Byłem erotomanem
Byłem onanistą - nałogowcem, erotomanem zapamiętałym w jak najostrzejszych formach perwersji. I Pan pomógł mi się od tego uwolnić.
Pierwszy film pornograficzny obejrzałem w wieku około 12 lat (nie pamiętam już dokładnie), wtedy zacząłem coraz częściej uprawiać masturbację. Wiedziałem, że to coś złego. Pamiętam, że w modlitwie obiecywałem Panu, że "więcej nie będę". Ale stopniowo coraz bardziej odchodziłem od Boga. Trafiały do moich rąk czasopisma i książki wulgaryzujące ludzką seksualność czy dowodzące niedorzeczności nauki Kościoła i religijności w ogóle. Stawałem się wojującym ateistą i człowiekiem, dla którego przestawały istnieć jakiekolwiek reguły w zakresie płciowości. Samogwałt uprawiałem w miarę możliwości codziennie, a nawet kilka razy na dzień. Własną pomysłowość wykorzystywałem do dostarczania sobie jak najsilniejszych wrażeń. To, co widziałem na filmach i zdjęciach, o czym czytałem, było dla mnie wzorcem i źródłem podniety.
Do swoich praktyk starałem się namówić młodszego od siebie o cztery lata kuzyna (aż strach pomyśleć - ja miałem wtedy 12-13 lat).
Kiedy przygotowywałem się do przyjęcia sakramentu bierzmowania (w siódmej klasie), nie powiedziałem na spowiedzi ani słowa o tych wszystkich nieszczęściach. Następna spowiedź była dopiero po czterech latach.
Całe szczęście, że moja nieśmiałość ograniczała dostępność do kaset, ale pozostawały jeszcze "erotyki" w telewizji kablowej i czasopisma, które zacząłem kupować sam w pierwszej klasie liceum (czułem się już taki "dorosły"). Wydałem na nie mnóstwo pieniędzy. Były wśród nich także magazyny "gey'owskie". "Bravo", to przy tym wszystkim "kaszka z mleczkiem", ale i ono pojawiło się gdzieś w szóstej klasie.
W swoim rozbestwieniu sięgnąłem dna tak bardzo, jak tylko było to w mojej sytuacji możliwe. Seks z wszystkimi dewiacjami, wydawał mi się czymś normalnym. Jednocześnie stawałem się człowiekiem skrytym, nieufnym, samotnym, cynicznym, opanowanym przez nihilizm i egoizm, mającym coraz mniejsze poczucie własnej wartości i nie szanującym innych.
W szkole podstawowej, a potem w liceum uczęszczałem na religię, ale interesowałem się tymi zagadnieniami tylko dlatego, aby znać dobrze wroga, utwierdzać się we własnych przekonaniach i mieć tematy do żartów. Z czasem jednak zacząłem się zastanawiać i zaglądać do dobrych religijnych książek (i do tej Najlepszej - Pisma św.).
I zacząłem się modlić - modlitwa stała się jakby naturalną reakcją na przyjęcie prawdy o tym, że Bóg istnieje, bo i w pewnym momencie stało się to dla mnie oczywiste. Zaczął mnie pociągać ideał życia monastycznego - poszukiwanie Boga w ciszy i na pustyni własnego serca. Ale moje serce pełne było jadu, potęga nałogu była ogromna, mózg zapakowany okropnościami, które chciały zawładnąć świadomością, często za moim przyzwoleniem. Zaczął się mój powrót do Kościoła. Na pierwszych dwóch spowiedziach zataiłem fakt, że oddaję się takim praktykom i wracam do nich. W końcu wyznałem, potem upadałem jeszcze kilka razy "na własne życzenie" - to był prawdziwy samogwałt.
Łaska Boża daje nową perspektywę dla ludzkiego życia, ale nie czyni człowieka automatycznym wykonawcą Bożych przykazań. Boże Miłosierdzie jest większe od ludzkiej głupoty. Ja robiłem rzeczy okropne: masturbacja nawet kilka razy dziennie, podczas oglądania filmów i zdjęć, bo chciałem, żeby wyglądało "jak na filmie", posuwałem się do maltretowania własnego ciała. Fakt, że mam za sobą dwa prawie roczne okresy całkowitej wstrzemięźliwości, to prawdziwy dar Boga. Co by ze mną było teraz, gdybym się nie nawrócił? - skończyłbym jako kolekcjoner najbardziej perwersyjnej pornografii albo męska prostytutka, która zrobi wszystko, nawet przed kamerą.
Ale wszystkie te przejścia z dzieciństwa i wczesnej młodości pozostawiły po sobie niezatarty ślad, a także przyczyniły się do mojej nadpobudliwości nerwowej i seksualnej, co bywa często utrapieniem.
Modlitwa w moim nowym życiu to sprawa bardzo ważna. "Ojciec wasz wie, czego potrzebujecie, zanim Go o to prosicie". Kiedy się więc modlimy, w istocie otwieramy nasze serca przed Tobą, wyznając Ci nasze niedole, a także miłosierdzie, które nam okazujesz, a czynimy to, abyś nas - skoro zacząłeś wyzwalać - już do końca wyzwolił; byśmy przestali być nieszczęśliwi w sobie samych i stali się szczęśliwi w Tobie"
To jedno długie zdanie z "Wyznań" św. Augustyna jest bardzo bliskie mojemu myśleniu o modlitwie i jest wzorcem, do którego moja modlitwa powinna dążyć. To zadziwiające, że powstało ono ok. 397 roku, a jest tak ważne dla chrześcijanina katolika (ciągle niegodnego, by nosić to zaszczytne miano) żyjącego 1600 lat po jego napisaniu. Polubiłem modlitwę psalmami, bardzo bliska jest mi także Koronka do Miłosierdzia Bożego. Dzięki modlitwie zanoszonej do Boga, który jest nieogarniony, ja - mały i grzeszny człowiek - mogę ogarnąć cały wszechświat i powierzyć Bożej Miłości dzięki narodzeniu, życiu, śmierci i zmartwychwstaniu naszego Pana Jezusa, który jest Chrystusem. Niech Jego Ofiara przyniesie na cały świat pokój i zbawienie, a Ciało i Krew niech nas strzeże na życie wieczne. Amen. "Będę Cię chwalił, Panie, mój Boże, z całego serca mojego, i na wieki będę sławił Twe imię, bo wielkie było dla mnie Two-je miłosierdzie i życie moje wyrwałeś z głębin Szeolu" (Ps 86, 12).
Marek
To było jak paraliż...
Ojciec trzymał w domu materiały pornograficzne, zatem mój kontakt z pornografią był bardzo wczesny, gdy miałem kilkanaście lat. W miarę jak uzależnienie ojca od pornografii zaczęło narastać i w domu pojawiały się materiały coraz bardziej ostre, wyraziste, twarde, mój nałóg, moje uzależnienie od porno też zaczęło się pogłębiać.
Kiedy miałem 21 lat, uzależnienie było już ugruntowane, znajdowałem się w całkowitym, zaślepiającym nałogu. Bywało, że chodziłem do sex shopu i pożyczałem 3-4 filmy na noc. Tak działo się przez pięć, sześć dni pod rząd. Zabierało mi to dużo czasu, energii i pieniędzy. Osiągnąłem w pewnym momencie już taki poziom, że nie mogłem kontrolować nałogu. To była narastająca potrzeba, tak silna, jak u narkomana potrzeba kokainy.
Kiedy miałem 18 lat, po raz pierwszy obejrzałem twardą pornografię. Początkowo film pornograficzny podziałał na mnie odrzucające, zarazem jednak usidlił mnie, i cały czas obrazy z tego filmu pojawiały się w mojej wyobraźni. Moja świadomość była nimi wypełniona po brzegi i w pewnym momencie przyjęła je jako swoje.
Doprowadziłem się do takiego stanu, że siedziałem na brzegu łóżka, patrząc na krzesło z porozrzucaną bielizną i nie mogłem wykonać żadnego ruchu. Nie mogłem się zebrać, byłem rozbity, nie mogłem nawet wstać i ubrać się. To było jak paraliż. Pamiętam, że nie byłem nawet w stanie wypełnić czeków, zanieść ich na pocztę i zapłacić.
I w końcu przez nadużywanie pornografii zrujnowałem moje małżeństwo. Nawet teraz, mimo, że udało mi się przerwać zamknięty krąg nałogu, prowadzę walkę z jego pozostałościami. Cały czas walczę z pokusami. Jeśli chodzi o pieniądze, które wydałem na te materiały... było ich bardzo dużo. Nałóg zabiera również dużo czasu i energii, których lepiej użyć na pożyteczne rzeczy. Pornografia zamienia seksualność w jakąś mroczną siłę. Nie jest już tym, co zostało nam dane przez Boga, ale staje się niszczącą siłą. Niszczy intymność, która miała być darem dla nas. Niszczy czystość myśli. Pamiętam, że pornograficzne treści wypełniały całe moje myślenie.
Pornografia tworzy nierealistyczne oczekiwania w stosunku do roli życia seksualnego. Co się dzieje? Próbujemy odnaleźć w seksie satysfakcję jakiej seks dać nie może, bo nie został stworzony w tym celu. W życiu mamy najróżniejsze potrzeby, seks nie może zaspokoić ich wszystkich.
Jimmy Ray
Moja historia
Witam serdecznie! Chce przesłać wam moja historie ponieważ dzięki artykułom zamieszczonym na tej stronie wyrwałem się z ciężkiej choroby: erotomanii. Nie wiem jak to się stało ze po przeczytaniu pewnych artykułów doznałem jakby olśnienia! Wiem ze to mało wiarygodnie brzmi ale to był chyba ten cud którego oczekiwałem od prawie pięciu lat. To jest moja historia jak najbardziej autentyczna a wysyłam ja ponieważ mam nadzieje ze będzie zamieszczona przez was w odpowiednim miejscu. Myślę ze mogła by ona przekonać kogoś kto jest w takiej sytuacji jak ja byłem!
Parę dni temu znalazłem ta stronę i jestem z tego dumny! Wśród panującego ogólnego zatrzęsienia pornografią i wulgaryzmem internetu są jeszcze takie strony. Chciałbym opowiedzieć swoja historie.
Byłem w bardzo ciężkiej sytuacji ponieważ byłem erotomanem. A mam 16 lat!!!! Dzięki właśnie artykułom zamieszczonym na tej stronie zrozumiałem (na szczęście dość wcześnie) ze pornografia prowadzi do zguby. Gorzej niż narkotyki!
Chce apelować do wszystkich którzy są w takiej sytuacji jak ja byłem! Nie powiem żeby starali się przezwyciężyć siebie... powiem: Oddajcie się Bogu i ufajcie mu bez względu na wszystko! Nie wiem jakim cudem od 12 roku życia wytrwałem w wierze i modlitwie, ale wiem ze dzięki temu wyrwałem się z tego co mogło być katastrofalne w skutkach. Miałem momenty kompletnego załamania jednak Pan Bóg mi zawsze pomagał co dostrzegłem dopiero teraz bo wydawało mi się ze mimo moich modlitw mnie nie chce wysłuchać!
Byłem w wielkim błędzie bo Pan wysłuchuje każdego. Po prawie pięciu latach udało mi się w końcu... TYLKO DZIEKI BOGU!!! Jeszcze raz apeluje do wszystkich ludzi znękanych straszna potęga pornografii: Nie starajcie się stawiać postanowień i wyrzeczeń. Starajcie się raczej uciekać do Boga bo bez niego żadne wyrzeczenia Wam nie pomogą! Uwierzcie chłopakowi który był znękany tym straszliwym nałogiem i módlcie się do Boga Jedynego o pomoc a wam pomoże. Zapewniam was!
Adam
Pornozniewolenie
Z pornografią zetknąłem się po raz pierwszy w wieku 12 lat. W szopie mojego wujka znalazłem stos magazynów pornograficznych. Były to magazyny miękkiej pornografii, między innymi "Playboy". To odkrycie było jak uderzenie narkotyku w żyłach, byłem podekscytowany, nigdy czegoś takiego nie czułem. Pamiętam, że wracałem do tej szopy raz po raz, zawsze, by uzyskać to samo podniecenie, ten sam typ wrażeń. Pamiętam, że było tych magazynów około 300. Obejrzałem, co się dało, a potem chodziłem do sklepów szukając takich pism. Kiedy mogłem - kupowałem, kiedy nadarzyła się okazja - kradłem. Stałem się wreszcie nałogowcem. Byłem uzależniony od tych materiałów. Podczas tych poszukiwań natrafiłem na materiały dotyczące molestowania dziewczynek. Kiedy miałem 16 lat, próbowałem molestować moją czternastoletnią siostrę.
W drugim roku mojego małżeństwa, kiedy żona była w szóstym miesiącu ciąży, jej samopoczucie znacznie się pogorszyło, miewała koszmary nocne, stała się wobec mnie oziębła. Czułem się wtedy niechciany, odrzucony, uważałem, że mnie nie kocha. Wtedy właśnie miał miejsce mój pierwszy poważny kontakt z seksbiznesem. Miałem wtedy 21 lat. Poszedłem do klubu dla panów. Było to dla mnie mocne przeżycie. Na ścianach klubu zobaczyłem rozwieszone najmocniejsze materiały, jakie kiedykolwiek w życiu widziałem. Byłem tym nieco zszokowany, ale jednocześnie podekscytowany.
Zacząłem wracać do takich miejsc. Za każdym razem obiecywałem sobie, że to już ostatni raz, ale bez skutku. To był zaawansowany nałóg. Nie wracałem do takich samych materiałów. Zapotrzebowanie rosło, sięgałem po coraz nowsze sposoby zaspokojenia. Jeśli obejrzałem film, który mnie podniecił, przy drugiej próbie podniecenie nie następowało. Musiałem więc szukać coraz mocniejszych i mocniejszych materiałów. Doszło do tego, że zacząłem oglądać materiały z większą ilością przemocy, bardziej niesmaczne, bardziej dosłowne. Były to materiały, których wcześniej nie potrzebowałem. Potem jednak stały mi się potrzebne, by osiągnąć ten sam poziom podniecenia. Wracałem do tych doznań, zwłaszcza wtedy, gdy czułem się odrzucony i zirytowany, samotny, gdy psuło się coś pomiędzy mną i żoną, kiedy źle szło w pracy.
Doszedłem do ostatecznego uzależnienia od pornografii. Znalazłem się w sytuacji osoby, która poszukuje realizacji fantazji pornograficznych. Chodziłem do domów publicznych, do klubów striptizowych, klubów masażu, widywałem się z prostytutkami. Wydawałem średnio od 300 do 500 dolarów tygodniowo na te sprawy. Pamiętam, że ilekroć wychodziłem z tych miejsc, mówiłem do siebie, że nigdy już tam nie wrócę, że chcę kochać swoją żonę i dzieci. I po dwóch tygodniach znowu tam byłem. Wtedy przeszedłem ciężką próbę. Nocą, w pustym parku wsiadałem do samochodu, obok przechodziła kobieta. Nagle wyzwoliły się te wszystkie fantazje, które tworzyłem przez lata oglądania pornografii. Coś przeważyło we mnie. Zmusiłem kobietę do wejścia do samochodu i położyłem ręce na jej szyi. Chciałem ją zgwałcić. Zapytała, co chcę zrobić. Gdy odpowiedziałem, zobaczyłem w jej oczach strach. Nagle, jakby ktoś uderzył mnie kijem baseballowym w tył głowy: Uważaj! Obudź się! Możesz zniszczyć ludzkie życie! Przestałem ją szarpać, przeprosiłem, powiedziałem, że popełniłem błąd. Wyszła z samochodu. Było to 16 lat temu. Nikt z mojego najbliższego otoczenia nie miał najmniejszego pojęcia o tej stronie mojego życia. Kiedy ich poinformowałem, wszyscy byli zszokowani, ale było to konieczne. Od tamtej pory zajmuję się pomaganiem ludziom mającym kłopoty z pornografią.
Najgorszą, najbardziej destrukcyjną rzeczą w pornografii jest jej zdolność do dehumanizacji kobiety. Kobieta jest redukowana do obiektu, przestaje być osobą. "Playboy" nazywa kobiety "playmates", czyni z nich zabawki, "króliczki", zmienia w zwierzęta. "Penthouse" wręcz nazywa kobiety zwierzątkami. Tak samo postępują inne magazyny pornograficzne. Nie odnoszą się do kobiet jak do osób - z szacunkiem. Zło, jakie czyni mężczyznom pornografia, to kreowanie apetytu na to, czego mężczyzna nie powinien chcieć w relacji z kobietą. Zaś krzywda wyrządzona kobiecie polega na wytworzeniu u niej chęci sprostania roli, jaką przewiduje dla niej pornografia.
Pornografia nie poprawia relacji między mężczyzną a kobietą, ale ją niszczy. Na przykład mówię żonie: "Kochanie, przepraszam, nie podobasz mi się, nie jestem tobą zachwycony. Pozwolisz, że zaproszę tutaj inną kobietę? Ona mi tu zatańczy i zrobi striptiz. Wtedy poczuję się dobrze i będziemy mogli zbliżyć się do siebie". Jaki to jest komunikat dla mojej żony? Ze mi nie wystarcza, nie zaspokaja moich potrzeb, musi rywalizować z moimi wyobrażeniami. Nawet jeśli ta kobieta ze świata porno nie jest ciałem w naszym pokoju, to jednak nadal jest inną kobietą. Zresztą, to nie jest rywalizacja z kobietą, tylko z jej wykreowanym obrazem. To symbol, fantazja, sztucznie stworzony podniecający obiekt. W pornografii nigdy nie widać wydatnych żył, siniaków, zmarszczek, zmęczonych oczu. To nie jest prawdziwy świat. Taki obraz nie może poprawiać relacji międzyludzkich. Pornografia stawia bariery między partnerami, separuje ich.
Wielokrotnie używałem pornografii, kiedy miałem zbliżyć się z żoną. Gdy byłem z nią, myślałem o kobietach z pornograficznych magazynów. Nie przeżywałem zbliżenia z żoną, ale zmieniałem ją w narzędzie samogwałtu. Kochałem się z wyobrażeniem, a to powodowało rozczarowanie.
Moją najgłębszą potrzebą nie jest seks, ale intymność. Potrzebuję przebywania z kimś, kto kocha mnie takim, jakim jestem, za to, jaki jestem, ze wszystkimi moimi słabościami i mocnymi stronami. Z tego wzajemnego głębokiego poznania wynikają miłość, zaufanie i zaangażowanie. I dopiero w takiej sytuacji może się pojawiać potrzeba zbliżenia seksualnego, jako celebracji związku. Sam seks nigdy nie zastąpi prawdziwego związku.
Gene McConeoll
Pociąg ze stacji Piekło
(rzecz o erotomanii)
Nie mam kwalifikacji do stawiania diagnoz, ani do leczenia erotomanii. To, co tu piszę, jest jedynie dzieleniem się doświadczeniem z rozmów z psychologami, terapeutami, braćmi i siostrami ze wspólnoty Anonimowych Erotomanów.
Jeśli w twoim sercu zapadła decyzja, by zmienić swoje życie, które stało się piekłem, GRATULUJĘ, zrobiłeś właśnie pierwszy krok. Jeśli podjąłeś decyzję, bo stwierdziłeś, że jesteś bezsilny wobec uzależnienia od seksu i przestałeś kierować własnym życiem, to powiedz o tym Panu Bogu i wspólnocie Anonimowych Erotomanów, ilekolwiek by nie liczyła osób. A potem czeka cię praca nóg, by przychodzić na mityngi AE i dzielić się tym, co nowego wydarzyło się u ciebie, mówić o radościach i smutkach, o twoich uczuciach. Mówić o porażkach, upadkach, o małych i dużych sukcesach.
Po okresie "odstawienia zasadniczego", które każdy z nas przechodzi na początku drogi, przychodzi czas trzeźwości dojrzałej, nie wymuszonej. I dalsza praca, by zdrowieć, i przesiadać się do następnych pociągów, które wiozą nas coraz dalej od stacji PIEKŁO.
Ale wróćmy do początków. Nałogowy seks (w tym cudzołóstwo, onanizm) charakteryzuje się tym, że buduje nastawienie na siebie: ja jestem najważniejszy, a świat ma się kręcić wokół mojej osoby. Powoli każdy uzależniony staje się egocentrykiem. Ucieczka w seks to ucieczka dziecka do świata marzeń i złudzeń. Ucieczka do bezpiecznego bunkra, po wyjściu z którego ma się jeszcze więcej wrogów, jeszcze bardziej zaciekłych. Seks jest dla erotomana tym, czym alkohol dla alkoholika, narkotyk dla narkomana - chwilową ulgą, ucieczką w zapomnienie, znieczuleniem uczuć. Boimy się tych uczuć, boimy się prawdy życia, jego bólu, smutku, samotności, depresji, stresu, agresji nieprzyjaciół.
Uciekając w seks na chwilkę uwalniamy się od tego napięcia, by wrócić do rzeczywistości jeszcze bardziej poranionym i osłabionym, i podatnym na chorobę. To choroba śmiertelna - atakuje duszę, psychikę, a kiedy ją pokona, prowadzi też do degradacji ciała.
Kiedyś ostrzegano mnie (lakonicznie, w książkach dla chłopców), że zbyt często i zbyt długo uprawiany onanizm może okazać się patologiczny. Ale ja wtedy sądziłem, że to mnie nie dotyczy! Jednak po latach stwierdziłem, że poprzez jego uprawianie zdegradowałem swoje człowieczeństwo - potrafiłem, mając rodzinę, pójść do agencji towarzyskiej i wydać ostatnie pieniądze na seks, bo MUSIAŁEM to zrobić. Często kupowałem całe reklamówki pornografii, by onanizować się bez końca. Nie wystarczał mi jeden raz, mimo 40 lat życia, robiłem to po 4-5 razy dziennie. Czary goryczy dopełnił fakt, że uwiodłem żonę kolegi z pracy i trwałem z nią w romansie. Otrząsnąłem się, kiedy stanąłem nad własnym grobem...
Erotomania to choroba śmiertelna, i właściwie nie mamy w kraju specjalistów od jej leczenia. Jedynym i najlepszym lekarzem jest miłujący Bóg. Z programów leczenia najbardziej dostępnym dla wszystkich jest program 12 kroków Wspólnoty Augustyńskiej.
Chcę napisać o początkach walki. Ważne, by nie ulec pokusie zaprzestania, jak mówi młodzież - "odpuszczenia sobie" - kolejnych prób życia w trzeźwości. Powiem szczerze - mimo silnej woli - rzadko komu udaje się raz na zawsze zaprzestać powtarzania wyuczonych nawyków. Dla większości zdrowiejących normalne są niestety nawroty choroby, wpadki. Dlatego tak ważne jest, aby po każdym kolejnym upadku, przeżywając poczucie winy, równocześnie powierzyć ten ból miłosierdziu Boga. Siostra Faustyna pisze: Poznając swą nicość do głębi, padłam na kolana i przepraszałam Pana, i z.wielką ufnością rzuciłam się w nieskończone miłosierdzie Jego. Takie poznanie nie przygnębia mnie ani oddala od Pana, ale raczej budzi w mej duszy większą miłość i bezgraniczną ufność, a skrucha mojego serca jest złączona z miłością (Dz 852).
Jeżeli nałóg znowu położył nas na łopatki, wygrał tylko bitwę - ale nie wojnę. Wojna wciąż trwa.
Szczęśliwy ten, kto w postanowieniach siebie samego nie potępia (Rz 14, 22-23). Nie potępiaj się, bracie i siostro, nie miej żalu do siebie. Jesteś wartościowym człowiekiem, możesz nienawidzić grzech, ale nie siebie. Twoją siłą jest fakt, że idziesz do spowiedzi, pochylasz głowę i mówisz: żałuję Panie. Twoją świętością jest to, że idziesz na mityng, by wracać do zdrowia, że spotykasz się z ludźmi tak samo chorymi jak ty i dzielisz się z nimi swoim doświadczeniem, miłością, obecnością, trwaniem. Każde potępianie siebie jest dziełem szatana. Mówiąc podczas spowiedzi: upadłem, Panie, żałują - mówisz tym samym - przyjmij mnie takiego, jakim jestem, zbaw mnie, bo wierzą w Ciebie, wierzą w Twoją dobroć, miłosierdzie i nieskończoną miłość.
Pan jest miłością absolutną, wybaczającą, miłosierdziem doskonałym. Wybacza, bo kocha i chce twojego dobra, przyjmuje cię takim, jakim jesteś, ciągle upadającego. Nawet, gdybyś chodził codziennie do spowiedzi, za każdym razem przytula cię jak kochający Ojciec, głaszcze cię po głowie i mówi - wybaczam, zawsze przychodź do Mnie, a teraz idź i nie grzesz więcej. Wychwalajmy Pana, bo jest dobry i Jego łaska trwa na wieki!
Nałóg jest inteligentny i podstępny. Szatan będzie cię celowo dołował, poniżał, zniechęcał, mówił, że jesteś małej wartości, że nie dasz rady porzucić zła. Będzie wzmagał poczucie winy, żeby wpędzić cię w dół, w depresję, byś znowu to zrobił. Nie wolno ci popadać w rozpacz, w zniechęcenie. Trwaj w nadziei i w nieustannym staraniu o dobro, nawet, jeśli przydarzą ci się wpadki czy błędy. Każdy stres, depresja, niepotrzebne emocje, czy poczucie winy, to stan osłabienia ducha, to jeszcze większa gołoledź na drodze trzeźwości. Odrzucaj poczucie winy. Głowa do góry. Pomyśl, jakie wnioski dla siebie wyciągnąć, by to się nie powtarzało. Nie rezygnuj, walcz! Upadanie jest rzeczą ludzką, trwać w upadku to rzecz szatana.
W tym miejscu każdy może zapytać - Jak walczyć, jaką bronią? Tyle razy to robiłem i nic. Mogę coś zaproponować: poprzez małe sprawy, na samym początku stąpania po lodowisku, ćwicz się w wyrabianiu woli. Jest na to sposób: metoda małych kroczków. Bóg za ciebie nie podejmie tej decyzji, decyzję podejmujesz Ty sam. Powiedz sobie, że czegoś dziś nie zrobisz. Powiedz: Nie zrobię tego przez minutę; potem godzinę, 2 godziny, 4 godziny. Aż dojdziesz do 24 godzin. Naszym zadaniem jest wytrwać każde 24 godziny.
Mateo, AE
Nie każcie mi się zmieniać!
Piszę do Was, bo coś mnie do tego zmusza. Chciałbym jednak, abyście to przeczytali. Ten list będzie się składać z dwóch części. Pierwsza część to mój pierwszy list, który miałam do Was wysłać, ale tego nie zrobiłam. Opisuję tam moje życie i pojednanie z Bogiem. Druga część to... Zresztą sami przeczytajcie.
Kochana Redakcjo! Pozdrawiam Was i gorąco całuję.
Jestem dowodem, świadectwem na to, co czyni z człowieka pornografia i wszelkie inne zło. Posłuchajcie... Moi rodzice, cóż, uważają się za katolików, ale nie chodzą do kościoła. Odkąd pamiętam mój ojciec nadużywał alkoholu. Z biegiem lat było coraz gorzej. Bardzo ciężko jest mu przyznać się do choroby, chyba że jest pijany. Trzeźwy nigdy nie powiedział: "Jestem alkoholikiem", za to mówił "Zawsze mogę przestać pić". Tylko że efektów tych deklaracji nie widać do dnia dzisiejszego. Modlę się za ojca wraz z siostrą, aby wreszcie się opamiętał i spostrzegł, jak bardzo krzywdzi zarówno siebie jak i nas. Teraz, kiedy piszę do Was ten list, ojciec nie pije od kilku dni. Boże, daj mu siłę, aby potrafił na zawsze przezwyciężyć nałóg. Lecz nie o moim ojcu chciałam pisać, tylko o sobie. To jest dużo trudniejsze...
A zatem pochodzę z rodziny patologicznej. Ojciec często wzniecał awantury, bił - nierzadko bez żadnej przyczyny - mnie, siostry i naszą mamę. Moje dzieciństwo było niczym koszmar, ale miało też i swoje blaski. Czuję, że ojciec zawsze nas kochał, ale nie potrafił tego wyrazić. Przypominam sobie, że niekiedy trzeźwy przytulał mnie, ale też nigdy wtedy nie powiedział "kocham cię".
Mój ojciec nie szanuje swoich rodziców. Od kiedy pamiętam, wyzywa ich od najgorszych. Bywało, że przemawiał do nich siłą. W furii rzucał, czym się dało, w zamknięte drzwi domu dziadków. Żyliśmy więc w ciągłym strachu przed ojcem. Pomimo to byłam optymistycznie do życia nastawioną dziewczynką, bardzo dobrze się uczyłam. Moim celem było wykształcenie, zdobycie dobrej pracy, kupno mieszkania oraz pogodne życie. Nie chciałam aby moje dzieci miały taki dom jak ja, pełen kłótni spowodowanych nadużywaniem alkoholu. Nawet sam ojciec mówił, abym nigdy go nie naśladowała, gdyż stoczę się na dno, jak on. Szkoda tylko, że mówił to mój ciągle pijany ojciec... Próbowałam znaleźć jakiś lek na moje lęki, które co i raz dawały o sobie znać. Uciekłam w świat seksu... Muszę zacząć od tego, że przez wiele lat patrzyłam, a raczej słuchałam, jak ludzie ze sobą współżyją. Sypialnia rodziców i mój pokój to jakby jedno pomieszczenie, z cienką ścianką pośrodku i otworem na przejście, ale bez drzwi, więc trudno mi było nie słyszeć tego, co rodzice robili w nocy. Na dodatek naprzeciwko mnie znajdował się telewizor, a ojciec często oglądał filmy pornograficzne. Później rozkazywał mamie, aby robiła to, co wcześniej oglądane bohaterki filmów.
Gdy pierwszy raz oglądałam film pornograficzny, czułam wielką odrazę i obrzydzenie. Kolejne filmy już mnie zaciekawiły. Wtedy zaczęłam się onanizować, a miałam wtedy 7 lat! Od tej pory czułam wielką potrzebę seksu. Zaczęłam przeglądać pisma pornograficzne mojego ojca. Wiedziałam, gdzie są, choć próbował je ukrywać przed nami. Onanizowałam się, kiedy było mi smutno i czułam się odrzucona przez ojca. Onanizm był moim lekarstwem, ale z krótkim czasem działania. Później wstydziłam się tego, ale zagłuszałam wyrzuty sumienia głupimi wymówkami. Po jakimś czasie oglądanie filmów porno zaczęło być dla mnie słabym impulsem do podniecenia. I wtedy nadszedł czas na "praktyki", które całkowicie zniszczyły moją duszę, psychikę i ciało. Spotykałam się z chłopcami, moimi rówieśnikami. Pozwalałam im na wiele rzeczy - oprócz jednej pozbawienia mnie "godności" - cnoty. Przez parę lat udało mi się tego uniknąć, ale do czasu... Zakochałam się w pewnym chłopcu, byłam gotowa zrobić dla niego wszystko. Myślałam, że jeśli dam mu to, co dla mnie najcenniejsze - dziewictwo, to on zostanie przy mnie, będzie mnie kochał. Tak też zrobiłam. Po tym współżyciu czułam się bardzo źle psychicznie. Zrozumiałam, jak ciężki grzech popełniłam, czułam się taka brudna i zużyta. Uklękłam przed obrazem Matki Bożej i płakałam, tak gorzko płakałam... Chciałam się wyspowiadać, ale bałam się. Wtedy po raz pierwszy popełniłam świętokradztwo. Tak trudno mi było powiedzieć: "straciłam dziewictwo". Przez trzy lata spowiadałam się, pomijając problem współżycia i onanizowania się.
Teraz mam 17 lat. Do tej pory onanizowałam się i spotykałam się z chłopakami w celu seksualnego "rozładowania". Nie współżyłam z nimi, ale i tak robiłam okropne rzeczy, że same myśli o nich wywołują wstręt. Po każdej "takiej" czynności czułam się okropnie wykorzystana i brudna. Próbowałam sobie wmówić, że seks to nie grzech, to tylko zabawa. Przecież Bóg stworzył nas po to, abyśmy się "kochali". Czy ja robię komuś krzywdę? A tak naprawdę ukrywałam gorzką prawdę, że poddając się zwierzęcym wręcz instynktom, zubażam nie tylko siebie, ale i innych, choć mogą oni sobie z tego nie zdawać sprawy. Stoczyłam się na samo moralne i duchowe dno. Nie było dla mnie Boga, wydawało mi się, że On nie istnieje, a moje życie jest nic nie warte, ciężkie, nie do "strawienia". W niczym nie widziałam sensu, przestałam się uczyć. Świat był dla mnie ohydny, coraz częściej myślałam o skończeniu ze sobą. Wmawiałam sobie, że jestem nikim, niepotrzebnym śmieciem, karykaturą, pomyłką Stwórcy. Te złe myśli tłumiłam głośną muzyką (wtedy było to techno), ona stała się dla mnie ukojeniem.
Szybko przekonałam się, że tak myśląc jeszcze bardziej staczam się na dno. Ja już nie znałam wstydu cielesnego. Mogłam się rozebrać przed chłopakiem bez żadnych zahamowań. Oto jaki wpływ na człowieka ma pornografia. Narastające problemy w szkole, atmosfera w domu (ojciec dosięgnął szczytu nałogu), niechęć do samej siebie spowodowały, że nie byłam już w stanie unieść ciężaru grzechu i wewnętrznego załamania. Moja dusza umarła, a wraz z nią psychika i ciało. "Dla mnie nie ma już nadziei, ja zasługuję tylko na piekło" - mówiłam do siebie, a tym samym czynienie zła zaczęło mi sprawiać wielką przyjemność. "Co mi Bóg, co mi szatan, ja jestem władczynią siebie i nikt nie może w to ingerować. Jestem wolna, prawdziwie wolna" - myślałam. Ale wtedy cicho, jakby nieśmiało odzywało się moje sumienie. Pewnego dnia coś we mnie pękło - mój cały ból, moja rozpacz. Rozpłakałam się klęcząc na kolanach... Po tak długim czasie zrozumiałam, że to jedynie Bóg pragnie mojego szczęścia. Po to właśnie pozostawił nam Dekalog i Przykazanie Miłości, abyśmy podążając Jego drogą odnaleźli szczęście. Ta wasza gazeta (trafiła do mnie przypadkowo) otworzyła mi serce na Boga.
Przez długi czas oddawałam szatanowi pokłony, trwając w złych uczynkach. Gra władcy piekieł doprowadziła do mnie do kontaktów kazirodczych. Bałam się nawet, że jestem w ciąży. Gdybym wtedy rzeczywiście była, bez skrupułów pozbyłabym się dziecka. To przerażające, byłam gotowa zabić człowieka. Ten list jest moją szczerą spowiedzią z całego życia. Boże, daj mi siłę, odwagę, abym mogła dokładnie opowiedzieć to spowiednikowi. Odegnaj moje lęki, mój strach i pomóż mi Tobie zaufać.
Powoli wraca mi radość życia, bo znalazłam jego sens - Boga. Tylko dzięki Niemu odnajdziemy prawdziwą Miłość. Zawsze myślałam, że Bóg to Wielki Władca, który wyłącznie zakazuje i nakazuje, odbierając nam wolność. Teraz rozumiem, jak bardzo się myliłam. Tylko trwając w Chrystusie, możemy poczuć się naprawdę wolni, nie pętają nas wówczas więzy grzechów. Modlę się codziennie. Wczoraj nawet rozpłakałam się odmawiając różaniec. Czułam tak ogromną bliskość Jezusa, że ze wzruszenia nie mogłam powstrzymać łez. Moje kamienne serce skruszało wobec Miłosierdzia Pana. O Panie, jak mam Ci dziękować za ten dar łaski. Dopiero dwa tygodnie temu wkroczyłam na dobrą drogę - zaczęłam od modlitwy. Ostrzegam wszystkich młodych ludzi, aby nie podążali, jak ja dotąd, drogą rozwiązłości. Idźcie tą drogą, którą wskaże Wam Jezus. Zaufajcie Mu, a będziecie szczęśliwi. Czuję w sobie ogromną siłę nawrócenia i chcę ją za wszelką cenę zatrzymać. Panie, pokazałeś mi, czym jest Miłość i Prawda. Niech odtąd tylko to czynię, w czym Ty masz upodobanie. Pełna skruchy czytelniczka
Uf! Wreszcie skończyłam to przepisywać. To była pierwsza część mojego listu, a teraz druga, czyli mój obecny stan...
Owszem, wyspowiadałam się w tamtym jasnym okresie mojego życia ze wszystkiego. Trafiłam na dobrego spowiednika. Poczułam się wolna jak ptak i taka czysta. Ale moja "świętość" trwała zaledwie 2 tygodnie (codzienny różaniec, dwa razy dziennie modlitwa, czytanie Biblii, dobre uczynki itd.). Żenada i jeszcze raz żenada. Nie powiem, czułam Boga we mnie przez cały ten czas. Byłam szczęśliwa, ale... się skończyło. Ja już tak mam w zwyczaju, zawalam wszystko, co dobre. Nie wiem, może miłość Boga była dla mnie zbyt ciężka do udźwignięcia. Nie potrafiłam odwzajemnić uczucia. Wcześniej nikt mnie tego nie nauczył. Czy to moja wina, że ojciec nigdy mnie nie przytulił, nie mówił mi, że mnie kocha, za to często wyzywał mnie od dziwek. Dlaczego musiałam urodzić się w takim bagnie, poznawać świat w rodzinie patologicznej? Czy przez grzech pierworodny? Po co mnie stworzył Bóg, żeby było więcej ofiar dla piekła? Bez sensu to wszystko, takie niesprawiedliwe...
Nie każcie mi się zmieniać, bo tego nie uczynię. Wiecie dlaczego? Ja kocham to zło, które jest we mnie. Odeszłam od Boga, to nie znaczy, że należę do szatana. Ja nie należę do nikogo. Wiem, czeka mnie piekło, ale to nie moje pragnienie, tylko konsekwencja wyboru życia. Ave!
Kati
Kati, nie zniechęcaj się
List od Kati bardzo mnie zszokował i wzruszył.
Droga Kati! Myśl o Tobie nie daje mi spokoju. Uznałam więc, że nasz Zbawiciel, Jezus Chrystus, chce, abym do Ciebie napisała. Można powiedzieć, że jestem Twoją starszą siostrą (u Boga wszyscy jesteśmy rodziną). Mam 27 lat, męża, czteroletniego synka. Tak jak Ty, przez wiele lat żyłam bez Boga, w grzechu. Zła na naszego Stwórcę, pełna pretensji, że mój ukochany tata jest alkoholikiem, że rodzice się rozwiedli, ojczym mnie poniża, nie szanuje, że nikt na tym świecie nie przytula mnie, nie mówi "kocham cię". Zamiast tego domowe awantury, strach, odrzucenie, samotność, poczucie winy. Po każdej kolejnej kłótni mama mówiła, że to znowu przeze mnie. Pewnego dnia powiedziała, że na miłość muszę sobie zasłużyć. Na pytanie: dlaczego, usłyszałam, że po prostu taka już jestem. Lekarstwem na to, dokąd sięgam pamięcią, było onanizowanie się.
Samotna i spragniona miłości, w wieku osiemnastu lat zaczęłam współżyć z moim chłopakiem. Na szczęście chłopak ten został po paru latach moim mężem, ale mogło to się skończyć zupełnie inaczej. Jednak seks przedmałżeński zostawił w nas zranienia, które długo będą się goiły. W szkole średniej nadużywałam alkoholu, cudem nie poszłam w ślady mojego taty. Przeklinałam, o Bogu pamiętałam tylko po to, by zgłaszać pretensje. Największym grzechem było jednak zwrócenie się do szatana z prośbą, abym za cenę mojej duszy podobała się chłopcom. Co ciekawe, szybko o tym zapomniałam.
Gdy wyszłam za mąż, a po dwóch latach urodziłam Adasia, wydawało mi się, że mam wszystko, o czym marzyłam. Zamiast szczęścia czułam jednak narastające poczucie bezsensu i smutku, czego zwieńczeniem były lęki, głęboka depresja i w końcu myśli samobójcze, Nie wiedziałam, nie rozumiałam, co się ze mną dzieje. Oto dokąd zaprowadził mnie grzech. Dopiero przygnieciona ciężką chorobą zaczęłam się modlić. I to był punkt zwrotny w moim życiu. Bóg obdarzył mnie łaską nawrócenia i pomógł mi ją przyjąć. Znalazłam sens życia - Boga. Z Nim wszystko ma sens! Nie jest łatwo iść za naszym Zbawicielem, ale tylko On może dać nam pokój serca, szczęście, i nauczyć prawdziwie kochać. Boże, dziękuję Ci za Twoją Miłość! Pragnę być narzędziem w Twoich rękach! Pragnę wypełniać Twoją wolę! Tyle o mnie.
Kochana Kati! Nie poddawaj się tak łatwo. To, że upadłaś, nie znaczy, że przegrałaś. Przegrywamy wówczas, gdy się poddajemy. Przecież każdy upada, bo jesteśmy tylko ludźmi. Nawet święci popełniali grzechy, a Ty chciałabyś po dwóch tygodniach od nawrócenia być lepsza niż oni. Na wszystko potrzeba czasu, dużo czasu. Nie dwa tygodnie, nie dwa lata, ale dwadzieścia lat. W tym czasie nieraz upadniesz, ale ważne jest żebyś znowu wstała! Nawet Bóg potrzebuje czasu, daj Mu go. Nie zniechęcaj się. Bóg kocha Ciebie tak bardzo, że oddał za Ciebie życie. Bardzo cierpiał! I to nie raz. Nasz Zbawiciel cierpi i dziś, jest ofiarowywany Bogu Ojcu w czasie każdej Mszy Świętej. I to wszystko dla Ciebie - jednej, jedynej w swoim rodzaju, niepowtarzalnej, nie podobnej do nikogo innego - Kati.
Nasz Ojciec kochał Ciebie zanim stworzył niebo i ziemię taką miłością, której, żyjąc tu na ziemi, nie zdołamy pojąć.
Nie byłabyś człowiekiem, gdybyś nie popełniała błędów, nie upadała. Nie kochaj tego, ale i nie myśl, że Ty jedyna "zawalasz wszystko, co dobre".
Piszesz też, że nie potrafiłaś odwzajemnić uczucia Boga. Nieprawda. Nie będziesz czuła bez przerwy bliskości Boga, a serce Twoje nie będzie wciąż przepełnione uczuciem miłości do Niego. Jezus mówi nam, że miłość, to nie uczucie, a czyn. Kochać Boga - nie znaczy czuć miłość i radość. Ja często czuję oschłość, czasem nawet zniechęcenie. To znaczy, że pomimo iż miłości nie czuję, modlę się i pragnę wypełniać Bożą wolę - jest ona dla mnie najważniejsza. Droga siostro w Panu! Nie zrzucaj z siebie odpowiedzialności za to, kim jesteś i jak postępujesz, na rodziców, na nieszczęśliwe dzieciństwo, brak miłości. To dziecinne. Pomyśl, czym zawinili ci, którzy urodzili się chromi, chorzy i są porzucani przez swoich rodziców? A czym ci, którzy w czasie wojny zginęli w obozach koncentracyjnych? A czym zawinili ci, którzy stracili życie w zamachu terrorystycznym jaki miał miejsce w Stanach Zjednoczonych we wrześniu tego roku? Podobnych pytań można zadać bardzo dużo. Odpowiedź na nie wszystkie brzmi: niczym. Takie jest życie. Gdyby do nieba szli tylko ci, którzy życie mieli usłane różami, niebo byłoby puste. Zresztą ci, którzy mieli lub mają takie życie, nie mają łatwiej. Do nieba wchodzi się przez krzyż. Cierpienie może pomóc nam rozwijać się, uwrażliwiać, otwierać nasze serca na Boga i na ludzi. Cierpienie może oczyszczać naszą duszę. Musimy tylko powiedzieć Bogu: tak.
W swoim liście piszesz także, że kochasz zło. To nie ty je kochasz, a ten, który w Tobie mieszka. Piszesz, że nie należysz do szatana - czyniąc zło, do niego właśnie należysz, jesteś pod jego wpływem. Bóg mówi nam: "nie cudzołóż, nie onanizuj się, miej czyste ciało i duszę". Szatan mówi: "cudzołóż, onanizuj się, zniewalaj się seksem".
Kogo słuchasz? Nie ma miejsca pośrodku. Zrozum: albo jesteś z Bogiem, albo z diabłem.
Kati! Jeszcze jedno. Pewnie będziesz kiedyś mamą. Czy chcesz, żeby Twoje dzieci były szczęśliwe? Oczywiście, że chcesz. Pomyśl tylko, jaką chciałabyś mieć mamę, jakiego tatę? Ty i ja wiemy jakich: kochających Boga, siebie nawzajem i Ciebie. Szanujących się, dobrych, cierpliwych, mądrych, czułych. Twoje dzieci też takich będą chciały. Więc zacznij od dziś przemieniać się, by móc kiedyś być dobrą mamą i znaleźć męża, który będzie dobrym tatusiem (ci chłopcy, z którymi się spotykasz, nie są dobrymi kandydatami). To jest możliwe, ale tylko z Bogiem.
Życzę Ci wiary, męstwa i wytrwałości na drodze do świętości. Będę się za Ciebie
Kasia
Ciągle zaczynaj od nowa
Czytając list Kati, zadziwił mnie sam tytuł. Muszę przyznać, że przy czytaniu zakręciło mi się w głowie. Żal, gniew, współczucie, no i łzy. Wszystko to jednocześnie. Mimo to, czytałem. W momencie, gdy byłem prawie pewien, że historia, bardzo przykra zresztą, zakończy się happy endem, nastąpiło rozczarowanie. Autorka listu pisze o upadku i poddaniu się. Czuję się zobowiązany powiedzieć kilka słów osobom, które także straciły nadzieję.
Mój grzech rozpoczął się w siódmej klasie podstawowej. Dziś mam 22 lata i ciągle ten sam problem - samogwałt. Sam nie wiem dokładnie od czego się zaczęło. Na początku sporadycznie. Później "przypadkiem" wpadły mi w ręce gazety i obrazy pornograficzne. Karmiłem się tym wszystkim. Najgorsze jest to, że ja od początku miałem świadomość, że robię źle. Próbowałem jedynie kalkulować, czy jest to grzech ciężki, czy lekki. W "Bravo" pisali, że to normalne, więc jeżeli to nawet grzech, to jedynie lekki. I tak się usprawiedliwiałem. Przyjmowałem Komunię św. świętokradzko. Na spowiedzi czasem w ogóle pomijałem tę kwestię. Spowiadałem się rzadko i u księży, którzy mnie nie znali. Tak było wygodniej i łatwiej. Ten okres nie trwał na szczęście długo. Uświadomiłem sobie, że popełniam grzech ciężki. Trwało to dobrych kilka lat. Od spowiedzi do spowiedzi. Czasem moja "świętość", jak to określiła Kati, trwała tydzień, albo i krócej. Nadal spowiadałem się rzadko. Czasem też przyjmowałem Komunię w stanie grzechu ciężkiego. I tego obawiałem się bardziej niż nieczystości. Czułem wielką wewnętrzną potrzebę przyjmowania Pana Jezusa. Moje spowiedzi stawały się z czasem coraz częstsze i bardziej szczere. Zacząłem się otwierać przed spowiednikami. Niestety, do tej pory nie mam tzw. stałego spowiednika, chociaż wiem, że powinienem.
Jakieś trzy lata temu rozpoczęły się moje kłopoty zdrowotne wynikające z onanizowania się. W tym momencie chciałbym wszystkich przestrzec, że ten grzech niszczy nie tylko duszę, ale i ciało. To jest także bardzo ważna kwestia.
Chciałbym powiedzieć kilka słów o nadziei, ponieważ w momencie, gdy uświadomimy sobie, że jest z nami źle i gdy naprawdę chcemy wrócić do Boga, jest ona bardzo ważna. Musimy mieć ciągłą nadzieję, że zdołamy się z tego uwolnić. Bardzo ważna jest tu także głęboka wiara w Boga, w to, że On nam zawsze wybaczy, gdy tylko będziemy żałowali. A dlaczego? BO NAS KOCHA. Wydaje się nam, że to Bóg nas opuszcza, a to jest nieprawda. To my się oddalamy od Niego gdy upadamy, gdy przestajemy się modlić, gdy wątpimy. On ciągle czeka w konfesjonale, wyciąga rękę, więc nie unikajmy Go. Nie zniechęcajmy się. Nasza "świętość" raz będzie trwała dwa tygodnie, następnym razem trzy, ale będzie. Zaraz po upadku trzeba iść i prosić o miłosierdzie. Musimy mieć niezachwianą nadzieję, że się w końcu uwolnimy z tego grzechu, mocną wiarę, że Bóg nam przebaczy i gorącą miłość, która będzie przynajmniej częściowym wynagrodzeniem za popełnione zło.
Podczas jednej z moich ostatnich spowiedzi, klęcząc już przy konfesjonale, kiedy kapłan mówił do mnie, zacząłem wątpić. Pomyślałem sobie: "Boże, przecież to wszystko nie ma sensu. Co ja tu robię, który to już raz. Przecież za jakiś czas znów przyjdę z tym samym problemem". I w tym momencie kapłan powiedział do mnie: "Zapomnij o tym, co było. To już jest nieważne. Ufaj i wierz, że spowiadasz się z tego ostatni raz". Ja jestem przekonany, że były to słowa samego Jezusa. To był swego rodzaju znak i zarazem wielka otucha.
Kochani przyjaciele, miejcie zawsze nadzieję i wierzcie, że to jest ostatni raz. Zawsze się módlcie, nawet wtedy, gdy będziecie uważać, że nie ma sensu i nie będzie się Wam chciało. Te modlitwy są szczególnie miłe Bogu. Osobiście polecam modlitwę brewiarzową. Uczy dyscypliny i obowiązkowości. Uczestniczcie często w Eucharystii, przyjmując Pana Jezusa do serca. Angażujcie się w życie parafii. To odgrywa bardzo dużą rolę w drodze do ciągłego powstawania. Miejcie wokół siebie ludzi, którzy myślą podobnie jak Wy i którzy swoją postawą dają świadectwo o Chrystusie. Takich przyjaciół Wam życzę.
Kati, nikt z nas nie kocha zła, ponieważ nie do tego zostaliśmy stworzeni. Musimy poznać i uwierzyć miłości, jaką Bóg ma ku nam. Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim (por. 1 J 4,16). Szczęście pełne i trwałe może nam dać jedynie Bóg, Stwórca wszelkiego dobra. Kati, ciągle zaczynaj od nowa, nie ustawaj. I my wszyscy nie ustawajmy. Łączę się z Wami w modlitwie i również o nią proszę.
Dominik
Kati, idź na całość w dobru!
Twoje ostatnie słowa nie są niczym nowym. Każdy nawrócony, każdy uzdrowiony, ośmielę się powiedzieć, każdy święty, ma identyczne doświadczenia wewnętrzne. Bóg nas uzdrowił, zostaliśmy "poderwani do Nieba", jest nam fajnie, cudownie, a potem znowu postawieni na ziemi, i jak malutkie dziecko -jeden krok i... bęc, znów leżymy. Powstaje pytanie, czy to znaczy, że Bóg nas odrzuca, przestał kochać ? Nic podobnego.
Posłuchaj, ja też "trochę" nagrzeszyłam w życiu; miałam doświadczenia z masturbacją. W wieku 16 lat, gdy poszłam do spowiedzi, myślałam, że ze wstydu się spalę. Długo płakałam, postanowiłam, że więcej tego nie zrobię (bo nie wytrzymam więcej takiego wstydu i stresu przy spowiedzi). Oczywiście prosiłam Jezusa o pomoc i otrzymywałam ją - zawsze. Byłam przekonana, że ten problem już dla mnie nie istnieje. Minęło dziesięć lat i niestety sprawa wróciła ze zdwojoną siłą. Nie muszę Ci opisywać odczuć wstrętu i obrzydzenia do samej siebie, po tym co robiłam. I właśnie w takim momencie, znów przyszedł do mnie Jezus. Czułam Go tak wyraźnie; siedzi obok mnie na krześle, pochylony, ma ręce oparte o kolana, patrzy na mnie... Ale jak patrzy ?! To była Miłość! Miłość pisana przez duże M. Nigdy tego nie zapomnę; to nie była litość, czy nawet miłosierdzie. Nie. To był Przyjaciel, przyjmował mnie taką, jaką jestem (bagno!), ubolewał nad tym, co się stało; ubolewał wraz ze mną - nie mówię nade mną, ale ze mną... Rozumiał i... kochał... Nie chciałam grzeszyć, ale czy myślisz, że nie upadałam więcej?
Od tego czasu pojęłam jedno: nie tyle grzech się liczy (wynik mojej słabości), co chęć powstania z niego. Ile razy myślałam, że nie ma dla mnie innego miejsca, jak piekło! Ale kiedy On uzdrawia, to jest tak, jak przy poważnej operacji - przychodzi czas rekonwalescencji, a ta w wielu wypadkach jest najtrudniejsza - wraz z osłabieniem organizmu może się wiele rzeczy ujawnić i przyplątać... Czy poddałam się słabości (bo taka już jestem, nie potrafię się zmienić)? Nie. Bo nie chcę się poddać! Zastanawiałam się podobnie jak Ty, dlaczego Jezus tak ze mną postępuje, bawi się mną? Nie, na pewno nie. Zrozumiałam, że próbuje udowodnić mi, że nie mogę być niczego pewna - a siebie najmniej. Zrozumiałam, że moje słodkie poczucie pewności, swoistego bezpieczeństwa, było w ostateczności wielką pychą. Nie była to ufność, że Bóg mi pomoże, lecz pewność siebie: sama nad tym panuję i dam sobie radę. Nieraz trzeba, aby Pan postawił nas na ziemi i powiedział: "skoro tak bardzo chcesz sam iść, to idź"... Ciekawe jest to, że kiedy jest nam źle, zawsze oskarżamy Boga, a kiedy jest dobrze - zapominamy o Nim... Pytasz, dlaczego urodziłaś się w takiej rodzinie (patologicznej)? Z pewnością nie odpowiem Ci na to pytanie. Ale idąc tokiem Twoich myśli, zadam Ci inne: skoro Bóg wiedział, że będziesz taka zła, taka butna, taka okropna, wciąż będziesz Go odrzucać, obrażać, dlaczego Cię stworzył? Po co? Czyżby błąd w sztuce? Przecież On nigdy się nie myli! Nikt z ludzi - mieszkańców "cudownej" planety o nazwie Ziemia -nie jest do końca zły, ani absolutnie dobry. Nikt. Wszyscy "jedziemy na tym samym wózku". Niedawno przeczytałam takie zdanie: "Bóg stworzył człowieka z miłości, dla miłości go stworzył, stworzył go dla niego samego". Każde życie ma sens. Twoje też. Poza tym, czy się z tym zgadzasz, czy nie, On Cię kocha; na pewno masz jakieś zadanie, misję do spełnienia.... Może to właśnie Ty masz ratować Twoją chorą rodzinę... Jak? Nie wiem, zapytaj Go sama... Mówisz, że chcesz grzeszyć, kochasz zło. To nieprawda. Kurtyna przed Twoimi oczami została odsłonięta. Poznałaś smak zła. Poznałaś jego niesmak. Ale poznałaś też Miłość, nie możesz temu zaprzeczyć... Jesteś bardzo inteligentna. Szatan doskonale zdaje sobie sprawę, jaką zdobycz traci. Szarpie Ciebie (bo mu się wymykasz, uznał Cię za swoją własność, a tu szok). Myślisz, że jesteś wolna? Nie oszukuj się. Doskonale wiesz, że to bzdura. Przecież wiadomym jest, że nie ma próżni. Nie istnieje niebyt. Wszystko jest zawsze czymś wypełnione, z czegoś się składa. My możemy nie widzieć, nie wiedzieć... Szatan chce Cię zniszczyć - pokrzyżowałaś mu plany. Walcz! Walcz razem z Jezusem! On jest w Tobie! Zostałaś uzdrowiona, zostałaś przebudzona, zostałaś uświadomiona. Nie możesz powiedzieć: nie wiem, nie wiedziałam. Sumienie będzie w Tobie krzyczeć, a szatan będzie nad Tobą pracował, aby doprowadzić Cię do rozpaczy - efekt Judasza.
Widzisz, po dziesięciu latach można wrócić do początku zła (mówię o sobie) i z góry, na którą się weszło, sromotnie zlecieć... I wiesz, co mi to jeszcze uprzytomniło? Że Bóg ze mnie nie rezygnuje, wciąż walczy (o mnie) i naprawdę kocha. Jest rozbrajający w cierpliwości i przebaczaniu... Byłam w górach, "waliły" pioruny, aż - mówiąc po ludzku - podskakiwałam ze strachu, a jednak gdzieś wewnątrz miałam pewność, że On mnie kocha i nic mi się nie stanie (chyba, że taka byłaby Jego wola, co z pewnością miałoby sens - niekoniecznie dla mnie znany).
Nie rezygnuj Kati! Spójrz na Magdalenę, tak jak "szła na całość" w złu, potem "poszła na całość" w dobru. I Ty "idź na całość" do Jezusa! Nie uda się?
Tobie samej - nie. Ale Jemu - tak. On nie przegrywa bitew. On już wygrał. Uwierz w to. Jestem z Tobą! Zresztą nie tylko ja; przede wszystkim: Maryja i Twój Anioł Stróż - czy wiesz, że Go masz? To kolejny dowód, jak bardzo Bóg się o nas - o Ciebie - troszczy... A Maryja? Jest fantastyczna, mówię Ci - zapoznaj się z Nią.
Małgorzata
Mam dobre wieści
Niedawno ukazał się list od Kati. W przeciwieństwie do niej mam dobre wieści. Chciałbym, aby ten list dał jej trochę optymizmu do walki z nałogiem. Dzięki Waszej gazecie trafiłem na mityngi Anonimowych Erotomanów. Zacząłem trzeźwieć i coraz lepiej uświadamiać sobie pewne sytuacje z mojego życia oraz moje zachowania i reakcje. Obecnie mija rok chodzenia na spotkania. Mój najdłuższy okres abstynencji liczy 47 dni. Zważywszy, że potrafiłem popełniać samogwałt z dnia na dzień i to czasami dwa razy z rzędu. To jest dużo. Jeszcze do dziś mam pretensje do Boga, że tak długo (mam 37 lat) muszę czekać na dziewczynę, która zostałaby moją żoną. Ale chyba Bóg nie chce, bym zawarł sakrament małżeństwa, gdy jestemzniewolony erotomanią, dlatego też dał mi grupę AE.
Tak jak u większości erotomanów, u podłoża mojego zniewolenia leży historia mojego dzieciństwa. Od maleństwa tułałem się po domach dziecka, gdzie byłem tylko niekochanym i niepotrzebnym wychowankiem. Gdzie najcieplejszymi słowami była zwykła uwaga wychowawcy, zaś na porządku dziennym pretensje, bicie, wyzwiska, kary, karanie brakiem jedzenia itd. Nie tylko od wychowawców tak się obrywało, ale także od wychowanków między sobą. Także początek nadużyć seksualnych było owocem pobytu w tych placówkach. Brak miłości, nadużycia seksualne oraz wychowywanie w poczuciu winy są głównymi czynnikami wywołującymi późniejsze myśli erotyczne.
Samogwałt poznałem przypadkowo mając 14 lat. Próbowałem później walczyć z tym nałogiem, lecz bezskutecznie pogrążając się w nim coraz głębiej. Poszedłem do wojska i później wystąpiłem z niego, cały czas cierpiąc. Do tego moje nieprzygotowanie do życia (wyniesione z domu dziecka) też dało o sobie znać. Trafiłem do wspólnoty katolickiej, gdzie powoli uwalniałem się od tego nałogu, ale dopiero wstąpienie do grupy Anonimowych Erotomanów było początkiem prawdziwego trzeźwienia.
Moje marzenia o żonie i rodzinie wciąż się nie spełniają. Jak będzie - nie wiem. Wiem tylko, że trzeźwiejąc coraz wyraźniej widzę świat nie tylko z perspektywy moich emocji, ale także moich uwarunkowań. Jest to kolejny krok do tego, aby spotkać bliską osobę, której już nie będzie się raniło dzieciństwem, czego sobie, wszystkim erotomanom i Kati życzę.
K. T. D.
Zmartwychwstałam!
To znowu ja, Kati. Pamiętacie mnie? Oto ja, córka marnotrawna. Oto ja, dziecko Boga Ojca w skrusze pogrążona. Powróciłam w ciepłe ramiona Jezusa Ukrzyżowanego. On przytulił mnie Swoją miłością i znów żyję! Rok 2002 był dla mnie ciężki, ale i wspaniały. Przez 2 lata niepotrzebnie odrzucałam Boga i grzeszyłam, grzeszyłam, grzeszyłam... Spowiedź mnie znów oczyściła, pojednałam się z Bogiem. Jestem szczęśliwa!
Pewnie jesteście ciekawi, co się ze mną działo przez ten cały czas. Przede wszystkim myślałam, że pozjadałam wszystkie rozumy, że wiem lepiej od Boga, co dla mnie najlepsze. Byłam uparta, słuchałam satanistycznego metalu, nosiłam pentagram (znak Lucyfera), koszulki satanistycznych zespołów. Ubierałam się tylko na czarno, farbowałam nawet włosy na ten kolor. Wszystko po to, by czuć się w pełni dzieckiem szatana, dzieckiem ciemności i nocy. Kochani, to przerażające! Ja wtedy wiedziałam komu powierzyłam moją biedną duszę! Moim panem był szatan - wiernie mu służyłam: onanizowałam się, współżyłam z chłopakiem, piłam alkohol na umór, paliłam "wagony" papierosów. Miałam swoją ideologię. Myślałam, że jestem wolną, "na czasie", super wylu-zowaną satanistką. Co za błędne myślenie! Wyśmiewałam Pismo św., księży, Kościół, w ogóle cały katolicyzm. Chodziłam na Msze św. do kościoła i szydziłam z przebywających w nim ludzi. Byłam wrakiem człowieka, umarłą duszą. I co najgorsze - sama siebie nazywałam czarnym aniołem, dzieckiem śmierci i ciemności. Czułam potęgę zła. Wywyższałam się nad innych, bo przecież miałam "wiedzę" szatana. To były prawdziwe manowce, moje piekło - już tu, na ziemi. Nienawidziłam z całych sił samą siebie, bliźnich, cały świat i Boga. Ale...
Na szczęście przebudziłam się. Co było tego powodem, niech pozostanie moją i Boga tajemnicą. Powiem tylko, że był to taki cios, że myślałam, że umrę z samej rozpaczy. Ale to cierpienie, ten krzyż Jezusa, uzdrowił mnie!!! I krzyczę w mej duszy: "Bóg jest Miłością. Ja potrafię kochać!" To wspaniałe uczucie, po latach udręki, ciemności, grzechów, niepotrzebnego odrzucania Boga ze swojego życia. Wiem, że to była kolejna lekcja Boga dla mnie. Muszę z całego serca przyznać, iż jest On najlepszym nauczycielem, jakiego znam! Spowiedź wyleczyła moje zranione wnętrze, ale mam świadomość, że walka o Miłość dopiero się zaczęła. Już nie mam pretensji o nieszczęśliwe dzieciństwo. Mam wolną wolę i sama odpowiadam za swoje czyny i tym samym za własne grzechy. Dziś kocham Boga i ludzi. Powoli odzyskuję szacunek dla własnego ciała. Pragnę być czystą, mimo, że tak pobrudziłam siebie grzechem onanizmu i współżycia przedmałżeńskiego.
Wy, którzy walczycie z grzechem nieczystości! Obiecuję Wam codzienną modlitwę i Was też proszę o nią. Bóg zapłać! Kocham Was wszystkich, bracia i siostry! Jezus kolejny raz odmienił mnie i moje życie. To naprawdę cud, zważywszy na to, że byłam zatwardziałą satanistką. Teraz jestem szczęśliwa, pomimo krzyża, który muszę dźwigać. Czynię to jednak z uśmiechem, bo jest przy mnie mój największy Przyjaciel - Jezus. Bóg jest naprawdę wśród nas! Wierzę w to i cieszę się bardzo, że już niedługo, w Wielkanoc, mogę z całych sił wyśpiewać: Alleluja! Alleluja! Chrystus Pan Zmartwychwstał! I ja także zmartwychwstałam.
Z otchłani grzechu do światła
Dopiero po wielu latach zobaczyłem, że wstyd, samopotępienie, izolacja oraz moja decyzja o rezygnacji z comiesięcznej spowiedzi służyła tylko i wyłącznie nałogowi.
Jako dziecko często doświadczałem lęku. Już we wczesnym dzieciństwie znalazłem sobie "pocieszenie" w fantazjach związanych z nagością oraz w tzw. podglądactwie. Kiedy uświadomiono mi, że nie wolno tego robić, szybko się zorientowałem, że mogę podobnie zmienić stan swojej świadomości przez patrzenie na zdjęcia roznegliżowanych kobiet, które znajdowałem w czasopismach oraz w albumach z malarstwem. Gdy jednak na początku szkoły podstawowej dowiedziałem się, że to jest grzech, postanowiłem, że już nigdy nie popełnię żadnego aktu nieczystości. Odtąd przez 7 lat zachowywałem czystość seksualną.
Moje stopniowe uzależnianie się od seksu zaczęło się ponownie, kiedy miałem 16 lat. Najpierw przyszła mi do głowy jedna nieczysta myśl, która jakby zarzuciła haczyk gdzieś wewnątrz mnie. Wprawdzie jakoś ją oddaliłem, ale momentalnie powróciła. Ponowiłem próbę - i znów to samo. Nieczyste myśli powracały do mnie, zupełnie jakby były przywiązane do mojej głowy gumową smyczą. Im silniej je odrzucałem, tym natarczywiej do mnie wracały. Miałem wrażenie, że walczę z rojem much.
Przeżyłem kilka miesięcy takiej szarpaniny, podczas których umierałem z lęku i wstydu. Całkowicie mylnie uznałem te pokusy za grzech ciężki, a że wstydziłem się go wtedy bardzo, zaprzestałem comiesięcznych spowiedzi. Zacząłem się izolować. Dopiero po wielu latach zobaczyłem, że wstyd, samopotępienie, izolacja oraz moja decyzja o rezygnacji z comiesięcznej spowiedzi służyła tylko i wyłącznie nałogowi. Po kilku miesiącach bezowocnej walki z coraz liczniejszymi pokusami stwierdziłem, że dłużej nie dam rady, i dałem sobie przyzwolenie na fantazje seksualne. Rychło zacząłem popadać w wielogodzinne ciągi fantazjowania na te tematy. Nie było wówczas ani jednego dnia bez takiego ciągu.
Coraz bardziej separowałem się od kolegów, od rodziców i od innych domowników. Rozpocząłem proces swego odwracania się od Pana Boga. Cecha wszystkich nałogowców - gigantyczna nieuczciwość - coraz bardziej brała we mnie górę. Przejawiała się ona przede wszystkim w tym, że choć do końca szkoły średniej dość często (a okresowo nawet bardzo intensywnie) się modliłem, prosząc Pana Boga, aby mi "to" zabrał, równocześnie - poprzez swoje faktyczne wybory - uniemożliwiałem Mu dokonanie tego. Akty mojej woli prowadziły nieodmiennie do ucieczki przed działaniem łaski i jednocześnie ku nałogowi. (Istotę tej nieuczciwości dostrzegłem dopiero po swoim wyjściu z czynnego uzależnienia, po przeszło 20 latach).
Wkrótce potem - był to początek lat 80. ub. wieku - kolega pokazał mi drastyczną - jak na ówczesne standardy - pornografię. To podziałało na mnie jeszcze mocniej niż fantazje. Poczułem się odurzony, jakbym wypił kieliszek wódki. Ten jeden kontakt wyzwolił we mnie bardzo silne pragnienie dalszego szukania pornograficznych treści. I zacząłem to robić, stale poszukując coraz mocniejszych bodźców. Moja izolacja w grupie rówieśniczej systematycznie się pogłębiała, jednak idąc drogą nałogowej przyjemności, wkrótce zacząłem uczestniczyć w zakrapianych alkoholem prywatkach, podczas których miałem powierzchowne doświadczenia seksualne z dziewczętami. Na co dzień jednak przede wszystkim fantazjowałem na tematy seksualne i oglądałem pornografię. Taki stan trwał do końca szkoły średniej, której lata spędziłem według następującego schematu: dużo nałogu, dużo nauki, mało snu, bardzo mało czegokolwiek innego.
Bardzo przykre objawy towarzyszące wybuchowi mego seksoholizmu w 16. roku życia - takie jak bolesne wyrzuty sumienia, monstrualny wstyd, pogarda do samego siebie, depresja oraz narastające poczucie niższości - nie opuściły mnie przez następne 21 lat - do samego końca okresu mego czynnego uzależnienia.
W myślach sam siebie strącałem do piekła. Miałem też wrażenie absolutnego osamotnienia w tej matni. Płakałem i popadałem w depresję. Często zadawałem sobie pytanie: co się dzieje? Przecież jeszcze niedawno żyłem w czystości... Podejmowałem po kilka razy dziennie postanowienie, że powrócę do życia w czystości, po czym - najczęściej już po kilku godzinach - powracałem do swego nałogu. Najdłużej udawało mi się wytrwać we wstrzemięźliwości po kilkadziesiąt dni, po czym znów wchodziłem w coraz dłuższe ciągi pornograficzno-masturbacyjne.
Kiedy podczas moich bardzo rzadkich spowiedzi większość spowiedników radziła mi, żebym spróbował częściej przystępować do sakramentów, ja za grzech ciężki uznawałem każdą pokusę, wskutek czego nie przystępowałem do nich. A gdy spowiadający mnie kapłani uświadamiali mi, że sama pokusa nie jest grzechem, ja nie przyjmowałem tego do wiadomości i nie przystępowałem do sakramentów z powodu rzekomego utracenia przez siebie stanu łaski uświęcającej. Nie przyjmowałem też wtedy mądrych uwag księży wskazujących mi oczywisty fakt, że jestem istotą seksualną i powinienem tę seksualność zaakceptować jako Boży dar. Odwracałem się od ich wskazań, samobiczując się z powodu każdej seksualnej pokusy, co ostatecznie służyło wyłącznie rozwojowi mojego uzależnienia.
Po zakończeniu szkoły średniej w połowie lat 90. wyjechałem na studia do dużego, odległego miasta. Najpierw - nie rozstając się ze swym nałogiem - rzuciłem się w wir nauki. Po kilku miesiącach przestałem chodzić do kościoła w niedzielę, a w dodatku rozpocząłem swoją prywatną wojnę z Panem Bogiem, starając się w licznych prywatnych rozmowach podważać różne prawdy wiary. Zerwałem też stosunki ze wszystkimi znajomymi ze swojego miasteczka. Coraz też rzadziej bywałem w domu rodzinnym.
Wkrótce zacząłem szukać bardziej drastycznej pornografii niż ta dostępna w ówczesnych czasopismach i filmach (w latach 80. ub. wieku nie było to jeszcze takie proste jak dziś). Jednakże wyrzuty sumienia, potępianie samego siebie, poczucie wstydu, lęk i pogarda do samego siebie skłoniły mnie do skorzystania z pomocy seksuologa. Specjalista, do którego dotarłem, nie miał jednak pojęcia o istnieniu uzależnienia od seksu i nie był w stanie w ogóle udźwignąć mojego problemu. W związku z tym zrezygnowałem z jego usług.
Na drugim roku studiów, pognębiony wstydem, lękiem i uczuciem dojmującej pustki, a także bolesnymi kacami po coraz częstszym nadużywaniu alkoholu, ponownie zdecydowałem się udać do specjalisty. Tym razem nowy seksuolog powiedział mi, że wszystko ze mną jest w porządku, i zalecił mi "małą korektę postępowania" w postaci rozpoczęcia życia seksualnego. Od tej pory oprócz korzystania z pornografii i fantazjowania o treściach seksualnych oddawałem się intensywnemu myśleniu o tym, jak zrealizować to zalecenie. Ponieważ jednak byłem odludkiem, więc miałem z tym pewne trudności. Wkrótce wykorzystałem fakt, że podobałem się jednej z koleżanek. Choć nigdy nie miałem z nią stosunku, wykorzystałem ją seksualnie i emocjonalnie w sposób niemiłosierny. Dziewczyna po kilkunastomiesięcznym "związku" ze mną wpadła w głęboką depresję i przerwała studia. Nie wiem, jaki był jej dalszy los.
Piłem coraz więcej. Jeszcze przed końcem wspomnianego wyżej romansu zacząłem nawiązywać znajomości z innymi dziewczętami, ale z jednym wyjątkiem wszystko kończyło się na flircie. Ten wyjątek dotyczył dziewczyny, w której się na swój seksoholiczny sposób zadurzyłem. W uczuciu tym był jednak też jakiś pierwiastek dobra, ponieważ zapragnąłem zmienić się na lepsze, nie skupiać się już tak bardzo na sobie samym i ustabilizować swoje życie: skończyć z nałogiem, wziąć ślub, mieć dzieci i prowadzić normalne życie. Niestety, oboje zdecydowaliśmy się na seks niemal od początku znajomości. Tym sposobem wszystko, co było we mnie dobrego, zaczęło powoli obumierać i po kilkunastu tygodniach znów poczułem działanie nałogu. Starałem się do niego nie wracać, jednak mimo to reagowałem nałogowo, wdając się we flirty, które bardzo raniły moją dziewczynę. Czując, że zakochanie mija, a nałóg wraca, zastosowałem metodę "ucieczki do przodu": oświadczyłem się, niebawem zostałem przyjęty i po kilku miesiącach od poznania się zawarliśmy sakramentalny związek małżeński. Liczyłem, że małżeństwo mnie uzdrowi. Niestety, degradacja mojej psychiki, uczuciowości i sumienia była wówczas już bardzo zaawansowana. Z jednej strony oczekiwałem od Pana Boga, że małżeństwo mnie uzdrowi, z drugiej zaś byłem bardzo wewnętrznie zakłamany i nie robiłem niczego, żeby to zmienić. Nie powiedziałem żonie prawdy o swoim uzależnieniu. Niedługo po ślubie zaczęły się pierwsze problemy związane z moją nieumiejętnością normalnego życia - m.in. zacząłem kupować coraz więcej pornografii (był wówczas rok 1989 i zaczęła ona napływać do Polski szerokim strumieniem).
Poczułem się jak w klatce: małżeństwo nie tylko mnie nie uzdrowiło, na co po cichu liczyłem, ale także odgrodziło mnie od świata innych kobiet, bo czułem się związany małżeńską przysięgą. Swoją złość wyrażałem na różne sposoby wobec żony. W skrajnych przypadkach uciekałem z domu i popadałem w kilku-, kilkunasto-lub nawet kilkudziesięciogodzinne ciągi pornogranczno-masturbacyjne, polegające na wędrowaniu pomiędzy miejscami dostępu do pornografii, korzystaniu z niej i onanizowaniu się. Po powrocie do zrozpaczonej żony tłumaczyłem jej, że to ona jest winna całemu zajściu. Oczywiście nie informowałem jej, co robiłem podczas swej nieobecności w domu, lub wręcz kłamałem w żywe oczy. Będąc jeszcze niedawno wzorowym studentem, zacząłem mieć kłopoty z koncentracją i nauką. Studia ukończyłem z opóźnieniem, po czym nie byłem w stanie zdecydować się na wybór dalszej drogi życiowej. Odrzuciłem propozycje zagranicznych stypendiów, ponieważ czułem, że w obcym kraju przekroczę kolejne fazy rozwoju swego nałogu i na pewno utracę żonę. Rozpocząłem drugie studia, by je po pół roku przerwać, potem - pomimo braku środków do życia - zacząłem studia doktoranckie. Podejmowałem same złe decyzje. Równocześnie drastycznie wykorzystywałem swoją żonę w wielu wymiarach, w szczególności sprowadzając ją do roli swej prywatnej prostytutki. Bardzo ją krzywdziłem przez te wszystkie lata swego czynnego nałogu.
Dwa lata po ślubie, po jednym z moich nałogowych epizodów, w konfrontacji z dobrocią mojej żony coś we mnie pękło i powiedziałem jej po raz pierwszy całą prawdę o sobie. Żona po pierwszym szoku zaoferowała mi wspólną pracę nad naszym małżeństwem pod kierunkiem psychologa profesjonalisty (były już lata 90.). Chętnie się na to zgodziłem (wtedy naprawdę chciałem porzucić swój nałóg) i zacząłem systematycznie odwiedzać znanego psychologa. Poczyniłem przy tym założenie, że jeśli terapia ma być skuteczna, to nie ma mowy o kontynuowaniu moich dotychczasowych zachowań seksualnych poza małżeństwem. W ten sposób wkroczyłem w pierwszą dłuższą abstynencję od pornografii, masturbacji i flirtów pozamałżeńskich. Rychło dopadły mnie masywne objawy odstawienia nałogu: silne bóle głowy prowadzące do wymiotów, permanentna bezsenność, napady paraliżującego lęku i paniki, głęboka depresja... Wszystkie te symptomy uznawałem jedynie za przejściowy efekt terapii, z czym mój psycholog się zgadzał.
Niestety, ta psychoterapia była prowadzona w odniesieniu do mnie w sposób całkowicie niewłaściwy. Przede wszystkim ów psycholog znowu nie zdiagnozował mnie jako osobę uzależnioną od seksu. Nie wiedziałem zupełnie dlaczego; dopiero po wielu latach dowiedziałem się, że on sam był seksoholikiem...
Po dwóch latach takiej terapii, w czasie kilkudniowego wyjazdu żony, powróciłem do swego nałogu, równocześnie pogłębiając go o dodatkowe zachowania. Wypożyczyłem mianowicie po raz pierwszy w życiu pornograficzne kasety wideo. Mój pierwszy po dwuletniej przerwie ciąg pornograficzno-masturbacyjny trwał kilka dni, a pan psycholog uznał to za zupełnie normalne zachowanie... Wkrótce potem zrezygnowałem z jego usług.
Kolejnego psychologa odwiedzałem regularnie przez następne 5 lat. On cierpliwie mnie prowadził (oczywiście, podobnie jak jego poprzednik, za niemałą odpłatnością), a ja stopniowo powracałem do systematycznego praktykowania swych nałogowych zachowań, wypracowując sobie takie sposoby ich realizacji, aby ukryć je przed żoną i całym światem: gromadziłem w ukryciu pornografię i masturbowałem się. Z roku na rok okresy przerw pomiędzy takimi seksoholicznymi ciągami stawały się coraz krótsze...
Tak minęło kilka lat, w trakcie których rozwój mojego seksoholizmu postępował nieco wolniej - z powodu mego względnego powodzenia finansowego. Nie zauważałem jednak wówczas tego, że mój biznes polegał przede wszystkim na tym, iż niegdysiejszy wzorowy uczeń i student wykonuje ciężką pracę o głównie fizycznym charakterze. Idąc drogą seksualnego nałogu, pogrzebałem wszystkie swoje talenty...
W tym samym czasie moja żona zaszła w ciążę. Nadzieję związaną z perspektywą narodzenia się naszego dziecka w mało racjonalny sposób powiązałem z nadzieją wyzwolenia się ze swego uzależnienia. Przyjście na świat potomka miało wszystko zmienić. Kiedy jednak już po urodzeniu się dziecka spotkały mnie poważne trudności finansowe, a niemowlę zaczęło przewlekle chorować, wpadłem w kolejną fazę rozwoju swego nałogu - zacząłem chodzić do klubów striptizowych. Po przekroczeniu tej kolejnej granicy zdradzania żony wpadłem w rozpacz.
Od tego mojego finansowego krachu pornografia i masturbacja stały się dla mnie codzienną rutyną. I chociaż wszystko to robiłem w głębokiej konspiracji, niemniej jednak moje korzystanie z pornografii stało się wtedy tak częste, że nie byłem już w stanie zachować tego w tajemnicy - zarówno żona, jak i część rodziny oraz znajomych zdawali sobie sprawę z tych moich kompromitujących obyczajów. Ja z kolei miałem świadomość tego, że oni wiedzą. Najpierw napełniało mnie to ogromnym wstydem, jednak z czasem uodporniłem się, przestałem się przejmować prośbami żony, żeby z tym skończyć, i brutalnie dałem jej do zrozumienia, że nie będę ich brał pod uwagę. Pamiętam, że od tej chwili w uczuciach mojej żony coś zaczęło umierać.
Z czasem poszerzyłem sobie dostęp do pornografii przez telewizję satelitarną. Miało mi to zapewnić regularność w realizowaniu moich "potrzeb"... A potrzebowałem coraz więcej i coraz bardziej drastycznej pornografii - moje fantazje coraz silniej ewoluowały w stronę przemocy; powróciłem też do flirtów z młodymi dziewczętami, dla których już wówczas mógłbym być bez mała ojcem. Kaca moralnego spowodowanego nałogiem "leczyłem" kolejnym jego aktem... Po roku 2000 moje życie zamieniło się właściwie w jedno nieprzerwane pasmo pornograficzno-masturbacyjne...
Tymczasem moja żona zaczęła mnie traktować jak zło konieczne, niemal się do mnie nie odzywając. Coraz wyraźniej zaczęła się zaznaczać możliwość mojego kompletnego bankructwa. Spojrzałem wtedy na siebie i na swoje życie, będące kompletną ruiną, i coraz wyraźniej dostrzegałem, że utraciłem resztki uczucia swojej żony, że nie miałem cierpliwości do własnych dzieci, że doprowadziłem swą rodzinę do zapaści finansowej, że nie tolerowałem własnych rodziców... Zwątpiłem przy tym w jakąkolwiek możliwość zmiany swoich zachowań; w nic nie wierzyłem, cały świat wydawał mi się pozbawionym sensu, okrutnym teatrem. Oprócz cały czas obecnych wyrzutów sumienia, pogardy do samego siebie, okresowych depresji, lęków i samopotępienia coraz mocniej doznawałem również bolesnego, przytłaczającego uczucia wewnętrznej pustki...
Wchłaniając nadal codziennie pornografię, natrafiłem na taką o treściach homoseksualnych i zacząłem się zastanawiać, czy nie powinienem wejść także w ten obszar. Przecież nieraz słyszałem lub czytałem teorie, w myśl których "człowiek powinien się realizować w seksie, a wszelkie kłopoty wynikają z tego niezrealizowania"...
Ostatnie kilka lat spędzonych w seksualnym nałogu było dla mnie niczym powolne gnicie. Dość często widziałem jak na dłoni, że moje zachowania stają się coraz bardziej szokujące, że pomimo usilnych starań nie jestem w stanie wykonać swoich postanowień powstrzymania się od nich. "Co mnie więc czeka?" - zadawałem sobie pytanie. I odpowiadałem sobie na to błyskawicznie: dalsza eskalacja nałogowych zachowań, prostytutki, przemoc, utrata rodziny, mieszkania, więzienie, szpital, śmierć... Coraz częściej zatrzymywałem się na chwilę, aby popatrzeć na swoje życie - i widziałem jedno: moje szaleństwo niczym walec drogowy sunie cały czas naprzód i nie, ma żadnych przeszkód na jego drodze. Nie ma nadziei... Ogarniała mnie rozpacz: nie miałem wątpliwości co do tego, że stoczę się na samo dno. Zostawało mi tylko jedno pytanie: kiedy to się stanie?... Był rok 2003, miałem wówczas 37 lat - minęło 21 lat od momentu, gdy jako 16-latek na dobre wszedłem w seksualny obłęd. Znajdując się na dnie rozpaczy, oczekiwałem I dnia, w którym to moje szaleństwo każe mi zrobić rzeczy, których już nie będę w stanie sobie wybaczyć...
Żyjąc w oczekiwaniu swego tragicznego końca, trafiłem na artykuł, który w zwięzły sposób traktował o uzależnieniu od seksu. Tekst ten był dla mnie jak olśnienie - poczułem, że mówi on dokładnie o moim przypadku. Dowiedziałem się z niego, że jestem chory na konkretną przypadłość, że jestem uzależniony od seksu, że jestem seksoholikiem. Co niezwykle ważne, przeczytałem w tym artykule także o tym, że istnieje lekarstwo dla takich ludzi jak ja - w postaci programu zdrowienia opartego na pionierskich osiągnięciach ruchu Anonimowych Alkoholików. Od razu wiedziałem, że to jest moja droga. Wstąpiła we mnie nadzieja, która wprowadziła mnie na drogę zdrowienia z uzależnienia - do wspólnoty Anonimowych Seksoholików.
Zobacz również: [ Z otchłani grzechu do światła cz. II ]
Paweł, seksoholik
KONTAKT DO WSPÓLNOTY
ANONIMOWYCH SEKSOHOLIKÓW (SA)
tel.: 798-05-66-77
e-mail: wspolnota.sa@wp.pl
www.sa.org
www.seksoholicy.webpark.pl
nr 5-2007
Z otchłani grzechu do światła cz. II
Publikujemy drugą część świadectwa Pawła seksoholika. Pierwsza część zawierała opis rozwoju uzależnienia aż do momentu decyzji podjęcia terapii według metody wspólnoty Anonimowych Seksoholików (w skrócie SA od ang. nazwy wspólnoty Sexaholics Anonymous) Wcześniejsze próby leczenia nie przynosiły efektów.
Po przeczytaniu artykułu, który pomógł mi zdiagnozować moje uzależnienie od seksu, powiedziałem żonie, że zamierzam uczęszczać na mityngi dla osób uzależnionych. Żona nie tryskała z tego powodu entuzjazmem, ale też nie wyraziła sprzeciwu. Poszedłem na mityng. Nadzieja, która mnie niosła, była daleko większa od wstydu, który odczuwałem. Oprócz mnie przyszło tylko dwóch innych uczestników. Dowiedziałem się, jakie są ogólne zasady zdrowienia z uzależnienia w tego typu wspólnocie. Kierowała się ona zaadaptowanym programem 12 kroków Anonimowych Alkoholików (dalej "Program"). Ten Program może być stosowany przy zdrowieniu z różnych uzależnień.
Przede wszystkim musiałem zaakceptować fakt, że przegrałem swoje starcie z nałogiem i że zawsze je przegram, jeśli będę chciał samodzielnie stawać z nim do walki. Musiałem zaakceptować fakt, że żadna ludzka siła nie ma szans w walce z nałogiem, że bezpowrotnie utraciłem kontrolę nad swoim życiem i że tylko Bóg może mnie uwolnić od nałogu. Dalej się dowiedziałem, że moje życie w abstynencji od nałogu powinienem pianować jedynie w odcinkach 24-godzinnych - ale codziennie. Na pierwszym mityngu dowiedziałem się także, że w sytuacji, gdy przychodzą pokusy, powinienem kontaktować się z innymi zdrowiejącyrrii seksoholikami i korzystać z ich doświadczeń.
Mityng nie był dla mnie ani pozytywnym wstrząsem, ani rozczarowaniem. Ogólnie nieźle się po nim czułem. Kilka dni potem zaliczyłem wpadkę masturbacyjną. Na drugi dzień po niej, rano dnia 8 września 2003 r., postanowiłem, że będę regularnie chodzić na mityngi. Od początku mojego uczestnictwa w spotkaniach SA wróciła na stałe do mojego życia modlitwa. Początkowo była to modlitwa uzależnionych: "Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić, i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego". Odmawiałem ją z grupą na każdym mityngu, a także coraz częściej samodzielnie. Program zalecał modlitwę. Początkowo używałem jej tylko po to, aby odwracać się od pokus. Nie miałem głębszych uczuć religijnych. Jednak Program uświadomił mi, że w moim dotychczasowym przeżywaniu Pana Boga zawarty był pewien zasadniczy błąd. Nie rozumiałem początkowo jego istoty; uwierzyłem na słowo, że cały mój światopogląd został wypaczony przez nałóg.
Po krótkim czasie się okazało, że modlę się coraz częściej, że często robię to bezwiednie, że zaczynam się modlić tekstami modlitw Kościoła (Zdrowaś Maryjo..., Ojcze nasz...), znanymi mi z czasów dzieciństwa i młodości. Było to dla mnie o tyle zaskakujące, że buntując się przeciw Kościołowi w ogóle, w szczególności buntowałem się przeciw kultowi maryjnemu. W tamtym czasie z tego buntu nie zrezygnowałem, ale równocześnie odmawiałem Zdrowaś Maryjo.
Ratunek w Programie
Po mniej więcej trzech miesiącach abstynencji dopadły mnie zmasowane objawy odstawienia - w postaci lęków, napadów paniki, bezsenności, bólów głowy oraz ogólnego osłabienia organizmu, które objawiło się w ciężkim przebiegu infekcji wirusowych. Objawy te ogólnie odbierałem jako mniej dolegliwe niż te, których doświadczyłem na początku lat dziewięćdziesiątych. Zadecydowało o tym przede wszystkim to, że metody wypracowane przez AA i znajdujące zastosowanie do seksoholizmu - odpowiednio stosowane - przynosiły ulgę w cierpieniu.
Kiedy się pozbierałem po pierwszym kryzysie, zrozumiałem, że następnego mogę nie przetrwać, jeśli bardziej intensywnie nie będę praktykował Programu. Ponieważ na moich "macierzystych" mityngach nie miałem możliwości zwrócenia się do osoby o długim stażu nieprzerwanej abstynencji, wykorzystując powiązania jednego z jego uczestników, poszedłem na mityng wspólnoty Anonimowych Narkomanów, o których wiedziałem, że posługują się tą samą metodą co AA. Zauważyłem tam, że doskonale rozumiem wszystkie wypowiedzi osób uzależnionych od środków chemicznych, a osoby te rozumieją mnie. Do dziś lubię mówić o sobie, że jestem szczególnym przypadkiem narkomana, który narkotyk produkuje we własnym mózgu. Odtąd przez kilkanaście miesięcy korzystałem głównie ze wsparcia zdrowiejących narkomanów. Nie rezygnowałem przy tym z udziału w spotkaniach osób uzależnionych od seksu, jednak wyraźnie czułem, że siłę i nadzieję czerpię głównie od Anonimowych Narkomanów. Decydujący był tutaj fakt, że w grupie narkomanów było kilka osób trwale i bezdyskusyjnie zdrowiejących.
Rychło wśród stałych uczestników mityngów narkomańskich dostrzegłem człowieka, którego droga zdrowienia była dla mnie szczególnie atrakcyjna: miał żonę i dzieci, stałą pracę, długą abstynencję i pogodny stosunek do życia pomimo wielu kłopotów. Ponadto uważał się on także za seksoholika, przy czym twierdził, że również w zdrowieniu ze swego uzależnienia od seksu osiągnął kilkuletni staż niekwestionowanej trzeźwości. To, że był on praktykującym katolikiem, o dziwo (cały czas byłem nieprzyjaźnie nastawiony do Kościoła) zupełnie mi nie przeszkadzało. Muszę w tym miejscu wyjaśnić, że we wszystkich ruchach wzorowanych na AA obowiązuje zasada tzw. sponsoringu, zgodnie z którą skutecznie zdrowiejący wspierają mniej w tym zaawansowanych, dzieląc się z nimi swoim doświadczeniem. Poprosiłem więc swego nowego znajomego o sponsoring, a on bez wahania i z radością się na to zgodził.
W tamtym czasie przeczytałem z polecenia innych uzależnionych książkę Grahama Maya Uzależnienie i łaska, której lektura mocno mnie poruszyła. Dotarło mianowicie do mnie, że oddając się nałogowi, oddawałem pokłony "cudzemu bogowi", że grzeszyłem przeciw pierwszemu przykazaniu, na pierwszym miejscu w swoim życiu stawiając przyjemność. Zrozumiałem także, że cierpienie czy niespełnienie w wymiarze ziemskim dotyczy wszystkich ludzi, że ja nie jestem w tym względzie żadnym wyjątkiem, oraz że ostateczne spełnienie może dokonać się tylko po mojej śmierci, kiedy dusza moja będzie obcować z Panem Bogiem. Dotarło do mnie także, że jestem beneficjentem Bożej łaski i że moje życie ma głęboki sens w nieprzeniknionym Bożym planie. Także moja choroba i cierpienie mają sens - choćby taki, że mogę przez te trudne doświadczenia pomóc innym.
Rachunek
Praca nad Programem pod kierunkiem sponsora uzmysłowiła mi rozległość spustoszeń, których seksoholizm dokonał w moim życiu. Przyglądając się szeregowi epizodów z mojej nałogowej przeszłości, nie potrafiłem określić jej inaczej jak obłęd lub opętanie. Dopiero wówczas zobaczyłem monstrualną skalę tego zjawiska. Dość dokładnie policzyłem, że łączna suma czasu poświęconego przeze mnie na nałogowe zachowania i myślenie całkowicie wypełniłaby 4 lata. Nie chciało mi się w to wierzyć, ale najostrożniejsze szacunki dawały za każdym razem co najmniej taki rezultat. Łączna suma poniesionych przeze mnie strat materialnych, bezpośrednich i pośrednich, stanowiła kilkaset tysięcy złotych. Do tego doszły najróżniejsze niepowodzenia w zakresie mojej edukacji i rozwoju zawodowego, sprowadzające się w sumie do całkowitego zaprzepaszczenia mej wiedzy oraz umiejętności. Bo mimo że ukończyłem studia, nauczyłem się języków itd., to później, w ramach swego biznesu, wykonywałem niemal wyłącznie ciężką pracę fizyczną... Moje małżeństwo znajdowało się w całkowitej ruinie, miałem zasadnicze problemy z nawiązaniem uczuciowego kontaktu z dziećmi. Ustawicznie kłóciłem się o wszystko z rodzicami. Nie miałem żadnych przyjaciół, ponadto mój biznes zakończył się bankructwem i popadłem w poważne zadłużenie... Moja zdolność do nawiązywania więzi z innymi uległa w okresie czynnego nałogu zatraceniu, moja zdolność do przeżywania piękna i dobra zamarła... Moja więź z Panem Bogiem została przeze mnie przecięta. Bardzo zaniedbałem swoje zdrowie fizyczne. Moja psychika nie funkcjonowała tak jak trzeba. Nie byłem zdolny podjąć podstawowych funkcji życiowych (praca, nauka, pomoc rodzinie). Zobaczyłem, że życie całkowicie wymknęło mi się spod kontroli. Byłem bankrutem w każdym rozumieniu tego słowa...
Zwiastuny odrodzenia
Równocześnie jednak praca nad Programem pozwoliła mi zobaczyć, że moja kilkumiesięczna pełna abstynencja seksualna zaczyna przynosić pierwsze zwiastuny odrodzenia. Po raz pierwszy w życiu nawiązałem bliską więź z dziećmi. Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz chętnie się z nimi bawiłem. Poza tym pojednałem się z ojcem i znacznie polepszyłem swoje stosunki z mamą. Pewnemu polepszeniu uległy także moje stosunki z żoną, choć nic nie było tu proste. Osiągnięcie przeze mnie pełnej abstynencji nie uwolniło mnie przecież samo przez się od wad charakteru, w szczególności monstrualnego egoizmu, który zawsze był ukryty za moim nałogiem i który ten nałóg wzmacniał. W nowej sytuacji były one bardzo dokuczliwe dla mojej żony.
Po pół roku abstynencji rozpocząłem likwidację swego deficytowego biznesu. Powiedziałem rodzicom o swej chorobie. Przyjęli to ze zrozumieniem i miłością. Kiedy dowiedzieli się o mojej sytuacji finansowej - pomimo podeszłego wieku i pomimo tego, że nawet nie śmiałem ich o to prosić - wzięli na siebie wszyskie moje długi. Zacząłem uczciwie prosić ludzi o pomoc - i ta pomoc zaczęła do mnie płynąć. Dobry człowiek pomógł mi w znalezieniu pracy. Natomiast praca nad Programem umacniała mnie w nadziei, że zmiana na lepsze nie tylko jest możliwa, ale jest wręcz zagwarantowana przy spełnieniu pewnych warunków.
Coraz więcej się modliłem. Zauważyłem, że szczególnie pomocną dla mnie modlitwą jest Zdrowaś Maryjo... � niejednokrotnie przy jej odmawianiu doświadczyłem odstąpienia natrętnych myśli, uspokojenia lub uśmierzenia bólu skołatanej głowy. Zacząłem dostrzegać, jak bardzo zafałszowałem sobie obraz całego świata, jak bardzo się starałem, aby nie widzieć, że Bóg jest miłością... Po raz pierwszy w życiu przeczytałem Nowy Testament, co w znaczący sposób wzmocniło moją wiarę w dobroć Boga. Pracując nad Programem, nauczyłem się powierzać całą swoją wolę i całe życie Panu Bogu.
Utrzymałem się w nowej pracy, z czasem nawet awansowałem; moja żona także zaczęła zarabiać. Wydobyliśmy się z kłopotów finansowych. Niemniej jednak moje samopoczucie było bardzo zmienne. Lęk i bezsenność stanowiły wówczas dość stały element mojego życia w pierwszych latach mego zdrowienia. Każda przerwa w pracy nad Programem owocowała kryzysem w postaci eskalacji tych objawów, trudnościami z koncentracją oraz ogólną destabilizacją emocjonalną. Stąd też starałem się uczęszczać na mityngi zarówno osób uzależnionych od seksu, jak i narkomanów. Na mityngach osób uzależnionych od seksu czułem się coraz mniej komfortowo. Nie czułem się bezpiecznie, kiedy podczas spotkania ktoś relatywizował pojęcie abstynencji i trzeźwości lub wręcz otwarcie mówił, że zdrowieje w kierunku stałego związku o charakterze homoseksualnym. Ostatecznie jesienią 2005 r. sprawy w tej wspólnocie obrały kierunek dla mnie nie do przyjęcia. Uległa ona wówczas faktycznemu rozwiązaniu, a miażdżąca większoscjej członków przystąpiła do amerykańskiej wspólnoty o pięknej wprawdzie nazwie, lecz o filozofii zdrowienia polegającej na tym, że każdy sam sobie definiuje abstynencję i trzeźwość. Poprzednie niedoprecyzowanie zasad ustąpiło miejsca programowemu relatywizmowi, który zawsze jest zły, ale w przypadku osób uzależnionych jest po prostu zabójczy.
Wraz z kilkoma innymi uzależnionymi od seksu wsparłem wówczas wspólnotę Anonimowych Seksoholików (SA) w Polsce, dzięki czemu jesienią roku 2005 zaczęły odbywać się regularne jej mityngi. Istotne było dla mnie to, że tylko Anonimowi Seksoholicy definiują abstynencję seksualną jako powstrzymanie się od wszelkich zachowań nałogowych, a w odniesieniu do pojęcia seksualnej trzeźwości wskazują, że można ją osiągnąć albo poprzez całkowity celibat, albo przez realizację miłości w małżeństwie. Poczułem się w tej wspólnocie jak w domu. Odtąd już z rzadka tylko odwiedzałem mityngi innych ruchów 12-krokowych i skupiłem się na zdrowieniu w SA. Wówczas już nie tylko pracowałem pod kierunkiem swojego sponsora, ale sam jako sponsor pomagałem w pracy nad Programem innym anonimowym seksoholikom.
Odkrycie głębi
Mijały miesiące, a we mnie wskutek pracy nad Programem następowały dalsze pozytywne zmiany. W grudniu 2005 r., pomimo tego, że od wielu lat zupełnie nie uczestniczyłem w życiu Kościoła, poczułem potrzebę odbycia spowiedzi generalnej. Była ona dla mnie głębokim przeżyciem. Stanowiła zwrot w moim życiu - po jej odbyciu powróciłem do Kościoła. Moje ciągnące się od wieku dojrzewania dokuczliwe wątpliwości w sprawach wiary zaczęły stopniowo ustępować. Nie tylko sakramenty, ale nawet sama obecność w Kościele zaczęła dawać mi pokój. Spowiednik zwrócił mi uwagę, że data początku mojego trzeźwienia jest znamienna (święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny). Poczułem, że nigdy nie byłem sam. Pan Bóg niczym ojciec z przypowieści o synu marnotrawnym cały czas darzył mnie łaską - to ja nie chciałem się na nią otworzyć. Od tamtej spowiedzi coraz bardziej regularnie przystępuję do sakramentów. Dbam też o to, by moje dzieci wzrastały w Kościele. Pomoc synowi w przygotowaniach do Pierwszej Komunii św. była dla mnie wspaniałym przeżyciem.
Tak pokrzepiony dalej pracowałem według metody 12 kroków SA. Następowały dalsze zmiany na lepsze. Stopniowo znikały te moje poglądy, które zabierały mi pokój ducha. W szczególności zarzuciłem wiarę w konieczność rywalizacji z innymi, wiarę w to, że rywalizacja jest naczelną zasadą rządzącą światem, że słabsi są godni pogardy i na nic dobrego nie zasługują, że ludzie mają różną wartość w zależności od takich czy innych cech. Zanikło we mnie przekonanie, że mężczyzna musi uprawiać seks, aby potwierdzać swoją męskość, że uprawianie seksu jest fizjologiczną koniecznością. W odróżnieniu od okresu czynnego nałogu nie czuję się ani samotny, ani niedopasowany do reszty świata, mam wielu kolegów i przyjaciół. Bardzo lubię doświadczać piękna przyrody, lubię się śmiać. Z myślą o zapewnieniu bytu swej rodzinie rozpocząłem nowe studia. Polepszeniu uległy moje relacje z żoną. Żona zaczęła mi się bardzo podobać i pociągać mnie. Po raz pierwszy w życiu, przytulając ją, odczuwałem miłość. Kiedy doznaję w bliskości z nią podniecenia, nie odczuwam przymusu natychmiastowego seksualnego rozładowania. Jestem wtedy czuły i cierpliwy. Moja sfera seksualna uległa po kilku latach zdrowienia takiemu oczyszczeniu, że wydawało mi się, iż mogę wyrazić miłość poprzez seks. Nadzieje te były jednak przedwczesne z uwagi na zranienia żony i moją niedojrzałość. Oboje ponosimy konsekwencje mojego nałogu. Zamieszanie nim spowodowane uniemożliwiło nam w przeszłości rzeczywiste poznanie siebie nawzajem. Teraz chwilami obydwoje doznajemy szoku, odkrywając prawdę o drugiej stronie. W związku z tym proces fizycznego zbliżenia pomiędzy nami uległ pewnemu zahamowaniu. Nie martwię się tym, choć tęsknię za pełną bliskością z żoną. Wiem, że Bóg w swej mądrości i miłości wybrał dla nas najlepsze z rozwiązań. Dzięki literaturze SA dobrze wiem, że na wstrzemięźliwości seksualnej nic nie tracę. Ostatnio zacząłem modlić się regularnie za swoją żonę, co ma taki skutek, że nie złoszczę się na nią tak jak kiedyś. Jesteśmy 18 lat po ślubie, ale dopiero od kwietnia 2007 r. przestaliśmy się kłócić.
Po przerobieniu etapów pracy nad Programem odnoszących się do moich uraz i wad charakteru obecnie rozpatruję krzywdy, jakie wyrządziłem innym ludziom, pracuję nad kwestią zadośćuczynienia i prostowaniem relacji. Przeanalizowałem życie pod kątem urazów, jakie żywiłem do innych, do Pana Boga i do samego siebie. Istotne okazało się codzienne praktykowanie przebaczania. Zobaczyłem, że za moim uzależnieniem, za bezmiarem cierpienia, które zgotowałem Panu Bogu, innym i sobie samemu, stoją wady charakteru sprowadzające się do 7 grzechów głównych. Najistotniejszym z nich okazała się w moim przypadku nie pożądliwość, lecz pycha. To ona była autorką scenariusza rozwoju mojej choroby. Dziś muszę uczyć się pokory.
* * *
Uzależnienie jest rakiem duszy, którego rozwój można powstrzymać, jednak nie można raz na zawsze usunąć z wnętrza człowieka jego mechanizmu spustowego. Jestem od ponad czterech lat w abstynencji, ale dobrze wiem, że ten mechanizm we mnie drzemie. Czasem Pan Bóg uzdrawia bezpośrednio, w szczególności poprzez sakramenty, jednak aby mógł to uczynić, człowiek musi otworzyć się na działanie łaski. A ludzie uzależnieni w ogromnej większości tego nie robią. Bronią się zawzięcie przed tym otwarciem się. Ja nie chciałem tego zrobić. Program 12 kroków SA okazał się w moim przypadku lekarstwem na upór.
Pewien anonimowy seksoholik nazwał Program 12 kroków "ćwiczeniami duchowymi w wersji dla szczególnie zatwardziałych i zbuntowanych grzeszników". Lubię tę metodę. Z łaski Boga zawdzięczam jej życie.
Zobacz również: [ Z otchłani grzechu do światła cz. I ]
Paweł, seksoholik
KONTAKT DO WSPÓLNOTY
ANONIMOWYCH SEKSOHOLIKÓW (SA)
tel.: 798-05-66-77
e-mail: wspolnota.sa@wp.pl
www.sa.org
www.seksoholicy.webpark.pl
nr 1-2008
Drodzy ludzie, którzy przeczytacie to świadectwo!
Chciałabym się z Wami podzielić pewnym doświadczeniem, które stało się moim udziałem. Nie jest to łatwe, ale chcę Warn ukazać jeden ze sposobów działania szatana. On nam nigdy nie podaje zła jako zła, gdyż zło w swej naturze jest niezwykle obrzydliwe i nikt by po nie wyciągnął ręki, brzydziłby się nawet na nie spojrzeć. Szatan to zło jednak podaje w pięknym, kolorowym opakowaniu. Piękno przyciąga wzrok i nie chcemy tylko poprzestać na opakowaniu. Rodzi się w nas pragnienie zajrzenia do środka. I w tym momencie diabeł odnosi sukces, wykazał się inteligencją i zdobył nasze zainteresowanie. Na poparcie tezy, iż szatan podaje zło jako dobro, przytoczę przykład. Czy ktoś zaprzeczy, że ciało człowieka jest piękne i jest dobrem? Złe wykorzystanie tego daru rodzi np. pornografie - a ta jest złem, i nikt tego nie zaneguje. Kiedyś stojąc przy kiosku spojrzałem na piękność spoglądającą na mnie zalotnym spojrzeniem z okładki jakiegoś czasopisma. Po bliższym obejrzeniu stwierdń-łem, iż jest kompletnie naga. Duży tytuł gazety i drobnym - ledwie dostrzegalnym drukiem, gdzieś w rogu napis: "Tylko dla dorosłych". Obok tej gazety następna i następna. Z czystej ciekawości policzyłem tytuły. Było ich 13. Myślałem, że to akurat taki kiosk, że zostały z poprzedniego tygodnia. Myliłem się jednak. Poszedłem do następnego "RUCH-u" i było ich znów 13. Liczby pisemek "rozbieranych" w kioskach wahają się wokół tej łiczby. Złapałem się na piękne okładki. Cóż, uważam, że ciało kobiety jest piękne. Kupiłem pierwsze pisemko, potem drugie itd. Szatan oplótł mnie jak rajski wąż.
Proszę Was, Przyjaciele, abyście pamiętali, że szatan jest inteligentną bestią. "Nie wszystko złoto, co się świeci". Nie zachowujcie się jak sroki, które kradną wszystko, co się błyszczy.
Trzeba umiejętnie osądzić, spojrzeć krytycznie i ocenić. Nie ładujcie się w bagno, takie jak ja. Wyjście z niego jest bardzo trudne i długotrwałe, i nigdy nie będziecie pewni, czy jesteście wolni.
Michał
Świadectwo to dedykuję mojej przyjaciółce - Gosi, którą straciłem
m. in. przez pornografię i brak trwania w czystości.
Kocham Cię Gosiu, i Ty o tym wiesz.