PROLOG
A więc doszło do tego, od czego starałem się odciągnąć tą kruchą istotkę.
Wszystkie próby zniknęły, jakbyśmy wcale ich nie podejmowali.
Nie mogłem na nią spojrzeć, mogłem jedynie czuć jej ciepło buchające z jej ciała.
Starałem się nie okazywać zdenerwowania przy niej, jednak one pchało się na moją twarz.
Naprężyłem się do skoku czekając aż wróg podejdzie bliżej.
Każde myśli, jakie wpłynęły jej do głowy starała się okiełznać.
Teraz liczył się fakt, że zostaliśmy sami.
Tylko ja i Ona.
Nic się więcej nie liczyło.
Zjadliwy uśmiech pojawił się na jej nieskazitelnie pięknej twarzy.
Skrzywiłem się słysząc jej myśli.
Stanąłem tuż przed miłością mojego życia patrząc na morderczynię.
Nie spuszczając wzroku z Niej usłyszałem wycie wilka.
Nadeszli...
1.WARUNEK
Nienawidzę popołudni. Nienawidzę ich z całego serca. Nienawidzę chwil, gdy nie mogłem być przy niej. Nie tyle, co w pokoju, ale tuż przy niej. Musiałem być każdą komórką ciała obecny przy Belli, mojej Belli. Tylko przy niej. Każda sekunda wyznaczonej godziny do naszego spotkania dłużyła się niemiłosiernie, jakby ktoś niewidzialny przytrzymywał wskazówki zegara i starał się tym mnie jeszcze bardziej rozeźlić. Ale tego kogoś nie było. Dlaczego? Bo nienawidzę popołudni.
Gdyby nie „wycieczka” Belli do Włoch i mój głupi pomysł nic by się nie stało. Jednak nie jest łatwo zatrzymać wampira i to takiego, który z szaleńczej miłości do ukochanej stara odebrać sobie życie. Po tej wizycie Charlie zabronił swojej jedynej córce spotykania się ze mną - co było bardzo jasno i wyraźnie wypisane, powiedziane i usłyszane przeze mnie. Musiałem się tego trzymać, choć krzyżując palce za plecami wiedziałem, co będzie oznaczać, jeżeli Bella się przeciwstawi ojcu.
Jednym słowem lub zdaniem najlepszą porą jest noc. Słodka i nieokiełznana noc. Tylko przez obecność przy Belli polubiłem tą ciemność. Gdyby nie ta dziewczyna tułałbym się po tym świecie niewiadomo jak długo i wciąż, i wciąż, i wciąż, i jeszcze raz uczęszczając do nowej szkoły. Od nowa słuchać myśli tych wszystkich pustych panienek: jaki to jestem wspaniały itp. Prychnąłem, co sprawiło, że ptaki siedzące gałąź niżej odfrunęły oburzone. Każde machnięcie ich skrzydełek było dla mnie widoczne. Każde piórko. Mogłem nawet powiedzieć, że ten z prawej jest mniejszy, a ten drugi stoczył walkę z kotem.
Niecierpliwie zerknąłem na zegarek by jak na złość zauważyć, że nadal zostało dziesięć minut. Dziesięć minut zupełnie jak dziesięć lat. Długie i okropne jest to czekanie.
Zeskoczyłem z drzewa zwinnie jak kot. Przebiegłem cały las kilka razy po równym kole. Musiałem przestać oddychać, gdy zaśmierdziało wilkami. Tymi wilkami. Sprawdzały okolicę jak ja teraz tylko, że one musiały, bo to ich obowiązek, a ja teraz dla zabicia czasu. Ciągle to robiłem nie tylko na swoim terenie. Często nocami, gdy jednak nie mogłem znajdować się przy swojej ukochanej uciekałem w najdalsze zakątki, prawie do granic Kanady. Śmierdziało nadal uniosło się w powietrzu, więc chcąc nie chcąc musiałem zmienić kierunek, bo ich odór był nie do zniesienia.
-Nienawidzę popołudni. - Warknąłem do siebie.
Przed oczami stanęła mi rumiana Bella. Moja Bella. Nawet w myślach głupio to brzmiało. Jest dla mnie kimś znacznie ważniejszym niż dziewczyna dla zwykłego chłopaka, kimś znacznie ważniejszym niż córka dla matki. O tak, jest dla mnie kimś o wiele ważniejszym. Moja muza. Tak, Aro miał rację: jej krew „śpiewa” do mnie. Mmm... Słodka krew, która płynie w jej żyłach... Wyrzuciłem z siebie tą okropną myśl... Cało Belli zimne i martwe, ani kropelki krwi w niej...
Gdy spojrzałem po raz setny na zegarek wreszcie musiałem przyznać, że takie zamyślenia są warte w takich momentach oczekiwania.. Skręciłem w kierunku swojego domu. Nie patrząc na niego, ale słysząc myśli domowników, wsiadłem do swojego srebrnego i oddanego volvo i wyjechałem z piskiem opon na leśną drogę.
Tak jak czas: droga przeraźliwie mi się dłużyła, a przecież jechałem ponad sto pięćdziesiąt. W końcu zwolniłem słysząc myśli Charliego. Z satysfakcją musiałem stwierdzić, że zabiera się do powiedzenia jej jedynej rzeczy, o jaką tylko mogłem błagać los. Jednak zanim ta wspaniała chwila miała nadejść znowu myśli ojca Belli napełniły wilki. Nie, on o nich nie wiedział, że Jacob zamienia się w wilka i cuchnie jak spleśniałe skarpetki albo coś znacznie gorzej; zamartwiał się, a to normalne.
-Billy martwi się o Jacoba - powiedział Charli. - To wszystko. To dla Jake'a trudny okres. Jest podłamany.
Warknąłem, gdy spojrzał na skrzywioną twarz Belli i słysząc skargi na mnie przez jego myśli. Najbardziej tego nie lubiłem: słuchanie, co Bella mówi i jak wygląda przez czyjeś myśli i wspomnienia. Okropność. Ta kreatura zwana Jacob, która przez ostatnie tygodnie czyhał na swoją zdobycz, czyli Bells, licząc, że mu ją odstąpię. Niedoczekanie jego. On również należał do mojej Czarnej Listy. Wyrzucałem z siebie przekleństwa i obelgi pod jego adresem z prędkością światła i zjadając końcówki, przez co ominąłem sporo rozmowy z domu Swanów.
-Nie gadaj tyle, tylko czytaj.
A więc Bella dostała się na Alaskę? To świetnie się składa może teraz zapomni o swoim idiotycznym pomyśle, jakim jest zamiana ją w wampira - chodzącego mordercę i pijącego krew z niewinnych ofiar, czy to zwierze czy człowiek. Entuzjazm, jaki owładnął Charliego mógłby mi się nawet udzielić gdyby nie mina Belli. Nie za bardzo mi się ona spodobała.
-Moje gratulacje - powiedział zanim jego córka zdarzyła zerknąć na nagłówek. - Twoje pierwsze pozytywnie rozpatrzone podanie.
-Dzięki, tato.
-Powinniśmy przedyskutować kwestię czesnego. - Wywróciłem oczami. Sam mógłbym jej zapłacić i to wszystkie semestry i nawet to by nie zmniejszyło sumy na koncie. Mógłbym to zrobić gdyby nie zapierała się głupio rękami. - Mam odłożonych trochę pieniędzy...
-Nie ma mowy. Po za tym, mam przecież własne oszczędności - które wywaliła na te głupie motory. - Pracowałam w sklepie u Newtonów właśnie po to, żeby odłożyć na studia.
Newton. Zjeżyłem się. Kochany chłopak. Po prostu uroczy. Wiedziałem, że kiedyś wspomni jego albo coś wspólnego z nim. Chłopak biedny nie wie, co z sobą począć. Raz jest z Jessicą, która i tak wzdycha do mnie, a raz już nie, a ona płacze na ramieniu Belli. No i jak tu dogodzić wszystkim? Ciągle ma nadzieję - Mike - że moja ukochana zostawi mnie i rzuci się w jego ramiona, zupełnie jak wyobraźnia Jacoba, tyle, że on ma kolorową jak się rozkręci. Niedoczekanie ich.
Kolejne zdanie przywróciło mnie do porządku.
-Niektóre z tych uczelni są bardzo drogie, Bello. Chcę cię jakoś wesprzeć. Nie musisz jechać aż na Alaskę tylko, dlatego, że jest tam taniej.
-Nie martw się o mnie, wszystko sobie obmyśliłam. W razie, czego są różne kredyty studenckie i stypendia. Całkiem łatwo je dostać. - Szczególnie, gdy ma się tak wpływowego chłopaka, jakim ją los obdarzył. Zaśmiałem się i wjechałem na podjazd. Wyszedłem z samochodu jak najciszej. Stanąłem na ganku nadal słuchając ich
-A co z...
...Edwardem? A Edward wybiera się tam gdzie ja, zawsze razem i na wieczność, do końca - pomyślałem. Ona by nigdy nie powiedziała coś takiego swojemu ojcu. Nie teraz. Nie w tym momencie.
No, ale nawet ja mam swoje pięć minut w jego głowie. Nawet te najgorsze myśli były zabawne, choć krzyczały i parzyły, gdy wspominał o tych miesiącach, które były zarówno jak i dla Belli tak i dla mnie ciężkie. Można nawet powiedzieć, że jeszcze cięższe. Tak podle to nigdy się nie czułem. Gdy cofam się teraz w przeszłość chce mi się płakać. Szkoda, że nie mogę. Wypłakałbym się za te kilkadziesiąt lat raz a porządnie. Jedynie pieczenie w kącikach oczu przywracało mnie do normalnego życia, a raczej innego niż ludzkie.
Słuchając ciszy, jaka zapanowała w ciągu sekundy i wiedząc, że Bella się już nie odezwie, zadzwoniłem jakby nigdy nic równo z czasem i moimi dwie i pół godziny tylko z Bellą.
Szuranie krzesła i jej krzyk przypomniał mi o czymś.
Wróciłem się do samochodu biorąc kopertę i wróciłem na ganek zanim zdążyła zrobić choćby pół kroku.
Uśmiechnąłem się przelotnie słysząc jak jej serce zaczyna szybko bić. Dla jej ojca nie było to dosłyszalne, ale dla mnie jednak. Przede mną nic się nie ukryje. Jej oddech również przyspieszył, choć nie mogłem zrozumieć, dlaczego tak na nią działam. Gdybym mógł poznać jej myśli...
Otworzyła drzwi jakby się paliło i oto ukazała się...
Moja królowa. Władczyni mego serca. Jedyna miłość, dla której warto mi żyć i ciągnąć to nędzne pół życie. Przyglądaliśmy się sobie przez chwilę. Wiedziałem, że moje oczy zostawia sobie na koniec. To było takie proste do przepowiedzenia. Spojrzałem w jej oczy o jedną dziesiątą sekundy szybciej. Jak zwykle „zatonęła” w tych złotych oczach, które niektórych przyprawiały o dreszcze.
Ciche westchnienie wyrwało się w jej słodkich ust, gdy nasze dłonie splotły się ze sobą. Te usta i wargi, które aż proszą się, aby je całować i nie przestawać. Miękkość ich jest nie do opisania, a jaka niezwykle rozkoszna...
-Hej - przywitała mnie jak zwykle i jak zwykle uśmiech rozświetlił jej twarz.
Nie mogąc dłużej się już powstrzymać podniosłem nasze splecione dłonie. Po prostu musiałem poczuć jej nie przez zwykły dotyk, ale pogłaskać. Całować. Niestety nie mogłem - za ścianą był, Charlie, który już się niecierpliwił. Mam nadzieję, że to, co dla niego przygotowałem sprawi, że zostawi nas samych.
Pogłaskałem ją po policzku swoim wierzchem dłoni. Była taka ciepła i krucha za razem, że nie mogłem się nadziwić, dlaczego los właśnie ją mi zesłał?
-Jak ci minęło popołudnie? - zwykłe pytanie czyli normalna ciekawość.
-Dłużyło mi się strasznie. - To ciekawe, co ja mam jej odpowiedzieć?
-Mi też.
Nagle zapragnąłem poczuć jej krew tylko dla sprawdzenia jak się zachowa. Nadal w głębi siebie chciałem żeby zostawiła mnie, żebym nic jej nie zrobił, ale jednak z drugiej strony chciałem by była blisko mnie i nigdy nie odchodziła. Nie przeżyłbym tego. Zabolało.
Podciągnąłem nasze palce pod sam nos i przymykając oczy delektowałem się jej kwiatowym zapachem. Nie to nie mogły być kwiaty... To było coś o wiele lepsze, aż ślina napływała na język. Żeby to tylko była ślina! Uśmiechnąłem się na samą myśl jak smakuje wspaniale. „Słodkie wino postawione przed alkoholikiem przy szklance wody” - może to i cos przypomina nas teraz a raczej mnie jednak ciągle nie mogłem siebie określić jak trzeba.
W ciszy dziękowałem Charliemu, że pomógł mi przywrócić się do normy. Zawsze przychodził, kiedy trzeba i kiedy nie trzeba. Opuściłem nasze dłonie i otworzyłem oczy, gdy tylko ostatni krok mu pozostał do przejścia przez kuchnie do korytarza.
Jak zwykle w jego myślach buchała niechęć. Zapewne wolałby żeby zamiast mnie stał tu teraz Jacob. Skrzywiłem się szybko tak, że dla nich mój wyraz twarzy się nie zmienił. W sumie to wcale się nie gniewam, a raczej nie powinienem, bo przecież to JA, a nie Jacob tyle razy raniłem Bellę. Czas się przygotować na to, co los mi dzisiaj zgotował.
-Dobry wieczór, Charlie. - Przywitałem się grzecznie jakby nigdy nic.
-Dobry - mruknął tak cicho, że Bella na pewno nie usłyszała. -„Ciekawe, co dzisiaj przyniósł... Kolejne złamania i cierpienia Belli? Już ja mu pokażę”.
Zatrzymał się przy framudze nie zamierzając odejść; on również przybrał głupie nawyki.
-Przyniosłem kolejne zestawy podań - powiedziałem wyciągając pełną kopertę i znaczki, które Alice wsadziła rano do mojego volvo. Przynajmniej raz na jakiś czas się do czegoś przydała.
Bella jak zwykle się ucieszyła, co też miała w zwyczaju. Jęk wyrwał się z jej ust. Musiałem powstrzymać się od śmiechu. Jeszcze sporo uczelni nie dostało jej podań. Nie rozumiałem jej akurat teraz, kiedy trzeba. Chciałem ją odciągnąć od głupich pomysłów, ale ona ciągle do nich wracała. Kto normalny chciałby być wampirem?
No i oczywiście. Wszystko, co chciałem było wypisane na jej twarzy. Podania znowu zawdzięczam Alice, która była tak dobra i wyszukała te najważniejsze i najciekawsze, a po za tym skromny liścik i kilka banknotów zachęciło dyrektorów tych uczelni, aby przedłużyli nam jeszcze czas składania podań o kilka dni.
-W paru miejscach nie skończyli jeszcze rekrutacji, a kilka innych zgodziło się zrobić dla ciebie wyjątek. - przynajmniej nie ominąłem się z prawdą.
Nie mogąc już dłużej wytrzymać widząc jej zdegustowaną minę zaśmiałem się. Kochana Bells.
-Zabierzmy się do tego jak najszybciej - wziąłem ja pod łokieć czując przyjemne mrowienie. Nie mogłem jej puścić, byłaby to najstraszniejsza rzecz, a w ogóle chciałem się pozbyć Charliego.
Wyciągałem podania i ułożyłem je w nie dość wysoki stosik. Zerknąłem jak Bella sprząta ze stołu. Znowu te Wichrowe wzgórza czytała. Uniosłem znacząco brwi chcąc już powiedzieć, co na ten temat myślę, jednak Charlie mnie uprzedził, przez co znowu musiałem skupić się na jego myślach.
-Skoro już mowa o podaniach, Edward...
Znowu ten obrażony ton... Mógłby już skończyć z nim, przecież nigdzie jej nie zostawię już nigdy. Wiedziałem, że nie lubi się do mnie zwracać po imieniu. Zawsze to go drażniło, jakby robił coś niezgodnego z prawem, które było dla niego jak kazania.
-Bella i ja rozmawialiśmy właśnie o zbliżającym się roku akademickim. A ty, czy podjąłeś decyzję, dokąd wyjedziesz na studia?
Uśmiechnąłem się jakby nigdy nic. Tyle tych szkół powtarzałem i to na najlepszych stopniach, że nie wiem, którą teraz wybrać. Na pewno chciałby abym uczył się (znowu) jak najdalej od jego córki. Jednak ja tego nie zamierzam robić i przestrzegać jego zasad.
-Jeszcze nie. Dostałem kilka pozytywnych odpowiedzi, ale cały czas rozważam wszystkie za i przeciw.
Kolejne pytanie, które wcale mnie nie wzruszyło, a raczej musiałem na nie sformułować taką odpowiedź żeby go zatkało.
-Gdzie cię przyjęto, jeśli można wiedzieć?
-Do Syracuse... na Harvard... do Dartmouth... a dzisiaj dostałem potwierdzenia z University of Alaska Southest.
Zerknąłem na Bellę szybko mrugnąłem do niej widząc jej rozbawienie. Musiałem jej jakoś przekazać, że jej ojciec zaniemówił i to nawet cisza zastała w jego myślach.
-Harvard? Dartmouth? - wykrztusił Charlie, ucieszyłem się widząc jego minę i czując, że odrobinę podniósł się jego szacunek do mnie. - Cóż, to całkiem... To naprawdę duże osiągnięcie. Tylko ten University of Alaska… Nie będziesz chyba brał pod uwagę, mogąc studiować na jednej z uczelni Ivy League, prawda? Twój ojciec byłby niepocieszony, gdybyś zmarnował taką szansę.
Gdyby tylko Charlie wiedział ile razy ja w tych szkołach byłem. Każda klasa jest dla mnie jak dom. Nic się nie ukryje. Nauczyciele również.
-Carlisle zawsze szanuje moje wybory, niezależnie od tego, czy mu odpowiadają - powiedziałem jakby nigdy nic.
-Ach tak. - Dartmouth... Harvard... - myślał.
Naszą rozmowę przerwała rozweselona Bella, która chyba chciała tak jak i ja pozbyć się Charliego.
-Edward, a zgadnij, skąd ja dzisiaj dostałam potwierdzenie przyjęcia.
Jakby to była trudna zagadka...
-No, skąd?
Wskazała na grubą kopertę, którą przeglądała wcześniej. Widać było - przynajmniej dla mnie - niestaranne rozcięcia Charliego.
-Też z University of Alaska, tak jak ty!
-Moje gratulacje! - nie mogąc się już znowu powstrzymać uśmiechnąłem się szeroko. -Co za zbieg okoliczności.
Po chwili przyglądania się nam, a szczególnie mi podejrzliwie Charlie oświadczył, ze idzie pooglądać mecz.
-Macie czas do wpół do dziesiątej!
To samo pożegnanie, co zawsze.
-Hej, tato, a co z tym odzyskaniem wolności, które mi dziś obiecałeś?
Mimo, że Bella była kiepską aktorką omamiła Charliego tym pytaniem aż byłem pod zdziwieniem. Charlie budował jakąś sensowną odpowiedź, a ja kolejną część tej rozmowy o wolności, próbując wprowadzić w życie plan Alice i zakupy.
-No tak. Okej, niech będzie dziesiąta trzydzieści. Ale ani minuty dłużej! Musisz się wyspać przed szkołą.
-To Bella nie ma szlabanu? - tyle razy odgrywałem rolę zdziwionego i uradowanego, że każdy by się nabrał nawet gdyby był najlepszym aktorem.
-Tylko pod pewnym warunkiem - wycedził. - A czemu cię to tak interesuje?
To się nazywa nad opiekuńczy rodzić.
-Po prostu dobrze się składa. Alice szuka kogoś, kto miałby ochotę wybrać się z nią na zakupy, a jestem pewien, że Bella stęskniła się już za wielkomiejskim gwarem.
Gorączka, w jaką wprawiłem Charliego nie przestraszyła mnie ani na chwilę. Uśmiechnąłem się do Belli szukając w niej oparcia.
-Odmawiam! - krzyknął Charlie.
-Spokojnie, tato. W czym problem?
Zerknąłem na jego stan, po czym chwyciłem za gazetę, która również dotarła do Carlisle'a. Przeczytałem cały artykuł po raz kolejny dzisiejszego dnia. Szkoda, że ci autorzy nie wiedzą, co się dzieje naprawdę. Prawdziwa plaga. Ludzie giną. Kto by wysłał do Seattle dziewczynę? Albo taką kusząco pachnącą jak Bella? Przy Alice byłaby bezpieczna - tak myślę. Ale nie można ryzykować przecież. Nowe wampiry lub stare widać nie zamierzają siedzieć cicho, a to stawia moją rodzinę w niemiłym położeniu.
-Nie pojedziesz do żadnego Seattle. Nie teraz.
-Co takiego?
-Opowiadałem ci o tym artykule z gazety. Po Seattle grasuje jakiś seryjny morderca, a może to wojna gangów? Masz trzymać się od tego miasta z daleka, zrozumiano?
Widząc minę Belli zza gazety postanowiłem jej pomóc. Sama przecież nic nie wskóra, kiedy Charlie jest w takim nastroju, a ona taka obojętna.
-Tato, istnieje większe prawdopodobieństwo, że trafi mnie piorun, niż że tego dnia, kiedy będę w Seattle...
Przerwałem jej jakby nic nie mówiła. Mogłaby palnąć coś niedorzecznego, co całkowicie spowodowałoby zaniknięcie naszych kontaktów.
-Wszystko w porządku, Charlie - powiedziałem szybko. - Nie miałem na myśli Seattle, tylko Portland. Też nie puściłbym tam Belli w tych okolicznościach. Nigdy w życiu.
Czując na sobie wzrok obojga z domowników studiowałem znowu artykuł wychwytując, albo starając się odnaleźć jakieś informacje, które nie są ważne dla zwykłego śmiertelnika. Te ofiary nie były przypadkowe przecież.
Nadal grając swoją rolę i słysząc myśli ojca Belli odetchnąłem z ulgą. Wszystko poszło jak z płatka. Powoli zaczął się uspokajać.
-A niech wam będzie. - powiedział na wychodnym.
-Czemu... - Zaczęła Bella.
-Sekundę... - Przerwałem jej wiedząc, ze Charli nadal się nam przysłuchuje. Nie było by rozmyślnie rozmawiać o tym tu i teraz. Musiałem znowu zaczekać aż gra go całkowicie pochłonie. - Przy tym tu możesz wykorzystać swoje stare wypracowania. Mają taki sam zestaw tematów. Podsunąłem jej formularz. Zaczęła go wypełniać powoli i starannie. Ja natomiast zamyśliłem się i spojrzałem w okno. Jak dużo wie Alice? Czy wie, co się dzieje i kto jest sprawcą? A może, Carlisle? Trzeba im przekazać, co się zdarzyło.
Carlisle już na pewno wie, ale lepiej mu powiedzieć, co ja o tym myślę. Nic nie dzieje się przecież przez przypadek. Ofiary są wybierane celowo i bez żadnych oznak żeby ktokolwiek je odnalazł. Żadnego śladu, ale jeżeli jakiś jest są oni bladzi. Wszystko się zgadza. Wszystko się wiąże w niebezpieczną całość.
Nagle usłyszałem prychnięcie ze strony Belli.
-Co jest? - zapytałem patrząc na nią.
-Nabijasz się ze mnie. Ja i Dartmouth?
Podniosłem odrzucone formularze, o które teraz coraz trudniej o zdobycie - oczywiście nie dla mnie. Położyłem je znowu przed nią.
-Sądzę, że spodobałyby ci się w New Hamshire. A dla mnie mają tam szeroką ofertę kursów wieczorowych i dużo bogatych w zwierzynę lasów w okolicy. To idealne miejsce dla takiego miłośnika przyrody jak ja.
Uśmiechnąłem się łobuzersko wspominając czasy, w których biegałem za tymi biednymi zwierzątkami.
Bella odetchnęła przez nos. Jak zwykle wracaliśmy do tego samego tematu po kilka razy w ciągu jednego dnia - czesne.
-Jeśli tak bardzo ci przeszkadza to, że chcę ci zafundować studia, to pozwolę ci mnie spłacać. Mogę nawet policzyć odsetki. - powiedziałem w końcu nadal się jej przyglądając i oczekując jej reakcji.
-Mniejsza o czesne. Przecież, żebym się tam dostała, musiałbyś zapłacić gigantyczną łapówkę! A może sfinansujesz im w zamian nowe skrzydło biblioteki czy coś podobnego? Ohyda. Po co w ogóle znowu wracamy do tego tematu?
W sumie z ty skrzydłem to dobry pomysł. Musiałbym ocenić swoje szanse u Alice czy warto.
-Proszę, wypełnij tylko formularz, nic więcej. Zgłosić się może każdy, prawda?
Zawahała się, przez, co zawsze przygryzała wargę.
-Ale to nie jest obowiązkowe.
Wiedząc, co zaraz nastąpi i widząc jej dłonie sięgające ku formularzom zsunąłem je z blatu stołu na swoje kolana. Nie mogłem jej na to pozwolić. Schowałem je do kieszeni od kurtki szybko. Wywołało to u Belli ogłupienie, które jak zwykle mnie śmieszyło.
-Co ty najlepszego wyprawiasz?
-Oszczędzam twój czas. Potrafię świetnie fałszować twój podpis, a wypracowania są już przecież napisane.
-Przesadzasz, naprawdę przesadzasz! - wybuchnęła szeptem tak jak ja obawiając się Charliego, który nadal przysłuchiwał się nam leniwie już jednym uchem, a coraz bardziej skupiony na meczu. - Poza tym nie muszę już składać żadnych nowych podań. Przyjęto mnie na Alasce, a jak sobie trochę dorobię, to będzie mnie akurat stać na opłacenie tam pierwszego semestru. Nie mam zamiaru marnować kupy pieniędzy, bez względu na to, do kogo one należą.
Zrobiłem zbolałą minę. Nie lubiłem, gdy to mówiła. Bolało i to bardzo. Chciałem żeby była szczęśliwa, nie chciałem odbierać jej tego, co ludzkie.
-Bello...
WARUNEK cz.2
Podsunąłem jej formularz. Zaczęła go wypełniać powoli i starannie. Ja natomiast zamyśliłem się i spojrzałem w okno. Jak dużo wie Alice? Czy wie, co się dzieje i kto jest sprawcą? A może, Carlisle? Trzeba im przekazać, co się zdarzyło.
Carlisle już na pewno wie, ale lepiej mu powiedzieć, co ja o tym myślę. Nic nie dzieje się przecież przez przypadek. Ofiary są wybierane celowo i bez żadnych oznak żeby ktokolwiek je odnalazł. Żadnego śladu, ale jeżeli jakiś jest są oni bladzi. Wszystko się zgadza. Wszystko się wiąże w niebezpieczną całość.
Nagle usłyszałem prychnięcie ze strony Belli.
-Co jest? - zapytałem patrząc na nią.
-Nabijasz się ze mnie. Ja i Dartmouth?
Podniosłem odrzucone formularze, o które teraz coraz trudniej o zdobycie - oczywiście nie dla mnie. Położyłem je znowu przed nią.
-Sądzę, że spodobałyby ci się w New Hamshire. A dla mnie mają tam szeroką ofertę kursów wieczorowych i dużo bogatych w zwierzynę lasów w okolicy. To idealne miejsce dla takiego miłośnika przyrody jak ja.
Uśmiechnąłem się łobuzersko wspominając czasy, w których biegałem za tymi biednymi zwierzątkami.
Bella odetchnęła przez nos. Jak zwykle wracaliśmy do tego samego tematu po kilka razy w ciągu jednego dnia - czesne.
-Jeśli tak bardzo ci przeszkadza to, że chcę ci zafundować studia, to pozwolę ci mnie spłacać. Mogę nawet policzyć odsetki. - powiedziałem w końcu nadal się jej przyglądając i oczekując jej reakcji.
-Mniejsza o czesne. Przecież, żebym się tam dostała, musiałbyś zapłacić gigantyczną łapówkę! A może sfinansujesz im w zamian nowe skrzydło biblioteki czy coś podobnego? Ohyda. Po co w ogóle znowu wracamy do tego tematu?
W sumie z ty skrzydłem to dobry pomysł. Musiałbym ocenić swoje szanse u Alice czy warto.
-Proszę, wypełnij tylko formularz, nic więcej. Zgłosić się może każdy, prawda?
Zawahała się, przez, co zawsze przygryzała wargę.
-Ale to nie jest obowiązkowe.
Wiedząc, co zaraz nastąpi i widząc jej dłonie sięgające ku formularzom zsunąłem je z blatu stołu na swoje kolana. Nie mogłem jej na to pozwolić. Schowałem je do kieszeni od kurtki szybko. Wywołało to u Belli ogłupienie, które jak zwykle mnie śmieszyło.
-Co ty najlepszego wyprawiasz?
-Oszczędzam twój czas. Potrafię świetnie fałszować twój podpis, a wypracowania są już przecież napisane.
-Przesadzasz, naprawdę przesadzasz! - wybuchnęła szeptem tak jak ja obawiając się Charliego, który nadal przysłuchiwał się nam leniwie już jednym uchem, a coraz bardziej skupiony na meczu. - Poza tym nie muszę już składać żadnych nowych podań. Przyjęto mnie na Alasce, a jak sobie trochę dorobię, to będzie mnie akurat stać na opłacenie tam pierwszego semestru. Nie mam zamiaru marnować kupy pieniędzy, bez względu na to, do kogo one należą.
Zrobiłem zbolałą minę. Nie lubiłem, gdy to mówiła. Bolało i to bardzo. Chciałem żeby była szczęśliwa, nie chciałem odbierać jej tego, co ludzkie.
-Bello...
-Nie zaczynaj znowu. Zresztą, przecież odgrywam ten cały cyrk ze studiami tylko dla Charliego. Oboje wiemy, że na jesień nie będę w stanie uczęszczać do żadnej szkoły. W ogóle nie będę mogła przebywać pomiędzy ludźmi.
Skrzywiłem się w sobie. Znowu ten temat, który starałem się uniknąć. Ona nie widziała, w co się pakuje. Ten ból nie do zniesienia, który płynie w twoich żyłach wypalając, co jest na drodze, a później tylko jedna myśl: „krew”. Nie ważne czy ludzka czy nie, ważne żeby się nasycić.
-Nie ustaliliśmy jeszcze konkretnego terminu - starałem się chwycić jakiegoś koła ratunkowego. - Pochodź na zajęcia przez semestr lub dwa. Może studenckie życie przypadnie ci do gustu. W końcu jeszcze tylu rzeczy nigdy nie doświadczyłaś... - A to wszystko przeze mnie.
-Mogę ich spróbować później.
-Później to już nie będą ludzkie doświadczenia, Bello. Nie dostaniesz drugiej szansy, aby być człowiekiem.
Pokręciła jak na złość mi głową.
-Ale też nie możemy odwlekać mojej przemiany w nieskończoność. Lada chwila mogę znaleźć się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
-Jeszcze się nie pali.
Bella przeniosła się na chwilę do swoich myśli, których ja nie mogłem poznać. Chcieć, a móc to dwa inne znaczenia i słowa. Nagle delikatny ból, który zapewne chciała zachować w sobie wystąpił a jej twarz.
-Bello... - wyszeptałem chcąc aby „wróciła” do mnie. - Naprawdę, nie ma pośpiechu. Nie pozwolę cię nikomu skrzywdzić. Możesz zwlekać z tym, ile tylko ci się podoba.
-Nie chcę zwlekać. - Uśmiechnęła się blado. - Chcę być tym samym potworem jak ty.
Jej żarty nie nadawały się do publicznego wygłaszania. Zacisnąłem zęby żeby czegoś nie palnąć, co mogło pogorszyć sytuację.
-Nawet nie masz pojęcia, jakie bzdury wygadujesz - warknąłem i jednym ruchem położyłem przed nią gazetę stukając w nagłówek, który bił w oczy swoją wielkością na pierwszej stronie:
KOLEJNE BRUTALNE MORDERSTWO.
POLICJA PODEJRZEWA WOJNĘ GANGÓW.
-Co to ma z nami wspólnego?
Jej bezinteresowne pytanie mnie zdenerwowało. Jak można być aż takim niedomyślnym?
-Bycie potworem to nie żarty, Bello.
Patrzyłem jak czyta nagłówek jeszcze raz i jak jej czoło się prostuje w końcu trafiając na właściwy trop.
-To... to wampir tam grasuje? - wykrztusiła.
Pokiwałem smętnie głową zastanawiając się jak i ile mogę jej przekazać teraz. Charlie za bardzo był już pochłonięty grą, tylko wybuch z armaty mógł go poderwać z kanapy. Musiałem to wykorzystać.
-Zdziwiłabyś się, ile nagłówków przez media morderstw to sprawka moich pobratymców. Jak się wie, czego się szuka, łatwo domyślić się prawdy. - zawahałem się na moment ale jednak nie na tyle by mogła to zauważyć. -W tym przypadku wszystko wskazuje na wampira nowonarodzonego. To głodny i rozwścieczony nieszczęśnik, który nie potrafi się jeszcze kontrolować i zapewne brzydzi się samego siebie. Właśnie kimś takim planujesz się niedługo stać. Wszyscy przez to przeszliśmy.
Mając nadzieję, że jej mina i zawstydzenie świadczą o moim tryumfie, że w końcu udało mi się oddzielić ją od tych głupich myśli kontynuowałem:
-Zabieramy informacje na temat tych zbrodni od kilu tygodni, odkąd tylko zorientowaliśmy się, ze to jeden z naszych. Wszystko się zgadza: ofiary giną bez śladu zawsze nocą, nie ma dowodów na to, by je coś łączyło, zwłok nikt nie stara się za bardzo ukryć... tak, to jakiś nowy. I nikt najwyraźniej się nim nie opiekuje. - znowu się zawahałem ale tym razem już widocznie. Zaczerpnąłem oddechu, bo brak tlenu jednak już dawał o sobie znać. Jej słodki zapach uderzył mnie w gardło wywołując nieprzyjemny ogień, który zignorowałem. - cóż, to nie nasza sprawa. Interesujemy się tym tylko, dlatego, że to nasz teren. Tak jak mówiłem, zdarza się to bardzo często. Pojawienie się każdego potwora pociąga za sobą straszliwe konsekwencje.
Nie spuszczałem z niej wzroku kończąc nadal szeptem moją wypowiedź. O dziwo nagle odkryłem, ze powiedziałem jej wszystko, co wiemy, o czym myślimy. Nadal cicha nadzieja pukała mi do zimnego serca może to coś da? Może zrezygnuje, bo się przestraszy? Jednak dłoń, Belli jakby odsunęła tą nadzieję na bok.
-Ze mną będzie inaczej - powiedziała cicho jakby bojąc się, że straci panowanie nad głosem. - Już oto zadbamy. Wyprowadzimy się na Antarktydę.
Prychnąłem i poczułem, że emocje opadły. Łatwo jej tak myśleć. Ona nie wie o niczym, jęknąłem w sobie. Stacza się na samo dno przeze mnie, jakby wcześniej tego nie zrobiła.
-Nie szkoda ci słodkich pingwinków?
Wywróciłem oczami myśląc i wyobrażając sobie Bellę dziką i niebezpieczną starającą się zaspokoić pragnienie tymi maleńkimi zwierzątkami. Sam ich próbowałem i mogę stanowczo odradzić nawet najbardziej głodnemu wampirowi. Ich krew wcale nie jest słodka i wcale nie napełniają żołądka. Zupełnie jakby nie piło się dużo dłużej.
Bella zaśmiała się dziwnie spychając gazetę z blatu, sam nie chciałem jej widzieć.
-W takim razie Alaska, tak jak było ustalone. Tylko bardziej w głębi lądu niż Junea - jakieś miejsce gdzie można spotkać grizzly.
Zupełnie zapomniałem o swojej roli odpychania myśli ukochanej od przemiany.
-Żeby tylko grizzly! Na północy są i niedźwiedzie polarne. A żebyś widziała tamtejsze wilki - gigantyczne!
Widok Belli, która otworzyła usta przerażona i łapiąca się za serce porządnie mnie wystraszył.
-Coś nie tak? - zapytałem. Nagle zrozumiałem swój błąd. Cholerne wilki. - Okej, zapomnij o wilkach. Nie będzie żadnych wilków, jeśli ci to pasuje.
Starałem się jak mogłem nie wyglądając na obrażonego. Tamtejsze wilki pachniały bardziej zachęcająco. Te cuchną niemiłosiernie.
-Edwardzie, to mój były najlepszy przyjaciel. Oczywiście, że mi to nie pasuje.
-Wybacz moje gapiostwo - zmusiłem się na uprzejmość, która w tym momencie w ogóle przeze mnie nie przemawiała. - Strzeliłem gafę.
-Nie przejmuj się, nic się nie stało.
Cała Bella - wszystko bierze na siebie. Czy to za to ją kocham?
Nie mogłem znieść ciszy, jaka zapanowała w kuchni przebijana tylko komanatorem w telewizorze z salonu.
Przyglądałem się jej przez chwilę. Po chwili wziąłem ją pod brodę i zmusiłem żeby na mnie spojrzała. Gdy tylko to zrobiła poczułem się już lepiej. Jakby spojrzenie jej działało na mnie jak balsam.
-Przepraszam. Szczerze- powiedziałem.
-Wiem. Wszystko w porządku. Ja też przesadziłam z reakcją. Po prostu myślałam już o nim wcześniej - powstrzymałem się od zjadliwego komentarza - a potem ty wyskoczyłeś z tym polowaniem...
Znowu ten przeklęty wilk. Serdecznie mam dość jego i tego całego jego plemienia, które zaprząta tą małą główkę. Nie zasługuje na to. Jednak złość, jaka we mnie wpłynęła nie mogła znaleźć drzwi z napisem: „wyjście”.
Kolejnych zdań o nim nie mogłem słuchać jednak Bella uporczywie nalegała.
-Widzisz, Charlie mówił mi przy obiedzie, że Jake przechodzi trudny okres. Mam wyrzuty sumienia. To wszystko moja wina...
-Nie zrobiłaś nic złego. - Nie mógłbym do tego dopuścić by jej dobry nastrój sprzed kilku minut uleciał jak bańka mydlana.
-Powinnam coś z tym zrobić. Jestem mu to dłużna. Zresztą to i tak jeden z warunków Charliego.
Starałem się nie pokazywać jej swoich emocji na twarzy. Czyli to o tym tak chciał bardzo porozmawiać Charlie? To ja sobie porozmawiam z tym kochanym Jacobem, kiedy tylko nadarzy się okazja. A po za tym Bella nie mogła z nim przebywać sam na sam.
-Wiesz dobrze, że za nic w świecie nie pozwolę ci przebywać z wilkołakiem sam na sam, a iść z tobą w charakterze ochroniarza nie mogę, bo złamałbym postanowienia naszego paktu. Chyba nie chcesz, żebyśmy rozpętali wojnę?
Ten pomysł też był dobry. Wreszcie mógłbym się odwdzięczyć temu parszywcowi za wszystko, co złego zrobił mojej lubej.
-Jasne, że nie.
-W takim razie nie ma, co dalej o tym dyskutować.
Cofnąłem szybko dłoń i zacząłem się rozglądać po kuchni, aby zmienić temat, który mógłby rozluźnić naszą sytuacje. Mój wzrok padł na stare już Wichrowe wzgórza. Ile razy ona je czytała?
-Cieszę się, że Charlie postanowił wypuścić cię z domu, bo widzę, że musisz w pilnym trybie odwiedzić księgarnię. te Wichrowe wzgórza znasz już chyba na pamięć.
Uśmiechnąłem się łobuzersko czekając na jej uroczą odpowiedź.
-Nie wszyscy mają pamięć fotograficzną, jak co poniektórzy - warknęła cicho jakby oburzona.
-Mniejsza o twoje zdolności, nie pojmuję po prostu, co ci się w tej książce podoba. Chaty i Heathcliff są okropni, tylko niszczą sobie nawzajem życie. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, żeby porównać ich do takich par z literatury, jak Romeo i Julia czy Elizabeth Bennet i pan Darcy z Dumy i uprzedzenia. To nie historia romantycznej miłości, tylko bezsensownej nienawiści.
-Od kiedy to jesteś amatorem krytyki literackiej?
Wywróciłem oczami. Jednak Bella miała w sobie to coś, co pozwalało odciągnąć jej uwagę od ponurych tematów. Ucieszyłem się, że chwyciła za haczyk. Mogłem teraz tylko pociągać ją coraz dalej.
-Patrzę na fabułę obiektywnie, i tyle. Być może pomaga mi w tym podejściu to, że poznałem wiele dzieł klasyków, zanim je jeszcze zaszufladkowano.
Nadal cieszyłem się ze swojego posunięcia i pomysłu.
-A tak zupełnie serio, czemu wciąż powracasz do Brontë?
Pochyliłem się nad stołem wciąż pragnąc jej dotykać i przyłożyłem dłoń do jej policzka. Jej zainteresowania nawet te bzdurne ciągle mnie fascynowały.
-Co ci się w tej powieści tak podoba?
Jeszcze mnie to interesowało. Nie mogłem poznac jej myśli, więc próbowałem w inną stronę.
-Czy ja wiem... - zawahała się przez moment. - Sądzę, że urzekło mnie to, że Cathy i Heathcliffa nic nie jest w stanie rozdzielić: ani jej egoizm, ani jego złe uczynki, ani nawet śmierć jak się później okazuje...
Zamyśliłem się nad jej wypowiedzią. Nie wiedziałem, że takie romanse mogą aż tak porywać dziewczyny w swoje objęcia. Uśmiechnąłem się kpiarsko do swoich myśli.
-Ja tam nadal będę upierał się przy tym, że wyszłaby z tego lepsza historia, gdyby każde z nich miało, choć jedną pozytywną cechę.
2.UNIKANIE TEMATU cz.1
Przez cały tydzień, który minął, musiałem przyznać, że ciągle nad czymś rozmyślałem. Nie było takiej chwili żebym mógł usiąść lub biec nie martwiąc się czy usiądę tam gdzie trzeba lub czy nie wpadnę w drzewo - co było jak dla mnie niemożliwe i nie do przyjęcia. Nie mogłem odetchnąć i poczuć zapach krwi ofiary, bo ciągle przed oczami stawały mi ciemne obrazy z głowy Alice - mojej siostry. Sarna, w którą właśnie wbiłem swoje ostre kły wierzgała się jednak ja tego nie czułem zupełnie jakby wiaterek muskał mi dłonie, ale tylko ciepło jej czułem, bo znowu „obraz ciemności” (jak go nazwałem) nawiedził tą małą istotkę, która zamarła w miejscu.
Moja zwierzyna wyrwała się pierwszy raz w moim życiu i uciekła ledwo biegnąc. Musiałem zapewne połamać jej kości gdzieś w granicy tułowia. Patrzyłem za nią nie zdając sobie z tego sprawy.
-Alice! - Warknąłem niezadowolony, bo w końcu odkryłem, co się stało.
Dziewczyna otrząsnęła się i w jej głowie znowu zafalowały dziwne myśli.
-„Co?!”
-Możesz się odezwać i nie błaźnić? Za chwilę mamy iść do szkoły, a chcesz głodna iść?
-Wybacz o wszech mogący. - Odszczeknęła się.
-Wybaczam, a teraz nie zadręczaj mnie... - Znowu ciemność w jej głowie- tymi OBRAZAMI! - Krzyknąłem przepłaszając najbliższe pożywienie.
Starałem się ją ignorować. Puściłem swoje myśli i jej gdzieś w głąb czaszki, bo przecież ciągle miałem mnóstwo miejsca nawet po prawie całym stuleciu.
To była jedna z tych rzeczy, jakie lubiłem w wampirach. Po za tym brzydziłem się, czym jestem i czym chciała być Bella. A jej myśli i zapędy do tego coraz bardziej tak jak „obrazy ciemności” pojawiały się w wizjach Alice.
Od feralnego wieczoru sprzed kilku dni nie wspominaliśmy nic o La Push. Ja, bo nienawidziłem tej okolicy, a Bella... Jak to Bella, starała się milczeć i chyba czyhać aż w końcu się poddam i puszczę ja do tych krwiożerców. No może niedosłownie. Może raczej wampirożerców. Dość! Tyle o tych smrodach! Znowu będę miał mdłości po nich. A powracając do Belli. Niestety do jej myśli, do ich zmian, ba! Do chociaż wysłuchania ich! - Nie miałem dostępu.
Czy istnieje na świecie człowiek, istota, stworzenie, które jest tak uparte jak Bella? Chyba nie. Można jej mówić, że to niebezpieczne, błagać żeby została, szantażować o wszystko - to ostatnie niedawno wypróbowała Alice, było zabawnie. No, ale guzik z tego! Belli nie można przekonać lub przestawić na zdrowy tryb myślenia i planowania. Zupełnie jakby ktoś złośliwy zakleił kopertę z czymś cennym i na twoich oczach wysłał ją do twojego wroga. A przecież chcę ją tylko chronić! Nic więcej... Czy o tak wiele proszę?
Spojrzałem na horyzont, który coraz bardziej jaśniał i tylko moje oczy mogły to zauważyć. Każda roślina, a teraz woda błyszczała zupełnie jak ja w tym słońcu, które może mnie zdradzić. Odrzuciłem wszystko od siebie czując ogień w gardle. Wytężyłem zmysły, choć wcale nie musiałem. Alice była na zachód z kolejną sarną i chyba to była ta, która mi uciekła. Więc musiałem szukać w innym kierunku.
Rzuciłem się na północ gdzie słońce szybko jeszcze miało nie dotrzeć. Biegłem, a raczej skakałem po drzewach szybciej niż ktokolwiek czując smakowity zapach. Dobra puma za dnia to jest coś, czego mi trzeba. Przynajmniej ciekawie rozpocznę porę zwaną dniem. Brakuje mi polowań z Emmettem. Będę musiał do niego zadzwonić, kiedy wraca. Najlepsze polowania to tylko z nim.
Moja ofiara również niedawno wyszła ze swojego ukrycia i po rozprostowaniu łap, których stawów strzelanie doszło do moich uszu, mogła ruszyć na śniadanie. Niestety nie dane jej było długie życie, gdy pan Edward Cullen jest na polowaniu. Jad wypełnił mi usta on również wiedział, ze w końcu będzie mógł się na coś przydać. Jeszcze jeden skok i widziałem pumę pod drzewem, na którym siedziałem. Skradała się cicho jak na nią wpatrując się w jakieś niewarte uwagi, maleńkie zwierzątko nieopodal.
Zeskoczyłem zwinnie i jeszcze ciszej niż drapieżnik. Przynajmniej zrobiłem coś dobrego: uratowałem zwierzątko, a to duże padło bez krwi pod drzewem.
-Mmm...
-No skoro już jesteś zadowolony, idziemy.
Fajnie jest tak wspominać, co się działo.
Leżąc na łóżku Belli i wpatrując się w tak nierówny sufit, że aż ciarki przechodzą, otoczony z każdej strony jej kuszącym zapachem, znowu rozmyślałem. Bo znowu wizja „Ciemności” zawitała w głowie Alice i to tym razem w szkole, co było pierwszym razem przy uczniach.
Nic się nie działo - dosłownie. Jakieś dziewczyny z tyłu kłóciły się o chłopaka; z drugiego końca stołówki śmiały się kolejne dziewczyny, spojrzałem na nie z ciekawości. Jedna z nich widząc mój wzrok spłonęła rumieńcem, co uważałem za śmieszne, a inne zaczęły nerwowo chichotać. Parsknąłem, bo jej myśli były bardzo podobne, do Jessici, która siedziała kilka krzeseł dalej. Co prawda nie wzdychała tak jak kiedyś ale jednak nadal to robiła. Obok mnie siostra rzucając przekleństwami i obelgami w każdym języku strój Belli. Nie mogłem Alice zrozumieć. Jak można tak rzucać się o jakieś ubrania? Tego pytania nigdy nie wolno wymówić w jej towarzystwie. Złota zasada: dwa razy nie ubierać się w to samo. Albo raczej nakaz wymuszony na nas. Cała moja rodzina za każdym razem przechodzi małe załamanie, gdy Alice wyciąga rzeczy na dany dzień, bo to jej nie pasuje, ten kolor nie ładny, a ten nie pasuje do takiej pogody, jaka będzie... Mimo, że malutka siostrunia jest trochę roztrzepana, trzeba przyznać, że zawsze ma głowę na karku. A dlaczego? Imprezy - Alice, stroje - Alice, głupie pomysły - Alice, które w tym momencie właśnie zawitały w jej malutkiej główce (tylko czyhała aż Charlie uwolni Bellę) - Alice. Czyli sumując: Alice jest szurnięta ale kochana. Bez niej każdy dzień ziałby nudą i pustką, tak jak nagle w jej głowie: głucha cisza, ciemność i tylko zamazane kształty, które obydwoje próbowaliśmy wyostrzyć na darmo.
Nie dano jej tak siedzieć i patrzeć przed siebie długo. Nie dano jej odetchnąć tak jak mi, musiałem zacząć działać, bo zupełnie zawiesiła się na tej wizji.
-Alice? Alice!
Widząc, co i jaką reakcję wywołała moja siostra trzeba było szybko coś zrobić żeby Angela i Ben nie nabrali podejrzeń. Zaśmiałem się, co przyniosło pożądany skutek i wszyscy przy stole widzący, co się dzieje popatrzyli na mnie zdumieni. Poruszyłem się tak szybko, że ludzki zwykły wzrok nie mógłby mnie nigdy zauważyć, i kopnąłem Alice. Zdążyłem jeszcze ją przytrzymać i zagłuszyć łomot. Mała podskoczyła, a ja na swoim miejscu siedziałem i patrzyłem jak miny towarzyszy się zmieniają. Tylko Bella była przerażona.
-Co, zdrzemnęło się babuleńce? - Zapytałem ze śmiechem, który ledwo mi wyszedł.
„Wiesz dobrze, co to znaczy” pomyślała Alice.
Zignorowałem ją..
-Co się zamyśliłam, przepraszam - powiedziała i wróciła do omawiania swoich planów, jednak po chwili spojrzała na mnie i zerknęła ma Bellę ukradkiem i szybko.
„Musisz trzymać Bellę przy sobie”.
Tak. To było dziwne. Musiałem też wymyślić coś przed Bellą. Ona łatwo wierzyła, więc każda bajka będzie dobra, a najlepiej taka, która przytrzyma ją przede mną. Starałem się opóźnić chwilę sam na sam z ukochaną pierwszy raz. Wsłuchiwałem się w myśli tych, co szli przede mną po lekcjach na parkingu.
Moim celem stał się Mike Newton.
Przyspieszyłem kroku czując na sobie zdumienie Bells. Ale dopiero, gdy zagadałem do chłopaka spojrzała krzywo.
„I co? I może myśli, że się popisze, że chce pomóc? Nie ma szans. On jest walnięty! Przecież musiał się uderzyć!”
Takie i wiele innych myśli biło się w głowie Mike'a.
-Może to kable?
-Nie mam pojęcia. Nie za bardzo znam się na samochodach. Wypadałoby pojechać z tym do warsztatu Dowlinga, ale nie stać mnie na niego. Muszę kogoś wykombinować.
-Jak byś chciał, mogę w nim trochę pogrzebać. Kiedyś interesowałem się silnikami. Musiałbym tylko odwieźć Alice i Bellę.
Idealnie by było, choć ciężko to przyznać. Popołudnie bez Belli? Nie uśmiechała mi się ta opcja.
Oboje stanęli jak wryci, co mnie jeszcze bardziej rozśmieszyło.
„Czy mi się śni czy to jest zły sen?” - Myślał Mike.
-Eee... Może innym razem, bo teraz do pracy jadę. Ale dzięki.
-Jak coś to daj znać.
-OK. Do jutra!
„Całkiem mu odbiło. I że niby dam mu okazje żeby się popisał przed Bellą! Nie ma takiej opcji.”
Razem z Bellą poszliśmy dalej.
-A to, co miało być? - Zapytała szeptem z mieszanym zdziwieniem. Czy wszyscy muszą być tacy pytający i wkurzający za razem?
-Pokaz dobrych manier - albo raczej unikanie tematu.
Alice miała już gotową gadkę żeby tylko odciągnąć uwagę Bells ode mnie, co przyniosło pożądany skutek. Nawijała jak nakręcona niczym katarynka.
„Ale mu pojechałeś. Lepiej nie myśl o samochodach tylko o tej wizji! Musisz wyciągnąć Bellę na weekend jak najdalej od Forks! Najlepiej do Kanady. Albo w sumie nie, bo nie przepadam za tym krajem. Wampiry przyjdą i rozwalą wszystko, a przecież nie możemy wystawić jej na pewną śmierć. Ona przyciąga nas jak magnez. Może i już wyszło na to, że to nie przez ciebie, ale to ciągle działa. Victoria nie będzie taka łaskawa żeby zostawić Bellę w spokoju. Widziałeś, co zamierza. Chce się nią pobawić niczym zabawką, a później...”
Syknąłem cicho tak żeby Bella nie usłyszała.
Alice słowa przeplatały się z bezsensowną paplaniną, która miała zanudzić moją ukochaną.
-A propos cudeniek z Włoch, pamiętasz to żółte porsche, które tam ukradłam? Wiem, że obiecałeś mi takie samo w prezencie, ale nie wiem, czy wytrzymam do Gwiazdki jeszcze tyle czasu do niej zostało.
Wyrzuciłem Alice przy zjeździe z głównej drogi. Teraz musiałem coś wymyślić. Gdy wyskoczyła rzuciła mi spojrzenie.
„Bella ma zniknąć na weekend. Ty to musisz zrobić. Chyba wiesz, jakie to niebezpieczne.”
-Do zobaczenia.
Skinąłem głową. Niestety chyba trochę mi to nie wyszło, bo spojrzenie Belli powiedziało to samo za siebie. Mimo, że była słaba w kłamaniu to miała niespotykaną spostrzegawczość. Mogła zauważyć chyba wszystko tylko nie to jak ktoś ją okłamuje, nie taki jak ja. Jej wzrok od razu stał się podejrzliwy. Niby nie potrzebowałem patrzeć na drogę, ale ty razem tak musiałem postąpić żeby tylko nie zauważyła czegoś niepokojącego w moich oczach. Tylko, jaką bajkę jej opowiedzieć...
-Mało dziś zadali. - Odezwałem się, bo byłem pewny, że sama tego nie zrobi.
-No.
-Myślisz, że mogę wejść do środka?
-Nie dostał zawału jak rano przyjechałeś.
W sumie to może nie dostał na pierwszy rzut oka. Ale jego myśli dłonie często przesuwały się w kierunku jego strzelby lub gazu pieprzowego. Sęk w tym, że strzelba by mnie nie przedziurawiła ani ona ani pocisk, zabawnie by było oglądać jak mała kuleczka, taka delikatna albo się ode mnie odbija albo w zetknięciu z moja twardą skórą zmienia się w proszek; gaz - trochę może i zapiekłoby, ale po chwili miał bym spokój, a Charlie stałby przerażony.
Tak było.
Cały dzień minął jakoś szybko, a ja nadal nie wymyśliłem sposobu żeby wyciągnąć Bellę stąd jak najdalej. Nie mogłem jej porwać, bo jej ojciec wysłałby za mną FBI jak to kiedyś powiedziała. Czyli porwanie odpada. Nie mogłem też zabrać ją i mówiąc wcześniej, przed czym tym razem ją chronię, na sto procent nie pojechałaby wtedy.
Z zamyślenia wyrwało mnie stukanie palców Belli o blat biurka. Uśmiechnąłem się do siebie, bo przecież musiałem dobrze rozegrać tą partię. Podniosłem się bezszelestnie z łóżka - nawet nie drgnęło. Podszedłem do niej również zupełnie cicho i położyłem na jej dłoni swoją zimną.
- Ktoś jest dziś bardzo niecierpliwy.
Wiedziałem, że próbuje coś głupiego powiedzieć, ale zapach, jaki spowodowała ruchem głowy wywołał u mnie silne emocje, a uśpione bodźce nagle zaczęły domagać się bliskości Belli. Przez nie wiedziałem, co robię. Czułem tylko pieczenie na dłoniach i wiedziałem, że ukochana znajduje się w moich ramionach ciepła. Teraz była bezpieczna. Bliskość, jaką wypełniłem zawsze starałem się panować nad sobą, ale dziś to nie było możliwe. Nie chciałem przestawać jej całować. Pieczenie w gardle z każdym dotknięciem naszych ust rosło, ale jakoś było dziwnie przygaszone...