będzie milczała, jak robiła to w ciągu ostatnich kilku dni.
Jak sobie poradzi z matką, to była wyłącznie jego sprawa. Powtarzał to po raz setny. Okazał się dobrym gospodarzem. Czego więcej mogła więc oczekiwać? Zignorował wyrzuty sumienia, które się pojawiły, kiedy przypomniał sobie smutne oczy matki. Niczego jej nie zawdzięczał! Nie musiał zapraszać jej do swojego domu, ale to zrobił. Był dla niej nienagannie uprzejmy. Po tym, jak go porzuciła, uważał, że jego zachowanie było wyjątkowo wspaniałomyślne.
Więc dlaczego się nad tym zastanawiał? To już przeszłość.
Poszedł za Lyn do półciężarówki i usiadł za kierownicą.
- Jesteś gotowa?
Skinęła głową. Tyko tyle! Nawet nie zawracała sobie głowy rozmową.
Była tak przemądrzała, że nie zdziwiłby się, gdyby napisała do niego liścik z zapytaniem, czy może z nim jechać do miasta. Wtedy nie musiałaby z nim rozmawiać.
Miał rację. To były najdłuższe czterdzieści minut, jakie kiedykolwiek przeżył i na pewno w najbardziej chłodnej atmosferze. Podrzucił ją do sklepu na Pine Street.
- Dziękuję - powiedziała. Kiedy wysiadała z samochodu, nie patrzyła mu w oczy. - Kiedy zrobię zakupy, przyjdę na aukcję.
Trzy godziny później aukcja się kończyła. Cal stał, opierając się nogą o ścianę. Obserwował licytowanie dużego trzyletniego czarnego wałacha, który kulał. Był stosunkowo zadowolony z cen, jakie uzyskał za krowy.
Nieobecnym wzrokiem spojrzał jeszcze raz na konia. Szkoda, że kulał. Był wspaniały. Ojciec miał konie, które były ułożone przez tego samego człowieka. Do tej pory Cal pamiętał, jak łatwo można było sobie z nimi radzić. Układanie źrebiąt było darem. Niektórzy ludzie byli w tym doskonali. Zawsze wolał kupować konie, które były ułożone przez takich fachowców. Gdy zastanawiał się, co się stało z koniem, który do niego należał, kiedy był nastolatkiem, obok niego pojawiła się Lyn.
- Cześć - powiedział. Był ciekaw, czy zakupy w jakiś cudowny sposób nie wpłynęły na zmianę jej nastroju.
- Chcesz iść na obiad?
- Możesz kupić tego wałacha? - Wskazała na tablicę ofert. Usłyszał podniecenie w jej głosie. - Jeśli tego nie zrobisz, trafi do rzeźni.
- Nie. Jest kulawy. Wielka szkoda, bo chciałbym kupić jeszcze jednego konia z rancza Triple Creek.
- Obejrzałam go - powiedziała Lyn naglącym szeptem.
- Facet, który go sprzedaje, sądzi, że to zapalenie kości promieniowej. Ale ja jestem pewna, że to tylko ropień. Pożyczyłam szczypce od weterynarza i sprawdziłam. Potrafię tego konia wyleczyć. Jestem tego pewna.
Oderwał oczy od konia i spojrzał na nią. Jak dalece może jej zaufać.
Zapalenie kości promieniowej powodowało ubytek tkanki kostnej. Tego nie można było wyleczyć. Wtedy trzeba było uśpić zwierzę. Z drugiej strony ropień można usunąć nożem do kopyt. Wyleczyć okładami i antybiotykiem. Lyn nie wygłaszała pochopnych opinii. Potrafiła kurować chore zwierzęta. Pracowała z weterynarzami przez kilka lat. Podniósł kartkę, zgłaszając ofertę.
Dwie minuty później stał się dumnym właścicielem kulawego konia, którego nie zamierzał kupować.
- Lepiej, żebyś miała rację - powiedział jej.
- Mam. - Położyła rękę na jego przedramieniu i lekko go uścisnęła. - Dziękuję. Nie mogłam patrzeć, jak skazują na śmierć tego konia. Będzie dobry do pilnowania bydła.
Jej oczy miały kolor mchu, a policzki były zaróżowione od chłodnego powietrza. Wyglądała niezwykle kusząco, jak nigdy dotąd. Czuł przyśpieszone bicie serca, kiedy jego ciało zareagowało na jej bliskość. Nawet nie pamiętał, dlaczego się na nią zdenerwował.
- Proszę bardzo. - Jak zwykle jej pełne, szerokie usta przyciągnęły jego uwagę. Oczami wyobraźni widział te wargi przesuwające się po jego ciele. Pragnienie, by ją objąć i pocałować namiętnie, było tak silne, że przez chwilę jakby zgęstniało wokół nich powietrze. Lyn oddychała ciężko. Spojrzał niżej, tam gdzie kurtka dżinsowa podkreślała delikatnie wzniesienia jej piersi. Jego ciało zareagowało, więc szybko przeniósł wzrok na jej twarz. Nie dopuści, by inni ranczerzy kpili z niego. Lyn przestała być wyłącznie jego pomocą domową.
- Witajcie! - Uderzenie, które otrzymał w plecy, powaliłoby go, gdyby był niższym facetem. Odwrócił się i zobaczył uśmiechającego się do nich Marty'ego Strykera.
- Cześć, Marty. - Lyn była zadowolona, że go widzi. Cal poczuł się doprowadzony do szału, widząc, w jak poufały sposób Stryker objął i pocałował Lyn.
- Ciągle trzymasz się tego głupka? - zapytał Marty. - Powiedz tylko słowo, a uwolnię cię od bycia jego służącą. Możemy się pobrać choćby jutro.
Lyn roześmiała się, a ochrypłe brzmienie jej głosu poruszyło Cala. Poczuł się niezręcznie, kiedy powiedziała:
- Czemu nie, Marty. Oczywiście, gdybym wyszła za ciebie, żyłabym w luksusie.
- To prawda, kochanie. - W błękitnych oczach Marty'ego pojawił się błysk. - Jedynie prosiłbym cię o to, żebyś była matką dla mojej córki. Cheyenne jest miłą, dobrze wychowaną dziewczynką. Prawie nie zauważałabyś jej obecności.
Cal parsknął na wspomnienie dzikiej córki przyjaciela, a Lyn, zanosząc się śmiechem, zapytała:
- Masz irlandzkich przodków? Umiesz opowiadać bajki. Marty też się roześmiał.
- Dlaczego nikt nie daje się na to złapać? - Doszedł do podwójnych drzwi prowadzących do holu.
- Zjem obiad przed powrotem do domu. Przyłączycie się do mnie?
Pięć minut temu obiad z Lyn był dla niego najważniejszy. Teraz chciał wracać na ranczo. Pragnął mieć Lyn tylko dla siebie.
- Właśnie kupiłem konia i chcę go zawieźć do domu. Marty wzruszył ramionami.
- To żaden problem. Lyn może ze mną zjeść obiad. Potem odwiozę ją do domu.
Nastąpiła chwila ciszy. Lyn wolała patrzeć na zakurzoną, betonową podłogę niż na Cala.
- Zanim wrócę do domu, muszę wstąpić do apteki - powiedziała. - Czy to sprawi ci kłopot?
Marty zaprzeczył:
- Skądże! - Podał jej ramię i oznajmił: - Posiłek poczeka. - Uśmiechnął się szeroko do Cala. - Później się zobaczymy.
Cal był tak sfrustrowany, że musiał zacisnąć zęby, kiedy patrzył, jak Marty odchodzi z Lyn. Do diabła z nim! Nie pozwoli, by Marty się z nią ożenił.
Wszyscy wiedzieli, że ten facet jest zdesperowany. Potrzebuje kobiety do prowadzenia domu i opieki nad dzieckiem. Lyn miała dość mężczyzn, którzy kierowali jej życiem. Nie pozwoli, by Marty stał się następnym.
To bardzo szlachetnie z twojej strony! Silver powierzyła ci Lyn, od kiedy ta zaczęła dla ciebie pracować, usłyszał kpiący wewnętrzny głos.
Najpierw całujesz dziewczynę do nieprzytomności, a potem się z nią kłócisz. To tak o nią dbasz?
Do diabła. Nie potrafił wytłumaczyć swojego zachowania wobec Lyn. W gorszym humorze niż przed przyjazdem, wyszedł z aukcji. Wyjechał przyczepą, żeby zabrać konia, którego nie zamierzał kupić.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy Marty wycofywał swoją ciężarówkę z podwórka, Lyn pomachała mu ręką. Spędziła przyjemne popołudnie. Nasłuchała się plotek. Jednak kiedy Cal ją zostawił z Martym, przez chwilę poczuła gorzkie rozczarowanie.
Czego się spodziewała? Od czasu, kiedy jego matka była u niego na kolacji, stał się opryskliwy. Lyn wiedziała, że przekroczyła pewne granice. Była tylko pracownicą Cala. Nie powinno obchodzić jej to, jak mu się układa z matką.
Nawet jeśli pocałował ją dwa razy w ubiegłym tygodniu?
Po raz dwudziesty ostrzegała siebie, żeby nie doszukiwać się czegoś więcej w tych pocałunkach. Odkąd była w Kadoce, Cal nie spotykał się z innymi kobietami. Zwrócił na nią uwagę, ponieważ ciągle byli razem. Zbierała się na odwagę, żeby mu powiedzieć, że jeśli tylko będzie chciał, odda mu się. Oczywiście, jeśli mu się podoba. Dał jej tak wiele, że zrobi wszystko, żeby mu się odwdzięczyć.
Pogoda się zmieniła i zrobiło się wręcz zimno. Wiał silny wiatr i drobny śnieg wirował dookoła. Lyn słyszała, że ma napadać około trzydziestu centymetrów. Zadrżała, wnosząc swoje sprawunki. Wyszła prawie natychmiast i skierowała się do stodoły. Nie mogła się doczekać, żeby zobaczyć kupionego przez Cala konia.
Umieszczono go w przestronnym boksie. Była już blisko, kiedy się zorientowała, że Cal właśnie się nim zajmuje.
- Cześć - powiedziała. Czuła się niezręcznie. Pamiętała jego spojrzenie, kiedy zdecydowała się zostać w mieście z Martym. - Jak się czuje?
Cal odburknął.
- Zadomowił się, ale jego noga nie wygląda najlepiej.
- Pozwól mi ją obejrzeć. - Zmarszczyła brwi i otworzyła drzwi. Wślizgnęła się do boksu, pogłaskała konia po jedwabistych chrapach. Przysunęła się i podniosła jego nogę. Zbadała ropień dokładnie. Po chwili spojrzała na Cala. - Jeśli go przytrzymasz, przetnę ropień i osuszę ranę - powiedziała. - Koń powinien dostać antybiotyk.
- Zanim przyjechałem do domu, kupiłem go. - Rzucił coś w jej stronę. - Pomyślałem, że będziesz chciała się zająć koniem po powrocie.
Z trudem złapała dużą plastikową butelkę.
- Dziękuję.
- Zrobiłem to dla konia - powiedział złośliwie.
Cokolwiek powiedziała, irytowała go, więc przestała mówić. Wzięła środek odkażający, nóż do kopyt i inne potrzebne rzeczy. Pracowali w ciszy, od czasu do czasu tylko uspokajając konia. Wreszcie Lyn wstała.
- Byłam pewna, że to wrzód. Zanim się spostrzeżesz, będziesz mógł nad nim popracować.
Kiedy sprzątała i dawała koniowi pierwszą dawkę antybiotyku, Cal coś wymamrotał, ale go nie usłyszała. Gdy jednak ruszyła do domu, poszedł z nią.
Z trudem otwierał ciężkie drzwi od stodoły, gdyż wiał silny wiatr. Lyn ruszyła tuż za nim, lecz kapryśny podmuch wyszarpnął mu z ręki klamkę. Drzwi zamknęły się z trzaskiem i uderzyły z ogromną siłą w Lyn.
Straciła oddech i przed jej oczami pokazały się gwiazdki. Drzwi przyszpiliły ją do framugi. Była zbyt oszołomiona, by zrozumieć, co się stało. Starała się złapać oddech. Czuła ucisk w klatce piersiowej. Otworzyła usta, żeby krzyknąć, ale nie wydała żadnego dźwięku. Próbowała złapać za krawędź drzwi, ale to i tak nie miało znaczenia. Wiatr wiał z prędkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Ta siła, w połączeniu z ciężarem drzwi, uniemożliwiała ich otwarcie.
Cal natychmiast ją uwolnił. Zaczęła się osuwać na podłogę, ale wziął ją na ręce. Wydał polecenie jednemu z pracowników:
- Zamknij te cholerne drzwi!
Pobiegł szybko przez podwórko do sieni. Kiedy próbowała nabrać powietrza w płuca, zajęczała z bólu.
- Dziecinko, przepraszam! - Położył ją na plecionym pledzie i zaczął rozpinać guziki kurtki. - Możesz mówić? Czy jest bardzo źle?
- Nic mi się nie stało - wyrzęziła, ale odetchnęła głęboko i za chwilę odzyskała głos. - Chyba nic mi się nie stało.
- Czujesz ból w nogach? - Przesunął dłońmi, od bioder do palców stóp. Sprawdzał.
- Nie. - Usiłowała usiąść, żeby go uspokoić. - Nie jestem ranna, tylko wystraszona.
Podtrzymał ją i ściągnął z niej kurtkę. Potem zaczął rozpinać guziki jej flanelowej koszuli. Nie wychodziło mu to, więc po chwili zaklął. Zanim się zorientowała, chwycił za koszulę i ją rozerwał. Pourywał wszystkie guziki.
Zachłysnęła się ze zdumienia.
- Cal! - chwyciła go za nadgarstki.
Szorstkimi palcami rozpiął zapinany z przodu biustonosz. Wcale nie zwracał na nią uwagi. Zauważyła z radością, że nie zdjął jej koszuli. Było to głupie, ale poczuła się mniej naga. Pogładził ją delikatnie.
- Będziesz miała siniaki.
Przestała się poruszać i już nie odtrącała jego dłoni. Dotyk jego palców sprawiał jej niebywałą rozkosz. W porównaniu z pulsującym podnieceniem, tępy ból był ledwie odczuwalny.
- Przepraszam - powiedział i spojrzał na nią. - Wiatr wyszarpnął mi z ręki klamkę. Nie spodziewałem się tego.
- Zamilkł. Wstrząsnął nim dreszcz. - Mogłaś odnieść poważne obrażenia.
Nie mogła znieść, że jest tak załamany.
- To nie była twoja wina. - Oparła się na łokciach. Skrzywiła się trochę, kiedy zauważyła dwudziestocentymetrową czerwoną linię przecinającą jej piersi. Widywała gorsze rzeczy. Usiadła, zapominając o zakłopotaniu.
- To nie twoja wina, Cal - powtórzyła. Położyła mu ręce na ramionach i delikatnie je masowała. Pochyliła się i przyłożyła policzek do jego włosów. - To był wypadek. Nie odniosłam poważnych obrażeń. - Zachichotała - A ja się na tym znam.
Wtedy się poruszył i podniósł głowę. Zauważyła, że ich twarze dzieli zaledwie kilka centymetrów. Nie widziała jego oczu, ponieważ znowu patrzył na jej ciało. Ta chwila była bardzo intymna. Lyn poczuła się oszołomiona.
Wsunął ręce w wycięcie koszuli i objął ją w talii. Jego ręce były takie duże! Przesuwał kciuki w dół i w górę. Z każdym ruchem prawie dotykał jej piersi.
Wydawało się, że nie słyszał słów otuchy.
- Przepraszam - powiedział ponownie tak cicho, że prawie go nie usłyszała. Pochylił się i przyłożył usta w to miejsca, gdzie czerwona kreska nabierała fioletowego odcienia.
- Masz piękną skórę - wyszeptał, delikatnie ją całując.
- Miękką jak atłas.
Przesunęła dłonie po jego mocnej szyi i zanurzyła je we włosach. Chwyciła za grube kosmyki.
- Cal - wyszeptała.
Na chwilę znieruchomiał. Przestał prawie oddychać. Była pewna, że zaraz się odsunie. Rozczarowanie, które czuła wcześniej, było niczym w porównaniu z gorzkim żalem, który teraz nią owładnął.
Zamiast się wycofać, zaczął pocałunkami znaczyć szlak na jej ciele.
Nie była świadoma niczego, oprócz jego obecności; jego zręcznych dłoni i gorących ust. Przytrzymała jego głowę, wygięła się i przylgnęła do jego ciała. Nigdy w życiu tak się nie czuła. Tuliła jego głowę, obsypując ją pocałunkami.
Uniósł głowę i poszukał jej ust. Palcami przeczesywał włosy. Obsypywał jej policzki, powieki, czoło i nos szybkimi, naglącymi pocałunkami, zanim znowu powrócił do ust.
Kiedy podniósł głowę, oboje szybko oddychali.
- Co ja robię? - Uśmiechnął się krzywo. - To znaczy, wiem, co robię. Uwierz mi. Nie wiem tylko, dlaczego? Zostałaś przygnieciona drzwiami od stodoły. Potrzebujesz...
Zatrzymała potok jego słów, całując go.
- Ciebie - wyszeptała mu do ust. - Potrzebuję ciebie. Odrobinę się cofnął.
- Nie boisz się być z mężczyzną?
- Jesteś jedynym mężczyzną, z którym chciałabym być. - Popatrzyła mu w oczy. - Nigdy się ciebie nie bałam.
Zawahał się, a ją przeszedł dreszcz strachu. Czy zamierza przestać?
Kiedy ją mocniej przytulił, jej strach się ulotnił. Lyn zamknęła oczy. Przyciągnął ją bliżej i zaczął namiętnie całować. Podniósł ją tak, że klęczała.
- Może powinnaś się bać - powiedział, ale w jego głosie słychać było rozbawienie. Przytuliła się do niego.
Pomógł jej wstać. Kiedy odwrócił się od niej, poczuła się niepewnie, on jednak tylko zamknął drzwi. Przygarnął ją do siebie. Przeszedł ją dreszcz na widok blasku w jego oczach. Delikatnie ją przytulił. Poczuła niekończący się strumień rozkoszy.
Po chwili rozpiął jej dżinsy. Klęknął, by ściągnąć buty. Zaczął zsuwać jej spodnie. Zatrzymywał się, by pieścić i głaskać jej delikatną skórę. Była zupełnie nieprzygotowana na falę wzbierających doznań.
Przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował. Poczuła, jak szaleją jej zmysły.
- Nie wiem, czy to się uda - powiedziała, słysząc drżenie w swoim głosie.
Cal się do niej uśmiechnął, a jego oczy płonęły.
- Ale ja wiem - powiedział. Przyciągnął ją do siebie, pozwalając odczuć swoją wielką potrzebę. Znowu odnalazł jej rozpalone usta.
Przytulił ją i zaczął namiętnie całować, a fala namiętności dotarła do ich splecionych ze sobą ciał.
Głos Cala był zmieniony, niski i pełen napięcia. Lyn bezwiednie oplotła go nogami. Przesunęła dłonie po jego napiętych, twardych ramionach i chwyciła za nie. Namiętnie ją całował. Zaczął się poruszać i rozpoczął się odwieczny taniec. Przeszył ją nagły, ekscytujący dreszcz. Chwilę po jej spazmie rozkoszy, Cal odrzucił do tyłu głowę i pogrążył się w ekstazie.
Ona także nie mogła złapać oddechu. Ich ciała były śliskie od potu i rozgrzane. Cal osunął się bezładnie, a ona leżała zwinięta na nim.
W końcu powiedział:
- Jak udało nam się przetrwać?
Z jakiegoś powodu to wydało się Lyn śmieszne i zaczęła chichotać.
Cal nie odezwał się ani słowem, tylko wziął ją w ramiona i zaniósł na górę do sypialni. Odsunął narzutę i delikatnie położył ją na wielkim łóżku w swoim pokoju. Odebrał od niej resztę ubrania i rzucił je niedbale na podłogę. Usiadł na łóżku i zaczął zdejmować buty.
Lyn nie odzywała się przez cały czas, tylko patrzyła na niego. Kiedy się do niej odwrócił, bez słowa wyciągnęła ramiona. Ofiarowała mu miłość, chociaż nie mogła mu tego powiedzieć.
Objął ją mocno i popchnął na łóżko.
- Nie jestem za ciężki? - Jego głos był przytłumiony.
- Nie. - Pokręciła głową i objęła go ramionami. Bolał ją mostek, w miejscu, gdzie zrobił się siniak. Jednak nie przypomniała mu o tym. Chciała, by ta chwila trwała wiecznie. Leżał wtulony w nią. Nigdy w życiu nie była tak szczęśliwa.
Położył się na plecach i wziął ją w ramiona. Leżała z głową opartą na jego ramieniu.
Nic nie mówiła. Tak naprawdę to nie wiedziała, co powiedzieć. Bała się, że słowa zniszczą ten magiczny moment.
Wreszcie Cal westchnął i powiedział:
- Rano byłem wściekły na Marty'ego, kiedy popsuł nam randkę.
Uśmiechnęła się i przesunęła ręką po jego torsie.
- Lubię Marty'ego tylko jako przyjaciela. Milczał.
Rozważała swoje ostatnie słowa, zastanawiając się, czy nie zabrzmiały jak wyznanie. W końcu nie mówił nic o uczuciach.
- To znaczy - tłumaczyła niezręcznie - to ty byłeś dla mnie taki miły. Nigdy się nie odwdzięczę za to, że pomogłeś mi uporządkować życie. Od dawna chcę ci powiedzieć, że zrobię wszystko... - Zamilkła, kiedy poczuła jak sztywnieją mięśnie Cala. To nie wypadło tak, jak powinno.
Nagle się odsunął i usiadł na łóżku. Przyglądał się jej twarzy.
- Chcesz powiedzieć, że kochałaś się ze mną, bo jesteś mi coś winna? - zapytał niepokojącym tonem.
- Nie o to mi chodziło. - W jej głosie zabrakło przekonania, bo ogarnęło ją poczucie winy.
- Czyżby? - Jego głos brzmiał złowrogo. Przeszedł ją dreszcz. Miała złe przeczucie.
Usiadła i okryła się prześcieradłem.
- Cal, ja...
- Powiedziałaś, że się tego spodziewałaś. Za każdym razem kiedy cię całowałem, myślałaś: nadszedł czas zapłaty.
- Odrzucił prześcieradło i wstał. Podszedł do okna i oparł się o parapet. - Nie wiem, co sądzić o tym, co się tu działo, ale to na pewno nie była wdzięczność! - Zaczął krzyczeć, więc się cofnęła: Wiedziała, że Cal jej nigdy nie skrzywdzi. Ale krzyczano na nią przedtem. Trudno było zmienić stare przyzwyczajenia.
- Uważaj swój dług za spłacony w całości - powiedział.
- Trochę seksu w zamian za odrobinę życzliwości.
- Ja... ja... - zaczęła się jąkać.
- Wynoś się stąd! - warknął. W panującej ciszy słychać było jego ciężki oddech. Miał zaciśnięte pięści.
Lyn zastygła w bezruchu. Zastanawiała się, co zrobić. Jak uratować resztki tego, co było najpiękniejszym dniem w jej życiu.
- Wynoś się!
Wyskoczyła z łóżka. Chwyciła ubranie i wybiegła z pokoju. Wpadła do swojej sypialni i zatrzasnęła drzwi. Stanęła na środku pokoju. Upuściła ubranie na podłogę. Poczuła się niezręcznie, więc włożyła szlafrok, który dostała od siostry Cala.
Siostra Cala... Cal. Jak wszystko mogło się tak poplątać? Jej oczy napełniły się łzami. Była głupia. Powinna wiedzieć lepiej. Który mężczyzna chce takich podziękowań? Nie miała pojęcia, co myśli Cal, ale na pewno doprowadziła go do ostateczności. Obraziła jedynego mężczyznę, który coś dla niej znaczył. Na myśl, że każe jej wyjechać, całkowicie się załamała.
Rzuciła się na łóżko i szlochała, póki nie ochrypła. Miała tak spuchnięte oczy, że ledwie widziała. Musiała zapaść w stan. letargu, bo kiedy się obudziła, było zupełnie ciemno. Zerknęła na zegarek i zauważyła, że kolacja powinna być przeszło godzinę temu.
Wolno się podniosła i powlokła, żeby sprawdzić, czy Cal nie jest głodny.
Nie było go ani w biurze, ani w salonie, ani w kuchni. Na blacie jednak leżała kartka, na której było napisane: „Zjem w barze. Przygotuj na jutro obiad na wynos. C".
Odwróciła kartkę, jakby się spodziewała, że napisał coś więcej. Z tyłu jednak była pusta. A więc nie jestem zwolniona z pracy. Jeszcze nie, dodała w myślach.
Zjadła odrobinę kurczaka i miseczkę musu, potem nakarmiła zwierzęta i zajrzała do czarnego wałacha, który się już nieźle zadomowił. Podszedł do niej i potarł ją swoimi jedwabistymi chrapami. Wziął od niej marchewkę.
Potem powlokła się do domu i poszła do swojego pokoju. Przygotowała się do snu. Kiedy przypomniała sobie, że Cal ją źle zrozumiał, w oczach stanęły jej łzy. Zapadła w głęboki, niespokojny sen.
Obudziła się w środku nocy zdezorientowana. Czy coś słyszała? Usiadła i zerknęła na okno. Wiedziała, że ciągle istnieje zagrożenie pożarem.
Potem w drzwiach pojawił się duży cień.
- Cześć.
Czuła, jak serce tłucze się w piersi.
- Cześć. - Cal odchrząknął. - Przepraszam, że wcześniej na ciebie krzyczałem. - Kiedy dotarły do niej te słowa, poczuła jak mija jej przerażenie. Uśmiechnęła się w ciemności.
- Nie szkodzi. Nie chciałam...
- To nie ma znaczenia.
Przeszedł przez pokój, uniósł okrycie i położył się przy niej. Przytulił się do niej i delikatnie wziął ją w ramiona. Jakby była z porcelany.
- Pragniesz mnie? - wyszeptał. Przytuliła się do niego.
- Tak - odpowiedziała. Był ciepły, więc pocałowała go w obojczyk.
Objął ją i mocno przytulił. Oparł się na łokciach i kciukami otarł jej łzy.
- Zraniłem cię. Przepraszam. Uśmiechnęła się do niego.
- Nic nie szkodzi. Objął dłońmi jej twarz.
- Nie. To nie jest w porządku. Jesteś mi potrzebna.
- Nie chcę, żebyś mnie zostawiał. - O mało nie powiedziała: „kocham cię". Cal nie potrzebował jej miłości.
- Nie mogę dłużej czekać - ostrzegł ją. Objął ją mocniej. Poczuła, że brakuje jej tchu.
Zachichotał częściowo z radości, a częściowo z napięcia. Potem ogarnęła ich namiętność. Długo leżeli przytuleni w ciemności. Wreszcie Cal się podniósł, wziął ją na ręce i zaniósł do swojego pokoju.
- Nie mogę spać u ciebie - wyszeptał. - Więc od tej pory ty będziesz spała u mnie.
Kiedy to ustalił, położył się na plecach, przytulił ją i zasnął.
Ona także spała i śniła.
Ktoś chodził po domu. Schowała się w szafie. Za wszelką cenę starała się wyrównać swój przerwany oddech. Przyszła jej do głowy okropna myśl. Krwawiła. Czy zostawiła krwawy ślad, który doprowadzi do jej kryjówki?
Ktoś przeszedł obok szafy i skierował się do kuchni.
Usłyszała przekleństwa, a potem stłumiony odgłos i jęk.
- Gdzie są moje pieniądze, Galloway? Jej były mąż zakasłał.
- Próbuję je zebrać. Przysięgam. Potrzebuję jeszcze kilku dni...
- To samo mówiłeś ostatnim razem.
- Poczekaj! Zdobędę je. Daj mi tylko...
Ponury łomot uciszył te słowa. Nigdy przed tym nie słyszała takiego odgłosu. Ale była pewna, że właśnie usłyszała jak zabito człowieka pistoletem z tłumikiem. Poczuła dławiący strach.
Znowu usłyszała kroki. Morderca wyszedł z kuchni i zatrzymał się tuż przy drzwiach szafy...
Szeroko otworzyła oczy. Ciemność. Zorientowała się jednak, gdzie jest i odprężyła się. Zmusiła się, by oddychać wolno i głęboko. Cal mocniej ją przytulił, ale chyba nie obudził się.
Przytuliła się mocniej, ale i tak nie mogła się uspokoić. Nie zabiła Wayne'a.
Teraz zadawała sobie pytanie za sto punktów: kto to zrobił?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kiedy świtało, Lyn wyślizgnęła się z łóżka i na palcach wyszła z pokoju.
Cal otworzył jedno oko i przyglądał się jej zgrabnej figurze. Wiedział, że nie uciekała, tylko poszła zająć się codziennymi obowiązkami. Kiedy zejdzie na dół, będzie czekała na niego świeżo zaparzona kawa i coś do zjedzenia na gorąco.
Przeciągnął się. Odrzucił okrycie i poszedł do łazienki. Kiedy Lyn wybiegła wczoraj z pokoju, od razu pomyślał, że jest idiotą. Jednak bolesna była świadomość, że kochała się z nim tylko z poczucia obowiązku. Ubrał się i pojechał do miasta. Chciał się zastanowić nad tą zwariowaną sprawę.
Lyn mu się bardzo podobała. Taka była prawda!
Wiedział, że on też się jej podoba. Nie był taki głupi. Może i uznała, że musi się mu odpłacić za życzliwość, ale nie kochałaby się z nim, gdyby się jej nie podobał.
Umył się i sięgnął po ręcznik. Przez głowę przemknęła mu kolejna niepokojąca myśl.
Nie użył żadnego zabezpieczenia. Jeżeli Lyn nie stosowała pigułki, być może będą musieli ponieść konsekwencje tej lekkomyślności.
Nie mógł sobie wyobrazić zakończenia tej sprawy i to go martwiło. Tęsknił do Lyn od tak dawna. Co się stanie, gdy minie zauroczenie? Lubił Lyn i nie chciał stracić jej przyjaźni. Wiedział jednak, w jaki sposób rozumują kobiety.
Znał niewielu mężczyzn, którzy przyjaźnili się z kobietami po zakończeniu związku.
Równocześnie nie wyobrażał sobie życia na ranczu bez Lyn. Nie była tu długo, a już odcisnęła na wszystkim swoje piętno. Nie było rzeczy, przy której by nie pomagała. Nie było zajęcia, któremu nie stawiłaby czoła. Przez większość czasu była lepszą ranczerką niż on.
Nie może się spodziewać, że ta kobieta poświęci resztę życia jego ranczu. Któregoś dnia będzie chciała założyć własną rodzinę, zamiast zajmować się cudzym domem.
Nie podobała mu się ta myśl. Prawdę mówiąc, kiedy wyobrażał sobie Lyn z kimś innym, miał ochotę w coś kopnąć. Nerwowo krążył po pokoju.
To normalne, zapewniał siebie. Kochała się z nim ubiegłej nocy, więc teraz jest wobec niej trochę zaborczy.
Co zamierza z tym zrobić?
Włożył koszulę i zaczął ją wpychać w dżinsy. Nagle znalazł odpowiedź. Ożeni się z nią!
Ożeni się z nią i już! To był wspaniały pomysł. Najrozsądniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobił. Potrzebował kobiety, która lubiła prerię, a nie kogoś bezradnego jak jego matka. Lyn się tu wychowała. Znała zalety i wady pracy na ranczu. Nie opuściłaby męża i dzieci, tylko dlatego, że praca była za ciężka, a ona czuła się samotna.
To rozwiązałoby również drugi problem, którym się martwił od rana. Jeśli Lyn była w ciąży, małżeństwo wszystko załatwi. Co prawda mógłby poczekać i zobaczyć, czy takie rozwiązanie będzie konieczne, ale właśnie takiej kobiety szukał.
Bez wątpienia będzie świetną żoną. Poczuł ogromną ulgę. Kiedy zakładał buty, zaczął zastanawiać się nad kolejną sprawą. Jak przekonać Lyn? Jej poprzednie małżeństwo bardzo odbiegało od ideału. Może nie będzie chciała znowu wiązać się z jakimkolwiek mężczyzną. Rano był zdecydowany uczynić ją szczęśliwą. Chciał ją przekonać, że ich małżeństwo może być bardzo udane. Będzie postępował tak, żeby przyzwyczaiła się do myśli, iż stanowią parę. Kiedy wszedł do kuchni, Lyn nalewała kawę do jego ulubionego kubka. Była punktualna. Doceniał to.
- Dzień dobry. - Podszedł do niej.
- Dzień dobry. - Zaczerwieniła się. Odstawiała dzbanek z kawą na podstawkę. Chwycił ją, zanim zdążyła się odwrócić. Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
Pochylił głowę i pocałował ją za uchem.
- To bardzo dobry dzień - powiedział, przytulając się do niej.
Lyn także objęła go.
- Bardzo.
Uniósł jej brodę i pocałował namiętnie.
- Jak sobie przedtem radziłem bez takich powitań? Roześmiała się. Chwyciła go za ręce i uwolniła się.
- Nie wiem. Wolisz jajka czy naleśniki?
- Jedno i drugie. Wyjdź za mnie, Lyn.
Zatrzymała się w pół drogi. Bardzo powoli odwróciła się do niego. Jej oczy przypominały szmaragdowe jeziora.
- Co powiedziałeś?
Wzruszył ramionami, obserwując ją. Starał się przewidzieć jej reakcję. Przeklinał się w duchu. Dlaczego wyrzucił to z siebie w ten sposób? Przecież miał postępować inaczej.
- Poprosiłem cię, żebyś za mnie wyszła. Wyswobodziła rękę i objęła się ramionami.
- Cal, nie żeń się z kobietą tylko dlatego, że seks z nią jest fantastyczny.
Był zły na siebie. Starał się mówić cicho i uspokajająco.
- Wiem. Nie o to chodzi - powiedział szczerze, potem się jednak uśmiechnął. - Chociaż to nie zaszkodzi. - Przysunął się do niej i chwycił ją za ramiona. - Nie odpowiadaj teraz. Pozwól mi wyjaśnić, o co mi chodzi. Zgoda?
Patrzyła na niego przez chwilę, a jej oczy wyrażały bezbronność. Poczuł, jak strach ściska go za gardło. Co będzie, jeśli mu odmówi? W końcu odparła z wahaniem:
- Dobrze, posłucham. - Cofnęła się, a potem się jednak odwróciła. - Wolisz jajka czy naleśniki?
Jedząc jajka na bekonie, przedstawił jej w zarysie wszystkie powody, dla, których powinni się pobrać. Wiedzieli już, że pasują do siebie. Potrzebował kobiety, która radzi sobie z pracą na ranczu i kocha tę ziemię. Potrzebował kogoś, kto gotów jest ciężko pracować. Jego rodzina ją zna i lubi...
- Jest jeszcze jedna rzecz. Jej brwi uniosły się pytająco.
- Możesz być w ciąży. Nie zabezpieczyłem się. Znowu się zaczerwieniła. Spojrzała na niego, a nie na
łyżeczkę, którą mieszała bezmyślnie kawę w kubku.
- Nie musisz czuć się za mnie odpowiedzialny, jeśli to jest powód, dla którego rozmawiamy o małżeństwie. Doceniam wszystko, co dla mnie zrobiłeś, ale teraz potrafię sama o siebie zadbać.
Znowu poczuł strach, który odrobinę zelżał, kiedy opowiadał jej o swoim pomyśle.
- Nie czuję się za ciebie odpowiedzialny. Czy fakt, że poprosiłem cię o rękę, nie wiedząc, czy jesteś w ciąży, o tym nie świadczy? Bardzo chcę, żebyś została moją żoną. Chcę przeżyć z tobą życie, prowadzić ranczo, mieć dzieci i kochać się. - Uśmiechnął się lubieżnie, żeby rozładować atmosferę.
- Mam opowiedzieć więcej o tym ostatnim? Zareagowała roztargnionym uśmiechem i wstała.
- Muszę się nad tym zastanowić. Porozmawiamy za kilka dni? - Wyraz jej twarzy złagodniał. Przesunęła palcem po dołku na jego policzku. - To poważna decyzja.
Rozumiał to. Jej poprzednie małżeństwo było koszmarne. Odwrócił głowę i pocałował jej palce. Posadził ją sobie na kolanach.
- Nie jestem taki jak twój były mąż. Szanuję twoje zdanie i chyba wiesz, że nigdy nie będę się nad tobą znęcał.
- Wiem to, ty głuptasie. - Jej ochrypły głos brzmiał słodko. - Potrzebuję tylko trochę czasu.
Westchnął. Wiedział, że Lyn kierowała się rozsądkiem, ale chciał dzisiaj uzyskać jej odpowiedź. Chciał natychmiast zacząć robić plany.
- Zgoda - powiedział niechętnie. - Dam ci trochę czasu. W zagrodzie czekała krowa. Trzeba było wyprowadzić ją
na pastwisko, Cal przez resztę dnia sprawdzał z pracownikiem stan ogrodzenia i objeżdżał całą posiadłość. Doszedł do wniosku, że kiedy doprowadzi ranczo do porządku, będzie potrzebował tylko dwóch kowbojów. Od czasu do czasu pomoże mu Lyn. Miejsce to było jednak tak zapuszczone, że na razie potrzebował kilku pracowników.
Lyn przyrządziła znakomity gulasz z wekowanego mięsa. Po kolacji zaciągnął ją do łóżka, gdzie się namiętnie kochali. Potem leżeli przytuleni i oglądali prognozę pogody oraz notowania na giełdzie.
- Jeśli będziesz w ciąży, czy wyjdziesz za mnie? - Delikatnie ją głaskał.
Lyn westchnęła.
- Miałeś mi dać czas do namysłu.
- Nie obiecywałem, że nie będę się starał cię przekonać. Zachichotała.
- Więc wyjdziesz za mnie, jeśli będziesz w ciąży?
Oparła się o niego, a jej rude włosy spływały na jego ramiona.
- Chyba to zrobię.
- Wspaniale! - Przewrócił ją tak szybko na plecy, że nie mogła złapać tchu. - Więc muszę się postarać.
- Cal! To nieuczciwa zagrywka - narzekała.
- Zakładam się, że za dwa tygodnie zmienisz zdanie - powiedział. Popchnęła go na łóżko i usiadła na nim. Zaczęli się namiętnie kochać.
Wyczerpana, opadła na niego. Podniósł rękę i gładził ją po włosach.
- Tak - wyszeptała.
- Co? - Był tak zadowolony, że nie chciało mu się nawet myśleć.
- Tak. Wyjdę za ciebie. Jeśli jesteś pewien, że tego chcesz. Mocno ją przytulił.
- Niczego w życiu nie byłem tak pewien. Razem będzie nam wspaniale. - Uniósł głowę i posłał jej uśmieszek. - Nasze małżeństwo też będzie wspaniałe.
Zabrał ją do Rapid City, żeby załatwić zezwolenie na ślub. Kiedy urzędnik powiedział, że dzisiaj jest wolny termin w harmonogramie sędziego, wziął ją za rękę i zapytał:
- Jesteś gotowa?
Zdziwiła się tak jak wczoraj, kiedy poprosił ją o rękę.
- Chyba... chyba tak. Pokiwał głową.
- Więc zacznij ćwiczyć mówienie słowa „tak". - Zerknął na ich czyste, choć robocze ubrania. - Będzie ci przeszkadzało, jeśli nie weźmiemy ślubu z pompą?
Pokręciła głową i opuściła ramiona.
- Wręcz przeciwnie, poczuję ulgę.
- W porządku. - Zerknął na zegarek. Mieli tylko czas na kupienie obrączek i pierścionka zaręczynowego. - Rezerwujemy ten termin.
Piętnaście minut później wchodzili do sklepu jubilera. Lyn pozostała w tyle. Cal odwrócił się, żeby schwycić ją za rękę.
- Chodź. Zobacz, czy coś ci się tu spodoba.
- Nie musisz mi kupować pierścionka - zaprotestowała.
- Wiem. Ale ja chcę kupić ci pierścionek. - Objął ją w pasie. Wiedział, że nie wychowała się w dostatku. Teraz, kiedy należy do niego, zamierzał jej wiele podarować.
Nie mogła się zdecydować. Wreszcie poprosił sprzedawczynię, żeby przyniosła kilka pierścionków, które, jak sądził, będą dobrze wyglądały na długich, smukłych palcach Lyn. Wszystkie były piękne, ale żaden mu się nie podobał. Lyn miała minę pokerzysty. Jeśli podobał się jej jakiś pierścionek, nie zamierzała mu tego powiedzieć.
Kobieta wskazała na inną ekspozycję.
- Nie wiem, czy interesuje pana biżuteria antyczna. Mamy cudowne eksponaty. Mogę pokazać?
Cal wzruszył ramionami i powiedział:
- Oczywiście.
Kiedy wróciła, natychmiast zauważył pierścionek, który mu się spodobał. Oszałamiający brylant otoczony dwoma sporymi rubinami. Wskazał na niego i powiedział:
- Proszę pokazać ten.
Gdy tylko Lyn wsunęła pierścionek na palec, na jej twarzy pojawił się zachwyt.
- Jest piękny - szepnęła. Cal się zgodził. Pierścionek był doskonały.
- Pasuje do twoich włosów - szepnął jej do ucha. Uśmiechnął się, kiedy szturchnęła go łokciem. Zwrócił się do sprzedawczyni i powiedział: - Weźmiemy go. - Kiedy kobieta zaproponowała pasujące do niego obrączki, nie zważając na protesty Lyn, Cal kupił je.
Pierścionek pasował, jakby był robiony specjalnie dla przyszłej pani McCall. Kiedy wyszła ze sklepu, miała go na palcu. Cal schował swoją obrączkę do kieszeni. Lyn nie zaproponowała, żeby i on nosił obrączkę, więc po raz kolejny pogratulował sobie trafnego wyboru kandydatki na żonę, która wiedziała, że kowboje nie noszą obrączek.
Zauważył kwiaciarnię. Zostawił ją i pobiegł kupić wiązankę z białych róż i lilii. Kiedy wręczył narzeczonej kwiaty, w jej oczach pojawiły się łzy.
Trzymając się za ręce, weszli do pokoju sędziego. Ceremonia była krótka i prosta, ale każde słowo utkwiło mu w pamięci. Lyn była ponura i Cal zastanawiał się, gdzie odbył się jej pierwszy ślub. Na pewno się denerwuje. Uścisnął jej palce i uśmiechnął się uspokajająco. Ich małżeństwo będzie udane. Jakże może być inaczej?
Zanim wyjechali z Rapid, zatrzymali się na posterunku. Cal chciał się dowiedzieć, czy wiedzą już, kto zastrzelił Wayne'a Gallowaya. Detektyw Amick szybko wyszedł z biura, a kiedy Cal zapytał się o przebieg śledztwa, popatrzył na niego ponuro i zapytał:
- Czym mogę służyć?
- Sprawdzamy tylko, jak postępuje śledztwo - usprawiedliwiał się Cal.
Zaprosił ich do biura. Zamknął drzwi. Detektyw Biddle przywitał się z nimi.
- Nie udało nam się powiązać nikogo więcej z tym przestępstwem. - Głos Amicka brzmiał rzeczowo. - Znaleźliśmy kulę, a nie mamy broni, odcisków, włókien i świadków. - Spojrzał pytająco na Lyn. - Chyba, że chcę się pani z nami podzielić czymś nowym?
Kiedy zaczęła odruchowo odpowiadać, Cal położył rękę na jej ramieniu.
- Nie przyszliśmy tu po to, żeby pan ją maglował.
- Nic nie szkodzi. Nie przeszkadza mi to. - Lyn chwyciła się za stół. - Przypomniałam sobie kilka scen z tamtej nocy.
Trzej mężczyźni wpatrywali się w nią.
- Czy może pani kogoś zidentyfikować? - zapytał Biddle, starszy z policjantów.
- Nie - przyznała. - Lecz tym razem wiem... - Dotknęła ledwo widocznej blizny. - Została zadana kieszonkowym nożem. Wayne przyszedł po pieniądze. Najwidoczniej wplątał się w hazard lub narkotyki. Miał duży dług, którego nie mógł spłacić. Nie miałam pieniędzy, ale nawet gdybym miała, to i tak bym mu ich nie dała. Dopadł mnie i pociął nożem. Udało mi się go odepchnąć. Upadając, uderzył się w głowę. Stracił przytomność. Ukryłam się, a on został w kuchni. Wtedy ktoś przyszedł.
- Czy pani słyszała jego głos? - Detektyw Biddle siedział na brzegu krzesła i robił notatki. - Widziała pani coś?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Słyszałam głos, ale go nie rozpoznałam.
- To on zastrzelił Gallowaya? - zapytał Amick. - Więc dlaczego też nie zastrzelił pani?
- Jak się pani wydostała z szafy i uciekła? - zażądał odpowiedzi Biddle.
Lyn rozłożyła bezradnie ręce.
- Nie wiem. Może sobie coś jeszcze przypomnę. Wtedy zadzwonię.
Cal pocierał dłońmi kierownicę.
- Kiedy zaczęłaś sobie przypominać? Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, chyba kilka tygodni temu.
- Kilka tygodni temu - powtórzył ponuro. - Nie powiedziałaś mi o tym.
- Nie było czego opowiadać. Nie przypomniałam sobie nic istotnego.
- Lyn! - Cal opanował się z wysiłkiem. - Bez względu na to, kto strzelał, twój były mąż dostał to, na co zasłużył.
Gwałtownie odwróciła głowę.
- Co?
- Daj sobie spokój - powiedział, starając się ją uspokoić. - Ci panowie nie mają podstaw, żeby cię oskarżyć.
Otwierała i zamykała usta, ale nie wydała żadnego dźwięku. Bawiła się obrączką i pierścionkiem zaręczynowym.
Cal zmartwił się.
- Wszystko w porządku?
Skinęła głową, ale ciągle nie patrzyła na niego. W końcu powiedziała cicho:
- Nie mogę uwierzyć, że się pobraliśmy, Uśmiechnął się szeroko.
- Wiem. Ale taka jest prawda. Przyzwyczaimy się. Kiedy dotarli na ranczo, Lyn od razu sprawdziła kopyto
konia. Cal włożył stare buty i zamierzał do niej dołączyć, kiedy jego wzrok spoczął na telefonie.
- Co zrobiliście dzisiaj rano? - Głos jego siostry był tak piskliwy, że Cal aż się wzdrygnął i chciał odłożyć słuchawkę.
- Pobraliśmy się - oznajmił.
- Z Lyn? - Z głosu jego siostry można było sądzić, że jest lekko oszołomiona. Szybko jednak doszła do siebie. - Liczyłam na to, ale nie mogę uwierzyć, że zrobiliście to dzisiaj - powiedziała surowo. - Jesteś okropny. Nie mogę uwierzyć, że nie zaprosiłeś mamy i mnie.
- To stało się tak nagle - bronił się Cal. - Dzisiaj chcieliśmy załatwić pozwolenie, ale nie mieli innych wolnych terminów.
- Wymówki, wymówki! - westchnęła Silver. - Mam złamane serce. Możesz to nadrobić, przywożąc Lyn na kolację. Uczcimy to.
- Uczcimy. - Jego dobry humor się ulotnił. Dzisiaj chciał mieć Lyn dla siebie. Ostatnia rzecz, jaką chciał zrobić, to spędzić wieczór ze swoją matką.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł.
- Musicie mieć wesele - nie ustępowała Silver. - Przyjedźcie o szóstej.
Nieco później, kiedy Lyn przejeżdżała obok, chwycił jej konia za wodze.
- Dokąd się wybierasz? Patrzyła na niego uważnie.
- Pora zacząć szykować kolację. Chyba że ty to zrobisz. Przez chwilę się zastanowił.
- Może i powinienem, ale...
- Ale co?
- Silver zaprosiła nas na kolację, więc żadne z nas nie musi gotować.
- Dlaczego Silver nas zaprosiła?
- Powiedziałem jej, że się pobraliśmy. Nalegała, że przygotuje wesele.
Bardzo go zmartwiło, zakłopotanie Lyn. Nie była nawet trochę zadowolona.
Jej koń poruszył się niespokojnie.
- Co im powiesz? Nie będą chcieli wiedzieć, dlaczego się pobraliśmy?
Nagle zorientował się, co ją gnębi i poprawił mu się humor.
- Powiemy im dokładnie, jak było. Silver poznała nas ze sobą, licząc, że coś między nami zaiskrzy.
Godzinę później Lyn wyszła spod prysznica i sięgnęła po ręcznik. Wytarła się i owinęła mokre włosy drugim ręcznikiem. Posmarowała ciało kremem. Kiedy to robiła, pomyślała o słowach Cala. Zaproponował wystarczająco rozsądne wytłumaczenie, takie które zapobiegnie zadawaniu pytań o miłość.
Jej pierścionek zaręczynowy zamigotał. Zatrzymała się, by go podziwiać. To wszystko nadal wydawało się snem. Cal jest jej mężem? Marzyła o wielu rzeczach, odkąd z nim zamieszkała, ale to przekraczało najśmielsze pragnienia.
Jej myśli poszybowały ku najbliższej przyszłości i bezwiednie położyła rękę na brzuchu. Dzieci? Nie widziała siebie z dzieckiem Cala. Za to widziała go oczyma wyobraźni na koniu z dwoma albo trzema chłopcami. Na ten obraz uśmiechnęła się. Oczywiście, mogły urodzić się im same córki, ale to wcale nie wykluczało wspólnych jazd konnych z ojcem.
Ich ojciec? A ona byłaby ich matką. Tego nie mogła sobie wyobrazić. Jej własna rodzina? Po małżeństwie z Wayne'em przestała marzyć. Dzisiaj rano, kiedy składali przysięgę, zaczęła znowu marzyć. Cal obiecywał, że będzie z nią aż do śmierci. Przez chwilę żałowała, że nie ma w tym miłości. Jego miłości do niej. Potem rozsądek zastąpił tęsknotę. Tłumaczyła sobie, że powinna czuć się wdzięczna. Kochała Cala i nie liczyła, że otrzyma tak wiele. Była jego żoną, rozpoczynała nowe życie, które będzie trwało aż do ich sędziwego wieku. Będzie cieszyła się z tego, co ma.
Dopilnuje tego.
Kiedy się ubierała w dżinsy i bluzkę, przypomniała sobie słowa Cala, które wypowiedział w drodze powrotnej. Była tak zaskoczona i oszołomiona, kiedy uświadomiła sobie, że on jej nie wierzy. Nie wierzył, że ktoś jeszcze był w jej mieszkaniu w dniu, kiedy Wayne został zamordowany.
Cal uważał, że to ona zamordowała swojego męża?
Ta myśl spowodowała, że łzy znów stanęły jej w oczach. Starała się je powstrzymać. Ponieważ prawie nie było dowodów, nie dziwiła mu się. Bóg jeden świadkiem, że przez te wszystkie lata, kiedy Wayne się nad nią znęcał, gdyby trafiła się okazja, to by go zabiła.
Ale posądzenie bolało. Cal uważał, że ona kłamie. Uświadomiła sobie istotę swojego małżeństwa. Nie mogła liczyć na to, że zyska zaufanie męża. Gdyby Cal ją kochał, to by jej wierzył.
Rozległ się jego donośny głos.
- Lyn? Jesteś gotowa?
Niech tak będzie, zdecydowała, schodząc do Cala. Zamierzała być szczęśliwa w małżeństwie. Nie ma sensu rozpamiętywać tego, czego nie można mieć. Będzie wdzięczna losowi za to, co ma.
Silver zrobiła tyle, ile można było zrobić w jedno popołudnie. Białe papierowe dzwonki zwisały ze stołu. Na środku stała kompozycja z białych kwiatów i pięciu świeczek. Nakryła stół pięknym obrusem. Położyła serwetki. Poustawiała porcelanową zastawę i kryształowe kieliszki. Na kredensie stał dwuwarstwowy tort oblany lukrem. Zdobiły go malutkie figurki nowożeńców.
Wszyscy ucałowali Lyn i złożyli jej życzenia. Ku jej zaskoczeniu i radości, Silver zaprosiła Rillę. Matka Cala ją przytuliła i szepnęła:
- Sama nie wybrałabym lepszej synowej. Witaj w rodzinie, kochanie.
Lyn się rozpłakała. Nie mogła się powstrzymać. Rodzina męża traktowała ją z życzliwością, jakiej nie zaznała nigdy w życiu. Teraz będzie jedną z McCallów. Tego było za dużo jak na jeden dzień.
- Nie płacz - powiedziała Silver i objęła ją. - Wiem, że poślubienie mojego brata to wielkie wydarzenie.
Cal uśmiechnął się do niej z wdzięcznością, kiedy zauważył, że Lyn się uśmiecha przez łzy. Wyrwał ją z objęć Silver, otoczył ramionami i przytulił.
- Wyjście za twojego brata było dla niej wielkim szczęściem - poinformował Silver. Pochylił się i spojrzał na Lyn. Przytrzymał jej wzrok. - Zaś ożenienie się z nią jest szczęściem dla mnie.
Lyn zauważyła jego spojrzenie i wstrzymała oddech. Wtedy dotarło do niej, że Cal robi to na pokaz. Wyprostowała się i delikatnie wyswobodziła z jego objęć. Znowu zwróciła się do Silver.
- Dziękuję - powiedziała. - Jak wam się udało zrobić to wszystko w jedno popołudnie?
- Dzwonki i kwiaty kupiłyśmy w sklepie w Kadoce - powiedziała Cora Lee. - A Rilla przyniosła figurki. Tort upiekłyśmy same.
- Świetnie się udał - zapewniła Rilla. - Chciałyśmy dołożyć jeszcze kilka warstw, ale znamy swoje ograniczenia.
Rilla miała aparat, więc zaczęła robić zdjęcia.
- Musimy mieć jakieś wspomnienia z tego dnia - powiedziała z uśmiechem.
Cora Lee zaczęła bić brawo.
- Co za wspaniały pomysł. Zupełnie zapomniałam o zdjęciach.
Deck chwycił Lyn w niedźwiedzi uścisk, następnie uścisnął dłoń Cala.
- Moje gratulacje. To najmądrzejsza rzecz, jaką zrobiłeś w życiu.
- Chyba tak. - Cal odwzajemnij uścisk i przyznał. - Prawdopodobnie.
Deck uśmiechnął się szeroko.
- Chodź do gabinetu. Te kobiety gotowały jak szalone przez całe popołudnie, więc lepiej nie wchodzić im w drogę.
Silver chwyciła Lyn za rękę.
- A ty chodź z nami. Chcę się dowiedzieć, dlaczego nie miałam pojęcia, że mój brat z tobą romansuje.
- To nie było tak - zaprotestowała Lyn. Cal odwrócił się i popatrzył na nią.
- Właśnie, że tak było - poprawił ją. Uśmiechnął się do siostry. - Nie zaprzeczaj. Zamierzałaś nas wyswatać, kiedy prosiłaś, żebym ją zatrudnił.
- No, cóż - przyznała Silver. - Możliwe, że taka myśl przeszła mi przez głowę. Nie wiedziałam tylko, czy będziesz wystarczająco bystry, żeby zauważyć, jaki skarb masz w swoim domu.
- Zauważyłem - powiedział Cal cicho. - Zdecydowanie zauważyłem.
Kiedy bratowa i teściowa wciągały ją do kuchni, Lyn na chwilę zamknęła oczy. Chciała pomyśleć. Cal dał jej jasno do zrozumienia, że musi udawać zakochaną pannę młodą.
- O rety! - Silver złapała Lyn za rękę i przyjrzała się obrączce i pierścionkowi. - Popatrz na to mamo!
- Jest absolutnie oszałamiający, kochanie. - Matka Cala popatrzyła na pierścionek. - Masz dobry gust.
- To nie ja go wybrałam - powiedziała Lyn szybko. - To Cal - dodała, żeby nie pomyślały, że jej się nie podoba. - To jest najpiękniejszy pierścionek, jaki kiedykolwiek widziałam.
Cora Lee patrzyła zamyślona.
- Mój syn ma doskonały gust.
- Ma to po tobie, mamo. - Silver delikatnie położyła rękę na ramieniu matki.
Jednak Cora Lee pokręciła powoli głową.
- W dzieciństwie nie przebywał ze mną wystarczająco długo, by mieć cokolwiek po mnie.
Lyn uścisnęła jej rękę.
- On jest delikatny, troskliwy i uprzejmy, tak jak ty i Silver. To wasze genetyczne cechy.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Cal jadł ostatni kawałek weselnego tortu i patrzył na Lyn. Była bardzo milcząca przez cały wieczór. To nie było niczym niezwykłym, bo Lyn zawsze niewiele mówiła. Przy trzech kobietach, które bez przerwy trajkotały, ledwie otwierała usta. Jednak wyczuł, że coś ją gnębi.
Jego żona rozmawiała z jego matką, nieświadoma, że ją obserwuje. Włosy miała zaplecione w luźny francuski warkocz, a nieliczne loczki tworzyły świecącą aureolę wokół jej twarzy. Zielone oczy błyszczały, kiedy ona i Rilla śmiały się z czegoś, co powiedziała jego matka. Aksamitne policzki miała zaróżowione.
Przypomniał sobie doskonałość jej szczupłego ciała. Przesunął się niespokojnie na krześle, a Deck posłał mu porozumiewawcze spojrzenie.
- Jesteś gotowy do wyjścia?
Cal widział, że się głupio uśmiecha.
- Żebyś wiedział. - Spojrzał na Lyn. - To był męczący dzień. Możemy iść?
Spojrzała na niego i po sposobie, w jaki się zaczerwieniła, wiedział, że się domyśliła, o czym on myśli.
- Możemy iść - powiedziała cicho.
Szybko się pożegnali, ponieważ Lyn naprawdę wyglądała na wykończoną. Podróż do domu zajęła tylko dziesięć minut.
Cal wziął ją na ręce, kiedy wychodziła z samochodu. Zaniósł na górę do łóżka, nie zważając na jej protesty.
- Ważysz tyle co piórko - powiedział. - Chociaż poradziłbym sobie z tobą nawet wtedy, gdybyś ważyła dwa razy więcej.
- Kiedy będę w ciąży, może właśnie tyle będę ważyła - powiedziała z uśmieszkiem.
Roześmiał się. Wkrótce wziął ją w ramiona i zaczął namiętnie całować. Mocno ją przytulił i zabrał w podróż do gwiazd.
Kilka minut później, kiedy odzyskali oddech, przyłożył swoje czoło do jej czoła i powiedział.
- Musimy porozmawiać o dzieciach.
Miała zamknięte oczy, a na jej ustach igrał delikatny uśmiech.
Nie mógł się powstrzymać i uszczypnął ją. Szeroko otworzyła oczy.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Sprawdzałem tylko, czy nie śpisz.
- Nie śpię. Tylko dochodzę do siebie. Zachichotał.
Spojrzała na niego swoimi pięknymi oczami.
- Znów się nie zabezpieczyliśmy.
- Wiem. - Zawahał się. - Jeśli zajdziesz w ciążę, będę zachwycony. Jeśli natomiast nie zajdziesz, to poczekamy z założeniem rodziny.
Nie odpowiedziała, ale w jej oczach widział niewypowiedziane pytania.
Opuścił głowę i ją pocałował.
- Chcę, żebyśmy mieli trochę czasu tylko dla siebie. Spojrzała na niego zdziwiona.
- Ja też bym chciała.
- Może jednak nie jestem samolubny - zamruczał i wygodnie się ułożył, by ją przytulić. Wczoraj spała przytulona do niego i to mu się bardzo podobało. Od tej pory zawsze będzie tak sypiała.
Lyn jęczała i rzucała się.
Cal pochylił się nad nią. Zastanawiał się, czy ją obudzić. Raptem szeroko otworzyła oczy i zaczęła krzyczeć.
Tak bardzo się przestraszył, że aż się cofnął. Zdał sobie sprawę, że ona wciąż śpi. Zamknęła oczy i rozluźniła zaciśnięte dłonie. Nogi przestały poruszać się niespokojnie. Westchnęła. Potem pojedyncza łza popłynęła po policzku. Nie mógł znieść tego widoku, więc wziął ją w ramiona. Nie wiedział, czy jej wierzyć, kiedy powiedziała detektywom, że zaczyna sobie przypominać dzień morderstwa. Im bardziej się nad tym zastanawiał, to dochodził do wniosku, że Lyn nigdy nie kłamie. Nawet gdyby kłamstwo oznaczało pójście do więzienia.
Kiedy ją lekko kołysał, odprężyła się. Zacisnął ramiona i zasnął. Zanotował w pamięci, żeby zapytać ją, czy pamięta dzisiejszy koszmar. Jeżeli w podświadomości widziała mordercę swojego byłego męża, to chciał to wiedzieć.
Cal wyłączył budzik, ale w pokoju panowała cisza. Lyn leżała, rozkoszując się gładkością skóry męża, biciem jego serca i siłą przytulającego ją ramienia. Nie chciała wstawać, ale praca na ranczu nie czekała na śpiochów.
Powoli zaczęła się wysuwać z łóżka, ale ramię Cala się zacisnęło.
- Nie wstawaj - mruknął. Uśmiechnęła się do niego.
- Nie mam wyboru.
Milczał. W końcu powiedział:
- Do diabła, masz rację.
Rozśmieszył ją jego zrzędliwy ton. Poszła do łazienki.
Była na dole i parzyła kawę, kiedy przypomniała sobie sen. Znowu była w szafie w swoim mieszkaniu w Rapid City. Jej serce waliło tak mocno, że wydawało jej się, że przechodzący obok mężczyzna je usłyszy.
- Gdzie jest ta kobieta? - Nieznajomy mamrotał do siebie.
Wayne nie odpowiedział. Chyba wiedziała, dlaczego. Nie żył. Zastrzelił go mężczyzna, który chodził po jej mieszkaniu.
Kroki oddaliły się od jej kryjówki. Zabójca wrócił do sypialni. Słyszała, jak pogwizduje.
Drzwi do łazienki na końcu korytarza zaskrzypiały. Wiedziała, że musi teraz uciekać, póki ma jeszcze szansę. Po cichu modląc się, by drzwi nie zaskrzypiały, otworzyła je lekko. Klucze wisiały na haku przy drzwiach. Ściskając je w dłoni, otworzyła drzwi wejściowe.
- Hej! - Głos mężczyzny był szorstki. Drgnęła gwałtownie. Bezwiednie zatrzasnęła drzwi za sobą. Może to go powstrzyma choć na chwilę. Jej stara półciężarówka, tylko na nią było ją stać po rozwodzie, stała tuż przed wejściem. Szybko zbiegła po schodach. Słyszała, jak ścigający ją mężczyzna krzyczy. Szarpnięciem otworzyła drzwi do samochodu i włożyła kluczyki do stacyjki. Słyszała jego kroki na chodniku. Oddychała spazmatycznie.
Wrzuciła wsteczny bieg.
Raptem jakaś ręka uderzyła w boczną szybę od strony kierowcy. Lyn krzyknęła i wcisnęła gaz. Samochód ruszył z parkingu na ulicę. Lyn zmieniła bieg, dodała gazu i odjechała z piskiem opon.
Tylko tyle pamiętała. Nie widziała twarzy mężczyzny, który zabił Wayne'a i próbował ją też zamordować. Nadal nie wiedziała, dlaczego przejechała taki kawał drogi do swojego dawnego domu. Może nigdy się tego nie dowie.
Detektywi z Rapid City nadal będą ją podejrzewali o zamordowanie męża.
Tak jak i Cal.
Ta myśl była zbyt bolesna, żeby ją zaakceptować, więc zignorowała ją.
Zastanawiała się, dlaczego detektywi nie chcą jej uwierzyć. Prawdopodobnie będą ją uważać za podejrzaną, póki nie uzyska niepodważalnego alibi. Przypuszczała, że gdyby nie interwencja Cala, już siedziałaby w więzieniu.
Kiedy wszedł, podała mu kubek z kawą i dokończyła smażenie francuskich grzanek. Wyjęła klonowy syrop z kuchenki mikrofalowej. Usiadła do stołu równocześnie z Calem.
Przekładając kawałki bekonu na talerz, zapytał:
- Miałaś koszmarny sen ubiegłej nocy?
Jego głos brzmiał tak niedbale, że natychmiast stała się ostrożna. Co takiego powiedziała czy zrobiła podczas snu? Nie podniosła wzroku, tylko wzruszyła ramionami.
- Chyba nie. Dlaczego pytasz? - Cal jej nie wierzył, kiedy mówiła, że ktoś jeszcze był zamieszany w zabójstwo Wayne'a. Nie mogła mu tego zapomnieć.
On także wzruszył ramionami, ale bacznie się jej przyglądał.
- Bez powodu. Byłaś trochę niespokojna. - Potem szeroko się uśmiechnął. - O tej porze wczoraj nie byliśmy jeszcze małżeństwem.
Uśmiechnęła się, zadowolona, że przyjął jej wyjaśnienie.
- O tej porze wczoraj nawet o tym nie myśleliśmy. Uśmiechnął się radośnie.
- To prawda, ale się cieszę, że to zrobiliśmy. - Sięgnął po jej dłoń. Potarł kciukiem obrączkę. - To bardzo wygodny układ, prawda?
Wygodny! Udało jej się skinąć głową, chociaż poczuła w sercu ból. Nie chciała być wygodna! Pragnęła być kochana.
Kiedy uświadomiła sobie, o czym właśnie myśli, krzyknęła:
- O rety!
- Co? - Spojrzał na nią zaciekawiony.
- Nic - powiedziała pośpiesznie. Cofnęła rękę i sięgnęła po widelec. Idiotka! Dlaczego nie może się cieszyć tym, co ma? Nie znała odpowiedzi. Wiedziała, że wytrzyma, ponieważ wytrzymywała już gorsze rzeczy. Będzie nawet dość szczęśliwa, mieszkając z tym mężczyzną i kochając go. Ale chciała być oszałamiająco szczęśliwa i nieprzytomnie zadowolona z męża i ze swojego małżeństwa.
Inne kobiety to miały. Dlaczego ona nie mogła być w pełni szczęśliwa? Zerknęła na Cala, kiedy jadł śniadanie. Myślał o pracy, myślał też o niej. Zależało mu na niej. Pociągała go. Czy te uczucia przerodzą się kiedyś w miłość?
Wzrastała w niej nadzieja w miarę, jak kończyli śniadanie. Kiedy Cal zauważył, że mu się przygląda, uśmiechnęła się do niego.
Przyglądał się jej przez chwilę, a potem popatrzył na nią, mrużąc oczy. Zaczynała rozpoznawać to spojrzenie.
- Nie ma mowy - powiedziała, zrywając się i odnosząc naczynia do zlewu. - Musimy oznakować cielaki.
Odniósł naczynia do zlewu i przycisnął ją do kuchennego blatu.
- Zdążymy to zrobić. Odwróciła się i go objęła.
- Masz rację. Poza tym jesteśmy nowożeńcami. Widać było zaskoczenie na jego twarzy, ale szybko się opanował.
- Musimy pomyśleć o jakimś innym usprawiedliwieniu, kiedy to przestanie być aktualne.
Oznakowali i zaszczepili cielaki nieco później. Nawet jeśli któregoś z pracowników zastanowiło, dlaczego szef się spóźnił, to się nie zapytał.
Następne dni mijały spokojnie. Odnaleziono kilka zagubionych byków, naprawiono płoty. Lyn ubóstwiała pracę na powietrzu, szczególnie jeśli mogła jeździć konno.
Starała się nie zaniedbywać też pracy w domu. Cal zatrudnił ją przecież do sprzątania i gotowania. Nie zamierzała tego zmieniać, chociaż byli małżeństwem.
Rozmroziła wielką dynię. Zrobiła dwa placki i upiekła chleb. Ugotowała rosół z makaronem i zrobiła dwie wołowe zapiekanki.
Następnego dnia zadzwoniła i zaprosiła matkę Cala na kolację.
- Bardzo dziękuję, kochanie. To miłe. Pojutrze wyjeżdżam. - Cora Lee się zawahała. - Czy Cal wie, że do mnie dzwonisz?
Lyn odchrząknęła. Raptem poczuła się niezręcznie.
- Nie, ale będzie zachwycony. Śmiech jego matki był szczery.
- Obie wiemy, że to nieprawda, Lyn McCall. - Jej głos stał się stanowczy i poważny. - Ale i tak przyjadę. Zamierzam stać się częścią waszego życia, czy mojemu synowi się to podoba czy nie. Jego dzieci nie będą dorastały, nie wiedząc, że je kocham.
Lyn poczuła ucisk w gardle. Zastanawiała się, co zaszło pomiędzy rodzicami Cala. Cora Lee nie chciała porzucić syna. Lyn była tego pewna, bez względu na to, co sądził Cal.
Kiedy wszedł do kuchni, powiedziała mu, że jego matka przychodzi na kolację.
- Co takiego? Niech zgadnę! Zadzwoniła i znowu się wprosiła. - Cal rzadko mówił z takim sarkazmem, więc Lyn popatrzyła na niego uważnie. Jej ręce znieruchomiały nad chlebem, który kroiła.
- Nie - powiedziała spokojnie. - To ja do niej zadzwoniłam. Wyjeżdża za dwa dni. Pomyślałam, że zechcesz...
- To źle pomyślałaś. - Jego głos brzmiał lodowato. - Ta kobieta zostawiła mojego ojca i mnie, nie bacząc na nic. Dopiero wówczas, kiedy ułożyła sobie życie, przypomniała sobie o mnie. Jest trochę za późno na udawanie oddanej matki.
Lyn pochyliła głowę. Kruche poczucie zadowolenia, które towarzyszyło jej od kilku dni, ulotniło się.
- Przepraszam. Mam zadzwonić i odwołać zaproszenie? W kuchni panowała napięta cisza. W końcu Cal westchnął.
- Nie. Nie odwołuj. Chyba wytrzymam jeszcze jeden posiłek z moją matką, zanim znowu nie odjedzie, by nigdy tu nie powrócić.
- Ale - Lyn uniosła głowę - ona wróci, kiedy urodzi się dziecko Silver. Regularnie będzie odwiedzała wnuki. Jestem pewna. Kiedy urodzą się nasze dzieci...
- Kiedy urodzą się nasze dzieci, ta kobieta nie będzie tu mieszkała. - Był nieugięty. - Nie licz zbytnio na to, że ponownie przyjedzie, bo możesz się zawieść.
Lyn wiedziała, że nie może powiedzieć nic więcej, by go jeszcze bardziej nie zdenerwować. Zdecydowała się milczeć.
Cal poszedł na górę, żeby wziąć prysznic i przebrać się. Lyn skończyła krojenie chleba trzęsącymi się rękami.
Jej serce cierpiało. Czy Cal będzie taki niemiły przez cały wieczór? Cóż za niezręczna sytuacja! Ubolewała nad jego zachowaniem. Pod maską chłodnego faceta krył się mały chłopiec, który nadal się zastanawiał, dlaczego opuściła go matka. Zazwyczaj Cal był najżyczliwszym ze wszystkich mężczyzn, jakich znała. Tylko bardzo silne przeżycie mogło go zmusić do zachowania się w ten sposób.
Wierny danemu słowu, wrócił za kilka chwil. Lyn zapraszała Corę Lee do domu. Z ulgą zauważyła, że Cal znowu miał życzliwy, choć chłodny wyraz twarzy.
- Jest zimno na dworze - powiedział, pomagając jej zdjąć płaszcz. - Jutro znowu będziemy musieli rąbać lód.
- Cal mówił, że pomagasz przy znakowaniu cielaków - Cora Lee zagadnęła Lyn, rozcierając dłonie, żeby je rozgrzać. - Podziwiam cię, kochanie.
- Lyn jest twarda. Jest idealną żoną dla ranczera - powiedział Cal bezbarwnym głosem, ale Cora Lee i tak zbladła.
Lyn popatrzyła na Cala z dezaprobatą. Podała mu miskę z warzywami.
- Postaw, proszę, to na stole. - Objęła jego matkę i zaprowadziła ją do krzesła. - Ja się urodziłam i dorastałam na ranczu - powiedziała. - W zasadzie nikt mnie nie wychowywał. Moja matka umarła, kiedy byłam mała, a ojciec nie wiedział, co zrobić z małą dziewczynką.
Cora Lee uśmiechnęła się.
- A jednak udało mu się dobrze cię wychować.
Lyn została uratowana od kontynuowania wątku, kiedy Cal zajął miejsce przy stole i zaczął podawać potrawy. Kolacja udała się lepiej niż Lyn oczekiwała. Chociaż mówiła więcej niż zwykle, była świadoma przedłużających się chwil milczenia.
Cora Lee patrzyła na syna z taką intensywnością, jakby starała się zapamiętać każdy szczegół jego wyglądu. Było to bolesne dla Lyn.
Cal, dla odmiany, albo nie zauważał tego, albo postanowił zignorować. Kiedy pochłonął drugi kawałek ciasta, wstał od stołu.
- Musicie mi wybaczyć, drogie panie, ale mam pracę, której nie mogę odłożyć. - Spojrzał na matkę. Jego oczy były twarde i zimne jak granit. - Odwiozę cię do Silver, kiedy będziesz chciała. - Potem się odwrócił i wyszedł z pokoju.
Kiedy wyszedł, zapanowała niezręczna cisza. W końcu Cora Lee się odezwała:
- Nie chcę wtrącać się do spraw mojego syna. Na pewno jest bardzo zajęty, doprowadzając to miejsce do porządku. - Jej południowy akcent był mniej wyraźny niż zazwyczaj. Lyn zauważyła, że jej teściowa walczy ze łzami.
- Nie jest aż tak zajęty - powiedziała ostro. - Był bardzo nieuprzejmy. Czy mogę za niego przeprosić?
Cara Lee pokręciła głową.
- Nie ma takiej potrzeby. - Westchnęła i przesunęła palcem po brzegu kieliszka.
- Wiem, że jako mały chłopiec czuł się bardzo zraniony. Ja tylko... - Jej głos się urwał. Lyn wykręcała sobie palce, patrząc, jak Cora Lee walczy o zachowanie opanowania.
- Przepraszam, kochanie. Może mnie odwieziesz. Nie będę denerwowała Cala.
- Pani Jenssen... Coro Lee... - Lyn się zawahała. - Czy próbowałaś z nim porozmawiać? Opowiedz swoją wersję wydarzeń.
- Nie będzie mnie słuchał - powiedziała smutno Cora Lee. - Widzisz, że trzyma mnie na dystans.
Lyn widziała to i doprowadzało ją to do szału. Już mu kiedyś powiedziała, iż ma szczęście, że jego matka wciąż żyje. Wydawało się, że go szczerze kocha, pomimo nieporozumienia istniejącego pomiędzy nimi. Czy nie zdawał sobie sprawy, jakie to cenne? Znów się zawahała. Nie miała prawa się wtrącać, ale jeśli Cora Lee nie opowie jej o swoim życiu teraz, to nigdy nie pozna istotnych szczegółów. Jeśli kiedyś będzie miała dzieci, to przyda się taka wiedza.
- Jak poznałaś ojca Cala?
Cora Lee leciutko się uśmiechnęła.
- Byłam na wakacjach z rodziną. Zwiedzaliśmy Badlands i postanowiliśmy odwiedzić rodeo w Kadoce. Tom był jednym z jego uczestników. - Westchnęła. - Uważałam, że jest najprzystojniejszym facetem, jakiego kiedykolwiek widziałam.
- Czy Cal jest do niego podobny?
- Tak. - Cora Lee złożyła dłonie i ułożyła je na kolanach jak prawdziwa dama. - Przypomina ojca. Tom też był wysoki i ciemnowłosy, tylko miał niebieskie oczy.
Cal odziedziczył oczy po matce.
- Gdy tylko spojrzał na mnie tymi oczami, byłam zgubiona. - Zachichotała. - Następnego dnia uciekliśmy do Rapid City i się pobraliśmy.
Lyn wykrztusiła:
- Następnego dnia?
- Możesz w to uwierzyć? - Cora Lee jakby sama nie dowierzała temu, co powiedziała.
- Co na to twoi rodzice?
- Nie byli zadowoleni. Miałam osiemnaście lat i byłam nieprzytomnie zakochana w najbardziej pociągającym kowboju, jakiego Bóg kiedykolwiek stworzył. Nie żałowałam niczego. Nawet wtedy, kiedy tatuś powiedział, że mnie wydziedziczy. - Popatrzyła na swoje dłonie. - Wtedy niczego nie żałowałam.
W kuchni znowu zapanowała cisza. Lyn cicho zapytała:
- Co się stało?
- Tom był o dziewięć lat starszy ode mnie. To ranczo należało wtedy do niego, ale było tu bardzo prymitywnie. Przywiózł mnie i...
- Szybko się zorientowałaś, że praca kowboja trwa od świtu do nocy, a on spodziewa się, że jego żona też będzie tak pracowała.
- Nie chodziło tylko o to - powiedziała matka Cala. - Nie przeszkadzało mi pranie i gotowanie. Ale Toma widywałam jedynie w nocy. - Ku zdziwieniu Lyn zarumieniła się.
- Te noce były wspaniałe, ale powoli zaczęłam odczuwać potworną samotność. Rzadko spotykałam inne kobiety, ponieważ Tom dopiero zaczynał się dorabiać. Nie byliśmy zamożni, nie miał ochoty na życie towarzyskie. Mieliśmy tylko jednego pikapa, więc rzadko jeździłam do miasta. Kiedy już tam byłam, wszyscy traktowali mnie jak nieznajomą ze Wschodu. Zaczęłam tęsknić za górami i lasami. Tu jest tak jak na pustyni.
- Dorastałam, kochając tę ziemię, ale wiem, że nie żyje się tu łatwo. W upalne dni, kiedy kurz dusi, trzeba naprawdę bardzo kochać swoją ziemię, żeby wytrzymać. Chyba nabawiłabym się klaustrofobii, mieszkając w miejscu, gdzie są lasy i góry. Nie przepadam nawet za naszymi pagórkami!
- wtrąciła Lyn.
- Więc rozumiesz, jakie żywiłam uczucia do miejsca, w którym dorastałam?
- Tak mi się wydaje.
- Zaszłam w ciążę prawie natychmiast. Przez większą jej część chorowałam i czułam się jeszcze bardziej odizolowana. Pamiętam, że ciągle płakałam z tęsknoty za domem, matką i znajomymi.
- Byłaś prawie dzieckiem - powiedziała Lyn z westchnieniem. - Mąż powinien bardziej dbać o twoje uczucia.
Cora Lee uśmiechnęła się drwiąco.
- To nie była tylko wina Toma. Ten biedny chłopak nie miał pojęcia, jak sobie poradzić z płaczliwą nastolatką. Potem urodził się Cal. - Jej twarz się rozjaśniła. - Był ślicznym chłopczykiem. Ubóstwiałam go. Lubiłam być matką. Wtedy już nie układało się najlepiej między Tomem a mną. Mój mąż myślał, że jestem zarozumiała, bo wtedy już nie chciałam spotykać się z innymi kobietami. Byłam nieśmiała. Jeszcze nie przyzwyczaiłam się do prerii. Nienawidziłam śniegu, który był tak obfity, że wszystko zasypywał. Miałam złamane serce, kiedy Tom znajdował zamarznięte cielaki. Latem bez przerwy patrzyłam na horyzont, wypatrując nadciągającej burzy. Moje kwiaty więdły. Grad niszczył warzywa. Nie znałam się na uprawie roślin. To marna wymówka dla żony ranczera. Tom żałował, że się ze mną ożenił.
- Jestem pewna, że cię kochał.
- Pociągałam go. Nie jestem jednak pewna, czy mnie kochał. - Wstała i zaczęła układać talerze, jakby nie mogła dłużej siedzieć bezczynnie. - Kiedy Cal miał prawie rok, miałam dość życia na ranczu. Nie mogłam wytrzymać tu ani dnia dłużej, a co dopiero kolejnej zimy. Zadzwoniłam do taty. Pozwolił mi wrócić do domu.
- Więc wyjechałaś - powiedziała cicho Lyn. Ona także wstała i podeszła do zlewu.
- Tak. - Cora Lee oparła się o blat kuchenny. - Chciałam zabrać ze sobą Cala. Tom jednak nie chciał o tym słyszeć.
Okropnie się pokłóciliśmy. W końcu mój mąż powiedział, że jeśli zabiorę mu syna, to przyjedzie po niego. Obiecał, że będzie rozpowiadał, iż miałam innych mężczyzn i nie nadaję się na matkę. Wiem, że to może wydawać ci się głupie, ale zostałam wychowana w zamożnej i szanowanej rodzinie, w której nie toleruje się skandali. Jakakolwiek aluzja psuje reputację. Gdyby chodziło tylko o mnie, nie przejmowałabym się groźbami Toma. Ale to dotknęłoby mamę i tatę, całą naszą rodzinę. - Jej głos brzmiał gorzko. - Ludzie z dobrych rodzin potrafią być hermetyczną grupą okrutnych osób. Jest dwudziesty wiek, ale w niektórych domach panują sztywne zasady.
Lyn nie wiedziała, jak na to odpowiedzieć. To, co opowiadała Cora Lee wykraczało tak daleko poza jej ograniczone doświadczenie i wydawało się mało prawdopodobne. Mimo to uwierzyła teściowej i tylko to było ważne.
- Więc zostawiłaś Cala z ojcem?
- Niezupełnie. - Cora Lee usiadła ciężko na barowym stołku. - Nie mogłam wyjechać bez syna. Powiedziałam, że nie wyjadę, ale Tom mnie wyrzucił z rancza. Kupił mi bilet do Wirginii. Powiedział, że mam tu nigdy nie wracać. - Rozejrzała się po domu byłego męża i uśmiechnęła smutno. - Teraz na pewno przewraca się w grobie.
- Powinien! - Lyn była tak zaszokowana, że nie mogła mówić.
- Płakałam całe tygodnie. Miesiące. Dzwoniłam, ale Tom odkładał słuchawkę. Tata skontaktował się z prawnikiem z Rapid City, ale on powiedział, że nie mam szans odzyskać Cala, ponieważ go porzuciłam. W końcu mój rozwód się uprawomocnił. Kilka lat później spotkałam ojca Silver.
- Ale... twój... Tom pozwolił Calowi cię odwiedzać?
- Dopiero wtedy, kiedy Cal dorósł na tyle, by zacząć zadawać trudne pytania. Wtedy Tom trochę ustąpił. Każdego lata pozwalał mi być z Calem przez miesiąc lub dwa. Nie wyobrażasz sobie, ale żyłam tylko dla tych kilku miesięcy w roku. Ale każdego roku Cal oddalał się ode mnie coraz bardziej. Kiedy przyjechał tego lata po wypadku, nie chciał, żebym go pocieszała.
- Możemy jechać, matko? - usłyszały nagle jego głos. Obie kobiety drgnęły gwałtownie. Lyn zerknęła na drzwi łączące salon z gabinetem. Od kiedy tu stał? Cal zaciskał szczęki, jego twarz była kamienną maską, ale jego oczy płonęły złością.
- Cal. - Lyn bezwiednie wyciągnęła rękę. - Od kiedy... jak...
- Ile usłyszałem? - szydził. - Całą wzruszającą historię.
- Przyniosę płaszcz. - Twarz Cory Lee była blada jak kreda.
- Ja ją odwiozę. - Kiedy Lyn ruszyła do sieni, Cal zastąpił jej drogę i chwycił za rękę.
- Ja to zrobię.
Lyn znieruchomiała. Przysięgła sobie, że już nigdy nie pozwoli, by jakiś mężczyzna dotykał ją w gniewie.
- Zabierz rękę - powiedziała spokojnie.
Dobrze o nim świadczyło to, że od razu cofnął rękę.
- Nie chciałem cię skrzywdzić. Odwróciła się do niego plecami.
- Daj mi kluczyki.
- Nie. Jest moją...
- Powiedziałam: daj mi kluczyki!
Nie wiedziała, które z nich było bardziej zaskoczone. Cal odrzucił głowę, jakby go uderzyła. Zasłoniła ręką usta.
Patrzyli na siebie, a dzieliła ich przepaść.
Potem ten sam obojętny wyraz powrócił na twarz jej męża. W milczeniu sięgnął po kluczyki i rzucił je.
Odwróciła się i wyszła do sieni. Cora Lee stała skulona przy drzwiach. Lyn założyła płaszcz, otworzyła drzwi i przepuściła teściową.
Cal ciągle stał w miejscu, gdzie go zostawiła. Zaczęła iść w kierunku drzwi, ale się zatrzymała. Zapytała cicho:
- Czy mam wracać?
Przez chwilę panowała całkowita cisza. Myślała, że może powie: „nie". Serce przestało jej na chwilę bić. Potem odezwał się beznamiętnym głosem:
- Nie jestem taki jak mój ojciec. Nie wyrzucę cię z domu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Kiedy wróciła do domu, Cal oglądał telewizyjne wiadomości.
Jak ma zacząć tę rozmowę? Instynkt podpowiadał jej, że Cal nie poruszy drażliwego tematu. Był mistrzem unikania kłopotliwych sytuacji. Ten sam instynkt podszepnął jej, że jeśli rany w jego sercu mają się kiedykolwiek zabliźnić, muszą porozmawiać o tym, czego dowiedziała się od jego matki.
Cora Lee postawiła ją w niezręcznej sytuacji. Lyn za bardzo kochała Cala, żeby patrzeć, jak cierpi przez resztę życia. Z drugiej jednak strony mogła stracić jedyną szansę na jego miłość, zmuszając go do zmierzenia się ze zmorami przeszłości. Żadne z tych rozwiązań nie było do przyjęcia, myślała zrozpaczona.
Sprzątnęła kuchnię i poszła do salonu. Od kiedy się kochali po raz pierwszy, Cal zwykł siadywać na kanapie i tulić ją w swoich ramionach, kiedy oglądali wiadomości i prognozę pogody. Dzisiejszego wieczoru siedział jednak w fotelu. Lyn straciła wszelką nadzieję. Cichutko zajęła swoje miejsce na kanapie i sięgnęła po koszyczek z przyborami do szycia. Postanowiła przyszyć guziki do koszuli Cala i dokończyć robiony na drutach sweterek dla dziecka Silver i Decka. Szybko skończyła sweterek, zrobiła już czapeczkę i miała nadzieję, że do świąt Bożego Narodzenia uda jej się jeszcze wydziergać buciki. Ciszę w pokoju zakłócał jedynie głos prezentera wiadomości dochodzący z telewizora. Jak zacząć rozmowę, myślała.
- Skoro znasz całą prawdę to na pewno wiesz, że twoja matka nie porzuciła cię tak po prostu.
Odwrócił głowę i obrzucił ją stalowym, lodowatym spojrzeniem
- Może sobie mówić, co chce. Mój ojciec nie potrafi się już bronić.
- Ojciec wmawiał ci, że matka jest nadętą snobką, prawda?
- Do czego zmierzasz?
- Zastanów się! Skoro Cora Lee jest taką snobką, to czy zaprzyjaźniłaby się z Rillą? - zapytała Lyn, używając poważnego argumentu. - Bo choć Rilla ma wielkie serce, nie może poszczycić się szlachetnym urodzeniem. Zna się na ludziach i bardzo lubi twoją matkę.
Cal nic nie odpowiedział, tylko zacisnął mocniej usta.
- Matka wyjaśniła ci, dlaczego nie miała tu przyjaciół?
- Słychać było desperację w jej głosie. - Wszyscy wiedzą, jak ją boli to, że musiała cię zostawić.
- Nie - powiedział, uderzając pięścią w oparcie fotela.
- Ożeniłem się z tobą, ponieważ potrzebowałem spokojnej, rozważnej żony, która poradzi sobie z życiem na ranczu.
- Jego oczy nie były już chłodne, tylko płonęły żarem. - Nie prosiłem cię o to, żebyś wtrącała się do mojego życia. - Każde słowo raniło jej czułe serce niczym sztylet.
Spokojna, rozważna żona? Jeśli kiedykolwiek miała nadzieję, że Cal odwzajemni jej miłość, to teraz tę nadzieję straciła. Pochylając głowę, wbiła wzrok w podłogę, żeby nie zauważył jej drżących, przygryzionych warg.
- Nie prosiłeś mnie o to.
- Nie próbuj mnie zmienić - warknął. - Albo przyjmiesz mnie i to małżeństwo takimi jakie są, albo... - Choć nie dokończył zdania, sens jego wypowiedzi był aż nadto jasny.
Nie podniosła wzroku znad robótki, choć ledwie ją widziała poprzez łzy. Za żadne skarby, nie spojrzałaby teraz na niego. Świadomość, że wszystkie jej nadzieje na przyszłość legły w gruzach, była zbyt bolesna.
Cal wstał z fotela. Podszedł do drzwi, zawahał się przez chwilę, ale Lyn z uporem zmuszała swoje drżące dłonie do pracy. Po długim i pełnym napięcia oczekiwaniu, wyszedł z pokoju i ruszył schodami do sypialni.
Jej dłonie zamarły w bezruchu, a łzy popłynęły po twarzy.
Minęła niecała godzina, zanim się poruszyła. Zapomniana robótka leżała na jej kolanach. Złożyła ją starannie i odłożyła do koszyczka. Podniosła się z trudem i po kolei gasiła światła w pomieszczeniach. Zatrzymała się u szczytu schodów. Czy Cal spodziewa się, że będzie spała z nim tej nocy?
Drzwi do ich pokoju były uchylone, jak każdej nocy, ale Lyn nie mogła się zmusić, by tam wejść i wślizgnąć się do łóżka. Cal dał jej aż nazbyt jasno do zrozumienia, że choć pragnie jej ciała, nie chce i nie potrzebuje jej uczuć. Chce mieć po prostu spokojną i rozważną żonę.
Weszła do swojego dawnego pokoju i przygotowała się do snu. Zgasiła światło i położyła się do łóżka.
Na drugim końcu korytarza Cal leżał samotnie w sypialni, którą od kilku nocy dzielił z żoną. Wpatrywał się w sufit szeroko otwartymi oczami, chociaż było prawie ciemno. Słyszał, jak Lyn wchodzi do swojego dawnego pokoju i zrozumiał, że nie zamierzała z nim spać.
Poczuł urazę. Przez większość życia dobrze sobie radził bez matki. Dlaczego Lyn ciągle stara się go do niej przekonać?
Przez wiele godzin leżał, zadając sobie pytania, na które nie znalazł odpowiedzi. Kiedy w końcu zasnął, w snach prześladował go głos matki.
Obudził się rano i zmusił, by działać zgodnie z rozkładem zajęć. Gdy schodził po schodach, poczuł zapach świeżo parzonej kawy. To chyba jego ulubiona pora dnia, kiedy Lyn podawała mu pierwszy kubek kawy, a on ją na chwilę przytulał. Jeśli myślała, że tego ranka będzie inaczej, bo się pokłócili, to czeka ją niespodzianka.
Ale nie było jej w kuchni. Jego kawa czekała w dzbanku. Na blacie kuchennym leżała kartka z wiadomością:
„Cal, odwożę panią Jenssen na lotnisko w Rapid. Obiad jest w lodówce. Dzisiaj wieczorem musimy porozmawiać. Lyn".
Jego radość z pięknego dnia ulotniła się. Liścik miał ton niemal urzędowy, żadnej intymności. Równie dobrze mógł być napisany przez obcą osobę.
Poczuł wyrzuty sumienia. Czy właśnie nie to powiedział Lyn?
Jak mogło się między nimi wszystko tak popsuć? W noc poślubną i każdą następną czuł się najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Lyn była jego drugą połową. Czy nie zdawała sobie z tego sprawy? On zauważył to dopiero, kiedy wsuwał jej na palec obrączkę, a ona niskim głosem powtarzała słowa przysięgi. Potrzebował jej obecności.
Serce mu waliło i czuł ucisk w piersi, kiedy ponownie czytał pozostawioną przez Lyn wiadomość. Rozmawiać? O czym? Czy opuszcza go? Wczorajsze ultimatum wygłosił, zanim zdołał się powstrzymać. Nawet wtedy nie mógł powiedzieć słowa „odejdź". Był zbyt przerażony, że Lyn to naprawdę zrobi.
Patrzył na drzwi nieprzytomnym wzrokiem. Wreszcie jego życie wydawało mu się być doskonałe. Znów był ranczerem. Marzył o tym już w dniu, kiedy wyjeżdżał z Dakoty jako nieszczęśliwy nastolatek. Miał ranczo, które zaczynało przynosić dochody. Znalazł kobietę, której szukał całe życie.
Kobieta, której szukał całe życie... Lyn. Uwielbiał jej spokój, obecność, słodycz i namiętność. Kochała go, był tego pewien. Może wszystko się między nimi zaczęło jako wyraz wdzięczności Lyn za ofiarowany dom, ale to go nie obchodziło. Żałował, że nie powiedziała mu o swoich uczuciach, ale dlaczego miała to robić? Dał jej jasno do zrozumienia, że jest dla niego tylko pracownicą.
Dom nagle wydał się zimny i obcy. Jeśli Lyn go zostawi, to nie wie, co zrobi.
Jak on ją pokochał! Nigdy nie chciał, aby jakakolwiek kobieta miała nad aż taką władzę. Nie mógł dopuścić do tego, by kiedyś zburzyła mu życie, tak jak to zrobiła matka. Ale teraz nie miał wyboru. Lyn wkradła się do jego serca i rozbiła mur, którym się otoczyło. Teraz wiedział, że nie może bez niej żyć.
Jeśli Lyn go zostawi, to będzie kolejna porażka, za którą zacznie winić swoją matkę.
Gdy tylko ta myśl przyszła mu do głowy, wiedział, że nie jest sprawiedliwy. Lyn powiedziałaby mu, żeby nie był tak małostkowy. Nawet on sam nie mógł winić matki za swoje kłopotliwe położenie. Kiedy wczoraj wyszedł z gabinetu, by ją odwieźć, obie kobiety były tak pochłonięte rozmową, że nie usłyszały, jak zatrzymał się przed wejściem do kuchni.
Przez całe życie słyszał o kobiecie, która nienawidziła Dakoty i nie znosiła jej mieszkańców. Tak mało kochała swoje dziecko, że je porzuciła. Gdy ją odwiedzał w Wirginii, widział zrównoważoną i szczęśliwą kobietę, bardzo zadowoloną ze swojej drugiej rodziny. Kobietę, która całkowicie zapomniała o jego ojcu, chociaż wiedział, że jego ojciec widzi ją za każdym razem, kiedy patrzy na niego.
Lyn widziała coś zupełnie innego, kiedy patrzyła na jego matkę. Ponadto zaryzykowała własne szczęście, żeby mu pokazać, iż nie miał racji.
Nie miał racji? Jego ojciec był dobrym człowiekiem, ale nie całkiem prawdomównym, kiedy opowiadał mu o swoim małżeństwie. Lyn miała rację. Jego matka nie uważała się za kogoś lepszego i to nie tylko dlatego, że polubiła Rillę. Przypomniał sobie rozpacz w jej głosie, kiedy mówiła, jak go zostawiła. Po raz pierwszy otworzyła się mała szczelina, przez którą zaczęła się sączyć gorycz, która zatruwała mu duszę przez tyle lat.
Zamknął oczy. Chciał dzielić tę chwilę prawdy z Lyn, ale po tych wszystkich słowach, które powiedział wczoraj, bał się, że posądzi go o kłamstwo. Będzie uważała, że tak mówi, gdyż boi się, że ona odejdzie.
Dzisiaj wieczorem, obiecał sobie. Wieczorem porozmawiają. Rozmowa będzie zawierała takie słowa jak „kocham", „wybaczam" i „na zawsze". Zacznie od nawiązania kontaktów z matką, nadrobi te lata, kiedy odsunął się od niej. Lyn zostanie oczyszczona z zarzutów o morderstwo, kiedy znajdą mordercę jej byłego męża. Był pewien, że ona tego nie zrobiła.
Zatrzymał się, bo coś nie dawało mu spokoju. W dzień swojego ślubu zatrzymali się na posterunku. Detektywi zadawali Lyn pytania, a ona opowiedziała o swoich snach. Sny... coś ważnego w nich tkwiło.
Raptem zrozumiał, co to było. Przeraził się.
Pod wpływem impulsu zadzwonił do Departamentu Szeryfa Pennington. Telefon odebrał Amick.
- Cal McCall. Gdzie pański kolega? - zapytał.
Przez chwilę panowała cisza.
- Jest na urlopie - powiedział Amick ostrożnie. - Dlaczego chce pan wiedzieć?
- Ponieważ sądzę, że ten drań zabił człowieka i być może teraz ściga moją żonę.
- Niech mi pan opowie o tym, skąd takie podejrzenia - zachęcał detektyw spokojnie. - Muszę wiedzieć wszystko. Od tego może zależeć życie pańskiej żony.
- To takie oczywiste - powiedział Cal gwałtownie. - Ostatnio, kiedy u was byliśmy, Lyn wspominała o swoich snach, ale nie mówiła, gdzie się schowała. A pański kolega zapytał ją, jak się wydostała z szafy.
- Cholera! - zaklął Amick. - Nie mogę uwierzyć, że to przeoczyłem. Prowadziliśmy dochodzenie przeciwko niemu. Hazard, bardzo wysokie stawki. Galloway też się w to wplątał. - W głosie Amicka, kiedy się znów odezwał, brzmiało zaniepokojenie. - Proszę pilnować żony, chyba że to odwołam osobiście.
- Nie mogę tego zrobić - powiedział głucho Cal. - Lyn dzisiaj odwiozła moją matkę na lotnisko do Rapid.
- Musimy założyć, że Biddle szuka okazji, by ją dopaść, kiedy będzie sama - głośno myślał Amick. - Zadzwonię po posiłki i zaczniemy zaraz szukać.
- Będę robił to samo - poinformował go Cal. - Niech się pan modli, żeby to pan znalazł go pierwszy.
Amick gwałtownie wciągnął powietrze.
- Nie mogę popierać samosądu.
- Więc niech pan go znajdzie. Proszę działać.
- McCall... - Nastąpiła pauza. - Biddle jeździ granatowym fordem.
Cal odetchnął.
- Dzięki. - Rozłączył się. Jego serce waliło, jak oszalałe.
Myśl o Lyn i własnej matce w rękach bezwzględnego mordercy, mroziła mu krew w żyłach. Odsunął strach i skoncentrował się na tym, co musiał zrobić.
Zadzwonił do Decka, Marty'ego i swoich kowbojów. Rozjechali się po drogach, szukając srebrnego pikapa, który prowadziła Lyn. On pojechał drogą, którą powinna była jechać do Rapid.
Nie miała zbyt dużej przewagi, bo Silver, kiedy do niej zadzwonił, powiedziała, że dopiero co wyjechały. Przekroczył dozwoloną prędkość, jadąc po drodze międzystanowej z prędkością stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Wczesnym rankiem nie było widać żadnych samochodów.
Hazard!, myślał z obrzydzeniem. Lyn omal nie zginęła, a teraz znowu była w niebezpieczeństwie, ponieważ jej były mąż robił zakłady i przegrywał.
Kiedy zbliżał się do Wall, zauważył znajomą ciężarówkę. Wjechała na wzniesienie i znikła mu z oczu, więc przyśpieszył jeszcze bardziej.
Wtedy zauważył granatowy samochód. Jechał tuż za pikapem.
Gdzieś za nim w oddali słychać było wycie syren policyjnych.
Cal zaklął. Kto wie, co zrobi Biddle, jeśli rozpocznie się regularny pościg? Musi ocalić Lyn.
Kiedy zbliżył się do samochodów, zauważył, że dogania go policyjne auto. Lyn jechała poniżej dozwolonej prędkości. Na pewno ze wzglądu na moją matkę, pomyślał Cal. Cora Lee bez przerwy oburzała się na dozwoloną prędkość i sposób, w jaki mieszkańcy Południowej Dakoty odnosili się do obowiązku jeżdżenia w pasach. Miał nadzieję, że obie kobiety miały dzisiaj zapięte pasy.
Samochód detektywa był tuż za nimi. Cal zauważył ze złością dziurę od kuli w tylnej szybie.
Zrobił unik, kiedy prawa strona przedniej szyby pękła. Biddle strzelał do niego!
Z okrzykiem wściekłości docisnął pedał gazu. Zwolnił, kiedy zmniejszył odległość. Modlił się, żeby Lyn nic się nie stało. Zastanawiał się, czy jego żona wie, co się dzieje?
Musiała go obserwować, bo nagle gwałtownie zahamowała. Biddle zareagował odruchowo i wcisnął hamulec. Lyn skierowała srebrną półciężarówkę na pas zieleni. Samochód policjanta wpadł w poślizg, bo był lżejszy. Cal zauważył pełną nienawiści twarz mężczyzny, który równocześnie usiłował zapanować nad kierownicą i utrzymać pistolet w prawej dłoni. Cal zareagował natychmiast, gwałtownie wcisnął hamulec, ale koła się zablokowały i też wpadł w poślizg.
Potem jego samochód mocno uderzył w bok forda, w drzwi od strony kierowcy.
Słychać było zgrzyt blachy i pisk opon. Cal czuł, jak nim rzuca do przodu i tyłu. Ramiona, nogi i głowa boleśnie uderzały o różne części samochodu. Pas wrzynał się w kość biodrową tak mocno, że czuł, jakby rozrywał go na pół. Obydwie pary drzwi gwałtownie się otworzyły.
Nagle, tak szybko jak się zaczął, cały ruch ustał.
Cal nie chciał zastanawiać się nad swoimi obrażeniami. Nie zwlekał. Jego palce szarpnęły za zapięcie pasa i wyskoczył przez powyginane drzwi. Zatoczył się, kiedy stopy dotknęły asfaltu. Zauważył, że Biddle leży nieruchomo. Jego głowa, nienaturalnie skręcona, znajdowała się pod dziwnym kątem.
Gwałtownie się zatrzymał. Widok był wstrząsający, nawet dla niego. Usłyszał za sobą głosy kobiet i odwrócił się. Przypomniał sobie o żonie i matce. Samochód Lyn, gdy skręcił gwałtownie na pas zieleni, tam się zatrzymał. Obie kobiety biegły w jego kierunku. Ruszył szybko, żeby je zatrzymać, zanim zobaczą martwego mężczyznę.
Jego serce ciągle szybko waliło, ale spadł poziom adrenaliny. Poczuł przerażanie. Był w szoku.
Kiedy dotarł do trawnika, szeroko otworzył ramiona i objął Lyn i matkę. Poczuł tak wielką ulgę, że aż się pod nim ugięły nogi. Upadł na kolana, ale nadal trzymał obie kobiety w ramionach. Przez chwilę wszyscy troje klęczeli i obejmowali się.
- On... on do nas strzelał! - Cora Lee jąkała się. Lyn przytuliła się mocniej i zapytała:
- Skąd wiedziałeś?
Mocno ją objął, nie zważając na przeszywający ból w żebrach. Podejrzewał, że może mieć coś pękniętego albo złamanego.
- W dniu, kiedy braliśmy ślub - udało mu się zacząć - Biddle zapytał cię o kryjówkę w szafie. A ty nikomu nie mówiłaś wcześniej, gdzie się schowałaś. Nie pamiętałem tego, aż do dzisiaj - dodał, pogrążony jeszcze w swoich myślach.
- Musiał być przerażony, że przypomnę sobie wszystko i doniosę na niego. - Zaczynała łączyć fakty.
- Cal, jesteś ranny! - Matka delikatnie podtrzymywała jego twarz i oglądała ranę.
- Potrzebujesz lekarza. - Wstała. - Halo! - krzyknęła rozkazującym tonem do personelu karetki, która właśnie nadjechała. - Mój syn potrzebuje pomocy lekarskiej!
Lyn uniosła głowę i oboje popatrzyli na Corę Lee. Odwzajemniła ich spojrzenie, a potem uniosła brwi i uśmiechnęła się zmieszana.
- Nie jestem całkowicie bezradna.
Wszyscy się roześmieli.
Cal posłał jej uśmiech i chwycił za rękę.
- Nic mi nie będzie.
- Oczywiście, że nie. - Cora Lee nadal miała przewieszoną przez ramię torebkę. Ku jego rozbawieniu, teraz wyciągnęła nieskazitelnie białą chusteczkę i zaczęła wycierać mu twarz. Nie wiedział, że to krew spływa mu do oczu, póki nie zobaczył czerwonej plamy na materiale. Podniósł rękę i zbadał ranę.
- To tylko głębokie zadrapanie, mamo - powiedział, żeby ją uspokoić.
Cofnęła rękę. Przycisnęła zakrwawioną chusteczkę do piersi i powoli jej oczy wypełniły się łzami.
- Powiedziałeś do mnie: „mamo" - wyszeptała.
Lyn pocałowała go w szyję, a on znowu przyciągnął matkę do siebie.
- Tak właśnie powiedziałem - potwierdził.
Ku jego irytacji, zabrali go karetką do szpitala w Rapid City. Lyn i Cora Lee pojechały za nim. Lyn pozostała na czas badań. Potem, kiedy zabandażowali mu głowę i klatkę piersiową, zwolniono go. Przekazano setkę instrukcji i nakazano odpoczywać przez kilka dni.
W poczekalni Deck i Silver towarzyszyli matce. Niepewność ustąpiła miejsca radości, kiedy się pojawił.
Po chwili Deck odciągnął go na bok.
- Nie będą wniesione żadne oskarżenia - poinformował Cala. - Szeryf i jakiś detektyw byli tu, kiedy byłeś opatrywany. Nie wiem, jak to załatwią, ale mówili coś o jakimś facecie, który zginął, prowadząc nieostrożnie samochód.
- Zgadzam się - zdecydował Cal, bo mógł zostać oskarżony o nieumyślne spowodowanie śmierci. Pomyślał, że jeszcze raz zrobiłby to samo. Niemniej jednak cieszył się, że policjanci byli wyrozumiali.
Jego samochód zabrano do warsztatu, więc pojechali samochodem Lyn. Deck i Silver odwieźli Corę Lee na lotnisko. Pożegnali się i powiedzieli, że może ich odwiedzać, kiedy chce. Zaprosili również jej męża.
Cal odmówił wzięcia środków przeciwbólowych. Starał się nie jęczeć, kiedy jechali drogą prowadzącą na ranczo. Pomimo wstrętu, jaki czuł do samego siebie za swoją słabość, nie protestował, kiedy Lyn zapakowała go do łóżka na resztę dnia.
- Dokąd idziesz? - Chwycił ją za rękę, kiedy chciała się podnieść ze wspólnego posłania.
Wzruszyła ramionami.
- Mam wiele pracy. Trzeba sprawdzić inwentarz w stodole. Należy zrobić okład koniowi. Rozmroziłam kurczaka na kolację, jeśli go nie zacznę teraz piec, będziemy jeść dopiero o północy. Dzisiaj przyniosę ci kolację na tacy, żebyś nie musiał wstawać.
- Nic ci nie jest? - zapytał cicho. Przez całą drogę do domu nie odzywała się.
Spojrzała mu w oczy.
- Dopiero wówczas, gdy byłyśmy niedaleko Wall zauważyłam, że ktoś jedzie za nami. Wtedy ty już tam byłeś.
- Ten drań strzelał do ciebie - warknął Cal. Pokiwała głową i zacisnęła palce na jego ręce.
- Nie mogłam w to uwierzyć. To dziwne, ale nie bałam się o siebie. Byłam wściekła, że ten człowiek może skrzywdzić twoją matkę. Chciałam go zabić! Skłamałabym, gdybym powiedziała, że żałuję, iż Biddle nie żyje. Ale żal mi Wayne'a. Był kiedyś normalnym człowiekiem i miał wielkie marzenia. Jak to się czasami dziwnie w życiu układa!
- To prawda. - Pieścił jej delikatną skórę. - Gdyby nie on, nigdy bym cię nie spotkał.
- Tak. - Lyn wyswobodziła rękę i nie patrzyła mu w oczy. - Muszę iść do pracy, a ty powinieneś odpocząć.
Zanim zdołał ją zatrzymać, już jej nie było.
Tej nocy też z nim nie spała, ani następnej. Był tak obolały, że nie nalegał. Czekał sfrustrowany i zdenerwowany, bo rozmawiała z nim tylko o ranczu.
Trzeciego dnia wstał o zwykłej porze. Poruszał się odrobinę wolniej niż zazwyczaj. Był cały posiniaczony, ale długi gorący prysznic rozluźnił mu mięśnie i złagodził ból.
Kiedy wszedł do kuchni, Lyn podeszła do niego z parującym kubkiem z kawą.
- Dzień dobry. - Uśmiechała się ciepło. - Słyszałam, że wstałeś z łóżka.
- Musimy porozmawiać. - Jej uśmiech zniknął, kiedy postawił kubek z kawą na blacie i zaciągnął ją do salonu. Usiadł na kanapie, a kiedy chciała usiąść obok, posadził ją sobie na kolanach.
Zaczęła się wiercić i protestować.
- Nie ruszaj się, bo urazisz mnie w żebra - powiedział, bezwstydnie wykorzystując swoje obrażenia.
Zamarła, potem delikatnie się wyprostowała, żeby się o niego nie opierać.
Natychmiast ją pociągnął i straciła równowagę. Teraz leżała z głową ukrytą w zagłębieniu jego ramienia.
Spojrzała szeroko otwartymi oczami.
- Co ty wyprawiasz? Potrzebujesz...
- Potrzebuję swojej żony. - Cal zaakcentował ostatnie słowo. - Starasz się utrzymać pomiędzy nami dystans. Nie śpisz razem ze mną. - Wyciągnął palec i pogłaskał ją po policzku. - Co się stało?
Lyn zamknęła oczy.
- Nic. Powiedziałeś, że lubisz, kiedy nasze stosunki są nieskomplikowane.
- Lyn - zaczął ostrzegawczo. - Otwórz oczy. Ignorowała go, póki nie zaczął rozpinać jej bluzki.
- Cal! Przestań. Nie możesz...
- Ależ mogę. - Położył jej dłoń na swoim kolanie. Zawsze reagowała tak namiętnie na jego pieszczoty. Rozebrał ją i mocno do siebie przytulił. Zaczęli się namiętnie całować.
Uśmiechała się z wyrazem zadowolenia na twarzy. Cal rozpuścił jej włosy i rozłożył je na ramionach. Zanurzył palce w gęstwinie loków i objął dłońmi twarz żony.
- Kocham cię - powiedział.
Szeroko otworzyła oczy, a jej usta się rozchyliły.
- Kocham cię - powtórzył. Dni bez niej zwiększyły jego tęsknotę, więc znowu ją do siebie przytulił.
Potem w pokoju panowała długa cisza.
- Nie zasługuję na ciebie - powiedział cicho. Lyn usiadła i popatrzyła na niego wojowniczo.
- Oczywiście, że zasługujesz - stwierdziła, a jej zachrypnięty głos przepełniony był emocjami.
- Nie! - Położył palec na jej ustach, żeby nic więcej nie mówiła. - Aż do dzisiaj nie powiedziałem, że cię kocham. Że nie wyobrażam sobie swojego życia bez ciebie. Ty wszystko mi ofiarowałaś.
Jej źrenice tak się rozszerzyły, że zielone oczy Lyn stały się prawie czarne. Nie powiedziała ani słowa. Łzy napłynęły do jej oczu.
- Kocham cię od dnia, kiedy przywiozłeś mnie do swojego domu - powiedziała.
- Podoba mi się sposób, w jaki to powiedziałaś - poinformował ją. - To miejsce stało się domem, kiedy ty tu przyjechałaś. - Poczuł jakiś żal. - Przepraszam, że pozwoliłem ci myśleć, iż potrzebuję tylko pomocy domowej.
- Nic się nie stało. - Pogładziła go po twarzy. - Lubię dbać o twoją wygodę.
- To dobrze. - Pochylił się, żeby pocałować ją w czubek nosa. - Chyba spędzę ten dzień w łóżku, bo potrzebuję wypoczynku. - Postawił ją, ujął za rękę i zaprowadził do sypialni.
Kilka godzin później powiedział:
- Znów zapomniałem o zabezpieczeniu. Oczy Lyn złagodniały.
- To zabawne, że o tym mówisz. Chyba nie będzie już nam potrzebne.
Cal znieruchomiał i popatrzył na kobietę, która stała się dla niego całym światem.
- Czy ty... Czy myślisz... - Westchnął głęboko i wyrzucił z siebie. - Powiedz mi...
Uśmiechnęła się do niego.
- Pamiętasz pralnię? Szeroko się uśmiechnął.
- Jakże bym mógł o niej zapomnieć. Nadal nie mogę przejść tamtędy, nie mając...
Chichocząc, zasłoniła mu usta.
- Tak mi się przynajmniej wydaje. - Uniosła ramiona i objęła go za szyję. - Już od miesiąca nie mam okresu Zawsze miesiączkuję bardzo regularnie.
- Dziecko?! - Pocałował ją czule w czoło. - Wydawało mi się, że nie pragnę powiększenia rodziny, ale wyobrażając sobie ciebie z naszym dzieckiem w ramionach... - Zamilkł wzruszony. Potem podniósł głowę. - Bardzo cię kocham szepnął.
Kiedy się do niego przytuliła, dziękował losowi, że przywiódł ją do tego domu i sprawił, że w nim została. Już na zawsze.