LEGENDY DOLNOŚLĄSKIE
JAK LICZYRZEPA UKARAŁ ZŁODZIEJA
Był sobie raz pewien zielarz, który dostarczał do aptek uzbierane przez siebie zioła i korzenie. Człowiek ten znał drogę do leżącego w głębokiej dolinie ogrodu Liczyrzepy. Tam w owej dolinie, zwanej „Diabelską", rosły osobliwe rośliny Ducha Gór. Żaden jednakże człowiek nie mógł ich dostać, chyba, że Liczyrzepa dał je sam, z własnej woli.
Pewnego razu, gdy nasz zielarz niósł swe korzenie do apteki w Jeleniej Górze, wezwała go do siebie żona tamtejszego burmistrza i obiecała mu wiele pieniędzy, jeśli przyniesie jej z ogrodu Liczyrzepy rosnący tam biały korzeń, który białogłowom przywraca jędrność skóry. Nie namyślając się wiele mężczyzna natychmiast wyruszył w drogę do domu a stamtąd prosto do Diabelskiej Doliny. A gdy już tam był i wykopał obiecany korzeń, zjawił się nagle Duch Gór i spytał:
— Dlaczego bez pozwolenia kapiesz w moim ogrodzie?
— Jestem biednym człowiekiem — usprawiedliwiał się zielarz — muszą wyżywić czwórkę dzieci, a zbierając zioła i korzenie mogę zarobić nieco grosza.
— Takich samych korzeni jak ten jest wystarczająco dużo w górach. Trzeba tylko dobrze szukać. Zostaw więc mój ogród w spokoju. To co wykopałeś możesz zabrać ale więcej tu nie wracaj!
Żona burmistrza zapłaciła sowicie za korzeń ale to było dla niej za mało, chciała więcej.
Zachłanny na pieniądze zielarz znów wkradł się do zakazanego ogrodu. Znów przybył srogi ogrodnik i odezwał się w te słowa:
— Czyż poprzednim razem nie zabroniłem ci przychodzić do mego ogrodu a ty niepomny zakazu jesteś tu znowu? Idź precz, w przeciwnym razie sam się przekonasz co z tobą zrobię!
Zielarz odszedł. Nie wydarzyło mu się nic złego.
Niestety, zachłanna kobieta obiecała mu jeszcze więcej pieniędzy, gdy pójdzie trzeci raz.
Tym razem Liczyrzepa zjawił się szybciej niż zwykle i bez słowa wyrwał upartemu złodziejowi motykę, którą cisnął daleko od siebie.
Zielarz był jednak wystarczająco zuchwały, podniósł motykę i kopał dalej, nie zwracając uwagi na wzbierający w Liczyrzepie gniew.
Duch Gór nie zniósł już dłużej tego zuchwalstwa i jednym dotknięciem swej laski zamienił zaślepionego żądzą pieniędzy nieszczęśnika w potężny głaz, który do dziś zagradza wejście do niezwykłego ogrodu, gdzie nie ma już wstępu żaden najodważniejszy nawet śmiertelnik.
JAK LICZYRZEPA OŚMIESZYŁ SĄD
W pewnym miasteczku, leżącym u podnóża Karkonoszy, terminował u majstra szewski czeladnik. Młokos ten, choć dobrego serca, hardy był i zadziorny. Miał on zwyczaj w wolne dni chadzać ze swymi kompanami na spacery w góry, gdzie dawał upust swemu zuchwalstwu, drażniąc bez ustanku Ducha Gór:
— Zejdź na dół — wołał — zejdź na dół Liczyrzepo! Pokaż jakie znasz sztuczki!
Nie szczędził przy tym wyzwisk i szyderstw.
Rozjuszony władca gór sprowadzał potężne burze i szalejące wichry, aby zemścić się na swym prześladowcy. Ten jednak był tak przebiegły, że nigdy nie chodził w góry sam i nigdy nie wkraczał na terytorium Liczyrzepy, przez co zawsze wychodził cało. Sroga zemsta Liczyrzepy miała się spełnić później.
Po kilku latach terminowania młody czeladnik pożegnał swego mistrza, aby wyruszyć w dalszą drogę. Nie wiedział jednak o złośliwym podstępie Liczyrzepy, który wsunął potajemnie do jego podróżnej sakwy srebrny puchar i inne kosztowności, należące do starego szewca.
Ledwie znalazł się za miastem, a już kradzież w domu majstra została wykryta. Gdy wszyscy domownicy przysięgali swą niewinność, szewc nie namyślając się długo, wyruszył w podróż za czeladnikiem. Dogoniwszy go w dwie godziny za miastem, spytał czy ów nie zabrał czegoś „przez pomyłkę"- Chłopak pewien swej niewinności odpowiedział, że nie wziął niczego, a na dowód prawdomówności wypróżnił sakwę, gdzie ku swemu przerażeniu znalazł wszystkie cenne przedmioty należące do majstra.
Nie pomogły tłumaczenia i przysięgi. Dowód jego winy był oczywisty. Szewc kazał go uwięzić i postawić przed sądem, który skazał biednego czeladnika, jako złodzieja, na karę śmierci przez powieszenie.
Nadeszła ostatnia noc skazańca i zbliżała się godzina, w której mimo swej niewinności, miał zawisnąć na szubienicy. Nagle w ponurej ciszy zaskrzypiały drzwi jego celi. Stanął w nich Liczyrzepa i zapytał więźnia:
— Co tu robisz?
— Cóż mam robić — biadał nieszczęśnik — ja, który nie zrobiłem nic złego, mam dziś rano zostać powieszony na szubienicy, jako złodziej-
Wtedy Duch Gór powiedział kim jest i przypomniał o wszystkich szyderstwach, doznanych niegdyś ze strony młodzieńca.
W gruncie rzeczy jednakże nie miał Liczyrzepa złych zamiarów i wbrew pozorom przybył, aby pomóc niesfornemu młodzieńcowi. Natychmiast uwolnił go z łańcuchów, którymi był spętany, narzucił mu na ramiona swój płaszcz i kazał w tym przebraniu opuścić więzienie. Nie zatrzymał go żaden strażnik i niewiele czasu minęło, gdy był już daleko za miastem.
Liczyrzepa tymczasem założył sobie łańcuchy i spokojnie czekał poranka. Gdy zaczęło świtać, do więzienia przybył duchowny, aby przygotować nieszczęsnego grzesznika do ostatniej drogi. Ale, o zgrozo! Z jakże wielkim brakiem skruchy musiał się tu spotkać! Kiedy mnich zachęcał go do wyznania grzechów i pobożnej modlitwy, Liczyrzepa słuchał z uwagą. Gdy duchowny skończył i czekał na pokutę ze strony grzesznika, usłyszał od Liczyrzepy tylko jedno słowo:
— Bzdura!
Słowo to padło jeszcze kilka razy, ilekroć skazaniec był nakłaniany w taki czy inny sposób do pokornej modlitwy. Musiano go więc „nienawróconego" wyprowadzić za bramę.
Kat przystąpił do> spełniania powinności. Gdy Liczyrzepa „zawisł" na szubienicy, zaczai krzyczeć coraz głośniej:
— Bzdura!
Wykrzywiał przy tym twarz w niezwykłe grymasy tak, że nikt z obecnych przy egzekucji nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Gdy zaś kat podstawił ponownie drabinę aby zdjąć wisielca, zaskoczenie jego osiągnęło szczyt, ponieważ nie człowiek, lecz trzepocząca się na wietrze wiązka słomy wisiała na szubienicy.
EWA JĘBRASIAK-WO2NIAK
GRYFÓW ŚLĄSKI
O DUCHU W ZAMKOWEJ WIEŻY
W bardzo dawnych czasach Gryfów Śląski nie znajdował się tam, gdzie obecnie, lecz w miejscu gdzie rzeka Kwisa, płynąca z południa od Gór Izerskich ku północy, robi skręt na zachód i gdzie rzeczka Oldza kończy bieg, oddając swe wody Kwisie. Stał tam stary zamek z wieżą wysoko wzniesioną ponad okoliczne pola i lasy.
Według tego co opowiadają ludzie, zamek ten zbudowano na rozkaz Bolesława Krzywoustego, są jednak i tacy, którzy twierdzą, iż postawił go sam król Chrobry, w czasie gdy przez Śląsk gnał czeskiego księcia Ulryka. Dziś nie ma już po zamku nawet najmniejszego śladu i tylko rozciągająca się w tym miejscu wieś Wieżyca wskazuje swą nazwą, iż była kiedyś jego podzamczem. Nie przetrwał do dnia dzisiejszego żaden pergamin, wymieniający nazwę, tego obiektu ale przetrwała pośród ludu opowieść o rycerzu Beneszu z Huśna, który go otrzymał, czy też kupił, od czeskiego króla Wacława IV, gdy ten zajął ziemię dolnośląską-
Rycerz Benesz był złym człowiekiem. Bez miłosierdzia gnębił swych poddanych, bił ich i miał dziwny zwyczaj znęcać się nad ludźmi, uderzając ich ostrymi ostrogami, noszonymi podczas konnej jazdy przy obuwiu. W ten sposób zabił kilku swych parobków, gdy go zdenerwowali. Zabił także własną, nowonarodzoną córkę ze złości, iż narodziła się ona a nie oczekiwany syn, a także żonę, która stanęła w obronie dziecka. Bano się Benesza i ludzie drżeli ze strachu na myśl o konieczności spotkania się z tym człowiekiem.
Któregoś dnia zapanowała radość wielka w zamku, gdy rycerz ten spadł z konia i zabił się o kamienie przed bramą wjazdową. Wszyscy spodziewali się, że skończy się ich strach oraz wieczne obawy i że ten, który zajmie jego miejsce na pewno będzie lepszy. Wyprawiono uroczysty pogrzeb Beneszowi i czterokonnym powozem postanowiono odwieźć trumnę ze zwłokami złego pana na cmentarz- Nie poszło to jednak tak łatwo jak myśleli. Trumna okazała się tak ciężka, że powóz pod jej ciężarem złamał się jeszcze na dziedzińcu zamkowym i dopiero, gdy przełożono ją na kuty i bardzo masywny wóz kupiecki, można było wyruszyć. Konie jednak nie miały tyle sił, by uciągnąć wóz i co kilkanaście kroków musiały przystawać by odpocząć. W ten sposób dopiero późnym wieczorem trumna dotarła do miejsca, gdzie złożono ją w wykopanym wcześniej grobie.
Tej samej jednak nocy, strażnik stojący na wieży dostrzegł, że trumna ze zwłokami -właściciela zamku, świeżo pogrzebana w ziemi, fruwa w powietrzu wokoło wieży jakby była unoszona przez niewidzialne duchy. Zatrąbił więc na rogu, który zawsze nosił przy pasie i obudzeni mieszkańcy dostrzegli trumnę a także jak powoli opadła ona na drogę przed bramą, wiodącą do zamku. Martwili się, że nazajutrz znów trzeba będzie ją odwozić i znów grzebać w ziemi. Zniknęła ona jednak do świtu- Ukazała się znów. późnym wieczorem i historia ta powtarzała się parokrotnie, budząc ogromny strach i zdziwienie.
Zaniepokojony tym zjawiskiem bratanek rycerza Benesza, młody rycerz Janko z Huśna, przybył któregoś dnia do zamku. Przywiózł z sobą . jakiegoś czeskiego czarownika i kata, wysłuchał opowiadań miejscowej ludności a potem udali się przed nocą wszyscy trzej na zamkową wieżę. Rycerz Janko zakazał tej nocy komukolwiek z mieszkańców wychodzić nocą na dwór i dlatego też nikt nie widział, co oni robili.
Ponoć czarownik czeski swą mocą spowodował, w chwili gdy trumna przelatywała obok wieży, że osiadła ona lecz nie w zwykłym miejscu a na dziedzińcu zamkowym, a potem kat otworzył jej wieko i czarownik przemienił zwłoki rycerza Benesza w postać czarnego kruka. Potem kruka tego włożył do worka i kazał katu wynieść do doliny Kwisy poniżej zamku oraz utopić go w rzece. Kat podobno wykonał polecenie tego człowieka, udał się z workiem brzegiem Kwisy ale otworzył go, by włożyć do niego ciężki kamień. W tym momencie przemieniona w kruka dusza rycerza Benesza wyfrunęła i znikła w lesie nad brzegiem rzeki.
Od tej pory jednak nic nie mąciło spokoju mieszkańców zamku i podzamcza a tylko czasami jakieś duchy pod postaciami czarnych kruków straszyły nocą ludzi, idących brzegiem Kwisy w stronę Leśnej.
ALEKSANDER WIĄCEK