PROLOG
- Cieszę się, że ma się pan tak świetnie, panie
MacInnes. - Doktor pochylił się nad wypisywaną re-
ceptą. - Jak na dwadzieścia cztery miesiące po prze-
szczepie to naprawdę nieźle. Wygląda na to, że serce
sprawuje się wyjątkowo dobrze. Proszę, wypisałem pa-
nu następną porcję leków zapobiegających odrzutowi.
Ma pan jakieś pytania?
- Dziękuję. - Gray sięgnął po karteczkę. Pomaso-
wał się po piersi, w której biło serce nieznanego dawcy.
- Czy słyszał pan kiedykolwiek... Czy inni biorcy or-
ganów sygnalizowali kiedykolwiek... Jakieś dziwne
sprawy związane z transplantami?
Lekarz oderwał wzrok od dokumentów i spojrzał mu
prosto w oczy.
- Jakie dziwne sprawy? - spytał.
Gray wzruszył ramionami. Zrobiło mu się głupio.
Pożałował, że w ogóle poruszył ten temat.
- Nic takiego - powiedział. - Drobiazgi, których
niegdyś nie pamiętałem. Jedzenie, którego kiedyś nie
lubiłem.
Doktor uśmiechnął się.
R
S
- Powinien pan porozmawiać z innymi biorcami or-
ganów. Przy naszym szpitalu działa grupa zrzeszająca
takich ludzi. - Zawahał się. - Jest rzeczą dobrze już
znaną z wielu bezpośrednich relacji pacjentów, że cza-
sami pamięć bywa przeszczepiana wraz z narządami.
Zjawisko to nazywamy pamięcią komórkową. Okazy-
wało się, na przykład, że ktoś zaczynał nagle przepadać
za pieczonymi kurczakami, a ktoś inny za piwem, któ-
rego przedtem nie znosił.
Ale ilu z nich odkrywało w pamięci twarze? Głosy?
Ilu odkrywało intymne obrazy jednej, konkretnej kobie-
ty, której nigdy wcześniej nie widzieli?
- Dziękuję - powiedział. - Zastanowię się.
- Spotykają się w każdy trzeci wtorek miesiąca, jak
sądzę. - Doktor dyskretnie spojrzał na zegarek. - Jeśli
to już wszystko...
- Jeszcze jedno. Bardzo chciałbym osobiście po-
dziękować rodzinie człowieka, którego serce dostałem.
Wiem, że to jest sprzeczne z zasadami.
Doktor gwałtownie potrząsnął głową.
- Wie pan doskonale, że program transplantacyjny
jest w kwestii poufności niezwykle surowy. Jedyne, co
może pan zrobić, to napisać list i przekazać go do za-
rządu programu. A oni prześlą go dalej. Może pan po-
dać swoje nazwisko i adres. Jeśli rodzina będzie chciała,
odpowie panu.
- Już to zrobiłem. - Napisał list niespełna tydzień
po operacji, ale nie podał swojego nazwiska. W tamtym
R
S
czasie sądził, że tak będzie najlepiej. - Ja tylko chciał-
bym spotkać się z nimi. Albo choćby tylko zobaczyć ich
z daleka.
Może powinienem napisać jeszcze jeden Ust i podać
swoje nazwisko, pomyślał.
Lekarz uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Doceniam pańskie pragnienie podziękowania. Ale
wiele rodzin nie jest w stanie znieść przypominania im
utraconych bliskich. Spotkanie z kimś, kto posiada jakiś
organ ich ukochanej osoby, bywa ponad siły. Staramy
się chronić ich prywatność.
- Rozumiem. - Gray starał się okazywać spokój,
choć wewnątrz kipiał. Ale ja muszę odnaleźć kobietę,
która opanowała mój umysł! krzyczał w duszy. -I dzię-
kuję.
- Nie ma za co. Niech pan nadal tak się stara. Nie
widziałem dotychczas pacjenta w tak świetnym stanie
na tym etapie rekonwalescencji. - Umilkł na moment.
- Oczywiście, był pan znacznie zdrowszy, pomijając
obrażenia spowodowane wypadkiem, niż większość lu-
dzi oczekujących na przeszczep.
Gray pokiwał głową.
- Jak na razie, czuję się wspaniale - powiedział. Po-
za tym, że wraz z sercem dostałem chyba także wspo-
mnienia jakiegoś innego mężczyzny, pomyślał.
- Jeśli tylko pojawi się gorączka albo jakiekolwiek
inne niepokojące objawy, proszę natychmiast zatelefo-
nować do mnie. Jeżeli nie będzie musiał pan przyjechać
R
S
do mnie wcześniej, spotkamy się za pół roku podczas
kolejnej kontroli. - Doktor wstał i z uśmiechem wy-
ciągnął rękę. Gray ścisnął ją w sposób nie pozostawia-
jący wątpliwości, że był w świetnej formie. - Ostrożnie.
Przydadzą mi się jeszcze te palce.
Lekarz wyszedł, a Gray sięgnął po wiszącą na wie-
szaku koszulę. Uświadomił sobie, że wciąż trzyma
w dłoni receptę, i schylił się, by położyć ją na biurku.
Wtedy spostrzegł leżącą na blacie kartonową teczkę
z historią choroby. Z historią jego choroby! Zawahał się.
Lecz potrzeba zaspokojenia ciekawości wzięła górę nad
skrupułami. Otworzył ją i szybko przerzucał kartki. I już
po chwili wiedział, że jego serce przyleciało ze szpitala
Johna Hopkinsa w Baltimore w stanie Maryland.
Kilka minut później, gdy Gray spokojnie zapinał gu-
ziki, drzwi otwarły się. Doktor wziął teczkę ze stołu,
kręcąc głową.
- Chyba powinienem zacząć łykać te tabletki na pa-
mięć, które wszyscy tak ostatnio zachwalają - powie-
dział, uśmiechając się. - Proszę na siebie uważać, panie
MacInnes.
R
S
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Czy mogę panią prosić do tańca?
Catherine Thorne pomału odwróciła głowę od swojej
teściowej i popatrzyła na nieznajomego. Prawdę mó-
wiąc, zaczęła paplać z Patsy wtedy, kiedy ów mężczy-
zna ruszył w jej stronę. Musiał więc wiedzieć, że im nie
przeszkodził.
Przyglądał się jej przez cały wieczór. Nie znała go.
Ale bilety na dobroczynny bal wspierający program
transplantacji narządów mógł kupić każdy.
- Dziękuję, ale nie. Ja... ja nie tańczę. - Ostatni raz
skłamała tak dawno, że słowa z trudem wydobyły się
z jej krtani.
Za jej plecami Patsy Thorne zakasłała.
- To śmieszne, Catherine. - Odwróciła się do wyso-
kiego, niebieskookiego bruneta. - Ona, oczywiście, tań-
czy. Uwielbia tańczyć. No, ruszaj. - Łagodnie popchnę-
ła Catherine.
Catherine zmusiła się do uśmiechu. Kochała swoją
teściową. A po śmierci męża zbliżyła się do niej jeszcze
bardziej. Wiedziała, że Patsy miała dobre zamiary. Star-
sza pani już wiele razy mówiła jej, że jest zbyt młoda,
R
S
by się ukrywać. Że Mike chciałby, żeby znalazła sobie
kogoś, z kim mogłaby dzielić życie. Lecz Catherine
wolałaby, żeby Patsy zaniechała swatania jej. W ciągu
ostatnich sześciu miesięcy przedstawiła jej tylu odpo-
wiednich na męża kawalerów, że Catherine nie potrafiła
ich zliczyć.
Powoli położyła rękę na wyciągniętej dłoni mężczy-
zny. Spojrzała mu w oczy i zadrżała.
- Dziękuję. Ja... zatańczę... z przyjemnością.
Nigdy dotąd nie widziała takich oczu. Patrzących tak
intensywnie, że niemal czuła dotyk jego spojrzenia.
Kim był?
Miał silną, twardą dłoń. Kiedy zaprowadził ją na
parkiet i objął, zesztywniała. Nie tańczyła od śmierci
Mike'a, od tamtej pory nie znajdowała się w męskich
ramionach.
- Jestem niegroźny - szepnął jej wprost do ucha,
gdy poprowadził ją w rytm walca.
- Doprawdy? - popatrzyła mu w oczy.
- Mniej więcej. Nazywam się Gray MacInnes.
- Miło mi poznać pana, panie MacInnes. - Z trudem
zapanowała nad drżeniem głosu. - Jestem...
- Catherine - wtrącił. - Catherine Thorne.
Uśmiechnęła się z przymusem.
- Wprawia mnie pan w zakłopotanie, panie Macln-
nes. Czy spotkaliśmy się już wcześniej?
- Nie - pokręcił głową. - Ale bez trudu się dowie-
działem, gdy spytałem, kim jest ta urocza dama w błę-
R
S
kitnej sukni. To pani jest organizatorką dzisiejszego ba-
lu. Prawie wszyscy obecni znają panią.
To była prawda. Skąd więc wrażenie, że coś przed
nią ukrywał?
- Jest pan z Baltimore, panie MacInnes? - Udawała,
że nie dostrzega wspaniałych muskułów pod eleganc-
kim smokingiem.
- Proszę mówić mi Gray. Pochodzę z Filadelfii - po-
wiedział. - Do Baltimore przyjechałem przed kilkoma
tygodniami. A pani jest stąd?
- Tak. - Pochyliła głowę. - Wychowywałam się tu-
taj.
Zakręcił nią w szybkim piruecie. Była dość wysoka
i nigdy nie czuła się mała. Jej mąż, Mike, był mężczy-
zną wysokim, atletycznej budowy. Lecz Gray MacInnes
był jeszcze potężniejszy.
A przecież tańczył ze zdumiewającą lekkością. Jakże
tęskniła za tańcem!
- Grosik za pani myśli - usłyszała.
Roześmiała się, chcąc pokryć zawstydzenie.
- Nie są warte aż tyle. Myślałam o tym, jak bardzo
lubię tańczyć.
- Zatem powinna pani robić to częściej.
- Jestem wdową. Ostatnio rzadko miałam sposob-
ność. - Bez trudu wyczuł smutek w jej głosie.
- Bardzo pani współczuję. Jak dawno zmarł pani
mąż? - Chociaż zadał to pytanie głosem pełnym współ-
czucia, nie wydawał się zaskoczony czy wstrząśnięty jej
R
S
wyznaniem. Chyba dowiedział się tego, tak jak i jej
nazwiska.
- Dwa lata - odparła. - To już dłużej, niż byliśmy
małżeństwem.
Poczuła, że objął ją trochę mocniej.
- Czy stało się to nieoczekiwanie?
- Wypadek samochodowy. Zostaliśmy uderzeni
z boku przez ciężarówkę.
- Była pani z nim? - Twarz stężała mu na moment.
Przytaknęła skinieniem głowy.
- Ale uderzenie nastąpiło z jego strony. - Zadrżała.
- Przepraszam. To nie jest temat do towarzyskiej roz-
mowy.
- Zgoda. - Walc skończył się i orkiestra rozpoczęła
nowy taniec. Ale on nie wypuścił jej z objęć. - Nie ma
pani dzieci, zgadłem?
- O, nie. - Uśmiech rozjaśnił jej twarz. - Mam syna.
Przyszedł na świat po śmierci ojca. Ma już prawie sie-
demnaście miesięcy.
Gray MacInnes zastygł w bezruchu. Wciąż trzyma-
jąc ją mocno. Jego niebieskie oczy pociemniały i zro-
biły się wielkie.
- Czy... Czy mąż wiedział?
- Nie. Ja... sama dowiedziałam się dopiero po jego
śmierci.
Zatrzymał się, popatrzył na nią z widocznym na-
pięciem.
- Panie MacInnes? Dobrze się pan czuje?
R
S
- Tak, wszystko w porządku. Proszę mówić mi
Gray. - Nawet na moment nie oderwał oczu od jej twa-
rzy. - To musiało być bardzo trudne.
Teraz mogła już się uśmiechnąć. Miesiące ciąży były
najokropniejszym czasem w jej życiu. Nie dość, że po-
chowała męża, to jeszcze musiała borykać się ze świa-
domością, że jej dziecko będzie wzrastać bez ojca.
- To prawda, ale też był to niewiarygodny dar.
- Nawet nie potrafię wyobrazić sobie, przez co mu-
siała pani przejść.
- No cóż, ciąża nie była taka straszna. Ale chętnie
obeszłabym się bez porodu.
- Wierzę. - Uśmiechnął się, wyraźnie rozluźniony.
- Tańczymy dalej?
Przytaknęła. Zauważyła, że coś się w nim zmieniło.
Co też działo się w jego głowie? Nie mogła oprzeć się
wrażeniu, że miało to związek z rozmową na temat jej
syna. Może i on stracił kogoś ostatnio? I stąd taka wra-
żliwość.
Przestań, skarciła się w myślach. Zbyt długo nie ob-
cowałaś z mężczyznami.
Tańczyli. Wiedziała, że nie powinna ośmielać go,
poświęcając mu tyle czasu, ale nie tańczyła już tak dłu-
go... A Gray MacInnes był wspaniałym tancerzem.
W niczym nie przypominał jej męża. Prawdę mówiąc,
był od niego lepszy. I było coś, co sprawiała, że czuła
się w jego ramionach dobrze i bezpiecznie. Jak w obję-
ciach Mike'a. Trochę to ją dekoncentrowało.
- O Boże! - zawołała. - Powinnam wrócić do stoli-
ka. Zostawiłam Patsy samą.
Kiedy doszli do stolika, przekonała się, że jej teścio-
wa wcale nie była samotna. Obok niej siedziała jej
najserdeczniejsza przyjaciółka. Starannie ufryzowane
głowy pochylały się ku sobie. Ale gdy się zbliżyli, star-
sze panie wyprostowały się gwałtownie. Przyjaciółka
Patsy, jak i ona członkini klubu brydżowego, wstała i
z uśmiechem oddaliła się do swojego stolika.
Catherine dokonała oficjalnej prezentacji i Gray pod-
sunął jej krzesło.
- Proszę przyłączyć się do nas - poprosiła Patsy.
- Catherine i ja zbyt wiele czasu spędzamy w swoim
towarzystwie. Właśnie takiego przystojnego dżentelme-
na nam potrzeba.
Gray chrząknął. Z szerokim uśmiechem przyglądał
się obu paniom.
- Samotność pań musi być- wynikiem świadome-
go wyboru. Wokół dwóch tak uroczych dam kłębił-
by się tłum mężczyzn, gdyby tylko panie na to po-
zwoliły.
Patsy roześmiała się, śmiechem głębokim, gardło-
wym. Catherine ze zgrozą spostrzegła, że jej teściowa
kokietuje Graya MacInnesa.
- I do tego jakże czarujący - powiedziała Patsy. -
Powinnaś chyba, Catherine, zatrzymać go na dłużej.
- Ale on chyba nie chce być zatrzymywany - odpar-
ła Catherine. Zachowanie teściowej krępowało ją.
R
S
- A może chce. - W oczach Graya migotały wesołe
ogniki.
- Co pana tu dzisiaj sprowadziło? - spytała Patsy.
- Nie będę tu zbyt oryginalny. - Lekko wzruszył
ramionami. - Czy jest lepszy sposób poznania ludzi,
a przy okazji wsparcia szlachetnego celu? Przeszczepy
serca ratują wiele istnień.
- To prawda. Ale dzisiaj zbieramy pieniądze nie tyl-
ko na przeszczepy serca - powiedziała Patsy. Jej
uśmiech zbladł. W oczach pojawił się cień smutku.
- Oczywiście - rzucił. - Miałem na myśli...
- Ale ma pan rację. Przeszczepy serca to wspaniała
rzecz.
Catherine siedziała nieruchomo. Wolałaby zmienić
temat rozmowy.
- Nie wiem, czy Catherine powiedziała panu o tym,
że mój syn, jej mąż, nie żyje - powiedziała cicho Patsy.
- Wspomniała - odparł Gray. - Bardzo współczuję.
Delikatny uśmiech błąkał się po wargach Patsy.
- Dziękuję. Mój syn był dawcą serca. - Zatoczyła
ręką szeroko. - To jest doprawdy wspaniały bal. Przy-
najmniej w ten sposób możemy wesprzeć zabiegi prze-
szczepiania organów.
Gray wykonał taki gest, jakby kołnierzyk jego ko-
szuli nagle zrobił się za ciasny.
- Absolutnie się z tym zgadzam - powiedział.
- Żałuję tylko - ciągnęła Patsy - że nigdy nie po-
znałyśmy osoby, która dostała serce Mike'a. Miałam
R
S
nadzieję... Byłoby cudownie móc spojrzeć w twarz ko-
muś, w kim wciąż bije serce mojego syna.
Catherine niecierpliwie machnęła ręką.
- To jest niemożliwe, Patsy - powiedziała. - Znasz
zasady. Całkowita anonimowość. Chyba że biorca sam
się ujawni.
- Wiem. - Patsy smutno pokiwała głową. Spojrzała
na Graya. - Dostałyśmy anonimowy list od człowieka,
któremu wszczepiono to serce. Bardzo serdeczny i cie-
pły. Szkoda, że nie chciał spotkać się z nami.
Gray kiwał głową, z nieruchomą twarzą.
- Moja synowa nie podziela mojego pragnienia po-
znania biorcy.
Catherine trudem powstrzymała się przed gwałtow-
nym protestem.
- Ja tylko... Mike odszedł. Ktoś inny żyje z jego
sercem. To wszystko sprawia, że czuję się trochę, ura-
żona. Wiem, że to małostkowe, ale... - Spróbowała
uśmiechnąć się, by złagodzić swoje słowa. - Jeśli ono
nadal bije, czemu nie może bić dla Mike'a? Bardzo mi
przykro, Patsy, ale wolałabym nie spotkać człowieka,
który dostał serce Mike'a.
- I mnie jest przykro, kochanie. - Patsy pochyliła się
i położyła ręce na jej rękach. - Nie chciałam cię urazić.
- Uśmiechnęła się i odwróciła do Graya. - Transplan-
tacja to bardzo skomplikowana sprawa. Nie tylko z me-
dycznego punktu widzenia.
- Rzeczywiście, skomplikowana. - Gray MacInnes
R
S
ze zrozumieniem pokiwał głową. Spoglądał to na jedną,
to na drugą.
Catherine zrobiło się go żal. Widocznie rozmowa
o przeszczepach mu nie odpowiadała.
- Czy do Baltimore przyjechał pan w interesach,
Gray? - spytała.
- Tak - odparł z wyraźną ulgą. - Jestem archi-
tektem. Zamierzam otworzyć tutaj oddział mojej
firmy.
- O! To pan jest ten MacInnes - powiedziała Patsy,
wysoko unosząc brwi. - Gray wymyślił nowy typ sło-
necznego czegoś-tam. - zwróciła się do synowej. Ca-
therine popatrzyła pytająco w jego stronę.
- Okno - podpowiedział.
- To był prawdziwy hit! Czytałam o tym w zeszłym
tygodniu w „The Sun". Zdaje się, że pańskie okno
zrewolucjonizuje budownictwo.
- Być może - przyznał skromnie.
- Stosuje pan te okna w swoich projektach? - zapy-
tała Patsy.
Zawahał się.
- Nie zawsze. Chciałbym być znany z jakości moich
projektów w ogóle, a nie dlatego, że został w nich za-
stosowany jakiś konkretny element.
- Czy zbudował pan już sobie tutaj jakiś oszałamia-
jący dom? Czy mogłybyśmy go obejrzeć?
- Patsy! - Catherine była wstrząśnięta. Jej teściowa
zawsze była wzorem taktu i dobrego wychowania.
R
S
Ale Gray nie wyglądał na zagniewanego. Pokręcił
tylko przecząco głową.
- Prawda jest taka, moje panie, że mieszkam w ma-
łym, wynajętym domku w bardzo hałaśliwej części mia-
sta. A mój dom dopiero się buduje. Wykonawca powiado-
mił mnie w zeszłym tygodniu, że budowa się opóźni.
Wygląda więc na to, że ten koszmar jeszcze potrwa.
- To pech - powiedziała Catherine.
- To śmieszne - poprawiła ją Patsy. - Nie może pan
tak żyć.
Gray roześmiał się.
- Mogę. Chociaż nie muszę tego lubić.
- Skoro szykuje pan tutaj swoje nowe biuro, to za-
pewne niewiele czasu spędza pan w domu - zauważyła
Catherine.
- Niezupełnie. Mam bardzo kompetentnego dyre-
ktora biura, który na co dzień dogląda wszystkich
spraw. Dzięki temu ja mogę nadal projektować. Moja
pracownia jest moim domem.
- Ale przecież praca twórcza wymaga komforto-
wych warunków - zawołała Patsy. - Sama malowałam,
zanim moje ręce odmówiły posłuszeństwa. - Podsunęła
mu przed oczy artretyczne dłonie. - Dlatego doskonale
to rozumiem.
- Na szczęście to tylko na krótko - powiedział Gray.
- Biuro powinno ruszyć najdalej za dwa miesiące i będę
mógł tam pracować, dopóki mój dom nie będzie gotów.
- Nie może pan przecież wciąż mieszkać w takich
R
S
warunkach. Och! - Patsy przycisnęła ręce do piersi.
- Właśnie wpadła mi do głowy cudowna myśl.
- Jaka? - Jej entuzjazm zaniepokoił Catherine.
- Gray może zamieszkać w domu gościnnym!
- W domu gościnnym? - Catherine była przerażona.
- Ale... Woda i elektryczność zostały tam wyłączone.
I nie stać nas na to, żeby je włączyć, pomyślała. Na
samą myśl, że ten mężczyzna miałby mieszkać tuż pod
jej bokiem, ciarki przebiegły jej po plecach. A serce
zamarło z przerażenia.
- Ależ to nic takiego. Uważam, że to doskonałe roz-
wiązanie. - Powiedziała Patsy. - To jest piętrowy dom,
z dwiema sypialniami, kompletnie wyposażoną kuchnią,
salonem i jadalnią. - Zwróciła się do Graya. - Na pewno
większy i spokojniejszy niż ten, w którym mieszka pan
teraz. Bez wątpienia będzie panu odpowiadał.
Powinien odmówić. Grzecznie podziękować za tak
wspaniałą propozycję. I odmówić.
- Jest pani zbyt szczodra, pani Thorne. Nigdy pani
tego nie zapomnę. - Umilkł na moment. - Jest umeb-
lowany?
- Nie. - Patsy pokręciła głową. - Czy to jest prob-
lem?
- Ani trochę. Mam tu ze sobą trochę moich mebli.
- Wysoko uniósł brwi. - Jeśli mówi pani poważnie,
skorzystam z radością.
Catherine wbiła w niego gniewne spojrzenie. Nie po-
winien był się zgodzić!
R
S
- Cudownie! - zawołała Patsy radośnie. - Będzie-
my musiały jutro tam posprzątać. Wprowadzi się pan
na początku przyszłego tygodnia.
- Ile wynosi czynsz?
- To nie jest konieczne. - Patsy machnęła ręką.
- Jest - powiedział tak stanowczo, że Patsy nie od-
ważyła się zaprotestować. - Nie mogę przyjąć takiego
prezentu. Ja też zajmę się włączeniem wody i prądu.
- Cóż... Skoro pan nalega. - Starsza pani nadąsała
się trochę. - Na ten temat porozmawiamy później. I na
pewno dojdziemy do porozumienia.
Nie! miała chęć zawołać Catherine. Nie zgadzamy się!
Ale formalnie dom należał do Patsy i mogła tam
zapraszać
każdego, kogo tylko chciała. A jeśli już zdecydowała się
przyjąć tego lokatora, czynsz był absolutnie konieczny.
Wbiła w teściową spojrzenie z nadzieją, że ta wyczy-
ta w jej oczach, co usiłowała jej przekazać. Co wiedzia-
ły o Grayu Maclnnesie? Patsy słyszała o nim. I co z te-
go? Wynalazca wcale nie musi być miłym człowiekiem.
- Ponieważ dopiero się poznaliśmy - odezwał się
Gray - powinienem chyba przedstawić jakieś refe-
rencje. Przywiozę je w poniedziałek.
Czyżby potrafił czytać w myślach? Czy potrafił do-
strzec jej obawy? A był przecież jeszcze Michael. Patsy
obiecała Grayowi ciszę. Ale bywały chwile, kiedy Mi-
chaela słychać było w całej okolicy. A ona nie miała
zamiaru uciszać dziecka tylko dlatego, że sąsiad mógł
być zajęty pracą.
R
S
Zrobiła głęboki wdech. Musiała zachować spokój.
Było coś w panu Maclnnesie, co wprawiało ją w zde-
nerwowanie. Miała wrażenie, jakby te niebieskie oczy.
widziały ją na wylot. Jakby ją znał! Chociaż była świę-
cie przekonana, że nie spotkali się nigdy wcześniej.
A on, nie bacząc na zakłopotanie Catherine, uniósł
do ust dłoń Patsy.
- Nie ma pani pojęcia, jaki jestem wdzięczny.
Nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu.
Dyrygując tragarzami noszącymi jego meble, Gray
czuł ogarniającą go radość.
Na bal dobroczynny wybrał się z mocnym postano-
wieniem poznania kobiety ze swoich snów. Ze snów?
Skąd! Ona istniała w jego pamięci. Teraz wiedział do-
kładnie, skąd się tam wzięła.
Była wdową po Mike'u Thorne. Catherine, powtarzał
w myślach.
W dokumentach, które podejrzał, nie było nazwiska
dawcy. Była jednak nazwa szpitala w Baltimore, z któ-
rego helikopter przywiózł serce dla niego. Serce nadaje
się do przeszczepu przez sześć godzin od pobrania od
dawcy. Musiał on więc umrzeć tego samego dnia w re-
jonie Baltimore. Dalej było już łatwo.
Gray połączył się z Internetem i przejrzał w archi-
wum „The Sun", największej gazety w Baltimore, stro-
ny z nekrologami. Kiedy przeczytał o wypadku samo-
chodowym Mike'aThorne'a, już wiedział. Prawie. Czy-
R
S
tał gorączkowo i uświadamiał sobie, że wszystko zaczy-
nało pasować. I tam też natknął się na jej imię.
Catherine Shumaker Thorne.
Catherine. Tak miała na imię. Nie Cate, Cat czy Kitty,
ale Catherine.
Imię to przywołało mu przed oczy obraz, który nosił
w pamięci już od miesięcy: słodki uśmiech, długie,
ciemne rzęsy i łagodne, niebieskie oczy. Obraz był tak
jasny i klarowny, że zaczął zastanawiać się, czy przy-
padkiem nie zwariował.
Pewnego dnia przeczytał o balu dobroczynnym. Dłu-
go zastanawiał się, jak zbliżyć się do Catherine Thorne.
Co powiedzieć?
Cześć. Wszczepiono mi serce twojego męża i mam
wrażenie, że cię pamiętam.
Na pewno natychmiast zaczęłaby krzyczeć. Kiedy
przeczytał, że ona jest w komitecie organizacyjnym ba-
lu dobroczynnego na rzecz dawców narządów, zdecy-
dował się. Nawet gdyby miał nie odezwać się do niej,
mógłby przynajmniej ją zobaczyć. Żeby przekonać się,
jak prawdziwe były nawiedzające go obrazy.
Były doskonalsze, niż się spodziewał. Przez cały wie-
czór nie mógł oderwać od niej oczu. Wciąż wodził za
nią spojrzeniem.
Zdawał sobie sprawę, że to ją krępowało. Lecz nie
miał dość sił, by obrócić się i wyjść. Aż w końcu pod-
szedł do niej.
Nie spodziewał się, że to będzie takie trudne. Mike
R
S
Thorne musiał kochać żonę niezwykle mocno, każdą
komórką swego serca. Które teraz biło w piersi innego
mężczyzny.
W jego piersi. I to on aż do bólu pragnął żony Mike'a
Thorne'a. Ból był tym większy, że ona nie wiedziała.
I nigdy wiedzieć nie będzie. Wciąż pamiętał, jak zare-
agowała na samą myśl o możliwości spotkania z czło-
wiekiem, który dostał serce jej męża.
- Halo!
Gray odwrócił głowę w stronę, z której doleciał go
głos. To była Patsy Thorne. Stała na werandzie wielkie-
go domu po drugiej stronie basenu i machała ręką.
- Halo, pani Thorne!
- Proszę mówić mi Patsy. Czy zjesz ze mną lunch?
Wiedział, że nie powinien. Przewoźnicy skończyli
już swoją pracę i powinien zająć się porządkami w swo-
im nowym domu. Ale może znów spotka Catherine?
- Z przyjemnością - odpowiedział.
Przeskoczył przez niski płotek i ruszył wykładaną
betonowymi płytami alejką między starannie utrzyma-
nymi klombami.
- Och, jak cudownie! - przywitała go Patsy. - Ca-
therine wyjechała na jakieś spotkanie, a nasza gospody-
ni ułożyła właśnie wnuka do snu. No i nie mam co
robić. Chodź, zabaw mnie, drogi chłopcze.
Uśmiechnął się do niej, mimo przykrego rozczaro-
wania nieobecnością Catherine. Ale Patsy nie można się
było oprzeć. Matka Graya zmarła kilka lat wcześniej.
R
S
I tak jak Patsy, roztaczała wokół siebie aurę ciepła i mi-
łości.
- Z przyjemnością. - Podał jej ramię.
- Co więc myślisz o Catherine? - Patsy nie zwykła
była owijać w bawełnę. Siedzieli na tarasie przy przy-
gotowanych przez Aline kanapkach i sałatkach. Gray
zapisał w pamięci, by pochwalić gospodynię za dosko-
nałe jedzenie.
Uśmiechem odpowiedział na radosny uśmiech Patsy.
- Pytasz o to każdego mężczyznę, którego ona
spotka?
- Tak. A ty unikasz odpowiedzi.
- Catherine jest urocza - powiedział. - Chociaż nie
jestem pewien, czy jest jej równie dobrze w różowym
jak tobie.
Patsy zachichotała. Przyłożyła dłoń do gorsu różowej
sukienki.
- Pochlebca.
- Szczera prawda. - Uniósł w górę szklankę z wodą.
- Masz piękną posiadłość. Nie byłem pewien, czy do-
brze postąpiłem, godząc się tak prędko na twoją propo-
zycję. Ale teraz, kiedy już jestem tutaj, będziesz musiała
pozbyć się mnie siłą.
- To był rodzinny dom mojego męża. - Oczy Patsy
zaszły delikatną mgiełką. - Giles zmarł niespodziewa-
nie kilka lat temu. - W jej głosie zabrzmiał szczery
smutek. Przyszło jej przeżyć nie tylko męża, ale i uko-
chane dziecko. Gray ujął ją za rękę.
R
S
- Jestem pewien, że byłaś szczęśliwa w małżeń-
stwie. Musisz bardzo za nim tęsknić.
- Każdego dnia - powiedziała po prostu. - Ale czasem
jestem szczęśliwa, że nie musiał przeżywać utraty Mikę'
a.
- To musiały być okropne chwile - powiedział
miękko. Mamuniu! Słowo to wyskoczyło niespodzie-
wanie z głębi jego mózgu. W ostatniej chwili powstrzy-
mał się przed wypowiedzeniem go głośno. Czy tak
właśnie zwracał się do niej jej syn?
Pochyliła głowę. Jej wargi drżały leciutko. Przycis-
nęła do nich serwetkę. Po chwili uniosła głowę.
- Najstraszniejsze w całym moim życiu. Nie wiem,
jak dałabym sobie radę, gdyby nie Catherine. Kiedy
leżała w szpitalu po wypadku, okazało się, że jest w cią-
ży. Po pogrzebie, kiedy otrząsnęłyśmy się trochę, były-
śmy szczęśliwe, że mamy ten ostatni podarunek od
Mike'a.
- Założę się, że twój wnuk jest najbardziej rozpiesz-
czonym dzieckiem na ziemi. - Uśmiechnął się szelmo-
wsko. I ona także rozluźniła się, uspokoiła. Bardzo
chciał jak najwięcej usłyszeć o dziecku. Zobaczyć je.
- Nie byłoby tak, gdyby zależało to od Catherine
- powiedziała ciepło. - Ona jest bardzo dobrą matką.
- Tak jak Patsy jest najlepszą mamunią. - Catherine
weszła do pokoju uśmiechając się szeroko. Pocałowała
ją w policzek. W stronę Graya lekko skinęła głową.
Mamunia? A więc jednak!
R
S
ROZDZIAŁ DRUGI
Catherine miała na sobie niebieską letnią sukienkę.
Włosy związała na karku w gruby węzeł. Taka prosta
fryzura podkreślała jej klasyczną piękność. Jak z anty-
cznych rzeźb.
Lecz najbardziej fascynowały go jej niewiarygodne,
niebieskie oczy. I mleczna cera. Nie musiał jej dotykać,
wiedział, że skóra Catherine jest gładka jak jedwab. Pod
kolanami i w miejscu, gdzie szyja łagodnym łukiem
przechodzi w ramiona.
Ale przecież nie mógł tego wiedzieć. Nie mógł. Lecz
jego ciało wiedziało.
- Kiedy Mike zaczynał gaworzyć, zaczął mówić do
mnie: mamunia - powiedziała Patsy. -I tak już zostało.
Teraz tak mówi Michael.
Gray odruchowo pokiwał głową. Wciąż zapatrzony
w Catherine.
- Wiem - rzucił.
- Wiesz? - spytała Catherine gwałtownie. - Skąd
możesz wiedzieć? Przecież nigdy nie widziałeś Mi-
chaela.
Wzruszył ramionami, zły na siebie. Muszę bardziej
R
S
uważać, pomyślał. Bardzo, bardzo uważać. Inaczej Ca-
therine zorientuje się, że dzieje się coś dziwnego. Poczuł
coś w rodzaju dumy. Ona była naprawdę inteligentna
i spostrzegawcza.
- Panie MacInnes? - Jej głos zadźwięczał ostro
i nieprzyjemnie.
- Przepraszam, zamyśliłem się.
- Powiedział pan, że pan wie, iż Michael nazywa
Patsy mamunią?
- Zapewne ktoś tak powiedział na balu, kochanie
- odezwała się Patsy. - Wszyscy wiedzą, że stale mówię
tylko o Michaelu. Gray musiał być świadkiem takiej
rozmowy, może nawet nieświadomie. - Uśmiechnęła
się ciepło.
- Powiedziałaś przed chwilą - Gray zwrócił się do
Catherine. - Domyśliłem się, że w taki właśnie sposób
twój syn zwraca się do babci.
- Rozumiem - mruknęła. Lecz nadal przyglądała się
mu podejrzliwie.
- Jak twoje spotkanie? - spytała Patsy.
- Wspaniale! - Twarz Catherine pojaśniała. - Mam
kilka niezwykłych nowin. - Zdjęła niebieski żakiet
i powiesiła go na krześle. Delikatny jedwab sukienki
pozwalał zobaczyć niemal wszystko. Gray jęknął w du-
chu. Co za ciało!
- Rada nadzorcza muzeum zaproponowała mi posa-
dę dyrektora generalnego - rzuciła.
Patsy uśmiechnęła się niewyraźnie.
R
S
- To cudownie, kochanie - bąknęła. - Catherine od
dawna pracuje społecznie w wielu organizacjach -
zwróciła się do Graya. Najwyraźniej nie zrozumiała
słów Catherine.
- To nie będzie praca społeczna - powiedziała Ca-
therine. - Jako dyrektor będę dostawała pensję. Ale na-
dal będę zajmować się zbieraniem funduszy na cele
społeczne. - Jej głos drżał lekko.
- Gratuluję! - zawołał Gray. - Jaki będzie zakres
obowiązków?
- Kierowanie personelem, nadzorowanie budżetu,
kierowanie reklamą, ale przede wszystkim zbieranie
funduszy.
- Jak muzeum zdobywa pieniądze? - spytał.
- Ze źródeł federalnych, stanowych i lokalnych -
odparła. A on odniósł wrażenie, że nie jest zadowo-
lona z jego udziału w rozmowie. - Prowadzi się spe-
cjalne kampanie, kwesty, imprezy. Są też fundusze
i fundacje.
- W Filadelfii zasiadam w kilku radach nadzorczych
- powiedział. - Takie operacje finansowe znam dosyć
dobrze.
- Catherine? - w głosie Patsy słychać było wielkie
zakłopotanie. - Czy chcesz powiedzieć, że będziesz
pracować?!
- Tak. Ale tylko na część etatu. Poza tym część pracy
będę mogła robić w domu, kiedy Michael uśnie. Dlate-
go nie spodziewam się żadnych problemów. Ani ty, ani
R
S
Aline nie będziecie musiały w związku z tym pomagać
mi więcej niż dotychczas.
- Nie o to chodzi. Ale... Ja nigdy nie pracowałam.
- Nie było w tym snobizmu czy wywyższania się.
Patsy
naprawdę nie rozumiała, dlaczego Catherine miałaby
chcieć pracować.
- To będzie jak trochę aktywniejsza praca społeczna,
Patsy - powiedziała Catherine. - I w niczym nie za-
szkodzi ani tobie, ani Michaelowi. Obiecuję.
Chyba uspokoiła ją trochę.
- Wiesz - powiedziała starsza pani - Gray jest tutaj
zupełnie nowy. Powinnaś zabrać go od czasu do czasu
na lunch, opowiedzieć o naszym mieście.
- To wspaniały pomysł, Patsy. - Ton głosu Catheri-
ne przeczył treści jej słów.
- Jutro mam wolny czas. - Sam nie wiedział, jak to
się stało, że wypowiedział te słowa. To chyba dlatego,
że bardzo pragnął, by te niebieskie oczy spojrzały nań
choć trochę przyjaźniej.
- Bardzo żałuję, mam już na jutro inne plany - od-
parła Catherine. - Może innym razem.
- Masz inne plany? - spytała skonsternowana Patsy.
- Och, kochanie, nie wiedziałam. Sądziłam, że we
wtor-
ki bywasz w domu. Obiecałam Birmie, że zagramy ju-
tro w brydża.
- Wszystko w porządku - uspokoiła ją Catherine.
- To właśnie miałam na myśli. We wtorki całe dnie
spędzam z Michaelem.
R
S
Uroczy rumieniec oblał jej policzki, kiedy tak pró-
bowała wytłumaczyć się z kłamstwa.
- Zrobimy to innym razem. - Spojrzała mu w oczy
i uśmiechnęła się blado.
- Tak. No cóż. - Wstała i sięgnęła po żakiet. - Mu-
szę zajrzeć do Michaela. Miło było spotkać pana, panie
MacInnes.
- Gray - powiedział, wstając. - Miałaś mówić mi
Gray, pamiętasz?
- Gray. - Była już w połowie drogi do drzwi. - Do
widzenia - rzuciła.
- Boże! - mruknęła Patsy. - Catherine jest dzisiaj
trochę rozdrażniona. Zastanawiam się, czy to dobrze, że
podejmuje tę pracę.
Mógłby dokładnie wyjaśnić Patsy, dlaczego Catheri-
ne była rozdrażniona. Ale nie chciał jej martwić. Ca-
therine nie czuła się najlepiej jego towarzystwie. Ale
była zbyt dobrze wychowana, by mu to wprost po-
wiedzieć. A on coraz mocniej jej pragnął! I nie dlate-
go, że nosił serce jej męża. To w końcu jego tętno przy-
spieszało gwałtownie, kiedy wchodziła do pokoju. To
jego wargi wysychały, jego żołądek kurczył się boleś-
nie.
Pożądał jej. I miał wrażenie, że ona nie była całkiem
nieczuła.
Dobrze pamiętał, jak Catherine zareagowała, kiedy
Patsy powiedziała, że chciałaby spotkać kiedyś człowie-
ka, który dostał serce Mike'a. I był już pewien, ponad
R
S
wszelką wątpliwość, że nigdy, przenigdy nie będzie
mógł powiedzieć jej, że to on jest tym człowiekiem.
Jak to dobrze, że Gray MacInnes uparł się, że będzie
płacił czynsz, pomyślała Catherine. Był już wieczór
i weszła właśnie do swojej sypialni. Nie umiałaby wy-
tłumaczyć Patsy, że najzwyczajniej w świecie, nie miały
pieniędzy na szlachetne gesty.
Wprawnym ruchem zwinęła włosy w ciasny węzeł
i spięła zapinkami. Skończyła właśnie karmić Michaela
i spieszyła się bardzo. Stojąc przed szafą zastanawiała
się, co też stało się jej teściowej? Po powrocie z brydża
Patsy poszła prosto do domku gościnnego. A kiedy zja-
wiła się w domu, z niewinną minką oznajmiła, że właś-
nie zaprosiła go na kolację.
Kolacja! Sapnęła gniewnie. Nie mogła mieć do Patsy
pretensji. Jej teściowa nie zdawała sobie sprawy, w jak
fatalnej sytuacji finansowej się znajdowały. Zaproszenie
gościa na kolację było dla niej czymś naturalnym. Ka-
zała Aline przygotować naprawdę kosztowne menu.
Catherine zdołała jednak przekonać ją do ustępstw.
I dlatego, chociaż zwykle Michael jadał kolacje z mamą
i babcią, tego dnia Catherine nakarmiła go wcześniej.
A Aline zgodziła się go wykąpać.
Kolacja. Powinna spędzić ten czas z synem. Ryso-
wać i malować. Wycinać kwiaty z kolorowego papieru.
Albo polerować dawno nieużywane srebra. Patsy, rzecz
jasna, nie miała głowy do takich spraw. Jej teściowa
R
S
przyszła na świat w czepku. Służba dbała o każdy dro-
biazg. Ale nie była bezmyślna czy niemiła. Po prostu
tak ją wychowano. I tylko czasem Catherine dziękowa-
ła Bogu, że ją nauczono nieco zaradności. I oszczędno-
ści.
Była pewna, że Patsy nie wiedziałaby, co zrobić,
gdyby dowiedziała się, że Mike prawie wszystkie pie-
niądze ulokował w wyjątkowo ryzykowny sposób. I że
zostawił żonę i matkę właściwie bez grosza. Szczęśliwie
dom był wolny od długów i miał czystą hipotekę. Miały
gdzie mieszkać.
Westchnęła ciężko. Kolacja? Z Grayem Maclnne-
semt Od ponad półtora roku nawet nie spojrzała na
mężczyznę. Najpierw pochowała męża, potem zajęła się
wychowywaniem syna. A gdy odkryła, w jak fatalnym
stanie były ich finanse, musiała poświęcić się wiązaniu
końca z końcem.
Przed kilkoma miesiącami Patsy zaczęła coraz czę-
ściej narzekać, że Michael musi wychowywać się wśród
samych kobiet. Zaczęła spiskować i knuć intrygi ze
swymi przyjaciółkami z kółka brydżowego i z klubu
golfowego. Żeby zapraszały Catherine i przedstawiały
jej swoich wnuków, siostrzeńców, pasierbów, sąsiadów,
prawników, księgowych i Bóg wie kogo jeszcze.
Catherine starała się ich unikać. Ale z dwoma czy
trzema się spotkała. I wciąż tego żałowała. A teraz je-
szcze to!
Wyjęła z szafy czarną sukienkę koktajlową. Do tego
R
S
czarne sandałki. Wykonała kilka głębokich wdechów.
Spokojnie, Catherine, pomyślała. Spokojnie. Złość nic
tu nie pomoże.
Znała Patsy i wiedziała, że ona nie robi jej na złość.
Starsza pani przyjęła ją w rodzime Thorne'ów z otwar-
tymi ramionami. I była dla niej jak matka. Wspomnie-
nie matki sprawiło, że poczuła łzy pod powiekami. A jej
myśli podążyły prosto do ojca.
Był bibliotekarzem uniwersyteckim. Żył w świecie
ułudy. Ale kochał Catherine równie mocno, jak ona
jego. Umarł, kiedy kończyła liceum. To był dla niej
straszny cios. Przetrwała jakoś tylko dlatego, że był przy
niej Mike. Kilka miesięcy wcześniej zaczęła się z nim
spotykać. W naturalny sposób do niego właśnie zwró-
ciła się po pomoc, kiedy dowiedziała się o długach oj-
ca-hazardzisty. I w równie naturalny sposób przyjęła
niedługo później jego oświadczyny. Boże! Jak jej go
brakowało. Nie byli małżeństwem nawet przez rok.
Westchnęła i pochyliła się do lustra. Sprawdziła, czy
łzy nie naruszyły makijażu. Z jakiegoś powodu nie
chciała okazać słabości przed Grayem.
Schodziła po schodach, gdy rozległ się dzwonek
u drzwi. Aline wpuściła gościa. Słysząc jego głos, Ca-
therine zatrzymała się. Mocno zacisnęła dłoń na porę-
czy. Co było w nim, co tak ją denerwowało? Był uprzej-
my i miły. Świetnie tańczył. Nic nie mogła mu zarzucić,
chociaż starała się znaleźć powód. Nawet nie ścigał jej
spojrzeniami jak wielu mężczyzn. Był grzeczny dla Pa-
R
S
tsy. Uważnie słuchał jej paplaniny. Mógłby być dosko-
nałym mężem.
Coś ją ku niemu ciągnęło.
I oto obiekt jej rozmyślań wszedł do holu. Aline
zamknęła za nim drzwi i powiedziała:
- Zawiadomię panią Thorne, że pan przyszedł. Pro-
szę do salonu. -I szybko odeszła. Catherine wiedziała,
że po kuchni kręci się Michael i szuka okazji do nowej
psoty.
Gray ruszył w stronę salonu. Zauważył Catherine na
podeście schodów.
- Dobry wieczór - powiedział. - Wyglądasz jeszcze
piękniej niż zazwyczaj. '
- Dziękuję. - Pochyliła głowę, żeby ukryć, jaką
przyjemność jej sprawił.
On także wyglądał wspaniale. Ale Catherine nie za-
mierzała mu tego mówić. Miał na sobie czarną, jedwab-
ną koszulę z krótkimi rękawami i czarne spodnie. Był
elegancki i porażająco atrakcyjny. Czekał na nią w mil-
czeniu na dole schodów. Schodząc, czuła na sobie jego
spojrzenie.
- Przyniosłem ci coś - powiedział. Dopiero wtedy
zwróciła uwagę, że jedną rękę trzymał za plecami.
- Nie będę mogła przyjąć tego prezentu.
Uśmiechnął się.
- Kobieta, która nie lubi niespodzianek? Zdumiewa-
jące! - Wyciągnął ku niej dłoń, na której spoczywały
dwa pudełeczka. - To i tak tylko małe wyrazy mojej
R
S
wdzięczności. Jeden dla ciebie, drugi dla Patsy, w uz-
naniu waszej szczodrości.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Uśmiechnęła się nie-
pewnie.
- Cóż - powiedziała. - W tej sytuacji przyjmuję
z ochotą.
Wyciągnęła rękę. On nie od razu otwarł uchwyt i ich
palce zetknęły się. Spojrzała mu w oczy.
Wpatrywał się w jej usta. Z widocznym napięciem.
I pożądaniem? Zadrżała.
- Halo, Gray. - Zawołała Patsy radośnie.
Spojrzenie Graya zbladło. Zamrugał powiekami.
Otwarł zamknięte na pudełeczku palce i cofnął rękę.
Kiedy odwrócił się do Patsy, Catherine wykonała
kilka głębokich wdechów. Musiała opanować rozdygo-
tane nerwy.
Boże! pomyślała. Ileż ognia jest w tym spojrzeniu.
- Patsy - Gray ujął dłoń starszej pani. Pocałował ją
w policzek i podał pudełeczko.
- Prezent? Nie powinieneś był. - Pogroziła mu pal-
cem. Ale równocześnie z zaciekawieniem potrząsnęła
lekko pudełeczkiem tuż przy uchu. - Co to może być?
I ty też dostałaś? Jak uroczo! Chodźmy, napijemy się
czegoś i otworzymy prezenty. - Gestem zaprosiła go-
ścia do salonu.
Catherine podążyła za nimi, kompletnie oszołomiona.
W salonie Patsy wskazała Grayowi bar i kazała nalać
sobie sherry.
R
S
- Poproszę wodę mineralną z cytryną - powiedziała
Catherine. Obecność mężczyzny w domu krępowała ją.
Mieszkała tylko z Patsy niemal dwa razy dłużej niż
z Mike'em. I czasami nie umiała nawet wyobrazić so-
bie, że mogłoby być inaczej. Usiadła na obitej jedwa-
biem kanapce. Skromnie obciągnęła sukienkę. Spuściła
oczy. Kiedy Gray podał jej szklankę, ich palce znów
spotkały się na chwilę.
- Dalej, Catherine! - Patsy siedziała na sofie i we-
soło wymachiwała pudełeczkiem. - Musimy je otwo-
rzyć! - Zaczęła rozplątywać wstążeczkę.
Catherine, z wyraźnym ociąganiem, poszła w jej śla-
dy. Ostrożnie zsunęła wstążeczkę. Delikatnie, by nie
podrzeć, zaczęła odwijać papier.
- Catherine zawsze tak robi - powiedziała Patsy. -
Potrafi otwierać podarek nawet pół godziny.
- Moja mama też taka była. - Gray uśmiechnął się.
- I zawsze zachowywała papier, by użyć go ponow-
nie. Czasem nawet używała żelazka, żeby wygładzić
zagięcia.
- Naprawdę? Cóż za pracowitość. - Patsy ułożyła
na dłoni złote pudełeczko i z wyczekiwaniem spojrzała
na Catherine. Równocześnie uniosły wieczka.
- Och! - westchnęła Patsy. - Jaka piękna! I jaka de-
likatna. - Uniosła w palcach złotą szpilkę z główką
kształcie bladoróżowej lilii. Kolorowa emalia połyski-
wała, nadając kwiatu niezwykłego blasku. - Uwielbiam
lilie! Dziękuję, Gray.
R
S
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Skłonił gło-
wę. - To i tak nie dorównuje twojej szczodrej propozy-
cji. Teraz dopiero w pełni mogę docenić, jak wspaniałe
warunki do mieszkania mi stworzyłaś.
- Co ty dostałaś, Catherine? - spytała Patsy.
- Irys - odparła Catherine. - Mój ulubiony kwiat.
- Popatrzyła na Graya. - W moim ulubionym kolorze.
Bardzo dziękuję.
- Bardzo proszę. Kiedy tylko ją zobaczyłem, naty-
chmiast pomyślałem o tobie.
Nie wiadomo czemu, miała dziwne wrażenie, że jego
słowa należało rozumieć dosłownie.
- Ojej! - Spojrzała na zegarek. - Aline chyba nas
zastrzeli. Lepiej chodźmy już do stołu.
- Gdzie jest twój syn? - spytał Gray. - Sądziłem, że
będzie jadł z nami.
- Nakarmiłam go wcześniej. Zwykle jada koło
piątej.
- Powinienem był o tym wiedzieć. - Podał jej krzes-
ło. Pochylił się przy tym nieco i poczuła na karku ciepło
jego oddechu. I serce uderzyło jej mocniej. - Recepcjo-
nistka w moim biurze w Filadelfii ma dwóch syn-
ków. Trzylatka - i pięciolatka. Kiedy posiłek się opóź-
nia, robią się wyjątkowo nieznośni. - Uśmiechnął się
i usiadł.
Przy jedzeniu Catherine nie odzywała się. Zostawiła
Patsy ciężar prowadzenia rozmowy. Po przystawkach
zebrała talerze i poszła do kuchni. Wprawnie ułożyła na
R
S
półmisku piersi kurczęcia, przystroiła je szparagami
i majonezem, ułożyła ziemniaki.
- Mogę pomóc?
Tylko refleks Graya uratował ulubioną porcelanę Pa-
tsy przed upadkiem na posadzkę.
- Boże! - powiedziała. - Nie spodziewałam się, że
się tu zakradniesz.
- Przepraszam. - Wysoko uniósł brwi. - Nie chcia-
łem cię przestraszyć. Pomyślałem tylko, że może po-
trzebujesz pomocy.
- Nie, dziękuję. Radzę sobie.
- Widzę. Catherine, przepraszam za te wszystkie
kłopoty. Kiedy Patsy mnie zaprosiła, sądziłem, że macie
służbę, która przygotuje i poda posiłek. Nie powinie-
nem był...
- Nic się nie stało - rzuciła prędko. - Po prostu, nie
widzę potrzeby utrzymywania służby tylko dla Patsy,
Michaela, Aline i mnie. Zwykle ja i Aline przygotowu-
jemy posiłki. Tylko na duze przyjęcia wynajmujemy
pomoc z agencji.
- Tym bardziej przepraszam za kłopot. Chętnie
zjadłbym nawet tu, w kuchni.
- Patsy umarłaby ze zgrozy, gdybym tylko wspo-
mniała o czymś takim. - Posłała mu uśmiech. Zgrabnie
chwyciła dwa talerze, trzeci ustawiła na przedramieniu.
Skinieniem głowy wskazała koszyk z pieczywem. -
Ale skoro już tu jesteś, mógłbyś to zabrać.
- Oczywiście. - Przytrzymał otwarte drzwi i ruszył
R
S
za nią do jadalni. Kiedy rozstawiła talerze, podsunął jej
krzesło.
- Dziękuję - powiedziała.
I znów jego oddech sprawił, że na całym ciele po-
czuła niezwykłe mrowienie.
- Bardzo proszę. - Jego głos brzmiał nisko i głębo-
ko. Przywodził na myśl sceny doprawdy nie z jadalni.
Z trudem poskromiła swoją wyobraźnię. Łomotania
serca powstrzymać nie zdołała.
R
S
ROZDZIAŁ TRZECI
Gray naprawdę wolałby jeść w kuchni. Chociaż od
wielu lat nie musiał martwić się o pieniądze, nadal czuł
się skrępowany, siedząc przy bogato zastawionym stole.
Owszem, przyzwyczaił się do kaszmirowych swetrów.
Polubił sportowe samochody. Z radością też dzielił się
pieniędzmi z instytucjami charytatywnymi.
Ale służba? Źle czułby się, gdyby ktoś obcy prał mu
ubrania i przygotowywał posiłki. Jego trawniki strzygły
te same elfy, które - za niewielkie sumy pieniędzy -
dbały o jego kwietniki. Chociaż złościł się, że nie robił
tego sam. I zawsze gasił światło, kiedy wychodził z po-
koju, zakręcał wodę przy myciu zębów i zmniejszał
ogrzewanie wyjeżdżając z domu. Zatrudnienie lokaja
czy szofera nie mieściło mu się w głowie.
Zdecydowanie był człowiekiem ze stali, nie ze srebra.
Inaczej rzecz się miała z Patsy i Catherine. One były
ze szlachetnego metalu. Polerowanego, pieszczonego,
aż do lśnienia. Nie był pewien, jak bardzo były bogate.
Ale był przekonany, że wychodząc z domu rankiem nie
musiały się martwić, czy po powrocie wieczorem nie
zastaną wyłączonej elektryczności.
R
S
To był niezwykle interesujący posiłek. Patsy paplała
bez przerwy. Opowiadała barwne historie i rodzinne
anegdoty. Gray słuchał ich z uwagą. Szczególnie tych,
które dotyczyły jej wnuka.
Dowiedział się, że Michael skończył niedawno sie-
demnaście miesięcy. Że jak na dziecko w jego wieku,
mówił bardzo dużo i ładnie. I że nie chodził aż do ukoń-
czenia pierwszego roku. Co bardzo martwiło i mamę,
i babcię.
- Chociaż zapewniali nas, że dziecko nie ucierpiało
w wypadku - mówiła Patsy - wciąż bałyśmy się, że
mogą się pojawić jakieś późniejsze skutki.
- Patsy się bała! - poprawiła teściową Catherine.
- Według autorów wszystkich książek, które przeczyta-
łam, był najzupełniej normalnych chłopcem.
- Tak czy inaczej, byłyśmy szczęśliwe, że jest - po-
wiedziała Patsy. - Przywrócił życie naszemu domowi.
Po śmierci Mike'a bardziej przypominał grobowiec. -
Zapadła niezręczna cisza. - No, wiecie, co chciałam
powiedzieć.
Gray uśmiechnął się zachęcająco.
- Wyobrażam sobie, że dziecko może rozjaśnić naj-
bardziej ponure serce.
Serce. Serce. Serce. Słowo to kołatało mu pod cza-
szką. Przyszło mu na myśl, że być może nie tylko jemu
skojarzyło się ono z przeszczepem.
- Urodził się pan w Filadelfii, panie... Gray? - Po
raz pierwszy od czasu, kiedy tańczyli, Catherine zwró-
R
S
ciła się z pytaniem wprost do niego. Chociaż wiedział,
że tuszowała w ten sposób niezręczną sytuację, z rado-
ścią powitał spojrzenie jej niebieskich oczu.
- Tak.
- Och! - wykrzyknęła Patsy. - To jest takie urocze,
wielkie miasto. Twoja rodzina mieszka tam nadal?
Chyba nie miała na myśli dzielnicy, w której się wy-
chowywał, kiedy mówiła „urocze". Ale nie skomento-
wał tego.
- Nie - powiedział tylko. - Byłem jedynakiem.
A moja matka umarła, kiedy kończyłem liceum.
- A ojciec?
- Zginął w wypadku, zanim przyszedłem na świat.
Wiedział o mnie - dodał po krótkiej chwili - ale umarł,
zanim rodzice zdążyli się pobrać.
- Twoja biedna matka... - Patsy miała oczy pełne łez.
- Stracić młodego męża w taki sposób! To okropne. No
i jeszcze w tamtych czasach wychowywanie nieślubnego
dziecka było znacznie gorzej widziane niż dzisiaj.
Gotów był ucałować ją. Miała serce wielkie i pełne
dobroci. Mógłby przytoczyć wiele przykładów, jak
trudne było życie jego matki i jego samego. Ale dys-
kretne chrząknięcie Catherine powstrzymało go.
Z zaróżowionymi policzkami, wpatrywała się w te-
ściową, wzrokiem pełnym zgrozy. Wszak niemal
wprost Patsy nazwała go bękartem. Ale on widział do-
skonale, że nie było w jej słowach cienia złej woli. Nie
mógł powstrzymać uśmiechu.
R
S
- Nazwisko mam po ojcu. - Starał się nie okazać
rozbawienia.
- Macie więc, ty i mój syn, coś wspólnego - powie-
działa Catherine. - Obaj przyszliście na świat po śmierci
ojców i obaj nosicie po nich nazwiska.
Pokiwał głową. Nie bardzo rozumiał, do czego zmie-
rzała.
- Moi rodzice też już nie żyją - powiedziała cicho.
- Mama zmarła młodo, tak jak twój ojciec. Nigdy jej
nie znałam. Ojca straciłam, kiedy byłam w liceum. To
było trudne.
- Byliście bardzo zżyci?
Kiwnęła głową. Opuściła oczy.
- Bardzo. Byłam zdruzgotana.
- Ale Mike zaopiekował się nią - zaszczebiotała Pa-
tsy. - Wzięli ślub, kiedy tylko skończyła szkołę. I do-
stałam najcudowniejszą synową na świecie.
Catherine uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- Byłam równie szczęśliwa. Patsy była dla mnie jak
matka.
- Wiesz, Gray - powiedziała powoli Patsy - to jest
niemądre, żebyś każdego wieczora szykował posiłek dla
siebie. Nie mógłbyś zawsze jadać kolacji z nami?
Propozycja Patsy zaskoczyła go.
- Nie chciałbym się narzucać - powiedział ostroż-
nie. Nie patrząc na Catherine. Doskonałe potrafił wy-
obrazić sobie, co pomyślała.
- To nie jest narzucanie się - rzuciła radośnie Patsy.
R
S
- Szczerze mówiąc uważam, że byłaby to świetna oka-
zja, żeby Michael przywykł trochę do obecności w do-
mu mężczyzny.
Brwi Catherine uniosły się wysoko.
- Dlaczego Michael powinien przyzwyczajać się do
obecności mężczyzny? - spytała.
- No, wiesz, kochanie. Jestem pewna, że kiedyś wyj-
dziesz za mąż - powiedziała Patsy.
Catherine uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.
- Patsy nie spocznie, dopóki znów mnie nie wyswa-
ta - powiedziała do Graya.
- Phi, też coś! - Patsy lekceważąco machnęła ręką.
- Chcę tylko dla ciebie i Michaela jak najlepiej.
- Wierzę, że Catherine sama poradzi sobie z takim
problemem - powiedział Gray.
- Dziękuję. - W jej głosie zadźwięczały gniewne
nutki.
- No to jak, Gray? Będziesz jadał z nami kolacje?
- spytała Patsy. Jest uparta, pomyślał Gray. Nie wolno
jej lekceważyć.
- Z przyjemnością przyłączę się od czasu do czasu.
- Nie chciał, by Catherine odniosła wrażenie, że się
narzuca. - Ale nie chciałbym, żeby stało się to codzien-
nym zwyczajem. Bardzo dziękuję za zaproszenie.
Aż do bólu pragnął poznać syna Catherine. Nie po-
trafił jednak wymyślić żadnego dobrego sposobu, by
mogło się to stać bez wzbudzania podejrzeń.
R
S
Dopiero po trzech dniach ujrzał dziecko człowieka,
którego serce biło w jego piersi. Było to również pier-
wsze spotkanie z Catherine po wspólnej kolacji.
Zapasową sypialnię zaadaptował na swoje biuro
i pracownię i z zapałem pracował nad nowym proje-
ktem. Był to trzypiętrowy dom dla pewnego sławnego
aktora. Projekt stawał się z każdą chwilą coraz piękniej-
szy. Myślał o nim z rosnącą satysfakcją.
W pewnym momencie doleciał go zza okna przeni-
kliwy głosik. Odsunął firankę. Ścieżką wśród kwiatów
szła Catherine. A u jej boku maszerował malec w dżin-
sowym kombinezonie. Trzymał ją za rękę i opowiadał
coś z zapałem.
Michael! Dłoń Graya zacisnęła się na framudze. Po-
czuł niezwykłe i niespodziewane dumę i zadowolenie.
Wstrząsnęło to nim. Co to miało znaczyć?! Naczytał
się teorii o pamięci komórkowej, nasłuchał różnych
opowiadań. Ale to, co poczuł, to nie była pamięć. To
była... reakcja.
Nie umiał znaleźć żadnego logicznego wyjaśnienia.
Miał wrażenie, że wchłonął jakąś część duszy Mike'a
Thorne'a, kiedy otrzymał jego serce.
Ale czy to możliwe?
Radosny śmiech malca przerwał jego rozmyślania.
Pobiegł do drzwi.
- Halo, Catherine! - zawołał.
Byli już na zakręcie ścieżki i musiała obrócić głowę.
- Halo, Gray.
R
S
Miło było słyszeć swoje imię w jej ustach. Lecz tym
razem cała jego uwaga skupiona była na chłopcu, który
wpatrywał się w niego z zaciekawieniem.
- Cześć - powiedział Gray łagodnie, kucając. Trud-
no mu było mówić. Czuł w piersiach dziwny ciężar.
Chłopiec spoglądał nań spoza nóg matki. Obejrzał
Graya uważnie. W niebieskich oczach zamigotały szel-
mowskie ogniki.
- Kto to? - spytał.
- Pan MacInnes - odparła Catherine. - Będzie na-
szym sąsiadem przez pewien czas.
- Pan Mac - powtórzył malec z satysfakcją.
- MacInnes - poprawiła Catherine.
- Mac!
Gray stłumił śmiech.
- Może być Mac - powiedział. - Jak ci na imię?
Chłopiec wetknął palec do buzi. Uśmiechnął się.
Lecz nie odpowiedział.
- Powiesz panu MacInnesowi, jak ci na imię? - spy-
tała Catherine zachęcająco.
- Mac!
- Tak. Powiedz panu, jak ci na imię.
- Mi-kel.
- Miło mi cię poznać, Michaelu. - Gray wyciągnął
do niego rękę. - Czy mogę uścisnąć ci dłoń?
Chłopiec gwałtownie pokręcił głową. Aż jasne loczki
spadły mu na czoło. Cofnął się o krok i schował za
mamą. Ale nie przestał się uśmiechać.
R
S
- W porządku - powiedział Gray i wstał. I natych-
miast, odruchowo zszedł ze słońca i stanął w cieniu.
Jednym z ubocznym działań leków, które musiał przyj-
mować po transplantacji, była podwyższona podatność
organizmu na raka skóry. - Idziecie na spacer? - spytał
Catherine.
Pokiwała głową.
- Michael uwielbia bawić się na dworze - powie-
działa. - Gdybym mu pozwoliła, cały dzień spędziłby,
grzebiąc w piasku.
- Kopać! - Pociągnął matkę za rękę. - Kopać teraz.
Catherine roześmiała się.
- Dobrze. - Pomachała w stronę Graya. - Powiedz
panu do widzenia.
- Cześć - rzucił malec przez ramię i pociągnął ma-
mę za sobą.
Gray stał bez ruchu. Nie mógł oderwać od nich oczu.
Czy ona zdawała sobie sprawę z tego, jak uroczy był jej
śmiech? I jakie robił na nim wrażenie?
Było to na przyjęciu. Stał w gronie znajomych, przy
kominku. Do salonu weszły trzy młode dziewczyny.
Zatrzymały się przy choince i rozglądały dookoła, jak
to zwykle czynią ludzie, którzy po raz pierwszy znaleźli
się w jakimś towarzystwie. W pewnym momencie naj-
niższa z nich dostrzegła w tłumie znajomego i podeszła
do niego. Jej koleżanki ruszyły za nią. Nastąpiły wy-
lewne powitania. Ktoś rzucił jakiś żart i dziewczęta za-
częły głośno chichotać. Chichoczące kobiety zwykle
R
S
drażniły go. Lecz śmiech jednej z nich, z długimi, jas-
nymi włosami, dźwięczał tak srebrzyście, że zapragnął
usłyszeć go jeszcze raz.
Catherine. Czyż nie tak miała na imię? Podszedł do
niej bez wahania. „Cześć, Catherine. Jestem Mike Thor-
ne. Czy mogę przynieść ci coś do picia?".
Spojrzała nań i zapadł się w otchłań jej błękitnych
oczu.
Pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy, kiedy
otrząsnął się wreszcie, kiedy jego mózg znów zaczął jako
tako funkcjonować, była następująca: Ożenię się z nią.
- Jezu! - Gray chwycił się za głowę, przerażony.
Ocknął się, klęcząc na kamiennej ścieżce. Nie pamiętał,
jak do tego doszło. A przecież doskonale przypominał
sobie scenę, która rozgrywała się w jego głowie. Która
przecież nigdy mu się nie przydarzyła!
Oszalał!
Wstał, na dygocących kolanach. Ale przecież, pomy-
ślał, jest sposób, by sprawdzić, czy to był tylko sen.
- Hej, Catherine! - zawołał. I pobiegł za nią, prze-
konany, że nie jest to dobry pomysł.
Zobaczył ich idących przez wielki trawnik na plac
zabaw.
- Catherine?
- Tak? - spojrzała nań zdziwiona.
Zawahał się.
- Może to pytanie zabrzmi dziwnie, ale... W jaki
sposób poznałaś męża?
R
S
- To rzeczywiście jest dziwne pytanie. - Mgiełka
niepewności przysłoniła jej oczy.
- Taki mały zakład - improwizował naprędce. Starał
się nie patrzeć jej w oczy. - Pytam o to każdego.
- Och. - Niepokój Catherine prysł. - Skoro tak...
Dla dobra nauki. W ostatnim roku nauki w liceum spę-
dzałam Boże Narodzenia w domu. Wybrałam się na
przyjęcie do przyjaciół. Był tam Mike. I wpadliśmy na
siebie. - Roześmiała się. Śmiechem, który poruszył go
do głębi. - Z Patsy to zupełnie inna historia. Ona i Gi-
les, ojciec Mike'a, od dzieciństwa byli sąsiadami. Cią-
gał ją włosy, zaczepiał, drażnił się z nią bezlitośnie. Nie
znosiła go.
- No to jak to się stało, że się pobrali? - Starał się
jak najdłużej podtrzymać rozmowę.
- Został wzięty do wojska - powiedziała. - Kore-
spondowali. Patsy zaklina się, że pokochała go na od-
ległość. Wrócił po roku. Trzy dni później wzięli ślub.
- Mama? Bujać? - doleciał ich nie znoszący sprze-
ciwu głosik. Michael bezskutecznie usiłował wdrapać
się na huśtawkę.
- Już idę - zawołała Catherine. Podniosła chłopca,
posadziła go na krzesełku i popchnęła delikatnie.
- Nie! - zaprotestował malec. - Duża!
- Zgoda. - Catherine podniosła go. - Mamusia po-
huśta się z tobą. - Usiadła na większej huśtawce, usa-
dziła sobie chłopca na kolanach i odepchnęła się od
ziemi.
R
S
- Mac bujać - zakomenderował chłopiec.
- Oczywiście - powiedział rozbawiony Gray. -
Trzymaj go - zwrócił się do Catherine.
- Co ty, Gray! - krzyknęła, gdy popchnął huśtawkę.
Michael zapiszczał z radości. - Jeszcze! - zawołał.
Gray usłuchał. Popychał huśtawkę, dopóki malec się
nie znudził. Zeskoczył z kolan mamy i pobiegł do pia-
skownicy. Catherine także się podniosła. Z tylnej kie-
szeni spodni wysunęła się koperta. Na ziemię rozsypały
się kolorowe kupony rabatowe. Gray schylił się po nie
z uśmiechem. Przed oczyma stanęła mu matka.
- Nie musisz. - zaczęła. - Dziękuję. - Wzięła garść
kartoników. Zarumieniła się. - Zbieram je dla domu
starców - powiedziała niepewnie.
- Ach - bąknął. - Moja mama była królową kupo-
nów. Nie spotkałem jeszcze osoby równie gospodarnej.
Uśmiechnęła się leciutko.
- Kupony rabatowe to doskonałe rozwiązanie dla
ludzi o niewielkich dochodach - powiedziała.
Pokiwał głową.
- Jesteś bardzo roztropna - powiedział.
Zawahała się. Jakby nie wiedziała, co powiedzieć.
Nagle uniosła głowę.
- Michael! - krzyknęła. - Nie jemy piasku!
Gray zachichotał.
- Jak widać, niektórzy jedzą.
- Niektórzy bardziej niż inni - roześmiała się. -
Muszę być czujna jak jastrząb. On wszystko bierze do
R
S
buzi. - Usiadła na brzegu piaskownicy i pomagała sy-
nowi napełnić wiaderko piaskiem. Boże, jaka była pięk-
na! - Dziękuję - zwróciła się do Graya. - Nie pozwól
nam przeszkadzać sobie w pracy. Postaram się, żeby
Michael nie hałasował.
- Nie przeszkadzacie mi ani trochę. - Ha! Ale łgarstwo.
- Mac! - Michael wyciągnął ku niemu rączkę.
- Co tam, mały? - Gray. kucnął tuż przy nim.
- Mac - chłopiec podał mu szpadelek. Być może nie
używał zbyt wjelu słów, ale potrafił przekazać swoje
intencje.
- Dobrze - powiedział Gray. - Chcesz, żebym zbu-
dował zamek?
- Uh-huh! - Buzia małego pojaśniała z radości.
Piasek był chłodny, lekko wilgotny w cieniu drzew.
Doskonały do budowania. Gray zabrał się do napełnia-
nia wiaderka. Chłopiec przyłączył się natychmiast.
Z zapałem klepał i stukał łopatką. Po chwili pierwsza
baszta stała już na placu. Kiedy ustawili ich jeszcze
kilka, Gray zaczaj łączyć je murem.
W pewnej chwili zorientował się, że malec stracił
zainteresowanie budową i sypał piasek do czerwonej
ciężarówki. Wstał więc i otrzepał kolana z piasku.
- Brygada budowlana skończyła pracę - powiedział
do Catherine.
- On nie potrafi skupić się na czymś zbyt długo.
- Uśmiechała się niepewnie. - Czytałam, że to przycho-
dzi z wiekiem. Michael! - krzyknęła. - Nie...
R
S
Gray obrócił głowę. Zdążył jeszcze zobaczyć małą
pupę spadającą na piaskowy zamek.
- ...siadaj na tym! - dokończyła z rezygnacją.
Gray nie miał doświadczenia z dziećmi. Ale był pe-
wien, że Michael zachowywał się jak każdy brzdąc w jego
wieku. Śmiał się i gaworzył radośnie, kiedy matka otrze-
pywała go z piasku. A kiedy tylko uwolniła go, pobiegł
przed siebie w poszukiwaniu kolejnej przygody.
Spojrzenia Catherine i Graya spotkały się nad gruza-
mi piaskowego zamczyska. I nagle zaczęli śmiać się
gwałtownie. Aż do łez.
- Szkoda, że nie widziałeś swojego wyrazu twarzy -
wysapała. - Twoje wspaniałe dzieło rozwalone pieluchą.
- Warto było - powiedział, kiedy odzyskał oddech.
- Widziałaś, jaki był z siebie zadowolony?
Catherine pokiwała głową.
- Mały szkodnik - rzuciła. - Ilekroć widzę ten błysk
w jego oczach, wiem, że szykuje coś okropnego.
- Muszę o tym pamiętać.
Śmiech ucichł. W milczeniu spoglądali za pędzącym
po łące, roześmianym brzdącem.
- Jest taki zabawny - westchnęła. - Serce mi się
kraje na myśl, że będzie musiał dorastać bez ojca. I że
Mike nigdy nie będzie dzielił ze mną tych cudownych
chwil.
Gray musiał ugryźć się w język, by natychmiast nie
wyznać jej całej prawdy. Ale co, tak naprawdę, było
prawdą? Gotowa była pomyśleć, że oszalał.
R
S
Jednak znał bardzo osobiste szczegóły z życia Ca-
therine i jej zmarłego męża. Szczegóły, których nie po-
winien znać, gdyż przed operacją nawet nie wiedział
o istnieniu jej rodziny.
Operacja. W jednej chwili stanęły mu przed oczyma
tamte wydarzenia. Znów znalazł się na boisku rugby.
Potężne kopnięcie ugodziło go w klatkę piersiową.
Z połamanymi żebrami i olbrzymimi obrażeniami we-
wnętrznymi znalazł się w szpitalu. W jednej chwili
z okazu zdrowia stał się pozycją na liście oczekujących
na przeszczep serca.
Cóż za niezwykły zbieg okoliczności sprawił, że Mike
Thorne zakończył życie w Baltimore, niecałą godzinę lotu
od szpitala, w którym umierał Gray? I do tego okazało się,
że jest doskonałym dawcą właśnie dla Graya.
Gray gotów był niemal uwierzyć w przeznaczenie.
W los. Mniejsza z tym. Wiedział jedno. Że pragnął Ca-
therine. Bardziej, niż potrafił sobie wyobrazić.
I wiedział, że nigdy nie będzie jej miał. Nie potrafiłby
wytłumaczyć jej, dlaczego zataił przed nią swoją historię.
Nie potrafiłby.
R
S
ROZDZIAŁ CZWARTY
Dla domu starców, pomyślała Catherine z sarka-
zmem. Spryskiwała właśnie pnące róże za domem. Nie
było to kłamstwo. Nie całkiem. Oddawała kupony ra-
batowe do domu starców, wybrawszy uprzednio te, któ-
re sama zamierzała wykorzystać.
Na samo wspomnienie tamtego zdarzenia rumieńce
zażenowania oblewały jej policzki. Gray uśmiechał się.
Śmiał się z niej. Takie w pierwszej chwili odniosła wra-
żenie. A potem wspomniał swoją matkę i zrozumiała,
że uśmiechał się do własnych wspomnień. Czyżby i je-
go dzieciństwo upłynęło pod znakiem liczenia każdego
grosza? Jeśli nawet tak było, nie zepsuło go to.
Jej także, miała nadzieję. Ojciec kochał ją głęboko.
Ona
jego także. Mimo że jego sposób gospodarowania pienię-
dzmi pozostawiał wiele do życzenia. Przez całe dzieciń-
stwo, niejeden raz po powrocie ze szkoły przekonywała
się, że w domu nie było światła albo że telefon został
wyłączony. Kiedy miała trzynaście lat, zaczęła otwierać
korespondencję i pilnować, by ojciec płacił rachunki
w terminie. Wtedy też nauczyła się wielu sposobów na
drobne oszczędności. Dopiero po jego śmierci dowiedzia-
R
S
ła się, że ojciec był hazardzistą, że grywał na wyścigach
konnych. Nigdy nie pytała go o powody braku pienię-
dzy. Sądziła, że jako uniwersytecki bibliotekarz zarabiał
mało. Ale, mimo szoku, nie przestała go kochać.
Do szkoły uczęszczała dzięki stypendium. Mimo to
wciąż dbała, by ojcu nie wyłączono wody czy elektry-
czności. Szkoła, do której chodziła, należała do elitar-
nych. Miała bardzo wielu uczniów z najlepszych i naj-
bogatszych rodzin. Niektórzy byli mili, ale większość
okazywała lekceważenie kolegom-stypendystom, któ-
rzy z trudem wiązali koniec z końcem.
Dopiero po ślubie pieniądze przestały być dla niej pro-
blemem. Ale nigdy nie potrafiła zapomnieć goryczy po-
niżenia szkolnych lat. Mówiła sobie, że jest ponad to. Że
są sprawy ważniejsze niż nowa sukienka, niż pieniądze.
I były. Śmierć Mike'a jaskrawo pokazała, jak mało
one znaczyły wobec straty ukochanej osoby.
Ale nawet wtedy, kiedy Mike jeszcze żył, kiedy nie
musiała troszczyć się o pieniądze, nigdy nie była roz-
rzutna. Trudno zmienić wieloletnie nawyki.
I za to była wdzięczna losowi, kiedy po śmierci Mi-
ke'a wyszła na jaw ich tragiczna sytuacja finansowa.
- Catherine?
Gwałtownie wróciła do rzeczywistości. Na ścieżce
stał Gray i przyglądał się jej ze zdziwieniem.
- Och, cześć, przepraszam - rzuciła. - Zamyśliłam
się.
- A gdzie twoja pociecha? - Rozglądał się dookoła.
R
S
Z uśmiechem popukała palcem w zegarek.
- Jest pół do dziewiątej. Zwykle już o ósmej Michael
wędruje do łóżka. A ja postanowiłam spryskać te róże.
Strasznie dużo w rym roku szkodników.
- Są piękne - powiedział. - Zauważyłem, że hodu-
jesz dużo róż. Wymagają bardzo wiele pracy, prawda?
- Tak. - Odstawiła spryskiwacz i podniosła sekator.
Podeszła do sąsiedniej rabatki. - Ale mnie to nie prze-
szkadza. Ogrodnictwo jest dla mnie formą terapii.
A przecież wystarczy na to zaledwie kilka godzin
w tygodniu.
- Sądziłem, że zatrudniasz kogoś do doglądania ogro-
du - powiedział, nieco zdziwiony. - Robisz wszystko
sama?
- Prawie wszystko. - Spuściła wzrok na trzymany
kwiat. Dobrze, że nie mógł dostrzec jej twarzy. - To
wcale nie wymaga wiele pracy. Ale sama nie koszę
trawników.
- Jesteś zdumiewającą kobietą. - Potrząsnął głową.
- Wiesz o tym?
- Nie, nie jestem.
- Zdaniem Patsy, jesteś zarazem superbohaterką
i June Cleaver* w jednej osobie.
Catherine roześmiała się głośno.
* June Cleaver - bohaterka popularnego w latach pięćdziesiątych
dwudziestego wieku serialu telewizyjnego. Uosobienie „kury domowej"
R
S
- Cóż za okropna wizja - powiedziała. Kucnęła, by
schować narzędzia do koszyka.
- Patsy jest zdecydowana znów wprowadzić cię do
towarzystwa - powiedział. Zaoferował jej dłoó do po-
mocy przy wstawaniu. Nie skorzystała. Nie była jeszcze
gotowa na dotknięcie Graya. - Jej zdaniem, jesteś sta-
nowczo zbyt poważna.
Nieoczekiwanie rozzłościła się. Dużo bardziej, niż to
było warte i konieczne. Z trudem starała się panować
nad sobą.
- Jeśli jestem poważna, to dlatego, że mam rodzinę,
o którą muszę dbać, i dom, który muszę prowadzić -
rzuciła. - Patsy zdaje się nie rozumieć, że ktoś w tej
rodzinie musi być odpowiedzialny.
Zapadła niezręczna cisza. Catherine poczuła wyrzuty
sumienia. Patsy kochała ją. Polegała na niej. To nie była
jej wina, że nigdy nie musiała myśleć o pieniądzach. Po-
winna być szczęśliwa, że jej teściowa żyła tak
szczęśliwie.
I nie jej przecież winą była sytuacja, w której się
znalazły.
- Przepraszam - powiedziała cicho.
- Za co? - Nawet w wieczornej szarówce czuła na-
pięcie w jego spojrzeniu.
- Dobrze wiesz, za co - powiedziała znużonym to-
nem. Tak właśnie się poczuła. Znużona. Nieustannymi
próbami przechytrzenia Patsy. - Obawiam się, że nie
byłam ostatnio zbyt gościnna. To dlatego, że... - Trochę
poniewczasie spostrzegła, że omal nie uczyniła wyzna-
nia nieznajomemu.
R
S
- Dlatego że...?
Westchnęła.
- Nic takiego.
Milczał. Odwróciła się i spojrzała w głąb ogrodu.
- Dlatego że...? - powtórzył. W tym momencie
dwie wielkie dłonie spoczęły na jej ramionach.
Catherine niemal padła na ścieżkę. Nie usłyszała, jak
Gray podszedł. Odruchowo spróbowała odsunąć się, lecz
nie pozwolił na to. Łagodnie masował jej napięte mięśnie.
Po raz pierwszy odkąd tańczyli, dotykał jej.
- Stój spokojnie - powiedział. - Twoje ramiona są
twarde, jakby były z betonu.
- Nie. To nerwy - wydusiła przez zaciśnięte zęby.
Stała nieruchomo, sztywna pod jego dotykiem. W mro-
ku nocy słyszała tylko jego oddech.
- Dlaczego jesteś taka spięta? - spytał, muskając
palcami jej kark.
- Przez ciebie.
Zastygł w bezruchu.
Słowa wymknęły się z jej ust, zanim zdążyła pomy-
śleć. I natychmiast ich pożałowała. Przecież był tylko
gościem w jej domu.
- To znaczy... - zaczęła.
- Ciii... - Jego ręce wciąż spoczywały na jej ramio-
nach. Obrócił ją twarzą ku sobie. Położył jej palec na
ustach. Drugą ręką chwycił za kark. Palcami delikatnie
głaskał skórę tuż za jej uchem. - Wiem, co to znaczy.
Ja też jestem przez ciebie strasznie spięty.
R
S
Chwyciła go za nadgarstki. Żeby je odepchnąć? Sa-
ma nie wiedziała.
- Catherine. - Jego głos wibrował głębokimi tona-
mi. - Muszę cię pocałować.
Dziwna rzecz. Doskonałe wiedziała, co miał na my-
śli. Kiedy schylił się ku niej, podała mu usta. Zacisnęła
dłonie na jego przegubach, jakby od tego zależało jej
życie. Miał mocne, muskularne ręce. I pachniał urzeka-
jąco wodą kolońską i mężczyzną.
W chwili, kiedy ich wargi się zetknęły, zrozumiała,
że okłamywała samą siebie. Gray był kimś o wiele wię-
cej, niż tylko lokatorem w domku gościnnym. Był nie-
bezpieczeństwem. Był pożądaniem. Był wszystkim, co
kiedyś miała, a co zostało jej zabrane tak brutalnie dwa
lata wcześniej.
Był obcy, ale i bardzo znajomy. I wciąż miała wra-
żenie, jakby trzymał ją już kiedyś w ramionach. Cho-
ciaż był potężniejszy niż jej mąż, zamknąwszy ją w ob-
jęciach dawał jej takie samo poczucie bezpieczeństwa
i ciepło.
Obejmował ją jedną ręką, drugą głaskał po głowie.
Sprawiał, że czuła ogarniający ją spokój. Trwali w uści-
sku, jakby czynili to setki razy.
Wpił się w jej usta. A ona, jak za dotknięciem czaro-
dziejskiej różdżki, przywarła do niego. Nowe życie roz-
grzało jej krew. Tak dawno nie zaznała podobnego
uczucia. Ciche westchnienie rozkoszy wyrwało się z jej
krtani.
R
S
Wiele radości czerpała ze współżycia z mężem. Nig-
dy jednak nie zaznała tak wszechogarniającego pożąda-
nia. Podniecenia, które sprawiało, że dygotała jak gala-
reta.
Poczuła czubek jego języka sunący wzdłuż jej gór-
nej wargi. Leciutkie muśnięcie wyzwoliło przenikają-
ce ją na wylot rozkoszne dreszcze. Poczuła, że stward-
niały jej sutki wciśnięte w jego szeroką pierś. Ledwo
stała na nogach. Oparła się o niego i poczuła go
wyraźnie. Z wrażenia rozchyliła usta. A Gray natych-
miast skorzystał z okazji i jego język znalazł drogę
w głąb jej ust.
Nie potrafiła zapanować nad własnym ciałem. Unios-
ła nogę, oplotła jego łydkę i przycisnęła do siebie. Wcis-
nęła się w niego biodrami. I jęknęła głucho.
Położył dłonie na jej pośladkach i przyciągnął do
siebie.
- Boże! - wydusił. - Zabijasz mnie, cukiereczku.
Cukiereczku! Słodkie słówko odbiło się głośnym
echem w ciszy wieczoru. Przecież właśnie tak mówił
do niej Mike!
Mike. Jej mąż.
Ta myśl była jak wiadro lodowatej wody wylanej na
jej rozpaloną głowę. Zesztywniała w ramionach Graya,
odepchnęła go.
Nie zaprotestował. Nie próbował jej powstrzymać.
Co najdziwniejsze, zirytowało to ją.
- Catherine, przepraszam. - Odsunął się. Zwiesił
R
S
bezwładnie ręce. Widziała tylko ciemny zarys jego ma-
sywnej postaci. Zaciśnięte w kułaki pięści. I zastana-
wiała się, czy może miał chęć znów wziąć ją w ramiona.
Czy chciał tego tak rozpaczliwie jak ona? - Nie chcia-
łem, by tak się stało.
Nie wiadomo czemu, rozbawiło to ją. Zachichotała,
nieco histerycznie.
- Jeśli to był wypadek, to jak mogło to wyglądać,
gdyby było zamierzone?
Zbliżył się, by zajrzeć jej w oczy. I przestała się
śmiać. Nawet w mroku dostrzegła, jak pałały mu oczy.
- Ja... Nie chciałem cię urazić - bąknął.
Tyle było bólu w jego głosie, że omal nie chwyciła
go w ramiona. Zaplotła ręce na piersiach, by uchronić
się przed popełnieniem wielkiego błędu.
- Wszystko w porządku - bąknęła łagodnie. I prze-
straszyła się własnych słów. Co też ona wyrabiała? Po-
cieszała go?!
- Nie - powiedział stanowczo. - Nie jest w porząd-
ku. - Cofnął się o krok. A jej ramiona opadły. Był taki
nieszczęśliwy. Płomienie pożądania wygasały z wolna
i zaczęło ogarniać ją zawstydzenie. Odwróciła się na
pięcie i uciekła.
Zatrzymała się dopiero przed drzwiami do domu.
- Przepraszam. I ja też nie^chciałam, by tak się stało.
- Słyszała swój głos, ale brzmiał on zupełnie obco.
- Musimy... trzymać się od siebie z daleka. I wszystko
będzie dobrze.
R
S
Nic nie będzie dobrze, pomyślał Gray godzinę
później. Leżał na wielkim łóżku w domku gościnnym.
Płonął. Targały nim pragnienia tak silne, że musiał za-
ciskać pięści, by zapanować nad sobą. By nie zerwać
się i nie popędzić do niej.
Pragnął jej. Pragnął Catherine Thorne. Pragnął tulić
ją i pieścić. I patrzeć na jej uśmiech. I pragnął móc
wziąć w ramiona małego chłopca i przytulić.
Psiakrew! Od kiedy to pozwalał sobie na takie roz-
myślania? Przecież to niemożliwe. To jest niemożliwe!
Catherine z trudem godziła się rozmawiać o człowieku,
który otrzymał serce jej męża, a co dopiero spotkać się
z nim. Ależ wściekłaby się, gdyby wyszło na jaw, że to
właśnie z nim całowała się tak namiętnie.
Psiakrew! Powinien był trzymać ręce przy sobie!
Ale nie zrobił tego. A kiedy odpowiedziała gwałtow-
nie i ochoczo, całkiem stracił obiekcje.
Teraz wstydziła się tego.
A on nie mógł tego znieść.
Muszę to naprawić. Taka była pierwsza myśl, jaka
przyszła mu do głowy następnego dnia. Nie mógł po-
zwolić, by Catherine obwiniała się za to, co się stało
w ogrodzie wśród róż.
Zjadł śniadanie i pospieszył do wielkiego domu. Za-
stukał do kuchennych drzwi. Tak jak przypuszczał, Ca-
therine i chłopiec byli już na nogach. Kończyli śniada-
nie. Modlił się tylko w duchu, by Patsy nie nadeszła
zbyt szybko.
R
S
Ich spojrzenia spotkały się przez szybę. Aż dziw, że
szkło nie stopiło się od gorąca. Ale Catherine szybko
spuściła wzrok. Podeszła do drzwi.
- Dzień dobry - powiedziała chłodno.
- Catherine... - Zawahał się. - Możemy porozma-
wiać?
Teraz ona zastanawiała się, niezdecydowana. Spoj-
rzała przez ramię na Michaela zajętego pałaszowa-
niem płatków na mleku ze wzrokiem wbitym w telewi-
zor.
- Ale tylko chwilkę - rzuciła.
Wysunęła się na ganek i zamknęła za sobą drzwi.
Ręce trzymała na klamce za plecami. Jej piersi naparły
na cienką bawełnę bluzeczki. Wyglądała tak ponętnie,
że Gray stracił oddech. Nie potrafił oderwać od nich
oczu.
Spostrzegła to. Zarumieniła się. Puściła klamkę
i skrzyżowała ramiona na piersi.
- Posłuchaj - zaczął. - Poprzedniej nocy... To nie
była twoja wina. Tylko moja. Nie chcę, żebyś robiła
sobie wyrzuty.
Nie poruszyła się. Nie dała żadnego znaku, że słu-
chała go.
- To ja przyszedłem do ciebie, pamiętasz? Nie zro-
biłaś nic złego.
Roześmiała się. Lecz w tym śmiechu nie było rozba-
wienia.
- Przecież nie zmuszałeś mnie do niczego, Gray.
R
S
Właściwie nawet mnie nie dotknąłeś. A ja wpiłam się
w ciebie jak... jak głupiutki podlotek, pamiętasz?
Oj, pamiętał.
Po chwili odezwał się cicho.
- Pamiętam. Aż za dobrze. Wspominałem to przez
całą noc. - Westchnął. - Jesteś piękną kobietą, Catheri-
ne. Pragnę cię, jak jeszcze nigdy nie pragnąłem żadnej
kobiety. Ale... - Nie potrafił powstrzymać się. Dotknął
opuszkami palców brzoskwiniowej skóry na jej policz-
ku. - Wiem, że nadal kochasz męża. Bez względu na
to, co mówi twoje ciało.
Łzy napłynęły jej do oczu.
- Przepraszam - powiedział. Pochylił się i pocało-
wał ją w czoło. Odwrócił się i odszedł. Choć aż do bólu
pragnął wziąć ją w ramiona, ukoić, ukołysać. Poczuć jej
usta pod swymi wargami. Znowu zaznać tego namięt-
nego żaru, który rozpalił im krew. Ale wiedział, że nie
wolno mu było nawet dotknąć jej. Już nigdy. Posunął
się o wiele za daleko. Ale dość tego!
I tylko rozpaczliwa myśl nie dawała mu spokoju.
Nawet jeśli on już niedługo zniknie z jej życia, ona na
zawsze pozostanie w jego pamięci.
Nowy tydzień przyniósł Catherine pierwszą wypłatę.
W białej kopercie dostała czek.
- Tylko nie przepuść tych pieniędzy od razu - po-
wiedziała jej sekretarka.
Catherine uśmiechnęła się. Ale w myślach liczyła
R
S
już, na jak długo wystarczy jej pieniędzy. Sporo zaosz-
czędziła, samodzielnie zajmując się ogrodem. Zatrud-
niała do pomocy w domu tylko Aline. To także były
oszczędności. W minionym miesiącu sprzedała BMW.
Zrezygnowała również w tym roku z uruchomienia ba-
senu. Wszystko to razem pozwalało liczyć, że pieniędzy
wystarczy nawet do wiosny. Szczęśliwie, dom nie był
zadłużony. Miał czystą hipotekę. Ale musiała starannie
liczyć każdy grosz.
Wsiadając do skromnego auta, które niedawno kupi-
ła, spostrzegła, że walka o domowy budżet sprawia jej
swoistą przyjemność. Gdyby tylko Patsy zechciała zro-
zumieć, że pieniądze i nazwisko Thorne to nie to samo,
byłoby znacznie łatwiej.
Westchnęła. Trudno było winić Patsy. Przeżyła już
tyle dramatów, że jeszcze jednego zapewne nie znio-
słaby.
Jej teściowa straciła trzy ciąże, zanim zdołała w koń-
cu urodzić Mike'a. Wtedy znowu odnalazła sens życia.
I nawet po przedwczesnej śmierci ukochanego męża,
mogła zajmować się dzieckiem. Kiedy Mike zginął.
Catherine nie raz zastanawiała się, jak wyglądałoby ich
życie, gdyby ona nie była w ciąży.
Po dwudziestu minutach dojechała do domu. Wsta-
wiła samochód do garażu. Prawie pustego. Stał w nim
tylko lexus Patsy. Gray trzymał swoje auto w, małym
garażu przy domku gościnnym.
Gray.
R
S
Przez cały dzień starała się nie myśleć o nim. Z mi-
zernym skutkiem. Od tamtej nocy wśród róż wciąż mia-
ła go przed oczyma.
Boże! Na samo wspomnienie poczuła gwałtowny
ucisk w piersi. Drżącą ręką sięgnęła do klamki.
Zmagała się z zawstydzającym poczuciem nielo-
jalności od samego rana. Przez całą noc śniła
o Grayu. Dzikie, namiętne sny, w których robiła rze-
czy, jakich nigdy nie doświadczyła z Mike'em. Na
wspomnienie których gorący rumieniec oblewał jej po-
liczki.
Zanim Gray MacInnes wtargnął w jej życie, była
całkowicie normalna. Nigdy nie zdarzały się jej takie
widziadła. Nigdy nie śniła na jawie o mężczyźnie. W ta-
ki sposób.
Próbowała ułatwić sobie sprawę. Tłumaczyła samej
sobie, że nie miało to nic wspólnego z Grayem. To tylko
mój wiek, myślała: A Gray był jedynym mężczyzną,
z którym całowała się po śmierci Mike'a. Nic wiec
dziwnego, że zbudził w niej pożądanie.
Przy Mike'u jednak nigdy nie doświadczała pragnień
tak intensywnych. Był kochankiem czułym. Zawsze
dbał o jej potrzeby. Nauczył ją wiele. Ale przecież nigdy
nie pożądała go aż tak gwałtownie.
Kiedy spojrzenie Graya spoczęło na jej bluzce, przed
oczyma wyobraźni zobaczyła siebie zdzierającą ubranie
I przyciągającą jego głowę do swojej nagiej piersi.
Tego dnia przed południem siedziała przed prezesem
R
S
jednego z lokalnych przedsiębiorstw. I nie doznawała
żadnej gwałtownej potrzeby rzucenia się na niego.
Zatrzasnęła za sobą drzwi i oparła się o chłodne
drewno. Przycisnęła dłonie do rozpalonych policzków.
Co się z nią działo?
Wystarczyły dwa krótkie tygodnie, by za sprawą
Graya MacInnesa stała się kimś, kogo dotąd nie znała.
Chwilami miała wrażenie, że on znał ją znacznie lepiej.
„Wiem, że nadał kochasz męża. Bez względu na to,
co mówi twoje ciało."
Wypowiedział te słowa tonem łagodnym, pełnym
zrozumienia. Choć blask jego oczu mówił zgoła coś
innego. Zbyt była zaskoczona, by odpowiedzieć cokol-
wiek, zanim odszedł. Bowiem miał rację. Nadal kochała
Mike'a. Chociaż z przerażeniem uświadomiła sobie, że
czas coraz bardziej zacierał obraz jego twarzy. I dlatego
łzy napłynęły jej do oczu.
Jak do tego doszło? Kiedy? Tak, Gray miał rację.
Wciąż kochała Mike'a. Ale tak, jak kobieta potrafi ko-
chać wspomnienie. Zrozumiała, że w głębi duszy pogo-
dziła się ze swoim wdowieństwem i z tym, że Mike
odszedł i nie wróci już nigdy.
Znów miała przed sobą twarz Graya. Po raz pierwszy
poczuła, że potrafiłaby zaakceptować swój inny zwią-
zek. Może nawet małżeństwo.
Och nie, nie z Grayem MacInnesem. Nie zdobyłaby się
na takie ryzyko. Sama tylko jego obecność w sąsiedztwie
wystarczyła, by pojawiły się złośliwe plotki.
R
S
Nie. Nie było dla Graya miejsca w jej karnecie. Nie
teraz, nie zaraz. Ale może kiedyś. Pewnego dnia znaj-
dzie kogoś, kto sprawi, że poczuje to, co poczuła przy
nim.
Może kiedyś. Na pewno.
R
S
ROZDZIAŁ PIĄTY
Następnego dnia wieczorem Catherine schodziła po
schodach z Michaelem na rękach. Patsy znów zaprosiła
Graya na kolację. A on przyjął zaproszenie tylko pod
warunkiem, że nie zmienią z jego powodu codziennych
przyzwyczajeń. Potraktowała te słowa dosłownie. Może
wspólny posiłek z Michaelem skutecznie zniechęci go
do kolejnych? Chłopiec uwielbiał walić widelcem w
stół, jak w bęben.
Poszła do kuchni. Aline upiekła właśnie maślane cia-
steczka, więc Michael z nią został. A Catherine poszła
do salonu, gdzie spotkała się z Patsy.
- Tak się cieszę, że to już prawie lato - powiedziała
Patsy.
- Ja też. - Catherine uśmiechnęła się do teściowej.
- Uwielbiam, kiedy kwiaty budzą się do życia.
- I nasze wakacje tuż, tuż. Pomyśl tylko, ile radości
będzie miał w tym roku Michael, szalejąc po plaży. Nie
mogę się doczekać! - Patsy poprawiła porcelanową fi-
gurkę.
- Patsy... - Catherine zawahała się. Bała się tej roz-
mowy. Odkładała ją z dnia na dzień. Ale skoro sposób-
R
S
ność nadarzyła się sama, nie mogła czekać. - Nie bę-
dziemy w tym roku na plaży wcześniej, niż w trzecim
tygodniu września. Wynajęłam letnikom nasz dom od
czwartego lipca.
- Wyna...? - Patsy wpatrywała się w nią z niedo-
wierzaniem. - Przecież zawsze wyjeżdżałyśmy nad mo-
rze czwartego lipca, kochanie. Odkąd Mike przyszedł
na świat, pierwsze dwa tygodnie miesiąca zawsze nale-
żały do nas.
- Wiem. - Catherine podeszła do Patsy i ujęła ją za
ręce. - Ale wiesz przecież, że musimy oszczędzać. Po-
myślałam, że jeśli wynajmiemy dom w środku sezonu,
a same zaplanujemy wakacje po sezonie, wyjdziemy na
zero. Poza tym mam teraz pracę. Nie mogę wyjechać na
dwa tygodnie. Dlatego zarezerwowałam dla nas dom
tylko na tydzień.
Z lękiem oczekiwała gwałtownych protestów. Lecz
nic takiego nie nastąpiło. Zapadła cisza. Po chwili od-
ważyła się spojrzeć teściowej prosto w twarz. Serce
ścisnęło się boleśnie, gdy ujrzała dwa strumyki łez spły-
wających po policzkach.
- Patsy! - krzyknęła.
- Przepraszam - powiedziała Patsy zduszonym gło-
sem. - Nie chciałam, żebyś pomyślała, że nie dbam
o pieniądze, kochanie. Ale tak uwielbiam te chwile na
plaży, tak czekam, by móc zobaczyć Michaela bawią-
cego się w piasku. A wrzesień wydaje się taki odległy
- dodała smętnie.
R
S
- To tylko kilka tygodni oczekiwania więcej. - Ca-
therine podjęła beznadziejną próbę pocieszenia Patsy.
Dla niej także była to bardzo trudna decyzja.
- Tak. - Patsy wstała pomału. - Tak, jestem pewna,
że masz rację. - Ruszyła do drzwi.
- Dokąd idziesz? - spytała Catherine. - Za kilka mi-
nut będzie kolacja. I zaraz przyjdzie Gray. - Może on
pozwoli Patsy otrząsnąć się z szoku, pomyślała.
- Nie mogłabym nic zjeść - powiedziała cicho Pa-
tsy. Catherine dostrzegła lekkie drżenie jej ramion. -
Przeproś Graya, proszę. Muszę położyć się na chwilę.
Serce Catherine ścisnęło się boleśnie.
- Ale przecież tak lubisz wizyty Graya, prawda?
- powiedziała Catherine słodkim głosem.
- Do zobaczenia rano, kochanie.
Catherine została sama wśród ciężkiej ciszy. Tylko
odgłos kroków Patsy na schodach coraz ciszej kołatał
wśród ścian. Catherine z trudem przełknęła ślinę. Po-
czuła cisnące się pod powiekami łzy.
Na miękkich nogach podeszła do kanapy i usiadła.
Wsparła głowę na dłoniach. To nie w porządku, pomyśla-
ła. Poczuła budzący się gniew. Mike nigdy nie dopuściłby
do takiej sytuacji. Póki żył, nigdy nie mieli problemów
finansowych. Dlatego tak wielkim szokiem było dla niej,
gdy po jego śmierci okazało się, że wskutek nietrafionych
inwestycji już od miesięcy żyli na krawędzi bankructwa.
Gdyby była wiedziała, mogli byli zacząć żyć osz-
czędniej. Przez tyle lat jeździli kosztownymi samocho-
R
S
darni, zatrudniali zbędną służbę, obsypywali się zbyt-
kownymi podarkami. Dlaczego po prostu nie powie-
dział jej?
Stanęła jej przed oczyma twarz Patsy. Zgoda. Wytłu-
maczenie wszystkiego matce mogło być dla niego bar-
dzo trudne. Ale dla niej nie było łatwiejsze. Zwłaszcza
teraz, kiedy zostały same, bez żadnego wsparcia. Przez
chwilę poczuła żal do losu. Nie domagała się luksusów,
ale chociaż czasem...
Nagle uświadomiła sobie, że lada moment przyjdzie
Gray i aż straciła oddech z przerażenia. Zerwała się na
równe nogi i popędziła do sypialni, żeby przypudrować
twarz. Nie mogła przecież pokazać mu, że płakała.
Kiedy przemykała korytarzem, zadźwięczał dzwo-
nek u drzwi. A niech-to! Wierzchem dłoni otarła oczy.
Może nie zauważy?
Idąc do drzwi, słyszała za plecami kroki nadchodzą-
cej Aline i paplaninę Michaela.
- Dobry wieczór, Gray. Proszę, wejdź.
Jak zwykle, kiedy ich spojrzenia się spotykały, gorą-
ce dreszcze przebiegły jej po plecach.
- Dobry wieczór. - Jego głos wibrował głębokimi
nutami. Uśmiechnął się. Uśmiechem, od którego zmię-
kły jej kolana i zmąciły się myśli. - Płakałaś? - Pochy-
lił się ku niej.
- Ależ skąd! Alergia.
Nie nazwał jej kłamczucha. Lecz uniesiona brew mó-
wiła to wystarczająco wyraźnie.
R
S
- Nie chcę cię oglądać smutnej. - Powiedział to
szczerze, czuła to.
- Patsy powiedziała ci chyba - zmieniła temat - że
to nie będzie żadne przyjęcie, tylko zwykła kolacja. Tak
jak sam chciałeś.
Gray miał na sobie spodnie khaki i koszulkę polo
z rozpiętym kołnierzykiem. W wielkiej dłoni trzymał
blaszane pudełko z ciasteczkami.
- Owszem, powiedziała. - Podał jej pudełko. - Dla-
tego przyniosłem zwyczajny deser.
Zaciekawiona, uniosła wieczko. I głęboko wciągnęła
smakowity aromat.
- Ooooo - westchnęła. - Pierniczki z toffi. Mój ulu-
biony smak. - Przypomniała sobie podarek, jaki nie-
dawno od niego dostała. - Albo masz doskonałych in-
formatorów, albo niebywałe szczęście - powiedziała,
śmiejąc się. - Najpierw mój ulubiony kwiat, teraz moje
ulubione ciasteczka.
Uśmiech na twarzy Graya zbladł. Spojrzenie nabrało
dziwnego wyrazu. Jakby przestraszył się czegoś. Dziw-
ne, pomyślała.
- Witaj, Gray - powiedziała Aline. - Mam nadzieję,
że lubisz pieczeń wołową.
- Uwielbiam - odpowiedział. - Zwłaszcza gdy bę-
dzie tak dobra jak placki, które przygotowałaś ostatnio.
Gospodyni uśmiechnęła się promiennie.
- Będzie - odparła i odeszła. - Włożę ciastka do
piekarnika - dodała na odchodnym.
R
S
- Mama! - zawołał Michael, jakby nie widział jej
od lat. Rzucił się w jej ramiona, omal nie przewracając.
Gray chwycił ją za łokieć.
- Cia-stka, cia-stka, cia-stka - skandował malec.
- Po kolacji - powiedziała Catherine.
Michael zmarszczył się groźnie.
- Teraz - zażądał.
Pokręciła głową.
- Najpierw musisz zjeść kolację.
Przez moment chłopiec wpatrywał się w nią w sku-
pieniu. Wyraźnie szacował szanse.
- Jeść już - ustąpił z wyraźną niechęcią.
Gray roześmiał się.
- Spryciarz z ciebie, kolego - powiedział.
- Mac też jeść teraz - powiedział chłopiec.
- Jesteś gotowa? - spytał Gray Catherine.
- Chyba tak. - Wzruszyła ramionami. - Patsy nie
dołączy do nas. Nie czuje się najlepiej. Zatem, jeżeli nie
masz ochoty na drinka, możemy iść do jadalni.
- Dziękuję, chodźmy. Czy z Patsy to coś poważnego?
- Do jutra jej przejdzie. Chodźmy, kochanie - wzię-
ła Michaela na ręce. - Umyjemy ręce.
- Mac umyje. Cia-stka? - dodał z nadzieją w głosie.
Gray zaśmiał się wesoło.
- Po kolacji - powiedział. - Ale gratuluję ci wytrwa-
łości.
Obawy Catherine nie sprawdziły się. Posiłek nie był
straszny, mimo nieobecności Patsy. Zgodnie z usilnymi
R
S
prośbami Graya, jedli w kuchni. Przez cały czas Gray
zajmował się Michaelem. I zadawał pytania. Jedno po
drugim. Interesowało go wszystko, co miało związek
z chłopcem. Tyle było w tym ciepła i serdeczności, że
Catherine pomyślała w pewnym momencie, że byłby
z niego wspaniały ojciec.
W naturalny sposób, po takim spostrzeżeniu musiała
zadać sobie pytanie, jakim byłby kochankiem. Miał ta-
kie delikatne, chociaż wielkie dłonie. Jakby to było czuć
je na sobie? Wyobraźnia podsunęła jej obrazy, od któ-
rych zrobiło się jej gorąco. Zaczęła oddychać szybciej.
- Catherine?
Podskoczyła na krześle. Zarumieniła się. Gray pa-
trzył na nią z zainteresowaniem. I uśmiechał się.
- Grosik za twoje myśli - powiedział.
- Nie ma mowy. - Jej głos drżał. Policzki pałały. Co
za wstyd. Takie sny na jawie!
- Trudno. - Posłał jej ciepły uśmiech.
Do końca posiłku pilnowała się bardzo. Podtrzymy-
wała swobodną rozmowę. Zajmowała się synem. Gray
musiał nudzić się okropnie, ale Michael był w jej życiu
najważniejszy. I Gray musiał pogodzić się z tym, jeśli
chciał. Z czym? Zwariowałaś? pomyślała. Co ci chodzi
po głowie?
W końcu Michael zjadł ostatnie ciastko i mogli wstać
od stołu.
- No, dobrze, kochanie - powiedziała Catherine. -
Czas na kąpiel.
R
S
- Kąpiel! - Chłopiec popędził korytarzem, ile sil
w nogach.
Uśmiechnęła się do Graya.
- Uwielbia pluskać się. O rety! - Zdała sobie spra-
wę, że gościowi należą się jednak pewne względy. -
Bardzo przepraszam. Powinnam zaproponować ci ka-
wę. Drinka.
- Dziękuję, nie trzeba. - Gray machnął ręką.
- Och! - Spojrzała w korytarz, gdzie zniknął Mi-
chael. - W takim razie przepraszam, ale muszę go do-
pilnować.
- Czy mógłbym... Czy miałabyś coś przeciw temu,
żebym poszedł z tobą? Popatrzył? - Zdziwiła ją ta pro-
śba. - Nigdy dotąd nie miałem do czynienia z dziećmi
- wyznał. - Możesz wierzyć albo nie, ale one mnie
fascynują.
- Wierzę cię - powiedziała miękko. -I nie mam nic
przeciwko temu. Chodźmy.
Idąc po schodach czuła na sobie spojrzenie Graya.
Denerwowało ją to. I ekscytowało.
- Wciąż ze zdumieniem patrzę - zaczęła, starając się
nie okazywać niepokoju - jak mój syn prędko się roz-
wija. Właściwie... - Posłała mu nieśmiały uśmiech. -
Z przyjemnością popatrzę, jak ty go będziesz kąpał.
Wysoko uniósł brwi.
- Hm. Czy w tej propozycji jest jakiś ukryty motyw?
- spytał.
- Zgadłeś. - Roześmiała się. - Pozostanę sucha!
R
S
Graz uśmiechnął się szeroko.
- Dziękuję, ale chyba tym razem popatrzę.
Chłopiec stawał się w wannie prawdziwym szata-
nem. W pięć minut przemoczył matkę do ostatniej nitki.
Gray uchronił się tylko dlatego, że stanął dostatecznie
daleko.
Catherine miała na sobie spódnicę i bluzeczkę,
w których jadła kolację. Gray zastanawiał się, czy prze-
brałaby się, gdyby nie jego obecność. Ale musiał przy-
znać uczciwie, że nie zwracała uwagi na chlapaninę
Michaela. A nawet przyłączyła się do zabawy. I ocho-
czo pryskała wodą z gumowej ryby. Po chłopcu, ścia-
nach i sobie. Ilekroć przestawała, malec wołał:
- Jeszcze!
Na koniec, kiedy zawinęła chłopca w wielki ręcznik,
Gray postanowił się wycofać.
- Zaczekam na dole - powiedział - gdy będziesz
układała go do snu.
- Mac, bajka! - zażądał Michael, nie znoszącym
sprzeciwu tonem.
- Co takiego? - Gray nie był pewien, czy dobrze
zrozumiał.
- Bajka - powiedziała Catherine, próbując wbić sy-
na w pidżamę. - On uwielbia książki. I wygląda na to,
że na ciebie wypadło dzisiaj poczytać mu przed snem.
Aż cofnął się o krok.
- Ja?!
R
S
- Ty - zachichotała. - Nie bój się. Jego ulubiona
książka opowiada o psie imieniem Spot. Zna ją prawie
na pamięć. Musisz tylko przewracać kartki i trochę czy-
tać. On dopowie resztę.
- No, dobrze - powiedział powoli. - Gdzie mam
usiąść?
Wskazała stojący w kącie wielki fotel.
- Weźmiesz go na kolana.
Dobrze. Da sobie radę. Chyba. Usiadł i wyciągnął
ręce po małego. Potem Catherine podała mu dużą, ko-
lorową książkę. A Michael zasypał go potokiem niezro-
zumiałych słów. Zrozpaczony Gray popatrzył na Cathe-
rine w poszukiwaniu pomocy. Krzątała się po pokoju,
zbierając zabawki. Kiedy się wyprostowała, zauważył,
że jej bluzka jest cała mokra.
I przezroczysta.
Pod cienką bluzeczką miała biały staniczek. Musiał
być również cienki i delikatny, gdyż mimo dwóch
warstw doskonale widział ciemne sutki. Mokra tkanina
tak dokładnie przylegała do jej piersi, że zdawało się,
jakby Catherine nic na sobie nie miała.
Dżentelmen w takiej sytuacji odwróciłby wzrok
i udawał, że nie zauważył niczego. Dżentelmen postą-
piłby właśnie tak. Ale on nie był w stanie oderwać od
niej oczu.
Catherine schyliła się po coś, spojrzała przez ramię
i chwyciła jego spojrzenie. Zamarła. Zaczerwieniła się,
ale nie odwróciła oczu. Tylko jej wargi rozchyliły się
R
S
nieco. A w oczach zapłonęły gwałtowne płomienie pra-
gnienia, pożądania.
Michael wiercił się na kolanach Graya, wypowiadał
jakieś niezrozumiałe zdania. Gray ścisnął go lekko,
unieruchomił. Nie było mu zbyt wygodnie.
- Co on mówi? - Z trudem wydobył głos ze ściśnię-
tej krtani.
- Powiedział, że kocha Spota. - Catherine podniosła
ręcznik i przycisnęła do piersi.
- Za późno. - Gray nie potrafił ukryć uśmiechu.
Nawet nie próbowała udawać, że nie zrozumia-
ła. Tylko czerwień na jej policzkach pogłębiła się
jeszcze.
- Jesteś piękna - powiedział. Michael z zapałem
przewracał kartki, nie zważając na dorosłych.
- Ja... Dziękuję - bąknęła. Michael z trzaskiem za-
mknął książkę. - Pora spać, Michaelu - powiedziała.
Podeszła bliżej i wyciągnęła ku niemu ręce. - Powiedz
Macowi dobranoc.
Kręcąc gwałtownie głową, malec objął Graya za szy-
ję i ścisnął mocno.
Gray zamknął go w objęciach i poczuł, że serce zabiło
mu gwałtowniej. Zacisnął powieki. Słodycz chwili oszo-
łomiła go. Pochylił się i pocałował dziecięcą główkę.
- Jesteś wspaniały, smyku - wymamrotał.
Wstał ostrożnie i popatrzył pytająco na Catherine.
- I co teraz?
- Teraz położymy go do łóżeczka - powiedziała ze
R
S
słodyczą głosie. - Dobranoc, kochanie - pocałowała
synka. A do Graya powiedziała:
- Połóż go na plecach i nakryj tym kocykiem z je-
dwabnym obszyciem.
Wykonał polecenie i z zaciekawieniem przyglądał
się, jak dziecko układało się na poduszce i pocierało
policzkiem o kocyk, z wolna zamykając oczy.
Z uniesionymi wysoko brwiami spojrzał na Catherine.
Uśmiechała się promiennie. Położyła palec na ustach
i ruszyła do drzwi. Kiedy wyszli z sypialni, powiedziała:
- Uwielbia trzeć policzkiem o jedwabne obszycie
kocyka. Bez tego nie zaśnie.
- Myślałem, że trzeba kołysać dzieci przed snem
- powiedział, zdumiony.
- Robiłam tak, kiedy był mniejszy. Ale gdy nauczył
się zasypiać z kocykiem, nie walczyłam z tym. Lekarz
powiedział, że to dobrze, kiedy dziecko potrafi zasypiać
samo. - Popatrzyła w głąb ciemnego korytarza. - Masz
ochotę napić się. Przepraszam, zapomniałam, że nie
pijesz.
- Nie potrzebuję pić - powiedział cicho. - Ale
z przyjemnością pobędę z tobą jeszcze trochę. - Cału-
jąc cię. Dotykając i pieszcząc, pomyślał. Ale nie powie-
dział tego głośno. I tak traktowała go tego dnia wyjąt-
kowo życzliwie.
Wahała się długą chwilę.
- Ja także - powiedziała na koniec. Choć raczej nie-
pewnie. - Przebiorę się tylko i zaraz zejdę.
R
S
- Jeśli o mnie chodzi, nie musisz się przebierać.
- Wiem - powiedziała. - Ale przebiorę się dla sie-
bie. Nie potrafię prowadzić rozmowy z mężczyzną, któ-
ry nie odrywa wzroku od moich piersi.
Uniósł rękę i ostrożnie pogładził ją po policzku.
- Wcale nie musimy rozmawiać.
W panującym półmroku szukała jego spojrzenia.
Ujęła jego dłoń. Lecz nie po to, by ją odepchnąć. Ale
żeby ją trzymać.
- Muszę poznać cię lepiej - powiedziała.
Kiwnął głową.
- W porządku. - I szybko, jakby uciekając przed
samym sobą, odwrócił się i ruszył ku schodom. Co na-
prawdę miała na myśli? zastanawiał się.
Dołączyła do niego po kilku minutach. Już przebrana.
- Dziękuję za pomoc przy Michaelu - powiedziała,
wchodząc do salonu.
- To ja dziękuję, że mi pozwoliłaś. On jest naprawdę
wspaniałym chłopcem.
Uśmiechnęła się z dumą.
- Też tak uważam - powiedziała. - Poza tym do-
brze, że znalazł się przy nim ktoś inny niż ja, Aline albo
Patsy.
- Nigdy nie zatrudniałaś niańki?
- Nie. Tylko Aline i Patsy. A ty jesteś pierwszym
mężczyzną, który spędził z nim tyle czasu.
Te słowa sprawiły mu wielką przyjemność.
- Doskonale sobie poradził - powiedział.
R
S
Catherine pokiwała głową. Podeszła do baru i pochy-
liła się nad lodówką.
- Napijesz się soku owocowego? Albo wody mine-
ralnej?
- Może być woda, dziękuję.
Ze szklanką w dłoni usiadł na sofie.
Catherine usiadła w drugim jej końcu. Ułożyła sobie
pod plecami poduszki, zrzuciła pantofle i podwinęła
nogi.
- Jak idzie budowa twojego domu? - spytała.
- Dobrze - odparł z uśmiechem. - Wyprowadzę się
od was już niedługo.
- Nie o to pytałam. - Przestraszyła się, że naprawdę
tak to odebrał. - A jak ci idzie projektowanie?
- Bardzo dobrze. Kiedy wszystko będzie gotowe,
zaproszę ciebie i Patsy i wszystko pokażę.
- Mówiłeś, że nie chcesz stosować swoich nowych
okien w każdym projekcie. Czy w tym zastosowałeś?
Pokręcił głową.
- Nie. Szczerze mówiąc, to będzie coś jeszcze inne-
go. Mój nowy wynalazek. W ten sposób, jeśli okaże się
niewypałem, nie narażę na kłopoty nikogo poza sobą.
Uśmiechnęła się.
- Ale wtedy będziesz musiał przerabiać własny dom.
- No to przerobię. - Gray wzruszył ramionami.
Przyglądała się mu uważnie.
- Nie lubisz rozmawiać o swoich oknach. Dlaczego?
- Po prostu nie chcę być znany jako ten facet od
R
S
okien. Chciałbym, żeby moje projekty podobały się
i były rozpoznawane niezależnie od zastosowanych ma-
teriałów.
- A to jest trudne, odkąd twoje okna stały się szla-
gierem, prawda?
- Na to wygląda - przytaknął.
Ze zrozumieniem pokiwała głową.
- Dlaczego zdecydowałeś się powiększyć swoją firmę?
Wzruszył ramionami. Wolałby zamknąć ją w ramio-
nach niż rozmawiać o pracy.
- Miałem wypadek. I wtedy los dał mi możliwość
przemyślenia wielu spraw. Moją największą miłością
zawsze było projektowanie. Mam w Filadelfii bardzo
dobry i kompetentny zespól i wiem, że nie muszę stale
patrzeć im na ręce. Dlatego postanowiłem spróbować
w Baltimore.
Przyglądała mu się z nagłym zaciekawieniem. Rozmo-
wa o architekturze wyraźnie przestała ją interesować.
- Jaki to był wypadek? - spytała.
- Wyjątkowy. - Z trudem starał się, by zabrzmiało
to lekko. - Jaki, podobno, od milionów lat, nie przytrafił
się nikomu innemu. Grałem w rugby i zostałem kopnię-
ty w klatkę piersiową. Doznałem wielu wewnętrznych
obrażeń.
- Nigdy nie myślałam, że rugby jest aż tak brutal-
nym sportem. - Była wyraźnie wystraszona.
- Założę się, że w ogóle nie myślałaś o tej grze -
droczył się.
R
S
Uśmiechnęła się.
- Masz rację. Nie myślałam. Jest trochę podobna do
piłki nożnej, prawda?
- Trochę. Ale jest znacznie mniej cywilizowana. Może
kiedyś, kiedy przez cały dzień będzie padał deszcz i bę-
dziesz śmiertelnie znudzona, wyjaśnię ci różnice.
Uśmiechnął się. A ona odpowiedziała tym samym.
- Jakiego rodzaju to były obrażenia? - spytała.
Psiakrew! Miał nadzieję, że nie będzie musiał kłamać.
- Ach, wiele różnych - rzucił na poły lekceważąco.
I była to prawie prawda. - Przeszedłem operację,
później raczej długą rekonwalescencję. Dzięki temu
miałem dość czasu, by rozejrzeć się po różnych mia-
stach w poszukiwaniu najlepszego kierunku rozwoju.
- I wybór padł na Baltimore?
Przytaknął skinieniem głowy. Z ulgą pomyślał, że
dowiedziała się już wszystkiego na temat jego obrażeń.
Nie chciał okłamywać jej dalej. Co miałaby zrobić,
gdyby powiedział: „Kiedy dowiedziałem się, że dawca
mojego serca pochodził z Baltimore, inny wybór nie
wchodził w rachubę".
- Rozważałem trzy lokalizacje na wschodnim wy-
brzeżu. Baltimore leży niedaleko od Filadelfii, ma przy-
jemny klimat. Spodobało mi się tutaj.
Uśmiechnęła się doń.
- Zimą klimat nie jest tu taki przyjemny - powie-
działa.
- Nie boję się chłodu. Ale na przykład Boston leży
R
S
trochę za bardzo, jak dla mnie, na północy. A lato w Or-
lando? Nawet nie wspominaj!
- To były te dwie pozostałe kandydatury? - Roze-
śmiała się. - Dwie skrajności.
- Właśnie.
Umilkli. Na chwilę. Krótką i miłą. O jakich marzy
się, by trwały wiecznie. Wtedy stanęła mu przed oczami
twarz Catherine, jaką ujrzał, kiedy przyszedł. Na pewno
płakała. Miała czerwone obwódki wokół oczu, a czubek
nosa lśnił na różowo.
- Catherine?
- Tak?
- Dlaczego płakałaś przed kolacją? Tylko nie próbuj
znowu opowiadać mi o jakiejś alergii.
Westchnęła ciężko.
- To długa historia.
- Czy Patsy jest poważnie chora? - To pierwsze
przyszło mu do głowy.
- Och, nie. - Była autentycznie wstrząśnięta. - Nic
jej nie jest. W każdym razie to nic poważnego.
- Skąd więc łzy?
Znów westchnęła.
- Zepsułam nasze rodzinne wakacje. Zawsze wyjeż-
dżaliśmy na nie czwartego lipca, ale w tym roku,
w związku z moją nową posadą, nie powinnam brać
urlopu wcześniej niż na początku września. Nie mogę
wyjechać i rzucić wszystkiego - dodała słabym głosem.
- Patsy była zaskoczona?
R
S
- Tak. I to bardzo. Była rozczarowana. Powiedzia-
ła, że boli ją głowa i zrezygnowała z kolacji z nami.
Czuję się z tym okropnie.
- Aha. - Pokiwał głową. - Wydaje się, że jesteście
bardzo zżyte. Zawsze myślałem, że synowe nienawidzą
teściowych.
Catherine parsknęła śmiechem.
- Nie w tym domu - rzuciła. - Miałam niewyobra-
żalne szczęście. Ona jest cudowna.
Znów umilkli. Ale nie było już tak miło jak przed
chwilą.
- Chyba już pójdę - bąknął w końcu. Nie zaprote-
stowała. Wstał więc, nieco rozczarowany.
Poprowadziła go do drzwi.
- To był naprawdę bardzo miły wieczór - powie-
dział przy wyjściu. - Było mi bardzo przyjemnie. -
Ostrożnie pogładził ją po ramieniu. - Powiedz, że tobie
także.
Zajrzała mu w oczy. Potem pochyliła głowę.
- Mnie także - powiedziała.
- Chciałbym jeszcze kiedyś znów pobyć z tobą
i Michaelem.
- Dlaczego? - Gwałtownie podniosła głowę.
- Ponieważ jestem oczarowany tobą i twoim sy-
nem? - rzucił żartobliwie.
- Dobra odpowiedź. Ale zanim się zgodzę, musisz
wiedzieć, że nie jestem zainteresowana żadnym związ-
kiem.
R
S
- A może rozrywka i przyjaźń?
Uśmiechała się niepewnie.
- Myślę, że moglibyśmy spróbować - powiedziała
z ociąganiem.
- Co więc chciałabyś robić?
Czekał na odpowiedź.
- Moglibyśmy pojechać na piknik. Michael uwielbia
takie wyprawy.
- Kiedy?
- Jutro? To będzie sobota. Nie muszę iść do pracy.
- Doskonale. Przyjdę w południe.
Kiwnęła głową. Wtedy schylił się i musnął jej wargi
szybkim, delikatnym pocałunkiem. Marzył o czymś
więcej, ale powstrzymał się.
- Do jutra - rzucił, i wyszedf.
R
S
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Powinna kazać zbadać sobie głowę. Powinna była
odmówić. Grzecznie, ale stanowczo. Nie powinna wią-
zać się z Grayem Maclnnesem. Nie powinna. Nie wolno
jej.
Catherine zapakowała kanapki do turystycznej chło-
dziarki i sięgnęła do lodówki po pomarańcze i jabłka.
Michael przepadał za pomarańczami. Musiała tylko po-
ciąć je na drobne kawałki, żeby nie dławiły go ich
twarde włókna. Podczas gdy obierała owoce, jej myśli
same uleciały do Graya.
Opływał w pieniądze. Ona musiała rozpaczliwie
walczyć o zachowanie domu. Gray gotów był pomy-
śleć, że zależy jej na jego pieniądzach. Każdy mógłby
tak pomyśleć. I to przerażało ją jeszcze bardziej.
Dobrze pamiętała, co szeptano za jej plecami, kiedy
wyszła za Mike'a. „Wyszła za niego dla pieniędzy. Do-
skonale wiedziała, jak posmarować masełkiem swój
chleb. Zastanawiam się, jak zaciągnęła go do ołtarza.
No bo dlaczego ożenił się z kimś tak nieodpowiednim?"
Nie zważała na nic, gdyż naprawdę kochała Mike'a.
I była tak szczęśliwa, że obelgi nie mogły jej dotknąć.
R
S
A i Patsy pokochała ją od samego początku. Jej takt
i życzliwość pozwoliły Catherine przetrwać najtrud-
niejsze chwile.
Ale nie chciałaby przechodzić przez coś takiego już
nigdy więcej. Mimo wielu starań Patsy i Mike'a, tamte
okropne wydarzenia głęboko utkwiły we wrażliwej du-
szy młodej dziewczyny.
A teraz? Teraz musiała myśleć jeszcze o Michaelu.
Włożyła do pojemnika plasterki jabłek i pomarańczy.
W ten sposób jabłka nie sczernieją. Co jeszcze? Chrup-
ki bananowe. Kolejny ulubiony przysmak Michaela.
Kilka pierniczków Aline. I coś do picia.
Cokolwiek robię, ma wpływ na losy Michaela, po-
myślała. Skończyła pakować piknikową torbę i energi-
cznie zasunęła zamek. Najważniejsza jest jego przy-
szłość. A szalona przygoda z bogatym kawalerem nie
przystawała do takiego planu.
Wyobraziła sobie, jak bardzo ta przygoda mogłaby
być szalona i poczuła dreszcze. Przypomniały się jej
jego płomienne oczy. Czuła, że kryje się w nich wielka
namiętność. Uśmiechnęła się do swoich myśli.
Potem wrócił do niej obraz Graya z Michaelem na
kolanach. Wyglądali wspaniale. Jak ojciec i syn.
- Tutaj jest - zawołała od progu Patsy. Prowadziła
za rękę Michaela, ubranego już do wyjścia. - Spójrz
tylko, mama już wszystko spakowała.
- Dziękuję, że go ubrałaś - powiedziała Catherine
do teściowej. - Jesteś pewna, że nie chcesz iść z nami?
R
S
Patsy uśmiechnęła się. Była w znacznie lepszym na-
stroju niż poprzedniego wieczora.
- Czy kiedykolwiek przepadałam za piknikami? - rzu-
ciła. - Mrówki, muchy, siedzenie na piasku. - Wstrząsnę-
ła się z obrzydzeniem. - Nie, dziękuję. Poza tym mam
zebranie komitetu organizacyjnego Święta Irysów.
Święto Irysów, tak nazywał się doroczny bal chary-
tatywny na rzecz domu opieki dla kobiet.
- Denerwuję się, że będziemy tylko we trójkę. -
Catherine westchnęła.
- A cóż w tym złego? Przecież możesz sobie pozwo-
lić na randkę, kochanie.
- To nie jest randka - zaprotestowała Catherine sta-
nowczo. - To tylko wspólny wypad. Nawet nie wiem,
jak Gray mnie do tego namówił.
- On jest bardzo przystojny. Może jednak powinnaś
spróbować?
- Nie jestem zainteresowana randkami. Mam ciebie
i Michaela. Kogóż jeszcze mogłabym potrzebować?
Patsy spoważniała.
- Nie będziesz miała mnie na zawsze, kochanie.
A Michael dorośnie i rozpocznie własne życie, zanim
zdążysz się zorientować. Jesteś jeszcze młodą kobietą.
Masz przed sobą wiele lat.
- To tylko zwykła wycieczka - powiedziała Cathe-
rine. Sama nie była pewna, czy bardziej usiłowała prze-
konać siebie, czy Patsy. - I tak zamierzałam urządzić
Michaelowi piknik.
R
S
- Bawcie się dobrze. - Patsy znów się uśmiechała.
Usłyszały dzwonek do drzwi. - Ja otworzę.
Catherine głęboko nabrała powietrza. A już
w drzwiach ukazali się Patsy i Gray.
- Nie mamy koni już ponad rok. Kilka miesięcy po
wypadku Catherine sprzedała wałacha Mike'a. Mówiła,
że żal jej patrzeć na biednego Spruce'a, na którym nie
było komu jeździć.
Nie wspominając o tym, że utrzymanie go kosztowa-
ło fortunę, pomyślała Catherine. Nie mogła wyjść z po-
dziwu, że tamci dwoje znaleźli taki temat do rozmowy.
Wcale nie chciała, żeby Patsy opowiadała Grayowi
o tak prywatnych sprawach.
- Halo! - Zmusiła się, by spojrzeć Grayowi prosto
w oczy. - Jesteś gotów?
- Gotów! - zawołał z animuszem. - Ja poprowadzę.
Masz jakieś upatrzone miejsce?
- Och! - Zmarszczyła się. - Nie myślałam
o wyjeździe poza posiadłość. Mamy tu wiele uroczych
zakątków.
- W porządku. - Sięgnął po piknikową torbę. -
Prowadź. Ja będę tragarzem.
Nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Ten obraz na długo zostanie mi w pamięci - po-
wiedziała.
- Pa, pa! - Patsy pomachała do wnuka. - Bawcie się
dobrze. Nie zapomnijcie o kremie przeciwsłonecznym.
- Już się nim posmarowaliśmy - odparła Catherine.
R
S
- I o kapeluszu Michaela.
- Mam go. Wiesz, gdybyś poszła z nami, sama mo-
głabyś dopilnować, żeby nie spiekł się na słońcu.
Patsy skrzywiła się nieznacznie.
- Nic z tego, moja droga. Kiedy wrócicie, będę się
rozkoszować klimatyzacją.
- Patsy nie lubi pikników? - spytał Gray, kiedy zna-
leźli się przed domem. Catherine włożyła Michaelowi
na głowę kapelusz i postawiła go na trawie. Gray także
włożył kapelusz. Nasunął go głęboko na czoło. W cie-
niu pod szerokim rondem jego oczy błyszczały jak
brylanty.
- Patsy nie przepada za eskapadami na świeżym po-
wietrzu. Ona uwielbia kwiaty, ale wtedy, gdy ktoś inny
je wyhoduje. A kemping kojarzy się jej z noclegiem
w motelu.
Roześmiał się.
- Syndrom srebrnej łyżeczki, co?
- Owszem. Patsy pochodzi z bogatej rodziny, a kiedy
wyszła za ojca Mike'a, odziedziczyła duży spadek po
babci. Niezależnie od fortuny Thorne'ów, rzecz jasna.
- Rzecz jasna - uśmiechnął się kwaśno.
- Myślę, że to dlatego ona ma tak nierealistyczne
podejście do pieniędzy - westchnęła. Popatrzyła za
biegnącym daleko przed nimi Michaelem. - Planowa-
nie budżetu to dla niej czarna magia.
- To znaczy, że po śmierci twojego męża na ciebie
spadły wszystkie sprawy finansowe rodziny?
R
S
- Tak. Przecież to chyba oczywiste.
- Gdzie nauczyłaś się tak dużo o finansach? Przecież
studiowałaś literaturę angielską.
- Skąd wiesz? - Przystanęła. Była prawie pewna...
Nie, była absolutnie pewna, że nigdy mu tego nie po-
wiedziała.
Zatrzymał się także. Zakołysał się na piętach, jakby
stremowany. Potem uśmiechnął się i wzruszył ramio-
nami.
- Nie pamiętam. Chyba Patsy mi powiedziała. Bo
skąd mógłbym wiedzieć?
- Nie wiem. - Ruszyła pomału. Lecz prysnął gdzieś
jej dobry nastrój. Nie wiedziała, dlaczego, lecz czuła
dziwny niepokój. Coś było nie w porządku.
- Catherine? - Gray pomachał dłonią tuż przed jej
oczami. - Jesteś tam?
- Tak. Przepraszam. Może tutaj rozłożymy koc? Pod
tym drzewem jest kawałek przyjemnego cienia.
Czerwcowe słońce prażyło mocno. Lecz kępa drzew
dawała miłe schronienie przed upałem. Po kilku minu-
tach Michael i Gray biegali już za piłką, a Catherine
obserwowała ich, leżąc na boku. Gray poruszał się
z wielką swobodą. Wprawnie kopał piłkę. Widać było,
że robił to wiele razy. Wykazywał także niespodziewa-
nie dużo cierpliwości w zabawie z Michaelem. Kiedy
chłopiec wyjątkowo udanie kopnął piłkę, Gray odwrócił
się do Catherine i powiedział:
- Widziałaś? Jest urodzonym sportowcem.
R
S
Zaskoczona, dostrzegła w jego głosie prawdziwą du-
mę. Jakby. Jakby piłkarskie zdolności Michaela były
jego osobistą zasługą. Ale dlaczego? Wszak poznał jej
syna tak niedawno. I dlaczego ona sama wciąż miała
wrażenie, jakby znała go od dawien dawna. Chłopiec
zaczął kręcić się w kółko, coraz prędzej, aż upadł na
trawę, śmiejąc się radośnie.
Gray przysiadł obok Catherine. Usiadła natychmiast.
Czuła się niezręcznie, półleżąc.
- On jest niesamowity - powiedział Gray. - Za kilka
lat będzie wybornym piłkarzem.
- Trochę się boję, co będzie, kiedy dorośnie - wy-
znała. - Nie potrafię nauczyć go wszystkiego, co chło-
piec umieć powinien. Przez całe życie chodziłam do
szkól tylko dla dziewcząt!
Gray roześmiał się. Ale spojrzenie miał poważne,
pełne zrozumienia.
- Nie sądzę, byś się musiała martwić. Michael nie
ma ojca, ale jeśli tylko pozwolisz mu dostatecznie moc-
no zaangażować się w sport czy inne podobne zajęcia,
na pewno będzie miał dość męskich wzorów do naśla-
dowania. Poza tym, on już ma to, co najważniejsze.
Stabilny, pełen miłości dom rodzinny.
- Uspokoiłeś mnie trochę. Mam nadzieję, że się nie
mylisz. - Nie umiała jednak pozbyć się obaw. Przypo-
mniało jej się jednak, co opowiadał o sobie. - Myślę,
że wiesz, o czym mówisz. Dorastałeś w podobnych wa-
runkach i całkiem nieźle sobie radzisz.
R
S
Gray wysoko uniósł brwi. Wodząc wzrokiem za mal-
cem, mówił:
- Jest bardzo niewiele podobieństw między dzieciń-
stwem moim i Michaela, uwierz mi. - Wykonał szeroki
gest ręką. - Michael nigdy nie będzie musiał się mar-
twić, skąd wziąć pieniądze na czynsz albo za co kupić
coś na obiad.
Jeśli ja temu podołam, pomyślała Catherine ze smut-
kiem.
- Pytałeś, gdzie nauczyłam się gospodarności. Ja
także nie wychowywałam się w bogactwie.
- Naprawdę? - Nie zdołał ukryć zdziwienia. - Ale
świetnie się przystosowałaś.
- Ty także. Mój ojciec był bibliotekarzem na uni-
wersytecie stanowym. Z jego pensją nie mieliśmy szans
na bogactwo, ale powinno było wystarczać nam na wy-
godne życie. Nie wystarczało. - Głos jej zadrżała lekko.
- Wcześnie nauczyłam się sprawdzać pocztę i pilno-
wać, by ojciec płacił rachunki. Tylko tak mogliśmy mieć
pewność, że nie wyłączą nam prądu czy telefonu. - Po-
trząsnęła głową. - Nauczyłam się też, kiedy ojciec do-
stawał wypłatę, żeby wziąć od niego pieniądze na moje
czesne i na zakupy. Czasami zaskakiwał mnie. Mówił,
że dostaje premie. Mówił wtedy, żebym kupiła sobie
jakieś ciuszki. Ale ja oszczędzałam, ile tylko mogłam.
Na te tygodnie, kiedy przynosił mało pieniędzy. - Albo
wcale, dodała w myślach.
Zrozumienie zaświtało w oczach Graya.
R
S
- W co się wplątał? - spytał.
- W hazard - odparła. - Po jego śmierci znalazłam
w jego biurku bilety wszelkiego rodzaju zakładów. Nie-
których zupełnie nie rozumiałam, dopóki Mike mi nie
wytłumaczył.
- To musiał być dla ciebie wielki cios. - Pogłaskał
ją po ramieniu. Był to tylko gest sympatii. Lecz jej
zmysły zareagowały gwałtownie. A serce ruszyło galo-
pem.
Zdumiony jej reakcją, cofnął rękę. Oparł się na ło-
kciach i patrzył na nią uważnie.
- Był - przyznała. - Szanowałam go bardzo. To by-
ło straszne widzieć go w zupełnie nowym świetle. Mój
ojciec, uzależniony od hazardu, jak niektórzy od narko-
tyków czy papierosów.
Umilkła, zagłębiona we wspomnieniach. Gray nie
odzywał się również. Nie poruszał się. Przyglądali się
Michaelowi, który turlał się po trawie.
Gray otrząsnął się pierwszy.
- Dlaczego mi to opowiedziałaś?
- Ja... sama nie wiem. Chyba... Chyba jest dla mnie
ważne, żebyś zrozumiał, jaka naprawdę jestem. Że nie
jestem jakąś zepsutą dziewczyną z bogatego domu. -
Słowa te wyrwały się z jej krtani, zanim naprawdę po-
myślała, czy chce je wypowiedzieć.
Gray zajrzał jej w oczy.
- To dla mnie bardzo ważne, żebym ciebie zrozu-
miał. - Ukrył w dłoni jej policzek. - A przy okazji,
R
S
nigdy nie myślałem o tobie, że jesteś zepsutą małą bo-
gaczką.
Zaniknęła oczy. A on pochylał się powoli. Aż ich
wargi zetknęły się. Przyciągnął ją do siebie, zamknął
w ramionach. Ostrożnie wsunął język między jej wargi.
Jęknęła cichutko. Lecz lęk wziął górę nad zmysłami.
- Michael - wykrztusiła.
Gray gwałtownie odsunął się.
- Przepraszam. - Oddychał ciężko.
Głowa jej opadła, jak kwiat zbyt ciężki dla łodygi.
Oparła czoło o jego ramię.
- Nie miałeś zamiaru mnie dotykać, pamiętasz? -
szepnęła.
- Pamiętam. Ale nie daję już rady. - Odchylił się, by
zajrzeć jej w oczy. - Myślę o tobie przez cały czas.
Z trudem przełknęła ślinę. Taka szczerość wymagała
szczerości i od niej.
- Ja także myślę o tobie - uśmiechnęła się z wysił-
kiem. - Nie jestem na to gotowa. Ale kiedy mnie doty-
kasz, przestaje to mieć znaczenie.
Wzrok Graya pociemniał.
- Gdybyśmy byli sami - powiedział głucho - naty-
chmiast wykorzystałbym tę informację. - Podniósł ręce.
- Dotknąłbym cię tutaj... - pogłaskał ją po policzku
i poprowadził ręką dalej, w dół, wzdłuż szyi - .. .i tutaj.
- Opuszki jego palców zatańczyły wokół jej sutek.
Gwałtownie wciągnęła powietrze. - Potem zsunąłbym
rękę tutaj - powiedział, zataczając kręgi wokół jej pęp-
R
S
ka. - Aż w końcu dotknąłbym cię tutaj. - Jego dłoń
znalazła się między jej udami.
- Przestań. - Chwyciła go za nadgarstek i pociągnę-
ła mocno.
Uśmiechnął się radośnie.
- A potem... - Ujął jej dłoń i położył na swym
udzie. - Potem byłaby twoja kolej. - Poczuła pod pal-
cami, jak bardzo był gotowy. Znów gwałtownie wciąg-
nęła powietrze. Jej dłoń zamknęła się odruchowo. Gray
jęknął głucho. Uniósł jej dłoń do ust i pocałował. - Ale
nie zrobię tego, ponieważ nie jesteś na to gotowa.
Chwila minęła, nim odzyskała głos.
- Właściwie - bąknęła - myślę, że już jestem... -
Uniosła głowę w poszukiwaniu jego wzroku. - Powie-
działeś, że wciąż kocham mojego męża i miałeś rację.
Jakaś część mnie wciąż kocha Mike'a. Ale on jest już
tylko wspomnieniem. A życie trwa.
Gray westchnął głęboko. I wzniósł oczy do nieba.
- Wiesz - powiedział tonem obojętnej pogawędki
- twoje wyczucie czasu zwala z nóg.
Roześmiała się.
- To samo można powiedzieć o tobie - rzuciła.
- Chcesz się założyć? - Uśmiechnął się szelmowsko.
Michael, znudzony samotną zabawą, przybiegł, do-
magając się jedzenia. Dzięki temu Catherine zdołała
odzyskać równowagę po prowokacyjnej propozycji
Graya.
Potem główka Michaela zaczęła się kiwać, a ciężkie
R
S
powieki opadały. Pozbierali więc rzeczy i ruszyli do
domu. Gray, na własne życzenie, niósł małego, a Ca-
therine pusty koszyk.
Szła za nimi, patrząc na główkę śpiącego syna przy-
tuloną do serca Graya. Co będzie dalej? myślała. Tyle
przed nami niewiadomych. A jeszcze kilka tygodni
wcześniej nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby
się zakochać. Teraz z lękiem myślała, że znalazła się
niebezpiecznie blisko takiej możliwości.
W następnym tygodniu Catherine dwa razy zaprosiła
go na wieczorne barbecue, na piknik i na dwa rodzinne
obiady. Wieczorami Patsy zabierała Michaela do kąpie-
li. W ten sposób zyskiwali krótkie chwile tylko dla
siebie. Chwile, na które Gray czekał jak więzień na
amnestię.
Wiedział, że postępuje źle. Okłamał ją. W pewnym
sensie. W każdym razie, zbyt długo zwlekał z wyzna-
niem prawdy. Po jej odkryciu Catherine go znienawidzi.
To nie mogło trwać długo. Był pierwszym mężczy-
zną po śmierci męża, który jej dotknął. Ale pewnego
dnia ona uświadomi sobie, że nie był nikim nadzwyczaj-
nym i odejdzie. Wszystko się skończy. Lecz wciąż nie
miał dość siły, by to przerwać.
Nie mógł przestać myśleć o niej. Kiedy nie był z nią,
myślał o niej. O jej miękkich, lśniących włosach, dłu-
gich, smukłych nogach, o rozkołysanych biodrach i
o oczach, które błyszczały przy każdym uśmiechu.
R
S
Wciąż miał ją przed oczyma.
I stałe czuł ją w swych ramionach. Jakże rozpaczli-
wie jej pragnął!
Pewnego wieczora, kiedy Patsy zabrała Michaela do
łóżka, zaczekał na Catherine w salonie. Jak zwykle
obejrzeli wiadomości w telewizji. I jak zwykle, całowa-
li się. Były to jego najszczęśliwsze chwile.
Boże! Jak niewiele brakowało, żeby wtedy, podczas
pierwszego pikniku wyrwał się z głupią uwagą. Sam nie
wiedział, czemu, ale nagle zobaczył ją, oczyma wy-
obraźni.
To był dzień zakończenia jej studiów. Miała na sobie
togę i biret i szła ku niemu, energicznie machając dy-
plomem. Rozpostarł ramiona, a ona rzuciła mu się na
szyję, śmiejąc się i szlochając między pocałunkami.
- Jedno tylko mogłoby sprawić, by ten dzień był
jeszcze szczęśliwszy - powiedziała. - Gdyby tata mógł
być tutaj.
- Wiem. - Otarł jej łzy z policzków i pocałował. -
Ja także chciałbym, żeby był tu z nami. Ale wiesz, że
ja zawsze będę dbał o ciebie, prawda?
Im dłużej o tym myślał, tym bardziej stawało się to
dokuczliwe. Zaczynał przypominać sobie coraz więcej
rzeczy i szczegółów. Chociaż nie istniało żadne racjo-
nalne tego wytłumaczenie. Wciąż starał się odganiać od
siebie takie myśli. Ale nie zawsze mu się to udawało.
Jak wtedy, gdy grał w piłkę z Michaelem. Kiedy ob-
serwował postępy czynione przez chłopca, poczuł tak
R
S
silną emocję, jakby jakaś część Mike'a Thorne'a wciąż
usiłowała być częścią rodziny.
Albo tak jak teraz, gdy Catherine leżała w jego obję-
ciach, przytuloną jakby była z nim od początku świata.
- Hej - mruknął i pocałował ją za uchem. - Jak tam
kąpiel?
- W porządku. - Pochyliła trochę głowę, by ułatwić
mu dostęp.
Ujął w dłoń jej policzek, obrócił ku sobie w poszu-
kiwaniu ust. Ułożyła się mu na kolanach, pomrukując
rozkosznie. Pocałował ją namiętnie, z pasją. Ona odpo-
wiedziała tym samym. Aż obojgu brakło tchu.
Pogłaskał jej biodro, nakrył dłonią pierś. Nawet przez
staniczek poczuł, jak jej sutka wyprężyła się. Obiecał
sobie, że nie włoży jej ręki pod ubranie. Ani nie rozbie-
rze jej w jej domu. Sam nie wiedział czemu, ale wyda-
wało mu się to ważne. I męczył się tak, dzień po dniu.
Chociaż chwilami kosztowało go to bardzo wiele. Pod-
niecała go, doprowadzała do szaleństwa. Ale nie mógł
przecież ryzykować. Ktoś mógłby nadejść.
Pocałował ją jeszcze raz. Z całej mocy. Uniósł ją, by
usiadła.
- Chyba jesteśmy szaleni, żeby torturować się w taki
sposób.
- Możliwe. Zapewne. - Miała usta opuchnięte od
pocałunków.
- Nigdy nie przypuszczałem, że w wieku trzydziestu
dwóch lat będę próbował osiągnąć coś z moją dziew-
R
S
czyną w salonie, nadstawiając pilnie ucha, czy nie nad-
chodzi jej matka.
Catherine roześmiała się.
- Po pierwsze, Patsy nie jest moją matką. Po drugie,
nie próbujesz osiągnąć czegoś, lecz robisz to. - Prze-
chyliła głowę. - Tym właśnie jestem? Twoją dziewczy-
ną? Jakoś nie bardzo umiem to pogodzić. Matka
i dziewczyna. Matki nie umawiają się na randki.
- Założysz się? - Pocałował ją w czubek nosa. -
A skoro już o randkach mowa, to może poszłabyś ze
mną na kolację, a może i do kina, w ten piątek?
Zawahała się. Ku jego zaskoczeniu.
- Możesz przyjść do nas na kolację - powiedziała.
Wpatrywał się w nią. A w głowie rozdzwoniły się
mu dzwonki alarmowe. Coś było nie w porządku.
- Przychodziłem tu na kolację już wiele razy - za-
czął ostrożnie. - Pomyślałem, że byłoby miło ubrać się
raz elegancko i wyjść.
- Wolę raczej kameralne wieczory - odparła. - Tro-
chę jestem zmęczona pracą, obowiązkami społecznymi
i domowymi. Potrzebuję czasu, by przywyknąć do
zmian. Masz coś przeciwko temu?
Miał. Ale czuł, że to nie byłaby dobra odpowiedź.
- Nie - powiedział. - Nie mam. Ale może, wobec
tego, tym razem ja coś ugotuję? Moglibyśmy zjeść na
tym uroczym tarasie z tyłu domku gościnnego.
Uśmiechnęła się z ulgą.
- Świetny pomysł. Czy mogę coś przynieść?
R
S
Pokręcił głową, rad, że jej zdenerwowanie ustąpiło.
Jeszcze raz powtarzał w myślach całą rozmowę. Szukał
przyczyny jej zdenerwowania.
- Tylko siebie - powiedział.
Przynajmniej będą sami. A wyobraźnia natychmiast
podsunęła mu szalone wizje. Psiakrew! Powinien
wyjść, zanim nadejdzie Patsy. Za chwilę może być za
późno.
R
S
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Pół godziny później Patsy nadał nie przyszła. W koń-
cu zaniepokojona Catherine, poszła sprawdzić, czy Mi-
chael nie miał kłopotów z zaśnięciem. Po powrocie
oświadczyła, że Patsy rozbolała głowa i położyła się.
- W porządku. - Gray wstał. - Idę do domu.
Odprowadź mnie.
Objął ją w pasie. Przy kuchennych drzwiach Cathe-
rine powiedziała:
- Pójdę z tobą tylko kawałek.
Noc była ciepła, pełna letnich aromatów. Pachniały
kwiaty i świeżo skoszona trawa. Dochodziła dziewiąta
i mrok z wolna spowijał ziemię. Wysoko nad ich gło-
wami srebrny księżyc wędrował po niebie.
Trzymając się za ręce, zeszli ze schodów.
- Jaka piękna noc - powiedział.
- Owszem. - Zdawała się być spokojna i zadowolo-
na. Widać minęło już wzburzenie, w jakie wprawił ją
pytaniem o wspólne wyjście w piątek.
Przez moment szli w milczeniu.
- Spójrz - powiedział w pewnym momencie. -
Świetliki. Kiedyś zdarzało się, że w jedną noc potrafi-
R
S
łem złapać kilka tuzinów. Było ich tyle, że słoik świecił
jak latarnia, kiedy szedłem pokazać go mamie.
- Zawsze chciałam hodować świetlika - powiedziała.
- Tata pomógł mi zbudować uroczy, maleńki domek
w słoiku. Była tam trawa i nakrętka od butelki pełna wo-
dy. Ale kiedy przychodziłam następnego ranka, nigdy go
tam nie było. Tata kręcił głową i mówił: „A niech to
szlag!
Chyba zrobiłem te dziury za duże". Nawet, gdy były małe
jak łebki od szpilek. Wierzyłam w to przez długie lata,
zanim w końcu pojęłam, że je wypuszczał.
Uśmiechał się ciepło.
- Może później, latem, kiedy wcześniej zrobi się
ciemno, Michael będzie mógł zostać z nami na tyle
długo, żeby je zobaczyć? - powiedział. - Moglibyśmy
pomóc mu złapać kilka i włożyć do słoika. Może by mu
się spodobały?
Milczała tak długo, że zwątpił już, czy mu odpowie.
Nagle ogarnęło go przerażenie.
- Catherine? Co się stało?
- Nic. - Słyszał niezdecydowanie w jej głosie.
Zatrzymał się.
- Co się dzieje? - powtórzył.
Westchnęła. Milczała. Znowu westchnęła.
- Czy będzie jakieś „później, latem"?
Pytanie wstrząsnęło nim. Po raz pierwszy uświado-
mił sobie, że ona daleko wybiegała myślami w przy-
szłość. Podziałało to nań jak najsilniejszy afrodyzjak.
Serce zabiło mu tak mocno, że aż stracił oddech.
R
S
Chwycił ją za ramiona. Uśmiechnął się do niej. Nie
dbał o to, czy dostrzeże w jego oczach miłość, której
nie potrafił już ukrywać.
- Będzie, jeśli tylko zechcesz - powiedział.
Nie mógł już dłużej zwlekać. Zamknął ją w ramio-
nach i pocałował gwałtownie. Po krótkiej chwili jej
wargi rozchyliły się zachęcająco. Kurczowo zacisnęła
dłonie na jego nadgarstkach. A kiedy przycisnął do sie-
bie jej biodra, jęknęła cicho.
I wtedy, w tym odległym kącie ogrodu, pojął to, co
podświadomie czuł przez cały wieczór. Że pragnął jej.
Tego wieczora. Natychmiast.
Przycisnął ją do siebie i trwali tak, spleceni w uści-
sku. Tylko krew pulsowała w ich żyłach coraz gwałtow-
niej.
Odsunął ją nieco. Tylko tyle, by rozpiąć guziki jej
bluzki. Zaraz potem sięgnął do zapinki staniczka.
- Gray! - Panika zabrzmiała w jej głosie. - Jeste-
śmy na dworze.
Stłumił chichot. I pociągnął ją dalej, w cień drzew.
Przez chwilę przyglądała się mu uważnie. Wtedy ogar-
nęło go przerażenie. Że zamierza zaprotestować. Ale
Catherine wstrząsnęła ramionami i staniczek opadł na
ziemię. Serce omal nie wyskoczyło mu z piersi. Jej
piersi nie były zbyt duże, lecz idealne w kształcie.
W panującym mroku dostrzegł także, że sutki miała
nieco większe niż przed ciążą. Psiakrew! Znów te wy-
bryki pamięci!
R
S
- Boże! - wychrypiał. - Jesteś taka piękna. Wziął
w dłonie jej piersi, kciukami dotknął sterczących sutek.
Tak jak lubiła najbardziej. Nie! Nie myśl o tym! A ona
wygięła się do tyłu, w niemym błaganiu o więcej. Po-
chylił głowę i wpił się ustami w słodki czubek. Pieścił
go muśnięciami języka. Dopóki nie odepchnęła go od
siebie.
- Ty też - rzuciła, oddychając z trudem.
Drżącymi palcami rozpięła mu koszulę. Dłonie miała
delikatne, miękkie i ciepłe. Pomalutku sunęły po jego
piersi, budząc rozkoszne emocje. Po jego piersi! W jego
głowie rozdzwoniły się dzwonki alarmowe. Za chwilę
odkryje jego blizny. I zacznie zadawać pytania.
Chwycił ją za nadgarstki, uniósł jej ręce do góry. Tak,
że prawie stanęła na palcach. Czuł na sobie twardy opór
jej gorących piersi. Całował ją, zachłannie i mocno.
Wiedział, że powinien był powiedzieć jej prawdę
o sobie. I o tym, w jaki sposób ją odnalazł. Czuł, że jest
wobec niej nie w porządku. Lecz słowa uwięzły mu
w gardle. Ona była całym jego światem. Powodem, dla
którego oddychał, dla którego budził się każdego ranka.
Pragnął jej. Chociaż raz...
Tylko raz, skarcił się w myślach. No, może dwa.
Marzył o własnych wspomnieniach. Żeby uwolnić się
od wspomnień Mike'a Thorne'a. Pragnął wejść w nią,
patrząc jej w oczy, wiedząc, że to właśnie jego będzie
miała przed oczyma.
Albowiem kochał ją. I ponieważ w normalnym świe-
R
S
cie byłaby normalną wdową, mógłby spędzić z nią re-
sztę życia. Bez cudzych wspomnień dręczących go nie-
ustannie.
Rozpiął pasek u jej szortów, wsunął w nie rękę, aż
po krawędź satynowych majteczek. Potem cofnął dłoń,
by zanurzyć ją ponownie, odrobinę niżej. I jeszcze raz.
Aż po kres cierpliwości. Jednym szarpnięciem ściągnął
je w dół.
Biała skóra zajaśniała w mroku. Wyciągnął ręce. I za-
czął głaskać ją, dotykać i pieścić. Dopóki nie jęknęła ci-
cho. Wtedy klęknął, przyciągnął ją do siebie, wtulił w nią
twarz.
- Gray... - Jej głos drżał.
- Cliii - uciszył ją. - Jeszcze chwileczkę. - Pomalutku
wypuścił powietrze. Catherine poruszyła biodrami.
Zwątpił wtedy, czy zdoła zapanować nad sobą. Drżał
cały, czy to z podniecenia, czy pod wpływem chłodnych
powiewów wiatru. Pieścił ją koniuszkiem języka i gła-
skał coraz prędzej. Aż zorientował się, że była gotowa
do następnego kroku.
Podniósł się z klęczek, stanął za nią.
- Nie przestawaj - błagała.
- Nie przestanę. - Jego dłonie nie zatrzymały się ani
na moment. - Ciąża nie zmieniła ci figury - mruknął.
- Nie - powiedziała głucho. - Zawsze byłam szczu-
pła. W ciąży utyłam tylko kilka kilo. I po dwóch mie-
siącach nie było już po tym śladu.
Wtedy dotarło do niego, co naprawdę powiedział.
R
S
Oraz to, że ona zrozumiała to jako pytanie. Dzięki
Bogu!
Pogłaskał ją po brzuchu.
- Już czas - powiedział.
Opadli na kolana. Położył ją na miękkiej trawie
w cieniu wielkiego drzewa. I natychmiast przylgnął do
niej.
Catherine nie odezwała się. Poczuł, że znowu jest
spięta. Zrozumiał. Był przecież zupełnie inny niż jej
mąż.
- Spokojnie - szepnął. - Tylko spokojnie, cukiere-
czku. - Szeptał jej do ucha ciepłe, kojące słowa. Aż
poczuł, że rozluźniła się, uspokoiła. Bardzo powoli zbli-
żył się do niej jeszcze bardziej. Aż do końca.
- Wszystko w porządku, cukiereczku? - spytał
z niepokojem.
- Zaraz będzie - odparła. I nim się spostrzegł, wbiła
pięty w ziemię i pchnęła w górę biodra. Niemal od razu
odnaleźli wspólny rytm. I po chwili dygotali w gwał-
townych spazmach rozkoszy.
Gdy oprzytomniał nieco, zorientował się, że ściska
jej pośladki. Na pewno będzie miała siniaki, pomyślał.
Catherine rozluźniła uścisk, opuściła ramiona. Jej
włosy lśniły na ciemnej trawie. Gray uniósł się na ło-
kciach i spojrzał jej w twarz.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą na całym świecie -
powiedział. I musnął jej wargi delikatnym pocałun-
kiem.
R
S
- Czyżbyś tak chciał wyrazić wdzięczność? - zażar-
towała.
- Zgadłaś - odparł, rozbawiony. - Niewysłowioną.
- Zawahał się. Ale ciekawość zwyciężyła. - Zasłuży-
łem na twoją?
Uśmiechnęła się.
- Byłeś wspaniały.
Nie było wątpliwości, że mówiła szczerze.
- Chociaż chciałbym leżeć tak jak najdłużej. - Poca-
łował ją. - Domyślam się, że ty wołałabyś wstać z ziemi.
- Dobrze zgadłeś.
Wstał i podał jej rękę. Stanęła i zachwiała się.
- Do diabła! - wykrzyknął, przestraszony. - Zrani-
łem cię?
- Nie - odparła ze śmiechem. - Spokojnie. Po pro-
stu nie przywykłam. Ja nigdy...
Roześmieli się oboje.
- Dobrze. Dziękuję. - Pozbierał ubrania i ubrali się.
- Chyba teraz ja ciebie odprowadzę do domu.
- Będziesz musiał mnie chyba zawlec. Nie jestem
pewna, czy dam radę iść.
Wiedział, że droczy się z nim, ale mu to nie wadziło.
Chwycił ją w ramiona i, mimo jej protestów, zaniósł aż
do drzwi. Tam pocałował ją jeszcze raz i rozstali się.
Każde z nich poszło do siebie.
Chociaż Gray wcale nie był pewien, czy szedł, czy
przepłynął całą drogę w powietrzu.
R
S
Natychmiast po przebudzeniu następnego ranka Cathe-
rine przypomniała sobie wszystko, co zdarzyło się poprze-
dniego wieczora. Westchnęła marzycielsko, przeciągnęła
się. Obolałe mięśnie zapiekły. A przed oczyma przesunęły
się jej cudowne obrazy. Wielki Boże! Gray był prawdzi-
wym mistrzem. Jeśli za każdym razem będzie tak samo,
pomyślała, chyba tego nie przetrwam.
Zastygła, przerażona własnymi myślami. Za każdym
razem? Co prawda Gray wspominał, że chciałby na stałe
znaleźć się w jej życiu, ale czy było to możliwe? Co
będzie, gdy wyprowadzi się do swojego domu?
Postanowiła zatem, że będzie go unikać. Żeby nie
narażać się na płotki i złośliwe komentarze. Nie mogła
pokazywać się z kimś tak bogatym jak on. Musiała dbać
o swoją reputację. Dla dobra syna.
Zjadła śniadanie. Wzięła prysznic. Przez cały czas
powtarzała w myślach, co powinna mu powiedzieć.
Seks był wspaniały, ale nie mogę wiązać się z tobą.
Owszem, seks był cudowny, ale nadal nie mogę wią-
zać się z tobą.
Muszę myśleć o Michaelu. I o tym, jak mógłby ode-
brać najmniejsze nawet plotki na mój temat.
Umyła zęby i spojrzała na zegar. Dopiero ósma. Mi-
chael zwykle sypiał do dziewiątej. Zza ściany słyszała
kręcącą się po pokoju Patsy. Zatem, gdyby było trzeba,
teściowa na pewno zajmie się wnukiem.
Gdyby więc poszła teraz do Graya, miałaby to już za
sobą. Nie musiałaby męczyć się cały dzień.
R
S
Niemal biegła. I gdy znalazła się pod drzewem, pod
którym spotkali się poprzedniego wieczora, musiała za-
trzymać się dla złapania oddechu. Oprócz pogniecionej
trochę trawy, nikt nie dostrzegłby żadnych śladów. Ale
ona dostrzegła. I wciąż pamiętała. Poczuła skurcz
w krtani. Była przecież matką. Ostoją społeczeństwa.
Miała pracę, którą mogła utracić. Nie. Nie może pozwo-
lić sobie na związek z Grayem.
Z głową pełną skłębionych myśli pokonała ostatnie
metry. Zastukała do drzwi.
- Dzień dobry. - Radość i przyjemne zaskoczenie
dźwięczały w jego głosie. Zaprosił ją do środka i za-
mknął drzwi. Kiedy stanął twarzą do niej, miał
w oczach tylko pożądanie. Bez słowa popchnął ją na
drzwi i wpił się w jej usta namiętnym pocałunkiem.
Przycisnął ją całym ciałem. Catherine poczuła, że krew
zaczęła wrzeć w jej żyłach.
I kiedy niespodziewanie Gray oderwał się od jej ust,
nie mogła złapać oddechu.
- Powiedziałem przed chwilą: dzień dobry. Ale wi-
dzę, że to jest wielki dzień. - Uśmiechał się. Wciąż
obejmował ją mocno.
- Dzień dobry - starała się pozbierać myśli. - Mu-
simy porozmawiać.
- Nie, nie musimy. Doskonale radzimy sobie bez
słów. - W jego niebieskich oczach migotały płomienie.
Catherine już wyciągała ręce, by zamknąć go w obję-
ciach. Lecz w ostatniej chwili opamiętała się.
R
S
Zapadła niezręczna cisza.
- Czy powiedziałem coś złego? - Słychać było nie-
pokój w jego głosie.
Catherine przełknęła ślinę. Pokręciła głową.
- Czemu więc mam wrażenie, że zrobiliśmy olbrzy-
mi krok wstecz?
- Bo to prawda. - Westchnęła ciężko. - Ja... - Od-
sunęła się o krok. - Nie mogę pozwolić sobie na poza-
małżeński związek.
- Przecież nie jesteś już mężatką - powiedział mięk-
ko. - Ale w takim razie zapomnijmy o związku. Co
powiesz na czysto fizyczny, oszałamiający, odprężający
seks?
Spojrzała w jego wesołe oczy i uśmiechnęła się.
- Nie traktujesz mnie poważnie - poskarżyła się.
- Wcale nie - zaprotestował gwałtownie. - Jeśli ty
masz mi do zaoferowania tylko seks, będę próbował się
dostosować.
Tym razem roześmiała się już pełnym głosem.
- Nie mogę znów zbliżyć się do ciebie - powiedzia-
ła stanowczo. - To jeszcze bardziej wszystko skompli-
kuje.
- Są sprawy, które muszą być skomplikowane - po-
wiedział poważnie. Objął ją i nim zdążyła zaprotesto-
wać, pocałował.
Dobry Boże! Zawsze uważała, że jest kobietą o silnej
woli. Ale gdy poczuła jego dłonie na plecach, gdy zsu-
nęły się niżej, aż na pośladki, jej opór prysł jak mydlana
R
S
bańka. Każda komórka jej ciała krzyczała z tęsknoty.
Bo tym razem już wiedziała.
Wiedziała, ile rozkoszy na nią czeka. Nie umiała
odepchnąć Graya. Nie potrafiła.
Z cichutkim westchnieniem zarzuciła mu ramiona na
szyję, rozchyliła wargi, zachęcając do głębszego konta-
ktu. Gwałtowne żądze rozpalały jej krew. Gray był taki
wielki, taki gorący. Przypierał ją do ściany, wgniatał,
wciskał się.
Poczuła go wyraźnie i jęknęła z podniecenia. Och!
Nie powinna go pragnąć., Nie powinna pożądać go tak
rozpaczliwie. Ale czyż nie dlatego przyszła do niego?
Jakże nienawidziła siebie za to. Ale kiedy wsunął
ręce pod jej spódnicę, kiedy ściągnął jej rajstopy i maj-
teczki, nie zaprotestowała. Potem rozpiął jej bluzkę
i prawie gwałtem oswobodził jej piersi z objęć stanika.
Wpił się w nie ustami, trącił językiem naprężoną sutkę.
Aż kolana ugięły się pod nią.
- Nie, cukiereczku. - Poczuła jego gorący oddech
na uchu. - Stój. - Podtrzymał ją mocno, aż odzyskała
równowagę. Mrucząc cicho do jej ucha, oswobodził
siebie ze spodni. Zadrżała, gdy poczuła go między uda-
mi. A on chwycił ją za biodra, uniósł i bez zwłoki
wszedł w nią. I już po chwili, fala za falą, rozkosz za-
częła rozlewać się po jej rozpalonym ciele. We wspól-
nym rytmie zdążali do tego samego celu. Oplotła go
nogami, przywarła do niego z całej siły. Złączyli usta
w gwałtownym pocałunku. Po chwili Gray uniósł gło-
R
S
wę. Zacisnął szczęki. Mocniej wparł ją w drzwi i dyszał
ciężko. I wreszcie krzyknęli oboje, dotarłszy poza gra-
nice rozkoszy. Zdało się jej, że odlecieli w przestrzeń.
Nie wypuszczając jej z objęć, Gray podszedł do ka-
napy. Leżeli z zamkniętymi oczami, zwarci w miłos-
nym uścisku. Z uśmiechem głaskał ją po plecach.
- To jest właściwy sposób rozpoczynania dnia -
oświadczył po chwili,
Uśmiechnęła się i ona. Patrząc na jego koszulę uświa-
domiła sobie, że byli prawie kompletnie ubrani.
- Żałuję, że nie mogłem spędzić z tobą całej minio-
nej nocy. - Poczuła w duszy przyjemne ciepło. - Ale
skoro już tak się stać nie mogło, to była druga, najprzy-
jemniejsza rzecz.
- Umm-hmm. - Nie miała ochoty mówić. Nie miała
też ochoty ruszać się.
Pomału wyciągnął jej bluzkę ze spódnicy i miękko
drapał ją po plecach. Uwielbiała taką pieszczotę. Jej
ciało samo wygięło się w łuk pod jego dotykiem. Skąd
o tym wiedział?
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała stłumionym gło-
sem. - Uwielbiam drapanie po plecach i po... po
wszystkim.
- Po tym, jak kochałaś się ze mną - powiedział
z nieukrywaną dumą. - Wzruszył ramionami. - Nie
wiem. Po prostu wydawało mi się, że tak właśnie po-
winienem postąpić.
- Dobrze ci się wydawało - przyznała leniwie. Tyl-
R
S
ko gdzieś na dnie duszy kołatało się jej niejasne pytanie.
Lecz nie potrafiła go sformułować.
- Catherine? - Nie przestawał drapać jej po plecach.
- Z niechęcią, ale muszę poruszyć pewną bardzo przy-
ziemną sprawę. Czy zauważyłaś, że nie pomyśleliśmy
o antykoncepcji?
Pokręciła głową wspartą na jego ramieniu.
- Nie ma problemu. Łykam pigułki.
- O!
- Po urodzeniu Michaela okazało się, że mam nie-
regularne miesiączki. Gdy po roku nie wróciły do nor-
my, lekarz stwierdził, że trzeba spróbować tego. - Cho-
ciaż nie odezwał się ani słowem, czuła potrzebę wytłu-
maczenia się.
- I nie przeszkadza ci, że nie użyłem niczego?
Usiadła powoli, przyglądając się mu uważnie.
- Z iloma kobietami zrobiłeś to w ciągu ostatnich
kilku lat?
- Z żadną.
Była wyraźnie zaskoczona.
- Z żadną bez zabezpieczenia?
- Nie. Z żadną w ogóle.
- Dlaczego? - Zdumienie malowało się na jej twa-
rzy. - Jesteś kawalerem, zdrowym mężczyzną i nie po-
wiesz mi, że kobiety nie interesują się tobą.
- Uprawianie miłości powinno znaczyć coś więcej
niż tylko fizyczne zaspokojenie - powiedział cicho. -
Nigdy nie uganiałem się za dziewczynami. A po wypad-
R
S
ku zrozumiałem, że najmniejsza nawet rzecz w życiu
jest ważna i powinna być skarbem.
Wstrzymała oddech, czekając, co jeszcze powie. Ale
on milczał. Czyżby to oznaczało, że ona znaczyła coś
dla niego? Przestraszyła się tej myśli.
No dobrze, głupio myślała, sądząc, że potrafi trzymać
się od niego_z daleka. Nigdy nie miała romansu, ale tym
razem wydawało się jej, że było to coś poważniejszego.
Przygoda to związek krótkotrwały. A Gray z każdym
dniem stawał się dla niej coraz ważniejszy.
Na tyle ważny, że w ciągu krótkiego poranka prze-
szła daleką drogę od postanowienia całkowitego zerwa-
nia z nim do marzeń o wspólnie spędzonych latach.
Marzeń o obrączkach. Marzeń o ślubnych przyrzecze-
niach i o dzieciach.
Ale o tym nie mogła powiedzieć Grayowi. Wspomi-
nał, co prawda, o przyszłości. Ale nie było to nic kon-
kretnego.
Czy myślał o tym samym co ona? Na odpowiedź na
to pytanie mogła tylko czekać.
R
S
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Zostań jeszcze trochę - powiedział. Z niezwykłą
ostrożnością podniósł ją z kolan. Podał jej paczkę chu-
steczek papierowych, pozbierał swoje ubranie i ruszył
do drzwi.
- Nie mogę - odparła, obciągając spódnicę. - Mi-
chael zbudzi się lada moment.
- W porządku - pokiwał głową. - Odprowadzę cię.
- Nie - rzuciła. - Nie potrzeba. - Patsy mogła być
w kuchni. Gdyby zobaczyła ich razem... Jej rajstopy
i bielizna były w opłakanym stanie. Postanowiła więc
wrócić z gołymi nogami.
Gray przyglądał się jej badawczo.
- Wstydzisz się tego? Nas? - spytał.
Zamarła.
- Nie w tym rzecz. Jestem tylko... skrępowana. Nie
potrafię się zakradać. Poza tym nie jestem pewna, czy
Patsy jest już gotowa na wiadomość, że chodzimy ze
sobą.
- Chodzimy ze sobą? - Zachichotał. - Czy to właś-
nie robimy? Catherine, Patsy nie jest ślepa. Prawdopo-
R
S
dobnie nie bez powodu nie zeszła wczoraj wieczorem
na dół.
Wpatrywała się w niego w skupieniu.
- Naprawdę tak uważasz?
Objął ją i uśmiechnął się.
- Mogę się założyć. Patsy ma już swoje lata, ale na
pewno pamięta, jak to jest być... interesować się kimś.
- Taka jestem zakłopotana. - Wtuliła twarz w jego
koszulę. - Co też ona sobie pomyślała?
- Że jesteś młodą kobietą, która nie powinna spędzić
reszty życia sama. Że cieszy się twoim szczęściem, gdy
jesteś z tak przystojnym i męskim młodzieńcem jak ja.
Uniosła głowę. Roześmiała się głośno. Zacisnęła
pięść i stuknęła go nią w pierś.
- Bądź poważny.
Zanim zdążyła uderzyć go ponownie, chwycił ją za
rękę.
- O pewnych sprawach mówię bardzo poważnie.
- Oczy mu pociemniały. - Na przykład, że jesteś naj-
piękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem.
- Może miałeś pecha.
- Może. - Posłał jej promienny uśmiech. I nagle
zanucił znany przebój z Broadway'u o kobiecej pięk-
ności.
Catherine poczuła dreszcz. Była to ulubiona piosenka
Mike'a. Często jej ją śpiewał. Nadal miała płytę z tą
piosenką. Chociaż od jego śmierci nie nastawiła jej ani
razu.
R
S
Widząc wyraz jej twarzy, Gray przestał śpiewać.
- Co? - spytał niepewnie.
- Ja... Mike często śpiewał tę piosenkę. - Zbyt była
wstrząśnięta, by ukrywać prawdę.
- Przepraszam - rzucił Gray i cofnął ręce.
- Nie, ja tylko... Jestem zaskoczona. Szczerze
mówiąc, wiele z tego, co robisz i mówisz, przypomina
mi go.
Wysoko uniósł brwi.
- Chcesz powiedziesz, że jesteś ze mną, bo przypo-
minam ci męża?
Mogła przysiąc, że usłyszała ból w jego głosie. Cho-
ciaż na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień.
- Na pewno nie. To niemądre.
- Doprawdy? Czy to jest niemądre, gdy człowiek ma
nadzieję, że kobieta, na której zależy mu coraz bardziej,
jest z nim nie tylko dlatego, że przypomina jej kogoś
innego?
- To jest niemądre, bo jest nieprawdziwe - powie-
działa cicho, patrząc mu prosto w oczy. - To jest nie-
mądre, gdyż kobieta, na której zależy ci coraz bardziej,
uważa, że zależy jej na tobie coraz bardziej. I przeraża
to ją śmiertelnie.
- Naprawdę? - Spojrzenie mu złagodniało. Przy-
ciągnął ją ku sobie i pocałował w czoło. Potem odsunął
i spojrzał na nią uważnie. - Przepraszam, jeśli trochę
przesadziłem. Poczułem się trochę zaskoczony, że mam
rywala, z którym nie mogę się mierzyć.
R
S
- Nie masz rywala - powiedziała. Westchnęła głę-
boko. - Czasami mam wrażenie, że rozumiesz mnie
zbyt dobrze, jak na tak krótką znajomość. Mike... Mike
kochał mnie, ale nigdy nie rozumiał, tak naprawdę. Nie
rozumiał moich nadziei, moich marzeń. Chciał zamknąć
mnie w wieży z kości słoniowej. Jak jego matka czyniła
z nim przez całe życie. Nigdy nie zrozumiał, jak ważne
dla mnie jest być częścią świata. Być sobą. - Uśmiech-
nęła się słabo. - Wściekłby się, gdybym poszła do
pracy.
- Ale tobie to odpowiadało.
- Tak. To prawda. - Mogło to wyglądać na brak
lojalności, ale była to prawda. Mike rzeczywiście nie
znał jej do końca. Jemu wystarczyłoby do szczęścia,
gdyby była towarzyskim motylkiem, jak jego matka.
Gdyby, od czasu do czasu, podjęła się jakiegoś pożyte-
cznego zadania, byle niezbyt trudnego i męczącego.
Gdyby przede wszystkim poświęciła się wychowywaniu
dzieci. A ona? Owszem, uwielbiała macierzyństwo. Ale
uwielbiała także nowe wyzwania. Dlatego tak polubiła
swoją pracę. Bez niej nie czułaby się kompletna, speł-
niona. Gray potrafił to zrozumieć. W ogóle potrafił ją
zrozumieć. I to w niezwykle zdumiewający sposób.
Czasem wyglądało to tak, jakby czytał w jej myślach.
- Znam cię dopiero kilka tygodni - powiedziała
drżącym głosem. - A już potrafię wyobrazić sobie cie-
bie jako część mego życia? Na długie lata. I im bardziej
cię poznaję, tym mocniejsze jest to przekonanie.
R
S
- Dobrze, a zatem...
Położyła mu palec na ustach.
- Ale muszę myśleć o Michaelu. Nie mogę popełnić
pomyłki, która mogłaby zaważyć na jego życiu. Dlatego
nie możemy się spieszyć. Rozumiesz mnie?
Pokiwał głową. I pocałował jej dłoń. A potem za-
mknął ją w swoich ramionach.
- Dziękuję ci za szczerość - powiedział. -I ja także
chciałbym ci coś powiedzieć.
- Możemy odłożyć to na później? - Jakże nienawi-
dziła siebie za te słowa. Instynkt podpowiadał jej, że
miało to być coś naprawdę ważnego. - Naprawdę muszę
wracać do domu.
- Jasne. - Ramiona mu opadły. - Odprowadzę cię
kawałek. - Uniósł do góry dwa palce w geście przyrze-
czenia. - Obiecuję, że Patsy mnie nie zobaczy.
Ależ ze mnie tchórz, myślał trzy dni potem, idąc
w stronę domu. Zastanawiał się, czy spostrzegła, jak mu
ulżyło, gdy uniemożliwiła mu wyznanie sekretu. A tak
niewiele brakowało, by powiedział jej wszystko. Chciał
tego, i to jak! Ale czy ona była na to gotowa?
Nie była. To pewne. Bo też nikt nie mógł być przy-
gotowany na taką nowinę, jaką trzymał w zanadrzu.
Powiedziała, że zaczynał coś dla niej znaczyć. Mógł
tylko mieć nadzieję, że te jej rosnące uczucia wystarczą,
żeby mu przebaczyła kłamstwo. I żeby potrafiła pogo-
dzić się z myślą, że Mike był jego częścią już na zawsze.
R
S
Starał się nie myśleć o tym, jak bardzo obecność
Mike'a zaznaczyła się w jego życiu. Nie mógł jej tego
opowiedzieć. Uznałaby, że zwariował.
A, poza tym, potrzebna była jeszcze sposobność do
takiej rozmowy. Czekał, wypatrywał jej, ale bez powo-
dzenia.
Dwa dni wcześniej Michael zagorączkował i Cathe-
rine nie odstępowała go nawet na krok. Potrafił to zro-
zumieć. Poza tym miała w pracy mnóstwo dodatko-
wych zajęć.
Dlatego postanowił zaprosić ją tego wieczora na ko-
lację gdzieś poza domem. Im szybciej, tym lepiej. Po-
został mu już tylko tydzień, kiedy mógł swobodnie
dysponować czasem. A przecież, kiedy opowie jej
o przeszczepie, może to być o wiele za mało.
Zastukał do drzwi. Otwarła je Catherine. Ale Patsy
i Michael byli w pobliżu. Poprzestał więc tylko na
uściśnięciu jej dłoni.
Kolacja była urocza. Potem kąpali Michaela. Tym
razem to on mył chłopca. I to on wyszedł z tego cały
mokry. W skupieniu przyglądał się, jak Catherine ukła-
da syna do snu. Później szedł za nią korytarzem. Jakże
jej pragnął! U szczytu schodów chwycił ją za rękę i po-
ciągnął do siebie. Trzymając jej ręce za plecami, przy-
cisnął ją do siebie. I wpił się wargami w jej usta.
- Pragnę cię - szepnął. - Przyjdź dzisiaj do mnie.
Śpij w moim łóżku. Zbudź się w mych ramionach.
- Ja... Nie mogę - wyszeptała słabo.
R
S
Wiedział, że miała rację. Nie powinna zostawiać Mi-
chaela, nawet wtedy, gdy Patsy była w domu.
- Pójdę, ale tylko na chwilę - szepnęła.
Pragnął jej. I nie chciał pragnąć zarazem. Irytowało
go, że musieli tak kryć się i skradać.
Znacznie później nie umiał przypomnieć sobie, jak
znaleźli się w jego mieszkaniu. Przebiegli przez ogród.
Prawie wciągnął ją do sypialni, już po drodze zrywając
z niej ubranie. I z siebie. Nawet nie włączył światła.
Chciał opowiedzieć jej o przeszczepie... później.
Łóżko było wielkie i miękkie. Słaby blask księżyca
sączył się przez drzewa. Prowadząc ją, Gray zauważył,
że trzęsły mu się ręce. Pocałował ją. Mocno i namiętnie.
Catherine odpowiedziała tym samym. Przytuleni, gła-
skali się i dotykali.
Nie mógł już dłużej czekać. Opadł na plecy, pocią-
gając ją na siebie. Przysiadła na nim z cichym jękiem.
- Weź mnie - rzucił głucho. - Weź mnie natych-
miast, cukiereczku.
Nie musiał długo czekać. Uniosła się nieco, by zaraz
osunąć się nań powoli. Pochyliła się. Jej piersi muskały
jego pierś. Jej usta odszukały jego wargi. Znowu uniosła
się na kolanach, tylko po to, by opaść mocniej. Resztka-
mi świadomości Gray zauważył, że zamierzała oprzeć
dłonie na jego piersi. Chwycił ją, splótł palce z jej pal-
cami. Zarys jej postaci w ciepłym mroku podniecał go,
rozpalał do białości. Chwycił ją za biodra. Kilkoma
pociągnięciami dostosował do swojego rytmu. I kiedy
R
S
po kilku chwilach poczuł, że jej ciałem zaczęły wstrzą-
sać konwulsje rozkoszy, on sam także dotarł do kresu.
I krzyknął głośno.
Długo leżeli, spleceni w uścisku. Zamknął w ręku jej
małe dłonie. Ogarnęło go rozkoszne znużenie. Lecz
przypomniał sobie, co powinien uczynić i spochmur-
niał. Powinien powiedzieć jej jak najprędzej. Wszak nie
będą zawsze kochać się po ciemku.
Kochać się? Jakie to proste! Kochał ją przecież. Za-
pewne od chwili, gdy ujrzał ją po raz pierwszy w sali
balowej. A może nawet od chwili, gdy w jego piersi po
raz pierwszy uderzyło serce Mike'a.
Lecz na razie najważniejsze było, co zamierzał zrobić
z własną przyszłością.
- Pojedźmy jutro gdzieś na kolację - powiedział.
Zabiorę ze sobą pierścionek, pomyślał. Oświadczę się
jej. I wszystko będzie dobrze. Musi być.
Lecz ona milczała. Poczuł, że zesztywniała. Uniósł się
na łokciu, usiłując w ciemnościach dostrzec jej twarz.
- Catherine?
- Nie moglibyśmy zjeść tutaj, tylko we dwoje? -
spytała.
- Dlaczego? - Zmieszał się. - Chciałbym, zabrać
cię dokądś. Żeby ktoś inny nakarmił nas, obsłużył.
Chciałbym mieć cię tylko dla siebie. Chociaż przez
kilka godzin.
- Ja... - Zawahała się. - Wolałabym nie ruszać się
z domu. Tu też możemy być sami.
R
S
- Nie chcesz pokazywać się ze mną, prawda?
- To nie tak.
- To pojedź ze mną na kolację. - Zaryzykował.
Catherine długo milczała.
- Nie rozumiem - odezwał się w końcu Gray. - Za-
rzekasz się, że nie masz nic przeciwko pokazywaniu się
ze mną, ale wciąż wyszukujesz kolejne powody, byśmy
nie pojawili się nigdzie razem. - Starał się, by nie było
słychać gniewu w jego głosie. - Wiem, że nie jestem
księciem z bajki, ale sądziłem, że nie jest to dla ciebie
najważniejsze.
- Bo nie jest - krzyknęła. - Ale po moim ślubie
z Mike'em ludzie mówili takie okropne rzeczy. Nie
zniosłabym tego po raz kolejny.
- Jakie okropne rzeczy? - Wciąż nie rozumiał, o co
jej chodziło.
- Że wyszłam za niego dla pieniędzy - powiedziała
gorzko. - Że złapałam bogatego męża i że popełniłam
wiele grzechów, by to osiągnąć. Skoro wtedy wygady-
wali takie rzeczy, to pomyśl tylko, co powiedzą, gdy
dowiedzą się, że...
- Że co? - Czuł, że to była najważniejsza odpowiedź.
- Że jesteśmy na skraju, bankructwa.
Wszystkiego spodziewał się, ale nie tego.
- Macie problemy finansowe? - spytał.
- Mike miał problemy finansowe. - W jej głosie
zadźwięczały nutki prawdziwego gniewu. - A ja nie
mam pieniędzy. Zostawił mi tylko kłopoty.
R
S
Zrozumiał wszystko. Kupony, praca, sprzedaż konia
Mike'a, wszystkie prace domowe, które wykonywała
sama.
- Co zrobił? - spytał. Boże! Jej ojciec był hazardzi-
stą. Zabrał jej najlepsze chwile dzieciństwa. Gwałtowna
wściekłość ścisnęła mu gardło. Jak Mike mógł jej to
zrobić!?
- To nie była całkiem jego wina - powiedziała sła-
bym głosem. - Sam wiesz, jak to bywa w interesach.
Nie znam szczegółów. Poczynił kilka złych inwestycji.
Wiem tylko tyle, że po jego śmierci nie zostało nam nic.
Nawet jego ubezpieczenie już wygasło.
Gray był tak wstrząśnięty, że nie potrafił wydobyć
z siebie ani słowa.
- Tylko nic nie mów Patsy - dodała szybko. - Pro-
szę! Ona nie ma pojęcia, jak okropna jest nasza sytuacja.
Starałam się powiedzieć jej, że powinnyśmy żyć trochę
oszczędniej, ale...
- Ale to nic nie dało - uzupełnił ponuro. Przypo-
mniał sobie przerażenie w oczach Catherine, kiedy Pat-
sy zaproponowała mu wspólne obiady.
- To nie jej wina - powiedziała Catherine. - Nigdy
w życiu nie musiała troszczyć się o pieniądze. Nie jest
w stanie nawet sobie tego wyobrazić.
- Będzie musiała. - Wściekłość kipiała mu w krtani.
- Choćbyś nie wiem jak się starała, nie dasz rady, jeżeli
ona nie zrozumie, że musi zdobyć się na jakieś poświę-
cenia.
R
S
- Tylko nie waż się powiedzieć jej choćby słowa
- rzuciła. Najwyraźniej czytała w jego myślach. - Ona
jest mi bardzo bliska. Sama zdecyduję, jak z nią postą-
pić.
- Nawet jeśli miałoby to doprowadzić was do ruiny
- powiedział z przekąsem.
Zamarła. Potem wysunęła się z jego objęć i-z łóżka.
Podczas gdy ona zbierała swoje ubranie, on prędko
włożył koszulę. Stale pamiętał o swoich bliznach.
Wciągnął spodnie i zapalił lampkę przy łóżku.
Catherine zamrugała, oślepiona.
- Wracam do domu - powiedziała bezbarwnym
głosem.
- Catherine. - Starał się, by zabrzmiało to rzeczowo
i spokojnie. - Musimy o tym porozmawiać.
- Nie ma o czym.
- A właśnie że jest! - zawołał, zdesperowany. - Go-
dzisz się sypiać ze mną, ale nie chcesz pokazywać się
w moim towarzystwie, żeby ktoś sobie czegoś nie po-
myślał? Czyste wariactwo!
Patrzyła nań z nieruchomą twarzą.
- To nie to. Muszę chronić mojego syna.
- Dzisiaj twój syn nawet nie zwróci uwagi na to, co
ludzie powiedzą - rzucił gniewnie. - A kiedy dorośnie
na tyle, że będzie to miało dla niego jakiekolwiek zna-
czenie, nikt już ani nie będzie o niczym pamiętał, ani
nikogo nie będzie to obchodziło.
- Za kilka łat - powiedziała cicho - będę miała tyle
R
S
pieniędzy, że nie będę miała wrażenia, iż korzystam
z twego bogactwa.
- A więc o to ci chodzi! - Ogarnęła go prawdziwa
furia. - O to, jak ty odbierasz to, co ludzie mogą po-
myśleć. Jak ty to odbierasz. Mój Boże! Chcesz odło-
żyć wyjście za mnie na całe lata dla tak idiotyczne-
go powodu?!
Zbladła. W bladym świetle lampki jej twarz wyglą-
dała jak zrobiona z porcelany.
- Małżeństwo? - wyszeptała.
- A co ci, u diabła, proponuję? - wychrypiał zimno.
- Wieloletni związek na kocią łapę? Dziękuję, ale nie.
- Podszedł do drzwi i otwarł je szeroko. - Odprowa-
dzę cię.
Nie widzieli się trzy dni. Catherine klęczała na trawie
i sadziła kwiatki.
Michael bawił się w pobliżu. Kopał wielką, żółtą
piłkę. Kilkakrotnie już spojrzał na nią błagalnie i spytał:
- Mac?
Z każdym razem nowa bolesna strzała przeszywała
jej serce.
Gray chciał się z nią ożenić.
Ilekroć przypominała się jej ich kłótnia, łzy napływa-
ły jej do oczu.
Chciał się z nią ożenić. Przynajmniej do momentu,
kiedy przekonała się, jak była głupia. Jak niemądre były
jej obawy i zastrzeżenia. Kiedy przyjrzała się im na
R
S
spokojnie, sama dziwiła się, że mogła zrobić z tego aż
tak wielką sprawę. A gdy uświadomiła sobie, że w ten
sposób straciła zapewne swoją szansę na szczęśliwą
przyszłość z Grayem, chciała krzyczeć z rozpaczy.
Gray.
- Michael! - usłyszała dobiegający z oddali krzyk
Graya. - Nie!
Wyrwana z zamyślenia, zerwała się na równe nogi.
Zobaczyła Michaela. Stał w oddali, na samym skraju
pustego basenu. Basenu, w którym w tym roku nie było
wody, gdyż zabrakło jej na nią pieniędzy. Basenu, któ-
rego strzegła brama, szeroko tym razem otwarta. Czyż-
by zapomniała zamknąć ją po ostatnim koszeniu traw-
nika? Nie była pewna.
Potem zobaczyła Graya. Sadził wielkimi susami
w kierunku basenu. Ale było już za późno. Jej syn wy-
konał jeszcze jeden niepewny krok i z głośnym krzy-
kiem, który ucichł prawie natychmiast, zniknął jej
z oczu.
- Micha-ae-el! - Nie wiedziała, że potrafiła krzy-
czeć aż tak przeraźliwie.
Gray dobiegł do basenu przed nią.
- Zadzwoń po karetkę - zawołał.
- Czy on oddycha? - Zakołysała się na piętach. Roz-
darta między potrzebą biegnięcia do dziecka, a świado-
mością, że powinna natychmiast wezwać pomoc.
- Pospiesz się! - krzyknął łamiącym się głosem.
Rzuciła się do biegu.
R
S
- Patsy! - Wołała już od progu. Wcisnęła teściowej
słuchawkę do ręki, w kilku słowach powiedziała, co się
stało i chwyciła dwa ręczniki plażowe. - Będą chcieli,
żeby ktoś został przy telefonie. Zostań.
Nawet nie wiedziała, kiedy przebiegła całą drogę do
basenu. I już po chwili zsunęła się do środka. Dobrze,
że Michael spadł po płytszej stronie. Niecały metr. Gray
klęczał przy chłopcu. Trzymał go za nadgarstek i badał
puls.
Michael leżał przeraźliwie nieruchomo. Spod głowy
wypływała cienka strużka krwi.
- Nie ruszaj go - powiedział Gray, gdy rzuciła się
do syna. Przykryła go ręcznikami, chociaż dzień był
gorący.
Od tej chwili czas zaczął płynąć śmiertelnie wolno.
Michael oddychał. Ale był nieprzytomny.
- Dalej, mały, zbudź się - powiedział w pewnej
chwili Gray. Ale nic to nie dało. Po kilku minutach,
które zdawały się być latami, usłyszeli zbliżającą się
syrenę karetki.
Medycy cicho i sprawnie unieruchomili głowę chło-
pca i przekazali niezbędne informacje do szpitala. De-
likatnie umieścili Michaela na noszach. Gray podtrzy-
mywał mu głowę. Był tak przerażony, jakby transporto-
wał własne dziecko.
Catherine wdrapała się do karetki. Wyjąc prze-
raźliwie, auto ruszyło. Kiedy mijali dom, Catherine zo-
baczyła Graya i Patsy wsiadających do samochodu.
R
S
Dojechali do szpitala równocześnie. Kiedy wbiegali
do środka, zastąpiła im drogę pielęgniarka.
- Tylko rodzice - powiedziała. - Tu jest poczekal-
nia. - Wskazała niewielki pokoik.
Catherine dostrzegła wahanie Graya.
- Potrzebuję cię - powiedziała. Nie bacząc na to, co
mógł sobie pomyśleć.
- Chodźmy. - Ujął ją pod ramię.
- Ja tu zaczekam - powiedziała Patsy.
Ruszyli za pielęgniarką. W małym pokoiku lekarz
zszywał ranę na głowie Michaela. Wszędzie dookoła
pełno było krwi. Catherine krzyknęła cicho i dłonią za-
słoniła usta.
- Powinnam była bardziej go pilnować. - Głos jej
się załamał. - Zamyśliłam się i...
- To był wypadek - powiedział Gray stanowczo.
- Mały jest strasznie szybki. I sprytny. Założę się, że
poczekał, aż się odwrócisz. - Zamilkł. - Ale to twardy
brzdąc. Wszystko będzie dobrze.
Catherine zadygotała. Jego słowa niemal zdruzgotały
resztki jej opanowania.
- Mike często powtarzał, że kiedyś będziemy mieli
całe mnóstwo brzdąców - powiedziała, z trudem pró-
bując uśmiechnąć się.
Twarz Gray'a stężała. Przez moment zastanawiał się
gorączkowo, czemu mówiła do niego o Mike'u.
- Porozmawiajmy z lekarzem - powiedział.
Kiedy pochyliła się nad Michaelem, zapomnia-
R
S
ła o wszystkim. Na jej widok malec zaczął się uspoka-
jać.
- On tego nie czuje - wyjaśnił lekarz, opatrując ra-
nę. - Skaleczył się podczas upadku. Będzie miał tu
wielkiego guza. Kiedy skończę, zawiozą go na prze-
świetlenie.
- Czy sądzi pan, że on ma wstrząs mózgu albo jakieś
uszkodzenie czaszki? - spytał Gray.
- Na razie nie widzę żadnych takich objawów - od-
parł lekarz. - Ale ze względu na wysokość, z której
upadł... Rozumiem, że upadł z prawie metra na beton,
tak? Nigdy za wiele ostrożności.
Gray jeszcze przez Mika minut wypytywał doktora.
Ale do Catherine ich rozmowa niemal nie docierała.
Zostawili ją więc z Michaelem i wyszli. Gray poszedł
do Patsy.
Sześć godzin później lekarze skończyli badania i po-
zwolili zabrać malca do domu.
- Za kilka dni znowu zagramy w piłkę, smyku.
Obiecuję - powiedział Gray, układając go do snu.
- Dziękuję - powiedziała Catherine do Graya, kiedy
znaleźli się na korytarzu. - On będzie na to czekał.
Gray zatrzymał się u szczytu schodów. Odwrócił się
i spojrzał jej prosto w twarz. W oczach miał ból.
- Wyprowadzam się - powiedział. - Przyjadę po-
grać z nim w piłkę, ale wyprowadzę się z domku jesz-
cze w tym tygodniu. Przekaż, proszę, moje podzięko-
wania Patsy.
R
S
- Ale. Czy twój dom jest już gotowy? - Nie spo-
dziewała się tego.
- Nie. - Pokręcił głową. - Znalazłem sobie inne
mieszkanie.
- To przeze mnie? - spytała głucho. - Gray, nie mu-
sisz wyprowadzać się. Ja...
Już nie patrzył jej w oczy.
- Nie mogę, Catherine. Nie możesz, tak po prostu,
mnie zrozumieć?
Nie, pomyślała. Nie mogła. Wszak szło tu o jej i jego
przyszłość. Powiedział, że chciałby ożenić się z nią. Nie
mógł przecież, tak po prostu, odmienić uczuć, które
kazały mu wypowiedzieć te słowa, prawda?
R
S
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Aż do następnego ranka nie miała możliwości wyj-
ścia z domu. Wtedy to Patsy spytała:
- Podziękowałaś już Grayowi za pomoc?
- Nie. - Catherine pokręciła głową. - Ale, napraw-
dę, powinnam.
- To może pójdź do niego teraz? - Patsy wskazała
Michaela, podśpiewującego sobie pioseneczki na kana-
pie. - Jemu nic nie będzie. A ja obiecuję, że ani na
moment nie spuszczę go z oka.
- Wiem, że go dopilnujesz - powiedziała Catherine
i uśmiechnęła się słabo. Wahała się. - Patrząc na sprawę
racjonalnie, wiem, że nic mu nie będzie. Ale podświa-
domie, wciąż się boję.
- Rozumiem cię. - Patsy uśmiechnęła się. - Kiedy
jego tata miał dziewięć lat, spadł z drzewa i uderzył się
w głowę. Jak Michael. Założyli mu piętnaście szwów.
Długo trwało, zanim znowu pozwoliłam mu wychodzić
bez opieki.
- Dobrze. Wrócę prędko.
Poszła prosto do domku gościnnego. Był piękny, let-
R
S
ni dzień i kiedy podeszła bliżej, zobaczyła, że Gray
zostawił szeroko otwarte okno. Białe firanki kołysały
się delikatnie pod słabymi podmuchami wiatru.
Weszła do salonu i stanęła jak wryta.
Gray spał na kanapie. Leżał na plecach. Zaciśniętą
dłonią przyciskał do piersi bawełnianą koszulkę. Jakby
tuż przed zaśnięciem zrobiło mu się gorąco i ściągnął ją
w ostatniej chwili. Patrzyła nań w milczeniu. Kocham
cię, pomyślała.
Powiedział, że chciałby ożenić się z nią. Przekonał
ją, że jej obawy dotyczące pieniędzy były niemądre.
I miał rację. Tylko ich wspólna przyszłość była ważna.
A nie to, co ludzie mogli powiedzieć albo pomyśleć.
Wiedziała, że zraniła go głęboko. I nie pozostało jej
nic innego, jak próbować odzyskać jego zaufanie.
Cicho podeszła bliżej i klęknęła przy łóżku. Delikat-
nie dotknęła jego brzucha. Tuż ponad paskiem spodni.
Pochyliła głowę i dotknęła wargami jego przedramie-
nia. Uniosła głowę i czekała, aż otworzy oczy.
- Przepraszam - wyszeptała. - Za tamten dzień. Za
wszystko.
Milczał. Nie odrywał oczu od jej twarzy.
- Wierzę ci - powiedział, gdy już zaczynała wątpić,
że się odezwie.
Tylko tyle? Iskierka nadziei, która tliła się w jej du-
szy, zgasła. Ale musiała przynajmniej spróbować.
- Kocham cię, Gray. Jeśli nadal chciałbyś ożenić się
ze mną, byłabym najszczęśliwszą kobietą na świecie.
R
S
Delikatny uśmieszek zawitał w kącikach jego ust.
I jasne ogniki zamigotały mu w oczach.
- Kocham cię stale - powiedział. - I niczego nie
pragnę bardziej.
Jej serce załomotało. Zapragnęła rzucić się nań, po-
całować go. Coś ją jednak powstrzymało.
- Nie chciałabym - zaczęła powoli - żebyś kie-
dykolwiek pomyślał, że wyszłam za ciebie dla pienię-
dzy.
- Uwierz mi, nigdy nie pomyślałem, że jestem ci
potrzebny dla zapewnienia finansowego bezpieczeń-
stwa. A odkąd wiem, co wydarzyło się po śmierci Mi-
ke'a, jestem pewien, że moja pomoc nie jest ci potrzeb-
na. Potrafiłaś uniknąć katastrofy dzięki wielkiej, wiel-
kiej przezorności. A poza tym, ja nie mam nic przeciw-
ko pracującej żonie.
- Mike miał. Kilka razy strasznie się pokłóciliśmy
z tego powodu. Nawet gdy to mówię, mam wrażenie,
że jestem wobec niego nielojalna. Kochałam mojego
męża. Ale on chciał, bym była gospodynią domową.
Powinnam, jego zdaniem, udzielać się towarzysko. I co
najwyżej podejmować się jakiejś społecznej działalno-
ści. - Skrzywiła się. - Niewiele jest pracy w domu, gdy
ma się służbę. Chwilami miałam wrażenie, że zwariuję.
Wzorem dla Mike'a była Patsy. Zawsze uważał ją za
ideał pani domu. Ja jestem zupełnie inna niż ona. Nie
lepsza, inna. Ja potrzebuję wyzwań.
- Zapewne nazbyt zapatrzył się w matkę - powie-
R
S
dział Gray cicho. - Dla Patsy wyzwaniem było malar-
stwo. - Zawahał się. - A może i ucieczką.
Nigdy dotąd nie myślała o tym w taki sposób.
- Może masz rację? - powiedziała z wahaniem. -
Często zastanawiałam się, jak by to było, gdyby Mike
żył dzisiaj. Wcześniej czy później, musiałby powiedzieć
mi o finansowych kłopotach.
- Też mi się tak wydaje. - Patrzył jej prosto w oczy.
- Wiele o tym myślałem. I doszedłem do przekonania,
że on nie chciał cię oszukać. Starał się raczej chronić
cię. Wiedział, co przeszłaś przy swoim ojcu, i nie chciał,
żebyś się bała. Jestem przekonany, że sądził, iż ma wiele
czasu na uporządkowanie wszystkich spraw. Nikt nie
spodziewa się, że skończy życie w wieku trzydziestu
lat.
- Możliwe, że masz rację - powiedziała. I zrobiło
się jej odrobinę lżej na duszy.
- Wiem, że mam rację. - Uśmiechnął się szeroko.
A ona pogłaskała go po żebrach.
- Hej! Jeśli już wypuszczasz palce na przechadzkę,
to może pozwolisz, że to ja wskażę im drogę?
Roześmiała się. A on złapał ją za nadgarstek.
- Może tutaj? - powiedział. Przesunął jej dłoń niżej.
- Dobrze - uśmiechnęła się. - A co powiesz na to?
- Rozpięła guzik jego dżinsów i pomału odsunęła
suwak.
Stęknął tylko głucho w odpowiedzi.
Kiedy wsunęła dłoń głębiej, jej oddech stał się gwał-
towniejszy, urywany. Gray jęknął przeciągle.
R
S
- Zabijasz mnie, cukiereczku - wykrztusił.
Poruszył się gwałtownie. I koszulka zsunęła się z je-
go piersi na podłogę.
Zobaczyła bliznę. Wielką. Szeroką. I na pewno
świeżą.
- Dobry Boże! - powiedziała zduszonym głosem.
Ostrożnie przesunęła po niej palcem. - Gray, nie mia-
łam pojęcia...
Spojrzała mu w twarz. Głos się jej załamał. I już
wiedziała. Wiedziała.
Gray usiadł, wyprostował się. Szybko zapiął spodnie
i wciągnął koszulkę.
- Catherine...
- Masz serce Mike'a, prawda? - Głos jej drżał.
Z niecierpliwością czekała na odpowiedź.
- Tak - powiedział z mieszaniną poczucia winy i lę-
ku w głosie. - Zamierzałem ci o tym powiedzieć.
- Kiedy? Po ślubie? - powiedziała na granicy histerii.
- Nie zamierzałem...
- Kiedy się poznaliśmy, wiedziałeś kim jestem,
prawda?
Zawahał się.
- Wiedziałeś?
- Tak.
- Jak mnie odnalazłeś?
- Wiedziałem, że dawca był młodym mężczyzną
z Baltimore. Spośród nekrologów z tamtego dnia tylko
Mike'a pasował. - Zrobił głęboki wdech. - Byłaś
R
S
w mojej głowie jeszcze zanim się spotkaliśmy. Twoja
twarz, twój głos. Kiedy cię zobaczyłem, od razu wie-
działem, że to ty.
- To niemożliwe. - Odsunęła się od niego. Ale nie
wstała. Bała się, że nie zdoła utrzymać się na dygocą-
cych nogach.
Roześmiał się. Ale nie było w tym śmiechu wesołości.
- Czy wiesz, że ja też tak uważałem?
- Kłamiesz - rzuciła. - Ktoś ci mnie wskazał. Czy
Patsy wie, czy ją też oszukałeś?
- Oczywiście, że nic nie wie. - Był szczerze po-
ruszony. - Westchnął i wyciągnął ku niej rękę. - Ca-
therine...
- Nie dotykaj mnie. - Zęby jej dzwoniły. - Nie do-
tykaj mnie nigdy więcej. - Wstała niezgrabnie i ruszyła
do drzwi. - Nie obchodzi mnie, że twój dom nie jest
jeszcze gotowy. Chcę, żebyś się wyprowadził. Dzisiaj!
- Nie - powiedział. - Nie, dopóki mnie nie wy-
słuchasz.
- Wynoś się! - Traciła panowanie nad sobą. - Za-
dzwonię do szpitala. Zadzwonię na policję. Powiem, że
mnie nachodzisz. - Na pół oślepiona łzami, macała ner-
wowo w poszukiwaniu klamki.
- Kocham cię - powiedział. - Tego nie możesz
zmienić.
- Nie masz pojęcia, co to jest miłość. Pragniesz tylko
rodziny Mike'a, jego życia. I jego żony.
Zadrżał. Ale nie spuścił z niej oczu.
R
S
- Tak, pragnę cię, Catherine. Nie teraz, tylko na za-
wsze.
Potrząsnęła bezradnie głową.
- Nigdy! - Wreszcie otworzyła drzwi.
Nie pamiętała, w jaki sposób dotarła do domu. Kiedy
weszła do kuchni, Patsy parzyła herbatę.
- Michael zasnął. Co się stało, moja droga? - Prze-
rażenie pojawiło się na jej twarzy.
Nie! Boże, nie mogę jej powiedzieć", pomyślała Ca-
therine. Ale musiała to uczynić.
- Dowiedziałam się właśnie czegoś o Grayu. -
Z trudem opanowała drżenie głosu. Splotła palce, wbiła
paznokcie w dłonie. Ból pozwolił jej zapanować nad
sobą. - Patsy...
- O co chodzi? - Starsza pani chwyciła ją za ręce.
- Kilka lat temu Gray miał operację przeszczepienia
serca. On. Dostał serce Mike'ą.
Patsy nie zareagowała. I przez chwilę Catherine za-
stanawiała się, czy jej słowa w ogóle do niej dotarły.
A po chwili twarz starszej pani pojaśniała szczęściem
tak wielkim, jakiego Catherine nie widziała nawet, gdy
urodził się Michael.
- Dobry Boże! - wyszeptała Patsy. - Dziękuję! -
Ścisnęła dłonie Catherine, aż do bólu. - Cóż za idealna
doskonałość! Tak pragnęłam poznać człowieka, które-
mu dano serce Mike'a, a tu okazuje się, że to Gray.
- Urwała. Spojrzała na Catherine uważnie. - On spot-
kał się z nami nie przypadkiem, prawda?
R
S
Catherine pokiwała głową. Nie potrafiła zdobyć się
na słowa.
- Och, kochanie! Jestem pewna, że miał jak naj-
lepsze intencje. Chociaż może się zdawać, że nadużył
twego zaufania.
- Bo tak właśnie było - rzuciła Catherine z gnie-
wem. - Okłamał mnie, nie mówiąc prawdy. - Zupełnie
jak Mike, który nie powiedział mi prawdy o stanie na-
szych finansów, pomyślała.
- Och, ale... - zaczęła Patsy drżącym głosem. Wy-
raźnie widziała, w jak rozpaczliwym stanie była Cathe-
rine. - Poczekaj trochę. Nie działaj pochopnie.
- W ogóle nic nie zamierzam robić. - Catherine wy-
szła z kuchni. I zaraz za drzwiami rozpłakała się.
Catherine była rozdarta między pragnieniem ponow-
nego spotkania z Grayem i chęcią sprania go za oszu-
stwo. Po raz pierwszy w życiu zapragnęła uderzyć ko-
goś. Był to dla niej naprawdę wielki wstrząs. Zabraniała
sobie nawet myślenia o tamtym poranku. Ale na sny nie
miała wpływu.
„Byłaś w mojej głowie, jeszcze zanim się spotka-
liśmy".
On naprawdę czuł to, co powiedział, pomyślała. Ze-
wsząd opadły ją wspomnienia spraw małych i incyden-
tów z pozoru nieważnych, które nagle zaczęły nabierać
sensu.
Nazwał Michaela brzdącem, wtedy, po wypadku, po-
R
S
myślała. Wiedział, jakie są moje ulubione kwiaty i jakie
lubię ciastka. Drapał mnie po plecach. I tak dalej, i tak
dalej.
- Jak to możliwe? - szepnęła do ścian swojej sy-
pialni.
Jakże by chciała, żeby to się nigdy nie zdarzyło.
Wciąż miała przed oczami jego twarz. Pełną skruchy
i przerażenia. Chciałaby, żeby nigdy nie musiała zasta-
nawiać się, czy powiedział prawdę. Jakże by chciała,
żeby czas się cofnął do tych cudownych chwil, zanim
koszulka spadła na podłogę.
Ale to było niemożliwe.
Wiedziała, że Patsy spotkała się z nim, ale nie roz-
mawiały o tym. Wokół teściowej roztaczała się subtelna
aura szczęścia, której nie potrafiła ukryć nawet w obe-
cności Catherine.
A Gray nadal mieszkał w domu gościnnym.
Catherine była zbyt dumna, by zapytać o niego Patsy.
Minęło już osiem dni, odkąd poznała prawdę, ale nadal
widywała jego samochód na podjeździe. A wieczorami
widziała światło w oknach. Po tym, co się stało, mógłby
zdobyć się na tyle przyzwoitości, by spełnić jej żądanie.
Na czym polegało jego przestępstwo? zapytywała
samą siebie. Otrzymał serce jej męża. Ale przecież nie
miał na to żądnego wpływu. A jeśli prawdą było to, co
opowiadał o swoich wspomnieniach, musiałby być zro-
biony z najtwardszej stali, żeby oprzeć się potrzebie
poznania jej.
R
S
Powiedział, że ją kocha. Chciał się z nią ożenić. Czy
to jest naprawdę takie okropne?
Ale skąd miała wiedzieć, że mówił prawdę? Może
pokręcił się trochę dookoła i zebrał o niej garść osobis-
tych informacji? Jak miała to sprawdzić?
Sposobność nadarzyła się we środę. Po powrocie
z pracy, wjechała do garażu. Wysiadła z auta i stanęła
twarzą w twarz z Grayem.
- Catherine.
Zatrzymała się. Nie chciała znaleźć się zbyt blisko
niego.
- Wyobrażam sobie, że chciałabyś zadać mi wiele
pytań - powiedział.
- Dlaczego nie wyjechałeś? - warknęła gniewnie.
- Kazałam ci się wyprowadzić.
- Najpierw musimy porozmawiać - powiedział sta-
nowczo. - Moja propozycja jest taka: przyjdziesz do
mnie porozmawiać, a potem się wyprowadzę.
- W twojej sytuacji chyba nie za bardzo możesz się
targować.
- Muszę, skoro starasz się mnie pozbyć.
- Och, niech będzie. - Wściekłość rozpaliła krew
w jej żyłach. - Mów!
- Nie tutaj. - Odwrócił się i wyszedł z garażu. Za-
trzymał się dopiero na trawniku.
Poszła za nim. Usiadła na kamiennej ławce w cieniu
starych drzew. Chociaż w jej duszy kipiały i gotowały
się emocje, dostrzegła spokojny urok tego miejsca.
R
S
- Co chcesz wiedzieć? - Postawił stopę na krawędzi
ławki i oparł łokieć o kolano.
- Nic. - Miała nadzieję, że udało się jej zachować
kamienną twarz. Ale pytania kłębiły się w jej głowie.
Dlaczego potrzebny ci był przeszczep serca? Kiedy po
raz pierwszy zorientowałeś się, że nawiedzają cię dziw-
ne wspomnienia? Co jeszcze?
- Nie wierzę, że nie masz do mnie żadnych pytań
- powiedział swobodnym tonem.
- Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, byłeś
wstrząśnięty, gdy powiedziałam ci, że mam syna. Nic
o nim nie wiedziałeś. - Słowa te padły bez jej zgody.
- Wstrząśnięty? To mało powiedziane. Miałem cię
w swojej głowie przez prawie dwa lata. Ale nigdy nie
było tam dziecka.
- Kiedy po raz pierwszy uświadomiłeś sobie, że
dzieje się coś niezwykłego?
Wzruszył ramionami.
- W czasie pierwszych miesięcy po operacji wciąż
śniła mi się twarz kobiety. Twoja twarz. Właściwie to
nie były sny. Wskakiwałaś mi do głowy w najmniej
spodziewanych momentach. Później zacząłem widywać
cię podczas różnych czynności. Układałaś kwiaty w wa-
zonie, ubrana w długą, czarną, wieczorową sukienkę.
Zbliżałaś się ku mnie z uśmiechem na twarzy. Ale nigdy
nie przykładałem do tego szczególnej wagi. Aż do dnia,
kiedy pojechałem na kontrolne badania po dwóch latach
od przeszczepu.
R
S
- Co się wtedy stało?
- Podejrzałem w dokumentach, że moje serce pocho-
dzi od dawcy że szpitala Johna Hopkinsa. Połączyłem się
z Internetem i przejrzałem lokalne gazety z Baltimore.
Wiedziałem, że dawca musiał mieszkać w tamtych stro-
nach. A ponieważ już wcześniej powiedziano mi, że do-
stałem serce młodego mężczyzny, który zginął w wypad-
ku, odnalezienie Mike'a nie było trudne. - Zawahał się.
- Co?
- Kiedy przeczytałem w nekrologu twoje imię -
spojrzał jej prosto w oczy - wiedziałem od razu, że to
ty jesteś kobietą z moich snów.
- Domyślałeś się - poprawiła go.
- Nie. - Pokręcił głową. - Ja to wiedziałem.
- I dlatego postanowiłeś wtargnąć w nasze życie?
- Nie. - Z trudem panował nad sobą. - Chciałem
tylko cię zobaczyć. Sprawdzić, czy jesteś twarzą z mojej
głowy. Ale kiedy zobaczyłem cię na sali balowej, mu-
siałem spotkać się z tobą.
- Może mnie okłamujesz. - Jej głos drżał lekko. -
Skąd mogę wiedzieć, że nie wynająłeś kogoś, żeby po-
kręcił się tu i tam, zebrał na mój temat trochę informacji,
które potem mógłbyś wykorzystać?
- Gdyby tak było, wiedziałbym o Michaelu - za-
uważył.
Z tym argumentem nie mogła dyskutować.
- Dopiero później, kiedy już cię poznałem, zacząłem
odkrywać coraz więcej szczegółów.
R
S
- Jakich?
- Cukiereczek. Tak cię nazywał. Ja nigdy przedtem
nie zwracałem się tak do kobiety. - Wyczuwała w jego
głosie niezwykłe napięcie. Niemal takie, jakiego sama
doznawała. Zdawała sobie sprawę, że jeśli wszystko, co
mówił, było prawdą, musiał przeżywać ciężkie chwile.
- Twoim ulubionym kolorem jest ciemny odcień różu.
Poprosił cię o rękę w kuchni, podczas przyjęcia, na któ-
rym się poznaliście.
Dobry Boże! On nie żartował! Nigdy nie opowie-
działa o tym nikomu, nawet Patsy. Wyśmiała Mike'a
wtedy. I zapomniała o sprawie. Przypomniała sobie do-
piero po kilku miesiącach, kiedy znowu się jej oświad-
czył.
- Skąd...? - Z trudem przełknęła ślinę.
- Widziałem to. Roześmiałaś się. Uznałaś, że nie
mówił poważnie. - Otwarła usta ze zdumienia. - Jest
taka teoria...
- Stop! - Uniosła ręce. Zrobiło się cicho. - Muszę
pomyśleć.
- Znam to uczucie - powiedział gorzko.
Opuściła ręce na kolana i siedziała bez ruchu. Miała
w głowie kompletny mętlik. Jeśli Gray mówił prawdę,
skutki mogły być przerażające. Przypomniało się jej
inne zdarzenie.
- Kiedy po raz pierwszy zobaczyłeś Michaela...
- Poczułem się zdruzgotany. - Odetchnął głęboko.
- Nie byłem przygotowany na to, co mną owładnęło,
R
S
kiedy go zobaczyłem. Byłem dumny i szczęśliwy. Jak-
bym to ja był jego ojcem.
- Wytłumacz to - rzuciła gwałtownie. Nie była go-
towa wybaczyć mu kłamstwa. Nawet jeśli było to tylko
niedopowiedzenie prawdy. Ale czuła, że jego opowieść
przekonywała ją coraz mocniej.
Pokręcił głową.
- Nie potrafię. Najbardziej odpowiednia wydaje mi
się teoria o pamięci komórkowej. Mówiąc najprościej,
twierdzi ona, że pewne doświadczenia życiowe są zapi-
sywane w naszych komórkach. Ale jeśli nawet nic ta-
kiego, co mnie się przydarzyło, nie zostało szczegółowo
zbadane i opisane. Wielu ludzi po przeszczepach opisy-
wało, że zaczynali odczuwać apetyt na potrawy, których
wcześniej rrie lubili. A które, jak się okazywało, były
ulubionymi daniami dawców. Takie przypadki są udo-
kumentowane. Ale szczegółowe wspomnienia z życia
dawcy? - Pokręcił głową. - Próbowałem porozmawiać
o tym z lekarzami, ale chyba nie potrafili zrozumieć,
jak bardzo dokładne były moje wspomnienia. Bałem
się, żeby nie pomyśleli, że zwariowałem.
- Ja myślę. - Pokiwała głową. Nowa myśl przyszła
jej do głowy. - Mówiłeś o tym Patsy?
- Oczywiście, że nie - zawołał ze zgrozą. - Jest tak
szczęśliwa, że jakaś część Mike'a nadal żyje... w pew-
nym sensie. I taka rada, że miała możliwość poznania
mnie.
Catherine poczuła olbrzymią ulgę.
R
S
- Dzięki Bogu - sapnęła.
Gray głęboko nabrał powietrza.
- Mike musiał kochać cię każdą komórką swego
ciała. Bo jak inaczej to wytłumaczyć.
- Właśnie. - Poczuła się nagle jak przekłuty balon.
- Gdyby nie ta pamięć komórkowa, cokolwiek to ozna-
cza, nie spotkalibyśmy się nigdy.
- Tego nie możesz wiedzieć. I bez tego mogłem za-
pragnąć odszukać rodzinę mojego dawcy. Żeby tylko
cię zobaczyć. - Uśmiechnął się ciepło. - I gwarantuję
ci, że nawet bez Mike'owych komórek, zrobiłabyś na
mnie takie samo wrażenie.
Zawahała się.
- A jeśli twoje uczucia do mnie są tylko skut-
kiem przejęcia wraz z sercem Mike'a jego uczuć? -
Mówiąc te słowa, widziała, jak zmieniało się spojrzenie
Graya. Uświadomiła sobie, że jeszcze przed sekundami
wcale nie był pewien, czy ona kiedykolwiek mu wyba-
czy. Uświadomiła też sobie, że gniew zaczyna ją opu-
szczać.
Milczeli długo.
- Nie - odezwał się wreszcie Gray. - Gdybym prze-
żywał tylko doświadczenia Mike'a, nie potrafiłbym za-
akceptować twojego pójścia do pracy. A mnie to napra-
wdę nie przeszkadza.
- A zatem nie wszystkie uczucia Mike'a są twoimi.
- Początkowo też bałem się tego. Ale teraz kocham
cię, Catherine. Ja, Gray. Będziesz musiała uwierzyć mi,
R
S
bo nie jestem w stanie tego udowodnić. Będę potrzebo-
wał tego serca do końca życia.
Poczuła ucisk w krtani. Zapragnęła rzucić się mu
w ramiona, ale jego słowa przestraszyły ją jeszcze bar-
dziej.
- Jak długo... Jak długo żyją ludzie po przeszcze-
pie? - Kochała Mike'a, a on umarł. Wiedziała, że gdyby
otwarła serce Grayowi i gdyby jego także utraciła, nie
przeżyłaby tego.
- Mam nadzieję zestarzeć się przy tobie, jeśli tylko
zdecydujesz się dzielić ze mną życie - powiedział. -
Ludzie po przeszczepach prowadzą normalne życie. Pe-
wien człowiek w Anglii żyje już dwadzieścia dwa lata.
A musisz pamiętać, że większość ludzi, którym prze-
szczepia się serca, to ludzie znacznie starsi ode mnie.
Albo znacznie bardziej schorowani. - Uśmiechnął się.
- Myślę, że dla lekarzy jestem trochę doświadczalną
świnką morską. Byłem normalnym, zdrowym, młodym,
dorosłym mężczyzną, któremu wszczepiono serce nor-
malnego, zdrowego, młodego dorosłego mężczyzny.
Wszyscy spodziewamy się, że będę żył jeszcze długo.
- A co z odrzucaniem przeszczepu? Czy takie ryzy-
ko nie istnieje?
- Już zawsze będę musiał brać odpowiednie lekar-
stwa i co dwa lata będę musiał zgłaszać się do szpitala
na badania kontrolne. - Mówił spokojnie, jakby był
przygotowany na takie pytania. - Ale dawki lekarstw,
które dostaję, są bardzo małe. Sam też bardzo uważam,
R
S
staram się jeść odpowiednio i unikam alkoholu. Unikam
także słońca, gdyż jestem bardziej zagrożony rakiem
skóry. No i bardzo starannie wykonuję wszystkie zale-
cane ćwiczenia. Poza tym, o czym powiedziałem, nie
różnię się niczym od mężczyzn, których dotąd znałaś.
- Żaden z mężczyzn, których dotąd znałam, nie po-
siadał serca i wspomnień Mike'a - powiedziała stanow-
czo. Lecz uśmiechała się przy tym.
Wyprostował się, podszedł do niej i podniósł ją.
- Kocham cię, Catherine. Żałuję, że nie powiedzia-
łem ci od razu, kim jestem. Pragnę poślubić cię, być
ojcem Michaelowi, może dać mu braci i siostry. Zasta-
nowisz się? Nie musisz odpowiadać teraz. Wiem, że to
zapewne zbyt wiele.
- Tak. - Położyła mu dłoń na ustach. - Czy wiesz,
że strasznie paplasz, kiedy jesteś zdenerwowany?
Pokiwał głową, milcząc. I nagle, poczuła na wnętrzu
zakrywającej usta Graya dłoni czubek jego języka.
- Kocham cię - wymamrotał. - Czy to tak oznacza
tak, zastanowię się, czy też...
Cofnęła rękę. Uśmiechnęła się.
- Wyjdę za ciebie.
- Kiedy tylko zechcesz. Wiem, jak bardzo wzdra-
gasz się przed pokazywaniem się publicznie. I przepra-
szam, że zareagowałem w taki sposób.
- To mi przypomniało - powiedziała - że wielki bal,
który Patsy szykuje z okazji Święta Irysów, odbędzie
się w tę sobotę. Czy zechcesz mi towarzyszyć?
R
S
Na sekundę zacisnął powieki. Kiedy je otworzył,
oczy lśniły mu radośnie.
- Z przyjemnością - powiedział. Położył jej ręce na
karku i przyciągnął delikatnie. Pochylił głowę i pocało-
wał ją. - Jakie więc masz plany na resztę popołudnia?
Wplotła mu palce we włosy. Uśmiechnęła się za-
lotnie.
- No cóż. Jestem trochę zmęczona. Może powinnam
odpocząć trochę u ciebie? A później moglibyśmy za-
brać Michaela na lody. Co ty na to?
On tymczasem zaczął już rozpinać jej bluzkę.
- Taki plan mi odpowiada - powiedział.
Ależ wspaniałe święto, pomyślała Catherine. A Patsy
promieniała ze szczęścia, że wysiłki komitetu organiza-
cyjnego Święta Irysów dały tak dobre efekty.
Nad głowami migotały kryształowe żyrandole. Na
każdym stole stały bukiety irysów w kryształowych wa-
zonach. Na głównym stolę zaś stała lodowa rzeźba.
Irysa, rzecz jasna. Reszta sali również tonęła w kwia-
tach. Przeważnie w irysach. A każda zaproszona dama
miała irys wpięty we włosy.
- Założę się, że ci wszyscy ludzie mówią o nas. -
Gray droczył się z nią nawet podczas tańca. - Zdawało
mi się, że tamta kobieta w czerwonej sukni powiedziała
coś o jakiejś zuchwałej dziewczynie.
Catherine wykrzywiła się okropnie. Zacisnęła pięść
i uderzyła go w ramię.
R
S
- Jesteś wstrętny. Przecież wiesz, jak bałam się, że
ludzie znów będą mówić, że poleciałam na twoje pie-
niądze.
Gray zachichotał cicho.
- Nikt prócz nas nie zna twojej sytuacji finansowej
- zauważył. - Wszyscy dookoła sądzą, że jesteś bogatą
młodą wdówką. Może myślą, że to ja poluję na twoje
pieniądze?
- Wątpię - odparła. - Kilka osób zna prawdę: mój
agent giełdowy, adwokat i doradca podatkowy.
- Ale im nie wolno ujawnić niczego. Kto zatrudnił-
by zawodowca, który nie potrafi utrzymać w tajemnicy
poufnych informacji?
- Skoro już mowa o poufnych informacjach - po-
wiedziała. - Byłam dzisiaj u lekarza. Powiedział, że je-
śli chcemy mieć dziecko w ciągu roku, powinnam od-
stawić pigułki.
Gray wysoko uniósł brwi i uśmiechnął się niepewnie.
- Czy ty tego chcesz? - spytał.
Odpowiedziała uśmiechem.
- Jesteś częścią tej rodziny w stopniu większym, niż
ktokolwiek może sobie wyobrazić. Nie mogę już docze-
kać się dziecka, które będzie miało twoje geny.
Jego niebieskie oczy pałały. Pocałował ją w czoło
i objął mocniej. Tak, że jeśli ludzie jeszcze o nich nie
mówili, teraz mogli już zacząć.
- Kocham cię - powiedział głucho. - Zawsze będę
wdzięczny Mike'owi za dar serca i obiecuję, że jak
R
S
długo bić będzie ono w mojej piersi, ty, Michael i wszy-
stkie inne nasze dzieci będziecie dla mnie największymi
skarbami.
Catherine zamknęła oczy i oparła policzek na jego
ramieniu. Chłonąc jego słowa, poddała się czarowi tań-
ca. Ich splecione dłonie spoczywały na jego piersi. Tuż
nad sercem, które i jemu, i jej dało szansę na nowe
życie.
R
S