ARTYKUŁY O WYCH DZIECI


Kocham Cię, moja maleńka, kocham Cię, mój maleńki…” - czyli słów kilka o tym, jak budować poczucie własnej wartości w dziecku

Poczucie własnej wartości — dla jednych rzecz, o której nie warto wspominać, dla drugich problem, który może zmienić w koszmar całe życie.

Żyjemy w niezwykle trudnych czasach, czasach kultu telewizji, wszechobecnych reklam i magii komputera. Maleńkie dziecko od najwcześniejszych lat chłonie to, co przekazywane jest za pomocą mediów. A te głoszą przede wszystkim kult piękna, inteligencji i bogactwa. Bohaterowie seriali dla najmłodszych mają ciała bez skazy i posiadają dobra, o których przeciętne dziecko nawet nie śni. Nieszczęsny zabawkowy produkt nr 1 na świecie — lalka Barbie — to symbol piękna, uroku, seksu i dostatku. Męskie wzory zachowania przytaczane dzieciom to wysportowani, inteligentni bohaterowie o atletycznych ciałach. Potrafią skutecznie walczyć z wrogiem i dokonywać wyjątkowych wyczynów — nigdy przy tym nie tracąc na swojej atrakcyjności. Reklamy atakują nas ze wszystkich stron agitując, byśmy dbali o swój wygląd fizyczny pomnażali dobra materialne i dążyli do doskonałości. Ten „społeczny" model wychowywania dziecka uniemożliwia jego zdrowy duchowy, emocjonalny rozwój. Kult piękna, inteligencji i bogactwa jest wszechobecny. Świat kocha pięknych, a nie brzydkich, kocha mądrych, a nie głupich, kocha bogatych, a nie biednych. Jeżeli małe dziecko w konfrontacji z wyżej wymienionymi „wartościami" przegrywa, bo nie jest ani oszałamiająco piękne, ani nadinteligentne, ani nie posiada pokaźnego konta w banku — rodzi się w nim przekonanie, że jest gorsze, słabsze, brzydsze od innych. Mały człowiek, który tak naprawdę nie zaczął jeszcze żyć zaczyna być człowiekiem przegranym, kimś mało wartym i ważnym dla innych i mało znaczącym dla siebie samego.

Problem porównywania siebie do podawanych w mediach wzorców potężnieje i osiąga siłę krytyczną w okresie szkolnym. Dzieci nieatrakcyjne fizycznie, zbyt chude lub zbyt grube, z za dużym lub za małym nosem, zbyt wolne lub jąkające się, nie mówiąc już o bardziej widocznych ułomnościach — przegrywają w rankingu popularności klasowej czy szkolnej. Już w pierwszej klasie wyłaniają się „gwiazdy" i „fujary" — pojawiają się pierwsze prawdziwe ofiary tego fałszywego systemu wartości. Dzieci z bogatych rodzin traktowane są „lepiej" przez nauczycieli i są faworyzowane w grupie klasowej. Dzieci mądre i zdolne zawsze są zauważane, z ich zdaniem liczy się grupa.

Przeciętne dziecko od najwcześniejszych lat jest bombardowane mniej lub bardziej jawnym komunikatem: jesteś gorszy, nie potrafisz, inni robią to lepiej. Szkoła jest niebezpiecznym miejscem dla dzieci o kruchym ego, proces nauczania poprzez swój system oceniania rozbija poczucie własnej wartości w dzieciach słabszych, wolniejszych, słabiej się koncentrujących, mających trudności z wypowiadaniem się, pochodzących z patologicznych środowisk. Każdy, kto do dziś pamięta przykre uwagi rówieśników pod adresem swojego wyglądu lub rozwoju intelektualnego wie, co oznacza wewnętrzne zranienie. Są rany, których czas nie goi. Rany, które faktycznie zmieniły nasze życie, przylepiając nam krzywdzącą etykietkę. Rany, które zburzyły naszą wiarę w samych siebie, we własną wartość.

Nie tego jednak Bóg chce dla nas, swoich dzieci. Każdy powinien chodzić z podniesioną głową, nie w zadufaniu i w pysze, ale w ufności we własne siły i w poczuciu bezpieczeństwa. Bóg powiedział kiedyś Samuelowi szukającemu króla dla Izraela: „...nie zważaj ani na jego wygląd ani na jego wzrost, gdyż nie wybrałem go, nie tak bowiem człowiek widzi jak widzi Bóg, bo człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce" (1 Sam. 16,7).

Najważniejszym zadaniem nas, rodziców i wychowawców, jest nauczyć dzieci postrzegania „wewnętrznego" człowieka tak w sobie, jak w innych. Dziecko tak widzi siebie, jak myje widzimy. Mówimy: ”jesteś nic nie wartym chłopakiem", i nasz syn czuje się nikim. Słowa mają ogromne znaczenie — zawsze o tym pamiętajmy. Rodzice i wychowawcy mogą swoim zachowaniem wyposażyć dziecko w poczucie pewności siebie, albo pozbawić je wszelkich środków obrony.

Kochając dziecko miłością bezwarunkową, szczerą i czystą, mądrą i pełną Bożych zasad — dajemy mu przekonanie, że jest warte miłości, że stanowi wartość samą w sobie, bez względu na cechy fizyczne i psychiczne swojej osoby. Szanujemy dziecko za jego wyjątkowość, cenimy w nim to co w sobie ma — tym samym uczymy go akceptacji samego siebie, wiary we własne siły i w swoją wartość. Sama miłość do dziecka jednak nie wystarcza. Absolutnie niezbędny jest szacunek dla dziecka jako człowieka. Wymaga to szczególnej wrażliwości ze strony rodziców. Musimy zaakceptować fakt, że dziecko dorasta, wymyka się spod naszej kontroli; musimy zaakceptować narastającą seksualność naszego dziecka i uszanować to. Musimy niejako rosnąć z problemami naszych pociech, nieustannie stojąc na straży ich poczucia własnej wartości. Jako rodzice powinniśmy za wszelką cenę starać się zrozumieć co myślą i czują nasze dzieci, aby móc w odpowiedni sposób zareagować i ochronić ich ego, tak podatne na zranienie.

Słuchajmy naszych dzieci, w tym co mówią i jak mówią jest zawarta cała prawda o nich. Bądźmy czujni na komunikaty, które nam wysyłają; być może swoim zachowaniem chcą powiedzieć, że zwątpiły we własną wartość. Ich ignorancja tak naprawdę jest przykrywką dla poniżenia i frustracji, a agresja jest wołaniem o pomoc.

„Miejmy serca i patrzmy w serca" — i uczmy tego nasze dzieci; tego oczekuje od nas Bóg.

Autor: Rozetta Michnik   

Priorytety w chrześcijańskim życiu.

Chrześcijanie mogą streścić to w największym przykazaniu, wymieniającym priorytety w życiu szczęśliwego człowieka. „Miłuj Boga z całego serca swego, z całej duszy, ze wszystkich sił swoich, a bliźniego swego jak siebie samego.” Nie ma wątpliwości, że ta kolejność wygląda więc następująco: Bóg-ja-bliźni.

Co to oznacza kochać Boga? — zapytałby ktoś. To uwierzyć w to, że On nas kocha takimi jakimi jesteśmy i poddać się pod Jego kierownictwo.

Co to oznacza kochać siebie? To oznacza zaakceptować swój wygląd, wiek i stan cywilny, swoje potrzeby i marzenia. A będąc osobą wierzącą, poddać się pod Boże kierownictwo i zmieniać się na Jego obraz, naśladować Go.

Co to oznacza kochać bliźniego? To czynić mu to, co sami pragniemy żeby nam czyniono, a więc znowu zaakceptować go takim jakim jest, próbując pokazać mu Mistrza, a nie siebie jako mistrza. Jest to trudne, bowiem w człowieku tkwi zawsze mylne wyobrażenie o sobie i świecie. Mylne, bowiem sfałszowane przez Krzywe Zwierciadło Fałszerza. Dlatego tylko ustawiczne kontrolowanie się w świetle Dawcy Miłości i Akceptacji może dać nam poznanie prawdy.

Jednak z punktu widzenia świeckiego umysłu to człowiek jest odpowiedzialny za kształtowanie swojego charakteru wyrastającego z głęboko zakorzenionych wartości wyniesionych z najwcześniejszych lat dzieciństwa. Mówi się, że najważniejszymi latami w życiu dziecka są pierwsze trzy.

John Lock, angielski filozof określił umysł dziecka jako „tabula rasa" — czysta karta. Tym samym sugerował, że cywilizacja, społeczeństwo mają wpływ na kształtowanie każdego, młodego jej członka. Oczywiście rolę szczególną w tym procesie mają rodzice, szkoła, a także kościół czy środowisko. Oświeceniowa formacja kulturowa stworzyła obraz cywilizacji zepsutej, mającej niszczący wpływ na człowieka, który według myślicieli tej epoki w swej naturze był dobry. Dlatego też najsłynniejsza powieść tej epoki „Emil" Jakuba Rousseau to historia chłopca w stanie natury — bez ingerencji społeczeństwa, szkodliwej ingerencji.

Chrześcijanie przekonani są jednak, że człowiek jest w swej naturze zły, ponieważ Pismo Święte mówi, „że nie ma sprawiedliwego ani jednego". Jaka jest prawda, co powoduje powstawanie kompleksów?

Psycholodzy ukazują zatrważający wpływ środowisk patologicznych na kształtowanie młodych charakterów. I tak dane statystyczne wskazują, że dzieci wywodzące się z rodziny alkoholicznej, bardzo często w przyszłości również tworzą takie związki (są alkoholikami lub wiążą się z partnerem będącym alkoholikiem). Dzieci, które doznały przemocy fizycznej czy też psychicznej ze strony rodziców, również taką przemoc stosują wobec własnych latorośli. Znacznie łatwiej jest odtwarzać wzorce, nawet błędne, niż kształtować takie, które są godne naśladownictwa. Dzieje się tak, ponieważ naturalną umiejętnością małego człowieka jest naśladownictwo, a dokonywanie wyborów, ocena dobra i zła jest kwestią późniejszego rozwoju — dojrzałości. Niestety, niektórzy ludzie nigdy nie dojrzewają, pozostają w „stanie natury", nieskażeni samodzielnością myślenia.

Jak więc widać istnieją pewne zasady kształtowania ludzkiego charakteru, a właściwie możliwości kształtowania pozytywnego, a także znacznie łatwiejszego wydawać by się mogło, negatywnego (być może winna jest temu grzeszna natura człowieka?).

Przypatrzmy się na przykład znanym nam dobrze obrazkom. Już w momencie narodzin nasze dziecko jest porównywane i oceniane, nie tylko z punktu widzenia medycznego (np. w skali App-gar), ale podczas pierwszych wizyt rodziny, przyjaciół, znajomych.

„Jaki podobny do...", „A Jola ważyła... ", „Widać charakter po... " Tym samym dorośli już przedstawiają sobie widoczne mniej lub bardziej cechy, uwarunkowania czy bodajże życzenia dotyczące zaledwie widzącego przez mgłę niemowlaka. W miarę upływu czasu rokowania zastępują porównania: „Ja w twoim wieku...", „Popatrz na swoją siostrę, kolegę, itp..." Gdy dziecko nie spełnia oczekiwań rodziców słyszy wiele słów krytycznych, bowiem negatywne wzmocnienie jest częściej i chętniej stosowanym bodźcem od pozytywnego motywowania. Czasami negatywne wzmocnienie może spowodować chorobliwą konkurencję między rodzeństwem, a nawet wrogość.

Dzieci poddawane są też próbom manipulacji, przekupstwa, „jak zrobisz to czy tamto, to... " — słyszą i często ulegają naciskom, wbrew swojej woli, a nieraz możliwościom, byleby tylko zaspokoić oczekiwania bliskich. To może stąd wyrasta rzesza perfekcjonistów i pracoholików bezwzględnie podporządkowujących swoje życie oczekiwaniom innych ludzi. Nie należy tu mylić manipulacji z systemem kar i nagród, które jednak powinny być zawsze motywujące pozytywnie (np. „cieszę się, że otrzymałeś dobrą ocenę, może to uczcimy?" Zamiast „jak dostaniesz piątkę to..." lub „spróbuj przynieść jeszcze jedną dwóję, to ja ci pokażę..."). Często to właśnie wczesne dzieciństwo rodzi poczucie zaniżonej wartości, niemożności sprostania czyimś wymaganiom. To z kolei budzi nieśmiałość, strachliwość, trudność w nawiązywaniu kontaktów z rówieśnikami lub agresję wobec ludzi i świata. Narasta poczucie odrzucenia, nasze postrzeganie siebie jako nieudanego tworu, jednostkę małowartościową.

Z czasem, gdy autorytet rodziców, starszego rodzeństwa słabnie młodzi ludzie szukają autorytetów poza domem. I dobrze, jeśli znajdują je w kościele, klubie sportowym czy w szkole — rozumianej jako placówce rozwijającej różnorakie potrzeby intelektualne młodych ludzi. Jednak znacznie popularniejsza jest wizja szkoły łamiącej charaktery młodych ludzi, niszczącej ich naturalny entuzjazm i pęd do wiedzy lub, co gorsza uczącej cwaniactwa, lawirowania czy kumoterstwa.

Zle dzieje się również, jeśli wzorce znajdują wśród młodych, równie zagubionych i zbuntowanych, lub w idolach szklanego ekranu. Autorytety odnalezione w grupie rówieśniczej mogą doprowadzić do kompromisu z dotychczas wyznawanymi wartościami, jeśli takie zostały wyniesione z domu, a co zatem idzie do zasmakowania w rozrywkach niebezpiecznych: alkoholu, narkotykach, itp. Ślepe wzorowanie się zaś na „zabójczo pięknych aktorkach i modelkach" może doprowadzić do dziwnie modnych ostatnio anoreksji i bulimii, natomiast na „dzielnych i bezwzględnych telewizyjnych Machom" do popadnięcia w konflikt z prawem z powodu np. złego użytkowania kija bejsbolowego.

Myślicie, że przesadzam? Przyjrzyjcie się chociażby reklamom telewizyjnym. Oto wklepujemy w twarz, wmasowujemy w ciało, łykamy witaminy, uprawiamy aerobik i co? Wyglądamy jak Cindy Crafford? Nie, a powinnyśmy. No, może jesteśmy lepsze od Kowalskiej, ale... Jeśli nie, to wina leży gdzieś w nas: tu za dużo, tam za mało — jednym słowem trzeba się odchudzić, zoperować nos lub odstające uszy a już, już będziemy bliżej ideału i szczęścia...

Co więc możemy zrobić my myślący rodzice, nauczyciele, mentorzy, liderzy, by wychować pozytywne, wartościowe, twórcze jednostki z naszych dzieci? Oto parę sugestii:

- NIE PORÓWNUJMY ICH DO NIKOGO, one są przecież jednostką wyjątkową, to nie klon dziadka, taty, mamy czy siostry, choćbyśmy sobie tego życzyli, bo była lub jest to jednostka wybitna. Pomóżmy, tej małej istocie, poddanej różnorakim wpływom stać się indywidualnością godną uwagi, a nie ślepo naśladującym, bez zrozumienia przedmiotem, którym manipulujemy, by w końcu spełnić nasze ambicje czy nadzieje.

- POZWÓLMY MU POPEŁNIAĆ BŁĘDY I PONOSIĆ ICH KONSEKWENCJE. To trudna lekcja, szczególnie dla nadopiekuńczych mam zawsze biorących winę na siebie.

- DAJMY MU ODNOSIĆ SUKCESY, jego własne, a nie dzielone z utalentowaną mamą czy ojcem rozwiązującym zadania matematyczne.

- ZAUWAŻMY JEGO POTRZEBY, rozmawiajmy, dyskutujmy, ale nie obrażajmy, nie bądźmy autokratyczni, narzucający własny pogląd...

- WYZNACZMY ŚCISŁE GRANICE. Dziecko, tak jak i dorosły ma potrzebę akceptacji i znajomości zasad rządzących jego światem.

- DOPRAWMY TO WSZYSTKO MIŁOŚCIĄ I MĄDROŚCIĄ, o które ustawicznie powinniśmy się modlić, ponieważ sami jesteśmy w szkole najlepszego z Rodziców i Nauczycieli. A wówczas poczucie wartości i ważności każdego dziecka zapobiegnie wielu kompleksom, które mogą do prowadzić do głębokiej frustracji i rozgoryczenia, a nawet stać się przyczyną choroby psychicznej czy wynaturzeń (kompleks Edypa, Elektryk, itp.).

Zdaję sobie jednak sprawę, że te parę uwag nie jest w stanie wyczerpać tematu kształtowania ludzkiej osobowości, a w szczególności mechanizmu powstawania kompleksów, a na pewno radzenia sobie w sytuacji, gdy w nich tkwimy. Co więc zrobić, jeśli już nie możemy zapobiec powstawaniu kompleksów, jeśli żyjemy ze świadomością własnej niemożności, nieśmiałości, poczucia zaniżonej wartości? Każde słowo, spojrzenie kojarzy nam się z oceną, negatywną oceną naszej osoby. Zastanawiamy się, poddajemy analizie, interpretujemy każdą ludzką wypowiedź, szukamy potwierdzenia naszej wartości w oczach innych ludzi. To może być męczące!

Powróćmy do priorytetów wierzącego człowieka. Podobno każdemu do szczęścia potrzebne są dwie rzeczy: akceptacja i bezpieczeństwo. Jeśli więc Bóg, jako istota doskonała zaakceptował nas z naszymi wadami i zaletami tak dalece, że poświęcił swojego Syna za nasze, za moje konkretne życie, to jestem osobą posiadającą wyjątkową wartość w Jego oczach. Jeśli wierzymy w to, że tak jest, to nie możemy dłużej czuć się osobami niekochanymi, odrzuconymi, małowartościowymi.

Idąc dalej tym tropem, jeśli On mnie kocha, jestem dla Niego wartościowa, to opinia, zdanie, osąd innych ludzi może mnie ranić, ale nie może już stanowić o moim sposobie oceny własnej osoby, ponieważ drugi człowiek jest w takiej samej sytuacji jak ja — nie jest lepszy ani gorszy ode mnie! A jeśli Bóg nadał mi wartość, muszę zacząć postrzegać siebie jako ważną osobę, a więc zadbać o siebie, swój wygląd i dobre samopoczucie. Jestem przecież Bożym reprezentantem, ambasadorem Jego Miłości i akceptacji!

Dopiero wówczas, gdy nauczę się cieszyć sobą, dostrzegać to wszystko czym zostałem obdarowany, stanę się człowiekiem pewnym siebie, radosnym, szczęśliwym i tym, czym zostałem obdarowany będę mógł się dzielić z innymi zakompleksionymi, obciążonymi w dzieciństwie, pozbawionymi miłości osobami.

Jednym słowem można byłoby ten wywód streścić słowami: poczucie własnej wartości można kształtować przyjmując od Boga uznanie własnej wartości wewnętrznej (postrzegać siebie jako osobę wartościową, wybraną), uzyskać samoświadomość, poczucie tożsamości (cech, które mnie charakteryzują, pozytywnych np. talentów, umiejętności i tych, które mogę w sobie zmienić, jeśli JA uznam to za pożyteczne dla mojego życia), a w końcu dostrzeżenie wartości wewnętrznej lub społecznej, czyli umiejętności wchodzenia w relacje, związki z innymi ludźmi, okazywania im przyjaźni, miłości, akceptacji, których sami doświadczyliśmy. I jest to jedyna droga, by poczuć się wyzwolonym i pełnym radości, pomimo życia niosącego problemy i przeszłości, która być może nie była najlepsza. Wówczas też będziemy mogli szczerze stwierdzić: niczym nie różnię się ani od Cindy, ani od Kowalskiej, jestem tak jak i one człowiekiem pełnym dobrych intencji i chwil słabości, urody i brzydoty, a jeśli już coś mnie od nich różni to może znajomość Najlepszego z Terapeutów.

Autor: Beata Tuchanowska

Dobre obyczaje pielęgnowanie w rodzinie

Bardzo trudno jest spośród szerokiego wachlarza zagadnień dotyczących obyczajów panujących w rodzinie wybrać te najistotniejsze i podzielić się nimi podczas jednego wykładu. Przecież rodzice i dzieci są w szczególnie bliskiej społeczności przez około 20 lat, na które składają się życzliwość, zrozumienie i nieporozumienie, miłość i wrogość, gniew i przebaczenie. Na stosowane przez rodziców zwyczaje mieli wpływ ich rodzice, środowisko, w jakim przebywali i przebywają, wiedza i kultura, życie dziecka itd. Wniesione w rodzinę krańcowo różne przyzwyczajenia małżonków są często źródłem konfliktów.

Jednym z ważniejszych dobrych zwyczajów pielęgnowanych w rodzinie powinien być respekt. Dobrze funkcjonujący, zdążający Bożą drogą człowiek okazuje respekt wobec każdego członka rodziny. Dzieci wobec rodziców, rodzice wobec dzieci (nie należy mylić szacunku z posłuszeństwem), dzieci w stosunku do siebie nawzajem, a cała rodzina względem osób wspólnie mieszkających, lub przebywających w otoczeniu rodziny. Jaki respekt mam na myśli? Oczywiście nie taki, który wymuszany jest przez nakaz, prawo i wywołuje strach np. u kierowcy pojazdu przed policjantem ruchu drogowego. Słowo Boże poucza nas, aby okazywać respekt wszystkim niezależnie od tego czy na to zasługują. „Wszystkich szanujcie, braci miłujcie, Boga się bójcie, króla czcijcie" (I Piotra 2:17). O ileż łatwiej okazywać szacunek wybiórczo, ludziom na eksponowanym stanowisku czy urzędzie, zamożnym, łagodnym i tym, których lubimy. Znacznie trudniej okazać szacunek bezdomnemu, żebrakowi, prostakowi, porywczemu. Tymczasem nasze uprzejme zachowanie może wpłynąć na złagodzenie reakcji drugiej osoby. Wspomnijmy epizod z życia Noego. Kiedyś w czasie tłoczenia wina wrócił do swego namiotu, położył się i zapomniał przykryć. Jeden z jego synów, Cham zaczął drwiąco opowiadać o zdarzeniu braciom. Lecz Sem i Jafet wzięli szatę i idąc tyłem nakryli ojca, okazując mu szacunek. W 2 Mojż. 19:32 zapisany jest Boży nakaz: „Czcij ojca swego i matkę swoją". W 2 Mojż. czytamy: „Będziesz szanował osobę starca". Rodzina, której członkowie liczą się z innymi, biorą pod uwagę ich zdanie i potrzeby, jest szczęśliwa. Respekt to nie akcja, ale nastawienie. Szacunku nie można sobie zjednać, ponieważ jest on nam dany jako wyraz człowieczeństwa i element Bożego stworzenia.

Czy scenka z ZOO jest ilustracją poszanowania panującego w rodzinie?
- Mamo, co to za zwierzę?
- Osioł.
- A nie wygląda jak tata...

Dobry obyczaj chrześcijańskiej rodziny to wspólne przestrzeganie ustalonych zasad i reguł. Z natury wszyscy mamy skłonność do rządzenia, lecz dzieci powinny poznać ściśle określony podział ról i się do niego stosować, aby nie było żadnych w rodzinie wątpliwości, kto może dominować - rodzice czy dzieci. Niesłychanie ważne jest, aby warunków „umowy" do trzymywali wszyscy członkowie rodziny. O wiele silniej przemawiają i uczą czyny, niż spisane czy wygłaszane zasady. List do Efezjan 6:4

będący wspaniałą ilustracją życia w rodzinie zachęca rodziców do pouczania, trenowania swoich dzieci, do wychowywania w karności. Osiągnąć to można w miłości przez trud, zmagania, poświęcenia i cierpliwość, przez pielęgnowanie właściwych relacji, i przez panowanie nad negatywnymi emocjami.

Szczepienie wspólnego trzonu wiary nie może odbywać się jeden raz w tygodniu w Kościele, ale w codziennych trudach, kłopotach, chorobach, doświadczeniach oraz w chwilach radości, zwycięstwa, zrozumienia podczas pracy czy nauki, a też wypoczynku w czasie zabaw i rozgrywek sportowych. To prawda, że życie w rodzinie nie jest rajem. Często dominują irytacje, suche nakazy i zakazy: tego nie rób to tak rób, tego nie wolno, masz słuchać i wykonywać polecenia bezwarunkowo.

Jakże często drobiazgi wywołują stale napięcia (zwykle w takich sytuacjach chodzi o technikę bez wyjaśnienia postaw i zasad: jeden roluje tubkę z pastą, drugi wyciska: jeden zmywa z prawej do lewej, drugi przeciwnie; jeden wiesza papier toaletowy od ściany, drugi na zewnątrz).

Tymczasem każdy musi mieć odrobinę osobistej przestrzeni do zrozumienia, przemyślenia, wyboru decyzji. Stałe napiętnowanie wyzwala zniechęcenie. Dziecko traci wiarę w siebie, szuka wymówek, wreszcie dochodzi do ignorowania wszystkich zasad i obowiązków w domu.

Zachęcajmy raczej siebie wzajemnie do dobrych uczynków. Przecież sukcesy osiąga się przez uznanie i powodzenie. Osobiście w sprawach wiodących jestem przeciwna tendencji „niech doświadczy — to się przekona". Przecież niewinne spróbowanie papierosów, narkotyków, alkoholu, seksu zniszczyło całe życie wielu ludziom. Prawdą jest, że osobiste doświadczenia uczą. Jednak wielu ludzi ma doświadczenie i nie czerpie z tego osobistej nauki. Wszyscy popełniamy błędy, ale ważne jest czy i jakie wnioski z nich wyciągamy. Niekoniecznie taki jak w przytoczonej scence:

- Chyba byłem szaleńcem, że się z tobą ożeniłem — powiada mąż.
- To prawda — odpowiada żona - ale byłam tak zakochana, że tego nie zauważyłam.

Coraz silniejszy wpływ na nasze życie wywiera świat i jego standardy. Coraz trudniej im się oprzeć, jeżeli Bóg nie jest „naszym grodem warownym".

A jakimi regułami posługuje się świat? Oto fragmenty artykułu pt. „Życie według praw i reguł", z zachodniej gazety: „Biznesmen". Dotyczy to ponownych małżeństw kobiet i mężczyzn. Przytoczę jedynie kilka znamiennych punktów, ustalonych przez prawników i małżonków po 6 tygodniach obrad na temat sposobu finansów i funkcjonowania rodzin.

- Rodzina jest skałą odpowiedzialności
- Część pieniędzy zachowamy dla siebie, aby spędzić czas w dowolnie przez nas wybranym towarzystwie
- Nic nie będzie leżało na podłodze w naszej sypialni lub podczas szykowania się do podróży
- Zarezerwujmy czas na rozmowę, dyskusję 15-20 minut dziennie
- Będziemy prowadzić nawet w złych dniach niewygodną miłość, aby spełnić podstawowe potrzeby partnera
- Po trzecim dziecku poddamy się sterylizacji...

Te cytaty pozostawiam wnikliwej rozwadze czytelnika.

Kolejną ważną sprawą jest właściwe rozwiązywanie konfliktów. Każde małżeństwo ma problemy i każda rodzina je przeżywa. W powstałej sytuacji w jakiś sposób uczestniczą wszyscy domownicy. Nigdy też nie ma końca jednostronnej winy. Nawet jeśli stanowi ona tylko 1% problemu to zawsze świadczy o potrzebie zrewidowania postaw osób zaangażowanych w konflikt. Tak więc, obie strony muszą uczestniczyć w procesie wyznania, pokuty i przebaczenia, bo obie strony były w ten problem uwikłane. Podejmijmy próbę zawarcia etapów rozwiązywania konfliktów w kilku punktach:

  1. Należy uświadomić sobie, że w konflikcie uczestniczy każda ze stron.

  2. Wyjaśniając nieporozumienie czy przepraszając za swoją postawę w zdarzeniu, nie używajmy słów: ale, jeśli, jeżeli, być może, gdyż te słowa poddają w wątpliwość rzeczywiste poczucie winy. Np. zdanie „Przepraszam, jeśli ciebie zraniłem", znaczy: „Nie jestem pewny, czy jest tam moja wina, ale na pewno jest tam twoja". Podobnie, gdy słowo ale jest punktem wyjścia, to świadczy ono, że nie ma prawdziwego pragnienia pokuty.

  3. Nazwijmy fakty po imieniu. Trzeba wyszczególnić winę, np. „Przepraszam za gniew i obraźliwe słowa". O ileż łatwiej jest wyznać winę Panu Bogu, niż przeprosić człowieka.

  4. Bądźmy przygotowani na poniesienie konsekwencji. Przeważnie mówimy „przepraszam", ale chcemy uciec od konsekwencji naszego złego zachowania. Czasem Bóg w swojej łasce chroni nas przed nimi, ale my sami po winniśmy wyrazić wolę poniesienia odpowiedzialności za nasze słowa i czyny.

  5. Kontrolujmy swoje zachowanie, przecież mamy na nie wpływ. Twojego zachowania nie produkują geny. To ty jesteś autorką-autorem swojego dobrego lub złego zachowania.

  6. Prośmy o przebaczenie, chociaż to nie jest łatwe. Utrudnia to nasza duma, strach przed upokorzeniem, upublicznieniem zdarzenia i przed odpowiedzialnością. Bywa, że zastosowane elementy nie przyniosły oczekiwanego rezultatu, wtedy zadaj sobie kilka dodatkowych pytań:

    1. Czy jest coś, co pominąłem, nie wyznałem, a powinienem? Jako rodzice czasami powinniśmy pominąć rzeczy małego znaczenia, aby nie stwarzać atmosfery stałej presji, pamiętając, że Bóg widzi wszystko, co robimy i nie karze nas za każdy błąd. Bądźmy roztropni.

    2. Czy mimo rozmowy czuję żal do osoby? Jeśli tak, to przebaczenie jest pozorne, a gniew nadal tkwi we mnie.

    3. Jaki będzie skutek jeśli ponownie przeanalizuję sprawę? Czy wzmocni mnie to na duchu, wzmocni naszą relację i pozwoli mi rozwinąć się w rodzinie, w służbie, w Kościele?

    4. Czy mogę pierwsza zrobić krok w kierunku przebaczenia? Zwykle uczestnicy problemu postrzegają przeciwników negatywnie: złe nawyki, obyczaje, słowa, odruchy, całe złe życie. Konflikt jest skutkiem zła i dlatego zniekształca on cały obraz człowieka.

Przeanalizujmy to w świetle Ew. Mt 18:15-18. Przypominam, że konflikt nie rodzi się na bezludnej wyspie. Codziennie jesteśmy testowani przez otoczenie i konieczne jest wspólne rozwiązywanie problemów. Przykazania, reguły, małżeństwo, rodzina to nie zbiór zasad w jednym paragrafie, których egzekutorem jest ojciec wracający jeden raz w miesiącu do domu. Rodzina to wspólna praca nad przestrzeganiem ustalonych (i jasnych) zasad. Ćwiczmy to.

Kiedy dzieciaki staną się nastolatkami, najchętniej spędzają czas z rodziną „na wesoło", a ściślej podczas wspólnych gier, zabaw, czy rozgrywek sportowych. Chociaż życie nie jest meczem, gdzie są przegrani i zwyciężeni, to amatorski sport bardzo konsoliduje rodzinę, uczy przegrywać, remisować i zwyciężać. Dzielenie tych emocji to mocne ogniwo rodzinnego łańcucha.

Wspomniałam już poprzednio, że zachęta i sukces są jak wapno i fosfor dla układu kostnego naszego organizmu. Podsycajmy te wartości w życiu naszych dzieci, zamiast trzymać je do dorosłości za rękę i prowadzić przez kładkę życia. Nie możemy ich trzymać zbyt długo w inkubatorze. Raczej wejdźmy do wspólnej łodzi, sami usiądźmy jedynie przy sterze i podpowiadając, ostrzegając, nagradzając płyńmy przez życie pod Bożą banderą, zmuszając do wysiłku, walki, zmagań, odpowiedzialności. To jest rola przywódcy w rodzinie — sterowanie. Często bywa, że wskutek nieostrożności zabłądziliśmy. Zatrzymajmy się wtedy na chwilę i wróćmy na szlak. Zmiana nie jest łatwa, wymaga czasu i wysiłku, więc przeważnie brakuje nam woli do zmiany. Nie wszyscy członkowie rodziny są jej chlubą. Nie wstydźmy się jednak „czarnej owcy" nawet kiedy przynosi nam wstyd, gdyż właśnie rodzina powinna dać jej zachętę, wsparcie i poczucie własnej wartości.

Podoba mi się powiedzenie: „Jezus nie umarł za upadłych aniołów, ale za upadłych ludzi". To ukazuje nam, jak wielką wartość mamy w Jego oczach. Często dowartościowanie członka rodziny wymaga poświęcenia. Uświadommy sobie, do jakiego celu dążymy i jakimi regułami przygotowujemy nasze dzieci do życia.

W tzw. rodzinach z problemami na pytanie „co słychać", najczęściej pada odpowiedź: „nie możemy się dogadać, porozumieć". Komunikacja nie jest bowiem prostą sprawą, gdyż często myślenie, odczuwanie i dążenie różnych stron pozostaje w konflikcie. Różnorodność osobowości dodatkowo utrudnia sytuację. Jedna osoba jest małomówna, druga mówi nieprzerwanym potokiem słów. Jedna łatwo wyraża myśli i odkrywa uczucia, inna czyni to z trudem. Przekaz informacji następuje, gdy jest autor-przekaziciel, treść -wiadomość, odbiorca-słuchacz. Wszyscy pragniemy, aby ktoś nas wysłuchał, zrozumiał i wsparł w pragnieniach czy działaniach. W praktyce to my mówimy... i oczywiście zawsze mamy rację. Powinniśmy być szybcy w słuchaniu, a powolni w gniewie i mówieniu. Tymczasem podczas wymiany poglądów na wielu naszych domach powinna wisieć czerwona flaga oznaczająca 10 stopni w skali Beauforta. Tak więc, najważniejsze jest otwarte wyrażanie miłości i uczuć. Najlepiej zamiast prawić morały, pouczać i głosić kazania, wyprzedzać się w dobrych uczynkach i tworzyć atmosferę odpoczynku i zaufania. Pielęgnujmy dobre standardy i wartości etyczne. W ostatnich latach ukazało się bardzo dużo książek, poradników — to bardzo dobrze, są cenne. Jednak wiem, że każda rodzina — to jedyny w swoim rodzaju niepowtarzalny związek ludzi. Kiedy będziemy stosowali Boże zasady w chrześcijańskich domach zapanuje pełna miłości, unikalna, niepowtarzalna atmosfera autorytetu Bożej obecności, gdzie przywódcą jest niepowtarzalny ojciec, wspiera go niepowtarzalna matka każdy syn i córka są niepowtarzalni. Potrzebujemy wspólnie i każdy z osobna składać nasze codzienne sprawy na domowym ołtarzu modlitwy. Statystyka podaje, że jedynie 5% naszych domów pielęgnuje wspólną modlitwę. Pamiętajmy, że Bóg ma plan dla każdego z naszych dzieci, my jesteśmy tylko jego częścią.

Tolerujemy i doceniamy odrębność innych według Przypowieści 22:6 „...wychowuj odpowiednio do drogi, którą ma iść" — jest więc tu miejsce na zachowanie idywidualności.

Niech częścią naszego życia będzie radość choćby w biedzie, tak jak w scence:

- Źle spałem bo coś w domu piszczy — mówi mąż do żony.
- To bieda piszczy — odpowiada żona.
- Ale też coś tupie... — to dobre chrześcijańskie zwyczaje wychodzą z naszego domu.

Podsumujmy:
- wspólny trzon wierzeń, modlitw pozwala utrzymać rodzinę na niewzruszonej skale Jezusie Chrystusie
- zasady i chrześcijańskie wartości wspólnie pielęgnowane dają głębszy sens bycia częścią bliskich w rodzinie
- szukajmy płaszczyzny porozumienia w atmosferze otwartości, czystości moralnej, prawdomówności
- okazujmy sobie nawzajem szacunek
- zadbajmy o wsparcie każdego członka rodziny w ramach naturalnej pomocy
- wspólne dawanie odporu stresom i trudnościom konsoliduje rodzinę
- znanie, ciepło, radość — to klimat potrzebny wszystkim
- aktywne uczestniczenie w życiu innej społeczności czy rodziny poszerza postrzeganie własnego świata o innych
- jasno określone role wyznaczają wszystkim zakres odpowiedzialności. Tekst zawarty w V Mojż 6:1-9 jest powszechnie znany, lecz nieczęsto przestrzegany. W wierszu 25 tegoż rozdziału czytamy: „...I będzie nam poczytane za sprawiedliwość, gdy dołożymy starań, aby spełnić wobec Pana, Boga naszego, te wszystkie przykazania jak nam nakazał". W zamian Pan składa cenną obietnicę w V Mojż. 7:12-13 „...Pan, Bóg twój, dochowa ci przymierza i obietnicy łaski... będzie cię miłował, błogosławił i rozmnoży cię".

Dokładajmy więc wszelkich starań.

Autor: Alicja Lewczuk   

MEDIA WRÓG CZY PRZYJACIEL

Autor: Zbigniew Kłapa   

Media, niczym ostry nóż, mogą okazać się dla naszych dzieci zarówno dobrodziejstwem jak i przekleństwem. Sedno tkwi w sposobie korzystania. Rozsądny człowiek nie tnie się celowo po rękach. Podobnie rozsądny użytkownik mediów nie pozwoli, by go niszczyły. Pisząc ten artykuł mam na myśli głównie TV i komputery. Dlaczego? Bo obydwa środki przekazu wywierają najsilniejszy wpływ na dzieci. Telewizja jest ogólnie dostępna, a komputery pojawiają się w coraz większej liczbie rodzin. Warto, zatem zastanowić się, czy jako rodzice albo nauczyciele zdajemy sobie sprawę z zagrożeń, jakie niosą ze sobą główne media. Zachęcam Cię, Drogi Czytelniku, do twórczej krytyki wszechobecnych zdobyczy (?) cywilizacji. Najpierw zastanowimy się jaki wpływ mają media na dzieci i rodziny. Później zaproponuję rozsądną postawę względem mediów.

Przemyślenia, którymi pragnę się podzielić, mają swoją historię. Wszystko zaczęło się od „odkrycia" dokonanego w mojej rodzinie. Cztery lata temu remontowałem z żoną mieszkanie. Malowanie ścian zmusiło nas do przeniesienia telewizora z zaszczytnego miejsca w pokoju gościnnym, na strych. (Jeżeli masz TV, to zgaduję, że i w twoim domu stoi on w strategicznym punkcie. Nam wydaje się, że jest to dogodne miejsce dla wszystkich widzów, za to ON, telewizor, dobrze wie, że stoi w miejscu najdogodniejszego ataku na całą rodzinę!) Remont przedłużał się. Po miesiącu zauważyliśmy poprawę rodzinnych relacji na lepsze. Oto znaleźliśmy czas na rodzinne pogawędki lub odwiedzanie przyjaciół. Cóż za cudowna przemiana w relacjach rodzinnych. Skąd? Dlaczego? Prosta odpowiedź: lokator NR 1 wciąż był na strychu. Po skończeniu remontu spróbowaliśmy podłączyć naszego wroga. Wynik? Negatywny! Natychmiast odżyły problemy sprzed remontu. Spięcia słowne, zaniedbywanie obowiązków (przez wszystkich domowników), rozkojarzenie, nerwowość, izolacja fakultatywna (dalej wyjaśnię ten termin) itp. Zaraz zabrzmiało rodzicielskie NIE! Muszę przyznać, że część mojego ja krzyczało: „zostaw naszą elektroniczną babcię w spokoju". Dziękuję jednak Bogu, że górę wziął rozsądek. Świadomie przywołuję imię Boga, bo nie obeszło się bez modlitwy i szczerości przed Nim, bowiem mój wróg pomagał mi grzeszyć. Niekiedy grzeszyłem oglądając niewłaściwe programy, innym razem pozwalałem, by odciągał mnie od rodzinnych obowiązków.

Jaki wpływ ma telewizja na nasze dzieci? Żeby świadomie odpowiedzieć na to pytanie musimy przejść mini test. Jak odpowiedziałbyś na następujące pytanie: Czy TV jest dobrodziejstwem dla dzieci i rodziny, przy założeniu, że wszystkie programy i filmy w TV są dobre?

Pomijając fakt, że jest to iście abstrakcyjne założenie w naszych realiach, nie wystarczy, by program był dobry. Niezbędne jest właściwe podejście widza. Czy wyobrażasz sobie dziecko siedzące kilka godzin przed ekranem? Kiedy odrobi zadania? Kiedy pogra w piłkę czy pojeździ na rowerze? Kiedy z Tobą porozmawia? Kiedy się wyśpi?... Niestety wiele jest takich dzieci. Lepiej nie pytać jak sobie radzą w szkole i jak się odnoszą do nauczycieli lub rodziców mali „telemani". Zdecydowanie odpowiadam na postawione pytanie: NIE! Chyba, że telewidz mądrze wybiera treść i czas trwania programu. Owszem można, choć rzadko, obejrzeć budujący film, taki, który pozytywnie poruszy uczucia i wolę całej rodziny do przeniesienia jakiegoś dobrego wzorca na jej łono. Do mojego „NIE" muszę coś dodać. Nie dość, że małym telewidzom oferuje się niewiele dobrych pozycji, to wysiadując godzinami przed telewizorem, wchłaniają oni mnóstwo trującego pokarmu. Niejeden rodzic żachnie się, gdy usłyszy, że nawet dobranocki noszą znamiona trucizny

Co stanowi o toksyczności mediów?

I. Media to nieograniczone i nie kontrolowane źródło informacji

Odbiorca, a tym bardziej dziecko nie uświadamia sobie wpływu mediów na jego myślenie i postawę. Tzw. zalew informacyjny był nieznany poprzedniemu pokoleniu. Dzisiaj w natłoku informacji gubią się te, które są dobre i przydatne. Może masz w domu pudło, do którego wrzucasz różne rupiecie i rzeczy, mniej lub bardziej przydatne. Za jakiś czas zechcesz wyjąć z niego potrzebną rzecz. Czy będzie to łatwe? Im młodsze jest dziecko, tym trudniej przychodzi mu wydobycie czegoś dobrego z „medialnego śmietnika różności".

Innym poważnym problemem jest manipulowanie myśleniem i formowanie postaw. Nawet dorośli zachowują się jak marionetki, gdy bezkrytycznie przyjmują to, co im oferuje TV lub gazety. Telewidz na ogół nie ma możliwości sprawdzenia prawdziwości podawanych treści, przyjmuje je więc jako pewniki. Niestety media są skażone grzechem. Komercjalizacja mediów sprawia, że przeważającą część podaży stanowią treści związane z przemocą, agresją, brudno przedstawianym seksem, czy okultyzmem. Wystarczy spytać w sklepie komputerowym o najbardziej chodliwy towar, aby się o tym przekonać. W umyśle dziecka oglądającego telewizję dochodzi do zderzenia postaw. Na przykład mnóstwo filmów i reklam propaguje wolny seks. Tymczasem wierzący rodzic uczy (powinien to robić) swoje dziecko, że seks jest zarezerwowany dla małżeństwa. Niestety często przegrywa, bo jego głos ginie w morzu bodźców zachęcających do cudzołóstwa. Dzieje się tak tym bardziej, że media oferujące wiele fałszu w autorytatywny sposób, doprowadzają do zachwiania autorytetu rodziców. Nawet jeśli nie zaniedbują oni swojej roli wychowawczej, dzieci podpierają swoje kroki wypowiedziami tzw. autorytetów z TV lub gazet. Mógłbym w tej kwestii przytoczyć wiele przykładów. Oto porada psychologa dla nastolatków zamieszczona w magazynie „Bravo": Masz prawo do buntu. Chodziło o problemy w relacjach z rodzicami...

Jednoczesny zalew prawdą i fałszem otępia sumienie, czyniąc je niezdolnym do ostrego odgraniczenia dobra od zła. W umysłach młodych odbiorców powstaje swoista „szara strefa", która chrześcijaninowi utrudnia naśladowanie Chrystusa.

Z filmów i gier komputerowych dzieci uczą się tzw. pozytywnej przemocy. Pozytywny bohater walczy z negatywnym, bo przecież dobro musi zwyciężyć zło. Niestety posługuje się tymi samymi środkami przemocy. Młodociany widz przenosi w różny sposób ideę usprawiedliwionej przemocy do szkoły, do rodziny czy na podwórko. Tymczasem przemoc zawsze jest negatywną postawą. Oglądanie obrazów z przemocą lub tych, w których „trup ściele się gęsto", może pobudzać dzieci do agresywnych zachowań (kroniki policyjne alarmują!) lub przynajmniej znieczulają na szeroko rozumianą krzywdę. Kiedy zaczęła się wojna na Bałkanach i pokazywano w „Wiadomościach" okropne sceny nie byłem w stanie jeść kolacji. Po paru miesiącach widok rozszarpanego ciała już mi nie przeszkadzał w jedzeniu...

II. Media ograniczają kontakt z realnym otoczeniem

Odbiorca utożsamia się z bohaterami z mediów jak z żywymi postaciami. Wykreowane zjawiska miesza z rzeczywistymi. Często dziecko woli „spotkać się" z ulubionym bohaterem niż porozmawiać z rodzicem. Szybka akcja filmu czy gry komputerowej tak je wciąga, że przenosi ją na relacje z domownikami w sposobie mówienia czy reagowania. Jedna z naszych córek nabawiła się tiku nerwowego przez gry komputerowe. Gry trafiły do kosza, ale dopiero po kilku miesiącach córka wyzbyła się tiku.

Podczas wieczornego spaceru po osiedlu, w oknach widać poświatę migotających ekranów. Tak tętni elektroniczne życie rodziny, a jej członkowie zamiast rozwijać wzajemne relacje pozwalają, by elektroniczny wróg okradał ich dom z cennego rodzinnego przebywania. Obraz ogniska domowego, jaki dzieci prezentują w szkole swoim zachowaniem i podejściem do obowiązków oraz osób, jest przygnębiający. Użyty przeze mnie wcześniej termin „izolacja fakultatywna" określa smutne zjawisko, które polega na izolacji członków rodziny, mimo przebywania w tym samym pomieszczeniu. Oglądany przez całą rodzinę film nie scala jej. Siedzenie obok siebie i wpatrywanie się w ekran nie ma nic wspólnego z rozmową, pozwalającą na odkrywanie rodzinnych problemów, reagowaniem na siebie czy kształtowaniem relacji. Z moich obserwacji wynika, że tym, czego najbardziej brakuje w rodzinach jest właśnie rozmowa. TV uczy także dzieci biernej postawy, a nadmiar informacji i różnych bodźców wyzwala u dzieci rozkojarzenie, którego skutki widać na świadectwach. Kilka lat temu w Katowicach dwaj mali chłopcy „skopali" kolegę na śmierć. Przesłuchujący ich psycholog spytał, czemu go kopali, gdy już się nie ruszał. Odpowiedzieli: Przecież oni wszyscy wstają! Mieli na myśli bohaterów filmów akcji. Obaj chłopcy wywodzili się z „normalnych" rodzin.

Nowym problemem staje się interaktywność współczesnych mediów. Komputer bardziej wciąga niż TV i jest o wiele groźniejszym złodziejem czasu i zdrowia fizycznego (bezruch). Współczesny gracz komputerowy już nie jest tak bierny przed ekranem jak telewidz. Skomplikowana gra komputerowa wciąga, gdyż stwarza możliwości kreowania przebiegu gry itp. O wiele trudniej o znudzenie. Znam młodego ojca, który na tydzień przestał istnieć dla swojej żony i dziecka... „Wrócił" do rzeczywistości, gdy doszedł do końca gry... Należy wspomnieć jeszcze o kwestii oddziaływania gier komputerowych na psychikę. Twórcy gier i programów prześcigają się w udoskonalaniu wirtualnej rzeczywistości robiąc wszystko, by gracz czuł się lepiej przed zestawem multimedialnym niż w towarzystwie ukochanej osoby. Dzieci z ogromną łatwością wchodzą w ten nierzeczywisty świat, jednocześnie oddalając się od rodziny i obowiązków. Treści przejmowane z komputera oddziałują na ich emocje i psychikę. Gorąco zachęcam rodziców do zapoznania się z tym, czym się dzieci karmią.

Na koniec wspomnę o internecie. Nie waham się nazwać go „połączeniem z piekłem", bo tu można znaleźć wszystko: od zwodniczych filozofii, przez przemoc, po dziecięcą pornografię. Zagrożenia, jakie niesie ze sobą sieć wymagałyby osobnego omówienia. Tak naprawdę, niewielu rodziców zdaje sobie sprawę jakie zagrożenia idą za wielkim bumem informatycznym. Coraz trudniej przychodzi człowiekowi zapanować nad błyskawicznie rosnącymi możliwościami komputerów. Powoli dzieło człowieka zaczyna wymykać mu się z rąk.

III. Media działają kulturo- i obyczajotwórczo

Rodzice, nie zabierajmy dzieciom dzieciństwa! Czynimy to jeżeli bezkrytycznie umożliwiamy im korzystanie z wyżej wymienionych mediów w sposób niekontrolowany. Sami także ponosimy szkodę, jeśli nie umiemy z nich mądrze korzystać. Dzieci zbyt dużo widzą. Nie są w stanie unieść ładunku emocjonalnego oglądanych obrazów, ani istoty usłyszanych informacji. To sprawia, że zbyt wcześnie dorastają, co nie jest tożsame z dojrzewaniem. Dzieci są zagubione, trudno im odnaleźć się w normalnych sytuacjach, bezmyślnie kopiują dorosłych w tym, co złe. Parę lat temu, w jednej ze szkół w południowej Polsce doszło do zbiorowego gwałtu. Gwałcicielami byli pierwszoklasiści! Co prawda gwałt był „na niby", ale nie dla rozebranej przez nich dziewczynki. Poprzedniego dnia chłopcy oglądali film po godzinie 20. Przeraził mnie fakt, że większość dzieci obejrzała ten film za przyzwoleniem rodziców... Dzieci i nastolatki przejmują styl życia i bycia bohaterów filmowych. Nie tylko zatracają przy tym swoją tożsamość, ale często złe wzorce „z importu" rujnują ich życie. Kiedyś mówiło się o rodzinach trójpokoleniowych. Dzisiaj mamy rodziny z trzema telewizorami... Do niedawna nie mieliśmy pojęcia o Walentynkach, Halloween, które jest świętem o okultystycznym podłożu, nie stykaliśmy się z problemem anoreksji czy bulimii. Dziś' „jesteśmy na bieżąco" dzięki „kochanym" mediom. Szkoda tylko, że cierpią na tym nasze dzieci, rodziny i w końcu całe społeczeństwo.

Chciałbym zakończyć ten pesymistyczny artykuł nutą optymizmu. Możemy zamienić wroga w przyjaciela. Podam po prostu parę rad dotyczących rozsądnego korzystania z mediów, koncentrując się głównie na telewizji. Ważne jest byśmy nie posługiwali się zakazami. O wiele lepsze jest uczenie dzieci (i siebie) właściwego podejścia do mediów. Przecież są one nieodłącznym elementem cywilizacji.

  1. OGLĄDAJ WYBIÓRCZO: kup program TV i zaznacz na nim pozycje, które uznasz za godne obejrzenia, przy czym wyznacz sobie limit (np. 3 na tydzień) i BĄDŹ KONSEKWENTNY! Może to wspólnie zrobić cała rodzina, by potem wzajemnie się pilnować. Dodam tylko, że dzieci do 3 lat nie powinny w ogóle oglądać TV, zaś przedszkolaki najwyżej 30 minut dziennie!

  2. Jeżeli chcesz uczyć dziecko mądrego wybierania, co jakiś czas OBEJRZYJ Z NIM jego ulubioną pozycję a potem przedyskutuj. Dobrze jest obejrzeć i wspólnie ocenić odcinek serialu czy programu, który „wszystkie dzieci w klasie oglądają", nawet jeżeli Ty sam nie pozwoliłbyś dziecku tego oglądać. Dzięki temu syn czy córka będzie mieć wyrobione zdanie i już Ci nie powie, że „nie ma o czym rozmawiać z rówieśnikami".

  3. DAWAJ pozostałym domownikom DOBRY PRZYKŁAD mądrego korzystania z mediów. Ograniczaj czas spędzany przed TV czy komputerem do rozsądnego minimum. Przekraczasz je wtedy, gdy choć trochę zaniedbasz obowiązki rodzicielskie, małżeńskie lub gdy nie masz już czasu na zdrowy wypoczynek.

  4. NIE KUPUJ „W CIEMNO" kasety wideo albo dysku (z grą lub filmem). Dobrze się

dowiedz, co na nich jest! Nie polegaj na zapewnieniach dziecka. Jeżeli wierzysz w

moc modlitwy to szczerze rozmawiaj z Bogiem na temat mediów. Pomoże w tym

refleksja nad bardzo aktualnymi słowami z listu Apostoła Pawła do Rzymian 12, 1-2.

Od rocka do techno, czyli parę słów o tym, czego nie powinny słuchać nasze dzieci

Autor: Bartosz Jakubowski  

Chyba od zawsze muzyka towarzyszy naszemu życiu. Poprzez muzykę wyrażane są uczucia, przekazywane wartości, ale również muzyka i towarzyszące jej teksty często niosą toksyczne i bardzo szkodliwe treści.

W nas - ludziach wierzących powinny budzić odrazę i zdecydowaną niechęć. Zdawałem sobie dokładnie z tego sprawę pisząc ten artykuł, jednak poznanie tego zagrożenia zapewne pozwoli nam bardziej zdecydowanie i stanowczo stawić czoła właśnie takiemu złu. Zresztą już Platon interesował się wpływem muzyki, dokładniej mówiąc skal i rytmów, na zachowanie człowieka.

Można stwierdzić, iż wielu muzyków poszukiwało i poszukuje inspiracji i „natchnienia" w okultyzmie, czarach, astrologii, kultach Wschodu, czy satanizmie. Widoczne jest to w tekstach piosenek rockowych, tak chętnie i często obecnie słuchanych, szczególnie w kontekście powrotu do lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.

Kult szatana propagowany był przez tak znane zespoły jak Rolling Stones, Beatlesów, Black Sabbath, Kiss, czy AC/DC. Beatlesi w 1968 roku wydali album pt.: „Devil's White Album" (Biały Album Diabelski), a na płycie Lenona „LP Stargenfs pepper" umieszczony został portret Crowleya — jednego z satanistycznych przywódców (podaję za A. Zwolińskim: Drogami sekt, Wydawnictwo „Gotów", Kraków 1998).

Niektóre zespoły prześcigały się w dedykowaniu swoich płyt szatanowi. Przykładem może być „Their Satanic Majesty's Request" (Żądanie jego szatańskiej mości) Rolling Stonesów, czy „Highway to Hell" (Autostrada do piekła) AC/DC. Jeden z największych przebojów The Eagles — „Hotel California" mówi o satanistycznym rytuale: „...Zebrali się na ucztę w komnacie mistrza. Dźgają ostrymi nożami, ale nie zabiją bestii. (...) Jesteśmy zaprogramowani do odbierania rozkazów. Zawsze możesz się wymeldować, ale już stąd nie uciekniesz..." Kiss w piosence „Bóg grzmotu" mówi:

„...Byłem wychowywany przez szatana i przygotowany do królowania tak jak on (...) wołałem do ciemności (...) rozkazuję ci paść na kolana przed bogiem grzechu, bogiem rock'n'rolla..." I jeszcze jeden przykład; Sex Pistols na płycie „Anarchy in the U.K." podaje: „... Teraz! (...) Jestem Antychrystem..." Pierwszy album Black Sabbath ma na okładce odwrócony krzyż, późniejszy natomiast (pt.: „Sabbath Bloody Sabbath") jako ilustrację wykorzystuje liczbę 666 (podaję za: A. Zwolińskim: Drogami sekt i J. Rockwellem: Diabelskie bębny, Oficyna Wydawnicza „Vocatio", Warszawa 1997).

Reasumując stwierdzić można, iż nie jest to tylko sceniczny image, ale celowa działalność.

Współcześnie, pod koniec lat dziewięćdziesiątych i na początku nowego tysiąclecia, „na fali" jest subkultura związana z muzyką techno, nazywana również powrotem do „szamańskiego transu", czy „wirtualnym odlotem".

Podczas techno imprez młodzi ludzie bombardowani są różnego rodzaju bodźcami: słuchowymi i wizualnymi zakłócającymi prawidłowe funkcjonowanie organizmu. Może to być laserowe światło (miganie, zmiany kolorów, błyski), zmiany oświetlenia, impulsy dźwiękowe, mogące prowadzić do zaburzeń fizjologicznych (drżenie, pocenie, wymioty, specyficzna mimika, kołatanie serca, utrata przytomności), zaburzenia w orientacji w czasie i przestrzeni, percepcji, pamięci (podaję za D. Zarębską - Piotrowską: Wielki odlot, Charaktery Nr 9/1998).

Poprzez tzw. bodźce podprogowe mogą być kodowane dowolne treści, negatywnie drenujące naszą podświadomość. Odpowiednio programowane rytmy mogą implikować stany transowe, hipnotyczne. Szczególnie narażone są osoby chore na epilepsję albowiem obecne na imprezach techno światło stroboskopowe może wywołać atak choroby.

Szczególnie niepokojące są bodźce towarzyszące, dodatkowo pobudzające stymulatory w postaci dostępnych środków narkotycznych. Nie są to bynajmniej strzykawki, czy torebki z klejem, ale nalepki, plastry, „grzybki" z narkotykiem do przyklejania na skórze. Często młody człowiek, pochłonięty zabawą, nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa jakie na niego czyha.

Od nas — nauczycieli tak wiele zależy, uświadamiajmy zatem dzieciom, aby nie szły ku zniewoleniu i bluźnierstwu, ale ku prawdziwej wolności jaką mamy w Zbawicielu — Jezusie Chrystusie.

ODPOWIEDZIALNOŚĆ KOŚCIOŁA

Problem odpowiedzialności Kościoła wobec dzieci nie jest problemem nowym. O odpowiedzialności tej mówi Biblia, określając ją słowami zapisanymi już co najmniej przed dwoma tysiącami lat. Dzisiaj też nie da się powiedzieć na ten temat niczego ponad to, co już wielokrotnie powiedziano i napisano. A jednak, warto o tym mówić ciągle na nowo.

Chciałbym wskazać przynajmniej dwa powody. Po pierwsze, każde pokolenie, każdy Zbór, każdy człowiek zaangażowany w służbę musi odkryć odwieczne prawdy Biblii na nowo, dla siebie samego. Każdy z nas, jeżeli chce być skuteczny w służbie, potrzebuje Bożego oświecenia i osobistego doświadczenia Bożej prawdy.

Po drugie, Kościół funkcjonuje w ciągle się zmieniającym świecie. Prawdy, które mamy do zakomunikowania są niezmienne; jednakże ludzie, do których są one kierowane są coraz to inni. Każde kolejne pokolenie żyje w innych warunkach, w ciągle zmieniającym się otoczeniu, doświadcza innych potrzeb i sposobów ich zaspokajania, posługuje się innym językiem. W coraz to innych warunkach wychowują się nasze dzieci. Mają inne potrzeby, inne oczekiwania wobec życia, spotykają się z innymi wymaganiami i stają wobec innych zagrożeń. Tak więc wielka, stara, niezmienna prawda musi być ciągle na nowo wyrażana językiem współczesności, by mogła być dobrze zrozumiana przez ludzi.

Mówimy o odpowiedzialności Kościoła, nie sposób więc pominąć kilku słów wyjaśnienia, co rozumiem pod pojęciem „Kościół". Ewangelie przedstawiają Kościół jako instytucję założoną przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, zbudowaną na mocnym fundamencie, zdolną się przeciwstawić „piekielnym bramom". Przed Kościołem zostało postawione zadanie, by wypełniać Wielkie Wezwanie naszego Pana i „czynić uczniami wszystkie narody..." (Ew. Mateusza 28, 19. 20). Poprzez Kościół Bóg realizuje Swój wspaniały plan odkupienia i zbawienia człowieka. Inne teksty Biblii mówią o tym, że Kościół, będąc wspólnotą ludzi wierzących w zbawcze dzieło Jezusa Chrystusa, dziedziczy starotestamentową koncepcję Bożego Ludu, związanego przymierzem ze swoim Bogiem. Dzięki Nowemu Przymierzu zawartemu na podstawie ofiary poniesionej przez Pana Jezusa Chrystusa Kościół stał się adresatem i dziedzicem Bożych obietnic.

W Kościele w cudowny, organiczny sposób łączą się ze sobą dwie sfery istnienia: duchowa, związana z Bogiem, z Jego świętością, wielkością, doskonałością, Jego nieograniczonymi możliwościami, oraz ludzka — cielesna, ziemska, związana z naszymi ograniczeniami i niedoskonałością. Jest więc Kościół instytucją nadprzyrodzoną, której funkcjonowanie jest związane z nieustanną obecnością Ducha Świętego, obdarzoną potęgą i chwałą Boga, ale obejmującą ludzką słabość i znikomość. Patrząc na Kościół od naszej, ludzkiej strony nie możemy pominąć w jego składzie dzieci. Biblia zdecydowanie umieszcza je wewnątrz Ludu Bożego. Czytamy o tym zarówno w Starym i Nowym Testamencie. Jeden ze starotestamentowych tekstów mówiących o tym, to V Księga Mojżeszowa 31,10-13:

Dał im też Mojżesz taki rozkaz: Po upływie każdego siedmiolecia, w roku umorzenia długu, w Święto Szałasów, Gdy przyjdzie cały Izrael, by pokazać się przed obliczem Pana, Boga twego, na miejscu, które wybierze, odczytasz ten zakon przed uszami całego Izraela. Zgromadź lud, mężczyzn, kobiety, dzieci i obcych przybyszów, którzy przebywają w twoich bramach, aby usłyszeli i aby nauczyli się bojaźni Pana, Boga waszego, i pilnie spełniali wszystkie słowa tego zakonu; Ich synowie zaś, którzy go jeszcze nie znają, niech go wysłuchają i nauczą się bojaźni Pana, Boga waszego, po wszystkie dni waszego życia na ziemi, do której przeprawicie się przez Jordan, aby ją objąć w posiadanie.

Zacytowany tekst przedstawia Boże polecenie zgromadzania w określonych okolicznościach całego Bożego ludu. W składzie tego ludu, w wersecie 12, widzimy dzieci, a właściwie — całe rodziny razem z dziećmi, przedstawione tu jako nieodłączna część Ludu. Ten tekst wskazuje jeszcze kilka ważnych spraw, na które chciałbym zwrócić uwagę. Widzimy tutaj ZGROMADZENIE

LUDU BOŻEGO. Właśnie takim terminem, Zgromadzenie Bożego Ludu, ekklesia tou Theou, najczęściej określany jest Kościół w Nowym Testamencie. Można więc z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że rodziny i dzieci są integralną częścią Kościoła. W pełni uprawniony wydaje się więc wniosek, że wszelka służba Kościoła musi obejmować również rodziny i dzieci.

Tekst ten mówi coś jeszcze: wskazuje na podstawowe zadanie stojące przed Bożym ludem, a zadaniem tym jest głoszenie Słowa Bożego w określonym celu: aby słuchacze, w tym również dzieci, mogły usłyszeć, nauczyć się i doświadczyć przemiany życia. Przywoływane już Wielkie Wezwanie naszego Pana przekazuje z gruntu to samo polecenie: „Idźcie i czyńcie uczniami wszystkie narody...". To podstawowe zadanie, a także jeszcze wiele innych, zostało postawione przed takim Kościołem, o jakim mówiliśmy: obdarzonym Bożym autorytetem i obecnością, ale obarczonym również ludzką niedoskonałością. Te zadania mają realizować ludzie, członkowie Kościoła, ten jego słabszy, bardziej zawodny element składowy. Gdy mówimy o odpowiedzialności Kościoła, mówimy więc przede wszystkim o naszej własnej odpowiedzialności. Kościół to nie „coś", to nie jacyś „oni";

Kościół to Ty i ja działający razem w jedności z Jezusem Chrystusem. To my jesteśmy odpowiedzialni za to, jak funkcjonuje Kościół. Od nas przede wszystkim zależy, czy Kościół będzie wypełniać misję zleconą przez naszego Pana. I to właśnie my, ludzie Kościoła, jego członkowie, ponosimy odpowiedzialność za tę część służby Kościoła, która jest związana z obecnością dzieci w Kościele. W Kościele muszą znaleźć się odpowiednie osoby zajmujące się pracą z dziećmi: nauczyciele Szkółek Niedzielnych, doradcy rodzin, rodzice — świadomi roli jaką mają do spełnienia, odpowiednio przygotowani i zaangażowani. Ludzie, których zasadniczym celem będzie wychowywanie dzieci w Słowie Bożym i ustanawianie zasad i atmosfery Bożego Królestwa w życiu dzieci i ich rodzin.

Można więc stwierdzić, że jednym z pierwszych wielkich obowiązków Kościoła wobec dzieci jest odnalezienie i wysłanie do służby odpowiednich ludzi. Kościół powinien modlić się o służbę wśród dzieci, powinien też rozpoznać, przygotować i wyznaczyć do służby odpowiednich ludzi.

Wspaniała analogia wskazująca jakiego rodzaju ludzie są niezbędni by ważne cele mogły być realizowane znajduje się w kilku zdaniach zapisanych w 1 Księdze Kronik 12, 32. 33:

„Z połowy pokolenia Manassesa osiemnaście tysięcy, którzy imiennie zostali wyznaczeni, aby pójść i ustanowić Dawida królem. Z synów Issachara, odznaczających się głębokim zrozumieniem czasów i znajomością tego, co ma czynić Izrael, dwustu dowódców, oprócz wszystkich ich braci pod ich dowództwem." (przekład Biblii Tysiąclecia).

W ważnym momencie dziejów Bożego Narodu, gdy król Saul odwrócił się od Boga, Bóg wybrał nowego króla, Dawida. Potrzebni byli jednak ludzie, członkowie Bożego narodu, którzy udzieliliby mu swojego poparcia i wprowadzili na tron. To zwyczajni ludzie, Izraelici, musieli doprowadzić do sytuacji, w której nowy król będzie zaakceptowany przez cały naród i uznany w otaczającym świecie. I tacy ludzie się znaleźli. Byli wśród nich reprezentanci dwóch szczególnych grup: Manassesyci i Issacharyci, bardzo ciekawie scharakteryzowani w przedstawionym tekście. O Manassesytach napisano, że zostali wyznaczeni, inaczej mówiąc: powołani do wykonania zadania, jakim było ustanowienie Dawida królem. Manassesyci przyjęli to powołanie i poszli, by je zrealizować. O Issacharytach napisano więcej. Oprócz powołania, które dzielili ze swoimi braćmi Manassesytami, „odznaczali się głębokim zrozumieniem czasów i znajomością tego, co ma czynić Izrael". Biblia wystawia wspaniałe świadectwo tym dwóm grupom ludzi, pozwalając nam jednocześnie dostrzec cztery jakże ważne czynniki, które dopomogły w osiągnięciu celu, czyli ustanowieniu nowego króla w Izraelu. Czynniki te to:

Wierze, że Kościół w naszych czasach potrzebuje tego typu ludzi, takich przywódców, by mógł realizować cele wyznaczone przez Pana Jezusa Chrystusa: świadomych postawionych przed nimi zadań i gotowych by je realizować, obdarzonych powołaniem, pozostających blisko Boga i dzięki temu znających Jego zamierzenia, o otwartym umyśle, znających świat i otoczenie, w którym przyszło im żyć i pracować. Potrzebujemy tego rodzaju nauczycieli Szkółek Niedzielnych i innych pracowników zajmujących się szeroko rozumianą służbą wśród dzieci i rodzin w Kościele. Kościół potrzebuje ludzi, którzy pracując z dziećmi będą mieć świadomość, że realizują wielkie, ważne cele Kościoła wyznaczone przez Pana Jezusa Chrystusa, cele w niczym nie mniej ważne, niż nauczanie dorosłych, czy niż inne zadania tradycyjnie uznawane za ważne w Kościele.

O tym, jak wielkie zadania w stosunku do dzieci stoją przed Kościołem możemy dowiedzieć się, gdy patrzymy na ilustracje, którymi posługują się autorzy Nowego Testamentu opisując Kościół.

Jednym z najczęściej przywoływanych i jednocześnie najwspanialszych obrazów Kościoła jest CIAŁO. Posługuje się nim apostoł Paweł przyrównując Kościół do Ciała Chrystusowego, którego Chrystus jest głową. Obraz ten jest przywoływany w kilku różnych miejscach Nowego Testamentu, najpełniej jednak w 1 Liście do Koryntian 12. Czytamy tam m.in. następujące słowa:

„Tymczasem Bóg umieścił członki w ciele, każdy z nich tak, jak chciał (...) Nie może więc oko powiedzieć ręce: Nie potrzebuję ciebie; albo głowa nogom: Nie potrzebuję was. Wprost przeciwnie: Te członki ciała, które zdają się być słabszymi, są potrzebniejsze, a te, które w ciele uważamy za mniej zacne, otaczamy większym szacunkiem, a dla wstydliwych członków naszych dbamy o większą przyzwoitość..."

Chciałbym zwrócić naszą uwagę na kilka istotnych spraw przywoływanych przez ten obraz.

Kościół jest Pański. To On go ukształtował, stosownie do Swojej suwerennej woli. On przyłączył do niego, kogo sam chciał. My w imieniu naszego Pana niesiemy w Kościele określone funkcje i odpowiedzialności, ale nie w naszej mocy jest określanie jego kształtu i granic. Czasami wydaje się nam, że ważne są tylko te sprawy lub osoby, które na podstawie naszej wiedzy i naszych własnych, subiektywnych doświadczeń nabrały dla nas znaczenia; ale jest to duży błąd. Sam Bóg zdecydował, że cały Kościół — na który składają się wszyscy należący do Niego ludzie, bez względu na zachodzące miedzy nimi różnice, również te wiekowe — stanowi jedno ciało, jeden organizm, w którym każdy, najdrobniejszy nawet członek pełni określoną służbę i jest niezbędny w funkcjonowaniu całości.

Kościół jest zróżnicowany. Składa się z członków małych i dużych, zacniejszych i mniej zacnych. Są w nim przywódcy, o jakich już była mowa. To od ich postawy, społeczności z Chrystusem, ich otwartości na innych chrześcijan zależy bardzo wiele. Ale oprócz nich są w Ciele członki mniejsze, słabsze. To na nich w szczególny sposób ma być ukierunkowana służba silnych. Mocni są potrzebni słabszym, to oczywiste; ale również słabsi są potrzebni silnym. Słabsi nie są po to, by można było o nich zapomnieć lub pomijać ich. Mocni w Kościele są natomiast nie tylko po to, by przeć do przodu i zdobywać nowe pozycje, ale również po to, by troszczyć się o innych, dbać o ich rozwój, rozpoznawać potrzeby.

Kościół potrzebuje ludzi, którzy pracując z dziećmi będą mieć świadomość, że realizują wielkie, ważne cele Kościoła wyznaczone przez Pana Jezusa Chrystusa, cele w niczym nie mniej ważne, niż nauczanie dorosłych, czy niż inne zadania tradycyjnie uznawane za ważne w Kościele.

Kolejną wielką prawdą wynikającą z obrazu Kościoła jako Ciała jest ta, że Kościół ciągle wzrasta i rozwija się. Jest żywym organizmem. A wzrost musi być integralny. Ciało z niedorozwiniętymi lub przerośniętymi członkami jest ciałem kalekim. Dbanie o równomierny, integralny rozwój Kościoła jest jednym z ważnych zadań przywódców. Czy pamiętając o tym wielkim obowiązku, możemy pominąć tak istotną część Kościoła, jaką są dzieci?

Ogólnie, rozważania nad obrazem Kościoła jako ciałem zwracają naszą uwagę przede wszystkim na wewnętrzne relacje, jakie powinny panować w Kościele. Wspomniany tekst z 1 Listu do Koryntian 12 mówi o tym, że tworząc jedność w Kościele wszyscy się wzajemnie potrzebujemy. Jest tam mowa m.in. o wzajemnym otaczaniu się szacunkiem, dbaniu o siebie wzajemnie, współodczuwaniu, wspólnej radości i wspólnym uczestnictwie w cierpieniu. Dla wielu z nas być może wydaje się to oczywiste w kontekście Kościoła ludzi dorosłych. Ale czy możemy zapominać o dzieciach, gdy o tym mówimy?

Społeczność Kościoła musi być otwarta na dzieci. Dzieci są częścią tej społeczności i muszą mieć w niej swoje miejsce. Muszą się dobrze czuć w Kościele, a Kościół musi się dobrze czuć ze swoimi dziećmi. Kościół musi zadbać o takie formy społeczności i wspólnoty, które będą włączać i angażować dzieci. Społeczność ta musi być budowana na autentycznej miłości Jezusa i szerokim otwarciu na Niego i na innych ludzi. Nie może to być budowanie murów zakazów i nakazów, do czego chyba zbyt często sprowadzają się nasze relacje z dziećmi. Kościół powinien być przygotowany do niesienia dzieciom różnorodnej opieki duszpasterskiej, ochraniania ich przed złymi wpływami, powinien też właściwie je dowartościowywać.

Jestem przekonany, że właściwa praca nad wewnętrznymi relacjami w Ciele Chrystusa jest najlepszym sposobem na uwalnianie dzieci i młodzieży od ewentualnych kompleksów wynikających z poczucia przynależności do mniejszości, do Kościoła, który wydaje się czasem tak bardzo mało atrakcyjny w porównaniu z zewsząd otaczającą ofertą świata. Wierzę, że Kościół dbający o dobre, zdrowe relacje wewnętrzne buduje zdrowych duchowo i emocjonalnie chrześcijan. Od relacji budowanych między chrześcijanami w Kościele zależy, czy dzieci będą zadowolone ze swojego w nim miejsca, czy chętnie będą przychodziły z rodzicami na nabożeństwo, czy będą dumne ze swojej Szkółki Niedzielnej. Nawet wtedy, gdy przyjdzie ich czas kwestionowania otaczających wartości i młodzieńczego buntu, łatwiej będzie im przez to przejść zwycięsko.

Kościół w rzeczywistości jest rodziną rodzin, rodziny są podstawowymi organizmami, komórkami tworzącymi Kościół. Kościół i rodzina przenikają się wzajemnie na różnych płaszczyznach. Rodziny są jednym z najistotniejszych obszarów służby Kościoła. Rodzina jest pierwszym i najbardziej naturalnym środowiskiem rozwoju dziecka. Jest odpowiedzialna za powierzone przez Boga dzieci, za wszelkie aspekty ich wychowywania i rozwoju.

Innym wspaniałym obrazem Kościoła używanym w Nowym Testamencie jest RODZINA. Biblia odsłania przed nami ten obraz wielokrotnie, mówiąc o Bogu jako o naszym Ojcu w Niebie, o nas jako o Jego dzieciach i wzajemnie między sobą jako o braciach i siostrach.

Pamiętajmy jednak o tym, że powiązanie Kościoła i rodziny ma nie tylko charakter obrazowy, symboliczny. Kościół w rzeczywistości jest rodziną rodzin, rodziny są podstawowymi organizmami, komórkami tworzącymi Kościół. Kościół i rodzina przenikają się wzajemnie na różnych płaszczyznach. Rodziny są jednym z najistotniejszych obszarów służby Kościoła. Rodzina jest pierwszym i najbardziej naturalnym środowiskiem rozwoju dziecka. Jest odpowiedzialna za powierzone jej przez Boga dzieci, za wszelkie aspekty ich wychowywania i rozwoju. Podstawowymi obowiązkami rodziny wobec dziecka jest wychowywanie i nauczanie. I w tych dwóch jakże ważnych i szerokich obszarach odpowiedzialności rodzina powinna znaleźć wsparcie w Kościele. Kościół powinien dołożyć wszelkich starań, by dzieci były wychowywane i nauczane jak najlepiej i by dziecko mogło zapoznawać się z tymi samymi, zintegrowanymi treściami w domu i w Szkółce Niedzielnej.

Funkcjonowanie Szkółki Niedzielnej w Kościele nie jest opcją ani zaleceniem, nie jest też łatwym sposobem na pozbycie się na czas nabożeństwa niesfornych dzieci. Nauczanie dzieci wynika z ogólnego obowiązku nauczania w Kościele. Nauczanie to powinno być powiązane z nauczaniem i wychowywaniem w rodzinach — i na odwrót, rodziny powinny być żywo zainteresowane tym, czego dziecko się uczy na lekcjach Szkółki Niedzielnej. Zbór ze swojej strony powinien dołożyć wszelkich starań, by dzieci mogły być nauczane regularnie, według przygotowanego programu, w odpowiednio dobranych grupach wiekowych, przez powołanych do tego, dobrze przygotowanych nauczycieli.

Nauczanie w Kościele powinno być odpowiednie, ponieważ ma swój bardzo konkretny cel: przemianę życia na wzór i obraz Jezusa Chrystusa i prowadzenie dziecka ku chrześcijańskiej dojrzałości.

To Bóg-Stwórca spowodował, że dzieci uczą się najlepiej i najszybciej. Praktycznie większość życia dziecka to uczenie się, zdobywanie nowych umiejętności i wiedzy. Świat wie o tym, dlatego dzieci są zobowiązane uczęszczać do szkoły. Codziennie możemy obserwować, jak różne siły i organizacje starają się na różne sposoby pozyskać serca i umysły dzieci, bo wiedzą, że pozyskane dziecko to pozyskane życie. Czy Kościół Jezusa Chrystusa może sobie pozwolić na zaniedbania w tej dziedzinie?

Chrześcijaństwo naszych dzieci byłoby jednakże daleko niepełne, gdyby ograniczało się tylko do brania tego wszystkiego, co zostało dla nich w Kościele przygotowane. W najgłębszej istocie chrześcijaństwa jest dawanie, dzielenie się z innymi.

Kościół, oprócz troski o własny rozwój, umacnianie się i budowanie swoich szeregów ma obowiązki związane z reprezentowaniem Chrystusa na zewnątrz. W tym kontekście chciałbym przywołać kolejny, ostatni już w tej wypowiedzi, choć nie ostatni na kartach Biblii, nowotestamentowy obraz Kościoła -jako OBLUBIENICY BARANKA.

Jest to obraz szczególny. Ciało i rodzina wskazują na jedność i bardzo bliskie powiązania wewnętrzne. W przypadku oblubienicy jest inaczej. Oblubienica i oblubieniec to miłość dwojga odrębnych osób. Jest tu najbliższa społeczność i oddanie, jednakże jest też jeszcze pewna droga do przebycia, by mogło nastąpić pełne zjednoczenie. Oblubienica ciągle pozostaje w swoim środowisku, chociaż wszyscy wokół już wiedzą, że należy do swojego oblubieńca, w pełni go reprezentuje i wspaniale jest, gdy wszyscy widzą, że pozostaje mu wierna i oddana. To też jest wspaniały obraz relacji Chrystusa i Kościoła.

Kościół jako oblubienica Jezusa Chrystusa reprezentuje Go w swoim otoczeniu. Dotyczy to również dzieci, jeżeli przynależą do Oblubienicy. One też w swoim środowisku reprezentują Chrystusa. Dlatego powinny być nauczane tej reprezentacji. Muszą wiedzieć że świat, w którym żyją jest polem misyjnym, a nie ich naturalnym środowiskiem. Powinny dowiadywać się, stosownie do swoich możliwości poznawczych, również o potrzebach świata i o tym, w jaki sposób potrzeby te mogą być zaspokojone w Chrystusie i w jaki sposób one mogą przyczyniać się do tego, by potrzeby były zaspokajane. Dzieci muszą być nauczane i przygotowywane do tego, że w swoim życiu mają do spełnienia misję i że ta misja będzie łączyć się z oddaniem, poświęceniem samego siebie. Być może niektórych świadomość ta będzie prowadzić do poświęcenia całego swojego życia Bożej służbie w przyszłości, ale w każdym przypadku powinno to oznaczać gotowość do pełnienia misji w swoim najbliższym otoczeniu. Obraz Oblubienicy niesie z sobą przesłanie o konieczności poświęcenia dla Pana i do zachowania w czystości życia dla Niego. Podsumowując, powtórzmy w kilku zdaniach najważniejsze z poruszanych tutaj myśli. Przede wszystkim — Kościół, Boży Lud, to również dzieci, stanowiące jego nieodłączną część. Wszelka działalność i służba Kościoła powinna uwzględniać i brać pod uwagę również dzieci. Kościół powinien zatroszczyć się, by służba wśród dzieci była wykonywana przez odpowiednich ludzi: świadomych odpowiedzialności Kościoła, powołanych przez Boga do służby, gotowych realizować swoje powołanie, pozostających blisko swojego Pana i dysponujących otwartym i jasnym umysłem zdolnym właściwie oceniać realia życia. Służba Kościoła wśród dzieci musi mieć na celu budowanie właściwych relacji wewnętrznych, tworzenie takiego miejsca, w którym dzieci będą się dobrze czuły i dobrze rozwijały. Służba ta musi uwzględniać potrzeby i możliwości rodziny, będącej najbardziej naturalnym środowiskiem rozwoju dzieci. Dzieci powinny również uczyć się tego. że świat, w którym żyją jest dla nich polem misyjnym, które potrzebuje pomocy ich Pana, Jezusa Chrystusa i że one mogą coś zrobić, by spełniać misję. Tak więc, dzieci powinny być na miarę swoich zmieniających się możliwości angażowane w służbę i życie Kościoła. Jeżeli ktoś myśli, że na zajęcie się dziećmi i ich zaangażowanie przyjdzie czas, gdy podrosną, to myśli i postępuje nie biblijnie.

Dziecko a współczesne zagrożenia - Zagrożenia w Kościele

I. Czym jest Kościół?
1. „Kościół to ludzie przygotowani do służby, którzy w imieniu Jezusa zaspakajają ludzkie potrzeby wszędzie, gdzie się znajdują." Podczas nabożeństw niedziel­nych i tygodniowych Kościół zbiera się, aby czytać Biblię i słuchać, jak Pan przemawia do nas poprzez swoje sługi i przez Ducha Świętego. Usługujemy sobie nawzajem jako bracia i siostry wykorzystując dary i talenty, którymi zostaliśmy obdarowani. Przeżywamy niezwykłe Boże błogosławień stwa, doznajemy uzdrowień cielesnych i duchowych. Rozchodzimy się do swoich domów i środowisk aby za parę dni spotkać się znowu na podobnym nabożeństwie. (Mat.5:13 — Wy jesteście solą ziemi... Wy jesteście światłością świata...
Efezjan 4:28— Żmudną pracą rąk własnych zdobywajcie dobra, abyście mieli z czego udzielać potrzebującym.) Kościół otrzymuje podczas zgromadzeń odnowienie, odpocznienie, wmocnienie aby przez cały tydzień mógł pracować w świecie (na polu — „pole dojrzałe, pracowników mało) („Akceptacja, miłość, przebaczenia" Jerry Cook) Inną definicję Kościoła podaje James Boice: „Kościół jest sceną, na której Bóg przedstawia swój plan odkupienia".

2. W znanym nam fragmencie z Ewangelii Mateusza 16:13-20 analizując rozmowę Mesjasza z Piotrem zauważamy Kościół (ekklesia — szczególne zgromadzenie ludu Bożego) zbudowany przez samego Chrystusa (...zbuduję Kościół mój w. 18.) na mocnym fundamencie, którym jest wyznanie Piotra: Tyś jest Chrystus Syn Boga żywego (w. 16), na skale, którą jest On sam — Chrystus, Syn Boga i Zbawiciel świata.

3. Przyjrzymy się definicji Kościoła, którą podaje Apostoł Paweł w liście do Efezjan. Apostoł Paweł używa słowa Kościół (ekklesia) w odniesieniu do konkretnej grupy ludzi spotykających się w określonym miejscu (w czasach no wotestamentowych był to najczęściej czyjś dom) ale również w zrozumieniu wszystkich wierzących na ziemi, oraz w zrozumieniu eschatologicznym (kościół w niebie). Swoje zrozumienie tajemnicy istoty Kościoła Apostoł Paweł zapisał w 5 rozdziale 17-33, gdzie charakteryzując życie małżeńskie odnosi się do przykładu więzi, jaką ma Chrystus z Kościołem. Najdonbitniejsza cecha tej więzi to jedność jaką Chrystus ma z Kościołem. Jedność przyrównana do żywego organizmu, do ciała.
W wersetach 23, 29-30 (ale również w innych listach Pawiowych tj. I Kor. 12:13, Kol. 1:18) Kościół jawi się jako ciało, którego głową jest sam Chrystus.

II. Jakie miejsce w Kościele — w tym szczególnym zgromadzeniu ludu Bożego zajmują dzieci?
Jakie miejsce zajmują dzieci w ciele Chrystusa? Czy w ogóle są częścią tego Ciała? W Księgach Mojżeszowych możemy śledzić jak Bóg na daje swoje prawo szczególnemu zgromadzeniu — zgromadzeniu ludu Bożego. W V Mojżeszowej 31:12 czytamy: ...Odczytasz ten zakon przed uszami całego Izraela. Zgromadź lud: kobiety, mężczyzn i dzieci... aby usłyszeli i aby nauczyli się bojaźni Pana, Boga waszego i pilnie spełniali wszystkie słowa tego zakonu
W Księdze Nehemiasza czytamy o podobnym wydarzeniu, które miało miejsce kilkaset lat później: Przyniósł kapłan Ezdrasz Prawo przed zgromadzenie, w którym uczestniczyli przede wszystkim mężczyźni lecz także kobiety oraz wszyscy inni, którzy byli zdolni słuchać... i czytali ustęp za ustępem od razu je wyjaśniając, tak, że zrozumiano to, co było czytane... ci, którzy objaśniali lud rzekli: Dzień dzisiejszy jest poświęcony Panu, nie smućcie się i nie płaczcie...
Bóg w Starym Testamencie nakazywał, aby w zgromadzeniach Bożego ludu brały udział dzieci. Celem ich udziału w zgromadzeniach (ekklesi) było:
- uczenie się bojaźni Pana
- zrozumienie Bożego Prawa aby pilne je wypełniać
- wspólne świętowanie ku czci i uwielbianiu Boga.W Nowym Testamencie Jezus utożsamia się z dziećmi gdy mówi: Jeżeli przyjmujecie jedno z tych najmniejszych — mnie przyjmujecie (Mat. 18:5) Mówi również: — Musicie się stać jak dzieci, jeżeli chcecie wejść do mojego Królestwa... (Mat. 18:3) lub — Nie zabraniajcie dzieciom przychodzić do mnie... do nich należy moje Królestwo (Mk 10:14). Swoją wielką troskę o dzieci wyraża również w słowach: Dana jest mi wszelka moc na niebie i na ziemi. Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody chrzcząc je w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Ucząc je przestrzegać wszyst­kiego, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata (Mat.28:18—20).
Czy to polecenie nie przypomina nam polecenia Bożego ze Starego Testamentu? Jezus zwraca się do swych uczniów, do tych, których odkupił swoją śmiercią, do tych, których nie wstydzi się nazywać swoimi braćmi (Mat.28:10 oraz Hebr. 2:9-11), ponieważ zostali adoptowani z miłości przez Boga Ojca do Jego rodzi ny i mówi: Idźcie i zwiastujcie Ewangelię (Nowe Prawo Miłości) wszelkiemu stworzeniu — wszystkim zdolnym do słuchania, przyłączajcie do Społeczności - ekklesii i uczcie jej przestrzegać, tzn. wyjaśniajcie ustęp za ustępem, słowo za słowem, myśl za myślą aby uczyć życia zgodnego z nauką Chrystusa.
Apostoł Paweł w Liście do Efezjan, o którym wspominaliśmy na początku, wyraźnie zdaje się mówić o dzieciach jako części Chrystusowego Ciała — Kościoła. Mówi, że Kościół tworzą lu­dzie, których Bóg w miłości przeznaczył dla siebie do synostwa, dzięki zbawieniu z łaski.
Ludzie pojednani ze sobą i z Bogiem, wezwani do życia w jedności ze sobą i Chrystusem, który jest głową tej Jedności Ciała.
Ludzie, wezwani do odrzucenia starego człowieka, którego pogrzebali w chrzcie a przyobleczenia nowego, przeznaczonego do świętego życia, do uświęcania się każdego dnia. Apostoł Paweł rozwijając myśl świętości życia w Kościele mówi: Żony, bądźcie uległe mężom... mężowie, miłujcie żony swoje... dzieci bądźcie posłuszne rodzicom swoim w Panu... czcij ojca i matkę swoją...ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu dzieci swoich, lecz wychowujcie je w karności dla Pana... (Ef. 5:22-6:4). Później Paweł wspomina jeszcze o innych zależnościach w Kościele — niewolnicy, słudzy, panowie... Kończąc swój list zwraca się ponownie do całej społeczności mówiąc:
— Bądźcie mocni w Panu i przywdziejcie całą zbroję Bożą, abyście mogli się ostać przed zasadzkami diabelskimi. Czy śledząc tok myślenia Apostoła Pawła zauważacie miejsce dzieci w Kościele, w Ciele Chrystusa?

III. Współczesna sytuacja dziecka w Kościele
Zagrożenia wobec, których staje dziecko we współczesnym Kościele umieszczę w pytaniach problemowych. Nie będziemy ich szeroko rozwijać (ze względu na brak czasu) jedynie je zasygnalizujemy, zostawiając do indywidualnego rozmyślania.

1. Czy doceniamy miejsce dzieci w Ciele Chrystusa?
Największe zagrożenie wobec którego stają dzieci dzisiaj w Kościele jest niezrozumienie lub niedocenianie ich miejsca w społeczności ludzi wierzących.
Tak często słyszymy entuzjastyczne wezwania kościelnych działaczy: „Zorganizujmy coś dla naszych dzieci, poświęćmy im zrębek naszej uwagi, są one przecież przyszłością naszego kościoła!"
A Jezus mówi: — do nich należy moje królestwo. Jezus chce mieć dzieci blisko siebie, chce je brać na ręce i błogosławić, ponieważ są częścią Jego Ciała, do którego należy Królestwo Boże.
Czy dzieci czasami nie czują się w naszych kościołach/zbo rach jak mały palec dłoni, na którą naciągamy podczas mrozów ciepłą czteropalcową rękawiczkę z dziurą na ten najmniejszy palec? Ogrzewamy całą dłoń wystawiając na odmrożenie najmniejszą jej część.

2. Czy pielęgnujemy i ochra­niamy wiarę dzieci?
W Ewangelii Mateusza 18:5 i 6 czytamy słowa Jezusa: Kto przyjmuje jedno takie dziecię w imię moje mnie przyjmuje. Kto zaś zgorszy jedno z tych małych, którzy wierzą we mnie, lepiej będzie dla niego, aby mu zawieszono u szyi kamień młyński i utopiono go w głębi morza.
Dzieci wierzą w Jezusa, wiarę ich poświadcza Jezus, który jest obiektem tej wiary. Jest to wiara specyficzna i delikatna. Tak łatwo ją zachwiać, spowodować zgorszenie (zgorszenie ktoś zdefiniował jako spowodowanie utraty wiary, zachwianie wiary). Dzieci pozbawione są własnych doświadczeń i prób, przez które my dorośli przeszliśmy i o których Apostoł Paweł mówi, że wzmacniają naszą wiarę, prowadzą do wytrwałości i doskonałości (Jakuba 1:2-4). Przyglądając się rozwojowi wiary dzieci stwierdzamy, że rozwija się ona podobnie jak inne sfery życia ludzkiego (fizyczna, kognitywna, moralna) etapami. Każdy z nas przechodzi przez te etapy w kolejności ich występowania, bez możliwości eksternistycznego zaliczenia któregoś z nich.
W wieku przedszkolnym dzie ci naśladują wiarę rodziców, wierzą w to, w co wierzą rodzice. Na przełomie 6/7 roku życia dziecko zaczyna za uważać, że ich sposób wierzenia jest taki sam, jak całej rodziny. Nieco później, w wieku przednastoletnim identyfikuje się z Kościołem, do którego uczęszcza. Wchodząc w wiek nastoletni zaczyna podejmować indywidualne decyzje wiary. Wiara zostaje od separowana od tego w co wierzą rodzice i w co wierzy Kościół. Staje się osobistą wiarą, która zakorzeniając się coraz głębiej prowadzi do bliskich, osobistych relacji z Bogiem i wywiera wpływ na wszystkie dziedziny życia. Ogromny wpływ na ten etap wi­ary ma wczesne i późne dzieciństwo. Fundamenty, które powstają na etapie naśladowania rodziców, a później czerpania wzorców z Kościoła odgrywają niebagatelną rolę w osobistym związku młodego człowieka z Chrystusem.
Łatwo jest dzieci zranić, zwieść, zgorszyć. Łatwo jest położyć nieprawdziwy fundament. Bóg czyni odpowiedzi alnymi rodzinę i Kościół za ochronę i pielęgnowanie wiary dziecka.

3. Czy nauczamy dzieci odpowiednio do drogi, która mają iść?
(Przyp. Salomona 22:6) Każdemu człowiekowi Bóg wyznaczył drogę rozwoju ontogenetycznego. Każdy przechodzi tą drogą, pokonując jej kolejne etapy.
Aby prowadzić dzieci w nauczaniu Biblii odpowiednio do tej, wyznaczonej przez Boga drogi, musimy wiedzieć, na którym etapie są teraz. Ile już przeszły, a co mają jeszcze przed sobą? Inaczej nauczamy dzieci przedszkolne, inne metody stosujemy pracując z dziećmi szkolnymi a jeszcze czegoś innego oczekujemy od dzieci nastoletnich i młodzieży. Bardzo różna jest droga po której idą. Mają inne potrzeby i oczekiwania — które musimy zaspokajać, mają inne problemy — którym musimy stawiać czoła, i zupełnie różne możliwości poznawcze.
Zagrożenie dla dzieci naszych kościołach wypływa z niezrozumienia ich dziecięcej drogi życia. Musimy pamiętać przekazując im duchowe prawdy, aby podczas nauczania używać takich metod oraz sformułowań, które pozwolą im je zrozumieć. W innym wypadku nie osiągniemy celu, którym powinno być życie dzieci w bojaźni (posłuszeństwie) Bogu.

4. Czy znamy prawdziwy cel nauczania dzieci w Kościele?
Apostoł Paweł w Liście do Efezjan 4:11-16 napisał, że Chrystus ustanowił w Kościele różne urzędy, między innymi urząd nauczyciela, aby przygotować świętych do dzieła posługiwania i budowania ciała Chrystusa.
Celem nauczania dzieci w Kościele ma być ich pełne poznanie Syna Bożego i prowadzenie świętego życia oraz przygotowanie do posługiwania i budowania Kościoła! Proces nauczania powinien być trzyetapowy, prowadzący naszych uczniów do życia w posłuszeństwie Jezusowi, do życia w bojaźni Bożej:
1. Przekazywanie wiedzy (informacje zawarte w Słowie Bożym na temat Boga i jego stworzenia)
2. Zastosowanie informacji wypływających ze Słowa Bożego dzisiaj, w konkretnym życiu dziecka
3. Zmiana charakteru pod wpływem ciągłego stosowania nauki płynącej ze Słowa Bożego.

5. Czy przygotowujemy dzieci do usługiwania Kościołowi i budowania Ciała Chrystusa.
Dzieci mogą usługiwać Kościołowi, mogą wspólnie z całym zgromadzeniem uwielbiać Boga, mogą składać świadectwo swojej wiary, mogą usługiwać swoimi rękami i głosami. Mogą budować swoją osobistą więź z Jezusem poprzez usługiwanie Kościołowi!

IV. Skutki wynikające z nieakceptowania dzieci jako części Ciała Chrystusa.

1. Dzieci nie są otaczane w Kościele miłością, akceptacją i przebaczeniem — czynni kami, które są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania każdego członka Kościoła. Czują się odtrącane, niepotrzebne, nieakceptowane.
2. Dorośli członkowie Kościoła stają się przyczyną zwątpienia, zachwiania wiary dziecka a czasami nawet zgorszenia.
3. Zostaje założony słaby, czasami nieprawdziwy fundament wiary.
4. Brak zainteresowania systematycznym nauczaniem dzieci. Nauczanie nie prowadzi do zmiany charakteru dzieci, do życia w bojaźni Bożej.
5. Dzieci nie mają okazji aby służyć w Kościele, w wyniku czego nie są przygotowywane do usługiwania i budowania ciała Chrystusa.

W takiej sytuacji niech nie dziwi fakt , iż dzieci dorastając do wieku nastoletniego i później, często oddalają się od Ciała Chrystusa jako martwe, zaniedbane jego członki.

 

Autor: Anna Kuźnik  

Ojciec w oczach dziecka

Stary Testament niesie liczne przykłady ojców i ich dzieci. Ukazuje często wpływ ojca na następne pokolenia. Z jednej strony mamy na przykład Abrahama, ojca wiary a z drugiej Manassesa, który „nawet swoich synów oddał na spalenie", „ ...oddawał się wróżbiarstwu, czarom i gusłom..." (II Król. 33,6).

Dzieci Abrahama mogły się swoim ojcem chlubić, dzieci Manassesa (jeśli przeżyły) musiały się swo­ jego ojca wstydzić.

Ostatnie słowa Starego Testamentu określają rolę Jana Chrzciciela, który został wyznaczony przez Boga, aby przygotować drogę dla Pana Jezusa. W Księdze Malachiasza 3:24 czytamy: „I zwróci serca ojców ku synom, a serca synów ku ich ojcom..."
Upamiętanie, które Jan Chrzciciel miał zwiastować dotykało relacji rodzinnych. Z powodu piętnowania grzechu zagrażającego destrukcji małżeństwa i rodziny został ścięty. Ale jego „głos wołającego na pustyni" rozlega się do dziś' i „zwraca serca ojców ku synom, a serca synów ku ich ojcom..." Bóg postanowił każdemu dziecku dać ojca i matkę. Biblia przedstawia ogromną odpowiedzialność, jaka spoczywa na rodzicach. Trzeba pamiętać, że ta odpowiedzialność nie kończy się na spłodzeniu lub urodzeniu dziecka, ona tak w zasadzie się dopiero wtedy zaczyna. Źle się dzieje, jeżeli się jednocześnie rozpoczyna i... kończy. Żyjemy w czasach, w których poważnie została za grożona instytucja małżeństwa i rodziny. W ostatnim swoim liście pisanym podczas drugiego uwięzienia w Rzymie apostoł Paweł przedstawił aż 18 cech charakterystycznych czasów ostatecz­ nych. Czy­ tamy o nich w II do Tymo­ teusza 3:1-7. Podsumowaniem tych 18 przejawów od stępstwa mogą być 3 rodzaje fałszywej miłości:
- Miłość do siebie samego (egoizm).
- Miłość do zła (relatywizm).
- Miłość do przyjemności (hedonizm).

Z wielką przykrością musimy stwierdzić, że filozofia czasów ostatecznych wkrada się także w kręgi chrześci­jańskie. Coraz więcej wierzących rodziców na niewierzące dzieci. Podczas pogrzebu pewnego kaznodziei jego niewierzące dzieci powiedziały: „Gdyby nasz ojciec żył tak jak mówił, to nie bylibyśmy w świe cie."
Ktoś kto nie potrafi własnym domem zarządzać będzie mógł mieć na pieczy Kościół Boży? (I Tym. 3:4- 5).
Dzieci wychowywane w domach chrześcijańskich mają znakomitą okazję porównywać deklaracje słowne swoich ojców z ich konkretnym życiem. Dzieci bowiem są dobrymi obserwatorami. Łatwo zaobserwują obłudę. Nie pozwalają oszukiwać prowadzeniem podwójnego życia. Tego kościelnego - na użytek publiczny i tego domowego na użytek osobisty.
Dziecko nie zaczyna postrzegać ojca, gdy kończy uniwersytet, szkołę średnią, czy podstawową. Dziecko postrzega go i potrzebuje go od samego początku. Brak fizyczny lub duchowy ojca wiedzie do kalectwa dziecka. Ileż to dzieci zostało okaleczonych przez swoich ojców!

Wpływu ojca na dziecko przecenić się nie da. Co mówi na ten temat Słowo Boże?

5. OJCIEC POWINIEN DZIECI NAUCZAĆ
„Słuchajcie, synowie, pouczenia ojca, zwróćcie na nie uwagę, abyście się nauczyli rozumu" (Przyp. Sal. 4:1)

6. OJCIEC POWINIEN PRZEKAZYWAĆ DZIECIOM SŁOWO BOŻE
„...i ustanowił w Izraelu zakon, który nadal ojcom naszym, aby głosili go synom swoim, aby poznało go następne pokolenie, a synowie, którzy się urodzą, znów opowiadali go dzieciom swoim..." (Psalm 78:5-6).

7. OJCIEC POWINIEN ZASPOKAJAĆ POTRZEBY DZIECI
„Czy jest między wami taki człowiek, który, gdy go syn będzie prosił o chleb, da mu kamień? Albo, gdy go będzie prosił o rybę, da mu węża? A więc wszystko, co byście chcieli, aby wam ludzie czynili, to i wy im czyńcie; taki bowiem jest zakon i prorocy". (Mat. 7:9-10,12).

Bóg jest zaintersowany błogosławieniem ojców, którzy są posłuszni Słowu Bożemu. Jozue stał się symbolem świadomego ojcostwa: „Lecz ja i dom mój służyć będziemy Panu". (Jozue 24:15)

Heli nie był w stanie wypełniać swego ojcowskiego posłannictwa. „Synowie He liego znikczemnieli i nie znali Pana" (I Sam. 2:12). Być może, że Heli postawił sprawę sa­ mej świątyni wyżej niż sprawę duchowego przygotowania swoich dzieci. Musiał na zakończenie swojego życia przekonać się jak niewłaściwe było jego postępowanie.

Dzieci różnie postrzegają swoich ojców. W zależności od wieku ich postrzeganie roli ojca ulega metamorfozie. Ktoś przedstawił tę zasadę następująco:
Gdy dziecko ma lat 7, mówi: „Mój ojciec wie wszystko".
Gdy dziecko ma 14 lat, mówi: „Mój ojciec wie dużo, ale jakoś inaczej".
Gdy dziecko ma lat 21, mówi: „Mówi ojciec wie niewiele i nie zna się na życiu".
Gdy dziecko ma lat 35, mówi: „Mój ojciec często ma rację".
Gdy dziecko ma lat 42, mówi: „Mój ojciec zna się na wielu rzeczach".
Gdy dziecko ma lat 49, mówi: „Mój ojciec wiedział wszystko; szkoda, że go już nie ma.

Dziecko potrzebuje ojca!

Autor: Czesław Bassara  

Rola ojca w rodzinie

Autor: Zbigniew Kłapa    piątek, 07 październik 2005

„Trudno być dobrym człowiekiem, bardzo trudno być dobrym mężem, najtrudniej być dobrym ojcem". Norm Wakefield

Z gadzam się z tym zdaniem, gdy oceniam siebie jako ojca. Relacje z ludźmi pozostającymi poza rodziną dotyczą tylko wycinka dnia, o wiele więcej czasu spędza się z żoną i z dzieć mi. W odniesieniu do dzieci poja wia się jeszcze zagadnienie odpowiedzialności za ich wychowanie. Aby rodzina dobrze funkcjonowała musi panować w niej porządek. Dzieje się tak, gdy rodzice spełniają swoją rolę. Nies tety, to ojcowie częściej zaniedbu ją swoje obowiązki. Stąd temat tego artykułu, który kieruję głów nie do nich. Ojciec musi posiadać pewne cechy, żeby mógł spełniać swoją funkcję. Fakt, że ktoś jest dobrym biznesmenem, zarządcą czy dyrektorem wcale nie oznacza, że jest także dobrym ojcem! Dawid był dobrym królem i wspaniałym dowódcą. Jednak roli ojca nie spełniał należycie. Z wyrzut ków i ludzi z problemami stworzył świetną armię ale jego synowie poszli złą drogą (1 Sam. 22; 2 Sam. 13). Podobnie było z Helim, sługą Bożym, kapłanem. Jego sy nowie nikczemnie postępujący, nie znali Pana (l Sam. 2:11-17).W czym tkwił błąd? Dawid i Heli, w jakiejś mierze, musieli nie rozumieć swojej roli wobec dzieci.
Rola ojca w rodzinie jest ogromna
Co się dzieje, gdy nie spełnia on swojej roli należycie? Prowadzi to do wielu problemów a nawet tragedii, czego dowodzą poniższe dane:
Naukowcy z Yale zbadali przestępczość młodocianych z 48 środowisk, z różnych krajów.
Najwyższa liczba wykroczeń została odnotowana wśród osób wychowywanych przez same
matki.
Analiza amerykańskich danych statystycznych dotyczących przestępczości pokazuje, że brak ojca jest znacznie częstszym powodem wykroczeń niż nędza.
36 na 39 dziewcząt leczonych z powodu anoreksji miało wspólny problem — słabą więź z ojcem.

Brak ojca destrukcyjnie wpływa na rozwój dziecka, przejawiając się:
-niską samooceną
-brakiem silnej woli
-brakiem motywacji do nauki i pracy podatnością na wpływy grup rówieśniczych (wchodzenie w kolizję z prawem, itp.)

JAKIE CECHY MUSI MIEĆ DOBRY OJCIEC?
Najprościej ujmując, powinny to być cechy podobne do cech Boga, skoro On chce, byśmy Go naśladowali i jest doskonałym Ojcem Niebieskim. Dobrze jest studiować Biblie pod kątem cech Boga, by wiedzieć, jakim być ojcem. Wiele cech decyduje o tym, czy ktoś jest dobrym ojcem. Ograniczę się jednak do omówienia tych, których najczęściej nam, ojcom, brakuje. Ojciec musi być:

OPARCIEM I SCHRONIENIEM
Dzieci przechodzą przez trudne okresy życia i różne doświadczenia. Ojciec ma być tym, do kogo przyjdą po pomoc i poradę tak, jak ty możesz przyjść po to do Boga (Ps. 34:16,18-21; Ps.3:4; Ps.5/13; Ps.57:17;Ps.61:4).

PRZEBACZAJĄCY
ćdziecko swoim przebaczaniem w obliczu konfliktu. Taki bowiem jest Bóg (Ps. 145:8). My ojcowie nie jesteśmy wolni od błędów, więc tym bardziej
powinniśmy przebaczać. Brak przebaczania (prawdziwego!) działa niszcząco w obie
strony - zniechęca ojca do dziecka i dziecko do ojca.

DOSTĘPNY
Bóg jest zawsze i wszędzie do stępny dla swoich dzieci. Jest tam gdzie Jego dziecko. My, ojcowie powinniśmy być dostępni dla swoich dzieci codziennie być z nimi tam, gdzie to konieczne, potrzebne i możliwe.

NAUCZYCIELEM I DORADCĄ
Spotykana w Biblii modlitwa: „Panie naucz mnie dróg swoich” , przypomina mi, że chrześcijanin przychodzi po radę do Boga. Dzieci żyją w zakłamanym świecie. Ojciec musi więc zdobywać zaufanie dzieci, by pomagać im w wybieraniu właści wej drogi i w rozróżnianiu dobra od zła. Stanie się tak, gdy będzie dla nich doradcą i nauczycielem. Ojciec spełnia swoją rolę dopiero wtedy, gdy posiadane cechy przyczyniają się do realizowania przez niego szeregu zadań. Oto niektóre z nich. Dla łatwiejszego zapamiętania wszystkie zaczynają się na literę „O":

Odpowiedzialność za rodzinę
a.. fizyczna — z tą ojcowie zazwy czaj sobie radzą. Jednak bywa, że zdają się na żony, gdy np. będąc na bezrobociu nie robią wszystkiego, by zdobyć pracę i są „na utrzymaniu" żon.
b. duchowa — tu częściej zanied bują swoją rolę spychając odpowiedzialność na żony. Tymczasem jest to przykazanie skierowane do ojców (Efez. 6:4). Oboje rodzice powinni to robić, ale odpowiedzialność spoczywa na ojcach, skoro są przyrównani do głowy (Efez. 5:23). Jak to robić? Oto dwie praktyczne rady:
— „świeć przykładem". Codzien nie zadawaj sobie pytanie: „Czy dzieci nie widzą we mnie sprzeczności, konfrontując mnie z tym, czego je uczę z Biblii?" dbaj o nasycanie rodziny Słowem Bożym. W 5 Mojżeszowej 6:4-9 przedstawiona jest mądra tak tyka. Izrael otrzymał ten nakaz przed wejściem do pogrążonej w pogaństwie Ziemi Obiecanej. Ty masz przygotować dzieci do wejścia w grzeszny świat, by były gotowe do odparcia diabelskich ataków (Przyp.4:3-4).

Ochrona rodziny

Przed złymi wpływami
(edukacji, presji rówieśniczej, mediami). Nasze dzieci żyją w świecie przeczącym Biblii.

Przed kryzysami i konfliktami.
Dobry ojciec to przewidujący ojciec. Powinien mieć otwarte oczy na to, co się dzieje w rodzinie, na relacje między jej członkami. Mężczyznom łatwiej jest uporać się z emocjami wywołanymi przez różne zdarzenia. Wyobraźmy sobie, że wybieramy się całą rodziną w gości. Dobry ojciec określa porę powrotu, uwzględniając wiek dzieci, obowiązki (np. odrobienie zadań), by nie było marudzenia i ogólnorodzinnego konfliktu. Złym przykładem świeci Dawid, gdy nie zareagował na postępek Amnona (zhańbienie Tamar), przez co wywołał łańcuch nieszczęść i tragedii (2 Sam. 13; 15; 18).

Oddanie się rodzinie
Ojciec daje swój czas i siły, w różny sposób udostępniając się dzieciom. Nie chodzi o sporadyczne spędzanie czasu (np. „wyskok" do MacDonalda), lecz bycie z dzieckiem zawsze, kiedy tylko jest to możliwe. Dziecko ma tylko raz w życiu rok, dwa czy trzy lata... Wiele tracisz bezpowrotnie, gdy się mu nie poświęcisz. Od samego początku masz okazję budować więź. Im później zaczniesz, tym trudniej będzie ci to osiągnąć. Jak to robić? Przede wszystkim, roz mawiać z dzieckiem codziennie. Bez rozmowy nie znasz potrzeb ani problemów dziecka. Nie możesz rozwijać partnerstwa ani być jego doradcą. Zamiast tego rozgoryczasz je (Ef.6:4, Przyp.Sal. 22:6). Poprzez rozmowę możesz wiele dziecko nauczyć a robiąc coś z nim o wielu rzeczach porozmawiać. Niedawno nasza 7 letnia córka zapytała co to jest szkło powiększające. Pokazałem do czego może służyć. Udzielone wyjaśnienia mogłem wykorzystać do nauczenia duchowej prawdy — Bóg wszystko dokładnie widzi. W inny sposób „dałem siebie" naszej średniej córce, jadąc z nią na wycieczkę kla sową. Warto było nawet wziąć urlop. U córki wzrosło poczucie bezpieczeństwa i pewności siebie. A co najczęściej słyszą dzieci? „Jes tem zajęty. Chcemy z mamą odpocząć. Później, mam ważną sprawę..." Szczególnie te ostatnie słowa są niebezpieczne. Odkładanie kontaktu z dzieckiem na potem, jest wyrzekaniem się dziecka. Co innego, gdy ojciec umówi się na konkretną chwilę. Żadna sprawa nie może być ważniejsza od dziecka. Ojcowie, nie wolno nam mówić, że nie mamy czasu dla dzieci!

Ograniczanie siebie
Ojciec ogranicza się do dobrego, bo dzieci naśladują go w dobrym i w złym. Przykłady jednego i drugiego możemy znaleźć w Biblii: Tymoteusz naśladował Pawła jak ojca i miał co naśladować! (2 Tym. 3:10-11)

Salomon naśladował ojca, Dawida, nie tylko w dobrym. Pobił go w ilości żon! (1 Król. 11:1-6) Czy jesteś dobrym wzorcem? Czy twoje dzieci mogą cię naśladować w:
Tym co czytasz lub oglądasz?
Reakcjach i zachowaniach w różnych sytuacjach?
Sposobie spędzania wolnego czasu?
Odnoszeniu się do własnych rodziców? itp.
Na pewno od dzieci wymagasz dobrego zachowania. Ale czy sam pokazujesz to, co dobre? Ciekawe słowa znajdujemy w 5 Mojżeszowej 6: 6-9. My ojcowie bywamy oporni, dlatego Bóg dał nam takie jednoznaczne wskazówki, byśmy każdego dnia kroczyli Jego drogą. Samo wpajanie nie wystarczyłoby. Werset 8 mówi, że nasze czyny i myśli mają być podporządkowane Bogu!

Określanie ram
Jest to bardzo ważne. Błędy ojców odczuwają nauczyciele, którzy uczą ich dzieci! Bóg ma dla nas ważne słowa w Przyp. 19:18. Niektórzy tak się nimi przejęli, że starają się nie robić swoim dzieciom „krzywdy", więc ich nie ćwiczą... Karcenie (w miłości) jest jak najbardziej biblijne i konieczne (Przyp. 29:17). Przynosi nam wszystkim korzyści. Nowy Testament także rzuca światło na ważność wychowywania, gdy jest mowa o przełożonych (1 Tym. 3:4-5,12).
Co robi dobry ojciec w kwestii ok reślania ram? Przypominają to poniższe wskazówki:

Określa Obowiązki — dzieci muszą od ciebie wiedzieć, co do nich należy.

Wydaje polecenia z zachętą!
Rozkazywanie pomija względy oso bowości dziecka. Zamiast rozkazu: „Umyj naczynia!", lepiej byłoby powiedzieć dziecku: „Bardzo bym się cieszył, gdybyś pomyła naczynia. Zrób to, dobrze?!"

Wymaga a nie grozi.
Nie krzyczy, nie milczy (bo to znaczy — „rób co chcesz"). Wy maga usłuchania za pierwszym razem.

Sprawdza i koryguje!
Kapłan Heli nie sprawdzał i nie strofował swoich synów i Bóg ukarał całą rodzinę za ich grzechy (1 Sam. 2:22-25, 3:13).

Uczy zachowań.
Przy stole, w grupie, w kontaktach z ludźmi. Uczenie zachowań ma ułat wiać życie i jest szkołą okazywania szacunku innym.

Karci, gdy ramy są łamane.
Szuka różnych sposobów. Nie wolno nam karcić bez miłości i bez myślnie. Każda kara musi nieść jakąś korzyść dla dziecka (to nie znaczy przyjemność). Kara musi być stosowna do przewinienia i do pasowana do dziecka. Źle się dzieje, gdy ojciec nie karci. Dawid nigdy nie karcił syna Adoniasza, co miało fatalne konsekwencje (1 Król. 1:6).

Okazywanie miłości
Okazywanie oznacza wyrażanie tej miłości. Możesz to robić w trojaki sposób:

Doceniaj. Koniecznie chwal dziecko za dobre rzeczy i mów wyraźnie za co. Kiedyś jedna z naszych córek, z którą miewamy różne problemy przyniosła nam do łóżka śniadanie. Chociaż nie było idealnie przygotowanie wyraziliśmy naszą wdzięczność i radość. Zaowocowało to poprawą w naszych relacjach.
Badania w USA wykazały, że na 1 pochwałę przypada 10 negatywnych uwag. A co wykazałyby takie badania w twoim domu?

Wyrażaj uczucia poprzez przytulanie, głaskanie, dotyk. Nie bój się tego, skoro sam Zbawiciel to robił (Marek 10:16; 9:36). Utrzymuj kontakt wzrokowy. Nie tylko w złości, przy wydawaniu poleceń czy udzielaniu nagany. Dzieci potrzebują okazywania uczuć w każdym wieku. Nie bądź ojcem „twardzielem". Pokazuj miłość w relacji zżoną! Z obserwowania twoich zachowań dzieci dużo się uczą.

Akceptuj dzieci takie jakimi są
(nie znaczy to, że masz tolerować zło!) Każde dziecko jest niepowtarzalnym, Bożym stworzeniem.

Czy chcesz stawać się coraz lepszym ojcem? Jeśli tak, to musisz stale oceniać swoje zachowanie i stosunek do dziecka, surowo siebie oceniając. Codziennie zadawaj sobie pytanie: Co je przyciąga do mnie a co odpycha i niszczy relacje? I odpowiadaj na nie szczerze.

Mniej, a może bardziej inteligentny

Każdy człowiek od urodzenia funkcjonuje w środowisku wykorzystując szereg zdolności do odbierania i przetwarzania różnorodnych informacji. Pozwalają one rozpoznać środowisko, wyrobić sobie o nim własny sąd oraz dostosować się do optymalnego funkcjonowania w nim. Tworzą możliwość uczenia się, rozwiązywania problemów i działania na rzecz środowiska przy jednoczesnych wzajemnych interakcjach. Ciekawą dla mnie rzeczą jest obserwować jak dzieci reagują na zadania i wyzwania, przed jakimi stają, i jak sobie radzą z ich realizacją. Zauważyłam, że zwykliśmy, obserwując te poczynania, przypinać dzieciom etykietki z hasłem ZDOLNY, INTELIGENTNY, BYSTRY, NIEPOZBIERANY, NIEGRZESZĄCY INTELIGENCJĄ, TĘPY, itp. Opinie swoje opieramy (na czym również siebie często przyłapuję) na dość monolitycznym spojrzeniu na inteligencję, jako wrodzoną, niezmienną zdolność racjonalnego funkcjonowania umysłu. Poddajemy więc ocenie zdolność młodego człowieka do dokonywania logicznych operacji, manipulowania cyfrą, posługiwania się słowem, analizowania faktów. Wyniki naszych obserwacji i dokonanej oceny przedstawiamy za pomocą cyfry lub opisu (jak wyżej) i przyczepiamy danemu dziecku. Opinia ta często idzie za nim, daleko i długo poza mury szkolne, poza biurko domowe. Może zdarzyć się, że opinia wydawana przez wychowawców, rodziców młodemu człowiekowi połączona z działaniami edukacyjnymi przyczyni się do dynamicznego jego rozwoju lub spowoduje utratę wiary we własne możliwości i kompetencje.

Badania i publikacje współczesnego psychologa, Howarda Gardnera, zachęcają do bardziej elastycznego spojrzenia na człowieka, którego motorem działania jest inteligencja. Zachęcają one do spojrzenia na wychowanka nie tylko pod kątem jego racjonalnych zdolności poznawczych. Elokwencja wysławiania się, czytanie, pisanie, gramatyka, ortografia, analiza, cyfry, logiczność - a więc to, co najczęściej poddajemy ocenie i co kształtuje naszą opinię na temat człowieka, to domena zaledwie połowy mózgu. Działania drugiej połowy (prawej) naszego mózgu, odpow iedzialnej za takie kom petencje jak: wyobraźnia, obrazy, barwy, dźwięki muzyka, rytm, intuicja i odczucia, pozwalające na zachwyt lub odrazę, bardzo często umykają naszej uwadze jako mniej istotne elementy ludzkiej inteligencji. Natomiast Krzyżewska (2000 r.) przypomina, że „Każda półkula specjalizuje się w czymś innym, jednak potrzebne nam są dane z obu, aby funkcjonować najlepiej, jak to możliwe... Kto korzysta z połowy mózgu, może liczyć na połowę sukcesu. Integralna harmonijna współpraca obu półkul może prowadzić do niewyobrażalnych po zytywnych wyników". Biorąc pod uwagę tak różnorodne kompetencje ludzkiego umysłu, Gardner (2001 r.) zdecydowanie opowiada się za istnieniem kilku stosunkowo autonomicznych (niezależnych od siebie) rodzajów inteligencji. Istotny jest również fakt, iż są one uniwersalne, czyli każdy człowiek jest w ich posiadaniu. W zależności od rodzaju bodźców przenoszących specyficzne dla siebie treści uaktywnia się dany typ myślenia i sposób przetwarzania uzyskanych informacji. Jednakże faktem jest, iż umysł każdego człowieka może preferować inne rodzaje inteligencji, a co za tym idzie, w zupełnie różny od drugiej osoby sposób reagować na bodźce, podchodzić do przyswajania wiedzy, rozwiązywania problemów, interpretowania doświadczeń.

Współczesny system edukacji i kultura w jakiej żyjemy promują te zdolności naszego umysłu, które koncentrują się wokół inteligencji racjonalnej. Daje to szansę wszechstronnego rozwoju tym dzieciom, których silną stroną jest matematyczno-logiczne oraz werbalno-lingwistyczne funkcjonowanie. Na bazie bowiem silnych stron umysłu mogą rozwijać się pozostałe, słabsze bądź szczątkowo dające znać o sobie kompetencje, i w ten sposób, idąc za myślą Krzyżewskiej, dziecko zaczyna być zdolne do korzystania z „całego umysłu" i osiągania pełnych sukcesów. A co z dziećmi, których racjonalny sposób myślenia nie jest silną stroną umysłu? Są natomiast bardziej wrażliwe np. na muzykę, obraz, przestrzeń, ruch, relacje z innymi. W naszej kulturze takim właśnie dzieciom chętnie przypina się etykietkę mniej inteligentnych. Może lepiej byłoby zauważać, doceniać i wspierać rozwój silnych stron ich umysłu, aby w ten sposób dać szansę inteligencji racjonalnej. Dzieci te bowiem nie są jej pozbawione, ale potrzebują „środowiska" do jej uaktywniania. Gdybyśmy nie zgadzali się z koncepcją Gardnera, to już sama znajomość biologii mózgu pozwala zauważyć, że obie półkule lewa - racjonalna i prawa -intuicyjna są ze sobą połączone pomostem, przez który myśli mogą przebiegać swobodnie, jeżeli im tylko na to pozwolimy.

Oczywiście, nie chcę powiedzieć, że wszystkie jednostki ludzkie są w stanic funkcjonować na takich samych wyżynach intelektualnych. Chcę natomiast zwrócić uwagę, najpierw sobie samej, a później innym nauczycielom i rodzicom, że bardzo często pochopnie oceniamy dzieci, przypinając im nieprawdziwe etykiety. Znam dzieci, obecnie już prawie dorosłe osoby, wychowywane w takich samych warunkach, chodzące do tej samej szkoły, uczące się z tych samych podręczników - co więcej - posiadające tych samych rodziców, a jakże odmienne w swoich zdolnościach i preferencjach. Jedne z nich to prymusy w szkole, mogące szczycić się świadectwem z czerwonym paskiem. Drugie ledwo klasyfikowane na ocenę dopuszczającą z niektórych przedmiotów. Oceny szkolne stały się podstawą do opinii na temat ich sprawności intelektualnej. Popatrzmy teraz na te same dzieci od strony ich indywidualnych preferencji, silnych stron ich umysłu, rodzajów inteligencji - jakby powiedział to Gardner.

Małgosia - świadectwo z czerwonym paskiem od pierwszej do ostatniej klasy. Uzdolniona matematycznie, wrażliwa na logiczność i uporządkowanie faktów. Skomplikowane zadania i problemy zazwyczaj nie stanowiły dla niej przeszkody nie do przejścia, były raczej wyzwaniem do poszukiwań, często w sferze czysto abstrakcyjnej. Poza tym od dziecka wrażliwa na dźwięk, rytm. Rozśpiewana.

Michał - ocena na świadectwie zawsze oscylująca wokół dostatecznej/dopuszczającej. Od urodzenia zainteresowania techniczne. W dzieciństwie przejawiały się nadmierną koncentracją na tym, co kryje w środku dany przedmiot, dana zabawka (co nie podobało się dorosłym). Precyzyjny w ruchach, zdolny konstrukcyjnie, z wyostrzoną wyobraźnią przestrzenną. Złota rączka gdy zepsuje się rower, klamka od drzwi czy silnik samochodowy. Zasady działania tych mechanizmów nie stanowią dla Michała tajemnicy. Poza tym łatwo i szybko nawiązuje relacje, doskonale wyczuwa nastroje, dopasowuje się do otoczenia.

Marcelina - oceny na świadectwach w okolicach dobrej i bardzo dobrej. Zawsze zagłębiona w książce. Czytanie, to jej hobby. Wrażliwa na bogactwo znaczeń i brzmienie słów. Oczytanie mogłoby wskazywać na ponadprzeciętne zdolności werbalno-piśmiennicze, ale tak nie jest. Marcelina swój świat wewnętrzny najchętniej wyraża poprzez twórczość plastyczną. Posiada też zdolność do rozróżniania nastrojów, usposobienia, pragnień, niewypowiedzianych oczekiwań innych ludzi.

Mateusz - średnia ocen to dostateczny. Zdecydowanie ograniczona u Mateusza zdolność analityczna nie przeszkadza w logiczności myślenia. Natomiast zaskakuje filozoficzność, trafność i odmienność (od utartych) wypowiadanych opinii, przy jednoczesnej dość skąpej zdolności językowej. Kocha sport, świetnie czuje się w towarzystwie, choć umiejętnie skrywa własne emocje.

Dzieci te wyrastały w środowisku dydaktycznym, które nie szczędziło głośnego, bądź za pomocą gestów i czynów, wyrażania swoich opinii o nich. Dziewczyny słyszały stwierdzenia: mądre, zdolne, oczytane, inteligentne, elokwentne, rodzice mogą być z was dumni. Chłopcy natomiast zawsze nosili etykietkę głupich, tępych, nie myślących, leniwych, przynoszących wstyd rodzinie itp. Czy naprawdę tacy byli?

Myślę (a jest to moje zdanie i nic wszyscy muszą się z nim zgodzić), że opisywani chłopcy nic otrzymali szansy na rozwój według własnych, preferencyjnych właściwości swojego umysłu. Być może nawet ich własne, silne strony nie zostały w odpowiednim momencie rozpoznane i stymulowane do rozwoju przez rodziców czy nauczycieli. Natomiast z pewnością byli zmuszani do intelektualnego wysiłku w dziedzinach, w których nie czuli się kompetentni. Nie mogąc bazować na silnych stronach swojego umysłu, trudno im było osiągać oczekiwane wyniki w procesie uczenia się.

Jakiekolwiek kryteria przyłożymy do opiniowania dzieci, nie zapomnijmy o jednym, najważniejszym. Ich wartości nie wyznaczają ani sprawności lewej, ani prawej półkuli, ani doskonała współpraca pomiędzy nimi. Nasze dzieci są wartościowe przede wszystkim dlatego, że zostały stworzone przez Boga na Jego obraz. Są dla Niego cenne, ukochane i bez względu jak sprawne mają ciała i umysły Boży Syn oddał za nie swoje życie

Autor: Anna Kuźnik   

NASZ DOM

Wiele czynników wywiera wpływ na wychowanie dziecka. W poniższym artykule chciałabym zwrócić uwagę na kilka z nich, może nie jedynych, ale w moim przekonaniu, najważniejszych.

W Starym Testamencie odnajdujemy cały szereg przykazań Bożych, które w Nowym Testamencie zostały ujęte w przykazaniu miłości. Wszystkie przykazania, które Bóg ustanowił, są dla naszego dobra, dla dobra naszych domów, dla dobra całego społeczeństwa.

Często narzekamy na dzieci, że nie możemy sobie z nimi poradzić, że wymykają się spod naszej władzy, idą swoją drogą. Zapytajmy jednak siebie, czy zastosowaliśmy się do Bożych przykazań i zaleceń względem dzieci w chwilach, kiedy mieliśmy jeszcze na nie wpływ?

A oto kilka z nich. V Mojżeszowa 31,12-13 „Zgromadź lud, mężczyzn, kobiety, dzieci i obcych przybyszów, którzy przebywają w twoich bramach, aby usłyszeli i aby nauczyli się bojaźni Pana, Boga waszego, i pilnie spełniali wszystkie słowa tego zakonu. Ich synowie zaś, którzy go jeszcze nie znają niech go wysłuchają i nauczą się bojaźni Pana, Boga waszego, po wszystkie dni waszego życia na ziemi, do której przeprawicie się przez Jordan, aby ją objąć w posiadanie. "

Zwróćmy w tym tekście uwagę na to, że Bóg, po wyliczeniu wszystkich grup ludzi, tzn. mężczyzn, kobiety, dzieci, obcych przybyszów, jeszcze raz mówi o dzieciach, aby usłyszały i nauczyły się bojaźni Pańskiej. Podkreśla więc wielką wagę pracy z dziećmi. Inny tekst z V Mojżeszowej 32,46 mówi tylko o dzieciach: „ Weźcie do serca swego wszystkie słowa, którymi ja was dziś ostrzegam, abyście je przekazali waszym synom, by starannie spełniali wszystkie słowa tego zakonu."

Gdy czytałam Księgi Królewskie i Kronik, byłam pod przykrym wrażeniem ciągłego odstępstwa narodu Izraelskiego od Boga Żywego. Każde następne pokolenie odwracało się od Boga i składało ofiary bałwanom. Zastanawiałam się dlaczego? Myślę, że właśnie dlatego iż zlekceważono Boży rozkaz przekazywania prawa Bożego swoim dzieciom. Słowa Boga: „Nie będziesz miał innych bogów obok Mnie " (2 Mojż. 20,3), nie brzmiały w uszach dziecka dość wyraźnie i stanowczo od chwili, kiedy tylko potrafiło słyszeć. Dziecko też nie widziało odbicia jedynego Boga w życiu bliskich, od czasu, kiedy tylko zaczęło widzieć. Obcy bogowie kształtowali jego świadomość.

Sam Bóg ukształtował człowieka, jego psychikę, dlatego dobrze wiedział, od kiedy należy zacząć uczyć dzieci bojaźni Bożej. Dzieci izraelskie nie „nasiąkały" obecnością Boga od pierwszych dni ich życia, i dlatego tak szybko w dorosłym życiu odwracały się od Niego. Nie przestrzeganie Bożych nakazów w domu rodzinnym przynosiło smutne konsekwencje. Apostoł Paweł w 2 Liście do Tymoteusza napisał:

„Ale ty trwaj w tym czegoś się nauczył i czego pewny jesteś, wiedząc, od kogoś się tego nauczył.

I ponieważ od dzieciństwa znasz Pisma Święte, które cię mogą obdarzyć mądrością ku zbawieniu przez wiarę w Jezusa Chrystusa "

Aby Tymoteusz miał w czym, „trwać", ktoś musiał go tego nauczyć. Często wymagamy od dzieci rzeczy, których ich wcześniej nie nauczyliśmy. Każdy rodzic i nauczyciel powinien zadać sobie pytanie: Czy staram się, aby moje dziecko znało Pismo Święte? Aby nie tylko tak trochę „liznęło" niektóre prawdy, pojęło je niejasno, mgliście. Apostoł Paweł używa słów „znać", „wiedzieć" jako czasowników dokonanych. Jeżeli mądrość Boża ma być mądrością życiową naszych dzieci, powinna być przyswojona , a nie tylko częściowo poznana. Przyswajanie następuje przez ciągłe modelowanie i praktykowanie w życiu. Nie chodzi tu o zmuszanie dzieci do wysłuchiwania w czasie domowych nabożeństw długich kazań ojca, czytania długich urywków Słowa Bożego, lub zmuszanie do klęczenia, podczas gdy starsi długo się modlą. Takie uczenie dzieci woli Bożej może wywrzeć skutek odwrotny od zamierzonego, może obrzydzić dziecku wszystko, co jest związane z Bogiem i wiarą, jako, że jest niedostosowane do jego poziomu.

W tym samym liście (r. 1 w. 5) można przeczytać:

„Przywodzę sobie na pamięć nieobłudną wiarę twoją, która była zadomowiona w babce twojej, Loidzie i w matce twojej Eunice, a pewien jestem, że i w tobie żyje."

Nieobłudną i zadomowiona wiara w matce i babce jest tutaj źródłem nieobłudnej wiary Tymoteusza.

Co to znaczy „obłudna wiara"? Jest to wiara tylko na ustach, niewidoczna w życiu, niemożliwa do zaobserwowania wobec codziennych sytuacji. Nie możemy dopuścić do tego, aby dziecko widziało w nas „podwójne" życie. Z jednej strony Słowo Boże, modlitwa, z drugiej niezgoda, nieuczciwość, zaniedbywanie miłosierdzia.

Z jednej strony słowa o wszechmocy Boga, z drugiej brak zaufania Jemu. Z jednej strony nauka o przebaczaniu, z drugiej - dzieci nie doświadczają i nie są świadkami przebaczania itp. Największą szkodę dziecku przynosi obłudna wiara osób znaczących w ich życiu. Tymoteusz ucząc się od swojej babki i od swojej matki nieobłudnej wiary został dobrze przygotowany, aby zostać sługą Bożym.

Jestem pewna, że za dzieckiem przez całe jego życie będzie szło to, co wpoimy mu w pierwszych latach jego życia. Cudownym przykładem na to jest Mojżesz. Wychowany na dworze faraona, gdzie nikt nie uczył go o prawdziwym Bogu, nie przyłączył się do bałwochwalców, chociaż wszystkie okoliczności mogły skłaniać go ku temu. Dlaczego? W pierwszych latach życia, będąc pod opieką swoich rodziców, poznał Boga prawdziwego, i tak do Niego przylgnął, że nawet perspektywa dostatniego życia na dworze faraona nie mogła go od Boga odciągnąć. Myślę, że Mojżesz będąc dzieckiem nie poznawał Boga jedynie intelektualnie, rozumowo, był zresztą na to jeszcze zbyt mały. W jego przypadku poznawanie Boga następowało raczej poprzez doświadczenia i uczucia. On widział i odczuwał Boga w swoich rodzicach, on widział Boga w ich życiu, w ich ufności do Niego, on żył ich Bogiem, razem z nimi. Takie poznanie Boga, oparte na liczeniu na Niego, na doświadczaniu Go jest najtrwalsze. Starajmy się poczynić wszystko, aby w naszych domach nie zabrakło tej Bożej atmosfery, która była w domu Mojżesza czy Tymoteusza. Jeżeli dziecko jest jeszcze za małe, by nas rozumieć, to na pewno nie jest zbyt małe, by wyczuwać naszą postawę wobec Boga.

A czy nie podziwiamy Daniela i jego przyjaciół, którzy daleko od swojego domu, w obcym kraju, kiedy przecież nikt na nich nie patrzył i nikt nie zabraniał, nie wyciągnęli ręki po przysmaki przygotowane dla nich przez króla, mieli bowiem wpojone od dziecka zasady, że nie wolno im tego spożywać.

O nieobłudnej wierze wielokrotnie możemy przeczytać w Starym Testamencie. Np. 5 Księga Mojżeszowa 6,4-9 wymienia każdą dziedzinę życia, poprzez którą może przejawiać się nieobłudna wiara. Tekst wylicza: umysł czysty, serce czyste, ręce czyste, oczy czyste, czyste wejście i wyjście z domu, czyste układy między bliskimi i dalekimi.

Oczywiście, rzadko można spotkać idealnych rodziców. Nie jest więc dobrze udawać takich przed dziećmi. Jako rodzice uczmy się przyznawać przed dziećmi do własnych błędów i słabości. Razem z nimi w modlitwie można prosić o przebaczenie i o siłę do czystego życia. Taka postawa uchroni dziecko przed zwątpieniem i utratą zaufania do nas w chwili, gdy spostrzeże nasze wady i słabości. Bądźmy wobec dzieci szczerzy, wtedy one nauczą się szczerości wobec nas i Boga.

Dziecko ma swój świat, który jest bardzo ważny dla niego; pełen poważnych problemów i przeżyć. Ale dorośli często ten świat lekceważą, nie mają czasu aby o nim posłuchać, nad nim się pochylić. Co gorsze, często naigrywają się z niego, bawią jak zabawką. Raniąc w ten sposób dziecko pozbawiają się jego zaufania i szczerości, tracą dostęp do jego duszy. Mądrzy rodzice, dobrzy wychowawcy są wyczuleni na wewnętrzny świat dziecka. Potrafią dostrzec to, co się w młodej duszy dzieje i wychodzić temu naprzeciw. Metody wychowawcze typu: „Baczność, w tył zwrot, odmaszerować!", albo „Nie zawracaj mi głowy, mam teraz ważniejsze sprawy niż...", lub „Co ty tam wiesz?" są bardzo przykre w skutkach -można utracić dziecięce zaufanie i szczerość na długi czas. Gdy świat wewnętrzny dziecka będzie stał przed nami otworem, łatwo nam będzie dotrzeć do niego z Ewangelią, wpoić Boże zasady życia. Przecież o to przede wszystkim wierzącym rodzicom i wychowawcom chodzi - aby dzieci zostały zbawione i potrafiły korzystać z Bożej mocy na co dzień.

Kończąc, przytoczę jeszcze jeden fragment z Bożego Słowa: „Co człowiek sieje, to i żąć będzie " (Galacjan 6,7) Prawda ta dotyczy nic tylko ziaren fizycznych, przy sianiu których nikt nie łudzi się nadzieją, że z posianych ziaren pietruszki wyrośnie marchew, lub z ziaren kąkolu -pszenica. A czy czasami tak właśnie nie dzieje się z naszymi marzeniami o naszych dzieciach? Czy zawsze zasiewamy w ich życie to, co chcielibyśmy zbierać? Nasza nieobłudna wiara i praca nad zdobyciem dziecięcego zaufania i szczerości to dobre ziarna rzucane na glebę dziecięcego życia.

Autor: Ludmiła Bednarczyk   

WYCHOWYWANIE DZIECI

Każdy rodzic wie, jak trudnym i odpowiedzialnym zadaniem jest wychowywanie dziecka. Niestety, nie ma żadnej recepty, żadnego uniwersalnego środka czy rady co należy robić, aby dobrze wychować swoje dziecko. Każdy mały człowiek jest inny i wymaga innych metod wychowawczych, a rodzice nie dostają żadnej instrukcji obsługi przy jego narodzeniu. Dlatego też muszą sami uczyć się jak wychowywać swoje pociechy. Nauka ta trwa przez cały okres, kiedy dziecko rośnie, dojrzewa, dorasta i wciąż zaskakuje swych rodzicieli nowymi ,,pomysłami". I w każdej takiej nowej sytuacji ojciec i matka łamią sobie głowy, jak powinni postąpić. Dlatego też dzisiejszy artykuł chciałabym poświęcić rozważaniom na temat wychowywania oraz postaw rodzicielskich (wychowawczych).

Mówiąc - postawa wychowawcza - mam na myśli cały stosunek rodziców do wychowywania swych dzieci, a więc ich zachowania wobec dziecka, ich emocje i uczucia, jakie żywią w stosunku do swoich pociech oraz wszystkie myśli i poglądy na tematy wychowawcze. Oddziaływania wychowawcze rodziców mogą być:

- świadome tzn. takie, które wypływają z przemyśleń, planów i świadomych decyzji rodzicielskich -
np. rodzic postanawia, że będzie słuchał tłumaczeń swojego dziecka i zanim go ukarze, zawsze zapyta je o przyczynę danego, niewłaściwego zachowania; albo że będzie uczył swoje dziecko dzielić się z innymi dziećmi - wtedy rodzic podejmuje określone czynności: tłumaczy swojemu dziecku, dlaczego należy dzielić się z innymi, zachęca go do takich zachowań, nagradza i chwali, gdy widzi, że dziecko częstuje swoich kolegów cukierkami, itd.

- nieświadome, czyli takie, z których rodzice nie zdają sobie sprawy. Zaliczymy do nich to wszystko, co rodzice mówią i jak zachowują się w różnych sytuacjach dnia codziennego spontanicznie, bez jakiegoś określonego planu. I niekoniecznie muszą to być zachowania nakierowane na dzieci. Ale dzieci je widzą i słyszą, i uczą się ich, naśladują je, identyfikują się z nimi. Czasami rodzice zupełnie nie zdają sobie sprawy, że dzieci są tak dobrymi i spostrzegawczymi obserwatorami.

Nic zawsze nieświadome postępowanie rodziców jest zgodne ze świadomymi postawami. Czasami nauka przekazywana dziecku przez zaplanowane oddziaływania wychowawcze jest sprzeczna z tym, co rodzice reprezentują w swoich codziennych, spontanicznych zachowaniach.

Np. rodzice uczą, że nie należy otwierać obcym drzwi, ale kiedy matka lub ojciec są zmęczeni i ktoś nagle zapuka do drzwi, to wtedy wysyłają dziecko, żeby je otwarło. Albo tłumaczą dziecku, że czymś złym jest przezywanie innych dzieci, a sami w gniewie mówią do swojego dziecka: „ty leniuchu" lub „ty bałaganiarzu". I wtedy dziecko nic wie, jak należy postępować. Bo raz dane postępowanie jest złe, a innym razem to samo zachowanie jest dobre.


JAK KSZTAŁTUJĄ SIĘ POSTAWY RODZICIELSKIE?

Otóż postawy wychowawcze rodziców wobec swych dzieci są wynikiem całokształtu ich dotychczasowego doświadczenia - a więc okresu poprzedzającego narodziny dziecka oraz obecnej sytuacji rodzinnej, a także społecznej, zawodowej, towarzyskiej itd. W tym artykule skupię się jedynie na omówieniu kilku, najistotniejszych czynników.

Postawy rodziców wobec dzieci mają cechy trwałości, nie są jednak niezmienne, ulegają ciągłemu rozwojowi. Tak, jak rozwija i zmienia się dziecko. Rodzice muszą więc dostosowywać swe oddziaływania do okresu rozwoju, w którym dziecko się znajduje.


PRAWIDŁOWE I NIEPRAWIDŁOWE POSTAWY WYCHOWAWCZE

Biorąc pod uwagę wpływ postaw wychowawczych na rozwój dziecka można podzielić je na postawy prawidłowe (właściwe) i nieprawidłowe (niewłaściwe).

1. Postawy nieprawidłowe:

Postawa unikająca

Stosunek do dziecka można określić jako obojętny. Rodzice nie mają poczucia odpowiedzialności za swoje dziecko, nie interesują się nim ani jego problemami. Przebywanie z nim odbierają jako trudne i męczące. Zajmowanie się dzieckiem jest frustrujące -zabiera czas, który można poświęcić innym ważniejszym celom np. pracy zawodowej. Rodzice tacy cieszą się, kiedy ktoś inny zajmie się ich dzieckiem. Nie okazują agresji wobec swych dzieci, raczej obojętność i beztroskę. Ignorują wszelkie próby ich dzieci nawiązania z nimi kontaktu emocjonalnego. Dają dziecku całkowitą swobodę, często przerastającą jego możliwości wiekowe. Niekiedy rodzice pozornie bardzo dbają o swoje dziecko - kupują mu drogie, modne ubrania, piękne zabawki. Unikają natomiast kontaktu psychicznego z dzieckiem - nie mają czasu, nic rozmawiają z dzieckiem, nie interesują się jego osiągnięciami ani problemami. Tak, jakby chcieli zastąpić okazywanie uczuć obdarowywaniem prezentami. Ale unikanie może wiązać się także z zewnętrznym brakiem troski o dziecko, zaniedbywaniem jego podstawowych potrzeb biologicznych i ekonomicznych - wtedy dziecko jest głodne, brudne, ma za małe lub zbyt cienkie ubranie, itd.

Dzieci takich rodziców mają problemy emocjonalne, czują się niekochane i niepotrzebne, czasem zachowują się agresywnie, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę swych rodziców. Gdy mają swoje problemy czują się samotne i opuszczone, bo nie mają nikogo, z kim mogłyby porozmawiać, poradzić się. Mogą być nieufne wobec ludzi, bojaźliwe, lub w grupach z marginesu szukać akceptacji i dowartościowania.


Postawa odrzucająca

Najbardziej patologiczna postawa wśród postaw rodzicielskich. Rodzice nadmiernie wymagający są niechętni dziecku, często nawet wrodzy. Nie akceptują dziecka, co ma wyraz w ich zachowaniu pełnym agresji słownej lub fizycznej oraz w negatywnych uczuciach - złości, gniewie, rozdrażnieniu. Ciągle krytykują zachowanie dziecka, nie doceniają pozytywnych zachowań ani starań z jego strony, zastraszają je i poniżają, nie tolerują sprzeciwu i negatywnych uczuć dziecka, nie akceptują niedostatków jego fizycznej urody, braku zdolności lub innych niedostatków, surowo karzą za wszelkie przewinienia, każde zachowanie dziecka, nawet pozytywne, może stać się powodem do wyładowania gniewu i agresji. Potrafią być wobec niego bardzo okrutni i bezwzględni. Dziecko tak wychowywane respektuje zasady i polecenia tylko wtedy, gdy czuje na sobą groźbę kary. W innych sytuacjach dziecko jest nieposłuszne, krnąbrne, kłótliwe i agresywne. Niekiedy unika kontaktów z ludźmi, bo czuje się zastraszone. Takie dzieci często schodzą na drogę przestępczą- drobne kradzieże, wandalizm, itd.

 
Postawa nadmiernie wymagająca

Dlatego użyte jest słowo „nadmiernie", gdyż wymagania nie są czymś złym i rodzice powinni stawiać wymagania swym dzieciom. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy wymagania nie są dostosowane do możliwości dziecka, gdy dziecko nic może im sprostać, gdy wymagań jest zbyt dużo, gdy są po prostu nadmierne.

Rodzice nadmiernie wymagający pragną przede wszystkim przyśpieszyć rozwój swego dziecka. Chcą za wszelką cenę dopasować swoje dziecko do idealnego wzorca, jaki sobie wymyślili. Gdy się to nie udaje, są rozczarowani, źli i rozżaleni. Czasem tacy rodzice chcą zrealizować poprzez dziecko swoje niespełnione plany życiowe i nie bacząc na możliwości oraz zainteresowania swojego potomka zmuszają go do pracy i ćwiczeń w tym kierunku np. gry na jakimś instrumencie, uprawiania sportu, itd. Każdą czynność dziecka oceniają i krytykują zwracając uwagę na to, co można było zrobić lepiej. Dzieci takich rodziców nie mają wiary we własne siły, możliwości i uzdolnienia, są bojaźliwe, niepewne, uległe, czują, że to z powodu ich nieudolności rodzice ich nie kochają, starają się, więc zasłużyć na miłość rodziców, a kiedy się im to nie udaje, kiedy wciąż ich starania są niedoceniane, rezygnują. Poddanie się oznacza pogodzenie się z przeświadczeniem, że są gorsze od innych, że nie zasługują na szacunek innych ludzi. Czasem mogą stać się buntownicze.


Postawa nadmiernie chroniąca

Tutaj, podobnie jak wyżej, zostało użyte słowo „nadmiernie". Rodzice mają obowiązek chronić dziecko i powinni to czynić, ale nie mogą robić tego przesadnie. Nadmierna ochrona wypływa najczęściej z lęku o dziecko, z braku zaufania i wiary w jego możliwości lub umiejętności. Rodzice nic wierzą, że dziecko z czymś sobie poradzi. Nic przyjmują do wiadomości, że aby dziecko zaczęło sobie z czymś dawać radę, najpierw musi nauczyć się tego, a na naukę potrzebny jest czas, że nic od razu są sukcesy, że często na początku popełnia się błędy. Rodzice widzą same zagrożenia, dotyczące całej aktywności dziecka lub jednej, określonej sfery np. sprawności fizycznej dziecka. Nadmierna ochrona przejawia się w wyręczaniu dziecka, w zakazach wykonywania wielu potrzebnych dla prawidłowego rozwoju czynności, w izolowaniu dziecka, kontrolowaniu jego poczynań, ale także w uleganiu dziecku, wykonywaniu wszystkich jego kaprysów i zachcianek oraz na koncentrowaniu całego swojego życia i życia rodziny wyłącznie wokół dziecka.

Nadmierna ochrona paraliżuje aktywność własną dziecka i opóźnia jego rozwój, powoduje jego bierność, brak inicjatywy, ustępliwość. Natomiast wobec własnych rodziców dziecko jest zarozumiałe i aroganckie, wszczyna awantury, wręcz tyranizuje matkę lub ojca.


2. POSTAWY PRAWIDŁOWE:

Akceptacja

Rodzice akceptują dziecko takim, jakim jest, z jego zaletami i wadami. Nie znaczy to, że nie starają się, aby niektóre z wad usunąć w procesie wychowania. Akceptacja nie jest, bowiem jednoznaczna z bezkrytycznym spojrzeniem na dziecko. Akceptujący rodzice lubią swoje dziecko, chwalą i dostrzegają nawet drobne osiągnięcia, ale ganią, gdy postąpi źle. Nagana lub kara sygnalizuje, iż rodzice nie akceptują tylko określonego zachowania swego dziecka, mimo iż w dalszym ciągu akceptują dziecko jako osobę.


Współdziałanie

Rodzice współdziałają z dzieckiem. Im młodsze dziecko, tym częściej inicjatywa współdziałania leży w rękach rodziców. Rodzice uczą swe dziecko, jak współpracować w zabawie oraz w czynnościach dnia codziennego. Im dziecko starsze, tym formy współdziałania stają się bardziej dojrzałe. Coraz częściej inicjatywa wychodzi od dziecka. Rodzice powinni to współdziałanie podejmować. Wtedy problemy dziecka będą im znacznie bliższe, zaś między rodzicami, a dziećmi będzie wzrastało wzajemne zaufanie.


Rozumna swoboda

Dziecko wraz z wiekiem poszerza zakres swojego działania. Rodzice z jednej strony muszą je wciąż chronić przed niebezpieczeństwami, które mogłyby mu zagrażać w związku z przedwczesną samodzielnością, z drugiej jednak nie mogą przesadnie hamować jego aktywności. Powinni pozwalać mu na coraz większą samodzielność. Ale swoboda, jaką dysponuje dziecko, ma być rozumna. Znaczy to, że do kolejnych form samodzielnej aktywności dziecko musi być przygotowane oraz że jest to zawsze swoboda kontrolowana. Rodzice, którzy dają dziecku całkowitą swobodę to rodzice zbyt liberalni albo świadomie lub nieświadomie unikający kontaktu z własnym dzieckiem.


Uznanie praw

Oznacza to poszanowanie dla indywidualności dziecka, respektowanie jego małych tajemnic, szacunek dla jego działalności, oraz uznanie jego prawa do popełniania błędów. Rodzice powinni zawsze tłumaczyć i wyjaśniać zmianę swych postanowień odnośnie do spraw wcześniej z dzieckiem uzgodnionych.

Takie postawy kształtują w dziecku wiarę w swoje umiejętności, uczą szacunku do siebie i do innych osób, dają mu poczucie bezpieczeństwa, rozwijają bliskie relacje między rodzicami a dzieckiem, zaś podejmowana przez niego aktywność sprzyja przyswajaniu nowych umiejętności.  

Kiedy nasza pociecha zaczyna zachowywać się niewłaściwie, a stosowane dotychczas metody wychowawcze nie przynoszą oczekiwanych rezultatów, musimy zacząć szukać nowych sposobów i zweryfikować stare. Wychowanie musi być dopasowywane (ciągle dopasowywane) do dziecka, do jego potrzeb, do jego indywidualnych cech i predyspozycji, do jego możliwości i wieku. Wychowywania wciąż trzeba się uczyć. I to uczyć się od dziecka. Nic nie zastąpi czasu spędzonego z dzieckiem, obserwacji jego zachowania w różnych sytuacjach życiowych, rozmów. Mądre książki psychologiczne, uczone rozprawy i najciekawsze artykuły nie zastąpią osobistego zaangażowania.

Wielki pedagog i opiekun dzieci, który swoje poglądy przypieczętował śmiercią w komorze gazowej razem ze swoimi podopiecznymi, Janusz Korczak, tak napisał w swojej książce pt. „Jak kochać dziecko":

„Chcę, by zrozumiano, że żadna książka, żaden lekarz, nie zastąpią własnej czujnej myśli, własnego uważnego spojrzenia. (...)

Kazać komuś dać gotowe myśli to polecić obcej kobiecie, by urodziła własne twe dziecko. Są myśli, które w bólu samemu rodzić trzeba, i te są najcenniejsze. (...)

Dziecko w życiu matki wnosi cudowną pieśń milczenia. Od ilości godzin, które spędza przy nim gdy ono nie domaga, a żyje, od myśli, którymi osnuwa je pracowicie, zależna jest jej treść, program, sił, twórczość, matka w cichej kontemplacji dojrzewa dzieckiem do natchnień, których praca wychowawcza żąda. Nie z książek, a z siebie. (...) W mądrej samotności czuwaj..." (str. 7-8 i 116)

Autor: Marta Zuchowska   

Współgranie motyli -

czyli słów kilka o rodzinie jako systemie

Jestem mężatką od ponad dwudziestu lat. Tyleż samo mieszkam z jednym mężczyzną pod wspólnym dachem i razem dokładając starań nad wychowaniem naszych czworga dzieci, ponosimy trudy życia. Można powiedzieć - RODZINA w pełni tego słowa znaczeniu. Ale co oznacza to słowo? Czym jest rodzina? Tak naprawdę rzadko się nad tym zastanawiałam. Słownik pedagogiczny określa rodzinę, jako grupę społeczną, składającą się z rodziców i ich dzieci (i krewnych). Rodziców łączy więź małżeńska, rodziców z dziećmi - więź rodzicielska, wszyscy nawzajem połączeni są jeszcze więzami formalnymi, które określają role każdego z nich oraz wzajemne obowiązki. Ta najmniejsza komórka społeczna -jak często określamy rodzinę- zostaje powołana w celu pełnienia istotnych dla całego społeczeństwa funkcji.

Życie i relacje społeczne nie zamykają się jedynie w tej jednej „instytucji" społecznej. Możemy obserwować i być częścią wielu innych „formacji", gdzie osoby przyjmują na siebie pewne role i działają w zorganizowanej strukturze, spełniając społeczne funkcje. Na czym więc polega wyjątkowość tej grupy społecznej - rodziny? Jak to się dzieje, że osoby tworzące ją przeżywają o wiele dotkliwiej i głębiej niż w innych grupach społecznych zaburzenia w jej funkcjonowaniu i niosą ciężar tych doświadczeń często przez całe życie?

Rodzinę, tak jak i każdą inną grupę społeczną, tworzą pojedyncze osoby. Każda z tych osób, bez względu na to jaka rola (mąż, żona, ojciec, matka, dziecko) przypada jej w udziale, stanowi pojedynczą, samodzielną, pełną jednostkę - człowieka. Pismo Święte naucza, że Bóg tworząc człowieka, wyposażył go w ciało, duszę i ducha, oraz nakazał mu, aby się rozwijał, rozmnażał i zarządzał całym Bożym stworzeniem (1 Mojż. 1,26 nn.). Przypomina również o obowiązku zachowania w harmonii (bez nagany) całego człowieka - ducha, duszę i ciało na - „przyjście Pana" (I Tes. 5,23). Tak więc Bóg wyposażył istotę ludzką w przebogaty potencjał do wszechstronnego funkcjonowania i obarczył go odpowiedzialnością i wolnością w jego wykorzystywaniu. Rozwój potencjałów: fizycznego, emocjonalnego, umysłowego, społecznego, wolicjonalnego i duchowego, które składają się na ciało, duszę i ducha, dokonuje się w ciągłych relacjach międzyosobowych i kontaktach z Bożym stworzeniem. Jeżeli rozwój wszystkich potencjałów następuje w sposób równomierny i harmonijny, tak, jak założył to Bóg, rozwija się pełnowartościowa, otwarta na relacje z innymi, odważna i twórcza osobowość. Rodzina tym różni się od pozostałych „formacji" społecznych, że jako jedyna jest w stanic stworzyć warunki każdemu członkowi rodziny do niczym nie ograniczonego rozwoju całej osoby. Co tworzy tę unikalną zdolność rodziny? Współcześni psychologowie, pedagodzy i socjolodzy są zgodni co do tego: Rodzina działa na zasadzie systemu. To znaczy, że nie jest jedynie zbiorem kilku samodzielnie rozwijających się jednostek noszących to samo nazwisko. Poszczególne części składowe systemu tj. poszczególne osoby tworzące rodzinę, powiązane są ze sobą w szczególny sposób niewidocznymi więzami. Cały system porusza się i funkcjonuje dążąc do wspólnego celu - zachowania w równowadze dobrostanu poszczególnych jego elementów. Niedawno spotkałam się z dobrą ilustracją rodziny funkcjonującej na zasadach systemu. Wyobraźcie sobie ornament wykonany z trzech patyczków połączonych ze sobą w środku. Na każdym z końców patyczków przyczepiony został na sznureczku piękny motyl.

Ornament zawieszony swobodnie może poruszać się pod wpływem podmuchów powietrza. Gdy zawieje wiatr, cały wiruje i huśta się, aby osiągnąć ponownie równowagę. Gdy jakaś siła z zewnątrz przytrzyma, pociągnie w dół jednego motyla, pozostałe reagują na ten akt zupełnie automatycznie. Zachowując w wyobraźni obraz tego plastycznego i dynamicznego ornamentu, wyraźniej widzę i lepiej rozumiem zasady funkcjonowania rodziny.

W zdrowej rodzinie każdy ma możliwość do pełnego wykorzystywania i rozwoju wszystkich ludzkich potencjałów. Rozwijając się swobodnie, przy wsparciu pozostałych członków rodziny, jednostka buduje silne poczucie własnej wartości, potrafi szczerze, bez obawy przed krytyką i niezrozumieniem wyrażać własne emocje. W zdrowej rodzinie, każdy jej członek jest świadomy swojego miejsca, roli i wartości. Jest zachęcany aby dzielić się swoimi najgłębszymi uczuciami, myślami, pragnieniami. Jest szanowany i darzy szacunkiem pozostałych członków rodziny. Pozwala to rodzinie żyć w harmonii wewnątrz niej jak i na zewnątrz. Rodzina zdrowa nie ma zbyt wielu rzeczy do ukrycia przed światem, a jej dom jest otwarty dla innych. Z osiągnięć i rozwoju rodziny zdrowej korzysta całe społeczeństwo. Ta jakość relacji pomiędzy poszczególnymi członkami rodziny uzależniona jest od wzajemnych relacji małżonków. Mąż i żona są elementami systemu zawieszonymi na dwóch końcach tego samego ramienia ornamentu. Jeżeli między nimi zachowana jest stabilność, to znaczy znają swoje miejsce, role, spełniają przypadające na nich funkcje, pozostałe elementy systemu (dzieci), mają pełną szansę prawidłowego, harmonijnego rozwoju. Oczywiście, rodzina zdrowa, to niekoniecznie rodzina idealna. Taka po prostu nie istnieje. W każdej rodzinie bywają słabsze bądź silniejsze „podmuchy wiatru", burzące swobodne, harmonijne współgranie „motyli". Ale rodzina zdrowa tym różni się od rodziny dysfunkcyjnej, że po każdym podmuchu, po każdym doświadczeniu, raz szybciej, raz wolniej, ale zawsze dochodzi do równowagi, Wtedy bywa jeszcze bardziej wzmocniona, jeszcze bardziej stabilna.

Rodziny, które nie spełniają dostatecznie swoich funkcji (tzw. rodziny dysfunkcyjne), nie stwarzają możliwości wszechstronnego i pełnego rozwoju swoim członkom. Rozwój ten bywa hamowany w wielu dziedzinach. Chcę zwrócić uwagę przede wszystkim na potencjał emocjonalno-społeczny, ponieważ niewidzialne więzy interesującego nas systemu splecione są przede wszystkim z tego materiału. Co dzieje się, gdy chociażby jedna osoba przestaje działać na rzecz utrzymania równowagi, dobrostanu całej rodziny? Rodzina zachowując prawa rządzące systemem, dynamicznie reaguje na ten stan starając się przeciwdziałać zaburzeniom. Jednakże nie mogąc doprowadzić do ponownej równowagi, pozostali członkowie rodziny dostosowują się do sytuacji, sami ulegając zaburzeniom. Działa to mniej więcej tak: im bardziej nieodpowiedzialny staje się np. ojciec, tym bardziej obciążona poczuciem odpowiedzialności będzie matka; im bardziej odrzucającą i zrywającą relacje będzie jedna osoba, tym większe osamotnienie przeżywać będzie druga; im bardziej zrzucać winę z siebie będzie jedno, tym bardziej winne będzie czuło się drugie itd. W rodzinach dysfunkcyjnych brakuje relacji opartych na otwartości, szczerości i zaufaniu. Przyjęte reguły podporządkowane bywają trzem naczelnym zasadom: Nie mów! Nie ufaj! Nie odczuwaj!

Zasada pierwsza - „Nie mów" - nakazuje wszystkim członkom rodziny zachowanie bezwzględnego milczenia na temat tego, co dzieje się w rodzinie. Nie rozmawia się o tym między sobą, a tym bardziej poza rodziną. Dziecko wyrastające w rodzinie, gdzie panuje zasada nierozmawiania o własnych problemach, udawania, że wszystko jest w porządku, nie potrafi zrozumieć dziejących się wokół niego zdarzeń. Tłumacząc je na swój sposób najczęściej obwinia siebie za złą kondycję rodziny. Wzrastając w ciągłym poczuciu winy, buduje złe mniemanie o sobie samym i o swojej wartości.

Zasada druga - „Nie ufaj" - nie pozwala ufać nikomu, nawet najbliższym. Zaufanie, tak niezbędne do budowania silnych więzów i poczucia bezpieczeństwa, postrzegane jest jako zagrożenie: im bardziej zaufasz, tym bardziej zostaniesz skrzywdzony. Dziecko nie ufając nikomu wzrasta w ciągłym poczuciu zagrożenia, braku bezpieczeństwa. Zasada - „Nie odczuwaj" - nie daje możliwości zastanawiania się nad własnymi uczuciami, nie pozwala nazywać i ujawniać prawdziwych emocji. Porozumiewanie się w takiej rodzinie jest skrajnie trudne. Informacje wymieniane między jej członkami są niepełne i nie mają nic wspólnego z faktycznym stanem fizycznym, psychicznym, emocjonalnym danej osoby.

Zasady te tworzone są w celu zachowania „równowagi" w rodzinie, która pragnie ukryć problem i jak najdłużej stwarzać pozory zdrowo funkcjonującej. Członkom rodziny nie jest łatwo przyznać się, nawet przed sobą samym, że problem tkwi wewnątrz nich. A jeżeli dysfunkcja spowodowana jest uzależnieniem - przyznanie się do własnej słabości bez pomocy z zewnątrz jest zazwyczaj niemożliwe.

Dzieci wzrastające w dysfunkcyjnej rodzinie, żyją w mniej lub bardziej zakłamanym, pozbawionym szczerości środowisku. Nie doświadczają szczerych uczuć, szczerych reakcji i szczerych rozmów. A jeżeli nie doświadczają, nie rozwijają się w tych dziedzinach. Na przykład, nie uczą się szczerości i bezinteresowności w okazywaniu miłości. Nie uczą się nazywania problemów i szukania ich rozwiązań. Nie uczą się zaufania innym. Fałszywe informacje, wśród których dzieci wyrastają w swoich rodzinach powodują, iż ich dorosłe życie zostaje poważnie zaburzone. Rzeczą pewną jest, że jeżeli patologia rodziny nie zostanie powstrzymana, a rodzina nie zostanie uzdrowiona, cechy chorego systemu tak jak cechy genetyczne, zostają przekazywane dzieciom, a te przekazują je swoim dzieciom. Dzieci przenoszą bowiem na swoje życie i życie swoich rodzin wzorce wyniesione z własnego domu rodzinnego. W sposób nieuświadomiony sobie powielają te same schematy, poddają się tym samym stereotypom myślenia, reagowania, działania. Jim Conway napisał: „W rodzinie dysfunkcyjnej zawsze wyrasta dysfunkcjonalna jednostka, chyba, że nastąpi jakaś interwencja - ktoś lub coś udzieli pomocy, da nadzieję... zerwane zostaną ogniwa łańcucha dysfunkcji."

Tylko w jeden sposób można przywrócić harmonijne działanie zaburzonego, zdeformowanego systemu. Na pewno nie pomogą zabiegi koncentrujące się na sprawach zewnętrznych, potrzebach drugorzędnych, będących wynikiem dysfunkcji. (Myślę tutaj o dążeniu do zaspokajania potrzeb materialnych, higienicznych itp. rodziny.) Tego typu zabiegi mogą służyć osobie gotowej dać nadzieję do odnalezienia furtki do wnętrza. Są chyba najlepszą metodą do nawiązania bezpośrednich relacji z rodziną potrzebującą pomocy. Natomiast łańcuch przerwać może interwencja wewnętrzna niosąca szansę rozprawienia się z przeszłością. Szansę duchowej odnowy kolejnych członków rodziny. Człowiek nawiązując relację z Jezusem pozwala, aby Bóg Stwórca wniknął do jego wnętrza i uporządkował je na pierwotny wzór. Patrząc na siebie poprzez pryzmat Jezusa może być w stanie myśleć o sobie jako o nowym człowieku, uwolnionym z przeszłości. Sytuacja taka pozwala żyć proaktywnie. Stopniowo uwalniając się od stereotypów przeszłości, można mieć wpływ na wolne od nich myśli, reakcje, decyzje.

Poszukując odpowiedzi na pytanie, co to jest rodzina w pełni tego słowa znaczeniu, zdałam sobie sprawę z wielu rzeczy. Najważniejszą jednak z nich jest świadomość, że rodzina może być albo ogromnym błogosławieństwem dla małżonków i dzieci, błogosławieństwem promieniującym przez następne pokolenia, albo przekleństwem spadającym na nich i na dzieci ich dzieci. Radosnym jest fakt, że zawsze istnieje nadzieja na przywrócenie równowagi i harmonii w rodzinie.

Za każdym razem gdy w mojej rodzinie dochodzi do niepokojów (zdarza się to dość często - jako rodzice nie jesteśmy idealni, w domu krzątają się dorastające dzieci, a każde z nich poszukuje zrozumienia własnej tożsamości) proszę Boga o zdolność do podtrzymywania i wzmacniania szczerych i otwartych relacji między nami.

Zdobywając wiedzę na temat funkcjonowania rodziny na zasadach systemu, o wiele lepiej rozumiem sytuacje i zachowania dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, z którymi często przebywam. Świadomość możliwości przerwania łańcucha dysfunkcji pokoleniowych daje mi motywację do służby tym dzieciom i ich rodzinom. A szansa całkowitej odnowy w Jezusie wyznacza priorytety służby i uzbraja w cierpliwość.

Autor: Anna Kuźnik   

Z ROZBITYCH RODZIN

Dzieci wychowywane przez samotnych rodziców stanowią coraz większy procent uczniów i wychowanków szkół i przedszkoli. Problem ten nie omija również naszych zborów i wspólnot. Wśród uczniów szkółki niedzielnej czy członków klubów dziecięcych coraz częściej pojawiają się dzieci z rozbitych rodzin. Dobrze jest poznać problemy, jakie przeżywają i zrobić wszystko, aby im pomóc.

WPŁYW ROZWODU RODZICÓW NA ŻYCIE DZIECI

Odejście jednego z rodziców jest dla dzieci zawsze traumatycznym przeżyciem. Małe dzieci nie potrafią ogarnąć całej złożoności decyzji o rozwodzie. Nic rozumiejąc prawdziwych przyczyn postępowania swoich rodziców, całą winę przypisują sobie. Myślą, że widocznie były tak niegrzeczne, iż tato lub mama nie mogli dłużej z nimi wytrzymać i odeszli. Niektóre dzieci bardzo mocno odczuwają lęk przed opuszczeniem. Boja się, że drugie z rodziców również odejdzie i wtedy pozostaną zupełnie same. W związku z tym będą obawiały się rozstać z mamą choć na chwilę. U niektórych lęk ten będzie objawiał się poprzez regres w rozwoju. Mogą pojawić się takie zachowania jak ssanie kciuka, moczenie łóżka czy niekontrolowane ataki złości.

Starsze dzieci są bardziej świadome, co oznacza rozwód, co nie znaczy, że nie będą wyrażać poczucia krzywdy na wiele fizycznych i emocjonalnych sposobów. Dzieci te mogą skarżyć się na bóle głowy i żołądka, mogą mieć nocne koszmary, stracić apetyt itp. Na różne sposoby będą okazywać głęboki smutek i złość. Ich cierpienie może objawiać się płaczem, marudzeniem lub zamknięciem się w sobie. Ten zły stan ducha może obniżyć zdolność do koncentracji i tym samym ujemnie wpłynąć na wyniki osiągane w nauce szkolnej.

Niektóre dzieci reagują na rozwód rodziców jawną złością i nieposłuszeństwem. Inne z kolei starają się udowodnić, że potrafią poradzić sobie same i zająć się sobą a nawet zastąpić w jakiś sposób byłego współmałżonka. Celem ich życia staje się uszczęśliwianie mamy lub taty.

Większość dzieci z rozwiedzionych rodzin, o ile utrzymuje kontakty z drugim z rodziców, czuje się rozdarta między ojcem i matką. Okazywanie miłości rodzicowi, który odszedł, pragnienie spotykania się połączone jest często z poczuciem winy, z lękiem, iż będzie posądzone o brak lojalności.

Dość istotnym problemem dotykającym rozbite rodziny jest również obniżenie się poziomu życia. Nagle okazuje się, że dzieci nie mogą uczestniczyć w wielu wydarzeniach z powodu braku pieniędzy. Rodzica nie stać na posłanie dziecka na letni obóz czy na szkolną wycieczkę. Dzieciak musi wymyślać tłumaczenia, dlaczego nie może iść z innymi do kina czy na kręgle. Czuje się gorszy i pokrzywdzony.

CZEGO POTRZEBUJĄ DZIECI Z ROZBITYCH RODZIN?

Dzieci z rozbitych rodzin potrzebują przede wszystkim akceptacji i dowartościowania, ponieważ zazwyczaj czują się jak obywatele drugiej kategorii. Sytuacja, w jakiej się znaleźli nie sprzyja budowaniu poczucia własnej wartości. Czują się nie dość dobrzy, nie dość warci miłości, po prostu gorsi. Wpływ na to ma również obniżenie się poziomu życia oraz fakt, iż matka (lub ojciec) zazwyczaj zmuszona jest pracować w większym wymiarze godzin, aby zaspokoić ciągle rosnące potrzeby rodziny.

Po drugie, dzieci te potrzebują osoby, przed którą będą mogły się wygadać, wyżalić. Najbliżsi, dotknięci tym samym nieszczęściem, nie są najlepszymi słuchaczami. Trudno jest rozmawiać szczerze z rodzicem, bez wywoływania poczucia winy i negatywnych emocji.

Po trzecie, dzieci z rozbitych rodzin potrzebują odbudowy tego, co już raz zostało w nich zburzone: zaufania, wiary w czyjąś miłość i życzliwość. Raz już zostały zranione, trudno będzie im budować szczere, głębokie więzi w obawie przed rozczarowaniem i cierpieniem.

I w końcu, tak jak wszystkie dzieci, potrzebują wzorca dobrego małżeństwa. Dzieci przez całe życie uczą się od swoich rodziców pełnienia ról niezbędnych w dorosłym, samodzielnym życiu.

CZEGO POTRZEBUJE RODZIC, KTÓRY SAMOTNIE WYCHOWUJE DZIECKO?

Dzieci nie są jedynymi, które cierpią z powodu rozbicia rodziny. Rozwód dotyka równie głęboko małżonków i pozostawia trwałe ślady na ich psychice. Poczucie przegranej, niespełnienia, utrata zaufania to tylko niektóre skutki tego traumatycznego przeżycia. Rodzic samotnie wychowujący dzieci czuje się gorszy, mniej wartościowy. Z chwilą rozpadu związku traci oparcie w drugiej osobie. Staje się jednoosobową instancją. Sam musi podejmować najważniejsze decyzje w życiu dziecka. Musi też uporać się z zadaniem utrzymania rodziny. Pracując i opiekując się dziećmi niewiele ma czasu dla siebie. Jest więc zazwyczaj przemęczony i sfrustrowany. Przy tym wszystkim obciąża go nieustanne poczucie winy. Jeżeli do rozpadu związku dochodzi, gdy jeden z małżonków lub oboje są członkami wspólnoty wierzących, dochodzi do tego świadomość osądzenia, odrzucenia, braku akceptacji. Sytuacja taka może doprowadzić do unikania spotkań i zerwania więzi z ludźmi wierzącymi.

Rodzic samotnie wychowujący dzieci często ulega pokusie rekompensowania krzywd spełniając wszystkie ich zachcianki. Myśli: „Niemają ojca (matki), ale nie są przez to gorsze od innych dzieci. Niech chociaż mają to, co inne". W obawie przed emocjonalnym szantażem typu: „Nie kochasz mnie! Wolałbym być z ojcem!", nie ustala i nic egzekwuje przestrzegania zasad. Dlatego też dzieci wychowywane przed jednego rodzica są często rozpieszczone, mają trudności w podporządkowaniu się regułom społecznym i wykazują roszczeniową postawę. Mogą przez to być odrzucane przez grupę rówieśniczą.

JAK POMÓC DZIECIOM I RODZICOWI?

Wspólnota chrześcijan jest powołana do udzielenia pomocy rozbitym rodzinom. Niesienie pomocy „sierotom i wdowom w niedoli” uznaje Jakub za czystą i nieskalaną pobożność (Jakuba 1:27). Sprawiedliwy Hiob mówi o sobie, że wychowywał sierotę jak ojciec, dzielił się swoim chlebem i wszelkim dobrem (Hioba 21:16-18). Nadając Izraelowi Prawo, Bóg nakazywał troskę o przychodnia, sierotę i wdowę (5 Mojżeszowa 10:18; 14:19 i inne). Pozostaje ciągle pytanie: Jak to robić?

WSPIERANIE RODZICÓW

Podstawowym obowiązkiem wspólnoty będzie według mnie udzielenie wszelkiego wsparcia rodzicowi samotnie wychowującemu dzieci. W tym wspieraniu zaś najważniejsza będzie pomoc w uporaniu się z poczuciem winy i przegranej, przywróceniu bliskiej, opartej na miłości i przebaczeniu więzi z Bogiem i innymi wierzącymi. Nic nie działa równie uzdrawiająco i ożywczo na człowieka jak świadomość przebaczenia i nadzieja na nowy początek. Pozwala to uwolnić się od obciążającej przeszłości, przebaczyć partnerowi, zaakceptować niełatwą przecież sytuację, zaakceptować samego siebie.

Drugim problemem, jakiemu może i powinna zaradzić wspólnota, jest samotność, brak oparcia w drugiej osobie w trudnych chwilach życia, ale też brak kogoś dorosłego, z kim można dzielić radości i zwykłe przyjemności. To wsparcie może wyrażać się na różne sposoby; grupa domowa, wspólne pikniki, wycieczki, wyjścia do kina, wspólnie spędzane święta, zaopiekowanie się przez jakiś czas dziećmi, aby mama (lub tata) mogła mieć wreszcie trochę czasu dla siebie, odetchnąć, rozerwać się, poleniuchować. Ważna jest też wspólna modlitwa o problemy związane z wychowaniem dzieci, mądra rada czy pomoc w podjęciu decyzji.

Wspólnota może też zaradzić niektórym problemom związanym z niższym poziomem życia rozbitej rodziny. Wierzący powinni zadbać na przykład o to, aby rodzina taka mogła jechać razem z całą wspólnotą na weekend zborowy czy aby dzieci mogły jechać na letni obóz. Lider nastolatków musi być szczególnie wyczulony na to, czy dzieciaki mogą uczestniczyć w wyjściach do kina czy na kręgle, jechać na wycieczkę itp. W przypadku udzielania pomocy materialnej ważna jest szczególna wrażliwość i wyczucie sytuacji. Niedobrze jest, jeśli sposób obdarowania napiętnuje rodzinę jako gorszą, zawsze niezaradną.

WSPIERANIE DZIECI

Najlepszą pomocą dla dzieci będzie stworzenie akceptującej wspólnoty. Bardzo ważne jest, aby stały się one pełnowartościowymi członkami grupy rówieśniczej, grupy, w której będą miały swoje stałe miejsce i swoja odpowiedzialność. Potrzebują miejsca, w którym ktoś będzie się troszczył o nie, i gdzie one będą mogły wyrażać troskę o innych. Grupa powinna zaspokoić też potrzebę równowagi i stabilności, środowiska, które nie ulegnie gwałtownej zmianie, nie rozpadnie się z jakiegoś niezrozumiałego powodu.

Równie ważne jest stworzenie możliwości porozmawiania na temat tego, co przeżywają. Dzieci muszą wyrazić swój żal, złość, niepokoje przed kimś, kto wysłucha je spokojnie i okaże zrozumienie. Rolę dobrego słuchacza może spełnić nauczyciel szkółki niedzielnej czy lider grupy nastolatków, a doskonałą okazję do tego typu rozmów stwarzają wspólne wyjazdy.

Wspólnota powinna otoczyć dzieci dotknięte rozwodem rodziców bezwarunkową miłością. Nie będzie to łatwe, gdyż dzieci te są zazwyczaj bardzo ostrożne w obdarzaniu zaufaniem drugiej osoby i otwarciem się na bliskie więzi w obawie przed odrzuceniem i zranieniem.

Mimo to, nie należy zrażać się „kolcami" i uparcie kochać i zapewniać o Bożej miłości i opiece.

Dobry nauczyciel czy lider może pomóc rodzicom w rozmowach na tematy intymne, zastąpić w tym wypadku nieobecnego rodzica, gdy na przykład matce trudno będzie rozmawiać z dorastającym chłopcem.

Ale najważniejsze, co może zrobić wspólnota, jest dostarczenie dziecku wzorca pełnej rodziny. W zborze powinny znaleźć się małżeństwa, które otoczą opieką dzieci z rozbitych rodzin, będą zapraszać je do siebie do domu, razem z rodzicem zaproszą na wigilijną wieczerzę czy śniadanie wielkanocne, zaproponują udział we wspólnym wyjeździe. Po prostu stworzą wiele okazji, aby dziecko mogło uczestniczyć w ich życiu, jego radościach, smutkach, codziennych sprawach. Każde dziecko potrzebuje przecież wzorca osobowego, aby jego rozwój emocjonalny i społeczny przebiegał korzystnie, a właściwe postawy kształtują się najlepiej w atmosferze bliskiej, serdecznej więzi.

Rozbitych rodzin jest coraz więcej. Zarówno dzieci, jak i ich rodzice przeszli przez cierpienie, załamanie i zwątpienie. Dręczy ich poczucie winy i własnej bezwartościowości. Potrzebują pomocy, ciepła, serdeczności, potrzebują nas. Bóg zobowiązuje nas do udzielenia im wszelkiego wsparcia. Możemy udzielić go w Jego imieniu, gdyż On obdarza Kościół wszystkimi darami, aby wierzący mogli służyć sobie nawzajem w miłości.

Autor: Zofia Głuszek

SILNA WIĘŹ

Autor: Anna Kuźnik   

Jeśli miałbym udzielić wam tylko jednej rady na temat wychowywania dzieci, powiedziałbym: Budujcie silną więź ze swoimi dziećmi!” J. McDowell

Wychowałam się w zupełnie innym zakątku świata, innej kulturze i innym środowisku niż autor powyższego stwierdzenia, ale z całym przekonaniem i pełną świadomością podpisuję się pod nim obiema rękami. Wzajemne otwarte, szczere, oparte na Bożych zasadach relacje w rodzinie stanowią podstawę jej harmonii i szczęścia. Natomiast dla zdrowego rozwoju dzieci są tym, czym jest woda dla ryby. Dobre relacje w rodzinie nie są jednak czymś oczywistym, czymś, co pojawia się równolegle z otrzymaniem aktu zawarcia związku małżeńskiego, czy narodzeniem się dziecka w rodzinie. Jakość więzi jest wynikiem żmudnej, świadomej pracy rodziców nad relacjami wewnątrz własnego domu. Praca ta opłaca się jak żadna inna, jej owoce bowiem zbiera się przez całe życie.

Jakże łatwo jest wybudować mur pomiędzy sobą a dzieckiem. Nie zdając sobie z tego sprawy, rodzice mogą wznosić, cegiełka po cegiełce ścianę, która z biegiem lat coraz bardziej odgradza ich od własnych dzieci, a często i od siebie samych. W pewnym momencie okazuje się, że rodzina po całym dniu pełnym różnorodnych wydarzeń dla każdego, zasiada wspólnie do stołu i spożywa posiłek w głuchym milczeniu. Nikt nie ma nic ciekawego do zakomunikowania, nikt nie pragnie podzielić się swoimi przeżyciami, uczuciami, zanikła gdzieś radość z bycia razem i wspólnego działania.

Co może stanowić te początkowo niewinnie wyglądające cegiełki w murze?

 

Ciągła krytyka

Dzieci podświadomie dążą do uzyskiwania aprobaty swoich rodziców.

Wkładają wiele wysiłku w to, aby rodzice byli zadowoleni z tego, co robią, jak wyglądają, kim są. Oczekują od nich pochwały i uznania dla swoich osiągnięć. Ale posiadając wymagających rodziców, zamiast sukcesów odnoszą same porażki, słysząc np. - Dlaczego dostałeś tylko dostateczny, czy nie stać cię na więcej? - Czy nic potrafisz umyć naczyń bez pochlapania podłogi? Itp. Ciągła krytyka przygniata. Obniża poziom poczucia własnej wartości. Powoduje, iż dzieci zaczynają unikać wyzwań, bać się zadań jakim powinny sprostać.

W konsekwencji stają się nieszczere, a nawet zdolne do ucieczki przed własnymi rodzicami, byle by kolejny raz nie usłyszeć negatywnej opinii o sobie. Sukces natomiast, uskrzydla! Pochwała jest oczekiwaną przez dzieci nagrodą za zaangażowanie i wysiłek jaki wkładają w pokonywanie kolejnych progów w swoim życiu.

 

Niedotrzymane słowa i obietnice

Zaufanie rodzicom jest naturalną postawą dzieci. Od samego początku ich relacje opierają się na zaufaniu. Niemowlę nie musi martwić się o pożywienie, ubranie - ufa, że rodzice zaspokoją te podstawowe potrzeby ich życia. Gdy znajdują się w ramionach, czy na kolanach mamy lub taty, nie obawiają się, że mogą zostać upuszczone na ziemię. Pewność co do wierności rodziców wobec dzieci z biegiem lat może zostać zachwiana. Dzieje się to wtedy, gdy relacje pomiędzy nimi rozszerzają się na płaszczyznę intelektualną. We wzajemnych relacjach coraz większą wagę zaczynają odgrywać słowa. Puste słowa, za którymi nie idą działania, niedotrzymane obietnice, zdradzone tajemnice powodują, że zaufanie dzieci wobec rodziców słabnie. A zasada jest prosta: im słabsze zaufanie, tym mniejsze oczekiwania, mniejsza otwartość.

 

Niedostępność, stały brak czasu

W naszych czasach narzekanie na brak czasu wtopiło się już w scenariusz naturalnych, powszechnych rozmów: - Dzień dobry, co u ciebie słychać? A dziękuję, ciągle gdzieś biegam, na nic nie mam czasu. - Kiedy do mnie wpadniesz na kawę, tak dawno nie widzieliśmy się? Koniecznie musimy się umówić, ale na razie jestem bardzo zajęta. Itp. Jeśli syndrom ciągłego braku czasu wedrze się do rodziny, zacznie wpływać na jej wewnętrzne relacje, osłabiając wzajemną więź. Rodzice przytłoczeni nadmiarem obowiązków, często presją otoczenia, które narzuca pewne standardy myślenia i życia, wpadają w obłęd pośpiechu, gubiąc gdzieś po drodze istotę bycia rodzicem. Ktoś powiedział, że dzieci mierzą miłość rodziców wspólnie spędzonym czasem. I myślę, że nie chodzi tutaj jedynie o wspólny wyjazd podczas wakacji w atrakcyjne miejsce.

Duże znaczenie mają chwile dnia codziennego, gdy dziecko może doświadczać faktu, iż nie jest jedynie słyszane (a często uciszane) przez dorosłych, ale raczej słuchane z po wagą i zrozumieniem. Dzieci nie wątpią w miłość i oddanie swoich rodziców, gdy mają świadomość, że znajdzie się taka chwila w ciągu dnia, gdy będą mogły przyjść do mamy lub taty oczekując od nich pomocy w odrobieniu zadania domowego czy wyjaśnieniu niezrozumiałego wydarzenia. Oczekują tej chwili, gdy będą mogły poskarżyć się na nieznośnego kolegę, pochwalić osiągnięciem, podzielić marzeniami itp. Dość często jednak zdarza się, że dzieci zamiast uwagi i zainteresowania nimi, w ogóle nie mają z kim rozmawiać, albo słyszą odpowiedź typu: - Nie widzisz, że jestem teraz zajęty; lub - Z takimi głupotami do mnie przychodzisz? - Mam ważniejsze sprawy na głowie!

 

Różne światy

Doba komputera, Internetu, CZAT-u nie sprzyja budowaniu bezpośrednich relacji między ludźmi. O wiele łatwiej jest dzisiaj nawiązać znajomość, a nawet przyjaźń wirtualną niż opartą na bezpośrednich kontaktach. Niestety, w rodzinie nie da się budować wirtualnej rzeczywistości. Życie skoncentrowane na własnych myślach, wyobrażeniach, marzeniach, brak bezpośredniej ich wymiany i wczuwania się w sytuacje drugiej osoby, dzielenia z nią jej życia, dokłada kolejne cegły do muru oddzielającego rodziców i dzieci od siebie. Warto jest opuszczać świat dorosłych, aby spojrzeć na niego oczami swojego dziecka. Częściej jednak bywa tak, że rodzice spędzając z dzieckiem czas, zmuszają je do przebywania w świecie dorosłych, gdzie w najlepszym przypadku narażone są na nudę. A o czym marzą dzieci? Pragną, aby najbliższe im osoby weszły w ich świat intelektu i uczuć. Pragną zrozumienia, dlaczego wciąż otrzymują słabe oceny z dyktanda; oczekują współczucia, gdy zostało niesprawiedliwie potraktowane w szkole, wyśmiane przez rówieśników; tęsknią za wspólnym z rodzicami spędzaniem czasu na tym, co je interesuje. Synowie są dumni, gdy ich mama razem z nimi ogląda mecz zagryzając chipsy, a córka szczęśliwa, gdy razem z ojcem może pójść do sklepu, a później przygotować budyń dla całej rodziny.

 

Życie obok siebie

Niewidzialny mur, który pomału rośnie pomiędzy członkami rodziny powoduje zanik bezpośrednich czułych kontaktów. A ich brak oddala rodzinę od siebie coraz bardziej. Dzieci pozbawione pozytywnego wzrokowego i fizycznego kontaktu ze swoimi rodzicami tracą równowagę emocjonalną. Zostaje bowiem zablokowany naturalny, pozawerbalny sposób komunikowania miłości, akceptacji, uznania, zrozumienia.

Słowa wypowiedziane z równoległym głębokim spojrzeniem w oczy dziecka, poparte wyrazem emocji na twarzy, odpowiednim gestem, np. poklepaniem po ramieniu, przytuleniem, rozczochraniem włosów, „przybiciem piątki" itp. świadczą o szczerości i przyjaźni rozmówcy. Ale często wystarczy sam gest, dotyk, spojrzenie aby wyrazić całą głębię uczuć. Dzieci czują się bezpieczne i odważne, gdy mogą komunikować się z rodzicami nie tylko słowami. Poprzez spojrzenie, gest, dotyk rodzice odkrywają przed dziećmi swoje wnętrze, komunikują swoje myśli i uczucia, potwierdzają wartość jaką syn czy córka stanowi dla nich i całego społeczeństwa.

Cegieł, które zamiast wzmacniać więzi rodzinne wznoszą mur obojętności i niezrozumienia można by wymienić jeszcze kilka, a w każdej rodzinie jednych jest więcej innych mniej. W artykule wymieniłam te, co do których zdobyłam świadomość pracując nad budowaniem i rozbieraniem muru we własnej rodzinie. Dziękuję Bogu, że będąc wypełniony bezwarunkową miłością i cierpliwością w odpowiednich chwilach otwierał mi oczy na to, co jest istotnie wartościowe i ma znaczenie w tworzeniu rodzinnych więzi. To On pozwolił mi popatrzeć na moje dzieci nie jak na osoby, którym muszę poświęcić czas, w których muszę wyszukiwać to, co dobre, czy z trudem, ale starać się wchodzić w ich świat. Gdy spojrzałam na moje dzieci, jak na cenny prezent od Boga (Ps. 127,3), zauważyłam zmianę w myśleniu o nich. Dzisiaj nie myślę w kategoriach „muszę", ale „pragnę". A pragnienie to staje się tym silniejsze, im bardziej uświadamiam sobie, co uczynił Jezus, aby zburzyć mur nieprzyjaźni i ponownie umożliwić bliskie relacje człowieka z Bogiem.

Jezus dobrowolnie zrezygnował z pozycji równej Bogu, jaką zajmował w swoim Królestwie, aby zniżyć się do poziomu człowieka. Zniżył się do naszego świata, dzielił nasze życie ograniczone czasem i przestrzenią. Doświadczył ubóstwa i cierpienia. Wziął na siebie wszystkie nasze ułomności, i chociaż grzechu nie popełnił, przyjął karę za ludzkie grzechy (patrz: Fil. 2,5-9). Swoją postawą i tym, co uczynił Chrystus, pokazał mi jak cenną osobą jestem dla Boga. Mam pewność, że nigdy nie usłyszę z Jego ust słów: - „Jesteś do niczego."- Bowiem w mojej słabości objawia się Jego moc (II Kor. 12,9); - „Teraz nie mam czasu dla ciebie." - Wiem bowiem, że Bóg mój nigdy nie zasypia, ani nie jest zbyt zajęty, aby mnie wysłuchać (Ps. 121,4 i Ps.4,4);

- „Z takimi głupotami do mnie przychodzisz?" - Sam zachęca: proś o cokolwiek chcesz, wołaj do mnie, a odpowiem ci (Iz. 33,3 i Jana 15,7);

- „Nie ma możliwości na bliskie kontakty między nami." - Doświadczam bowiem stałej obecności Boga. On jest przy mnie, i ogarnie mnie z tyłu i z przodu, i kładzie na mnie rękę swoją. Nie ma jeszcze słowa na języku moim, a Pan już zna je całe (Ps. 136,2-5 i Ob. 3,20);

- „Przepraszam, że cię zawiodłem, ale nie mogłem wywiązać się z obietnicy." - Słowo Boga jest godne zaufania. Trawa uschnie, kwiat zwiędnie, świat przeminie, lecz Słowo dane przez Boga jest i będzie wciąż aktualne, a Pan spełni to, co rzekł (Iz. 40,8; Rz. 4,20-21).

Bóg uczynił wszystko, aby w miejsce muru powstała silna więź między Nim a nami. Dlatego też, możemy Mu zaufać, że będzie w stanie pomóc nam w burzeniu murów, jakie powstają z powodu grzechu i ludzkiej niedoskonałości w naszych rodzinach.

Korzystając z przykładu i doświadczania relacji z Bogiem, możemy tworzyć silne więzi, otwarte relacje w naszych rodzinach, pamiętając, że potrójny sznur niełatwo jest rozerwać.

NA SZNURKU

Autor: Marta Żuchowska   

Najsilniejszymi i najbardziej trwałymi więziami emocjonalnymi są więzi rodzinne. Dotyczą one wzajemnych połączeń pomiędzy poszczególnymi członkami rodziny - małżonkami, rodzicami i dziećmi, rodzeństwem, dziadkami. Więzi rodzinne dlatego są silne, że wnikają głęboko w nasze uczucia i zakotwiczone są mocno na dnie naszego serca. Zerwanie tych więzi jest bardzo bolesne i pozostawia w psychice trudno gojące się rany.

Więzi rodzinne są bardzo ważne dla każdego człowieka, szczególnie zaś dla dziecka. Te pierwsze więzi, które dziecko nawiązuje z rodzicami, a zwłaszcza z matką, są podstawą do dalszego jego rozwoju i mają wpływ na całe jego przyszłe życie. Zarówno brak tych więzi spowodowany np. brakiem rodziców i pobytem w Domu Dziecka lub też odtrąceniem przez „patologicznych" rodziców, jak również wszelkie nieprawidłowości w kształtowaniu się tych więzi mają ogromny wpływ na osobowość i zachowanie nie tylko małego dziecka, ale i na jego późniejsze dorosłe życie.

Mówi się, że dziecko, które nie doświadczyło miłości i bliskości z rodzicami nie będzie umiało kochać w dorosłym życiu, będzie miało problemy w kontaktach z innymi ludźmi, a jeśli założy rodzinę, nie będzie umiało nawiązać prawdziwie bliskich relacji z własnymi dziećmi. Niestety, badania psychologiczne potwierdzają tę opinię.

To właśnie matka w pierwszych dniach i miesiącach po narodzeniu się dziecka, wykonując cierpliwie przy nim wszystkie czynności pielęgnacyjne, przytulając je i uspokajając, gdy płacze, a także ucząc pierwszych zakazów „tego nie wolno", nawiązuje ze swym dzieckiem jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną i bardzo, bardzo głęboką więź emocjonalną. Ta więź stanie się wzorem i matrycą dla innych więzi emocjonalnych dziecka z innymi osobami w całym jego późniejszym życiu. Jeżeli matka w tym pierwszym okresie po narodzinach z jakichś powodów nie jest w stanie zajmować się swoim dzieckiem - tę bliską i intymną więź dziecko nawiąże z inną osobą, która będzie ją wyręczać w opiece nad nim. Może to być np. babcia, opiekunka, ciocia itd. - każda osoba, która będzie spędzać z dzieckiem czas. I już, niestety, nigdy w późniejszym okresie ta strata nie będzie mogła zostać nadrobiona - matka utraci raz na zawsze możliwość nawiązania tak głębokiej relacji ze swoim dzieckiem.

Jeżeli dziecko nie ma takiej jednej osoby, która poświęcałaby mu czas wykonując przy nim zabiegi pielęgnacyjne, lecz wiele osób mniej lub bardziej przypadkowych, którzy niespecjalnie starają się nawiązać więź z dzieckiem np. opiekunowie w domu dziecka, pielęgniarki w szpitalu podczas długotrwałej hospitalizacji, to wtedy rozwój emocjonalny dziecka jest poważnie zagrożony. Niewytworzenie tej pierwszej podstawowej więzi u dziecka spowoduje ogromną pustkę emocjonalną rzutującą na cały jego rozwój społeczny, poznawczy, psychiczny.

Kiedy dziecko skończy rok, ta bliska i ścisła więź z opiekunem stopniowo zacznie ulegać rozluźnieniu. Rozluźnianie więzi jest naturalnym procesem rozwoju i trwać będzie aż do uzyskania przez dziecko samodzielności i niezależności.

 

W OKRESIE 1-3 r. Ż.

- więź dziecka z rodzicami jest wciąż bardzo silna, choć już nie tak bardzo jak w okresie niemowlęctwa. Dziecko rośnie, dojrzewa jego system nerwowy, powiększają się jego umiejętności, otwierają się przed nim nowe możliwości poznawcze i ruchowe.

Potrzeba nowych wrażeń, nowej aktywności popycha dziecko do wyjścia ku światu zewnętrznemu, ku zdobywaniu nowych doświadczeń i wiadomości. Więź z rodzicami pozwala mu przetrwać wszelkie niepowodzenia i porażki w tym pierwszym okresie samodzielnego poznawania świata - mama podmucha stłuczone kolano, tata przytuli, gdy ukochana zabawka popsuje się, gdy coś wystraszy małego odkrywcę to zawsze w ramionach rodziców można ukoić swe żale i smutki. Ta więź daje mu oparcie w trudnych chwilach, odwagę do ponownego próbowania pomimo wcześniejszych porażek, poczucie bezpieczeństwa, bycia kochanym i akceptowanym.

Bliska więź z rodzicami pozwala dziecku uczyć się wrażliwości na uczucia innych osób - mama jest smutna, bo boli ją głowa, trzeba mamę pogłaskać i przytulić. Umiejętność odczuwania uczuć osób bliskich dziecku jest ważna przy nauce zasad moralnych, odróżniania tego, co dobre od tego, co złe. Gdy mama się gniewa, dziecko wie, że postąpiło źle, choć jeszcze nie umie samo ocenić swojego zachowania.

 

W OKRESIE PRZEDSZKOLNYM (3-6 r. Ż.)

- rodzina jest wciąż bardzo ważna, dziecko wciąż potrzebuje poczucia bezpieczeństwa, zachęty do działania w świecie, ramion do ukojenia swych smutków, poczucia akceptacji i przynależności. Kiedy dziecko idzie do przedszkola, poznaje nowe osoby, kolegów, więź z rodzicami daje mu poczucie przynależności do konkretnej rodziny, „mojej rodziny" - to mama Kubusia, to tata Kasi, a to moja mama i mój tata i mój dom.

Zachowanie dziecka przedszkolnego cechuje duża impulsywność wynikająca z chęci wyrażania swych pragnień, swego chcenia, swojej woli często sprzecznej z oczekiwaniami rodziców i otoczenia. Dziecko odkryło, że może być niezależne i autonomiczne w swym postępowaniu i za wszelką cenę chce to praktykować. Jest to ważne osiągnięcie dla dalszego rozwoju dziecka właśnie w kierunku autonomii i niezależności. Ale z drugiej strony zachowanie dziecka nie może odbywać się kosztem innych osób, kosztem ich pragnień i potrzeb. I tutaj również ogromne znaczenie ma więź emocjonalna z rodziną. Kiedy dziecko uświadamia sobie, że swym zachowaniem sprawiło smutek mamie lub tacie, uczy się rezygnowania z zaznaczania swej woli, aby rodzicom nie było smutno.

 

WIEK SZKOLNY

zwłaszcza począwszy od 4 klasy, to okres coraz większego „rozciągania się" więzi rodzinnych i oddalania się dorastających dzieci od gniazda rodzinnego. Lecz chociaż kiedyś dzieci odejdą z domu, staną się samodzielne, niezależne, autonomiczne, to jednak więzi zawsze pozostaną - zawsze pozostanie poczucie przynależności, a dorosłe z radością będą powracać do rodzinnego gniazda by nabrać nowych sił do walki z przeciwnościami życia. I tutaj rodzice muszą wykazać się dużą dojrzałością, aby pozwalać swym dzieciom na coraz większą niezależność i samodzielność, oczywiście na miarę wieku dziecka i tzw. zdrowego rozsądku.

I tak oto dochodzimy do sytuacji, gdzie tak bardzo ważna z punktu widzenia rozwoju więź emocjonalna z rodzicami, może przerodzić się w „związanie", hamujące dalszy rozwój dziecka. Są sytuacje, gdy rodzic lub obydwoje rodziców, często nieświadomie, stają na drodze rozwoju swojego dziecka, nie zgadzają się na jego samodzielność, chcą zatrzymać je w domu. Są to niewłaściwe zachowania ze strony rodziców, którzy starają się wykorzystać istniejącą między nimi a dzieckiem więź emocjonalną, aby sterować dzieckiem i uzależnić je od siebie. Takie zachowania to:

► nadopiekuńczość - rodzice we wszystkim wyręczają dziecko, ograniczają jego aktywność, aby „nie zrobiło sobie krzywdy", „bo przecież to za trudne dla niego".

► zbyt duże wymagania, którym dziecko nie umie sprostać; rodzice wymagają od dziecka doskonałości, ciągle wytykają mu jego błędy - „no jak ty chcesz być samodzielny, skoro nie potrafisz najprostszych rzeczy..."

► zaspokajanie własnych ambicji kosztem dziecka - rodzice narzucają dziecku swoją wolę, sterują decyzjami dziecka, nie pozwalają mu na samodzielny wybór np. średniej szkoły czy rodzaju studiów, sami wiedzą co dla niego jest najlepsze, gniewają się i okazują niezadowolenie z samodzielnego postępowania; najczęściej jest to próba realizowania kosztem dziecka własnych niespełnionych planów życiowych np. „masz zostać pianistą", „masz zostać lekarzem".

► próba zatrzymania dziecka w domu - rodzice odczuwają lęk przed odejściem dziecka i „pustym

domem", boją się, że staną się niepotrzebni, niekochani i za wszelką cenę chcą uzależnić dziecko od siebie i zatrzymać w domu, wzbudzają w nim poczucie winy „chcesz odejść i zostawić matkę samą?" i wyolbrzymiają wszystkie decyzje dziecka tak, aby ukazać ich szkodliwość.

► zbyt duża kontrola - rodzice kontrolują każdy krok dziecka aby uchronić je przed błędami, pomyłkami, aby zabezpieczyć jego przyszłość, wywierają nacisk, presję, nie akceptują jego błędów, nie rozumieją uczuć dziecka.

Emocjonalne więzi rodzinne mają ogromne znaczenie, dają człowiekowi poczucie przynależności, poczucie bezpieczeństwa, nadzieję na uzyskanie wsparcia, pomocy, zachęty, są motorem osobistego rozwoju, poczucia autonomii, ale niewłaściwie wykorzystane mogą krępować, ograniczać, hamować rozwój, działać destruktywnie, wzbudzać poczucie braku możliwości podejmowania decyzji, braku oparcia i często niewłaściwe poczucie winy.

Pamiętajmy jako rodzice, że więzi rodzinne mają przywiązywać, ale nie wiązać, mają dawać poczucie przynależności, ale nie ubezwłasnowolnienia.

Bądźmy więc mądrymi rodzicami i mądrze kochajmy swoje dzieci.

Nie bądźcie dla nich przykrymi

Obecnie wiele w psychologii i pedagogice mówi się o tym, by traktować dziecko podmiotowo, a nie przedmiotowo. Ale co tak naprawdę słowa te znaczą? Oto rodzi się nowy człowiek, a my już przypisujemy mu cechy wszystkich świętych okolicznych: babci, dziadka, mamy, taty, stryjka Józka i innych protoplastów. Potem, gdy dziecko wykazuje jakiekolwiek talenty a nawet ich nie wykazuje, zmuszamy je do występów u cioci na imieninach. Nawet gdy jest dorosłe mawiamy: „co ty tam wiesz...", „za moich czasów...", wychodząc z założenia, że „dzieci i ryby głosu nie mają" a kto jak kto, lecz my wiemy co dla naszej pociechy dobre.

Sądzę, że wielu w takim postępowaniu, nie widzi nic zdrożnego, bo przecież obowiązuje szacunek dla starszych. Mylimy często należny nam szacunek z wymuszeniem szacunku, z gwałtem zadanym małej osobowości rosnącej w zastraszającym tempie na naszych oczach. Trudno się więc dziwić, że dzieci a potem młodzież, nie mają zaufania do starszego pokolenia, nawet jeśli ich z nawyku czy przymusu (pod presją uzależnienia finansowego bądź mieszkaniowego) szanują. Te relacje widoczne są również w życiu szkolnym. Młodzież nie darzy zaufaniem pedagogów. Widzi w nich swoich prześladowców, kogoś, kto znowu nie wiadomo czego wymaga, nic licząc się z ich potrzebami i oczekiwaniami. Jak więc zmienić taki stan rzeczy?

Wystarczyłoby codziennie przypomnieć sobie słowa: „nie bądźcie dla nich przykrymi" a już jesteśmy na drodze odnalezienia kontaktu z naszym małym podmiotem. Zacznijmy od wsparcia, którego udzielamy stosując metodę behawioralną w terapii dzieci dysfunkcyjnych. Metoda behawioralna funkcjonuje na zasadzie tzw. „kija i marchewki". Ja zdecydowanie jestem zwolenniczką „marchewki". Gdy więc dziecko głęboko zaburzone stara się zrobić cokolwiek, nawet nieudolnie, zgodnego z poleceniem, terapeuta chwali i nagradza (przytula, poklepuje, obdarowuje ulubionym smakołykiem). Dlaczego dzieci dysfunkcyjne podałam jako przykład, zapytacie? Moim zdaniem, zasada działania w stosunku do dzieci zdrowych jest ta sama. Znacznie lepiej, jeśli myślimy o skutkach, jest zachęcić do podwojenia wysiłku, niż zniechęcić z powodu porażki dziecko. „Tym razem nie udało się, ale wiem, że się starałeś, następnym razem będzie lepiej." Zachęta daje wiarę w możliwości, w przyszłość. Negatywna ocena przekreśla chęć poprawy

„I tak mi się nie uda", „nie mam do tego głowy", to stwierdzenia wynikające z braku wiary we własne możliwości, potencjał.

Jako nauczycielka zawsze daję szansę poprawy każdego stopnia, jako matka wierzę w wyjątkowość swoich dzieci, chociaż każda z moich córek jest inna, powiedziałabym nawet dramatycznie różnia, bo jedna jest wybitnie uzdolniona, a druga niepełnosprawna umysłowo. Mimo to, uważam je za równowartościowe i cenne, jako szczególny dar od Boga, który właśnie dla mojej rodziny przeznaczył dwa różne podmioty moich rozważań, troski, wspierania i zachęcania w procesie ich rozwoju, różnego rozwoju.

I jeszcze chciałabym dodać, że proces wsparcia i za chęty nie ma nic wspólnego z wychowaniem bez kar. W tym roku szkolnym, pierwszego września przy drzwiach szkoły, stała grupa chłopców, czekając na moje przyjście. Byli to chłopcy, którzy nie zdali do następnej klasy, a więc tzw. spady. Gdy mnie zo baczyli zapytali:

„Czy pani będzie nas uczyć w tym roku?" Byłam zaniepokojona. „A tak się mnie boicie?" - zapytałam. - „Nie" - zgodnie zakrzyknęli. Tu moja wiara w moją su rowość i przestrzeganie dyscypliny pracy runęła, - „Ale przecież niektórych z was oblałam?" - zdziwiłam się. - „No i co z tego, ale sprawiedliwie, a w tym roku będziemy się uczyć" - zapewnili.

Nie uczę wszystkich tych chłopców, z których większość pochodzi ze środowiska patologicznego, wagaruje, rozrabia, budząc strach staruszków w dzielnicy i większości nauczycieli. Ale oni podchodzą do mnie na korytarzu, podają rękę, a jeden delikatnie poklepuje mnie po plecach. Spou fala się? A może wie, że mimo że jest jaki jest, ja go akceptuję i chociaż próbuje zrozumieć, że nie boję się ich, a martwię się o ich przyszłość, że wiem że nikt nie udzieli im w życiu wsparcia, a to, co mogę zrobić czasami ogranicza się tylko do spojrzenia z uśmiechem w oczy, zagadania, pożartowania. To bardzo mało, ale wydaje mi się, że oni dobrze wiedzą, że są dla mnie podmiotem, o który się też modlę, będąc bezsilna.

Autor: Beata Jaskuła-Tuchanowska   

Wsparcie i zachęta czyli słów kilka o kształtowaniu osobowości małego dziecka

Autor: Rozetta Michnik   

Angielski termin „personality" -osobowość pochodzi od łacińskiego słowa „persona", które oznaczało maskę. Starożytni greccy aktorzy nosili maski chcąc ukryć swoją tożsamość, dla Rzymian wyraz „persona" znaczył „jak ktoś pokazuje się innym", a nie jak jest w rzeczywistości.

Czym dla nas jest osobowość? Bardzo często podczas towarzyskich rozmów mówimy o tym, że ktoś ma taką lub inną osobowość, że ktoś na nią wpływa, że jest zaburzona lub silna, a nawet domi nująca. O czym tak naprawdę mówimy?

Uważa się, że osobowość to wieloczynnikowa struktura integrująca i ukierunkowująca zachowania jednostki. Osobowość nie składa się po prostu z cech do siebie dodanych, lecz z cech wzajemnie ze sobą powiązanych. Za rozwój osobowości odpowiedzialne są trzy czynniki: wyposażenie dziedziczne, wczesne doświadczenia w rodzinie i wydarzenia jakie mają miejsce w późniejszym życiu. Zatem absurdalnym jest stwierdzenie, że cechy osobowości są dziedziczne. Cechy osobowości są wynikiem ucze­nia się, a na ich kształtowanie mają wpływ wychowanie w domu i w szkole oraz naśladowanie osoby, z którą dziecko się identyfikuje.

Współcześni psychologowie uważają, że oso bowość dziecka w prostej linii zależy od obrazu własnego „Ja" i od cech, czyli wzorów zachowania lub przystosowania jakie dziecko posiada.

Gdy pojęcie własnej osoby jest pozytywne, dzieci nabywają takich cech jak: pewność siebie, poczucie własnej godności, wgląd w siebie. Umieją właściwie układać swoje stosunki z innymi ludźmi, szanować siebie i innych. Natomiast, gdy pojęcie własnego „ja" jest negatywne, dziecko czuje się gorsze od innych, brak mu wiary we własne siły, a to z kolei prowadzi do złego przystosowania społecznego i psy chicznego.

Podstawą rozwoju własnego „Ja" są wczesne kon takty dziecka z innymi osobami. Ponieważ dla małych dzieci osobami najważniejszymi na świecie są rodzice, ich wpływ na samoocenę dziecka jest przeo gromny. Stopniowo rolę tę przejmują nauczyciele i rówieśnicy.

Niektórych cech osobowości dzieci uczą się obserwując innych, niektórych uczą się metodą prób i błędów. Wydaje się zatem, że oso bowość jest swoistą „gąbką", która czerpie z tego, co ją otacza i wolno się nasyca. Jak każda gąbka, tak i ta po nasączeniu zaczyna oddawać to, co zawiera. Nasze dzieci kształtują swoją osobowość obcując z nami - dorosłymi. Rodzina przede wszystkim determinuje osobowość dziecka, bo z mamą, tatą dziecko się identyfikuje, bo mamę, tatę początkowo nieporadnie naśladuje. Zbiera to, co my siejemy. Zbiera radość, pogodę ducha, optymizm, ale także agresję, lęk, zniechęcenie. Jakże uważni musimy być, będąc rodzicami! Już nie tylko my przeżywamy swoje życie, ale razem z nami swoje życie zaczyna przeżywać maleńki człowiek. Rzadko zdajemy sobie sprawę z powagi sytuacji. Życie po prostu się toczy, a dzieci po prostu rosną. Na kształtującą się osobowość dziecka nieustannie wpływają: temperament i środowisko. Uważa się, że jeżeli te dwa wpływy są zharmonizowa­ne, to można się spodziewać, że rozwój dziecka będzie prawidłowy, gdy nie są zharmonizowane - mogą wyniknąć z tego problemy w sferze zachowania dziecka.

Pewien nieznany mi pisarz tak określił wpływ rodziny na rozwój osobowości dziecka:

„Jeżeli dziecko jest otoczone krytyką - uczy się potępiać,
jeżeli żyje wśród wrogości - uczy się walczyć,
jeżeli żyje wśród lęku - uczy się bać,
jeżeli jest otoczone współczuciem - uczy się użalać nad sobą,
jeżeli żyje wśród tolerancji - uczy się być wyrozumiałe,
jeżeli żyje wśród zazdrości - uczy się odczuwać winę,
jeżeli jest ośmieszone - uczy się nieśmiałości,
jeżeli jest zawstydzane, uczy się wstydzić,
jeżeli żyje wśród zachęt - uczy się pewności siebie,
jeżeli żyje wśród pochwał - uczy się doceniać,
jeżeli żyje wśród akceptacji - uczy się kochać,
jeżeli żyje wśród aprobaty - uczy się podobać,
jeżeli żyje wśród uznania - uczy się mieć cel,
jeżeli żyje wśród rzetelności - uczy się cenić sprawiedliwość,
jeżeli żyje wśród uczciwości - uczy się cenić prawdę,
jeżeli żyje w bezpieczeństwie - uczy się ufać so bie i innym.

Jakże piękne słowa i jak mocno porażają prawdą! Obraz własnego „ja" naszego dziecka tak faktycznie jest tworzony przez rodziców, cechy osobowości, te wyuczone umiejętności konkretnych zachowań także są zależne od nas - rodziców, przecież to nas naśladują nasze pociechy. Po nitce do kłębka...

Złą postawą wychowawczą możemy spowodować zaburzenie w tworzącej się osobowości dziecka. Wrogość, agresja, wy­magania, którym nie można sprostać, odrzucenie, brak akceptacji, a także nadmierna opiekuńczość, ochrona, wyręczanie, brak wymagań, granic postępowania, czynią nasze maleńkie jeszcze dziecko poten­cjalnym „trudnym" dorosłym człowiekiem. Gdzie jest granica? Jak zachować rozsądek i umiar? Jak mądrze kochać? Sądzę, że tego nie dowiemy się z żadnej książki, od żadnego specjalisty. Prócz Tego, który ko­cha najpełniej... Czyż Bóg nie daje nam tego wszystkiego, co my powinniśmy dać naszym dzieciom?

Miłość, szacunek, sprawiedliwość, zachęta, wsparcie, ale także wyraźne, bardzo czytelne granice postępowania i wiedza o konsekwencjach ich przek raczania - oto przepis na wychowanie dzieci, tworzenie ich pełnej, dojrzałej osobowości i budowania podstaw ich przyszłego, dorosłego życia. Wydaje się to jasne i proste, ale tak naprawdę jest to najtrudniejsze zadanie naszego życia. Wiem, że z Bożą pomocą nie jest to zadanie niewykonalne. Moją modlitwą jest, by Boża mądrość stała się udziałem wszystkich nas - ludzi dorosłych, byśmy umieli wychowując nasze dzieci zapomnieć o sobie będąc dla nich wzorem, wsparciem i zachętą.

„Wychowanie jest jak nauka jazdy na rowerze. Nie nauczy jej ojciec, który biegnie za rowerem, ani ten, kto czyta instrukcję po fakcie, gdy dziecko leży już na ziemi. Dziecko, które po raz pierwszy siada na rowerze, musi być tyle razy podtrzymywane, co puszczone na swobodę. Sztuka wychowywania polega na tym, aby wiedzieć, w którym momencie uczynić pierwszą, a w którym drugą rzecz".P. Pellegrino.

Cudowny enzym... sukcesu

Autor: Zbigniew Klapa   

Zapewnie pamiętamy z lekcji biologii, że enzymy to substancje przyspieszające procesy biochemiczne w organizmie, albo umożliwiające zaistnienie pewnych procesów. Najprostszy przykład? Enzymy trawienne. To one umożliwiają przebieg trawienia, który jest bardzo trudnym zadaniem dla przewodu pokarmowego.

Dzieci codziennie muszą strawić jakąś porcję trudów. Potrzebują pomocy. Co może stać się dla nich cudownym enzymem, dzięki któremu będą miały zarówno wolę podjęcia się trudnych zadań, jak i siłę do ich wykonania? O jakie zadania może chodzić? Spróbujmy razem odpowiedzieć na te pytania.

Co może być trudnym zadaniem dla dziecka?

Ciekawe, czy nasuwa się nam ta sama, dość dziwna odpowiedź: WSZYSTKO. W zależności od sytuacji, od stanu psycho-emocjonalnego i fizycznego (np. choroba) nawet najbanalniejsze zadanie może okazać się dla dziecka niewykonalne. Tym zadaniem może być np. opróżnienie kubła z odpadami. Przy założeniu, że dziecko nic musi pokonać w tym celu 10 pięter, wysypanie śmieci niekiedy je przerasta. Podobnie bywa z innymi prostymi czynnościami, kiedy to niechęć do ich wykonania wcale nie bierze się z lenistwa.

Czego brakuje dzieciom w realizowaniu zadań szkolnych, czy domowych? Czasu? Siły? Wygody (np. własnego kąta)? Zdolności? Pieniędzy (na korepetycje)? Zgadzam się, to wszystko są ważne sprawy. Ale zauważmy, że każdego z tych czynników łatwo może zabraknąć. Co wtedy? Dziecku brakuje jakiegoś bodźca, potrzebuje wówczas naszej pomocy. Tu w sukurs może przyjść „cudowny enzym". Pod tym określeniem kryje się jedno słowo, ale mające wielkie znaczenie - ZACHĘTA. Zobaczymy za chwilę, jak wiele na nią się składa.

Chciałbym zwrócić uwagę na emocje. Żyjemy w świecie, w którym uczucia odgrywają wielką rolę. Potwierdzają to nasze wypowiedzi w pracy, w tramwaju, na przyjęciu a nawet w kościele: nie czuję tego; nie czuję się na siłach; kocham lody; nienawidzę szkoły; miło nam tu sobie posiedzieć; czuję, że mogę zaangażować się do tej służby...

Źle się dzieje, gdy w kwestii realizowania zadania człowiek bazuje na uczuciach. Emocje (chwilowy! stan uczuć) nie służą dobrej motywacji, nie pobudzają trwale woli do działania, nie pomagają w obiektywnej ocenie swojej wartości, czy swoich możliwości. Za to zdrowa, mądra zachęta eliminuje zgubny czynnik emocjonalny, tak u dorosłych, jak i u dzieci. Wiele rzeczy robimy, chociaż nam się nie chce. Czy zawsze z ochotą wyskakujemy rano z łóżka, by zebrać się do pracy? Jakże wiele rzeczy robimy z musu albo po prostu ze strachu przed konsekwencjami. Tak być nie musi! Tu z pomocą, idzie zachęta. Ona pomaga w realizowaniu zadania, będąc czynnikiem silniejszym niż „mus", strach czy inne uczucia.

Czy jesteśmy świadomi lego, że codzienność niesie ze sobą mnóstwo powodów do zniechęcenia? Nam wszystkim, tzn. dorosłym i dzieciom. Jaka szkoda, że wielu rodziców miewa nieciekawą przypadłość. Wydaje im się, że dzieci mają stale wakacje, a do zrobienia tylko to, co mama lub tata każe. A obowiązki szkolne? Ta przypadłość nie omija niestety nauczycieli, gdy uważają, że ich przedmiot jest królową nauk, toteż często przesadzają z obszernością zadań domowych. Aż serce boli, a ból jest tym większy, że wielu takich nauczycieli wykonuje ze swojej strony program minimum, oczekując dodatkowego wysiłku od uczniów. Skutek? ZNIECHĘCENIE, choć zadanie wcale nie musi być trudne. W ten właśnie sposób szkoła staje się NIESTRAWNA - bez enzymu ani rusz!

Większość problemów dziecka, polegających na nie radzeniu sobie z obowiązkami, czy nieosiąganiu sukcesów, bierze się z braku zachęty ze strony rodzica/nauczyciela.

W Biblii znajduję pewien tekst pokazujący, czym jest ów cudowny enzym, czyli zachęta. Chodzi mi o myśli zawarte w liście Apostoła Pawła do Filipian 2/12-18. Dodam, że nie jest to jedyny fragment zawierający aspekt zachęty, choć samo słowo zachęta nie pojawia się często.

Apostołowi bardzo zależało na tym, by ludzie, którzy uwierzyli dzięki jego służbie, prowadzili życie godne chrześcijanina. Stało przed nimi ważne zadanie - posłuszeństwo Bogu w codziennych sprawach. Sam był świadom, że jego współbracia nie radzą sobie z tym zadaniem, dlatego pisząc do nich miał na względzie czynnik zachęcenia. Spróbujmy przyjrzeć się, jak on to robi? W tym celu musimy sięgnąć po Pismo Święte i przeanalizować kolejne wersety. Czego wymaga postawa zachęcania?

Przeto umiłowani moi, jak zawsze, nie tylko w mojej obecności, ale jeszcze bardziej teraz pod moją nieobecność byliście posłuszni; z bojaźnią i ze drżeniem zbawienie swoje sprawujcie, (w. 12)

►   WYRAŹNEGO OKREŚLENIA ZADANIA. W tym wypadku: żyjcie w bojaźni. Bardzo ważne jest precyzowanie zadania, jakie dajemy dzieciom. Jeśli tego nie robimy ich wyobraźnia, połączona z brakiem motywacji wyolbrzymia lub rozmydlą skalę zadania. To prowadzi do zniechęcenia.

►   POCHWAŁY. Jak widać Apostoł Paweł miał za co pochwalić adresatów listu, ale chciał, by czynili jeszcze większe postępy. Język autora jest serdeczny. Powinniśmy zawsze wyłapywać jakieś pozytywy u dzieci. Uważam, że w każdym dziecku można doszukać się czegoś godnego pochwały. Słowa wyrażające nasze dobre nastawienie bardzo pomagają dzieciom w przyjmowaniu poleceń.

Albowiem Bóg to według upodobania sprawia w was i chcenie i wykonanie, (w. 13)

►   UŚWIADOMIENIA ZDOLNOŚCI (SIŁY) DO WYKONANIA ZADANIA. Jeśli naprawdę chcesz, to masz siły!

Czyńcie wszystko bez szemrania i powątpiewania, Abyście się stali nienagannymi i szczerymi dziećmi Bożymi bez skazy pośród rodu złego i przewrotnego, w którym świećcie jak światła na świecie, (w. 14-15)

►   WSKAZANIA CELOWOŚCI DANEGO ZADANIA.

Paweł sugeruje." Nie jest obojętne jak żyjecie, skoro dla innych jesteście światłami. Czyli, w kontekście zachęty: Ważne jest (dlaczego?) żebyś wykonał to zadanie dobrze. Dziecko musi usłyszeć, dlaczego to zadanie jest ważne.

►   PODANIA NIEZBĘDNYCH INSTRUKCJI

Narzekanie, szemranie i powątpiewanie są wrogami nr 1 prowadzącymi do zniechęcenia lub potęgującymi je! Odzywają się emocje!!! Jednym z celów zachęcania jest pomoc w usuwaniu negatywnych myśli i uczuć u dziecka.

Abyście się stali nienagannymi i szczerymi dziećmi Bożymi bez skazy pośród rodu złego i przewrotnego, w którym świecicie jak światła na świecie.

Zachowując słowa żywota ku chlubie mojej na dzień Chrystusowy, na dowód, że nie na próżno biegałem i nie na próżno się trudziłem, (w. 15-16)

► WSKAZANIA KORZYŚCI I OWOCÓW, oraz W miarę możliwości szerszego aspektu wykonania zadania. Nauczyciel/rodzic powinien całym sobą komunikować dziecku: Twoje osiągnięcie jest także moim osiągnięciem, twoja radość jest moją radością. Nasze dzieci czują się zbyt często osamotnione, bo zazwyczaj nie widzą, żeby nam na czymś zależało.

Przytoczone czynniki stanowią umotywowanie do wykonania zadania, jakże ważne do uruchomienia woli, by ta wzięła górę nad emocjami.

Ale gdyby nawet krew moja miała być dolana do ofiary i obrzędu ofiarnego wiary waszej, raduję się i cieszę razem z wami wszystkimi; Z tego tedy i wy się radujcie i cieszcie razem ze mną. (w. 1718)

Warto wysilić się i naśladując apostoła Pawła próbować świadomej zachęty. Ktoś powie: przesada, zabawa w detale, strata czasu. .. Czy na pewno? Ileż to czasu marnujemy codziennie na błahostki nieprzynoszące nikomu korzyści. Tu ploteczka, tam rozmowy „o pogodzie", albo telewizja czy komputer...

Zdrowa i przemyślana zachęta ma ogromne znaczenie, choćby dlatego, że uczy nasze dzieci myślenia, kontekstowego wartościowania i analizowania. Może nawet doprowadzić do... SUKCESU. Wielkie słowo? Nie. Sukcesem zawsze jest wykonanie powierzonego zadania. Źródłosłów mówi o pomyślnym zrealizowaniu zadania, o postępie. Sukcesem w życiu każdego człowieka jest pomyślne (czyli po myśli, wg zamiaru) wykonanie zadania. Nie ważna jest wielkość czy niezwykłość danego zadania, lecz liczy się fakt wykonania go. Poprzez mądre zachęcanie dzieci uczymy je systematyczności przy wykonywaniu nawet prostych zadań. Pomagamy im zrozumieć sens maksymy, że nie od razu Kraków (czy też inne miasto) zbudowano. Gdy staną w obliczu trudniejszego zadania nie będą już bezradne, jak poprzednio. Nic poddadzą się od razu. Będą także śmielsze w próbach „ugryzienia" tego zadania. Będą konkretniejsze w szukaniu pomocy.

Uważam za stosowne poruszyć problem używek. Dzieci, które w domu (a później także w szkole) są pozbawione właściwej zachęty najczęściej stają się ofiarami używek. Nie tylko alkoholu. Coraz popularniejsze są amfetamina i inne „dopalacze". Dlaczego tak się dzieje? Naszym dzieciom brakuje zdrowej oceny swoich możliwości i często nie mają pewności siebie. Nie zostały nauczone systematyczności opartej na małych krokach - sukcesach. To nieprawda, że tylko ciekawość pcha je w sidła różnych używek. W Polsce, co czwarty 15-latek sięgnął już po popularne środki dopingujące. Nasz kraj zajmuje w tym względzie drugie (po Czechach) miejsce w Europie!

Zajrzyjmy na chwilkę do przeciętnego polskiego domu. Oto typowe przykłady zniechęcenia u dzieci i różne reakcje rodzica. Może rozpoznasz swoje błędy w którymś z nich? Jeśli tak, to koniecznie zmień swoje podejście do dziecka w potrzebie!

1) Dziecko, marudząc nad książkami: Ale leje...,ohydna pogoda...

Rodzic źle: Nie narzekaj, skoncentruj się na nauce!

Rodzic dobrze: Przynajmniej ulice będą czystsze, dobrze, że czasem pada. Czy z czymś sobie nie radzisz?...

2) Dziecko: Ta głupia baba z historii znowu nawymyślała...

Rodzic źle: Jak śmiesz tak mówić. To ty do niczego się nie nadajesz. Zżera cię lenistwo.

Rodzic dobrze: Wiem, że nie lubisz historii. Powinieneś być wdzięczny waszej pani, że była gotowa wziąć na siebie taki ciężar. Doceń to, ktoś musi uczyć historii... A może podać Ci encyklopedię?


Na koniec warto uzmysłowić sobie, jak bardzo brakuje zachęcania w naszych relacjach małżeńskich i nauczycielskich. Niedostatecznie realizujemy polecenie z listu do Hebrajczyków 10/ 24, o wzajemnym pobudzaniu się do dobrych uczynków. Niedobór „enzymu sukcesu" w relacjach dorosłych jest przyczyną zgorzknienia, rozgoryczenia, co także odbija się negatywnie na młodszym pokoleniu. Tak samo jest w relacji przełożony -podwładny. Mądra i szczera zachęta czyni życie łatwiejszym i lepszym, ale niedobór „enzymu sukcesu" to życic utrudnia.

A może właśnie teraz potrzebujesz bardzo osobistej zachęty. Czyż mogą być lepsze słowa dla chrześcijanina niż te, z Izajasza: Nie bój się, bom Ja z tobą, nie lękaj się, bom Ja Bogiem twoim. Wzmocnię cię, a dam ci pomoc, podeprę cię prawicą sprawiedliwości swojej.

Mamo, kiedy będzie „za dwie godziny” ? - czyli jak dzieci rozumieją upływ czasu Autor: Marta Żuchowska   

- Mamo, kiedy będzie bajka na dobranoc? -pyta pięcioletni Michał.
- Kochanie, jeszcze za wcześnie - mówi mama patrząc na zegarek. - Teraz jest piąta, a bajka będzie dopiero o godzinie siódmej. Musisz poczekać jeszcze dwie godziny.
- Mamo, a kiedy będą te dwie godziny, czy za długo?
- Mama przez chwilę zastanawia się, jak wytłumaczyć synkowi, ile to jest dwie godziny.
- Jak mała wskazówka na zegarze przesunie się z "pięć" na "siedem ", to wtedy będzie bajka. I mama kładzie na stole zegarek pokazując cyfry na tarczy.
- Ale to jeszcze trochę potrwa, bo godziny są długie i mała wskazówka przesuwa się bardzo powoli. Jak powoli, mamo? - niecierpliwi się Michaś. A po chwili dodaje - Ja tu sobie siądę i zaczekam na „ te dwie godziny ". - Ale kochanie będziesz musiał siedzieć bardzo długo. Idź lepiej się pobaw, a potem przyjdź i sprawdź, gdzie jest mała wskazówka.
Po ok. pięciu minutach mały Michał przybiega do mamy głośno wołając:
- Mamo, czy już minęły „ te dwie godziny"?
- Jeszcze za wcześnie - mówi mama - musisz czekać znacznie dłużej.
- Ale ja przecież czekałem bardzo długo! - woła rozczarowany chłopiec.
- Mamo, a może pomożemy tej małej wskazówce i przesuniemy ją tak, żeby była już bajka.
Nie wyobrażamy sobie życia poza czasem, jesteśmy wtopieni, wrośnięci w czas i w jego prawidła. Rytm dnia i nocy nieustannie wyznacza czas naszej pracy i naszego odpoczynku. Przemijają kolejne lata i zimy, czas nieubłaganie płynie naprzód odmierzając okres naszego pobytu tu, na tym świecie. Człowiek rodzi się, rośnie, dojrzewa, zdobywa doświadczenie, zmienia się i starzeje. Tylko Bóg nie przemija, nie zmienia się, jest wciąż stały i niezmienny, istnieje poza czasem i jest Panem czasu. Dziecko rodzi się, przychodzi na świat w konkretnym, dokładnie określonym czasie (dzień, miesiąc, rok, godzina). Tak więc już od samego początku, choć jeszcze tego nic świadome, zostaje włączone w „wir czasu", którego rozumienie i postrzeganie rozwijać się będzie powoli i stopniowo. Spostrzeganie czasu jest procesem bardzo złożonym, zawierającym w sobie:
elementy bezpośrednie:
- wrażenie lub poczucie upływu czasu (gdy ktoś potrafi bez zegarka trafnie ocenić upływ czasu np. upływ jednej godziny, mówimy, że ma dobre poczucie czasu),
- subiektywne przeżywanie czasu (np. minuty w stresie ciągną się jak godziny, zaś godziny w chwilach radości upływają szybko jak minuty),
oraz:
elementy słowno-pojęciowe (pośrednie), opisujące i jednocześnie pozwalające nam zrozumieć długość trwania, szybkość i kolejność przebiegu zjawisk w czasie:
- terminy językowe np. dziś, wczoraj, jutro, przedtem, potem, itd.
- miary czasu np. godzina, minuta, sekunda, miesiąc, rok, itd.

Zaś te wszystkie wyżej wymienione czynniki zależą od osobistych doświadczeń - inaczej czas spostrzega dorosły, a inaczej dziecko, którego doświadczenia są znacznie uboższe.
Noworodek ma bardzo ubogi sposób pojmowania czasu. Rytm jego pierwszego miesiąca życia wyzna czają okresy zadowolenia i sytości (gdy ma suchą pieluchę, pełno w brzuszku, cieplutko i wygodnie) oraz okresy dyskomfortu (głód, mokra pielucha, zimno).
Z tych naprzemiennych doznań zadowolenia i frustracji, związanych z zaspokajaniem podstawowych potrzeb, wyłania się postać matki, która nie tylko zaspokaja owe potrzeby dziecka, ale także dostarcza mu innych, niezwykle przyjemnych doznań (pieszczoty, pocałunki, przytulenie, itd.) oraz daje ogromne poczucie bezpieczeństwa. Rodzą się bardzo głębokie uczucia w relacji matki z dzieckiem. Dzieci w pierwszym półroczu życia nie rozumieją pojęć "za chwilę", "potem", nie pojmują, że „za chwilę mama wróci", one żyją chwilą obecną, teraźniejszością, tym, co jest "tu i teraz". I dlatego tak dramatycznie protestują gdy mama znika.
Stopniowo ta chwila obecna przestaje być pojmowana tak statycznie i niezmiennie, staje się "teraźniejszością dynamiczną". Teraźniejszość dynamiczna obejmuje trzy momenty czasowe: początek, rozwijanie się i dobieganie do końca czynności lub zjawiska. Dziecko już wie, że coś się zaczyna, trwa i będzie musiało się skończyć, np. zabawa z tatusiem. Potem przekonuje się, że choć coś w danej chwili się skończyło, to ma szansę znów się powtórzyć w „niedalekiej przyszłości", np. po obiadku znów się pobawi z tatusiem. I tak stopniowo uczy się, że czas składa się z tego, co było (przeszłość), z tego, co jest (teraźniejszość) i z tego, co będzie (przyszłość).
Pojęcie czasu rozwija się wraz z rozwojem rozumienia mowy i tworzenia się pojęć w umyśle małego dziecka. Jednak dopóki nie opanuje ono pojęć liczbowych, pewne miary czasu (takie jak, godzina, miesiąc, rok) będą dla niego dość nieokreślone i mało wyobrażalne.
Percepcja czasu u małego dziecka dotyczy stosunkowo krótkich odcinków czasowych. Gdy przypomina ono sobie zdarzenia z przeszłości, nie umie podać, jak dawno one przebiegały, a sięgając wyobraźnią w przyszłość nie potrafi odmierzyć czasu dzielącego je od przewidywanego zdarzenia. Często też popełnia błędy. Np. mówiąc o swoich urodzinach, które miały miejsce miesiąc temu, mówi, że były wczoraj.
Małe dzieci, także w wieku przedszkolnym, bardzo subiektywnie traktują upływ czasu. Czas wypełniony interesującą zabawą lub jakąś ciekawą czynnością płynie szybko, dziecko „nie wie", kiedy zleciał. Zaś oczekiwanie lub jednostajne, nudne zajęcie wydłuża się w nieskończoność. Dzieci nie mogą się doczekać na prezenty urodzinowe, lub kiedy mama przyjdzie po nie do przedszkola. Ale kiedy w przedszkolu jest ulubiony kolega, to szkoda wracać do domu - „bo tak krótko dziś było w przedszkolu". Źle znoszą rozłąkę z bliskimi osobami, zwłaszcza z matką, choć łatwo można odwrócić ich uwagę, gdy znajdzie się dla nich jakieś atrakcyjne zajęcie.
W czwartym roku życia dzieci zaczynają rozpoznawać i określać pory dnia (rano, południc, wieczór, noc). Nieco później poznają nazwy dni tygodnia i po trafią powiedzieć, jaki dzień jest dzisiaj. Wiedzą też, co znaczy wczoraj i jutro. Ok. 6 roku życia rozpoznają i nazywają pory roku, najpierw kontrastowe, np. lato-zima, potem w kolejności wiążąc je w całość roku. W tym samym wieku wiele dzieci umie już odczytać porę dnia na zegarku (godzinę).
Wraz z wiekiem wzrasta u dzieci umiejętność percepcji i właściwej oceny odstępów czasowych. W szkole dzieci uczą się prawidłowo spostrzegać, bez kontroli na zegarku, długość trwania godziny - lekcja trwa ok. godziny. Ale często dzieci w tym wieku skracają w swym poczuciu trwanie minuty.
Najpóźniej kształtuje się orientacja w czasie historycznym. Takich odcinków, jak wiek, era, epoka nie da się bezpośrednio doświadczyć, dlatego u dzieci w okresie późnego dzieciństwa (10-12 lat) występuje tendencja do zbliżania odległej przeszłości do teraźniejszości. Dopiero nauka historii pozwala dzieciom kojarzyć z datami historycznymi określone wydarzenia, mające jednak początkowo formę luźnych obrazów, związanych przeważnie z postacią jakiegoś bohatera lub innych konkretnych osób (np. żołnierzy w określonych strojach, konkretnego króla). Stopniowo dzieci wypełniają okresy historyczne coraz bogatszą wiedzą.
Pojęcie wieczności jest trudne do wyobrażenia dla nas, ludzi do rosłych. Bo jest ono całkowicie obce naszemu doświadczeniu. Nie potrafimy wyobrazić sobie sytuacji bez upływu czasu, bez dorastania i starzenia się. Ale małe dziecko, które żyje chwilą teraźniejszą jest znacznie bliżej zrozumienia, czym jest wieczność. Jednak wraz z nabywaniem przez nie doświadczenia w rozumieniu czasu i jego prawideł, to dziecięce, intuicyjne pojmowanie wieczności i nieprzemijalności zaciera się. Dlatego też małe dziecko w prostocie swego umysłu łatwiej przyjmuje nowinę o wiecznym Królestwie Boga niż my, dorośli i doświadczeni.

W świetle wieczności

Autor: Janina Gazda

Słowo to często powtarzamy, co dzień się z nim borykamy, zwykle nam go brakuje, mamy wyrzuty sumienia, że został zmarnowany, próbujemy usprawiedliwić nasze postępowanie, twierdząc, że to jego brak jest powodem. Ale cieszymy się z niego, kiedy mamy go dosyć i jest dobrze wykorzystany.
Czas... co możemy zrobić, aby stał się źródłem radości a nie smutku i zmartwień? Musimy go dobrze zrozumieć. Co to jest czas? Jest to krótki mo ment pomiędzy dwiema nieograniczonymi wiecz nościami.
To tak, jak gdyby Bóg nastawił zegar w momencie stworzenia, który będzie szedł aż do dnia Sądu Ostatecznego.
Czas, w którym żyjemy może wyglądać dla nas, jako coś niezmiernie długiego ale w porównaniu z wiecznością jest to jak gdyby mgnienie oka.
Ktoś kiedyś zobrazował wieczność w bardzo ciekawy sposób... gdyby mały ptaszek poleciał z ziemi na słońce 150 km/godz. to podróż w jedną stronę trwała by 1000 lat... Gdyby niósł w dziobku okruszynę prochu pokonując ten dystans w ciągu 1000 lat a potem wrócił po następną i kontynuował tak aż do momentu, kiedy udałoby się przenieść cały proch ziemi na słońce, to wieczność jeszcze by się nie skończyła.
Jest to coś ponad nasze zrozumienie i wyobrażenie, Czas możemy zmierzyć, ale wieczności nie....
Słowo Boże wyraźnie mówi, że naszym zadaniem tu na ziemi jest życie w świetle wieczności. Dlaczego? Bowiem jesteśmy istotami wie cznymi, a nie, tak jak zwierzęta, is totami czasu.

„Bóg wszystko pięknie uczynił w swoim czasie, nawet wieczność włożył w ich serca” Kazn. 3,11
Co to znaczy, żyć w świetle wieczności? To zna czynie mylić wartości!
Pewnego razu jakiś człowiek włamał się do sklepu w nocy, ale nie po to, aby coś ukraść, lecz aby za obserwować coś następnego dnia. Wszedł na wystawę, gdzie było mnóstwo odzieży i pozamieniał ceny. Następnego dnia rano, kiedy ludzie przechodzili koło wystawy zobaczyli, że np. piękne futro kosztuje 200 złotych, a mała sukienka aż parę tysięcy złotych… i doznali szoku.
Może uśmiechniemy się słuchając takiej historii, ale przecież i my często tak postępujemy. Mieszamy nasze wartości i oceniamy wyżej rzeczy należące do czasu aniżeli do wieczności.
Bóg uczynił nas istotami wiecznymi, należymy do wieczności, do tej, która przyjdzie. Nasze życie tu w czasie, to tylko preludium prawdziwego życia.
Czy jesteśmy świadomie wierzącymi dziećmi Bożymi czy też nie, jesteśmy stworzeniami wieczności. Kiedy zakończymy życie na ziemi musimy w nią wejść.
Ci z nas, którzy świa domie uczynili krok wiary, wejdą do wieczności radości, pokoju i szczęścia. Lecz ci, którzy tego nie uczynili - do wieczności kary, smutku i strachu.
Czy teraz, w tej chwili odczuwasz radość, kiedy myślisz o wieczności? Czy też strach Czy chciałbyś to zmienić? Możesz to zrobić zaraz, nie odkładaj tego do jutra.
Jeżeli jednak masz pewność co do twojej wieczności, radujesz się z tego faktu, to zachęcam cię do spojrzenia na nowo na Swoje zbawienie, i to w świetle wieczności.
Czy dzisiaj, teraz w tej chwili, przeżywasz to samo głębokie wzruszenie z faktu twego zbawienia, jak w dniu, w którym prawdziwie uwierzyłeś?
Kiedy uczniowie wracają do pana Jezusa, entuzjastyczni po służbie do której ich wysłał i mówią: "Demony są nam podległe, tyle wspaniałych rzeczy się wydarzyło...." co wtedy mówi Pan Jezus?

„Wszak nie z tego się radujcie, iż duchy są wam podległe, radujcie się raczej z tego, iż imiona wasze w niebie są zapisane".
Spójrzmy więc na nasze zbawienie w świetle wieczności... na czas jaki spędzimy z Chrystusem, z tym, który przebaczył nasze grzechy i oddał swoje życie za nas... Czas, który nie będzie trwał dwa lata lub nawet milion, ale czas, którego nawet nie da się zmierzyć.
Co czujesz teraz, kiedy myślisz o swoim zbawieniu? Myślę, że głęboką wdzięczność, z której w sposób naturalny rodzi się pragnienie służenia Mu i to jak najlepiej.
Tak, Bóg powołał nas do tego, abyśmy Mu służyli z radością, ochotnie, chce nas używać, chce, abyśmy nie wstydzili się Ewangelii, ale świadczyli o niej zawsze i wszędzie.
Czasu jest niewiele. Kiedy przyjdzie wieczność, to już nie będzie takich możliwości.
Bardzo często popełniamy błąd myśląc o służbie, tłumaczymy się, że nie mamy czasu... bo teraz są ważniejsze sprawy. Czy jednak chodzi tu o czas?

„Życie jest zbyt krótkie dla nas, aby zrobić wszystko to, co chcemy zrobić lecz wystarczająco długie, aby zrobić wszystko to, co Bóg chce, abyśmy zrobili".
Spójrzmy więc na służbę jeszcze raz ale... w świetle wieczności, jako wdzięczność za to, co otrzymaliśmy, miłość do tego, który nam to dał i pragnienie, aby inni mogli być tak szczęśliwi jak ja.
Czyż brak pragnienia by dzielić się Ewangelią nie jest zwykłym lenistwem i egoizmem?
Bardzo często też robimy wszystko i nic, to i tamto, co może wydaje się nam służbą, ale jest to tylko zwykłe działanie, niemające wartości w świetle wieczności. Jaka więc jest twoja służba?
Módlmy się o to, abyśmy rozsądnie wykorzystywali czas, nie tracili go na kłótnie, podziały, bunt, osądy, nie tylko marnujemy czas, którego już nie odnajdziemy, ale tracimy bardzo wiele cennej energii.
Służenie Bogu, niesienie Ewangelii nie zawsze będzie łatwe. Czasem będziemy samotni, zmęczeni, zniechęceni a nawet znienawidzeni przez innych, często nawet przez najbliższych. Ale spróbujmy spojrzeć na to w świetle wieczności. Apostoł Paweł pisze: "Albowiem sądzę, że utrapienia teraźniejszego czasu nic nie znaczą w porównaniu z chwałą, która ma się objawić".
A wic spójrzmy na siebie, jaka jest nasza pozycja w Bogu, spójrzmy na nasze zbawienie i służbę w świetle wieczności a nie w świetle czasu, a nasze życie zostanie przepełnione nowymi wartościami, radością i prawdziwym pokojem.

Pamiętajmy, że Bóg darował nam tutaj krótki czas na ziemi a jednak od tego krótkiego czasu zależy cala nasza wieczność.

„Baczcie więc pilnie, jak macie postępować, nie jako niemądrzy, lecz jako mądrzy, wykorzystując czas, gdyż dni są złe". Efez 5,15-16

Z życia nastolatka

Z życia nastolatka

Janek słyszy w szkole zachętę nauczyciela: Drodzy uczniowie, pomagajcie sobie nawzajem! Tego samego dnia zdenerwowany ojciec Janka wyraża swoje życzenie: Nie pomagaj Iksińskiemu, bo jego ojciec wygryzł mnie z pracy! Ów Iksiński to kolega z klasy Janka. Kolizja murowana. Co zrobi Janek?...

Chciałbym tym artykułem rozbudzić naszą (to znaczy rodzi ców i nauczycieli) świadomość faktu, że to my niejednokrotnie jesteśmy przyczyną wielu kon fliktów w życiu nastolatków. Moim celem jest także wskazanie rozwiązań, pozwalających na zapobieganie konfliktom oraz „naprawianie" powstałych szkód. Często dzieliłem się podobnymi przemyśleniami z nastolatkami w szkołach i w kościołach. Dlaczego akurat z nimi? Ta grupa wiekowa bodaj najczęściej wchodzi w kolizję z otoczeniem, co wynika z „charakteru" nastolatka i z intensywnych przemian, składających się na rozwój psycho-fizyczny. Posłużę się przenośniami i obra zami, nawiązującymi do zasad ru chu drogowego, jak i do kwestii łamania tych zasad. Cieszyłbym się, gdyby ten artykuł posłużył na uczycielom lub rodzicom za podstawę do dyskusji (spotkania) z nastolatkami.

Zacznijmy od definicji „zderzenia":

Jest to nie chciana kolizja intere sów, zaburzająca właściwe relacje i budząca źłe emocje. Skąd biorą się zderzenia na drogach?... Tu warto byłoby poznać zdanie nastolatka. Najprawdopodobniej wymieniłby dwie, podane poniżej przyczyny (jeśli nie, należałoby w dyskusji na nie naprowadzić). Oto najczęstsze przyczyny zderzeń:

► lekceważenie innych użytkowników, czyli łamanie przepisów — Ja muszę być pierwszy!
oraz
► brak znajomości przepisów, które są spisane w kodeksie drogowym.

Jakie są przyczyny zderzeń między ludźmi? Analogicznie:
► lekceważenie innych, czyli łamanie Bożego prawa — Ja jestem najważniejszy!
oraz
► brak znajomości norm postępowania, czyli prawa. Dla chrześcijanina tym prawem jest oczywiście Biblia.

Kierowca ma przepisy podane w kodeksie drogowym. Co mogłoby zdecydowanie zmniejszyć liczbę wypadków? Znajomość przepisów połączona z ich przestrzeganiem. Wydaje się to oczywiste. Praktyka pokazuje jednak, że kierowcy, „skażeni" brawurą i egoizmem powszechnie łamią przepisy, jakby nieświadomi zagrożenia, jakie stwarzają dla innych użytkowników dróg i dla siebie samych. Człowiek ma przepisy dane przez Boga ale jest skażony grzechem (Rzym. 3/23). Dlatego ma problemy z ich przestrzeganiem. Wystarczy je poznawać i stosować się do nich, a nie będzie zderzeń!

Niestety my, lu dzie, często lekceważymy innych, zapominając, że lekceważymy sa mego Boga!

Wszyscy bierzemy udział w niebezpiecznym „ruchu". Warto byłoby się UBEZPIECZYĆ! Zacznijmy od autocasco, czyli ubezpieczenia się na okoliczność przypadkowych, nie zamierzo nych „szkód".

Każdy chrześcijanin, którego możemy porównać do rozważne go kierowcy, może się tak ubezpieczyć. W czasach apostoła Pawła też dochodziło do przeróżnych kolizji. Bóg dał mu mądrość do tego, by wskazał nam sposób na zabezpieczenie się przed niepotrzebnymi zderzeniami. W liście do Efezjan 4/22-24 czytamy: „ Zewleczcie z siebie starego człowieka wraz z jego poprzednim postępowaniem(...), odnówcie się w duchu umysłu waszego, a obleczcie się w nowego człowieka, który jest stworzony według Boga..."

Gdy piszę chrześcijanin mam na myśli kogoś, kto nie tylko wierzy w Boga, ale chce Mu się podobać. Prawość w życiu chrześcijanina jest okazywaniem wdzięczności za niezwykłe zbawienie, które przyjął przez wiarę. Ktoś, kto naprawdę pojednał się z Bo giem docenia wspaniałość daru zbawienia. Autocasco chrześcijanina sformułowane jest w liście do Kolosan 3/3: „ Umarliście bowiem, a życie wasze jest ukryte wraz z Chrystusem w Bogu. "

Co znaczą słowa: umarliście, ... życie ukryte w Chrystusie?

Gdy apostoł Paweł pisał te słowa chodziło mu o śmierć grzechowi. Wierzący nastolatek mógłby wy razić to tak: grzech mnie już „nie rusza ". Już nie jest w szponach grzechu. Już nie jest w niewoli grzechu ale ma wolność do życia w posłuszeństwie Bogu.

Zastanówmy się nad drugim wyrazem: ukryty. Ukryty przed czym? Przed konsekwencjami grzechu. Ukrycie w Chrystusie sprawia, że nie jest bezsilny wobec pokus, pod warunkiem, że na co dzień przyznaje się do swojej „śmierci". Nasze ziemskie auto casco ma nam gwarantować poczu cie bezpieczeństwa. Duchowe autocasco ma zapewniać poczucie bezpieczeństwa w Chrystusie oraz naszą czystość, na której Bogu bardzo zależy (świętymi bądźcie!). Warto zapytać swoich podopiecz nych: Czy masz już AC? Czy możesz powiedzieć, że jesteś ukryty w Chrystusie? Przy zadawaniu takiego pytania należałoby oczy wiście przypomnieć główne prawdy Ewangelii i zachęcić do pojednania z Bogiem tych, którzy jeszcze tego nie zrobili.

Ciekawe, co odpowiedzieliby różni kierowcy na pytanie: Czy mając AC jeździsz nieostrożnie? Jaka byłaby odpowiedź naszych nastolatków?... Z pewnością każ dy kierowca odpowiedziałby, że nie stara się za wszelką cenę spowodować wypadku! Wręcz prze ciwnie, woli nie mieć nic do czynienia z agencjami ubezpieczeniowymi, z obawy o stratę czasu, kłopoty itp.

Czego chrześcijanin powinien unikać i na co uważać? Na czym polega korzystanie z AC? Będziesz bezpieczny i nie będziesz stwarzać zagrożenia dla innych, gdy zastosujesz się do słów z Ko losan 3/5-10 (przeczytaj, przestudiuj z grupą, z dzieckiem). Czyniąc to, chrześcijanin potwierdza, że „oblekł się w Chrystusa" i jest w Nim ukryty.

Przejdźmy teraz do przyczyn zderzeń w życiu nastolatka. Wymienione poniżej punkty do tyczą oczywiście młodszych dzieci i młodzieży ale najsilniej manifestują się one w życiu nastolatka. Moim celem nie jest jedynie wskazanie przyczyn. Pragnąłbym, by każdy z nas, czytając ten artykuł pomyślał o sobie, czy przypadkiem sam nie bywa źródłem zderzeń w życiu dzieci.

Przyczyny zderzeń

1. Media, czyli TV, gry komputerowe, internet, radio, czasopisma, książki. Moją listę przyczyn otwierają media, ze względu na ich powszechny zasięg od działywania. Wpływ mediów na myślenie i postępowanie nasto latka jest oczywisty. Śmiem wyra zić przekonanie, że współczesne media dają początek wszelkim problemom wychowawczym. Dlaczego uważam je za przyczynę zderzeń? Często podają złe wzor ce postępowania i zabijają relacje. Choćby tylko dlatego, że okradają rodzinę ze wspólnego czasu, który jest niezbędnym czynnikiem w budowaniu relacji. Dzieci i nastolatki poświęcają mnóstwo czasu na karmienie się bezwartościową strawą medialną. Rodzice i nauczy ciele powinni jak najwcześniej uczyć dzieci mądrego korzystania ze środków przekazu informacji a szczególnie świadomego wybierania tego, co dobre i pouczające. Poważnym problemem jest to, że media często kłamią, przez co wciągają ufającego im młodego widza/słuchacza/gracza w różnorodne kolizje z otoczeniem. Sam muszę się przyznać, że jako mały chłopiec byłem „telemanem". Zaniedbywałem wiele obowiązków przez nadmierne oglądanie telewizji (a były do stępne tylko dwa programy!). Człowiek, który idzie do szkoły niewyspany, nieprzygotowany, z pewnością wpadnie w kolizję z nauczycielem, a po wywiadówce także z rodzicami... Drogi rodzicu, czy pomagasz swojemu dziecku w mądrym korzystaniu z komputera lub telewizji? Jeżeli jest Ci to zupełnie obojętne ile czasu dziecko spędza przed ekra nem, to sam jesteś przyczyną niechybnych zderzeń. Nie dziw się, jeżeli dzieci odpowiadają na twoje słowa gotowymi sekwencjami, wziętymi wprost z reklamy lub z jakiegoś filmu, albo gry.

2. Zanik autorytetów (brak pun któw odniesienia). Wnikliwy i krytyczny z natury nastolatek bardzo potrzebuje oparcia w drugim czło wieku (oby był nim jego rodzic i na uczyciel). Z zanikiem autorytetów spotykamy się na co dzień. Arena polityczna naszego kraju obfituje w zderzenia i przypomina raczej inną arenę... Zderzenia biorą się zwykle z niezdrowej krytyki. Stąd zachęcałbym nas wszystkich do unikania postawy krytyki. Ze wstydem odkrywam zgubny wpływ takiej postawy w mojej rodzinie. Mamy troje dzieci a ciekawe, że nasza nastolatka najchęt niej przejmuje model taty krytykanta. Dla nastolatka bardziej atrakcyjnym jest słuchanie i powtarzanie krytycznych osądów niż wykonywanie prostych poleceń rodzica czy nauczyciela. Wiele dobre go inwestujemy w podopiecznych, gdy uczymy ich postawy pozbawionej krytyki. Nie muszę dodawać, że fundamentalną rolę odgrywa tu osobisty przykład rodzica (nauczyciela). Analizując mechanizmy rządzące niezdrową krytyką dochodzę do wniosku, że bierze się ona z lubowania się sensacjami z życia innych ludzi (nie tylko polityków czy artystów). Każdy z nas ulega temu w mniejszym lub większym stopniu. Czy masz z tym problem?

3. Kryzys rodziny. Właściwie to powinienem od tego zacząć. Rodzina ma być dla dziecka ostoją, kuźnią talentów i osobowości, jednak coraz częściej pełni rolę przechowalni. Jeśli nastolatek nie zazna w domu miłości, pokoju, bezpieczeństwa i spotyka się z obojętnością na jego problemy oraz potrzeby, to staje się swoistym wulkanem. Ból i krzywda kumulują się w nim. Dojście do wybuchu jest kwestią czasu i zaistnienia katalizatora („podwyższona temperatura" otoczenia). Największą krzywdą dla dziecka jest nie stworzenie mu dobrego domu. Tę krzywdę potęguje stały brak porozumienia między rodzicami czy w końcu rozbicie rodziny. Jeśli nawet twoja rodzina dobrze funkcjonuje, to na pewno nie są jej obce błędy w komunikowaniu. Chodzi mi zarówno o niewłaściwy język, jak o brak rozmowy. Postawa „antyzderzeniowa" w dużej mierze zależy od przebywania w atmosferze dobrych rozmów.

4. Presja rówieśników. Problem stanowi uleganie modom („szpanowi"). Nastolatek powie:
„Lepiej słuchać kolegi (niż rodzica czy nauczyciela), bo mnie rozumie... " Chciałoby się dodać — jedzie na tym samym wózku. Ale to jest złudzenie nastolatka. Chociaż domy nastolatków bardzo
się różnią, to zjawisko presji rówieśniczej oddziałuje bardzo sil nie na wszystkich. Często rodzice niepotrzebnie zwalczają wszelkie nowinki, jakie dziecko przynosi do domu. Posłużę się przykładem z jednej rodziny. Syn postanowił dopasować się do grupy kolegów i pewnego dnia przyszedł do domu łysy. Zderzenie!!! Rodzice od razu znaleźli się z nim w stanie wojny, trwającej parę tygodni. Czy słusznie? Zgadzam się z pewną radą: nie atakuj dziecka za nieszkodliwą inność, za coś, co tobie się nie podoba. Uważam, że jest to słuszne stanowisko pod warunkiem, że ta „inność" lub „to coś" nie wpływa negatywnie na jego sposób traktowania rodziców, na jego obowiązkowość, na sposób spędzania wolnego czasu itp. Jako rodzic sprawdziłbym oczywiście charakter grupy, z jaką się utożsamia.

5. Presja seksualna w otoczeniu. Sfera seksualności człowieka wywiera istotny wpływ na jego zachowanie. Mnogość bodźców w otoczeniu sprawia, że dzisiejszy nastolatek jest już rozbudzony seksualnie i na siłę wciągany w tę sferę. Jest mu przez to wyrząd zana wielka krzywda. Rozbudzenie erotyczne osłabia jego siły potrzebne do wykonywania różnych obowiązków. Wciąga na drogę aktywności seksualnej, co rodzi różne problemy. Skutki zderzeń wynikających z inicjacji seksualnej nastolatka nieraz rzutują na całe życie. Wspierajmy nasze dzieci w rozwijaniu zdrowych zainteresowań i akty wności ruchowej!

6. Przemęczenie i znużenie.Drodzy rodzice, nie tylko my wra camy zmęczeni z pracy. Nie stwarzajmy przed dziećmi wrażenia, że to my potrzebujemy zrozumienia i cierpliwości z ich strony. Szkoła to ciężka praca! Nawet jeżeli ta „praca" ogranicza się do samego chodzenia. Kto z nas byłby zdolny do przesiadywania kilku godzin dziennie na lekcjach, będąc narażonym na nudy? Jes tem nauczycielem i przyznaję, że nie zawsze udaje mi się zainteresować wszystkich uczniów, nawet jeśli się staram. Wielu nauczycieli w ogóle nad tym problemem się nie zastanawia, traktując jednocześ nie swój przedmiot jako królową nauk. Nauczyciel często przyczynia się do zderzeń z powodu braku pomysłowości, przez własne znużenie i przemęczenie, złe przygotowanie czy niesprawiedliwość. Taka postawa bezpośrednio oddziałuje na uczniów, budząc drzemiące w nich zapasy wrogości. Zderzenia to pokazują. Nerwo wość charakteryzująca współczes nego nastolatka wynika z niewłaściwego trybu życia i braku organizacji pracy. Ambitniejszy nastolatek „nadrabia" złą organizację czasu nocnym przesiadywaniem nad książkami. Coraz częstszy jest niestety „imprezowy" model życia. Zdumiewa mnie beztroska rodziców, którzy twierdzą, że ich dziecko musi się wyszaleć, że nie można ograniczać jego swobód albo, że musi się uczyć życia. Wymiera pokolenie rodziców wyznaczających dzieciom tzw. porę powrotu do domu.

7. Dostępność używek — to mnie przeraża! Miałem do czynie nia z wieloma nastolatkami uza leżnionymi od narkotyków lub alkoholu. Nie znam lepszego określenia ich stanu jak to, że są „w diabelskich szponach". Uchwyt krwiożerczego drapieżnika charakteryzuje się tym, że gdy dopadnie ofiarę mocno ją trzyma a jeśli nawet uda jej się wyrwać, to jest okaleczona. Alkoholizm zaczyna się od małych dawek ale istotnym czynnikiem jest regularne jego spożywanie. W rozmowach z nauczycielami z wielu miast często wymieniam poglądy na temat źródeł alkoholizmu. Zgodni jesteśmy co do tego, że jednym z nich staje się dzisiaj „moda na puby". Puby i piwiarnie wyrastają w naszych miastach jak przysłowiowe grzyby a nastolatki, w drodze do domu, uprawiają „grzybobranie", licznie odwiedzając te miejsca! Co mamy robić? Jak uchronić dzieci od nałogów? Wierzę, że więcej można zyskać przez zmuszanie mło dych do myślenia, niż przez potępianie czy gromienie (powiedzmy, że wszyscy nauczyciele i rodzice są abstynentami!). Na spotkaniach zadaję im pytanie: Dlaczego sięgasz po chleb?... A po papierosa, alkohol albo narkotyk? Co jest modą a co potrzebą?

Czy jesteśmy świadomi tego, że do większości zderzeń nie musi dochodzić!!! Możemy zapytać na stolatka, czy nie ulega którejś z przyczyn (jakiejś modzie). Ogromnym atutem w rozmowie z wierzącymi nastolatkami jest możliwość odwołania się do ich toż samości. Wykorzystuję to mówiąc tak: Jeżeli masz już AC (bo jesteś chrześcijaninem), to nie musisz niczemu ani nikomu ulegać, by zyskać na ważności lub wartości. Twoja wartość jest w Bogu! Nie musisz uzależniać jej od ludzi. Co robić, by unikać zderzeń i ich konsekwencji? Wróćmy do naszej przenośni. Ubezpiecz się na wy padek OC, bo odpowiedzialność to ważna sprawa. Jeśli nie chcesz płacić większych składek, czyli chcesz unikać kolizji, to musisz realizować tylko dwie rzeczy:
-nie być sprawcą zderzenia
-właściwie reagować w zderze niu z drugim człowiekiem.

Pomoże w tym nasz kodeks, Biblia. Kierowca musi zachowywać różne środki ostrożności, jak właściwą prędkość, odstęp, obcią żenię, kierunek, przyspieszenie, hamowanie itp. Biblia także wska zuje nam na różne „środki ostrożności". Poszukajmy ich! Tajemnica naszego OC tkwi w liście do Kolosan 3/ 12-14 oraz 3/ 15-17. Proponuje analizę wierszy od 12 do 13a. Oto one: współczu cie, dobroć, pokora łagodność, cier pliwość, przebaczanie. Zastosuj je świadomie w swoim życiu. Czy to jest możliwe? Tak, ale pod warunkiem, że sam przyjąłeś Boże prze baczenie, (w. 13 b)! Czy naprawdę jesteś naśladowcą Chrystusa, czy masz AC i jesteś w Nim ukryty? Zastanówmy się chociaż nad ostatnim „środkiem ostrożności". Do czego prowadzi brak przebacze nia w naszych międzyludzkich relacjach? Do rozgoryczenia, niechęci, wrogości itp. Wszystko to zasmuca Boga (Efezjan 4/ 30- 32). Niedawno musiałem przeprosić Boga za głupie i pełne złości zachowanie, gdy postanowiłem dogonić kierowcę, który w obrzydliwy sposób zajechał mi drogę. Dogoniłem go na najbliższym skrzyżowaniu. Dobrze zacząłem, spokojnie napominając go za stworzenie zagrożenia ale... niestety dałem się wciągnąć w jego „sposób komunikowania". Niemalże nie doszło do rękoczynów. Było mi wstyd. Wróćmy do Kolosan 3/13 — znosić kogoś, to więcej niż tolerować jego obec ność. Jeżeli ktoś „zajeżdża nam w życiu drogę", mamy tak się zachować, by nie tylko nie spotęgować zagrożenia lecz, by wynikło z tego coś dobrego! Jestem pewien, że mój pościg za tamtym kierowcą mógł się zakończyć z korzyścią dla nas obojgu, gdybym tylko skorzystał z duchowego OC.

Chciałbym spuentować ten artykuł krótką refleksją, opartą na słowach z Kolosan 3/14. Nakazują nam one ubrać się w miłość. Gdy dzisiaj wsiadam do samochodu mówię sobie: Jedź tak, by innych nie straszyć. Nie pozwól wy prowadzić się z równowagi. Musisz być gotów do wszelkiej pomocy na drodze. W „ruchu międzyludzkim" chodzi o praktyczne okazywanie miłości, będącej spój nią doskonałości. Miłość decyduje o jakości naszych wzajemnych relacji. Zanim ruszysz w drogę sprawdź, czy dobrze rozumiesz to słowo. Pozwól, że podpowiem: Miłość to nie uczucie, lecz postawa nakierowana na dobro drugiego człowieka. Jeżeli chcesz unikać zderzeń, to ćwicz się w miłości i nie kieruj się emocjami, bo emocje to odpowie dnik klaksonu i pedału gazu! Uważaj jak jedziesz, to daleko zajedziesz bez zderzeń.

Nie pokój a miecz

Autor: Zbigniew Kłapa

Kiedykolwiek mówimy o konfliktach dzieci z otoczeniem, dotyczą one np. różnicy zdań, ścierania się temperamentów lub sytuacji problemowych. Mało kto porusza temat konfliktów wiążących się ze światopoglądem dziecka.

1. JEST TAKI KONFLIKT
„Precz z domu, już nie jesteś moim synem! Jeżeli tu zostaniesz, to jesteś martwy!" Takie słowa usłyszał chłopak z muzułmańskiej rodziny, kiedy wyznał w domu wiarę w Chrystusa. Ceną przyjęcia przez niego zbawienia był tragiczny konflikt z najbliższą rodziną.

Czy ten epizod wydaje Ci się egzotyczny? Zaistnienie konfliktu będącego konsekwencją czyjegoś nawrócenia to rzecz nieobca wielu naszym rodakom, z których jedni spotkali się z niezrozumieniem przez własnych rodziców jako dzieci, inni jako pełnoletni. Znam kilka małżeństw, które przeżyły prawdziwe odrzucenie z powodu swojej wiary. Rodzice nie przyszli nawet na ich ślub. Znam chłopca, który musiał ukrywać Biblię po tym, jak ojciec wrzucił poprzednią do zsypu na śmieci.

2. GŁOSZĘ EWANGELIĘ I CO DALEJ?
Gdy głosimy dzieciom Ewangelię niekiedy wydaje nam się, że jeśli tylko uwierzą to wszystko będzie dobrze. TAK, jeśli chodzi o zyskanie przez nie nowej pozycji względem Boga, dzięki usprawiedliwieniu z wiary, ale NIE, jeśli chodzi o ich dalsze losy na ziemi. Dziecko, które uwierzyło, zawarło pokój z Bogiem lecz weszło w konflikt z grzesznym światem (Rzym. 5/1). Czy Jezus Chrystus obiecał sielankę na ziemi tym, którzy uwierzą?

W Ew. Mateusza (10/34-35) czytamy. „Nie mniemajcie, że przyszedłem przynieść pokój na ziemię; nie przyszedłem przynieść pokój, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić człowieka z jego ojcem i córkę z jej matką, i synową z jej teściową. Tak to staną się wrogami człowieka domownicy jego."

W noc pojmania Pan Jezus powiedział: „Którzy miecza dobywają, od miecza giną". Czy w Jego różnych wypowiedziach jest sprzeczność? Nasz Zbawiciel daje nam w tych mocnych słowach do zrozumienia, że tam, gdzie On się pojawia musi zaistnieć konflikt. Musimy zatem być świadomi, że dziecko, które powierzy swoje życie Chrystusowi wejdzie w konflikt z otoczeniem, czy z rodzicami, jeżeli nie są oni chrześcijanami w biblijnym rozumieniu. Bo co ma wspólnego światłość z ciemnością?!

3. KONFLIKT JEST — CZY MOŻEMY GO UNIKNĄĆ?
Los muzułmańskiego dziecka przepędzonego z domu, jest tragiczny. Żaden muzułmanin go nie przygarnie. A jaki jest los nawróconego dziecka w Polsce, którego rodzice są niewierzący? Najprawdopodobniej pozostanie ono w domu lecz czeka je niełatwe życie. Duchowa walka w przypadku takiego dziecka będzie polegać na wysłuchiwaniu epitetów, sianiu wątpliwości przez rodziców, nieufności itp. Tymczasem każde dziecko chce czuć się rozumiane, potrzebne, kochane. Nasuwa się wątpliwość a zarazem pytanie: Czy wolno nam, albo czy ma sens ewangelizowanie dzieci w oderwaniu od ich rodziców? Na przykład podczas wakacyjnego spotkania na świeżym powietrzu albo w świetlicy czy w klubie biblijnym?

Uważam, że powinniśmy realizować wielkie posłannictwo Pana Jezusa kiedy tylko nadarza się ku temu okazja, jednakże pamiętając o wielkiej odpowiedzialności jaką na siebie bierzemy, gdy uczymy dzieci. Dlatego nie powinniśmy „tanio"' podawać zbawiennych prawd, na zasadzie obiecywania „złotych gór", lecz przemawiając do spotkanych dzieci musimy wkomponować w swoje poselstwo kwestię tzw. kosztów zawierzenia (1 Piotra 4/18). Najlepszą ku temu okazją jest udzielenie zainteresowanym dzieciom porady duchowej. W działaniach MED-u, nakierowanych na dzieci, staramy się docierać także do rodziców, o ile tylko jest to możliwe.

Gdy wychodzimy z Ewangelią poza kościoły ewangeliczne niestety częściej bywa tak, że tylko dzieci mogą usłyszeć Ewangelię. Czy miałby to być powód do zaniechania pracy ewangelizacyjnej? Jestem głęboko przekonany, że nie, ale jeszcze raz podkreślam wagę poczucia odpowiedzialności.

Przekazując dzieciom zbawienne prawdy musimy w jakiś sposób uprzedzić je o możliwych konsekwencjach pójścia za Panem oraz zachęcić je do dobrego świadectwa. Nie mam tu na myśli zachęty do szybkiego „wyznania wiary" np. przed rodzicami, lecz głównie do świadectwa postawy, która ma stanowić właściwy fundament dla słów. Trafnie ujął to Apostoł Piotr — 1. Piotra 3/15-17 (zob. też 1. Jana 3/18). Niechaj ta apostolska wskazówka towarzyszy nam zawsze, gdy idziemy do dzieci. Konfliktu uniknąć się nie da, ale można uniknąć wojny!

Kiedy 12 lat temu rozpoczynaliśmy ewangelizacje na wsiach mogliśmy siać Słowo właśnie tylko w serca dzieci. Kierowaliśmy się wskazówką Piotra i do dziś tę pracę kontynuujemy. Owszem, nie obyło się bez konfliktów (wciąż pamiętam pewnego ojca, który przeganiał nas siekierą ze swego domu!), ale Bóg pozwolił nam oglądać owoce w postaci nawróceń. Jedna z takich osób niedawno wzięła udział w naszym szkoleniu. Wierzę, że oddała swoje życie do dyspozycji Boga.

4. ZACHOWAWCZE GŁOSZENIE EWANGELII?
A może wolisz unikać konfliktów? Jaki jest twój stosunek do głoszenia tzw. „grzecznej" Ewangelii? Chodzi mi o takie głoszenie Ewangelii, by nikogo nie urazić...
Zastanówmy się czy to w ogóle jest możliwe?! Sam Zbawiciel zapowiadał konflikt a Ewangelia jest jedna (Gal 1/6). On nie wkładał kija w mrowisko. To nie jest dobre porównanie. Celem naszego Pana nie było poróżnianie ludzi lecz wskazanie na ich największy problem. On po prostu obnażał grzech a obnażony grzech zawsze się buntuje i rodzi konflikty. Powtarzam, kiedy głosimy Ewangelię musimy spodziewać się konfliktu. Poza tym Chrystus przynosił nie sam miecz ale także uczył miłości, nawet do wrogów (Mat. 5/44). Jego wola nie zmieniła się, więc ucząc dzieci, naśladujmy Go!

5. KONFLIKT POZA DOMEM
Zastanówmy się teraz nad konfliktem wierzącego dziecka z otoczeniem, poza domem.
Nawrócenie Saula sprowadziło go na wojenną ścieżkę prawie ze wszystkimi. Głosząc Chrystusa narażał się królom, którzy zawsze bali się konkurencji. Idąc z Ewangelią do pogan napotykał podejrzliwość lub drwinę. Wreszcie w konfrontacji z braćmi Żydami stawał się celem dla rzucanych weń kamieni, bo burzył cały „duchowy świat" judaizmu (Dz. 9/15). Mimo to, już jako Paweł, szedł z Dobrą Nowiną i żadne przeciwności nie mogły go powstrzymać. Uczciwość ze strony nauczycieli wymaga tego, by uświadamiali młodym odbiorcom wspomniane koszty przyjęcia zbawienia.

A co napotyka dziecko w naszej polskiej rzeczywistości?
Pewnego razu naszej córce klasa zaproponowała startowanie w wyborach Miss Szkoły. Kiedy nam o tym powiedziała nie zabroniliśmy jej, ale wyraziliśmy swoje zdanie, nie popierające wyborów. Na drugi dzień wychowawczyni zapytała: „I co, weźmiesz udział?" Córka odpowiedziała: „Nie mogę startować w wyborach, bo nawet gdybym zajęła jakieś miejsce, to i tak nie ja zasługiwałabym na nagrodę, lecz Bóg, bo mnie taką stworzył..." Konflikt gotowy. „Nie umiesz się bawić!"— ostro skomentowała nauczycielka świadectwo niedoszłej kandydatki. Większa część klasy obraziła się, a po lekcjach nawet doszło do rękoczynów. Córce nie było łatwo, ale ta lekcja była jej potrzebna.

Bez względu na to, czy konflikt ma miejsce w domu, czy poza nim, dzieci muszą dowiedzieć się od nas ważnej prawdy, że Bóg wie o tym konflikcie i chce, by Mu ufały nawet w próbie i czyniły to, co dobre w Jego oczach. (1. Piotra 4/14-16,19).

Jeszcze jeden epizod.
Przytoczone historie pokazują jak różne mogą być echa złożonego świadectwa. Istniejącemu duchowemu konfliktowi wcale nie musi towarzyszyć cierpienie, za to może okazać się on zbawienny dla innych osób. Kwestię tego co i jak się wydarzy zostawmy w rękach Boga, natomiast róbmy ze swojej strony to, co do nas należy, czyli ewangelizując dzieci mówmy im prawdę.

6. PRZYGOTOWANIE DO KONFLIKTU
Co robić, by przygotować dzieci do tego konfliktu?
Nauczyciele powinni przypominać wierzącym rodzicom, by przede wszystkim oni przygotowywali swoje dzieci do właściwej postawy. Z kolei nauczyciele mogą posłużyć się jakimś tekstem biblijnym i przeanalizować go z grupą. Świetnie nadaje się do tego celu np. Łuk. 12/4-12. Odpowiada on na 2 pytania: Kogo się bać, co mówić? Dobrze jest podawać wierzącym dzieciom proste i konkretne wskazówki, np.: Zło dobrem zwyciężaj! (Rzym. 12/21) Takie „ostrzegawcze nauczanie" można podawać w czasie śpiewu lub wpleść w lekcję biblijną. Można to robić przy okazji uczenia wersetu i podczas innych elementów spotkania. Potrzebują tego zarówno wierzące, jak i niewierzące dzieci. Pierwszym pomagamy, a wobec drugich jesteśmy uczciwi. Nie zapominajmy także o rozmowie indywidualnej.

Wnioski
Jeżeli jesteś świadom nieuchronnego konfliktu w jaki wchodzi dziecko, które szczerym sercem przyjmuje zbawienie, rób wszystko, co w twojej mocy, by nie było ono osamotnione. Nasz Pan i w tej kwestii jest dla nas wspaniałym wzorem do naśladowania. Gdy odchodził nie zostawił uczniów samych lecz pocieszył ich, dając obietnicę: „Oto ja jestem z wami, po wszystkie dni, aż do skończenia świata" (Mat. 28/20). Dotrzymał tej obietnicy i wciąż ją realizuje przez Ducha, którego dał swoim naśladowcom. Więc i ty daj siebie dzieciom

ZŁY DOTYK BOLI

O przemocy seksualnej wobec dzieci

DO NIEDAWNA MEDIA MILCZAŁY NA TEMAT PRZEMOCY SEKSUALNEJ WOBEC DZIECI DZISIAJ POJAWIA SIĘ CORAZ WIĘCEJ KAMPANII RZECIWSTAWIAJĄCEJ SIĘ TEMU PROBLEMOWI. STATYSTYKI PRZEMOCY SEKSUALNEJ DOKONYWANEJ NA DZIECIACH I MŁODZIEŻY.

• Eksperci donoszą, że 1 na 4 dziewczynki i 1 na 6 chłopców byli molestowani przed 18 rokiem życia. to oznacza, że wokół nas zapewne są dzieci, które przeżywają horror.
• 67% wszystkich zgłoszeń dotyczy dzieci poniżej 17 roku życia.
• Średni wiek nadużyć seksualnych dotyczy dzieci w wieku 9 lat, a 22% to dzieci poniżej 8 roku życia.
• Tylko 1 na 10 dzieci zgłasza molestowanie.
• Dzieci, które trzymają swój koszmar w tajemnicy oraz „mówią”, ale nikt ich nie słucha, mają emocjonalne, społeczne i fizyczne problemy w dorosłym życiu.
• 34% to ofiary członków rodziny.
• 59% było molestowanych przez zaufanych przyjaciół rodziny.
• Ludzie, którzy tego dokonują, niczym się nie wyróżniają. Sprawiają wrażenie ludzi godnych zaufania, żeby móc się zbliżyć do dziecka.
• 93% ofiar zna napastnika.

NA CO NALEŻY SZCZEGÓLNIE ZWRÓCIĆ UWAGĘ?
Przemoc seksualna odbywa się najczęściej etapami. Pierwszy etap to uwodzenie w atmosferze tajemniczości. Sprawca buduje klimat intymnej więzi, uzależnia dziecko od siebie psychicznie w sytuacjach zaaranżowanych. Dziecko otrzymuje podarunki, spędza czas ze sprawcą, który ostrzega, by nie mówiło o kontaktach, tłumacząc, że inni mogą mu tego zazdrościć.

By osiągnąć swój cel, czyli uzależnić psychicznie dziecko od siebie, sprawca czasami stosuje przemoc fizyczną lub słowną w sposób uwłaczający jego godności, wykazuje nadmierną zazdrość o dziecko. Otacza je pancerzem troskliwości, np. kontroluje telefony, wypytuje o przebieg spotkań z równieśnikami itp. Chce doprowadzić do sytuacji, gdy stanie się wyłącznym partnerem emocjonalnym dziecka. W ten sposób dokonuje zamachu na jego poczucie autonomii i tożsamości.

W drugim etapie dominują czynności seksualne. Sytuacje są zaaranżowane, „dobry wujek" trzyma dziecko za ręce, obejmuje je, głaszcze. Kontakt fizyczny wygląda pozornie niewinnie, jednak stopniowo narasta. Następnie sprawca tłumaczy dziecku, że ich relacja jest tajemnicą. Sprawca walczy o dochowanie tajemnicy z powodów prawnych, społecznych i emocjonalnych. Dziecko utrzymuje sekret z powodu uzyskiwanych korzyści lub ze strachu (nie chce być winne rozbicia rodziny czy innych konsekwencji, którymi grozi sprawca). Relacja ze sprawcą jest często jedynym „bliskim" kontaktem z osobą dorosłą. Nie rozumiejąc do końca istniejącej sytuacji, czuje się przynajmniej zauważone, potrzebne, ważne i „kochane tą dziwną miłością". Doświadcza swego rodzaju przyjemności fizycznej i chce, aby spotkania ze sprawcą trwały. Będąc izolowane od społeczeństwa, nie jest świadome, że tego typu kontakty seksualne wykraczają poza ogólnie przyjęte normy i traktuje je jako zwyczajny przejaw przyjacielskich uczuć. Dziecko z jednej strony otwiera się na doznawanie przyjemności seksualnych, może być jednak sytuacją przerażone. W tym momencie zaczyna się proces dewastacji psychologicznej. Kolejnym stadium jest ujawnienie sytuacji. Ofiara nie potrafi już dłużej wytrzymać izolacji, napięcia i lęku, a często i fizycznego bólu. Stopniowo zmienia swoje spojrzenie na sprawcę: dotąd ciepły i kochający, teraz okazuje się szorstki i brutalny, patologicznie zazdrosny i kontrolujący. Ujawnienie odbywa się przypadkowo lub celowo - by odzyskać wolność. Szybko jednak wraca lęk przed karą, obezwładniające poczucie winy oraz przeświadczenie o braku lojalności wobec sprawcy. Ujawniając doznane przeżycia czy licząc na magiczne rozwiązanie problemu, dziecko może mieć nierealistyczne oczekiwania. Należy wówczas wytłumaczyć mu, jak może przebiegać rozwiązanie problemu.

Na koniec sprawca usiłuje intensywnie zaprzeczać ujawnionej informacji, by uniknąć interwencji. Uniemożliwia współpracę z fachowcami. Wywiera presję na ofiarę, wpędzając ją w coraz głębsze poczucie winy za dokonywaną na nim przemoc. Często opisuje dziecko jako patologicznego kłamcę.

CO KWALIFIKUJE SIĘ JAKO PRZEMOC SEKSUALNA?
Wyróżnia się dwa typy przemocy seksualnej: przez kontakt fizyczny oraz wzajemne oddziaływanie. Kontakt fizyczny może mieć różne natężenie - od delikatnego dotykania czułych miejsc przez ubranie czy poklepania po pośladku, poprzez dotykanie narządów z ich obnażeniem aż do stosunku włącznie. Przemoc na zasadzie wzajemnego oddziaływania może następować werbalnie, kiedy sprawca prowadzi z dzieckiem niewłaściwe rozmowy o seksie, posługuje się wulgarnymi określeniami lub wizualnie, kiedy dochodzi do pogwałcenia intymności poprzez eksponowanie przez sprawcę ciała czy pokazywanie scen pornograficznych.

REAKCJE OTOCZENIA NA UJAWNIENIE PRZEMOCY
Są one dość dziwne. W pierwszym momencie dochodzi do negatywnego nastawienia do ofiary. Pojawia się złość w stosunku do pokrzywdzonego dziecka i niewiara w to, co mówi. Bliscy (często matka) nalegają, aby nie rozdrapywać ran, ponieważ dziecko szybko zapomni. Przeżywają mocne poczucie konfliktu pomiędzy lojalnością wobec sprawcy i ofiary oraz wstyd i lęk przed oceną społeczeństwa. Czują wrogość do osób wspierających dziecko i dbających o to, by problem został rozwiązany. Matka ofiary może zareagować troską o dziecko i jednocześnie lękiem przed rozbiciem rodziny. Próbuje samodzielnie chronić dziecko przed sprawcą, ale jej czujność słabnie po kilku tygodniach, a sprawca znacznie zwiększa środki ostrożności i rozbudowuje metody uwodzenia. W rezultacie takiego negatywnego nastawienia ze strony bliskich osób u dziecka może dojść do poczucia podwójnego zranienia.

Niebezpieczeństwo narażenia na przemoc seksualną niesie dzisiaj coraz powszechniejszy dostęp dziecka do Internetu. Tam najczęściej pedofil zastawia sieci. Internet może być „placem do złych zabaw", tak dla sprawcy, jak również dla samotnego, smutnego, zrezygnowanego i nieśmiałego młodego człowieka. Każdy może tam być, kim chce i robić, co chce. Z tego powodu młodzież używa komputera dla zabawy i bycia nierozpoznanym. Podejrzenie powinno nasunąć się, kiedy dziecko nałogowo spędza czas przed komputerem i używa go w samotności, kiedy nie ma "nikogo w pobliżu. Ma wahania nastrojów po pracy przy komputerze albo oświadcza, że ma „nowego kolegę" w komputerze. Dziwaczne rysunki, listy, adresy natychmiastowo usuwa. Jeśli dziecko używa komputera do nauki i szukania informacji, i spędza dużo czasu w sieci, a jego oceny przez to nie zmieniają się lub pogarszają, jest to sygnał ostrzegawczy.

PRZEMOC SEKSUALNA A BIBLIA
Biblia jednoznacznie potępia wszelkie stosunki seksualne poza małżeństwem i pomiędzy krewnymi, nazywając je obrzydliwością. Seks został przez Boga zarezerwowany wyłącznie dla małżeństwa, a w każdej innej formie jest on zakazany: Nikt nie będzie zbliżał się do swojego krewnego, by odsłaniać jego nagość. (3. Mojż. 18:6-17). Patrz również: 5. Mojż. 27:20, 22 i Ezech. 22:11. W listach Ap. Pawła do Rzymian i Koryntian jest mowa o tym, że niewłaściwe zaangażowanie seksualne rodzi śmierć.

JAK RODZICE MOGĄ POMÓC WŁASNEMU DZIECKU, KTÓRE BYŁO OFIARĄ PRZEMOCY SEKSUALNEJ?
Rodzice dziecka, które jest ofiarą przemocy seksualnej, powinni uznać swoją odpowiedzialność za to, że nie zadbali odpowiednio o bezpieczeństwo dziecka. Powinni przyznać się do winy, że nie byli na tyle ostrożni i nie przeciwstawili się złu. Powinni przeprosić dziecko za to, do czego doszło. W rozmowie z dzieckiem nie powinni brać w obronę czy tłumaczyć sprawcy. Przekonanie o tym, że spotkało je coś złego, co nigdy nie powinno było się wydarzyć, musi być wyrażone bardzo jasno, dosadnie i głośno. Należy uważać, by nie umniejszać faktu przemocy, mówiąc, że mogło się zdarzyć coś gorszego. Wspomagając dziecko, rodzice muszą uświadomić mu, że to, co się stało, nigdy nie było jego winą, a cała odpowiedzialność spoczywa na dorosłym.

Rodzice muszą zadbać o to, by dziecko miało wystarczająco dużo czasu na odbudowanie zaufania do nich. Powinni rozumieć uczucia złości, bólu, strachu czy smutku, które dziecko wyraża, ale nie mogą też odbierać tych reakcji zbyt osobiście - dziecko nie ma zamiaru krzywdzić ich, a jedynie ma potrzebę ujawnienia tłumionych dotąd uczuć, jak i ocenę sprawcy. Sam dorosły powinien jednak unikać obelg skierowanych w stronę agresora i jego oceny - to może być niepokojące dla dziecka. Należy pamiętać o tym, że ono nadal w pewien sposób idealizuje i żywi uczucia dla sprawcy, i jest przekonane o własnej winie za doznaną przemoc.

Objawy u dziecka które doznaje przemocy seksualnej

• Ślady na ciele: wysypka, obrzęk, opuchlizna w obszarach zewnętrznych narządów płciowych, często siniaki, urazy, które dziecko tłumaczy w niejasny sposób. To powoduje, że niechętnie rozbiera się, unika lekcji gimnastyki.
• Infekcje dróg moczowych oraz chroniczne bóle brzucha lub głowy. Te i inne podobne symptomy powinny być poddane analizie.
• Objawy emocjonalne: dziecko jest samotne, odrzucone i sprawia wrażenie zastraszonego. Jest szczególnie spragnione bliskości i ciepła bądź pozostaje w dystansie psychicznym lub fizycznym z innymi, szczególnie członkami rodziny, boi się zostać z obcą osobą.
• Jest nieśmiałe, rozdrażnione, płaczliwe. Unika miejsc, przeżyć, działań i osób prowokujących wspomnienia o urazie. Boi się kłaść do łóżka i spać samo. Izoluje się od innych, ma wzmożone pragnienie prywatności lub nadmiernie „lgnie" do dorosłych.
• Nie może oswoić się z dotykiem rodzica. Kuli się lub sztywnieje, nadstawiając policzek do przyjacielskiego pocałunku.
• Często dźwiga brzemię wielkiej tajemnicy, może mieć kłopoty w nauce lub ze snem, być niespokojne.
• Wraca do domu bardzo podekscytowane lub bardzo smutne. Mówi, że poznało kogoś bardzo ważnego lub stara się kogoś wyraźnie unikać. Przynosi jakieś prezenty, pieniądze.
• Zaczyna nagle więcej mówić o seksie lub bawić się w „seksualne" zabawy i nagle wykazuje zainteresowanie swoim ciałem lub ciałem innych osób. Jest bardziej drażliwe (wyczulone) na dotyk swojego (albo czyjegoś) ciała lub na mówienie o ciele czy seksie.
• Wykazuje nieoczekiwane zmiany zachowania, również w relacjach z rówieśnikami. Angażuje się w drobne przestępstwa, wagary, ucieczki, popada w alkoholizm, prostytucję. Jest opóźnione lub zatrzymane w rozwoju. Ujawnia nieadekwatne do wieku zainteresowanie seksem, opowiada na swój sposób o przeżyciach seksualnych.

Opracowanie: Grażyna Kożusznik

Autor: Alina i Henryk Wieja  
Artykuł ukazał się w czasopiśmie Nasze Inspiracje 3(39)/2004. Więcej informacji na stronie www.misja.org.pl/inspiracje

WIDZIEĆ SIEBIA TAK, JAK BÓG NAS WIDZI

Nie lepiej i nie gorzej
Chyba nigdy nie słyszałam kazania na temat tego, co Bóg mówi o tym, co mam o sobie myśleć - a chodzę do kościoła całe życie, nie najdłuższe może, ale jednak. Natomiast bardzo często słyszałam, że jestem wielkim "grzesznikiem pozbawionym jakiejkolwiek wartości, zasługującym na piekło, a tylko cudem uratowanym przez Jezusa. Wiele też było kazań, z których mogłam dowiedzieć się, że muszę zapierać się siebie, nie spełniać pożądań ciała (cokolwiek to znaczyło), nie być dumną z powodu tego, co mam i co umiem, nie wychylać się do przodu, nie starać się być lepszą, bo to niebezpiecznie trąci pychą. można by jeszcze dodać kilka tematów. Nie mówię, że każdy z nich jest nieprawda, jednak każdy z nich wymaga zachowania równowagi, bo bardzo łatwo poślizgnąć się z prawdy, która jest objawiona w Piśmie Świętym w naciągniętą, ale dumnie wyglądającą koncepcję ludzką.

Różni ludzie różnie widzą siebie. Wydawałoby się, że chrześcijanie nie powinni mieć problemu z określeniem obrazu samych siebie. Mają najlepsze podstawy, by znaleźć odpowiedź na pytanie, kim są i ile znaczą. A jednak nie jest to takie proste. Jedni wpadają w przesadną pokorę, inni w pychę. Chciałabym przytoczyć wyniki skromnego badania, które przeprowadziłam wśród wierzących studentów. Jego rezultaty były dla mnie dużym zaskoczeniem. Część z tych osób znam raczej dobrze, niektóre z nich dłużej (trzy lata), inne krócej (pół roku), spotykam je raz lub kilka razy w tygodniu, obserwuję w różnych sytuacjach (raczej w warunkach, gdy są w grupie im przyjaznej, w której dobrze się czują). Z moich obserwacji wynika, że są to ludzie, którzy radzą sobie na studiach dobrze lub bardzo dobrze, mają kolegów z roku, chociaż raczej „trzymają się" z chrześcijanami (tu są ich przyjaciele). Nie są osobami zahukanymi czy bardzo nieśmiałymi, nie boją się wypowiadać w grupie, bawić się razem, wygłupiać, chociaż jest im trudno podejmować inicjatywę w stosunku do tych, którzy nie należą do „nich". Gdy zdarza się sytuacja wystąpienia wobec „innych" -niewierzących, boją się i nie chcą wychodzić „na zewnątrz" świata, w którym czują się bezpiecznie. Często można usłyszeć, że coś jest dla nich trudne, że się tego boją, trzeba ich bardzo długo zachęcać, motywować i namawiać do podjęcia inicjatywy, by czegoś spróbowali, pokonali w sobie coś, co mówi „nie". Dlatego myślałam, że test, który przeprowadzę, wykaże, że mają zaniżone poczucie swojej wartości.

Jeśli chodzi o ocenę swoich cech pozytywnych, jak i negatywnych, okazuje się jednak, że ani jedna osoba nie ma zaniżonej samooceny. Są osoby, które mają właściwą samoocenę, ale zdecydowana część ma zawyżoną samoocenę.

Zaraz nasunęło mi się pytanie: Jak ludzie z tak dobrą, właściwą lub lekko zawyżoną samooceną mogą mieć takie problemy z inicjatywą, poznawaniem nowych ludzi, jasnym określaniem się, gdzie należą (grupa chrześcijańska), podejmowaniem wyzwań, próbowaniem nowych rzeczy itp.? Nie rozumiem tego. Nie jestem oczywiście specjalistą, ale nasunął mi się pewien wniosek. Być może osoby te porównywały się do swoich rówieśników nie należących do ich grupy. Widzieli się jako bardziej prawdomówni, słowni, uprzejmi, sprawiedliwi itd. niż ich rówieśnicy. Są też mniej złośliwi, zarozumiali, wulgarni, agresywni, kłamliwi itd. niż inni studenci. Zadziałał tu typowy mechanizm porównania społecznego w dół - inni są gorsi i my możemy kontrolować tę naszą przewagę, dlatego czujemy się dobrze. Innym wytłumaczeniem mogłoby być to, że konstruowanie obrazu siebie i poczucia wartości odbywa się w oparciu o poczucie odrębności od grupy, której zachowań się nie akceptuje (np. grupy tych, którzy piją, palą, ćpają itd.), świadomość przynależności do określonej grupy, która jest inna, aż chciałoby się dodać lepsza, „fajniejsza".

Jest jeszcze inne wytłumaczenie - po prostu mają dobry obraz siebie, a ja niepotrzebnie zadaję głupie pytania i szukam dziury w całym. Jednak wraca do mnie pytanie: Dlaczego nie chcą się wychylać poza grupę chrześcijańską? Może mają świadomość gdzieś w głębi, że gdy znajdą się pośród tej całej reszty studentów - nie chrześcijan, okaże się, że nie są tacy „fajni", jak im się wydawało, jakimi są postrzegani „wśród swoich" i runie fundament, na którym budowali obraz siebie. To by oznaczało, że mimo myślenia o sobie dobrze, ich własny obraz nie jest zbudowany na Bogu, a tylko na porównaniach społecznych. Gdybyśmy skonfrontowali osiągnięcia i recepty świeckiej psychologii z Pismem Świętym, okazałoby się, że tylko Bóg może dać zdrowy obraz siebie.

Człowiek nie potrafi sam z siebie budować czy odbudować swojego obrazu, może zrobić to tylko Bóg. Potrzebna nam jest więc chęć szukania Bożej perspektywy w patrzeniu na siebie.

Co robić, aby widzieć siebie tak, jak widzi nas Bóg - nie lepiej i nie gorzej?

Niewłaściwy, niezdrowy obraz siebie trzeba przebudować. Jest to proces, w którym coraz bardziej odkrywamy możliwości życia w Chrystusie. To trwa, czasami boli, ale człowiek nigdy nie jest pozostawiony sam sobie, jest z nim Bóg i Jego Duch. Musimy zastanowić się, na czym opieramy swoje poczucie wartości - na porównywaniu się z innymi, czy na tym, co mówi o nas Bóg. Musimy skończyć z wykorzystywaniem jedynie swoich uczuć i myśli o sobie samych. Słowo Boże jest prawdziwym wzorem, do którego należy zmierzać. W tym, co myśli o nas Stwórca, mamy szukać tego, jak myśleć o sobie. „Największą prawdą o nas jest to, co mówi Biblia" („Jego obraz... mój obraz" Josh McDowell). „Zdrowy obraz siebie samego, to poleganie na prawdziwości Bożej oceny" (tamże).

OBRAZ SAMEGO SIEBIE JEST ZBUDOWANY NA TRZECH PODSTAWACH:
• Poczucie przynależności, bycia kochanym i bezwarunkowo akceptowanym - stąd bierze się poczucie bezpieczeństwa.
• Poczucie własnej wartości, czyli akceptacja siebie samego - wiąże się z wewnętrznym przekonaniem, że „jestem w porządku, lubię i szanuję siebie", co pozwala mieć nadzieję, że inni będą mnie akceptować i lubić.
• Poczucie własnych możliwości, to pełna ufności postawa „mogę to zrobić", co daje mi odwagę i nadzieję, gdy podchodzę do nowego zadania; ma to związek z sukcesami w rozwiązywaniu problemów z przeszłości.

Każdy z tych trzech elementów musi być tak samo mocny. Gdy któryś z nich jest słabszy, zwichnięty, przypomina to siedzenie na stołku o trzech nogach, z których każda ma inną długość - nie jest to nic stabilnego. Łatwo się przewrócić. Te trzy nogi po kolei trzeba przebudować.

Bóg może dać każdemu nowo narodzonemu człowiekowi nowe poczucie przynależności: „Na tym polega miłość, że nie myśmy umiłowali Boga, lecz że On nas umiłował i posłał Syna swego jako ubłaganie za grzechy nasze" (1. Jana 4:10). Bóg zna nas najlepiej, kocha nas najbardziej. Wie, kim jesteśmy, nie musimy stać się lepszymi, by nas pokochał, po prostu nas kocha: „Bóg zaś daje dowód swojej miłości ku nam przez to, że kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami, Chrystus za nas umarł" (Rzym 5:8).

Bóg akceptuje nas takimi, jakimi jesteśmy - ta akceptacja nie opiera się na tym, co zrobiliśmy, to Boży dar. On oczekuje od nas czegoś najlepszego -tego, że odniesiemy sukces, ale gdy upadamy, On daje nam kolejną szansę. Fakt, że akceptuje nas Bóg, powinien motywować nas do tego, by zaakceptować siebie takimi, jakimi jesteśmy - to pomaga zaufać innym ludziom i budować z nimi zdrowe relacje.

Człowiek nie potrafi sam z siebie budować czy odbudować swojego obrazu siebie, może zrobić to tylko Bóg. Potrzebna nam jest więc chęć szukania Bożej perspektywy w patrzeniu na siebie. Niestety, bardzo łatwo popadać tu w skrajności, odrzucać całkowicie ideę obrazu siebie lub zagłębiać się z całkowitą ufnością w meandry tego, co proponuje nauka. Ponieważ jednak człowiek jest istotą, która działa na podstawie pewnych struktur i wzorców zachowań, świecka psychologia bardzo często może pomóc w odkryciu pewnych tendencji i faktów o mechanizmach działania człowieka. Nie trzeba jej demonizować i całkowicie skreślać. Bo przecież nauka też odkrywa tylko jedną prawdę o człowieku, której autorem jest Bóg. Oczywiście nie zawsze się tak dzieje i dochodzi do przeróżnych nadużyć, więc zawsze podstawą weryfikacji musi być Pismo Święte i to, co mówi Bóg.

Bardzo łatwo jest zacząć budować poczucie wartości na niewłaściwym fundamencie. Niestety, porównywania społeczne są bardzo niebezpieczną i realną tendencją zwłaszcza dla chrześcijan. Wierzący widzą zło panujące wokół nich, walkę o lepsze stanowiska, większe pieniądze, lepsze stypendia, stopnie, miejsca w akademiku. Jest to często walka według zasady: „po trupach do celu" lub „kto pierwszy ten lepszy". Nie chcąc uczestniczyć w tym „wyścigu szczurów", muszą sobie wytłumaczyć, dlaczego się wycofują. Bardzo łatwym sposobem jest stwierdzenie, że my chrześcijanie jesteśmy lepsi od tych wszystkich „pędzących po sukces" ludzi i nie musimy brudzić sobie tym wszystkim rąk.

Drugą skrajnością jest zakasanie rękawów, udowadnianie, że też coś znaczymy i zdobywanie kolejnych wyznaczników prestiżu. Każda z tych postaw wymaga weryfikacji w oparciu o bardzo dobre i jedyne właściwie lustro - Boga i Jego Słowo. Któż z nas nie chciałby mieć zdrowego obrazu siebie, mimo że często tego tak nie nazywa? O ile łatwiej byłoby nam żyć w miejscach, gdzie jesteśmy, radzić sobie z wyzwaniami, podejmować ryzyko, nawiązywać znajomości i przyjaźnie. Może jednak warto zobaczyć, jakie mamy tendencje jako ludzie, a przede wszystkim sprawdzić samemu w oparciu o Pismo Święte, co o tym wszystkim sądzi Bóg, jak On, Stwórca wszechświata, widzi człowieka - jak widzi mnie i to, kim jestem i ile jestem warta.

Autor: Aneta Kołtun


Artykuł ukazał się w czasopiśmie Nasze Inspiracje 3(39)/2004. Więcej informacji na stronie www.misja.org.pl/inspiracje

Dokąd umysł zmierza, tam człowiek podąża

Autor: Henryk Wieja  

Życie każdego człowieka powinno się cechować dynamizmem pewnych zmian, zwłaszcza tych, toczących się w jego umyśle. Gdy śledzimy rozwój osobniczy człowieka, widzimy, że jego umysł jest poddany nieustannym procesom. W mojej praktyce lekarskiej często spotykam ludzi, których życie od jakiegoś momentu staje się koszmarem. Zazwyczaj scenariusz przebiega podobnie do pewnego uniwersalnego wzorca. Postaram się go ogólnie przedstawić w postaci typowej historii, która reprezentuje wiele ludzkich zmagań. Do pewnego momentu wydaje się, że wszystko przebiega normalnie.

Zdarza się, że bardzo atrakcyjna dziewczyna do połowy szkoły średniej jest jedną z najlepszych uczennic. Nagle, w pewnej sytuacji kryzysowej następuje załamanie. Po kilku latach leczenia psychiatrycznego nadal trwa w beznadziei - nic już nie mówi, z nikim nie chce rozmawiać. Jak się okazuje, ta bardzo atrakcyjna i inteligentna dziewczyna w sytuacji kryzysowej uwierzyła w pewne kłamstwo, które szatan wypowiadał regularnie przez ojca: „Jesteś głupia, brzydka, niczego w życiu nie osiągniesz". Nie potrafi uwolnić się od tego kłamstwa. Na początku postanowią, że udowodni ojcu, iż tak nie jest. Kiedy następuje sytuacja kryzysowa w jej osobistym życiu, załamuje się i poddaje mocy wypowiadanych nad jej życiem słów. Nawet, gdy jest już na drodze poprawy, wystarczy telefon od ojca, czy jego wizyta, a stany lękowe i depresja momentalnie nawracają. Jeżeli Bóg nie uwolni jej od mocy kłamstwa, w które uwierzyła, trudno komukolwiek będzie jej pomóc.

NAUKA DOWODZI, ŻE NEGATYWNE MYŚU ZATRUWAJĄ UMYSŁ
Powodują bowiem deprecjację, czyli tłumienie wydzielania tych wszystkich hormonów mózgowych, które działają pozytywnie, euforyzująco, które dają siły witalne. „Wesołe serce jest najlepszym lekarstwem, lecz przygnębiony duch wysusza ciało" - napisane jest w Biblii (Przyp. Sal. 17:22). Medycyna dopiero teraz wyjaśnia te prawdy na poziomie neurofizjologii i biochemii mózgowej. Prowadzono badania u osób ciężko chorych. Ci, którzy przebywali w otoczeniu bliskich ludzi, dostarczających im pozytywnego wsparcia poprzez modlitwę, pociechę, towarzyszenie, wypowiada nie słów błogosławieństwa, zdrowieli zdecydowanie szybciej. Nawet w chorobach terminalnych czy nowotworowych przeżycie było o wiele dłuższe niż u tych, którzy byli pozostawieni samym sobie, do których dobre słowo, o jakim mówi Biblia nie docierało. Współczesna psychologia nazywa to samo pozytywnym wzmocnieniem. Najwyższe ryzyko choroby Alzheimera w wieku nie tylko podeszłym, ale dojrzałym ponosi każdy, kto w swoim życiu pielęgnuje smutek, rozgoryczenie, negatywne myśli, frustracje i nie inwestuje pozytywnie w swoje myśli i emocje. To nie tylko brak zainteresowań intelektualnych, ale przede wszystkim złe inwestowanie w kategoriach emocjonalnych będzie warunkowało, czy w podeszłym wieku wystąpi ta choroba.

Ten wybór również zależy od nas. Co robimy z podszeptami szatana, który nam mówi: „Jesteś do niczego. To ci się nie uda. Do niczego w życiu nie dojdziesz. Nikt cię nie lubi"? Nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo utrwalanie w umyśle takich tekstów nas zatruwa na poziomie biochemii i neurofizjologii mózgowia. Żadne małżeństwo nie przetrwa, jeżeli w sytuacji konfliktowej małżonkowie zaczną się koncentrować tylko na negatywach, które nagle urosną do wielkiego problemu. Wystarczy przez miesiąc kultywować negatywne myśli o partnerze w małżeństwie i jesteśmy gotowi do rozwodu, bo nie widzimy żadnej pozytywnej alternatywy. Kluczowym momentem w każdej terapii małżeńskiej jest skłonienie małżonków pozostających w kryzysowej sytuacji do nauczenia się myślenia pozytywnego o sobie: „Ona tego nie zamierzała", „On na pewno nie chciał mnie zranić". Kiedy małżonkowie zechcą dopuścić do głosu tę pozytywną alternatywę i przestaną osądzać siebie nawzajem oraz myśleć o sobie negatywnie, wydarzenia zaczną nabierać właściwego kierunku. Wtedy dopiero jest szansa, że małżeństwo zostanie uratowane.

Wielu ludzi dorosłych, kiedy spojrzą na swoje życie i pomyślą o wielu problemach emocjonalnych, jakie obecnie przeżywają, odkryją, że kiedyś w przeszłości, w ciągu pierwszych sześciu lat zostały zachwiane pewne podstawy ich życia na poziomie poczucia bezpieczeństwa, miłości, odkrywania własnej wartości i własnych możliwości. Na przykład pierwsze trzy miesiące ciąży są okresem szczególnie chronionym, w którym lekarze nie zalecają stosowania żadnych leków, bo w tym okresie kształtuje się system nerwowy płodu. Kiedy dziecko się rodzi, ma już w pewnym sensie ukształtowane podwzgórze, które jest siedliskiem jego emocji.

Kora mózgowa, która jest otwarta na przyswajanie informacji i przygotowana do uczenia się, kształtuje się dopiero w pierwszych latach życia dziecka. Okazuje się, że okres sześciu pierwszych lat jest fundamentalnie ważny. Badania
naukowe dowodzą, że do 6 roku życia osobowość każdego z nas została ukształtowana w 80 %. U dzieci w procesach umysłowych ogromną rolę odgrywa przede wszystkim percepcja emocjonalna. Często wydaje nam się, że wiedzę musimy przekazać dzieciom w sposób zrozumiały, myśląc o tym, że powinniśmy do nich dotrzeć poprzez perswazję intelektualną, słowną. Dzieci natomiast przede wszystkim reagują na atmosferę emocjonalną w przyswajaniu wiedzy oraz muszą widzieć przykład, ponieważ te dwa czynniki przemawiają do nich najmocniej. Jeżeli w ciągu sześciu lat nawiążemy z dzieckiem kontakt w wymiarze emocjonalnym, także na poziomie komunikowanych prawd biblijnych, to mamy podstawy, by ufać, że dziecko tak łatwo nie odrzuci prawd biblijnych zasianych w jego umyśle w pierwszych latach życia.

BÓG PRZYWIĄZUJE WIELKĄ WAGĘ DO PRZEMIANY UMYSŁU.
W Piśmie Świętym wielokrotnie przekonuje nas o potrzebie przemiany umysłu. Okazuje się, że dokładnie „tam dokąd umysł zmierza, tam człowiek podąża". Biblia zachęca nas: „Zewleczcie z siebie starego człowieka wraz z jego poprzednim postępowaniem... i odnówcie się w duchu umysłu waszego. A obleczcie się w nowego człowieka, który jest stworzony według Boga w sprawiedliwości i świętości prawdy" (Ef. 4:22-24).

Adresatem tego listu są ludzie wierzący. Gdybyśmy usunęli wiersz mówiący o odnowieniu umysłu, to można by uznać, że lansujemy zasady psychologii behawioralnej: „Zaniechaj złego postępowania, by kultywować model nowego postępowania". Kluczowym wersetem jest środkowy fragment tego wiersza: „odnówcie się w duchu umysłu waszego".
Apostoł Paweł w cytowanym fragmencie z listu do Efezjan zwraca uwagę, że wpierw musi nastąpić przemiana na poziomie umysłu. Cały ten proces „zewlekania starego człowieka" jest realnie możliwy tylko wówczas, gdy nastąpi przemiana na poziomie umysłu, a dokładniej myśli. Kiedy nabierzemy niechęci wobec tego wszystkiego, co się Bogu nie podoba i zaczniemy dążyć do tego, co się Bogu podoba, nasze życie będzie zupełnie inaczej wyglądało. Sami będziemy przeżywać wiele błogosławieństw, a nasze życie stanie się uwielbieniem dla Boga i będzie oddawało Mu chwałę. Winnym miejscu jest powiedziane: „Wzywam was... abyście składali ciała swoje jako ofiarę żywą, świętą, miłą Bogu, bo taka być winna duchowa służba wasza. A nie upodabniajcie się do tego świata, ale się przemieńcie przez odnowienie umysłu swego, abyście umieli rozróżnić, co jest wolą Bożą, co jest dobre, miłe i doskonałe" (Rzym. 12:1-2).
Podczas gdy duchowa służba nie jest definiowana jako jakaś forma zaangażowania, ale oddanie siebie całego do zupełnej dyspozycji Boga, to możliwość odkrywania tego, co jest wolą Bożą, co jest dobre, miłe i doskonałe, jest przejawem przemiany umysłu. To właśnie w umyśle najpierw musi nastąpić zmiana.
W grece, języku oryginalnym Nowego Testamentu polecenie to podane jest w formie biernej: „bądźcie przemieniani"

lub „bądźcie odnawiani", co sugeruje, że jest to proces ciągły i w pewnym sensie nie leży to tylko w naszych możliwościach. Sami z siebie nie potrafimy tego uczynić. Jesteśmy obiektami przemiany, odnowy. My, a ściślej mówiąc - nasz umysł.
Nasze umysły są stale poddane procesom kształtowania, rozwoju. W kierunku przemiany, odnowy, lub destrukcji, zatrucia i wypaczenia. To my dokonujemy wyboru, w którym kierunku przemiana będzie się odbywała. Bóg w Biblii mówi: „Oto kładę przed tobą życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo." I zachęca: „Wybierz życie, abyś żył". Nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, że my mamy udział w tym procesie. Poprzez dokonywane wybory decydujemy, w jakim kierunku przemiana umysłu będzie zmierzała. Musimy też pamiętać, że nie tylko Bóg przykłada ogromną wagę do przemiany umysłu człowieka. Szatan
- przeciwnik Boga i człowieka robi wszystko, by zwieść nasze umysły i podważyć to, o powiedział Bóg. Jego celem jest zawsze wypaczenie Bożych zamierzeń. Na samym po czątku w raju zwiódł pierwszych ludzi słowami: „Czy rzeczywiście Bóg po wiedział? Na pewno nie umrzecie. Nie bójcie się być nieposłuszni. Przez to będziecie jak Bóg". Jego pod szepty dzisiaj są takie same. Zatem to my musimy dokonać wyboru - kogo słuchamy, komu ufamy: kłamcy, zwodzicielowi i oskarżycielowi, czy Duchowi Świętemu, Pocieszycielowi - temu, który promuje to, co dobre.
Kogo słuchamy? Czego oczekujemy? Co wypowiadamy? Na czym się koncentrujemy? O czym myślimy? To my decydujemy, co jest obiektem naszych myśli, wyobrażeń, tęsknot, marzeń.

Kiedykolwiek nachodzą cię złe myśli i twój umysł zaczyna zmierzać w złym kierunku, musisz zatrzymać ten proces. BĘDZIESZ PODĄŻAŁ TAM, dokąd zmierza TWÓJ UMYSŁ.

Pan Jezus stwierdził, że tylko prawda może nas wyswobodzić 0an. 8:32). O sobie powiedział: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca, jak tylko przeze mnie" (Jan. 14:6). Jeśli oczekujemy zmiany w swoim umyśle, musimy wpierw przyjść do Jezusa, otworzyć się na Niego i przyjąć Go, stać się świątynią Jego Ducha. Wtedy zaczyna się proces przemiany umysłu i dlatego apostoł Paweł mówi: „Jak więc przyjęliście Chrystusa Pana, tak w Nim chodźcie" (Kolosan 2:6). Gdy Bóg zachęca nas do otwarcia się na proces przemiany naszego umysłu, nie mówi tego z pozycji biernego obserwatora. On Sam chce być w tym procesie czynnie zaangażowany. Bez względu na to, w jakich warunkach wyrastaliśmy, Jezus ma moc uwolnić nas od zranień z przeszłości. On może nam dać nowy początek. Nasza historia życia nie jest dla Boga żadną barierą. Bóg nam wszystkim, bez wyjątku, daje tę samą szansę. Poprzez moc Jego Słowa i moc Jego Ducha. Jego Słowo jest żywe i skuteczne, zdolne do oddzielania duszy i Ducha, zdolne osądzić zamiary i myśli serca (Hebr. 4:12).

W innym miejscu powiada, że całe Jego Słowo jest przez Boga natchnione i skuteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości, aby Boży człowiek był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła dobrze przygotowany (II Tym 3:16-17). Jego Słowo jest mieczem Ducha.

Bóg powołując nas do życia, a następnie obdarzając nas swoim Duchem, stawia sobie jasno określony cel, który definiuje w liście do Filipian. 2:5: byśmy byli wszyscy umysłu Chrystusowego (w naszym tłumaczeniu tego samego usposobienia, jakie jest w Chrystusie). Gdy w greckim oryginale jest mowa o nowym narodzeniu, użyte jest słowo metanoia, co oznacza nowy umysł, nowy sposób myślenia. To znaczy, że Bóg ma jasno określony cel: byśmy coraz bardziej myśleli, oceniali, wybierali, pragnęli i kochali tak jak Chrystus. Byśmy coraz bardziej byli myśli Chrystusowej i pielęgnowali w sobie to, co dobre.
Pozytywne myślenie nie jest tylko zmianą na poziomie biochemii mózgowia. Pozytywne myślenie jest czymś, co zaleca Bóg: „Wreszcie bracia, myślcie tylko o tym, co prawdziwe, co poczciwe, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co chwalebne, co jest cnotą i godne pochwały" (Fil. 4:8). Co to praktycznie oznacza? Kiedy myślimy o innych, to zanim pojawi się pokusa, by pomyśleć coś złego, dobrze jest znaleźć kilka pozytywnych cech danej osoby. W to trzeba włożyć wysiłek.

W NASZYCH MYŚLACH TOCZY SIĘ WALKA.
Bóg nas zachęca, byśmy współpracowali z Nim w procesie przemiany umysłu. Byśmy dostrzegali błogosławieństwa, uwielbiali za nie Boga. Byli bardziej wdzięczni. Błogosławili innych. Gdy dochodzi do konfliktu z ludźmi, błogosławmy ich. Gdy przed nami jest wielka niewiadoma, oczekujmy dobra. Bo chociaż żyjemy w ciele, nie walczymy cielesnymi środkami. Oręż, którym walczymy, ma moc burzenia warowni dla sprawy Bożej (mowa tu o warowni, jaką stanowi nasz umysł). / zmuszamy wszelką myśl do poddania się w posłuszeństwo Chrystusowi (2. Kor. 10: 4-5). Te rzeczy nie dzieją się automatycznie. Będziemy musieli zmusić każdą swoją myśl do posłuszeństwa Chrystusowi. Tego wyboru dokonujemy my sami i jest to inwestycja w rozwój naszego umysłu. Cokolwiek siejemy, to i żąć będziemy - także w kategoriach dynamicznych przemian naszego umysłu. Bóg chce, byśmy burzyli warownie w naszych umysłach, mury fałszywych przekonań, uprzedzeń, stereotypów kulturowych, odruchów zazdrości, niechęci, braku przebaczenia, podejrzliwości...
Kiedykolwiek nachodzą nas złe myśli i nasz umysł zaczyna zmierzać w złym kierunku, musimy zatrzymać ten proces, bo nasze ciało będzie podążało tam, dokąd zmierza nasz umysł.


W oparciu nie tylko o własne wybory, ale też obietnicę przemiany w mocy Ducha Świętego, otrzymujemy moc, by chronić nasze umysły, by nie były zatruwane, ale poddawane były procesom przemiany.


Artykuł ukazał się w czasopiśmie Nasze Inspiracje 3(39)/2004. Więcej informacji na stronie www.misja.org.pl/inspiracje



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ARTYKUŁY O WYCH DZIECI
artykulacja, wierszyki i rozwój mowy, Motoryka artykulacyjna, Motoryka artykulacyjna - badanie dziec
październik (6), PAŹDZIERNIK-miesięczny plan pracy wychowawczo-dydaktycznej w grupie dzieci 6-letnic
Dzieci rodzina, zdrowie, wych Nieznany
propozycje zajęć rew wych dla dzieci z głęboką niepełnosprawnością
projekt - Marta, opiekunka dziecięca, pielęgnacja dziecka, projekt realizacji prac op-wych (szpital)
październik (5), PAŹDZIERNIK-miesięczny plan pracy wychowawczo-dydaktycznej w grupie dzieci 5-letnic
Artykul Walory czynnosciowego uczenia matematyki dzieci w wieku przedszkolnym projekt
Skąd agresja wsród dzieci i młodziezy artykuł Marii Gaweł
ĆWICZENIA WSPOMAGAJĄCE ARTYKULACJĘ U DZIECI
Moczenie mimowolne u dzieci Artykul
Agresja jezykowa dzieci Artykul
Recenzja artykułu Internet a wykorzystywanie seksualne dzieci i pornografia dzuecięca

więcej podobnych podstron