~ 0 ~
ANNE MARIE
WINSTON
Zdobyć córkę
pastora
Tytuł oryginału: Seducing The Proper Miss Miller
~ 1 ~
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- O Boże!
Chloe Miller zamarła ze wzrokiem utkwionym w okno swojego
gabinetu. Była zatrudniona w kancelarii parafialnej jako pracownica
administracyjna. Zmęczona wykonywaną pracą, spojrzała w okno z
nadzieją, że na kwietniowym niebie ujrzy wreszcie słońce, którego widok
poprawi jej nastrój. Jednak jej spojrzenie padło na muskularną klatkę
piersiową jakiegoś mężczyzny.
Palce Chloe, leżące na klawiaturze maszyny, zesztywniały. Nagle
zabrakło jej tchu.
Nagi męski tors był szczupły, opalony i pięknie umięśniony. Złote
włosy, porastające pierś nieznajomego, mieniły się kropelkami potu.
Poniżej, pod suwakiem rozporka porządnie znoszonych dżinsów, widać
było ogromne, budzące podziw wybrzuszenie.
A więc tak wygląda ten fachowiec, którego starszyzna kościoła
zatrudniła do remontu zniszczonej wiekiem fasady świątyni, pomyślała
Chloe.
- Takich kształtów nie powinno się odsłaniać - mruknęła pod nosem,
z trudem odrywając wzrok od okna.
Fakt, że nie widziała twarzy nieznajomego mężczyzny, nie miał dla
niej najmniejszego znaczenia. Wystarczyło jej to, co dostrzegła przez
okno.
Choć miała już dwadzieścia sześć lat, była do tej pory zbyt zajęta, by
myśleć o mężczyznach.
RS
~ 2 ~
Znów spojrzała w okno. Podziwiała wspaniały męski tors, a jej myśli
błądziły niespokojnie wokół nieznajomego.
Czy ten człowiek jest także stolarzem? Może, kiedy otworzy
wreszcie swoje przedszkole, zamówi u niego półki i szafki na tyle mocne i
stabilne, by dzieci czuły się wśród nich bezpieczne. W pracy z małymi
dziećmi bezpieczeństwo jest przecież najważniejsze...
Przed oczami stanęły jej nie używane do tej pory pokoje w
podziemiach kościoła, wysprzątane i umeblowane małymi mebelkami, z
półkami pełnymi zabawek i plansz edukacyjnych.
Na podłodze położyć trzeba dywan, na którym siedzące maluchy
słuchać będą bajek, planowała w myślach Chloe, wpatrując się w
wilgotne, jasne loczki na piersi robotnika. Zszedł teraz trochę niżej, ujrzała
więc fragment jego twarzy i...
O Boże! On też na nią patrzył!
Chloe spuściła wzrok i z furią zaatakowała klawisze maszyny do
pisania. Czuła, jak pali ją twarz. I bardzo dobrze! Zasłużyła sobie na to!
Gapiła się na tego człowieka jak idiotka i na pewno zrobiło mu się głupio.
Dopiero po minucie odważyła się znów spojrzeć w okno.
Mężczyzna zszedł szczebel czy dwa niżej. Szopa kręconych blond
włosów, na którą wcisnął baseballową czapeczkę, zasłaniała częściowo
jego twarz, ale widać było, że patrzy wprost na siedzącą za biurkiem
dziewczynę. Zanim zdążyła zareagować, uniósł rękę i z głośnym
śmiechem zasalutował. Dźwięk tego śmiechu przeniknął przez szybę i
dotarł do uszu spłonionej Chloe. Udała, że nic nie słyszy, i spuściła głowę,
koncentrując się na klawiaturze.
RS
~ 3 ~
Bardzo zdecydowanie postanowiła, że już więcej nie spojrzy na
mężczyznę za oknem.
Nie potrafiła jednak powstrzymać swego mózgu od przywoływania
jego pełnowymiarowego wizerunku. I to w kolorze.
Nie miała pojęcia, jak nazywa się ten atrakcyjny robotnik, ale
domyśliła się, że może to być ów Shippen, którego nazwisko widniało na
kontrakcie.
Wiedziała, że ten człowiek nie cieszy się w mieście dobrą opinią i
choć nie potrafiła przypomnieć sobie żadnych szczegółów, pamiętała
reakcję parafian na wiadomość o tym, kto zajmie się remontem ich
kościoła. Była to reakcja zdecydowanie negatywna. Panna Euphorbia
Bates, która pomagała w przygotowywaniu komunikatów na niedzielne
nabożeństwa, skrzywiła się z niesmakiem.
- To drań i rozpustnik - mruknęła pod nosem. - Założę się, że
uwiedzie każdą dziewczynę, którą zechce. Nieszczęśnica!
Chloe spisywała protokoły z comiesięcznych zebrań starszyzny
kościoła. Przypomniała sobie, że kiedy na ostatnim posiedzeniu omawiano
sprawę remontu i padło nazwisko Shippena jako potencjalnego
wykonawcy, jej ojciec omal nie dostał apopleksji.
- To deprawator młodych dziewczyn - oznajmił zebranym. W jego
głosie brzmiały złowieszcze nuty.
- Nie sądźcie, abyście nie byli osądzeni - rzekł Benton Hastings,
odpowiedzialny za przetarg na ten remont. - Ten młody człowiek cieszy
się opinią znakomitego, uczciwego fachowca.
RS
~ 4 ~
- Niezbadane są wyroki opatrzności - zawtórowała mu Nelda Biller. -
Może Bóg Wszechmogący chce, byśmy mieli zbawienny wpływ na tego
grzesznika.
Benton Hastings znal dobrze skłonności Neldy do tego rodzaju
kazań, nie pozwolił więc jej mówić dalej.
- Może poddamy sprawę pod głosowanie? - zaproponował.
Mimo protestów pastora, firma Shippena wygrała przetarg na remont
kościoła. A Chloe jeszcze dziś zastanawiała się, skąd ojciec wiedział o
miłosnych podbojach tego człowieka i jego nagannym postępowaniu z
kobietami.
Skrzypienie drzwi przywołało ją do rzeczywistości. Wróciła do
pisania na maszynie i zmusiła się do uprzejmego uśmiechu. Nawet nie
podniosła głowy.
- Dzień dobry - powiedziała. - Czym mogę służyć? Nikt nie
odpowiedział, spojrzała więc w stronę drzwi.
I znieruchomiała.
W progu stał Shippen, teraz przyzwoicie ubrany w zwyczajną
koszulkę. Czapka nie zasłaniała mu już twarzy i Chloe, widząc ją już
dokładnie, drgnęła gwałtownie.
To był on.
Straszne. Przez trzy lata, które upłynęły od tamtego wieczoru, kiedy
jedyny raz w życiu odważyła się na bunt, często o nim myślała. Była
jednak pewna, że nigdy się już nie spotkają. Geiserville to małe miasto, ale
Chloe utrzymywała kontakty z bardzo niewielkim kręgiem osób,
złożonym głównie z parafian jej ojca. Ponowne spotkanie z tym szalonym
playboyem wydawało się absolutnie niemożliwe.
RS
~ 5 ~
Wiedziała, że jest to człowiek niemoralny i pozbawiony
jakichkolwiek skrupułów. Człowiek, którego za wszelką cenę powinna
unikać.
- Cześć, jestem Thad Shippen, właściciel ciała, które widziałaś przez
okno.
Był w doskonałym humorze. Uśmiechał się szeroko i wyraźnie jej
nie poznawał.
A ona wcale nie miała zamiaru przypominać mu tamtego ich
pierwszego spotkania.
Czując, że się czerwieni, uniosła wzrok znad klawiatury maszyny,
ale na spojrzenie prosto w jego oczy nie odważyła się. Zaczerwieniła się
jeszcze bardziej, ale po chwili przybrała uprzejmy wyraz twarzy, udając,
że traktuje Thada Shippena jak zwyczajnego interesanta.
- A ja nazywam się Chloe Miller. Jeśli będziesz czegokolwiek
potrzebował, natychmiast daj mi znać.
- Czegokolwiek?
Zaskoczyła ją ta insynuacja, więc znów na niego spojrzała. Patrzył na
nią tak znacząco, że zrobiło jej się słabo.
Miał piękne oczy; któraś z jej koleżanek nazywała takie oczy
pościelowymi. Chloe musiała przyznać, że ich spojrzenie robiło na niej
niesamowite wrażenie. Były błękitne, miały kolor pogodnego, letniego
nieba, a opalenizna na twarzy Thada jeszcze bardziej podkreślała
intensywność ich barwy. Jej pierwsze spotkanie z Thadem odbyło się w
ciemnościach, więc dopiero teraz zobaczyła jego oczy tak naprawdę.
Kiedy na nią patrzył, tańczyły w nich wesołe iskierki, dlatego też Chloe
bardzo trudno było powstrzymać się od uśmiechu.
RS
~ 6 ~
- Czy przyszedłeś tu w jakimś konkretnym celu? - spytała chłodno.
Thad skinął głową. Nie spuszczał z niej wzroku i nie przestawał się
uśmiechać.
- Czy mógłbym skorzystać z telefonu?
- Oczywiście. Proszę bardzo. - Chloe przesunęła aparat na brzeg
biurka.
Thad Shippen swobodnie oparł się biodrem o biurko i wziął do ręki
słuchawkę. Jego dżinsy były spłowiałe ze starości, poplamione i podarte.
Na udach ich materiał napięty był prawie do ostatnich granic. Poprzez
jedną z licznych dziur widać było opaloną, pokrytą jasnymi włoskami
skórę.
Chloe pospiesznie spuściła wzrok. Jej żołądek zareagował na ten
widok silnym skurczem.
Czy Thad ją sobie przypomni? Miała nadzieję, że nie. Chyba
umarłaby ze wstydu, gdyby wspomniał o ich pierwszym spotkaniu.
Rozmawiał z kimś zatrudnionym w miejscowym składzie z
materiałami budowlanymi, a Chloe przyglądała mu się ukradkiem. Nie
miał, co prawda, urody amanta filmowego, ale prosty nos i mocno
zarysowana szczęka świadczyły o uporze i silnym charakterze tego
mężczyzny. Jego dolna warga była pełna i zmysłowa, górna zaś cienka i
zaciśnięta. Miało się wrażenie, że Thad przez cały czas się uśmiecha. Z
rozmarzeniem, zapraszająco. Nic więc dziwnego, że żadna dziewczyna, na
którą kiedykolwiek zwrócił uwagę, nie była w stanie mu się oprzeć.
Thad odłożył słuchawkę i wyprostował się. Leniwy uśmiech wciąż
gościł na jego twarzy. Miał z pewnością powyżej stu osiemdziesięciu
centymetrów wzrostu. Siedząca za biurkiem Chloe nagle poczuła się
RS
~ 7 ~
maleńka, krucha i bezbronna jak dziecko. Jej żołądek nadal kurczył się bez
opamiętania.
- Dzięki - rzekł.
- Nie ma za co. - Język Chloe też nie funkcjonował tak sprawnie jak
zwykle.
- To chyba nie przypadek, że nosisz to samo nazwisko, co nasz
wielebny pastor, prawda?
- To mój ojciec.
Thad uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Cieszę się, że nie mąż.
Chloe poczuła, że znów się czerwieni. Za nic nie była w stanie
wymyślić na to jakiejś właściwej i w miarę dowcipnej odpowiedzi. Na
szczęście nie musiała mu odpowiadać. Thad tego dnia był aż nadto
rozmowny.
- No cóż, chyba powinienem wracać na swoją drabinę - rzekł, ale nie
ruszał się z miejsca. - Nie chciałbym, żeby zrezygnowali z moich usług.
Chloe starała się patrzeć na niego najbardziej obojętnym
spojrzeniem, na jakie była w stanie się zdobyć. Nie mogła mu przecież
okazać, jak bardzo na nią działa.
- To się z pewnością nie zdarzy. Masz przecież znakomite referencje.
Thad parsknął śmiechem.
- To prawda, że niezły ze mnie fachowiec. - Potem jednak szybko
spoważniał i przez chwilę przyglądał się Chloe w milczeniu. O dobrą
minutę za długo. - Gdyby członkowie rady parafialnej wiedzieli, o czym
teraz myślę, na pewno przepędziliby mnie stąd na cztery wiatry.
RS
~ 8 ~
Chloe znów nie była w stanie wymyślić jakiejś sensownej i ciętej
riposty. Wiodła życie spokojne i pełne codziennej, nużącej krzątaniny. Od
dnia powrotu do domu poświęcała cały swój czas i energię pracy.
Owszem, jako nastolatka godzinami wpatrywała się w lustro, marząc o
tym, że zakocha się w niej jakiś przystojny i inteligentny młodzieniec, w
końcu doszła jednak do wniosku, że nigdy nie będzie pięknością.
Dziś, jeśli spoglądała w lustro, to tylko po to, by upewnić się, że jej
niesforne włosy wyglądają na choćby minimalnie ujarzmione. Wiedziała,
że nie ma w niej niczego wyjątkowego, niczego, co mogłoby przyciągnąć
uwagę takiego mężczyzny jak Thad Shippen. Pewnie ten facet po prostu
wobec wszystkich kobiet zachowuje się tak samo.
To przecież oczywiste, tłumaczyła sobie. Pamiętasz, jak cię wtedy
potraktował? Z takim wspaniałym wyglądem Thad Shippen na pewno nie
narzeka na brak zainteresowania ze strony kobiet. Flirt - i coś więcej — to
dla niego chleb powszedni.
Ale choć zdawała sobie sprawę, że Thad ma taki sposób bycia i jest
niepoprawnym uwodzicielem, jej ciało nie przyjmowało tego do
wiadomości i reagowało po swojemu. A on nie spuszczał z niej wzroku.
- Czy mogłabyś... - zaczął w końcu. Przerwało mu nagłe otwarcie
drzwi,
Chloe drgnęła gwałtownie. Gotowa była przysiąc, że i Thad
zareagował w ten sam sposób. Do gabinetu wmaszerował wyprostowany
jak struna wielebny pastor Miller.
- Chloe, czy wiesz może, gdzie podział się ten człowiek z drabiny? -
Zamilkł, bo zobaczył stojącego przy biurku córki Thada. - Dzień dobry
panu. W czym mogę panu pomóc?
RS
~ 9 ~
Thad uśmiechnął się szeroko, ale Chloe zauważyła bez trudu, że nie
był to taki sam uśmiech, jakim obdarzał ją.
- Dzień dobry, pastorze. Dziękuję, ale Chloe już się mną zajęła.
Chloe zaskoczyły te nieco bezczelne, prowokacyjne słowa, ale pastor
najwyraźniej nie zauważył w nich niczego dziwnego.
- Nie powinien pan się tu kręcić bez konkretnego powodu - rzekł
chłodno. - Chloe jest bardzo zajęta i pan też powinien wrócić do swojej
pracy. Chyba że panu na niej wcale nie zależy.
Thad przez chwilę przyglądał się pastorowi w milczeniu. Potem
wzruszył ramionami.
- Jeśli nie chce pan, bym ja ten remont skończył, to chętnie się stąd
wyniosę, a pan poszuka sobie nowego wykonawcy.
Pastor z niecierpliwością machnął ręką.
- Proszę nie wkładać cudzych słów W moje usta. Niech pan wraca do
roboty i nam też pozwoli pracować. Jeśli znowu pan Shippen będzie ci
przeszkadzał, daj mi znać - zwrócił się na koniec do Chloe.
Odprawa była wyraźna, ale Thad przyjął ją obojętnie. Mrugnął do
Chloe i spokojnie wyszedł z pokoju. To on był zwycięzcą w tej potyczce.
Pastor nie miał uprawnień, by go zwolnić z tak błahego powodu, i dobrze
o tym wiedział. Dlaczego więc posłużył się tego rodzaju groźbą?
Chloe wróciła do pisania na maszynie. Dopiero w południe ojciec
znów do niej zajrzał.
- Mogłabyś przynieść mi coś do jedzenia? Mam interesanta i nie
mogę teraz wyjść.
- Oczywiście - odparła z uśmiechem Chloe.
RS
~ 10 ~
Nawet nie pytała ojca, na co miałby ochotę. Znała jego upodobania
lepiej niż on sam.
Wzięła torebkę i żakiet i dopiero otwierając ciężkie drzwi kościoła,
uświadomiła sobie, że będzie musiała przejść obok Thada Shippena, który
nadal pracował na drabinie, choć teraz już nie przed jej oknem.
Rada parafialna nie określiła godzin jego pracy, ale Thad wiedział, że
biuro otwarte jest od ósmej trzydzieści. A to znaczy, że tuż przedtem
Chloe Miller podjedzie swym autem na parking i wysiadając, obciągnie
spódnicę i zaczerwieni się na jego widok.
Za żadne skarby nie mógłby sobie odmówić tego widoku.
Widział, że pod maską chłodnej, uprzejmej i powściągliwej
pracownicy biura parafialnego kryje się namiętna, pełna temperamentu
kobieta. Musiała być jego szkolną koleżanką z młodszych klas, ale nie
pamiętał jej. Była dziewczyną z porządnego domu, więc nie bywała na
tych samych co on imprezach.
Wtedy w ogóle nie zwracał uwagi na grzeczne dziewczynki.
Dopóki nie poznał Jean.
Jego ręce, przebierające dłuta, na moment znieruchomiały. Szybko
jednak wrócił do przerwanej pracy. Umysł jednak nie był aż tak posłuszny.
Cofnął się pamięcią o osiem lat, do dnia, kiedy Jean wpadła do jego
kuchni, która wtedy była również jego warsztatem.
- Jestem w ciąży, Thad - oznajmiła zdenerwowana. - Ojciec mnie
zabije.
Jean rzeczywiście wkrótce umarła, ale nie zginęła bynajmniej z rąk
swego ojca. Thad nadal od czasu do czasu chodził na jej grób, choć trudno
mu było patrzeć na pomnik, jaki postawiła zmarłej jej rodzina. Przygnębiał
RS
~ 11 ~
go widok rzeźby przedstawiającej kobietę z niemowlęciem w ramionach.
A i napis na kamieniu: „Jean Lawman Shippen" wciąż wprawiał go w
zdumienie.
Czemu więc teraz z takim pożądaniem patrzy na tę dumną kościelną
sekretareczkę? Ma przecież na sumieniu życie innej kobiety. I nie
narodzonego dziecka, któremu nie dane było zobaczyć tego świata.
Kiedy kilka minut później Chloe wchodziła do kościoła, zmusił się,
by na nią nie patrzeć. Podobnie jak na pastora, który właśnie opuszczał
parking. Około dziesiątej zesztywniały mu palce, postanowił więc zrobić
sobie krótką przerwę i wypić gdzieś filiżankę kawy.
Właśnie schodził z drabiny, kiedy Chloe z impetem otworzyła
ciężkie drzwi kościoła i jak szalona, co tak bardzo do niej nie pasowało,
podbiegła ku niemu. Dopiero kiedy była blisko, zauważył, że jest blada jak
ściana, a jej złotobrązowe oczy są szeroko otwarte.
- Czuję gaz! - krzyknęła, z trudem łapiąc powietrze. -Uciekaj stąd jak
najdalej i wezwij straż pożarną.
Thad instynktownie wyciągnął rękę, ale Chloe zlekceważyła ten gest
i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, wbiegła z powrotem do kościoła.
- Cholera jasna! - Serce Thada nagle zaczęło bić jak oszalałe.
Wybiegł na ulicę i chwycił za ramię pierwszego napotkanego przechodnia.
- Niech pan natychmiast dzwoni po straż pożarną! W kościele ulatnia się
gaz, a w środku są ludzie!
Kiedy mężczyzna potakująco kiwnął głową, Thad zawrócił i pobiegł
w stronę kościoła. Jednym gwałtownym szarpnięciem otworzył drzwi i
wpadł do sieni. Od razu poczuł silny, drażniący zapach gazu. Jego serce
zabiło jeszcze gwałtowniej. Biegnąc korytarzem w stronę biura, omal nie
RS
~ 12 ~
przewrócił wychodzącej z jednego z pokoi Chloe i jakiejś towarzyszącej
jej starszej kobiety. Na jego widok Chloe uśmiechnęła się z wyraźną ulgą.
- Pomóż mi ją stąd wyprowadzić.
- Jest tu ktoś jeszcze?
- Nie.
Uspokojony Thad szybko poprowadził starszą panią ku drzwiom.
Kiedy odwrócił się, by sprawdzić, czy Chloe idzie za nim, zrobiło mu się
słabo. Nie było jej.
Została w środku!
Natychmiast zawrócił. Zapach gazu był coraz silniejszy. Miał
nadzieję, że Chloe nic się nie stanie i że w kościele oprócz niej nie ma już
nikogo. Najdrobniejsze zwarcie w instalacji elektrycznej wywołałoby
wybuch, o zapałce czy papierosie nie wspominając. Zobaczył Chloe przez
szklaną ścianę jej gabinetu. Zbierała dyskietki i akta oraz wszystko, co się
dało, i wpychała zebrane rzeczy do olbrzymiej, płóciennej torby.
Wpadając do środka, omal nie wyrwał drzwi z zawiasów.
- Pospiesz się! Musimy uciekać!
Był to wyraźny rozkaz, ale Chloe nawet nie podniosła głowy.
- Zaraz skończę pakowanie. Uciekaj sam.
- Już je skończyłaś.
Wyrwał jej torbę, chwycił ją za rękę i pociągnął ku drzwiom. Tylko
przez chwilę mu się opierała, potem zaczęła biec. Thad kopnięciem
otworzył frontowe drzwi kościoła i razem zbiegli po schodach, a potem
szybko pędzili przez trawniki. Na ulicy, parę metrów od kościoła,
policjanci starali się zapanować nad zbierającym się tłumem gapiów.
RS
~ 13 ~
Bogu dzięki, zdążył jeszcze pomyśleć Thad i w tej samej chwili
nastąpił potężny wybuch. Coś, co wydawało mu się jakąś ogromną ręką,
wyrwało Chloe z jego objęć i jak szmacianą lalkę rzuciło na ziemię. On
sam uderzył głową w jakieś drzewo, ale natychmiast poderwał się na nogi
i zaczął szukać Chloe.
Leżała jakiś metr od niego, skulona pod potężnym dębem. I na nią, i
na niego opadały liście i kawałki gałęzi. Był tak oszołomiony, że dopiero
po chwili poczuł na plecach piekący ból - drzewo płonęło.
Padł tuż obok Chloe i osłonił ją swoim ciałem. Na własny ból nie
zwracał uwagi. Zauważył ranę na jej skroni, ale wyczuwał puls. Nie miał
wyboru - musiał odciągnąć ją jak najdalej.
Ostrożnie wziął Chloe w ramiona i chwiejnym krokiem ruszył w
stronę ulicy i tłumu zszokowanych ludzi. Słyszał wycie syren
nadjeżdżających wozów straży pożarnej. Jacyś dwaj mężczyźni podbiegli
ku niemu. Jeden wziął od niego Chloe, drugi ujął go pod ramię.
- Chodźmy, już niedaleko.
Thad nie był jednak w stanie iść. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
Upadł bezwładnie na ziemię, a ostatnią rzeczą, jaką zarejestrował jego
umysł, był płonący kościół.
Później usłyszał jakieś głosy. Kiedy otworzył oczy, stwierdził, że jest
w karetce. Pamiętał, co się zdarzyło, i wiedział, czego musi się
dowiedzieć, zanim będzie mógł się odprężyć.
- Co z Chloe?
- Witamy z powrotem na tym świecie - zwróciła się do niego
uśmiechnięta sanitariuszka w błękitnym kitlu. - Czy Chloe to ta pani, która
była z panem?
RS
~ 14 ~
Thad skinął głową i natychmiast tego pożałował. Cały świat
zawirował mu przed oczami.
- Jedzie do szpitala inną karetką - uspokoiła go kobieta. - Była
nieprzytomna, kiedy ją zabierali, więc nie mogę panu nic więcej
powiedzieć.
Wkrótce byli już w szpitalu. Pomimo protestów Thada, zaniesiono
go na noszach jak ciężko rannego, a potem oglądano, obmacywano,
szturchano, nakłuwano i prześwietlano chyba czterysta razy. Na głowie
położono mu woreczek z lodem, a jakaś sadystyczna pielęgniarka
przemyła i opatrzyła oparzenia i skaleczenia, z których istnienia Thad do
tej pory nawet nie zdawał sobie sprawy.
Co najmniej sto razy pytał o Chloe, ale nikt nie chciał mu niczego
konkretnego powiedzieć. W końcu, kiedy kolejna pielęgniarka wyszła z
pokoju z niejasną obietnicą, że dowie się czegoś o stanie zdrowia panny
Miller, Thad zwlókł się z łóżka, włożył osmalony i zakrwawiony
podkoszulek, który mu zdjęto, i ruszył ku drzwiom.
- Chwileczkę, momencik, dokąd się pan wybiera? - Jedna z
pielęgniarek, silna i potężna, chwyciła go za ramię.
Udało mu się jakoś wyrwać. Spojrzał na nią ze złością.
- Chcę znaleźć w tym cholernym miejscu kogoś, kto powie mi, jak
czuje się Chloe Miller.
Pielęgniarka zmarszczyła brwi.
- Właśnie to sprawdzamy. Trochę cierpliwości, panie Shippen.
- Byłem aż za długo cierpliwy - warknął Thad. - I już mi się to
znudziło. Może mnie pani skreślić ze swojej listy, bo właśnie się stąd
zmywam.
RS
~ 15 ~
- Proszę się uspokoić!
Podeszła do nich inna pielęgniarka, ale Thad nie zwracał na nią
uwagi. Groźnym wzrokiem wpatrywał się w siłaczkę. Kiedy spuściła oczy,
uznał to za swoje małe zwycięstwo.
- O co chodzi? - zwrócił się do nowo przybyłej.
- Panna Miller jest jeszcze badana. Przyjęto ją na oddział
intensywnej terapii, sala 338. To na...
- Badana? Na co?
- Rutynowe badania robione w przypadku urazu czaszki. Zdaje się,
że odniosła jakieś obrażenia głowy.
- Owszem, kiedy uderzyła o drzewo - rzekł Thad, bardziej do siebie,
niż do niej.
Pielęgniarka spojrzała na niego ze współczuciem.
- Na razie będzie ją mogła odwiedzać tylko rodzina. Czy jest ktoś,
kto po wypisaniu pana ze szpitala mógłby pana odwieźć do domu?
Thad nawet nie odpowiedział. Ruszył w kierunku drzwi
prowadzących w głąb szpitala.
- Chwileczkę, proszę pana! - zapiszczała pielęgniarka. - Jeszcze pana
nie wypisaliśmy.
- To wasz problem.
Pielęgniarka biegła za nim, wymachując jakimiś papierami.
- Jeśli wyjdzie pan bez wypisu, narobi mi pan kłopotów. Szczere
przerażenie tej kobiety kazało Thadowi na chwilę przystanąć.
- Daję pani sześćdziesiąt sekund na zdobycie podpisu lekarza na tym
formularzu.
RS
~ 16 ~
Kobieta zawahała się przez chwilę, ale widząc, w jakim stanie
znajduje się pacjent, szybko zrozumiała, że nie ma czasu na dalszą
dyskusję. Z rozwianymi połami fartucha pomknęła korytarzem.
Thad w zamyśleniu potarł czoło i zaklął pod nosem, kiedy jego palce
dotknęły potężnego guza. Był to ślad po zderzeniu się z drzewem. Spojrzał
przez podwójne szklane drzwi w głąb korytarza. Zauważył tabliczkę,
kierującą odwiedzających ku windom. Kiedy się odwrócił, zobaczył idącą
ku niemu pielęgniarkę i biegnącego za nią lekarza, który przyjmował go
do szpitala.
- My tu naprawdę nie mamy czasu na żadne zabawy - rzekł surowo
lekarz. - Odrywa mnie pan od poważnie chorego, któremu potrzebna jest
moja natychmiastowa pomoc.
- To niech mnie pan zaskarży. - Thad wzruszył ramionami. - Gdyby
od razu po opatrzeniu moich ran i przeprowadzeniu wszystkich badań
wypisał mnie pan stąd, miałby mnie pan już dawno z głowy.
Lekarz zignorował tę uwagę. Podszedł do Thada i za pomocą małej
latarki zajrzał mu w oczy.
- Proszę dotknąć wskazującym palcem nosa.
- Po co te wygłupy - mruknął Thad, ale wykonał polecenie.
Doktor wziął od pielęgniarki kartę i opatrzył ją swoim podpisem.
- Powinniśmy zatrzymać pana na obserwacji, ale chyba nie ma pan
wstrząsu mózgu. Wygląda na to, że ma pan niezwykle mocną czaszkę.
Gdyby nastąpiły jakieś zaburzenia widzenia, zawroty głowy czy nudności,
proszę zgłosić się do swojego lekarza albo niezwłocznie przyjechać do
nas. Dziś wieczorem i jutro rano niech pan zmieni opatrunki na
oparzeniach. Później będzie mógł je pan zdjąć. W przypadku jakiejś
RS
~ 17 ~
infekcji proszę natychmiast zgłosić się do lekarza. - Lekarz oddał kartę
pielęgniarce, która z westchnieniem ulgi natychmiast zniknęła. - Czy ma
pan do mnie jakieś pytania?
Thad zdobył się na uśmiech.
- Nie, wszystko jasne.
- To niech się pan zmywa i biegnie do tej dziewczyny.
Uszczęśliwiony Thad nawet mu nie odpowiedział. Jednym
gwałtownym szarpnięciem otworzył drzwi i szybko pobiegł szpitalnym
korytarzem ku windom.
Właśnie naciskał guzik piętra, na którym znajdował się OIOM, kiedy
usłyszał za sobą głosy jakichś podekscytowanych ludzi. Otoczyła go spora
grupa dziennikarzy.
- To on! Halo, panie Shippen!
- Pan Thaddeus Shippen?
- Proszę opowiedzieć nam o tej porannej eksplozji. - Jakaś siwiejąca
kobieta podsunęła mu pod nos mikrofon.
- Jestem z prasy - oznajmił wysoki mężczyzna, trzymający w ręku
notatnik i długopis. - Czy to prawda, że nie zważając na
niebezpieczeństwo, wrócił pan do kościoła, żeby ratować sekretarkę?
- Panie Shippen, co pan robił w kościele? Jakie stosunki łączą pana z
panną Chloe Miller?
Thad oparł się o ścianę i z niecierpliwością czekał na windę.
Powinien się domyślić, że taki wybuch gazu to dla miejscowej prasy
łakomy kąsek. Lepiej od razu coś im powiedzieć, bo potem staną się
jeszcze bardziej natrętni. Gotowi pobiec za nim do Chloe.
RS
~ 18 ~
- Opowiem o wszystkim w skrócie - rzekł z wymuszonym
uśmiechem.
- Oczywiście - zgodziła się uprzejmie dziennikarka i zasypała go
gradem pytań.
- Kiedy zorientował się pan, że w kościele ulatnia się gaz?
Thad opowiedział dziennikarzom swoją wersję wydarzeń. Z ich
pytań zorientował się, że rozmawiali już z tamtą starszą panią, którą
wyprowadził z kościoła, zanim wrócił po Chloe.
- Jakie to uczucie być bohaterem? - Reporterka szarpała go za rękaw.
Nadjechała winda.
- Nie mam pojęcia. Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo.
Przepraszam państwa, ale muszę już iść.
Szybko wszedł do windy i nacisnął odpowiedni guzik.
Kiedy drzwi się otworzyły, Thad pędem pobiegł korytarzem. Szukał
dyżurki pielęgniarek. Projektujący szpital architekci chyba specjalnie chcą
utrudnić życie osobom odwiedzającym leżących tu pacjentów. Jeszcze nie
widział takiego, w którym łatwo by było się poruszać.
Za pierwszym rogiem natknął się na pastora Millera.
Kapitalnie.
Za Millerem stała spora grupka zaniepokojonych ludzi. Thad
rozpoznał mężczyznę, który zaangażował go do remontu kościoła, a także
tę kobietę, którą wyprowadził z budynku przed wybuchem.
- Młody człowieku! - zaćwierkała starsza pani i z impetem rzuciła
mu się w ramiona. - Dziękuję ci, dziękuję, chłopcze! Ocaliłeś mi życie!
Thad poczuł, że robi mu się gorąco. Czyżby nagle się zaczerwienił?
RS
~ 19 ~
- To Chloe panią uratowała - sprostował. - Ja tylko trochę w tym
pomogłem.
- Mimo wszystko bardzo panu dziękuję - pokrzykiwała wzruszona
staruszka. - Gdyby nie pan, Chloe na pewno by się nie wydostała z
kościoła.
Stojący obok niej mężczyzna, chyba o nazwisku Hastings, wyciągnął
rękę.
- Tak, dziękujemy panu. Nelda mi właśnie mówiła, że Chloe zbierała
dokumenty, kiedy ją pan odszukał.
Wskazał torbę, którą przewiesił sobie przez ramię. To w nią właśnie
pakowała papiery Chloe, kiedy Thad wyciągnął ją z gabinetu.
Uśmiechnął się na to wspomnienie, ale zaraz spoważniał.
- Zgadza się. Czy ktoś może mi powiedzieć, jak Chloe się czuje?
- Niewiele jeszcze wiemy - rzekł Miller. - Robią jej badania i jak
tylko je skończą, powiedzą nam coś konkretnego. - Odchrząknął, na
moment spuścił wzrok, a potem wyciągnął do Thada rękę. Kiedy ich oczy
znów się spotkały, Thad zauważył w oczach starszego pana łzy. -
Dziękuję, że uratował pan moją córkę. Słyszałem, że ryzykował pan
własne życie, ale mimo to wrócił pan po nią i wyprowadził na zewnątrz.
Matka Chloe umarła przed wielu laty. Ona jest wszystkim, co mam.
Gdyby jej pan nie ocalił.
- Po co są te badania? - przerwał mu Thad. Smutek pastora
przypominał mu inne okoliczności i inny szpital.
- Badają jej przede wszystkim głowę - rzekł cicho pan Hastings. -
Czy chciałby pan może...
RS
~ 20 ~
- Pan Shippen także odniósł obrażenia w tym wypadku - wtrącił się
ojciec Chloe. - Powinien wrócić do domu i odpocząć.
- Odwiozę go - zaoferował Benton Hastings.
- Wystarczy, jak podrzuci mnie pan do mojej furgonetki - rzekł Thad.
- Stamtąd pojadę już sam.
Wielebny pastor spojrzał na niego ze współczuciem.
- Pańska furgonetka stała przed kościołem. Została całkowicie
zniszczona. - Otoczył Thada ramieniem i poprowadził go ku drzwiom. -
Niech się pan jednak tym nie martwi. Odkupimy ją panu z naszej polisy
ubezpieczeniowej. Jeszcze raz serdecznie dziękuję za uratowanie Chloe.
Ktoś z nas jutro na pewno do pana zadzwoni i poinformuje o stanie jej
zdrowia.
Thad chciał zaprotestować, ale wszyscy zebrani wokół pastora
Millera zdecydowanie kiwali głowami. Pan Hastings ujął go pod ramię i
zaprowadził do swego auta. Po paru minutach jazdy znaleźli się przed
starą przyczepą, która służyła Thadowi za mieszkanie.
RS
~ 21 ~
ROZDZIAŁ DRUGI
Thad nie spał najlepiej. Był cały obolały, piekły i rwały go
skaleczenia i siniaki. Mimo woreczka z lodem, który położył na
największym guzie, czuł tępy ból głowy. Liczne oparzenia na plecach, do
których nie mógł dosięgnąć, żeby posmarować je maścią, piekły i bolały.
Swój ulubiony podkoszulek zmuszony był wyrzucić.
A na dodatek nie miał żadnej wiadomości o zdrowiu Chloe. Kiedy
zastał ją wtedy w wypełniającym się gazem budynku, powinien się
upewnić, że idzie za nim. Nie przyszło mu do głowy, że w takiej sytuacji
ktoś może myśleć o jakichś głupich papierach.
No cóż, mimo wszystko trzeba się zabrać do roboty. Z dużym trudem
powstrzymał się od zadzwonienia do szpitala. Miał nadzieję, że wkrótce
ktoś da mu znać, jak czuje się Chloe. A nawet gdyby nikt nie zadzwonił, to
nie ma się czym przejmować. Interesuje się stanem tej dziewczyny tylko
dlatego, że jest przyzwoitym człowiekiem. Owszem, od dawna już żadna
kobieta tak mu się nie podobała, ale to nie ma znaczenia. Na pewno może
bez niej żyć.
Podszedł do stojącego w maleńkim salonie stolika karcianego, który
służył mu jako biurko, i zajrzał do kalendarza. Teraz, kiedy prace w
kościele zostaną wstrzymane, mógłby postarać się o jakąś nową robotę.
Ciekawe, czy rada parafialna zapłaci mu za dotychczasową pracę? Z
żalem uznał, że trudno by mu było ich o to prosić. Najłatwiej będzie
znaleźć coś nowego.
RS
~ 22 ~
Zadzwonił do pani, która była następna na liście jego klientów, i
poinformował ją, że mógłby wcześniej, niż się umawiali, przystąpić do
odnawiania gzymsu jej kominka. Ona jednak nawet nie chciała o tym
słyszeć.
- Niech pan dzień czy dwa odpocznie - powiedziała. -Takie spotkanie
twarzą w twarz ze śmiercią na pewno wytrąciło pana z równowagi. Co pan
na to, żebyśmy zaczęli w środę? A gdyby jeszcze wtedy nie czuł się pan
najlepiej, proszę zadzwonić, to umówimy się na później. Głupio by mi
zresztą było wykorzystywać czyjeś nieszczęście. Mam oczywiście na
myśli kościół.
Dobrze. Niech będzie. Thad zmył naczynia po śniadaniu i udał się do
małego, zbudowanego z pustaków garażu, który służył mu za warsztat.
Skoro nikt nie chce go zatrudnić, postanowił zająć się własnymi sprawami.
Kiedy w porze obiadowej zadzwonił wiszący na ścianie telefon,
Thad błyskawicznie chwycił za słuchawkę. Mogła to przecież być Chloe.
- Mówi Joseph Miller. Czy mogę rozmawiać z panem Thaddeusem
Shippenem?
- Przy telefonie - odparł rozczarowany Thad, ale pokrył to
nonszalancją. - Witam, wielebny pastorze. Nie przypuszczam, że ma pan
dziś dla mnie pracę. Zgadza się?
- Owszem. - Głos pastora był teraz dużo chłodniejszy niż
poprzedniego dnia, kiedy to dziękował mu za uratowanie córki. -
Dzwonię, żeby, jak obiecałem, poinformować pana o zdrowiu Chloe.
- To niech pan informuje - rzekł lekko Thad, ale serce podeszło mu
do gardła. Czyżby były jakieś problemy?
RS
~ 23 ~
- Chloe odzyskała wczoraj przytomność - mówił Miller wyraźnie
przez zaciśnięte zęby. - Czuje się dobrze i pewnie jeszcze dzisiaj wypiszą
ją ze szpitala. Nie ma więc powodu, by specjalnie wybierał się pan tam do
niej z wizytą.
To ostatnie zdanie zawierało aluzję, którą Thad zrozumiał aż nadto
wyraźnie. Chloe nie chce o nim słyszeć i kazała ojcu, by mu o tym
powiedział. Właściwie nie powinien jej za to winić. Miller pewnie
opowiedział jej, co Thad robi młodym, niewinnym dziewczętom, a ona
potraktowała to jako ostrzeżenie. Nieważne. I tak do siebie nie pasują. On
zdecydowanie woli kobiety chętne i gotowe, takie, które same się
o siebie troszczą. Nigdy więcej żadnych dziewic.
- Dzięki - burknął. - Wcale nie musiał pan do mnie dzwonić. Gdyby
pańska córka umarła, i tak bym się wcześniej czy później o tym
dowiedział.
Słychać było, jak zaskoczony Miller z trudem łapie oddech.
- Jeszcze raz dziękuję panu za uratowanie córki i panny Biller -
odezwał się po chwili bardzo zimno i uprzejmie. - To byłaby wielka strata
dla naszej parafii i całej naszej społeczności, no i dla mnie osobiście.
W odróżnieniu od pana. Nie musiał tego dodawać, bo było to aż
nadto jasne.
Thad jeszcze przez dłuższą chwilę siedział ze słuchawką przy uchu i
wsłuchiwał się w głuchy sygnał,
- Nie mogę nawet pogrzebać tu trochę, żeby sprawdzić, czy coś nie
ocalało? - Chloe stała na wypalonym trawniku
i wpatrywała się w to, co pozostało z kościoła. Tam właśnie pobrali
się jej rodzice, kiedy ojciec był jeszcze młodym seminarzystą. Ona sama
RS
~ 24 ~
została tam ochrzczona i konfirmowana. Także tam odprawiono
nabożeństwo żałobne po śmierci jej matki. Wszystkie panie z parafii
urządziły potem uroczystą stypę.
Zawsze zakładała, że właśnie w tym kościele weźmie ślub,
prowadzona pod ramię przez ojca. W jej oczach pojawiły się łzy, ale nie
pozwoliła im popłynąć. Kościół to przecież nie budynek, lecz ludzie,
którzy się w nim modlą.
Dzięki Thadowi ten prawdziwy kościół nie ucierpiał. Tylko budynek
był teraz bezkształtną kupą gruzu, żelaznych prętów, drutu i popiołu.
Ogień, który zapłonął po wybuchu, objął wszystko, co pozostało, łącznie z
autem jej i Thada, zaparkowanymi przed kościołem. Dzięki Bogu kościół
stał daleko od ulicy, na dużej, pustej działce. Ale mimo to tylko szybka
interwencja straży pożarnej zapobiegła rozprzestrzenieniu się ognia na
okoliczne budynki. Żółta taśma oddzielała teraz gruzowisko, nie
dopuszczając do niego gapiów.
- Bardzo mi przykro, kochanie. - Ojciec pocieszającym gestem
położył jej rękę na ramieniu. - Strażacy mówią, że woda i dym zniszczyły
wszystko, co mogło ocaleć po wybuchu. Chodźmy do domu, musisz
odpocząć.
- Wszystko... wszystko zostało zniszczone. Wciąż nie mogę w to
uwierzyć.
Wielebny pastor Miller wzruszył ramionami.
- A ja mogę. W chwili wybuchu byłem cztery przecznice stąd, a
miałem wrażenie, że nastąpiło to tuż obok mnie. Ziemia tak drżała, że z
półek u pani Murphy pospadały wszystkie bibeloty. Bogu dzięki, że nie
byłaś w środku.
RS
~ 25 ~
Chciałeś, ojcze, powiedzieć: dzięki Thadowi, pomyślała. Na
wspomnienie swego wybawiciela posmutniała jeszcze bardziej. Cichy
szloch wyrwał jej się z gardła, do oczu znów napłynęły łzy. Nie, to tylko
szok. I nie. ma on nic wspólnego z Thadem Shippenem.
Nawet nie zajrzał, żeby sprawdzić, jak ona się czuje. Kiedy
odzyskała przytomność, jej pierwsze pytanie dotyczyło Thada. Ojciec
zapewnił ją, że Shippen ma się dobrze. Opatrzono mu skaleczenia i
oparzenia, a potem pozwolono wrócić do domu. Znów z trudem przełknęła
łzy i pozwoliła się poprowadzić w stronę auta.
Nie ma co myśleć o Thadzie Shippenie. Owszem, uratował ją, ale
przecież z własnego doświadczenia wiedziała, że nie jest on
dżentelmenem.
Chloe oparła głowę o oparcie samochodowego fotela i wróciła
myślami do swoich pierwszych dni po powrocie do Geiserville po
ukończeniu nauczycielskiego college'u. Po czterech latach wolności i
swobody niełatwo jej było przyzwyczaić się na nowo do zamieszkania w
rodzinnym domu. Nie była bynajmniej jakąś szaloną, szczególnie lubiącą
rozrywki panienką, ale odzwyczaiła się od spowiadania się ojcu przed
każdym wyjściem.
Kilka tygodni po jej powrocie kościelna sekretarka zrezygnowała z
pracy, bo musiała wyjechać i zająć się chorym bratem. Po dwudziestu
latach oddanej służby kościołowi Elizabeth wyjechała do Kalifornii, a jej
miejsce, na prośbę ojca, tymczasowo zajęła Chloe.
Chloe planowała w ciągu lata zająć się przygotowaniami do
uruchomienia własnego przedszkola. Tymczasem tygodnie zamieniły się
w miesiące i nikt nie wspominał nawet słowem o zatrudnieniu nowej
RS
~ 26 ~
sekretarki. Za każdym razem, kiedy próbowała poruszyć z ojcem ten
temat, chwalił ją za znakomitą pracę i mówił, iż jego parafianie mieli
szczęście, że Chloe zechciała przejąć obowiązki po Elizabeth.
Pewnego dnia, kiedy jak zwykle ślęczała nad kościelnymi
dokumentami, z gabinetu ojca wyszedł jeden z członków rady parafialnej i
z uśmiechem podszedł do jej biurka.
- Miło mi, że pierwszy mogę ci oficjalnie pogratulować - rzekł. -
Cieszę się, te postanowiłaś z nami zostać.
Chloe patrzyła na niego ze zdziwieniem. Nie miała pojęcia, o czym
ten człowiek mówi.
- Ja mam... zostać... Gdzie?
- No tutaj, w naszym kościele - wyjaśnił zachwycony pan Barlow. -
Twój ojciec właśnie mi powiedział, że z przyjemnością będziesz nadal dla
nas pracować jako sekretarka, i muszę ci powiedzieć, że bardzo się z tego
cieszę. Na pewno nie będzie problemu z załatwieniem tej sprawy
oficjalnie. Tak wspaniale się tu we wszystko wciągnęłaś, że nawet nie
odczuliśmy braku Elizabeth. - Pan Barlow chwycił ją za rękę i potrząsnął
nią z entuzjazmem. - Idealnie się złożyło, prawda? Życzę ci miłego dnia.
Kiedy starszy pan wyszedł, Chloe przez długą chwilę w zadumie
wpatrywała się w zamknięte drzwi do gabinetu ojca. Potem zerwała się
gwałtownie i wparowała do środka. Miała ochotę wrzeszczeć i rzucać
czym popadnie, ale jakoś się powstrzymała.
- Dzień dobry, kochanie. Nie usłyszałem, jak pukałaś. - Ojciec
spojrzał na nią badawczo.
- Bo nie pukałam.
Zaskoczony tonem głosu córki pastor Miller uniósł brwi.
RS
~ 27 ~
- Co się stało, Chloe?
- Tato... - Chloe aż drżała ze złości. - Nikt nie prosił mnie, bym na
stałe przyjęła funkcję sekretarki. Dlaczego powiedziałeś panu Barlowowi,
że się zgodziłam?
Ojciec odsunął się w fotelu i rozłożył ręce.
- No, wiesz, myślałem, że będziesz zadowolona. To przecież
świadczy o tym, że twoja praca jest doceniana i że komitet chce cię
zatrudnić na stałe.
- Cztery lata studiowałam, żeby zostać nauczycielką. To, że jestem
dobrą sekretarką, wcale nie znaczy, że chcenia być przez całe życie.
Pastor Miller westchnął.
- To chyba moja wina. Możesz mieć pretensję tylko do mnie.
Zachowałem się egoistycznie. Tęskniłem za tobą, kiedy studiowałaś, poza
domem. Od kiedy wróciłaś, twój stary ojciec znów jest szczęśliwy. Tak
dobrze nam się razem pracuje, że zupełnie zapomniałem, iż wcale nie
byłaś zachwycona posadą sekretarki.
Chloe próbowała zlekceważyć wyrzuty sumienia, jakie wywołały u
niej słowa ojca. Owszem, wiedziała, że to manipulacja, ale ponieważ robił
to jej własny ojciec, trudno jej było stawić mu opór. Zawsze, kiedy się o
coś spierali, ojciec łagodził jej złość przeprosinami i spokojnym,
rozsądnym tłumaczeniem. Choć wiedziała, że w tym, co mówi, jest
szczery, nie podobało jej się, że zawsze jakoś tak wszystko wykręci, że to
ona czuje się winna.
- Otóż to, wcale nie jestem zachwycona - Ku własnemu zdziwieniu
Chloe powiedziała to ostro i zdecydowanie. - Fakt, że dobrze nam się
RS
~ 28 ~
razem pracowało, nie ma tu nic do rzeczy. Najważniejsze jest to, co chcę
zrobić ze swoim własnym życiem.
Chloe odwróciła się na pięcie i wróciła do siebie. Wzięła torebkę i
ruszyła ku drzwiom. Nie zdążyła wyjść, kiedy zjawił się przy niej
zaniepokojony ojciec.
- Dokąd się wybierasz? Przecież pora obiadu dawno już minęła.
- Biorę właśnie wolne do korca dnia - odparła Chloe, nawet się nie
zatrzymując. - Muszę zastanowić się nad tym wszystkim. Nad swoim
życiem i w ogóle.
We wtorek po południu Chloe zamknęła szufladę biurka, przy
którym siedziała. Różne miejscowe Stowarzyszenia i komitety przez cały
weekend zajmowały się organizowaniem pomocy dla spalonego kościoła i
Jego parafian.
W poniedziałek jeden z sąsiednich kościołów zaproponował zmianę
harmonogramu swoich nabożeństw tak, by pastor Miller mógł u nich w
niedzielę spotkać się ze swymi wiernymi. W jakimś pustym, bezpłatnie
udostępnionym parafii magazynie przy ulicy Głównej zorganizowano
tymczasowe biuro. Umeblowano je meblami z darów, a pewna firma
komputerowa wypożyczyła im komputer, kopiarkę i fax.
Chloe od rana przeglądała ocalałe z pożaru dyskietki, zamawiała
konieczne materiały biurowe i planowała swoją pracę. Teraz, o pół do
piątej, była tak wykończona, że marzyła tylko o tym, by znaleźć się w
domu.
Przedtem musiała jednak coś zrobić.
RS
~ 29 ~
Na parkingu wsiadła do auta, które wypożyczyła w sobotę. Zajrzała
do torebki i w notesie sprawdziła adres, który wcześniej spisała z książki
telefonicznej.
Będąc już za miastem, po raz kolejny przekonywała samą siebie, że
telefonicznie nie załatwiłaby tej sprawy. Ratując ją, Thad ryzykował
własne życie. Była mu winna osobiste podziękowania. Przejeżdżając
doliną obok jakiejś dużej farmy, zastanawiała się, czemu Thad do tej pory
jej nie odwiedził, ani w szpitalu, ani później.
Wtedy przypomniała sobie sposób, w jaki potraktował Thada ojciec,
kiedy zastał go w jej gabinecie. Thad pewnie nie chciał narażać się
powtórnie na takie nieprzyjemności. Nagle poczuła się dużo lepiej.
Zignorowała cichy, wewnętrzny głos, który mówił jej, że Geiserville to
bardzo małe miasto i Thad bez trudu mógłby się dowiedzieć, kiedy
odwiedza ją ojciec i kiedy wychodzi.
Wjechała teraz w niewielki lasek. Rozglądała się za domem, więc
omal nie przeoczyła stojącej na polance zardzewiałej przyczepy. Musiała
zawrócić i spojrzeć na skrzynkę pocztową, by upewnić się co do adresu.
Czyżby Thad tu mieszkał?
Przyczepa kiedyś była błękitno-biała, ale lata i kaprysy aury zrobiły z
niej zardzewiały, poplamiony brudnobiały wrak. Ratowało ją tylko coś na
kształt ogródka, pełnego wspaniałych forsycji, wawrzynów, bzu,
rododendronów i obsypanych baziami wierzb. Gdzieniegdzie z ziemi
nieśmiało jeszcze wysuwały się irysy, tulipany i pachnące peonie. Nawet
tak wczesną wiosną widać było, że ktoś poświęca temu miejscu dużo
czasu i troski.
RS
~ 30 ~
Chloe jeszcze raz sprawdziła numer na skrzynce pocztowej. Tak, to
był ten sam adres, który znalazła w książce telefonicznej obok nazwiska
Thada.
Skręciła w lewo, obok przyczepy. Ujrzała wtedy ukryty za drzewami
niewielki budynek. Stał przy nim zaparkowany najnowocześniejszy model
furgonetki. Zrozumiała, że pojazd, którym Thad jeździł wcześniej do
pracy, w czasie wybuchu podzielił los jej samochodu.
Ów drugi budynek, zbudowany z dużych pustaków, był dużo nowszy
niż przyczepa. Z początku Chloe wzięła go za garaż, ale nie zauważyła
odpowiedniej bramy.
Wysiadła z auta i ruszyła wąską ścieżką w stronę drzwi do
przyczepy. Powstrzymał ją jednak jakiś piskliwy, wysoki dźwięk.
Nasłuchiwała przez chwilę i zorientowała się, że odgłos ten dochodzi z
drugiego budynku, ruszyła więc w tamtą stronę.
Wylany z cementu prostokąt służył za ganek. Chloe weszła nań i
zajrzała przez zakurzone szyby do środka, ale nie zauważyła nikogo.
Mimo to mocno zastukała do drzwi.
Ktoś wyłączył piszczący motor i za drzwiami rozległy się kroki.
Po chwili w progu stanął Thad. Mimo że na dworze wiał chłodny,
kwietniowy wiatr, znów był bez koszuli. Na widok stojącej na jego ganku
Chloe wysoko uniósł brwi.
- No, no, cóż to za wiatr cię tu przywiał? Czemu zawdzięczam tę
niespodziewaną wizytę?
Słowa serdecznego powitania, które sobie wcześniej obmyśliła, nie
chciały jej przejść przez gardło.
RS
~ 31 ~
- Ja... to znaczy... chciałam ci podziękować, że wyciągnąłeś mnie z
kościoła - wyjąkała w końcu ze słabym uśmiechem.
- Eee, tam, to nic takiego. - Thad chwycił ze stojącego obok drzwi
krzesła jakąś mocno sfatygowaną bluzę i wciągnął ją na siebie. - Już mi
zresztą podziękowano. Nie musiałaś specjalnie po to tu jechać.
Jego słowa zawstydziły Chloe, ale również, choć nigdy by się do
tego nie przyznała, sprawiły jej przykrość. No, cóż, skoro już tu
przyjechała, to powie mu to, co powinien od niej usłyszeć.
- Mało kto zdolny jest do takich poświęceń. Ocaliłeś mi życie i
przyjechałam tu, żeby osobiście ci za to podziękować. Nie dlatego, że
powinnam, ale dlatego, że chcę. - Chloe spuściła oczy i czubkiem
eleganckiego pantofla szurała po betonie. - Nawet nie wiesz, ilu ludzi
przychodziło, żeby mi podziękować, że uratowałam tyle dyskietek i
innych materiałów. Wszyscy myślą, że to dzięki memu refleksowi, ale ja
wiem, że to było niepotrzebne ryzyko. Nie powinnam była wracać do
biura.
Thad milczał, a kiedy Chloe w końcu uniosła wzrok i spojrzała na
niego, zobaczyła uśmiech, błąkający się w kąciku jego ust.
- Nie mogę się z tobą nie zgodzić.
Chloe odwzajemniła uśmiech. Czuła się już dużo lepiej.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że tak głupio się zachowałam.
- Mnie też trudno w to uwierzyć. Nawet nie powtórzę słów, które
mruczałem pod nosem, biegnąc po ciebie do biura i wywlekając cię z
kościoła.
- To musiał być śmieszny widok - parsknęła Chloe.
RS
~ 32 ~
- Byłem zbyt zajęty, by zauważyć, czy ktoś się z nas śmieje - odparł
Thad, a potem skinął głową. Chloe miała wrażenie, że z aprobatą. - Jestem
pewien, że ten refleks, do którego tak bardzo nie chcesz się przyznać,
oszczędził kościołowi mnóstwa kłopotów. Pomyśl tylko, jak by to było,
gdybyście musieli odtwarzać te wszystkie dane.
Chloe aż się wzdrygnęła na tę myśl.
- Nie byłam w stanie myśleć o niczym innym. Bardzo wcześnie
nauczyłam się, że należy być praktyczną. Tego się tak łatwo nie zapomina.
Thad oderwał się od framugi i wyszedł na ganek. Kiedy stanął obok
niej, na tej niewielkiej przestrzeni nagle zrobiło się obojgu za ciasno.
Chloe odsunęła się, jak mogła najdalej. Thad wciągnął głęboko do płuc
wilgotne, wiosenne powietrze. Potem spojrzał na uważnie na Chloe.
- Dlaczego wcześnie nauczyłaś się, żeby być osobą praktyczną? I co
to znaczy „wcześnie"? - spytał.
Chloe potrząsnęła głową, z czułością wspominając swoje
dzieciństwo.
- Ojciec zawsze żył z głową w chmurach. Ktoś w domu musiał być
praktyczny.
- A twoja matka?
- Umarła, kiedy miałam dziewięć lat. Ojciec nie był stworzony do
prac domowych, a już do zajmowania się dzieckiem w szczególności.
Trudno mu było pamiętać o takich koniecznych drobiazgach jak zakupy
czy rachunki. Chyba po prostu miał głowę zajętą innymi sprawami.
- Czy bycie pastorem wyklucza bycie dobrym ojcem? - Thad nikogo
nie krytykował, lecz był tylko zaciekawiony.
RS
~ 33 ~
- Tata troszczy się o wszystkich potrzebujących spośród swoich
wiernych. Dla niego ja byłam jedną z parafianek i całkiem mi to
odpowiadało.
Jej słowa wywołały w Thadzie wspomnienia własnego dzieciństwa.
Spoważniał i w zamyśleniu spojrzał na ogród.
- A więc byłaś częścią jakiejś grupy... To miłe. Ja zawsze musiałem
sobie radzić sam.
Chloe nie wiedziała, co na to powiedzieć. Nic nie przychodziło jej do
głowy. Przypomniały jej się plotki, które o nim słyszała: że był
rozwydrzonym chłopakiem, że jego matka zawodowo zajmowała się
zabawianiem mężczyzn, co w kościelnym żargonie oznaczało sypianie z
nimi. Na szczęście Thad odezwał się pierwszy.
- Przepraszam, jeśli wzmianka o moim dzieciństwie uraziła twoją
chrześcijańską wrażliwość. Niestety, nie wszyscy żyją zgodnie z
uznawanymi przez ciebie normami.
- Wcale nie jestem urażona. - Chloe poczuła, że się czerwieni. - Po
prostu ważę swoje słowa. Zauważyłam, że jesteś bardzo na tym punkcie
drażliwy, więc to ja staram się ciebie nie urazić. Chciałam tylko
powiedzieć, że samotność w dzieciństwie musiała być dla ciebie bardzo
trudna.
- Masz rację. - Thad westchnął głęboko, w zamyśleniu podrapał się
po piersi, ale nie ciągnął już dalej tego wątku. - Przepraszam. Zdaje się, że
byłem trochę niegrzeczny.
Trochę? zaśmiała się w duchu Chloe. Thad bez najmniejszych
skrupułów dawał jasno do zrozumienia, że opinie innych zupełnie go nie
RS
~ 34 ~
interesują. Ponieważ jednak tym razem ją przeprosił, uznała, że nie należy
mu o tym mówić.
- Więc nad czym teraz pracujesz, skoro nie musisz już zajmować się
remontem kościoła? - spytała, uznając, że zmiana tematu będzie
najlepszym rozwiązaniem.
Thad spojrzał przez ramię na swój niby to garaż.
- Mam już kilka zaplanowanych robót, ale dziś eksperymentowałem
trochę z pewnymi nowymi technikami. Podejrzewam, że wasz kościół nie
będzie mnie już potrzebował
- dodał z uśmiechem.
Miło było widzieć go w takim dobrym nastroju. Chloe też się
uśmiechnęła, ale kiedy tylko przypomniała sobie znów te straszne chwile,
gdy bała się, że nie uda im się w porę uciec z zagrożonego budynku,
uśmiech zniknął jej z twarzy. Thad nie odrywał od niej wzroku. Kiedy i on
spoważniał, domyśliła się, że też przeżywa tamte przerażające momenty.
- Dziękuję ci - szepnęła, czując, że zaczyna jej drżeć dolna warga.
Gdyby jej wtedy nie uratował, nie stałaby teraz obok niego, czując ciepło
jego ciała.
- Przestań już o tym myśleć. - Thad uniósł dłoń i przyłożył ją do jej
ust. - Udało nam się uciec i tylko to się liczy
- dodał, potem opuścił rękę i ujął mocno jej dłoń.
Chloe wpatrywała się w ich złączone ręce. Jej dłoń prawie zniknęła
w jego ogromnej prawicy, której skóra była gorąca i sucha, stwardniała od
ciężkiej pracy. Sam środek dłoni, w miejscu, które dotknęło jej ust, był
wilgotny.
RS
~ 35 ~
- No to jak, przyjechałaś tu tylko po to, żeby mi podziękować, czy
masz w tej okolicy coś do załatwienia?
Mówił do niej, ale nie patrzył jej w oczy. Jego wzrok spoczywał na
jej ustach. Chloe zadrżała. Oddychała coraz szybciej, a jej żołądek
wyczyniał jakieś dziwne harce. Poniewczasie przypomniała sobie, że
przyjechała tylko po to, żeby mu podziękować, i że ojciec czeka na nią z
kolacją.
- Muszę już iść.
Jej głos brzmiał dziwnie, ale Thad chyba tego nie zauważył. Wciąż
trzymając Chloe za rękę, zszedł ze stopnia i poprowadził ją w stronę auta.
Nadal czuła na wargach dotyk jego ciepłej, szorstkiej dłoni. Chciała
oblizać usta, aby zapamiętać na zawsze ten smak. Powstrzymała ją
nieśmiałość i zdrowy rozsądek. Wiedziała, co ryzykuje.
A kłopoty były ostatnią rzeczą, na jaką miałaby ochotę. Thad
Shippen oznacza ogromne kłopoty, więc jeśli ma choć trochę rozumu,
powinna wiać gdzie pieprz rośnie. Spełniła już swój obowiązek i osobiście
mu podziękowała. Na tym kończą się jej wszelkie zobowiązania wobec
niego.
Szkoda tylko, że wraz z nimi nie minęło jej zauroczenie.
Kiedy Thad przystanął przy drzwiach jej auta, zaskoczona Chloe
rozejrzała się dokoła. Nie wiedziała, jak się tam znalazła, podejrzewała
nawet, że szybowała w powietrzu. Jednej rzeczy była jednak aż nadto
świadoma - szorstkiej, pokrytej odciskami dłoni obejmującej jej dłoń. I
marzyła, by ta dłoń wraz z drugą spoczęły na jej skórze.
Nie była w stanie spojrzeć Thadowi w oczy. Bała się, że odczyta jej
myśli. Nagle coś kazało jej podnieść wzrok. W samą porę. Thad
RS
~ 36 ~
uśmiechnął się i podniósł jej dłoń do ust. Do swoich ust. Zauroczył ją ich
kształt - kształt tych męskich, cudownie wykrojonych ust, złożonych do
pocałunku. Kiedy lekko przycisnął wargi do samego czubka jej
środkowego palca, chciała wyrwać rękę. Nieprawda, chciała, by ta chwila
trwała wiecznie. Nigdy jeszcze żaden mężczyzna nie pociągał jej tak jak
Thad. Koniuszek jego języka musnął czubek jej palca, zwilżył lekko
poduszeczkę. Chloe nie była w stanie oddychać. Nogi miała jak z waty. W
dole brzucha, w zwieńczeniu ud, czuła ciepłe pulsowanie. Marzyła, by
przywrzeć do niego całym ciałem i... i co, Chloe?
Thad podniósł drugą rękę i wskazującym palcem delikatnie uniósł jej
brodę. Kiedy spojrzała mu w oczy, znalazła w nich odpowiedź na swoje
pragnienie.
- Chciałabyś może zostać tu jeszcze trochę? - spytał ochryple, a
Chloe znów zadrżała.
Wiedziała, o co mu chodzi, i była pewna, że nie powinna pozwolić,
by ten mężczyzna uznał ją za taką, która mogłaby... mogłaby zostać.
Zdecydowanie pokręciła głową.
- Nie.
Thad uśmiechnął się, jakby spodziewał się tej odpowiedzi.
- Wobec tego zmykaj, póki jeszcze masz okazję, słoneczko.
Opuścił ręce, cofnął się i wsunął palce w szlufki dżinsów.
Chloe przez chwilę stała nieruchomo, ale szybko wzięła się w garść i
sięgnęła do klamki. Nie była zainteresowana romansem z Thadem
Shippenem. To, że uważa go za atrakcyjnego mężczyznę, nie znaczy
wcale, że zdecydowałaby się na przedmałżeński seks. Jezus Maria!
Zaskoczyły ją jej własne myśli. Jej wzrok mimo woli padł na dżinsy
RS
~ 37 ~
Thada, opięte jak druga skóra. Wybrzuszenie w okolicach rozporka
powiedziało jej aż nadto wyraźnie, o czym Thad myśli. Spojrzała mu w
oczy. Tańczyły w nich lśniące iskierki.
- Podoba ci się to, co zobaczyłaś? - spytał ze śmiechem. Chloe
gwałtownym ruchem otworzyła drzwiczki, usiadła za kierownicą
samochodu i z piskiem opon bez słowa odjechała.
RS
~ 38 ~
ROZDZIAŁ TRZECI
Spotykał ją codziennie, kiedy tylko przyjeżdżał do miasta. Nawet
gdyby chciał, nie mógłby uniknąć tych spotkań.
Tak przynajmniej sobie mówił, kiedy w ślimaczym tempie
przejeżdżał obok magazynu przy ulicy Głównej, gdzie jej kościół miał
tymczasowe biuro. Nacisnął hamulec, jeszcze zmniejszając prędkość.
Chloe siedziała przy biurku przez całe przedpołudnie, zawalona papierami.
Miło by było, gdyby wstała i podeszła do któregoś z segregatorów. Thad
mógłby sobie wtedy na nią popatrzeć.
Jakiś facet jadący za nim niecierpliwie nacisnął klakson. Słysząc go,
Chloe podniosła głowę znad biurka i spojrzała w stronę ulicy.
Thad zsunął się najniżej jak mógł i odwrócił głowę. Miał nadzieję, że
go nie zauważyła. Jeszcze by pomyślała, że ją obserwuje albo coś w tym
rodzaju. To nie jego wina, że tego ranka musiał cztery razy jeździć do
sklepu z towarami żelaznymi. I także nie jego wina, że sklep ten znajdował
się tuż obok miejsca jej pracy.
Nie, nie chciał, żeby Chloe niewłaściwie to zrozumiała. Owszem,
podobała mu się, ale nie była w jego typie. Nie, kobiety, które mu się
podobały, nie wstydziły się pokazywać swych kobiecych wdzięków. Lubił
kobiety o śmiałym spojrzeniu, ubrane w obcisłe rzeczy, takie, które znały
zasady gry. Do tej pory Jean była jedynym wyjątkiem, a na ich pierwszym
spotkaniu nabrała go. Porządna dziewczyna udawała wesołą, bankietową
panienkę.
RS
~ 39 ~
A jednak kiedy pierwszy raz ujrzał Chloe przez okno jej kościelnego
gabinetu, spodobała mu się. I to bardzo. Ona też na niego patrzyła i
zaczerwieniła się, kiedy ich oczy się spotkały.
Była śliczna. Tak, to właściwe słowo. Chloe była śliczna na
staroświecki, elegancki sposób, który już dawno wyszedł z mody. Jeśli
Thad w ogóle na czymś się znał, to na kobietach. Wychował się wśród
kobiet, które kupę czasu i pieniędzy poświęcały swojej urodzie.
Z odległości pięćdziesięciu metrów zauważał pokryte tuszem rzęsy i
wiedział, ile czasu i pianki zużyto na przyciągającą męskie oczy fryzurę.
Znał rozmiary damskich ubrań, wiedział, które perfumy mają w sobie
piżmo, a które olejki kwiatowe, czy lakier do paznokci jest perłowy, czy
matowy i kiedy kobieta koryguje matkę naturę, nosząc wypchany stanik.
Pamiętał, że w stosunku do Chloe matka natura nie była skąpa. Pod
zapiętymi aż po szyję bluzkami, które nosiła do skromnych kostiumów,
kryła się figura bogini. Tego dnia, kiedy przyjechała mu podziękować,
zostawiła żakiet w aucie. Widok twardych, kształtnych kul pod jedwabną
bluzką tak go rozpraszał, że zrozumiał ledwie połowę z tego, co mówiła.
Przez kilka szalonych chwil nawet zastanawiał się, czy się z nią nie
umówić. Szybko jednak odzyskał rozsądek. Chloe była słodką,
rozpieszczoną córeczką pastora. I to nie jakiegoś tam pastora, lecz tego,
który odprawił nabożeństwo żałobne po śmierci jego żony. Była też
skromna, uprzejma i miła dla każdego - tak uprzejma, że z faktu, iż ją
uratował, zrobiła wielką sprawę, mimo że wiedziała o wcześniejszych
podziękowaniach, złożonych przez jej ojca.
Thad zaś nigdy nie był ani słodki, ani rozpieszczony i wątpił, by
jakakolwiek kobieta mogła uznać go za skromnego, uprzejmego czy
RS
~ 40 ~
miłego. Przed oczami znów stanęła mu twarz Chloe, kiedy całował jej
dłoń, i to wystarczyło, by jego ciało zareagowało tak, jakby ta dziewczyna
stała tuż przy nim, zawstydzona, ale i podniecona. Zapragnął podciągnąć
tę jej skromną spódnicę do góry i odsłonić dla swych rąk każdy centymetr
nagiego, gładkiego jak jedwab ciała, a świadomość, że nie może tego
zrobić, zdenerwowała go tak, jak nic od lat. Wiedział, że zachował się
wstrętnie i okrutnie, perfidnie z nią igrając, ale chciał tak ją zszokować, by
uciekła, zanim wciągnąłby ją do swej przyczepy.
Wciąż widział jej szeroko otwarte ze zdumienia oczy, kiedy
zorientowała się, że ma przed sobą wyraźnie podnieconego mężczyznę.
Owszem, była zaskoczona. Każda ze znanych mu kobiet byłaby
zaskoczona, ale w odróżnieniu od niej, one tylko by się roześmiały i z
radością przyjęły to, co im oferował.
Kurczę, przecież od dziecka obserwował takie właśnie zachowanie
swojej matki. Chloe była jej przeciwieństwem. Wyczuwał, że pod tą
spokojną i zrównoważoną powierzchnią kryje się żar, który tylko czeka,
by ktoś go rozpalił, ale w odróżnieniu od jego matki, Chloe nie dopuści do
siebie pierwszego lepszego mężczyzny tylko po to, by go w niej rozniecił.
Nie, panna Miller bez wątpienia czeka na tego jedynego, na jakiegoś
przyzwoitego nudziarza, którego zaakceptuje jej ojciec. I dopuści go do
siebie dopiero wtedy, kiedy będzie już miała na palcu obrączkę. Tak,
matka i Chloe to dwie skrajności.
Objeżdżając parking przed miejscowym liceum i po raz kolejny
jadąc ulicą Główną, stwierdził, że jednak jest coś, co je łączy. Chloe jest
wobec wszystkich dobra i uprzejma. Tak samo jak jego matka. Owszem,
RS
~ 41 ~
zanim się zestarzała i zaczęła chorować, nie skąpiła nikomu swych
względów, ale zawsze miała wielkie serce.
Dla przyjaciela w potrzebie zrobiłaby wszystko, dla Thada też.
Dobrze, może i za bardzo kochała mężczyzn, ale i synowi nie skąpiła swej
miłości. Wiedział zawsze, że jest przez nią kochany.
Kiedy znów przejeżdżał obok tymczasowego biura, w którym
pracowała Chloe, akurat zwolniło się miejsce na parkingu.
Los tak chciał.
To wolne miejsce było wyraźną wskazówką. Miał się zatrzymać i
porozmawiać z Chloe. Może nawet umówić się z nią na randkę.
Przez chwilę się nad tym zastanawiał, udając, że ten pomysł dopiero
teraz wpadł mu do głowy. Może Chloe nie jest w jego typie ani on w jej,
ale warto zaryzykować.
Thad dokładnie wyczuł moment, w którym Chloe go zauważyła.
Sam nie wiedział, jak to się stało, ale kiedy wysiadł ze swojej furgonetki i
wrzucał monetę do parkometru, poczuł, że ona wie, kto zamierza ją
odwiedzić. Nie patrzyła na niego, ale wiedziała.
Dopiero kiedy stanął przed jej biurkiem, podniosła głowę i
uśmiechnęła się. Nie zachwycił go ten uśmiech. Był przyjazny, ale
pozbawiony ciepła i wyrazu. Tak mogła się uśmiechać do każdego. A on
chciał, by do niego uśmiechała się inaczej, jakoś wyjątkowo.
- Cześć.
Mógł chyba powiedzieć coś innego, ale nic oryginalnego nie wpadło
mu do głowy.
- Cześć.
RS
~ 42 ~
Kiedy Chloe zauważyła, jak nieswojo czuje się Thad, jej uśmiech stał
się cieplejszy.
- Wła... właśnie przejeżdżałem obok i pomyślałem, że wstąpię na
chwilę.
Gdzie się podziała jego pewność siebie? Gdzie to zdecydowanie?
- Cieszę się.
Uśmiech Chloe stał się jeszcze serdeczniejszy, ale w tej chwili drzwi
do gabinetu znów się otworzyły i Chloe wyraźnie się zmieszała.
- Cześć, tato. Na pewno pamiętasz pana Shippena. Pastor Miller, nie
spiesząc się, odwiesił płaszcz i dopiero
wtedy wyciągnął do Thada rękę.
- Witam.
- Dzień dobry, wielebny pastorze. - Thad odwzajemnił uścisk dłoni
Millera. Ledwo się powstrzymał, by nie złamać mu kilku kosteczek.
- Nie podjęto jeszcze decyzji w sprawie odbudowy kościoła -
poinformował go pastor. - Jeśli postanowimy skorzystać z pańskich usług,
ktoś z komisji budowlanej działającej przy naszej radzie parafialnej
skontaktuje się z panem. Na razie pan Hastings może udzielić panu
wszelkich informacji.
Pastor Miller stał niewzruszenie przed Chloe, jakby była jakąś
dziewiętnastowieczną dziewicą, a Thad rozpustnikiem o najgorszej
reputacji, przed którym należało bronić jej za wszelką cenę.
Co, gdyby się tak głębiej zastanowić, nie było takie dalekie od
prawdy.
Thad postanowił jednak nie dać się zastraszyć surowemu spojrzeniu
pastora.
RS
~ 43 ~
- Nie przyszedłem tu w sprawach zawodowych - rzekł. Pastor uniósł
wysoko siwe brwi.
- Nie? Czyżby więc potrzebował pan wsparcia duchowego?
Sam ten pomysł Thad potraktował jak doskonały dowcip. Parsknął
śmiechem, ale widząc surową minę Millera, natychmiast spoważniał.
- Każdy, kto ma umierającego rodzica, potrzebuje duchowego
wsparcia, pastorze, więc niewykluczone, że wkrótce skorzystam z pańskiej
propozycji, jeśli rzeczywiście to miał pan na myśli.
Zapadła krępująca i długotrwała cisza. Na twarzy Chloe i jej ojca
pojawiło się najpierw zaskoczenie, a potem współczucie.
- Proszę przyjąć moje wyrazy współczucia, panie Shippen. Nie
wiedziałem, że ma pan w domu kogoś ciężko chorego.
Oczy Chloe stały się ogromne i smutne. Ominęła ojca, podeszła do
Thada i położyła mu rękę na ramieniu.
- Ojciec czy matka? - spytała.
Mógł znów ją zszokować i powiedzieć, że nie ma pojęcia, kto jest
jego ojcem, ale się nad nią ulitował.
- Matka - odparł tylko.
Chloe taka odpowiedź nie wystarczyła.
- Co jej jest?
- Ma raka - rzekł, nie owijając w bawełnę, Thad. - Walczy z nim od
para lat, ale chyba wyczerpały się już wszystkie jej siły fizyczne i energia
witalna także. Jedyne, co mogę dla niej zrobić, to spróbować chronić ją
przed cierpieniem.
RS
~ 44 ~
- Tak mi przykro - szepnęła ze szczerym współczuciem Chloe. - To
straszna rzecz dla rodziny. Czy twoja matka ma jakieś związki z
kościołem?
Thad omal nie wybuchnął głośnym śmiechem. Jego matka i kościół.
Chloe najwidoczniej nic o niej nie słyszała. Mimo wszystko wzruszyła go
jej troska, okazywana cierpiącej kobiecie.
- Nie.
- To się znakomicie składa! - rozpromieniła się Chloe. - Tato, masz
okienko w swoim jutrzejszym harmonogramie wizyt. Mógłbyś odwiedzić
panią Shippen.
Pastor wahał się.
Thad nie mógł się powstrzymać.
- Pannę Shippen.
Chloe nawet nie mrugnęła okiem.
- Możesz wpaść do panny Shippen koło trzeciej. Odpowiada ci to? -
spojrzała pytająco na Thada.
Kiedy uświadomił sobie, że Chloe mówi poważnie i naprawdę chce,
by ojciec odwiedził jego matkę, uznał, że posunął się za daleko.
Drażnienie i stawianie w trudnej sytuacji tego uprzedzonego, pruderyjnego
starca sprawiało mu przyjemność, ale Chloe to co innego.
- Myślę, że to nie najlepszy pomysł - odpowiedział Chloe, a potem
spojrzał na jej ojca. - Nie ma sprawy. Nikt nie wymaga, by zajmował się
pan starą prostytutką.
Chloe aż zatkało.
- Thad! Jak możesz tak bez szacunku mówić o własnej matce.
Oczywiście, że tata chętnie ją odwiedzi.
RS
~ 45 ~
Pastor Miller skinął głową.
- Panie Shippen, jeśli tylko pańska matka nie będzie miała nic
przeciwko wizycie duszpasterskiej, chętnie do niej zajrzę. Będziemy się
także modlić w jej intencji.
O dziwo, słowa pastora zabrzmiały zupełnie szczerze. Thad jakby
dostał obuchem w głowę. Jakiś duchowny chce mieć cokolwiek do
czynienia z jego rodziną?
- Myślę, że sprawi jej to przyjemność, pastorze...Wydaje mi się, że
będzie zachwycona.
- To dobrze. Wobec tego proszę jej powiedzieć, że będę o trzeciej..
Pastor odzyskał pewność siebie, uśmiechnął się do Thada i wyraźnie
czekał, aż ten już sobie pójdzie.
Thad odwzajemnił uśmiech. Przyszedł tu po to, żeby umówić się z
Chloe, i nie miał zamiaru iść, zanim to zrobi. Niezależnie od jej ojca.
Zresztą wcale nie zamierzał się z nią żenić. Też pomysł - mieć tego faceta
za teścia!
Z uśmiechem przyklejonym do twarzy, czekał.
Nie spuszczając wzroku z Thada, pastor wziął od Chloe plik
różowych kartek.
- Dziękuję ci - rzekł, patrząc na córkę. - Nie zapomnij, że te
biuletyny muszą być gotowe jeszcze dziś.
- Już są gotowe - uśmiechnęła się słodko Chloe, patrząc, jak ojciec w
końcu znika w swoim gabinecie.
Kiedy drzwi się za nim zamknęły, uśmiechnęła się znów do Thada.
- Przepraszam cię za tatę. Zazwyczaj nie jest taki... szorstki. Ten
wybuch gazu w kościele wytrącił go trochę z równowagi.
RS
~ 46 ~
Thad miał ochotę przypomnieć jej, że pastor od samego początku był
wobec niego niemiły, ale uznał, że nie byłoby to najlepsze posunięcie.
- Wygląda na to, że znakomicie się tu urządziłaś - rzekł, zmieniając
temat rozmowy.
- Ludzie są cudowni. - Chloe wskazała ręką wygodnie umeblowane
pomieszczenie. - Podarowano nam wszystko, czego potrzebowaliśmy. -
Zamilkła i przez chwilę przyglądała się Thadowi badawczo. - No więc w
jakiej sprawie tu wpadłeś?
Thad zastanawiał się, czyby nie skłamać, nie owinąć sprawy w
bawełnę, ale wiedział, że czas nagli. Pastor mógł w każdej chwili wrócić i
zniweczyć jego plany.
- Chcę, żebyś zjadła ze mną kolację - rzekł po prostu.
Chloe otworzyła szeroko oczy.
- Słucham?
Może powinien wyrazić swoją prośbę jakoś uprzejmiej, żeby nie
zabrzmiało to jak żądanie.
- Proszę cię o spotkanie - powtórzył. - Czy zjesz ze mną kolację?
Chloe wahała się. Thad się zaniepokoił.
- Wiesz... - zaczęła. - Ja...
- Nie ma sprawy.
Thad poczuł się urażony, ale skoro tego akurat uczucia nie mógł
ujawnić, zamienił je w złość. Nie pozwolił, by Chloe mu odmówiła.
- Przez całe moje życie połowa tego miasta mnie ignorowała.
Wydawało mi się, że ty jesteś inna. Myliłem się. - Odwrócił się na pięcie,
nie dając Chloe żadnej szansy o-brony. - Powiedz swemu tatusiowi, że
RS
~ 47 ~
może sobie nie zawracać głowy odwiedzinami u mojej matki. Nie chcę
narażać jej na dodatkowe cierpienia.
Na szczęście Chloe najpilniejsze sprawy załatwiła już wcześniej, bo
po wyjściu Thada nie była w stanie na niczym się skoncentrować. Było jej
głupio, że tak niewłaściwie zinterpretował jej wahanie. Tylko o tym mogła
teraz myśleć.
Dlaczego tak ją zaatakował? Miała wrażenie, że tylko czekał, by mu
odmówiła.
Żałowała, że zbyt długo się wahała. Dlaczego po prostu nie
powiedziała: tak? Przecież miała ochotę na to spotkanie i miała zamiar
odpowiedzieć Thadowi po chwili namysłu. Niestety, źle zrozumiał
początek jej odpowiedzi i wyszedł obrażony, zanim cokolwiek zdążyła mu
wyjaśnić.
Była bardzo zaskoczona. Nie spodziewała się, że Thad zechce się z
nią umówić. Wiedziała też, że przez cienkie ściany ich tymczasowego
sekretariatu ojciec słyszy każde słowo. No i jeszcze wspomnienie tamtego
pierwszego ich spotkania przed laty...
Chloe trudno było uwierzyć w to, że Thad w ogóle jej nie pamięta.
Owszem, zdawała sobie sprawę, że nie jest kobietą wywierającą na
mężczyznach jakieś szczególne wrażenie. Dlaczego wobec tego Thad teraz
chce się z nią umówić?
A co ważniejsze - dlaczego miała ochotę się zgodzić na to spotkanie?
Kiedy się po raz pierwszy spotkali, był okropnym babiarzem i
lekkoduchem. Teraz jednak w ogóle nie przypominał tamtego playboya.
Pod pozorami człowieka złego i zepsutego kryła się osoba delikatna i
wrażliwa. Czyżby tylko ona to zauważyła?
RS
~ 48 ~
Najwyraźniej tak. Ojciec na pewno nie dostrzegł w nim dobrego
człowieka. Przypomniała sobie, że mówił o Thadzie, iż wykorzystuje
młode kobiety, i ciekawa była, co miał na myśli.
Znów wróciła myślami do Thada i zrozumiała, że pora zamknąć
biuro. Wstała zza biurka, zebrała swoje rzeczy, zamknęła drzwi i ruszyła w
stronę parkingu.
Tym razem wiedziała, dokąd jedzie.
Droga do zardzewiałej przyczepy nie zabrała jej dużo czasu.
Wjeżdżając na podjazd, zauważyła, że furgonetka Thada zaparkowana jest
tym razem przed przyczepą, a nie obok warsztatu. Wzięła głęboki oddech,
podeszła do drzwi tego obdrapanego domku na kółkach i mocno w nie
zastukała.
Szum umieszczonego w oknie klimatyzatora tłumił wszelkie odgłosy
z wewnątrz. Nikt nie otwierał. Chloe była już prawie pewna, że nikogo
tam nie ma, kiedy drzwi otworzyły się szeroko i stanął w nich Thad.
Nic nie mówił, nie odchylił dzielącej ich zasłony, tylko wpatrywał
się w Chloe, a z jego twarzy nie można było niczego wyczytać.
- Cześć - powiedziała spokojnie, choć wcale się tak nie czuła. - Mogę
wejść?
Thad, nadał milczący, wyciągnął rękę, odchylił zasłonę i odsunął się,
by umożliwić jej wejście. Mijając go, była aż nadto świadoma bliskości
jego potężnego ciała. Kiedy zamknął za nią drzwi, zdenerwowała się
jeszcze bardziej. Poczuła się bezbronna.
By o tym nie myśleć, szybko wygłosiła przygotowaną po drodze
mowę.
RS
~ 49 ~
- Przyjechałam, żeby ci wyjaśnić, że źle zrozumiałeś to, co
powiedziałam ci po południu. To znaczy po tym, jak zaprosiłeś mnie na
kolację.
Zamilkła na moment, czekając na jakąś reakcję Thada. Sama nie
wiedziała, czego się spodziewała, ale na pewno nie milczenia, które było
jego jedyną odpowiedzią.
- Po prostu, kiedy zaczęłam ci odpowiadać, myślałam na głos -
powiedziała. - Nie zamierzałam odrzucać twego zaproszenia.
Thad wzruszył ramionami.
- Wobec tego przepraszam. Ale nie ma czego żałować. To i tak był
kiepski pomysł - rzucił, podchodząc do małej kuchenki. - Napijesz się
czegoś?
- Nie, dziękuję.
Kiepski pomysł dla kogo? chciała zapytać, ale niepewność i dobre
wychowanie powstrzymały ją od tego. Sama znalazła odpowiedź. Zresztą
mogła być tylko jedna - Thad po prostu pożałował swojej pochopnej
decyzji.
Ale jeśli nie działał pod wpływem impulsu, to dlaczego trzy razy
przejeżdżał obok jej biura, zanim w końcu wszedł do środka? Geiserville
to małe miasto, a okna jej gabinetu wychodzą bezpośrednio na jego
główną ulicę. Czyżby myślał, że go nie zauważyła?
- Może zechcesz usiąść? - zaproponował Thad, drapiąc się po głowie.
- Nie, dziękuję.
Chciała wyjść jak najszybciej, by resztę upokorzenia przeżyć w
samotności. Przyjechała tu, by wyjaśnić nieporozumienie i spodziewała
RS
~ 50 ~
się, że... Właśnie, czego właściwie się spodziewała? Co najmniej tego, że
omówią szczegóły randki.
Na sztywnych nogach podeszła do drzwi.
- Pójdę już. Chciałam tylko wyjaśnić wszystkie niejasności.
- Zaczekaj! Chcia... Chciałabyś może, zanim stąd odjedziesz,
obejrzeć moją posiadłość?
Chloe odwróciła się i spojrzała na niego ze zdziwieniem. Dlaczego
Thad namawia ją, żeby została, skoro nie ma zamiaru się z nią umówić?
Chciała odmówić, pragnęła, żeby i on poczuł się tak jak ona, ale
kiedy otworzyła usta, żeby powiedzieć: nie, stwierdziła, że nie potrafi
zrezygnować z dodatkowych kilku chwil w jego towarzystwie.
- Dobrze.
- Pani będzie łaskawa - rzekł z uśmiechem Thad, a jej coś na parę
sekund zaparło dech w piersi. To nie w porządku, że on jest taki
przystojny i dopiero przy nim jej ciało czuje, że żyje.
Pozwoliła się poprowadzić maleńkim korytarzykiem.
- Pierwszy raz jestem w przyczepie. Nie miałam pojęcia, że może
być taka... zwarta.
- Żeby nie powiedzieć: maleńka, co? - Jego głos brzmiał tuż koło
ucha Chloe. Wiedziała, że gdyby się odwróciła,znaleźliby się twarzą w
twarz w tym wąskim przejściu. Na to się nie odważyła.
- Nie, to naprawdę ciekawe. Ten, kto tę przyczepę projektował,
musiał być geniuszem. Na takiej małej przestrzeni zmieścił wszystko, co
potrzeba.
- To stary model. Nowsze są pewnie dużo ładniejsze i bardziej
funkcjonalne. - Ruchem ręki Thad wskazał łazienkę. - Gotowalnia -
RS
~ 51 ~
zażartował. Na końcu krótkiego korytarza, jeśli w ogóle można go było tak
nazwać, otworzył wąskie drzwi. - Mój gabinet, w którym także sypiam.
To nie był żart. Wbudowane w ścianę tego pomieszczenia półki i
biurko zajmowały większość miejsca pozostawionego przez stojące w
rogu spore łóżko. Na półkach było mnóstwo książek - trochę beletrystyki,
ale reszta głównie na temat stolarstwa i innych pokrewnych dziedzin.
Łóżko było z jasnego drewna, z pięknie rzeźbionym wezgłowiem i
kolumienkami, biurko wykonane zostało z podobnego surowca, z takimi
samymi rzeźbionymi wzorami.
- Piękne - powiedziała Chloe, gładząc gładki blat biurka w jedynym
miejscu, gdzie nie pokrywały go papiery. - Sam to zrobiłeś?
Thad skinął głową.
- Dziękuję za pochwałę. I owszem, sam to zrobiłem. Lubię pracować
w dębie.
- Nie potrafiłabym odróżnić dębu od...
- Mahoniu? - podpowiedział.
- Na przykład. Drewno nie było tematem żadnych moich zajęć w
szkole.
- Masz na myśli college?
- Tak.
Chloe spojrzała na Thada, zastanawiając się, o czym myśli. Nie
podejrzewała, by miał jakieś wyższe wykształcenie.
Wątpiła nawet, czy skończył szkołę średnią. Mimo to w jego
błękitnych oczach błyszczała inteligencja, a Chloe przypomniała sobie, że
brak wykształcenia nie oznacza wcale nieuctwa i głupoty.
- Trzeba aż skończyć college, żeby zostać kościelną sekretarką?
RS
~ 52 ~
Thad na pewno nie chciał sprawić przykrości Chloe, jej odpowiedź
była więc spokojna i łagodna.
- Miało to być moje tymczasowe zajęcie, dopóki kościół nie znajdzie
kogoś na stałe. Mam wykształcenie nauczycielskie. Chcę otworzyć przy
kościele przedszkole dla dzieci zaniedbanych wychowawczo. W każdym
razie takie miałam plany - dodała z gorzkim uśmiechem.
Thad spojrzał na nią ze współczuciem.
- Nie martw się. Jestem pewien, że za dwa lata wasz kościół będzie
jak nowy.
Potem wskazał ręką na papiery pokrywające jego biurko. Podobny
bałagań zauważyła na małym karcianym stoliku, wciśniętym w róg obok
niewielkiej kanapy.
- Ja z papierami zupełnie sobie nie radzę. Ty może masz inne
wykształcenie, ale z tego, co zauważyłem, mogłabyś wykonywać tę robotę
z zamkniętymi oczami. Ja nawet nie znajduję czasu, żeby to wszystko
uporządkować - skrzywił się. - A może po prostu nie umiem się do tego
zmusić.
- Mogłabym ci pomóc - powiedziała Chloe, przekonana, że nic się za
tą propozycją nie kryje, że to jedyny sposób, w jaki może mu podziękować
za to, co dla niej zrobił.
- Nie, nie! Naprawdę nie to miałem na myśli. - Thad był wyraźnie
przerażony.
- Wiem - uśmiechnęła się spokojnie Chloe, choć w środku
bynajmniej nie była spokojna. - Uratowałeś mi życie. Chętnie skorzystam
z jakiejś możliwości, by ci się odpłacić.
RS
~ 53 ~
Mogę uporządkować ci książki, napisać na maszynie jakieś listy czy
rachunki... Pomogę ci w tym, czego najbardziej potrzebujesz.
Ledwo wypowiedziała te słowa, uświadomiła sobie, jak wiele mogą
one mieć znaczeń. Thad na pewno też o tym samym pomyślał. Ciepły,
błękitny płomyczek zapłonął w jego oczach i choć nie drgnął żaden
mięsień na jego twarzy, Chloe nie wiadomo czemu poczuła się tak, jakby
jej dotknął. Zaczęła szybciej oddychać, nogi miała jak z waty. Wyciągnęła
rękę w stronę półki, by się o nią oprzeć, ale zanim jej dłoń spoczęła na
chłodnej, drewnianej powierzchni, ujął ją Thad.
A wydawało jej się, że wie, co to znaczy czuć jego dotyk. Thad
powoli przyciągnął ją bliżej siebie. Poczuła przepływającą między nimi
energię, niepokojące ciepło jego ciała. Wstrzymała oddech, by nie
zakłócać nim wrażenia tej niezwykłej intymności.
I wtedy Thad puścił jej rękę i cofnął się o krok.
- Będę ci bardzo wdzięczny za pomoc - rzekł stłumionym,
ochrypłym głosem. - Ale zapłacę ci za nią. Nie będziesz tego robić za
darmo.
Zbyt skupiona na utrzymaniu równowagi, Chloe tylko skinęła głową.
Nie miała odwagi z nim dyskutować.
Thad minął ją i wrócił do części przyczepy służącej za salon.
- Najpilniejsze rzeczy są tutaj - powiedział. - Powiedz tylko, kiedy
chcesz zacząć, a wszystko ci przygotuję.
Rada parafialna spotkała się w następnym tygodniu i w głosowaniu
postanowiła zatrudnić Thada do odbudowy zniszczonego budynku. Dwa
razy w ich tymczasowym biurze spotkał się z architektem
RS
~ 54 ~
odpowiedzialnym za projekt i z komitetem budowlanym. To drugie
spotkanie skończyło się w sobotę, tuż przed obiadem.
Chloe pracowała w swoim pokoju, kiedy uczestnicy spotkania
zaczęli wychodzić. Miała trochę zaległej roboty, a ponieważ i tak musiała
przyjechać do miasta, żeby otworzyć biuro, postanowiła zostać i załatwić
najpilniejsze sprawy. Choć od rana przekonywała samą siebie, że jest to jej
jedyny motyw, kiedy uśmiechnięty Thad pojawił się nagle przed jej
biurkiem, zdążyła już co najmniej pięćdziesiąt razy nazwać się
kłamczucha. Udawała pochłoniętą pracą i w ogóle nie zwracała na niego
uwagi.
- Skończyłaś? - spytał.
Dopiero wtedy podniosła głowę. Stwierdziła, że w gabinecie oprócz
ich dwojga nie ma nikogo.
- Może coś przekąsimy? - zaproponował.
Chloe skinęła głową, a jej żołądek wykonał iście indiański taniec.
Thad ponowił zaproszenie!
- Chętnie.
Wzięła torebkę i idąc ku drzwiom, próbowała się uspokoić. Przecież
to tylko obiad. Może Thad nie traktuje tego jak randki, lecz chce
porozmawiać o interesach.
Nie rozmawiali jednak o interesach. Ani o sprawach kościoła, ani o
jego dokumentacji.
Z początku, zanim kelnerka przyjęła zamówienie, Thad mówił o byle
czym.
- No to opowiedz mi o tych swoich planach uruchomienia
przedszkola - poprosił, kiedy zostali sami.
RS
~ 55 ~
Chloe zaskoczyła jego prośba, więc dopiero po dłuższej chwili udało
jej się zebrać myśli. Już od dawna nikt nie chciał słuchać o jej planach.
Ojcu były one tak obojętne, że w ogóle przestała mu tym zawracać głowę.
Z Thadem jednak rozmowa na ten temat wydała się zupełnie prosta.
- Ojciec chce dobrze - powiedziała, pragnąc, by Thad to zrozumiał. -
Z początku rzeczywiście mnie potrzebował, a z czasem przyzwyczaił się
do tego, że prowadzę biuro. Jeśli go do tego nie zmuszę, sam nigdy nie
pomyśli o nowej sekretarce.
- Więc co cię powstrzymuje? - Pytanie Thada zabrzmiało jak
wyzwanie. - Szacunek okazywany ojcu to jedna rzecz, a zgoda, by
zniszczył twoje marzenia, druga.
Zniszczył jej marzenia... Chloe miała wrażenie, że rzeczywiście tak
jest. Ojciec sprawił, że ona sama uwierzyła, iż nigdy nie otworzy tego
przedszkola.
- Już byłam gotowa znów z nim o tym porozmawiać -powiedziała. -
A potem, po tym wybuchu, nie wyobrażałam sobie, by jakaś nowa osoba
mogła sobie dać radę z tym bałaganem. Pogodziłam się z tym, że
poczekam, aż odbudujemy kościół.
- Ale to może potrwać dwa lata i więcej. Przecież już wszystko
przeorganizowałaś. Ta nowa osoba mogłaby popracować z tobą przez jakiś
miesiąc, a potem się usamodzielnić. Owszem, do czasu odbudowy
będziesz musiała sobie znaleźć jakieś inne pomieszczenie i środki
finansowe, ale uważam, że nie powinnaś czekać.
Thad nachylił się i położył rękę na jej dłoni.
- Jestem pewien, że będziesz wspaniałą przedszkolanką. Nie
powinnaś rezygnować ze swoich marzeń.
RS
~ 56 ~
Chloe zarumieniła się. Nie była to szczególnie intymna rozmowa, ale
głos Thada był ochrypły i uwodzicielski, a jego słowa sprawiły jej taką
przyjemność, jakby powiedział jej, że jest najpiękniejsza na świecie.
Jeszcze nigdy w życiu nie miała takiego orędownika.
- A ty masz jakieś marzenia? - spytała. Tak niewiele o nim wiedziała.
Chciała, by opowiedział jej o sobie, tak jak przed chwilą ona mu się
zwierzyła.
Kiedy Thad nagle puścił jej rękę i odsunął się, poczuła się tak, jakby
ktoś wylał na nią niespodziewanie kubeł zimnej wody.
- Wszystkie moje marzenia umarły dawno temu - rzekł takim tonem,
że Chloe nie miała odwagi dalej drążyć tego tematu.
- Ale czyż nie robisz tego, co lubisz?
Myślała, że praca przynosi mu satysfakcję, bo jest twórcza i daje
dużo swobody.
Odetchnęła z ulgą, widząc, że Thad się odprężył.
- Owszem, lubię moją pracę. To jedyna rzecz, w której jestem dobry.
Nagle spojrzał na zegarek.
- To mi przypomniało, że muszę się zbierać. W domu czeka na mnie
robota.
Chloe wstała i sięgnęła po rachunek. Thad był jednak szybszy.
- Ja zapłacę.
Nie miała wyboru, nie mogła przecież się z nim szarpać.
- Dziękuję. Następnym razem ja zapraszam.
Thad uśmiechnął się, a Chloe poczuła, że mogłaby stać tak przez
cały dzień, patrząc w te błękitne, pełne blasku oczy.
- Trzymam cię za słowo.
RS
~ 57 ~
A więc Thad ma jednak ochotę na „następny raz". To miłe. Chloe
uśmiechnęła się promiennie i poszła do toalety, zostawiając rachunek
Thadowi.
Natknęła się tam na pewną starszą, nadętą matronę, w której
rozpoznała ekspedientkę z miejscowego sklepu z obuwiem.
- Zauważyłam, że jadła pani obiad z tym małym Shippenem -
oznajmiła bez ogródek kobieta. - Lepiej niech pani uważa na tego
rozpustnika, bo to się może dla pani bardzo źle skończyć.
Chloe miała ochotę poinformować tę wstrętną babę, że Thad wcale
nie jest mały, że jest stuprocentowym mężczyzną. Chciała też dowiedzieć
się, czemu wszyscy mają o nim takie złe zdanie. Nie odezwała się jednak
do wścibskiej matrony ani słowem.
W tej chwili do toalety weszła kolejna kobieta i słysząc wypowiedź
rozmówczyni Chloe, dodała swoje trzy grosze.
- Wie pani zapewne, że jego matka zabawiała się z mężczyznami.
- Podobno nawet nie wie, kto jest ojcem jej syna - dorzuciła ta
pierwsza.
Biedny Thad. Chloe gwałtownym ruchem zatrzasnęła torebkę. Wciąż
nie mówiąc ani słowa, spojrzała najpierw na pierwszą kobietę. Kiedy ta w
końcu zarumieniła się i spuściła wzrok, przeniosła spojrzenie na drugą.
Widząc taką samą reakcję, dumnym krokiem opuściła toaletę.
RS
~ 58 ~
ROZDZIAŁ CZWARTY
Dobrze, to może nie jest najlepszy pomysł, przyznał Thad, idąc
tydzień później w stronę biura Chloe. Namówił ją, by towarzyszyła mu w
rozmowie z dyrektorem banku na temat kredytu dla jego firmy. Twierdził,
że znając stan jego interesów, może mu być pomocna, ale w gruncie
rzeczy wiedział, że obecność Chloe ułatwi mu zdobycie pożyczki.
Głupio by mu było, gdyby był wobec niej niezbyt szczery.
Od kiedy postanowił zachowywać się wobec niej delikatniej,
zaczynała już powoli go akceptować. Owszem, nadal jej pragnął i mimo że
wciąż powtarzał sobie, iż Chloe nie jest w jego typie, ciągnęło go do niej
jak muchę do miodu. Zrozumiał, że wpadł, kiedy zaczął się zastanawiać,
czy nie zacząć chodzić w niedzielę do kościoła, bo byłaby to jeszcze jedna
okazja, by widywać Chloe.
Na razie udawało mu się nie popełniać tego idiotyzmu.
Najbardziej pragnął znów się z nią umówić. Obiad to nie było to.
Chciał zaprosić ją na tańce. Miałby wtedy pretekst, by wziąć ją w ramiona.
Pamiętał jednak, jak zareagowała, kiedy po raz pierwszy zaproponował jej
spotkanie. Nie chciał znów narażać się na taką bolesną odmowę.
Zgoda, Chloe twierdzi, że wcale nie miała zamiaru mu odmówić.
Thad nie był jednak tego taki pewien - może i chciała się z nim spotkać,
ale zbyt ją to przerażało.
Dlaczego? Dobrze wiedział, że jest... naiwna i niewinna. Na próżno
przekonywał samego siebie, że wcale nie chodzi mu o pójście z Chloe do
RS
~ 59 ~
łóżka. No bo niby o co? Po co się z nią spotykał? Czyżby chciał dołączyć
do kółka różańcowego?
Przez hol bankowy podeszła do nich jakaś kobieta, przerywając te
rozważania. To ona miała ich zaprowadzić na spotkanie z dyrektorem.
Powitała Chloe i Thada z uśmiechem, choć w jej oczach malowało się
zaciekawienie.
Chloe jednak zupełnie zignorowała to spojrzenie. Była wobec tej
kobiety tak uprzejma, jak wobec wszystkich, z którymi się stykała. Taką
już miała naturę. Thad był ciekaw, co wie o jego przeszłości i jak
zareaguje na informację o Jean.
A niech tam, może zresztą już wie. Jej ojciec na pewno zapoznał ją
ze wszystkimi szczegółami jego życiorysu. Wielebny pastor odprawił
nabożeństwo żałobne po śmierci Jean, choć jej rodzina nigdy nie była
szczególnie blisko związana z kościołem. Wysłuchał wszystkich kłamstw,
którymi nakarmił go ojciec Jean i na tej podstawie wyrobił sobie opinię o
Thadzie. Z nim wielebny pastor nie zamienił nawet słowa. Nie interesował
go mężczyzna, który był mężem Jean i którego dziecko umarło wraz z nią.
Nagle uświadomił sobie, że Chloe coś do niego mówi. Z ulgą wrócił
do rzeczywistości.
- Moglibyśmy pójść na pizzę, jak już tu wszystko załatwimy...
Oczywiście, jeśli masz ochotę.
Spodobało mu się jej wahanie.
- Z przyjemnością - odparł z uśmiechem.
Nagle wpadła mu do głowy pewna myśl. Już pora, by miał Chloe
tylko dla siebie, choćby miało to trwać tylko przeznaczoną na obiad
godzinę. Przeprosił ją i poszedł szukać telefonu.
RS
~ 60 ~
Rozmowa w sprawie kredytu przebiegła łatwiej, niż Thad się
spodziewał. Bankowiec był wyraźnie zdziwiony danymi dotyczącymi
firmy Thada, a kiedy zapoznał się z liczbami określającymi czysty zysk, aż
uniósł brwi.
- Jest pan pewien, że potrzebna jest panu ta linia kredytowa, panie
Shippen? - spytał.
Thad skinął głową. Profesjonalne zachowanie bankiera sprawiło mu
przyjemność i uspokoiło go.
- Chcę kupić dodatkowe maszyny, które pozwolą mi na zastosowanie
nowych technik i rozszerzenie zakresu usług.
Bankowiec zmarszczył brwi. Thad zesztywniał.
- Wydaje mi się, że w pańskim wypadku lepsza byłaby zwyczajna
pożyczka. Odsetki będą niższe, a i czas spłaty dłuższy..
Thad znów się uspokoił.
- To byłoby bardzo miłe, ale ta linia naprawdę jest mi potrzebna.
Często zmuszony jestem kupować materiały przed rozpoczęciem realizacji
zlecenia... a płacą mi zazwyczaj dopiero po wykonaniu pracy.
Bankowiec znów skinął głową.
- Tak, rozumiem...
Sięgnął po kalkulator i przez chwilę coś na nim obliczał. Potem
podniósł głowę i z uśmiechem spojrzał na swego przyszłego klienta..
- Jeśli to pana interesuje, moglibyśmy zaoferować panu obie te
rzeczy, linię kredytową i niskoprocentową pożyczkę.
Słowa te nie od razu dotarły do świadomości Thada.
- To wspaniała oferta, Thad - odezwała się po raz pierwszy Chloe. -
Chyba powinieneś z niej skorzystać.
RS
~ 61 ~
- Oczywiście będę musiał obejrzeć pański warsztat, zobaczyć pana w
akcji - rzekł dyrektor banku. - Nie spodziewam się jednak żadnych
problemów. Ma pan opinię rzetelnego rzemieślnika, takiego, który pracuje
porządnie i nie zdziera skóry z klientów. Poza tym ma pan zabezpieczenie,
a pańska przeszłość kredytowa jest bez zarzutu,
Thad nie wiedział, co powiedzieć. Do tej pory nikt nigdy niczego mu
nie doradził i nie zaufał, ani w tym banku, ani w drugim na końcu tej
samej ulicy. Był przekonany, że dzisiejszą pomyślność zawdzięcza
obecności Chloe.
Piętnaście minut później wsiadali już do jego furgonetki. Thad miał
w ręku kopie umowy o pożyczkę. Wcześniej zdążył się jeszcze umówić z
bankowcem na przyszły tydzień. Miał mu pokazać swój warsztat.
- Nie mogę w to uwierzyć! - wykrzyknął, włączając się do ruchu. -
To niesamowite!
- Rzeczywiście poszło nieźle - zgodziła się z uśmiechem Chloe, a on
wziął ją za rękę i uścisnął.
- Dziękuję ci.
- Nic takiego nie zrobiłam - zaprotestowała.
- Przygotowałaś mi wszystkie potrzebne dane i informacje -
przypomniał. - No i poszłaś ze mną. - Przyciągnął jej dłoń do swych ust i
złożył na niej pocałunek. - Przyniosłaś mi szczęście.
Chloe pokręciła głową.
- Nie żartuj. Może i trochę ci pomogłam, ale to przede wszystkim
liczby do niego przemówiły. Przekonał się, jak solidna jest twoja firma.
RS
~ 62 ~
Thad uśmiechał się, zadowolony, że Chloe nie wyrwała mu ręki. Jej
skóra była niewiarygodnie jedwabista i miękka. Ciesząc się tym, delikatnie
pieścił ją kciukiem.
- Jesteś moim talizmanem - rzekł, zajeżdżając przed pizzerię.
Chloe sięgnęła do klamki, ale Thad ją powstrzymał.
- Nie wchodzimy do środka.
- Nie?
- Nie. - Thad jeszcze raz ścisnął jej rękę. - Zaczekaj tutaj. Zaraz
wracam.
Kiedy zajechali przed jego przyczepę i Thad wyłączył silnik, cisza,
jaka nagle zapanowała, wydała się wręcz ogłuszająca. Od chwili kiedy
Thad wrócił z pizzerii z pudłem z pizzą, Chloe wiedziała, dokąd jadą. Aż
drżała z oczekiwania... choć nic nie wskazywało, by Thad miał cokolwiek
innego na myśli niż obiad w cichym, spokojnym miejscu.
Wiedziała jednak, że kiedy zamkną się za nimi drzwi tej maleńkiej
przyczepy, będzie nerwowo wykończona. Jest kiepska w rozmowach o
niczym. A kiedy się denerwuje, bywa jeszcze gorzej.
Kiedy tak rozmyślała, Thad wysiadł z furgonetki. Trzymając pizzę w
jednej ręce, obszedł auto i otworzył jej drzwiczki.
- Dziękuję - powiedziała.
- Nie bądź taka zdziwiona - rzekł chłodno. - Nie jestem aż tak źle
wychowany.
- Wcale nie to... Nie chciałam... Nie chciałam cię obrazić.
- I nie obraziłaś - odparł z uśmiechem i ruszył na tył przyczepy. -
Chodź. Wezmę jakiś koc i zjemy tutaj.
RS
~ 63 ~
Za przyczepą znajdował się niewielki, elegancko wystrzyżony
trawnik, ocieniony ogromnymi drzewami. Dzień był ciepły, a pora roku
tak wczesna, że nie pojawiły się jeszcze żadne dokuczliwe insekty. Było to
idealne miejsce na piknik, wśród kwitnących krzaków, żonkili i
dzwonków. Thad otworzył tylne drzwi przyczepy i przyniósł koc, który z
namaszczeniem rozłożył na trawie.
- Pani będzie łaskawa. - Wyciągnął rękę i z uśmiechem pomógł jej
usiąść.
Znów na chwilę zniknął w przyczepie. Wrócił z papierowymi
talerzami, serwetkami, dwiema plastikowymi szklankami i butelką wina.
Czy powinnam mu powiedzieć, że nie piję? Zastanawiała się Chloe.
Że oprócz tej odrobiny wina podczas komunii nie miała dotąd w ustach
kropli alkoholu? Nie, nie trzeba. Przecież to obiad. Czy można się upić
kieliszkiem wina do posiłku? Przecież wszyscy je piją.
Kiedy Thad usiadł obok niej na kocu, Chloe ogarnęło
zdenerwowanie.
- Pięknie tu - powiedziała, wskazując otaczające ich kwiaty. - Lubię
wiosnę.
Thad kiwnął głową.
- Ja też. Rzadko mam jednak okazję, by podziwiać piękno przyrody.
Kupiłem to miejsce już tak urządzone. Teraz tylko czasami pielę grządki i
koszę trawę.
Thad otworzył pudełko z pizzą, zsunął kawałek na talerz Chloe i
nalał jej wina. Było klarowne, jasnozłote. Chloe na próbę wypiła mały łyk.
Hm... niezłe. Wcale nie takie obrzydliwie słodkie, jak to pite podczas
komunii. Pociągnęła większy łyk.
RS
~ 64 ~
- Kiedy kupiłeś tę działkę?
- Poczekaj... Chyba jakieś trzy lata temu. Wychowałem się w tych
okolicach, ale wyniosłem się stąd rok po skończeniu liceum. Miałem
zamiar nigdy tu nie wracać, ale kiedy matka zachorowała, uznałem, że
powinienem być bliżej niej.
Trzy lata temu... To musiało być mniej więcej w czasie ich
pierwszego spotkania. By ukryć swoje zaskoczenie, Chloe znów podniosła
do ust szklaneczkę.
- Matka nigdy nie poprosiłaby mnie o pomoc - ciągnął dalej Thad. -
Wiem jednak, że mnie potrzebuje. Coraz trudniej jej się poruszać. Ktoś
musi zanieść jej rzeczy do pralni i wyrzucić śmieci... - Thad zapatrzył się
w zawartość swojej szklanki. - Pewnie słyszałaś, że moją matkę trudno by
nazwać cnotliwą damą, ale nie zasługuje na to, by żyć w osamotnieniu.
- Nikt na to nie zasługuje - powiedziała z przekonaniem Chloe. -
Bóg, zsyłając na kogoś chorobę, nie bierze pod uwagę tego, jakim ten ktoś
był człowiekiem.
- Problem polega na tym, że matka ma bardzo dobre serce. - Thad nie
patrzył na nią, tylko na jedzenie. Wyglądało to tak, jakby mówił sam do
siebie. - Mimo wad jest jedną z najsympatyczniejszych osób, jakie
mogłabyś spotkać.
- Chciałabym ją poznać - powiedziała cicho Chloe. - To musi być
bardzo miła pani. Tata z przyjemnością ją odwiedził.
- Matka też była zadowolona z jego wizyty. - Dopiero teraz Thad
podniósł wzrok. - Jak myślisz, dlaczego do niej poszedł? Do tej pory ani
razu nie wypadł ze swojej roli. Łatwiej mi go nie lubić, kiedy zachowuje
się jak idiota.
RS
~ 65 ~
Chloe pociągnęła kolejny łyk wina. Dzień był taki piękny, że
postanowiła nie dać się sprowokować.
- Ojciec jest tylko człowiekiem, tak jak my wszyscy. Nie jest
ideałem, ale rzeczywiście uważa cię za łajdaka. Dlaczego, Thad?
Thad wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia. Połowa ludzi żyjących w tym mieście ocenia
mnie tak samo.
Potem już w milczeniu kończyli jedzenie. Thad wlał Chloe do
szklanki jeszcze trochę wina. Nie była pewna, czy powinna je wypić - już
trochę zaczynało jej się kręcić w głowie. Było ciepło, pogwizdywały i
śpiewały ptaki, wokoło nie było żywej duszy. Thad wyciągnął nogi i
wsparty na łokciach, wystawiał twarz do słońca.
- Ojciec nazwał cię deprawatorem młodych kobiet. Dlaczego?
Jezus Maria, co za pytanie! Chloe zdecydowanym ruchem odstawiła
szklaneczkę. Ani kropli więcej, skoro ten napój tak rozwiązuje jej język.
Sama wiedziała, że było to pytanie wścibskie i obraźliwe.
- A, nieważne - powiedziała szybko. - To nie moja sprawa.
- Owszem, twoja. - Tymi dwoma słowami zmienił naturę ich
znajomości. - Powinnaś wiedzieć, jakim jestem człowiekiem. Możesz nie
zechcieć więcej się ze mną widywać.
Chloe nie potrafiła na niego spojrzeć, przyglądała się więc deseniowi
koca. Żadna siła na ziemi nie zmusiłaby jej do rezygnacji z widywania go.
Nie miała jednak zamiaru mu tego mówić.
Kiedy na nią spojrzał, dojrzała w jego oczach nienawiść do samego
siebie.
RS
~ 66 ~
- Zanim jeszcze skończyłem szkołę, pewna dziewczyna zaszła ze
mną w ciążę. Miała na imię Jean. Chodziliśmy do tej samej klasy, ale nie
była typem dziewczyny, z jakimi zazwyczaj się spotykałem. Jean była
porządna.
Kiedy zamilkł, Chloe uznała, że czeka, by wyraziła swoje oburzenie.
- Biedaczka - powiedziała. - Ciąża pozamałżeńska musi być
przerażającym doświadczeniem dla każdej dziewczyny.
- Kiedy powiedziała rodzicom o ciąży, wyrzucili ją z domu.
- To straszne! Jak mogli to zrobić własnemu dziecku?
- Też byłem zdziwiony. No, w każdym razie zamieszkaliśmy z moją
matką. Wyobrażasz sobie, jak to ludzie komentowali. Matka też nie była
zachwycona tą sytuacją, ale polubiła Jean. Pobraliśmy się zaraz po
skończeniu szkoły.
Thad zamilkł na chwilę, a Chloe była mu za to wdzięczna.
A więc Thad był kiedyś żonaty! Jakoś nigdy nie brała tego pod
uwagę. Zaskoczyła ją ta reakcja - zazdrość i zaborczość. To właśnie czuła,
mimo że wiedziała, iż teraz nie ma już żony. Przecież inaczej by się z nią
nie umawiał, prawda?
Zorientowała się, że Thad na nią patrzy.
- O czym myślisz? - spytał.
- Co stało się z twoją żoną? Thad nawet nie mrugnął okiem.
- Może wciąż jestem żonaty?
Chloe próbowała się uśmiechnąć, ale nic z tego nie wyszło. Zbyt
drżały jej wargi.
- To do ciebie niepodobne. Gdybyś nadal był żonaty, siedziałbyś na
tym kocu ze swoją żoną.
RS
~ 67 ~
- Skąd ta wiara we mnie?
Chloe wzruszyła ramionami, w zakłopotaniu splatając palce.
- Jesteś dobrym człowiekiem.
- Niewielu ludzi by się z tobą zgodziło - prychnął Thad.
- Mylisz się. - Chloe zaczynało już denerwować to jego umniejszanie
własnej osoby. - Ten bankowiec uważa cię za porządnego człowieka,
prawda? Twój problem polega na tym, że tak boisz się jakiegoś afrontu, że
zakładasz, iż wszyscy są tacy sami. Owszem, są w tym mieście plotkarze i
złośliwcy, ale jest także wielu sympatycznych ludzi, którzy chętnie by się
z tobą zaprzyjaźnili, gdybyś tylko przestał wietrzyć wszędzie
lekceważenie.
Przerwała na moment, by zaczerpnąć tchu.
- Daj sobie sposób z tą samokrytyką. Byłeś młodym człowiekiem,
który znalazł się w sytuacji nie tak rzadkiej dla jego rówieśników. Wielu
młodych ludzi zakochuje się i...
- O to właśnie chodzi.
- Nie rozumiem?
- To nie była miłość. W każdym razie nie z mojej strony. To właśnie
było najgorsze. Szkoda, że nie mogłem pokochać swojej żony. Bóg mi
świadkiem, że chciałem. Jean nigdy nie ukrywała swoich uczuć, ale ja...
Gdyby nie dziecko, nie wiązałbym z nią swojej przyszłości.
- Chcesz powiedzieć, że to było coś przelotnego?
- Tak, tak to chyba można powiedzieć. Wspominałem już, że nie
jestem dobrym człowiekiem.
- Czy... - Chloe przerwała, szukając odpowiednich słów.
- Czy wciąż miewasz takie jednonocne przygody?
RS
~ 68 ~
Thad wyprostował się gwałtownie i spojrzał na nią ostro.
- Oczywiście, że nie. Rozbawiło ją jego oburzenie.
- Dlaczego?
- Bo się tego wstydzę! Bo nie można traktować kobiet jak rzeczy
jednorazowego użytku: raz skorzystać i wyrzucić. Myślisz, że jesteś
sprytna, co? - skrzywił się. - Chcesz zrobić ze mnie kogoś przyzwoitszego,
co?
- Wcale nie. Chcę tylko, żebyś nie traktował siebie z taką pogardą.
Wszyscy popełniają błędy.
- Może - mruknął Thad. - Ale jedni mniejsze, a drudzy większe.
Znów przez chwilę milczeli. Potem Chloe poruszyła się i spojrzała
na profil Thada, rozświetlony blaskiem słońca.
- Dokończ swoją historię - poprosiła. Thad nadal wystawiał twarz do
słońca.
- Niewiele tu więcej jest do opowiadania. Jean chorowała na
cukrzycę. Nie wiedziałem o tym, bo ukrywała ten fakt przede mną. - Thad
usiadł. Na jego twarzy wyraźne było teraz cierpienie. - Gdybym wiedział...
- głos mu się załamał.
- Nie mieliśmy wiele pieniędzy, więc Jean nie chodziła do lekarza.
Twierdziła, że nie ma powodu, bo pieniądze będą nam potrzebne dla
dziecka. Pewnego dnia znalazłem ją na łóżku nieprzytomną. Nie
wiedziałem jeszcze, że była w śpiączce.
Zamilkł na chwilę, a potem jego głos brzmiał już obojętnie.
- Nie obudziła się z niej. Umarła tej samej nocy i choć zrobili
cesarskie cięcie, nasz synek też umarł. Rodzina Jean za jej śmierć wini
RS
~ 69 ~
mnie. I ma rację. Dziewczyna z jej stanem zdrowia... Mówiono jej, że nie
powinna mieć dzieci, bo ciąża może spowodować śmierć...
- Nie powinieneś tak myśleć. - Chloe wzięła w dłonie jego zaciśnięte
pięści. - Skąd mogłeś wiedzieć, skoro Jean ci nie powiedziała o swojej
chorobie. Miałeś czytać w jej myślach?
- Mogłem się domyślić, że coś jest nie tak - mruknął. - Ciągle jadła
jakieś ciasteczka, trzymała je nawet w torebce, miewała zawroty głowy...
Mogłem się domyślić.
- To typowe objawy dla kobiet w ciąży - zauważyła Chloe. - Dobrze
ją znałeś, zanim... zanim...
- Umówiliśmy się trzy razy - odparł. - Mówiłem ci, że to nie było nic
poważnego, w każdym razie z mojej strony. Dopóki nie okazało się, że
Jean jest w ciąży.
- Więc nie znałeś jej zwyczajów na tyle, by podejrzewać jakąś
chorobę. Jean postanowiła ją przed tobą ukryć, Thad. Musiała mieć jakieś
powody.
Thad westchnął i odwrócił wzrok.
- Jean nie była pewna stałości naszego związku. Chyba bała się, że
jak się dowiem, że jest ciężko chora, to ją zostawię. A ja... ja nigdy nie
zrobiłbym tego mojemu dziecku... Nigdy.
- Wiem - powiedziała cicho Chloe. - Jean chyba w tym stanie nie
mogła rozsądnie myśleć.
- Myślę, że i ona była skrępowana. Raz mi powiedziała, że kiedy się
dorasta, trudno być innym. Zlekceważyłem to wtedy, bo któż mógłby być
bardziej „inny" ode mnie. Teraz rozumiem, że miała na myśli swoją
chorobę.
RS
~ 70 ~
Chloe pogładziła kciukami wierzch jego dłoni.
- To, co się stało, jest bardzo smutne i tragiczne, ale to nie twoja
wina. Jej rodzinie pewnie było wygodniej ciebie winić za jej śmierć.
- I trafili w samo sedno - przyznał z bólem Thad. - Jednego nie mogę
sobie wybaczyć: tego, że nigdy jej nie powiedziałem, że ją kocham. Ona
była zawsze taka otwarta, taka kochająca i czuła...
- Jestem pewna, iż była przekonana, że ją kochasz -uspokoiła go
Chloe.
- Mam nadzieję - westchnął. - Raczej rzadko się modliłem, ale kiedy
umarła, błagałem Boga, by nigdy się nie dowiedziała, że ożeniłem się z nią
tylko dlatego, że nie chciałem, by moje dziecko wychowywało się bez
ojca.
Tak jak ja.
Nie musiał wypowiadać tych słów.
Nie namyślając się długo, Chloe podczołgała się do niego i objęła go
za ramiona. Klęczeli twarzą w twarz. Patrząc mu w oczy, pogłaskała go po
policzku.
- Wiesz, o czym myślę? Jestem pewna, że Bóg już wybaczył ci te
wszystkie złe uczynki, które popełniłeś. Teraz ty musisz wybaczyć
samemu sobie.
Thad zadrżał i mocno chwycił Chloe za rękę.
- Jesteś dla mnie taka dobra.
Chloe uśmiechnęła się do niego drżącymi wargami. Jego opowieść
bardzo ją wzruszyła, postanowiła więc pomóc mu w pozbyciu się poczucia
winy.
- Tak jak rosołek dla chorego? - zażartowała dla odprężenia.
RS
~ 71 ~
Pomogło. Thad nawet się uśmiechnął.
- Do rosołku zupełnie nie jesteś podobna. A jak smakujesz? -
szepnął.
Ich twarze były tak blisko siebie, że Chloe czuła na policzkach jego
oddech. Nawet jej nie wpadło do głowy, by się zaniepokoić. Kiedy usta
Thada spoczęły na jej wargach, zamknęła oczy i wstrzymała oddech.
Jej dłoń zsunęła się na jego szyję. Chloe przytuliła się do Thada,
zafascynowana taką bliskością. Kiedy odsunął się, Chloe, chyba nie zdając
sobie z tego w pełni sprawy, mocniej objęła go za szyję.
Thad zawahał się, ale kiedy zorientował się, że Chloe pragnie jego
pocałunków, wziął ją w ramiona i znów całował.
Jego pocałunki nie były już delikatne, lecz mocne i zdecydowane.
Chloe reagowała na nie całym swoim ciałem. To do tego i dla tego
mężczyzny została stworzona. Przywarła do niego całą sobą, a w dole
brzucha poczuła dziwne, nieznane, ale bardzo miłe ciepło. Thad badał
wnętrze jej ust, ich języki tańczyły jakiś szalony taniec. W pewnej chwili
Chloe jęknęła i zanurzyła palce w jego gęste włosy.
Nie wypuszczając jej z objęć, Thad delikatnie położył ją na kocu, a
ona wciągnęła go na siebie i mocno objęła. Tego właśnie pragnęła. Poddać
się jego dłoniom, pocałunkom. Witała i zapraszała go całą sobą,
urywanym oddechem, ruchami bioder.
- Thad - jęknęła i mocno przyciągnęła go do siebie. Zaskoczona,
poczuła, jak jego ciało sztywnieje.
Zaklął coś pod nosem, stoczył się z Chloe i zerwał na równe nogi.
Stanął tyłem do niej, z jedną ręką wspartą na biodrze, drugą na karku.
RS
~ 72 ~
Ciało Chloe jeszcze przez chwilę pulsowało namiętnością. Dopiero
później dotarło do niej, co się stało.
Boże święty, co ona wyrabia?
Czerwona jak burak, wstała i drżącymi rękami poprawiła ubranie.
Ona, zawsze tak dumna ze swego rozsądku i opanowania, uległa...
nie, sama sprowokowała mężczyznę. Ale nie zwyczajnego, pierwszego
lepszego mężczyznę, podpowiedziało jej serce. Tym mężczyzną był Thad.
Rozum był innego zdania. To nieważne, kim był ten mężczyzna.
Istotne jest to, że gdyby on się nie powstrzymał, ona pozwoliłaby mu się
dotykać, całować i pieścić tak intymnie, jak to tylko możliwe. Pozwoliłaby
mu na to, co do tej pory wydawało jej się niemożliwe bez uczucia i to
przypieczętowanego więzami małżeństwa.
Była czerwona ze wstydu i pełna wstrętu do samej siebie. Sięgnęła
po torebkę i rozejrzała się dokoła. Auto... Gdzie zaparkowała auto?
Wtedy sobie przypomniała. Nie przyjechała tu własnym
samochodem. Jej powrót zależy od Thada. W jej oczach po-jawiły się łzy
wściekłości. Otarła je ręką.
- Chloe, ja... O, Boże ty płaczesz... - Thad stanął przed nią i objął ją
w pasie. Jej zdradliwe ciało od razu zapragnęło znów znaleźć się w jego
ramionach.
Znieruchomiała i zesztywniała.
- Czy mógłbyś odwieźć mnie do domu? Przykro mi, że mogłeś sobie
pomyśleć, że ja... że my... E, nieważne! Możemy jechać?
- Nie.
- Słucham?
Thad uśmiechnął się ponuro i cofnął o krok.
RS
~ 73 ~
- Możesz prosić, ile chcesz, złotko, ale nie ruszymy się stąd, dopóki
nie porozmawiamy o tym, co się przed chwilą stało.
Ach, gdyby tylko miała czarodziejską różdżkę i jednym jej ruchem
mogła sprawić, by Thad zniknął.
- Stało się to - wyrzekła przez zaciśnięte zęby - że omal nie
zapomniałam o tym, co do tej pory wydawało mi się najważniejsze. I
gdybyś ty się nie zatrzymał, ja nigdy bym tego nie zrobiła. Czuję się
upokorzona i boleśnie świadoma swojej słabości. To chciałeś usłyszeć?
- Niezupełnie - odparł Thad, a w jego oczach pojawiły się tajemnicze
ogniki. - Więc się nie mylę, myśląc, że ci się to podobało?
- Nie umiem kłamać - przyznała, unikając jego spojrzenia.
- Teraz powiem ci, co ja o tym myślę. Po prostu tak bardzo i tak
silnie na mnie działasz, że przez chwilę zapomniałem, jak bardzo cię lubię
i szanuję. Nie ma powodu, byś czuła się upokorzona.
- Nie ma? Czy słyszałeś, bym mówiła: przestań? Zapomniałam nie
tylko o swoich zasadach, ale nie wiedziałam nawet, jak się nazywam.
- Jeśli już któreś z nas powinno się czuć winne, to raczej ja - mówił
dalej Thad. - Nie jestem już nastolatkiem, którym rządzą hormony. Znam z
pierwszej ręki konsekwencje nieodpowiedzialnego seksu. Powinno to być
dla mnie nauczką.
- Nie powinieneś mieć wyrzutów sumienia. Przecież to ty w porę się
opamiętałeś.
Thad uśmiechnął się.
- Mówisz tak, jakbyś żałowała tego, co się stało. - Kiedy ujął jej
dłonie, Chloe nie potrafiła mu ich wyrwać. - A to przecież normalne dla
RS
~ 74 ~
dwojga ludzi, którzy się sobie podobają. Nawet nie wiesz, jak trudno mi
było się od ciebie oderwać.
Świadomość, że i dla Thada nie było to takie proste, trochę Chloe
uspokoiła. Nagle zdała sobie sprawę ze śmieszności sytuacji. Zdobyła się
nawet na lekki uśmiech.
- Możesz być z siebie dumny.
- Chyba rzeczywiście. - Thad przez długą chwilę patrzył Chloe
prosto w oczy, a potem puścił jej ręce. Miała wrażenie, że się od niej
oddala. - Chloe, wiesz, że bardzo mnie pociągasz. Ale oprócz tego po
prostu lubię z tobą przebywać. Chciałbym nadal cię widywać.
Jego spojrzenie i ton były szczere. Chloe wiedziała, że po tym, co się
stało, spotkania z nim będą niebezpieczne. Nie potrafiła sobie jednak ich
odmówić.
- Ja też.
- Cieszę się. - Thad nachylił się, złożył na jej ustach krótki
pocałunek, a potem zaczął zwijać koc. - A teraz, dopóki mam jeszcze
odrobinę siły woli, lepiej będzie, jak cię odwiozę do domu.
RS
~ 75 ~
ROZDZIAŁ PIĄTY
Nazajutrz była niedziela. Thad zaprosił Chloe na wędrówkę po
okolicznych górach, a ona się zgodziła. Wiedziała, że ojciec będzie jadł
obiad z jednym ze swoich parafian i że na pewno bardzo się to
przeciągnie. Siedziała rozmarzona przez całe nabożeństwo, a jedząc obiad,
przez cały czas wpatrywała się w zegar. Przecież minuta nie może się tak
dłużyć, prawda?
W końcu wybiła pierwsza i u jej drzwi zadzwonił dzwonek. Pierwszy
zareagował na ten dźwięk jej żołądek. Chloe podbiegła do drzwi. Zanim je
jednak otworzyła, wzięła głęboki oddech. Chloe Miller, uspokój się! To
tylko randka, a nie dzień twojego ślubu.
Thad stał uśmiechnięty na ganku. Po raz kolejny zaskoczyła Chloe
jego niezwykła uroda. Miał na sobie zielony podkoszulek, którego kolor
zachwycająco kontrastował z błękitem jego oczu, i niebieskie dżinsy.
Zapragnęła rzucić mu się w ramiona, przywrzeć wargami do jego ust.
Świadoma każdego centymetra jego muskularnego ciała i przerażona
swoją reakcją na jego widok, musiała spuścić wzrok.
- Gotowa?
Nie od razu uświadomiła sobie, że to pytanie i że Thad czeka na
odpowiedź. Ogarnął ją strach, że ten niesamowity mężczyzna odczyta jej
myśli.
- Wezmę tylko kurtkę - odparła, czując, że się rumieni.
Chwilę później siedzieli w jego furgonetce i jechali w stronę
niedalekiego Błękitnego Pasma Appalachów.
RS
~ 76 ~
Był ciepły, słoneczny, wiosenny dzień. Trasa, którą wędrowali,
wiodła przez las, wzdłuż wzburzonych strumieni. Wszystko pączkowało,
wystawiając się ku zadziwiająco gorącemu, majowemu słońcu. Chloe
zdjęła kurtkę i zawiązała jej rękawy na ramionach. Thad też pozbył się
bluzy i obwiązał się nią w pasie.
Idąc oznakowanym szlakiem, rozmawiali o planach Chloe. Thad był
szczerze nimi zainteresowany, zadawał mnóstwo szczegółowych pytań, a
ona z radością dzieliła się z nimi swymi pomysłami. Nawet nie zauważyła,
kiedy minęło pół godziny.
- Może odpoczniemy trochę przed powrotem? - zaproponował Thad,
wskazując olbrzymi, płaski głaz królujący parę metrów od ścieżki.
- Dobry pomysł. Nawet nie przypuszczałam, że jestem w takiej
kiepskiej formie - przyznała Chloe, z trudem łapiąc oddech.
- Czyżbyś chciała, bym wyraził swą opinię o twojej formie? - spytał
z uśmiechem Thad.
Chloe pokazała mu język.
- Zachowuj się.
Odpowiedziało jej teatralne westchnienie Thada.
- Sprawdzę tylko, czy nie ma tu węży. - Powstrzymał Chloe, kiedy
próbowała wspiąć się na kamień.
- Węży? - Z jedną nogą wspartą o głaz, Chloe zamarła.
- To ulubione miejsce miedzianek. W taki dzień jak dziś lubią się
wylegiwać na ciepłych kamieniach.
Chloe błyskawicznie zsunęła się z głazu, niezgrabnie lądując na
ziemi obok Thada.
- Nie przeszkadzaj sobie.
RS
~ 77 ~
Thad wybuchnął śmiechem, wspiął się na głaz i obejrzał go
dokładnie.
- W porządku.
Kiedy podał jej rękę, z gracją wskoczyła na kamień.
- Nie znam się na zwyczajach węży. Chyba nie zjawią się tu, kiedy
nas zobaczą, jak myślisz?
Thad usiadł wygodnie i oparł łokcie o kolana.
- Wątpię. Węże wolą ucieczkę od walki. Wystarczy im ostrzeżenie,
by uciekły.
- Skąd tyle o nich wiesz?
- Jak miałem naście lat, te górki były idealnym miejscem na imprezy.
Tyle tu ścieżek, szlaków i ukrytych polanek, że łatwo skryć się przez
wzrokiem ciekawskich. Wtedy właśnie nauczyłem się, że jeśli chcę
przyprowadzić tu jakąś dziewczynę, najpierw powinienem upewnić się,
czy nie natkniemy się na węże.
- Tak często bywałeś tu z dziewczynami?
- Nie tak często - uśmiechnął się Thad. - Jesteś o mnie zazdrosna?
- Nie! Zastanawiam się tylko, czy którąś z tych dziewcząt jeszcze do
dziś pamiętasz.
Od razu pożałowała tych słów. Poczuła, że się czerwieni, i pochyliła
głowę, kładąc ją na kolanach. Wiedziała, że Thad na nią patrzy.
- Którąś z tych dziewcząt? - powtórzył cicho Thad. -Masz na myśli
kogoś konkretnego?
Chloe nie ośmieliła się podnieść głowy.
- Zapomnij o tym. Tak tylko sobie powiedziałam.
- Nie, ani mi się śni o tym zapominać.
RS
~ 78 ~
Oświadczył to tak ostrym tonem, że Chloe pożałowała, iż nie jest
niewidzialna.
- Do jasnej cholery, Chloe! Nie możesz ot, tak, rzucać tego rodzaju
oskarżeń. O jaką dziewczynę ci chodzi?
-O mnie - mruknęła, przyciskając głowę do kolan.
- Co?
- Miałam na myśli siebie - powtórzyła.
- Co takiego? - krzyknął Thad i pochylił się ku niej. - To niemożliwe,
bym mógł cię zapomnieć. O czym ty mówisz?
Chloe nie była w stanie oddychać. Twarz Thada była tak blisko, że
widziała złote plamki w jego błękitnych oczach. Odsunęła głowę.
- Już kiedyś się spotkaliśmy. Trzy lata temu. W sierpniu, na prywatce
na Frey Street. Nawet nie wiedziałam, czyj to był dom.
- Mam uwierzyć, że byłaś na takiej imprezie? Jeśli mówisz o tej
prywatce, o której myślę, to narkotyków i alkoholu było tam więcej niż
ludzi. To chyba nie w twoim guście.
- Rzeczywiście. Zazwyczaj. Wtedy jednak pokłóciłam się z ojcem i
byłam w buntowniczym nastroju. Przyszłam z koleżanką z liceum, Margie
Eadams. Znasz ją? Właściwie to była raczej daleka znajoma. Niewiele o
niej wiedziałam i nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło...
- Więc jak się poznaliśmy?
- Czułam się tam źle, jeśli chcesz wiedzieć...
- Nie!
- Mam opowiadać, czy nie?
- Tak, mów. Ze szczegółami. Słucham.
RS
~ 79 ~
- Stałam w kącie i zastanawiałam się, jak bez zwracania na siebie
uwagi ulotnić się stamtąd i dostać do domu. Przyjechałam tam autem
Margie, a ona gdzieś zniknęła. Wtedy do mnie podszedłeś i zaczęliśmy
rozmawiać. Potem wyszliśmy na dwór, usiedliśmy na schodach i
kontynuowaliśmy pogawędkę
- I? - domagał się dalszego ciągu Thad, kiedy zamilkła. Chloe wzięła
głęboki wdech.
- I wtedy mnie dotknąłeś - powiedziała ledwo słyszalnym szeptem. Z
każdą chwilą była coraz bardziej czerwona.
- Dotknąłem cię - powtórzył Thad. - W jaki sposób cię dotknąłem,
Chloe?
- Dotknąłeś... dotknąłeś mojej piersi.
Usłyszała, jak teraz Thad głęboko oddycha, ale nic nie powiedział.
Dopiero po kilku chwilach Chloe zaryzykowała i spojrzała na niego.
- Sprawiłem ci przykrość? - spytał zaniepokojony. Nie spodziewała
się tego pytania.
- Nie. To znaczy... przestraszyłeś mnie bardzo. Wstałam i odeszłam,
a potem wróciłam do domu.
- Poszłaś do domu aż z Frey Street? O tej porze?
- No, przecież nie mogłam tam dłużej siedzieć!
- Chyba rzeczywiście. - Thad skrzywił się i opuścił ramiona. - Sam
nie wiem, co powiedzieć. Bardzo mi przykro. Niewiele pamiętam z tamtej
nocy. To chyba nie był mój najlepszy dzień. Jeśli to będzie dla ciebie
jakimś pocieszeniem, była to moja ostatnia taka impreza. Tego dnia
wróciłem do miasta i wiedziałem, że jeśli chcę, by traktowano mnie jak
prawdziwego biznesmena, nie mogę wracać do tego stylu życia.
RS
~ 80 ~
- I pierwszą rzeczą, jaka cię zainteresowała, była ta impreza?
- Tak - odparł z niesmakiem Thad. - Nie miałem zamiaru wracać do
tego miasta. Chciałem zacząć wszystko od nowa, gdzieś, gdzie nikt mnie
nie zna. Ale okazało się, że matka jest nieuleczalnie chora, więc chciałem
być bliżej niej. A na dodatek, tego samego dnia, kiedy wychodziłem ze
sklepu z artykułami żelaznymi, natknąłem się na matkę Jean. Była
zaskoczona, ja też. Przywitałem się, z nadzieją że może z czasem
pogodziła się ze śmiercią Jean, ale, niestety, tak się nie stało. Nazwała
mnie mordercą i uwodzicielem niewinnych dziewcząt. Wykrzykiwała
głośno swoje oskarżenia i na ulicy zrobiło się zbiegowisko. Ta impreza
była idealną okazją, by się upić i o wszystkim zapomnieć - przyznał.
- Od tamtej pory bardzo się zmieniłem, Chloe. Chyba dorosłem.
Nigdy nie piję więcej niż dwa kieliszki. Miałem dość budzenia się rano,
nie pamiętając niczego z dnia poprzedniego. Teraz jeszcze bardziej tego
żałuję - dodał z ironią.
Chloe czuła, że nadal jest czerwona, starała się jednak prowadzić
normalną rozmowę.
- To był rzeczywiście okropny dzień. Ja też o czymś takim
wolałabym zapomnieć, tyle tylko, że wybrałabym inny sposób.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
- Lepiej już wracajmy - odezwała się w końcu Chloe. - Powinnam
zająć się kolacją.
Thad wstał i przeciągnął się, potem z tygrysią gracją zeskoczył z
kamienia. Podał rękę Chloe i pomógł jej zejść. Trzymał ją za rękę przez
całą drogę do furgonetki.
RS
~ 81 ~
Kiedy zajechali przed jej dom, nie wyłączył silnika, ale wysiadł,
obszedł auto i otworzył jej drzwiczki. Kiedy wysiadała, nie cofnął się. Ich
ciała się zetknęły. Chloe poczuła, jak twardnieją jej sutki, a w dole brzucha
rozlewa się gorąco. Jęknęła, kiedy Thad objął ją w talii i przyciągnął do
siebie.
- Dziękuję za miły dzień - szepnął.
- Bardzo proszę. Mnie też było miło. - Chloe głośno przełknęła ślinę,
a Thad nie odrywał wzroku od jej szyi. -Muszę już iść.
- Dobrze.
Thad pochylił głowę i zbliżył usta do jej warg. Chloe czuła, że
umrze, jeśli natychmiast go nie pocałuje. Z radością poczuła dotyk jego
języka, uścisk obejmujących ją ramion i rytmiczne ruchy jego bioder.
Całował ją i całował, a ona odwzajemniała jego pocałunki. Przed
własnym domem, w biały dzień!
W końcu Thad oderwał od niej usta, na moment przytulił ją do
swego ramienia, a potem odsunął od siebie.
Co teraz? Chloe stała jak wmurowana. Chciała czuć jego pocałunki i
pieszczoty. Pragnęła go. Pożądała. Wyciągnęła ku niemu ręce, ale on
chwycił ją za nadgarstki i przytrzymał, a potem odsunął na bezpieczną
odległość.
- Chloe.
Chloe zamrugała powiekami i spojrzała mu prosto w oczy.
- Idź już. Do jutra. - Obrócił ją dokoła i lekkim pchnięciem skierował
w stronę domu.
RS
~ 82 ~
Chloe zrobiła jeden krok, potem drugi. Odwróciła się powoli, czując,
jak ciężkie są jej członki. Mogłaby położyć się na ziemi i zasnąć. Nie, nie
tak. Owszem, chciała się położyć, ale z Thadem. Pragnęła...
Thada jednak już nie było. Kiedy tylko ją odprawił, usiadł za
kierownicą i odjechał.
W poniedziałek, jak zwykle, w biurze nie było wiele pilnej pracy. Na
szczęście, bo Chloe była w takim stanie, że nie nadawała się do niczego.
Wystarczyło, by tylko pomyślała o Thadzie, a jej ciało zaczynało drżeć i
pulsować. A oprócz myślenia o nim niczego nie mogła robić.
Nie był to dobry znak. Była poniekąd zadowolona, że poprzedniego
dnia Thad opamiętał się we właściwym momencie, bo ją opuściły już
wtedy resztki zdrowego rozsądku. Thad to porządny, honorowy człowiek.
Nie wykorzystał chwili jej słabości, choć musiał wiedzieć, że pozwoliłaby
mu na wszystko.
Ludzie naprawdę wcale go nie znają. Choć mógł uciec od
odpowiedzialności, zachował się w porządku wobec dziewczyny, która
zaszła z nim w ciążę. Postanowił stworzyć dobrze prosperującą firmę i
zabrał się do tego w odpowiedni sposób, nie zważając na to, co niektórzy o
nim myślą. Zdobywał reputację, wykonując zlecone mu prace rzetelnie i
po stosunkowo niskich cenach. Ma bardzo wrażliwą duszę, wciąż odczuwa
wyrzuty sumienia i siebie wini za nieuniknioną przecież śmierć swojej
żony. To dobry człowiek i niech ludzie myślą, co chcą. Ona dostrzegła
prawdziwego Thada... i pokochała go.
Tak. Pokochała. Sama ta myśl niemal pozbawiła ją tchu. Kiedy
rozstali się przed drzwiami jej domu, wiele myślała przez całą noc i w
końcu zdała sobie sprawę ze swoich uczuć do Thada. Była pewna, że nie
RS
~ 83 ~
jest to tylko seksualne zauroczenie. Także, ale nie wyłącznie. To naprawdę
miłość.
Nie wiedziała, jak ani kiedy to się stało. Była natomiast przekonana,
że jest to uczucie jednostronne. Czuła to samo, co biedna Jean, która też go
kochała... bez wzajemności.
Chloe, podobnie jak Jean, też będzie go kochać aż do śmierci.
Świadomość ta przyćmiła nieco jej zapał. Zawsze miała nadzieję, że jej
miłość do wybranego mężczyzny będzie obopólna, że pobiorą się i założą
rodzinę, przez cały czas świadomi uczuć, które żywią względem siebie.
Teraz marzenia te prysły jak bańka mydlana. Może któregoś dnia
spotka mężczyznę, który ją pokocha, kogoś, na kim będzie jej zależało, i
tego człowieka będzie w stanie poślubić, ale jej serce należeć będzie tylko
do Thada i nic tego nie potrafi zmienić.
Chloe znieruchomiała nad papierami, które bez entuzjazmu
próbowała uporządkować. Wiedziała, że niełatwo jej będzie zrezygnować
z ekstazy, którą odczuwała w ramionach Thada. Że będzie musiała być
bardzo silna. Może nie będzie w stanie obdarzyć swego przyszłego męża
szczerą miłością, lecz odda mu się nietknięta, by wiedział, że jest jedynym
mężczyzną w jej życiu. To nieważne, że jakaś mała jej cząsteczka zupełnie
nie przejmuje się dziewictwem i wręcz marzy, by jak najszybciej się go
pozbyć. Nie straci jednak dziewictwa, z kimś, kogo nie poślubiła. Tego
była pewna.
Sama myśl o takim, pozbawionym jeszcze twarzy i nazwiska, mężu
wzbudziła w niej odrazę. Nie potrafiła sobie wyobrazić, by mogły jej
dotykać ręce inne niż Thada. Może nigdy nie wyjdzie za mąż? To
mogłoby być najlepsze wyjście. Zresztą kto to może wiedzieć?
RS
~ 84 ~
Wiedziała tylko jedno - że nigdy więcej nie spotka się z Thadem. No,
może kiedyś przypadkowo w mieście, ale na pewno już się z nim nie
umówi. Byłoby to dla niej zbyt bolesne. Zresztą znała swoje słabości.
Wiedziała, że gdyby Thad zechciał, miałby ją w swoim łóżku - lub
gdziekolwiek indziej - a ona by nawet nie usiłowała się bronić. Pewnie by
nawet sama rozesłała to łóżko. Nie, nie może tak ryzykować.
Zrezygnowała już zupełnie z segregowania papierów i z założonymi
rękami siedziała po prostu za biurkiem, kiedy ktoś otworzył drzwi do jej
pokoju. Myślała, że to ojciec wraca z miasta, przywołała więc na twarz
sztuczny uśmiech i spojrzała w stronę wchodzącego. Zamarła.
W drzwiach stał Thad.
- Dzień dobry - rzekł z uśmiechem, wchodząc do środka. - Dobrze,
że cię widzę. Zaczynałem się niepokoić, czy przypadkiem nie stoisz nadal
tam, gdzie cię wczoraj zostawiłem.
Na wspomnienie przyczyny tego, o czym powiedział,Chloe
zaczerwieniła się aż po same uszy. Czy kiedykolwiek będzie w stanie
rozmawiać z tym człowiekiem bez rumieńców zakłopotania?
- Dzień dobry.
- Widzę, że dziś zachowujesz się jak dystyngowana dama. Na
szczęście wiem, jak sprawić, byś nie była taka... powściągliwa. - Ton
głosu Thada był żartobliwy, ale spojrzenie poważne.
- Czemu zawdzięczam twoją wizytę? - spytała najobojętniej, jak
potrafiła. To była jej jedyna broń.
- Muszę pojechać do składu drewna i w drodze powrotnej chciałbym
coś przekąsić. Zapraszam cię na obiad.
- Nie... nie mogę. Mam mnóstwo roboty. Zjem coś tutaj.
RS
~ 85 ~
- Przyniosłaś sobie kanapki?
Wiedział, że zmyśla, bo po prostu boi się skorzystać z jego
zaproszenia. Widział to w jej oczach. W tej chwili zadzwonił dzwonek i do
biura weszła jedna z parafianek. Chloe dopiero teraz zrozumiała określenie
„uratowana przez dzwonek do drzwi".
- Dzień dobry pani.
- Witaj, kochana. Tutaj masz sprawozdanie z ubiegłotygodniowego
zebrania. - Kobieta wręczyła Chloe papiery i uśmiechnęła się do Thada. -
Dzień dobry panu. Zdaje się, że zajmuje się pan stolarką, prawda?
- Tak, proszę pani.
- To dobrze. Poprzedni właściciele mojego domu doprowadzili
boazerię do ruiny. Może zechciałby pan na nią spojrzeć?
- Z przyjemnością. - Thad otworzył drzwi i wyszedł razem ze starszą
panią. Pogrążony w rozmowie, pomachał tylko Chloe dłonią na
pożegnanie.
Sama nie wiedziała, czego się spodziewała, ale rozczarowała ją
reakcja Thada. Przyjął jej kłamstwo za dobrą monetę i po prostu sobie
poszedł, jakby w ogóle mu na niej nie zależało.
Czyż nie tego chciała? Powinna odetchnąć z ulgą i podskakiwać z
radości.
To dlaczego czuje się jak dziecko skarcone przez ulubionego
nauczyciela? Musi przestać myśleć o tym człowieku! Ignorując burczenie
w brzuchu i zegar wybijający kolejne kwadranse, pogrążyła się w pracy.
Przyszło kilku interesantów. Wracając z miasta, zajrzał do niej ojciec. Na
każdy dźwięk dzwonka Chloe wstrzymywała oddech i z nadzieją
spoglądała na drzwi. Ani razu jednak nie stanął w nich Thad.
RS
~ 86 ~
Stała akurat przy kopiarce, kiedy znów zabrzmiał dzwonek.
- Już idę - rzuciła przez ramię, sprawdzając, czy w pojemniku
maszyny jest dość papieru.
Kiedy się odwróciła, nie mogła powstrzymać radosnego uśmiechu.
Tym razem to był Thad. Z papierową torbą w ręku.
- Skoro jesteś zbyt zajęta, by wyjść na obiad, przyniosłem ci coś do
zjedzenia.
- Dziękuję.
Cóż szkodzi zjeść z nim kanapkę? Są przecież w miejscu
publicznym. Nie ma obawy, by nagle zapomniała tu o swoich zasadach.
Thad przyciągnął sobie krzesło, a Chloe pospiesznie odstawiła na
bok wazonik, przycisk do papieru i odłożyła jakąś teczkę z dokumentami.
- Dzięki tobie nie potrzebuję referencji - rzekł ni stąd, ni zowąd
Thad, rozwijając kanapki z szynką i kurczakiem.
- Co takiego?
- Nie potrzebuję referencji - powtórzył i wyjął z torby dwie puszki z
colą. - Pani Fitzworth właśnie zleciła mi robotę.
- Ja nie miałam z tym nic wspólnego. Jesteś dobrym fachowcem i
ludzie zaczynają się o tym przekonywać.
- Być może, ale tylko dlatego, że jako pierwsza zaaprobowała mnie
Chloe Miller - stwierdził z przekonaniem Thad.
- Nie żartuj. Przedtem też dostawałeś zlecenia. Nad czym teraz
pracujesz?
Przy jedzeniu starała się prowadzić swobodną rozmowę na tematy
ogólne. Nieźle jej to szło i powoli zaczynała się uspokajać. Może będą
mogli być po prostu przyjaciółmi. Kiedy jednak przyłapała się na
RS
~ 87 ~
wpatrywaniu w wycięcie koszuli Thada i zaczęła go sobie wyobrażać w
ogóle bez tego okrycia, zrozumiała, że nic z tego nie będzie. Przyjaciele
nie podniecają się na swój widok.
- Dzięki za pyszne jedzonko - powiedziała, wyrzucając papiery i
puste puszki do kosza.
- Bardzo proszę. - Thad uśmiechnął się i stanął tuż obok niej.
Nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie się odsunąć.
Thad ujął jej twarz w dłonie i przywarł ustami do warg. Zaskoczyła
ją ta nagła pieszczota, chciała go odepchnąć, ale nie mogła. W jednej
chwili ten pocałunek stał się najważniejszą, najcudowniejszą rzeczą na
świecie.
- Zjedz dziś ze mną kolację - szepnął Thad, prawie nie odrywając ust
od jej warg.
- Ja...
- Tak. - Thad ssał teraz delikatnie koniuszek jej ucha. - Powiedz
tylko: tak.
- Tak - wyszeptała.
- Wspaniale - ucieszył się i wypuścił ją z objęć.
Z uśmiechem patrzył, jak stoi oszołomiona. - Przyjadę o szóstej.
- Nie u ciebie. - Chloe przypomniała sobie nagle o niedawnym
postanowieniu
- Nie bój się, nie będziemy sami. Pocałował ją jeszcze raz - krótko i
szybko.
- Do zobaczenia.
RS
~ 88 ~
- Do zobaczenia - szepnęła dopiero wtedy, kiedy drzwi już się za nim
zamknęły. Drżącą ręką dotknęła swoich obrzmiałych od jego pocałunków
warg.
- Chloe!
Słysząc głos wychodzącego ze swego gabinetu ojca, Chloe drgnęła
gwałtownie. Pastor Miller wszedł do jej pokoju i przez okno patrzył na
oddalającego się Thada.
- Co to ma znaczyć? - spytał w końcu. Chloe dobrze znała te słowa.
Słysząc je w dzieciństwie, zazwyczaj posłusznie przyznawała się do
wszystkiego. Tym razem jednak było inaczej. Wyprostowała się i
odważnie spojrzała ojcu w oczy.
- Thad przyniósł kanapki i razem je zjedliśmy.
- Byliście sam na sam?
- Tato! Jak możesz! Jestem dorosła i mogę jadać, gdzie chcę i z kim
chcę - powiedziała z naciskiem. -I robić to, na co mam ochotę.
Pastor aż poczerwieniał.
- Biblia mówi...
- Wiem, co mówi Biblia, tato.
- Czy wiesz, że to ja odprawiłem nabożeństwo żałobne po śmierci
Jean Lawman?
Nagła zmiana tematu zbiła Chloe z tropu, ale nie dała tego po sobie
poznać.
- Nosiła nazwisko Shippen.
- Jej rodzice przeklinają dzień, w którym Thad i Jean się poznali.
- Może nigdy nie próbowali dowiedzieć się, jaki naprawdę jest ich
zięć - zauważyła Chloe. - Czy wiedziałeś, że Jean nie powiedziała mu o
RS
~ 89 ~
swojej cukrzycy? Czy wiesz, jak Lawmanowie traktują go jeszcze dziś,
nawet podczas przypadkowego spotkania?
- Dobrze, dobrze. - Pastor obronnym gestem uniósł ręce. - Może
rzeczywiście i ja zbyt pochopnie go oceniam. Ale naprawdę nie ufam jego
intencjom - dodał.
Chloe ucieszyła się, że udało im się porozmawiać bez wypowiadania
słów, których by potem żałowali.
- A moim intencjom potrafisz zaufać? Wpoiłeś mi pewne zasady i
mam nadzieję, że wiesz, iż będę się ich trzymać.
Pastor Miller, zanim się w końcu odezwał, aż dwa razy otwierał i
zamykał usta. Potem zdobył się nawet na uśmiech.
- Czasami zachowujesz się jak nieodrodna córka twojej matki -
zauważył. - Kiedy stawałem się zbyt pompatyczny, też potrafiła przywołać
mnie do porządku.
Chloe z wdzięcznością odwzajemniła uśmiech.
- Nie jesteś pompatyczny. No, w każdym razie nie bardzo.
Thad, jak obiecał, przyjechał po Chloe o szóstej, ale tym razem jej
ojciec był w domu. Chyba nawet czekał tuż przy drzwiach, bo na dźwięk
dzwonka natychmiast je otworzył. Chloe, która akurat malowała sobie usta
w kuchni, też wybiegła do holu, ale widząc, że panowie jeszcze się nie
pobili, przystanęła.
- Dobry wieczór, Thad - rzekł ojciec.
- Dobry wieczór, pastorze.
To bardzo miłe z jego strony, że tym razem nie nazwał go
„wielebnym", uznała Chloe. Podejrzewała zawsze, że mówił tak, bo chciał
go zirytować.
RS
~ 90 ~
- Cześć, jestem już gotowa - oznajmiła niepotrzebnie. Mijając ojca,
musnęła wargami jego policzek. - Pa, tato. Gdybyś spał, jak wrócę,
zobaczymy się rano.
O Jezu, jeszcze ojciec pomyśli, że już z góry zamierza spędzić poza
domem pół nocy.
Pastor na szczęście nie zareagował. Ku zdumieniu Chloe, pierwszy
odezwał się Thad.
- Nie wrócimy późno. Przecież oboje jutro pracujemy. Idąc do
furgonetki, Chloe podziękowała Thadowi za uprzejmość wobec jej ojca.
- Zawsze staram się być uprzejmy wobec każdego - odparł i pomógł
jej wsiąść do samochodu.
Kiedy przejechali przez miasto i skierowali się na szosę, Chloe
chciała zapytać Thada o cel ich wyprawy. Rozpoznała drogę i była pewna
że jadą do niego! A przecież obiecał jej, że nie będą sami. Musi mu kazać
zawrócić. To jej jedyny ratunek.
- Przegapiłeś zjazd na twoją działkę - zauważyła chłodno.
- Nie jedziemy do mnie.
- Aha.
Thad milczał przez chwilę, a potem ujął Chloe za rękę.
- Mówiłem ci, że nie będziemy sami. Myślisz, że mógłbym cię
okłamać?
Zrobiło jej się strasznie głupio.
- Przepraszam cię, Thad - wyjąkała.
- Nic się nie stało. Miałaś zresztą podstawy, by tak sądzić - dodał,
spoglądając na nią z ukosa. - Za każdym razem, kiedy postanawiam, że nie
będę się do ciebie zbliżał, okłamuję sam siebie.
RS
~ 91 ~
I cóż mogła na to powiedzieć?
- A więc dokąd jedziemy? - spytała więc.
- Do mojej matki.
Do jego matki. Wiezie ją na spotkanie ze swoją matką?
- Jest przecież chora. Czy będzie w stanie przygotować kolację?
- Nie martw się o to - odparł, zajeżdżając przed ładnie utrzymany
dom, stojący w dużym ogrodzie. - Rano przygotowałem zapiekankę i
nakryłem stół, żeby nie musiała się fatygować. W ten sposób mama ma
wrażenie, że wciąż jest w stanie mniej więcej normalnie funkcjonować.
Tylko nie wydaj mnie przed nią - poprosił, wyłączając silnik.
- Możesz na mnie liczyć - odparła z godnością Chloe.
- Wiem, po prostu żartowałem.
Kiedy wysiedli, Thad szybko przyciągnął Chloe do siebie i
pocałował.
- To dla kurażu - mruknął.
- Przestań! Twoja matka nas zobaczy - szepnęła Chloe, kiedy już
była w stanie oddychać, a jej serce odzyskało normalny rytm.
- Myślisz, że to by ją zaszokowało? - parsknął śmiechem Thad,
otwierając przed Chloe drzwi. - Entrez, moja pani.
Weszli do eleganckiego salonu, urządzonego w tonacji beżowo-
groszkowej. Chloe sama nie wiedziała, czego się spodziewała, ale na
pewno nie tego. Przez otwarte drzwi widać było niewielką jadalnię w tych
samych kolorach, z nakrytym na trzy osoby stołem. Nie było tu żadnych
nieprzyzwoitych obrazów, żadnego czerwonego pluszu. Chloe była chyba
rozczarowana.
RS
~ 92 ~
Po chwili Thad wprowadził do salonu matkę - drobną kobietę w
długiej do ziemi, purpurowej podomce. Kiedy syn posadził ją na kanapie,
wyciągnęła rękę do Chloe.
- Witaj, moja droga.
- Poznajcie się. Kolacja będzie za chwilę - oznajmił Thad i zniknął w
kuchni.
- Chloe to bardzo ładne imię - powiedziała starsza pani. Dwie
jasnoczerwone plamy na jej policzkach, tego samego koloru co szminka,
ostro kontrastowały z bladą cerą.
- Dziękuję. - Chloe uśmiechnęła się niepewnie.
Nawet nie wiedziała, jak się zwracać do tej kobiety! Patrząc w jej
brązowe oczy, nie była w stanie dostrzec jakiegoś szczególnego
podobieństwa do Thada. Widać jednak było, że panna Shippen kiedyś była
pięknością.
- Mam na imię Margreta. Przypuszczam, że z plotek krążących po
mieście wiesz już o mnie wszystko. Podziel to na pół i uzyskasz coś w
rodzaju prawdy - zaśmiała się staruszka. - Poznałam twego ojca. Podczas
jego pierwszej wizyty ucięliśmy sobie bardzo przyjemną pogawędkę.
Jednak kiedy pastor odwiedził mnie w zeszłym tygodniu, nie czułam się
najlepiej, więc rozmawiał ze mną tylko przez parę minut.
To była dla Chloe ogromna niespodzianka. Ojciec nic jej nie mówił o
drugiej wizycie u matki Thada.
- Ojciec bardzo poważnie traktuje swoją duszpasterską posługę -
powiedziała Chloe. - Jestem pewna, że kiedy będziesz się lepiej czuła,
znów cię odwiedzi.
RS
~ 93 ~
- Mam nadzieję. A teraz opowiedz mi o sobie. Ostrzegam, że będę
bardzo wścibska. Thad jeszcze nigdy nie przyprowadził do domu żadnej
dziewczyny. Oczywiście, z wyjątkiem biednej Jeannie - dodała ze
smutkiem.
- Thad opowiadał mi o niej. Margreta uniosła brwi.
- Od dnia jej śmierci mój syn w ogóle nie potrafił o niej rozmawiać,
nawet ze mną. Tym bardziej chcę cię poznać.
Margreta była zadziwiająco miłą rozmówczynią. Chloe opowiedziała
jej o swoich planach związanych z przedszkolem, a nawet o kłopotliwej
sytuacji związanej z jej pracą. Kiedy Thad poprosił je do stołu, rozmawiali
już we trójkę o wszystkim. O wybuchu gazu, o odbudowie kościoła, nawet
o chorobie Margrety. Chloe była zaskoczona jej szczerością i trzeźwym
podejściem do sprawy.
- Tylko mnie źle nie zrozum. Wcale się nie poddaję. Wiem po prostu,
jaką mam szansę na wyzdrowienie, i nie chcę przeżyć swoich ostatnich dni
łysa i bez przerwy wymiotująca. Wolę myśleć o sprawach nie związanych
ze śmiercią. Na przykład o moim pierwszym wnuku, choć na jego
narodziny, niestety, się nie zanosi - dodała, uśmiechając się do syna.
- Pora zmienić temat - oznajmił, czerwieniąc się, Thad.
- Może ułożysz mamę do snu, a ja tymczasem pozmywam naczynia i
posprzątam - zaproponowała Chloe, widząc zmęczenie na twarzy
Margrety.
- Dzięki. To dobry pomysł.
RS
~ 94 ~
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Twoja matka jest wspaniała - powiedziała Chloe, kiedy wsiedli już
do auta.
Thad uśmiechnął się.
- Prawda, że jest niesamowita? - Wyciągnął rękę i ścisnął dłoń
Chloe. - Za daleko siedzisz. Przysuń się bliżej.
Kiedy go posłuchała, położył jej rękę na swoim udzie, lekko ją
przytrzymując.
Udo było cudownie ciepłe. Ciało, które czuła pod błękitnym
dżinsem, silne i twarde. Kiedy Thad naciskał pedał gazu, jego mięśnie
napinały się jak struny.
Milczeli przez całą drogę powrotną.
- To był bardzo miły wieczór - powiedziała Chloe, kiedy Thad zgasił
silnik. - Twoja matka to urocza osoba.
Thad odpiął swój pas, potem pas Chloe i przysunął się bliżej.
- O ile dobrze pamiętam, moja matka tak samo określiła ciebie -
rzekł, wsuwając dłoń we włosy Chloe. - Zauroczyłaś nas oboje.
Była ciemna i bezksiężycowa noc. W zaciszu auta słychać było ich
przyspieszone oddechy.
- Co mam z tobą zrobić? - szepnął, biorąc Chloe w ramiona.
Nie protestowała. Kiedy usta Thada spoczęły na jej wargach, Chloe
była gotowa. Znała już smak jego pocałunków, sposób, w jaki jego dłonie
błądzą po jej ciele.
RS
~ 95 ~
Nie protestowała, kiedy rozpinał jej bluzkę, gdy jego kciuk pieścił jej
nagą pierś, a potem zastąpiły go jego usta.
Uświadomiła sobie, że szepcze: „proszę, proszę", że o coś go błaga,
ale nie wiedziała, o co.
Dłoń Thada zsuwała się coraz niżej, a kiedy zaczęła masować szew
jej spodni tuż poniżej zamka, Chloe jęknęła i powitała ją rytmicznym
ruchem bioder. Thad ujął ją w pasie i posadził sobie na kolanach. Między
nogami czuła teraz jego twardą, pulsującą męskość.
- Zaczekaj - szepnęła ledwo dosłyszalnie, ale na Thada podziałało to
jak kubeł zimnej wody.
Na szczęście.
Wypuścił ją z objęć, jakby nagle zaczęła parzyć.
- Czy wiesz, że omal nie straciłaś dziewictwa? - warknął przez zęby.
- Ja... co? - mruknęła nieprzytomnie. - A, tak.
- Co znaczy to twoje „tak"? Czy zgadzasz się, żebym skończył to, co
zacząłem, czy też potwierdzasz, że wiesz, co się prawie stało?
- Zaczekaj, nie... nie mogę jeszcze myśleć.
Thad zdecydowanym ruchem zdjął ją ze swoich kolan i posadził
obok.
- Ja też muszę dojść do siebie.
Chloe bardzo chciało się śmiać, ale powstrzymał ją surowy ton głosu
Thada.
Thad otworzył drzwiczki, wysiadł, a potem chwycił Chloe za rękę i
pociągnął za sobą.
- Posłuchaj - zaczął, stawiając ją opartą plecami o auto. - Wcale nie
chcę, byś potem miała do mnie pretensję, że cię wykorzystałem, ale
RS
~ 96 ~
doprowadzasz mnie do szaleństwa. Albo wreszcie to zróbmy, albo
przestańmy się spotykać.
Słowa Thada gwałtownie ją ostudziły.
- Nie oskarżyłabym cię o... To zresztą nieważne. - Skupiła się na
jedynej rzeczy, którą powiedział, a która miała jakiś sens. - Masz rację.
Musimy się przestać spotykać. - Nie zważając na płonące w jego oczach
gniewne ogniki, pogładziła go po policzku. - Chciałabym mieć pewność,
że bym cię powstrzymała, ale jej nie mam. Thad, chcę w moją noc
poślubną nie mieć żadnych tajemnic z przeszłości. Boję się, że nie mam
dość sił, by ci się oprzeć. Nie mogę cię więcej widywać.
Thad obrócił głowę i poczuła na dłoni jego usta.
- To szaleństwo. Wiem. Rzeczywiście lepiej już idź. Chloe wahała
się.
- Idź - powtórzył ostro.
Posłuchała go. Szukając klucza do drzwi, czuła, jak łzy napływają jej
do oczu, a serce rwie się do Thada. W holu ze szlochem opadła od razu na
kolana.
Płakała, płakała i płakała. Jak to dobrze, że sypialnia ojca była
daleko. Chybaby umarł na ten widok.
Kiedy w końcu odzyskała nad sobą panowanie, wstała i z ciężkim
westchnieniem, z trudem powstrzymując szloch, oparła się o drzwi.
Kiedy z drugiej ich strony usłyszała pukanie, odskoczyła jak
oparzona. Nie myśląc, że mógłby to być ktoś obcy, natychmiast je
otworzyła. Rzuciła się Thadowi w ramiona i znów zaniosła się szlochem.
- Cicho. Nie płacz. - Kołysał ją w ramionach, jakby była dzieckiem,
koszulą ocierał jej łzy. - Wybacz, nie powinienem tak odchodzić. -
RS
~ 97 ~
Uspokajająco całował całą jej twarz, przestał jednak, kiedy jego pocałunki
stały się zbyt namiętne.
- Nie, nie mogę - wyjąkał, ciężko dysząc.
- Przepraszam - szepnęła Chloe. - Ale właściwie dlaczego? To ty
odszedłeś i wróciłeś!
- A nie chciałaś, żebym wrócił?
- Wiesz, że tak - odparła, mocno go obejmując. - Ale nic się nie
zmieniło. Chciałabym być taką kobietą, jakiej potrzebujesz, ale nie umiem.
Chyba jestem staroświecka.
- No to się pobierzmy.
- Nie o to mi chodziło!
- Ale mnie tak. Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek do tego
dojdzie, ale.... - Chwycił Chloe za rękę i przyklęknął przed nią na jedno
kolano. - Czy wyjdziesz za mnie?
Przerażona, usiłowała zmusić go, by się podniósł.
- Thad, przecież ty wcale...
Uciszył ją, sadzając sobie na kolanie i kładąc rękę na ustach.
- Owszem, chcę. Naprawdę. Skoro to jedyny sposób, by cię zdobyć,
zgadzam się. Są gorsze rzeczy na świecie niż małżeństwo z tobą.
Nie były to najbardziej romantyczne oświadczyny, o jakich słyszała.
Mimo to Chloe nie czuła się obrażona. Przeciwnie - miała ochotę obudzić
ojca i kazać mu natychmiast odprawić ceremonię zaślubin. Na szczęście
zachowała jeszcze resztki zdrowego rozsądku. Przecież Thad cię nie
kocha, mówiła sobie w duchu. Już raz ożenił się z kimś, kogo nie kochał.
No tak, ale przecież mnie pragnie. Mówi, że mnie potrzebuje.
RS
~ 98 ~
Chcesz wyjść za kogoś, kto cię nie kocha, ryzykując, że nigdy się to
nie zmieni? Tak!
- Zastanowię się - powiedziała, wstając. - Ale to może trochę
potrwać.
- Poczekam. - Thad podniósł się i znów wziął ją w ramiona. Czuła,
że jest podniecony, ale jego uścisk był słodki i uspokajający. - Tylko za
długo nie kombinuj.
- Boję się, że to nie jest dobry pomysł - szepnęła.
- Dlaczego? Potrafię utrzymać rodzinę. Będzie nam cudownie w
łóżku. Nigdy cię nie zdradzę i będę kochał nasze dzieci.
Dzieci. Wiedział, jak ją podejść. Oczami wyobraźni ujrzała
gromadkę uroczych maluchów z dołeczkami w policzkach. Szybko
odsunęła od siebie ten obraz.
- Dlaczego ja?
Thad milczał. O Boże, czyżby go przekonała? Czyżby zrezygnował?
- Jesteś jedyną osobą, która nie zważała na złą opinię, jaką ma o
mnie to miasto. Myślę, że nawet Jean zaczęła się ze mną spotykać, żeby
zrobić na złość swoim pruderyjnym rodzicom. Ty we mnie wierzysz -
rzekł po prostu, a potem parsknął śmiechem i zmienił nastrój. - Poza tym
boję się, że jeśli za mnie nie wyjdziesz, rozsadzi mnie nadmiar spermy.
Chloe, oczywiście, znów się zaczerwieniła. Na szczęście na ganku
było ciemno.
- Naprawdę potrzebuję czasu. Muszę wszystko przemyśleć z dala od
ciebie. Ty potrafiłbyś namówić mnie na wszystko. Ale nie będziesz musiał
czekać długo - dodała szybko.
RS
~ 99 ~
- Dla mnie nawet dwadzieścia cztery godziny to za długo - mruknął
ponuro. - A teraz idź już spać. - Złożył na jej ustach ostatni, odrobinę tylko
przedłużony pocałunek.
Sześć dni później Chloe obudziła się w nastroju pełnym oczekiwania.
Przeciągając się, uświadomiła sobie, skąd ten nastrój. Była niedziela i
Thad obiecał wybrać się z nią do kościoła. Właściwie to był jego pomysł.
- Skoro mam się ożenić z córką pastora, to powinienem zacząć
chodzić na nabożeństwa.
- Możesz iść ze mną do kościoła, ale jeszcze nie zgodziłam się za
ciebie wyjść - przypomniała mu Chloe.
- Jeszcze nie - odparł z uśmiechem.
Co tu robić? Chloe była w stanie myśleć tylko o Thadzie. A
konkretnie o jego ciele. Nie przypuszczała, że pociąg fizyczny zakłóca
zdrowy rozsądek. Dopiero teraz zrozumiała, że można dać się tak ponieść
namiętności...
Jak ma podjąć taką doniosłą decyzję, skoro jedyną rzeczą, jakiej
pragnie, jest poczuć go znowu przy sobie. Wystarczyło, by na niego
spojrzała, a już zaczynała drżeć. Powiedziała, że przez jakiś czas musi być
z dala od niego, by przemyśleć to, co jej zaproponował, ale nie wiedziała,
że musiałby przebywać na innej planecie, by była w stanie myśleć
racjonalnie. Dziś, w niedzielę, była tak samo niepewna swojej decyzji jak
w poniedziałek.
Małżeństwo z mężczyzną, który cię nie kocha, to głupota. Wiedziała,
że może jej to złamać serce. Odmowa jednak oznaczałaby to samo. Czemu
więc nie zaryzykować?
RS
~ 100 ~
Ojciec go nie znosi. Thad nie lubi ojca. Są jak dwa psy, walczące o
dominację, stale czujne, warczące i obwąchujące jeden drugiego. Ojciec ją
kocha i przez całe życie się o nią troszczył. Ale przecież ona nie
zastanawia się nad małżeństwem ze swoim ojcem. Czy jeśli wyjdzie za
Thada, będzie musiała wybrać między nimi dwoma?
Chloe wyskoczyła z łóżka i odchyliła pościel. Te pytania
doprowadzały ją do szaleństwa. Gdyby miała jakąś czarodziejską kulę...
gdyby umiała czytać przyszłość...
Tuż przed nabożeństwem spotkała się z Thadem w kruchcie. Chcąc
uniknąć dyskusji, nie powiedziała ojcu, z kim przyjdzie. Pastor stał akurat
z kilkoma parafianami i na widok Thada zmarszczył brwi.
Nie czekając, aż ojciec do nich podejdzie, Chloe szybko ujęła Thada
pod ramię.
- Tu masz nasz biuletyn. Usiądźmy.
Kiedy szli środkiem kościoła do jednej z ławek, towarzyszyły im
podniecone szepty i zaciekawione spojrzenia. Chloe miała nadzieję, że
Thad nie zdaje sobie sprawy, jak wielką sensację wzbudziło jego
pojawienie się w kościele.
- Czyżby ona naprawdę z nim chodziła? - usłyszała za sobą jakiś
głos. - Nie mogę uwierzyć.
- Cicho - szepnął ktoś inny.
- Wiesz, kim jest jego matka, prawda?
- Wiem.
- Ciekawe, dlaczego odważyła się go tu przyprowadzić?
- Przestań. Jeszcze cię usłyszą.
RS
~ 101 ~
Chloe z wściekłości aż nie była w stanie oddychać. Ręce jej się
trzęsły. Jak oni mogą być tacy nietolerancyjni? I to w kościele. Co za
wstyd! Tylko jakimś cudem panowała wciąż nad sobą.
Kątem oka spojrzała na Thada. Policzek lekko mu drgał i był to
jedyny znak, że i on słyszał tę rozmowę. Odruchowo przykryła dłonią jego
spoczywającą na udzie rękę. Przez chwilę myślała, że Thad zignoruje ten
gest, lecz on uścisnął ją mocno.
Bardzo mu współczuła. Jakie to straszne, że ludzie wciąż myślą, że
sypia z każdą dziewczyną, z którą choć raz się spotka. Jak się pobiorą,
Chloe przez pewien czas będzie korzystać z antykoncepcji - tylko po to,
żeby udowodnić...
Jak się pobiorą... Choć wypowiedziała te słowa tylko w swoich
myślach, wiedziała, że tak właśnie będzie. Po co dłużej udawać? Kocha go
i chce za niego wyjść, on jej pragnie i na pewno będzie im dobrze razem.
Do końca nabożeństwa trzymała go za rękę, nawet wówczas, kiedy
wstawali do pieśni i modlitwy. Miała nadzieję, że stare plotkary mają
dobrą zabawę.
Po błogosławieństwie, przy organowej muzyce, ludzie ruszyli ku
wyjściu.
Chloe i Thad też wstali. I wtedy Chloe podjęła decyzję. Czy może
być lepsze miejsce niż kościół? Powstrzymała Thada ruchem dłoni.
- Tak - powiedziała.
- Co? - Thad uniósł brwi.
Chloe nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.
- Tak, wyjdę za ciebie.
RS
~ 102 ~
Thad zmrużył oczy, mięśnie jego ramienia napięły się. Głęboko
wciągnął powietrze.
- Ależ sobie porę wybrałaś - mruknął. - Wiesz, co chciałbym w tej
chwili zrobić?
Jego głos brzmiał tak zmysłowo, że Chloe nie miała wątpliwości.
- Tak.
- Nie będę jednak robił tym ludziom darmowego przedstawienia -
rzekł i pogładził ją po policzku. - Ale jak będziemy sami...
Wieczorem po kolacji poinformowali o swojej decyzji pastora
Millera.
- Tato, mam nadzieję, że się cieszysz - zakończyła swój wywód
Chloe, chcąc jakoś zagłuszyć milczenie, jakie zapadło po jej słowach.
- Czy wiecie, co robicie? - spytał pastor. - Przecież prawie się nie
znacie.
- Wiemy o sobie to, co najistotniejsze - odparła szybko i
zdecydowanie Chloe.
- To ma być związek do końca życia. Mogą się pojawić sprawy,
których nie przewidzieliście, a małżeństwa nie da się ot, tak odwołać.
- Wcale nie zamierzamy go odwoływać - wtrącił się Thad. - Wiem,
że wolałby pan dla Chloe kogoś innego, ale...
- Ja jestem zadowolona z wyboru - przerwała mu Chloe. -I mam
nadzieję, że dasz nam swoje błogosławieństwo.
Pastor opadł na fotel. Nagle jakby się postarzał. Wyciągnął rękę do
Chloe.
- Oczywiście, że dam wam błogosławieństwo.
RS
~ 103 ~
Później pojechali podzielić się tą wiadomością z Margretą. Tak jak
się Thad spodziewał, bardzo się ucieszyła i życzyła im wszystkiego
najlepszego. Nie zostali długo, bo nazajutrz oboje rano wstawali do pracy.
- Co zrobimy w sprawie mieszkania? - spytał Thad, kiedy siedzieli
już w aucie. - Mowy nie ma, byśmy zamieszkali z twoim ojcem.
- A ja już zaczęłam przygotowywać dla ciebie pokój gościnny -
roześmiała się Chloe.
Thad położył rękę na jej udzie.
- Nie licz na to, że kiedy będziesz już zaobrączkowana, pozwolę ci
spędzić choć jedną noc beze mnie. Tatuś ci w tym nie pomoże.
Mijali właśnie jego przyczepę i Thad nagle skręcił na podjazd.
- Na początku możemy zamieszkać tutaj i spokojnie zająć się
szukaniem domu.
- Do kupienia?
Thad pocałował ją w czubek nosa i wprowadził do przyczepy.
- Chodź. Rozejrzyj się tu trochę i zobacz, czego brak, a co zechcesz
wyrzucić.
Zostawił ją w kuchence, twierdząc, że musi sprawdzić coś w swym
gabinecie.
Otwierając szafki i poznając szczegóły życia Thada, Chloe czuła się
dziwnie, prawie tak, jakby go szpiegowała. Musiała sobie przypominać, że
wkrótce i tak to wszystko będzie ich wspólną własnością.
Nie rozmawiali jeszcze o dacie ślubu, ale Chloe była przekonana, że
Thad nie zechce długo czekać. Niewiele też mówili o tym, jaki ten ślub ma
być. Chloe była pewna tylko jednego - miała to być uroczystość skromna i
pamiętna. Kiedyś marzyła, że przejdzie główną nawą starego kościoła,
RS
~ 104 ~
otoczona sześcioma druhnami i dużą liczbą znajomych twarzy, ale nie
wyobrażała sobie Thada w takiej sytuacji, a i jej ten pomysł już dużo mniej
się podobał.
Szybko dokonała pamięciowej inwentaryzacji małego saloniku.
Miała kilka mebli, które ojciec przeznaczył dla niej, ale będzie mogła je
zabrać dopiero wtedy, gdy kupią dom. Już nie mogła się go doczekać!
- Marzysz? - szepnął nagle stojący tuż za nią Thad, obrócił ją ku
sobie i położył jej ręce na ramionach.
- Taka jestem szczęśliwa!- Chloe zarzuciła mu ręce na szyję.
- I tak już będzie zawsze. Kobieto, nie wystawiaj mnie na ciężką
próbę. Lepiej przestań, jeśli chcesz iść do ślubu jako dziewica.
- Oj, Thad. - Chloe nie dała się zbić z tropu. - Popieść-my się trochę.
- Popieśćmy? - powtórzył. - To tak jak prosić osę, by użądliła tylko
trochę.
Wziął jednak Chloe w ramiona, usiadł na kanapie i posadził ją obok.
- Już się nie mogę doczekać, kiedy będziemy tak robić co wieczór -
szepnęła, wtulając się w niego.
- Ja też.
Całował ją długo, mocno, namiętnie, a jego dłoń błądziła po jej ciele.
Kiedy rozpiął bluzkę i stanik, a potem wziął w usta jej sutkę, Chloe
zamknęła oczy i cała poddała się tym pieszczotom. Usta Thada nadal ssały
jej pierś, kiedy jego ręka wsunęła się pod pasek jej dżinsów.
Chloe jęknęła z zachwytu. Thad przerwał na moment ssanie piersi i
wrócił ustami do jej rozchylonych warg. Kreślił małe kółeczka na jej
brzuchu i nagle Chloe uświadomiła sobie, że rozpiął jej spodnie. Nie,
RS
~ 105 ~
raczej się tego domyśliła. Zanurzyła palce w jego włosach, wygięła się w
łuk i powitała go uniesieniem bioder.
Jego palce między jej udami poruszały się rytmicznie, rozczesywały
delikatne włoski, pieściły to najważniejsze miejsce. Kiedy jeden palec
wsunął się w nią głęboko, szeroko otworzyła oczy.
- Odpręż się - szepnął Thad z uśmiechem. - Będzie cudownie.
Jego oczy, twarz, uśmiech, jego zmysłowy głos i ta najintymniejsza
pieszczota zadziałały jak podpalony lont. Fala rytmicznych skurczów
przeszyła jej ciało. Chloe krzyknęła jego imię i wstrząsana tymi
skurczami, wtuliła twarz w ramię Thada.
- Przepraszam - szepnęła, nie unosząc głowy, kiedy uświadomiła
sobie, co się stało. - Powinnam zaczekać z tym do ślubu.
Usłyszała jego śmiech.
- Tak chyba zazwyczaj mówi mężczyzna?
Zawstydzona, spojrzała mu wreszcie w oczy. Spodziewała się, że
będzie zły i rozczarowany - nie czekała przecież na niego - ale on się
uśmiechał.
- Nie masz za co przepraszać. Dobrze było?
Miała trudności, by odpowiedzieć na tak intymne pytanie. Wiedziała
jednak, że musi to zrobić.
- Tak.
- To wspaniałe, ale teraz lepiej już chodźmy. Bo inaczej zaniosę cię
zaraz na łóżko, rozbiorę i...
- Dość! - Czując, że się czerwieni, Chloe położyła mu palec na
ustach. - Domyślam się, co by było dalej.
RS
~ 106 ~
Delikatnie wysunęła się z jego objęć, wstała i zapięła dżinsy.
Dopiero przy drzwiach spojrzała na Thada.
- Dziękuję ci. Dziękuję, że nie... że zaczekałeś.
- Ale po ślubie zobaczysz. Skoro to nazywasz pieszczotami...
Thad wiedział, że swoim opanowaniem zasłużył na piątkę. Chloe w
jego ramionach była tak podniecona i otwarta, że prawie zapomniał, jak
bardzo zależy jej na zachowaniu dziewictwa. Zachowanie dziewictwa...
Już nawet zaczął tak mówić jak ona. Słyszał, że tak dzieje się z ludźmi,
którzy spędzili ze sobą całe życie. Myśl ta wydała mu się zadziwiająco
przyjemna. Jadąc przez miasto, pogwizdywał wesoło.
Był wtorek, dzień dla pastora Millera wolny od zajęć w kościele.
Thad miał nadzieję zastać go w domu i wyglądało na to, że ma szczęście.
Zaparkował furgonetkę, wszedł na ganek i odważnie nacisnął dzwonek.
Wiedział, że czeka go ciężka przeprawa, ale Chloe była tego warta. Kiedy
przypomniał sobie miniony wieczór, na jego twarzy pojawił się uśmiech.
Drzwi otworzyły się i Thad błyskawicznie spoważniał.
- Dzień dobry panu - rzekł, uznając, że nazywanie pastora tatą może
być trochę przedwczesne.
- O, Thad. Czy coś się stało? - Pastor nie zapraszał go do środka.
- Nie. Przyszedłem, żeby prosić pana o przysługę. Pięć minut później
pastor Miller był wyraźnie zakłopotany.
- Nie można zaplanować ślubu w ciągu tygodnia.
- Skromnej uroczystości nie trzeba długo planować.
- Zawsze zakładałem, że Chloe weźmie ślub tutaj, w naszym starym
kościele - zauważył ze smutkiem pastor. - To jest, oczywiście, niemożliwe,
RS
~ 107 ~
ale nie chciałbym pozbawiać mojej córki ceremonii, na którą mogłaby
zaprosić wszystkich, którzy znają ją od dziecka.
- Chloe nie chce hucznego ślubu. Mała, prosta uroczystość sprawi jej
największą przyjemność.
- Ona sama nie wie, co ją najbardziej uszczęśliwi.
Co oznaczało, że pastor uważa, iż małżeństwo z Thadem Shippenem
nie uszczęśliwi jej na pewno. Thad wziął głęboki, uspokajający oddech. Ta
ciągła krytyka ze strony pastora Millera zaczynała go już denerwować. A
gdzie „wybaczenie i puszczenie w niepamięć"?
- Czy pan naprawdę pragnie zrobić z naszego ślubu wielkie
przedstawienie? Chce mi pan oddać Chloe na oczach setki swoich
przyjaciół? - Thad spróbował innej taktyki.
Nie doczekał się odpowiedzi. Tylko wyraz twarzy pastora świadczył,
że pomysł ten bynajmniej go nie zachwyca. Drążył więc dalej.
- Musimy się pobrać jak najszybciej.
- Musicie... - Pastor Miller oblał się głębokim rumieńcem. Zaciskając
pięści, milczał przez chwilę. Potem spojrzał na Thada z rezygnacją. -
Rozumiem.
Thad poważnie wątpił, czy starszy pan rzeczywiście wszystko
rozumie. Właściwie miał nadzieję, że pastor nie podejrzewa nawet, jakie
nieprzyzwoite pomysły kłębią mu się w głowie, kiedy tylko pomyśli o jego
córce. Ponieważ jednak pastor nie zadawał więcej pytań, Thad pozwolił,
by wyciągnął z jego wypowiedzi własne wnioski. To nie jego wina, że
ojciec Chloe podejrzewa, iż jego córka jest w ciąży, prawda? Powinien
bardziej jej ufać. Przecież zasady tej wspaniałej kobiety są absolutnie
niezłomne.
RS
~ 108 ~
W każdym razie dopóki on nie zaczyna jej całować.
Zorientował się, że pastor czeka, by coś powiedział. Przez chwilę
nawet mu współczuł.
- Obiecuję panu - zaczął - że będę dbał o pańską córkę. W moim
życiu ona będzie najważniejsza. A pan zawsze będzie u nas mile widziany.
- Dziękuję ci, Thaddeus - odparł po chwili milczenia pastor Miller. -
Doceniam twoją dobrą wolę. Razem dopilnujemy, by ta uroczystość była
wyjątkowa. Przecież to pierwszy i ostatni ślub naszej Chloe.
RS
~ 109 ~
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Chcesz wziąć ślub jutro?
Chloe uśmiechnęła się i spojrzała na Thada, który właśnie wszedł do
jej biura z kanapkami.
W piątki nie lubiła wychodzić na obiad, bo ojciec przychodził
dopiero o drugiej i w biurze nie byłoby nikogo.
Uznała, że najlepszą odpowiedzią na ten żart będzie również żart.
- Chętnie. O której?
- Ceremonia wyznaczona jest na czwartą. Zdążysz się przygotować.
W jego głosie było coś, co ją poważnie zaniepokoiło.
- Żartujesz, prawda?
- Tak myślisz?
- Tak. - Ale nie była wcale taka pewna. - No, powiedz, że żartujesz.
Thad podszedł do niej, oparł się o biurko i wziął ją za rękę.
- Nie, nie żartuję.
Pierwszy na jego słowa zareagował jej żołądek.
- Ależ, Thad, przecież nie zdążymy się przygotować.
- Ale gdyby to było możliwe, to co byś powiedziała?
Chloe nie musiała się w ogóle zastanawiać nad odpowiedzią. Nie
mogła mu jednak okazać, jak bardzo chce jak najszybciej stanąć z nim
przed ołtarzem.
- Uznałabym to za najgłupszą rzecz w moim życiu.
- A więc się zgadzasz - ucieszył się Thad.
- Nie to miałam na myśli. Chciałam...
RS
~ 110 ~
Thad położył palec na jej wargach.
- Nic nie mów. Ślub weźmiemy w pięknym, małym kościółku w
Maryland jutro o czwartej. Będą kwiaty, muzyka i pastor.
Serce waliło jej w piersi tak mocno, że bała się, iż za chwilę
zemdleje.
- Dobrze - szepnęła.
- Wspaniale - odetchnął z wyraźną ulgą Thad. - Po południu
pójdziemy do magistratu po niezbędne dokumenty. W Maryland nie
obowiązuje okres oczekiwania.
- Ale, Thad, ja przecież nie mogę teraz wyjść.
Jakby to było umówione, do gabinetu Chloe wszedł pastor Miller.
- Dziś już nie będę cię potrzebował - rzekł. - Możesz iść do domu.
Jestem pewien, że ty i Thad macie jakieś sprawy do załatwienia.
Chloe z niedowierzaniem patrzyła na obu mężczyzn. Ojciec się
uśmiechał. Na twarzy Thada również malował się uśmiech. Obaj
wyglądali na bardzo z siebie zadowolonych.
- A więc to zmowa! - zrozumiała wreszcie Chloe. -A już myślałam,
że nigdy nie dożyję tej chwili, gdy się porozumiecie.
Obaj mężczyźni wyglądali na trochę zawstydzonych.
- Więc co ty na to? - Thad jako pierwszy wreszcie ochłonął.
Chloe po prostu rozłożyła ręce. Z trudem ukrywała radość.
- Zdaje się, że wszystko już załatwiliście beze mnie. -Szybko
uporządkowała biurko i wzięła torebkę. - O, nie. Nie możemy pobrać się
jutro. Moja suknia nie jest jeszcze gotowa - dodała, czując, jak łzy
napływają jej do oczu.
RS
~ 111 ~
- O, właśnie - rzekł pastor. - Czyżbym zapomniał ci powiedzieć?
Barbara Halteran zajrzy do nas za pół godziny. Obiecała, że na jutro
suknia będzie gotowa.
- O, tato! - Chloe rzuciła się ojcu na szyję. - Dziękuję. Nawet nie
wiesz, ile to dla mnie znaczy.
- Mam tylko jedną córkę. Skoro masz wyjść za mąż, to chcę, by
wszystko wypadło jak najlepiej.
- Przygotuj się - powiedział wzruszony Thad. - Po przymiarce zaraz
ruszamy do Maryland.
Thad stał zdenerwowany przy ołtarzu i wsłuchiwał się w grę
organów. Im szybciej będzie po wszystkim, tym lepiej. Chciał włożyć
obrączkę na palec Chloe, zanim ktoś zdąży jej wszystko wyperswadować.
Bał się, że mogłaby zmienić zdanie.
Życie bez niej wydawało mu się niemożliwe. Od dnia, kiedy się
poznali, nie spojrzał na inną kobietę. Nie było to tylko zauroczenie
fizyczne, choć i ono odgrywało istotną rolę. Podobało mu się, że Chloe go
broni, delikatność, z jaką traktowała jego matkę, a przede wszystkim to, że
w niego wierzyła - całkowicie i bez wątpliwości. Wzbogacała jego życie i
wiedział, że nigdy nie pozwoli jej odejść.
Gdyby jeszcze przed trzema miesiącami ktoś powiedział mu, że
będzie stał przed ołtarzem, i to z własnej i nieprzymuszonej woli, tylko by
się roześmiał. Jedno małżeństwo wyleczyło go ze skłonności do takich
związków. Ale potem poznał Chloe.
W tej chwili organista zmienił melodię i Thad spojrzał w stronę
drzwi. Z szeroko otwartymi oczami, jak zahipnotyzowany patrzył na idącą
w jego stronę pannę młodą.
RS
~ 112 ~
Chloe jedną rękę wsunęła pod ramię ojca, drugą trzymała
zamówiony przez Thada bukiet róż. Miała na sobie suknię, w której brała
ślub jej matka - z delikatnej satyny w kolorze kości słoniowej, a na głowie
zwiewny welon. Wyglądała przepięknie.
Jej twarz promieniała radością, ale kiedy Thad ujął jej dłoń, poczuł,
jak drżą jej palce. Kiedy ojciec stanął przed nimi i rozpoczął uroczystość,
Chloe zesztywniała. Thad uśmiechnął się do niej uspokajająco - to miała
być niespodzianka, więc nie mógł jej uprzedzić.
Wszystko poszło szybciej, niż Thad się spodziewał, i po kilku
minutach był już, mężczyzną żonatym. Wsuwając obrączkę na palec
Chloe, o dziwo, pomyślał o swojej matce. Nie mogła tu być, lecz obiecał,
że odwiedzą ją później, żeby zobaczyła suknię Chloe. Potem jeszcze
pocałował swą żonę - żonę! - delikatnie i czułe, bo przecież jej ojciec
patrzył. I to był koniec ceremonii.
Thad bardzo się starał, by ten dzień był pod każdym względem
wyjątkowy. Piękny, stary kościółek zapisany był w rejestrze zabytków i
Chloe tylko przez moment żałowała, że nie może złożyć tej najważniejszej
przysięgi w ich starym kościele. No i jeszcze ojciec.. .Tak spokojny i
uprzejmy wobec Thada. Jeśli nawet nadal czuł niechęć do swego nowego
zięcia, to nie okazywał tego uczucia i znakomicie grał rolę teścia.
Stojąc pośrodku garderoby w apartamencie dla nowożeńców, który
Thad wynajął w pobliskim hotelu, Chloe powoli zdejmowała ślubną
suknię. Nagle dotarło do niej, że wieczorem będzie się kochać z Thadem.
Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny była zbyt zajęta, by o tym
choćby pomyśleć.
RS
~ 113 ~
Nie, to nie tak. To ona będzie się kochać, a Thad tylko uprawiać
seks. Wiedziała, że tak będzie, a jednak podjęła to ryzyko. Z nadzieją, że
pewnego dnia Thad odwzajemni jej uczucie. Ale na to będzie jeszcze
musiała poczekać.
W głębi duszy wiedziała, że dlatego Thad tak naciskał na szybki
ślub, bo nie mógł się już tego seksu doczekać. Przez cały dzień udawała,
że jest inaczej, ale była pewna, że gdyby nie odmówiła pójścia z nim do
łóżka, nigdy by się z nią nie ożenił. Trochę to zakłócało jej szczęście, ale
musiała przyznać, że nie interesują jej motywy postępowania Thada. Wy-
szłaby za niego nawet w Las Vegas, gdyby ją o to poprosił. Kocha go i
tylko to się teraz liczy.
Od tej chwili, zgodnie z prawem obowiązującym w stanie Maryland i
złożoną przed ojcem przysięgą, jest z nim związana. Na zawsze.
- Chloe? Pomóc ci może zdjąć suknię? - odezwał się zza drzwi Thad.
Obawiała się trochę tego, co za chwilę miało nadejść, ale jeszcze
bardziej bała się zostać sama z takimi myślami. Wpuściła więc swego
męża do środka.
Nadal był ubrany w ciemne spodnie od garnituru, który miał na sobie
podczas ślubu i potem w restauracji, ale pozbył się krawata, butów i
marynarki. Rozpiął też kilka guzików od koszuli.
- Chodź - szepnął. Podeszła do niego bez wahania.
Pocałował ją, a ona zapomniała o wszystkich swoich obawach. To
był Thad, którego kochała. A cała reszta jakoś się ułoży.
Kiedy oderwał się od niej, oboje ciężko oddychali.
- Obróć się - rzekł.
RS
~ 114 ~
Czuła ciepło jego palców sunących po jej plecach, rozpinających
kolejne guziki sukni. Potem od tyłu wsunął ręce pod cienki materiał,
uwolnił jej piersi i przyciskając ją do siebie,zaczął je wolno pieścić.
Równocześnie całował jej kark i szyję.
Potem wyswobodził ręce i obrócił Chloe z powrotem ku sobie.
Delikatnie zsunął aż na podłogę jej suknię, a potem stanik. Odruchowo, w
geście zawstydzenia, zasłoniła piersi rękami.
Thad uśmiechnął się lekko. Ujął jedną z jej dłoni i uniósł ją do ust.
Metodycznie, jeden po drugim, całował jej palce. Chloe nie miała pojęcia,
że palce to też strefa erogenna. Kiedy jego język pieścił je, zapomniała o
wstydzie. Całym ciałem poddała się tym wilgotnym, gorącym
pieszczotom. Wtedy Thad ujął jej drugą rękę i odsłonił przed sobą ją całą.
Patrzył na nią bez słowa, a ona czuła, jak pali ją jego wzrok. Miała
teraz na sobie tylko mikroskopijne majteczki, koronkowy pas i jedwabne
pończochy. Nigdy w życiu nie czuła się taka naga.
Thad wolno uniósł jej dłonie i położył sobie na piersi; jego ręce zaś
spoczęły na jej biuście.
- Jesteś piękna - szepnął.
Zmrużył oczy i pieścił delikatnie jej sutki, wsłuchując się i wpatrując
w reakcję jej ciała. Gorąco spłynęło przez nią całą i spoczęło między
udami. Kiedy już myślała, że umrze, jeśli Thad czegoś nie zrobi, jego ręce
powędrowały w dół, przez biodra na pośladki i je z kolei zaczęły pieścić.
Potem opadł przed Chloe na kolana i ostrożnie zsunął figi, pas i
pończochy - wolno, jedno po drugim, przez cały czas głaszcząc jej skórę.
Chloe z trudem panowała nad sobą. Thad jakby to wyczuł, bo bez słowa
wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni.
RS
~ 115 ~
Położył ją na łóżku i szybko pozbył się koszuli, spodni i skarpetek.
Chloe patrzyła na ten nowy dla siebie spektakl zawstydzona i
zafascynowana jednocześnie. Kiedy został tylko w slipach, które nie były
w stanie ukryć jego reakcji na jej nagość, zawstydzenie zniknęło.
- Pospiesz się - szepnęła nieswoim głosem.
Thad posłusznie zdjął to, co jeszcze ich od siebie dzieliło, i położył
się obok niej.
- Dziś nie będzie żadnego pośpiechu.
Pieścił ją wolno, dokładnie, z początku nawet spokojnie. Kiedy jego
ręka spoczęła na jej wzgórku łonowym, a jeden z palców wsunął w
wilgotną, gorącą kobiecość, instynktownie zacisnęła uda. Odprężyła się
dopiero wtedy, kiedy uspokoił ją pocałunkiem. Sama nie wiedziała, czy
chce, żeby przestał, czy wprost przeciwnie.
- Tak, malutka. Czuję, że jesteś gotowa.
Zanim Chloe zorientowała się, co się dzieje, jego ciężkie, duże,
bardzo podniecone ciało spoczęło na niej całą swoją mocą.
Poczuła na swym wzgórku jego twardą, pulsującą męskość i mocno
zacisnęła drżące ręce na ramionach męża. Thad wolno wsuwał się do
środka, a ona, nie wiedząc, czego może się spodziewać, wygięła się w łuk
i uniosła biodra. Czuła, że Thad napotyka na jakiś opór, jakąś barierę, a
potem jednym mocniejszym ruchem wchodzi w nią cały.
Pisnęła z zaskoczenia i nagłego bólu. Jej ciało zamarło w niemym
proteście.
- Będzie lepiej, maleńka. Zobaczysz. Pierwszy raz jest zawsze trudny
- szepnął i przez chwilę leżał całkiem nieruchomo.
RS
~ 116 ~
Chloe zaczęła się odprężać. Ból okazał się nie taki straszny.
Odzyskała spokój i zaufanie do Thada. Jęknął, kiedy zacisnęła ręce na jego
pośladkach.
- To teraz chyba nie najlepszy pomysł - mruknął ochryple.
- Naprawdę? - spytała zaczepnie, ale jej usta drżały.
- Och, Chloe. - Thad odsunął się odrobinę, a potem znów w nią
wszedł - mocno i do końca. - Muszę już... Nie mogę dłużej czekać.
Chciała mu powiedzieć, że nie szkodzi, bo ból jest niewielki, ale
wtedy jego ciało zaczęło poruszać się coraz szybciej i gwałtowniej. Ból
jednak był okropny. Thad był taki ogromny, tak szybko się ruszał. Wiła się
pod nim, próbując się wyswobodzić. Dlaczego przedtem było jej tak
dobrze?
Jeszcze jedno, ostatnie pchnięcie i Thad opadł na nią z cichym
jękiem, po czym znieruchomiał.
Chloe była tak poruszona, że zamknęła go w ramionach i tuliła,
jakby to on potrzebował pocieszenia.
- Przepraszam - szepnął.
Chciała mu powiedzieć, że wszystko jest w porządku, ale nie mogła.
Nie wszystko było w porządku.
- Wiem - powiedziała wobec tego.
Thad uniósł się na łokciu i spojrzał jej prosto w oczy.
- Nie, nie wiesz - mruknął przez zaciśnięte zęby. - Nic nie wiesz.
Potem wysunął się z jej objęć, wstał z łóżka i pomaszerował do
łazienki.
Chloe w smutnym zamyśleniu patrzyła, jak odchodzi - na jego
twarde, krągłe pośladki, wyraźne mięśnie pleców, długie, muskularne
RS
~ 117 ~
nogi. Przeciągnęła się i ziewnęła. To był męczący, pełen wydarzeń dzień.
Właśnie naciągała na siebie prześcieradło, kiedy wrócił Thad, bardzo
poważny, z mokrym ręcznikiem w ręku.
- Zaczekaj.
Rzeczywiście, nie powinna się już go wstydzić, szczególnie po tym,
co się przed chwilą między nimi wydarzyło. Nie potrafiła jednak
powstrzymać rumieńców.
Thad uśmiechnął się słabo i pogładził ją po policzku.
- Jeszcze się rumienisz?
Czując jego wzrok na swoim odsłoniętym ciele, Chloe zaczerwieniła
się jeszcze bardziej.
- To silniejsze ode mnie.
Thad delikatnie rozchylił jej uda i ręcznikiem zaczął obmywać ją
t a m. Był bardzo ostrożny i wcale jej to nie bolało, ale odwróciła głowę.
- Jak się czujesz? - Thad odrzucił ręcznik w kierunku łazienki.
- Dobrze - odparła i była to prawda. W każdym razie jej ciało było w
porządku, ale w głowie kłębiły się tysiące myśli.
Thad położył się obok niej i wziął ją w objęcia.
- Następnym razem będzie lepiej. Chloe też miała taką nadzieję.
Leżała w zagłębieniu jego ramienia i prawie już zasypiała, kiedy
nagle wpadła jej do głowy bardzo niepokojąca myśl.
- Nie zastosowaliśmy żadnego zabezpieczenia. Poczuła, jak jego
ciało sztywnieje. Najwyraźniej i jemu nie przyszło to do głowy.
- A to jakiś problem? - szepnął jej do ucha jakimś dziwnym,
nieswoim głosem.
RS
~ 118 ~
- Chyba tak - odparła niepewnie. - Musimy się do siebie
przyzwyczaić.
- Na to będziemy mieli całe życie. Nie miałbym nic przeciw temu,
żebyś od razu zaszła w ciążę - dodał cicho.
Chloe przez chwilę rozważała jego słowa.
- A ja chyba tak. Jeszcze nie przywykłam do bycia żoną, a już
miałabym zostać matką...
- Będziemy się martwić później.
- Ale od tej pory, w każdym razie przez jakiś czas, będziemy się
zabezpieczać. Pójdę do lekarza...
- Nie - przerwał jej ostro. - Ja się tym zajmę. Za parę miesięcy znów
o tym porozmawiamy i podejmiemy decyzję.
Przytulił ją do siebie, objął mocno i tak w nią wtulony prawie
natychmiast zasnął.
Wolno otworzył oczy. Od razu poczuł przy sobie słodkie ciepło
kobiecego ciała. Chloe. Jego żona. Leżał na brzuchu, z głową wtuloną w
poduszkę, więc ostrożnie uniósł się na łokciach, by móc na nią spojrzeć.
Spała na boku, zwrócona w jego stronę, z dłońmi zwiniętymi pod
brodą. Jedną nogę miała wyprostowaną, drugą ugiętą w kolanie. Jej skóra
była gładka i zaróżowiona, na ustach błąkał się uśmiech. Prześcieradło
zsunęło się, odsłaniając przed jego oczami górną część jej ciała. Jedną
pierś zasłaniały jej ramiona, ale druga, z jasnoróżową sutką, była
widoczna.
Mógłby tak na nią patrzeć przez cały dzień. I robił to jeszcze długo,
w świetle coraz jaśniejszego poranka.
RS
~ 119 ~
Miał wrażenie, że to cud. Od tej pory tak będzie budził się co rano.
Tyle tylko, że otoczenie będzie inne. Z niechęcią pomyślał o przyczepie,
która na pewien czas stanie się ich domem. Chloe zasługuje na coś dużo
lepszego, więc jak tylko znajdzie dom, który jej się spodoba, natychmiast
go kupi.
Minionej nocy nie pomyślał o antykoncepcji, bo, prawdę mówiąc,
było mu to obojętne. No, może niezupełnie. Jeśli o niego chodzi, im
szybciej Chloe zajdzie w ciążę, tym lepiej. Może kiedy będzie już na
świecie jego dziecko, przestanie się bać, że pewnego dnia Chloe spojrzy
na niego krytycznie i uświadomi sobie, że wcale nie chce spędzić z nim
reszty życia.
Ale było jeszcze coś. Thad naprawdę chciał mieć dzieci. Pragnął
wracać do wesołego, hałaśliwego domu, pełnego grzechotek i pluszowych
zwierzątek. Chciał patrzeć, jak jego dzieci rosną i rozwijają się,
doszukiwać się w nich rysów Chloe albo własnych, świętować tak ważne
wydarzenia, jak pierwsze wymówione słowo i pierwszy wyrzynający się
ząb.
I dopóki Chloe naprawdę i na pewno nie będzie w ciąży, dopóki nie
będzie mógł położyć dłoni na jej brzuchu i czuć pierwszych ruchów
dziecka, ten strach będzie go prześladował. Może Chloe wcale nie chce
jego dziecka i tylko odkłada decyzję, bo...
- Dlaczego jesteś taki zamyślony? - Ciepła ręka pogładziła go po
policzku.
Bez zastanowienia Thad przechylił głowę i pocałował palce Chloe.
Wtedy stracił równowagę i opadł na nią, a ona objęła go za szyję i
pociągnęła na siebie.
RS
~ 120 ~
- Hej, uważaj!
- To ty uważaj - uśmiechnęła się Chloe, wyraźnie z siebie
zadowolona. Kiedy objął ją ramionami i przetoczył na siebie, zapiszczała z
radości.
- Tak jest dużo lepiej - mruknął.
- Owszem. - Chloe uniosła biodra i zamknęła jego męskość między
swoimi udami. Dotyk jej jedwabistego ciała usztywnił ją jeszcze bardziej.
- Czemu mnie tak torturujesz?
- Ja? Torturuję? - zdziwiła się Chloe, wskazującym palcem masując
jego płaską, brązową sutkę.
- Owszem. Miałem zamiar dziś rano nic nie robić. Chciałem być
szlachetny i pozwolić, by wszystko w tobie się zagoiło.
Chloe opuściła głowę i polizała jego sutkę, a Thad omal nie
wyskoczył ze skóry.
- Nic mi się nie musi goić - odparła ochryple.
Nie dał się dłużej kusić. Przetoczył się tak, by leżąc obok Chloe, móc
pieścić jej ciepłe, chętne ciało.
W świetle poranka skóra Chloe wydawała się rozświetlona od
środka. Thad muskał delikatnie jej szyję, obojczyk, potem ustami pieścił
sutki. Chloe oddychała coraz szybciej, przyciągnęła go do siebie i
zanurzyła palce w jego włosach. W pewnej chwili, chyba podświadomie,
uniosła biodra.
- Dobrze? - spytał, przerywając na moment pieszczoty i patrząc na
nią.
Jej oczy były zamknięte, ale na twarzy malował się błogi uśmiech.
- Tak - wyszeptała.
RS
~ 121 ~
Uspokojony, wrócił do swego zajęcia.
- Proszę... - szepnęła po chwili Chloe.
- Co, kochanie?
Chwyciła go za rękę i skierowała ją w stronę swego
najintymniejszego miejsca.
- Dotykaj mnie. Tak jak wtedy...
Thad miał wrażenie, że za chwilę eksploduje. Wiedział jednak, że
teraz musi się skupić na Chloe. Na razie.
Kiedy znów uniosła biodra i odsłoniła przed jego palcami swoje
gorące, wilgotne wnętrze, jęknął tylko z rozkoszy. Była gotowa. Mógł
wejść w nią, nie robiąc jej krzywdy.
Ostrożnie i bardzo powoli skierował swoją męskość tam, gdzie na
nią czekano.
- Co robisz? - zaniepokoiła się, gdy na moment próbował się
wysunąć.
- Próbuję... chcę, żeby cię nie bolało...
- Nie czekaj - szepnęła, przyciągając go mocno i zdecydowanie do
siebie. - Proszę, nie czekaj.
Rzeczywiście nie mógł już czekać. Ani sekundy dłużej. Później
marzył już tylko o tym, żeby zasnąć - na niej i w niej. Ale czy ona...?
Uniósł głowę i z niepokojem spojrzał w jej oczy.
Uśmiechała się.
- Miałeś rację - szepnęła, gładząc go po plecach.
- Co masz na myśli?
- Po pierwszym razie jest już łatwiej.
RS
~ 122 ~
- Tak powinno być. Inaczej żadna kobieta nie dałaby się namówić na
drugi raz, prawda?
Chloe roześmiała się, a on był tym zachwycony.
RS
~ 123 ~
ROZDZIAŁ ÓSMY
Wjeżdżając na podjazd, od razu go zauważyła. W obciętych nad
kolanami starych dżinsach kosił trawę. Miał na sobie znoszone do
niemożliwości tenisówki, na których wyrzucenie nie udało jej się go
namówić. Twierdził, że to najwygodniejsze obuwie do takiej roboty.
Na jej widok uśmiechnął się. Chloe pomachała mu ręką i weszła do
przyczepy. Nogi jej się trzęsły, serce biło jak oszalałe. Oto, co zrobiła z nią
ta wymiana spojrzeń!
A przecież to grzech tak pragnąć mężczyzny, nawet jeśli to jest
własny mąż. Od miesiąca właściwie przez cały czas chodziła taka
oszołomiona. Nawet gdy nie było przy niej Thada, wspominała ich szalone
noce i jej ciało natychmiast zaczynało znów go pragnąć. W biurze ojciec
musiał zwracać się do niej dwa razy, zanim dotarły do niej jego słowa.
Usłyszała, że Thad wyłączył kosiarkę. Napełniła szklankę zimną
wodą i wyszła na dwór. Thad stał w cieniu ogromnego drzewa i wycierał
twarz jakimś starym podkoszulkiem.
- O, dzięki. Straszny dziś upał.
Kiedy wziął od niej szklankę i podniósł ją do ust, Chloe odwróciła
wzrok. Zbyt kuszący byłby to widok.
- Zaraz przygotuję kolację - powiedziała.
- Daj sobie spokój. Za gorąco na jedzenie. - Wziął ją za rękę i
pociągnął za sobą. - Zjemy coś na zimno, jak wrócimy.
RS
~ 124 ~
- Jak wrócimy skąd? - Prowadził ją w stronę lasu, a ona miała
przecież jeszcze na sobie biurowy kostium. - Zaczekaj chwilę. Muszę się
przebrać.
- Nie ma potrzeby, zobaczysz.
Thad zignorował jej pierwsze pytanie i ruszył pewnie znajomą
ścieżką.
Pod drzewami było nieco chłodniej. Słońce tu nie docierało, gdzieś z
oddali słychać było szum wody. Chloe zrezygnowała z pytań i po prostu
pomaszerowała za Thadem. Wiedziała aż za dobrze, że uzyska od niego
odpowiedź tylko wtedy, kiedy on sam uzna za stosowne ją oświecić.
Szum wody był teraz bardzo bliski. Po chwili weszli na niewielką
polankę nad wartkim, choć wąskim strumieniem, wijącym się zakolami
wśród drzew.
- Ale tu pięknie. Nie miałam pojęcia, że coś takiego jeszcze istnieje.
- To odnoga tej rzeki, przez którą codziennie przejeżdżamy -
wyjaśnił Thad. - Od dziecka lubiłem się tu kąpać - dodał. Stojąc jak czapla
na jednej nodze, zdejmował tenisówkę. - Teraz nikt już tu nie bywa.
Wyżej są miejsca łatwiej dostępne dla spacerowiczów - mówił, zdejmując
dżinsy. - Wykąpiemy się?
Nic dziwnego, że uznał, iż biurowy kostium nie będzie przeszkadzał.
Nie będzie jej nawet w ogóle potrzebny. Chloe spojrzała na niego, a potem
na strumień.
- Nie, ja chyba nie będę się kąpała.
Nie wyobrażała sobie, by mogła rozebrać się tu do naga. Na samą
myśl aż się zaczerwieniła.
RS
~ 125 ~
- Posiedzę sobie tu i popatrzę. - Wskazała duży głaz, leżący na
brzegu.
Thad wzruszył ramionami.
- Nawet nie wiesz, co tracisz.
Zdjął także slipy i nagi stanął nad wodą.
Chloe patrzyła na niego, wstrzymując oddech. Mylił się. Wiedziała
aż za dobrze. Na widok jego szerokich, opalonych ramion zaswędziały ją
palce. W zachwycie wpatrywała się w jego kształtne pośladki, silne, długie
nogi, otoczoną gęstwiną jasnych włosów męskość.
Znała już dobrze jego ciało, ale nigdy nie patrzyła na nie tak
otwarcie. Odetchnęła z ulgą, kiedy Thad zanurzył się w wodzie. Wsparła
się na łokciach i wystawiła twarz do słońca. Wciąż nie mogła uwierzyć, że
jest jego żoną. Że ona, Chloe Miller - teraz już Chloe Shippen - może,
kiedy chce, dotykać i pieścić tego wspaniałego mężczyznę. Było to jak
sen, z którego nie chciała się obudzić.
Sen, zakłócany jedynie świadomością, że ten cudowny mąż lubi ją i
jej pożąda, ale nie kocha.
- Woda jest idealna - usłyszała tuż obok siebie jego głos. Wyrwana
tak nagle z tych rozmyślań, natychmiast usiadła, zalękniona.
- Przestraszyłeś mnie!
- Przepraszam - uśmiechnął się nieszczerze Thad. Oparł się
ramionami o kamień, na którym siedziała, reszta zaś jego ciała swobodnie
unosiła się na wodzie. - Opowiedz mi, co dziś robiłaś.
- To samo, co zwykle. Większość dokumentów, które ocaliliśmy, jest
już wpisana do pamięci nowych komputerów.
- Sprawia ci to przyjemność?
RS
~ 126 ~
- Wolałabym pracować z dziećmi. To naprawdę byłaby satysfakcja.
- Za jakieś dziewięć miesięcy twoje marzenie się spełni. - Thad
mokrym palcem znaczył ślad na wewnętrznej stronie uda Chloe.
Własne dzieci... Owszem, bardzo chciała je mieć. Już wyobrażała
sobie tłuściutkich, złotowłosych chłopców szalejących po domu. Na razie
jednak wystarcza jej to, co jest - ich dwoje. Zanim sprowadzi na ten świat
dzieci, musi być pewna, że ich rodziców łączy miłość.
Palce Thada wsunęły się pod spódnicę i dotarły do rąbka jej majtek.
Przez chwilę pozwoliła mu się dotykać i nagle uświadomiła sobie, gdzie
są. A jeśli ktoś ich zobaczy? Szybko zacisnęła nogi i zablokowała mu
dalszą drogę.
- Nie tutaj - szepnęła. - Nie mówiłam o naszej rodzinie i dobrze o
tym wiesz.
- Wiem. Mówiłaś o przedszkolu. - Thad nagle cofnął rękę. - Skoro to
dla ciebie takie ważne, to na co czekasz? Zrezygnuj z pracy i zakładaj
przedszkole. - Ton jego głosu był chłodny, prawie prowokacyjny. Puścił
kamień i pozwolił się ponieść prądowi strumienia.
Chloe usiadła sztywno i obciągnęła spódnicę. Ładny, ciepły dzień już
jej nie cieszył. Dlaczego Thad stał się nagle taki obcy? Rozmawiali o jej
pracy, a on tak gwałtownie zareagował. Co ona takiego powiedziała?
Nagle zrozumiała. Tu nie chodzi o to, co powiedziała, lecz o to, co zrobiła.
Rozzłościł się, bo nie dała się namówić na miłość, na kochanie się nad tym
strumieniem.
Rozmowa w ogóle go nie interesuje. Kiedy są razem, myśli tylko o
seksie. Albo o odpoczynku po seksie. Kiedy się pobierali, wiedziała, że
RS
~ 127 ~
Thad nie kocha jej tak jak ona jego, ale liczyła, że codzienne obcowanie
zbliży ich do siebie, wzmocni między nimi więzy.
Niestety, pomyślała ze smutkiem. Jedyne więzy, jakie udało im się
wzmocnić, są wyłącznie fizycznej natury. I choć lubiła się z nim kochać,
pragnęła czegoś więcej.
Chloe wstała i otrzepała spódnicę. Zaczekaj, tłumaczyła sobie w
duchu. Minął dopiero miesiąc. Prawdziwe związki potrzebują czasu. Bądź
cierpliwa.
Thad wciągał dżinsy i patrzył na oddalającą się Chloe. A jeśli ona w
ogóle nie chce mieć dzieci? Znał ją na tyle, by wiedzieć, że jeśli urodzi
dziecko, nigdy nie odejdzie od swego męża. Może boi się, że on nie będzie
dobrym ojcem? No cóż, nad tym też często się zastanawiał. Nie miał
przecież żadnych wzorców.
Szybkim krokiem wbiegł na ścieżkę. A niech to diabli! Za dużo o
tym wszystkim myśli. Związki między ludźmi nigdy nie są wieczne.
Widział, ilu mężczyzn przewinęło się przez życie jego matki, i wie, że
monogamia i miłość to bajki.
To dlaczego, odkąd poznał Chloe, wydaje mu się, że miłość i
wierność są jednak możliwe?
Nagle zobaczył ją parę metrów przed sobą. Szła wolno, ze
spuszczoną głową.
Co ją tak zmartwiło? Pewnie uświadomiła sobie, że to jej cholerne
przedszkole to tylko marzenie.
Kiedy wręczyła ojcu wymówienie, ten, o dziwo, wcale nie wpadł w
szał.
- To było tylko zastępstwo. Oboje o tym wiedzieliśmy - powiedziała.
RS
~ 128 ~
Pastor zdobył się nawet na uśmiech.
- Z tym, że jedno z nas wolało o tym nie myśleć. - Miller odłożył
wymówienie na biurko. - Zresztą wkrótce i tak będziesz bardzo zajęta.
- Na pewno. Mówiłam ci, że znaleźliśmy dom? Thad ściągnął
brygadę remontową, która obejrzy go z nim dziś po popołudniu. To stara
zagroda. Za domem jest szopa, którą Thad przerobi na swój warsztat, a
kuchnia jest ogromna. W domu są dwa kominki i pięć sypialni i - tu Chloe
skrzywiła się - łazienka, która będzie musiała być wyremontowana w
pierwszej kolejności.
- Cieszę się. Pewnie będziecie się chcieli wprowadzić, zanim dziecko
przyjdzie na świat.
- A ja... Co ty powiedziałeś?
Pastor tylko się uśmiechnął.
- Nie tłumacz się. Wiedziałem o tym jeszcze przed waszym ślubem.
Chloe przez chwilę nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Nie
przypuszczała, że kiedykolwiek będzie musiała rozmawiać o tym z
własnym ojcem.
- Myślisz, że jestem w ciąży? - wyjąkała w końcu.
- Bardzo się z tego cieszę - zapewnił ją.
- Cieszysz się. I nie przeszkadzało ci, że to, o czym myślisz, stało się
jeszcze przed moim ślubem?
- Byłem zawiedziony - przyznał. - Miałaś takie niezłomne zasady
moralne, więc sądziłem...
- Ja też jestem zawiedziona. Tym, że mogłeś mnie o to podejrzewać.
Nie jestem w ciąży. To znaczy może teraz jestem, ale nie byłam, kiedy się
pobieraliśmy.
RS
~ 129 ~
Pastor Miller uniósł brwi.
- Nie byłaś? Ale kiedy Thad do mnie przyszedł, powiedział.
- Thad do ciebie przyszedł? - przerwała mu Chloe. -Kiedy to było?
- Gdy przyszedł poprosić mnie o twoją rękę.
- Prosił cię o moją rękę? Nie, to niemożliwe!
- Tak naprawdę to o nic nie prosił. Poinformował mnie, że się
pobieracie, i poprosił o pomoc w zorganizowaniu ślubnej ceremonii.
- I powiedział ci, że jestem w ciąży?
No, już ona z tym gagatkiem sobie porozmawia. Ale najpierw
wyrwie mu wszystkie włosy z piersi - jeden po drugim.
- Właściwie powiedział tylko, że musicie się pobrać. A ja
zrozumiałem... Ale on na pewno chciał, żebym tak to zrozumiał.
- Aha.
- Więc na razie nie będę dziadkiem?
- Jeszcze nie. Muszę już iść - rzuciła, czując, jak wzbiera w niej
gniew.
Jeszcze nigdy tak szybko nie dojechała do domu. Nadchodziła pora
kolacji, ale przed przyczepą nie było furgonetki. Przygotowując
zapiekankę, Chloe z furią trzaskała szufladami i szurała garnkami.
Dlaczego Thad chciał, by ojciec wywnioskował... Na samą tę myśl
poczuła się jeszcze bardziej zła. Wsunęła zapiekankę do pieca i szła
właśnie do sypialni, żeby się przebrać, kiedy do kuchni wszedł Thad. W
maleńkim, ciasnym wnętrzu zrobiło się jeszcze ciaśniej.
- Cześć! - zawołał wesoło i wyciągnął do niej ręce. -Dom mamy już
prawie zaklepa... Hej, co jest? - Chloe zamachnęła się, a on, chroniąc
swoją pierś, prawie w ostatniej chwili chwycił ją za nadgarstki.
RS
~ 130 ~
To był odruch; nie spodziewała się Thada akurat w tej chwili, więc
kiedy wszedł jej w drogę, nie chciała, by jej dotykał.
- Ty... ty wstrętny, kłamliwy szczurze. - To była najgorsza obelga,
jaka jej przyszła do głowy. - Dlaczego chciałeś, żeby ojciec myślał, że
jestem w ciąży?
Patrzył na nią tak, jakby zwariowała. To chyba nie było nawet takie
dalekie od prawdy. Nie spuszczając z niej oka, odsunął się o kilka kroków.
- Wcale tego nie mówiłem - odparł. - On sam wysnuł taki wniosek.
- Nie tłumacz się w ten sposób. - Chloe podeszła do niego i stuknęła
palcem w jego pierś. - Powiedziałeś, że musimy pobrać się szybko, a choć
wiedziałeś, co sobie pomyślał, nie wyprowadzałeś go z błędu. Wiedziałeś,
jak ważne jest dla mnie, by pójść do ślubu nietkniętą, a teraz mój własny
ojciec pomyśli, że nie... że nie...
- Nie poszłaś do ślubu nietknięta - zauważył. Teraz i on był już zły. -
O ile dobrze pamiętam, dotykałem cię wszędzie, gdzie można, jeszcze
przed ślubem. I bardzo ci się to podobało.
Chloe zazgrzytała zębami tak mocno, że chyba zdarła z nich szkliwo.
- Dzięki, że mi o tym przypomniałeś. Zapomniałam, jaki z ciebie
dżentelmen.
Chciała go ominąć, wejść do sypialni i zatrzasnąć mu drzwi przed
nosem, ale Thad był szybszy. Chwycił ją za ramię i przytrzymał.
- Puść mnie! - Chloe próbowała się wyrwać, ale Thad jedną ręką
mocno chwycił ją za nadgarstki, a drugą ujął pod brodę.
- Skoro chcesz być na mnie zła, to przynajmniej dam ci do tego
powód - rzekł, przywierając wargami do jej ust.
RS
~ 131 ~
Chloe wyrywała się, próbowała odwrócić głowę, lecz Thad
przyciągnął ją do siebie i uniósł do góry. W ostatniej chwili udało jej się z
całych sił kopnąć go w kostkę.
Przez chwilę wpatrywali się w siebie z furią. Chloe była na niego
naprawdę zła. Ale jej ciało, wzburzone adrenaliną, nie czuło gniewu, lecz
pożądanie. Rosnąca męskość Thada świadczyła o tym, że i on jest tak
samo podniecony. Chloe poczuła, że robi się mokra i gorąca. Próbowała
sobie przypomnieć, dlaczego jest zła, ale w głowie miała pustkę. Kiedy
Thad spojrzał na jej usta, miała wrażenie, że ich dotyka.
Tym razem, kiedy pochylił głowę, nie próbowała się odsunąć. Jej
wargi przywarły do jego ust, język wyszedł na spotkanie jego języka. Thad
postawił ją na ziemi, a ona uniosła nogę i oplotła nią jego udo. Wtedy on
puścił jej ręce i swoimi potężnymi dłońmi ujął jej pośladki, a ona
szarpnęła jego koszulę. Nie mógł już dłużej czekać. Pochylił się, wsunął
głowę pod jej spódnicę i szybkim ruchem zsunął jej rajstopy i majteczki.
Za chwilę ona rozpięła rozporek jego dżinsów i ujęła w dłoń jego
męskość. Thad cicho jęknął. Nie mógł czekać, aż znajdą się w sypialni.
Musiał mieć Chloe teraz, natychmiast. Oparł ją o ścianę i wszedł w nią
jednym pewnym pchnięciem.
Połączyły się ich ciała, oddechy, myśli. Razem dotarli tam, gdzie
liczyło się tylko ich dwoje.
A potem Thad zaniósł Chloe na kanapę i objęci czekali, aż ich ciała
ochłoną.
- Jestem za tym, żebyśmy zawsze się tak kłócili - szepnął, gładząc jej
włosy.
- Czy to była nasza pierwsza kłótnia?
RS
~ 132 ~
- Wolałabyś nieporozumienie?
Chloe musnęła wargami włosy na jego piersi i uśmiechnęła się.
- Wszystko mi jedno. Przepraszam, że tak na ciebie krzyczałam.
Sama nie wiem, co we mnie wstąpiło.
- Ja też cię przepraszam - westchnął Thad. - Nie powinienem w ten
sposób rozmawiać z twoim ojcem.
- A dlaczego tak zrobiłeś? Nie była już zła, tylko ciekawa.
Thad wahał się. Nie mógł jej przecież powiedzieć, iż bał się, że jeśli
ona zacznie się długo zastanawiać, nie zechce za niego wyjść.
- Za bardzo cię pragnąłem, by czekać - odparł.
Chloe nic nie powiedziała, lecz tylko pogładziła go po policzku.
Zauważył jednak, że nie patrzy mu w oczy.
- Wybaczysz mi?
- Tak. Nie obchodzi mnie, co ojciec sobie myśli. Nie chcę tylko, by
ktoś uznał, że mnie wykorzystałeś. Bo to nieprawda.
Thad odetchnął z ulgą. Był naprawdę wzruszony. Znów okazało się,
że Chloe bardziej dba o opinię innych o nim niż o własną.
- Nie jest idealna, ale przez jakiś czas z nią wytrzymam.
Chloe stała pośrodku kuchni w domu, który właśnie kupili. Rano
podpisali ostatnie dokumenty. Miło jej było zobaczyć swój podpis tuż pod
podpisem Thada.
Rozejrzała się po ogromnym, starym wnętrzu. Od co najmniej
pięćdziesięciu lat nikt go nie odnawiał. Nie było tam szafek, tylko jeden
kredens i ogromny, staroświecki zlew, jaki widywała jeszcze czasami w
domach starszych parafian.
RS
~ 133 ~
- Wcale nie musisz jakoś tu wytrzymywać - rzekł Thad. - Stać nas na
remont łazienki na górze, urządzenie drugiej na dole i jeszcze na
odnowienie kuchni. Resztę zrobimy sami.
Chloe wcale nie była zachwycona, że Thad chce wydać wszystkie
swoje oszczędności.
- Naprawdę nie musimy się spieszyć. Możemy remontować ten dom
stopniowo...
- Chloe.
To powstrzymało potok jej słów.
- O co ci chodzi? Chcę, żeby wszystko było zrobione od razu. Nie
mam ochoty całymi miesiącami znosić snujących się po domu robotników.
- Podszedł do Chloe, położył jej ręce na ramionach i pocałował w czubek
nosa.
Nie mogła mu się nie poddać.
- Głupio mi tak wydawać twoje pieniądze na to wszystko.
- To nie są moje pieniądze. To nasze pieniądze.
Jego wargi wędrowały po szyi Chloe.
- Thad, zaczekaj! Poczuła, że się uśmiecha.
- Na co? Oto jesteśmy sami w naszym domu. Nie uważasz, że
powinniśmy to uczcić?
- Mam wrażenie, że od dnia ślubu stale coś świętujemy. Teraz i ona
się uśmiechała. W dzień tylko wegetowała,czekając na wieczór. Dopóki
Thad nie wziął jej w ramiona, nie czuła, że żyje.
- Dziś też mamy ku temu powody - szepnął jej do ucha.
- Jutro po raz ostatni idziesz do biura. A potem będziesz mogła już
tylko zajmować się domem.
RS
~ 134 ~
- I przygotowywać się do otwarcia przedszkola.
- Jak sobie życzysz. Wiesz, że nie musisz pracować. Jeśli zechcesz
zostać w domu z dziećmi, ja sam nas utrzymam.
Dzieci! Kolejna niepokojąca myśl. Jednak słowa Thada
przypomniały jej o czymś innym.
- Na razie przez kilka dni nie możemy... świętować. Rano okazało
się, że nie jestem w ciąży.
Thad zamarł, a potem opuścił ręce.
- Dobrze. Daj mi znać, kiedy...
- Oczywiście - odparła pospiesznie Chloe.
Zrobiło jej się przykro. Czy to takie dziwne, że chce się przytulić do
męża, nawet jeśli nie mogą się kochać? Zdobyła się jednak na brutalną
szczerość. Pamiętaj, że ten człowiek nie ożenił się z tobą z miłości.
Pociągało go tylko twoje ciało. Przez ostatnie kilka tygodni Thad był jakiś
nieswój. Tylko wtedy, kiedy się kochali, czuła, że naprawdę należy do
niej. Kochali się właściwie przez cały czas, kiedy byli razem.
Thad tymczasem krytycznym okiem oceniał kuchnię.
- Porozmawiajmy o tym, jak chcemy, żeby tu wyglądało -
zaproponowała.
Kiedy jednak Thad skupił się wyłącznie na problemach
technicznych, Chloe zupełnie straciła entuzjazm.
- Sam zdecyduj, co będzie najlepsze.
Thad, jak w każdą niedzielę, towarzyszył Chloe podczas
nabożeństwa. W kościele, w którym parafianie pastora Millera nadal się
spotykali, było duszno i gorąco. Pod koniec kazania kobiety wachlowały
się kościelnymi biuletynami, a mężczyźni rozpinali koszule.
RS
~ 135 ~
Kiedy Chloe wychodziła przed Thadem z zajmowanej ławki,
zakręciło jej się w głowie. Oparła się o ławkę, ale wszystko nadal
wirowało jej przed oczami.
- Co się stało? - zaniepokoił się Thad, chwytając ją za ramię.
- Zakręciło mi się w głowie.
Thad otoczył ją ramieniem i posadził z powrotem na ławce.
- Odpocznij trochę.
Rzeczywiście po chwili poczuła się dużo lepiej.
- Może przynieść ci trochę wody?
- To dobry pomysł - odparła, raczej po to, by Thad się czymś zajął.
- Zaczekaj tu. Nie próbuj wstawać, dopóki nie wrócę.
- Tak jest.
Ta krótka, żołnierska odpowiedź wcale go nie rozbawiła. Był
szczerze przejęty tym, co się z nią działo.
Patrzyła, jak biegnie przez szybko wyludniający się kościół.
- Co się stało, kochana? - zapytała ją jedna z parafianek.
- Nic - odparła. - W każdym razie to nic poważnego. Zrobiło mi się
słabo, więc Thad poszedł przynieść mi coś do picia. To przez ten upał.
- Masz rację, strasznie tu gorąco. - Kobieta przez chwilę wachlowała
się w milczeniu. Potem spojrzała na ręce Chloe.
- Nie widziałam twojego pierścionka zaręczynowego, moja droga.
Kolejna wścibska baba!
- Bo go nie mam. Ale moja obrączka jest przepiękna. Thad sam ją
wybrał. - Chloe podsunęła palec pod sam nos starszej pani.
- Cudowna! Ależ to była niespodzianka! Nikt z nas nie wiedział
nawet, że ze sobą chodzicie, a tu naraz ślub!
RS
~ 136 ~
Chloe uśmiechnęła się.
Kobieta zaniepokoiła się trochę brakiem jej reakcji. Puściła jej rękę.
- Oczywiście życzymy wam wszystkiego najlepszego. Znałam jego
pierwszą żonę - dodała szeptem. - Biedne dziecko. Mam nadzieję, że ty
będziesz miała więcej szczęścia.
Chloe usiadła, wyprostowana jak struna.
- Dziwi mnie pani zachowanie - oznajmiła zdecydowanie, tak jednak,
by nie słyszał jej nikt obecny w kościele.
- Jeśli w ten sposób chce mi pani pogratulować małżeństwa, to lepiej
by było, gdyby w ogóle się pani nie odzywała.
Pani Goode zrobiła się czerwona jak burak.
- Ja... ja...
Chloe natychmiast pożałowała swych słów. Próbowała je jakoś
załagodzić.
- Przychodzę do tej świątyni, by przepraszać za swoje złe słowa i
uczynki. Czasami trudno mi jest nie oceniać innych, ale przez cały czas
nad tym pracuję. Jestem pewna, że pani też - dodała z uśmiechem.
Zanim Chloe skończyła mówić, pani Goode odzyskała rezon.
- Wygląda na to, że twój ojciec nie jest jedynym kaznodzieją w
naszej kongregacji. Minęłaś się z powołaniem, moja droga. Przepraszam -
rzuciła, lecz kiedy odchodziła, na jej twarzy malował się uśmiech.
- Chloe. - Głos Thada zaskoczył ją. Zdziwiła się, widząc go tuż obok
siebie. - Oto twoja woda.
- Już mi lepiej. Możemy iść do domu.
Jego usta były mocno zaciśnięte, oczy surowe i poważne. O co mu
chodzi? Chyba nie słyszał jej rozmowy z panią Goode. Świadoma, że
RS
~ 137 ~
jedno niewłaściwe słowo może spowodować wybuch, spokojnie wyszła z
kościoła i skierowała się na parking.
Thad nie odzywał się do niej przez całą drogę.
- Nadal ci się kręci w głowie? - spytał, kiedy zajechali przed
przyczepę.
- Nie.
- To dobrze.
Zanim Chloe zdążyła wysiąść, Thad był już w przyczepie.
Co mu się stało? Chloe odpięła pas, czując, jak i w niej wzbiera
złość. Nawet jeśli Thad jest zły na panią Goode, to dlaczego wyżywa się
na niej? Zresztą starsza pani wcale nie chciała być okrutna. Po prostu
plotła, co jej ślina na język przyniosła.
Kiedy Chloe weszła do sypialni, Thad wkładał stary podkoszulek.
- Idę do warsztatu - mruknął. - Mam trochę roboty.
- Myślałam, że będziemy tapetować jadalnię w nowym domu.
- To może poczekać. Poczekać?
- Powiesz mi, o co chodzi, czy mam zgadywać? - spytała ostro.
Thad był już na schodach. Przystanął i odwrócił się w jej stronę.
- Wiesz, że w swym życiu popełniłem wiele głupstw. Ale za
wszystkie dawno już zapłaciłem! Nie obchodzi mnie, co ludzie o mnie
myślą. I nie potrzebuję twojej obrony!
- Do tej pory ci to nie przeszkadzało - Chloe czuła się bardzo
zraniona. I coraz bardziej zła. - Myślałam, że właśnie dlatego się ze mną
ożeniłeś.
- Może i tak! Czy to coś gorszego niż twoje motywy? Byłaś tak
podniecona, że nie mogłaś się doczekać!
RS
~ 138 ~
Była to tak niesprawiedliwa ocena, że Chloe aż zaniemówiła.
Tymczasem Thad odszedł.
RS
~ 139 ~
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Słowa, które usłyszała, wisiały nad Chloe jak czarna chmura. Z oczy
płynęły jej łzy.
Cała drżąca, usiadła na łóżku, mocno zaciskając ręce na oparciu.
Słowa Thada zniszczyły iluzję normalności ich małżeństwa. Raz po raz
Chloe powtarzała sobie, że Thad ją w końcu pokocha, że jest między nimi
coś więcej niż tylko pociąg fizyczny i będą w stanie wieść wspólne życie.
Myliła się jednak. Gdyby tylko miała więcej doświadczenia, więcej
obycia... Nie pomyliłaby wtedy biologii z miłością. Thad twierdził, że zbyt
jej pragnie, by zgodzić się na długie narzeczeństwo, a ona ośmieliła się
dopatrywać w tym głębszego sensu.
Myślała, że po prostu dobrze im ze sobą, podczas gdy dla Thada
Uczyły się tylko chwile spędzane w sypialni.
Chloe rzuciła się na łóżko i łkała, łkała i łkała. Z rozczarowania i
bólu. Kiedy w końcu odzyskała nad sobą panowanie, uznała, że dłużej
tego nie zniesie. Ich małżeństwo okazało się pomyłką, o której pamiętać
będzie przez całe życie. Całe życie bez Thada.
Myśl ta sprawiła, że nowe łzy napłynęły do jej czerwonych,
opuchniętych oczu. Szybko podeszła do szafy, wyjęła walizkę i położyła ją
na łóżku. Na szczęście większość jej rzeczy była jeszcze u ojca, nie miała
więc wiele do pakowania.
- Gdzie ty, Kajus, tam ja, Kaja...
Sama nie wiedziała, czemu te właśnie słowa przyszły jej w tej akurat
chwili na myśl.
RS
~ 140 ~
Załamana, usiadła na podłodze. O czym ona myśli? Thad jest teraz
jej mężem. Wybrała go z własnej i nieprzymuszonej woli. Nie może
wrócić do ojca tylko dlatego, że ich małżeństwo nie układa się po jej
myśli.
- Dopóki śmierć nas nie rozłączy.
O, właśnie. Nic dodać, nic ująć. Chloe powoli odłożyła do szafy
wszystkie wyjęte z niej rzeczy. Starała się zapomnieć o tych strasznych,
bolesnych słowach. Jest zamężna i tylko o tym powinna pamiętać.
Skoro miłość, którą wniosła do tego związku, nie wystarcza, to
trudno. Do końca życia będzie borykać się z konsekwencjami zbyt
pospiesznej decyzji.
Dokładnie wytarła nos i wróciła do kuchni. Trzeba przygotować
obiad. Potem pojedzie do nowego domu i zajmie się tapetowaniem jadalni.
Przy tej pracy ułoży w myślach listy do kilku parafii i ośrodków
rekreacyjnych z pytaniami o możliwość założenia tam przedszkola.
I ani jednej myśli o małżeństwie z Thadem.
A więc tak, najpierw konieczny będzie list do miejscowych
biznesmenów z prośbą o sponsorowanie przedszkola przez pierwszy rok
czy dwa. Meble, zabawki i inne rzeczy pochodzić będą z darów...
Thad siedział w warsztacie aż do wieczora i zaczęło mu już
porządnie burczeć w brzuchu. Nie miał po co wracać do domu. Chloe
przed jakąś godziną wsiadła do auta i odjechała. Wiedział, że nie
pozwoliłaby się zatrzymać. Z okna warsztatu zauważył, że nie wzięła
żadnych walizek, ale wcale go to nie uspokoiło. Większość jej rzeczy
nadal była w domu pastora.
Był pewien, że Chloe już nie wróci.
RS
~ 141 ~
A to wszystko jego wina. Pragnął jej i chciał ją mieć od chwili, kiedy
pierwszy raz zobaczył ją przez to okno w kościelnym biurze. Siedziała
wyprostowana jak dama, z lekko podciągniętą spódnicą, której nie
poprawiała, bo przecież nikogo oprócz niej tam nie było. Patrząc na te
długie, szczupłe nogi i piękne stopy w pantoflach na wysokich obcasach
wręcz zaczął się ślinić. Nigdy nie przypuszczał, że widok pantofli może
być tak podniecający. Chloe pewnie też o tym nie myślała. Wtedy.
Bo teraz już wie. On ją tego nauczył, odkrył jej prawdziwą,
zmysłową naturę.
A teraz zraził ją do siebie. Od początku wiedział, że jest dla niego za
dobra, a ich związek nie potrwa długo. Słyszał to wielokrotnie, słyszał, jak
Chloe go broni - a potem za to wszystko na niej się wyładował.
Taka kobieta jak ona bez trudu znajdzie sobie mężczyznę. Zacznie z
nim nowe życie. Ten mężczyzna kupi dla Chloe piękny dom, będzie
siedział obok niej w kościele, kradł pocałunki na pikniku.
Inny mężczyzna nie będzie od razu chciał mieć z nią dzieci, bo
najpierw zechce mieć ją tylko dla siebie. Nie będzie się chciał nią z nikim
dzielić, nawet z własnymi dziećmi. Inny mężczyzna będzie w nocy
trzymał ją w ramionach, kochał ją, dziękował niebiosom za jej miłość,
uwielbiał ją tak, jak Chloe na to zasługuje.
Będzie ją uwielbiał... kochał... Kochał ją tak samo, jak on.
Gdyby nie zużył wcześniej ostatniej deski, chybaby walnął się nią w
głowę.
Do tej pory nie pozwalał nawet sobie o tym myśleć, nie dopuszczał
do siebie słowa miłość. Seks to seks. Miłość to miłość. Wspaniały seks nie
oznacza wcale miłości. Wiele razy przeżywał z kobietami chwile
RS
~ 142 ~
rozkoszy, nie darząc tych pań żadnym głębszym uczuciem. Chybaby
umarł, zanim przyznałby się, że jest zakochany. Nawet kobiecie, której by
to dotyczyło.
Ale teraz... Teraz duma i niezależność nie wydawały mu się już takie
istotne. Bo jedyna kobieta, z którą chciałby spędzić resztę życia, odeszła.
Powoli uporządkował narzędzia i zamiótł podłogę. Kiedy wrócił do
przyczepy, od razu rozejrzał się za jakąś kartką.
W kuchni jej nie było. W sypialni też nie.
Żołądek głośnym, natrętnym burczeniem przypominał mu o
jedzeniu. Wlał resztę ugotowanego przez Chloe rosołu do miseczki i
wstawił ją do mikrofalówki. Czekając, aż zupa się podgrzeje, obrał sobie
pomarańczę i zjadł ją nad zlewem. Właśnie sprawdzał, czy rosół jest już
wystarczająco ciepły, kiedy usłyszał, że auto Chloe wjeżdża na podjazd.
Jej auto! Czyżby miał halucynacje?
Nie. Chloe zaparkowała samochód i wysiadła. Była brudna i
wyraźnie zmęczona. Thad szybko podbiegł do drzwi i otworzył je.
- Co ci się stało?
Chloe spojrzała na niego krótko i odwróciła wzrok.
- Tapetowałam - odparła po prostu i zanim to, co powiedziała, do
niego dotarło, podeszła do mikrofalówki i zajrzała do miseczki. -
Apetycznie pachnie ten rosół. Czyżbym się spóźniła na kolację?
Thad, który nie wiedział, jak zareagować, po prostu naśladował jej
swobodny ton.
- Właśnie miałem coś zjeść. Zaraz położę drugie nakrycie.
- A ja szybko przygotuję sałatę.
RS
~ 143 ~
Co się z nią dzieje? Jest miła; myjąc ręce nawet się do niego
uśmiechnęła. Nie był to co prawda jej zwyczajny uśmiech, serdeczny i
ciepły, ale lepszy taki niż żaden.
Thad nie wiedział, co się dzieje, ale nie chciał, by Chloe znów
odeszła. Pragnął powiedzieć coś, co by ją rozbawiło, ale nic nie
przychodziło mu do głowy.
- Ty usiądź, a sałatę przygotuję ja.
- O, dzięki. - Chloe z westchnieniem opadła na krzesło. -
Wytapetowałam prawie dwie ściany. Jutro może już skończę. Musisz to
zobaczyć. Farba idealnie pasuje do tapety. To dobrze, że nalegałeś na
kupno jaśniejszej.
Była to przysłowiowa fajka pokoju. Thad przyjął ją z wdzięcznością.
- Przekonałem się, że na ścianie farba zawsze wydaje się
ciemniejsza.
Przy jedzeniu właściwie nie rozmawiali. Pozornie Chloe była
spokojna, ale Thad wiedział, że coś się pod tym spokojem kryje. Nie
wiedział jednak, co.
Wyraźnie jednak postanowiła nie poruszać żadnych tematów
osobistych. Dlaczego? Chciał ją o to zapytać, przeprosić za ból, który
wcześniej jej sprawił, ale Chloe odgrodziła się od niego takim murem, że
nie potrafił tego uczynić.
Wstała od stołu, gdy tylko skończyła jeść. Była wyraźnie bardzo
zmęczona. To znów jego wina. Mieli przecież tapetować razem.
- Wezmę gorącą kąpiel - powiedziała. - Zostaw naczynia w zlewie,
pozmywam po śniadaniu.
RS
~ 144 ~
Nie posłuchał jej. Kiedy była w łazience, posprzątał kuchnię i
włączył telewizor. Nadawano transmisję z jakiegoś meczu, więc zmuszał
się, by ją oglądać. Co dwie minuty zerkał jednak na zegarek.
Chloe musi być naprawdę obolała, pomyślał trzydzieści minut
później. Jeśli zaraz nie wyjdzie z wanny, jej skóra pomarszczy się jak
suszona śliwka.
Po kolejnych trzydziestu minutach nie wytrzymał. Podszedł do
zamkniętych drzwi łazienki.
- Chloe?
Żadnej odpowiedzi.
Ostrożnie nacisnął klamkę, lecz drzwi, o dziwo, nie były zamknięte
na klucz.
- Co ty...
W łazience było wilgotno i gorąco. Chloe leżała w niewielkiej
wannie i... spała jak zabita. Była taka piękna, taka doskonała. Aż mu się
serce ścisnęło. Jeśli go zostawi, jego życie straci sens.
Thad nachylił się nad wanną i zawołał Chloe po imieniu. Kiedy
zamrugała powiekami, rzekł:
- Załóż mi ręce na szyję.
Pogrążona w półśnie, zrobiła to, o co ją prosił. Wyjął Chloe z wody i
na moment tylko postawił na ziemi, by sięgnąć po ręcznik, którym owinął
ją, po czym zaniósł do sypialni.
Nie protestowała, kiedy położył na łóżku i przykrył kocem.
Wyszedł na chwilę, by pozamykać drzwi i pogasić światła. A kiedy
wrócił, rozebrał się i położył obok Chloe, ogarnęły go wątpliwości. Od
pierwszej wspólnej nocy zasypiali w pozycji, którą Chloe nazwała „parą
RS
~ 145 ~
złożonych łyżek", ale teraz bał się do niej zbliżyć. Nie chciał naruszać jej
prywatności, jeśli o to właśnie jej chodziło.
Leżała, jak zawsze, na boku, tyłem do niego. Thad w końcu odważył
się położyć rękę na jej talii. Chloe natychmiast przysunęła się bliżej i
wtuliła w niego. Odetchnął z ulgą. Bliskość Chloe sprawiła, że
natychmiast zareagowała na nią jego męskość.
Chloe też na pewno musiała to poczuć, bo przecież przywierała do
niego pośladkami, ale udawała, że nic się nie dzieje. Najwyraźniej oboje
uznali, że nie jest to najlepszy moment na seks.
Wystarczyła im taka bliskość.
Chloe śniła, że Thad się z nią kocha. Jego język muskał czułe
miejsce tuż pod jej uchem. Szorstkie palce ściskały jej sutki, gorące dłonie
pieściły ją całą. Kiedy jego wargi powędrowały w dół jej szyi, a dłoń
wsunęła się między nogi, Chloe rozchyliła uda, ofiarowując mu całą
siebie. I wtedy nagle rozległ się jego ostry głos:
- Ożeniłem się z tobą dla seksu.
Chloe zaczęła płakać i ronić łzy, które potokami spływały na
podłogę, zamieniając sypialnię w jezioro.
- Chloe? Kochanie, obudź się.
Powoli wracała ze świata snu do rzeczywistości. Otworzyła oczy i
zobaczyła nad sobą zaniepokojoną twarz Thada. Jego dłoń gładziła jej
policzek.
- Co się stało?
Uświadomiła sobie, że płakała. To akurat nie było snem. Usiadła i
sięgnęła po chusteczkę.
- Nic. Po prostu miałam zły sen.
RS
~ 146 ~
- Opowiesz mi, co ci się śniło?
Tak, chciała opowiedzieć mu swój sen. Pragnęła, żeby roześmiał się i
powiedział, że straszny z niej głuptasek, że ją kocha i ożenił się z nią, bo
jej pragnie pod każdym względem, nie tylko fizycznie. Ale nie była to
prawda i Chloe wiedziała, że Thada wcale nie interesują jej sny - złe czy
dobre.
- Nie, ale dzięki za zainteresowanie. Thad na moment znieruchomiał.
- Rozumiem - rzekł w końcu, ale nie położył się z powrotem.
Chloe siedziała jeszcze przez chwilę, ocierając łzy, aż chusteczka
stała się mokrą, wymiętą szmatką. A kiedy chciała się już położyć, Thad
dotknął jej ramienia. Odwróciła się ku niemu, a on wziął ją w objęcia i
mocno do siebie przytulił. Wkrótce poczuła na brzuchu jego rosnącą
męskość.
- Przestań! - Odepchnęła go. - Dziś... nie mogę.
- Nie szkodzi. Chcę cię tylko trzymać.
- Ty nigdy nie chcesz mnie „tylko trzymać". - W jej głosie brzmiała
rezygnacja.
Thad otworzył usta, by zaprzeczyć... ale nagle uświadomił sobie, że
Chloe ma rację. Był tak skupiony na chronieniu siebie, że nie pomyślał
nawet, jak ona może to odczuwać.
- Teraz naprawdę tylko o to mi chodzi - szepnął. Nie doczekał się
żadnej odpowiedzi.
Po chwili usłyszał ciche westchnienie ulgi. Dopiero wtedy
uświadomił sobie, jak bardzo Chloe była spięta. Chciał z nią porozmawiać,
ale czuł, że nie zechce go wysłuchać. Bał się, że jeśli powie choć słowo,
RS
~ 147 ~
Chloe zesztywnieje, zamknie się w sobie, może nawet wstanie i tym razem
odejdzie na dobre.
Nie mógł ryzykować.
Kiedy Thad wreszcie się obudził, poranne słońce zdążyło już
porządnie nagrzać sypialnię. Jeszcze zanim otworzył oczy, wiedział, że
jest w łóżku sam.
Chloe nie było w kuchni, ale czekał tam na niego dzbanek świeżo
zaparzonej kawy. Na stole dostrzegł połówkę grejpfruta, podzielonego na
cząstki, tak jak lubił, oraz talerz z kilkoma kromkami chleba
cynamonowego, własnoręcznie upieczonego przez Chloe.
Właśnie zastanawiał się, gdzie podziewa się ta, której zawdzięcza to
królewskie śniadanie, kiedy kątem oka zerknął w okno i zauważył jakiś
ruch. Wyjrzał na zewnątrz i zobaczył, że Chloe klęczy przy rabatce w
pobliżu skrzynki na listy. Wyglądało na to, że strzyże trawę na brzegach
grządki.
Po co tyle zachodu, skoro za parę tygodni i tak się stąd wyprowadzą?
Jedząc chlebek i popijając kawę, wpatrywał się w jej szczupłą postać. Czy
dziś też potraktuje go z taką chłodną uprzejmością jak wczoraj? Właściwie
wolałby nawet, gdyby wrzeszczała i tłukła talerze. Przynajmniej
wiedziałby, jak na to zareagować.
Kiedy umył już naczynia, otworzył drzwi przyczepy i wyszedł na
dwór.
- Dzień dobry - powitała go Chloe i wróciła do swego zajęcia.
- Dzień dobry. Wcześnie dziś wstałaś - rzekł, podchodząc bliżej.
- Obudziłam się wcześnie i nie mogłam zasnąć, więc pomyślałam, że
zrobię coś pożytecznego.
RS
~ 148 ~
Natychmiast stanął mu przed oczami obraz tego, co zazwyczaj robili,
kiedy się wcześnie obudzili. Sądząc po rumieńcu na jej twarzy, Chloe też o
tym samym pomyślała. Jego ciało zareagowało na wspomnienie tych
czułych, porannych pieszczot, szybko więc odsunął od siebie te myśli. Nie
chciał mieszać seksu do tego, co zamierzał Chloe powiedzieć.
Spojrzał jednak na jej dłubiące w ziemi ręce i uświadomił sobie, że
nie chce rozmawiać z nią tutaj, gdzie może udawać zajętą czy
roztargnioną. Wyciągnął do niej rękę.
- Przejdziesz się ze mną?
Gdyby nie był tak bardzo na niej skoncentrowany, pewnie by nie
zauważył momentu wahania. Chloe wstała jednak i otrzepała ręce o stare
szorty, które miała na sobie.
- Dobrze - odparła.
Nie wiedział, dokąd zabierze Chloe. Zależało mu tylko na tym, by
mogli całkowicie skupić się na rozmowie, by nic ich nie rozpraszało.
Kiedy szli znajomą ścieżką w stronę strumienia, Thad czuł
odgradzającą ich niewidzialną kurtynę. Chloe była z nim, ale
równocześnie myślami błądziła daleko stąd.
Przez kilka minut szli w milczeniu. Wkrótce stanęli na polance, na
której kiedyś namawiał ją na kąpiel nago.
- Jestem ci winien przeprosiny - rzekł Thad.
- Nie, wcale nie. - Chloe uśmiechnęła się blado.
- No dobrze, wobec tego udawajmy, że robię to dla zabawy.
- Nie mam na to ochoty - odparła, podeszła do wody i ręką
sprawdziła jej temperaturę. - Cudowna. Chodźmy popływać.
- Raczej...
RS
~ 149 ~
Na widok swojej żony rozpinającej bluzkę Thad zaniemówił. Zanim
zdążył cokolwiek powiedzieć, Chloe była już całkiem naga.
- Co ty wyrabiasz?
- Mam zamiar pływać.
Ton jej głosu był beznamiętny, ale Thad zauważył, że Chloe rozgląda
się nerwowo dokoła. Udawała tylko, że takie to dla niej łatwe. Kiedy
wchodziła do wody, uznał, że z tyłu jest równie podniecająca jak z przodu.
Jej skóra była biała jak porcelana. Wiedział też, jak bardzo jest miękka.
Czuł, że staje się coraz bardziej podniecony, i po raz pierwszy nie był tym
wcale zachwycony. A niech to cholera! Chciał z nią porozmawiać.
Wszystko wyjaśnić. Przeprosić za swój wczorajszy wybuch i usłyszeć, że
Chloe mu wybacza. Musiał to usłyszeć.
- Ale zimna! - Chloe podskakiwała i oblewała się wodą, potem
zanurzyła się w strumieniu aż po szyję. - Jak już się człowiek zamoczy,
jest super. Chodź!
Była to prawie zabawna sytuacja. Wcześniej marzył o tym, żeby
mieć Chloe nagą w tym strumieniu, był rozczarowany, kiedy poprzednim
razem zbyt się wstydziła - a teraz to on nie chce się rozebrać. Chcąc nie
chcąc, sięgnął do paska spodni.
Chloe nie patrzyła, jak Thad wchodzi do wody, lecz odwróciła się i
silnym, zdecydowanym kraulem popłynęła w górę strumienia. Po raz
kolejny dotarło do niego, jak niewiele o sobie wiedzą; nie miał zielonego
pojęcia, że Chloe umie pływać. Może rzeczywiście miała rację w sprawie
dzieci. Chyba naprawdę powinni się lepiej poznać przed powiększeniem
rodziny.
RS
~ 150 ~
Chloe przewróciła się na plecy i pozwoliła, by prąd wolno unosił ją
w dół strumienia. Kiedy dotarła do miejsca, gdzie stał Thad, ten chwycił ją
za kostkę i przyciągnął do siebie. Prąd popchnął ją na niego, rozłożyła
więc nogi i objęła go nimi w pasie. Nagły dotyk kobiecego ciała, widok jej
delikatnych, brązowych włosków przyspieszył mu oddech. Thad poczuł
ogarniającą go falę gorąca i chłodna woda przestała mu już przeszkadzać.
Jego wyprężona męskość dotknęła pośladków Chloe. Była taka piękna,
otaczała ją spieniona woda, a jej piersi falowały, jakby błagając o jego
uwagę.
Thad chwycił Chloe w ramiona; ona zarzuciła mu ręce na szyję i
pociągnęła jego głowę w dół, ku swoim piersiom.
- Zaczekaj. - Ostatkiem sił Thad próbował stawić jej opór. - Musimy
porozmawiać.
Chloe roześmiała się, a zabrzmiało to jak syreni śpiew, który już tylu
mężczyzn wyprowadził na manowce.
- Nie, nie musimy. Powinniśmy coś z tym zrobić.
Bez trudu wysunęła się z jego ramion i objęła dłonią pulsującą
męskość. Thad nie miał żadnych szans.
Wszedł w nią jednym zdecydowanym pchnięciem. W porównaniu z
chłodem wody, wnętrze Chloe było wręcz gorące. Thad wiedział, że ona
lubi, kiedy pieści jej piersi, lizał więc, całował i ssał jej sutki, aż zaczęła
się wić, a on nie był już w stanie stać nieruchomo. Ujął ją za biodra i
zaczął się poruszać. Prąd strumienia i siła wody zbyt go jednak opóźniały.
Kiedy Chloe jęknęła, nie wypuszczając jej z objęć i nie odrywając od niej
ust, ruszył ku brzegowi.
RS
~ 151 ~
Dotarli tam nadal złączeni i razem spoczęli na soczystej, miękkiej
trawie nad samym strumieniem. Ich nogi nadal były zanurzone, ale Thad
był ślepy na wszystko oprócz Chloe. Jego świat był pod nim, wokół niego,
gorący, ciasny i pulsujący tym samym gorączkowym rytmem. Chloe
unosiła biodra i oddychała coraz szybciej.
Patrząc sobie w oczy, stali się jednością. Potem oboje opadli na
trawę i, wciąż złączeni, cieszyli się sobą, coraz spokojniejszym oddechem,
coraz wolniejszym biciem serca.
Potem Thad uniósł się na łokciu i z uśmiechem spojrzał na Chloe.
- Moja kampania okazała się skuteczna.
- Co takiego?
- Jestem za tym, żebyśmy każdą naszą kłótnię kończyli w ten sposób.
Od razu poczuł, że trafił jak kulą w płot. Ciepła, otwarta kobieta,
która leżała przed nim, zmieniła się w chłodną, uprzejmą, lecz daleką
osobę, którą była od poprzedniego wieczora.
Ale tym razem Thad stracił cierpliwość. Nie pozwoli jej się tak przed
nim zamykać!
- Hej, puk, puk, jesteś ze mną?
- Słucham? - Chloe była wyraźnie zaskoczona.
- Byłaś myślami gdzieś daleko. Dokąd powędrowałaś?
- Donikąd. - Wzruszyła ramionami.
- Nieprawda. Od wczorajszego wieczora odsuwasz się ode mnie.
Chcę wiedzieć, dlaczego.
- Przepraszam - odparła spokojnie. Thad zazgrzytał zębami.
- Nie przepraszaj. Zdobądź się na szczerość.
- Nie kłamię!
RS
~ 152 ~
Złość była pierwszym uczuciem, na jakie sobie od dawna pozwoliła.
Oczywiście, oprócz namiętności w czasie kochania się.
- Nie twierdzę, że kłamiesz. Jeśli nadal jesteś na mnie zła, to mi to
powiedz.
- Nie jestem na ciebie zła. - Chloe odwróciła wzrok. -Z początku
byłam urażona, ale uznałam, że lepiej dowiedzieć się, co naprawdę do
mnie czujesz, niż wyobrażać sobie, że jesteśmy normalnym małżeństwem.
- Przykro mi, że na ciebie krzyczałem. - Thad palcem znaczył linie
na jej ramieniu. - Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło. Wiesz sama, jak
bardzo mi pomogłaś. Miałem już tego dosyć, że ciągle przed kimś mnie
tłumaczysz, i byłem zły na siebie, że jestem takim człowiekiem, którego
musisz bronić.
Dopiero w tym momencie dotarły do Thada wszystkie jej słowa.
- Co miałaś na myśli, mówiąc, że nie jesteśmy normalnym
małżeństwem? Mnie się ono wydaje całkiem normalne.
Chloe westchnęła i Thad uniósł się wyżej na łokciu, żeby nie leżeć
na Chloe całym ciężarem. Był świadom ich złączonych ciał, ale nagle
przyszło mu do głowy, że może kochanie się oznacza dla niej zupełnie coś
innego niż dla niego. Przeraziła go ta myśl. Owszem, nie wypowiedział
tych słów, ale Chloe chyba powinna wiedzieć, jak bardzo mu na niej
zależy, poznawać to po tym, jak ją traktuje, jak dotyka.
Prawda?
- Nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi, Thad. - Przynajmniej nie
była już obojętna. - Pobraliśmy się z jednego tylko powodu.
- Chyba będziesz musiała mnie oświecić - rzekł wbrew sobie.
RS
~ 153 ~
Bał się tego, co usłyszy. Miał nawet gęsią skórkę, ale musiał się
dowiedzieć prawdy.
Chloe wahała się. Przez chwilę czuła jeszcze na sobie zesztywniałe,
wyczekujące ciało Thada. Potem, bojąc się, że zaraz eksploduje, zsunął się
z niej i usiadł obok.
Ona też usiadła i podciągnęła kolana pod brodę. Patrzyła na wodę.
Dawniej bałaby się, że ktoś może przyjść i ich zobaczyć. Dzisiaj... dzisiaj
opinia innych była jej zupełnie obojętna.
Uznała, że powinna jednak być szczera. Powie Thadowi wszystko -
oprócz tego, że kocha go do szaleństwa i choć wie, że on nie kocha jej, nie
będzie w stanie od niego odejść. Byłoby to zbyt żałosne, zbyt
upokarzające.
Najpierw westchnęła głęboko.
- Prosząc mnie o rękę, powiedziałeś, że dłużej nie możesz już czekać.
Kiedy się zgodziłam, wiedziałam, że... seks... jest dla ciebie bardzo ważny.
Że jeśli chcę być z tobą, będziemy musieli się pobrać.
Thad wysłuchał tych słów i spojrzał jej prosto w oczy. Ze złością, z
oburzeniem.
- I myślisz, że to był jedyny powód moich oświadczyn? Chloe
właściwie nie miała na to żadnej odpowiedzi, wybrała więc milczenie.
Thad głośno westchnął. Widać było, że jest zrezygnowany. Ubierali
się w milczeniu. Chloe zabrało to trochę więcej czasu niż jemu i wciąż
jeszcze wiązała tenisówki, kiedy zorientowała się, że Thad stoi przed nią.
Nie był już zły. W jego spojrzeniu było coś nowego, intrygującego.
Wziął ją za ręce i przez chwilę nic nie mówił. Pytająco patrzył jej w
oczy. Chloe pierwsza nie wytrzymała tego milczenia.
RS
~ 154 ~
- Co? - szepnęła.
Thad nadal nie puszczał jej rąk.
- Jesteś dla mnie bardzo ważna. Czy będziemy się kochać
codziennie, czy nie, chcę być twoim mężem. Wczoraj, kiedy odjechałaś,
myślałem... myślałem, że ode mnie odeszłaś.
W jej oczach pojawił się jakiś błysk. Thad zrozumiał, że jego obawy
mogły się spełnić. Chloe wahała się przez chwilę, szukając odpowiednich
słów.
- Nie wyjeżdżałam z zamiarem zerwania naszego związku. Owszem,
zastanawiałam się nad tym. Zaczęłam się nawet pakować. A potem
przypomniałam sobie przysięgę małżeńską. „I że cię nie opuszczę aż do
śmierci". Wypowiedziałam te słowa i mówiłam szczerze - dodała i
odwróciła wzrok.
- Ja też. - Thad czekał chwilę, ale Chloe nie zareagowała. -Czy tylko
to?
- Czy co?
- Czy to był jedyny powód, dla którego wróciłaś?
Wiedział, że przypiera Chloe do muru, ale musiał wiedzieć. Miał
nadzieję, że się nie myli - Boże, spraw, by tak było - ale musiał usłyszeć to
z jej ust.
Chloe nadal na niego nie patrzyła. Ręce jej zaczęły drżeć, więc
wyrwała mu je i złożyła na piersiach.
- Proszę, powiedz mi.
- Dobrze, Thad. Chcesz wiedzieć, co myślę? Sądzę, że taki szybki
ślub był z mojej strony nierozsądnym krokiem. Powinniśmy najpierw
lepiej się poznać i dopiero wtedy zdecydować, czy...
RS
~ 155 ~
- Ja podjąłem decyzję już pierwszego dnia. Jak tylko zobaczyłem cię
przez okno. Zarumieniłaś się i wpadłem.
Tego się nie spodziewała. Ze zdziwienia aż otworzyła usta.
- Pierwszego dnia?
- Teoretycznie było to nasze drugie spotkanie - uśmiechnął się. - A,
właśnie. Skoro miałaś takie złe wspomnienia z tamtego pierwszego, to
dlaczego zgodziłaś się za mnie wyjść?
- Pierwsze wrażenie może być mylące.
- Myślisz, że wymigasz się od mojego pierwszego pytania? Nie ma
mowy. Czy wróciłaś tylko dlatego, że uznałaś to za swój małżeński
obowiązek?
Chloe nie ośmieliła się spojrzeć mu w oczy.
- Nie. Nie tylko z obowiązku.
- Pewnego dnia będziemy potrzebowali czegoś więcej niż seks, by
utrzymać nasz związek.
W końcu na niego spojrzała. W jej oczach zobaczył smutek i łzy.
- Wiem.
- Dlaczego płaczesz? - spytał, kładąc jej ręce na ramionach i masując
je delikatnie.
Gdyby umiał się modlić, modliłby się o odpowiedź, na którą Uczył.
- Rzeczywistość nie zawsze zgodna jest z marzeniami.
- A nasze małżeństwo nie spełnia twoich oczekiwań, tak? -
dokończył za nią. Wiedział, że zasługuje na to wszystko, co słyszy.
- Bo... sama nie... - Łzy nie pozwoliły Chloe mówić dalej.
Kiedy Thad chciał ją przytulić i pocieszyć, wyrwała mu się.
- Nie!
RS
~ 156 ~
Był tak zaskoczony jej reakcją, że przez chwilę stał jak wryty.
- Dlaczego?
- Bo... bo nie chcę litości - wyjąkała i odwróciła się do niego tyłem.
- Litości? Przytulenie kobiety, którą kocham, to ma być litość? -
powtórzył z niedowierzaniem Thad.
Chloe odwróciła się nagle. Jej oczy były ogromne jak spodki.
- Mówisz szczerze?
Dopiero po chwili zrozumiał, o co jej chodzi.
- Że cię kocham? Oczywiście, że tak! - Teraz już pozwoliła mu się
objąć. - Inaczej dlaczego nosiłabyś moją obrączkę?
- Ale nigdy nie powiedziałeś...
- Nawet samemu sobie do niedawna tego nie mówiłem.
- Przytulił ją mocno do siebie, a ona przyjęła to z widoczną, choć
cichą i nieśmiałą radością. - Ale teraz ci to mówię. Kocham cię, Chloe. I
od tej chwili aż do końca życia codziennie będę ci mówił, jak wiele dla
mnie znaczysz.
No, nareszcie! Wcale nie było to takie straszne.
- Zadałeś mi pytanie, na które jeszcze ci nie odpowiedziałam.
- A, tak - dopiero po chwili przypomniał sobie Thad.
- Chyba znam odpowiedź, ale wolę ją usłyszeć od ciebie. Dlaczego
wczoraj mnie nie opuściłaś?
Chloe uznała, że za szczerość Thada musi zrewanżować mu się tym
samym.
- Postanowiłam zostać, bo cię kocham. Bo chciałam spędzić z tobą
resztę życia, nawet gdybyś miał mnie nigdy nie pokochać...
Przypieczętowała te słowa pocałunkiem.
RS
~ 157 ~
EPILOG
- A jeśli to będzie dziewczynka? - Thad pogłaskał delikatnie
olbrzymi brzuch swej żony. - Nazwiemy ją Lukrecja?
- Bardzo śmieszne. - Chloe zdecydowanie pokręciła głową. - To na
pewno będzie chłopiec i nazwiemy go Luke. Matka wie takie rzeczy. Ale
jeśli następna urodzi się dziewczynka, nazwiemy ją Ruth Anne.
Jakiś straszny łomot dobiegający z kuchni przerwał te
przekomarzania.
- Lepiej zobacz, co się tam dzieje. Sprawdź, czym Matthew i Mark są
tak zajęci. Ostatnim razem, kiedy tak długo zachowywali się cicho,
okazało się, że bawili się w toalecie i wrzucili do sedesu moje kolczyki z
perłami.
Thad roześmiał się, ale ruszył ku drzwiom.
- Zauważyłem, że od tej pory stałaś się wyjątkowo ostrożna i nie
zostawiasz już swojej biżuterii w łazience.
Kiedy szedł do kuchni, żeby sprawdzić, co wyprawiają jego dwaj
synowie, serce Chloe biło tak samo szybko jak tamtego pamiętnego dnia.
Najważniejszego dnia w jej życiu. Dnia, kiedy przez okno do jej gabinetu
zajrzał Thad, mężczyzna, którego pokochała. Od ich ślubu minęło już dwa
i pół roku, a ona czuła się najszczęśliwszą kobietą na całym świecie.
Odczekali odpowiednio długo, by nikt, kto umie liczyć, nie mógł
powiedzieć, że pobrali się dlatego, że „musieli". Bliźniaki w przyszłym
tygodniu skończą siedemnaście miesięcy, dwa słodkie potwory ze złotymi
lokami. Są tak podobni do swego ojca. Rosną jak na drożdżach,
RS
~ 158 ~
zaskakując wszystkich swoimi pomysłami i każąc im dziękować, że
poczynione przez nich straty nie są większe.
Chłopcy mieli zaledwie dziesięć miesięcy, kiedy Chloe zorientowała
się, że znów będzie matką. A podobno kobiety, które karmią piersią, nie
zachodzą w ciążę. Thad był tym zachwycony. Chloe też, kiedy minął
pierwszy szok.
Jej ojciec okazał się wzorem dziadka, zakochanym w swych
najcudowniejszych na świecie wnukach. Wiadomość, że zostanie
dziadkiem po raz trzeci, przyjął dużo lepiej niż jego córka.
Matka Thada umarła dwa tygodnie po tym, jak Chloe dowiedziała się
o swojej drugiej ciąży, ale smutek jej syna i synowej osłodziła trochę
świadomość, że zdążyła jeszcze nacieszyć się swymi pierwszymi
wnukami. Margreta zabraniała im smucić się w swej obecności. Nie
przypuszczała, że doczeka narodzin wnuka, a tym bardziej dwóch, i
cieszyła się tym, jak mogła.
Na pogrzeb przyszło czterech jej byłych kochanków, którzy, ku
zdziwieniu Chloe, pocieszali się nawzajem. Pastor odprawił piękne i
wzruszające nabożeństwo, a bliźniaki, których nie mieli serca zostawić w
domu pod opieką opiekunki, przespały całą uroczystość. A to bardzo
zdziwiło wszystkich.
Za jakieś dwa tygodnie kolejny Shippen przyjdzie na świat. Jedni
umierają, drudzy się rodzą, pomyślała Chloe.
Słysząc kolejny łomot, drgnęła jak oparzona. Głos Thada był
wyraźnie poirytowany i choć nie słyszała konkretnych słów, domyśliła się,
że przyda mu się pomoc.
RS
~ 159 ~
Ostrożnie wstawała właśnie z fotela, kiedy w drzwiach pojawił się
Thad, z wyrywającym się bliźniakiem pod każdą pachą. Wszyscy było
obsypani czymś, co wyglądało na mąkę. Idąc ku nim, Chloe z trudem
utrzymywała powagę.
Nagle coś dziwnego stało się między jej nogami. Poczuła jakiś
skurcz, a potem po nogach, aż na podłogę, popłynęła struga wody. Jej
kapcie natychmiast nią nasiąkły, a na niedawno kupionym dywanie zrobiła
się prawdziwa kałuża.
- Wody ci odeszły! - krzyknął Thad i rzucił się w jej stronę. Nagle
przystanął. - Ale to przecież o dwa tygodnie za wcześnie.
- Wytłumaczysz to Luke'owi?
Thad błyskawicznie pobiegł do kuchni i za chwilę wrócił z rolką
papierowych ręczników.
- Trzymaj! Zadzwonię do twego ojca, żeby zajął się tymi potworami,
i zawiozę cię do szpitala.
- Mama zrobiła psi psi! - zaśmiewał się Matthew.
- Psi psi na podłogę - wsparł go brat.
Papierowe ręczniki, pomyślała rozbawiona Chloe. Tylko mężczyzna
w takiej sytuacji może korzystać z papierowych ręczników. Miała
nadzieję, że ma jeszcze przynajmniej sto rolek w zapasie.
Thad obiecał jej, że razem spędzą resztę życia, ale nie ostrzegł, że
czekają ją różne niespodzianki. Sama mogła się domyślić. Z takim
mężczyzną jak on nigdy nic nie wiadomo.
I dlatego tak bardzo go kocha.
RS