WACŁAW BERENT PRÓCHNO


WACŁAW BERENT - PRÓCHNO

oprac. Jan Paszek

  1. O BIOGRAFII WACŁAWA BERENTA (1873-1940)

Powieściopisarz, tłumacz, członek Polskiej Akademii Literatury, laureat nagród literackich. Studiował w Zurychu i w Monachium. Uzyskał doktorat w zakresie ichtiologii. Równolegle zajmował się filozofią i sztuką.

Jeśli jest cos w biografii Berenta niepowtarzalnego, to są to dane dotyczące edycji jego dzieł. Zniszczył on wszelkie notatki, rękopisy jego utworów oraz materiały biograficzne. Postępował zgodnie ze słowami Flauberta: „Myślę, [...] że pisarz powinien zostawić po sobie tylko swoje dzieła. Jego życie nie ma wielkiego znaczenia.”

1894 - rok pisarskiego debiutu Berenta (opowiadanie Nauczyciel, szkic pracy Przy niedzieli, Fachowiec - fragm.);

1896 - opowiadanie W puszczy; początek współpracy z czasopismem „Wszechświat”;

1897 - zapowiedziano w „Gazecie Polskiej” druk powieści Berenta pt. Zaklęte koło

1900-1907 - współpraca z „Chimerą” - najintensywniejsze twórczo lata: Próchno (1903 - wydanie książkowe, dzieło, które dało Berentowi wysoką rangę literacką i znaczenie wśród mu współczesnych), przekład sztuki Grabbego Żart, satyra, ironia, aforyzmy Nietzschego o sztuce z własnymi komentarzami i dopiskami, cykl wierszy Róże, esej Źródła i ujścia nietzscheanizmu.

1905 - broszura polityczna Idea w ruchu rewolucyjnym

1910 - Ozimina

1917-1918 - Opowieść rybałta | później Żywe kamienie -

1934 - Nurt \ opowieści biograficzne o

1937 - Diogenes w kontuszu / wybitnych jednostkach

1939 - Zmierzch wodzów |

  1. GENEZA PRÓCHNA

Trzy źródła dotyczące genezy Próchna:

1) dane zawarte wprost w utworze (aluzje literackie dotyczące innych dzieł);

2) dane zaczerpnięte z ewolucji pisarstwa Berenta (porównanie z wcześniejszymi utworami);

3) sytuacja powieści na przełomie XIX i XX wieku;

  1. KOMPOZYCJA I STYL PRÓCHNA

  1. Polifoniczność.

Cechą swoistą utworu jest nowoczesna technika narracyjna, polegająca na szerokim uwzględnieniu odmiennych punktów widzenia poszczególnych postaci, narracja przestrzegająca prawa perspektywy subiektywnego spojrzenia określonego bohatera. Narracja auktorialna została tu wyparta przez narrację personalną. Ta technika narracji wiąże się u Berenta z pewnym istotnym „wyposażeniem” ideowym każdej naczelnej postaci. Autor dał im takie wyposażenia intelektualne, których nie można lekceważyć.

  1. Podział postaci.

Próchno w pierwszych wydaniach podzielone było na trzy części. Odpowiednio do tego podziału wyłaniały się trzy postaci: Borowsky, Jelsky, Herienstein.

W pierwszej części poznajemy wszystkich ważniejszych bohaterów. Kończy się tutaj pewna akcja - historia aktora Borowskiego. Dwie następne wypełnione są kulminacyjnymi scenami z życia artystów, których spotkaliśmy już w początkowej fazie utworu (śmierć Jelskiego, Mullera i Herensteina).

Sylwetki trzech artystów-improduktywów: Borowskiego, Jelskiego i Hertensteina są kontrapunktowo zestawione z sylwetkami artystów, którzy odnieśli sukces: Turkulem, Yvettą Guilbert, Hildą Hertenstein. W ich tle pozostają jeszcze inne postaci: Kunicki, Muller, Pawluk.

W całej powieści tylko sztuka Mullera zaprezentowana została w całej okazałości, o innych dowiadujemy się dzięki różnym akcesoriom ich sławy, i ich wypowiedziom, sztuka Mullera jest twórczością nieoryginalną i epigońską - był to satyryczny zamiar Berenta. Natomiast pracę artystyczną Borowskiego, Jelskiego i Hertensteina cechuje niezwykłość, w którą czytelnik musi uwierzyć. Oni przeżywają autentyczne dramaty współczesnego artysty: niewiarę w celowość stworzenia; wątpliwości co do swojej siły twórczej i rangi swej twórczości; niemożność sprawdzenia swoich sił w działalności artystycznej.

Trójka bohaterów poprzez bieg swoich losów i swoich wypowiedzi wskazuje na autentyczność wartości sztuki i życia w modernistycznej filozofii artysty.

U Borowskiego widzimy pomieszanie i wymienialność kategorii życia i sztuki. U Hertensteina można mówić o zakwestionowaniu wartości i samej stuki i - w rezultacie - życia. W postawie Jelskiego, postawie pośredniej, można zauważyć pewną ambiwalencję: z jednej strony dziennikarz ten głosi, że „sztuka to jest wielka rzecz” - sztuka = życie, z drugiej strony podporządkowuje swoją prace, wymaganiom życiowym.

  1. Zazębienia kompozycyjne

Dużą rolę w kompozycji utworu odgrywają trójkowe układy bohaterów. Podwójna triada dotycząca improduktywów i artystów odnoszących sukcesy, o której była mowa wcześniej, ma charakter statyczny i w pewnym sensie fundamentalny dla wymowy ideowej.

Inna triada dotyczy trzech dyskusji o roli artysty. Jest dynamiczna. W rozmowach tych zawsze jeden z dyskutantów by l zwycięzcą w jednej rundzie.

Jelski wierzący w posłannictwo sztuki zwycięża „zdradzającego sztukę Kunickiego (zniszczył on zeszyty ze swoimi utworami, wybrał postawę społecznika, chcącego nieść ludziom pomoc). Muller jest druzgocącym Jelskiego idealistycznie nietzscheanistą - nawet nieoryginalna poezja jest czymś wyższym od wyrobniczej pracy dziennikarskiej.

Hertenstein - buddysta, który niszczy nietzscheańskie złudzenia Mullera (jakie znaczenie ma „robienie talentu”, gdy sztuka jest tylko ułudą?)

Hertenstein powtarza częściowo argumenty Kunickiego - chodzi o zanegowanie mitu nadrzędnej roli sztuki w życiu.

Ośrodek akcji w każdej części utworu skupia się wokół trzech głównych bohaterów. Inne (dochodzący w kolejnych epizodach) są tylko tłem. Pewne postaci służą potrzebom spójności świata przedstawionego w powieści, np. Zosia Borowska.

  1. Narracja

Zasadniczo występują w powieści tylko dwa rodzaje narracji:

Wysoki wskaźnik dialogu w narracji - teatralizacja prozy, który eliminuje szerokie opisy miejsca akcji i samą akcję, dając w zamian sekwencje powiązanych ideowo scen dialogowych, często z efektami teatralnymi (samobójstwa bohaterów). Dialogi zawierają słownictwo charakterystyczne dla ówczesnych dramatów.

Technika narracji wpływa także na sposób budowy poszczególnych scen w kolejnych rozdziałach (każdy skład asie z kilku mniejszych epizodów oddzielonych od siebie najczęściej chwilową przerwą narracyjną).

E. Czas i przestrzeń.

Czas jest skondensowany, gdyż cała akcja toczy się w zasadzie w ciągu kilku dni, z czego jedynie trzy wieczory i trzy noce są unaocznione i przedstawione bliżej w utworze.

Wybór wiosny na porę roku, w której toczy się akcja, ma w Próchnie pewne wartości polemiczne i ambiwalentne. Polemiczne w stosunku do utartej w poezji epoki apologii jesieni. Ambiwalentne, gdy podkreśla się z jednej strony tragizm śmierci bohaterów w najradośniejszej porze roku, z drugiej zaś - witalizm tej pory roku sugerujący możliwość optymistycznego odczytania tytułu powieści - śmierć jako warunek rozwoju życia, jako fundament odradzania się.

Symultaniczność czasowa - wynik kondensacji czasu przedstawionego, która zmusiła autora do wprowadzenia czasu odnoszącego się do przeszłości biografii bohaterów, która warunkuje ich dzisiejszy stan i powzięcie decyzji samobójczych. Stąd tak częste w powieści retrospekcje. Takie potraktowanie czasu w powieści - bezpośrednie ukazanie scen kulminacyjnych, pośrednie zaś historii każdej z najważniejszych postaci - nosi wszelkie znamiona teatralnej kompozycji czasowej.

Sprawa symultaniczności czasowej ma swój odpowiednik w nakładaniu się przestrzeni powieściowych w części trzeciej, w której akcja realnie toczy się w pozamiejskiej willi muzyka. Jednak czytelnik zapomina o tym - sceneria rzeczywista miesza się ze scenerią przywoływaną w plastycznie zorganizowanej narracji muzyka. Przestrzeń zewnętrzna wchodzi w interakcję z przestrzenią wewnętrzną. Takie nakładanie dwóch rzeczywistości świadczy o stanie psychicznym bohaterów - nie odróżniają oni świata realnego od świata marzeń.

Pomieszanie przestrzeni realnej i wyobrażonej niesie za sobą możliwość mityzacji przestrzeni. W Próchnie głównymi miejscami mitycznymi stają się: wielkie miasto, zamek Hertensteina i „bór wiedźmowy” z trzęsawiskami. Charakterystyczne jest już to, że miasto nie otrzymało żadnej nazwy, przekształcając się w symbol wielkiej metropolii współczesnej. Swoistość opisów - wszelkie przedmioty są raczej sugerowane poprzez kilka szczegółów aniżeli dokładniej przedstawiane, nigdy nie spotykamy tutaj całkowitego opisu sylwetki bohatera. Sylwetka postaci jest stale niedookreślona. Świat Próchna jest więc stale utrzymany w półmroku - brak określeń wizualnych, a nadmiar akustycznych - postacie natomiast przypominają bardziej cienie niż ludzi z krwi i kości. Szczegóły wyglądu bohaterów pojawiają się w narracji dopiero wtedy, gdy dany detal opisu musi się uwzględnić w powieści. Ta strategia uwydatniania pewnych szczegółów może być połączona z techniką impresjonistyczną, przekazującą fragmentaryczne widzenie przedmiotu.

  1. Stylowe wyróżniki Próchna.

Percepcja impresjonistyczna w utworze, nagromadzenie rzeczowników, przymiotników i czasowników, interferencje mowy pisanej i mówionej w narracji, rozbudowane aluzje literackie, metaforyka i symbolika.

  1. Percepcja impresjonistyczna.

Zjawisko to polega na starannym opisie szczegółów ze skłonnością do pomijania związków przyczynowych. Zjawiska zostają spostrzeżone, ale nie analizuje się ich znaczenia i nie wiąże się ich ze sobą. Po prostu przedstawiane są w takiej postaci, w jakiej zostały zaobserwowane, a wyciągnięcie wniosków i ocenę ważności zjawisk pozostawia się czytelnikowi. Zasady impresjonistycznego ujmowania świata są znaczącą cechą partii opisowych Próchna. Percepcja impresjonistyczna pojawia się w tekście dzięki odpowiedniemu posługiwaniu się zaimkami nieokreślonymi, wyrażeniami typu: „jakby”, „zda się”, pseudoporównaniami, bezosobowymi formami czasownika, przez konkretyzację wyrazów abstrakcyjnych.

Zadaniem wyrażeń typu: „jakby”, „zda się”, „czy” jest w narracji powieści przedstawienie skomplikowanych osobowości bohaterów, nieodgadnionych przewodów ich zachowań. Narrator nie jest „wszechwiedzącym”, lecz jedynie uważnym obserwatorem odruchów behawioralnych postaci.

  1. Metaforyka.

Wykorzystywanie przyrody jako źródła obrazów poetyckich. Dzieło odwołań do symboliki roślinnej i zwierzęcej.

  1. PRÓCHNO­ - POWIEŚĆ MITÓW.

  1. Mitologia artysty.

Sztuka całego XIX wieku zwraca uwagę przede wszystkim na takie fundamentalne symbole kondycji artysty:

Borowski i Hertenstein - artyści związani ze Świętym Źródłem i z Wieżą z Kości Słoniowej - miłość do sztuki i kobiety jakby wykluczają się wzajemnie w ich życiu; zamykają się w swojej wieży.

Jelsky - wybiera raczej model życiowy dandysa - lekceważy sobie wszystkie normy społeczne. Postawa ta zbliża się do symboli Wieży i Narcyza.

Muller - drugi Narcyz powieści - jest również niezdolny do prawdziwej miłości. Jest erotomanem kochającym się jednocześnie w kilku kobietach. Jego marzeniem jest „królewska kobieta”. Niezdolność do głębokiego uczucia (symbolika Świętego Źródła) oraz bezdomność poety (antysymbol wieży) skazują Mullera na epigonizm.

Ludziom sztuki XIX i XX wieku można przyporządkować inną klasyfikację: opozycje kapłana i błazna, męczennika, artysty i chorego.

W Próchnie kapłanem jest Borowski, Jelsky i Hilda. Królewski ptak - łabędź - jest tematem powieści Mullera i Hertensteina, zawierającej pewne aluzje do kapłańskiej i królewskiej roli sztuki. Męczennikiem zaś staje się Hertenstein, który odrzuca godność sztuki, podkreślając jej kuglarski charakter.

Kompromitacja prometeizmu i mitu zbawienia przez sztukę powoduje w świecie przedstawionym powieści reakcje:

1. wyboru pracy społecznej - Kunicki;

2. anarchizmu - Pawluk;

3. modlitwy do śmierci, jako najidealniejszego wyrazu sztuki - Hertenstein.

Na te wszystkie klasyfikacje mitów artysty nakłada się jeszcze w Próchnie nietzscheański artysta - nadczłowiek, oraz artysta - modernista. Przykładem dionizyjskiego, egoistycznego immoralnego twórcy jest Turkul. Modernistą, którego cechuje zmysł imitatorski, udawanie, połowiczność i przedmiotowość, możemy nazwać aktora Borowskiego.

  1. Symboliczne triady.

W Próchnie nakładają się na siebie dwie różne triady kolorystyczne: biały - czerwony - czarny; biały - szary - czarny. Druga odnosi się do trzech dróg życia artysty, pierwsza ma szerszy zakres - wchłania drugą i odnosi się do wszelkiego życia w ogóle.

Trzy drogi artysty:

W tekście powieści czerwień pojawia się w dwóch przeciwstawnych momentach - w opisie scenografii mieszkań artystów oraz w refrenie ukazującym płonące miasto. Kolor czerwony nabiera sensu ambiwalentnego: raz oznacza intymność pomieszczeń, symbolikę życia, innym razem apokalipsę miasta oraz śmierć.

Podobnie jest z kolorem białym. Z jednej strony kobiecość, życie, sfera sacrum - np. obraz bieli lodowca; z drugiej strony zaś - śmierć, lecz także sacrum - np. „czarna moc twórcza.”

W świecie przedstawionym Próchna dominującym bóstwem jest Agni - bóg ognia spalającego ludzi i ognia uduchowienia. Zastępuje on romantyczny mit Prometeusza.

  1. TYTUŁ.

Najbardziej bliski intencjom autorskim w interpretacji tytułu powieści był Matuszewski. Zwracał on uwagę na fakt, iż „rozkład, któremu podlega dusza nieszczęśliwego niewolnika ideału, niwecząc osobnika, jednak użyźnia grunt, na którym odbywa się ewolucja zbiorowa.”

Zofia Nałkowska słowo „próchno” utożsamiała z obrazem całej metropolii i świecącej złudnym blaskiem cyganerii.

Inni łączyli tytuł z ulubionym wyrażeniem Nietzschego o dekadentach - „modern”, które jako przymiotnik oznacza „modny”, „nowoczesny”, zaś jako czasownik - „spróchnieć”, „zbutwieć”, „zgnić”.

___________________________________________________________________________

  1. Hutnikiewicz, Młoda Polska:

Wraz z ostatnim numerem Próchna w „Chimerze” Berent zamieścił rodzaj autokomentarza, wyjaśniającego pewne założenia utworu:

TREŚĆ:

Miriamowi

Niemoc serdeczna jest stokroć gorszą od niemocy fizycznej.

Przeto zleczcie myśl nową.

Andrzej Frycz Modrzewski, O obronie Rzeczpospolitej

CZĘŚĆ PIERWSZA

I.

Opowiada o sobie Borowski.

Kanał ugoru, sterczały tam równe szeregi żelaznych krzyży. To surowe otoczenie przypominało Kunickiemu cmentarz. Na ławce obok niego siada Borowski. Zarzuca Kunickiemu, że lubi mówić pięknie, dumnie, w nadęty sposób, lecz pusto. Borowskiego ojciec był aktorem. Zazdrościł synowi, bo to do niego kobiety uśmiechały się. Ojciec zapędzał go do nauki, książek - miał być Włodek Profesorem. Lecz on - Borowski - często myślał o kobiecych rękawiczkach, rączkach i nóżkach w pantofelkach. Kiedy chwycił do rąk powieści, zagłębiał się coraz bardziej w literaturze, dużo czytał. Kiedyś ojciec dał mu portret matki, syn zatrzymał go, spowiadał się do matki po nocach ze swych wielkich pragnień. Brakowało mu miłości matki, modlił się do niej. Kochał matkę - jej portret. Była to miłość kazirodcza. Te dziwne nabożeństwa zaobserwował ojciec. Zabrał portret i splunął. Jednak uświadomiło mu to, że jego syn jest już dorosły, że pragnie miłości (nie fizycznej), chce iść w świat i szukać swojego własnego przeznaczenia, że czuje dziwną siłę w piersi, a dla tych chęci nie ma nazwy, bo to pragnienie wyższe ponad to, co nazwane.

Po kilku miesiącach pracował w teatrze. Wspomina swoją pierwszą kobietę (przychodziła do jego ojca). Dystyngowana, nie zdjęła nawet kapelusza, nie odłożyła na bok parasolki. To stało się w garderobie. Potem było razem, ona dopatrywała się w nim wielkich rzeczy, on w niej widział tylko ciało i znużenie. Był dla niej nieświadomie, lecz nielitościwie brutalny.

Ona padła w poprzek drogi życia (motyw trzech dróg życia i sztuki) - zaznaczyła koniec jego młodości.

Sukces na scenie, ojciec przysłał mu wieniec, urządził kolację. Później jednak krzyczał na niego, że go naśladuje.

Po rozstaniu z kobietą - ból jakiś, życie więdło, pił dużo wódki. Smutek był jego trzeźwością. Żył już tylko na scenie. W realnym życiu był gnuśny, opieszały, tępy. W myślach jego były tylko kobiety.

Wtedy poznał Zochnę, żonę... Powiedział ojcu, że chce się z nią ożenić. Ojciec już nie grał, bał się, tłumaczył, że jest za stary. Kiedyś przyszedł do niego pijany. On - syn - zaproponował ojcu, że zastąpi go tego dnia w teatrze. O to właśnie ojcu chodziło.

Ojciec ostrzega Władka przed kobietami. One w nim talent zaduszą, wysysają krew. Mówi, że na Zachodzie bardziej szanują aktorów, cenią i rozumieją, a tutaj tylko wyją z zachwytu. Literat to kłamliwy komediant, aktor ma szczerą duszę. Ojciec upił się, zrobił awanturę w knajpie, wyzwał syna, że chce się żenić, do Żydów przejść, w końcu rozpłakał się. Władek wyprowadził ojca na ulicę.

Ojciec martwił się o syna - o jego karierę aktorską. Syn myślał cały czas o Zosi - tęsknił. Jego gra była na drugim planie. Ojciec kazał mu się otrząsnąć - musi myśleć tylko o grze, po co mu kobieta, ta miłość przyprawiła mu głupi wyraz na twarzy, idiotyczny.

Dawniej zawsze biegał za kobietami, które wychodziły z jego pokoju albo tłukł się i pił wszystko, co było pod ręką. Fragment z Lambra Słowackiego.

Zastanawia się nad pracą aktora - te wszystkie krótkie chwały, oklaski, brawa i sławy, recenzje - to nie jest warte życia. Aktorstwo to skromne powołanie, zbyt mała to rólka, by poświęcić jej życie. Dla niej także nie poświęci Zochny - to ją kocha naprawdę, myśli o jej ruchach, włosach, uśmiechu. Wchłonął ją w siebie, czuje jej obecność. Dużo czułości, tkliwości. Bez końca wspomina ją i tęskni - i pije wódkę wtedy. Tęsknota go pożera i pali - za czym ta tęsknota? Był pijany i krzyczał - wtedy nadeszła Zośka - jego ojciec powiedział jej, gdzie on - Władek mieszka. Całował ją, dał jej wódki. Od razu zrozumiała o co mu chodzi (jej dumny, wzgardliwy uśmiech). Przespała się z nim.

Poszedł z ojcem do teatru, miał dzisiaj grać, duszę jednak przepełnioną miał wrażeniami. Opisywał swoje przeżycia podczas gry na scenie - pełno uczuć, emocji, ale nie o tekst grany chodziło, lecz o życie. Grał wspaniale, kiedy zapadła kurtyna rozległy się okrzyki o oklaski. Źle myśli o ojcu - jest zmanierowany do ostatniej kosteczki, kabotyn (tu: człowiek, który nie potrafi odróżnić rzeczywistości od teatru). Za nic nie jest ojcu wdzięczny, nawet na świat przyszedł Włodek przypadkiem, bo tak wiele kobiet miał jego ojciec.

Ojciec przyznaje mu, że ma talent aktorski. Mówi, ze sam miał kiedyś taki. Włodek ma pretensje do ojca, że sprowadził mu Zosię, ucieka od ojca. Ten zaczął jakąś awanturę na ulicy z oficerem, za co został wtrącony na 2 miesiące do więzienia. Kiedy ojciec wyszedł na wolność, syn jego był już żonaty. Brakowało im pieniędzy, lecz byli szczęśliwi, czuli radość, wiosnę, pełnię życia. Borowski grał źle, lecz był zadowolony. Z Zosią żyli jak dwoje dzieci.

W korytarzu spotkali ojca. Zosia zataczała się jak pijana. To teatralne życie odurzyło ją tak, jak wino. Ojciec milczał, potem zaczął ich obrażać. Władek nazywa ojca żałosnym kabotynem, śmiesznym. Ten krzyczy, że Zosia Władkowi już zaczęła pić z serca krew - źle gra. Ojciec wyzwał Zosię od suk, ta płacze i ucieka. Władek chciał pobić ojca, lecz opamiętał się - przeprosił za swoją nikczemność, chciał postawić ojcu szampana. Upadł, oprzytomniał po chwili i zaczął grać wyklętego syna. Oni ojciec odegrali przed sobą ostatnie komedie.

II.

Borowski skończył opowiadanie. Kunicki milczał. Patrzył w pusty kraj i durny, nudny czas pełzający tak leniwie, jak rozwłóczone po horyzoncie dymy.

Borowski na tle tej szarzyzny wydał się takim ptakiem, który dusi się od węglowego pyłu. Kunicki myślał o Zośce.

Robiło się późno. Opis-impresja wieczoru. Przejechał pociąg, przyrównany do potwora. Borowski chciałby wrócić na scenę. Już noc - wychodzili z cmentarza. Borowski potknął się o nagrobek - runął na ziemię. Znowu przewróciłem się przez mogiłę. Trzecia będzie. Borowski myśli, że Kunicki zazdrości mu tego bujnego życia w teatrze. Dla Kunickiego życie to jest dzikie i niebezpieczne.

Borowski - dzisiaj już nie ma namiętności, je się ukrywa, dzisiaj jest rozsądek.

Kunicki - dzisiaj jest rozpusta dzika.

Borowski boi się apatii. Dopóki mówi, chodzi, nienawidzi, to zapomina. Ale sam zostać nie może - widzi Zośkę, rozpacza.

Kunicki zaprowadził Borowskiego do najbliższej robotniczej restauracji. Borowski jakoś zazdrości Kunickiemu. Świat jest chory, a Kunicki zdrowy, higienista, którego nigdy nie straszy zmora rzeczywistości.

Kunicki jest lekarzem. Borowski pije absynt, Kunicki wodę sodową. Robotnicy czytają dziennik socjaldemokratyczny „Naprzód”.

Kunicki - stara się znaleźć ideał społeczny, boi się, że Borowski zaraz odegra jakieś przedstawienie jubileuszowe - awanturę, jak jego ojciec.

Borowski mówi, że ukochana kobieta rządzi wszystkim - życiem i śmiercią mężczyzny. Kunicki miał już dość tych wywodów i wyszli.

Miasto zaszumiało, Borowski chłonął je i jego woń. Czuł chory puls miasta. Ja - aktor - mówi o sobie Borowski (jest pijany). Mówi, że kocha doktora za to, że przed nim otworzył swoją duszę. Że wyspowiadał mu się, jak histeryczka księdzu. Borowski jest całkowicie pijany, opamiętuje się. Kunicki lubił jego żonę, uważał, że Zośka zasługuje na coś lepszego niż Borowski - tzn. nie, że Kunicki po to z nim chodzi, by słuchać o Zosi. Nagle Borowski wytrzeźwiał i z nienawiścią popatrzył na Kunickiego. Każdy z nich poszedł w swoją stronę. Kunicki czuł nawet fizyczną niechęć do Borowskiego, odrazę. Borowski pożyczył jeszcze rubla na wódkę. Tak samo, jak kiedyś na wódkę pożyczał jego ojciec.

III.

Kunicki bał się wspomnień jak ognia. Bał się cichych, smutnych wieczorów. Widzi ciągle dziewczynę zbiegłą od rodziców, wyczekującą na deszczu na to, by móc rzucić się do stóp łotrowi. Położyła się przed nim jak pies - czujna i zazdrosna o jego miłość. Czystsza i większa, mocniejsza jest ta niewolnicza dusza od serca swojego władcy. Kunicki prawdopodobnie myśli o Borowskim i o Zosi.

Szuka przyczyny tych swoich smutków. Nie chce i nie potrafi być sam ze sobą. Wyszedł z domu, byle w tłum , byle między ludzi. W parku poczuł zrazu odrazę do tych, do których tak gorączkowo przed chwilą garnął się. Przypomniał mu się fragment sonetu Miriama Samotny błądzisz.

Znalazł się w kawiarni. Tu przynosił zwykle swoje ciężkie brzemię samotności. Wchłaniał w siebie gwar obcego życia. Zaczepił go znajomy dziennikarz - Jelsky. Od razu zauważył pesymistyczny nastrój Kunickiego. Chciał mu jakoś pomóc - na sentymenty najlepsza jest kobieta. Przedstawił mu Lili.

Dzisiaj w kawiarniach tworzy się kultura, nawet prorocy każą po kawiarniach bywać. W piciu jest zupełnie ta sama mądrość, co i w życiu - złudzenie - Jelsky.

Rozmawiają o życiu. Uczciwa praca i takie tam - to nie wystarcza, a cała filozofia życia w końcu sprowadza się do bywania w kawiarniach i do picia alkoholu.. a jeśli ktoś życie bierze zbyt poważnie, w łeb pewnie sobie strzeli. Im czyjeś życie bardziej szare, tym takie zakończenie śmieszniejsze. Kunicki wybuchnął. Szare życie, szarzy ludzie - uświadamiają sobie już na wstępie, ile mogą w życiu osiągnąć. Cel ich życia niezbyt ich pociąga, a droga niezbyt obraża (kłamstwa, fałsze, komedie) - to tragedia szarych ludzi. Mówi o improduktywach: na niego to też naszło - smutek, nuda i pustka.

Jelsky nadal jest spokojny, nie zważa na wybuchy Kunickiego. Dla niego ważne sąjestpicie, to, by się wyszaleć, stawianie wszystkiego na jedną kartę - to odpręża. Teraz zabiera się do kolacji. Kunickiego irytuje ten spokój dziennikarza. Jelsky drwi z ludzi „porządnych”, skarlałych, dobrze prowadzących się - to toni każą im uwierzyć w ideały, a sami tych ideałów w swej skarlałej duszy nie mogą pomieścić. To ci „porządni” rozsiewają gorycz i jad. Wtedy nawet miłość to tylko gorzka jałowość i nuda. A życiem trzeba się cieszyć, pić za nie. Kunicki śmiał się - był trochę pijany.

Opis operacji, w której bierze udział Kunicki. Operowano młodą czeską robotnicę (Zosię) z fabryki zapałek - mieli jej dać srebrną szczękę zamiast spróchniałej kości. W operacji oprócz prowadzącego profesora brali udział asystenci i studenci. Ona umarła, Kunicki zaczął ją ratować - nic to nie dało, lecz on nadal próbował. Odciągnęli go i potem profesor na rozmowie powiedział mu, że powinien zrobić sobie kilka tygodni urlopu, wyjechać gdzieś i uleczyć nerwy.

Szedł do domu, a w jego kamienicy napotkał zbiegowisko. Przyszedł ksiądz, gdyż jakiś młody chłopak popełnił samobójstwo. Z mieszkania wybiegła zanosząca się płaczem kobieta.

Kunicki był tym przerażony, pot ściekał mu z czoła. Uciekł z tej kamienicy, szukał spokoju, inaczej zwariowałby. Wtedy okazało się, że poszedł dwa domy za daleko i nie była to jego kamienica. Kucharka poinformowała go, że była u niego Zofia Borowska i pytała dlaczego on do nich nie przychodzi. Przyniosła kwiaty, bo myślała, że Kunicki jest chory.

IV.

Borowska martwi się o męża - zamknął się w pokoju, czyta książki od Jelskiego i pije. Wpuścił ją do pokoju. Zosia bardzo kocha Borowskiego, tuli się do niego, ale on ją traktuje trochę wzgardliwie. Zosia nie rozumie czemu chodzi on w kółko, dlaczego pali i zamyka się w pokoju. Borowski wspomina swój kres kariery w teatrze - nie potrafił grać w dramatach mieszczańskich, familijnych, nie widział w tym sensu, bo były to postacie bezmózgie, bezmyślne, dla których liczyły się tylko pieniądze, dzieci jakieś, kucharki. Dlatego podziękowano mu za pracę w teatrze, bo nie potrafił grać tej codzienności. Mówi o Ibsenie. Borowski zrozpaczony jest swoją niemocą. Jezus, Maria, nie móc grać - płakał. Zosia go rozumiała, słuchała, opowiadał on jej to, co wyczytał w swoich książkach, w gazetach (o tłumie, o ludziach). Drwi z tłumu, z jego ułomności, małości. Zaczął krzyczeć, nazywać tłum prorokiem, do tłumu się zwracał, że gardzi takim prorokiem - z czapką, z dzwonkami na głowie - rekwizyt wariata lub błazna. Borowski grał, Zosia płakała, prosiła, by się uspokoił. Potem znów przyznawał Borowski, że marzy o tłumie, że przed tłumem w myślach się korzy. On ją tymi swoimi urojeniami na śmierć zamęczy. Zosia jest coraz słabsza, ciągle płacze. On też ją kocha, traktuje jak dziecko, układa do snu, do „kołyski”.

Borowski siedział i palił, Zosia płakała. On spowodował, że była taka słaba.

V.

Zosia stała przy oknie, a on ubierał się, by wyjść. Kunicki spacerował pod oknem, wielbiciel Zosi? Zosia Kunickiego dawniej bardzo lubiła. Narzeka, że jej (Zosi) z Włodkiem nie łączy przyjaźń - zaprzepaścili tę więź. Zosię bardzo lubi też Jelsky i Muller. Włodek wyszedł, za chwilę wrócił i przyniósł kwiaty, które znalazł pod drzwiami. Kiedy schodził ze schodów, spotkał Jelskiego - poszli razem do kawiarni. Po drodze spotkali Kunickiego. Rozmawiali o Mullerze - pluje krwią, lecz pije i pisze. Borowski lubi Mullera. Do Kunickiego Borowski nie czuje już niechęci. Doktor był bardzo smutny i bierny, gotów robić to, co mu kazali. Rozmawiali o piosenkarce Ivetcie Guilbert - brzydka, lecz piękna, czysta, dumna i karząca. Brzydka jak potężny kaprys mistrza, ale boska i nadzwyczajna kobieta.

Jelsky powtarza za Mullerem - kobiety stawały się zawsze potężne wtedy, gdy idee się kruszyły i zasychały w doktryny. W Mullerze (ma suchoty) siedzi wielki człowiek. Kobiety są dla niego jak żuki, składają najpłodniejsze nasiona w to, co próchnieje i gnije. Muller nienawidzi kobiet, bo jest erotomanem. Ktoś na ulicy krzyczał o katastrofie w Nowym Jorku - zabójstwo prezydenta McKinleya przez anarchistę.

Weszli do kawiarni.

Rozmowa o literaturze.

W kraju młodzi poeci piszą nowe wiersze, starzy krytykują pieszczą się starymi wierszami. Uśpiony jest ruch umysłowy. Ktoś rozpoznał Borowskiego. Pamiętał go jako wspaniałego aktora, szanuje Borowskiego, bo grał sercem. To mówił Pawluk - malarz, który chciał namalować anarchię (gwiazdy na niebie).

Literatura to siła.

Jelsky - Literatura młodych jest jak młode wino, cały smaczek w pierwszej fermentacji.

Muller - Literatura jest jak kokota, kiedy jest przezorną i dalekowidzącą nosi się skromnie, dba o opinię, gdy jest młoda i płocha, lubi nadtop modne stroje, nosi zbyt wielkie dekolty i naraża się opinii.

Autor dramatyczny - literatura neoromantyczna zerwawszy wszelkie związki z życiem, stała się alembikiem - wywar, mikstura. Wszczął się spór o pierwszeństwo - poezja, dramat czy powieść.

Hertenstein bawił się dobrze. Jelsky chciał, by Polacy wypowiadali się, zrobiłby z tego artykuł.

Teatr - Borowski: repertuar pochodzi z Europy. Muza komedii zestarzawszy się we Francji, przyjęła u nas funkcje guwernantki i wyprowadza na scenę dziecinny dramat.

Jelsky pyta więc o literaturę i notuje.

Borowski: Leją przeważnie w puste miechy współczesnych dusz tępe, stare wino. Przypomina się przeszłość, a my to wszystko połykamy z powrotem, ponieważ cenimy tradycję jako sakrament. Poza tradycją dozwolone są tylko myśli o biedzie i połączone z nią sentymenty (...) Łagodni Słowianie, przywykliśmy od wieków bronić się przeciw zachodniej kulturze płodnością. Już w uniwersytecie zaopatrujemy się w róg obfitości, w dumę i ostrożność ojca rodziny.

Jelsky: bogate mieszczaństwo nie lubi u nas nowych myśli?

Borowski: Mieszczaństwo nie lubi tylko samodzielnych, zwłaszcza miejscowych płodów myśli.

Jelsky: a kto u nas zajmuje się literaturą, czytuje książki?

Borowski: Krytycy i panienki

Hertenstein patrzył rozmarzonym wzrokiem na obydwu.

Jelsky: Cóż robi szlachta dla sztuki?

Borowski: każe portretować swe konie.

Jelsky: A świeże pomysłu w malarstwie?

Borowski: Są panoramy, malują wojnę, bitwy. Jest to gust warstwy, która tak szybko wchłania narodowe tradycje, że w krótkim czasie znienawidziła Żydów. Stąd pochodzi antysemityzm.

Jelsky podziękował Borowskiemu za wywiad. Chciał tylko usłyszeć kilka najświeższych plotek, bo bez plotek nie ma publicystyki. Hertenstein nazywa Jelskiego arcywzorem aktualności, modelem dziennikarstwa.

Wznoszą toast na cześć paszkwilu. Każą Mullerowi napisać coś - ten zaczął szybko tworzyć. Wszyscy bardzo dużo pili. Hertenstein był pijany, krzyczał, że kocha Jelskiego za to, że tak gruntownie drwi sobie z całego świata. Za to, że może na zawołanie być lirykiem, satyrykiem lub reporterem. Wznoszą znowu toast na cześć paszkwilu, potem na cześć kawiarni - miejsca cierpliwych, ambitnych, ale bezpłodnych., gdzie mogą oni do woli pisać, malować i rzeźbić językiem. Wszyscy tu pragną się oszukiwać. Wszyscy tutaj piszą na wyścigi po nocach paszkwile na swych przyjaciół i na swoje otoczenie. Taka jest dziwna psychologia cyganerii artystycznej. Zawiść jest najszczerszym głosem artystycznego sumienia. Niech żyje sztuka! Niech ginie bezpłodność! Niech żyje czyn! Pili, potem wyszli.

VII.

Wędrówki z kawiarni ulicami miasta. Jelsky wraz z Borowskim zamykają pochód gromady. Wychodzili na ulicę. Kunicki szedł samotnie przed nimi. Jelsky niespodziewanie powiedział, że pochodzi z Górnego Śląska.

Zastanawia się po co Polacy przyjeżdżają do Europy. Wałęsają się bez celu. Mówi o żarliwie modlących się patriotach poznańskich - tam nic nowego nie wyrośnie dla kultury polskiej. Borowski przeczy, Jelsky tego nie rozumie, bo w wielkim morzu niemieckim rozwodnił duszę. Jelsky nazywa siebie dobrym Europejczykiem (słowa Nietzschego). Borowski zarzuca mu, że wisi w europejskim powietrzu. Borowski wcale nie ma ochoty jechać na Zachód, woli Wschód, on woli takiego Pawluka.

Z wojska uciekł dla Zosi.

Wszyscy każą Borowskiemu śpiewać. Potem Jelsky rozmawiał z Turkułem. Hertenstein polubił ich, poczuł tęsknotę za czymś szczerym, prostym i ludzkim. Szli ulicami w tych szerokich, czarnych płaszczach.

Poszli do tyngla (zapach perfum, szminki). Borowski przeraził się. To kobiety zabiły jego ojca. Weszli do środka.

VIII.

Kobiety tańczyły, muzyka grała, strzelały szampany, kabaret, skecze, jednominutowe komedyjki, piosenki.

Borowski rozpacza, że całe jego życie już było, zamarł czyn. Mówi fragment Upiora Baudelaire'a. Krzyczy na cały teatr, że chce grać. Siedzieli w lożach, kobiety występowały na scenie. Wszystkiemu towarzyszyła muzyka Liszta, Beethovena, Chopina (scherzo h-moll).

Hertenstein oburzył się, jak można taką muzykę wykorzystywać do takich błazeństw. Jelsky tego nie rozumie, mówi, że publiczność na dole dobrze się bawi. Hertenstein wściekł się i wyszedł. Jelsky był przekonany, że on wróci, by usłyszeć Ivettę. Hertenstein wrócił, lecz przesiadł się do loży Borowskiego i Turkuła. Artyści tolerują jedynie „ludzi ciekawych”. Ludzie czynu natomiast bywają mniej ciekawi i dlatego tak dobrze czują się w swoim towarzystwie.

Hertenstein opowiada odwróconą historię powstania człowieka. Oczy zamieniają się w słońce. Włosy w wiatr, itd. Co pozostanie z człowieka? Rozważanie tego, rozmyślanie o tej największej tajemnicy nazywa czynem.

Turkułowi bardzo się to podobało. Hertenstein stwierdza, że Turkuł nie umie już żyć jak człowiek. Cuchnie atramentem, pisze jakieś sztuki, wszystko traktuje jako materiał na swoją sztukę lub ignoruje, gdy się nie nadaje. Turkuł napisał teraz Przeznaczenie. Zaproponował, by Borowski zagrał w tej sztuce.

Do ich loży przyszedł pijany Pawluk. Chce by Borowski przyprowadził żonę. Wszyscy o niej mówią, że piękna, Muller mówił, że dla Zośki jest sobie w stanie strzelić w głowę. Pawluk ją namaluje. Krzyczał, że potrzeba mu dobrej kobiety, by duszę sobie oczyścić. Zapowiedziano wreszcie pannę Ivettę Guilbert.

Śpiewała o chłopcu, o rozdartym sercu, o tym, że miłość zamienia się w czarną żmiję i jad. Wszyscy uważnie słuchali, oczarowani. Wszystkie emocje widoczne były na jej twarzy.

Po jej występie na sali cisza. Potem burza oklasków.

IX.

Borowski jest pod wrażeniem koncertu, chce się modlić. Rozpacza nad swoim życiem, zmarnował je. Postanowił wyjechać i żonę zostawić Kunickiemu. Borowski cicho wszedł do mieszkania, chciał napisać cos na kartce, lecz przerażony zamarł - nie miał sił nawet do prawdziwego życia. Napisał do Kunickiego: Zosia potrzebuje miłości, pokocha tego, kto ją pokocha.

Zosia przebudziła się. Borowski z Jelskym, który czekał na schodach, uciekł. Ona wołała go i płakała. Jelsky później szedł do jej mieszkania.

Borowski ciągle się potykał, biegł i słyszał płacz Zosi, jej wołanie i strach, że ci artyści zrobią z niej dziewkę. Potem znów ujrzał scenę. Słyszał oklaski, brawa i śmiech. Widział wielką, oświetloną scenę. Pojawił mu się jakiś starzec - chyba ojciec.

Nad miastem gorzała łuna pożaru.

Turkuł już się pakował, ucieszył się na widok Borowskiego. Zaczął mu opowiadać o swej sztuce, w której główną rolę gra młody artysta (Borowski) o przepołowionym sercu. Połową kocha, połową tworzy, potem zaczyna coraz więcej pić i mocniej kochać, aż wreszcie zatęskni za czynem i potrzebą stopienia serca znów w jedną całość sztuki i kobiety. Kobieta wreszcie powoli ustępuje w grób. Borowski przeraził się. To była jakby historia o jego życiu. Mówi do Turkuła: Jakie krwawe są te nasze wnętrza, w których pan piórem dłubiesz po nocach. Turkuł odpowiada: Trzeba mieć zmysł prostoty w sobie, aby najistotniejszej cząstce ducha swego przyznać słuszność. Kiedy wspomina się najgorsze chwile swojego życia (poniżanie siebie) - dodaje to sił.

Turkuł mówi o trzech przemianach ducha: jako duch wielbłądem był, lwem się stał, w dziecko się zmienił. Poniżanie siebie, by sprawić swej duszy boleść. Kiedy był chory, odsyłał pocieszyciela. Nienawidził przymusu. Pokochał jednak to „muszę” w końcu, rabuje sobie wolność ze swego ukochania. Dziecko to stan zapomnienia i nowopoczęcia.

Borowski spojrzał na Turkuła (namawiał go do podłości - opuścił Zochnę), miał wrażenie, że prowadzi go diabeł. Borowski zdaje sobie sprawę z tego, że życie jego dotychczas było małe, drobne, brudem cuchnące (tyngiel, błazny, dziewki, zidiociałe tłumy wielkomiejskie), śmieje się. Turkuł zrozumiał, że Borowski za nią powiesi się. Borowski dobrze wiedział, że idzie na śmierć.

CZĘŚĆ DRUGA.

I.

Łuna pożaru nad miastem. Jelsky właśnie wychodził, miał ochotę napić się kawy. Żadna kawiarnia nie była otwarta jeszcze. Potknął się o wachlarz. Zapach kwiatu perskiego bzu, lubił go, potem mówi: zaś ona pachnie z gospodarska wodą kolońską, co przypomina bóle zębów i migreny, rekonwalescencję po ciężkich wypadkach porodów...dziwię się, jak mąż mógł to znosić! To chyba o Zosi. Coś go dławi, dusi. Mówi sobie, że ta Borowska nie jest dziewczyną, ale kobietą, a on ma wrażenie, jakby krzywdę dziecku robił.

Jelsky dowiedział się od kogoś, co paliło się w nocy - składy drewna nad kanałem. Jelsky zasiadł przy kawie, ma mimo wszystko wyrzuty sumienia. Kartkę, którą zostawił Borowski niezaadresowaną wziął Jelsky. Wiedział, że kartka była do Kunickiego, ale usprawiedliwia się, że gdyby nie on, Zosia spaliłaby się od lampki. Upadła po ucieczce Borowskiego. Rozczula się nad Zosią, samotność dla kobiety w mieście, to jak grób, sama nie może się ruszy, bo wezmą ją za dziewkę, tysiące oczu mężczyzn zwróconych na nią. Przypomina sobie, jak Zosia płakała, dochodzi do wniosku, że to zdarzenie to wspaniały materiał na temat do sztuki.

Jelsky wchodził do swego mieszkania, był tam Muller - rozmyślał o kobietach. Jelsky dochodzi do wniosku, że świat bywa przeraźliwie nudnym tynglem. Aktorzy zmanieryzowali się doszczętnie i przestali bawić. Muller też mu się wydaje nudnym w swym twórczym milczeniu.

Jelsky pisał felieton o Ivetcie, pisał o niej w stylu decadence. Muller śmieje się z niego. Jelsky sobie nic z tego nie robi, wie, że i tak wszyscy przeczytają jego artykuł, on zna swój tłumek. Mówi o sobie, że jest nerwem ich życia, gdyby go nie było, należałoby go stworzyć.

Muller mówi Jelskiemu, że stacza się w przepaść beznadziejności i banału. Pyta Jelskiego dlaczego sobie w łeb nie strzeli (nie wierzy już w siebie samego). Jelsky odpowiada mu, że poczeka aż on, Muller, umrze. To niedługo - Muller ma suchoty.

Muller proponuje Jelskiemu popełnienie samobójstwa razem. Jelsky nie zgadza się, mówi Mullerowi, że on - Muller - nie przed grobem drży, ale przed tym, że będzie musiał iść tam sam.

Muller drwi z Jelskiego - jak ten dziennikarz życie kocha. Talenciku nie masz, nie masz, nie masz. Jelsky zdenerwował się, zakazał mówić Mullerowi o jego widmach śmierci. Muller pytał Jelskiego ile on kosztuje miesięcznie. Jelsky utrzymuje Mullera.

Muller stwierdza, że Jelsky musiał kiedyś w niego wierzyć. W jego talent. Jelsky przywiązał się do Mullera, bo to on miał dokonać tego, czego Jelsky nigdy by nie zrobił, bo nie miał talentu. Dla sztuki Jelsky nim się zaopiekował.

Podczas gdy Muller mówił, Jelsky zbladł, cały drżał.

Muller wymyśla Jelskiemu od niedołęg, coś polską duszę dziecka zgubił, a piersi trocinami europejskiej kultury wypchał. Talent robi się w ten sposób, że z każdego wysysa się to, co najlepsze, a potem resztę odrzuca. Polip utalentowany zwie się - nadczłowiek. Muller swoją twórczością miał usprawiedliwić swój i Jelskiego byt. Tak sobie Jelsky marzył - mówi to Muller. Ale Jelsky się zawiedzie. Te kwiaty (romantyczny symbol poezji) wyrastają z piersi ludzkich, żywią się krwią swego twórcy. Krwi sztuce potrzeba, krwi i bólu.

Muller śmieje się z Jelskiego, już mu niepotrzebny. Jelsky milczał, wymówił tylko jedno słowo: łotr.

II.

Jelsky został sam. Spostrzegł na stole kilka zeszytów pozostawionych przez Mullera. Na zeszycie napisane było: nie ogłaszać dzieła przed 9 rokiem od napisania (Horacy). Jelsky zaczął czytać - był to jakby dziennik Mullera - Myśli niepłodne. Pisał tam o kobiecie. Marzył o kobietach szczerych i serdecznych jak dzieci, pogodnych i wesołych. Lubił Lili. Źle pisał o artystach - podłe, pijane są ich uśmiechy, obce miasto. Potem pisze o Borowskim. Jest w nim coś z potężnych dębów, jest w Borowskim wiele dobrej krwi, jest moc młodej rasy, czuć jędrność i siłę wielkich namiętności.

Więc znowuż! my oboje Lili! I ten smutek wielkich miast rozpaczny (...)

A tam Ty - Zochna! Imię twe święte płacz mi z piersi wydarł i przede mną samym zdradził!...Imię twe święte szepczę i łez mych nie wstydzę się nawet przed samotnością moją!

Artyści to trupy, którzy w imię sztuki wyją pijani w kawiarniach, a błazny po trupach z nich się śmieją. Marzy o Zosi, lubi być z nią. Choć w myślach szatan kieruje jego piórem, on - Muller chce pisać.

Jelsky przerwał czytanie, miał wrażenie, że ktoś stoi pod drzwiami. Widział tam zjawę Mullera. Przeraził się, rzucił krzesłem w drzwi, oprzytomniał, szybko odsłonił rolety i światło wpadło do pokoju.

III.

Obudziło Jelskiego walenie w drzwi. To posłaniec z listem od Zosi Borowskiej. Jelsky kazał posłańcowi iść do redakcji i powiedzieć, że nie przyjdzie do pracy. Chory jest, a w nocy szatan mu się pojawił. Zosia pisze, że świat jej się zawalił i prosi, by Jelsky nią nie pogardzał. Płacze, boi się plotek. Przesłała mu klucz do zatrzasku. Śnił jej się Muller, przeklinał ją.

Brakowało mu Mullera, z kim teraz Jelsky będzie gadał, myślał. Nie chce Zosi, jej klucza do drzwi, a tylko klucza do swoich swobodnych myśli.

Jelsky poszedł do Jana Kunickiego - u niego bałagan, pakuje się, bo wyjeżdża.

Kunicki przyznaje, że on i artyści mu imponowali, to dopiero było życie. Mówi o Zosi, bardzo ją kocha, ale wie, że ona nie jest dla niego. Gotów jest Kunicki Zosię przepraszać za swoje uczucia. Za swoją do niej namiętność. Artyści potrafią dzisiaj tylko kochać i cierpieć, artyści są tym krzykiem w nocy, o którym mówił kiedyś Borowski - budzi się wtedy namiętność - bucha ogniem, otwiera przepaść bólu i cierpienia. Kunicki mówi o ludziach dnia - nasze namiętności są głęboko pod ziemią zakryte, aby życiu nie przeszkadzały. Artyści to ludzie nocy - namiętność, emocje, ból.

Jelsky zaczyna znowu tworzyć(myśleć twórczo) przy Kunickim. Tak jak przy Mullerze. Jelsky musi odczuć czyjeś myśli pod czaszką - to go pobudza. Kunicki mówi o pracy - głupia, o małości ludzi i wielkich kominach fabrycznych, które jako jedyne przetrwają, o artystach na jałowej pustyni. Jelsky jest zachwycony wywodem Kunickiego, prosi doktora o rękopis jego pism. On - Jelsky - opublikuje je. Stwierdza, że Kunicki ma talent. Każe Kunickiemu rzucić medycynę, sztuka to dopiero wielka rzecz. Kunicki podarł swój rękopis na oczach Jelskiego rzucił go do ognia. Jelsky jest wściekły.

Kunicki mówi, że Borowski uciekł i pozostawił żonę na bruku. Jelsky podał mu list, który zostawił Borowski. Kunicki nie chciał iść do Zosi, jej nie chciał, bał się tej kobiety, która w nim wszystko zniszczy.

Kunicki o niej myśli dniami i nocami, sam siebie wykańcza, a ma jeszcze obowiązki rodzinne i społeczne. Matka radzi mu uciekać od tej kobiety. Kunicki chciał zwrócić się do Jelskiego o pomoc, chciał by on chociażby cynizmem wypalił w Kunickim to uczucie. Jelsky bezwzględnie mówi o intymnych wdziękach Zosi, Kunicki jest wściekły, chce uderzyć dziennikarza. Jelsky wychodzi.

Na ulicach - brudny pył nad miastem, bruki zionęły zgniłym oddechem. Spotkał Pawluka - wałęsał się po ulicach, szukał kobiet, które mógłby namalować. Zaszedł nawet do Borowskich, ale zamknięto mu tam drzwi przed nosem i powiedziano, że nie przyjmują tego dnia. Borowską Pawluk widział. Podobała mu się. A smutek taki i łagodność od niej idzie, jak od zorzy na wieczór. Pawluk mówi Jelskiemu, że go nie lubi za tę jego wieczną elegancję, spokój i chytrość.

W powietrzu mgła obrzydliwie śliska i ciepła. Zapach wodnych świeczek, ludzie spluwają co krok, na brukach jest ślisko.

Kiedy Jelsky szedł do Zosi, zauważył Kunickiego, potem Pawluka, a w oddali jakby sylwetkę Mullera.

Był u Borowskiej krótko, tłumaczy jej, że ma inne zajęcia, że musi iść. Nie rozumiał dlaczego Zosia boi się. Zamknąwszy za sobą drzwi stłumił jakby jej płacz. Na wycieraczce zauważył białe lilie, potem zobaczył jak ktoś jęknął i osunął się na schody. Jelskiego to przeraziło - musi się ratować. Ze wszystkich stron dopadają go upiory.

IV.

Jelsky szukał ludzi, tłumu, by zagłuszyć swoje myśli. Poszedł do tynglu, potem do kawiarni - wraz z butelką wina przyniesiono mu pocztę. Jelsky wszystkie swoje sprawy załatwiał w kawiarni. Chciał coś napisać, ktoś się z niego śmiał, podarł kartki, wydawało mu się, że ciągłe mu się ktoś przygląda, wpatrywał się w stolik. Myślał o swojej pośmiertnej sławie, myślał z kim by tu zjeść kolację, zjadłby z Zosią Borowską, lecz ona ciągle płakała.

Wspomnienie Zosi męczyło go. Myślał o tym, co napisze. Jelsky myślał nad tym, czy by nie pracować w jakiejś porządnej gazecie, pisać to, czego od niego oczekują. To najprostsza droga do cnoty, którą wskazuje społeczeństwo obywatelom umiejącym pisać.

Za szybami kawiarni maszerowali obywatele. Opis marszu - potężnego, wielkiego. Jelsky nosił ze sobą broń.

Zawołał kelnera, włożył do koperty list, który pozostawił Borowski, klucz do zatrzasku w drzwiach Zosi i wysłał to do Pawluka, do ASP. Potem znów oglądał futerał do pistoletu. Jakież to zimne! Jak błyszczy, jak zęby szczerzy... Jelsky zrozumiał to, co dawno już postanowił - chce się zabić. Dziwił się sobie - Kiedym ja to powziął? Kiedy to się wszystko stało?

Zjawił się posłaniec, odgadł już wtedy myśl dziennikarza. Posłaniec mówi Jelskiemu, że te myśli są grzechem. Jelsky przyznaje, że od wczoraj jest chory i widzi szatanów - w swoim pokoju, na ulicy, wszędzie.

Jelsky leżał na sofie w kawiarni, obok niego rewolwer, kelner mierzył się, że Jelsky stchórzył, że nie strzelił do siebie. Kelner zbierał szkło - Jelsky zbił kieliszek, dopiero teraz zorientował się, że w kieliszku był biały proszek. Rzucił się w stronę Jelskiego - nie żył. Krzyk i hałas, jedni biegli ratować dziennikarza, drudzy rzucili się do stolika, by przeczytać kartkę, którą Jelsky pozostawił:

Jedyną bronią przeciw fatum naszego życia jest dobra gra, ta na wpół już tylko świadoma zdolność oszukiwania ludzi i siebie aż do ostatniego tchnienia. Was, bracia artyści, uczyć tego nie potrzeba, w tym sztuka nigdy nie zawodzi, odbiera duszę i daje rolę. A więc kanalie - cuviva l'arte.

CZĘŚĆ TRZECIA

I.

Cisza panowała w okolicach wilii von Hertensteina. Muller dochodził do siebie. Chwilami grał na mandolinie, po pokoju wałęsał się pies. Pili wino. Mullera wszystko niepokoi, nawet cisza. Czuje lęk i trwogę. Na co nie spojrzy, wszędzie wydaje mu się, że wszystkiemu udziela się ten niepokój.

Borowski tez miał takie odczucia, stany, wtedy biegł do Zosi, tulił się do niej, krzyczał, że boi się śmierci, a ona płoszyła nawet widmo śmierci. Muller pyta Hertensteina, co będzie po śmierci.

Hertenstein: Gdy umrę, skona wraz ze mną nawet Bóg mój - powiada Anioł Szlązak. Muller czasami myśli, że dobrze byłoby już umrzeć, zapomnieć o wszystkim, wziąć rozgrzeszenie od najlepszego z bogów - niepamięci.

Hertenstein grał na fortepianie.

Hertenstein mówi, że każdy myśli o śmierci, każdy z nich tej śmierci jakoś chce, ale brak im odwagi, by to zrobić, czekają, aż się z nimi rozprawi natura. Hertenstein drwi z cnoty ludzi, ta cnota to pożyteczność. Bądźcie pożyteczni. Tak pisał Prus w swoich Kronikach tygodniowych, Berent polemizuje z tą pozytywistyczną ideą. Za karierą każdego wlecze się mała cząstka ogólnego pożytku. Hertenstein o Jelskym: Jelsky jest problemem (bo lubi problemy: odmówiła mu natura narkozy sztuki, morfinizuje się więc cynizmem, jakby w przeczuciu, że skutek będzie ten sam - pustka.

Muller nieustannie szuka wewnętrznej mocy, która dałaby mu spokój, wcześniej szukał jej u Zosi Borowskiej, potem u Hertensteina.

Muller przeraził się (wspomnienie Zosi było coraz silniejsze), zdenerwował się, krzyczał, widział ją w pokoju. Hertenstein uspokajał go, mówiąc, że nikogo tam nie było.

Muller chce wielki ciężar własnego egoizmu na chwilę zrzucić i o swojej duszy, swojej odrębności zapomnieć. Chciałby mieś jeden oddech, jeden puls z Hertensteinem, ze światem całym, z tłumem. Miłość to dla niego taka bestia. Wszelkie uczucie ludzkie jest rozpacznym zgrzytem beznadziejnego fałszu, jest kłamaną pokorą i pokutą drapieżcy.

Muller wyznał, że kiedy było już zupełnie źle, kiedy krew chlustała mu z ust, wówczas pomyślał sobie nagle, że... że to przez nią, dla niej!... I wtedy ogarnęło mnie nagle jakieś upojenie dziwne, szczyt rozkoszy niewypowiedzianej...

Zastanawia się, czy cały ciemny świat uczuć taki jest, czy te dusze ludzkie w koła boleści dobrowolnie się wplatają.

Hertenstein stwierdza, że Muller powinien unikać kobiet, życia i ludzi, tłumów. Muller: paniczny lęk przed zmorą życia rzucał go między ludzi jak między wilki. Muller pocałował Hertensteina w ramię. Muller cały czas, całe życie szukał po świecie, na klęczkach, miłości i przyjaźni, przywiązania, a za każdym razem wraca od ludzi pełen goryczy i nienawiści. W jego ciało wbito setki cierni i cały zbolały, krwawiący, tarza się w bólu i wyć chce. Prosi Hertensteina, by się nad nim zlitował, pomógł mu to wszystko zakończyć, że niepotrzebne mu te kilka miesięcy życia. Na koniec zapłakał jak dziecko.

II.

Hertenstein opowiada historię swojego życia. Ojciec mieszkał w zamku, umarł. Pojechał tam na pogrzeb. Majątek, który odziedziczył, był mocno nadwyrężony. Ojciec dużo pieniędzy kładł na naprawę starego zamku. Wśród listów Hertenstein odnalazł list zaadresowany do siebie. Ojciec napisał mu: skończyłem ze sobą, dała mi smutne rozgrzeszenie rezygnacja. Każe synowi mocno kierować swym życiem, kochać dzieło i czyn swój, ostrzegał go przed sztuką. Bądź panem rzeczywistości, sztuki powinien się bać.

W drugim liści, pisanym tuż przed śmiercią, ojciec kazał mu porzucić szkołę wojskową i wstąpić do szkoły inżynierów.

Z jego rodziny żyje tylko siostra, wychowana była z dala od domu. Gdy miała 18 lat chciano ją ożenić. Uciekła i została śpiewaczką.

Kiedy był w bibliotece ojca, wydawało mu się, że przez małe okno ujrzał trzy drogi ducha:

białą - drogę marzeń bezpłodnych;

szarą - nędzy i daremnej, syzyfowej pracy z kamieniami;

krętą ścieżkę - wierzchołkami gór padołem przepaści wiedzie w czarne pałace, gdzie lirowe dziady królują i tłumu pochlebstwami żyją.

Potem słyszał trąby, jęki, płacze i lamenty. Wtedy zobaczył Hildę, poszli razem do ojca, kazała go przebrać w mundur. Złożyli ciało do podzamkowych grobów. Hilda długo rozmawiała z Henrykiem - Ty już samym sobą żyć zaczynasz, samego siebie już przetrawiasz. Henryk, ty koronę męczeńską na czoło sobie wciskasz. Henryk odparł: Szatan zwierciadło mi swoje od dawna już przed oczy postawił. Henryk żali się, że nie ma w sobie mocy. Długo przesiadywał w bibliotece ojca, oglądał księgi. Natrafił tam na opowieść O księżniczce Bratumile, Witeziu Niezamyślu i o świętym Jacławie rzecz prawdziwa.

Gładka cera Bratymiły, 14 lat - bardzo piękna, miała brata Niezamyśla. On zakochał się w niej, pisał dla niej wiersze, mieczem na drzewach je rył, układał pieśni na jej cześć. Święty Jacław - przeor w klasztorze kazał Niezamyślowi ułożyć taką pieśń na cześć Najświętszej Panienki. Witeziowi jednak nic nie przychodziło do głowy, powiedział przeorowi, że umie z konia tylko chwalić i pieśni układać. Przeor zgodził się, by układał siedząc na koniu. Tymczasem diabeł szepnął Witeziowi, by myślał o Bratumile, kiedy będzie układać pieśń do Madonny. Przeor nie domyśli się. Dowiedziała się Bratumiła, że ulubienicą Witezia jest Maryja. Płakała. Witeź zrozumiał intrygę diabła, pobiegł do klasztoru i płakał przed ołtarzem - przeor wtedy poświęcił tę pieśń - Oblubienico moja. Bratumiła dała się skusić diabłu, on - Niezamyślin, wstąpił do klasztoru.

Przeczytał tę bajkę, zrozumiał w nim samym, Hertensteinie, budzi się uczucie do Hildy. Szatanie, odwiedź zwierciadło swe ode mnie!

Hertenstein miał cały czas jakieś wizje oczyma duszy widziany, ten świat rozśpiewał się kornym, pokutnym modleniem. Wydawało mu się, że leży martwy na lodowcu, tam widzi Hildę.

Mówi Hildzie o swych widzeniach, gorączce. Siostra stwierdza, że musi on dać koncert w stolicy. Takim jak oni potrzebne jest, by coś ich ciągle pchało naprzód. Tym czymś jest tłum. Ona uwielbia tłum.

Nie kazała mu wierzyć w wyobraźnię, w swe odczucia.

Sztuka - dla Hertensteina - wskrzesi na nowe boje, zwycięstwa w nieśmiertelnym życiu powoła.

Hilda zaśpiewała mu, echo w pustych komnatach. Usłyszeli trzaski, to lawina kamieni, zamek stał w górach. Być może ta lawina była tylko wytworem wyobraźni Hertensteina, zamek w ruinach, od tamtego wieczoru zmarł jego świat wyobraźni, czeka na jego zmartwychwstanie.

III.

Muller pyta Hertensteina gdzie jest teraz Hilda. Jej portret wisi na ścianie. Muller zaraził się tym opium - jadem wyobraźni. Wydawało mu się, mu że wystawiają jego sztukę na scenie, gra Borowski, jego ojciec, daleko gdzieś widział Zosię.

Hertenstein dzieli artystów na tych, co zyskują mistrzostwo i na tych, co zyskują sławę. Ci sławni rzetelnie pracują, tworzą wśród atmosfery ambicji, zawiści, oszczerstw, pochlebstw, w tej atmosferze można się udusić. Mistrzostwo jest dane tym, którzy wzniosą się ponad to.

Muller zarzuca baronowi, że to wszystko samoobłudą improduktywa tylko. Hertenstein każe Mullerowi przestać się okłamywać (to kłamstwo odnosi się ogólnie do życia), nie można z fałszem umierać. Trzeba zapomnieć o sobie samym.

Muller mówi, że jest gotowy na śmierć. Tak mówi, jednak myśli inaczej. Mimo wszystko boi się śmierci, chce uciekać - nie ma jednak dokąd, nikt na niego nie czeka. Biel szpitala go przeraża. Przeraża go też myśl, że nic po sobie na świecie nie pozostawił.

A myśmy zaczęli latem, pozostawili po sobie tyle śladu, co przelotne ptaki, i tyle praw do ludzkiej uwagi, ile daje dobroczynność.

Chce truciznę od Hertensteina - ten zachowuje spokój, jeszcze nie czas. Hertenstein wykrzykuje, że nienawidzi świata, że tylko nienawiść jego jest niedołężna i mizerna. Tak mizerna, że nie znajduje nic prócz samobójczych myśli.

Hertenstein stwierdza, że ze wszystkich uczuć, jakimi kobieta obdarza, tęsknota jest jedynym czystym jej darem.

Od tamtego czasu raz tylko widział Hildę, powrócił na zamek. Wspomina, że kiedyś był niewolnikiem zewnętrzności, pieścił się każdą błahostką. Długi czas spędził w tym zamku, w bibliotece.

Muller wtrąca się, że oni przepadli już, ale są i inni, dzieła ludzkie są jedyną wartością - pozostają na tym świecie.

Hertenstein przeczy. Jego ojciec miał świadomość, że dzieła nie dają szczęścia. Mówi, że w Borowskim i w Mullerze jest przerost nerwu twórczego, który zwie się aktorstwem. Sztuka jest dla wszystkiego, czym targają namiętności, co się tworzy, przeradza, przetwarza i co kulturę od wieków i pokoleń, w jednym osobniku skupić, natężyć i prześwietlić w sobie musi.

Ten jest twórcą. A potem zaczyna przeżuwać to, co przeżył w sercu i staje się literatem, malarzem, muzykiem, itd. W tym tu upadku głód życia pokonał głód ducha. Jeśli jest odwrotnie i zwycięża głód ducha, wówczas pogrąża się dalej w nową głębię ciemnych zagadek i w nowe otchłanie potężniejszych jeszcze namiętności. Tam już grzęźnie i tonie i przepada. Nazywa się wtedy dekadentem. Jeśli ktoś się wzbije ponad to - nie nazywa się i to jest jego dumą.

Pyta Mullera, czy nigdy nie czuł, że sztuka nie jest dostojna. A ci artyści - znoszą wiele poniżeń, by tylko osiągnąć sławę. To nie jest droga dla ludzi godnych.

Dzieła zostają, to fakt, ale gdzie miara tych dzieł sztuki? W hałaśliwym młynie ludzkich gawęd? A ci artyści ciągle się dopasowują do tłumu, by zyskać akceptację. Bo zawsze i wszędzie przetrwają tylko najbardziej dopasowujące się, ostrożnie zimne, żabie natury.

Muller z tym się nie zgadza, te wytwory artystów to jedyna jasne chwile z życia człowieka, ona nasz byt usprawiedliwiają. To, co najlepsze w człowieku.

Hertenstein to odrzuca. Jeśli w człowieku są wieczne wartości, wielkie wartości, to rodząc się w człowieka, w nim też pozostają, dla niech nie ma wyrazu, one są milczeniem. Jak Bóg, fatum.

Słychać wozy i konie. Hertenstein mówił, że Hilda jest co miesiąc, przyjechała na swoje koncerty, pewnie zechce tu wstąpić. Słychać tłum, oklaski, okrzyku - weszła. Ona - sztuka! Muller przed nią kłaniał się.

IV.

Hilda prosiła Henryka, by wyszedł do tłumu, podziękował i kazał rozejść się. Ona jest zmęczona. Promieniała jasnością.

Pamięta nadal koncert, śpiewała Łabędzia Mullera, publiczność szalała, śpiewała też kompozycje Hertensteina. w domu było mnóstwo kwiatów od jej wielbicieli. Zaczęła chwilę śpiewać Łabędzia. Mullera bardzo to wzruszyło, rzucił jej pod nogi kwiaty - za tę chwilę sztuki. Hilda poszła spać.

Hertenstein czytał: Nic gorszego nie ma od obcowania z kobietą. Wdzięki kobiety zaciemniają myśli.

Hertenstein mówi, że i on kiedyś, jak Muller, siedział w tych wielkomiejskich wirach, rzuciła go tam gonitwa za sztuką i wyrzucił go ten wir w końcu na lodowiec.

Przeczytał wtedy: Zapomnij o samym sobie i o wszelkiej ku temu przyczynie z kazania Buddy w Benaresie. Należy zniszczyć swoje „ja”. A on, nieświadomy, całe poprzednie lata próbował tylko siebie zwielokrotnić, poprzez wrażenia, przeżycia, odczucia. Teraz pojął, że była to zła droga. Spalił więc Hertenstein wszystko, co narodziło się z jego ducha - swoje utwory i kompozycje.

Ale to wszystko daremnie. Pojechał do Europy - za nią (Hildą) i kiedy słyszał jej śpiew grałem na niemych klawiszach. Potem wszystko ucichło.

Duch mój stał się wrzodem ciała, a myśli ropą jego krwi zburzonej.

Mówi o jodłowym lesie koło zamku. Stoją tam drzewa dziwne, powykręcane, spróchniałe. Tam całe dnie spędzał. Kiedy stąpał nogą na pień, ten pryskał pod stopą - próchno. Tam doszedł do wniosku, że pracą i głęboką myślą można wyplenić wszystkie cierpienia. Przyczyną cierpienia jest niemożność zadowolenia swojego „ja” - to głodna i ponura pustka - to niemoc.

W miarę jak się zwiększają nasze pragnienia i zamiary, zmniejszają się środki ku ich zadowoleniu - to jest bezlitosne prawo życia. Więc nie ma szczęścia w wyżyciu samego siebie w żądzach, pragnieniach, zamiarach i czynach, lecz na drodze celowego oddalania się od wielkich żądz, pragnień i chęci wszelkich. Trzeba wyjść poza chęci, poza wolę i zerwać z rzeczywistością. Można tego dokonać poprzez unikanie zetknięcia zmysłów z wszelką rzeczą. Wtedy rozwinie się świadomość, a wraz z nią cała indywidualność.

Ducha sam musi się prześwietlić i wzbić na te najbielsze szczyty, gdzie nic go z ziemi dosięgnąć nie może. Mówi o jakiejś wędrówce dusz. Prawda jest dla Hertensteina objawieniem.

W zamku doznał tego objawienia - bezpłodny świat białych marzeń, przyziemny świat naszego życia i chmurny świat sztuki. Jeżeli duch pokonał wszystko, to pokonał również śmierć. I cóż śmierć takiemu uczynić może, który sam w sobie pokonał to wszystko, co ona zniszczyć zdolna.

Muller pyta go więc, co ludzi czeka. Hertenstein: spokój wieczny i świadomy. Muller nazywa Hertensteina szalonym, ale chciałby mieć ten obłęd, bo miałby spokój.

Hertenstein przytulił Mullera - Kochałeś? Kochasz jeszcze? Uczyń z miłości tęsknotę ducha wielką. Spójrz na szczyty - to da mu nirwanę - wyjście z kręgu wcieleń, w stanie tego poznania człowiek odczuwa wewnętrzny spoczynek i głęboką ciszę, w których przestają działać wszelkie motywy, a panuje jedynie radosna rezygnacja, dająca pokój i otwierająca bramę wolności. Ten stan jest pokojem wyższym nad wszelki rozum, głęboką ciszą niezachwianej pewności i błogości.

V.

Muller odpoczywał na krześle, chart biegał wkoło, w dole drzemał potworny, ciemny kadłub miasta. Zdawało się Mullerowi, że patrzy na wielkie roztopy czarnego trzęsawiska, zaświeciło próchno.

Miasto budziło się. Zdawało się Mullerowi, że wyciągają się cienie tysiąca rąk. Przyglądał się chmurom nad miastem. Zobaczył tam legendarnych poetów, którzy pisali wedyckie hymny - risi. Muller dziękował Hertensteinowi za to, że mu udzielił się choć trochę ten spokój. Przez wrota sztuki wprowadzasz mnie w grób, Muller już jest tym zmęczony, chce, by śmierć jak najprędzej przyszła.

Hertenstein mówi o Agni - rodzi ją ból życia, a niebiosa ją chłoną. Według Hertensteina, ducha swego trzeba zamordować, by zrozumieć cierpienie innych. Muller pyta go, czy nie czeka kara za zamordowanie ducha.

Hertenstein - Życie samo jest karą w beznadziejnym poszukiwaniu, a wszystkie dary jego są nieczyste.

Muller sam rozmyślał nad śmiercią - ta chwila się zbliża i ona nie będzie końcem, ona jeszcze stać się może (reinkarnacja?).

Przyszła do niego śmierć - kobieta. Muller położył głowę na jej piersi - zimna, marmurowa pierś, tulił głowę. Była to śniada, prawie brunatna twarz kobiety o nieludzkiej potędze zimnego wyrazu. Czarne włosy, zielone oczy, wpija się w niego, wysysa jego krew, chłodne, lodowato zimne dłonie miażdżą mu czaszkę. Muller zawisł na framudze okna. Pies do niego podbiegł, wyskoczył przez okno.

Świt. Hertenstein - Chcesz wiedzieć, czym jest Agni? Do kogo kieruje to pytanie? Sam sobie na nie odpowiada - Co w miłości się znajduje, od miłości odmienne, czego miłość nie zna, a co miłością kieruje, co miłością jest miłości - oto jest. Agni, kierownik życia wewnętrzny, oto wielkie i zabójcze OM!”

OM - 1. prapoczęta jedność człowieka z przyrodą, duszy człowieka z dawną duszą świata Atmana z Brahmanem

2. sylaba, dźwięk doskonały, całość wszystkich rzeczy, nieskończona, doskonała wieczność.

- KONIEC -

19

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
WACŁAW BERENT PRÓCHNO(1)
Wacław Berent Próchno opracowanie i dokładne streszczenie
WACŁAW BERENT PRóchno streszczenie
wacław berent próchno cz5
WACŁAW BERENT PRÓCHNO 2
Waclaw Berent Prochno(1)
wacław berent próchno cz 2
wacław berent próchno częsc 1
Wacław Berent Próchno opracowanie i dokładne streszczenie
Wacław Berent Próchno wstęp BN niedokończony
Waclaw Berent Próchno
Wacław Berent Próchno wstęp BN streszczenie
WACŁAW BERENT próchno bez streszczenia
1 Wacław Berent – Próchno, oprac J Paszek
Waclaw Berent Prochno
wacław berent próchno cz 3
Waclaw Berent Prochno opracowanie
Wacław Berent Próchno opracowanie i dokładne streszczenie
Wacław Berent Próchno opracowanie i dokładne streszczenie

więcej podobnych podstron