73. Opowiadania Stefana Żeromskiego - tematyka, formy, bohaterowie
Streszczenia
„Rozdziobią nas kruki, wrony…”
O świcie w ponury, jesienny, deszczowy poranek Andrzej Borycki (jego pseudonim to Szymon Winrych) szedł obok wozu, poganiając stale konie, które ciągnęły furmankę. Od trzech dni maszerował w stronę Nasielska. Ubrany w przemoczoną odzież, właśnie wyjechał z zarośli na polną drogę. Przemarznięty i zmęczony, stąpał bosymi nogami po ziemi, ponieważ jego buty pozbawione były podeszew. W niczym nie przypominał: „byłego prezesa najweselszej pod księżycem konfraterni tak zwanych śrubstaków, dawnego Jędrka, króla i padyszacha syren warszawskich'?”.
Butelka po wódce była już pusta, a głodne i zmęczone konie, posuwały się naprzód coraz wolniej. Zwierzęta ciągnęły ciężki, drabiniasty wóz, na którym, pod gałęziami, chrustem i słomą ukryte były sztucery, karabiny i pałasze, które bohater miał dostarczyć dla oddziału powstańczego stacjonującego w okolicach Nasielska. Konie do transportu, pochodzące ze znakomitej pociągowej rasy, wypożyczył od gospodarza z okolic Mławy.
Latem przewożenie nie sprawiało takiego trudu, jak jesienią. Wówczas Szymon mógł przespać się w leśnych gąszczach, a konie pasły się w tym czasie na łące. Tym razem przez całą drogę miał nadzieję, że ktoś zmieni go w wyczerpującej „akcji”, lecz się mylił. Tylko on wierzył jeszcze w celowość swych poczynań, starając się, by koledzy także podzielali ten zapał: „Jeżeli kto jeszcze na tej ziemi walczył w całym i zupełnym znaczeniu tego słowa, to on, Winrych”.
Idąc przy koniach i rozmyślając, nagle ujrzał z oddali nadjeżdżające rosyjskie wojsko. Zawrócił prędko wóz i, trzymając się koni, zaczął uciekać. Wkoło były puste pola. Gdy mundurowi dostrzegli mężczyznę, z szeregu wojska do Winrycha podjechała grupa ośmiu rosyjskich ułanów, którzy oddzielili się od reszty, otaczając przerażonego bohatera.
Szymon jednemu ze swych koni ściągnął kantar (uzdę do uwiązywania zwierzęcia) i chomąto, po czym przytulił się do jego szyi. Ułani zaś, zrzucając lancami z wozu chrust i gałęzie, zobaczyli pochowane sztucery. Natychmiast sięgnęli po zawieszone na plecach karabiny i wycelowali w mężczyznę. Mimo, iż prosił o darowanie życia, lancami rozpłatali mu brzuch. Jeden złamał mu dekę piersiową (kość piersiowa, mostek), inny strzelił w głowę, lecz kula trafiła w czaszkę konia, ponieważ ranny Szymon właśnie osuwał się na ziemię. Zwierzę zginęło od razu, padając na nogi umierającego powstańca.
Moskale przeszukali powstańcowi kieszenie. Zdenerwowani brakiem wartościowych przedmiotów i banknotów, rozbili mu na głowie pustą butelkę po wódce, zmasakrowali twarz, wzięli po kilka sztuk pałaszów belgijskich i pojechali dołączyć do oddziału. Ponieważ tropili oddział uciekających powstańców, z braku czasu nie mogli zabrać wszystkiego.
Padający deszcz na chwilę ocucił konającego Winrycha, który ostatkiem sił odmówił słowa modlitwy, po czym skonał. Drugi z jego koni, pochylając się nad bohaterem, poczuł krew. Zaczął wierzgać kopytami, chcąc się uwolnić z zaprzęgu. Tylna noga wpadła mu w szprychy przedniego koła wozu, a wskutek szarpnięcia złamała się. Kość wyszła na zewnątrz, przebijając skórę. Każdy ruch konia przecinał powłokę naskórka wokół nogi, ukazując obdartą piszczel.
Nazajutrz nad martwym powstańcem i zastrzelonym koniem zaczęło krążyć przywołane zapachem padliny stado wron. Jeden z ptaków usiadł na koniu, wydłubując dziobem oko. W ślad za nim podążyły inne wrony. Otoczyły ciała i zaczęły je nieustannie dziobać. Jedna z nich zaczęła wyszarpywać kawałki mózgu bohatera.
Dopiero ubogi chłop, nadchodzący ze strony najbliższej wsi, przegonił okrutne ptaki. Przyszedł uprzątnąć trupy ze swojego działku (ziemia przydzielona po carskiej reformie rolnej). Obdarł Winrycha z łachmanów i butów, zabrał część broni i udał się do wsi, by po krótkim czasie wrócić po resztę. Gdy już wszystko przeniósł, przyprowadził parę swych koni. Ocalałe zwierzę Szymona wyprzągł z wozu, postanawiając je udusić. Założywszy linkę na szyję, przywiązał jej końce do orczyków swych koni, po czym pogonił je w przeciwne strony. Pętla się zacisnęła, lecz zwierzę nie udusiło się. Wtedy chłop zdjął mu pętle z szyi. Noga konia wyglądała „ohydnie” - piszczel była pozbawiona skóry. Przybysz odjechał.
Gdy wrócił wieczorem, obdarł ze skóry martwego konia, by potem przenieść jego ciało wraz z ciałem Szymona do dołu kartoflanego. By pozbawić wron padliny, przysypał zawartość rowu gałęziami i gliną. Wracając do domu, postanowił, że po skórę drugiego konia przyjdzie nazajutrz, ponieważ przewidywał, iż zwierzę do tego czasu zdechnie.
Mężczyzna dziękował Bogu, iż obdarzył go tak bogatym łupem. Prócz radości czuł jednak strach przed sąsiadami, którzy nic nie wiedzieli o możliwości zaopatrzenia się w odzież (łachmany), buty (podarte, bez podeszew) czy skórę. W pewnym momencie usłyszał rżenie, które wytrąciło go z zamyślenia. Odwróciwszy się, ujrzał stojącego na przednich nogach konia, który patrzył w dół - miejsce spoczynku Szymona. Nad głową konia latały stada wron, przygotowujących się do rychłego ataku na umierające zwierzę.
Chłop wiedział, iż koń zaraz zdechnie, ponieważ nie miał sił do obrony ani ucieczki. Mężczyzna cierpliwie czekał na skórę.
Utwór kończą słowa: „Tak bez wiedzy i woli zemściwszy się za tylowieczne niewolnictwo, za szerzenie ciemnoty, za wyzysk, za hańbę i za cierpienie ludu, szedł ku domowi z odkrytą głową i z modlitwą na ustach. Dziwnie rzewna radość zstępowała do jego duszy i ubierała mu cały widnokrąg, cały zakres umysłowego objęcia, całą ziemię barwami cudnie pięknymi. Głęboko, prawdziwie z całej duszy wielbił Boga za to, że w bezgranicznym miłosierdziu swoim zesłał mu tyle żelastwa i rzemienia... Nagle w śmiertelnej ciszy jesiennego zmroku przeleciało nad ziemią rozpaczliwe końskie rżenie. Chłop się zatrzymał i nakrywszy oczy dłonią od blasku, patrzał pod zachód słońca”.
„Doktor Piotr”
Leżąc w łóżku, Dominik Cedzyna czytał przy zapalonej świecy ostatni list od ukochanego syna Piotra, absolwenta Politechniki w Zurychu. Z trzymanych w dłoni kartek dowiedział się, że przed trzema tygodniami pewien profesor wezwał jego dziecko do gabinetu i dał do przeczytania list od Jonatana Mundsleya - chemika z angielskiego uniwersytetu, który wcześniej porzucił katedrę, zakładając prywatne laboratorium. Prosił w liście o wskazanie najzdolniejszego asystenta szwajcarskiej uczelni, którego przyjąłby do siebie do pracy, proponując kierownicze stanowisko, pensję w wysokości dwustu franków miesięcznie, mieszkanie i swobodę w prowadzeniu badań. Zapraszał kandydata do angielskiego, nadmorskiego miasta Hull. Profesor, który przekazał szczegóły oferty, zaproponował Piotrowi tę posadę. Chciał mu również pożyczyć trzysta franków na zagospodarowanie się w nowym miejscu (absolwent miał je zwrócić w ciągu trzech miesięcy).
Piotr opisywał w liście, jak od trzech lat rozsyła swe oferty do Łodzi, Pabianic i Zgierza, prosząc w nich o posadę - choćby nawet za dwadzieścia pięć rubli miesięcznego wynagrodzenia. Choć zapewniał wynalezienie nowych sposobów „drukowania perkalików”, nie otrzymywał żadnej odpowiedzi.
Syn pisał także o swych wielkich marzeniach: chciał poprawić status swojego życia i ukochanego rodzica. W liście z sentymentem wspominał dzieciństwo.
Cedzyna odłożył kartki, ponieważ nigdy nie czytał wieści od syna od razu - rozkładał radość z lektury na kilka dni. Martwił się, iż Piotr nie zamierzał wrócić w rodzinne strony, woląc wyjechać do Anglii. Taki scenariusz oznaczał dla staruszka ostateczne zerwanie kontaktu z jedynakiem. Nie rozumiał postępowania i myślenia syna…
Piotr wyjechał z domu, gdy skończył osiemnaście lat, nie otrzymawszy od ojca żadnego finansowego wsparcia na podróż. Był wtedy bardzo chudy i „mizerny”. Ojciec żałował teraz, iż miał go tak krótko przy swym boku. Choć młody bohater zapewnił w listach, że Cedzyna był jego „drugą połową”, to Dominik nieustannie martwił się o jego dalsze życie. Przed zaśnięciem prosił Boga, by zwrócił mu choć na jeden dzień dziecko, nim zabierze mu je na zawsze. Chciał, by Piotr wrócił do niego na stałe, ożenił się z tutejszą dziewczyną i razem z nim pracował.
Teodor Bijakowski („vel Bijak”), u którego obecnie pracował Dominik, urodził się w Warszawie, na ulicy Krochmalnej. Jego ojciec był właścicielem ubogiego szynku, w którym mały Teoś z licznym rodzeństwem spędzał dzieciństwo. Czas upływał im na chuligańskich wybrykach, między innymi na wybijaniu szyb sąsiadom.
Pewnego razu chłopiec przypadkowo strzelił kamieniem z procy w kok podstarzałej panny - właścicielki domu, w którym mieszkali. Wówczas kobieta powiedziała: „Pójdź dziecię, ja cię uczyć karzę” i chłopiec rozpoczął naukę na jej koszt. Zdał egzaminy do gimnazjum, kończąc każdą klasę z nagrodami. Po śmierci opiekunki, której był bardzo wdzięczny, nie zakończył nauki. Zaopiekowali się nim „dobrzy ludzie”, finansując nadal jego edukację.
Gdy skończył Szkołę Główną (uczelnia utworzona w 1862 roku, w miejscu zamkniętego w 1831 roku Uniwersytetu Warszawskiego) na wydziale matematycznym, dostał się do Instytutu (prawdopodobnie chodziło o Instytut Budowy Dróg i Mostów w Petersburgu). Po zakończeniu nauki, otrzymał tytuł inżyniera. Budował mosty, dworce i linie kolejowe.
W przeciągu dziesięciu lat, które upłynęły na ciężkiej pracy, uzbierał kilkadziesiąt tysięcy rubli, po czym zainwestował je, czerpiąc ogromne zyski. Na południowym wybrzeżu Krymu kupił willę, w której zamieszkał wraz z małżonką (córką bogatego warszawskiego powroźnika), pomagając nadal finansowo swej licznej rodzinie.
Po powrocie do kraju rozpoczął pracę przy budowie drogi żelaznej i poznał Dominika Cedzynę, zubożałego szlachcica i obywatela ziemskiego. Na początku zatrudnił go na stanowisku dozorcy, dziwiąc się zawsze jego nienagannym wyglądem: starannym uczesaniem, ogoloną twarzą, eleganckim i wytwornym strojem. Bijakowski czuł satysfakcję, wydając polecenia szlachcicowi. Wieczorem na budowie, gdy inżynierowie zasiadali do gry w winta, Dominik szedł do pobliskiego miasteczka na pocztę, by sprawdzić, czy nie otrzymał listu od syna. Wszystkie dotychczas otrzymane wiadomości nosił w bocznej kieszeni surduta, nie rozstając się z nimi na chwilę.
Nieopodal budowy kolei znajdowała się wielka, wapienna góra. Po dokładnym zbadaniu wzniesienia przez inżyniera, okazało się, że znajdowały się w nim pokłady gliny. Któregoś dnia inżynier z Cedzyną pojechali furmanką do leżącego u podnóża góry folwarku Zapłocie. Mieszkał tam Polichnowicz - trzydziestoletni właściciel dworku, budynków gospodarczych i gorzelni. Mimo, iż był absolwentem szkoły rolniczej w Dublanach pod Lwowem, nie umiał zarządzać gospodarką, a przejętą po ojcu ziemię doprowadził do doszczętnej ruiny. Bijakowski przedstawił mu propozycję kupna góry, nazwanej „Świńską Krzywdą”, za sto rubli, na co ten z ochotą się zgodził.
Po paru dniach Teodor sprowadził maszynę do wyrobu cegły, która stanęła u podnóża góry. Inżynier zatrudnił również kilku ludzi do pracy w cegielni. Gdy pierwsze lokomotywy zaczęły jeździć, Teodor odkupił za parę setek rubli cały folwark Polichnowicza. Gdy były właściciel majątku wyjechał, inżynier nie miał pomysłu na zagospodarowanie ugorów. W tym czasie Cedzyna nadal marzył o pracy w wiejskim folwarku, co pozwoliłoby mu wrócić „na łono natury”, do uprawy ziemi, którą tak kochał. Oczekiwał, że zrealizowanie pragnienia umożliwi mu inżynier. Bujakowski rozparcelował jednak majątek, sprzedając go po kawałku „indywidualistom” (określenie chłopów kupujących dworskie parcele, bez pomocy banków), pozostawiając sobie dworek, skalistą górę i kawałek ziemi. Chłopi sprowadzili swe rodziny i cały dobytek, kopali studnie, budowali domy i grodzili swe parcele. Na wiosnę zaś zaczęli obsiewać pola.
Dla nowoprzybyłych do pracy w cegielni ludzi inżynier wybudował mieszkania. Dominik zamieszkał w dwóch izbach, w dworze Bijakowskiego, który uczył go produkcji i zarządzania kopalniami gliny. Wyjeżdżając w interesach, powierzył mu całą produkcję. Od tej pory Cedzyna, od świtu do nocy, zajmował się bez chwili odpoczynku cegielnią, cały czas tęskniąc za synem.
Pewnego zimowego ranka ktoś zapukał do okna mieszkania Dominika. Gdy otworzył drzwi, ujrzał swego syna, ubranego w krótkie palto i trzymającego w ręku walizkę. Zdziwiony tym widokiem (Piotr pisał, iż wyjeżdża do Anglii), poczuł ogromne szczęście. Mężczyźni przywitali się, a zmęczony kilkudniową podróżą pociągiem syn poszedł spać do drugiej izby. Gdy w końcu się przebudził, ujrzał starego ojca siedzącego pod piecem. Wtedy wyznał, że zrezygnował z wyjazdu do Anglii.
Od przyjazdu Piotra upłynęło kilka dni. Stary Dominik powrócił z miasta powiatowego do domu. Przed wyjazdem poprosił syna o zrobienie porządku w rachunkach (chcąc znaleźć mu zajęcie). Gdy wszedł do izby, Piotr był blady, w ręku zaś trzymał obwiązany tasiemką stary notes.
Powiedział ojcu, iż dowiedział się o pochodzeniu pieniędzy, które ten przesyłał mu przez cztery lata na naukę i utrzymanie. Potem oznajmił o wyjeździe do Anglii i przyjęciu proponowanej posady, ponieważ zamierzał oddać okradzionym przez ojca ludziom należne im sumy. Wykrzyczał, że ojciec dawał mu fundusze na edukację pochodzące z hańbiącego procederu. W notesie wyczytał, iż Dominik w ciągu czterech lat przesłał mu osiemset pięćdziesiąt rubli, choć otrzymywał roczną pensję trzystu rubli.
Cedzyna tłumaczył Piotrowi, iż Bijakowski dał mu „wolną rękę” w prowadzeniu interesów: najpierw płacił ludziom pracującym w cegielni po trzydzieści kopiejek, obniżając później, przy ich zgodzie, stawkę do dwudziestu (nigdzie nie oferowano im więcej). Zaoszczędzone pieniądze wysyłał Piotrowi, co nie było według niego kradzieżą. Mimo wszystko Piotr nie chciał go słuchać. Spakował walizkę. Choć Dominik prosił by został i zaczął pracować u Bijakowskiego, odrzekł, że nie chce mieć nic wspólnego z inżynierem i nie przyjmie pracy przez protekcję. Gdy ojciec wypomniał mu, że posada w Anglii też jest w jakimś stopniu skutkiem interwencji profesora, mężczyźni pokłócili się.
Młody Cedzyna zapowiedział, że pierwszą ratę pieniędzy dla ludzi przyśle w maju: „zbliżył się do niego(ojca) ze łzami w oczach i schylił mu się do nóg, starzec odepchnął go”. Piotr wyszedł, zostawiając ojca samego. Rozmyślania Dominika przerwał dochodzący z oddali świst lokomotywy, ubrał się i poszedł w kierunki dworca. Na drodze minął strycharza (robotnik wyrabiający cegły w cegielni), od którego usłyszał, że pan Piotr już odjechał.
Mimo tego, Dominik poszedł dalej, schylając się i odnajdując na śniegu ślady odciśniętych stóp swego dziecka, które macał laską: „(…)schylał się ku ziemi i przy świetle ostatniego brzasku zorzy wieczornej rozpoznał głębokie ślady stóp syna wyciśnięte w miękkim śniegu, które teraz mróz miłosierny utrwalał dla niego na tej okrutnej drodze. Nad każdym z tych śladów zatrzymywał się, macał go laską… Nad każdym z piersi jego wydzierał się cichy, nieprzerwany lęk, podobny do żałosnego skomlenia wiatru nad mogiłami cmentarza”.
„Siłaczka”
Doktor Paweł Obarecki powrócił do domu w złym humorze. Był właśnie u proboszcza, któremu złożył imieninowe życzenia i przez osiem godzin z naczelnikiem poczty, sędzią i aptekarzem grał w winta (nazwa gry w karty). Chodząc po swym gabinecie oddał się rozmyślaniom o metafizyce.
Ostatnimi czasy odczuwał wstręt do czytania, pisania, leżał całymi dniami na szezlongu lub spacerował po pokoju. Domową rozrywką stała się dla niego dyskusja o przyrządzaniu potraw z dwudziestoczteroletnią gospodynią. Często wpadał w melancholijny nastrój, stał się leniwy i smutny.
Metafizyka była dla niego niczym innym, jak przywoływaniem wspomnień, strzępków wiedzy, bezczynnością i stanem goryczy, a także przypomnieniem o niespełnionych zamiarach, planach i nadziejach. Rozmyślał również o czasie, w którym przybył do Obrzydłówka - miasteczka, w którym mieszkał od sześciu lat.
Trafił tu zaraz po ukończeniu studiów z kilkoma rublami w kieszeni. Czuł w sobie wówczas zapał do pracy i chęć realizacji zamierzonych celów. Przyjechał; „z umysłem rozwidnionym zorzą niewielu wprawdzie, ale nadzwyczajnie pożytecznych myśli (...)”. Od początku nie mógł dojść do porozumienia z miejscowym aptekarzem i felczerem, którzy sprzedawali ludziom różne leki i mikstury. Było to dla nich opłacalne, ponieważ do najbliższej apteki było pięć mil. Na ufności ludzi zbili duży majątek.
Doktor Obarecki, gdy uzbierał trochę pieniędzy, kupił podręczną apteczkę i jeździł z nią po okolicznych wsiach, lecząc mieszkańców. Sam sporządzał lekarstwa, rozdając je ludziom prawie za darmo. Jego działania polegały również na nauce higieny. Pracował dniami i nocami, całkowicie poświęcając się służbie innym, ponieważ był przekonany o słuszności swego działania.
Gdy po okolicy rozeszła się wieść o jego praktyce, wybito mu wszystkie szyby w oknach w i tak ubogim mieszkaniu. Za pierwszym razem, z uwagi na to, że jedyny szklarz w Obrzydłówku - Żyd - Boruch Pokoik, obchodził święto Kuczki (ośmiodniowe jesienne święto szałasów na pamiątkę pobytu Żydów na pustyni), doktor zakleił okna bibułą i czuwał przy nich z rewolwerem w ręku. Gdy święto dobiegło końca - Żyd wstawił szyby, lecz i tak wybijano je jeszcze parokrotnie. Wówczas Paweł polecił wstawić dębowe okiennice.
Po zakończeniu aktów wandalizmu, rozpuszczono w miasteczku i po okolicznych wsiach plotki, że doktor „obcuje z duchami ciemności” i jest nieukiem. Chorych, idących do niego odciągano siłą. Oskarżany mężczyzna zdawał sobie sprawę, iż wszystko, co go spotykało, było zainspirowane przez aptekarza i felczera. Miał jednak w sobie jeszcze tyle chęci i zapału, iż nie zwracał na to uwagi.
Z czasem jednak silna wola, energia zaczęła ustępować zniechęceniu i brakowi wiary we własne siły. Po roku już nikt z ludzi nie słuchał jego próśb o przestrzeganie zasad higieny. „Robił, co tylko mógł - na próżno! Szczerze mówiąc - trudno nawet wymagać, aby człowiek nie mający butów na zimę, wygrzebujący w marcu z cudzych pól zgniłe, zeszłoroczne kartofle w celu czynienia sobie z nich podpłomyków, mielący na przednówku korę olszową na mąkę, aby tej domieszać do zbyt szczupłej miary mąki żytniej, gotujący kaszę z niedojrzałego ziarna, nabranego o świecie „sposobem kradzionym” - mógł zreformować w sensie dodatnim zaniedbane zdrowie swoje pod wpływem choćby najzrozumialej wyłożonych praw zdrowotności”. U Obareckiego leczyli się jedynie nieliczni Żydzi, skuszeni prawie bezpłatnymi medykamentami i usługami.
Któregoś dnia bohater doszedł do wniosku, że przeciwstawianie się elicie miasteczkowej nie ma już sensu. Schował wtedy swą apteczkę do szafy, używając jej jedyne na własne potrzeby. Poczuł się pokonany. Przestał składać wizyty w okolicy, a jego kompanami do rozmowy i wspólnego spędzania zostali proboszcz i sędzia. Czuł się wówczas bardzo samotny, szukając w przyrodzie wewnętrznego spokoju i harmonii.
Chodził po pastwiskach, polach i lesie: „Płaski krajobraz otaczało zewsząd sinawe pasmo lasu. Bliżej, na wydmach szarego piasku, rosły sosnowe chojaki, a na oku ciągnęły się nie wiedzieć do kogo należące zagony. Pastwiska porosłe „kozicą” i żółtawymi trawami, umierającymi przedwcześnie, jakby do rozwoju gałeczek zieleni w ich pędach zabrakło światła, stanowiły jedynie upiększenie Obrzydłówka. Zdawało się, że słońce oświetla to pustkowie po to jedynie, aby okazać jego bezpłodność, nagość i posępność”.
Mijały lata, w czasie których proboszcz doprowadził do zgody między doktorem i aptekarzem. Mężczyźni zaczęli się odwiedzać, grywać w winta. Paweł dyskutował z żoną farmaceuty, opowiadającą ciągle o grzechach swej pokojówki. Doktor w końcu przyzwyczaił się do Obrzydłówka, nie mając energii do czegokolwiek.
Chorych leczył rutynowo, nie mając ochoty do przyswajania nowej wiedzy. Przywykł do nudy i samotności. Wobec pacjentów zaczął stosować zasadę „dawajcie pieniądze i wynoście się…”. Wpatrując się w okno, często myślał nad powodami, które sprawiały, że nie miał siły wyrwać się z marazmu i bezsilności. Te rozmyślania przerwał mu chłop, przysłany przez sołtysa z odległej wsi. Prosił doktora, by pojechał z nim do chorej nauczycielki. Paweł zgodził się, po czym założył kożuch, a po wyjściu na dwór usiadł w saniach. Woźnica ruszył. Na dworze ciągle padał śnieg, wzmagał się wiatr, szalała zamieć. Doktor zanurzył się w słomę, którą wyłożone były sanie. W pewnym momencie furman krzyknął, że przez pola dojadą do lasu, a tam już będzie ciszej. Tuż za lasem położona była wioska. Gdy w końcu do niej dojechali, zatrzymali się przed jednym z domów. Chłop wprowadził bohatera do sieni i zostawił go tam samego.
Obarecki stanął w nędznej izbie, w której siedziała staruszka. Poinformowała go, że „panienka” choruje już dwa tygodnie, po czym uchyliła drzwi do sąsiedniej izby. „Małą tę i nadzwyczajnie ubogą izdebkę oświetlała lampa przyćmiona, stojąca na stole obok wezgłowia chorej. Rysów twarzy nauczycielki nie można było rozeznać, gdyż padał na nie cień jakiejś dużej księgi. Doktor zbliżył się ostrożnie, lampę rozświetlił, usunął książkę i przyglądać się zaczął pacjentce. Była to młoda dziewczyna, pogrążona we śnie gorączkowym. Szkarłatem była powleczona jej twarz, szyja, ręce - na tle tym znać było jakąś wysypkę. Jasnopopielate, niezmiernie bujne włosy leżały poplątanymi pasmami na poduszce, wiły się na twarzy. Ręce bezwiednie i niecierpliwie szarpały kołdrę”.
Doktor rozpoznał leżącą - była to Stanisława, jego dawna miłość: „Z wściekłością ściskał sobie gardło, w którym dławiły go, niby zwitki pakuł, łzy niezdolne wypłynąć. Widział, że nic jej nie pomoże, nic nie może pomóc - roześmiał się nagle, wspomniawszy, że po taką chininę lub antypirynę trzeba posyłać do Obrzydłówka... trzy mile.
Panna Stanisława otwierała od czasu do czasu oczy szklane, bezmyślne, podobne do zastygłego pod powiekami płynu, i patrzyła nic nie widząc przez długie, koliste rzęsy. Wołał na nią najczulszymi nazwami, unosił jej głowę słabo trzymający się na szyi - na darmo.Usiadł bezwładnie na stołku i wpatrywał się w płomień lampy. Oto nieszczęście jak wróg śmiertelny zadało mu ślepy cios i wlecze teraz bezsilnego do jakiejś mrocznej pieczary, do jakiejś szczeliny bez dna...- Co począć? - szeptał drżąc”.
Młoda kobieta cierpiała podczas badania, a Obarecki wystraszył się postawionej diagnozy - pacjentka była chora na tyfus. Tylko natychmiastowa pomoc mogła ją uratować. Po wejściu do kuchni, poprosił staruszkę by wezwała sołtysa. Gdy urzędnik przybył, Paweł polecił znalezienie chętnego, który mimo zamieci zgodziłby się pojechać do Obrzydłówka po lekarstwo. Zadania podjął się parobek. Doktor napisał naprędce list do aptekarza, prosząc w nim, by ten wysłał kogoś do miasta powiatowego po chininę. Wręczając kartkę parobkowi, obiecał mu, że jeżeli wróci w ciągu sześciu godzin, zapłaci mu trzydzieści rubli. Gdy ten odjechał, Paweł zapytał staruszkę o nauczycielkę. Dowiedział się, że mieszkała tu od sześciu lat Przygarnęła ją, zatrudniając jako służącą.
Obarecki poszedł do dużej szkolnej izby, w której stały ławki i stoliki. Usiadł, przypominając sobie odległe czasy, gdy był ubogim studentem czwartego roku medycyny, gdy w zimowe ranki chodził w podartych butach (zatykał dziury tekturą), starym palcie. Spotykał zawsze w tym samym miejscu panienkę z pięknym, długim, jasnopopielatym warkoczem, w przydużych kaloszach na nogach. Miała około siedemnastu lat, pod pachą trzymała dużo zeszytów i zmierzała na Krakowskie Przedmieście. Wsiadała potem do tramwaju, który jechał na Pragę. Bohater nawet raz wsiadł za nią, przeznaczając na bilet pieniądze odłożone na obiad. Nieznajoma obrzuciła go wówczas pogardliwym wzrokiem, w wyniku czego stracił odwagę i uciekł.
Przypomniał sobie również kolegę - społecznika, piszącego artykuły, który ożenił się z biedną emancypantką. Małżonkowie udzielali korepetycji i żyli bardzo skromnie. Wieczorem zaś ich mieszkanie odwiedzało kilku społeczników - przyjaciół, do których zaliczał się także Paweł. Można tam było podyskutować i poznać nowe osoby. Pewnego wieczoru doktor spotkał tam nieznajomą z Krakowskiego Przedmieścia. Między parą doszło wówczas do długiej rozmowy. Dziewczyna nazywała się Stanisława Bozowska, ukończyła gimnazjum i zajmowała się udzielaniem korepetycji, marząc cały czas o medycznych studiach w Paryżu (nie miała na ten cel pieniędzy). Wszyscy zebrani bardzo ją szanowali, nazywając „darwinistką” (wyznawczyni teorii ewolucji Darwina, czyli inaczej osoba postępowa i nowoczesna).
Od tamtego wieczoru spotykali się bardzo często u zaangażowanych społecznie przyjaciół. Paweł zakochał się w Stanisławie, a nawet pewnego wieczoru - odprowadzając do domu - oświadczył się. Spowodował to serdeczny śmiech dziewczyny i przyjacielskie pożegnanie. Po krótkim czasie wyjechała do guberni podolskiej, otrzymując tam posadę nauczycielki w wielkopańskim domu. Bohater stracił z nią kontakt na długie lata. Gdy los sprawił, że w końcu ją odnalazł, umierała w samotności, choć przez cały czas mieszkała tak blisko niego.
Po powrocie do izby, w której leżała chora: „Doktor Paweł usiadł obok niej na krawędzi łóżka, pieścił rękami miękkie końce promieni włosów, głaskał się nimi po twarzy, dotykał ich wargami z wydzierającym mu się z piersi szlochaniem. - Stasiu, Sachno… kochanko… - szepnął cicho, aby jej nie obudzić - nie uciekniesz mi już…prawda? Nigdy…moją będziesz na zawsze…słyszysz…na wieki”. Mijała noc, a choć upłynęło więcej niż sześć godzin - posłaniec nie wracał. Nad ranem doktor poprosił sołtysa o sanie z końmi i sam pojechał do Obrzydłówka.
O godzinie dwunastej powrócił do wsi ze swoją apteczką i zapasami żywności dla chorej. Gdy dojeżdżał do szkoły, zobaczył pootwierane okna - wiedział, że nie zdążył. Wszedł do szkolnej izby, gdzie zastał kobiety myjące rozłożone na ławce nagie ciało zmarłej nauczycielki. Przekroczył próg izby nieboszczki, popatrzył na łóżko.
Po chwili usłyszał zza uchylonych drzwi głosy, w wyniku czego ponownie zaszedł do szkolnego pomieszczenia. Stasia leżała już ubrana, a stolarz brał miarę na trumnę. Bohater „(…) ochrypłym głosem rozkazał, aby zbić trumnę z czterech desek nieheblowanych, wiórów pod głowę nasłać - nic więcej…słyszysz! - mówił do stolarza z tajoną wściekłością - cztery deski, nic więcej”. Powrócił potem do izby Stasi, gdzie zajął się układaniem książek, rękopisów.
Przeczytał tam początek listu, który wpadł mu w ręce: „Kochana Helenko! Od kilku dni czują się tak źle, że prawdopodobnie przeniosę się przed oblicze Minosa i Radamantesa, Eakosa i Tryptolemosa oraz innych wielu współbogów, którzy itd. W razie tego przesiedlania się stąd na miejsce inne zechciej zażądać od wójta mojej gminy, aby pozostała po mnie spuściznę książkową na ręce twoje wysłał. Opracowałam nareszcie Fizykę dla ludu, nad którą tyle nałamałyśmy sobie głów dziewczęcych; opracowałam na brudno - niestety! Jeżeli ci czasu starczy - zawsze w razie mego przesiedlania się na miejsce inne - uszykuj to do druku i zmuś Antosia - niech przepisze; on to dla mnie zrobi. Ach, co za smutek!...Prawda!... księgarzowi naszemu winnam jedenaście rubli, kopiejek sześćdziesiąt pięć…wypłać mu…Spencerem moim, gdyż pustki u mnie w szkatule. Sobie na pamiątkę weź…”. W szufladzie nie było adresu. Paweł znalazł rękopis Fizyki, o której czytał w liście.
W pewnej chwili dostrzegł w izbie szkolnej parobka, którego wysłał w do aptekarza. Doskoczył do niego w jednej chwili, a ten tłumaczył, że zabłądził w zamieci, a koń nie chciał jechać. Dopiero nad ranem wrócił piechotą do wsi. Teraz zaś przyniósł pożyczone od nauczycielki książki. Paweł wygnał go. Zaczął zastanawiać się, co tu robi, nękany myślami o ucieczce. Poprosił o sanie, pochylił się nad zwłokami ukochanej, szepcąc najczulsze słowa, jakie tylko przychodziły mu na myśl, po czym pożegnał się ze zmarłą. Wsiadł do sań i odjechał.
Śmierć Stanisławy bardzo odmieniła życie doktora, który zaczął czytać, przestał grywać w winta i odprawił gosposię. Zmiana była jednak krótkotrwała. Po jakimś czasie ożenił się, „uczciwie nazbierał dużo pieniędzy”, utył i żył wśród „optymatów” (w starożytnym Rzymie było to konserwatywne ugrupowanie polityczne, czyli niechętne zmianom) obrzydłowskich.
opracowania
siłaczka
Czas i miejsce akcji Siłaczki
Utwór Siłaczka jest dziełem współczesnym Stefanowi Żeromskiemu. Został wydany w 1895 roku i zajmował się sprawami aktualnymi w latach osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku. Wtedy właśnie pokolenie wychowane w duchu ideałów pozytywistycznych zamierzało wprowadzić w życie hasła pracy u podstaw, a także pracy organicznej.
Akcja rozgrywa się w prowincjonalnym miasteczku - Obrzydłówku oraz wiosce, w której uczyła Stanisława Bozowska, nie poznajemy jednak jej nazwy. Zaś nazwa - Obrzydłówek, to pewnego rodzaju kontaminacja słów obrzydliwe miasteczko. I takie właśnie jest to miejsce, świadczy o tym chociażby opis tamtejszej przyrody:
Płaski krajobraz otaczało zewsząd sinawe pasmo lasu. Bliżej, na wydmuchach szarego piasku, rosły samotne chodaki, a naokół ciągnęły się nie wiedzieć do kogo należące zagony. Pastwiska porosłe kozicą i żółtawymi trawami, umierającymi przedwcześnie, jakby do rozwoju gałeczek zieleni w ich pędach zabrakło światła - stanowiły jedyne upiększenie Obrzydłówka. Zdawało się, że słońce oświetla to pustkowie po to jedynie, aby okazać jego bezpłodność, nagość i posępność… |
Wygrani i przegrani w "Siłaczce"
Na przykładzie doktora Pawła Obareckiego oraz nauczycielki Stanisławy Bozowskiej Stefan Żeromski przeprowadził konfrontację postaw ideowo-moralnych dwojga bohaterów - działaczy pozytywistycznych. Doktor Obarecki jest bardziej typowy - w finale pogodził się ostatecznie z atmosferą Obrzydłówka, chociaż nie od razu, bo po krótkiej, ale zaciętej walce z kołtuństwem miejscowych notabli, z nędzą, ciemnotą i zacofaniem mas. Początkowo leczył za darmo, zwalczał oszustwa aptekarza i felczerów, chętnie uświadamiał ludzi w sprawach higieny. Jednak, samotny w swej walce, w końcu przystosował się do środowiska, które z wielkim zapałem pragnął początkowo zreformować.
Oto bardzo znamienny fragment opowiadania, będący pewnego rodzaju syntezą losów bohatera i zarazem pokazujący doktora jako przegranego:
Lata upływały (…) Do czynów bohaterskich w zakresie demokratyzacji w Obrzydłówku pojęć, choćby w imię znośniejszego przepędzania czasu, nie był już zdolnym (…) Wówczas to nie tylko już energia uległa zniszczeniu - znikło i poszanowanie dla wszelkiej myśli szerszej. Z wielkich widnokręgów, ledwie dających się zmierzyć rozmarzonymi oczyma, został widnokrąg tak dalece mały, że można go było zakreślić końcem modnego kamaszka. Na rozbrzmiewające po artykułach szukanie prawdy jasnego promienia i nowych, nieodkrytych dróg zapatrywał się w początkach umierania z goryczą , żalem, zawiścią, następnie - z ostrożnością człowieka mającego pewien zasób doświadczenia, później z niedowierzaniem, wkrótce potem z półuśmiechem, potem ze zdecydowanym lekceważeniem, a koniec końców nie zapatrywał się wcale, ponieważ było mu najzupełniej wszystko jedno. Leczył według wskazówek rutyny, praktykę jaką taką wyrobić sobie zdołał, przywykł jakoś do Obrzydłówka, do samotności, do nudy nawet, do prosiąt pieczonych, i nie kwapił się bynajmniej do ogniska życia umysłowego. Zasadą, do której, niby do wspólnego mianownika, sprowadzały się czyny i myśli doktora Obareckiego, stała się ta: - dawajcie pieniądze i wynoście się… |
Pisarz przedstawia tu bohatera jako człowieka biernego, niezdolnego do działania. Przegrał, bo zbyt łatwo zaprzepaścił swoje ideały. Poniósł klęskę na płaszczyźnie etycznej. Takich jak on jest w opowiadaniu znacznie więcej - aptekarz i felczer dbający o swoje interesy, naczelnik poczty czy nawet pleban. Udają, że nie dostrzegają potrzeb społecznych, sądzą, że nie do ich obowiązków należy naprawianie świata. Nie widzą nic złego w bogaceniu się kosztem biednych mieszkańców Obrzydłówka.
Stasia Bozowska również poniosła klęskę, lecz jej sens nie jest tak jednoznaczny jak w przypadku doktora Obareckiego. Kobieta potrafiła rozbudzić głód czytania książek na wsi; przykładem jest chociażby postać chłopca, który zdecydował się jechać po lekarstwo dla pani nauczycielki mimo strasznej śnieżycy. W papierach Stasi Obarecki odnajduje projekt Fizyki dla ludu. To kolejny dowód na to, że choć złamała ją surowa i okrutna rzeczywistość życia społecznego, ta za wszelką cenę nie chciała się poddać i tak jak Paweł odejść od swych ideałów.
Bohaterka podjęła samotną walkę, która musiała skończyć się klęską, bo zacofanej struktury życia społecznego, ciemnoty i nędzy nie mogła zmienić nawet najwyższa ofiarność jednostki.
Zestawienie tak odmiennych charakterów i postaw życiowych dwojga ludzi, którzy zaczęli swoją drogę życiową w tym samym punkcie, mieli takie same poglądy i jednocześnie za wszelką cenę chcieli pracować społecznie na rzecz innych ludzi, prowadzi do smutnych wniosków. Stanisława Bozowska odniosła zwycięstwo moralne, ale jej śmierć ostatecznie zakończyła dalsze poświęcenie dla społeczności. Doktor Paweł poniósł klęskę na płaszczyźnie etycznej, ale to właśnie on pozostał na świecie. Sytuacja ta dowodzi, że ludzie najbardziej potrzebni, najbardziej pomocni dla ogółu niestety stanowią zdecydowaną mniejszość. Tym bardziej powinniśmy doceniać ich wysiłek i bezinteresowną chęć niesienia pomocy innym.
Charakterystyka bohaterów Siłaczki
Stanisława Bozowska, tytułowa Siłaczka. Została przedstawiona w utworze jako młoda dziewczyna, wielbicielka Darwina, marząca o studiach medycznych. Trudne warunki materialne zmusiły ją do rezygnacji z marzeń o nauce, więc poświęciła się realizowaniu hasła pracy u podstaw wśród ludu.
Reprezentowała pokolenie inteligentów polskich z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku, przejętego hasłami społecznymi, pragnącego wcielać je w życie. Była działaczką oświatową, na dodatek kobietą, emancypantką, świadomie rezygnującą z miłości, rodziny na rzecz niezależności i spełnienia obowiązków obywatelskich. Poświęciła się służbie społecznej, wobec której wszystko inne stało się niezmiernie małe i nieważne. Pokonała ją dopiero śmierć.
Siła ducha i charakteru Bozowskiej, jej bezgraniczne oddanie się wybranemu celowi wzbudzają wielki podziw. A przy tym była to dziewczyna z poczuciem humoru, dowcipna, kochająca życie i przyjaciół. Otoczenie wspominało ją z czcią i szacunkiem, jako emanującą dobrocią i kochającą dzieci osobę. Pisarz w ten sposób przedstawił jej postać, by budziła sympatię i współczucie czytelników, tym bardziej, że skontrastował ją z osobą Pawła Obareckiego.
Paweł Obarecki w czasach studenckich tak jak Stanisława Bozowska także wierzył w ideały. Był śmiały, młody, szlachetny i energiczny. Po przybyciu do Obrzydłówka uczył higieny, badał, pracował z fanatyzmem, z uporem, bez snu i odpoczynku. W nagrodę wybijano mu szyby, plotkowano o zmowie z siłami nieczystymi. Czuł się bardzo samotny. Boleśnie przeżył odrzucenie przez środowisko, któremu chciał pomagać, służyć. Nie znalazł oparcia w okolicznej szlachcie, która nie przyjęła go do towarzystwa, traktując z góry, jak parweniusza. Miejscowi inteligenci widzieli w nim wroga, działającego na ich niekorzyść. Prości ludzie przestali się u niego leczyć, bo nie było ich stać na przestrzeganie zasad higieny, które doktor usiłował im wpoić.
Aptekarz, felczer, naczelnik poczty, pleban, sędzia to ważni, pełniący wysokie stanowiska mieszkańcy Obrzydłówka. Zajmują się głównie dbaniem o własne interesy. Tylko pozornie nie dostrzegają potrzeb społecznych. Są przekonani, że to nie do nich należy ulepszanie świata. Bez skrupułów bogacą się kosztem okolicznych biedaków. To lokalna elita, miejscowa śmietanka towarzyska, jednak żaden z nich nie ma czystego sumienia.
Czytamy:
Aptekarz obrzydłowski „eksploatując sytuację”(…) nakładał haracz na jednostki pragnące powrócić do zdrowia dzięki jego olejom. |
Nawet lekką, towarzyską konwersację ci panowie woleli zastąpić hazardem (namiętnie grywali w wista). Niewątpliwie nasuwa się tu porównanie do elity Soplicowa, szczególnie do postaci Księdza oraz Sędziego. Niestety, bardzo daleko im do Mickiewiczowskich bohaterów.
Doktor Obarecki początkowo próbował walczyć z ich nieuczciwością, pragnął wytępić ich nieludzkie, egoistyczne zachowania. Jednak z upływem czasu wtopił się w to środowisko, stracił wszelkie chęci i zapał:
Co za męczarnia jednak dać się pokonać farmaceucie i balwierzom(…) Zwycięzcami mają prawo się okrzyknąć i zbierać łupy, lecz nie oni go pokonali; sam się pokonał. |
Półhrabia - jeden z okolicznych szlachciców, zupełnie ignorował postać Doktora Obareckiego, o czym świadczy chociażby lekceważące spożywanie posiłku w czasie spotkania z nim; w opowiadaniu postać ta została określona mianem troglodyty:
(…)troglodyta przyjął go u siebie w gabinecie, siedział podczas wizyty w kamizelce i jadł spokojnie szynkę krając ją scyzorykiem. |
Ignacy - chłop, który przyjechał po doktora Obareckiego, by ten pomógł chorej Stasi Bozowskiej; to dobry, uczciwy człowiek. Zależało mu, aby jak najszybciej dojechać do chorej nauczycielki, w tym celu wykorzystywał znajomość okolicznych terenów i mimo obaw lekarza, jechał na skróty.
Parobczyk - młody chłopiec, który odważnie zdecydował się wyruszyć po lek dla ciężko chorej Stasi Bozowskiej. Nie obawiał się strasznej śnieżycy i silnego wiatru, mimo że miał lekkie ubranie, był w
kożuszynie przedartej, nie dosięgającej mu do kolan, w zgrzebnych spodniach, kiepskich butach i czerwonym szaliku na szyi. |
Gospodyni doktora Pawła Obareckiego - dotrzymywała towarzystwa doktorowi, wspólnie dyskutowali na różne, niezbyt poważne tematy:
dysertacje z gospodynią, raz przyzwoitsze (o niesłychanej np. wyższości pieczonego prosięcia nadzianego kaszą tatarczaną, rozumie się: bez majeranku, nad takimże prosięciem nadzianym innymi substancjami), kiedy indziej zaś ohydnie nieprzystojne - stanowiły jedyną rozrywkę. |
Sposób przedstawienia bohaterów w utworze
Sposób, w jaki narrator prezentuje główne postaci noweli, świadczy o jego stosunku do bohaterów oraz ich postępowania.
Doktora Obareckiego narrator przedstawia bezpośrednio, opisując kolejne stadia jego przekształcania się pod wpływem nacisków środowiska. Ocenia go, mówiąc:
Gwizdanie i dysertacje z gospodynią (…) stanowiły jedyną rozrywkę |
lub stwierdzając, że ogarnęło go
lenistwo nieopisane, lenistwo zabójcze, wytrącone z rąk ofiary nawet nowele Alexisa. |
Nazywa jego egzystencję roślinną, najedzoną. Za taki stan rzeczy obwinia samego doktora, który rozczarował się, gdy rezultaty jego działań nie pojawiały się natychmiast, natychmiast i w końcu skonstatował,
że ów płomyczek nad jego głową, z którym tu przyszedł i którym chciał rozwidnić drożynę swoją - zgasł, (…) wypalił się. |
Ostatecznie narrator stwierdza:
sam się pokonał. Zadusił proste i wysokie myśli i uczynki może dlatego, że się w jadło zbytecznie wdawać zaczął. |
W ocenie postaci Obareckiego oraz środowiska, w jakim przyszło mu żyć, narrator posługuje się zjadliwą ironią i kpiną. Zdaje sobie jednak sprawę z uwarunkowań społecznych, które doprowadziły doktora do klęski, takich jak: ciemnota i nędza ludu, chciwość i oportunizm małomiasteczkowej inteligencji, konserwatyzm szlachty.
Zupełnie inaczej przedstawiona została Stanisława Bozowska. Sytuacja, w jakiej ją poznajemy, nie pozwoliła narratorowi na zaprezentowanie jej w działaniu. W retrospektywnym wspomnieniu doktor Obarecki opisuje ją jako panienkę z ciężkim, długim warkoczem, brwiami
podobnymi do prostych a wąskich skrzydełek jakiegoś ptaka. |
Są to wrażenia człowieka zakochanego, a więc pełnego entuzjazmu. W tych wspomnieniach Bozowska jest dziewczyną przejętą szlachetnymi ideałami, darwinistką, która odrzuciła oświadczyny zakochanego studenta i wyjechała na wieś, by pracować jako nauczycielka.
W drugiej i czwartej części utworu patrzymy na umierającą Stasię oczami zrozpaczonego doktora, który obsypuje ją czułościami i wyrzutami, że tak zmarnowała swe życie:
ty szalona, ty głupia! |
Niemądra byłaś! Tak żyć nie tylko nie można, ale i nie warto. Z życia nie zrobisz jakiegoś jednego spełnienia obowiązku. |
Mówiąc to doktor potwierdza, że Stasia właśnie tak postąpiła, tak żyła. Właściwie usiłuje przekonać siebie, tłumaczy się sam przed sobą, ponieważ ma przeczucie, że to właśnie jego egzystencja jest bezwartościowa.
Bozowską poznajemy także na podstawie jej listu do koleżanki: dziewczyna informuje w nim o ukończeniu Fizyki dla ludu, o wiecznym braku pieniędzy wydawanych na książki, ale ujawnia także poczucie humoru, zdolność do autoironii. O nauczycielce mówią też inni ludzie: staruszka -
Dobra była…, |
były uczeń oddający pożyczone książki, a zwłaszcza jego oczy wypełnione łzami rozpaczy.
Chociaż w prezentacji głównych bohaterów autor posłużył się różnymi metodami, wyczuwamy, że bliższa jest mu postawa Stasi Bozowskiej, która do końca pozostała wierna ideałom.
Ofiarna postawa Stanisławy Bozowskiej
Postawa Stanisławy Bozowskiej została wyraźnie nazwana już w samym tytule noweli - kobieta została określona mianem „siłaczki”. Z pewnością stanowi również wzór do naśladowania. Prawdopodobnie pierwowzorem Stanisławy była Faustyna Morzyska, także działaczka oświatowa. Jej postać Stefan Żeromski scharakteryzował wcześniej w swych Dziennikach.
Mimo młodego wieku, Stasia z całą świadomością, pewnie i odważnie pragnęła realizować program pracy u podstaw. Była przy tym bardzo zdolna i ambitna. Niezwykle szybko zdobywała wiedzę, którą potem miała zamiar przekazywać ludziom z najniższych warstw społecznych. Pracowała nad podręcznikiem do fizyki, ale ze względu na słaby stan zdrowia nie mogła sama go wydrukować, poprosiła więc o pomoc znajomą.
Heroizm i poświęcenie bohaterki widoczny jest nie tylko w jej wielkim poświęceniu dla ogółu, zaangażowaniu zawodowym i zrezygnowaniu ze swojego osobistego szczęścia. Przejawia się także w zwykłym, codziennym życiu. Dziewczyna mieszkała w bardzo ubogich, skromnych warunkach, często nie dojadała. Wiele mówił o niej również jej wygląd w czasach studenckich:
Nie miała więcej nad siedemnaście lat, a wyglądała jak stare pannisko, w basałyku zarzuconym niedbale na futrzaną czapkę, w kaloszach za dużych trochę na jej małe nogi, w niezgrabnej i niemodnej salopce. Niosła zawsze pod pachą jakieś kajety, arkusze zapisane, książki, mapy. |
Jej postawa budziła współczucie, ale i szacunek u wielu osób: wiejska kobieta, chłopiec, który chciał przywieźć dla niej lekarstwo podczas strasznej śnieżycy, a potem uczciwie zwrócił jej książki, które wcześniej mu pożyczyła. Również jej znajomi z okresu studiów mieli o niej jak najlepsze zdanie:
Otaczano ją szacunkiem, przywiązywano szczególną wagę do jej słów. |
Doktor Paweł Obarecki - uosobienie konformizmu i bierności
Postać doktora Pawła Obareckiego jest całkowicie odmienna od sylwetki Stasi Bozowskiej, chociaż kiedyś byli wierni tym samym ideałom i poglądom. Doktor pod wpływem środowiska oraz wielu bolesnych dla niego wydarzeń coraz słabiej pragnął pomagać innym. Aby tylko mieć spokój, zaniechał jakże szlachetnej praktyki bezpłatnego leczenia. Stopniowo metody jego podejścia do pacjentów były coraz gorsze, sam zaś popadał w rutynę i najzwyczajniejszą nudę:
Gwizdanie i dysertacje z gospodynią, raz przyzwoitsze (o niesłychanej np. wyższości pieczonego prosięcia nadzianego kaszą tatarczaną, rozumie się: bez majeranku, nad takimże prosięciem nadzianym innymi substancjami), kiedy indziej zaś ohydnie nieprzystojne - stanowiły jedyną rozrywkę. |
Była nadzieja, że po spotkaniu ze śmiertelnie chorą Stasią odżyją w nim dawne wzniosłe ideały. Tak się jednak nie stało. Czytamy:
Śmierć panny Stanisławy wywarła wpływ niejaki na usposobienie doktora Pawła. Przez pewien czas czytywał w wolnych chwilach Dantego, w winta nawet nie grywał, gospodynię dwudziestoczteroletnią odprawił. Stopniowo jednak uspokoił się. |
Egzystencja tej postaci była właściwie pozbawiona głębszego sensu. Obarecki uległ presji środowiska w Obrzydłówku. Żeromski z ironią potraktował tę słabość swego bohatera. Ale jednocześnie odsłonił żałosny los człowieka osaczonego, słabego, żyjącego świadomością swej beznadziejnej klęski życiowej:
Gorycz zalała mu serce. Co się stało, jakim sposobem aż dotąd zaszedł, dlaczego nie wyrywa się z tego błota, czemu jest leniuchem, marzycielem, refleksjonistą, psowaczem własnych myśli, karykaturą wstrętną samego siebie?... I zaczęło się, podczas wpatrywania się w okno, nadzwyczajnie szczegółowe, pilne, badawcze bezlitośnie i subtelne oglądanie własnej bezsilności. |
Wymowa Siłaczki
Głównym zagadnieniem poruszonym w utworze Siłaczka Stefana Żeromskiego jest problem postaw ludzkich związany z postaciami bohaterów. Autor wyraźnie afirmuje postawę Siłaczki walczącej ze złem społecznym, dokonującej świadomego wyboru aktywności życiowej, zaangażowanej w działania dla dobra społeczeństwa.
W postawie doktora Pawła Obareckiego natomiast potępia bierność, konsumpcyjny stosunek do życia i uleganie konserwatywnemu środowisku. Tak sformułowany problem nabiera wymowy uniwersalnej. Realistyczny utwór jest jednak osadzony w konkretnej rzeczywistości historycznej. Z nią jest związana kwestia konfrontacji pozytywistycznych ideałów z rzeczywistością społeczną. Stasia i Paweł w realizacji swych szlachetnych celów napotykają przeszkody ze strony społeczeństwa, dla dobra którego pracują. Nędza, ciemnota, obskurantyzm, zacofanie niweczą ich wysiłki, minimalizują rezultaty, skazują na klęskę. Kto wyda napisaną przez Siłaczkę Fizykę dla ludu? Kto pożyczy kolejną książkę parobkowi? Kto będzie uczył wiejskie dzieci? Można przypuszczać, że wysiłki Bozowskiej były daremne. Paweł zaś przegrał z samym sobą, nie starczyło mu sił do walki. Jednak największą porażkę poniosło społeczeństwo, w którym tak wartościowe jednostki nie mają szansy na realizację swoich idei.
Siłaczka to kolejny głos Żeromskiego dotyczący zderzenia realiów z pozytywistycznymi hasłami. Okazuje się, że hasło pracy organicznej jest w rzeczywistości niemożliwe do realizacji. Zarówno Bozowska, która konsekwentnie poświęca się, wprowadzając je w życie, jak i Obarecki, który w końcu rezygnuje, ponoszą klęskę. Praca wśród ludu, która miała dawać widoczne efekty i satysfakcję, okazała się dla tytułowej Siłaczki niszcząca. Bozowskiej nie udało się zmienić sytuacji chłopów - jej jednostkowy wysiłek był całkowicie bezskuteczny.
Rola opisów przyrody w Siłaczce
Więź między przyrodą a człowiekiem staje się niekiedy jeszcze bardziej widoczna i znacząca, staje się po prostu korelatem jego stanów psychicznych. |
- tak pisze Artur Hutnikiewicz we Wstępie do Wyboru opowiadań Stefana Żeromskiego.
Taki stan rzeczy możemy zaobserwować w Siłaczce. Już na początku widzimy, że przyroda sprzysięgła się przeciw doktorowi Obareckiemu.
Czytamy:
Wytoczy się, bywało, na połowę niebios chmura z potwornymi odnogami w kształcie łap tytanicznych i bury jej kłąb zawiśnie bezwładnie, nie mogąc rozwiać się w przestwór i grożąc zawaleniem się na Obrzydłówek i dalekie, puste pola. Od chmury tej leci niesiona przez wiatr ukośnie mgła kropelek, które osiadają na szybach w postaci kryształków, sprawiając w szumie wiatru szelest odrębny, a przejmujący, jakby obok, gdzieś za węgłem domu łkało dziecko dobywające resztki jęku. Daleko na miedzach stoją pozbawione liści, samotne gruszki polne, miotają się ich gałęzie, deszcz je siecze… |
Opis ten jest bardzo sugestywny, dodatkowo oparty na szeroko rozbudowanej metaforze i porównaniu. Wprowadza niezwykle nostalgiczną atmosferę, która niewątpliwie wywiera wpływ na doktora Obareckiego. Świadczy o tym wypowiedź narratora, sformułowana z punktu widzenia kreowanej przez siebie z postaci:
Myśl zbierała z tego krajobrazu smutek, w którym było coś chronicznie kataralnego - i mglisto, niejasno, bezwiednie wyczuwaną trwogę. |
W pewnym momencie utworu, kiedy poznajemy losy doktora, widzimy, że jest on skazany na samotność. Zawodzi go jednak nie tylko człowiek, lecz również przyroda. A przyroda obrzydłowska jest naprawdę obrzydliwa:
Płaski krajobraz otaczało zewsząd sinawe pasmo lasu. Bliżej, na wydmuchach szarego piasku, rosły samotne chodaki, a naokół ciągnęły się nie wiedzieć do kogo należące zagony. Pastwiska porosłe kozicą i żółtawymi trawami, umierającymi przedwcześnie, jakby do rozwoju gałeczek zieleni w ich pędach zabrakło światła - stanowiły jedyne upiększenie Obrzydłówka. Zdawało się, że słońce oświetla to pustkowie po to jedynie, aby okazać jego bezpłodność, nagość i posępność… |
Na jałowej ziemi nie tylko jałowa jest roślinność wegetująca na ugorach i pastwiskach, ale także wegetacja człowieka; podobnie - autor zestawia płaski krajobraz i równie płaskie życie mieszkańców oblężonego przez lasy miasteczka. Żeromski dokonuje tu weryfikacji popularnego przekonania o zbawiennym, odradzającym wpływie przyrody na ludzka psychikę. Łudzimy się często, że zdołamy jeszcze odnaleźć te żelazne ogniwa, jakie człowieka zespalają z przyrodą, aby w ten sposób odzyskać spokój, harmonię wewnętrzną ducha, poczucie siły i odwagi. Powtarzając ironiczną metaforę, którą owe ogniwa żelazne stanowią, narrator stwierdza, że w odniesieniu do Pawła Obareckiego przekonanie to zupełnie się nie sprawdziło. Zamiast kontemplować przyrodę, doktor błąkał się po polach, zamiast duchowo się w niej zatopić zagrzązł pewnego razu w bagnie na pastwisku.
Takie ujęcie stanowi pewnego rodzaju parodię kontaktów i związków człowieka z przyrodą, a także kpinę z ich skutków. Karłowata, jałowa i umierająca przedwcześnie przyroda napawa Obareckiego złością i dziwnym, nieokreślonym lękiem. Możemy się domyślać, że jego źródłem jest łatwo dostrzegalna analogia między karłowatą przyrodą i skarłowaciałą moralnie i psychicznie obrzydłowską inteligencją, a także przeczucie, iż sam bohater stanie się wkrótce jednym z jej typowych przedstawicieli, mających swoje odpowiedniki w karłowatych sosnach i bujnie pleniących się chwastach.
Kompozycja Siłaczki
Artur Hutnikiewicz we Wstępie do Wyboru opowiadań pisze:
Jako konstruktor swych utworów Żeromski od początku wywoływał sądy i opinie kontrowersyjne. Witając z aplauzem i z najwyższym uznaniem jego debiut pisarski krytyka ówczesna podkreślała jednakże tu i ówdzie pewne zaniedbanie spraw kompozycji. (…) Jednak ostatecznie ustaliła się opinia dość powszechnie przyjęta, którą bodaj najzwięźlej sformułował Quiz (Grzymała-Siedlecki) w roku 1912 w omówieniu „Urody życia”: „Żeromski jest świetnym nowelistą, tj. twórcą momentów - mniejszym powieściopisarzem, tj. konstruktorem i logikiem życia, puszczonego na dalszy a konsekwentny ciąg”. |
Siłaczka jest nowelą, czyli utworem epickim, którego fabuła koncentruje się na jednym zdarzeniu, które stanowi ośrodek kompozycyjny utworu. W przypadku Siłaczki jest nim śmierć Stanisławy Bozowskiej. Stefan Żeromski wzbogacił konstrukcję noweli opierając ją na kontraście losów dwóch postaci: doktora Pawła Obareckiego oraz nauczycielki Stasi. Obie historie zostały potraktowane równolegle, mają elementy wspólne (te przed rozpoczęciem zdarzeń, czyli na przykład odwiedzanie wspólnych znajomych - społeczników) oraz całkowicie odmienne - drogi życiowe postaci.
Pisarz podzielił tekst na cztery części:
W pierwszej sekwencji narrator prezentuje postać doktora Obareckiego, wspomina jego przeszłość od momentu osiedlenia się w Obrzydłówku. Charakteryzuje także środowisko społeczne, w którym bohater musi żyć. Ten ciąg wspomnień i refleksji związany jest z nawiedzającą doktora, po ośmiu godzinach gry w winta u proboszcza, chwilą metafizyki. Sekwencja ta pełni funkcję przedakcji.
W drugiej części rozpoczyna się akcja - przybywa posłaniec wzywający doktora do chorej nauczycielki. Następny fragment wypełnia opis srogiej zamieci, przez którą przebijają się wędrowcy, zdającej się być zapowiedzią nadciągającej tragedii. Doktor rozpoznaje w chorej znajomą z dawnych lat, przeżywa szok i przerażenie, gdy konstatuje, że nie może jej już pomóc. W rozpaczliwym pośpiechu wypisuje receptę, szuka posłańca, by - mimo burzy, pojechał po leki.
Sekwencja trzecia zawiera wspomnienia doktora przy łóżku chorej - przypomnienie młodzieńczej miłości, wspólnych marzeń i ideałów. Jest to część retrospektywna.
Tak komentuje to zagadnienie wspomniany już Artur Hutnikiewicz:
Teraźniejszość ustępuje tu ustawicznie retrospekcyjnym wglądom w „minione”. Najpierw więc ukazuje narrator owe dziwaczne i zagadkowe ataki metafizyki, jakim periodycznie ulega bohater, a potem daje niejako spojrzenie wstecz, które owo intrygujące nas zjawisko wyjaśnia; najpierw przedstawia moment rozpoznania, a potem dzieje Siłaczki w nurcie wspomnień Obareckiego. |
W sekwencji czwartej następuje powrót do teraźniejszości. Posłaniec z lekami nie przybył, doktor więc jedzie po nie sam. Gdy wraca, Stasia już nie żyje. Nerwowo przegląda jej zapiski, dowiadując się jak żyła przez ostatnich sześć lat. Narrator rejestruje jego myśli, nadzieje i wreszcie powrót do obrzydłowskiej rzeczywistości.
Narracja Siłaczki Żeromskiego
Pozycja narratora w utworze jest ważna i bardzo wyraźnie zaznaczona. Nie próbuje on być obiektywny, nie kryje się ze swoimi ocenami i poglądami. Charakteryzuje bohaterów bezpośrednio lub posługuje się ironią. Jest ona widoczna zwłaszcza w pierwszej części, gdy narrator ocenia doktora Obareckiego i środowisko Obrzydłówka. Wyraźna ironia pobrzmiewa na przykład w takim fragmencie:
Ironiczne są także sformułowania dotyczące oceny doktora:
Doktor Paweł, w epoce jego życia, o której mówię, zjedzony był już przez Obrzydłówek wraz z mózgiem, sercem i energią - zarówno potencjalną, jak i kinetyczną. |
Czasem ironia przechodzi w drwinę, gdy narrator mówi o okolicznych ziemianach, nazywając ich troglodytami z dziada pradziada lub o aptekarzowej tępej umysłowo jak siekiera do rąbania cukru. Funkcja ironii polega tutaj na obnażeniu pospolitości i miernoty tego środowiska. Podkreśleniu ponurego obrazu rzeczywistości świata przedstawionego w noweli służą także opisy przyrody, która jest posępna, bezbarwna, bez wyrazu:
Zdawało się, że słońce oświetla to pustkowie po to jedynie, aby okazać jego bezpłodność, nagość, posępność. |
Właśnie w taki sposób narrator wyraża swój stosunek do opisanego świata małego miasteczka.
Zupełnie inaczej opisuje narrator umierającą Stasię i jej otoczenie. Posługuje się realistyczną obserwacją, ukazując małą, nędzną izbę, oświetloną kagankiem naftowym, staruszkę zgrzybiałą i zgarbioną jak rączka parasola, a także chorą: młodą dziewczynę, jasnopopielate włosy, szkarłatem powleczoną twarz. Opisując przeżycia doktora przechodzi w liryzm, nawet w patos: Z wściekłością ściskał sobie gardło, w którym dławiły go, niby zwitki pakuł, łzy niezdolne wypłynąć., Wołał na nią najczulszymi wyrazami, …nieszczęście, jak wróg śmiertelny, zadało mu ślepy cios…
W sekwencji trzeciej narrator oddaje głos doktorowi, który wspomina swe lata studenckie. W języku narratora pojawia się żargon uczniowski: paltocik ciasny jak kaftan wariata, jeden z kolegów (…) wielki „społecznik”, zaczynający wiecznie pisać wstępne artykuły, których dokończyć nie pozwalał mu brak potrzebnych po temu książek…, uboga jak mysz kościelna emancypantka itp., przemieszany z żartem i kpiną.
W czwartej części w liryzm refleksji o Stasi ponownie zaczyna się wkradać ironia, gdy narrator informuje, jak śmierć ukochanej wpłynęła na doktora: Przez pewien czas czytywał w wolnych chwilach Dantego , w winta nawet nie grywał, gospodynię dwudziestoczteroletnią odprawił. W końcu i o tym zapomniał, utył, pieniędzy worek uczciwy nazbierał.
Opis społeczeństwa w „Siłaczce”
Obraz małomiasteczkowego społeczeństwa, przybliżony przez Stefana Żeromskiego w „Siłaczce”, ukazany został oczami młodego intelektualisty i marzyciela, doktora Pawła Obareckiego. Kiedy zjawia się on w Obrzydłówku tuż po ukończeniu studiów, ma nadzieję, że będzie mógł realizować swoje życiowe i zawodowe ambicje. Dość szybko przekonuje się, że ma do czynienia z ludźmi niewykształconymi, którzy najczęściej żyją na skraju nędzy w miejscowości odciętej od reszty świata.
Najważniejszymi i najbardziej wpływowymi mieszkańcami Obrzydłówka są aptekarz i miejscowy felczer, którym młody lekarz wypowiada swoistą wojnę, nie godząc się na wyzysk okolicznej biedoty i leczenie rozmaitymi, dziwnymi miksturami. Jedyny w promieniu pięciu mil aptekarz narzuca zbyt wysokie ceny na medykamenty i może pochwalić się wspaniałym domem. Obarecki kupuje więc za własne pieniądze niewielką apteczkę, którą wozi ze sobą do chorych, aby na miejscu przygotowywać lekarstwa. Swych pacjentów uczy higieny, walczy z zabobonami, lecz wkrótce okazuje się, że po mieście krążą plotki, iż jest nieukiem i obcuje z nieczystymi siłami. Sukcesywnie wybijano mu szyby w oknach i odciągano od niego chorych. Po roku bezskutecznej walki Paweł Obarecki dochodzi do wniosku, że obcuje z ciemnym ludem i nie widzi żadnych, choćby najmniejszych, efektów pracy. Ma świadomość, że w okolicy mieszkają biedni ludzie, nie mający butów na zimę, wygrzebujący w marcu zeszłoroczne, zgniłe ziemniaki, z których robią podpłomyki i mielą na przednówku korę na mąkę. Mają zaniedbane zdrowie, lecz nie stosują się do jego zaleceń. Jedynie ludność żydowska korzysta z jego usług medycznych głównie ze względu na niskie ceny.
Również kontakty z okoliczną szlachtą przynoszą kolejne rozczarowanie. Obarecki, po jednej z wizyt, w czasie której zostaje przyjęty przez właściciela majątku w kamizelce, określa ich mianem „troglodytów” traktujących lekarzy w sposób niewspółczesny, zrezygnuje z odwiedzin i popada w stagnację, odcięty od życia kulturalnego i intelektualnego. Jedynymi ludźmi, z którymi może rzeczowo porozmawiać są miejscowy proboszcz i sędzia. Sam traci dawną energię i obojętnieje na ludzi, poddając się małomiasteczkowej nudzie i bezczynności. Grywa w karty z aptekarzem, uwodzi jego niezbyt inteligentną żonę i czasami odczuwa gorycz porażki, która wraz z upływa lat coraz rzadziej przypomina mu o poniesionej klęsce.
Z życiem biedoty zderza się po raz kolejny podczas wizyty w pobliskiej wsi, gdzie zostaje wezwany do chorej nauczycielki, w której rozpoznaje swą młodzieńczą miłość - Stanisławę Brzozowską. Kobieta przez trzy lata mieszkała w niewielkiej, nędznej izbie, w której wszędzie można dostrzec leżące książki. Młoda nauczycielka cieszyła się szacunkiem i sympatią chłopów, którzy szczerze opłakują jej śmierć.
Z czasem doktor Obarecki zostaje wchłonięty przez obrzydłówkową społeczność - staje się jednym z szacownych obywateli miasta, wzbogaca się i całkowicie zapomina o swych młodzieńczych ideałach. Obojętnieje na potrzeby tych, których przyjechał tu pouczać i leczyć wypełniając swój zawodowy obowiązek.