313 Eames Anne Dwa wesela i jedna panna młoda

background image

Anne Eames

Dwa wesela i jedna

panna młoda

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ostatnim miejscem, w którym Jake Alley chciał

przebywać tego upalnego, bezchmurnego sobotniego wieczoru
była duszna, pozbawiona uroku kaplica, w której jakiś głupiec
rezygnował ze swej wolności.

Na pewno wolałby teraz znajdować się na żaglówce. A

jeśli nie byłoby to możliwe, przynajmniej na stadionie w
centrum Detroit na podwójnych rozgrywkach. Wszystko
byłoby lepsze niż ta uroczystość.

Ale, niestety, siedział teraz obok ciotki Helen w koszuli

przyklejonej do ciała, zastanawiając się, czy ciemne plamy
potu zaczynają już być widoczne na nowym letnim garniturze.
Dlaczego dał się w to wrobić? Przecież nawet nie znał tych
ludzi, jakiejś Catherine, córki szefa ciotki Helen i tego
stosunkowo przystojnego faceta, którego panna młoda
schwytała w swoje sidła. Biedny głupiec!

Organista zaczął grać marsza weselnego. Wachlując się

połami rozpiętej marynarki, Jake podniósł się z miejsca wraz z
innymi. Zastanawiał się, jak długo będzie jeszcze tu tkwił.
Musi odwieźć ciotkę Helen na przyjęcie, wypić parę drinków
i, zgodnie z obietnicą, towarzyszyć ciotce w czasie obiadu.
Oznacza to co najmniej trzy stracone godziny. Chyba żeby
udało mu się znaleźć jej jakieś towarzystwo...

Ciotka Helen wsunęła mu rękę pod ramię i przez chwilę

miał wrażenie, że zorientowała się, o czym myślał. Wskazała
głową w kierunku nawy. Usłyszał szelest materiału. Chciał
zachować się inaczej niż wszyscy i patrzeć prosto przed
siebie, ale w końcu odwrócił się w prawo i z ciekawością
popatrzył we wskazaną stronę.

I wtedy ją zobaczył. Zbliżała się do niego powoli.

Bezwstydnie gapił się na jej długie, czarne rzęsy osłaniające
niebieskie jak bławatki oczy, na cerę bez najmniejszej skazy i
na promienny uśmiech, dzięki któremu można było podziwiać

background image

jej wspaniałe, białe zęby. Kiedy dzieliły go od niej już tylko
dwa rzędy, ich oczy spotkały się. I przez tę krótką chwilę, za
perfekcyjną fasadą, zobaczył coś, co go zaskoczyło. Przeszył
go dreszcz. Myślał, że może się omylił, więc chciał jeszcze raz
spojrzeć jej prosto w oczy, ale już go minęła.

Mógł tylko podziwiać czarne, błyszczące jak jedwab

włosy i zastanawiać się, po pierwsze, jak rozumieć wyraz jej
oczu, a po drugie, czy jeszcze ktoś oprócz niego to zauważył.
Na pewno nie była to trema związana z tak uroczystą chwilą.
Widział już kiedyś takie spojrzenie. Wyrażało lęk i
przerażenie i również odnosiło się do takiej właśnie sytuacji.

W końcu dotarła do ołtarza i stanęła u boku mężczyzny,

który już tam na nią czekał. Jake znieruchomiał. To było tak,
jakby ktoś pokazał mu fotografię i zapytał, co jest na niej nie
w porządku. Od razu zauważył ten szczególny uśmiech
posiadacza na twarzy pana młodego i już znał odpowiedź.
Skąd to wiedział i dlaczego to w ogóle go obchodziło, było dla
niego zagadką. Ale w głębi serca czuł, że ma rację.

To nie był właściwy mężczyzna dla tej kobiety. I panna

młoda też chyba o tym wiedziała.

Stał bez ruchu, zamyślony, dopóki nie zdał sobie sprawy z

tego, że wszyscy już usiedli. Szybko zajął miejsce w ławce,
próbując odzyskać równowagę, ale nie bardzo mu się to
udawało. W czasie ceremonii ciągle odtwarzał w myślach tę
scenę od nowa. Ta twarz, te oczy...

- Jesteście mężem i żoną. - Głos księdza przerwał jego

rozmyślania. Zauważył, że nowożeńcy uśmiechnęli się do
siebie. - Może pan pocałować pannę młodą.

Organista zagrał marsza weselnego. Trochę wolniej niż

inni, Jake podniósł się z ławki, wpatrując się w swoje ręce
zaciśnięte na poręczy.

background image

Kiedy tłum się rozproszył, wziął ciotkę Helen pod rękę i

ruszył w kierunku wyjścia. Był wyczerpany i psychicznie
wykończony.

Powiew wiatru go orzeźwił. Jake odetchnął głęboko,

próbując wrócić do nastroju, w jakim był, zanim spojrzał na
pannę młodą. Prawie mu się udało, kiedy garść czegoś
uderzyła go w klatkę piersiową i rozsypała się u jego stóp.
Spojrzał na ziemię, spodziewając się, zgodnie ze zwyczajem,
ryżu, ale zobaczył ziarno dla ptaków.

- Jakże to pasuje - zamruczał pod nosem. Cały ten ślub

wydawał mu się jakiś dziwny. Popatrzył w stronę parkingu.
Jego odkryty dżip stał wciśnięty pomiędzy dwa BMW,
przypominając mu, że nie należy do świata bogaczy i traci
tylko czas, próbując się dopasować.

Nagle opanowała go ochota, żeby jednak pójść na to

przyjęcie i napić się zimnego piwa. Popatrzył na ciotkę. Nadal
przyglądała się pannie młodej i otaczającym ją druhnom,
ocierając łzy chusteczką.

Jake odwrócił się i odszedł kawałek, łudząc się, że ciotka

zrozumie, ale ciągle stała w miejscu jak wmurowana. Jego
cierpliwość wyczerpała się. Wrócił, wziął ją pod ramię i
poprowadził w kierunku samochodu.

Jake poluzował krawat, walcząc z przemożną chęcią

zdjęcia go i uduszenia za jego pomocą kochanej cioteczki.
Dzięki Bogu obiad miał się ku końcowi. Jak długo będzie
jeszcze musiał udawać, że nie zauważa jej znaczących
spojrzeń typu: dlaczego nie znajdziesz sobie równie cudownej
panny młodej?

Cudowna panna młoda!! Co za bzdura!! Przecież ktoś taki

nie istnieje. Jest to po prostu niemożliwe.

Rozparł się na krześle i próbował znaleźć jakieś dobre

strony całej sytuacji. Jedzenie było lepsze niż zwykle przy
takich okazjach, a i alkoholu nie brakowało. Miał również

background image

szczęście, bo udało mu się znaleźć kogoś, kto po zakończeniu
imprezy podwiezie ciotkę do domu. Więc jeszcze kilka minut
męczarni, bo nie wypada wyjść zaraz po kolacji, i będzie mógł
się stąd ulotnić.

Co go, u licha, napadło w kościele, zastanawiał się,

rzucając spojrzenia w stronę panny młodej, a potem szybko
odwracając wzrok. Coraz częstsze pokrzykiwania „gorzko,
gorzko" oznaczały, że już za chwilę pan młody będzie
namiętnie całował swą nowo poślubioną żonę, a on naprawdę
nie miał ochoty na to patrzeć.

Muzycy w oddalonej części sali przyciągnęli jego uwagę,

więc przesunął krzesło, aby lepiej ich widzieć. To zupełnie nie
było do niego podobne, żeby tak reagować, a poza tym
przecież jedyną osobą, której należało się trochę współczucia,
był ten biedak, pan młody, który dał się w to wszystko wrobić.

Wbrew sobie popatrzył w kierunku głównego stołu, gdzie

pan młody całował właśnie po kolei wszystkie druhny,
poświęcając szczególnie dużo czasu i uwagi dobrze
zbudowanej blondynce.

Catherine, panna młoda, wydawała się brać to wszystko za

dobrą monetę i spokojnie sączyła szampana. Kręcący się przy
stołach kelnerzy co chwila zasłaniali mu ją, ale gdy tylko
mógł, wracał do niej wzrokiem.

Po jakimś czasie Jake znalazł się na parkiecie, tańcząc

walca z ciotką Helen, chociaż zupełnie nie miał pojęcia, jak do
tego doszło. Przez cały czas zastanawiał się, co on jeszcze
tutaj robi. Po godzinie i kolejnych dwóch piwach nadal
zadawał sobie to samo pytanie. Przecież dobrze wiedział, że
ciotka nie będzie musiała wracać sama do domu, nie mógł
więc zrozumieć, co go tu jeszcze zatrzymywało. Było już
zdecydowanie za późno, by pojechać na stadion. Ale przecież
nie to było przyczyną. Z bliżej mu nie znanego powodu chciał
uczestniczyć w tej imprezie do końca.

background image

Po jakimś czasie państwo młodzi zniknęli mu z oczu, a on

sam co i rusz trafiał na parkiet z kolejną partnerką, ponieważ,
jak zwykle przy takich okazjach, brakowało chętnych do tańca
mężczyzn. Dziwił się, że ma aż takie powodzenie. Koło
jedenastej miał już dość. Zaczął się rozglądać po sali.
Natychmiast zauważył Catherine, kierującą się w stronę
parkietu. Była sama. Miał wielką ochotę poprosić ją do tańca.
A właściwie dlaczego nie miałby tego zrobić? Każdy z
obecnych na sali mężczyzn już z nią tańczył. Zacisnął ręce na
poręczy krzesła. Nie ufał sobie. Wiedział, że jeśli tylko
weźmie ją w ramiona, powie jej, jak potworny błąd popełniła,
wychodząc za tego faceta - a chyba panna młoda na swoim
weselu nie tego chce słuchać. Nie był w stanie oderwać od
niej oczu, gdy zbliżała się do podium dla orkiestry. Dyrygent
jednym gestem uciszył muzyków, a Catherine, stojąc przed
mikrofonem, powoli rozłożyła kartkę, z której wyraźnie
chciała coś odczytać. Była śmiertelnie blada.

- Dziękuję wszystkim, którzy zjawili się na moim ślubie -

przerwała na chwilę, próbując się opanować. - Moi rodzice z
przyjemnością będą gościć państwa, ale ja, niestety, muszę
opuścić to przyjęcie.

Goście zamilkli, węsząc sensację. Jake zastanawiał się, o

co w tym wszystkim chodzi. I wtedy uderzyło go, że
powiedziała „muszę", a nie „musimy". A gdzie, w takim razie
podziewa się pan młody? Szybko rozejrzał się po sali.

- Jeśli ktoś z państwa przyniósł dzisiaj prezenty, proszę je

zabrać ze sobą. - Jake z napięciem wpatrywał się w Catherine.
- Dopilnuję, żeby wszystkie prezenty wysłane do domu
zostały jak najszybciej zwrócone.

Zauważył, że spojrzała na rodziców, więc zrobił to samo.

Matka Catherine wczepiła się w ramię męża, jakby to była
ostatnia deska ratunku. Starsza kobieta, siedząca tuż obok,
zaczęła szlochać.

background image

Panna młoda oderwała spojrzenie od tych, których

kochała, i zaczęła wpatrywać się w jakiś punkt na ścianie na
wprost niej.

- Powodem tego, że muszę stąd wyjść sama, jest fakt, iż

mój, od trzech godzin i dwudziestu minut, mąż znajduje się w
tej chwili w jednym z samochodów na parkingu w
towarzystwie jednej z druhen, gdzie właśnie zaczął, niestety
beze mnie, swój miesiąc miodowy. - Zmięła nerwowo kartkę
papieru, którą przez cały czas trzymała w ręku, i szybko
ruszyła w kierunku najbliższego wyjścia.

Zaledwie drzwi zamknęły się za nią, hałas osiągnął

apogeum. Wszyscy byli zszokowani. Jake z trudnością
powstrzymywał się od wyrażenia swego zachwytu. Był
pewien, że nikt by go nie poparł. Zajęło jej to trochę czasu, ale
w końcu odkryła to, o czym on był przekonany od momentu,
w którym zobaczył pana młodego. Jego zdaniem, Catherine
naprawdę zasługiwała na kogoś lepszego. Coś podpowiadało
mu, że tym kimś powinien być właśnie on. Szybko odsunął od
siebie tę myśl i ruszył na poszukiwanie ciotki Helen. Tak jak
wszyscy, była bardzo podekscytowana i nawet nie zauważyła,
kiedy pocałował ją w policzek na pożegnanie.

Czuł, że powinien się pospieszyć, ale naprawdę nie

wiedział, dlaczego. Nie miał pojęcia też, co zrobi czy też co
powie, gdy odnajdzie Catherine. Jedno wiedział na pewno.
Musi ją odnaleźć i pomóc jej w tej kłopotliwej sytuacji, zanim
zrobi to ktoś inny.

Nie było to wcale takie trudne. Jej biała suknia od razu

rzucała się w oczy w ciemnościach. Catherine miotała się
nerwowo wśród samochodów zaparkowanych w równych
rzędach.

Zastanawiał się, czy szuka swego rozpustnego męża, aby

mu dać nauczkę. Kiedy przyjrzał się jej bliżej, zrozumiał, w
czym problem.

background image

Gdzież mogła panna młoda włożyć kluczyki do

samochodu lub chociaż jakieś pieniądze na taksówkę w stroju
takim jak ten?

Wiedział już, co ma zrobić. Podszedł bliżej.
- Czy mogę panią gdzieś podwieźć?
- Kim pan jest, do diabła? - Odwróciła się, patrząc na

niego ze złością.

- Jake... Jake Alley. - Wyciągnął do niej rękę. Wpatrywała

się w niego badawczo, ale nie wykonała żadnego ruchu.
Wsunął więc rękę do kieszeni, próbując zachowywać się
nonszalancko. - Wydawało mi się, że w sytuacji, w jakiej się
pani znalazła, ktoś powinien zawieźć panią do domu. Chyba
że ma pani przy sobie kluczyki do samochodu albo chce pani
wrócić tam, do środka, i ich poszukać.

- Przecież ja pana nawet nie znam - zauważyła.
- Nie szkodzi. Ja pani też nie. - Odwrócił się i ruszył w

kierunku dżipa. Usłyszał szelest materiału i stukot obcasów za
sobą.

Otworzył drzwi i wsiadł do samochodu. Następnie uchylił

drzwi z drugiej strony: Catherine patrzyła na niego z
wściekłością. Po chwili podwinęła sukienkę, cofnęła się trochę
i zajęła siedzenie dla pasażera, wypełniając cały przód
samochodu olbrzymimi ilościami satyny i koronki. Jake
uśmiechnął się. Obróciła się w jego kierunku i spojrzała na
niego. Natychmiast zauważyła, jak bardzo był rozbawiony.
Oczekiwał kolejnego wybuchu gniewu, ale zamiast tego
Catherine po prostu pochyliła się i oderwała falbany od
sukienki, ciskając je na tylne siedzenie. Następnie rozpuściła
upięte na czubku głowy włosy. Wyciągnęła ramiona przed
siebie i, milcząc, wpatrywała się w tarczę księżyca.

- No i na co czekasz? - zapytała, przechodząc nagle na

„ty". - Jedźmy!

background image

Jake wrzucił wsteczny bieg, potem jedynkę i z piskiem

opon ruszył z parkingu, kierując się na Woodward Avenue w
centrum Detroit. Popatrzyła na niego badawczo.

- Co? Pewnie jesteś spóźniony na spotkanie? - zapytała ze

złością, nie ukrywając swego rozczarowania.

- To mój nowy garnitur - stwierdził, uśmiechając się

głupio. - Nie mam ochoty na rozlew krwi... Jeśli już
koniecznie musisz, przyłóż swojemu mężowi.

Odwróciła się. Znów spojrzał na nią badawczo. Pomyślał,

że wygląda piękniej niż wtedy, gdy szła do ołtarza.

O czym on, do licha, myśli? Przecież bez względu na to,

jak wyglądają, wszystkie kobiety są w sumie do siebie
podobne. Uważał tak na podstawie swoich poprzednich
doświadczeń, które potwierdzały tę teorię. Obraz Sally i jej
okropnego adwokata ciągle nie dawał mu spokoju. Kiedy
tylko zaczynał o tym myśleć, ogarniał go gniew. Opanował się
i jeszcze raz spojrzał na Catherine. Miał wrażenie, że jego
pasażerka śpi. Zupełnie nie mógł pojąć, jakiego rodzaju
kobieta mogłaby zasnąć w takiej sytuacji. Wtedy odezwała
się.

- Przecież faktycznie on nie jest moim mężem.
- Naprawdę? - Jake pomyślał o jednym z droższych w

Detroit hoteli, który właśnie opuścili. - Cóż, jeśli to prawda,
była to dość ryzykowna próba, nie uważasz?

- Chyba rozumiesz, co mam na myśli? Małżeństwo nie

skonsumowane to nie jest małżeństwo... Poza tym - mówiła
dalej, bardziej do siebie niż do niego - nie podpisaliśmy
żadnych dokumentów. Ksiądz próbował nas do tego
nakłonić... Dlatego poszłam go szukać...

Jake spojrzał na nią. Wpatrywała się intensywnie w deskę

rozdzielczą.

- Czy ty też uważasz, że jednak nie jestem mężatką? -

zapytała nagle.

background image

- Ciekawy problem - stwierdził, zastanawiając się, czy to

możliwe, żeby miała rację. Czyżby uważała go za prawnika?
Zapaliły się czerwone światła, więc był zmuszony się
zatrzymać.

Nagle tuż obok, po prawej stronie, zauważył kabriolet

pełen nastolatek. Widząc pannę młodą, zaczęły naciskać
klakson i wołać: "gorzko, gorzko", oczekując od nich
określonego zachowania, Catherine cicho jęknęła. Przez jedną
szaloną chwilę Jake miał ochotę zrobić to, czego od niego
oczekiwały te smarkule, ale światło zmieniło się na zielone,
więc ruszył z piskiem opon.

Przy następnym skrzyżowaniu skręcił w pustą, boczną

uliczkę i zatrzymał samochód.

- Czy to nie pora, żebyś zrzuciła z siebie tę kieckę? -

zapytał.

Catherine popatrzyła na niego rozszerzonymi z

przerażenia oczami, wyraźnie gotowa do ucieczki. Jake
chwycił ją za ramię.

- Naprawdę nie to miałem na myśli. Na litość boską,

przecież nie jestem Kubą Rozpruwaczem.

- Rzeczywiście. - Catherine się uspokoiła, a nawet

zauważył, że się uśmiecha.

- Dokąd mam jechać? - zapytał.
- Z powrotem tą samą drogą. Około kilometra stąd jest

dom mojej pierwszej druhny. Zostawiłam u niej rzeczy i
bagaże...

Po raz pierwszy usłyszał drżenie w jej głosie, tak jakby

dopiero teraz dotarło do niej to, co się stało.

- Teraz w prawo. Drugi kwartał, czwarty dom po lewej

stronie - poinstruowała go rzeczowo, a potem zamilkła znowu.

Zatrzymał się przed wskazanym budynkiem. Co teraz

będzie, zastanawiał się. Zdał sobie sprawę, że naprawdę nie

background image

ma najmniejszej ochoty pożegnać się z mą. Przez ułamek
sekundy łudził się, że ona myśli podobnie.

Odwróciła się w jego kierunku. W jej oczach nie zauważył

łez, ale jakąś dziwną pustkę. Wtedy pomyślał, że najchętniej
wróciłby teraz do hotelu i zamienił pana młodego w krwawą
miazgę.

- Dokąd się teraz wybierasz? - zapytała go po chwili

milczenia.

Nie bardzo wiedział, ale miał na uwadze jedno takie

miejsce.

- Myślę, że do Alley Cat. - Miał nadzieję, że Catherine

wie, o czym on mówi. - Byłaś tam kiedyś?

- Raz.
- I co sądzisz o tym miejscu? - Jake nie mógł się

powstrzymać od zadania tego pytania.

- No cóż, chyba jest to właściwe miejsce dla ślicznotek,

które chcą spotkać swoich wielbicieli. - Nie patrzyła na niego.
Bez słowa otworzyła drzwi i wyskoczyła na równo
przystrzyżony trawnik. - Dziękuję, że mnie podwiozłeś do
domu, Jake.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI
Klucz był schowany tam, gdzie zawsze Becky go chowała,

w rogu skrzynki na kwiaty. Catherine strząsnęła z niego
resztki ziemi i włożyła do zamka. Kiedy znalazła się już w
środku, zatrzasnęła drzwi, oparła się o nie i usłyszała, jak dżip
odjeżdża. Odetchnęła głęboko, mając nadzieję, że pozwoli jej
to wrócić do równowagi.

Nie! Nie będzie teraz myślała o tym wszystkim. Zrobi to,

później. Teraz musi się pospieszyć, jeśli nie chce, aby
ktokolwiek ją tu znalazł. Bo tu, przede wszystkim, będą jej
szukać.

Pobiegła na górę, rozpinając po drodze zamek od sukienki.

Na łóżku leżały przygotowane przez nią wcześniej rzeczy.
Nowe, szaroniebieskie jedwabne spodnie i pasująca do nich
bluzka. Białe sandały stały obok łóżka, a tuż obok leżała mała,
biała skórzana torebka. Rzuciła sukienkę na podłogę,
przyjrzała jej się, a potem z furią ją kopnęła. Chwyciła telefon
i nerwowo zaczęła wykręcać numer.

- Radio Taxi. Słucham - powiedział znudzony głos.
- Jestem na Woodward. Jak szybko możecie się tu

zjawić?

- Dokąd chce pani jechać?
O tym na razie nie pomyślała. Ale kiedy znajdzie się w

taksówce, na pewno na coś się zdecyduje. Teraz może
powiedzieć cokolwiek.

- Downtown Detroit. - Podała swój adres, odłożyła

słuchawkę i szybko rozejrzała się po pokoju. W rogu stało
kilka walizek przygotowanych do podróży, a obok nich mały
podróżny neseser. Od kiedy, w trakcie jednej z podróży,
zaginaj jej bagaż, zawsze pakowała zmianę ubrania, kostium
kąpielowy i kosmetyki właśnie do tego neseseru.

Jeszcze raz ze smutkiem popatrzyła na walizki,

przypominając sobie długie godziny poświęcone na

background image

planowanie i na zakup odpowiednich rzeczy. Było jej ciężko,
ale nie pozwoliła sobie na łzy. Musi wziąć się w garść.
Chwyciła neseser i zbiegła na dół.

Weszła do kuchni i od razu zauważyła kartkę na blacie.

Zerknęła w stronę drzwi wejściowych, ale na razie nie było
widać taksówki. Sięgnęła po liścik od Becky, chociaż dobrze
wiedziała, jaka będzie jego treść.

„Droga Cat i TJ - życzę wam dużo szczęścia". Odwróciła

kartkę na drugą stronę i zaczęła pisać.

„Becky, potrzebuję samotności. Jestem pewna, że to

zrozumiesz. Proszę, zatelefonuj do moich rodziców i powiedz
im, że wszystko jest w porządku". - Usłyszała klakson
taksówki. - „Powiedz im również, że jutro się odezwę.
Ucałowania. Cat".

Wybiegła z domu, wsiadła do taksówki i poprosiła

kierowcę, żeby jechał przed siebie, na południe, a ona za
chwilę mu powie, dokąd konkretnie się wybiera.

Dokąd miałaby pojechać? Każdy, w miarę przyzwoity

hotel, wchodził w grę. Ale nie była dzisiaj w odpowiednim
nastroju, aby spędzić czas samotnie w pustym pokoju. Chyba
lepiej będzie, jeśli pójdzie do jakiegoś pełnego ludzi baru,
gdzieś, gdzie będzie mogła się czegoś napić i porozczulać się
nad sobą bezkarnie.

Zaczęła uważnie rozglądać się przez okno. Nagle

taksówka stanęła na czerwonym świetle. Wtedy po prawej
stronie zauważyła neon przedstawiający wielkiego kota.

- Proszę się zatrzymać tutaj. Wysiadam - powiedziała do

kierowcy, zanim zdążyła się zastanowić nad tym, co zamierza
zrobić.

- Jest pani pewna? - zapytał taksówkarz, podjeżdżając do

krawężnika.

background image

Na liczniku było osiem i pół dolara. Wsunęła mu dziesięć

do ręki i wysiadła. Zawahała się przez chwilę, a potem weszła
do środka.

Tak jak się spodziewała, kapela grała muzykę country, ku

radości tańczących. Reszta stałych bywalców okupowała
stołki przy barze, popijając piwo i prowadząc
niezobowiązujące rozmowy.

Gdyby Catherine nie wiedziała na pewno, byłaby

przekonana, że znalazła się nagle w Teksasie, a nie w
Motown. Powoli dochodząc do siebie po szoku kulturowym,
dostrzegła kilka ciekawskich spojrzeń rzuconych w jej
kierunku. Spokojnie ruszyła do tej części baru, gdzie
zauważyła w wózku inwalidzkim mężczyznę, dobrze po
pięćdziesiątce.

- Przepraszam - powiedziała głośno - czy ktoś tu siedzi?
- Mam nadzieję, że pani - uśmiechnął się mężczyzna. Te

same słowa z ust kogoś innego zmusiłyby ją do zmiany
miejsca, ale w tym przypadku był to głos dżentelmena, który
po prostu potrzebował towarzystwa i niczego więcej.

- Dziękuję - powiedziała i usiadła obok niego.
Jej spojrzenie wolno przesuwało się po kłębiącym się w

lokalu tłumie w poszukiwaniu znajomej twarzy. Nie bardzo
rozumiała, dlaczego, bo przecież wcześniej uważała, że
najlepiej będzie jej wśród obcych. Był to jakiś sposób na
spędzenie czasu, a wszystko wydawało się lepsze niż
rozmyślanie o horrorze, który stał się jej udziałem.

Przez chwilę wróciła myślami do Jake'a. Wyglądał

naprawdę świetnie. Jasnoblond włosy i twarz ogorzała od
wiatru i słońca. Pomyślała sobie, że musiał się czuć w
Townsend Hotel tak jak ona tutaj.

Jeszcze raz omiotła wzrokiem salę, ale nie widząc go,

zrezygnowała z poszukiwań, odczuwając coś na kształt
rozczarowania. Oparła łokcie na kontuarze. Zaciekawiona

background image

jego nietypową wysokością, zastanawiała się, czy został
zaprojektowany dla osób niepełnosprawnych, gdyż na prawo
od niej wszystko wracało już do właściwych rozmiarów. A
może architektowi chodziło o złamanie monotonii:
Niezależnie od tego, jaki był powód, bardzo jej się to
podobało. Odwróciła się i uśmiechnęła do mężczyzny na
wózku, uważając, że jemu to też odpowiada. Potem spojrzała
na zegarek i westchnęła.

- Barman - zawołał kaleki mężczyzna. - Ta piękna

dziewczyna wygląda na spragnioną.

Catherine zerknęła na niego i zauważyła, że nie ma obu

nóg. Zastanawiała się, jaki zły los tak bardzo dotknął tego
człowieka, ale nim zagłębiła się w dalsze rozważania na ten
temat, barman postawił przed nią koktajl.

- A jednak... zwiedzamy nocne lokale? Catherine

spojrzała na mówiącego.

- Jake! - Próbowała ukryć radość, jaka ją ogarnęła na jego

widok, ale nie była pewna, czy jej się to udało. Co on tu robi
za barem? Bez marynarki i krawata, ale za to z podwiniętymi
rękawami koszuli.

- Czym mogę ci jeszcze służyć? - zapytał, uśmiechając się

przyjaźnie. Na pewno chciał złagodzić zakłopotanie, które
odczuwała na wspomnienie swych pełnych snobizmu
wypowiedzi odnośnie do tego lokalu. Zdecydowana
zachowywać się, jakby to był każdy inny wieczór i jakby nic
niezwykłego się nie wydarzyło, zmusiła się do uśmiechu.

- Coś zimnego, mokrego i tuczącego. Zadziw mnie -

odpowiedziała na jego pytanie.

Jake pokiwał głową i odszedł. Patrzyła za nim przez

chwilę, a potem odwróciła się do swego sąsiada. Na jego
twarzy malowała się ciekawość.

- Znasz Jake'a? - zapytał. - Nie pamiętam, żebym cię tu

przedtem widział.

background image

- Cóż, nie można mnie chyba nazwać stałym bywalcem.

Wpadliśmy dzisiaj na siebie. Powiedział, że można go tu
spotkać, ale nie sądziłam, że musi pracować.

- Nie musi... Chce.
Miała go zapytać, co przez to rozumie, ale właśnie wrócił

Jake i postawił przed nią szklaneczkę.

- Proszę. Baileys z lodem.
Z przyjemnością wypiła łyk tego trunku.
- Pyszne. Skąd wiedziałeś, że lubię baileys? - Spojrzała

mu w oczy, starając się odgadnąć, co się kryje w ich głębi.

- Jeśli się pracuje w tym zawodzie przez tyle lat, po prostu

wie się takie rzeczy - powiedział z uśmiechem.

Ruszył w drugi koniec baru. Catherine miała wrażenie,

jakby ktoś wylał jej kubeł zimnej wody na głowę. Wspaniale!
Właśnie została wystawiona do wiatru przez odnoszącego
sukcesy prawnika i nie potrafi sobie znaleźć nikogo innego do
towarzystwa oprócz zawodowego barmana. Co za idiotyczne
zrządzenie losu doprowadziło ją do takiej sytuacji?

Z głębi sali słychać było skrzypce i wspaniały głos

wokalistki. Catherine zaczęła się zastanawiać, czy przyjście
tutaj było dobrym pomysłem.

- Wydawało mi się, że Jake miał dzisiaj być na jakimś

weselu - odezwał się jej sąsiad.

- Był, ale przyjęcie skończyło się wcześniej. - Zaczęła

nerwowo bawić się słomką. Może gdyby wyszła na zewnątrz i
dała upust łzom, poczułaby się lepiej.

- Więc ty też tam byłaś?
- Tak... Byłam - powiedziała zduszonym głosem. Po raz

pierwszy spróbowała umiejscowić sobie Jake'a na ślubie.
Miała wrażenie, że tańczył gdzieś niedaleko niej z jakąś dużo
starszą od siebie kobietą. Postanowiła wykorzystać swego
sąsiada, aby się o nim czegoś więcej dowiedzieć. - Mam

background image

wrażenie, że pan wie o Jake'u bardzo dużo. Czy on był na tym
ślubie ze swoją matką?

- To niemożliwe. Chodzi ci chyba o ciotkę Helen.
- Chcesz jeszcze jedną colę, sierżancie? - zawołał Jake z

drugiego końca baru.

- Oczywiście. I przynieś coś dla... - spojrzał na nią

pytająco.

- Catherine... Catherine Mason - powiedziała i

uśmiechnęła się.

- ...dla Catherine.
- Dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Gdybym miał parę

zdrowych nóg, poprosiłbym cię do polki. Swego czasu byłem
dobrym tancerzem. Umiesz to tańczyć?

Roześmiała się.
- Obawiam się, że nie. - A potem, nie zastanawiając się

zbytnio, poruszyła drażliwy dla Jake'a temat. - Powiedział do
ciebie: sierżancie. Chyba byłeś w wojsku. Czy to tam...? -
spojrzała pytająco na wózek.

- Tak. W Wietnamie. Ale to było tak dawno.
Właśnie wtedy pojawił się Jake z drinkami i przez krótką

chwilę Catherine miała wrażenie, że porozumieli się bez słów
i Jake rzucił się znowu w wir pracy.

- Powiedz mi, Catherine, jak zarabiasz na życie?
I w taki to sposób Sarge pominął temat wojny i swojego

kalectwa, koncentrując się całkowicie na swojej sąsiadce.

- Jestem handlowcem w domu towarowym Mason.
- Kupujesz dla nich ubrania? - Przyjrzał się dokładnie

temu, co miała na sobie.

Wróciła myślami do firmy i do swojej współpracownicy

Mary Beth, która była druhną na jej ślubie.

- Tak, ale również i inne rzeczy.

background image

- Sądząc po twoim wyglądzie, musisz być świetna w tym,

co robisz. - Napił się coli, a potem spojrzał na parkiet. Po
chwili pozdrowił kogoś znajomego. - Charlie! Jak ci leci? -
zawołał, przekrzykując muzykę.

Przystojny mężczyzna w wieku Jake'a podszedł do nich i

poklepał Sarge'a po plecach.

- Świetnie. A co u ciebie?
- Nie może być lepiej. To jest Catherine. Przyjaciółka

Jake'a.

Zanim Catherine zdążyła cokolwiek powiedzieć, Charlie

uścisnął jej dłoń.

- Masz dzisiaj randkę? - zapytał Sarge.
- Nie. Jestem z kumplami,
- To może pokazałbyś Catherine, jak się tańczy polkę?

Jake jest trochę zajęty, a ze mnie żadna pociecha.

- Z przyjemnością. - Charlie zrobił krok w jej stronę,

uśmiechając się radośnie.

- Nie, nie, ale dziękuję za propozycję. - Catherine

gwałtownie potrząsnęła głową.

- Ach tak, rozumiem - powiedział Charlie, patrząc na jej

lewą rękę.

Spojrzała na nią również. Na środkowym palcu migotała

wysadzana diamentami obrączka. Złość, którą tłumiła w sobie
od jakiegoś czasu, nareszcie znalazła ujście. Szybkim ruchem
ściągnęła z palca obrączkę i wsunęła ją do kieszeni spodni.
Kiedy spojrzała na swoich nowych znajomych, ci wymieniali
właśnie pełne zrozumienia spojrzenia.

- To nie tak, jak sądzicie - spróbowała wyjaśnić. Żaden z

nich nie wyglądał na przekonanego, ale nie chciała ich
wtajemniczać we wszystko. Nie wiedziała, co ma dalej robić.
Zastanawiała się, czy nie pójść stąd. Spoglądała to na drzwi, to
na parkiet. Cóż, to miejsce nie rozwiązywało jej problemów,
ale na pewno pobyt tutaj był lepszy od samotnego spaceru po

background image

Woodward Avenue nocą. Zerknęła jeszcze raz na Charliego.
Pewnie będzie żałować swej decyzji jutro rano, ale przecież
nie ma nic do stracenia.

- Czy ta lekcja tańca jest nadal aktualna? - zapytała,

uśmiechając się.

Jake obserwował tańczącą parę, mając wrażenie, że już

coś podobnego przeżył. Wirowali po parkiecie już ponad
godzinę. Co ona chce przez to osiągnąć? Będzie tak szaleć, aż
on przeskoczy przez kontuar, złapie ją i wyniesie z sali, mimo
jej protestów? Po raz trzeci wytarł tę samą szklankę i cisnął ją
na ladę.

Rozbiła się. Co, u licha, się z nim dzieje? Przecież nie ma

żadnych praw do tej kobiety. Poza tym do niedawna w ogóle
nie wiedziała o jego istnieniu. Po prostu jest tutaj, aby
zapomnieć o swoich kłopotach, jak wszyscy inni. W takiej
sytuacji nie może przecież mieć do niej pretensji.

Muzycy zrobili sobie przerwę, więc Catherine

zaprowadziła Charliego do Sarge'a, który wydawał się
świetnie bawić. Kilkakrotnie Jake zamierzał powiedzieć mu o
tym, co przytrafiło się dzisiaj Catherine, ale za każdym razem
zwyciężała dyskrecja.

Spojrzał na zegarek. Była pierwsza trzydzieści. Pora na

ostatniego drinka. Widząc lekko chwiejny chód Catherine,
miał nadzieję, że o niego nie poprosi. Między tańcami
wypijała kolejne szklaneczki baileys, jakby to były koktajle
mleczne.

Jake zbliżył się do Toma, który siedział przy kasie.
- Zamkniesz lokal, prawda?
- Oczywiście. Dziękuję, żeś mi pomógł. Kiedy Tim

zatelefonował, że jest chory, z przerażeniem myślałem o
dzisiejszym wieczorze. Mam u ciebie dług wdzięczności.

- Będę o tym pamiętał - roześmiał się Jake i poklepał

Toma po ramieniu, zanim mszył w Kierunku radosnego trio.

background image

Charlie, lekko wstawiony, opierał się o Catherine, a Sarge
zaśmiewał się radośnie, słuchając tego, co mówiła.

- Szkoda, że już musisz wracać - szepnął Charliemu do

ucha, udając zupełny brak zainteresowania tym, co się dzieje.
Tamten chciał zaprotestować, ale kiedy zobaczył spojrzenie
Jake'a, pojął, że nie ma tu czego szukać.

- Do zobaczenia wkrótce - powiedział wyraźnie

niezadowolony.

Catherine odwróciła się gwałtownie.
- Nie możesz jeszcze iść, Charlie. Z kim będę tańczyła?

Jake stanął między nimi i wziął ją za rękę, gdy orkiestra
zaczęła grać ostatni utwór.

- Będziesz musiała zadowolić się mną - powiedział i

pociągnął ją za sobą na parkiet. Przytuliła się do niego mocno.
Poczuł wzruszenie. Co takiego było w tej kobiecie, że
zachowywał się tak opiekuńczo? Zaobserwował dość, żeby
wiedzieć, że potrafi sobie świetnie poradzić sama.

Kiedy muzyka umilkła, poprowadził Catherine do baru.
- Zamierzam odwieźć tę młodą damę do domu -

poinformował Sarge'a. - Podwieźć cię?

- Nie. Charlie jest samochodem. Powiedział, że mnie

podrzuci.

Jake wziął z baru białą torebkę Catherine i zaczął

prowadzić ją w stronę drzwi. W połowie drogi Catherine
zatrzymała się.

- Mój neseser... Miałam ze sobą neseser... Jake odwrócił

się i zobaczył go pod barem.

- Zostań tu, zaraz go przyniosę.
Kiedy wyszli na ulicę, zaprowadził ją do dżipa.
- Czy myśmy tego przypadkiem już dziś nie przerabiali? -

zapytała po jakimś czasie, gdy znaleźli się na kolejnym
skrzyżowaniu.

background image

Spojrzał na nią badawczo. Miała zamknięte oczy.

Wyglądała na bardzo zmęczoną.

- Lubię twojego dżipa - powiedziała, zanim zdążył się

odezwać. - Ciebie zresztą też lubię, Jake. Jesteś
sympatycznym człowiekiem, wiesz?

Chciał wierzyć, że Catherine rzeczywiście tak uważa i że

będzie o tym pamiętać również jutro.

- Dokąd jedziemy? - padło pytanie, ale Catherine nie

sprawiała wrażenia osoby naprawdę tym zainteresowanej.

- Coś zjeść. Jestem głodny, a ty musisz napić się kawy.
Kiedy zaparkował przed restauracją, zauważył, że trochę

plączą się jej nogi, i szybko zaproponował swoje ramię, z
czego skwapliwie skorzystała, uśmiechając się promiennie.

W restauracji wybrał stolik najbliżej drzwi. Kelnerka

spojrzała na niego wrogo. Nie mógł nigdy zrozumieć,
dlaczego wszyscy w takiej sytuacji zakładają, że to mężczyzna
upił bezbronną, biedną kobietę, a teraz zamierza ją
wykorzystać. Z tego, co wiedział, na pewno nie dotyczyło to
Catherine.

Zamówił dla siebie jajka na bekonie.
- A ty co chcesz? - zwrócił się do swojej towarzyszki.
- Jajecznicę.
- Prosimy również o kawę, jak najszybciej - zawołał Jake

do kelnerki.

Catherine nie odzywała się. Po prostu zasnęła. Jake

zastanawiał się, czy pozwolić jej dalej spać, czy zmusić ją do
wypicia kawy. Kiedy nawet zapach jedzenia nie wywołał
żadnej reakcji, postanowił coś zrobić.

- Zbudź się, śpiąca królewno, pora coś zjeść - powiedział,

pijąc kawę.

Otworzyła oczy. Wyglądała fatalnie. Była zielona. Znał

takie objawy bardzo dobrze, więc wiedział, co zaraz nastąpi.

background image

Zapach jedzenia spowodował, że zerwała się na równe nogi,
rozglądając się nerwowo.

- Do holu, a potem na prawo - pokazał jej drogę. Widział,

jak pędzi do toalety, i zastanawiał się, czy pójść za nią, ale
doszedł do wniosku, że w niektórych sytuacjach należy
szanować prywatność człowieka.

Dziesięć minut później, kiedy chciał już prosić kelnerkę,

żeby zobaczyła, co się dzieje, pojawiła się Catherine. Była
bardzo blada, ale wyglądała dużo lepiej, mimo rozmazanego
makijażu.

Unikała jego spojrzenia. Usiadła i sięgnęła po szklankę

wody.

- Czy wyglądam równie źle, jak się czuję?
- Nie, nie najgorzej. - Umoczył róg serwetki w wodzie i

zaczął wycierać tusz z bladych policzków. Wyglądała na
zupełnie bezradną i mocno zranioną. Miał wielką ochotę
odnaleźć jej męża i dać mu nauczkę. Jak można było tak się
zachować w stosunku do takiej kobiety?

Kiedy odłożył serwetkę, po raz pierwszy zauważył łzy na

koniuszkach jej rzęs. Myślał, że Catherine się rozpłacze, ale
opanowała się.

- Dziękuję - wyszeptała.
- Nie ma za co.
Wzięła grzankę i próbowała ją jeść. Kiedy udało się jej

przełknąć kawałek, napiła się kawy. Spojrzała na niego i
zauważyła, że się uśmiecha.

- O co chodzi? - zapytała.
- O nic.
- O czym myślałeś?
- Jak by ci tu powiedzieć. Pomyślałem sobie:

prawdopodobnie jest nadal pijana, ale przynajmniej zaczyna
prawidłowo kojarzyć.

- Ale zabawne.

background image

- Przecież chciałaś wiedzieć.
- No, tak... to dokąd jedziemy?
Bardzo mu się podobało, że powiedziała: jedziemy.
- Chciałem ci właśnie zadać to samo pytanie. Patrzyła na

niego w milczeniu.

- Jedno wiem na pewno. Nie chcę wracać do domu. -

Odsunęła talerz z nietkniętym jedzeniem i zajęła się kawą.
Kelnerka położyła na stole rachunek. Catherine chwyciła go
pierwsza. Jake próbował go wyrwać, ale nie pozwoliła mu na
to. - Ja zapłacę.

Zaczęła wyrzucać rzeczy z torebki w poszukiwaniu

pieniędzy, między innymi pękatą kopertę. Początkowo nie
zwróciła na nią uwagi i zamierzała schować z powrotem do
torebki i wtedy właśnie wpadła na wspaniały pomysł.
Otworzyła ją i rozłożyła jej zawartość.

- Tam właśnie pojedziemy! - Pobiegła do kasy zapłacić

rachunek. Szybko zgarnęła papiery ze stołu i ruszyła w
kierunku drzwi. - Która godzina?

- Prawie wpół do czwartej.
- Musimy być na lotnisku o piątej trzydzieści. -

Zatrzymała się gwałtownie przy dżipie, prawie tracąc
równowagę. - Masz trochę jaśniejsze i dłuższe włosy, ale w
sumie ujdzie. - Odetchnęła z ulgą zajmując miejsce dla
pasażera. - Gdzie mieszkasz?

- Niedaleko, ale...
- Słuchaj, Jake - przerwała mu z determinacją. - Za późno

już na zmianę nazwiska w dokumentach. Metryka TJ i jego
dowód tożsamości są w kopercie. Wszystko, co musisz zrobić,
to zapamiętać jego datę urodzenia i adres. Czyżby to było zbyt
trudne dla ciebie?

Jake wpatrywał się w nią zakłopotany.
- No to jak? - Uśmiechnęła się do niego. - Chcesz jechać

ze mną na Jamajkę, czy nie?

background image

Podjął decyzję natychmiast i przekręcił kluczyk w

stacyjce.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI
- Mamo... - Catherine spojrzała na Jake'a, który stał

oparty o ścianę obok automatu, uśmiechając się. - Przestań
płakać. Nic mi nie jest, naprawdę. - Czuła się trochę winna, że
przysporzyła rodzicom tyle bólu.

- Wiem, jakie to musiało być dla was upokarzające... -

Zamierzała powiedzieć, że dla niej również nie było to
przyjemne, ale pozwoliła się mamie wygadać, nie chcąc
powiedzieć nic, co mogłoby przedłużyć rozmowę. Po
wysłuchaniu długiej litanii o tym kto, komu i kiedy co
powiedział po jej nieoczekiwanej ucieczce, poprosiła do
telefonu ojca.

Wyciągnęła z torebki pomięty dokument i

rozprostowywała załamania, czekając, aż ojciec się odezwie.
Wysłuchała kilku uwag i słów pocieszenia i dopiero wtedy
powiedziała mu, o co jej chodzi.

- Wiem, że nie powinnam cię o to prosić, ale czy mógłbyś

pogadać ze swoimi prawnikami i dowiedzieć się czegoś dla
mnie? - Szybko wyjaśniła mu, że chodzi jej o nie podpisany
przez nich akt małżeństwa, który właśnie trzymała w ręku, i
umówiła się na następny telefon za kilka dni. - Dziękuję ci
bardzo. Przepraszam, ale nie mogę dłużej rozmawiać. Mój
samolot odlatuje za chwilę. Muszę pędzić. Pogadamy, kiedy
wrócę. - Po chwili odwiesiła słuchawkę z westchnieniem ulgi.

Jake nawet nie drgnął. Przyglądał jej się z uśmiechem.
- No i co cię tak śmieszy? - zapytała ze złością.
- Nic - odpowiedział z kamiennym spokojem. - Takie

historie przytrafiają mi się dość regularnie. A tobie?

Roześmiała się, podniosła z ziemi neseser i ruszyła w

stronę odprawy.

- Czuję się trochę niezręcznie - powiedziała. - Jak

myślisz, ile nowo poślubionych mężatek wyjeżdża na swój
miesiąc miodowy z mężczyzną, który nie jest panem młodym?

background image

- Prawdopodobnie tyle samo, co mężczyzn, którzy

spędzają ten miesiąc z cudzą panną młodą.

Catherine parsknęła śmiechem, ale ku swemu zdziwieniu

poczuła, że jest trochę podniecona tą niecodzienną sytuacją.
Może ten pomysł wcale nie był taki najgorszy. Poza tym
istniała szansa, że w ogóle nie jest mężatką. Tak długo, jak
Jake będzie pamiętał, że to ma być związek platoniczny,
Jamajka może okazać się zupełnie wygodnym miejscem
ucieczki. Może będzie po prostu zabawnie.

Półtorej godziny po starcie, jedząc drugie śniadanie,

Catherine postanowiła wyłożyć Jake'owi zasady, do jakich
muszą się stosować. A więc przede wszystkim, nie są ze sobą
związani w żaden sposób, mogą robić, co chcą, a drugiej
osobie nic do tego.

- Apartament składa się z sypialni i salonu - wyjaśniła.

Początkowo chciała zaproponować Jake'owi łóżko w sypialni,
a sama zająć kanapę w salonie, ale rozmyśliła się. W końcu to
ona płaci za tę całą wycieczkę. A więc łóżko jej się należy.

- Będę spał w salonie. - Jake przerwał jej rozmyślania.
Zjadł dużą porcję kiełbasek i jajecznicę. - Nie mam

zastrzeżeń do twoich warunków, ale mam jeden własny.
Czekała, ciekawa, o co mu chodzi.

- Będę pokrywał połowę wszystkich wydatków. Chciała

zaprotestować, ale zrezygnowała. Nawet barman ma swoją
dumę. W końcu to nie jej problem, skąd weźmie na to
pieniądze.

- Umowa stoi - wyciągnęła do niego rękę. Stewardesa

zaczęła zbierać puste tacki. Jake uśmiechnął się do niej
promiennie i poprosił o kawę. Przyjrzała mu się z
zainteresowaniem.

Catherine spoglądała na dziewczynę podejrzliwie. Ku

swemu zdziwieniu, była chyba o niego zazdrosna. Postanowiła
przestać o tym myśleć. Wyciągnęła z torebki powieść Janet.

background image

Dailey, ale nim doszła do końca pierwszego rozdziału,
stewardesa była znowu przy nich i nalewała Jake'owi kawę.
Podziękował i z przyjemnością sięgnął po filiżankę. Zagłębił
się w „Wall Street Journal", który znalazł w kieszeni siedzenia
przed sobą. Catherine zagryzła wargi, aby nie wybuchnąć
śmiechem. Na kogo się zgrywa? Gotowa była się założyć o
perły swojej babki, że Jake nie wie nawet, jaka jest różnica
między akcjami i obligacjami. Ta cała podróż może naprawdę
okazać się zabawna.

W trzeciej godzinie lotu wpadli w turbulencję. Żołądek

prawie odmówił Catherine posłuszeństwa. Już nic nie
wydawało się jej zabawne. Marzyła, by ta cała podróż się
wreszcie skończyła. Nigdy dotąd nie miała choroby
lokomocyjnej. Ale również nigdy dotąd nie wypiła takiej
ilości alkoholu przed podróżą. I to była kolejna rzecz, za którą
na pewno podziękuje TJ, jeśli jeszcze kiedykolwiek odezwie
się do niego.

TJ. To jest właśnie ten problem. Nie była jeszcze gotowa,

aby poradzić sobie z przeszłością, ale jednocześnie nie była w
stanie przestać myśleć o tym wszystkim, co jej się
przydarzyło.

Razem dorastali, a ich rodziny były zaprzyjaźnione od lat.

To było dla wszystkich takie oczywiste, że się pobiorą. Oboje
byli inteligentni, wykształceni, ambitni i bogaci. A więc
pieniądze nie byłyby nigdy problemem.

Ciągłe flirty TJ nie były dla niej tajemnicą. W szkole

średniej i na uniwersytecie to właśnie ona była jego
powierniczką - opowiadał jej o wszystkich swoich
przygodach.

Ale kiedy ich przyjaźń zamieniła się w romans, wydawało

jej się, że to wszystko uległo zmianie. Była przekonana, że nie
będzie jej oszukiwał.

background image

Zaczęła się zastanawiać, jak się po tym wszystkim czuje.

Pierwsze słowo, jakie przyszło jej do głowy, brzmiało: głupio.
TJ zrobił z niej idiotkę, wprawił ją w tak wielkie zakłopotanie,
że zastanawiała się teraz, jak jeszcze kiedykolwiek mogłaby
spojrzeć tym wszystkim ludziom w oczy.

Oczywiście, mogła nie powiedzieć ani słowa na temat

tego, co się wydarzyło. Ale to było silniejsze od niej. Chciała,
żeby wszyscy wiedzieli, że to z jego winy ich małżeństwo
skończyło się, zanim naprawdę się zaczęło. Chciała, żeby
zapłacił za swoje nieodpowiedzialne zachowanie. Chyba nikt
nie miał dla niego nawet najmniejszego śladu współczucia.

Będzie mu bardzo trudno wytłumaczyć się z tego.
Pół godziny, później Catherine nadal rozpamiętywała całe

wydarzenie, wyobrażając sobie TJ i Mary Beth wracających
do sali bankietowej i ich miny, kiedy dowiedzieli się, że
wszystko się wydało. Samolot zaczął podchodzić do
lądowania w Montego Bay. Spojrzała na Jake'a. Drzemał w
swoim fotelu, zapięty pasami. Po raz pierwszy zastanowiła się
wtedy, jaki inny mężczyzna rzuciłby wszystko i poleciał z
zupełnie obcą osobą prawie na drugi koniec świata. Zaczęła
mu się badawczo przyglądać, szukając jakiegoś wyjaśnienia.
Był naprawdę bardzo przystojny, pięknie opalony i miał
cudowne zmarszczki w kącikach oczu. Nos, choć duży,
pasował idealnie do całości. Jego jasne włosy były dość
długie. Zerknęła na dżinsy i wspaniale płaski brzuch...

- Widzisz coś ciekawego?
Zakłopotana, Catherine gwałtownie wyprostowała się w

fotelu, a na jej policzki wypłynęły rumieńce. Spojrzała ze
złością w roześmiane brązowe oczy Jake'a.

- Patrzyłam po prostu, co włożyłeś. Wiedziałam, że się

przebierałeś, kiedy zajechaliśmy do ciebie, ale wtedy nie
zwróciłam na to uwagi.

background image

Ku jej zadowoleniu, samolot zatrzymał się, więc mogła

przerwać tę, trochę ją krępującą, rozmowę.

Jake zdjął ich bagaże z półki i ruszyli w stronę wyjścia.
Na dworze było gorąco. Nim dotarli do terminalu,

wiedziała, że najbardziej na świecie potrzebuje prysznica. Bez
problemów przeszli przez odprawę, a ponieważ nie mieli
żadnego więcej bagażu do odebrania, ruszyli w kierunku
stojących przed budynkiem autobusów. Nalepki na ich
neseserach świadczyły o tym, do jakiego hotelu chcą się
dostać, i właściwy kierowca od razu ich zauważył, machając
ręką na powitanie.

- Macie szczęście, możemy ruszać od razu, bo jesteście

dzisiaj jedynymi gośćmi. Państwo Miller, czy tak?

Catherine nawet nie spojrzała na Jake'a, dobrze wiedziała,

jak się musi czuć w roli pana Millera. Ona też nie chciała,
żeby ktokolwiek zwracał się do niej tym nazwiskiem.

- Ma pan przed sobą właściwą parę - powiedziała

przyjaźnie do kierowcy, zmuszając się do uśmiechu.

Ruszył od razu, kierując się do Negril, które miało stać się

ich domem na następne siedem dni.

I siedem nocy.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że będzie dzieliła pokój

z zupełnie jej obcą osobą. Dojeżdżali: Catherine zauważyła
napis otoczony girlandami kwiatów: „Dekadencja II".

Jakie miejsce może nazywać się w taki sposób, zaczęła się

zastanawiać. A co się stało z „Dekadencją I"? Wysiadła,
zadowolona, że może rozprostować nogi, i rozejrzała się
dokoła.

Nie miała zupełnie pojęcia, gdzie trafili. Wszystko

załatwiał TJ, gdy ustalili, że pojadą na Jamajkę. Ona jedynie
odebrała z biura podróży bilety. Teraz była zła na siebie, że
nie zainteresowała się tym miejscem wcześniej.

background image

Ruszyła za Jakiem w stronę recepcji. Przeszli przez całą

procedurę rejestracji, znosząc kolejne „pani i pan Miller", a
potem udali się za portierem do swojego domku. Catherine
rozejrzała się po holu recepcji i po otaczającym ją parku i
odetchnęła z ulgą, bo goście byli ubrani, więc przynajmniej
nie trafili do hotelu dla nudystów.

Portier wszedł pierwszy, postawił ich skromne bagaże na

podłodze i znacząco popatrzył na królewskich rozmiarów
łoże, znajdujące się pośrodku pokoju. Podziękował za
napiwek i zostawił ich samych.

Próbowała zrozumieć, jak to się mogło stać, że znalazła

się tutaj z tym obcym zupełnie mężczyzną. A może był
rzeczywiście Kubą Rozpruwaczem? Skąd miała wiedzieć, kim
jest naprawdę?

Postanowiła zająć się rozpakowaniem rzeczy, ale zajęło jej

to chwilę, bo cały jej bagaż stanowił kostium kąpielowy,
sandały, krótkie spodenki i bluzka, no i przybory toaletowe.
Przypomniała sobie, że idąc tutaj, minęli parę sklepów.
Zaczęła się zastanawiać, czy to właściwa pora na zakupy.
Prawdę mówiąc, najchętniej zdrzemnęłaby się przez chwilkę,
ale nie wtedy, gdy po pokoju kręci się ten mężczyzna. Wzięła
szorty i poszła do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi.

Kiedy pojawiła się w pokoju kilka minut później, miała

włosy związane w koński ogon i czuła się dużo lepiej, bo po
kąpieli było jej zdecydowanie chłodniej. Jake stał ciągle w
tym samym miejscu na balkonie, podziwiając widok. Podeszła
bliżej, chcąc zobaczyć, co go tak urzekło.

Łagodna bryza poruszała palmami kokosowymi. Szelest

ich liści natychmiast uzmysłowił jej, że jest naprawdę na
wakacjach. Nie ma na świecie nic bardziej kojącego niż widok
i szum palm. Pozwoliła im czynić cuda, wystawiając policzki
na promienie słoneczne, przebijające się przez gęstwinę liści.
Z przyjemnością patrzyła na rozciągającą się poniżej

background image

piaszczystą plażę. Różnokolorowe żagle, powiewając na
wietrze, dodawały malowniczości oceanowi. Gdzieniegdzie
widać było białe grzbiety fal. Może niepotrzebnie się martwi.
W końcu ten cały Jake wydaje się zupełnie nieszkodliwy.

Jej dobry nastrój natychmiast się rozwiał, kiedy spojrzała

na pływaka, który wynurzył się z wody. Szczupły, pięknie
opalony, był zupełnie nagi. Poczuła się skrępowana. Szybko
przeszła koło Jake'a, nie zwracając uwagi na to, jak bardzo
rozbawiła go jej reakcja.

- Czy coś nie tak? - zapytał uprzejmie. - Naprawdę nigdy

przedtem tego nie widziałaś?

Czego, miała ochotę zapytać, ale wiedziała, że

zabrzmiałoby to dwuznacznie, więc pozostawiła jego pytanie
bez odpowiedzi. Ruszyła w stronę drzwi.

- Miłej zabawy w podglądacza. Idę na zakupy -

powiedziała, wychodząc z pokoju.

Plaża nudystów. Tylko tego jeszcze jej było trzeba. Gdyby

TJ był tutaj, skręciłaby mu chyba kark. Kiedy będzie szła na
plażę, włoży bikini i po prostu zignoruje tych
ekshibicjonistów. Tylko tyle może w takiej sytuacji zrobić.

Jake obserwował Catherine, idącą szybko ścieżką w stronę

sklepów. Co takiego było w tej kobiecie, że tak się
zachowywał? Spotykał się z niejedną piękną kobietą, więc na
pewno nie chodziło tu o jej wygląd. To było coś więcej. Jakiś
wewnętrzny głos cały czas szeptał mu, że to jest właśnie ta, ta
jedyna, wymarzona. Co to był za głos? Bo przecież nie jego.
Był zbyt cyniczny, by uwierzyć w... w miłość od pierwszego
wejrzenia.

Dlaczego tu się w ogóle znalazł? Jakim cudem wyjechał z

domu z zupełnie obcą kobietą? Przecież to nie on powinien ją
chronić. Ale przecież ktoś musi to robić. Była zdecydowana
tutaj przyjechać. Po tym, przez co przeszła, nie mógł pozwolić
jej jechać na tę wyspę samej. Był o tym przekonany.

background image

Włożył kąpielówki. Od lat nie był na wakacjach, a na

pewno należały mu się, tylko że pora była zupełnie nie ta - bo
co z Sally i jej okropnym prawnikiem, od którego ciągle nie
mógł się odczepić?

Nie, nie pozwoli tym wstrętnym hienom zepsuć sobie tych

kilku dni na słońcu. Ten problem będzie musiał trochę
poczekać. Kąpiel w oceanie na pewno dobrze mu zrobi.

Z ręcznikiem przerzuconym przez ramię ruszył na brzeg.

Rozejrzał się szybko, zrzucił kąpielówki i wskoczył do wody.

Godzinę później Catherine znalazła się z powrotem w

pokoju. Rzuciła zakupy na łóżko, zdjęła sandałki i nerwowo
rozejrzała się po apartamencie. Nie było go. Odetchnęła z ulgą
i postanowiła wziąć prysznic.

Owinięta w niewielki ręcznik, z rozkoszą myślała o

chwili, gdy położy się między chłodne prześcieradła. Stanęła
przy łóżku, patrząc z niechęcią na piętrzące się na nim paczki.
Jednym ruchem zsunęła je na podłogę. Nagle drzwi otworzyły
się i usłyszała, że ktoś wchodzi do pokoju.

Odwróciła się gwałtownie, przytrzymując opadający

ręcznik, i zobaczyła znajomą postać.

- Następnym razem najpierw zapukaj - powiedziała ze

złością.

- Następnym razem ubieraj się w łazience - rzucił w

odpowiedzi Jake, uśmiechając się szeroko. Owinięty w
ręcznik szybko przemknął do sąsiedniego pokoju, ale i tak
zauważyła, że trzyma suche kąpielówki w ręce. Czyżby też
był nudystą?

Stała wpatrując się w zamknięte drzwi, za którymi

zniknął. W co się wpakowała tym razem? zaczęła się
zastanawiać.

- Barman na plaży powiedział, że dzisiaj o szóstej przy

basenie odbędzie się wieczorek zapoznawczo - informacyjny.
Zamierzam się teraz trochę zdrzemnąć - poinformował ją Jake,

background image

a ponieważ nie uzyskał żadnej odpowiedzi, stwierdził: -
Możesz spokojnie odłożyć ten mokry ręcznik, naprawdę będę
pukał.

Cathrine popatrzyła na swoje ręce zaciśnięte na ręczniku.

Była wściekła. Jake wydawał się świetnie bawić jej
zakłopotaniem. Najpierw ten nieszczęsny ślub, potem kac, a
teraz nagość chroniona przez szczątkowy ręcznik. Nie
wspominając już o fryzurze, która była zupełnie tragiczna.
Spojrzała w lustro i skrzywiła się.

Zaraz, zaraz moja panno. A co cię obchodzi, jak

wyglądasz? Przecież to jest tylko Jake, ten barman. Po
powrocie do Detroit nigdy więcej go nie zobaczysz.

Tak. Kiedy wróci do domu, wszystko ułoży się inaczej.

Żaden facet, a szczególnie ktoś taki, jak Jake Alley, nie stanie
nigdy na jej drodze do realizacji celów.

Jakie znowu cele? Przed ślubem myślała, że wie, o co jej

w życiu chodzi. Chciała zostać żoną prawnika z politycznymi
aspiracjami. Często wyobrażała sobie jego karierę polityczną z
nią u boku. Przy inteligencji i charyzmie TJ i jej pomocy
mogli naprawdę zajść daleko. Teraz nie bardzo wiedziała,
czego chce. Nawet jej praca, te podróże handlowe do Paryża,
Londynu czy Nowego Jorku mogły wydawać się atrakcyjne,
ale tak naprawdę po prostu nienawidziła tego wszystkiego.

Rzuciła na podłogę ręcznik, znalazła nową, sięgającą do

kolan koszulkę, naciągnęła ją na siebie i wsunęła się między
prześcieradła. Musi się choć trochę zdrzemnąć i na pewno
poczuje się lepiej. Dopiero wtedy zajmie się planowaniem
swojej przyszłości.

O ile ciało domagało się wypoczynku, jej umysł działał na

pełnych obrotach. Gdy tylko zamknęła oczy, stawał jej przed
oczyma TJ, uśmiechający się do niej przed ołtarzem, TJ
wygłaszający kłamstwa typu: dopóki śmierć nas nie rozłączy,
TJ z Mary Beth na tylnym siedzeniu swojego lincolna. Jak

background image

mógł zrobić coś podobnego? Jeśli nie chciał się jeszcze
ustatkować, dlaczego poprosił ją o rękę? A Mary Beth? Nie
były najbliższymi przyjaciółkami, ale przecież pracowały
razem od lat. Tak chętnie zgodziła się zostać jej druhną, gdy
okazało się, że kuzynka Catherine jest w ciąży i nie wolno jej
się forsować. Gdyby nie musiała jej zastąpić, czy to wszystko
wydarzyłoby się?

Poczuła, że coś ściskają w gardle. TJ nie był wart jej łez.

A poza tym kogo chce oszukać? Gdyby to wszystko nie
zdarzyło się ostatniej nocy, mogłoby wydarzyć się później,
kiedy na świecie byłyby już ich dzieci. Nie mogła się
doczekać rozmowy z ojcem i informacji, czy faktycznie jest
mężatką, czy nie. Próbowała myśleć o czymś innym, żeby
móc zasnąć, ale nie potrafiła. Podjęła kolejną próbę i
przypomniał jej się Sarge. Taki sympatyczny człowiek. A
Charlie... świetny tancerz, wspaniały kompan. Czy to
możliwe, żeby dobrze się bawiła w takim miejscu, jak Alley
Cat?

No i jeszcze Jake. Przypomniała sobie balladę, którą grali

muzycy, gdy poprosił ją do tańca. Czuła się wtedy taka
bezpieczna...

Obudził się, nie mogąc sobie przypomnieć, gdzie jest. W

rozchyleniu zasłon dojrzał palmę. 1 wtedy przypomniał sobie
wszystko. Leżał jeszcze przez chwilę, rozmyślając nad
impulsywną decyzją, którą podjął w restauracji dzisiejszego
ranka. Przecież wczoraj o tej porze nawet nie wiedział o
istnieniu tej kobiety... o Catherine...

Roześmiał się głośno na myśl o swoim szaleństwie.

Przecież nawet nie zna jej nazwiska. Bo jeśli nie jest panią
Miller po mężu, to jak się właściwie nazywa?

Podniósł się z kanapy, masując sobie plecy. Jeszcze kilka

nocy na czymś takim i nie będzie się mógł w ogóle
wyprostować. Powinien porozmawiać w recepcji na temat

background image

jakiegoś pokoju z normalnym łóżkiem. A poza tym musi
koniecznie zatelefonować do Alley Cat i powiedzieć im, że
nie będzie go przez tydzień.

Stanął przy oknie. Od dawna nie był na wakacjach i

naprawdę czuł się już bardzo zmęczony. A Jamajka była tak
samo dobra, jak każde inne miejsce. Jeśli ma tu spędzić cały
tydzień, opiekując się Catherine, przynajmniej powinien
wykorzystać ten czas na odpoczynek i dobrze się bawić.

Kątem oka zauważył piękny szkuner, kołyszący się na

wodzie kilkadziesiąt metrów od plaży Tak bardzo chciałby się
znaleźć na nim. Sięgnął po lornetkę, aby mu się bliżej
przyjrzeć, kiedy będzie na plaży.

Podszedł do drzwi i delikatnie zastukał. Cisza. Zastukał

jeszcze raz. W końcu uznał, że Catherine wyszła, i nacisnął
klamkę.

Leżała na łóżku zwinięta w kłębek, pogrążona w głębokim

śnie. Wydawała się taka bezbronna. Jej twarzy pozbawionej
makijażu nie powstydziłaby się żadna modelka. Przyglądał jej
się z zachwytem. Otworzyła oczy. Kiedy go zobaczyła,
zerwała się na równe nogi.

- Co ty tu robisz? - zawołała ze złością.
- Stukałem, ale nie odzywałaś się, więc wszedłem.
- Akurat - mruknęła. - Musiałeś to zrobić bardzo cicho.
- Idę na plażę. - Zerknął na zegarek. - Wieczorek zaczyna

się za pół godziny. Mam nadzieję, że się tam spotkamy -
powiedział i ruszył w stronę drzwi.

- Miłego podglądania.
Z początku nie zrozumiał, o co jej chodzi, ale zauważył, że

patrzy na lornetkę w jego ręku, i zdał sobie sprawę, co sobie o
nim pomyślała. Chciał się jej początkowo wytłumaczyć, ale
czuł, że nastrój, w jakim była, nie pozwoli jej zaakceptować
żadnych wyjaśnień.

background image

- Mam nadzieję, że będzie miło - stwierdził i wyszedł z

pokoju.

Idąc na plażę wyobrażał sobie, jak Catherine miota się po

pokoju, uważając, że wszyscy mężczyźni to świnie. Trudno.
Musi w jakiś sposób odreagować. Po tym, co zrobił jej TJ,
miała do tego prawo.

Im bliżej szóstej, tym coraz więcej osób zbierało się przy

basenie. Jake z zainteresowaniem przyglądał się szczupłemu
Jamajczykowi, który nerwowo przeglądał swoje notatki przed
zabraniem głosu. Na miejscu obok siebie położył lornetkę na
wypadek, gdyby Catherine zechciała się zjawić.

- Czy to miejsce dla mnie? - Catherine usiadła obok niego

w chwili, gdy spotkanie się rozpoczęło.

Przez następne czterdzieści minut słuchali, jakie atrakcje

oferują tutaj turystom: tenis, siatkówkę, surfing, żeglarstwo,
konie. Poza tym dancingi, dyskoteki, specjalne imprezy, takie
jak toga party i bal przebierańców, przejażdżki katamaranem i
konkurs tańca. Wszystko to bezpłatnie, gdyż koszty tych
imprez zostały wliczone w koszt pobytu. Nie trzeba również
dawać napiwków czy zawracać sobie głowy noszeniem przy
sobie pieniędzy, chyba że się chce coś kupić w jednym z wielu
sklepów, ale nawet wtedy wystarczy podać numer pokoju i
kwota zostanie po prostu dopisana do rachunku. Przeróżnych
możliwości spędzania czasu było tyle, że Jake zaczął się
zastanawiać, dokąd powinien pojechać po wakacjach, aby
naprawdę odpocząć. Na koniec wyjaśniono im, że są dwie
plaże.

Jedna dla nudystów. A druga dla zwykłych plażowiczów.

Zauważył, że Catherine westchnęła i od razu wiedział, jakie
jest jej stanowisko w tej sprawie.

- A gdzie jest plaża dla nudystów? - zapytał ktoś z gości.

background image

- Chyba nie będzie problemu z jej rozpoznaniem, jeśli pan

na nią trafi - odpowiedział prowadzący spotkanie. Wszyscy
zebrani roześmieli się, z wyjątkiem towarzyszki Jake'a.

Wspaniale! pomyślał. Dlaczego jeśli w tłumie znajduje się

jedna święta, to musi być właśnie z nim? Ale tak naprawdę
przecież nie są tu razem. W każdym razie Catherine przez cały
czas to podkreśla. Z westchnieniem odsunął krzesło i podał jej
rękę.

- Jadalnia jest otwarta. Masz ochotę coś zjeść?
Z niepokojem spojrzała na jego wyciągniętą rękę, jakby

spodziewała się jakiegoś zagrożenia, ale po chwili wahania
podała mu swoją dłoń. Ignorując jej podły nastrój,
poprowadził ją w stronę otwartych drzwi.

Zaproponowano im typowy szwedzki stół, artystycznie

ozdobiony bukietami tropikalnych kwiatów, rzeźbami z lodów
i pieczywa. Jedzenia było tyle, że mogłoby się posilić kilka
oddziałów wojska. Jake ocenił liczbę gości na czterysta osób.
Przygotowano dla nich stoliki rozstawione na czterech
poziomach wokół parkietu do tańca. Całe ściany jadalni były
przeszklone, co powodowało, że człowiek czuł się tak, jakby
był na dworze. Szmer rozmów zagłuszała orkiestra i jej
solistka.

Jake przyglądał się wszystkiemu z dużym

zainteresowaniem, dziwiąc się, że nie brakuje mu gwaru i
wiecznego pośpiechu panującego w Detroit. Zatelefonował
wcześniej do domu, załatwił sprawy związane z pracą i teraz z
zadowoleniem zjadał kolejną porcję wspaniałych sałatek i
mięsa. Popatrzył na Catherine, która z niechęcią grzebała
widelcem w stojącym przed nią talerzu. Nie mógł uwierzyć, że
nadal jest głodny. Spojrzał w stronę stołu z deserami.

- Czy przynieść ci coś? - zapytał, odsuwając krzesło.

Catherine zmarszczyła nosek z niesmakiem, ale kiedy wrócił z
kawałkiem apetycznie wyglądającego i pachnącego tortu

background image

czekoladowego przybranego świeżymi truskawkami,
wykazała odrobinę zainteresowania. - Może zjesz chociaż
kawałek?

- Nie, dziękuję - powiedziała, pijąc herbatę.
Zdawał sobie sprawę, że Catherine musi mieć

najzwyklejszego kaca po wczorajszej nocy, ale zaczaj się
zastanawiać, czy cały tydzień będzie tak wyglądał. Nie chciała
w żaden sposób mu pomóc. Kiedy próbował nawiązać
rozmowę, natykał się na barierę milczenia. Postanowił
posłuchać piosenek, delektując się wspaniałym deserem.

- Myślę, że nie jestem w odpowiednim nastroju -

powiedziała po wysłuchaniu trzeciej piosenki i wstała. Jake
podniósł się również i podjął ostatnią próbę nawiązania z nią
jakiegoś kontaktu.

- Co byś powiedziała na krótki spacer, żeby rozejrzeć się

po okolicy? - Starał się sprawiać wrażenie człowieka, któremu
tak naprawdę wcale na tym nie zależy, ale bardzo chciał, żeby
z nim poszła.

- Dobrze, ale nie na długo - odpowiedziała, uśmiechając

się do niego po raz pierwszy w dniu dzisiejszym.

Minęli basen i poszli na plażę długą, wijącą się ścieżką.

Jake przyglądał się prawie czarnym włosom Catherine. Były
rozpuszczone. Podobnie jak podczas jej ślubu miał
nieprzepartą ochotę wsunąć dłoń we włosy Catherine i poczuć
ich jedwabistość pod palcami. Oczywiście nawet nie próbował
zrobić czegoś takiego, bojąc się jej reakcji.

Ostatnie promienie słońca odbijały się w wodzie. Widok

był naprawdę wspaniały. Bez słowa zdjęli sandały i ruszyli
przed siebie po miękkim, puszystym piasku.

Nagle Catherine zatrzymała się. Jake stanął kilka kroków

za nią, zastanawiając się, co się stało. Patrzyła na ciemniejące
niebo, a wiatr delikatnie poruszał jej włosami. Zamknęła oczy.
Jake zaczął się zastanawiać, gdzie teraz jest myślami. Czy

background image

znowu wróciło do niej to wszystko, co przeżyła poprzedniego
dnia? Czy już sobie z tym jakoś poradziła? Nie rozstawali się
prawie ani na chwilę od tamtej pory, a nie widział, żeby
płakała. Chciał coś na ten temat powiedzieć, kiedy ruszyła
gwałtownie przed siebie.

Jake nienawidził kobiet, które bez przerwy coś mówią.

Teraz chciał, żeby Catherine coś powiedziała. Cokolwiek. Ale
ona milczała.

Szedł za nią w stronę hotelu. Kiedy dotarli do pokoju,

otworzył przed nią drzwi. Minęła go, nie spojrzawszy nawet
na niego. Stanęła przy szafie.

- Może poszedłbyś pierwszy do łazienki. Poczekam, aż

pójdziesz do swojego pokoju.

Spojrzał na nią. Nie wiedział, co mógłby zrobić czy

powiedzieć. Westchnął i ruszył do swojego pokoju.

Po chwili szedł już do łazienki z przyborami toaletowymi.

Umył się w tempie błyskawicznym. Wracając do swojego
pokoju, zobaczył, że Catherine stoi ciągle w tym samym
miejscu.

- Dobranoc - powiedział cicho i zamknął za sobą drzwi.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY
Równomierne uderzenia fal o brzeg wyrwały Jake'a ze

snu. Leżał z zamkniętymi oczami i przypominał sobie poranki,
kiedy to podobny odgłos go budził, kiedy kołysanie było dla
niego wskazówką, jakiego żeglowania może się spodziewać w
danym dniu. Od tego czasu minęło już prawie pięć lat. Pięć lat
od chwili, gdy stracił jacht „Koci zew" na rzecz swojej byłej
żony.

Nadal bardzo mu brakowało tej łodzi.
Przeciągnął się leniwie, podszedł do okna i odsunął

żaluzje. Spodziewał się ujrzeć pustą plażę, więc naprawdę był
zaskoczony, gdy zobaczył, ile jest wśród turystów rannych
ptaszków. Zaczął planować swój dzień. Najpierw golenie,
prysznic i śniadanie, a potem prosto na plażę.

Wziął przybory toaletowe i podszedł do drzwi. W sypialni

Catherine panowała cisza. Pamiętając wczorajszą awanturę,
zastukał głośno.

- Wchodzę - powiedział stanowczo i uchylił drzwi. Pokój

był pusty. Łazienka również. Właściwie był trochę
rozczarowany, że Catherine wyszła.

A czegoś się, idioto, spodziewał, powiedział do siebie.

Umowa jest umową. Przecież ustalili, że każdy może robić to,
na co ma ochotę. Więc co go to obchodzi, gdzie ona teraz jest.
Powinien robić to, co zaplanował. Jeśli ją gdzieś spotka, to
dobrze, a jeśli nie - świat się nie zawali.

Pół godziny później, podczas śniadania, nadal się za nią

rozglądał, niezadowolony, że nie może jej nigdzie wypatrzyć.
Wiedział, że na pewno nie spotka jej na plaży dla nudystów,
ale konsekwentnie realizował swój poranny plan.

Kilkanaście metrów od siebie zauważył znajomy, pokryty

strzechą dach chaty, a na nim napis: Bar dla nudystów.
Poszedł w tamtą stronę, uśmiechając się do siebie. Przed
opalaniem chciał napić się czegoś zimnego i pożyczyć jakiś

background image

ręcznik. Ten sam barman, który wczoraj wycierał szklanki,
podrygiwał w takt muzyki reggae dobiegającej z radia.

Uśmiechnął się do Jake'a przyjaźnie.
- Jak leci, stary? - zapytał.
- Wspaniale, Bernardzie. A co u ciebie?
- Nie może być lepiej - odpowiedział barman, spoglądając

spod oka na dziewczynę, która pojawiła się w progu chaty.

Podeszła do baru i zamówiła „Krwawą Mary". Była naga.
Chociaż Jake uważał, że jest człowiekiem postępowym i

nic co ludzkie nie jest mu obce, ta sytuacja jednak trochę go
przerastała. Poza tym nadal był ubrany. Dziewczyna mogła
sobie pomyśleć, że jest zwykłym podglądaczem.

- Czy coś panu podać? - zapytał Bernard, rozbawiony tą

sceną, którą zresztą widział nie po raz pierwszy.

- Tak. Colę.
- Proszę - powiedział barman, a kiedy dziewczyna

odeszła, dodał: - Możemy się założyć, że u ciebie w barze nie
jest tak wesoło jak tutaj.

- Masz stuprocentową rację - odpowiedział Jake.
Wypił colę i ruszył w stronę miejsca, które sobie

wcześniej upatrzył.

Catherine poprawiła ramiączka kostiumu kąpielowego,

smarując kremem ślady pozostawione przez nie na ramionach.
W końcu odwiązała je i wsunęła za stanik. Było gorąco.
Czuła, ze kostium robi się wilgotny od potu. Przewróciła się
na brzuch i ramiączka opadły. Poprawiła je. Pomyślała, że
opalanie się nago ma jednak dobre strony. Zabrała się do
czytania książki, ale nie mogła się skoncentrować na jej treści.
W końcu odłożyła ją do torby i zaczęła się bawić piaskiem.

Mały piaskowy krab wysunął się ze swojej nory. Zaczął

się bawić leżącym na piasku ziarenkiem. Catherine
obserwowała go, zafascynowana jego zręcznymi ruchami.

background image

Kiedy zniknął pod piaskiem, poczuła, że pieką ją nogi,

więc sięgnęła po krem do opalania. Posmarowała nim łydki i
zaczęła go energicznie wcierać, rozmyślając o tym, jak spędza
tu czas. Zjadła już dzisiaj śniadanie, odbyła długi spacer po
terenie ośrodka, cały czas rozmyślając o pianach na
przyszłość. Potem poszła na lunch, z powrotem do pokoju,
żeby się przebrać, kąpała się w basenie, a nawet odważyła się
trochę popływać w oceanie - wszystko to bez zamienienia
nawet jednego słowa z kimkolwiek To nie było do niej
podobne. Była osobą towarzyską. Znajdowała się tutaj, w
tropikalnym raju, z tym trudnym do udźwignięcia ciężarem,
zła na cały świat z powodu tego, co zrobił jej pewien wstrętny
egoista.

Wsunęła tubkę z kremem do torby, ułożyła się na plecach i

podłożyła ręce pod głowę. Miała nadzieję, że kiedyś TJ i Mary
Beth dostaną nauczkę. Teraz szkoda było czasu na
rozpatrywanie takich problemów. Szczególnie tutaj, w takim
cudownym miejscu. Postanowiła pozwolić sobie na
rozmyślanie o rym, co się jej przydarzyło, tylko przez kilka
minut dziennie, a pozostały czas poświęcić przygotowaniom
planów na przyszłość i dobrej zabawie tutaj na miejscu.
Najwyższy czas, żeby się trochę odprężyła.

Zamknęła oczy. Czuła ciepło promieni słonecznych na

skórze. Przynosiło jej to ulgę po napięciu, w jakim żyła od
chwili opuszczenia Townsend Hotel. Nagle znalazła się w
cieniu. Pamiętając, że nie było najmniejszej nawet chmury na
niebie, otworzyła oczy, by zobaczyć, co się stało.

- Jake! - Usiadła na ręczniku, poprawiając stanik. Jake

postanowił usiąść koło niej. Odepchnęła go gwałtownie. -
Przepraszam - powiedziała. - Prawie zgniotłeś mojego kraba.

- Słucham?

background image

- Piaskowego kraba. - Wskazała palcem idealnie okrągłe

zagłębienie w piasku. - Obserwuję go. Jest wspaniały i nie
chciałabym zniszczyć mu domu.

Jake patrzył na nią uważnie. Zauważyła błysk w jego

oczach i pomyślała, że będzie się z niej śmiał. Ale Jake po
prostu usiadł obok niej i z zainteresowaniem zaczął się
wpatrywać w otwór.

Catherine nie odzywała się. Bardzo chciała, żeby jej

piaskowy przyjaciel pokazał się znowu.

Po kilku minutach Jake położył koło otworu znalezione

ziarenko. Czekali dalej. W końcu ich cierpliwość została
nagrodzona. Delikatne szczęki sięgnęły po ziarenko. Catherine
wpatrywała się w kraba zafascynowana. Dwa czarne oczka
były jedyną rzeczą, która wyróżniała to stworzenie na tle
piasku. Przez moment zastanawiała się, czy przypadkiem nie
nadepnęła na jego pobratymców, spacerując po plaży.
Postanowiła, że będzie uważnie patrzyła, po czym chodzi.

Kiedy ziarenko wraz z krabem zniknęło w otworze, Jake

odwrócił się do niej.

- Zadziwiasz mnie - powiedział.
- Dlaczego?
- Spodziewałem się, że takie żyjątka będą raczej

wzbudzać w tobie wstręt.

- Nie wiem, czy byłabym zachwycona, gdyby po mnie

chodził, ale obserwowanie wszystkiego, co żyje, sprawia mi
przyjemność. - Roześmiała się, widząc zdziwienie na twarzy
Jake'a. Pewnie za długo patrzyła mu w oczy, więc szybko
spojrzała w stronę otworu. - Chyba nie jestem zbyt idealną
towarzyszką dla ciebie - zauważyła. Myślała, że Jake coś jej
odpowie, ale milczał.

- Nie wiem jak ty, ale ja, jak na pierwszy raz, mam dość

słońca. - Podniósł się i zaczął otrzepywać piasek z nóg.

background image

- Ja też - odpowiedziała, zbierając swoje rzeczy. Ruszyli

wzdłuż brzegu w stronę hotelu, nie mówiąc do siebie ani
słowa. Catherine po raz pierwszy od przyjazdu tutaj czuła się
odprężona.

- To nie moja sprawa, ale zastanawiałem się, czy

telefonowałaś do swojego ojca.

- Żeby zapytać o akt ślubu?
- Ależ skąd - powiedział z ironią w głosie. - Żeby się

poradzić, jakiego kremu do opalania powinnaś używać.

- Jeszcze nie, ale zrobię to wkrótce. Pomyślałam, że

ojciec potrzebuje trochę czasu, żeby wyjaśnić to wszystko z
prawnikami.

- Prawnicy! - powtórzył Jake ze złością.
Catherine zauważyła, że zacisnął szczęki z furią.

Zastanawiała się, skąd u niego taka reakcja. Chciała go o to
zapytać, ale odezwał się pierwszy.

- Muszę ci powiedzieć... że radzisz sobie zupełnie nieźle z

sytuacją, w której się znalazłaś.

Nie odpowiedziała mu, bo jak miała mówić o tym

okropnym ucisku, który czuła bez przerwy w gardle i z którym
próbowała przez cały czas się uporać.

- Czy myślisz, że kiedy przestanę się złościć, znajdę w

tym wszystkim jakieś humorystyczne akcenty? - zapytała z
nadzieją w głosie. Ale nie uzyskała odpowiedzi. Jake był
zatopiony w myślach. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że
nie są przyjemne. Może przytrafiło mu się kiedyś coś
podobnego, pomyślała. Intuicja podpowiadała jej, że lepiej o
to nie pytać.

Dotarli do pokoju i Jake otworzył przed nią drzwi.

Uśmiechnęła się do niego, wchodząc.

- Masz dla mnie dużo cierpliwości - powiedziała, nagle

zakłopotana jego bliskością. Poczuła, że się rumieni, więc
wydusiła z siebie tylko jedno słowo: - Dziękuję.

background image

- Nie ma sprawy - skwitował krótko.
Podeszła do łóżka, chcąc znaleźć się jak najdalej od niego.

Pokój był posprzątany, a na łóżku leżały dwa prześcieradła.

- Czyżby pokojówka zapomniała o nich? - zapytała

Catherine.

- Już nie pamiętasz, co mówili o dzisiejszym wieczorze?

„Brak kostiumu pozbawi cię jedzenia".

- A więc te prześcieradła należy wykorzystać jako

rzymskie togi? - zauważyła sceptycznie.

- Jeśli mnie pamięć nie myli, to ty masz coś wspólnego ze

światem mody.

- Mam - mruknęła do siebie pod nosem, odwracając się

do Jake'a.

- Myślę, że świetnie sobie poradzisz, jeśli tylko zechcesz -

powiedział z zachęcającym uśmiechem. - Będzie konkurs na
najlepiej udrapowaną parę.

Jeśli poważnie myślała o zmianie swego nastawienia, to

teraz nadarzała się ku temu idealna okazja.

- W porządku. Zrobię wszystko, ale najpierw wezmę

prysznic - stwierdziła.

- Idź pierwsza, a ja sobie trochę poeksperymentuję z tą

szmatą, nim zrobisz się na bóstwo.

Kiedy Catherine wyszła z łazienki owinięta w ręcznik,

zauważyła jego dzieło i dostała histerycznego ataku śmiechu.
Zwoje materiału owijały go w pasie, a z tyłu zwisał długi
ogon.

- Nie podoba ci się moja kreacja? - zapytał, śmiejąc się na

widok jej reakcji.

- Ciekawa... ale ma niewiele wspólnego z Rzymianami.

Idź do łazienki, a ja zajmę się naszymi kostiumami.

Rozwiązał prześcieradło i w kąpielówkach pobiegł pod

prysznic.

background image

Gdy usłyszała szum wody, poszukała białych fig, a potem

zajęła się swoim prześcieradłem. Upięła je artystycznie na
ramieniu, a drugim końcem prześcieradła owinęła się w pasie.
Wyglądało to dość interesująco.

Jake podejrzliwie oglądał jej kostium.
- Obróć się.
Zrobiła to, dumna ze swej improwizacji.
- Nie, nie... nie - Jake pogroził jej palcem.
- Co jest nie w porządku? - chciała wiedzieć.
- Widzę twoje figi. A przecież na balu będzie specjalny

badacz tóg. Poza prześcieradłem nie wolno mieć niczego na
sobie.

Catherine zastanawiała się przez chwilę. Potem

udrapowała na Jake'u materiał, a kiedy wszystko było już
przykryte i u niej, i u niego, zdjęli bieliznę.

Kiedy mieli już wychodzić, Catherine jeszcze raz

przyjrzała się ich odbiciom w lustrze.

- Nieźle, ale czegoś mi brakuje... - Podrapała się po

głowie. - Już wiem. Nie ruszaj się. - Wybiegła na taras. Po
chwili wróciła, niosąc Uście paproci, Umocowała je przy
węzłach na ramionach, cofnęła się i jeszcze raz krytycznie
obejrzała swoje dzieło.

- W porządku. Możemy iść.
Przez cały obiad Catherine czuła się bardzo niepewnie.

Musiała jednak przyznać, że było jej bardzo wygodnie w
samym prześcieradle. Zastanawiała się przez chwilę, co
powiedziałaby jej mama, gdyby zobaczyła ją podczas obiadu
w takim stroju?

Kelnerka zapytała, czy mają ochotę na jakieś drinki. Z

początku Catherine pomyślała o szklaneczce whisky, ale
doświadczenia z sobotniej nocy były jeszcze zbyt męczące,
więc poprosiła o kawę.

- A dla mnie piwo - dodał Jake.

background image

Orkiestra zaczęła grać i pary ruszyły w stronę parkietu.

Catherine zauważyła blondynkę przy sąsiednim stoliku, która
z zachwytem zerkała na Jake'a. Miała dość szczególnie upięte

prześcieradło, więc można się było zorientować, że jest

nudystką. Zastanawiała się, czy przypadkiem nie poznała
Jake'a na tej właśnie plaży. Po złapaniu Mary Beth i TJ na
gorącym uczynku nie będzie chyba już nigdy potrafiła zaufać
blondynkom z dużym biustem. Ale przecież w tym przypadku
nie miało to żadnego znaczenia. Jake nie był jej mężczyzną.
Jednak ta blondynka o tym nie wiedziała.

Następnym razem, kiedy tylko ich spojrzenia się spotkały,

Catherine dała jej wyraźnie do zrozumienia, co sądzi o
podrywaniu cudzych partnerów. Blondynka odwróciła się do
nich plecami, co sprawiło Catherine dużą satysfakcję.
Uśmiechnęła się do swoich myśli.

Jake przyglądał jej się z podziwem. Wyglądała wspaniale.
Wypiła łyk kawy. Roześmiała się.
- Dobrze się bawisz? - zapytał.
- Tak - odpowiedziała. Zlizała śmietankę z górnej wargi i

odstawiła filiżankę. Zauważyła, że Jake przez cały czas się
uśmiecha.

- Chcesz zatańczyć?
Spojrzała najpierw na parkiet, a potem na Jake'a.
- Zatańczyć? - zapytała.
- NO wiesz, tak się mówi, kiedy dwoje ludzi razem

próbuje wykonać określone kroki, starając się przy tym
nawzajem się nie uszkodzić.

- Nie wiem, czy mi się wydaje, ale my chyba robimy to

przez cały czas od przyjazdu tutaj.

Spojrzał na nią badawczo.
- Zatańczymy?
Catherine sprawdziła, czy jej prześcieradło trzyma się

mocno, a potem podniosła się.

background image

- Dlaczego by nie? - Ruszyła w dół schodami, łudząc się,

że wygląda lepiej, niż się czuje. Ucztowanie w tym stroju nie
było kłopotliwe. Tańczenie to zupełnie coś innego. Co się
stanie z tym wszystkim, jeśli uniesie się do góry ramiona?
Ujrzała kawałek pustego parkietu i odwróciła się do Jake'a.

Jakby czując jej niepewność i strach, starał się zachować

właściwy dystans. Nie patrzyła mu w oczy. Nie zauważyła,
jak świetnie jest zbudowany. W zasadzie to było kłamstwo.
Próbowała tego nie widzieć. I dzisiaj na plaży, i w pokoju, gdy
upinała na nim togę. Czuła ciepło jego opalonej skóry.
Zauważyła, że jej ramię jest tego samego koloru. To
wyjaśniało wszystko. Pierwsza opalenizna. Dlatego tak
dziwnie się czuła.

Jakaś para tańczyła na parkiecie tuż Obok nich. Kiedy

robili pierwszy obrót, kobieta zachwiała się i pchnęła
Catherine na Jake'a. Czuła jego bliskość. Było to
nieprawdopodobne wrażenie. Na jej twarzy wykwitły
rumieńce. Ramiona Jake'a wzmocniły uścisk, by uchronić ją
od upadku.

- Nic ci się nie stało? - zapytał. Nie mogła spojrzeć mu w

oczy.

- Nie. Wszystko w porządku. - Zauważyła, że nie

rozluźnił swego uścisku. Z jakiegoś bliżej nie wyjaśnionego
powodu nie miała ochoty niczego zmieniać. Nawet przytuliła
się do jego piersi. Zanim taniec się skończył, wydawało jej się,
że słyszy jego jęk. Oddzielały ich od siebie tylko dwie
warstwy prześcieradeł. Potrafiła zrozumieć jego problem.
Sama miała ochotę przytulić się do niego jeszcze bardziej, o
ile to tylko byłoby możliwe. Ale nie zrobiła tego. Odczuła
nawet zadowolenie, kiedy orkiestra przestała grać, bo mogła
popełnić straszliwy błąd.

Stanęli obok siebie, bijąc brawo muzykantom. Do

mikrofonu podszedł organizator imprezy.

background image

- Nasze jury podjęło już decyzję... - Tłum zamarł.
Ta sama kobieta, którą Catherine pamiętała z recepcji,

weszła na podium, trzymając dwie butelki rumu.

- Wybraliśmy tę uroczą parę tutaj.
Catherine obejrzała się za siebie, mając nadzieję, że ktoś

jeszcze stoi za nimi. Niestety, chodziło o nich.

- Są to świeżo poślubieni państwo Miller. Catherine nie

była w stanie ruszyć się z miejsca.

- Proszę na podium, moi drodzy.
Tłum klaskał, a ci najbliżej stojący popychali ich w

kierunku mikrofonu. Poczuła, że Jake delikatnie kieruje ją w
tamtą stronę.

W porządku, pomyślała, trzeba to jakoś przeżyć.

Wypijemy rum, uśmiechniemy się i po chwili będzie po
wszystkim. Jake mrugnął do niej, gdy odbierali nagrody. Jeśli
on potrafi to traktować tak lekko, ona nie będzie gorsza.

Kiedy konferansjer komentował szczegóły ich stroju,

usłyszała nasilające się okrzyki: gorzko, gorzko. Próbowała je
zignorować, mając nadzieję, że wszystko rozejdzie się po
kościach, ale hałas rósł. Zacisnęła szczęki.

- I co teraz, panie Miller? - wysyczała przez zaciśnięte

zęby, uśmiechając się promiennie.

Odwrócił ją do siebie i spojrzał w oczy.
- Myślę, że nie mamy wyboru, pani Miller. - Chciała

zaprotestować, gdy poczuła jego wargi na swoich ustach.
Wiwaty tłumu dobiegały do niej jakby zza mgły. Jedyne co
dobrze słyszała, to szalone bicie własnego serca.

Kiedy po chwili odsunęli się od siebie, Catherine czuła, że

płonie.

- Czyż to nie słodkie! Panna młoda, która się rumieni.

Zakłopotana, spuściła wzrok.

background image

Orkiestra zaczęła znowu grać. Catherine ruszyła w stronę

stolika, przyciskając butelkę rumu do piersi. Jake ujął ją za
rękę i zatrzymał.

- Chodźmy się przejść.
Odwróciła się do niego. Z jego ciemnych oczu nie mogła

nic wyczytać. Nie odpowiedziała, ale dała się prowadzić, aż
dotarli na brzeg. Kiedy puścił jej rękę, żeby zdjąć buty,
zatęskniła do jego dotyku. Miała nadzieję, że znowu dotknie
jej dłoni, ale nie zrobił tego.

Szła tuż koło niego, trzymając sandałki i rum w jednej

ręce. Pragnęła bezpośredniego kontaktu z Jakiem. Trzymanie
się za ręce to taka prosta rzecz. Robiła to wiele razy z TJ, ale
w przypadku Jake'a jej odczucia były zupełnie inne. Czuła się
tak, jakby przeszył ją prąd. A kiedy się całowali, tam, na
parkiecie, reagowała na niego każdym nerwem.

- O czym myślisz? - zapytał.
- Po prostu podziwiam okolicę - odpowiedziała, ciesząc

się, że jest ciemno i że Jake nie może zobaczyć rumieńców na
jej twarzy.

- Jeśli chodzi o to, co się wydarzyło w jadalni... Czyżby

odczuł to samo?

- Naprawdę przepraszam - kontynuował. - To się więcej

nie powtórzy. - Ze złością kopnął leżący na piasku kamień.

Catherine była zaskoczona. Wydawało jej się, że

zauważyła coś w jego oczach, kiedy się całowali. Nie
odpowiedziała.

Ruszyli w stronę hotelu. Kiedy znaleźli się w pokoju, Jake

postawił swoją butelkę rumu na stole i zniknął u siebie.

- Dobranoc, Catherine. - To było wszystko, co do niej

powiedział.

- Dobranoc - odpowiedziała.
Stanęła przy otwartym oknie, wpatrując się w morze.

Miała nadzieję, że Jake wróci. Ale kiedy tak się nie stało,

background image

zaczęła płakać. Łzy płynęły jej po twarzy, ale udało się jej
powstrzymać szloch. Nie chciała, żeby Jake ją usłyszał.

Po chwili wytarła twarz kawałkiem upiętej togi. Jake był

po prostu kimś, kto miał złagodzić ból po stracie TJ.

Ból? Jaki ból? Zakłopotanie, na pewno tak, ale nie mogło

tu być mowy o złamanym sercu. Dlaczego tak było? Nie
wiedziała.

Nie mogła też zrozumieć, dlaczego czuła coś do tego

mężczyzny, którego prawie nie znała.

Położyła się do łóżka. Zamknęła oczy. Musi zacząć

kontrolować swoje odczucia. To zupełnie naturalne, że jest
przygnębiona, a nawet zakłopotana czy też bezradna. Ale że
tak od razu zainteresowała się innym mężczyzną? Nie, to
niemożliwe.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY
Następnego dnia rano Jake obudził się w nie najlepszym

nastroju. Ze złością zaczął kląć na nierówny materac.
Dlaczego nie poprosił dotąd o oddzielny pokój z wygodnym
łóżkiem, tak jak planował to zrobić pierwszego dnia?
Pomyślał o przemiłej recepcjonistce, która wręczała im klucz
zeszłego wieczoru, i zaklął znowu. Jak mógłby jej
wytłumaczyć potrzebę oddzielnego pokoju? Kłótnią
kochanków?

Znalazł kąpielówki i szybko włożył je na siebie. Chciał się

wykąpać. Tym razem kiedy zastukał, usłyszał głos Catherine.

- Wejdź, proszę.
Zastał ją szczotkującą włosy przed lustrem.
- Łazienka już wolna, jeśli chcesz z niej skorzystać.
- Chyba pójdę najpierw popływać.
- Zamierzam iść na spacer przed śniadaniem. Może

spotkamy się w jadalni?

Nie była wcale zła na niego po wczorajszym wieczorze, a

tego przecież się obawiał.

- Więc jak? - zapytała, uśmiechając się.
- Będę w jadalni za czterdzieści minut.
- Wspaniale!
Po wyjściu z pokoju Jake, zamiast na plażę, postanowił

pójść na basen. Kilkanaście długości basenu powinno mu
rozjaśnić w głowie.

Kobiety! Czy kiedykolwiek je zrozumie?
Dwadzieścia minut później wyszedł z wody. Ciężko

oddychając, próbował nadal jakoś sobie poradzić z problemem
w postaci długonogiej brunetki, która poprzestawiała wszystko
w jego życiu. Od chwili gdy ją zobaczył w kaplicy cztery dni
temu, nie poznawał sam siebie. Ciągle był tą samą osobą, ale
czuł zupełnie inaczej i to właśnie go niepokoiło. Ostatnim
razem, kiedy stracił kontrolę nad swoimi uczuciami, drogo za

background image

to zapłacił. W ciągu trzydziestu dwóch lat życia nauczył się
jednego: że kobietom nie można ufać. Szczególnie pięknym
kobietom. A Catherine właśnie taka była.

Kiedy kilka minut później wszedł do jadalni, od razu

zauważył Catherine popijającą kawę i patrzącą na morze.
Przystanął, aby się jej przyjrzeć. Była klasyczną pięknością.
Długa szyja, wydatne kości policzkowe. Sprawiała wrażenie,
jakby nie zdawała sobie sprawy z efektu, jaki wywiera na
mężczyznach. A przecież było niemożliwe, żeby o tym nie
wiedziała.

Odwróciła się w jego stronę i pomachała mu ręką,

pokazując w uśmiechu wspaniałe zęby. Za każdym razem
robiła na nim wrażenie, choć starał się, żeby nie była tego
świadoma.

Zjedli śniadanie, rozmawiając o wszystkim i o niczym.

Frustracja Jake'a osiągnęła takie stadium, że miał ochotę
walnąć pięścią w stół. Ale się kontrolował. Nie sądził, żeby
Catherine chciała nim manipulować. Przecież nie mogła się
nim interesować. Poślubiła kogoś innego parę dni temu.
Musiało jej na tamtym mężczyźnie zależeć, chociaż wydawało
się to niemożliwe.

Jake wypił kawę i popatrzył przez wielkie okno. Na niebie

pojawiło się kilka ciemnych chmur, co wskazywało, że może
padać po południu. Kilkanaście jachtów chwyciło wiatr w
żagle i pomknęło przed siebie. Jake uderzył rękami w kolana,
co zwróciło uwagę Catherine.

Wiedział już, co będzie robił. Popływa żaglówką. Dzięki

temu może dojdzie do siebie. Chcąc jak najszybciej
wprowadzić w życie swój plan, powiedział Catherine, co
zamierza.

- Wspaniały pomysł. Przyglądała mu się badawczo.
- Chcesz popłynąć ze mną? - zapytał, nim zdążył się

zastanowić nad tym, co robi:

background image

- Z przyjemnością - powiedziała z entuzjazmem.
- Możesz teraz włożyć miecz na miejsce. - Kiedy nie

usłyszał odpowiedzi, spojrzał na Catherine: Wyglądała na
zakłopotaną. - Byłoby dużo łatwiej, gdybyś mi pomogła -
warknął.

Rozglądała się dookoła bezradnie i wtedy zrozumiał, w

czym problem.

- Czy widzisz tę deskę? Catherine skinęła głową.
- Włóż ją do tego otworu.
Zrobiła to, co jej kazał, tracąc przy tyra równowagę.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nigdy wcześniej nie

żeglowałaś?

- Nie powinieneś uważać się za kogoś lepszego z tego

powodu. Jestem pewna, że robiłam w swoim życiu co
najmniej kilka rzeczy, o których nie masz najmniejszego
pojęcia - powiedziała z gniewem.

Pewnie. Jak, na przykład, chodzenie do opery. Co się z

nim dzieje? Zachowuje się jak cham, podczas gdy ona radzi
sobie lepiej niż ktokolwiek inny na jej miejscu.

Im dalej odpływali, tym mniejsi wydawali się ludzie na

brzegu. Chociaż prawie w ogóle nie rozmawiali, Catherine
wyglądała na zadowoloną. Obserwował, jak wystawia twarz
do słońca i zamyka oczy. Jednym ruchem głowy odrzuciła
włosy z twarzy, nim przerwała panujące milczenie.

- Wiesz, dużo rozmyślam, odkąd znaleźliśmy się na

wyspie. Może wydarzenia, które miały miejsce ostatniej
soboty, spowodowały moje przebudzenie. I nie chodzi mi tu o
to, że odkryłam, jakim człowiekiem jest TJ. Dopiero teraz
zdałam sobie sprawę, jak płytkie było moje życie.

O Boże! Tylko bez psychoanalizy, pomyślał. Jak ma się

teraz zachować? Bez względu na to, czego Catherine się
spodziewała, wiedział dostatecznie dużo o kobietach, żeby się

background image

z nią nie zgodzić. Nie odzywał się więc, zadowolony, że nie
patrzy w jego stronę.

- Więc postanowiłam rzucić pracę, kiedy wrócę do domu.

Spojrzała na niego uważnie. Był oszołomiony, ale chyba jego
reakcja nie miała dla niej żadnego znaczenia. Mówiła dalej:

- Myślę o wielu innych rzeczach, które mogłabym robić, a

które dawałyby mi dużo więcej satysfakcji niż handel.

Jej oczy błyszczały, była podekscytowana, Jake nie mógł

się powstrzymać od skomentowania jej wypowiedzi.

- Wiem, że TJ zranił cię. Ale po co od razu rzucać pracę?

Czy ty przypadkiem trochę nie przesadzasz? - Zobaczył błysk
wściekłości w jej oczach.

- Nie, nie przesadzam - powiedziała sucho. - I doszłam

jeszcze do jednego wniosku. Nie potrzebuję mężczyzny w
moim życiu. Oczywiście nie na zawsze. Ale na pewno nie
teraz i nie po to, żeby mi mówił, co powinnam, a czego nie
powinnam robić..

Miała rację. Nie miał żadnego prawa, żeby wygłaszać

takie opinie. Poza tym dobrze wiedział, jak się czuła. On
również nie potrzebował nikogo w swoim życiu, z tych
samych powodów. Niemniej jednak nie przeprosił jej za swoje
zachowanie. Po jakimś czasie Catherine ponownie się
odprężyła. Kiedy słońce znowu schowało się za chmury,
ruszyli w drogę powrotną. Zajęło im to około czterdziestu
minut.

Jake dawno już nie czuł się taki szczęśliwy. Żeglowanie

było jego żywiołem. Z żalem zwrócił żaglówkę. Chciałby
teraz wrócić do pokoju i trochę odpocząć, ale czuł, że właśnie
tam uda się Catherine. A każdemu z nich przydałoby się
trochę samotności. Zbyt ją rozzłościł, więc teraz lepiej będzie,
jeśli zostawi ją w spokoju. Chyba pójdzie do baru, do
Bernarda. A może znajdzie jakieś zacienione miejsce i
zdrzemnie się trochę.

background image

Im dalej od niej będzie dzisiaj, tym lepiej dla niego.
O siódmej trzydzieści wieczorem Catherine stała pod

drzwiami ich pokoju, nadsłuchując, czy Jake jest w środku.
Udało jej się unikać go przez pozostałą część dnia, który
spędziła bardzo przyjemnie, oczywiście poza rankiem na
żaglówce.

Najpierw znalazła jakieś zaciszne miejsce i jeszcze raz

przemyślała swoje sprawy. Potem pojeździła konno, a w
końcu zdobyła się na odwagę i zadzwoniła do ojca, który
przekazał jej dobrą wiadomość o tym, że jej małżeństwo jest
nieważne.

Zadowolona, że nie ma Jake'a w pokoju, weszła do środka.
Była przekonana, że natknie się na niego w jadalni, ale

ponieważ jej żołądek skręcał się z głodu, przebrała się i
szybko zeszła na dół. Zauważyła wolny stolik w pobliżu okna
i ruszyła w tamtą stronę. Rozejrzała się po sali i natychmiast
odnalazła Jake'a. Siedział, słuchając orkiestry. Plecami był
odwrócony do bufetu, więc postanowiła to wykorzystać.

Czterdzieści minut później, pochłaniając ostatni kęs

sernika, była trochę rozczarowana, że nawet nie próbował jej
znaleźć. Powinna już iść do swojego pokoju. Zdąży się umyć i
poczytać, a gdy usłyszy, że Jake wraca, zgasi światło i będzie
udawała, że śpi. Plan był dobry. Wstała od stolika i wtedy
zauważyła tę postawną blondynkę stojącą przy Jake'u.

Nie mogła się zmusić do odejścia. To właśnie ona

próbowała poderwać go wczoraj. Co za tupet! Przecież
wszyscy wiedzieli, iż Jake jest żonaty i że spędza tu miesiąc
miodowy. Ale tej dziewczynie wcale to nie przeszkadzało.

Zobaczyła, że Jake ruszył z tą kobietą na parkiet. Kiedy

zauważyła, jak blondynka przytulą się do niego w tańcu, miała
ochotę ją uderzyć. Zamiast do swojego pokoju, poszła na
plażę, kopiąc po drodze wszystko, co napatoczyło się jej pod
nogi. Cały czas dochodziła ją muzyka z jadalni. Usiadła na

background image

leżaku i zamknęła oczy. Pod powiekami ciągle miała obraz
Jake'a i tej kobiety.

Przesunęła ręką po czole, starając się zmusić do

racjonalnego myślenia. Dlaczego Jake nie mógł zatańczyć z
inną kobietą? Przecież nie był jej mężem. Nie był również jej
narzeczonym ani nawet przyjacielem. Więc dlaczego tak
bardzo ją to obchodzi? Gdyby nie to, że wiedziała, jak jest,
zaczęłaby podejrzewać, że jest po prostu zazdrosna.

Kiedy ojciec powiedział jej dziś po południu, że nie jest

panią Miller, była zachwycona. Teraz, sama na plaży, czuła
się porzucona.

Ciągle powracały do niej obrazy TJ we fraku,

składającego nic dla niego nie znaczącą przysięgę. Czuła złość
i zakłopotanie, była nadal zszokowana jego późniejszym
zachowaniem. Ale brakowało tu czegoś istotnego - uczucia
bólu po stracie ukochanej osoby.

Zła na siebie, zerwała się na równe nogi i ruszyła do

pokoju. Po drodze myślała o tym, że ma przed sobą jeszcze
całe życie. I na tym powinna się skoncentrować. Powinna
przestać myśleć o TJ i zająć się planami na przyszłość.
Czymś, z czego mogłaby być dumna.

Położyła się, nawet nie sięgając po książkę. Zgasiła

światło, przez cały czas starając się myśleć o przyszłości i o
tym, co zrobi ze swoim życiem.

Nie mogąc zasnąć, przewracała się z boku na bok. Kiedy

wróci do domu, przeprosi rodziców za swoją chwilową
niepoczytalność. Ale teraz nie chciała o tym myśleć. Były inne
rzeczy, które powinna rozważyć. Lubiła uporządkowane
życie, a od soboty dominował w nim chaos.

Miała wrażenie, że jeszcze coś ją gnębi. Coś innego niż jej

koszmarny ślub. Chyba nareszcie zrozumiała, co to jest. Myśl
o porzuceniu firmy, którą dziadek stworzył od podstaw ponad
pół wieku temu.

background image

Do tej pory miała przed oczyma błysk radości w oczach

dziadka, kiedy w wieku szesnastu lat zapytała go, czy może
chociaż dorywczo pracować w firmie. Był to dla niego
największy prezent, gdyż żadne z jej rodziców nie
interesowało się przedsiębiorstwem i przerażenie ogarniało go
na myśl, że kiedy umrze, firma zostanie przejęta przez obcych
ludzi.

Co by powiedział na to, że rezygnuje z pracy? Poczuła łzy

pod powiekami. Gdyby tylko mogła teraz przedyskutować z
nim nie tylko swoją decyzję, ale również i to, co stało się na
weselu! Zastanawiała się, czy byłby tak samo zszokowany jak
inni. Coś mówiło jej, że nie. Był przecież takim mądrym
człowiekiem. Dziadek znał jej przyszłego męża całkiem
dobrze. Ojciec TJ był prawnikiem zajmującym się interesami
jej rodziny, a sam TJ pracował w firmie ojca, co oznaczało, że
wiedział wszystko o testamencie dziadka.

Nagle uderzyła ją myśl, że może dlatego zadawała się z

TJ, bo miał własne pieniądze i świetnie orientował się, jaką
kwotę odziedziczy Catherine najbliższej jesieni. To miało
sens. A na pewno było łatwiejsze od zastanawiania się, czy
kolejnemu adoratorowi chodzi o nią, czy o jej pieniądze.

Usłyszała, że Jake przekręca klucz w drzwiach. Zamknęła

oczy i leżała bez ruchu, udając, że śpi. Przeszedł na palcach
przez jej pokój. Kiedy zamknął za sobą drzwi, zerknęła na
zegarek. Była dopiero dziesiąta piętnaście. Zaczęła się
zastanawiać, co się stało z podrywającą go blondynką.
Uśmiechnęła się do siebie, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego
jego wczesny powrót sprawił jej taką przyjemność. Odprężyła
się i zaczęła zapadać w sen. Ostatnia rzecz, o jakiej pomyślała,
to reakcja Jake'a, gdyby się dowiedział, jak bogatą kobietą
zostanie na jesieni.

Następnego ranka obudziła się wypoczęta i wyszła z

pokoju, zanim Jake zapukał do jej drzwi. Cały dzień spędziła

background image

samotnie. Wiedziała, że mogą się spotkać jedynie podczas
kolacji.

W jadalni podeszła do bufetu. Wzięła porcję sałatki i

kawałek chleba. Odwróciła się i wpadła prosto na Jake'a.
Próbowała go ominąć, ale on chwycił ją za ramię.

- Czy nie masz już dość tej zabawy w kotka i myszkę? -

zapytał.

Tak naprawdę już ją to znudziło, ale nigdy by się do tego

nie przyznała. W końcu spojrzała na niego i uśmiechnęła się
nieśmiało. I wtedy zobaczyła poznaną wczoraj blondynkę,
zmierzającą w ich kierunku. Jake również ją zauważył.

- Do licha! Czy ta kobieta niczego nie rozumie? Jak mam

jej wytłumaczyć, żeby się ode mnie odczepiła? Zrób mi
przysługę i zjedz razem ze mną śniadanie, dobrze?

Kobieta stanęła koło nich, uśmiechając się zachęcająco do

Jake'a.

- Może usiedlibyśmy bliżej parkietu, najdroższy? -

zapytała Catherine z czułością.

- Cudowny pomysł, kochanie - z entuzjazmem w głosie

odpowiedział Jake.

Zerknął na Catherine, która ruszyła we wskazaną stronę, a

potem na blondynkę, która kompletnie zgłupiała.

Kiedy usiedli przy wolnym stoliku i spojrzeli na siebie, nie

mogli powstrzymać się od śmiechu. I tak lody między nimi
zostały przełamane.

Rozmawiali bez przerwy, jakby chcąc nadrobić stracony

czas. Catherine nawet powiedziała mu o informacji, jaką
uzyskała od swego ojca. Myślała, że Jake jakoś na to
zareaguje, ale rozczarowała się.

Natomiast dowiedziała się od niego, że w czasie gdy ona

jeździła konno, Jake zajął się parasailingiem. Przy deserze
wysłuchała jego opowieści i żałowała, że jej z nim nie było.

background image

- Więc kiedy zamierzasz się wybrać na plażę dla

nudystów? - zapytał Jake.

- Ja? - Catherine starała się udać zaskoczenie, ale przez

cały czas czekała, kiedy ją o to zapyta.

- Nie udawaj. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że nigdy

nie kąpałaś się nago?

Pływanie nago w basenie to chyba jednak nie to samo,

pomyślała, nie potrafiąc ukryć rozbawienia.

- Wiedziałem! Nie jesteś aż tak pruderyjna - roześmiał się

Jake.

- Nigdy nie uważałam się za taką. Po prostu nie jestem

ekshibicjonistką i to wszystko.

- Ale to przecież nie ma nic wspólnego z

ekshibicjonizmem!

Uniosła w zdziwieniu brwi.
- Naprawdę. Nikt tam nie przychodzi, by zaprezentować

swoje ciało.. Po prostu wspaniale jest pływać nago albo leżeć
na słońcu, które pieści całą skórę.

Musiała przyznać, że brzmiało to zachęcająco.

Oczywiście, jeśli plaża była pusta.

- Przecież nigdy, więcej nie zobaczysz tych ludzi. Więc

dlaczego cię tak bardzo to obchodzi, że zobaczą twoje nagie
ciało? - zapytał, jakby czytając w jej myślach.

- Nie o to chodzi,
- Jak mam to rozumieć?
- Przecież znam ciebie.
- Czy chcesz powiedzieć, że gdyby mnie tu nie było,

zrobiłabyś to?

- Chcę powiedzieć, że to żadna sztuka kąpać się i opalać

bez kostiumu, jeśli jest się otoczonym ludźmi, których się nie
zna.

- Dlaczego to powiedziała? Przecież wcale nie o to jej

chodziło. Znowu doprowadził do tego, że stara mu się

background image

udowodnić, że nie jest panienką z dobrego domu, tak jak
zakładał od chwili, gdy ją zobaczył. - Naprawdę, to nic
trudnego.

Zobaczyła, że Jake uśmiecha się z niedowierzaniem.

Chciała jakoś z tego wybrnąć, ale przecież dała się
sprowokować.

- No cóż - ziewnęła. - Myślę, że pora się położyć. Jestem

zmęczona. Wiesz, Jake, to był miły wieczór. - Podniosła się z
krzesła i ruszyła w stronę wyjścia.

- Poczekaj, idę z tobą.
Westchnęła, bo nie wypadało się jej nie zatrzymać. Razem

wyszli z jadalni.

- Już to sobie obmyśliłem.
Jak się od tego wykręcić? Zawsze da się w coś takiego

wciągnąć. Może przecież powiedzieć, że to zrobiła. Ale jeśli
nie będzie go na plaży, może uznać, że go oszukała.

- Ta czarna, rozpinana koszula, którą miałaś na sobie

wczoraj, nie jest przezroczysta, prawda?

- Mhm...
- Gdybyś ją na siebie włożyła, nie mając nic pod

spodem... Obiecuję, że odczekałbym jakiś czas w pokoju.
Potem poszedłbym również na plażę i gdybym zobaczył
bluzkę na leżaku, a ciebie w wodzie, byłby to wystarczający
dowód.

- Dowód na co? - zapytała, otwierając drzwi do swojego

pokoju.

- Na to, że nie jest to tylko czcze gadanie z twojej strony.
- A skąd będę wiedziała, że mnie nie oszukasz i nie

przyjdziesz na plażę, zanim wejdę do wody?

- Przyrzekam.
To było wyzwanie. Musiała je przyjąć. Już taka była.

Zresztą Jake miał rację. Przecież nigdy więcej nie zobaczy
tych ludzi z plaży.

background image

- W porządku. Zrobię to.
- Naprawdę? Jutro? - zapytał z niedowierzaniem.
- Chyba mam prawo wyboru pory, kiedy to zrobię?
- Tak, ale w ciągu dnia - odpowiedział, wietrząc jakiś

podstęp z jej strony.

- Oczywiście.
- Umowa stoi.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy Catherine obudziła się w piątek rano, natychmiast

zerknęła na zegarek.

- O, nie! - jęknęła. Była ósma piętnaście. A przecież

planowała, że będzie na plaży o świcie. Szybko umyła zęby i
narzuciła na siebie czarną koszulę. Doszła do wniosku, że nie
musi brać prysznica. Zastukała do drzwi od pokoju Jake'a.

- Idę na plażę - zawołała głośno.
- Ale ja nie jestem jeszcze gotowy - usłyszała zaspany

głos.

- Przecież wczoraj mówiłeś, że mogę sobie wybrać

odpowiednią porę.

Po chwili Jake był już na nogach.
- Już nie śpię. Ile czasu potrzebujesz?
- Piętnaście minut - powiedziała, zmuszając się do

uśmiechu.

Ruszyła szybkim krokiem na plażę, marząc, żeby ta cała

farsa już się skończyła. Było jeszcze zbyt wcześnie dla
amatorów plażowania. Zobaczyła dwie kobiety, które popijały
kawę i obserwowały statek wycieczkowy na horyzoncie.
Rozejrzała się jeszcze raz, rozpięła koszulę, rzuciła ją na
stojący obok leżak i szybko weszła do wody. Myślała, że
zmarznie, ale było cudownie. Przynajmniej kąpiel była
przyjemniejsza, niż się tego spodziewała. Przyzwyczajona do
basenów, trochę bała się kąpieli w morzu. Ale tutaj woda była
idealnie czysta. Widziała piaszczyste dno bez skał i
wodorostów. Z uczuciem ulgi zaczęła płynąć przed siebie.
Słońce, na najbardziej niebieskim niebie, jakie dotąd widziała,
grzało mocno. Czuła się cudownie. Zastanawiała się przez
chwilę, czy dzieci czują się tak samo w łonie matki. Jeśli tak,
nic dziwnego, że tak krzyczą, kiedy są zmuszone do
opuszczenia takiego miejsca. Spokojnie dopłynęła do dużej
drewnianej tratwy zakotwiczonej koło najdalszej boi. To była

background image

najwspanialsza chwila tych wakacji. Powinna podziękować
Jake'owi...

Jake! Próbowała zatrzymać się przy tratwie. Spojrzała w

stronę brzegu. Czarna koszula leżała nadal na leżaku, ale Jake
się nie pojawił, choć obiecał. Przestraszyła się, ale nie z
powodu nieobecności Jake'a, tylko liczby plażowiczów.
Dlaczego wcześniej nie pomyślała o tym? Powinna była wyjść
z wody co najmniej pół godziny temu. Przecież tak sobie to
zaplanowała.

Odwróciła się w stronę tratwy, zdecydowana nie pozwolić

strachowi zepsuć jej tego cudownego momentu. Jakoś sobie
poradzi. Chciała jeszcze przez chwilę rozkoszować się
słońcem.

Nagle usłyszała plusk.
Szybko zanurzyła się w wodzie po samą szyję. Miała

nadzieję, że zbliża się do niej kobieta.

- Jak się czujesz?
- Jake! Co ty tutaj robisz? Uśmiechnął się do niej.
- Uspokój się - powiedział. - Naprawdę niczego nie widać

poza śliczną buzią i pięknymi ramionami.

Odwrócił się i zaczął płynąć w stronę brzegu. Catherine
poszła w jego ślady. Próbowała nie zwracać uwagi na to,

ile ludzi jest na plaży, ale już po chwili wpadła w panikę. W
co też się wpakowała?

- To, że tu jesteś, nie było częścią umowy - powiedziała

do Jake'a.

- Przecież nie rozmawialiśmy, co będzie potem. Ale nie

przejmuj się. Kiedy będziesz chciała wyjść z wody, po prostu
powiedz. Albo opuszczę plażę, albo się odwrócę i masz moje
słowo, że nie będę cię podglądał. Możesz wybierać. Nadal nie
odpowiedziałaś na moje pytanie. Jak ci się to podoba?

- Bardzo - powiedziała szczerze. - Czuję się cudownie.

background image

- Cieszę się. - Uśmiech zniknął z jego twarzy, kiedy na

nią spojrzał.

Ona też przestała się uśmiechać, a napięcie, które w niej

rosło, na pewno nie było związane z liczbą ludzi na plaży.
Pierwsza odwróciła wzrok. Zaczęła płynąć. Jakieś piętnaście
metrów od brzegu sprawdziła dno. Poczuła piasek pod
stopami i trochę się uspokoiła. Zauważyła kilka ryb płynących
w jej kierunku. Zamarła, podziwiając ich wspaniałe kolory.
Obserwowała je oczarowana, gdy nagle rozpierzchły się na
boki.

Tylko chwila minęła, nim zrozumiała, dlaczego.
Przerażona, rzuciła się do tyłu, straciła równowagę i

znalazła się pod wodą. Otworzyła oczy, do których
natychmiast dostała się słona woda. Duży, ciemny kształt
zbliżał się coraz bardziej. Był tak długi, że nie widziała, gdzie
się kończy. Wynurzając się, machała rozpaczliwie ramionami.
Jake przerażony płynął w jej stronę. Po chwili był przy niej.
Catherine zarzuciła mu ręce na szyję, a nogami opasała w
pasie, przez cały czas pragnąc wynurzyć się z wody, jak
najdalej od tego potwora.

- Czy nadal tam jest? - pytała z zamkniętymi oczami,

drżąc z przerażenia i ściskając Jake'a coraz mocniej. On zaś
głaskał ją po plecach, uciszając. - Czy ty go widzisz? -
zapytała nie ukrywając strachu.

- To tylko wąż morski. Już odpływa. Nie bój się.

Wszystko jest w porządku.

Jego głos brzmiał uspokajająco, więc zaczęła się czuć

trochę bezpieczniej.

- Był taki duży... i brzydki - wyszeptała.
- Rzeczywiście, węże nie są najpiękniejsze - przyznał jej

rację i delikatnie dotknął wargami jej czoła.

background image

Zaniepokojona, odsunęła się trochę i spojrzała mu w oczy.

To co teraz czuła, na pewno nie było nieprzyjemne.
Wiedziała, że Jake zaraz ją pocałuje, jeśli go nie powstrzyma.

Nie zrobiła nic. Patrzyła tylko na jego wargi i czekała.
W końcu ich usta się spotkały. Jake delikatnie dotykał jej

nagiego ciała, a woda tylko wzmagała doznania. Zniknął cały
niepokój Catherine i to coś, co jej szeptało, że to niemożliwe
czuć w taki sposób. Teraz była już pewna, że to możliwe.
Przytulał pod wodą jej ciało do siebie, a jego wargi zaczęły
badać każdy dostępny im centymetr. Czuła, jak mocno bije jej
serce. Bała się, że zacznie krzyczeć z rozkoszy.

- Och, Jake! - jęknęła.
Minęło kilka sekund, nim zauważyła dwoje ludzi

przepływających o kilka metrów od nich. Przestraszyła się.

- W porządku, Cat. Nie widzieli, co robimy.
W tej chwili było jej zupełnie obojętne, czy i co widzieli.

Nigdy dotąd tak się nie czuła. Chciała go pieścić, dotykać,
całować. Czuła, że cały drży pod dotykiem jej dłoni. Nagle
coś uderzyło ją w plecy. Usłyszała, że Jake zaklął, gdy cała
zanurzyła się pod wodę. Kiedy wypłynęła i odgarnęła z twarzy
mokre włosy, zobaczyła blondynkę, która mamrotała jakieś
przeprosiny do Jake'a, zupełnie ją ignorując.

Jake nic nie odpowiedział, ale obrzucił intruzkę takim

spojrzeniem, że szybko się oddaliła.

- Nic ci nie jest?
- Nie - odpowiedziała, nie mając odwagi spojrzeć mu w

oczy. Bała się tego, co może w nich ujrzeć, a z drugiej strony
była tego ciekawa.

- Cała drżysz - zauważył. - Chyba powinnaś już wyjść na

brzeg.

Był taki troskliwy. Poczuła łzy pod powiekami. I wtedy do

niej dotarło, że nie za bardzo wie, jak to zrobić. Rzuciła
przerażone spojrzenie w stronę brzegu i znowu zadrżała.

background image

- Mam pomysł - powiedział Jake. - Poczekaj chwilę.

Patrzyła, jak wybiegł z wody, oczarowana jego wspaniałą
sylwetką.

Chwycił jej koszulę i położył na samym brzegu. Potem

podniósł z piasku żółtą, nadmuchiwaną tratwę i zasłaniając się
nią, ruszył z powrotem. Jego zachowanie zyskało jej aprobatę.
Ta cała historia była dla niej strasznie kłopotliwa, ale w jakiś
sposób udało mu się nadać jej cechy normalności.

- Jeśli będziesz trzymała ją pionowo, zakryjesz wszystko -

powiedział uspokajająco.

- Dziękuję.
Uśmiechnął się, dodając jej odwagi. Z westchnieniem

zastosowała się do jego rady.

Jake został jeszcze w wodzie, aby dać Catherine

dostatecznie dużo czasu na dojście do siebie po tym, co zaszło
między nimi.

Wszedł do pokoju zastanawiając się, czy ona tam będzie i

jak się zachowa.

W pokoju było ciemno. Rolety zostały opuszczone, ale

widział kształt jej ciała pod prześcieradłem. Leżała odwrócona
plecami do wejścia, ale był pewny, że nie śpi. Czekał, kiedy
go zauważy. Ale nie poruszyła się. Westchnął ciężko,
wiedząc, że go słyszy. Milczała nadal. Wszedł do łazienki,
zamykając za sobą drzwi.

Więc znowu będziemy się w to bawić, pomyślał. Kiedy

się w końcu nauczy, że wszystkie kobiety są jednakowe -
biorą to, na co mają ochotę, a potem odchodzą. W kilka minut
później był gotowy. Owinięty ręcznikiem, przemknął do
swojego pokoju, znalazł czyste ubranie, ubrał się
błyskawicznie i wyszedł.

W holu pomyślał, że dobrze by było znaleźć się z

powrotem w Alley Cat. Przynajmniej tam znał swoje miejsce.

background image

Postanowił zatelefonować i dowiedzieć się, co słychać.
Znalazł telefon i wykręcił numer.

Po chwili usłyszał znajomy głos.
- Tom, co u ciebie?
- Jake! Gdzie jesteś, stary?
- Czy uwierzysz, jeśli ci powiem, że na Jamajce?
- Nie wiedziałem, że wybierasz się na wakacje, dopóki

nie spadły na mnie dodatkowe obowiązki.

- To długa historia. Kiedyś ci o wszystkim opowiem.

Słuchaj, czy zjawił się przypadkiem nasz przyjaciel w
prążkowanym garniturze?

Zapadła cisza.
- Nie chciałem ci o tym mówić... Pomyślałem, że to może

poczekać do twego powrotu. Tak. Był tutaj. Zachowywał się
bezczelnie i ciągle zadawał te same pytania.

Nie mylił się! Zamiast opalać się na plaży, powinien być

teraz w Detroit i pilnować interesu.

- Jake! Zostajesz tam jeszcze?
- Tak. Ale niedługo wracam. Pracujesz w niedzielę

wieczór?

- Pracuję teraz każdego wieczoru.
- Dobrze. Zobaczymy się wkrótce. Tom, dziękuję, że

mnie zastąpiłeś. Pozdrów ode mnie Sarge'a. Powiedz, że będę
w niedzielę koło siódmej.

Jake odłożył słuchawkę jeszcze bardziej sfrustrowany.

Pamiętał, że gdzieś w pobliżu jest sala gimnastyczna.
Postanowił trochę poćwiczyć. Może wtedy minie mu ten
podły nastrój.

Zostało mu dwa dni do powrotu. Na razie nie mógł w

żaden sposób rozwiązać swoich problemów w Detroit.
Natomiast jeśli chodzi o jego problem tutaj, czyli o Catherine,
będzie po prostu trzymał się od niej z daleka, aż odzyska
kontrolę nad sobą.

background image

- Pani Miller, czy jak tam się nazywasz - powiedział do

siebie przez zaciśnięte zęby. - Nie będę ci więcej zawracał
głowy.

Catherine wytarła ślady łez i usiadła na łóżku.
Jak mogła robić coś podobnego? 1 to z człowiekiem,

którego prawie nie znała. W dodatku na oczach wszystkich.
Jedno było pewne: jej noga nie postanie więcej na tej plaży.

Kolejna łza popłynęła po policzku, wywołana bardziej

nastrojem przygnębienia aniżeli zakłopotaniem. Czuła się jak
schwytana w pułapkę. Wstała i podeszła do lustra w łazience,
żeby zrobić coś ze swoją zapuchniętą od płaczu twarzą.

Odbicie w lustrze powiedziało jej więcej, niż chciała

wiedzieć. Oszukiwała się.

- Nie! To niemożliwe - zawołała. Rumieńce pojawiły się

na jej policzkach. Była taka głupia. Przecież to się nie może
udać z takim mężczyzną jak Jake. Poza tym, gdyby tylko
dowiedział się o jej spadku...

W niedzielę wraca do Detroit i cała ta sprawa przejdzie do

historii. W sumie można to wszystko wytłumaczyć. Przytrafiło
się jej coś, co spowodowało uraz. Szukała po prostu sposobu,
aby zwalczyć zmorę, która ją męczyła.

Powtarzała sobie tę historyjkę tyle razy, że niemal w nią

uwierzyła. Była prawie gotowa, żeby zatelefonować do biura
podróży i zapytać o jakiś wcześniejszy lot do Detroit.

O szóstej trzydzieści wkładała właśnie swoją nową

sukienkę, gdy Jake wszedł do pokoju. Spojrzeli na siebie i
natychmiast spuścili wzrok.

- Słuchaj, Catherine, jeśli chodzi o dzisiejszy ranek...
Powstrzymała jego dalszą wypowiedź ruchem ręki. O

niektórych rzeczach lepiej nie mówić. Spojrzała mu w oczy i
zobaczyła w nich odbicie tego, co czuła. Chciała odwrócić
wzrok, ale nie mogła.

- Jake... Ja...

background image

- Zawieszenie broni? - zapytał, wyciągając do niej rękę.
- Zgoda - odpowiedziała i uścisnęła jego dłoń.
- Jeśli łazienka jest wolna, chciałbym się umyć i przebrać

do kolacji. Czy nie masz nic przeciwko temu, aby ją zjeść ze
mną?

Catherine nie wiedziała, czy Jake chce, żeby przyjęła, czy

żeby odrzuciła jego zaproszenie. Nerwowo wygładziła nie
istniejącą zmarszczkę na sukience.

- Z przyjemnością - odpowiedziała po chwili.
Jake stał pod prysznicem, niezadowolony z siebie.

Przecież postanowił, że się do niej więcej nie zbliży. Chyba
zupełnie nie miał silnej woli.

Dwadzieścia minut później wyszedł ze swego pokoju w

jasnych spodniach i popielatej jedwabnej koszuli, czując się
jak prawdziwy turysta. Wmówiła mu te rzeczy ekspedientka w
sklepie, gdy jego umysł był zaprzątnięty zupełnie czymś
innym.

Miał wrażenie, że wygląda śmiesznie. Ale Catherine aż

gwizdnęła z zachwytu.

- Wyglądasz wspaniale!
- Naprawdę tak sądzisz? - zapytał zdziwiony.
- Jak wiesz, już od dawna pracuję w branży związanej z

modą i na pewno się nie mylę.

Trochę się rozluźnił, ale ta sytuacja nie była łatwa dla

żadnego z nich.

- Ty też wyglądasz cudownie - powiedział. - Obróć się.

Okręciła się przed nim, powiewając spódniczką.

- Gotowa? - podszedł do niej i podał jej ramię. Przyjęła je

i uśmiechnęła się do niego radośnie. - Więc chodźmy.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY
Włoska restauracja hotelowa okazała się dość popularnym

miejscem w piątkowy wieczór. Goście szukający jakiejś
odmiany zamawiali włoskie dania i rozkoszowali się nimi
przy dźwiękach muzyki klasycznej.

Wolny stolik mógł być najwcześniej o ósmej trzydzieści.

Zarezerwowali go, a teraz zastanawiali się, co mają robić
przez następne półtorej godziny.

- Znam takie miejsce, dokąd możemy pójść. Chodź ze

mną - powiedział Jake.

Catherine zawahała się przez chwilę, ale ruszyła za nim.
- Dokąd idziemy? - dopytywała się z ciekawością.
- Czy zauważyłaś kiedyś ten ozdobiony stiukami budynek

z małym murkiem dookoła?

- Ten z żelaznymi ławkami w zielonym kolorze przy

wejściu?

- Tak. Właśnie ten.
Weszli do środka. Drzwi zamknęły się za nimi i znaleźli

się w klimatyzowanym pomieszczeniu. Catherine była mile
zaskoczona tym, co zobaczyła. Na wprost niej znajdował się
wspaniały bar, za którym uśmiechnięty Jamajczyk wycierał
szklanki, rozmawiając z jednym z gości. Bar otoczony był
wysokimi stołkami z ciemnego drzewa, idealnie pasującymi
do całości. Przy pianinie nie siedział nikt, ale w całym
pomieszczeniu rozlegały się ciche dźwięki koncertu
fortepianowego.

Po lewej stronie znajdowało się olbrzymie akwarium ze

wspaniałymi rybami. Dalej widać było pokój z wyglądu
przypominający bibliotekę. Stały w nim małe stoliki, przy
których można było grać w różne gry. Jakaś para właśnie grała
w tryktraka, popijając koktajle. Podeszli do akwarium.

- Są piękne - stwierdziła Catherine.

background image

- Dużo bardziej kolorowe niż ryby słodkowodne. Szkoda,

że nie mam możliwości... - nie dokończył.

- Możliwości czego? - zapytała Catherine, nagle ciekawa

wszystkiego, co dotyczy tego skomplikowanego mężczyzny, z
którym mieszkała. Milczał, więc zaczęła się obawiać, że nie
słyszał jej pytania. Ale potem odpowiedział jej, tylko dość
dziwnie.

- Kiedyś miałem żaglówkę. - Wyraz jego twarzy zmienił

się na sam dźwięk tego słowa. - Zawsze chciałem płynąć
gdzieś w okolice Wysp Dziewiczych, zakotwiczyć w jakichś
niedostępnych miejscach i podziwiać takie cuda jak te tutaj.

- To dlaczego tego nie zrobiłeś? - Zobaczyła, że zacisnął

zęby, i od razu wiedziała, że popełniła błąd.

- Ponieważ kobieta zabrała mi jacht. Jeszcze masz jakieś

pytania? - powiedział ze złością.

Tak. Miała kilka. Jak to możliwe, że było go stać na taką

łódź? I drugie, nawet bardziej istotne, co to była za kobieta? I
jak mógł przez nią stracić coś tak cennego? Było tyle rzeczy,
których nie wiedziała o tym człowieku. I nagle zapragnęła
poznać wszystkie szczegóły jego życia.

- Czy możemy usiąść i napić się czegoś? - zapytała.

Zobaczyła, że się rozluźnił. - Mam ochotę na drinka.

Jake zamówił dla siebie piwo, a dla Catherine chablis.
Usiedli przy barze. Catherine, pijąc wino, przymknęła

oczy, rozkoszując się muzyką. Miała wrażenie, jakby była nią
otoczona z wszystkich stron. Gdyby było tutaj łóżko, leżałaby
sobie w nim, przytulona do Jake'a, z głową na jego ramieniu...

- Czy ty w ogóle tutaj jesteś? - zapytał.
Poczuła, że się rumieni, i była szczęśliwa, że można to

uznać za skutek niedawnego opalania się. Powoli otworzyła
oczy i spojrzała na Jake'a. Przyglądał się jej badawczo.

- Opowiedz mi o niej, proszę - powiedziała cicho.
- O kobiecie czy o łodzi?

background image

- O obydwu.
Widać było, że bije się z myślami, więc wstrzymała

oddech i czekała.

- Zrezygnowałem ze szkoły, bo mój tata potrzebował

pomocy. A może to był tylko wykręt, który miał wszystko
tłumaczyć. Byłem wtedy fatalnie nastawiony do wszystkiego,
co mnie otacza. W przeciwieństwie do mojego czarującego
sposobu bycia w chwili obecnej. Ale wracając do tematu.
Pracowałem do późnego wieczora każdego dnia, odkąd byłem
dzieckiem. Zawsze z łatwością oszczędzałem, gdyż mogę się
zadowolić niewielką ilością rzeczy. Z jednym wyjątkiem.
Zawsze chciałem mieć żaglówkę. Jeden z przyjaciół mojego
ojca zabierał mnie w rejsy, o ile tylko było to możliwe.
Nauczył mnie wszystkiego, co trzeba wiedzieć o żeglarstwie.
Po śmierci tego człowieka zatelefonowali do mnie jego
krewni, bo chcieli się dowiedzieć, czy jestem zainteresowany
kupnem łodzi. Powiedziałem im, ile mam oszczędności.
Byłem pewien, że to za mało, i wtedy dowiedziałem się, że
łódź jest moja.

Catherine wyobraziła go sobie na żaglówce z twarzą

zwróconą ku słońcu opromieniającemu jego twarz...

- Potem pojawiła się Sally - powiedział sącząc piwo. -

Była kelnerką z dużymi aspiracjami. Zarzuciła przynętę i
dałem się złapać.

- Co było potem? - zapytała zaciekawiona Catherine.
- Potem - powiedział, patrząc jej w oczy - zakochałem się

jak kompletny głupek i ożeniłem się z nią.

Catherine zdziwiła się. To znaczy, że jest na Jamajce z

żonatym mężczyzną.

- Nasze małżeństwo trwało dokładnie rok - stwierdził, a

Catherine odetchnęła z ulgą. - Ta pomyłka kosztowała mnie
bardzo drogo.

- Łódkę - odgadła Catherine.

background image

- Nie jakąś tam łódkę, ale „Koci zew".
- „Koci zew"? - zakrztusiła się ze śmiechu. Jake poklepał

ją po plecach. - Przepraszam, wiem, ile ta łódź dla ciebie
znaczy.

Jake był rozbawiony jej reakcją.
- Nie podoba ci się nazwa?
- Ależ skąd, to bardzo... sympatyczna nazwa. — Wypiła

łyk wina. Jake nie wydawał się ani zły, ani obrażony. Raczej
rozbawiony. Pomyślała, że to dziwne, bo przecież tak
poważnie podchodził do tej całej sprawy.

- To z Sally powinnaś się śmiać - powiedział nagle.
- Z Sally? A co w niej było takiego zabawnego?
- Pomyśl tylko. Jak można chodzić po świecie nazywając

się Sally Alley? - wyjaśnił i zaczął się śmiać.

- Mam pytanie. Co dokładnie znaczą inicjały TJ? Nie daje

mi to spokoju.

- Terrance Jerome.
- No tak, teraz już wszystko rozumiem. Powinniśmy się

byli wcześniej zastanowić, zamiast wiązać się z ludźmi, którzy
się tak nazywają. Wypij wino. Musimy iść do restauracji.

Podczas obiadu na prośbę Jake'a Catherine opowiedziała

mu o swojej rodzinie, o tym, że jej ojciec jest właścicielem
firmy brokerskiej, a mama zajmuje się ogrodem i działalnością
charytatywną. I że, podobnie jak Jake, była jedynaczką, która
zawsze marzyła o rodzeństwie. Zaskoczyła go, gdy zwierzyła
mu się, że chciałaby opiekować się bezdomnymi, kiedy
zrezygnuje z obecnej pracy. Szlachetne, pomyślał, ale z czego
będzie żyła? Pamiętając jej reakcje, zatrzymał te wątpliwości
dla siebie.

Kiedy wspomniała o TJ, był zdumiony. Uważał, że jest to

ostatni temat, który chciałaby poruszyć.

background image

- Nasi rodzice byli przyjaciółmi od lat, więc znaliśmy się

od dziecka - zaczęła Catherine, a potem zaskoczyła go
kompletnie pytaniem, które mu zadała.

- Czy miałeś kiedykolwiek psa?
O co jej może chodzić? Kobiety zawsze pozostaną

tajemnicą dla niego, tego był pewien.

- Oczywiście. - odpowiedział, próbując odgadnąć, do

czego ona zmierza.

- Kiedy miałam dwanaście lat, dostałam jamniczkę, która

miała sypiać na podłodze koło mego łóżka, ale zawsze udało
jej się wleźć pod moją kołdrę, jak tylko mama wyszła,
pocałowawszy mnie na dobranoc.

Jake spojrzał na nią ze zdziwieniem. Wyglądała tak, jakby

za chwilę miała się rozpłakać.

- Kiedy trzeba było Heidi uśpić, bo zachorowała,

myślałam, że również umrę. Tygodniami nie mogłam nic jeść,
a dopiero po roku mama przekonała mnie, żebym zasypiała
bez obroży Heidi pod poduszką. Może ona była tylko psem,
ale to boli do dzisiaj, kiedy o niej pomyślę.

Jake pamiętał, jak jego collie zmarł ze starości, więc nie

dziwiły go załzawione oczy Catherine. Ale nadal nie rozumiał,
dlaczego mu o tym opowiada.

- Stwierdziłam dzisiaj, że to jest co najmniej dziwne. Mija

siedemnaście lat od chwili, gdy ją straciłam, a brakuje mi jej
bardziej niż TJ.

Spojrzała na niego. Jake wiedział, że pragnie poznać jego

reakcję. Postarał się niczego po sobie nie pokazać. Chciał,
żeby skończyła swoją opowieść.

- Bez względu na to, jak bardzo chciałabym temu

zaprzeczyć, tak naprawdę istnieje tylko jedno wytłumaczenie
takiego stanu rzeczy. Po prostu nigdy nie kochałam TJ.

Wspaniale, nareszcie to powiedziała. Ale musi pamiętać,

że to nie ma nic wspólnego z nim.

background image

- Bardzo lubiłam rodzinę TJ. Podobał mi się jego wygląd

i urok osobisty, no i to, że był adwokatem odnoszącym
sukcesy. Ale nie kochałam go. No, nareszcie powiedziałam to
otwarcie. W każdym razie nie kochałam go tak, jak żona
powinna kochać męża.

Jake nie wiedział, czego Catherine od niego oczekuje,

więc milczał.

- Myślę, że to było dość samolubne z mojej strony odejść

w taki sposób.

- Powiedz mi, kto byłby w stanie zareagować inaczej w

sytuacji, w jakiej się znalazłaś. Na pewno nikt ci nie ma tego
za złe.

Wydawało się, że Catherine odprężyła się trochę po jego

wypowiedzi. Potem nagle roześmiała się.

- Mama może i nauczyła mnie zakrywać buzię ręką, kiedy

ziewam, również i tego, jakich sreber i kiedy używać, ale
nigdy mi nie powiedziała, co mam zrobić, jeśli przyłapię męża
z inną kobietą w noc poślubną.

Jake roześmiał się. Był zadowolony, bo istniała już

między nimi nić porozumienia.

- Byłam szczęśliwa, że dziadek nie mógł być świadkiem

mojej klęski. Człowiek tego typu jak on mógłby wykastrować
TJ bez skrupułów.

- Poczekaj chwilę. Trochę mi się to wszystko plącze. Kim

dokładnie jest ten twój dziadek?

Catherine oniemiała ze zdziwienia.
- Chcesz powiedzieć, że nie wiesz?
- A muszę wiedzieć?
- No cóż. Byłeś na weselu, więc zakładałam... Wyglądało

na to, że zastanawia się, czy mu powiedzieć.

- Słuchając ciebie mam wrażenie, że był włamywaczem

czy kimś w tym stylu. W końcu wyduś to z siebie. Przecież
chyba nie jesteś wnuczką przestępcy.

background image

- Moim dziadkiem jest... był Marshall Mason.
Jake upuścił widelec i wpatrywał się w Catherine z

otwartymi ustami.

- Nie żartujesz? Ten Marshall Mason? Ten potentat?

Właściciel największej sieci domów towarowych?

Catherine pokiwała głową. Jake podniósł filiżankę z kawą
do ust i siedział w milczeniu, przetrawiając zasłyszaną

nowinę.

A więc tak się nazywa. Catherine Mason. Nie chciał się

przyznać, że nie pamiętał jej nazwiska. A nawet gdyby je
pamiętał, nie przyszłoby mu do głowy, że ta dziewczyna jest
członkiem dynastii.

Odstawił filiżankę i spojrzał na Catherine, jakby widział ją

po raz pierwszy. Poza jej urodą zauważył teraz jeszcze inne
rzeczy. Sposób, w jaki się poruszała, jej wypielęgnowane ręce,
jej maniery, Po charakterze wesela mógł sądzić, że pochodzi z
zamożnej rodziny, ale jej dziadek był po prostu
nieprzyzwoicie bogaty.

Zauważył, że Catherine posmutniała. Wyglądało na to, że

może rozpłakać się w każdej chwili.

- Chodźmy stąd - powiedział, biorąc ją za rękę.
Kiedy szli w stronę pokoju, zastanawiał się, czy z powodu

braku jakiegokolwiek komentarza z jego strony Catherine
może uważać, że to, o czym się dowiedział, może mu robić
jakąś różnicę. W pewnym sensie robiło. To i ten jej
prezbiteriański ślub. Łatwiej mu teraz było zrozumieć,
dlaczego jest czasami taka pruderyjna i to, jak bardzo musiała
czuć się winna i zakłopotana po tym, co miało miejsce
podczas pływania. Kąpiele nago i inne tego rodzaju sporty
wodne na pewno nie były częścią jej życia. Biorąc pod uwagę
jej wychowanie i to, co TJ jej zrobił, była naprawdę bardzo
dzielna.

background image

Słońce dawno zaszło, a on nawet tego nie zauważył.

Spojrzał na zegarek. Było po dziesiątej. Delikatny wietrzyk
przynosił zapach eukaliptusów i orchidei.

- Czy słyszysz ten szum? - zapytał, przerywając

milczenie. - Początkowo myślałem, że zepsuło się jakieś
urządzenie, ale teraz sądzę, że tu muszą gdzieś być gorące
źródła. Chodźmy się w nich wykąpać.

Kiedy zawahała się, otworzył przed nią drzwi do pokoju.
- Wkładaj kostium kąpielowy, ja też się przebiorę.

Zawołaj mnie, jak będziesz gotowa.

Po kilku minutach zastukała do drzwi jego pokoju.
- Czy trzeba wziąć ręczniki? Wyglądała wspaniale w

białym bikini.

- Na pewno nam je dadzą - powiedział i kiedy już

wychodzili, wziął butelkę rumu, którą wygrali poprzedniego
dnia.

Po krótkim spacerze trafili do źródeł. W basenie siedziały

dwie pary, cicho o czymś rozmawiając. Jake i Catherine udali
się w drugi koniec dyskretnie oświetlonego basenu. Z boku na
barku stały różnego rodzaju napoje, a na wieszakach wisiały
czyste ręczniki. Catherine usiadła na brzegu, wkładając nogi
do wody, a Jake poszedł po ręczniki i dwie cole. Wrócił i
usiadł obok niej, wręczając jej szklankę z napojem.

- Nalać ci trochę rumu?
- Pewnie. Czemu nie?
- Powiedz, gdzie kończyłaś studia?
- Na uniwersytecie w Michigan. A ty?
- Na stanowym.
- A co studiowałeś? - zapytała.
- Nie uwierzysz. Informatykę.
- Naprawdę? - wydawała się szczerze zdziwiona. Myślał,

że zaraz zapyta, dlaczego w takim razie prowadzi bar? Ale i
tym razem go zaskoczyła.

background image

- Jake, a skąd się wziąłeś na moim weselu? - Patrzyła na

niego podejrzliwie.

- Muszę za to podziękować ciotce Helen. Miała tam iść z

koleżanką z pracy, ale tamta w ostatniej chwili dostała ataku
migreny, więc zostałem wezwany na pomoc. Ciotka nie umie
prowadzić samochodu.

- A kim właściwie jest ciotka Helen? Czy powinnam ją

znać?

- Jest księgową w biurze twego ojca.
- Oczywiście! Helen Alley! Nie pamiętam, kiedy ostatni

raz ojciec wymienił to nazwisko, ale Helen... Zawsze mówi o
niej z szacunkiem. Twierdzi, że jest najlepszym
pracownikiem, jakiego zdarzyło mu się kiedykolwiek mieć.
Punktualna, nigdy nie choruje, sympatyczna... i na dodatek
niesamowicie kompetentna.

- Tak, to na pewno ciotka Helen. Jest dla mnie jak matka.
- Chcesz powiedzieć, że cię wychowywała? Zamilkł.
- Mam już dość tego upału. Chcesz pójść na plażę?
- Tak. Tylko daj mi jeszcze coś do picia. Może być cola z

rumem. To jest całkiem niezłe.

Zaopatrzeni w ręczniki i pełne szklanki ruszyli na plażę.
Księżyc oświetlał gładką powierzchnię oceanu. Na

horyzoncie widać było pięknie oświetloną sylwetkę szkunera.

Drobniutkie fale rozbijały się u ich stóp. Położyli się obok

siebie na ręcznikach, patrząc w bezchmurne niebo. Odnaleźli i
nazwali wszystkie konstelacje, o których kiedykolwiek
słyszeli, zanim zapadła cisza.

- Czy kiedykolwiek widziałaś takie niebo? - zapytał

cicho.

Nie odpowiedziała, wpatrując się w niego z uwagą.
- Więc jak, widziałaś?
- Zastanawiam się właśnie, czy kiedykolwiek odpowiesz

mi na moje pytanie?

background image

- Jakie? - zapytał, chociaż dobrze wiedział, o co jej

chodzi.

- Czy wychowywała cię ciotka?
- Jesteś pewna, że chcesz usłyszeć to wszystko?
- Tak. - Sama była zdziwiona, że tak bardzo interesuje ją

jego życie.

- Pominę najwcześniejsze lata. Były najzwyklejsze pod

słońcem... szkoła, potłuczone kolana, harcerstwo. Moi rodzice
wydawali się ze sobą szczęśliwi. Nigdy zresztą się nad tym nie
zastanawiałem. Miałem wrażenie, że wszystko będzie trwało
wiecznie. Razem pracowali w barze. Czasami chodziłem tam
z nimi i starałem się pomóc. Potem ojca powołano do wojska i
wysłano do Wietnamu. Wydawało mi się, że już nigdy nie
wróci. Czas bez niego dłużył mi się okropnie. Ciągle
zanudzałem mamę dopytując się, kiedy tata przyjedzie do
domu. W końcu dostałem od niej kalendarz i miałem sam
odkreślać dni do jego powrotu. Zostało już tylko dwadzieścia
osiem dni, kiedy mama powiedziała mi, żebym uwzględnił
jeszcze sześć miesięcy... a może osiem. Nigdy nie miała
odwagi mi powiedzieć, dlaczego. Odtąd ciągle była w pracy, a
przynajmniej tak twierdziła. Dopiero ciotka Helen powiedziała
mi prawdę.

Catherine usiadła i pogłaskała go po ramieniu.
- Minął prawie rok, zanim wrócił do domu. Osiem

miesięcy później moja matka odeszła. Nie zostawiła
najkrótszego nawet listu i nie pożegnała się z nami. Po prostu
zniknęła.

Catherine zastanawiała się, co można w takiej sytuacji

powiedzieć, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Rany, które
zadano Jake'owi, były tak głębokie, że zastanawiała się, czy
kiedykolwiek się zagoją.

- I tak zamieszkałem z ciotką.
- A twój ojciec?

background image

- Jest niezwykłym człowiekiem. Po tym wszystkim, przez

co przeszedł, nie wydaje się wcale zgorzkniały. Chyba jest
szczęśliwy.

- Chciałabym go kiedyś poznać - powiedziała,

zapominając o tym, że postanowiła sobie unikać Jake'a po
powrocie do domu.

Wziął ją za rękę i uśmiechnął się do niej.
- Przecież już go poznałaś.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY
- Sarge jest twoim ojcem? - Przypomniała sobie inwalidę

na wózku, z którym tak miło się jej rozmawiało w Alley Cat.

- Tak.
Catherine ułożyła się na brzuchu, podparła brodę rękoma i

zaczęła się przyglądać Jake'owi.

- Żałuję, że nie mogłem z nim być wtedy w szpitalu -

powiedział Jake. - Ale on był w Kalifornii, a ja w Michigan.
Po tym, jak ciotka Helen powiedziała mi o jego kalectwie,
zacząłem rysować dla niego różne komiksy. Kiedy już mógł
pisać, powiedział mi, że wiszą one na ścianach wokół jego
łóżka i że bardzo mu pomogły.

Catherine poczuła, że łzy płyną jej po policzkach, ale nie

starała się nawet ich ocierać. Bała się, że jakikolwiek ruch
może spłoszyć Jake'a. Z jakiegoś powodu była pewna, że
nigdy dotąd nie rozmawiał z nikim na ten temat.

- Był bardzo spokojny, kiedy przyjechał do domu. Po

prostu siedział w swoim fotelu i obserwował wszystkich i
wszystko. Zwróciłem uwagę, że czasami wpatrywał się w
mamę ze smutkiem. Teraz wydaje mi się, iż wiedział, że
odejdzie, zanim to zrobiła. Była bardzo piękną kobietą, która
miała bardzo dużo potrzeb, ale nie potrafiła niczego ofiarować
innym.

To jedno zdanie pozwoliło Catherine dowiedzieć się

więcej o Jake'u Alleyu, niż przebywanie z nim prawie przez
tydzień. Możliwe, że więcej niż ktokolwiek inny o nim
wiedział. Czuła ogarniające ją gorąco. Dotknęła delikatnie
jego klatki piersiowej. Leżeli tak obok siebie, nic nie mówiąc.
Porywające dźwięki muzyki reggae dolatywały aż tutaj. Bez
zastanowienia przytuliła się do niego. Chwilę później Jake
trzymał ją w swoich objęciach. Popatrzyła mu w oczy.
Przeraziła ją intensywność uczuć, mieszanina niepewności i

background image

pragnienia. Pragnienia czegoś więcej niż tylko fizycznej
miłości.

- Cat, Cat... i co ja mam z tobą zrobić? - wyszeptał.
W ułamku sekundy przypomniała sobie, że już wcześniej

tak ją nazywał. A przecież nie mógł wiedzieć, że to
zdrobnienie używane jest tylko przez jej najbliższych. I to
również przekonało ją, że może mu zaufać. Ich usta spotkały
się, miękkie i gorące, tak jakby dobrze się znały, ale teraz
pragnęły zażyłości wynikającej z zainteresowania i
troskliwości, szybko zmieniającej się w namiętność. Ręce
Jake'a błądziły po jej ciele, odkrywając coraz to nowe
zakamarki. Pragnęła go jak nikogo dotąd. Jęknęła. Chciała
wyjść mu naprzeciw. Całowała każdy centymetr jego ciała,
pragnąc czuć go w sobie. Ich ciała przylgnęły do siebie jak
dwie idealne połówki. Catherine nie chciała już czekać. Nie
pozwoliła mu się dłużej wahać. Każdym ruchem dawała mu
do zrozumienia, że go pragnie. W ostatniej chwili Jake
wycofał się. Żałowała, że nie był w niej. Wiedziała, że pragnie
go nadal.

- Wiesz, o czym teraz marzę najbardziej? - zapytał.
- Nie.
- O wygodnym łóżku.
Z radosnym uśmiechem wstała i wyciągnęła do niego

rękę.

O świcie w sobotę Catherine wysunęła się spod ramienia

Jake'a, narzuciła szlafroczek i wyszła na patio. Odetchnęła
głęboko, wdychając cudowne zapachy kwitnących krzewów.
Zaczynał się kolejny wspaniały dzień. Niestety, dla nich
ostatni, pomyślała ze smutkiem. Ale myśl o powrocie nie
zaprzątała jej głowy w tej chwili.

Jake był delikatny i czuły. Dużo bardziej interesowało go

zadowolenie jej niż własne odczucia. Nie, nie mogła myśleć o

background image

przyszłości. Nie potrafiła myśleć o niczym. Liczyło się tylko
jej uczucie do Jake'a.

Czerwony koliber usadowił się na gałęzi niedaleko od

niej. Obserwowała go przez chwilę, próbując nieco ochłonąć.
Jedyne, co odczuwała, to głęboki smutek. A co z jej planami
na przyszłość? Co z postanowieniem nienawiązywania
bliskich kontaktów z mężczyznami, dopóki nie doprowadzi
swojego życia do porządku? Jake był dobrym człowiekiem,
tego była pewna, ale ta znajomość zbyt szybko przeistoczyła
się w zażyłość. Tyle musi jeszcze zrobić. A Jake nie wie o niej
dotąd tak wielu rzeczy. A właściwie jednej, najważniejszej,
która może wszystko zmienić.

Teraz już wie, kto był jej dziadkiem. Ale nadal uważa, że

jest ona zwykłym handlowcem i żyje z pensji. Nigdy nie
uważała się za snobkę, ale Jake jest tylko walczącym o byt
barmanem, którego jedynym majątkiem jest dżip. Nie
obchodzi ją to, że on posiada tak mało, ale prędzej czy później
jemu na pewno zacznie przeszkadzać, że ona posiada tak
wiele.

Czy to możliwe, że się nie zmieni, kiedy zrozumie, że

związał się ze spadkobierczynią ogromnej fortuny?

Patrzyła na ocean. Przypominała sobie różne bolesne

chwile z przeszłości. Jej rodzice chcieli, żeby chodziła do
prywatnej szkoły. Wtedy jej koleżanki pochodziłyby z takiego
samego środowiska. Catherine uparła się na najbliższą szkołę
publiczną, uważając, że majątek jej rodziny na pewno nie
będzie miarką, według której będą ją oceniać koleżanki. Na
początku wyglądało to tak, jakby miała rację. Ale im była
starsza, tym ważniejsze zaczęły być ciuchy i kosmetyki. Jeśli
najpierw koleżanki uważały, że tylko przypadkiem nosi to
samo nazwisko co właściciel ogromnej sieci domów
handlowych, to po kilku jej wizytach z dziadkiem w Mason's
znały już prawdę.

background image

I wtedy wszystko się zmieniło. Dziewczęta, które

wcześniej nawet z nią nie rozmawiały, teraz próbowały sobie
załatwić kiecki po obniżonej cenie. Chłopcy zabiegali o jej
względy, jakby znajomość z nią dawała im darmowy wstęp,
na przykład, do Disneylandu. Każdy z tych, których do tej
pory uważała za swoich przyjaciół, chciał czegoś od niej. Aż
któregoś, dnia rozpłakała się w ramionach ojca, mając
pretensję do całego świata o to, że nie są tak biedni jak
wszyscy. Tato głaskał ją po głowie, uśmiechał się smutno i
tłumaczył, że ci ludzie tak naprawdę wcale nie są biedni.

Niemniej jednak w następnym roku zmieniła szkołę na

Kingswood Academy, ekskluzywną szkołę dla dziewcząt. Jej
rodzice mieli rację. Dziewczęta posiadające podobne środki
zupełnie nie były pod wrażeniem jej nazwiska. Wiele z nich
nie słyszało o jej dziadku. I w ten sposób Catherine nauczyła
się czegoś. Ludzie nie widzą niczego oprócz pieniędzy. I nie
tylko nie znali prawdziwej Catherine Mason, ale tak naprawdę
wcale nie chcieli jej znać.

Jake wszedł na patio. Catherine nagle wróciła do

rzeczywistości. Nie była gotowa spojrzeć mu w oczy i
wytłumaczyć, dlaczego ich związek powinien się skończyć.
Tu i teraz. Potrzebowała trochę więcej czasu, aby wszystko
przemyśleć.

- Żałujesz? - zapytał, siadając obok niej na ławce. Czegóż

miałaby żałować? Tego, że się kochali? Faktycznie żałowała,
ale nie w takim sensie, jak on myślał. Żałowała, że to nigdy
nie będzie czymś trwałym i ograniczy się do tej jednej,
cudownej nocy.

Kiedy nie odpowiedziała, zajrzał jej w oczy.
- Cat... o co chodzi?
Chciałaby, żeby jej tak nie nazywał. Nie teraz. Jego

zaniepokojone spojrzenie błądziło po jej twarzy i przez jedną
krótką chwilę myślała, żeby mu opowiedzieć całą historię

background image

swojego życia. Ale wtedy wszystko by się zmieniło. Tak jak
dawniej, w szkole. Nigdy więcej nie patrzyłby na nią w ten
właśnie sposób. Lepiej, że przeżyła chociaż jedną taką noc i
będzie miała cudowne wspomnienia, aniżeli Jake miałby się
nagle zmienić, jak wszyscy inni ludzie. To nie była też
właściwa pora na wyjaśnianie mu czegokolwiek. Musiała
wpierw poradzić sobie ze sobą.

Nie mogąc dłużej wytrzymać jego bliskości, wstała i

poszła do pokoju, gdzie od razu natknęła się na porozrzucane
prześcieradła po ich szaleńczej nocy. Walczyła ze sobą, żeby
się nie rozpłakać, co mogłoby przynieść jej ulgę. Zamiast tego
ruszyła do łazienki. Gdyby jej samolot odlatywał dzisiaj, a nie
jutro... Wtedy poradziłaby sobie z tym wszystkim. A tak
zupełnie nie wiedziała, jak ma spędzić jeszcze jeden dzień i
noc z Jakiem. Przymknęła oczy.

Nagle poczuła jego ręce na swoich ramionach. Zdrętwiała.

Tak bardzo chciała, żeby ją przytulił, pragnęła zarzucić mu
ręce na szyję, czuć jego ciało na swoim i słyszeć, jak szepcze
jej imię. Ale nie zrobiła tego. Nie mogła. Wiedziała, że jeśli
się do niego obróci, już nie potrafi odejść. Cofnęła się.
Najlepiej będzie, jeśli się na nią rozgniewa i zacznie niezbyt
dobrze o niej myśleć. Nienawidziła się za taką decyzję, ale
była pewna, że to, co robi, jest słuszne. Minęła go bez słowa i
weszła do łazienki, zamykając za sobą drzwi.

Jake szybko włożył kąpielówki i wyszedł, trzaskając

drzwiami. Był wściekły na siebie i tę swoją naiwność.

Kiedy był już przekonany, że tym razem będzie inaczej,

Catherine udowodniła mu, że znowu się pomylił, że
niepotrzebnie zaufał. A przecież zaczął już myśleć, że to nie w
porządku z jego strony uważać, że wszystkie kobiety są takie
jak jego matka czy Sally.

Ależ był głupi!

background image

Wskoczył do wody. Myślał, że cała złość wyparuje z

niego, kiedy się zmęczy pływaniem. Niestety, nie pomogło mu
to za bardzo. Zobaczył samotny katamaran na horyzoncie. Już
wiedział, co zrobi. Popłynął szybko do brzegu i wypożyczył
żaglówkę na cały dzień. Kiedy był dwieście metrów od
brzegu, zaczął się odprężać. Przynajmniej tutaj nie miał
możliwości natknięcia się na Catherine. Zauważył małą
wysepkę po lewej stronie. Idealne miejsce do zwiedzania.
Ruszył w tamtym kierunku. Im dalej odpływał, tym lepsze
miał samopoczucie. Na łodzi wiedział, że kontroluje
wszystko, był pewien własnych reakcji, każdy ruch był łatwy
do przewidzenia.

Tak, proszę pana. Jedyna istota rodzaju żeńskiego godna

zaufania to po prostu żaglówka. A jednak brakowało mu
Catherine. Wrócił myślami do wydarzeń dnia poprzedniego.
Dlaczego zmieniła się tak nagle? W nocy była miła i
kochająca, a rano zimna i obca. Nie sądził, żeby wypiła za
dużo. Jedynym wytłumaczeniem było jej pochodzenie. Pewne
fakty mogła zignorować w nocy, ale na pewno nie za dnia.
Poza tym, że oboje skończyli college, on nadal był skromnym,
średnio zamożnym człowiekiem, podczas gdy ona posiadała
wielkie pieniądze. Uśmiechnął się ironicznie. Jej rodzice
ledwo mogli się pozbierać po skandalu z jej małżeństwem,
więc jak miałaby im przedstawić nowego przyjaciela -
barmana? Oczywiście, gdyby chciała się czegoś o nim
dowiedzieć, powiedziałby jej, że tak naprawdę nie jest
barmanem w Alley Cat, ale właścicielem lokalu. Powiedziałby
jej również, że nie jest to jego jedyne źródło dochodu. Ale czy
mogłoby to mieć jakieś znaczenie dla kogoś tak bogatego jak
panna Mason?

Poza tym w chwili obecnej jego majątek mniejszy był niż

ciążące na nim zobowiązania. Gdyby Catherine wiedziała,
jaką kwotę musi dać Sally w listopadzie, doszłaby do

background image

wniosku, że tak naprawdę interesowały go jej pieniądze. W
sytuacji, w jakiej był, zmiana w zachowaniu Catherine
powinna go cieszyć. Romans teraz mógł jedynie pogorszyć
jego i tak nie najlepszą sytuację. Był tylko zły na siebie, że się
nie poznał na Catherine. Jak mógł nie zauważyć, że była
zepsutą, egoistyczną snobką? Zaklął. Musi o niej zapomnieć i
skupić się na tym, jak zdobyć pieniądze dla Sally i nie stracić
przy tym Alley Cat.

W niedzielę rano portier zastukał do ich drzwi. Catherine

otworzyła natychmiast. Jej neseser i mała torba były
spakowane.

- To wszystko, proszę pani? - zdziwił się.
- Jest jeszcze jakiś bagaż w sąsiednim pokoju -

powiedziała, myśląc tylko o tym, by wyjść stąd, zanim pojawi
się Jake. Jak dotąd udało jej się go unikać.

Poszła do głównego holu i ucieszyła się, widząc, że

autobus, który ma ich zawieźć na lotnisko, jest prawie pełny.
Zauważyła wolne miejsce koło kobiety, która wyglądała przez
okno i była wyraźnie zasmucona, że musi stąd wyjeżdżać. W
normalnych warunkach Catherine również żałowałaby, że
wakacje się skończyły. Ale dzisiejszego ranka marzyła tylko o
jednym, żeby nareszcie znaleźć się w Detroit, wrócić do
rzeczywistości i rozpocząć nowe życie.

Szybko zajęła upatrzone miejsce, a kiedy zobaczyła, że

Jake zbliża się do autobusu, wyciągnęła z torebki książkę i
pogrążyła się w lekturze. Sam jego widok wystarczył, by się
zdenerwowała. Co też on musi sobie o niej myśleć!

Kiedy autobus ruszył, podniosła głowę znad książki.

Siedział trzy rzędy przed nią. Zauważyła, że jego włosy
jeszcze bardziej pojaśniały na słońcu. Był pięknie opalony.
Wyglądał wspaniale w białej koszuli z krótkimi rękawami.
Czuła, że zaraz się rozpłacze. Biorąc pod uwagę fakt, że
przepłakała cały wczorajszy dzień, nie mogła zrozumieć, że

background image

zostały jej jeszcze jakieś łzy do wylania. Całe szczęście, że jej
sąsiadka nie miała ochoty na rozmowę, bo Catherine nie
byłaby w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa.
Próbowała zapanować nad sobą, ale łzy potoczyły się po jej
policzkach. Wytarła je wierzchem dłoni i zamknęła oczy.

Chyba kompletnie oszalała. Jak mogła tak reagować na

mężczyznę, którego zna dopiero od tygodnia? Nie była w
stanie tego sobie wytłumaczyć. To było zupełnie nielogiczne.

Catherine odczekała, aż wszyscy wsiedli do samolotu.

Wiedziała, że nie może znaleźć się koło Jake'a. Usiadłaby koło
niego tylko wtedy, gdyby było to jedyne wolne miejsce w
samolocie. Ale jej obawy okazały się bezpodstawne. Pierwszy
rząd był zupełnie pusty. Odetchnęła z ulgą, zajmując miejsce.

Po raz ostatni spojrzała na Karaiby, na najbardziej

niebieski ocean, jaki widziała w życiu, i na Jamajkę.
Pomyślała, że może tu kiedyś wróci i będzie mogła w pełni
podziwiać ich piękno. Czuła, że już zaczyna tęsknić za tym
miejscem. I za mężczyzną, który sprawił, że stało się ono dla
niej tak szczególne.

Dość! Nie wolno jej myśleć o Jake'u nawet przez sekundę.

Ten cały tydzień był jedną wielką pomyłką. Czyżby,
romansując z panem Alleyem, chciała zemścić się na
niewiernym narzeczonym? Potrząsnęła głową. Zresztą to
nieważne. Wszystko się już skończyło.

Zaczęła się zastanawiać nad nadchodzącym tygodniem.

Co i gdzie musi załatwić.

Przede wszystkim powinna porozmawiać z rodzicami.

Czuła się winna wobec nich. Musi wszystko zmienić w swoim
życiu i pokazać im, że bez TJ będzie jej naprawdę lepiej niż z
nim.

Stewardesa przyniosła jej kawę i słodycze. Były to

ulubione ciasteczka dziadka. Co by powiedział ten wspaniały
staruszek, gdyby mógł poznać jej plany opuszczenia firmy?

background image

Chciała się zająć kupowaniem na wpół zrujnowanych domów,
remontowaniem ich dla rodzin znajdujących się w potrzebie.
Pomysł ten na pewno wydałby się dziadkowi zbyt szalony.
Pewno nazwałby ją niepoprawną idealistką, ale poparłby ją w
jej dążeniach, tak jak to zawsze robił.

Im dłużej myślała o swoich planach na przyszłość, tym

bardziej była nimi podekscytowana. Gdyby tak dziadek czekał
na nią w limuzynie i mógł to wszystko z nią przedyskutować!

Zamknęła oczy i wyobraziła sobie starego Manny'ego za

kierownicą, radośnie uśmiechniętego na jej widok.

Wyprostowała się gwałtownie. Jak się dostanie do domu z

lotniska? Przedtem nie zastanawiała się na tym. Przecież nie
poprosi Jake, żeby ją odwiózł. Zatrzymała przechodzącą
stewardesę.

- Przepraszam, czy mogłabym stąd zatelefonować do

domu?

- Oczywiście.
Po kilku minutach miała już w ręku telefon. Uzyskała

połączenie od razu.

- Manny... Mówi Catherine.
- Och! Panienko! Jak się panienka czuje? Skąd panienka

dzwoni?

- Manny, nie chciałabym ci sprawiać kłopotu, ale czy nie

mógłbyś odebrać mnie z lotniska?

- Oczywiście. O której godzinie?
Podała mu niezbędne szczegóły i rozłączyła się. Jeszcze

jeden problem rozwiązany. Nałożyła słuchawki na uszy,
zamknęła oczy i zaczęła słuchać muzyki. Była zdziwiona,
kiedy poczuła, że samolot ląduje. Podróż szybko minęła.

Manny czekał na nią przy wyjściu z lotniska. Przebiegła

kilka ostatnich metrów, żeby się z nim przywitać.

- Jak dobrze cię widzieć, Manny - powiedziała, czując się

znowu jak mała dziewczynka.

background image

- Wygląda panienka wspaniale! Pięknie opalona! -

uśmiechnął się do niej radośnie. - Jeszcze tydzień spędzony na
plaży i wyglądałaby panienka jak ja - powiedział otwierając
przed nią drzwi.

Tak musiała się czuć Dorota, gdy powróciła do domu z

krainy Oz, pomyślała Catherine, wsiadając do eleganckiej
limuzyny. Manny włożył jej rzeczy do bagażnika.

Na chwilę utkwili w korku, ale Manny skręcił na

autostradę 94 i już nie było problemów. Uśmiechnął się do
niej. Podała mu ocenzurowaną przez siebie wersję wakacji.
Potem zapytała go o jego rodzinę. Odpowiedział jej w kilku
zdaniach.

- Proszę spojrzeć na tego szaleńca - wskazał załadowaną

ciężarówkę jadącą przed nimi. - Gdyby gdzieś tu był jakiś
gliniarz, kierowca dostałby mandat za otwartą skrzynię.

Zwolnił, żeby zwiększyć odległość między samochodami.

Catherine zamknęła oczy, a cichy szum silnika prawie
ukołysał ją do snu. Nagle Manny gwałtownie nacisnął
hamulce. Wielki kawał metalu toczył się prosto na nich po
autostradzie. Manny skręcił w prawo, mając nadzieję, że ich
ominie. Catherine poczuła uderzenie w bok samochodu. Na
szczęście Manny nie stracił panowania nad kierownicą i
wyprowadził samochód, a zaraz potem zjechał na pobocze.
Kiedy się zatrzymał, odetchnął głęboko.

- Nic się panience nie stało? - zapytał.
- A tobie?
- Chyba jestem trochę starszy od panienki i mam słabe

nerwy - zażartował. Wysiadł, żeby obejrzeć uszkodzenia.
Catherine poszła w jego ślady. Felga była w porządku, ale
opona nie nadawała się do jazdy. Trzeba było zmienić koło.

- Proszę wsiąść do samochodu, panienko. Nigdy nie

wiadomo, co się jeszcze może zdarzyć.

background image

Manny miał rację. Catherine zobaczyła, że nadjeżdża

znajomy dżip.

Szybko wśliznęła się do samochodu. Przez przyciemnione

szyby zauważyła, że Jake idzie w stronę Manny'ego. Serce
tłukło się w jej piersi jak oszalałe. Może jej nie zauważył.
Może po prostu chciał pomóc staremu Murzynowi. Otworzyli
bagażnik, więc straciła ich z oczu. Chciał pomóc zmienić
koło. I za to była mu wdzięczna. Manny był za stary na takie
rzeczy. Ale dlaczego nie był to ktoś inny? Albo pomoc
drogowa? Tylko właśnie on? Jake Alley! Chciało jej się
krzyczeć.

Przy odrobinie szczęścia może jej nie zauważy. Wtedy

usłyszała, jak zastukał w szybę. Zignorowała stukanie, ale
kiedy zrobił to po raz drugi nieco mocniej, otworzyła okno.
Zobaczyła przed sobą uśmiechniętą twarz Jake'a. Nie wydawał
się zaskoczony jej widokiem. Natomiast wyraźnie bawiło go
jej zakłopotanie.

Dlaczego zawsze wówczas, kiedy miała kłopoty, zjawiał

się przy niej? Czyżby był jej aniołem stróżem?

- Mamy mały problem, pani Miller - powiedział z ironią,

wymawiając z naciskiem nazwisko jej narzeczonego.

Spojrzała mu w oczy. Marzyła tylko o tym, żeby poszedł

w diabły, ale szkoda jej było Manny'ego. Gdyby wiedziała, że
zjawi się właśnie on, próbowałaby sama zmienić to koło.

- Proszę sobie tu spokojnie posiedzieć i pooglądać

telewizję albo może zatelefonować do przyjaciół i
opowiedzieć im o wakacjach - powiedział ze złośliwym
uśmiechem i zabrał się do roboty.

Catherine rzeczywiście sięgnęła po telefon, żeby

poinformować rodziców, że się trochę spóźni.

W końcu Manny usiadł za kierownicą i wytarł spocone

czoło chusteczką do nosa.

- Czy panienka zna tego pana? - zapytał podejrzliwie.

background image

- Wracał tym samym samolotem i rozmawialiśmy przez

chwilę - wyjaśniła szybko.

Wkrótce Manny ruszył. Ale co chwila obrzucał ją

badawczym spojrzeniem.

Kiedy zobaczyła znowu dżipa Jake'a przed mmi, zamknęła

oczy. Mimo to nie mogła usunąć jego obrazu spod powiek.

Zacisnęła pięści i zmusiła się do myślenia o czymś innym.

Za kilka minut zobaczy rodziców. Nie było to proste po tym
wszystkim, co się wydarzyło w ciągu ostatnich dziesięciu dni.

Po ślubie miała zamieszkać z TJ, więc pozbyła się

swojego mieszkania i jedynym miejscem, dokąd się mogła
udać, był dom rodziców, a nie było to, według niej, najlepsze
rozwiązanie.

Gdyby mogli porozmawiać o tym cholernym weselu tylko

raz, a potem o wszystkim zapomnieć, ale przecież dobrze
znała swoją mamę i wiedziała, że to po prostu niemożliwe.
Dopóki Catherine nie znajdzie sobie mieszkania, będzie to
temat numer jeden. A poza tym nie uniknie rozmów na temat
przyjęcia, które mama chce urządzić z okazji zbliżających się
trzydziestych urodzin córki. Westchnęła głośno. Będzie
trudno.

Samochód zatrzymał się na podjeździe. Catherine stała

chwilę przed ciężkimi, dębowymi drzwiami, zanim nacisnęła
klamkę, aby wejść do środka.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Jake wpadł do Alley Cat jak burza, rzucił torbę za bar i

nalał sobie kufel piwa. Był szczęśliwy, że jest niedziela, bo
wtedy na ogół w lokalu panował spokój. Kilku stałych
klientów rozmawiało o ostatniej przegranej ich ulubionej
drużyny przy jednym końcu baru, a Sarge i Tom przyglądali
mu się bacznie z drugiego końca.

Nie był w nastroju do rozmów, ale wiedział, że nie uda mu

się niczego nie powiedzieć.

- I co? - zapytał Sarge. - Nie wydaje mi się, żeby wakacje

wpłynęły na niego korzystnie. Co ty na to, Tom?

- Myślę, że lepiej będzie, jeśli sprawdzę, czy nikt z

klientów niczego nie potrzebuje - odpowiedział Tom i oddalił
się dyskretnie.

- Chcesz ze mną pogadać, synu?
- Co mam ci mówić? Jeszcze jedna piękna kobieta i

kolejny niewypał. Koniec sprawy. To był męczący dzień, tato.
Do zobaczenia jutro.

Ruszył w stronę wahadłowych drzwi prowadzących do

kuchni, a potem wszedł po schodach do swojego mieszkania
na piętrze. Po raz pierwszy był zadowolony, że ojciec nie
mógł tu przyjść za nim.

Siedział w ciemnym, dusznym pokoju. Nie był w stanie

się mszyć, żeby zapalić światło i otworzyć okno. Zrzucił buty
z nóg, zamknął oczy i próbował się zdrzemnąć. Niestety wciąż
miał przed oczami tę wielką, czarną limuzynę. Ciągle widział
piękne niebieskie oczy i czarne włosy Catherine.

Nie wolno mu o niej myśleć. Jedyne, co może pamiętać, to

limuzynę. Może to pozwoli mu o niej przestać myśleć. O tej
bogatej, zapatrzonej w siebie, zepsutej dziewczynie. Pewnie
po jakimś czasie się otrząśnie. Ale wewnętrzny głos szeptał:
„Kogo chcesz oszukiwać?"

background image

Powlókł się do sypialni. Wysiłkiem woli zmusił się do

rozebrania. Dlaczego nie może zapomnieć o tej dziewczynie?

Słońce świeciło mocno, przez firanki docierając nawet do

twarzy Jake'a. Obudził się, ziewnął i poszedł do łazienki.

Po kąpieli i wypiciu dwóch kaw poczuł się na tyle dobrze,

że z niesmakiem rozejrzał się po swoim mieszkaniu. I chociaż
wszystko, oprócz wczorajszego ubrania, było w idealnym
porządku, robiło ono wrażenie zaniedbanego.

Dlaczego nagle zaczęło go obchodzić, jak wygląda jego

lokum? Przecież nie planuje przyprowadzania tutaj kogoś. Jest
to miejsce, gdzie zazwyczaj sypia, a czasami coś zje i to
wszystko. Znowu miał przed oczami tę cholerną czarną
limuzynę. Kilka dni ciężkiej pracy dobrze mu zrobi, a poza
tym na pewno o wszystkim wkrótce zapomni.

Chcąc odwrócić swoją uwagę od męczącej go sprawy,

usiadł przy biurku i zaczął przeglądać dokumenty. W końcu
znalazł Ust od Pinstripe'a. Na Jamajce nie myślał o tym, ale
teraz był już najwyższy czas, żeby zająć się tą sprawą. Nie
można jej było dłużej odkładać.

Wyczerpująca dyskusja z rodzicami zeszłej nocy była

tylko rozgrzewką dla problemów, z którymi Catherine miała
się zetknąć w pracy. Wszyscy wiedzieli o jej nieudanym
ślubie, więc jadąc ruchomymi schodami do swego biura,
starała się trzymać głowę dumnie uniesioną do góry.

Sklep nie był jeszcze otwarty. Pracownicy rozpakowywali

towar, liczyli pieniądze w kasach. Wszyscy udawali, że jej nie
widzą, nie bardzo wiedząc, jak się mają zachować.

Nowy szef, który zajął gabinet dziadka, ściągnął sobie

nową sekretarkę. Prowadziła biuro z iście zegarmistrzowską
precyzją. Catherine zatrzymała się przed jej biurkiem,
czekając, aż tamta raczy ją zauważyć. Na ogół zajmowało to
krótką chwilę. Było tak pewnie dlatego, że Catherine
nazywała się Mason.

background image

- O co chodzi? - zapytała kobieta zza biurka, patrząc na

Catherine znad okularów.

- Muszę zobaczyć się z panem Schneiderem.
- Jest zajęty.
- Tak, ale to mu zajmie naprawdę krótką chwilę -

powiedziała rozzłoszczona Catherine i ruszyła w stronę drzwi
gabinetu.

- Tak nie można...
Catherine zamknęła drzwi za sobą.
- Proszę, wejdź, Catherine. Dobrze, że już wróciłaś -

powiedział beznamiętnie jej szef. Usiadła naprzeciwko niego.

- Tutaj jest moje wypowiedzenie.
W pierwszej chwili był zaskoczony, ale opanował się

szybko. Chyba był zadowolony, że nareszcie pozbędzie się
ostatniej osoby z rodziny Masonów,

- No tak. Rozumiem. Kiedy chcesz odejść?
- Dwunastego sierpnia.
- Powodzenia. - Wstał i wyciągnął do niej rękę.
- Dziękuję - odpowiedziała i wyszła z gabinetu.
W swoim biurze zaczęła się zastanawiać, dlaczego czuje

się taka zagubiona, skoro wszystko idzie zgodnie z jej planem.

W nocy, leżąc w łóżku, ze strachem myślała o tym, co

zrobi z wolnym czasem po dwunastym sierpnia. Bez względu
na spadek, musi pracować. Wiedziała, co chce robić, ale nie
była pewna, od czego ma zacząć. Po urodzinach otrzyma
potrzebne jej pieniądze i ma masę pomysłów, ale tak
naprawdę co ona wie na temat budownictwa mieszkaniowego?
Gdyby tak mogła zrobić jakiś niewielki projekt, żeby
spróbować swych sił. Udawała sama przed sobą, że jest to jej
jedyny problem. Ale kiedy już zasypiała, słyszała szum morza
i dźwięki muzyki reggae...

I czuła słony smak warg Jake'a.

background image

W środę rano, dziesiątego sierpnia, Jake wszedł do

potężnego budynku Mason's.

- Przepraszam, czy zastałem Catherine Mason? - zapytał

sekretarkę.

- Jest w tej chwili na zebraniu.
- Nie ma sprawy. Ja tylko chciałem to dla niej zostawić -

powiedział i podał kobiecie zapieczętowaną kopertę. - Czy
mogłaby pani dopilnować, żeby jej to doręczono?

- Oczywiście.
- Dziękuję.
Jake odwrócił się i wyszedł na korytarz, przekonując

siebie, że miał wielkie szczęście, iż jej nie zastał. No, ale jeśli
tak naprawdę chciał uniknąć spotkania z nią, to dlaczego nie

wysłał koperty pocztą? Potrząsnął głową. Chyba już nigdy

się nie zmieni. Może piątkowe spotkanie z adwokatem byłej
żony sprowadzi go z obłoków na ziemię. Widocznie trzeba mu
przypominać, ile go kosztują piękne kobiety.

Wchodząc do Alley Cat był tak zamyślony, że nie

zauważył Charliego, który czekał na niego przy barze.

- Zatrzymaj się, stary.
- Przepraszam, Charlie... zamyśliłem się.
- Co doprowadziło cię do takiego stanu? Wiesz, Jake,

gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że masz problemy z jakąś
damą. Czy ten nastrój nie wiąże się przypadkiem z tą śliczną
dziewczyną, którą ukradłeś mi, kiedy ostatnio się
widzieliśmy?

- Nie była twoja, więc nie mogłem ci jej ukraść.
- Może i nie, ale tańczyłem z nią przez całą noc, a potem

zjawiłeś się ty i zabrałeś ją ze sobą!

- Byłem z nią wcześniej tego wieczoru. Zmieńmy lepiej

temat.

- Dobrze. A może chciałbyś jutro trochę ze mną

pożeglować?

background image

- No, nareszcie mówisz jak człowiek.
Umówili się na następny dzień. Jake miał nadzieję, że

żagle pomogą mu zapomnieć o Catherine.

W czwartek rano w swoim biurze Catherine przeglądała

pocztę. Wśród stosu innych listów znalazła białą
zapieczętowaną kopertę. Była bardzo ciekawa, co w niej jest,
więc szybko ją rozerwała. W środku był czek od Jake'a i
kartka, na której napisał cztery słowa: „Połowa wydatków na
Jamajce". Myślała, że znajdzie jeszcze jakiś list, ale nie było
nic więcej. Z początku wpadła w złość i chciała podrzeć czek,
ale potem schowała go do torebki i wzięła się do pracy.

Przez cały dzień nie pozwoliła sobie nawet na

najdrobniejsze wspomnienie o Jake'u.

Kiedy koło czwartej zaczęła pakować swoje rzeczy,

natknęła się na fotografię TJ. Wyjęła zdjęcie z ramki, włożyła
je do koperty, na której napisała nazwisko Mary Beth i
wrzuciła ją do poczty, która miała być wysłana następnego
dnia. Roześmiała się. Poza pożegnaniem z Schneiderem i
pozostałymi pracownikami nie zostało jej już nic więcej do
zrobienia następnego dnia. Gdyby Schneider był dzisiaj w
pracy, zrobiłaby to teraz i nie musiałaby tu przychodzić jutro.
Nieważne. Pół dnia jeszcze wytrzyma.

Zniosła pudło ze swoimi rzeczami do samochodu. Ruszyła

w drogę do domu. Zastanawiała się, czy nie zmienić
samochodu. Mogłoby to poprawić jej nastrój. Nie chciała nic
rzucającego się w oczy. A poza tym potrzebowała czegoś
praktycznego, jeśli miała jeździć na budowę. Dżip byłby
dobry.

Nie, tylko nie dżip, powiedziała do siebie. Była tak zajęta

rozmyślaniem o samochodzie, że nawet nie zauważyła, kiedy
znalazła się przed Alley Cat. Najpierw rozzłościła się na
siebie, a potem doszła do wniosku, że skoro już tu jest, może
oddać Jake'owi ten czek. Nie chciała jego pieniędzy.

background image

Weszła do środka i ruszyła prosto do baru. I wtedy

zauważyła Sarge'a. Rozmawiał z Tomem, który dzisiaj
pracował jako barman. Jake'a nie było nigdzie widać.

Twarz Sarge'a rozjaśniła się na jej widok. Wskazał jej

miejsce obok siebie.

- Cieszę się, że cię widzę, Catherine. Siadaj, postawię ci

coś do picia.

Była przygotowana na krótką wymianę zdań z Jakiem. Nie

myślała wcześniej o Sarge'u, który wyraźnie się ucieszył,
widząc ją, więc uśmiechnęła się do niego i usiadła obok.

- Wyglądasz na zmęczoną. Czyżbyś miała zły dzień? -

zapytał.

Tom postawił przed nią szklankę wody mineralnej z

lodem i czekał na zamówienie.

- Męczący - powiedziała do Sarge'a. - Poprószę o rum z

colą i cytryną.

Nagle przypomniała sobie ów dzień, kiedy to piła i nie

mogła zrozumieć, dlaczego właśnie to zamówiła. Tom
przyniósł jej drinka i kolejną colę dla Sarge'a.

- Na zdrowie.
Z przyjemnością napiła się orzeźwiającego płynu.
- Co cię tu sprowadza, Catherine?
Zupełnie zapomniała o czeku. Przecież tylko dlatego tu

przyszła. Szybko otworzyła torebkę, wyjęła z niej kopertę i
podała ją Sarge'owi.

- Chciałam to oddać Jake'owi, ale wygląda na to, że go

dzisiaj nie ma.

- Żegluje. Dzwonił kilka minut temu. Powiedział, że jest

tak przyjemnie, iż postanowił zostać tam do jutra.

Poczuła, że chce jej się płakać. Była po prostu zazdrosna.
- Żeglowałaś kiedyś, Catherine?

background image

- Tylko raz. - Musi skończyć drinka i jechać do domu.

Jest najzwyczajniej w świecie przemęczona, a jutro czeka ją
ciężki dzień.

- Jake rzadko bierze urlop - powiedział Sarge. - Byłem

bardzo zadowolony, kiedy wyjechał na wakacje.

Zastanawiała się, czy Jake mu powiedział, że byli razem.
- Ten chłopak za ciężko pracuje, a przecież nie musi.
- Za długo tu przesiaduje?
- Nie, przecież on wcale nie musi tu pracować.
Zakrztusiła się. Kiedy skończyła kaszleć, spojrzała na

Sarge'a pytająco.

- Czy widzisz ten komputer? Jake ułożył program, który

w zasadzie prowadzi ten bar. Ja sam nie miałem
najmniejszego pojęcia o komputerach. Kiedy kupiłem Alley
Cat, miałem jedynie stary kalkulator. Tylko to było mi
potrzebne.

- Kupiłeś Alley Cat? - Jake mówił, że jego rodzice tu

pracowali, ale nigdy nie wspomniał, że byli właścicielami tego
baru.

- A co, Jake ci nie mówił? Kiedy wróciłem z Wietnamu,

moja siostra Helen pomagała mi tutaj. Jake studiował
informatykę na uniwersytecie stanowym. Właśnie wtedy
wymyślił ten program. Sprzedawał się jak świeże bułeczki w
całym kraju, więc rzucił studia i kupił ode mnie ten bar. Tak
po prostu. Pewnego dnia wszedł tutaj z walizką pełną
pieniędzy. Wyglądał jak kot, który właśnie, pożarł kanarka.
Wiedział, że od dawna chcę sprzedać tę budę, ale od nikogo
nie dostałem godziwej oferty.

Catherine nie wierzyła własnym uszom. Ten barman był

świetnym programistą, wynalazcą. Ten Jake Alley, którego
tak potraktowała. To niemożliwe.

Jak mogła być taka głupia? Wszystko było jasne. Jake nie

chciał jej o tym mówić, bo już wcześniej Sally musiała go

background image

wykorzystać. Teraz wszystko zrozumiała. Nie wiedziała tylko,
czy ma się z tego cieszyć.

- Dobrze, że mi o tym opowiedziałeś. Jake nie lubi mówić

na swój temat.

Sarge przestał się uśmiechać. Wyglądał na zakłopotanego

i Catherine miała wrażenie, że żałuje tego, co jej powiedział.
Nie wiedziała, co zrobić, by go pocieszyć. Czy on sądzi, że
interesują ją pieniądze jego syna? To wszystko było zabawne,
ale jej wcale nie było do śmiechu.

- Cieszę się, że cię zobaczyłam, Sarge. Muszę wracać.

Czy mógłbyś powiedzieć Jake'owi, żeby zatelefonował do
mnie do pracy jutro przed południem? Powiedz mu, że to
bardzo ważne.

Idąc do samochodu, zaczęła się zastanawiać, czy jest

możliwe, aby coś zmienić w ich wzajemnych stosunkach?

W piątek rano Jake zbierał się do powrotu do domu.

Zastanawiał się, czy nie powinien przypadkiem włożyć
garnituru. Miał przecież spotkanie z adwokatem Sally. W
końcu doszedł do wniosku, że lepiej się czuje w dżinsach i
bawełnianej koszulce, a wcale mu nie zależy, żeby wywrzeć
wrażenie na prawniku byłej żony.

Jadąc do kancelarii; zatrzymał się na stacji benzynowej i

zatelefonował do Alley Cat. Wyjaśnił Tomowi, gdzie jest i o
której będzie w barze, i już miał odłożyć słuchawkę, kiedy
Tom zaczął mówić.

- Sarge chciał się widzieć z tobą dzisiaj rano.
- Czy powiedział, o co chodzi?
- Nie.
- Tom, mów, co jest grane.
- No, ta twoja przyjaciółka... ta, z którą byłeś tu przed

wyjazdem na wakacje.

- Catherine?
- Tak. Ona. Była tu wczoraj. Szukała ciebie.

background image

- Naprawdę?
- Rozmawiała z Sarge'em, a zaraz po tym, jak wyszła,

powiedział mi, że chce z tobą rozmawiać i że to pilne.

- Powiedz mu, że zjawię się, jak tylko będę mógł.

Dziękuję, Tom.

Kiedy wszedł do biura adwokata i zobaczył jego

uśmiechniętą twarz, zapomniał o wszystkim oprócz Sally i jej
żądań.

Catherine wyszła z biura Schneidera i spojrzała na

zegarek. Była za piętnaście dwunasta. Pożegnała się ze
wszystkimi i naprawdę nie miała już czego tutaj szukać.
Ciągle łudziła się, że Jake zatelefonuje, Po prostu czekała na
jego telefon. Jeśli nie odezwie się, musi go skreślić i przestać
snuć jakieś bezpodstawne marzenia.

Było dobrze po dwunastej, gdy opuszczała budynek

Mason's. I, prawdę mówiąc, to nie było to, co bolało ją
najbardziej.

Kierując się w stronę Alley Cat. Jake zastanawiał się, kto

powiedział: „Najpierw trzeba zabić wszystkich prawników".
Kimkolwiek był ten człowiek, Jake go podziwiał i absolutnie
przyznawał mu rację. Rozmowa z Pinstripe'em była
wyjątkowo niesympatyczna. Groził mu przez cały czas. Nie
chciał ustąpić ani na jotę. Nie zgodził się też na przesunięcie
terminu spłaty. Widać było, że wyraźną przyjemność sprawia
mu myśl o pozbawieniu Jake'a Alley Cat.

Kiedy wszedł do baru i zobaczył ojca czytającego gazetę,

postanowił nie mówić mu nic o Sally i jej adwokacie. Chciał
jak najszybciej się dowiedzieć, po co Catherine tu była i co
było takie pilne. Oznaczało to jedno. Kłopoty.

- Co jej powiedziałeś? - wykrzyknął Jake. Ludzie przy

barze zaczęli spoglądać w ich stronę, więc szybko
wyprowadził wózek ojca do kuchni.

background image

- Myślałem, że o wszystkim dowiedziała się od ciebie.

Przecież byliście razem na Jamajce.

- Ale to nie ma nic do rzeczy.
- A właśnie że ma. Skoro udało się jej namówić cię na

wspólny wyjazd, myślałem, że jest dla ciebie kimś ważnym.

W końcu jakie to ma znaczenie? I tak nie wie o nim

wszystkiego. Nie ma pojęcia o jego kłopotach finansowych,
które on tak skrupulatnie ukrywa przed Sarge'em. Nie będzie
przecież się z nią spotykał, więc naprawdę nie ma o co się
wściekać na ojca.

- Przepraszam cię, Jake - powiedział Sarge cicho.
- W porządku. Ja też cię przepraszam, tato. Wracam od

adwokata Sally, dlatego jestem taki zdenerwowany.

- Jakieś kłopoty?
- Nic, z czym bym nie mógł sobie poradzić. Wracajmy do

baru. Postawię ci lunch.

Kiedy zjedli, Sarge wręczył mu kopertę od Catherine. Jake

zajrzał do środka. Oddała mu czek.

Co prawda było już dobrze po południu, ale postanowił do

niej zatelefonować. Jeśli poszła na lunch, tym lepiej. Zostawi
dla niej wiadomość. To, co usłyszał, zwaliło go z nóg.

- Co pani chce przez to powiedzieć, że panna Mason już

tu nie pracuje? - zapytał.

- Dokładnie to, co pan słyszy. Rzuciła pracę. Była dziś

tutaj ostami raz.

Co prawda Catherine mówiła mu na Jamajce, że zamierza

to zrobić, ale nie bardzo jej wierzył. A teraz czuł się okropnie.
A może wyjechała z miasta na dobre?

- Czy mogłaby mi pani podać jej adres? Muszę jej coś

przesłać.

- Przykro mi, ale nie udzielamy takich informacji. Proszę

przesłać do nas, a my jej to przekażemy.

background image

Trzęsącymi rękami Jake zaadresował kopertę, wsunął do

niej czek i krótki liścik. Catherine!

Umowa jest umową, więc oto twój czek. Powodzenia w

nowej pracy. Jeśli będziesz miała ochotę się napić, wpadnij,
postawię ci drinka.

Jake.
Szybko zakleił kopertę. Nie chciał już się nad tym dłużej

zastanawiać. Wszystko było skończone. Nie należy nigdy
robić sobie wroga z kobiety. Był przekonany, że już nigdy
więcej jej nie zobaczy. Zastanawiało go tylko jedno, dlaczego
to go tak bardzo zmartwiło?

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Minęły trzy tygodnie, a Catherine nadal czuła się

bezużyteczna. Siedziała na leżaku koło basenu, popijając sok
pomarańczowy. Nie miała nawet ochoty zajrzeć do „Detroit
News".

- O czym tak rozmyślasz, Catherine? - zapytała jej matka,

siedząca obok.

- O swojej przyszłości.
- Jesteśmy wszyscy tacy zajęci, że nikt nawet nie

pomyślał, jak bardzo musi ci brakować pracy.

- Nie o to chodzi, mamo. Nie żałuję, że odeszłam. Jestem

po prostu niecierpliwa. Chciałabym już zacząć to, co sobie
zaplanowałam, ale nie wiem, jak.

- Twój pomysł jest na pewno bardzo ambitny. Catherine

spojrzała na matkę, szukając oznak potępienia, ale nie znalazła
niczego takiego.

- Odkąd zaczęłaś mówić o swoich planach, zastanawiam

się nad organizacją, dla której zdobywamy fundusze. Nazywa
się „Środowisko dla człowieka". Słyszałaś o niej?

- Pamiętam, że kiedyś z przyjaciółmi dyskutowaliście o

tym, ale nie znam szczegółów.

- Pozwól, że ci o wszystkim opowiem. - Mama była pełna

entuzjazmu.

Po wysłuchaniu jej Catherine doszła do wniosku, że

czegoś takiego jej właśnie trzeba. Chciałaby okazać więcej
zapału, ale ostatnio zupełnie co innego zaprzątało jej myśli.

Po chwili mama zmieniła temat.
- Jesteś pewna, że nie chcesz z nami spędzić weekendu w

Traverse City?

- Dziękuję, mamo. Wolę zostać w domu. W końcu mama

nie wytrzymała.

- Do licha, Catherine. O co tu właściwie chodzi?

background image

- Dostałam wczoraj list od adwokata taty potwierdzający

fakt, że nie jestem mężatką. TJ podpisał wszystkie dokumenty.
Cóż, czuję się trochę dziwnie po tym wszystkim - wyjaśniła.
Miała nadzieję, że to zakończy rozmowę.

- Przecież mówiłaś, że poślubienie TJ byłoby

największym błędem w twoim życiu.

- I nadal tak uważam. Ten list po prostu przypomniał mi,

jaka byłam głupia. A przecież nikt tego nie lubi.

Gdyby tak mogła porozmawiać o Jake'u i o tym, co ją

naprawdę trapi! Ale mama nie zrozumiałaby tego. Zresztą ona
sama tego nie rozumie.

- Kochanie, dlaczego nie dasz sobie spokoju z tą sprawą,

o której nie chcesz mi powiedzieć? - Catherine popatrzyła
uważnie na matkę. - Zostawię ci nasz numer telefonu. Odezwij
się, choćby tylko po to, żeby porozmawiać ze mną. -
Pogłaskała ją po ramieniu.

Catherine nie odezwała się.
Zakończyć sprawę. No cóż. Przecież zaprosił ją na drinka,

gdyby była w pobliżu.

Rozmyślała bez przerwy o tym, by się tam wybrać. Może

obserwując Jake'a, znajdzie w nim coś, co ją skutecznie do
niego zniechęci.

Zaparkowała przed Alley Cat i szybko ruszyła do baru.

Bała się, że się rozmyśli. Zastanawiała się przez chwilę, jak to
może wyglądać, gdy dziewczyna sama przychodzi do takiego
lokalu. Zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi. Znajomy
dźwięk muzyki country powitał ją u wejścia. Poczuła się tak,
jakby wróciła do domu.

- Catherine! - usłyszała radosny okrzyk i nagle znalazła

się w czyichś objęciach. Zobaczyła znajomą, uśmiechniętą
twarz.

- Charlie, cieszę się, że cię widzę.

background image

- Dawno cię tu nie było, moja śliczna - powiedział i

pociągnął ją w stronę baru.

W jego końcu Sarge jadł coś z apetytem. Kiedy zauważył

Catherine, w jego oczach zapaliły się iskierki.

- Jesteś ostatnią osobą, którą spodziewałem się tu spotkać

dzisiejszego wieczoru. Co za cudowna niespodzianka.

- Musiała tu wrócić, aby znaleźć prawdziwego mężczyznę

- zauważył Charlie.

Kiedy indziej na pewno coś by mu odpowiedziała, ale

dzisiaj nie miała czasu. Rozglądała się nerwowo. Ale za barem
był tylko Tom. I nagle poczuła rozczarowanie, że znowu nie
spotka Jake'a.

Chciała go zobaczyć. Musiała z nim porozmawiać i to

jeszcze dzisiaj. Zdała sobie sprawę z własnej głupoty. A niby
dlaczego miał tu być w sobotni wieczór? To był błąd. Ale
jeszcze większym błędem była nadzieja, że on również
chciałby się z nią spotkać.

Nagle tuż przed nią wyrosła na ladzie szklaneczka baileys

z lodem. Długie, zwinne palce zręcznie układały obok
serwetkę. Och, jak bardzo tęskniła za tymi rękoma, za ich
dotykiem. Wpatrywała się, w nie, marząc, żeby Jake się
odezwał, ale nie usłyszała nic. Spojrzała mu w oczy.
Zastanawiała się, co z nich wyczyta: miłość, nienawiść albo,
co gorzej, obojętność. Ale jego oczy były bez wyrazu.
Milczenie stało się dla niej nie do zniesienia.

- Skąd wiedziałeś, że lubię baileys?
- Gdybyś pracowała tutaj tak długo jak ja, nauczyłabyś się

rozpoznawać preferencje klientów.

- Czego jeszcze się tu nauczyłeś?
- Odróżniać, kiedy dama przychodzi tu po prostu się

napić, a kiedy chce czegoś więcej.

Catherine czuła, że się rumieni. Zauważyła, że Charlie i

Sarge gapią się na nich.

background image

Jake wyszedł zza baru i chwycił ją za rękę.
- Chodźmy stąd. - I nim zaprotestowała, zawołał do

przechodzącej kelnerki: - Trudy, zajmij się barem przez
chwilę, dobrze?

- Oczywiście, szefie. Baw się dobrze - powiedziała,

uśmiechając się porozumiewawczo.

Jake przeszedł przez kuchnię na podwórko, przez cały

czas ciągnąc Catherine za sobą. Uczucie, jakie ją ogarnęło,
kiedy chwycił ją za rękę, zmusiło ją do zaakceptowania
prawdy. Wiedziała już, co czuje do tego mężczyzny. Teraz
powinna się tylko dowiedzieć, jaki jest jego stosunek do niej.
Musiała to wiedzieć.

Jake zatrzymał się.
- W porządku, pani Miller. Mam już dość tych twoich

gierek.

- Nie jestem żadną panią Miller, mówiłam ci już o tym.

Zgodnie z opinią prawników, tego małżeństwa w ogóle nie
było.

- Po co tu przyszłaś? I nie mów mi, że zaprosiłem cię,

żebyś wpadła na drinka, bo przecież nie o to ci chodzi.

Rozzłościła się. Wciągnęła głęboko powietrze. Do licha,

Catherine! Wyduś to z siebie.

- Przyszłam tu, żeby zobaczyć się z tobą, ponieważ

miałam nadzieję, że... - Głos zaczął się jej łamać. Bała się, że
za chwilę wybuchnie płaczem. Zacisnęła pięści. - Że będziesz
zadowolony, że mnie widzisz.

Myślała, że jakoś to skomentuje, ale Jake milczał.
- Zostawiłam dla ciebie wiadomość u Sarge'a, ale nie

zatelefonowałeś.

- Telefonowałem tego dnia, ale już wyszłaś. Powiedzieli

mi, że zrezygnowałaś z pracy.

Bardziej niż czegokolwiek pragnęła, żeby ją przytulił. Ale

on stał z rękoma założonymi na piersiach i patrzył na nią.

background image

- Czy twój tata mówił ci, że rozmawialiśmy? Słuchaj,

naprawdę nie musisz spodziewać się, że wszyscy będą cię
chcieli wykorzystać tylko dlatego, że jesteś właścicielem tego
baru. Ja naprawdę nie potrzebuję twoich pieniędzy.

- Prawdopodobnie nie - powiedział z ironią. - Tatuś ma

ich wiele.

- Tak. Ma. Ale ja mam więcej. Dużo więcej. - Wcale nie

chciała mu o tym mówić, a w każdym razie nie w taki sposób,
ale stało się.

- Oczywiście bezrobotny handlowiec rzeczywiście może

mieć więcej pieniędzy niż makler. Przestań się wygłupiać,
Catherine - powiedział z ironią w głosie.

- Dobrze, panie zarozumiały. W dniu trzydziestych

urodzin mam odziedziczyć spadek po dziadku, który, jak
sądzę, jest sumą większą niż ty i moi rodzice razem wzięci
zdołalibyście kiedykolwiek zgromadzić. I co na to powiesz?

- A kiedy są twoje urodziny? - zapytał zaskoczony.
- Ósmego października. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
- Dlaczego tak długo zwlekałaś z przyjściem tutaj?
- Ty... ty egoistyczny, zapatrzony w siebie draniu. -

Zaczęła tłuc zaciśniętymi pięściami w jego klatkę piersiową.

Chwycił ją za ręce i przyciągnął do siebie.
- Cieszysz się, że mnie widzisz?
- A ty?
- Ja zapytałem pierwszy. Spojrzała mu w oczy.
- Tak - wyszeptała.
- Ja również - powiedział i zaczął scałowywać łzy, które

płynęły jej po policzkach. Catherine przytuliła się do niego z
całych sił. Bała się, że jeśli teraz otworzy oczy, Jake zniknie
jak sen.

- Jak dobrze mieć cię przy sobie - wyszeptał jej do ucha.

Wziął ją za rękę i bocznymi schodami poprowadził do

background image

swojego mieszkania, do miejsca, w którym chciała się znaleźć
od momentu, kiedy go zobaczyła.

Jake obudził się pierwszy. Właściwie to nie był pewny,

czy w ogóle spał tej nocy. Rozejrzał się po mieszkaniu,
zastanawiając się, jak Catherine oceniła jego lokum.
Przekonany był, że nie ma to dla niej żadnego znaczenia. Ale
miało dla niego. Chciał, żeby została z nim na zawsze, ale jak
mogła mieszkać w czymś tak obskurnym? Wstał z łóżka
ostrożnie, żeby jej nie

obudzić. Poszedł do kuchni, żeby zaparzyć kawę. Kuchnia

także nie przypadła mu do gustu, więc zaczął się wściekać na
Sally i jej prawników, którzy traktowali go jak worek bez dna.
Gdyby nie musiał płacić jej tych wszystkich pieniędzy, stać by
go było na przyzwoite mieszkanie dla niego i Cat. A co mógł
jej teraz ofiarować? Po prostu nic. Tylko długi.

Kawa była gotowa. Napełnił nią dwie filiżanki, znalazł

tacę i zaniósł je do sypialni.

- Mmm, czy to, co czuję, to kawa?
- Tylko ją zdążyłem przygotować.
- Postaw tę tacę i chodź tutaj.
- Mój Boże, jak ty lubisz rozkazywać.
- Spróbuj się do tego przyzwyczaić.
- Chyba jest tylko jeden sposób, abyś zamilkła -

powiedział Jake. Nie mógł uwierzyć, że znowu jej pragnie.
Kochali się przez ostatnie osiem godzin. Ale to spowodowało
jedynie, że chciał jej jeszcze bardziej.

Okazało się, że Catherine też nie ma dość i wcale nie

próbowała tego ukryć. Nigdy dotąd nie przeżywał takich
chwil. Było wspaniale, gdy nagle Catherine zaczęła płakać.

- Cat, Cat... co się stało?
Potrząsnęła głową. Głaskał ją po włosach, coraz bardziej

zaniepokojony.

- Co się stało, kochanie? - powtórzył.

background image

- Nic takiego. To dlatego, że jestem taka szczęśliwa... - i

rozpłakała się znowu.

- Kobiety! Naprawdę można z wami oszaleć - powiedział,

podając jej całe pudełko chusteczek higienicznych. Przytuliła
się do jego piersi i po chwili zaczęła chichotać.

Ściągnął ją z łóżka.
- Pora na śniadanie. Umiesz gotować?
Catherine zaczęła bawić się prześcieradłem, unikając jego

wzroku.

- Właśnie, tego się spodziewałem. Chodź, razem zrobimy

śniadanie. Pora się tego nauczyć.

Jake włożył dżinsy leżące od wczorajszego wieczoru na

podłodze, a Catherine narzuciła na siebie jego koszulę. Oboje
byli strasznie głodni. Zjedli jajecznicę i grzanki. Nieważne
było, jak smakuje, ważne, że robili to wspólnie. Jake
ponownie nalał kawy do filiżanek, przysłuchując się, jak
Catherine mówi o swoich planach. Ta kobieta pełna była
niespodzianek. Przecież wcale nie musiała pracować, ale
dobrze wiedział, że cały czas będzie czymś się zajmowała.

Z zachwytem przyglądał się, jak kawałkiem chleba

wybiera resztkę jajecznicy z talerza. Prawdę mówiąc, nie mógł
sobie wyobrazić, że robi coś takiego u siebie w domu. Zaczął
się śmiać.

- Co cię tak bawi?
- Chyba nie jesz w taki sposób przy twoich rodzicach?
- Poczekaj, a się przekonasz. Już niedługo. W przyszłym

miesiącu.

- Aż boję się myśleć o tym.
- W końcu nie musisz przychodzić na moje urodziny, jeśli

nie chcesz. Ale to ważne wydarzenie dla moich rodziców,
więc obiecałam im, że na pewno będę.

- To musi oznaczać wystrojenie się w garnitur.
- Pewnie. - Roześmiała się.

background image

Po raz pierwszy tego ranka Jake spojrzał na zegarek i

zaklął. Było po dziesiątej. Miał być na dole za niecałą
godzinę. Nie było go przecież wczoraj przez cały wieczór.
Musiał iść.

Opracowali plan. On pójdzie do pracy, a Catherine

wykąpie się i ubierze w tym czasie. Potem wróci do domu po
trochę rzeczy i spotkają się tutaj o szóstej.

W ciągu kilku minut Jake był gotowy do wyjścia. Spojrzał

ponownie na zegarek. Miał jeszcze dwadzieścia minut. Będzie
na dole wcześniej. Tak sądził do chwili, dopóki nie pocałował
Catherine na do widzenia. I wtedy okazało się, że jednak się
spóźni.

Catherine miała dużo wolnego czasu. Posprzątała kuchnię,

a potem rozejrzała się po mieszkaniu. Przebywanie tu, w
prywatnym świecie Jake'a, miało w sobie coś osobistego,
intymnego.

Posłała łóżko, a potem położyła się na nim, podkładając

ręce pod głowę. Mieszkanie było bardzo wysokie z
widocznymi belkami stropowymi pomalowanymi na kolor
gołębi. Okna składały się z małych szybek, które wydawały
się w dobrym stanie. Drewniana podłoga pilnie potrzebowała
konserwacji, ale, ogólnie rzecz biorąc, drewno było zdrowe.
To lokum stwarzało dużo możliwości.

Zaświtała jej w głowie pewna myśl, ale przeszła nad nią

do porządku dziennego, znowu głowiąc się nad pytaniem,
które nie dawało jej spokoju. Czy to możliwe, żeby jej
pieniądze nie stanowiły problemu w przypadku mężczyzny tak
bardzo niezależnego jak Jake?

Podenerwowana, wstała i poszła wziąć prysznic. Była

zakochana. Postanowiła, że będzie się tym cieszyć,
zostawiając zmartwienia na później. Nie wiedziała jeszcze jak,
ale była pewna, że ona i Jake znajdą jakiś sposób, żeby być
razem.

background image

Kiedy Catherine wróciła ze swoimi rzeczami, zjedli

hamburgera i frytki, co jakiś czas wychodząc na zaplecze i
wymieniając gorące pocałunki. Catherine czuła się jak
nastolatka i bardzo się jej to podobało.

O północy, kiedy liczba gości trochę zmalała, Jake

zaprowadził ją na górę. Otworzył butelkę chablis. Usiedli na
kanapie, popijając wino i całując się od czasu do czasu.
Catherine była naprawdę szczęśliwa. Chciałaby podarować
mu wszystko. Zastanawiała się, do jakich sztuczek będzie
musiała się uciekać, żeby móc dzielić z nim majątek.

- Powiedz mi, Jake - odezwała się nagle - gdybyś wygrał

na loterii...

- Nawet nie próbuję grać - zauważył.
- Ale gdybyś wygrał i wiedziałbyś, że zawsze chciałam

mieć czerwonego porsche'a. Co byś zrobił?

- Próbowałbym przekonać cię do zielonego jaguara.

Bardziej mi się podoba. Ale gdyby mi się to nie udało,
kupiłbym ci to czerwone autko - odpowiedział przyciągając ją
do siebie.

- A gdybym powiedziała, że musimy żyć z tego, co

zarobimy, albo że nie mogę zaakceptować tak drogiego
podarunku, byłbyś na mnie zły?

- Po prostu przerzuciłbym cię przez kolano i zlał po tyłku.
- Poważnie?
- Cat, o co ci chodzi? Chyba nie chcesz kupić mi

samochodu? Bo jeśli tak, to zapomnij o tym, ja...

- Ależ skąd - roześmiała się. - Naprawdę nie zamierzam

kupować ci samochodu.

- W takim razie co jest grane?
- Nic. Słowo honoru. - Widziała, że jej nie wierzy. -

Chciałam kupić sobie samochód i zastanawiałam się, jaka
marka ci się podoba. Uspokój się, nie zamierzam zastępować

background image

twojego wspaniałego dżipa czymkolwiek. Za bardzo go lubię.
Ale zamierzam dać ci coś innego.

- To dobrze - stwierdził. - I to natychmiast.
Poczuła jego wargi na swoich i świat wokół niej

zawirował.

W poniedziałek wieczorem Jake stał na parkingu,

machając Catherine ręką na pożegnanie. Był nieszczęśliwy, że
musi wracać do domu. Obrócił się na pięcie i ruszył w stronę
Alley Cat. Po raz pierwszy w życiu był niezadowolony z tego,
co robił. Najchętniej rzuciłby to wszystko w diabły. Nic nie
mogło się równać z chwilami spędzanymi z Catherine. Jak
długo potrwa, nim znudzi się jej to miejsce albo on? Wszedł
do pokoju i usiadł na fotelu. Zadzwonił telefon. Jake miał być
w barze pół godziny temu. Rozległ się następny dzwonek. I
następny.

Podniósł słuchawkę.
- Słucham?
- Tak bardzo mi ciebie już brakuje.
- Cat?
- A co, spodziewałeś się telefonu od jakiejś innej kobiety?
- Nie, ale też nie myślałem, że jeszcze dzisiaj do mnie

zatelefonujesz.

- Cóż, masz nade mną jakąś moc, Jake'u Alley.
- Ach, te bogate kobiety z telefonami komórkowymi. Czy

to mi chciałaś powiedzieć?

- Nie, wszystkowiedzący pyszałku.
- Cat, tak bardzo chciałbym kupić dom. Nie wyobrażam

sobie, jak mogłabyś mieszkać tu ze mną nad barem -
powiedział, zdając sobie nagle sprawę, ze nigdy dotąd nie
rozmawiali o wspólnym mieszkaniu.

- Jake, przestań. Jeśli uważasz, że ważne jest dla mnie to,

gdzie mieszkam, to jesteś bardziej stuknięty, niż myślałam.
Jedyne, co się dla mnie liczy, to to, żebyśmy byli razem.

background image

Odetchnął z ulgą.
- Ale mam pewien pomysł. Mówiłeś coś, że zamierzasz

zmodernizować parter budynku. Wiesz, że chcę zająć się
projektowaniem, ale potrzebuję trochę praktyki.

- Tak?
- A co ty na to, żebyśmy zrobili coś takiego wspólnie?

Kupili jakąś ruderę i całkowicie ją przerobili. A potem
sprzedali ją albo się wprowadzili, w zależności od tego, na co
będziemy mieli ochotę.

Jej pomysł przypadł mu bardzo do gustu.
- Możemy zacząć już jutro. Czy to ci odpowiada?
- Czy ci mówiłam, że oszalałam na twoim punkcie?
- Ostatnio, kiedy rozstawaliśmy się na parkingu dziesięć

minut temu. - Zaśmiał się radośnie.

Zignorowała jego wypowiedź.
- Słuchaj, mógłbyś zrobić kilka zdjęć? - zapytała nagle.
- Tak, tylko powiedz mi, czego?
- Twojego mieszkania. Mam jeszcze jeden pomysł, ale

najpierw muszę mieć te zdjęcia.

- Nic nie rozumiem. Jeśli mamy kupić jakiś stary dom do

remontu, to po co - zawracać sobie jeszcze głowę tym
miejscem?

- Porozmawiamy o tym później. Może jutro, kiedy się

zobaczymy. Śpij dobrze..

Po odłożeniu słuchawki Jake zaczął się zastanawiać, o co

może jej chodzić. I tak niczego nie wymyśli. Jak zwykle uda
się jej go zaskoczyć. Wrócił myślami do swoich problemów.
Skąd, u licha, ma znaleźć pieniądze, żeby spłacić Sally? A
przecież dopiero wtedy, gdy załatwi tę sprawę, będzie mógł
poprosić Cat, by została jego żoną.

Minęły dwa tygodnie poszukiwania domu, a oni nadal

rozmawiali ze sobą i mieli coraz więcej wspólnych tematów.
Było to dla Jake'a zaskakujące. Wpatrywał się w Catherine z

background image

zachwytem. Po raz pierwszy w życiu zaangażował się tak
bardzo i wcale tego nie żałował. Kochał tę kobietę w sposób,
który jeszcze niedawno wydawał mu się niemożliwy, i tak
intensywnie, że aż się bał siły swoich uczuć.

- Jake? Czy przyniosłeś zdjęcia?
- Tak... tak, ale nie powiedziałaś mi dotąd, do czego ci są

potrzebne?

- Wszystko we właściwym czasie, mój drogi. Wracamy

do sprawy naszego domu.

Podał jej zestaw ofert.
- Ten mi się podoba: Popatrz, jest cudowny. Okna we

wnękach, drewniana podłoga, wykusze. Ile jest sypialni?

- Jedna na dole i trzy na górze. Jedna z nich ma okna w

suficie. Mogłabyś urządzić sobie tam pracownię.

- Podoba ci się?
- Tak.
- To co, kupujemy?
- Nie chcesz go obejrzeć dokładniej?
- Nie. To, co tu widzę, zupełnie mi wystarczy. A więc

decyzja zapadła? A teraz... chcesz posłuchać, jaki mam
pomysł na Alley Cat? - Sięgnęła po przygotowane wcześniej
szkice i rozłożyła je przed nim. - Wiem, że się uda. Obejrzyj
plany.

Bardzo podobał mu się jej entuzjazm, ale Alley Cat to

było wszystko, co posiadał i trudno mu było decydować o
jakichś zmianach.

Zauważyła jego wahanie.
- Wiesz co, porozmawiamy o tym później. Przecież

spieszysz się do pracy. Weź moje projekty do domu. Przemyśl
to i wtedy powiesz mi, co o tym sądzisz.

Jake odetchnął z ulgą. Nie pokłócili się ani razu od chwili,

kiedy się zeszli ponownie. Ale Alley Cat mógł stać się kością
niezgody. Spojrzał na zegarek.

background image

- Masz rację. Pora na mnie - powiedział i pocałował ją w

policzek.

Był dopiero koniec września, ale chłód za oknem

uświadamiał im, że zbliża się zima.

Jake pakował swoje rzeczy. Dzielił teraz pokój z Sarge'em

u ciotki Helen. Jutro zaczynał się remont.

Projekt Cat zachwycił go. Zły był, że sam wcześniej na to

nie wpadł. Rozwiązanie jego problemów finansowych było
przecież w zasięgu ręki. Zastanawiało go jeszcze jedno.
Dlaczego Cat nigdy nie poruszyła kwestii małżeństwa?
Czyżby była taka staroświecka i czekała, aż on się jej
oświadczy? Bardzo możliwe. Na ogół ludzie rozmawiają o
wspólnych planach, zanim kupią dom. Ale jego nie powinno
to dziwić. W ich związku nic nie dzieje się normalnie.
Przecież, na dobrą sprawę, byli już nawet w podróży
poślubnej.

Zaniósł rzeczy do dżipa. Jeszcze raz popatrzył uważnie na

budynek. Jeśli rozdzieli dwa piętra, będzie mógł spokojnie
sprzedać górę, którą już nazwał Top Cat, a pieniądze dzięki
temu uzyskane starczą na spłacenie Sally. Oczywiście,
znalezienie kupca może być problemem, ale miał już pewien
pomysł. Znał co najmniej dwie osoby, które byłyby tym
zainteresowane. Sarge i Charlie. Był pewien, że obaj mają
dość pieniędzy. A jeśli zainstaluje się windę, Sarge nie będzie
miał kłopotu z dostaniem się na górę. Na pewno chętnie
skorzysta z jego oferty, bo wyraźnie tęskni do pracy. Będzie
musiał powiedzieć im o tym stosunkowo szybko, bo zbliżał
się termin spłaty, a do tej pory żaden z nich nie wiedział, w jak
ciężkiej sytuacji się znajduje. Teraz nie ma już wyjścia i musi
schować tę swoją cholerną dumę do kieszeni. Przygnębiło go
to. Musi jeszcze raz wszystko przemyśleć. Może znajdzie
jakiś inny sposób.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Mam nadzieję, że lubisz kurz. - Jake trzymał słuchawkę

w jednej ręce, a drugą wycierał twarz i oczy. - Jest wszędzie.

Roześmiała się radośnie.
- Cat, a jak się posuwają prace w Top Cat? Nauczyłaś się

już używać pędzla i młotka?

- Nie wiem. Zapytaj robotników. Oni to najlepiej ocenią. -

Już pytałem. Są pełni uznania. Mówią, że twoje plany i
rysunki są lepsze niż prace niejednego architekta.

- O! Do licha! - usłyszał radość i dumę w jej głosie. -

Wiesz, ciotka Helen wpadła tutaj, obejrzała wszystko i
pochwaliła mnie. Jeden ze stolarzy powiedział jej, że pracuję
na równi z nimi. Była pełna uznania. Przepraszam cię na
chwilę.

Słuchał z dumą, jak wydawała instrukcje jednemu z

robotników. Pracowała z prawdziwą pasją. Top Cat będzie
gotowy dużo wcześniej niż ich dom. Catherine naprawdę
odnalazła się w tej pracy.

- Muszę kończyć, przystojniaczku. Porozmawiamy

później.

- Masz jakieś rzeczy, w które mogłabyś się przebrać? -

zdążył zapytać, nim odłożyła słuchawkę. - Przyjadę o szóstej.

- Będę gotowa.
Catherine przebrała się szybko, nie mogąc się doczekać

spotkania z Jakiem. Może dziś powie wreszcie to, na co ona
tak długo już czeka?

Kiedy siadała koło niego w dżipie, nie mogła się doczekać

chwili, kiedy go znowu dotknie, a przecież od ich ostatniego
spotkania minęło dopiero jedenaście godzin. Zarzuciła mu
ręce na szyję i przytuliła policzek do jego twarzy. Dobiegł ją
zapach wody po goleniu. Czuła się taka bezpieczna w jego
ramionach.

background image

Tu właśnie był jej prawdziwy dom. Nie tam, gdzie się

wychowywała, i nie tam, gdzie będzie wkrótce mieszkać.
Jake. Tak, Jake był jej domem, bez względu na to, dokąd by to
ją miało zaprowadzić.

Kiedy rozluźniła swój uścisk, Jake przyjrzał się jej

uważnie od stóp do głów. Wyglądała wspaniale. Siedzieli tak
przez chwilę, nie mówiąc nic. Nagłe Jake się uśmiechnął.

- Kiedy przejdę na emeryturę, możliwe, że będę chciał

wybrać się na ryby na dzień lub dwa.

Catherine parsknęła śmiechem.
- O czym ty, do licha, mówisz?
- Przypuszczam, że może ty będziesz miała ochotę

skoczyć do Nowego Jorku, żeby zobaczyć jakąś nową sztukę
na Broadwayu. Ale poza tym zawsze będziemy razem.

- Masz rację - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. -

Ale nie pomyślałeś o jednej rzeczy.

- Tak? A o czym?
- Bardzo możliwe, że po prostu będę wolała pojechać z

tobą na ryby!

Jake parsknął śmiechem.
- Chciałbym się o tym przekonać.
Dziesięć minut później skręcili z Woodward na wschód w

696 ulicę. Catherine zastanawiała się przez cały czas, dokąd
jadą.

- No i co? Wiesz, dokąd jedziemy?
- Nie mam pojęcia.
Jake spojrzał na nią i pogłaskał ją po ramieniu. Pomyślała,

że może dziś zdeklaruje się w jakiś sposób. Przekonywała się
ciągle, że małżeństwo nie jest istotne, ale nadal nie była tego
taka pewna. I nie mogła się doczekać, kiedy to nastąpi.

Podjechali pod Westin Hotel. I kiedy tylko znaleźli się w

pokoju, nie potrafili się opanować, kochając się po wariacku.

background image

Potem w restauracji na dachu hotelu popijali koktajle,

mając przed oczyma wspaniałą panoramę miasta i
rozmawiając o przyszłej pracy Catherine.

Jake zastanawiał się przez cały czas, czy Cat nie będzie

rozczarowana, bo nie wymyślił żadnych atrakcji poza
powrotem do pokoju i wspólną nocą. Pewnie Catherine
oczekuje od niego słów, których jeszcze nie może
wypowiedzieć? Ma, co prawda, dla niej pewien drobiazg, ale i
z ofiarowaniem go jej chyba będzie musiał poczekać.

Catherine była odmiennego zdania.
- No więc jak? Dasz mi to, czy nie? - zapytała z

iskierkami rozbawienia w oczach. - Obserwuję to
wybrzuszenie w kieszeni twojej marynarki Bóg wie jak długo
i zastanawiam się, czy to prezent dla mnie?

- Ach tak? To w to tak wpatrywałaś się przez cały czas? -

zapytał dwuznacznie, zdając sobie sprawę, że nie ma odwrotu.

- Jesteś okropny!
Z wahaniem wyjął z kieszeni małe, czarne, aksamitne

pudełeczko, zastanawiając się, co w tej sytuacji powiedzieć.

- Zamierzałem poczekać z tym do przyszłego tygodnia,

do twoich urodzin, ale skoro mamy je spędzić z twoimi
rodzicami, pomyślałem, że może będzie lepiej dzisiaj... - Jake
miał przez cały czas nadzieję, że ten pamiątkowy drobiazg nie
rozczaruje jej.

- Sarge dał mi go... - przerwał. Musiałby powiedzieć: tuż

przed ślubem z Sally. Ale wypadłoby to dość niezręcznie. -
Dał mi go dawno temu. Należał do jego matki, a mojej babki.
Umarła, kiedy byłem dzieckiem i nigdy jej nie poznałem.
Sarge zawsze powtarza, że była kimś szczególnym i że jeśli
kiedyś znajdę kogoś wyjątkowego, to mogę mu to dać.

Podał jej pudełeczko. Zacisnęła na nim drżące palce.

Poprosił, żeby zajrzała do środka.

background image

Powoli podniosła wieczko. W środku leżał szmaragdowy

pierścionek w kształcie serca wysadzany maleńkimi
diamencikami. Był śliczny.

- Jake! Och, Jake! Jest cudowny. To najpiękniejszy

prezent, jaki kiedykolwiek dostałam - wyszeptała, a łzy
wzruszenia potoczyły się jej po policzkach. Pocałowała go
delikatnie w policzek. Wyjął jej z rąk pudełko. Jeszcze raz
spojrzał na pierścionek i włożył go jej na trzeci palec lewej
ręki.

Miał wrażenie, że Cat spodziewa się czegoś więcej z jego

strony. Czuł się winny. Gdyby był trochę mniej zajęty
remontem ich domu, pogadałby o Top Cat z Sarge'em i
Charliem.

Wiedziałby wtedy, jaka jest jego sytuacja i mógłby zadać

Catherine pytanie, na które z taką niecierpliwością czeka.

Gdyby tylko mógł się przemóc i powiedzieć jej o swoich

problemach i o tym, że są one jedyną przeszkodą w
oświadczynach, zrozumiałaby go na pewno. Przecież to nie
był żaden sekret. Ale nigdy nie trafiał na odpowiedni moment.

Catherine przysunęła się do niego bliżej. Jeśli nawet była

rozczarowana, ukryła to świetnie. Pocałował ją w czubek
głowy z rozczuleniem. Podjął decyzję. Jutro pogada że swoim
ojcem. Przy odrobinie szczęścia będzie mógł poprosić ją o
rękę lada dzień i wszystko będzie w porządku.

Kiedy spotkał się z ojcem następnego dnia, wszystko

poszło jak z płatka. Sarge'owi bardzo się spodobał ten pomysł.
Powrót do pracy odmłodzi go o kilka lat. W każdym razie był
o tym przekonany. Gotówki miał dość, żeby załatwić sprawę
od ręki. Jak tylko prawnicy przygotują dokumenty, Top Cat
będzie należał do Sarge'a.

Następnego wieczoru, w kompletnie pustym salonie ich

przyszłego domu, Jake w końcu zapytał Catherine, czy
zostanie jego żoną.

background image

Nie odpowiedziała nic, tylko wpatrywała się w niego z

namysłem. Zaczął się denerwować. Czyżby się pomylił? A
może ona wcale nie chce wyjść za niego?

- Więc jak? Zgadzasz się? - powtórzył pytanie.
- Tak - odpowiedziała. - Chociaż powinnam cię

przetrzymać przez kilka dni w niepewności. Ty kazałeś mi tak
długo czekać na to pytanie. - Z zachwytem wpatrywała się w
pierścionek na palcu.

Jake przyglądał jej się z uwielbieniem. A może teraz

powiedzieć jej o długach i jak to wszystko załatwił? Widząc
jej radość, doszedł do wniosku, że zrobi to później, bo są
przyjemniejsze rzeczy do omówienia.

- A kiedy porozmawiamy o ślubie? - zapytała.
- Myślę, że ty sama zadbasz o najdrobniejsze szczegóły.

Chcę je tylko poznać.

- Jesteś niemożliwy!
- Powiedz, o co ci chodzi.
- Jesteś okropny. Kto to widział, żeby dawać kobiecie

pierścionek, a dopiero po czterdziestu ośmiu godzinach prosić
ją o rękę?

- No, już nie drocz się ze mną. Powiedz w końcu, jak

planujesz to urządzić.

Kiedy skończyła swoją relację kilka minut później, Jake

siedział, nie odzywając się przez chwilę.

- Naprawdę chcesz tak to urządzić? Czy ty przypadkiem

mnie nie nabierasz?

- No pewnie, że nie. Chyba że masz lepszy pomysł.
- Wiesz, naprawdę jesteś dziwną dziewczyną. Znowu

mnie zaskoczyłaś. - Roześmiał się. - Ciotka Helen na pewno
uważałaby, że z tobą nie można się nudzić.

- Twoja ciotka o tym wie. Przecież była wtedy na

przyjęciu i słyszała moje oświadczenie. Pamiętasz?

background image

- A któż mógłby je zapomnieć? Tym razem będzie

inaczej, Catherine. Nigdy cię nie zranię, uwierz mi.

- Wiem o tym, Jake. Jedną z rzeczy, którą w tobie

kocham, jest uczciwość. Wiem, że nigdy nie nadużyłbyś
mojego zaufania. Myślę, że jesteś gotowy wbić się w garnitur
i poznać moją rodzinę w przyszłą sobotę?

- Chyba nie mam żadnego wyboru?
- Uspokój się, kochanie. Po tym sobotnim wieczorze

będzie tylko radość i szczęście.

I znowu przypomniał mu się ten nieszczęsny spadek.
- Powiedz mi, co kupuje się w prezencie urodzinowym

dziewczynie, która ma tego dnia dostać więcej pieniędzy, niż
kiedykolwiek zdoła wydać?

- Nie przejmuj się tym. Jest coś, co możesz dać mi tylko

ty. nikt inny.

Był poruszony tym, jak to powiedziała.
- Czy muszę czekać aż do twoich urodzin, żeby ci to dać?

- zapytał, uśmiechając się niewinnie.

O zmierzchu w dniu urodzin Catherine Jake zatrzymał

dżipa na podjeździe dużego domu w stylu Tudorów. Siedział
bez ruchu w samochodzie. Nie miał pojęcia, w co się tym
razem ładuje.

Poprawił krawat pamiętając, że ostatni raz miał go na

sobie właśnie w tę noc, gdy się poznali. Czy jej rodzice
przypomną sobie, że uczestniczył w przyjęciu? Czy wiedzą, że
byli razem na Jamajce? Żałował, że nie zapytał Catherine o to
wszystko wcześniej. Nie mógł tu siedzieć w nieskończoność.
Wziął bukiet róż i zastukał do masywnych frontowych drzwi.

Drzwi otworzyła mu ciemnoskóra kobieta w średnim

wieku.

- Pan Alley? Panienka zaraz zejdzie. Bardzo proszę. -

Uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo. Zastanawiał się,
ile Catherine jej powiedziała.

background image

- Ty musisz być Ellie. Cieszę się, że cię poznałem.
- I ja również.
I wtedy zobaczył Catherine zbiegającą po schodach, żeby

go powitać. Miała na sobie czarną, koronkową sukienkę,
odsłonięte ramiona i przepiękny naszyjnik z pereł na szyi.
Zaparło mu dech w piersiach. Wyglądała prześlicznie.
Wyciągnęła do niego rękę. Uścisnął ją bez słowa.

- To dla ciebie - powiedział po chwili, wręczając jej

kwiaty.

- Są piękne. Dziękuję, Jake.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Catherine. -

Pocałował ją w policzek. Gdyby nie róże, które trzymała w
rękach, porwałby ją po prostu w objęcia i całował do utraty
tchu. - Przestań.

- O co ci chodzi? - zapytała z niewinnym uśmiechem na

twarzy.

- Dobrze wiesz. Przestań mnie uwodzić.
- Ja? - zdziwiła się.
- Ty możesz spokojnie ukryć, co czujesz, ale ja nie. I

dobrze o tym wiesz.

Opuściła wzrok i zaczęła się śmiać. Już miała coś

powiedzieć, kiedy pojawili się jej rodzice. Szybko stanęła
obok Jake'a, przedstawiając ich sobie nawzajem. Jake uścisnął
im dłonie, czując się bardzo głupio. Miał nadzieję, że niczego
nie zauważyli. Catherine cały czas dusiła się ze śmiechu.

Ojciec Catherine poprowadził ich do gabinetu. Pokój był

bardzo duży, ale przytulny. Na kominku płonął ogień.
Wszędzie znajdowały się półki pełne książek. Niedaleko okna
stał okrągły stolik nakryty dla czterech osób. Jake odetchnął z
ulgą. Myśl o oficjalnym obiedzie przy ogromnym stole
przytłaczała go. Catherine poprowadziła go do kanapy stojącej
niedaleko kominka. Państwo Mason usiedli w swoich
ulubionych fotelach. Przyglądali się przez chwilę

background image

narzeczonemu córki, a potem pan Mason ruszył w stronę
barku.

- Co podać do picia? - skierował spojrzenie na żonę.
- Poproszę o szklaneczkę białego wina.
- Catherine, a ty?
- To samo.
- A dla pana, Jake? - zapytał z uśmiechem.
- Poproszę o piwo.
Jake nie był pewny, czy nie skompromitował się takim

wyborem. Spojrzał nerwowo na Catherine, ale jej twarz nie
wyrażała niczego. Byłaby świetną pokerzystką.

Państwo Mason podnieśli szklaneczki.
- Wszystkiego najlepszego, Catherine kochanie. Przede

wszystkim, szczęścia, na które naprawdę zasługujesz.

Jake podniósł szklankę do ust. Jakie to dziwne. Nie tak

dawno myślał, że Catherine może być kolejną kobietą, którą
interesują wyłącznie jego pieniądze. Teraz jej rodzice pewnie
myślą o nim tak samo. I czy można ich za to winić? Z
przerażeniem pomyślał o planie Catherine.

Mason przyjrzał mu się badawczo. Jake spojrzał mu prosto

w oczy. Nie miał nic do ukrycia. Kochał córkę tego
mężczyzny i próbował uświadomić mu to bez słów. Po chwili
milczenia ojciec Cat zwrócił się do niego..

- Przedyskutowaliśmy to z Catherine. To była jej decyzja.

Chciała tę ważną dla niej chwilę dzielić z panem. Zaraz zdacie
sobie sprawę ze znaczenia tego zapisu. - Spojrzał na żonę,
która podeszła do Catherine, wręczyła jej małą książeczkę i
ucałowała córkę w czoło. Ojciec uściskał ją z całych sił.

Catherine wpatrywała się w wygrawerowane litery.

Państwowy Bank miasta Detroit.

- Catherine poinformowała nas, że wie pan o zapisie jej

dziadka. Mój ojciec był człowiekiem sukcesu, ale był również
bardzo mądry. Widział, jak bogactwo niszczy życie dzieci i

background image

wnuków jego przyjaciół. Postanowił więc, że nic podobnego
nie przytrafi się w tej rodzinie. Kiedy byłem młody, płacił za
moje wykształcenie i pokrywał niezbędne wydatki. Resztę
musiałem zarobić sam. Wtedy prawdopodobnie myślałem, że
znęca się nade mną, ponieważ miał mnóstwo pieniędzy. W
końcu zrozumiałem go i doceniłem jego mądrość.

Jake spojrzał na Catherine. W jej oczach było tyle miłości,

kiedy patrzyła na ojca, że poczuł się tu intruzem. Catherine od
razu zorientowała się w jego odczuciach i spokojnie wzięła go
za rękę.

- Będąc w twoim wieku, nie zdawałem sobie sprawy, jak

ogromny majątek posiada mój ojciec. Ty wiesz i muszę ci
powiedzieć, że jestem z ciebie bardzo dumny, bo świadomość
bogactwa wcale cię nie zmieniła. Przez cały czas ciężko
pracujesz, zarabiając na życie i wiesz bardzo dobrze, że wcale
nie tak łatwo jest na nie zarobić.

- Zajrzyj do środka, kochanie - odezwała się matka

Catherine. - Pora, żebyś się dowiedziała, ile odziedziczyłaś.

Spojrzała na Jake'a niespokojnie. Ciągle bała się jego

reakcji. Uśmiechnął się do niej zachęcająco, dodając jej
odwagi. Nic nie mogło zmienić tego, co było między nimi.
Wszystko, poza ich miłością, było dla nich naprawdę zupełnie
nieistotne.

Z niedowierzaniem spojrzał na wysokość kwoty, którą

Catherine odziedziczyła. Siedem zer. Nie mogli w to
uwierzyć. Przeraziła ją ta kwota. Gdyby byli sami, Jake
wziąłby ją w ramiona i przytulił do siebie z całych sił,
zapewniając ją o swej miłości. Ale byli tu jej rodzice.
Zupełnie nie wiedział, co ma powiedzieć. Fakt, że nie było to
proste. Po raz pierwszy w życiu znalazł się w podobnej
sytuacji. Postanowił rozładować atmosferę.

- Od tej chwili, panno Mason, jeśli zjawi się pani w Alley

Cat, będzie pani musiała sama kupować sobie drinki.

background image

Catherine zarzuciła mu ręce na szyję i rozszlochała się.

Pogłaskał ją uspokajająco po plecach. Popatrzył na jej
rodziców. Uśmiechali się do nich życzliwie.

W końcu potok łez został zahamowany chusteczką Jake'a,

a Catherine uspokoiła się trochę. Powoli na jej twarzy pojawił
się uśmiech.

- Kiedy usiądziemy do stołu? Nie wiem jak wy, ale ja

umieram z głodu.

Pani Mason spojrzała na zegarek z przerażeniem.
- Mój Boże! Mamy tylko godzinę, zanim przyjdą

pozostali goście. Siadajcie. Powiem Ellie, że jesteśmy gotowi.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY
Catherine grzebała widelcem w talerzu, słuchając

rozmowy ojca z Jakiem. Rozmowa toczyła się gładko, gdyż
dotyczyła głównie jej planów zawodowych.

- Jak idą roboty w Top Cat? - zapytał ją ojciec. Trochę

czasu minęło, nim dotarł do niej sens tego pytania.

- No więc, tak... Nieźle - odpowiedziała niepewnie i

poczuła, że matka przypatruje się jej badawczo.

- Niewiele zjadłaś, kochanie? Czy coś się stało? Catherine

wstała gwałtownie, odpychając krzesło. Zupełnie zignorowała
pytanie matki.

- Jeśli już skończyliśmy posiłek, dlaczego nie pomożemy

Ellie zebrać naczynia ze stołu? Wiem, że poczujesz się dużo
lepiej, jeśli te brudne talerze znikną stąd przed przybyciem
pozostałych gości - powiedziała zwracając się do matki.

- Jake jest gościem, Cat.
- Ależ pomogę z przyjemnością.
Catherine udawała, że nie widzi pełnych niepokoju

spojrzeń, jakie Jake jej rzucał w drodze do kuchni. Może
ogłoszenie dziś ich zaręczyn nie jest tak do końca dobrym
pomysłem. Mieli już chyba dość emocji. Z wrażenia bolał ją
brzuch. Gdyby tylko powiedziała im wcześniej o Jake'u - o
tym, jak wiele dla niej znaczy. Jak mogła oczekiwać, że
zrozumieją...

Wejście do kuchni rodziców Catherine wywołało popłoch.

Ellie starała się z całych sił coś ukryć przed nimi.

- Proszę postawić talerze gdziekolwiek. Zajmę się nimi

później. - Wpatrywała się w Catherine, błagając wzrokiem o
pomoc. Ale było już za późno. Pani domu, zaintrygowana
dziwnym zachowaniem służącej, postanowiła wyjaśnić
sprawę.

- Co ty tam chowasz, Ellie? - zapytała.

background image

- W porządku, Ellie. Niech zobaczą - westchnęła

Catherine.

Zakłopotana Ellie odsunęła się na bok i oczom

zgromadzonych ukazał się tort czekoladowy z różowym
napisem. W dniu urodzin Catherine podanie takiego tortu stało
się rodzinną tradycją. Tylko że w tym roku napis był zupełnie
inny. „Przy tej szczególnej okazji - miłości i szczęścia na
zawsze". No i oczywiście obok dwie obrączki. Kątem oka
Catherine zauważyła, jak uśmiech znika z twarzy jej
rodziców, zastąpiony przez wyraz niepewności i zaskoczenia.

Zanim zdołała coś powiedzieć, matka objęła ją czule i

ucałowała.

- Zaręczona w dniu urodzin. Ależ nasi goście będą

zaskoczeni - powiedziała rozentuzjazmowanym głosem.

- Moje gratulacje! - Ojciec Cat uścisnął dłoń Jake'a.
- Dziękuję - powiedział Jake, a potem spojrzał na

Catherine i przypomniał jej: - Pamiętaj, że to był twój pomysł.

- Tato - zaczęła Catherine drżącym głosem. - Wiem, że to

wszystko stało się tak nagłe, ale musicie mi zaufać. Wiem, co
robię, naprawdę. Czy ogłosicie nasze zaręczyny, kiedy przyjdą
goście?

- Jesteś pewna, że tego chcesz? - zapytał ją ojciec z

powagą.

- Tak - odpowiedziała bez wahania, patrząc mu prosto w

oczy.

- Oczywiście, że tak.
- Potem podamy tort. - Ellie stała koło ziewu z

opuszczoną głową. - Tort jest wspaniały, Ellie, i wszystko jest
w porządku, naprawdę.

Wychodząc z kuchni, Catherine uśmiechała się

promiennie, ale w głębi duszy chciałaby, by ktoś ją zapewnił,
że postępuje słusznie.

background image

Ojciec i Jake skierowali się do gabinetu, a ona zaczęła

pomagać mamie w składaniu serwetek.

- On jest bardzo sympatyczny, Cat... Mam nadzieję, że

wasze narzeczeństwo trochę potrwa, żebyście mieli czas się
bliżej poznać, zanim...

- Zanim popełnię kolejny błąd? To chciałaś mi

powiedzieć, prawda, mamo? - Chyba zareagowała zbyt
gwałtownie, ale zreflektowała się szybko. - Przepraszam.

- Ja również cię przepraszam, Catherine. Jesteś dorosła.

Wiesz, co robisz. Pokaż mi w końcu ten twój pierścionek.
Pewnie już od dawna masz na to ochotę.

Rozległ się dzwonek.
- Goście idą - zawołała Ellie, biegnąc otworzyć drzwi.
Ciotka Helen właśnie przedstawiła gościom ojca Jake'a i

Charliego, kiedy nadeszła Becky. Catherine serdecznie
przywitała się ze swoją najbliższą przyjaciółką. Nagle zdała
sobie sprawę, że już bardzo dawno nie rozmawiały ze sobą.
Żałowała, że nie ma teraz na to czasu. Co sobie Becky
pomyśli, gdy usłyszy o jej kolejnych zaręczynach? Catherine,
po raz nie wiem który, zaczęła się zastanawiać, czy to
wszystko nie dzieje się zbyt szybko. Popatrzyła na Jake'a,
który szedł przez hol, rozmawiając z Sarge'em i Charliem.
Kim był ten człowiek? Jak udało mu się tak szybko zawładnąć
jej sercem?

Goście przeszli do gabinetu, więc została w holu sama z

matką.

- Wiesz, nie ma jeszcze wuja Willie'ego. Zostawił

wiadomość, że się spóźni. Ponieważ jest jedyną osobą, której
brakuje, chcesz, żebyśmy z ojcem teraz ogłosili wasze
zaręczyny, czy dopiero po jego przyjściu?

- Powiedz tacie, że jesteśmy gotowi.
Kiedy w gabinecie Jake stanął koło niej, Catherine przez

cały czas walczyła z napływającymi do oczu łzami. Była zła

background image

na siebie. Dlaczego nie potrafi się uspokoić i cieszyć tą
chwilą? Może jest po prostu przewrażliwiona. Podczas obiadu
bała się reakcji rodziców. Teraz stojąc obok Jake'a wróciła
myślami do kilku ostatnich dni. Jej narzeczony wydawał się
taki podenerwowany. Dzisiaj nie widzieli się wcale, dopiero tu
podczas obiadu. Każde z nich miało wcześniej jakieś pilne
sprawy do załatwienia. Ona musiała dopilnować prezentu -
niespodzianki dla Jake'a, ale co on robił? Była dwukrotnie w
ich domu i raz w Alley Cat, jednak robotnicy powiedzieli jej,
że nie widzieli go przez cały dzień.

...i za przyszłych państwa Alley! - usłyszała końcowe

słowa wypowiedzi ojca. Goście zwrócili się w ich kierunku.
Miała wrażenie, że wszystko dzieje się jak na zwolnionym
filmie. Tak jak poprzednim razem...

I nagle znajomi rzucili się do nich, żeby złożyć

narzeczonym gratulacje. Czuła, że robi się jej słabo.

- Co się dzieje, kochanie? - zapytał przestraszony Jake,

obejmując ją mocno.

- Wszystko w porządku. Jestem po prostu trochę

podekscytowana - powiedziała, dziękując kolejnym osobom
za życzenia. Czuła: się dziwnie, ale to wszystko przez te
okropne wspomnienia związane z TJ. Poza tym była
przemęczona. Ostatni tydzień był bardzo wyczerpujący.

- Może przynieść ci coś do picia? - zapytał Jake.
- Trochę coli.
- Zaraz ci ją podam.
Uśmiechnęła się do niego, czując się trochę winna z

powodu swoich wątpliwości. Jake i TJ są zupełnie inni.
Jake'owi ufa całkowicie.

Podał jej szklankę, patrząc na nią z czułością. Była

naprawdę głupia, martwiąc się tak bez powodu. Wszystko
układa się wspaniale.

- Co robiłeś przez cały dzień? - zapytała.

background image

- Różne rzeczy. Musiałem też załatwić do końca pewną

sprawę.

Charlie zbliżył się do nich i Jake poszedł z nim, słuchając

kolejnego dowcipu.

Jaką sprawę załatwiał, zaczęła się zastanawiać. Może

również wymyślił prezent - niespodziankę? Ale mogło to
również być coś innego, o czym nie chciał, żeby wiedziała.
Odetchnęła głęboko. Musi przestać się tak zachowywać.
Powinna odzyskać kontrolę nad sobą, bo inaczej ten wieczór
będzie niewypałem. I to z jej winy. TJ to przeszłość. A Jake -
teraźniejszość i całe jej przyszłe życie.

Ellie wniosła tort. Zachwytom nie było końca. Goście

odśpiewali „Sto lat". Catherine trochę się odprężyła. Przecież
wszystko jest w porządku. Jake powie jej później, co robił w
ciągu dnia. Jest głupia, że tak bardzo się tym przejmuje i robi
problem z niczego.

Ciotka Helen zbliżyła się do niej.
- To takie romantyczne. Nie mogę doczekać się wesela. -

Wytarła oczy chusteczką. Jake roześmiał się na widok jej
reakcji.

- Oj, ciociu, ciociu! Ty i te twoje wesela.
- Jeśli już mówimy o weselu, czy nie zechciałbyś

porozmawiać o tym ze mną? - zapytała mama Catherine.

- A czy mam jakiś wybór? - odpowiedział, mrugając

porozumiewawczo, do Catherine.

- Nie słuchaj go, mamo. Na pewno o tym marzy.
Ciotka Helen i matka Catherine nie mogły zrozumieć,

dlaczego młodzi żartują sobie z tak poważnej sprawy. Zaczęły
omawiać istotne, jak im się wydawało, szczegóły przyszłej
ceremonii.

- Mogłaby zejść do holu po schodach, a Jake czekałby na

nią. Przysięga musi być krótka, ale tradycyjna. - Ciotka Helen
pokiwała głową na znak zgody. - Ślubu mógłby udzielić mój

background image

brat. Willie jest sędzią. Zresztą wiesz o tym dobrze. A
właśnie, gdzie on się podziewa? Dlaczego nie ma go tu z
nami?

- Może musi coś ważnego podpisać. Jakiś nakaz. Wtedy

przychodzą do sędziego do domu. Widziałem takie rzeczy w
telewizji - wtrącił się Charlie.

Wszyscy roześmieli się, a Charlie, zacierając ręce z

radości, że jest w centrum uwagi, zaprezentował swój pomysł
na ślub Jake'a i Cat.

- Gdyby pobrali się w sylwestra, przyjęcie mogłoby się

odbyć w Top Cat. Wielkie otwarcie, sylwester i przyjęcie
weselne razem. Czy to nie wspaniały pomysł?

- Oczywiście ma pan na myśli sylwestra przyszłego roku -

stwierdziła mama Catherine, poprawiając naszyjnik z pereł.

- Oczywiście - potwierdził Charlie po krótkim wahaniu.

Teraz już wszyscy zaczęli się przerzucać pomysłami, jak
byłoby najlepiej uczcić to wydarzenie.

Catherine podeszła do okna. Jake, widząc jej niepewną

minę, szybko zbliżył się do niej.

- Słuchaj, oni wszyscy mają takie wspaniałe pomysły.

Czy myślisz, że powinniśmy rozważyć ponownie nasz plan?

- Gdybym cię nie znał lepiej, pomyślałbym, że się

przestraszyłaś - stwierdził Jake.

Popatrzyła uważnie w jego oczy. Jak może mieć

jakiekolwiek wątpliwości co do tego wspaniałego człowieka?
Jeśli coś przed nią ukrywa, będzie to na pewno jakaś
niespodzianka. Wspięła się na palce i pocałowała go w
policzek.

- Nie gniewaj się. Jestem dziś trochę przewrażliwiona i to

wszystko. Czy twój dżip stoi przed domem? Jest gotowy do
drogi? - zapytała.

- Musi być. Przecież ty tylko w ten sposób potrafisz

opuszczać przyjęcia weselne!

background image

Ktoś zawołał Jake'a, wiec Catherine została sama,

uśmiechając się do swoich myśli. Dziękowała losowi za to, co
ją dzisiaj spotyka. Mężczyzna, którego kocha, a który świata
za nią nie widzi, jest uczciwy i wspaniały. Jest człowiekiem,
który nigdy by jej nie oszukał.

Przepełniona szczęściem, szepnęła do Charliego, który

właśnie przechodził obok niej:

- Czy wszystko jest na pewno przygotowane?
- Tak. Przestań się martwić na zapas.
- Dziękuję.
Ponieważ goście bawili się dobrze, Catherine postanowiła

znaleźć Ellie i podziękować jej za rewelacyjny tort i zapewnić
ją, że wcześniejsze ujawnienie rodzicom wszystkiego
naprawdę niczego nie zepsuło i nie stanowi żadnego
problemu.

Kiedy szła przez hol, usłyszała Charliego i Sarge'a

rozmawiających w gabinecie. Nie widzieli jej. Już miała się do
nich odezwać, gdy dwa wypowiedziane słowa przyciągnęły jej
uwagę: Jake i pieniądze. Zesztywniała. Wiedziała, że
nieładnie jest podsłuchiwać, ale musiała wiedzieć, o co tu
właściwie chodzi.

- Szkoda, że nie powiedział mi wcześniej, że sprawy mają

się aż tak źle. Jeszcze parę tygodni i straciłby Alley Cat.

Catherine nie mogła uwierzyć własnym uszom, próbowała

wymyślić jakieś wytłumaczenie.

- Należy zawsze wierzyć w Jake'a. On zawsze znajdzie

jakieś wyjście z sytuacji. Teraz nie będzie już miał żadnych
długów i zdobędzie potrzebne mu pieniądze. Wszystko dobre,
co się dobrze kończy - zauważył Charlie ze śmiechem.

Chyba usłyszała już dość. Teraz rozumiała, dlaczego czuła

niepokój, który męczył ją przez cały wieczór. Czemu znowu
się jej to przytrafia? Może tym razem będzie mogła wymknąć
się z domu nie zauważona przez nikogo.

background image

Ale nie mogła się ruszyć. Nogi odmówiły jej

posłuszeństwa.

Ze stoickim spokojem obserwowała, jak goście idą do

gabinetu. Była zupełnie spokojna. I wtedy zauważyła Jake'a
zmierzającego w jej kierunku. Uśmiechał się do niej. Ogarnęła
ją wściekłość. Odepchnęła go. Weszła do gabinetu i stanęła
koło kominka. Zawołał ją, ale nie zwracała na niego żadnej
uwagi. To nie było ważne. Jake nie był taki, jak sądziła.

- Cat... co się stało?
- Sam wiesz bardzo dobrze.
- Naprawdę nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
- Oszukałeś mnie, Jake'u Alley.
- O czym ty, do diabła, mówisz? - podniósł głos.
W pokoju zapadła cisza. Żałowała, że nie może oszczędzić

wszystkim tej sceny. Ale było już za późno. Musiała to w jakiś
sposób zakończyć. Niemniej jednak starała się mówić
najciszej, jak potrafiła.

- Usłyszałam przypadkiem pewną rozmowę dzisiaj

wieczorem, panie nie - potrzebuję - twoich - pieniędzy! Cóż,
bogata żona na pewno pomogłaby ci rozwiązać twoje
problemy finansowe. - Łzy popłynęły jej po twarzy, co
rozgniewało ją jeszcze bardziej. Odwróciła się plecami do
Jake'a, chcąc wyjść z gabinetu. Nie mogła znieść tych
wszystkich ciekawskich spojrzeń.

Jake chwycił ją za ramię.
- Posłuchaj, chciałem ci o tym powiedzieć. Ale ciągle nie

było na to czasu.

- Ach, tak. Rozumiem. - Wyprostowała się, by lepiej

słyszeć, co ma jej do powiedzenia.

- Zgodnie z orzeczeniem o rozwodzie musiałem zapłacić

Sally dużą kwotę pieniędzy do pierwszego listopada. Jeśli
bym tego nie zrobił, Alley Cat stałby się jej własnością.

background image

Prawdą jest, że nie miałem tych pieniędzy. I prawdą jest to, że
właśnie ty rozwiązałaś mój problem.

No, nareszcie powiedział prawdę.
- Ale nie w laki sposób, jak uważasz. To twój pomysł

uratował mnie przed bankructwem, a nie twoje pieniądze.

Patrzyła na niego, niczego nie rozumiejąc.
- Chciałem ci o tym powiedzieć, naprawdę, ale...

Catherine zamknęła oczy. Powoli zaczynała odzyskiwać
nadzieję.

- Mój prawnik przeprowadził podział Alley Cat i Top Cat.

Dziś po południu wszystko zostało sfinalizowane. Sprzedałem
Top Cat mojemu ojcu, doręczyłem pieniądze adwokatowi
Sally i nareszcie nie mam żadnych zobowiązań finansowych.

- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
- Ponieważ nalegałabyś, żebym wziął twoje cholerne

pieniądze. A moja duma nie pozwoliłaby mi na to.
Rozumiesz?

- Powinieneś być ze mną szczery.
- A ty powinnaś była mi zaufać. Myślałem, że znasz mnie

lepiej niż ktokolwiek na świecie.

Jego słowa zabolały ją, ale wiedziała, że Jake ma rację.

Żałowała, że nie należy do tych kobiet, które w trudnych
sytuacjach po prostu mdleją. To rozwiązałoby jej problem.

- Naprawdę przepraszam, Cat. Zniszczyłem wszystko?
- Nie, Jake. To ja powinnam cię przeprosić. Wybacz mi,

dobrze?

Jake przyciągnął ją do siebie. Stał tak, trzymając ją w

ramionach i patrząc jej w oczy.

Goście zaczęli krzyczeć: „Gorzko, gorzko".
- Wiesz, czego chcą?
Catherine cofnęła się o krok i popatrzyła na mężczyznę,

którego tak bardzo kochała.

background image

- To ja wiem, czego chcę - powiedziała i pocałowała go.

Nagle rozległ się dzwonek. Do pokoju wpadł wuj Willie.

- Przepraszam za spóźnienie. Chyba niewiele straciłem?

Wszyscy wybuchnęli głośnym śmiechem.

Ojciec Catherine poklepał szwagra po ramieniu.
- Zjemy lunch w przyszłym tygodniu i wtedy ci wszystko

opowiem. Co powiesz na kieliszek szampana i kawałek
pysznego tortu?

- Z przyjemnością, ale za chwilę. Najpierw załatwimy

ważne rzeczy. - Odwrócił się do Cat i Jake'a. - Moje
gratulacje, drodzy narzeczem. Czy jesteście gotowi?

Catherine spojrzała na Jake'a.
- Ja tak. A ty?
- Oczywiście. A czy ma pan wszystkie dokumenty, panie

sędzio?

Wuj Willie przejrzał wszystko jeszcze raz.
- Tak. No cóż...
Wszystkie rozmowy zamilkły. Goście podeszli bliżej,

zaskoczeni tym, co się dzieje.

- Oprócz rodziców Catherine, no i może Ellie, ja jeden

uczestniczyłem w prawie wszystkich urodzinach Cat. Byłem
tu, gdy dostała swój pierwszy rower. Utuliłem ją, gdy
przybiegła, płacząc, z powodu rozbitego kolana. I czuję się
zaszczycony tym, że jestem tu dzisiaj, żeby połączyć tę
szczególną parę świętym węzłem małżeńskim.

Zapanowała konsternacja. Mama Catherine zareagowała

pierwsza.

- Teraz? Tu? Och, Catherine! Ale... ale kwiaty... i... Mój

Boże, Catherine, przecież ty jesteś ubrana na czarno.

Catherine podeszła do matki i objęła ją z czułością.
- Mamusiu, ja już miałam uroczysty ślub w kościele.

Miałam na sobie wspaniałą ślubną suknię. Pięknie to wtedy

background image

zorganizowałaś, ale... przecież to wszystko nie uczyniło mnie
szczęśliwą. - Pocałowała mamę w policzek i podeszła do ojca.

- Cat, bardziej niż czegokolwiek na świecie chcemy,

żebyś była szczęśliwa.

Ciotka Helen zaczęła szlochać. Po chwili nie było w

pokoju nawet jednej osoby, której nie zakręciłaby się łza w
oku.

- Może Becky i Charlie staną koło państwa młodych.

Myślę, że możemy zaczynać.

Kiedy wuj Willie zakończył ceremonię, wszyscy zaczęli

bić brawo.

- Czy państwo młodzi chcieliby nam coś powiedzieć?
- Dziękuję wam wszystkim za przybycie tutaj i

uczestniczenie w naszej skromnej ceremonii. - Cat spojrzała
na Jake'a w nadziei, że i on doda coś od siebie.

- I w ten sposób, moi drodzy, nigdy nie zapomnę ani o

urodzinach Cat, ani o rocznicy ślubu.

- Nie łudź się, że w związku z tym zadowolę się tylko

jednym prezentem - zawołała rozbawiona Catherine.

- Więc gdzie jest obiecany szampan i tort? - zapytał wuj

Willie, zacierając ręce.

Jake i Cat przyjęli kolejne życzenia, uściski i pocałunki, aż

wreszcie goście zostawili ich w spokoju.

- Co myślisz o tym, żeby się stąd wymknąć i rozpocząć

nasz drugi miesiąc miodowy?

Byli już prawie za drzwiami, gdy usłyszeli wołanie.
- Dokąd się wybieracie? Może zabralibyście nas ze sobą?

- Oczywiście to był Charlie, ale wszyscy przerwali rozmowy,
zaciekawieni.

- Cat powiedziała mi, że chce, żebym ją zaskoczył. Potem

ciągle mnie podpytywała. Mogę wam tylko jedno powiedzieć,
że nasz miesiąc miodowy na pewno będzie związany z

background image

żeglowaniem. Nie wiadomo tylko, kiedy i jak długo będziemy
pływać.

- Ale będziecie mieć jakąś załogę? - zaniepokoiła się

matka Cat.

Catherine zaczęła się śmiać.
- Zapomniałam wam powiedzieć, że Jake jest żeglarzem,

naprawdę. Czy mam im opowiedzieć o jachcie „Koci zew"? -
zwróciła się do Jake'a.

- „Koci zew"? - powtórzyła Becky i wszyscy wybuchnęli

śmiechem.

Cat nie chciała zranić Jake'a. Dobrze wiedziała, jak wiele

ta łódź znaczyła dla niego. Po prostu nie pomyślała, że ta
nazwa może się wydać zabawna.

- Wiem, że to głupia nazwa, ale to była naprawdę

wspaniała łódź - odezwał się Jake.

Pożegnali się w końcu z wszystkimi i wyszli przed dom.

Catherine nie mogła się doczekać, co powie Jake, kiedy
zobaczy prezent od niej. Była tak przejęta, że prawie nie
mogła oddychać.

I wtedy Jake zauważył łódź.
- Cat! Ty nie...
Na specjalnej przyczepie, przykryty zielonym

brezentowym pokrowcem, stał jego ukochany jacht.

- Owszem, zrobiłam to... A ty nie możesz się o to na mnie

złościć - stwierdziła.

- A jeśli będę?
- Pozwól, że przypomnę ci pewną rozmowę. Zapytałam

cię, co byś zrobił, gdybyś wygrał dużo pieniędzy i kupił mi
jakąś drogą rzecz, a ja bym jej nie przyjęła. Pamiętasz, co
wtedy powiedziałeś?

- Że przełożyłbym cię przez kolano i stłukłbym ci pupę -

powiedział i pocałował ją w czubek nosa, śmiejąc się głośno.

background image

- Więc nie jesteś na mnie o to wściekły i nie będziesz mi

dokuczał? - zapytała z nadzieją w głosie.

Spojrzał na łódkę, potem na Cat..
- Będę to robił z prawdziwą radością, pani Alley. Możesz

na to liczyć - stwierdził stanowczo i roześmiał się radośnie.

Zaraz potem przyciągnął ją do siebie i ucałował.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
313 Eames Anne Dwa wesela i jedna panna młoda
Uciekająca panna młoda
Co każda Panna Młoda powinna mieć, Prezentacje, Prezentacje 1
panna młoda
Child Maureen Panna mloda pod choinke
Michaels Kasey Flirt z panną młodą
Macomber?bbie Zapominalska panna młoda
Kasey Michaels Flirt z panną młodą
Macomber Debbie Zapominalska panna młoda
Zostań najpiękniejszą panną młodą, kosmetologia, Makijaż(1)
Coulter Catherine Panna młoda 07 Bliźniacy
Montgomery Lucy Maud Panna młoda czeka
Child Maureen Panna młoda pod choinkę
Catherine Coulter Cykl Panna młoda (01) Młoda pani Sherbrooke
James Sandra Panna mloda w kolorze blue
Coulter Catherine Panna młoda z piekła rodem
Coulter Catherine Panna młoda 07 Bliźniacy

więcej podobnych podstron