WhiteFeather Sheri Śmiały romans


0x08 graphic
0x08 graphic

Upalne lato 03

Sheri WhiteFeather

Śmiały romans

0x08 graphic
0x08 graphic
Specjal


DYNASTIES: SUMMER IN SAYANNAH

THE DARE AFFAIR

Upalne lato

Barbara McCauley

Maureen Child

Sheri WhiteFeather


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Katrina Beaumont nie dlatego wybrała się do „Steamu", żeby zobaczyć Claytona Crawforda, właściciela wytwornej restauracji i najmodniej­szego klubu jazzowego. Po prostu zdała się na przyjaciółki, które uznały, że wieczorny wypad do lokalu dobrze jej zrobi. Zresztą, niedawno porzucona przez narzeczonego, sama doszła do wniosku, że łatwiej zniesie upokorzenie w to­warzystwie bliskich sobie osób.

Zerknęła w stronę Claya. Stał odwrócony do niej plecami w drugim końcu sali, niedaleko sceny. Nie widziała go od lat, ale natychmiast rozpoznała. Czuła jego obecność nawet z tej odległości.

Sięgnęła po kieliszek wina, szybko odwróciła wzrok od Claya i zapatrzyła się w kolorową serwetkę. Clay nie był jej eksnarzeczonym i to nie on zranił jej uczucia. Po prostu w odległej przeszłości należał do jej życia, a wspomnienia z młodości jawiły się jej jak sceny z dawno niewidzianego filmu.

- Znów odpłynęłaś myślami. - Jenny Kincaid, ciemnooka brunetka, przechyliła głowę i potrząsnęła zgrabną fryzurką na pazia.

- Martwimy się o ciebie - dodała Anna-Mae Delcott, druga przyjaciółka, blondynka o podob­nie ostrzyżonych włosach.

Ponad dziesięć lat temu wszystkie trzy zade­biutowały w życiu towarzyskim na tym samym balu kotylionowym. Chodziły do tego samego prywatnego liceum, a potem zbijały bąki w tym samym college'u, kontynuując edukację, choć sute fundusze powiernicze zwalniały je z pogoni za karierą.

Katrina westchnęła. Zajmowały stolik z sza­rego marmuru na wprost parkietu, na którym rytmicznie kołysały się pary. Orkiestra grała wolno i nastrojowo, słodkie jazzowe melodie wypełniały klub i zniewalały dusze.

- Staram się dobrze bawić - powiedziała.

- Rozmyślając o Andrew? - Jenny zanurzyła paluszek krabowy w miseczce z pikantnym sosem cajun. Restauracja znajdowała się piętro wyżej, ale w klubie nie brakowało zakąsek.

- Wcale o nim nie myślałam. - Katrina wysą­czyła łyk wina. Imię „Andrew" podziałało na nią fatalnie.

Wspomnienie o tym facecie raniło du­mę biednej bogatej dziewczynki, skończonej w towarzystwie młodej damy, porzuconej ko­chanki. - Myślałam o Clayu.

Anna-Mae pochyliła się do przodu.

- Właścicielu tego dekadenckiego klubu?

- Tak. - Wino spłynęło do żołądka i przyjem­nie go rozgrzało. Lokal był równie mroczny i bogaty jak mężczyzna, który był jego właś­cicielem: ciężkie aksamitne kotary, mahoniowe meble, pojedyncza krwistoczerwona róża na każdym stoliku. Czy tylko ona w tym klubie przeżywa miłosne cierpienia? Czy jest jedyną udręczoną kobietą, która szuka schronienia wśród ludzik - Nie widziałam go od czasu, kiedy byliśmy nastolatkami. Tak się składa, że jego matka wykonywała dla mnie różne poprawki krawieckie.

- Gdzie on jest? - Jenny wachlowała usta po przełknięciu pikantnej zakąski.

- Przy scenie. - Katrina pokazała ruchem głowy. Clay nadal stał tyłem do sali. - Roz­mawia z kelnerką.

Obie dziewczyny wyciągnęły szyje, żeby le­piej widzieć. Kiedy Clay przysunął się bliżej do kelnerki, na chwilę mignął im jego profil, a ten poufały gest sprawił, że serce Katriny uderzyło mocniej.

- Jaką ma ciemną cerę - zauważyła Jenny.


- Nie jest z naszej sfery - dodała Anna-Mae.

- Przynajmniej tak słyszałam. Dlaczego nigdy o nim nie wspomniałaś?

Katrina zbyła pytanie wzruszeniem ramion. Clay był jej tajemnicą. Nikomu nie opowiadała, jak niegdyś wodził za nią ciemnymi, gniewnymi oczami, ale tacy chłopcy jak Clayton Crawford nie zbliżali się do subtelnych panienek z dobrych domów. Takie kontakty były zakazane, o czym Katrina dobrze wiedziała.

- Ciekawe, jak mu się udało zdobyć taki lokal. - Jenny już szykowała się do plotkowania.

- Myślicie, że ma powiązania?

Katrina zdobyła się na odwagę i jeszcze raz zerknęła w tamtą stronę. Clay nie był już chłopcem. Zmężniał, rysy wyostrzyły mu się z wiekiem.

- Powiązania z kim?

- Z mafią, rzecz jasna.

Nie zdążyła odpowiedzieć, bo Clay prze­chwycił jej wzrok. Trwała przez chwilę w bez­ruchu. Z trudem chwytała powietrze, licząc, że nie wszystkie emocje malują się na jej twarzy.

- Chyba wyczuł, że go obgadujemy.

- Co? - Oszołomiona Katrina łyknęła białego wina, nie do końca świadoma, kto wypowie­dział te słowa. Jedyne, co do niej docierało, to że Clay zmierza w jej stronę. Czy wie, że porzucił ją narzeczony?- Czy wyczuł jej fatalny nastrój?


Kiedy dotarł do ich stolika, powoli podnios­ła głowę. Zobaczyła czarny garnitur, wąski krawat i ciemnobrązowe włosy sczesane do tyłu. Zawsze ją fascynował jego wygląd, zdra­dzający portugalskie, szkockie i indiańskie ko­rzenie.

- Katrina - powiedział cicho.

W jego głosie pobrzmiewało echo gorących letnich wieczorów, kiedy lekki deszczyk zasnuwał okna. Niemal poczuła parną wilgoć ob­lepiającą skórę.

- Clay - szepnęła.

A potem przedstawiła go przyjaciółkom, a on, jak przystało na właściciela, uprzejmie się do nich uśmiechnął.

- Mam nadzieję, że dobrze się panie bawią.

Anna-Mae pokiwała głową, ale Jenny przy­glądała mu się krytycznym okiem, jakby za­stanawiała się, czy nie ma do czynienia z drob­nym aferzystą.

- Niezły ten pański lokal - powiedziała.

- Lubię go. - Clay przez chwilę przyjrzał się jej uważnie, jakby czytał w jej myślach, poczym zwrócił się do Katriny: - Gdzie się podział twój narzeczony?

Odetchnęła z trudem. Na pewno przeczytał o jej zaręczynach w kronice towarzyskiej. Ro­dzina Andrew Winstona reprezentowała tak zwane stare pieniądze i taką pozycję społeczną, która zapewniała miejsce w kronice towarzys­kiej miejscowej gazety.

Podobnie rodzina Katriny ulepiona była z rów­nie szlachetnej gliny, a Clay wiedział o tym najlepiej.

- On... my... - zająknęła się.

- Ona go opłakuje - oświadczyła Anna-Mae. Clay uniósł brwi.

- Nie, nie umarł - wyjaśniła Anna-Mae. - Odwołał ślub.

- Wiem, co pani miała na myśli. - Mężczyz­na z przeszłości Katriny nie pospieszył z wyraza­mi współczucia, tylko wpatrywał się w jej oczy, czym przyprawił ją o mocne bicie serca.

Przygładziła włosy zaplecione we francuski warkocz. Miała nadzieję, że wygląda na spokoj­niejszą, niż jest w istocie. Tak po prostu powin­no być, jako że starała się pamiętać o wpajanych jej przez matkę dobrych manierach.

- To stało się zaledwie przed kilkoma dniami.

- Świeża rana - zauważył Clay.

- Andrew jeszcze zmieni zdanie - wtrąciła Jenny. - Czasami nie wiadomo, dlaczego męż­czyzn ogarnia strach przed ślubem. - Wypros­towała się ostentacyjnie i przybrała trochę zbyt wyniosłą minę.

Katrina podejrzewała, że i ona wygląda podob­nie. Zastanawiała się, czy Clay traktuje to z po­wagą, czy też po prostu nie przejmuje się kobietami pokroju

Katriny i jej przyjaciółek, lub nawet w duchu kpi sobie z takich paniuś. „Steam" jest najpopularniejszym lokalem w Savannah, a Clay obraca się w świecie, przy którym ich uprzywilejowana pozycja przestaje się liczyć. Kiedyś miał fatalną reputację, ale to tylko dlatego, że był biedny i urodził się w nie­właściwej dzielnicy. Długą drogę przebył ten chłopak, nim znalazł się na szczycie.

- Przyślę wam butelkę wina - powiedział. - Od firmy. Jako lekarstwo na twój smutek. - Spojrzał na Katrinę z lekko ironicznym uśmieszkiem, który zdawał się nawiązywać do przeszłości.

- Dziękuję, ale to nie jest konieczne. - Nie zdobyła się na bardziej błyskotliwą odpowiedź.

- Ależ bardzo proszę... nalegam. - Skłonił się przed nią elegancko, pożegnał jej przyjaciółki i odszedł, pozostawiając ją jeszcze bardziej sa­motną.

Kilka godzin później Clay stał za barem, sączył wodę sodową i obserwował klub. Dorobił się go z najwyższym trudem. Ciężko pracował nad poprawieniem pozycji społecznej swojej rodziny. Najpierw w pocie czoła zdobył stypen­dium naukowe, które pozwoliło mu skończyć studia, a potem stawał na głowie, by przekonać do siebie inwestorów i dowieść im, że „Steam" może się okazać hitem.


A teraz?

Teraz był trzydziestoletnim człowiekiem sukcesu i właśnie próbował się otrząsnąć z wrażenia, jakie zrobiła na nim Katrina Beaumont. Kiedy byli nastolatkami, chciał jej tylko dorównać, choćby na tyle, żeby móc się z nią spotykać. Jednak tacy jak on, urodzeni w złych dzielnicach biedacy, nie mieli prawa do kobiet z high life'u. Za to teraz takie damy jak Katrina przybywały tłumnie do „Steamu", żeby zanurzyć się w rozedrganej, ekscytującej atmosferze pulsującego jazzem świata, który stworzył.

Od muzyki wibrowały ściany, ciała na par­kiecie splatały się w seksownym tańcu, a Clay próbował stłumić w sobie ból, jakiego doświad­czał, kiedy był chłopcem. Nie jest już dziecia­kiem, a Katrina cierpi z powodu innego męż­czyzny.

A więc kogo, do cholery, to obchodzi?

Gdy nastąpił kulminacyjny punkt programu i salę ogarnęło zbiorowe szaleństwo, do Claya zbliżył się Joe Morton, bramkarz, ostrzyżony na jeża blondyn o poważnym usposobieniu, spraw­ny i kompetentny jak mało kto. W swoim czarnym garniturze wyglądał jak pozbawiony szyi kulturysta.

- Mamy drobny kłopot przy stoliku twojej znajomej damy - powiedział, celując podbródkiem w stolik, o którym była mowa. - Mam to załatwić, czy sam się tym zajmiesz?

Kłopot ? Clay powędrował wzrokiem we wskazanym kierunku. Rzeczywiście, Katrina i jej koleżanki sprzeczały się głośno i zapal­czywie. Clay ociągał się chwilę, popatrzył na Joego spod przymrużonych powiek, wreszcie podjął decyzję.

- Zajmę się tym - oznajmił.

- Tak myślałem.

Clay nie zareagował na ten komentarz, który dobitnie świadczył o tym, że Joe zauważył jego zainteresowanie byłą narzeczoną Andrew Winstona.

Gdy podszedł bliżej, już wiedział, co to za „kłopot". Po prostu Katrina była pijana.

No, ładnie, pomyślał. Kolejna komplikacja. Tylko tego mi brakowało.

Stanął za krzesłem Katriny i położył ręce na oparciu.

- O co chodzić - zapytał, przerywając kłót­nię przyjaciółek.

- One chcą wyjść - zanuciła Katrina na melodię smętnej piosenki. - A ja chcę zostać.

- Nigdy tego nie robi - oznajmiła Anna-Mae.

- Coś takiego zdarza jej się pierwszy raz - dodała Jenny.

Nic dziwnego, pomyślał Clay. Stylowo ucze­sana, elegancka Katrina Beaumont nie należała do kobiet, które tracą nad sobą kontrolę i robią coś niestosownego

w publicznym miejscu. A jed­nak, widząc ją teraz w szykownej czarnej sukien­ce i drogim naszyjniku, nikt nie mógł mieć wątpliwości, że jest nieźle nawalona.

- Poza wyciągnięciem jej stąd i wrzuceniem do samochodu nic innego nie przychodzi nam do głowy. - Jenny spojrzała w szkliste oczy przyja­ciółki. -Ale Katrina zapadłaby się ze wstydu pod ziemię, gdyby doszło do jakiejś sceny. Obawiam się jednak, że w obecnej sytuacji raczej nie ma mowy o dyskretnym opuszczeniu lokalu.

Clay, chociaż miał wielką ochotę zakląć so­czyście, zachował kamienny wyraz twarzy. Za­opiekowanie się pijanym klientem, a szczególnie tą jedną klientką, należało do jego obowiązku.

- Zajmę się nią.

- Co zrobisz ? - spytała zdesperowana Jenny.

- Zaprowadzę ją na górę i dam jej trochę czasu na ochłonięcie. Potem odwiozę ją do domu.

Przyjaciółki wymieniły między sobą skonsternowane spojrzenia, po chwili jednak z ulgą przyjęły jego propozycję. Widocznie mu ufały, a przynajmniej liczyły na to, że będzie wolał uniknąć rozróby we własnym klubie. Nie mogły przecież wiedzieć, że „góra" oznacza mieszkanie Claya na trzecim piętrze.

Katrina skrzywiła się.


- Rozmawiacie tak, jakby wcale mnie tutaj nie było. - Zatrzepotała rzęsami jak spłoszony motyl.

- Ależ wiemy, że jesteś. - Clay pochylił się nad nią. - Twoje przyjaciółki pozwolą ci tu zostać, ale będziesz musiała przystać na moje towarzystwo.

- Jenny uważa, że jesteś kryminalistą - po­wiedziała z lekkim uśmieszkiem.

- Nic podobnego - oburzyła się Jenny. - Prze­cież wszyscy wiedzą, że Clay jest porządnym facetem.

Akurat, pomyślał. W tej chwili widzi we mnie tylko człowieka, który uwolni ją od podpitej przyjaciółki.

- Dokąd idziemy? - zapytała Katrina, gdy Clay prowadził ją korytarzem, który już nie należał do lokalu.

- Do mnie. - Wiedział, że do wytrzeźwienia potrzeba przede wszystkim czasu. Na pewno dobrze jej zrobi filiżanka kawy, w każdym razie trzeba ją czymś zająć.

- Tak tu jakoś pusto - bąknęła.

Zerknął do góry na kamery kontrolujące drzwi wejściowe. Wnętrze mieszkania było strzeżone przez najwyższej klasy system alar­mowy.

- To tutaj? - zapytała, przekraczając próg.


- Tak. - Wyłączył alarm. - To moje miesz­kanie.

- Całkiem niezłe - uśmiechnęła się drżącymi wargami.

Rozejrzał się po swoim eleganckim aparta­mencie. Meble były nowoczesne, proste i nie­skazitelne w proporcjach. Pasowały do nich obrazy olejne jego ulubionego malarza, Peruwiańczyka, którego jaskrawa kolorystyka ema­nowała zmysłowością. Całość uzupełniały spec­jalnie zaprojektowane abażury, podobne do tych, jakie zdobiły wnętrze „Steamu", i lśniąca biało-czarna wykładzina na podłodze.

- Ty też jesteś niezły. Ledwie na nią spojrzał.

- Mówisz tak pod wpływem wina.

- Zawsze uważałam, że jesteś podniecający.
Barrdzo podniecający. - Osunęła się na sofę
i objęła czule poduszkę. - Wiesz, co on mi dał do
zrozumienia ?

Uff. Pora na zwierzenia. Clay usiadł przy stoliczku. Przez lekko rozsunięte zasłony wi­dział zarys pogrążonego w mroku krytego tara­su, a deszcz za oknami sprawił, że poczuł się samotny.

- Nie musisz mi tego opowiadać, Katrina.

- Kat. Możesz do mnie mówić Kat. Nikt tak nie mówi, ale ty możesz. - Wytworny panto­felek zsunął się z jej stopy i zwisał na czubku palców. - Andrew nie był zadowolony w nasze­go związku.

Podziwiał moje towarzyskie wyro­bienie, ale...- dyndający pantofelek spadł na podłogę - ...nie byłam dla niego dość podniecają­ca. W łóżku - powiedziała ironicznie, robiąc przy tym wielkie oczy.

Clay nie mógł powstrzymać uśmiechu.

- Może powinien był cię upić. Teraz ona się roześmiała.

- Może. Czy ja jestem pijana, Clayton?

- Tak, szanowna pani, obawiam się, że tak.

- Hm. - Przez chwilę dumała nad swoim stanem. - Nawet nie wiem, czy mi się to podoba. Czuję się jednocześnie smutna... i szczęśliwa.

- Zrobię ci kawy. - Z braku lepszego pomys­łu przeszedł do kuchni. Nie wyobrażał sobie oziębłej Katriny w łóżku. Zawsze uważał, że ta lekko afektowana i wyniosła dziedziczka for­tuny w nocy zatraca się bez reszty i szepcze najbardziej nieprzyzwoite słówka do ucha ko­chanka.

Nalewając wody do ekspresu, zastanawiał się, czy, jak sugerowała Jenny, Katrina i Andrew naprawdę się pogodzą.

Zdjął marynarkę i poluzował krawat, po czym sprawdził ekspres. Płyn kapał rytmicznie i powoli jak deszcz za oknami.

W końcu wrócił do Katriny z filiżanką świeżo zaparzonej kawy, do której dodał mleko i cukier.


To do niej pasuje, pomyślał. Wygląda tak słodko i ma taką mleczną cerę.

- Dziękuję. - Upiła łyczek, zostawiając ślad szminki na brzeżku filiżanki. -Widzę stąd twoje łóżko.

- I co z tego? - Zmrużył oczy.

- To, że nie masz ścian w mieszkaniu. Ze­wsząd widać miejsce, gdzie śpisz. Mogłabym się zabawić w podglądaczkę.

Clay zmierzwił włosy palcami. Ramę do łóż­ka z kutego żelaza zamówił u włoskiego projek­tanta. Skomplikowany, oryginalny kształt i or­nament pasowały do ówczesnego stanu emocjo­nalnego Claya i do sinusoid jego życia.

- Seksowny mężczyzna. Seksowne łóżko - mruczała Katrina.

- Przestań - obruszył się.

- Kiedy to prawda. - Odkryła komplet szkla­nych podstawek pod kieliszki i na jednej z nich postawiła filiżankę. Nawet pijana, pozostała wierna dobrym manierom, które wyniosła z do­mu Beaumontów.

Z lepszym lub z gorszym skutkiem, pomyślał. Wprawdzie jeszcze nie bełkotała, ale wino roz­wiązało jej język.

- Czy mogę spać w twoim łóżku ? Chcę się
otulić twoim kocem.

Lekko go zatkało.

- Mam cię otrzeźwić i odwieźć do domu.


- Kiedy w domu czuję się taka samotna.
Spojrzał na taras, po czym przeniósł wzrok na twarz Katriny. Wiedział, że jest zagubiona; przyszło mu do głowy, by dotknąć jej policzka, poczuć gładkość skóry. Westchnęła.

- Mogę tu zostać, Clay? Jestem pełnoletnia. Już od dawna.

- Wiem, ile masz lat.

- Dwadzieścia dziewięć. Po prostu jestem starą panną.

No i proszę, znowu go rozśmieszyła. Dlacze­go tak bardzo ją lubi?

- A w czym zamierzasz spać, Katrina?

- Kat. Możesz mi coś pożyczyć. Albo wślizg­nę się do tego twojego wielkiego łóżka nago.

- Co takiego? - Serca uderzyło mu mocniej.

- Przecież żartuję - odpowiedziała z niewin­nym uśmieszkiem.

Dobre sobie! Może Katrina traktuje to lekko, ale on przez moment zapragnął jej równie silnie jak wówczas, kiedy byli młodzi, kiedy nie pano­wał nad burzą hormonów, kiedy budził się w nocy i...

- Więc mogę tu spać? - Żałośnie skrzywiła
usta, a jemu zaschło w gardle. - Proszę...

A co mi tam, do licha! Nie miał serca odsyłać jej do domu, wysadzić pod rodzinną posiadłością jak jakąś awanturnicę. Był pewien, że Beaumontowie nigdy nie widzieli córki w ta­kim stanie.

- Może powinienem zadzwonić do twoich rodziców. Uspokoić ich, że jesteś cała i zdro­wa, że nic ci nie grozi.

Zbyła jego sugestię machnięciem ręki.

- Niech sobie myślą, że jestem z Andrew. Że znów jesteśmy razem. - Wstała i zatoczyła się na jednym wysokim obcasie. - Przebiorę się w łazience. Chyba tam są ściany?

- A także drzwi i zamek. Poczekaj, dam ci coś do przebrania. - Przemierzył ogromny apar­tament w drodze do zabytkowej szafy, z której wyjął koszulę. Katrina podążyła za nim, gubiąc po drodze drugi pantofel. - Masz. - Podał jej koszulę i wskazał łazienkę.

Wyszła stamtąd parę chwil później, mając na sobie koszulę i pończochy.

Ale widok, słowo daję, pomyślał.

- Nie mogłam tego zdjąć. - Pociągnęła za delikatny naszyjnik.

- Widzę. - Zapinając koszulę, pomyliła też dziurki, więc poły zwisały nierówno. - Odwróć się. Może mnie się uda.

Kiedy stanęła tyłem, pochylił się nad nią i poczuł zapach jej perfum. Pachniała czymś egzotycznym, co przywodziło na myśl rozkwit­łe o świcie orchidee. Wykluczone, żeby seks z nią mógł być banalny czy nudny. Odsunął na bok jej warkocz, żałując, że nie może przy

tulić się do niej i zachęcić do niespiesznego, gorącego poca­łunku.

Misterne zapięcie naszyjnika opierało się jego palcom. Marudził przy nim, wstrzymując od­dech, by utrzymać na wodzy pożądanie.

- Udało się. - Łańcuszek spadł mu do ręki, a połyskujące kamienie przyczepiły się do skóry.

- Dziękuję. - Odwróciła się szybko. Chociaż jej jasnoniebieskie oczy zmętniały od alkoholu, a szminka na ustach się rozmazała, nadal wy­glądała ślicznie.

Odłożył na bok naszyjnik.

- Pozwól, że poprawię twoją koszulę.

- To twoja koszula.

- Więc pozwól, że poprawię moją koszulę. — Wiedział, że nie powinien tego robić, ale miał to w nosie. Każdy pretekst był dobry, żeby jej dotknąć, zbliżyć się choć trochę.

- Jestem tak śpiąca...
Rozpiął trzy pierwsze guziczki.

- Położę cię do łóżka już za chwilę, ale najpierw muszę... - Odjęło mu mowę, kiedy zobaczył jej stanik i rowek między piersiami. Nie przestał, dopóki nie rozpiął wszystkich guzicz­ków. Czarne koronkowe majtki były równie seksowne i ozdobne jak zakończenie pończoch.

- Czy mogę już pójść do łóżka?

- Co?- Zaraz, zaraz. - Otrząsnął się z transu


i pospiesznie zaczął zapinać koszulę, myląc dziurki tak samo jak ona. - No, teraz jest dobrze. Chodź. - Poprowadził ją do żelaznego łoża i odwinął grubą brązową narzutę. Opadła ciężko na poduszkę.

- Clay, czy wciąż jesteśmy przyjaciółmi?

- Nigdy nimi nie byliśmy.

- Ależ byliśmy. Durzyliśmy się w sobie.

Cokolwiek by to znaczyło. - Nagle prze­szłość wróciła do niego z taką mocą, że znów poczuł się młody i biedny.

- Nigdy się nie zniżyłaś do mojego poziomu. Odwiedzanie slum­sów nie było w twoim stylu.

Zmieszana Katrina zatrzepotała rzęsami. W głowie się jej kręciło, a może opłakiwała narzeczonego, który ją rzucił.

- Nie to miałam na myśli.

- Więc dowiedź tego. - Zbolały i wściekły nachylił się nad nią. - Udowodnij, co powiedziałaś.

Przez chwilę wpatrywała się w niego nieru­chomo, wreszcie wyciągnęła rękę i przesunęła nią po jego policzku, co podnieciło Claya jeszcze bardziej. Zalała go fala gorąca, a krew w żyłach krążyła coraz szybciej.

Ujął w dłonie jej twarz i pocałował w usta. Katrina zamknęła oczy, a on delektował się smakiem wina i kawy, czując słodkie, leniwe upojenie. Cukier i mleko.

Pogłębił pocałunek, sycąc się jej zapachem.


Chciał sięgnąć po więcej, już nie opierał się własnemu pragnieniu. Wargi Katriny były mięk­kie i podatne.

Zbyt miękkie, pomyślał, gdy przywarła do niego. Zbyt podatne.

Wycofał się. Nie powinien tego robić. Nie tutaj. Nie tak.

- Prześpij się, Kat.

Ręka, którą pieściła jego twarz i włosy, bez­władnie opadła.

- Nie podobam ci się?

Czy naprawdę poczuła się zraniona i odrzucona? Czy jest zbyt pijana, by dotarło do niej, że właśnie próbuje okazać jej szacunek ?

- Oczywiście, że mi się podobasz. - Usiadł wygodniej na łóżku i wyciągnął ramiona, w któ­re bezpiecznie mogła się wtulić.

Z westchnieniem przyjęła jego zaproszenie. Clay zrozumiał, jak bardzo brakuje jej kogoś, komu mogłaby zaufać.

Facet z niewłaściwej dzielnicy, pomyślał. Po­cieszyciel, który chucha na strzaskane kawałki jej serca. Nienawidził Andrew Winstona, ale także mu zazdrościł...

Przytulona do niego Katrina już po chwili spała głęboko. Clay delikatnie musnął wargami jej czoło. Siedząc na łóżku, wsłuchiwał się w nie­regularny rytm deszczu i zastanawiał, co przy­niesie następny dzień.


ROZDZIAŁ DRUGI

Katrina zamrugała powiekami i zmrużyła oczy. Raziło ją światło sączące się przez okno tak bardzo, że aż skrzywiła się z bólu. Nigdy dotąd nie miała migreny, w każdym razie na pewno nie tak silnej.

Dopiero kiedy usiadła i rozejrzała się dookoła, uświadomiła sobie, gdzie jest i skąd ten ból głowy.

Najchętniej ukryłaby się pod podłogą i tam cichutko umarła. Nie dość, że upiła się jak ulicznica, to na dodatek spędziła noc w łóżku Claya jak...

Dotknęła koszuli - koszuli Claya - przypomi­nając sobie jak przez mgłę, że zapinał ją na niej. A może rozpinał? Poruszyła nogami, zastana­wiając się, dlaczego coś jej tam przeszkadza. Zerknęła pod koc i zobaczyła, że ma na sobie pończochy z czarną elastyczną

koronką. Zupeł­nie jak dziwka, pomyślała.

- Czego szukasz? - Głos Claya, dochodzący nie wiadomo skąd, bardzo ją zaskoczył.

Przykryła się przerażona, zachodząc w głowę, jakim cudem wkradł się tutaj tak bezszmerowo. Z drugiej strony, czy mogła słyszeć cokolwiek przy takim dudnieniu w głowie?

Skoncentrowała się i spróbowała odtworzyć przebieg ostatnich godzin. Czy kochała się w no­cy z Clayem w samych pończochach? Czy zdjął z niej bieliznę, a potem ubrał ją w swoją koszulę, pozapinał i zapakował do łóżka?

Nie, to niemożliwe! Nie była aż tak narąbana. Zapamiętałaby, gdyby uprawiała seks, zwłasz­cza z kimś takim jak Clayton Crawford.

Właśnie podszedł do łóżka, a ona przyglądała mu się spod przymrużonych rzęs. Był odświeżo­ny i wypoczęty, ubrany w spłowiałe dżinsy i zwyczajny biały T-shirt.

Bezpretensjonalnie elegancki. Przystojny i męski. Za to ona wygląda jak straszydło - potargany warkocz, rozmazany tusz. Zażeno­wana, szybko dotknęła włosów. Okazało się, że opadają jej luźno na ramiona.

- Rozplotłem ci warkocz - wyjaśnił Clay.

- Kiedy?

- W nocy, kiedy zasnęłaś i kiedy przestało padać.


- Dlaczego?

- Bo chciałem dotknąć twoich włosów. Poczuła, że robi jej się ciepło, zbyt ciepło.

Pomyślała, że mógłby sobie darować te roman­tyczne teksty.

- Doceniam twoją gościnność. - Odruchowo poprawiła włosy i zdobyła się na maksymalnie uprzejmy, rzeczowy i bezosobowy ton głosu.

- Ale nie powinnam była tu zostać.

- To ty się uparłaś. - Uśmiechnął się lekko. - Chciałaś się otulić moim kocem.

Wstrzymała oddech. Co powinna na to odpowiedzieć? Nie pamięta przynajmniej połowy z tego, co mówiła wieczorem.

- Muszę jechać do domu. - Rozejrzała się dookoła. - Która godzina?

- Za kwadrans dwunasta.

- Co? Prawie południe? Postanawiając wstać, Katrina przytrzymała się wezgłowia na wypa­dek, gdyby zakręciło jej się w głowie. Wykonane z kutego żelaza łóżko było prawdziwym arcy­dziełem sztuki zdobniczej, jednak w tej chwili nie bardzo mogła je podziwiać, kurczowo ucze­piona jednej z jego wolut.

- Posiedź jeszcze - zaproponował Clay. - Zrobię ci śniadanie, żebyś odzyskała siły.

- Broń Boże, żadnego jedzenia - jęknęła, czując, że żołądek podchodzi jej do gardła.

- Jedna grzanka i gorąca herbata dobrze ci zrobią. - Nie czekając na odpowiedź, pomasze­rował do kuchni.

Usiadła na łóżku, przeklinając swoją niewy­baczalną lekkomyślność. Usiłowała zrzucić winę na anonimowego producenta wina, a wreszcie na Claya za to, że przysłał butelkę do ich stolika. A w dodatku skłonił ją do łzawych zwierzeń.

Wrócił z wiklinową tacą, którą postawił przed Katriną.

- Masz jeść, pić i weselić się.

Co za poczucie humoru, pomyślała. Miała tak sucho w ustach, że chętnie sięgnęła po herbatę. Ponieważ zdawało się jej, że usnęła w ramionach Claya, postanowiła go nie pytać, gdzie spędził noc.

Czy przypadkiem jej nie pocałował? A może to tylko mętne złudzenie? Czyżby w zamrocze­niu alkoholowym wyczarowała taki sen?

- Jak herbata?

- Świetna. - Ostrożnie sączyła płyn. - Czy wczoraj wspominałam coś o Andrews

- Że jest niezadowolony z waszego... hm... życia intymnego? - Usiadł na brzegu łóżka. - Owszem, mówiłaś.

- Przepraszam. Nie powinnam była stawiać cię w takiej sytuacji.

- Nie ma sprawy. Mówiłaś też inne rzeczy, niekoniecznie o nim.

- Naprawdę? - zapytała nerwowo, nie mo­gąc doczekać się konkretów.


- Naprawdę. - Głos miał ochrypły, mówił wolno i z południowym akcentem, przesadnie przeciągając samogłoski. - Bez przerwy powta­rzałaś, jaki jestem seksowny. Ja, moje miesz­kanie, moje łóżko.

Bo jesteś seksowny, pomyślała Katrina. Ale nie w tym rzecz.

- Byłam... mało przytomna.

- Aha. A teraz jesteś niedysponowana. I masz na sobie moją koszulę.

Chrupała grzankę, odgryzając maleńkie ka­wałeczki. Miała nadzieję, że to uspokoi piecze­nie w żołądku.

- Upiorę ją i zwrócę.

- Możesz ją sobie zatrzymać. Na pamiątkę swojego pierwszego kaca. - Nachylił się i poka­zał palcem pigułki, które położył na tacy. - Nie zapomnij ich wziąć.

- To na ból głowy?

- Tak, łaskawa pani. Kat. Omal nie upuściła lekarstwa.

- Kat?

- Nikt tak do ciebie nie mówi, ale mnie wolno. - Uśmiechnął się szeroko niczym czarny charakter z westernu. - Oficjalnie mi na to zezwoliłaś.

Wrzuciła do ust pigułki, popiła miętową her­batą. Kat to było jej wymyślone w dzieciństwie zdrobnienie, wyłącznie na własny użytek. Coś jakby drugie ja. Wy

brała je, ponieważ brzmia­ło zwyczajnie, fajnie i lekko. Było luzackie, a więc nie do pomyślenia w rodzinie, gdzie najważniejsze były pozory. Beaumontowie nie pozwalali sobie na niewłaściwe zachowanie; nie dostarczali tematów do plotek. Katrina wywodziła się ze starej arystokracji Savannah. I niezależnie od swojego drugiego imienia, zawsze była grzeczną, dobrze ułożoną księż­niczką mamy i taty.

Kiedy podniosła wzrok, Clay wpatrywał się w nią. Uśmiech znikł z jego twarzy, oczy spochmurniały. Niewiele można z nich było wyczytać.

- Gdzie moje ubranie? - zapytała.

- Powiesiłem sukienkę w szafie - Wskazał ręką za siebie. - Schowałem tam też twoje pantofle i torebkę.

- Dziękuję. - Wolałaby, żeby nie rozplatał jej włosów. Poczuła się nieswojo na myśl o tym, że dotykał jej we śnie. -Widzę, że jesteś ekspertem w takich sprawach.

- Czemuż to? Dlatego, że jestem właścicie­lem klubu? Czy może masz na myśli moje pijackie doświadczenia?

Na dobrą sprawę, niby skąd miałaby wie­dzieć?- Od dawna nic o nim nie słyszała poza tym, co podawały lokalne media.

- Bo zaproponowałeś, że się mną zaopiekujesz.


- Zrobiła przerwę na łyk herbaty. - Czy twoja... partnerka nie zrozumie źle tej sytuacji?

- Gdybym miał stałą partnerkę, nie przyprowadziłbym cię tutaj. - Przesunął po niej wzrokiem. - Joe powiedział, że jesteś panią mojego serca.

- Joe?

- Bramkarz.

- Jezu! Teraz mogła tylko się modlić o to, żeby personelowi klubu nie przyszło do głowy roz­puszczać plotek o jej związku z ich szefem.

- Ciekawe, skąd mu to przyszło do głowy.

- Chyba wywnioskował to ze sposobu, w ja­ki na ciebie patrzyłem.

Chciała go zapytać, czy całowali się tej nocy, ale zabrakło jej odwagi.

- Nigdy więcej czegoś takiego nie zrobię.

- Czego? Nie upijesz się czy nie wylądujesz w moim łóżku?

Kpi sobie z niej, czy chce wprawić w zakłopotanie?- A może sarkazm to jego mechanizm obronny?

- Już powiedziałam, że jestem ci wdzięczna za gościnę.

- Zawsze do usług. - Skłonił się i uśmiechnął leciutko.

Poczuła nagłą słabość. Nogi i ręce zrobiły się miękkie jak rozgotowana owsianka. Czy trzy­manie jej w ramionach mieściło się w ramach gościnności? A utulenie do snu? Albo rozplata­nie włosów?

- Zaniemówiłaś, Kat? - Tym razem napraw­dę się uśmiechnął. Błysnęły zęby, olśniewająco białe w zestawieniu ze śniadą skórą.

- Przestań mnie tak nazywać - powiedzia­ła sztywno, co Clay skwitował zmarszczeniem brwi.

- Pijana jesteś o wiele zabawniejsza.

- A ty byłeś milszy jako młody chłopak.

- Nadal jestem miły. - Przechwycił jej wzrok na długą chwilę. - Oczywiście wtedy, kiedy mam tak dobry nastrój.

Do reszty zakłopotana, wreszcie skończyła grzankę i wypiła ostatni łyk herbaty.

- Muszę się ubrać.

- Bardzo proszę. Łazienka jest do twojej dyspozycji. I w ogóle czuj się jak u siebie w domu. - Odebrał od niej tacę.

Katrina podniosła się z łóżka, starając się zachować pozory swobody, co w tym osob­liwym stroju nie było łatwe.

Otworzyła szafę i wyjęła swoje rzeczy. Za­uważyła przy okazji, że w ubraniach Claya panuje lekki bałagan.

Potem wzięła głęboki oddech i ruszyła w kie­runku łazienki. Kiedy mijała Claya, czuła jego wzrok na sobie. Pamiętała, że kiedy byli na­stolatkami, często się na nią gapił, więc dlaczego miałby teraz przestać? W koń

cu spała w jego łóżku, prawda?

Kiedy zamknęła się w łazience, spojrzała w lustro i jęknęła. Jeszcze nigdy nie wyglądała tak okropnie. Używając kosmetyków Claya, naprawiła szkody najlepiej, jak mogła. Ponieważ nie znalazła gościnnej szczoteczki do zębów, skorzystała z papierowego kubeczka i płukanki do ust z dozownika nad umywalką. Na koniec umyła twarz mydłem i przyczesała włosy szczot­ką Claya, czyniąc sobie wyrzuty, że taka swoista intymność sprawia jej przyjemność.

Kiedy ubrana w sukienkę wynurzyła się z ła­zienki, Clay siedział na sofie.

Katrina sięgnęła do torebki i wyjęła telefon komórkowy. Niestety, okazało się, że bateria jest rozładowana.

- Mogę skorzystać z twojego telefonu? - za­pytała. - Chcę wezwać taksówkę.

- Po co?- Przecież mogę cię odwieźć do domu.

- Będzie przyzwoiciej, jeśli pojadę taksówką.

Przyzwoiciej ze względu na rodziców, pomy­ślała. Lepiej, żeby nie wiedzieli, co robiła po­przedniego wieczoru i gdzie spędziła noc.

Clay podniósł się z kanapy i podszedł do niej. Zastanawiała się przez moment, czynie zamierza jej dotknąć, a może nawet pocałować... choćby po to, by dowieść, że słowo „przyzwoiciej" nie ma tutaj zastosowania. Ale on nie przekroczył granicy.


- Po powrocie do domu powinnaś się jeszcze położyć. Odespać to wszystko.

- Właśnie tak zrobię. - Poprawiła zsuwającą się koszulę Claya, którą przewiesiła sobie przez ramię, aby oddać do prania. - I dziękuję ci za pomoc, Clay - dodała po chwili.

Kiwnął głową i podał jej bezprzewodowy telefon. Katrina zamówiła taksówkę, a kiedy przyszła pora, odprowadził ją do windy, zjechał z nią na dół i wsadził do auta, po czym odszedł bez pożegnania.

Katrina weszła do położonej na wyspie posia­dłości rodziców - klasycystycznej rezydencji z kolumnowym portykiem i arkadami wokół całego budynku. Przystanęła w głównym holu i rozejrzała się wokoło. Reprezentacyjne dębowe schody były centralnym punktem wspaniałego domu, należącego od pokoleń do Beaumontów. Od dziecka nauczyła się odnosić z szacunkiem i pietyzmem do spuścizny przodków. Od po­czątku było wiadomo, że będzie tu mieszkać do czasu zamążpójścia.

Marne widoki na samodzielność, pomyślała, wchodząc po schodach. Pewnie do końca życia zostanie starą panną.

- Dzień dobry, panienko - powitała ją jedna z licznych służących.

- Dzień dobry. - Katrina przystanęła w kory-


tarzu, gdzie siwa kobieta robiła porządki w bieliźniarce. - Rodzice w domu?

- Nie, panienko. Wyjechali jakiś czas temu.
Ciekawe dokąd, pomyślała, wchodząc do swojego apartamentu. Czy ojciec, którego rodzi­na mieszka w Savannah od sześciu pokoleń, towarzyszy matce, jednej z najbardziej uro­czych i towarzyskich pań domu, w wyprawie na zakupy? Czy też, mając własne obowiązki i roz­ległe kontakty, każde z nich udało się w swoją stronę?

Usiadła na brzegu łoża z baldachimem i prze­sunęła palcem po koronkowej wypustce podusz­ki. Co zrobią, gdy dowiedzą się, że ich dobrze wychowana córka, pijana jak bela, spędziła noc w łóżku Claytona Crawforda?

Kiedy na szafce nocnej zadzwonił telefon, podniosła słuchawkę, postanawiając się nie przejmować. Mama i tata na pewno niczego się nie dowiedzą.

- No, dzięki Bogu - odezwał się znajomy głos po drugiej stronie prywatnej linii. - Od rana próbuję cię złapać.

Katrina poprawiła słuchawkę przy uchu.

- Anna-Mae?

- Tak, ja. Nie uwierzysz, co się stało. Kiedy Jenny ustaliła, że nie wróciłaś do domu na noc, zaczęła wydzwaniać do wszystkich, sprawdza­jąc, czy ktoś cię nie widział.


- Och nie! - pomyślała Katrina. Tylko nie to.

No, ale kiedy się dowiedziała, że Clay ma nad klubem mieszkanie, skojarzyła fakty i... - Anna-Mae zawiesiła głos.

- I co? - Serce podeszło jej do gardła. - Naopowiadała wszystkim, że mnie uwiódł?

- Nie wszystkim - powiedziała konspiracyj­nym szeptem Anna-Mae. - Nie powiedziała twoim rodzicom. Uważają, że byłaś z Andrew, a ona tego nie sprostowała. - Po chwili ciszy padło pytanie: - Czy Clay jest tak nieobliczalny i namiętny, na jakiego wygląda?

- Anno-Mae!

- Wybacz mi zbytnią ciekawość. Jenny nie zainteresowała się nim, ale ja uważam, że jest po prostu rozkoszny.

Katrina ścisnęła kurczowo poduszkę z koron­kową wypustką.

- Nie kochałam się z nim.

- Ojej! - Ożywienie znikło z głosu Anny-Mae. - A wszyscy są przekonani, że z nim spałaś.

- Uduszę Jenny. - Rodzice jak nic dowiedzą się o wszystkim, pomyślała. To tylko kwestia czasu, kiedy matka, która najpewniej usłyszy o tym w Klubie Kotylionowym, przekaże wstrząsającą nowinę ojcu, każąc mu przedtem usiąść na wypadek, gdyby miał zemdleć.

- Jenny nie chciała wywołać skandalu, naprawdę.

Niepokoiła się o ciebie. Jestem pewna, że naprawi błąd, gdy tylko z nią porozmawiasz. Naprawi błąd? Czy można odwołać skandali Przecież w tych kręgach najróżniejsze sensacje krążyły jak podawana z ręki do ręki bombonier­ka czekoladek.

- Dobrze wiesz, że to nic nie da.

- Więc będziesz musiała robić uniki, żeby wyjść z tego obronną ręką. Poza tym, jeśli w ogóle komuś należy się porządny romans, to właśnie tobie.

Ale ja nie miałam romansu, pomyślała Katrina. Tyle, że ucierpiała moja reputacja. To się nazywa cierpieć za niewinność.

Po skończonej rozmowie przebrała się w szlafrok i wsunęła do łóżka. Zamierzała odespać nocne szaleństwo i zapomnieć o kłopotach choćby na parę godzin.

Kiedy wkrótce ponownie zadzwonił telefon, skrzywiła się, chwyciła słuchawkę i warknęła:

- Anno-Mae, jestem zbyt zmęczona, żeby...

- Nie jestem Anną-Mae.

Męski głos po prostu nią wstrząsnął.

- Andrew?

- Nie mogę uwierzyć, że posunęłaś się do czegoś takiego. Zdajesz sobie sprawę, jak to wygląda? Wiesz, co ludzie mówią?

- Jak on śmie ją karcić, traktować tak, jakby nadal byli zaręczeni!


-Czyżbyś zapomniał, kto odwołał ślub?- syknęła.

Andrew mruknął coś, a Katrina wyobraziła sobie, jak siedzi przy zabytkowym biurku dziad­ka ubrany w jasnoszary garnitur i stonowany krawat, z rozjaśnionymi od słońca pasemkami popielato brązowych włosów.

- Więc nie zaprzeczasz, że to prawda? Wbrew sobie powiedziała:

- Nie, nie zaprzeczam. A nawet...

- Co nawet?

- Clay powiedział, że jestem... - wypros­towała się, szukając słów, których mógłby użyć właściciel Steam - ...jestem najlepszą laską, jaką kiedykolwiek miał.

Andrew zamilkł, napięcie rosło. Czy pulsują mu żyły na szyi? Czy wyobraża ją sobie nagą, wygiętą w erotycznej pozie, z nogami rozłożo­nymi wzdłuż ud innego mężczyzny?

- Byłaś pijana - powiedział w końcu złoś­liwie.

- Clayowi to jakoś nie przeszkadzało. - Przy­tuliła się do poduszki, wdychając poranne po­wietrze. - A teraz pozwól, że trochę pośpię, bo jestem taka zmęczona... Ziewnęła głośno i za­nim zdążył coś odpowiedzieć, odłożyła słuchaw­kę, zostawiając Andrew z jego myślami.

Potem wstała i aby poprawić sobie samo­poczucie, podeszła do lustra o fazowanych krawędziach. Nieste

ty, ujrzała w nim bladą, zmęczoną kobietę, tę samą, którą porzucił Andrew. Tę samą, która rozczarowała go w łóżku. Z tą tylko różnicą, że teraz, przedstawiając się jako kochanka Claytona Crawforda, rzuciła nie­zły kąsek na pożarcie temu rozplotkowanemu światkowi.

Dwa dni później Clay zapukał do drzwi Katriny. A przynajmniej był pewien, że to są jej drzwi. Dowiedział się, że za karę została zesłana do domku dla gości - niedużego dworku z bia­łymi treliażami, otoczonego kobiercem soczyś­cie zielonej trawy i mnóstwem kwiatów. Pomy­ślał, że ten uroczy parterowy domek mógłby z powodzeniem wyjść spod pędzla Thomasa Kinade'a.

Drzwi otworzyła mu Katrina. Była ubrana w beżowe spodnie i jedwabną bluzkę i uczesana w bardzo kobiecy, trochę staroświecki koczek.

- Ładne mi zesłanie - powiedział i uśmiech­nął się na powitanie.

Zatrzepotała powiekami, nie wierząc włas­nym oczom.

- Clayton? Skąd się tu wziąłeś?

- Zostawiłaś to u mnie. - Wcisnął jej do ręki złoty łańcuszek.

- Mój naszyjnik - ucieszyła się. - Ale twoja koszula jeszcze jest w praniu.


- Powiedziałem, że nie musisz jej zwracać.

- Wiem, ale... - Wzrok jej przygasł, kiedy rzuciła okiem na naszyjnik. - Zapomniałam o nim.

- Ale ja nie. - Już od paru dni kombinował, jak i kiedy jej go zwrócić. - Nie zaprosisz mnie do środka?- Wsunął ręce do kieszeni, przekrzywił głowę i czekał.

Cofnęła się od drzwi i wpuściła go do domku.

- Niezła chata - powiedział. Podłogi z twar­dego drewna, słoneczne wykuszowe okna, dob­rane z gustem antyki.

- Wcale nie zostałam zesłana.

- To w czym rzecz- Dlaczego przeniosłaś się tutaj i

- Bo tak postanowiłam. - Nadal trzymała naszyjnik, a oszlifowane kamienie połyskiwały w jej ręku. - To był mój wybór.

Bo rozczarowała rodziców, pomyślał. Bo wy­wołała skandal.

- Plotka nie wyszła ode mnie - powiedział.

- Wiem. Kiedy nie wróciłam do domu, Jenny wykonała parę telefonów, uruchamiając lawinę.

- Słyszałem inną wersję.

- Podeszła do serwantki, zawierającej kolekcję puzderek ze słynnej rosyjskiej manufaktury Fabergego. Wzięła jedno do ręki i wsunęła do środka naszyjnik.

- A co słyszałeś?


- Że jesteś najlepszą laską, jaką kiedykolwiek
miałem - odpowiedział, nie mogąc powstrzy­mać uśmiechu.

Katrina zbladła.

- Nie mam pojęcia, skąd się wzięła ta plotka.

- Naprawdę nie masz?

- Naprawdę.

Puszczając mimo uszu jej zapewnienie, pod­szedł bliżej, żeby popatrzeć na cacka.

- Andrew zadzwonił do mnie do klubu.

- Co?!

- Chciał przedstawić swój punkt widzenia. Twój eks utrzymuje, że nie okazałem ci należy­tego szacunku. Po pierwsze dlatego, że cię upi­łem, po drugie, że cię uwiodłem. A po trzecie, że zaliczyłem cię do lasek. - Zerknął przez ramię i dostrzegł, jak nerwowo poprawiała idealnie leżącą bluzkę. - Myślisz, że będzie się chciał pojedynkować? - Odwrócił się od serwantki i z szelmowskim błyskiem w oku spojrzał na Katrinę. - Podobno dżentelmeni w ten sposób wyrównują krzywdy i mszczą zhańbiony honor kobiety. Czy może pojedynki zarezerwowane są tylko dla polityków?

- To wcale nie jest śmieszne, Clayton.

- A kto mówi, że jest? - Uśmiechnął się lekko. - Nawet nie mam rewolweru.

Osunęła się na kanapę. Dziedziczka fortuny ukryta w domku dla gości.


- Ten skandal rozrasta się z każdą chwilą. Co mam zrobić?

No właśnie, co on jej zaproponuje?

- Mogłabyś zjeść ze mną dzisiaj kolację w „Steamie". Około siódmej. Co ty na to?
- Ruszył w stronę drzwi. - Wtedy omówimy szczegóły.

Poderwała się z kanapy.

- Jakie szczegóły?

- Dowiesz się podczas kolacji. - Otworzył drzwi i wyszedł z domku, pozostawiając za sobą osłupiałą Katrinę.


ROZDZIAŁ TRZECI

Katrina weszła schodami na pierwsze piętro „Steamu". Była zbyt zdenerwowana, żeby je­chać windą - nie lubiła tkwić zamknięta w cias­nym pudełku z innymi ludźmi. Wiedziała, że kolacja z Clayem przysporzy dodatkowych plo­tek, a jednak przyszła tutaj, ubrana w opalizują­cą koktajlową sukienkę, gotowa na spotkanie z mężczyzną, o którym się mówi.

Może nie powinna była wkładać czegoś tak rzucającego się w oczy, tylko zadowolić się klasyczną letnią garsonką.

Miała nadzieją, że Clay nie zwabił jej do swojej pułapki. Zresztą i tak na odwrót było za późno; Szef sali już ją dostrzegł.

- Dzień dobry, panno Beaumont - powitał ją z uśmiechem, wyrażającym „właśnie na panią czekamy". - Tędy proszę.


Poprowadził ją do stolika na środku sali. Cudownie, pomyślała, siadając na krześle, które jej wysunął. Będę dziś główną atrakcją lokalu.

- Pan Crawford wkrótce dołączy do pani.

- Szef skłonił się przed nią. - Wybrał już wino.

Zastygła, ale po chwili ochłonęła i zdobyła się na zdawkowe „dziękuję", wiedząc, że tym przypomnieniem jej przygody z alkoholem Clay chce ubarwić skandal.

Tak jakby mogła o tym zapomnieć!

Wino, znane jej aż za dobrze chardonnay, pojawiło się na stole, tyle że nie podał go kelner, ale Clay.

Wysoki i śniady, w ciemnogranatowym jak niebo o północy garniturze, stał przy stoliku i wyglądał bardzo zmysłowo.

- Kat - powiedział. - Kitty Kat.
Od razu ją tym rozbroił.

- Ślicznie wyglądasz. - Pocałował ją lekko w policzek.

- Sama nie wiem, po co tu przyszłam.
Usiadł naprzeciwko niej. Oddzielało ich ciepłe

światło przesiane przez kolorowy abażur lampy.

- Pewnie z ciekawości. Chcesz się dowie­dzieć, co chowam w zanadrzu. - Uśmiechnął się. - Poza tym chcesz wzbudzić jeszcze większą zazdrość Andrew.

To nieprawda! - oburzyła się.

- Czyżby? - Nalał wina.


Katrina tylko dotknęła nóżki kieliszka. Od­mówiła wypicia tej trucizny. Co prawda w głębi duszy miała wielką ochotę ukarać Andrew, udo­wodnić, jaka jest silna i niezależna, ale za nic nie przyznałaby się do tego Clayowi.

- Pozwoliłem sobie zamówić kolację trochę wcześniej - oznajmił. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu.

- Decyzja należy do ciebie. To ty rozgrywasz tę partię.

- Nie, Kat. To twoja gra, choć również biorę w tym udział.

- Czyli w czymi

- W tej przygodzie. - Nachylił się w jej stronę. - Po kolacji pójdziemy do mnie i bę­dziemy się kochać. - Spróbował wina. - Na tarasie.

Odjęło jej mowę. Żadna z prywatnych szkół, do których uczęszczała, żaden chłopak z dob­rego domu, z którymi się umawiała, żadne z towarzyskich zdarzeń, do których przywykła od dziecka, nie przygotowały jej na tę chwilę.

- Nie mogę... Po prostu nie mogłabym zrobić czegoś takiego - wykrztusiła.

- Nikt prócz ciebie nie mógł przekazać And­rew, co podobno powiedziałem o tobie. Nikt prócz ciebie by nie stwierdził, że jesteś najlepszą z lasek, jakie kiedykolwiek miałem. - Dotykał róż stojących na stoliku, powiódł ręką po wypukłościach wazonu. - Nie sądzisz, że powinnaś postąpić zgodnie z tym, co mu opowiedziałaś?

Wyzywał ją na pojedynek, prowokował i mą­cił jej w głowie. Tu już nie chodziło o wzbudze­nie zazdrości w Andrew czy o dostarczenie pożywki dla kolejnych plotek.

Kelner postawił na stole wodę z cytryną, a zaraz po niej pierwsze danie.

Czy chcę mu pokazać, jaka jestem dobra? - pomyślała.

Pytanie Claya zawisło w powietrzu, a Katrina popijała wodę i wyraziła uznanie dla wyśmieni­tego dania.

Jedli w milczeniu znakomicie przyrządzoną egzotyczną rybę mahi-mahi, podaną ze smażo­nymi kaparami. Restauracja była elegancko urządzona. Ciemne drewno i czerwony aksamit stwarzały ciepłą atmosferę.

-Deser możemy zjeść u mnie - powiedział Clay.

- Kochając się na tarasie? - zamyśliła się Kat­rina.

- Brzoskwinie z rusztu z bitą śmietaną - ku­sił. - Możemy je sami przygotować.

- Nie jestem w tym zbyt dobra.

W kącikach jego warg pojawił się uśmieszek.

- W grillowaniu brzoskwiń ?

- W seksie - szepnęła. Dużo by dała, żeby ten mężczyzna choć raz potraktował ją serio.


- Właściwie ja prawie nigdy...- Zawiesiła głos i jeszcze ciszej dokończyła: - No wiesz...

Gdy zmarszczył brwi, udając, że nie rozumie,
miała ochotę go kopnąć. ?

- Masz na myśli orgazm? - zapytał wreszcie, też szeptem.

Spłonęła rumieńcem.

- Clayton!

- Piękna, słodka Kat - powiedział niskim, łagodnym głosem. - A ja dochodzę już od samego patrzenia na ciebie.

To nie powinno w ogóle się zdarzyć, pomyś­lała, kiedy sala zawirowała wokół niej. Nie wolno im prowadzić takich rozmów, nie tutaj, nie tak.

- Zjesz ze mną deser? - zapytał znowu.
Powinna odmówić. Powinna powiedzieć, że nie jest gotowa, że nie może iść z nim do łóżka, że nie da się zwabić i że nie ulegnie jego urokowi, ale było za późno. Clay już ją pokonał.

- Tak.

- Teraz?

Przytaknęła ruchem głowy. Nagle zapragnęła czegoś słodkiego.

- Brzoskwinie z rusztu... tak.

- Z bitą śmietaną.

Kiedy wsiedli do windy, Katrina pomyślała, że są jak napalone tygrysy w klatce. Clay wyjął z kieszeni klucz i uruchomił wjazd na trzecie piętro, do tej części budynku, do której tylko on miał dostęp.

Przeszli pustym korytarzem, tą samą drogą, którą Katrina już raz odbyła. Tylko że tym razem miała się z nim kochać. Miała wejść w jego życie.

Przynajmniej na dzisiejszy wieczór... albo dopóki nie wygaśnie namiętność. Nagle zdała sobie sprawę z możliwych konsekwencji tego kroku.

Otworzył drzwi i wyłączył alarm. Pięknie urządzone mieszkanie - z biało-czarną podłogą i z łóżkiem z kutego żelaza - sprawiało wrażenie jeszcze większego niż poprzednio.

Chętnie by porozmawiała z Clayem o jego rodzinie, o jego matce i siostrach, ale nie był to odpowiedni czas na nadrabianie zaległości. Dziś byli dla siebie prawie obcy. Chłopak i dziew­czyna, którzy dawno temu stracili z sobą kon­takt.

Weszli razem do kuchni, która, podobnie jak całe mieszkanie, urządzona była bardzo stylo­wo. Z okapu nad długim stołem do pracy zwisa­ły stare mosiężne naczynia, a jedną ścianę zdobi­ło malowidło przedstawiające naturalnej wiel­kości wojownika z nagim torsem. Obok wisiała seria portrecików pięknych młodych kobiet z ry­tualnie pomalowanymi twarzami.

- Ten artysta jest daltonistą.


Przechyliła głowę, zastanawiając się, w jaki sposób malarz, który nie odróżnia barw, mógł stworzyć tak śmiałe i dobre obrazy.

Kiedy odwróciła wzrok, zobaczyła wpatrzone w siebie oczy Claya.

- Podoba mi się twoja sukienka - powiedział, przyglądając się lśniącej srebrnej materii, ściśle opływającej ciało. - Podobają mi się też twoje włosy.

Nieco speszona, przejechała palcami po sięga­jących do ramion kasztanowych puklach.

- Tym razem je rozpuściłam.

- No właśnie. - Przysunął się trochę bliżej.
Zajrzała w jego pociemniałe oczy, które, jak się jej wydało, odsłaniały fragment duszy, on zaś dotknął jej policzka. Wszystko to trwało jedną krótką chwilę.

- Czy udawałaś, gdy byłaś z Andrew, Kat?

- Udawałam?

- No, kiedy tego nie czułaś. Oszukiwałaś go?

Nie - wyrzuciła z siebie. - Choć może powinnam była udawać. - Popatrzyła na wo­jownika na ścianie i zauważyła, że ma równie ciemne oczy jak Clay. - Może to by coś zmieniło.

- Nie. Dobrze, że byłaś szczera.

- Kiedy nie kończyłam, nie rozmawialiśmy o tym. Andrew, zrywając zaręczyny, powie­dział, że nie byliśmy zgrani w łóżku. Że czegoś brakowało. Ale nie ob.

winiał mnie, w każdym razie nie wprost.

- A ty winiłaś siebie?

- Tak, chociaż moja przyjaciółka ciągle mi powtarzała, że nie powinnam. Że nie zrobiłam nic złego. - Przeniosła wzrok na jedną z namalo­wanych kobiet, zastanawiając się, ile ciemno­włosych piękności Clay zaciągnął do łóżka. -Jed­nak to fakt, że rozczarowałam Andrew. Nie spełniłam jego oczekiwań. - Uśmiechnęła się smutno. - Wątpię, żeby poczuwał się do jakiej­kolwiek winy. Mężczyznom to się raczej nie zdarza.

- Nadal go kochasz?

Chciała powiedzieć, że nie, że wcale, ale nie mogła.

Nie odkochuję się tak łatwo, choć przy­znaję, że poczułam się zraniona. Nawet jeśli zrobił to nieumyślnie, wpędził mnie w poczucie niższości. Nie potrafię mu tego wybaczyć.

- Z nami tak nie będzie. - Znów pogłaskał ją po twarzy. - To tylko zwykły romans.

- Nie chcę cię rozczarować.

- Nie rozczarujesz. - Uśmiechnął się do niej. - Pragnąłem cię przez ponad połowę mojego życia, to znaczy od chwili, kiedy cię ujrzałem.

Najchętniej odwróciłaby wzrok. Czuła się bardzo zakłopotana.

- Byliśmy dziećmi, Clay.


- Nastolatkami. Chłopcom w tym wieku szaleją hormony. Kiedy kładłem się spać, zawsze myślałem o tobie. Zdarzało się, że...

Podniosła rękę, nie chcąc o tym słuchać. To miały być czasy młodzieńczej niewinności.

- Obiecałeś mi brzoskwinie.

- A jakże. - Sięgnął po miskę z owocami. Niczym zgrana para stanęli przy stole, przekroili na pół dwie brzoskwinie i usunęli pestki. Katrina ułożyła połówki w rondelku, a Clay po­sypał je cukrem.

Włączył grill, a kiedy z cukru zrobił się karmel i brzoskwinie zmiękły, wyjął je z pieca. Sięgnął do lodówki po szklany słój.

- Creme frache. - Na szklanych talerzykach ułożył brzoskwinie i przybrał je kremem z bitej słodkiej śmietanki.

Gdy spróbowała, aż się rozpromieniła.

- Cudowne.

Zdjął marynarkę i krawat.

- Usiądźmy na tarasie.

Na dźwięk słowa „taras" serce Katriny za­częło bić szybciej, ale posłusznie poszła za nim. Czerwcowe powietrze było wilgotne i ciepłe, a widok z trzeciego piętra na główny plac zabytkowej części miasta zachwycający.

Usiedli na drewnianej ławce otoczonej roś­linami w doniczkach. Wisząca ogrodowa lampa rzucała blade bursztynowe światło.


Clay zjadł deser i odstawił talerzyk na wąski stół. Katrina jeszcze kończyła swoją brzosk­winię; śmietanka po prostu rozpływała się w ustach. Kiedy wreszcie oblizała wargi, po­chylił się i musnął nosem jej szyję. Odwrócił twarz Katriny do siebie. Zamierzał dopiąć swe­go. Pocałunek był niespieszny, delikatny i wyjąt­kowy. Clay spijał z jej warg smak upalnej letniej nocy.

Katrinie zakręciło się w głowie. To było miłe uczucie. Clay natomiast płonął z pożądania. Przerwał pocałunek, zgasił światło i poprowa­dził ją w ciemny kąt tarasu. Znalazł miejsce między dwiema wysokimi roślinami i przycisnął Katrinę do ściany.

- Ktoś nas może zobaczyć z dołu - szepnęła. Co prawda zauważyłby tylko pocętkowane blas­kiem księżyca cienie mężczyzny i kobiety złączo­nych w uścisku.

- Skąd mają wiedzieć, co robimy. To za daleko, żeby ktoś się zorientował, że trzymam rękę pod twoją sukienką.

Poderwała głowę, omal nie uderzając nią o ścianę.

- Przecież nie trzymasz...

- Już trzymam. - Błyskawicznie wsunął rękę pod srebrzystą sukienkę i szarpnął za gumkę majteczek.

Katrina oddychała z trudem.


- Znów masz na sobie te seksowne poń­czochy - ucieszył się, gładząc jej uda.

- Zawsze takie noszę.

- Będziemy się kochać w ubraniu - szepnął jej do ucha. - Ale najpierw musisz zdjąć majtki.

Jak może zrobić coś tak szokującego?. Tutaj, na tarasie, kiedy na ulicy, trzy piętra niżej, kręcą się ludzie?

- Nie jestem taka... swobodna, Clay.

- Ależ jesteś. Tylko jeszcze o tym nie wiesz. - Przycisnął usta do jej szyi. - Tętno ci pod­skoczyło. Masz gorącą skórę.

Za to kolana jak z waty, pomyślała i objęła Claya za szyję, żeby nie upaść.

- Ty je zdejmij.

- Nie. - Delikatnie ugryzł ją w szyję. - Chcę, żebyś się sama rozebrała.

Cóż, trzeba skoczyć na głęboką wodę. Katrina zamknęła oczy, sięgnęła pod sukienkę, zsunęła majtki i pozwoliła im opaść na ziemię, u stóp Claya.

- Grzeczna dziewczynka. A teraz podnieś sukienkę.

Na chwilę ją zatkało.

- Zrób to, Kat. Zrób to dla mnie.

Powoli pociągnęła do góry brzeg sukni. Clay uśmiechnął się... a potem ukląkł przed nią.

Poczuła się kompletnie oszołomiona, kiedy wargi Claya dotknęły ją tam, właśnie tam.


Zasłaniała ich balustrada tarasu. Nikt nie mógł zobaczyć, że Clay klęczy na podłodze i sprawia jej rozkosz. Nikt poza mną, pomyślała.

Spojrzała w dół i zobaczyła czubek jego głowy. Chciała go dotknąć, ale nie mogła. Cały czas ściskała kurczowo brzeg sukienki.

Kiedy język Claya natrafił na jej najczulszy punkt, Katrina pomyślała, że zaraz umrze. On tymczasem chłonął ją, poznawał jej smak, a roz­kosznymi, rytmicznymi muśnięciami języka wydobywał z niej niekontrolowane jęki.

Zbyt podniecona, by się czymkolwiek przej­mować, wyżej zadarła sukienkę. Już była goto­wa iść na całość.

Całował ją powoli i tak głęboko, że jej ciałem wstrząsały spazmy. Wciśnięta między dwie roś­liny, ledwie mogła się utrzymać na nogach. Liście dotykały jej ramion, wzmagając cudowne doznania tej jakże wyuzdanej miłości.

Rozpalona do białości, bez reszty podporząd­kowała się woli Claya. Już po chwili zalała ją fala rozkoszy, o jakiej nigdy nie śniła. Zatraciła się zupełnie.

Wstał z klęczek i przywarł do niej. Kiedy poczuła jego wezbraną męskość, miała ochotę wchłonąć go całego.

Rozpięła mu koszulę i spodnie, i zdobyła, co chciała. Pieściła go bez opamiętania, ręką, a po­tem ustami...


Z klubu dochodziły rytmy jazzu. A może tak biło jej serce?

Clay wyjął z kieszeni prezerwatywę. Znów był gotów.

Pomysł, by kochać się w ubraniu, jest taki wyzywający i ryzykowny, i taki rozkoszny... - pomyślała Katrina.

- Skąd we mnie tyle wyuzdania? - wyszep­tała.

- Po prostu jest - odpowiedział jej zdławiony szept Claya. - I w tobie, i we mnie.

Podczas namiętnego pocałunku wszedł w nią i wypełnił sobą, a Katrinie do reszty zaparło dech w piersi.

Kochał ją jak nałogowiec, który wreszcie może zaspokoić głód, jak erotoman spragniony ostrego seksu. Szarpnął za dekolt sukienki, od­słaniając przód stanika.

Między piersiami spływała cieniutka strużka potu. Katrina omdlewała z żaru i mocnego, pulsującego rytmu.

Nie odrywał od niej oczu. Nawet w ciemności szukali się wzrokiem. Sukienka dawno zwinęła się w ciasny wałek w talii, koszulę Claya wzdy­mał lekki wiaterek.

Powiodła palcem po jego wargach. Na mo­ment światło księżyca rozjaśniło jego twarz, która za chwilę znów pogrążyła się w tajem­niczym cieniu.


Zapragnęła przekroczyć granice i sięgnąć ręką w do niedawna zakazane rejony ich ciał.

- Deprawujesz mnie - wykrztusiła.

- Moja Kat...

To prawda, pomyślała. Jestem jego Kat. Teraz należę do niego.

Muskała dłonią intymne miejsca Claya, po­tem swoje, doprowadzając i siebie, i jego na próg szaleństwa.

Wędrował ustami po jej szyi i piersiach, aż poczuła ból w nabrzmiałych od namiętności sutkach.

A kiedy wspięli się na sam szczyt, przed jej oczami zawirowały ogniste koła, opromieniając tęczą świat szaleńczego pożądania. Rozkosz Katriny wyzwoliła także w Clayu niekontrolo­wany spazm. Kiedy odrobinę ochłonęli, wziął ją na ręce i zaniósł do mieszkania.


ROZDZIAŁ CZWARTY

Doszedł do niepościelonego łóżka i położył Kat na zmiętej pościeli.

Powoli dochodziła do siebie. Czy to się na­prawdę zdarzyło? - pomyślała wciąż oszołomio­na, zrzucając z nóg pantofle. Clay zrobił to samo i położył się przy niej.

- Zobacz, co zdobyłem. - Wyjął z kieszeni jej majtki. - Zatrzymam je sobie.

Kpi sobie ze mnie czy co? - pomyślała. Co to za głupie żarty? A może gromadzi pamiątki po kochankach? Poderwała się, żeby odzyskać trofeum. Roześmiał się i bez sprzeciwu oddał jej własność, a ona przez chwilę miała nie­przepartą wręcz ochotę cisnąć mu majteczkami w twarz.

Uznała, że Clayton Crawford jest kompletnie zdeprawowany. Jest także, doszła do wniosku, najcudow

niejszym kochankiem, o jakim może marzyć kobieta.

Wciągnęła majtki, na co Clay uniósł ironicz­nie brwi.

- Myślisz, że mnie to powstrzymać

- Może na chwilę - mruknęła, sięgnęła po pilota i włączyła telewizor, przeskakując ze stacji na stację.

- Co będziemy oglądać?

- To. - Wybrała kanał z klasyką filmową, trafiając w sam środek kultowej „Casablanki".

Clay, o dziwo, nie zaprotestował. Nawet poprawił poduszki, moszcząc Katrinie wygodne miejsce obok siebie. Przysunęła się bliżej, a on wziął ją za rękę. Nagle poczuła się młoda i niedo­świadczona. Jak nastolatka, którą kiedyś była, jak dziewczyna, za którą Clay szalał.

W milczeniu oglądali film. Patrzyli na Humphreya Bogarta i Ingrid Bergman jak na dobrych starych znajomych, delektując się słynnymi sce­nami, znanymi na pamięć dialogami, nabrzmiałą emocjami atmosferą.

Kiedy skończył się film, Katrina wyłączyła telewizor. Odwróciła się do Claya, a on uśmiech­nął się czule.

- Zostaniesz na noc? - zapytał. - Kupiłem zapasową szczoteczkę do zębów.

Znów powróciło to samo uczucie. Deja vu?

- Naprawdę?


Przytaknął ruchem głowy.

- I nie musisz się martwić, w co tym razem
ubierzesz się do łóżka. - Przysunął się bliżej.

- Będziemy spać nago.

- Widzę, że wszystko zaplanowałeś. - Nadąsała się.

- Po prostu szukam sposobu, żeby ukraść ci majtki. - Rozpromienił się jak dziecko. - Daw­niej dość często zdarzało mi się fantazjować na temat twojej bielizny.

Udając zawstydzenie, pokręciła głową. Jej też zdarzało się fantazjować na jego temat, choć nie myślała wtedy o bieliźnie.

- Nie uwierzysz, ile razy chciałem wejść do pokoju, kiedy przychodziłaś na przymiarki -westchnął Clay. - Ale mama by mnie zabiła.

- Twoja mama potrafiła wyczarować igłą cuda. Nie wiem, jak to się stało, że straciłyśmy kontakt.

- Pewnie wyrosłaś z takich rękodzieł i za­częłaś ubierać się w modnych butikach.

- I było mi strasznie niezręcznie, pomyślała, zadawać się z chłopakiem, który nie pasował do reszty towarzystwa.

- Jak się miewa twoja mama?

- Świetnie. Kupiłem jej mieszkanie w apartamentowcu. A właśnie, może byś zjadła z nami obiad w niedzielę ? - Przeturlał się bliżej niej.

Podniosła głowę i napotkała jego wzrok.


- Z wami?

- Z moją mamą, siostrami i ich mężami. Spotykamy się w każdą niedzielę.

Zaproszenie poruszyło zapomniane struny. Katrina zawsze podziwiała ubogą rodzinę Claya, łączącą ich więź, co wydawało się niezwykłe.

- Tak, bardzo bym chciała. - Spojrzała mu w oczy. - Nie wiedziałam, że twoje siostry wyszły za mąż.

- Mają już nawet dzieci. Jeszcze tylko ja się nie ustatkowałem.

- Byłeś zajęty klubem. - Czyli zbijaniem majątku, dodała w myśli, i kokietowaniem sta­łych bywalców. - Jak długo to potrwa, Clay?

- To?- Masz na myśli nas? - Wzruszył ramio­nami. - Nie wiem. Parę tygodni. Miesiąc. Czy to ważne?

- Nie. - Oboje wiedzieli, że nadal należą do dwóch różnych środowisk. Świat nuworyszów i świat tak zwanych „starych pieniędzy" rzadko łączy coś więcej niż przelotny, gorący romans.

- W Andrew już się obudził posiadacz - za­uważył Clay.

- Bo nakłamałam mu na twój temat. Pewnie uważa, że mnie wykorzystałeś, kiedy byłam pijana.

- Może i tak, ale wcześniej czy później będzie chciał cię odzyskać.

Wzdrygnęła się.


- Nie chcę teraz o tym myśleć. - Jeszcze nie była gotowa wybaczyć Andrew, a może nawet pogodzić się z nim... Nie teraz, kiedy leżała w łóżku Claya.

- Więc o czym myślisz?-

- O tobie. Uśmiechnął się lekko.

- O mnie?

- Kiedyś wypożyczałam z biblioteki książki o tych krajach i ich kulturze, skąd pochodzi twoja rodzina.

- Naprawdę? - Nie spodziewał się, że Katrina nawiąże do przeszłości. To mu pochlebiło. - A konkretnie co cię interesowałoś

- Wszystko. Czytałam o Szkocji i o Por­tugalii, a także o dzielnych Indianach z plemie­nia Choctaw.

Matka Claya była Portugalką w drugim poko­leniu, a ojciec pół Indianinem, pół Szkotem. Clay aż dotąd nie miał pojęcia, że to może mieć jakiekolwiek znaczenie dla Katriny.

- Odziedziczyłem pewną rzecz po ojcu. - Oj­ciec zmarł, gdy Clay był jeszcze chłopcem. Katrina w ogóle go nie znała. - To cenna rodzinna pamiątka.

- Co to takiego?

- Wyszywana paciorkami przepaska Choctawów. Kiedyś ci ją pokażę. - Kiedy otrząsnę się ze szczeniackiego sentymentu, pomyślał. Pewnie wtedy, kiedy nasz romans dobiegnie końca. - Po babce ze strony matki

mam stary różaniec.

- Bardzo się cieszę, że zobaczę twoją mamę.

- Ona też będzie uradowana na twój widok. -Miał tylko nadzieję, że matka nie zacznie sobie zbyt wiele obiecywać po jego związku z Katriną. Z Kat, poprawił się w myślach. Lubił to zdrob­nienie. Po chwili milczenia uniósł palcem jej podbródek. - Nie napiłabyś się czegoś? Może przynieść butelkę wina?

- Strasznie zabawne. Nigdy więcej nie wez­mę alkoholu do ust.

- Nie ma sprawy. Na trzeźwo też budzi się w tobie lwica.

Spojrzała w stronę tarasu, a potem na Claya, który nie mógł powstrzymać uśmiechu. Doszedł do wniosku, że jego patio już nigdy nie będzie takie same.

- Kat, żeby nie było niejasności. Po raz pierw­szy zdarzyło mi się uprawiać seks na zewnątrz.

- Cieszę się. To znaczy... byłoby mi przykro, gdybyś robił to stale na tarasie. - Nerwowo skubała róg koca. - Dlaczego... akurat ze mną ?

- Nie wiem. - Może to był sposób na popisy­wanie się ich związkiem? Może chciał pokazać całemu Savannah, że jest wystarczająco dobrym partnerem dla Katriny? - Może lubię ryzyko?

- Na pewno nikt nas nie zobaczył? - Wróciła do skubania koca.


- Było ciemno. Ledwie widzieliśmy siebie nawzajem. - Ale nadal czuł rozkoszny smak jej kobiecości. - Naprawdę jesteś najlepszą laska, jaką miałem.

- Clayton! - oburzyła się i odwróciła głowę.

- Co? - uśmiechnął się od ucha do ucha i połaskotał ją lekko.

Roześmiana, próbowała się wyrwać. Przeko­marzając się i turlając na łóżku, zdejmowali z siebie kolejne części garderoby i rzucali je na podłogę.

Potem całowali się długo i namiętnie.

- Grzeczna Katrina - wyszeptał Clay, siada­jąc na niej okrakiem. - Nieznośna Kat.

- Podstępny Clay.

- To tylko seks - zapewnił z niewinną miną, sięgnął do szafki nocnej po prezerwatywę.

- Wiem. - Pomogła mu włożyć gumkę. -Ale to tak dobrze robi.

- Co?- Przekraczanie norm? - Wiedział, że Kat odczuwa potrzebę buntu przeciw rygorom tak zwanego dobrego wychowania, pragnie choć na chwilę wyrwać się ze swojej sfery. Było mu wszystko jedno, czy to on ma służyć za narzę­dzie, skoro ich zabawa i tak nie miała trwać długo. Ważne, że teraz należy do niego.

Zanurzył się w niej. Uderzał mocno i wcho­dził coraz głębiej, a Katrina idealnie z nim współpracowała. Zamknęła oczy, a kiedy je otworzyła, zwarli się wzro

kiem - błękit z szafi­rem, przyciągające się jak zaczarowane kamie­nie. Clay zanurzył twarz w zgięciu szyi Katriny i wdychał zapach jej skóry z subtelną nutką orchidei.

Oplotła go nogami, a jemu serce omal nie wyskoczyło z piersi. Wyobrażał sobie tę chwilę przez ponad pół życia - twarzą w twarz, ochryp­łe oddechy i niewiarygodny żar między nogami.

- Marzenie - mruknął.

- Moje czy twoje? - wyszeptała, jeszcze mocniej przywierając do niego.

- Obojga. - Przeturlali się przez całe łóżko, nie przerywając namiętnych pieszczot.

Wreszcie Clay unieruchomił jej ramiona nad głową i ruszył do ostatecznego ataku. Kiedy niemal do krwi ugryzła się w wargę, pochylił głowę i pocałunkiem ukoił jej ból, jednocześnie prowadząc ją wyżej i wyżej... aż na sam szczyt.

A kiedy nastąpiło uwolnienie, padli bez tchu, ciasno spleceni i ociekający potem, nieświadomi niczego poza sobą.

Katrina obudziła się o świcie. Clay spał obok niej, z twarzą na poduszce, którą obejmował ramieniem. Patrząc na jego smukłe, a zarazem doskonale umięśnione ciało, pomyślała, że jego ulubionym sportem musi być pływanie. Pamię­tała, że zawsze lubił sporty wodne. Pogłaskała go po głowie, odsunęła z oka zabłąkany kosmyk włosów. Machnął ręką, opędzając się od niej jak od uprzykrzonej muchy. Wreszcie otworzył oczy i dopiero wtedy zobaczył, co zrobił.

- Przepraszam. - Wyglądał na zakłopotane­go. - Przyzwyczaiłem się budzić sam.

- Nie ma sprawy. - Ona też zwykle budziła się sama, chyba że spędzała noc z Andrew, ale jego nawyki znała.

- Od czego zaczynasz zwykle dzień? - zapy­tała.

- Nie do końca obudzony Clay przeciągnął się rozkosznie.

- To zależy od tego, co zamierzam robić.

- Nie masz rutynowych czynności, stałych zajęci

- Prawdę mówiąc, nie.
Przeciwieństwo Andrew, pomyślała Katrina.

- Choćby świat się walił, jej były narzeczony codziennie brał prysznic o szóstej rano, następ­nie czytał gazetę w jadalni, zjadał dwa sadzo­ne jajka i grzankę z dietetycznego pieczywa posmarowaną cienko masłem.

- A co ty robisz? - zapytał.

- Zwykle parzę kawę.

- No to nie krępuj się. Ale musisz to zrobić na golasa. Założę się, że w domu Andrew nigdy nie przygotowywałaś kawy bez ubrania.

- No i kto zaczął rozmowę o Andrew? - Kurczowo ścisnęła poduszkę. - Nawet o nim nie myślałam.

- Ale z ciebie kłamczucha, Kat - skarcił ją, nie
kryjąc rozbawienia.

Roześmiał się, kiedy cisnęła w niego poduszką.

- Nie denerwuje cię to, że myślę o innym mężczyźnie? - Była rozczarowana niepoważ­nym stosunkiem Claya do ich przygody.

- A dlaczego miałoby denerwować? Śpisz ze mną, a nie z nim. To ze mną czujesz się tak... - Szelmowsko uniósł jedną brew - No wiesz.

Dobry Boże, jęknęła w duchu.

- Masz wybitnie przerośnięte ego.

- Walę prosto z mostu. - Rzucił się na nią, aż zapiszczała.

Może jednak zależy mu na mnie, myślała, kiedy ją całował; może jest bardziej zaborczy, niż się do tego przyznaje. A może nie, uznała, kiedy wreszcie ją puścił. Może jednak woli budzić się sam.

Wyszła z łóżka owinięta w prześcieradło.

- Nie robię kawy na golasa - stwierdziła dumnie.

- Posłuchaj, moja panno. - Przykrywające Claya prześcieradło zsunęło się nieco. - Chyba nie powiesz o mnie, że zachowuję się jak roz­pieszczony paniczyk? A mam pewnie tyle samo pieniędzy co ty.

Zatkało ją na chwilę. Był taki cholernie przystoj

ny! Podziwiała jego rosnącą erekcję. Czyżby mu było mało?

- Nie jesteś żadnym paniczykiem. Nawet byś nie wiedział, jak się zachować w cywilizo­wanym miejscu.

- Akurat! Od lat obserwuję ludzi twojego gatunku.

- Mojego gatunku? Mówi o spadkobiercach starych fortun, jakby byli spanielami na wy­stawie psów rasowych, pomyślała z oburze­niem. - No to świetnie się składa. Skoro tak doskonale sobie radzisz wśród ludzi mojego gatunku, możesz mi towarzyszyć na gali Jacht Klubu pod koniec miesiąca.

- Jakaś charytatywna piła?

- Wcale nie piła. I nic ci się nie stanie, jeżeli ofiarujesz trochę tych swoich nuworyszowskich pieniędzy na szlachetne cele.

I znów ten jego szeroki, promienny uśmiech.

- Na ratowanie syren? - zapytał z ironią.

- Na budowę oceanarium. - Szczelniej otuli­ła się prześcieradłem. Nie zamierzała prowadzić rozmowy na golasa. Nie będzie demonstrować swoich wdzięków tak jak Clay. - Masz smo­king? Mężczyźni z mojego środowiska nie wy­pożyczają ubrań.

Kupię smoking u Armaniego, specjalnie na tę okazję. - Cały czas wodził za nią wzrokiem. - Andrew też tam będzie ?


- Prawdopodobnie. Mieliśmy pójść razem. Nie zdziwiłabym się, gdyby zjawił się w towa­rzystwie innej kobiety.

- Z jakąś inną syreną? Rany, ci dobrze uro­dzeni naprawdę potrafią się bawić! Tylko szko­da, że tacy prostacy jak ja odbijają im kobiety. - Wstał z łóżka i zerwał prześcieradło z Katriny.

Aż się zachwiała, tak gwałtownie zmiękły jej kolana.

- Jak śmiesz? - oburzyła się.

- Co jak śmiem? - Wygładził zmierzwione włosy. - Dopiero mam zamiar coś zrobić. Co byś powiedziała, gdybym przyparł cię do nocnego stolika, rozchylił ci nogi i wszedł w ciebie? - Stał zupełnie swobodnie, jakby takie rozmowy były dla niego czymś normalnym. - Bez żadnej gry wstępnej, bez prezerwatywy. Bez usprawied­liwiania się. - Przysunął się bliżej. - Cóż, nie śmiałbym o tym marzyć.

Całe ciało Katriny przebiegł miły dreszczyk.

- Dlaczego? Bo jesteś dżentelmenem?

- Bo mam ochotę na kawę. - Bez uprzedzenia podniósł Kat i zarzucił sobie na ramię jak jakiś jaskiniowiec.

Poklepał ją po gołej pupie, a ona zapisz­czała jak cnotliwa panienka. Zaczęła się szar­pać i wyrywać, z zapałem włączając się w za­bawę.

Zaniósł Katrinę do kuchni, a przed jej oczami


przesuwała się szybko biało-czarna wykładzina. W końcu postawił ją na podłodze.

Spojrzeli na siebie i wybuchnęli niepohamo­wanym śmiechem. Clay najwyraźniej zapom­niał, że poprzedniego wieczoru włączył maszyn­kę do kawy na poranną godzinę. Nadzy czy nie, najważniejsze, że czekała na nich świeżutka kawa.

Parę godzin później Katrina siedziała w skó­rzanym fotelu w gabinecie ojca, popijając mro­żoną herbatę. W podobnym fotelu zasiadła jej matka, ojciec zaś zajął miejsce przy chippendale'owskim biurku. Siwe włosy i dostojna po­stawa sprawiały, że wyglądał za nim jak dyg­nitarz. Ręcznej roboty pudełko z cygarami jesz­cze wzmagało to wrażenie. Jednak Katrina wie­działa swoje.

Inicjatywa rodzinnego spotkania na szczycie wyszła od matki. Delilah Beaumont, w przeci­wieństwie do męża, nie wyglądała tak imponu­jąco, ale to były tylko pozory. Pięknie starzejącej się damie z Południa, o łagodnym głosie i subtel­nych manierach, daleko było do spłoszonej sarny czy omdlewającego łabędzia. Z jej zdaniem trzeba było się liczyć, o czym Katrina wiedziała jak mało kto.

- Zatrudniłam detektywa do zbadania sytuacji Claytona Crawforda. - Delilah sięgnęła po leżący na biurku raport i położyła go sobie na kolanach.

Katrina wytrzeszczyła na matkę zdumione oczy.

- To była sugestia Andrew - dodał William
Beaumont.

-Andrew ? Można się było po nim tego spodzie­wać, pomyślała Katrina.

- Ale dlaczego?

- Bo Jenny powiedziała An­drew, że Clay może mieć kryminalne powiązania? Że jego klub nie mógł powstać bez poparcia jakiegoś gangu? - wybuchła.

Właśnie o to chodziło. - W dystyngowa­nym głosie matki nie było słychać nawet cienia zażenowania.

- I co? - naciskała Katrina.

- A to, że detektyw nie znalazł dowodu przestępczej działalności. - Delilah otworzyła raport. -Wszystkie inwestycje są jak najbardziej legalne. Ale - dodała po krótkiej przerwie, która miała służyć pokreśleniu efektu następnych słów - ktoś za pośrednictwem klubu przemycał narkotyki. Skorumpowani gliniarze albo coś w tym rodzaju.

I Clay był w to wmieszany?- - zapytała Katrina.

- Nie, ale „Steam" nie jest odpowiednim lokalem dla młodej damy z twoją pozycją.

- „Steam"? Mamo, przecież tobie nie chodzi o klub, ale o Claya! Zależy ci na tym, żebym się z nim nie widywała!

Ten mężczyzna cię wykorzystuje - wes­tchnęła Delilah. - Szkodzi twojej reputacji.

- On mnie nie upił i nie wykorzystał. To wszystko kłamstwo.

Delilah uniosła brwi. Złotobrązowe włosy miała upięte w elegancki kok, a w uszach tkwiły perły.

- Więc nie spałaś z nim?

- Spałam. - Katrina zerknęła na ojca, ale ten ani drgnął. - Lubię jego towarzystwo. - Przypo­mniała sobie sytuację z kawą. - On mnie roz­śmiesza. Przy nim czuję się dowartościowana.

- Nie chcielibyśmy, żeby cię zranił - odezwał się William.

- To Andrew mnie zranił, nie Clay.

- Ty także zraniłaś Andrew - wtrąciła mat­ka. - Ten skandal dotyka nas wszystkich.

Katrina dopiła herbatę. Pod tym względem rodzice mieli rację. Z drugiej strony chciała się spotykać z Clayem, chciała sama decydować o sobie.

- Poprosiłam Claytona, żeby mi towarzyszył
na gali.

Matka pobladła.

- Może tak będzie lepiej - wtrącił się delikat­nie William. - Jeżeli Katrina i ten młody czło­wiek razem wezmą udział w tej akcji, plotki mogą ucichnąć. To w pewnym sensie zalegalizu­je ich związek.

- Chciałeś powiedzieć: romans. - Delilah odłożyła

papiery na biurko męża. - Ale czy cokolwiek może usprawiedliwić fakt, że nasza córka sypia z właścicielem klubu jazzowego?

William sięgnął po raport detektywa.

- Clayton Crawford to dobrze ustawiony młody człowiek. Sam do wszystkiego doszedł, ciężko pracował na swoją pozycję. Nie ma w tym nic wstydliwego.

Słowa ojca zrobiły na Katrinie wrażenie, ale nie dała po sobie tego poznać. Czekała na reakcję matki.

W końcu twarz damy z Południa wypogodzi­ła się. Jej oczy napotkały wzrok córki.

- Skoro tak bardzo ci zależy na spotkaniach z panem Crawfordem, to spróbuj zachowywać się tak, aby nie przynieść wstydu swojemu ojcu i mnie.

Katrina skinęła głową bez słowa, zastanawia­jąc się, czy możliwe będzie spełnienie tego warunku. Przy Clayu pozbywała się wszelkich zahamowań. Kiedy była z nim, brała górę Kat, nie Katrina.

- Masz już suknię na galę? - zapytała matka.

- Jeszcze nie.

- Wybierzmy się razem na zakupy. - Głos Delilah był prawie serdeczny. -Wszyscy będą się


wam przyglądać, więc powinnaś mieć coś olśnie­wającego.

Katrina zgodziła się. Miała nadzieję, że Clay dzisiaj zadzwoni, że zaprosi ją wieczorem do „Steamu". Ze będą tańczyć i słuchać muzyki.

A później kochać się na sto nowych cudow­nych sposobów.


ROZDZIAŁ PIĄTY

Pękający w szwach klub „Steam" organizo­wał, jak w każdą sobotę, występy młodych talentów. Wysocy, smagli mężczyźni uwijali się na obrzeżach parkietu, a efektowne kobiety o fantazyjnych fryzurach rwały oczy.

Katrina rozejrzała się za Clayem, ale go nie znalazła. Niezdecydowana, co dalej, od­wróciła się w kierunku sceny. Muzyka, której dźwięki wypełniały lokal, była smętna i pięk­na, równie piękna jak wokalistka, która piesz­czotliwymi ruchami dotykała mikrofonu. Zapatrzona w nią, zachwycona jej skórą w kolorze kawy z mlekiem i szorstkim, łam­liwym głosem, Katrina ocknęła się, dopiero gdy poczuła, że ktoś z tyłu ją obejmuje. Rozmarzona, przechyliła się do tyłu, pozwa­lając się przytulać. Kiedy odwróciła głowę, Clay pocałował ją

namiętnie i niespiesznie. Słodko i delikatnie.

Pomyślała, że taka muzyka jest stworzona do miłości. Miała ochotę tu i teraz zedrzeć z Claytona Crawforda ubranie i kochać się z nim choćby na podłodze.

Rozdzielili się i stanęli do siebie twarzami. Przez chwilę trwali w milczeniu. W przydymio­nym, nastrojowym świetle Clay wyglądał jak prawdziwy macho.

- Napijesz się czegoś? - zapytał wreszcie.

- Imbirowego piwa.

- A na zaostrzenie apetytu ?

- Coś pikantnego.

Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów.

- Podoba mi się to, co masz na sobie.

- To się nazywa kombinezon. - Okręciła się dookoła, by zaprezentować przylegający do ciała czarny, zmysłowy strój, który kupiła specjalnie dla niego. - Jest z jednego kawałka i z tyłu ma suwak.

- Zauważyłem. - Przekazał zamówienie mi­jającej ich kelnerce i poprowadził Katrinę do prywatnego stolika w głębi lokalu.

- Jak to jest, gdy się tak żyje co wieczór ? - spytała.

- Masz na myśli muzykę, prosperujący biz­nes, eleganckie kobiety? - Przytrzymał dla niej krzesło. - Bywają gorsze rzeczy.


Popatrzyła na efektowne kobiety i na prze­śliczną wokalistką na środku sceny.

- Ale nie wszystkie należą do ciebie. Usiadł obok niej.

- Jesteś tego pewna ?

- A co; masz haremu - Wzruszyła ramiona­mi, by nie dać poznać, co naprawdę czuje.

- Szczęściarz z ciebie.

Podano piwo imbirowe dla Katriny i wodę sodową dla Claya. Zakąska - paluszki z piersi kurczaka z sosem chipotle w osobnej miseczce - wjechała po paru minutach.

Katrina spróbowała przyprawioną ostro po­trawę. Pieprzny smak pasował do jej nastroju.

- Spałeś z nią, Clay? - zapytała, wskazując ruchem głowy wokalistkę. - Ona też należy do twojego haremu?

- Gloria? - Spojrzał z zachwytem na zmys­łową piosenkarkę. -Jej mężem jest ten gitarzys­ta, właśnie ma solówkę.

Ukryła uśmiech zadowolenia.

- A ona? - Wskazała na najładniejszą kelner­kę. Długonoga blondynka miała zmysłowy chód i wiodący na pokuszenie rowek między pier­siami.

- Nie mieszam interesu z przyjemnością - odpowiedział, zerkając na atrakcyjną pracow­nicę.

- No to kto jest w twoim haremie?


- Ty. Tylko ty.

Poczuła, że robi jej się gorąco.

- Coś nie tak? - zainteresował się Clay.
Zaprzeczyła ruchem głowy. Ten człowiek jeszcze zrobi z niej nimfomankę. W ostatnich dniach żyła i oddychała wyłącznie dla niego.

Przez chwilę milczeli, słuchając muzyki i po­gryzając kurczaka. Raz po raz migotała świeca na stole.

- Zatańczymy? - zaproponował Clay.

- Chętnie. - Tylko się nie rozmyśl, pomyś­lała. Dałaby wszystko za jego dotyk.

Poprowadził ją na parkiet, gdzie znaleźli dla siebie spokojne miejsce w rogu. Mocne, zmys­łowe rytmy powolnej muzyki idealnie pasowały do ich nastroju. Katrina objęła Claya za szyję, on położył dłonie na jej talii. Po chwili opuścił ręce i przyciągnął jej biodra do siebie. Nie przej­mowała się tym, że cały świat się dowie, jak bardzo Clay ją podnieca. Miała w nosie, że zachowują się niestosownie na oczach wszyst­kich. „Steam" powstał dla takich jak oni, dla ludzi, którzy pragną siebie nawzajem.

Kiedy orkiestra zeszła ze sceny, Katrina po­prosiła Claya, żeby pokazał jej resztę klubu.

- Mam cię oprowadzić?

- Jeszcze nie wszystko widziałam.

- Niewiele tu jest do oglądania. Byłaś już wszędzie, poza drugim piętrem.


- To mi je pokaż.

Poprowadził ją wąską klatką schodową prze­znaczoną dla personelu.

- Jak widzisz, nie ma tu nic ekscytującego.

- Ale może być.

Przystanął i spojrzał na Katrinę.

- Co masz na myśli?

- Uwiedzenie - wyznała, pokonując resztę stopni.

- Chcesz mnie uwieść? Tutaj ?

- Skoro ty to zrobiłeś na tarasie... - Nie­cierpliwym ruchem dotknęła brylantowych kolczyków. Poza nimi miała jeszcze na szyi nieduży łańcuszek z rubinami. Dziś też za­plotła włosy w warkocz, tym razem mniej skomplikowany, żeby go można było łatwo rozpleść.

- Co tam jest? - zapytała, podchodząc do zamkniętych drzwi.

- Środki czystości. Tam mnie chcesz uwieść?-

- Czemu nie? - Otworzyła drzwi i wciągnęła Claya do środka. Śmiał się, więc uznała, że chętnie weźmie udział w jej grze.

- Gdzie tu się zapala światło?- Poszukała ręką kontaktu i nacisnęła go. Niewielki pokój był zagracony. - Drzwi się zamykają?

- Tylko z zewnątrz. Mogą nas nakryć.

- Na tym polega zabawa. Ale może uda się je zatarasować. Tak na wszelki wypadek.


- Da się zrobić. - Przesunął do wejścia paletę z artykułami papierniczymi.

Katrina rozejrzała się za czymś do siedzenia i znalazła zamknięty karton. Przykryła go ręcz­nikiem i usiadła na brzeżku.

- A teraz stań przede mną.

- Po co? Co chcesz zrobić?

- A jak myślisz?

Kiedy do niego dotarło, obwiódł palcem kon­tur jej warg.

- Rozpustna Kat.

Rozpięła zamek spodni i pociągnęła je w dół.

- Rozpustny Clay - powiedziała, widząc, jaki jest już podniecony.

Drgnęły mięśnie jego płaskiego brzucha, kie­dy Katrina połaskotała je językiem. Zaczęła go pieścić i podniecać ustami. Clay bawił się jej włosami, rozplatając warkocz, ałe kiedy sięgnęła głębiej, uniósł jej podbródek i spojrzał w oczy.

- To nie w porządku - powiedział.
Ochłonęła nieco i uśmiechnęła się.

- Dlaczego ? Bo jesteś unieruchomiony i nie możesz mi nic dać z siebie? - Ściągnęła mu spodnie jeszcze niżej. - Biedny chłopczyk. - Już się nie bronił, a ona udowodniła, ile może mu sprawić przyjemności...

Jednak po jakimś czasie wszystko się zmieni­ło. Teraz on wodził rękami po jej ciele, wdzierał się w najbardziej intymne miejsca.


Porwał ją w ramiona i całował tak namiętnie, że zawirowało jej w głowie. Potknęli się o paletę przy drzwiach, pod nogami mieli pudełka prosz­ku do prania.

Clay sięgnął po portfel i wyjął prezerwatywę. Katrina jęknęła. Pogodziła się już z faktem, że Clay podjął

jej grę i obrócił ją przeciwko niej. Nie miała nic przeciwko temu, że przejął inicjatywę. Liczyła się tylko ta chwila i to, że oboje tak desperacko pragną się nawzajem.

Clay opadł na karton i posadził Katrinę na sobie. Naga, z odchyloną głową, dała się ponieść namiętności.

Zalewały ją fale rozkoszy. Rozedrgani, wilgot­ni i ciągle nienasyceni wspólnie wspinali się na szczyt.

- Pocałuj mnie - jęknął Clay. - Chcę, żebyś mnie całowała.

Zwarli się w pocałunku, namiętnym i ostrym niczym wrogowie, którzy pragną się nawzajem rozszarpać.

A potem zatracili się zupełnie...


ROZDZIAŁ SZÓSTY

Katrina siedziała w porsche Claya. Ta marka i model samochodu wyjątkowo pasowały do mężczyzny, który prowadzi tak aktywny tryb życia.

Jechali do domu jego matki. Katrina dener­wowała się na myśl o emocjach, jakie to spot­kanie z pewnością w niej wywoła.

- Ślicznie wyglądasz - zauważył Clay.

- Dziękuję - uśmiechnęła się. Notowała w pamięci każdy jego komplement. Ubrała się w zwykłą letnią sukienkę i sandałki, by nie wyglądać pretensjonalnie.

Clay wyciągnął rękę i odsunął jej włosy z karku.

- Ciekawe, czy mama zauważy te malinki.

- To wcale nie jest zabawne. - Odtrąciła jego rękę. Nie życzyła sobie, żeby żartował na temat tego, co wy

prawiali wczoraj wieczorem. Samo wydostanie się z magazynu na drugim piętrze było ryzykowne - ona rozczochrana, on w podar­tej koszuli. No i, oczywiście, te ślady na jej ciele, widome oznaki tego, co robili. Nic dziwnego, że za wszelką cenę chciała je ukryć.

-Jesteśmy na miejscu. -Po dziesięciu minu­tach jazdy Clay zaparkował przed nowoczes­nym apartamentowcem obłożonym czerwoną licówką w otoczeniu bujnej zieleni.

Weszli na nasłonecznioną ścieżkę, by dojść do bloku, w którym mieszkała matka Claya. Wszedł bez pukania, wpuścił Katrinę do środka i od progu zameldował ich przybycie.

- O Boże! - Marie Crawford już spieszyła, by ich przywitać. - Katrina! Jak miło znów cię widzieć! - Wzięła ją za rękę. - Jak zawsze śliczna. Odkąd Clay powiedział, że przyprowa­dzi cię na kolację, jestem bardzo rozemocjonowana, nie mogę sobie znaleźć miejsca.

- Dziękuję. Tak się cieszę, że tutaj jestem. - Uśmiechnęła się do matki Claya, której widok uruchomił lawinę wspomnień. Poznała ją, kiedy Marie pracowała poza domem, usiłując sprzeda­wać szyte przez siebie ubrania w ekskluzyw­nych butikach.

W końcu Marie odwróciła się do syna i objęła go na powitanie.

- Mój kochany synek!


- Moja fantastyczna mama!- Wycisnął głoś­ny pocałunek na jej policzku.

Katrina patrzyła z podziwem na ich swobod­ne zachowanie.

Po chwili otoczyła ich cała rodzina. Katrina wiedziała, że Clay uważa się za głowę domu i nic dziwnego: opiekował się siostrami, po­magał Marie finansowo. W pewnym sensie dobrze się czuł w roli jedynego mężczyzny, z drugiej strony ciążyła mu trochę odpowie­dzialność za dwie młodsze siostry i owdowia­łą matkę.

Teraz jego siostry miały czarujących mężów i rozkoszne dzieci. Pierwszym krokom malu­chów towarzyszyły rozkochane spojrzenia do­rosłych.

Niebawem cały klan Crawfordów przeniósł się do kuchni, gdzie unosiły się apetyczne zapa­chy domowych potraw. Apartament, który Clay kupił Marie, był luksusowo wyposażony, miał wszystkie wygody, których brakowało jej w młodości. On sam i jego siostry wychowywali się w ciasnym mieszkanku, a Clay spał na nadmuchiwanym materacu w pokoju, w któ­rym jego matka szyła na maszynie.

Upiekłam ciasto drożdżowe - powiedziała Marie do Katriny. - Pamiętam, jak bardzo je lubiłaś.

Dziękuję. Wszystko tutaj tak ładnie pachnie. - Rzu

ciła okiem na Claya, który podniósł jednego z malców i posadził go sobie na biodrze.

Rodzina Katriny nigdy nie jadała w kuchni, nie kręciła się tam w trakcie przygotowywania posiłków, nie wtykała nosa do garnków. Jej matka ustalała lub aprobowała menu i na tym kończyła się jej interwencja kulinarna. Tutaj każdy zakasywał rękawy, włącznie z mężami.

Kiedy gości poproszono do stołu, Clay podał brzdąca Katrinie. Jenna, matka dziecka, uśmiech­nęła się tylko i wróciła do robienia sałatki.

Katrina delikatnie musnęła twarz dziecka. Chłopczyk potrząsnął trzymaną w pulchnej łapce zabaweczką i ofiarował ją nowej cioci.

- Ojej, dziękuję - powiedziała, przyglądając się plastikowej łódeczce.

Zachwycony dzieciak uśmiechnął się od ucha do ucha i zaczął podskakiwać radośnie na jej rękach. Miał na imię Danny i był najwyraźniej tak samo zalotny jak jego seksowny wujek.

Clay usiadł do stołu, mrugnął do Katriny i wyłowił oliwkę z sałatki, za co dostał klapsa od Jenny. Druga siostra Claya, apetycznie zaokrąg­lona brunetka o imieniu Tiana, wzniosła oczy do nieba.

Przez cały obiad na kolanach Claya siedziała córeczka Tiany, dwuletnia pyzata dziewczynka w różowym sweterku, i wyjadała plasterki owo­ców z jego talerza.

- Co o tym sądzisz? - zapytał Clay Katrinę.

Domyśliła się, że chodzi mu o jedzenie - wiep­rzowe polędwiczki, faszerowane małże i ryż przyprawiony kolendra.

- Wyśmienite.

- Wiesz, że mama pracuje teraz w sklepie z akcesoriami ślubnymi? - zapytała Jenna.

- Nie miałam pojęcia.

- Sama uszyłam ślubne suknie dla obu moich córek - pochwaliła się Marie i zerknęła na Claya. - A pewnego dnia doprowadzę do ołtarza moje­go jedynaka.

- Kogo? Mnie? - Clay dobrodusznie uśmiech­nął się do szwagrów. - Nie ma mowy. Nie jestem taki jak oni.

Marie, święcie przekonana, że jej syn będzie świetnym mężem i ojcem, zbyła jego słowa machnięciem ręki.

Katrina, której na moment zabrakło powiet­rza, zwróciła się do Marie. Postanowiła przyznać się do własnego niepowodzenia.

- Ja... ja byłam zaręczona, ale nic z tego nie wyszło.

- A teraz spotykasz się z moim synem - po­wiedziała ciepło Marie. - Może spróbujesz go okiełznać i ucywilizować?

- Ujarzmić Claya? Katrina sięgnęła po szklankę z wodą, żeby ukryć zakłopotanie. Jak widać, nie


dotarły do nich plotki. Nie wiedzą, że ich syn, brat i szwagier zdążył ją już zdemoralizować.

Rozmowa zeszła na inny temat, a po kolacji przenieśli się do salonu na deser i bezkofeinową kawę. Clay i Katrina starali się nie dotykać, nawet nie trzymali się za ręce, ale Marie i tak traktowała ich jak parę, na swój własny mat­czyny sposób.

Kiedy wieczór dobiegł końca, każdy po kolei uścisnął Katrinę, jakby już była członkiem rodzi­ny. Marie najdłużej trzymała ją w objęciach i na odchodnym wręczyła paczuszkę z drożdżowym ciastem własnego wyrobu.

Katrina nie wiadomo dlaczego posmutniała.

Clay odwiózł ją do domku gościnnego Beau-montów, więc zaprosiła go do środka z nadzieją, że minie jej zły nastrój.

Włożyła ciasto do pojemnika na pieczywo i oparła się o kuchenny kontuar. Francuskie okna wychodziły na pełen kwiatów ogród, który, choć piękny i zadbany, pogłębiał jej samotność swoim bezruchem i spokojem. Jakież to było odległe od ciepłego, pełnego serdecznych ludzi domu Marie.

- Dobrze się czujesz? - zapytał Clay. Pokiwała głową bez przekonania.

- Świetnie.

- Oj, chyba nie. Wciąż nie możesz przeboleć Andrew? Czy o to chodzić


- Nie wiem - odpowiedziała, spoglądając na ogród. - Chyba po prostu chciałabym mieć to, co mają twoje siostry. Zawsze tego pragnęłam.

Clay zamilkł i wsunął ręce do kieszeni. Włosy spadały mu miękko na czoło, rysy twarzy złagod­niały. Katrina chętnie położyłaby mu rękę na ramieniu, ale nie zdobyła się na odwagę, żeby go dotknąć. Nie teraz. Nie tak.

- Na co miałabyś jutro ochotę? - spytał w końcu. v

- Jutro? - podchwyciła radośnie.

- Moglibyśmy na przykład wybrać się do parku. Pokarmić ptaki i poleniuchować.

Andrew nie przyszłoby coś równie prostego do głowy.

- Chętnie - powiedziała z uśmiechem.

- Więc spotkajmy się w parku koło jedenastej rano. - Przy fontannie. - Wyjął ręce z kieszeni. - Uwielbiałem to miejsce, kiedy byłem dziecia­kiem.

- Kiedy oboje byliśmy nastolatkami.

- Tak. - Musnął jej policzek przelotnym pocałunkiem, ale zaraz, się cofnął. - Do zobacze­nia jutro rano.

- Do zobaczenia. - Odprowadziła go do drzwi i przystanęła na progu, śledząc go wzro­kiem. Nie mogła się już doczekać następnego dnia.


Clay usiadł na ławce w parku Forsyth i czekał na Kat. Spojrzał na zegarek i stwierdził, że przyszedł za wcześnie. Jakoś bardzo mi zależy na tym spotkaniu, pomyślał. Czy nie zanadto przywiązałem się do kobiety, której serce należy do innego ?

Zapatrzył się w dobrze sobie znaną fontannę. Jak dawniej postać kobiety w fałdzistych sza­tach wieńczyła dwuczłonową konstrukcję, mi­tologiczne bóstwa morskie pluły wodą, a trzy łabędzie majestatycznie przesuwały się po sa­dzawce.

Kiedy się odwrócił, ujrzał Kat. Ona także przyszła wcześniej.

Kiedy podchodziła, słońce połyskiwało na jej włosach. Chociaż większość ławek koło fontan­ny była zajęta, natychmiast go dostrzegła. Nie odrywali od siebie oczu.

Uwielbiał sposób, w jaki się poruszała. Sta­wiała długie i pełne gracji kroki. Dżinsy i T-shirt jeszcze na nikim tak dobrze nie wyglądały.

Usiadła obok niego, a on zapragnął chwycić ją w ramiona, zatrzymać i nigdy więcej nie wypuś­cić. Zamiast tego uśmiechnął się beztrosko.

- Kat - przywitał ją.

Założyła nogę na nogę i odwzajemniła uśmiech.

- Clay.

Podał jej chleb. Przez chwilę siedzieli w milczeniu,

rzucając na ziemię nieduże kawałki i ob­serwując dziobiące je ptaki.

- Więc to tutaj przychodziłeś, kiedy byłeś chłopcem.

- Z powodu fontanny. Zawsze wprawiała mnie w dobry nastrój.

- To znaczy?

- Czułem się tak, jakbym zanurzał się w nierzeczywistym świecie. - Popatrzył na rzeźby. - Może to z powodu tych morskich stworów.

- Mój tata nazywa je trytonami. - Wypros­towała się, żeby lepiej się przyjrzeć. - Według mitologii greckiej Tryton był synem Posejdona. Był półczłowiekiem i pół rybą. Albo pół delfinem. Nie jestem do końca pewna.

Clay nie znał greckiej mitologii, ale słyszał trochę o co bardziej znanych bóstwach.

- Posejdon był władcą morza, prawda?

- Tak. Przemierzał morza na złotym ryd­wanie zaprzężonym w delfiny.

Pomyślał o swoim szklanym przycisku do papieru w kształcie delfina.

- A gdzie mieszkał?

- W złotym pałacu w pobliżu Atlantydy.

- Szczęściarz. - Clay zawsze uwielbiał wodę. Pływanie w oceanie dawało mu poczucie wolno­ści i mocy, było wręcz mistycznym doznaniem z pogranicza innej rzeczywistości. - Mam nadzieję, że ta charytatywna gala, na którą mnie zaprosiłaś, nie okaże się taka straszna. Nie za­szkodzi ofiarować trochę pieniędzy na oceanarium.

Rzuciła ptakom garść pokruszonego chleba.

- Nie mogę się już doczekać. Mama kupiła mi sukienkę. Jest... - Zachichotała. - Nie sądzę, żeby cię to zainteresowało.

- Dlaczego nie? - zawtórował jej śmiechem. - Całe moje dzieciństwo upłynęło wśród fatałaszków. Przyzwyczaiłem się.

Odgarnęła włosy, które wchodziły jej do oczu. Rozpuściła je dzisiaj. Pewnie nadal ukrywa ślady na szyi, pomyślał Clay.

- Zaskoczę cię - oznajmiła.

- Przepraszam, czym?

- Moją sukienką.

Nagle cała ta charytatywna szopa zaczęła mu się jawić jak bal maturalny, na którym miał być partnerem Kat.

- Powiesz chociaż, jakiego jest koloru? - Mu­si przecież wiedzieć, jaki bukiecik jej przynieść.

- Biała.

Clay przechylił głowę.

- Mama uszyła ci białą sukienkę na bożonarodzeniowy bal kotylionowy, pamiętasz?

Bal debiutantek śmietanki towarzyskiej Savannah był jedną z wytwornych imprez, w których Clay nigdy nie uczestniczył.


- Debiutantki zawsze ubierają się na biało, ale ta suknia nie będzie taka... niewinna.

- To się rozumie samo przez się - odpowie­dział, nie kryjąc uśmiechu.

Z ostentacyjnym oburzeniem dała mu kuk­sańca, przy okazji posypując go okruszkami chleba. Otrzepał się, ujął w dłonie jej twarz i pocałował w usta. Przy fontannie, pomyślał. Przy bóstwach strzegących mórz.

Katrina słodko jęknęła, a on pogłębił pocału­nek, czując smak miętowego cukierka, który właśnie ssała. Zagarnął go językiem i przeniósł do swoich ust.

Szarpnęła się na znak protestu, ale nie po­zwolił jej się ruszyć. Lubił drażnić się z nią, robić coś, czego się nie spodziewała.

W końcu się rozdzielili.

- Tak nie można... - mruknęła. - W biały dzień?

Wzruszył ramionami, chociaż serce waliło mu jak młotem.

- To tylko pocałunek.

- Ale przez ciebie poczułam się oszołomiona. - Zatrzepotała rzęsami.

- Zbyt oszołomiona, żeby zjeść ze mną lunch? Chętnie bym coś przekąsił. Może jakie­goś burgera ?

- Może być.

- Świetnie. - Ujął Katrinę za ramię i powęd-


rowali ocienionymi dróżkami. Odpowiadało im przebywanie w swoim towarzystwie. Czuli się zarówno przyjaciółmi, jak i kochankami.

Poszli na lunch do pobliskiej restauracji. Kiedy już usiedli, Clay zdał sobie sprawę, że cały czas obserwuje Kat. Wszystko go w niej fascynowa­ło. Sposób, w jaki sączyła cherry colę - połącze­nie likieru migdałowego i rumu o aromacie wanilii z odrobiną coca-coli- jak elegancko jadła upieczonego na grillu burgera. Jego talerz był cały umazany przyprawami, które dodał do swojej bułki, za to na talerzu Katriny taki bałagan byłby nie do pomyślenia.

- Jeszcze mnie nie ucywilizowałaś do końca... i nie poskromiłaś - zauważył.

Podniosła na niego wzrok, a on od razu się zorientował, że wytrącił ją z równowagi. Naj­wyraźniej nie była przygotowana, że Clay po­wróci do wypowiedzianego w dobrej wierze życzenia swojej matki.

- A chcesz, żebym to zrobiła?
Pomyślał, że o niczym innym nie marzy.

- Nie - odpowiedział głośno. - Nie ma na świecie takiego mężczyzny, który chciałby zo­stać poskromiony. Chyba że przykuje się go kajdankami do łóżka.

Wytarła usta, pozostawiając ślad szminki na serwetce - śliczny, różowokoralowy odcisk.


- Tobie tylko jedno w głowie.

- Wciąż o tobie fantazjuję. Zaczerwieniła się i sięgnęła po drinka, żeby ochłonąć. Ależ ona ma temperament, pomyś­lał z uznaniem Clay, którego uwagi nie umknęła jej reakcja.

- Nie powinniśmy rozmawiać w miejscu publicznym o takich sprawach. - Zerknęła na kelnerkę obsługującą sąsiedni stolik.

- Może też nie powinniśmy całować się w parku? - Wzruszył ramionami. - To zaproś mnie do siebie. - Wspaniale byłoby się z nią kochać w jej łóżku, w gościnnym domku Beaumontów, w dziennym świetle rozjaśniającym jej skórę.

Nie odpowiedziała od razu. Clay czekał, zniecierpliwiony, ale i ciekaw, jaką podejmie decyzję. Ale mnie wzięło, myślał. Nie było dnia, żeby nie pragnął jej dotykać, wszędzie, bez końca...

- Dobrze. To chodźmy - powiedziała w koń­cu, zarumieniona aż po włosy.

Wyruszyli dwoma samochodami. Clay za­trzymał się przy aptece, żeby uzupełnić zapas prezerwatyw, Kat pojechała przodem.

Chwilę potem Clay wjechał w aleję, prowa­dzącą do posiadłości rodziców Katriny. Skręcił na podjazd, minął główną rezydencję i znalazł się na obsadzonej drzewami drodze wiodącej do domku dla gości. I wte

dy zobaczył zaparkowa­nego przy luksusowym sedanie Kat ciemno­granatowego mercedesa.

Kat stała na ganku ocienionym pnączami i kwiatami. Clayowi na moment serce przestało bić, kiedy obok niej dostrzegł wysokiego, eleganc­kiego mężczyznę.

Andrew Winston. Jej były narzeczony. Clay znał go ze zdjęć, które widywał w kronikach towarzyskich miejscowych gazet.

Trzeba będzie spokojnie wypić piwo, które się nawarzyło, pomyślał... albo dołożyć facetowi, jeśli zachowa się niezbyt grzecznie. Clay wy­prostował ramiona i zamknął drzwi samochodu umyślnie głośno, by Kat i Andrew usłyszeli. Oboje się odwrócili, a Clay na chwilę zastygł z wrażenia.

Kat wyglądała tak bezbronnie, jak jeszcze nigdy. Jej widok sprawił mu ból. Twarz Andrew o arystokratycznych rysach pozostawała nie­wzruszona, drgał mu tylko mięsień szczęki.

Clay ruszył w ich stronę, a Kat nerwowo poprawiła włosy. Czy próbowała ukryć ślady na szyić- Pewnie nie chciała, żeby jej dawny kocha­nek je zauważył.

- Andrew wstąpił po drodze - oznajmiła.

- Widzę. - Mężczyźni zmierzyli się wzro­kiem. Clay chętnie chwyciłby tego napuszonego bubka za klapy i zrzucił ze schodków ganku, ale nie zamierzał popisy

wać się swoimi proletariacki­mi manierami. Chyba że Andrew go sprowokuje.

- Po co przyszedłeś? - zapytał wreszcie.

- Chciałem porozmawiać z Katriną.

- O czym?

- O gali wodniaków, skoro koniecznie mu­sisz wiedzieć.

Były narzeczony Kat odwrócił się i lekko musnął jej dłoń. Clay zacisnął zęby.

- Czy będziesz mi towarzyszyć na gali? zapytał Andrew głosem słodkim jak ulepek. Wciąż mam dla nas bilety.

Wzięła głęboki oddech.

- Wybieram się z Clayem.

- Naprawdę ? - Jego wysokość łaskawie od­wrócił się, przekrzywił królewską głowę i spoj­rzał na rywala. - Zazdroszczę ci.

Proszę, proszę! Co za uprzejmość! A raczej co za obłuda. Koleś przeliczył, ile straci, nie żeniąc się z Katriną Beaumont, i znów uderza w lansady.

- Nic dziwnego, Winsten - syknął Clay.
Wargi Andrew ułożyły się w nieco sztuczny uśmiech.

- Może Katrina zarezerwuje dla mnie jeden taniec.

Taniec jako towarzyski pojedynek. To była mocna strona Winstona.

- Jestem pewien, że tak - odpowiedział Clay, starając się nie okazać, że czuje się zagrożony.


- A zatem zobaczymy się wszyscy na gali.

- Andrew wygładził koszulę, poprawił mankiety. Wyglądał świeżo i pogodnie nawet w tym
dusznym upale. Za to Clay zaczął się pocić.
Teraz żałował, że nie dokopał temu gogusiowi.

Kat stała sztywno wyprostowana jak zombi, a kiedy Andrew skłonił się lekko i powiedział „do widzenia", Clay miał ochotę nią potrząs­nąć, żeby ożyła.

Kiedy Winston odjechał, zaległo kłopotliwe milczenie.

- Na mnie też czas - wykrztusił w końcu Clay. Nie mógłby zostać z Katriną ani chwili dłużej, nie teraz.

- Rozumiem cię. - Zaplotła ręce na piersi.

- Przepraszam za to, co się stało.

- Ależ nic się nie stało. - Musnął palcem jej policzek. -Wiedziałem, że Andrew będzie chciał cię odzyskać

Czuję się taka zakłopotana i rozdarta - po­wiedziała łamiącym się głosem.

Wiem. - Dotknął ustami jej warg. On też był zakłopotany, - Może powinniśmy zrobić sobie małą przerwę przed galą. To tylko pięć dni. Mam milion spraw do załatwienia w klubie.

- Więc nie zobaczę cię przed piątkiem?

- Nie. Ale na pewno będę ci towarzyszyć na gali

- Nie zapomnij o smokingu.


- Nie zapomnę. - Już go sobie kupił. - Trzy­maj się... do naszego spotkania.

- A potem mogę przestać się trzymać? - za­pytała, sprawiając mu tym ból.

Clay uśmiechnął się tylko smutno. Zastana­wiał się, kiedy Andrew oświadczy się ponownie. Podejrzewał, że niedługo. Spochmurniał, a kiedy Katrina wychyliła się, żeby go uścisnąć, przy­trzymał ją odrobinę za długo. Cóż, tęsknił za nią już teraz.


ROZDZIAŁ SIÓDMY

Wieczorem, w dniu, w którym odbywała się gala, Clay usiłował sobie wmówić, że udział w balu charytatywnym to całkiem zwykła rzecz. Nie należał do elity, ale miał mnóstwo pieniędzy, dość, żeby od nikogo nie czuć się gorszym. Nie był tak wytworny j ak Andrew Winston i nie miał j ego ogłady, ale umiał zachować się w towarzystwie. Od dziecka obserwował grupę rówieśników Kat.

Więc dlaczego jest tak cholernie zdenerwowa­ny ? Dlaczego czuje się tak, jakby miał się kompletnie zbłaźnić?- Zapomnieć o manierach, które opanował?

Gdy w domku dla gości rozbrzmiał dzwonek, Katrina otworzyła drzwi w długiej, wąskiej sukni w odcieniu lodowatej bieli. Dekolt od­słaniał rowek między piersiami, niegłęboko, tyle tylko, żeby pobudzić wyobraźnię.


- No, no, ale kreacja. - Clay nie krył podziwu.

- Cieszę się, że ci się podoba. - Zakręciła się wkoło, prezentując całość, a przy okazji ukazu­jąc gołe plecy. Wreszcie stanęła twarzą do niego i przez chwilę nie odrywali od siebie wzroku. Clay wyciągnął rękę i dotknął pasemka jej wło­sów. Gładko zaczesane z przodu, spadały na plecy w artystycznym nieładzie.

Uśmiechnęła się do niego.

- Ty też wyglądasz świetnie.

- Dzięki. - Jego markowy smoking z ostro zakończonymi wyłogami był szyty na miarę. -A to dla ciebie. -Wręczył jej bukiecik orchidei. - Moje ulubione kwiaty. Powinny pasować do białej sukni.

- Jakie śliczne! Wiesz, że używam perfum o tym zapachu ?

- Wiem.

Jeszcze raz zapatrzyli się na siebie, jakby zastygli poza czasem. Kat sprawiała wrażenie równie zdenerwowanej jak Clay. Ale przecież nie widzieli się prawie od tygodnia. Nie dotykali się, nie całowali...

- Wejdź na chwilę. Muszę wziąć torebkę.

Najchętniej zostałby tu na cały wieczór. Przy­tulna atmosfera dworku, zapach świec odpowia­dały mu bardziej niż oficjalna gala.

Kat przypięła bukiecik do białej torebki, gdzie orchidee zajęły należne im miejsce. Clay uznał, że wy

gląda jak pobudzona pocałunkiem królew­na z bajki.

Bo naprawdę jest królewną, pomyślał. Katrina Beaumont wywodzi się z arystokracji Połu­dnia. Nic dziwnego, że obiecała Andrew taniec.

Zajęli miejsca w porsche Claya, a on na próżno usiłował uwolnić się od myśli o byłym narzeczonym Kat. Tego wieczoru musi być tylko jego. Jego królewną, kochanką, która zdo­minowała wszystkie jego myśli.

- Czy twoi rodzice wybierają się na bal? - zapytał.

- Nie. Wyjechali z miasta na weekend, ale będą Anna-Mae i Jenny.

Clay wyjechał na ulicę.

- Czy Jenny wciąż rozpowszechnia plotki na nasz tematu

- Już nie musi. Sami dostarczyliśmy wystar­czająco dużo powodów.

Zredukował biegi przed światłami stopu.

- Nie ulega wątpliwości, że wzbudziliśmy zainteresowanie Andrew.

- To więcej niż pewne.

Wjechali do centrum miasta, minęli kilka skrzyżowań i zatrzymali się przed pamiętają­cym dawne czasy hotelem nad rzeką Savannah. Ściana sali balowej była cała przeszklona, widok na port zapierał dech. Duże wrażenie robiła dekoracja, zaprojektowana specjalnie na bal.


Światła w kolorze morskiej wody i kaskady zmarszczonych w drobne fale tkanin sprawiały wrażenie, jakby się było na dnie morza.

Aby zebrać jak najwięcej pieniędzy, przy bufetach sprzedawano artystycznie ułożone potrawy, głównie owoce morza. Po sali kręcili się kelnerzy, serwujący gratisowe kieliszki szampana.

Wmieszali się w tłum. Clay czuł obserwujące ich oczy, więc ostentacyjnie objął Kat w pasie. Jeszcze nie natknął się na Andrew, ale prze­czuwał, że były narzeczony zaaranżuje sobie królewskie wejście.

Kat odmówiła szampana, decydując się na napój gazowany. Clay zamówił dla siebie szkoc­ką z wodą.

W pewnym momencie przedarła się do nich Anna-Mae. Clay odprężył się nieco, kiedy przy­jaciółka Kat szczerze się do niego uśmiechnęła.

- Czy tu nie jest cudowniej - Pokazała na salę. - Wszyscy wyglądamy jak syreny.

- Albo jak bóstwa morskie - dodał Clay.

- Albo trytony - szepnęła mu do ucha Kat.

- W każdym razie wy wyglądacie po prostu wspaniale - oznajmiła Anna-Mae, sącząc szam­pana. - Przysiądźcie się do nas. Tam jest mój chłopak. - Wskazała na mężczyznę o takim samym popielatoblond kolorze włosów jak jej. - Prawda, że odjazdowy?


- Wspaniały - odrzekł Clay, mrugając poro­zumiewawczo do Anny-Mae.

Zaprowadziła ich do swojego partnera, który okazał się całkiem niegłupim, zabawnym i bezpretensjonalnym facetem, pomimo swoich arys­tokratycznych genów.

Po kwadransie Clay i Kat przeszli do bufetu. Nałożyli sobie na talerze krokiety z łososia, solę nadziewaną krabami, kanapki z kawiorem i wró­cili do stolika, by w miłym towarzystwie delek­tować się morskimi smakołykami.

Clay zawsze sobie cenił dobrą kuchnię, a teraz z przyjemnością patrzył, z jakim apetytem Kat pochłania przekąski. Podniosła wzrok i uśmiech­nęła się do niego.

Jedzenie jest takie erotyczne, prawda? - rozmarzyła się Anna-Mae, która zauważyła wymianę spojrzeń Katriny i Claya. - My też powinniśmy sobie zafundować namiętny ro­mans - zwróciła się do swojego towarzysza.

- Sądziłem, że już go mamy - odpowiedział oburzonym głosem młody człowiek, rozśmie­szając towarzystwo.

Clay poprosił Kat do tańca. Dołączyli do kołyszących się w rytmie muzyki par. Gdyby to był klub „Steam", Clay nie wahałby się ani chwili i pocałował Kat. Tutaj jednak musiał się powstrzymać.

- Dobrze się bawisz? - zapytała Katrina.


Kiwnął z aprobatą głową, lecz kiedy zerknął w stronę drzwi, zobaczył, że pojawił się w nich Andrew. Jenny i jej partner trzymali się kilka kroków za nim.

Resztę wieczoru diabli wzięli. Już wkrótce Andrew upomniał się o swój taniec, a Clay mógł się im tylko przyglądać zza stołu, mając za całe towarzystwo Jenny, która trajkotała mu prosto w ucho.

Zawsze tworzyli wspaniałą parę - zaćwierkała.

Nie powiedziałbym. - Musiał jednak przy­znać, że Katrina i Andrew naprawdę wyglądają jak stworzeni dla siebie. Zauważył, że są idealnie zgrani. Tańczyli z gracją i płynnie. Cóż, robili to od dziecka, skoro całe życie uczestniczyli w roz­maitych balach. Widząc, że Katrina i Andrew nie spuszczają z siebie wzroku, Clay wypił do dna swojego drinka.

Andrew pochylił się do Katriny i coś jej szeptał. Pewnie jakieś bardzo osobiste wyzna­nie. Po chwili odpowiedziała mu, najpewniej urywanym, zdławionym głosem.

Clay uznał, że przyszedł czas, by pozwolić jej odejść, by zakończyć ich romans. Była jego fantazją, chłopięcym marzeniem, które się speł­niło, lecz które nie mogło trwać.

- Andrew wie, że popełnił błąd - powiedziała
Jenny. - Nie powinien był zrywać zaręczyn.


Clay nie podjął tematu. Teraz, kiedy orkiestra przestała grać, Andrew pocałował Katrinę w rę­kę, dziękując za taniec. Clay nigdy nie pocałował jej w rękę. Obsypywał ją pocałunkami od stóp do głów, ale nigdy nie przyszedł mu do głowy tak romantyczny gest.

Teraz tego żałował. Żeby choć raz umiał zachować się tak rycersko. Choć przez jedną noc...

Andrew poszedł do baru, a Katrina wróciła do stolika. Clay wstał, żeby podać jej krzesło.

- Wyjdźmy na zewnątrz. Chciałabym za­czerpnąć świeżego powietrza - poprosiła.

- Oczywiście. - Przeszklone drzwi wypro­wadziły ich na taras.

Podeszli do balustrady i popatrzyli na rzekę. Światło księżyca odbijało się od wody i znikało raz po raz.

Katrina bawiła się nerwowo bukiecikiem przy torebce.

- Andrew chce, żebyśmy się zaczęli znów spotykać - wyznała.

Clay przybrał obojętną minę.

- A co ty o tym sądzisz?

- Sama nie wiem. - Podniosła oczy na Claya. - Naprawdę nie wiem.

- Nadal jesteś rozdarta ?

- Tak.

Wyciągnęła rękę, żeby go dotknąć, ale się cofnął.

Nie zniósłby żadnej rywalizacji, wiedząc, że jest na przegranej pozycji. Nie zamierzał też występować w charakterze balsamu na jej rany.

- Uważam, że powinnaś dać szansę Andrew.

- Sugerujesz, że powinnam się z nim pogo­dzić? Skończyć z tobąć-

- Było nam dobrze razem, Kat. -Wsunął ręce do kieszeni; ot, wolny, niezależny właściciel modnego klubu. - Ale to był tylko seks.

- Tylko seks? - W jej głosie był ból i jakaś bezbronność. - Sądziłam, że byliśmy też przyja­ciółmi.

- Byliśmy... Jesteśmy. - Poczuł dziwny ucisk w piersi. Czy to serce?- Wyraźnie brakowało mu powietrza. - Ale Andrew był twoim narzeczo­nym. Ze mną miałaś romans, którym chciałaś wzbudzić jego zazdrość. Ale zawsze chodziło ci o niego, prawda-

- Nieprawda. - Zamyśliła się, wodząc palcem po płatkach orchidei. - W każdym razie nie cała prawda. Spałam z tobą, bo mnie pociągasz. Bo przy tobie czuję się...

- Namiętna? - poddał jej. - Trochę rozpust­na? - Obserwował rzekę, czekając, aż blask księżyca znów się pojawi. - Oboje wiedzieliśmy, że to gra. Oboje wiedzieliśmy, że się skończy.

- Więc to tak ma być ? - Drżał jej głos. - Już po wszystkimi

Clay odwrócił się i spojrzał Kat w oczy.


- Tak. Już jest po wszystkim. - Tyle że nigdy nie zapomni tego czasu, który spędzili razem, nie zapomni jej desperacji i odwagi, dzięki któ­rym została jego kochanką.

We wtorek wieczorem Katrina z trudem zaplatała warkocz. Sztywne palce nie poruszały się tak sprawnie jak zawsze. Spojrzała na matkę, która siedziała za nią na brzegu łóżka.

- Jesz dzisiaj kolację z Andrew? - zapytała Delilah.

- Tak. - Gdy ponownie odwróciła się do lustra, zauważyła, że z niewyspania ma sińce pod oczami. Nieustannie myślała o Clayu, wciąż zastanawiała się, gdzie jest i co robi.

Jak długo zamierzasz tu mieszkać? - Dys­kretnym ruchem ręki Delilah wskazała wnętrze domku dla gości.

- Nie wiem. Czy to ważne?
Delilah wstała i stanęła za Katriną.

- Daj. Pomogę ci. - Ujęła palcami warkocz i wprawnie go zaplotła. -Wróć do domu. Z nami będzie ci raźniej.

Katrina wzruszyła ramionami.

- Czuję się taka... pusta w środku.

- Andrew pomoże ci dojść do siebie po tym skandalu.

- Kiedy ja tęsknię za Clayem, mamo. Wiem, że nie powinnam, ale nic na to nie poradzę.


- Zobaczysz, że po spotkaniu z Andrew poczujesz się lepiej.

- Tak uważasz? - Spojrzała w lustro, w któ­rym napotkała wzrok matki. - Kochałaś tatusia, kiedy brałaś z nim ślub?

- Oczywiście. Nie wyszłabym za mężczyz­nę, którego nie kocham. - Delilah wyrównała warkocz i położyła dłonie na ramionach Katriny.

- Wątpisz w swoje uczucie do Andrew?

- Clay powiedział, że powinnam dać An­drew szansę.

- No i właśnie to robisz. - Dalilah zawahała się. - Chcę, żebyś była szczęśliwa, Katrino. Może Clay życzy ci tego samego.

Kiedy przybył Andrew, Katrina była gotowa. Ubrała się w fioletoworóżową sukienkę, panto­fle na niskich obcasach i sznur pereł. Idealny wizerunek przyszłej, miłej i solidnej spadkobier­czyni fortuny. A u jej boku spokojny i stateczny Andrew. Nic dodać, nic ująć, pomyślała.

Kiedy wsiedli do samochodu, Andrew, za­miast włączyć silnik, odwrócił się i przyjrzał badawczo Katrinie. Milczenie stawało się coraz bardziej kłopotliwe. Jakby się od siebie odzwy­czaili.

- Chcę cię odzyskać - odezwał się wreszcie.

- Chcę, żebyśmy zrozumieli nasze problemy i pozbyli się ich.

- Dlaczego? Dlaczego właśnie teraz?


- Bo wydałaś mi się inna, kiedy byłaś z nim.
I chciałbym, żebyś taka była ze mną.

Spojrzała przez okno. Nagle domek dla gości wydał jej się tajemniczym dworkiem, jak wi­dziana w krzywym zwierciadle dekoracja z dzie­cinnej bajki. Ot, miejsce, w którym znikają starzejące się debiutantki, by już nigdy stamtąd nie wyjść.

- Czy teraz też tak wyglądam?

- Nie.

- Więc może mogę być taka tylko przy nim. Chyba rzucił na mnie czar. - Odwróciła się od okna. -Miałeś rację, że ze mną zerwałeś. I miałeś rację, mówiąc, że między nami nie ma chemii.

Niezdecydowanym ruchem dotknął jej po­liczka.

- Możemy spróbować to zmienić.

- Tak uważasz? - Patrząc w oczy Andrew, ujrzała ich przeszłość i stojącą pod znakiem zapytania przyszłość. - A jeśli się nie uda? Jeśli dalej nie będę nic czułaś

- Czy był lepszy w łóżku ode mnie? - ode­zwało się męskie ego Andrew.

Skubnęła brzeg sukienki. Wolałaby uniknąć takich porównań.

- Nie chodzi oto, kto jest lepszy - powiedzia­ła wreszcie. Wyprostowała się na fotelu i wzięła głęboki oddech. - Clay dał mi to, czego mi brakowało. Myślę, że gdzieś w głębi ducha zawsze go pragnęłam. Że zaw

sze nosiłam go w sobie.

Andrew był wyraźnie spięty, ale zachowywał spokój. Patrzył tylko na Katrinę, jakby próbował przeniknąć wzrokiem dzielący ich mur, zro­zumieć to, co usłyszał.

- Zakochałaś się w nim? Z wzajemnością ?
Katrina zastygła, tylko jej serce zaczęło moc­ niej bić. Miłości Nie sięgała myślami tak daleko. Nie dopuszczała do siebie tego słowa.

- Sama nie wiem. Chciałabym...

- Co byś chciałaś

Pragnęłabym móc być z nim. Jeszcze tylko ten jeden raz.

- Więc spotkajcie się i zakończ tę sprawę.
Zaskoczona sugestią i szczerością byłego na­
rzeczonego, nie spuszczała z niego wzroku.

- A potem? Co mam zrobić potem ? Wrócić
do ciebie? Spróbować jeszcze raz?

Andrew nie odpowiedział. Decyzja nie nale­żała do niego.


ROZDZIAŁ ÓSMY

Clay krążył po mieszkaniu, nie mogąc się na niczym skoncentrować. Miał przeczucie, że wkrótce coś się stanie, coś, co jeszcze bardziej skomplikuje mu życie.

Poszedł do kuchni i skrzywił się na widok niepozmywanych naczyń. Denerwowało go, że nie potrafi przestać myśleć o Kat, że odkąd pozwolił jej odejść, wciąż zaprząta jego umysł.

Kiedy zadzwoniła komórka, wyczuł, że oto nadchodzi kłopot, którego się spodziewa. Ale postanowił stawić temu czoło.

Otworzył komórkę i nacisnął klawisz.

- Halo.

- Clay? Tu Joe.

- Słucham. - Czekał, co ma mu do powiedze­nia jego goryl. Za chwilę zamykano klub, ale dzisiaj wieczorem Clay nie pojawił się w lokalu.


- Jest tu Katrina Beaumont i chce się z tobą
widzieć.

Zaklął pod nosem. Powinien ją odprawić... ale wiedząc, że Kat jest pod tym samym dachem, nagle za nią zatęsknił.

- Możesz ją wprowadzić na górę?

- Tak, sir. Już ruszamy.

Czekał na nich przy frontowych drzwiach. Zastanawiał się, co też wstąpiło w Katrinę, że postanowiła tu przyjść. Może ma ochotę jeszcze mnie trochę podręczyć, pomyślał.

W końcu usłyszał kroki w korytarzu, a po chwili zobaczył Joego i Kat. Ze wszystkich pracowników tylko bramkarz miał klucz do mieszkania Claya. Mężczyźni porozumieli się wzrokiem. Joe skinął głową i przekazał opiekę nad Kat Clayowi.

Przesunęła sznur pereł, które miała na szyi. Wyglądała aż do bólu poprawnie.

- Miałam zjeść w mieście kolację z Andrew - odezwała się pierwsza.

- I zamiast tego przyszłaś tutaj ?

- Chciałam się z tobą zobaczyć. Andrew zgodził się ze mną, że powinnam. - Zerknęła Clayowi przez ramię, jakby czuła się skrępowa­na wycelowanymi w nią kamerami.

- Wejdziesz do środka?

- Tak. Dzięki.

- Poszła za nim, a Clay zastanawiał się, czy ma jej zaproponować jakiś zimny napój. Wieczór był parny, więc na pewno jest spragniona. Drzwi na taras były otwarte, ale przed wilgot­nym upałem nie było ucieczki.

- Napijesz się czegoś? - Wszedł do kuchni,
wrzucił trochę lodu do szklanki i zaczął nalewać
colę, kiedy Katrina weszła za nim i stanęła koło
kontuaru.

Wzięła od niego napój i piła zachłannie, zostawiając ślady szminki na szkle.

- Co ty tu robisz, Kat ?

- Już ci powiedziałam. Chciałam się z tobą zobaczyć.

- Po co?

- Bo tęskniłam za tobą.

On też za nią tęsknił. Do bólu.

- Dlaczego Andrew zgodził się, żebyś tu przyszła?

Katrina wypiła jeszcze łyk.

- Powiedziałam mu, że chcę spędzić z tobą jeszcze jedną noc.

- Jeszcze jedną noc?

- Tak - wyrzuciła z siebie pospiesznie. - An­drew zapytał - dodała po krótkiej przerwie - czy się w tobie zakochałam. I czy ty mnie kochasz. Ale to przecież...

- Niemożliwe - dokończył Clay.

- Właśnie... Jedna noc wystarczy.

- Oczywiście, że wystarczy. Nam obojgu. - Odruchowo wyciągnął do niej ręce, a kiedy położyła głowę na jego ramieniu, poczuł, że cała drży. Przyciągnął ją do siebie, wdychając jej zapach. - Czasami wyczuwam twoje perfumy, nawet gdy cię tu nie ma.

Popatrzyła na niego uważnie.

- Ale teraz jestem.

Dotknął jej warkocza. Jaka jest piękna, pomy­ślał.

- Byłaś tak uczesana za pierwszym razem.

- Tak, kiedy wypiłam za dużo wina. To było przed wiekami.

- Następnym razem też miałaś warkocz.

- Kiedy cię uwiodłam w pokoju ze środkami czystości?

Przytaknął skinieniem głowy. Modlił się, że­by ta jedna noc przyniosła rozwiązanie.

- Nigdy mnie nie rozczarowałaś.

Kiedy szybko się rozebrali i znaleźli w łóżku, słowa okazały się zbyteczne. Odnaleźli się na­tychmiast, jakby nigdy się nie rozstawali. Pieścili się i całowali do utraty tchu, jakby chcieli pochłonąć się nawzajem.

- Cieszę się, że tu jesteś - wyszeptał Clay, doprowadzając ją do kolejnego orgazmu.

- Ja też - jęknęła na wpół przytomna, jeszcze bardziej wzmagając jego uczucia.

Wciąż nienasyceni, kochali się tego ostatniego wieczoru wiele razy. I chyba mogliby się tak kochać wiecznie.


Katrina obudziła się wtulona w ramiona Claya. Położyła dłoń na jego piersi, a on poruszył się przez sen.

Zwlekała chwilę, patrząc na niego z zachwy­tem. Walczyła z pragnieniem, by tu zostać, by zatrzymać mężczyznę, który do niej nie należał. W końcu wysunęła się z łóżka, pozbierała swoje rzeczy i jeszcze raz spojrzała na Claya, który w tym momencie otworzył oczy.

- Dokąd się wybierasz?-

- Wezmę prysznic. A potem pojadę do domu.

- Pójdę pod prysznic z tobą. - Z poważną miną usiadł na łóżku. Był zafrasowany, jakby jakaś myśl nie dawała mu spokoju.

Weszli do łazienki i zamknęli drzwi. Clay odkręcił kran, a kiedy stanęli w kabinie, przyciąg­nął Kat do siebie i pocałował ją. Mocno. Despe­racko.

Kat odwzajemniła pocałunek. Woda spływała na ich nagie ciała, pieszcząc skórę. Clay nie tracił czasu na grę miłosną. Przyparł Katrinę do kafel­ków i wyczuł, że ona pragnie go z równą mocą, jak on jej.

Kiedy wymówiła jego imię i wpiła mu paz­nokcie w ramiona, uniósł jej biodra i posadził na sobie.

Kochali się dziko, całowali, gryźli i jęczeli. Bez zabezpieczenia, bez czułych słówek. Zatracili się w strumieniu gorącej i parującej wody.


Clay szorstko ugniatał jej ciało, znaczył je paznokciami. Kat nie pozostawała dłużna. Chwilami drapała go aż do krwi. Nie zwracał na to uwagi, jakby nie czuł bólu. Zależało mu tylko na mocnym, nieprzerwanym rytmie niekontro­lowanego seksu. Kat poznała to po dzikim wyrazie jego oczu.

Czy takim go zapamięta? Czy taki obraz będzie ją prześladował co noc? Przeraziła się, bo zrozumiała, że będzie za nim tęsknić przez resztę życia.

Przygwoździł ją do ściany, jakby go wreszcie zabolało. Podrapała go jak kotka, jak tygrysica niszcząca swojego samca.

Nie zwalniał, ponaglał ją coraz mocniejszymi pchnięciami. Zwarli się oczami, a woda zalewała ich twarze, aż osiągnęli szczyt. Jednocześnie, w tej samej, graniczącej z szaleństwem, chwili. Ciało Katriny przeniknęła potężna fala, odbiera­jąc jej resztę siły. Wstrząsały nią spazmy, pod­czas gdy Clay z nieokiełznaną mocą wypełniał ją sobą. A kiedy, ciężko dysząc, uwolnił ją z ra­mion, omal nie straciła równowagi i zatoczyła się na niego.

- Jeżeli zajdziesz w ciążę, ożenię się z tobą - wydyszał.

Katrina z wrażenia aż zamrugała. Nie spo­dziewałam się po nim takiej deklaracji, pomyś­lała. Nie mogła wydobyć słowa. Niewidzącymi oczami wpatrywała się w ślady, jakie jej paznok­cie zostawiły na ramionach Claya.

Kiedy wyszli z kabiny, Clay troskliwie zawi­nął ją w ręcznik.

- Słyszałaś, co powiedziałem ?

- Tak - wykrztusiła z trudem. - Mówiłeś to poważnieć

Clay cofnął się o krok.

- Oczywiście, że tak.

- Dziękuję. - Dziwne, że może być tak romantycznie i smutno zarazem, pomyślała.

- Doceniam twoje... - Nie mogła wymyślić
właściwego słowa, więc zawiesiła głos.

- Zamierzasz wrócić do Andrew, Kat?

- Nie, jeśli zajdę z tobą w ciążę.

- A jeśli nie?

Nie wyobrażała sobie siebie u boku Andrew. Już nie. Nie po miłości z Clayem.

- Nigdy do niego nie wrócę. Już go nie kocham. Może nigdy prawdziwie go nie kocha­łam. - Ponieważ kocham Claya, pomyślała. Ponieważ w głębi serca zawsze go kochałam.

- Zdaje się, że Andrew odgadł to przede mną.

Nie zareagował na jej słowa i oboje pogrążyli się w milczeniu. Jeżeli Andrew nie stoi już na przeszkodzie, to znaczy, że mają wolny wybór: mogą być razem, z dzieckiem czy bez. Ale ani Katrina, ani Clay nie mieli odwagi wypowie­dzieć na głos swoich myśli.


- Przepraszam, że cię tak podrapałam - po­wiedziała, wkładając majteczki i stanik. - Po­patrz tylko, pokaleczyłam cię do krwi.

- Nie ma sprawy.

Podniosła z podłogi sukienkę, żałując, że nie przyszła w innej - luźniejszej, mniej oficjalnej.

- Chyba już pójdę - powiedziała.
Odnalazła w kuchni torebkę.

- Gotowa? - zapytał Clay, zatrzymując się
na progu.

- Nie, pomyślała. Wcale nie jestem gotowa.

- Wyjdziesz ze mną?- zapytała.

- Muszę. Klub już jest zamknięty.

Kiedy wsiedli do windy, nie wcisnął guziczka, tylko spojrzał na Kat. Miała łzy w oczach.

- Nie płacz, Kat.

- Nie płaczę. - Pociągnęła nosem, a Clay przysunął się bliżej. Wziął ją w ramiona, a ona przywarła do niego z całej siły. Przypomniała sobie, jak często dawał jej schronienie w swoich ramionach.

- Zostań ze mną - powiedział z ustami przy jej uchu.

Podniosła na niego oczy.

- Na jak długo?

- Na jak długo zechcesz.

- A jeśli zechcę zostać na zawsze?
Dotknął kosmyka jej włosów. Były wilgotne i potargane tak samo jak jego.


- Czy to znaczy, że mnie kochasz? Pokiwała głową bez słowa.

- O Boże, Kat. Ja też. Ale to mnie przeraża. Kolana się pod nią ugięły. Clay wyglądał tak poważnie i tak... bezradnie. Cudowny mężczyz­na, który właśnie obnażył swoją duszę.

- Dlaczego ?

- Z powodu Andrew. To on jest takim face­tem, którego powinnaś poślubić. To jego za­akceptowałaby twoja rodzina.

- Moja rodzina pragnie tylko mojego szczęś­cia. Kocham się w tobie od czasu, kiedy byliśmy smarkaczami, wiesz?

- To tak jak ja, ale wówczas nie rozumiałem swoich uczuć.

- Byliśmy na to za młodzi.

- Starałem się zapomnieć o tobie, ale okazało się, że nasza przygoda to nie tylko seks. Począt­kowo tak myślałem, ale nie miałem racji. - Za­stanowił się przez chwilę. - Chcesz ze mną zamieszkać tutaj? Prowadzić ze mną klub?- Znowu zamilkł i poszukał jej wzroku. - Może wyjdziesz za mnie? - zapytał wreszcie.

- Może? - Serce Kat biło radośnie. Nabrała dużo powietrza w płuca, rozkoszując się chwilą, czekając, aż świadomość dotrze do każdej komór­ki jej ciała. Clayton Crawford ją kocha, chce, by została jego żoną. -W tej sprawie nie ma prawa być żadnego „może". - Nie wyobrażała sobie życia bez niego. Bez jego dotyku, bez jego głosu, bez jego bezpiecznych ramion. - Wyjdę za ciebie, jasne... i to natychmiast.

- Przyszłaś tu, żeby się pożegnać na zawsze, a teraz mamy się pobrać. Zabawne, co? - Uśmiech­nął się szeroko. - Chyba rozum nam odebrało.

- Zgadzam się z tobą w zupełności. - Od­wzajemniła uśmiech.

- Zostały niecałe dwa miesiące! - zawołała Delilah Beaumont, kartkując swój notes. - Nie­całe dwa miesiące na przygotowanie wesela!

- Są niecierpliwi. - Marie wyraziła opinię na temat przyszłych państwa młodych. - Nie chcą czekać.

Clay zerknął na swoją mamę, a ona się uśmiechnęła. Obie rodziny zebrały się w salonie Beaumontów przy mrożonej herbacie i przekąs­kach.

- Potrzebny nam będzie jakiś organizator. O,
mam! - Delilah znalazła kartkę z numerem, którego szukała. - Urządzimy największe i naj­wspanialsze wesele, jakiego Savannah jeszcze nie widziało. Nawet gdybyśmy mieli harować dzień i noc!

Clay nie odezwał się słowem, rozsiadł się tylko wygodniej i obserwował matkę Kat, tak strasznie przejętą zbliżającym się ślubem. Było mu wszystko jedno, jak będzie wyglądała ta ceremonia, najważniejsze, że żenił się z kobietą, którą kocha.

Kat siedziała obok Marie ze stertą żurnali na kolanach. Szukały pomysłów na ślubną suknię, którą matka Claya miała zaprojektować i uszyć.

- Wesele może odbyć się tutaj. - Delilah wskazała ręką na drzwi prowadzące do zadbane­go ogrodu. - O zmierzchu, z lampionami pływa­jącymi wśród lilii wodnych. Prawda, że tak będzie wytworniej

I romantycznie - dopowiedziała Marie. Kat podniosła oczy znad żurnala.

- Przecież nie mamy lilii wodnych, mamo.

- To je sprowadzimy. Wzniesiemy też ro­mantyczną świątynkę albo kamienną pergolę. Coś o wiele bardziej oryginalnego niż zwykła altana. Jeśli będzie trzeba, przeprojektujemy cały ogród. - Delilah klasnęła w dłonie. - A co powiecie na greckie posągi?

- Pod warunkiem, że jeden z nich będzie przedstawiał Trytona - żywo zareagowała Kat.

- Cudowny pomysł. - Delilah sięgnęła po kanapeczkę z ogórkiem. - To syn Posejdona, prawda?- Zrobiła przerwę, żeby przeżuć kanap­kę. - Może powinniśmy też zamówić posąg Posejdona. Co o tym sądzisz, Claytonie?

- Świetny pomysł. - Spojrzał na Kat i od razu serce zaczęło mu bić szybciej. Była śliczna jak obrazek.


- Mnie się to wszystko podoba - odezwał się ojciec Kat, którego nikt nie pytał o zdanie.

William był spokojnym człowiekiem, dobro­dusznym i ogólnie szanowanym. Clay ogrom­nie go polubił i miał nadzieję, że z wzajem­nością.

- Zadzwonię zaraz do projektanta zieleni. - Delilah promieniała. Planując ślub córki, była wreszcie w swoim żywiole. Podobnie jak matka Claya, która nie mogła się doczekać, kiedy jej syn stanie przed ołtarzem.

Clay wziął za rękę swoją narzeczoną i po­prowadził ją do ogrodu. Wędrowali trawnikiem pośród orgii kwiatów, podziwiając widok na ocean. Naprawdę wymarzone miejsce na uro­czystość weselną!

- Mama jeszcze nawet nie zaczęła myśleć o samym przyjęciu. Trzeba ustalić menu, zamó­wić tort, przygotować...

- To nie ma znaczenia. - Ujął w dłonie twarz Kat i pocałował ją. - Najważniejsze, że jesteśmy razem.

- Kocham cię, Claytonie Crawfordzie - wy­szeptała, obejmując go za szyję.

- A ja ciebie, Kat. - Wszystkie unoszące się w powietrzu zapachy wymieszały się z sobą, tworząc cudowną wonną harmonię. - Jesteś dla mnie wszystkim.

Znów się pocałowali, a potem oderwali od siebie, żeby jeszcze raz popatrzeć na ocean, na połyskującą w oddali błękitnozieloną toń.

- Czy wiesz, że nie jesteśmy jedyną parą, która poznała się w klubie? - odezwał się po chwili Clay.

- Tak?

Sophia i Nick też się tam zeszli i odtąd są razem, podobnie jak Kelly i Mike.

- Nie mam zielonego pojęcia, o kim mówisz.

- Sophia była moją asystentką, a Nick agen­tem specjalnych służb antynarkotykowych, któ­ry zachwycił Sophię. Teraz odnawiają parowiec i zamierzają urządzić w nim kasyno.

- Czyli że on już nie jest gliną.

- Nie. Ani ona moją asystentką. - Clay uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od roz­promienionych błękitnych oczu Kat i jej opalo­nej twarzy. - Myślę, że teraz ty zostaniesz moją prawą rękę.

- Z radością. - Przylgnęła do ramienia Claya. - A kim są Kelly i Mike?

Kelly jest kelnerką w „Steamie", Mike zaś służy w elitarnej jednostce sił specjalnych ame­rykańskiej marynarki. Nazywają go Wściekłym Psem.

- Bo jest taki szalony ?
Clay zaśmiał się.

- Nie, chociaż oszalał na punkcie Kelly. Za­proszę ich na wesele. A także Sophię i Nicka.


- Chcę, żebyś poznała moich przyjaciół. - Odgar­nął włosy z czoła Kat. - To będzie piękne wesele. Najlepszy dzień w naszym życiu.

- Każdy dzień będzie najlepszym dniem w naszym życiu. - Zerwała goździk i włożyła go Clayowi do kieszonki koszuli.

- Czuję się jak w niebie - wyszeptał, gdy znaleźli się w długim tunelu kwitnących róż.

- To tak jak ja. - Wzięła mężczyznę swoich marzeń za rękę i poprowadziła go w głąb ogrodu, do miejsca, które najbardziej lubiła.

Idealny kącik dla zakochanych, pomyślał Clay. Dla dwojga ludzi, którzy mieli spędzić wieczność w Savannah, z jego gorącymi popołu­dniami, i nastrojowymi wieczorami, przygląda­jąc się zabawom swoich dzieci, urodzonych w tym parnym, południowym mieście, które zawsze będzie ich domem.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
03 Upalne lato WhiteFeather Sheri Śmiały romans
WhiteFeather Sheri Śmiały romans
Upalne lato 03 WhiteFeather Sheri Śmiały romans
Upalne lato 03 WhiteFeather Sheri Śmiały romans
07 WhiteFeather Sheri Dwa światy
WhiteFeather Sheri W niewoli uczuć
12 WhiteFeather Sheri Na pewno mnie pokochasz
0703 DUO WhiteFeather Sheri Przybysz znikąd
Złota Dynastia 09 WhiteFeather Sheri Powrót do Teksasu
675 WhiteFeather Sheri W niewoli uczuć
GR0675 WhiteFeather Sheri W niewoli uczuc
GRD0703 WhiteFeather Sheri Przybysz znikad
703 DUO WhiteFeather Sheri Przybysz znikad
703 WhiteFeather Sheri Przybysz znikąd
Złota Dynastia 9 Sheri Whitefeather Powrót do Teksasu

więcej podobnych podstron