65. rocznica ludobójstwa na Kresach
25 marca w Starostwie Powiatowym w Wołowie odbyło się spotkanie okolicznościowe, upamiętniające krwawą pacyfikację ludności polskiej na
Wschodnich. Gościem specjalnym uroczystości był ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
Licznie zgromadzonych gości powitał Starosta Wołowski, który zwrócił uwagę na znaczenie rocznicy, wskazując jednocześnie na ideę przyświecającą spotkaniu. Najbardziej wyczekiwanym punktem spotkania była prelekcja ks. Isakowicza-Zaleskiego - autora dokumentu „Przemilczane ludobójstwo na kresach”. Ksiądz Isakowicz-Zaleski podzielił się z zebranymi olbrzymią wiedzą na temat eksterminacji ludności polskiej dokonanej przez ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu i Kresach Południowo-Wschodnich. Ksiądz zwrócił uwagę na potrzebę budowania dialogu z Ukrainą, jednak w oparciu o prawdę i sprawiedliwość historyczną. Zaapelował również do obecnych o dokumentowanie wspomnień świadków wojennych wydarzeń.
Na spotkaniu głos zabrali także prezesi stowarzyszeń Podkamień i Huta Pieniacka. Po części oficjalnej odbyła się projekcja filmu dokumentalnego Jolanty Kessler-Chojeckiej „Skrawek piekła na Podolu", a po niej, z koncertem pieśni kresowych wystąpił chór „Srebrne Nuty”. W spotkaniu uczestniczyli przedstawiciele stowarzyszeń kresowych, samorządów z terenu Powiatu Wołowskiego, a także wiceburmistrz Wschowy - członek honorowy Stowarzyszenia Huta Pieniacka. Uroczystości spotkały się z dużym zainteresowaniem mieszkańców powiatu i mediów.
„89 rocznica Zaślubin Polski z morzem” xxx
Kilka dni temu środki masowego przekazu, (raczej masowego „robienia wody z mózgu”) starały się nam wmówić, że 20 rocznica „okrągłego stołu” powinna być najważniejszą rocznicą w naszej Ojczyźnie. Ważniejszą nawet od rocznicy 11 listopada. Nic więc dziwnego, że datę 10. lutego te same „tuby” zauważają tylko lokalnie, jako drugorzędną wiadomość.
Dlaczego?
Przecież 10. lutego dla naszego kraju jest niezwykle ważny i to podwójnie. Przypomina nam o odrodzeniu naszej Ojczyzny - czyli zwycięstwa, ale również o martyrologii naszego społeczeństwa - Sowieci wywożą na Sybir znaczną część naszego Narodu.
Co powinna dziś znaczyć ta data?
Dlaczego winniśmy pamiętać tamte zdarzenia, które miały miejsce właśnie tego dnia w polskiej historii?
Dlaczego wytrwale powinniśmy przypominać i wpajać te wydarzenia naszym następcom?
Jak powiedział Stefan Żeromski:
„Trzeba rozrywać rany polskie?
żeby się nie zabliźniły błoną podłości”.
Dzień 10 lutego to zwierciadło naszej historii, która pokazuje i uczy, jak w przeszłości przeżywaliśmy upadki, gdy u steru rządu stali lub stoją ludzie mali i głupi, zdrajcy lub przedstawiciele mniejszości narodowych. Oni to bowiem, służąc obcym, zawężali granice naszego państwa, a nawet doprowadzili do tego, że przez 123 lata Polska nie istniała na mapie świata.
10 lutego przypomina również o zwycięstwie. Nasi wielcy poprzednicy, dla których dobro Rzeczypospolitej było największą wartością m.in. marszałek Józef Piłsudski, Ignacy Paderewski, Roman Dmowski czy Eugeniusz Kwiatkowski mimo dzielących ich różnic potrafili wspólnie odbudować to, co nikczemnicy zniszczyli.
Rozpocznijmy od tej pięknej karty naszej historii. Zwycięstwo, które dziś przypominamy to triumfalny powrót Rzeczypospolitej na mapę świata z dostępem do Morza Bałtyckiego.
Koniec I-szej wojny światowej stwarzył naszej Ojczyźnie możliwość odrodzenia. Tą możliwość polscy patrioci skrzętnie wykorzystali.
3 czerwca 1918 roku na Międzysojuszniczej Konferencji pojawia się pierwszy zapis dotyczący dostępu do morza odrodzonej Rzeczypospolitej, w brzmieniu: „Utworzenie Polski zjednoczonej, niepodległej z dostępem do morza stanowi jeden z warunków trwałego i sprawiedliwego pokoju oraz przywrócenia panowania prawa w Europie”. Zapis ten oczywiście w owym czasie jeszcze niczego definitywnie nie załatwiał; był jednak zwiastunem, że odrodzona Polska musi mieć dostęp do morza.
Następnie 11 listopada 1918 roku na konferencji pokojowej owa wywalczona, wymarzona przez pokolenia niepodległość stała się prawie faktem.
Sprawę dostępu do morza załatwił podpisany 28 czerwca 1919 roku traktat pokojowy w Wersalu. Przyznano wówczas Polsce wybrzeże od Piaśnicy do Kamiennego Potoku (147 km linii brzegowej wraz z Półwyspem Helskim). Niestety nie udało się Polakom odzyskać Gdańska. Gdańsk bowiem uznano za Wolne Miasto.
Kropka nad „i” została postawiona 10 stycznia 1920 roku. W dniu tym nastąpiła wymiana dokumentów ratyfikacyjnych traktatu wersalskiego pomiędzy koalicją a Niemcami.
Tę decyzję ogłosił w Paryżu premier Georges Clemenceau i tego dnia traktat wszedł w życie.
Traktat otrzymaliśmy. Pozostał jednak zasadniczy problem. Mianowicie przyznane nam na konferencji pokojowej Pomorze i Prusy Wschodnie z polskim wybrzeżem były w dalszym ciągu w rękach Niemców. Trzeba je było przejąć za pomocą dyplomacji lub polskiej armii. Co prawda 25 listopada 1919 roku w Berlinie została podpisana umowa polsko - niemiecka „O wycofaniu wojsk z odstąpionych obszarów i oddaniu zarządu cywilnego”, którą podpisali dr Zygmunt Seyde ze strony polskiej i dr Edgar H.von Haimhausen ze strony niemieckiej. Jak się jednak okazało w praktyce było różnie? Gdy oddziały polskie przekroczyły linię demarkacyjną 17 stycznia 1920 roku, 4 Pułk Ułanów Nadwiślańskich z grupy operacyjnej płk. Stanisława Skrzyńskiego o godzinie 9 pod Lipiem koło Gniewkowa napotkał na niemiecki opór. Zginął pierwszy polski żołnierz, plutonowy Pająkowski, a 9 innych zostało rannych. Ułani szybko złamali niemiecki opór. Uciekający w popłochu Niemcy pozostawili broń i amunicję.
Prześledźmy choć w skrócie poprzedzające datę 10 lutego 1920 roku kalendarium wydarzeń.
- 27 grudnia 1918 roku wybucha Powstanie Wielkopolskie, które z sukcesem przejmuje w posiadanie Rzeczypospolitej znaczący obszar Wielkopolski.
-Wcześniej zaplanowane przejęcie Pomorza przez armię polską nie doczekało się realizacji. Podjęto natychmiast starania na płaszczyźnie dyplomatycznej. Trzeba było wykorzystać wszelkie możliwości by przyznane ziemie na Pomorzu odebrać Niemcom.
- Jesienią 1919 roku następują przygotowania do rewindykacji przyznanych nam przez Konferencję Wersalską ziem na północy. Zostaje utworzony Front Pomorski z gen. broni Józefem Hallerem jako dowódcą.
- 24 października 1919 r. w Skierniewicach dowództwo frontu rozpoczęło prace. Trzon sił Frontu Pomorskiego stanowiły: 11 Dywizja Piechoty gen. dyw. Jakuba Gąsieckiego-Włostowicza, Dywizja Strzelców Pomorskich płk. Stanisława Wilhelma Skrzyńskiego oraz utworzona z 1 i 12 pułku ułanów 5 Brygada Jazdy.
- 30 listopada 1919 roku gen. Haller w wydanej odezwie do żołnierzy pisze: „Wstępując na tę świętą ziemię polską z serdeczną radością całujemy Ją jak relikwię i przysięgamy bronić ją przed każdym najazdem. A z mieszkańcami tej ziemi Pomorskiej w radosnym uczuciu wołam: „Niech żyje Zjednoczona nasza Polska”.
- W połowie stycznia 1920 r. - na mocy traktatu wersalskiego z 10 stycznia 1920 r.
wojska polskie wkraczają na Pomorze.
- 18 stycznia 1920 r. pociągi pancerne „Wilk” i „Boruta” przekraczają dawną granicę pruską i zajmują dworzec podmiejski w Toruniu. Wśród nieopisanego entuzjazmu do miasta wkraczają ułani, a za nimi 1 Kompania Szturmowa 42 Pułku Piechoty.
- 21 stycznia 1920 r. następuje uroczysty wjazd gen. Hallera do Torunia
- 23 stycznia 1920 r. pociąg pancerny „Hallerczyk” wraz z 1 kompanią 42 pułku piechoty pod dowództwem generała Stanisława hrabiego Pruszyńskiego zajmuje Grudziądz. W Grudziądzu uciekających Niemców żegnały żałosne dzwony, a pozostający zamykali okiennice na widok polskich żołnierzy. Na wołanie „wir komen wieder”, Polacy odpowiadali: „Nie damy ziemi skąd nasz ród”
- 10 lutego 1920 r. w Pucku na terenie bazy hydroplanów niemieckich, w czasie wietrznej i deszczowej pogody generał Haller wrzuca w wody Zatoki Puckiej platynowy pierścień otrzymany na Dworcu Gdańskim od starosty dr Józefa Wybickiego, dokonując w ten sposób symbolicznych zaślubin Polski z morzem. W tym momencie ziściły się marzenia wielu pokoleń Polaków. Podczas tego podniosłego momentu, zwracając się do licznie zebranych gości i mieszkańców półwyspu Kaszubów, gen. Haller powiedział: „Oto dziś dzień czci i chwały! Jest on dniem wolności, bo rozpostarł skrzydła Orzeł Biały nie tylko nad ziemiami polskimi, ale i nad morzem polskim. Naród czuje, że go już nie dusi hydra, która dotychczas okręcała mu szyję i piersi. Teraz wolne przed nami światy i wolne kraje. Żeglarz polski będzie mógł dzisiaj wszędzie dotrzeć pod znakiem Białego Orła, cały świat stoi mu otworem. Zawdzięczamy to przede wszystkim miłosierdziu Bożemu, a potem wszystkim tym, którzy w walce nie ustawali, lecz dotychczas wytrwali, zwłaszcza naszym praojcom, którzy walki o wolność toczyli. Cześć Im! Oni nie dożyli tej radosnej chwili. My szczęśliwi! Cześć tym, którzy w tej wojnie polegli! Cześć tym żyjącym, którzy pracą, trudem i znojem walczą w szarej, codziennej walce życia. Cześć całemu Narodowi Polskiemu”.
Następnie głos zabrał minister Stanisław Wojciechowski, przedstawiciel Naczelnika Państwa i Rządu, który powiedział m.in.: „Żołnierz polski doszedł do morza. Oto święto nasze. Rzeczpospolita Polska bierze w posiadanie własne wybrzeże morskie. Odwieczne dążenie Chrobrych, Piastów i wielkich rozumem - Jagiellonów urzeczywistniają się na nowo. Posiadanie własnego wybrzeża to uwiecznienie dzieła Niepodległości Polski. Nie byłaby ona zupełna, gdyby nie dawała rzeczywistej podstawy dla gospodarczej niezależności. Własne wybrzeże morskie stanowi właśnie o wolnym oddechu życia gospodarczego Polski (…) Wolnością morską - już w XVI wieku mówiła Anna Jagiellońska - państwo ku górze się wznosi. Tak jest, mamy ku górze się wznosić. W wielkiej dziejowej chwili budowania Rzeczypospolitej Polskiej wszyscy jej obywatele winni się przejąć wielkością zadań, jakie nas oczekują. Trzeba Niepodległość rozszerzyć, utrwalić. Trzeba w całej pełni wyzyskać wszystkie szanse, jakie nam daje chwila obecna i utrwalić mocno”.
Podczas polowej mszy świętej kazanie wygłosił ks. kapelan Józef Wrycza, zasłużony działacz polski na Kaszubach, skazany przez sąd niemiecki w czerwcu 1919 roku na karę śmierci za patriotyczną działalność. Powiedział m.in.: „A czy znasz ty bracie młody? Poeta wskazał na wszystkie ziemie polskie, mówił o Mazowszu, o Wielkopolsce, o Litwie, zapomniał tylko o Pomorzu, o Kaszubach, o naszych płucach, o tem morzu polskim. Do niedawna jednak także i cały szeroki ogół polski nie troszczył się wcale o morze. Nie zapomnieli jednak Kaszubi, co jest ich obowiązkiem wobec Ojczyzny - Polski. Wszak ich to poeta powiedział: NIE MA KASZUB BEZ POLSKI. NIE MA POLSKI BEZ KASZUB. To też trwali oni niewzruszeni jak skała w morzu, zachowali ducha polskiego mimo strasznego ucisku i morze polskie utrzymali dla Polski”.
Jednym z pierwszych dekretów Naczelnika Państwa był dekret o utworzeniu Marynarki Wojennej. Oto jego treść: „Z dniem 28 listopada 1918 r. rozkazuję utworzyć marynarkę polską, mianując jednocześnie pułkownika marynarki, Bogumiła Nowotnego szefem Sekcji Marynarki przy Ministerstwie Spraw Wojskowych”.
Warszawa 28 listopad 1918
(-) Józef Piłsudski
Dekret ten natychmiast zaczęto wprowadzać w życie. Na miejsce organizacji marynarki wybrano Modlin. Tu powstał port wojenny.
Generała Hallera odwiedzającego osobiście prawie każde wyzwolone miasteczko Pomorza witano z wielkim wybuchem radości. Witano w nim długo oczekiwaną wolną i niepodległą Rzeczypospolitą. Ta euforia była bardzo znacząca, ponieważ propaganda niemiecka lansowała twierdzenie, że w Warszawie rządzą Żydzi, socjaliści i wywrotowcy. Gen Józef Haller klęcząc na bruku przed obrazem Matki Boskiej Chełmińskiej, dał jednoznaczny dowód, że jest inaczej, że jest to wierutne niemieckie kłamstwo.
Ówczesna morska polityka państwa doprowadziła do tego, że w 1939 roku polska flota była jak na ówczesne czasy znacząca, a port Gdynia stał się jednym z najnowocześniejszych portów na Bałtyku. Pokolenie wychowane w wolnej Polsce m. in. na miesięczniku „Morze” wspaniale sprawdziło się czy to na Westerplatte, czy w obronie Helu, czy na wielu frontach świata, czy w oddziałach partyzanckich, jak również w czasach okupacji sowieckiej w tzw. PRL-u.
Państwo polskie wyzwolone po 123 latach spod panowania trzech zaborców było biedne, zaniedbane i bardzo zróżnicowane. Dzięki ówczesnym wspaniałym Polakom i żarliwym katolikom, jak: gen. Haller, Eugeniusz Kwiatkowski, Wincenty Witos, Grabski, Józef Piłsudski, którzy ujęli odpowiedzialnie stery Rzeczypospolitej w swoje ręce, udało się stosunkowo szybko zbudować podwaliny pod II Rzeczypospolitą. Ci ludzie przejęli od poprzedników wiarę w najświętsze słowa: Bóg - Honor i Ojczyzna. Kochające swój rodzinny dom - Polskę. Potrafili oddać wszystko, z własnym życiem włącznie, dla dobra wspólnego. Oni po prostu potrafili służyć.
Przystąpili błyskawicznie do odbudowy i umacniania zrujnowanego kraju i do „wyrąbania”, choć maleńkiego okienka na świat.
- Po decyzji rządowej z 1924 r. rozpoczęto szybką budowę Gdyni, miasta i portu na miarę XX wieku oraz bazy Marynarki Wojennej na Oksywiu
- Rozpoczęto budowę linii kolejowej Śląsk - Gdynia, dzięki czemu mogliśmy wejść z naszym bogactwem, węglem na rynek angielski, a kopalnie mogły pracować pełną parą;
- Rozpoczęto tworzenie polskiej floty handlowej (powołanie przedsiębiorstwa żeglugowego Gdynia -Ameryka Lines czy pierwsze „Robury”);
- Powołano do życia Państwową Szkołę Morską w Tczewie;
- Zakupiono ze społecznych składek na użytek Szkoły Morskiej „Dar Pomorza”, dzięki któremu w wielu miejscach na świecie po raz pierwszy ujrzano polską banderę;
- Powołano do życia „Ligę Morską”, - której celem było przede wszystkim zachęcanie polskiej młodzieży do korzystania z dobrodziejstw morza (uprawianie żeglarstwa, nabieranie sił itp.)
- Ustanowiono święto morza; święto to miało pokazać Narodowi, co znaczy posiadanie nawet małego „okienka” na świat, jakie płyną z tego korzyści; udowadniano, że gospodarka morska może być kołem zamachowym dla całej polskiej gospodarki.
Eugeniusz Kwiatkowski w książce „Dysproporcje” pisał:
„ Każdy metr, każdy kilometr granicy morskiej pracuje więcej dla Polski 100 razy intensywnie, prędzej i przyjaźniej niż metr czy kilometr granicy lądowej” (...)
„Jedyną, naprawdę wolną granicą, jedynym miejscem wyrównania wciąż rosnących ciśnień, jedynym nieograniczonym kontaktem gospodarczym z całym światem jest właśnie granica morska” (...)
„Żadną, najbardziej umiejętną, szeroką i kosztowną propagandą nie będziemy w stanie tak szybko i tak definitywnie rozproszyć absolutnej ignorancji o Polsce, lekceważącego pomijania jej interesów i jej postulatów, jej praw i jej wartości, jak wówczas, gdy towar polski stanie obok towaru obcego na rynkach światowych i wykaże swą równowartość pod każdym względem. Jest to dziś jedyny, przekonywujący argument w świecie” (...)
„Tymczasem zaś sama konieczność wskazuje nam na niezbędność podtrzymania i nieprzerwanego rozwoju naszej polityki morskiej. Każdy nowy metr wybrzeża, każdy nowy dźwig, każdy skład towarowy, każda nowa placówka handlowa w Gdyni, każde ulepszenie komunikacji, każdy nowy okręt, każda nowa fabryka na wybrzeżu, każdy bank, każda nowa więź cementująca Gdynię z Pomorzem, a całe województwo pomorskie z resztą państwa, to wielka zdobycz, to poważny aktyw naszego dorobku państwowego. Tu koncentruje się jedyna praktyczna akademia kupiecka Polski, tu stoi otworem droga najpewniejsza i najkrótsza dla wyrównania wartości człowieka w Europie Zachodniej, tu zbiega się granica współpracy z narodami świata, tu wreszcie harmonizują się automatycznie wszystkie różnice poglądów, wszystkie starcia myśli i programów całej Polski”
Okres budowy II Rzeczypospolitej to okres sukcesów.
Ile zapału i nadziei na lepsze jutro posiadali nasi przodkowie!
Niestety, był to zbyt krótki okres w naszej historii - przerwany bezwzględną agresją Niemiec i Rosji na nasz kraj.
Dzień 10 lutego 1940 roku to także data tragedii w historii naszego Narodu. Tego dnia rosyjscy okupanci brutalnie napadają na ludność cywilną w Białymstoku. Nocą rosyjscy żołdacy walą kolbami do mieszkań Polaków. Dają im parę minut na spakowanie dobytku, który mogą wziąć ze sobą i pod osłoną bagnetów ładują całe rodziny do bydlęcych wagonów. Właśnie 10 lutego 1940 roku z Białegostoku rusza na Sybir pierwszy transport polskiej ludności. Na podstawie porozumienia Ribbentrop - Mołotow przystąpiono do bezwzględnego wyniszczania polskiej tkanki. Polska ponownie miała zginąć.
W wyniku przymierza niemiecko - rosyjskiego na zbudowanym już fundamencie II-ej RP nie stanął dom, nie mogła być dokończona jego budowa. To co z takim trudem ostało zrobione „sąsiedzi” doszczętnie zniszczyli. Jakby tego nieszczęścia było mało, tak zwani ”sojusznicy - niby przyjaciele” - po zakończeniu II wojny, bez jakichkolwiek skrupułów sprzedali nas w Jałcie Stalinowi. Nowy okupant natychmiast zawłaszczył sobie połowę Polski, a na pozostałym terenie zainstalował swoich siepaczy, których głównym zadaniem było dokończenie dzieła zniszczenia. Oddał stery rządu w ręce tzw. „Polaków”, którzy pod patronatem NKWD przystąpili do wykańczania resztek polskiej inteligencji. Ilu naszych bohaterów narodowych zostało zamordowanych w kazamatach SB - UB przez zbrodniarzy spod znaku PRL!
Nie udało się Sowietom dokonać całkowitego zniszczenia i doprowadzić do tego by Rzeczypospolita stała się sowiecką republiką. Na drodze stanęło pokolenie „Kolumbów” Dzięki takim ludziom jak m.in. gen. Anders, gen, Sosnowski, gen. Rowecki „Grot”, gen. Okulicki „Niedźwiadek”, gen. Emil Fieldorf, mjr Szyndzielarz „Łupaszko”, Dzieci - harcerze „Parasola”, powstańcy Warszawy Rzeczypospolita przetrwała. Niemcom hitlerowskim i stalinowskiej Rosji nie udało się zrealizować niecnych celów.
Ale wprowadzone na sowieckich bagnetach „szumowiny” zrobiły swoje.
Po prawie 50 latach rządów tych łobuzów i, niestety, po 20 latach przepychanek, prawie nic nam już nie zostało. Niemalże całkowicie rozparcelowano polską flotę, doprowadzono do upadłości Polski Przemysł Okrętowy, zniszczono wspaniałe rybołówstwo dalekomorskie, zlikwidowano bazy rybackie, podjęto również próby zniszczenia rybołówstwa rodzinnego. Zrobili to ci sami ludzie, którzy jeszcze nie tak dawno wiernie służyli Rosji, a dziś służą Brukseli. Jak w ich lokajskim zwyczaju zamiast Polskiemu Narodowi - służą innym? To oni doprowadzili Polskę do stanu, w którym dziś jesteśmy prawie niewolnikami! Mamy pracować dla obcych!
Ale Polska powstała przed laty. Polska i teraz powstanie. Dziś również mamy swoich „Kolumbów”, którzy bronią zawzięcie wspólnego dobra. Przykładem niech będą obecni tu przedstawiciele z starszym mechanikiem Bogusławem Marciniakiem przewodniczącym obrony Polskiej Żeglugi Morskiej na czele. Polska Zegluga Morska to już tylko jedyny polski armator, ale i jego statki pływają pod obcą banderą. Na pewno nastąpi radosna chwila, gdy ponownie załopocze na nich biało - czerwona. Przykładem także delegacja Stoczni Remontowej im. Józefa Piłsudzkiego z przewodniczącym NSZZ SOLIDARNOŚĆ …….. Tej Stoczni Remontowej, która dziś jest w rękach pracowników, która jest jedną z najbardziej podziwianych na świecie.
Pamiętajmy, więc co powiedział Tukidydes:
„ siłę państwa stanowią nie mury i nie okręty, lecz jedynie tylko ludzie”.
SOPOT 10 lutego 2009 r
Zbigniew Sulatycki
20 rocznica hańby
Milowymi krokami zbliża się dzień 4 czerwca 2009 roku. Właśnie w tym dniu, 20 lat temu, w 1989 roku, dokonano w Polsce największego oszustwa związkowców Solidarności, dokonano zdrady Polski, Narodu Polskiego, bezczelnie oszukano Świat.
Zdrajcy i oszuści będą tego dnia wznosić ,, toasty szczęścia i radości”. Ludzie walki, honoru, prawdy i godności, -- uchleją się tego dnia z rozpaczy! Cieszyć się będą ludzie mali, płakać będą ludzie wielcy i szlachetni.
Dzień 4-czerwca-1989 roku, to nie dzień upadku komuny, wręcz przeciwnie!! To dzień, kiedy aktywni komuniści, agenci komunistycznych służb specjalnych, oraz wszelkiego rodzaju badziewie - otrzymało z rąk zdrajców glejt, i bez przeszkód powróciło do życia publicznego, do życia politycznego. Dokonała się największa zdrada Polski na oczach Świata.
Dosłownie parę godzin temu wróciłem z Polski, z Poznania, gdzie celem mojej wizyty było złożenie kwiatów na grobie moich rodziców, a także, odebranie sb-eckich dokumentów na mój temat z IPN. Analizując te dokumenty doznałem szoku, szczególnie kiedy łapy wywiadu agentury komunistycznej śledziły moje kroki od samego początku pobytu na ziemi amerykańskiej, przez wiele, wiele lat. Jest to nic innego, jak czytelny dowód rozrabiackiej działalności agentury w szeregach polonijnych organizacji, prasie, radiu i tv,- oraz prób kompromitacji działaczy o nieposzlakowanej opinii. Przysięgam, że ich nazwiska oraz imiona, będą podane do wiadomości publicznej.
W Chicago niedawno odbył się zjazd KPA, jego prezes F.Spula ma wątpliwości ,, czy informacje o współpracy są prawdziwe”. Szanowny panie prezesie, o tym wie każde dziecko, że dla agentów i zdrajców materiały sb-eckie zawsze będą kupą gnoju nie wartą funta kłaków. Ludzie prawi, szlachetni, nie mający nic na sumieniu zawsze i wszędzie głosować będą za lustracją!! Ale o tym zdaje się nie wiedzieć prezes KPA. Głsując przeciw lustracji, zgadzacie się na pośmiewisko i niewiarygodność, a także ochraniacie swym postępowaniem agenturę w swych szeregach.
Apeluję aby dnia 4 czerwca 2009 roku, nie ,,świętować”, bo nie świętuje się zdrady i oszustwa, nie świetuje się dnia, kiedy pozwolono zbrodniarzom komunistycznym na powrót do życia politycznego i publicznego. W przeciwnym razie będzie to nic innego, jak osobiste przyznanie się do politycznego analfabetyzmu, a także poparcie dla antypolskiego, antylustracyjnego rządu spod zanku PO.
Grzegorz Michalski- były członek ZR Wlkp, pierwsza Solidarność. Maj- 31- 2009
Aktorka ze spotu PiS została brutalnie pobita
Anna Cugier-Kotka, aktorka, która występowała w spotach Prawa i Sprawiedliwości, została brutalnie pobita - donosi "Rzeczpospolita".
Wcześniej grożono jej śmiercią.
Aktorkę zaatakowało kilku mężczyzn, którzy czyhali na nią przed jej domem. Kobieta trafiła do szpitala, gdzie została poddana obdukcji.
Cugier-Kotka w wyborach do Parlamentu Europejskiego poparła PiS, mimo że dwa lata temu występowała w spotach Platformy Obywatelskiej. Aktorka mówiła o tym, że daje PO "żółtą kartkę". Po tym spocie grożono jej śmiercią - aktorka otrzymywała obraźliwe SMS-y i e-maile. Sprawa została zgłoszona policji, która na reakcję miała 30 dni.
Cenckiewiczowi także grożono śmiercią w POlszewickiej Polsce i nie jest to jedyny przypadek.
Tomasz Radzikowski
AMC Pisze:
Uwagi w sprawie zniekształcenia wypowiedzi Jana Pawła II, ktora dała początek powiedzeniu “Nasi starsi bracia w wierze”.
Istotnie 13 kwietnia 1986 roku miała miejsce historyczna wizyta polskiego papieża w synagodze rzymskiej, gdzie Jan Paweł II zwracając się do Żydów wygłosił słynne zdanie, które wśród obecnych wzbudziło wielką radość i nadzieje. Brzmiało ono dosłownie: “Siete i nostri fratelli prediletti e, in certo modo, si potrebbe dire, i nostri fratelli maggiori”. (Jesteście naszymi umiłowanymi braćmi i w pewnym sensie można by powiedzieć, naszymi starszymi braćmi).
Przede wszystkim zdanie to jest w trybie warunkowym (”si potrebbe dire”), zawiera przypuszczenie (”in certo modo”), a poza tym gdzie jest w nim powiedziane “nasi starsi bracia w wierze”?
Antykatolicki podręcznik w Turcji
Jak podaje serwis internetowy Invictory.org, Tureckie Ministerstwo Edukacji wydało zgodę na publikację podręcznika do historii, w którym zachęca się do czynnego prześladowania katolików. Poza tym można znaleźć w nim informacje o „podstępnej taktyce chrześcijan”, którzy rzekomo knują spisek przeciw Turcji.
Jak podaje rosyjski serwis chrześcijański Invictory.org, Tureckie Ministerstwo Edukacji szykuje się do wprowadzenia kontrowersyjnego podręcznika do szkół. Już wkrótce 13-letnie dzieci będą mogły przeczytać o „przebiegłych” chrześcijańskich misjonarzach, przed którymi najlepiej się wystrzegać.
Jak tłumaczy sam autor książki, działalność misjonarzy zagraża jedności Turcji i podstawowym wartościom narodowym. Na kolejnych stronach podręcznika autor jawnie zachęca do czynnego prześladowania katolików. Poza tym szczegółowo opisuje „podstępne praktyki chrześcijan”, które mają doprowadzić do upadku Turcji.
Na publikację zareagowała już Europejska Unia Kościołów Protestanckich w Turcji. Według niej podręcznik jedynie umacnia stereotypy walki z katolikami zamiast je zmieniać.
Jeżeli Andrzej Czuma miał długi, to powinien je wymienić w swoim oświadczeniu majątkowym.
W żadnym ze złożonych przez siebie poselskich oświadczeń majątkowych Andrzej Czuma nie wpisał w rubryce “zobowiązania” długów, jakie ma w USA.
Minister utrzymuje, że wszystkie należności spłacił. Jednak “Polityka”, która ujawniła sprawę jego zaległości finansowych, twierdzi, że Czuma mija się z prawdą.
“W wykazie długów spłaconych po sprzedaży domu nie ma informacji o spłaceniu karty kredytowej w wysokości 7107 dolarów. Gdyby ta kwota została spłacona po sprzedaży domu, to korporacja Colonial Credit nie wytoczyłaby sprawy Andrzejowi Czumie. Taka sprawa trafiła do sądu Cook County 28 listopada 2006 r., a więc gdy nie było go już w Chicago” - pisze tygodnik i podtrzymuje, że wbrew temu, co mówi minister, to jego dług, o czym świadczy numer jego ubezpieczenia.
Jeśli to prawda, oznacza to, że Czuma, będąc posłem PO, zataił dług w swoim oświadczeniu majątkowym. Jako zobowiązanie w oświadczeniu Czumy figuruje jedynie pożyczka, którą zaciągnął w Sejmie.
Prawdziwość oświadczeń majątkowych bada z urzędu Centralne Biuro Antykorupcyjne. Dlatego “Rz” zwróciła się w miniony czwartek do ministra Czumy z pytaniem, czy zamierza wystąpić do CBA, by skontrolowało prawdziwość jego oświadczenia. Z podobnym pytaniem zwróciliśmy się do premiera za pośrednictwem Centrum Informacyjnego Rządu. Mimo wielokrotnych monitów do zamknięcia tego wydania “Rz” nie dostaliśmy odpowiedzi.
CBA do sprawdzania prawdziwości oświadczeń majątkowych może wykorzystywać wszelkie środki, w tym zwracać się do instytucji działających w innych krajach.
Ministerstwo Sprawiedliwości do tej pory nie odpowiedziało również na pytanie o to, co się stało z resztą pieniędzy pochodzących ze sprzedaży domu w Chicago.
Z oświadczenia majątkowego posła Czumy wynika zaś, że jest jednym z najuboższych parlamentarzystów. Jego oszczędności opiewają na 3500 zł i 1200 dolarów. Poseł nie wykazał w oświadczeniu żadnych mieszkań ani innych nieruchomości. Jedynym jego majątkiem jest 13-letnia lancia kappa o wartości 10,5 tys. zł.
Mieczysław Klasa, który pośredniczył w sprzedaży Czumie domu w Chicago, twierdzi, że nieruchomość ta jest warta około 200 tys. dolarów. Tymczasem według szacunków suma długów, jaką obecny minister sprawiedliwości spłacił po sprzedaży domu, nie przekroczyła 30 tys. dolarów.
Wśród Polonii w Chicago panuje coraz większy niesmak wywołany postępowaniem i wypowiedziami Czumy oraz broniącego go Stefana Niesiołowskiego. Polonusi są wstrząśnięci wypowiedzią ministra, który przechwalając się, że nigdy nie był zatrzymany za jazdę w stanie nietrzeźwym, zasugerował, że wśród Polonii to prawdziwa rzadkość.
Stefan Niesiołowski z kolei oburzył Polonusów nazwaniem środowiska chicagowskiego małpiarnią.
Przeciw wypowiedzi Niesiołowskiego ostro w liście do marszałka Sejmu zaprotestował prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej Frank J. Spula. “Oczekujemy ze strony p. Niesiołowskiego oficjalnych, szybkich i wyczerpujących przeprosin w mediach polskich i lokalnych w Chicago” - napisał. Poinformował jednocześnie, że biuro KPA zostało zasypane lawiną protestów Polonusów.
Jak w USA rozbijał POMOST
Działacze polonijni oskarżają Andrzeja Czumę o osłabienie ruchu POMOST. W latach 80. była to obok Kongresu Polonii Amerykańskiej najprężniejsza polska organizacja w USA. Wspierała najczęściej kanałami nieoficjalnymi podziemie antykomunistyczne w Polsce.
- Do chwili pojawienia się Andrzeja Czumy POMOST był zwartą, prężną instytucją, bez jakichkolwiek wewnętrznych konfliktów - relacjonuje jedna z redaktorek miesięcznika „POMOST” wydawanego przez ruch Mirosława Kruszewska.
Jak twierdzi inny działacz i dziennikarz polonijny, Czuma usiłował pozbyć się szefa POMOSTU Krzysztofa Raca pod pozorem nadużyć finansowych. Ostatecznie sąd w Chicago uznał, że Czuma i jego grupa nie mają prawa posługiwać się nazwą POMOST i przywrócił jej prawowite władze.
* tutaj ten tekst: http://prawdaoplatformie.blogspot.com/2009/02/dugi-czumy-zbada-cba.html
ale oryginał jest w "rzepie"
Poniżej treść pisma do Prezydent Warszawy, Hanny Gronkiewicz-Waltz
Szanowna Pani Prezydent,
Tu, w Warszawie zrujnowano mieszkańców i ich miasto, ale duch pozostał niezwyciężony...
Zwracam się do Pani z prośbą o zapobieżenie przedsięwzięciu, które w sposób niezwykle upokarzający rani uczucia religijne i patriotyczne mieszkańców Warszawy i wszystkich Polaków.
Na dzień 15 sierpnia - kiedy to przypada tak ważne dla katolików święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny oraz rocznica Cudu nad Wisłą - zapowiadany jest na Lotnisku Bemowo koncert niezwykle perwersyjnej piosenkarki posługującej się pseudonimem Madonna.
Wierzę, że tylko z powodu nieuwagi urzędników kierowany przez Panią urząd wydał zgodę na zorganizowanie rzeczonego koncertu w symbolicznym dla nas dniu.
Zwracam się więc z apelem, aby przez wzgląd na szczególną w tym dniu pamięć o zasługach, bohaterstwie i godności warszawian ginących w obronie stolicy przed bolszewicką nawałą, wycofała Pani swoje poparcie dla koncertu piosenkarki -skandalistki o wizerunku obrazoburczej Antymadonny.
Marian Brudzyński
Radny Województw Mazowieckiego
Agora - kolos na glinianych nogach?
Sytuacja finansowa Agory, wydawcy "Gazety Wyborczej", nie jest najlepsza. Obserwuje się , że jej wartość z roku na rok spada i według szacunków podanych przez branżowy miesięcznik "Press", jest jedenastokrotnie mniejsza niż w 2000 roku. Ceny akcji Agory wykazują trwałą tendencję spadkową i poszybowały mocno w dół. Na początku 2000 r. jedną akcję wyceniano nawet na 180 zł, dzisiaj nie jest warta nawet 15 złotych.
Kłopoty finansowe Agory zaczęły się w 2001 roku. Nastąpił wtedy spadek zainteresowania reklamą w "Gazecie Wyborczej", która jest główną lokomotywą finansową koncernu. Dlaczego Agora nie potrafi poradzić sobie ze zbudowaniem multimedialnego imperium o trwałych strukturach?
Agora bez wizji
Agora wyraźnie nie ma szczęścia do telewizji. W połowie 1997 r. kupiła nieco więcej niż jedną piątą udziałów w Canal Plus za 28,5 mln USD, udzieliła również prawie 5,5 mln USD kredytu. Czyli de facto wydała 34 mln USD. I tak firma związała się ze stacją rządzoną przez producenta filmowego Lwa Rywina. Lecz plany Agory co do ekspansji na rynku telewizyjnym szybko zderzyły się z rzeczywistością. Nie wystarczyła przychylność centrolewicy dla tej telewizji. Warto tutaj nadmienić, iż Canal Plus uzyskiwał coraz lepsze pokrycie obszaru Polski częstotliwościami, których Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji skąpiła chociażby powołanej przez Ojców Franciszkanów Telewizji Niepokalanów. Canal Plus musiał jednak zmierzyć się również z międzynarodową konkurencją. Już w 1997 r. zaczął być dostępny na szerszą skalę obecny na naszym rynku od 1996 r., a należący do Amerykanów, kodowany kanał filmowy HBO (Home Box Office). Telewizja HBO, nadając swój program przez satelitę z Węgier i wykorzystując przepisy o telewizji transgranicznej, pozostawała poza zasięgiem funkcjonujących w Polsce instytucji i nieformalnych grup nacisku. Potem HBO weszło do oferty platformy cyfrowej Wizja TV, działającej od 1998 r., a należącej do amerykańskiej spółki At Entertainment. Próba zlikwidowania konkurencji przez Canal Plus chociażby na wzór przeprowadzonej w 1997 r. likwidacji poprzez wchłonięcie FilmNetu, kanału z filmami, który działał od 1994 r. w ramach pakietu Multichoice, tym razem okazała się bardziej skomplikowana i rozciągnięta w czasie. Jednakże At Entertainment w czerwcu 1999 r. sprzedał Wizję TV spółce United Pan-European Communications mającej siedzibę w Holandii, ale de facto będącej w rękach Amerykanów z United International Holdings. Ta transakcja była na rękę dla prezesa Canal Plus Lwa Rywina, który liczył na szybkie rozwiązanie niekorzystnej sytuacji. Jednakże kolejnym niepowodzeniem Canal Plus była próba wprowadzenia na rynek Polskiej Platformy Cyfrowej, gdyż Telewizja Publiczna została przyblokowana we wspieraniu Rywina, natomiast telewizja TVN wybrała Wizję TV, a Polsat wolał stworzyć własną platformę cyfrową. Dopiero w sierpniu 2001 r. udało się spółce kierowanej przez Rywina przejąć Wizję TV wraz z nadawanym przez nią kanałem HBO. Lecz dla Agory ten fakt nie miał już żadnego znaczenia, gdyż nie mając wpływu na zarządzanie tą telewizją i widząc realną groźbę ponoszenia coraz większych strat finansowych, w kwietniu 2001 r. sprzedała udziały w Canal Plus za 21 mln USD. A więc uzyskała dużo mniej, niż wydała w 1997 roku.
Po porażce z Canal Plus Agora bardzo szybko chciała na nowo zainwestować w telewizję, by poczuć się w pełni spółką multimedialną. Dlatego też już pod koniec 2001 r. zaczęła sondować, jakie są możliwości wejścia w ogólnopolską telewizję. Brano nawet pod uwagę przejęcie TVP 2 w przypadku jej prywatyzacji. Ale do poważnych negocjacji zaprosił Agorę Zygmunt Solorz. Plan wejścia wydawcy "Gazety Wyborczej" w Polsat zbiegł się w czasie z pracami nad nowelizacją ustawy o radiofonii i telewizji. Jednakże zdominowana przez postkomunistów Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji wraz z ówczesnym premierem Leszkiem Millerem i jego gabinetem oraz lewicowym szefem TVP Robertem Kwiatkowskim postanowiła zaproponować własną wizję rynku mediów. Niedawny wspólnik Agory Lew Rywin, przedstawiając się jako wysłannik premiera, podjął więc negocjacje z Agorą, oferując usunięcie niekorzystnych zapisów z rządowego projektu nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji. Agora jednocześnie rozmawiała z premierem Leszkiem Millerem i sekretarzem stanu w ministerstwie kultury Aleksandrą Jakubowską, odpowiedzialną za opracowanie zmian w ustawie o radiofonii i telewizji. Adam Michnik, nie zamierzając płacić 17,5 mln USD łapówki, postanowił rozegrać sprawę po swojemu i 22 lipca 2002 r. nagrał korupcyjną propozycję Lwa Rywina. Z upublicznieniem nagrania Michnik czekał jednakże prawie pół roku. W związku z nagłośnieniem spotkania Rywin - Michnik ustawa wprawdzie przepadła, lecz Agora nie kupiła Polsatu i znowu mocno ucierpiał na tym jej wizerunek.
W kolejnych latach zakup Polsatu pomimo jeszcze pobrzmiewających marzeń był już dla Agory nieosiągalny. W 2008 r. przymierzała się ona do wejścia w powiązaną z Zygmuntem Solorzem Superstację. Jak podał serwis press.pl, za 33 proc. udziałów chciała zapłacić 20 mln zł, lecz brak gwarancji uzyskania pełnej kontroli nad tą inwestycją spowodował, iż i tym razem Agora nie została spółką telewizyjną. Ostatnio wśród telewizji, które mogłaby kupić Agora, znalazła się też młodzieżowa 4fun.tv. A po wyjściu w listopadzie 2008 r. News Corporation Ruperta Murdocha z Telewizji Puls Agora jest wymieniana jako potencjalny inwestor tej stacji utworzonej na bazie należącej do Ojców Franciszkanów Telewizji Niepokalanów.
Plany na ścisły monopol
Lista spółek, które Agora miała kupić, jest dość długa. Kilkakrotnie pojawiła się jako zainteresowana kupnem Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych specjalizujących się w edycji podręczników. W 2002 r. przegrała z wydawnictwem Muza Włodzimierza Czarzastego i zawieruchą będącą wynikiem afery Rywina, która spowodowała wstrzymanie prywatyzacji. Dwa lata później sama zrezygnowała z zakupu, lecz do gry o to wydawnictwo wróciła w połowie 2008 roku. Gdy chciano w latach 2000-2001 sprywatyzować Polską Agencję Prasową, która jest poważnym źródłem informacji dla większości mediów w Polsce, Agora była gotowa to wykorzystać i przejąć PAP. Miała też chrapkę na Ruch, który jest największym kolporterem prasy, posiadając około 35 tys. punktów sprzedaży i 40-proc. udział w tym segmencie rynku. Początkowo zakup miał być zrealizowany przez konsorcjum złożone z liberalnych, głównie niepolskich wydawców działających na naszym rynku, w skład którego weszła także Agora. Ale na początku 2008 r. wydawca "Gazety Wyborczej" chciał nawet sam kupić Ruch - informował "Parkiet". Gdyby tak się stało, wówczas Agora mogłaby decydować o warunkach dopuszczenia wydawców do kolportażu, a więc także ustalać marże za sprzedawaną prasę i określać zasady ekspozycji tytułów. Miałaby nieograniczoną możliwość promocji własnych tytułów, a niezależni wydawcy mogliby nawet być wykluczeni ze sprzedaży w sieci Ruchu. Posiadając do tego agencję prasową, nawet przed dotarciem gazety innego wydawcy do kiosków miałaby wpływ na jej treść. Wydaje się, że taki monopol jest ciągle w sferze marzeń ludzi z Agory.
Axel Springer psuje krew Agorze
Przez wiele lat "Gazeta Wyborcza" pod względem sprzedaży była na pierwszym miejscu wśród pism codziennych. Lecz dotychczasowy lider został zdeklasowany przez wprowadzony w październiku 2003 r. na nasz rynek niemiecki tabloid "Fakt". Dziennik ten już 2004 r. miał więcej czytelników niż "Wyborcza". Szybko rosła też jego sprzedaż, która przy nakładach w granicach 700 tys. egzemplarzy już w grudniu 2003 r. była wyższa niż innych dzienników, a na początku 2004 r. sprzedawało się prawie 650 tys. egzemplarzy. We wrześniu 2008 r. sprzedaż "Faktu" wyniosła ok. 470 tysięcy egzęplarzy. W tym samym czasie "Gazeta Wyborcza" rozprowadzała nieco ponad 400 tys., wyraźnie zostając w tyle. Dziś wynosi ok. 400 tys. egzemparzy. Wprawdzie później różnice zmalały, ale "Fakt" nadal bez problemu wyprzedzał "Wyborczą". Polski rynek prasowy Niemcy postanowili zdobyć, proponując za egzemplarz swojego dziennika tylko 1 złoty. Mimo oskarżeń o dumping, inni wydawcy musieli zastanowić się więc nad ceną własnych gazet. Tabloid Springera pomimo zapowiedzi zastosowania pośredniej formuły między bulwarówkami a dziennikami informacyjnymi plasował się na równi z "Super Expressem". Dlatego Agora po jego wejściu na rynek jeszcze gwałtownie nie reagowała, lecz powoli przygotowała odpowiedź w postaci bliskiego tabloidom "Nowego Dnia", który ukazywał się od listopada 2005 r. do lutego 2006 roku. Mimo wieloletniego doświadczenia Agory na rynku dzienników do wypracowania jak najlepszej formuły nowej gazety zaangażowano nawet zagranicznych doradców. Tytułowi zapewniono wyśmienite zaplecze techniczne, pokaźną kampanię reklamową oraz przeprowadzono wiele akcji promocyjnych, w których czytelnicy mogli wygrać m.in. samochody osobowe czy sprzęt RTV. Na promocję "Nowego Dnia" w samej końcówce 2005 r. Agora wyasygnowała ok. 30 mln złotych. Jednak mimo tych zabiegów dziennik nie dawał nadziei na rynkowy sukces. Wysokie koszty wobec zbyt niskiej sprzedaży generowały straty, więc by nie obniżać zbytnio wartości spółki, zarząd Agory zdecydował się na zakończenie nowego projektu. Tym bardziej że musiano walczyć o pozycję samej "Gazety Wyborczej" w związku z zapowiedzią Axel Springera wypuszczenia pozycjonowanego tak samo jak "Wyborcza" tytułu. W kwietniu 2006 r., na kilka dni przed debiutem Springerowskiego "Dziennika. Polska Europa Świat", zmuszona do zabiegania o czytelnika "Wyborcza" zeszła z ceną do narzuconej przez Niemców 1,50 zł za egzemplarz. "Gazeta" poczuła też, iż walka nie idzie tylko o finanse, ale i moderowanie dyskusji w sferze publicznej, w czym do tej pory przewodziła. Swoistą tradycją stała się wręcz systematyczna wymiana złośliwości między tymi dwoma tytułami. Pomimo tego, iż "Dziennik" sprzedaje dziś ok. 160 tys. egz. (wrzesień 2008 r.), czyli mniej niż połowę tego, co "Wyborcza", to nadal stanowi zagrożenie dla Agory. Z podwyżką ceny do 1,80 zł "Gazeta" czekała trzy lata, gdy tymczasem Axel Springer sondował zachowanie czytelników "Dziennika" już w sierpniu 2006 r., zwiększając w Małopolsce cenę do 1,80 złotych. Straty wynikłe z narzuconej przez Niemców niskiej ceny Agora postanowiła zrekompensować rozbudową działu kolekcji. Dodatki i różnego rodzaju gadżety stały się wręcz codziennością, a ci z czytelników, którzy zapragnęli mieć książę czy płytę DVD, musieli liczyć się z wydatkiem za "Wyborczą" w okolicach 6-7 zł bądź 1,5 zł za "Gazetę" plus ponieść dość wysoki koszt zakupu dodatku. Tak więc skompletowanie jakiejś całej serii wydawniczej Agory wiązało się ze sporymi kosztami. Lecz w końcu zachęcani dodatkami czytelnicy znudzili się. Świadczy o tym chociażby to, iż przez trzy pierwsze kwartały 2008 r. przychody Agory ze sprzedaży kolekcji były przeszło o połowę niższe niż w analogicznym okresie 2007 roku.
Państwu już dziękujemy
Nowy 2009 rok Agora rozpoczęła od grupowych zwolnień. Jak podaje "Dziennik" z 10 stycznia br., na początek pracę straciły 52 osoby. Ale to dopiero początek, gdyż wedle szacunków zarządu zwolnionych będzie 300 osób. A wszystko to w celu poprawy efektywności operacyjnej w Agorze. Jak napisał "Dziennik", zastępca naczelnego "Wyborczej" Jarosław Kurski, wychodząc naprzeciw zaistniałej sytuacji, postanowił lepiej zagospodarować nadal zatrudnionych pracowników, wysyłając im maila z zachętą, by okazując lojalność wobec "Gazety", przejęli obowiązki odchodzących koleżanek i kolegów. Według rozmówcy "Dziennika", jeden ze zwolnionych dziennikarzy, który spędził w "Wyborczej" niemal całe swoje życie, był tak załamany, iż nie mógł ustać na nogach i musiano mu pomóc opuścić redakcję. No, ale cóż, w końcu Agora, będąc dużym koncernem, rządzi się prawami rynku.
Zwolnienia w Agorze są przeprowadzane nie od dziś. Zaczęło się w końcu 2001 r., gdy pracę w Agorze straciło 170 osób. Kolejne lata przyniosły następne fale zwolnień. W pierwszej połowie 2004 r. w ramach programu restrukturyzacji spółki zwolniono 500 osób.
Wstrząsający jest też list Barbary Kalabińskiej opublikowany w "Rzeczpospolitej" w lipcu 2008 r., gdy znowu ożyła sprawa zatrudniania przez "Wyborczą" agenta SB Lesława Maleszki. Kalabińska opisuje okoliczności towarzyszące śmierci swojego męża Jacka Kalabińskiego, który był w latach 1991-1997 korespondentem "Gazety Wyborczej" w Waszyngtonie. Jak czytamy w liście: "Kierownictwo 'Wyborczej' pozbawiło pracy swojego wieloletniego korespondenta Jacka Kalabińskiego, gdy był śmiertelnie chory i jego życie zbliżało się do końca. Wobec Jacka Kalabińskiego 'GW' nie zdobyła się ani na 'akt miłosierdzia chrześcijańskiego', ani na zastosowanie kryteriów 'socjalnych i humanitarnych'. (...) Miesiąc po wyjściu Jacka ze szpitala, 24 marca 1997 r. zadzwoniła do niego Helena Łuczywo, zastępca Adama Michnika. Rozmowa przebiegała następująco (co przepisuję z diariusza, bo pamięć jest ułomna): Helena Łuczywo: Jak się czujesz? Jacek Kalabiński: Lepiej. Właśnie szykuję się wrócić do pisania. Helena Łuczywo: Nie musisz. Właśnie dyskutowaliśmy tu, w redakcji, i zdecydowaliśmy, że 'Gazeta' nie może ponosić ryzyka trzymania nieubezpieczonego korespondenta. Jacek Kalabiński:?? Helena Łuczywo: Zaraz dostaniesz faksem zwolnienie. Widzisz, nie jesteśmy bezwzględnymi kapitalistami, tylko humanitarnymi demokratami, dlatego nie dzwoniliśmy do ciebie w lutym, kiedy gorzej się czułeś".
W bieżącym roku statystycznie zwolnienia w Agorze nie przedstawiają się najgorzej, gdyż według zapowiedzi Zarządu ma odejść 7,5 procent ze wszystkich zatrudnionych. A ci, którzy zostają, zapewne mają nadzieję, że sytuacja nie pogorszy się tak jak w stworzonej na Ukrainie spółce Agora Prasa, gdzie w końcówce 2008 r. z 30 osób pracę straciło już ponad 20.
Złote czasy już nie wrócą
Agora jest nadal potężną firmą, ale lata gwałtownego wzrostu ma już za sobą. Przypomnijmy tylko, iż została założona w 1989 r. przez Zbigniewa Bujaka, Aleksandra Paszyńskiego i Andrzeja Wajdę z kapitałem zakładowym wynoszącym równowartość 15 nowych złotych. A więc zaczęła wydawać "Gazetę Wyborczą", faktycznie nie dysponując żadnym realnym majątkiem. Niebagatelne znaczenie miało za to logo "Solidarności" na stronie tytułowej, które budziło wówczas zaufanie wśród czytelników i napędzało sprzedaż. Również to, iż "Wyborcza" była czołową gazetą ówczesnej opozycji, pozwoliło jej na uzyskanie sporej pomocy z zagranicy, a w kraju dużych kredytów. Agora, mimo że jest utożsamiana głównie z "Gazeta Wyborczą", funkcjonuje jako duży kompleks multimedialny. Razem z Fundacją Batorego i Spółdzielnią Pracy "Polityka" utworzyła ponadregionalne Radio TOK FM. Należy do niej również grupa lokalnych rozgłośni radiowych w największych miastach Polski nadająca pod szyldem Radio Złote Przeboje czy Radio Roxy FM. Agora jest też wydawcą takich czasopism jak "Poradnik Domowy", "Cztery Kąty" czy "Avanti". Posiada również rozdawany w wielu miastach bezpłatny dziennik "Metro". Niemało inwestuje w internet. Ostatnio kupiła chociażby portal z ogłoszeniami Trader.com. Nieustannie rozwija się też portal Gazeta.pl. Lecz głównym produktem Agory pozostaje nadal "Wyborcza" i to jest jedna z głównych przyczyn obecnych problemów spółki, gdyż prasa ma dzisiaj silną konkurencję w innych mediach.
Paweł Pasionek