Anne Eames
Gwiazdkowe szaleństwo
Rozdział 1
Przyszedł w końcu piątek trzynastego. Trzeba przyznać, że Carrie przywitała go godnie. Nie uczesana, bez narzeczonego i pracy. Czuła, że za chwilę zwymiotuje po raz trzeci. I to nie z powodu przeziębienia, które dopadło ją na początku tego feralnego tygodnia, a raczej butelki taniego wina, którą pozwoliła sobie wypić niemal w całości wczoraj wieczorem.
Chciało jej się wyć. Od początku podejrzewała, że będzie to fatalny tydzień, ale teraz zyskała już pewność. Z dzisiejszej perspektywy poniedziałkowa trwała wydawała się nawet jeszcze nie taka zła. Szkoda tylko, że wciąż straszyła tym, co zostało jej na głowie.
Zwlokła się z fotela i stanęła przed lustrem, żeby przyjrzeć się temu, co bardziej przypominało biblijny gorejący krzak niż jej dawne włosy. Z drugiej strony patrzyła na nią blada, nieszczęśliwa twarz z podkrążonymi oczami.
- Daj spokój, Carrie - powiedziała do siebie. - Weź się w garść. Nie czas teraz się użalać nad sobą.
Choć trudno w to uwierzyć, ale pomogło. Przeszła do kuchni, żeby napić się herbaty i zjeść kawałek chleba. Miała nadzieję, że uspokoi to jej żołądek. Następnie, z kubkiem w ręku, podeszła do okna, chcąc przyjrzeć się mgle nad zatoką Monterey, rozciągającą się daleko w dole. Czuła, że będzie jej brakować tego widoku, ale wiedziała też, że moment przeprowadzki zbliża się nieuchronnie. Niedługo nie będzie jej stać na to mieszkanie.
Wcześniej myślała nawet o pożyczce od Briana. Oczywiście niewielkiej, tak żeby wystarczyło na czynsz, z którym zalegała. Zwróciłaby mu wszystko, gdy tylko zaczęłaby pracować. No tak, Brian! Kiedy usłyszał, o co jej chodzi, wyjął książeczkę czekową tym swoim charakterystycznym gestem, który mówił: „wszystko mogę kupić”, i wypisał żądaną sumę.
Mruczał przy tym: „Kobiety, kobiety”, co doprowadziło Carrie do wściekłości. Dlatego natychmiast podarła czek na jego oczach, a następnie odesłała mu go wraz z pierścionkiem z diamentem, który jej wcześniej ofiarował.
To był błąd. Mogła przynajmniej zachować zaręczynowy pierścionek.
Telefon, znajdujący się na stoliku obok kanapy, zadzwonił niespodziewanie. Carrie aż podskoczyła. Przez moment zastanawiała się, czy to Brian, czy może jej gospodarz, ale uznała, że to właściwie wszystko jedno. Nie miała ochoty na rozmowę zarówno z jednym, jak i z drugim.
Podniosła słuchawkę.
- Tak, słucham?
- Carrie? To ja, Brian.
Czy koniecznie musiał się przedstawiać?! Znała przecież ten głos, który przyprawiał ją o mdłości.
- Brian? Jaki Brian?
- Nie wygłupiaj się, Carrie! Przecież wiem, że jestem ci potrzebny!
- Potrzebny? - powtórzyła z goryczą.
- Oczywiście. Przecież jesteś bez forsy!
No tak, oto cały Brian. Zawsze taki delikatny i romantyczny. Dlaczego nie mogła wcześniej dostrzec, że za wspaniałą sylwetką, inteligencją i obyciem kryje się kawał chama?
- Jakoś sobie poradzę - mruknęła do słuchawki.
Brian milczał przez chwilę, jakby szykował się do ostatecznego ataku.
- Tak? Zdaje się, że twój gospodarz dał ci czas do końca tygodnia - przypomniał jej. - Co zrobisz, jak nie znajdziesz pracy? Zresztą i tak musiałabyś czekać cały miesiąc na pierwszą pensję.
- Dosyć, Brian! Nie potrzebuję ani twoich pieniędzy, ani dobrych rad. Zachowaj je dla podwładnych - dodała złośliwie i odłożyła z trzaskiem słuchawkę.
Od razu też włączyła automatyczną sekretarkę i ściszyła sygnał telefonu. Wzięła kubek z jeszcze ciepłą herbatą i usiadła na kanapie. Odruchowo sięgnęła po wczorajszą gazetę, której nie zdążyła przejrzeć.
- Boże! - jęknęła.
Na pierwszej stronie znajdował się opis jakiejś lotniczej katastrofy wraz ze zdjęciami. Szybko przerzuciła kilka stron w poszukiwaniu dowcipów. W końcu znalazła je, ale żaden nie wydał jej się śmieszny. Dopiero kiedy zerknęła na ogłoszenia, przypomniała sobie o dzisiejszym spotkaniu. Miała jeszcze sporo czasu, żeby doprowadzić się do porządku. Jednak nie wierzyła, że załatwi sobie tę pracę. Ogłoszenie wydawało się wprost idealne dla niej. Wszystko jej odpowiadało: rodzaj pracy, wymagania oraz to, że będzie głównie rozliczana z wyników, a nie z tego, ile czasu przesiedzi w biurze.
Carrie wstała wolno i omijając lustro, powlokła się do łazienki. Najwyższy czas się zbierać. Musi wziąć prysznic, najlepiej zimny, i zamaskować jakoś te cienie pod oczami.
Oczywiście najlepiej zrobiłby jej sen, ale na to nie miała już czasu.
Gdy była przy drzwiach, zauważyła, że zapaliła się lampka automatycznej sekretarki. E tam, niech dzwoni, pomyślała. Ktokolwiek miałby to być.
Godzinę później, kiedy wyszła ze swojego wieżowca, była już zupełnie inną osobą. Jej włosy błyszczały, a na twarzy, wbrew wszystkiemu, zakwitł uśmiech. Ubrała się bardzo starannie i raczej konserwatywnie, z wyjątkiem jedwabnego szalika w kolorach wściekłej zieleni i marchewki, które to barwy doskonale pasowały do jej oczu i włosów. Wiedziała, że czerń albo granat byłyby bardziej na miejscu, ale to jedwabne cudo zawsze przynosiło jej szczęście. Miała nadzieję, że tym razem też jej nie zawiedzie.
Bez trudu odnalazła swój stary, zżarty przez rdzę samochód.
- Kochany Woodie. - Carrie czule pogłaskała maskę wozu i bez zazdrości spojrzała na inne, lśniące auta.
Silnik zakaszlał dychawicznie, zanim udało się go zapalić. Cóż, musiał przypominać jej o swoim wieku. Zanim ruszyła, przejrzała się jeszcze w lusterku.
- No tak, szalik - westchnęła.
Nie potrafiła ani ubierać się, ani rozsądnie zachowywać. Gdyby nie to, miałaby teraz czek od Briana i nie musiałaby się tak bardzo martwić o pracę.
Cóż, jej przyszły pracodawca będzie to musiał jakoś przełknąć. Wiedziała, że posiada zarówno odpowiednie wykształcenie, jak i paroletnie doświadczenie. Prędzej czy później znajdzie to, czego szuka.
Wyprowadziła samochód z parkingu i skręciła na ulicę.
Nie musiała się spieszyć, miała jeszcze sporo czasu. Poza tym wiedziała, że stary Woodie nie lubi, żeby mu przyciskać gaz do dechy.
Po niecałej półgodzinie dotarła na miejsce i skręciła w stronę parkingu. Nagle ni stąd, ni zowąd pojawił się przed nią mercedes. Nacisnęła hamulec, ale już było za późno. Uderzyła w jego przód, lecz na szczęście pasy ją przytrzymały. Gdyby miała coś w żołądku, pewnie by zwymiotowała.
Zapadła cisza. Carrie zastanawiała się, czy wszystkie części ciała ma nie uszkodzone, ale wiele wskazywało na to, że wyszła ż tego bez większych obrażeń. Tylko co z Woodie'em? Tamten wielki samochód, przypominający trochę auto Briana, też się zatrzymał, ale pewnie nic mu się nie stało.
Ciekawe, pomyślała. Może tamten kierowca to też prawnik?
Wyskoczyła z wozu i pochyliła się, żeby sprawdzić rozmiary zniszczeń. No tak, fatalnie. Będzie musiała oddać staruszka do blacharza.
Kierowca drugiego samochodu też wysiadł i stanął obok. Przez chwilę mogła podziwiać wyglansowaną skórę jego eleganckich butów.
Ani chybi, prawnik, pomyślała.
- No, niech pan zobaczy, co pan narobił - powiedziała, podnosząc się wolno. - Cały przód do wyklepania, a jeszcze może poszła mi chłodnica. Przecież to ja miałam pierwszeństwo.
Dopiero teraz zobaczyła jego twarz. Był nieziemsko przystojny. Tak jak Brian. Tyle, że był to inny rodzaj urody. Bardziej tajemniczy i pociągający. Carrie nie znała wcześniej nikogo takiego.
- Tak, tyle tylko, że ja tam byłem wcześniej - powiedział gderliwym głosem mężczyzna i czar prysł.
- Zniszczył mi pan samochód!
Mężczyzna machnął ręką.
- Więcej zapłacę za naprawę tego wgniecenia - wskazał mercedesa - niż pani za remont generalny swojego rupiecia.
Carrie aż się zagotowała. Nie znosiła, kiedy ktoś wyrażał się źle o Woodie'em. Ten samochód służył jej wiele lat i był niezastąpionym kompanem.
Pomyślała, że zaraz wybuchnie, a jednocześnie zerknęła na zegarek i stwierdziła, że nie ma już czasu. Prawdę mówiąc, była już o pięć minut spóźniona.
- Dobrze, niech to wyjaśnią nasze firmy ubezpieczeniowe - powiedziała. - Proszę zostawić mi swój adres.
Wymienili adresy i numery polis, a następnie Carrie znalazła miejsce na parkingu. Odchodząc, raz jeszcze poklepała samochód po masce.
- Widzisz, co ci zrobiono, Woodie - powiedziała, patrząc na rozbity przód samochodu. - Żadnego szacunku dla starszych.
Była już o dziesięć minut spóźniona.
Po wejściu do budynku znalazła się w wielkim trzypiętrowym atrium. Jedyną ozdobę tego wnętrza stanowiła rzeźba z brązu, poza tym nie było tu ani roślin, ani nawet reprodukcji. Carrie podeszła do windy. Sekretarka powiedziała, że biuro znajduje się na trzecim piętrze, więc Carrie wcisnęła odpowiedni guzik.
Kiedy drzwi otworzyły się, zauważyła napis: „Cunningham Constructions”. W porządku. Zerknęła na zegarek. Piętnaście minut spóźnienia.
Nie miała nawet czasu, żeby się dobrze rozejrzeć, ale zarówno hol, jak i samo pomieszczenie były czyste i sterylne, pozbawione choćby odrobiny ciepła. Jednak sekretarka siedząca za czarnym biurkiem uśmiechnęła się sympatycznie, kiedy Carrie do niej podeszła.
- Pani Sargent? - spytała.
- Tak, przepraszam za spóźnienie, ale... Sekretarka nie pozwoliła jej skończyć.
- Nic nie szkodzi - powiedziała uspokajająco. - Szef i tak przyszedł dopiero przed chwilą. Napije się pani kawy?
Carrie chętnie napiłaby się herbaty, ale, przy jej szczęściu, na pewno by ją rozlała.
- Nie, dziękuję - powiedziała, uśmiechając się do sekretarki.
- Dobrze, wobec tego sprawdzę, czy szef może już panią przyjąć.
Carrie z przyjemnością odprowadziła ją wzrokiem. Czyżby to już koniec pecha? Ta praca mogła stać się punktem zwrotnym w jej życiu. Czuła, że zależy jej na niej coraz bardziej.
Po chwili sekretarka wróciła.
- Proszę, może pani wejść. Szef jest dzisiaj w kiepskim humorze - dodała ciszej. - Ale proszę się nie przejmować, to w sumie miły facet.
- Dziękuję.
Życzliwa dusza. To ważne, żeby trafić na kogoś takiego od razu na początku.
- Drugie drzwi na prawo. Zresztą jest na nich tabliczka.
Carrie ruszyła we wskazanym kierunku i po chwili odnalazła właściwe wejście. Kiedy zapukała, usłyszała przyjemny męski głos.
- Proszę.
Znowu przywołała na twarz uśmiech, nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi. Mimo najlepszych chęci kąciki ust opadły jej jak u jakiejś postaci z kreskówki.
- To pani?! Jak mnie pani tu wytropiła! Proszę skontaktować się z moim zakładem ubezpieczeniowym.
Carrie zrobiła dobrą minę do złej gry i przesunęła się do przodu.
- Przyszłam tu w sprawie pracy - powiedziała i wyciągnęła do niego rękę.
Patrzył przez chwilę to na nią, to na wyciągniętą dłoń, ale w końcu przywitał się z Carrie.
- Pani Sargent? - spytał.
- Tak, Carrie Sargent. Byłam z panem umówiona. Pewnie najchętniej by jej odpowiedział, że już nie jest, ale spojrzał na nią tylko ironicznie. Jego wzrok zatrzymał się na dłużej na kolorowym szaliku.
- Zawsze się pani tak ubiera na podobne spotkania?
- spytał.
Carrie zacisnęła usta.
- A pan zwykle tak się zwraca do przyszłych pracowników?!
Mężczyzna zgromił ją wzrokiem. Myślała, że za chwilę krzyknie albo zrobi jeszcze coś gorszego, . ale on nagle się uspokoił.
- Nie, do przyszłych pracowników tak się nie zwracam - powiedział spokojnie. - Myślę, że możemy uznać tę rozmowę za skończoną, pani...
- Sargent - podpowiedziała mu.
- Właśnie, pani Sargent. Niech pani znajdzie sobie innego szefa, żeby mu rozbijać samochody.
Carrie uznała, że kontynuowanie tej rozmowy nie ma sensu. I tak nie dostanie pracy, a za moment powie pewnie coś, czego będzie żałować.
- Cóż, panie Cunningham, nie powiem, że miło było pana poznać, ponieważ nigdy nie umiałam kłamać.
Co rzekłszy, obróciła się na pięcie i wyszła. Po chwili jednak przypomniała sobie o samochodzie i zajrzała do środka.
- I niech pan się cieszy, że nie zawiadomiłam policji o tym wypadku! Zapłaciłby pan mandat!
Cash z przyjemnością stwierdził, że właścicielka niezwykłej, marchewkowej fryzury opuściła jego biuro. Już się nawet zdążył odprężyć, kiedy ta kobieta znowu otworzyła na oścież drzwi do jego gabinetu - Co się stało? - spytał z gniewem.
Carrie rzuciła mu pełne wściekłości spojrzenie. Ten facet śmiał jej jeszcze zadawać podobne pytania!
- Nie mógłby pan poszukać tutaj jakiegoś sznurka, żebym mogła przywiązać zderzak w samochodzie? - spytała bez zbędnych wstępów. - Przecież to wszystko przez pana!
Pomyślał, że najchętniej związałby ją, a następnie sam zajął się jej zderzakami.
- I co? Wciąż szuka pani pracy? Tylko się skrzywiła.
- Chodzi o zderzak. Nie mogę odjechać.
Cash sięgnął po słuchawkę i wykręcił numer wewnętrzny do warsztatu.
- Sam? Mam tutaj jedną taką z odpadającym zderzakiem. Co? Weź któregoś z chłopaków i wyjrzyj na parking... Nie, łatwo ją poznasz. Wiesz, włosy w kolorze marchewki i kupa piegów... No, za parę minut.
Cash z przyjemnością obserwował piersi Carrie. Dziewczyna chciała coś powiedzieć, ale w końcu tylko tupnęła nogą i znowu wyszła z jego biura.
Cash usiadł wygodnie, oczekując następnej wizyty. Jednocześnie zadzwonił do sekretarki.
- Tutaj są dokumenty pani Sargent - powiedział. - Możesz je spalić, a popiół rozrzucić na wietrze.
Peggie wyglądała na zdziwioną.
- O, myślałam, że zrobi na panu dobre wrażenie - stwierdziła. - Wyglądało na to, że będzie doskonała.
Cash chrząknął.
- Rzeczywiście zrobiła na mnie wrażenie - powiedział. - Czy masz może papiery tej drugiej dziewczyny? Wiesz, tej bez doświadczenia.
Peg pokręciła bezradnie głową.
- Wszystko wyrzuciłam. Pani Sargent wydawała się najlepsza.
Cash tylko westchnął. Dobra dziewczyna z tej Peg, ale zupełnie nie umie poradzić sobie ze wszystkimi obowiązkami. Co prawda, uprzedzała go o tym lojalnie, kiedy ją zatrudniał, ale czy mógł przypuszczać, że trzeba ładnych paru lat, żeby sekretarka nabrała sprawności? I czy może sobie pozwolić na zatrudnienie jeszcze jednej osoby tego rodzaju?
- Dobrze, dziękuję, Peg.
Peggie była już przy drzwiach, kiedy zatrzymał ją gestem.
- Wiesz co, zadzwoń do tego łowcy głów. Jak on się tam nazywał?
- Flutie. Dwayne Flutie.
- Właśnie. Nie znoszę wydawania pieniędzy na tych krwiopijców, ale tym razem chyba nie mamy wyboru.
Cash korzystał już z usług Flutie'ego i musiał przyznać, że pracownik, którego mu Flutie znalazł, był wyjątkowo dobry. Zwłaszcza w zestawieniu z innymi ludźmi z jego firmy.
Spojrzał bezradnie na swoje biurko zasłane papierami. Absencje, zwolnienia, zwolnienia, absencje. I co z tym robić? Znowu zagłębił się w dokumentach.
Nie chciał się przyznać nawet przed sobą, że to, iż Carrie nie wróciła, sprawiło mu pewną przykrość.
Rozdział 2
Carrie zajrzała do biura ubezpieczeniowego, gdzie dowiedziała się, że po pierwsze, trudno będzie znaleźć części do jej samochodu, a po drugie, ze względu na zmiany w polisie, których sama żądała, będzie musiała zapłacić dwieście pięćdziesiąt dolarów. W tej chwili nie miała nawet połowy tej sumy.
Przeklinając swój los. pojechała do Carmel. Straciła niemal pół godziny, próbując zaparkować w okolicach pubu M. M. Day. Kiedy w końcu znalazła miejsce, trzasnęła drzwiczkami samochodu i rozeźlona weszła do środka. Siadła na wysokim stołku i skrzyżowała ramiona. Gus zauważył ją niemal natychmiast.
- Carrie, kochanie, co dla ciebie?
Przez chwilę zastanawiała się nad stanem swojego żołądka.
- Kawa. Byle mocna.
Nie zaglądała tu prawie miesiąc i teraz czuła się winna, ponieważ przyszła od razu z prośbą. Spojrzała w zmęczone, otoczone zmarszczkami oczy Gusa.
- Jak leci? - spytała.
- Nie najgorzej - odparł, krzątając się jednocześnie przy ekspresie. - A jak twój tata? Jak sobie radzi w Maine?
- Powoli nabiera sił. No i twierdzi, że zdecydowanie woli wschód.
- Więc już nic mu nie grozi? - spytał Gus, stawiając przed nią wielką filiżankę..
- O, dzięki. Ma jeszcze trochę problemów z mówieniem, ale to nic poważnego.
Gus odetchnął z ulgą, a następnie spojrzał na nią bystro.
- Dzięki Bogu, że nie chodzi o Johna! - stwierdził. - Wobec tego powiedz, co cię gnębi.
- To aż tak widać? - zdziwiła się. - To nic poważnego.
- Zły dzień?
- Zły tydzień.
Gus tylko pokiwał głową.
- Przykro mi, Carrie. Nie wiem, dlaczego straciłaś pracę. John zawsze mówił, że byłaś doskonała. Szkoda, że musiał sprzedać firmę.
Jakiś klient skinął na niego i Gus powiedział, że zaraz wróci. Carrie rozejrzała się dokoła. Wszędzie na ścianach wisiały zdjęcia Clinta Eastwooda, niektóre z nich podpisane przez aktora. Carrie widziała go tu parę razy w otoczeniu rozanielonych kobiet. Teraz być może będzie miała okazję zbliżyć się do niego.
Też coś! Przecież nikt nie zwraca uwagi na kelnerki. A w każdym razie nie ktoś taki, jak Clint Eastwood. Poza tym będzie tu chyba najstarsza. Nie, jest jeszcze jedna, która też pewnie przekroczyła trzydziestkę.
Gus wyszedł zza baru i przysiadł się do niej. Następnie spojrzał na nią uważnie.
- Widzę, że potrzebujesz pomocy - powiedział bez długich wstępów. - Obiecałem twojemu ojcu, że będę na ciebie uważał. Co mogę zrobić?
Poklepał ją przy rym delikatnie po ramieniu. Carrie poczuła się wzruszona tym gestem przyjaźni.
- Sama nie wiem - zaczęła rwącym się głosem. - Myślałam, że może... będziesz potrzebował kelnerki. Oczywiście tylko na jakiś czas - dodała szybko.
Gus podrapał się w brodę i spojrzał na nią z powątpiewaniem.
- Oczywiście wiesz, że dawno tego nie robiłam, ale wszystko sobie przypomnę.
Ostatnio pracowała w restauracji jako nastolatka, kiedy chciała zarobić na wakacyjny wyjazd.
- Mogę także pracować w nocy - dodała szybko. - W zasadzie każda pora jest dobra.
Gus chrząknął.
- Skoro masz kłopoty, to może chciałabyś się przeprowadzić z Monterey? Ze względu na czynsz - zauważył.
Carrie rozpromieniła się. Wiedziała już, że została przyjęta.
- Tak, będę musiała się przeprowadzić. I to szybko.
- Wiesz, mam tutaj na górze mały pokoik z kuchnią. W łazience jest tylko prysznic, a nie ma wanny - poinformował ją.
Carrie nie mogła uwierzyć w swoje szczęście.
- Kiedy będę mogła się wprowadzić?
Gus znowu podrapał się po brodzie.
- Choćby dzisiaj - powiedział. - Tylko muszę znaleźć kogoś, kto by tam posprzątał.
Carrie machnęła ręką. Jednocześnie aż paliła się do działania.
- Dzięki, Gus! Sama mogę posprzątać. Ratujesz mi życie! Naprawdę. Będziesz musiał odliczyć czynsz od mojej pensji - wyrzucała z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego.
Gus podniósł ze śmiechem rękę.
- Stop! Stop! A z czego będziesz żyła? - spytał.
- No, choćby z napiwków.
Gus tylko pokiwał głową..
- Tak, jesteś uparta jak twój ojciec. I piękna jak mama, niech spoczywa w pokoju - dodał w zamyśleniu. - No co tak siedzisz i wycierasz oczy? Rusz się! Musisz przecież się dzisiaj przeprowadzić!
W niedzielę wieczorem Carrie przemykała się już między stolikami, starając się nie przeszkadzać kibicom drużyny z San Francisco, która grała właśnie z Lwami z Detroit. Wygrywali faworyci, więc piwo i napiwki płynęły wartkim strumieniem.
Do tej pory miała tylko jeden wypadek. Tak się zdarzyło, że rozlała piwo akurat na spodnie tego klienta, który czynił jej wcześniej nieprzyzwoite propozycje. Kibice rechotali, pokazując sobie wielką plamę.
- Zsikał się, Gary się zsikał.
Gus wytłumaczył rozwścieczonemu mężczyźnie, że taca z piwem jest bardzo ciężka i że podobne rzeczy mogą się, niestety, zdarzać.
- Miałem już dość tego typka - powiedział do niej cicho, kiedy klient wyszedł. - Następnym razem weź lepiej coś gorącego.
Carrie parsknęła śmiechem. Poczuła się teraz lekko i swobodnie. Zwłaszcza że nie wiedziała, czy Gus stanie jednak po jej stronie.
Gus zerknął na kogoś za jej plecami. Carrie odwróciła się, żeby sprawdzić, kto go zainteresował. W rogu, tuż przy oknie siedział młody wymoczkowaty mężczyzna w garniturze od braci Brooks.
- Znasz go? - spytała Gusa.
- Mhm. Ostatnio często tu bywa. Zamawia sałatkę - i wodę mineralną. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że usta mu się nie zamykają. Wypytuje o wszystko i wszystkich.
Carrie jeszcze raz zerknęła na niskiego mężczyznę. Zupełnie nie pasował do tego miejsca. Chociaż chyba nie czuł się tutaj najgorzej.
- Podejdź do niego - powiedział Gus. - Może uda ci się porozmawiać o operze.
Carrie skinęła głową. Nie miała co prawda ochoty na intelektualne rozmowy, ale mężczyzna wyglądał niegroźnie.
- Czym mogę służyć? - spytała.
Mężczyzna uniósł głowę i spojrzał na nią głęboko osadzonymi oczami w kolorze orzechowym. Z bliska zauważyła, że jego blond włosy są doskonale przycięte, chociaż już lekko przetłuszczone.
- Postanowiłem dzisiaj zaszaleć. Poproszę o zapiekaną rybę.
Carrie zagryzła wargi, żeby się nie roześmiać.
- A do picia? - spytała po chwili.
- Cóż, może mrożoną herbatę. Najlepiej jakąś owocową i w takiej długiej, oszronionej szklance. Jest pani nowa, prawda? - zmienił nagle ton.
- Tak. Chcę tutaj trochę popracować, dopóki nie znajdę czegoś ciekawszego.
Zapisała zamówienie i już chciała odejść, kiedy mężczyzna chwycił ją za rękę.
- Proszę zaczekać.
Czyżby następny kandydat do oblania piwem? Nie, mężczyzna cofnął rękę i z kieszonki garnituru wyjął wizytówkę, którą jej podał. Zaciekawiona Carrie przeczytała nagłówek.
- Aa, łowca głów - powiedziała.
- Dwayne, Dwayne Flutie. Wolę, kiedy się mówi o mnie: doradca personalny.
Carrie nie miała co do tego żadnych wątpliwości.
- Zaraz przyniosę panu rybę.
Kiedy przyszła ze sztućcami, Flutie już trzymał w dłoni watermana, a na stole spoczywał niebiesko-czarny kwestionariusz.
- Proszę bardzo, niech pani usiądzie.
Carrie wzruszyła ramionami. Dlaczego nie? Może znajdzie dla niej coś równie ciekawego jak praca w Cunningham Constructions. Przez chwilę zastanawiała się nawet, czy powiedzieć Flutie'emu o tym, co zdarzyło się w ostatni piątek, ale zdecydowała, że nie ma to sensu.
W poniedziałek rano, kiedy tylko Cash zobaczył Peggy, zaprosił ją gestem do swojego biura.
- No i jak, Peggy? Już boję się pytać. Jest jakaś kandydatka?
Sekretarka skinęła głową, chociaż nie wyglądała na specjalnie z siebie zadowoloną.
- Zrobiłam tak, jak pan kazał, panie Cunningham. Dwayne Flutie dzwonił już dzisiaj rano.
Cash spojrzał na sufit i westchnął ciężko.
- No dobrze, chyba nie mamy wyboru. Połącz mnie z nim.
- Tak jest, proszę pana.
Peggy wyszła najszybciej jak mogła i już po chwili usłyszał najpierw sygnał interkomu, a potem głos sekretarki:
- Łączę rozmowę.
Cash podniósł słuchawkę.
Kiedy odłożył ją pięć minut później, wciąż był pod wrażeniem szybkości i wydajności Flutie'ego. Dopiero kiedy przypomniał sobie o warunkach, na które się zgodził, zaklął cicho pod nosem. No cóż, nic za darmo. Za dobrych pracowników trzeba jednak płacić.
Spojrzał na zegarek. Do wieczora zostało jeszcze sporo godzin, a Cash nie mógł się doczekać spotkania z kobietą, której, jak to określił Flutie: „będzie potrzebował bardziej niż prawej ręki”.
Cash przyjechał pod, pub M. M. Day pięć minut przed umówionym spotkaniem. Dokładnie o pół do siódmej wszedł do wnętrza i rozejrzał się dokoła. Nie było to miejsce, które by mu jakoś szczególnie odpowiadało, chociaż tak naprawdę niewiele się tym przejmował.
Od stolika przy oknie pomachał do niego Flutie. Jednocześnie kątem oka zauważył rudowłosą kelnerkę, znikającą właśnie na zapleczu. Przypomniała mu się niemiła sprawa sprzed paru dni. Na szczęście, nie musiał o tym długo myśleć, ponieważ już witał się z łowcą głów.
- Cieszę się, że pan przyszedł, panie Cunningham - powiedział Flutie. - Mam tutaj papiery, które powinny pana zainteresować.
Papiery? Cash starał się ukryć rozczarowanie. Wydawało mu się, że zobaczy dziś swoją przyszłą pracownicę.
- Świetnie. Chętnie je przejrzę.
- Może coś do picia? Cash pokręcił głową.
- Nie, na razie dziękuję.
Papiery, papiery, papiery. Przeglądał już tyle życiorysów i podań, że wszystkie wydawały mu się jednakowe. Starannie wykonane, odpowiednio ubarwione, ale bez jakiejś szczególnej wartości.
Cash wiedział, jak sobie z tym radzić. Od razu przeszedł do doświadczeń zawodowych. I tu czekała go miła niespodzianka. Ta kobieta pięła się stopniowo, lecz uparcie po szczeblach kariery. W ciągu kilkunastu lat pracy przebyła naprawdę długą drogę. Cash znał nawet jedno z przedsiębiorstw, w którym pracowała.
- Doskonale - powiedział, kładąc dłoń na życiorysie. - Czy może pan powiedzieć, kiedy będę mógł poznać tę osobę?
Rozdział 3
Carrie jeszcze raz przejrzała się w lustrze, a następnie zeszła po schodach i weszła bocznym wejściem do pubu. Gus aż gwizdnął na jej widok.
- Ho, ho, ale się wystroiłaś. Jeśli ten gość nie dał się przekonać twojemu życiorysowi, to na pewno nie odmówi najpiękniejszej dziewczynie w Carmel.
- Chcesz się mnie pozbyć, Gus - powiedziała, zerkając niepewnie w stronę sali.
Carrie była wyraźnie niespokojna. Może dlatego, że bardzo zależało jej na tej pracy, a może też po trosze z powodu faktu, że jedyny nie wygnieciony kostium miała już na sobie w ów feralny piątek. Drżącą ręką poprawiła szalik. Czy naprawdę przynosi jej szczęście?
- Wcale nie - zarzekał się Gus. - Kto będzie oblewał łobuzów piwem? Ten twój przyszły szef już tu jest. Przyjechał punktualnie.
- Oni zwykle się nie spóźniają - powiedziała Carrie, bojąc się spytać, jak wygląda i jakie robi wrażenie.
Zachowywała się w tej chwili bardziej jak panna młoda niż przyszła pracownica, ale też samo zdarzenie miało dla niej w tej chwili większe zdarzenie.
- No, powodzenia. - Gus pchnął ją w kierunku sali, widząc, że Flutie daje umówione znaki.
Carrie podeszła do stolika. Nogi miała jak z waty. Jej przyszły szef siedział do niej tyłem. Flutie poderwał się ze swego miejsca, żeby ją powitać.
- Carrie, jak miło, że już jesteś. To jest Cash Cunningham.
- Pan?! - krzyknęła zaskoczona Carrie.
- Tak, ja - odpowiedział ponuro mężczyzna. - I moja polisa ubezpieczeniowa.
Zdezorientowany Flutie patrzył to na Casha, to na nią. W końcu chrząknął, chcąc przerwać ciszę, która zapadła po ostatnich okrzykach.
- Hm, wygląda na to, że będziemy mieli pewne problemy - powiedział. - Jednak mam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia.
Cash spojrzał na niego tak, jakby był pluskwą albo plamą na jego najlepszym garniturze.
- Czy pan wie, co mi zrobiła ta piratka?!
Carrie aż się zagotowała.
- Ja panu? To pan mi rozwalił samochód! Wie pan, ile czasu będę musiała czekać na części?
- Na pewno krócej niż na pracę w Cunningham Constructions! - wybuchnął Cash. - Bo tej pani nigdy nie dostanie!
Carrie ujęła się pod boki.
- Tak, jakbym bardzo jej potrzebowała - powiedziała drwiąco. - Wolę pracować w kamieniołomach, niż mieć takiego szefa.
Dwayne zaklaskał w ręce.
- Hej, uspokójcie się! Oboje! I to natychmiast! Zachowujecie się jak para szczeniaków.
Spojrzeli na niego trochę zdziwieni. Rzeczywiście, mogło to tak wyglądać. Carrie zauważyła, że stojący za kontuarem Gus przygląda się tej scenie z niepokojem.
- Dobrze - powiedział Dwayne. - A teraz zaczniemy wszystko jeszcze raz. Siadajcie.
Usiedli niechętnie. Dwayne wypił łyk wody mineralnej i spokojnie wytarł usta serwetką. Znów czuł się panem sytuacji.
- Pani Sargent, pozwoli pani, że przedstawię Casha Cunninghama. Możecie sobie teraz uścisnąć dłonie.
Posłuchali go niechętnie. Carrie wyciągnęła dłoń w kierunku Casha i czekała chwilę. Do licha, był naprawdę przystojny. Jego mina wskazywała, że nie przywykł do połajanek ze strony kobiet, a raczej wręcz odwrotnie. Carrie jeszcze przez chwilę panowała nad sobą, ale w końcu cała historia wydała jej się na tyle groteskowa, że wybuchnęła głośnym śmiechem. Cash panował nad sobą tylko chwilę dłużej, ale w końcu on też dał się uwieść komizmowi obecnej sytuacji.
Dwayne tylko się uśmiechnął.
- O, teraz jest dużo lepiej - powiedział. - Powinniśmy zapomnieć o przeszłości i porozmawiać o tym, co przed nami.
Wszyscy natychmiast spoważnieli. Dwayne ciągle pełnił rolę mistrza ceremonii.
- Pani Sargent, może wyjaśni pani panu Cunninghamowi, dlaczego nie pracuje pani nadal w S & S Construction. To powinno wiele wyjaśnić.
Carrie skinęła głową.
- Mój ojciec był właścicielem firmy. W zeszłym roku miał wylew krwi do mózgu - powiedziała ze smutkiem. - A nowy właściciel powołał po prostu własny zarząd.
- Dlatego właśnie pani Sargent pracuje czasowo u przyjaciela rodziny i czeka na ciekawe propozycje - dokończył za nią Flutie.
- Następnie zwrócił się do Casha:
- Chciałbym, żeby opowiedział pan pani Sargent o Cunningham Construction, a także o jej przyszłych obowiązkach.
O dziwo, Cash wykonał polecenie. Mówił co prawda niezbyt chętnie i bez cienia uśmiechu na twarzy, ale jednak mówił.
Carrie słuchała z zainteresowaniem. Powróciło do niej to, co czuła, kiedy pierwszy raz przeczytała o tej pracy. Wydawała się ona wprost dla niej wymarzona.
- Doskonale - powiedział Dwayne. - To wcale nie było takie trudne. Kiedy będzie pan mógł się spotkać z panią Sargent w swoim biurze?
Zapanowała cisza. Cash zmarszczył brwi i spojrzał nerwowo na zegarek.
- Hm, nie wiem - odparł niezbyt pewnie. - Musiałbym zerknąć do kalendarza.
Dwayne wyglądał na zdruzgotanego. Mimo to uśmiechnął się i powiedział:
- Dobrze, wobec tego zadzwonię jutro do pana i będziemy to mogli uzgodnić.
Wszyscy troje zrozumieli, że rozmowa jest już skończona. Nie było sensu jej przeciągać. Flutie wstał pierwszy, a za nim Carrie.
- Dziękuję za pomoc - powiedziała do niego. Dwayne skinął głową.
- To ja dziękuję.
Cash stanął tuż obok. Carrie nie wiedziała, co powiedzieć. Sytuacja wydawała jej się nadzwyczaj krępująca. Jednak Cash pierwszy wyciągnął rękę, a kiedy podała mu swoją, przytrzymał ją dłużej, niż to było konieczne.
- No cóż, pani Sargent... - powiedział i urwał na chwilę. - Myślę, że było to bardzo interesujące spotkanie.
Było, ale się skończyło, pomyślała Carrie. No cóż, prędzej czy później i tak znajdzie dla siebie coś ciekawego. Nie trzeba upadać na duchu.
Dlaczego jednak czuła się tak kiepsko? Dlaczego cios, który otrzymała, bolał tak bardzo?
- Co to znaczy, że nie możesz znaleźć Sama?! Spróbuj jeszcze raz! Może jest na składowisku! - Cash bezwiednie podniósł głos, chociaż wiedział, że nie może winić Peg za chaos panujący w firmie.
Peg pokręciła głową.
- Nie, nie. W ogóle nie ma go w zakładzie - wyjaśniła. - Jego żona dzwoniła parę minut temu z informacją, że się źle czuje.
- Znowu? Który to już raz w tym miesiącu?
Peg powiedziała, że zaraz sprawdzi, i zaczęła szukać teczki Sama w szafce, ale Cash powstrzymał ją gestem.
- Nie, daj spokój. To nie ma sensu. Jak będę chciał, to sam sprawdzę - powiedział, trąc czoło. - Wiesz co, zadzwoń lepiej do Flutie'ego. Muszę z nim porozmawiać.
Zadzwonił telefon. Peggy rzuciła się w jego stronę niczym pantera.
- Cunningham Construction, słucham - rzuciła do słuchawki.
- Dzień dobry, Peg. Mówi Dwayne Flutie. Czy mogę prosić szefa?
- Och, jak to dobrze, że pan telefonuje - ucieszyła się sekretarka. - Pan Cunningham właśnie kazał mi do pana dzwonić!
Cash usiłował dać do zrozumienia Peg, żeby zachowywała się nieco bardziej powściągliwie, ale były to daremne wysiłki. Rozpromieniona Peg wręczyła mu słuchawkę. Pewnie nawet by nie wiedziała, o co szef ma do niej pretensje.
- Witam, panie Cunningham - powiedział Dwayne głosem cichym jak szelest dolarów. - Pańska sekretarka wspominała, że chce pan ze mną rozmawiać. Czyżby chodziło o nasze wczorajsze spotkanie w Carmel?
Cash westchnął. Z powodu Peg inicjatywa wymknęła mu się z rąk i nie miał zamiaru tego ukrywać.
- Tak, chciałbym z nią jak najszybciej porozmawiać - powiedział zbolałym głosem.
- Obawiam się, że będzie pan musiał poczekać, aż pani Sargent będzie miała wolny dzień. - Dwayne zastanawiał się przez chwilę. - To chyba będzie pojutrze.
Cash pokręcił głową. Nie mógł czekać tak długo.
- Wobec tego ja do niej pojadę - powiedział stanowczo. - I to jeszcze przed lunchem.
Flutie zamyślił się na chwilę.
- Nie będę mógł tam dotrzeć tak szybko - powiedział ostrożnie.
Cash natychmiast domyślił się, o co mu chodzi.
- O szczegółach dotyczących pańskiego wynagrodzenia porozmawiamy później - powiedział. - Chodzi o pracę. Myślę, że pani Sargent doskonale się nadaje na to stanowisko.
Carrie odłożyła słuchawkę i spojrzała na stojącego obok Gusa.
- Cunningham chce się ze mną spotkać - powiedziała, chcąc zaspokoić jego ciekawość. - Tutaj, o jedenastej.
Gus uśmiechnął się i pokiwał ze zrozumieniem głową.
- To znaczy, że nie jest taki głupi. - Poklepał Carrie po ramieniu. - No cóż, wydaje mi się, że masz tę pracę.
Carrie nie była tego aż tak pewna. Z jednej strony cieszyła się z tego spotkania, ale z drugiej bała się, że Cash znowu ją zechce obrazić.
- I tak będę tu jeszcze pracować przez dwa tygodnie - rzuciła.
Gus, który właśnie chciał wyjść, stanął jak wryty.
- Nic podobnego. Jeśli zechce, żebyś zaczęła od jutra, jutro zaczynasz nową pracę. I tak pracujesz więcej niż inne kelnerki.
Dlaczego się tego nie domyśliła? Przecież dwie z kelnerek traktowały ją szczególnie chłodno.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?!
Gus wzruszył ramionami.
- Nie przejmuj się - powiedział. - Te dziewczyny i tak zawsze narzekały na nadmiar pracy, więc spełniłem poniekąd ich życzenie.
Gus zaśmiał się. Carrie tylko pocałowała go w policzek i pomknęła do pracy. Musiała zrobić wszystko wcześniej, ponieważ nie wiedziała, jak długo potrwa rozmowa z Cashem.
Skończyła pracę dziesięć minut przed jedenastą. Następnie Gus wysłał ją na zaplecze, gdzie mogła chwilę odpocząć i przygotować się do spotkania.
Wyszła na salę o jedenastej. Cunningham już tam był. Siedział sam przy pustym stoliku i co chwila spoglądał na zegarek. Był w tej chwili jedynym klientem.
Carrie wciągnęła głęboko powietrze i podeszła do niego niezbyt pewnym krokiem.
- Dzień dobry - przywitała się. - Może napije się pan kawy?
Spojrzała na jego notatnik otwarty na nie zapisanej stronie.
- Nie, dziękuję, już piłem - powiedział. - Czy naprawdę możemy porozmawiać? - spytał. - Nie chciałbym, żeby miała pani z mojego powodu jakieś kłopoty.
Proszę, proszę, jaki delikatny!
- Oczy wiście - odparła Carrie. - Rozmawiałam z szefem i nie ma nic przeciwko temu. Zresztą proszę spojrzeć dokoła. - Zatoczyła krąg ręką. - Cisza i spokój. Nic się o tej porze nie dzieje.
Cash wziął długopis w dłoń. Miał piękne palce. Długie i cienkie, ale nie pozbawione siły. Próbowała na nie nie patrzeć, ale jakoś same przyciągały jej wzrok.
- Pani życiorys jest naprawdę interesujący, a referencje świetne...
- Ale? - podrzuciła mu, wyczuwając wahanie.
- Czy interesuje panią ta praca?
Oszołomiona Carrie zamrugała powiekami. Więc to już? Czyżby otrzymała oficjalną propozycję pracy?
- A jakie warunki pan proponuje? - odpowiedziała pytaniem.
Cash zaczął pisać. Teraz już bez wyrzutów mogła obserwować jego piękne palce. Jednak to, co zostało napisane, okazało się znacznie mniej satysfakcjonujące.
- Pierwszy urlop i ubezpieczenie po roku pracy - przeczytała z niedowierzaniem. - Czy pan prowadzi zakład produkcyjny, czy karny?
Cash spojrzał na nią wilkiem.
- A czegóż by pani chciała? I tak większość pracowników jest ciągle na zwolnieniach lekarskich.
Carrie pokręciła głową.
- Wcale się nie dziwię - powiedziała. - Niech mi pan powie, co mówią na temat urlopu i ubezpieczenia przepisy? Istnieje przecież w pana firmie regulamin wewnętrzny. Po minie Cunninghama zobaczyła, że po raz pierwszy o czymś takim słyszał.
- No a jak załatwiacie kwestie urlopów czy choćby sporów?
Wzruszył ramionami.
- To mój zakład i ja o wszystkim decyduję.
Przez chwilę milczeli oboje. Carrie zaczynała powoli rozumieć, dlaczego Cunninghamowi tak zależy na nowym kierowniku kadr. Wiedziała też, że jest w stanie sprostać zadaniom, które przed nią stoją.
- Dobrze, czy może pani podać swoje warunki?
Sięgnęła po kartkę, którą jej podał, i po swój kelnerski ołówek. Przez chwilę się zastanawiała, a następnie napisała pod spodem to, co wydawało jej się najsensowniejsze.
- I co pan na to? - spytała, podsuwając mu kartkę.
Zastanawiał się przez chwilę, marszcząc czoło. Widać było, że trudno mu podjąć decyzję.
- W porządku - powiedział w końcu.
Carrie odetchnęła.
Cash wziął ze stolika kartkę, oddarł dolną część, złożył ją i następnie włożył do wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Czy musi pani złożyć tutaj wypowiedzenie? - spytał oficjalnym tonem.
Pokręciła głową.
- Nie.
- Wobec tego, czy mogłaby pani zacząć pracę jutro o godzinie ósmej?
Nie przypuszczała, że coś takiego się stanie. Nastawiała się na długie negocjacje i barierę niechęci. A tutaj proszę: jutro, ósma zero zero.
- Tak.
Cash wstał od stolika i wyciągnął do niej rękę.
- Wobec tego witam w Cunningham Construction - powiedział. - Myślę, że od tego momentu możemy sobie zacząć mówić po imieniu.
Rozdział 4
W środę rano Gus zatrzymał swój samochód przed wejściem do Cunningham Construction. Carrie przeciągnęła się i ucałowała jego nie ogolony policzek.
- Dzięki, Gus - powiedziała. - Sama nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
- Powodzenia, mała. Powiedz jeszcze, o której cię odebrać.
Carrie pokręciła głową.
- Nie, dzięki. Jakoś sobie poradzę - powiedziała, wysiadając. - Opowiem ci o wszystkim wieczorem.
Gus skinął głową.
- Dobrze. Ale jakby ci był potrzebny kierowca, daj znać.
Pomachała mu jeszcze ręką, a następnie przeżegnała się, wzięła głęboki oddech i ruszyła przed siebie.
Znała drogę. Czekając na windę, przyjrzała się z zainteresowaniem pustemu atrium, a następnie, w drodze na górę, poprawiła swój czerwony kostium. W przestronnym holu już czekała na nią Peggy.
- Pani Sargent, tak się cieszę - powiedziała i mocno uścisnęła jej dłoń.
Carrie uśmiechnęła się do niej, wiedząc, że znalazła pierwszego sojusznika w Cunningham Construction. Miała I nadzieję, że będzie ich więcej. I - Dziękuję, Peg. Cieszę się, że tu jestem. Myślę, że będzie lepiej, jeśli zaczniesz mi mówić po imieniu. Po prostu: Carrie.
Peggy nabrała powietrza w płuca.
- Dobrze... Carrie. Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że znaleźliśmy kogoś do pomocy. Zwłaszcza kogoś z twoim doświadczeniem.
Zadzwonił telefon i Peggy pobiegła, żeby go odebrać. Carrie obserwowała ją z zaciekawieniem. Widziała, że Peg nie męczy praca, którą wykonuje. Domyślała się też, że nie nabrała jeszcze złych sekretarskich przyzwyczajeń.
Z drugiej windy wyszedł właśnie Cash.
- A, Carrie. Cieszę się, że już jesteś. Przywitali się.
- Od czego zaczniemy?
Spojrzał na nią, a następnie skinął głową.
- Chodź. Pokażę ci.
Szedł szybko i Carrie z trudem za nim nadążała. Przeszli obok jego gabinetu, a następnie skręcili w prawo. Kiedy się zatrzymał, Carrie omal na niego nie wpadła. Tuż przed sobą miała jasne i przenikliwe oczy Casha.
- To będzie twoje biuro - powiedział.
Gdy w końcu oderwała od niego wzrok, zauważyła wielki składany stół o barwie jasnego orzecha i osiem składanych krzeseł bez poręczy. Podłogę pokrywała brzydka, brązowa wykładzina.
Carrie nie wiedziała, czego się spodziewać, ale z pewnością nie tego, co zastała. W każdym razie nie w tak wspaniałym budynku. Raz jeszcze okazało się, że piękne opakowanie zawiera dość tandetny produkt. Dobrze przynajmniej, że z okien tego gabinetu może spoglądać na Pacyfik.
- To był kiedyś pokój konferencyjny, ale teraz korzystamy z innego pomieszczenia - poinformował ją. - Już wydałem dyspozycje i w poniedziałek zainstalują tu telefon. Jeśli chodzi o inne rzeczy, to musisz przygotować listę... Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że jesteśmy sąsiadami.
Cash zakłopotał się nagle, ale Carrie tylko pokręciła głową.
- Dobrze, chodźmy teraz do działu zaopatrzenia - powiedział, odchrząknąwszy.
- A komputer? - spytała.
Cash już się odwracał, ale zatrzymał się w pół ruchu. Spojrzał na nią tak, jakby zaproponowała mu podróż rakietą na Księżyc.
- Komputer?
Carrie westchnęła.
- Będę musiała przecież pisać różne pisma i tak dalej. Myślałam też o biuletynie informacyjnym. Dlatego potrzebuję komputera, jakiejś przyzwoitej drukarki i dobrego programu graficznego.
Cash podniósł rękę do góry.
- Zaraz, zaraz. Dostaniesz, oczywiście, papier, przybory do pisania i zszywacz. Potem pomyślimy o całej reszcie.
- Zanim zacznę pracować, muszę mieć biurko i ergonomiczne krzesło. Trzeba będzie stąd zabrać ten katafalk. - Wskazała stół.
Cash wzniósł oczy ku niebu, ale pozostawił jej słowa bez komentarza. Być może znowu żałował tego, że zgodził się ją zatrudnić.
Przeszli do działu zaopatrzenia. Carrie ze zdziwieniem zauważyła, że stanowiska pracy są oddzielone przepierzeniami, a na biurkach pracowników nie ma zdjęć rodzinnych czy bibelotów. W. ogóle zapomniano tu też o roślinach.
Carrie coraz bardziej utwierdzała się w swojej opinii na temat Casha. Jest zimny jak lód i od swoich pracowników wymaga tego samego.
Kiedy weszli do sporego i równie pustego jak pozostałe pokoju, niewielka, starsza kobieta oderwała się od komputera i spojrzała na nich z zainteresowaniem.
- To jest Carrie Sargent - przedstawił ją Cunningham. - Nasza nowa kierowniczka działu kadr. A to Fran Wilson.
Nie wymienił jej funkcji, ale Carrie domyśliła się, że Fran jest szefową działu.
- Miło panią poznać - powiedziała Fran, wyciągając dłoń i uśmiechając się chłodno.
Carrie uścisnęła podaną rękę.
- Mam na imię Carrie - powiedziała.
Cash spojrzał na zegarek.
- No tak, na mnie już czas - zauważył. - Zostawię was teraz. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to dalsze sprawy możemy omówić w czasie lunchu - zwrócił się do Carrie.
Skinęła głową.
- Tak, oczywiście.
Jednocześnie pomyślała, że Flutie popełnił błąd, sądząc, że będzie mogła pracować dla kogoś takiego. Nie dosyć, że Cash Cunningham sam był formalistą, to jeszcze wymagał tego od innych. Jak to się stało, że zaproponował jej, żeby przeszli na „ty”? Pewnie Flutie mu to doradził.
Fran patrzyła na Carrie i jej czerwony kostium. Sama miała na sobie szarą garsonkę ze spódnicą sięgającą za kolana. Ten kolor współgrał z jej siwymi włosami.
Carrie poczuła, że czekają trudne zadanie. Usiadła obok starszej pani i uśmiechnęła się.
- Cóż, Fran - zaczęła. - Powiedz, czy masz w domu jakieś zwierzaki?
Cash zmierzał do pokoju Carrie, mijając szybko kolejne drzwi biurowca. Rzadko miał okazję do uprawiania sportu, dlatego nie korzystał z windy i jeśli mógł, to wolał chodzić po schodach. Zastanawiał się, czy nie popełnił błędu, umawiając się z Carrie na lunch pierwszego dnia jej pracy. To oczywiste, że później będzie miała więcej pytań. Jednak Cash musiał wyjechać na parę dni, a później mógł być jeszcze bardziej zajęty.
Zastanawiał się też, czy powinien przechodzić z Carrie na „ty”. Co go wtedy podkusiło? Jego pracownicy zwracali się do niego po nazwisku.
Otworzył drzwi do biura Carrie i stanął jak wryty. Po stole nie było nawet śladu, za to przy oknie stało wielkie dębowe biurko, a na nim komputer, który wydał mu się dziwnie znajomy. Zarumieniona Carrie stukała w jego klawiaturę.
- Co u licha... ?
- Och, Cash! - Dopiero teraz go zauważyła. - Czy to nie wspaniale? Znalazłyśmy z Fran to biurko w magazynie. Panowie z magazynu byli tak mili, że je tutaj przynieśli i zabrali stół.
- A komputer? - rzucił.
- To stary komputer Fran - wyjaśniła. - Już go nie potrzebuje, bo ma za małą pamięć.
Cash odetchnął. Przynajmniej udało mu się uniknąć wydatków.
- Teraz będę tylko potrzebowała nowego krzesła - powiedziała rozpromieniona. - Czyżby już nadszedł czas na lunch? Muszę przyznać, że porządnie zgłodniałam.
Ktoś mógłby pomyśleć, że pracuje tu od dawna. Wyglądała na zupełnie zadomowioną. To on stał tu trochę bezradnie, nie bardzo wiedząc, co dalej począć.
- Aha, pewnie chcesz zobaczyć pierwsze zarządzenia - przypomniała sobie. - Będę je musiała wydrukować u Fran, bo nie mam tutaj drukarki.
- Może później - rzucił.
W końcu udało się wyciągnąć ją na posiłek. Mimo deklarowanego głodu, wciąż mówiła, co zmienić, a co ulepszyć w przedsiębiorstwie. Jego przedsiębiorstwie! Cash nieustannie musiał sobie o tym przypominać.
Kiedy dotarli do Fish Hopper, Carrie zajęła się jedzeniem z równym zapałem, jak wcześniej pracą. Cash skorzystał z pierwszej okazji, żeby coś powiedzieć:
- To świetnie, że zabrałaś się do opracowania przepisów, mamy jednak ważniejsze sprawy.
Przełknęła kęs, ale milczała. Kto by przypuszczał, że potrafi słuchać.
- Ostatnio mamy sporo problemów ze zwolnieniami - ciągnął. - Poziom absencji jest bardzo wysoki. Nie mówię już o morale załogi. Jak sądzisz, czy dałoby się coś z tym zrobić?
Oczy jej zabłysły. Odniósł wrażenie, że myślała już o tym wcześniej.
- Wiem. Fran o wszystkim mi powiedziała. Prawdę mówiąc, mam parę pomysłów.
Nie mogła wytrzymać, żeby się nimi nie podzielić.
Wspomniała nawet o wycieczkach do oceanarium dla wszystkich pracowników. Natomiast Cashowi chodziło o zdyscyplinowanie załogi. Z niechęcią myślał o Flutie'em, który podesłał mu kogoś takiego.
W drodze powrotnej Carrie wciąż gadała. Na szczęście jazda samochodem trwała zaledwie kilkanaście minut. Cash parokrotnie spoglądał na zegar, żeby sprawdzić, jak długo jeszcze będzie musiał to znosić.
W końcu, kiedy stanęli przed jego gabinetem, Carrie spojrzała na niego badawczo.
- No i co o tym wszystkim myślisz?
Cash przede wszystkim myślał o tym, że boli go głowa. I że będzie go boleć za każdym razem, kiedy będzie spotykał Carrie. Jak to dobrze, że na przyszły tydzień zaplanował inspekcję budów. A potem jeszcze trochę wytrzyma i będzie mógł ją wyrzucić.
- W porządku, możesz zacząć wydawać biuletyn - powiedział, żeby coś powiedzieć.
Pomysł nie był wcale najgorszy i tańszy niż inne.
- A ergonomiczne krzesło?
- Tak, oczywiście możesz je kupić.
Jej następca albo następczyni i tak będzie go potrzebować.
- Czy coś jeszcze? - spytał zrezygnowanym głosem i otworzył drzwi do gabinetu.
- Tylko jedna sprawa.
- Słucham?
- Myślę, że mogłabym wpłynąć na morale załogi w czasie twojej nieobecności. Mam parę ciekawych pomysłów. Obiecuję, że to nic kosztownego.
Patrzyła na niego wielkimi oczami dziewczynki, która prosi o przejażdżkę kucykiem. Teraz zrozumiał, dlaczego uchodziły jej na sucho te wszystkie ekstrawagancje. Ale jego na to nie weźmie.
Chciał ją zapytać, ile te „pomysły” będą kosztować.
- Dobrze, daję ci wolną rękę - powiedział z rezygnacją. Jeśli nie podskoczyła z radości, to pewnie dlatego, że właśnie podeszła do nich Peggy z naręczem służbowej korespondencji.
- Do pana, szefie - powiedziała, przekazując mu wszystko.
Cash mógł się nareszcie wycofać do swojego gabinetu. Zamknąć się na klucz, żeby w spokoju napić się kawy. Carrie chyba zrozumiała, że czas spotkania minął, ponieważ też zaczęła się wycofywać.
- Dzięki, Cash - rzuciła na odchodnym.
Cash spojrzał na Peggy.
- Zrób mi kawę - poprosił. - Tylko mocniejszą niż zwykle.
Rzucił papiery na biurko i usiadł w swoim fotelu. Pomyślał, że wpuścił do swojej miłej, spokojnej firmy prawdziwy huragan. Teraz trzeba uważać, żeby nie narobił szkód.
Jednak wydawało się, że opracowanie przepisów wewnętrznych firmy zajmie jej trochę czasu. A potem? No cóż, ma w tej chwili i tak dosyć kłopotów. Zdecyduje w swoim czasie.
Cash poczuł, że zesztywniały mu mięśnie karku, więc zaczął je rozmasowywać. Usłyszał ciche pukanie do drzwi i przestraszył się, że to znowu Carrie. Może się nie odzywać? Bzdura, przecież ona i tak wie, że szef jest u siebie. No tak, ale mógłby powiedzieć, że był bardzo zajęty i nie słyszał albo że miał coś bardzo ważnego do zrobienia.
- Proszę.
Drzwi się otwarły i do gabinetu weszła Peggy z kawą.
- Mam nadzieję, że będzie dobra, szefie - powiedziała i spojrzała na pokryte papierami biurko.
Cash westchnął.
- Wszystko mi jedno.
Rozdział 5
- Gus, to ty? Nie przeszkadzam?
- Nic podobnego, Carrie - odpowiedział głos po drugiej stronie linii. - Jestem teraz wolny. Jak ci leci w tej nowej pracy?
- Świetnie! Widzisz, chciałam od ciebie wziąć numer telefonu do tego faceta od koszulek. Masz go gdzieś tam w notesie?
Gus odparł, że chyba tak i że zaraz go poszuka. Carrie czekała chwilę, a później znowu usłyszała jego głos:
- Już jest. Masz coś do pisania?
- Oczywiście.
Kiedy odłożyła słuchawkę, dostrzegła spojrzenie Fran.
- Twój chłopak? - spytała nieśmiało, wiedząc że to nie jej sprawa.
- Nie, nie, Gus to kumpel mojego ojca. Opiekuje się mną teraz. Dał mi nawet mieszkanie nad swoim pubem.
Fran wyglądała na lekko zbulwersowaną, więc Carrie zaraz dodała:
- To bardzo miłe miejsce. - Nagle coś przyszło jej do głowy. - Mogłabyś się wybrać tam na kolację. Będzie mi bardzo miło.
Fran starała się bronić, chociaż Carrie od razu zauważyła, że ma na to ochotę.
- Nie, nie. Nie chciałabym przeszkadzać.
- Wcale nie będziesz przeszkadzać. Wręcz przeciwnie, bo jestem bez samochodu.
Fran nareszcie się poddała.
- No, skoro trzeba cię podwieźć...
Znowu powróciły do listy pracowników, starając się ustalić, ile i jakiej wielkości koszulek będą potrzebowały. Carrie uważała, że i tak należy kupić ich więcej, żeby można było zmienić rozmiary i mieć w zapasie jeszcze kilka sztuk dla przyszłych pracowników.
- Nie wiem, czy to spodoba się panu Cunninghamowi - powiedziała w końcu Fran. - To przecież będzie kosztować kilkaset dolarów.
- Zapewniam cię, że te pieniądze zwrócą mu się z nawiązką. Powiedz lepiej, jaki kolor ci najbardziej odpowiada.
Fran zastanawiała się przez chwilę.
- Niebieskie z różowymi napisami. Carrie chrząknęła.
- Ale co by na nie powiedzieli robotnicy z produkcji - zauważyła. - Ci faceci lubią zgrywać twardzieli i nie przepadają za różowym.
Fran uderzyła się dłonią w czoło.
- No jasne, że też o tym nie pomyślałam! Co wobec tego proponujesz?
Carrie zastanawiała się przez chwilę.
- Koszulki w kolorze burgunda są naprawdę ładne - powiedziała w końcu. - Poza tym będą świetnie wyglądać wśród zielonych bożonarodzeniowych dekoracji.
Fran spuściła głowę. Carrie spojrzała na nią, nie rozumiejąc, co się dzieje. Czyżby nie odpowiadał jej kolor? A może nie lubiła świąt?
- O co chodzi, Fran? - spytała.
- Hm, nic, tylko... - urwała i spojrzała w bok.
- Tak?
- My nie mamy żadnych ozdób na Boże Narodzenie.
- Jak to? Stawiacie gołą choinkę? - zdziwiła się Carrie. Jednak Fran ponownie pokręciła głową.
- Nie, nie mamy żadnej choinki.
- Żartujesz!
Mina Fran wskazywała, że jest jak najdalsza od żartów. Carrie zrozumiała to od razu, ale nie miała zamiaru się z tym pogodzić.
- W tym roku będzie inaczej - powiedziała stanowczo.
Fran początkowo była przeciwna. Potem jednak wyobraziła sobie minę Casha, który wróci z inspekcji tuż przed Świętem Dziękczynienia i zastanie w firmie bożonarodzeniowe drzewko.
- Dobrze - powiedziała ze śmiechem.
Carrie wstała ze swego miejsca przy komputerze.
- Muszę porozmawiać z robotnikami - stwierdziła. - Na pewno prowadzimy jakąś budowę na terenie z iglakami. Będziemy potrzebowały dużego drzewka i mnóstwa gałęzi.
Fran ani się spostrzegła, jak dała się wciągnąć w spisek. Co więcej, nie miała nic przeciwko temu.
Carrie podeszła do windy, czując, że jest coraz bardziej podniecona. Miała wrażenie, jakby pracowała tutaj od lat. Wiedziała, że czeka ją sporo pracy, ale przecież po to przyszła do tej firmy.
Pomyślała, że ludziom przyjemniej będzie pracować w miejscu, gdzie jest choinka. Pozostaje jeszcze sprawa zdjęć i bibelotów. Powinna napisać o tym wszystkim w biuletynie, który pracownicy dostaną razem z pensją.
Tak, po powrocie Cash zastanie całkiem inną firmę. Już ona się o to postara.
W środę po południu Cash wszedł bocznymi drzwiami do budynku i opuścił kołnierz płaszcza. Przez chwilę wahał się, a następnie podszedł do schodów. Starał się wchodzić spokojnie i miarowo. Kiedy znalazł się już na miejscu, spojrzał na zegarek.
Do licha, dziesięć sekund dłużej. Powinien bardziej dbać o kondycję. Może uda mu się znaleźć trochę czasu na basen i salę gimnastyczną między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem.
Zdjął płaszcz, przewiesił go przez ramię i wszedł do holu. Pod nosem nucił kolędę, którą, jak mu się wydawało, nagle usłyszał.
Stanął i zaczął nasłuchiwać. Nie, to nie było złudzenie. Z sufitu dobiegały dźwięki kolędy. Cash używał dotąd radiowęzła jedynie po to, żeby kogoś wezwać lub odnaleźć, i dlatego puszczanie muzyki wydało mu się zbędnym nadużyciem. Nie musiał długo myśleć, by zrozumieć, kto za tym stoi.
Musi pogadać z tą Carrie Sargent!
Szedł dalej, zaskoczony tym, że nie zastał Peggy na jej stałym miejscu. Nagle przypomniało mu się jego dzieciństwo, świąteczna radość, życzenia i prezenty. Szybko jednak pozbył się tych wspomnień. Jak to możliwe, żeby ktoś był w stanie zrobić to, co do niego należy, przy takiej muzyce. Przecież to przeszkadza i rozprasza.
Bez pukania otworzył drzwi do biura Carrie. Jednak pokój był pusty. No, może niezupełnie pusty. Na podłodze leżał kolorowy dywanik, w kącie stał fikus, a na ścianie wisiało zdjęcie Carrie z ojcem. Więc już zdążyła się tutaj zadomowić!
- Nie na długo - mruknął pod nosem i ruszył na dalsze poszukiwania.
Po drodze wstąpił do swojego gabinetu i zostawił tam płaszcz. Następnie raz jeszcze zajrzał do holu w nadziei, że zastanie tam Peggy. Jednak dziewczyny nie było na miejscu pracy, za to zauważył, że włączyła automatyczną sekretarkę. O trzeciej po południu! Ciekawe, kto jej na to pozwolił?
Postanowił zajrzeć do Fran. Odniósł wrażenie, że Carrie spodobała jej się z jakichś dziwnych powodów. Wszedł do jej pokoju i znowu stanął jak osłupiały. Na oknie przy biurku Fran piętrzył się bluszcz, a przy jej komputerze stało zdjęcie wyfiokowanego pudla! Dalej było tak samo. Wystarczyło, że wyjechał na parę dni, a jego panie zamieniły biuro w buduar!
Będzie musiał z tym zrobić porządek!
Nagle wydawało mu się, że usłyszał odległe śmiechy i głosy dobiegające z atrium. Mógł ich nie usłyszeć, wchodząc i uciekając przed zimnym wiatrem. Nie mógł się jednak spodziewać, że wszyscy pracownicy opuszczą swoje stanowiska. Czyżby uważali, że robota zrobi się za nich sama?
Tym razem poszedł od razu do windy, wszedł do środka i wcisnął guzik z cyfrą zero. Po chwili był już na dole. Teraz muzyka była jeszcze głośniejsza. Wszedł do atrium i stanął oniemiały. W jego centrum stała wielka choinka, wokół której pląsało kilkanaście elfów w bordowych koszulkach z zielonymi napisami. Dopiero po chwili zrozumiał, że trwa proces ubierania choinki. Mężczyźni nie tańczyli, ale podawali sznury z lampkami, ozdoby i narzędzia.
Cash przyjrzał się uważniej koszulkom. Po lewej stronie miały dwa „C” umieszczone do siebie „plecami”, a pośrodku wyrastał cyprys, herb Monterey. Musiał przyznać, że koszulki są wyjątkowo ładne.
Jeden z robotników dostrzegł go przy windzie i z uśmiechem ruszył w jego stronę. Bez pytania wyciągnął łapę, tak że Cash musiał ją uścisnąć.
- Dziękuję, panie Cunningham - powiedział robotnik. - To najwspanialsze popołudnie, jakie tu spędziłem.
Cash robił wiele, żeby zmusić się do uśmiechu, ale nie wiedział, czy mu się to udało.
Nagle zauważył, że zmierza do niego Fran. Na jej widok pomyślał natychmiast: „zdrajczyni!” Dlaczego pozwoliła na te wszystkie ekstrawagancje? Dlaczego nie broniła dobrego imienia firmy? Co sobie teraz pomyślą ich klienci, kiedy zobaczą te wszystkie ozdóbki? Cash oczywiście wiedział, co: że mają do czynienia z nieodpowiedzialną firmą i że nie ma sensu robić z nimi interesów.
Fran była już blisko. Cash przyjrzał się jej raz jeszcze. Czy to możliwe, żeby miała na sobie spodnie i to w dodatku w innym kolorze niż szary czy czarny? Cash nie mógł uwierzyć własnym oczom.
- Witamy, szefie - powiedziała. - Podobają się panu moje nowe spodnie? Kupiłam je, żeby pasowały do koszulki.
- Dziękujemy, szefie - krzyknął mężczyzna, w którym Cash z trudem rozpoznał pracownika działu zbytu. - Dziękujemy za to wszystko.
- Za co oni mi właściwie dziękują? - spytał Fran, ale jej już przy nim nie było. Zobaczyła, że coś się dzieje przy choince, i poszła pomóc, nie czekając, aż na to pozwoli.
Pomyślał, że musi jak najszybciej porozmawiać z Carrie. Nie było sensu przekładać tej rozmowy na później. Tylko gdzie ona jest?
I wtedy ją dostrzegł.
Stała na szczycie drabiny z wielką gwiazdą zrobioną z folii aluminiowej i starała sieją zaczepić na czubku choinki. Cashowi aż dech zaparło na jej widok. Nieco niżej znajdowała się Peggy, która trzymała Carrie za nogi.
Do licha, przecież wynajął Świętego Mikołaja, a nie szefową kadr! Co go opętało?!
- Cash! - krzyknęła Carrie i pomachała mu ze szczytu drabiny.
Wszyscy odwrócili się i spojrzeli na niego.
- Czyż nie jest piękna!? - krzyknęła raz jeszcze i nie czekając na odpowiedź, zaczęła schodzić na dół za podnieconą Peg.
W końcu stanęła przed nim. Musiała chwilę odczekać, zanim zaczęła mówić.
- Właśnie mieliśmy zapalić światła. - Nagle spostrzegła obok Fran, więc zwróciła się do niej: - Nie sądzisz, że Cash powinien to zrobić?
Fran zerknęła niepewnie na szefa, a potem znowu na Carrie.
- Hm, jeśli tylko ma na to ochotę... Carrie znowu odwróciła się do niego.
- Masz ochotę?
Miał ochotę wziąć ją na kolano i wyłoić tę dziewczynę po pupie. Po tej wspaniałej pupie, którą mógł podziwiać, gdy Carrie wieszała gwiazdę. Cash poczuł nagle, że jest podniecony, i spróbował pomyśleć o czymś innym.
A co z jego poleceniem, żeby nie wydawać pieniędzy na głupstwa?
Carrie jakby czytała w jego myślach.
- Drzewko dostaliśmy za darmo, z... - zawiesiła głos, zastanawiając się, czy powiedzieć mu, skąd - z jednej budowy. Ozdoby i bombki przynieśliśmy z domu. Musiałam kupić tylko światełka.
Cash chrząknął.
- A co z koszulkami?
Carrie spojrzała mu prosto w oczy. Nie, nie próbowała unikać odpowiedzialności.
- Nie mam jeszcze rachunku, ale mogę cię zapewnić, że były tanie. Dostaliśmy sporą zniżkę. Poza tym byłam pewna, że będziesz chciał, żeby wszyscy je nosili w „luźne piątki” - dodała po chwili.
Spojrzał na nią, jakby spadła z księżyca.
- „Luźne piątki”? A co to za pomysł?!
- Nie słyszałeś o dniach bez krawata? - Teraz z kolei ona się zdziwiła. - Zresztą uzgadniałam to z tobą. Chodziło przecież o coś, co by nic nie kosztowało, a podnosiło morale załogi. Ustaliliśmy więc, że piątki oraz dni przedświąteczne będą właśnie „luźne”. Już to nawet ogłosiłam w naszym wewnętrznym biuletynie.
Znowu poczuł się tak, jakby to nie on był właścicielem Cunningham Construction. Czy nikt już nie będzie z nim niczego uzgadniał? Carrie powinna wiedzieć, kto tu jest szefem!
Ciekawe jeszcze, na ile dobre są pomysły Carrie. Cash rozejrzał się dokoła. Jego pracownicy stali zbici w luźną gromadkę. Wyglądali niezbyt pewnie. Cash podszedł do Peg i wyjął z jej drżących dłoni wtyczkę.
Pracownicy jakby się trochę rozluźnili. Czyżby oczekiwali, że powie Carrie, gdzie może sobie wsadzić tę wtyczkę?
Podszedł do ściany i włożył wtyczkę do kontaktu. Dziesiątki światełek zatańczyły na zielonych gałęziach. Ludzie, patrząc na to, zaczęli się uśmiechać. Cash zrobił to samo. Nawet nie wiedział, że tak bardzo zależy mu na własnych pracownikach. Przecież byli jego jedyną rodziną. Nie miał nikogo innego.
Odwrócił się do nich, żeby powiedzieć coś miłego.
- No, co tak patrzycie, jak sroka w gnat. Na dzisiaj koniec pracy. Idźcie do domu. Radosnych Świąt Dziękczynienia.
Odwrócił się i ze ściśniętym sercem ruszył w stronę windy. Już do niej wsiadał, kiedy nagle w sali wybuchło chóralne „Sto lat”.
Dobrze, że drzwi się za nim zamknęły i nikt nie widział jego miny. Cash dotarł do swego gabinetu i zwalił się na fotel.
Spojrzał przez okno. Ocean wydawał się zimny i daleki. Taki jak on. Cash zawsze starał się budzić respekt w swoich pracownikach. Jego zdaniem była to najlepsza droga do pozyskania ich szacunku.
Teraz zaczynał mieć wątpliwości.
Przypomniał sobie inną wzburzoną wodę i ból przeszywający ciało. To wówczas wszystko się załamało. A mogli być przecież tacy szczęśliwi.
Usłyszał ciche pukanie do drzwi.
- Proszę.
Do środka wsunęła się Carrie.
- Mogę wejść na chwilkę? - spytała.
- A o co chodzi? - odpowiedział pytaniem.
Nie chciał, żeby zabrzmiało ono niegrzecznie, ale tak jakoś wyszło. Ta dziewczyna nie chciała zostawić go w spokoju. Ciągle się czegoś czepiała.
- Po pierwsze, chciałam wyjaśnić sprawę tych koszulek.
Wskazał jej krzesło, a ona usiadła. Wyglądała na spiętą, nawet zdenerwowaną.
- Tak, słucham.
- Podałam w biuletynie, że firma funduje tylko jedną - koszulkę dla każdego pracownika, a dodatki, ewentualnie nowe koszulki, trzeba dokupić samemu. Więc sam widzisz, że jest to jednorazowy wydatek.
- No tak, koszulki są bardzo ładne.
Po co to powiedział? Przecież miał ją w garści. Carrie uśmiechnęła się i rozluźniła.
- Właśnie. Miałam wrażenie, że logo wyszło naprawdę świetnie.
Skinął głową.
- Tak, tak. Oczywiście. A po drugie?
Pochylona Carrie natychmiast się wyprostowała, a uśmiech zniknął z jej warg.
- Chciałabym przyjść do pracy w piątek, kiedy nikogo tu nie będzie. Mogłabym skończyć opracowywanie przepisów wewnętrznych.
Cash spojrzał na nią ze zdziwieniem. Czyżby zamierzała go prosić o pozwolenie na dodatkową pracę? A może chciała się pochwalić?
- Dobrze - powiedział ostrożnie.
- Tyle, że nie mam klucza.
Nareszcie zrozumiał, o co jej chodziło. Tak, klucz. Cash powierzał go tylko zaufanym pracownikom. Lubił sprawować nad wszystkim pieczę. Dlaczego więc sięgnął teraz do szuflady i wyjął z niej niewielki metalowy przedmiot? Dlaczego podał go Carrie?
Ich ręce zetknęły się na chwilę. Coś jakby prąd elektryczny przebiegło po jego ciele.
- Dziękuję - szepnęła.
Chciał odpowiedzieć zdawkową formułką, ale przez moment nie potrafił wydobyć z siebie głosu.
- Czy masz jakieś plany na jutro? - spytała Carrie.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Nie, raczej nie.
Pomyślał, że teraz zaprosi go na kolację albo do kina. Jednak Carrie tylko potrząsnęła grzywą miedzianych włosów.
- Wobec tego może spotkamy się w pracy - powiedziała. Cash pokiwał głową.
- Może.
Schowała klucze do torebki i zerknęła w stronę drzwi.
- No to do zobaczenia. I wesołych Świąt Dziękczynienia.
- Baw się dobrze - odpowiedział. Jednak Carrie nie było już w pokoju.
Rozdział 6
Cash wylał resztki swojej kawy, a następnie spojrzał na zegar. Dochodziła jedenasta, a Carrie wciąż nie było w pracy. Może zmieniła zdanie i zdecydowała, że jednak nie przyjedzie? Postanowił jeszcze raz włączyć ekspres i przeszedł do stanowiska Peggy. Przy okazji zajrzał do jednego z pokojów. Rośliny poustawiane na oknach i biurkach, a także zdjęcia najbliższych przydawały mu ciepła, to musiał przyznać. Poza tym ze zdziwieniem stwierdził, że Carrie rzeczywiście udało się wpłynąć na morale załogi, w tak wydawałoby się bezsensowny sposób. Tak przynajmniej wynikało z dokumentów, które dostał po powrocie.
Kiedy wrócił do swojego pokoju, usłyszał nagle jakieś dziwne dźwięki dobiegające zza ściany. Brzmiało to jak pobrzękiwanie szkła i miało niewiele wspólnego z papierkową robotą.
Więc Carrie przyszła, pomyślał. Odsunął listy, którymi chciał się właśnie zająć, i przeszedł do pokoju obok. Drzwi były uchylone. Wystarczyło się tylko wychylić, żeby zajrzeć do środka. Cash nie wahał się ani chwili.
Carrie dostrzegła go natychmiast.
- Cash! - krzyknęła i skoczyła do kąta, zasłaniając coś własnym ciałem. - Mia... miałam zajrzeć do ciebie, kiedy skończę.
Patrzył na nią z przyjemnością. Była zaskoczona i zawstydzona. Kilka splątanych kosmyków zsunęło jej się na czoło, przez co wyglądała bardzo młodo, niemal dziewczęco. Cash zrobił krok do przodu.
Carrie cofnęła się, nie bardzo wiedząc, co robić.
- Nie wiedziałam, czy jadłeś wczoraj tradycyjną kolację, dlatego... dlatego...
Odsunęła się, żeby pokazać mu to, co do niedawna starała się ukryć. Na zasłanym obrusem stoliku stał wielki pleciony koszyk, a w nim różne potrawy. Cash poczuł, że jest potwornie głodny. Od wczorajszej sałatki z tuńczykiem nic nie jadł, a kawa nie zabiła w nim apetytu.
- To wszystko zostało nam po wczorajszej imprezie - wyjaśniła. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, żeby się posilić?
Spojrzał na jej uśmiechniętą twarz. Gdzieś głęboko w oczach czaiła się niepewność. Cash podszedł do stolika i usiadł na małym krzesełku. Nie miał pojęcia, że coś takiego może znaleźć się w jego biurze.
- Co będziemy jedli? - spytał.
Carrie odetchnęła z ulgą. Posłała mu promienny uśmiech i zaczęła wyciągać z koszyka różne smakołyki. Na pierwszy ogień poszedł indyk opakowany tak, żeby nie tracił ciepła, a za nim ziemniaki i sos.
- Szkoda, że nie ma tutaj mikrofalówki - powiedziała.
- Bardzo by się nam wszystkim przydała.
Już chciał ją spytać o cenę takiego urządzenia, ale się powstrzymał. Postanowił jednak mieć się na baczności. Ta kobieta jest naprawdę niebezpieczna. Chce go „zmiękczyć”, żeby później mieć na niego większy wpływ.
- Nie widzę takiej potrzeby - stwierdził kategorycznym tonem i Carrie nie ciągnęła już dłużej tego tematu.
- Poczęstuj się - powiedziała, podsuwając mu talerz z indykiem. - Sama pomagałam Gusowi w kuchni. Jednak - muszę samokrytycznie przyznać, że mój tata jest lepszym kucharzem.
Mimo tych uwag jedzenie było naprawdę dobre i Cash musiał się powstrzymywać, żeby nie połknąć wszystkiego w ciągu paru minut. Nie pamiętał, kiedy ostatnio jadł tak dobry posiłek. Czy może raczej - nie chciał pamiętać.
Kiedy zjedli indyka z ziemniakami i sałatką, Carrie znowu sięgnęła do koszyka. Tym razem wydobyła z niego ciasto oraz pojemniczek z bitą śmietaną.
Cash poklepał się po brzuchu.
- O nie, nie mogę - powiedział. - Strasznie się objadłem.
Carrie pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Ja też na razie nic nie przełknę - stwierdziła - ale wiesz co, przygotowałam w domu wykaz przepisów. Chciałabym teraz wprowadzić poprawki, a potem moglibyśmy je razem przejrzeć. Nie jest za późno?
Cash spojrzał na zegarek. Godzina zleciała mu jak z bicza trząsł.
- Nie, oczywiście, że nie - odparł, czując, że teraz najchętniej by się zdrzemnął. - Muszę jeszcze przejrzeć korespondencję, a potem możemy zająć się przepisami.
Uśmiechnęła się do niego.
- To świetnie.
Wzrok Casha padł na puste talerze.
- Hm, dziękuję za tak wspaniałą ucztę.
- Nie ma za co - odparła. - Zaczekaj na ciasto.
Cash skinął głową, westchnął, a następnie przeniósł się do swojego gabinetu.
Półtorej godziny później Carrie wpadła jak burza do jego gabinetu. Co prawda, zapukała, ale wcale nie czekała na odpowiedź. Podeszła do biurka i rzuciła szefowi pokaźnych rozmiarów skoroszyt. Cash wziął go do ręki.
- To wygląda dosyć niepokojąco - stwierdził. - Może przejrzę wszystko w domu i porozmawiamy o tym w poniedziałek.
Carrie potrząsnęła głową.
- I tak muszę tu jeszcze trochę zostać. Zaraz pokroję ciasto i dodam do niego bitej śmietany. Gdyby coś ci się rzuciło w oczy, możemy o tym pogadać nawet teraz.
Widział, że jest dumna ze swoich dokonań i że chce się nimi pochwalić. Nie przeczytał co prawda, listów, ale też nie miał na to specjalnej ochoty. Raz jeszcze zważył skoroszyt w dłoni.
- To może zająć ze dwie godziny.
Za oknem rozległ się trzask pioruna, który uderzył w wody oceanu. Chwilę później zobaczyli krople deszczu rozpryskujące się na szybach. Carrie nie miała dokąd się spieszyć, zwłaszcza że wciąż była bez samochodu.
- Nic nie szkodzi - powiedziała. - Nie ma pośpiechu.
Wyszła, zastanawiając się, dlaczego jest tak zdenerwowana. Robiła przecież wszystko, żeby zadowolić Casha, ale on wciąż podchodził do niej z rezerwą. Odnosiła wrażenie, że wcale nie uważa jej za dobrego pracownika, co zdarzyło się po raz pierwszy w czasie jej kariery zawodowej. Zawsze była dzieckiem szczęścia. Wszyscy ją hołubili. Wszyscy - z wyjątkiem Casha.
Pokroiła ciasto i zaniosła solidną porcję do drugiego pokoju. Cash pogrążony był w lekturze, z jego twarzy trudno było wyczytać, czy jest zadowolony, czy nie. Podziękował jej tylko skinieniem głowy, więc ponownie wyszła.
Kiedy znalazła się w swoim pokoju, zaczęła przyglądać się ekranowi komputera, na którym pulsował kursor. W zasadzie miała jeszcze sporo do zrobienia, ale trudno jej się było skupić. Myślała o Cashu. Ciekawe, czy był sam w czasie wczorajszych świąt. Ona przynajmniej miała Gusa. No i jeszcze zadzwonił tata, chociaż rozmawiać z nim, a czuć go obok, to były dwie zupełnie inne sprawy.
A Cash? Czy jest sam? I co się dzieje z jego rodziną? Przecież nie ma na biurku żadnego zdjęcia.
Nie zastanawiała się nad tym długo. Miała jeszcze do opracowania kilka projektów, w tym parę spraw związanych z rodziną. Uznała, że to dobra okazja, żeby się tym zająć. Zaczęła więc stukać w klawisze komputera. Najpierw wolno, potem coraz szybciej.
Nawet nie zauważyła, kiedy nagle Cash pojawił się tuż przy niej. Chrząknął, a ona drgnęła gwałtownie.
- Dobrze, możemy porozmawiać - oznajmił niezbyt uprzejmym tonem.
Spojrzała na niego. Miał ponurą, ściągniętą twarz. Co tym razem się mogło stać? Znowu mu się coś nie spodobało?
- Tutaj, czy w twoim gabinecie? - spytała.
Spojrzał na stolik, przy którym zjedli lunch i koszyk stojący obok.
- Wolałbym u siebie.
Carrie skinęła głową. Nie oglądając się, podszedł do drzwi, a ona sięgnęła po kopię dokumentu, leżącą na jej biurku, i szybko podążyła za nim.
Kiedy znaleźli się w jego gabinecie, nawet nie poprosił, żeby usiadła. Spojrzał na nią tylko i powiedział bez zbędnych wstępów:
- Rozdział piąty, paragraf siódmy.
Carrie usiadła i otworzyła swoją teczkę. Sprawnie wyszukała fragment, o który mu chodziło. Dotyczył pomocy udzielanej przez zakład pracy, w wypadkach uzależnienia alkoholowego, narkotykowego, a także problemów rodzinnych. Więc o to mu chodziło! Znowu żałował pieniędzy!
- To może najpierw wyjaśnię - powiedziała Carrie.
- Proszę.
- Tego rodzaju pomoc to już standard w wypadku większości zakładów pracy. Zwróć uwagę na to, że w rozdziale piątym, w paragrafie szóstym...
- Tak, tak, pamiętam - przerwał jej. - Zabrania się pracy pod wpływem alkoholu i tak dalej. To, oczywiście, sensowny przepis. Ale jeśli ktoś już posunie się do czegoś takiego...
- To mu pomożemy. - Carrie nie pozostała dłużna szefowi. - Statystyki dowodzą, że bardziej opłaca się pomóc wartościowemu pracownikowi i zaskarbić sobie jego wdzięczność niż go wyrzucać. Jeśli chcesz, przygotuję ci odpowiednie materiały.
Cash uderzył pięścią w stół.
- Nie chcę żadnych materiałów. Nie interesuje mnie, czego dowodzą statystyki. Chciałem ci powiedzieć, że jeśli ktoś przyjdzie do pracy pijany albo zaćpany, to natychmiast znajdzie się na bruku.
Wstał i zaczął przechadzać się tygrysim krokiem po pokoju. Carrie nigdy nie widziała go tak wzburzonym. Nawet wtedy, kiedy się zderzyli.
- Ale, Cash!
Przystanął i rzucił jej niechętne spojrzenie.
- Żadnych „ale”! Nie będę miał litości dla tego rodzaju ludzi.
Carrie zastanawiała się, co powoduje u niego tak ostrą reakcję. Czy przykre doświadczenia? A może osobista niechęć do narkotyków i alkoholu? Nie mogła jednak długo nad tym myśleć, ponieważ powinna wyjaśnić całą sprawę. Od razu też wytoczyła najcięższe argumenty:
- A jeśli to będzie twój najlepszy majster lub kierownik?
- Bez wyjątku - odparł i podszedł do swego biurka. - Poza tym znam moich ludzi lepiej niż ty. Żaden z nich nie posunąłby się do czegoś takiego.
Aha, teraz bawił się w jasnowidza. Czy to możliwe, żeby ktoś tak naiwny mógł odnieść jakikolwiek sukces?
- Zdaje się, że nie jesteś przekonana - powiedział, pochylając się w jej stronę i patrząc Carrie prosto w oczy.
Wolałaby, żeby tego nie robił. I żeby nie przysuwał się tak blisko niej. Tak blisko, że niemal czuła jego oddech na twarzy.
- Powinnam ci chyba powiedzieć o tym, czego dowiedziałam się od, hm, prawnika mojego ojca - powiedziała ostrożnie, uznawszy, że nie ma sensu wymieniać nazwiska Briana. - Czy możemy o tym porozmawiać nie skacząc sobie do oczu?
Cash zamrugał powiekami, a następnie opadł na swój fotel. Był wyraźnie zaskoczony. Czego się spodziewał? Że Carrie zacznie z nim walkę wręcz albo wyzwie na pojedynek?
- Dobrze. Słucham.
- O ile wiem, Cunningham Construction cierpi na brak pracowników.
Cash skinął głową.
- To prawda.
- Wyobraź sobie teraz, że ponad osiemdziesiąt procent firm, poza normalnym ubezpieczeniem, wykupuje dla swoich pracowników polisę związaną z problemami osobisty- mi. Wchodzą w to oczywiście kłopoty z narkotykami i alkoholem, ale nie tylko. Cash wzruszył ramionami.
- No i co z tego?
Carrie omal nie zgrzytnęła zębami. Ten facet miał zaburzenia w kojarzeniu faktów.
- Dobrze, a wyobraź sobie teraz, że sam jesteś pracownikiem i masz do wyboru swoją firmę i taką, która wykupuje ci dodatkową polisę.
Cash myślał przez chwilę. Musiał „przetrawić” te informacje, a następnie znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. W końcu mrugnął do niej i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Dobrze, możemy umieścić to w ofercie, a następnie nie wykupywać polisy i wywalać tych, którzy zaczynają pić - wyjaśnił uszczęśliwiony.
Carrie wzniosła oczy do nieba.
- I po paru miesiącach pójść z torbami - powiedziała.
- Co takiego?
- Prawo jest prawem. Po prostu musiałbyś wypłacić odszkodowania każdemu, kto by się o nie upomniał.
Cash milczał przez chwilę. Zmarszczył tylko brwi i nerwowo skubał brodę.
- O ile to podraża normalną polisę?
Carrie odetchnęła z ulgą. Więc jednak chodziło mu przede wszystkim o pieniądze. Podejrzewała go o to już od początku.
- Nie tak znowu dużo.
- Chcę wiedzieć, ile.
Carrie pokiwała głową na znak, że to rozumie.
- Dobrze, sprawdzę w paru firmach ubezpieczeniowych - powiedziała.
Cash nie wyglądał wcale na w pełni zadowolonego.
- W takim wypadku chciałbym mieć jeszcze jakąś możliwość sprawdzenia tych osób.
Carrie od razu zrozumiała, o co mu chodzi. Nie było to niczym nowym.
- Oczywiście w granicach zdrowego rozsądku - powiedziała. - Nie będziemy na nich nasyłać FBI.
Z miny Casha wywnioskowała, że najchętniej zrobiłby właśnie coś takiego.
- Poza tym chciałbym ich sprawdzać co jakiś czas - dodał po chwili.
Carrie pokręciła głową.
- To robi bardzo złe wrażenie. Od razu pokazujesz ludziom, że im nie ufasz. I jest to niesprawiedliwe w stosunku do tych, którzy cię do tej pory nie zawiedli - wyjaśniała cierpliwie.
Cash znowu na nią spojrzał. Odniosła wrażenie, że najchętniej zacząłby sprawdzanie właśnie od niej. Biedak! Nie mógłby jej wyrzucić ani za picie alkoholu, ani za branie narkotyków. Chyba że za nie uporządkowane życie osobiste, chociaż, prawdę mówiąc, od czasu rozstania z Brianem przypominało ono zwierzątko pogrążone w śnie zimowym.
Carrie zdawała sobie sprawę z tego, że stanowi wyzwanie dla swego szefa. Nikt przed nią nie ośmielił się zapewne rozmawiać z nim w ten sposób. No cóż, jeśli będzie chciał ją zwolnić, to zrobi to wcześniej czy później.
Cash wstał, dając w ten sposób znak, że uważa rozmowę za skończoną. Następnie podał jej dokument.
- W zasadzie omówiliśmy już główne punkty - powiedział. - Resztę uwag znajdziesz wpisaną na marginesach. Jak to przejrzysz, będziesz to mogła napisać i wydrukować pisma.
Carrie wyszła i przeszła do swego pokoju. Usiadła, czując, że jest zupełnie wyczerpana. Patrzyła przez okno na wielkie krople deszczu i myślała o tym, że jeszcze nie udało jej się odebrać samochodu.
Następnego dnia rano wracała do pubu, opatuliwszy się ciepłym płaszczem. Nawet tu, w Kalifornii, zima potrafiła być dość nieprzyjemna. Miała nadzieję, że pomoże jeszcze Gusowi w przygotowaniu pubu na powitanie porannych gości.
W warsztacie nareszcie czekała na nią dobra wiadomość. Główny mechanik powiedział, że Woodie będzie gotowy na poniedziałek. Pomyśleć, tyle czekania! Gus będzie musiał podrzucić ją już tylko raz do pracy. Po tym wszystkim, co dla niej zrobił, postanowiła kupić mu coś szczególnego pod choinkę.
Otworzyła drzwi do pubu i natychmiast wyczuła zapach świeżo parzonej kawy. Weszła do wnętrza i stanęła oniemiała z zachwytu. Gwiazdkowa dekoracja! Prawdziwa gwiazdkowa dekoracja. Ze światełkami, bombkami i gałązkami jemioły. Gus musiał wczoraj siedzieć w pubie do późna w nocy.
Gus stał za barem. Podbiegła do niego i rzuciła mu się w ramiona.
- Och, Gus! Jak tu pięknie - zachwyciła się.
Gus poklepał ją przyjaźnie po plecach.
- To jak? Nie będziesz dzisiaj pracować? - spytał z uśmiechem.
Pokręciła głową.
- Nie. Na razie dam sobie z tym spokój. Nie wiem, czy warto.
Spojrzał na nią z niepokojem, ale nic nie powiedział. Sięgnął tylko po filiżankę i nalał jej kawy z ekspresu.
- Dobrze ci zrobi odrobina lenistwa - powiedział. - Powinnaś odpocząć. Słyszałem, że masz trochę problemów w pracy.
Carrie zajrzała mu w oczy.
- Słyszałeś? Ciekawe, od kogo?
Gus wyraźnie się zmieszał.
- To nie jest takie ważne - stwierdził. - W każdym razie źródło jest pewne.
- Och, Gus! Chyba nie chcesz powiedzieć, że spotykasz się z Fran?!
Jeszcze raz go uścisnęła, wiedząc nareszcie, co powinna mu kupić na gwiazdkę.
Rozdział 7
Poniedziałek był znacznie lepszy niż jakikolwiek dzień Carrie w Cunningham Construction. Cash miał mnóstwo roboty, a i ona nie narzekała na jej brak, tak że nie wchodzili sobie w drogę. Poza tym Cash wydał zgodę na druk przepisów wewnętrznych z uwzględnieniem naprawdę niewielkich zmian. Carrie nie mogła się już doczekać jutrzejszego spotkania załogi, na którym miało nastąpić rozdanie materiałów wszystkim pracownikom.
Kiedy po skończonej pracy Carrie i Fran wyszły z biurowca, uderzył je w twarz niemiły podmuch wiatru. Jednak nawet to nie wpłynęło na ich dobry nastrój. Carrie miała teraz pojechać z Fran do warsztatu, żeby odebrać Woodie'ego, a potem miały obie udać się na obiad do pubu. Carrie już cieszyła się na myśl, że zasiądzie za kierownicą ukochanego wozu.
Znalazłszy się w samochodzie Fran, Carrie zerknęła na koleżankę. Fran była starannie umalowana, jakby spodziewała się, że Gus do nich dołączy, chociaż Carrie nic jej o tym nie mówiła. Ruszyły. Fran lubiła ostrą jazdę.
- Ach, zapomniałam cię spytać, jak się udała kolacja w Dniu Dziękczynienia u siostrzenicy - zagadnęła Carrie. - Powiedz, jak było?
Fran zmarszczyła nos.
- No, na jedzenie nie mogłam narzekać - powiedziała z ociąganiem.
- Coś ci nie odpowiadało?
- Fran milczała przez chwilę.
- Nie, nic takiego. Po prostu Lucy ma męża mądralę. Chciałam obejrzeć mecz w telewizji, ale on kazał nam obejrzeć jakiś zagraniczny film z napisami. Komu by się chciało czytać?!
Carrie omal się nie roześmiała. Nie znała Fran od tej strony.
- Lubisz futbol? - spytała.
- Uwielbiam! Mój mąż był w drużynie, kiedy go poznałam. Myślę, że to mi się w nim najbardziej spodobało: te wielkie, wypchane ramiona i wąskie biodra! To naprawdę robiło wrażenie!
Fran zawstydziła się trochę swojego wybuchu entuzjazmu i zerknęła niepewnie na Carrie, która tylko się do niej uśmiechnęła.
- Gus też lubi futbol.
Fran skinęła głową.
- Wiem, zaprosił mnie nawet na mecz - wyznała. - Mogłabym sobie przypomnieć stare dobre czasy.
Więc to tak! Ta dwójka kontaktowała się za jej plecami. Carrie już od dawna podejrzewała, że coś wisi w powietrzu. Nie sądziła jednak, że sprawy zaszły już aż tak daleko.
Fran wysadziła ją przed bramą warsztatu.
- Zaczekam tu na ciebie - powiedziała.
Carrie potrząsnęła głową.
- Nie ma potrzeby - stwierdziła. - Poradzę sobie. Przecież będę już miała samochód.
Fran wahała się jeszcze przez chwilę, ale w końcu skinęła głową i odjechała z piskiem opon. Carrie jeszcze przez chwilę patrzyła za nią. Kto by się po niej spodziewał takiego temperamentu?!
We wtorek Carrie poczuła się niezbyt wyraźnie, kiedy tuż po wejściu do biura otrzymała wiadomość, że Cash czeka na nią w swoim gabinecie. Zerknęła tylko do lustra, poprawiła włosy i zapukała do jego drzwi.
- Proszę!
Weszła, nie bardzo wiedząc, dlaczego czuje się winna. Cash wskazał jej krzesło i od razu przeszedł do rzeczy.
- Dostałem zaproszenie na seminarium, które ma się odbyć w przyszłym tygodniu w San Francisco - powiedział i odwrócił się w stronę okna. - Będzie trwało od poniedziałku do piątku i ma być poświęcone problemom kadrowym. Głównie ubezpieczeniom i testom alkoholowo-narkotykowym. Pomyślałem, że może zechcesz pojechać.
Carrie aż pochyliła się w jego stronę.
- Z prawdziwą przyjemnością!
- Dobrze, wobec tego poproszę Peggy, żeby wysłała nasze zgłoszenia i zarezerwowała pokoje.
Carrie siedziała jak ogłuszona. Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Czuła tylko mrowienie na karku i przyspieszone bicie swojego serca.
- Uwielbiam San Francisco - powiedziała słabym głosem. - To naprawdę niezwykłe miasto.
Cash skinął głową.
- Seminarium odbywa się w St. Francis.
Ta wiadomość również powinna ją ucieszyć, ale jakoś nie ucieszyła. St. Francis było pięknym i romantycznym miejscem, ale nie wyobrażała sobie, jak tam będzie się czuła, przebywając z Cashem.
- To świetnie - niemal szepnęła.
Cash wstał i podszedł do okna.
- To wszystko - powiedział. - Do zobaczenia na zebraniu. Pamiętaj, ó trzeciej.
Carrie podniosła się z krzesła i podeszła do drzwi krokiem skazańca. Cash zerknął na nią raz jeszcze.
- Aha, jeszcze jedna sprawa. Dostaliśmy już oprawione zbiory przepisów. Są w pokoju konferencyjnym, jeśli masz ochotę na nie zerknąć.
- Dziękuję, Cash - powiedziała słabym głosem. Nie miała nawet siły naprawdę się ucieszyć.
- Nie ma za co. Pamiętaj, o trzeciej.
To wcale nie był dobry pomysł, pomyślał Cash, patrząc za wychodzącą Carrie. Po chwili jej smukła figura zniknęła za drzwiami. Wciąż pamiętał ją jeszcze stojącą w dżinsach na szczycie drabiny i ten obraz nie dawał mu spokoju.
A teraz postanowił spędzić prawie tydzień z właścicielką tej figury w starym, romantycznym hotelu. Carrie wyczuła chyba coś nienaturalnego, ponieważ wcale nie wyglądała na zachwyconą tą perspektywą. Ale cóż, słowo się rzekło.
Odwrócił się w stronę okna i spojrzał na wzburzone sztormem wody zatoki. Wiatr wiał już drugi dzień i morze było bardzo niespokojne. Cash sam nie wiedział, co bardziej go niepokoi. Czy ten żywioł za oknem, czy raczej to, co działo się we wnętrzu jego duszy.
Poza tym miał nieczyste sumienie. Wiedział, że tego rodzaju biurowe związki nie prowadzą do niczego dobrego. Mogą jedynie pogorszyć atmosferę w firmie. Znał wielu dyrektorów, którzy utrzymywali intymne kontakty ze swoimi sekretarkami. Często tłumaczyli się brakiem czasu. Jednak zawsze prowadziło to do ogólnego rozprzężenia.
Cash zatrudnił kiedyś sekretarkę, która siadała w mini na jego biurku. Była naprawdę dobra, lecz mimo to postanowił ją zwolnić. A teraz sam fundował sobie i Carrie niezwykle dwuznaczną sytuację.
Poza tym coś jeszcze nie dawało mu spokoju. A mianowicie wszystkie te przypadki oskarżeń o molestowanie seksualne. Co prawda Carrie nie wyglądała na zagorzałą zwolenniczkę feminizmu, ale nie była też kopciuszkiem, który pozwalałby się wykorzystywać.
Cash usiadł za biurkiem. Chciał przejrzeć papiery przed zebraniem, ale myśl o Carrie nie dawała mu spokoju. Nie mógł się ani na chwilę uwolnić od jej obrazu.
Uderzył otwartą dłonią w poręcz fotela. Nie, nie będzie żadnych wyjątków! Nie może się narażać na plotki! Poza tym może w ten sposób stracić osobę, która od samego początku tak bardzo zaangażowała się w sprawy firmy. Cash mógł się nie zgadzać z Carrie, ale wiedział, że zatrudniając ją, zrobił dobry interes.
Wstał i zaczął chodzić po pokoju. Podjął już decyzję, ale coś nie dawało mu spokoju. To dziwne, że tak dawno z nikim się nie umawiał. Jego ojciec mawiał, że kobiety potrafią zrujnować mężczyznę. No tak, matka bez przerwy urządzała przyjęcia, na które zapraszała przyjaciółki. Jednak o ileż była szczęśliwsza od ojca! I zawsze uśmiechnięta!
Cash przystanął uderzony nagłą myślą. Kiedy to ostatnio się uśmiechał?! Ile tygodni, miesięcy, a może lat temu?! Nie, nie potrafił się już cieszyć. Starał się wypełnić pracą pustkę, która nagle go otoczyła.
Resztę przedpołudnia spędził na rozmyślaniach. Nie miał siły pracować. Kiedy w końcu zadzwoniła do niego Peggy z informacją, że zbliża się trzecia, nie mógł w to uwierzyć. Spojrzał na zegarek i zaklął. Nie tylko nie zrobił tego, co powinien był zrobić, ale jeszcze nie przygotował się do zebrania.
Podziękował Peggy i sięgnął do biurka po fistaszki, które zawsze tam trzymał. Następnie zaczął przeglądać notatki dotyczące dzisiejszego zebrania. Dobrze, że przemyślał wszystko wcześniej, inaczej teraz świeciłby oczami przed swoimi ludźmi.
W końcu wziął notatki i wyszedł na korytarz. Nie wszyscy jeszcze zgromadzili się w sali konferencyjnej. Część pracowników wychodziła ze swoich pokojów. Cash wyprzedził ich i wszedł do sali.
Zapadła cisza. Cash przeszedł na swoje miejsce i zerknął w stronę Carrie i Peg, a także na stosik dokumentów przed nimi. Nagle poczuł się bardzo samotny.
- Hm, dzień dobry. Witam wszystkich - powiedział, czując, że coś tarasuje mu gardło.
Sala odpowiedziała zgodnym chórem:
- Dzień dobry.
Poczuł się nagle jak nauczyciel w szkole z zaostrzonym rygorem. Niemal wszyscy wpatrywali się w niego uważnie, co powodowało, że czuł się jeszcze bardziej zażenowany. Cash przestąpił z nogi na nogę i spojrzał na notatki, których jeszcze nie zdążył rozłożyć na pulpicie.
Zaczął je rozkładać, a wtedy na sali podniósł się szmer. Tak, właśnie taki jak w szkole, kiedy srogi nauczyciel zajmuje się na chwilę czymś innym. Cash ciekaw był, czy jego ludzie nie stroją sobie z niego w tej chwili żartów.
Zdecydowanym ruchem odsunął notatki.
- W zasadzie nie ma potrzeby omawiać z wami tego wszystkiego. - Wskazał dokument, który Carrie zatytułowała: „Regulamin Wewnętrzny Cunningham Construction”. - Umiecie czytać i możecie się z tym sami zapoznać.
Tym słowom towarzyszyło westchnienie ulgi. Cash uniósł rękę i natychmiast zapanowała cisza.
- Większość z omawianych tutaj spraw poruszałem przy różnych okazjach, więc nie powinny nikogo zaskoczyć. - Cash zrobił efektowną przerwę. Czuł się coraz lepiej w roli mówcy. - Jest jednak jedna rzecz wymagająca omówienia.
Spojrzał na swoich pracowników. Jedni wyglądali na zaciekawionych, inni na zaniepokojonych, ale nikt nie pozostał obojętny.
Zaczął mówić o sprawdzaniu nowych pracowników pod względem uzależnienia alkoholowego i narkotykowego. Ludzie uspokoili się trochę, świadomi tego, że ich to nie dotyczy. Jednak Cash wiedział, że to nie wszystko.
Znów zrobił przerwę, a następnie zaczął omawiać kwestię testowania już zatrudnionych pracowników. Poczuł narastającą falę wrogości. Szybko wyjaśnił, że podobne testy będą stosowane tylko w uzasadnionych przypadkach i z pewnością nie obejmą całej załogi. To uspokoiło niektórych, ale Cash czuł, że coś niedobrego wisi w powietrzu. Jego ludzie patrzyli na boki. Ktoś odkaszlnął, ktoś chrząknął, wszyscy jednak byli bardzo spięci.
Cash spojrzał na Carrie. Siedziała ze wzrokiem wbitym w stos regulaminów. Poczuł, że został sam. Zszedł z podium i zbliżył się do ludzi. Poczuł, że musi powiedzieć to, co jak sądził, nigdy nie przejdzie mu przez gardło.
- Ci, którzy borykają się z tym problemem, powinni przyjść do mnie w ciągu paru najbliższych dni - zaczął.
- Gwarantuję, że potraktuję ich z szacunkiem i postaram się pomóc. Jeśli wspólnymi siłami uporamy się z tym problemem, to nie ma mowy o zwolnieniu.
Cash z powrotem wszedł na podium. W sali panowała wprost niewiarygodna cisza.
- Uprzedzam jednak, że nie będzie następnej szansy - dodał po chwili. - Każdego, kto zostanie przyłapany na pijaństwie albo braniu narkotyków, zwolnię bez wahania.
Przetoczył wzrokiem przez pierwsze rzędy zebranych. Czuł wrogość i wiedział, że jeśli w tej chwili zakończy zebranie, to następnego dnia część ludzi złoży wymówienia. Chciał powiedzieć coś cieplejszego, ale nie mógł. Stał tak i patrzył, aż w końcu poczuł czyjeś nieśmiałe dotknięcie. Spojrzał w bok.
- Czy mogę coś powiedzieć? - spytała Carrie.
Chciał ją wycałować w oba policzki i zaproponować, żeby sama dalej poprowadziła zebranie. On tymczasem zaszyłby się w swoim gabinecie.
- Tak, oczywiście. Poznaliście już Carrie Sargent, naszą nową kierowniczkę działu kadr - zwrócił się do zebranych. - To właśnie ona jest autorką tego regulaminu i z pewnością chętnie wyjaśni wszystkie wątpliwości.
Kiedy Carrie pojawiła się na podium, wiele osób zaczęło się uśmiechać. Teraz jednak uśmiechy znikły z ich twarzy. Jednak Carrie nie traciła ducha.
- Myślę, że powinnam wam wszystkim wyjaśnić, o co chodzi w tym regulaminie. Wiem, że może on rodzić pewne obawy, ale przecież zupełnie niepotrzebnie.
Nagle atmosfera jakby zelżała. Parę osób poruszyło się na swoich krzesłach. Cash poczuł, że z niewiadomych przyczyn jego ludzie bardziej ufają tej kobiecie niż jemu. Tylko dlaczego? Przecież niczego jeszcze nie wyjaśniła, a już zyskała sympatię.
- Pozwólcie, że od razu przejdę do sedna sprawy. Chodzi o alkohol i narkotyki. Wielu z was pracuje na ciężkim sprzęcie. Zastanówcie się, czy chcielibyście współdziałać z kimś będącym pod wpływem alkoholu albo narkotyków?
Było to pytanie retoryczne, ale wiele osób wykrzyknęło: „Nie, ja nie!”, „Za żadną cenę!”, „Nic z tego!” Carrie uśmiechnęła się do zebranych i ciągnęła:
- No właśnie, to oczywiste. Nikt z nas nie chce narażać swego bezpieczeństwa.
Następnie przerwała i spojrzała na Casha. Wyczuł, że czeka na jego akceptację, dlatego skinął głową, chociaż naprawdę nie wiedział, co Carrie ma zamiar powiedzieć. Chciał jednak, żeby oczyściła atmosferę i przywróciła jego ludziom poczucie bezpieczeństwa.
- Przed chwilą Cash zapraszał do siebie tych wszystkich, którzy mają problemy. Możecie przychodzić z każdą sprawą. Chciałabym jeszcze dorzucić do tego parę słów. Otóż naprawdę jesteśmy otwarci na wszystkie wasze problemy i chcemy wam zapewnić pomoc, łącznie z pomocą medyczną.
Jeszcze raz zerknęła na Casha, a on znowu skinął głową, teraz jednak w kierunku sali.
- Musicie wiedzieć, że wszystkim nam zależy na was - ciągnęła Carrie. - Zarówno jeśli chodzi o wasze bezpieczeństwo, jak i o was samych.
Powiedziała to tak szczerze, że część osób zaczęła nawet klaskać. Nikt w każdym razie nie robił już ponurej miny. Carrie poprosiła wszystkich, żeby ustawili się w dwóch kolejkach. Ona i Peggy miały rozdawać regulaminy i zbierać podpisy na liście.
Cash poczuł, że jednak nie popełnił błędu. Carrie była naprawdę cennym nabytkiem. Zwłaszcza kiedy chodziło o kontakty z ludźmi. Sam nie wiedział, jak to się działo. Miała przecież do zakomunikowania to samo co on. A jednak zrobiła to lepiej i prościej.
Wyszedł z sali ze ściśniętym gardłem, widząc jeszcze, jak odprężeni, uśmiechnięci ludzie ustawiają się w długim ogonku.
Cash nie podejrzewał, że obietnica złożona w czasie zebrania spotka się z takim odzewem. Już następnego dnia rano zaczęli przychodzić do niego ludzie z problemami. Część z nich dotyczyła usprawnienia pracy, jednak zdarzały się błahostki, na które normalnie nie traciłby czasu. Czuł jednak, że jego ludzie chcą z nim porozmawiać i że nie powinien im tego odmawiać.
Gdzieś koło pierwszej zarządził jednak przerwę. Poprosił też Peg, żeby ci, którzy chcą się z nim widzieć, wpisywali się na listę.
Następnie zajrzał do pokoju Carrie. Nie zdziwił się nawet, widząc ją przy komputerze z kosmykami włosów zatkniętymi za uszy.
Carrie wyprostowała się, kiedy wszedł.
- Zdaje się, że czeka mnie reprymenda.
- Za co?
- Widziałam te tłumy przed twoimi drzwiami. Cash pokręcił głową.
- Nie będę ci nawet robił wymówek - stwierdził. - Ci ludzie po prostu chcieli ze mną pogadać.
- No, ale nie możesz przecież pracować - powiedziała.
- Zdaje się, że przed moim przyjściem było tu znacznie spokojniej.
- Ale teraz nareszcie widzę, co dzieje się w mojej firmie. Dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy. Do tej pory nie interesowałem się tym.
Cash zastanawiał się, kiedy ostatnio przyznał się do błędu. Szukał długo w pamięci, ale nie odkrył niczego takiego.
- Niektórzy opowiadają mi o nadużyciach w zakładzie - ciągnął. - Boją się tylko wymieniać nazwiska. A może sami są w to zamieszani i chcą z tym skończyć. Inni mówią, że często nie mają pracy. Siedzą pół dnia, czekając na jakieś faktury czy coś takiego. Nie miałem pojęcia, że mamy tu tak straszny bałagan. Dlatego chciałbym przeznaczyć dodatkowe fundusze na ubezpieczenia. Mam wrażenie, że zadowoleni ludzie lepiej pracują - zakończył. Carrie spojrzała na niego jak na ducha.
- Przecież mówiłeś, że nie mamy pieniędzy.
- Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać. Musimy znaleźć pieniądze. Te dodatkowe ubezpieczenia nie są chyba takie drogie, prawda?
Carrie skinęła głową.
- Tak, oczywiście. Mam nawet na ten temat parę broszur. Ale to nakłada dodatkowe obowiązki na zakład pracy - dodała zaraz. - Widzisz, to w zasadzie nie są ubezpieczenia w ścisłym znaczeniu tego słowa. Raczej dodatkowe fundusze pracownicze, z których można korzystać w razie potrzeby.
Cash machnął ręką. W tej chwili wydawało mu się to mało istotne. Wiedział jedynie, że stanowi to dobre zabezpieczenie firmy.
- Muszę się wobec tego wszystkiego dowiedzieć - stwierdził. - Zjesz ze mną lunch w Carmel?
Poczuła, że patrzy na niego z otwartymi ustami i niezbyt mądrą miną. Mogła się spodziewać wszystkiego, ale nie takiego zaproszenia. Czyżby oznaczało to, że pierwsze lody zostały przełamane? Być może. Musi jednak uważać. Cash jest jednak bardzo kostyczny w swoim podejściu do spraw związanych z pracą.
Carrie wciąż milczała.
- Nie masz chyba innych zobowiązań?
- Nie mam - odparła po chwili namysłu. - Możemy się tam wybrać.
Rozdział 8
Carrie patrzyła ze zdziwieniem na swojego szefa. Czy to był ten sam Cash, czy może jakaś jego inna ulepszona kopia? Czy to możliwe, żeby zmienił się tak bardzo? I to pod wpływem zebrania i paru rozmów z ludźmi?
Carrie wiedziała, że jest to możliwe. Z przyjemnością spojrzała na siedzącego obok mężczyznę, który wyglądał jak bohater ze snu: miał wyraziste rysy i wygląd kogoś zdecydowanego i pewnego siebie.
Musiał zauważyć, że Carrie go obserwuje, ponieważ spytał:
- Coś nie w porządku?
- Nie, nic. Podziwiam krajobraz.
Poniekąd mówiła prawdę. Jeśli nawet nie krajobraz, to jego najbardziej istotną część. Musiała sobie jednak powiedzieć: „dość!” Przecież była tu po to, żeby rozmawiać o pracy.
- Chcesz wiedzieć, które firmy ubezpieczeniowe uważam za najlepsze? - spytała.
- Tak. Zdaje się, że powinienem wrócić do czasów, kiedy studiowałem psychologię - powiedział bardziej do siebie niż do niej. - Nawet nie przypuszczałem, że moi ludzie mają tyle problemów. Rozbite małżeństwa, kłopoty z dziećmi. Najpierw myślałem, że to nieważne, ale teraz zaczynam rozumieć, że to wpływa na ich pracę.
- Właśnie od tego jest to dodatkowe ubezpieczenie - wtrąciła pospiesznie.
Oderwał na chwilę wzrok od drogi.
- Myślałem, że chodzi tylko o alkohol i narkotyki.
Carrie otworzyła teczkę, którą wzięła z sobą. Cash nie mógł co prawda czytać, ale ona sama chciała odświeżyć sobie pamięć.
- Nie, o wszystkie problemy. Oczywiście, pieniądze nie załatwiają sprawy, ale mogą pomóc.
Ich oczy spotkały się na chwilę, a samochodem lekko zarzuciło. Cash szybko skoncentrował się na prowadzeniu. Jednak to jedno spojrzenie wystarczyło, żeby Carrie odkryła, że Cash nie myśli już ani o ubezpieczeniach, ani o firmie. Co gorsze, ona również myślała o czymś innym.
Zatrzymali się przed pubem Day. Carrie wrzuciła foldery do teczki i wysiadła z wozu. Kiedy znaleźli się w środku, pomachała Gusowi dłonią, a następnie skierowała się do upatrzonego stolika.
- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie tutaj? - spytała przyciszonym głosem.
- I tutaj, i w ogóle - odparł Cash ze śmiechem, sadowiąc się na swoim miejscu.
A potem spojrzał jej w oczy i było w tym spojrzeniu coś tak intymnego, że aż się zaczerwieniła. To spotkanie bardziej przypominało randkę niż omawianie ważnych spraw związanych z pracą.
W tym momencie podszedł do nich uśmiechnięty od ucha do ucha Gus.
- Macie ochotę na lunch? - spytał.
- Nie, przyjechaliśmy, żeby cię sprawdzić - powiedziała przekornie Carrie. - Podobno flirtujesz tutaj z jakimiś - paniami. Ale tak przy okazji, to chętnie bym zjadła zupę z owoców morza.
- Coś do picia?
- Niskokaloryczną kolę - odparła Carrie.
- Dla mnie to samo - dodał zaraz Cash.
Gus skinął głową na znak, że przyjął zamówienie.
- A co do flirtowania - dodał, patrząc na Carrie - to wiesz, że tego nie robię. Frannie mogłaby mi to mieć za złe!
Gus z godnością oddalił się od stolika, a Carrie parsknęła śmiechem. Cash nie potrafił ukryć zdziwienia.
- Co w tym śmiesznego? - spytał.
- Chodzi o Frannie - wyjaśniła.
- Frannie? Co za Frannie? Nie znam nikogo takiego.
Carrie przez chwilę zastanawiała się, czy wtajemniczyć Casha we wszystko, ale w końcu zdecydowała, że jest to prywatna sprawa Fran i Gusa. Zresztą po chwili pojawił się ten ostatni z sztućcami i kolą.
- Zupa zaraz będzie gotowa - oznajmił.
Wszyscy mówili „zupa”, ale w rzeczywistości był to rodzaj kremu o niepowtarzalnym smaku. Można się tym było najeść do syta.
- To świetnie - ucieszyła się Carrie. Nie mieli przecież zbyt dużo czasu. - Musimy być w pracy przed drugą.
Gus pochylił się w jej stronę.
- Jak wrócisz, to spytaj Frannie, czy ma plany na jutrzejszy wieczór - poprosił. - Wiesz, wymyśliłem dla nas coś bombowego.
Cash zamrugał tylko powiekami. Carrie, nie wiedzieć czemu, się spłoniła. Przez chwilę siedzieli w milczeniu. W końcu jednak stało się jasne, kim jest tajemnicza Frannie.
- To niemożliwe! - wykrzyknął Cash.
- A jednak.
Cash klepnął się w udo.
- To może od razu powiesz mi wszystko, co powinienem wiedzieć o moich pracownikach. Zdaje się, że jesteś zorientowana lepiej ode mnie.
Mówił to bez przekąsu i bez żalu. Rozumiał już, że ludzie po prostu ufają Carrie Sargent. Zresztą on sam powoli zaczynał poddawać się jej urokowi.
Gus postawił przed nimi dwie miski.
- Smacznego.
Pojawienie się jedzenia pozwoliło jej uniknąć odpowiedzi na to pytanie. Carrie nabrała na łyżkę gęstego płynu i czekała chwilę, aż ostygnie.
Oczywiście Cash powinien wiedzieć wszystko o swoich pracownikach. A ponieważ ona też u niego pracowała, siłą rzeczy powinien też wiedzieć coś o niej. Do tej pory nic nie mówiła o sobie. Jednak nikt nie oczekiwał tego od niej. Teraz, za jej sprawą, wiele się zmieniło. Może powinna... Poza tym jeszcze jedna sprawa nie dawała jej spokoju. Te powtarzające się poniedziałkowe absencje.
Już chciała zacząć mówić, gdy pusta łyżka omal nie wpadła jej do zupy. Natychmiast odwróciła się tyłem do ściany i wtuliła w przepierzenie.
Za późno. Znajoma postać skierowała się już w ich stronę.
- Carrie, kochanie! Jak miło cię widzieć!
Brian już był przy niej. Najpierw usiłował ją przytulić, co było utrudnione przez to, że ona siedziała, a on stał, a następnie pochylił się i pocałował ją w policzek. Dopiero teraz zwrócił uwagę na Casha. Przez chwilę wahał się, a potem wyciągnął do niego rękę.
- Nazywam się Brian Underwood. A pan?
Cash wstał i wyciągnął dłoń.
- Cash. Cash Cunningham - powiedział bez entuzjazmu.
Brian zaśmiał się.
- Cash and Carrie?! - wykrzyknął. - Nie żartujecie sobie ze mnie?
Carrie westchnęła i zrobiła pełną dezaprobaty minę.
- To spotkanie robocze, Brianie - poinformowała byłego narzeczonego. - Mamy parę ważnych spraw do omówienia.
Brian spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Aa, no proszę. Moja narzeczona lubi robić niespodzianki, panie Cunningham.
- Brianie, przecież nie...
- Nie powinienem ci przeszkadzać? - dokończył za nią. - Słusznie, kochanie. No to zrób pa-pa swojemu misiaczkowi. Pogadamy później - dodał z groźbą w głosie.
Wyciągnął rękę do Casha.
- Miło mi było pana poznać - powiedział z czarującym uśmiechem.
Jeśli nawet Carrie kiedyś wątpiła w prawdziwość powiedzenia, że wszyscy prawnicy to kłamcy, to teraz uznała, że zna co najmniej jednego prawnika, który jest łgarzem do kwadratu.
Brian oddalił się od stolika.
- Cash, pozwól, że wyjaśnię - zaczęła.
Jednak Cash podniósł do góry rękę.
- Nie ma takiej potrzeby - stwierdził. - Chyba że chciałabyś dodatkowe ubezpieczenie od natarczywości narzeczonego. Bo ten nie wygląda na potulnego baranka.
Cash poczuł, że zagalopował się zbyt daleko, i skierował rozmowę na bezpieczniejsze tory. Starał się jednak unikać wzroku Carrie, a z kolei ona miała kłopoty ze zjedzeniem znakomitej skądinąd zupy. W końcu zdecydowali, że muszą wracać. Cash zapłacił i wyszli przed pub. Carrie spojrzała na mercedesa. Teraz przypomniała sobie, ze Brian miał takiego samego albo przynajmniej podobnego. W ogóle miała wrażenie, że wszyscy mężczyźni są tacy sami.
Dlaczego zatem czuła się tak kiepsko tylko z tego powodu, że jeden mężczyzna nie wiedział o tym, że drugi mężczyzna nie jest już jej narzeczonym?
Cash z kwaśną miną otworzył przed nią drzwi samochodu. Następnie usiadł za kierownicą.
- Jedziemy!
Ruszyli z piskiem opon. Przez większą część drogi do Monterey jechali nie odzywając się do siebie. W końcu Cash zdjął nogę z pedału gazu.
- Odniosłem wrażenie, że chciałaś mi coś powiedzieć, kiedy zapytałem o moich pracowników. Pamiętasz, zanim Gus jeszcze przyniósł nam zupę.
Do Ucha! Pamiętała, jasne, że pamiętała. Miała jednak nadzieję, że Cash o tym zapomniał. Oczywiście, nie będzie mu teraz opowiadać o sobie. Jednak czy w tej chwili powinna poruszać sprawę Sama?
- Widzisz, na pewnym seminarium tłumaczono nam, że powtarzające się poniedziałkowe absencje mogą świadczyć o jakichś poważnych problemach. Człowiek ma wtedy opory przed zaczęciem pracy - dodała z nadzieją, że Cash nie domyśli się, że chodzi jej o Sama.
- Tak, pamiętam, że miałaś to na liście przewinień usprawiedliwiających testy narkotykowe - zauważył, a Carrie przeklęła w myślach jego dobrą pamięć. - O kogo konkretnie ci chodzi?
- Mógłby przynajmniej sam domyślić się, o kogo jej chodzi! Czuła się w tej chwili jak podła donosicielka i milczała.
- Chcesz, żebym sam zgadł? - domyślił się Cash.
Jasne! Przecież mógł przejrzeć papiery swoich pracowników, tak jak ona to zrobiła.
- Najwięcej absencji ma Sam - powiedziała.
- Sam - powtórzył Cash. - A tak, pamiętam go.
- Parę razy obserwowałam go przy pracy i muszę powiedzieć, że pracuje bardzo dokładnie, ale wolno.
Cash przesunął dłonią po twarzy, ale natychmiast położył ją na kierownicy.
- To chyba nic złego.
- Wiesz, czemu policja zatrzymuje wolno jadące samochody?
Pokręcił głową. W dalszym ciągu nie rozumiał, o co może chodzić tej kobiecie.
- Mnie zawsze zatrzymują, bo jeżdżę za szybko.
- Właśnie, dlatego, że nie pijesz przed wejściem do samochodu - stwierdziła. - Nawet trochę pijani kierowcy muszą uważać w czasie jazdy.
Cash zastanawiał się przez chwilę. Argumenty Carrie brzmiały sensownie. Musiał przyznać, że wykazała wielką znajomość ludzkiej natury. On sam nigdy by nie doszedł do podobnych wniosków.
Carrie milczała, nie bardzo wiedząc, czy zrobiła źle, czy dobrze. Może powinna porozmawiać wcześniej z Samem? Miała jednak wrażenie, że Cash się zmienił i że podejmie właściwą decyzję. Gdyby tylko nie ten epizod z Brianem! Wyraźnie wytrącił ją z równowagi.
Nawet nie zauważyła, jak dojechali na miejsce. Cash zaparkował przed biurowcem i przeszedł do tylnych drzwi. Carrie ruszyła za nim.
- Trochę sportu - powiedział, idąc po schodach.
Szedł tak szybko, że z trudem za nim nadążała. W końcu znaleźli się na właściwym piętrze.
- Dzisiaj mam przez cały dzień spotkania - powiedział, zatrzymawszy się przed recepcją. - Cała sprawa będzie musiała zaczekać do poniedziałku.
Co za cholerny bubek! pomyślał Cash, chodząc tam i z powrotem po swoim gabinecie. Oczywiście, chodziło mu o Briana Underwooda, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że Carrie mogłaby po dzisiejszym spotkaniu powiedzieć to samo o nim.
- Underwood - powtórzył głośno.
Czy to możliwe, żeby miała takiego narzeczonego? Ta wiadomość powinna go ucieszyć. Znaczyło to, że nie ma nawet co myśleć o Carrie. Jednak jej obraz wciąż go prześladował. Wesołej, roześmianej Carrie albo Carrie po dziecięcemu poważnej czy też zażenowanej, zwłaszcza wtedy, gdy po wyjściu z samochodu rozmawiali jeszcze chwilę o przypadku Sama.
O Boże, żeby to tylko nie był Sam! pomyślał znowu. Pracował w firmie niemal od początku. W ciągu tych lat awansował parę razy i był teraz mistrzem zmiany. Mógł też zapomnieć o wyjazdach w teren i pracować wyłącznie w warsztatach firmy.
Znowu poczuł się opuszczony. Przypomniał mu się ojciec, jego usta, które zbliżył do jego czoła, zanim wydarzyło się to wszystko.
Dlaczego jest taki samotny?
Wyszedł przed biurowiec. Wiatr, który uspokoił się w czasie dnia, znowu szalał po ulicach i podwórkach. Cash owinął się mocniej płaszczem.
Już po chwili dotarł do samochodu i wsiadł do jego przestronnego wnętrza. Chciał uciec od kłopotów i tego wszystkiego, co wiązało się z prowadzeniem firmy.
Czy na długo?
W poniedziałek rano myślał już tylko o Samie. To nie był jakiś tam pierwszy lepszy pracownik. Przez wiele lat Sam stanowił dla Casha symbol tego, co solidne. Bardzo mu pomógł na początku. Później też nie był najgorszym pracownikiem. Dałby Bóg, żeby Carrie się jednak myliła.
Do pracy dotarł spóźniony. Kiedy wszedł do recepcji, dochodziła dziesiąta. Zdarzyło mu się to po raz pierwszy od wielu, wielu lat.
Natychmiast też podszedł do stanowiska Peggy.
- Dzień dobry, Peg.
- Dzień dobry, panie Cunningham.
- Chciałbym się teraz spotkać z Samem - powiedział. - Znajdź go i przyślij do mojego biura.
Nie czekając na odpowiedź, ruszył do swojego gabinetu i z ponurą miną zajął miejsce za biurkiem, powiesiwszy najpierw płaszcz na wieszaku.
Nagle usłyszał ciche pukanie do drzwi. Czyżby to już Sam? Może Carrie uprzedziła go, że będzie wezwany.
- Proszę.
Do pokoju wsunęła się Peg. Stanęła w progu, nie mając odwagi iść dalej.
- O co chodzi? Chodź bliżej.
Dopiero teraz zauważył, że ręce jej się trzęsą.
- Dzwoniłam właśnie do warsztatu i... i... - nie mogła z siebie wydusić już ani słowa.
- Tak, Peg?
- Jack powiedział, że powinien pan tam przyjść. Sam - się skaleczył i wrzeszczy jak opętany na Carrie - wyrzuciła z siebie sekretarka.
Cash wiedział już, o co chodzi. Wybiegł z gabinetu, zapominając o płaszczu, i pognał do warsztatu. Zbiegł po schodach, a następnie przebiegł przez pustawy dziedziniec i skierował się do hangaru z blachy falistej. Po chwili już był przy drzwiach.
Gdy je otworzył, jego oczom ukazał się niezwykły widok. Krew tryskała z lewego ramienia Sama, a blada Carrie stała ściskając w rękach chusteczkę do nosa i z przerażeniem patrzyła na stłuczoną butelkę w dłoni Sama.
Rozdział 9
Wzrok Carrie powędrował w kierunku Casha. Widziała, że coś mówi, ale nie rozumiała słów. Tak, jakby miała sen pozbawiony dźwięku. Cash mówił jednak nie do niej, ale do Sama.
Podszedł do nich. Zauważyła, że oczy pociemniały mu z gniewu. Patrzył na nich tak, jakby nie widział stłuczonej butelki, chociaż Carrie była pewna, że musiał ją zauważyć. Był całkowicie spokojny, co napawało ją zdumieniem.
Nagle odzyskała słuch.
- Sam, zdaje mi się, że miałeś mały wypadek - powiedział Cash, podchodząc do nich jeszcze bliżej.
Sam skinął głową.
- Tak, pokaleczyłem się blachą - stwierdził.
Wyglądało na to, że zapomniał o butelce, którą trzymał w dłoni.
- Musisz pojechać do szpitala, żeby ci to zdezynfekowali i opatrzyli - ciągnął Cash. - Zdaje się, że nie obejdzie się bez szwów.
Sam cofnął się trochę. Jednocześnie wyciągnął uzbrojone w butelkę ramię w kierunku szefa.
- Nic z tego! - wykrzyknął. - Nie pojadę do tego cholernego szpitala! Nie będę się poddawał żadnym cholernym testom!
Cash zrobił krok w jego kierunku. Wyciągnął też rękę w stronę Sama.
- Daj mi tę butelkę - powiedział. - Przecież wiem, że nie chciałbyś zrobić nikomu nic złego.
Sam sprężył się cały na dźwięk tych słów i spojrzał wrogo na Casha. A potem rzucił szybkie spojrzenie w bok i machnął potłuczoną butelką tuż przed nosem Carrie, która z trudem powstrzymała okrzyk.
- Nic nie wiesz! - krzyknął podniecony Sam. - Zawróciła ci w głowie! Zrobiła ci wodę z mózgu! To ona jest teraz tutaj szefem, a nie ty!
Carrie czuła, że nogi drżą pod nią. Sam stał tuż-tuż, a ona nie mogła się ruszyć. Powoli zaczynali się wokół nich gromadzić robotnicy, więc czuła się osaczona. Wydawało jej się, że niechęć Sama udziela się ludziom wokół.
Sam zachwiał się, butelka wypadła mu z ręki i rozprysła się na betonowej podłodze.
- Potrzebuję czegoś od bólu - powiedział, nie zauważywszy nawet tego, co się stało. Dopiero po chwili zauważył, że nie jest już uzbrojony.
Cash znów zbliżył się do niego.
- Chodź, Sam. Jedziemy do szpitala.
Sam nie protestował, kiedy szef położył dłoń na jego ramieniu. Dał się poprowadzić jak dziecko, które nagle zrozumiało, że opór nie ma sensu. Ludzie rozstąpili się przed nimi i Cash wyprowadził Sama na zewnątrz, nie zważając na to, że krew rannego pracownika brudzi mu spodnie. Pracownicy zaczęli rozchodzić się do swoich stanowisk.
Carrie poczuła, że opuściła ją cała energia. Nogi miała jak z waty i wciąż jeszcze trzęsła się na wspomnienie tego, co się stało. Tuż pod jej stopami leżały odpadki szkła, a dalej stała otwarta szafka Sama, z której wyjął butelkę.
Podeszła do drzwi wejściowych, żeby zaczerpnąć trochę powietrza. Kiedy wyjrzała na zewnątrz, zobaczyła, jak Cash pomaga Samowi wsiąść do mercedesa. Któryś z robotników owinął mu ranę czystym ręcznikiem, ale niewiele to pomogło. Oczy Carrie i Casha spotkały się na chwilę. Jednak Cash szybko się odwrócił, chcąc ukryć swój ból i smutek. Zresztą czas naglił. Sam stracił już sporo krwi i powinien jak najszybciej znaleźć się w szpitalu.
Oczywiście plotki szybko rozniosły się po zakładzie. Wszyscy, począwszy od biura, a kończąc na warsztatach, wiedzieli o tym, co się stało. Nikt jednak nie cieszył się z klęski Sama. Wszyscy znali go tu od dawna i w najgorszym wypadku nie czuli do niego żadnej urazy.
Carrie siedziała przy swoim biurku z głową ukrytą w dłoniach. Jej pokrwawiona bluzka, którą zaprała zimną wodą, suszyła się w łazience. Carrie miała na sobie koszulkę z logo Cunningham Construction. Jej odsłonięte ramiona pokrywała gęsia skórka.
Wciąż myślała o tym, co się stało. Starała się prześledzić raz jeszcze przebieg wypadków. Dziś rano ktoś do niej zadzwonił.
- Czy może pani przyjść? Jest problem z... Samem - powiedział nieznajomy mężczyzna. - My... my naprawdę nie czujemy się bezpieczni. Trzeba będzie poddać go testom, prawda? Zgodnie z regulaminem.
Casha jeszcze wtedy nie było w pracy. Zebrała siły i zeszła na dół, zastanawiając się, czy dzwonił do niej jakiś osobisty wróg Sama, czy też rzeczywiście któryś z zaniepokojonych pracowników. Słyszała już wcześniej, że Sam cieszy się powszechnym uznaniem.
A potem wydarzyło się to.
Nagle usłyszała, że ktoś wszedł do pokoju i usiadł naprzeciwko. Nie podniosła jednak oczu.
- Jak się czujesz? - usłyszała głos Casha.
W odpowiedzi potrząsnęła głową. Nie chciała z nim rozmawiać. Nie miała nic do powiedzenia.
Cash wstał, obszedł jej biurko i przyklęknął obok. Następnie oparł dłonie na poręczy fotela.
- Nic ci nie jest? - dobiegło do niej kolejne pytanie.
Pokręciła głową, a potem zerknęła w bok. Bała się, że zobaczy jego oczy. Te same smutne oczy, które widziała wcześniej na placyku. Nie wiedziała, czy uda jej się wówczas zapanować nad sobą. A co by się stało, gdyby rzuciła mu się w ramiona i zaczęła płakać? Na pewno nic dobrego. Bała się jego dotyku, jego bliskości, wszystkiego, co wykraczało poza sprawy zawodowe.
Cash podniósł jej brodę i zauważyła, że jego oczy znowu są jasne i pogodne.
- T... tak mi przykro - wybąkała. - W teorii wszystko świetnie wyglądało, no i popatrz, co się porobiło.
Znowu spuściła oczy w obawie, że zacznie płakać. Cash pogładził ją delikatnie po ramieniu.
- Nie powinnaś winić siebie za to, co się stało. Prędzej czy później sprawa wyszłaby na jaw - powiedział Cash.
- Oczywiście, lepiej, że stało się to wcześniej. To ja jestem winny wszystkiemu. Powinienem był poznać lepiej swoich ludzi.
Wstał i podszedł do okna.
- Widzisz, popełniłem błąd - ciągnął. - Chciałem jak najwięcej zarobić, idąc choćby po trupach. No i teraz dopiero mam problem.
Odwrócił się w jej kierunku.
- Możemy zająć się tym teraz albo wrócić do tego jutro - zaproponował. - Jak wolisz?
Carrie zastanawiała się przez chwilę. Czuła się wyczerpana, ale jednocześnie wiedziała, że będzie jej lepiej, kiedy zacznie coś robić.
- Od czego zaczniemy? - spytała.
Wyraźnie ożywiony Cash podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu. Chciała czuć jego dotyk, a jednocześnie znów bała się rozkleić.
- Zaczekaj chwilę, zaraz przyniosę ci kawy - powiedział i ruszył do drzwi. Po chwili zatrzymał się nagle. - Nie, zdaje się, że wolisz herbatę, prawda?
Dziwne, że to zauważył.
- Tak, nie. To znaczy w ogóle to tak - plątała się. - Ale teraz wolałabym się napić mocnej kawy.
Kiedy Cash poszedł po kawę, Carrie zajrzała do łazienki. Bluzka była jeszcze wilgotna. Przemyła twarz zimną wodą i usunęła ostatnie ślady makijażu. Nagle poczuła się nieco lepiej.
Kiedy wróciła do swojego pokoju, Cash już czekał na nią z kawą.
- Posłodzić? - spytał.
W odpowiedzi potrząsnęła głową.
- Będziemy musieli chyba zebrać radę pracowniczą? - zauważyła.
- Jednak wcześniej powinniśmy poinformować wszystkich o dodatkowych ubezpieczeniach, jak również o funduszu zakładowym, który będziemy uruchamiać w podobnych przypadkach - powiedział Cash.
- Funduszu zakładowym? - powtórzyła ze zdziwieniem.
- Postanowiłem wygospodarować trochę pieniędzy - stwierdził Cash. - Przecież i tak będziemy to sobie mogli odpisać od podatku, prawda?
Carrie z entuzjazmem parokrotnie skinęła głową.
- Świetny pomysł! Oczywiście będziesz musiał to obgadać z głównym księgowym - zastrzegła się szybko. - Nie znam się na tym i nie wiem, ile można sobie odpisywać.
Cash machnął ręką, jakby go to w tej chwili niewiele obchodziło. Nalał sobie również kawy i, nie słodząc, wypił kilka łyków.
- Powinniśmy też powiedzieć wszystkim o Samie - stwierdził ponuro.
Zapadła cisza. Carrie bała się odezwać czy choćby poruszyć.
- Może zaczniesz ode mnie - zaproponowała po chwili.
Spojrzała na niego żałośnie. Wcale nie chciała znać prawdy. Wołałaby przytulić się do Casha i posłuchać, jak mówi jej, że wszystko będzie dobrze.
Wiedziała jednak, że to tylko mrzonki. Ostatecznie pracowała w Cunningham Construction jako szefowa działu kadr i musiała sobie jakoś radzić.
Cash zmarszczył brwi.
- Pierwszą część historii już znasz - zaczął. - Kiedy dojechaliśmy do szpitala, Sam się wściekł. Mówił, że nigdy więcej nie podpisze żadnego... - Cash zerknął na Carrie i stwierdził, że nie powinien cytować soczystego słownictwa Sama - żadnego dokumentu pozwalającego na przeprowadzanie narkotykowych testów. Mogłem go sobie wtedy lepiej obejrzeć. Źrenice miał jak szpilki. W ogóle nie przypominał siebie. Moim zdaniem, nie potrzeba było żadnych testów.
- I co?
Cash wzruszył ramionami.
- Nic więcej - odparł. - Powiedział, że rezygnuje z pracy i tyle.
Carrie przesunęła dłonią po twarzy. Powoli zaczynała czuć zbawienne działanie kawy.
- Chcesz go zwolnić?
Ponowne wzruszenie ramion.
- A mam jakiś wybór? - odpowiedział pytaniem. - Sam nie zgodził się na testy. Według regulaminu powinienem go zwolnić. Jeśli tego nie zrobię, będzie to znaczyć, że mamy tutaj równych i równiejszych.
Carrie westchnęła ciężko.
- Tak mi przykro, Cash. - Gdy tylko wypowiedziała te słowa, poczuła, że brzmią one pusto. Nie wiedziała, co powiedzieć. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, unikając spoglądania na siebie.
W końcu Cash uderzył dłonią w blat biurka.
- Wiesz co, zbierz wszystkich w pokoju konferencyjnym. Również ludzi z produkcji - powiedział, wstając. - Im wcześniej będziemy to mieli za sobą, tym lepiej.
Skinęła głową.
- Dobrze. Chciałabym jeszcze tylko zastanowić się trochę nad tą całą sprawą - stwierdziła, patrząc na blat biurka. - Po zebraniu powinniśmy chyba zwolnić wszystkich do domu.
Zerknął na nią.
- Mogłabyś zostać dłużej?
- Tak, oczywiście.
Skinął głową i wyszedł z pokoju. Carrie zapadła się w swój fotel, myśląc o tym, skąd znajdzie siły, żeby przetrwać zebranie.
Kiedy ostatni pracownicy opuścili olbrzymi pokój konferencyjny, Cash usiadł na krześle obok Carrie.
- Widziałaś kiedyś kogoś, kto by wyglądał tak żałośnie? - spytał, wskazując gestem na drzwi.
Carrie pokręciła głową.
- Wszyscy jesteśmy przejęci - powiedziała. - Ale mam wrażenie, że dobrze poprowadziłeś to spotkanie. Nie chodziło przecież o to, żeby kogoś zastraszyć.
- Naprawdę tak myślisz?
Skinęła głową.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to jestem zbyt wyczerpana, żeby kłamać.
- Wierzę.
Cash w swoim wystąpieniu skoncentrował się na nowym ubezpieczeniu i funduszu zakładowym. Poinformował też wszystkich, że Sam zrezygnował z pracy, ale nie wyjaśnił, z jakiego powodu. Powiedział również, że nie będzie mówił o tym, co stało się w szpitalu. Sprawa była jeszcze zbyt świeża, żeby ją wywlekać na forum publicznym. Stwierdził natomiast, że Sam był zawsze doskonałym pracownikiem i że jego odejście to wielka strata dla zakładu.
Przez chwilę jeszcze dyskutowali szczegóły odejścia Sama. Chodziło między innymi o jego opinię i wysokość odprawy.
- Wystarczy na dzisiaj - stwierdził w końcu Cash. - Może zmienimy temat.
Carrie uśmiechnęła się blado.
- Może na jakiś przyjemniejszy - zaproponowała.
W odpowiedzi westchnął tylko.
- Peggy pytała mnie o przyjęcie wigilijne, ale w tej sytuacji będziemy chyba musieli z niego zrezygnować.
Carrie zaprotestowała gwałtownie.
- Nie, nie! Myślę, że właśnie tego nam trzeba! To zintegruje załogę!
Cash przyglądał jej się przez chwilę, ważąc wszystkie „za” i „przeciw”. Instynkt podpowiadał mu, że w tego rodzaju sprawach można polegać na zdaniu Carrie. Może uda jej się jakoś naprawić atmosferę w Cunningham Construction.
- Dobrze. Wobec tego będziesz musiała zaplanować wszystko przed naszym środowym wyjazdem.
- To nic trudnego.
Cash spojrzał na nią, olśniony nagłą myślą.
- Wiesz co, może zorganizujemy wigilię u mnie w domu - zaproponował. - Ludzie będą bardziej rozluźnieni.
Carrie, co prawda, tak nie sądziła, ale skinęła głową. Odniosła wrażenie, że Cashowi bardzo na tym zależy. Może chciał zagłuszyć jakoś swoją samotność.
- Dobrze, zorganizuję wszystko, a Peggy będzie tylko musiała zająć się nadzorem.
Wstali i zaczęli się zbierać do wyjścia. Carrie nie trzymała się jeszcze zbyt pewnie na nogach. Raz nawet musiała się oprzeć o krzesło.
- Może odwiozę cię do domu - zaproponował Cash. Uśmiechnęła się do niego.
- Poradzę sobie.
- Jesteś pewna?
- Tak, nic mi nie jest - stwierdziła. - Jestem trochę zmęczona, ale jak siądę za kółkiem, to się zmobilizuję.
Cash nie wyglądał na przekonanego, ale pozostawił to bez komentarza.
Pożegnali się i Carrie po raz ostatni zajrzała do łazienki. Bluzka była już sucha, ale Carrie nie miała ochoty się przebierać. Teraz, kiedy nikt nie mógł jej widzieć, włożyła żakiet na firmową koszulkę, a bluzkę wcisnęła do torebki. Czekała jeszcze przez chwilę, żeby Cash odjechał, a następnie wróciła do siebie po płaszcz.
Gdyby Cash spytał raz jeszcze, czy ją odwieźć, nie potrafiłaby oprzeć się pokusie. Niestety, wiedziała aż nazbyt dobrze, czym to mogło grozić. Była o krok od zakochania się w tym mężczyźnie, który, jak to sobie musiała niejednokrotnie przypominać, był jej szefem.
Wyszła na parking, odszukała swój samochód i pozwoliła, żeby Woodie odwiózł ją do domu.
Rozdział 10
Wtorek był, jak dotąd, najspokojniejszym dniem w karierze Carrie w Cunningham Construction. Uzyskawszy zgodę Casha, puszczała przez głośniki kolędy z nadzieją, że rozweseli wszystkich. Zamiast tego podsycała chyba jednak ogólną melancholię. Kiedy to zauważyła, zrezygnowała z muzyki.
Wszyscy tutaj lubili Sama. Znali go od dawna i wiedzieli, że potrafi być oddanym pracownikiem. Poza tym wiadomo było, że ma rodzinę i że nikt nie chciałby stracić pracy tuż przed świętami.
W głębi serca Carrie wiedziała, że nie ponosi winy za to, co się stało. Jednak wyczuwała wokół siebie atmosferę niechęci z powodu tego, co zaszło.
Wieczorem bez entuzjazmu spakowała walizkę na wyjazd. Spała źle i pojechała wcześniej do pracy. Po dotarciu na miejsce włączyła nawet komputer, żeby coś zacząć robić, ale jakoś jej to nie wychodziło.
Cash zajrzał do niej po dziewiątej. Też nie wyglądał na wyspanego.
- Chciałbym wyjechać wcześniej - poinformował ją. - Kiedy skończysz?
Carrie wyłączyła komputer i sięgnęła po torebkę. Nie chciała udawać, że pracuje.
- Już skończyłam - stwierdziła.
Cash uśmiechnął się lekko.
- Dobrze, zaraz zejdę na dół. Zaczekaj przy swoim samochodzie.
W drodze do wyjścia zajrzała do toalety. Usiłowała nawet poprawić swoje rozwichrzone loki, ale nie na wiele się to zdało. Następnie zjechała windą na dół i zatrzymała się w holu, żeby spojrzeć na choinkę. Sama zawiesiła gwiazdę na szczycie z nadzieją, że stanie się ona symbolem nowej harmonii i ładu. I co się stało? Przecież wszyscy byli tacy szczęśliwi. A teraz wystarczyło spojrzeć na ich zgnębione miny.
Ruszyła do wyjścia.
Nie, nie może się poddać. Skoro rozpoczęła swoją misję, to musi ją skończyć. Przecież wszędzie zdarzają się trudne sytuacje i trzeba sobie jakoś z nimi radzić.
Stanęła przy Woodie'em i niemal w tym samym momencie Cash zatrzymał się obok swoim mercedesem. Otworzył bagażnik i bez słowa wrzucił do niego jej walizkę. Po chwili Carrie usiadła na miejscu obok kierowcy.
- Zdaje się, że mamy sporo czasu - zauważyła z uśmiechem.
Cash spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Mhm, to prawda. Masz jakieś propozycje?
Carrie skinęła głową.
- Może pojedziemy Seventeen Mile Drive - zaproponowała. - Dawno tamtędy nie jechałam.
Zapowiadał się chłodny, ale pogodny dzień. Mogli więc liczyć na wspaniałe widoki. Droga wokół półwyspu Monterey była oczywiście dłuższa, ale rekompensowała to pięknem krajobrazu.
Cash spojrzał na nią z powątpiewaniem, ale po chwili zgodził się na ten wariant.
- To niezupełnie po drodze, ale niech będzie - powiedział.
Wyjechali z parkingu i już po kilkunastu minutach znaleźli się na początku trasy. Carrie sięgnęła po torebkę i zaczęła szukać portmonetki.
- Zapłacę za wjazd - zaproponowała.
Cash powstrzymał ją gestem ręki.
- Nie wygłupiaj się. Nie jestem przecież skąpcem - powiedział, sięgając po portfel.
Co prawda wcześniej sądziła, że jest inaczej, ale Carrie pozostawiła tę uwagę bez komentarza. Cash zapłacił. Strażnik zasalutował im, kiedy wjeżdżali, a Carrie natychmiast zajrzała do folderu, który od niego dostali.
- Ciekawe, co uda nam się zobaczyć - powiedziała bardziej do siebie niż Casha. - Nie możemy przecież tutaj spędzić całego dnia.
- Ty wybieraj. Ja mam to na co dzień.
Carrie aż odłożyła folder.
- Co takiego?! Czyżbyś tutaj mieszkał?! - wykrzyknęła z entuzjazmem.
- W każdym razie niedaleko. W Pacific Grove - dodał, widząc zdumienie w jej oczach. - Zresztą zaprosiłem tam wszystkich na przyjęcie za półtora tygodnia.
Teraz sobie o tym przypomniała. Pomyślała też, że wcale nie musi czekać półtora tygodnia, żeby się napawać luksusem. Jeszcze dziś zjedzą kolację w jednej z najlepszych restauracji San Francisco. A potem Cash poprosi ją do tańca i... ona nie będzie umiała mu odmówić.
Serce ścisnęło się w niej na tę myśl. Poczuła, że się czerwieni. Bała się, że Cash za chwilę na nią spojrzy i odgadnie, o czym myśli. To wcale nie było takie trudne. Carrie przekonała się już o tym wiele razy.
Na szczęście przed nimi rozpościerała się dosyć kręta droga. Cash musiał uważać, ale jednocześnie czekał chyba na jej decyzję.
Carrie odłożyła folder.
- Chciałabym obejrzeć Ptasią i Foczą Skałę, a także Samotny Cyprys - powiedziała. - A potem może jeszcze znajdziemy czas na coś innego.
- Wobec tego mamy pierwszy przystanek - stwierdził Cash i skręcił na pobocze.
Dopiero teraz Carrie zauważyła obie wysepki. Na jednej z nich usadowiły się całymi gromadami foki, a także całe rodziny wydr, na drugiej zaś ptaki, które albo krążyły nad wodą, albo też przelatywały na Foczą Skałę, przysiadały na niej, a potem odlatywały, płoszone przez większe zwierzęta.
- Cudownie - zachwyciła się Carrie.
Trwali tak w tym miejscu przez dobry kwadrans, podziwiając piękno przyrody. W końcu Carrie orzekła, że mogą jechać dalej.
Dalsza droga pięła się w górę, a czasami opadała w dół. Mijali pola, na których pasły się całe stada saren i jeleni. Zwierzęta nie płoszyły się na widok samochodu, tak że cały czas mogli je obserwować. W końcu dojechali do następnego miejsca i zdecydowali się wysiąść.
Wiał dosyć silny wiatr i Carrie otuliła się kurtką, którą wzięła w podróż. Skalista ścieżka wiodła wprost do cyprysa, który stał się symbolem całego półwyspu. Jego wizerunek pojawiał się wszędzie tam, gdzie była mowa o Monterey.
- To moje ulubione miejsce - szepnął Cash do ucha Carrie.
Drgnęła. Poczuła na szyi jego ciepły oddech i sytuacja wydała jej się niedwuznacznie intymna. Carrie chciała się odsunąć, ale Cash przytrzymał ją delikatnie. Tutaj trzeba było uważać. Skała była dość śliska, a tam na dole pienił się wzburzony ocean.
- Ten cyprys ma dwieście pięćdziesiąt lat - powiedział już nieco głośniej, chociaż ciągle trzymał się blisko niej. - Niektórzy twierdzą, że nawet pięćset. Wyobraź sobie, co mógłby nam opowiedzieć.
Carrie czuła, że znalazła się między młotem a kowadłem. Z jednej strony miała Casha, a z drugiej spienione wody.
- M... może powinniśmy już jechać - szepnęła. Na tyle cicho, że Cash jej nie usłyszał.
Spojrzała w jego oczy i dojrzała w nich głębię większą niż głębia oceanu. Poczuła też, że znacznie chętniej by się w niej zanurzyła, gdyby Cash tylko jej na to pozwolił.
- Może już pojedziemy - powtórzyła głośniej.
Trzy dni i dwie noce. Miała z nim spędzić trzy dni i dwie noce. To znaczy, oczywiście w oddzielnych pokojach... Jednak czuła, że nawet jeśli Cash będzie się znajdował za grubą ścianą, jej i tak to będzie przeszkadzać.
Odsunęła Casha i przeszła do samochodu. Otworzyła drzwiczki i wsiadła do środka. Zastanawiała się, co dzieje się z tym Cashem, który kocha cyprysy i w ogóle przyrodę, w pracy. Dlaczego jest taki nieczuły? Skąd w nim ten chłód, który chyba wszyscy czują?
Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Obejrzała się za siebie. Widać stąd było wiele pięknych domów, głównie willi, ale zdarzały się też domki rekreacyjne. W jednej z tych posiadłości mieszkał Cash.
Ten inny Cash.
Wrócili już na autostradę. Cash nie powiedział ani słowa. Miała wrażenie, że wciąż przebywa w swoim własnym świecie. Postanowiła więc mu nie przeszkadzać i zapadła się w wygodne siedzenie samochodu.
W Santa Cruz skręcili na wschód. Cash wciąż przyśpieszał, aż w końcu jechali z prędkością dwustu kilometrów na godzinę. Potem trochę zwolnił, kiedy skręcali w kierunku północnym, i znów przyspieszył.
Carrie zastanawiała się, o czym Cash może myśleć. Na pewno nie o niebezpieczeństwach, które grożą przy takiej prędkości, chociaż droga przed nimi była niemal pusta. Wiedziała, że martwi się z powodu Sama. Jednak to, co go dręczyło, wydawało się czymś więcej niż zmartwieniem. Najpierw Cash był jakiś cieplejszy i bardziej ludzki, a potem schował się w sobie, tak jak żółw w swojej skorupie. I teraz wydawał jej się bardziej wrogi i odległy niż kiedykolwiek.
Przejechali obok wjazdu do Uniwersytetu Stanforda.
- Zdaje się, że tutaj studiowałeś - zauważyła, chcąc przerwać milczenie.
Skinął głową, ale nic nie odpowiedział.
Carrie dostrzegła właśnie pierwsze wagoniki kolejki San Francisco. Powitała je z uśmiechem. Uwielbiała to miasto i nie chciała, żeby Cash zepsuł jej wycieczkę.
Wkrótce jednak przyjechali do hotelu, gdzie miała okazję przekonać się, że wcale nie są na wycieczce. Wręczono im programy konferencji, jak również wskazano dwa luksusowe apartamenty. Oczywiście, znajdowały się obok siebie.
To będzie trudna sprawa. Naprawdę trudna sprawa, pomyślała.
Wyglądało jednak na to, że Cash nie podziela jej obaw.
Wręczył jej swoją kartę kredytową z poleceniem, żeby załatwiła wszystkie formalności, a następnie przeszedł do swojego pokoju, żeby zadzwonić. Umówili się na robocze spotkanie za kwadrans druga przy recepcji. Carrie zeszła na dół dokładnie o wyznaczonej porze.
Cash spojrzał na burzę rudych włosów i pomyślał, że sam siebie postawił w dwuznacznej sytuacji. Ciekawe, co mówią teraz o nich w biurze? Mógł przecież tu przyjechać sam! Zwłaszcza że to on, a nie Carrie, powinien dowiedzieć się czegoś nowego!
Cash miał wrażenie, że zapach perfum Carrie wciąż mu towarzyszy. Czuł go tak dokładnie w samochodzie, a nawet na otwartym powietrzu, przy Samotnym Cyprysie, że teraz nie potrafił się pozbyć tej obsesji. Tak, obsesji! Ponieważ Carrie stawała się powoli jego obsesją. Chciał ją mieć przy sobie, pragnął wiedzieć, gdzie jest, a nawet posunął się do tego, żeby sprawdzić, kim jest Brian i czy rzeczywiście jest jej narzeczonym. Okazało się to zresztą dużo prostsze, niż się spodziewał, ponieważ Brian należał do jego klubu. Był prawnikiem, zamieszanym w parę mętnych spraw, jak stwierdził jego informator, obecnie bez narzeczonej. To ostatnie było oczywiście najważniejsze!
Przeszli do sali, w której miał się odbyć wykład inauguracyjny. Usiedli obok siebie, chociaż Carrie wysunęła się trochę do przodu, jak pilna uczennica. Cash miał początkowo problemy z koncentracją, ale potem zaczął słuchać mówcy.
Wykład dotyczył całości problemów kadrowych w ich najogólniejszych aspektach. Nie musiał niczego notować, ponieważ przed nim leżała teczka z odbitymi na ksero informacjami. Każda z kartek nosiła oddzielny nagłówek:
rekrutacja, umowa o pracę, okres próbny, testowanie, motywowanie i tak dalej. Mówca wcale nie był nudny. Często robił przerwy i od czasu do czasu wtrącał jakiś dowcip dotyczący omawianej właśnie sprawy.
Wykład skończył się dopiero przed piątą. Cash wyszedł wraz z innymi uczestnikami konferencji. W holu rozległy się dźwięki harfy i część uczestników seminarium podążyła w tamtą stronę. Cash zdołał zauważyć, że Carrie z żalem spojrzała w tamtym kierunku. Podszedł do windy i nacisnął przycisk ze strzałką skierowaną do dołu. Zamierzał zostawić notatki w pokoju, a następnie trochę się przespacerować. Tuż za sobą poczuł zapach róż. Kiedy się odwrócił, stanął twarzą w twarz z Carrie.
- Na razie jesteś wolna - powiedział. - Chcę się trochę przejść.
Skinęła głową, że go rozumie, chociaż nic nie rozumiała. Przede wszystkim zaś tego, jak ciężko mu było z nią wytrzymać i grać rolę dobrego szefa. Już chętniej rozebrałby ją i... Nie, lepiej nie myśleć.
- Mogę się przyłączyć?
Spojrzał na nią z niechęcią. Była uśmiechnięta i podekscytowana. Oczywiście z powodu wykładu.
- Chciałem się przespacerować dokoła Union Square, a potem coś zjeść - powiedział.
Wyglądała na zachwyconą.
- Znakomity pomysł!
Cóż mógł w tej sytuacji zrobić? Drzwi windy rozsunęły się przed nimi bezszelestnie i weszli do środka. Byli tu tylko we dwoje. Cash pomyślał, że coś tutaj jest nie w porządku, ale że on nie jest w stanie tego zmienić. Po chwili winda ruszyła na górę.
Carrie z trudem nadążała za Cashem. Chętnie przystanęłaby tu czy tam, żeby obejrzeć piękne, świątecznie przystrojone witryny sklepowe. Jednak Cash wciąż part do przodu. Jak jakiś sportowiec, dla którego liczy się tylko wynik.
W końcu jednak zwolnił i mogła przyjrzeć się srebrnym dzwonom zawieszonym na szczycie jednego ze sklepów, a także wspaniałej choince znajdującej się w centralnym punkcie Union Square. Nigdy wcześniej nie była tu w czasie świąt i teraz doszła do wniosku, że był to błąd.
Kiedy znaleźli się w pobliżu wejścia do hotelu, Carrie zauważyła kolejny tramwaik, jedną z licznych atrakcji San Francisco.
- A może byśmy pojechali nad zatokę? - zaproponowała. - Moglibyśmy znaleźć restaurację z widokiem na ocean, a potem wybrać się na most Golden Gate.
Zobaczyła, że Cash zesztywniał, i natychmiast domyśliła się, jaka będzie odpowiedź.
- Wolę zostać tutaj - stwierdził. - Możemy się wybrać do Chinatown. Porządnie już zgłodniałem, a ty? - spytał, udając rozbawienie.
Carrie jednak nie dała się oszukać. Wiedziała, że Cash z jakichś powodów unika zatoki i chciała je poznać jeszcze tego dnia. Najwyższy czas, żeby dowiedzieć się czegoś o swoim szefie.
- Dobrze. Może być - odparła.
Przeszli w milczeniu kilkaset metrów. Carrie starała się powściągnąć swoją ciekawość. W końcu udało im się znaleźć przyjemną restaurację z, jak się wydawało, dobrym jedzeniem.
Mniej więcej w połowie posiłku Carrie odłożyła swoje pałeczki i spojrzała na Casha. Najwyższy czas na mały teścik.
- Cash.
Spojrzał na nią uważnie. Czyżby się domyślał, o co może jej chodzić? Nie, to oczywiście niemożliwe.
- Tak, słucham.
- Powiedz, czy w czasie studiów mieszkałeś w kampusie, czy może gdzieś w mieście? - zadała pierwsze pytanie.
Cash również odłożył swoje pałeczki i wypił łyk zielonej herbaty.
- Przez pierwsze lata mieszkałem na terenie uniwerku - powiedział z taką miną, jakby chciał jej dać znak, że przesłuchanie skończone.
Jednak Carrie nie miała zamiaru przyjąć tego do wiadomości.
- A co potem? - spytała, okraszając pytanie słodkim uśmiechem.
Cash usiadł wygodnie na swoim siedzeniu. Spojrzał tylko na leżącą przed nim na talerzu cielęcinę „pięć smaków”, jakby była ona dalekim wspomnieniem.
- A potem już nie mieszkałem.
- Więc co robiłeś?
- Wynajmowałem stryszek u pewnej staruszki. Zresztą niedaleko stąd, w Nob Hill. - Cash uśmiechnął się na to wspomnienie, a Carrie odetchnęła z ulgą. Może teraz pójdzie już lepiej.
- Właśnie tutaj wszystko się zaczęło - powiedział spokojnie. - Moja miłość do „starszych pań”.
Carrie musiała wyglądać na zaszokowaną, ponieważ Cash roześmiał się na widok jej miny. Teraz on był zupełnie wyluzowany, a ona zaczęła się zastanawiać, czy powinna badać tak głęboko jego życie osobiste.
- Nie wiedziałaś? - śmiał się dalej Cash. - Tak właśnie nazywają tu te stare domy w stylu wiktoriańskim. Starsze panie. To bardzo dobra nazwa, ponieważ wszystkie te domy, z pozoru tak podobne, są inne i mają własny charakter i temperament.
Carrie musiała mieć w dalszym ciągu niezbyt mądrą minę, bo Cash już bez dalszych oporów opowiedział jej dalszą część historii.
- Widzisz, wdowa, która wynajmowała mi stryszek, miała problemy finansowe i tylko dlatego wpuściła kogoś do swego domu. Poczułem się wyróżniony. Starałem się jej pomagać, dokonywać różnych napraw i tak dalej. Któreś wakacje poświęciłem na wyremontowanie wnętrza tego domku, oczywiście w zamian za bezpłatne mieszkanie. A potem, nie uwierzysz, ale zamówienia posypały się jak z rękawa. A to coś reperowałem, a to wymieniałem, a to malowałem. Nie mogłem się wprost od tego opędzić. Prawdę mówiąc, wydałem więcej na materiały, niż zarobiłem, ale chyba się opłaciło. To była miłość mojego życia. Nigdy tego nie zapomnę.
- Co studiowałeś?
- Ekonomię. Chociaż wolałem architekturę.
Cash wypił parę łyków herbaty i spojrzał na Carrie. Stwierdził, że już nie jest głodny i że bardziej niż posiłek interesuje go siedząca naprzeciwko kobieta. Piękna kobieta, co sobie uświadomił już na początku ich znajomości.
- A jak to się stało, że założyłeś własną firmę? - spytała zaciekawiona.
Wzruszył ramionami.
- To się stało właśnie wtedy. Mówiłem ci, nagle zaczęli się pojawiać sąsiedzi z prośbą, żebym zrobił to lub owo. Agnes powiedziała, że powinienem spróbować. Potem chciałem mieć czas na studia, więc podniosłem ceny. Nie uwierzysz, ale liczba klientów się podwoiła. Wciąż podbijałem ceny i ciągle zgłaszało się coraz więcej ludzi. Pojawili się też inwestorzy, którzy chcieli pożyczać mi pieniądze w zamian za udział w zyskach. Z trudem skończyłem studia i miałem już niewielką, ale bardzo znaną firmę. Wszystko, czego dotknąłem, zamieniałem w złoto.
- Jak król Midas - szepnęła i spojrzała na niego, uderzona naglą myślą. - Czy Cash to twoje prawdziwe imię?
Cash odwrócił głowę.
- Na imię mam Cass - odparł. - A to przezwisko...
- Pochodzi właśnie z tamtych czasów - dokończyła za niego.
Ciekawe, czy ktoś w Cunningham Construction zna prawdziwe imię Casha i w ogóle słyszał tę historię? I czy ktoś kojarzy cash - gotówkę z imieniem szefa?
- Jedynie Sam wie, jak było naprawdę. - Głos Casha zawtórował jej myślom.
Jednocześnie Cash spojrzał na nią przenikliwie, tak że zaparło jej dech w piersiach. Im lepiej go poznawała, tym bardziej wydawał jej się fascynujący.
- A... a czy przed studiami mieszkałeś w San Francisco? - zdołała jeszcze zadać pytanie.
Uśmiechnął się i spojrzał jej prosto w oczy.
- Tak. Co jeszcze chciałabyś wiedzieć?
- W... wszystko - wyjąkała.
- Mieszkaliśmy w Pacific Hights - powiedział. - Ojciec był dentystą, a matka zajmowała się urządzaniem przyjęć, a potem już nie potrzebowała nawet tego, żeby się upić. Następnie przyszły narkotyki. Ojciec początkowo jej tego bronił, ale potem poszedł w jej ślady.
Cash mówił spokojnie, ale Carrie nie dała się zwieść pozorom. To wszystko bardzo go bolało. Być może bardziej, niż sam przypuszczał.
Cash podniósł rękę i po chwili pojawił się uśmiechnięty kelner o pucołowatej twarzy i skośnych oczach. Poprosili o rachunek i wkrótce wyszli.
- Jeśli chodzi o zatokę - Carrie zadrżała na dźwięk jego głosu - to może przyłączysz się do kogoś, kto będzie tam jechał. Nie musisz czekać na mnie.
Przypomniała sobie plotki zasłyszane w pracy na temat zatopionej łodzi. Czyżby to jego rodzice utopili się w zatoce? Po pijanemu? A może pod wpływem narkotyków? Carrie uznała, że nie należy teraz o to pytać.
Ruszyli w stronę hotelu. Teraz jednak wlekli się noga za nogą.
- W zasadzie też powinnam opowiedzieć ci coś o sobie - zaczęła.
- Właśnie - zainteresował się. - Wspominałaś parę razy o ojcu, a nigdy o matce.
Carrie przystanęła nagle. Nie sądziła, że rozmowa przybierze właśnie taki obrót. Jednak cóż, skoro sama się zgodziła...
Cash spojrzał na nią uważnie.
- Może wolałabyś jednak o tym nie mówić - wtrącił szybko.
Carrie pokręciła głową.
- Mogę ci wszystko opowiedzieć, ale to długa historia - uprzedziła. - Długa, ale piękna.
- Piękna? - zdziwił się.
- Tak, właśnie. A w pewnym sensie nawet cudowna.
Zatrzymali się przed drzwiami jej pokoju. Nawet nie zauważyli, jak szybko wrócili. Carrie przez chwilę zastanawiała się, co robić dalej, a następnie otworzyła drzwi.
- Wejdziesz?
Cash wahał się przez chwilę.
- Tylko na moment.
Weszli do środka i zdjęli okrycia. Następnie Carrie wskazała mu miejsce, a sama usiadła obok. Wcale nie czuła obcości. Wręcz przeciwnie, Cash był jej coraz bliższy. Do tej pory nie sądziła nawet, że może być aż tak bliski.
Milczeli przez jakiś czas. Cash nie poganiał jej. W końcu zaczęła swoją historię. Bez zbędnych wstępów przeszła do sedna:
- To był dobry chłopak - zaczęła, nie dbając o to, że Cash nie wie, o kim ona mówi. - Tyle tylko, że miał wtedy zły dzień. Rodzice powiedzieli mu, że się rozwodzą, więc jechał bardzo szybko. Policja twierdziła, że z prędkością stu czterdziestu kilometrów. Miał zakrwawioną całą maskę.
Cash dopiero teraz zrozumiał, co się stało.
- To straszne - powiedział.
- Tak, to było potworne. - Skinęła głową. - Steve nigdy nie mógł sobie darować tego, co się stało.
- Steve?
- Ten chłopak.
- Mówisz tak, jakby był przyjacielem rodziny - zauważył kąśliwie.
Carrie uśmiechnęła się do siebie. Znała już ten ton.
- Bo Steve jest przyjacielem rodziny - powiedziała. - Przynajmniej teraz.
Zdjęła buty i skuliła się na swoim fotelu. Czuła się już bardzo zmęczona dzisiejszym dniem. Cash wciąż milczał i patrzył na nią.
- Widzisz, na początku ojciec po prostu oszalał z rozpaczy - kontynuowała swoją opowieść. - Biegał po całym domu i darł sobie włosy z głowy. Ale potem przyszli do nas rodzice Steve'a. Wiesz, miałam wtedy tylko pięć lat, ale wszystko dokładnie pamiętam.
- Pięć lat? - zdziwił się.
- Tak, to było dawno. Więc przyszli ci rodzice i ja otworzyłam drzwi, bo tata chyba nie słyszał dzwonka albo nie chciał słyszeć. Jak tylko ich zobaczył, zaraz zaczął krzyczeć, że to bezczelność i że nie powinni mu się pokazywać na oczy.
Carrie sięgnęła po chustkę i wytarła nos. Cash patrzył na nią badawczo.
- Wyrzucił ich?
Pokręciła przecząco głową.
- Najpierw rozpłakała się matka Steve'a. Potem zupełnie rozkleił się jego ojciec. Mówił, że to wszystko jego wina i że powinni jego ukarać, a nie Steve'a. A potem też zaczął płakać. To było straszne. Przez cały czas stałam w kącie w przedpokoju.
Wytarła głośno nos i spojrzała za okno. Cash wstał i podszedł do niej. Nagły dreszcz przeszył jej ciało, kiedy dotknął jej ramienia.
- Nie musisz już o tym opowiadać.
Spojrzała mu w oczy.
- Ale chcę. No więc tata się zmartwił i zaczął ich uspokajać. Powiedział, żeby weszli do środka. Zaczął z nimi rozmawiać, ale niewiele z tego rozumiałam. Poza tym, że tata jest naprawdę bardzo, bardzo dobry.
Cash ścisnął mocno jej ramię.
- Tak, masz rację.
Jednak to nie była jeszcze cała historia.
- Posłuchaj dalej. Steve miał zamiar wstąpić do seminarium. Wiesz, pochodził z irlandzkiej rodziny, tak jak my. I właśnie wtedy rodzice powiedzieli mu o rozwodzie, a także o tym, że nie mają już pieniędzy na jego dalszą edukację.
- I co się z nim stało?
- No więc po pierwsze, tata wycofał przeciwko niemu oskarżenie. A po drugie, po jakimś czasie okazało się, że znalazły się pieniądze na edukację Steve'a. Tata załatwił to na tyle delikatnie, że, oczywiście, wtedy niczego się nie domyślałam. Nawet kiedy Steve tyle razy przychodził, żeby dziękować za dobroć. Dopiero później, kiedy miałam kilkanaście lat, przycisnęłam tatę i wszystko mi wyśpiewał.
Cash był poruszony. Do tej pory myślał, że tego rodzaju historie zdarzają się tylko w powieściach.
- I jak się to wszystko skończyło? - spytał po chwili milczenia.
Carrie uśmiechnęła się do niego.
- Steve jest szanowanym księdzem na Środkowym Zachodzie - powiedziała. - Niedawno celebrował mszę z okazji pięćdziesiątej rocznicy ślubu rodziców.
Znowu zapadła cisza. Powoli przyzwyczajali się do niej i czuli się z nią coraz lepiej.
- Chciałbym kiedyś spotkać twego ojca - szepnął Cash.
- Tak, to dobry pomysł - stwierdziła.
I na pewno potrafiłby cię zrozumieć lepiej niż ja, dodała w myśli.
Carrie wstała ze swego miejsca i raz jeszcze wyjrzała za okno. Miasto tonęło w mroku.
- Mamy jutro sporo zajęć - zauważyła. Cash natychmiast wstał ze swego miejsca.
- Tak, masz rację. Już pójdę.
Miała nadzieję, że nie weźmie jej tego za złe. Czuła, że gdyby został tu jeszcze dłużej, mogłaby go poprosić, żeby został aż do rana. Czuła się przy nim coraz lepiej. Pociągał ją już nie tylko jako mężczyzna, ale i jako człowiek.
- Dobranoc, Carrie - powiedział na odchodnym.
- Dobranoc.
Rozdział 11
Cash wyszedł z hotelu o szóstej rano i usiadł na jednej z ławek na Union Square. Od dwóch godzin nie spał. Wspomnienia o rodzicach nie dawały mu spokoju.
Poza tym pojawił się jeszcze jeden problem: co zrobić z Carrie?
Jego zasady nie pozwalały mu na flirt z nią, a jednocześnie, po wczorajszym dniu, czuł, że łączy ich coś więcej niż zwykła służbowa znajomość. Wciąż pamiętał, jak pięknie wyglądała z tym dziewczęcym wyrazem ciekawości na twarzy. I ta jej miłość do ojca. Tak, on też kiedyś to czuł...
Wstał i zaczął się przechadzać po placu. W końcu zatrzymał się i zaklął cicho. Powinien pamiętać, dlaczego się tu znalazł. Ostatecznie ma swoją firmę i pracowników, którzy na niego liczą. Musi się wziąć do pracy, zamiast myśleć o niebieskich migdałach!
O piątej Cash wyszedł z sali wykładowej i zaczął szukać wśród tłumu wzburzonej rudej czupryny. W końcu ją znalazł. Carrie rozmawiała o czymś z ożywieniem z paroma osobami. Cash nie widział jej od momentu, kiedy rozdzielili się, żeby wziąć udział w swoich seminariach.
Kiedy się do niej zbliżył, zauważył, że wszyscy traktują ją jak dobrą znajomą. Zadziwiające, jak szybko zyskała sobie przyjaciół! Poczuł coś w rodzaju dumy z tego powodu, że jest jego pracownicą.
Kiedy go zobaczyła, pożegnała nowych znajomych i natychmiast do niego podeszła.
- Tu jest naprawdę wspaniale! - To były jej pierwsze słowa.
Cash skinął głową.
- Spotkałem nawet przedstawiciela pewnej firmy ubezpieczeniowej, która powinna nam pomóc - poinformował ją z dumną miną.
- Chodzi ci o Performance Consultants? - spytała.
Znowu poczuł się jak uczeń skarcony przez profesora.
To miała być wielka niespodzianka. No i proszę! Carrie od razu domyśliła się, o kogo chodzi!
- Tak. Ale muszę się jeszcze zastanowić nad ich ofertą - dodał szybko. - Może się teraz przespacerujemy? Tylko musimy się cieplej ubrać. Dzisiaj jest jeszcze chłodniej niż wczoraj.
Spacer nie był już tak szybki jak poprzedniego dnia. Cash starał się pamiętać o Carrie. Co jakiś czas przystawali nawet przed wystawami, żeby przyjrzeć się gwiazdkowym dekoracjom.
- Cieszę się, że zdecydowałeś się na Performance Consultants - powiedziała.
Chciał zaprzeczyć, ale stwierdził, że to nie ma sensu.
- Nie wiem, czy pomogą w wypadku już istniejących problemów - stwierdził, rozkładając ręce.
- Oczywiście. Fundusz, bo to jest bardziej fundusz niż ubezpieczenie, zacznie działać w tydzień po podpisaniu umowy - wyjaśniła.
Cash wyglądał na zaskoczonego.
- Skąd to wiesz?
- Rozmawiałam z Richem w czasie lunchu - powiedziała i zaraz dodała, widząc jego minę: - Nie, oczywiście - nie zdradziłam mu żadnych naszych tajemnic. Po prostu zadałam parę hipotetycznych pytań.
- Dziwne, że nie podpisałaś umowy - stwierdził cierpko. Carrie skrzywiła się jak skarcone dziecko. Wyglądała na obrażoną.
- To jasne, że nie mogę tego zrobić - stwierdziła sucho. - Decyzja należy do ciebie.
Cash uśmiechnął się pod nosem. Tak, decyzja należała do niego. Jeszcze tylko parę godzin z Carrie, lekka kolacja i będzie mógł zaszyć się w swoim pokoju.
Do kolacji zasiedli w zacisznej hotelowej restauracji. Cash specjalnie wziął ze sobą ofertę PC, żeby trzymać się tematów związanych z pracą. Nie wątpił, że Carrie przestudiowała ją wcześniej dokładnie.
I nie zawiódł się. Carrie poinformowała go o wszystkim, uzupełniając treść broszur wiadomościami wyciągniętymi od Richa.
Na koniec zamówili cappuccino i usiedli spokojnie, słuchając pianisty. To już było wszystko. Mógł ją teraz odprowadzić do pokoju. Przy stoliku pojawił się kelner i spytał, czy mają jeszcze ochotę na kawę. Carrie spojrzała na Casha, czekając na decyzję.
- Tak, proszę - powiedział Cash.
Sam nie wiedział, jak to się stało, ale przesiedzieli przy stoliku jeszcze półtorej godziny. Rozmawiali o różnych sprawach. Trochę o jego rodzinie, a trochę o ojcu Carrie. W pewnym momencie Cash poczuł, że gotów jest opowiedzieć o tym, co się stało.
- Chyba powinniśmy się zbierać - stwierdziła Carrie, patrząc na zegarek. - Jutrzejsze zajęcia zaczynają się o pół do dziewiątej.
Cash przywołał kelnera, zapłacił i przeszedł z nią do pokoju. Carrie otworzyła drzwi. Bała się spojrzeć na Casha. Gdyby to zrobiła, mogłaby go zaprosić do siebie, a potem żałować tej decyzji.
- Dobranoc - powiedziała.
Cash oparł się plecami o ścianę.
- Wiesz, kiedyś wybrałem się z rodzicami łódką na ocean. To było wczesną wiosną - zaczął cicho.
Oboje poczuli, że przekraczają w tym momencie pewną granicę, ale w tej chwili im to nie przeszkadzało. Nie myśleli o tym, co będzie za godzinę, za dzień czy za miesiąc.
- I co? - spytała.
- Sam nie wiem, jak to się stało, ale rodzice wzięli ze sobą alkohol i zaczęli pić. Matce nawet się nie dziwiłem, ale ojciec... Zaczęło się ściemniać.
Cash wciąż opierał się plecami o ścianę. Gdyby nie to, z pewnością by upadł. Carrie chciała mu powiedzieć, że nie musi kończyć, ale wiedziała, że będzie lepiej, jeśli pozwoli mu się wygadać.
- Nurkowałem bardzo długo, ale nic nie mogłem zobaczyć - podjął Cash. - Oni byli tak pijani. Tata mniej, ale starał się ratować mamę. Później popłynąłem do nadbrzeża. Byłem strasznie zmęczony. Wyłowiono ich parę dni później. Byli spleceni w uścisku.
Carrie objęła Casha i wprowadziła do swojego pokoju. Szedł za nią jak dziecko. Posadziła go na łóżku i zaczęła gładzić po ramieniu, a on ciągle mówił.
- Rozmawiałem dzisiaj z pewnym psychologiem - ciągnął Cash. - Mówił, że to przecież choroba i takim ludziom należy się współczucie... - urwał na chwilę i ukrył twarz w dłoniach. - Ale dopiero teraz w to uwierzyłem.
- Tak, rozumiem - powiedziała Carrie.
- Jej dłoń wciąż błądziła po jego ramieniu, kiedy tak siedzieli na białej pościeli.
- Nie mogę dopuścić, żeby coś takiego się powtórzyło w mojej firmie - powiedział z mocą. - Przecież już mamy przykład Sama.
Pokiwała głową.
- Oczywiście.
I nagle pogładziła jego policzek. Cash spojrzał na nią ze zdziwieniem, a ona poczuła, że jest bardzo podniecona. Serce biło jej tak mocno, że omal nie wyskoczyło z piersi. Z nim chyba działo się to samo, gdyż zauważyła, że ręce drżą mu nienaturalnie.
Przez chwilę siedzieli jak skamieniali, bojąc się wykonać jakikolwiek ruch.
A potem rzucili się na siebie i zaczęli się tulić i całować. Coś nagle pękło między nimi i już nie byli pracownikiem i pracodawcą, ale mężczyzną i kobietą. Carrie czuła, że pragnie Casha ze wszystkich sił. Nie wiedziała tylko, jak mu to powiedzieć.
W pewnym momencie Cash odsunął ją od siebie. Myślała, że to już koniec, ale się myliła. Cash rozpiął guziki jej płaszcza, zdjął go i rzucił na fotel. To samo zrobił ze swoim.
Pierwsza bariera runęła. Jedna z wielu. Jednak. teraz, kiedy patrzyła w oczy Casha, wiedziała, że pokonają je wszystkie.
Cash wolno, jakby liczył sekundy i chciał je wszystkie zachować w pamięci, zdjął jej sweter, a następnie sięgnął do niewielkiego zapięcia biustonosza. Z niezwykłą delikatnością zdjął go, a następnie jego długie palce, które miała okazję tyle razy podziwiać, sięgnęły koniuszków jej piersi.
Carrie jęknęła i zaczęła rozpinać jego koszulę. Zdjęła ją, odrzuciła na fotel i sięgnęła głębiej, pod bieliznę. Poczuła twarde mięśnie brzucha. To jej jednak nie wystarczyło. Szybko zdjęła jego podkoszulek, a następnie sięgnęła do rozporka.
Po chwili spodnie Casha leżały na podłodze. Kiedy ich właściciel zdał sobie z tego sprawę, postanowił działać. Do zdjęcia pozostała już tylko spódnica Carrie, jej rajstopy i majteczki. I po chwili stali naprzeciwko siebie zupełnie nadzy jak dwoje niewinnych dzieciaków. Porównanie było może o tyle nietrafne, że oboje byli bardzo podnieceni, z czego doskonale zdawali sobie sprawę.
Cash wziął Carrie na ręce i położył na pościeli. Zaczął ją delikatnie pieścić, jakby był rzeźbiarzem podziwiającym gładkość marmuru. Jednak Carrie była kobietą z krwi i kości. Serce biło jej coraz mocniej. Czuła wilgoć między udami. Wyciągnęła dłoń, chcąc dotrzeć do męskości Casha.
Aż jęknął, kiedy to poczuł. W tej chwili zupełnie zapomnieli o pracy i tym, kim są dla siebie. Pragnęli tylko się połączyć. I to jak najszybciej.
Kiedy w nią wszedł, Carrie krzyknęła dziko. Nie sądziła, że będzie to aż taki wstrząs. Ich ciała zaczęły wykonywać własny taniec na białej hotelowej pościeli. To, co czuli, nie dawało się opisać słowami. Nie byli nawet pewni, czy to rzeczywiście czują, raczej byli czystą rozkoszą, która ogarnia wszystko, co się znajdzie w jej zasięgu.
Nie wiedzieli, jak długo się tak kochali. Pięć minut? Kwadrans? A może pół godziny? Nie planowali, tak jak doświadczeni kochankowie, jakichś pozycji. Raczej przyjmowali to, co im przyniosła fantazja partnera. - Nawet nie sądzili, że mogą się tak doskonale uzupełniać. W końcu legli na wymiętej pościeli.
Nazywam się Carrie Sargent, pomyślała Carrie i stwierdziła, że już jest nieźle. Jej świadomość wracała gdzieś z daleka. Niczego więcej jednak nie była w stanie wymyślić i wkrótce przytuliła się do Casha. Cash przykrył ich dwoje kołdrą. Pomyślał nawet, że warto by zamknąć drzwi na klucz, ale stwierdził, że skoro nie zrobili tego do tej pory, to może już tak zostać.
Leżeli obok siebie, wsłuchani we własne oddechy. Nigdy jeszcze nie czuli się tak cudownie. Nie musieli nawet tego sobie mówić. Chyba po raz pierwszy rozumieli się bez słów. Zasnęli też niemal w tym samym czasie.
Carrie obudziło światło słoneczne, które wpadało do pokoju przez nie zasłonięte okno. Najpierw myślała, że jej się wszystko przyśniło, ale kiedy rozejrzała się dokoła, nie miała już żadnych wątpliwości.
Wstała, podeszła do okna i spojrzała na pusty plac przed hotelem. Dopiero wtedy zrozumiała, że coś w pokoju jest nie w porządku. Obejrzała się za siebie. Nie, Cash nigdzie się nie ukrył. Nie było go też w łazience. Nigdzie go nie było! Carrie została sama w pokoju.
Może chciał jej zaoszczędzić rozczarowań? Może bał się spojrzeć jej w oczy? Carrie gubiła się w domysłach.
W pewnym momencie zobaczyła karteczkę na stoliku. Była pewna, że jej tam wcześniej nie położyła. To musiał być list od Casha. Ciekawe, czy miłosny?
Podeszła do stolika i przeczytała treść notatki: „Jeśli nie spotkamy się rano, to czekam w południe na parkingu”. Cholernie romantyczne! I nawet się nie podpisał, jakby wydawał dyspozycje swojej sekretarce.
Łzy gniewu popłynęły po policzkach Carrie. Dlaczego w ogóle do tego dopuściła? I dlaczego ośmieliła się myśleć, że to, co się wydarzyło wczoraj, mogło się stać początkiem czegoś nowego i niezwykłego?
Cash czekał na Carrie, bębniąc nerwowo palcami po kierownicy.
- No dobrze, wpakowałeś się w niezłą kabałę - powiedział do siebie.
Potem westchnął. Jasne postawienie sprawy jeszcze niczego nie załatwiało. Teraz powinien pomyśleć, jak z tego wybrnąć.
Jednak nie mógł zbyt długo myśleć, ponieważ w polu jego widzenia pojawiła się Carrie. Szła wolnym krokiem. Co jakiś czas rzucała gniewne spojrzenia dokoła. W końcu zauważyła jego mercedesa i ruszyła w tę stronę.
Nawet na niego nie spojrzała, kiedy wziął od niej walizkę. Burknęła tylko coś w odpowiedzi na jego powitanie, dając w ten sposób znać, że wcale nie uważa tego dnia za dobry.
Skręcili w Geary Street. Cash starał się skoncentrować na jeździe przez pagórkowate uliczki. Dopiero kiedy wyjechali na autostradę, wyprostował się nieco, gotów przyjąć wszelkie zarzuty.
Myślał, że uda mu sieje odeprzeć. Po pierwsze, należało się wystrzegać romansów w jednej firmie. To zawsze rzutowało na jakość pracy. Po drugie, szefowie nie powinni się wiązać z podwładnymi, ponieważ zawsze stwarzało to podejrzenia, że wykorzystali swoją pozycję.
Gdyby Carrie wiedziała, ile kosztowało go opuszczenie jej pokoju dzisiaj rano, z pewnością nie siedziałaby obok taka ponura. Jednak szefostwo do czegoś zobowiązuje.
- No i cóż? - spytała w pewnym momencie, zerkając w bok, co zauważył kątem oka.
Cash zaczerpnął powietrza.
- Carrie... Naprawdę bardzo mi przykro - zaczął. Carrie potrząsnęła głową.
- O nie, tylko nie to!
- Wiem, że jesteś zła na mnie, i wcale się nie dziwię - ciągnął Cash.
Carrie założyła nogę na nogę i zaczęła przyglądać się swojej stopie.
- Nie o to chodzi - stwierdziła. - Powiedz lepiej, jak mam traktować wczorajszą noc.
Tak, on też się nad tym zastanawiał. Nigdy wcześniej nie doświadczył czegoś takiego. Z jednej strony odsłonił swoją słabość, ale z drugiej zyskał poczucie jedności i mocy. Właśnie, jak potraktować wczorajszy wieczór? Wiedział tylko, że potrzebuje Carrie. Że chce z nią być. Na zawsze.
Bzdura!
- Biorę pełną odpowiedzialność za to, co się stało - zadeklarował.
- To bardzo pięknie - powiedziała jadowitym głosem.
- Carrie - zaczął spokojnie - przecież znasz zasady. Nawet w twoim regulaminie pisałaś o romansach w firmie. To przecież niedopuszczalne!
- Ja o tym napisałam? - Spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Przecież to była twoja zasada! Ja ją tam tylko umieściłam na twoje życzenie. Zdarza się, że kierownictwo firmy w ogóle się tym nie interesuje. Trudno uregulować życie emocjonalne pracowników.
Teraz już wiedział.
- Regulamin to regulamin - rzucił. Carrie spojrzała na niego uważnie.
- A właśnie! Dlaczego tak ci zależało właśnie na tej - klauzurze? Czyżby coś podobnego zdarzało się już wcześniej?
Cios był celny. Cash nacisnął pedał gazu i samochód pomknął jak rakieta. Carrie opadła na siedzenie jak ścięty kwiat.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie - przypomniała mu, kiedy już trochę doszła do siebie.
Cash pokręcił głową.
- Nie. Muszę ci powiedzieć, że wczorajsza noc była dla mnie czymś naprawdę wyjątkowym. Czymś niezwykłym. I gdyby nie to, że... że razem pracujemy - głos mu się łamał.
Carrie poczuła, że wyczerpały jej się wszelkie pokłady złośliwości. Teraz mogła już tylko płakać. Nie chciała jednak tego robić. Nie przy kimś takim jak Cash, który przedkładał pracę nad uczucia.
- Wobec tego po prostu wracamy do pracy - stwierdziła, ale już bez goryczy.
Cash zamyślił się na chwilę.
- Hm, gdybym był po prostu pracownikiem, mógłbym zrezygnować z pracy, a wtedy...
Carrie nie pozwoliła mu skończyć. Zacisnęła dłonie w pięści i warknęła:
- Chcesz powiedzieć, że to ja mam zrezygnować z pracy?!
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Carrie! Zapewniam cię, że jesteś moim najlepszym pracownikiem. Mam zamiar wykorzystać wszystkie twoje możliwości. - Dopiero teraz zorientował się, że popełnił błąd i starał się go naprawić. - Oczywiście, chodzi mi tylko o inteligencję i pracę. Nic więcej! Przecież mamy regulamin!
Carrie nie odezwała się już ani słowem aż do końca podróży. Kiedy w końcu przyjechali do biura, Cash zaparkował mercedesa przy Woodie'em. Pomógł nawet przenieść Carrie walizkę. Nie musiał mówić, że ma dzisiaj wolne. Carrie i tak nie wybierała się do pracy.
Rozdział 12
Carrie wciągnęła na siebie koszulkę, włożyła dżinsy i przez chwilę zastanawiała się, co zrobić z włosami. W końcu z westchnieniem weszła do łazienki, gdzie wycisnęła na nie resztkę żelu, a następnie jeszcze trochę pianki do modelowania fryzur. Bez efektu.
Skąd więc przypuszczenie, że uda jej się zapanować nad własnym życiem, skoro nie potrafiła nawet dojść do ładu ze swoimi włosami?!
Zeszła na dół i wejściem od kuchni weszła do pubu. Zajrzała na salę i już chciała się cofnąć. Na wysokim stołku przy barze siedziała Fran i gruchała sobie w najlepsze z Gusem.
- Hej, Carrie! Chodź tutaj! - krzyknęli chórem. Weszła do środka, ale niechętnie.
- Wolisz kawę czy herbatę? - spytał ją Gus.
Carrie wyjrzała za okno. Paskudna pogoda nie nastrajała optymistycznie.
- W taki ranek poproszę o kawę - stwierdziła, sadowiąc się obok Fran. - Potem ci trochę pomogę.
Gus napełnił jej kubek i podsunął pojemnik ze śmietanką.
- A nie musisz przypadkiem zrobić zakupów? - spytał ją. - Przecież to sobota!
Carrie uśmiechnęła się do niego, a potem do Fran. Przyjemnie było widzieć ich razem. Tym przyjemniej, że jej życie uczuciowe praktycznie legło w gruzach.
- Jakoś sobie poradzę - rzuciła. Gus wyglądał na zdziwionego.
- Co się stało? Straciłaś pracę? - spytał ze śmiechem. Nie. Jeszcze nie. Ale możliwe, że już niedługo będzie musiała wrócić do roli kelnerki.
Ten żart poważnie zaniepokoił Fran. Przyjaciółka wyciągnęła rękę i położyła ją na ramieniu Carrie.
- Mam nadzieję, że nie pokłóciłaś się z Cashem? - zapytała.
Gorzej. Kochałam się z nim, pomyślała Carrie. Widząc jednak niepokój w oczach obojga powiedziała:
- Nie, nie. Wszystko w porządku. Konferencja była naprawdę ciekawa. I we wszystkim się zgadzaliśmy - dodała, przypomniawszy sobie kwestię ubezpieczeń.
Nawet w łóżku, dodała w myślach.
- To dobrze - stwierdził Gus. - Na razie, jak widzisz, nie mam dla ciebie pracy. Wobec tego może dotrzymasz towarzystwa Frannie - powiedział, podążając w stronę nowo przybyłego klienta.
- Lubię, jak mówi do ciebie Frannie - stwierdziła Carrie.
- Często się ostatnio widujemy - powiedziała Fran, mocno się czerwieniąc.
Być może był to odpowiedni moment, żeby ją przycisnąć i dowiedzieć się wszystkiego o związku z Gusem, Carrie jednak pomyślała, że jak zechcą, to sami jej wszystko powiedzą. Dlatego zdecydowała się na zmianę tematu.
- A jak tam w pracy? Czy może Sam dał o sobie znać?
Fran zastanawiała się przez chwilę, zanim odpowiedziała.
- Nie, w ogóle nie daje znaku życia i wszyscy się o niego niepokoją. Atmosfera jest bardzo napięta. Możemy mieć tylko nadzieję, że Sam zdecydował się na leczenie.
Jeżeli atmosfera już teraz jest napięta, to co się stanie, kiedy ona i Cash pokażą się w pracy? Carrie wolała o tym nie myśleć. Chętnie porozmawiałaby z Fran o tym, co się stało, ale wiedziała, że nie jest to najlepsze rozwiązanie. Nagle okazałoby się, że zbyt wiele osób w pracy wie o wszystkim.
Pub powoli zaczął się zaludniać. O tej porze zapewne przychodzili ci, którzy wybrali się na zakupy i chcieli się teraz czegoś napić lub się rozgrzać. Jednak tłumów zmęczonych zakupowiczów należało się spodziewać nieco później.
- Zaczekaj, Fran. Włączę świąteczne światełka.
Zrobiła to i zaraz nastrój się jej poprawił. Nie dane jej jednak było dokończyć rozmowy, ponieważ Gus poprosił ją, żeby obsłużyła nowych gości.
- Przyszła koza do woza - rzuciła Carrie, przechodząc do stolika.
Carrie zdołała jeszcze zauważyć, że Fran pocałowała Gusa przed wyjściem, a potem rzuciła się w wir pracy. Kelnerki, które wcześniej jej nie znosiły, teraz dziękowały za pomoc. Carrie miała okazję przypomnieć sobie stare dobre czasy. Dopiero koło trzeciej Gus zdołał ją zmusić do tego, żeby coś zjadła, a potem wypchnął ją na zakupy.
Carrie wyszła na Ocean Avenue i rozejrzała się dokoła. Nie bardzo wiedziała, co robić. Nie była w świątecznym nastroju. Tłum ocierał się o nią. Ludzie szli we wszystkich możliwych kierunkach.
Gdzieś z daleka dobiegły do niej dźwięki kolęd. Pewnie z parku. Carrie ruszyła w tamtą stronę. Czuła się jeszcze gorzej niż wczoraj wieczorem. Ha, wczoraj mogła przynajmniej wziąć tabletkę nasenną i o niczym nie myśleć.
No tak, mężczyźni! Mężczyźni w jej życiu zawsze oznaczali kłopoty.
Kiedy w końcu dotarła do parku, nie bardzo wiedziała, co robić. Muzyka była tu głośniejsza i Carrie słuchała jej z przyjemnością. W końcu jednak przysiadła na jakiejś ławeczce.
Wreszcie, kiedy skończyła się kolejna melodia, Carrie wstała z miejsca. Nie, nie może się tak poddawać nastrojom. Jest przecież dorosła! Wiedziała, na co się decyduje, i musi teraz ponosić konsekwencje.
Automatycznie otrzepała płaszcz i ruszyła w stronę Carmel Plaża.
W poniedziałek rano Carrie starannie zamknęła za sobą drzwi do swego biura. Nigdy wcześniej nie wkładała w to tyle serca. Zdarzało się, że zostawiała je nawet nie domknięte.
No cóż, tylko przez jakiś czas, pomyślała.
Koło dziesiątej zadzwonił Dwayne Flutie i jej rozpacz jeszcze się pogłębiła. Niestety, nie mógł, jak na razie, znaleźć nikogo z kwalifikacjami Sama. Była to, jak się wyraził, kwestia dwóch, trzech tygodni, a może nawet i miesiąca. Ten „może i miesiąc” dobił ją zupełnie.
- A nie można szybciej? - spytała z rozpaczą.
- No cóż, jest pewna możliwość... - Flutie zawiesił głos.
- Tak, tak. Słucham - powiedziała z nadzieją na jakieś dobre wieści.
- Znam kogoś, kto byłby dobry w takiej pracy - powiedział Flutie. - Ale ten człowiek chciałby albo założyć własną firmę, albo stać się udziałowcem już istniejącej. Co ty na to?
Carrie poczuła, że jej opadają skrzydła.
- Lepiej pogadaj o tym z Cashem - powiedziała, czując, że i tak nic z tego nie wyjdzie.
- A gdzie on jest?
Był za ścianą. Tyle że jeszcze się dzisiaj nie widzieli.
- Zaczekaj, zaraz cię z nim połączę.
- Dzięki, Carrie. To na razie. Dostałem zaproszenie na przyjęcie u Casha, to się tam chyba zobaczymy, prawda? - spytał Dwayne. - Byłaś kiedyś u niego? Ma wspaniały dom!
Carrie zupełnie zapomniała o tym przyjęciu. A odbędzie się ono już przecież za parę dni.
- Nie, nie byłam u Casha. Na razie, Dwayne.
Przełączyła go i z ulgą odłożyła słuchawkę. Najpierw pomyślała, że w ogóle nie pójdzie na to przyjęcie. Potem jednak stwierdziła, że wszyscy zaczną plotkować, jeśli się tam nie pokaże. Musi pójść.
Do licha, zaplątałam się w bezsensowną sprawę, pomyślała.
No tak, ten tydzień jakoś jeszcze można wytrzymać. Następny będzie krótki ze względu na święta. A potem? Carrie sięgnęła do szuflady po blankiety urlopowe. Pracowała tu jeszcze zbyt krótko, żeby prosić o urlop płatny, ale zawsze mogła wziąć tydzień bezpłatnego.
Wystarczyło tylko wstawić daty, podać powód i się podpisać. Najwyżej Cash odmówi. Carrie pisała, przypominając sobie, jak delikatne i miłe były jego dłonie. I jak ją wspaniale pieścił.
Jeśli zechce wyrzucić jej podanie do kosza, to niech je sobie wyrzuca. Chciała wziąć urlop między świętami a Nowym Rokiem. Właśnie wtedy będzie musiała zastanowić się nad swoją przyszłością.
Wiedziała już, że nie może pracować w Cunningham Construction. Nie chciała jednak podejmować pochopnych decyzji. Może zwróci się znów o pomoc do Dwayne'a. Co prawda nie będzie pewnie zachwycony jej nagłym odejściem, ale może znowu zechce na niej zarobić.
Wyszła z pokoju i zatrzymała się przed gabinetem Casha. Ze środka dobiegały dźwięki rozmowy. Postanowiła, że zaniesie mu podanie nieco później.
Cash odłożył słuchawkę i postukał ołówkiem o plan rozłożony na biurku. Jeśli Flutie nie mógł znaleźć nikogo na miejsce Sama, to znaczyło, że nie powinni nikogo szukać. Cash zastanawiał się przez chwilę, ale raz jeszcze stwierdził, że nie ma powodów, żeby sprzedawać część firmy komuś, kogo nie zna. Nawet jeśli jest to doskonały majster.
Wstał i podszedł do okna. Lubił przez nie spoglądać.
Do licha, bał się tej sytuacji jeszcze w San Francisco. Początkowo nawet wierzył, że ktoś się znajdzie, ale potem, kiedy jego wysiłki zawiodły i musiał się zwrócić do Flutie'ego, uznał, że sytuacja jest trudna.
Nagle usłyszał pukanie do drzwi. Wiedział doskonale, kto to może być. Przeszedł do swojego biurka i usiadł w fotelu.
- Proszę - powiedział, pochylając się nad jakimś przypadkowym dokumentem.
Drzwi się uchyliły i zobaczył rąbek czerwonej spódnicy.
- Proszę, usiądź - powiedział, pochylając się jeszcze bardziej. - O co chodzi?
W końcu musiał na nią spojrzeć i zauważył, że Carrie wpatruje się uporczywie w dokument, który ze sobą przyniosła.
Q Boże! Rezygnacja! Cash poczuł się jak ostatni śmieć. Carrie położyła przed nim swoją kartkę, ale nie mógł nic odczytać, ponieważ litery tańczyły mu przed oczami.
- Prośba o urlop. Bezpłatny - dodała szybko, jakby miało to jakieś znaczenie.
Cash podpisał tam, gdzie, jak mu się wydawało, powinien złożyć autograf. Sytuacja stawała się nie do wytrzymania.
- Posłuchaj, Carrie - zaczął. - Oboje jesteśmy dorośli i powinniśmy...
Przerwała mu ruchem ręki.
- Powinniśmy te sprawy zignorować - stwierdziła. - Nie ma sensu do tego wracać. Najlepiej będzie, jak oboje o tym zapomnimy.
Cash aż otworzył usta ze zdziwienia. Kto by podejrzewał, że Carrie wykaże tyle rozsądku? I to akurat teraz, kiedy on wcale nie miał ochoty o niczym zapominać.
- Masz rację - powiedział.
Siedzieli jeszcze przez chwilę w milczeniu.
- Czy masz coś do mnie? - spytała w końcu Carrie.
- Do ciebie! Ależ broń Boże!
- To znaczy... chodzi mi o jakieś sprawy.
- Sprawy? A tak, sprawy. - Cash szukał rozpaczliwie jakiegoś pomysłu. - No tak, ubezpieczenia są załatwione. Ale czekaj! Peg mówiła, że jeszcze nie potwierdziłaś swojego udziału w przyjęciu!
Spojrzała na niego lodowatym wzrokiem.
- Czy to znaczy, że nie jestem zaproszona?
- Ależ nie! Oczywiście, że jesteś. Chodzi tylko o to, żeby określić liczbę gości.
- Carrie skinęła głową.
- Dobrze, przyjdę - stwierdziła bez entuzjazmu. - Mogę już iść?
Od kiedy to prosiła o pozwolenie, żeby zrobić cokolwiek? Znowu wróciła do niego dawna myśl, żeby wziąć ją na kolano i wymierzyć karę. Myśl ta jednak od razu nabrała erotycznego charakteru. Zwłaszcza że znał już cudowne, opływowe kształty jej pupy.
- Tak, oczywiście - rzucił, chcąc ukryć swoje zmieszanie.
Rozdział 13
- Dzięki, że zabraliście mnie ze sobą - powiedziała Carrie, sadowiąc się wygodnie na tylnym siedzeniu samochodu Gusa.
- Przecież cieszymy się, że jesteś z nami - powiedział Gus i włączył silnik.
Fran odwróciła się do Carrie i posłała jej jeden ze swoich milszych uśmiechów. Naprawdę przyjemnie było na nią spojrzeć. Wyładniała i zaczęła się inaczej ubierać. Już nie była taką szarą myszką jak kiedyś.
No tak, poza tym jechali teraz na przyjęcie. Nic dziwnego, że Fran ubrała się tak pięknie.
Carrie spędziła chyba pół dnia przed lustrem, starając się na przemian upiększyć lub oszpecić. W końcu stwierdziła, że to, jak się ubierze, i tak nie będzie miało większego znaczenia, ponieważ Cash nie zwróci na nią uwagi. Będzie przecież miał innych gości.
Podroż upłynęła im jak jedna chwilka. W końcu Gus wjechał na długi, wiodący w górę podjazd.
- To tutaj? - Carrie spojrzała w dół. W świetle zachodzącego słońca widać było jeszcze wody oceanu. Unosiła się nad nimi mgła, przydając widokowi posmaku tajemniczości.
- Tak, to tutaj - potwierdziła Fran.
Gus zaparkował na dużym podwórku między innymi samochodami, a następnie wysiadł i rozejrzał się dokoła.
- Fiu, fiu - zagwizdał na widok domu.
Carrie wygramoliła się z samochodu i spojrzała na jasno oświetlony dom. Była to wspaniała rezydencja w stylu wiktoriańskim, z wielkim wejściem i portalami. Musiała mieć chyba ze sto lat, ale wyglądała na zupełnie nową. Carrie przypomniała sobie wszystko, co mówił Cash, i nawet się nie zdziwiła.
Wciągnęła do płuc świeże powietrze o zapachu morskiej wody i spojrzawszy raz jeszcze na rezydencję Casha, ruszyła za Gusem i Fran. Minęli ogródek skalny i kilka cyprysów, zanim dotarli do schodów. Carrie weszła na ich szczyt i raz jeszcze obejrzała się za siebie. Nawet o tej porze roku widok był imponujący, a co dopiero w lecie przy krystalicznie czystym niebie!
- Carrie! No, chodź już - poganiał ją Gus.
Z westchnieniem weszła do środka za parą zakochanych. Myślała, że znajdą się teraz w jakimś nowoczesnym wnętrzu z drogimi obrazami abstrakcjonistów. Nic podobnego! Dom stanowił wierną replikę „starszej pani” z dziewiętnastego wieku. Carrie nie wątpiła, że wszystkie meble, łącznie z fantazyjnym wieszakiem, są autentyczne. Pokojówka, która ich przywitała, miała na sobie biały, wykrochmalony fartuszek i wyglądała trochę jak Mary Poppins z jej dziecięcych wyobrażeń.
Przeszli do głównego salonu, gdzie przy oknie ustawiono choinkę. Carrie ucieszyła się na widok pięknie ubranego drzewka. „Mesjasz” Haendla, który rozbrzmiewał w całym pomieszczeniu, sprawił, że dostała gęsiej skórki.
Podeszła bliżej do choinki, żeby przyjrzeć się zabawkom.
- Niektóre pochodzą z dziewiętnastowiecznych Niemiec - usłyszała głos z tyłu. Odwróciła się i ujrzała Dwayne'a Flutie'ego. - Inne są angielskie, a kilka późniejszych chyba pochodzi z Francji.
Dwayne zbliżył palec do jednej z zabawek, ale jej nie dotknął.
- O, ta jest niemiecka - stwierdził. Carrie uśmiechnęła się do niego.
- To robi wrażenie.
- Och! - Dwayne machnął nonszalancko ręką. - Sam jestem kimś w rodzaju kolekcjonera.
- Nie, chodzi mi o to, że Cashowi zależy na tych wszystkich cackach - powiedziała i dopiero wtedy zrozumiała, że palnęła gafę.
Zaczerwieniła się i uniosła dłoń do ust. Jednak Dwayne nie obraził się, że nie doceniła go jako eksperta. Wziął ją pod rękę i poprowadził w róg pokoju.
- Posłuchaj, Carrie. Dostałem wczoraj wiadomość, że mnie szukałaś - powiedział, marszcząc brwi.
Carrie rozejrzała się ostrożnie dokoła. Jednak Flutie doskonale zatroszczył się o to, żeby nikt ich nie podsłuchiwał.
- Właśnie. Chciałam się z tobą umówić na rozmowę - powiedziała i zamilkła, ponieważ w drzwiach pojawił się pan domu.
Cash miał na sobie rozpinany z przodu łososiowy sweter i marszczone spodnie w kolorze khaki i wyglądał jak prawdziwy szlachcic. Witał się serdecznie ze wszystkimi, każdemu poświęcając tyle czasu, ile było trzeba. Carrie śledziła każdy jego krok, nie widząc niepokoju w oczach Flutie'ego.
Czuła, że chce jej się płakać. Wiedziała, że jedyny sposób, żeby zabić chandrę, to zniknąć raz na zawsze z życia Casha.
- Nic ci nie jest, Carrie? - spytał niepewnie Flutie.
Carrie zamknęła na chwilę oczy.
- Nie, nic mi nie jest - odparła, próbując się uśmiechnąć. - Chciałabym z tobą porozmawiać. Ale nie teraz - dodała szybko. - Może w przyszłym tygodniu.
Dwayne skinął głową, nie usiłując nawet ukryć rozczarowania. Już wiedział, czego będzie dotyczyła rozmowa. Było mu przykro, ponieważ stawiało to pod znakiem zapytania jego zawodowe kompetencje.
- Dobrze, Carrie. Dobrze.
Carrie uciekła, ponieważ właśnie zbliżał się do nich Cash. Przez chwilę rozmawiała z pracownikami biura, potem zajęli się robotnikami z warsztatu. Zainicjowała nawet akcję „łączenie działów”, żeby wszyscy poznali się lepiej i nie przebywali wyłącznie w swoich grupach, w których pracowali. Na przyjęciu pojawili się też robotnicy, którzy pracowali na kilku budowach na terenie całego stanu. Wkrótce jednak Carrie poczuła, że ma tego wszystkiego dosyć. Nie mogła się pozbyć ciężaru, który jak zmora siadł jej na piersiach. Stwierdziła, że najwyższy czas wracać do domu.
Pozostał tylko jeden mały problem. Mianowicie nie wzięła ze sobą Woodie'ego. Postanowiła więc zadzwonić po taksówkę. Uchyliła drzwi na korytarz, pamiętając, że w holu znajduje się telefon. Cofnęła się jednak gwałtownie na widok Casha. Powtórzyła ten sam manewr po paru chwilach i tym razem zobaczyła tylko objętych Gusa i Fran.
- Wspaniałe przyjęcie, prawda? - zagadnęła ją Fran.
- Tak, wspaniałe.
- Chodź, napijesz się ponczu - powiedział Gus.
Cóż było robić? Carrie wróciła na salę. Zanim zdążyła napełnić swoją czarkę, zrobił to za nią wyfraczony kelner.
Po chwili stwierdziła, że jest głodna, i zdecydowała się na jedną z sałatek. Otaczały ją same przyjazne twarze i napięcie, które towarzyszyło jej od początku wieczoru, zaczęło ją powoli odpuszczać.
Nie bez znaczenia był też fakt, że w pobliżu nie zauważyła Casha.
Bała się jednak, że za chwilę pojawi się wśród gości. Postanowiła wykorzystać przypływ dobrego humoru i zwiedzić dom. Najpierw przeszła długim korytarzem do pomieszczenia, które okazało się biblioteką pełną oprawnych w skórę książek. Przy oknie stała tu trzymająca się za ręce para.
Carrie wyszła na paluszkach z biblioteki i ruszyła dalej. Otworzyła kolejne drzwi i znalazła się w wielkiej kuchni pełnej miedzianych naczyń i wielkich stolnic. Krzątali się tutaj ludzie wynajęci przez Casha. Nie chcąc im przeszkadzać, Carrie przeszła do niewielkiej salki, w której można było odpocząć po posiłku albo wypić kawę. Usiadła na fotelu i wyjrzała przez okno. Po chwili zauważyła jakiś ruch w ogrodzie.
Ktoś zapukał do zamkniętych na klucz drzwi balkonowych. Carrie wstała i podeszła do nich. Kto to mógł być? Pewnie któryś z gości wybrał się na spacer i teraz chciał wrócić w ten nietypowy sposób. Mógł sobie przejść do głównego wejścia, zamiast kogokolwiek niepokoić.
Wyjrzała na zewnątrz, ale zobaczyła tylko ciemną sylwetkę za szybą. Przekręciła klucz w drzwiach. Mężczyzna w brązowym płaszczu wszedł do wnętrza. W ręku trzymał dwa kwiaty.
Carrie aż krzyknęła ze strachu, kiedy go zobaczyła.
- Sam! Co ty tutaj robisz?!
Sam przesunął się w jej stronę, wyraźnie zmieszany.
- Carrie? Nie myślałem, że tak od razu cię spotkam. Przyszedłem... przyszedłem, żeby przeprosić - plątał się.
Carrie zauważyła, że zachowuje się normalnie. Nie czuła też woni alkoholu, chociaż, prawdę mówiąc, stała dosyć daleko od niego.
- Proszę, to dla ciebie. - Sam wysunął w jej stronę przepiękną poinsecję. - Wiem, że to ulubione kwiaty Casha - dodał po chwili.
Carrie wahała się, czy przyjąć ofiarowany jej kwiat. Ktoś wpadł do pomieszczenia i stanął u jej boku.
- Sam!!! - krzyknął Cash. - Nic ci nie jest? - zwrócił się do Carrie.
Objął ją i przytulił, niezbyt pewny, czy nic złego się jej nie stało. Carrie tylko pokręciła głową, niezdolna wydusić z siebie choć słowa. Cashowi znowu na niej zależało. Znów była jego.
Sam stał i patrzył na nich z niepewną miną.
- Czego chcesz? - warknął Cash.
- Chciałem wrócić do pracy - powiedział Sam.
- Chyba żartujesz!
- Przysięgam, że już nie będę pić - powiedział żałosnym głosem Sam. - Od... od wtedy nawet nie zajrzałem do kieliszka.
Cash spojrzał na niego, a potem puścił Carrie i zamknął drzwi do kuchni. Następnie podszedł do Sama. Carrie bała się, że go uderzy.
- Przecież masz rodzinę! Dzieci! - powiedział Cash przez zaciśnięte zęby.
Carrie wiedziała, o czym myśli, i Cash chyba zdawał sobie z tego sprawę. Jednocześnie zaczęły do nich dobiegać głośne chóralne śpiewy. Główny salon musiał znajdować się gdzieś blisko.
Cicha noc, święta noc.
- Przecież nie chciałem ich skrzywdzić! - bronił się Sam.
Pokój niesie ludziom wszem.
- A czego chciałeś?!
Ręce Sama zaczęły się trząść.
- Po prostu miałem problemy w domu - powiedział drżącym głosem. - Nie chciałem o nich mówić.
Cash pokręcił głową.
- Trudno, Sam. Musisz sobie z tym poradzić. Mnie przede wszystkim interesuje jakość twojej pracy.
A u żłóbka Matka Święta.
Carrie odetchnęła z ulgą. Cash przeczytał instrukcje z PC i teraz przytaczał je niemal dosłownie. Sam spuścił głowę w ekspiacyjnym geście.
- Przyznaję, że nawaliłem. Ale to się więcej nie powtórzy - dodał szybko.
Czuwa sama uśmiechnięta.
Carrie obserwowała Casha. Musiał teraz podjąć decyzję. Znowu bez problemu mogła zgadnąć, o czym myśli. Czy można mu zaufać? Czy można dać mu jeszcze jedną szansę? Rodzinne doświadczenia musiały ciążyć Cashowi jak młyńskie koło. Oboje, ona i Sam, w napięciu oczekiwali na werdykt.
Nad Dzieciątka snem.
- Dobrze, Sam. Czy zgodzisz się skorzystać z poradni antyalkoholowej?
Sam z radością skinął głową. Nad Dzieciątka snem.
- Jeśli tylko mi pozwolą.
- Pamiętaj, że będziesz poddawany testom. Również na narkotyki.
- Sam machnął ręką.
- Wszystko jedno! Wszystko jedno! Tak się cieszę, że będę mógł wrócić do pracy! - wykrzyknął.
W tym momencie przypomniał sobie o trzymanych w prawej dłoni kwiatach. Wyciągnął je w stronę Carrie i Casha.
- Proszę, to dla was.
Zdziwiony Cash przyjął obie poinsecje z rąk Sama. Następnie spojrzał na Carrie. Zrozumieli się bez słów. Oboje uznali, że trzeba teraz zostawić Sama. Wyszli więc do kuchni, a potem na korytarz.
- Carrie, musimy porozmawiać - powiedział Cash.
Serce zabiło jej radośnie. Nadzieja znowu do niej wróciła. W tym momencie dopadli ich Gus i Fran, którzy chyba szukali ich już od jakiegoś czasu.
Gus wyglądał na szczególnie czymś przejętego.
- Chodźcie! Chodźcie! Mamy dla was niespodziankę! Wielką niespodziankę, prawda, Fran?!
Rozdział 14
Carrie przeciągnęła się rozkosznie na łóżku, a następnie wciągnęła poduszkę głębiej pod głowę. Była zmęczona, ale szczęśliwa.
- Co za dzień! - powiedziała do siebie.
Najpierw ten incydent z Samem i, oczywiście, z Cashem, który chciał jej bronić, a potem zaręczyny Gusa i Fran! To doprawdy niebywałe! Pomyślała, że teraz to już na pewno nie uda jej się zasnąć.
Szkoda, że nie wzięła ze sobą Woodie'ego. Może wtedy udałoby jej się pogadać z Cashem.
- Pogadać - powtórzyła ironicznie.
Wstała i podeszła do okna wychodzącego na Ocean Avenue. Tą ulicą rzadko przejeżdżały teraz samochody. Miasto spało. Ona też by pewnie już spała - w ramionach Casha. Nie ulegało wątpliwości, że poszliby razem do łóżka. Wiedziała, że oboje mają na to ochotę.
Tylko czy to by cokolwiek zmieniło?
Carrie bała się myślenia o przyszłości. Była tylko pewna, że chce odejść z pracy. Do dzisiaj myślała o tym z żalem i niechęcią, teraz jednak zrozumiała, że otwiera to przed nią zupełnie nowe możliwości. Może właśnie o to chodziło Cashowi, tylko nie chciał tego powiedzieć? Jeszcze wczoraj myślała, że jej po prostu nie kocha, ale dzisiaj, po tym, co zobaczyła w pokoiku obok kuchni, nie wątpiła już w jego uczucia.
Musi zatem złożyć wymówienie.
Carrie powtórzyła to zdanie parę razy w myślach, żeby dobrze je zapamiętać. Jednak przy trzecim razie doznała olśnienia. Tupnęła bosą stopą w podłogę z desek i zachichotała. Tak! Dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej?! Jutro, skoro świt, odwiedzi tego faceta z biura podróży, który zawsze siadał przy barze i namawiał ją i Gusa na kupno jakichś biletów. Tym razem będzie potrzebowała tylko jednego. Wyleci jutro rano i wróci dopiero w poniedziałek wczesnym rankiem!
Carrie zaśmiała się raz jeszcze. Nie przerażały jej nawet koszty związane z tym przedsięwzięciem. Później, rzecz jasna, będzie musiała dotrzeć do biura przed przyjściem Casha. Na szczęście podał jej kiedyś szyfr do sejfu. Liczyła, że jutro znajdzie tam potrzebne jej papiery. Oczywiście, wyjęcie ich w niedzielę nie będzie stanowiło żadnego problemu. Trudniej będzie odłożyć je z powrotem w poniedziałek.
Carrie jednak lubiła ryzyko.
Położyła się z powrotem do łóżka, radośnie podniecona. Myślała, że także tym razem nie uda jej się usnąć. Jednak okazało się, że zmęczenie wzięło górę i noc przytuliła ją do siebie tak mocno i z takim uczuciem jak niegdyś Cash. Przed snem zobaczyła jeszcze białą limuzynę i siebie w środku. A może to już był sen?
Carrie zbiegła na dół w niedzielę rano i zajrzała do baru. Nie spodziewała się, że zastanie tam Gusa.
- Och, Gus! Jestem taka szczęśliwa - krzyknęła, widząc go ze ściereczką, i rzuciła się w mu w ramiona.
- Ja też, ja też. Ale składałaś mi już życzenia, jeśli mnie pamięć nie myli!
- Carrie cmoknęła go w policzek.
- To nic! Jeszcze raz! Czy ustaliliście już datę ślubu?
- spytała.
Gus odsunął ją od siebie na długość ramienia i spojrzał na nią z prawdziwą sympatią.
- Cieszę się, że jesteś w lepszym nastroju - powiedział.
- Martwiłem się trochę o ciebie.
Carrie spojrzała na zegarek. Chciała jeszcze pójść do kościoła. Msza zaczynała się za dwadzieścia minut.
- I widzisz! Nie było powodu! Do widzenia. - Carrie zaczerwieniła się nieco i mimo zapowiedzi wciąż stała w miejscu.
- O co ci jeszcze chodzi? - spytał Gus.
- Chciałam powiedzieć, że dzisiaj nie będę nocować w domu, więc... więc nie przejmuj się mną.
Gus raz jeszcze przyjrzał się jej uważnie. Carrie odważnie spojrzała mu w oczy. Nie znalazł w nich chyba nic, co by go zaniepokoiło, ponieważ tylko pokiwał głową.
- No cóż, baw się dobrze - powiedział.
Carrie zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Nie chciała jednak wdawać się w zawiłe wyjaśnienia. Raz jeszcze ucałowała policzek Gusa i wybiegła z baru.
Na zewnątrz powitał ją chłód i krople deszczu. Oczywiście nie wzięła ze sobą parasola.
W poniedziałek rano Carrie wygramoliła się z samochodu i potarła obolałe plecy. Wbrew najlepszym chęciom nie udało jej się przespać w samolocie. Była zbyt podniecona, a także zachwycona tym, że wszystko poszło jak z płatka. Teraz tylko musi pójść do pracy.
Początkowo planowała wejść do biurowca bocznym wejściem po schodach, ale i tak zrobiło się dosyć późno, więc chyba po prostu uda, że właśnie przyjechała z domu.
Wjechała windą, przywitała się z Peg i weszła do swojego pokoju. Wcześniej jednak przystanęła przed gabinetem Casha i stwierdziła, że wewnątrz coś się już dzieje.
Nic nie szkodzi. Zwróci dokumenty nieco później.
Wypiła kawę, następnie wyszła do łazienki, gdzie umyła twarz zimną wodą, i dopiero wtedy poczuła, że może spotkać się z Fran. Intrygowało ją to, że Gus nie odpowiedział jej, kiedy spytała o termin ich ślubu.
Podeszła do Fran i pozdrowiła ją serdecznie. Kiedy już zakończyły uściski, spytała o ślub. Fran wyraźnie się zmieszała.
- Obiecałam Gusowi, że nikomu nie powiem - stwierdziła Fran. - Ale przecież i tak muszę u ciebie złożyć podanie o urlop.
Z tymi słowy wyjęła z biurka kwestionariusz i podsunęła go Carrie.
- Między świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem?! - Carrie nie potrafiła ukryć zachwytu.
- Nie sądzisz, że to trochę za szybko? I mało poważnie, jak na ludzi w naszym wieku? - dopytywała się Fran.
- Ależ Fran! To wspaniale! Oczywiście, zaraz cię wpiszę do grafiku. Prawdę mówiąc, Cash mógłby zamknąć tę budę - zatoczyła krąg ręką - bo i tak wszyscy biorą urlopy. Nie wiem, kto zostanie w pracy.
Fran wyglądała na zaniepokojoną.
- Myślisz, że Cash to zatwierdzi? Już zamówiliśmy pokoje. To jest... Fran się trochę zmieszała - jeden pokój.
Carrie spojrzała na nią badawczo.
- No dobrze, ale gdzie chcecie się pobrać? Obiecuję, że dochowam tajemnicy.
Fran zastanawiała się przez chwilę.
- W sylwestra. Nad jeziorem Tahoe - oświadczyła dumnie. Carrie poczuła się do głębi wzruszona. Nie oczekiwała czegoś takiego. Takich planów, takiego romantyzmu. Nie sądziła, że Gus i Fran wpadną na tak cudowny pomysł.
- To wspaniale - powiedziała, całując Fran raz jeszcze. - A tak, swoją drogą, czy masz może jakąś granatową kurtkę lub żakiet, którą mogłabym od ciebie pożyczyć?
Fran spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Tak, oczywiście.
- Będę ci bardzo wdzięczna.
Po powrocie do biura Carrie tylko symulowała pracę. Cały czas jednak nasłuchiwała. W końcu koło południa usłyszała, że Cash wychodzi i idzie w stronę windy. Dziwne, raczej rzadko z niej korzystał.
Carrie wymknęła się ze swojego pokoju i zajrzała do recepcji. Winda właśnie ruszyła w dół, a Peggy nie było na swoim miejscu. Wspaniale! Może zwrócić dokumenty, nie budząc nawet najmniejszych podejrzeń.
Cash wyszedł z restauracji i spojrzał w niebo. Po wczorajszym deszczu zapowiadała się piękna pogoda. Wiatr już niemal rozgonił chmury.
Uznał to za dobry znak. Zarówno słońce, jak i Carrie pospołu wracali do jego życia. Niedługo będzie wolny jak ptak, a i zapewne równie szczęśliwy.
Kiedy Flutie po raz pierwszy wspomniał o człowieku skłonnym wykupić Cunningham Construction, Cash w ogóle nie chciał o tym słyszeć. Potem powoli oswajał się z tą myślą, a kiedy w końcu poznał tego człowieka, który okazał się zarówno miły, jak i kompetentny, zdecydował, że tak się stanie. Musiał jeszcze tylko podpisać ostateczną wersję dokumentów.
Cash uśmiechnął się na myśl o niespodziance, jaką zrobi Carrie. Chciał jej powiedzieć już wcześniej, ale bał się. Teraz będzie to wspaniały gwiazdkowy prezent. No i jeszcze coś! Nagła myśl przeszyła jego głowę. Przecież powinien kupić Carrie zaręczynowy pierścionek. Tylko skąd ma, do licha, znać jego rozmiar?
Gus! No tak, Gus na pewno będzie wiedział. A w każdym razie pozwoli mu zajrzeć do biżuterii Carrie.
Cash dotarł do pracy we wspaniałym nastroju. Wspiął się po schodach, przeskakując po dwa stopnie, i od razu natknął się na Carrie, która kręciła się przy recepcji, jakby na niego czekała. W jej oczach dostrzegł jakąś niebezpieczną iskierkę, która po chwili zgasła.
- Och, Cash, dobrze, że jesteś - powiedziała. - Mam masę podań o urlopy.
Dobrze, znowu będą udawać szefa i podwładną. Wskazał jej ręką drogę.
- W zasadzie postanowiłem zamknąć firmę na okres między świętami Bożego Narodzenia i Nowym Rokiem - poinformował ją, siadając za biurkiem. - I tak mamy problemy z dostawcami. Pracowalibyśmy na pół gwizdka.
Dziwny blask znowu rozbłysł w jej oczach. Jednocześnie Carrie uśmiechnęła się tajemniczo, jakby szykowała dla niego jakąś niespodziankę.
- To wspaniale! - powiedziała. - Aha, mam do ciebie prośbę. Nie planuj niczego na gwiazdkę i pierwszy dzień świąt.
Aha, niespodzianka! Cash uśmiechnął się do siebie. Pewnie wydaje jej się, że wymyśliła coś wystrzałowego.
Ciekawe, co zrobi, kiedy usłyszy, co on ma jej do powiedzenia?
Carrie postawiła tobół z prezentami na podłodze i westchnęła ciężko. Następnie spojrzała na maszynę do szycia. Nie, nie teraz. Cała sprawa może zaczekać do jutra.
Przesunęła prezenty pod okno, a następnie zdjęła żakiet i przeszła do łazienki. Kupiła już chyba wszystko, co miała kupić. Teraz chciała tylko spać.
W łazience rozebrała się, rozrzucając rzeczy dokoła. Następnie weszła pod prysznic i odkręciła kurek. Pisnęła, czując zimny bicz na ciele. Woda powoli się ogrzała, a Carrie znowu wróciła do swoich marzeń.
Wielka biała limuzyna.
Kierowca wyjedzie, kiedy oboje skończą już dzień pracy. Właśnie wtedy wręczy mu wymówienie. A potem siebie.
Rozdział 15
W Wigilię Carrie przyjechała do pracy wcześnie. Szybko przeszła na górę i wepchnęła nogą pod biurko swoją starą walizkę. Szybko przebiegła w myślach spis znajdujących się w niej przedmiotów: granatowy żakiet i nowa granatowa spódnica, wymówienie w jednej kopercie, a pozostałe papiery w drugiej, przybory toaletowe, łącznie z nową golarką i szczoteczką dla Casha, a także prezent. To wszystko. Nie, chyba niczego nie zapomniała.
Zachichotała. Ale zrobi mu niespodziankę! Postanowiła jeszcze przejrzeć papiery, żeby sprawdzić, czy niczego nie zaniedbała. Osoba, która przyjdzie tu po niej, zastanie idealny porządek.
Kiedy już wszystko było gotowe, Carrie zaczęła się kręcić niespokojnie po budynku. W pewnym momencie dostrzegła Fran, która też nie mogła sobie znaleźć miejsca. Zdaje się, że obie potrzebowały rozmowy.
- Zapakowałaś już wszystkie prezenty, Fran?
Przyjaciółka skinęła głową.
- Na początku grudnia - powiedziała z rozbrajającym uśmiechem. - Och, Carrie! Nie masz pojęcia, jak się boję! Może nawet bardziej niż za pierwszym razem!
Carrie wzięła ją w objęcia, chociaż jej też przydałoby się wsparcie. Zaczęła mówić, że zna Gusa od dawna, że wspaniale się złożyło i że na pewno będą bardzo szczęśliwi. Fran właśnie tego było trzeba. Powoli uspokajała się i wracała do normalnej kondycji.
- A, na wypadek gdybym się z wami już nie zobaczyła, życzę wam wesołych świąt - zakończyła Carrie.
Fran także złożyła jej życzenia. Następnie Carrie ruszyła do swego gabinetu. Zrobiło jej się smutno, że już tu nie wróci i nie spotka się z innymi pracownikami. Już miała wejść do siebie, ale zajrzała jeszcze przez uchylone drzwi do gabinetu Casha i stwierdziła, że jest pusty. Wróciła do recepcji.
- Peg, nie wiesz, kiedy Cash będzie w pracy? - spytała.
- Pan Cunningham jest teraz u prawnika - poinformowała ją sekretarka. - Powiedział, że wróci dopiero po południu.
Peggy pochyliła się w stronę Carrie i zniżyła głos do szeptu:
- To chyba coś bardzo ważnego.
Carrie westchnęła ciężko. Miała nadzieję, że Cash wróci do czwartej. Przecież zaplanowała wszystko właśnie na czwartą!
O pół do trzeciej zaczęła przemierzać swój pokój jak pantera w klatce. Co z tym Cashem? Co się w ogóle dzieje? Przecież nie załatwia się ważnych spraw w Wigilię!
O czwartej zadzwoniła do niej Peg z pytaniem, czy wie coś na temat białej limuzyny, która czeka przed biurowcem. Carrie odpowiedziała, że tak, i poprosiła, żeby Peg przekazała kierowcy, iż musi jeszcze zaczekać. Przy okazji spytała o Casha.
- Niestety, nie dzwonił - odparła Peg.
- Daj znać, jak tylko się pojawi - poprosiła ją Carrie i odłożyła słuchawkę.
Najwyższy czas, żeby się przebrać. Jeśli Cash Cunningham spóźni się na własny ślub, wyjdzie chyba sama za siebie! Carrie otworzyła walizkę i wyjęła ciuchy. Po chwili już była gotowa. Podeszła do drzwi, chcąc sprawdzić, co się dzieje.
- O Boże, Cash! Gdzie byłeś?
Cash chciał właśnie zapukać do jej drzwi.
- Miałem bardzo ważną sprawę. Przepraszam, że przyszedłem tak późno.
Nagle przypomniała sobie limuzynę przed wejściem i na moment zabrakło jej tchu.
- Wjechałeś windą czy wszedłeś schodami?
- Schodami. Jakoś nie mam cierpliwości do tej windy - odparł, zdziwiony, że może to mieć jakiekolwiek znaczenie.
Carrie odetchnęła z ulgą. Jednocześnie spojrzała na Casha z czułością.
- Dobrze, że już wróciłeś - powiedziała. - Zaraz ruszamy. Mówiłam ci, że mam pewne plany.
Uśmiechnął się do niej. Dopiero teraz zauważył, co ma na sobie, i dotknął delikatnie materiału ubrania.
- Granatowy kostium? Nie sądziłem, że masz coś takiego.
Carrie pozostawiła to bez komentarza. Spojrzała na zegarek i stwierdziła, że nie mają ani chwili do stracenia.
- Jesteś gotowy? A więc ruszamy!
- Chciałem życzyć wszystkim wesołych świąt, ale już chyba za późno - stwierdził. - Nawet Peg już wyszła.
- Nie, chyba jest jeszcze ktoś gdzieś tutaj. No chodź. Idziemy.
Tym razem zjechali windą, ponieważ Carrie nie miała cierpliwości do pokonywania schodów. W holu czekał na nich szofer w odpowiednim uniformie. Carrie podeszła do niego.
- Pani Sargent? - spytał.
- Carrie - powiedziała, wyciągając do niego dłoń. - A to jest Cash.
Szofer spojrzał na nich ze zdziwieniem.
- Naprawdę? Cash i Carrie?
Carrie skinęła głową i cała trójka wybuchnęła śmiechem. Następnie szofer wskazał im drogę. Cash nie zdążył nawet zapytać, dokąd jadą. Po chwili już siedział w przestronnej limuzynie naprzeciwko Carrie. Kierowca znajdował się za specjalną przegrodą, którą mógł w razie czego otworzyć. Carrie wiedziała jednak, że tego nie zrobi.
- To bardzo miła niespodzianka - powiedział Cash, sadowiąc się wygodniej. - Szczerze mówiąc, jest tu tak miło, że wszystko mi jedno, dokąd jadę.
Carrie pochyliła się do przodu i pocałowała go w policzek.
- To dobrze. Bo ci tego nie powiem.
Cash spojrzał na nią podejrzliwie.
- Jeszcze jedna niespodzianka.
- Oj nie jedna, nie jedna - powiedziała tajemniczo Carrie.
Cash miał zdziwioną minę, ale o nic nie pytał. Czuł się szczęśliwy, że może być teraz z Carrie. Marzył o niej cały dzień, a teraz w końcu miał ją tuż obok. Wziął ją za rękę i zaczął pieścić. A potem, sam nie wiedział, jak to się stało, że zaczęli się całować. Ich pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne. Cash pieścił jej piersi przez delikatny biały materiał, a potem wyciągnął rękę niżej i uniósł lekko spódnicę.
Zaskoczyło go to, że materiał był zupełnie nowy i że garsonka miała zupełnie inny fason niż modne ostatnio stroje.
Spojrzał w dół.
- Sama ją szyłaś, prawda? Carrie skinęła głową.
- Prawie przez pół dnia.
- Och, Carrie, Carrie! Co ja bym bez ciebie zrobił! Znowu zaczął ją pieścić i całować. Ich ciała przylgnęły do siebie i tak zastygły. Oboje czuli, że należą tylko do siebie i że tak będzie zawsze.
- Kocham cię, Carrie - szepnął Cash.
- Ja ciebie też - odpowiedziała. - Na zawsze. Carrie wiedziała, że znalazła mężczyznę swego życia.
Jednak czy nie czuła tego już wcześniej? Tyle tylko, że broniła się przed tym uczuciem. Teraz jednak postanowiła poddać mu się całkowicie.
Przez chwilę trwali tak przytuleni, a potem Cash przypomniał sobie o tym, że przecież można rozłożyć siedzenia. W takiej pozycji mógł lepiej pieścić Carrie. W tej chwili leżeli półnadzy. Carrie pomyślała, że dobrze by było się przykryć, i wyciągnęła z walizki olbrzymią chustę babci.
Cash pochylił się nad nią.
- Co tam masz? - spytał, zaglądając do walizki.
Carrie zasłoniła ją własnym roznegliżowanym ciałem.
- O, to mogę ci już pokazać - powiedziała, wyjmując wypowiedzenie.
Cash przeczytał je w milczeniu, a następnie pokręcił głową.
- Nie, nic z tego. Nie możesz odejść - stwierdził. - Mam wrażenie, że właśnie ty jesteś opiekuńczym duchem firmy.
Carrie spojrzała na niego z urazą i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Więc co? Czy mam o tobie zapomnieć?
Odtrąciła jego rękę, kiedy chciał ją pogłaskać.
- Zaczekaj. Nie bądź w gorącej wodzie kąpana i posłuchaj mnie choć przez chwilę. - Zaczął szukać czegoś w kieszeniach marynarki. - Ja też mam coś dla ciebie.
Wręczył jej jakiś dokument. Carrie przyjęła go nieufnie, a następnie zaczęła czytać. Jej mina zmieniała się od głębokiej urazy, poprzez niedowierzanie, aż do całkowitego osłupienia.
- Cash! Nie możesz sprzedać firmy! Przecież to dorobek całego twojego życia!
Objął ją i pocałował namiętnie.
- Już nie.
- Ale co będziesz robił? Jak chcesz dalej żyć?
Cash roześmiał się.
- Chyba wrócę do moich „starszych pań” - powiedział. - To zresztą nie ma większego znaczenia. Po tej sprzedaży będę całkowicie niezależny finansowo. Bez większych problemów mogę więc teraz założyć rodzinę.
- A planujesz coś takiego?
- Oczywiście! Czy zechcesz być moją żoną? Carrie westchnęła.
- No, chyba nie mam innego wyjścia.
Cash znowu sięgnął do kieszeni marynarki i tym razem wyjął z niej pudełeczko, które jej wręczył. Carrie otworzyła je i aż pisnęła z radości. W środku znajdował się wspaniały pierścionek z diamentem.
- Tylko czy będzie pasował?
Cash przypomniał sobie wyprawę z Gusem do jej pokoju.
- Na pewno. Mam dobre oko.
Włożyła pierścionek na palec i okazało się, że Cash ma rację. Pocałowała go, a potem jeszcze raz. Nawet nie zauważyła, jak znowu znaleźli się prawie nadzy pod wielkim szalem babci.
Chyba trochę się zdrzemnęli. Obudził ich głos szofera, który powiedział przez głośnik, że za piętnaście minut będą na miejscu.
Carrie podziękowała za wiadomość. Cash przeciągnął się i spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem.
- Która godzina? Gdzie jesteśmy? - spytał.
- Czas na następną niespodziankę - powiedziała Carrie. - Musimy się szybko ogarnąć.
Po chwili siedzieli już na swoich miejscach, jakby nigdy nic nie zaszło. Carrie wyciągnęła z walizki płaską paczkę owiniętą kolorowym papierem.
- Chciałam ci to dać wcześniej, ale nie było okazji - powiedziała, podając ją Cashowi.
- Och dzięki, Carrie. Prezent dla ciebie czeka u nas w domu - powiedział.
Carrie wyciągnęła przed siebie dłoń z pierścionkiem.
- Nie wyobrażam sobie, żebym mogła dostać coś wspanialszego - stwierdziła.
Cash rozpakował swój prezent i aż gwizdnął na widok wspaniałego albumu o epoce wiktoriańskiej. Jak ją zapewnił księgarz, album pochodził aż z Anglii i najlepiej oddawał atmosferę epoki.
- Wspaniały - powiedział Cash, kartkując go szybko.
- To jeszcze nie wszystko.
- Właśnie dojechaliśmy na miejsce - powiedział szofer.
- Przed nami tylko jeden samochód.
Cash chciał wyjrzeć przez zasłonięte okno, ale Carrie mu na to nie pozwoliła.
- Dobrze, wobec tego będę zgadywał. Jesteśmy w restauracji dla kierowców. To świetnie, bo jestem bardzo głodny.
Carrie nie słuchała jego gadania.
- Zaraz, bo zapomnę - powiedziała i sięgnęła do walizki, z której wyjęła muszkę. Szybko zdjęła mu krawat i włożyła muchę.
- Co to wszystko... ?
- Już - rozległ się głos szofera i Cash nie mógł dokończyć swego pytania.
Carrie wyjęła jeszcze jedną kopertę z walizki i w tym momencie szofer otworzył drzwiczki. Cash usłyszał „Love Me Tender” w wykonaniu Presleya. Muzyka narastała i stawała się coraz głośniejsza. Kiedy wysiedli, zauważył, że znajdują się przed jasno oświetloną kaplicą, z której właśnie wychodzi jakaś para.
- Teraz my - powiedziała Carrie.
Nieco oszołomiony Cash ruszył przed siebie.
- Ale przecież nie mamy żadnych dokumentów, niczego nie przygotowywaliśmy - zaczął niezbyt pewnie.
Carrie potrząsnęła kopertą.
- Pomyślałam o wszystkim! - powiedziała z triumfem.
Dwaj świadkowie czekali na nich we wnętrzu kaplicy.
Cały ceremoniał zajął piętnaście minut i zaraz po nim otrzymali dokument stwierdzający, że zawarli ślub. Oboje, nieco oszołomieni, wrócili do samochodu, a szofer znowu otworzył im drzwiczki.
- Wszystkiego najlepszego - powiedział.
Odpowiedzieli mu uśmiechem. Po chwili znaleźli się w zacisznym wnętrzu limuzyny i znowu połączyli się w namiętnym pocałunku. Kiedy w końcu oderwali się od siebie, Carrie sięgnęła do niewielkiej lodówki i wyjęła butelkę wspaniale zamrożonego szampana.
- Byłaś bardzo pewna siebie - stwierdził Cash, otwierając butelkę szampana. - A co byś zrobiła, gdybym nie chciał pojechać?
Co by zrobiła? Jakoś nie przyszło jej to do głowy. Miała wrażenie, że czuwa nad nią Opatrzność i że wszystko musi ułożyć się dobrze. Przecież to była wigilia Bożego Narodzenia, czas, kiedy spełniają się marzenia.
- Jakoś o tym nie pomyślałam - przyznała.
Cash pocałował ją w policzek. Czuł, że teraz już nigdy nie będzie się nudzić. Z pewnością nie przy kimś takim jak Carrie.
- To dobrze - stwierdził.
Cash otworzył butelkę szampana i rozlał musujący płyn do kieliszków, wziął oba i podał jeden z nich Carrie.
- Wesołych świąt - powiedział. - Naprawdę szczęśliwych i radosnych.