~ P O B E S K I D Z I E B Ł Ą D Z I ~
Śpiewnik Andrzeja Wierzbickiego
Szczęśliwi ślepcy wędrujący drogami, którzy widzą tylko to, co im podpowie kamień i wiatr.
Do każdej chaty wstęp wolny. Gościna i szczere słowo biorą. A w zamian pieśń dają.
Na pamięć. Na zapomnienie.
[Z cyklu „Łemkowie” Andrzeja Wierzbickiego]
Alfabetyczny spis piosenek:
Ballada o świętym Mikołaju
[……………………………] tytuł nieznany [?]
|
|
|
|
Święty Jerzy z ikony We śnie mruga do mnie Pokażę ci doliny Po błękitnej stronie I góry podaruję Które zamkniesz w dłoni Gdzie fiakruje bezpański wiatr Bezpański wiatr
|
|
Bramy słońca otwarte Na bezdroża ściernisk Obłoków połoniny W coraz bledszym cieniu Połyka twój stugłowy smok jesienny Połyka twój stugłowy smok Jesienny smok
|
|
Beskidzka wieś o świcie Pachnie cierpką buczyną Beskidzka wieś wieczorem Pachnie pszczół brzęczeniem Baby po kątach się rozsiadają Gawędzi z przędzą kołowrotek Wrzecienne kołki kołatają W starym zegarze wschodzi noc
|
|
Skąd przybywasz mój Jerzy W te strony w te strony W samotności bezdusznej W jesienny czas Jałmużnianej obłudy Nie poskąpił ci nikt Na każdym progu będzie chleb (3x)
|
|
… Oto wieś moja - cztery chaty i potok ustami kaliny krasnej całowany. Cerkiew jeszcze po ojcach drewniana. Pod świętym Mikołą i dym nad drogą, i żurawi skrzypienie. To też moje. Nasze. A ludzie twardzi jak ziemia, co ich wykarmiła. O pieśni pytasz wędrowcze. Ot, wieczór nadszedł, każda chata otworem stoi, wejdź. W kącie święty Mikoła uśmiecha się, widać rad, jako i my radzi. A pieśni… Ech…, sam posłuchaj…
[Z cyklu „Łemkowie” Andrzeja Wierzbickiego]
Ballada o Świętym Mikołaju
|
|
|
|
W rozstrzelanej chacie Rozpaliłem ogień Z rozwalonych pieców Pieśń wyniosłem węgłem Naciągnąłem na drzazgi gontów Błękitną płachtę nieba Będę malował od nowa Wioskę w dolinie
|
aGEE aGaa aGEE ddEE aC GE adaEa dEaaaG
|
Święty Mikołaju Opowiedz jak to było Jakie pieśni śpiewano Gdzie się pasły konie
|
|
A on nie chce gadać Ze mną po polsku Z wypalonych źrenic Tylko deszcze płyną Hej ślepcze nauczę swoje Dziecko po łemkowsku Będziecie razem żebrać W malowanych wioskach
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
A w Beskidzie rozzłocony buk A w Beskidzie rozzłocony buk Będę chodził Bukowiną z dłutem w ręku By w dziewczęcych twarzach uśmiech rzeźbić Niech nie płaczą już Niech się cieszą po kapliczkach moich dróg
|
|
Beskidzie malowany cerkiewny dach Beskidzie zapach miodu w bukowych pniach Tutaj wracam gdy ruda jesień Na przełęcze swój tobół niesie Słucham bicia dzwonów w przedwieczorny czas Beskidzie malowany wiatrami dom Beskidzie tutaj słowa inaczej brzmią Kiedy krzyczą w jesienną ciszę Kiedy wiatrem szeleszczą liście Kiedy wolność się tuli w ciepło moich rąk Gdy wolność się tuli do moich rąk
|
GCDG GCH7e CD GC GCGD GCDG GCH7e CD GC GCGD CDG
|
A w Beskidzie zamyślony czas A w Beskidzie zamyślony czas Będę chodził z moich gór poddaszem By zerwanych marzeń struny Przywiązywać w niepokój i dłonie drzew Niech mi grają na rozstajach moich dróg
|
|
|
|
|
|
A w Beskidzie gra muzyka Tańczą święci krasnozłoci Z baniek cerkwi piją wino Poczerniałe wiedźmy złockie Na przypieckach mruczą koty W kącie żarna jęczą rzewnie Tylko jeden dach spokojnie Cicho sterczy w sennym niebie
|
|
Pójdziesz prosto polną drogą Tam gdzie cerkwi piersi złote Przez spieniony przejdziesz potok Po napiętych strunach mostu Przy kapliczce wejdziesz ścieżką Na kamienne stopnie trzy Drzwi otworzą się z szelestem i Tam na półkach dziecięce marzenia Karmelkami płoną Tam się chmiel z dębiną żeni Będzie złoty owoc W workach z kaszą kichają myszy Naftą pachnie chleb A sklepikarz basem dyszy Zaciągając z ruska śpiewnie To mój jest sklep Beskidzki sklep
|
e D e D e D CA DG DG DG D CG DA C A C GAD
|
A w Beskidzie weselisko Roztańczone korowody Lato wkłada swoje ręce Za pazuchę wiośnie młodej Wieczór w okna sypie przędzę Na firankach białych siada Tylko jedna szyba pusta Spoza krat z gwiazdami gada
|
|
|
|
Powiewając kaszkietem nieba wita nas bezdroży kurz zarosłym trawą Łemków traktem wędrownej pieśni jedzie wóz
|
Wypłowiały na płótna budzie fruwa ruski Michał z mieczem na wozie namiot nieba i długowłosy wicher jedzie
|
Jak dwa szeregi kumpli są niestrzyżone wierzby przy drodze Bezpartyjnie szumi ulewa bezpartyjnie duma człowiek
|
Tutaj jesień wokół niczyja i świat w chmurach też jest niczyj Dusza nasza w liście ubrana paradnych kroków nie ćwiczy
|
|
|
|
|
Chcę się pokłonić drodze tej szarej polnej przewodniej która mnie w świat prowadziła dajcie mi wyjść na drogę Chcę się pokłonić polu co rdzawe białe zielone szarość mych dróg ukrywało dajcie mi biec przez pole I górom chcę się pokłonić że mnie przyjęły jak syna że dały spojrzeć za siebie
|
eD CGD Fe FH7 eD CGD Fe H7e aH7 aH7 aH7
|
I na ściany domu Beskid mi się kładzie prawosławnym krzyżem i wchodzi w oczodoły okien zgarbiony leśny Jerzy
|
|
Chcę się pokłonić przełęczom co port dawały bezpieczny w mym żeglowaniu wysokim w nieba morzu bezkresnym Chcę się pokłonić jesieniom za ich pastusze granie dzwonków poranne drżenie oczarowanie A górom chcę się pokłonić że mnie przyjęły jak syna że dały spojrzeć za siebie
|
|
Buku, kopuło cerkiewna karpackiego lasu. Tysiącem stalowych ramion rozrywasz matkę - ziemię, by jesienią zabłysnąć pawich piór tęczą, co ich najwięksi rycerze nie widzieli. A gdy
z toporem do ciebie przychodzę krzyczysz - Przetrwam, przetrwam! Z twego złotego serca madonnę wyciosałem na dni powszednich ołtarze. Na przetrwanie.
[Z cyklu „Łemkowie” Andrzeja Wierzbickiego]
|
|
|
|
|
|
Deszcz Nad górami się rozpadał Deszcz Bełkotliwie strumień gada
|
|
Może chce zawołać Mowy mej nie umie Ciche srebrnych dzwonków granie Z hali spędził wiatr
|
|
Deszcz W Bukowinie rdzę rozmazał Deszcz Pajęczyny ukrył w krzakach
|
|
Szklanym biczem przeciął Smutne madonn twarze Zapatrzone w horyzontów szarych Pusty krąg
|
|
|
|
|
|
Poznałem cię jesienią Na drzewach liście były jeszcze O rozmoczoną ziemię Październik z nieba sypał deszczem
|
|
Popatrz już jesień w lesie zielone liście niesie do farbiarni Okruchy ciepła zgarnie liście w czerwonej farbie zamoczą chłody o poranku
|
|
Na tamtych drzwiach zielonych Którymi wchodzi się do lasu Wrzesień zawiesił Wizytówkę wyzłoconą twym imieniem
|
|
Jeszcze żołędzie z dębów Tysiącletnich nie opadły wszystkie Spacer w jesiennym lesie Z tobą jak w radosnym słońca błysku
|
|
Popatrz już jesień w lesie spokojny uśmiech niesie na żółto liście barwi wiatr
|
|
|
|
|
|
Co mam ci dać Matko Polsko Byś nie mówiła że brak Gdy na witrynach ci piszą Codziennie trzy razy tak; Co mam Ci dać Matko Polsko Byś nie krzyczała że boli Kiedy biorą codziennie Kiedy biorą codziennie Me serce do kontroli
|
|
Więc śpij, śpij przecież trzeba już spać Może wreszcie ja też się położę W nocy nie zabierze nikt nam Kolorowych dni
|
|
Co mam ci dać Matko Polsko Byś nie mówiła że trzeba Oddać dla przyszłych pokoleń By mogły wstąpić w niebo Co mam ci dać żebyś była radosna i uśmiechnięta Jak dziecko z piłką Jak dziecko z piłką Na co dzień nie od święta
|
|
Popatrz kwitną drzewa jak pięknie nam wyrosły A na mej twarzy zmarszczki trzydziestej piątej wiosny
|
|
|
|
List do pani S (Miniatura IV)
|
|
Pomyśl ile to już dni żegnaliśmy snem zmęczonym pomyśl ile to już dni witaliśmy siwą mgłą Pomyśl ile to już lat wciąż szukamy swego domu pomyśl ile to już lat tak wyciekło z naszych rąk
|
Po polach rozmarzonych echo płynie nutką smętną mkną rydwany chudych koni nieposłuszne naszym rękom ku wiatrakom na ich skrzydłach rozwieszamy myśli ciemne i wracamy spokorniali i normalni w swą codzienność
|
Pomyśl ile to już dni żegnaliśmy snem zmęczonym pomyśl ile to już dni witaliśmy siwą mgłą Pomyśl ile to już lat wciąż szukamy swego domu pomyśl ile to już lat tak wyciekło z naszych rąk
|
|
|
|
|
|
A jak będę już stary zgrzybiały To pozwól mi Raz ostatni na górskie szlaki Samotnie wyjść
|
|
Siądę sobie spokojnie na reglu W promieniach dnia Wtedy kostuchę z komory wypuść By po mnie szła
|
|
Mgłą jak płaszczem królewskim Otuli wiatr Buk mi da siwe włosy Złotą koronę da
|
|
Gdy jesienią zobaczę na niebie Żurawi sznur Wtedy cichutko do Ciebie pójdę Po szczytach gór
|
|
|
|
Z mego okna widać chmury na skalistych grzędach Przetrę szybę ciepłą dłonią razem z nimi siędę I będą mi grały wiatry na organach turni Kiedy pójdę zbójnikować nad dachami równin
|
|
|
|
Z mego okna widać potok - dolina doliną Dumnych smreków las szeroki mgły w kosodrzewinach I będą mi grały wiatry w zaklętych kolebach Noc krzesanym się roztańczy po niebach po niebach
|
|
Orawo Wiatrem malowany dach Ciupagami wysrebrzony na smrekowych pniach Orawo Wiatrem malowany dom Gdzie zbójnickie śpiewogrania po kolebach śpią
|
|
|
|
Z mego okna widać chmury na skalistych grzędach Przetrę szybę ciepłą dłonią razem z nimi siędę I będą mi grały wiatry na organach turni Moje życie tylko w górach nad dachami równin
|
|
|
|
Układasz ten mój pasjans życia z kalendarzowych kart Niby normalnie ot tak po prostu z czerwono - czarne Wyjdzie nie wyjdzie nie chcesz oszukać i nic zamienić Tylko dlaczego więcej czerni a mniej czerwieni
|
|
Jak tu żyć jak tu żyć Gdy nas życie rozstawia po kątach Jak tu żyć jak tu żyć Kiedy wreszcie staniemy frontem
|
|
Myjesz swe ręce kiedy następną obrywasz kartę dnia Dajesz nadzieję że będzie lepiej nie wszystkie czarne A kiedy zmierzchem chyłkiem zaglądam przez twoje ramię Widzę jak kładziesz drugą podartą przeklęty pasjans
|
|
Ale uważaj że zmyślna karta potem się może nagle odmienić Przecież te czarne nie daleko leżą w pasjansie od czerwieni Może się zdarzyć pusta nocą gdy już nadzieję zerwiesz ostatnią Że sie w czerwieni od dnia ogrzeje który z tych czarnych strzeli kartek
|
|
Trzeba żyć trzeba żyć Choć nas życie rozstawia po kątach Jak tu żyć jak tu żyć Kiedyś przecież staniemy frontem
|
|
|
|
Przy piwie w karczmie w Limanowej Zapatrzeni w siwe mgły jesienne Czekaliśmy na autobusowe Ostatnie lata połączenie Buk przez okno złoty talar rzucił Słońce na obrusie Od dziewczyny przy barze pożyczyłem uśmiech Oddam w autobusie
|
|
A po lesie wiatr a po lesie wiatr Rwie na strzępy pajęczyny nić A po polu wiatr a po polu wiatr Rozsypuje kopce siana w pył Do puszystych traw się tuli skrada się do pustych ptasich gniazd Po strumieniach z wodą śpiewa Lekkomyślny wiatr
|
|
Wpatrzeni w okno milczeliśmy wszyscy Nikt nie przerywał nam czekania Nawet gitary zacisnęły zęby Wiedziały już nie będzie grania Oczy dziewczyny szeptały zostań Czas się zatrzymał w Limanowej Oddałem uśmiech przewróciłem kufel Na stole talar spał
|
|
|
|
|
|
Tam gdzie krawędzie barw Spokojem nocy mienią się Na skrzyżowaniu czterech dróg Pod drogowskazem czterech słów Stanął dzień
|
|
Ta pierwsza była mu Skrzydlatym koniem w harfie traw Ktoś inny spinał siodła pas Pomagał wsiadać mosty kładł Spokojny czas
|
|
Druga odzywa się Odgłosem werbli szumem flag Las uniesionych rąk szpalery głów Bagnetów stal orderów blask Złocony czas
|
|
Trzecie się jawi mu milczącym tłumem brzękiem kas Kamienny zegar liczy dnie Spokojna szarość czterech ścian Srebrzysty czas
|
|
Na czwartej widzi wiatr Nie poruszony stopą piach Horyzont ciemny kryje mgła Na drogowskazie nazwy brak Nieznany czas
|
|
Tak zamyślony stał Na skrzyżowaniu czterech dróg W którą skierował kroki swe W którą go stronę poniósł koń Mijają dnie
|
|
|
Do grania mi tylko noce zostały kiedy ulice śpią snem neonowym i w poszczerbionym kieliszku za stołem wylękła cisza o butelkę dzwoni Wtedy przychodzą w gościnę do mnie złociści święci spod Lackowej W konfesjonale szarych ranków spowiadają się nie ja lecz oni
|
Jeszcze tyle nam zostało marzeń jeszcze tylu nam zostało ludzi popatrz panno smutnooka syn twój płacze syn twój płacze Jeszcze tyle nam zostało godzin jeszcze tyle nam zostało cienia popatrz panno smutnooka syn twój płacze Syn
|
Na chmurach postrzępionych w niebie jak na grzywach roztańczonych koni wjeżdża chłopiec kruczowłosy patrzą na mnie oczy madonny Pamiętasz szara ulica zziębnięte ręce w podartych kieszeniach zmęczony płaszcz i czapka pełna myśli
|
|
|
|
|
Welon szary rozpostarła ponad ziemię smutna pani Dniem spragnionym napoiła siwe konie deszczu łzami
|
|
Teraz stoi w pustym oknie wypatruje oczy w ciemność Jesień w rudym płaszczu moknąc wiatru łkaniem woła za mną
|
|
Wypędziła liści gradem struny gitar rozmoczyła nutki wesel wzięła w dłonie na dnie stawów utopiła
|
|
|
|
Stanęły pod mym oknem jak wiejscy muzykanci gwiazdy zielonooki sierpień po sadzie tańczył Księżycem całowany sad się rozrzewniał lekki był i cygański taniec sierpnia
|
|
Łzy co nam z oczu lecą Ziemi o nas powiedzą chodźmy w drogę łzy w drodze obeschną Łzy nie przynoszą ujmy a my w tę noc wędrujemy roziskrzoną rozśpiewaną bezkresną
|
|
Stanęły pod mym oknem Jak wiejscy muzykanci gwiazdy zielonooki sierpień po sadzie tańczył Raz złocistość w korze drzew drżała to sen ją płoszył Ludzie mrużyli noc otwierała oczy
|
|
Dawno minęły czasy, gdy matka d A
Łzy kryjąc w kącie z cicha ronione g D
Wsuwała chyłkiem ci do plecaka A d
Bułeczki z serem i salcesonem. E E7 A
Tak wyruszałeś na swoje pierwsze
Te wymarzone, wyśnione szlaki
Ludziom kroczyłeś ufnie naprzeciw
Nagle słyszałeś szydercze takie:
Od tego się nie umiera. A d
To ten wariat z garbem D7
Co turystycznie spędza czas. D g
To ten wariat z garbem A A7
Który po drogach kurz wyciera A d
Który próbuje schwytać wiatr. E7 A7 /A d/
Potem mijały lata, ty ciągle
Szukałeś marzeń na szarych drogach.
Struną dzwoniące, dymem przyćmione
Buty zmieniane na twoich nogach.
Nic nie mówiłeś, widząc na niebie
Ptaków wędrownych tajemne znaki,
Potem wracałeś niby do siebie
I znów słyszałeś szydercze takie:
Dzisiaj stateczny ojciec rodziny,
Samochód, żona, dzieci, M - 4
Brydż u znajomych i imieniny
Spacer, w niedzielę trochę opery.
Czasem za oknem widzisz jak idą,
Dźwigając swoje ciężkie plecaki.
Chciałbyś dołączyć, stanąć w szeregu
I znów usłyszeć szydercze takie:
|
|
|
|
Na przełęczy przysiadł wrzesień Śmieje się ukradkiem Skrzydłem kruka włosy czesze Rozczochranym wiatrom Buczynie jej wargi sine Maluje czerwienią I korale jarzębinie W bańki cerkwi leje
|
|
Do gór do beskidzkich gór Zawracamy kroki Przez równin zielony mur Dolin rzecznych krocie Do gór do beskidzkich gór Zawracamy oczy By dojrzeć w buczyny pniach Madonn twarze złote
|
|
Mgły strącając po dolinach Jesień wozem jedzie Znarowione konie spina Worek chleba wiezie I naszym wołaniem Zmęczona odchodzi Tylko echo wyprowadza Na rozstajne drogi
|
|
|
|
Znowu czas odejść w góry i po co nam była ta miłość widziana w twarzach panien płowych Znowu czas odejść w góry i prędko zapomnieć jak pachnie wino z czerwonych głogów z jałowca herbem sinym
|
|
A my się dalej pniemy w jesienie wsłuchani w echa marzeń nie dorosłych potem się damy oszukać od nowa nadchodzącym wiosnom
|
|
Znowu czas odejść z gór i po co nam była ta miłość do białych wiosek i ciszy przy drodze Znowu czas odejść z gór i prędko zapomnieć jak pachnie dymem dzień obudzony w cerkiewnych bani łkaniu
|
|
|
Znów niepokój nam w sercu zasiała ta wiosna wchodziliśmy na połonin dachy i graliśmy nowe piosenki na harfie trawy prowadziliśmy do gniazd ptaki powracające
|
I zgubiły nam się drogi i pomyliły dni gdy siadaliśmy przy ogniu wpatrzeni w siwy dym i wyśniły nasze sny i wyśniły nasze sny
|
A za wiosnę wzeszło lato ciężkim krokiem swoje ręce brzemienne kładąc w sady roztańczyło się gwiazdami cygańskich nocy gdy pijani wiatrem czas goniliśmy po chmurach
|
Lecz odeszło a wjechała jesień pszennym wozem skrzydłom ptaków rytm odlotu bijąc i wołanie jakieś w połoniny od Sanu zaniosło przygarbieni z gór schodziliśmy żegnani żalem.
By potem w białą plamę napluć
Chciałbym namalować taki obraz, lecz jak można unieruchomić wiatr?
[Z cyklu „Widok z okna” Andrzeja Wierzbickiego]
|
Żółte liście (Miniatura II)
|
Żółte liście z drzew spadają Za oknami świszcze wiatr A w wspomnieniach wciąż wracają Tamte chwile z młodych lat
|
Już ci więcej przed wieczorem nie odpowie ptaka krzyk I na piasku nad jeziorem Ognia nie rozpali nikt
|
Mgła cię więcej nie otoczy Nie zapachnie latem wrzos Dzień powszedni nie zamroczy Gdy już minie wspomnień głos
|
[.....................................................................] tytuł nieznany
Chlapało marcowe błoto C G
Na rude twarze kamienia. H7 e
Dwugodzinny azyl nadziei. C H7 e
A po zaułkach pachniał wiatr H7 e
Co wszędzie może chodzić. A D G
A ty wdychałeś tamten wiatr a e
Zziębnięte ręce w podartych kieszeniach,
Zmęczony płaszcz i czapka pełna myśli.
I - dorosła - do widzenia.
Sylwetka w oknie wpatrzona w ciemność
Pusta ulica z wiosennej fotografii.
A po zaułkach pachniał wiatr…
Po co przychodzisz do mnie e D
Chłopcze z oczami madonny C D
I trzeba już zapomnieć. C H7
Do grania mi tylko noce zostały, e D C H7
Kiedy ulice śpią snem neonowym e D C H7
I w poszczerbionym kieliszku C G D
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Banach Andrzej Erotyzm po polskuKwiatek Andrzej Podroz po historii filozofiiAndrzej Wierzbicki Miejsce hipotezy podboju w milenijnym kanonie powstania państwa polskiego§ Wróblewski Andrzej Przejażdżka po Rosji 1998Andrzej Wierzbicki36 PUSZ Andrzej,CHROBOK PO FORMMuszala Andrzej Refleksje po śmierci Terri Schiavo eutanazja czy akt miłosierdziaBanach Andrzej Erotyzm po polskuprof Andrzej Zybertowicz po wyborach (analiza)51 WIERZBICKI Lukasz, STABIK Jozef, PUSZ Andrzej PO FORMAndrzej Pęczak Abolicja podatkowa krok po krokuAbolicja podatkowa Krok po kroku Andrzej Pęczak fullAbolicja podatkowa Krok po kroku Andrzej PęczakKwiatek Andrzej Starozytnosc Podroz Po Historii FilozofiizAndrzej Pęczak Abolicja podatkowa Krok po kroku35 PUSZ Andrzej, CHROBOK Zbigniew 2 PO FORMAndrzej Sapkowski W leju po bombiewięcej podobnych podstron