Izrael Archeologia polityczna


31.12.2010

Archeologia lekkich obyczajów

Czy wykopaliska dają Izraelowi prawo do całej Jerozolimy? Archeologia to władza nad przeszłością. Polityka - nad teraźniejszością. Ich związek bywa groźny. Nie tylko w Ziemi Świętej

0x01 graphic

fot. Manaham Kahana/AFP/East News

Spałować ludzi, zastraszyć ich i podporządkować sobie? Stosowanie nagiej siły to żadna sztuka. Tak działali nawet najgłupsi władcy. Ale sprawić, żeby Kopernik była kobietą? Nie przypadkiem najważniejszą służbą Jej Ekscelencji z filmu Juliusza Machulskiego „Seksmisja” była Archeo. Bo jak w inny sposób utrzymać tysiące kobiet pod ziemią i wmówić im, że nie ma innego świata, a wszystko, co mają, zawdzięczają Jej Ekscelencji? Można to zrobić, wchodząc w posiadanie przeszłości, „wymyślając ją”, jak powiedziałby znany brytyjski historyk Eric Hobsbawm. Bo przecież wszystkiemu, co złe, winni byli mężczyźni, na powierzchni Ziemi jest ponuklearne pustkowie, a my jesteśmy doskonałą społecznością bez męskiej skazy pod miłościwym panowaniem Jej Ekscelencji Wiesława Michnikowskiego.
Archeologia jest prawdopodobnie najbardziej niedocenianą nauką pomocniczą zarządzania. Łatwiej przecież rządzić, gdy władza opiera się na tysiącletniej historii, gdy taki a nie inny ustrój podyktowany jest wielowiekową tradycją, a obywatele mówią w tym samym języku, czują się członkami i spadkobiercami jednej wspólnoty. Jeśli jednak brakuje spoiw łączących wspólnotę w czasie i przestrzeni, można je po prostu wymyślić. Tym zajmuje się specjalny rodzaj archeologii - archeologia polityczna.

Wspomniany Hobsbawm pisał, że historycy mogą być dla nacjonalistów tym, czym plantatorzy maku dla narkomanów. Archeolodzy polityczni są lepsi - to jakby plantatorzy, hurtownicy i dilerzy w jednej osobie. Dzierżą wielką władzę interpretacji. Teczkę z IPN każdy lepiej lub gorzej odczyta. Z tabliczką zapisaną w języku akkadyjskim sprzed dwóch i pół tysiąca lat jest już problem, a taki drobiazg może wywrócić do góry nogami nasze myślenie o przeszłości, czasem i o teraźniejszości. Bez archeologa więc ani rusz.

Niewiele w tym względzie zmieniły nowe metody badawcze, jak na przykład datowanie radiowęglowe (metoda C14), które pozwala ocenić wiek znalezionego przedmiotu. - Co z tego, że wiemy nieco więcej o jednym elemencie układanki, skoro reszta jest wciąż pod ziemią albo już dawno nie istnieje - mówi „Przekrojowi” profesor Victoria Pedrick, archeolog z waszyngtońskiego Georgetown University. - Archeolog musi posklejać całość, zapełniając ubytki swoimi przemyśleniami. Nie ma problemu, jeśli są to rzeczywiście szczere przemyślenia naukowca. Gorzej, jeśli ubytki uzupełnia się ideologią.

Izraelici i Izraelczycy
Prawdziwym mistrzem w tej dziedzinie jest państwo Izrael. Nigdzie na świecie dział „archeo” nie jest tak ważny. Wielu izraelskich archeologów na emeryturze zostaje wysokimi urzędnikami państwowymi lub nawet politykami. To w końcu na ich barkach od początku istnienia państwa spoczywał ciężar jego „wymyślenia”. - Aby poprzeć pretensje terytorialne młodego Izraela, nie wystarczyła siła militarna. Trzeba je było uzasadnić historycznie - tłumaczy profesor Nabil Khairy z Uniwersytetu Jordańskiego w Ammanie. - Trzeba było za wszelką cenę wykopać spod ziemi dowody na kulturową i językową łączność między Izraelitami i Izraelczykami.

Na początku grudnia Unia Europejska opublikowała „Raport jerozolimski”. To zbiór analiz i rekomendacji przygotowanych przez unijnych dyplomatów z Jerozolimy i Ramallah. Urzędnicy piszą o pogarszającej się sytuacji Palestyńczyków, o tym, jak Izrael ogranicza im prawo do przemieszczania się. Najmocniej brzmią jednak słowa dotyczące wschodniej Jerozolimy, czyli miejsca, gdzie najostrzej ścierają się izraelskie i palestyńskie emocje: „Izrael coraz częściej używa archeologii jako ideologiczno-politycznego narzędzia, aby potwierdzić swoje pretensje do całego miasta”.

Choć trudno uznać „Raport”, który jest dokumentem politycznym, za całkowicie miarodajny, sam izraelski rząd od lat nie ukrywa, że jego celem jest jednolita, żydowska Jerozolima. Pionier i ojciec założyciel izraelskiej archeologii Benjamin Mazar już w latach 30. XX wieku dosadnie zdefiniował styl pracy izraelskiego archeologa: „Pracuje, w jednej dłoni trzymając łopatę, a w drugiej Biblię”. Stary Testament, w szczególności obie księgi Samuela, został zdegradowany do roli przewodnika turystycznego, a zasadniczym celem archeologów pokroju Mazara stało się udowodnienie, że zgodnie z Pismem Świętym w X wieku przed Chrystusem między Morzem Śródziemnym i rzeką Jordan oraz między Damaszkiem a pustynią Negew istniało potężne królestwo żydowskie założone przez Dawida i umacniane później przez jego syna Salomona. - Nieważne, że z naukowego punktu widzenia trudno sobie wyobrazić, by tak wielkie państwo nie pozostawiło po sobie praktycznie żadnych śladów - mówi profesor Khairy.

Jak ukraść wzgórze
Współczesny Izrael już w większości zrealizował wizję państwa głoszoną przez proroka Samuela. Brakuje jeszcze izraelskich punktów granicznych pod Damaszkiem. I oczywiście pełnej kontroli nad wschodnią Jerozolimą. Szczególnie że właśnie tam znajduje się najświętsze miejsce judaizmu, czyli Wzgórze Świątynne. Problem w tym, że nie da się skraść przeszłości tego miejsca, bo ktoś już ją skradł. Od 13 stuleci mieszkają tam muzułmanie, dziś jest ich około 270 tysięcy.

Punktem zapalnym w ostatnich latach stała się Siluan - palestyńska dzielnica wschodniej Jerozolimy przylegająca do Wzgórza Świątynnego. Ponieważ nie ma tam żadnych obiektów związanych z historią judaizmu, radykalni Żydzi postanowili je wymyślić. Przy cichym poparciu izraelskiego rządu od początku lat 90. w Siluan działa organizacja Elat - wspomagana finansowo przez rosyjskiego oligarchę Romana Abramowicza - która nie zawsze zgodnie z prawem przejmuje ziemie od Palestyńczyków i wspiera prace archeologiczne.

Elat twierdzi, że to właśnie na terenie Siluan istniało Miasto Dawida i tam też znajdowały się pałac królewski i ogrody króla Salomona. Z pomocą tej organizacji Eilat Mazar, wnuczka Benjamina, w 2005 roku odkryła zabudowania prawdopodobnie z przełomu IX i X wieku przed Chrystusem. Mazar twierdzi, że to pozostałości pałacu króla Dawida. W tym roku odkopała z kolei fragment muru miejskiego. I przekonuje, że tak potężną konstrukcję mogło zbudować tylko potężne państwo. Trzymając w dłoni Stary Testament, twierdzi, że było to królestwo króla Dawida.

Te badania archeologiczne mają bardzo praktyczny wymiar, szczególnie dla Palestyńczyków. Elat zamierza otworzyć w Siluan historyczny park, coś w rodzaju muzeum pod gołym niebem. Wiąże się to z eksmisją mieszkających tam Palestyńczyków. Według izraelsko-palestyńskiej organizacji The Alternative Information Center często odbywa się ona w dramatycznych okolicznościach - grupa młodych Żydów wyrzuca palestyńską rodzinę z jej domu przy biernej postawie policji i wprowadza się tam. Palestyńczycy idą do sądu. Sprawa toczy się w nieskończoność.

Meczet na świątyni
„Mazar działa w sposób typowy dla archeologów politycznych. Ma w dłoni kilka kawałków układanki, a resztę zapełnia słowami proroka Samuela” - pisał znany izraelski archeolog Israel Finkelstein we wrześniu w dzienniku „Haaretz”. Problem w tym, że tak naprawdę istnieje tylko jeden niepodważalny element tej układanki - poza Biblią imię Dawid pojawia się tylko w jednym miejscu. Na steli z czarnego bazaltu wykopanej w 1993 roku na północy Izraela w Tel Dan widnieje napis „Dom Dawida”. Nie ma natomiast żadnego materialnego dowodu na istnienie króla Salomona. Ale nawet gdyby w centrum Siluan Mazan wykopała wielką tablicę z napisem „Witamy w pałacu króla Dawida”, to czy usprawiedliwiłoby to eksmisje Palestyńczyków?

Archeologiczny konflikt o wschodnią Jerozolimę to tylko niewinna sprzeczka w porównaniu z wojną archeologiczną, która toczy się w indyjskim stanie Uttar Pradesz. Jedno wykopalisko i już kilka tysięcy zabitych. W 1990 roku znany z radykalnych poglądów indyjski archeolog B.B. Lal opublikował wyniki badań, z których wynikało, że XVI-wieczny meczet Babri w mieście Ayodhya stoi w miejscu, w którym urodził się hinduski bóg Rama, a później przez setki lat istniała hinduska świątynia.

Kilka miesięcy po publikacji rozwścieczony tłum hinduskich radykałów przedarł się przez ogrodzenie i zrównał meczet z ziemią. W ciągu kilku następnych tygodni w bitwach ulicznych między hindusami (80 procent populacji stanu) i muzułmanami (18 procent) zginęło co najmniej trzy tysiące ludzi, a na miejscu meczetu stanął hinduski ołtarz. W 2002 roku sytuacja się powtórzyła. W Gujarat tłum muzułmanów zaatakował pociąg, którym hindusi wracali z modlitw w Ayodhyi. W wagonach spłonęło 58 ludzi, a w trakcie późniejszych starć w Gujaracie - ponad 900.

Poszło o kolumny. B.B. Lal twierdził, że te ze zburzonego meczetu były o wiele starsze niż sam meczet, a ich masywność bardziej pasowała do wielkiej budowli, jaką mogła być świątynia boga Rama. Niewielu archeologów zgadza się z Lalem; twierdzą, że resztki kolumn znajdują się w różnych warstwach stratygraficznych, więc nie mogą pochodzić z tego samego budynku. W 2002 roku sprawa trafiła do sądu, który zarządził nowe wykopaliska. Wyrok zapadł we wrześniu tego roku. Sąd stwierdził, że meczet rzeczywiście stanął na miejscu zniszczonej hinduskiej świątyni, ale sporny teren ma być podzielony między muzułmanów i hindusów. Ci ostatni nie godzą się na takie rozwiązanie i już zapowiedzieli demonstracje w ósmą rocznicę ataku na pociąg w Gujaracie, czyli za dwa miesiące.

Słoneczny absurd
Zarówno izraelscy, jak i indyjscy archeolodzy w odkrywaniu przeszłości natrafili na ten sam problem - przeszłość, którą chcieli po swojemu opisać, była już zajęta przez kogoś innego. Znacznie łatwiej wymyślać przeszłość, do której nikt się nie przyznaje, bo na przykład zniknął z kart historii wiele tysięcy lat temu. Wtedy każdy archeologiczny absurd może ujść na sucho.

W takim absurdzie brało udział kilka pokoleń tureckich archeologów. Gdy po upadku Imperium Osmańskiego w 1923 roku powstała Republika Turecka, jej założyciel Kemal Atatürk chciał zupełnie odciąć się od poprzedniej władzy. Nowa Turcja miała stać się całkowicie świeckim, urządzonym na wzór zachodni państwem, bez związków z upadłym właśnie, zacofanym imperium. Oznaczało to budowę zupełnie nowej tożsamości narodowej - opartej nie na lojalności wobec dynastii Osmanów, ale na przynależności do politycznego narodu tureckiego. Najpierw trzeba było ten naród wymyślić. Kemal przeniósł stolicę z imperialnego Stambułu do prowincjonalnej Ankary. Zakazał noszenia osmańskich nakryć głowy, a w miejscach publicznych polecił na okrągło puszczać z głośników muzykę poważną.
Produkcja chwalebnej i długiej przeszłości spadła na barki tureckich archeologów - zadanie o tyle niełatwe, że w ramach odcinania się od Osmanów nowi Turcy musieli zapomnieć o zwycięstwach imperium, które przez kilkaset lat było światową potęgą.

Osmanów zastąpili Hetyci, lud, który między XVII i XII wiekiem przed naszą erą rządził niemal całą Azją Mniejszą i połową Bliskiego Wschodu. Pozostałości ich stolicy znajdują się zaledwie 200 kilometrów na wschód od Ankary. - Geograficznie wszystko się zgadza. Turcy i Hetyci mieszkali w tym samym miejscu - mówi nam Emre Guldogan, archeolog z Uniwersytetu Stambulskiego. - Problem w tym, że gdy w X wieku pierwsze plemiona tureckie przybyły do Anatolii, od dwóch tysięcy lat nie było tam żadnego Hetyty.

Mimo to do dziś w tureckich podręcznikach kolejne wykopaliska archeologiczne uświadamiają nastolatkom ich hetycki rodowód, a jeszcze w latach 70. nauczyciele przekonywali podopiecznych do teorii języka słonecznego. Ta wymyślona przez archeologicznych siepaczy Kemala koncepcja w skrócie oznaczała, że wszystkie języki świata pochodzą od języka tureckiego. Specjalna komisja jeszcze w latach 80. na poważnie zastanawiała się, jak znaleźć tureckie źródło słowa „komputer”.

Piramidy i Biskupin
Pozaeuropejskie przejawy politycznego prostytuowania się archeologów można mnożyć. W Egipcie w latach 50. XX wieku całe wydziały archeologiczne pracowały nad pogodzeniem socjalizującej republiki z tradycją faraońską (częściowo ta ekwilibrystyka się udała - w 1981 roku zamachowiec, który zastrzelił prezydenta Egiptu, krzyczał: „Zabiłem faraona!”). Saddam Husajn organizował święto Mezopotamii i udawał króla babilońskiego, a szach Iranu w 1971 roku świętował 2 500 lat perskiej monarchii.

Ale zabawy z archeologią zaczęli Europejczycy. Niemiecka idea rasy aryjskiej i Drang nach Osten to w dużej mierze rezultat prac archeologa Gustafa Kossinny, światowego pioniera archeologii politycznej. To on przekonał Hitlera, że hinduska swastyka to stary germański symbol. Uczniem Kossinny był profesor Józef Kostrzewski, propagator idei słowiańskości Biskupina, która przez lata była fundamentem antyniemieckiej propagandy polskich komunistów, a ostatecznie okazała się stekiem bzdur.

Jednak wcale nie trzeba sięgać daleko w przeszłość. W 1985 roku Margaret Thatcher pod pozorem rozpoczęcia prac archeologicznych zamknęła Stonehenge dla hipisów, którzy co roku organizowali tam Free Festival (większość organizatorów wylądowała za kratkami). Z kolei po rozpadzie Jugosławii, gdy Macedonia na swojej fladze umieściła 16-ramienną gwiazdę vergina z grobu Filipa II Macedońskiego, ojca Aleksandra Wielkiego, dramatycznie zareagowali Grecy - od lat blokują przyjęcie Macedonii do NATO właśnie z tego powodu. Ostatecznie Macedonia zrezygnowała i z gwiazdy, i z własnej nazwy, bo ta była dla Greków „kradzieżą greckiej tradycji antycznej”. Tak jakby współczesna Grecja, istniejąca od 1831 roku, miała większe prawa do antycznych Greków niż współcześni Macedończycy.
I w końcu jest jeszcze Unia Europejska, która milionami euro już od 1994 roku ochoczo sponsoruje badania archeologiczne nad Celtami, ludem, który zamieszkiwał niemal całą Europę, w czym niektórzy komentatorzy dopatrują się próby wymyślenia jednego europejskiego pranarodu.

Niemal wszyscy nasi rozmówcy zapytani o to, czego nas uczy archeologia, odpowiedzieli jednym słowem: tolerancji! - Gdy odkopujesz kolejne warstwy i okazuje się, że w jednym miejscu na przełomie tysiącleci mieszkało kilkanaście różnych społeczności, to czy taka ziemia może do kogoś należeć nieodwołalnie? - pyta retorycznie profesor Victoria Pedrick. - W dłuższej perspektywie nikt na świecie nie jest tutejszy. Wszyscy jesteśmy tu tylko przelotnie.

Łukasz Wójcik
„Przekrój” 51/2010



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Początki Izraela - co na to archeologia, psychologia, Islam
System Polityczny Izraela
Powstanie starożytnego Izraela w świetle współczesnych koncepcji historyczno archeologicznych
polityczne znaki czasu izrael
System polityczny Izraela
IZRAEL by A., Współczesne systemy polityczne
Konflikt izraelsk1, Politologia, Międzynarodowe Stosunki Polityczne
izrael palestyna by ozar, Międzynarodowe Stosunki Polityczne
Konflikt izraelsko, Politologia, Międzynarodowe Stosunki Polityczne
Archeologia izraelska
SYSTEM POLITYCZNY IZRAELA
Sztuka IZraelitów w 100 narodzin archeologii Palestyny
System polityczny Izraela
POLITYKA ENERGETYCZNA IZRAELA
W Łosiński STRUKTURA TERYTORIALNO POLITYCZNA POMORZA W XI STULECIU W ŚWIETLE ARCHEOLOGii

więcej podobnych podstron