JACEK CIESLAK
2_a_b_Życie piękniejsze od trumny
W masowych mediach nic nie sprzedaje się tak dobrze jak śmierć. Zwłaszcza jeśli umierają osoby powszechnie znane, uwielbiane, genialne. Taki był los Jimiego Hendriksa, który na haju udusił się wymiocinami. Janis Joplin najpierw odstawiła heroinę, a w chwili słabości miała pecha - dostała za mocny towar. O Morrisona trwają spory do dziś. Jedni uważają, że zaćpał się w wannie paryskiego apartamentu, ale ostatnio pojawiła się relacja, że zszedł w podejrzanym barze, a zwłoki tylko podrzucono do jego mieszkania.
Jednak fanów rocka powinien bardziej zainteresować fakt, że gdy dokonywano sekcji zwłok lidera The Doors, był tak zniszczony przechodzeniem na drugą stronę świadomości, że lekarz wziął tego niespełna 30-latka za osobę 80-letnią!
George Harrison - który wraz z innymi bitelsami eksperymentował z amfetaminą, by wytrzymać nocne koncerty w hamburskiej spelunce, palił jointy od czasu, gdy poczęstował go Bob Dylan, a później wpakował się po uszy w LSD i jeszcze gorsze świństwa - tak mówił o przekleństwie narkotyków: - Myśleliśmy, że otworzą w nas ukryte pokłady świadomości i wrażliwości, uwolnią od alkoholizmu, a okazało się, że są od niego jeszcze gorsze.
Stwierdził to naocznie podczas wizyty w San Francisco, mekce hippisów, w szczycie lata miłości, skąd uciekał przerażony degeneracją, jaką wywołały dragi wśród fanów rocka.
Alcoholica to już przeszłość
I dziś panuje moda, żeby pisać o muzyce pop, wtrącając narkotykową nutę. To takie ekscytujące. Tymczasem tak podane wieści są przesadzone. Gdyby porównać liczbę dramatów wywołanych narkotykami w latach 60. i 70. i współcześnie - sensaci będą mieli się z pyszna. Ich ostatnią deską ratunku wydaje się brytyjska wokalistka Amy Winehouse, którą ścigają tłumy paparazzich, by przyłapać ją na braniu, a tak naprawdę chodzi chyba o tak zwane ostatnie zdjęcie, bo zawsze ma największą wartość. Nie da się ukryć, że Winehouse bliska jest grobu. Ostatnio o rozwodzie z nią myśli siedzący za narkotyki mąż, co znaczy, że chce zacząć normalnie żyć, tymczasem żona nie daje na to nadziei.
Nie przesądzając sprawy, bo Amy zawsze ma szansę na spokojne życie, trzeba podkreślić, że ostatnią rockową sławą, która zmarła po zażyciu narkotyków, był wokalista Alice In Chains - Layne Staley, heroinista, którego rozkładające się od trzech dni ciało znaleziono, gdy przestał wychodzić z domu. Zdarzyło się to w 2005 r. Ale jego koledzy żyją i wciąż chcą grać.
Wcześniej samobójstwo popełnił zniszczony nałogami i wywołanymi przez nie depresjami Kurt Cobain. Jednak jego kolega z Nirvany Dave Grohl kwitnie na scenie na czele Foo Fighters z dala od podejrzanych spelunek i dilerów. W świetnej formie są muzycy Pearl Jam, innej czołowej grupy nurtu grunge, zwłaszcza zaś Eddie Vedder, który od używek woli teraz surfowanie. I wiele wskazuje na to, że narkotyki oraz alkohol wśród gwiazd, jeśli nawet nie będą wyklęte, to staną się mniej ważne niż piękno życia.
Miniony rok świadczy, że tak może być. Dowodem jest to, że trzy najważniejsze pop-rockowe albumy zostały nagrane przez artystów, którzy brzydzą się używkami lub z nimi zerwali. Najbardziej szokuje Metallica - tym razem pozytywnie. Muzycy najgłośniejszej formacji na świecie na początku lat 80. byli postrachem hotelarzy, bo ciągnęła się za nimi legenda niegrzecznych chłopców, którzy piją na umór, by utulić żal po dzieciństwie w rozbitych rodzinach. Chcieli zniszczyć siebie i świat.
Przełomowy moment uchwyciła kamera śledząca Metallicę na potrzeby dokumentu „Some Kind of Monster”. Relacje między muzykami stały się fatalne, reagowali na siebie z agresją i podjęli decyzję o zbiorowej terapii. Do przesilenia doszło, kiedy wokalista James Hetfield wrócił do studia z polowania na Syberii. Na głowie miał papachę z lisa, kozaczył, był nienaturalnie pewny siebie. Ale kiedy wódka wyparowała z krwi, załamał się. W Rosji wypił o jedną kroplę za dużo. Musiał się poddać kuracji odwykowej.
Zniknął na wiele miesięcy. Ale kiedy wrócił, on i zespół zaczęli odbijać się od dna. W zeszłym roku wydali album „Death Magnetic”, który potwierdził, że można nagrywać mocne rockowe płyty, nie wypijając kieliszka alkoholu i nie wciągając koksu. Kiedy widziałem we wrześniu Hetfielda z bliska, emanował wspaniałą energią i poczuciem humoru. Był silny jak nigdy wcześniej, a na scenie przypominał wulkan. Tym samym legenda Metalliki, nazywanej przez lata Alcoholicą, przeszła do historii.
Niech żyje życie
Kolejnym bestsellerem 2008 r. był album „Black Ice” AC/DC. Czego muzykom przez lata nie wypominano! Satanizm, alkoholizm, wszystkie grzechy świata były wpisane w ich biografię. Tymczasem alkoholowy rozdział heavy metalowej grupy dawno już jest nieaktualny. Skończył się wraz ze śmiercią Bona Scotta, pierwszego wokalisty, który zmarł po przebalowanej nocy we własnym samochodzie. Jego następca Brian Johnson uwielbia wyścigi samochodowe i choćby z tego względu nadużywanie alkoholu jest dla niego bez sensu.
Ale symbolem abstynencji w grupie jest lider Angus Young. I nic dziwnego - przemierzając co wieczór gigantyczną scenę w szalonym tańcu z gitarą, pić się długo nie da. Trzeba mieć kondycję. Angus ją ma, ponieważ, jak mówi, zdarza mu się wypić piwo, ale nadużywanie trunków nie jest w jego stylu. Dlatego mieszkańcy holenderskiego miasteczka, gdzie zamieszkał wraz z żoną, sensacji obyczajowych nie oglądają. Co najwyżej grzecznego pana po pięćdziesiątce, który idzie do kiosku po papierosy. To jedyny nałóg Younga. Dlatego wszystkich muzyków nadużywających używek od razu odsyła na odwyk, by nie komplikowali pracy zespołu. Nie miał wyrozumiałości nawet dla swojego rodzonego brata Malcolma, który wrócił do grupy, gdy przestały mu drżeć ręce, i zamiast myśleć, jak by coś wypić, skoncentrował się na graniu riffów.
Najbardziej skrajnym przykładem jest Chris Martin, lider Coldplay, który wydał w zeszłym roku najlepiej sprzedającą się płytę „Viva la vida!”. Tytuł „Niech żyje życie!” mówi sam za siebie, a szczególność Martina polega na tym, że jest abstynentem od zawsze. Jego abstynencja nie jest wcale wywołana wcześniejszym nadużywaniem alkoholu i narkotyków.
Muzyczna prasa nieustannie wypominała Martinowi, że nie prowadzi typowego rockandrollowego trybu życia i zamiast bawić się w klubach, gra w staromodnego krykieta.
- Rock and roll nie polega na tym, że trzeba brać kokainę i nosić skórzane spodnie - szydził. - Duchem rock and rolla jest wolność. Podążanie za własnym głosem i nieprzejmowanie się tym, co powiedzą inni. Dla nas najważniejsze jest przebywanie razem i wspólne granie muzyki, którą kochamy. Nie chcemy się wtłaczać w niczyje schematy. Nie będę przecież brał narkotyków i upijał się, żeby coś udowodnić. Wolę posprzątać mój pokój, niż go zdemolować. Wolę pływać i biegać, niż pić i brać dragi!
Znana jest anegdota o tym, jak Martin miał problemy z gardłem w czasie koncertu. Użył wtedy demonstracyjnie lekarstwa w sprayu. - Powinienem powiedzieć, że to kokaina, żeby trochę podkręcić klimat imprezy - ironizował.
Po występie ze skandalizującymi zespołami Limp Bizkit i Godsmak, gdy część widowni chciała sprowokować grupę do agresywnych reakcji, Coldplay powiedzieli:
- Zagraliśmy spokojnie, żeby pokazać ludziom, że nie trzeba krwawić ani wymiotować, żeby dobrze się bawić na koncercie.
Wysoka cena uzależnienia
Do roli symbolu w walce z nałogami wyrósł Eric Clapton, legenda rocka od blisko pięciu dekad. Pił alkohol, odkąd był nastolatkiem. Potem, na początku lat 70., w szczycie uzależnienia od heroiny wydał na nią przez rok równowartość dzisiejszych 3 milionów funtów. Siedział w domu i ćpał. Wychodząc z nałogu, jak wielu wyleczonych narkomanów, popadł w jeszcze cięższy alkoholizm: wypijał kilka butelek whisky dziennie. Clapton nie ukrywa, że jego nałóg był przyczyną tragedii współpracujących z nim muzyków, a także przyjaciół, kochanek. Wielu z nich przypłacało burzliwą znajomość życiem, a kobiety często zostawały same z dziećmi gwiazdy.
Najbardziej wstrząsająca jest historia syna Conora. Clapton nawet podczas zabawy z niemowlakiem musiał sięgać po butelkę. Potem go porzucił, czego pośrednią konsekwencją stała się śmierć dziecka, gdy nieupilnowane wypadło z okna nowojorskiego wieżowca. Właśnie ten dramat zmienił życie gitarzysty. To wtedy zdecydował się na odwyk i założył Crossroads, słynne centrum detoksykacyjne na wyspie Antigua, gdzie pomaga innym alkoholikom i narkomanom w zerwaniu z nałogiem. Na ten cel zlicytował wiele gitar i osobistych pamiątek. Od wielu lat jest szczęśliwym mężem i ojcem trójki dzieci. Pozostaje niezwykle aktywnym artystą, który stale nagrywa i koncertuje, będąc w coraz lepszej formie.
Clapton opowiedział o swoich strasznych doświadczeniach w wydanej w zeszłym roku autobiografii. Podobnie postąpił David Crosby, założyciel The Byrds, a także członek kultowej amerykańskiej supergrupy Crosby, Stills, Nash and Young. Książka, którą czyta się jak horror, ma mocną puentę w postaci aresztowania za posiadanie narkotyków i pistoletu. Paradoksalnie jest to happy end, bo kończy stracone 14 lat. Crosby, przeżywając szok na dnie - zaczął się odbudowywać jako człowiek i artysta.
Ostatnio muzyczny świat obiegła wiadomość o spotkaniu trzech wielkich brytyjskich gwiazd: Robbiego Williamsa, Roda Stewarta i Liama Gallaghera z Oasis. Spotkanie zostało nagłośnione, ponieważ w miejscu, gdzie do niego doszło, obowiązywała całkowita prohibicja. Wszyscy trzej panowie dość mają dramatów związanych z alkoholem, cenią sobie życie i nie chcą więcej tracić czasu na wychodzenie z kaca i porannego klina, które wcześniej czy później kończą się kosztownym odwykiem.
O gitarzyście Joe Perrym i Stevenie Tylerze z Aerosmith mówiło się: chemiczni bracia, brali bowiem wszystko. Od 20 lat Perry jest czysty. Tylko dlatego zespołowi udał się comeback.
- Zaczęło się od rozmowy ze Stevenem, z którym doszliśmy do wniosku, że przez narkotyki i alkohol zmarnowaliśmy aż 20 lat - powiedział Perry. - Kiedyś ludzie śmiali się ze mnie, dlaczego dbam o zdrową żywność, a jednocześnie wciągam koks. Widocznie coś mnie ciągnęło do higienicznego trybu życia. Od kiedy zerwałem z nałogami, mam tylko jeden problem - z nadmiarem energii. Staram się nie być hipokrytą. Kiedy w towarzystwie pije się alkohol i pada pytanie, dlaczego odmawiam, mówię prawdę: bo już nie mogę. Kiedy ktoś umiera z przedawkowania, rozmawiam o tym z dziećmi. Wracamy często do historii Hendriksa. Mówię wprost: zmarł, bo brał dragi. Mam nadzieję, że kiedy nawet zdarzy się im pokusa, bo świat nie jest od nich wolny - zachowają się odpowiedzialnie. Pomyślą: nie biorę, bo nie chcę, żeby mi się przytrafiło to, co mojemu tacie.
Biznes nie znosi nałogów
O tym, że szalony tryb życia gwiazd bywa tylko medialną legendą, świadczy historia Lemmy'ego, lidera Motorhead, dawnego technicznego Hendriksa. Na temat możliwości muzyków krążyły niesamowite opowieści. Niewykluczone, że kiedyś miały potwierdzenie w rzeczywistości. Ale z czasem przestały się z nią zgadzać. Okazało się to po nagraniu słynnej płyty „Another Perfect Day”. Dołączony do niej minikomiks pokazywał, jak przerażony niegrzecznym zachowaniem muzyków jest nowy członek zespołu Brian Robertson. Fakty wyglądały inaczej. Kiedy zaczął pić, tak jak na obrazkach pokazywano, został wyrzucony z grupy, bo nie mogła przez niego profesjonalnie pracować i wywiązywać się z kontraktów. Podobnie było z wyrzuconymi z The Rolling Stones Brianem Jonesem i Mickiem Taylorem czy Sydem Barrettem, który musiał opuścić Pink Floyd, kiedy stracił kontrolę nad LSD.
Oczywiście, napięcia związane z życiem ciągle poza domem ułatwiają proste rozwiązania, jakim jest sięgnięcie po kieliszek. Ale na dłuższą metę to droga donikąd. W rozmowie z „Rzeczpospolitą” tak mówił o przyczynach swoich niepowodzeń w życiu i na scenie Roger Waters, wieloletni lider Pink Floyd: - Szukałem nazbyt łatwych sposobów na szczęście. Lubiłem życie klubowe, wieczór rozpoczęty przy barze, a to nie jest najlepsza recepta. Teraz żyję inaczej.
- Nie piję, jestem czysty! - powiedział mi kilka lat temu Joe Cocker, nareszcie szczęśliwy po latach życia na zakręcie guru pamiętnego hipisowskiego festiwalu w Woodstock, gdzie na haju byli wszyscy. - Teraz żyję spokojnie, z dala od zgiełku. Wolę od kieliszka łowienie ryb czy spacery po górach.
Co ciekawe, historia rock and rolla pełna jest faktów o abstynencji muzyków, ale one źle się sprzedają. Axl Rose, który sam na początku nie był aniołkiem, najpierw wyrzucił z Guns N' Roses najlepszego kolegę i głównego współkompozytora Izzy'ego Stradlina, bo nie dawał sobie rady z dragami. A potem doprowadził do tego, że z tego samego powodu musieli odejść pozostali instrumentaliści.
Budująca jest historia Courtney Love, żony Kurta Cobaina, o której mówi się, że doprowadziła do śmierci męża. Wiele razy przegrywała walkę z narkotykami. Ostatnio chwaliła się sukcesem. Półgębkiem, ale jednak, mówią o odstawieniu narkotyków nowi bogowie amerykańskiej sceny - Kings of Leon. Z nagrywania pod wpływem używek zrezygnowało Oasis ze wspomnianym już Liamem Gallagherem. Poza wyczerpaniem i coraz większym ryzykiem zaczęli prawdopodobnie odczuwać jałowość tego, co robią.
Dlatego na koniec przypowieści o rockandrollowcach, którzy chcą być czyści, warto posłuchać, co mówi amerykański gitarzysta Ted Nugent: - Każda rockowa gwiazda ma do wyboru: być martwym dupkiem, dupkiem bliskim śmierci jak Ozzy Osbourne albo żyć sobie banalnie jak wujaszek Ted.
Nie trzeba dodawać, że wujaszek Ted lubi swoje życie bez butelek i koksu i uważa je za bardzo szczęśliwe.