MENDEL GDAŃSKI- M. KONOPNICKA
Streszczenie
Wydarzenia rozgrywają się w XIX-wiecznej Warszawie, a konkretnie w drugiej połowie owego stulecia. Stary Mendel, jak zwykł czynić to każdego dnia, spogląda przez okno. Widzi przez nie tak dobrze znaną sobie uliczkę. Od dwudziestu siedmiu lat pomieszkuje w tej samej izbie, w tej samej kamieniczce, toteż wszystkie mijające twarze potrafi rozpoznać nawet z daleka, nikt mu nie jest obcy w okolicy. Mendla również kojarzą tutejsi mieszkańcy. Ponieważ okno jego pokoju znajduje się na parterze, toteż gdy jest ono otwarte na oścież, zdarza się, że zaglądają przez nie do środka co poniektórzy sąsiedzi, znajomi, by zapytać, co słychać, jak dopisuje zdrowie, humor. Dobrze żyje się Mendlowi z ludźmi. Choć sam ma sześćdziesiąt siedem lat, wciąż posiada tyle sił, by pracować jako introligator, żeby móc należycie opiekować się swoim dziesięcioletnim (około) wnuczkiem, Kubusiem, który został prawdopodobnie sierotą, gdyż nic nie wiadomo o ojcu chłopca. Jego matka zaś, Lija, była ukochaną córką Mendla, „tak wcześnie wydaną i tak wcześnie zgasłą, po której mu [czyli Mendlowi - przyp. red.] tylko jeden wnuk pozostał”.
Tego dnia jednak w mieście panuje pewne poruszenie. Z nadmiaru zdziwienia Mendel aż nakłada sobie fajeczkę w usta. Zastanawia się nad tym, co robią na ulicy obce mu osoby, których nie zna: „Tych ludzi nie widział on tu jeszcze. Gdzie idą? Po co przystają z robotnikami, spieszącymi do kopania fundamentów pod nowy dom niciarza Greulicha? Skąd się tu wzięły te obszarpane wyrostki? Dlaczego patrzą tak po ścianach? Skąd mają pieniądze, że idą w pięciu do szynku? (…) On zna tak dobrze tę uliczkę cichą. Jej fizjonomię, jej ruch, jej głosy, jej tętno”. To, że Mendel tak dobrze orientuje się w funkcjonowaniu tej części miasta, skupiając swą uwagę na wielu szczegółach, świadczy jedynie o tym, jak bardzo czuje się on z nim związany. W Warszawie spędził całe życie, choć jego nazwisko - Gdański - może być mylące. Jego imię zaś wzięło się z kolejności urodzeń, jakie przypadły w jego rodzinie. Jako że przyszedł na świat jako ostatni z całej piętnastki rodzeństwa,
Mendel ma sześćdziesiąt siedem lat i jest Żydem, jednak od momentu swoich narodzin (na Starówce) żyje w Warszawie. Polska wciąż jest pod zaborami, toteż nie ma jej na mapach, ale to poczciwemu starcowi nie przeszkadza, ażeby czuć się Polakiem. Od ponad ćwierci wieku zajmuje się on tworzeniem opraw do książek. Rzemiosło to, któremu poświęcił się całkowicie, pełen pasji i zaangażowania, daje mu nie tylko pieniądze (aczkolwiek skromne, Mendel nie jest bogatym człowiekiem, bliżej mu raczej do ubóstwa niż do życia ponad stan), lecz przede wszystkim poczucie bycia ciągle potrzebnym. Dzięki temu ludzie go tak dobrze znają, wpadają czasem, żeby chwilę pogawędzić, a on sam doskonale czuje się w swoim surowym warsztacie, który mieści się w tej samej izbie, w której mieszka. Jego wygląd zewnętrzny jest raczej mizerny: ma suche, żylaste, a przy tym i drżące raz po raz ręce, gęste, siwe brwi. Po jego dłoniach widać z daleka, iż człowiek ten bardzo wiele się w życiu napracował. Jak przystało na prawdziwego Żyda - posiada długą, siwą brodę, po której gładzi się od czasu do czasu.
Mendel wstaje codziennie wcześnie, żeby przystąpić do oprawiania różnorakich książek, dokumentów, listów i innych papierów, chwilami robi sobie przerwy, aby podejść do okna, którego okiennice rozwiera na oścież, zapalić fajeczkę i popatrzeć na egzystencję tej części miasta, które poznał już jak własną kieszeń. Później budzi swojego wnuczka Kubusia, aby ten zdążył się ubrać, spakować, zjeść coś, zabrać bułkę do szkoły i na czas wyszedł z domu. Ponieważ martwi się o jego zdrowie, gdyż chłopczyk jest dosyć delikatny, często kaszle, toteż starzec zakupił mu ciepły, acz nieco za duży, płaszcz, a także czapkę wartą „pięć złotych bez sześciu groszy”. Wszystkie posiłki - i te poranne, i te popołudniowe przynosi mu życzliwa sąsiadka. Na obiad składa się przeważnie rosół, trochę mięsa oraz jakieś jarzyny. Ze zjedzeniem go Mendel jednak zawsze czeka na powrót Kubusia z zajęć. Wtedy to wydziela mu najbardziej soczyste kawałki, dzięki czemu jest pewien, że chłopczyk dostaje wszystko to, co najlepsze. Po wspólnej konsumpcji posiłku Mendel wraca do swych zajęć, a wnuczek siada przy sosnowym stole i odrabia prace domowe, jakie ma zadane na dzień następny.
Szczególnie uroczyście w izbie skromnego introligatora obchodzony jest szabat - święto wszystkich Żydów. Wtedy to „malec uczy się przy oknie, kołysząc się mozolnie na stołku niemającym tu swojego rozpędu, a na sosnowym, pokrytym serwetą stole sąsiadka zastawia rybę, makaron i tylko co przyniesioną od piekarza tłustą, pięknie zarumienioną kaczkę. Cynowy, o dziwnie powykręcanych ramionach świecznik z gałkami oświeca izbę uroczyście, świątecznie. Stary Mendel ma na sobie wytarty już nieco, ale jeszcze piękny żupan czarny, przepasany szerokim pasem, za który z lubością zakłada spracowane ręce. (…) Gdy już stół zastawiony został, chłopak się myje, przeczesuje swoje krecie futerko na drobnej, podłużonej głowinie, zapina świeży kołnierzyk i czyste mankiety, a założywszy ręce w tył, stoi poważny i wyprostowany, podczas kiedy dziad sięga na policę po zwinięty tałes i po modlitewnik”. Następnie Mendel odśpiewuje nabożne pieśni, wydając z siebie przeróżne dźwięki, w każdej możliwej tonacji - począwszy od wysokich aż po niskie częstotliwości, zmieniając raz po raz barwę, itd. Często podśpiewywanie to słyszą uliczni chłopcy, wtedy to zaglądają do izby starca i naśmiewają się z jego praktyk. Natomiast gdy przechodzi tędy ksiądz katolicki i spostrzega, z jaką pobożnością i czcią stary introligator odnosi się do swej wiary, czuje prawdziwe wzruszenie i nie może się powstrzymać, żeby się nie przeżegnać na ten cudowny dla niego widok.
Pewnego dnia Kubuś wraca do domu ze szkoły zupełnie nieswój, zdyszany, a co najważniejsze - bez czapki na głowie, tórą zakupił mu dziadek. Na pytanie Mendla, co się stało, chłopiec odpowiada, że koledzy prześladują go, nazywając „Żydem”. Ponieważ tak się ich zląkł, toteż natychmiast zaczął uciekać i po drodze zgubił nakrycie. Na te tłumaczenie Mendel reaguje gniewem, wmawia Kubusiowi, że skoro się tym przejmuje, to jest głupi. A nie po to starzec tak pilnie się nim opiekuje, posyła go do szkoły i inwestuje w jego przyszłość, aby właśnie pozostał głupim. Przemawia do niego stanowczo: „Jakby u ciebie mądrość była, toby ty tego nie wstydził się, nie płakał, nie uciekał, że kto na ciebie `Żyd' krzyknie. (…) Nu, jaki ty Żyd? Ty się w to miasto urodził, Toś ty nie obcy, Toś swój, tutejszy, to ty prawo masz kochać to miasto, póki ty uczciwie żyjesz”. Później zmienia ton swego głosu na zdecydowanie łagodniejszy i prosi chłopca, by więcej nie był taki strachliwy, by przestał się przejmować głupimi docinkami, bo przecież o wartości człowieka decyduje tylko jego dobroć i uczciwość, nie zaś pochodzenie. Obiecuje, że kupi mu nową czapkę, tylko żeby w tym momencie się nie przejmował, wrócił normalnie do swych zajęć. Jednak to wszystko nie daje spokoju Mendlowi, jeszcze długo się nad tym zastanawia, bo „ nie przetrawił on tej goryczy w sobie”. Nad ranem posyła chłopca do szkoły i przez chwilę patrzy na niego z dużą dozą lęku.
Kubuś wraca do izby zadowolony, bo dostał tego dnia piątkę. Jednak wesoły nastrój burzy niespodziewane wejście dependenta, który przyszedł po swoje oprawione akta. Od progu wita się bardzo wymownie: „podobno Żydów mają bić?” - i to z niemałą ironią w głosie. Mendel obraca to w żart, a to tylko z tego powodu, by nie martwić chłopca, tak naprawdę jednak wcale nie jest mu do śmiechu.
W następnej kolejności w drobne odwiedziny przychodzi mieszkający naprzeciwko Mendla zegarmistrz, który - podobnie jak poprzedni gość - powtarza krążące po mieście plotki, jakoby miał się odbyć niedługo ostateczny pogrom Żydów mieszkających w okolicy. Rozmowa ta jest jednak o wiele bardziej ostra i zawzięta aniżeli tamta. Tym razem Mendel nie umie dostatecznie utrzymać swoich nerwów na wodzy, daje nadmierny upust swoim emocjom. Wygłasza pełne kwestie niczym prawdziwy mówca, który przemawia w ważnej sprawie. Otóż zegarmistrz nie dość, że powtarza wszystkie plotki, jakie chodzą po mieście od jakiegoś czasu, to na dodatek się z nimi zgadza, utożsamia z nimi. Na pytanie Mendla, jakie ma awersje do Żydów, to ten tłumaczy je tym, że jest to naród obcy, wyalienowany, który nigdy się nie zasymiluje z Polakami, nawet jeśli się pomiędzy nimi urodził, choćby przez wzgląd na jego odrębne obyczaje, kulturę i religię. Oprócz tego zegarmistrz zarzuca Żydom chytrość, przebiegłość oraz nadmierne umiłowanie do pieniędzy a także to, że „lęgnie się ich jak szarańczy, a zawsze to żywioł cudzy”.
Na te zarzuty Mendel reaguje bardzo żywiołowo, wręcz z przesadnym zaangażowaniem. Zwraca się do przeciętnego człowieka o ograniczonym, mało postępowym umyśle, jakim jest zegarmistrz, z którym dotąd łączyły go nawet dość poufałe stosunki, i to trochę w taki sposób się do niego zwraca, jakby przemawiał do większej zbiorowości, którą należy zresocjalizować, przekonać do jakiejś racji, idei. Odpiera ataki swoimi licznymi argumentami, z których wynika jedno główne przesłanie (takie samo, jakie wcześniej przekazał Kubusiowi): nie liczy się pochodzenie człowieka, a jego cechy, takie jak: pracowitość, uczciwość, użyteczność dla społeczeństwa. Nie powinno się bowiem rozdzielać kogoś ze względu na jego przynależność do narodowości, a raczej na to, czy jest on dobry, zły, jakie spełnia uczynki wobec bliźnich i ojczyzny, gdyż na co przyda się przyszłej Polsce Polak, który zabija i kradnie, niż Żyd, który teoretycznie jest obcy, ale przynajmniej nikomu nie zawadza, przyczynia się do budowania potęgi państwa, w którym żyje? Ponadto Mendel wypowiada bardzo ważną kwestię, nawiązującą do wspólnego przeżywania nieszczęścia, które łączy wszystkich obywateli, bez względu na podziały. Nieszczęściem tym jest niewola, jeszcze bardziej wzmocniona po upadku powstania styczniowego. Mendel mówi o tym następująco: „Ale jak ludzie do smutku się zejdą, jak się uni do płakania zejdą, nu, to już nie jest nic. To już ten jeden temu drugiemu bratem się zrobił, bo już ich ten smutek jednym płaszczem nakrył. To ja panu dobrodziejowi powiem, co ja w to miasto więcej rzeczy widział do smutku niż do tańca i że ten płaszcz to bardzo duży jest!”. W konwersacji tej pada także stwierdzenie, że Żydzi są tak wymieszani z Polakami, że wspólnie przeżywają z nimi wszystkie wzloty i upadki, wszelakie zrządzenia losu: „Pan dobrodziej myśli, co jak tu deszcz pada, to un Żyda nie moczy, bo Żyd obcy? Albo może pan dobrodziej myśli, co jak tu wiatr wieje, to un piaskiem nie sypie w oczy temu Żydowi, bo Żyd obcy? Albo może pan dobrodziej myśli, że jak ta cegła z dachu leci, to una Żyda ominie, bo un obcy?”.
Wówczas też stary introligator tłumaczy zegarmistrzowi, że nawet jego nazwisko świadczy o tym, że czuje się Polakiem, gdyż równie dobrze mógłby się nazywać „Berliński” czy „Wiedeński”, a nazywa się „Gdański”, a tam przecież wlatuje Wisła, która płynie również przez Warszawę, tam pracują przecież Polacy. I co istotne, przekonuje o tym, że do wszystkiego na ziemiach polskich doszedł dzięki pracy swych własnych rąk. Że nigdy nie zachowywał się niczym w karczmie, do której ktoś mógł wejść, najeść się i napić do syta, a potem wyjść i nie zapłacić. Nie czuje się więc darmozjadem, nigdy nie chciał nic otrzymać za darmo od Polaków.
Rozmowa pełznie na niczym, żadna ze stron nie daje się przekonać. Zegarmistrz wychodzi zdziwiony tą nadmierną bulwersacją Żyda. Prawdopodobnie nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji ze strony tegoż poczciwego, pobożnego, spokojnego człowieka. To, co prawdopodobnie powiedział dla żartu (aczkolwiek mało śmiesznego), stało się bowiem przyczynkiem do niemałego starcia i ostrej wymiany poglądów. Nietrudno zauważyć irracjonalność i nierzeczowość argumentów zegarmistrza, które tak naprawdę nijak mają się do całej sytuacji związanej z prześladowaniem narodu żydowskiego.
Kubuś śpi tej nocy bardzo niespokojny, jednakże nad ranem o mały włos by zaspał. Szybko więc zbiera swoje rzeczy, pakuje zeszyty i książki do tornistra, żegna się czule z dziadkiem, po czym już chce wyjść z izby, jednak powstrzymuje go student, który mieszka w tej samej kamienicy. Młodzieniec ten natychmiast wpycha dziecko z powrotem do środka i tłumaczy, by tam pozostało, gdyż na mieście toczy się pogrom Żydów, od rana bowiem grupy pijanych, rozwścieczonych ludzi przechodzą od domu do domu, od kramu do kramu i niszczy wszystko, co niepolskie. Mendel nie rozumie tego i niewiele robi sobie z przestrogi rozważnego studenta. Mówi, że nie ma zamiaru uciekać, że on pragnie tylko w spokoju dalej wykonywać swoją pracę i dziecko też powinno pójść do szkoły. Student odpowiada mu, że on tylko zasugerował czyhające na malca niebezpieczeństwo, jednak starzec niech uczyni tak, jak uważa za słuszne, po czym znika z izby. Natychmiast wpadają do Mendla znajome kobiety-Polki, które znają go i chcą uchronić. Przynoszą krzyże i obrazy z wizerunkami katolickich świętych, które pragną wetknąć w okno Żyda, aby pominięto jego domostwo podczas niszczenia mienia tego biblijnego narodu. Każą mu schować dobrze chłopca, aby nie stała mu się krzywda.
Mendel jest wdzięczny za to wszystko, jednak postanawia nie przystać na owe propozycje. Nie chce zrezygnować ze swojej religii, a ponadto uważa, że skoro buntujący się Polacy to chrześcijanie, to widok skromnego dziadka z dzieckiem w niego wtulonym wzruszy ich doszczętnie. Wierzy w to głęboko, dlatego staje w oknie, mocno ściska przy sobie Kubusia, który głośno płacze. Na napastnikach nie robi to jednak żadnego wrażenia. Nie robiąc sobie niczego z fundamentalnych zasad współżycia społecznego w duchu katolicyzmu, któryś z grupki tej rozwścieczonej bandy rzuca w Kubusia kamieniem i go mocno rani. Mendel nie wierzy własnym oczom, jednak nie tchórzy, tkwi wciąż przy oknie, wyciąga ręce, chcąc powierzyć ofiarę z samego siebie własnemu Bogu.
Nieoczekiwanie w obronie starca staje ten sam student, który wcześniej przepowiedział mu nieuchronne niebezpieczeństwo, jakie zafundują mu Polacy - ci, w których tak mocno dotąd wierzył, którym tak bardzo ufał, z którymi czuł się emocjonalnie dotychczas związany. Młodzieniec jest na tyle wysoki, że stojąc na zewnątrz budynku, dosięga połowy okna, przez co jest w stanie zasłonić Mendla. Krzyczy do buntowników, że wpierw powinni w niego rzucić kamieniem, a dopiero potem w tego poczciwego człowieka. Następnie przeskakuje przez parapet i sam staje w oknie. Agresorzy z niechęcią odchodzą, jednak wciąż się odgrażają, mówią, że wrócą w to miejsce, że to nie koniec porachunków.
Wieczorem w izbie na powrót panuje cisza. W łóżku leży Kubuś z obandażowaną głową. Student trzyma go za rękę, jednak martwi go widok milczącego Mendla, który od dłuższego czasu siedzi nieruchomo w kącie, jakby czymś strapiony. Obrońca pyta się starca, dlaczego jest taki struty, przecież jest już po wszystkim. Dla Mendla, jak się okazuje, jest to dopiero początek jego osobistego dramatu - czuje bowiem, że nie ma gdzie mieszkać. Państwo polskie, które dotąd uważał za swoje, stało mu się obce. W narodzie tym jest wyalienowany, przez wielu niechciany. Nie wie zatem, co będzie z nim dalej. Już nie martwi się tyle o siebie, co o swego wnuka, gdyż jest jeszcze mały, ale cóż będzie, gdy dorośnie? Na koniec wypowiada bardzo ważną kwestię, która jest kluczowa w kontekście całego utworu: „Nu, u mnie umarło to, z czym ja się urodził, z czym ja sześćdziesiąt i siedem lat żył, z czym ja umierać myślał… Nu, u mnie umarło serce do tego miasto!”. Oznacza to, że jego żałoba, jaką odtąd nosi, jest symbolem utracenia wiary w to, że Warszawa jest jego miastem, a państwo polskie - jego domem.
Opracowanie
Geneza utworu
Nowela „Mendel Gdański” została opublikowana po raz pierwszy w „Przeglądzie Literackim” w roku 1890 a następnie włączona do zbioru „Na drodze”, który został wydany w Krakowie w roku 1893.
„Mendel Gdański” był odpowiedzią Konopnickiej na apel Elizy Orzeszkowej o współudział w publikacjach przeciwstawiających się fali antysemityzmu, która swój punkt kulminacyjny miała w pogromach Żydów (list z 25.03.1890). Akcja antyżydowska była szczególnie żywa w prasie warszawskiej.
Miejsce akcji:
Miejscem akcji noweli jest jedna z uliczek Warszawy, przy której mieszka stary introligator Mendel. Jest to ulica rzemieślników, przy której swe warsztaty mają także zegarmistrz, niciarz, szewc, ślusarz i powroźnik. Uliczka jest niewielka i wszyscy się na niej znają, łatwo zauważyć, gdy pojawia się na niej ktoś obcy. Każdego ranka uliczkę przemierzają dziecispieszące się do szkoły, dziewczyny pracujące w fabryce i wyrobnicy ze swoimi narzędziami.
Na lokalizację warszawską wskazuje odniesienie do „słupa na Ujazdów” - domniemywać należy, iż chodzi o Ujazdów Warszawski. Ponieważ kampania antyżydowska była szczególnie żywa w prasie warszawskiej, także słowa „podobno Żydów mają bić”, przemawiają za lokalizacją akcji w Warszawie.
Czas akcji:
Akcja rozgrywa się w ciągu 4 dni.
Pierwszego dnia początkowo senną atmosferę panującą w uliczce zakłóca pojawienie się na niej grupki obcych ludzi, kręcących się tu i ówdzie, przystających z robotnikami lub spieszących się do karczmy.
Kolejnego dnia ma miejsce nieprzyjemny incydent. W drodze ze szkoły wnuk Mendla zostaje wyzywany. Jakiś wyrostek krzyczy na niego „ Żyd, Żyd”. Mały Jakub ucieka gubiąc czapkę.
Trzeciego dnia odbywają się dwie rozmowy dotykające kwestii żydowskiej. Pierwsza z nich toczy się pomiędzy Mendlem a młodym studentem, druga pomiędzy Mendlem a zegarmistrzem. Tematem obu tych rozmów jest wzrastająca niechęć do Żydów. Wreszcie nadchodzi kulminacyjny moment.
Czwartego dnia na uliczce pojawia się grupa ludzi, których celem jest „bicie Żydów”. Sąsiedzi próbują ukryć Mendla i jego wnuka, ten jednak wykazuje się odwagą i wychodzi naprzeciw rozwścieczonemu tłumowi. Życie Mendlowi ratuje student, który staje w jego obronie. Tłum odchodzi złorzecząc. Całość noweli kończy się wieczorem. Młody student opiekuje się rannym wnukiem Mendla, natomiast stary Żyd rozmyśla nad tym co się wydarzyło. Jest rozgoryczony. Mówi do studenta, Młody student opiekuje się rannym wnukiem Mendla, natomiast stary Żyd rozmyśla nad tym co się wydarzyło. Jest rozgoryczony. Mówi do studenta, iż jego serce dla uliczki, przy której dzisiaj mieszka umarło.
Główny problem zawarty w utworze
Największym problemem, zarysowanym przez Konopnicką w utworze, jest nie tyle nietolerancja Polaków w stosunku do Żydów, co prywatna żałoba, jaką nosi w swoim sercu Mendel. Prawdopodobnie nawet żałuje on, że został pozostawiony przy życiu, gdyż uważa, że odtąd będzie ono jałowe, jakoby czuł się „chodzącym trupem”, któremu tak naprawdę wszystko jest już obojętne, ponieważ pozbawiony został wszelkich złudzeń. Brutalnie odarto go z wiary w dobroć i szlachetność drugiego człowieka, pomimo tego, że nie dał nikomu powodu, aby tak dosadnie i dobitnie się z nim rozprawiono raz na zawsze.
Pozytywistyczny wydźwięk noweli
Maria Konopnicka jest pisarką epoki pozytywizmu, czyli II połowy XIX wieku, kiedy to Polacy, rozczarowani niepowodzeniem drugiego wielkiego zrywu, tj. powstania styczniowego, zdali sobie sprawę z beznadziejności swej sytuacji i wszelkich, nawet tych najszlachetniejszych wysiłków zbrojnych, mających na celu wyzwolenie ojczyzny. Stąd narodziły się nowe programy służące uzdrowieniu stosunków społecznych, gospodarki, oświaty, itd. Symbolem postaci wychowanej w duchu postulatów stworzonych przez pozytywistów jest student - obrońca Mendla, który toleruje Żydów i w pełni dąży do ich asymilacji z Polakami. Natomiast reszta ludu, tzw. „stara gwardia”, to jeszcze pozostałości romantyczne, które są przekonane o wyjątkowej pozycji wszystkiego, co polskie. Student jest więc reprezentantem obozu propagującego postęp w świadomości społecznej, tj. w tym przypadku dążenie do zrównania w prawach i traktowaniu wszystkich mieszkańców, również tych innych narodowości. Pozostała część osób - a więc ta, która atakuje, bądź nawet ta, która krytykuje pogrom Żydów, ale nie protestuje, nic nie robi w celu poprawy, nie buntuje się przeciw niesprawiedliwemu mniejszości narodowych, jest przedmiotem zjadliwej krytyki Konopnickiej.
POSTACIE:
Mendel Gdański
67-letni Żyd mieszkający w Warszawie, gdzie od wielu lat prowadzi warsztat introligatorski. Swoje niecodzienne imię zawdzięcza temu, że urodził się jako piętnaste dziecko. Nauczony w domu szacunku, miłości i tolerancji wobec bliźniego, w takim duchu stara się wychować jedynego wnuka. Zachowując obyczaje i religię żydowską, jednocześnie czuje się Polakiem, dla którego więź z miastem i lokalną społecznością jest najważniejsza. Tym bardziej boleśnie odczuwa rozczarowanie Polską, Polakami, a dokładniej swoimi sąsiadami, którzy nie są wolni od objawów ksenofobii i uprzedzeń rasowych. Mendel to przykład człowieka złamanego, którego zdradziło to, co kochał i w co wierzył najmocniej.
Jakub Gdański
Syn nieżyjącej córki Mendla. Wątły, delikatny i strachliwy. Wychowany przez dziadka w poczuciu dumy z przynależności narodowej, uczęszczając do polskiej szkoły, gdzie spotyka się z przejawami nietolerancji i antysemityzmu, zaczyna się wstydził swojego pochodzenia.
Student
Jeden z klientów i sąsiadów Mendla, o niezbyt przyjemnej powierzchowności, niczym szczególnym się nie wyróżniający. Jednak to on odgrywa kluczową rolę jako ten, kto inicjuje obronę Mendla i jego wnuka. W momencie heroicznego czynu, ukazany ze szczególnym patosem i pięknem, zgodnie z zasadą, że dobre uczynki dodają nam uroku.
Zegarmistrz
Klient i znajomy Mendla, tylko pozornie mu przyjazny. Ukazany ze szczególnym przerysowaniem uwydatniającym intelektualną pustkę i tępotę. Czyniąc go wyrazicielem wszystkich obiegowych żydowskich stereotypów, autorka jednocześnie ukazuje ich słabość i niewiarygodność.