W ostatnich kilku dniach, otrzymałem wiele listów z pytaniami. Większość pytań dotyczyła mojego stanowiska w wyemitowanym ostatnio oświadczeniu na różnych niezależnych portalach internetowych, apropo KPA i głosowania w jej szeregach na temat lustracji, oraz stanowiska w sprawie świętowania ,,20 rocznicy wolności", przypadającego dnia 4 czerwca br.
Przypomnę Państwu, że niedawno wróciłem z Polski, gdzie po prawie 3 letniej kwerendzie odebrałem dokumenty z IPN na mój temat jakie wytworzyła SB, podczas mojej działalności w NSZZ S.
Ludzie mojego pokroju z moimi poglądami musieli liczyć się z tym, że będą pod obserwacją, że będą śledzeni,- i ja się z tym faktem liczyłem. Prawdziwym jednak szokiem okazała się analiza sb-eckich dokumentów, skalą inwigilacji agenturalnej, śledzenia każdego mojego kroku, już na ziemi amerykańskiej od chwili wjazdu. Na podstawie tych dokumentów, możliwe jest wyobrazić sobie, jak spenetrowane i oplątane przez agenturę komunistyczną zostały wszystkie polonijne organizacje łącznie z KPA, agencje, prasa, radio i telewizja - od zakończenia II wojny światowej. Słaba, rozbita, i skłócona Polonia, prasa radio i tv swymi komentarzami przyprawia o zawrót głowy. KPA kolejny już raz, odrzucił lustracje w swych szeregach. To nic innego jak paraliżujący strach przed ujawnieniem agentury, a co za tym idzie, rozsypania się KPA. Dlatego też wydałem oświadczenie, że godząc się na taką sytuacje, chronicie tych, którzy powinni zostać ujawnieni, napiętnowani, i natychmiast odsunięci.
Jeśli zależy Wam na honorze, własnej godności to nie powinniście tolerować takiej sytuacji, szczególnie Ci z Was, którzy mają czyste sumienie. Nie pozwalajcie sobą manipulować, gdyż taką postawą nie zasługujecie na szacunek. Należy domagać się powszechnej lustracji we wszystkich organizacjach i mediach polonijnych, wraz z umieszczeniem wyników do publicznej wiadomości.
Nie pozwalajcie wmawiać sobie, że statut, że demokracja, że ,,głosowanie" - bo oprócz statutu który można zmienić jest jeszcze coś, TO COŚ, NAZYWA SIĘ ASPEKTEM MORALNYM, TO COŚ, TO DŁUG, JAKI JESTEŚCIE WINNI TYM, KTÓRZY BICI I KATOWANI W KAZAMATACH UBECKICH, CIERPIELI KATUSZE PRZEZ TAKICH WŁAŚNIE ŚMIERDZĄCYCH GNOJKÓW ZAKOTWICZONYCH WSRÓD POLONIJNYCH ORGANIZACJI, WSRÓD POLONIJNEJ SPOŁECZNOŚCI.
Dlatego też apelowałem do Was o masowy bunt i opuszczanie organizacji, która swym od lat skrzywionym postepowaniem roztoczyła parasol ochronny nad agenturą, zasłaniając się statutem i głosowaniem. Głęboko wierzę, że przy odrobinie odwagi można zbudować zalążek organizacji na zdrowych fundamentach z zapleczem i finansami.
Moją największą życiową tragedią jest walczyć z komuną, która w dzisiejszej Polsce ma się świetnie.
Grzegorz Michalski
Helena i Aleksander Majewscy
Właścicielem zarębskiego młyna był Żyd Szaja Grynszpan. Irena Fromstow, której ojciec u niego pracował, przedstawia go jako dobrego pracodawcę, który dbał o swych robotników i ich rodziny. Władysław Gawkowski przez 36 lat od 16 roku życia pomagał mu w młynie: najpierw zamiatał, potem kuł kamienie do mielenia, w końcu był maszynistą. Kobieta opowiada, że kiedy przyszła sobota, będący jeszcze kawalerem ojciec, wracał do domu z mąką, razówką i paroma groszami dla matki. Wspomina także, że kiedy poważnie zachorował, a jej matka nie miała pieniędzy, aby zapłacić za wizytę mieszkającego w klasztorze doktora Gauze, Szaja Grynszpan powiedział: „Co panią obchodzi zapłacenie (…) nam jest on potrzebny, on tyle lat u nas robi, my tak się cieszymy z jego roboty”.
W 1942 roku, kiedy działania Niemców zaczęły wzbudzać poczucie niepewności nad losem rodziny Grynszpana - jego żony Basi (Sary) i trojga dzieci (Icka, Geni (Goldy), Majera), Szaja postanowił zwrócić się o pomoc do jednego ze swych klientów, z którym dobrze żył. Był nim właśnie, czterdziestoletni wówczas, Aleksander Majewski, sołtys Zaręb Kościelnych , który mieszkał wraz z dwojgiem dzieci z pierwszego małżeństwa - Henrykiem i Kazimierzem na ulicy Młynarskiej. Majewski zgodził się i obiecał schronienie, chociaż dobrze wiedział, że karą za takie działanie jest śmierć.
Rodzina Grynszpanów ukrywała się przez około 2 lata (1942 - 1944) w stodole. Według Lucyny Zadrogi, córki Majewskiego z trzeciego małżeństwa, która zna te historie z relacji swojej matki, miejscem ukrycia mógł być, może przez pewien czas, także strych. Kobieta pamięta, jak matka Helena wspominała o dziwnej powłoce i stojącym w wiaderku jedzeniu, które tam widziała, kiedy chodziła wieszać pranie. Żona pana Majewskiego wiedziała, że w jej domu ukrywani są Żydzi, ale była odsunięta od całej sprawy: „Jeszcze zanim mamusia wstała, to ojciec już ich tam widocznie nakarmił, poobchodził (…) wszystkim się zajmował”. Aleksander wiele razy obiecywał żonie, że jeszcze zdąży opowiedzieć jej jak doszło do tej sytuacji. Jak twierdzi Lucyna Zadroga nie robił tego, bo matka była od niego dużo młodsza (18 lat) i dlatego sądził, że może się łatwo zdenerwować i wydać ukrywających się. „A to wiadomo co było” - dodaje kobieta.
Na początku o przechowywaniu rodziny Grynszpanów oprócz pana Aleksandra wiedział tylko jego starszy syn Henryk, potem także młodszy syn Kazimierz i córka Zofia z mężem. Żydzi ukrywani byli wyłącznie w stodole - zimą chowali się pod pierzynami, latem, na dzień leżeli na deskach pod daszkiem. Pani Zofia wspomina, że raz widziała „biedactwa”, kiedy poszła do przybudowanego tam kurnika po jajka, innym razem, gdy weszła do stodoły przestraszeni prosili, aby nikomu o nich nie mówiła. Dodaje - „Czy Żyd, czy Polak, ale jak człowiek to człowiek, każdy chce żyć”. Jak dalej tłumaczy, ojciec podjął decyzję, ale główne obowiązki przejął Henryk. Chociaż Majewski nie zabraniał chłopcom kontaktów z innymi dziećmi, nikt do nich nie przychodził - bracia unikali spotkań, bo ciągle mieli zajęcie. Majewski często zawoził żonę Helenę na pole albo w odwiedziny do rodziny. W tym czasie Henryk nosił Grynszpanom jedzenie, a młodszy Kazimierz pilnował, czy nikt nie idzie. Chłopiec wykorzystywał także chwile, kiedy pani Helena szła na rynek albo do sklepu - „ kombinował, coś tam podrzucił tym ludziom, przecież to ludzie”, gotował zmielone przez ojca żyto, „żeby tylko nie umarli”. Pewnego dnia, latem, żona Majewskiego przyjechawszy z pola, zauważyła gromadkę ludzi siedzących „jak skazańcy”. Wtedy dowiedziała się, że na jej posesji przechowywani są Żydzi.
Państwu Majewskim codziennie towarzyszyło im uczucie lęku, a każde nieprzewidziane zdarzenie stawało się w ich oczach potencjalnym zagrożeniem. Marianna Jadczak pamięta, jak pewnego wieczoru przyszedł do Majewskiego, zapewne w sprawach urzędowych, jakiś mężczyzna, a Pani Helena przestraszyła się, że przyszli ich zabić. Wyskoczyła wtedy przez okno i ukryła się u sąsiadów. Lucyna Zadroga dodaje, że po utworzeniu się w Zarębach partyzantki, pan Aleksander, obawiając się o swe życie, ukrył się raz na polu w zbożu i tam spędził noc. Zofia Niemira wspomina, że aby zapłacić nakładaną przez nich kontrybucję Majewski sprzedał świnie i ostatnią krowę. Był nawet moment, kiedy ojcu i starszemu synowi kazali wykopać dla siebie doły, po czym postawili ich pod ścianą i w ostatniej chwili zrezygnowali z egzekucji.
W złożonym do Yad Vashem oświadczeniu Golda Shapiro, córka Grynszpanów, pisze, że wodę i jedzenie przynoszono jej rodzinie wyłącznie nocą, gdyż właściciel posesji bał się, aby nie wzbudzić ciekawości sąsiadów. Z przeprowadzonych wywiadów wynika, że, jak to określa jedna z kobiet - miejscowi „za Niemca nie wiedzieli”, albo nie chcieli wiedzieć, kto, gdzie i w jaki sposób pomaga rodzinom żydowskim. Jeśli ludzie coś wiedzieli, to szeptali o tym tylko wśród swoich, a że „swój” mógł okazać się wrogiem, częściej nic nie mówili, bo bali się nie tyle zaszkodzić sąsiadom, ile narazić swe życie. Pani Lucyna Zadroga przywołuje wyznanie Zygmunta Mowla, który tłumaczył, że jako małe dziecko przebywał często u swojej ciotki, której dom znajdował się w pobliżu stodoły państwa Majewskich, na ulicy Gęsiej. Kiedy przechodził tamtędy z rodzeństwem, widział wyglądających przez dziury w drzwiczkach Żydów. Po powrocie opowiedział o wszystkim matce, która go za to upomniała słowami: „Cicho cholero, bo to nie można tak mówić!”
„Jak ruskie przyszli, a Niemcy odeszli, od razu oni wszystkie pięcioro stoją na podwórzu” - wspomina wyjście z ukrycia rodziny Grynszpanów Irena Fromstow. Kobieta opisuje, że po opuszczeniu piwnicy Żydzi byli bladzi, chudzi, osłabieni i chodzili trzęsąc się. Przywołuje także ich słowa: „My mieszkaliśmy u takich ludzi, że nawet żona jego nie wiedziała, że my w piwnicy siedzimy. Nad nami komisarz nogą tupał, bo on [Majewski] sołtysem był (…). To gospodarz jak niósł świniom, to nam rzucił przez dziurę kartofli nieobranych takich, ugotowanych i my tak żyliśmy”.
Według zapisu sporządzonego przez Goldę Shapiro, jej ojciec, Szaja Grynszpan, chciał ofiarować Majewskiemu, jako zadośćuczynienie za uratowane życie, młyn. Jego propozycja spotkała się jednak z odmową, gdyż Majewski nie chciał, aby ludzie w miejscowości wiedzieli, że ocalił żydowską rodzinę. Shapiro podkreśla: Majewski nigdy nie pytał o zapłatę czy nagrodę, ani nie oczekiwał ich za okazaną pomoc. Lucyna Zadroga dodaje, że Grynszpan chciał również kupić jej ojcu w dowód wdzięczności dom, ale również i tym razem Majewski odmówił, bo nie chciał narażać swej rodziny na działania miejscowej partyzantki, która zawiązała się zaraz po odejściu z Zaręb Niemców.
Szaja Grynszpan przetrwał 2 ciężkie lata ukrywania się, a będąc wolnym człowiekiem, kilka tygodni po wyzwoleniu, został zastrzelony przez jednego z członków partyzantki. Stało się to wieczorem, kiedy wracał z pracy do domu. Rodzina Grynszpana opuściła Zaręby jeszcze tego samego wieczora i udała się do Ostrowi Mazowieckiej, a stamtąd wyjechała za granicę do Stanów Zjednoczonych. Szaja Grynszpan został prawdopodobnie pochowany w Ostrowi.
Lucyna Zadroga pamięta, że przez dłuższy okres rodzice nie mieli kontaktu z żydowską rodziną. Wtedy Majewska często powtarzała: „Gdyby stary przeżył z matką, to by było inaczej. A młodzi, no to młodzi, nie wiedzą, bo to dzieci (…) a stary wiedział, co to znaczy życie”. To właśnie pani Helena postarała się o adres korespondencyjny Grynszpanów. Zdobył go dla niej Adam Kaczorowski, który wyjechał z Zaręb do Stanów Zjednoczonych. Wtedy przez jakiś czas rodziny do siebie pisały. Córka Majewskich wspomina o przysłanej paczce z ubraniami, przekazie na bank w wysokości 30 dolarów z lat 60. , który niegdyś znalazła. Kiedy w 1970 roku spaliła się stodoła, Majewscy wysłali list, w którym zawiadomili o tym rodzinę Grynszpanów. Przesłano im wówczas pieniądze, będące jednocześnie pewnego rodzaju rekompensatą i dowodem ich wielkiej wdzięczności. Cztery lata później zmarł Aleksander Majewski, w związku z czym jego córka Lucyna wysłała do Stanów Zjednoczonych list i akt zgonu ojca. Od tej chwili przez 25 lat rodziny nie utrzymywały ze sobą kontaktu. W 1999 roku do Zaręb przyjechała Sharon X, córka Goldy Shapiro. Były to zarazem pierwsze i ostatnie odwiedziny przedstawiciela rodziny Grynszpanów.
To, co się działo w polskich domach , będących w czasie II wojny światowej także schronieniami dla ludności żydowskiej, było tajemnicą, której nikt nie chciał wtedy poznać, o której nikt nie chciał słyszeć. Kiedy na ten temat można było już swobodnie rozmawiać, ludzie, którzy uratowali członków społeczności żydowskiej, mogli zetknąć się z podziwem lub z pogardą ze strony innych. Mogli, jak rodzina Majewskich być podziwiani za to, ze w tak długim czasie zdołali zapewnić schronienie i wyżywienie pięcioosobowej rodzinie lub, jak pani Helena, usłyszeć z ust najbliższych sąsiadów: „Patrz, ta cholera znów po Żydach coś założyła, coś wyciągnęła”. Takie zachowanie wynikało zapewne z ludzkiej zawiści i z niezrozumienia, nieznajomości tematu. Jak inaczej można bowiem tłumaczyć, odnoszące się do historii Majewskich, a wypowiadane współcześnie słowa: „To, co świnie nie pożarły, to matka Luty dawała im. Tak ich chowali, a oni nie zasłużyli na to. A ile im dali złota, ile obdarzyli… I teraz jak przyjadą to jeszcze im [dają]”.
Z inicjatywą starania się o przyznanie Helenie i Aleksandrowi Majewskim tytułu Sprawiedliwych wśród Narodów Świata wyszedł, pochodzący z Zaręb Kościelnych i spokrewniony z rodziną Majewskich, ksiądz Piotr Przesmycki, salezjanin, doktor teologii moralnej, wykładowca na Katedrze Filozofii Prawa i Etyki w Salezjańskiej Wyższej Szkole Ekonomii i Zarządzania w Łodzi i rektor tejże uczelni. W 1995 przeprowadził wywiady z Lucyna Majewską, Zofią Niemirą i wówczas jeszcze żyjącą Helena Majewską. Pierwszy list mailowy z prośba pomocy odnalezienia żydowskiej rodziny został przez niego wysłany 15 maja 1998 roku do Teresy Penczak Schwartz, która przekazała tę sprawę swemu znajomemu, Alexowi Lauterbachowi, „polskiemu Żydowi, który został wychowany w Krakowie na polskiej kulturze i który jest dalej, po tylu latach (…) do Polski przywiązany” i od dawna działa na polu porozumienia polsko-żydowskiego. 19 maja Alex Lauterbach wysłał księdzu pytania dla Zofii Niemiry, aby później udzielone na nie odpowiedzi mogły pomóc w odnalezieniu rodziny Grynszpanów. Wraz z pojawianiem się nowych informacji Alex Lauterbach zaczął poszukiwania. Niestety w samej Informacji Telefonicznej okręgu Los Angeles zanotowanych było siedemnastu Greenspanów, czterech Greensponów, jeden Greenspoon. Wziąwszy pod uwagę jeszcze osoby nieuwzględnione w spisach - odnalezienie Grynszpanów w Ameryce było niemożliwe. On jednak ciągle był dobrej myśli, w listach pisał: „Wedle tradycji żydowskiej to człowiek ratujący bliźniego jest człowiekiem zbawiającym świat. Wobec tego zrobię wszystko, by odnaleźć Grynszpanów, bo to jest życzeniem Pani Majewskiej”, „ (…) pracuję nad ta sprawą, bo uważam, że ludzie tacy jak Aleksander Majewski powinni być odznaczeni i przedstawieni ludziom. Urodziwszy się i wychowawszy w Polsce czuję, że mam szczególny obowiązek, aby pomoc w tej sprawie”. Wkrótce Lauterbach nawiązał kontakt z Amerykańskim Czerwonym Krzyżem i Salvation Army, które gotowe były mu pomóc. W liście z 27 maja 2008 roku, z myślą o publikacji ogłoszenia w gazetach, wysłał księdzu Przesmyckiemu listę, która zawierała pytania wymagane m.in. przez Czerwony Krzyż, Salvation Army, Yad Vashem. Punktem przełomowym w sprawie było odnalezienie przez Lucynę Zadrogę dwóch adresów do Icka i Goldy Grynszpanów. Ksiądz Przesmycki przesłał je Lauterbachowi razem z w większości wypełnionym formularzem, stwierdzając w tym samym liście, że skoro mają już adresy, lepiej będzie skontaktować się z odnalezionym rodzeństwem. Jak wytłumaczył Alex Lauterbach: „Adres mi podany był błędny. Błąd był w numerze JEDEN albo SIEDEM, które się tu pisze inaczej niż w Polsce. Postanowiłem zatelefonować do Informacji Telefonicznej w Nowym Jorku bardzo późno w nocy, bo miałem nadzieję, że wtedy biuro informacyjne nie będzie bardzo zajęte. Po długich rozmowach, bardzo pomocny urzędnik biura informacyjnego znalazł numer telefoniczny jednego z Grynszpanów. Różnica czasu między Los Angeles (gdzie mieszkam) i Nowym Jorku jest trzygodzinna, to musiałem czekać i, gdy zatelefonowałem, dowiedziałem się, że Pan Irving Grynszpan umarł kilka miesięcy wcześniej i mogłem tylko mówić z jego wdową”. Kobieta przedstawiła mu Aleksandra Majewskiego jako świętego człowieka, który ukrywając Grynszpanów ryzykował życie swoje oraz całej rodziny i podała numery telefonów do rodzeństwa jej męża - siostry Goldie i brata Meyera (ze względu na jego ciężki stan zdrowia, Goldie prosiła, aby do niego nie dzwonił). Dzwonił kilka razy zanim kobieta zgodziła się odpowiedzieć na jego pytania. Sama pytała, dlaczego chce znać jej przeszłość, kogo to obchodzi, dlaczego chce się mieszać w tragedię jej rodziny, „powiedziała, że zamordowanie jej ojca prześladuje całą rodzinę do dziś i nie mogła o tym zapomnieć. Po skontaktowaniu się z Yad Vashem, Alex Lauterbach dowiedział się, że Instytut posiada pewne informacje na temat pomocy niesionej przez Majewskiego, ale muszą one być potwierdzone przez córkę Grynszpanów. Kiedy Goldie Shapiro spisała i potwierdziła swe zeznanie, rozpoczęto proces badania sprawy o odznaczenie.
Helenę i Aleksandra Majewskich uhonorowano tytułem „Sprawiedliwych wśród Narodów Świata” pośmiertnie w dniu 10 października 1999 roku.
Instytut Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku oraz Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie dysponują bogatymi materiałami audiowizualnymi dotyczącymi najnowszej historii Polski. Część z nich uznana jest nawet za zaginione. Niestety, do tej pory Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie porozumiało się z polonijnymi placówkami w celu ochrony tych archiwaliów, którym grozi zniszczenie.
Parlamentarzyści z połączonych sejmowych komisji: Łączności z Polakami za Granicą oraz Kultury i Środków Przekazu, spotkali się wczoraj z Tomaszem Mertą, wiceministrem kultury. Merta przedstawiał projekty ochrony i rewaloryzacji spuścizny kulturowej z czasów obydwu wielkich emigracji: XIX-wiecznej i pojałtańskiej. Jak powiedział, specjalne znaczenie dla resortu ma pomoc organizacjom i instytucjom polonijnym prowadzącym działalność w zakresie ochrony polskiego dziedzictwa kulturowego za granicą, a także ewidencjonowanie oraz dokumentacja zabytków polskiej kultury.
- Od razu trzeba poczynić zastrzeżenie, że te instytucje nie mają dobrych źródeł finansowania, więc ich oczekiwania są większe. Pojawiają się z ich strony pytania o stałą pomoc - zaznaczył Tomasz Merta. Dodał jednak, że ponieważ nie są to polskie podmioty prawne, przy obecnym stanie prawodawstwa udzielanie takiego stałego wsparcia jest niemożliwe.
Poseł Jan Ołdakowski (PiS) zwrócił uwagę wiceministra na trudną sytuację archiwaliów audiowizualnych z okresu II wojny światowej oraz II RP, które mieszczą się w zasobach Instytutu Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku oraz Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie. - Posiadają one materiały historyczne nieznane do tej pory w Polsce, m.in. dotyczące życia Józefa Piłsudskiego. Jeśli chodzi o Muzeum gen. Sikorskiego, dysponuje ono dwoma tonami filmów z okresu II RP, m.in. fabularnych, uważanych za zaginione, oraz kronik wojennych Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie - stwierdził Ołdakowski. Według niego, połowa z tych filmów z braku opieki "nie nadaje się do odtworzenia i jest już zniszczona". Czy nie należałoby ich ściągnąć do Polski? - pytał poseł.
W odpowiedzi Tomasz Merta tłumaczył m. in., że istnieje pewien brak zaufania pomiędzy MKiDN a tymi instytutami. Podkreślił, iż Polska nie ma prawa przejmować ich zbiorów, gdyż są one oddzielnymi podmiotami prawnymi niezależnymi od państwa polskiego. - Dopóki te instytucje działają i są zdolne pełnić swoje zadania, pomagamy im, ale nie mamy nad nimi żadnej władzy. Ich zbiory nie są naszą własnością. Nie są one zainteresowane w chwili obecnej przekazywaniem materiałów swoich kolekcji do Polski - oznajmił. Zdaniem Merty, pewną teoretyczną szansą jest próba digitalizowania tych zbiorów, "ale wymaga to podstawowego zaufania, woli podzielenia się nimi".
W opinii Ołdakowskiego, wspomniane zbiory zostały wytworzone przez RP, więc są własnością państwa polskiego. - Instytucje miały nimi administrować aż do utworzenia wolnej Polski - podkreślił poseł. Zaapelował, że należałoby w końcu prawnie usankcjonować status tych archiwaliów, bo przecież mamy już wolną Polskę.
- Nie sądzę, że byłoby korzystne, byśmy mieli procesować się z emigracyjnymi instytutami przed angielskim sądem - zauważył wiceminister Tomasz Merta. - Tymczasem te filmy zamienią się w galaretę - podsumował Ołdakowski.
Jacek Dytkowski
Przypomnę krótko - teatr polityczny w kościele ks. Jancarza w Mistrzejowicach - w stanie wojennym tematy niebezpieczne, zakazane, spektakle polityczne; ja pierwsza u ks. Jancarza robiłam programy artystyczne na Jego prośbę, aby towarzyszyły mszom za Ojczyznę. Byłam łącznikiem między ks. Jancarzem a ks. Popiełuszką (całkowita tajemnica, o tym wiedział tylko ks. Jancarz i ks. Popiełuszko). Oprócz spektakli, byłam uprawniona do porządkowania papierów i poczty ks. J. oraz oczywiście szorowania kibla, łazienki, sprzątania mieszkania po setkach ludzi odwiedzających ks. i tajnych zebraniach.
U ks. Chojnackiego w Juszczynie, pod Makowem Podhalańskim - stan wojenny i po stanie wojenym; kilkanaście spektakli; informowałam ks. o sprawach zaistniałych w Krakowie na różnych płaszczyznach; odpowiadałam na zadane przez niego pytania dot. różnych osób "działaczy", bowiem miał do mnie całkowite zaufanie, znał mój rodowód, poglądy i moją prawość jako Polki.
W parafii Jana Chrzciciela u ks. Cekiery żyjącego do dziś tworzyłam spektakle również, o tematyce prawdy historycznej. Moją ideą całe życie było formowanie młodego pokolenia poprzez teksty w spektaklach (chodzi o prawdę historyczną) na prawdziwych Polaków wierzących w Boga i kochających Ojczyznę patriotów! Z moim synem i córką nocami rozlepiałam ulotki, dzieci nosiły klej, pędzle, ja afisze. Strach paraliżował często nasze ręce, bowiem milicja nieustanie jeździła i łapała, a ja nie mogłam dać się złapać, bo miałam dzieci. Pracując w Stowarzyszeniu Transportu i Handu (taksówkarze również), załatwiałam na lewo kartki na benzynę po prostu kradnąc i przesyłałam św. pamięci ks. Jancarzowi na potrzeby przewozu bibuły i innych ważnych spraw. Kto pamięta jakim skarbem była benzyna w owym czasie to doceni to co robiłam.
Rysiek Bocian i Andrzej Izdebski wprowadzili mnie do Polski Niepodległej w 1980r. Pracowałam jako sekretarka, prawa ręka w biurze Konfederacji Polski Niepodległej na Alei Krasickiego, gdzie spłacałam długi za światło, za telefon, za ogrzewanie sprzedając gazety, biuletyny, informatory i w ten sposób utrzymywałam biuro. Przyjęłam akowców do lokalu dwa dni w tygodniu, którzy nie mieli lokum. Na ul. Mikołajskiej w nowym biurze KPN, nadal tkwiłam od rana do wieczora, dyżurując, odbierając faksy, biorąc udział we wszystkich spotkaniach, odbierając i wysyłając korespondencję. Moja osobowość powodowała, że ludzie z ulicy, zauroczeni moją kulturą, wiedzą i patriotyzmem, zapisywali się na członków KPN.
Szef drugiego II Obszaru KPN - Zygmunt Łenyk - wysyłał mnie w teren do nowych, tworzących się komórek KPN (ciekawa jestem, czy to pamięta). Wykonywałam wszystkie jego polecenia, bo jak wszyscy biedzą miał ograniczenia wzroku. Gdy byłam w Szwecji u córki w Malme, agitowałam do wyborów na Solidarność, zbierałam grosiki od chytrych Polaków i przekazałam do Warszawy. Byłam może naiwna.... Zakładałam Solidarność w teatrze muzycznym, gdzie pracowałam krótki czas w ośrodku obliczeniowym Narodowego Banku Polskiego i również w Transportu i Handlu. Uczestniczyłam we wszystkich akcjach, ucieczkach, bitwach w Hucie. Przechowywałam w mieszkaniu na Prądniku Czerwonym ukrywających się "naszych" m. in. nocował Jacek Smagowicz i Piekałkiewicz. Próby teatralne robiłam w mieszkaniu, mimo, że był zakaz zbierania się. Do tej pory nieustannie wystawiam spektakle - klasykę polską patriotyczną, gdzie wykonawcami są dzieci, młodzież i dorośli. Prowadzę teatr Stańczyk.
Podsumowanie: najbliżsi koledzy o mnie nie pamiętają, moje nazwisko nie znajdzie się ani w internecie, ani w książkach, ani we wspomnieniach. A przecież i ja musiałam uciekać z pracy, nie zarabiałam, kiedy zaczęto węszyć za mną i nie chciałam dopuścić, aby mnie zamknęli w więzieniu.
Jak widać bohaterzy są na świecznikach, nawet ci, których ja nie widziałam na oczy, a ja jestem persona nieznana. Nawet Maciuś Gawlikowski twierdzi, że mnie nie zna. Ale ja Go znam. Zapamiętałam nieustanne kłótnie w KPN'ie i Jego wywody.
PS: Zapomniałam przypomnieć, że wystawiłam dla Głodujących w Bieżanowie spektakl pt. "Spisek na życie" (była tam pani Walentynowicz).
Z wyrazami podzięki dla tych, którzy mnie nie pamiętają, niech im wyjdzie na zdrowie.
Sława Bednarczyk
"Pijany Stanisław Pyjas przed śmiercią dobijał się do dziewczyny i został uderzony drzwiami" - twierdzi w kontrowersyjnej książce były peerelowski lekarz sądowy Zdzisław Marek. Bronisław Wildstein słowa prof. Marka kwituje krótko: - Kanalia, po prostu kanalia.
Upłynęło trochę czasu po emisji filmu „Trzech kumpli". Siły starego reżimu wracają do ofensywy. Jak czytamy w "Rzeczpospolitej", właśnie ukazała się publikacja 85-letniego emerytowanego profesora Zdzisława Marka, który opiniował w sprawie śmierci Stanisława Pyjasa, nosi ona tytuł "Głośne zdarzenia w świetle medycyny sądowej". Znaczną część książki zajmują opisy okoliczności śmierci, pobić i wypadków z lat 70. i 80., w których dopatrywano się motywów politycznych. Ekspertyzy w tych sprawach sporządzał Zakład Medycyny Sądowej w Krakowie którym kierował Prof. Marek.
Profesor stawia hipotezę, że pijany student dobijał się do koleżanki mieszkającej na II piętrze kamienicy i został uderzony gwałtownie otwieranymi przez kogoś drzwiami. Zrezygnował z wizyty, zszedł na dół, a tam, siedząc u stóp schodów, zachłysnął się krwią z wargi zranionej przy uderzeniu drzwiami. Zaczął się dusić i upadł na posadzkę, doznając kolejnych urazów.
- Tylko zmasowana propaganda i z uporem powtarzane twierdzenia, że Stanisława P. zamordowano, utrwaliła to w powszechnym przekonaniu, bezkrytycznie powtarzanym. (...) Każdy mający odmienne zdanie, czy choćby wyrażający wątpliwości, jest zakrzykiwany i nazywany "świadomym współpracownikiem usiłującym zatuszować ponurą zbrodnię" - pisze prof. Marek.
- W ten sposób próbuje wybielić swój udział w tej sprawie i zachować dobre samopoczucie - uważa prof. Antoni Dudek, historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Pytanie tylko, czy znajdzie się ktoś, kto uwierzy w kolejną wersję wydarzeń podawaną przez pana profesora.
Dudek przypomina, że jest ona sprzeczna z wypowiedzią Marka sprzed lat, gdy, nie wiedząc, że jest nagrywany, mówił dziennikarce radiowej: "Ktoś Pyjasowi dał po mordzie... ale ja nie wiem kto".
Prof. Marek sugeruje, że za śmierć Pyjasa współodpowiedzialny jest Bronisław Wildstein. "Wielce ciekawe i niecodzienne było zachowanie w tym przypadku Bronisława W. - najbliższego przyjaciela (jak wielokrotnie twierdził) Staszka, a także towarzysza w ostatnim dniu życia. Zostawił nietrzeźwego przyjaciela w mieście, potem wyjechał na wiele lat za granicę. Wrócił, gdy sprawa "niegodnego postępowania biegłego" już się przedawniła. (...) Może jednak "przedawnienie" dotyczyło innej sprawy, na przykład nieumyślnego zadania obrażeń? Musi to jednak pozostać w sferze domysłów, chyba że ci, którzy znają prawdę, zdecydują się mówić" - pisze prof. Marek.
Sam Wildstein słowa prof. Marka kwituje krótko: - Kanalia, po prostu kanalia. Za to, że opisałem jego rolę w sprawie Pyjasa, wytoczył mi proces i wygrał, co wiele mówi o naszym wymiarze sprawiedliwości.
Książkę w nakładzie 2 tys. egzemplarzy wydało w tym roku krakowskie Wydawnictwo Medyczne. Można ją kupić w księgarniach medycznych i w Internecie. Wydawca dystansuje się od treści książki, drukując adnotację: "Interpretacje opisanych zdarzeń są wyrazem poglądów i wiedzy Autora". Prokuratorzy krakowskiego IPN - u, którzy od ubiegłego roku prowadzą wszczęte na nowo śledztwo w sprawie śmierci Pyjasa, zapewne zapoznają się z książką prof. Marka i być może przesłuchają jej autora.
HIERONIM DEKUTOWSKI ps. ,,ZAPORA'
1918- 1949
Urodził się 24.09.1918 r. w Tarnobrzegu., jako 9 i ostatnie dziecko Jana i Marii z domu Sudacka. Tutaj ukończył szkołę powszechną, a w roku 1939 zdaje maturę w Państwowym Gimnazjum im. Hetmana Jana Tarnowskiego w Tarnobrzegu. W kampanii wrześniowej walczy jako ochotnik, by następnie z 32 DP przejść granicę węgierską. Tutaj internowany ucieka z obozu i przedostaje się do Francji, gdzie wstępuje do tworzącego się wojska polskiego, służąc w 4 pułku Strzelców Pieszych, 2 Dywizji Strzelców Pieszych. We Francji kończy Szkołę Podchorążych Piechoty. Po wojnie francusko-niemieckiej przeniesiony zostaje do Wielkiej Brytanii, wstępując do 1 Brygady Spadochronowej. Bierze udział w szkoleniu dywersyjnym, przygotowującym ochotników do walki w okupowanej Polsce. Dzięki wcześniej nabytym zdolnościom i cechom charakteru, trafia do elitarnej grupy 316 ,,cichociemnych”, zrzuconych do okupowanej Polski. Z liczby tej 112 zginęło, a ośmiu łącznie z mjr Hieronimem Dekutowskim stracono z wyroków stalinowskich sądów. W nocy z 16 na 17 września 1943 roku zostaje zrzucony do Polski, w okolicach Wyszkowa, po czym otrzymuje stopień oficerski- podporucznika. Skierowany zostaje do Okręgu AK, gdzie w ramach Kedywu obejmuje dowództwo oddziału partyzanckiego w Inspektoracie Zamość. Oddział jego przeprowadza wiele udanych akcji przeciw okupantowi niemieckiemu, oraz kolaborantom działającym na rzecz Niemiec jak i bolszewików. W lutym 1944 roku zostaje szefem Kedywu Inspektoratu Rejonowego Lublin i Puławy. Tutaj także odnosi wiele sukcesów w walce z okupantem. Najsłynniejszą w tym czasie akcją, była bitwa stoczona w lesie, na drodze koło wsi Krężnica Okrągła położonej obok Bełżyc. Od wiosny 1944 r. przeprowadził 83 akcje bojowe i dywersji pozafrontowej. Po wkroczeniu wojsk sowieckich na Lubelszczyznę pozostaje w konspiracji, podejmując walkę z nowym okupantem. Prowadzi akcje skierowane przeciw UB i MO. W maju 1945 roku oddział ,,Zapory” liczył ok.350 osób. 1 czerwca 1945 roku zostaje rozkazem Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj awansowany na stopień majora, po czym rozpoczyna współpracę z WiN, podporządkowując się dowództwu tej organizacji. Działalność skierowana przeciw nowej władzy w Polsce prowadzi na terenie województw: lubelskiego, rzeszowskiego i kieleckiego. W latach 1945-47 przeprowadza około 60 akcji zbrojnych, wymierzonych w Armię Czerwoną, funkcjonariuszy UB i MO, oraz działaczom i funkcjonariuszom komunistycznym. Nie ufając władzy komunistycznej, nie skorzystał z amnestii, pozostając w konspiracji do czerwca 1947 roku. Podejmuje następnie decyzję o wyjeździe na Zachód, przekazując dowództwo kpt. Zdzisławowi Brońskiemu ps.,,Uskok”.
14 września 1947 r. wyjeżdża z Puław do Warszawy, a stamtąd do Katowic i Nysy. W Nysie zostaje aresztowany wraz z siedmioma podkomendnymi, prawdopodobnie w wyniku zdrady. Wszyscy zostają osadzeni w centralnym więzieniu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego na warszawskim Mokotowie. Na niejawnej rozprawie w dniach 3-15 września 1948 roku Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie orzekł siedmiokrotnie karę śmierci dla ,,Zapory” i parokrotną dla jego podkomendnych. Przeszedł wyjątkowo okrutne śledztwo, w którym oprawcy ubeccy wybili mu zęby, połamali ręce i żebra, złamali nos i zerwali paznokcie. W styczniu lub lutym 1949 roku dokonuje nieudanej próby ucieczki z więzienia, po czym zostaje osadzony w karcerze. W jego grupie, karę śmierci zamieniono na dożywocie tylko wobec Władysława Siła-Nowickiego ps.,,Stefan”. 7 marca 1949 roku ,,Zapora” wraz z swoimi sześcioma podkomendnymi zostaje stracony w mokotowskim więzieniu. Miejsce pochówku do dzisiaj jest nieznane.
23 maja 1994 roku Sąd Wojewódzki w Warszawie rehabilituje mjr cc. Hieronima Dekutowskiego ,,Zaporę”, uznając, że wraz ze swoimi podkomendnymi prowadził działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego.
Odznaczony : w roku 1946 Medalem Wojska ( czterokrotnie), w 1988 r. odznaką pułkową 8 pp.Legionów, Krzyżem Walecznych, Krzyżem Za Wolność i Niepodległość, Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari, w 1989 r. Krzyżem Zrzeszenia ,,Wolność i Niezawisłość”, a w 1990 r. Krzyżem Armii Krajowej.
W roku 1996 Rada Miasta Tarnobrzega nadała Hieronimowi Dekutowskiemu ,,Order Sigillum Civis Virtuti”, czyniąc go tym samym Pierwszym Kawalerem tego odznaczenia.
15 listopada 2007 roku Prezydent RP Lech Kaczyński, za zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polski, odznaczył Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski mjr Hieronima Dekutowskiego, a jego sześciu podkomendnych :
kpt. Stanisława Łukasika - Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski,
poruczników: Romana Grońskiego i Edmunda Tudruja - Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, oraz poruczników: Jerzego Miatkowskiego, Tadeusza Pelaka i Arkadiusza Wasilewskiego - Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.
APEL
Klub Gazety Polskiej w Tarnobrzegu oraz Komitet Budowy Pomnika mjr Hieronima Dekutowskiego ps. ,,Zapora”, zwraca się z gorącą prośbą do ludzi dobrej woli o wsparcie naszej inicjatywy zmierzającej do upamiętnienia i oddania hołdu bohaterowi walk z okupantami podczas i po II wojnie światowej. W roku 2009 przypada 60-ta rocznica okrutnej śmierci tego wielkiego żołnierza, patrioty i nieugiętego bojownika o wolność i niepodległość Polski. Skromnym darem serca wielu, powstanie trwały znak pamięci, stając się jednocześnie wyrazem wdzięczności i drogowskazem dla nas i przyszłych pokoleń Polaków.
Konto Komitetu Budowy Pomnika mjr Hieronima Dekutowskiego:
BANK PEKAO S.A.
Tarnobrzeg ul. J. Piłsudskiego 8
Nr konta w PLN: 83 1240 2744 1111 0010 2156 2636
Nr konta w USD: PL 94 1240 2744 1787 0010 2156 2782
Swift: PKOPPLPW
-----------------------------------------------------
Ofiarodawców w Stanach Zjednoczonych USA prosimy o wpłacanie na konto Federal Credit Union:
2889 E. Maple Rd,
Troy, MI 48083
Nr konta: 72547-3-0
Wszystkim ofiarodawcom z góry serdecznie dziękujemy, życząc samych pogodnych dni w życiu, oraz wszelkiej pomyślności w Nowym Roku.
W imieniu Klubu Gazety Polskiej i Komitetu Budowy Pomnika
Tadeusz Wojteczko
Tarnobrzeg 13 grudnia 2008 r.
PROTOKÓŁ
z zebrania Klubu Gazety Polskiej w Tarnobrzegu, odbytego w dniu 10 grudnia 2008 r.
Obecni: według załączonej listy obecności
Zebranie prowadziła przewodnicząca Klubu - mgr Alicja Zych
Klub Gazety Polskiej podjął decyzję o rozpoczęciu działań zmierzających do wykonania pomnika mjr Hieronima Dekutowskiego ps. ,,Zapora” z lokalizacją w mieście Tarnobrzegu w roku 2009, na okoliczność 60-tej rocznicy wykonania na nim kary śmierci orzeczonej przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie.
Dla realizacji założonego celu, powołano KOMITET BUDOWY POMNIKA mjr Hieronima Dekutowskiego upamiętniającego Jego bohaterską walkę na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego, w składzie niżej wyszczególnionym, z przypisanymi funkcjami:
1. Przewodniczący - Tadeusz Wojteczko
2. Skarbnik - Alicja Zych
3. Rzecznik prasowy - Piotr Niemiec
4. Kontakt z przedsiębiorcami - Krzysztof Kalinka
5. Kontakt w USA - Jerzy Marczewski
Członkowie:
6. Jan Dziubiński - Prezydent Miasta Tarnobrzega
7. Jurand Lubas - Przewodniczący Rady Miasta Tarnobrzega
8. Krystyna Frąszczak
9. Stanisław Frąszczak
10. Marian Antończyk
11. Alicja Izdebska- Kulczycka
12. Roman Kulczycki
13. Stanisław Żwiruk
14. Stanisław Dojka
Do założenia konta Komitetu Budowy Pomnika mjr Hieronima Dekutowskiego upoważniono niżej wyszczególnione osoby:
1. Alicja Zych
2. Tadeusz Wojteczko
3. Marian Antończyk
Protokół sporządzono w dwóch jednobrzmiących egzemplarzach.
Na tym protokół zakończono.
Protokółował
Tadeusz Wojteczko
Tarnobrzeg 10 grudnia 2008 r.
Zob. G. Balińska, J.A. Baliński, Młyny ziemi łomżyńskiej, Wrocław 2003, s. 290 - według zapisu w 1928 roku właścicielem jest J. Grapa, potem młyn przejmuje Grynszpan (własność do 1945 roku )
Według obliczeń na podstawie tych danych młyn należałby do Grynszpana już od 1920 roku (Gawkowski pracowałby do 1946 roku - 42 roku życia), możliwe jest więc, że w ogóle pracował we młynie od 16 roku życia, który potem był własnością Grynszpana.
Ur. 1920 r. - data ustalona na podstawie Księgi głównej na rok szkolny 1930/1931, s.25, Archiwum Szkoły w Zarębach Kościelnych.
Ur. 3 IV 1920 r. - data ustalona na podstawie Księgi ocen sprawowania się i postępów w nauce uczniów na rok szkolny 1934/35, s. 107, Księgi ocen rok szkolny 1935/36, s. 163, Archiwum Szkoły w Zarębach Kościelnych.
Ur. 1902 r.
Henryk ur. 1927 r., Kazimierz ur. 1932 r.
Potwierdzone w obu zeznaniach Goldie Shapiro.dla Departamentu Sprawiedliwych wśród Narodów Świata w Yad Vashem (dokumenty z dnia 17 czerwca 1998 roku i 23kwietnia 1999 roku).
Ur. 1952 r.
Z domu Jadczak, ur. 1920 r.
Z zeznania Goldie Shapiro z dnia 23kwietnia 1999 roku.
30 X 1945 r. właścicielem młyna staje się Icek Grynszpan, który 23 XI 1945 r. oddaje go w dzierżawę Franciszkowi Grabowskiemu i Julianowi Rytelowi, często błędnie przedstawianym jako wybawcy żydowskiej rodziny, którym po wojnie sam Szaja Grynszpan zapisał notarialnie młyn, por. G. Balińska, J.A. Baliński, op. cit., s. 290.
W zeznaniu Goldy Shapiro z dnia17 czerwca 1998 roku nazwany członkiem Armii Krajowej, w The Encyclopedia of the Righteous …, op. cit., s. 478 nazwany polskim nacjonalistą.
Korespondencja prywatna z 19 maja 1998 r.; w 1940 roku Lauterbach uciekł ze Lwowa znajdującego się pod rosyjska okupacją.
Korespondencja prywatna z 26 maja 1998 r.
Korespondencja prywatna, list do dr. Mordechaja Paldiela, dyrektora Departamentu Sprawiedliwych w Yad Vashem z dnia 25 listopada 1998 r.
Ksiądz Piotr Przesmycki pisze o tym w liście z 28 maja 1998 r.
W liście do dr. Mordechaja Paldiela z dnia 25 listopada 1998 r. mowa o 18 miesiącach.
Korespondencja własna z 30 listopada 2008 r.