Eames Anne
Dwa wesela i jedna panna młoda
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ostatnim miejscem, w którym Jake Alley chciał przebywać tego upalnego, bezchmurnego sobotniego wieczoru była duszna, pozbawiona uroku kaplica, w której jakiś głupiec rezygnował ze swej wolności.
Na pewno wolałby teraz znajdować się na żaglówce. A jeśli nie byłoby to możliwe, przynajmniej na stadionie w centrum Detroit na podwójnych rozgrywkach. Wszystko byłoby lepsze niż ta uroczystość.
Ale, niestety, siedział teraz obok ciotki Helen w koszuli przyklejonej do ciała, zastanawiając się, czy ciemne plamy potu zaczynają już być widoczne na nowym letnim garniturze. Dlaczego dał się w to wrobić? Przecież nawet nie znał tych ludzi, jakiejś Catherine, córki szefa ciotki Helen i tego stosunkowo przystojnego faceta, którego panna młoda schwytała w swoje sidła. Biedny głupiec! Organista zaczął grać marsza weselnego. Wachlując się połami rozpiętej marynarki, Jake podniósł się z miejsca wraz z innymi. Zastanawiał się, jak długo będzie jeszcze tu tkwił. Musi odwieźć ciotkę Helen na przyjęcie, wypić parę drinków i, zgodnie z obietnicą, towarzyszyć ciotce w czasie obiadu. Oznacza to co najmniej trzy stracone godziny. Chyba żeby udało mu się znaleźć jej jakieś towarzystwo... Ciotka Helen wsunęła mu rękę pod ramię i przez chwilę miał wrażenie, że zorientowała się, o czym myślał. Wskazała głową w kierunku nawy. Usłyszał szelest materiału. Chciał zachować się inaczej niż wszyscy i patrzeć prosto przed siebie, ale w końcu odwrócił się w prawo i z ciekawością popatrzył we wskazaną stronę.
I wtedy ją zobaczył. Zbliżała się do niego powoli. Bezwstydnie gapił się na jej długie, czarne rzęsy osłaniające niebieskie jak bławatki oczy, na cerę bez najmniejszej skazy i na promienny uśmiech, dzięki któremu można było podziwiać jej wspaniałe, białe zęby. Kiedy dzieliły go od niej już tylko dwa rzędy, ich oczy spotkały się. I przez tę krótką chwilę, za perfekcyjną fasadą, zobaczył coś, co go zaskoczyło. Przeszył go dreszcz. Myślał, że może się omylił, więc chciał jeszcze raz spojrzeć jej prosto w oczy, ale już go minęła. Mógł tylko podziwiać czarne, błyszczące jak jedwab włosy i zastanawiać się, po pierwsze, jak rozumieć wyraz jej oczu, a po drugie, czy jeszcze ktoś oprócz niego to zauważył. Na pewno nie była to trema związana z tak uroczystą chwilą. Widział już kiedyś takie spojrzenie. Wyrażało lęk i przerażenie i również odnosiło się do takiej właśnie sytuacji. W końcu dotarła do ołtarza i stanęła u boku mężczyzny, który już tam na nią czekał. Jake znieruchomiał. To było tak, jakby ktoś pokazał mu fotografię i zapytał, co jest na niej nie w porządku. Od razu zauważył ten szczególny uśmiech posiadacza na twarzy pana młodego i już znał odpowiedź. Skąd to wiedział i dlaczego to w ogóle go obchodziło, było dla niego zagadką. Ale w głębi serca czuł, że ma rację. To nie był właściwy mężczyzna dla tej kobiety. I panna młoda też chyba o tym wiedziała.
Stał bez ruchu, zamyślony, dopóki nie zdał sobie sprawy z tego, że wszyscy już usiedli. Szybko zajął miejsce w ławce, próbując odzyskać równowagę, ale nie bardzo mu się to udawało. W czasie ceremonii ciągle odtwarzał w myślach tę scenę od nowa. Ta twarz, te oczy...
- Jesteście mężem i żoną. - Głos księdza przerwał jego rozmyślania. Zauważył, że nowożeńcy uśmiechnęli się do siebie. - Może pan pocałować pannę młodą. Organista zagrał marsza weselnego. Trochę wolniej niż inni, Jake podniósł się z ławki, wpatrując się w swoje ręce zaciśnięte na poręczy.
Kiedy tłum się rozproszył, wziął ciotkę Helen pod rękę i ruszył w kierunku wyjścia. Był wyczerpany i psychicznie wykończony.
Powiew wiatru go orzeźwił. Jake odetchnął głęboko, próbując wrócić do nastroju, w jakim był, zanim spojrzał na pannę młodą. Prawie mu się udało, kiedy garść czegoś uderzyła go w klatkę piersiową i rozsypała się u jego stóp. Spojrzał na ziemię, spodziewając się, zgodnie ze zwyczajem, ryżu, ale zobaczył ziarno dla ptaków.
- Jakże to pasuje - zamruczał pod nosem. Cały ten ślub wydawał mu się jakiś dziwny. Popatrzył w stronę parkingu. Jego odkryty dżip stał wciśnięty pomiędzy dwa BMW, przypominając mu, że nie należy do świata bogaczy i traci tylko czas, próbując się dopasować.
Nagle opanowała go ochota, żeby jednak pójść na to przyjęcie i napić się zimnego piwa. Popatrzył na ciotkę. Nadal przyglądała się pannie młodej i otaczającym ją druhnom, ocierając łzy chusteczką.
Jake odwrócił się i odszedł kawałek, łudząc się, że ciotka zrozumie, ale ciągle stała w miejscu jak wmurowana. Jego cierpliwość wyczerpała się. Wrócił, wziął ją pod ramię i poprowadził w kierunku samochodu. Jake poluzował krawat, walcząc z przemożną chęcią zdjęcia go i uduszenia za jego pomocą kochanej cioteczki. Dzięki Bogu obiad miał się ku końcowi. Jak długo będzie jeszcze musiał udawać, że nie zauważa jej znaczących spojrzeń typu: dlaczego nie znajdziesz sobie równie cudownej panny młodej?
Cudowna panna młoda!! Co za bzdura!! Przecież ktoś taki nie istnieje. Jest to po prostu niemożliwe. Rozparł się na krześle i próbował znaleźć jakieś dobre strony całej sytuacji. Jedzenie było lepsze niż zwykle przy takich okazjach, a i alkoholu nie brakowało. Miał również szczęście, bo udało mu się znaleźć kogoś, kto po zakończeniu imprezy podwiezie ciotkę do domu. Więc jeszcze kilka minut męczarni, bo nie wypada wyjść zaraz po kolacji, i będzie mógł się stąd ulotnić.
Co go, u licha, napadło w kościele, zastanawiał się, rzucając spojrzenia w stronę panny młodej, a potem szybko odwracając wzrok. Coraz częstsze pokrzykiwania „gorzko, gorzko” oznaczały, że już za chwilę pan młody będzie namiętnie całował swą nowo poślubioną żonę, a on naprawdę nie miał ochoty na to patrzeć.
Muzycy w oddalonej części sali przyciągnęli jego uwagę, więc przesunął krzesło, aby lepiej ich widzieć. To zupełnie nie było do niego podobne, żeby tak reagować, a poza tym przecież jedyną osobą, której należało się trochę współczucia, był ten biedak, pan młody, który dał się w to wszystko wrobić. Wbrew sobie popatrzył w kierunku głównego stołu, gdzie pan młody całował właśnie po kolei wszystkie druhny, poświęcając szczególnie dużo czasu i uwagi dobrze zbudowanej blondynce.
Catherine, panna młoda, wydawała się brać to wszystko za dobrą monetę i spokojnie sączyła szampana. Kręcący się przy stołach kelnerzy co chwila zasłaniali mu ją, ale gdy tylko mógł, wracał do niej wzrokiem.
Po jakimś czasie Jake znalazł się na parkiecie, tańcząc walca z ciotką Helen, chociaż zupełnie nie miał pojęcia, jak do tego doszło. Przez cały czas zastanawiał się, co on jeszcze tutaj robi. Po godzinie i kolejnych dwóch piwach nadal zadawał sobie to samo pytanie. Przecież dobrze wiedział, że ciotka nie będzie musiała wracać sama do domu, nie mógł więc zrozumieć, co go tu jeszcze zatrzymywało. Było już zdecydowanie za późno, by pojechać na stadion. Ale przecież nie to było przyczyną. Z bliżej mu nie znanego powodu chciał uczestniczyć w tej imprezie do końca. Po jakimś czasie państwo młodzi zniknęli mu z oczu, a on sam co i rusz trafiał na parkiet z kolejną partnerką, ponieważ, jak zwykle przy takich okazjach, brakowało chętnych do tańca mężczyzn. Dziwił się, że ma aż takie powodzenie. Koło jedenastej miał już dość. Zaczął się rozglądać po sali. Natychmiast zauważył Catherine, kierującą się w stronę parkietu. Była sama. Miał wielką ochotę poprosić ją do tańca. A właściwie dlaczego nie miałby tego zrobić? Każdy z obecnych na sali mężczyzn już z nią tańczył. Zacisnął ręce na poręczy krzesła. Nie ufał sobie. Wiedział, że jeśli tylko weźmie ją w ramiona, powie jej, jak potworny błąd popełniła, wychodząc za tego faceta - a chyba panna młoda na swoim weselu nie tego chce słuchać. Nie był w stanie oderwać od niej oczu, gdy zbliżała się do podium dla orkiestry. Dyrygent jednym gestem uciszył muzyków, a Catherine, stojąc przed mikrofonem, powoli rozłożyła kartkę, z której wyraźnie chciała coś odczytać. Była śmiertelnie blada. - Dziękuję wszystkim, którzy zjawili się na moim ślubie - przerwała na chwilę, próbując się opanować. - Moi rodzice z przyjemnością będą gościć państwa, ale ja, niestety, muszę opuścić to przyjęcie.
Goście zamilkli, węsząc sensację. Jake zastanawiał się, o co w tym wszystkim chodzi. I wtedy uderzyło go, że powiedziała „muszę”, a nie „musimy”. A gdzie, w takim razie podziewa się pan młody? Szybko rozejrzał się po sali. - Jeśli ktoś z państwa przyniósł dzisiaj prezenty, proszę je zabrać ze sobą. - Jake z napięciem wpatrywał się w Catherine. - Dopilnuję, żeby wszystkie prezenty wysłane do domu zostały jak najszybciej zwrócone.
Zauważył, że spojrzała na rodziców, więc zrobił to samo. Matka Catherine wczepiła się w ramię męża, jakby to była ostatnia deska ratunku. Starsza kobieta, siedząca tuż obok, zaczęła szlochać.
Panna młoda oderwała spojrzenie od tych, których kochała, i zaczęła wpatrywać się w jakiś punkt na ścianie na wprost niej.
- Powodem tego, że muszę stąd wyjść sama, jest fakt, iż mój, od trzech godzin i dwudziestu minut, mąż znajduje się w tej chwili w jednym z samochodów na parkingu w towarzystwie jednej z druhen, gdzie właśnie zaczął, niestety beze mnie, swój miesiąc miodowy. - Zmięła nerwowo kartkę papieru, którą przez cały czas trzymała w ręku, i szybko ruszyła w kierunku najbliższego wyjścia. Zaledwie drzwi zamknęły się za nią, hałas osiągnął apogeum. Wszyscy byli zszokowani. Jake z trudnością powstrzymywał się od wyrażenia swego zachwytu. Był pewien, że nikt by go nie poparł. Zajęło jej to trochę czasu, ale w końcu odkryła to, o czym on był przekonany od momentu, w którym zobaczył pana młodego. Jego zdaniem, Catherine naprawdę zasługiwała na kogoś lepszego. Coś podpowiadało mu, że tym kimś powinien być właśnie on. Szybko odsunął od siebie tę myśl i ruszył na poszukiwanie ciotki Helen. Tak jak wszyscy, była bardzo podekscytowana i nawet nie zauważyła, kiedy pocałował ją w policzek na pożegnanie. Czuł, że powinien się pospieszyć, ale naprawdę nie wiedział, dlaczego. Nie miał pojęcia też, co zrobi czy też co powie, gdy odnajdzie Catherine. Jedno wiedział na pewno. Musi ją odnaleźć i pomóc jej w tej kłopotliwej sytuacji, zanim zrobi to ktoś inny.
Nie było to wcale takie trudne. Jej biała suknia od razu rzucała się w oczy w ciemnościach. Catherine miotała się nerwowo wśród samochodów zaparkowanych w równych rzędach.
Zastanawiał się, czy szuka swego rozpustnego męża, aby mu dać nauczkę. Kiedy przyjrzał się jej bliżej, zrozumiał, w czym problem.
Gdzież mogła panna młoda włożyć kluczyki do samochodu lub chociaż jakieś pieniądze na taksówkę w stroju takim jak ten?
Wiedział już, co ma zrobić. Podszedł bliżej.
- Czy mogę panią gdzieś podwieźć?
- Kim pan jest, do diabła? - Odwróciła się, patrząc na niego ze złością.
- Jake... Jake Alley. - Wyciągnął do niej rękę. Wpatrywała się w niego badawczo, ale nie wykonała żadnego ruchu. Wsunął więc rękę do kieszeni, próbując zachowywać się nonszalancko. - Wydawało mi się, że w sytuacji, w jakiej się pani znalazła, ktoś powinien zawieźć panią do domu. Chyba że ma pani przy sobie kluczyki do samochodu albo chce pani wrócić tam, do środka, i ich poszukać. - Przecież ja pana nawet nie znam - zauważyła. - Nie szkodzi. Ja pani też nie. - Odwrócił się i ruszył w kierunku dżipa. Usłyszał szelest materiału i stukot obcasów za sobą.
Otworzył drzwi i wsiadł do samochodu. Następnie uchylił drzwi z drugiej strony: Catherine patrzyła na niego z wściekłością. Po chwili podwinęła sukienkę, cofnęła się trochę i zajęła siedzenie dla pasażera, wypełniając cały przód samochodu olbrzymimi ilościami satyny i koronki. Jake uśmiechnął się. Obróciła się w jego kierunku i spojrzała na niego. Natychmiast zauważyła, jak bardzo był rozbawiony. Oczekiwał kolejnego wybuchu gniewu, ale zamiast tego Catherine po prostu pochyliła się i oderwała falbany od sukienki, ciskając je na tylne siedzenie. Następnie rozpuściła upięte na czubku głowy włosy. Wyciągnęła ramiona przed siebie i, milcząc, wpatrywała się w tarczę księżyca. - No i na co czekasz? - zapytała, przechodząc nagle na „ty”. - Jedźmy!
Jake wrzucił wsteczny bieg, potem jedynkę i z piskiem opon ruszył z parkingu, kierując się na Woodward Avenue w centrum Detroit. Popatrzyła na niego badawczo. - Co? Pewnie jesteś spóźniony na spotkanie? - zapytała ze złością, nie ukrywając swego rozczarowania. - To mój nowy garnitur - stwierdził, uśmiechając się głupio. - Nie mam ochoty na rozlew krwi... Jeśli już koniecznie musisz, przyłóż swojemu mężowi. Odwróciła się. Znów spojrzał na nią badawczo. Pomyślał, że wygląda piękniej niż wtedy, gdy szła do ołtarza. O czym on, do licha, myśli? Przecież bez względu na to, jak wyglądają, wszystkie kobiety są w sumie do siebie podobne. Uważał tak na podstawie swoich poprzednich doświadczeń, które potwierdzały tę teorię. Obraz Sally i jej okropnego adwokata ciągle nie dawał mu spokoju. Kiedy tylko zaczynał o tym myśleć, ogarniał go gniew. Opanował się i jeszcze raz spojrzał na Catherine. Miał wrażenie, że jego pasażerka śpi. Zupełnie nie mógł pojąć, jakiego rodzaju kobieta mogłaby zasnąć w takiej sytuacji. Wtedy odezwała się.
- Przecież faktycznie on nie jest moim mężem. - Naprawdę? - Jake pomyślał o jednym z droższych w Detroit hoteli, który właśnie opuścili. - Cóż, jeśli to prawda, była to dość ryzykowna próba, nie uważasz? - Chyba rozumiesz, co mam na myśli? Małżeństwo nie skonsumowane to nie jest małżeństwo... Poza tym - mówiła dalej, bardziej do siebie niż do niego - nie podpisaliśmy żadnych dokumentów. Ksiądz próbował nas do tego nakłonić... Dlatego poszłam go szukać... Jake spojrzał na nią. Wpatrywała się intensywnie w deskę rozdzielczą.
- Czy ty też uważasz, że jednak nie jestem mężatką? - zapytała nagle.
- Ciekawy problem - stwierdził, zastanawiając się, czy to możliwe, żeby miała rację. Czyżby uważała go za prawnika? Zapaliły się czerwone światła, więc był zmuszony się zatrzymać.
Nagle tuż obok, po prawej stronie, zauważył kabriolet pełen nastolatek. Widząc pannę młodą, zaczęły naciskać klakson i wołać: „gorzko, gorzko”, oczekując od nich określonego zachowania, Catherine cicho jęknęła. Przez jedną szaloną chwilę Jake miał ochotę zrobić to, czego od niego oczekiwały te smarkule, ale światło zmieniło się na zielone, więc ruszył z piskiem opon.
Przy następnym skrzyżowaniu skręcił w pustą, boczną uliczkę i zatrzymał samochód.
- Czy to nie pora, żebyś zrzuciła z siebie tę kieckę? - zapytał.
Catherine popatrzyła na niego rozszerzonymi z przerażenia oczami, wyraźnie gotowa do ucieczki. Jake chwycił ją za ramię.
- Naprawdę nie to miałem na myśli. Na litość boską, przecież nie jestem Kubą Rozpruwaczem. - Rzeczywiście. - Catherine się uspokoiła, a nawet zauważył, że się uśmiecha.
- Dokąd mam jechać? - zapytał.
- Z powrotem tą samą drogą. Około kilometra stąd jest dom mojej pierwszej druhny. Zostawiłam u niej rzeczy i bagaże...
Po raz pierwszy usłyszał drżenie w jej głosie, tak jakby dopiero teraz dotarło do niej to, co się stało. - Teraz w prawo. Drugi kwartał, czwarty dom po lewej stronie - poinstruowała go rzeczowo, a potem zamilkła znowu. Zatrzymał się przed wskazanym budynkiem. Co teraz będzie, zastanawiał się. Zdał sobie sprawę, że naprawdę nie ma najmniejszej ochoty pożegnać się z mą. Przez ułamek sekundy łudził się, że ona myśli podobnie. Odwróciła się w jego kierunku. W jej oczach nie zauważył łez, ale jakąś dziwną pustkę. Wtedy pomyślał, że najchętniej wróciłby teraz do hotelu i zamienił pana młodego w krwawą miazgę.
- Dokąd się teraz wybierasz? - zapytała go po chwili milczenia.
Nie bardzo wiedział, ale miał na uwadze jedno takie miejsce.
- Myślę, że do Alley Cat. - Miał nadzieję, że Catherine wie, o czym on mówi. - Byłaś tam kiedyś? - Raz.
- I co sądzisz o tym miejscu? - Jake nie mógł się powstrzymać od zadania tego pytania. - No cóż, chyba jest to właściwe miejsce dla ślicznotek, które chcą spotkać swoich wielbicieli. - Nie patrzyła na niego. Bez słowa otworzyła drzwi i wyskoczyła na równo przystrzyżony trawnik. - Dziękuję, że mnie podwiozłeś do domu, Jake.
Klucz był schowany tam, gdzie zawsze Becky go chowała, w rogu skrzynki na kwiaty. Catherine strząsnęła z niego resztki ziemi i włożyła do zamka. Kiedy znalazła się już w środku, zatrzasnęła drzwi, oparła się o nie i usłyszała, jak dżip odjeżdża. Odetchnęła głęboko, mając nadzieję, że pozwoli jej to wrócić do równowagi.
Nie! Nie będzie teraz myślała o tym wszystkim. Zrobi to, później. Teraz musi się pospieszyć, jeśli nie chce, aby ktokolwiek ją tu znalazł. Bo tu, przede wszystkim, będą jej szukać.
Pobiegła na górę, rozpinając po drodze zamek od sukienki.
Na łóżku leżały przygotowane przez nią wcześniej rzeczy. Nowe, szaroniebieskie jedwabne spodnie i pasująca do nich bluzka. Białe sandały stały obok łóżka, a tuż obok leżała mała, biała skórzana torebka. Rzuciła sukienkę na podłogę, przyjrzała jej się, a potem z furią ją kopnęła. Chwyciła telefon i nerwowo zaczęła wykręcać numer.
- Radio Taxi. Słucham - powiedział znudzony głos. - Jestem na Woodward. Jak szybko możecie się tu zjawić?
- Dokąd chce pani jechać?
O tym na razie nie pomyślała. Ale kiedy znajdzie się w taksówce, na pewno na coś się zdecyduje. Teraz może powiedzieć cokolwiek.
- Downtown Detroit. - Podała swój adres, odłożyła słuchawkę i szybko rozejrzała się po pokoju. W rogu stało kilka walizek przygotowanych do podróży, a obok nich mały podróżny neseser. Od kiedy, w trakcie jednej z podróży, zaginaj jej bagaż, zawsze pakowała zmianę ubrania, kostium kąpielowy i kosmetyki właśnie do tego neseseru. Jeszcze raz ze smutkiem popatrzyła na walizki, przypominając sobie długie godziny poświęcone na planowanie i na zakup odpowiednich rzeczy. Było jej ciężko, ale nie pozwoliła sobie na łzy. Musi wziąć się w garść. Chwyciła neseser i zbiegła na dół.
Weszła do kuchni i od razu zauważyła kartkę na blacie. Zerknęła w stronę drzwi wejściowych, ale na razie nie było widać taksówki. Sięgnęła po liścik od Becky, chociaż dobrze wiedziała, jaka będzie jego treść.
„Droga Cat i TJ - życzę wam dużo szczęścia”. Odwróciła kartkę na drugą stronę i zaczęła pisać. „Becky, potrzebuję samotności. Jestem pewna, że to zrozumiesz. Proszę, zatelefonuj do moich rodziców i powiedz im, że wszystko jest w porządku”. - Usłyszała klakson taksówki. - „Powiedz im również, że jutro się odezwę. Ucałowania. Cat”.
Wybiegła z domu, wsiadła do taksówki i poprosiła kierowcę, żeby jechał przed siebie, na południe, a ona za chwilę mu powie, dokąd konkretnie się wybiera. Dokąd miałaby pojechać? Każdy, w miarę przyzwoity hotel, wchodził w grę. Ale nie była dzisiaj w odpowiednim nastroju, aby spędzić czas samotnie w pustym pokoju. Chyba lepiej będzie, jeśli pójdzie do jakiegoś pełnego ludzi baru, gdzieś, gdzie będzie mogła się czegoś napić i porozczulać się nad sobą bezkarnie.
Zaczęła uważnie rozglądać się przez okno. Nagle taksówka stanęła na czerwonym świetle. Wtedy po prawej stronie zauważyła neon przedstawiający wielkiego kota. - Proszę się zatrzymać tutaj. Wysiadam - powiedziała do kierowcy, zanim zdążyła się zastanowić nad tym, co zamierza zrobić.
- Jest pani pewna? - zapytał taksówkarz, podjeżdżając do krawężnika.
Na liczniku było osiem i pół dolara. Wsunęła mu dziesięć do ręki i wysiadła. Zawahała się przez chwilę, a potem weszła do środka.
Tak jak się spodziewała, kapela grała muzykę country, ku radości tańczących. Reszta stałych bywalców okupowała stołki przy barze, popijając piwo i prowadząc niezobowiązujące rozmowy.
Gdyby Catherine nie wiedziała na pewno, byłaby przekonana, że znalazła się nagle w Teksasie, a nie w Motown. Powoli dochodząc do siebie po szoku kulturowym, dostrzegła kilka ciekawskich spojrzeń rzuconych w jej kierunku. Spokojnie ruszyła do tej części baru, gdzie zauważyła w wózku inwalidzkim mężczyznę, dobrze po pięćdziesiątce.
- Przepraszam - powiedziała głośno - czy ktoś tu siedzi? - Mam nadzieję, że pani - uśmiechnął się mężczyzna. Te same słowa z ust kogoś innego zmusiłyby ją do zmiany miejsca, ale w tym przypadku był to głos dżentelmena, który po prostu potrzebował towarzystwa i niczego więcej. - Dziękuję - powiedziała i usiadła obok niego. Jej spojrzenie wolno przesuwało się po kłębiącym się w lokalu tłumie w poszukiwaniu znajomej twarzy. Nie bardzo rozumiała, dlaczego, bo przecież wcześniej uważała, że najlepiej będzie jej wśród obcych. Był to jakiś sposób na spędzenie czasu, a wszystko wydawało się lepsze niż rozmyślanie o horrorze, który stał się jej udziałem. Przez chwilę wróciła myślami do Jake’a. Wyglądał naprawdę świetnie. Jasnoblond włosy i twarz ogorzała od wiatru i słońca. Pomyślała sobie, że musiał się czuć w Townsend Hotel tak jak ona tutaj.
Jeszcze raz omiotła wzrokiem salę, ale nie widząc go, zrezygnowała z poszukiwań, odczuwając coś na kształt rozczarowania. Oparła łokcie na kontuarze. Zaciekawiona jego nietypową wysokością, zastanawiała się, czy został zaprojektowany dla osób niepełnosprawnych, gdyż na prawo od niej wszystko wracało już do właściwych rozmiarów. A może architektowi chodziło o złamanie monotonii:
Niezależnie od tego, jaki był powód, bardzo jej się to podobało. Odwróciła się i uśmiechnęła do mężczyzny na wózku, uważając, że jemu to też odpowiada. Potem spojrzała na zegarek i westchnęła.
- Barman - zawołał kaleki mężczyzna. - Ta piękna dziewczyna wygląda na spragnioną.
Catherine zerknęła na niego i zauważyła, że nie ma obu nóg. Zastanawiała się, jaki zły los tak bardzo dotknął tego człowieka, ale nim zagłębiła się w dalsze rozważania na ten temat, barman postawił przed nią koktajl. - A jednak... zwiedzamy nocne lokale? Catherine spojrzała na mówiącego.
- Jake! - Próbowała ukryć radość, jaka ją ogarnęła na jego widok, ale nie była pewna, czy jej się to udało. Co on tu robi za barem? Bez marynarki i krawata, ale za to z podwiniętymi rękawami koszuli.
- Czym mogę ci jeszcze służyć? - zapytał, uśmiechając się przyjaźnie. Na pewno chciał złagodzić zakłopotanie, które odczuwała na wspomnienie swych pełnych snobizmu wypowiedzi odnośnie do tego lokalu. Zdecydowana zachowywać się, jakby to był każdy inny wieczór i jakby nic niezwykłego się nie wydarzyło, zmusiła się do uśmiechu. - Coś zimnego, mokrego i tuczącego. Zadziw mnie - odpowiedziała na jego pytanie.
Jake pokiwał głową i odszedł. Patrzyła za nim przez chwilę, a potem odwróciła się do swego sąsiada. Na jego twarzy malowała się ciekawość.
- Znasz Jake’a? - zapytał. - Nie pamiętam, żebym cię tu przedtem widział.
- Cóż, nie można mnie chyba nazwać stałym bywalcem. Wpadliśmy dzisiaj na siebie. Powiedział, że można go tu spotkać, ale nie sądziłam, że musi pracować. - Nie musi... Chce.
Miała go zapytać, co przez to rozumie, ale właśnie wrócił Jake i postawił przed nią szklaneczkę. - Proszę. Baileys z lodem.
Z przyjemnością wypiła łyk tego trunku. - Pyszne. Skąd wiedziałeś, że lubię baileys? - Spojrzała mu w oczy, starając się odgadnąć, co się kryje w ich głębi. - Jeśli się pracuje w tym zawodzie przez tyle lat, po prostu wie się takie rzeczy - powiedział z uśmiechem. Ruszył w drugi koniec baru. Catherine miała wrażenie, jakby ktoś wylał jej kubeł zimnej wody na głowę. Wspaniale! Właśnie została wystawiona do wiatru przez odnoszącego sukcesy prawnika i nie potrafi sobie znaleźć nikogo innego do towarzystwa oprócz zawodowego barmana. Co za idiotyczne zrządzenie losu doprowadziło ją do takiej sytuacji? Z głębi sali słychać było skrzypce i wspaniały głos wokalistki. Catherine zaczęła się zastanawiać, czy przyjście tutaj było dobrym pomysłem.
- Wydawało mi się, że Jake miał dzisiaj być na jakimś weselu - odezwał się jej sąsiad.
- Był, ale przyjęcie skończyło się wcześniej. - Zaczęła nerwowo bawić się słomką. Może gdyby wyszła na zewnątrz i dała upust łzom, poczułaby się lepiej. - Więc ty też tam byłaś?
- Tak... Byłam - powiedziała zduszonym głosem. Po raz pierwszy spróbowała umiejscowić sobie Jake’a na ślubie. Miała wrażenie, że tańczył gdzieś niedaleko niej z jakąś dużo starszą od siebie kobietą. Postanowiła wykorzystać swego sąsiada, aby się o nim czegoś więcej dowiedzieć. - Mam wrażenie, że pan wie o Jake’u bardzo dużo. Czy on był na tym ślubie ze swoją matką?
- To niemożliwe. Chodzi ci chyba o ciotkę Helen. - Chcesz jeszcze jedną colę, sierżancie? - zawołał Jake z drugiego końca baru.
- Oczywiście. I przynieś coś dla... - spojrzał na nią pytająco.
- Catherine... Catherine Mason - powiedziała i uśmiechnęła się.
- ...dla Catherine.
- Dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Gdybym miał parę zdrowych nóg, poprosiłbym cię do polki. Swego czasu byłem dobrym tancerzem. Umiesz to tańczyć? Roześmiała się.
- Obawiam się, że nie. - A potem, nie zastanawiając się zbytnio, poruszyła drażliwy dla Jake’a temat. - Powiedział do ciebie: sierżancie. Chyba byłeś w wojsku. Czy to tam...? - spojrzała pytająco na wózek.
- Tak. W Wietnamie. Ale to było tak dawno. Właśnie wtedy pojawił się Jake z drinkami i przez krótką chwilę Catherine miała wrażenie, że porozumieli się bez słów i Jake rzucił się znowu w wir pracy.
- Powiedz mi, Catherine, jak zarabiasz na życie? I w taki to sposób Sarge pominął temat wojny i swojego kalectwa, koncentrując się całkowicie na swojej sąsiadce. - Jestem handlowcem w domu towarowym Mason. - Kupujesz dla nich ubrania? - Przyjrzał się dokładnie temu, co miała na sobie.
Wróciła myślami do firmy i do swojej współpracownicy Mary Beth, która była druhną na jej ślubie. - Tak, ale również i inne rzeczy.
- Sądząc po twoim wyglądzie, musisz być świetna w tym, co robisz. - Napił się coli, a potem spojrzał na parkiet. Po chwili pozdrowił kogoś znajomego. - Charlie! Jak ci leci? - zawołał, przekrzykując muzykę.
Przystojny mężczyzna w wieku Jake’a podszedł do nich i poklepał Sarge’a po plecach.
- Świetnie. A co u ciebie?
- Nie może być lepiej. To jest Catherine. Przyjaciółka Jake’a.
Zanim Catherine zdążyła cokolwiek powiedzieć, Charlie uścisnął jej dłoń.
- Masz dzisiaj randkę? - zapytał Sarge.
- To może pokazałbyś Catherine, jak się tańczy polkę?
Jake jest trochę zajęty, a ze mnie żadna pociecha. - Z przyjemnością. - Charlie zrobił krok w jej stronę, uśmiechając się radośnie.
- Nie, nie, ale dziękuję za propozycję. - Catherine gwałtownie potrząsnęła głową.
- Ach tak, rozumiem - powiedział Charlie, patrząc na jej lewą rękę.
Spojrzała na nią również. Na środkowym palcu migotała wysadzana diamentami obrączka. Złość, którą tłumiła w sobie od jakiegoś czasu, nareszcie znalazła ujście. Szybkim ruchem ściągnęła z palca obrączkę i wsunęła ją do kieszeni spodni. Kiedy spojrzała na swoich nowych znajomych, ci wymieniali właśnie pełne zrozumienia spojrzenia. - To nie tak, jak sądzicie - spróbowała wyjaśnić. Żaden z nich nie wyglądał na przekonanego, ale nie chciała ich wtajemniczać we wszystko. Nie wiedziała, co ma dalej robić. Zastanawiała się, czy nie pójść stąd. Spoglądała to na drzwi, to na parkiet. Cóż, to miejsce nie rozwiązywało jej problemów, ale na pewno pobyt tutaj był lepszy od samotnego spaceru po Woodward Avenue nocą. Zerknęła jeszcze raz na Charliego. Pewnie będzie żałować swej decyzji jutro rano, ale przecież nie ma nic do stracenia.
- Czy ta lekcja tańca jest nadal aktualna? - zapytała, uśmiechając się.
Jake obserwował tańczącą parę, mając wrażenie, że już coś podobnego przeżył. Wirowali po parkiecie już ponad godzinę. Co ona chce przez to osiągnąć? Będzie tak szaleć, aż on przeskoczy przez kontuar, złapie ją i wyniesie z sali, mimo jej protestów? Po raz trzeci wytarł tę samą szklankę i cisnął ją na ladę.
Rozbiła się. Co, u licha, się z nim dzieje? Przecież nie ma żadnych praw do tej kobiety. Poza tym do niedawna w ogóle nie wiedziała o jego istnieniu. Po prostu jest tutaj, aby zapomnieć o swoich kłopotach, jak wszyscy inni. W takiej sytuacji nie może przecież mieć do niej pretensji. Muzycy zrobili sobie przerwę, więc Catherine zaprowadziła Charliego do Sarge’a, który wydawał się świetnie bawić. Kilkakrotnie Jake zamierzał powiedzieć mu o tym, co przytrafiło się dzisiaj Catherine, ale za każdym razem zwyciężała dyskrecja.
Spojrzał na zegarek. Była pierwsza trzydzieści. Pora na ostatniego drinka. Widząc lekko chwiejny chód Catherine, miał nadzieję, że o niego nie poprosi. Między tańcami wypijała kolejne szklaneczki baileys, jakby to były koktajle mleczne.
Jake zbliżył się do Toma, który siedział przy kasie.
- Zamkniesz lokal, prawda?
- Oczywiście. Dziękuję, żeś mi pomógł. Kiedy Tim zatelefonował, że jest chory, z przerażeniem myślałem o dzisiejszym wieczorze. Mam u ciebie dług wdzięczności. - Będę o tym pamiętał - roześmiał się Jake i poklepał Toma po ramieniu, zanim mszył w Kierunku radosnego trio. Charlie, lekko wstawiony, opierał się o Catherine, a Sarge zaśmiewał się radośnie, słuchając tego, co mówiła. - Szkoda, że już musisz wracać - szepnął Charliemu do ucha, udając zupełny brak zainteresowania tym, co się dzieje. Tamten chciał zaprotestować, ale kiedy zobaczył spojrzenie Jake’a, pojął, że nie ma tu czego szukać. - Do zobaczenia wkrótce - powiedział wyraźnie niezadowolony.
Catherine odwróciła się gwałtownie.
- Nie możesz jeszcze iść, Charlie. Z kim będę tańczyła? Jake stanął między nimi i wziął ją za rękę, gdy orkiestra zaczęła grać ostatni utwór.
- Będziesz musiała zadowolić się mną - powiedział i pociągnął ją za sobą na parkiet. Przytuliła się do niego mocno. Poczuł wzruszenie. Co takiego było w tej kobiecie, że zachowywał się tak opiekuńczo? Zaobserwował dość, żeby wiedzieć, że potrafi sobie świetnie poradzić sama. Kiedy muzyka umilkła, poprowadził Catherine do baru. - Zamierzam odwieźć tę młodą damę do domu - poinformował Sarge’a. - Podwieźć cię? - Nie. Charlie jest samochodem. Powiedział, że mnie podrzuci.
Jake wziął z baru białą torebkę Catherine i zaczął prowadzić ją w stronę drzwi. W połowie drogi Catherine zatrzymała się.
- Mój neseser... Miałam ze sobą neseser... Jake odwrócił się i zobaczył go pod barem.
- Zostań tu, zaraz go przyniosę.
Kiedy wyszli na ulicę, zaprowadził ją do dżipa. - Czy myśmy tego przypadkiem już dziś nie przerabiali? - zapytała po jakimś czasie, gdy znaleźli się na kolejnym skrzyżowaniu.
Spojrzał na nią badawczo. Miała zamknięte oczy.
Wyglądała na bardzo zmęczoną.
- Lubię twojego dżipa - powiedziała, zanim zdążył się odezwać. - Ciebie zresztą też lubię, Jake. Jesteś sympatycznym człowiekiem, wiesz?
Chciał wierzyć, że Catherine rzeczywiście tak uważa i że będzie o tym pamiętać również jutro. - Dokąd jedziemy? - padło pytanie, ale Catherine nie sprawiała wrażenia osoby naprawdę tym zainteresowanej. - Coś zjeść. Jestem głodny, a ty musisz napić się kawy. Kiedy zaparkował przed restauracją, zauważył, że trochę plączą się jej nogi, i szybko zaproponował swoje ramię, z czego skwapliwie skorzystała, uśmiechając się promiennie. W restauracji wybrał stolik najbliżej drzwi. Kelnerka spojrzała na niego wrogo. Nie mógł nigdy zrozumieć, dlaczego wszyscy w takiej sytuacji zakładają, że to mężczyzna upił bezbronną, biedną kobietę, a teraz zamierza ją wykorzystać. Z tego, co wiedział, na pewno nie dotyczyło to Catherine.
Zamówił dla siebie jajka na bekonie.
- A ty co chcesz? - zwrócił się do swojej towarzyszki.
- Jajecznicę.
- Prosimy również o kawę, jak najszybciej - zawołał Jake do kelnerki.
Catherine nie odzywała się. Po prostu zasnęła. Jake zastanawiał się, czy pozwolić jej dalej spać, czy zmusić ją do wypicia kawy. Kiedy nawet zapach jedzenia nie wywołał żadnej reakcji, postanowił coś zrobić.
- Zbudź się, śpiąca królewno, pora coś zjeść - powiedział, pijąc kawę.
Otworzyła oczy. Wyglądała fatalnie. Była zielona. Znał takie objawy bardzo dobrze, więc wiedział, co zaraz nastąpi. Zapach jedzenia spowodował, że zerwała się na równe nogi, rozglądając się nerwowo.
- Do holu, a potem na prawo - pokazał jej drogę. Widział, jak pędzi do toalety, i zastanawiał się, czy pójść za nią, ale doszedł do wniosku, że w niektórych sytuacjach należy szanować prywatność człowieka.
Dziesięć minut później, kiedy chciał już prosić kelnerkę, żeby zobaczyła, co się dzieje, pojawiła się Catherine. Była bardzo blada, ale wyglądała dużo lepiej, mimo rozmazanego makijażu.
Unikała jego spojrzenia. Usiadła i sięgnęła po szklankę wody.
- Czy wyglądam równie źle, jak się czuję? - Nie, nie najgorzej. - Umoczył róg serwetki w wodzie i zaczął wycierać tusz z bladych policzków. Wyglądała na zupełnie bezradną i mocno zranioną. Miał wielką ochotę odnaleźć jej męża i dać mu nauczkę. Jak można było tak się zachować w stosunku do takiej kobiety? Kiedy odłożył serwetkę, po raz pierwszy zauważył łzy na koniuszkach jej rzęs. Myślał, że Catherine się rozpłacze, ale opanowała się.
- Dziękuję - wyszeptała.
- Nie ma za co.
Wzięła grzankę i próbowała ją jeść. Kiedy udało się jej przełknąć kawałek, napiła się kawy. Spojrzała na niego i zauważyła, że się uśmiecha.
- O co chodzi? - zapytała.
- O nic.
- O czym myślałeś?
- Jak by ci tu powiedzieć. Pomyślałem sobie: prawdopodobnie jest nadal pijana, ale przynajmniej zaczyna prawidłowo kojarzyć.
- Ale zabawne.
- Przecież chciałaś wiedzieć.
- No, tak... to dokąd jedziemy?
Bardzo mu się podobało, że powiedziała: jedziemy. - Chciałem ci właśnie zadać to samo pytanie. Patrzyła na niego w milczeniu.
- Jedno wiem na pewno. Nie chcę wracać do domu. - Odsunęła talerz z nietkniętym jedzeniem i zajęła się kawą. Kelnerka położyła na stole rachunek. Catherine chwyciła go pierwsza. Jake próbował go wyrwać, ale nie pozwoliła mu na to. - Ja zapłacę.
Zaczęła wyrzucać rzeczy z torebki w poszukiwaniu pieniędzy, między innymi pękatą kopertę. Początkowo nie zwróciła na nią uwagi i zamierzała schować z powrotem do torebki i wtedy właśnie wpadła na wspaniały pomysł. Otworzyła ją i rozłożyła jej zawartość. - Tam właśnie pojedziemy! - Pobiegła do kasy zapłacić rachunek. Szybko zgarnęła papiery ze stołu i ruszyła w kierunku drzwi. - Która godzina?
- Prawie wpół do czwartej.
- Musimy być na lotnisku o piątej trzydzieści. - Zatrzymała się gwałtownie przy dżipie, prawie tracąc równowagę. - Masz trochę jaśniejsze i dłuższe włosy, ale w sumie ujdzie. - Odetchnęła z ulgą zajmując miejsce dla pasażera. - Gdzie mieszkasz?
- Niedaleko, ale...
- Słuchaj, Jake - przerwała mu z determinacją. - Za późno już na zmianę nazwiska w dokumentach. Metryka TJ i jego dowód tożsamości są w kopercie. Wszystko, co musisz zrobić, to zapamiętać jego datę urodzenia i adres. Czyżby to było zbyt trudne dla ciebie?
Jake wpatrywał się w nią zakłopotany. - No to jak? - Uśmiechnęła się do niego. - Chcesz jechać ze mną na Jamajkę, czy nie?
Podjął decyzję natychmiast i przekręcił kluczyk w stacyjce.
- Mamo... - Catherine spojrzała na Jake’a, który stał oparty o ścianę obok automatu, uśmiechając się. - Przestań płakać. Nic mi nie jest, naprawdę. - Czuła się trochę winna, że przysporzyła rodzicom tyle bólu.
- Wiem, jakie to musiało być dla was upokarzające... - Zamierzała powiedzieć, że dla niej również nie było to przyjemne, ale pozwoliła się mamie wygadać, nie chcąc powiedzieć nic, co mogłoby przedłużyć rozmowę. Po wysłuchaniu długiej litanii o tym kto, komu i kiedy co powiedział po jej nieoczekiwanej ucieczce, poprosiła do telefonu ojca.
Wyciągnęła z torebki pomięty dokument i rozprostowywała załamania, czekając, aż ojciec się odezwie. Wysłuchała kilku uwag i słów pocieszenia i dopiero wtedy powiedziała mu, o co jej chodzi.
- Wiem, że nie powinnam cię o to prosić, ale czy mógłbyś pogadać ze swoimi prawnikami i dowiedzieć się czegoś dla mnie? - Szybko wyjaśniła mu, że chodzi jej o nie podpisany przez nich akt małżeństwa, który właśnie trzymała w ręku, i umówiła się na następny telefon za kilka dni. - Dziękuję ci bardzo. Przepraszam, ale nie mogę dłużej rozmawiać. Mój samolot odlatuje za chwilę. Muszę pędzić. Pogadamy, kiedy wrócę. - Po chwili odwiesiła słuchawkę z westchnieniem ulgi. Jake nawet nie drgnął. Przyglądał jej się z uśmiechem.
- No i co cię tak śmieszy? - zapytała ze złością. - Nic - odpowiedział z kamiennym spokojem. - Takie historie przytrafiają mi się dość regularnie. A tobie? Roześmiała się, podniosła z ziemi neseser i ruszyła w stronę odprawy.
- Czuję się trochę niezręcznie - powiedziała. - Jak myślisz, ile nowo poślubionych mężatek wyjeżdża na swój miesiąc miodowy z mężczyzną, który nie jest panem młodym? - Prawdopodobnie tyle samo, co mężczyzn, którzy spędzają ten miesiąc z cudzą panną młodą. Catherine parsknęła śmiechem, ale ku swemu zdziwieniu poczuła, że jest trochę podniecona tą niecodzienną sytuacją. Może ten pomysł wcale nie był taki najgorszy. Poza tym istniała szansa, że w ogóle nie jest mężatką. Tak długo, jak Jake będzie pamiętał, że to ma być związek platoniczny, Jamajka może okazać się zupełnie wygodnym miejscem ucieczki. Może będzie po prostu zabawnie. Półtorej godziny po starcie, jedząc drugie śniadanie, Catherine postanowiła wyłożyć Jake’owi zasady, do jakich muszą się stosować. A więc przede wszystkim, nie są ze sobą związani w żaden sposób, mogą robić, co chcą, a drugiej osobie nic do tego.
- Apartament składa się z sypialni i salonu - wyjaśniła. Początkowo chciała zaproponować Jake’owi łóżko w sypialni, a sama zająć kanapę w salonie, ale rozmyśliła się. W końcu to ona płaci za tę całą wycieczkę. A więc łóżko jej się należy. - Będę spał w salonie. - Jake przerwał jej rozmyślania. Zjadł dużą porcję kiełbasek i jajecznicę. - Nie mam zastrzeżeń do twoich warunków, ale mam jeden własny. Czekała, ciekawa, o co mu chodzi.
- Będę pokrywał połowę wszystkich wydatków. Chciała zaprotestować, ale zrezygnowała. Nawet barman ma swoją dumę. W końcu to nie jej problem, skąd weźmie na to pieniądze.
- Umowa stoi - wyciągnęła do niego rękę. Stewardesa zaczęła zbierać puste tacki. Jake uśmiechnął się do niej promiennie i poprosił o kawę. Przyjrzała mu się z zainteresowaniem.
Catherine spoglądała na dziewczynę podejrzliwie. Ku swemu zdziwieniu, była chyba o niego zazdrosna. Postanowiła przestać o tym myśleć. Wyciągnęła z torebki powieść Janet. Dailey, ale nim doszła do końca pierwszego rozdziału, stewardesa była znowu przy nich i nalewała Jake’owi kawę. Podziękował i z przyjemnością sięgnął po filiżankę. Zagłębił się w „Wall Street Journal”, który znalazł w kieszeni siedzenia przed sobą. Catherine zagryzła wargi, aby nie wybuchnąć śmiechem. Na kogo się zgrywa? Gotowa była się założyć o perły swojej babki, że Jake nie wie nawet, jaka jest różnica między akcjami i obligacjami. Ta cała podróż może naprawdę okazać się zabawna.
W trzeciej godzinie lotu wpadli w turbulencję. Żołądek prawie odmówił Catherine posłuszeństwa. Już nic nie wydawało się jej zabawne. Marzyła, by ta cała podróż się wreszcie skończyła. Nigdy dotąd nie miała choroby lokomocyjnej. Ale również nigdy dotąd nie wypiła takiej ilości alkoholu przed podróżą. I to była kolejna rzecz, za którą na pewno podziękuje TJ, jeśli jeszcze kiedykolwiek odezwie się do niego.
TJ. To jest właśnie ten problem. Nie była jeszcze gotowa, aby poradzić sobie z przeszłością, ale jednocześnie nie była w stanie przestać myśleć o tym wszystkim, co jej się przydarzyło.
Razem dorastali, a ich rodziny były zaprzyjaźnione od lat. To było dla wszystkich takie oczywiste, że się pobiorą. Oboje byli inteligentni, wykształceni, ambitni i bogaci. A więc pieniądze nie byłyby nigdy problemem. Ciągłe flirty TJ nie były dla niej tajemnicą. W szkole średniej i na uniwersytecie to właśnie ona była jego powierniczką - opowiadał jej o wszystkich swoich przygodach.
Ale kiedy ich przyjaźń zamieniła się w romans, wydawało jej się, że to wszystko uległo zmianie. Była przekonana, że nie będzie jej oszukiwał.
Zaczęła się zastanawiać, jak się po tym wszystkim czuje.
Pierwsze słowo, jakie przyszło jej do głowy, brzmiało: głupio. TJ zrobił z niej idiotkę, wprawił ją w tak wielkie zakłopotanie, że zastanawiała się teraz, jak jeszcze kiedykolwiek mogłaby spojrzeć tym wszystkim ludziom w oczy. Oczywiście, mogła nie powiedzieć ani słowa na temat tego, co się wydarzyło. Ale to było silniejsze od niej. Chciała, żeby wszyscy wiedzieli, że to z jego winy ich małżeństwo skończyło się, zanim naprawdę się zaczęło. Chciała, żeby zapłacił za swoje nieodpowiedzialne zachowanie. Chyba nikt nie miał dla niego nawet najmniejszego śladu współczucia. Będzie mu bardzo trudno wytłumaczyć się z tego. Pół godziny, później Catherine nadal rozpamiętywała całe wydarzenie, wyobrażając sobie TJ i Mary Beth wracających do sali bankietowej i ich miny, kiedy dowiedzieli się, że wszystko się wydało. Samolot zaczął podchodzić do lądowania w Montego Bay. Spojrzała na Jake’a. Drzemał w swoim fotelu, zapięty pasami. Po raz pierwszy zastanowiła się wtedy, jaki inny mężczyzna rzuciłby wszystko i poleciał z zupełnie obcą osobą prawie na drugi koniec świata. Zaczęła mu się badawczo przyglądać, szukając jakiegoś wyjaśnienia. Był naprawdę bardzo przystojny, pięknie opalony i miał cudowne zmarszczki w kącikach oczu. Nos, choć duży, pasował idealnie do całości. Jego jasne włosy były dość długie. Zerknęła na dżinsy i wspaniale płaski brzuch... - Widzisz coś ciekawego?
Zakłopotana, Catherine gwałtownie wyprostowała się w fotelu, a na jej policzki wypłynęły rumieńce. Spojrzała ze złością w roześmiane brązowe oczy Jake’a. - Patrzyłam po prostu, co włożyłeś. Wiedziałam, że się przebierałeś, kiedy zajechaliśmy do ciebie, ale wtedy nie zwróciłam na to uwagi.
Ku jej zadowoleniu, samolot zatrzymał się, więc mogła przerwać tę, trochę ją krępującą, rozmowę. Jake zdjął ich bagaże z półki i ruszyli w stronę wyjścia. Na dworze było gorąco. Nim dotarli do terminalu, wiedziała, że najbardziej na świecie potrzebuje prysznica. Bez problemów przeszli przez odprawę, a ponieważ nie mieli żadnego więcej bagażu do odebrania, ruszyli w kierunku stojących przed budynkiem autobusów. Nalepki na ich neseserach świadczyły o tym, do jakiego hotelu chcą się dostać, i właściwy kierowca od razu ich zauważył, machając ręką na powitanie.
- Macie szczęście, możemy ruszać od razu, bo jesteście dzisiaj jedynymi gośćmi. Państwo Miller, czy tak? Catherine nawet nie spojrzała na Jake’a, dobrze wiedziała, jak się musi czuć w roli pana Millera. Ona też nie chciała, żeby ktokolwiek zwracał się do niej tym nazwiskiem. - Ma pan przed sobą właściwą parę - powiedziała przyjaźnie do kierowcy, zmuszając się do uśmiechu. Ruszył od razu, kierując się do Negril, które miało stać się ich domem na następne siedem dni.
I siedem nocy.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że będzie dzieliła pokój z zupełnie jej obcą osobą. Dojeżdżali: Catherine zauważyła napis otoczony girlandami kwiatów: „Dekadencja II”. Jakie miejsce może nazywać się w taki sposób, zaczęła się zastanawiać. A co się stało z „Dekadencją I”? Wysiadła, zadowolona, że może rozprostować nogi, i rozejrzała się dokoła.
Nie miała zupełnie pojęcia, gdzie trafili. Wszystko załatwiał TJ, gdy ustalili, że pojadą na Jamajkę. Ona jedynie odebrała z biura podróży bilety. Teraz była zła na siebie, że nie zainteresowała się tym miejscem wcześniej. Ruszyła za Jakiem w stronę recepcji. Przeszli przez całą procedurę rejestracji, znosząc kolejne „pani i pan Miller”, a potem udali się za portierem do swojego domku. Catherine rozejrzała się po holu recepcji i po otaczającym ją parku i odetchnęła z ulgą, bo goście byli ubrani, więc przynajmniej nie trafili do hotelu dla nudystów.
Portier wszedł pierwszy, postawił ich skromne bagaże na podłodze i znacząco popatrzył na królewskich rozmiarów łoże, znajdujące się pośrodku pokoju. Podziękował za napiwek i zostawił ich samych.
Próbowała zrozumieć, jak to się mogło stać, że znalazła się tutaj z tym obcym zupełnie mężczyzną. A może był rzeczywiście Kubą Rozpruwaczem? Skąd miała wiedzieć, kim jest naprawdę?
Postanowiła zająć się rozpakowaniem rzeczy, ale zajęło jej to chwilę, bo cały jej bagaż stanowił kostium kąpielowy, sandały, krótkie spodenki i bluzka, no i przybory toaletowe. Przypomniała sobie, że idąc tutaj, minęli parę sklepów.
Zaczęła się zastanawiać, czy to właściwa pora na zakupy. Prawdę mówiąc, najchętniej zdrzemnęłaby się przez chwilkę, ale nie wtedy, gdy po pokoju kręci się ten mężczyzna. Wzięła szorty i poszła do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi. Kiedy pojawiła się w pokoju kilka minut później, miała włosy związane w koński ogon i czuła się dużo lepiej, bo po kąpieli było jej zdecydowanie chłodniej. Jake stał ciągle w tym samym miejscu na balkonie, podziwiając widok. Podeszła bliżej, chcąc zobaczyć, co go tak urzekło. Łagodna bryza poruszała palmami kokosowymi. Szelest ich liści natychmiast uzmysłowił jej, że jest naprawdę na wakacjach. Nie ma na świecie nic bardziej kojącego niż widok i szum palm. Pozwoliła im czynić cuda, wystawiając policzki na promienie słoneczne, przebijające się przez gęstwinę liści. Z przyjemnością patrzyła na rozciągającą się poniżej piaszczystą plażę. Różnokolorowe żagle, powiewając na wietrze, dodawały malowniczości oceanowi. Gdzieniegdzie widać było białe grzbiety fal. Może niepotrzebnie się martwi. W końcu ten cały Jake wydaje się zupełnie nieszkodliwy. Jej dobry nastrój natychmiast się rozwiał, kiedy spojrzała na pływaka, który wynurzył się z wody. Szczupły, pięknie opalony, był zupełnie nagi. Poczuła się skrępowana. Szybko przeszła koło Jake’a, nie zwracając uwagi na to, jak bardzo rozbawiła go jej reakcja.
- Czy coś nie tak? - zapytał uprzejmie. - Naprawdę nigdy przedtem tego nie widziałaś?
Czego, miała ochotę zapytać, ale wiedziała, że zabrzmiałoby to dwuznacznie, więc pozostawiła jego pytanie bez odpowiedzi. Ruszyła w stronę drzwi. - Miłej zabawy w podglądacza. Idę na zakupy - powiedziała, wychodząc z pokoju.
Plaża nudystów. Tylko tego jeszcze jej było trzeba. Gdyby TJ był tutaj, skręciłaby mu chyba kark. Kiedy będzie szła na plażę, włoży bikini i po prostu zignoruje tych ekshibicjonistów. Tylko tyle może w takiej sytuacji zrobić. Jake obserwował Catherine, idącą szybko ścieżką w stronę sklepów. Co takiego było w tej kobiecie, że tak się zachowywał? Spotykał się z niejedną piękną kobietą, więc na pewno nie chodziło tu o jej wygląd. To było coś więcej. Jakiś wewnętrzny głos cały czas szeptał mu, że to jest właśnie ta, ta jedyna, wymarzona. Co to był za głos? Bo przecież nie jego. Był zbyt cyniczny, by uwierzyć w... w miłość od pierwszego wejrzenia.
Dlaczego tu się w ogóle znalazł? Jakim cudem wyjechał z domu z zupełnie obcą kobietą? Przecież to nie on powinien ją chronić. Ale przecież ktoś musi to robić. Była zdecydowana tutaj przyjechać. Po tym, przez co przeszła, nie mógł pozwolić jej jechać na tę wyspę samej. Był o tym przekonany. Włożył kąpielówki. Od lat nie był na wakacjach, a na pewno należały mu się, tylko że pora była zupełnie nie ta - bo co z Sally i jej okropnym prawnikiem, od którego ciągle nie mógł się odczepić?
Nie, nie pozwoli tym wstrętnym hienom zepsuć sobie tych kilku dni na słońcu. Ten problem będzie musiał trochę poczekać. Kąpiel w oceanie na pewno dobrze mu zrobi. Z ręcznikiem przerzuconym przez ramię ruszył na brzeg.
Rozejrzał się szybko, zrzucił kąpielówki i wskoczył do wody. Godzinę później Catherine znalazła się z powrotem w pokoju. Rzuciła zakupy na łóżko, zdjęła sandałki i nerwowo rozejrzała się po apartamencie. Nie było go. Odetchnęła z ulgą i postanowiła wziąć prysznic.
Owinięta w niewielki ręcznik, z rozkoszą myślała o chwili, gdy położy się między chłodne prześcieradła. Stanęła przy łóżku, patrząc z niechęcią na piętrzące się na nim paczki. Jednym ruchem zsunęła je na podłogę. Nagle drzwi otworzyły się i usłyszała, że ktoś wchodzi do pokoju. Odwróciła się gwałtownie, przytrzymując opadający ręcznik, i zobaczyła znajomą postać.
- Następnym razem najpierw zapukaj - powiedziała ze złością.
- Następnym razem ubieraj się w łazience - rzucił w odpowiedzi Jake, uśmiechając się szeroko. Owinięty w ręcznik szybko przemknął do sąsiedniego pokoju, ale i tak zauważyła, że trzyma suche kąpielówki w ręce. Czyżby też był nudystą?
Stała wpatrując się w zamknięte drzwi, za którymi zniknął. W co się wpakowała tym razem? zaczęła się zastanawiać.
- Barman na plaży powiedział, że dzisiaj o szóstej przy basenie odbędzie się wieczorek zapoznawczo - informacyjny. Zamierzam się teraz trochę zdrzemnąć - poinformował ją Jake, a ponieważ nie uzyskał żadnej odpowiedzi, stwierdził: - Możesz spokojnie odłożyć ten mokry ręcznik, naprawdę będę pukał.
Cathrine popatrzyła na swoje ręce zaciśnięte na ręczniku. Była wściekła. Jake wydawał się świetnie bawić jej zakłopotaniem. Najpierw ten nieszczęsny ślub, potem kac, a teraz nagość chroniona przez szczątkowy ręcznik. Nie wspominając już o fryzurze, która była zupełnie tragiczna. Spojrzała w lustro i skrzywiła się.
Zaraz, zaraz moja panno. A co cię obchodzi, jak wyglądasz? Przecież to jest tylko Jake, ten barman. Po powrocie do Detroit nigdy więcej go nie zobaczysz. Tak. Kiedy wróci do domu, wszystko ułoży się inaczej. Żaden facet, a szczególnie ktoś taki, jak Jake Alley, nie stanie nigdy na jej drodze do realizacji celów. Jakie znowu cele? Przed ślubem myślała, że wie, o co jej w życiu chodzi. Chciała zostać żoną prawnika z politycznymi aspiracjami. Często wyobrażała sobie jego karierę polityczną z nią u boku. Przy inteligencji i charyzmie TJ i jej pomocy mogli naprawdę zajść daleko. Teraz nie bardzo wiedziała, czego chce. Nawet jej praca, te podróże handlowe do Paryża, Londynu czy Nowego Jorku mogły wydawać się atrakcyjne, ale tak naprawdę po prostu nienawidziła tego wszystkiego. Rzuciła na podłogę ręcznik, znalazła nową, sięgającą do kolan koszulkę, naciągnęła ją na siebie i wsunęła się między prześcieradła. Musi się choć trochę zdrzemnąć i na pewno poczuje się lepiej. Dopiero wtedy zajmie się planowaniem swojej przyszłości.
O ile ciało domagało się wypoczynku, jej umysł działał na pełnych obrotach. Gdy tylko zamknęła oczy, stawał jej przed oczyma TJ, uśmiechający się do niej przed ołtarzem, TJ wygłaszający kłamstwa typu: dopóki śmierć nas nie rozłączy, TJ z Mary Beth na tylnym siedzeniu swojego lincolna. Jak mógł zrobić coś podobnego? Jeśli nie chciał się jeszcze ustatkować, dlaczego poprosił ją o rękę? A Mary Beth? Nie były najbliższymi przyjaciółkami, ale przecież pracowały razem od lat. Tak chętnie zgodziła się zostać jej druhną, gdy okazało się, że kuzynka Catherine jest w ciąży i nie wolno jej się forsować. Gdyby nie musiała jej zastąpić, czy to wszystko wydarzyłoby się?
Poczuła, że coś ściskają w gardle. TJ nie był wart jej łez. A poza tym kogo chce oszukać? Gdyby to wszystko nie zdarzyło się ostatniej nocy, mogłoby wydarzyć się później, kiedy na świecie byłyby już ich dzieci. Nie mogła się doczekać rozmowy z ojcem i informacji, czy faktycznie jest mężatką, czy nie. Próbowała myśleć o czymś innym, żeby móc zasnąć, ale nie potrafiła. Podjęła kolejną próbę i przypomniał jej się Sarge. Taki sympatyczny człowiek. A Charlie... świetny tancerz, wspaniały kompan. Czy to możliwe, żeby dobrze się bawiła w takim miejscu, jak Alley Cat?
No i jeszcze Jake. Przypomniała sobie balladę, którą grali muzycy, gdy poprosił ją do tańca. Czuła się wtedy taka bezpieczna...
Obudził się, nie mogąc sobie przypomnieć, gdzie jest. W rozchyleniu zasłon dojrzał palmę. 1 wtedy przypomniał sobie wszystko. Leżał jeszcze przez chwilę, rozmyślając nad impulsywną decyzją, którą podjął w restauracji dzisiejszego ranka. Przecież wczoraj o tej porze nawet nie wiedział o istnieniu tej kobiety... o Catherine...
Roześmiał się głośno na myśl o swoim szaleństwie. Przecież nawet nie zna jej nazwiska. Bo jeśli nie jest panią Miller po mężu, to jak się właściwie nazywa? Podniósł się z kanapy, masując sobie plecy. Jeszcze kilka nocy na czymś takim i nie będzie się mógł w ogóle wyprostować. Powinien porozmawiać w recepcji na temat jakiegoś pokoju z normalnym łóżkiem. A poza tym musi koniecznie zatelefonować do Alley Cat i powiedzieć im, że nie będzie go przez tydzień.
Stanął przy oknie. Od dawna nie był na wakacjach i naprawdę czuł się już bardzo zmęczony. A Jamajka była tak samo dobra, jak każde inne miejsce. Jeśli ma tu spędzić cały tydzień, opiekując się Catherine, przynajmniej powinien wykorzystać ten czas na odpoczynek i dobrze się bawić. Kątem oka zauważył piękny szkuner, kołyszący się na wodzie kilkadziesiąt metrów od plaży Tak bardzo chciałby się znaleźć na nim. Sięgnął po lornetkę, aby mu się bliżej przyjrzeć, kiedy będzie na plaży.
Podszedł do drzwi i delikatnie zastukał. Cisza. Zastukał jeszcze raz. W końcu uznał, że Catherine wyszła, i nacisnął klamkę.
Leżała na łóżku zwinięta w kłębek, pogrążona w głębokim śnie. Wydawała się taka bezbronna. Jej twarzy pozbawionej makijażu nie powstydziłaby się żadna modelka. Przyglądał jej się z zachwytem. Otworzyła oczy. Kiedy go zobaczyła, zerwała się na równe nogi.
- Co ty tu robisz? - zawołała ze złością.
- Stukałem, ale nie odzywałaś się, więc wszedłem.
- Akurat - mruknęła. - Musiałeś to zrobić bardzo cicho. - Idę na plażę. - Zerknął na zegarek. - Wieczorek zaczyna się za pół godziny. Mam nadzieję, że się tam spotkamy - powiedział i ruszył w stronę drzwi.
- Miłego podglądania.
Z początku nie zrozumiał, o co jej chodzi, ale zauważył, że patrzy na lornetkę w jego ręku, i zdał sobie sprawę, co sobie o nim pomyślała. Chciał się jej początkowo wytłumaczyć, ale czuł, że nastrój, w jakim była, nie pozwoli jej zaakceptować żadnych wyjaśnień.
- Mam nadzieję, że będzie miło - stwierdził i wyszedł z pokoju.
Idąc na plażę wyobrażał sobie, jak Catherine miota się po pokoju, uważając, że wszyscy mężczyźni to świnie. Trudno. Musi w jakiś sposób odreagować. Po tym, co zrobił jej TJ, miała do tego prawo.
Im bliżej szóstej, tym coraz więcej osób zbierało się przy basenie. Jake z zainteresowaniem przyglądał się szczupłemu Jamajczykowi, który nerwowo przeglądał swoje notatki przed zabraniem głosu. Na miejscu obok siebie położył lornetkę na wypadek, gdyby Catherine zechciała się zjawić. - Czy to miejsce dla mnie? - Catherine usiadła obok niego w chwili, gdy spotkanie się rozpoczęło. Przez następne czterdzieści minut słuchali, jakie atrakcje oferują tutaj turystom: tenis, siatkówkę, surfing, żeglarstwo, konie. Poza tym dancingi, dyskoteki, specjalne imprezy, takie jak toga party i bal przebierańców, przejażdżki katamaranem i konkurs tańca. Wszystko to bezpłatnie, gdyż koszty tych imprez zostały wliczone w koszt pobytu. Nie trzeba również dawać napiwków czy zawracać sobie głowy noszeniem przy sobie pieniędzy, chyba że się chce coś kupić w jednym z wielu sklepów, ale nawet wtedy wystarczy podać numer pokoju i kwota zostanie po prostu dopisana do rachunku. Przeróżnych możliwości spędzania czasu było tyle, że Jake zaczął się zastanawiać, dokąd powinien pojechać po wakacjach, aby naprawdę odpocząć. Na koniec wyjaśniono im, że są dwie plaże.
Jedna dla nudystów. A druga dla zwykłych plażowiczów. Zauważył, że Catherine westchnęła i od razu wiedział, jakie jest jej stanowisko w tej sprawie.
- A gdzie jest plaża dla nudystów? - zapytał ktoś z gości. - Chyba nie będzie problemu z jej rozpoznaniem, jeśli pan na nią trafi - odpowiedział prowadzący spotkanie. Wszyscy zebrani roześmieli się, z wyjątkiem towarzyszki Jake’a. Wspaniale! pomyślał. Dlaczego jeśli w tłumie znajduje się jedna święta, to musi być właśnie z nim? Ale tak naprawdę przecież nie są tu razem. W każdym razie Catherine przez cały czas to podkreśla. Z westchnieniem odsunął krzesło i podał jej rękę.
- Jadalnia jest otwarta. Masz ochotę coś zjeść? Z niepokojem spojrzała na jego wyciągniętą rękę, jakby spodziewała się jakiegoś zagrożenia, ale po chwili wahania podała mu swoją dłoń. Ignorując jej podły nastrój, poprowadził ją w stronę otwartych drzwi. Zaproponowano im typowy szwedzki stół, artystycznie ozdobiony bukietami tropikalnych kwiatów, rzeźbami z lodów i pieczywa. Jedzenia było tyle, że mogłoby się posilić kilka oddziałów wojska. Jake ocenił liczbę gości na czterysta osób. Przygotowano dla nich stoliki rozstawione na czterech poziomach wokół parkietu do tańca. Całe ściany jadalni były przeszklone, co powodowało, że człowiek czuł się tak, jakby był na dworze. Szmer rozmów zagłuszała orkiestra i jej solistka.
Jake przyglądał się wszystkiemu z dużym zainteresowaniem, dziwiąc się, że nie brakuje mu gwaru i wiecznego pośpiechu panującego w Detroit. Zatelefonował wcześniej do domu, załatwił sprawy związane z pracą i teraz z zadowoleniem zjadał kolejną porcję wspaniałych sałatek i mięsa. Popatrzył na Catherine, która z niechęcią grzebała widelcem w stojącym przed nią talerzu. Nie mógł uwierzyć, że nadal jest głodny. Spojrzał w stronę stołu z deserami. - Czy przynieść ci coś? - zapytał, odsuwając krzesło. Catherine zmarszczyła nosek z niesmakiem, ale kiedy wrócił z kawałkiem apetycznie wyglądającego i pachnącego tortu czekoladowego przybranego świeżymi truskawkami, wykazała odrobinę zainteresowania. - Może zjesz chociaż kawałek?
- Nie, dziękuję - powiedziała, pijąc herbatę. Zdawał sobie sprawę, że Catherine musi mieć najzwyklejszego kaca po wczorajszej nocy, ale zaczaj się zastanawiać, czy cały tydzień będzie tak wyglądał. Nie chciała w żaden sposób mu pomóc. Kiedy próbował nawiązać rozmowę, natykał się na barierę milczenia. Postanowił posłuchać piosenek, delektując się wspaniałym deserem. - Myślę, że nie jestem w odpowiednim nastroju - powiedziała po wysłuchaniu trzeciej piosenki i wstała. Jake podniósł się również i podjął ostatnią próbę nawiązania z nią jakiegoś kontaktu.
- Co byś powiedziała na krótki spacer, żeby rozejrzeć się po okolicy? - Starał się sprawiać wrażenie człowieka, któremu tak naprawdę wcale na tym nie zależy, ale bardzo chciał, żeby z nim poszła.
- Dobrze, ale nie na długo - odpowiedziała, uśmiechając się do niego po raz pierwszy w dniu dzisiejszym. Minęli basen i poszli na plażę długą, wijącą się ścieżką. Jake przyglądał się prawie czarnym włosom Catherine. Były rozpuszczone. Podobnie jak podczas jej ślubu miał nieprzepartą ochotę wsunąć dłoń we włosy Catherine i poczuć ich jedwabistość pod palcami. Oczywiście nawet nie próbował zrobić czegoś takiego, bojąc się jej reakcji. Ostatnie promienie słońca odbijały się w wodzie. Widok był naprawdę wspaniały. Bez słowa zdjęli sandały i ruszyli przed siebie po miękkim, puszystym piasku. Nagle Catherine zatrzymała się. Jake stanął kilka kroków za nią, zastanawiając się, co się stało. Patrzyła na ciemniejące niebo, a wiatr delikatnie poruszał jej włosami. Zamknęła oczy. Jake zaczął się zastanawiać, gdzie teraz jest myślami. Czy znowu wróciło do niej to wszystko, co przeżyła poprzedniego dnia? Czy już sobie z tym jakoś poradziła? Nie rozstawali się prawie ani na chwilę od tamtej pory, a nie widział, żeby płakała. Chciał coś na ten temat powiedzieć, kiedy ruszyła gwałtownie przed siebie.
Jake nienawidził kobiet, które bez przerwy coś mówią. Teraz chciał, żeby Catherine coś powiedziała. Cokolwiek. Ale ona milczała.
Szedł za nią w stronę hotelu. Kiedy dotarli do pokoju, otworzył przed nią drzwi. Minęła go, nie spojrzawszy nawet na niego. Stanęła przy szafie.
- Może poszedłbyś pierwszy do łazienki. Poczekam, aż pójdziesz do swojego pokoju.
Spojrzał na nią. Nie wiedział, co mógłby zrobić czy powiedzieć. Westchnął i ruszył do swojego pokoju. Po chwili szedł już do łazienki z przyborami toaletowymi. Umył się w tempie błyskawicznym. Wracając do swojego pokoju, zobaczył, że Catherine stoi ciągle w tym samym miejscu.
- Dobranoc - powiedział cicho i zamknął za sobą drzwi.
Równomierne uderzenia fal o brzeg wyrwały Jake’a ze snu. Leżał z zamkniętymi oczami i przypominał sobie poranki, kiedy to podobny odgłos go budził, kiedy kołysanie było dla niego wskazówką, jakiego żeglowania może się spodziewać w danym dniu. Od tego czasu minęło już prawie pięć lat. Pięć lat od chwili, gdy stracił jacht „Koci zew” na rzecz swojej byłej żony.
Nadal bardzo mu brakowało tej łodzi. Przeciągnął się leniwie, podszedł do okna i odsunął żaluzje. Spodziewał się ujrzeć pustą plażę, więc naprawdę był zaskoczony, gdy zobaczył, ile jest wśród turystów rannych ptaszków. Zaczął planować swój dzień. Najpierw golenie, prysznic i śniadanie, a potem prosto na plażę. Wziął przybory toaletowe i podszedł do drzwi. W sypialni Catherine panowała cisza. Pamiętając wczorajszą awanturę, zastukał głośno.
- Wchodzę - powiedział stanowczo i uchylił drzwi. Pokój był pusty. Łazienka również. Właściwie był trochę rozczarowany, że Catherine wyszła.
A czegoś się, idioto, spodziewał, powiedział do siebie. Umowa jest umową. Przecież ustalili, że każdy może robić to, na co ma ochotę. Więc co go to obchodzi, gdzie ona teraz jest. Powinien robić to, co zaplanował. Jeśli ją gdzieś spotka, to dobrze, a jeśli nie - świat się nie zawali. Pół godziny później, podczas śniadania, nadal się za nią rozglądał, niezadowolony, że nie może jej nigdzie wypatrzyć. Wiedział, że na pewno nie spotka jej na plaży dla nudystów, ale konsekwentnie realizował swój poranny plan. Kilkanaście metrów od siebie zauważył znajomy, pokryty strzechą dach chaty, a na nim napis: Bar dla nudystów. Poszedł w tamtą stronę, uśmiechając się do siebie. Przed opalaniem chciał napić się czegoś zimnego i pożyczyć jakiś ręcznik. Ten sam barman, który wczoraj wycierał szklanki, podrygiwał w takt muzyki reggae dobiegającej z radia. Uśmiechnął się do Jake’a przyjaźnie.
- Jak leci, stary? - zapytał.
- Wspaniale, Bernardzie. A co u ciebie? - Nie może być lepiej - odpowiedział barman, spoglądając spod oka na dziewczynę, która pojawiła się w progu chaty. Podeszła do baru i zamówiła „Krwawą Mary”. Była naga. Chociaż Jake uważał, że jest człowiekiem postępowym i nic co ludzkie nie jest mu obce, ta sytuacja jednak trochę go przerastała. Poza tym nadal był ubrany. Dziewczyna mogła sobie pomyśleć, że jest zwykłym podglądaczem. - Czy coś panu podać? - zapytał Bernard, rozbawiony tą sceną, którą zresztą widział nie po raz pierwszy. - Tak. Colę.
- Proszę - powiedział barman, a kiedy dziewczyna odeszła, dodał: - Możemy się założyć, że u ciebie w barze nie jest tak wesoło jak tutaj.
- Masz stuprocentową rację - odpowiedział Jake. Wypił colę i ruszył w stronę miejsca, które sobie wcześniej upatrzył.
Catherine poprawiła ramiączka kostiumu kąpielowego, smarując kremem ślady pozostawione przez nie na ramionach. W końcu odwiązała je i wsunęła za stanik. Było gorąco. Czuła, ze kostium robi się wilgotny od potu. Przewróciła się na brzuch i ramiączka opadły. Poprawiła je. Pomyślała, że opalanie się nago ma jednak dobre strony. Zabrała się do czytania książki, ale nie mogła się skoncentrować na jej treści. W końcu odłożyła ją do torby i zaczęła się bawić piaskiem. Mały piaskowy krab wysunął się ze swojej nory. Zaczął się bawić leżącym na piasku ziarenkiem. Catherine obserwowała go, zafascynowana jego zręcznymi ruchami. Kiedy zniknął pod piaskiem, poczuła, że pieką ją nogi, więc sięgnęła po krem do opalania. Posmarowała nim łydki i zaczęła go energicznie wcierać, rozmyślając o tym, jak spędza tu czas. Zjadła już dzisiaj śniadanie, odbyła długi spacer po terenie ośrodka, cały czas rozmyślając o pianach na przyszłość. Potem poszła na lunch, z powrotem do pokoju, żeby się przebrać, kąpała się w basenie, a nawet odważyła się trochę popływać w oceanie - wszystko to bez zamienienia nawet jednego słowa z kimkolwiek To nie było do niej podobne. Była osobą towarzyską. Znajdowała się tutaj, w tropikalnym raju, z tym trudnym do udźwignięcia ciężarem, zła na cały świat z powodu tego, co zrobił jej pewien wstrętny egoista.
Wsunęła tubkę z kremem do torby, ułożyła się na plecach i podłożyła ręce pod głowę. Miała nadzieję, że kiedyś TJ i Mary Beth dostaną nauczkę. Teraz szkoda było czasu na rozpatrywanie takich problemów. Szczególnie tutaj, w takim cudownym miejscu. Postanowiła pozwolić sobie na rozmyślanie o rym, co się jej przydarzyło, tylko przez kilka minut dziennie, a pozostały czas poświęcić przygotowaniom planów na przyszłość i dobrej zabawie tutaj na miejscu. Najwyższy czas, żeby się trochę odprężyła. Zamknęła oczy. Czuła ciepło promieni słonecznych na skórze. Przynosiło jej to ulgę po napięciu, w jakim żyła od chwili opuszczenia Townsend Hotel. Nagle znalazła się w cieniu. Pamiętając, że nie było najmniejszej nawet chmury na niebie, otworzyła oczy, by zobaczyć, co się stało. - Jake! - Usiadła na ręczniku, poprawiając stanik. Jake postanowił usiąść koło niej. Odepchnęła go gwałtownie. - Przepraszam - powiedziała. - Prawie zgniotłeś mojego kraba. - Słucham?
- Piaskowego kraba. - Wskazała palcem idealnie okrągłe zagłębienie w piasku. - Obserwuję go. Jest wspaniały i nie chciałabym zniszczyć mu domu.
Jake patrzył na nią uważnie. Zauważyła błysk w jego oczach i pomyślała, że będzie się z niej śmiał. Ale Jake po prostu usiadł obok niej i z zainteresowaniem zaczął się wpatrywać w otwór.
Catherine nie odzywała się. Bardzo chciała, żeby jej piaskowy przyjaciel pokazał się znowu. Po kilku minutach Jake położył koło otworu znalezione ziarenko. Czekali dalej. W końcu ich cierpliwość została nagrodzona. Delikatne szczęki sięgnęły po ziarenko. Catherine wpatrywała się w kraba zafascynowana. Dwa czarne oczka były jedyną rzeczą, która wyróżniała to stworzenie na tle piasku. Przez moment zastanawiała się, czy przypadkiem nie nadepnęła na jego pobratymców, spacerując po plaży. Postanowiła, że będzie uważnie patrzyła, po czym chodzi. Kiedy ziarenko wraz z krabem zniknęło w otworze, Jake odwrócił się do niej.
- Zadziwiasz mnie - powiedział.
- Dlaczego?
- Spodziewałem się, że takie żyjątka będą raczej wzbudzać w tobie wstręt.
- Nie wiem, czy byłabym zachwycona, gdyby po mnie chodził, ale obserwowanie wszystkiego, co żyje, sprawia mi przyjemność. - Roześmiała się, widząc zdziwienie na twarzy Jake’a. Pewnie za długo patrzyła mu w oczy, więc szybko spojrzała w stronę otworu. - Chyba nie jestem zbyt idealną towarzyszką dla ciebie - zauważyła. Myślała, że Jake coś jej odpowie, ale milczał.
- Nie wiem jak ty, ale ja, jak na pierwszy raz, mam dość słońca. - Podniósł się i zaczął otrzepywać piasek z nóg. - Ja też - odpowiedziała, zbierając swoje rzeczy. Ruszyli wzdłuż brzegu w stronę hotelu, nie mówiąc do siebie ani słowa. Catherine po raz pierwszy od przyjazdu tutaj czuła się odprężona.
- To nie moja sprawa, ale zastanawiałem się, czy telefonowałaś do swojego ojca.
- Żeby zapytać o akt ślubu?
- Ależ skąd - powiedział z ironią w głosie. - Żeby się poradzić, jakiego kremu do opalania powinnaś używać. - Jeszcze nie, ale zrobię to wkrótce. Pomyślałam, że ojciec potrzebuje trochę czasu, żeby wyjaśnić to wszystko z prawnikami.
- Prawnicy! - powtórzył Jake ze złością.
Catherine zauważyła, że zacisnął szczęki z furią. Zastanawiała się, skąd u niego taka reakcja. Chciała go o to zapytać, ale odezwał się pierwszy.
- Muszę ci powiedzieć... że radzisz sobie zupełnie nieźle z sytuacją, w której się znalazłaś.
Nie odpowiedziała mu, bo jak miała mówić o tym okropnym ucisku, który czuła bez przerwy w gardle i z którym próbowała przez cały czas się uporać. - Czy myślisz, że kiedy przestanę się złościć, znajdę w tym wszystkim jakieś humorystyczne akcenty? - zapytała z nadzieją w głosie. Ale nie uzyskała odpowiedzi. Jake był zatopiony w myślach. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że nie są przyjemne. Może przytrafiło mu się kiedyś coś podobnego, pomyślała. Intuicja podpowiadała jej, że lepiej o to nie pytać.
Dotarli do pokoju i Jake otworzył przed nią drzwi.
Uśmiechnęła się do niego, wchodząc. - Masz dla mnie dużo cierpliwości - powiedziała, nagle zakłopotana jego bliskością. Poczuła, że się rumieni, więc wydusiła z siebie tylko jedno słowo: - Dziękuję. - Nie ma sprawy - skwitował krótko.
Podeszła do łóżka, chcąc znaleźć się jak najdalej od niego.
Pokój był posprzątany, a na łóżku leżały dwa prześcieradła. - Czyżby pokojówka zapomniała o nich? - zapytała Catherine.
- Już nie pamiętasz, co mówili o dzisiejszym wieczorze?
„Brak kostiumu pozbawi cię jedzenia”. - A więc te prześcieradła należy wykorzystać jako rzymskie togi? - zauważyła sceptycznie. - Jeśli mnie pamięć nie myli, to ty masz coś wspólnego ze światem mody.
- Mam - mruknęła do siebie pod nosem, odwracając się do Jake’a.
- Myślę, że świetnie sobie poradzisz, jeśli tylko zechcesz - powiedział z zachęcającym uśmiechem. - Będzie konkurs na najlepiej udrapowaną parę.
Jeśli poważnie myślała o zmianie swego nastawienia, to teraz nadarzała się ku temu idealna okazja. - W porządku. Zrobię wszystko, ale najpierw wezmę prysznic - stwierdziła.
- Idź pierwsza, a ja sobie trochę poeksperymentuję z tą szmatą, nim zrobisz się na bóstwo.
Kiedy Catherine wyszła z łazienki owinięta w ręcznik, zauważyła jego dzieło i dostała histerycznego ataku śmiechu. Zwoje materiału owijały go w pasie, a z tyłu zwisał długi ogon.
- Nie podoba ci się moja kreacja? - zapytał, śmiejąc się na widok jej reakcji.
- Ciekawa... ale ma niewiele wspólnego z Rzymianami.
Idź do łazienki, a ja zajmę się naszymi kostiumami. Rozwiązał prześcieradło i w kąpielówkach pobiegł pod prysznic.
Gdy usłyszała szum wody, poszukała białych fig, a potem zajęła się swoim prześcieradłem. Upięła je artystycznie na ramieniu, a drugim końcem prześcieradła owinęła się w pasie. Wyglądało to dość interesująco.
Jake podejrzliwie oglądał jej kostium.
- Obróć się.
Zrobiła to, dumna ze swej improwizacji.
- Nie, nie... nie - Jake pogroził jej palcem.
- Co jest nie w porządku? - chciała wiedzieć. - Widzę twoje figi. A przecież na balu będzie specjalny badacz tóg. Poza prześcieradłem nie wolno mieć niczego na sobie.
Catherine zastanawiała się przez chwilę. Potem udrapowała na Jake’u materiał, a kiedy wszystko było już przykryte i u niej, i u niego, zdjęli bieliznę. Kiedy mieli już wychodzić, Catherine jeszcze raz przyjrzała się ich odbiciom w lustrze.
- Nieźle, ale czegoś mi brakuje... - Podrapała się po głowie. - Już wiem. Nie ruszaj się. - Wybiegła na taras. Po chwili wróciła, niosąc Uście paproci, Umocowała je przy węzłach na ramionach, cofnęła się i jeszcze raz krytycznie obejrzała swoje dzieło.
- W porządku. Możemy iść.
Przez cały obiad Catherine czuła się bardzo niepewnie. Musiała jednak przyznać, że było jej bardzo wygodnie w samym prześcieradle. Zastanawiała się przez chwilę, co powiedziałaby jej mama, gdyby zobaczyła ją podczas obiadu w takim stroju?
Kelnerka zapytała, czy mają ochotę na jakieś drinki. Z początku Catherine pomyślała o szklaneczce whisky, ale doświadczenia z sobotniej nocy były jeszcze zbyt męczące, więc poprosiła o kawę.
- A dla mnie piwo - dodał Jake.
Orkiestra zaczęła grać i pary ruszyły w stronę parkietu. Catherine zauważyła blondynkę przy sąsiednim stoliku, która z zachwytem zerkała na Jake’a. Miała dość szczególnie upięte prześcieradło, więc można się było zorientować, że jest nudystką. Zastanawiała się, czy przypadkiem nie poznała Jake’a na tej właśnie plaży. Po złapaniu Mary Beth i TJ na gorącym uczynku nie będzie chyba już nigdy potrafiła zaufać blondynkom z dużym biustem. Ale przecież w tym przypadku nie miało to żadnego znaczenia. Jake nie był jej mężczyzną. Jednak ta blondynka o tym nie wiedziała. Następnym razem, kiedy tylko ich spojrzenia się spotkały, Catherine dała jej wyraźnie do zrozumienia, co sądzi o podrywaniu cudzych partnerów. Blondynka odwróciła się do nich plecami, co sprawiło Catherine dużą satysfakcję. Uśmiechnęła się do swoich myśli.
Jake przyglądał jej się z podziwem. Wyglądała wspaniale.
Wypiła łyk kawy. Roześmiała się.
- Dobrze się bawisz? - zapytał.
- Tak - odpowiedziała. Zlizała śmietankę z górnej wargi i odstawiła filiżankę. Zauważyła, że Jake przez cały czas się uśmiecha.
- Chcesz zatańczyć?
Spojrzała najpierw na parkiet, a potem na Jake’a.
- Zatańczyć? - zapytała.
- NO wiesz, tak się mówi, kiedy dwoje ludzi razem próbuje wykonać określone kroki, starając się przy tym nawzajem się nie uszkodzić.
- Nie wiem, czy mi się wydaje, ale my chyba robimy to przez cały czas od przyjazdu tutaj.
Spojrzał na nią badawczo.
- Zatańczymy?
Catherine sprawdziła, czy jej prześcieradło trzyma się mocno, a potem podniosła się.
- Dlaczego by nie? - Ruszyła w dół schodami, łudząc się, że wygląda lepiej, niż się czuje. Ucztowanie w tym stroju nie było kłopotliwe. Tańczenie to zupełnie coś innego. Co się stanie z tym wszystkim, jeśli uniesie się do góry ramiona? Ujrzała kawałek pustego parkietu i odwróciła się do Jake’a. Jakby czując jej niepewność i strach, starał się zachować właściwy dystans. Nie patrzyła mu w oczy. Nie zauważyła, jak świetnie jest zbudowany. W zasadzie to było kłamstwo. Próbowała tego nie widzieć. I dzisiaj na plaży, i w pokoju, gdy upinała na nim togę. Czuła ciepło jego opalonej skóry. Zauważyła, że jej ramię jest tego samego koloru. To wyjaśniało wszystko. Pierwsza opalenizna. Dlatego tak dziwnie się czuła.
Jakaś para tańczyła na parkiecie tuż Obok nich. Kiedy robili pierwszy obrót, kobieta zachwiała się i pchnęła Catherine na Jake’a. Czuła jego bliskość. Było to nieprawdopodobne wrażenie. Na jej twarzy wykwitły rumieńce. Ramiona Jake’a wzmocniły uścisk, by uchronić ją od upadku.
- Nic ci się nie stało? - zapytał. Nie mogła spojrzeć mu w oczy.
- Nie. Wszystko w porządku. - Zauważyła, że nie rozluźnił swego uścisku. Z jakiegoś bliżej nie wyjaśnionego powodu nie miała ochoty niczego zmieniać. Nawet przytuliła się do jego piersi. Zanim taniec się skończył, wydawało jej się, że słyszy jego jęk. Oddzielały ich od siebie tylko dwie warstwy prześcieradeł. Potrafiła zrozumieć jego problem. Sama miała ochotę przytulić się do niego jeszcze bardziej, o ile to tylko byłoby możliwe. Ale nie zrobiła tego. Odczuła nawet zadowolenie, kiedy orkiestra przestała grać, bo mogła popełnić straszliwy błąd.
Stanęli obok siebie, bijąc brawo muzykantom. Do mikrofonu podszedł organizator imprezy. - Nasze jury podjęło już decyzję... - Tłum zamarł. Ta sama kobieta, którą Catherine pamiętała z recepcji, weszła na podium, trzymając dwie butelki rumu. - Wybraliśmy tę uroczą parę tutaj.
Catherine obejrzała się za siebie, mając nadzieję, że ktoś jeszcze stoi za nimi. Niestety, chodziło o nich. - Są to świeżo poślubieni państwo Miller. Catherine nie była w stanie ruszyć się z miejsca.
- Proszę na podium, moi drodzy.
Tłum klaskał, a ci najbliżej stojący popychali ich w kierunku mikrofonu. Poczuła, że Jake delikatnie kieruje ją w tamtą stronę.
W porządku, pomyślała, trzeba to jakoś przeżyć. Wypijemy rum, uśmiechniemy się i po chwili będzie po wszystkim. Jake mrugnął do niej, gdy odbierali nagrody. Jeśli on potrafi to traktować tak lekko, ona nie będzie gorsza. Kiedy konferansjer komentował szczegóły ich stroju, usłyszała nasilające się okrzyki: gorzko, gorzko. Próbowała je zignorować, mając nadzieję, że wszystko rozejdzie się po kościach, ale hałas rósł. Zacisnęła szczęki. - I co teraz, panie Miller? - wysyczała przez zaciśnięte zęby, uśmiechając się promiennie.
Odwrócił ją do siebie i spojrzał w oczy. - Myślę, że nie mamy wyboru, pani Miller. - Chciała zaprotestować, gdy poczuła jego wargi na swoich ustach. Wiwaty tłumu dobiegały do niej jakby zza mgły. Jedyne co dobrze słyszała, to szalone bicie własnego serca. Kiedy po chwili odsunęli się od siebie, Catherine czuła, że płonie.
- Czyż to nie słodkie! Panna młoda, która się rumieni.
Zakłopotana, spuściła wzrok.
Orkiestra zaczęła znowu grać. Catherine ruszyła w stronę stolika, przyciskając butelkę rumu do piersi. Jake ujął ją za rękę i zatrzymał.
- Chodźmy się przejść.
Odwróciła się do niego. Z jego ciemnych oczu nie mogła nic wyczytać. Nie odpowiedziała, ale dała się prowadzić, aż dotarli na brzeg. Kiedy puścił jej rękę, żeby zdjąć buty, zatęskniła do jego dotyku. Miała nadzieję, że znowu dotknie jej dłoni, ale nie zrobił tego.
Szła tuż koło niego, trzymając sandałki i rum w jednej ręce. Pragnęła bezpośredniego kontaktu z Jakiem. Trzymanie się za ręce to taka prosta rzecz. Robiła to wiele razy z TJ, ale w przypadku Jake’a jej odczucia były zupełnie inne. Czuła się tak, jakby przeszył ją prąd. A kiedy się całowali, tam, na parkiecie, reagowała na niego każdym nerwem. - O czym myślisz? - zapytał.
- Po prostu podziwiam okolicę - odpowiedziała, ciesząc się, że jest ciemno i że Jake nie może zobaczyć rumieńców na jej twarzy.
- Jeśli chodzi o to, co się wydarzyło w jadalni... Czyżby odczuł to samo?
- Naprawdę przepraszam - kontynuował. - To się więcej nie powtórzy. - Ze złością kopnął leżący na piasku kamień. Catherine była zaskoczona. Wydawało jej się, że zauważyła coś w jego oczach, kiedy się całowali. Nie odpowiedziała.
Ruszyli w stronę hotelu. Kiedy znaleźli się w pokoju, Jake postawił swoją butelkę rumu na stole i zniknął u siebie. - Dobranoc, Catherine. - To było wszystko, co do niej powiedział.
- Dobranoc - odpowiedziała.
Stanęła przy otwartym oknie, wpatrując się w morze. Miała nadzieję, że Jake wróci. Ale kiedy tak się nie stało, zaczęła płakać. Łzy płynęły jej po twarzy, ale udało się jej powstrzymać szloch. Nie chciała, żeby Jake ją usłyszał. Po chwili wytarła twarz kawałkiem upiętej togi. Jake był po prostu kimś, kto miał złagodzić ból po stracie TJ. Ból? Jaki ból? Zakłopotanie, na pewno tak, ale nie mogło tu być mowy o złamanym sercu. Dlaczego tak było? Nie wiedziała.
Nie mogła też zrozumieć, dlaczego czuła coś do tego mężczyzny, którego prawie nie znała. Położyła się do łóżka. Zamknęła oczy. Musi zacząć kontrolować swoje odczucia. To zupełnie naturalne, że jest przygnębiona, a nawet zakłopotana czy też bezradna. Ale że tak od razu zainteresowała się innym mężczyzną? Nie, to niemożliwe.
Następnego dnia rano Jake obudził się w nie najlepszym nastroju. Ze złością zaczął kląć na nierówny materac. Dlaczego nie poprosił dotąd o oddzielny pokój z wygodnym łóżkiem, tak jak planował to zrobić pierwszego dnia? Pomyślał o przemiłej recepcjonistce, która wręczała im klucz zeszłego wieczoru, i zaklął znowu. Jak mógłby jej wytłumaczyć potrzebę oddzielnego pokoju? Kłótnią kochanków?
Znalazł kąpielówki i szybko włożył je na siebie. Chciał się wykąpać. Tym razem kiedy zastukał, usłyszał głos Catherine. - Wejdź, proszę.
Zastał ją szczotkującą włosy przed lustrem.
- Łazienka już wolna, jeśli chcesz z niej skorzystać.
- Chyba pójdę najpierw popływać.
- Zamierzam iść na spacer przed śniadaniem. Może spotkamy się w jadalni?
Nie była wcale zła na niego po wczorajszym wieczorze, a tego przecież się obawiał.
- Więc jak? - zapytała, uśmiechając się.
- Będę w jadalni za czterdzieści minut.
- Wspaniale!
Po wyjściu z pokoju Jake, zamiast na plażę, postanowił pójść na basen. Kilkanaście długości basenu powinno mu rozjaśnić w głowie.
Kobiety! Czy kiedykolwiek je zrozumie? Dwadzieścia minut później wyszedł z wody. Ciężko oddychając, próbował nadal jakoś sobie poradzić z problemem w postaci długonogiej brunetki, która poprzestawiała wszystko w jego życiu. Od chwili gdy ją zobaczył w kaplicy cztery dni temu, nie poznawał sam siebie. Ciągle był tą samą osobą, ale czuł zupełnie inaczej i to właśnie go niepokoiło. Ostatnim razem, kiedy stracił kontrolę nad swoimi uczuciami, drogo za to zapłacił. W ciągu trzydziestu dwóch lat życia nauczył się jednego: że kobietom nie można ufać. Szczególnie pięknym kobietom. A Catherine właśnie taka była. Kiedy kilka minut później wszedł do jadalni, od razu zauważył Catherine popijającą kawę i patrzącą na morze. Przystanął, aby się jej przyjrzeć. Była klasyczną pięknością. Długa szyja, wydatne kości policzkowe. Sprawiała wrażenie, jakby nie zdawała sobie sprawy z efektu, jaki wywiera na mężczyznach. A przecież było niemożliwe, żeby o tym nie wiedziała.
Odwróciła się w jego stronę i pomachała mu ręką, pokazując w uśmiechu wspaniałe zęby. Za każdym razem robiła na nim wrażenie, choć starał się, żeby nie była tego świadoma.
Zjedli śniadanie, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Frustracja Jake’a osiągnęła takie stadium, że miał ochotę walnąć pięścią w stół. Ale się kontrolował. Nie sądził, żeby Catherine chciała nim manipulować. Przecież nie mogła się nim interesować. Poślubiła kogoś innego parę dni temu. Musiało jej na tamtym mężczyźnie zależeć, chociaż wydawało się to niemożliwe.
Jake wypił kawę i popatrzył przez wielkie okno. Na niebie pojawiło się kilka ciemnych chmur, co wskazywało, że może padać po południu. Kilkanaście jachtów chwyciło wiatr w żagle i pomknęło przed siebie. Jake uderzył rękami w kolana, co zwróciło uwagę Catherine.
Wiedział już, co będzie robił. Popływa żaglówką. Dzięki temu może dojdzie do siebie. Chcąc jak najszybciej wprowadzić w życie swój plan, powiedział Catherine, co zamierza.
- Wspaniały pomysł. Przyglądała mu się badawczo. - Chcesz popłynąć ze mną? - zapytał, nim zdążył się zastanowić nad tym, co robi:
- Z przyjemnością - powiedziała z entuzjazmem. - Możesz teraz włożyć miecz na miejsce. - Kiedy nie usłyszał odpowiedzi, spojrzał na Catherine: Wyglądała na zakłopotaną. - Byłoby dużo łatwiej, gdybyś mi pomogła - warknął.
Rozglądała się dookoła bezradnie i wtedy zrozumiał, w czym problem.
- Czy widzisz tę deskę? Catherine skinęła głową.
- Włóż ją do tego otworu.
Zrobiła to, co jej kazał, tracąc przy tyra równowagę. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nigdy wcześniej nie żeglowałaś?
- Nie powinieneś uważać się za kogoś lepszego z tego powodu. Jestem pewna, że robiłam w swoim życiu co najmniej kilka rzeczy, o których nie masz najmniejszego pojęcia - powiedziała z gniewem.
Pewnie. Jak, na przykład, chodzenie do opery. Co się z nim dzieje? Zachowuje się jak cham, podczas gdy ona radzi sobie lepiej niż ktokolwiek inny na jej miejscu. Im dalej odpływali, tym mniejsi wydawali się ludzie na brzegu. Chociaż prawie w ogóle nie rozmawiali, Catherine wyglądała na zadowoloną. Obserwował, jak wystawia twarz do słońca i zamyka oczy. Jednym ruchem głowy odrzuciła włosy z twarzy, nim przerwała panujące milczenie. - Wiesz, dużo rozmyślam, odkąd znaleźliśmy się na wyspie. Może wydarzenia, które miały miejsce ostatniej soboty, spowodowały moje przebudzenie. I nie chodzi mi tu o to, że odkryłam, jakim człowiekiem jest TJ. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak płytkie było moje życie. O Boże! Tylko bez psychoanalizy, pomyślał. Jak ma się teraz zachować? Bez względu na to, czego Catherine się spodziewała, wiedział dostatecznie dużo o kobietach, żeby się z nią nie zgodzić. Nie odzywał się więc, zadowolony, że nie patrzy w jego stronę.
- Więc postanowiłam rzucić pracę, kiedy wrócę do domu. Spojrzała na niego uważnie. Był oszołomiony, ale chyba jego reakcja nie miała dla niej żadnego znaczenia. Mówiła dalej:
- Myślę o wielu innych rzeczach, które mogłabym robić, a które dawałyby mi dużo więcej satysfakcji niż handel. Jej oczy błyszczały, była podekscytowana, Jake nie mógł się powstrzymać od skomentowania jej wypowiedzi. - Wiem, że TJ zranił cię. Ale po co od razu rzucać pracę? Czy ty przypadkiem trochę nie przesadzasz? - Zobaczył błysk wściekłości w jej oczach.
- Nie, nie przesadzam - powiedziała sucho. - I doszłam jeszcze do jednego wniosku. Nie potrzebuję mężczyzny w moim życiu. Oczywiście nie na zawsze. Ale na pewno nie teraz i nie po to, żeby mi mówił, co powinnam, a czego nie powinnam robić..
Miała rację. Nie miał żadnego prawa, żeby wygłaszać takie opinie. Poza tym dobrze wiedział, jak się czuła. On również nie potrzebował nikogo w swoim życiu, z tych samych powodów. Niemniej jednak nie przeprosił jej za swoje zachowanie. Po jakimś czasie Catherine ponownie się odprężyła. Kiedy słońce znowu schowało się za chmury, ruszyli w drogę powrotną. Zajęło im to około czterdziestu minut.
Jake dawno już nie czuł się taki szczęśliwy. Żeglowanie było jego żywiołem. Z żalem zwrócił żaglówkę. Chciałby teraz wrócić do pokoju i trochę odpocząć, ale czuł, że właśnie tam uda się Catherine. A każdemu z nich przydałoby się trochę samotności. Zbyt ją rozzłościł, więc teraz lepiej będzie, jeśli zostawi ją w spokoju. Chyba pójdzie do baru, do Bernarda. A może znajdzie jakieś zacienione miejsce i zdrzemnie się trochę.
Im dalej od niej będzie dzisiaj, tym lepiej dla niego. O siódmej trzydzieści wieczorem Catherine stała pod drzwiami ich pokoju, nadsłuchując, czy Jake jest w środku. Udało jej się unikać go przez pozostałą część dnia, który spędziła bardzo przyjemnie, oczywiście poza rankiem na żaglówce.
Najpierw znalazła jakieś zaciszne miejsce i jeszcze raz przemyślała swoje sprawy. Potem pojeździła konno, a w końcu zdobyła się na odwagę i zadzwoniła do ojca, który przekazał jej dobrą wiadomość o tym, że jej małżeństwo jest nieważne.
Zadowolona, że nie ma Jake’a w pokoju, weszła do środka. Była przekonana, że natknie się na niego w jadalni, ale ponieważ jej żołądek skręcał się z głodu, przebrała się i szybko zeszła na dół. Zauważyła wolny stolik w pobliżu okna i ruszyła w tamtą stronę. Rozejrzała się po sali i natychmiast odnalazła Jake’a. Siedział, słuchając orkiestry. Plecami był odwrócony do bufetu, więc postanowiła to wykorzystać. Czterdzieści minut później, pochłaniając ostatni kęs sernika, była trochę rozczarowana, że nawet nie próbował jej znaleźć. Powinna już iść do swojego pokoju. Zdąży się umyć i poczytać, a gdy usłyszy, że Jake wraca, zgasi światło i będzie udawała, że śpi. Plan był dobry. Wstała od stolika i wtedy zauważyła tę postawną blondynkę stojącą przy Jake’u. Nie mogła się zmusić do odejścia. To właśnie ona próbowała poderwać go wczoraj. Co za tupet! Przecież wszyscy wiedzieli, iż Jake jest żonaty i że spędza tu miesiąc miodowy. Ale tej dziewczynie wcale to nie przeszkadzało. Zobaczyła, że Jake ruszył z tą kobietą na parkiet. Kiedy zauważyła, jak blondynka przytulą się do niego w tańcu, miała ochotę ją uderzyć. Zamiast do swojego pokoju, poszła na plażę, kopiąc po drodze wszystko, co napatoczyło się jej pod nogi. Cały czas dochodziła ją muzyka z jadalni. Usiadła na leżaku i zamknęła oczy. Pod powiekami ciągle miała obraz Jake’a i tej kobiety.
Przesunęła ręką po czole, starając się zmusić do racjonalnego myślenia. Dlaczego Jake nie mógł zatańczyć z inną kobietą? Przecież nie był jej mężem. Nie był również jej narzeczonym ani nawet przyjacielem. Więc dlaczego tak bardzo ją to obchodzi? Gdyby nie to, że wiedziała, jak jest, zaczęłaby podejrzewać, że jest po prostu zazdrosna. Kiedy ojciec powiedział jej dziś po południu, że nie jest panią Miller, była zachwycona. Teraz, sama na plaży, czuła się porzucona.
Ciągle powracały do niej obrazy TJ we fraku, składającego nic dla niego nie znaczącą przysięgę. Czuła złość i zakłopotanie, była nadal zszokowana jego późniejszym zachowaniem. Ale brakowało tu czegoś istotnego - uczucia bólu po stracie ukochanej osoby.
Zła na siebie, zerwała się na równe nogi i ruszyła do pokoju. Po drodze myślała o tym, że ma przed sobą jeszcze całe życie. I na tym powinna się skoncentrować. Powinna przestać myśleć o TJ i zająć się planami na przyszłość. Czymś, z czego mogłaby być dumna.
Położyła się, nawet nie sięgając po książkę. Zgasiła światło, przez cały czas starając się myśleć o przyszłości i o tym, co zrobi ze swoim życiem.
Nie mogąc zasnąć, przewracała się z boku na bok. Kiedy wróci do domu, przeprosi rodziców za swoją chwilową niepoczytalność. Ale teraz nie chciała o tym myśleć. Były inne rzeczy, które powinna rozważyć. Lubiła uporządkowane życie, a od soboty dominował w nim chaos. Miała wrażenie, że jeszcze coś ją gnębi. Coś innego niż jej koszmarny ślub. Chyba nareszcie zrozumiała, co to jest. Myśl o porzuceniu firmy, którą dziadek stworzył od podstaw ponad pół wieku temu.
Do tej pory miała przed oczyma błysk radości w oczach dziadka, kiedy w wieku szesnastu lat zapytała go, czy może chociaż dorywczo pracować w firmie. Był to dla niego największy prezent, gdyż żadne z jej rodziców nie interesowało się przedsiębiorstwem i przerażenie ogarniało go na myśl, że kiedy umrze, firma zostanie przejęta przez obcych ludzi.
Co by powiedział na to, że rezygnuje z pracy? Poczuła łzy pod powiekami. Gdyby tylko mogła teraz przedyskutować z nim nie tylko swoją decyzję, ale również i to, co stało się na weselu! Zastanawiała się, czy byłby tak samo zszokowany jak inni. Coś mówiło jej, że nie. Był przecież takim mądrym człowiekiem. Dziadek znał jej przyszłego męża całkiem dobrze. Ojciec TJ był prawnikiem zajmującym się interesami jej rodziny, a sam TJ pracował w firmie ojca, co oznaczało, że wiedział wszystko o testamencie dziadka. Nagle uderzyła ją myśl, że może dlatego zadawała się z TJ, bo miał własne pieniądze i świetnie orientował się, jaką kwotę odziedziczy Catherine najbliższej jesieni. To miało sens. A na pewno było łatwiejsze od zastanawiania się, czy kolejnemu adoratorowi chodzi o nią, czy o jej pieniądze. Usłyszała, że Jake przekręca klucz w drzwiach. Zamknęła oczy i leżała bez ruchu, udając, że śpi. Przeszedł na palcach przez jej pokój. Kiedy zamknął za sobą drzwi, zerknęła na zegarek. Była dopiero dziesiąta piętnaście. Zaczęła się zastanawiać, co się stało z podrywającą go blondynką. Uśmiechnęła się do siebie, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego jego wczesny powrót sprawił jej taką przyjemność. Odprężyła się i zaczęła zapadać w sen. Ostatnia rzecz, o jakiej pomyślała, to reakcja Jake’a, gdyby się dowiedział, jak bogatą kobietą zostanie na jesieni.
Następnego ranka obudziła się wypoczęta i wyszła z pokoju, zanim Jake zapukał do jej drzwi. Cały dzień spędziła samotnie. Wiedziała, że mogą się spotkać jedynie podczas kolacji.
W jadalni podeszła do bufetu. Wzięła porcję sałatki i kawałek chleba. Odwróciła się i wpadła prosto na Jake’a. Próbowała go ominąć, ale on chwycił ją za ramię. - Czy nie masz już dość tej zabawy w kotka i myszkę? - zapytał.
Tak naprawdę już ją to znudziło, ale nigdy by się do tego nie przyznała. W końcu spojrzała na niego i uśmiechnęła się nieśmiało. I wtedy zobaczyła poznaną wczoraj blondynkę, zmierzającą w ich kierunku. Jake również ją zauważył. - Do licha! Czy ta kobieta niczego nie rozumie? Jak mam jej wytłumaczyć, żeby się ode mnie odczepiła? Zrób mi przysługę i zjedz razem ze mną śniadanie, dobrze? Kobieta stanęła koło nich, uśmiechając się zachęcająco do Jake’a.
- Może usiedlibyśmy bliżej parkietu, najdroższy? - zapytała Catherine z czułością.
- Cudowny pomysł, kochanie - z entuzjazmem w głosie odpowiedział Jake.
Zerknął na Catherine, która ruszyła we wskazaną stronę, a potem na blondynkę, która kompletnie zgłupiała. Kiedy usiedli przy wolnym stoliku i spojrzeli na siebie, nie mogli powstrzymać się od śmiechu. I tak lody między nimi zostały przełamane.
Rozmawiali bez przerwy, jakby chcąc nadrobić stracony czas. Catherine nawet powiedziała mu o informacji, jaką uzyskała od swego ojca. Myślała, że Jake jakoś na to zareaguje, ale rozczarowała się.
Natomiast dowiedziała się od niego, że w czasie gdy ona jeździła konno, Jake zajął się parasailingiem. Przy deserze wysłuchała jego opowieści i żałowała, że jej z nim nie było. - Więc kiedy zamierzasz się wybrać na plażę dla nudystów? - zapytał Jake.
- Ja? - Catherine starała się udać zaskoczenie, ale przez cały czas czekała, kiedy ją o to zapyta. - Nie udawaj. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że nigdy nie kąpałaś się nago?
Pływanie nago w basenie to chyba jednak nie to samo, pomyślała, nie potrafiąc ukryć rozbawienia. - Wiedziałem! Nie jesteś aż tak pruderyjna - roześmiał się Jake.
- Nigdy nie uważałam się za taką. Po prostu nie jestem ekshibicjonistką i to wszystko.
- Ale to przecież nie ma nic wspólnego z ekshibicjonizmem!
Uniosła w zdziwieniu brwi.
- Naprawdę. Nikt tam nie przychodzi, by zaprezentować swoje ciało.. Po prostu wspaniale jest pływać nago albo leżeć na słońcu, które pieści całą skórę.
Musiała przyznać, że brzmiało to zachęcająco.
Oczywiście, jeśli plaża była pusta.
- Przecież nigdy, więcej nie zobaczysz tych ludzi. Więc dlaczego cię tak bardzo to obchodzi, że zobaczą twoje nagie ciało? - zapytał, jakby czytając w jej myślach.
- Nie o to chodzi,
- Jak mam to rozumieć?
- Przecież znam ciebie.
- Czy chcesz powiedzieć, że gdyby mnie tu nie było, zrobiłabyś to?
- Chcę powiedzieć, że to żadna sztuka kąpać się i opalać bez kostiumu, jeśli jest się otoczonym ludźmi, których się nie zna.
- Dlaczego to powiedziała? Przecież wcale nie o to jej chodziło. Znowu doprowadził do tego, że stara mu się udowodnić, że nie jest panienką z dobrego domu, tak jak zakładał od chwili, gdy ją zobaczył. - Naprawdę, to nic trudnego.
Zobaczyła, że Jake uśmiecha się z niedowierzaniem. Chciała jakoś z tego wybrnąć, ale przecież dała się sprowokować.
- No cóż - ziewnęła. - Myślę, że pora się położyć. Jestem zmęczona. Wiesz, Jake, to był miły wieczór. - Podniosła się z krzesła i ruszyła w stronę wyjścia.
- Poczekaj, idę z tobą.
Westchnęła, bo nie wypadało się jej nie zatrzymać. Razem wyszli z jadalni.
- Już to sobie obmyśliłem.
Jak się od tego wykręcić? Zawsze da się w coś takiego wciągnąć. Może przecież powiedzieć, że to zrobiła. Ale jeśli nie będzie go na plaży, może uznać, że go oszukała. - Ta czarna, rozpinana koszula, którą miałaś na sobie wczoraj, nie jest przezroczysta, prawda? - Mhm...
- Gdybyś ją na siebie włożyła, nie mając nic pod spodem... Obiecuję, że odczekałbym jakiś czas w pokoju. Potem poszedłbym również na plażę i gdybym zobaczył bluzkę na leżaku, a ciebie w wodzie, byłby to wystarczający dowód.
- Dowód na co? - zapytała, otwierając drzwi do swojego pokoju.
- Na to, że nie jest to tylko czcze gadanie z twojej strony. - A skąd będę wiedziała, że mnie nie oszukasz i nie przyjdziesz na plażę, zanim wejdę do wody? - Przyrzekam.
To było wyzwanie. Musiała je przyjąć. Już taka była. Zresztą Jake miał rację. Przecież nigdy więcej nie zobaczy tych ludzi z plaży.
- W porządku. Zrobię to.
- Naprawdę? Jutro? - zapytał z niedowierzaniem.
- Chyba mam prawo wyboru pory, kiedy to zrobię? - Tak, ale w ciągu dnia - odpowiedział, wietrząc jakiś podstęp z jej strony.
- Oczywiście.
- Umowa stoi.
Kiedy Catherine obudziła się w piątek rano, natychmiast zerknęła na zegarek.
- O, nie! - jęknęła. Była ósma piętnaście. A przecież planowała, że będzie na plaży o świcie. Szybko umyła zęby i narzuciła na siebie czarną koszulę. Doszła do wniosku, że nie musi brać prysznica. Zastukała do drzwi od pokoju Jake’a. - Idę na plażę - zawołała głośno.
- Ale ja nie jestem jeszcze gotowy - usłyszała zaspany głos.
- Przecież wczoraj mówiłeś, że mogę sobie wybrać odpowiednią porę.
Po chwili Jake był już na nogach.
- Już nie śpię. Ile czasu potrzebujesz? - Piętnaście minut - powiedziała, zmuszając się do uśmiechu.
Ruszyła szybkim krokiem na plażę, marząc, żeby ta cała farsa już się skończyła. Było jeszcze zbyt wcześnie dla amatorów plażowania. Zobaczyła dwie kobiety, które popijały kawę i obserwowały statek wycieczkowy na horyzoncie. Rozejrzała się jeszcze raz, rozpięła koszulę, rzuciła ją na stojący obok leżak i szybko weszła do wody. Myślała, że zmarznie, ale było cudownie. Przynajmniej kąpiel była przyjemniejsza, niż się tego spodziewała. Przyzwyczajona do basenów, trochę bała się kąpieli w morzu. Ale tutaj woda była idealnie czysta. Widziała piaszczyste dno bez skał i wodorostów. Z uczuciem ulgi zaczęła płynąć przed siebie. Słońce, na najbardziej niebieskim niebie, jakie dotąd widziała, grzało mocno. Czuła się cudownie. Zastanawiała się przez chwilę, czy dzieci czują się tak samo w łonie matki. Jeśli tak, nic dziwnego, że tak krzyczą, kiedy są zmuszone do opuszczenia takiego miejsca. Spokojnie dopłynęła do dużej drewnianej tratwy zakotwiczonej koło najdalszej boi. To była najwspanialsza chwila tych wakacji. Powinna podziękować Jake’owi...
Jake! Próbowała zatrzymać się przy tratwie. Spojrzała w stronę brzegu. Czarna koszula leżała nadal na leżaku, ale Jake się nie pojawił, choć obiecał. Przestraszyła się, ale nie z powodu nieobecności Jake’a, tylko liczby plażowiczów. Dlaczego wcześniej nie pomyślała o tym? Powinna była wyjść z wody co najmniej pół godziny temu. Przecież tak sobie to zaplanowała.
Odwróciła się w stronę tratwy, zdecydowana nie pozwolić strachowi zepsuć jej tego cudownego momentu. Jakoś sobie poradzi. Chciała jeszcze przez chwilę rozkoszować się słońcem.
Nagle usłyszała plusk.
Szybko zanurzyła się w wodzie po samą szyję. Miała nadzieję, że zbliża się do niej kobieta. - Jak się czujesz?
- Jake! Co ty tutaj robisz? Uśmiechnął się do niej. - Uspokój się - powiedział. - Naprawdę niczego nie widać poza śliczną buzią i pięknymi ramionami. Odwrócił się i zaczął płynąć w stronę brzegu. Catherine poszła w jego ślady. Próbowała nie zwracać uwagi na to, ile ludzi jest na plaży, ale już po chwili wpadła w panikę. W co też się wpakowała?
- To, że tu jesteś, nie było częścią umowy - powiedziała do Jake’a.
- Przecież nie rozmawialiśmy, co będzie potem. Ale nie przejmuj się. Kiedy będziesz chciała wyjść z wody, po prostu powiedz. Albo opuszczę plażę, albo się odwrócę i masz moje słowo, że nie będę cię podglądał. Możesz wybierać. Nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Jak ci się to podoba? - Bardzo - powiedziała szczerze. - Czuję się cudownie. - Cieszę się. - Uśmiech zniknął z jego twarzy, kiedy na nią spojrzał.
Ona też przestała się uśmiechać, a napięcie, które w niej rosło, na pewno nie było związane z liczbą ludzi na plaży. Pierwsza odwróciła wzrok. Zaczęła płynąć. Jakieś piętnaście metrów od brzegu sprawdziła dno. Poczuła piasek pod stopami i trochę się uspokoiła. Zauważyła kilka ryb płynących w jej kierunku. Zamarła, podziwiając ich wspaniałe kolory. Obserwowała je oczarowana, gdy nagle rozpierzchły się na boki.
Tylko chwila minęła, nim zrozumiała, dlaczego. Przerażona, rzuciła się do tyłu, straciła równowagę i znalazła się pod wodą. Otworzyła oczy, do których natychmiast dostała się słona woda. Duży, ciemny kształt zbliżał się coraz bardziej. Był tak długi, że nie widziała, gdzie się kończy. Wynurzając się, machała rozpaczliwie ramionami. Jake przerażony płynął w jej stronę. Po chwili był przy niej. Catherine zarzuciła mu ręce na szyję, a nogami opasała w pasie, przez cały czas pragnąc wynurzyć się z wody, jak najdalej od tego potwora.
- Czy nadal tam jest? - pytała z zamkniętymi oczami, drżąc z przerażenia i ściskając Jake’a coraz mocniej. On zaś głaskał ją po plecach, uciszając. - Czy ty go widzisz? - zapytała nie ukrywając strachu.
- To tylko wąż morski. Już odpływa. Nie bój się.
Wszystko jest w porządku.
Jego głos brzmiał uspokajająco, więc zaczęła się czuć trochę bezpieczniej.
- Był taki duży... i brzydki - wyszeptała. - Rzeczywiście, węże nie są najpiękniejsze - przyznał jej rację i delikatnie dotknął wargami jej czoła. Zaniepokojona, odsunęła się trochę i spojrzała mu w oczy.
To co teraz czuła, na pewno nie było nieprzyjemne.
Wiedziała, że Jake zaraz ją pocałuje, jeśli go nie powstrzyma.
Nie zrobiła nic. Patrzyła tylko na jego wargi i czekała. W końcu ich usta się spotkały. Jake delikatnie dotykał jej nagiego ciała, a woda tylko wzmagała doznania. Zniknął cały niepokój Catherine i to coś, co jej szeptało, że to niemożliwe czuć w taki sposób. Teraz była już pewna, że to możliwe. Przytulał pod wodą jej ciało do siebie, a jego wargi zaczęły badać każdy dostępny im centymetr. Czuła, jak mocno bije jej serce. Bała się, że zacznie krzyczeć z rozkoszy. - Och, Jake! - jęknęła.
Minęło kilka sekund, nim zauważyła dwoje ludzi przepływających o kilka metrów od nich. Przestraszyła się. - W porządku, Cat. Nie widzieli, co robimy.
W tej chwili było jej zupełnie obojętne, czy i co widzieli. Nigdy dotąd tak się nie czuła. Chciała go pieścić, dotykać, całować. Czuła, że cały drży pod dotykiem jej dłoni. Nagle coś uderzyło ją w plecy. Usłyszała, że Jake zaklął, gdy cała zanurzyła się pod wodę. Kiedy wypłynęła i odgarnęła z twarzy mokre włosy, zobaczyła blondynkę, która mamrotała jakieś przeprosiny do Jake’a, zupełnie ją ignorując. Jake nic nie odpowiedział, ale obrzucił intruzkę takim spojrzeniem, że szybko się oddaliła.
- Nic ci nie jest?
- Nie - odpowiedziała, nie mając odwagi spojrzeć mu w oczy. Bała się tego, co może w nich ujrzeć, a z drugiej strony była tego ciekawa.
- Cała drżysz - zauważył. - Chyba powinnaś już wyjść na brzeg.
Był taki troskliwy. Poczuła łzy pod powiekami. I wtedy do niej dotarło, że nie za bardzo wie, jak to zrobić. Rzuciła przerażone spojrzenie w stronę brzegu i znowu zadrżała. - Mam pomysł - powiedział Jake. - Poczekaj chwilę. Patrzyła, jak wybiegł z wody, oczarowana jego wspaniałą sylwetką.
Chwycił jej koszulę i położył na samym brzegu. Potem podniósł z piasku żółtą, nadmuchiwaną tratwę i zasłaniając się nią, ruszył z powrotem. Jego zachowanie zyskało jej aprobatę. Ta cała historia była dla niej strasznie kłopotliwa, ale w jakiś sposób udało mu się nadać jej cechy normalności. - Jeśli będziesz trzymała ją pionowo, zakryjesz wszystko - powiedział uspokajająco.
- Dziękuję.
Uśmiechnął się, dodając jej odwagi. Z westchnieniem zastosowała się do jego rady.
Jake został jeszcze w wodzie, aby dać Catherine dostatecznie dużo czasu na dojście do siebie po tym, co zaszło między nimi.
Wszedł do pokoju zastanawiając się, czy ona tam będzie i jak się zachowa.
W pokoju było ciemno. Rolety zostały opuszczone, ale widział kształt jej ciała pod prześcieradłem. Leżała odwrócona plecami do wejścia, ale był pewny, że nie śpi. Czekał, kiedy go zauważy. Ale nie poruszyła się. Westchnął ciężko, wiedząc, że go słyszy. Milczała nadal. Wszedł do łazienki, zamykając za sobą drzwi.
Więc znowu będziemy się w to bawić, pomyślał. Kiedy się w końcu nauczy, że wszystkie kobiety są jednakowe - biorą to, na co mają ochotę, a potem odchodzą. W kilka minut później był gotowy. Owinięty ręcznikiem, przemknął do swojego pokoju, znalazł czyste ubranie, ubrał się błyskawicznie i wyszedł.
W holu pomyślał, że dobrze by było znaleźć się z powrotem w Alley Cat. Przynajmniej tam znał swoje miejsce. Postanowił zatelefonować i dowiedzieć się, co słychać.
Znalazł telefon i wykręcił numer.
Po chwili usłyszał znajomy głos.
- Tom, co u ciebie?
- Jake! Gdzie jesteś, stary?
- Czy uwierzysz, jeśli ci powiem, że na Jamajce? - Nie wiedziałem, że wybierasz się na wakacje, dopóki nie spadły na mnie dodatkowe obowiązki. - To długa historia. Kiedyś ci o wszystkim opowiem. Słuchaj, czy zjawił się przypadkiem nasz przyjaciel w prążkowanym garniturze?
Zapadła cisza.
- Nie chciałem ci o tym mówić... Pomyślałem, że to może poczekać do twego powrotu. Tak. Był tutaj. Zachowywał się bezczelnie i ciągle zadawał te same pytania. Nie mylił się! Zamiast opalać się na plaży, powinien być teraz w Detroit i pilnować interesu.
- Jake! Zostajesz tam jeszcze?
- Tak. Ale niedługo wracam. Pracujesz w niedzielę wieczór?
- Pracuję teraz każdego wieczoru.
- Dobrze. Zobaczymy się wkrótce. Tom, dziękuję, że mnie zastąpiłeś. Pozdrów ode mnie Sarge’a. Powiedz, że będę w niedzielę koło siódmej.
Jake odłożył słuchawkę jeszcze bardziej sfrustrowany.
Pamiętał, że gdzieś w pobliżu jest sala gimnastyczna. Postanowił trochę poćwiczyć. Może wtedy minie mu ten podły nastrój.
Zostało mu dwa dni do powrotu. Na razie nie mógł w żaden sposób rozwiązać swoich problemów w Detroit. Natomiast jeśli chodzi o jego problem tutaj, czyli o Catherine, będzie po prostu trzymał się od niej z daleka, aż odzyska kontrolę nad sobą.
- Pani Miller, czy jak tam się nazywasz - powiedział do siebie przez zaciśnięte zęby. - Nie będę ci więcej zawracał głowy.
Catherine wytarła ślady łez i usiadła na łóżku. Jak mogła robić coś podobnego? 1 to z człowiekiem, którego prawie nie znała. W dodatku na oczach wszystkich. Jedno było pewne: jej noga nie postanie więcej na tej plaży. Kolejna łza popłynęła po policzku, wywołana bardziej nastrojem przygnębienia aniżeli zakłopotaniem. Czuła się jak schwytana w pułapkę. Wstała i podeszła do lustra w łazience, żeby zrobić coś ze swoją zapuchniętą od płaczu twarzą. Odbicie w lustrze powiedziało jej więcej, niż chciała wiedzieć. Oszukiwała się.
- Nie! To niemożliwe - zawołała. Rumieńce pojawiły się na jej policzkach. Była taka głupia. Przecież to się nie może udać z takim mężczyzną jak Jake. Poza tym, gdyby tylko dowiedział się o jej spadku...
W niedzielę wraca do Detroit i cała ta sprawa przejdzie do historii. W sumie można to wszystko wytłumaczyć. Przytrafiło się jej coś, co spowodowało uraz. Szukała po prostu sposobu, aby zwalczyć zmorę, która ją męczyła. Powtarzała sobie tę historyjkę tyle razy, że niemal w nią uwierzyła. Była prawie gotowa, żeby zatelefonować do biura podróży i zapytać o jakiś wcześniejszy lot do Detroit. O szóstej trzydzieści wkładała właśnie swoją nową sukienkę, gdy Jake wszedł do pokoju. Spojrzeli na siebie i natychmiast spuścili wzrok.
- Słuchaj, Catherine, jeśli chodzi o dzisiejszy ranek... Powstrzymała jego dalszą wypowiedź ruchem ręki. O niektórych rzeczach lepiej nie mówić. Spojrzała mu w oczy i zobaczyła w nich odbicie tego, co czuła. Chciała odwrócić wzrok, ale nie mogła.
- Jake... Ja...
- Zawieszenie broni? - zapytał, wyciągając do niej rękę.
- Zgoda - odpowiedziała i uścisnęła jego dłoń. - Jeśli łazienka jest wolna, chciałbym się umyć i przebrać do kolacji. Czy nie masz nic przeciwko temu, aby ją zjeść ze mną?
Catherine nie wiedziała, czy Jake chce, żeby przyjęła, czy żeby odrzuciła jego zaproszenie. Nerwowo wygładziła nie istniejącą zmarszczkę na sukience.
- Z przyjemnością - odpowiedziała po chwili.
Jake stał pod prysznicem, niezadowolony z siebie. Przecież postanowił, że się do niej więcej nie zbliży. Chyba zupełnie nie miał silnej woli.
Dwadzieścia minut później wyszedł ze swego pokoju w jasnych spodniach i popielatej jedwabnej koszuli, czując się jak prawdziwy turysta. Wmówiła mu te rzeczy ekspedientka w sklepie, gdy jego umysł był zaprzątnięty zupełnie czymś innym.
Miał wrażenie, że wygląda śmiesznie. Ale Catherine aż gwizdnęła z zachwytu.
- Wyglądasz wspaniale!
- Naprawdę tak sądzisz? - zapytał zdziwiony. - Jak wiesz, już od dawna pracuję w branży związanej z modą i na pewno się nie mylę.
Trochę się rozluźnił, ale ta sytuacja nie była łatwa dla żadnego z nich.
- Ty też wyglądasz cudownie - powiedział. - Obróć się.
Okręciła się przed nim, powiewając spódniczką. - Gotowa? - podszedł do niej i podał jej ramię. Przyjęła je i uśmiechnęła się do niego radośnie. - Więc chodźmy.
Włoska restauracja hotelowa okazała się dość popularnym miejscem w piątkowy wieczór. Goście szukający jakiejś odmiany zamawiali włoskie dania i rozkoszowali się nimi przy dźwiękach muzyki klasycznej.
Wolny stolik mógł być najwcześniej o ósmej trzydzieści. Zarezerwowali go, a teraz zastanawiali się, co mają robić przez następne półtorej godziny.
- Znam takie miejsce, dokąd możemy pójść. Chodź ze mną - powiedział Jake.
Catherine zawahała się przez chwilę, ale ruszyła za nim.
- Dokąd idziemy? - dopytywała się z ciekawością. - Czy zauważyłaś kiedyś ten ozdobiony stiukami budynek z małym murkiem dookoła?
- Ten z żelaznymi ławkami w zielonym kolorze przy wejściu?
- Tak. Właśnie ten.
Weszli do środka. Drzwi zamknęły się za nimi i znaleźli się w klimatyzowanym pomieszczeniu. Catherine była mile zaskoczona tym, co zobaczyła. Na wprost niej znajdował się wspaniały bar, za którym uśmiechnięty Jamajczyk wycierał szklanki, rozmawiając z jednym z gości. Bar otoczony był wysokimi stołkami z ciemnego drzewa, idealnie pasującymi do całości. Przy pianinie nie siedział nikt, ale w całym pomieszczeniu rozlegały się ciche dźwięki koncertu fortepianowego.
Po lewej stronie znajdowało się olbrzymie akwarium ze wspaniałymi rybami. Dalej widać było pokój z wyglądu przypominający bibliotekę. Stały w nim małe stoliki, przy których można było grać w różne gry. Jakaś para właśnie grała w tryktraka, popijając koktajle. Podeszli do akwarium. - Są piękne - stwierdziła Catherine.
- Dużo bardziej kolorowe niż ryby słodkowodne. Szkoda, że nie mam możliwości... - nie dokończył. - Możliwości czego? - zapytała Catherine, nagle ciekawa wszystkiego, co dotyczy tego skomplikowanego mężczyzny, z którym mieszkała. Milczał, więc zaczęła się obawiać, że nie słyszał jej pytania. Ale potem odpowiedział jej, tylko dość dziwnie.
- Kiedyś miałem żaglówkę. - Wyraz jego twarzy zmienił się na sam dźwięk tego słowa. - Zawsze chciałem płynąć gdzieś w okolice Wysp Dziewiczych, zakotwiczyć w jakichś niedostępnych miejscach i podziwiać takie cuda jak te tutaj. - To dlaczego tego nie zrobiłeś? - Zobaczyła, że zacisnął zęby, i od razu wiedziała, że popełniła błąd. - Ponieważ kobieta zabrała mi jacht. Jeszcze masz jakieś pytania? - powiedział ze złością.
Tak. Miała kilka. Jak to możliwe, że było go stać na taką łódź? I drugie, nawet bardziej istotne, co to była za kobieta? I jak mógł przez nią stracić coś tak cennego? Było tyle rzeczy, których nie wiedziała o tym człowieku. I nagle zapragnęła poznać wszystkie szczegóły jego życia. - Czy możemy usiąść i napić się czegoś? - zapytała.
Zobaczyła, że się rozluźnił. - Mam ochotę na drinka.
Jake zamówił dla siebie piwo, a dla Catherine chablis. Usiedli przy barze. Catherine, pijąc wino, przymknęła oczy, rozkoszując się muzyką. Miała wrażenie, jakby była nią otoczona z wszystkich stron. Gdyby było tutaj łóżko, leżałaby sobie w nim, przytulona do Jake’a, z głową na jego ramieniu... - Czy ty w ogóle tutaj jesteś? - zapytał. Poczuła, że się rumieni, i była szczęśliwa, że można to uznać za skutek niedawnego opalania się. Powoli otworzyła oczy i spojrzała na Jake’a. Przyglądał się jej badawczo. - Opowiedz mi o niej, proszę - powiedziała cicho.
- O kobiecie czy o łodzi?
- O obydwu.
Widać było, że bije się z myślami, więc wstrzymała oddech i czekała.
- Zrezygnowałem ze szkoły, bo mój tata potrzebował pomocy. A może to był tylko wykręt, który miał wszystko tłumaczyć. Byłem wtedy fatalnie nastawiony do wszystkiego, co mnie otacza. W przeciwieństwie do mojego czarującego sposobu bycia w chwili obecnej. Ale wracając do tematu. Pracowałem do późnego wieczora każdego dnia, odkąd byłem dzieckiem. Zawsze z łatwością oszczędzałem, gdyż mogę się zadowolić niewielką ilością rzeczy. Z jednym wyjątkiem. Zawsze chciałem mieć żaglówkę. Jeden z przyjaciół mojego ojca zabierał mnie w rejsy, o ile tylko było to możliwe. Nauczył mnie wszystkiego, co trzeba wiedzieć o żeglarstwie. Po śmierci tego człowieka zatelefonowali do mnie jego krewni, bo chcieli się dowiedzieć, czy jestem zainteresowany kupnem łodzi. Powiedziałem im, ile mam oszczędności. Byłem pewien, że to za mało, i wtedy dowiedziałem się, że łódź jest moja.
Catherine wyobraziła go sobie na żaglówce z twarzą zwróconą ku słońcu opromieniającemu jego twarz... - Potem pojawiła się Sally - powiedział sącząc piwo. - Była kelnerką z dużymi aspiracjami. Zarzuciła przynętę i dałem się złapać.
- Co było potem? - zapytała zaciekawiona Catherine. - Potem - powiedział, patrząc jej w oczy - zakochałem się jak kompletny głupek i ożeniłem się z nią. Catherine zdziwiła się. To znaczy, że jest na Jamajce z żonatym mężczyzną.
- Nasze małżeństwo trwało dokładnie rok - stwierdził, a Catherine odetchnęła z ulgą. - Ta pomyłka kosztowała mnie bardzo drogo.
- Łódkę - odgadła Catherine.
- Nie jakąś tam łódkę, ale „Koci zew”.
- „Koci zew”? - zakrztusiła się ze śmiechu. Jake poklepał ją po plecach. - Przepraszam, wiem, ile ta łódź dla ciebie znaczy.
Jake był rozbawiony jej reakcją.
- Nie podoba ci się nazwa?
- Ależ skąd, to bardzo... sympatyczna nazwa. — Wypiła łyk wina. Jake nie wydawał się ani zły, ani obrażony. Raczej rozbawiony. Pomyślała, że to dziwne, bo przecież tak poważnie podchodził do tej całej sprawy. - To z Sally powinnaś się śmiać - powiedział nagle.
- Z Sally? A co w niej było takiego zabawnego? - Pomyśl tylko. Jak można chodzić po świecie nazywając się Sally Alley? - wyjaśnił i zaczął się śmiać. - Mam pytanie. Co dokładnie znaczą inicjały TJ? Nie daje mi to spokoju.
- Terrance Jerome.
- No tak, teraz już wszystko rozumiem. Powinniśmy się byli wcześniej zastanowić, zamiast wiązać się z ludźmi, którzy się tak nazywają. Wypij wino. Musimy iść do restauracji. Podczas obiadu na prośbę Jake’a Catherine opowiedziała mu o swojej rodzinie, o tym, że jej ojciec jest właścicielem firmy brokerskiej, a mama zajmuje się ogrodem i działalnością charytatywną. I że, podobnie jak Jake, była jedynaczką, która zawsze marzyła o rodzeństwie. Zaskoczyła go, gdy zwierzyła mu się, że chciałaby opiekować się bezdomnymi, kiedy zrezygnuje z obecnej pracy. Szlachetne, pomyślał, ale z czego będzie żyła? Pamiętając jej reakcje, zatrzymał te wątpliwości dla siebie.
Kiedy wspomniała o TJ, był zdumiony. Uważał, że jest to ostatni temat, który chciałaby poruszyć. - Nasi rodzice byli przyjaciółmi od lat, więc znaliśmy się od dziecka - zaczęła Catherine, a potem zaskoczyła go kompletnie pytaniem, które mu zadała. - Czy miałeś kiedykolwiek psa?
O co jej może chodzić? Kobiety zawsze pozostaną tajemnicą dla niego, tego był pewien. - Oczywiście. - odpowiedział, próbując odgadnąć, do czego ona zmierza.
- Kiedy miałam dwanaście lat, dostałam jamniczkę, która miała sypiać na podłodze koło mego łóżka, ale zawsze udało jej się wleźć pod moją kołdrę, jak tylko mama wyszła, pocałowawszy mnie na dobranoc.
Jake spojrzał na nią ze zdziwieniem. Wyglądała tak, jakby za chwilę miała się rozpłakać.
- Kiedy trzeba było Heidi uśpić, bo zachorowała, myślałam, że również umrę. Tygodniami nie mogłam nic jeść, a dopiero po roku mama przekonała mnie, żebym zasypiała bez obroży Heidi pod poduszką. Może ona była tylko psem, ale to boli do dzisiaj, kiedy o niej pomyślę. Jake pamiętał, jak jego collie zmarł ze starości, więc nie dziwiły go załzawione oczy Catherine. Ale nadal nie rozumiał, dlaczego mu o tym opowiada.
- Stwierdziłam dzisiaj, że to jest co najmniej dziwne. Mija siedemnaście lat od chwili, gdy ją straciłam, a brakuje mi jej bardziej niż TJ.
Spojrzała na niego. Jake wiedział, że pragnie poznać jego reakcję. Postarał się niczego po sobie nie pokazać. Chciał, żeby skończyła swoją opowieść.
- Bez względu na to, jak bardzo chciałabym temu zaprzeczyć, tak naprawdę istnieje tylko jedno wytłumaczenie takiego stanu rzeczy. Po prostu nigdy nie kochałam TJ. Wspaniale, nareszcie to powiedziała. Ale musi pamiętać, że to nie ma nic wspólnego z nim.
- Bardzo lubiłam rodzinę TJ. Podobał mi się jego wygląd i urok osobisty, no i to, że był adwokatem odnoszącym sukcesy. Ale nie kochałam go. No, nareszcie powiedziałam to otwarcie. W każdym razie nie kochałam go tak, jak żona powinna kochać męża.
Jake nie wiedział, czego Catherine od niego oczekuje, więc milczał.
- Myślę, że to było dość samolubne z mojej strony odejść w taki sposób.
- Powiedz mi, kto byłby w stanie zareagować inaczej w sytuacji, w jakiej się znalazłaś. Na pewno nikt ci nie ma tego za złe.
Wydawało się, że Catherine odprężyła się trochę po jego wypowiedzi. Potem nagle roześmiała się. - Mama może i nauczyła mnie zakrywać buzię ręką, kiedy ziewam, również i tego, jakich sreber i kiedy używać, ale nigdy mi nie powiedziała, co mam zrobić, jeśli przyłapię męża z inną kobietą w noc poślubną.
Jake roześmiał się. Był zadowolony, bo istniała już między nimi nić porozumienia.
- Byłam szczęśliwa, że dziadek nie mógł być świadkiem mojej klęski. Człowiek tego typu jak on mógłby wykastrować TJ bez skrupułów.
- Poczekaj chwilę. Trochę mi się to wszystko plącze. Kim dokładnie jest ten twój dziadek?
Catherine oniemiała ze zdziwienia.
- Chcesz powiedzieć, że nie wiesz?
- A muszę wiedzieć?
- No cóż. Byłeś na weselu, więc zakładałam... Wyglądało na to, że zastanawia się, czy mu powiedzieć. - Słuchając ciebie mam wrażenie, że był włamywaczem czy kimś w tym stylu. W końcu wyduś to z siebie. Przecież chyba nie jesteś wnuczką przestępcy. - Moim dziadkiem jest... był Marshall Mason. Jake upuścił widelec i wpatrywał się w Catherine z otwartymi ustami.
- Nie żartujesz? Ten Marshall Mason? Ten potentat?
Właściciel największej sieci domów towarowych? Catherine pokiwała głową. Jake podniósł filiżankę z kawą do ust i siedział w milczeniu, przetrawiając zasłyszaną nowinę.
A więc tak się nazywa. Catherine Mason. Nie chciał się przyznać, że nie pamiętał jej nazwiska. A nawet gdyby je pamiętał, nie przyszłoby mu do głowy, że ta dziewczyna jest członkiem dynastii.
Odstawił filiżankę i spojrzał na Catherine, jakby widział ją po raz pierwszy. Poza jej urodą zauważył teraz jeszcze inne rzeczy. Sposób, w jaki się poruszała, jej wypielęgnowane ręce, jej maniery, Po charakterze wesela mógł sądzić, że pochodzi z zamożnej rodziny, ale jej dziadek był po prostu nieprzyzwoicie bogaty.
Zauważył, że Catherine posmutniała. Wyglądało na to, że może rozpłakać się w każdej chwili.
- Chodźmy stąd - powiedział, biorąc ją za rękę. Kiedy szli w stronę pokoju, zastanawiał się, czy z powodu braku jakiegokolwiek komentarza z jego strony Catherine może uważać, że to, o czym się dowiedział, może mu robić jakąś różnicę. W pewnym sensie robiło. To i ten jej prezbiteriański ślub. Łatwiej mu teraz było zrozumieć, dlaczego jest czasami taka pruderyjna i to, jak bardzo musiała czuć się winna i zakłopotana po tym, co miało miejsce podczas pływania. Kąpiele nago i inne tego rodzaju sporty wodne na pewno nie były częścią jej życia. Biorąc pod uwagę jej wychowanie i to, co TJ jej zrobił, była naprawdę bardzo dzielna.
Słońce dawno zaszło, a on nawet tego nie zauważył. Spojrzał na zegarek. Było po dziesiątej. Delikatny wietrzyk przynosił zapach eukaliptusów i orchidei. - Czy słyszysz ten szum? - zapytał, przerywając milczenie. - Początkowo myślałem, że zepsuło się jakieś urządzenie, ale teraz sądzę, że tu muszą gdzieś być gorące źródła. Chodźmy się w nich wykąpać.
Kiedy zawahała się, otworzył przed nią drzwi do pokoju.
- Wkładaj kostium kąpielowy, ja też się przebiorę.
Zawołaj mnie, jak będziesz gotowa.
Po kilku minutach zastukała do drzwi jego pokoju. - Czy trzeba wziąć ręczniki? Wyglądała wspaniale w białym bikini.
- Na pewno nam je dadzą - powiedział i kiedy już wychodzili, wziął butelkę rumu, którą wygrali poprzedniego dnia.
Po krótkim spacerze trafili do źródeł. W basenie siedziały dwie pary, cicho o czymś rozmawiając. Jake i Catherine udali się w drugi koniec dyskretnie oświetlonego basenu. Z boku na barku stały różnego rodzaju napoje, a na wieszakach wisiały czyste ręczniki. Catherine usiadła na brzegu, wkładając nogi do wody, a Jake poszedł po ręczniki i dwie cole. Wrócił i usiadł obok niej, wręczając jej szklankę z napojem. - Nalać ci trochę rumu?
- Pewnie. Czemu nie?
- Powiedz, gdzie kończyłaś studia?
- Na uniwersytecie w Michigan. A ty?
- Na stanowym.
- A co studiowałeś? - zapytała.
- Nie uwierzysz. Informatykę.
- Naprawdę? - wydawała się szczerze zdziwiona. Myślał, że zaraz zapyta, dlaczego w takim razie prowadzi bar? Ale i tym razem go zaskoczyła.
- Jake, a skąd się wziąłeś na moim weselu? - Patrzyła na niego podejrzliwie.
- Muszę za to podziękować ciotce Helen. Miała tam iść z koleżanką z pracy, ale tamta w ostatniej chwili dostała ataku migreny, więc zostałem wezwany na pomoc. Ciotka nie umie prowadzić samochodu.
- A kim właściwie jest ciotka Helen? Czy powinnam ją znać?
- Jest księgową w biurze twego ojca.
- Oczywiście! Helen Alley! Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ojciec wymienił to nazwisko, ale Helen... Zawsze mówi o niej z szacunkiem. Twierdzi, że jest najlepszym pracownikiem, jakiego zdarzyło mu się kiedykolwiek mieć. Punktualna, nigdy nie choruje, sympatyczna... i na dodatek niesamowicie kompetentna.
- Tak, to na pewno ciotka Helen. Jest dla mnie jak matka.
- Chcesz powiedzieć, że cię wychowywała? Zamilkł.
- Mam już dość tego upału. Chcesz pójść na plażę? - Tak. Tylko daj mi jeszcze coś do picia. Może być cola z rumem. To jest całkiem niezłe.
Zaopatrzeni w ręczniki i pełne szklanki ruszyli na plażę. Księżyc oświetlał gładką powierzchnię oceanu. Na horyzoncie widać było pięknie oświetloną sylwetkę szkunera. Drobniutkie fale rozbijały się u ich stóp. Położyli się obok siebie na ręcznikach, patrząc w bezchmurne niebo. Odnaleźli i nazwali wszystkie konstelacje, o których kiedykolwiek słyszeli, zanim zapadła cisza.
- Czy kiedykolwiek widziałaś takie niebo? - zapytał cicho.
Nie odpowiedziała, wpatrując się w niego z uwagą.
- Więc jak, widziałaś?
- Zastanawiam się właśnie, czy kiedykolwiek odpowiesz mi na moje pytanie?
- Jakie? - zapytał, chociaż dobrze wiedział, o co jej chodzi.
- Czy wychowywała cię ciotka?
- Jesteś pewna, że chcesz usłyszeć to wszystko? - Tak. - Sama była zdziwiona, że tak bardzo interesuje ją jego życie.
- Pominę najwcześniejsze lata. Były najzwyklejsze pod słońcem... szkoła, potłuczone kolana, harcerstwo. Moi rodzice wydawali się ze sobą szczęśliwi. Nigdy zresztą się nad tym nie zastanawiałem. Miałem wrażenie, że wszystko będzie trwało wiecznie. Razem pracowali w barze. Czasami chodziłem tam z nimi i starałem się pomóc. Potem ojca powołano do wojska i wysłano do Wietnamu. Wydawało mi się, że już nigdy nie wróci. Czas bez niego dłużył mi się okropnie. Ciągle zanudzałem mamę dopytując się, kiedy tata przyjedzie do domu. W końcu dostałem od niej kalendarz i miałem sam odkreślać dni do jego powrotu. Zostało już tylko dwadzieścia osiem dni, kiedy mama powiedziała mi, żebym uwzględnił jeszcze sześć miesięcy... a może osiem. Nigdy nie miała odwagi mi powiedzieć, dlaczego. Odtąd ciągle była w pracy, a przynajmniej tak twierdziła. Dopiero ciotka Helen powiedziała mi prawdę.
Catherine usiadła i pogłaskała go po ramieniu. - Minął prawie rok, zanim wrócił do domu. Osiem miesięcy później moja matka odeszła. Nie zostawiła najkrótszego nawet listu i nie pożegnała się z nami. Po prostu zniknęła.
Catherine zastanawiała się, co można w takiej sytuacji powiedzieć, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Rany, które zadano Jake’owi, były tak głębokie, że zastanawiała się, czy kiedykolwiek się zagoją.
- I tak zamieszkałem z ciotką.
- A twój ojciec?
- Jest niezwykłym człowiekiem. Po tym wszystkim, przez co przeszedł, nie wydaje się wcale zgorzkniały. Chyba jest szczęśliwy.
- Chciałabym go kiedyś poznać - powiedziała, zapominając o tym, że postanowiła sobie unikać Jake’a po powrocie do domu.
Wziął ją za rękę i uśmiechnął się do niej.
- Przecież już go poznałaś.
- Sarge jest twoim ojcem? - Przypomniała sobie inwalidę na wózku, z którym tak miło się jej rozmawiało w Alley Cat. - Tak.
Catherine ułożyła się na brzuchu, podparła brodę rękoma i zaczęła się przyglądać Jake’owi.
- Żałuję, że nie mogłem z nim być wtedy w szpitalu - powiedział Jake. - Ale on był w Kalifornii, a ja w Michigan. Po tym, jak ciotka Helen powiedziała mi o jego kalectwie, zacząłem rysować dla niego różne komiksy. Kiedy już mógł pisać, powiedział mi, że wiszą one na ścianach wokół jego łóżka i że bardzo mu pomogły.
Catherine poczuła, że łzy płyną jej po policzkach, ale nie starała się nawet ich ocierać. Bała się, że jakikolwiek ruch może spłoszyć Jake’a. Z jakiegoś powodu była pewna, że nigdy dotąd nie rozmawiał z nikim na ten temat. - Był bardzo spokojny, kiedy przyjechał do domu. Po prostu siedział w swoim fotelu i obserwował wszystkich i wszystko. Zwróciłem uwagę, że czasami wpatrywał się w mamę ze smutkiem. Teraz wydaje mi się, iż wiedział, że odejdzie, zanim to zrobiła. Była bardzo piękną kobietą, która miała bardzo dużo potrzeb, ale nie potrafiła niczego ofiarować innym.
To jedno zdanie pozwoliło Catherine dowiedzieć się więcej o Jake’u Alleyu, niż przebywanie z nim prawie przez tydzień. Możliwe, że więcej niż ktokolwiek inny o nim wiedział. Czuła ogarniające ją gorąco. Dotknęła delikatnie jego klatki piersiowej. Leżeli tak obok siebie, nic nie mówiąc. Porywające dźwięki muzyki reggae dolatywały aż tutaj. Bez zastanowienia przytuliła się do niego. Chwilę później Jake trzymał ją w swoich objęciach. Popatrzyła mu w oczy. Przeraziła ją intensywność uczuć, mieszanina niepewności i pragnienia. Pragnienia czegoś więcej niż tylko fizycznej miłości.
- Cat, Cat... i co ja mam z tobą zrobić? - wyszeptał. W ułamku sekundy przypomniała sobie, że już wcześniej tak ją nazywał. A przecież nie mógł wiedzieć, że to zdrobnienie używane jest tylko przez jej najbliższych. I to również przekonało ją, że może mu zaufać. Ich usta spotkały się, miękkie i gorące, tak jakby dobrze się znały, ale teraz pragnęły zażyłości wynikającej z zainteresowania i troskliwości, szybko zmieniającej się w namiętność. Ręce Jake’a błądziły po jej ciele, odkrywając coraz to nowe zakamarki. Pragnęła go jak nikogo dotąd. Jęknęła. Chciała wyjść mu naprzeciw. Całowała każdy centymetr jego ciała, pragnąc czuć go w sobie. Ich ciała przylgnęły do siebie jak dwie idealne połówki. Catherine nie chciała już czekać. Nie pozwoliła mu się dłużej wahać. Każdym ruchem dawała mu do zrozumienia, że go pragnie. W ostatniej chwili Jake wycofał się. Żałowała, że nie był w niej. Wiedziała, że pragnie go nadal.
- Wiesz, o czym teraz marzę najbardziej? - zapytał.
- Nie.
- O wygodnym łóżku.
Z radosnym uśmiechem wstała i wyciągnęła do niego rękę.
O świcie w sobotę Catherine wysunęła się spod ramienia Jake’a, narzuciła szlafroczek i wyszła na patio. Odetchnęła głęboko, wdychając cudowne zapachy kwitnących krzewów. Zaczynał się kolejny wspaniały dzień. Niestety, dla nich ostatni, pomyślała ze smutkiem. Ale myśl o powrocie nie zaprzątała jej głowy w tej chwili.
Jake był delikatny i czuły. Dużo bardziej interesowało go zadowolenie jej niż własne odczucia. Nie, nie mogła myśleć o przyszłości. Nie potrafiła myśleć o niczym. Liczyło się tylko jej uczucie do Jake’a.
Czerwony koliber usadowił się na gałęzi niedaleko od niej. Obserwowała go przez chwilę, próbując nieco ochłonąć. Jedyne, co odczuwała, to głęboki smutek. A co z jej planami na przyszłość? Co z postanowieniem nienawiązywania bliskich kontaktów z mężczyznami, dopóki nie doprowadzi swojego życia do porządku? Jake był dobrym człowiekiem, tego była pewna, ale ta znajomość zbyt szybko przeistoczyła się w zażyłość. Tyle musi jeszcze zrobić. A Jake nie wie o niej dotąd tak wielu rzeczy. A właściwie jednej, najważniejszej, która może wszystko zmienić.
Teraz już wie, kto był jej dziadkiem. Ale nadal uważa, że jest ona zwykłym handlowcem i żyje z pensji. Nigdy nie uważała się za snobkę, ale Jake jest tylko walczącym o byt barmanem, którego jedynym majątkiem jest dżip. Nie obchodzi ją to, że on posiada tak mało, ale prędzej czy później jemu na pewno zacznie przeszkadzać, że ona posiada tak wiele.
Czy to możliwe, że się nie zmieni, kiedy zrozumie, że związał się ze spadkobierczynią ogromnej fortuny? Patrzyła na ocean. Przypominała sobie różne bolesne chwile z przeszłości. Jej rodzice chcieli, żeby chodziła do prywatnej szkoły. Wtedy jej koleżanki pochodziłyby z takiego samego środowiska. Catherine uparła się na najbliższą szkołę publiczną, uważając, że majątek jej rodziny na pewno nie będzie miarką, według której będą ją oceniać koleżanki. Na początku wyglądało to tak, jakby miała rację. Ale im była starsza, tym ważniejsze zaczęły być ciuchy i kosmetyki. Jeśli najpierw koleżanki uważały, że tylko przypadkiem nosi to samo nazwisko co właściciel ogromnej sieci domów handlowych, to po kilku jej wizytach z dziadkiem w Mason’s znały już prawdę.
I wtedy wszystko się zmieniło. Dziewczęta, które wcześniej nawet z nią nie rozmawiały, teraz próbowały sobie załatwić kiecki po obniżonej cenie. Chłopcy zabiegali o jej względy, jakby znajomość z nią dawała im darmowy wstęp, na przykład, do Disneylandu. Każdy z tych, których do tej pory uważała za swoich przyjaciół, chciał czegoś od niej. Aż któregoś, dnia rozpłakała się w ramionach ojca, mając pretensję do całego świata o to, że nie są tak biedni jak wszyscy. Tato głaskał ją po głowie, uśmiechał się smutno i tłumaczył, że ci ludzie tak naprawdę wcale nie są biedni. Niemniej jednak w następnym roku zmieniła szkołę na Kingswood Academy, ekskluzywną szkołę dla dziewcząt. Jej rodzice mieli rację. Dziewczęta posiadające podobne środki zupełnie nie były pod wrażeniem jej nazwiska. Wiele z nich nie słyszało o jej dziadku. I w ten sposób Catherine nauczyła się czegoś. Ludzie nie widzą niczego oprócz pieniędzy. I nie tylko nie znali prawdziwej Catherine Mason, ale tak naprawdę wcale nie chcieli jej znać.
Jake wszedł na patio. Catherine nagle wróciła do rzeczywistości. Nie była gotowa spojrzeć mu w oczy i wytłumaczyć, dlaczego ich związek powinien się skończyć. Tu i teraz. Potrzebowała trochę więcej czasu, aby wszystko przemyśleć.
- Żałujesz? - zapytał, siadając obok niej na ławce. Czegóż miałaby żałować? Tego, że się kochali? Faktycznie żałowała, ale nie w takim sensie, jak on myślał. Żałowała, że to nigdy nie będzie czymś trwałym i ograniczy się do tej jednej, cudownej nocy.
Kiedy nie odpowiedziała, zajrzał jej w oczy.
- Cat... o co chodzi?
Chciałaby, żeby jej tak nie nazywał. Nie teraz. Jego zaniepokojone spojrzenie błądziło po jej twarzy i przez jedną krótką chwilę myślała, żeby mu opowiedzieć całą historię swojego życia. Ale wtedy wszystko by się zmieniło. Tak jak dawniej, w szkole. Nigdy więcej nie patrzyłby na nią w ten właśnie sposób. Lepiej, że przeżyła chociaż jedną taką noc i będzie miała cudowne wspomnienia, aniżeli Jake miałby się nagle zmienić, jak wszyscy inni ludzie. To nie była też właściwa pora na wyjaśnianie mu czegokolwiek. Musiała wpierw poradzić sobie ze sobą.
Nie mogąc dłużej wytrzymać jego bliskości, wstała i poszła do pokoju, gdzie od razu natknęła się na porozrzucane prześcieradła po ich szaleńczej nocy. Walczyła ze sobą, żeby się nie rozpłakać, co mogłoby przynieść jej ulgę. Zamiast tego ruszyła do łazienki. Gdyby jej samolot odlatywał dzisiaj, a nie jutro... Wtedy poradziłaby sobie z tym wszystkim. A tak zupełnie nie wiedziała, jak ma spędzić jeszcze jeden dzień i noc z Jakiem. Przymknęła oczy.
Nagle poczuła jego ręce na swoich ramionach. Zdrętwiała. Tak bardzo chciała, żeby ją przytulił, pragnęła zarzucić mu ręce na szyję, czuć jego ciało na swoim i słyszeć, jak szepcze jej imię. Ale nie zrobiła tego. Nie mogła. Wiedziała, że jeśli się do niego obróci, już nie potrafi odejść. Cofnęła się. Najlepiej będzie, jeśli się na nią rozgniewa i zacznie niezbyt dobrze o niej myśleć. Nienawidziła się za taką decyzję, ale była pewna, że to, co robi, jest słuszne. Minęła go bez słowa i weszła do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Jake szybko włożył kąpielówki i wyszedł, trzaskając drzwiami. Był wściekły na siebie i tę swoją naiwność. Kiedy był już przekonany, że tym razem będzie inaczej, Catherine udowodniła mu, że znowu się pomylił, że niepotrzebnie zaufał. A przecież zaczął już myśleć, że to nie w porządku z jego strony uważać, że wszystkie kobiety są takie jak jego matka czy Sally.
Ależ był głupi!
Wskoczył do wody. Myślał, że cała złość wyparuje z niego, kiedy się zmęczy pływaniem. Niestety, nie pomogło mu to za bardzo. Zobaczył samotny katamaran na horyzoncie. Już wiedział, co zrobi. Popłynął szybko do brzegu i wypożyczył żaglówkę na cały dzień. Kiedy był dwieście metrów od brzegu, zaczął się odprężać. Przynajmniej tutaj nie miał możliwości natknięcia się na Catherine. Zauważył małą wysepkę po lewej stronie. Idealne miejsce do zwiedzania. Ruszył w tamtym kierunku. Im dalej odpływał, tym lepsze miał samopoczucie. Na łodzi wiedział, że kontroluje wszystko, był pewien własnych reakcji, każdy ruch był łatwy do przewidzenia.
Tak, proszę pana. Jedyna istota rodzaju żeńskiego godna zaufania to po prostu żaglówka. A jednak brakowało mu Catherine. Wrócił myślami do wydarzeń dnia poprzedniego. Dlaczego zmieniła się tak nagle? W nocy była miła i kochająca, a rano zimna i obca. Nie sądził, żeby wypiła za dużo. Jedynym wytłumaczeniem było jej pochodzenie. Pewne fakty mogła zignorować w nocy, ale na pewno nie za dnia. Poza tym, że oboje skończyli college, on nadal był skromnym, średnio zamożnym człowiekiem, podczas gdy ona posiadała wielkie pieniądze. Uśmiechnął się ironicznie. Jej rodzice ledwo mogli się pozbierać po skandalu z jej małżeństwem, więc jak miałaby im przedstawić nowego przyjaciela - barmana? Oczywiście, gdyby chciała się czegoś o nim dowiedzieć, powiedziałby jej, że tak naprawdę nie jest barmanem w Alley Cat, ale właścicielem lokalu. Powiedziałby jej również, że nie jest to jego jedyne źródło dochodu. Ale czy mogłoby to mieć jakieś znaczenie dla kogoś tak bogatego jak panna Mason?
Poza tym w chwili obecnej jego majątek mniejszy był niż ciążące na nim zobowiązania. Gdyby Catherine wiedziała, jaką kwotę musi dać Sally w listopadzie, doszłaby do wniosku, że tak naprawdę interesowały go jej pieniądze. W sytuacji, w jakiej był, zmiana w zachowaniu Catherine powinna go cieszyć. Romans teraz mógł jedynie pogorszyć jego i tak nie najlepszą sytuację. Był tylko zły na siebie, że się nie poznał na Catherine. Jak mógł nie zauważyć, że była zepsutą, egoistyczną snobką? Zaklął. Musi o niej zapomnieć i skupić się na tym, jak zdobyć pieniądze dla Sally i nie stracić przy tym Alley Cat.
W niedzielę rano portier zastukał do ich drzwi. Catherine otworzyła natychmiast. Jej neseser i mała torba były spakowane.
- To wszystko, proszę pani? - zdziwił się. - Jest jeszcze jakiś bagaż w sąsiednim pokoju - powiedziała, myśląc tylko o tym, by wyjść stąd, zanim pojawi się Jake. Jak dotąd udało jej się go unikać. Poszła do głównego holu i ucieszyła się, widząc, że autobus, który ma ich zawieźć na lotnisko, jest prawie pełny. Zauważyła wolne miejsce koło kobiety, która wyglądała przez okno i była wyraźnie zasmucona, że musi stąd wyjeżdżać. W normalnych warunkach Catherine również żałowałaby, że wakacje się skończyły. Ale dzisiejszego ranka marzyła tylko o jednym, żeby nareszcie znaleźć się w Detroit, wrócić do rzeczywistości i rozpocząć nowe życie. Szybko zajęła upatrzone miejsce, a kiedy zobaczyła, że Jake zbliża się do autobusu, wyciągnęła z torebki książkę i pogrążyła się w lekturze. Sam jego widok wystarczył, by się zdenerwowała. Co też on musi sobie o niej myśleć! Kiedy autobus ruszył, podniosła głowę znad książki. Siedział trzy rzędy przed nią. Zauważyła, że jego włosy jeszcze bardziej pojaśniały na słońcu. Był pięknie opalony. Wyglądał wspaniale w białej koszuli z krótkimi rękawami. Czuła, że zaraz się rozpłacze. Biorąc pod uwagę fakt, że przepłakała cały wczorajszy dzień, nie mogła zrozumieć, że zostały jej jeszcze jakieś łzy do wylania. Całe szczęście, że jej sąsiadka nie miała ochoty na rozmowę, bo Catherine nie byłaby w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Próbowała zapanować nad sobą, ale łzy potoczyły się po jej policzkach. Wytarła je wierzchem dłoni i zamknęła oczy. Chyba kompletnie oszalała. Jak mogła tak reagować na mężczyznę, którego zna dopiero od tygodnia? Nie była w stanie tego sobie wytłumaczyć. To było zupełnie nielogiczne. Catherine odczekała, aż wszyscy wsiedli do samolotu. Wiedziała, że nie może znaleźć się koło Jake’a. Usiadłaby koło niego tylko wtedy, gdyby było to jedyne wolne miejsce w samolocie. Ale jej obawy okazały się bezpodstawne. Pierwszy rząd był zupełnie pusty. Odetchnęła z ulgą, zajmując miejsce. Po raz ostatni spojrzała na Karaiby, na najbardziej niebieski ocean, jaki widziała w życiu, i na Jamajkę. Pomyślała, że może tu kiedyś wróci i będzie mogła w pełni podziwiać ich piękno. Czuła, że już zaczyna tęsknić za tym miejscem. I za mężczyzną, który sprawił, że stało się ono dla niej tak szczególne.
Dość! Nie wolno jej myśleć o Jake’u nawet przez sekundę. Ten cały tydzień był jedną wielką pomyłką. Czyżby, romansując z panem Alleyem, chciała zemścić się na niewiernym narzeczonym? Potrząsnęła głową. Zresztą to nieważne. Wszystko się już skończyło. Zaczęła się zastanawiać nad nadchodzącym tygodniem.
Co i gdzie musi załatwić.
Przede wszystkim powinna porozmawiać z rodzicami. Czuła się winna wobec nich. Musi wszystko zmienić w swoim życiu i pokazać im, że bez TJ będzie jej naprawdę lepiej niż z nim.
Stewardesa przyniosła jej kawę i słodycze. Były to ulubione ciasteczka dziadka. Co by powiedział ten wspaniały staruszek, gdyby mógł poznać jej plany opuszczenia firmy? Chciała się zająć kupowaniem na wpół zrujnowanych domów, remontowaniem ich dla rodzin znajdujących się w potrzebie. Pomysł ten na pewno wydałby się dziadkowi zbyt szalony. Pewno nazwałby ją niepoprawną idealistką, ale poparłby ją w jej dążeniach, tak jak to zawsze robił.
Im dłużej myślała o swoich planach na przyszłość, tym bardziej była nimi podekscytowana. Gdyby tak dziadek czekał na nią w limuzynie i mógł to wszystko z nią przedyskutować! Zamknęła oczy i wyobraziła sobie starego Manny’ego za kierownicą, radośnie uśmiechniętego na jej widok. Wyprostowała się gwałtownie. Jak się dostanie do domu z lotniska? Przedtem nie zastanawiała się na tym. Przecież nie poprosi Jake, żeby ją odwiózł. Zatrzymała przechodzącą stewardesę.
- Przepraszam, czy mogłabym stąd zatelefonować do domu?
- Oczywiście.
Po kilku minutach miała już w ręku telefon. Uzyskała połączenie od razu.
- Manny... Mówi Catherine.
- Och! Panienko! Jak się panienka czuje? Skąd panienka dzwoni?
- Manny, nie chciałabym ci sprawiać kłopotu, ale czy nie mógłbyś odebrać mnie z lotniska?
- Oczywiście. O której godzinie?
Podała mu niezbędne szczegóły i rozłączyła się. Jeszcze jeden problem rozwiązany. Nałożyła słuchawki na uszy, zamknęła oczy i zaczęła słuchać muzyki. Była zdziwiona, kiedy poczuła, że samolot ląduje. Podróż szybko minęła. Manny czekał na nią przy wyjściu z lotniska. Przebiegła kilka ostatnich metrów, żeby się z nim przywitać. - Jak dobrze cię widzieć, Manny - powiedziała, czując się znowu jak mała dziewczynka.
- Wygląda panienka wspaniale! Pięknie opalona! - uśmiechnął się do niej radośnie. - Jeszcze tydzień spędzony na plaży i wyglądałaby panienka jak ja - powiedział otwierając przed nią drzwi.
Tak musiała się czuć Dorota, gdy powróciła do domu z krainy Oz, pomyślała Catherine, wsiadając do eleganckiej limuzyny. Manny włożył jej rzeczy do bagażnika. Na chwilę utkwili w korku, ale Manny skręcił na autostradę 94 i już nie było problemów. Uśmiechnął się do niej. Podała mu ocenzurowaną przez siebie wersję wakacji. Potem zapytała go o jego rodzinę. Odpowiedział jej w kilku zdaniach.
- Proszę spojrzeć na tego szaleńca - wskazał załadowaną ciężarówkę jadącą przed nimi. - Gdyby gdzieś tu był jakiś gliniarz, kierowca dostałby mandat za otwartą skrzynię. Zwolnił, żeby zwiększyć odległość między samochodami. Catherine zamknęła oczy, a cichy szum silnika prawie ukołysał ją do snu. Nagle Manny gwałtownie nacisnął hamulce. Wielki kawał metalu toczył się prosto na nich po autostradzie. Manny skręcił w prawo, mając nadzieję, że ich ominie. Catherine poczuła uderzenie w bok samochodu. Na szczęście Manny nie stracił panowania nad kierownicą i wyprowadził samochód, a zaraz potem zjechał na pobocze. Kiedy się zatrzymał, odetchnął głęboko.
- Nic się panience nie stało? - zapytał.
- A tobie?
- Chyba jestem trochę starszy od panienki i mam słabe nerwy - zażartował. Wysiadł, żeby obejrzeć uszkodzenia. Catherine poszła w jego ślady. Felga była w porządku, ale opona nie nadawała się do jazdy. Trzeba było zmienić koło. - Proszę wsiąść do samochodu, panienko. Nigdy nie wiadomo, co się jeszcze może zdarzyć. Manny miał rację. Catherine zobaczyła, że nadjeżdża znajomy dżip.
Szybko wśliznęła się do samochodu. Przez przyciemnione szyby zauważyła, że Jake idzie w stronę Manny’ego. Serce tłukło się w jej piersi jak oszalałe. Może jej nie zauważył. Może po prostu chciał pomóc staremu Murzynowi. Otworzyli bagażnik, więc straciła ich z oczu. Chciał pomóc zmienić koło. I za to była mu wdzięczna. Manny był za stary na takie rzeczy. Ale dlaczego nie był to ktoś inny? Albo pomoc drogowa? Tylko właśnie on? Jake Alley! Chciało jej się krzyczeć.
Przy odrobinie szczęścia może jej nie zauważy. Wtedy usłyszała, jak zastukał w szybę. Zignorowała stukanie, ale kiedy zrobił to po raz drugi nieco mocniej, otworzyła okno. Zobaczyła przed sobą uśmiechniętą twarz Jake’a. Nie wydawał się zaskoczony jej widokiem. Natomiast wyraźnie bawiło go jej zakłopotanie.
Dlaczego zawsze wówczas, kiedy miała kłopoty, zjawiał się przy niej? Czyżby był jej aniołem stróżem? - Mamy mały problem, pani Miller - powiedział z ironią, wymawiając z naciskiem nazwisko jej narzeczonego. Spojrzała mu w oczy. Marzyła tylko o tym, żeby poszedł w diabły, ale szkoda jej było Manny’ego. Gdyby wiedziała, że zjawi się właśnie on, próbowałaby sama zmienić to koło. - Proszę sobie tu spokojnie posiedzieć i pooglądać telewizję albo może zatelefonować do przyjaciół i opowiedzieć im o wakacjach - powiedział ze złośliwym uśmiechem i zabrał się do roboty.
Catherine rzeczywiście sięgnęła po telefon, żeby poinformować rodziców, że się trochę spóźni. W końcu Manny usiadł za kierownicą i wytarł spocone czoło chusteczką do nosa.
- Czy panienka zna tego pana? - zapytał podejrzliwie. - Wracał tym samym samolotem i rozmawialiśmy przez chwilę - wyjaśniła szybko.
Wkrótce Manny ruszył. Ale co chwila obrzucał ją badawczym spojrzeniem.
Kiedy zobaczyła znowu dżipa Jake’a przed mmi, zamknęła oczy. Mimo to nie mogła usunąć jego obrazu spod powiek. Zacisnęła pięści i zmusiła się do myślenia o czymś innym. Za kilka minut zobaczy rodziców. Nie było to proste po tym wszystkim, co się wydarzyło w ciągu ostatnich dziesięciu dni. Po ślubie miała zamieszkać z TJ, więc pozbyła się swojego mieszkania i jedynym miejscem, dokąd się mogła udać, był dom rodziców, a nie było to, według niej, najlepsze rozwiązanie.
Gdyby mogli porozmawiać o tym cholernym weselu tylko raz, a potem o wszystkim zapomnieć, ale przecież dobrze znała swoją mamę i wiedziała, że to po prostu niemożliwe. Dopóki Catherine nie znajdzie sobie mieszkania, będzie to temat numer jeden. A poza tym nie uniknie rozmów na temat przyjęcia, które mama chce urządzić z okazji zbliżających się trzydziestych urodzin córki. Westchnęła głośno. Będzie trudno.
Samochód zatrzymał się na podjeździe. Catherine stała chwilę przed ciężkimi, dębowymi drzwiami, zanim nacisnęła klamkę, aby wejść do środka.
Jake wpadł do Alley Cat jak burza, rzucił torbę za bar i nalał sobie kufel piwa. Był szczęśliwy, że jest niedziela, bo wtedy na ogół w lokalu panował spokój. Kilku stałych klientów rozmawiało o ostatniej przegranej ich ulubionej drużyny przy jednym końcu baru, a Sarge i Tom przyglądali mu się bacznie z drugiego końca.
Nie był w nastroju do rozmów, ale wiedział, że nie uda mu się niczego nie powiedzieć.
- I co? - zapytał Sarge. - Nie wydaje mi się, żeby wakacje wpłynęły na niego korzystnie. Co ty na to, Tom? - Myślę, że lepiej będzie, jeśli sprawdzę, czy nikt z klientów niczego nie potrzebuje - odpowiedział Tom i oddalił się dyskretnie.
- Chcesz ze mną pogadać, synu?
- Co mam ci mówić? Jeszcze jedna piękna kobieta i kolejny niewypał. Koniec sprawy. To był męczący dzień, tato. Do zobaczenia jutro.
Ruszył w stronę wahadłowych drzwi prowadzących do kuchni, a potem wszedł po schodach do swojego mieszkania na piętrze. Po raz pierwszy był zadowolony, że ojciec nie mógł tu przyjść za nim.
Siedział w ciemnym, dusznym pokoju. Nie był w stanie się mszyć, żeby zapalić światło i otworzyć okno. Zrzucił buty z nóg, zamknął oczy i próbował się zdrzemnąć. Niestety wciąż miał przed oczami tę wielką, czarną limuzynę. Ciągle widział piękne niebieskie oczy i czarne włosy Catherine. Nie wolno mu o niej myśleć. Jedyne, co może pamiętać, to limuzynę. Może to pozwoli mu o niej przestać myśleć. O tej bogatej, zapatrzonej w siebie, zepsutej dziewczynie. Pewnie po jakimś czasie się otrząśnie. Ale wewnętrzny głos szeptał:
„Kogo chcesz oszukiwać?”
Powlókł się do sypialni. Wysiłkiem woli zmusił się do rozebrania. Dlaczego nie może zapomnieć o tej dziewczynie? Słońce świeciło mocno, przez firanki docierając nawet do twarzy Jake’a. Obudził się, ziewnął i poszedł do łazienki. Po kąpieli i wypiciu dwóch kaw poczuł się na tyle dobrze, że z niesmakiem rozejrzał się po swoim mieszkaniu. I chociaż wszystko, oprócz wczorajszego ubrania, było w idealnym porządku, robiło ono wrażenie zaniedbanego. Dlaczego nagle zaczęło go obchodzić, jak wygląda jego lokum? Przecież nie planuje przyprowadzania tutaj kogoś. Jest to miejsce, gdzie zazwyczaj sypia, a czasami coś zje i to wszystko. Znowu miał przed oczami tę cholerną czarną limuzynę. Kilka dni ciężkiej pracy dobrze mu zrobi, a poza tym na pewno o wszystkim wkrótce zapomni. Chcąc odwrócić swoją uwagę od męczącej go sprawy, usiadł przy biurku i zaczął przeglądać dokumenty. W końcu znalazł Ust od Pinstripe’a. Na Jamajce nie myślał o tym, ale teraz był już najwyższy czas, żeby zająć się tą sprawą. Nie można jej było dłużej odkładać.
Wyczerpująca dyskusja z rodzicami zeszłej nocy była tylko rozgrzewką dla problemów, z którymi Catherine miała się zetknąć w pracy. Wszyscy wiedzieli o jej nieudanym ślubie, więc jadąc ruchomymi schodami do swego biura, starała się trzymać głowę dumnie uniesioną do góry. Sklep nie był jeszcze otwarty. Pracownicy rozpakowywali towar, liczyli pieniądze w kasach. Wszyscy udawali, że jej nie widzą, nie bardzo wiedząc, jak się mają zachować. Nowy szef, który zajął gabinet dziadka, ściągnął sobie nową sekretarkę. Prowadziła biuro z iście zegarmistrzowską precyzją. Catherine zatrzymała się przed jej biurkiem, czekając, aż tamta raczy ją zauważyć. Na ogół zajmowało to krótką chwilę. Było tak pewnie dlatego, że Catherine nazywała się Mason.
- O co chodzi? - zapytała kobieta zza biurka, patrząc na Catherine znad okularów.
- Muszę zobaczyć się z panem Schneiderem.
- Jest zajęty.
- Tak, ale to mu zajmie naprawdę krótką chwilę - powiedziała rozzłoszczona Catherine i ruszyła w stronę drzwi gabinetu.
- Tak nie można...
Catherine zamknęła drzwi za sobą.
- Proszę, wejdź, Catherine. Dobrze, że już wróciłaś - powiedział beznamiętnie jej szef. Usiadła naprzeciwko niego. - Tutaj jest moje wypowiedzenie.
W pierwszej chwili był zaskoczony, ale opanował się szybko. Chyba był zadowolony, że nareszcie pozbędzie się ostatniej osoby z rodziny Masonów, - No tak. Rozumiem. Kiedy chcesz odejść? - Dwunastego sierpnia.
- Powodzenia. - Wstał i wyciągnął do niej rękę.
- Dziękuję - odpowiedziała i wyszła z gabinetu. W swoim biurze zaczęła się zastanawiać, dlaczego czuje się taka zagubiona, skoro wszystko idzie zgodnie z jej planem. W nocy, leżąc w łóżku, ze strachem myślała o tym, co zrobi z wolnym czasem po dwunastym sierpnia. Bez względu na spadek, musi pracować. Wiedziała, co chce robić, ale nie była pewna, od czego ma zacząć. Po urodzinach otrzyma potrzebne jej pieniądze i ma masę pomysłów, ale tak naprawdę co ona wie na temat budownictwa mieszkaniowego? Gdyby tak mogła zrobić jakiś niewielki projekt, żeby spróbować swych sił. Udawała sama przed sobą, że jest to jej jedyny problem. Ale kiedy już zasypiała, słyszała szum morza i dźwięki muzyki reggae...
I czuła słony smak warg Jake’a.
W środę rano, dziesiątego sierpnia, Jake wszedł do potężnego budynku Mason’s.
- Przepraszam, czy zastałem Catherine Mason? - zapytał sekretarkę.
- Jest w tej chwili na zebraniu.
- Nie ma sprawy. Ja tylko chciałem to dla niej zostawić - powiedział i podał kobiecie zapieczętowaną kopertę. - Czy mogłaby pani dopilnować, żeby jej to doręczono? - Oczywiście.
- Dziękuję.
Jake odwrócił się i wyszedł na korytarz, przekonując siebie, że miał wielkie szczęście, iż jej nie zastał. No, ale jeśli tak naprawdę chciał uniknąć spotkania z nią, to dlaczego nie wysłał koperty pocztą? Potrząsnął głową. Chyba już nigdy się nie zmieni. Może piątkowe spotkanie z adwokatem byłej żony sprowadzi go z obłoków na ziemię. Widocznie trzeba mu przypominać, ile go kosztują piękne kobiety. Wchodząc do Alley Cat był tak zamyślony, że nie zauważył Charliego, który czekał na niego przy barze. - Zatrzymaj się, stary.
- Przepraszam, Charlie... zamyśliłem się. - Co doprowadziło cię do takiego stanu? Wiesz, Jake, gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że masz problemy z jakąś damą. Czy ten nastrój nie wiąże się przypadkiem z tą śliczną dziewczyną, którą ukradłeś mi, kiedy ostatnio się widzieliśmy?
- Nie była twoja, więc nie mogłem ci jej ukraść. - Może i nie, ale tańczyłem z nią przez całą noc, a potem zjawiłeś się ty i zabrałeś ją ze sobą!
- Byłem z nią wcześniej tego wieczoru. Zmieńmy lepiej temat.
- Dobrze. A może chciałbyś jutro trochę ze mną pożeglować?
- No, nareszcie mówisz jak człowiek.
Umówili się na następny dzień. Jake miał nadzieję, że żagle pomogą mu zapomnieć o Catherine. W czwartek rano w swoim biurze Catherine przeglądała pocztę. Wśród stosu innych listów znalazła białą zapieczętowaną kopertę. Była bardzo ciekawa, co w niej jest, więc szybko ją rozerwała. W środku był czek od Jake’a i kartka, na której napisał cztery słowa: „Połowa wydatków na Jamajce”. Myślała, że znajdzie jeszcze jakiś list, ale nie było nic więcej. Z początku wpadła w złość i chciała podrzeć czek, ale potem schowała go do torebki i wzięła się do pracy. Przez cały dzień nie pozwoliła sobie nawet na najdrobniejsze wspomnienie o Jake’u. Kiedy koło czwartej zaczęła pakować swoje rzeczy, natknęła się na fotografię TJ. Wyjęła zdjęcie z ramki, włożyła je do koperty, na której napisała nazwisko Mary Beth i wrzuciła ją do poczty, która miała być wysłana następnego dnia. Roześmiała się. Poza pożegnaniem z Schneiderem i pozostałymi pracownikami nie zostało jej już nic więcej do zrobienia następnego dnia. Gdyby Schneider był dzisiaj w pracy, zrobiłaby to teraz i nie musiałaby tu przychodzić jutro. Nieważne. Pół dnia jeszcze wytrzyma. Zniosła pudło ze swoimi rzeczami do samochodu. Ruszyła w drogę do domu. Zastanawiała się, czy nie zmienić samochodu. Mogłoby to poprawić jej nastrój. Nie chciała nic rzucającego się w oczy. A poza tym potrzebowała czegoś praktycznego, jeśli miała jeździć na budowę. Dżip byłby dobry.
Nie, tylko nie dżip, powiedziała do siebie. Była tak zajęta rozmyślaniem o samochodzie, że nawet nie zauważyła, kiedy znalazła się przed Alley Cat. Najpierw rozzłościła się na siebie, a potem doszła do wniosku, że skoro już tu jest, może oddać Jake’owi ten czek. Nie chciała jego pieniędzy. Weszła do środka i ruszyła prosto do baru. I wtedy zauważyła Sarge’a. Rozmawiał z Tomem, który dzisiaj pracował jako barman. Jake’a nie było nigdzie widać. Twarz Sarge’a rozjaśniła się na jej widok. Wskazał jej miejsce obok siebie.
- Cieszę się, że cię widzę, Catherine. Siadaj, postawię ci coś do picia.
Była przygotowana na krótką wymianę zdań z Jakiem. Nie myślała wcześniej o Sarge’u, który wyraźnie się ucieszył, widząc ją, więc uśmiechnęła się do niego i usiadła obok. - Wyglądasz na zmęczoną. Czyżbyś miała zły dzień? - zapytał.
Tom postawił przed nią szklankę wody mineralnej z lodem i czekał na zamówienie.
- Męczący - powiedziała do Sarge’a. - Poprószę o rum z colą i cytryną.
Nagle przypomniała sobie ów dzień, kiedy to piła i nie mogła zrozumieć, dlaczego właśnie to zamówiła. Tom przyniósł jej drinka i kolejną colę dla Sarge’a. - Na zdrowie.
Z przyjemnością napiła się orzeźwiającego płynu.
- Co cię tu sprowadza, Catherine?
Zupełnie zapomniała o czeku. Przecież tylko dlatego tu przyszła. Szybko otworzyła torebkę, wyjęła z niej kopertę i podała ją Sarge’owi.
- Chciałam to oddać Jake’owi, ale wygląda na to, że go dzisiaj nie ma.
- Żegluje. Dzwonił kilka minut temu. Powiedział, że jest tak przyjemnie, iż postanowił zostać tam do jutra. Poczuła, że chce jej się płakać. Była po prostu zazdrosna.
- Żeglowałaś kiedyś, Catherine?
- Tylko raz. - Musi skończyć drinka i jechać do domu. Jest najzwyczajniej w świecie przemęczona, a jutro czeka ją ciężki dzień.
- Jake rzadko bierze urlop - powiedział Sarge. - Byłem bardzo zadowolony, kiedy wyjechał na wakacje. Zastanawiała się, czy Jake mu powiedział, że byli razem.
- Ten chłopak za ciężko pracuje, a przecież nie musi.
- Za długo tu przesiaduje?
- Nie, przecież on wcale nie musi tu pracować. Zakrztusiła się. Kiedy skończyła kaszleć, spojrzała na Sarge’a pytająco.
- Czy widzisz ten komputer? Jake ułożył program, który w zasadzie prowadzi ten bar. Ja sam nie miałem najmniejszego pojęcia o komputerach. Kiedy kupiłem Alley Cat, miałem jedynie stary kalkulator. Tylko to było mi potrzebne.
- Kupiłeś Alley Cat? - Jake mówił, że jego rodzice tu pracowali, ale nigdy nie wspomniał, że byli właścicielami tego baru.
- A co, Jake ci nie mówił? Kiedy wróciłem z Wietnamu, moja siostra Helen pomagała mi tutaj. Jake studiował informatykę na uniwersytecie stanowym. Właśnie wtedy wymyślił ten program. Sprzedawał się jak świeże bułeczki w całym kraju, więc rzucił studia i kupił ode mnie ten bar. Tak po prostu. Pewnego dnia wszedł tutaj z walizką pełną pieniędzy. Wyglądał jak kot, który właśnie, pożarł kanarka. Wiedział, że od dawna chcę sprzedać tę budę, ale od nikogo nie dostałem godziwej oferty.
Catherine nie wierzyła własnym uszom. Ten barman był świetnym programistą, wynalazcą. Ten Jake Alley, którego tak potraktowała. To niemożliwe.
Jak mogła być taka głupia? Wszystko było jasne. Jake nie chciał jej o tym mówić, bo już wcześniej Sally musiała go wykorzystać. Teraz wszystko zrozumiała. Nie wiedziała tylko, czy ma się z tego cieszyć.
- Dobrze, że mi o tym opowiedziałeś. Jake nie lubi mówić na swój temat.
Sarge przestał się uśmiechać. Wyglądał na zakłopotanego i Catherine miała wrażenie, że żałuje tego, co jej powiedział. Nie wiedziała, co zrobić, by go pocieszyć. Czy on sądzi, że interesują ją pieniądze jego syna? To wszystko było zabawne, ale jej wcale nie było do śmiechu.
- Cieszę się, że cię zobaczyłam, Sarge. Muszę wracać. Czy mógłbyś powiedzieć Jake’owi, żeby zatelefonował do mnie do pracy jutro przed południem? Powiedz mu, że to bardzo ważne.
Idąc do samochodu, zaczęła się zastanawiać, czy jest możliwe, aby coś zmienić w ich wzajemnych stosunkach? W piątek rano Jake zbierał się do powrotu do domu. Zastanawiał się, czy nie powinien przypadkiem włożyć garnituru. Miał przecież spotkanie z adwokatem Sally. W końcu doszedł do wniosku, że lepiej się czuje w dżinsach i bawełnianej koszulce, a wcale mu nie zależy, żeby wywrzeć wrażenie na prawniku byłej żony.
Jadąc do kancelarii; zatrzymał się na stacji benzynowej i zatelefonował do Alley Cat. Wyjaśnił Tomowi, gdzie jest i o której będzie w barze, i już miał odłożyć słuchawkę, kiedy Tom zaczął mówić.
- Sarge chciał się widzieć z tobą dzisiaj rano.
- Czy powiedział, o co chodzi?
- Nie.
- Tom, mów, co jest grane.
- No, ta twoja przyjaciółka... ta, z którą byłeś tu przed wyjazdem na wakacje.
- Catherine?
- Tak. Ona. Była tu wczoraj. Szukała ciebie.
- Naprawdę?
- Rozmawiała z Sarge’em, a zaraz po tym, jak wyszła, powiedział mi, że chce z tobą rozmawiać i że to pilne. - Powiedz mu, że zjawię się, jak tylko będę mógł.
Dziękuję, Tom.
Kiedy wszedł do biura adwokata i zobaczył jego uśmiechniętą twarz, zapomniał o wszystkim oprócz Sally i jej żądań.
Catherine wyszła z biura Schneidera i spojrzała na zegarek. Była za piętnaście dwunasta. Pożegnała się ze wszystkimi i naprawdę nie miała już czego tutaj szukać. Ciągle łudziła się, że Jake zatelefonuje, Po prostu czekała na jego telefon. Jeśli nie odezwie się, musi go skreślić i przestać snuć jakieś bezpodstawne marzenia.
Było dobrze po dwunastej, gdy opuszczała budynek Mason’s. I, prawdę mówiąc, to nie było to, co bolało ją najbardziej.
Kierując się w stronę Alley Cat. Jake zastanawiał się, kto powiedział: „Najpierw trzeba zabić wszystkich prawników”. Kimkolwiek był ten człowiek, Jake go podziwiał i absolutnie przyznawał mu rację. Rozmowa z Pinstripe’em była wyjątkowo niesympatyczna. Groził mu przez cały czas. Nie chciał ustąpić ani na jotę. Nie zgodził się też na przesunięcie terminu spłaty. Widać było, że wyraźną przyjemność sprawia mu myśl o pozbawieniu Jake’a Alley Cat. Kiedy wszedł do baru i zobaczył ojca czytającego gazetę, postanowił nie mówić mu nic o Sally i jej adwokacie. Chciał jak najszybciej się dowiedzieć, po co Catherine tu była i co było takie pilne. Oznaczało to jedno. Kłopoty. - Co jej powiedziałeś? - wykrzyknął Jake. Ludzie przy barze zaczęli spoglądać w ich stronę, więc szybko wyprowadził wózek ojca do kuchni.
- Myślałem, że o wszystkim dowiedziała się od ciebie.
Przecież byliście razem na Jamajce.
- Ale to nie ma nic do rzeczy.
- A właśnie że ma. Skoro udało się jej namówić cię na wspólny wyjazd, myślałem, że jest dla ciebie kimś ważnym. W końcu jakie to ma znaczenie? I tak nie wie o nim wszystkiego. Nie ma pojęcia o jego kłopotach finansowych, które on tak skrupulatnie ukrywa przed Sarge’em. Nie będzie przecież się z nią spotykał, więc naprawdę nie ma o co się wściekać na ojca.
- Przepraszam cię, Jake - powiedział Sarge cicho. - W porządku. Ja też cię przepraszam, tato. Wracam od adwokata Sally, dlatego jestem taki zdenerwowany. - Jakieś kłopoty?
- Nic, z czym bym nie mógł sobie poradzić. Wracajmy do baru. Postawię ci lunch.
Kiedy zjedli, Sarge wręczył mu kopertę od Catherine. Jake zajrzał do środka. Oddała mu czek.
Co prawda było już dobrze po południu, ale postanowił do niej zatelefonować. Jeśli poszła na lunch, tym lepiej. Zostawi dla niej wiadomość. To, co usłyszał, zwaliło go z nóg. - Co pani chce przez to powiedzieć, że panna Mason już tu nie pracuje? - zapytał.
- Dokładnie to, co pan słyszy. Rzuciła pracę. Była dziś tutaj ostami raz.
Co prawda Catherine mówiła mu na Jamajce, że zamierza to zrobić, ale nie bardzo jej wierzył. A teraz czuł się okropnie. A może wyjechała z miasta na dobre? - Czy mogłaby mi pani podać jej adres? Muszę jej coś przesłać.
- Przykro mi, ale nie udzielamy takich informacji. Proszę przesłać do nas, a my jej to przekażemy. Trzęsącymi rękami Jake zaadresował kopertę, wsunął do niej czek i krótki liścik. Catherine!
Umowa jest umową, więc oto twój czek. Powodzenia w nowej pracy. Jeśli będziesz miała ochotę się napić, wpadnij, postawię ci drinka.
Jake.
Szybko zakleił kopertę. Nie chciał już się nad tym dłużej zastanawiać. Wszystko było skończone. Nie należy nigdy robić sobie wroga z kobiety. Był przekonany, że już nigdy więcej jej nie zobaczy. Zastanawiało go tylko jedno, dlaczego to go tak bardzo zmartwiło?
Minęły trzy tygodnie, a Catherine nadal czuła się bezużyteczna. Siedziała na leżaku koło basenu, popijając sok pomarańczowy. Nie miała nawet ochoty zajrzeć do „Detroit News”.
- O czym tak rozmyślasz, Catherine? - zapytała jej matka, siedząca obok.
- O swojej przyszłości.
- Jesteśmy wszyscy tacy zajęci, że nikt nawet nie pomyślał, jak bardzo musi ci brakować pracy. - Nie o to chodzi, mamo. Nie żałuję, że odeszłam. Jestem po prostu niecierpliwa. Chciałabym już zacząć to, co sobie zaplanowałam, ale nie wiem, jak.
- Twój pomysł jest na pewno bardzo ambitny. Catherine spojrzała na matkę, szukając oznak potępienia, ale nie znalazła niczego takiego.
- Odkąd zaczęłaś mówić o swoich planach, zastanawiam się nad organizacją, dla której zdobywamy fundusze. Nazywa się „Środowisko dla człowieka”. Słyszałaś o niej? - Pamiętam, że kiedyś z przyjaciółmi dyskutowaliście o tym, ale nie znam szczegółów.
- Pozwól, że ci o wszystkim opowiem. - Mama była pełna entuzjazmu.
Po wysłuchaniu jej Catherine doszła do wniosku, że czegoś takiego jej właśnie trzeba. Chciałaby okazać więcej zapału, ale ostatnio zupełnie co innego zaprzątało jej myśli. Po chwili mama zmieniła temat.
- Jesteś pewna, że nie chcesz z nami spędzić weekendu w Traverse City?
- Dziękuję, mamo. Wolę zostać w domu. W końcu mama nie wytrzymała.
- Do licha, Catherine. O co tu właściwie chodzi? - Dostałam wczoraj list od adwokata taty potwierdzający fakt, że nie jestem mężatką. TJ podpisał wszystkie dokumenty. Cóż, czuję się trochę dziwnie po tym wszystkim - wyjaśniła.
Miała nadzieję, że to zakończy rozmowę. - Przecież mówiłaś, że poślubienie TJ byłoby największym błędem w twoim życiu.
- I nadal tak uważam. Ten list po prostu przypomniał mi, jaka byłam głupia. A przecież nikt tego nie lubi. Gdyby tak mogła porozmawiać o Jake’u i o tym, co ją naprawdę trapi! Ale mama nie zrozumiałaby tego. Zresztą ona sama tego nie rozumie.
- Kochanie, dlaczego nie dasz sobie spokoju z tą sprawą, o której nie chcesz mi powiedzieć? - Catherine popatrzyła uważnie na matkę. - Zostawię ci nasz numer telefonu. Odezwij się, choćby tylko po to, żeby porozmawiać ze mną. - Pogłaskała ją po ramieniu.
Catherine nie odezwała się.
Zakończyć sprawę. No cóż. Przecież zaprosił ją na drinka, gdyby była w pobliżu.
Rozmyślała bez przerwy o tym, by się tam wybrać. Może obserwując Jake’a, znajdzie w nim coś, co ją skutecznie do niego zniechęci.
Zaparkowała przed Alley Cat i szybko ruszyła do baru. Bała się, że się rozmyśli. Zastanawiała się przez chwilę, jak to może wyglądać, gdy dziewczyna sama przychodzi do takiego lokalu. Zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi. Znajomy dźwięk muzyki country powitał ją u wejścia. Poczuła się tak, jakby wróciła do domu.
- Catherine! - usłyszała radosny okrzyk i nagle znalazła się w czyichś objęciach. Zobaczyła znajomą, uśmiechniętą twarz.
- Charlie, cieszę się, że cię widzę.
- Dawno cię tu nie było, moja śliczna - powiedział i pociągnął ją w stronę baru.
W jego końcu Sarge jadł coś z apetytem. Kiedy zauważył Catherine, w jego oczach zapaliły się iskierki. - Jesteś ostatnią osobą, którą spodziewałem się tu spotkać dzisiejszego wieczoru. Co za cudowna niespodzianka. - Musiała tu wrócić, aby znaleźć prawdziwego mężczyznę - zauważył Charlie.
Kiedy indziej na pewno coś by mu odpowiedziała, ale dzisiaj nie miała czasu. Rozglądała się nerwowo. Ale za barem był tylko Tom. I nagle poczuła rozczarowanie, że znowu nie spotka Jake’a.
Chciała go zobaczyć. Musiała z nim porozmawiać i to jeszcze dzisiaj. Zdała sobie sprawę z własnej głupoty. A niby dlaczego miał tu być w sobotni wieczór? To był błąd. Ale jeszcze większym błędem była nadzieja, że on również chciałby się z nią spotkać.
Nagle tuż przed nią wyrosła na ladzie szklaneczka baileys z lodem. Długie, zwinne palce zręcznie układały obok serwetkę. Och, jak bardzo tęskniła za tymi rękoma, za ich dotykiem. Wpatrywała się, w nie, marząc, żeby Jake się odezwał, ale nie usłyszała nic. Spojrzała mu w oczy. Zastanawiała się, co z nich wyczyta: miłość, nienawiść albo, co gorzej, obojętność. Ale jego oczy były bez wyrazu. Milczenie stało się dla niej nie do zniesienia.
- Skąd wiedziałeś, że lubię baileys?
- Gdybyś pracowała tutaj tak długo jak ja, nauczyłabyś się rozpoznawać preferencje klientów.
- Czego jeszcze się tu nauczyłeś?
- Odróżniać, kiedy dama przychodzi tu po prostu się napić, a kiedy chce czegoś więcej.
Catherine czuła, że się rumieni. Zauważyła, że Charlie i Sarge gapią się na nich.
Jake wyszedł zza baru i chwycił ją za rękę. - Chodźmy stąd. - I nim zaprotestowała, zawołał do przechodzącej kelnerki: - Trudy, zajmij się barem przez chwilę, dobrze?
- Oczywiście, szefie. Baw się dobrze - powiedziała, uśmiechając się porozumiewawczo.
Jake przeszedł przez kuchnię na podwórko, przez cały czas ciągnąc Catherine za sobą. Uczucie, jakie ją ogarnęło, kiedy chwycił ją za rękę, zmusiło ją do zaakceptowania prawdy. Wiedziała już, co czuje do tego mężczyzny. Teraz powinna się tylko dowiedzieć, jaki jest jego stosunek do niej. Musiała to wiedzieć.
Jake zatrzymał się.
- W porządku, pani Miller. Mam już dość tych twoich gierek.
- Nie jestem żadną panią Miller, mówiłam ci już o tym. Zgodnie z opinią prawników, tego małżeństwa w ogóle nie było.
- Po co tu przyszłaś? I nie mów mi, że zaprosiłem cię, żebyś wpadła na drinka, bo przecież nie o to ci chodzi. Rozzłościła się. Wciągnęła głęboko powietrze. Do licha, Catherine! Wyduś to z siebie.
- Przyszłam tu, żeby zobaczyć się z tobą, ponieważ miałam nadzieję, że... - Głos zaczął się jej łamać. Bała się, że za chwilę wybuchnie płaczem. Zacisnęła pięści. - Że będziesz zadowolony, że mnie widzisz.
Myślała, że jakoś to skomentuje, ale Jake milczał. - Zostawiłam dla ciebie wiadomość u Sarge’a, ale nie zatelefonowałeś.
- Telefonowałem tego dnia, ale już wyszłaś. Powiedzieli mi, że zrezygnowałaś z pracy.
Bardziej niż czegokolwiek pragnęła, żeby ją przytulił. Ale on stał z rękoma założonymi na piersiach i patrzył na nią. - Czy twój tata mówił ci, że rozmawialiśmy? Słuchaj, naprawdę nie musisz spodziewać się, że wszyscy będą cię chcieli wykorzystać tylko dlatego, że jesteś właścicielem tego baru. Ja naprawdę nie potrzebuję twoich pieniędzy. - Prawdopodobnie nie - powiedział z ironią. - Tatuś ma ich wiele.
- Tak. Ma. Ale ja mam więcej. Dużo więcej. - Wcale nie chciała mu o tym mówić, a w każdym razie nie w taki sposób, ale stało się.
- Oczywiście bezrobotny handlowiec rzeczywiście może mieć więcej pieniędzy niż makler. Przestań się wygłupiać, Catherine - powiedział z ironią w głosie. - Dobrze, panie zarozumiały. W dniu trzydziestych urodzin mam odziedziczyć spadek po dziadku, który, jak sądzę, jest sumą większą niż ty i moi rodzice razem wzięci zdołalibyście kiedykolwiek zgromadzić. I co na to powiesz? - A kiedy są twoje urodziny? - zapytał zaskoczony.
- Ósmego października. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
- Dlaczego tak długo zwlekałaś z przyjściem tutaj? - Ty... ty egoistyczny, zapatrzony w siebie draniu. - Zaczęła tłuc zaciśniętymi pięściami w jego klatkę piersiową. Chwycił ją za ręce i przyciągnął do siebie.
- Cieszysz się, że mnie widzisz?
- A ty?
- Ja zapytałem pierwszy. Spojrzała mu w oczy.
- Tak - wyszeptała.
- Ja również - powiedział i zaczął scałowywać łzy, które płynęły jej po policzkach. Catherine przytuliła się do niego z całych sił. Bała się, że jeśli teraz otworzy oczy, Jake zniknie jak sen.
- Jak dobrze mieć cię przy sobie - wyszeptał jej do ucha. Wziął ją za rękę i bocznymi schodami poprowadził do swojego mieszkania, do miejsca, w którym chciała się znaleźć od momentu, kiedy go zobaczyła.
Jake obudził się pierwszy. Właściwie to nie był pewny, czy w ogóle spał tej nocy. Rozejrzał się po mieszkaniu, zastanawiając się, jak Catherine oceniła jego lokum. Przekonany był, że nie ma to dla niej żadnego znaczenia. Ale miało dla niego. Chciał, żeby została z nim na zawsze, ale jak mogła mieszkać w czymś tak obskurnym? Wstał z łóżka ostrożnie, żeby jej nie obudzić. Poszedł do kuchni, żeby zaparzyć kawę. Kuchnia także nie przypadła mu do gustu, więc zaczął się wściekać na Sally i jej prawników, którzy traktowali go jak worek bez dna. Gdyby nie musiał płacić jej tych wszystkich pieniędzy, stać by go było na przyzwoite mieszkanie dla niego i Cat. A co mógł jej teraz ofiarować? Po prostu nic. Tylko długi. Kawa była gotowa. Napełnił nią dwie filiżanki, znalazł tacę i zaniósł je do sypialni.
- Mmm, czy to, co czuję, to kawa?
- Tylko ją zdążyłem przygotować.
- Postaw tę tacę i chodź tutaj.
- Mój Boże, jak ty lubisz rozkazywać.
- Spróbuj się do tego przyzwyczaić.
- Chyba jest tylko jeden sposób, abyś zamilkła - powiedział Jake. Nie mógł uwierzyć, że znowu jej pragnie. Kochali się przez ostatnie osiem godzin. Ale to spowodowało jedynie, że chciał jej jeszcze bardziej.
Okazało się, że Catherine też nie ma dość i wcale nie próbowała tego ukryć. Nigdy dotąd nie przeżywał takich chwil. Było wspaniale, gdy nagle Catherine zaczęła płakać. - Cat, Cat... co się stało?
Potrząsnęła głową. Głaskał ją po włosach, coraz bardziej zaniepokojony.
- Co się stało, kochanie? - powtórzył.
- Nic takiego. To dlatego, że jestem taka szczęśliwa... - i rozpłakała się znowu.
- Kobiety! Naprawdę można z wami oszaleć - powiedział, podając jej całe pudełko chusteczek higienicznych. Przytuliła się do jego piersi i po chwili zaczęła chichotać. Ściągnął ją z łóżka.
- Pora na śniadanie. Umiesz gotować? Catherine zaczęła bawić się prześcieradłem, unikając jego wzroku.
- Właśnie, tego się spodziewałem. Chodź, razem zrobimy śniadanie. Pora się tego nauczyć.
Jake włożył dżinsy leżące od wczorajszego wieczoru na podłodze, a Catherine narzuciła na siebie jego koszulę. Oboje byli strasznie głodni. Zjedli jajecznicę i grzanki. Nieważne było, jak smakuje, ważne, że robili to wspólnie. Jake ponownie nalał kawy do filiżanek, przysłuchując się, jak Catherine mówi o swoich planach. Ta kobieta pełna była niespodzianek. Przecież wcale nie musiała pracować, ale dobrze wiedział, że cały czas będzie czymś się zajmowała. Z zachwytem przyglądał się, jak kawałkiem chleba wybiera resztkę jajecznicy z talerza. Prawdę mówiąc, nie mógł sobie wyobrazić, że robi coś takiego u siebie w domu. Zaczął się śmiać.
- Co cię tak bawi?
- Chyba nie jesz w taki sposób przy twoich rodzicach? - Poczekaj, a się przekonasz. Już niedługo. W przyszłym miesiącu.
- Aż boję się myśleć o tym.
- W końcu nie musisz przychodzić na moje urodziny, jeśli nie chcesz. Ale to ważne wydarzenie dla moich rodziców, więc obiecałam im, że na pewno będę. - To musi oznaczać wystrojenie się w garnitur.
- Pewnie. - Roześmiała się.
Po raz pierwszy tego ranka Jake spojrzał na zegarek i zaklął. Było po dziesiątej. Miał być na dole za niecałą godzinę. Nie było go przecież wczoraj przez cały wieczór. Musiał iść.
Opracowali plan. On pójdzie do pracy, a Catherine wykąpie się i ubierze w tym czasie. Potem wróci do domu po trochę rzeczy i spotkają się tutaj o szóstej. W ciągu kilku minut Jake był gotowy do wyjścia. Spojrzał ponownie na zegarek. Miał jeszcze dwadzieścia minut. Będzie na dole wcześniej. Tak sądził do chwili, dopóki nie pocałował Catherine na do widzenia. I wtedy okazało się, że jednak się spóźni.
Catherine miała dużo wolnego czasu. Posprzątała kuchnię, a potem rozejrzała się po mieszkaniu. Przebywanie tu, w prywatnym świecie Jake’a, miało w sobie coś osobistego, intymnego.
Posłała łóżko, a potem położyła się na nim, podkładając ręce pod głowę. Mieszkanie było bardzo wysokie z widocznymi belkami stropowymi pomalowanymi na kolor gołębi. Okna składały się z małych szybek, które wydawały się w dobrym stanie. Drewniana podłoga pilnie potrzebowała konserwacji, ale, ogólnie rzecz biorąc, drewno było zdrowe. To lokum stwarzało dużo możliwości.
Zaświtała jej w głowie pewna myśl, ale przeszła nad nią do porządku dziennego, znowu głowiąc się nad pytaniem, które nie dawało jej spokoju. Czy to możliwe, żeby jej pieniądze nie stanowiły problemu w przypadku mężczyzny tak bardzo niezależnego jak Jake?
Podenerwowana, wstała i poszła wziąć prysznic. Była zakochana. Postanowiła, że będzie się tym cieszyć, zostawiając zmartwienia na później. Nie wiedziała jeszcze jak, ale była pewna, że ona i Jake znajdą jakiś sposób, żeby być razem.
Kiedy Catherine wróciła ze swoimi rzeczami, zjedli hamburgera i frytki, co jakiś czas wychodząc na zaplecze i wymieniając gorące pocałunki. Catherine czuła się jak nastolatka i bardzo się jej to podobało. O północy, kiedy liczba gości trochę zmalała, Jake zaprowadził ją na górę. Otworzył butelkę chablis. Usiedli na kanapie, popijając wino i całując się od czasu do czasu. Catherine była naprawdę szczęśliwa. Chciałaby podarować mu wszystko. Zastanawiała się, do jakich sztuczek będzie musiała się uciekać, żeby móc dzielić z nim majątek. - Powiedz mi, Jake - odezwała się nagle - gdybyś wygrał na loterii...
- Nawet nie próbuję grać - zauważył.
- Ale gdybyś wygrał i wiedziałbyś, że zawsze chciałam mieć czerwonego porsche’a. Co byś zrobił? - Próbowałbym przekonać cię do zielonego jaguara. Bardziej mi się podoba. Ale gdyby mi się to nie udało, kupiłbym ci to czerwone autko - odpowiedział przyciągając ją do siebie.
- A gdybym powiedziała, że musimy żyć z tego, co zarobimy, albo że nie mogę zaakceptować tak drogiego podarunku, byłbyś na mnie zły?
- Po prostu przerzuciłbym cię przez kolano i zlał po tyłku.
- Poważnie?
- Cat, o co ci chodzi? Chyba nie chcesz kupić mi samochodu? Bo jeśli tak, to zapomnij o tym, ja... - Ależ skąd - roześmiała się. - Naprawdę nie zamierzam kupować ci samochodu.
- W takim razie co jest grane?
- Nic. Słowo honoru. - Widziała, że jej nie wierzy. - Chciałam kupić sobie samochód i zastanawiałam się, jaka marka ci się podoba. Uspokój się, nie zamierzam zastępować twojego wspaniałego dżipa czymkolwiek. Za bardzo go lubię. Ale zamierzam dać ci coś innego.
- To dobrze - stwierdził. - I to natychmiast. Poczuła jego wargi na swoich i świat wokół niej zawirował.
W poniedziałek wieczorem Jake stał na parkingu, machając Catherine ręką na pożegnanie. Był nieszczęśliwy, że musi wracać do domu. Obrócił się na pięcie i ruszył w stronę Alley Cat. Po raz pierwszy w życiu był niezadowolony z tego, co robił. Najchętniej rzuciłby to wszystko w diabły. Nic nie mogło się równać z chwilami spędzanymi z Catherine. Jak długo potrwa, nim znudzi się jej to miejsce albo on? Wszedł do pokoju i usiadł na fotelu. Zadzwonił telefon. Jake miał być w barze pół godziny temu. Rozległ się następny dzwonek. I następny.
Podniósł słuchawkę.
- Słucham?
- Tak bardzo mi ciebie już brakuje.
- Cat?
- A co, spodziewałeś się telefonu od jakiejś innej kobiety? - Nie, ale też nie myślałem, że jeszcze dzisiaj do mnie zatelefonujesz.
- Cóż, masz nade mną jakąś moc, Jake’u Alley. - Ach, te bogate kobiety z telefonami komórkowymi. Czy to mi chciałaś powiedzieć?
- Nie, wszystkowiedzący pyszałku.
- Cat, tak bardzo chciałbym kupić dom. Nie wyobrażam sobie, jak mogłabyś mieszkać tu ze mną nad barem - powiedział, zdając sobie nagle sprawę, ze nigdy dotąd nie rozmawiali o wspólnym mieszkaniu.
- Jake, przestań. Jeśli uważasz, że ważne jest dla mnie to, gdzie mieszkam, to jesteś bardziej stuknięty, niż myślałam. Jedyne, co się dla mnie liczy, to to, żebyśmy byli razem.
Odetchnął z ulgą.
- Ale mam pewien pomysł. Mówiłeś coś, że zamierzasz zmodernizować parter budynku. Wiesz, że chcę zająć się projektowaniem, ale potrzebuję trochę praktyki. - Tak?
- A co ty na to, żebyśmy zrobili coś takiego wspólnie? Kupili jakąś ruderę i całkowicie ją przerobili. A potem sprzedali ją albo się wprowadzili, w zależności od tego, na co będziemy mieli ochotę.
Jej pomysł przypadł mu bardzo do gustu.
- Możemy zacząć już jutro. Czy to ci odpowiada?
- Czy ci mówiłam, że oszalałam na twoim punkcie? - Ostatnio, kiedy rozstawaliśmy się na parkingu dziesięć minut temu. - Zaśmiał się radośnie.
Zignorowała jego wypowiedź.
- Słuchaj, mógłbyś zrobić kilka zdjęć? - zapytała nagle.
- Tak, tylko powiedz mi, czego?
- Twojego mieszkania. Mam jeszcze jeden pomysł, ale najpierw muszę mieć te zdjęcia.
- Nic nie rozumiem. Jeśli mamy kupić jakiś stary dom do remontu, to po co - zawracać sobie jeszcze głowę tym miejscem?
- Porozmawiamy o tym później. Może jutro, kiedy się zobaczymy. Śpij dobrze..
Po odłożeniu słuchawki Jake zaczął się zastanawiać, o co może jej chodzić. I tak niczego nie wymyśli. Jak zwykle uda się jej go zaskoczyć. Wrócił myślami do swoich problemów. Skąd, u licha, ma znaleźć pieniądze, żeby spłacić Sally? A przecież dopiero wtedy, gdy załatwi tę sprawę, będzie mógł poprosić Cat, by została jego żoną.
Minęły dwa tygodnie poszukiwania domu, a oni nadal rozmawiali ze sobą i mieli coraz więcej wspólnych tematów. Było to dla Jake’a zaskakujące. Wpatrywał się w Catherine z zachwytem. Po raz pierwszy w życiu zaangażował się tak bardzo i wcale tego nie żałował. Kochał tę kobietę w sposób, który jeszcze niedawno wydawał mu się niemożliwy, i tak intensywnie, że aż się bał siły swoich uczuć. - Jake? Czy przyniosłeś zdjęcia?
- Tak... tak, ale nie powiedziałaś mi dotąd, do czego ci są potrzebne?
- Wszystko we właściwym czasie, mój drogi. Wracamy do sprawy naszego domu.
Podał jej zestaw ofert.
- Ten mi się podoba: Popatrz, jest cudowny. Okna we wnękach, drewniana podłoga, wykusze. Ile jest sypialni? - Jedna na dole i trzy na górze. Jedna z nich ma okna w suficie. Mogłabyś urządzić sobie tam pracownię. - Podoba ci się?
- Tak.
- To co, kupujemy?
- Nie chcesz go obejrzeć dokładniej?
- Nie. To, co tu widzę, zupełnie mi wystarczy. A więc decyzja zapadła? A teraz... chcesz posłuchać, jaki mam pomysł na Alley Cat? - Sięgnęła po przygotowane wcześniej szkice i rozłożyła je przed nim. - Wiem, że się uda. Obejrzyj plany.
Bardzo podobał mu się jej entuzjazm, ale Alley Cat to było wszystko, co posiadał i trudno mu było decydować o jakichś zmianach.
Zauważyła jego wahanie.
- Wiesz co, porozmawiamy o tym później. Przecież spieszysz się do pracy. Weź moje projekty do domu. Przemyśl to i wtedy powiesz mi, co o tym sądzisz. Jake odetchnął z ulgą. Nie pokłócili się ani razu od chwili, kiedy się zeszli ponownie. Ale Alley Cat mógł stać się kością niezgody. Spojrzał na zegarek.
- Masz rację. Pora na mnie - powiedział i pocałował ją w policzek.
Był dopiero koniec września, ale chłód za oknem uświadamiał im, że zbliża się zima.
Jake pakował swoje rzeczy. Dzielił teraz pokój z Sarge’em u ciotki Helen. Jutro zaczynał się remont. Projekt Cat zachwycił go. Zły był, że sam wcześniej na to nie wpadł. Rozwiązanie jego problemów finansowych było przecież w zasięgu ręki. Zastanawiało go jeszcze jedno. Dlaczego Cat nigdy nie poruszyła kwestii małżeństwa? Czyżby była taka staroświecka i czekała, aż on się jej oświadczy? Bardzo możliwe. Na ogół ludzie rozmawiają o wspólnych planach, zanim kupią dom. Ale jego nie powinno to dziwić. W ich związku nic nie dzieje się normalnie. Przecież, na dobrą sprawę, byli już nawet w podróży poślubnej.
Zaniósł rzeczy do dżipa. Jeszcze raz popatrzył uważnie na budynek. Jeśli rozdzieli dwa piętra, będzie mógł spokojnie sprzedać górę, którą już nazwał Top Cat, a pieniądze dzięki temu uzyskane starczą na spłacenie Sally. Oczywiście, znalezienie kupca może być problemem, ale miał już pewien pomysł. Znał co najmniej dwie osoby, które byłyby tym zainteresowane. Sarge i Charlie. Był pewien, że obaj mają dość pieniędzy. A jeśli zainstaluje się windę, Sarge nie będzie miał kłopotu z dostaniem się na górę. Na pewno chętnie skorzysta z jego oferty, bo wyraźnie tęskni do pracy. Będzie musiał powiedzieć im o tym stosunkowo szybko, bo zbliżał się termin spłaty, a do tej pory żaden z nich nie wiedział, w jak ciężkiej sytuacji się znajduje. Teraz nie ma już wyjścia i musi schować tę swoją cholerną dumę do kieszeni. Przygnębiło go to. Musi jeszcze raz wszystko przemyśleć. Może znajdzie jakiś inny sposób.
- Mam nadzieję, że lubisz kurz. - Jake trzymał słuchawkę w jednej ręce, a drugą wycierał twarz i oczy. - Jest wszędzie. Roześmiała się radośnie.
- Cat, a jak się posuwają prace w Top Cat? Nauczyłaś się już używać pędzla i młotka?
- Nie wiem. Zapytaj robotników. Oni to najlepiej ocenią. - Już pytałem. Są pełni uznania. Mówią, że twoje plany i rysunki są lepsze niż prace niejednego architekta. - O! Do licha! - usłyszał radość i dumę w jej głosie. - Wiesz, ciotka Helen wpadła tutaj, obejrzała wszystko i pochwaliła mnie. Jeden ze stolarzy powiedział jej, że pracuję na równi z nimi. Była pełna uznania. Przepraszam cię na chwilę.
Słuchał z dumą, jak wydawała instrukcje jednemu z robotników. Pracowała z prawdziwą pasją. Top Cat będzie gotowy dużo wcześniej niż ich dom. Catherine naprawdę odnalazła się w tej pracy.
- Muszę kończyć, przystojniaczku. Porozmawiamy później.
- Masz jakieś rzeczy, w które mogłabyś się przebrać? - zdążył zapytać, nim odłożyła słuchawkę. - Przyjadę o szóstej. - Będę gotowa.
Catherine przebrała się szybko, nie mogąc się doczekać spotkania z Jakiem. Może dziś powie wreszcie to, na co ona tak długo już czeka?
Kiedy siadała koło niego w dżipie, nie mogła się doczekać chwili, kiedy go znowu dotknie, a przecież od ich ostatniego spotkania minęło dopiero jedenaście godzin. Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła policzek do jego twarzy. Dobiegł ją zapach wody po goleniu. Czuła się taka bezpieczna w jego ramionach.
Tu właśnie był jej prawdziwy dom. Nie tam, gdzie się wychowywała, i nie tam, gdzie będzie wkrótce mieszkać. Jake. Tak, Jake był jej domem, bez względu na to, dokąd by to ją miało zaprowadzić.
Kiedy rozluźniła swój uścisk, Jake przyjrzał się jej uważnie od stóp do głów. Wyglądała wspaniale. Siedzieli tak przez chwilę, nie mówiąc nic. Nagłe Jake się uśmiechnął. - Kiedy przejdę na emeryturę, możliwe, że będę chciał wybrać się na ryby na dzień lub dwa.
Catherine parsknęła śmiechem.
- O czym ty, do licha, mówisz?
- Przypuszczam, że może ty będziesz miała ochotę skoczyć do Nowego Jorku, żeby zobaczyć jakąś nową sztukę na Broadwayu. Ale poza tym zawsze będziemy razem. - Masz rację - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. - Ale nie pomyślałeś o jednej rzeczy.
- Tak? A o czym?
- Bardzo możliwe, że po prostu będę wolała pojechać z tobą na ryby!
Jake parsknął śmiechem.
- Chciałbym się o tym przekonać.
Dziesięć minut później skręcili z Woodward na wschód w 696 ulicę. Catherine zastanawiała się przez cały czas, dokąd jadą.
- No i co? Wiesz, dokąd jedziemy?
- Nie mam pojęcia.
Jake spojrzał na nią i pogłaskał ją po ramieniu. Pomyślała, że może dziś zdeklaruje się w jakiś sposób. Przekonywała się ciągle, że małżeństwo nie jest istotne, ale nadal nie była tego taka pewna. I nie mogła się doczekać, kiedy to nastąpi. Podjechali pod Westin Hotel. I kiedy tylko znaleźli się w pokoju, nie potrafili się opanować, kochając się po wariacku. Potem w restauracji na dachu hotelu popijali koktajle, mając przed oczyma wspaniałą panoramę miasta i rozmawiając o przyszłej pracy Catherine. Jake zastanawiał się przez cały czas, czy Cat nie będzie rozczarowana, bo nie wymyślił żadnych atrakcji poza powrotem do pokoju i wspólną nocą. Pewnie Catherine oczekuje od niego słów, których jeszcze nie może wypowiedzieć? Ma, co prawda, dla niej pewien drobiazg, ale i z ofiarowaniem go jej chyba będzie musiał poczekać. Catherine była odmiennego zdania.
- No więc jak? Dasz mi to, czy nie? - zapytała z iskierkami rozbawienia w oczach. - Obserwuję to wybrzuszenie w kieszeni twojej marynarki Bóg wie jak długo i zastanawiam się, czy to prezent dla mnie? - Ach tak? To w to tak wpatrywałaś się przez cały czas? - zapytał dwuznacznie, zdając sobie sprawę, że nie ma odwrotu. - Jesteś okropny!
Z wahaniem wyjął z kieszeni małe, czarne, aksamitne pudełeczko, zastanawiając się, co w tej sytuacji powiedzieć. - Zamierzałem poczekać z tym do przyszłego tygodnia, do twoich urodzin, ale skoro mamy je spędzić z twoimi rodzicami, pomyślałem, że może będzie lepiej dzisiaj... - Jake miał przez cały czas nadzieję, że ten pamiątkowy drobiazg nie rozczaruje jej.
- Sarge dał mi go... - przerwał. Musiałby powiedzieć: tuż przed ślubem z Sally. Ale wypadłoby to dość niezręcznie. - Dał mi go dawno temu. Należał do jego matki, a mojej babki. Umarła, kiedy byłem dzieckiem i nigdy jej nie poznałem. Sarge zawsze powtarza, że była kimś szczególnym i że jeśli kiedyś znajdę kogoś wyjątkowego, to mogę mu to dać. Podał jej pudełeczko. Zacisnęła na nim drżące palce.
Poprosił, żeby zajrzała do środka.
Powoli podniosła wieczko. W środku leżał szmaragdowy pierścionek w kształcie serca wysadzany maleńkimi diamencikami. Był śliczny.
- Jake! Och, Jake! Jest cudowny. To najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam - wyszeptała, a łzy wzruszenia potoczyły się jej po policzkach. Pocałowała go delikatnie w policzek. Wyjął jej z rąk pudełko. Jeszcze raz spojrzał na pierścionek i włożył go jej na trzeci palec lewej ręki.
Miał wrażenie, że Cat spodziewa się czegoś więcej z jego strony. Czuł się winny. Gdyby był trochę mniej zajęty remontem ich domu, pogadałby o Top Cat z Sarge’em i Charliem.
Wiedziałby wtedy, jaka jest jego sytuacja i mógłby zadać Catherine pytanie, na które z taką niecierpliwością czeka. Gdyby tylko mógł się przemóc i powiedzieć jej o swoich problemach i o tym, że są one jedyną przeszkodą w oświadczynach, zrozumiałaby go na pewno. Przecież to nie był żaden sekret. Ale nigdy nie trafiał na odpowiedni moment. Catherine przysunęła się do niego bliżej. Jeśli nawet była rozczarowana, ukryła to świetnie. Pocałował ją w czubek głowy z rozczuleniem. Podjął decyzję. Jutro pogada że swoim ojcem. Przy odrobinie szczęścia będzie mógł poprosić ją o rękę lada dzień i wszystko będzie w porządku. Kiedy spotkał się z ojcem następnego dnia, wszystko poszło jak z płatka. Sarge’owi bardzo się spodobał ten pomysł. Powrót do pracy odmłodzi go o kilka lat. W każdym razie był o tym przekonany. Gotówki miał dość, żeby załatwić sprawę od ręki. Jak tylko prawnicy przygotują dokumenty, Top Cat będzie należał do Sarge’a.
Następnego wieczoru, w kompletnie pustym salonie ich przyszłego domu, Jake w końcu zapytał Catherine, czy zostanie jego żoną.
Nie odpowiedziała nic, tylko wpatrywała się w niego z namysłem. Zaczął się denerwować. Czyżby się pomylił? A może ona wcale nie chce wyjść za niego? - Więc jak? Zgadzasz się? - powtórzył pytanie. - Tak - odpowiedziała. - Chociaż powinnam cię przetrzymać przez kilka dni w niepewności. Ty kazałeś mi tak długo czekać na to pytanie. - Z zachwytem wpatrywała się w pierścionek na palcu.
Jake przyglądał jej się z uwielbieniem. A może teraz powiedzieć jej o długach i jak to wszystko załatwił? Widząc jej radość, doszedł do wniosku, że zrobi to później, bo są przyjemniejsze rzeczy do omówienia. - A kiedy porozmawiamy o ślubie? - zapytała.
- Myślę, że ty sama zadbasz o najdrobniejsze szczegóły.
Chcę je tylko poznać.
- Jesteś niemożliwy!
- Powiedz, o co ci chodzi.
- Jesteś okropny. Kto to widział, żeby dawać kobiecie pierścionek, a dopiero po czterdziestu ośmiu godzinach prosić ją o rękę?
- No, już nie drocz się ze mną. Powiedz w końcu, jak planujesz to urządzić.
Kiedy skończyła swoją relację kilka minut później, Jake siedział, nie odzywając się przez chwilę. - Naprawdę chcesz tak to urządzić? Czy ty przypadkiem mnie nie nabierasz?
- No pewnie, że nie. Chyba że masz lepszy pomysł. - Wiesz, naprawdę jesteś dziwną dziewczyną. Znowu mnie zaskoczyłaś. - Roześmiał się. - Ciotka Helen na pewno uważałaby, że z tobą nie można się nudzić. - Twoja ciotka o tym wie. Przecież była wtedy na przyjęciu i słyszała moje oświadczenie. Pamiętasz? - A któż mógłby je zapomnieć? Tym razem będzie inaczej, Catherine. Nigdy cię nie zranię, uwierz mi. - Wiem o tym, Jake. Jedną z rzeczy, którą w tobie kocham, jest uczciwość. Wiem, że nigdy nie nadużyłbyś mojego zaufania. Myślę, że jesteś gotowy wbić się w garnitur i poznać moją rodzinę w przyszłą sobotę? - Chyba nie mam żadnego wyboru?
- Uspokój się, kochanie. Po tym sobotnim wieczorze będzie tylko radość i szczęście.
I znowu przypomniał mu się ten nieszczęsny spadek. - Powiedz mi, co kupuje się w prezencie urodzinowym dziewczynie, która ma tego dnia dostać więcej pieniędzy, niż kiedykolwiek zdoła wydać?
- Nie przejmuj się tym. Jest coś, co możesz dać mi tylko ty. nikt inny.
Był poruszony tym, jak to powiedziała.
- Czy muszę czekać aż do twoich urodzin, żeby ci to dać?
- zapytał, uśmiechając się niewinnie.
O zmierzchu w dniu urodzin Catherine Jake zatrzymał dżipa na podjeździe dużego domu w stylu Tudorów. Siedział bez ruchu w samochodzie. Nie miał pojęcia, w co się tym razem ładuje.
Poprawił krawat pamiętając, że ostatni raz miał go na sobie właśnie w tę noc, gdy się poznali. Czy jej rodzice przypomną sobie, że uczestniczył w przyjęciu? Czy wiedzą, że byli razem na Jamajce? Żałował, że nie zapytał Catherine o to wszystko wcześniej. Nie mógł tu siedzieć w nieskończoność. Wziął bukiet róż i zastukał do masywnych frontowych drzwi. Drzwi otworzyła mu ciemnoskóra kobieta w średnim wieku.
- Pan Alley? Panienka zaraz zejdzie. Bardzo proszę. - Uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo. Zastanawiał się, ile Catherine jej powiedziała.
- Ty musisz być Ellie. Cieszę się, że cię poznałem.
- I ja również.
I wtedy zobaczył Catherine zbiegającą po schodach, żeby go powitać. Miała na sobie czarną, koronkową sukienkę, odsłonięte ramiona i przepiękny naszyjnik z pereł na szyi. Zaparło mu dech w piersiach. Wyglądała prześlicznie.
Wyciągnęła do niego rękę. Uścisnął ją bez słowa. - To dla ciebie - powiedział po chwili, wręczając jej kwiaty.
- Są piękne. Dziękuję, Jake.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Catherine. - Pocałował ją w policzek. Gdyby nie róże, które trzymała w rękach, porwałby ją po prostu w objęcia i całował do utraty tchu. - Przestań.
- O co ci chodzi? - zapytała z niewinnym uśmiechem na twarzy.
- Dobrze wiesz. Przestań mnie uwodzić.
- Ja? - zdziwiła się.
- Ty możesz spokojnie ukryć, co czujesz, ale ja nie. I dobrze o tym wiesz.
Opuściła wzrok i zaczęła się śmiać. Już miała coś powiedzieć, kiedy pojawili się jej rodzice. Szybko stanęła obok Jake’a, przedstawiając ich sobie nawzajem. Jake uścisnął im dłonie, czując się bardzo głupio. Miał nadzieję, że niczego nie zauważyli. Catherine cały czas dusiła się ze śmiechu. Ojciec Catherine poprowadził ich do gabinetu. Pokój był bardzo duży, ale przytulny. Na kominku płonął ogień. Wszędzie znajdowały się półki pełne książek. Niedaleko okna stał okrągły stolik nakryty dla czterech osób. Jake odetchnął z ulgą. Myśl o oficjalnym obiedzie przy ogromnym stole przytłaczała go. Catherine poprowadziła go do kanapy stojącej niedaleko kominka. Państwo Mason usiedli w swoich ulubionych fotelach. Przyglądali się przez chwilę narzeczonemu córki, a potem pan Mason ruszył w stronę barku.
- Co podać do picia? - skierował spojrzenie na żonę.
- Poproszę o szklaneczkę białego wina.
- Catherine, a ty?
- To samo.
- A dla pana, Jake? - zapytał z uśmiechem.
- Poproszę o piwo.
Jake nie był pewny, czy nie skompromitował się takim wyborem. Spojrzał nerwowo na Catherine, ale jej twarz nie wyrażała niczego. Byłaby świetną pokerzystką. Państwo Mason podnieśli szklaneczki. - Wszystkiego najlepszego, Catherine kochanie. Przede wszystkim, szczęścia, na które naprawdę zasługujesz. Jake podniósł szklankę do ust. Jakie to dziwne. Nie tak dawno myślał, że Catherine może być kolejną kobietą, którą interesują wyłącznie jego pieniądze. Teraz jej rodzice pewnie myślą o nim tak samo. I czy można ich za to winić? Z przerażeniem pomyślał o planie Catherine. Mason przyjrzał mu się badawczo. Jake spojrzał mu prosto w oczy. Nie miał nic do ukrycia. Kochał córkę tego mężczyzny i próbował uświadomić mu to bez słów. Po chwili milczenia ojciec Cat zwrócił się do niego.. - Przedyskutowaliśmy to z Catherine. To była jej decyzja. Chciała tę ważną dla niej chwilę dzielić z panem. Zaraz zdacie sobie sprawę ze znaczenia tego zapisu. - Spojrzał na żonę, która podeszła do Catherine, wręczyła jej małą książeczkę i ucałowała córkę w czoło. Ojciec uściskał ją z całych sił. Catherine wpatrywała się w wygrawerowane litery.
Państwowy Bank miasta Detroit.
- Catherine poinformowała nas, że wie pan o zapisie jej dziadka. Mój ojciec był człowiekiem sukcesu, ale był również bardzo mądry. Widział, jak bogactwo niszczy życie dzieci i wnuków jego przyjaciół. Postanowił więc, że nic podobnego nie przytrafi się w tej rodzinie. Kiedy byłem młody, płacił za moje wykształcenie i pokrywał niezbędne wydatki. Resztę musiałem zarobić sam. Wtedy prawdopodobnie myślałem, że znęca się nade mną, ponieważ miał mnóstwo pieniędzy. W końcu zrozumiałem go i doceniłem jego mądrość. Jake spojrzał na Catherine. W jej oczach było tyle miłości, kiedy patrzyła na ojca, że poczuł się tu intruzem. Catherine od razu zorientowała się w jego odczuciach i spokojnie wzięła go za rękę.
- Będąc w twoim wieku, nie zdawałem sobie sprawy, jak ogromny majątek posiada mój ojciec. Ty wiesz i muszę ci powiedzieć, że jestem z ciebie bardzo dumny, bo świadomość bogactwa wcale cię nie zmieniła. Przez cały czas ciężko pracujesz, zarabiając na życie i wiesz bardzo dobrze, że wcale nie tak łatwo jest na nie zarobić.
- Zajrzyj do środka, kochanie - odezwała się matka Catherine. - Pora, żebyś się dowiedziała, ile odziedziczyłaś. Spojrzała na Jake’a niespokojnie. Ciągle bała się jego reakcji. Uśmiechnął się do niej zachęcająco, dodając jej odwagi. Nic nie mogło zmienić tego, co było między nimi. Wszystko, poza ich miłością, było dla nich naprawdę zupełnie nieistotne.
Z niedowierzaniem spojrzał na wysokość kwoty, którą Catherine odziedziczyła. Siedem zer. Nie mogli w to uwierzyć. Przeraziła ją ta kwota. Gdyby byli sami, Jake wziąłby ją w ramiona i przytulił do siebie z całych sił, zapewniając ją o swej miłości. Ale byli tu jej rodzice. Zupełnie nie wiedział, co ma powiedzieć. Fakt, że nie było to proste. Po raz pierwszy w życiu znalazł się w podobnej sytuacji. Postanowił rozładować atmosferę. - Od tej chwili, panno Mason, jeśli zjawi się pani w Alley Cat, będzie pani musiała sama kupować sobie drinki. Catherine zarzuciła mu ręce na szyję i rozszlochała się. Pogłaskał ją uspokajająco po plecach. Popatrzył na jej rodziców. Uśmiechali się do nich życzliwie. W końcu potok łez został zahamowany chusteczką Jake’a, a Catherine uspokoiła się trochę. Powoli na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Kiedy usiądziemy do stołu? Nie wiem jak wy, ale ja umieram z głodu.
Pani Mason spojrzała na zegarek z przerażeniem. - Mój Boże! Mamy tylko godzinę, zanim przyjdą pozostali goście. Siadajcie. Powiem Ellie, że jesteśmy gotowi.
Catherine grzebała widelcem w talerzu, słuchając rozmowy ojca z Jakiem. Rozmowa toczyła się gładko, gdyż dotyczyła głównie jej planów zawodowych. - Jak idą roboty w Top Cat? - zapytał ją ojciec. Trochę czasu minęło, nim dotarł do niej sens tego pytania. - No więc, tak... Nieźle - odpowiedziała niepewnie i poczuła, że matka przypatruje się jej badawczo. - Niewiele zjadłaś, kochanie? Czy coś się stało? Catherine wstała gwałtownie, odpychając krzesło. Zupełnie zignorowała pytanie matki.
- Jeśli już skończyliśmy posiłek, dlaczego nie pomożemy Ellie zebrać naczynia ze stołu? Wiem, że poczujesz się dużo lepiej, jeśli te brudne talerze znikną stąd przed przybyciem pozostałych gości - powiedziała zwracając się do matki. - Jake jest gościem, Cat.
- Ależ pomogę z przyjemnością.
Catherine udawała, że nie widzi pełnych niepokoju spojrzeń, jakie Jake jej rzucał w drodze do kuchni. Może ogłoszenie dziś ich zaręczyn nie jest tak do końca dobrym pomysłem. Mieli już chyba dość emocji. Z wrażenia bolał ją brzuch. Gdyby tylko powiedziała im wcześniej o Jake’u - o tym, jak wiele dla niej znaczy. Jak mogła oczekiwać, że zrozumieją...
Wejście do kuchni rodziców Catherine wywołało popłoch.
Ellie starała się z całych sił coś ukryć przed nimi. - Proszę postawić talerze gdziekolwiek. Zajmę się nimi później. - Wpatrywała się w Catherine, błagając wzrokiem o pomoc. Ale było już za późno. Pani domu, zaintrygowana dziwnym zachowaniem służącej, postanowiła wyjaśnić sprawę.
- Co ty tam chowasz, Ellie? - zapytała. - W porządku, Ellie. Niech zobaczą - westchnęła Catherine.
Zakłopotana Ellie odsunęła się na bok i oczom zgromadzonych ukazał się tort czekoladowy z różowym napisem. W dniu urodzin Catherine podanie takiego tortu stało się rodzinną tradycją. Tylko że w tym roku napis był zupełnie inny. „Przy tej szczególnej okazji - miłości i szczęścia na zawsze”. No i oczywiście obok dwie obrączki. Kątem oka Catherine zauważyła, jak uśmiech znika z twarzy jej rodziców, zastąpiony przez wyraz niepewności i zaskoczenia. Zanim zdołała coś powiedzieć, matka objęła ją czule i ucałowała.
- Zaręczona w dniu urodzin. Ależ nasi goście będą zaskoczeni - powiedziała rozentuzjazmowanym głosem. - Moje gratulacje! - Ojciec Cat uścisnął dłoń Jake’a.
Catherine i przypomniał jej: - Pamiętaj, że to był twój pomysł. - Tato - zaczęła Catherine drżącym głosem. - Wiem, że to wszystko stało się tak nagłe, ale musicie mi zaufać. Wiem, co robię, naprawdę. Czy ogłosicie nasze zaręczyny, kiedy przyjdą goście?
- Jesteś pewna, że tego chcesz? - zapytał ją ojciec z powagą.
- Tak - odpowiedziała bez wahania, patrząc mu prosto w oczy.
- Oczywiście, że tak.
- Potem podamy tort. - Ellie stała koło ziewu z opuszczoną głową. - Tort jest wspaniały, Ellie, i wszystko jest w porządku, naprawdę.
Wychodząc z kuchni, Catherine uśmiechała się promiennie, ale w głębi duszy chciałaby, by ktoś ją zapewnił, że postępuje słusznie.
Ojciec i Jake skierowali się do gabinetu, a ona zaczęła pomagać mamie w składaniu serwetek. - On jest bardzo sympatyczny, Cat... Mam nadzieję, że wasze narzeczeństwo trochę potrwa, żebyście mieli czas się bliżej poznać, zanim...
- Zanim popełnię kolejny błąd? To chciałaś mi powiedzieć, prawda, mamo? - Chyba zareagowała zbyt gwałtownie, ale zreflektowała się szybko. - Przepraszam. - Ja również cię przepraszam, Catherine. Jesteś dorosła.
Wiesz, co robisz. Pokaż mi w końcu ten twój pierścionek.
Pewnie już od dawna masz na to ochotę.
Rozległ się dzwonek.
- Goście idą - zawołała Ellie, biegnąc otworzyć drzwi. Ciotka Helen właśnie przedstawiła gościom ojca Jake’a i Charliego, kiedy nadeszła Becky. Catherine serdecznie przywitała się ze swoją najbliższą przyjaciółką. Nagle zdała sobie sprawę, że już bardzo dawno nie rozmawiały ze sobą. Żałowała, że nie ma teraz na to czasu. Co sobie Becky pomyśli, gdy usłyszy o jej kolejnych zaręczynach? Catherine, po raz nie wiem który, zaczęła się zastanawiać, czy to wszystko nie dzieje się zbyt szybko. Popatrzyła na Jake’a, który szedł przez hol, rozmawiając z Sarge’em i Charliem. Kim był ten człowiek? Jak udało mu się tak szybko zawładnąć jej sercem?
Goście przeszli do gabinetu, więc została w holu sama z matką.
- Wiesz, nie ma jeszcze wuja Willie’ego. Zostawił wiadomość, że się spóźni. Ponieważ jest jedyną osobą, której brakuje, chcesz, żebyśmy z ojcem teraz ogłosili wasze zaręczyny, czy dopiero po jego przyjściu? - Powiedz tacie, że jesteśmy gotowi.
Kiedy w gabinecie Jake stanął koło niej, Catherine przez cały czas walczyła z napływającymi do oczu łzami. Była zła na siebie. Dlaczego nie potrafi się uspokoić i cieszyć tą chwilą? Może jest po prostu przewrażliwiona. Podczas obiadu bała się reakcji rodziców. Teraz stojąc obok Jake’a wróciła myślami do kilku ostatnich dni. Jej narzeczony wydawał się taki podenerwowany. Dzisiaj nie widzieli się wcale, dopiero tu podczas obiadu. Każde z nich miało wcześniej jakieś pilne sprawy do załatwienia. Ona musiała dopilnować prezentu - niespodzianki dla Jake’a, ale co on robił? Była dwukrotnie w ich domu i raz w Alley Cat, jednak robotnicy powiedzieli jej, że nie widzieli go przez cały dzień.
...i za przyszłych państwa Alley! - usłyszała końcowe słowa wypowiedzi ojca. Goście zwrócili się w ich kierunku. Miała wrażenie, że wszystko dzieje się jak na zwolnionym filmie. Tak jak poprzednim razem...
I nagle znajomi rzucili się do nich, żeby złożyć narzeczonym gratulacje. Czuła, że robi się jej słabo. - Co się dzieje, kochanie? - zapytał przestraszony Jake, obejmując ją mocno.
- Wszystko w porządku. Jestem po prostu trochę podekscytowana - powiedziała, dziękując kolejnym osobom za życzenia. Czuła: się dziwnie, ale to wszystko przez te okropne wspomnienia związane z TJ. Poza tym była przemęczona. Ostatni tydzień był bardzo wyczerpujący. - Może przynieść ci coś do picia? - zapytał Jake.
- Trochę coli.
- Zaraz ci ją podam.
Uśmiechnęła się do niego, czując się trochę winna z powodu swoich wątpliwości. Jake i TJ są zupełnie inni. Jake’owi ufa całkowicie.
Podał jej szklankę, patrząc na nią z czułością. Była naprawdę głupia, martwiąc się tak bez powodu. Wszystko układa się wspaniale.
- Co robiłeś przez cały dzień? - zapytała. - Różne rzeczy. Musiałem też załatwić do końca pewną sprawę.
Charlie zbliżył się do nich i Jake poszedł z nim, słuchając kolejnego dowcipu.
Jaką sprawę załatwiał, zaczęła się zastanawiać. Może również wymyślił prezent - niespodziankę? Ale mogło to również być coś innego, o czym nie chciał, żeby wiedziała. Odetchnęła głęboko. Musi przestać się tak zachowywać. Powinna odzyskać kontrolę nad sobą, bo inaczej ten wieczór będzie niewypałem. I to z jej winy. TJ to przeszłość. A Jake - teraźniejszość i całe jej przyszłe życie. Ellie wniosła tort. Zachwytom nie było końca. Goście odśpiewali „Sto lat”. Catherine trochę się odprężyła. Przecież wszystko jest w porządku. Jake powie jej później, co robił w ciągu dnia. Jest głupia, że tak bardzo się tym przejmuje i robi problem z niczego.
Ciotka Helen zbliżyła się do niej.
- To takie romantyczne. Nie mogę doczekać się wesela. - Wytarła oczy chusteczką. Jake roześmiał się na widok jej reakcji.
- Oj, ciociu, ciociu! Ty i te twoje wesela. - Jeśli już mówimy o weselu, czy nie zechciałbyś porozmawiać o tym ze mną? - zapytała mama Catherine. - A czy mam jakiś wybór? - odpowiedział, mrugając porozumiewawczo, do Catherine.
- Nie słuchaj go, mamo. Na pewno o tym marzy. Ciotka Helen i matka Catherine nie mogły zrozumieć, dlaczego młodzi żartują sobie z tak poważnej sprawy. Zaczęły omawiać istotne, jak im się wydawało, szczegóły przyszłej ceremonii.
- Mogłaby zejść do holu po schodach, a Jake czekałby na nią. Przysięga musi być krótka, ale tradycyjna. - Ciotka Helen pokiwała głową na znak zgody. - Ślubu mógłby udzielić mój brat. Willie jest sędzią. Zresztą wiesz o tym dobrze. A właśnie, gdzie on się podziewa? Dlaczego nie ma go tu z nami?
- Może musi coś ważnego podpisać. Jakiś nakaz. Wtedy przychodzą do sędziego do domu. Widziałem takie rzeczy w telewizji - wtrącił się Charlie.
Wszyscy roześmieli się, a Charlie, zacierając ręce z radości, że jest w centrum uwagi, zaprezentował swój pomysł na ślub Jake’a i Cat.
- Gdyby pobrali się w sylwestra, przyjęcie mogłoby się odbyć w Top Cat. Wielkie otwarcie, sylwester i przyjęcie weselne razem. Czy to nie wspaniały pomysł? - Oczywiście ma pan na myśli sylwestra przyszłego roku - stwierdziła mama Catherine, poprawiając naszyjnik z pereł. - Oczywiście - potwierdził Charlie po krótkim wahaniu. Teraz już wszyscy zaczęli się przerzucać pomysłami, jak byłoby najlepiej uczcić to wydarzenie. Catherine podeszła do okna. Jake, widząc jej niepewną minę, szybko zbliżył się do niej.
- Słuchaj, oni wszyscy mają takie wspaniałe pomysły.
Czy myślisz, że powinniśmy rozważyć ponownie nasz plan? - Gdybym cię nie znał lepiej, pomyślałbym, że się przestraszyłaś - stwierdził Jake.
Popatrzyła uważnie w jego oczy. Jak może mieć jakiekolwiek wątpliwości co do tego wspaniałego człowieka? Jeśli coś przed nią ukrywa, będzie to na pewno jakaś niespodzianka. Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
- Nie gniewaj się. Jestem dziś trochę przewrażliwiona i to wszystko. Czy twój dżip stoi przed domem? Jest gotowy do drogi? - zapytała.
- Musi być. Przecież ty tylko w ten sposób potrafisz opuszczać przyjęcia weselne!
Ktoś zawołał Jake’a, wiec Catherine została sama, uśmiechając się do swoich myśli. Dziękowała losowi za to, co ją dzisiaj spotyka. Mężczyzna, którego kocha, a który świata za nią nie widzi, jest uczciwy i wspaniały. Jest człowiekiem, który nigdy by jej nie oszukał.
Przepełniona szczęściem, szepnęła do Charliego, który właśnie przechodził obok niej:
- Czy wszystko jest na pewno przygotowane?
- Tak. Przestań się martwić na zapas.
- Dziękuję.
Ponieważ goście bawili się dobrze, Catherine postanowiła znaleźć Ellie i podziękować jej za rewelacyjny tort i zapewnić ją, że wcześniejsze ujawnienie rodzicom wszystkiego naprawdę niczego nie zepsuło i nie stanowi żadnego problemu.
Kiedy szła przez hol, usłyszała Charliego i Sarge’a rozmawiających w gabinecie. Nie widzieli jej. Już miała się do nich odezwać, gdy dwa wypowiedziane słowa przyciągnęły jej uwagę: Jake i pieniądze. Zesztywniała. Wiedziała, że nieładnie jest podsłuchiwać, ale musiała wiedzieć, o co tu właściwie chodzi.
- Szkoda, że nie powiedział mi wcześniej, że sprawy mają się aż tak źle. Jeszcze parę tygodni i straciłby Alley Cat. Catherine nie mogła uwierzyć własnym uszom, próbowała wymyślić jakieś wytłumaczenie.
- Należy zawsze wierzyć w Jake’a. On zawsze znajdzie jakieś wyjście z sytuacji. Teraz nie będzie już miał żadnych długów i zdobędzie potrzebne mu pieniądze. Wszystko dobre, co się dobrze kończy - zauważył Charlie ze śmiechem. Chyba usłyszała już dość. Teraz rozumiała, dlaczego czuła niepokój, który męczył ją przez cały wieczór. Czemu znowu się jej to przytrafia? Może tym razem będzie mogła wymknąć się z domu nie zauważona przez nikogo. Ale nie mogła się ruszyć. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
Ze stoickim spokojem obserwowała, jak goście idą do gabinetu. Była zupełnie spokojna. I wtedy zauważyła Jake’a zmierzającego w jej kierunku. Uśmiechał się do niej. Ogarnęła ją wściekłość. Odepchnęła go. Weszła do gabinetu i stanęła koło kominka. Zawołał ją, ale nie zwracała na niego żadnej uwagi. To nie było ważne. Jake nie był taki, jak sądziła. - Cat... co się stało?
- Sam wiesz bardzo dobrze.
- Naprawdę nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
- Oszukałeś mnie, Jake’u Alley.
- O czym ty, do diabła, mówisz? - podniósł głos. W pokoju zapadła cisza. Żałowała, że nie może oszczędzić wszystkim tej sceny. Ale było już za późno. Musiała to w jakiś sposób zakończyć. Niemniej jednak starała się mówić najciszej, jak potrafiła.
- Usłyszałam przypadkiem pewną rozmowę dzisiaj wieczorem, panie nie - potrzebuję - twoich - pieniędzy! Cóż, bogata żona na pewno pomogłaby ci rozwiązać twoje problemy finansowe. - Łzy popłynęły jej po twarzy, co rozgniewało ją jeszcze bardziej. Odwróciła się plecami do Jake’a, chcąc wyjść z gabinetu. Nie mogła znieść tych wszystkich ciekawskich spojrzeń.
Jake chwycił ją za ramię.
- Posłuchaj, chciałem ci o tym powiedzieć. Ale ciągle nie było na to czasu.
- Ach, tak. Rozumiem. - Wyprostowała się, by lepiej słyszeć, co ma jej do powiedzenia.
- Zgodnie z orzeczeniem o rozwodzie musiałem zapłacić Sally dużą kwotę pieniędzy do pierwszego listopada. Jeśli bym tego nie zrobił, Alley Cat stałby się jej własnością. Prawdą jest, że nie miałem tych pieniędzy. I prawdą jest to, że właśnie ty rozwiązałaś mój problem.
No, nareszcie powiedział prawdę.
- Ale nie w laki sposób, jak uważasz. To twój pomysł uratował mnie przed bankructwem, a nie twoje pieniądze. Patrzyła na niego, niczego nie rozumiejąc.
- Chciałem ci o tym powiedzieć, naprawdę, ale... Catherine zamknęła oczy. Powoli zaczynała odzyskiwać nadzieję.
- Mój prawnik przeprowadził podział Alley Cat i Top Cat. Dziś po południu wszystko zostało sfinalizowane. Sprzedałem Top Cat mojemu ojcu, doręczyłem pieniądze adwokatowi Sally i nareszcie nie mam żadnych zobowiązań finansowych. - Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? - Ponieważ nalegałabyś, żebym wziął twoje cholerne pieniądze. A moja duma nie pozwoliłaby mi na to. Rozumiesz?
- Powinieneś być ze mną szczery.
- A ty powinnaś była mi zaufać. Myślałem, że znasz mnie lepiej niż ktokolwiek na świecie.
Jego słowa zabolały ją, ale wiedziała, że Jake ma rację. Żałowała, że nie należy do tych kobiet, które w trudnych sytuacjach po prostu mdleją. To rozwiązałoby jej problem. - Naprawdę przepraszam, Cat. Zniszczyłem wszystko? - Nie, Jake. To ja powinnam cię przeprosić. Wybacz mi, dobrze?
Jake przyciągnął ją do siebie. Stał tak, trzymając ją w ramionach i patrząc jej w oczy.
Goście zaczęli krzyczeć: „Gorzko, gorzko”.
- Wiesz, czego chcą?
Catherine cofnęła się o krok i popatrzyła na mężczyznę, którego tak bardzo kochała.
- To ja wiem, czego chcę - powiedziała i pocałowała go.
Nagle rozległ się dzwonek. Do pokoju wpadł wuj Willie.
- Przepraszam za spóźnienie. Chyba niewiele straciłem?
Wszyscy wybuchnęli głośnym śmiechem.
Ojciec Catherine poklepał szwagra po ramieniu. - Zjemy lunch w przyszłym tygodniu i wtedy ci wszystko opowiem. Co powiesz na kieliszek szampana i kawałek pysznego tortu?
- Z przyjemnością, ale za chwilę. Najpierw załatwimy ważne rzeczy. - Odwrócił się do Cat i Jake’a. - Moje gratulacje, drodzy narzeczem. Czy jesteście gotowi? Catherine spojrzała na Jake’a.
- Ja tak. A ty?
- Oczywiście. A czy ma pan wszystkie dokumenty, panie sędzio?
Wuj Willie przejrzał wszystko jeszcze raz.
- Tak. No cóż...
Wszystkie rozmowy zamilkły. Goście podeszli bliżej, zaskoczeni tym, co się dzieje.
- Oprócz rodziców Catherine, no i może Ellie, ja jeden uczestniczyłem w prawie wszystkich urodzinach Cat. Byłem tu, gdy dostała swój pierwszy rower. Utuliłem ją, gdy przybiegła, płacząc, z powodu rozbitego kolana. I czuję się zaszczycony tym, że jestem tu dzisiaj, żeby połączyć tę szczególną parę świętym węzłem małżeńskim. Zapanowała konsternacja. Mama Catherine zareagowała pierwsza.
- Teraz? Tu? Och, Catherine! Ale... ale kwiaty... i... Mój Boże, Catherine, przecież ty jesteś ubrana na czarno. Catherine podeszła do matki i objęła ją z czułością.
- Mamusiu, ja już miałam uroczysty ślub w kościele. Miałam na sobie wspaniałą ślubną suknię. Pięknie to wtedy zorganizowałaś, ale... przecież to wszystko nie uczyniło mnie szczęśliwą. - Pocałowała mamę w policzek i podeszła do ojca. - Cat, bardziej niż czegokolwiek na świecie chcemy, żebyś była szczęśliwa.
Ciotka Helen zaczęła szlochać. Po chwili nie było w pokoju nawet jednej osoby, której nie zakręciłaby się łza w oku.
- Może Becky i Charlie staną koło państwa młodych.
Myślę, że możemy zaczynać.
Kiedy wuj Willie zakończył ceremonię, wszyscy zaczęli bić brawo.
- Czy państwo młodzi chcieliby nam coś powiedzieć? - Dziękuję wam wszystkim za przybycie tutaj i uczestniczenie w naszej skromnej ceremonii. - Cat spojrzała na Jake’a w nadziei, że i on doda coś od siebie. - I w ten sposób, moi drodzy, nigdy nie zapomnę ani o urodzinach Cat, ani o rocznicy ślubu.
- Nie łudź się, że w związku z tym zadowolę się tylko jednym prezentem - zawołała rozbawiona Catherine. - Więc gdzie jest obiecany szampan i tort? - zapytał wuj Willie, zacierając ręce.
Jake i Cat przyjęli kolejne życzenia, uściski i pocałunki, aż wreszcie goście zostawili ich w spokoju. - Co myślisz o tym, żeby się stąd wymknąć i rozpocząć nasz drugi miesiąc miodowy?
Byli już prawie za drzwiami, gdy usłyszeli wołanie.
- Dokąd się wybieracie? Może zabralibyście nas ze sobą? - Oczywiście to był Charlie, ale wszyscy przerwali rozmowy, zaciekawieni.
- Cat powiedziała mi, że chce, żebym ją zaskoczył. Potem ciągle mnie podpytywała. Mogę wam tylko jedno powiedzieć, że nasz miesiąc miodowy na pewno będzie związany z żeglowaniem. Nie wiadomo tylko, kiedy i jak długo będziemy pływać.
- Ale będziecie mieć jakąś załogę? - zaniepokoiła się matka Cat.
Catherine zaczęła się śmiać.
- Zapomniałam wam powiedzieć, że Jake jest żeglarzem, naprawdę. Czy mam im opowiedzieć o jachcie „Koci zew”? - zwróciła się do Jake’a.
- „Koci zew”? - powtórzyła Becky i wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Cat nie chciała zranić Jake’a. Dobrze wiedziała, jak wiele ta łódź znaczyła dla niego. Po prostu nie pomyślała, że ta nazwa może się wydać zabawna.
- Wiem, że to głupia nazwa, ale to była naprawdę wspaniała łódź - odezwał się Jake.
Pożegnali się w końcu z wszystkimi i wyszli przed dom. Catherine nie mogła się doczekać, co powie Jake, kiedy zobaczy prezent od niej. Była tak przejęta, że prawie nie mogła oddychać.
I wtedy Jake zauważył łódź.
- Cat! Ty nie...
Na specjalnej przyczepie, przykryty zielonym brezentowym pokrowcem, stał jego ukochany jacht. - Owszem, zrobiłam to... A ty nie możesz się o to na mnie złościć - stwierdziła.
- A jeśli będę?
- Pozwól, że przypomnę ci pewną rozmowę. Zapytałam cię, co byś zrobił, gdybyś wygrał dużo pieniędzy i kupił mi jakąś drogą rzecz, a ja bym jej nie przyjęła. Pamiętasz, co wtedy powiedziałeś?
- Że przełożyłbym cię przez kolano i stłukłbym ci pupę - powiedział i pocałował ją w czubek nosa, śmiejąc się głośno. - Więc nie jesteś na mnie o to wściekły i nie będziesz mi dokuczał? - zapytała z nadzieją w głosie. Spojrzał na łódkę, potem na Cat..
- Będę to robił z prawdziwą radością, pani Alley. Możesz na to liczyć - stwierdził stanowczo i roześmiał się radośnie. Zaraz potem przyciągnął ją do siebie i ucałował.