Adam Wiedemann


Adam Wiedemann

Minimal lampart

Od talentu głowa nie boli. Co jest najbardziej czerwcowe,
robaki? Czasami, najzupełniej niespodziewanie,
zagłębiamy się w potwarz, w obmowę, jakie tam są
Złote Klucze!, niezbędne
dla rozwoju płodu! Korzystamy z dorobku martwych istnień, Kant by się
uśmiał, tak na nim
korzystamy. Zgarniamy po prostu samą śmietankę myśli.
I sprint, do jeszcze wyższych napięć, wzwodów,
supermarketów!

Nowa zwrotka. Od miłości
głowa nie boli. Co jest najbardziej grudniowe, wigilia?
Wigilia czego? Co z nią? Jutro moje urodziny!
Człowiek przykłada wagę do tak marnych nieszczęść,
że aż wstyd, tzn. byłby, gdyby było przed kim.
Ale nie ma instancji, nawet Bóg
grał w te klocki przed Sobą, rozdwoił się, Wszechmocny!
Nowa zwrotka? Jeszcze nie czas, nie ta pora
roku, na którą czekamy z napięciem, ze wzwodem!

Wymagasz ode mnie
za wiele, Panie Boże! Od seksu głowa nie boli, ale od radości
powstają ody i są wykupywane miesięczniki! Pada
śnieg, pada Po prostu, pada zdanie,
z którego jasno wynika, że nic nie jest jasne,
a jednak siedzimy w domu i nikt nas stąd nie wyrzuca,
mamy czym płacić, płacimy chwilami szczęścia,
jesteśmy niezapomniani i roztapiamy się w chwale!
A jakość tego wszystkiego pozostawia wiele do życzenia.

I jeszcze raz! I znowu, póki czas, nadchodzi
nowa pora. Choćby i na kolację. Termometr
wskazuje minus piętnaście i właśnie piętnaście
znaczy dla nas piętnaście, ale gdy potrzeba,
gdy obowiązek, kiedy pełno gąb
do wykarmienia, to potrafimy w taki mróz
stać pod kościołem i grać na saksofonie albo kierować tramwajem.
Tacy jesteśmy. I nie damy się
mrozowi ani trudnym zaleceniom Starca!

Gęby za lud walczące sam lud poobcina,
z czego jasno wynika, że nic się nie stanie,
kiedy skończę budować na dymie z komina,
skoro tak zimnym grudniem doświadczasz nas, Panie!

Kraków, 14.12.02

Daj mi tam, gdzie jem kurę w poście

Dosięgło nas milczenie
jak delikatny zapach pączków.

Przeszkadza ci to światełko?,
mogę je wyłączyć albo
schować. Nie krępuj się,
mam na stole wszystko,
czego wymaga konwenans
od posiadacza spodni. Ale zrozum,
gdzie nie przelała się krew,
tam nie wypada zapraszać
zbrodniarza, nawet jeśli
do takich wizji przywykło nam oko
już w czasach Leoncavalla.

Dopadło nas milczenie
jak subtelny smak soku
pomarańczowego Hortex
w profesjonalnie przyrządzonym drinku.

W tym oto położeniu
będąc, nie użyłbym słowa
przyjemność, choć użyłbym
przyjemności. Przekład jest
sprawą plotkarzy, stąd też
kiedy grożą nam piekłem,
trzeba zagrozić im gołą
dupą, czymkolwiek,
co przypomina prawdę,
ponieważ nie jest czymś sztucznym.

Milczenie dosięgło nas
jak lekki ton anchois
w lodach o smaku limony,
jedzonych w wyśmienitym gronie
na tarasie kawiarni,
której szefem jest Włoch.
I tak dalej, w tym sensie,
że im dalej, tym gorętsze
uściski przekażemy naszym
sekretarkom automatycznym.

Grabów, 17-20.2.99
dla Tadeusza Pióry

Dziwaczny tytuł tego wiersza wziął się z takiej oto historii:

Moja koleżanka z liceum, Jola Dawid, pracowała przez pewien czas w Chicago jako opiekunka do dzieci (por. odnośne opowiadanie Roberta Coovera w Literaturze na Świecie 1/2001) u bardzo tradycyjnej rodziny żydowskiej (tradycyjnej, niemniej amerykańskiej). Gdy nadszedł czas wielkanocny, rodzina ta obchodziła oczywiście Paschę. Na ucztę paschalną nie zaprasza się gojów, nie je się również mięsa, bo post. A jednak Jola została zaproszona (być może ze względu na nazwisko), co więcej - podano pieczone kurczaki. - Kurczaki? - zdziwiła się Jola, jedyna przy stole osoba świadoma tego, co się właśnie odbywa. - A co, kurczaki też mięso? - zdziwiła się jeszcze bardziej pani domu, po czym kurczaki zostały zjedzone. Jeśli zaś chodzi o sam wiersz, to powstał on w pierwszym tygodniu Wielkiego Postu roku 1999, kiedy to wraz z Filipem Zawadą postanowiliśmy umartwiać się regularnym pisaniem do siebie listów. Dlatego mogę teraz sięgnąć po swój list do Filipa z dnia 20 lutego tegoż roku i przytoczyć kilka słów komentarza, które właśnie wtedy gorączkowo rzuciłem na papier.

Wiersz Tadeusza - piszę, mając na myśli Tadeusza Piórę i jego wiersz "Daj mi tam, gdzie nie myślę", któremu zawdzięczam bezpośredni impuls do napisania mojego wiersza - dotyczy kwestii nieobecności i przyjemności, mój - tożsamości i przyzwoitości. Czy popełniając nieprzyzwoitość jest się dalej sobą (mając oczywiście świadomość nieprzyzwoitości tego, a więc niewinność własną jako punkt odniesienia)? I: jakie warunki powinny być spełnione, by człowiek nieprzyzwoity stał się na powrót przyzwoity. Oczywiście, wiersz poszedł swoimi ścieżkami i jest też o zażenowaniu, o wprowadzaniu (się) w zażenowanie, i wychodzeniu z zażenowania z pomocą sekretarki automatycznej, czyli uobecnionej nieobecności. Cóż, trochę to chaotyczne i nawet dla mnie teraz niezbyt jasne, ale - o czym nie bez zdziwienia dowiaduję się z cytowanego powyżej listu - byłem wtedy ciężko chory na słynną krakowską grypę, którą zaraził mnie przez telefon Marcin Baran.

Sekretarki automatyczne pojawiają się w wierszu nie bez kozery. Otóż jakiś czas przed jego powstaniem bawiłem we Wrocławiu, gdzie z Marcinem Hamkałą i (jeżeli dobrze sobie przypominam) Piotrem Czerniawskim zasiedzieliśmy się pewnego razu w redakcji Odry. Wychodząc, Marcin chciał się pożegnać z sekretarkami (miał do nich jakąś sprawę), ale okazało się, że redakcja całkiem już się wyludniła, zostały tylko sekretarki automatyczne. Z którymi pożegnaliśmy się, rzecz jasna, by dalszą część wieczoru spędzić w Highlanderze.


 

Środa, bar Zdrowie

co to jest? ruskie? ja nie chciałem ruskich
pół porcji z mięsem pół porcji z kapustą
tak zamawiałem nigdy nie jem ruskich

co mi pan mówi jak tu pisze ruskie
pół porcji ruskich to jest pana bloczek
i pół z kapustą tak jak pan zamówił

ja proszę pani nie mogłem zamówić
ruskich bo mówię pani że nie znoszę
ruskich musiała pani źle zrozumieć

na drugi raz niech się pan zastanowi
co pan zamawia mietka daj tu ruskie
na ten sam talerz zamiast tych z kapustą

Wiersz jest zapisem autentycznej wymiany zdań, zasłyszanej w barze (który co prawda nie nazywa się już Zdrowie, ale przez starych bywalców Zdrowia nadal jest Zdrowiem nazywany); przy okazji nawiązuje też do popularnego niegdyś dowcipu, wykorzystującego homonimię słów "ruskie" i "Ruskie" (jak potocznie nazywano obywateli Związku Radzieckiego). Pochodzę z Wielkopolski i ruskich się u nas nie jadało, ich smak poznałem zatem dopiero na studiach, właśnie w Zdrowiu (nie były to najlepsze ruskie w Krakowie, ale za to jedne z najtańszych, a przy tym całkiem przyzwoicie - by nie rzec: oryginalnie - przyprawiane). Już po opublikowaniu wiersza w jednym z krakowskich periodyków, zdarzyła mi się taka oto zabawna przygoda:

Zaszedłem do moich dawnych sąsiadów ze Szlaku, Grabowskich, a oni właśnie byli przed obiadem, więc - radzi nieradzi - zaprosili mnie do stołu, ja zaś - choć zasadniczo byłem już po obiedzie - zaproszenie przyjąłem. Na obiad miały być ruskie, przywiezione prze Jadwigę od mamy, w plastikowym pojemniku. Idziemy do kuchni - i co widzę: wszyscy dostają swoje porcje ruskich, a dla mnie Jadwiga odsmaża chybcikiem coś innego na patelni, bodajże rybę. Ojej, przecież mogłem zjeść z wami ruskie - mówię, zawstydzony tą niepotrzebną fatygą. Jak to, przecież nie znosisz ruskich - zdumiewa się Artur, i: - właśnie czytałem wiersz! - wyjaśnia. W ten sposób zjadłem rybę, czy co tam to było, choć ruskie bardzo lubię i nawet czasami, z sentymentalnych względów, jadam je w dawnym Zdrowiu.


 

Plaster (2)

Już jest po wszystkim i Maciek mówi mi
przy kolacji, że tylko dlatego,
że się odżywiam tak, jak się odżywiam,
to jeszcze się jakoś trzymam. I jaką

korzyść ma z tego ten, co nie jest
korzyścią dla nikogo? I zaraz
myśl o diable, który objawił mi się
w Tomku w rozmowie z Piotrem po wypiciu

zbyt wielkiej ilości żubrówki, a potem
(albo przedtem, ale raczej potem) opowieść Marcina
o Rafale, któremu też się wydawało,
że widzi diabła (w Marcinie) i w związku

z tym (albo bez związku) zabili go jacyś
wrzucając nieprzytomnego pod pociąg, a Marcin
widział to wszystko, we śnie, na co Bohdan
stojący nieopodal mówi, że dla niego

najważniejszy jest sposób, w jaki sny
przeobrażają się w rzeczywistość. Mówisz
jak Henryk, mówię, choć przecież z nimi nigdy nie
wiadomo, który któremu pierwszy co powiedział.

Grabów, 30.9.98

Wiersz powstał specjalnie dla antologii 14.44 (w której się w końcu nie znalazł) i opisuje wydarzenia mające miejsce podczas jednego z legnickich festiwali poezji. Komentarz ograniczę do rozszyfrowania nazwisk, bo jest to rzecz, która wszystkich zawsze najbardziej interesuje. Maciek to Maciej Bączyk, wrocławski malarz i filmowiec. Tomek - Tomasz Majeran, biegły w Internecie poeta i wydawca, również z Wrocławia. Poza tym w wierszu występują: Marcin Kurek (poeta i wytrawny tłumacz z języków hiszpańskich, urodzony w Opolu), Piotr Sommer (mieszkaniec Milanówka, też poeta i też tłumacz), Bohdan Zadura (patriota puławski, zawód ten sam) oraz Henryk Bereza, jedyny w tym gronie krytyk (choć nie jedyny znawca problematyki onirycznej), który zaraz po wojnie przeniósł się do Warszawy z rodzinnych Skierniewic. Tytułem zakończenia dodam, że wiersz ten należy odczytywać w ścisłym związku z poprzedzającym go wierszem "Plaster (1)".

Na rurociąg radziecki

- O! Ruro ty moja,
Czy ty mi uwierzysz,
Że ty jednocześnie
I idziesz, i leżysz?

- O! Nie wiem ja, nie wiem,
Mój ty wszeteczniku,
Który biedną rurę
Pozbawiasz wyniku.

- A miejże swój wynik,
Ruro moja luba,
Lecz: idziesz i leżysz,
I w tem twoja zguba.

- A nie wiem, czy ty wiesz,
Że ja również płynę
I póki żyjecie, to i ja
Nie zginę.

Kępno, 9 II 89

Pewnego razu, jadąc pociągiem z Anósią Sz., zauważyłem biegnący przez pola srebrzysty rurociąg. Wiersz został zapisany na bilecie i potem trochę się bałem, czy konduktor nie wymierzy mi kary pieniężnej za zniszczenie tego urzędowego dokumentu. Co gorsza, mógł też przez przypadek przeczytać wiersz i donieść na milicję, która by mnie wtedy niezwłocznie aresztowała za obrazę rurociągu. Niewinny akt twórczy przekształcił się zatem znienacka w akt odwagi o charakterze patriotycznym. Ponieważ mieliśmy do przejechania już tylko jedną stację, konduktor się nie pojawił i mój heroizm pozostał w sferze konceptualnych gdybań. Co więcej, nie doceniły go też pisma podziemne, w których później bez skutku próbowałem ów wiersz ogłosić drukiem.

Wybór


K.K.Baczyńskiemu

Raz do żebraka powiedziała dama:
Ja bym się bała tak tu siedzieć sama.
Ten odpowiedział: To usiądź na moście,
tam cię odwiedzą różne dziwne goście.
Ona usiadła i zaczęła czekać,
ale nie było ni śladu człowieka.
Mrok do niej przyszedł i powietrze zimne,
i ryby przyszły, i zwierzęta inne,
a ona, głucha na te wszystkie moce,
rycząc ze strachu siedziała pod kocem.

Kraków, 14 XI 89

Wiersz powstał na uczelni, w czasie zajęć z Jerzym Jarzębskim. Omawiana była poezja powstania warszawskiego, a koło mnie w ławce siedział Pawełek Kempny i zabawialiśmy się wpisywaniem sobie do zeszytów różnych głupot. Byliśmy dobrymi studentami, więc mogliśmy sobie na to pozwolić. Morał z tej historii jest taki, że czasem nawet zajęcia uniwersyteckie odbywają się z pożytkiem dla literatury.

Bożenka

Co się tak unosi po nieba błękicie?
To biedna Bożenka płacze w złotym życie.

Płacze i zawodzi jak ta morska mewa,
chociaż złote słońce mówi, że "nie trzeba".

- Lecz cóż mi z tego, słoneczko kochane,
kiedy zerwałam dziś z koleżankami.

Miałam ja cztery dobre koleżanki
i porzuciłam je dla głupiej mrzonki.

- Nie płacz, Bożenko - zaszumiało zboże -
z koleżankami przeprosić się możesz.

- Ale nie wróci dawne zaufanie,
już nie ma sensu to kolegowanie.

Rzekło słoneczko: - Może się wyprowadź,
z kim innym możesz się zakolegować.

- Oj oj, słoneczko, jakie-ś ty naiwne.
Czy ty nie widzisz, że ja mam złe serce?

Już moje życie jak stara opona,
cała zjechana i podziurawiona;

ja sama widzę, jaka jestem wstrętna,
już nie nadaję się do koleżeństwa.

Tych koleżanek porzuconych obraz
będzie mnie dręczył, gdziekolwiek bym poszła.

Choćbym miała setki nowych koleżanek,
będą one dla mnie tylko namiastkami.

Czemuż nie przeczułam, że zrywając, zrywam
ze wszystkimi oprócz tych, z którymi zrywam!

Kraków, 27 I 91

Skolas mieszkał początkowo na stancji z jakimiś dziewczynkami, spośród których "najgorsza" była niejaka Bożenka, już nawet nie pamiętam dlaczego, pewnie pilnowała porządku w kuchni. W każdym razie kiedy po raz pierwszy i ostatni odwiedziłem tam Skolasa, słynna Bożenka przyszła i się do nas dosiadła. Wyglądała na sympatyczną dziewczynkę, niemniej wiedząc o istniejących między nią a Skolasem kwasach, postanowiłem jakoś rozładować atmosferę i napisałem dla niej ten oto wierszyk. Potem spotkałem ją już tylko raz, na dworcu przy kasie. Kupowała tam jakiś bilet z powodu mającej nastąpić nazajutrz podwyżki.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Adam Wiedemann, Gwałtowne pogorszenie słuchu
Adam Wiedemann samczyk
Sny z nazwiskami odcinek 14 Adam Wiedemann
Asnyk A., Polonistyka, 05. Pozytywizm, Asnyk Adam, opracowania
W Polsce sektor odzieżowy tworzą dwa działy, nauka, Adam Stabryła, Zarządzanie strategiczne w teorii
Adam Mickiewicz - Pan Tadeusz (opracowanie Kazimierza Wyki), FILOLOGIA POLSKA - UMCS-, II ROK, Roman
adam-górotwórSCIAGA
Ayam, Adam - zupa z kurczaka
adamgroch, Notatki Rolnictwo, 4 rok, IV rok, szur adam
Adam Solarek Konspekt zajęć o Podstawowej Dokumentacji Ratowniczej, szkolenia, WOPR, ratownictwo wod
Zagadnienia na kolokwium Adam Danek, Geografia polityczna UJ
ebooks pl adam+lepa swiat+manipulacji +socjotechnika propaganda media polska ojczyzna pa f1stwo w b
fizyka 2, ćw1, Adam Bieliński
Testy toksyczności, Nowy Dokument programu Microsoft Word (2), Adam Łapiński gr
Dziady część IV (2) , Dziady część IV - Adam Mickiewicz
AKTA OSOBOWE, list mot3, Adam Kwiatkowski
Dziady część II (2) , Dziady część II - Adam Mickiewicz

więcej podobnych podstron