Wacław Berent Próchno
Wstęp: Jerzy Paszek
Bardzo nowatorska powieść. Berent korzystał z twórczości Słowackiego i Ibsena, z idei Nietzschego i świętych ksiąg Wschodu, a także z Biblii. Autor kładzie bardzo duży nacisk na aspekt współpracy czytelnika z dziełem. Odbiorca ma dookreślać miejsca niedookreślone. W Próchnie wykorzystał Berent strukturę polifonicznej powieści Dostojewskiego - obliguje to uczestnika do uczestnictwa w wielkiej dyskusji na temat roli artysty we współczesnym świecie, dyskusji, która nie ma żadnego moderatora, przewodniczącego obradom. Brak narratora wszechwiedzącego: zachowana tu została perspektywa widzenia bohaterów z łączącą się z tym różnorodnością przeciwstawnych sądów i postaw. Nie wiemy, który z bohaterów ma racje. Próchno wpisuje się w szereg europejskich powieści o artyście, w których ocena głównego bohatera nie była sprawą oczywistą i jednoznaczną. Powieść Berenta składa się z luźno powiązanych ze sobą scen. Akcja obejmuje zaledwie klika dni. Cechą charakterystyczną Próchna jest nagromadzenie przymiotników, epitetów.
Cechą powieści Berenta jest nowoczesna technika narracyjna, polegająca na szerokim uwzględnianiu odmiennych punktów widzenia poszczególnych postaci. W Próchnie występuje narracja przestrzegająca prawa perspektywy subiektywnego spojrzenia określonego bohatera. W książce narrator i postacie przemawiają tym samym głosem.
Próchno w pierwszych wydaniach było podzielone na trzy części. Odpowiednio do tego trój częściowego podziału wyróżniały się trzy postacie: w części pierwszej - BOROWSKI, w drugiej JELSKY, w trzeciej HERTENSTEIN. W pierwszej części, która jest jednocześnie najdłuższa, poznajemy wszystkie (z wyjątkiem HILDY) najważniejsze postacie powieści. Kończy się tutaj pewna akcja - historia aktora BOROWSKIEGO (z dalszymi częściami wiążą się dzieje jego żony, ZOSI). Dwie następne części wypełnione są kulminacyjnymi scenami z życia artystów, których spotkaliśmy już w początkowej fazie utworu (chodzi o śmierć JELSKY'ego, MULLERA i HERTENSTEINA). Warto wskazać, iż sylwetki trzech artystów-improduktywów - BOROWSKIEGO, JELSKY'ego i HERTENSTEINA - są kontrapunktowo zestawione z sylwetkami artystów, którzy odnieśli sukces: TURKUŁEM, YVETTĄ GUILBERT, HILDĄ HERTENSTEIN. Te postaci łączą się ze sobą, są ze sobą powiązane. Poza tą szóstką, w powieści pozostają jeszcze trzy inne postacie: KUNICKI - MULLER - PAWLUK.
BOROWSKI snuje długą historię swych udanych i nieudanych kreacji aktorskich. JELSKY przedstawia dowcipnie swoje metody twórcze. HERNSTEIN zamiast komponować utworów muzycznych komponuje „muzycznie” swą autobiograficzną opowieść. MULLER występuje w Próchnie na wyjątkowych warunkach: oglądamy go w trakcie pisania kupletu (satyryczna piosenka) w kawiarni, słów do piosenki HILDY; czytamy tekst jego wiersza pt. Łabędź, a także obszerne fragmenty jego poetyckiego dzienniki „zatytułowanego dziwacznie” Myśli niepłodne, z wchodzącą w skład tego dziennika apostrofą liryczną do Lili i litanią do szatana. Widać tu wyraźnie epigonizm poetycki MULLERA, jego zależność od pomysłów Baudelaire'a. Jego twórczość jest wtórna, nieoryginalna i epigońska - kwintesencja stylu dekadenckiego (można tu mówić o parodyjnym i satyrycznym zamiarze Berenta).
Inaczej natomiast da się ocenić niedostępną bezpośrednio pracę artystyczną BOROWSKIEGO, JELSKY'ego i HERNSTEINA. Czytelnik dzięki wielorakim środkom nacisku i perswazji powinien uwierzyć w niezwykłość osobowości tych bohaterów. Oni to właśnie przeżywają autentyczne dramaty współczesnego artysty:
Niewiarę w celowość tworzenia.
Wątpliwość, co do swojej siły twórczej i rangi swej twórczości (MULLER nie przezywa tragedii niemocy twórczej ani niewiary w znaczenie sztuki poetyckiej).
Niemożność sprawdzenia swoich sił w działalności artystycznej (BOROWSKI).
Podczas rozmów - zawsze jeden z dyskutantów był zwycięzcą w jednej rundzie starcia polemicznego:
JELSKY wierzący w posłannictwo sztuki zwycięża „zdradzającego” sztukę KUNICKIEGO.
MULLER-nietzscheanista druzgocze idealistycznie tu nastawionego JELSKY'ego.
HERTENSTEIN-buddysta niszczy nietzscheańskie złudzenia MULLERA (jakie ma znaczenie „robienie talentu”, gdy sztuka jest tylko jednym z przejawów ułusy i Mai, a wszystko zawisło od osiągnięcia stanu nirwany).
HERTENSEIN powtarza częściowo argumenty KUNICKIEGO, który wszakże zamiast śmierci wybiera życie.
ZOSIA BOROWSKA staje się w toku akcji utworu obiektem westchnień miłosnych KUNICKIEGO, MULLERA, PAWLUKA, a nawet JELSKY'ego. Postać ZOSI służy spaja świat przedstawiony w powieści.
W powieści dominują sceny małoobsadowe nad scenami zbiorowymi (podobieństwo do dramatu). Układ postaci w Próchnie na kilku poziomach narracyjnych cechuje się triadowością:
Poziom całego tekstu.
Poziom części powieści.
Poziom retrospekcji.
Poziom paraboli.
Cechą charakterystyczną toku narracyjnego powieści Berenta jest to, że funkcja wszechwiedzącego narratora została tu bardzo ograniczona. Zasadniczo występują w Próchnie tylko dwa rodzaje narracji:
Narratorem jest postać: monolog-retrospekcja.
Narracja jest prowadzona z punktu widzenia postaci: narracja personalna.
Dialogi zdominowały powieść - mamy do czynienia z teatralizacją prozy. Sposób wprowadzania monologu i dialogu do narracji również wiąże się z techniką teatralizacji. Dialogi zawierają słownictwo charakterystyczne dla ówczesnych dramatów, a co ważniejsze, Berent - jak gdyby naśladując obowiązki dramaturgów - określa wszelkie drobiazgowe gesty, mimikę, odruchy, zachowanie się i nawet sposób mówienia (intonacja) postaci, swoisty dla sztuki aktorskiej końca XIX wieku.
Czas w powieści Berenta jest bardzo skondensowany, gdyż cała akcja toczy się w zasadzie w kilku dniach, a z tego tylko trzy wieczory i noce są unaocznione i przedstawione bliżej w utworze. Powtarzający się obraz goniących się kotów oraz zapachu ziemi sygnalizuje wiosnę. Wybór tej właśnie pory na akcję powieści - zamiast umiłowanej przez dekadentów jesieni - ma w próchnie pewne wartości polemiczne i ambiwalentne. Polemiczne w stosunku do utartego w poezji epoki szablonu apologii i peanów na cześć jesieni; ambiwalentne, gdyż podkreśla się w ten sposób z jednej strony tragiczność śmierci bohaterów akurat w najradośniejszej i najbardziej sprzyjającej życiu porze roku, zaś z drugiej strony - witalizm tej epoki, zaakcentowany szczególnie mocno w samym zakończeniu powieści, ma sugerować możliwość optymistycznego odczytania metafory tytułu utworu - śmierć, jako warunek rozwoju życia, jako fundament odrodzenia się.
Nigdy nie spotykamy pełnych opisów postaci. Ich sylwetki są stale niedookreślone. Świat Próchna jest utrzymany w półmroku - brak określeń wizualnych, a nadmiar akustycznych - postacie natomiast przypominają bardziej cienie niż ludzi z krwi i kości. Różne szczegóły wyglądu bohaterów pojawiają się w narracji dopiero wtedy, gdy dany detal opisu musi się uwzględnić w opowieści, nie da się go pominąć. Czasem zostają uwydatnione pewne szczegóły w opisach wyglądu postaci - można łączyć to z techniką impresjonistyczną, przekazującą fragmentaryczne widzenie przedmiotu. Impresjonizm przejawia się jako nieuporządkowane przez umysł notowanie faktów i takie ich przekazywanie, by było widać brak korygującej interwencji umysłu.
Do stylowych swoistości powieści Berenta należy zaliczyć: percepcję impresjonistyczną w utworze (polega na starannym opisie szczegółów ze skłonnością do pomijania związków przyczynowych. Zjawiska zostają spostrzeżone, ale nie analizuje się ich znaczenia i nie wiąże się ich ze sobą. Po prostu są przedstawione w takiej postaci, w jakiej zostały zaobserwowane, a wyciągnięcie wniosków i ocenę ważności zjawiska pozostawia się czytelnikowi), nagromadzenie rzeczowników, przymiotników i czasowników, osobliwości w potraktowaniu przez autora form dialogowych i monologowych, interferencję (wzajemne na siebie oddziaływanie) mowy pisanej i mówionej w narracji, rozbudowane aluzje literackie, metaforykę i symbolikę utworu.
W Próchnie dominuje „słowo mówione”. Czasem nawet dostrzegamy próby oddania dykcji gwarowej, np. „Bo ja jezdem ze Ślonska”. Często występują powtórzenia wyrazów. Zdarzają się takie konstrukcje: „Będzieesz??” czy też „Niech kelner!... przy-nie-sie! cygaroo!” .
Styl mowy mówionej czy też języka mówionego zauważyć można w Próchnie także w większych jednostkach niż zdanie. Chodzi tu przede wszystkim o zjawisko „cudzej mowy”, które nierzadko bywa parodiowana.
W powieści spotykamy kilka różnorakich dokumentów, w których język został wystylizowany na mowę pisaną (np. legenda o Bratumile i św. Jacławie, dzienniki MULLERA).
Wiele zjawisk składniowych Próchna związanych jest ze stylem języka pisanego. Uwagę należy zwrócić na: inwersje, retardacje, paralelizmy zdaniowe, aforystyczność. Najkunsztowniejszą dziedziną stylu języka pisanego są w Próchnie cytaty samodzielnych utworów. Chodzi tu o wiersze (napisane przez Berenta), listy, legendy, aforyzmy.
Twórczość Berenta odznacza się szerokim wyzyskaniem przyrody jako źródła obrazów poetyckich. W Próchnie szczególnie dużo jest odwołań do symboliki roślinnej i zwierzęcej. Najczęściej występuje motyw: ptaka, pająka i polipa. Ptak będzie w Próchnie stale powracającym obrazem w ukazywaniu sylwetek zewnętrznych i psychiki bohaterów-artystów. Najczęstszymi określeniami łączonymi z ludźmi spoza cyganerii są takie symbole, jak ślimak, żaba, szczur, wąż sęp, kruk, kret, ropucha, gad, bydło, a przede wszystkim polip i pająk.
Berent przetłumaczy Tako rzecze Zaratustra Nietzschego i wiele z niego korzystał. Z formalnego punktu widzenia aluzje do pism Nietzschego zawarte w Próchnie można podzielić na następujące klasy:
Słowa-klucze.
Metafory i symbole.
Aforyzmy.
Parabole i przypowieści.
Sceny powieściowe.
Postacie.
Sposób ujęcia tematu.
Analizując mitologię artysty, jaką wytworzyła literatura i sztuka całego XIX wieku, zwraca się uwagę przede wszystkim na takie fundamentalne symbole kondycji artysty, jak artysta jako Ikar (ma charakteryzować przede wszystkim artystę romantycznego), artysta jako Narcyz (schyłek wieku XIX przynosi modę na artystę-improduktywa, zapatrzonego w siebie Narcyza), artysta o rozdartej duszy(sztuka?-kobieta?), artysta jako mieszkaniec Wieży z Kości Słoniowej (nie martwi się o ludzkość ani o przyrodę; tęskni za uwolnieniem się z ludzkich ograniczeń), artysta sięgający do Świętego Źródła(odnajduje podłoże swej sztuki w doświadczeniu; cieszy się z więzi z ludźmi, ale ludzkość traktuje jako część przyrody).
W Próchnie nakładają się na siebie dwie różne triady kolorystyczne. Pierwsza składa się z kolorów: białego, czerwonego i czarnego; druga - białego, szarego i czarnego. Druga odnosi się do „trzech dróg życia” i „trzech dróg ducha”, jakie stają do wyboru przed artystą. Pierwsza ma szerszy zakres - wchłania drugą - odnosząc się do wszelkiego życia w ogóle. Trzy drogi artysty - to droga ku sztuce idealnej (kolor biały), ku sukcesom i popularności (kolor czarny), ku rzemiosłu (szary). Triada trzech fundamentalnych kolorów - bieli, czerwieni i czerni - przedstawia „archetyp człowieka w procesie przeżywania rozkoszy i bólu”. Każdy z tych kolorów ma złożoną symbolikę archetypiczną:
Biel: kojarzy się ze związkiem mężczyzna z kobietą, z więzią matki i dziecka, a także procesami kształtowania organizacji społ.
Czerwień: kojarzy się z wojną, konfliktem społecznym, przygotowaniem jedzenia, z wytwórczą rolą mężczyzny, z przekazywaniem krwi z pokolenia na pokolenie - uczestnictwem w grupie społecznej.
Czerń: z przejściem z jednej pozycji społecznej do innej, uznawanym za mistyczną śmierć, z jednością grupy skonsolidowanej pewnymi życiowymi wartościami (ziemia), ze stanami nieświadomości.
W tekście powieści czerwień pojawia się w dwóch przeciwstawnych momentach - w opisie scenografii mieszkań artystów oraz w refrenie ukazującym demoniczny wygląd płonącego miasta. Tak więc kolor czerwony nabiera w utworze sensu ambiwalentnego: raz oznacza intymność pomieszczeń ludzi sztuki, symbolikę życia, drugim razem apokalipsę pejzażu wielkomiejskiego oraz śmierci. Podobnie jest z kolorem białym, który symbolizuje tu: kobiecość, życie, sferę sacrum, ale i śmierć. Kolor czarny również symbolizuje sacrum i śmierć. Te ambiwalencje triad kolorystycznych wyznaczają archetypiczną sytuację artysty - Boga i ofiary, kapłana i błazna, silnego „nadczłowieka” i psychopaty.
Powieść Berenta jest księgą mitów artystycznych epoki, a w pewnym sensie - powieścią mitologiczną XX wieku.
Próchno zostało zauważone przez całą polską krytykę artystyczną początku XX wieku. Wypowiedzi krytyczne podzieliły się na dwie grupy: aprobujące kompozycję i idee utworu oraz negujące i układ, i wymowę dzieła.
Troczyński wyróżnia trzy rodzaje nieporadności twórczej, korespondującej z takimi kategoriami, jak tworzywo wewnętrzne, rzemiosło i historia indywidualna artysty. Wedle tych uściśleń i rozgraniczeń BOROWSKI reprezentuje typ twórcy nieporadnego w dziedzinie tworzywa i rzemiosła (co wypływa z zatarcia granicy pomiędzy kategoriami życia i sztuki: KABOTYNIZM), MULLER i JELSKY są przykładami niedowładu rzemiosła przy nadmiarze tworzywa (poeta) oraz braku tworzywa przy jednoczesnym opanowaniu rzemiosła (dziennikarz); HERTENSTEIN jest improduktywem z wyboru: zauważa on bowiem konwencjonalność i niedostojność sztuki, jej ograniczenia w dostarczaniu odpowiednich środków dla przekazania subiektywnej treści przeżycia artystycznego. Troczyński zapewnia, iż ukazane przez Berenta trzy typy niesprawności artystycznej wyczerpują w zasadzie wszelkie możliwe przypadki im produktywizmu i niemocy twórczej.
Wymowa ideologiczna Próchna natchnęła dwie wielkie dyskusje, które trwają od r. 1903 aż do dziś. W pierwszej chodziło o to, czy Berent potępia artystów-dekadentów, czy tez bierze ich w obronę. W drugiej natomiast o sprawę dystansu autora do przedstawionego środowiska, o to, czy pisarz zajął stanowisko obserwatora obiektywnego, czy też patrzy na światek dekadentów z subiektywnego punktu widzenia.
TREŚĆ
Część pierwsza
[1]
Rozpoczyna się mottem zaczerpniętym z Modrzewskiego (O poprawie Rzeczypospolitej): „Niemoc serdeczna jest stokroć gorszą od niemocy fizycznej. Przeto zleczcie myśl waszą”.
KUNICKI i BOROWSKI siedzą na ławce w pobliżu niemieckiego cmentarza. Rozmyślają o życiu: „żyjesz marnie, umrzesz marnie, zgnijesz marnie”. BOROWSKI opowiada o swoim dzieciństwie, o ojcu (aktorze), który nie widział w nim żadnej pozytywnej cechy, uważał go za kompletnego idiotę. Młody BOROWSKI uczył się pilnie, lecz jego życie zmieniło się, gdy wziął do rąk powieści. Stał się jakiś inny, kapryśny, pisywał nawet wiersze. Pewnego dnia otrzymał od ojca portret, zdjęcie matki (zmarła, kiedy był jeszcze dzieckiem) - to zdarzenie obudziło w nim pragnienie matczynej miłości, nie ma osoby na świecie, która potrafiłaby ogrzać jego serce. Modlił się do niej po nocach, spowiadał. Matka (jej portret) stała się dla niego zagadkowym symbolem życia, kobiety, sztuki. Jego myśli dotykały nawet sfery kazirodczej - kochał ją pod każdym względem, wielbił. Pewnego razu ojciec zdjął ze ściany wizerunek. BOROWSKI rzucił mu się mu szyję, pragnął znaleźć pocieszenie, jakąś namiastkę zrozumienia. Ojciec, rzecz jasna nie rozumiał syna, a ten z kolei nie potrafił sprecyzować swoich problemów, nie potrafił ich nazwać - ma zbyt wiele pragnień w sercu. Nie ma na świecie kobiety, bogactwa, sławy itd., która mogłaby zapełnić pustkę w jego sercu. Ojciec odgadł: „Aktorem chcesz być (…) Po kilku miesiącach byłem już w teatrze”. Poznał tam pewną kobietę (nie jest podane jej imię), która zakochała się w nim bez pamięci, on zaś - czuł znużenie. Tę niewiastę paliła przeszłość (może jakaś miłość?), kazała przysięgać BOROWSKIEMU wierność (nie przeżyłaby jego zdrady): „Kazała mi przysięgać - przysiągłem. I nie przeżyła… Padła mi w poprzek drogi życia, koniec młodości mojej znacząc”. Zdradził? Był cenionym aktorem. Jego serce przepełnione było bólem. Zagadka związana z matką oraz śmierć kobiety, której przysięgał sprawiły, że jego duszę przykrył dziwny, tajemniczy, mroczny płaszcz. Nie grał już na scenie, tylko się zgrywał. Powoli tracił rozróżnienie miedzy życiem a sztuką. Ukojenia szukał w kobietach i wtedy właśnie (12.09) poznał Zochnę (jego przyszłą żonę). Opowiedział ojcu o swej miłości. Pragnął ożenić się z Zochną - nie chciał tylko jej ciała. Rodzic tego nie rozumiał: „Osioł jesteś!” - nie chciał o niczym podobnym słyszeć (chodzi chyba o małżeństwo), zaczął brać role teatralne syna, a gdy dochodziło do spektaklu - cofał się, kolana mu drżały. Szedł wówczas do syna pożyczać pieniądze (nie mieszkali już razem). Poszli do restauracji na piwo. Ojciec zwierzył się synowi, że nie chciał go psuć, chciał dla niego jak najlepiej, jednakże nie może patrzeć jak jego synowi kobiety „wysysają mózg”, „bierz je bodaj wszystkie - ale potem pluń i przepędź, boć to bydło jest przecie, gad zimny i leniwy. I nie wiąż się ze zwierzęciem (…). Żona w ujęciu ojca jest gadem, który krew wysysa. Tutaj nie ceni się zawodu aktora, co innego za granicą - tam, aktor stoi ponad literatem. Rozkazał kelnerowi iść po zagraniczne gazety, w których znajdzie potwierdzenie swych słów. Gazet w restauracji nie było, toteż ojciec wpadł w furię. Uspokoił się i kazał synowi pomścić siebie, ma iść do teatru i grać, pokazać wszystkim, gdzie jest ich miejsce. Zaczął wydzierać się na całą salę, perswadować synowi, a w końcu - rozpłakał się. Wszyscy zebrani w lokalu patrzyli już tylko w jedną stronę: na BOROWSKICH. Władek (syn) wyprowadził ojca na ulicę - pożegnali się. Władek BOROWSKI nie potrafi już grać - zakochał się, tęskni za Zosią, lecz nie weźmie jej siłą - poczeka, aż dadzą mu ją rodzice. Włodzimierz chce zrehabilitować siebie i ojca - zagra w przedstawieniu. Tęskni za Zochną. Nie może bez niej wytrzymać. Pali go od środka, ukojenia szuka w wódce. Mógłby umrzeć, byleby mieć chwilę przy sobie Zochnę. Gdy tak majaczył i marzył do pokoju weszła jego ukochana. Ktoś wskazał jej pokój - pewnie to ojciec. (Boże, nie wiem, o co mu chodzi, nie wiem - czy chciał się z nią przespać, czy też tylko mieć przy sobie. A co robili w pokoju? „A jednocześnie ten ciężki splot warkocza, opadający szybko coraz niżej po ramieniu i rozwijający się nagle w złotą połyskliwą falę. Zatopiła mnie ta fala jasna…” i koniec - opowiada teraz jak szedł z ojcem do teatru). Jest na scenie, gra, cierpi, daje z siebie wszystko. Widownia oszalała z radości, wszyscy krzyczą: BOROWSKI! BOROWSKI!. „Tłum nałykał się cudzego bólu: klaszcze, huczy jak w ulu, głuchym zgiełkiem się przelewa”. Zaraz po wyjściu z teatru - pokłócili się. Ojciec chciał iść do knajpy i cytuję: „schlać się jak świnia”. Władek prosił go, by oszczędził mu tego widoku, by nie odzierał go z resztek człowieczeństwa. Stary BOROWSKI zaczął krzyczeć, deklamować (nie odróżniał rzeczywistości od sztuki). Ludzie zatrzymywali się, wsłuchiwali się. Władek uciekł. Ojciec naubliżał jakiemuś oficerowi i trafił na dwa miesiące do więzienia. Gdy wyszedł - Władysław był żonaty. Ciągle brakowało im pieniędzy, lecz młody BOROWSKI stał się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Przeżywał swoją wiosnę. Znajdował się w takim stanie, że nie potrafił grać. Doceniała go jedynie żona i to mu wystarczało. Gdy wracali pewnego razu do domu teatralnymi korytarzami - pod ścianą spostrzegli ojca. Władek naśmiewał się, że gra widmo, że sumienie artysty itd., Zośka tarzała się ze śmiechu. Ojciec wpadł w furię, nazwał Zośkę polipem, który wysysa krew z artysty. Młody BOROWSKI bronił swojej żony, nie mógł wytrzymać obelg ojca, który nienawidził płci pięknej. Później żałował swoich słów pod adresem rodzica, lecz było już za późno. Zbiegli się aktorzy - ci wszyscy, którzy cieszyli się z jego niepowodzeń. Był nawet karzeł, który miał przejąć jego rolę. Władek sam zaczął grać, udawał wyklętego syna. „Takeśmy z ojcem moim swe ostatnie odegrali komedia…” - to zdanie sygnalizuje zakończenie rozdziału.
[2]
BOROWSKI skończył opowiadać i zaczął przechadzać się między mogiłami. KUNICKIEMU wydawało się, że siedział przy nim i opowiadał swoją historię jakiś trup, który powstał z grobu, by wydać swoje ostatnie tchnienie. KUNICKI patrzył na otaczającą go rzeczywistość, wszystko było jakieś martwe, pozbawione witalności. Wpatrywał się wczoraj w Zochę, miała oczy pełne smutku. „Biedna Zochna!... Zochna!… Zochna!”. Zaczęło się ściemniać i coraz więcej świateł pojawiało się na horyzoncie. Przejechał pociąg, a chodzący i majaczący pomiędzy grobami BOROWSKI krzyczał, by wrócił na scenę (chyba chodzi o pociąg). KUNICKI wyprowadził towarzysza poza bramy cmentarne, szli drogą wzdłuż budowli fabrycznych. Władek pytał KUNICKIEGO, czy „bardzo żałuje jego Zochny”. Pytanie powtórzył dwukrotnie, lecz bez efektu - odpowiedzi nie było. Kontynuując spacer, rozmawiali o śmierci, marności, cnocie, która dzisiaj nic nie znaczy. BOROWSKI ciągle ma przed oczyma Zochnę. Często miewa koszmary, rzuca się, krzyczy - od obłędu ratuje go żona. Udali się do szynku. Obserwowali śpiących robotników, a przy tym BOROWSKI bawił się palcami młodej Niemki. KUNICKIEGO raziło zachowanie swojego towarzysza, przecież ta kobieta nie jest żadnym meblem. Władysław jest (chyba) erotomanem, ciągle plecie o tych kobietach. Lekarz (Kunicki) stwierdził, że żona BOROWSKIEGO jest przy swym mężu biedna. Wyszli z lokalu, a BOROWSKI długo jeszcze nie przestał majaczyć, improwizować, pleść trzy po trzy. Doszło nawet do tego, że pocałował KUNICKIEGO i wyznał mu miłość. Później wyzwał go od szelmy i zaznaczył, że odkrył jego plany względem Zochny, która ma piękne ciało i złote włosy. Każdy poszedł w swoją stronę.
[3]
KUNICKI bał się samotnych, cichych wieczorów, ponieważ odżywały mu wówczas w pamięci wspomnienia. Nie potrafi żyć w samotności. Wybiegł z mieszkania i podążył w stronę parku. Chce być jak najbliżej ludzi. Drażnią go zakochani, drażnią go ich pocałunki - ma ochotę ich bić. W kawiarni spotkał dziennikarza JELKSY'ego. Dziennikarz ma lekarstwo na choroby KUNICKIEGO. Jemu potrzeba kobiety. Wziął towarzysza pod ramię i przedstawił go, siedzącej dwa stoliki dalej, pannie LILI. Kobieta podejrzewała, że „panowie” podeszli tylko po to, by z niej zadrwić, toteż nie wykazała najmniejszego zainteresowania delikwentami. Wrócili na swoje miejsca. Często pojawia się słowo: Wiosna, które jest bardzo nacechowane symbolicznie. JELSKY zarzucał lekarzowi zbyt wielki sentyment. KUNICKI był SPOŁECZNIKIEM, miał ideały i uważał, że lud także powinien je mieć. Ideały to jedyna rzecz jaka pozostała człowiekowi, który i tak wie, że prędzej czy później umrze. Zostaje poruszony motyw Prometeusza. KUNICKIEGO drażni spokój JELSKY'ego. Panowie długo jeszcze rozmawiali, nie wylewając przy tym za kołnierz. Lekarz miał pretensje do dziennikarza o to, że dał się namówić na wino (miał słabą głowę i już po pierwszym kieliszku członki odmówiły mu posłuszeństwa). KUNICKI zaczął martwić się o siebie. Kilka dni po spotkaniu z dziennikarzem uczestniczył w nieudanej operacji. Pacjentka Zofia - pochodzenia Czeszka - zmarła na stole operacyjnym. Po zabiegu, gdy sprzątał narzędzia nagle zasłabł. Wezwał go później profesor (był on głównym operującym), ponieważ martwił się o KUNICKIEGO. Widział w nim swego następcę, nawet uważał, że ma on stalowe nerwy, lecz dziś - zawiódł się. Zbadał swojego pracownika, a nie stwierdziwszy żadnej choroby, dolegliwości itd., zalecił mu na jakiś czas gdzieś wjechać. Pytał jeszcze o problemy, które trapią młodego lekarza. KUNICKI zaczął się jąkać, a profesor stwierdził, że na jego zmartwienia lekarstwem jest kobieta: „Z małżeństwem nie należy nigdy zwlekać!”. KUNICKIEGO zamurowało, wyszedł z gabinetu i podążał w stronę domu. Drażnił go tłum na ulicy, bo przez niego nie mógł szybko iść, tylko ruszać się jak mucha w smole. Wszyscy, którzy na niego spojrzeli, mieli dziwne półuśmieszki na twarzach. Domyślał się w czym rzecz- pewnie musiał śmiesznie wyglądać w tym tłumie - on jeden, który się spieszy. Gdy dochodził do domu, spostrzegł idącego księdza. Co się okazało? Szedł właśnie do jego mieszkania. Jakiś student popełnił samobójstwo. KUNICKI (był studentem medycyny - z tego wynika) wpadł w szał, bił się w pierś, chciał przerwać te halucynacje (myślał, że to właśnie on popełnił samobójstwo). Wybiegł z tegoż domu i okazało się, że to nie jest budynek, w którym on mieszka. Tamten znajduje się cztery numery dalej, co prawda są identyczne, lecz ma nr 38, a jego - 34. Wrócił do swego lokum. Po chwili weszła do jego pokoju gospodyni z wiadomością, że była dziś u niego pani Zofia BOROWSKA. Wydawało mu się, że ktoś go obuchem w ciemię walnął. Żona BOROWSKIEGO przyniosła mu kwiaty, bo myślała, że lekarz zachorował, gdyż dawno nie odwiedzał ich domu. Wziął do ręki kwiaty i osunął się z nimi na kanapę: „Miał wrażenie, że jakaś potężna dłoń wciska mu twarz w te kwiaty. (…) Gdy powstał, miał w głowie jedna tylko myśl, jedną trwogę: <<A jednak - dokonało się>>”.
[4]
Biedna jest ta Zosia BOROWSKA. Władek dostał jakieś książki od JELSKY'ego i nie wychodzi prawie z pokoju, a na dodatek zaczął jeszcze pić i palić. Ewidentnie bawi się swoją żoną. Wszystkie grymasy Zochny tłumaczy sobie poprzez „zmanierowanie w małżeństwie”. Przygnębia ją widok męża, który chodzi ciągle po pokoju. Opowiada żonie o sztukach, rolach. Bredził strasznie - jakby ciągle znajdował się na scenie. Zocha martwi się o ukochanego. Z kontekstu wynika, jakoby żona stała mu na przeszkodzie w karierze teatralnej, jakby hamowała jego rozwój, uniemożliwiała grę. BOROWSKA mówiła nawet: „Władek, jeżeliby ci kiedy na drodze stanęła…(…) - To zdepcz”. Mąż znów zaczął chodzić po pokoju, a żona, by przełamać tą ciężką zadumę pytała - co jeszcze znajduje się w tych książkach, które czyta. Te teksty ukazują nowy świat - jednostkę zagubioną wśród tłumu. Opowiadając żonie często sięga po alkohol. Jego mowa przeradza się w spektakl - zaczyna krzyczeć, grać. Woła do jednostki, która dumnie kroczy - nazywa ją ironicznie prorokiem. Ta indywidualność jest wyszydzana przez tłum. Motłoch niszczy indywidualności, których nikt nie rozumie. Władek zaczął tak krzyczeć, że aż Zocha się przestraszyła - próbowała się do niego przytulić, by przestał, lecz odtrącił ją i dalej kierował słowa do „proroka”. Ci, którzy wyłamują się z tłumu, są natychmiast tłamszeni, ośmieszani, nakłada im się czapkę błazeńską. Tłum jest „ziejącym dzikim potworem”. Zochna jest coraz słabsza - urojenia męża ją wykańczają. Mimowolnie bierze udział w „przedstawieniach męża”. Zaniósł żonę do sypialni. Sam na wpół przytomny leżał na kanapie, wdychając haszyszową woń. Często pojawia się motyw pająka i pajęczyny, która oplata głowę naszego bohatera. Przyszła do niego Zochna, chciała go pocieszyć, pocałować - odepchnął ją - duszno mu. Znów pojawia się motyw wiosny: „Żurawie ciągną… Wiosna!”. Zochna rozpłakała się: „-Toś Ty!... ty! Ze mnie taką uczynił!...”.
[5]
Żona stała przy oknie, a Władek wdział płaszcz i chciał wyjść. Rozmawiali o KUNICKIM, JELKY'm, MULLERZE. Mąż nie jest zazdrosny o Zochnę, lecz wie, że mogłaby jednym skinieniem wszystkich ich sobie do nóg rzucić. Żona była przerażona sposobem w jaki traktuję ją mąż. Wyszedł z domu, a po chwili wrócił z bukietem kwiatów, lecz żony nie było już w pokoju. Wyszedł, a na klatce spotkał JELKY'ego, który wziął go pod ramię i poszli razem do kawiarni. Po drodze spotkali KUNICKIEGO - omijał ich szerokim łukiem. Na pozdrowienie odpowiedział bardzo sucho. Pytał, co u MULLERA. Rozmawiali chwilę - w toku rozmowy BOROWSKI zapomniał o niedawnej kłótni z KUNICKIM. Nie czuje już do niego żadnej awersji. Wzięli pod rękę spotkanego jegomościa i całą trójką podążali w kierunku kawiarni. Rozprawiali o Ywettcie GUilbert (piosenkarce kabaretowej, brzydkiej, lecz pociągającej, nosi „czarne majteczki”) - mają później gromadą pójść na jej przedstawienie. Znów podjęli temat MULLERA - jest to człowiek niesamowicie inteligentny, oczytany, erudyta, zna wiele sentencji na temat kobiet. MULLER nienawidzi kobiet, ponieważ jest erotomanem. Pomiędzy dialogami bohaterów bardzo często występują opisy miasta, pędzących tramwajów, chłopców roznoszących gazety i krzyczących: „Katastrofa w Nowym Yorku!…” etc. Tą katastrofą było wysadzenie teatru, gdzie zginęło i zostało rannych ponad 200 osób. Weszli do kawiarni.
[6]
BOROWSKI pytał o krajowe aktualności. Trochę czasu minęło zanim ktoś mu odpowiedział - wszyscy byli zaaferowani Nowym Yorkiem. Co usłyszał: „Młodzi poeci piszą nowe wiersze, starzy krytycy pieszczą się starymi wierszami”, w gazetach ukazują się przedruki z pism zagranicznych, często ogląda się pojedynki. W karczmie poznał go malarz PAWLUK - widział BOROWSKIEGO w kraju na scenie i strasznie podobała mu się jego gra. Malarz zaczął opowiadać o swoich planach na dzieło o nazwie anarchia. Tak gestykulował i tak wczuwał się w to, co mówi, że BOROWSKI był oszołomiony. Nagle odezwał się ktoś z drugiego końca sali. Jego słowa były skierowane do PAWLUKA. Owe frazy kazały mu nie męczyć ludzi. Tymże jegomościem był HERTENSTEIN. Po jakimś czasie wszczął się spór o pierwszeństwo poezji, dramatu czy powieści. JELSKY (dziennikarz) nudził się - dla niego były to tematy zbyt „ograne”. Zapytał więc Polaków (było ich trzech w kawiarni), jak wygląda u nich życie. Pytał o kawiarnie (nie ma ich w Polsce), kobiety (są w Polsce piękne), teatry, literaturę (mieszczaństwo nie lubi zbytnio nowych myśli, idei; literaturę w Polsce czytają krytycy i „panienki”), naukę, malarstwo ( malarze „ nie tworzą, lecz malują pilnie to, co stworzył kto inny”), kształtowaniu opinii publicznej. Wiwatowano JELSKY'emu, a ten zaś dziękował BOROWSKIEMU za informacje - ma już gotowy artykuł. Towarzystwo delikatnie ujmując, było podchmielone. Każdą wypowiedź aprobowano, każdemu bito brawa. HERTENSTEIN był zachwycony, nawet powiedział JELSKY'emu: „- Kocham cię, JELSKY - wołał obejmując go wpół - kocham cię za to, że tak gruntownie drwisz sobie z całego świata, ze możesz na zawołanie być lirykiem, satyrykiem lub reporterem(…)”. Wychwalali później wspólnie „paszkwil”: „Wiwat! Niech żyje!”. HERTENSTEIN uważał, iż paszkwil jest ostatnim słowem współczesnego talentu, pieśnią twórczej niemocy. Kolejno na plan pierwszy wskakuje postać TURKUŁA, autora Przeznaczenia. PAWLUK wykrzykiwał jakieś idee, wysławiał produktywizm a gardził filistrami.
[7]
PAWLUK po wyjściu z kawiarni chwalił urodę Niemek, a właściwie chodziło mu o LILI. Cała wataha szła krzykliwie ulicą. JELSKY dysputował z BOROWSKIM, a co się okazało? JELSKY pochodzi ze Śląska (pojawiają się w tym momencie stylizacje gwarowe typu „jezdem”). Weszli (wszyscy) do tynglu (nie mam pojęcia, co to jest, w żadnym słowniku tego nie ma; to chyba jakiś budynek kulturalny - jest w nim scena i odbywają się przedstawienia kabaretowe; może to jakaś odmiana teatru). Gdy byli już w środku BOROWSKI powiedział: „-Panie, świeć nad jego duszą!... (HERTENSTAIN nie wiedział o co chodzi - przecież nie byli w kościele) - Ojciec mój!... Wiesz-szeptał BOROWSKI ściskając dłoń HERTENSTEINA jak w kleszczach - wiesz, to był wielki, szczery artysta! Ogromnie kochał sztukę… I dlatego zadusił go ten potwór”.
[8]
MULLER nie mógł skupić się na scenie, bo jego wzrok odrywała pewna niewiasta o wysmukłej sylwetce. Na scenie dominowały skrzypce i kobiecy taniec. Sala wypełniona była sennymi perfumami. Na koniec sztuki słychać odgłosy otwieranych szampanów. Widzowie są zachwyceni przedstawieniem, biją brawa i proszą o bis. JELSKY'emu bardzo się podobało, a czego nie można powiedzieć o PAWLUKU. JELSKY dokuczał MULLEROWI (chciał go „obgadać” przed kobietą, na którą MULLER cały spektakl zerkał). BOROWSKI bił się z myślami, aż w końcu skonkludował i krzyknął: „- Grać chcę!!”. Kolejny spektakl (taneczny) również został bardzo gorąco przyjęty, a MULLER w czasie jego trwania - znów zerkał w kierunku tajemniczej kobiety. KUNICKI nie rozumiał całej tej kakofonii - jakoś go to nie bawiło. JELSKY wytłumaczył, że chodzi tu o „humor kobiecych nóżek”. Najważniejszy jest nastrój - nie można go zepsuć, a wino jest niezbędne, aby go utrzymać . KUNICKI wyszedł. Na scenie pojawiło się jeszcze kilka krótkich przedstawień. Warto wspomnieć o pewnym „profesorze van der Clerk”, który udawał znanych muzyków, a sala zgadywała - w jaką rolę wcielał się komik. HERTENSTEIN był wściekły na tę „małpę” na scenie, która deprecjonuje sztukę. JELSKY stwierdził, że te błazny (w poprzednich spektaklach) i „profesor” są sztuką aktorską w pełnym tego słowa znaczeniu, a na koniec dodał, że HERTENSTEIN jest większą „małpą” od „profesora”. HERTENSTEIN nie wytrzymał - wyszedł na korytarz. Po chwili wrócił, lecz nie siadł w głównej, tylko w ciemnej i położonej na brzegu loży. Co się okazało? Siedział już tam BOROWSKI i TURKUŁ. TURKUŁ zapytał HERTENSTEINA, kiedy da koncert. Odpowiedział, że nie wie - ma tremę. Jakiś czas rozmawiali. TURKUŁ zaproponował BOROWSKIEMU główną rolę w swoim dramacie: Przeznaczeniu. Chciał go „wsadzić na debiut do <<Wielkiego>>”. Władek nie wiedział, co odpowiedzieć - szukał potwierdzenia w twarzy HERTESTEINA. Nagle wpadł PAWLUK (malarz) i kazał BOROWSKIEMU iść po żonę - będzie ją malował (był już kompletnie pijany, sam nie wiem, czego on właściwie chciał). Zaraz krzyczał (gdy go wyrzucano za drzwi): „a mnie serca kobiecego… Baby! Baby mi dajcie! Ta dobrej baby!...”. Tymczasem zapowiedziano główny numer wieczoru - występ YVETTY GUILBERT. Wszyscy czekają w zniecierpliwieniu, atmosfera robi się coraz bardziej gorąca - w końcu wychodzi na scenę i zaczyna swą sztukę. Wprawia publiczność w swego rodzaju trans. Jej ciało i muzyka opowiadają historię jakiegoś zakochanego młodzieńca; wiele miejsca zajmuje motyw węża. Kurtyna opadła, a widzowie nie wiedzieli o co chodzi. Każdy pytał: „Co to było?”, lecz po jakiejś chwili dał się słyszeć przeraźliwie głośny krzyk i oklaski na cześć artystki.
[9]
JELSKY i BOROWSKI wracali do domu. Dziennikarz prowadził aktora pod rękę. Rozmawiali o sztuce. BOROWSKI chce wyjechać (chyba do Polski i tam grać), a żonę pozostawi KUNICKIEMU. JELSKY nie rozumie - dlaczego akurat jemu. Władek martwi się o MULLERA, którego kobiety zgubią. BOROWSKI wszedł do mieszkania, chciał napisać żonie list pożegnalny, lecz nie potrafił. Gdy zobaczył ją śpiącą rzucił się do jej stóp. Kazała mu (po raz pierwszy) odejść. Wybiegł z mieszkania, a ona krzyczała za nim, by wrócił. JELSKY wszedł do pomieszczenia. Władek biegnąc odgrywał jakąś rolę - co chwilę się przewracał. Wykrzykiwał (nie wiem czy na głos, czy w myślach) role z dramatów Słowackiego. Zdawało mu się, że spotkał ojca (miał na szyi stryczek), który mówił do niego: „Synu, gdzie życia mego ślad, gdzie głos i skarga tych, co umarłych wskrzeszają, z żywymi cierpią, a przez sennych tratowani - giną? Gdzie są tłumy dzisiejsze ofiary? Gdzie mojej, gdzie twojej, gdzie naszej doli skarga i bunt? - Synu! synu! - synu mój!”. BOROWSKI biegł do TURKUŁA (autor Przeznaczenia). Wyjeżdżają z Niemiec. Władek będzie grał główną rolę w sztuce TURKUŁA. Po drodze na stację dramatopisarz opowiadał o głównym wcieleniu swego przedstawienia. Jest nim artysta, co kocha kobietę. Jego serce jest rozdarte między tworzeniem a kochaniem. W końcu artysta porzuca miłość (ona sama w gruncie rzeczy odchodzi) i odbiera sobie życie. Sztuka jest analogiczna do przeżyć BOROWSKIEGO. Na słowa o odebraniu sobie życia prze kobietę krzyknął: „Jezus Maria!...”. Nieszczęścia życiowe biorą się ze starcia naszej upartej woli z naszym przeznaczeniem; gdy się wspomina najgorsze chwile swego życia - nabiera się energii (słowa TURKUŁA). Dramatopisarz mówił coś o przemianach ducha: „jako duch wielbłądem był, lwem się stał, w dziecko się zmienił…” (aluzja do przypowieści Zaratustry O trzech przemianach). BOROWSKI miał przed oczami słowa Zochny: „Władek, Władek! - ci artyści zrobią ze mnie swą dziewkę” - ta myśl nie dawała mu spokoju. Nie wiedział, co ma wybrać. Rzuciłby się z pewnością z mostu (rozmawiali na moście), gdyby go nie złapał TURKUŁ. Trzeba iść za przeznaczeniem, nie można oglądać się za siebie (dramatopisarz). BOROWSKI dziwnie się śmiał - na co TURKUŁ pomyślał: „Śmiej się, BOROWSKI, śmiej! Ten śmiech będzie tryumfem naszej szczerej sztuki nad naszym kłamanym życiem!...”. TURKUŁ wiedział, że BOROWSKI nie wytrzyma tęsknoty za ZOCHĄ, wiedział, że po 2-3 latach aktor powiesi się. BOROWSKI również to wiedział. Wsiedli do pociągu.
Część druga
[1]
Był wczesny ranek. JELSKY snuł się po mieście. Oddałby wszystko za filiżankę kawy. Nie może zrozumieć, dlaczego wszystkie kawiarnie są zamknięte, dlaczego jak słońce zachodzi - to ludzie idą spać. Pomyślał, że jeszcze musi napisać sprawozdanie o YVETCE. Miasto budziło się do życia, a raczej jego industrialna część. Szedł ulicą, przypatrywał się pierwszym oznakom życia. Powiedział: „Przecież, u Boga, ta BOROWSKA nie jest dziewczyną! A ja mam wrażenie, jak gdybym krzywdę dziecku…” (nie wiem, co oznaczają te słowa - być może JELSKY został na noc u żony Władka). Wszedł do jakiegoś szynku. Dowiedział się od klientów, że w nocy był pożar składu drewna (dwie osoby zginęły). Myślał o ZOCHNIE BOROWSKIEJ, jak ona musi bać się samotności. Zastanawiał się, co ZOCHNA myślała sobie, gdy przechadzała się z mężem po ulicy. Co chwilę pojawia się stwierdzenie „Jednakże Brutus był to dzielny mąż”. Na kobietę bez męża patrzy się jak na dziewczę lekkich obyczajów. Mężczyźni niczym pająki wypatrują takich niewiast. Ta sytuacja (kobieta bez męża, Zochna) to idealny scenariusz na sztukę. Jeden z robotników siedzących w lokalu rozpoznał w nim dziennikarza. Zaczął skarżyć się na ubezpieczenia itd., kolejno dołączyli się jeszcze inni. JELSKY z notesem w ręku zapisywał wszystkie skargi obywateli. Wrócił do domu. Zastał „tworzącego” MULLERA. Rozmawiali o kobietach. JELSKY'ego nie pociągają już monogamistki, szlachetne panie. Wyrzuca MULLER'owi, że ten żyje marzeniami. Gdyby byli fabrykantami, inżynierami itp. - byliby szczęśliwi. JELSKY chciałby napisać sztukę, lecz nie jest poetą. Pyta MULLERA o wczorajsze przedstawienie YVETTY. O jego wrażenia i opinię. Rozmowa schodzi (jak zwykle) na temat kobiet i sztuki. Wspominają kobietę-sępa - to ta, na którą MULLER wczoraj zerkał. To zimna, bezuczuciowa kobieta, która wszystko traktuje głupiutkim śmiechem. JELSKY będzie pisał o YVETCE w stylu decadense. MULLER o towarzyszu: „jesteś dekadent umiarkowany, romantyk neopraktyczny, radykał młodokonserwatywny, artysta indywidualno-popularny, cygan cylindrowy; jesteś jednym słowem, dziennikarz europejski”. JELSKY o MULLERZE: „- To wszystko razem jest gadaniem z Bożej łaski neurastenika, wieszczego improduktywa z parafialnego zakątka czystej sztuki (sztuka czysta przeciwstawiała się naturalizmowi i realizmowi - dop. B. K. ·) „. Poeta, co chwilę dostawał strasznego ataku kaszlu. Doszło do tego, że MULLER zapytał się JELSKY'ego, po co żyje, dlaczego jeszcze sobie w głowę nie strzelił. Dziennikarz odpowiedział, że czeka aż on umrze. MULLER spytał, czy chce teraz… (nie dokończył). On (poeta) jest zawsze gotów (by odebrać sobie życie). JELSKY nie do końca wiedział, o co chodzi jego rozmówcy. MULLER zarzucał dziennikarzowi, że nie ma talentu etc. JELSKY zagroził poecie, że wyrzuci go z mieszkania (MULLER to taki pasożyt, co nie potrafi zarabiać pieniędzy i bazuje na współczuciu). MULLER pyta się JELSKY'ego, czy go kocha. Wie, że dziennikarz pokładał w nim nadzieje, bo sam nie ma talentu. Utrzymywał poetę dla SZTUKI. MULLER: „ - Zrozumże raz, ty niedołęgo, coś polską duszę dziecka zgubił, a piersi trocinami europejskiej kultury wypchał, jak się w tej europejskiej kulturze robi talent. Rzecz prosta, a sekret wielki. Trzeba mocno, tęgo, uparcie na własnym gruncie stać, trzeba mieć sto oczu, sto uszu i sto ssawek chciwych; do każdej duszy, która jest coś warta, trzeba jedną bańkę przyłożyć i wokół ssać, ssać i ssać! Każdą muchę wyssaną odrzucić precz i sięgać dalej, wyżej, szerzej! Pojąłeś nareszcie?! Tak się w Europie robi talent!”. Długo jeszcze mówił MULLER, często nawiązywał do Zaratustry. Upokarzał dziennikarza, naśmiewał się z jego dowcipu, nawiązywał do jego złudnych marzeń. Na koniec dodał: „Bądź wesół, JELSKY, i pielęgnuj dowcip. Jużeś mi więcej - niepotrzebny!...”. „JELSKY bladł, bladł przeraźliwie; dygocące wargi mięły wraz ze śliną jedno krótkie słowo. - Łotr! - spadło wreszcie z ust”.
[2]
JELSKY pozostał sam. Wokół cisza i pustka. „Jam już dokonany - pomyślał”. Zauważył na stoliku kilka zeszytów pozostawionych przez MULLERA. Na obwolucie było napisane: (po łacinie z Horacego) „nie ogłaszać dzieła przed dziewiątym rokiem od napisania”. JELKSY: „Dla Horacego ta formułka była prawdopodobnie tylko figowym listkiem nieszczerej skromności, dla ciebie stała się górą, przed którą stawałeś jako wół z bajki”. Zaczął czytać pierwszą stronę dziennika Myśli niepłodne. W dzienniku zawarte były przemyślenie, zwierzenia MULLERA. Otóż: MULLER obecnie marzy o LILI z kawiarni, przywołuje sceny z jej udziałem. Opisuje jej zachowanie, sposób istnienia w miejskiej rzeczywistości. Pojawia się sylwetka BOROWSKIEGO (dobra krew, moc młodej rasy, jędrność i siła wielkich namiętności), ale i również sam JELSKY czyta o sobie w dzienniku: „- Lubię Polaków! - JELSKY! JELSKY! Cóżeś ty zaprzepaścił!...”. MULLER przywołał bajkę, którą opowiedział mu kiedyś Władek BOROWSKI: było dwóch braci, którzy wzrastali w cieniu dębu; dąb zgnił, nawałnica rozwiała braci na wschód i zachód świata; mijał czas, a gdy się spotkali - chwycili za noże! „Czas, przestrzeń, dwóch wielkich duchów potęga odmienna, wyryły między nimi przepaść tak głęboką, jak jednego stulecia myśl, i tak wielką, jak dwóch bogów nienawiść”. Lektura tak pochłonęła JELSKY'ego, że nie mógł się od niej oderwać: pił kawę, palił cygara i czytał. MULLER pisał o ZOCHNIE, o jej świętym imieniu, przez które tyle razy płakał. Przywołuje ją do siebie. Mimo, że jest mu obca ciałem i daleka duszą - „jużeś moja”. Kolejno opowiada agonię jakiegoś ptaka, który został postrzelony. Próbował jeszcze wzbić się, uratować duszę, lecz czyjeś ręce schwyciły go. MULLER pisze, że nienawidzi współczucia: „by mi JELSKY swą wyższość zdrowego zwierzęcia współczuciem okazywał” - słowa te są zgodne z doktryną antychrześcijańską Nietzschego. MULLER chciałby tworzyć, pisać, lecz nie może. Brakuje mu chyba talentu - wini za to Boga. Zwraca się do szatana: „A więc kieruj ty mym piórem, szatanie, ty, co patrzysz także w sumienie czcigodnych i zasłużonych, w szlachetnych oburzeń bezmyślność i kłam”. Później widzimy coś na wzór litanii z tymże tylko zastrzeżeniem, że jest ona skierowana do szatana, a kończy się słowami: „Szatanie, bądź wola Twoja!”. JELSKY'emu wydawało się, że stoi za nim MULLER. Rzucił w niego krzesłem i dopiero wówczas okazało się, że była to mara. Świtało - położył się spać.
[3]
Obudził go posłaniec, który przyniósł list od Zosi BOROWSKIEJ. JELSKY kazał mu iść do redakcji i powiedzieć, że dzisiaj nie przyjdzie do pracy, bo jest chory. Co dokładnie było napisane w liście - nie sposób się dowiedzieć. Każde zdanie ZOCHY jest komentowane: np.: „Myślę, że tam na świecie słońce już dziś wcale nie wzeszło…” - (komentarz JELSKY'ego) „To jest kapitalne w naiwnej ekspresji!...”. Co wiemy: BOROWSKA jest już spakowana; boi się plotek; kanarek już nie śpiewa; śnił jej się MULLER całą noc - miał krwotok i przeklinał ją. JELSKY długo myślał. Czuł się samotny - nie miał do kogo mówić, nie było MULLERA. Chciał iść do BOROWSKIEJ, lecz (sam nie wie, dlaczego) poszedł do KUNICKIEGO, który mieszkał w obskurnej kamienicy. Dowiedział się, że lekarz wyjeżdża - jest już nawet spakowany. KUNICKI byłby szczęśliwy, gdyby w życiu nie było „teatralnych efektów”. Chciałby pracować jak rzemieślnik, lecz nie może. KUNICKI: „- Panie JELSKY - rzekł - wyście mi wszyscy wtedy nawet w kawiarni i tynglu strasznie zaimponowali. Artyści!... Oto jest życie… To jest świat! - Miałem, widzisz pan, w duszy ten ogień sztuczny, który was wszystkich oświecał… Dawniej - mówił po krótkim milczeniu - miałem na wszystko jasny, spokojny i trzeźwy sąd; dziś tu, w głowie, pozasuwały mi się jakieś pstre kulisy, pozapalały się jakieś sztuczne, efektowne blaski. Wyobraźnia (ja dawniej nie miałem wyobraźni!) stała się rekwizytornią bohaterskich kostiumów dla błaznów i komediantów”. Spytał, co u BOROWSKIEJ. JELSKY odpowiedział, że nie wie, i że „czeka prawdopodobnie na kostium z pańskiej rekwizytorni”. KUNICKI kazał zostawić ZOCHĘ, ona nie jest niczemu winna, niczym nie zawiniła: „co winien płomień, że niejedna ćma w nim się spali?”. KUNICKI przepraszałby BOROWSKĄ za te uczucia, namiętność jakie w nim wzbudziła. Wspomina o rozmowie z BOROWSKIM na cmentarzu. Dziś rządzi zdrowy rozsądek. Namiętności, miłość - muszą być z dala od biurka. KUNICKI pragnie żyć jak niegdyś. Ludzi takich jak on (czyli nie artystów) nie stać na siłę uczucia. JELSKY zauważył jakiś zeszyt na stole (pomyślał, że to wiersze pisane przez doktora), sięgnął po niego, lecz KUNIKI wydarł mu go szybko z ręki. JELSKY śmiał się z tego i opowiadał o swoich planach: przygotowuje zbiorek kaligraficzno-umoralniających wzorków dla młodzieży, będzie można w nim znaleźć wiele pożytecznych sentencji. Jednakże - wszystko znajduje się w teczce. KUNICKI mówi o otaczającym go świecie, a JELSKY jest zachwycony sposobem, w jaki to robi. Widzi w nim artystę. Uważa, że KUNICKI ma talent. Prosi o jakieś teksty - opublikuje je w prasie. JELSKY czuje, że znalazł „drugiego MULLERA”. Pójdą wieczorem się upić, a później na kolejny koncert YVETTY. Zaprzyjaźnią się. Co chwilę pojawia się stwierdzenie: „Zosiu, Zosiu poczciwa, cóżeś ty zamętu w świecie twórczości narobiła!” - te zdanie jest wtrącone w nawias. Wynika z tego, że za wszystko odpowiedzialna jest kobieta, żona BOROWSKIEGO. KUNICKI słuchał wizji rozpościeranych przez swego rozmówcę. W pewnym momencie (na oczach JELSKY'ego) rozdarł zeszyt i wrzucił go do kominka. Dziennikarz próbował ratować wiersze, lecz było już za późno: „- Idiota i szubrawiec! - krzyknął w pasji (…) - Można filistrów orzynać co się da, długów nie płacić, dziewczyny gwałcić, przyjaciół oszukiwać, żony cudze uwodzić, ale takiego chamstwa, jak Boga kocham, nie popełniłem nigdy. Na to trzeba być chamem z urodzenia i karierowiczem z odziedziczonych skłonności! Trzeba być łykiem z krwi i szpiku, niedołęgą, który zamiast brać, czego nie dają, filozofuje o miłości i boi się jej!”. KUNICKI odpowiedział, że jedynie JELSKY wzbudza współczucie tym doszukiwaniem się genialności - w innych. Lekarz nie da się omamić efektom teatralnym - chce być człowiekiem pożytecznym. JELSKY nie odpowiedział, lecz pokazał mu list BOROWSKIEGO do żony. KUNICKI nie mógł uwierzyć, że Władek porzucił Zochę. JELSKY myślał, że doktor poleci zaraz do niej. Mylił się - KUNICKI nie chce, boi się jej (Zochy) jak ognia. Kobiety niszczą i gubią mężczyznę. Lekarz poczuwa się do obowiązków rodzinnych i społecznych - nie może sobie pozwolić na „los artysty”. Nawet matka w liście ostrzega go przed tą kobietą: „Uciekaj tym prędzej, im bardziej byłaby ci skłonną…”. KUNICKI już dawno chciał pójść do JELSKY'ego. Chciał, by ten wyplenił mu „sztukę” z głowy - tak jak wtedy w kawiarni - cynizmem. Doktor myśli o Zosi dniami i nocami, a pisząc wiersze - sprawiał sobie ulgę. Myślał nawet o samobójstwie. Na koniec rozmowy KUNICKI prawie spoliczkował dziennikarza. JELSKY wyszedł z mieszkania i słyszał tylko jak ciało lekarza w spazmatycznym płaczu osuwa się na ziemię. JELSKY spotkał na dworze PAWLUKA (malarza), który snuł się bez celu. Był u BOROWSKIEJ, lecz go nie przyjęto. Myśli tylko o niej. JELSKY jest już zirytowany - wszyscy tylko o Zosi. PAWLUK zauważył, że dziennikarz tylko wygląda na zadowolonego z życia, że ubiera się jak Niemiec, jednak „skóry nie zmieni”. Pożegnali się. Gdy JELSKY przechodził koło domu BOROWSKIEJ, to zdawało mu się, że widzi KUNICKIEGO, PAWLUKA i MULLERA. Dziennikarz wszedł do Zochy, ale nie bawił zbyt długo. Gdy wychodził - kobieta płakała. Coś tam do niej mówił, uspokajał ją. Na schodach potknął się o białe lilie. Myślał, że zaczyna wariować: „ Ratuj ty siebie - krzyknęło coś w nom. - Rób coś, opanuj się wolą!... Już ciebie ze wszystkich stron opadają upiory”. W rozdziale wystąpiło odwołanie do motywu wiosny, pająka i sieci.
[4]
„Ludzi, jak najwięcej ludzi! - wołało coś w JELSKY'm - ruchu, życia, gwaru ulicznego”. Taki gwar może zgłuszyć wszelki ból i myśli. Ludzie przypominali aktorów na scenie, odgrywających jakiś chaotyczny ruch, ale „dziś po raz pierwszy (JELSKY) uczuł się tylko widzem: on jeden nie brał w dzisiejszym spektaklu żadnego udziału”. Odebrał to jako zły znak i postanowił iść do kawiarni. Często pojawia się motyw polipa. Przypominało mu się, co mówił HERTESTEIN (o sentymencie). Napisał na ławce w kawiarni: „wino, kobieta i śpiew”, lecz zaraz zastąpił to: „wódka, prostytutka i nastrój”. Po jakimś czasie zaczął wołać o papier i ołówek. Pisał do momentu, gdy jakiś głos nad nim nie zaczął się naśmiewać z jego wynurzeń. Podarł kartki, które zapisał. Szukał głosu, lecz w lokalu nie było nikogo prócz kelnerów. Do sławy prowadzą układy, względy, względziki, naśladownictwo. On (artysta) nie będzie słowem, fuszerką miłości, małżeństwa, beatryczowych natchnień źródłem - się leczył. Na dworze zerwał się uliczny turkot: „już się sypnęła ruchliwa awangarda uliczników”. „Oto idą panowie, którzy wyrażają opinię narodów - myślał JELSKY patrząc na tych łobuzów. - Oto idą narożni przyjaciele trotuarowych samotnic, ich wrogowie z obowiązku, kamlocie oraz inni próżniacy. Ulicą szedł marsz. JELSKY namalował na stole rewolwer (poprzednio ptaka - nie wspominałem o tym), którego lufę ozdabiała ludzka twarz, skrzywiona w jakimś okropnym okrzyku. Dziennikarz miał taką broń przypiętą do paska. Gdy zobaczył, co narysował - zrozumiał wszystko. To było nieuniknione. Po to był u KUNICKIEGO i po to narysował ten pistolet. Poszukiwał ratunku dla duszy, ukrywał ironią i śmiechem wszystkie niedoskonałości duszy - to wszystko było: „tylko niedołężną próbą obejścia postanowienia”. Sam nie wie, kiedy powziął tę decyzję. Znajdował się teraz w jakimś półśnie. Chyba coś krzyczał, bo wszyscy kelnerzy zbiegli się do jego stolika. Widocznie coś jęczał. Pragnął chociaż w jednym momencie swojego życia, mieć choć odrobinę talentu. Przeniósł się na kanapę, a po chwili kelner znalazł na tejże kanapie pistolet (JELSKY'ego już tam nie było): „Chwała Bogu, że stchórzył”, lecz zobaczył coś białego (chyba trucizna), Zaraz cały tłum z ulicy przelał się do kawiarni. JELSKY chyba się otruł i nie żyje, ale nie jestem pewien, bo nie zostało to wyjaśnione. W każdym bądź razie zostawił po dobie jakąś kartkę, którą wyrywano sobie chciwie z rąk do rąk. Treść wiadomości zostawionej przez dziennikarza: „Jedyną bronią przeciw fatum naszego życia jest dobra gra, ta na wpół tylko świadoma zdolność oszukiwania ludzi i siebie aż do ostatniego tchnienia. Was, bracia artyści, uczyć tego nie potrzeba: w tym sztuka nigdy nie zawodzi: odbiera duszę, daje „rolę”. A więc, kanalie: evviva l'arte!” - niech żyje sztuka dla sztuki (manifest polskich modernistów).
CZĘŚĆ TRZECIA
[1]
Willa Henryka HERTENSTEIN'a położna była na wzgórzu. Panowała tam niezmierna cisza. Autor kontrastuje w tym miejscu malownicze wzgórze ze zgiełkiem miasta. W domu HERTENSTEIN'a kurował się MULLER. Z toku ich rozmowy wynika, ze JELSKY żyje, ale jest z nim słabo (nie wiem o co chodzi). Chyba, że wydarzenia dzieją się w tym samym czasie i rozmówcy nie wiedzą o zajściu w kawiarni. Choć w domu HERTENSTEINA panuje taki, można rzec, „święty spokój”, to MULLER'owi nadal jest źle. Każdy przedmiot z jego domu napawa go lękiem. MULLER pragnie odizolować się od ludzi, być sam. Wspomina o BOROWSKIM, który zawsze szukał ukojenia w piersiach żony, a ona potrafiła nawet odegnać śmierć. W toku rozmowy wspomniano o ASTARTE: w mitologii fenickiej bóstwo płodności i miłości, dziewicze, a równocześnie czczone jako bogini-matka; z kultem ASTARTE łączyła się prostytucja sakralna. HERTENSTEIN opowiadał o bóstwach, wspomniał o Baal'u - bogu przyrody i płodności. MULLER'owi podobał się sposób opowiadania swego towarzysza, toteż zapytał go jeszcze, co będzie po śmierci. Henryk przytoczył postać Maitrei (jedna z żon Jadżniawalkji), która zapytał męża o los pośmiertny. Współmałżonek odparł, że zbyt wiele żąda - tego nawet bogowie nie wiedzą. Na ścianie w domu HERTENSTEIN'a wisiał portret jakiejś damy. MULLER od razu go zauważył. Chciał o niego zapytać, lecz HERTENSTEIN odkrył intencje swego rozmówcy i szybko wstał. Rozmawiali o JELSkY'm, któremu natura odmówiła „narkozy sztuki”, a który morfinizuje się cynizmem w przeczuciu, że skutek będzie ten sam. HERTENSTEIN jest przywiązany (w życiu) tylko do sztuki i psa(suka, charcica). MULLER wyciąga z kieszeni pojemnik z trucizną, którą zatruwa się strzały (chcą razem się otruć). Poecie brakuje wewnętrznej woli (odwołanie do Schopenhauera). HERTENSTEIN pyta, czy nie chce jej szukać u Zosi BOROWSKIEJ. Samo wspomnienie o ZOSI wprawiło MULLERA w stan totalnej rezygnacji, skłóciło zamiary. Zapanowała cisza. W końcu odezwał się MULLER - wspominał o dłoniach BOROWSKIEJ; zdawało mu się, że jest obok niego, że tu była. Panowie widzą w charcicy VENCIE uosobienie niewieściego wdzięku: jej sposób łaszenia się, lizania itd. MULLER chciałby już z sobą skończyć, nie ma już siły, mocy wewnętrznej.
[2]
HERTENSTEIN rozpalił fajkę i zapowiedział, że będzie tu zaraz mowa o „sztuce - o tym grzechu naszym pierworodnym, za którym idzie kobieta, utracenie raju rzeczywistości, wreszcie zło wszelkie i gorycz życia aż po grobu próg… Grób na nas czeka”. HERTENSTEIN opowiedział MULLER'owi o liście, który otrzymał od ojca (HERTENSTEIN odziedziczył willę po ojcu, gdy przyjechał do domu - ojciec już nie żył, ale zostawił synowi list). Było w nim napisane (m.in.): „Uchwyć za ster życia za młodu: kochaj!- to jedyne, co moc czynu dać jeszcze potrafi. Nie ludzi - zawiodą, nie kobietę - oszuka, nie pracę - ogłupia; ukochaj dzieło i czyn swój, ukochaj je w pracy i w spoczynku, w radości i w smutku, w rozkoszy i w zniechęceniu”. Ogólnie rzecz biorąc - ojciec daje HERTENSTEIN'owi rady. List kończy się łacińską sentencją: „bądź pozdrowione życie, mający umrzeć pozdrawiają ciebie”. Jego siostra uciekła z domu, gdyż nie chciała wyjść za mąż za mężczyznę, którego jej narzucono. Została sławną śpiewaczką. Po śmierci ojca - wiele czasu spędził na przemyśleniach (ojciec nie był jeszcze wówczas pochowany). Gdy pewnego razu wyglądał przez narożnicę kamienną ujrzał trzy drogi ducha: „na szczyty białe drogą marzeń bezpłodnych, wydeptany gościniec w dolinę szarej nędzy i daremnej, syzyfowej walki z kamieniami, oraz ścieżkę krętą, co wierzchołkami gór i padołem przepaści wiedzie w czarne pałace, gdzie lirowe dziady królują i tłumu pochlebstwem żyją…”. Opowiada o swoim spotkaniu z siostrą HILDĄ (towarzyszy temu b. długi opis przyrody przeplatany: „Grała ziemia, grały góry, grał mi świat ten cały!”). Dziwne jest to spotkanie, bez czułości etc., śpiewaczka wydaje tylko polecenie, co do pochówku ojca. Po pogrzebie, gdy wszyscy goście już wyjechali, siedział z siostrą na werandzie. Rozmawiali. HILDA pytała brata o plany na przyszłość: „-co ma być, stanie się” - odpowiedział. Ich rozmowom towarzyszy przyroda, niejako staje się ich częścią (zwłaszcza HERTENSTEINA). Ich ojciec cierpiał, a jego schorzeniem była niemoc twórcza. Wszystkie przedmioty w domu przypominają im zmarłego rodzica. HERTENSTEIN ma wszystko, lecz brakuje mu „mocy”. Wiele czasu spędził w bibliotece, wdychał zapach starych ksiąg. Czegoś szukał i wreszcie znalazł: „O księżniczce Bratumile, witeziu (rycerzu - dop. B.K.) Niezamyślu i o świętym Jacławie rzecz prawdziwa”: Bratumiła, piękna księżniczka, mieszkała na „tyńcowej górze”. Kochał się w niej rycerz Niezamyśl (był jej bratem). Miał naturę rycerską, lecz romantyczne serce. Śpiewał pieśni na cześć księżniczki, które wcześniej wyrył na drzewie (wstydził się pisania). Święty Jacław, przeor w klasztorze - zastanawiał się, czy pieśni rycerza nie pochodzą od szatana. Naradził się z Duchem Świętym i kazał Niezamyślowi ułożyć pieśń na cześć Przenajświętszej Panny. Leżał rycerz trzy dni przed krzyżem i niczego nie potrafił wymyśleć. Po pewnym czasie przyszedł szatan z radą, żeby myślał o Bratumile i układał pieśń na jej cześć, gdyż przeor nie wie, o kim będzie myślał. Zaśpiewał taką pieśń, że aż „westchnęły organy”. To wydarzenie uważano za cud i od tamtej pory - klasztor stał się miejscem sławnym z cudów. Gdy rycerz wrócił do swej ukochanej - spóźnił się - ślubował już jej wierność inny rycerz. Niezamyśl chciał go zabić, lecz poczuł palec boży przed grzechem i odłożył miecz. Pobiegł do klasztoru, do św. Jacława. Żalił mu się, a przeor wziął go na nowicjat (okres próbny przed święceniami). Pieśń rycerza Oblubienico moja! na cześć Panny Przenajśw. chwalił nawet św. Franciszek. Ojciec święty nie uznał Niezamyśla za błogosławionego, a księżniczka Bratumiła stęskniona za pieśniami rycerza, oddała się „diabłu na chucie”. HERTENSTEIN zamarzył o klasztorze, ciszy, mnichach, pieśniach. On, chodzący mnich, a w myślach - HILDA (analogia do legendy). Rodziło się w nim uczucie do siostry. Prosi, by szatan odwiódł od niego swe zwierciadło. Nie może przestać myśleć o HILDZIE. Cały czas prosi szatana. Wypowiada wiersze, co chwilę pojawiają się nawiązania do biblii, Chrystusa. Po gorączkowej nocy i pracowitym dniu następnym, odegrał wieczorem HILDZIE modlitwę: „-Tobie to, Hilda, pod nogi”. Siostra chyba nie rozumiała. Wzięła go za rękę i powiedziała, że pojedzie z nią do Warszawy - da koncert. HERTENSTEIN odmówił. HILDA mówiła o upojeniu, jakie daje tłum, władanie tłumem. Ewidentnie śpiewaczka bawi się uczuciami swojego brata. Oświadczyła, że jutro wyjeżdża. Brat chce jechać z nią (przedtem nie chciał), lecz HILDA już nie chce. Nazywa go „dzieciakiem”, biednym „niewolnikiem wyobraźni”. „Nie wierz ty swym wrażeniom, uczuciom, chęciom, samemu sobie nie wierz! Ty ani sobie, ani nikomu dać szczęścia już nie potrafisz. Ty możesz być tylko artystą”. Pocałowało go w usta, a on przyjął ten pocałunek jak sakrament: cicho i kornie.
Od tamtej chwili nie widział już siostry - widział kobietę.
[3]
HERTENSTEIN skończył opowiadać. MULLER długo nie mógł dojść do siebie po tym, co usłyszał: „ - Upiłeś mnie opiumowym jadem twych marzeń”. Poeta spojrzał na portret wiszący na ścianie. Pytał się, gdzie ona teraz jest, lecz nie uzyskał odpowiedzi. Przyszła mu na myśl BOROWSKA, opowieść BOROWSKIEGO i dopiero co usłyszana opowieść HERTENSTEINA. Snuł wizje, że jest na scenie obok Witolda, jego ojca i aktorce w rudej peruce. HERTENSTEIN siedzi w pierwszym rzędzie, obok niego JELSKY. Tłum szaleje. MULLER nie potrafił samemu rozwiązać tej wizji, zagadki. MULLER pyta się Henryka: „ Czemuś ty do klasztoru lepiej nie wstąpił, jak tamten z bajki?”. Klasztor nie dla niego. Zawód literata? Również nie, nie jest rzemieślnikiem. Sławy też nie chce. „Mistrzostwo” pozostawił ambitniejszym, a sławę tym, co rzetelniej na nią pracowali. Poeta nie wytrzymał, zerwał się z kanapy I szepnął Henrykowi do ucha: „ - To wszystko jest tylko samo obłudą improduktywa”. MULLER nie widzi niczego niedorzecznego w związku z siostrą - dzięki niej mógł rozwinąć swe skrzydła.. Gdy HERTENSTEIN usłyszał te słowa, to aż go wykręciło ze wstrętu, i pomyślał: „I ten człowiek myślał o śmierci?? (…)- Kłamstwo!”. Powiedział MULLEROW, że śmierć to poważna sprawa, a ten odparł, że jest gotów, choćby dziś. Henryk tylko potakiwał pobłażliwie. Dopiero teraz zaczęła dochodzić do MULLER'a myśl o śmierci, dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie jest jeszcze gotów. Chciał gdzieś uciec, lecz nie ma gdzie. Wszędzie jest obcy. Mówi do HERTENSTEINA, że już czas, po co zwlekać. Henryk odpowiada, że jeszcze nie pora. MULLER porównywał siebie i Henryka do najżałośniejszych Prometeuszy, którzy nawet z bogami nie mogą walczyć, i nawet nie sępy, lecz ludzkie robactwo wyjada im wnętrzności. MULLER nienawidzi wszystkich, jednakże ta jego nienawiść jest tak niedołężna, tak mizerna, że nie znajduje innej broni prócz myśli samobójczych. HERTENSTEIN gardzi sztuką. Gdy rozmawiali o sztuce, wartościach - przyjechała HILDA (HERTENSTEIN wiedział, że jest w pobliżu - dawała koncert) wraz z całym orszakiem: kwiaty, wieńce, fani etc. Po jakimś czasie weszła do ich izby „ONA - SZTUKA!”.
[4]
Kazała Henrykowi odprawić wszystkich naprzykrzających się - ona ma już dość, nie chce więcej kwiatów, chce spokoju. Henryk nalegał, by już zapomniała o koncercie i zeszła na ziemię, lecz ona nie jest w stanie. Jej zmysły nadal są podniecone. Rozmawiała z najzamożniejszymi, pyta brata o ich nazwiska. Narzeka na ciszę, jaka panuje u HERTENSTEINA. Zaczyna grać i śpiewać. Domaga się pochwał - to pozwala jej żyć. Gdy nie słyszy pochwał, gdy nie jest w klimacie koncertowym - zaczyna być smutną. MULLER był oszołomiony jej głosem i grą. Rzucał jej kwiaty pod nogi, obiecał, że coś dla niej napisze. Dostał od niej białą różę. Największą odrazę w HERTENSTEIN'ie wzbudza „dobre serce”. Henryk przyniósł starą księgę (filozofia buddyjska), a MULLER dopominał się, by zaczął już czytać. Otóż: kobiety prowadzą mężczyznę do zguby; nęcą, wabią - należy się przed nimi bronić. HERTENSTEIN pojął już, dlaczego odnosi ciągle klęski: „ona” wtopiła się drogą wyobraźni w jego „ja”; próbował z tym walczyć, lecz nic nie przynosiło rezultatów. Należy zniszczyć własne „ja”. MULLER nic z tego nie rozumie, uważa, że Henryk oszalał. HERTENSTEIN opowiedział towarzyszowi o sposobach, jakich podjął się, by zapomnieć o HILDZIE. Zrobił wszystko, wyciągnął struny z fortepianu, wszystko spalił, koił się ciszą i spokojem. Jednakże nic to nie dało, puścił się w podróż po Europie. Szukał jej. Pragnął usłyszeć ten kobiecy głos. Znalazł HILDĘ, myślał, że to pomoże, lecz znów się rozczarował. Jeszcze bardziej zapragnął życia. Grał na niemych klawiszach (powyciągał struny). MULLER widział w Henryku męczennika. HERTENSTEIN: „I była pustka tylko i znużenie okropne - w sercu, w myślach: wielki, szary smutek głodnego ciała. Duch mój stał się wrzodem ciała, a myśli ropą jego krwi zburzonej”. Natchnienia z rąk kobiet zawsze się tak kończą. Jego duch był „próchnem”. Henryk wie, jak wyplenić cierpienia: przywołuje doktrynę buddyjska, która wyjaśnia istotę życia jako cierpienia. MULLER'a nie przekonują słowa pana domu (on ma w głowie filozofię nietzscheańską). HERTENSTEIN twierdzi, że ich cierpienia to wina niemożności zaspokojenia własnego „ja”. „Bo nieprawdą jest, jakoby dogodzenie pożądaniu, dokończenie upragnionych zamierzeń, gasiło je; ono wymaga tylko i syci nasz chęci. A w miarę jak się zwiększają nasze pragnienia i zamiary, zmniejszają się środki ku ich zadowoleniu. To jest najstraszniejsze, najbardziej bezlitosne prawo życia! Podlegają mu wszystkie żądze, pragnienia i chęci w świecie materialnym - wszystkie bez wyjątku!...” (HERTENSTEIN). Nie ma szczęścia w zaspokajaniu pragnień, lecz na drodze celowego oddalania się od wszelkich żądz, pragnień i chęci. HERTENSTEIN swoją mowę opiera na doktrynie buddyjskiej. MULLER odbiera wynurzenia Henryka jako „stężały w bezczuciu ideał”. HERTENSTEIN nadal przekonywał: nie ma śmierci, jest tylko wieczny i świadomy spokój. MULLER pragnąłby, aby Henryk zaszczepił w nim ten swój obłęd. HERTENSTEIN kazał mu uczynić z „miłości tęsknotę ducha wielką”. Po chwili: „MULLER wgarniał się, wtulał się w jego ramiona”.
[5]
W pokoju dały się słyszeć bicia trzech serc: HERTENTEIN'a, MULLER'a i charcicy. Jest wczesny ranek, powoli dochodzą odgłosy pierwszych maszyn. Do MULLER'a nie trafiły słowa Henryka, nie wszczepił w jego duszę nauk buddy. Poeta pytał swego rozmówcę, czy ktoś, kiedyś wypowie ich imiona, o nich wspomni. NIKT. MULLER myślał o chwili, która się zbliża (śmierci). Odchylił głowę do tyłu i oparł ją o jakąś kobiecą pierś. Zapłakał: „- Przyszłaś? - pytał sennie. - powiedz ty! - więc to nie jest jeszcze końcem?”. Nic nie odpowiedziała.
Jest ranek. HERTENSTEIN wyjaśnia, czym jest Agni (z filozofii buddyjskiej):, „ - Co w miłości się znajduje, od miłości odmienne, czego miłość nie zna, a co miłością kieruje, co miłością jest miłości - oto jest Agni, kierownik życia wewnętrzny, oto wielkie, twórcze i zabójcze OM!...” (OM - upaniszadowa sylaba, która oznacza prapoczątkową jedność człowieka z przyrodą, duszy człowieka z duszą świata, Atmana z Brahmanem. W symbolice lamaickiego buddyzmu OM jest dźwiękiem zupełny, doskonałym, całością wszystkich rzeczy, nieskończoną doskonałą wiecznością).
KONIEC
PLAN WYDARZEŃ:
Niemiecki cmentarz; BOROWSKI opowiada swoją historię KUNICKIEMU.
Ciż sami, co wyżej; kłócą się w szynku i rozchodzą do domów.
KUNICKI spotyka się z JELSKY'm; lekarzowi brakuje kobiety; myli mieszkania, otrzymuje kwiaty od BOROWSKIEJ.
Zoch i Władek; przygnębienie żony, kabotynizm męża.
KUNICKI, JELSKY i BOROWSKI rozmawiają o MULLER'ze; wchodzą do kawiarni.
Kawiarnia; JELSKY zbiera materiały na artykuł; pijatyka i wychwalanie paszkwilu.
Cała wataha podąża na przedstawienie YVETTY.
Są w tynglu; dochodzi do sprzeczek; oklaski na cześć YVETTY.
BOROWSKI ucieka od żony; wraz z TURKUŁEM wsiadają do pociągu zmierzającego ku polskim granicom.
JELSKY w kawiarni i u MULLER'a; kłótnia i wyjście poety.
Dziennikarz czyta zapiski MUlLER'a.
JELSKY u KUNICKIEGO.
JELSKY popełnia samobójstwo w kawiarni (truje się).
MULLER kuruje się w willi Henryka.
HERTENSTEIN opowiada poecie o swoim ojcu i siostrze; legenda o Bratumile…
Plany o samobójstwie; przyjazd HILDY.
Perswazje HERTENSTEIN'a (filozofia buddyjska).
Wielkie, twórcze i zabójcze OM.
Zob. F. Nietzsche.
Powieść dedykowana Miriamowi (pseudonim Zenona Przesmyckiego - wydawcy <<Chimery>>, w której pojawił się pierwodruk Próchna).