Aby zniszczyć działa, na Nawaronę wyrusza grupa komandosów. Tak w skrócie przedstawia się akcja filmu, który jest co prawda zręcznie opowiedzianą bajką, jednak jak w każdej bajce jest w nim odrobina prawdy. Gigantyczne armaty, zdolne do zatopienia każdego okrętu naprawdę istniały.
Wcale nie trzeba jechać do Grecji ani na słynny Wał Atlantycki, aby się o tym przekonać. Wystarczy wychodząc z Helu w stronę Jastarni, skręcić w prawo, w las, zaraz za budynkiem dawnej wartowni. Po kilku minutach spaceru staniemy przed ogromną budowlą. Jest to właśnie stanowisko takiej gigantycznej armaty.
Każdego lata wczasowicze tłumnie odwiedzają Hel. Przez dwa letnie miesiące tłumy turystów zapełniają wąskie uliczki i wspaniałe plaże tego sennego, przez pozostałą część roku miasteczka. Liczne kafejki, fokarium, Muzeum Rybołówstwa, rejsy statkiem po zatoce to najważniejsze atrakcje, które co roku cieszą się niesłabnącym powodzeniem i nie wymagają reklamy. Jednak prawdziwe, znane na razie tylko nielicznym atrakcje, czekają nieco dalej od gwarnego centrum. Wystarczy skręcić z utartych szlaków w las, aby napotkać ukryte pomiędzy wydmami żelbetowe schrony. Jeszcze kilka lat temu było to praktycznie niemożliwe.
Jednak w miarę jak wojsko pozbywa się niepotrzebnych terenów i znikają kolejne płoty z przeżartego rdzą drutu kolczastego, coraz więcej ludzi przybywa, aby zobaczyć na własne oczy niemych świadków historii - helskie fortyfikacje.
Hel jest jedynym miejscem w Polsce, gdzie oprócz wielu stanowisk związanych z historią artylerii nadbrzeżnej Polskiej Marynarki Wojennej wraz ze słynną baterią Cyplową im. Heliodora Laskowskiego, można również zobaczyć schrony - działobitnie niemieckiej baterii kalibru 406 mm - helskie „Działa Nawarony”. Dzisiaj niepotrzebne i opuszczone, w przyszłości mogą stać się największą (dosłownie) atrakcją turystyczną na Helu.
Interesujące odkrycia przychodzą często niespodziewanie. Pierwszą wzmiankę w postaci krótkiej, zawartej w jednym zdaniu, informacji znalazłem w wydanej w 1985 r., obszernej i jak na tamte czasy znakomicie opracowanej monografii uzbrojenia okrętów wojennych napisanej przez J. Campbella. Autor przy opisie niemieckich armat okrętowych kalibru 406 mm wspomniał, że jedna bateria została ustawiona koło Gotenhafen. Już chwila zastanowienia wystarczyła, aby moje myśli skierowały się w stronę Helu. Jednak musiało upłynąć jeszcze sporo czasu, zanim stanąłem przed stanowiskiem przeznaczonym dla takiej armaty. Połowa lat 80. nie była okresem, który sprzyjał prowadzeniu jakichkolwiek badań terenowych, zwłaszcza na Helu. Nie był to jednak czas zupełnie stracony, ponieważ gromadziłem wszystkie dostępne informacje i teczka z napisem „406” powoli pęczniała.
Również przepytanie znajomych i kolegów, którzy z tych, czy innych powodów bywali lub mieszkali na Helu dało pozytywne rezultaty. Przełom nastąpił w 1992 r., gdy otrzymałem formalną zgodę dowódcy 9. Flotylli Obrony Wybrzeża i stanąłem wreszcie na stanowisku. Myślę, że każdy, kto po raz pierwszy widzi taki obiekt przeżywa to samo. Najprościej można to porównać z reakcją dziecka, które na pytanie czy podobała mu się wycieczka do ZOO, odpowiedziało - nie! Dlaczego? Bo słoń był za duży! Zaraz potem prawie każdy skłonny będzie zadać sobie pytanie: Co skłoniło Niemców do mieszczenia takich ogromnych armat właśnie na Helu?
Przejęcie kontroli nad południowym Bałtykiem, zwłaszcza zdobycie nowoczesnego portu w Gdyni, której nazwę natychmiast zmieniono na Gotenhafen i wraz z przyległymi akwenami przekształcono z tętniącego życiem portu handlowego w największą bazę niemieckiej marynarki wojennej na Bałtyku, wymagało zapewnienia skutecznej obrony od strony morza. Walki stoczone w tym rejonie we wrześniu 1939 r., zwłaszcza pojedynki ogniowe jedynej polskiej, nowoczesnej baterii nadbrzeżnej kalibru 152,4 mm z niemieckimi pancernikami „Schleswig Holstein” i „Schlesien”, która pomimo przygniatającej przewagi Niemców pozostała zdolna do prowadzenia walki, udowodniły wartość Półwyspu Helskiego jako miejsca ustawienia artylerii nadbrzeżnej.