Andrzej Kwiatek, Michał Worwąg
PODRÓŻ PO HISTORII FILOZOFII
STAROŻYTNOŚĆ
Wydawnictwo Naukowe Scholar
Warszawa 1997
Kedaktor: lbmasz Bigaj
Korekta: Anna Sobolewska
Projekt okładki: Krzysztof Szczepanik
Ilustracje Michala Worwclga
D Copyright by Wydawnictwo Naukowe SCHOLAR, 1997
ISBN 83-85838-96-1
Wydawnictwo Naukowe "Scholar"
ul. Królewska 47/29, 00-103 Warszawa, tel./fax 620.52.07
Wydanie pierwsze, objętość 9 a.w. skład, łamanie, druk i oprawa PP "Evan".
PRZEDMOWA
Człowiek stykający się po raz pierwszy z filozofią napotyka specyficzny język
i pojęcia, które mogą zaciekawiać i zachęcać do dalszych studiów, ale mogą
również odstraszać. Nie każdy ma wystarczająco silną motywację,
cierpliwość i czas, aby przedzierać się przez barierę języka filozoficznego.
Jakże często odkładamy "na później" książkę znanego autora w nadziei, że
kiedyś, już dojrzali intelektualnie, będziemy jąw stanie przeczytać i należycie
zrozumieć. Dotyczy to zwłaszcza młodego czytelnika, z reguły
niecierpliwego, zniechęcającego się przy lada trudności. A że jest on
jednocześnie ciekawy świata, przeto bez wahań kieruje swoją uwagę na inne
dziedziny, rezygnując w ten sposób - być może na zawsze - z uczestnictwa w
jednej z najciekawszych przygód intelektualnych, jaką może się stać filozofia.
Z naszych szkolnych doświadczeń w nauczaniu filozofii i etyki wynika, że
młodzież chętnie uczestniczy w dyskusjach filozoficznych i oddaje się
filozoficznej refleksji. Z drugięj jednak strony niechętnie sięga po lektury,
podręczniki i opracowania z tej dziedziny. Podobne spostrzeżenia
mająorganizatorzy olimpiady filozoficznej, w której licznie
uczestnicząuczniowie z całej Polski. Zapał nie idzie w parze z erudycją. Czy
można temu zaradzić? Naszym zdaniem można, pod warunkiem, że
przemówi się do nich językiem dnia codziennego.
Książka ta jest próbą dotarcia do młodego czytelnika oraz do każdego, kto
jest ciekaw filozofii, bez odwoływania się do pojęć specjalistycźnych.
Popularyzacja filozofii w tej formie niesie szereg niebezpieczeństw. Grozi
uproszczeniami, powierzchownością czy wręcz zafałszowaniami. Autorzy
starali się tych błędów uniknąć. Pragnęli w sposób jasny i przystępny
przedstawić najważniejsze problemy filozoficzne nurtujące ludzi w różnych
epokach. Użycie do tego celu języka potocznego jest uzasadnione, gdy
zważy się, że pierwsze ujęcia aktualnych do dziś zagadnień filozoficznych
wyrażane były przy pomocy ję
5
zyka, którym posługiwano się na co dzień. Grecy dowiedli, że o
najtrudniejszych sprawach można mówić w sposób prosty i zrozumiały dla
każdego. Znakomitym wzorem prostoty i jasności, a zarazem filozoficznej
głębi, pozostają dla nas Platońskie dialogi.
Należy pamiętać również, że filozofowanie nie jest wyłączną domeną
filozofów. Literatura i sztuka są tego wymownym przykładem. Odnajdujemy w
nich problemy równie doniosłe, co w dziełach filozoficznych, wyrażone bez
użycia hermetycznej terminologii. Kto wie, czy nie z lepszym rezultatem?
Pytania na końcu każdego rozdziału są tylko pewymi propozycjami, które
można wykorzystać jako materiał do przemyśleń i dyskusji. Nie sąone,
oczywiście, jedynymi możliwymi. Mamy nadzieję, że treść książki zachęci
Czytelnika do postawienia wielu ciekawszych pytań i rozbudzi tym samym
potrzebę głębszego obcowania z filozofią.
Wstęp ZACZYNA SIĘ OD ZDZIWIENIA
Któż nie zna bajek, mitów, legend i wierzeń o świecie, o życiu, o zwierzętach,
ludziach, bogach i demonach? Od niepamiętnych czasów takie właśnie
opowieści dostarczały rozrywki, dreszczów emocji, zachęcały do namysłu
nad światem i samym człowiekiem. Kto nie pamięta bajek, kogo już nie bawią
i nie wzruszają, temu z powodzeniem potrafiąje zastąpić powieści lub filmy z
gatunku science fiction, fantasy czy horrorów. Dlaczego tak bardzo
przykuwąją uwagę? Dlaczego tak mocno je przeżywamy?
Niełatwo dać odpowiedź na te pytania. Wyobraźmy sobie, o ileż trudniej było
jąznaleźć ludziom sprzed kilku tysięcy lat. W dawnych czasach świat
przedstawiał im się nieco inaczej. Nie znaczy to, aby rosły wtedy inne
drzewa, zamieszkiwały go inne zwierzęta lub inne nim rządziły prawa. To
ludzie tłumaczyli sobie ten świat całkiem inaczej, w sposób - w naszym
pojęciu - wręcz fantastyczny.
Można jednak powiedzieć, że wiedza dotycząca codziennych spraw i
zwykłych czynności z pewnością nie była tak fantastyczna. Nasi
pradziadowie doskonale przecież wiedzieli, jak tropić zwierzynę, gdzie
znajdować schronienie, jakiego rodzaju drewna czy kości użyć, aby łuk
skutecznie strzelał.
O rybaku i rybce
Mówimy "wiedzieli" - ale czy na pewno wiedzieć znaczyło wtedy to samo, co i
dziś? Czym innym jest wiedzieć, co trzeba zrobić, aby łuk strzelał, czym
innym zaś wiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Aby, na przy
6 ~ 7
kład, strzała nie "tańczyła" w locie do celu, powinna mieć lotki. Każdy o tym
wie, tak samo dziś, jak i wtedy. Ale my dziś wiemy, jaki jest tego powód: to
powietrze stawia opór wobec płaskich powierzchni lotek, "prostując" lot
strzały; nie stawiałoby oporu wobec strzały gładkięj. Wynika to z praw fizyki.
Lecz nasi przodkowie tych praw nie znali; ponieważ lotki robili z piór ptasich,
mogli sobie wyobrażać, że strzała "uczy się" latać od ptaków.
Jeszcze całkiem niedawno, przy odrobinie szczęścia, można było gdzieś nad
jeziorem lub rzeką spotkać starego rybaka, który tajniki łowienia ryb
ościeniem potrafił tłumaczyć w szczególny sposób. "Kiedy celujesz - mówił
stary rybak - musisz mierzyć trochę poniżej brzucha ryby. A to dlatego, że
ryba zawsze w ostatnięj chwili uskakuje w dół, do dna". Łatwo nam dziś
powiedzieć, że rybak się mylił. Znąjąc zasadę załamania promieni światła w
wodzie, wiemy, iż to za jej przyczyną ryba "uskakuje" ku dołowi. Po prostu
patrząc przez wodę widzimy rybę wyżej niż znajduje się ona naprawdę. 1
dlatego musimy mierzyć ościeniem poniżej jej brzucha. Rybak o tym nie
wiedział. Na własną rękę poszukiwał przyczyny, która sprawia, że celować
powinien nie tam, gdzie rybę widzi. Nie znał dokładnego wyjaśnienia, ale
doszukiwał się powodu prawdopodobnego. I wyciągał wniosek: przyczyna
musi tkwić w zachowaniu ryby.
Spróbujmy sobie wyobrazić, jak podobne zjawisko mogli tłumaczyć sobie
ludzie myślący w sposób o wiele bardziej mitologiczny od naszego rybaka.
Przypuśćmy, że wyjaśniliby to nie unikiem ryby, ale tym, że to woda sama
"wciąga" rybę w głąb. Takie tłumaczenie wyda się nam dziś zapewne
nieprawdopodobne i śmieszne. Dlaczego więc nie było takim dla naszych
przodków?
Dla ludzi z zamierzchłych czasów cała przyroda, nie tylko zwierzęta czy
rośliny, ale i siły natury, ba, nawet ziemia, skały i kamienie, były ożywione.
Cała przyroda jawiła im się jednąwielkącałością, czymś w rodzaju rodziny.
Być może ryba była dla nich "dzieckiem" wody. W ich oczach woda miała
więc "prawo" pomagać rybie. Nie dziwiło ich wcale, że rzeczy i żywioły mogą
działać celowo. Były przecież dla nich czymś żywym i świadomym. Mówi się
nieraz, że woda "wciąga". Takie powiedzenia traktowano wtedy całkiem
dosłownie. Jeśli woda może wciągnąć nawet dobrego pływaka, dlaczego nie
miałaby tego zrobić z rybą?
Bardzo ważne dla dawnego sposobu myślenia było i to, że inaczej
pojmowano przyczynę, która wywoływała znany skutek. Aby stać się
przyczyną czegoś, rzecz lub zjawisko nie musiały wcale znajdować się w
pobliżu rzeczy, na którą działały. Wystarczyło, że były w jakiś sposób
podobne lub łączyło je jakieś skojarzenie. Mało tego, zadziałać mógł już sam
znak symbolizujący jakąś siłę lub zwierzę. W przykładzie ze strzałą ptak nie
musiał więc być obecny, aby "nauczyć" strzałę właściwego lotu. Równie
dobrze mógł wystarczać sam znak, jakim była lotka.
Tylko jeden krok
Łatwo sobie wyobrazić, o ile bardziej nieprawdopodobne były opowieści
naszych przodków, gdy stykali się ze zjawiskami naprawdę niezwykłymi. Bo
przecież sprawy codzienne i powszednie nie stały się jedynym tematem
mitów. Człowiek próbował w nich odpowiedzieć sobie też na pytania innego
rodzaju: jak powstał świat? Skąd się wzięło życie na ziemi? Jak zbudowany
jest świat? Co się dzieje z człowiekiem po śmierci? Wówczas to zaczynała
działać fantazja.
Czy była to tylko fantazja? A może kryło się w tym coś więcej? Kiedy
powiadano, na przykład, że na początku był Chaos, z którego wyłoniły się
kolejno Mrok, Noc, Światło, Życie i Rozum, była to może opowieść o
stopniowym zaprowadzaniu w świecie porządku? Od Chaosu po Rozum,
przez kolejne stopnie układała się wizja narastającego porządku, ładu i
bezpieczeństwa. A kiedy znów przekazywano sobie historię, jak to z
pierwotnego morza, Okeanosa, wyłoniła się Tetyda, czyż nie była to
opowieść o życiu wychodzącym z wody? W jej pobliżu powstawały pierwsze
ludzkie siedziby. Dla Greków, rozrzuconych po wyspach i wybrzeżach dwóch
kontynentów, morze było także drogą łączącą ich z rodakami, było mostem
porozumienia.
Snując te opowieści, być może ludzie mieszali ze sobą różne sprawy: ład
ustalony we wspólnym działaniu, jako że nie był niczyją osobistą zasługą,
utożsamiali z porządkiem kształtującym się niejako samorzutnie w całym
świecie. Nie uświadamiali sobie wówczas każdego zjawiska z osobna. Być
może ich myśli zaprzątało coś ważniejszego. Poszukiwali nie tyle wyjaśnienia
poszczególnych zjawisk, ile skrywającej się
8 I 9
poza nimi jedności i przenikającego cały świat porządku. Dostrzegali
bezpośredni związek między deszczem a urodzajem, między wodą a życiem,
światłem a pełnią otwartego świata. Wiele ich pojęć skupiało w sobie
rozmaite myśli i pragnienia, które dla nas istnieją tylko z osobna. W ich
wierzeniach łączność między różnymi sprawami mogła przybierać postać
wręcz zdumiewającą. Jedna i ta sama rzecz potrafiła być nie tylko sobą
samą, ale równocześnie czymś jeszcze. Sowa pohukująca nocą mogła
okazać się ich przodkiem, który zwraca się do nich w tajemnej mowie.
Zarazem jednak wcale nie przestawała być sową.
Być może ludzie dawniejsi zbyt szybko, zbyt pochopnie wyciągali wnioski,
zbyt wiele spraw łączyli w jedno. Lecz wokół gromadziło się tyle spraw
tajemniczych, niezrozumiałych i splątanych, że trudno je było rozdzielić.
Przecież woda i deszcz to nie tylko życiodajne siły, ale i groźba powodzi;
ogień to zarówno ciepło, jak i pożar, a ziemia może być siłą życiodajną, ale i
niszczącą. Wszystko to musiało dziwić, zastanawiać. Jak to wszystko
uładzić, uporządkować? Nic dziwnego, że ludzie sięgali po fantastyczne
tłumaczenia. Ale nawet ich najbardziej niewiarygodne historie zachowywały
głębszy sens i znaczenie. Pierwsze opowieści mitologiczne zajmują się
powstawaniem świata, życia, ustalaniem porządku, cyklicznymi zmianami pór
roku, siłążywiołów, tajemnicąśmierci. Także bogowie w najstarszych
poglądach Greków nie byli tylko osobami. Chronos - czas, Gaja - Ziemia,
Eros - ożywiająca wszystko siła miłości, były również pewnymi zasadami,
jakby glebą, z której wszystko wyrasta.
Często przeciwstawiano sobie te podstawowe siły. Występując parami grały
główną rolę w wielu mitach. Od zarania ludzkości fascynowały człowieka
napięcie i równowaga między przeciwieństwami, takimi jak światło i mrok,
męskie i żeńskie, żywe i martwe, góra i dół - ale także między tymi bardziej
codziennymi, jak mokre i suche, ciepłe i zimne, jadalne i niejadalne, prawe i
lewe. Kolejny temat i nowa pożywka dla wyobraźni oraz dociekań. Bo
tematem dla mitu mogło być dosłownie wszystko.
Jak to się stało, że w pewnym momencie w ten splątany świat wyobrażeń
mitycznych wkroczyła filozofia? Arystoteles, jeden z największych umysłów
starożytności, powiedział, że filozofowanie zaczyna się od zdziwienia.
Wyobraźmy sobie, że za oknem pada deszcz. Jeśli po
wiemy: "cóż, deszcz to deszcz", nie pojawią się przed nami żadne pytania.
Będzie inaczej, kiedy coś nas zdziwi. Przypuśćmy, że wpatrując się w strugi
deszczu zaczniemy snuć rozważania. Dlaczego właściwie obejmujemy jedną
nazwą "deszcz" te pędzące ku ziemi krople, jak gdyby było to coś stałego?
Deszcz to po prostu tysiące kropli w ciągłym ruchu. Gdy niebo się rozjaśni
pozostanie po nim tylko kilka kałuż. Czy nie jest podobnie z innymi rzeczami i
zjawiskami? Rośliny, zwierzęta czy skały zdają się trwać dłużej niż przelotny
deszcz, lecz ich czas również przeminie. Rośliny są w stałym rozwoju,
przemianie, która trwa dopóki nie zwiędną i nie rozłożą się. Nawet skały
wietrzeją, by wreszcie zniknąć. Czy jest zatem coś trwałego na ziemi? Oto
mamy problem, jaki nasunęło nam zdziwienie. A stąd już tylko krok do
filozofii.
Być może krok równie mały dzieli filozofię od mitologii. Taki jest sens słów
Arystotelesa: "Miłośnik mitów jest do pewnego stopnia filozofem, jako że mit
składa się z rzeczy zdumiewających".
10 ~ 11
Rozdział I
COŚ. POSZUKIWANIE PRAZASADY PRZEZ FILOZOFÓW JOŃSKICH I
ITALSKICH
Zdarza się nieraz, że pomimo posiadanęj wiedzy nie jesteśmy w stanie
wyjaśnić jakiegoś zdarzenia. Bywa, że ni stąd, ni zowąd spadają obrazy ze
ściany, dokładnie w chwili, gdy gdzieś daleko zaszło jakieś tragiczne
wydarzenie. Oto ktoś nie może się oprzeć wrażeniu, że rozpoznaje miejsce,
w którym nigdy nie był, kogoś innego nawiedzająprorocze sny. Są to
zjawiska, które trudno wytłumaczyć. Gdy nasza wiedza jest zbyt uboga, aby
je wyjaśnić, mówimy: nie wiem. Kto jednak chętnie przyznaje się do własnej
niewiedzy? Wypowiadamy wtedy słowa tajemnego zaklęcia: "coś w tym musi
być". Tak, ale co? To "coś" jest niewytłumaczalne, to "coś" jest niewidzialne.
Wydaje nam się, że to "coś" istnieje na pewno, bo inaczej nie byłoby tych
wszystkich zdarzeń. Jeśli nie potrafimy określić przyczyn różnych zjawisk, a
potrzeba wyjaśnień narasta, mamy wielką pokusę chwytać się
najdziwniejszych skojarzeń.
A może być i tak, że odpowiedź jest nam znana już wcześniej, zanim zadamy
pytanie. Zupełnie jakby "czekała na nas" ukryta w opowieściach innych ludzi -
w podaniach czy legendach, które potrafią wyjaśnić zarówno tajemnice
wzrostu i odnawiania się świata roślinnego, jak i tajemnicze szmery za
oknem. Łatwo mogą się jednak zrodzić wątpliwości, czy aby przekazywana
nam w ten sposób wiedza jest wiarygodna. Czy wielość mitycznych
wyjaśnień nie nasuwa podejrzenia, że "coś tu się nie zgadza"? Może
odczujemy potrzebę, aby rzecz wytłumaczyć "raz a porządnie"? Czy
przekonanie, że Ziemia spoczywa na grzbiecie żółwia nie kłóci się z opinią,
że pływa ona po niezmierzonym oceanie? Takie odpowiedzi rodzą nowe
pytania: a co jest pod dnem oceanu? Po czym chodzi ten żółw? W pewnej
chwili człowiek czuje, że "żółw" nie jest zbyt pewnym oparciem nie tylko
dla stóp, ale i dla jego pragnienia wiedzy. Zaczyna rozmyślać nad innymi
możliwościami.
Podobnie dziać się zaczęło u progu VI wieku p.n.e, tj. ponad dwa i pół
tysiąca lat temu w Grecji. W miarę jak rozwijało się rzemiosło, żegluga,
handel i powstawały nowe miasta, Grecy nabierali przekonania, że
mitologiczne wyjaśnienia zjawisk nie tłumaczą świata w sposób
wystarczający. Należy je więc uściślić - rozjaśnić to, co w micie pozostaje
spowite mgłą tajemnicy. Pierwszymi, którzy przetarli oczy i zaczęli się
przyglądać rzeczom uważniej, byli Tales i Anaksymander z Miletu. Milet to
znane miasto w starożytnej Jonii, na wybrzeżuAzji Mniejszej, gdzie w VII i VI
wieku p.n.e. osiedlali się Grecy.
WSZYSTKO WYSZŁO Z WODY TALESA POSZUKIWANIE POCZĄTKU
Tales był zdolnym matematykiem i astronomem. Podobno przebywając w
Egipcie obliczył wysokość piramidy na podstawie długości jej cienia. Potrafił
też podać dokładnądatę
zaćmienia Słońca. Zajmował się najważniejszymi ówcześnie dziedzinami
wiedzy: astronomią, geometrią, matematyką. Obserwował świat uważnie i
zastanawiał się, co jest w nim najbardziej istotne. Ziemia, niebo, gwiazdy i
kamienie, zwierzęta i rośliny tworzą w tym świecie rozmaitość form,
przyprawiającą o zawrót głowy. A mimo to odnosimy wrażenie, że tkwi w tym
wszystkim jakaś zasadnicza jedność. Tales chciał dociec; czy jest w świecie
coś takiego, co mogłoby wyjaśnić tę przypuszczalną jedność wszystkich
rzeczy. Może jest to ich wspólne pochodzenie, jak w przypadku różnych
12 I 13
ludzi, których łączy to, że pochodzą od wspólnego przodka? Gdyby udało się
odnaleźć taki wspólny początek wszystkich rzeczy, byłby on zasadą
jednoczącą je pomimo ich rozmaitości. Pytanie brzmiało: z czego wszystko
powstaje? Co jest źródłem życia i ruchu? Woda - odpowiada Tales,
Też wymyślił! A dlaczego nie oliwa? Jeśli się jednak zastanowimy, okaże się,
że nie jest to pomysł aż tak niezwykły. Woda, obok powietrza, ziemi i ognia,
była jednym z żywiołów, o których opowiadają mitologie wielu krajów świata. I
nic w tym dziwnego. Są to właśnie te elementy przyrody, którym człowiek
najwięcej zawdzięcza. Mają też wiele zadziwiających właściwości, które
pobudzają naszą wyobraźnię. Być może w odpowiedzi Talesa na pytanie o
zasadę świata jest coś z mitycznej opowieści: wszystko powstaje z wody, jak
Tetyda z pierwotnego oceanu.
Ale Talesowi szło o coś więcej. Woda jest początkiem wszystkiego, gdyż z
wilgoci powstaje życie. Po drugie, woda jest bezkształtna, bezbarwna, bez
smaku - potrafi wypełnić sobą każde naczynie. Może więc wypełnia sobą
każdy żywy organizm? Po trzecie wreszcie, zmienność jej kształtów,
ruchliwość, czyni z niej symbol dającej się zauważyć w naszym otoczeniu
zmienności świata. Gdy Tales nazwał wodę początkiem, złożył jakby hołd jej
szczególnym własnościom, związkom, jakie łączyły jąz wszelkim życiem.
Zarazem jednak była dla niego wszędzie obecnym składnikiem,
"wypełniaczem" świata.
Krótko mówiąc, woda była dla Talesa źródłem życia, a życie było dlań
wszechobecne - nawet martwe z pozoru przedmioty uznawał za ożywione.
Jeśli więc woda miała być początkiem wszystkiego, to była początkiem
szczególnym, stale obecnym w każdym okruchu rzeczywistości. Można by
rzec, że była nieustannym początkiem rzeczy. Bo początek, którego Tałes
poszukiwał, nie był jakimś stanem, który był i minął; był praprzyczyną, która
od zawsze rządziła i nadal rządzi przemianami rzeczy.
Żadne pisma Talesa - jeśli cokolwiek napisał - nie zachowały się. Jego
poglądy znamy od filozofów późniejszych. Dwieście lat po nim Arystoteles, a
Cicero pięćset lat później, zgodnie przyznają Talesowi pierwszeństwo w
poszukiwaniu praprzyczyny. Obaj wspominają o badaniach Talesa i jego
wytrwałej obserwacji zjawisk. Piszą, że właśnie dzięki obserwacji doszedł do
ustalenia zasady - początku świata. Dziś
trudno raczej uwierzyć, że świat powstał z wody, jak mówi Tales. Ale i
obecnie wielu uczonych stara się zrozumieć "jak się to wszystko zaczęło", jak
powstał świat, skąd wzięło się życie. Uważamy dziś, że życie wyszło z wody,
chcąc przez to powiedzieć, że organizmy żywe pojawiły się w wodzie miliony
lat temu. ZasługąTalesa jest, że po raz pierwszy postawił jasno pytanie: co
jest początkiem wszechświata? I żądał jednoznacznej odpowiedzi.
Niezależnie od tego, jaki jest nasz stosunek do jego wniosków,
najważniejsze jest jedno: Tales był pierwszym z tych, którzy zaczynali się
trudzić, aby poznać 'wiat własnym umysłem. Chciał zsumować znane sobie
fakty i przedsta ' ć jeden wspólny powód ich powstawania, źródło, z którego
wypływa ws stko, cała widzialna rzeczywistość. W ten sposób wskazał jedną
z dró , po której miały kroczyć przyszłe epoki. Nie obyło się jednak bez
krytyki, i to już na samym wstępie. Dokonał jej bowiem bezpośredni uczeń
Talesa, Anaksymander.
ANAKSYMANDER I BEZKRES
Pierwsi filozofowie bynajmniej nie porzucili myślenia mitologicznego. Nie jest
nawet pewne, że w ogóle tego chcieli. Postawione przez nich pytania nie były
wcale inne niż te, na jakie odpowiadająmity. Proponowane przez nich
odpowiedzi również niewiele się różniły od mitycznych opowieści. Co to w
końcu za różnica, czy świat powstał z wody, czy na przykład z wielkiego jaja,
jak przekazuje wiele mitycznych podań? Jeśli potraktujemy to jako
przenośnię, jajo nie jest wcale gorszym symbolerri życiotwórczej siły niż
woda. Jeśli dosłownie, w obu przypadkach będzie to jednakowo
niedorzeczne.
W wyjaśnieniach pierwszych filozofów widoczne jest, typowe dla mitu,
pragnienie ujrzenia świata zjednoczonego, jednorodnego pomimo
rozmaitości, gdzie wsżystkie rzeczy mająto samo pochodzenie. Na czym
więc mogłaby polegać różnica pomiędzy ich teoriami a mitami? Być może nie
jest ona aż tak wielka, jak nam się często wydaje. Przynajmniej jeśli chodzi o
filozofów działających w Jonii na przełomie VII i VI wieku p.n.e. można
zaryzykować twierdzenie, że i oni byli na swój sposób twórcami mitów o
pochodzeniu świata. Nie tych znanych i przyj
14 I 15
mowanych powszechnie, lecz mitów własnych, dających odpowiedzi na
własne pytania. Ale w końcu i te powtarzane z pokolenia na pokolenie mity
ktoś stworzył, ktoś je wrymyślił. Czyżby więc cała różnica miała polegać na
tym, że w przypadku "mitów filozoficznych" znamy nazwiska ich twórców?
Jeśli u źródeł mitu leży dociekanie przyczyn otaczających nas zjawisk, a
wiele wskazuje, że tak jest, to w samym micie nic się o tym nie mówi. Mit jest
opowieścią Możemy się tylko domyślać, na jakie pytania odpowiada. Filozof
postępuje inaczej - stawia pytania, zastanawia się, co dokładnie znaczą.
Później rozważa następstwa odpowiedzi, jakiej sam udzielił. Zajmujągo też
odpowiedzi innych, porównuje je, bada co z nich wynika i wybiera najlepsze,
najbardziej przekonujące rozwią tania. Wszystko to czyni jawnie, mówi o tym
wprost, zamiast pozostawiać w domyśle. Prędko przekonuje się wtedy, że
nie udaje mu się wszystkiego wyjaśnić od razu. Za pytaniem idzie więc
następne pytanie. I powtarza się to dotąd, aż uzyskamy odpowiedź
zadowalającą Pytania są tu jak gdyby krokami, które wyznaczają kierunek
myślenia. I tak jak tropy na śniegu, pozostawiają po sobie wyraźny ślad, po
którym mogą kroczyć inni.
Czy można ugotować kluski w "zasadzie"?
Zdaje się, że jużAnaksymander postępował według powyższego wzoru. On
również szukał tego czegoś, z czego bierze się wszystko inne. Nie okazał się
jednak wiernym uczniem swego mistrza. Zadawał pytania zaskakujące i
podchwytliwe. Je
śli prapoczątkiem jest woda, jak zakłada Tales, to czy także ta, którą piję?
Czy woda, w której biorę ką piel nadal zachowuje tę samą moc tworzenia
świata? Jeśli tak, to dlaczego nie stworzy ich więcej? Sami widzimy, że woda
jest zwykłą rzeczą- taką jak inne. Pozostaje przyjąć, że woda- zasada nie jest
tąsamą wodą w której gotuję kluski.
Ale i wtedy jesteśmy w kłopocie.
Musiałyby przecież istnieć dwie wody: jedna, która jest zasadą i druga,
jakąznamy na co dzień, ta którąpijemy i w której pływamy. A co w takim razie
mogą mieć ze sobą wspólnego? Może woda-zasada jest czymś całkowicie
różnym od tej, którą piję? Może nawet nie jest wcale wodą? W takim razie
czym?
Anaksymander zadawał i inne trudne pytania. A dlaczego niby mielibyśmy
uważać, że świat i wszystko co jest, było przez kogokolwiek stworzone`? A
może wszystko było, jest i będzie i nikt nie musiał niczego stwarzać? No
dobrze, ale czy nie widzimy, że wszystkie rzeczy i zjawiska trwają tylko przez
pewien czas na ziemi? Jabłko rozwija się z kwiatu, rośnie, nabiera
rumieńców, aby zgnić lub zostać zjedzone. Człowiek rodzi się i umiera.
Dostrzegał to i Anaksymander. I nie tylko - mówił zwierzęta, rośliny czy ludzie
powstają i giną. Powstaje i ginie dosłownie wszystko, także Talesowa woda,
także cały nasz świat. Tyle tylko, że nie oznacza to, aby został on stworzony.
I nie zostanie też unicestwiony w dalekiej przyszłości. Raczej wyłania się on
z czegoś, co jest wieczne i niezmienne, aby w końcu w tym czymś zaniknąć,
podobnie jak roślina "wyłania się" z ziemi, aby do niej powrócić. To "c o ś"
jest zasadą i prapoczątkiem świata.
16 j 17
Ile światów pomieści nieskończoność?
Anaksymander doszedł do wniosku, że prapoczątkiem nie może być jakaś
konkretna rzecz. Każda taka rzecz, jak na przykład woda, jest ograniczona.
Poza jej granicami zaczynają się inne rzeczy. Każda rzecz ma swój początek
i swój koniec. Praźródłem lub prazasadą może być jedynie coś, co nie ma
granic, początku ani końca, a więc Bezkres. Tylko on nie jest przez nic
innego ograniczony, sam zaś obejmuje sobą wszystko. Co więcej, bezkres
nie tylko jest nieograniczony, jest bezgraniczny także w tym sensie, że nie
ma w n i m granic, jest wewnętrznie niepodzielony, jednorodny. To z niego
wyłaniają się "wszystkie niebiosa i zawarte w nich światy", i jak wszystko
inne, powstają one i giną.
Zwróćmy uwagę, że Anaksymander mówi nie o świecie, lecz o światach,
przyjmował bowiem, że jest ich wiele. Wszystkie umieszczone są w
bezkresie nie mającym końca i wszystkich dotyczą te same prawa
powstawania i ginięcia. I tak to się powtarza w nieskończoność. Jedynie
bezkres jako podłoże całego stworzenia jest niezniszczalny. Będąc
początkiem pozostałych rzeczy, sam nie ma początku, nie może też mieć
końca. Bezkres można by więc uznać za rodzaj wszechświata w
początkowym okresie rozwoju. Niech nas nie dziwi, żeAnaksymander z
jednej strony mówi o jego wieczności, a z drugiej o powstawaniu i ginięciu
światów. W ten sposób chciał uzgodnić przekonanie o zmienności świata z
myślą o jego nieprzerwanym trwaniu. Zauważył bowiem, że wszystko jest w
ciągłym ruchu. Bez ruchu nie byłaby możliwa przemiana rzeczy, ich
powstawanie i ginięcie. Jest to powód, dla którego ruch w świecie nigdy nie
może ustać. Ruch, jak powiadał, jest wieczny. Znajdujące się w ciągłym
ruchu rzeczy przemieniają się nawzajem w siebie. Z wody tworzy się lód, z
zalążka powstaje owoc. Ale nie odbywa się to tak całkiem po prostu. Z
praźródła-bezkresu wyodrębniająsię przeciwieństwa, takie jak: zimne i
gorące, mokre i suche.
Wzajemne oddziaływanie na siebie przeciwieństw sprawia, że na powrót
łączą się one i mieszają. Tak z wolna tworzy się cała różnorodność świata.
Dotyczy to w równym stopniu żywiołów, takich jak woda, ogień czy powietrze,
co żywych stworzeń: roślin, zwierząt i człowieka. Pozostaje jednak pewna
"niechęć" pomiędzy przeciwieństwami. Wszystko w przyrodzie pożera się
wzajemnie. Tak jak zwierzęta karmią się rośli
nami lub innymi zwierzętami, tak ogień i woda "karmią się" sobą na
przemian. W świecie panuje prawo wzajemnego odwetu. Woda gasi ogień,
po czym ogień wywiera na niej pomstę, kiedy ją wysusza.
W ten sposób, mówił Anaksymander, wszystkie "rzeczy istniejące
wywzajemniają się sobie kolejno karą i pomstą za niesprawiedliwość zgodnie
z zarządzeniem czasu". Umieszczał więc wewnątrz świata pewną zasadę
etyczną: sprawiedliwość opartą na brutalnym prawie odwetu. Surowa
sprawiedliwość czuwa, aby żadna moc nie wzięła góry nad inną, zapewniając
tym samym równowagę. W świecie nie da się uniknąć niesprawiedliwości,
mówił, ale i kary za nią. Te same prawa rządzą powstawaniem i ginięciem
światów, co życiem biologicznym i społecznym życiem ludzi.
W stronę porządku
Poszukiwanie praprzyczyny na Anaksymandrze się nie skończyło. W samym
Milecie znalazł się jeszcze jeden podróżnik po nowo powstałej krainie myśli.
Anaksymenes, meteorolog, za prapoczątek uznawał powietrze,
nieskończone, rozrzedzające się i gęstniejące, tworzące kolejno: wiatr,
chmurę, wodę, ziemię i skały. Było ono dla niego również zasadą życia,
duszą świata i każdego żywego stworzenia.
Anaksymenes chciał uporządkować obraz świata. Zrobił to, odnajdując
element pozwalający wprowadzić proste stopniowanie: od najrzadszego do
najgęstszego. Pierwszych filozofów jońskich ożywiało jedno wspólne
pragnienie: uczynić świat prostym, jasnym i zrozumiałym. Należało wykazać,
że podstawowa zasada, źródło, z którego wszystko wypływa jest proste.
Zasada wszechrzeczy musi więc być "czymś naj..."-najbardziej żywotnym,
najobszerniejszym, najrzadszym. Porządek, który greccy filozofowie
spodziewali się w świecie odnaleźć, wiązał się w ich myśli z pragnieniem
zachowania równowagi, tak aby żaden z żywiołów nie górował nad mymi.
Stąd na zasadę świata starali się wybrać coś, co mogłoby tę równowagę
zapewnić. Podobny cel przyświecał filozofowi, który działał z dala od Jonii, na
drugim krańcu antycznego świata. Ten jednak zabrał się do dzieła całkiem
inaczej.
18 I 19
PITAGORAS WŚRÓD LICZB
Azja Mniejsza spełniła rolę wylęgarni myśli. Tylko na krótko jednak na jej
wybrzeżach mogła się zadomowić filozofia. Wokół miast jońskich zbierała się
burza. Wywołała ją, -nadciągająca nad świat osadników greckich z Miletu i
Efezu, potęga perska. Ciągłe wojny i niepewność jutra wpłynęły być może na
sposób widzenia świata pierwszych greckich filozofów. Był to świat rozdarty
przeciwieństwami, bezwzględny i okrutny. Prostota przyjmowanych zasad
wznosiła się gdzieś ponad nim, z dala od realnego życia, jak bezkres
Anaksymandra.
~t~.o~a~owt~ a~rxzcx~Tal. Jo~,y
Ostatecznie Jonia zostanie pochłonięta przez szybko rosnące w siłę państwo
perskie, które wkrótce zagrozić miało także Grecji właściwej. W
czasachAnaksymenesa wielu Greków opuszczało Jonię. Często przenosiły
się całe miasta, aby założyć nowe siedziby w krajach bardzo odległych, lecz
bezpiecznych. Miejscem, w którym Grecy najchętniej odnajdywali swój nowy
dom, była Italia, nazywana wówczas WielkąGrecją. Wraz z innymi
przesiedleńcami zjawiali się tu i myśliciele.
W Italii jednak świat postrzegano nieco inaczej. Był to świat spokojniejszy od
jońskiego przyczółka. Zmiany nie zachodziły tu tak prędko, nie rzucały się tak
natrętnie w oczy. Pod błękitnym niebem Italii mędrcy bardziej skupiali się na
tym, co w świecie niezmienne, trwałe. Poszukiwali pewności, o którą tak
trudno było w starym kraju, i odnajdywali ją w stałych zasadach
rozumowania.
Pierwszy filozof
Na wyspie Samos urodził się myśliciel, który stał się żywą legendą dla
wszystkich Greków. Był nim Pitagoras, pierwszy człowiek, który uznawał
siebie za filozofa. Określenie "filozof' oznacza po prostu kogoś, kto poszukuje
mądrości lub - bardziej dosłownie - miłośnika mą drości. Dla wyjaśnienia
nowego
wówczas terminu Pitagoras opowiedział podobno taką historyjkę. Podczas
zawodów olimpijskich zjawia się na stadionie wielu ludzi. Jedni, aby
współzawodniczyć w walce o tytuły, inni - aby prowadżić handel wśród
publiczności i zarabiać na sprzedawanych towarach. Ale są i tacy, którzy
zjawiają się tam po to, aby wszystkiemu bacznie się przyglądać, obserwo
wać i wyciągać wnioski. Ci, zdaniem Pitagorasa, wybrali część najlepszą- "za
nic mając wszystko, gorliwie dociekająistoty rzeczy". To właśnie są
filozofowie.
Pitagoras wiele podróżował, był w Egipcie i Persji, by osiąść na stałe w
Krotonie, mieście położonym w zasiedlonej przez Greków części Italii.
Pitagoras niczego nie napisał. Założył za to pierwszą w pełni zorganizowaną
szkołę filozoficzną, gdzie nieustannie prowadził wykłady. Miał wielu uczniów,
którzy byli nie tylko filozofami. Zajmowali się matematyką, astronomią,
medycyną. To dzięki nim znamy dziś jego poglądy.
20 ~ 21
Pitagorasowi odpowiedzi filozofów jońskich wydały się naiwne. Postawił
sobie pytanie: Czy to możliwe, aby woda, powietrze czy jakikolwiek z
elementów współwystępujących w przyrodzie mógł być na tyle ważny, aby
decydował o pozostałych? Czy dom powstał wyłącznie z cegieł? Potrzebna
jest jeszcze zaprawa murarska, belki, wiązania dachowe, no i podłoga, okna,
drzwi. Takich części składowych możemy wymienić wiele. Ale czy okno,
cegłę albo deskę można nazwać zasadą domu? Nie. Zasadądomu jest
wzajemny układ użytych do budowy składników. Owszem, wszystkie one są
niezbędne. Potrzebny jest i fundament, i mur, aby dom się nie zawalił. Na
wierzch kładziemy dach, aby było sucho podczas deszczu, a w upalne dni
niezbyt gorąco. Nie możemy też zapomnieć o oknach, aby dochodziło
powietrze i światło. Osłaniamy się przed nadmiarem światła, lecz nie
możemy się go pozbawić.
Zapewniamy w ten sposób "równowagę elementów". Podobnie dzieje się w
całym świecie. Jego zasadą są bowiem przeciwieństwa, takie jak: jasność i
ciemność, jedność i wielość, ograniczone i nieograniczone, męskie - żeńskie,
parzyste - nieparzyste. Ale, by przeciwieństwa nie znosiły się nawzajem, nie
pożerały w wyniszczającym sporze wrogich sobie żywiołów, jak chce
Anaksymander, potrzebne jest coś jeszcze. Tak jak architekt przy budowie
domu musi dokonać odpowiednich obliczeń, aby zrównoważyć ciężar dachu
wytrzymałością wspierających go ścian, tak też w całym świecie
zasadąrównoważącąprzeciwieństwa jest liczba.
Tu pojawia się wątpliwość: czy wszystko da się ująć przy pomocy liczby?
Anaksymander mógłby tu wtrącić uwagę, że już na samym początku
naszego myślenia o świecie natrafiamy na bezkres, którego obliczyć nie
można. To prawda - zgodziłby się Pitagoras - bo to, co chcemy opisać za
pomocą liczb, musi mieć granice. I właśnie dlatego bezkres Anaksymandra
jest wielką pomyłką. To, co bezgraniczne, jest czymś złym, chaosem,
burzycielem porządku. Zaś w oczach Pitagorasa świat był ładem, był
kosmosem - Pitagoras pierwszy użył tej nazwy dla oznaczenia
wszechcałości. Kosmos to układ wzajemnie pasujących do siebie części. Te
właśnie cechy - wewnętrzny ład, dopasowanie, proporcja we wszystkim -
stanowią podstawę wszechświata.
Podporą ładu jest właściwa wszystkiemu granica. Czyż nie widzimy, że
każda w świecie rzecz dobrowolnie dąży do zachowania granic? Tam
gdzie kończy się ziemia, zaczyna się morze. Powietrze nie chce łączyć się z
wodą, nawet wepchnięte pod nią utrzymuje się w zamkniętej bańce.
Wszystko ma swoją granicę i swojąmiarę. Tylko to, co ma granice, można
zmierzyć, a miarę tę liczbowo wyrazić. W przeciwnym razie świat na zawsze
pozostałby dla nas niezgłębioną tajemnicą. Zdaniem Pitagorasa, tylko dzięki
liczbie możemy w ogóle poznawać cokolwiek. Jeden z jego uczniów wyraził
to tak: "wszystko, co daje się poznać, ma liczbę".
Matematyka w działaniu
Pitagoras widział w świecie tylko wzajemne stosunki rzeczy wyrażane za
pomocą liczb, starał się każde zjawisko sprowadzić do stosunków
liczbowych. Z zapałem więc poświęcił się badaniu tych zjawisk, które od
wieków uznawane były za nieuchwytne i płynne. Chciał udowodnić, że
wszystko daje się zmierzyć, a więc że świat naprawdę jest w pełni
uporządkowany.
W wielu dziedzinach dało to zaskakujące rezultaty. Pomyślmy, czy
moglibyśmy dziś słuchać muzyki Mozarta, gdyby nie istniał nutowy zapis
dźwięku? Ba, bez tego zapisu muzyka ta nigdy by nie powstała! To Pitagoras
zauważył, że określone wysokości dźwięku można oznaczać, aby je potem
odtwarzać. Oparł się przy tym na doświadczeniu z jednostrunowym
instrumentem. Zauważył, że skracając strunę, możemy wytwarzać dźwięk o
wyższej tonacji, przy czym każde skrócenie struny o tę samą długość
podwyższa dźwięk w tym samym stopniu. Wystarczyło teraz przypisać
wartości liczbowe określonym długościom struny, aby uzyskać prosty system
zapisu muzycznego. Po raz pierwszy człowiek wyraził liczbowo coś tak
nieuchwytnego, jak ulotne dźwięki. I choć w naszych czasach zapis nutowy
wygląda inaczej niż u starożytnych Greków, korzystamy z niego do dziś.
Zainteresowanie liczbą i jej związkami z rzeczami popchnęło Pitagorasa
również do innych doświadczeń. Dokonał wielu odkryć w matematyce i
geometrii. Godne uwagi jest to, że dla Pitagorasa i jego uczniów geometria i
arytmetyka stanowiły nierozdzielną całość. Wiele twierdzeń dotyczących liczb
wywodzono z rozważań o stosunkach zachodzących między bokami i
powierzchniami figur geometrycznych. Próbując obli
22 1 23
czyć długość przekątnych w kwadracie, pitagorejczycy odkryli, że nie można
wyrazić ich przy pomocy ułamków; tak pojawiła się idea liczby niewymiernej.
Z rozważań geometrycznych pochodzi również nazwa liczb "kwadratowych".
Inną zasługą filozofa z Krotony jest odkrycie, że suma kątów w trójkącie jest
zawsze stała, równa połowie pełnego okręgu. Dziś znane jest również tzw.
twierdzenie Pitagorasa, choć jego twórcą nie był zapewne on sam, lecz
któryś z jego następców.
Z założonej przez niego szkoły wyszło wielu uczniów o bardzo różnorodnych
zainteresowaniach. Byli wśród nich znani w starożytności astronomowie,
architekci i lekarze. We wszystkich tych dziedzinach stosowali z
powodzeniem obliczenia matematyczne, dając podstawy nowego sposobu
uprawiania nauki. Pitagorejczycy pierwsi w świecie greckim głosili, że ziemia
jest kulista i że obraca się wokół osi, a ruch Słońca uważali za pozorny.
Wielokrotnie później powracano do ideału nauki matematycznej, starając się
całość ludzkiego poznania wyrazić w liczbowo wyrażalnych wzorach. Istniały
całe epoki, w których matematyka i geometria stanowiły niepodważalny ideał
postępowania w nauce i filozofii - do nich należał początkowy okres rozwoju
myśli nowożytnej w wiekach XVI i XVII. Pierwszym, który zaprezentował takie
podejście, był właśnie Pitagoras.
Nie znaczy to, aby był on wyłącznie "suchym" matematykiem. Przeciwnie:
założony przez niego związek krotoński był w dużej mierze związkiem o
charakterze religijnym. Jego uczniowie przechodzili wiele wtajemniczeń,
zupełnie jak wyznawcy religijnej sekty. Wstąpienie do związku poprzedzał
pięcioletni okres ćwiczeń, polegający na postach, wstrzemięźliwości,
długotrwałym milczeniu i nauce. Wiadomo, że sam Pitagoras wierzył w
wędrówkę dusz, a ustalająca harmonię liczba miała dlań także charakter
magiczny. Nie przypadkiem, ustalając listę podstawowych przeciwieństw,
wymienia ich dziesięć. Dziesiątka była bowiem dla pitagorejczyków liczbą o
szczególnym znaczeniu.
Pitagoras starał się zobaczyć w świecie stałe prawa, którym można by nadać
jasny, liczbowy wyraz. W Azji Mniejszej myślano w inny sposób. Dla
ostatniego z filozofów jońskich oczywiste było coś przeciwnego: jeśli w
świecie daje się dostrzec jakiekolwiek prawo, to jedynie prawo nieustannych
przemian.
NIEZNISZCZALNA KSIĘGA HERAKLITA
Heraklit przyszedł na świat w Efezie, niemal w tym samym czasie, kiedy w
Milecie umierał Tales. Nie byłby jończykiem, gdyby i on nie zastanawiał się,
co jest zasadą świata. Tak jak jego poprzednicy z Miletu, uznawał jąza
wieczną, a więc niestworzoną. Według niego może nią być tylko wieczny
ogień. Nieustannie rozpala się i przygasa, przemienia się we wszystko i
wszystko na powrót weń się obraca. Tego obrazu nie należy pojmować
dosłownie. Używając metafory, Heraklit dawał do zrozumienia, że świat jest
w ustawicznej przemianie. Wszystko - jak w rozigranym płomieniu - jest w
ciągłym ruchu, w pędzie. Wszystko jak płomień, który jeszcze przed
chwilątańczył nam przed oczami, a już zanika w powietrzu - jest i nie jest
zarazem.
Rozum ukryty w śmieciach
Wieczny ruch tworzy się przez grę przeciwieństw - śladem Anaksymandra i
Pitagorasa Heraklit przyjmował, że z przeciwieństw wywodzi się wszystko, co
powstaje. Zakładał, że między przeciwieństwami toczy się ustawiczna walka,
i że ład i harmonia w przyrodzie z tej walki właśnie się bierze. "Walka jest
czymś powszechnym, a czymś sprawiedliwym niezgoda" - mówił. I dowodził
dalej, że skoro z niezgody (walki przeciwieństw) ostatecznie rodzi się zgoda,
to zgoda i niezgoda są w gruncie rzeczy tym samym. Tym samym są i inne
przeciwieństwa: całe i niecałe, stworzone i niestworzone,
śmiertelne i nieśmiertelne, dobre i złe.
Ogień i niezgoda. I nic więcej? Czy znaczy to, że świat spala się w ogniu
nieustannej walki? Nie ma nic stałego na tej ziemi? Niezupełnie, bo skoro
ruch jest wieczny, a przeciwieństwa ścierają się bez ustanku, to jest w
świecie coś stałego: właśnie wieczność ruchu,
24 ! 25
właśnie ciągłość tej walki. Są to jedyne zasady, na których wspiera się
równowaga świata. Heraklit uważał, że wewnętrznym prawem świata jest
Rozum. Rozum to inna nazwa wiecznego ognia, który przenika cały świat.
Ludzie powinni zwrócić się ku temu jednemu Rozumowi. Jest on wspólny dla
wszystkich, każdy ma do niego jednakowy dostęp. Łatwo jednak o tym
zapomnieć, gdy zanadto polega się na swoim własnym, ograniczonym
umyśle.
Mówiąc o rozumie Heraklit używał nazwy lógos (gr.), a logos to nie tylko
rozum, ale i "słowo". Nietrudno mu więc było przyjąć, że ukryty w świecie
rozum przemawia do nas swoistym językiem, którego należy się nauczyć. A
wtedy z łatwością zaczniemy łączyć w jedną całość otaczające nas
różnorodne, z pozoru sprzeczne fakty. Także i to przekonanie czerpało siłę
ze znaczeń współobecnych w słowie użytym przez Heraklita. Bo logos
pochodzi z kolei od legein, co oznacza "zbierać" i "łączyć". Po takim
przygotowaniu Heraklit mógł już przystąpić do "odczytania mądrości świata".
Pierwszą sprawą, którą należy pojąć - pouczał - jest to, że tajemna mowa
świata nie skupia się w żadnej konkretnej rzeczy, a jednak ukrywa się pod
nimi wszystkimi, podobnie jak wymawiane słowa przemykają jedno za
drugim, lecz powstający z nich sens zdania "przenika" je wszystkie i rządzi
nimi, nie zatrzymując się w żadnym z nich.
Świat był dla Heraklita ogromnąksięgą, którą nie każdy potrafi odczytać.
Zapisano ją dwoma rodzajami pisma. Jedno jest dla wszystkich widoczne,
mówi o wielu sprawach i mówi rzeczy wzajemnie sprzeczne. Jeśli
poprzestaniemy na powierzchownej obserwacji zjawisk, trudno będzie
dostrzec w nich jakikolwiek ład. Wbrew Pitagorasowi Heraklit sądził, że
"wszechświat jest podobny do mnóstwa porozrzucanych śmieci" i pozostanie
dla nas chaosem raczej niż kosmosem, dopóki nie wejrzymy weń głębiej.
Drugie, ukryte pismo widoczne jest dla nielicznych przebudzonych. Ci
wybrańcy pod zewnętrznym tekstem dostrzegająpłonące ogniem litery, które
przez wieczność powtarzają te same zasady. Gdyż "obudzeni mają jeden
wspólny świat - we śnie każdy wraca do swego własnego", jak mówił
Heraklit. Twierdził, że "nie wystarczy dużo wiedzieć, żeby być mędrcem.
Gdyby tak było, mądry byłby Pitagoras. Mądrość polega bowiem na jednym:
"poznać rozumną myśl, która rządzi wszystkim poprzez wszystko".
Dlatego z każdego zdarzenia można wyciągnąć mądrąnaukę. Swoje
spostrzeżenia czerpał więc z najbliższego otoczenia, ze zdarzeń
najzwyklejszych. Stąd dzieci grające w warcaby przywodziły mu na myśl czas
przestawiający rzeczy, ludzi; ba, całe miasta i kraje jak pionki na
szachownicy. A patrząc na bydło pędzone głodem na pastwisko zauważał,
że wszystko dzieje się pod wpływem jakiegoś bodźca - trzeba tylko umieć go
odkryć. Takim podejściem zapoczątkował sposób filozofowania, polegający
na uważnej obserwacji świata i życia w najdrobniejszych nawet przejawach.
Wiele lat minęło, nim metoda Heraklita znalazła naśladowców, ale pytania,
jakie postawił, od początku spędzały sen z powiek filozofom.
Nic stałego
Za życia Heraklit nie miał uczniów, a jego poglądy nie zyskały popularności.
Ludzie na ogół nie rozumieli tego, co miał im do powiedzenia. Niemałą
trudność sprawiał jego sposób wyrażania myśli. Świadomie w swe
wypowiedzi wprowadzał sprzeczności. To drażni, ale i pobudza do myślenia.
Sprawia, że stajemy zadziwieni wobec jego zagadkowych powiedzeń, być
może tak samo, jak on stawał zadziwiony wobec zagadek samego świata.
Heraklit w jednym zdaniu potrafił zawrzeć kilka głębokich prawd, co
sprawiało, że jego myśl była tak trudno uchwytna. Jakby mówił: "mądrej
głowie dość dwie słowie", i figlarnie przymrużał oko. Nie wszystkich to
przekonywało. Dlatego nazywali go "ciemnym", to znaczy niejasnym
filozofem. Pytali: co to znaczy, na przykład, że zło i dobro są tym samym lub
że Janek jest Jankiem i jednocześnie nim nie jest?
Niech odpowie sam Heraklit: "Nie rozumieją, jak niezgodne ze sobą może
być zgodne, a tak powstaje wzajemna harmonia, jak w łuku i lirze". Zaraz,
zaraz, o jakiej to "zgodnej niezgodzie" można mówić w łuku i lirze? Heraklit
wskazuje tu, że między przeciwstawnymi siłami powstaje napięcie. Cięciwa
łuku napina jego drzewce, drzewce utrzymuje sprężystość cięciwy. Obie siły
są przeciwne sobie, ale zgodnie współpracują Obie są potrzebne. I dopóki
trwa między nimi napięcie - łuk jest łukiem - można z niego wystrzelić strzałę.
Jeśli cięciwa pęknie, stanie się tylko kawałkiem linki, a drzewce łuku zwykłym
patykiem.
26 I 27
Przeciwstawne siły znikają, gdy znika ich zwiążek, ich wzajemna walka. Nie
istnieje jedno bez drugiego. Nie ma światła bez cienia, siły bez słabości ani
mądrości bez głupoty. "Nie znano by imienia sprawiedliwości bez
niesprawiedliwości" - mówi Heraklit.
Nie ma dobra bez zła, jedno okazuje się tym samym, co i drugie. Jest czymś
złym uderzyć kogoś lub pobić. Gdy uczynimy to samo w obronie napadniętej
kobiety, okaże się czymś dobrym. Jeśli spóźnię się na pociąg, przez co nie
zdążę na ważne spotkanie, będzie to dla mnie złe. Moje spóźnienie uznam
jednak za przypadek szczęśliwy, więc dobry, gdy dowiem się, że pociąg uległ
katastrofie, w której mógłbym zginąć. Zupełnie jak w porzekadle "nie ma tego
złego, co by na dobre nie wyszło". W świecie dokonują się nieustanne
przemiany. Zło przechodzi w dobro, piękno w brzydotę, a dzień w noc.
Według Heraklita na tym opiera się ład i harmonia świata.
Dotyczy to także ludzi. Janek rośnie, rozwija się i mężnieje. Zmienia się jego
wygląd zewnętrzny. Zmieniają się jego myśli, wyobrażenia i odczucia. Z
perspektywy upływającego czasu mamy do czynienia wciąż z innym
Jankiem, a zarazem jest to ten sam Janek. Zgadza się to z naszymi
wewnętrznymi odczuciami. W sobie samych czujemy zmiany, które trudno
dostrzec komuś z zewnątrz. Czy nie jest podobnie ze wszystkim innym?
Heraklit tak właśnie myślał. "Panta rhei" - mówił - "wszystko płynie" i nie
można dwa razy wejść do tej samej rzeki. Jest ona "tą samą" rzeką tylko z
nazwy. Tak naprawdę już po chwili wszystko się zmienia. W rzece, do której
powracamy, jest już przecież i n n a woda.
Gdyby ludzie potrafili wyciągać wnioski z obserwacji zjawisk, mówi Heraklit,
zauważyliby, że nie tylko rzeka, ale nic z otaczających nas rzeczy nie jest
wciąż takie same. Być może łatwiej przyjęliby wówczas jego naukę o
rozumności świata. Bo przecież we wszystkich przemianach, jakim on
podlega, można dopatrzyć się głębokiego sensu. Nie można poprzestawać
wyłącznie na tym, co "rzuca się w oczy". Trzeba nauczyć się dostrzegać
również to, co jest ukryte pod powierzchniązjawisk. Z chwilą gdy zwracamy
uwagę na to, co ukryte, lepiej rozumiemy także to, co widoczne, jawne,
narzucające się.
Znając potęgę przyciągania ciał niebieskich czy sił działających we wnętrzu
atomu, znacznie łatwiej nam dziś zrozumieć, że - jak mówił Heraklit - "ukryte
związki są silniejsze od widocznych". Pomimo że
28
tak bardzo cenił sobie doświadczenie i obserwację, przestrzegał: "złymi
świadkami są oczy i uszy dla tych, którzy mają duszę barbarzyńcy". Chyba
zdawał już sobie sprawę, jaka przepaść dzieli obserwację od wyciągniętego z
niej wniosku. I wiedział, jak często tę przepaść przestępujemy swobodnym
krokiem, nie spoglądając nawet pod nogi. Wtedy właśnie stajemy się
barbarzyńcami.
"JEDNO" PARMENIDESA
W italskim mieście Elei, niedaleko Krotony, gdzie działał Pitagoras, powstała
szkoła filozoficzna, której założycielem był Ksenofanes z Kolofonu. Wraz z
innymi ziomkami opuścił Jonię, gdy potęga Persji zaczęła zagrażać wolności
rodzinnego miasta. Jego następcy - Parmenides, Zenon i Melissos - byli
filozofami, którym wielkąradość sprawiała zabawa myślami. Komu zdarza się
czasem rozwiązywać zagadki, rebusy, ten wie, co to za przyjemność. Bywa,
że nie można się od takiej zabawy oderwać. Eleaci jednak całkiem poważnie
traktowali swoje myślowe zabawy. Zaskakujące czy wręcz niewiarygodne
wnioski przyjmowali za prawdę.
Dlaczego strzała nie dojdzie do celu
Eleaci mówili na przykład: nie jest możliwe, aby człowiek przeszedł z punktu
A do punktu B, dajmy na to z Aten do Sparty. Musiałby najpierw przejść
połowę drogi, później połowę tej połowy, która została, następnie znowu
połowę połowy i tak w nieskończoność. Wniosek: człowiek nigdy nie osiągnie
punktu B, czyli w naszym przykładzie nigdy nie dotrze do
29
Sparty. W innym znów przykładzie dowodzili, że prędko biegnący Achilles
nigdy nie dogoni żółwia, jeśli ten wyruszy pierwszy. Musiałby najpierw
osiągnąć punkt, z którego żółw już wyruszył. W tym czasie żółw zdąży już
przebyć pewien odcinek drogi. Gdy Achilles dobiegnie do tego drugiego
punktu, historia się powtórzy. Tak więc żółw zawsze będzie go wyprzedzał. A
oto inny słynny przykład. Strzała wystrzelona z łuku wcale się nie porusza,
gdyż w każdej chwili znajduje się w określonym miejscu, a to właśnie znaczy
nie poruszać się.
Zwróćmy uwagę, że we wszystkich podanych przykładach chodzi o
wykazanie niemożności ruchu. Zenon z Elei był mistrzem w tworzeniu takich
przykładów. Posługiwał się w nich rozumowaniem pozornie nie budzącym
wątpliwości, aby dojść do wniosków, z którymi nie sposób się zgodzić.
Przykłady te nazywamy paradoksami. Zenon
wymyślił wiele paradoksów, aby dowieść, że ruch nie istnieje. Dlaczego
Zenonowi i innym eleatom tak bardzo przeszkadzały ruch i zmiana? Może
doszli do wniosku, że każda zmiana uniemożliwia uzyskanie wiedzy o
czymkolwiek. Je
_..,,~, śli już wydaje nam się, że coś wiemy o jakiejś rzeczy, a tymczasem
rzecz ta zdążyła już się zmienić, to
nasza wiedza jest nic nie warta. Wynikało z tego, że aby coś o "czymś"
wiedzieć, trzeba to "coś" unieruchomić. Albo mamy wiedzę i ruch nie istnieje,
albo ruch istnieje i nic wiedzieć nie możemy. Eleaci wybrali to pierwsze.
Na uwagi nie zaprzątających sobie głowy filozofowaniem, iż rozumowanie
takie przeczy świadectwu zmysłów i zdrowemu rozsądkowi, eleaci
odpowiadali: wzrok, słuch, powonienie, czy dotyk mogą nas przecież mylić.
Zmysły są zawodne. Może się nam przecież tylko wydawać, że strzała się
porusza. Natomiast rozum, w przeciwieństwie do zmysłów, jest niezawodny.
Eleaci ujmowali więc rzeczywistość jako jedną, nieprzemijającą i wiecznie
prawdziwą. Cały wszechświat określali tym właśnie słowem: Jedno. Dawali
przez to
do zrozumienia, że jest niepodzielny i niezmienny, ma jednaką, nieodmienną
naturę, a poza nim nie ma już niczego więcej.
Dowody na stół
Trzeba przyznać, że choć eleaci mieli oryginalne poglądy, nie byli tak szaleni,
jak by się mogło wydawać. W tym, co mówili, nie brak głębszej mądrości.
Gdyby było inaczej, nie wywarliby tak wielkiego wpływu na późniejszych
myślicieli.
Aby dobrze zrozumieć ogromne znaczenie ich poglądów, warto prześledzić
powolne zmiany zachodzące w sposobie ich myślenia. Już pierwszy z nich,
Ksenofanes z Kolofonu, dowodził, że nie możemy się oprzeć na naszych
codziennych wrażeniach. Zmiana, narodziny, rozwój, przemijanie, śmierć
sątylko złudzeniem. Zarazem jednak, podobnie jak jończycy, poszukiwał
zasady wszechświata, lecz uważał, że musi nią być coś trwałego. Bo istnieje
naprawdę tylko to, co jest wieczne.A o kim można to powiedzieć, jeśli nie o
Bogu? Tylko on jest wieczny, niezmienny, prawdziwy. Pojmował więc Boga
zupełnie inaczej niż tradycyjna mitologia grecka. Bóg nie był już kimś w
rodzaju nieśmiertelnego człowieka, ze wszystkimi jego słabościami i
namiętnościami. Stał się bezosobówązasadą. Ksenofanes utożsamiał
"swojego" Boga z Ziemią, która jest wszystkim. Bóg jest więc samym
światem. Łączył z tym poglądy dość zaskakujące. Mówił oto, że Słońce
powstaje każdego dnia na nowo, a z nim wszystko, co oglądamy. Wieczna
jest jedynie Ziemia. Dlatego twierdził, że wszystko uczynione jest z Ziemi, i
podobnie jak ona jest nieruchome i niezmienne.
Parmenides nie wdawał się już w takie opowiastki. Stwierdzał krótko, że jest
tylko to, co jest. Wydaje się to oczywiste, przecież to przysłowiowe "masło
maślane"! Czasem jednak z czegoś bardzo oczywistego wynika inna rzecz,
wcale nie oczywista, a bardzo ważna. Doskonale o tym wiedział Parmenides.
Wcale nie chciał dowodzić oczywistości. Chciał ludzi przekonać, że myśleć
można tylko o tym, co istnieje. O tym zaś, czego nie ma, nie da się w ogóle
ani myśleć, ani mówić. Zwracano mu uwagę: jak to, czyż nie mówimy o
centaurach i chimerach? To w ogóle nie jest żadna mowa - odpowiadał
Parmenides - ktoś, kto
30 ~ 31
wygłasza podobne brednie, nawet gdy mówi, nie mówi nic. Miał zapewne na
myśli, że taka mowa nie ma żadnego znaczenia, jest bezsensownym
paplaniem, dosłownie "gadaniem o niczym".
Takim bezsensownym paplaniem było dla Parmenidesa twierdzenie
Heraklitu, że coś jest i nie jest. To niedorzeczność - przekonywał Parmenides
- jeśli do takich wniosków ma prowadzić przyjęcie zmienności świata, to
należy ją odrzucić. Gdyż najważniejszym celem, jaki wytknął swej filozofii,
było uchronić myśl od sprzeczności. Dlatego też przekreślał wszystkie
rozwiązania, które zakładały, że jedność świata może wywodzić się z
przeciwieństw. Dwie rzeczy przeciwne sobie pozostaną zawsze przeciwne i
nie powstanie z tego żadna harmonia, ład czy porządek. Nigdy dobre nie
stanie się złym ani mądre głupim. Tym sposobem wystąpił przeciw wszystkim
poprzednim filozofiom: Anaksymandra, Pitagorasa, a zwłaszcza Heraklitu.
Twierdzenie Parmenidesa prowadziło jeszcze do innych wniosków. Skoro
jest to, co jest, a czego nie ma, po prostu nie ma, to "to, co jest", czyli byt,
może powstać tylko z innego bytu. Innymi słowy, nie może powstać coś z
niczego. Dlatego wszechświat musiał istnieć zawsze. Można by więc
przypuścić, że przynajmniej w tej sprawie zgadzał się z jończykami. A jednak
niezupełnie.
Anaksymander sądził, że świat może powstać i zginąć. Wieczna była tylko
zasada, z której się wyłonił - bezkres. Bliższy poglądu eleaty był Heraklit.
Jego zasada, ogień lub rozum, nie poprzedzała świata była równie wieczna
jak świat. Parmenides stwierdza, że wszechświat nie tylko jest wieczny, ale
że "nie mógł powstać". Nie mógł powstać "z niczego", bo jak dopiero co
stwierdziliśmy, "nic" nie istnieje. Gdyby zaś miał powstać z "czegoś innego",
to owo "coś" byłoby już samo światem.
Skoro świat jest wieczny, to jaki sens ma poszukiwanie jego początku? Nie
ma potrzeby przyjmować, że istnieje jakaś wieczna zasada świata czy też
źródło, z którego powstał. Bo wieczny jest sam świat. Zasady nie trzeba
szukać poza nim. Parmenides określał jątym samym słowem, co byt: Jedno.
Jeden jest świat i jedna jest jego zasada. A stąd wywodził dalej, że nie ma
różnicy między bytem i myśleniem, są one jednym i tym samym.
Wszystkie swoje poglądy wyprowadził Parmenides z jednej zasady. Oka~y
się one różne od twierdzeń innych filozofów. A przecież poza tym jest
jeszcze i ta ważna różnica, że jego teza jest poparta dowodem. Nie
wystarczało mu przedstawienie swego poglądu w postaci twierdzenia. Chciał
przekony~'ać i szukał uzasadnień, i to nie pierwszych z brzegu, ale takich,
którym nie można by zaprzeczyć. Na tym polegało wielkie znaczenie jego
filozofii - podjęcie próby uściślenia myśli. W ten sposób, używając rozumu,
filozofia wstąpiła na drogę uzasadniania i dowodzenia swych racji. Co wcale
nie znaczy, że uchroniła się od błędów.
Jak zostać ojcem filozofii?
Każde dziecko ma ojca. Ale tylko jednego. Z "dziećmi myśli", takimi jak
wynalazki, pojęcia czy nowo odkryte dziedziny wiedzy, rzecz ma się trochę
inaczej niż ze zwykłymi dziećmi. Tu może się zdarzyć, że ojców będzie kilku.
Również i filozofia miała wielu ojców. Tales był nim dzięki rozpoczęciu
poszukiwań źródeł wszechrzeczy. W przypadku Pitagorasa mamy aż dwa
powody, aby przyznać mu ten tytuł. Jeden to fakt, że nadał filozofii nazwę,
która zachowała się aż do dziś. Można by z tego powodu nazwać go jej
"ojcem chrzestnym". Ojcem rodzonym stał się przez to, że jako pierwszy
próbował odgadnąć, na czym polega porządek i harmonia świata. Heraklit
mógłby wystąpić w roli ojca filozofii, wyznaczając jej zadanie poszukiwania
ukrytej myśli, "która rządzi wszystkim poprzez wszystko".
Czwartym ojcem filozofii był Parmenides. Wyraził myśl, która stała się
przedmiotem dociekań na następne dwa tysiące lat. Brzmi ona: "Byt jest, a
niebytu nie ma". Myśl ta podpowiada, czym powinna się zająć filozofia - tym,
co jest, czyli bytem i niczym więcej. Do dziś niektórzy filozofowie uważają, że
zgłębianie natury bytu jest najważniejszym zadaniem filozofii. Formuła
Parmenidesa stała się zarazem podstawąpierwszego prawidła logiki,
zwanego "zasadąsprzeczności", która mówi nam, że nie może być tak, aby
coś jednocześnie było i nie było.
Jak widać, poglądy Parmenidesa stały w jaskrawej sprzeczności z
twierdzeniami Heraklitu. Wydawało się oczywiste, że rację może mieć
32 I 33
tylko jeden z nich. Historia jednak często płata figle. Uczyniła to i tym razem
za sprawą trzech uczonych, którzy uparli się aby odnaleźć racje po obu
stronach.
Rozdział II
Warto zajrzeć
K. Ajdukiewicz, "Paradoksy starożytnych" (w): Język i poznanie, PWN,
Warszawa 1985, t. 1
Diogenes Laertios, Żywoty i poglądy slynnych filozofów, PWN, Warszawa
1988. W.K.C. Guthrie, Filozofowie greccy od Talesa do Arystotelesa, "Znak",
Kraków 1996.
A. Krokiewicz, Zarys filozofii greckiej, "Aletheia", Warszawa 1995.
J. Legowicz, Filozofia starożytna. Wybrane teksty z historii filozofii, PWN,
Warszawa 1970, cz. I, r. I-V.
K. Leśniak, Materialiści greccy w epoce przedsokratejskiej, Wiedza
Powszechna, Warszawa 1972.
B. Markiewicz, Filozofia dla szkoły średniej. Wybór tekstów, WSiP, Warszawa
1987, str. 11-14.
Slownik pojęć filozoficznych pod red. W. Krajewskiego, Wydawnictwo
Naukowe "Scholar", Warszawa 1996; hasła: eleaci, jończycy, pitagoreizm.
ABy WILK BYŁ SYTY I OWCA CAŁA, CZYLI JAK POGODZIĆ HERAKLITA Z
PARMENIDESEM
Świat starożytnych Greków VI i V wieku p.n.e., mimo iż rozciągnięty szeroko
wzdłuż wybrzeży Morza Śródziemnego, w poczuciu jego mieszkańców
stanowił jedność. Istniał ciągły przepływ myśli między miastami bardzo od
siebie odległymi. Anaksymenes stale korespondował z Pitagorasem. W
jednym z listów donosił o tragicznej śmierci Talesa. Grecy z Miletu i Efezu
wiedzieli więc bardzo dobrze, co robili i o czym myśleli ich rodacy z miast
Italii - Krotony, Elei czyAgrygentu. Nie przeszkodził temu nawet najazd armii
Kserksesa, przypadający na ostatnie lata życia Heraklita. Wojny perskie,
zakończone zwycięstwami Greków pod Maratonem, Salaminą i Platejami,
przyczyniły się do jeszcze ści
Można zapytać
1. Czy można myśleć nie zadając pytań? Jaką rolę pełnią pytania w filozofii?
Czy istnieją pytania zbędne lub źle postawione?
2. Anaksymander skrytykował twierdzenie Talesa, że świat powstał z wody.
Zastanówmy się, co było podstawą tej krytyki. Na czym polega różnica
między krytyką uzasadnioną a bezzasadną, słuszną a niesłuszną?
3. Czy w świecie panuje porządek, czy bałagan? Jeśli porządek, to czy widać
go na pierwszy rzut oka, czy należy go odszukać? Czy duża wiadza pomaga,
czy przeszkadza w dostrzeganiu porządku w świecie?
PARMEHiD~s zeNOn tes~uoFANt`s
PITA~oRAs i
r ~Ą~ta P . ~MpEDOKLES
4. Czy wszystko daje się poznać? Jeśli tak, to jak możemy tę tezę
uzasadnić? 1
Jeśli nie, skąd wiemy o istnieniu rzeczy niepoznawalnych? ~Qr.~rs P 5. Czy
należy zgodzić się z poglądem, że "prawdy dowodzi się głową'? Czy
także wtedy, gdy głowa dowodzi nam, że nie widzimy tego, co widzimy?
34 I 35
ślejszego zjednoczenia, współpracy i żywszęj wymiany poglądów mię. dzy
greckimi miastami.
Stąd już w pierwszej połowie V wieku p.n.e. pojawiają się myślicie. le, którzy
postawili sobie za cel pogodzenie rozbieżnych poglądów filo. zofów jońskich i
italskich. Różnice między nimi nabrały największej ostrości w przypadku
Parmenidesa i Heraklitu. Jeśli świat Parmenidesa był jedną, nieporuszoną
całością, spokojną niczym owca na łące, to Heraklit rzucał się nań z
zaciętością żarłocznego wilka. Widział go rozerwanym w ciągłej walce
przeciwieństw, w nieustannych przemianach, którym nie ma końca.
Zdawałoby się, że stanowiska te są nie do pogodzenia. A jednak znaleźli się
filozofowie, którzy podjęli się tego zadania. Uczynili to, każdy na swój
sposób, Empedokles z Akragas (Agrygent) na Sycylii, Anaksagoras z
Kladzomenai i Demokryt z Abdery.
"ELEMENTARZ" EMPEDOKLESA
Jakie zjawiska najbardziej przykuwają uwagę małych dzieci? Gwałtowny
wiatr, ziemia, ogień, woda. Te same zjawiska fascynowały ludzi przez całe
wieki. Empedokles uczynił z nich cztery podstawowe elementy
wszechświata. Zadał sobie pytanie: czy to możliwe, aby cała ta ogromna
różnorodność zjawisk, z jakimi się stykamy, mogła powsta
wać z jednej i tej samej rzeczy, obojętne czy będzie nią woda, ; ogień, ziemia
czy powietrze? A jeśli tak, jak jest możliwe, aby ta rzecz tak bardzo się
przekształcała? Uświadomił sobie, że nie można zamykać oczu na fakt stałej
zmienności i ruchu, na co wskazywał Heraklit. Zarazem jednak, podobnie jak
eleaci, uważał, że w świecie musi być coś trwałego. Coś, co nie byłoby
jakimś "ukrytym pismem" świata lub niepochwytną grą przeciwieństw, ale
czymś, co można by jasno wskazać i zmierzyć. I doszedł do wniosku, że
łatwiej jest wytłumaczyć zmienność rzeczy, jeśli stwierdzimy, że powstają z
mieszania się różnych elementów.
Malarka miłość
Elementy, z których wszystko powstaje, to właśnie ziemia, woda, ogień i
powietrze. Różnorodność rzeczy powstaje poprzez mieszanie się elementów
w rozmaitych stosunkach ilościowych. Tak więc, na przykład, kość składa się
w 1 /2 z ognia, I /4 ziemi i 1 /4 wody. Dla innych rzeczy ilość zawartych w
nich elementów jest odmienna. Dzieje się to trochę tak, jak w przypadku
mieszania się barw. Z trzech podstawowych kolorów: niebieskiego, żółtego i
czerwonego możemy otrzymać każdy inny odcień, całe niezmierzone
bogactwo świata barw. Na podobnej zasadzie, zdaniem Empedoklesa,
odbywa się powstawanie wszystkich znanych nam rzeczy.
No dobrze, kolory miesza malarz, ale kto w przyrodzie jest tym
artystąmieszającym ziemię, wodę, powietrze i ogień? Jaka to siła powoduje,
że łączą się one ze sobą? Sprawia to miłość - mówi Empedokles tak jak
przeciwstawna jej nienawiść rozdziela elementy. Obie te siły działająw
świecie bez chwili spoczynku. Czasem przeważa jedna, czasem druga. Pod
wpływem miłości świat się porządkuje, skupia się w jedno. Gdy bierze górę
nienawiść, rozpada się znów na proste, oddzielone od siebie składniki.
Dlatego Empedokles mówił o dwóch stanach, w jakich istnieje świat. Jeden
jest ładem, uporządkowanym kosmosem, takim jaki znamy. W drugim stanie
świat zastyga w bezwładną masę rozdzielonych elementów. "Jedno powstaje
z wielości i z jednego wielość" - oto prawo rządzące światem. W ten sposób
Empedokles stara się pogodzić niezmienne Jedno Parmenidesa z myślą
Heraklitu o wielości rzeczy pozostających w nieustannej przemianie. Gdy
przeważa nienawistna walka, rozpadają się i giną, ale miłość na powrót łączy
je, tak jak i cały świat łączy w harmonijną całość.
Powstawanie i ginięcie jest więc właściwie złudzeniem. Mówimy nieraz: "w
przyrodzie nic nie ginie". Empedokles wyraził to nawet mocniej. "Nie ma
narodzin dla żadnej ze śmiertelnych istot - pisał - ani też kresu
36 ~ 37
czy zgubnej śmierci, lecz jest jedynie zmieszanie i rozdzielenie zmiesza_
nych składników. To ludzie zwą narodzinami". Każde narodziny, powsta_
warcie życia, ale i tworzenie się przedmiotów, jest wynikiem miłości. Ich
rozpad lub śmierć jest skutkiem nienawiści. Działanie tych dwóch sił jest
powszechne. Są obecne w samym świecie, ale i w roślinach, zwierzętach i w
ludziach. Empedokles, jak wcześniej Pitagoras, wierzył w wędrówkę dusz z
ciała do ciała. Taka podróż duszy była, według niego, karą za uleganie
nienawiści, a zwłaszcza za ciężkie przewinienia, na przykład zabójstwo.
Celem człowieka powinno być wyzwolenie od konieczności wcielania się w
rozmaite organizmy. Wówczas powróci do świata boskiej , szczęśliwości,
której zaznawał na początku, jako czysta dusza. Aby tego dokonać, musi
porzucić złość i nienawiść, poświęcając się miłości.
Nie jest to jednak takie łatwe. Nie zawsze potrafimy się pohamować, gdy
opanuje nas złość. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę, jak wiele od tego
zależy. Nie tylko w zaświatach, ale i tu, na ziemi. Zdaniem Empedoklesa, w
zależności od tego, jakie elementy w ludziach przeważają, taki też widzą
świat wokół siebie. Twierdził, że poznajemy to, co jest do nas podobne -
"wodą widzimy wodę, ziemią ziemię, miłością widzimy miłość, a nienawiścią
nienawiść". Tłumaczyłoby to, dlaczego ludzie mają' tak różne poglądy. I
dlaczego jednym świat wydaje się wspaniały, innym zły i ponury.
Magazyn części zamiennych
Empedokles wyobrażał też sobie, że organizmy powstają przez całkiem
przypadkowe łączenie się ich części. A więc mogą powstać ludzie z
sześcioma rękami, z jednym okiem i wiele potworów znanych z legend i
mitów. A czyż nie zdarzająsię przypadki narodzenia cieląt o dwóch głowach?
Zdaniem Empedoklesa nie spotykamy na co dzień takich dziwacznych
stworzeń tylko dlatego, że nie sąw stanie przeżyć. Przy całej swojej
naiwności, ta dziwna myśl wykazuje zastanawiające podobieństwo do
pomysłu, jakim obdarzył świat Karol Darwin ponad dwa tysiące lat później. W
jego teorii ewolucji również jest miejsce dla stworzeń odbiegających od
normy. I dokładnie tak, jak u Empedoklesa, pozostajątylko te, które są
najlepiej przystosowane do życia, inne zaś giną
Myśli, w podobnie zaskakujący sposób zdających się ubiegać rozwiązania
współczesnej nauki, znajdujemy więcej w świecie pierwszych filozofów. Oto
Anaksymander powiada: "Człowiek powstał z innej istoty, to jest z ryby, do
której był początkowo podobny". I znów można się tu doszukiwać zbieżności
z teorią Darwina. Przecież w zdaniu tym stwierdza, że człowiek powstał z
innego gatunku. Przyjmuje więc, że gatunki się zmieniają, że ryba, zwierzę
wodne, jest przodkiem człowieka. Nie co innego mówi przecież teoria
ewolucji! A może myśl Darwina nie była aż tak wyjątkowa, jak to się czasem
przedstawia? W każdym razie nie zdziwiłaby zbytnio starożytnych Greków.
W przypadku Empedoklesa myśl o powstawaniu organizmów z gotowych
części była wyrazem ogólniejszej zasady, jaką dostrzegał w świecie. Każda
całość powstaje z określonych składników, których nie jest znów tak wiele.
Czyż nie widzimy, że wszystkie zwierzęta mają kończyny, głowy, oczy i
uszy? Ich dobór i układ powoduje dopiero całą różnorodność świata
zwierzęcego, jak i świata w ogóle. Dla Empedoklesa był to sposób na
rozwiązanie głównego problemu, jaki go interesował. Zamierzał wyjaśnić, jak
to się dzieje, że choć obserwujemy przemiany i rozpad wielu rzeczy, to
jednak świat, jako całość, trwa w nie zmienionym kształcie. Zależało mu na
znalezieniu sposobu uzgodnienia zmienności i stałości rzeczy. Nie był w tych
zamierzeniach odosobniony.
38 ~ 39
r~~~~ax~~-ro~~ w~ ~ i ~o ~~tc~~
WSZYSTKO WE WSZYSTKIM TO NIE WSZYSTKO ANAKSAGORAS
ZADAJE NOWE PYTANIA
Rówieśnikiem Empedoklesa był Anaksagoras z Kladzomenai w Jonii.
Podobnie jak Ksenofanes, założyciel szkoły eleackiej, opuściłAzję Mniejszą
Anaksagoras na swój nowy dom wybrał Ateny. Było to już podów
czas potężne miasto-państwo, kierowane przez zdolnego wodza i polityka,
Peryklesa. Właśnie na czasy Anaksagorasa przypada największy rozkwit
sztuki greckiej okresu klasycznego. Tworzyli wówczas najwięksi
dramatopisarze Grecji antycznej: weteran wojen perskich Ajschylos (525-456
p.n.e.) i Sofokles (496-406 p.n.e.) oraz rzeźbiarze: Fidiasz, Myron i nieco
młodszy od nich Poliklet, twórca kanonu proporcji ciała ludzkiego. Wśród
nichAnaksagoras był pierwszym w Atenach filozofem. Przyjaźnił się z
Peryklesem i uchodził za
jego nauczyciela. Jego wykładów słuchał podobno Sokrates, zanim nie
doszedł do wniosku, że bardziej od natury interesuje go człowiek.
Do jednego worka
Anaksagoras nie wierzył, że ziemia może ot tak sobie przemienić się w kość
lub woda w krew. Jak więc zamierzał wyjaśnić, że rzeczy się zmieniająi
przekształcają? Temu bowiem nie myślał zaprzeczać. Wszystko, mówił,
złożone jest z nieskończenie małych drobinek, które nazywał zarodkami.
Sądził, że wszystko jest we wszystkim, w każdym z zarodków jest jakaś
część wszystkich znanych nam rzeczy. Zarodki byłyby czymś w rodzaju
niezwykle małych worków, do których wpakowano najróżnorodniejsze
składniki całego świata. Tak więc w każdym
40
zarodku drzewa jest i cząstka wody, i węgla, żelaza, miedzi, ale i ludzkiej
skóry, krwi i tak dalej.
Złośliwi kpili z Anaksagorasa. Dlaczego w takim razie - pytali z przeciętych
drzew nie leci krew? Albo dlaczego kamienie nie płaczą? Odpowiadał wtedy:
cząstki wszystkich rzeczy są wymieszane w zarodkach w nierównych
proporcjach. W kamieniu jest najwięcej cząstek kamienia, a łez tyle, co kot
napłakał. Patrząc na kamień, nie widzimy wszystkich jego mikroskopijnych
cząstek.
Pozostawało wyjaśnić jak to się dzieje, że nie widzimy tego, co mamy przed
samym nosem. Dziś łatwo nam to sobie uzmysłowić. Wiemy o istnieniu
bakterii, których nie sposób zobaczyć nawet przez lupę, nie mówiąc już o
cząstkach, z których z kolei składają się same bakterie. A myśl
Anaksagorasa biegła taką właśnie drogą. Zarodki, o których mowa - twierdził
- mogą dzielić się w nieskończoność. Dla każdej rzeczy małej istnieje zawsze
inna, jeszcze mniejsza. Nie istnieje "coś najmniejszego". My jednak nie
jesteśmy w stanie tego dojrzeć. Przyczyną jest vvyłącznie słabość naszego
wzroku.
Myśl Heraklity, że "ukryte związki są silniejsze od widocznych", nabrała
nowego sensu. Dla Heraklity o owych ukrytych związkach decydował rozum.
Był siłą ożywiającą świat i kierującą nim według sobie samemu znanych
zasad. Sam świat był jednak wypełniony przez nieskończoną wielość
nieustannie zmieniających się, nietrwałych rzeczy. Anaksagoras przyznał
rzeczom przynajmniej tymczasową trwałość. Zasada ich budowy przybrała
teraz jasno określoną postać. Cała nieskończona wielość i różnorodność
świata była zawarta już w najmniejszej jego cząstce. Jedność świata była
zapewniona przez samą jego budowę.
Ale to jeszcze nie wszystko. Anaksagoras uświadomił sobie, że określenie, z
czego składa się świat, nie musi oznaczać, że odnaleźliśmy tym samym
"początek", którego tak usilnie poszukiwali myśliciele jońscy. Uznawał,
podobnie jak Pitagoras, że należy odkryć nie tylko budowę świata, ale
równieź porządkującą go zasadę. Na pytanie, czym jest krzesło, nie
odpowiadamy przecież, że krzesło jest z drewna. Drewno jest tylko
tworzywem, z którego krzesło zrobiono. Zasadę krzesła musi stanowić coś
zupełnie innego. I podobnie nie zarodki, lecz coś całkiem ornego jest zasadą
świata. Ale co? Anaksagoras odpowiadał: duch.
41
Koniec zabawy w pomidora
Za tą odpowiedzią kryła się druga różnica między nim a wcześniejszymi
myślicielami. Dla jego poprzedników świat był zasadniczo jednorodny. Dla
Talesa miał on naturę wody, dla Heraklita naturę ognia, dla eleatów był
jedną, nieporuszonącałością. Dla nich wszystkich prazasada była obecna w
świecie lub po prostu była światem.
Anaksagoras w samym świecie odnajdywał jedynie wszechobecne zarodki.
Inaczej jednak niż wcześniejsi filozofowie, prazasadę oddzielił od świata i
kazał jej jakby "stanąć z boku". Świat więc zawdzięcza swój wygląd duchowi,
on sam jednak stoi poza światem. O ile wszystkie inne rzeczy mająudział we
wszystkim-mówił pierwszy ateński filozof-o tyle duch (lub umysł) jest
"bezkresny i samowładny, i nie zmieszany z żadną rzeczą". A więc z
początku świat był bezładną mieszaniną, przypominającą mitologiczny
chaos. Dopiero duch wprowadził doń porządek, aby się ostatecznie od niego
oddzielić.
To duch również dał początek ruchu w świecie. Zapoczątkował nieustanne
wirowanie świata, skierowane od jego środka na zewnątrz. W wyniku
działania tego wiru oddzielają się od siebie rzeczy ciężkie i lekkie. Stąd w
środku owego wiru pozostaje Ziemia jako ciężka, zaś na zewnątrz układa się
lekkie powietrze.
Anaksagoras odmiennie od swych poprzedników podszedł do poszukiwania
prazasady. Gdy pytał o zasadę, nie obchodziło go, co jest składnikiem czy
budulcem świata. Na to pytanie dał odrębną odpowiedź. Także pytanie o
początek stało się u niego całkiem osobnym pytaniem. Dla pierwszych
jońskich filozofów te trzy sprawy stanowiły jedno. Pytania o początek,
budulec i zasadę były dla nich zawsze tym samym pytaniem i znajdowały
jedną, wspólną odpowiedź. Dlaczego tak się działo? Odpowiedź wydać się
może zaskakująca, ale wszystko na nią wskazuje: oni naprawdę nie
rozróżniali tych trzech zagadnień.
Aż dotąd filozofowie brali pewien element otaczającego ich świata i nadawali
mu nowe, szersze znaczenie. "Woda" Talesa nie jest tylko wodą,
"powietrze"Anaksymenesa nie jest samym powietrzem, lecz staje się "tym
wszystkim", wszechobecnym składnikiem wszechświata, a zarazem jego
początkiem i zasadą porządkującą. Na każde pytanie ta sama odpowiedź.
Przypomina to trochę zabawę w pomidora. Co jest początkiem wszyst
kiego? Pomidor. W co się w końcu obróci? W pomidor. Z czego składa się
świat? Z pomidora. Co wprowadza w nim ład i porządek? Pomidor.
Anaksagoras nie chciał się dłużej bawić w pomidora, jak gdyby uznał, że
nadszedł czas, aby mówiąc o kierujących światem zasadach, nie używać
cudzysłowu. Godził w tym godną eleatów ścisłość myślenia z dbałością o
zachowanie obrazu świata, który wyjaśniałby to, co w nim obserwujemy.
Mimo to obraz świata, jaki przedstawił, nie zadowalał jego następców.
Krytykowali go, i to nie bez racji, właściwie wszyscy. A jednak jego poglądy
wpłynęły w jakiejś mierze na każdego z największych filozofów starożytnych:
Sokratesa, Platona, Arystotelesa. Lecz jeszcze przedtem zagadnienie, które
go tak nurtowało, znalazło swój odmienny wyraz w filozofii Demokryta.
ALFABET PRZYRODY WEDLUG DEMOKRYTA
Gdy w jasny, pogodny dzień do ciemnego wnętrza wpada promień światła,
bez trudu widzimy wirujące w nim bezładnie pyłki kurzu. Aż dziwne, że
zazwyczaj ich nie do
strzegamy. Miliony drobinek w nieustannym ruchu. A może my sami jesteśmy
zlepkami takich drobinek? Może powstajemy i giniemy jak domki z klocków?
Może wszystko, co nas otacza tworzy się i rozpada w ten sposób? Ale
przecież wtedy nie byłoby nic trwałego, nic oprócz tych maleńkich cegiełek
mknących w... no właśnie, w czym? Przecież musiałyby się mieć gdzie
poruszać, tak jak kurz w powietrzu. Istniejąwięc drobinki będące w ruchu i
miejsce, w którym się poruszają. Gdyby było inaczej, nie mogłyby się ruszać
wcale.
42 / 43
Być moźe tak właśnie dwa i pół tysiąca lat temu zaczął swoje rozważania
Demokryt. W przeciwieństwie do Anaksagorasa uważał, że cząstki, z których
składa się cała rzeczywistość, sąniepodzielne. Dlatego nazwał je atomami
(po grecku atomos znaczy: niepodzielny). Demokryt nie mógł wiedzieć o
atomach tego, co wiemy dziś. Wyobrażał je sobie jednak bardzo podobnie,
jak i my. Sąwięc - mówił - kuliste, pozbawione koloru, smaku i zapachu.
Przypisywał im też "moc ognistą" i uważał, że znajdują się w ciągłym ruchu.
Twierdził, że poza ich rozmaitymi rodzajami nie ma w przyrodzie już niczego
- oprócz próżni. Wszystko więc powstaje i ginie oprócz wiecznych atomów.
Ta boska prostota
Kiedy wyobrażamy sobie wieczność, niezniszczalność, myślimy na ogół o
czymś wielkim. Ale pomyślmy: jeśli spróbujemy zlamać gałązkę czy patyk,
okaźe się, że łatwiej jest złamać patyk długi. A jeśli zaczniemy mocować się z
krótkim patykiem, to się na pewno nie uda. Podobnie łatwiej jest zgnieść
orzech niż ziarnko piasku. Być może takie obserwacje pomogły Demokrytowi
wpaść na myśl, że to, co jest w świecie najtrwalsze, wcale nie musi być duże
a odwrotnie - bardzo, bardzo malutkie. Tak małe, że nic mniejszego już nie
może istnieć.
Demokryt, podobnie jak Anaksagoras, przyjął, że świat musi być wewnętrznie
jednolity. I tu obaj wpadli na ten sam pomysł: cały świat składa się z
malutkich cząsteczek. Zarazem pragnęli pokazać, w jaki sposób powstaje
różnorodność, jaką w nim spostrzegamy. Tutaj ich drogi się rozbiegły. Jeden
założył, że istnieją różne rodzaje atomów, drugi, że każda z drobin zawiera w
sobie wszystko, lecz w rozmaitych proporcjach. Rozwiązanie Anaksagorasa
jest w gruncie rzeczy pozorne. Każda cząstka zawiera rozmaite elementy, a
więc nie cząstki, lecz jednak elementy są właściwymi składnikami rzeczy.
Cząstki są w takim razie jedynie pomysłem na równomierne rozprowadzenie
elementów, sposobem ich mieszania się w świecie.
Inaczej rzecz wyglądała dla Demokryta. Całkowicie odrzucił myśl o złożeniu
świata z jakichkolwiek elementów. Wygnał je ze swoich atomów. Jeśli więc
atomy czymkolwiek się różnią, to nie - jak zarodki
Anaksagorasa - swoim składem. Bo skoro są one najmniejszą i niepodzielną
cząstką, nie mogą się przecież z niczego "składać"! Wszelkie różnice między
nimi sprowadzają się zatem do różnic: kształtu, wzajemnego położenia i
pozycji. Różnica jest więc taka, jak między literami A i K, albo taka jak między
ułożonymi kolejno: AK i KA, albo też jak pomiędzy M i W, z których jedna jest
odwróceniem drugiej. Ot i wszystko.
W ten sposób zarówno wyjaśnienie różnic między rzeczami, jak ich zmian,
powstawania i ginięcia, stawało się wręcz cudownie proste. Trzy podstawowe
różnice między atomami dawały sposób na opisanie dosłownie wszystkiego.
Był to istotnie jak gdyby "alfabet przyrody". Wszelkie różnice Demokryt
sprowadził, jak byśmy to dziś powiedzieli, do stosunków ilościowych. Atomy
bowiem nie różniły się już jakimiś szczególnymi właściwościami, czyli
jakością, lecz wyłącznie geometrycznie i ilościowo (kształtem, pozycjąi
położeniem). Dzięki temu przyroda stawała się czymś jednolitym w sposób
jak najbardziej dosłowny. Jeśli u pierwszych filozofów można było mówić o
,jednorodnej" wizji świata, to właśnie w cudzysłowie. U Demokryta po raz
pierwszy podstawowy skladnik świata staje się rzeczywiście jednorodny.
To pięknie - powie ktoś - oto istnienie atomów wyjaśnia nam jedność świata,
ale co z jego wielością - z rozmaitością kształtów, przedmiotów i stworzeń
wokół nas? Przecież, aby na tej drodze mogły powstać poszczególne rzeczy
i stworzenia, atomy muszą się jakoś łączyć. Jest to możliwe tylko wtedy, gdy
zmieniająmiejsce czyli sąw ruchu. Gdyby założyć, że świat jest wypełniony
szczelnie atomami, ruch nie byłby możliwy. Demokryt musiał więc przyjąć
istnienie próżni. To zaś było niezgodne z poglądem Parmenidesa. Czym
bowiem jest próżnia? Miejscem, w którym niczego nie ma. A czy to miejsce
jest czymś? Parmenides stwierdzał dosadnie, że niczym, a "nic" nie istnieje.
Tutaj Demokryt musiał rozstać się z Pannenidesem. Wolał przyjąć istnienie
"nie-bytu" (próżni) niż zaprzeczyć możliwości ruchu. Skoro
nieodłącznącechąatomów jest ruch, łatwo się domyślić, w jaki sposób
powstają wszystkie rzeczy.
Zapewne atomy mają jakieś haczyki, przy pomocy których sczepiają się ze
sobą, tworząc większe całości? Nie inaczej myślał Demokryt: właśnie w ten
sposób powstają: Słońce, morza, góry, gwiazdy, a nawet dusze. Mędrzec z
Abdery uważał, że dusza również składa się z ato
44 ~ 45
mów, tyle że bardziej gładkich i delikatnych. Mało tego, Demokryt i jego
uczniowie potężnych bogów odarli z wielkości uznawszy, że i oni zbudowani
są z atomów, i jak wszystko inne powstają, trwają, przemijają Większość
Greków uważała, że bogowie są nieśmiertelni, mogą dzięki swej boskiej
mocy przybierać różne postacie, są niewidzialni i przemieszczają się w
okamgnieniu w dowolne miejsce. Wszystkie te cechy Demokryt odebrał
bogom, aby obdarzyć nimi wszędobylskie atomy. Światem atomów rządzi
zaś
Wszechwładne przeznaczenie
Przeznaczenie jest siłą potężniejszą od bogów. Ludzie mówią nieraz,
borykając się z przeciwnościami: "taki los" albo "co ma być, to będzie", albo
też "nie igraj z przeznaczeniem", "nie wiadomo, co komu pisane", "co ma
wisieć nie utonie". Podobne wnioski wypływały z filozofii Demokryta. Nie
znaczy to, że zabobonnie wierzył w przeznaczenie. Utrzymywał tylko, że nic
nie dzieje się przypadkiem ani dowolnie, bo wszystko ma swoją przyczynę.
~AŃGUGHPt PtZZYCZYNOWO-SKIIT'KONEGO N~~ Z@RW1E ŻflDN,~
Demokryt uważał, że wirujące i łączące się ze sobą atomy podlegają stałym
prawom. To znaczy nie mogą poruszać się ,jak chcą", lecz "tak jak muszą";
podobnie jak jabłko odrywające się odgałęzi "musi" spaść z powodu
przyciągania ziemskiego. Prawo grawitacji jest właśnie takim prawem.
Oczywiście Demokryt o nim jeszcze nie myślał. Uważał natomiast, że choćby
się waliło i paliło, po przyczynie musi nastąpić skutek. Nie ma więc sensu
walczyć z koniecznością, tak jak i z przeznaczeniem. Dla podkreślenia
niewzruszonej mocy tej zasady, określamy ją często mianem łańcucha
przyczynowo-skutkowego. Nie zerwie go żadna siła.
Czy Demokryt miał rację? Czy ludzie istnieją w taki sam sposób, jak śrubki w
zegarku lub aktorzy na scenie, którzy odgrywają powierzone im role? Gdyby
tak miało być, chyba nie warto byłoby nic robić, do niczego dążyć, pragnąć,
marzyć, a tylko czekać, co nam los przyniesie. Kłóci się to z naszym
odczuciem, że przecież wiele zależy od naszej woli popartej wysiłkiem i
cierpliwością. Jesteśmy zadowoleni i dumni, jeśli uda nam się zrobić coś
pięknego i pożytecznego. Artyści, budowniczowie i uczeni podpisują swoje
dzieła, jakby chcieli powiedzieć: to moja zasługa, to mój wysiłek, to moje
urzeczywistnione pragnienie. Nie godzą się tym samym na oddanie
wszystkiego w ręce losu lub poddanie wszechwładnej konieczności.
Sam Demokryt nie składał wcale życia w ręce losu. Nie gnębiła go
bynajmniej myśl o przeznaczeniu. I tak go przecież nie poznamy. Lepiej
skupić się na tym, co możemy odkryć w samym świecie - tu zaś natrafiamy
na wszechobecne, małe cząsteczki - składniki całej rzeczywistości. "To,
co_w rzeczach naprawdę istnieje - mówił - to tylko atomy i próżnia".
No dobrze, można zapytać, ale skąd my to właściwie wiemy? Odpowiedź
Demokryta na to pytanie świadczy o jego wierze w moc rozumu. Patrzymy,
dotykamy, smakujemy - powiada - czy jednak wiedzy, którą zdobywamy przy
pomocy oczu, uszu, dotyku, możemy zaufać w pełni? Czy doświadczenie
nas nie oszukuje? Demokryt nie ufał doświadczeniu. Z rzeczy widocznych
ludzie nie potrafiąpoznać ukrytych" - mówił. Nie widzimy świata jakim jest. Do
prawdy o nim możemy dotrzeć jedynie przy pomocy rozumu. A więc starał
się śledzić to, co niedostępne dla ludzkiego oka, bowiem "prawda leży w
głębi".
46 ~I 4~
Z tej głębi wydobył wiedzę o niepodzielnych i niezniszczalnych składnikach
rzeczywistości.
Dwa światy
Od zarania dziejów myśli greckiej po czasy Demokryta filozofowie kierowali
wiele pytań pod adresem otaczającego ich świata. Pytali o jego początek,
budowę, zasadę porządku, pochodzenie ruchu. Jeśli spróbujemy ująć ich
wysiłki jednym zdaniem, możemy powiedzieć, że przez cały ten czas
nurtowało ich to samo zagadnienie: jaki świat jest n ap r a w d ę ? Jest to
tylko z pozoru niewinne pytanie. Kryje się za nim domysł, że świat jest być
może inny niż na to wygląda, że prawdziwa jego postać różni się od tego, co
widzimy. Czy miałoby to znaczyć, że żyjemy w dwóch światach?
Pierwsi filozofowie otwarcie nie wyrażali takiej myśli. Rzeczywistość była dla
nich zawsze jedna, jednorodna i wspólna dla wszystkich. Już Heraklit
stwierdzał: "tylko nieliczni mają jeden wspólny świat", a Parmenides odróżniał
świat wiedzy od świata ludzkich mniemań. Dla ich następców
przypuszczenie, że rzeczywistość jest inna niż się wydaje, stało się bardzo
realne. Empedokles, Anaksagoras i Demokryt poświęcili się badaniu tajemnic
ukrytej postaci świata. Wszyscy trzej przyjęli, że obok "niejawnej prawdy"
istnieje "świat pozoru". Odtąd w filozofii greckiej utrwalił się pogląd, że nie
należy dowierzać oczom i uszom, że świat, w którym żyjemy ma
podwójnąpostać: jedną, widocznąchoć złudną i drugą, ukrytą, lecz
prawdziwą. Musiało to nasunąć pytanie: dlaczego nie widzimy rzeczy takimi,
jakie są naprawdę?
Anaksagoras wyjaśniał ten fakt słabością ludzkiego wzroku. Odwrotnie niż
Empedokles, choć równie tajemniczo, stwierdzał, że widzimy "to, co od nas
różne". Czy miało to znaczyć, że nie widzimy tego, co podobne? Demokryt
wyrażał się jaśniej. Uznał, że w nas samych powstaje pozorny obraz rzeczy,
który oddziela nas od rzeczywistości złożonej z atomów, przeinaczając ich
właściwy wygląd. Barwy, zapachy i smaki-mówił-nie istnieją; to tylko złudna
postać, jakąprzyjmujądla ludzkich oczu pewne cechy atomów. Przytaczał
nawet przykłady takich złudzeń. Oto atomy gładkie mielibyśmy widzieć jako
białe, szorstkie
zaś jako czarne. Tak czy inaczej oznaczało to, że świat doznawanych
wrażeń nie jest prawdziwy.
Zapoczątkowane przez tych trzech myślicieli rozważania o sposobach
spostrzegania świata miały tłumaczyć trudności w docieraniu do prawdy o
nim. Uwzględnienie problemów pomóc miało w jej znalezieniu. Zarazem
jednak roztrząsania te podkopały naiwną wiarę, że to, co widzimy jest takie,
jak nam się przedstawia. Rodziło się podejrzenie, że skoro ludzie widzą
rzeczy innymi niż są, być może widząje też na różne sposoby. Możliwe więc,
że ludzie nie tylko mają różne poglądy, ale też "własne" światy i "własne"
prawdy.
Warto zajrzeć
W.F. Asmus, Demokryt, Książka i Wiedza, Warszawa 1961.
W.K.C. Guthrie, Filozofowie greccy od Talesa do Arystotelesa, "Znak",
Kraków 1996.
A. Krokiewicz, Zarys filozofii greckiej, "Aletheia", Warszawa 1995.
J. Legowicz, Filozofia starożytna. Wybrane teksty z historii filozofii, PWN,
Warszawa 1970, cz. I, r. VI.
K. Leśniak, Materialiści greccy w epoce przedsokratejskiej, Wiedza
Powszechna, Warszawa 1972.
B. Markiewicz, Filozofia dla szkoty średniej. Wybór tekstów, WSiP,
Warszawa 1987, s. 16-17.
A. Sikora, Spotkania z filozofią, WSiP, Warszawa 1995, r. II, s 39-42.
Można zapytać
1. Jeśli uznamy za Empedoklesem, że "ginięcie i powstawanie jest
złudzeniem", czy będziemy mogli mówić, że coś się zaczęło albo skończyło?
2. Demokryt twierdził, że cząstki są niepodzielne, Anaksagoras przeciwnie,
że dzielą się w nieskończoność. Któremu z nich dziś skłonni bylibyśmy
przyznać rację?
3. Przekonanie o powszechnym działaniu przyczynowości określamy mianem
determinizmu. Jeśli jest ono prawdziwe, czy oznacza to, że nic od nas nie
zależy? Dlaczego w takim razie nie psuło humoru Demokrytowi to, iż
nazywano go nawet "śmiejącym się filozofem"?
48 ~ 49
4. Spróbujmy wyrobić sobie własne zdanie w kwestii: dlaczego nie widzimy
rzeczy takimi, jakimi są one naprawdę? A może należy powiedzieć, że rzeczy
są takie właśnie, jakimi je widzimy? Co przemawia za każdym z tych
rozwiązań?
Rozdział III
Z NIEBA NA ZIEMIE
50
Rozważania o naturze wszechświata, jego budowie i pochodzeniu, nie
należą do tych, które zaprzątająnas na co dzień. Z pewnościąi starożytnych
Greków pochłaniały zazwyczaj całkiem inne sprawy. Zwykły człowiek nie
zawracał sobie nimi głowy. No, może czasem, gdy siedział przy ognisku w
letnią noc i spoglądał w gwiaździste niebo lub gdy żeglował po bezkresnym
morzu. Znacznie częściej stawał przed innymi problemami: jak żyć, jak
postępować, żeby nie szkodzić innym, czego należy wymagać od siebie i
innych.
Filozofowie-przyrodnicy, obok swych głównych zainteresowań, próbowali
odpowiadać i na takie pytania. Nigdy jednak nie wyróżniali jakiejś osobnej
dziedziny, która zajmowałaby się życiem i problemami moralnymi. Ich
refleksje w tych sprawach szły dwoma torami.
Po pierwsze, mogły przyjmować postać rozproszonych pouczeń, zaleceń i
rad. Tales nakazywał szanować rodziców i opiekować się nimi na starość,
zalecał umiar. Umiar cenił również Pitagoras. Uważał, że każdy człowiek
powinien codziennie przed snem podsumować swój dzień. Powinien
pomyśleć, co zrobił dobrego, a co złego, czy wywiązał się z zadań, jakie mu
powierzono, zastanowić się, czy nie zmarnował dnia. Pitagoras nakazywał
szanować wszystkich bogów, oddawać im cześć i składać ofiary. Był
tajemniczy, surowy i chłodny jak kapłan, nie przepadał za śmiechem i
zabawą.
Demokryt uważał, że życie jest niewiele warte, gdy się nie ma przyjaciół.
Również bogactwo i sława niewiele znaczą, gdy się nie posiada rozumu,
wszystko, co piękne i dobre, wymaga nauki i pracy. Ale potrzebny jest w
życiu uśmiech i pogoda ducha. W starożytności nazywano Demokryta
"śmiejącym się" filozofem. Nie dlatego, że śmiał się bez przerwy i z byle
czego, ale że był zawsze pogodny i uśmiechnięty.
51
W przeciwieństwie do takiego - na przykład - Heraklita, który bywał zgryźliwy,
często łajał swoich rodaków i zżymał się na ludzką głupotę.
Czy krótkość tych wypowiedzi o człowieku uprawnia nas do wniosku, że dla
filozofów przyrodników sprawy ludzi były czymś drugorzędnym? Zrobilibyśmy
wielki błąd, gdybyśmy uznali, że tak było naprawdę. O tym, co sądził w tych
sprawachAnaksymander, Pitagoras czy Heraklit, bardzo wiele można się
dowiedzieć uważnie czytając ich wypowiedzi na temat praw rządzących
światem.
To był drugi tor ich myślenia o rzeczach ludzkich. Widzieliśmy, jak
Anaksymander w świecie przemian kosmicznych umieszcza zasadę
sprawiedliwości. Heraklit w świecie zjawisk dostrzegał takie elementy, jak
walka czy rozumność; nie stronił też od wypowiedzi o ludzkiej duszy wcale
nie ograniczających się do prostych rad i zaleceń. Mówił na przykład: "Dusza
posiada rozum zwiększający sam siebie", mając na myśli, że człowiek może
się uczyć, rozwijać duchowo i wzbogacać wewnętrznie, a każdy dokonany na
tej drodze krok zwiększa jego możliwości rozwoju. Heraklit dodaje też, że
człowiek nie może "znaleźć granic duszy", nie może jej do końca poznać,
choć nigdy się z nią nie rozstaje "tak głęboki jest jej rozum". Również u
Empedoklesa myśli o człowieku splatały się z rozważaniami o naturze świata.
Miłość i nienawiść były dla niego zasadami kierującymi zarówno przemianami
w przyrodzie, jak i ludzkim losem. A gdy Pitagoras chciał rozpoznać ład
panujący w świecie, czynił to, aby zaprowadzić go w życiu i na jego wzór
kształtować człowieka.
Już wkrótce rozważania nad problemami ludzi miały stać się osobnym
zagadnieniem. Zaczęto uważać te sprawy nawet za ważniejsze od
przyrodniczych dociekań, bo bardziej obchodzące każdego człowieka. Nie
doszło jednak do jakiegoś otwartego starcia między tymi dwoma zespołami
poglądów. W tym czasie w Grecji zatriumfowała sofistyka.
SŁOWNE ZABAWY SOFISTÓW I CO Z NICH WYNIKŁO
Jeszcze za życia Demokryta wydarzyło się w Grecji coś ważnego, coś, co
poważnie wpłynęło na sposób myślenia Greków, zwłaszcza zaś na ich
sposób prowadzenia dyskusji, a nawet zwykłych rozmów. Grecy
dostali nową zabawkę. Było nią myślenie oparte na dowodzeniu i sztuce
przekonywania. Ci, którzy opanowali tę nową umiejętność, cieszyli się niąjak
dzieci, byli całkowicie pod jej urokiem. W czasach Sokratesa takich
zauroczonych można było spotkać wszędzie. Wdawali się chętnie w utarczki
słowne i tylko patrzyli, jak tu zrobić, żeby ich rozmówca wyszedł na głupca.
Zyskiwali w ten sposób znaczną sławę i uznanie. Nazywano ich sofistami.
Człowiek ma prawo...
Od czasów Parmenidesa i Zenona z Elei myślowe zabawy stały się bardzo
modne. Coś się jednak zmieniło. Eleatom sztuka przekonywania służyła
dowodzeniu prawd swojej filozofii. Sofiści natomiast podejmowali się
udowodnić każde twier
dzenie, aby już za chwilę dowodzić czegoś wręcz przeciwnego.
Przeprowadzanie takich dowodów stało się ich zawodem. Chwalili się, że
potrafią nauczyć tej sztuki każdego i za pieniądze udzielali lekcji wszystkim,
gotowym za taką wiedzę zapłacić. A na brak klientów
nie mogli narzekać. Umiejętność ośmieszenia przeciwnika mogła się przydać
w procesie sądowym, a i przyjemność popisania się zręcznością wymowy w
towarzyskiej rozmowie była nie do pogardzenia. Greków coraz bardziej
bawiły sprzeczności, łamigłówki, niczego nie dowodzące dowody i
wynikąjące z nich niedorzeczne wnioski.
Łatwość, z jaką godzono się wówczas na żonglerkę słowami, miała swoje
głębsze podstawy. Sofiści zwątpili w możliwość dotarcia do jakiejś jednej i
niezmiennej prawdy. Większość z nich, lekceważąc dociekania ukrytej
postaci rzeczy, jakie prowadzili Anaksagoras czy Demokryt, uznała, że świat
jest taki, jaki nam się wydaje. Twierdzili, że nie ma innych prawd poza
ludzkim mniemaniem, że nie istnieje nic, co można by z pewnością ustalić.
Każdy więc niech pozostanie przy swo.leJ prawdzie. Znamienny jest tu
pogląd Protagorasa. Jego hasło brzmia
52 ~ S3
SKt.e~ MI ,już DoWtoDŁ.EŚ, ~~ ~E51"~M Bo4Ac~E~, ~tr~ Nl115t52 ~St~
MAIĆTW1G` (c) SWd~I~ ZIEł~tAT'~, .
s h r
--~..____ __
ło: "Człowiek jest miarą wszystkich rzeczy, istniejących, że są, nie
istniejących, że nie są". To człowiek decyduje, co jest prawdziwe, tylko on ma
prawo określać co jest, a czego nie ma. Najpełnej skorzysta) z tego prawa
Gorgiasz z Leontinoi. Napisał dzieło, które zdumiewa już samym tytułem: O
niebycie, czyli o przyrodzie. Dowodził w nim, że nic nie istnieje, a nawet
gdyby cokolwiek istniało, nie można by o tym nic powiedzieć, nikomu tego
wytłumaczyć.
Z tą chwilą ludzka przygoda z myśleniem mogłaby się niechlubnie
zakończyć. Gdyby wnioski Gorgiasza potraktować poważnie, znaczyłoby to,
że lepiej jest zamilknąć, skoro i tak nic ważnego nie da się powiedzieć. Na
szczęście nikt chyba, nawet sam Gorgiasz, nie traktował tego pomysłu
poważnie. On i jemu podobni zaczęli jednak mimowolnie uświadamiać
innym, że pusta gra słów i myślowe zabawy prowadzą donikąd. Trzeba przy
tym pamiętać, że sami sofiści nie ograniczali się wyłącznie do czczej
gadaniny. Wielu z nich zajęło się podstawami gramatyki, retoryki i logiki.
Gorgiasz był wśród pierwszych (obok Demokryta), którzy zastanawiali się
nad twórczościąi odbiorem sztuki. Od niego pochodzi między innymi pojęcie
oczyszczenia poprzez sztukę (katharsis).
...obyć się bez prawa
Protagoras pierwszy odróżniał prawo naturalne od ustanowionego przez
ludzi. Wedle Protagorasaprawa obowiązujące w ludzkich zbiorowościach,
plemionach, miastach, państwach powstały w drodze umowy między ludźmi.
To właśnie były prawa stanowione. Prawem natury było dla Protagorasa po
prostu prawo silniejszego. Jego zdaniem, dopóki panuje prawo siły, życie w
społeczeństwie jest nazbyt trudne i niebezpieczne, aby zapewnić harmonijny
rozwój grupy. Dlatego ludzie dobrowolnie zrzekają się części swych pragnień
i możliwości na rzecz innych. Oznacza to, że prawo natury, prawo siły,
zostaje poważnie ograniczone. Odtąd silni nie prześladują już bezkarnie
słabych, co przyczynia się do rozkwitu całego społeczeństwa. Tylko dzięki
temu wszyscy obywatele miasta-państwa mogą żyć i rozwijać swe
możliwości.
Prawa nie były już więc święte i niepodważalne. Można było i należało je
zmieniać. Z drugiej strony były konieczne, gdyż powrót do praw natury goził
zniszczeniem organizacji społecznej. Tak wyglądało to w oczach
Protagorasa, jednak inni sońści tak nie myśleli. Skoro - twierdzili - prawa
ludzkie uznać trzeba za ustalenia dowolne, wymyślone przez słabych, aby
powstrzymać rozwój silnych jednostek, to ktoś kto potrafi się o b e j ś ć b e z
p r a w a , powinien je przekraczać. Silni wiedzą lepiej, jak kierować innymi
ludźmi, słabi powinni im się podporządkować lub zginąć.
Te i inne, skupiające się wokół spraw ludzkich zagadnienia, rozszerzyły
dotychczasowy krąg zainteresowań greckich filozofów. Powoli torowało sobie
drogę przekonanie, że nie ma tematów zakazanych, i że nie istnieją sprawy
tak przyziemne, aby nie warto im było poświęcić uwagi. To między innymi
sofiści sprawili, że myśliciele i uczeni poza gwiazdami i figurami
geometrycznymi zaczęli także dostrzegać człowieka. Dzięki nim zaświtała
Grekom myśl, że można lepiej wykorzystać swe umiejętności, zajmując się
pytaniami, które dla każdego są ważne. A pytań ta
kich przecież nie brakowało.
Kim jest człowiek? Czym różni się od innych istot? Co czyni go szczęśliwym?
Czy jest w stanie kształtować swój los? Jak ma żyć, jak postępować wobec
innych? Czym jest dobro i zło? Sąto pytania zawierające problemy nie mniej
trudne, a może nawet trudniejsze niż tajemnice gwiazd. ~ pierwszego
filozofa, który przywiązywał największą wagę do podobnych pytań, uważa się
Sokratesa. Poszukiwanie prawdy o człowieku było dla niego zajęciem
naprawdę godnym filozofa, gdyż - jak uważał - aby zrozumieć i poznać
cokolwiek innego, człowiek musi najpierw zrozumieć 1 poznać samego
siebie.
54 ~ 55
NIEWYGODNY CZŁOWIEK.
JAK SOKRATES POZNAWAŁ SIEBIE SAMEGO
Hasło "Poznaj siebie samego" widniało nad wejściem do świątyni Apollina w
Delfach. Tę mądrą radę dał Grekom Chilon ze Sparty, jeden z siedmiu
mędrców greckich - pierwszych ludzi, o których pamięć przechowano ze
względu na ich wiedzę i rozum.
Za myślą Chilona krył się zapewne cel praktyczny. Chodziło mu o to, aby
każdy wiedział, na co go stać, czego potrafi dokonać i na co może sobie
pozwolić. Jeśli ktoś porywa się, by podnieść stukilogramowy ciężar, będąc na
to o wiele za słabym, widocznie nie zna swych sił, nie zna siebie samego. To
samo, gdy ktoś próbuje innych pouczać lub poprawiać, na przykład w
gramatyce czy ortografii, a sam popełnia podstawowe błędy. Prędzej narazi
się na śmieszność, niż zyska uznanie, o które być może mu chodziło. Aby
takich sytuacji uniknąć, dobrze jest "znać samego siebie", czyli swoje
możliwości. Sokrates chciał poznać siebie do głębi, chciał wiedzieć na
przykład, od czego ostatecznie zależy jego dobre lub złe postępowanie.
Czym się kieruję, gdy komuś pomagam w nauce, zamiast spędzać czas na
zabawie? Co mi zabrania winić
kogoś za to, czego nie zrobił, a tym samym oceniać go sprawiedliwie? Czy
można czerpać zadowolenie z cudzej krzywdy lub nieszczęścia? Co mnie
przed tym powstrzymuje, dlaczego uznaję to za niewłaściwe, niegodne?
Skąd w człowieku biorą się i jak powstają te wszystkie przekonania? Jak
sprawdzić, czy są słuszne? A skąd biorą się w nas pewne cechy, które
cenimy, i inne, których chcemy się pozbyć? Dlaczego na
przykład niektórzy ludzie są odważni, inni zaś tchórzliwi? Czy to tylko taka
cecha charakteru, której nie można zmienić? A jeśli można, to jak? Czy
mamy rację, uznając niektóre cechy za właściwe i dobre, a inne za złe? Do
takich pytań zachęciło Sokratesa hasło Chilona wypisane na murach świątyni
w Delfach.
Sokrates miał jeszcze inny związek z wyroczniądelficką. Pewien jego
znajomy zapytał kiedyś wyrocznię, kto jest najmądrzejszym człowiekiem w
Grecji. Odpowiedź brzmiała: Sokrates. Kiedy dowiedział się o tym sam
zainteresowany, nie mógł z początku uwierzyć. Dlaczego ja? -zapytywał sam
siebie. Zaczął wówczas chodzić między ludźmi, którzy na czymś się dobrze
znali i rozpytywać, co też czyni ich mądrymi. Kiedy jednak zadawał coraz
wnikliwsze pytania, okazywało się, że nie potrafiąznaleźć odpowiedzi. A
kiedy je ponawiał, tracili cierpliwość. Nie stracił jej jednak Sokrates.
Wypytywał nadal, wypytywał każdego, kto się na to godził, był dociekliwy,
rzeczowy i bardzo uważny. Zwracał uwagę na to, co wynika z udzielanych
mu odpowiedzi. I nie pozwalał zbyć się byle czym, upewniał się, czy dobrze
rozumie, co do niego mówiono, "ważył każde słowo".
Szukanie dziury w całym
Kto kiedykolwiek szukał dziury w całym, ten wie, jak bardzo takie
poszukiwania są uciążliwe dla otoczenia. Taki poszukiwacz denerwuje
wszystkich naokoło. Próbuje siać zwątpienie tam, gdzie nikt nie ma
wątpliwości. Wyjaśniać coś, czego wyjaśniać nie potrzeba. Pytać, gdy
pytania wydają się zbędne. Nie szanuje utartych poglądów i oczywistych
prawd. Kpi sobie z autorytetów. Nic tedy dziwnego, że zwykle nie jest
lubiany. Mówi się o nim, że filozofuje albo, pogardliwie, że mędrkuje. Łapie
ktoś taki za słowa, wytyka pomyłki z ironicznym uśmiechem na ustach daje
wszystkim do zrozumienia, iż mówią od rzeczy i na niczym się nie znają. Nie
lubimy takich mędrków, co to są jak osy lub natrętne muchy, drażniące i
mącące spokój.
Takim poszukiwaczem dziur w całym był Sokrates. Może nie on jeden w
starożytności. Ale Sokrates te dziury naprawdę znajdował. Chodząc tak od
jednego do drugiego wśród ludzi, którzy uważali się
56 ~ 57
za mądrych, umiał wykazać, że to, co wydaje im się "całe", wcale takie nie
jest. Przeciwnie: ich poglądy na życie są pełne luk, niedomówień, błędnych
mniemań i niedorzeczności. Zarazem zaś przekonywał, że taka całość musi
istnieć. Sądził jednak, że aby do niej dojść, trzeba najpierw usunąć z pola
widzenia wszystko to, co nie pozwala nam jej zobaczyć. Niesłychanie to
żmudny sposób dochodzenia do prawdy. Ale kto powiedział, że to ma być
łatwe?
Sokrates szukał swej prawdy wśród ludzi. A ludzie są wszędzie podobni.
Podobne mająkłopoty i radości. Dlatego, aby znaleźć prawdę, nie trzeba
jeździć po świecie. Wystarczy uważnie przypatrywać się sobie samemu i
ludziom, wśród których żyjemy. Sokrates mówił przeto, że "szuka prawdy na
ateńskim bruku". Chodził po Atenach i rozmawiał z ludźmi. A wiemy, jak to z
ludźmi jest: niejednemu wydaje się, że pozjadał wszystkie rozumy. A gdy
jeszcze ktoś taki piastuje jakieś ważne funkcje, jest sołtysem lub
prezydentem, to sam się nie może nadziwić, skąd się bierze u niego tyle
mądrości.
Sokrates uświadomił sobie, że z prawdą jest jak ze złotem. Wiele wysiłku
trzeba włożyć, aby ją odnaleźć. Trzeba też być ostrożnym, nie wyciągać
wniosków przedwcześnie i pochopnie. I jak poszukiwacze złota mozolnie
przesiewają piasek, aby uzyskać kilka grudek, tak i prawdę trzeba starannie
oddzielić od fałszywych mniemań. Ludzie na ogół nie chcą się tak trudzić.
Nie zwracają uwagi na słowa, mówią, co im ślina na język przyniesie. Dlatego
wydaje im się tylko, że coś wiedzą. Tak naprawdę wiedzą niewiele albo nic.
Bywa, że nawet fachowiec w swojej dziedzinie potrafi wypowiadać się
nieskromnie o sprawach, na których się nie zna. Biolog, na przykład, może
uważać, że skoro jest cenionym naukowcem, to automatycznie, w cudowny
sposób posiadł wiedzę o moralności. Tymczasem nawet jego wiedza
biologiczna może budzić wątpliwości. Malarz nieraz wygłaszał opinie o
filozofii i filozofach, nie znając uzasadnienia takich czy innych filozoficznych
poglądów, sam zaś nie potrafi podać powodu, dla którego tak a nie inaczej
przedstawia malowane przezeń twarze i przedmioty.
Męczydusza
Tak więc - myślał Sokrates - każdy naprawdę wie niewiele, a właściwie nic
nie wie, a tylko wydaje mu się, że wie. Dlatego pierwszym warunkiem
dochodzenia do prawdy jest uświadomienie sobie własnej niewiedzy. "Wiem,
że nic nie wiem" - mówił Sokrates - i chyba dlatego wyrocznia uznała mnie za
najmądrzejszego, że może ja jeden zdałem sobie z tego sprawę. Jeśli
naprawdę - tłumaczył sobie - jestem od innych mądrzejszy, to może o tyle
tylko, "że jak czego nie wiem, to i nie myślę, że wiem". A skoro tak jest, to nie
można siedzieć z założonymi rękami, ale trzeba starać się dowiedzieć
czegoś więcej. Czyż nie tak właśnie powinien postępować filozof? Filozof nie
jest przecież tym, który po prostu zna prawdę, lecz tym, który jej
niestrudzenie poszukuje, nie jest mędrcem, lecz miłośnikiem mądrości.
~~~t~ st~ ~, MlIMt r ~~~~~t~~~ ~ ct,~~ ~~BKĆ. p~~Gi~ p C~
WJEM j Z~ NIG NIE WIEM
Sokrates więc dalej szukał swojej "dziury w całym". Nie dla samego szukania
i nie tylko po to, aby ośmieszyć innych, jak czyni mędrek, ale po to, aby
ludzie mogli uświadomić sobie własną niewiedzę, aby skło
58 ~ 59
nić ich do głębszego namysłu. Posłuchajmy, w jaki sposób Sokrates próbuje
wyciągnąć z rozmówcy, do czego to potrzebna jest sprawiedliwość.
Sokrates: Jak chodzi o kładzenie cegieł i kamieni, to sprawiedliwy wię_ cej
się przyda i będzie lepszym wspólnikiem niż murarz?
Polemarch: W żadnym razie.
Sokrates: Więc do jakiejże spółki sprawiedliwy będzie lepszym wspólnikiem
niż kitarzysta - tak jak kitarzysta to lepszy wspólnik niż sprawiedliwy, kiedy
chodzi o grę na kitarze?
Polemarch: Do spółki pieniężnej; ja przynajmniej tak uważam. Sokrates:
Wiesz, Polemarchu, że tak, ale oprócz tych przypadków, gdy chodzi o
używanie pieniędzy. Kiedy za pieniądze trzeba kupić konia albo sprzedać,
wtedy lepszy ten, uważam, co się zna na koniach. Polemarch: Zdaje się.
Sokrates: Więc kiedy do czego trzeba srebra albo złota wspólnie użyć,
sprawiedliwy więcej się przyda niż inni?
Polemarch: Kiedy je trzeba u kogoś złożyć i być o nie pewnym, Sokratesie.
Sokrates: Więc ty mówisz, że wtedy, kiedy nic nie trzeba z nim robić, tylko
żeby leżało?
Polemarch: No, tak.
Sokrates: Więc kiedy pieniądze niepotrzebne, wtedy do nich potrzebna
sprawiedliwość?
Polemarch: Może i tak.
Sokrates: I tarczy, powiesz, i liry, kiedy trzeba strzec i nie używać ich do
niczego, to sprawiedliwość się przyda, a jak używać, to już sztuka walki w
zbroi i muzyka?
Polemarch: Koniecznie.
Sokrates: I tak w ogóle jest ze wszystkimi innymi rzeczami: jak tylko którejś
potrzeba, to sprawiedliwość się nie przydaje, a jak tej rzeczy nie potrzeba, to
sprawiedliwość potrzebna?
Polemarch: Gotowo tak być.
Sokrates: Nieprawdaż więc, przyjacielu, że sprawiedliwość to może nie
będzie nic takiego poważnego, jeżeli to jest właśnie coś potrzebnego do
rzeczy niepotrzebnych.
Jak widać, rozmowy Sokratesa nie były jakimiś swobodnymi gawę~ darni.
Lubił zadawać ludziom mnóstwo pytań. I nigdy nie zadowalał się
jednąodpowiedzią, ale przyglądał się uważnie, co z niej wynika.A wtedy
zadawał kolejne pytanie, potem znów następne, aż wreszcie jego rozmówca,
jak tym razem Polemarch, sam się na tym łapał, że pierwsza odpowiedź była
nieprzemyślana.
W takiej chwili mówimy, że "robi się komuś głupio". Jak mogłem palnąć
podobne głupstwo? - pytamy samych siebie, i ogarnia nas wstyd. Jeśli mamy
trochę odwagi, chętnie podejmujemy następną próbę, aby zmazać
poprzednie wrażenie. Ale co będzie, gdy i następnym razem non się nie
uda? Może pożałujemy, że nie skończyło się na jednym razie? Czyżbyśnry
naprawdę mieli się okazać głupcami?
Gdyby Sokrates kończył na takim wniosku, niewiele by się różnił od sofistów.
Mędrek poprzestawał na wykazaniu swemu rozmówcy, że jego wypowiedzi
są wzajemnie sprzeczne lub że wynika z nich coś nie do przyjęcia. Mogło to
przybrać formę krótkiego żartu. Powiedz no, jakich masz bogów? - pytał na
przykład. I obojętnie jakiego boga wymieniał rozmówca, mędrek dopowiadał:
- Skoro ich masz, to możesz ich sprzedać.
Sokrates postępował inaczej. Skorośmy się zgodzili, że tak być nie może -
mówił w takim momencie - to zacznijmy od nowa. I wracał do pierwszego
pytania. I czynił to dopóty, dopóki nie uzyskał zadowalającej odpowiedzi.
Jak przebrała się miarka
Można zrozumieć, że ludzie chętniej wybaczali żarty sofistom niż
Sokratesowi. Näwet jeśli w rozmowie z sofistą "wychodzili na głupców", mieli
poczucie, że nie chodzi tu o nic naprawdę poważnego. No i było z czego się
pośmiać. Inaczej rzecz się miała z Sokratesem. Skoro uparcie powracał do
raz zadanego pytania, sugerował, że jest to pytanie ważne. Niejednokrotnie
wyraźnie to zaznaczał. Tematy, jakie podejmował, nigdy nie były błahe.
Wypytywał ludzi, czym jest dla nich dobro i zło obowiązek, męstwo,
szczęście. Kiedy więc nie znajdowali, jak im wykazywał, właściwej a nawet
choćby sensownej odpowiedzi, wcale nie było im do śmiechu. Tu już nie tylko
"wychodzili na głupców», ale czuli się do głębi głupcami. A ile się przy tym
jeszcze namęczyli, bezradnie wysilając mózgownicę!
60 ~ 61
Gdyby byli uczciwi i szczerzy wobec samych siebie, przyznaliby zapewne, że
warto posiąść taką "wiedzę". Warto się przekonać, że poglądy, jakie
bezmyślnie powtarzamy, niewiele sąwarte. Można je wtedy poważnie od
nowa przemyśleć. Zwłaszcza, gdy zgodzimy się już, że dotyczą spraw
obchodzących nas osobiście i dla nas samych ważnych. Może lepiej skupić
się na tych własnych problemach, zanim się spróbuje pouczać i
uszczęśliwiać innych. Nigdy jednak nie brakuje takich, co rwą się do władzy.
Niejaki Glaukon bardzo pragnął zostać ważną osobistością w państwie.
Znajomi nie mogli go przekonać, że się do tego nie nadaje. Posłuchajmy, jak
Sokrates odwiódł go od tego zamiaru.
Sokrates: Skąd państwo bierze pieniądze i ile ich ma w przybliżeniu?
Glaukom Nie myślałem o tym, ale może na przykład zabierać wrogom.
Sokrates: A czy wrogów nie trzeba pokonać? Czy w związku z tym trzeba
znać siły swoje i wroga? Wiesz ile mamy wojska i ile okrętów? Glaukom
Trudno to zapamiętać.
Sokrates: To może zapisałeś sobie? Glaukom Nie.
Sokrates: A czy pomyślałeś, jakie zapasy powinniśmy mieć w razie jakiejś
klęski, żeby ludzie mieli co jeść?
Glaukom Za dużo ode mnie wymagasz, Sokratesie.
Sokrates: Uważaj, Glaukonie. Jeśli chcesz się cieszyć szacunkiem ludzi,
musisz pracować nad sobąi wiele się uczyć. Szczególnie w tej dziedzinie, w
której pragniesz działać.
W tym wypadku Sokrates ma z góry wyrobiony pogląd i próbuje wyłożyć go
Glaukonowi. Ale bywało i tak, że Sokrates sam nie wiedział, gdzie leży
prawda. "Bądź przekonany - zwracał się wtedy do rozmówcy - że gdy
rozmawiam z tobą, wtedy do niczego innego nie zmierzam, tylko zawsze
chcę to rozpatrzyć, co mi samemu sprawia trudność i kłopot". Ludzie nie
zawsze to rozumieli. Cóż, jeśli ktoś woli zapomnieć o swoich problemach,
wraca do próżnego mędrkowania. Obrócenie wszystkiego w żart, jak czynili
mędrkowie, pozwala zapomnieć o przykrym wrażeniu, kiedy to przez chwilę
"było nam głupio".
Gorzej, gdy ktoś nam stale przypomina, jak żałosny jest stan naszych
umysłów i jak niewiele robimy, aby to zmienić. W pewnej chwili ludzie
majątego dość. Nie myślą już o niczym innym, tylko o tym, jak się pozbyć
natręta.
W końcu stało się. Meletos, Lykon i Anytos-poeta, nauczyciel i polityk -
oskarżyli Sokratesa przed sądem ateńskim o bezbożność i psucie młodzieży.
Były to poważne oskarżenia, za które groził najwyższy wymiar k~-y - śmierć.
W istocie do skazania Sokratesa poważnie przyczynili się jego przeciwnicy
polityczni. Sokrates krytykował ówczesne porządki W państwie. Uważał, że
stwarzają możliwość wyboru na ważne stanowiska ludzi niekompetentnych i
przypadkowych. Wielu sędziów i oskarżycieli, z Meletosem na czele, nie
miało pojęcia o prawie. Podczas procesu Sokrates kpił sobie z sędziów,
obnażał ich niewiedzę, dawał do zrozumienia, że nie uznaje takiego sądu. W
ten sposób podpisał na siebie wyrok śmierci. Niemałe jednak znaczenie w tej
sprawie miało ogólne wrażenie, jakie wywierała na ludziach jego filozoficzna
postawa.
Owoc z drzewa wiadomości
Sokrates do końca nie zamierzał zmieniać swojego stanowiska. Przed
sądem stwierdził wyraźnie, że gdyby go uwolniono, będzie robił dokładnie to
samo, co dotąd. Nie czuł się winny. Do końca dyskutował o rzeczach, które
go obchodziły. W drodze na rozprawę spotyka wieszczka Eutyfrona, który
również zmierza do sądu. Ale nie aby bronić się przed oskarżeniem, lecz aby
samemu oskarżać. Jego ojciec rozkazał wychłostać niewolnika, który zabił
człowieka. Podczas chłosty niewolnik zmarł. Teraz Eutyfron zamierza obwinić
o zabójstwo własnego ojca.
Eutyfron sądzi, że tak nakazuje mu "zbożność". Dodaje argument, że nie jest
ważne,_kim jest osoba popełniająca przestępstwo. Nie powinniśmy wahać
się przed potępieniem ojca lub brata, jeśli źle postępują. Z tego powodu
Eutyfron uważa się za wzór sprawiedliwości. Sokrates nie myśli temu
zaprzeczać. Zachowuje się tak, jakby szukał u Eutyfrona rady. Tłumaczy, że
sam będzie miał proces o bezbożność, a więc rady Eutyfrona bardzo mu
pomogą. A przecież ktoś, kto skarży własnego ojca o zabójstwo, kierując się
tym, co zbożne, musi doskonale wiedzieć, czym owa zbożność jest. Eutyfron
bez wahania udziela odpowiedzi: zbożne jest to, co podoba się bogom.
Sokrates wytrąca go z równowagi pozornie prostym pytaniem: Czy to, co
zbożne, dlatego jest zbożne, że to bogowie lubią, czy też bogowie to lubią
dlatego, że jest zbożne? Dalej,
62 ~ 63
poprzez kolejne pytania, Sokrates doprowadza Eutyfi-ona do zaprzecze_ nia
swej pierwszej odpowiedzi. Teraz Eutyfron gotów jest zgodzić się, że
bogowie lubią coś, bo jest zbożne, aby za chwilę powrócić do pierw. szej
tezy. W końcu, ogłupiały i ośmieszony, ucieka z "pola bitwy".
Swoim pytaniem Sokrates poruszył podstawowy problem etyczny. czy coś
jest dobre, słuszne lub sprawiedliwe dlatego, że ktoś je za takie uznaje? Czy
też odwrotnie: jest zmuszony je za takie uznać, bo takie właśnie jest?
Sokrates przekonuje, że prawdziwa jest ta druga możliwość. A więc dobro,
słuszność czy sprawiedliwość nie mogą zależeć od czyichś upodobań lub
umowy między ludźmi. Wartości etyczne, mówi Sokrates, nie są dowolnie
uznawane, ale rozpoznawane. Nasze postępowanie ma zatem taką, a nie
inną wartość etyczną- jest dobre lub złe, sprawiedliwe lub niesprawiedliwe -
niezależnie od tego, czy się to komuś podoba czy nie podoba, choćby tym
kimś był sam Zeus. Jeśli tak, to ocena każdego czynu, jak i wybór
postępowania, jest sprawą wiedzy, nie gustów lub upodobań.
Dla Sokratesa wiedza była sprawąnąjważniejszą. Dlatego szczegółowo
rozważał, czym jest, na przykład, sprawiedliwość, kiedy mamy z nią do
czynienia i od czego jest zależna. Po czym poznać sprawiedliwego człowieka
i sprawiedliwe postępowanie? Sokrates uważał, że aby zachować się
sprawiedliwie, trzeba po pierwsze wiedzieć, czym jest sprawiedliwośe. Nie
można być sprawiedliwym, szlachetnym lub dobrym przez przypadek lub "z
charakteru"; a jeśli nawet tak, niewiele jest warta taka sprawiedliwość. Nie
daje bowiem żadnej pewności, że jeśli ktoś raz postąpił słusznie, będzie tak
postępował zawsze.
Wiedza jest więc warunkiem nie tylko mądrego, ale i dobrego postępowania.
Im więcej człowiek wie, tym lepszym się staje i tym bardziej szlachetnym.
Jeśli wie, co dobre i co złe, nie może źle postępować. Rozumiałby wtedy, że
czyniąc zło, szkodzi również samemu sobie, psuje i paczy swój charakter.
Według Sokratesa wszelkie zło wynika z niewiedzy i fałszu. Dobro natomiast
jest ściśle związane z prawdą.
Niełatwo zgodzić się z takim poglądem. Dla Sokratesa niewiedza jest
grzechem głównym, a właściwie jedynym. Było to szczególnie przykre dla
ludzi niechętnych rozmyślaniom. Jeśli sofiści dowodzili komuś, że jest
ograniczony lub tępy, mógł jeszcze odpowiedzieć: "aie jestem dobry, jestem
sprawiedliwy i pobożny. Na cóż mi wasza mądrość?". Tym
czasem nauka Sokratesa brzmiała w uszach Ateńczyków mniej więcęj ter;
jesteście głupcami najgorszymi z możliwych. Nie wiecie, co to
sprawiedliwość, dobroć i szlachetność. Nie wiecie, co to odwaga,
wielkoduszność ani moralność. A więc jesteście niesprawiedliwi, źli, podli,
tchórzliwi, małoduszni i niemoralni. Oto, co wynika z waszej głupoty.
Aby więc nie okazać się złym i występnym, trzeba nieustannie dociekać
prawdy o moralności i wartościach. Nie znamy prawdy ostatecznej,
najwyższej, która dałaby nam gotowąodpowiedź na każde pytanie. Trzeba
więc pytać wciąż od nowa, pytać samego siebie, zwracać uwagę na głos
sumienia. W ten sposób - mówił Sokrates - poznajemy samych siebie.
Uczymy się też od siebie nawzajem. "Ja się przecież bardzo lubię uczyć -
powiadał - a krajobrazy i drzewa niczego mnie jakoś nie chcą nauczyć, tylko
ludzie w mieście". Sokrates sprowadził filozofię z nieba na ziemię -
powiedział wiele lat później Cicero. Dzięki temu uczeń Sokratesa, wielki
Platon, mógł się już zająć i "niebem", i "ziemią".
Warto zajrzeć
A. Krokiewicz, "Protagoras i Gorgiasz" (w:) K. Kumaniecki (red.), Epoka
Per~~klesa, PZWS, Warszawa 1949.
A. Krokiewicz, Sokrates, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa1958. I.
Krońska, Sokrates, Wiedza Powszechna, Warszawa 1983. Ksenofont, Pisma
sokratyczne, PWN, Warszawa 1967.
J. Legowicz, Filozofia starożytna. Wyb~°ane tekstu z historii filozofii, PWN,
Warszawa 1970, cz. II, r. I "Sofistyka", r. II "Sokrates".
B. Markiewicz, Filozofia dla szkoty średniej. Wybór tekstów, WSiP,
Warszawa 1987, s. 18-22.
Platon, Eutyfron - Obrona Sokratesa - Kriton, PWN, Warszawa 1982. A.
Sikora, Spotkania z filozofią, WSiP, Warszawa 1995, r. III, s. 43-51
Slownik pojęć filozoficzrTych pod red. W. Krajewskiego, Wydawnictwo
Nauko~'e "Scholar", Warszawa 1996; hasla: intelektualizm etyczny, sofiści.
Można zapytać
1 ~ Czy można udowodnić komuś coś, w co sami nie wierzymy Czy robiąc to
dowiemy się czegoś od niego lub od siebie samych?
64 65
2. Gdy Sokrates mówi "wiem, że nic nie wiem", to naprawdę nic nie wie, czy
jednak coś wie? Czy w zdaniu tym przeczy sam sobie, czy też mówi nam coś
ważnego?
3. Dwaj rozmówcy różnią się w ocenie pewnego czynu - jeden z nich uznaje
ten czyn za dobry, drugi za zły. Jeżeli obąj przyjmą, że coś jest uznawane za
dobre dlatego, że jest dobre - jak wytłumaczą różnicę zdań między sobą?
Jeżeli, przeciwnie, przyjmą, że coś jest dobre, bo je za takie uznajemy - czy
będzie możliwa dyskusja między nimi?
Rozdział IV OLIMPIJSKIE PRAWDY.
WIECZNE WZORCE PLATONA
Platon był młodszym bratem tego samego Glaukom, któremu marzyła się
władza. On sam nie był wolny od podobnych marzeń. Uważał jednak, że
rządy powinni sprawować filozofowie. Aby rządzić, trzeba najpierw poznać
prawdę o świecie i ludziach. Jak jednak do niej dojść? Patrząc na świat,
Platon widział, jak wszystko
zmienia się i przemija, jak powstają i giną rzeczy. Zadawał sobie pytania: czy
może być prawdziwe to, co jest tak chwiejne i ulotne? Czy prawda może
przemijać? Nie mógł się z tym pogodzić. Uważał, że prawda musi być
wieczna, niezniszczalna, nieprzemijająca. Nie było to niczym nowym,
podobny był pogląd pitagorejczyków i eleatów. W przeciwieństwie jednak do
filozofów Italii, Platon uważnie przysłuchiwał się temu, co mają do
powiedzenia jego filozończni przeciwnicy. Nie myślał zaprzeczać, jak eleaci,
istnieniu zmienności rzeczy
1 powszechnego ruchu. Pod tym
względem zgadzał się z Heraklitem. Ale nie mógł dopuścić myśli, że płynie
naprawdę wszysto. Uznał, że zmienność nie może dotyczyć prawdy. Gdzie
tej niezmiennej prawdy szukać, jeśli wszystko wokół jest nie
tt'wałe? Wszystko, co możemy zobaczyć, czego możemy dotknąć i usły
66 ~ 67
szeć, jest kruche i niestałe. Widocznie tego, co wieczne i prawdziwe nie
można zobaczyć, usłyszeć i dotknąć. Już przed Platonem filozofowie
dopuszczali tę myśl. Jako pierwszy wypowiedział ją Heraklit. Po nim znaleźli
się tacy, którzy to niezniszczalne "coś" określili i nazwali. Dla Demokryta były
to atomy. Dla Anaksagorasa - duch. Platon poszedł inną drogą.
IDEE
Wyobraźmy sobie budowniczego, krawca, szewca czy pisarza. Zanim
stworzą dom, ubranie, buty czy książkę, muszą najpierw pomyśleć,
wyobrazić sobie, jak ich dzieło będzie wyglądać. To wyobrażenie nazywamy
pomysłem, projektem, planem albo ideą. Otóż coś takiego, jak pomysł, idea,
wzór istnieje według Platona dla wszystkiego, z czym się stykamy. Istnieje
więc idea drzewa, idea góry, idea psa, konia, idea człowieka, miłości,
sprawiedliwości, przyjaźni, dobra, piękna i prawdy. Co więcej, choćbyśmy
zniszczyli wszystkie drzewa, psy i konie na Ziemi, to ich idee pozostaną.
Choćby nikt nikogo na świecie nie kochał, to pozostanie idea miłości. Choćby
nie było sprawiedliwych wyroków w sądach, to idea sprawiedliwości
istniałaby nadal. Oto odpowiedź na pytanie, gdzie szukać nieprzemijającej
prawdy: wśród idei. Wszystko bowiem przemija oprócz nich. Tylko one są
niezniszczalne i wieczne. One są prawdą.
Mógłby ktoś zaprzeczyć i powiedzieć, że gdyby wszyscy ludzie zniknęli, nie
miałby kto mieć idei - pomysłu, gdyż idee są w głowach ludzi. Uwaga
zasadna, dopóki słowu "idea" nadajemy współczesne znaczenie. Platon
używał go w nieco innym sensie. Dla Greków "idea" oznaczała kształt lub
wzór jakiejś rzeczy. Wiedząc o tym, łatwiej będziemy mogli zrozumieć pogląd
Platona. Uważał on, iż idee istniejąniezależnie od tego, czy ktokolwiek o nich
pomyśli. Gdyby nawet nie było nic innego, idee by pozostały. Gdzie? Platon
mówi: w świecie idei, w świecie prawdy.
Wynikałoby z tego, że oprócz świata, który obserwujemy na co dzień, i który
jest nieprawdziwy, bo przemijający, jest jeszcze świat idei, świat prawdy
wiecznej i niezmiennej. Co więcej, świat przez nas widziany jest zaledwie
cieniem, odbiciem świata prawdziwego. Wszystkie piłki
na wszystkich stadionach świata, choćby były najpięknięjsze, nie
dorównaląpiłce idealnej. Sątylko do piłki idealnej podobne, jak cień człowieka
jest podobny do człowieka. Czyli wszystko, co cielesne, materialne jest
odbiciem tego, co niecielesne, idealne.
Gdyby było inaczej, powiada Platon, zagubilibyśmy się wśród rozmaitości
rzeczy. Wszystko, co widzimy, co napotykamy wokół - każda rzecz, lody
człowiek, każda właściwość - zmienia się; nie ma stałych cech. Liść raz jest
zielony, raz żółty, raz wisi na drzewie, a raz leży na ziemi. Może być duży lub
mały, może mieć równe lub ząbkowane brzegi. Skąd wiedzielibyśmy, że to
liść, jeśli nie mielibyśmy pojęcia, co to takiego, jeśli nie znalibyśmy idei liścia?
A gdy znów mówimy o kimś, że jest egoistą, czy nie musimy wcześniej
wiedzieć, kto to jest "egoista"?
Aby stwierdzić, czym coś jest, musimy rzecz porównać z naszą ideą tej
rzeczy. A więc idea musi być wcześniejsza niż rzecz. Bez idei nie
poznalibyśmy świata.
Dla Platona oznaczało to, że świat zewnętrzny jest czymś wtórnym,
niesamodzielnym, powstałym na podstawie swojego idealnego wzorca. Do
prawdy o świecie łatwiej zatem dotrzeć przez poznanie idei, według której
powstał, niż rozważając jego ukrytą budowę. Platon nie mógł więc zgodzić
się z opisem świata, jaki zaproponował Demokryt. Zwalczał jego poglądy, jak
mało kto, a wybrał broń najgroźniejszą: przemilczenie. W pismach Platona
ani razu nie pojawia się imię Demokryta, jest natomiast obecna krytyka jego
poglądów. Pomimo to wiele tych dwóch filozofów łączy: obaj uważali, że przy
pomocy samych oczu i uszu prawdy nie poznamy. Do prawdziwego,
niewidzialnego świata można się wspiąć po drabinie myśli. Ale dla każdego z
nich znaczyło to coś innego. Niewidzialnym światem Demokryta były atomy.
Trwałość niepodzielnej cząstki i niewzruszoność praw jej ruchu - te dwie
rzeczy były dla Demokryta wystarczającą ostoją stałości w zmiennym
świecie. Ale nie dla Platona. Jeśli nasze życie i kształt świata miałyby zależeć
od poruszeń niewidzialnych cząstek, to nadal tkwilibyśmy wśród rzeczy,
których trwałości nic nie gwarantuje. Skąd możemy wiedzieć, czy
niespodziewany ruch atomów nie spowoduje rozpadu rzeczy, a tym samym i
całego naszego świata? Platon nie myślał zaprzeczać istnieniu atomów.
Uważał jednak, że musi istnieć coś więcej, coś, co nadawałoby sens
naszemu życiu. Prawa konieczności przestawiąjącęj atomy w świecie
68 / 69
stawiałyby pod znakiem zapytania możliwość rozumnego i celowego
działania człowieka. O wszystkim przecież decydowałaby konieczność. A
czyż sam Demokryt nie kierował się rozumem, gdy wymyślił atomy? Przecież
ich nie widział, a mimo to był bardziej pewny ich istnienia, niż tego, o czym
zapewniały go własne oczy i uszy. Według Platona Rozum może odnaleźć
prawdę w sobie. Bo i człowiek, ten z krwi i kości, także ma swoją prawdę-
ideę. Jest nią rozum, będący wedlug Platona najważniejszą częścią duszy.
Rozum jest prawdą, która nie przemija.
Trzy drogi do prawdy
Co dzieje się, gdy się czegoś uczymy? Każdy chyba się zgodzi, że
dowiadujemy się czegoś, czegośmy wcześniej nie znali. I przyjmujemy to za
prawdę. Lecz tu właśnie Platon dostrzega problem: na jakiej podstawie
oceniamy, że prawdziwe jest coś, czego nie znamy? Aby to roz
poznać, musielibyśmy już wcześniej coś o tym wiedzieć. Widać już, co stąd
wynika: nie można nauczyć się czegoś, czego by się juź wcześniej nie
wiedziało! Wypada przyjąć, że wiemy coś, o czym nie wiemy, znamy, czego
nie znamy. Czy nie jest to niedorzeczność? Nie, poucza Platon; u(
' przecież z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia, gdy sobie coś
przypominamy. Wiedzieliśmy
~,J o czymś, a potem wypadło nam ~~~~1 z głowy, już tego nie wiemy. Ale
w-- ~~ - -~~ ~ ~ gdy przypomnimy sobie - znów wiemy to, czego nie
wiedziliśmy.
~+aYgA ~~tź To Gt~tIEŚ WtDttA~kEM. I tak właśnie jest z każdą wiedzą:
wiemy wcześniej o wszystkim, znamy wszystkie rzeczy i wszystkie pojęcia, a
tylko zapomnie'
liśmy o nich. Skąd je znamy? Ze świata idei, świata prawdy. Teraz trzeba
tylko sobie ten świat przypomnieć. Uczenie się, zdaniem Platona, jest
przypominaniem. Dlatego jeśli człowiek chce poznać prawdę, powinien jej
szukać we własnym umyśle. Powinien starać się przypomnieć sobie prawdy,
jakie oglądał w świecie idei. Bo, według Platona, dusza każdego z nas
przebywała w świecie idei na długo przed naszym narodzeniem, i po śmierci
do niego powróci.
Łatwo powiedzieć: szukajcie prawdy we własnym rozumie. Ale jak to zrobić?
Niezawodną metodą poszukiwania prawdy jest rozmowa z innymi lub samym
sobą. Może ona wyglądać na przykład tak.
Filippos i Hippogenes zastanawiają się, jak najlepiej określić konia. Filippos:
Koń jest zwierzęciem czworonożnym, roślinożernym i szybko biegającym.
Hippogenes: Wiele jest takich zwierząt. Roślinożerne i czworonożne są też
kozy i owce. A szybkobiegaczami mogą być azjatyckie wielbłądy. Filippos:
Niech więc koń będzie zwierzęciem czworonożnym, roślinożernym, prędkim i
zdolnym do noszenia jeźdźca.
Hippogenes: Jeźdźców jednak nosząrównież muły, a i osioł potrafi unieść
człowieka. Dodałbym więc, że koń jest także zwierzęciem, które rży. Filippos:
Świetnie, Hippogenesie. Tu chyba jesteśmy bliżej prawdy. Jakoż istotnie
rżenie jest cechą, która odróżnia konia od innych zwierząt. A co powiesz, aby
dodać jeszcze grzywę i ogon z włosia, z którego wyrabiać można pędzle i
szczotki?
Hippoogenes: Na ogon i grzywę zgoda, gdyż o ile wiem, mająje wszystkie
konie. Ale dajmy pokój szczotkom. Są inne materiały, z których je można
wytwarząć.
Filippos: A maść? Jakiej maści będzie nasz koń idealny? Myślę, że
najpiękniejsze są gniadosze...
Hippogenes: Co też ty mówisz, Filipposie! Mamy przecież określić konia ,jako
takiego", który będzie wzorcem dla wszystkich koni. Maść jest tu nieważna.
Są konie różnej maści: gniade, siwe, kare i bułane. Ważniejsze jest określić
wzrost konia, jego przeciętną wagę, jego zwyczaje...
Być może długo jeszcze dyskutowali Hippogenes z Filipposem, dochodząc
do prawdy o koniu. Jest wiele elementów, które musieliby wziąć pod uwagę,
aby odnaleźć zadawalające określenie. Nie jest to taka prosta sprawa.
Najważniejsze jednak jest to, by we właściwy sposób, przy
70 ~ 71
pomocy rozumu wspinać się do świata prawdy. Wystarczy, jeśli zrozu_
mierny, że określając, czym jest jakaś rzecz, trzeba zwracać uwagę na jej
istotne cechy, cechy które odróżniająjąod innych, podobnych, po drugie zaś
towarzyszą jej zawsze, a nie tylko przypadkowo. To, co konieczne w
rzeczach do tego, aby były tym, czym są, mówi nam, jak wygląda Idea
rzeczy, jej wieczny wzór. Ideą konia byłoby to, co czyni go koniem, czyli - jak
często mówił Platon - po prostu "końskość". Dopiero rozu_ miejąc, czym jest
"końskość", zrozumiemy, czym jest każdy poszczególny koń i nie pomylimy
go z czymś innym.
Aby zobaczyć ideę w całej okazałości potrzebne jest oglądanie jej z wielu
stron, a o to najłatwiej tam, gdzie toczy się rozmowa. Platon uważał, że
właśnie rozmowa jest odpowiednią drogą dochodzenia do prawdy.
Uczestnicy dialogu kontrolują się wzajemnie i uzupełniają. Mogą w ten
sposób dochodzić do sedna problemu. Platon tak dalece cenił tę metodę, że
swoje dzieła pisał wyłącznie w formie dialogów. W jego wykonaniu były one
nie tylko wzorem filozofowania, ale i przykładem wielkiego kunsztu
artystycznego. Platońskie dialogi były często zapisem rozmów, które odbyły
się w rzeczywistości. Ich autor porządkował je później i ubarwiał, nadając im
niepowtarzalny ton. Najważniejszą dla niego sprawąbyło jednak pokazać w
swoich dziełach, jak człowiek może przez rozmowy z innymi dotrzeć do
prawd, które kryjąsię w nim samym. Rozum, według Platona, jest przydatny
nie tylko wtedy, gdy poszukujemy prawdy w sobie. Oto rozglądamy się po
świecie, słyszymy dźwięki, widzimy kształty i kolory, wąchamy zapachy. To
drugi rodzaj poznawania, jakim się możemy posłużyć, choć Platon twierdzi,
że bardziej niejasny i mylący. Za pośrednictwem zmysłów obcujemy przecież
tylko z cieniami idei.
Nie on pierwszy zwrócił uwagę, że zmysły mogą nas mylić. Platon dodał
jeszcze jeden argument przeciwko zmysłom. Patrząc na przedmioty,
zauważamy nie tylko ich kształty, kolory, wielkości; zauważamy
podobieństwa między nimi, a także różnice. "Widzimy" (na przykład) że
Łukasz i Andrzej są do siebie podobni albo że Tomek jest niższy od Marka.
Ola i Ania są blondynkami, ale "widzimy", że Ola ma włosy jaśniejsze od Ani.
Czy to także spostrzegamy wzrokiem lub słuchem? Jaki kolor lub kształt ma
podobieństwo? Czy niższość jest twarda czy też miękka i ciastowata? Jak
pachnie różnica? A może wydąje dźwięk dzwoneczków lub ma słodki smak?
Na jakiej zasadzie w ogóle coś rozpoznajemy? Skąd, na przykład, wiemy, że
widzimy konia? Przecież konie nie są takie same. A jednak większą trudność
sprawia nam odróżnienie dwóch koni niż konia od osła. Nie mamy wielkiego
kłopotu, aby stwierdzić: to jest koń, a to już nie, to zwykły osioŁ Nie mówi
nam tego zmysł wzroku, a więc rozpoznawanie przedmiotów, spostrzeganie
różnic i podobieństw jest możliwe dzięki Rozumowi. Jest on obecny także
przy zmysłowym oglądaniu świata. Bez jego udziału w obserwacji nie
odróżnimy jamnika od wyżła ani łyżki od widelca. Nie zauważymy
podobieństwa między myszą a szczurem, ba, nawet między dwiema
myszami!
Dla Platona istniał jeszcze jeden, trzeci rodzaj poznania. Niekiedy "czujemy",
że coś zrozumieliśmy - od razu, bez prowadzenia szczegółowych badań, bez
rozważania rozmaitych "za i przeciw". Wniosek pojawił się sam, już gotowy i
"przemyślany", narzucający się jako oczywisty. Chętnie uznajemy go
wówczas za prawdę. Nie możemy wyjaśnić, jak do niej dotarliśmy, a jednak
jesteśmy pewni, że jąznamy. Nazywamy to intuicją Intuicja była dla Platona
najdoskonalszym sposobem docierania do prawdy, ponieważ przez intuicję,
jego zdaniem, docieramy do prawdy bezpośrednio. Intuicja jest oglądaniem
idei bez pośrednictwa rozumowania. Wtedy oglądamy samą prawdę, zamiast
domyślać się jej na podstawie niedoskonałych odbitek w rzeczach
zmysłowych.
Porządek Idei
Gdy człowiek myśli, odkrywa rzecz ciekawą. Oto wszystkie idee są ładnie
poukładane. Ich sposób ułożenia widać najlepiej na przykładzie idei
Znajomości, Koleżeństwa, Przyjaźni i Miłości. Znajomość jest najniżej, nad
nią Koleżeństwo, bo jest ono również znajomością Jeszcze wyżej Przyjaźń,
gdyż ta jest zarówno Znajomością, Koleżeństwem, jak i czymś więcej.
Najwyżej jest Miłość, gdyż jest Przyjaźnią, Koleżeństwem i Znajomością i
zarazem czymś o wiele ważniejszym. Podobnie ułożone są wszystkie inne
idee. Wygląda to jak wieża z klocków, na której szczycie jaśnieje idea Dobra.
Bo właśnie Dobro jest najważniejsze i najpięknięjsze. Nawet Sprawiedliwość
jest niżej. Niżej jest Miłość i Prawda.
72 ' ~ 73
A to dlatego, że Dobro "wystarcza samo sobie". Możemy przecież
powiedzieć: prawda jest dobra, miłość jest dobra, gdyż prawda i miłość
"potrzebują" pojęcia "dobra", żeby siebie określić. Ale gdy chcemy
powiedzieć, jakie jest dobro, nie możemy powiedzieć, że jest mądre lub
prawdziwe. Mówimy, że dobro jest dobre, albo czasem, że jest piękne.
Dlatego, zdaniem Platona, Dobro i Piękno są tym samym, tym, co jak
gwiazda świeci na naszej wieży z klocków-idei. Z tej wysokości oświeca i
wspomaga wszystkie inne idee. Jest obecne w każdej z nich. Mówimy, że
jabłko jest dobre, dobry jest dom, dobra jest sprawiedliwość, miłość i
odwaga. Różne mogąbyć postacie, w jakich dobro się nam ukazuje. Możemy
je poznać pod postacią"dobrej" herbaty, "dobrego" zdrowia, "dobrych" ocen
czy dobrego postępowania. W ten sposób Dobro towarzyszy nam od
początku we wszystkich wysiłkach, prowadzi do celu. Gdy wzmacnia się w
nas i krzepnie - cel osiągamy, gdy słabnie tracimy go z oczu.
Aby dopiąć celu, trzeba "być dobrym". Jest to możliwe dzięki ćwiczeniom i
doskonaleniu się. Olimpijski zawodnik, jeśli chce być "dobry" w swojej
dyscyplinie, powinien być mężny, piękny i sprawiedliwy. Musi walczyć o
zwycięstwo, ale walczyć uczciwie i nie zapominać o elegancji. Wszystkie te
cechy są dobre, a więc są potrzebne naprawdę dobremu zawodnikowi.
Rozumiał to każdy Grek. Starożytni w sporcie cenili nie tylko wynik.
Zachwycało ich piękno zdrowego ciała i właściwa sportowa postawa. Dla
Platona wszystko to wynikało z istnienia wyższego świata idei, które są
wzorcami wszystkich rzeczy.
Podobnie jak szybkobiegacz zmierza do mety, a zapaśnik do zwycięstwa w
walce, tak każde ludzkie działanie ma swój cel, do którego dąży. Ale zarówno
meta, jak zwycięstwo, to tylko etapy w długiej drodze. Tak jak tylko etapem w
dalszej nauce jest pomyślnie zdany egzamin. Za nim pójdą następne, a
żaden nie będzie celem ostatecznym. Poza wszystkimi celami, jakie sobie
możemy w życiu postawić, stoi pewien cel nadrzędny, wyższy. Celem
najwyższym, skrywającym się na końcu każdej słusznie wybranej drogi, jest
nic innego jak samo Dobro. Gdy już je poznamy, wtedy jak ze szczytu góry
spoglądamy wokół i wiemy, czym naprawdę jest wszystko, co nas otacza.
Według greckiej mitologii nieśmiertelni bogowie mieszkali na Olimpie,
wysokiej górze w środkowej Grecji. Stamtąd patrzyli na świat od
dzieleni odeń warstwą chmur. O Platonie mówiono, że w miejsce bogów
osadził na Olimpie swoje wieczne Idee. A więc i w tym znaczeniu można by
nazwać go olimpijczykiem. Zupełnie jakby wdarł się na Olimp i ogłosił światu:
nie bogowie tu mieszkąją, lecz Prawda. Taką wiecznąi niezmienną Prawdą
człowiek pragnie się podzielić z innymi. Ale nie jest to rzecz łatwa, gdyż
większość ludzi zadowala się tym, co zobaczy i usłyszy. Ani im w głowie
wspinać się myślą ku ideom. Zazwyczaj gdy usłyszą prawdę, nie dowierzają
tym, którzy ją głoszą. Wyśmiewają ich, prześladują, a nawet zabijają. Tak też
tłumaczył sobie Platon śmierć swojego mistrza, Sokratesa.
SWIAT I JEGO STWÓRCA
Platon utrzymywał, że idee są wieczne, a rzeczy widzialne przemij ające i
nietrwałe. Skoro rzeczy nie są wieczne, to może kiedyś ich wcale nie było? A
jeśli tak, to skąd się w ogóle wzięły? Jak powstał ten świat? "Ponieważ bóg
chciał - pisze Platon - aby wszystko było dobre, dlatego wziął cały zasób
rzeczy widzialnych, które nie były w stanie spokoju, lecz w bezładnym i
chaotycznym ruchu i wyprowadził je z nieporządku do porządku". W innym
miejscu mówi, że świat "powstał dzięki połączemu konieczności z rozumem".
Przekonać konieczność
Jak to należy rozumieć? Dla Platona konieczność była związana ze światem
widzialnym, z tym światem. Tym, kto c h c e, jest Stwórca; konieczność
niczego nie chce, wszystko robi "z konieczności". To ona właśnie panuje w
świecie widzialnym. Tu każde zjawisko ma swojąprzyczynę. Kamień spada,
bo jest ciężki, słyszymy gwizd, bo ktoś zagwizdał. Dla Demokryta takie prawo
panowało w całym świecie. Widzieliśmy, co z tego wynikało: każde zdarzenie
było z góry wyznaczone przez konieczność. To, co się dzięje, musi się stać.
Wolność człowieka staje się zatem problematyczna.
L.IIi; '.
74 / 75
Ale Platon miał jeszcze inne zastrzeżenie do poglądu Demokiyta. Czy ten
stan rzeczy można nazwać rozumnym? - zapytał. Czy to mądre, gdy nic nie
możemy zrobić, bo wszystko za nas "robi" konieczność? A jaki sens miałoby
nasze myślenie? Mądre i rozumne jest tworzenie czegoś w określonym
zamiarze, w jakimś celu, tak jak artysta tworzy obraz, według z góry
założonego planu. Musi więc działać w świecie także inna przyczyna, oprócz
ślepego następstwa zdarzeń wywołanych jedno przez drugie
siłąkoniecznośei. Konieczność nie zna celu ani planu. Jest więc siłą
bezrozumną. Była taka i wówczas, zanim ten świat w ogóle powstał. Przed
nim już istniała konieczność. Miała tylko nieco inny charakter. Można by rzec,
że od tego czasu zmieniła się nieco na lepsze. Tylko jak do tego doszło?
Na szczęście konieczność nie była jedyną siłą działającą u progu powstania
świata. Istniał przecież stwórca, bóg. Wyjaśnijmy tu, zanim posuniemy się
dalej, że bóg Platona nie był Bogiem w naszym pojęciu, urobionym przez
dwa tysiąclecia chrześcijaństwa. Grecy używali określenia "bóg" o wiele
swobodniej, mniej jednoznacznie; chodziło im raczej o pewną moc, która
objawia w jakimś zjawisku czy osobie. Bogiem dla Greka mogła być nie tylko
postać znana z mitologii. Takimi boskimi mocami były dla niego również
pewne rzeczy lub uczucia. Grek mówił: "Ciepło jest bogiem", "Miłość jest
bogiem", mając na myśli, że są to cudowne, wspaniałe, boskie siły. Dzięki
temu, na przykład, Tales mógł powiedzieć, że "wszystko jest pełne bogów".
Równie dobrze mógł mówić: wszystko jest boskie, cudowne, we wszystkim
tkwi jakaś niepojęta moc. Mocą taką jest bóg Platona - tym razem szło o moc
stwórczą. AIe na tym sprawa się nie wyczerpuje, bo Platon zamierzał określić
bliżej, jaki jest charakter tej stwórczej mocy.
Stwórca nie tylko chciał, ale "chciał dobrze". I chciał rozumnie. Ale co zrobić,
skoro konieczność utrzymuje ten świat w bezładzie i nieporządku? Wewnątrz
tego świata nie ma żadnej siły, która wyprowadziłaby go z tak opłakanego
stanu. To, co rozumne, dobre i piękne przebywa przecież w i n n y m świecie,
w świecie idei.
Okazuje się jednak, że przy dobrej woli można p r z e k o n a ć nawet
konieczność. Rozum, zdaniem Platona, tak bardzo górował nad
koniecznością, że udało mu się ją przekonać do popchnięcia świata ku
dobremu, w kierunku porządku. Gdyby tak się nie stało, żylibyśmy, po
i ~ir . i, wiada Platon, w ponurym świecie Demokryta, gdzie nasze marzenia,
zamierzenia i plany nie miałyby za grosz sensu. Na szczęście prawo
bezwzględnej konieczności nie stosuje się do świata rozumu. Rozumowi
zawdzięczamy naszą wolność i swobodę wyboru.
Brzmi to wszystko jak bąjka, mit lub przypowieść. Bo też Platon często
posługiwał się wymyślonymi przez siebie mitami, aby przedstawić w
poglądowym skrócie bardzo ważny dla niego problem filozoficzny. To, co w
jednym dialogu opowiadał w formie przypowieści, gdzie indziej rozważał
szczegółowo.
Myśl o przewadze rozumu przydatna była Platonowi w dyskusji
z sofistami. Szło o pewność, jaką dać mogą ustalenia rozumu. Czy I,I;I w
ogóle możemy być pewni jakiejś racji, pytał Platon, czy też każdy ma
swojąrację, jak chcieli sofiści? I, po drugie, czy w związku z tym moż- i liwe
jest ustalenie praw bezwzględnie słusznych, to jest takich, których
słuszność musiałby uznać każdy człowiek? Przypomnijmy sobie, że sofiści
przeciwstawiali prawa natury prawom wymyślonym przez ludzi. Protagoras,
choć uznawał potrzebę obowiązywania praw ludzkich, nie dopuszczał myśli,
aby mogły one być czymś niewzruszonym, nieodmiennym. Prawa stworzone
według ludzkiego zamysłu wydawały mu się czymś nietrwałym, zmiennym i
dowolnym, choć niezbędnym. Stałe i niewzruszone było prawo natury, to zaś
sprowadzał do prawa siły.
Z tym właśnie nie chciał się zgodzić Platon. Prawo siły sofistów w świecie
społecznym jawiło mu się jako odpowiednik Demolnytejskiej ślepej ko- a
nieczności w przyrodzie. Było równie bezduszne, nierozumne `
i niesprawiedliwe. Przede wszystkim zaś nie wiadomo było, dokąd może nas
zaprowadzić. Trudno z góry określić, jaki będzie wynik ludzkich zmagań, gdy
dysponujemy tylko siłą przeciw innej sile. W tym sporze również był mu
potrzebny rozum, jako moc przynajmniej równorzędna wobec ślepej gry sił.
Dlaczego w ogóle - pytał - to, co wymyślone przez ludzi, miałoby być czymś
mniej trwałym, bardziej chwiejnym i wątpliwym niż to, co pochodzi od natury?
Każdy wytwór ludzkiej myśli - nauka, sztuka czy prawo - jest dziełem rozumu,
a rozum również pochodzi z natury. Czyżby sofiści chcieli twierdzić, że rozum
jest czymś nienaturalnym? Skoro tak nie jest, to nie ma przeciwieństwa
między naturą a rozumem.
Wyciągnąć stąd należy wniosek, przekonuje Platon, że nie istnieją jakieś
specjalne "prawa natury", naturalne są bowiem wszystkie prawa.
76 ~ 77
Istniejątylko prawa dobre lub złe, właściwe lub chybione, pomocne lub
szkodliwe, sprawiedliwe bądź niesprawiedliwe. Powiedzieć nawet trzeba, że
to owe wymyślone prawa są dla człowieka czymś bardzięj naturalnym niż
ślepe prawo siły. To prawa siły poddająnas konieczności, zdając na
niepewny wynik w walce z silami innych ludzi. Prawa rozumu, przeciwnie,
wyzwalają nas, pozwalając zaplanować i ułożyć wspólną przyszłość.
Pamiętajmy o tym, gdy będziemy niebawem przyglądać się Platońskiej
propozycji zorganizowania państwa. Być może nie wyda się ona wówczas
czymś tak dowolnym.
Platon chciał oprzeć ludzkie życie na zasadach rozumu. W rozumie zaś
dopatrywał się czegoś boskiego. Ożywiała go myśl, że u podłoża wszystkich
zjawisk leży pewna boska i stwórcza moc. Cały widzialny świat
ukształtowany jest siłami boskiego rozumu, na podstawie wiecznych wzorów
znanych nam rzeczy - idei. W całym świecie obecny jest ów rozumny
porządek zaprowadzony przez Stwórcę.
Tylko dlatego możemy dotrzeć do Idei, obserwując świat wokół siebie.
Wszystko w nim, choć jest tylko marnym odbiciem swych wiecznych wzorów,
zachowuje przecież pewne do nich podobieństwo. Powstaje pytanie: jak to
było możliwe, dzięki czemu to podobieństwo udało się zachować? I pytanie
drugie: czym był świat przed powstaniem owych podobieństw, obrazów
rzeczy wiecznych? I czy był to w ogóle świat?
Czy można aż tak nie przeszkadzać?
Gdy Platon wpadł na pomysł odrębnego świata idei, wzorów, według których
bóg-stwórca nadał kształt wszystkim rzeczom, pojawiła się w jego umyśle
również myśl o czymś, jakimś podłożu czy miejscu, w którym te rzeczy by
umieścił. Jeśli tworzymy jakiś dzban lub amforę, nadajemy im kształt według
wzoru, jaki mamy w myśli. Ale potrzebne nam jest również tworzywo, glina,
którąmożna by ukształtować. Podobnie do stworzenia stołu potrzebne nam
drewno, do stworzenia posągu marmur lub brąz, i tak ze wszystkim. Platon
nie dopuszczał do siebie myśli, że cokolwiek mogłoby powstać bez użycia
tworzywa. Był na tym punkcie nieodrodnym synem Grecji. Myśl o świecie
stworzonym z niczego była Platonowi równie obca jak jego poprzednikom.
78
a. I Zrozumiał jednak, że tworzywo, z którego buduje się wszystko - nie
tylko dzbany, stoły lub posągi, ale i kamienie, rośliny, konie czy ludzi,
Wszystko cokolwiek widzimy - takie tworzywo musi mieć całkiem spe- ' ['~'
cjalne właściwości. A może nie powinno mieć żadnych?! Bo przecież
Wszystkie te rzeczy, jakie bóg formuje z owego powszechnie występującego
tworzywa, są obrazami wiecznych idei. Muszą być jak nąjbardzięj do nich
podobne. Nic nie powinno zakłócać owego podobieństwa.
,; , Z tego powodu Platon uznał, że to coś, w czym wszystkie obrazy idei ~'~ I
zostają odbite, nie może być ani wodą, ani ziemią, ani powietrzem czy
ogniem. Każda z tych rzeczy, mając swą własną naturę, swe własne 1 '
określone cechy, psułaby obraz wzoru.
Platon wyrozumował w ten sposób konieczność istnienia materii. Ale od razu
zaznaczmy, że myśl ta wydała mu się niejasna i trudna. Pisał o owym
wszechpodłożu, wszechtworzywie, że "trudno weń można uwierzyć". Jakże
bowiem wyobrazić sobie coś, co całkowicie i zupełnie pozbawione jest
jakichkolwiek cech? Demokryt pozbawił swoje atomy wielu znanych z
obserwacji własności: smaku, koloru; uczynił je niewidzialnymi. Ale przyznał
im przynajmniej pewną wielkość, kształty, pozycje. Otoczył je próżnią- czymś,
od czego mogły się odróżniać. Materia Platona nie mogła mieć żadnych
właściwości. Nie tylko koloru czy zapachu, ale i kształtu czy gęstości. Miała
przecież służyć jako tworzywo dla wzorów rzeczy o najrozmaitszym kolorze,
kształcie i gęstości. Jej głównym "zadaniem" było biernie przyjmować w
siebie, czy na siebie, każdy taki wzór. I nie przeszkadzać! A przy tym migla
być równie wieczna, niezniszczalna jak Idee i sam bóg. Była dla Platona tym,
w czym się coś rodzi, w czym rodzi się wszystko. O ile świat idei porównywał
do ojca wszystkich rzeczy, o tyle materia byla ich matką. Wszystkie inne
rzeczy były więc dziećmi Idei i materii, rozumu i konieczności. Takim
dzieckiem rozumu i konieczności był również człowiek.
O częściach duszy, miłości i pięknie
Kim jest człowiek? Platon mówi nam, że człowiek istnieje jako ciało i dusza;
przez ciało należy do świata materialnego. Jest nietrwały i prze
a 79
mijający, jak wszystko, co do tego świata należy. Poprzez rozum należy do
świata idei, nieprzemijającego i prawdziwego. A czym jest dusza? Jaką ma
naturę? Przed Platonem sądzono, że dusza to życiowe tchnienie, które po
śmierci opuszcza ciało. Według jednych rozprasza się wówczas w powietrzu,
według innych błąka się po zaświatach, słaba i nieświadoma. Dusza w
wyobrażeniach Greków to życie, ale też niewiele poza tym. Za nasze
widzenie, słyszenie, mowę i myślenie była odpowiedzialna, ich zdaniem,
cielesna strona ludzkiej natury.
Platon przyznał duszy o wiele więcęj uzdolnień. To dzięki niej, mówił,
możemy spostrzegać świat, badać go i rozumieć. Bez duszy nasze oczy
byłyby ślepe, usta nieme, a w głowie nie zrodziłaby się żadna myśl. Co
ważniejsze, dusza może obejść się bez oczu, uszu i ust - gdy po śmierci
oddzieli się od ciała. Na zawsze jednak zachowa rozum, bo dusza nigdy nie
umiera. Wiarę w nieśmiertelność duszy przejął Platon od pitagorejczyków.
Chciał jednak ten pogląd uzasadnić.
Gdyby Platon żył w średniowieczu lub później, kiedy próbowano konstruować
peYpetuum mobile, z pewnością wyśmiałby taki pomysŁ Dla niego, jak i dla
innych Greków, idea maszyny, która mogłaby się poruszać w
nieskończoność bez zewnętrznych źródeł energii, byłaby niedorzecznością.
Zdaniem starożytnych, rzecz poruszająca się musiała mieć źródło ruchu poza
sobą. A jednak Platon mówił o czymś bardzo podobnym, jakkolwiek nie
zamierzał konstruować skomplikowanych maszyn. Dla niego pei petuum
mobile była dusza. Skoro dusza służy do ożywienia ciała, myślał, skoro jest
jego motorem, poruszycielem, to jest jedyną rzeczą na tym świecie, która
potrafi sama siebie pobudzić do ruchu. Nie może go przecież czerpać z
martwego otoczenia. A w tym, co nie musi być wprawiane w ruch przez coś
innego, nigdy też ruch nie ustanie. Oto i dowód nieśmiertelności duszy. Gdy
znamy już powód jej wiecznego życia, możemy przyjrzeć się budowie tego
motoru, który - zdaniem Platona - odpowiada za każde poruszenie naszego
ciała.
Ostrożnie prowadź swój rydwan
Nieraz z błahego powodu ogarnia nas gniew, w złości wygadujemy głupstwa
albo też niszczymy to, co zrobili inni i w co włożyli niemało
80
Wysiłku. Bywamy łakomi i zachłanni, nie liczymy się z potrzebami innych.
Sami się sobie później dziwimy. To nasza dusza - mówi Platon a ściślej
mówiąc jedna z jej części, zwana pożądliwą, odezwała się w nas i pędzi na
oślep, bezmyślnie, prowadzi do złego. Na szczęście inna część duszy,
zwana rozumną, pilnuje, aby dusza pożądliwa nie wiodła nas na manowce.
Opamiętał się - powiadamy - oparł się pokusie. To właśnie zasługa duszy
rozumnej. Nie zawsze udaje się jej zapanować nad duszą pożądliwą, a
wtedy nieszczęście gotowe.
Jest jeszcze jedna część duszy, nazwana przez Platona popędliwą Gdy ta
bierze górę, wtedy stać nas na wiele. Jesteśmy odważni aż do brawury,
marzą się nam wielkie czyny, dalekie, niebezpieczne wyprawy. Chcielibyśmy
bić rekordy we wszystkich dyscyplinach sportowych i trenujemy bez pamięci.
Niecierpliwimy się, chcemy jak najszybciej osiągnąć upragniony cel, który
przyniesie nam sławę i uznanie. Nie jest dobrze gdy i nad tą częścią duszy
nie panuje rozum. Niejeden z tego powodu popadł w tarapaty. Niejeden
stracił zdrowie i życie. Tak nie można - poucza Platon - o każdej sprawie
należy decydować rozważnie, z "olimpijskim spokojem". Mówimy o kimś, że
zachowuje olimpijski spokój wtedy, gdv nie daje się ponieść emocjom. Nie
unosi się nigdy, lecz wszystko traktuje jak gdyby "z góry". Tak zachowywał
się sam
8ł
' ,~'i
ZASYp~A, '. ~~DZ~EMY MaGt.! po~RYKhct .
Platon. Pewnego razu wszedł do domu Platona Diogenes, filozof, który
nauczał, że należy wyzbyć się bogactwa i pogoni za próżną sławą. Gdy
stąpając po leżących tam dywanach, powiedział: "Depczę pychę Platona",
ten odrzekł: "Tak, ale własną pychą". Wskazał w ten sposób Diogenesowi, że
pycha nie musi wiązać się z bogactwem czy sławą. Wywyższanie się nad
innych i pochopne wydawanie o nich ujemnych są dów również wynika z
nadmiernej popędliwości.
Według Platona popędliwa część duszy tkwi w piersiach. Część pożądliwa w
brzuchu. A najważniejsza, rozumna, w głowie. Dusza nasza jest jak rydwan
zaprzężony w dwa konie. Jeden z nich jest czarny, drugi biały. Koń czarny to
pożądliwa część duszy, koń biały symbolizuje część popędliwą. Oba konie są
niespokojne, szarpią zaprzęgiem, każdy ciągnie w swoją stronę. Dokąd
pojedzie ten rydwan? W jakim kierunku? Jak przeżyjemy życie? To zależy od
części rozumnej, która powozi rydwanem. Im lepszym okaże się ona
woźnicą, tym lepszą drogą potoczą się koła rydwanu, tym lepsze, piękniejsze
czeka nas życie. Rozum powinien powstrzymywać oba konie, a w
odpowiedniej chwili dodać im bodźca-tak, aby rozwinęły w sobie te
właściwości i cnoty, dzięki którym staną się piękne i dobre.
Każda z części ludzkiej duszy może uzyskać przewagę nad pozostałymi,
przez co wypaczy nasz charakter. Człowiek stanie się wówczas
nieopanowany, chciwy, lubieżny, zuchwały, tchórzliwy lub przemądrzały.
Dlatego najlepiej jest, gdy każda z nich rozwija właściwąjej cnotę, która
uczyni wartościową całego człowieka. Cnotą najwłaściwszą dla pożądliwej
części duszy jest panowanie nad sobą.
Brawura jest odwagąbezmyślną, szaleńczą. Natomiast rozumna odwaga
nazywa się męstwem. Woźnica-rozum kieruje białym koniem w stronę
męstwa. Również rozumowi wyznaczył Platon cnotę, która powinna go
cechować - jest nią mądrość. Ma ona służyć radąi pomocą dwóm pozostałym
częściom duszy. Gdy wszystkie części rozwiną w sobie odpowiednie cnoty -
człowiek staje się harmonijną całością. Dopiero wówczas, stosując się do rad
rozumu, działając mężnie i z umiarem, osiąga cnotę sprawiedliwości.
Sprawiedliwym może być tylko ten, kto zaprowadził w duszy porządek,
sprawiedliwie rozdzielając wśród jej części to, co należy się każdej z nich.
Dlatego sprawiedliwość jest, zdaniem Platona, cnotąnajwyższą. Dzięki niej
zbliżamy się do idei Dobra
i piękna, dzięki niej jesteśmy szczęśliwi. Ale czy można mówić o szczęściu
nie wspominając o miłości?
Na skrzydłach miłości
Człowiek styka się w życiu z wieloma rzeczami pięknymi. Podobają mu się
piękne przedmioty i chce je oglądać. Człowiek pożąda rzeczy pięknych,
zachwyca się nimi, budzi się w nim miłość do nich. Ale może przede
wszystkim podobają mu się ciała innych ludzi, wtedy gdy są piękne? Pragnie
bliskości z nimi i trudno mu się oderwać od ich widoku.
Ale nie tylko piękno jest dla miłości pociągające. Jest też w człowieku
naturalna tęsknota do wieczności, chęć przedłużenia własnego życia. Nie
może tego zrobić całkiem dosłownie, lecz osiąga to na naturalnej drodze
rozmnażania się, płodzenia potomstwa. Dzięki temu trwa nadal w swoich
dzieciach, w potomkach. Jego dzieci będą rodzić następne. Tak wytwarza się
jakiś rodzaj nieśmiertelności. W tym ukryta jest głębsza strona miłości. Miłość
sprawia, że człowiek pragnie, jak mówi Platon, płodzić w pięknie. Pragnie
tworzenia w pięknie, bo twórczość jest pewnego rodzaju rodzeniem.
Mówimy nieraz, że w pracowni artysty "rodzą się piękne dzieła". Również na
tej drodze człowiek zdobywa jakiś rodzaj nieśmiertelności. Czyż genialnych
obrazów i książek nie nazywamy "dziełami nieśmiertelnymi"? Wielcy poeci,
pisarze, genialni wodzowie nieraz mówili, że pragną "sławy, co przetrwa
wieki". O tych powiada Platon, że wybrali część najlepszą. Ich "dzieci" nigdy
nie przeminą. Poza tym powstają z rzeczy najlepszych - z idei.
Zachwyt nad pięknymi przedmiotami i ciałami jest tylko początkiem drogi
miłości. Także piękne uczynki wzbudzajązachwyt i miłość. Jeszcze
większąmiłość, zdaniem Platona, powinny w nas budzić nauki i filozofia. To
one pokazująnam drogę ku Prawdzie i innym wiecznym ideom. A co
ostatecznie sprawia, że podobają nam się te wszystkie piękne rzeczy? Czy
nie to, że jest w nich zawarte piękno? Poprzez miłość ku rzeczom pięknym
zmierzamy ku miłości najwznioślejszej - miłości samego Piękna, ku Idei
Piękna, której tamte rzeczy są tylko odbiciem. Ktoś, kto to
82 83
odkrył, nie odczuwa już pożądania czy chęci zawładnięcia pięknymi rzeczami
lub ciałami. Jego zachwyt budzi piękno idealne. Chce przy nim jak najdłużej
przebywać, obcować najdelikatniej, jak tylko można. Taką miłość do dziś
nazywamy "miłością platoniczną".
Komu więc objawi się Piękno samo, ten niewiele już zwraca uwagi na jego
skrawki porozrzucane po świecie. "On ogląda piękno wieczne, które nie
powstaje i nie ginie, ani nie jest z jednej strony piękne, a z drugiej szpetne,
ani raz tylko takie, a drugi raz odmienne". Czuje wtedy wielkie uniesienie i
chce, aby trwało i potęgowało się w nieskończoność. Mówimy nieraz o
zakochanych, że "unoszą ich skrzydła miłości". Dla Platona to unoszenie się
prowadzi zakochanego w pięknie do świata najpiękniejszego,
pozazmysłowego świata idei. Przechodząc od jednych rzeczy pięknych do
drugich, coraz bardziej podziwia on to, co w nich wspólne, co czyni je
pięknymi - samą ideę Piękna. I tak wznosi się coraz wyżej i wyżej, jakby to
właśnie skrzydła go unosiły. Aż odkrywa wewnętrzne piękno idei najwyższej,
piękno samego Dobra. A gdy już pozna ten najwyższy porządek i z góry
popatrzy na ludzkie życie, może zapragnie urządzić je nieco inaczej?
PAŃSTWO
Nie byłby Platon sobą, gdyby zajmował się społeczeństwem i państvwem
realnym, tzn. tym, w którym żył i które oglądał na własne oczy. Nie znaczy to,
aby mu się uważnie nie przyglądał. Przeciwnie, obserwował je z uwagą i
doskonale znał panujące w nim porządki, ale patrząc na współczesne mu
Ateny i inne państwa greckie, odwracał wzrok z oburzeniem i niesmakiem.
Zbyt wiele w nich było zepsucia i oszustwa, łamania praw i ludzkich
nieszczęść. Dlatego Platon zastanawia się nad ideą państwa
sprawiedliwego, zmierzającego ku dobru. Jego cieniem, odbiciem zaledwie
sąpaństwa istniejące realnie. A więc trzeba rozstrzygnąć, jak powinno
wyglądać państwo idealne, najlepsze. Rzeczywiste państwa powinny
przystosować się do ideału. Jak przystało na olimpijczyka, Platon i tu głosił
zdecydowane poglądy.
Przerażający ideał
Idealne państwo składa się z trzech grup ludzi. Jedną grupę stanowią ludzie
o duszach, w których część pożądliwa przeważa nad innymi częściami.
Sąnimi rolnicy i rzemieślnicy. Na ich barkach spoczywa żywienie całego
społeczeństwa. Do grupy drugiej należą ludzie, u których dusza popędliwa
bierze górę nad pozostałymi częściami duszy. Ci ludzie to żołnierze i
strażnicy. Ich zadaniem jest obrona państwa oraz pilnowanie porządku.
Natomiast przewaga części rozumnej charakteryzuje dusze filozofów. To oni
powinni rządzić państwem, bo są jego rozumem i jak zręczny woźnica kierują
innymi w imię sprawiedliwości i szczęścia wszystkich.
Zdarza się nieraz spotkać mądrego rolnika, rzemieślnika lub żołnierza,
których mądrość wykracza daleko poza przeciętną. Można też spotkać
rządzącego państwem, który nie grzeszy rozumem. Platon powiedziałby, że
ludzie ci nie są na właściwych miejscach. Niejeden rolnik mógłby rządzić
państwem i na odwrót: niejeden władca lepiej nadawałby się do uprawy roli
niż do zarządzania innymi. Dlatego państwo idealne powinno zająć się
wychowaniem dzieci i młodzieży, a gdy dorosną kierować je do wykonywania
zadań, do których najbardziej się nadają. W ten sposób uniknie się
tragicznych pomyłek. Państwu przyznał Platon ogromny zakres uprawnień.
Pojedynczy ludzie powinni być, jego zdaniem, posłuszni władzy i
obowiązującemu prawu. Nie mogą robić, co im się żywnie podoba, lecz to, co
jest potrzebne i pożyteczne dla państwa jako całości. Państwo, ze swej
strony, interesuje się wszystkim, co robią obywatele, jest obecne przy ich
narodzinach i śmierci, czuwa nad ich życiem, kontroluje ich dochody i
wydatki. Przykład procesu Demokryta pokazał, że nie była to myśl obca
ówczesnym Grekom. Platon jednak szedł znacznie dalej. Według niego
państwo ma decydować o tym, kto i kiedy może mieć dzieci, jak je należy
wychowywać, w jaki sposób karać i nagradzać ludzi, kto i czym ma się
zajmować, a nawet co może czytać i jakiej słuchać muzyki.
Wielu ludzi przeraża dziś idealne państwo Platona. W rządzonym przez
filozofów państwie na straży porządku stoi bezwzględne prawo, a jego
wskazania skrupulatnie wypełniająstosowne urzędy, żołnierze i pełniący rolę
policji strażnicy. I wszyscy oni mają pilnować biednego, szarego
84 ~ 85
człowieka, rozkazywać mu, co ma robić, a czego nie? Oni mają wiedzieć
lepiej, czego człowiekowi potrzeba do szczęścia? A wolność? Czy człowiek,
któremu nie pozwala się palcem ruszyć bez zgody państwa, może czuć się
wolny i szczęśliwy?
Platon z pewnościąbroniłby swej idei państwa. Powiedziałby, że prawa i
państwo nie są po to, aby ten czy ów człowiek był szczęśliwy, aby szczęśliwa
była jakaś grupa ludzi, lecz po to, aby szczęśliwi byli wszyscy. Kłóciłaby się z
tym zbyt daleko posunięta swoboda poszczególnych ludzi. Nadmierna
swoboda prowadzi do powstawania dużych różnic majątkowych, a wtedy
interesy części społeczeństwa mogąwziąć górę nad interesami pozostałych.
Jeśli każdy myśli głównie o sobie, nie jest zdolny do prawdziwej przyjaźni czy
miłości i ludzie nie ufają sobie nawzajem.
Zdaniem Platona nie każdy może bez ograniczeń decydować, co ma w życiu
robić. Są ludzie gotowi korzystać ze swej wolności w sposób
nieodpowiedzialny. Ich swoboda więcej przyniesie szkód ogółowi niż im
samym pożytku. I tacy ludzie mieliby być dopuszczeni do władzy? Platon
dość się napatrzył na rządy "ciemnego tłumu". Widział, jak ateńska
demokracja uśmierciła Sokratesa. Widział, jak bardzo "władza ludu"
uniemożliwia działanie ludziom zdolnym, rozsądnym, którzy wiedzą jak
zadbać o sprawy państwa jako całości. Uważał, że oddanie steru rządów w
ręce mądrej, celowo dobranej grupy wyjdzie na pożytek wszystkim, także
tym, którzy się na to nie godzą.
Platon rozumiał, że nie wszystkim to się spodoba. Na możliwe zarzuty
odpowiadał z przekąsem:
- Jeśli przyznacie, że rządzenie ludźmi jest umiejętnością, to nie ma innego
wyjścia. Do sprawowania władzy potrzeba tylko dwóch rzeczy: zdolności i
wiedzy. W moim państwie do rządu trafią najzdolniejsi. Wychowanie zapewni
im niezbędną wiedzę i umiejętność kierowania ludźmi. Czy może być lepsze
rozwiązanie?
Zwykła rzeczywistość
W niejednej sprawie trudno dzisiaj się z Platonem zgodzić. Niektóre jego
poglądy wydają się nam niedorzeczne, inne wręcz przerażające,
jak na przykład ten, głoszący konieczność zabijania dzieci chorych i
upośledzonych. A przecież mądrość i szlachetność nie muszą cechować
wyłącznie głów umieszczonych między szerokimi ramionami.
Trzeba jednak pamiętać, że Platon, jak każdy filozof i człowiek, był dzieckiem
swoich czasów. Do swych projektów politycznych wprowadzał rozwiązania
znane i stosowane w świecie greckim. Pod wieloma względami bardziej
przypadł mu do gustu ustrój Sparty niż rodzinnych Aten. Stamtąd też czerpał
niektóre wzorce. W Sparcie zaś naprawdę zabijano dzieci niedołężne. Biorąc
za wzór spartańskie obyczaje, Platon nie odbiegał od pojęć przyjętych w jego
otoczeniu. W myśl ówczesnych przekonań miał prawo sądzić, że dla zdrowia
całej społeczności słusznie jest pozbyć się osób niepełnosprawnych,
niezdolnych do noszenia broni.
Weźmy inny przykład. Państwa greckie w IV wieku p.n.e. to małe miasta.
Ludzi wolnych było niewielu, a i z nich nie wszyscy byli obywatelami
posiadającymi pełnię praw. Platon nie myśli tego zmieniać. W swym
idealnym państwie ogranicza liczbę obywateli do 5040. Również w innych
kwestiach dostosowuje się do zwyczajów i poglądów współczesnych mu
Greków, nawet jeśli jemu samemu wydaje się, że obcuje tylko z wiecznym
ideałem.
Nie zmienia to faktu, że Platon okazał się myślicielem niezwykle
przenikliwym. Jako jeden z pierwszych zwrócił uwagę na podział pracy w
społeczeństwie. Dziś doskonale zdajemy sobie sprawę, że ludzie muszą
dzielić się pracą. Jedni drugim są potrzebni, a władza państwa jest coraz
bardziej rozległa. Platońska propozycja odbierania dzieci matkom, by oddać
je na wychowanie państwu, może dziś szokować. A przecież nikogo nie
dziwi, że dzieci chodzą do przedszkoli i szkół, spośród których wiele należy
do państwa.
W wielu innych sprawach społeczeństwa współczesne idą za radami
Platona. Według prawa, czyli zgodnie z wolą państwa, można zawierać
związki małżeńskie dopiero w określonym wieku. A więc państwo decyduje,
w jakim wieku można mieć własne dzieci. Państwo prowadzi spisy ludności i
kontroluje urodziny. O każdym z nas państwo wie, gdzie mieszka oraz gdzie i
kiedy się urodził. Bez państwowego paszportu nie można wyjechać za
granicę. Państwo decyduje o tym, w jakie miejsca możemy jechać na
wczasy: gdzie rozbijać namioty, gdzie się kąpać i łowić
8G '~ 87
ryby. Państwo, określa jaką część pieniędzy w formie podatku musimy oddać
na_jego rzecz, a jakąmożemy zachować dla siebie. Podobnie jak u Platona,
państwo decyduje jak i gdzie chować zmarłych, nagradza i karze obywateli.
Długo jeszcze można by wyliczać uprawnienia państwa w stosunku do
obywateli. W wielu sferach są one daleko większe niż w idealnym państwie
Platona. A mimo to nie uważamy, iżby należało państwo pozbawić tych
uprawnień. Nie uważamy, aby odbierały nam wolność. Rozumiemy
konieczność wielu ograniczeń, jesteśmy bowiem świadomi zagrożeń we
współczesnym świecie, w którym istnieją tysiące miast, a wiele z nich liczy
więcej ludności niż cała Grecja antyczna. Spór o to, jak dalece państwo
może rozporządzać życiem obywateli, wciąż trwa, jak w czasach Platona i
Demokryta. Pojawiły się nowe problemy, które dotyczą całego świata. W
sprawach związanych z ochroną ziemi, mórz i atmosfery, poszczególne
państwa muszą się podporządkować prawu międzynarodowemu.
Starożytność nie znała jeszcze tego rodzaju problemów. Jak widać, wiele z
jego myśli o państwie idealnym zostało wcielonych w życie. Tym sposobem
"olimpijskie" idee Platona zstąpiły na ziemię. Jedno tylko jego marzenie
pozostało nie zrealizowane. Filozofowie nigdy nie rządzili państwami. Raz
tylko filozof zasiadł na tronie. Był nim rzymski cesarz Marek Aureliusz. Ten
jednak, wierząc w siłę przeznaczenia, niewielkich dokonywał zmian w
organizacji państwa, a sprawowanie rządów traktował jak przykry obowiązek.
Natomiast uczeń Platona, Arystoteles, stał się nauczycielem największego
wodza starożytności, założyciela potężnego imperium, dzięki czemu miał
pewien wpływ na jego rządy.
Warto zajrzeć
W.K.C. Guthrie, Filozofowie greccy od Talesa do Arystotelesa, "Znak",
Kraków 1996.
A. Krawczuk, Pan i jego filozof rzecz o Platonie, Wydawnictwo Poznańskie,
Poznań 1984.
A. Krokiewicz, Zays,filozofii greckiej, "Aletheia", Warszawa 1995.
J. Legowicz, Filozofia starożytna. Wi~brane teksty z historii filozofii, PWN,
Warszawa 1970, cz. II, r. III.
K. Leśniak, Platon, Wiedza Powszechna, Warszawa 1993.
g, Markiewicz, Filozofia dla szkoty średniej. Wybór tekstów, WSiP, Warszawa
1987, s. 23-41.
Platon, Gorgiasz i tl~enon, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1991.
Platon, Państwo, "Alfa", Warszawa 1994.
Platon, Timajos, PWN, Warszawa 1986. Platon, Uczta, PWN, Warszawa
1988.
A. Sikora, Spotkania z filozofą, WSiP, Warszawa 1995, s. 52-63.
Slownik pojęć filozoficznych pod red. W. Krajewskiego, Wydawnictwo
Naukowe "Scholar", Warszawa 1996; hasła; demiurg, idea, platonizm.
Można zapytać
1. W jaki sposób możemy dowiedzieć się czegoś nowego? Skąd w ogóle
wiemy to, co wiemy? Czy wiedza jest nam przekazywana w gotowej postaci,
jako zbiór informacji? Czy też dokonujemy wśród nich wyboru -uznając jedne
informacje za godne wiary, inne nie? Na czym opieramy swój wybór?
2. Czy - u Platona - "prawa konieczności" są prawami rozumu, czy też nimi
nie są? Czy może istnieją dwojakie "prawa rozumu" - jedne konieczne, inne
niekonieczne?
3. Spróbujmy ustalić, czy aby rządzić innymi: a) potrzebne są umiejętności?
b) wystarczą same umiejętności?
Jakie konsekwencje dla rządzonych wynikają z różnych odpowiedzi na
pytanie b)?
88 I 89
Rozdział V
MIF~DZY MATERIAt I FORMr~. ARYSTOTELES ZAPROWADZA
PORZAtDEK
Uczniowie Likejonu określali się mianem scholastyków (szkolarzy), j ako że
tworzyli j edyną tak systematycznie zorganizowaną szkołę. Wiele wieków
później nazwa ta miała przylgnąć do uczonych średniowiecza, którzy tworzyli
równie skrupulatnie działający system nauczania. W starożytności Grecy
woleli nazywać arystotelików perypatetykami, od zwyczaju ich mistrza
przechadzania się podczas wykładów i dyskusji, przyjętego także wśród jego
uczniów (peripateo - przechadzam się).
JAK, Z CZEGO, PO CO I DLACZEGO?
Arystoteles, jeden z najbardziej wszechstronnych umysłów swoich czasów,
miał nie mniejsze od Platona zasługi w badaniach nad społeczeństwem i
państwem. Nie to jest jednak jego głównym tytułem do sławy. Jego filozofia i
nauka stały
się pewnego rodzaju podsumowaniem dotychczasowej greckiej myśli.
Arystoteles potrafił rozwinąć to, co ciekawe i cenne u innych. Znajdował
rozwiązania, które uwzględniały spostrzeżenia i myśli poprzedników. Przez
dwadzieścia lat był uczniem Platona, żeby wreszcie założyć własną szkołę -
Likejon.
Szkoła Arystotelesa nie była miejscem swobodnych dyskusji i
przypadkowych spotkań, była szkołą zorganizowaną. Miała własne
pracownie, sale wykładowe, bibliotekę - podobnie jak dzisiejsze uniwersytety.
Można by jąnazwać instytutem naukowym. Zajmowa
no się w niej fizyką, matematyką, astronomią, zoologią, anatomią i innymi
dziedzinami. Nie było tam miejsca na swobodne rozważania. Likejon to
raczej ośrodek badawczy, gdzie gromadzono wiedzę i przeprowadzano wiele
doświadczeń. Duży nacisk kładziono tam na logiczne myślenie.
Czego potrzeba, aby cokolwiek powstało? Czego, na przykład, potrzeba, aby
zaistniał stół? Z pewnościąpotrzeba jakiegoś materiału: drewna, kamienia,
metalu lub innego tworzywa. Po drugie, musi być pomysł stołu, wzór albo
projekt, czyli idea. To ona określa, czym istotnie stanie się jakaś rzecz.
Inaczej mówiąc, nadaje mu jego istotę - w tym znaczeniu, jak wówczas, gdy
mówimy: "taka jest istota rzeczy". To coś, co nadaje rzeczy jej istotę,
Arystoteles nazywa również formą, bo formuje ona materiał w określony
kształt. Oprócz materiału i istoty potrzebna jest jeszcze siła, która sprawi,
żeby stół powstał. Czy to wszystko? Nie wszystko. Niezbędny jest jeszcze
cel. Bo przecież stół robi się nie dla niego samego, lecz w jakimś celu. "Po co
robimy to, czy owo?" - pytamy. Oprócz stołów ludzie robią jeszcze wiele
innych rzeczy i chyba nie
znaleźlibyśmy takiej, która nie powstałaby w określonym celu.
°.~ Lecz poza tworami człowieka istniejąinne, których człowiek nie stworzył.
Czy one równieź istnieją w jakimś celu? I na to
-- SPRAWCń pytanieArystoteles odpowiadał twier
90 ~ 91
dząco. Wszystko, co jest, ma swój cel: stół i góra, czajnik i pustynia, dom i
kwiaty na łące, a nawet wojny i choroby. Aby więc istniało cokolwiek,
potrzebne są zawsze cztery przyczyny:
materia (materiał), forma (istota),
siła sprawcza (sprawca), cel.
Gdyby zabrakło choć jednej z nich, żadna rzecz nie powstanie. Aby kamień
stał się posągiem (materia uzyskała formę), musi zjawić się i rzeźbiarz ze
swoimi umiejętnościami, zręcznością i wyobraźnią, no i oczywiście cel, jaki
przyświeca rzeźbiarzowi w tym zamierzeniu.
Nie można było tak od razu?
Nauczając o czterech przyczynach rzeczy, Arystoteles porządkował
dociekania swych poprzedników. Jakiej bowiem zasady poszukiwali
filozofowie jońscy? Według Arystotelesa, Tales, Anaksymenes czy Heraklit,
poszukując przyczyn powstawania, odnajdowali tylko to, z czego coś
powstaje. W ten sposób wskazywali wyłącznie przyczynę
materialnąpowstawania rzeczy. Czy nie zdawali sobie z tego sprawy?
Widocznie sami jeszcze nie wiedzieli, o czym mówią. Nie znane im było
pojęcie materii ani przyczyny. Arystoteles musiał im pokazać, jak to się robi,
jak mówić jasno i bez niedomówień. Odnosimy wrażenie, jakby chciał
westchnąć: panowie, nie można było tak od razu?
Nie miał jednak czasu na załamywanie rąk. Z innymi też miał pełno roboty.
Weźmy Empedoklesa. Gdy ten wymienia jako zasadę mieszania się
elementów Miłość i Nienawiść, odnajduje to, co powoduje zmianę, a więc
źródło ruchu. Dodaje tym samym zasadę drugą, a mianowicie przyczynę
sprawczą. Podobnie u Anaksagorasa przyczynąsprawcząjest Duch. Bo to on,
sam nie poruszony, staje się przyczyną ruchu świata.
Z kolei pitagorejczycy wskazując na liczbę, jako zasadę porządku i harmonii
świata pokazują, jak świat jest ukształtowany. Można powiedzieć, że tym
samym określająjego istotę. Również nieporuszone i niezmienne Jedno
Parmenidesa może być uznane za taką zasadę. Wreszcie jest ona obecna
także u Platona. Jego Idee bowiem określają rzeczy
w tym, co stanowi ich istotę, czyli formę. We wszystkich tych przypadkach
mamy więc do czynienia z przyczyną formalną rzeczy.
Tylko ostatniej z wymienianych przez siebie przyczyn nie zauważa
Arystoteles u wcześniejszych filozofów - przyczyny celowej. Z tą, według
niego, mamy do czynienia dopiero u Platona. Widać to najwyraźniej
wówczas, gdy Platon na czele wszystkich idei umieszcza Ideę Dobra. W ten
sposób dobro, do którego dążą wszystkie inne rzeczy, nadaje im pewien cel,
do którego zmierzają.
Zauważmy, że Arystoteles przekazał nam tutaj pierwszą, skrótową historię
filozofii. Po raz pierwszy ktoś zajął się wyjaśnianiem myśli swoich
poprzedników nie po to, aby się z nimi sprzeczać, ale by zrozumieć i jasno
przedstawić to, co w nich uznał za ważne.
Papużki nierozłączki
Co wynika z uznania, że istnieją cztery zasady-przyczyny? Oto na przykład
idea, wzór, pomysł czy - jak mówi Arystoteles - forma, jest ściśle związana z
rzeczą, tkwi jakby w rzeczy. Arystoteles bardzo szanował Platona, ale
mawiał, że prawda jest dla niego ważniejsza. Dlatego nie we wszystkim
zgadzał się ze swym mistrzem. Nie mógł się pogodzić z poglądem, jakoby
wszystko, co istnieje było tylko cieniem, odbiciem wiecznych prawd-idei.
Uważał, że idea, czyli forma, jest nieodłączna od rzeczy. Jeśli chcemy ją
odnaleźć, powinniśmy jej szukać w samej rzeczy. Inaczej mówiąc, nie jest
tak, że świat oglądany przez nas jest odbiciem jakiejś wiecznej prawdy. Świat
przez nas doświadczany jest jak najbardziej prawdziwy.
Problem polega jedynie na tym, jak tę prawdę w świecie rozpoznać.
Szukanie prawdy o lc°bniu nie polega na rozmyślaniu o nim "z zamkniętymi
oczami", lecz na oglądaniu koni, dosiadaniu ich, pracy przy ich pomocy,
doglądaniu. Gdy już doświadczymy konia na różne sposoby, możemy
zastanowić się nad pytaniem, co to jest koń. Zastanawiając się, co przesądza
o byciu koniem, dochodzimy do prawdy-formy. Myślimy więc dzięki
doświadczeniu, na podstawie wrażeń dostarczanych przez zmysły: oczy,
uszy, powonienie, smak, dotyk. Dla poznania prawdy jest więc potrzebne
zarówno doświadczenie, jak i rozum.
92 I 93
Platon, widząc tylko w rozumowaniu drogę do prawdy, był zbyt jednostronny.
Dociekając prawdy, człowiek ma do czynienia jedynie z tym, co
zaobserwował w świecie, i wcale nie ma powodu, aby przyjmować istnienie
idei-prawd niezależnych od widzialnego świata. W samym świecie zawiera
się wszystko, czego rozumowi potrzeba do jego poznawania. To wszystko
ma nieodmiennie tę samą postać: uformowanej materii. Ale uwaga! Każda
rzecz już ukształtowana może stać się materią dla czegoś innego. Deski,
które są już rzeczami uformowanymi jako połączenie materii (drewno) i formy
(kształt), mogą jako materiał zostać użyte do zrobienia szafy, stołu lub domu.
O RZECZACH WIECZNYCH
Można zapytać, czy w takim razie istnieje materia nieuformowana - coś, co
nie byłoby domem, górą, rzeką ani drewnem, a tylko tworzywem dla
wszystkiego, jak atomy u Demokryta? Owszem, mówi Arystoteles, ale można
tylko o niej pomyśleć. Jest ona podłożem wszystkich rzeczy. Nie powstaje i
nie ginie. Jest wszędzie, ale nie można jej opisać. To nie woda ani ogień czy
też powietrze, jak mówili jończycy. Jest to coś, co może się stać i wodą, i
ogniem, i powietrzem lub substancją delikatną jak mgła, zwaną eterem, z
którego powstało niebo i gwiazdy. Materia jest wieczna, ale wieczny jest i
ruch, sprawca przemieszczania się rzeczy, ich powstawania, wzrastania i
umierania. Świat nie ma początku i nie będzie miał końca.
Nieporuszony poruszyciel
Chociaż świat nie ma końca ani początku, to jednak istnieje "pierwszy
poruszyciel" - przyczyna wszelkiego ruchu. Pierwszy poruszyciel to Bóg,
który nie stworzył świata ani nawet nie kieruje nim, a tylko światem jak gdyby
"potrząsnął", tchnął weń ruch i życie. Czy Bóg również składa się z materii i
formy? Otóż nie. Bóg jest ideą formą czystą. Jest niematerialny jak
Platońskie idee.
Niektórzy filozofowie współcześni zarzucająArystotelesowi brak
konsekwencji. Kiedy nazywamy kogoś niekonsekwentnym? Wtedy, gdy ktoś
nie działa planowo lub nie jest wytrwały w postanowieniach. Gdy przyjmuje
pewne zasady postępowania, a później je łamie. Gdy wreszcie mówiąc coś,
sam sobie zaprzecza. Powody niekonsekwencji mogą być rozmaite. Może to
być zwykła słabość charakteru lub nieświadomość. A może brak wiedzy lub
niedostateczne przemyślenie problemów, o których się mówi?
Wszelako sam Arystoteles broniłby się przed takim zarzutem. Moja
niekonsekwencja - powiedziałby - jest tylko pozorna. Gdy Parmenides
zarzucał filozofom jońskim, że poszukująpoczątku dla wiecznego świata, miał
zapewne rację dostrzegając w tym sprzeczność. Ten argument nie stosuje
się do mnie, bo czyż istnienie pierwszego poruszyciela-Boga nie wypływa z
moich rozważań nad zjawiskiem ruchu? Popatrzmy: ruch jest wieczny. Ale z
drugiej strony to, co się porusza, zawsze "musi być poruszane przez coś".
Zatem wieczny ruch może być spowodowany tylko przez coś wiecznego -
przez Boga.
Wynika stąd jednak, że pierwszy poruszyciel nie mógł wykonać "pierwszego
ruchu", na przykład takiego, jaki czynimy, przewracając kostki domina stojące
jedna za drugą. I nie wykonał takiego ruchu mówiArystoteles. Nie jest więc
tak, że Bóg "popchnął" ten świat i odtąd wszystko się kręci. Co więcej, nie
było właśnie żadnego "odtąd". Nie było momentu, w którym czas "zaczął
płynąć". Bo również i czas w filozofii Arystotelesa jest wieczny. Bóg, ruch,
świat i czas są więc współwieczne - mówi Arystoteles. Co w takim razie
oznacza ostatecznie jego powiedzenie, że Bóg jest pierwszym
poruszycielem? Jak mógł cokolwiek poruszyć, jeśli nie był wcześniejszy od
świata? Jeśli wyobrazimy sobie, że kiedyś powstał pierwszy ruch, od którego
"wszystko się zaczęło", zaprzeczymy zasadzie wieczności ruchu. Znajdziemy
się więc w sytuacji bez wyjścia.
I tu znów przychodzi Arystotelesowi z pomocą rozróżnienie czterech
przyczyn. Okazuje się bowiem, że Bóg-poruszyciel wprawia świat w ruch nie
jako sprawca, lecz jako cel. Nie jest przyczyną sprawczą, a przyczyną celową
Jeśli jest "pierwszy" to nie jako ten, który był, gdy niczego nie było, ale ten,
który stoi na czele, do którego wszystko dąży. Wprawia w ruch, bo przyciąga,
a nie popycha. A mówiąc słowami samego Ary
94 ~ 95
stotelesa: "Bóg-umysł wprawia w ruch tak, jak to, co miłowane".
Bóg jest bowiem formą doskonałą, do której dąży wszystko w świecie.
Poruszając wszystko, sam Bóg zostaje nieporuszony. Skoro jest formą w
pełni zrealizowaną, nie może w Nim być żadnego ruchu, gdyż ruch jest dla
Arystotelesa dążeniem nieuporządkowanej materii do uzyskania formy. Bóg
zaś jest porządkiem idealnym - oto dlaczego nie może być w Nim miejsca dla
materii.
Cel zmian i ruchu
Arystoteles był przekonany, że każde działanie jest podejmowane w jakimś
celu. A więc przyczyna sprawcza jest podporządkowana celowej. Obie zaś te
przyczyny realizują się dzięki formie. Forma jest celem wszystkich rzeczy.
Gdy rzeźbiarz dąży do celu - stworzenia posągu celem tym jest ostateczna
forma, jaką nada rzeźbionej bryle kamienia, drewna czy metalu. Zatem i
wszystkie poruszenia jego ręki, które "sprawiają", że powstaje posąg, są
podporządkowane wcześniejszemu wzorowi, formie, jaką pragnie uzyskać.
Nie inaczej dzieje się w naturze. Z pestki wiśni wyrasta drzewo. Rosnąc,
dąży ono do uzyskania formy, która wcześniej była "zapisana" w pestce. A
więc i przyczyna sprawcza - wzrost - jest zależna od formy. Przyczyną zaś
celową okazuje się tu sama forma. W ten sposób forma okazuje się nie tylko
kształtem, ale i siłą, która powoduje przemiany w świecie, właściwym
sprawcąpowstawania i rozwoju, urzeczywistnienia rzeczy. Forma jest w
rzeczach czymś najistotniejszym, tym, co umożliwia ich ruch, decyduje o ich
najważniejszych funkcjach. Dlatego Arystoteles może na przykład
powiedzieć, że właściwą formą oka wcale nie jest jego kształt - jest nią
widzenie. Materia jest w rzeczach stroną bierną, samym tworzywem.
Urzeczywistnia się, staje się czymś określonąrzeczą-dzięki formie.
Dążenie do uzyskania formy jest w naturze powodem ruchu. Bo ruch w
przyrodzie to dla Arystotelesa nie tylko zwykła zmiana miejsca. Ruchem jest
wzrost, rozwój roślin czy zwierząt, ruchem jest w ogóle każda zachodząca w
świecie zmiana. W ten sposób Arystoteles uznał Heraklitejskąpowszechność
zmiany, ruchu, stawania się rzeczy. Nie trak
tował już zmienności jako zasady - podporządkował ją formie nadają cej
zmianom cel. Zmiany nie były już przypadkowe, były drogąrozwoju ku
formom coraz doskonalszym.
Na pozór zgodził się także z Demokrytem, dostrzegając w świecie
powszechnąprzyczynowość. Rozumiał jąjednak całkiem inaczej, gdyż
najważniejszą, "kierowniczą" rolę przyznał przyczynie celowej. Gdyby nie
istniał cel, światem rządziłaby ślepa konieczność. Tak rzecz wyglądała dla
Demokryta - dlatego słyszę dźwięki gitary, że ktoś uderza w struny. To
prawda, ten ktoś "jest przyczyną" dźwięku. Ale nie zagrałby, dodaje
Arystoteles, gdyby nie miał w tym jakiegoś celu. Podobnie możemy
powiedzieć: "zwierzę lub człowiek je, bo odczuwa głód". I na tym zakońezyłby
Demokryt - głód jest powodem sięgnięcia po pożywienie. Ale oprócz tego -
dodaje Arystoteles - zwierzę je, aby ów głód zaspokoić, aby utrzymać się
przy życiu. Głód nie jest niczym więcej, jak ostrzegawczym dzwonkiem:
"uwaga, trzeba uzupełnić pokarm". A więc i tu widzimy, że przyczyna
sprawcza jest podporządkowana pewnemu celowi.
Według Demokryta, roślina rozwija się dlatego, że wchłania ożywcze
składniki z gleby i promieni słonecznych. Skutek, jakim jest wzrost rośliny,
jest wyznaczony przez przyczynę: jest nią czerpanie pokarmu z gleby, wody i
słońca. Inaczej dlaArystotelesa-rozwijająca się roślina dąży do osiągnięcia z
góry wyznaczonego celu, urzeczywistnienia wyznaczonego jęj wzoru - formy.
To dlatego z pestki wiśni wyrasta nie dąb lub grusza, a zawsze wiśnia.
Składniki odżywcze sątylko środkiem do realizacji tego celu. W przeciwnym
razie musielibyśmy uznać, że w świecie rządzi przypadek. Gdyby nie istniał
cel wszystkich rzeczy, aby przewidzieć jakiekolwiek zdarzenie musielibyśmy
poznać nieskończony łańcuch przyczyn, które do tego zdarzenia
doprowadziły. Zdarzenie takie byłoby dla nas nieprzewidywalne, a więc z
naszego punktu widzenia przypadkowe.
Przeto Arystoteles dochodzi do wniosku, że sama przyczyna sprawcza nie
wystarcza do wytłumaczenia prawidłowości wśród zachodzącydr zjawisk.
Należy zatem uznać, że wszystko w świecie dąży do jakiegoś celu. Tylko
dlatego powstająrzeczy, dlatego rosnąi rozwijają się rośliny, zwierzęta,
człowiek, że mają jakiś cel. "Przyczyna celowa jest w najwyższym stopniu
dobrem i kresem wszystkich innych rzezy". Cel, wyznaczany przez formę,
powoduje w świecie ruch
96 ~ 97
i dążenie stworzeń do zaistnienia, do jak najpełnięjszego, najdoskonalszego
urzeczywistnienia.
Dwóch na jedną
Wszystko, co żyje, ma duszę. Rośliny i zwierzęta też mają dusze, tylko mniej
doskonałe. Dusza jak motor wprawia ciało w ruch. Sprawia, że się
odżywiamy, rośniemy i wywołuje w nas rozmaite popędy. Jest trwale
zrośnięta z ciałem, podobnie jak wszelka forma z materią. Dusza, jako forma
ciała, jest więc śmiertelna, przemija wraz z nim. W każdym ciele istnieje tylko
jedna dusza, lecz umysły są aż dwa. Arystoteles rozróżnia umysł czynny i
bierny. Umysł bierny trwa krótko i bez swego czynnego kolegi nawet nie
myśli. Jest czymś w rodzaju niezapisanej tablicy. Myśli pojawiają się w nim
za sprawą umysłu czynnego, podobnie jak słowa na tablicy za sprawą tego,
kto je pisze. Ten "tablicowy" umysł umieszczony jest w duszy i rozwija się
wraz z nią. Dlatego nie ma prawd, z którymi się rodzimy, które posiadamy
zanim zaczniemy doświadczać. Tablica naszego umysłu zapisuje się powoli,
gdy, jedno po drugim, przyswajamy sobie kolejne pojęcia. Gdyby nie umysł
czynny, nie byłoby to możliwe. Ten zaś przychodzi z zewnątrz, nie jest
częścią duszy jak umysł bierny, nie łączy się z niątrwale, po śmierci zaś
odchodzi. A tylko on zasługuje w pełni na nazwę rozumu.
Z tym czynnym rozumem ma Arystoteles pewien kłopot. Rozum nie przemija,
jest nieśmiertelny. Jeśli może on istnieć bez ciała, czyli materii, to jest samą
formą. A przecież wcześnięj mówił o nierozerwalnym związku materii z
formą. Czyżby kolejny wyjątek? Tak, bo związek materii i formy obowiązuje
tylko w sferze świata zmysłowego. Widzieliśmy już, że Bóg jest formą czystą,
tj. obywającą się bez materii. Podobnie ma się sprawa z rozumem. Jest on
jakby boskim pierwiastkiem w człowieku. Nie powstaje i nie ginie - on również
jest wieczny.
Arystoteles znał swoich poprzedników, jak mało kto. Dostrzegał u wszystkich
myśli godne uwagi i takie, z którymi nie mógł się zgodzić. Pragnął w swej
filozofii uwzględnić to, co uważał za najlepsze u jończyków i Demokryta z
jednej strony, oraz u eleatów, Platona i Pitagorasa z drugiej. Dlatego mówi o
czterech zasadach-przyczynach wszyst
i ia kiego, a zarazem o istnieniu rozumu czy pierwszego poruszycieli-Boga,
nie podlegających tym zasadom. Wynikało to z przekonaniaArystotelesa o
panującej w świecie celowości. Wieczny ruch wymagał nieporuszonego
poruszycieli, jako ostatecznego celu. Niematerialny, niezmienny rozum
zapewniał rozumność i celowość zmian w świecie. Tak oto Arystoteles godził
poglądy Heraklita i Demokryta z nauką Platona. Pragnął znaleźć filozofię
złotego środka mogącą pogodzić przeciwstawne filozofie, zaprowadzić w tej
dziedzinie trwały, rozumny porządek. Porządkował nie tylko myśli swych
poprzedników, chciał zarazem uporządkować całą dostępną wówczas
wiedzę.
Plan zajęć
Istnieje dzisiaj tak wiele rozmaitych nauk, że trudno byłoby je wszystkie
wymienić. Znamy fizykę, matematykę, geografię, historię, astronomię.
Wszyscy słyszeliśmy o socjologii, ekonomii, psychologii, genetyce lub
geologii, ale już mało kto wie coś o takich naukach, jak parazytologia,
semiotyka, malakologia, aktynometria, genologia czy sfragistyka. Jest ich tak
dużo, że nie sposób wymienić wszystkich. Można je jednak poukładać w
grupy, w których znalazłyby się takie, które zajmowałyby się podobnymi
tematami. O podobieństwie nauk decyduje to, co one badają, czyli przedmiot
badań (może to być na przykład przyroda czy społeczeństwo) lub też to, jak
się bada, czyli sposób.
Dziś najczęściej nauki dzieli się na matematyczne-przyrodnicze - takie jak
matematyka, informatyka, fizyka i biologia, które pośrednio lub bezpośrednio
zajmują się przyrodą, oraz nauki humanistyczne, które zajmująsię
człowiekiem i społeczeństwem. Już przedArystotelesem rozmaicie dzielono
nauki, ale dopiero on starał się dokładnie pokazać, jakie są podobieństwa i
różnice między naukami i dlaczego jedne są zależne od drugich. Arystoteles
zaczął od spostrzeżenia, że ludzie poznają świat w różny sposób, z różnych
stron i zawsze pod określonym względem. Sposoby poznawania
będądlaArystotelesa ważnąpodstawąpodziału nauk. Zacznijmy od
najprostszego.
Czy dzieci, które naśladują dorosłych, bawiąc się w sklep lub w policjantów i
złodziei, muszą myśleć o tym, co robią? Niewątpliwie tak.
98 ~ 99
Nie wiedzą jednak wszystkiego o handlu, o pracy policjantów i zwyezajach
złodziei. Bawiąc się, naśladują jedynie czynności ludzi, które zaobserwowały
z zewnątrz lub tylko o nich słyszały. Poznanie, polegające na zwykłym
naśladowaniu i niczym więcej, jest najprostszym rodzajem wiedzy. Takim
rodzajem poznania są sztuki naśladowcze, na przykład malarstwo lub sztuka
aktorska.
Nieco wyżej stawia Arystoteles poznanie, które polega na tym, iż się wie, jak
należy to czy owo zrobić. Jest ono pomocne w zdobyciu konkretnych
umiejętności. Na przykład szewc wie jak zrobić buty, a krawiec jak uszyć
ubranie. Gdyby zapytano szewca, nie mającego przy sobie narzędzi i
materiału, jak się robi buty, to trudno byłoby mu odpowiedzieć. On wolałby
pokazać. Miałby jeszcze większy kłopot z pytaniami typu: czym jest
szewstwo? Po co właściwie robi się buty? Dlaczego jedni chodząw butach a
inni nie? Być może zdenerwowałby się i posłał nas do wszystkich diabłów.
"Nie filozofujcie" - powiedziałby. Trzeba jednak pamiętać, że bywają szewcy,
którzy również filozofują.
Trzeci rodzaj poznania jest bardzo ważny. Jest to wiedza teoretyczna.
Teoretyk tylko myśli, jak matematyk czy fizyk, wiele rozumie, wszystko może
wyliczyć, ale niewiele potrafi zrobić. Wie na przykład, że aby zrobić huśtawkę
na podporze, trzeba podporę zamocować dokładnie na środku, tak aby
ramiona huśtawki były równe. Mógłby nawet obliczyć, jaka długość ramion
jest najlepsza, aby huśtawka była dobra. Gdyby jednak przyszło mu zrobić
huśtawkę, nie dałby sobie rady. Mogłoby mu zabraknąć wiedzy praktycznej,
jaką dysponuje stolarz czy ślusarz. Jednakże i tu trzeba pamiętać, że
bywająmatematycy, którzy potrafiąrobić huśtawki.
Czwarty, najwyższy stopień wiedzy, Arystoteles nazywa mądrością. Jest to
umiejętność myślenia o najwyższych zasadach wszystkiego, co jest. Wiedzę
o najważniejszych zasadach wszystkiego nazywa się "filozofią pierwszą".
Mędrzec, mówi Arystoteles, posiada wiedzę o wszystkich rzeczach, mimo iż
może niewiele wiedzieć o każdej rzeczy z osobna.
Ze względu na rodzaje poznania, przedmiot oraz zakres dociekań,
Arystoteles podzielił nauki na kilka grup. Na przykład polityka i etyka należą
do tak zwanych nauk praktycznych, zajmujących się postępowaniem
człowieka. Do tych nauk zalicza Arystoteles również medycynę.
Celem tak zwanych nauk wytwórczych (lub twórczych) jest stworzenie tego,
co piękne i pożyteczne. Należy do nich sztuka wygłaszania mowy. Grecy
przywiązywali do niej wielkąwagę. Dzięki tej umiejętności można było wiele w
życiu osiągnąć. Sztuka pięknego mówienia dotyczyła sposobu przemawiania
do słuchaczy, wyrażania się i umiejętności przekonywania. Dobry mówca
musiał wiedzieć, kiedy mówić głośniej, kiedy ciszej, jakiego języka używać w
zależności od tego, do kogo się mówi, jak rozbudzać emocje słuchaczy.
Niejednemu dzisiejszemu politykowi przydałyby się takie umiejętności.
Jednąz nauk twórczych jest poetyka. Arystoteles uważał, że przyczyną
twórczości poetyckiej jest wrodzone nam pragnienie naśladowania.
Naśladowanie sprawia ludziom radość. Wszelka sztuka ma swoje źródło w
naśladowaniu. Za najważniejsze Arystoteles uznawał jednak nauki
teoretyczne: matematykę, fizykę i oczywiście filozofię pierwszą, jako
najważnięjsząz nich. Celem tych nauk jest sama prawda. Rozum, dzięki
filozofii, dociera do tego, co najdoskonalsze w całym wszechświecie. Tym,
których nie stać na filozofowanie, należy tylko współczuć.
Jest u Arystotelesa ciekawa myśl, przy której warto się zatrzymać. Gdy mówi
on o różnych umiejętnościach człowieka, zwraca uwagę na to, że zawsze
mająone na celu jakieś korzyści. Natomiast wiedza teoretyczna jest tylko dla
samej siebie, to znaczy jej celem jest jedynie prawda, a nie jakakolwiek
korzyść. Taka wiedza pojawia się, zdaniem Arystotelesa, wtedy dopiero, gdy
ludzie mają dużo wolnego czasu (dlatego egipscy kapłani tak bardzo
rozwinęli matematykę - rozporządzali czasem wolnym).
Wśród nauk teoretycznych Arystoteles nie umieścił dziedziny, która wydaje
się szczególnie wyraźnie nastawiona na odkrywanie "czystej" prawdy - logiki.
Była ona dla niego praktyczną umiejętnością, mającą na celu przekonywanie
w dyskusji i zachowanie poprawności wnioskowania. Poświęcił jej jednak tyle
miejsca i pracy, dokonał w niej tylu odkryć, jak nikt przed nim, a rzadko kto po
nim. Biorąc pod uwagę stan wiedzy logicznej w czasach wcześniejszych,
można powiedzieć, że to Arystoteles stworzył logikę.
100 ~ 101
MYŚLEĆ POPRAWNIE
Co to jest logika?
Często używamy określeń: "myślenie logiczne", "Piotr myśli logicznie", "Jan
myśli nielogicznie". Mówi się o logice lub jej braku w czyichś wypowiedziach.
Gdy mówimy "logika", chodzi nam o myślenie poprawne. Od czego zależy
poprawne bądź niepoprawne myślenie? Wspominaliśmy już o konsekwencji i
niekonsekwencji, mając na myśli przestrzeganie i łamanie przyjętych
założeń. Tu moglibyśmy dodać, że trudno o zachowanie konsekwencji tam,
gdzie zabraknie logicznego myślenia.
Logiczne myślenie to przestrzeganie pewnych zasad, ale nie takich, które
sobie dowolnie ustaliliśmy, lecz takich, których musimy przestrzegać, jeśli nie
chcemy narazić się na zarzut, że myślimy niepoprawnie, błędnie.
Powie ktoś: "Mogę sobie myśleć jak chcę, to moja sprawa. Nikt mi nie będzie
narzucał żadnych zasad". To prawda, ale czy wtedy można skutecznie
działać i osiągać zamierzone cele? Oto Jola chciała się spotkać z Markiem.
Od rodziców Marka otrzymała wiadomość: "Marek na pewno jest w domu lub
na podwórzu". Jola weszła do domu i nie zastała Marka. Jak powinna
myśleć, aby jej myślenie było logiczne? Z pewnością tak: "Jeśli Marek jest w
domu lub na podwórku, i na pewno nie ma go w domu, to musi być na
podwórku". Gdyby Jola nie kierowała się logiką, mogłaby pomyśleć, że
Marek jest w kinie. Ale wątpliwe, czy by tam Marka znalazła. Gdyby nawet
spotkała go w kinie, fakt ten nie przeczyłby logicznej poprawności wniosku:
"Marek jest na podwórzu". Fałszywą okazałaby się tylko wiadomość
przekazana przez rodziców.
Dla Arystotelesa logika była narzędziem, którym powinny posługiwać się
wszystkie inne nauki. Matematyk musi myśleć logicznie, fizyk również, filozof
tym bardziej, ale i przedstawicieli nauk praktycznych logika też obowiązuje.
Trzeba wiedzieć, kiedy nasze myślenie jest pewne, a kiedy mniej pewne.
102
Zasada zasad
Najważniejszą i najpewniejszą ze wszystkich zasad jest zasada
sprzeczności. Kto się chce zająć czymkolwiek, powinien przedtem poznać tę
zasadę. Brzmi ona następująco: "To samo temu samemu nie może
przysługiwać i nie przysługiwać w tym samym czasie i pod tym samym
względem". Mówiąc prościej, znaczy to, że coś nie może być jakieś i
zarazem takie nie być.
Jak pamiętamy, już Parmenides myślał podobnie. Arystoteles nie zgadzał się
zatem z Heraklitem, dla którego coś mogło być i nie być jednocześnie. Dalej
wynika z tego, że jeśli mamy dwie wypowiedzi sprzeczne, np. "Janek jest
piłkarzem" i "Nieprawda, że Janek jest piłkarzem", to jedna z nich jest na
pewno prawdziwa, a druga na pewno fałszywa. Zdanie: "Istnieją istoty
rozumne poza Ziemią" jest prawdziwe bądź fałszywe - to wiemy od razu. Nie
musimy sprawdzać. Nie wiemy czy jest prawdą, czy fałszem, lecz wiemy, że
na pewno jest tak albo tak.
Arystoteles w swęj logice mówił również o konieczności stosowania opisu
badanych przedmiotów. Zwrócił uwagę, że ludzie wyrażają się często w taki
sposób, jakby "samo przez się" było zrozumiałe, co chcą powiedzieć. Nie
wysilają się, aby np. określić temat rozmowy. Używają słów, które mogą mieć
dwa różne znaczenia. Próbują czegoś dowodzić, jednak ich "dowody" bywają
wątpliwe lub błędne. Okazuje się nieraz, że prowadzi to do przykrych
nieporozumień.
Arystoteles wielką wagę przywiązywał do tych zagadnień. Poznając poglądy
swoich poprzedników, przekonywał się, że nie zawsze jest jasne, co
właściwie mają na myśli. Spierają się, nie zdając sobie sprawy, że nie tyle
różnią się poglądami, ile mówią o całkiem innych sprawach. Potrafią mówić
rzeczy zajmujące, myśleć przenikliwie i mądrze, wpadać na genialne pomysły
i rozwiązania, ale brak w ich wypowiedziach porządku. To więc należało
zmienić. Po pierwsze więc trzeba zawsze
Wiedzieć, o czym się mówi
W tym celu należy dokładnie określić, czego dotyczy słowo, którego
używamy. Takie określenie nazywamy definicją pojęcia. Na przykład
103
Mnkumba jest kimś konkretnym. Ale kim właściwie jest Mnkumba? Mówimy,
że jest Murzynem z Afryki o tym właśnie imieniu. Określamy, czyli
definiujemy, kim jest Mnkumba, odwołując się do pojęcia ogólnięjszego. Bo
"Murzyn" to pojęcie ogólniejsze. Istnieje cały ciąg takich, coraz ogólniejszych
pojęć. Bo, z kolei, Murzyn jest człowiekiem. Każdy Murzyn jest człowiekiem,
choć nie każdy człowiek jest Murzynem. Tak właśnie opisujemy zakres
pojęcia. Pojęcie o większym stopniu ogólności obejmuje większą liczbę
przypadków. Niewątpliwie więcej jest ludzi "w ogóle" niż Murzynów.
Definiując pojęcie "Murzyna" mówimy więc, że jest to człowiek o czarnej
skórze.
Nie zawsze jednak możemy posłużyć się definicjami. Definiując coraz
ogólniejsze pojęcia, dojść musimy do pojęć tak ogólnych, że nie będzie już
możliwe odwołanie się do jeszcze ogólniejszych. Jak zdefiniować nazwy
takie jak "coś", albo "wszystko"? Są to pojęcia niedefiniowalne.
Czy pies jest prawdziwy?
Drugą rzeczą, od której zależy dokładność naszych wypowiedzi, jest to, co
jest wypowiadane. Określamy to mianem sądu. Sąd jest właśnie tym, co w
jakimś zdaniu stwierdzamy. Kiedy więc wypowiadamy dwa zdania
stwierdzające to samo, zawarty w nich sąd jest jeden. Jeżeli Janek mówi na
przykład: "Oho, deszcz pada", a za chwilę Kasia powie: "Rzeczywiście, pada
deszcz", to wypowiedzieli dwa różne zdania. Oboje jednak stwierdzili t o s a
m o - że pada deszcz. A więc wypowiedziany przez nich sąd był jeden,
wspólny dla obu zdań.
Zdaniem Arystotelesa, prawdziwość bądź fałszywość może dotyczyć
wyłącznie sądów, jakie wypowiadamy. Pies, kamień lub śnieg nie może być
prawdziwy bądź nieprawdziwy. Jeśli nawet czasem mówimy: "Wreszcie spadł
prawdziwy śnieg", albo "To nie jest prawdziwe srebro", to wyrażamy się
metaforycznie. Mamy wtedy na myśli, że śnieg czy srebro jest lub nie jest
"takie jak być powinno", to znaczy pełnowartościowe. Snieg ma dla nas pełną
wartość, kiedy jest sypki, gęsty i nie rozpuszcza się zaraz na ziemi. Nie może
natomiast być prawdziwy w tym znaczeniu, że przekazuje zgodną z prawdą
wiadomość. T'o może uczy
nić tylko sąd lub zdanie, które ten sąd zawiera, bo tylko one o czymś nas
powiadamiają lub coś twierdzą.
Prawdziwość może dotyczyć także zdań, ale nie wszystkich. Aby zdanie
miało szansę ubiegać się o miano prawdziwego, musi zawierać sąd.
Zdaniami, które nie mogą być prawdziwe ani fałszywe, są na przykład
pytania. Gdy pytam: "Czy Tomek był wczoraj w kinie?", nikt nie może
rozpoznać, czy mówię jakąś prawdę. W zdaniu tym bowiem niczego nie
stwierdzam. A więc nie ma w nim żadnego sądu. Dopiero gdy powiem:
"Tomek był wczoraj w kinie", można doszukiwać się w takim zdaniu
prawdziwości.
Wyciąganie wniosków
Przypuśćmy, że zależy nam, aby kogoś o czymś przekonać. Nie chcemy,
żeby nam po prostu uwierzył. Chcemy dać mu niezbity dowód, który nie
pozwoliłby mu wątpić w to, co mówimy. Jak się do tego zabrać? Czy bijąc się
w piersi damy słowo honoru? Czy powołamy się w tej sprawie na zdanie
kogoś znanego i mądrego? Raczej nie, potrzebne nam jest uzasadnienie.
Trzeba więc zmusić rozmówcę do przyjęcia naszego wniosku na podstawie
rozumowania, któremu nie mógłby zaprzeczyć. Posługujemy się wtedy
wnioskowaniem. Jak na przykład dowieść, że wieloryb nie jest rybą, komuś,
kto o tym nie wie? Może zaczniemy od stwierdzenia, że wszystkie ryby mogą
oddychać pod wodą, a żaden wieloryb tego nie potrafi. Z tego już wynika
niezbicie to, co chcieliśmy udowodnić - że wieloryb nie jest rybą.
Znajdowaniem takich "żelaznych" zasad wnioskowania zajmuje się
logikaArystotelesa. Sądy, jakie wypowiadamy, mogąprowadzić do pewnego
wniosku. Mogą go ponadto uzasadniać. Dokładnie tak stało się w naszym
przykładzie z wielorybem. Stworzyliśmy ciąg zdań zakończony wnioskiem.
Co więcej, było to wnioskowanie poprawne. DIaArystotelesa zdania
występujące we wnioskowaniu muszą jednak spełnić pewne dodatkowe
warunki. Po pierwsze, każde z nich powinno składać się z dwóch terminów i
być zbudowane tak, aby za pomocąjednego z nich "orzekało" coś o drugim.
Nie chodzi tu o orzeczenie w znaczeniu gramatycznym, lecz logicznym. W
tym sensie, gdy mówimy, że jeden
104 1 105
z terminów orzeka coś o drugim, znaczy to tylko, że mówi coś na jego temat,
w pewien sposób go określa i precyzuje. Tak jak w zdaniu: "Ryby są
zwierzętami", za pomocą terminu "zwierzę" właśnie orzekamy coś o rybach,
a więc mówimy coś na temat ryb.
To jednak nie wszystko. Mówiąc "Ryby są zwierzętami", wyrażamy się w
sposób nieporządny. Nie określamy jasno, czy mamy na myśli wszy_ stkie
ryby, czy tylko niektóre. Domyślamy się, że chodzi raczej o wszystkie ryby.
Aby uniknąć nieporozumień należy to jednak dopowiedzieć do końca. Użyte
przez nas zdanie powinno mieć więc prawidłowąpostać: "Wszystkie ryby są
zwierzętami" bądź też: "Każda ryba jest zwierzęciem". Z takich właśnie zdań
Arystoteles buduje swoje wnioskowania. Istnieją tylko cztery typy takich
zdań. Można więc powiedzieć:
Każda ryba jest zwierzęciem. Żadna ryba nie jest zwierzęciem. Niektóre ryby
są zwierzętami.
lub: Niektóre ryby nie są zwierzętami.
Wśród tych zdań tylko dwa-pierwsze i trzecie- sąprawdziwe, a więc tylko one
nadają się do wyko
rzystania we wnioskowaniu. Arystoteles przedstawił wiele typów wnioskowań.
Każde z nich składa się z dwóch przesłanek i wniosku. Wniosek jest sądem,
którego chcemy dowieść. Musimy więc znaleźć dwa takie twierdzenia, o
których wiemy, że są prawdziwe, i ułożyć je w takim porządku,
aby wynikał z nich sąd trzeci. NcE VłtsZY~cY Moi,.. Użyjmy znów przykładu.
Oto BYc` t'N Dyń tu~t:M~ trzy zdania, które tworzą wnioskowanie prawdziwe.
Jeżeli prawdą jest, że:
Żaden Murzyn nie jest Indianinem, i: Niektórzy ludzie są Murzynami, to:
Niektórzy ludzie nie są Indianami.
Trzecie zdanie stanowi wniosek wynikający z dwóch poprzednich. Zdania te
sątak ułożone, że jeśli dwa pierwsze z nich (nazywamy je przesłank~i) są
prawdziwe, to możemy mieć pewność, że i wniosek jest słuszny.
Arystoteles twierdził, że istniejąwnioskowania doskonałe i takie, które mogą
być zawodne. Wiele z nich jest nawet jawnie błędnych. Wówczas niczego
nam nie dowiodą. Wnioskowania doskonałe, jako oczywiste, nie
wymagajądalszego dowodu. Według Arystotelesa istniejątylko dwa takie
sposoby wnioskowania. Wszystkie pozostałe dają się dowieść za pomocą
tych dwóch.
Oto one, przedstawione za pomocą przykładów. Pierwszy:
Każda małpa jest ssakiem. Każdy gibon jest małpą.
a więc: Każdy gibon jest ssakiem.
Ten wniosek jest rzeczywiście bardzo oczywisty. Popatrzmy na drugi
przykład:
Żadne dziecko nie jest prezydentem. Każdy chłopiec jest dzieckiem.
a więc: Żaden chłopiec nie jest prezydentem.
Genialnym rozwiązaniem Arystotelesa było to, że wprowadził do swoich
dowodów zmienne, dokładnie tak, jak czynimy to w zadaniach
matematycznych. Z tąróżnicą, że tu, zamiast liczb, pod zmienne
podstawiamy pewne nazwy. Zdanie pierwsze z drugiego przykładu możemy
więc zapisać: "Żadne A nie jest B", gdzie A oznacza dziecko, a B prezydenta.
Całe wnioskowanie możemy przedstawić w następujący sposób:
Żadne A nie jest B. Każde C jest A.
więc: Żadne C nie jest B.
Teraz pod A, B i C możemy podstawiać dowolne terminy. Jeśli tylko
będziemy pamiętać o tym, że dwa pierwsze zdania muszą być prawdziwe, to
z pewnością i trzecie zdanie będzie również zawsze prawdziwe. A więc
spróbujcie. Na Arystotelesie można polegać.
106 I 107
PIRAMIDA STWORZENIA
Platon układał idee w pewnym porządku. Arystoteles również tworzy
porządek, ale nie z idei, lecz ze wszystkiego, co istnieje, co jest uformowaną
materią Podstawę stanowiąkamienie, skały, piaski, żwiry, czyli jak dziś
mówimy - przyroda nieożywiona. Wyżej są mchy, trawy, rośliny, kwiaty,
krzewy i drzewa, mogące odżywiać się, rosnąć, rozmnażać i umierać.
Jeszcze wyżej są zwierzęta mające właściwości roślin, a ponadto mogące
odczuwać za pomocą zmysłów i w ograniczonym zakresie zapamiętywać. Na
samym szczycie stoi istota rozumna - człowiek.
Pomimo uznania wiecznego ruchu powstawania i ginięcia, Arystoteles
uważał, że przyroda nie ulega zmianie. Nie zmienia się w takim sensie, w
jakim zmianę pojmują współcześni przyrodnicy, tzn. jako stopniowe
przekształcanie się tworów przyrody, zmianę gatunków w inne gatunki.
Arystoteles nie podzielałby przekonania, że w dalekiej przyszłości rośliny,
zwierzęta i człowiek przekształcą się w coś odmiennego. Dla Arystotelesa
człowiek zawsze będzie człowiekiem, krowa krową, a drzewo drzewem.
Współczesna nauka nie może wykluczyć, że za miliony lat istota, w którą
przeobrazi się człowiek, wcale nie będzie podobna do dzisiejszego
człowieka, ani też, że inne istoty nie będąrównie rozumne.
Dla Arystotelesa człowiek jest celem przyrody. Znane jest jego powiedzenie:
Człowiek to zwierzę społeczne
Po grecku brzmi to: zoon p o I i f i k o n. Aby zrozumieć, co się kryje za tymi
słowami, trzeba prześledzić poglądy Arystotelesa na społeczeństwo i
państwo. Platon, jak pamiętamy, zajmował się państwem idealnym, czyli
wyobrażał sobie, jakie powinno ono być.Arystoteles więcej uwagi zwraca na
to, czym państwo jest. Mniej planuje, a bardziej bada i analizuje.
Trzeba wiedzieć, że w Grecji starożytnej państwo i społeczeństwo były w
zasadzie tym samym. Słowo "polityczny" (politikon) znaczyło dla Greków
również: społeczny, dotyczący społeczeństwa, wspólnoty ludzi. Człowiek jest
więc istotą społeczną, żyje wśród innych, w rodzinie, grupie,
narodzie. Zaspokaja swoje potrzeby wespół z innymi i dzięki innym. Poza
społeczeństwem człowiek nie mógłby żyć. No, a pustelnicy albo Robinson? -
zapyta ktoś. Rzeczywiście może się tak zdarzyć, iż przez pewien czas
człowiek będzie żył samotnie. Jednak przedtem musiał żyć w
społeczeństwie, w którym zdobył pewną wiedzę i umiejętności. Mógł je
wykorzystać znalazłszy się na odludziu. Społeczeństwo "nie opuszcza" go
nawet wtedy. Robinsonowi społeczeństwo przychodzi nawet z pomocą:
wydobył przecież z wraku okrętu rozmaite narzędzia, których sam nigdy by
nie wykonał.
Pewnie dlatego tak dotkliwąkarąw starożytności było wygnanie, które
odczuwano nawet jako karę surowszą niż śmierć. Arystoteles mówi, że poza
społeczeństwem mogą żyć jedynie bogowie i zwierzęta. Naturalny rozwój
doprowadził do powstania państwa. Dopiero w państwie ludzie w pełni stają
się ludźmi. Są zdolni do tworzenia kultury i nauki. Rozwijają wszelkie
umiejętności, doskonalą prawa i moralność. Dlatego każdy powinien się
starać, aby jak najlepiej służyć społeczeństwu i państwu.
Platon uważał, że dla dobra państwa ludzie powinni jak najmniej się różnić.
Arystoteles przeciwnie - że powinni jak najwięcej się różnić. Im bardziej
bowiem poszczególni ludzie się różnią, tym więcej mogą sobie nawzajem
pomagać, aby czynić swe życie ciekawszym i szczęśliwszym. Platon
twierdził, na przykład, że dla dobra państwa ludzie, a przede wszystkim
wojownicy i filozofowie, nie powinni mieć własności. Wtedy zamiast myśleć o
dobru państwa działaliby tak, aby tę własność pomnażać. Arystoteles zaś
pochwalał istnienie własności pojedynczych ludzi. Gdyby wszyscy posiadali
coś cennego, troszczyliby się o to i także państwo na tym by korzystało.
Dostrzegał również niebezpieczeństwa związane z posiadaniem nadmiernej
własności. Kto ma wielkie bogactwo, może poczuć się samowystarczalny i
przestanie myśleć o dobru ogółu. Źle jest i wtedy, gdy istnieją ludzie, którzy
nic nie mają. Wtedy buntują się, aby poprawić swój los. I trudno im się dziwić.
Dlatego państwo chcąc uniknąć konfliktów powinno dbać, aby obywatele
mieli własności tyle, ile trzeba - nie za dużo, nie za mało.
W każdym państwie istnieje określony porządek i organizacja życia. Ludzie w
różny sposób zdobywają środki do życia: pracują na roli, handlują, trudnią się
rzemiosłem, są kapłanami, żołnierzami, rybakami.
108 ~ 109
W każdym państwie istnieje władza podejmująca ważne decyzje, na
przykład: gdzie i jak budować drogi, których obywateli otaczać opieką, od
kogo wymagać służby wojskowej, z jakimi państwami zawierać umowy i na
co wydawać zgromadzone pieniądze. Określony porządek i organizacja życia
w państwie nazywa się ustrojem. Dla Arystotelesa dobre sąte ustroje, w
których władza rządzi z myślą o wszystkich. Ustrój królewski, w którym
panujący dba o dobro każdego obywatela, jest dobry; ustrój arystokratyczny,
w którym grupa wyróżniających się ludzi troszczy się o pomyślność innych,
jest dobry; politea, w której większość panuje w interesie ogółu, jest również
dobra.
Każdy z ustrojów może się jednak przekształcić w ustrój zły. Ustroje psują
się, gdy rządzący zapominają o wspólnym dobru, a tylko zabiegają o swój
własny interes. Król, który myśli tylko o sobie, jest tyranem, a ustrój w którym
taki król panuje, nazywa się tyranią. Ustrój arystokratyczny, w którym grupa
rządząca dba wyłącznie o własne interesy, to oligarchia zła, krzywdząca
większość, forma ustroju. Rządy większości również są złe, gdy większość
nie ma na względzie dobra wszystkich, a więc i mniejszości. Jeśli na przykład
większość obywateli, wyznając określoną religię, nie pozwala mniejszości
praktykować swojej, to taki ustrój jest również zły.
Mówiące narzędzie
W czasach Arystotelesa niewolnictwo było nieodłączną cechą wszystkich
znanych ustrojów. W państwach takich jak Persja, Egipt, Grecja i Rzym
dostatnie życie ludzi wolnych opierało się głównie na pracy niewolników. Z
niewolnictwem mamy do czynienia tam, gdzie jedni ludzie są własnością
innych. Właściciele niewolników mogą nimi dowolnie rozporządzać, tak jak
rozporządzamy wszystkim, co do nas należy. Mogą niewolnika sprzedać, a
nawet zabić. Niewolnik nie może postępować zgodnie ze swoją wolą, musi
spełniać wolę właściciela i służyć mu swoją pracą. W państwie nie ma on
żadnych praw - jest poza prawem. Nie jest przecież obywatelem.
Dla Arystotelesa niewolnictwo nie było, jak uważamy dzisiaj, czymś
nienaturalnym lub złym. Uważał on, że istnienie właścicieli i niewolni
ków jest warunkiem istnienia państwa. Niewolnik dla Arystotelesa to zwykłe
narzędzie pracy, jak koń, wół czy siekiera. Nazywał niewolnika "mówiącym
narzędziem" (zwierzęta były narzędziami "na pół obdarzonymi głosem", a
narzędzia takie, jak siekiera czy młotek, to narzędzia "nieme"). Pogląd o
konieczności niewolnictwa był powszechny w tej epoce. Człowiekowi
wolnemu nie wypadało wykonywać ciężkiej pracy. Sami niewolnicy nie
wyobrażali sobie, aby mogło być inaczej. Liczne bunty i powstania
niewolników nie były protestami przeciw niewolnictwu. Buntujący się
niewolnicy chcieli tylko zmienić swoje własne położenie. Wielu z nich nie
miałoby nic przeciwko temu, aby samemu zostać właścicielem niewolników.
CzyArystoteles i inni myśliciele byli tak mało wrażliwi, czy brakowało im
wyobraźni? Wydaje się, że ani jedno, ani drugie. I w naszych czasach ludzie
często pracują bardzo ciężko za nikłe wynagrodzenie. Ich życie niewiele się
różni od życia niewolników. A jednak trudno nam sobie wyobrazić, aby mogło
być inaczej. Nie ma innych możliwości, aby wydobywać węgiel. Ktoś musi
drążyć tunele pod ziemią. Można stąd wyciągnąć wniosek, że po
udoskonaleniu narzędzi, tak ciężka i wyniszczająca praca nie będzie już
koniecznością. W tym też kierunku szło rozumowanieArystotelesa. "Gdyby
tak czółenka tkackie same tkały - mówił - a pałeczki od kitary same grały, to
panowie nie potrzebowaliby niewolników, a budowniczowie pomocników".
W zdaniu tym można dopatrzyć się wizji przyszłości, wizji - dodajmy -
sięgającej tak daleko, że wciąż zaledwie w części zrealizowanej. Wygląda
jednak na to, żeArystoteles po prostu wyśmiewał poglądy niektórych
współczęsnych mu poetów i filozofów, którzy potępiali niewolnictwo.
Wówczas były to tylko mrzonki. Arystoteles we wszystkim kierował się
zdrowym rozsądkiem, a ten podpowiadał, że są one nie do zrealizowania.
BYĆ CZŁOWIEKIEM
Państwo, zdaniemArystotelesa, musi być sprawiedliwe. Powinno działać tak,
aby zapewnić wszystko to, co jest niezbędne i pożyteczne dla swych
obywateli. Powinno kierować się szczęściem wszystkich ludzi. Dobro i
szczęście pojedynczego człowieka jest jego celem najwyższym.
110 ~ 111
Przeciwnie niż Platon, który wszędzie dążył do ideału, Arystoteles
rozważając problem dobra, zastanawia się nad tym, co większość ludzi za
dobre uznaje. I dochodzi do wniosku, że "dobro" oznacza dla ludzi szczęście.
A czym z kolei jest szczęście?
Mówiąc dziś o szczęściu, mamy na myśli coś w rodzaju najwyższego
zadowolenia. Arystoteles rozumiał je nieco inaczej - jako stan wewnętrznej
równowagi i doskonałości. Szczęśliwi jesteśmy wtedy, gdy cieszy nas to, co
robimy, gdy coś daje nam radość. Jak więc należy żyć, aby osiągnąć
szczęście? Arystoteles powiedziałby krótko: trzeba żyć jak przystało na
człowieka, tak aby być godnym miana człowieka. "Zachowuj się jak człowiek"
mówimy czasem, gdy chcemy, aby ktoś postępował właściwie, zgodnie z
przyjętymi zasadami. Aby osiągnąć szczęście, człowiek musi realizować się
najpełniej, najdoskonalej. Pamiętajmy, że istota-prawda człowieka, jego
forma, polega na byciu rozumnym. Życie człowieka powinno więc być
zgodne z rozumem. Można oczywiście żyć inaczej. Ale wtedy nasze życie
upodobni się do życia nierozumnych stworzeń. Ktoś, kto myśli tylko o
jedzeniu i piciu, na pewno nie jest podobny do człowieka.
Człowiek, według Arystotelesa, musi być aktywny, musi pracować, uczyć się,
działać tak, aby coraz pełniej stawać się człowiekiem. Bo szczęście, jego
zdaniem, nie jest czymś, co osiągamy dzięki przyjemnościom, sławie czy
pieniądzom. Szczęście jest stanem, który towarzyszy naszym działaniom,
bez względu na to, jakie one są: czy jest to zabawa, przygoda czy praca.
Gdy ktoś spełnia się, realizuje w swojej pracy - jest szczęśliwy. Nie dzięki
temu, co osiąga przez pracę, lecz właśnie podczas niej oczywiście tylko
wtedy, gdy potrafi "cieszyć się pracą".
Dlatego też dla każdego szczęście może wyglądać inaczęj. Jedni odnajdą
szczęście w sportowym wysiłku, inni w ciekawej rozmowie, dla jednych
będzie nim spacer po lesie w cichej zadumie czy praca w twórczym
skupieniu, dla innych kierowanie zespołem ludzi lub podejmowanie dalekich
wypraw i ryzykownych przedsięwzięć. Platon wszystkim zalecał jedną drogę
ku dobru, a tym, którzy jej nie odkryli, radził podporządkować się
mądrzejszym od siebie. Arystoteles godzi się z faktem, że ludzie są różni.
Ale czy owo pogodzenie z różnorodnością ludzkich pragnień i dążeń nie ma
żadnych granic? Czy zatem każdy może dążyć do szczęścia w sposób
dowolnie przez siebie wybrany, choćby i ze szkodą dla innych?
Czy jeśli złodziej czerpie radość z wykonywania swojego "zawodu", jeśli się
w nim "realizuje", mamy to uznać za dobre i słuszne? Oczywiście, nie:
złodziej bowiem kradnie, aby się wzbogacić - poświęca dobra duchowe jak
szlachetność, uczciwość, na rzecz czysto materialnych. Tymczasem za
dobra najwyższe, dobra we właściwym znaczeniu, uznajeArystoteles dobra
duchowe. Nie znaczy to, z drugiej strony, że należy się do nich tylko
ograniczyć, a resztę odrzucić. Do szczęścia bowiem, mówi Arystoteles, jak i
do doskonałości, potrzebna jest takźe pomyślność. Bez niej nie jesteśmy
szczęśliwi i brak nam środków, aby się doskonalić.
Złoty środek
W działaniu powinniśmy kierować się umiarem, ponieważ działanie rozumne
polega na unikaniu skrajności. Źle jeśli "za dużo", źle jeśli "za mało". Najlepiej
"tyle, ile trzeba" - ani za dużo, ani za mało. Dotyczy to zwłaszcza naszych
dobrych i złych uczynków, czyli naszych zachowań moralnych. Nie naleźy
być ani rozrzutnym, ani skąpym, ani strachliwym, ani zuchwałym, ani
niezdecydowanym, ani zaborczym. Trzeba być hojnym, odważnym i
stanowczym.
Czy wobec tego umiar należy zachowywać zawsze i we wszystkim? Czy na
przykład odrzucając nienawiść, mamy również unikać miłości? Czy
wyrzekając się głupoty, mamy również odrzucić mądrość na rzecz
przeciętności? Arystoteles odrzekłby, oczywiście, że mądrość polega właśnie
na unikaniu skrajności. A w sprawie uczuć, jak miłość czy nienawiść,
pouczyłby nas, że namiętności nie należą do cnót etycznych i nie mogą być z
tego punktu widzenia oceniane.
Zasada złotego środka daje się bowiem zastosować tylko do postępowania
moralnego. Łącznie z pozostałymi zasadami etyki wynikała u Arystotelesa z
rozważenia czterech przyczyn. Można to wyjaśniać tak:
siłąsprawcząmoralnego działania jest człowiek, materią jest samo to
dz~iałanie, jego formę stanowi rozumność i umiar, a celem jest szczęście i
doskonałość. Aby więc zachowywać się moralnie człowiek musi po pierwsze
"być człowiekiem", musi działać, i to działać rozumnie - unikając skrajności -
wreszcie dążyć w działaniu do doskonałości, realizować swoją istotę.
112 j 113
Ładnie to wszystko brzmi, lecz jeśli przyjrzymy się tym zasadom bliżej,
można mieć szereg zastrzeżeń. Po pierwsze wybór "złotego środka" nie
wszystkim musi odpowiadać. Niektórzy potrzebują "chwili szaleństwa",
mocnych wrażeń, przeżycia sytuacji skrajnych. Jeśli alpinista odczuwa
szczęście dopiero wówczas, gdy z największym trudem, mobilizując
wszystkie swe siły, osiąga szczyt w Himalajach - trudno to nazwać
drogąumiaru. A przecież z drugiej strony pozostaje w zgodzie z
radąArystotelesa, by osiągać szczęście w działaniu, poprzez samorealizację i
doskonalenie się.
A czy w samej etyce "złoty środek" rozwiązuje wszystkie problemy? Czy
można znaleźć drogę pośrednią między kłamstwem a prawdą, uczciwościąa
podłością? Czyżby "złoty środek" w tych przypadkach miał oznaczać
półprawdę i połowiczną uczciwość? Czy mielibyśmy może radzić komuś, aby
zachował umiar w znęcaniu się nad dziećmi? Arystoteles zdawał sobie
sprawę z niedorzeczności takich konsekwencji i przyznawał, że nie może być
mowy o umiarze w zawiści, kradzieży, zabijaniu. Problem w tym, że w takim
razie zasada środka nie może być niewzruszoną podstawą do oceny
zachowań moralnych. Jeśli najważniejsze z nich wymykają się regule, to
reguła jest nieprzydatna.
Zastrzeżenie takie mógłby skierować pod adresem Arystotelesa jego dawny
mistrz a późniejszy przeciwnik - Platon. Mógłby też nabrać podejrzeń, że tak
naprawdę Arystoteles nie rozważa zagadnień ściśle moralnych. Cóż z tego,
że potępia zabójstwo lub kradzież, jeśli nie znajduje zasady, która każe mu
tak uczynić? Ktoś inny może je pochwalić, i co wtedy? Aby temu zapobiec,
należy więc określić "naturę dobra". Dobro zaś, to nie to samo, co szczęście
lub zadowolenie z życia, a zalecanie "umiaru" dotyczyć może naszych
postaw, nastawień, cech charakteru, nie może natomiast służyć do oceny
konkretnych czynów, jako dobrych lub złych, słusznych bądź niesłusznych. A
więc nie daje się odnieść do tych właśnie spraw, które uważamy za
specyficznie moralne. Według Platona również w sprawach etyki trzeba
stosować zdecydowane rozwiązania. Istniejązachowania, które muszą być
bezwzględnie zakazane lub nakazane. Czy będziemy dyskutować z
mordercą o wpływie zabijania na szczęśliwość zabójcy? A jeśli ktoś będzie
upierał się, że morderstwo rozwija go duchowo? Jak mamy go przekonać, że
jest w błędzie?
114
Z kolei Arystoteles mógłby odpowiedzieć: "Platon odbiera ludziom prawo
wyboru narzucając własne, wymyślone reguły. Czyż w wyniku swych
dociekań «natury dobra» nie doszedł do wniosku, że jedynie nielicznym
udaje się jąpoznać i określić? Aż nabrał przekonania, że większość ludzi
winna podporządkować się owym nielicznym. Tymczasem, aby postępować
moralnie, trzeba mieć swobodę wyboru. Ludzie ubezwłasnowolnieni nie
odpowiadają za swoje czyny. Zarówno Platon, jak jego mistrz, Sokrates,
błądzili uzależniając dobre czyny od wiedzy o dobru. To nie wystarcza - aby
być dobrym, trzeba by jeszcze tę wiedzę zastosować. Zresztą, czy jesteśmy
w stanie określić dobro tak, jak równanie matematyczne? Wszystko, co
możemy zrobić, to dociekać, jak je ludzie powszechnie rozumieją. A to
zacząłem robić dopiero ja, Arystoteles".
Inni myśliciele w tym czasie nie byli równie skromni w swoim pragnieniu
odkrycia zasad ludzkich działań. Starali się nie tyle zrozumieć, jak ludzie
postępują, ile wynaleźć sposób na szczęście.
Warto zajrzeć
DziełaArystotelesa: Metafizyka, księgiA i Z, (w:)Arystoteles; Dziela wszystkie,
Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1990, t. II; "Etyka nikomachejska"
(w:) Arystoteles, Dziela wszystkie, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa
1996, t. V
W.K.C. Guthrie, Filozofowie greccy od Talesa do Arystotelesa, "Znak",
Kraków 1996.
A. Krokięwicz, Zarys filozofii greckiej, "Aletheia", Warszawa1995.
J. Legowicz, Filozofia starożytna. Wybrane tekstu z historii filozofii, PWN,
Warszawa 1970, cz. II, r. IV.
K. Leśniak, Arystoteles, Wiedza Powszechna, Warszawa 1987.
B. Markiewicz, Filozofia dla szkoły średniej. Wybór tekstów, WSiP, Warszawa
1987, s. 43-61.
A. Sikora, Spotkania z fzlozofc~ WSiP, Warszawa 1995, s. 64-76.
Slownik pojęć filozoficznych pod red. W. Krajewskiego, Wydawnictwo
Naukowe "Scholar", Warszawa 1996; hasła: arystotelizm, hylemorfizm, logika
nazw, pierwszy poruszyciel, zloty środek.
115
Można zapytać
1. Czy Arystoteles zachował konsekwencję przyjmując istnienie
niematerialnego Boga i Rozumu? Czy jeśli ktoś jest w pełni konsekwentny,
tym samym nie może się mylić? Jeśli uznamy, że może, na czym mogłaby
polegać jego pomyłka?
2. Czy zdarza się, że "nie wiemy, o czym mówimy"? Jaki sens nadajemy
temu wyrażeniu w mowie potocznej i co oznacza ono dla Arystotelesa? Kiedy
może zajść taki przypadek, że nie wiemy, o czym mówimy? Jak można go
uniknąć? 3. Czy wnioskowanie, które Arystoteles nazywa pewnym, musi
prowadzić do prawdziwego wniosku?
4. Czy niewolnik mógłby - według Arystotelesa - dokonywać czynów
podlegających moralnej ocenie? Jeżeli nie, czy powinien pozostać bezkarny,
gdy popełni przestępstwo? Spróbujmy ten sam problem rozważyć na
przykładzie zwierząt.
Rozdział VI
SZKOŁA SZKOLE NIEJEDNAKA. GRECKIE RECEPTY NA SZCZFŚCIE
Nadchodzące czasy nie sprzyjały gruntownym badaniom przyrodniczym i
logicznym, jakie prowadził Arystoteles. W następnych wiekach Arystotelesa
znano głównie z jego wczesnych poglądów, które spisał jeszcze jako uczeń
Platona. Szczegółowe dociekania z pism późniejszych nie były dostępne
ogółowi. Służyły głównie uczniom założonej przez niego szkoły. Trzeba
pamiętać, że był to czas licznych wojen między greckimi miastami. Wojny
osłabiły wszystkich. Najpotężniejsze dotąd państwa, Ateny i Sparta,
wycieńczone wzajemnym konfliktem, straciły dawną świetność.
Od północy sąsiadowała z Grecją Macedonia. Król Macedonii Filip II stworzył
silną armię i w roku 338 p.n.e. podbił całą Grecję. Syn Filipa, Aleksander, od
dziecka uważał się za Greka. Jego marzeniem było dokonać wielkich
czynów, a przede wszystkim złamać potęgę państwa perskiego, które
zawsze zagrażało Grecji.
Marzenia Aleksandra szybko się ziściły. Mając dwadzieścia lat, stanął na
czele armii grecko-macedońskiej i podbił wszystkie państwa leżące na
wschodnich wybrzeżach Morza Śródziemnego. Bezpowrotnie rozbił potęgę
Persji. Stworzył ogromne mocarstwo sięgające aż do Indii. Lecz niedługo
było mu dane cieszyć się władzą nad światem. Aleksander zmarł w młodym
wieku, a jego imperium rozpadło się na kilka zwalczających się wzajemnie
państw. Nastąpił okres zażartych walk o władzę i strefy' wpływów. Wojna nie
oszczędziła również Aten. Tym razem nie grały one w niej roli
pierwszoplanowej. W porównaniu z nowo powstałymi państwami, leżącymi
na ogromnych obszarachAzji i Afryki, były krajem małym i biednym. Ludzie
nie byli tu pewni swego losu i nie czuli możliwości wielkiego wpływu na
zmianę sytuacji.
116 117
W tych warunkach szczególnie gorliwie poszukiwali odpowiedzi na pytanie:
jak żyć? Co robić, aby niepewność losu nazbyt natrętnie nie dawała się we
znaki? Jak chronić się przed zagrożeniami? Czy odgrodzić się od
gwałtownych wydarzeń w świecie i w zaciszu domowym oddawać się
przyjemnościom prywatnego życia? Czy obojętnie znosić kaprysy
przeznaczenia i wypełniać, co do nas należy, nie oglądając się na otoczenie?
Czy może dobrowolnie ograniczyć wymagania i potrzeby, aby skupić się na
najważniejszym? Ale co w końcu jest najważniejsze w życiu? W pojęciu
Greków były to podstawowe pytania e t y c z n e. Dziś skłonni jesteśmy
główny problem etyki dostrzegać w pytaniu o to, co dobre i złe. Dla
starożytnych etyka (od starogreckiego ethos - mieszkanie, zwyczaj)
oznaczała tyle, co właściwe zachowanie w miejscu przebywania, w świecie i
w życiu. Dlatego główne zagadnienie etyczne widziano znacznie szerzej.
Było nim zagadnienie obecności człowieka w świecie, właściwego sposobu
postępowania w życiu, osiągalności szczęścia.
Wokół takich zagadnień skupiała się myśl grecka poAleksandrze Wielkim.
Zrodziły one setki nie kończących się sporów. Powstawały nowe szkoły
filozoficzne, które przez kilka następnych stuleci miały prowadzić ze sobą
nieustanny dialog. Szło w nim nie tylko o udzielenie zadowalających
odpowiedzi na pewne pytania. Szło o coś więcej o całościową postawę
wobec życia i świata.
PIESKIE ŻYCIE ALBO CZY CYNIK BYWA CYNICZNY
Już w czasach Platona żyli filozofowie, którzy starali się odpowiedzieć
inaczej na pytania: Jak żyć? Czym jest szczęście? W jaki sposób szczęście
osiągnąć? Podobnie jak
Sokrates, mniej zajmowali się innymi problemami. Podobnie jak on starali się
żyć i postępować zgodnie ze swojąfilozofią. Byli między nimi cynicy.
Początek szkole dał Antystenes, uczeń Sokratesa. Choć trudno tu właściwie
mówić o szkole
cynicy nie gromadzili się nigdy, aby nauczać - można by określić ich jako
pewien ruch, jako że było ich wielu. Najczęściej żyli i nauczali samotnie,
mając co najwyżęj po paru uczniów, którzy uczyli się bardzięj przez
naśladowanie mistrza niż pobieranie nauk.
Czy potrzeby są potrzebne?
Nazwa "cynik" pochodzi od słowa kynikós, co znaczyło po grecku "psi" lub
"pieski". Dzisiaj używamy często tego słowa. Słyszymy nieraz, jak o kimś
mówią, że jest cyniczny, o kimś innym znów, że cynicznie się uśmiecha.
Cynikiem nazywamy kogoś, kto drwi z innych, kpi sobie z tego, co dla innych
jest ważne i cenne. Czasami cynik może spełnić pożyteczną rolę.
Szczególnie wtedy, gdy dzięki niemu uświadamiamy sobie, że niektóre
sprawy bierzemy zbyt poważnie. Nie zawsze to, co traktujemy z wielkim
przejęciem, jest tego warte. Nie zmienia to faktu, że cynik to bardzo
niesympatyczna osoba. Ma bowiem jeszcze jedną, nieznośną wadę - potrafi
kogoś "cynicznie wykorzystać". Gdy tak o kimś mówimy, chcemy przez to
powiedzieć, że ukrywa swoje prawdziwe zamiary, podaje nieprawdziwe
powody swojego postępowania, licząc na korzyść, jaką mu to przyniesie.
Otóż tak z pewnością nie postępowałby starożytny cynik, i na tym polega
różnica między nim a człowiekiem cynicznym. Cynik także wykpiwał wiele
ludzkich zachowań. Także posługiwał się szyderstwem, bywał nieprzyjemny i
zjadliwy. Ale tu podobieństwo się kończy. Po_ pierwsze, cynik nikogo
"cynicznie" nie wykorzystywał. Przeciwnie, zawsze chciał polegać tylko na
sobie, aby uniezależnić się od zewnętrznych okoliczności. Był człowiekiem
głęboko moralnym. Jeśli kpił, to nie ze wszystkiego. Starał się oddzielić
prawdziwą wartość od jej zewnętrznych pozorów. Jego kpina i szyderstwo
kierowały się właśnie przeciw owym pozorom. Na swój sposób pomagał
innym. Nie materialnie, na przykład pożyczając pieniądze, bo z reguły ich nie
miał, ale przez uświadamianie, co jest w życiu ważne i potrzebne do
szczęścia.
Starożytni cynicy lekceważyli prawie wszystko, o co zabiegali inni ludzie.
Wynikało to z ich rozumienia szczęścia, które uważali za cel
118 ' 119
ludzkiego życia. Na czym polega szczęście? Cynicy zgadzali się z
powszechnym odczuciem, że niewątpliwie szczęśliwi są bogowie. Są
doskonali i nie odczuwają cierpienia, bo niczego im nie brak. No tak, ale
bogowie mogą zaspokoić każdą swoją zachciankę. Człowiek jest w innej
sytuacji. Nigdy nie jest w stanie zaspokoić wszystkich swoich pragnień. W
jaki więc sposób można upodobnić się do szczęśliwych bogów? Należy
wyzbyć się potrzeb-mówią cynicy. Należy starać się mieć ich jak najmniej.
Cynicy uważali, że ograniczanie potrzeb jest zgodne z naturą człowieka, a
ich mnożenie przeciwne naturze. Żyli więc nędznie, jak żebracy, ale - jeśli
wierzyć opowieściom - czuli się wolni i szczęśliwi. To właśnie z powodu ich
pieskiego życia przezwano ich cynikami. Byli to ludzie, którzy niejednokrotnie
z własnej woli prowadzili tak nędzny tryb życia. Wielu z nich było wcześniej
ludźmi bogatymi. Rozdali swoje majątki i nauczali szacunku dla wszystkich
ludzi. Nawet dla biednych i bezdomnych, bo wartość życia nie polega na
używaniu bogactwa, ale na zachowaniu wewnętrznego spokoju i unikaniu
cierpień. A skąd się bierze cierpienie?
Ludzie cierpią właśnie dlatego, mówili cynicy, że wciąż czegoś pragną, ciągle
im czegoś brakuje. Najczęściej nie mogą zaspokoić swych potrzeb i właśnie
dlatego są nieszczęśliwi. Bogaci cierpią z tego powodu nie mniej niż biedni.
Biedny cierpi, bo nie ma pieniędzy na nowe buty, a bogaty, bo właśnie się
trapi, że może mu umknąć "sprzed nosa" nowy, korzystny interes. Według
cyników najlepiej niczego nie pragnąć lub pragnąć jak najmniej.
Sokrates szalony
Właśnie dlatego jeden z nich, Diogenes z Synopy, mieszkał w beczce - nie
potrzebował domu. Chodził boso - nie potrzebował butów. Pewnie by nie
uwierzył, że w przyszłości ludzie będą wyrzucać nie znoszone do końca buty
i wciąż kupować nowe, jak to dziś czynimy. Diogenesowi potrzebny był
jedynie płaszcz do okrycia ciała, torba na jedzenie (żywił się głównie bobem i
solonym mięsem - najtańszym pożywieniem starożytnej Grecji) i kubek do
czerpania wody. Ale i tego okazało
się za wiele. Pewnego dnia zobaczył dziecko pijące wprost ze źródła.
Wykrzyknął: "Dziecko prześcignęło mnie w ograniczaniu potrzeb!". Odtąd
czerpał wodę dłonią- nie potrzebował już kubka.
Diogenes uważał, że większość osób zajmuje się tysiącami spraw zbędnych.
Jak inni cynicy kpił z ludzkich zabiegów o pozyskanie bogactwa. Mówił, że
złoto jest bladożółte "ze strachu przed ludźmi, którzy stale na nie czyhają".
Tkwiła w tym powiedzeniu gorzka ironia. Bo w rzeczywistości to ludzie,
zdaniem Diogenesa, powinni mieć większe powody do obaw. W pogoni za
pieniędzmi, sławą, uznaniem, zabawą i przyjemnością tracą z oczu to,
co dla nich najważniejsze. Nie troszczą się już o rozpoznanie prawdziwych
wartości i zachowanie spokoju ducha. Zapominają, co czyni ich naprawdę
ludźmi. Kiedyś, gdy wracał ze stadionu, gdzie odbywały się igrzyska
olimpijskie, zapytano go, czy dużo ludzi obserwowało zawody. "Tłum był
wielki - odpowiedział Diogenes - ale ludzi mało". Innym razem w biały dzień
chodził po rynku z latarnią Gdy go spytano, po co to robi, odparł: "Szukam
człowieka". Nigdy nie przebierał w słowach. Mówił, że aby żyć, trzeba mieć
rozum albo stryczek w pogotowiu. '^~ Podobnie jak Sokratesa, nie zaj(,j/
mowały go dociekania przyrodniJ ^v.~
~i eze. Interesował się wyłącznie człowiekiem i jego problemami. K
y ~S , Wyrażał się lekceważąco o dyskusjach, jakie prowadził Platon i jego
uczniowie. Przychodził czasem do Akademii, szkoły Platona, by posłuchać
uczonych rozmów. Najczęściej je wtedy wykpiwał. Był
,;,~BY~'~'c; ~x~~~ ,nfr~t~ ~eo~'t~,~1 kiedyś świadkiem poszukiwania ~#t~Q
:sT.c~cz~~ ,W vtt~~Tr~Wf~' przez uczniówAkademii dokładnej
120 ~ 121
definicji człowieka. Po długiej dyskusji ustalono, że człowiek, to "istota
dwunożna, nieopierzona." Diogenes wyszedł, nieopodal złapał koguta,
oskubał go i rzucił między zaskoczonych platoników ze słowami: "Macie
waszego człowieka!".
Sam Platon dostrzegał podobieństwo między poglądami Sokratesa i
Diogenesa, lecz widział i różnicę. Co prawda obaj spędzali większość czasu
na ulicach, wśród ludzi, nie zabiegając o sławę i poklask tłumu, ale Diogenes
nie spodziewał się już, jak tamten, odnaleźć prawdę w cudzych
wypowiedziach. Nie zadawał wciąż nowych pytań, nie badał, co myślą ludzie.
Mało go to obchodziło. Zajmował się wyłącznie jednym: jak żyć godnie i
szczęśliwie. Jeśli pobudzał innych do stawiania sobie pytań, to tylko w tej
jednej sprawie. Sam jednak miał ustalone poglądy na ten temat. Zwracając
się do swych rozmówców, mówił zagadkami lub drwił, obrażał, szokował. Nie
tylko w słowach. Równie szokujące i obraźliwe dla przyjętych zwyczajów było
jego zachowanie. Dlatego Platon nazwał go "Sokratesem szalonym".
Czy naprawdę Diogenes był szalony? Oprócz zewnętrznych pozorów nic na
to nie wskazuje. W jego postawie można odnaleźć głębszą myśl. Stracił
chyba wiarę, tak charakterystyczną dla Sokratesa, że można ludzi
przekonać, tłumacząc im długo i cierpliwie, jakie są ich powinności. Czyż nie
zaprzeczał temu los samego Sokratesa? Diogenes doszedł do wniosku, że
aby ludzie coś zrozumieli, aby dotarło do nich cokolwiek z prawdy o życiu,
trzeba nimi wstrząsnąć. A dokonać tego można prędzej przez działania
praktyczne, niż siłą przekonywania i dowodzeniem swych racji. Pytał więc:
"Czym zajmująsię filozofowie?", a gdy mu odpowiadano, że poszukiwaniem
wiedzy, mówił ze smutkiem: "A kiedyż oni zdążą tę wiedzę praktykować?".
Dlatego nie interesowały go zawiłe kwestie ówczesnej filozofii. On sam chciał
nie tylko d o w i e d z i e ć się, jak żyć, ale przede wszystkim pragnął ż y ć
szczęśliwie, i uważał, że znalazł na to sposób.
nemu z nich dopomógł. Zabierał ich ze sobą na wyprawy wojenne. Zawsze
któryś z nich znajdował się przy nim, gdy odpoczywał po trudach bitewnych.
Wysłuchiwał ich rad, brał udział w ich dyskusjach. Słyszał również wiele o
Diogenesie i bardzo go podziwiał. Gdy zjawił się w Atenach, przyszedł, aby
go poznać osobiście. Podsłuchajmy ich rozmowę.
Pierwszy odezwał się władca.
- Jestem Aleksander, Wielki Król - powiedział. -A ja jestem Diogenes, pies -
odrzekł filozof.
Musiała chyba urazić Aleksandra taka odpowiedź, a co najmniej bardzo go
zdziwiła. Był przecież najpotężniejszym władcą Grecji, a ten człowiek
najwidoczniej nic sobie z tego nie robił. Może więc trzeba mu o tym
przypomnieć.
- Czy się mnie nie boisz? - zapytał groźnie Aleksander.
-A czym ty jesteś? - odparł spokojnie Diogenes. - Czymś dobrym, czy czymś
złym?
- Czymś dobrym, oczywiście - odparł zaskoczony król. - Czemuż więc
miałbym się bać tego, co dobre?
Coraz bardziej podobał się królowi spokój Diogenesa i jego niewzruszone
rozumowanie. Zapragnął mu w czymś dopomóc, jak wielu innym.
- Czy mogę coś dla ciebie zrobić? - spytał. Diogenes odpowiedział:
- Odsuń się, bo zasłaniasz mi słońce.
Ta krótka rozmowa wywarła naAleksandrze ogromne wrażenie. Podobno
powiedział później: "Gdybym nie był Wielkim Aleksandrem, chciałbym być
Diogenesem". Czy jeden tylkoAleksander był wówczas w stanie odczytać
mądrość Diogenesa, która przecież nie wyrażała się w słowach?
Arystyp w pogoni za uciechami
Gdybym nie był Aleksandrem
Podobno kiedyś przybył do Diogenesa sam Aleksander Macedoński.
Aleksander interesował się filozofiąi tymi, którzy ją uprawiają Niejed
Nie wszyscy w owym czasie zgadzali się, że jedynym sposobem na
szczęście jest droga wyrzeczeń. Niektórym takie podejście wydawało się
niedorzeczne. Zakładać, mówili, że mamy pozbawić się uciechy z życia, tylko
po to, aby uniknąć przykrości, jakie mogą się przy tym
122 123 ~~I
nadarzyć, to przysłowiowe "odwracanie kota ogonem". Co ciekawe, ta
postawa wręcz przeciwna cynickiej, również wywodzi się od ucznia
Sokratesa. Był nim Arystyp z Cyreny - greckiej kolonii w Afryce - stąd
założoną przezeń szkołę zwano cyrenajską.
Arystyp uważał, że wszystkie rzeczy i sprawy, z jakimi się stykamy, znamy
jedynie z doświadczenia, za pośrednictwem naszych własnych przeżyć.
Przeżyciom tym towarzysząrozmaite wrażenia, lecz jedna rzecz jest w nich
obecna zawsze: każde z naszych doświadczeń możemy określić jako
przyjemne bądź przykre. Cały nasz świat, to świat przykrych
lub przyjemnych przeżyć.
Jeśli zadamy sobie teraz pytanie, co w życiu powinniśmy wybrać, to okaże
się, że podstawą wyboru może być tylko nasza przykrość i przyjemność. A
kto wybierałby rzeczy przykre? Musi to nas przekonać, zdaniem Arystypa, że
przyjemność jest powszechnie uważana za największe dobro. Co więcej, jest
to dobro jedyne. Arystyp nie wdawał się w rozróżnienia między rodzajami
dóbr, co zajmowało wielu współczesnych mu filozofów. Myśl jego była
niezwykle prosta: jest tylko jedno dobro - przy
jemność - i nie ma sensu rozważanie, czy ważniejsze są dobra duchowe, czy
cielesne. Różnią się one - mówił - tylko tym, że jedne są przyjemniejsze od
innych. Wybierajmy więc te, które przyniosą nam więcej radości i
zadowolenia. Jeśli większą przyjemność sprawi nam zabawa i tańce niż
ciekawy wykład - idźmy na tańce.
To bowiem, co określamy wzniosłą nazwą "szczęścia", jest - według
cyrenaików-tylko sumąrozmaitych przyjemności, a życie szczęśliwe, to po
prostu takie, które wypełnia jak największa ich ilość. Tego więc nie tylko
rzeczywiście w życiu pragniemy, ale i powinniśmy pragnąć. Cynicy uważali,
że taka pogoń za przyjemnością naraża nas na niepotrzebne cierpienia, w
zamian dając nikłą satysfakcję. Arystyp - odwrotnie - sądził, że
lepiej korzystać z chwili radości, niż skupiać się na unikaniu kłopotów. Po cóż
nam skomplikowane zabiegi, aby nie narazić się na przykrość, jeśli
zaspokojenie naszych pragnień może nam "osłodzić" każdą niedogodność w
ich zdobywaniu? A jeśli w dodatku mamy dobrowolnie czegoś sobie
odmawiać, toż jest to przysparzanie cierpień sobie samemu.
Można zapytać, czy tego rodzaju teoria jest w stanie dać nam wskazówkę w
przypadkach, gdy chodzi o wybory o charakterze moralnym. Czy na przykład
powinniśmy przerwać przyjemny odpoczynek na słonecznej plaży, aby
ratować tonącego przyjaciela? Arystyp musiałby odpowiedzieć: "To zależy od
tego, jakich przyjemności jest w stanie nam dostarczyć uratowany przyjaciel.
Jeśli większych niż chwila błogiego lenistwa w słońcu - ratuj go; jeśli nie -
zostaw go swemu losowi". Takie wyjaśnienie jest sprzeczne z wewnętrznym
odczuciem większości ludzi. Wydaje się nieludzkie ocenianie przyjaciela
według zadowolenia, jakiego może nam dostarczyć. Czy przyjaźń i
przyjemność można mierzyć jedną wspólną miarką? Czy wartość ludzkiego
życia ma zależeć od przyjemności, jakie ktoś sprawia innym? Cyrenaicy
powiedzieliby, że nie godząc się na taką wspólną miarę nieświadomie
"uświęcamy" korzyści i radości, jakie czerpiemy z przyjaźni. Tak naprawdę,
jeśli uznajemy za ważną przyjaźń lub cudze życie, to tylko dlatego, że
dostarczają nam one przyjemności, które wysoko cenimy.
Stanowisko to nazwano później hedonizmem (od grec. hedone-
przyjemność). Hedonista to ktoś, dla kogo liczą się w życiu jedynie
przyjemności, nic go więc innego nie zajmuje, jak tylko stałe dostarczanie
sobie coraz to nowych uciech. Często mylono tę postawę z nieco odmiennym
podejściem do życia, jakie zaproponował Epikur. Temu filozofowi świat nie
wydawał się już tak prosty.
ZYĆ W UKRYCIU - EPIKUREJSKA NAUKA O SZCZĘŚCIU
Po śmierciAleksandra praktyczne nastawienie do filozofii coraz mocniej
dawało o sobie znać. Myśliciele zyskiwali sławę i uznanie bardziej dzięki
postawie, jaką zajmowali wobec życia, niż dla głoszonych poglą dów. Stali
się teraz postaciami popularnymi. Mówiono o nich powszechnie: na rynku i
ulicach, w pałacach i urzędach. Opowiadano o nich aneg
124 i 125
doty, przytaczano co trafniejsze powiedzenia i przykłady zachowań.
Rozgłosu nabierała część ich poglądów poświęcona ludzkiemu życiu. Część
teoretyczna, zawierająca uzasadnienie proponowanej postawy życiowej, nie
wychodziła najczęściej poza krąg wtajemniczonych. A trzeba przyznać, że
uzasadnienia te sięgały zazwyczaj bardzo głęboko. Znajdowały oparcie w
rozważaniach na temat natury rzeczywistości, umysłu, boga i kosmosu.
Obejmowały całość zagadnień filozoficznych. Regułą stało się jednak, że
problemem centralnym była sprawa życia człowieka, jego powinności,
doskonałości - i najbardziej każdego poruszająca - kwestia szczęścia.
A szczęście pojmowano na wzór Arystotelesa. Gdy Grecy mówili o szczęściu
myśleli nie tylko o przeżywaniu beztroskich chwil - mieli raczej na uwadze
trwałe nastawienie, które zapewnia pomyślność. Można je osiągnąć dzięki
rozwinięciu pełni człowieczeństwa - nie ma tu miejsca na szczęśliwy traf.
Szczęście i wewnętrzna doskonałość w języku greckiej filozofii znaczyły to
samo. Kto mówił "człowiek szczęśliwy", myślał też "pełny, zrealizowany,
autentyczny i mądry". Bo życie szczęśliwe było oznakąmądrości, a
zagadnienie szczęścia zadaniem dla mędrca. Oto prosta odpowiedź na
pytanie, dlaczego rozstrzygnięcia problemu "Jak być szczęśliwym?"
oczekiwano właśnie od filozofów.
Cierpienie i strach
Jednym z tych, którzy wychodzili tym oczekiwaniom naprzeciw, był Epikur.
Zajmował się wszystkimi dziedzinami wiedzy. Ale nie dla nich samych.
Matematyka, fizyka, logika są ciekawe i ważne, ale pod warunkiem, że
pomogąodpowiedzieć na pytanie: jak żyć? Jak żyć w świecie pełnym chaosu
i zamętu, w świecie licznych wojen, powstawania i upadku wielkich państw?
Co ma czynić zwykły człowiek, gdy burze szaleją wokół niego? Kim jest
człowiek w ogromnym świecie? Co jest dla niego najważniejsze?
Cynicy zdawali się mówić: "Mamy tego dość, to wszystko nie ma sensu.
Goniliśmy, pędziliśmy nie wiadomo za czym, zachłanni, nienasyceni. Wciąź
było nam wszystkiego za mało. Nie tędy wiedzie droga do szczęścia.
Pozbądźmy się próżnych ambicji i złudnych pożądań.
Wróćmy do życia prostego, do natury". Epikur miał podobne rozterki. Doszedł
do wniosku, że tylko szczęście pojedynczego człowieka ma sens. Po co
wkraczać w życie wielkiego świata, po co zajmować się polityką? Człowiek
mądry powinien się trzymać od tych spraw z daleka. Wystarczy popatrzeć na
ludzi małego ducha, władców i polityków, którym wydaje się, że władza, bo
gactwo, sława przyniosą im szczęście. Zwalczają się i szarpią nawzajem, aby
osiągać cele, które ich małym rozumom wydają się najważniej sze.
W świecie współczesnym Epikurowi popełniono niejedną zbrodnię dla
zdobycia władzy lub poszerzenia wpływów. W walce o władzę przegranych
jest zawsze więcej niż zwycięzców, a i tym nie jest dane długo cieszyć się
sukcesem. Dobrym tego przykładem mogą być losy królów panujących w
podzie
lonym imperium Aleksandra. Antygonos I Jednooki zginął w bitwie. Jego syn
Demetrios o groźnym przydomku Zdobywca Miast nie miał już tyle
"szczęścia". Został zgładzony w niewoli u Seleukosa I. Ten ostatni ginie
zamordowany podczas wyprawy przeciw Macedonii w tym samym roku (280
p.n.e.). Na stopniach wiodących do tronu krew nigdy nie wysycha.
Zdaniem Epikura na tej drodze nie odnajdziemy szczęścia. Jest ono
głównym celem człowieka, ale polega na tym, aby żyć przyjemnie i pogodnie.
Każdy człowiek dąży do przyjemności i stara się unikać tego, co przykre. Jest
to zgodne z jego naturą i nie ma w tym nic złego. Pamiętajmy jednak, że
natura jest rozumna. Dlatego szczęściem dla człowieka są jedynie
przyjemności zgodne z rozumem. Nie jest mądre korzystać z przyjemności,
których następstwem będzie przykrość. Dlatego nie jest to zgodne z naturą.
Przyjemnie jest się opalać, leżąc w słońcu. Ale nie można przebrać miary,
jeśli nie chcemy potem cierpieć. A przecież cierpieć nie chcemy. Zróbmy
więc wszystko, aby się przed tym zabezpieczyć. Według Epikura unikanie
cierpienia jest nawet waż
126 ; 127
niejsze niż poszukiwanie przyjemności. Dlaczego? Bo samo życie jest już
radością. A więc brak cierpienia zapewni nam szczęście.
Drugim wrogiem człowieka jest strach. Jeśli i strach pokonamy, nic już nam
nie przeszkodzi w rozkoszowaniu się życiem. Wystarczy więc żyć godnie,
patrzeć z boku na ten zwariowany świat, unikać przykrości i nade wszystko
nie żyć w strachu, który nieustannie zakłóca nam szczęście. Człowiek,
zdaniem Epikura, najbardziej boi się przeznaczenia, bogów i śmierci. Od
strachu należy się wyzwolić za wszelką cenę. Nie jesteśmy bezbronni,
ponieważ posiadamy rozum, potężną broń, która potrafi sobie poradzić z
przeznaczeniem, z bogami i ze śmiercią.
Wolni od wyroków losu
Epikur poznał w młodości zarówno poglądy Platona i jego zwolenników, jak i
poglądy Demokryta. Bardziej odpowiadała mu filozofia Demokryta. Kto wie,
może wpływ miał na to jego nauczyciel Nauzyfanes, wyznawca atomizmu?
Być może nauczyciel filozofii Platona, Pamfil, miał mniejszy dar
przekonywania. Epikur był człowiekiem myślącym samodzielnie. Innych
poglądów nigdy w całości nie odrzucał, ani nie potępiał. Ale też potrafił
znaleźć wady i słabości filozofii, z którą się zgadzał. Cenił nauki Demokryta,
ale nie mógł pogodzić się z jego wiarą w przeznaczenie. "Zaiste, lepiej by
było uznać mitologiczne bajki o bogach, niż stać się niewolnikiem
przeznaczenia przyrodników. Mitologia dopuszcza bowiem przynajmniej
możliwość przebłagania bogów przez oddawanie im czci, przeznaczenie
natomiast jest nieubłagane".
W świecie, w którym panuje przeznaczenie, człowiek nie byłby wolny. A czy
człowiek, nie będąc wolny, może odpowiadać za swoje czyny? Nie-mówi
Epikur-swoim niedbalstwem, lenistwem, złymi uczynkami obarczalibyśmy los.
Moglibyśmy nie przygotować się do egzaminu i powiedzieć później:
widocznie los tak chciał, nic na to nie poradzę. Nawet za zbrodnię nie
wypadałoby nikogo karać, jeśli tak się musiało stać. Wiara w przeznaczenie
była silna w starożytnej Grecji. Wielkączcią otaczano świątynię Apollina w
Delfach, gdzie nawiedzona przez boga kapłanka Pytia odkrywała Grekom
tajemnice przyszłości. I dziś ludzie kładą karty, leją wosk, chodzą do wróżki,
słuchają Cyganki. Wróżbici
i jasnowidze posiadają własne biura i pokaźne dochody, co świadczy o silnej
i dość powszechnej wierze w potęgę losu.
Epikura przerażała niewesoła perspektywa, jaką otwiera przed człowiekiem
wiara w przeznaczenie. Zarazem nie chciał zrezygnować z atomistycznej
teorii świata. Należało więc do poglądów Demokryta wprowadzić pewne
poprawki. Otóż zdaniem Epikura, niektóre atomy będą ce, jak inne, w
nieustannym ruchu i jak inne poruszające się według stałych praw, mogą
czasem spłatać figla. Może się zdarzyć, że jakiś atom ni stąd, ni zowąd
odskoczy w bok, nie trzymając się prawideł, jakie powinny go obowiązywać.
Taki "odskok" pociąga za sobą całą lawinę nieprzewidzianych połą czeń, a
więc zdarzeń i zjawisk przypadkowych. Nie wszystko zatem "musi" się stać.
Mogą pojawiać się zdarzenia wymykające się żelaznej sile przeznaczenia.
Jeśli tak, to nieprawda, że człowiek bez reszty tkwi w szponach
nieubłaganego losu. Jeśli tak, to człowiek przez pracę i czyny również
kształtuje swój los. Zwłaszcza, gdy się wie - o czym pouczał Epikur-że
właśnie umysł ludzki składa się z atomów o wybitnych uzdolnieniach do
nieprzewidzianych figli i podskoków.
Umysł jest zatem obdarzony szczególnąniezależnością. Owszem, człowiek
nigdy nie będzie mógł bez ograniczeń robić tego, co mu się podoba, ale też
nie jest całkiem bezradny. Człowiek jest więc również wolny. A wolność
związana jest z odpowiedzialnością. Człowiek jest odpowiedzialny za swoje
czyny. Jeśli inżynier zrobi błąd w obliczeniach, na skutek czego zawali się
most, czy może się tłumaczyć, że jakieś wyższe siły odebrały mu jasność
myśli, a więc że to one są odpowiedzialne za katastrofę? Owszem, zdarzają
się sytuacje trudne do przewidzenia, na przykład most może zostać
zniesiony przez powódź, jakięj nie było od stu lat, czego projektant mostu nie
wziął pod uwagę. Nie poradzimy nic na okoliczności, ale również wiele zależy
od naszej decyzji i naszego działania.
I dziś ludzie mają tę samą skłonność do popadania w skrajności. Z jednej
strony, gdy winą obarczają innych, zachowują się, jakby wierzyli, że wszystko
jest w mocy człowieka i wystarczyłoby mieć tylko dobrą wolę, aby uniknąć
błędów i wykroczeń. Gdy jednak sami są pociągani do odpowiedzialności,
tłumaczą się, że byli bezradni i musieli działać tak, nie inaczej - pod wpływem
okoliczności, z braku czasu lub środków. Tak jakby w jednych sytuacjach
myśleli, że człowiek może
128 I 129
wszystko, w innych zaś, że nie może nic. Co ciekawsze, wielu ludzi, mówiąc
raz tak, a raz inaczej, nie zawsze zdaje sobie sprawę z rozbieżności
własnych poglądów.
Boska szczęśliwość
A oto jak Epikur radził sobie z bojaźnią wobec bogów. Podobnie jak
wcześniej cynicy, twierdził, że bogowie są doskonali i szczęśliwi. Ale czy
zajmują się sprawami tego świata? Nie, wystarcza im ich własny mówi
Epikur. Niektórym wydaje się, że bogowie wtrącają się w ludzkie sprawy, że
mogą nam w czymś pomóc lub w czymś przeszkodzić. Myślą też, że bogowie
patrzą na nasze czyny i będą nas za nie sądzić. Dlatego zanoszą błagalne
modły, składają ofiary i proszą o to czy tamto.
Zdaniem Epikura bogowie pozostają obojętni wobec ludzkiego losu. Czy to
możliwe, aby w świecie było tyle zła, gdyby było inaczej? - pyta Epikur.
Zastanówmy się - wywodzi dalej - czy bogowie są wszechmocni? Każdy, kto
w nich wierzy, przyzna, że tak. A więc są niesprawiedliwi - wnioskuje -
jakżeby inaczej mogli dopuścić, aby tyle nieszczęść, cierpienia i bólu
gromadziło się na tym świecie, jeśli w swej wszechmocy mogliby temu
zaradzić?
A co, jeśli znów przyznamy, że bogowie są sprawiedliwi? A zatem nie są
wszechmocni - dowodzi Epikur - są bezradni, jeśli nie potrafią zaradzić złu na
tej ziemi. Jeśli więc nie chcemy bogów oskarżać o bezsilność lub
niesprawiedliwość, pozostaje uznać, że los świata nic ich nie obchodzi. I tak
też z pewnością jest - dopowiada dalej - ich udziałem jest szczęście, i to - jak
na bogów przystało - szczęście doskonałe. A czy można z obrazem
doskonałego szczęścia pogodzić troskę o los świata, wysiłki i zabiegi o jego
naprawę, wreszcie cierpienie, gniew lub obawę?
Między bajki więc włożyć należy - dochodzi do wniosku Epikur opowieści o
"gniewie bożym" czy "smutku" bogów z powodu ludzkich poczynań. Mało
tego, obrazy takie uznaje on wręcz za bezbożne, zaprzeczałyby bowiem
doskonałości bóstwa, a ta polega na wiecznym przeżywaniu niczym
niezmąconego szczęścia. Nie sposób dopuścić nawet myśli, aby coś mogło
ten spokój bogów czy bóstwa zakłócić. I choć, zdaniem Epikura, jak wszystko
inne i bogowie składać się muszą z atomów,
te jednak będą oddzielone od atomów tego świata. Istnieją w osobnej,
oddzielonej sferze, co chroni bogów przed wszelkim niepokojem.
Wyciągnąć stąd można i tę naukę, że bogowie nie są w najmnięjszej mierze
odpowiedzialni za to, co się w świecie dzieje. W szczególności nie może już
być mowy o kierowaniu światem przez bożą wolę lub opatrzność. Byłby to
taki sam zamach na ludzką wolność, jakiego próbowało dokonać
przeznaczenie Demokryta. Świat rządzi się więc swoimi prawami. Za to, co
dzieje się w świecie ludzi, oni sami ponoszą odpowiedzialność. A jeśli mogą
mieć jakikolwiek "pożytek" z nieśmiertelnych bogów, to tylko wtedy, gdy
zaczną ich naśladować w dążeniu do szczęścia.
Śmierć
Dusza, zbudowana z atomów delikatnych jak mgła albo dym, umiera wraz z
ciałem i jak dym rozprasza się w powietrzu. Człowiek słusznie lęka się
cierpienia, lecz bezpodstawnie uważa, że sprowadza je śmierć. Cierpienie
jest związane z odczuwaniem. Śmierć oznacza brak odczuwania, a więc i
brak cierpień. Co więcej, śmierć nie jest czymś, co nas dotyczy. Dopóki ja
jestem-mówił Epikur-nie ma śmierci, kiedy przyjdzie śmierć, mnie już nie
będzie.
Nawet gdyby zgodzić się, że dusza pozostaje po śmierci, to i tak nie może
cierpieć, będąc oddzielona od ciała. Tylko ciało odczuwa ból. Ci, którzy
opowiadająo cierpieniach duszy, nie wiedzą, co mówią W tej sprawie
wszystko przemawia za zależnością duszy od ciała. Duch słabnie, gdy ciało
słabe. Gdy wbijemy sobie w palec igłę lub zadrę pod paznokieć, ma to
niedobre skutki także dla ducha- odbiera mu spokój. Nie potrafimy już
spokojnie rozważać czegokolwiek, gdy myśli się plączą.
Jesteśmy częścią natury: wszyscy podlegamy niezmiennym prawom
przyrody, rodzimy się i umieramy, jak wszystko inne, ale tworzywo, z którego
powstało nasze ciało - atomy - jest niezniszczalne. Powstaną z nich nowe
organizmy, zdolne do życia. Cieszmy się tą chwilą wolności i szczęścia, jakiej
możemy zaznać. Po co martwić się upływem czasu? Chwytaj dzień! - wołał
Epikur. Wykorzystaj czas, jaki masz, bo innego przecież miał nie będziesz. A
gdy przyjdzie pora umierać, będziesz czer
130 i 131
pał pociechę z dobrze przeżytego życia. Człowiek, który umiał korzystać z
życia jak należy, był pożyteczny dla innych, miał przyjaciół i duchowy spokój,
nie obawia się śmierci, bo rozumie jej konieczność. Z natury się wynurzył i
zanurzy się w niej na powrót, godnie i z uśmiechem.
Nie śmierci więc należy się obawiać, a wyłącznie cierpienia. Lęku przed nim
nie udaje się nigdy do końca pokonać. Jest ono jedynym złem, jakiego
człowiek zaznaje. Dlatego i śmierć ma swą stronę pozytywną, jako
wyzwolenie od cierpień. Stąd też epikurejczycy pochwalali skracanie
przedśmiertnej męczarni w chwili, gdy nie ma już nadziei na ratunek. Nie
śmierć, a cierpienie, jakie może jąpoprzedzić, jest tym, czego trzeba się
wystrzegać.
Pożytek z atomów
Epikur z ochotą przystał na pomysł Demokryta dotyczący wyjaśnienia
budowy świata. A przecież obaj filozofowie wykorzystali atomizm w celach
nie tylko innych, ale wręcz przeciwstawnych. Demokryt wszędzie dostrzegał
bezwzględne prawo koniećzności. Epikur robił co mógł w obronie wolności.
Każdy ruch atomu Demokryta był z góry zaplanowany przez konieczność.
Wraz z atomami cała przyroda i człowiek musiały słuchać jej rozkazów.
Atomy Epikura były o wiele mniej uległe rozkazom przeznaczenia. Okazały
się za to o wiele bardziej "posłuszne" swemu twórcy. Usłużnie spełniały
szereg poleceń. Gdy potrzeba było uzasadnić ludzką wolność, zaczęły
"brykać" w sposób swobodny i nieprzewidywalny. Potrafiły uzasadnić
szczególną pozycję ludzkiego umysłu w świecie przyrody. Odegrały też
niemałą rolę w wyzwoleniu człowieka od trzech lęków, które mu zagrażały:
przed śmiercią, bogami i losem. Śmierci odebrały jej groźną realność, bogom
pomogły się od świata odłączyć, zerwały ścisłą współpracę z
przeznaczeniem. Z ich pomocą Epikur "oczyścił" świat z zaludniających go
strachów, zerwał pęta ograniczeń i otworzył drogę do szczęścia.
Współcześnie używamy określenia "epikurejczyk", mając na myśli kogoś, kto
goni za uciechami życia, nie lubi się przemęczać, marzy tylko o zabawie i
pełnym brzuchu. Jak widać, jest to określenie niezbyt
trafne, a nawet krzywdzące dla Epikura, który za przewodnika na drodze
życia obrał rozum. Epikur nie gonił za uciechami, był raczej głosicielem
radości życia wyłącznie dla niego samego.
Wątpliwości w filozofii Epikura budzić może coś innego. Czy rzeczywiście
najlepszą receptą na życie szczęśliwe jest stanie na uboczu? Czy odcinąjąc
się od zła i niepokoju świata, naprawdę stajemy się wolni i szczęśliwi? Czy
moralne jest takie stanie z boku i przyglądanie się światu, jakbyśmy sami do
niego nie należeli? Poeta i filozof rzymski, Lukrecjusz, gorący zwolennik
epikureizmu, w poemacie przekazującym myśli tej filozofii pisze:
Miko w czas burzy morskiej, gdy życia sam nie narażasz, Patrzeć na trudy
wichrem gnanego żeglarza,
Nie stdd, że cudza męka radość ci może przynieść,
Lecz że przykrości widzisz, które gdy zechcesz - ominiesz.
Jeśli życie jest morzem, to na jakim brzegu stanąć ma mędrzec i ze
spokojem na nie spoglądać? Czy taki brzeg istnieje?
~~~~'~ ~
pp W `9
1 0
8 ~L._~~~, e
n _ a
~o~~N~s ~~ ~~`Nopl~
p °~.~ ś
ó 0
a,(r) '~`
~ENow °ao z KytaN 0oe
~.. -.._~e4a~,a~
132 I 133
JAJKO FILOZOFII - RZECZ O STOIKACH
Pewien fenicki kupiec z Cypru wybrał się w rejs do Aten z ładunkiem farb.
Niedaleko od portu statek zatonął. Kupiec zdołał się uratować. Gdy przybył
do Aten, pozbawiony zarobku i środka transportu,
zamieszkał u pewnego księgarza. Tam wpadła mu w ręce książka opisująca
życie Sokratesa. Zapytał księgarza, czy można jeszcze spotkać takich ludzi.
Traf chciał, że w tym czasie przechodził ulicą Krates - cynik, uczeń
Diogenesa. Księgarz wskazał mu go i powiedział: "Idź za nim". Kupiec
natychmiast wybiegł na ulicę, dogonił Kratesa i rozpoczął naukę pod jego
okiem. Kupcem tym był Zenon z Kition. Stykając go z Kratesem, los
zadecydował
o jego dalszym życiu. Mówił później: "Właśnie dlatego, że mój okręt zatonął,
udała mi się podróż".
Los miał wielkie znaczenie w filozofii stoików. Głęboko wierzyli w
przeznaczenie. Podobnie jak wcześniej Demokryt, uważali, że każde
zdarzenie jest z góry wyznaczone. Nie mająwięc sensu próby odmiany
swojego losu. Jedyne, co możemy zrobić, to znosić go z godnością Cała ich
filozofia była więc nastawiona na wytworzenie w sobie hartu ducha, który
pozwoliłby niewzruszenie stawiać czoła przeciwnościom, na które i tak nie
mamy wpływu.
Cztery wieki później w Rzymie (I/II w. n.e.) żył inny wyznawca stoicyzmu,
Epiktet. W młodości był niewolnikiem. Pewnego dnia jego pan wysłał go do
łaźni ze zleceniem przygotowania kąpieli. Ale po drodze napotkała Epikteta
straż miejska.
- Dokąd to idziesz? - zapytali strażnicy. - Nie wiem - odpowiada Epiktet.
- Nie wiesz, gagatku? To pewnie jesteś włóczęgą.
Zaprowadzono więc Epikteta do aresztu. Wkrótce jednak wyjaśniono, kim
jest "gagatek", dokąd szedł i na czyje zlecenie. Strażnicy nie
mogli się jednak nadziwić, dlaczego powiedział im, że nie wie dokąd idzie,
skoro miał jasno określone zadanie.
-A czy nie miałem racji? - zapytał wtedy Epiktet. - Chciałem iść do łaźni, a
znalazłem się w areszcie.
W odróżnieniu od strażników, Epiktet nie sądził, że możemy swobodnie
rozporządzać swoim losem. To nie my, lecz on kieruje naszymi krokami.
Wszystko, co możemy zrobić, to zachować spokój w drodze, obojętnie dokąd
nas ona zaprowadzi - do sławy i bogactwa czy też do aresztu lub nawet na
śmierć. Tego bowiem nigdy nie wiemy.
Podobnie uważał już Zenon z Kition. Obojętności na sprawy świata uczył się
od cyników, lecz w przeciwieństwie do nich nie starał się prowokować
otoczenia. Raczej unikał towarzystwa, próbował nawet zniechęcić ludzi do
przebywania w jego pobliżu. Nie odrzucał, jak cynicy, bogactwa, zdawał się
w tej sprawie na los. Nie to jest ważne - mówił czy będziemy mieszkać w
dużym domu czy w beczce, ani czy jeść będziemy sam bób, czy wymyślne
frykasy. Ważne jest tylko to, w jaki sposób będziemy podchodzić do naszej
własności. Chodzi wyłącznie o to, abyśmy się nie przywiązywali do tego, co
posiadamy. Biedak, który zamartwia się stanem swego odzienia lub troszczy
o to, jaki też jutro zdobędzie posiłek, czyni większy błąd niż człowiek
zasobny, który godzi się z tym, że jutro może stracić wszystko, co posiada.
Wszyscy znamy określenia "stoik", "zachować stoicki spokój". Dziś znaczą
one dla nas mniej więcej tyle, co niewzruszony, opanowany, nieugięty,
odporny na przeciwności losu. Stoicy bardzo wysoko cenili te cechy
charakteru, co wynikało z poglądów, jakie głosili. Życie było dla nich czymś w
rodzaju podróży po wzburzonym morzu. Nie można uspokoić fal ani wichru.
Można jedynie niewzruszenie panować nad okrętem, którym sterujemy i nie
ulegać panice. Tym okrętem jest człowiek, morze to okoliczności, na które
nie ma wpływu. Takie zasady głosiła szkoła założona przez Zenona. Z
czasem uzyskała największą popularność w całym świecie starożytnym. W I i
II w. n.e., za czasów Cesarstwa Rzymskiego, wyznawcami i kontynuatorami
stoicyzmu byli Lucius Anneus Seneka, Kajus Muzoniusz Rufus, wspomniany
wyżej Epiktet i cesarz Marek Aureliusz. Sam Zenon żył długo i doczekał
późnej starości. Pewnego dnia, na krótko przed śmiercią, potknął się i upadł
na ziemię. Leżąc, zawołał: "Sam idę, po co mnie wołasz?".
134 ~ 135
Zapisane w górze. Dialog o przeznaczeniu
Ludzi, którzy we wszystkim upatrują ręki przeznaczenia, nazywamy
fatalistami. Termin ten pochodzi od łacińskiego słowa fatum - los. Fatalista to
właśnie ktoś taki, dla kogo każde zdarzenie ma tylko jednąprzyczynę i
ostateczny powód - przeznaczenie.
Przyglądając się uważnie zapatrywaniom stoików na rolę przeznaczenia w
ludzkim życiu możemy dopatrzyć się niekonsekwencji. Jak to? Skoro
wszystko jest z góry przewidziane przez los, a my nie możemy nic w nim
zmienić, to czy możliwe jest, abyśmy mogli wybrać, jaką postawę przyjmiemy
wobec wydarzeń, w których bierzemy udział? Czy i ona nie jest z góry
wyznaczona?
Naprawdę konsekwentny fatalista powinien utrzymywać, że nic nie zdarza
się dlatego, że tego chcemy lub nie chcemy, ale że tak zostało "zapisane w
górze". Wyobraźmy sobie, że ktoś je właśnie obiad z fatalistą Ten próbuje go
przekonać do swojego poglądu. Natrafia jednak na opór. Jego przeciwnik
próbuje przywrócić fataliście zdrowy rozsądek. Rozmowa ta mogłaby
przebiegać na przykład tak:
Ktoś: Czy nie dlatego jesz smaczny obiadek - kotlecik, kartofelki i popijasz
zsiadłym mlekiem, bo jesteś głodny i masz na to apetyt? Fatalista: Nie
dlatego jem, że mam apetyt, ale że zarówno mój głód, jak apetyt i jego
zaspokojenie (w postaci kotlecika) były mi przeznaczone.
Teraz "ktoś" próbuje z innej beczki.
- Jak się zdenerwuję - mówi - to ci tak przyłożę, że od razu zrozumiesz kto
ma rację!
Fatalista: Nie ja będę rozstrzygał czy i dlaczego mi przyłożysz. Jeśli jest
zapisane, że mnie uderzysz, to nic na to nie poradzę. Jeśli jest zapisane
inaczej - daremne twoje wysiłki. Jeden taki kłuł mnie nawet szpilkątylko po to,
aby podważyć słuszność moich przekonań. Było jednak zapisane w górze,
że oddam mu z nawiązką. Do dziś mnie omija z daleka.
Ktoś: Skoro jest tak, jak mówisz, to nie warto się starać i zabiegać o
spełnienie pragnień. Pozostaje założyć ręce i czekać na to, co przyniesie los.
Fatalista: Mylisz się. Nie jest to bowiem sprawa mojego wyboru. Jeśli jest
zapisane, że będę siedział bezczynnie, to tak się z pewnością stanie. Ale
jeśli przypadkiem jest zapisane odwrotnie, to wstanę i będę robił
wszystko to, co mi zostało przeznaczone.
Ktoś decyduje się na dłuższy wykład: no dobrze. Lecz jeśli los czy
przeznaczenie odbierają nam możliwość decydowania o sobie, to traci sens
mówienie o odpowiedzialności za swoje czyny. Gdy pobiję kogoś lub
oszukam - nie będzie w tym żadnej mojej winy. Według ciebie, morderca czy
złodziej zabija i kradnie nie dlatego, że chce, lecz że inaczej nie może. Nie
posiadając wolności wyboru, nie może być za swoje czyny rozliczany. Nie ma
wolności, więc nie ma i zasad moralnych. Wszystko staje się pustązabawą:
nie istnieje odpowiedzialność, zasługa, wina ani kara, bo wszystko to
odrzuciłeś, uznając jedynie przeznaczenie.
Fatalista: Chwileczkę, nie tak prędko. Jeśli jest zapisane, że zasady moralne
sądla mnie ważne, to nie w mojej mocy je odrzucić. Powiem ci historyjkę.
Kiedyś Zenon stoik złapał złodzieja na gorącym uczynku. Ten, znając
poglądy Zenona, bronił się słowami: "Kraść jest mi przeznaczone". A Zenon
dodał: "I dostawać baty". I cóż, tak się właśnie stało. A między nami mówiąc -
był to jedyny przypadek, gdy Zenon był do końca konsekwentny.
Uff, dość już. Rozmowa z fatalistą to zabawa trochę denerwująca. Pozwala
za to zrozumieć, że nie sposób przekonać fatalistę, jeśli ten będzie wiernie
obstawał przy' swym stanowisku. Kłopotliwe dla niego może być tylko to, że i
on nie może nikogo naprawdę przekonać. Bo nawet gdyby ktoś miałby mu w
końcu uwierzyć, to przecież tylko dlatego, że tak zostało zapisane w górze.
Sam idę, po co mnie wołasz?
Gdyby stoicy chcieli wyciągać wnioski z myśli o przeznaczeniu równie
skrupulatnie, jak nasz fatalista, ich nauka o życiu szczęśliwym byłaby pustą
igraszką. Tymczasem ta właśnie nauka o życiu stanowi główną myśl stoików.
Gdy Zenon bezlitośnie zakpił sobie z wymówki złodzieja, wskazał nie tylko na
nieubłaganą surowość przeznaczenia; nie tylko pouczał, że nie można się
usprawiedliwiać, powołując się na swój los. Jego zdaniem, możliwe jest w
pewnej mierze odczytanie wyroków losu. Nie jest to sztuka łatwa, lecz w myśl
zasad stoicyzmu możliwa.
136 ~ 137
Stoicy dostrzegali w świecie dwie zasady: aktywny, czynny Rozum i
całkowicie poddaną mu, bezwladną materię. Cały świat wraz z czlowiekiem
jest cielesny. Wszystko jest materią, lecz równie dobrze można nazwać to
wszystko Bogiem, gdyż Bóg znaczy dokładnie to samo, co świat. Świat
podlega stalym, boskim i niezmiennym prawom. Wszystkie zdarzenia są w
nim spięte nie kończącym się łańcuchem przyczyn i skutków. Na początku
tego łańcucha stoi wszechobecny Rozum. To on włada siłami przeznaczenia.
Kieruje biegiem zdarzeń w dramacie życia i pisze role dla wszystkich jego
aktorów. Jest siląi zasadą świata - wiecznym ogniem, z którego wszystko się
wyłania i do którego wszystko powraca.
Pomysł przenikającego wszystko, ognistego rozumu wzięli stoicy od
Heraklita. Boski, rozumny ogień jest "tchnieniem", które daje życie
wszystkiemu, rozgrzewa jak krew krążąca w żyłach. Dusza, która mieszka
we krwi, jest cząstkątego boskiego ognia-rozumu i po śmierci czlowieka
zlewa się z nim w jedno. Rozum bowiem wypełnia świat, przenika każdą jego
część, ale - jak mówili stoicy - "pewne części więcej, inne zaś mniej". Częścią
natury, w której jest, a przynajmniej powinno go być najwięcej, jest ludzki
umysl. Nam wydać się to może dość dowolną teorią, wymagającą dalszych
wyjaśnień, lecz dla Greków mogło uchodzić niemal za zwykły opis rozumu.
Rozum to Logos, który miał dla nich funkcję zbierania i łączenia spraw oraz
rzeczy obecnych w naturze. Naturalne było dla nich to, że owe połączenia
dochodzą do glosu poprzez czlowieka i w nim się gromadzą.
Stoicy więc, podobnie jak niegdyś Heraklit, starali się odczytać ukrytą
mądrość świata. Odczytać i według niej postępować. Pomagal im w tym ich
wlasny, ludzki rozum, który ich zdaniem można tak wytrenować, aby zgadzał
się i współgrał z rozumem świata i natury. To dlatego mówili, że "życie
zgodne z rozumem słusznie wydaje się życiem zgodnym z naturą". Zgodność
tę pojmowali inaczej, niż mogłoby się nam wydawać. Gdyby komuś przyszło
do głowy, że posługując się owąprzydzieloną mu przez naturę częścią
rozumu, może odmienić coś w następującym z bezwzględną koniecznością
łańcuchu wydarzeń, dowiódłby tylko, że zły robi użytek z rozumu. Jest on na
to zbyt słaby. Wszystko na co nas stać, to zachować spokój. Na nic się nie
zda krzyk lub użalanie się na niesprawiedliwość losu. Przede wszystkim więc
nie należy się
buntować przeciw zdarzeniom, ale we wszystkim się z nimi zgadzać.
Kimkolwiek jesteśmy, królami czy niewolnikami, biednymi czy bo
gatymi, powinniśmy pogodzić się z losem. Zdaniem stoików nie oznacza to
wcale wyrzeczenia się wolności. Wręcz przeciwnie - bo nie jest wolny ten, kto
zmaga się z wiecznymi prawami, których nie da się zmienić, ale ten tylko, kto
przyjmuje świat taki, jaki jest, kto sam siebie przystosował do świata, nie
świat do siebie. Zmienianie świata jest próżnym, bezowocnym wysiłkiem.
Czlowiek nie zdobywa wolności przez gromadzenie rzeczy, zaszczytów i
przywilejów, lecz poprzez uwolnienie duszy, której nic nie jest w stanie
zniewolić. Należy więc pozbyć się próżnych pragnień, chciwości, żądzy
sławy, wszelkich ambicji, które jedynie zachęcająnas do pozbawionej sensu
walki z losem.
Nawet jeśli los odbierze nam wszystko: majątek, rodzinę, przyjaciól; gdy
wrogowie zakują w kajdany lub wtrącą do lochu, to naszej myśli nie ujarzmi
nikt. Naprawdę
wolni możemy być jedynie we
wnątrz samych siebie. Wie o tym ~~ ~" _. c._._-., prawdziwy mędrzec i
dlatego nie
zna strachu, nic nie jest w stanie ~,~~ ~ 1 wyprowadzić go z równowagi.
Wolność polega na panowaniu nad (
hl .I a sobą samym. Nie można zmienić t ,
nic w świecie zewnętrznym. Tu ~~ `. bezwzględnie panuje prawo ko
nieczności, ale w duszy czlowie
ka rozciąga się królestwo wolno- TO WY JESiESCIE ści. ZAMI(NI~CI
Zadaniem człowieka jest "sa
memu iść" za głosem rozumu i natury, zachowując przy tym "stoicki spokój".
Rozbrzmiewający w nas głos natury nie nawołuje do uciech i zabawy. Jej
zgodnym z rozumem celem jest bowiem zachowanie życia. I naszym
głównym zadaniem jest to samo - przetrwanie. A w odpowiedniej chwili -
ustąpienie miejsca innym.
138 ' ~ 139
Po co nam rozum?
Życie, Natura, Rozum - oto trzy rzeczy, nad którymi warto się zastanawiać.
Sąone wzajemnie ze sobą sprzęgnięte. Stanowiąciąg-od ukrytego w świecie
rozumu poprzez obecny w naturze łańcuch przyczyn do wyznaczonego przez
nie życia człowieka. Stąd stoicy wyróżniali w filozofii trzy działy, które
zajmowały się tymi dziedzinami. Etyka zajmowała się życiem, fizyka naturą,
logika rozumem. Porównywali filozofię do jajka. Miejsce centralne zajmuje w
nim żółtko - to etyka. Fizyka jest pożywnym białkiem, nauką o życiodajnej
naturze - pośredniku między zasadami rozumu a życiem. Logika stanowi
spinającą całość skorupkę. Jej prawidła są równie sztywne, obejmujące
całość, jak powierzchnia jaja. Najważniejsze dla człowieka jest szczęście.
Lecz jak je osiągnąć, jeśli w świecie nic nie można zmienić? Aby być
szczęśliwym, należy postępować mądrze, a do tego potrzebna jest
znajomość "spraw boskich i ludzkich". Bez wiedzy niewiele zdziałamy.
Dlatego stoicy nie zaniedbywali astronomii, meteorologii, historii i geografii.
Ze względu na własne szczęście trzeba więc poznawać świat. A co
napotykamy w świecie, gdziekolwiek się nie obrócimy? Życie - mówili stoicy.
Wszystko wokół nas jest ożywione, nawet woda czy kamienie. Wszystko
przecież przeniknięte jest ożywiającym, boskim tchnieniem. Dzięki temu
możliwy jest w przyrodzie ruch. I nie ma w przyrodzie nic więcej, oprócz
materii i ruchu. Także poruszające każdą rzecz rozumne tchnienie jest
rodzajem materii, tyle że bardziej delikatnej.
Skoro tak, to należy zrozumieć, że cokolwiek się w świecie pojawia, ma swój
sens i cel. Nie ma nic niepotrzebnego czy złego. Poszczególne zjawiska
mogą się nam wydawać złe lub zbędne, ale one muszą istnieć, aby w całym
wszechświecie panował porządek. Seneka, filozof rzymski żyjący w I w. n.e.,
powiada, że można je nazywać, jak się chce: przeznaczeniem, bogiem,
naturą, światem - obojętne. Ważne jest, aby wiedzieć, że "niczyja prośba ich
nie wzruszy, nie zmieni ich ani litość, ani łaskawość. Kroczą swoją
nieodwracalną drogą, płyną według wyznaczonego porządku". Nie byłoby
przyjemności, gdyby nie było bólu i cierpienia. Musi być zimno, aby było i
ciepło. Nie ma dnia bez nocy. Nawet muchy i robaki sąpotrzebne. Potrzebni
sątchórze, aby mogli być bohaterowie. Bez głupich nie byłoby mądrych. Tu
znów natrafiamy na zasadę przywoływaną już przez Hera
klita: przeciwieństwa nie mogą istnieć osobno. Sprawiedliwość może
zaistnieć tylko tam, gdzie poznano i niesprawiedliwość.
Aby właściwie wykorzystać tę cząstkę rozumu, jaka "płynie nam we krwi",
trzeba ustalić przede wszystkim, jaki związek zachodzi między rzeczami i
zjawiskami, które obserwujemy, a ideami, słowami-pojęciami. Zdaniem
stoików Platon i Arystoteles nie mieli w tej sprawie racji. Idee nie tkwią w
rzeczach, jak mówi Arystoteles. Nie istnieją również poza nimi, jak chciał
Platon. Sąto jedynie nazwy tworzone przez ludzi na podstawie tego, co
zaobserwowano w świecie.
Człowiek na podstawie wrażeń może również tworzyć nowe obrazy, na
przykład krasnoludka, syreny czy smoka. Człowiek widzi rozmaite drzewa,
które rosną wokół niego, i aby nie mówić o każdym z nich z osobna, gdy nie
ma takiej potrzeby, używa słowa "drzewo". Takie słowa-pojęcia składająsię
na nasząwiedzę. Istniejąone, jak wszystko inne. Istnieje konkretne drzewo,
rosnące koło domu sąsiada, i istnieje słowo "drzewo". Gdy mamy już pojęcia-
słowa, możemy przy ich pomocy myśleć i wyciągać wnioski.
Skorupka
Chryzyp, jeden z następców Zenona z Kition, najgłębiej wśród stoików zajął
się sprawą poprawności myślenia i wnioskowania. Stworzył "logikę stoicką",
w której główną rolę pełniły zdania. Arystoteles uważał, że podstawą do
wyciągania wniosków jest sąd o postaci: "A jest B". Miał więc na uwadze
zdania takie, jak: "Jamnik jest psem", "Pies jest ssakiem", w których z
pomocą czasownika "jest" jedna nazwa opowiada nam jakby coś o drugiej. O
jamniku możemy powiedzieć, że jest rasą psa, o psie, że należy do grupy
zwierząt nazywanych ssakami. Stoicy traktowali każdy sąd jako
nierozkładalną całość. Nie poszczególne terminy, ale wyrażony w zdaniu sąd
posiada swój jeden i niepodzielny sens.
Chryzyp doszedł do przekonania, że wnioskowaniaArystotelesa przydają się
tylko w niewielu sytuacjach. Potrzebne nam są takie wnioskowania, które
możemy stosować w dowolnych zdaniach. Dlatego w pierwszej kolejności
należy zająć się zdaniami złożonymi, które same już zawierają jakiś sposób
wnioskowania. Interesowały go więc zdania
140 ~ 141
o postaci: "JeżeliA to B", gdzie jedno wynika z drugiego. Za A i B można
podstawiać zdania proste, według przykładu: "Jeżeli masz gorączkę, to
jesteś chory". Zwrot "Masz gorączkę" sam może być zdaniem lub sądem, coś
przecież stwierdza. W zdaniu złożonym o postaci "jeżeli... to..." jest on
podporządkowany nadrzędnej całości.
Chryzyp dociekał, jak przekonać się o prawdziwości takich właśnie zdań
złożonych. Zauważmy, że jeśli biorąc pod uwagę powyższe zdanie, uda się
ustalić, że ktoś rzeczywiście ma gorączkę, to narzuci się wniosek, iż jest on
naprawdę chory. Zdania uporządkowane w ten sposób, że jedno narzuca się
jako wniosek z pozostałych, nazywamy "schematem wnioskowania". Tak
więc schemat wnioskowania podanych wyżej zdań byłby taki:
1. Jeżeli masz gorączkę, to jesteś chory. 2. Masz gorączkę.
zatem: 3. Jesteś chory.
We współczesnej logice schemat ten znany jest jako sposób wnioskowania
stwierdzający przez potwierdzenie. Wniosek "Jesteś chory" stwierdza
bowiem coś zgodnego z prawdą dzięki temu, że wcześniej potwierdzono
prawdziwość zdania "Masz gorączkę". A oto dwa inne przykłady praw
wnioskowania, odkrytych przez stoików:
1. Jeżeli zgasiłeś światło, to jest ono zgaszone. 2. Światło nie jest zgaszone.
3. Nie zgasiłeś światła.
I drugi przykład: 1. Albo jesteś głodny, albo najedzony. 2. Jesteś najedzony.
zatem: 3. Nie jesteś głodny.
Prawa te do dziś sąznane w logice, jako sposób wnioskowania
zaprzeczający przez zaprzeczenie i zaprzeczający przez potwierdzenie.
Logika stoików trwale zapisała się w nauce. Odkryte przez nich metody
wnioskowania uzupełniono później o wiele innych. Nadano im nową formę
zapisu. Zachowały jednak swoje miejsce w ramach tzw. rachunku zdań.
ROZMOWA PANA EPIKUREWICZA Z PANEM STOICKIM
Stoicy i epikurejczycy żyli i nauczali w tym samym czasie. Często
dyskutowali, prowadzili spory, a nawet kłócili się, aby dowieść swych racji. Na
podstawie tego, co już wiemy o jednych i drugich, spróbujmy wyobrazić sobie
taką dysputę. Pan Epikurewicz i pan Stoicki spotykają się na jednej z
ateńskich ulic. Idą wolno w stronę rynku i rozmawiają. Początkowo nie mówią
o niczym szczególnym, ale później zaczynają poruszać sprawy ważniejsze.
Epikurewicz: Sam widzisz do czego doprowadzili władcy. Najlepiej zaszyć się
gdzieś w kącie i nie zawracać sobie głowy polityką.
Stoicki: Człowiek powinien brać udział w życiu publicznym. Pamiętaj: nigdzie,
gdziekolwiek jesteś, nie ma nic pewnego. Ani w życiu publicznym, ani
prywatnym. Czy myślisz, że stojąc z boku unikniesz przeznaczenia?
Epikurewicz: Przeznaczenia? To niedorzeczność. Nie wątpisz chyba, że
człowiek, nie będąc wolnym, nie może być szczęśliwy. Jakże pogodzić
wolność z przeznaczeniem? To okropne być nic nie znaczącym pionkiem,
którym los pomiata jak chce.
Stoicki: Owszem, jeśli nie jest się odpowiednio przygotowanym, aby mężnie
znosić przeciwności losu. Na spotkanie z przeznaczeniem człowiek powinien
się odpowiednio przygotować. Wolność nie leży poza nami, lecz w nas. Być
wolnym znaczy znosić cierpliwie rozmaite przeciwności.
Epikurewicz: Nie uważasz, że to złudzenie? Cierpliwe znoszenie niewoli jest
nadal życiem w niewoli. Łudzimy się tylko, że jesteśmy wolni, jeśli
zamkniemy się w sobie. Nie można udawać, że świat nie ma do nas dostępu.
Stoicki: Jeśli się spojrzy z zewnątrz, rzeczywiście może się tak wydawać. Ale
ważniejsze jest nasze wewnętrzne odczucie. A czyż odczuwanie, jako
najbliższe nam, nie jest czymś najprawdziwszym? Poza tym, to właśnie wy
zamykacie się we własnym ogródku. Tymczasem pewnego dnia do waszego
zacisznego miejsca za miastem, gdzie żyjecie sobie tak błogo, mogą przybyć
źli ludzie i w jednej chwili zniszczyć wasze szczęście. Takie "szczęście"
bardzo łatwo zburzyć. Tym bardziej, że wiążecie je z przyjemnością ciała. Dla
nas, stoików, warunkiem szczę
142 ~ 143
ścia jest życie zgodne z naturą A czyż naturą człowieka nie jest rozum?
Epikurewicz: A czy my mówimy coś innego? Oczywiście, że trzeba
postępować zgodnie z rozumem, co jest zarazem postępowaniem zgodnym
z naturą. Nie twierdzimy jednak, jak wy, że tylko doskonalenie duszy jest
ważne. Dla nas ciało jest równie ważne, jak dusza. Duszy wcale nie
zaniedbujemy. Przyjemności duszy są szczęściem dla człowieka, ale dusza
jest przecież natury cielesnej. Dlatego dbałość o ciało łączy się z troską o
duszę - jedno nie wyklucza drugiego.
Stoicki: Nam chodzi o to, aby człowiek był wolny od strachu, aby był
szczęśliwy i spokojny.
Epikurewicz: Nam idzie o to samo. Ale wy tak naprawdę nie uwalniacie ludzi
od niczego, przeciwnie, wpędzacie ich bez możliwości wyboru w największe
trudy, troski i zmartwienia. My zaś uwalniamy ich od zmyślonych strachów:
przed bogami, śmiercią i losem.
Stoicki: Karmicie ich tylko złudzeniami. Zamiast uczyć ich stawiać czoło
przeciwnościom, które i tak prędzej czy później ich dosięgną, namawiacie do
ucieczki od świata. Bardzo łatwo jest wytłumaczyć sobie: "niczego się nie
boję", dopóki mi nic nie zagraża. Ale rzecz inaczej wygląda, gdy nadejdzie
czas próby. Nieszczęśni ci, którzy wam wierzą. Pewnego dnia staną
bezbronni wobec nieuniknionych wydarzeń.
Za obu panami od dłuższej chwili szedł przedstawiciel trzeciej szkoły
filozoficznej, pan Sceptycki. W tym momencie włączył się do rozmoSceptycki:
Pozwólcie panowie, że się wtrącę. Idąc za wami, przysłuchuję się rozmowie i
przyznam się, że zdumiewa mnie wasza pewność siebie. Jako sceptyk,
całkowicie się z wami zgadzam, że najbardziej czło- , wiekowi potrzebne jest
szczęście. Zresztą, jak sami wiecie, my Grecy, od dawna tak uważamy. Nie
ma filozofa, nie ma szkoły czy zwykłego człowieka, który byłby innego
zdania. Jednak inaczej pojmuję szczęście niż wy obaj . Zadziwia mnie wasz
upór i to niezachwiane przeświadczenie, że posiedliście prawdę.
Według mnie wasz spór do niczego nie prowadzi. Sprzeczacie się komu
raczę] dać wiarę, Epikurowi, czy Zenonowi z Kition? Skoro jeden myśli
inaczej niż drugi, to może obaj są w błędzie? Dlaczego nie zaufać Platonowi
lub Arystotelesowi? Ale i oni nie są ze sobą zgodni. Jeden widzi idee poza
światem zmysłowym, drugi widzi je w rzeczach.
Wasz Zenon zaprzecza, że w ogóle istnieją. Trzech filozofów i trzy różne
poglądy!
Może więc nie należy trwać uparcie, jak osioł, przy swoich przekonaniach.
My, sceptycy, nie chodzimy od człowieka do człowieka i nie mówimy: "wiemy,
co jest prawdą", "wiemy, co jest najlepsze". Nie walczymy o swoje prawdy
tak, jak czynicie to wy i ci, którzy tylko swoich bogów uznają, a cudzych
mająza nic. Czy tak ma wyglądać stoicki spokój i cierpliwość, albo
epikurejskie życie w ukryciu? I wy, i inni, jak zwolennicy Platona czy
Arystotelesa, wymyślacie sobie jakieś prawdy. Nie potraficie ich udowodnić.
A mówicie z takim przekonaniem, jakbyście sami byli bogami. Dla nas wasze
prawdy wcale nie są tak oczywiste. Nazywamy je dogmatami, a was
dogmatykami. Zapraszam do naszej szkoły. Są tam uczniowie Pyrrona.
Dowiecie się panowie, że nie bez powodu surowo was oceniamy.
Warto zajrzeć
Epiktet, Diatryby. Encheiridion, PWN, Warszawa 1961.
Epikur, "List do Menojkeusa" (w:) Diogenes Laertios, Żywoty i poglądy
slynnych filozofów, PWN, Warszawa 1988.
A. Krokiewicz, Zarys filozofii greckiej, "Aletheia", Warszawa 1995.
J. Legowicz, Filozofia staro 'rytm. Wybrane teksty z historii filozofii, PWN,
Warszawa 1970, cz. III, r. I-III.
Lukrecjusz, O naturze wszechrzeczy, Państwowy Instytut Wydawniczy,
Warszawa 1957.
Marek Aureliusz, Rozmyślania, PWN, Warszawa 1984.
B. Markiewicz, Filozofia dla szkoty średniej. Wybór tekstów, WSiP,
Warszawa 1987, s. 62-70.
Ch. Param, Marek Aureliusz, PWN, Warszawa 1962. Seneca, Myśli,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989.
A. Sikora, Spotkania z frlozofic~ WSiP, Warszawa 1995, s 77-79.
Slownik pojęć filozoficznych pod red. W. Krajewskiego, Wydawnictwo
Naukowe "Scholar", Warszawa 1996; hasła: cynicy, epikureizm,
eudajmonizm, hedonizm, stoicyzm.
144 ! 145
Można zapytać
1. Epikur przyjął atomistycznąteorię Demokryta. Skrytykował jednak wynikają
ce z niej konsekwencje, dotyczące wszechwładzy przeznaczenia. Czy była to
tylko krytyka, czy także objaw krytycyzmu?
2. Czy można nie przejmować się śmiercią przyjmując argument Epikura, że
śmierć nas nie dotyczy? Czy możemy znaleźć inną argumentację, która
oswoi nas z faktem umierania?
3. Czy można przekonać fatalistę? Jeśli nie, to czy należy przyznać mu
rację? Wyobraźmy sobie inne typy rozmówców, których nie sposób
przekonać. Czy pogląd, którego nie można obalić, jest na pewno prawdziwy?
Rozdział VII
WAtTPIENIE I EKSTAZA. POMIF~DZY SCEPTYCYZMEM A NAJWYŻSZAz
PRAWDAt
Większość spośród powstałych w Grecji szkół rozpowszechniła się również w
starożytnym Rzymie. Lecz nie od razu do tego doszło i nie obyło się bez
pewnych oporów. Sprzeciwiała się temu dawna rzymska tradycja
wychowania w prostocie i surowości, poszanowaniu wierzeń i obyczajów
kultywowanych przez przodków.
Jeszcze Katon Starszy (II w. p.n.e.), przysłuchując się wystąpieniu Greka
Karneadesa w rzymskim senacie, użalał się nad zgubnym wpływem, jaki
mogąmieć na młodzież poglądy greckich filozofów i ich swobodny sposób
roztrząsania zagadnień. Niebezpieczną wydała mu się myśl, że prawo,
zdaniem Greka, jest ustanowione przez ludzi i że, wobec tego,
sprawiedliwość nie jest bynajmniej "rzeczą świętą". Głupotą byłoby, twierdził
Karneades, trzymać się tej idei, gdyby miała nam samym szkodzić. Trudno
stwierdzić, na ile poważnie brał swoje twierdzenie grecki filozof. Karneades
był wówczas przełożonym Platońskiej Akademii, a tam popularny stał się
sceptycki pogląd, że o wszystko można się spierać, w istocie bowiem nie ma
nic bezwzględnie pewnego. Niektóre sądy można uznać jedynie za wysoce
prawdopodobne. Dla Katona cała ta argumentacja była tylko niebezpieczną
zabawą.
Mimo rzymskiego przywiązania do tradycji, takie myśli wywierały znaczny
wpływ na młodzież powstającego imperium. Przez długi czas udawało się ten
wpływ hamować. Owszem, interesowano się filozofią, ale bardziej w celach
praktycznych. Sztuka argumentacji przydawała się w popisach oratorskich i
publicznych wystąpieniach, na przykład w sądzie lub w Senacie. Dopiero w
czasach pierwszych cezarów Rzymianie po
146 147
ważniej zajęli się filozofią Nigdy jednak nie stworzyli myśli w pełni oryginalnej,
może poza jednym Plotynem. Zanim jednak do niego dojdziemy,
zatrzymajmy się przy filozoficznej koncepcji, którą rzymski senator, Katon
Starszy, uznał za tak niebezpieczną, a która również przybyła do Rzymu z
Grecji - skorzystajmy z zaproszenia do szkoły sceptyków.
ZWIERZENIA O WAtTPIENIU, CZYLI CZEGO MOŻNA SIĘ DOWIEDZIEĆ W
SZKOLE SCEPTYKÓW
Kim byli sceptycy? Musieli mieć nie lada argumenty i wiedzę, skoro odważyli
się na krytykę takich znakomitości, jak Platon i Arystoteles. Co ich skłaniało
do podania w wątpliwość tak interesujących poglądów, jakie mieli
epikurejczycy i stoicy?
Podobnie jak inni filozofowie w tym czasie, sceptycy starali się rozstrzygnąć,
czym jest szczęście i jak je osiągnąć. Aby odpowiedzieć na te pytania,
należy, ich zdaniem, wyjaśnić najpierw jaki jest świat i jakie są rzeczy w
świecie. Ludzie powiadają na przykład, że jedne rzeczy są przyjemne a inne
nie. W jaki jednak sposób je odróżnić, jeżeli jedne istoty na ziemi "żywią się
trawą a inne krzewami, jedne pasą się w lasach a inne jedzą ziarno, jedne
pożerają mięso a inne karmią się mlekiem, jedne rozkoszują się padliną a
inne świeżym pożywieniem...". Sekstus Empiryk, sceptyk z III w, n.e., zebrał i
przedstawił wiele obserwacji mogących wzbudzać w tej sprawie wątpliwości.
Nazywano go empirykiem, bo był lekarzem nie dowierzającym ówczesnym
teoriom na temat przyczyn powstawania schorzeń. Leczył wyłącznie na
podstawie doświadczenia.
A oto jego sceptyczne uwagi: "(...) jeśli te same przedmioty są dla jednych
stworzeń nieprzyjemne a dla innych przyjemne, to w stworzeniach powstają
różne wyobrażenia za sprawą tych samych przedmiotów". Wynika stąd, że
nigdy nie będziemy w stanie określić, co jest naprawdę przyjemne, a co nie.
Możemy tylko określić, co nam się w y d a j e przyjemne bądź nie.
Byłoby pół biedy, gdyby przynajmniej wszystkim ludziom wydawało się
jednakowo. Ale tak nie jest. Co innego cieszy Hindusa, mówi Sekstus, co
innego Rzymianina. "Niektórzy trawią łatwiej wołowinę niż
-- .~--a
.---rs l ! t '1 ~j'! i'S '1 l .i 111 i~~
GO INAtć4~ G/ESZY ~IlNOVSI~ , G,p 1 NNFrGO R? YMI~4HlAlR
rybki skaliste. Etiopowie (...) jedząbez żadnego niebezpieczeństwa
skorpiony, węże i podobne gady". Pojedynczy ludzie też mająróżne odczucia.
"Pewien lekarz dostawał biegunki, gdy poczuł zapach pieczonych sumów. A
cesarz Tyberiusz widział w ciemności". Jakie są rzeczy naprawdę? O
odpowiedź niełatwo, zwłaszcza że pojawiająsię dalsze trudności. Nasze
zmysły inaczej reagują na te same rzeczy. Na przykład balsam ma przyjemny
zapach, lecz jest nieprzyjemny w smaku. Tam, gdzie dotykiem wyczuwamy
gładkość, oczom może się wydawać, że są zagłębienia i wypukłości.
Niewidomi mogą odczuwać jabłko różnymi zmysłami, oprócz wzroku. Nie
wierzą, że można doświadczać jabłka jakoś inaczej niż dotykając, smakując,
wąchając, słysząc jak spada z jabłoni. Jeśli tak, to może jabłko posiada
jeszcze inne właściwości, których nigdy nie poznamy, gdyż nie posiadamy
zmysłów, którymi moglibyśmy je odbierać? Pies słyszy dźwięki, których my
nie znamy.
Pozostanie dla nas tajemnicą, mówią sceptycy, jakie jest jabłko naprawdę.
Inaczej widzimy świat, gdy jesteśmy głodni, inaczej gdy syci, inaczej gdy
chorzy, inaczej gdy zdrowi. A więc i stan, w jakim się znajdujemy, wpływa na
nasze doznania. Poza tym te same rzeczy widziane z różnych stron różnie
wyglądają. "Ten sam statek wydaje się z daleka mały i nieruchomy, z bliska
zaś wielki i ruchomy". Ludzie mają różne obyczaje, wierzenia, prawa i
poglądy. Według jednych dusza jest nie
148 ~ 149
śmiertelna, według innych śmiertelna. Według jednych istnieją bogowie,
według innych nie. Dla jednych nawet rozum jest materialny, dla innych
prawdziwymi są tylko twory bezcielesne, idealne. Komu w takiej sytuacji dać
wiarę? Platonowi? Epikurowi? Zenonowi z Kition?
Gadająca papuga i lekarze
Przytoczone przykłady świadczą o tym, zdaniem sceptyków, że nigdy nie
możemy być pewni sposobu, w jaki poznajemy świat, niezależnie od tego,
czy będziemy kierować się rozumem, czy doświadczeniem. Tym bardziej
niepewne będą wyniki naszego poznania. Nie możemy
wiedzieć, kto mówi prawdę, a kto się myli, gdzie jest prawda, a gdzie fałsz.
Co w takim razie nam pozostaj e?
Założyciel szkoły, Pyrron z Elidy, mówił, że człowiek może zrobić tylko jedno:
niczego nie twierdzić. Należy wstrzymać się od wypowiadania sądów w
jakiejkolwiek sprawie. Dzięki temu uzyskamy spokój i będziemy szczęśliwi.
Ci,
którzy coś twierdzą, nie lubią inaczej myślących. Za wszelką cenę chcą
nakłonić innych do swych przekonań. My, sceptycy - powtarzali za Pyrronem
jego uczniowie z Grecji i Rzymu - nie wiemy, czy jest tak, czy inaczej. A
może ani tak, ani inaczej. Niczego nie twierdzimy i dobrze nam z tym.
Prawdziwi filozofowie wolą raczej milczeć, niż pochopnie wyciągać wnioski.
Wolą raczej badać rzeczy od różnych stron, myśleć wciąż na nowo,
uwzględniać coraz to inne okoliczności. Dzisiejsi badacze postępują
podobnie. Pracują żmudnie i cierpliwie, są ostrożni w wyciąganiu wniosków.
Wiedzą bowiem, jak złożony jest świat. Tylko dogmatycy nie mają
wątpliwości. Wiedzą wszystko najlepiej i starają się narzucić innym swoje
poglądy.
Ale to jeszcze nie wszystko. Wielu filozofów greckich nie miało zaufania do
zmysłów. Niektórzy nie całkiem też dowierzali rozumowi. Scep
tycy zaatakowali rozum "na całej linii" - podważyli samą możliwość dojścia do
prawdy. Jeśli nie chcemy, aby nasze sądy były wątpliwe mówili - to musimy
mieć pewność, że są prawdziwe. Pewność, to znaczy, że nie wystarczy
wypowiedzieć sąd prawdziwy, trzeba jeszcze wiedzieć, że jest on
rzeczywiście prawdziwy. Nawet papugę można nauczyć, by powtarzała:
"Ziemia kręci się wokół Słońca". Jest to zdanie prawdziwe, ale czy papuga o
tym wie? Otóż i my, nauczają sceptycy, jesteśmy takimi papugami, póki nie
wiemy, i to z całkowitą pewnością, że zdanie, które wygłaszamy, jest
prawdziwe.
A skąd brać taką pewność? Potrzebne byłoby coś, jakaś zasada, która
pozwoliłaby nam niezawodnie odróżnić prawdę od fałszu. Taką zasadę
nazywamy kryterium prawdy. Kryterium to coś, co pozwala nam zawsze
stwierdzić, co jest prawdąa co fałszem. Przypuśćmy nawet-mówili dalej
sceptycy - że znajdziemy takie kryterium. Lecz na jakiej - tym razem -
zasadzie stwierdzamy, że jest ono właściwe? Że na pewno pozwala odróżnić
prawdę od fałszu?Aby to ustalić, potrzebne byłoby nowe kryterium, dla
ustalenia tego znów kolejne i tak w nieskończoność.
Nigdy więc, dowodzili sceptycy, nie uzyskamy godnego zaufania kryterium
prawdy. Bez tego zaś na nic się nie zdadzą najdoskonalsze choćby sposoby
wnioskowania, jakie sporządzili Arystoteles i Chryzyp. Nie kto inny, jak
właśnie Arystoteles twierdził, że nawet niezawodne wnioskowanie tylko
wtedy prowadzi do prawdy, gdy opiera się na prawdziwych przesłankach.
Lecz aby stwierdzić prawdziwość przesłanek potrzebne nam będzie
niepodważalne kryterium prawdy.
Sceptycy nie byli pierwszymi, którzy wątpili w możliwość uzyskania pewności.
W swoich naukach powoływali się na Demokryta i Ksenofanesa z Kolofonu,
założyciela szkoły eleatów. Demokryt miał gdzieś powiedzieć, że "w
rzeczywistości nie wiemy nic, prawda bowiem jest głęboko ukryta".
Ksenofanes napisał słowa, które mogłyby wyjść spod pióra jakiegoś
sceptyka: "Choćby się nawet komuś zdarzyło powiedzieć coś trafnego, to
sam o tym wiedział nie będzie, albowiem tylko rojenie jest wszystkich ludzi
udzialem".
I jak tu uwierzyć tym rzekomym "dowodom", którymi przerzucają się
arystotelicy, stoicy, epikurejczycy, skoro nie sposób ustalić sprawy
najbardziej podstawowej. Nie wiemy, czym jest prawda, nawet wtedy gdy
zdarzy się nam ją wygłosić - mówili. Czy wobec tego
150 151
panowie dogmatycy postępują rozsądnie, wytrząsając dosłownie jak z
rękawa tyle zasad, praw i reguł? Chyba nie. Sprawiają raczej wrażenie
obłąkanych lub pijanych swoimi prawdami. Dla ich własnego dobra należy
więc ich otrzeźwić, wylać na rozpalone głowy kubeł zimnej wody. Dlatego
uczniowie Pyrrona prześcigali się w wynajdywaniu wciąż nowych
"argumentów sceptycznych", mają cydr uzasadniać niemożność twierdzenia
czegokolwiek z całkowitą pewnością. Mówili, że tym sposobem leczą
dogmatyków z ich szaleństwa. Ich argumenty to jakby skład apteczny, półka
z lekarstwami przeciw chorobie umysłowej, jaka opętała świat w wyniku
filozoficznęj działalności dogmatyków.
Większość sceptyków była lekarzami. Wśród lekarzy w owym czasie także
istniały różne szkoły. Sceptycy, między nimi i Sekstus Empiryk, należeli do
grupy zwanej empirykami. Nic więc dziwnego, że wpadli na pomysł, aby
leczyć nie tylko choroby ciała, ale i umysłu. Najpoważniejszą z tych chorób
był dla nich dogmatyzm.
Trucizna fałszu
Ale i do stanowiska sceptyków można mieć wątpliwości. Gdyby, na przykład,
człowiek idąc do lasu na grzyby, zadawał sobie pytanie: "A skąd mam
pewność, że grzyby tam w ogóle są?", gdyby chciał mieć wcześniej całkowitą
pewność, to nigdy by się do lasu nie wybrał. I tak ze wszystkim - nie mógłby
nic zrobić. Musiałby bowiem wątpić w sens każdego przedsięwzięcia.
Sceptycy mieli odpowiedź na taki zarzut. Jeśli myślimy, zastanawiamy się, to
powinniśmy bezwzględnie powstrzymywać się od wypowiadania
ostatecznych sądów. Człowiek jednak również działa. I w działaniu może
kierować się sądami. Nie powinien jednak uznawać ich za ostateczne
prawdy, a jedynie za p r a w d o p o d o b n e domysły. Nie musimy być
pewni czy są grzyby w lesie, wystarczy, że prawdopodobnie są. Tak więc w
myśleniu powstrzymujemy się od wydawania sądów, a w działaniu kierujemy
się prawdopodobieństwem. Taki pogląd głosiła wówczas Akademia pod
kierownictwem Karneadesa i jego następców. Bardziej zdecydowani
sceptycy nazywali go
"akademickim" w odróżnieniu od zwalczanych przez nich szkół
dogmatycznych. W całej ówczesnej filozofii widzieli tylko trzy kierunki: ich
własny, czyli sceptycki, umiarkowanie sceptyczny (akademicki) i
dogmatyczny, do którego należeli według nich wszyscy pozostali filozofowie.
Sceptycy poza Akademią zwracali uwagę, że żadne prawdopodobieństwo
nie chroni nas od błędu. Kierując się nim, podejmiemy być może właściwą
decyzję w większości przypadków, mimo to nie poznamy wcale prawdy.
Nawet dokonując trafnego wyboru, nadal nie będziemy pewni, że wybór jest
trafny, a więc dokonamy go jakby przypadkiem.
Nie jest to zarzut błahy, gdy uświadomimy sobie, że są sprawy poważniejsze
niż dobre miejsca grzybobrania. Przypuśćmy, że znajdujemy grzyb jadalny,
bardzo smacznego rydza lub borowika. Dopóki jednak nie wiemy, że jest to
grzyb jadalny, nie będziemy go próbować. Chcemy mieć w tej sprawie
całkowitąpewność. Chodzi przecież o życie. Podobnie, według sceptyków,
jest z prawdziwymi sądami. Jeśli, jak chcą dogmatycy, nasze życie ma
zależeć od prawd i zasad, jakie wyznajemy, to należy się upewnić. Sceptycy
postępowali w tej sprawie trochę tak, jak gdyby fałsz był trujący. Ich zdaniem
tak właśnie było - fałszywe zasady mogą "zatruć nam życie". Jeśli stoicy i
epikurejczycy wprowadzają nas w błąd, ich poglądy mogą nam przynieść
szkody nie do naprawienia. Lepiej na zimne dmuchać.
Tu pojawia się jeszcze inna wątpliwość. Jeśli ktoś mówi, że nie można
stwierdzić, jakie są rzeczy, to zdanie: "Nie wiemy, jakie są rzeczy" jest
przecież takim samym twierdzeniem, jak inne. Sceptyk, wbrew temu co
mówi, jednak coś twierdzi. On jeśt przecież przekonany, że jego twierdzenie
jest słuszne. Niektórzy czynili im zarzut, że w związku z tym sceptycyzm
konsekwentny jest niemożliwy, bo musi zaprzeczyć sam sobie. I z tego
sceptycy zdawali sobie sprawę. Utrzymywali więc, że niczego nie twierdzą a
tylko mówią szczerze o tym, co im się wydaje, tylko rozważają, zwierzają się.
Stąd też pochodzi nazwa "sceptycyzm" - po grecku skeptomai znaczy między
innymi "zwierzać się", choć także "rozważać" lub "badać".
152 153
Niedościgły wzór
Sceptyków łączył z innymi szkołami wspólny cel, którym jest dobro i
szczęście człowieka. Różniła ich droga, jaką wybrali. Skupili swą uwagę na
rozważaniach dotyczących ludzkiej wiedzy. Chcieli odpowiedzieć, na ile jest
ona wiarygodna, a na ile nie. Według sceptyków powstrzymywanie się od
jednoznacznych twierdzeń chroni człowieka od niepokojów, uspokaja nerwy.
Człowiek spokojny, pogodny to człowiek szczęśliwy. Ale i inne szkoły
utrzymywały podobnie. Gdy cynicy zalecali ograniczenie potrzeb, a
epikurejczycy unikanie cierpień i przykrości - w obu przypadkach efektem
miał być brak trosk i uspokojenie. A zatem na czym polega różnica między
postawą sceptyków a postawami innych szkół tego okresu?
Mimo różnicy zdań na temat pewności wiedzy, postawa sceptycka ma
najwięcej wspólnego ze stoicką. Jeśli jednak stoicy twierdzili, że człowiek z
obojętnością powinien znosić przykrości lub zło, takie jak choroba, ból czy
ubóstwo, to Pyrron poszedł nawet dalej, mówiąc, że "mędrzec ich w ogóle
nie odczuwa". Co więcej, powiadał, że nie tylko nie zauważa cierpień i
przykrości, ale i przyjemność traktuje równie obojętnie. To może najbardziej
odróżnia postawę Pyrrona od innych szkół. O ile i on poszukiwał szczęścia, o
tyle musiał wyobrażać je sobie inaczej niż tamci, nawet niż stoicy. To już nie
obojętność, która może jeszcze dopuszczać drobne przyjemności - to
całkowite nieodczuwanie postawa, wedle której nawet przyjemność czy
radość jest czymś nieodpowiednim lub zgoła złym. Trudno tu chyba znaleźć
inny odpowiednik poza postawą wyrzeczenia się wszelkich dóbr, właściwą
ascetom.
Być może zresztą nieodczuwanie, swoista ślepota na okoliczności życia nie
jest wyłączną "własnością" sceptyków. Wiadomo, że postawa Pyrrona służyła
za wzór innym, niezależnie od różnic w poglądach. Jego nauczyciel
Anaksarchos, sam wcale nie sceptyk, zachowywał się podobnie. To on
pierwszy pochwalił Pyrrona, gdy ten minął go obojętnie, choć widział, że
mistrz wpadł w bagno. Sam Anaksarchos okazał równą "nieczułość" wobec
śmierci. Schwytany przez nienawidzącego go tyrana Cypru i skazany na
okrutną śmierć przez zatłuczenie w ogromnym moździerzu, miał powiedzieć:
"Tłucz wór, w którym przebywa Anaksarchos, samego Anaksarchosa nawet
nie dotkniesz". A gdy przed śmiercią tyran rozkazał wyrwać mu język, sam go
sobie odgryzł i plunął nim w twarz prześladowcy.
Historia to niemal niewiarygodna. Ale nie o to idzie, czy była prawdziwa.
Ważne, że takie opowieści przekazywano sobie wówczas z ust do ust. Takie
wzory zachowań wobec samowoli zdziczałych władców przyjmowano jako
godne pochwały. Ważne i to, że podobne zachowanie można było z
powodzeniem przypisać któremuś z cyników lub stoików. Tak powstawała
legenda mędrca, nieczułego na "sprawy tego świata", polegającego tylko na
sobie i na swojej wewnętrznej prawdzie. Później podobne cechy odnaleźć
można między innymi w zachowaniu prześladowanych chrześcijan. W III
wieku p.n.e. w postawie obojętności wobec zmiennych kolei życia przodował
Pyrron. Nawet nauczyciel Epikura, atomista Nauzyfanes, własną życiową
postawę wzorował na pierwszym sceptyku. Ba, i sam Epikur, mimo iż
dokonał innego wyboru, żywo interesował się osobąPyrrona i wyrażał się o
nim z podziwem.
Pyrron wzbudzał w Grekach powszechny szacunek nie tyle z uwagi na
głoszone poglądy, ile właśnie ze względu na swojąnieugiętąpostawę wobec
życia. Pięćset lat później Sekstus Empiryk i inni sceptycy starożytnego
Rzymu z jego nauk wyciągnęli ten wniosek, aby nie dowierzać żadnej z teorii
głoszonych przez szkoły, nazywane przez nich dogmatycznymi. Głównie
mieli tu na myśli stoików, których nauka cieszyła się szczegónym
powodzeniem wśród rzymskich warstw wyższych, a ich poglądy głoszono ze
zdecydowanąpewnościąsiebie. Sceptyczna ostrożność okazała się jednak
wzorem mniej godnym naśladowania od sceptycznej obojętności na los.
Zainteresowania większości ludzi w świecie Cesarstwa Rzymskiego szły w
całkiem odmiennym kierunku.
WIZJONER. PLOTYM W DRODZE DO ABSOLUTU
Platonizm, epikureizm, stoicyzm czy sceptycyzm były szkołami, które
przetrwały najdłużej. Bezsprzecznie panowały bowiem w świecie starożytnym
przez blisko osiemset lat. Która z dzisiejszych szkół filozoficznych może
pochwalić się równą długowiecznością? Chyba tylko filozofie chrześcijańskie
- one to właśnie w ćzasach Plotym zaczynały nabierać coraz większego
znaczenia.
Wiara chrześcijan miała ostatecznie zatriumfować, lecz już dwa wieki przed
Chrystusem rozpoczął się okres wybitnego ożywienia
154 155
religijnego. Wiele różnych odłamów wiary znajdowało wówczas łatwy dostęp
do serc i umysłów licznych narodów zamieszkujących wybrzeża Morza
Śródziemnego. Wiąże się to z ważną przemianą w sposobie widzenia świata,
jaka zaszła wśród ludów starożytnych w epoce hellenizmu. Świat Greków
rozszerzył się wówczas gwałtownie, ogarniając swym wpływem wielkie
obszary starożytnego Wschodu. W zamian Grecy coraz częściej przejmowali
religijne obyczaje jego mieszkańców. Z Persji, Syrii, Palestyny, Egiptu,
popłynął w kierunku zachodnim szeroki strumień rozmaitych wyznań i
religijnych obrządków.
W świecie Cesarstwa Rzymskiego jeszcze wyraźniej dawało się odczuć
potrzebę wiary. Zjawisko to nie ograniczało się tylko do sekt religijnych,
obejmowało niemal wszystkich ludzi, wszystkie poglądy i szkoły. Także
filozofia ulegała wpływom myśli religijnej, a nawet mistycznej. Mistycyzmem
nazywamy pogląd, według którego możliwy jest bezpośredni kontakt z
Bogiem. Mistycyzm głosi, że celem każdego człowieka jest zjednoczenie się
z Bogiem. Każdy mistyk miewa wizje, widzenia czy ekstazy, w czasie których
już za życia "łączy się" chwilowo z Bogiem. Wizje te dają jakby przedsmak
całkowitego zjednoczenia z Najwyższą Istotą.
Miejscem, w którym najczęściej ścierały się i mieszały ze sobąwpływy
greckie, chrześcijańskie i bliskowschodnie była Aleksandria. Tu chrześcijanie
poznawali filozofię Greków, a Grecy mistyczne prądy Wschodu. Stąd
pochodził myśliciel, który miał nadać nowy, bardziej zgodny z duchem. tych
czasów kształt filozofii Platońskiej.
Ono Jedno
Choć w życiu skryty i tajemniczy, w sprawach dotyczących filozofii był Plotyn
niezwykle otwarty. Swoich uczniów zachęcał do stawiania pytań i żadnego z
nich nie pozostawiał bez odpowiedzi. Rozwaźanymi przez siebie kwestiami
zajmował się niezwykle szczegółowo. Zostawił po sobie zwarty,
uporządkowany pogląd, biorący pod uwagę niemal wszystkie podejmowane
wówczas problemy. Przyjrzyjmy mu się nieco dokładniej.
156
Według Plotym cały świat powstał z Boga, choć może "Bóg" nie jest
najszczęśliwszym określeniem. Plotyn woli nazywać Jednym coś, z czego
wszystko nieprzerwanie powstaje. Jedno, To Jedno lub Ono Jedno, jak sama
nazwa wskazuje, jest przede wszystkim absolutną jednością Jest Absolutem,
to jest czymś całkowi
cie bezwzględnym, gdyż nie ma w nim niczego, co istniałoby ze względu na
coś innego. Nos jest po to, aby nim wąchać, gra w piłkę istnieje dlarozrywki,
a kolory... powiedzmy, że kolory istnieją, aby cieszyć oczy. Natomiast Jedno
nie istnieje ani "po coś", ani dla czegoś", ani w ogóle ze względu na
cokolwiek. To właśnie oznacza, że jest Absolutem. Boski Absolut jest
najwyższym i doskonałym bytem, który cechuje "bezbrzeżne" dobro, i tak jak
u Platona, z powodu tego dobra powstaje świat. Będąc jakby
nabrzmiały swoim dobrem, nie może go przy sobie zatrzymać. Wylewa się
ono z Niego lub promieniuje, przyjmując postać wszelkiego bytu. Tak jak
słońce nieustannie wysyła światło, które wszędzie dociera,
tak Absolut wyłania z siebie całą rzeczywistość. Robi tak nie dlatego, że
chce, ale dlatego że musi. Dzieje się tak z konieczności. Jedno Plotym
stapiało się z tym światem, było niemal nim samym, bo przecież z Niego
świat powstawał. Świat był wieczny, był bowiem Jego "częścią". Ściśle biorąc
świat powstaje cały czas, staje się, bo byt bezustannie "wypływa" z Absolutu.
Byt próbuje do Niego powrócić, połączyć się z Nim na nowo, a gdy wraca,
Ono Jedno ma okazję przyjrzeć się sobie samemu. Podczas tego
przyglądania się sobie powstaje Umysł, gdyż - jak mówi Plotyn - to, co samo
siebie poznaje, może być tylko umysłem. Samopoznanie jest naczelną cechą
umysłu.
Umysł z kolei wydaje z siebie czyste idee, pojęcia rzeczy. Zatrzymuje je
jednak przy sobie. Obrazowo przedstawia to Plotym przywołując
157
postać jednego z pierwszych bogów greckich, Kronosa. Plotyn tłumaczy imię
Kronosa jako koros noos (po grecku: syty umysłu). Istniał mit opowiadający,
że Kronos połknął własne dzieci. Tak też Umysł miał "połknąć" własne
"dzieci" - idee, aby zatrzymać je przy sobie.
Umysł wyłania z siebie również duszę. Nie chodzi tu o jednostkową duszę
ludzką, ale o duszę świata, będącą kolejnym skutkiem promieniowania
Jednego. Poszczególne ludzkie dusze są z nią połączone, zawierają się w
niej, nawet jeśli o tym nie wiedzą. Dopiero Dusza Świata stwarza cały świat
widzialny, wszystkie istoty i rzeczy. Dokonuje tego według wzorów idei
zachowanych w Umyśle.
Wreszcie, na samym końcu, powstaje materia. Tu natrafiamy na pewien
problem. Jak mogąpowstać rzeczy, zanim powstanie materia? Czyż rzeczy
nie są materialne? Nie należy jednak zapominać, że wszystkie twory
Absolutu, umysł, idee i dusza, istniały od początku. Nie potrzebująwięc
materii, aby w ogóle istnieć. Potrzebująjej dopiero w chwili, gdy mają
zaistnieć jako ciała. Wraz z powstaniem ciał powstaje więc i materia. Rzeczy
i ciała są zatem "złożeniem" idei i materii, są jakby zmieszane z tych dwóch
elementów. Ale tu niespodzianka: to rzeczy są cielesne, nie zaś sama
materia.
Pochyleni nad otchłanią
Ludziom wydaje się na ogół, że powiedzieć, iż rzeczy są cielesne, lub że są
materialne, oznacza-to samo. Plotyn mówi nam: materia "jest niecielesna".
Tak, gdyż pozbawiona jest wszelkich jakości - nie tylko barwy, zapachu czy
smaku, ale także wielkości i gęstości. Materia nie rozciąga się stąd dotąd,
czy stamtąd do tamtąd, jak pierwszy lepszy znany nam przedmiot. Jest ona
bezkształtnym podłożem dla wszystkich przedmiotów. Wielkość ani gęstość
nie może cechować materii, pojawia się dopiero w chwili połączenia idei i
materii.
Arystoteles zakładał, że nie istnieje materia bez formy ani na odwrót, przeto
nie miał kłopotu. Plotyn przyjął osobne istnienie idei i materii. Podobnie jak
Platon, wyobrażał sobie on materię jako całkiem bezkształtną. Kształt to
idea, a więc to idea "ma wielkość i wymiar". Co pozostaje dla samej materii?
Właśnie, nic, i gdybyśmy chcieli ją okre
ślić, to chyba tylko jako całkowitą n i e o k r e ś I o n o ś ć . Nie może być
inaczej, dowodzi Plotym bo cokolwiek określonego przyznalibyśmy materii,
będzie już jakimś ukształtowaniem czyli wytworem połą czenia z ideą Jak
pamiętamy, już Platonowi myśl o materii wydawała się szczególnie trudna, i
rzeczywiście, niełatwo to sobie wyobrazić. Ale Plotyn nie martwił się tym tak,
jak jego mistrz. Bardzo mu to nawet odpowiadało - pasowało do całości jego
wizji świata i dawało się zgodnie z nią wyjaśniać.
Jeśli wydaje się to niepojęte lub trudne, powiada Plotym nie przejmujmy się
tym, bo takie właśnie ma być! Jasne jest spostrzeganie przedmiotów lub
myślenie o ich własnościach. Kiedy patrzymy na jabłko, widzimy jego
błyszczącą skórkę, rumieńce, czujemy zapach, odczuwamy twardość
powierzchni, ale nic z tych własności nie jest materią. Jeśli mówimy, że w
jabłku jest jakaś materia, to nie jest nią ani skór
y ka, ani jego miąższ, ani ogryzek. Jeśli rozetniemy jabłko, również jej nie
zobaczymy, materia zawsze się przed nami ukrywa. Nie możemy jej nie tylko
spostrzegać, ale nawet jasno pomyśleć czy wyobrazić sobie. Materia jest w
rzeczach niewidzialna, jest jak całkowita ciemność dla wzroku. Dlatego i
myślenie o niej musi być "ciemne" i niejasne.
Podobnie jest i z duszą- dodaje Plotyn - jest równie nieokreślona jak materia,
bo przecież bezcielesna. Nie jest także czysto idealna, umysłowa. Stanowi
tylko podłoże rozmaitych własności: woli, pamięci, przede wszystkim zaś
Rozumu. Bez rozumu dusza nie myślałaby ani nie spostrzegała. Dobrze, ale
czy w takim razie dusza sama może coś widzieć? - pyta Plotyn. Jeśli w
ogóle, "to tylko tak, jak brak kształtu i barwy, jak to, co nie ma światła, i jak na
koniec to, co nie ma wielkości".
Czyżby więc dusza w tym stanie, będąc jakoby bez rozumu, w i d z i a ł a
materię? Tak, bo myślenie o materii nie jest w ogóle rzeczą rozumu. Umysł,
czyli rozum, materii po prostu "nie widzi". Dusza zaś wprawdzie ją widzi, ale
bez jego pomocy "nie rozumie" materii, i to jest powód, dla którego "o tej
mętnej i ciemnej reszcie dusza myśli mętnie i ciemno". A nawet, powiedzieć
należy, że nie jest to żadne myślenie. Myślimy rozumem, a rozum może
myśleć jedynie o tym, co pochodzi od idei, co daje się ująć w jakoś
ukształtowanej postaci. Bezkształt mu umyka. Tak też i każda "myśl" o
materii lub jej wyobrażenie prędko nam umyka, gubi się w niejasności. Bo w
myśli o materii otwiera się
158 159
przed nami otchłań niebytu. Szybko więc odwracamy wzrok. Tak jakby
dusza, mówi Plotym obawiała się spotkania z niebytem.
Bo materia jest prawie niczym. Przyjmując na siebie kształty przedmiotów,
osłabia je, rozrzedza i ostatecznie niweczy. Stąd też bierze się ginięcie
rzeczy, ich rozkład i unicestwienie. Jak w nocy światło latarki rozprasza się i
znika w mroku, tak każde istnienie musi prędzej czy później zginąć,
rozpraszając się w nicości. Taki los czeka wszystkie rzeczy i ciała, ale nie
duszę; bez różnicy - zwierzęcą czy ludzką. Dusza bowiem jest częścią duszy
świata i po śmierci ciała do niej powróci.
Powrót
Tak jak Absolut po owym przelaniu się "przez własne brzegi" zawraca ku
sobie, a wówczas może siebie oglądać i na tej drodze powstaje umysł, tak i
sam umysł może poznawać sam siebie, ma samoświadomość.
Samoświadomość jest dla Plotym niezwykle ważna, bo właśnie na niej opiera
się, jego zdaniem, wszelka wiedza. To, że czegoś się dowiadujemy o
"przedmiotach umysłowych", zawdzięczamy samopoznaniu umysłu. Bo idee
są w nim. Umysł od siebie samego dowiaduje się więc, że dwa i dwa to
cztery, a suma kątów w trójkącie równa jest połowie kąta pełnego.
Dusza traci zdolność samoświadomości. Może poznawać tylko to, co ma na
zewnątrz siebie. Widzi i poznaje przedmioty, świat zjawisk, ale bez pomocy
umysłu nie potrafi ich uporządkować ani myśleć. To jest także powodem, że
poznanie zmysłowe jest niejasne i mylące, z czym zgadzała się większość
Greków. Co więcej, dusza nie zna siebie, aby więc dowiedzieć się
czegokolwiek o sobie, musi skorzystać z pomocy umysłu. W przeciwnym
razie łatwo się może w tym świecie zagubić, związać z nim trwale przez
pożądania i zachwyt nad rzeczami zmysłowymi.
Każda dusza, przebywając w tym świecie, może się skłaniać bardziej ku
światu cielesnemu bądź ku umysłowemu. Jeśli zwróci się "w dół", ku
zmysłom, grzęźnie w świecie i wciąż będzie doń powracać. Prawdziwe
szczęście polega jednak na wyzwoleniu z ciała, należy się więc zwracać ku
umysłowi, aby tą drogą, już za życia, przyzwyczajać duszę
do istnienia oddzielonego od ciała, do powrotu tam skąd pochodzi. Im
bardziej dusza odrywa się od tego świata, im wyżej wznosi się ku umysłowi,
tym jej poznanie jest jaśniejsze i napełnia ją większą radością. A gdy całkiem
straci z oczu świat zmysłowy, łączy się z umysłem i widzi teraz wszystkie
rzeczy jakimi są, a nie jakimi się wydają
W tych rzadkich chwilach dusza popada w ekstazę, czyli wychodzi z ciała.
Doznaje przy tym szalonej radości, przeżywa wizje i może oglądać to, co
najwyższe, Absolut, który wszystko zrodził. Takie momenty są chwilami
najwyższego szczęścia, jakie przeżyć może człowiek. Pisma Plotym, oprócz
tego, że były opisem Absolutu i świata, miały na celu ułatwić także innym
doznawanie podobnych wizji. Miały do nich przygotować i odpowiednio
nastawić do ich przyjęcia.
Sam Plotyn podobno wielokrotnie doświadczył wizji i na nich oparł swoją
naukę o Najwyższym Bycie. Ale nie były to wizje obrazowe, jakieś widzenie
Boga "twarzą w twarz". Ich istotą było oderwanie się od zewnętrznego świata
skażonego przez cielesność, obarczonego błędem i niepewnością poznania
zmysłowego. Unosząc się w ekstazie nie oddajemy się fantazjom, ale
wkraczamy w świat czystego umysłu. Będąc mistykiem, Plotyn chce
pozostać w zgodzie z rozumem. To rozum właśnie, a nie wyobraźnia, ma nas
doprowadzić do oglądania Absolutu.
Takie czysto umysłowe oglądanie świata i prawdy nazywa Plotyn poznaniem
koniecznym. Koniecz
nym, a więc takim, któremu nie można zaprzeczyć. Kiedy dusza przebywa w
świecie, potrzebuje ~a~'1~ jeszcze przekonania. "Konieczność
v, ,. jest w umyśle, a przekonanie ' s
w duszy" - mówi Plotyn. Nasze przekonania bywająjednak rozma
ite, przekonują nas nieraz. różne, . często fałszywe, poglądy i mme
mania. Tylko wówczas dusza przestaje błądzić, gdy daje się przekonać
rozumowi, dla którego wszy
stko jest wiecznie takie samo, nie- A AcNlE To NtE p~Z~KoNuJE zmienne i
prawdziwe.
160 161
O to jednak musi zabiegać już sama dusza. Dziwny to przypadek, gdy ten,
kto ma być przekonany, stara się, by go przekonano, a przekonujący nie
troszczy się o to. Taki już jest porządek rzeczy, dowodzi Plotyn. Rozum
wystarcza sam sobie. Dusza nie jest samowystarczalna. Twory doskonalsze
nie zajmują się tworami mniej doskonałymi, bardziej oddalonymi od
Najwyższego Dobra. Tak więc Ono Jedno nie zajmuje się umysłem, a umysł
duszą ani dusza materią Dlatego twory mniej doskonałe powinny ze
wszystkich sił zwracać się ku doskonalszym, aby nie stracić z nimi związku.
Dusza więc powinna zwracać się ku umysłowi, nie ku materii, która jest nie-
bytem, a przez to duszy zagraża. Jako nie-byt materia jest zła, ale nie jest zła
całkowicie, gdyż nie jest zupełną nicością, a tylko nicość mogłaby być zła
całkowicie. Nie ma więc zła całkowitego, jak nie ma nicości całkowitej. Zło
jest tylko brakiem dobra, a od Dobra wszystko pochodzi. Dobro jest bytem
najwyższym, a kolejne, coraz bardziej oddalone od Niego twory, są tylko
"mniej dobre". Są też coraz mniej rozumne i coraz mniej "istniejące".
W takim ujęciu Dobro, Umysł i Byt okazująsię w pewnym sensie tym samym.
Choć Plotyn powołuje się na dzieła Platona (jego filozofię określa się mianem
neoplatonizmu), to pod wieloma względami przypomina Parmenidesa.
Jedność bytu i myślenia to główny punkt filozofii eleatów, a opisując Boga
Plotyn używa często tego samego słowa, co Parmenides, gdy ten mówi o
bycie - Jedno. To Jedno jest u obu filozofów podobne: wieczne, niezmienne,
nieruchome. Różnica jest ta, że u Plotym Jedno "wyszło poza siebie". Jako
byt poza sobą jest już czymś innym, nie tyle trwa, co się staje. Stawanie się
charakteryzuje całą rzeczywistość, a nie tylko rzeczy materialne. Dzięki temu
Plotyn uzyskiwał pełną jedność swojego obrazu świata. Nie było w tym
świecie żadnych cięć ani podziałów. Jeden byt wypływał z poprzedniego,
tworząc nieprzerwany ciąg pomiędzy Bytem Najwyższym a zanikającą w
niebycie materią.
Dla wielu, szczególnie dla chrześcijan, Jedno Plotym było po prostu Bogiem.
Sam Plotym choć posługiwał się również takim określeniem Absolutu,
zaznaczał, że nie jest ono najwłaściwsze. Jedno było dla niego czymś
najwyższym, najdoskonalszym, wobec czego każda nazwa byłaby chybiona.
Dlatego też używał nazw różnych (Dobro, Moc, Absolut, Jedno, Bóg), które
mogłyby się nawzajem uzupełniać.
162
Warto zajrzeć
L. Joachimowicz, Sceptycyzm grecki, Wiedza Powszechna, Warszawa 1972.
A. Krokiewicz, Sceptycyzm grecki od Pirrona do Karneadesa, Instytut
Wydawniczy PAX, Warszawa 1964.
J. Legowicz, Filozofia starożytna. Wybrane teksty z historii filozofii, PWN,
Warszawa 1970, cz. III, r. III.
B. Markiewicz, Filozofia dla szkoły średniej. Wybór tekstów, WSiP, Warszawa
1987, s. 73-76.
Plotym Enneady, PWN, Warszawa 1959.
Sextus Empiryk, Zarysy pyrrońskie, Polska Akademia Umiejętności, Kraków
1931.
Slownik pojęć filozofcznych pod red. W. Krajewskiego, Wydawnictwo
Naukowe "Scholar", Warszawa 1996; hasła: absolut, emanacja,
neoplatonizm, pyrronizm, sceptycym.
Można zapytać
1. Po przeczytaniu rozdziału "Zwierzenia o wątpieniu" odpowiedzmy sobie na
pytanie: czy wiedza prawdziwa jest tym samym, czym wiedza pewna?
2. Czy ktoś, kto - jak starożytni sceptycy - twierdzi, że niczego nie twierdzi,
może przekonać innych, że się mylą?
3. Jaki kształt w teorii Plotym przyjęło dawne greckie hasło "poznaj samego
siebie"? Zastanówmy się na własny użytek: czego możemy dowiedzieć się
od samych siebie, a czego nie?
163
Zakończenie GRECKIE DZIEDZICTWO
Chociaż w filozofii Plotym można dostrzec jego własne, oryginalne pomysły,
choć widać w niej również piętno czasu, w którym powstała, to jednak w
żadnym punkcie nie podważała ona podstawowych przekonań wspólnych
całej tradycji grecko-rzymskiej. Jej mistyczny charakter nie przekreślał
właściwej Grekom wiary w rozum i wieczność świata. Niezmienność
Najwyższej Istoty i powszechne w świecie zjawisk stawanie się, połączone
trwałym związkiem, można uznać za kolejne rozwiązanie prastarego już
wówczas sporu między Parmenidesem a Heraklitem. Jak widać, pierwsze
filozoficzne spory mędrców greckich nie straciły swej wagi i wciąż odżywały
na nowo.
Myśliciele starożytni potrafili spierać się niemal o wszystko, o zakres zmian w
świecie, o to, co jest w nim zasadąporządku, o możliwość uzyskania wiedzy
pewnej, o to, na czym polega szczęście i wiele innych spraw. A jednak
zachowali pewne stałe zasady, od których żaden z nich nie odstąpił.
Pierwszą taką zasadą jest uznanie, że wszechświat jest wieczny, że nie
powstaje coś z niczego. Co do tego zgadzali się ze sobą filozofowie tak
różniący się poglądami, jak Parmenides i Heraklit, Anaksagoras i Demokryt.
Nawet największe umysły starożytności, Platon i Arystoteles, nie podawały
tej zasady w wątpliwość.
Drugąniewzruszonązasadąfilozofii greckiej było założenie, że świat jest
uporządkowaną całością. Przynajmniej od czasu Pitagorasa filozofowie
starali się wykazać, że w całym kosmosie panuje nieskazitelna harmonia.
Pitagoras z pomocą liczb, Empedokles dzięki równowadze elementów,
Anaksagoras za sprawą ducha - wszyscy oni starali się na rozumnych
podstawach oprzeć wewnętrzny ład świata. Już pierwsi jończycy poszukiwali
stałej, niewzruszonej zasady, która mogłaby przetrwać dokonujące się w
świecie przemiany. Anaksymander gotów
164
był nawet w przeciwieństwach widzieć zasadę równowagi. Pragnienie
ujrzenia w świecie nieodmiennego porządku kazało eleatom zaprzeczyć
istnieniu ruchu i zmienności. Ale nawet dla Heraklita, widzącego świat w
wiecznym, niepowstrzymanym ruchu, rozum pozostawał wewnętrznym
prawem wszystkich rzeczy. Zmiany, o których mówił filozof z Efezu, nie były
jakimiś wielkimi wydarzeniami, które mogłyby odmienić raz ustalony obraz
świata. To były tylko nieustanne przemiany, którym podlega wszystko: każda
rzecz, każde zwierzę, roślina czy człowiek. W ciągłych przemianach rzeczy
nawet przeciwieństwa okażą się być tym samym, bo harmonia rodzi się w ich
walce, a jej zasady ustala rozum.
Heraklit nie miał bezpośrednich uczniów, lecz pod tym względem wszyscy
greccy myśliciele stali się jego dłużnikami. Widząc konieczność uznania
zmian i różnorodności wśród rzeczy, "oswajali" je na swój sposób,
podporządkowywali niewzruszonym prawom. Jak Demokryt uzależniali je od
przepływu niezmiennych cząstek bądź, jak Platon, dowodzili ich pozorności i
wtórności wobec niezmiennych Idei. Cały ich myślowy wysiłek zdawał się
zmierzać w jednym kierunku, wskazanym przez "ciemnego" Heraklita: aby
"poznać rozumną myśl, która rządzi wszystkim poprzez wszystko".
Wtórował mu głos Demokryta. Niemal każdy z filozofów greckich podpisałby
się chętnie pod jego hasłami: "z rzeczy widocznych ludzie nie potrafią poznać
ukrytych" i "prawda leży w głębi". Starali się w y r o z u m o w a ć spójną
wizję świata nie przejmując się zbytnio jego obrazem, narzucającym się
wszystkim na co dzień, a nawet go lekceważąc, co dziś byłoby nie do
przyjęcia. Jednakże temu właśnie uporezywemu wysiłkowi, aby świat uczynić
zrozumiałym, by dostrzec ukryty jego sens i zapisać go w jasnej, klarownej
formie, należy przypisać zdumiewającą trwałość greckich prądów
filozoficznych, ich nieustającą zdolność do inspirowania następnych pokoleń.
Zainteresowanie praktyczną stroną życia znajdowało u Greków ujście przede
wszystkim w myśli politycznej i etycznej. Przez całą grecką filozofię przewija
się zagadnienie szczęścia, które w jej późnym okresie zdominowało
pozostałe problemy. Pytanie, jak zaspokoić ludzkie pragnienie szczęścia,
stało się jednym z głównych celów dociekań. Odtąd wszelka wiedza służyć
miała życiu szczęśliwemu i wewnętrznej do
165
~~1
i skonałości człowieka. Epikurejczycy i stoicy podporządkowali temu za
daniu wszelkie swoje wysiłki, a i dla sceptyków było to zagadnienie niemniej
ważne. Pragnienie życia szczęśliwego i próba filozoficznej odpowiedzi na
pytanie jak je osiągnąć, cechować będzie również myśl chrześcijańską, choć
przybierze w niej kształt całkiem odmienny. Opowiemy o tym w następnej
wyprawie w świat filozofii.
i I 166
i
Spis treści
PRZEDMOWA............................................................................... s Wstęp
ZACZYNA SIF~ OD ZDZIWIENIA ............................................. 7
Rozdział I
COŚ. POSZUKIWANIE PRAZASADY PRZEZ
FILOZOFÓW
JOŃSKICH I ITALSKICH ...............................12
WSZYSTKO
WYSZŁO Z WODY.
TALESA POSZUKIWANIE POCZĄTKU ...........................................
...........
I3
ANAKSYMANDER
1 BEZKRES ..............................................................
...........
15
PITAGORAS
WŚRÓD LICZB
................................................................... ...........
20
NIEZNISZCZALNA
KSIĘGA HERAKLITA ...........................................
...........
25
"JEDNO"
PARMENIDESA .......................................................................
...........
29
Rozdział II
ABY WILK BYŁ SYTY I OWCA CAŁA, CZYLI JAK
POGODZIĆ HERAKLITA Z PARMENIDESEM......... .........3s
"ELEMENTARZ" EMPEDOKLESA ........................................................
...........
36
WSZYSTKO WE WSZYSTKIM TO NIE WSZYSTKO.
ANAKSAGORAS
ZADAJE
NOWE PYTANIA ....................................
...........
40
ALFABET PRZYRODY WEDŁUG DEMOKRYTA................................
...........43
Rozdział III
Z NIEBA NA ZIEMIF~ ................................................................. 5I SLOWNE
ZABAWY SOFISTÓW I CO Z NICH WYNIKŁO ............................. 52
NIEWYGODNY CZŁOWIEK.
JAK SOKRATES POZNAWAŁ SIEBIE SAMEGO ....................................... 56
Rozdział IV OLIMPIJSKIE PRAWDY
WIECZNE WZORCE PLATONA.............................................67 IDEE
.......................................................................................................................
68 SWIAT I JEGO STWORCA
.................................................................................. 75 PAŃSTWO
............................................................................................................. 84
167
Rozdział V
MIĘDZY MATERIA I FORMA.
ARYSTOTELES ZAPROWADZA PORZ~DEK ..................... 90 JAK, Z
CZEGO, PO CO I DLACZEGO? .............................................................. 9 I O
RZECZACH WIECZNYCH ..............................................................................
94 MYŚLEĆ POPRAWNIE
..................................................................................... 102 PIRAMIDA
STWORZENIA ................................................:.............................. 108 BYĆ
CZŁOWIEKIEM ........................................................................................ 111
Rozdział VI
SZKOŁA SZKOLE NIEJEDNAKA.
GRECKIE RECEPTY NA SZCZF~ŚCIE ................................. 11'7 PIESKIE
ŻYCIE ALBO CZY CYNIK BYWA CYNICZNY .............................. 118 ZYĆ W
UKRYCIU - EPIKUREJSKA NAUKA O SZCZĘŚCIU ...................... 125
JAJKO FILOZOFII - RZECZ O STOIKACH .....................................................
134 ROZMOWA PANA EPIKUREW1CZA Z PANEM STOICKIM
....................... 143
Rozdział VII WAtTPIENIE I EKSTAZA. POMIFDZY SCEPTYCYZMEM
A NAJWYŻSZAr PRAWD ....................................................... 14~
ZWIERZENIA O WĄTPIENIU, CZYLI CZEGO MOŻNA SIĘ
DOWIEDZIEĆ W SZKOLE SCEPTYKÓW ....................................................
148 WIZJONER. PLOTYN W DRODZE DO ABSOLUTU
..................................... 155
Zakończenie GRECKIE DZIEDZICTWO.......................................
168
........ 164