Służebnica Boża Małgorzata Occhiena Bosco
ks. Jarosław Wąsowicz SDB
RODZINA SALEZJAŃSKA
Pierwszym wydarzeniem, jakie w zakamarkach pamięci odnajdywał w historii swojego życia św. Jan Bosko była śmierć jego ojca. Mały Janek miał wówczas zaledwie 2 lata. Zapamiętał epizod związany z tą smutną chwilą swojego dzieciństwa. Mama Małgorzata po całym dniu spędzonym wraz z synami na modlitwie przy zwłokach zmarłego męża, wieczorem zwróciła się do nich: „Chodźcie dzieci, czas na spoczynek”. Jan powiedział wówczas: „Jeśli z nami nie pójdzie tato, to ja także nie pójdę”, na co mama Małgorzata odpowiedziała zalana łzami: „Biedne dziecko! Nie masz już ojca!”.
Niezbadane są wyroki Bożej Opatrzności. Przyjaciel sierot i ubogiej młodzieży - św. Jan Bosko, najpierw sam doświadczył doli sieroty i ubóstwa. Z tej życiowej lekcji czerpał pełnymi garściami przez cały okres swojej pracy wychowawczej. Zwłaszcza z postawy własnej matki Małgorzaty Occhiena, która jako 29-letnia zaledwie kobieta została sama z trójką synów. Poświęciła się im bez reszty, przetrwała wszystkie trudne chwile, pracowała do utraty tchu, byleby jej synowie wyrośli na porządnych i wierzących ludzi. W tym zapracowaniu dla dobra swoich dzieci Małgorzata była do końca życia wzorem wielkiego wychowawcy młodzieży. Jeśli dzisiaj ksiądz Bosko jest znany ze swojego systemu wychowawczego, warto przypomnieć, że jego podstawy wyniósł z wychowania, jakie odebrał od mamy Małgorzaty w domu rodzinnym.
Ta prosta kobieta nie znała uniwersyteckich zasad pedagogii, ale żyła wiarą i ona stała się fundamentem, na którym budowała swoją pracę wychowawczą. Jak wspominał ksiądz Bosko, jego matka była nieugięta w wymaganiach, ale słodka w sposobie bycia, umiała praktycznie przekazać życiowe zasady. Ksiądz Bosko zapamiętał te proste wykłady mamy z katechizmowych prawd wiary do końca swojego życia. Kiedy pokazywała dzieciom niebo, mawiała: „To Pan Bóg stworzył świat i rozsiał tam w górze tyle gwiazd; jeśli firmament jest taki piękny, o jak wspaniały jest raj!”; po dobrych zbiorach przypominała synom: „Dziękujmy Panu Bogu, że tak łaskawym okazuje się dla nas, dając nam chleb codzienny”, kiedy natomiast przygotowywali się z całą rodziną do wyjścia na niedzielną Mszę świętą, chłopcy mogli usłyszeć od swojej matki: „Czy wiecie, dlaczego daję wam dzisiaj nowe ubrania? Jest święto i słusznie, abyście na zewnątrz okazali swą radość, ale pragnę, aby czystość ubrania przypominała wam piękność duszy. Co nam da piękne ubranie, gdyby dusza była splamiona grzechem?”. W oratorium ksiądz Bosko wywieszał jeszcze inną sentencję, której nauczył się od własnej mamy: „Pamiętajcie, że Bóg was widzi.” Swoim współpracownikom zwierzył się kiedyś: „To ona nauczyła mnie modlić się, to ona zachęcała nas wieczorem do wspólnego różańca i modlitwy”.
Ksiądz Bosko mawiał często, że dom rodzinny kandydatów do kapłaństwa, to pierwsze seminarium. Odwoływał się przy tym do własnego doświadczenia, kiedy mama Małgorzata towarzyszyła dyskretnie jego powołaniu, wychowywała go do miłowania Boga i Kościoła. W dniu wyjazdu do seminarium Jan Bosko usłyszał od niej ostatnie wskazówki, jak ma realizować powołanie do kapłaństwa: „Założyłeś sutannę i cieszę się z tego bardzo. Pamiętaj jednak, że nie ubranie zdobi człowieka, ale cnota. Gdybyś pewnego dnia miał zwątpić w swoje powołanie, na miłość Boską, nie zbezcześć tej sutanny. Lepiej natychmiast ją zdejmij. Wolę byś był zwykłym wieśniakiem niż kapłanem, który nie spełnia swoich obowiązków. Gdy zostaniesz księdzem, staraj się, aby ludzie wokół ciebie kochali Madonnę”. Podobnie było w dniu prymicji, kiedy szczęśliwa mama księdza Bosko powiedziała mu: „Jesteś już kapłanem, odprawiasz msze św. Od dziś przez całe życie będziesz bardzo blisko Pana Jezusa. Pamiętaj jednak, że zacząć odprawiać mszę świętą znaczy tyle, co zacząć cierpieć”.
Małgorzata Occhiena stała się także pierwszą współpracownicą księdza Bosko. W 1846 r. zamieszkała wraz z nim w Turynie na Valdocco i oddała się bez reszty pracy dla rzesz ubogich wychowanków swojego syna. Stała się odtąd mamą dla dziesiątek chłopców przebywających w pierwszym salezjańskim Oratorium. Przekazała dla nich cały swój majątek. W swoich „Wspomnieniach” ksiądz Bosko pisał: „By móc stawić czoła pierwszym wydatkom, sprzedaliśmy jedną winnicę i kawałek pola, a matka kazała sobie przysłać swoje wiano, którego do tej pory zazdrośnie strzegła. Z niektórych jej sukien uszyliśmy ornaty, z bielizny obrusy na ołtarz i szaty potrzebne przy odprawianiu mszy świętej. Mama miała też złoty łańcuszek i parę pierścionków. Sprzedała je, by kupić rzeczy potrzebne do kościoła”.
Matusia Małgorzata zmarła 25 listopada 1856 r., pracując do końca swojego życia w turyńskim Oratorium. Miała 68 lat. W tym dniu salezjanie na całym świecie polecają Miłosierdziu Bożemu swoich zmarłych rodziców. Służebnica Boża Małgorzata Occhiena jest dzisiaj patronką stowarzyszenia, które należy do Rodziny Salezjańskiej i skupia najbliższych krewnych salezjanów. Jednym z celów Stowarzyszenia jest modlitwa o wytrwanie w powołaniu tych, którzy poszli w ślady księdza Bosko.