Fragmenty Inkwizycja Hiszpanska


INKWIZYCJA HISZPAŃSKA Hr. Jozef Tyszkiewicz

Prawdziwa historia musi być widziana z pewnej perspektywy dziejowej, byśmy mogli objąć całokształt faktów; musi być w niej zachowany ten naturalny koloryt danej epoki, muszą też być rozważane wszelkie porywy namiętności, troski lub radości narodów, ideały kierujące ich duchowością i wreszcie ścierające się wówczas zdania i zasady (...) Historyk zapomnieć musi o swych osobistych sympatiach lub antypatiach - bo inaczej nigdy nie wzniesie się na poziom historii, a najwspanialsze jego prace pozostaną tylko zamaskowanymi pamfletami. (...) A cóż dopiero dzieje się z prawdą gdy historia jest tendencyjnie zafałszowana, a podręczniki jej tak umyślnie układane, by rzucać na dane stosunki lub nawet całe okresy historyczne, pewne specyficzne światła lub cienie (...).

Dobrze wiedzieli co czynią, ci wszyscy zagorzali demokraci, gdy walczyli o wyrwanie kierunku nauczania z rąk Kościoła. Wiedzieli oni (i wiedzą dobrze), iż odsuwali w ten sposób jedynego stróża prawdy od wpływu na młode pokolenia i że odsunąwszy Kościół, mogli już całkiem swobodnie przeinaczać i fałszować historię. (...) Ale wśród setek przekręconych faktów historycznych, wśród całych bibliotek różnorodnych fałszów, są niektóre specjalnie ulubione tematy (...). Jednym z takich znakomitych tematów dla bezkrytycznych harców historycznych, zwróconych przeciwko Kościołowi, są zazwyczaj Wieki Średnie, a przede wszystkim Inkwizycja hiszpańska.

A iluż to wierzących katolików, spuszcza smutnie głowę i bije się w piersi, słysząc gromy padające na Kościół, za to "ciemne średniowiecze", za te "stosy inkwizytorskie"... Świat wierzy, iż to są rzeczywiste gromy, padające z ognia wzburzonych serc, gdy faktycznie to tylko tak, jak w "Pięknej Helenie" Offenbacha: brzmi wielki gong blaszany, kuty z fałszu i obłudy, w którym za kulisami uderza Kalchas masonerii.(...)

Dzisiaj do umyślnych błędów historii, przybyły silnie na umysłowość działające, celowe fałsze: powieści, teatru i kina; byle więcej niezdrowej sensacji, byle bardziej w oczach ogółu zohydzić Kościół katolicki.(...)

Pragnąc jasno i dokładnie przedstawić sprawę Inkwizycji... należałoby rozpocząć od zagadnień metafizycznych; od wyjaśnienia rzeczywistej wartości duszy ludzkiej i rozważenia ceny jej zbawienia, od dokładnego uzmysłowienia całej tej grozy niepojętej, jaką w sobie zawiera zwichnięcie duchowości człowieka - czyli po prostu wszelkie naruszenie jedynej prawdy zawartej w doktrynie katolickiej, a więc wszelka herezja (...)

Przede wszystkim więc'epokę owych Wieków Średnich zupełnie nam mylnie przedstawiono. Te czasy, które dziś jeszcze u olbrzymiej większości ludzi uważane są za okres zastoju, nieładu i ciemnoty - to całkiem odwrotnie, przepyszna epoka ludzkości w swej wysokości ideałów, swej harmonii społecznej i w swoim zjednoczeniu. Jest to epoka w której cała cywilizowana ludzkość nosiła zaszczytne miano Chrześcijaństwa, gdy wszelka władza i czyn wszelki, tak zbiorowy, jak i jednostki, stosowała się do praw etyki i moralności; to epoka w której ludzie szli przez życie w ramach Dekalogu, ku jedynemu celowi każdego człowieka, ku doskonałości i Bogu.(...)

l oto właśnie w tej epoce, Chrześcijaństwo całe poruszone zostaje przez tłumy dziwnych włóczęgów nadciągających ze Wschodu. Są to wygnańcy, walczącego z wrogami zewnętrznymi i wewnętrznymi Cesarstwa Bizantyjskiego. Prosty lud nazywa ich Bulgrami lub częściej nawet Bugrami, przez zniekształcenie nazwy Bułgar, skąd mienią się pochodzić. Oni sami jednak nazywają się Katharami, od greckiego "katharos" (czysty), głoszą zaś jakąś nową religię, propagując odmienny ustrój społeczny. Historia określa ich nazwą albigensów, od najbardziej głośnej i licznej ich grupy. Owa nowa religia, to rodzaj manicheizmu i jest bliźniaczo podobna do dzisiejszej teozofii; ów nowy ustrój, to znowu rodzony brat dzisiejszego komunizmu. Analogia jest tak wielka, iż śmiało mówić można o tożsamości i dzisiejsi teozofowie świadomie wprowadzają naiwnych w błąd, twierdząc, iż Kościół nigdy ich nie potępił. Siedem wieków temu wszystkie dosłownie tezy teozoficzne zastały ex cathedra potępione pod nazwą herezji aibigensów. Różnica polegała li tylko na tym, że prócz zamachu na religię Katharowie jednocześnie podkopywali podstawy ładu społecznego przez szerzenie humanizmu. Tam religia i ustrój społeczny stanowiły całość i tym groźniej, jak ogniska trądu, zarażać poczęły ludność miejscową.

Ale ówczesne społeczeństwo młode jeszcze było, silne i zdrowe, nie zarażone dziedzicznie przez liberalizm, nie obciążone protestantyzmem, więc odruch samoobrony był tak potężny i powszechny. Ohydne zepsucie szerzone przez albigensów pod płaszczem faryzeizmu oraz straszne ich okrucieństwo i bezwzględność, dzika nienawiść do Kościoła, wywołały gwałtowne i równie radykalne odruchy i represje zdrowej ludności. Wszędzie, gdzie się osiedlali wybuchały krwawe zamieszki, wzajemne rzezie, więc, aby przywrócić spokój, aby ukarać winnych, a ochronić niewinnych - rządy państw europejskich zmuszone zostały do mianowania specjalnych trybunałów, do organizowania zbrojnych ekspedycji karnych.

Ponieważ jednakże ze sprawą publiczną związana też była sprawa religijna, bo z jednej strony jawnie panoszyła się herezja, a z drugiej nie trzeba zapominać, iż w tych czasach religia była ostoją ustroju socjalnego, więc aby wyjaśnić doktrynę katolicką by pouczyć i nawracać zbłąkanych, by wreszcie odróżnić kozły od owiec, albigensów od chrześcijan - Kościół również zmuszony został do wyłonienia specjalnej komisji. Ta ostatnia składała się z doskonałych teologów i apologetów i nosiła nazwę trybunału badawczego, czyli inwizycyjnego. Taki był początek instytucji zwanej później powszechnie "Trybunałem Świętej Inkwizycji" (...).

Nie wolno więc trybunałów Inkwizycji identyfikować z sądami świeckimi, bo w myśl papieży, Inkwizycja przy całym swym surowym aparacie sprawiedliwości miała przede wszystkim działać w duchu miłosierdzia, a jednocześnie w wyższym znacznie stopniu spowiednicy niż sędziowie świeccy zajmowali się tym co oskarżony czyni, lecz sięgali do jego serca i myśli, starali się naprostować błąd i ratować sumienie. Tu się właśnie dotyka pojęcia metafizycznego, o wartości duszy ludzkiej, o jej szczęśliwości wiekuistej I zrozumieć to może tylko człowiek głębszy, zwrócony myślą ku Bogu.

Stanowisko takiego sędziego, względem własnego sumienia oraz obowiązku wykorzenienia herezji, było niezmiernie delikatne i trudne; musiano więc inkwizytorom nadawać dużą władzę dyskrecjonalną, by pozostawić spowiednikowi jak najszersze pole działania. Dobór ludzi na te odpowiedzialne stanowiska robiony musiał być z ogromną znajomością rzeczy. Stolica święta wybierała wypróbowane jednostki i powierzała czynności inwizytorskie początkowo słynnym z wiedzy i świątobliwości Cystersom, a z czasem najbardziej lubianym przez szerokie koła ludności, zakonom Dominikanów i Franciszkanów.

Śluby ubóstwa i posłuszeństwa, ściśle w tych zakonach przestrzegane, dawały już same przez się poważne podstawy pewności, iż nie ulegną oni ani ambicjom osobistym, ani chęci zysków lub wpływowi władz świeckich. Wybierano przy tym uważnie tylko najlepszych zakonników, obawiając się młodzieńczych porywów, braku doświadczenia życiowego, minimalną granicę wieku określono na lat czterdzieści. Wśród setek tych ludzi, w ciągu kilku wieków istnienia trybunałów Inkwizycji, zaledwie kilku zawiodło pokładane w nich nadzieje. Historia Kościoła nie kryje ich nazwisk; byli to: Konrad z Marburga, Robert "le bougre" - ukryty albigens, Deza, Torquemada i Yaldes. Wszyscy inni przedstawiają sobą wspaniałe postacie niezależnych, prawych sędziów, pełni godności wobec możnych, niewzruszeni pośród gróźb, zamachów i nacisku rządów, spełniali nieugięcie swą ciężką powinność.

O tych wszystkich inkwizytorach, którzy na stanowisku padli ofiarą swego obowiązku, jakoś cicho w historii wykładanej po szkołach i uniwersytetach, a przecież ich liczba nie jest mała i kilku już zostało przez Kościół kanonizowanych, że przypomnę tu choćby św.Piotra z Werony, męczennika w roku 1252.(...)

Tutaj zaraz spotykamy się z dziwnym na pierwszy rzut oka faktem; oto gdy dzisiejsi mędrkowie napadają na instytucję Inkwizycji, to jakby zmówieni, czy też dziwnym zbiegiem okoliczności powodowani, zawsze mierzą w tzw. Inwizycję hiszpańską. O bardzo ożywionej działalności trybunałów we Francji i Włoszech mówi się i pisze bardzo mało, chociaż działalność ta była wibitnie czynna w przeciągu przeszło stulecia. Cóż to za powód tego "dziwnego trafu"? Zawsze ściśnięci przez rządy, ścigani przez sądy i rozdrażnioną ludność - owi komuniści i teozofowie Wieków Średnich, zostali wreszcie zgnieceni. Większość zbałamuconej przez nich ludności powróciła na łono Kościoła, z przywódców i cudzoziemców zbiegło wielu poza granice świata chrześcijańskiego, upartych stracono, a niedobitki skryły się w podziemiach(...)

Lecz przejdźmy do zbadania samej instytucji Inkwizycji, do zaznajomienia się z procedurą i z wyglądem tego sądu. Przedewszystkim więc jak się taki trybunał formował, jaki był jego osobisty skład?

Wysłany z rozkazu Rzymu inkwizytor, przybywa do danego kraju czy też prowincji i jako delegat najwyższej władzy kościelnej, przedstawia przede wszystkim swe listy uwierzytelniające miejscowemu panującemu biskupowi, aby od nich otrzymać wszelką pomoc władz świeckich i duchownych. Dopiero gdy te formalności zostały załatwione, przystępuje do tworzenia trybunału. Zaprasza więc do pomocy dwóch sędziów asesorów, z których jednym jest zawsze i z samego prawa, miejscowy biskup, drugim zaś zazwyczaj prowincjał, opat lub przełożony miejscowego najpoważniejszego klasztoru. Następnie powołany był przysięgły notariusz ze swoimi sekretarzami, pomocnikami i pisarzami, który jako sekretarz sądu, musiał w aktach sprawy zamieszczać dosłownie, In extenso, wszelkie zeznania świadków oraz stron oraz protokoły posiedzeń. Większość tych akt do dziś istnieje i tam właśnie widać tę wybitną bezstronność i łagodność trybunatów. Dalej wybierano ławników, w liczbie sześciu, ośmiu lub dwunastu, zawsze spośród najbardziej znanych z uczciwości i prawości miejscowych obywateli, owi viri probi - mężowie prawi, mieli za obowiązek podawać swe zdanie o moralności i prawdomówności wszystkich świadków oraz - fakt pierwszorzędnej wagi - kontrolować z prawem veta wszelkie zeznania, akty, podania, i protokoły. Poza tym należeli do sądu prawnicy, rzeczoznawcy, świeccy i duchowni, nieraz bardzo liczni, bo do pięćdziesięciu osób dochodzący. (...)

Trybunał Inkwizycyjny nigdy nie rozpoczynał swoich sędziowskich czynności zaraz po ukonstytuowaniu się, lecz proklamował tzw. czas łaski. Każdy heretyk zgłaszający się bez wezwania do trybunału i odwołujący tam swoje błędy, nie ponosił żadnej odpowiedzialności, poza zwykłą pokutą konfesjonału i nie mógł być ścigany przez władze świeckie. Trzeba też mieć na uwadze fakt, iż uparci heretyccy sekciarze, podczas trwania czasu łaski mieli wszelką możność ucieczki, mogli też skryć się na miejscu u bardzo nieraz możnych protektorów, co nawiasem mówiąc nie omieszkał zrobić Luter, co też zrobiło wielu Katharów. Dopiero, gdy minął czas łaski, gdy perswazja i dysputy nie dały odpowiedniego rezultatu - zaczynała działać sprawiedliwość. Poza składem urzędowym, musiał trybunał mieć też i swoją własną policję śledczą, która składała się już z niższych urzędników (...) tych to właśnie tzw. "pachołków Inkwizycji" bała się ludność wielce, bo często byli grubiańscy i gwałtowni, wymagający i chciwi zysku.(...) Nie należy jednak zapominać, że byli to podwładni najemnicy, że skarga odpowiednio na nich zaniesiona do Inkwizytora lub nawet ławników, zawsze była rozpatrywana skrupulatnie (...) przede wszystkim szukano głosu opinii publicznej (...).

Jedyną tajemnicą dla oskarżonego i jego obrońców, były nazwiska świadków, a wynikało to z konieczności swobody świadczenia, gdyż niejednokrotnie oskarżonymi byli ludzie niezmiernie wpływowi i bardzo wysoko w hierarchii społecznej stojący, a zemsta ich była straszna. (...)

Robiono jednak wszystko co można, by zrównoważyć szansę oskarżonego (...). Oskarżony, raz wezwany do sądu, musiał się stawić i w przeciwnym razie podlegał aresztowaniu i sprowadzeniu siłą, lecz Inkwizycja sprzeciwiała się stanowczo, tak często stosowanemu w naszym liberalnym i cywilizowanym XX wieku, więzieniu prewencyjnemu. (...) Nawet podczas samego procesu oskarżony mógł w składzie sądu zakwestionować bezstronność sędziów lub nawet Inkwizytora, a wówczas składali oni natychmiast swe urzędy w ręce zastępców. Wreszcie po wyroku, przysługiwało zawsze prawo apelacji do Rzymu i prawo to tak szeroko było używane, że nieraz na lata całe unieruchomiało czynności Inkwizycji miejscowej (...).

Stwierdzić też należy od razu, iż tortury, powszechnie używane w ówczesnej procedurze świeckiej, zakazane były w sprawach kanonicznych i nigdy w nich nie figurowały. Nie chcę przez to twierdzić, iż nie były one nigdy stosowane przez Inkwizycję. Bowiem skutkiem specjalnie groźnych wypadków i jako wyjątkowe ustępstwo wobec władz świeckich, zaczęto przy procesach inkwizycyjnych w niezmiernie rzadkich okolicznościach, stosować torturę w roku 1252, ale pod następującymi warunkami:

Primo: nigdy na żądanie Inkwizytora i nigdy w jego obecności. Wszelkie powieści, obrazy, sztuki teatralne i filmy kinowe, przedstawiające torturowanych w obecności inkwizytorów są tylko wierutnym kłamstwem, umyślnym i podstępnym fałszem historii. Jest to niezbity dowód oszczerczej zajadłości wrogów Kościoła, starających się w ten sposób wpływać na uczuciowość młodzieży i nieświadomość mas.

Secundo: torturę wolno było zastosować tylko w ostateczności, za zgodą miejscowego biskupa i jedynie przez władze świeckie.

Tertio'. stosować ją tak, aby nie pociągała za sobą utraty zdrowia lub jakiegokolwiek kalectwa. Zaś każe zeznanie wydobyte za pomocą bólu nie było ważne o ile je oskarżony nie powtórzył dobrowolnie przed sądem, co najmniej w 24 godziny później.

Teraz musimy sobie uprzytomnić, że w tych czasach (...) tortury stanowiły normalny, powszechnie w całym świecie używany środek, przy otrzymywaniu zeznań we wszystkich sądach świeckich i że zadawali je nie jacyś sadyści i maniacy, a właśnie przedstawiciele prawa i rozsądku. Zresztą cztery wieki później działo się to zupełnie bieżąco w Polsce, a gdy czytamy "Trylogię" Sienkiewicza, to genialnie realistyczne opisy wszelkich "dobywań języka"(...) znów tak bardzo nas nie oburzają. Tu rozumiemy, że były to "inne czasy" -zechciejmy to samo zastosować i do bardzo rozważnych sądów Inkwizytorów. (...)

Wyżej wspomniałem, że tortury stosowane były przez Inkwizytorów jako rzadki wyjątek, a ponieważ nie chcę, by twierdzenie to stawało się gołosłowne, więc podaję rzeczowy dowód: w całej południowej Francji, gdzie przecież w ciągu dwóch wieków trwała walka z ohydną sektą albigensów, znane są tylko trzy przypadki zastosowania przez Inkwizycję tortury. Nie ma wątpliwości, że gdyby ich było więcej, nie omieszkaliby tego podać historycy obozu liberalnego. (...)

Jako znacznie częstszy sposób na opornych, stosowano odosobnienie, czyli tzw. więzienie celularne, ale to znów nie było tak okrutne ani bezwzględne, jakim jest dzisiaj, w XX wieku. Po zamknięciu opornego kacerza w odosobnionym więzieniu, które nawiasem mówiąc - było raczej domem rekolekcyjnym lub celą klasztorną, a nie ponurym, wilgotnym lochem czy kazamatą. (...) pozostawiano mu długi okres do namysłu i rozwagi. Przez cały czas dostarczano mu odpowiednie książki, odwiedzali go księża, znani kaznodzieje, doświadczeni ludzie świeccy, wpływowi katolicy spośród gorliwych znajomych, często w celu dyskusji główny inkwizytor lub nawet sam biskup. Dyskusjami, tłumaczeniem prawd wiary, wykrywaniem błędów herezji, starano się go nawrócić i dopiero gdy nic już nie pomagało - wydawany był wyrok. Inkwizytor nigdy nie wyrokował sam, zawsze był tylko prezesem sądu i głos jego rozstrzygał w razie równości. Sam zaś przed podpisaniem wyroku, zasięgał zdania rady prawników, rzeczoznawców i biskupa.(...)

Kary były też bardzo zróżnicowane, l tak w kategorii zadośćuczynienia zaczynały się od ofiarowania jednej świecy dla ołtarza, a kończyły się na bardzo kosztownym i uciążliwym udziale w krucjacie; zaś w kategorii karnej, zaczynały się od drobnej kary pieniężnej (zazwyczaj na utrzymanie wyżej wspomnianych więzień), dalej szła chłosta, pręgierz, piętnowanie, więzienie karne (świeckie), konfiskata dóbr na rzecz rządu (zależna od władzy świeckiej, nadużycia zdarzały się często, dużą rolę grały intrygi władców i ministrów). Dalej szła banicja (dość często stosowana w Polsce) i wreszcie przekazanie winowajcy w ręce władzy świeckiej, pociągające za sobą niemal bez wyjątku karę śmierci... W Hiszpanii każdy tego rodzaju skazaniec musiał być jeszcze raz sadzony przez najwyższy trybunał państwowy. Tylko faktycznie zatwardziali renegaci i heretycy, kierownicy innych, podpadali pod tę ostateczność, ale nawet już po wyroku, dawano im jeszcze dużo czasu do namysłu i odwołania błędu. (...)

Ceremonię rozpoczynały nabożeństwa, następnie wygłaszane były raz jeszcze kazania misyjne, po których następował publiczny akt wyznania błędów przez nawróconych harazjachów i pojednanie z Kościołem. Na tych wszystkich obrzędach musieli być skazańcy i jeszcze raz wzywano ich do uznania błędów, a dopiero po odmowie czytano na placu akta spraw i wyroki. Wtedy następował akt ekskomuniki tych wszystkich, których miano przekazać sądom świeckim. Władze świeckie przejąwszy publicznie skazańców, sądziły ich po raz wtóry; tu do sprawy dochodziły wszystkie momenty polityczne i społeczne, a egzekucja następowała nie wcześniej, jak dnia następnego(...). Z przekazaniem skazańca władzy świeckiej nigdy się nie spieszono, zwłaszcza w Hiszpanii odbywało się to dwa do trzech razy w roku (...).

Cała pierwsza część ceremonii, część ściśle religijna, nazywała się w Hiszpanii aktem wiary po hiszpańsku auto da fe. Jest to więc niezbitym dowodem grubego nieuctwa lub co gorzej, wyraźnej złej woli dzisiejszych historyków, łączenie obu wyroków razem i nazywanie stosów na których palono skazańców, czyli świecką egzekucję auto da fe (...) bo podczas auto da fe nigdy nikogo nie zabito ani nie spalono. (...)

Tortury stosowano wszędzie, szczególnie w Niemczech, zaś w Anglii za czasów Henryka VIII, a więc w czasie oderwania się tej krainy od Kościoła, w epoce preliberalizmu stosowano torturę nie tylko do obwinionych, ale i do świadków. Jak już powyżej zaznaczyłem, wszystkie główne ataki przeciwko Inkwizycji, wszelkie oszczerstwa i kalumnie, rzucane są zawsze na hiszpańską Inkwizycję. Przyjrzyjmy się więc pokrótce Hiszpanii:

Zdobycie Grenady w 1492 roku położyło kres panowaniu kalifów na Półwyspie Pirenejskim, ale para wielkich monarchów, jakimi niezaprzeczalnie byli Ferdynand i Izabella, oczekiwała na to zwycięstwo, by rozpocząć dzieło unifikacji i uspokojenia społecznego w kraju. Trzy narody, trzy odmienne światopoglądy, spotkały się tam oko w oko, a dzieliły je różnice rasy, religii i wspomnienia, a raczej niechęci przeszłości. Tuziemiec Hiszpan, gorliwy patriota i katolik, Maur - mahometanin, do niedawna władca, dziś zwyciężony, którego interesy lub węzły rodzinne przywiązały do kraju i Żyd, oporny do wszelkiej asymilacji (...).

Ponieważ w Wiekach Średnich religia była ostoją i szkieletem budowy społecznej, więc też Ferdynand i Izabella starali się, usunąwszy siłą całkiem oporne elementy, stopić pozstałą masę ludności w chrystianizmie i tym sposobem powoli i bez wstrząsów przywrócić jedność moralną i polityczną kraju.(...) Działali bardzo ostrożnie, bez jakichkolwiek gwałtów, rozpoczynając od ułatwienia emigracji dla opornych, przy zupełnej swobodzie kultu, a nawet zwolnienia od podatków na przeciąg lat trzech, wszystkich mieszkańców królestwa Grenady. Z drugiej strony wprowadzili ochronę dla wszystkich neofitów, a wzbronione zostało wydziedziczanie przyjmujących katolicyzm dzieci, wyznaczano fundusze posagowe dla nawróconych dziewcząt, uwalniano niewolników neofitów. Wszędzie budowano kościoły, zakładano specjalne wschodnie kolegia dla kształcenia mówców i kaznodziejów języków i narzeczy arabskich, aby łatwiej mogli nieść wśród ludu Słowo Boże i przeprowadzać publiczne dysputy z obrońcami Koranu i Talmudu. Metoda ta okazała się bardzo dobra, pociągnęła liczne rzesze młodzieży, rokowała ogólną unifikację już w najbliższych pokoleniach, ale może właśnie dlatego, iż tak szybkie robiła postępy, załamała się nagle. Przestraszeni bowiem liczbą prawdziwych nawróceń muzułmanie porozumieli się z żydami (...), wybuchł szereg buntów, ostro uśmierzonych w latach 1499-1501, po czym przyszła normalna reakcja; rząd dał do wyboru; bądź opcję za krajem i przyjęcie chrześcijaństwa, bądź wygnanie. Ten krok rządu okazał się fatalny - bo jak wszelki gwałt, pociągnął za sobą nowe spiski, bunty i represje, a z drugiej strony stworzył nagle ogromne
rzesze wychrztów, bynajmniej nie nawróconych, wśród których wszelkie herezje o wyraźnym podkładzie gnozy i judaizmu poczęły się szybko rozwijać, l oto nagle koniecznością państwową stała się Inkwizycja. Już od dawna, Żydzi osiedleni w pierwszym wieku naszej ery w Hiszpanii stanęli po stronie nadciągającego wroga i wspomogli podbój kraju (...), przez to samo zyskali pod rządami Kalifów mnóstwo urzędów i praw. Kiedy jednak po paru wiekach karta historii odwróciła się, gdy znowu Hiszpanie wracać poczęli do swoich siedzib, zdobywali wciąż nowe miasta i prowincje, a Maurów wypierali z powrotem do Afryki, Żydzi bynajmniej nie uciekli, lecz wspomagać zaczęli królów .hiszpańskich przeciwko Kalifom. Znów więc nie tylko że nic ze swych praw nie utracili, ale jeszcze zyskali cały szereg nowych przywilejów.

W kraju wyczerpanym wiekowymi walkami, doszło wreszcie do tego, że w krótkim czasie Żydzi zawładnęli wszystkimi źródłami dochodów państwa, opanowali wszystkie wybitne stanowiska rządowe i to począwszy, jak zazwyczaj, od dostawców armii, bankierów, kupców, lekarzy i prawników, a kończąc na ministrach, radzie koronnej i nawet... mitrach biskupich. Ci wszyscy wychrzci, a lud zwał ich maranos czyli przeklęci wspierali tamtych, tłum wielki jawnych Żydów i Hiszpania zmieniała się faktycznie w Judeo-Hiszpanię. Wszelkie kapitały i cały handel przeszły w ręce żydowskie, tworząc jednocześnie państwo w państwie, gdyż posiedli całkowitą autonomię -swoje szkoły, prawa sędziów, kanały, wreszcie szerego specjalnych przywilejów, które wciąż nabywali od zrujnowanych wojną książąt, miast i rządów (...).

W roku 1473 nastąpił nieudany zresztą zamach żydowski, podczas którego omalże nie został wydany w ręce Maurów klucz do Hiszpanii - Gibraltar, l dopiero wtedy zrozumiano w najbliższym otoczeniu króla, że należy działać energicznie i konsekwentnie, jeśli chce się uratować kraj od zguby. Przede wszystkim więc ustanowiono Inkwizycję, powołaną do sądzenia tych wszystkich ukrytych Żydów i Maurów, którzy dla celów politycznych czy finansowych udawali chrześcijan. Inkwizycja hiszpańska nigdy nie sądziła jawnych żydów lub muzułmanów, a starała się dosięgnąć tylko tzw. maranos. Pomimo faktycznej grozy wypadków, przed przystąpieniem do sądów dano wszystkim czas łaski, a więc całe dwa lata cierpliwie poświęcono na uspokajanie umysłów, na misje i dysputy, wreszcie na dobrowolne powolne likwidowanie interesów oraz swobodną emigrację elementów opornych. W roku 1485 wykryto olbrzymie sprzysiężenie antypaństwowe, zaraz potem nastąpiło zamordowanie legata papieskiego w Saragossie i w tymże roku mord w Le Guardia, który przypominał inne podobne z lat 1452-54 i z 1465; w całym kraju ujawnione zostały zdrady i zamachy i te wypadki przyspieszyły wydanie Edyktu Grenady (...) dając wszystkim opornym do wyboru, bądź szczere i wyraźne przyjęcie chrześcijaństwa, bądź banicję. Pozostawiono dodatkowych miesięcy na likwidację majątków, po czym nastąpiła deportacja, wygnanie mas żydowskich, uwolnienie kraju od wroga wewnętrznego.(...)

Jakby nie było, wypędzenie kilku dziesiątków tysięcy ludzi, nie należy do środków łagodnych, lecz rząd nie miał innego wyjścia i chronił ich w ten sposób od nieuniknionej rzezi.(...)

Rząd hiszpański, dla którego Trybunał Inkwizycji okazał się państwową koniecznością, nie łatwo na ustanowienie go zyskał pozwolenie Rzymu. Papieże słusznie obawiali się wpływu polityki na bieg spraw i dopiero pod naciskiem wyraźnej schizmy narodowej, ustąpił Sykstus IV, wybierając z dwojga złego -mniejsze. Słuszne były obawy Rzymu, bo Inkwizycja hiszpańska bardzo szybko silnie podpadła pod wpływy rządowe i często się zdarzało, iż polityka brała górę nad prawem - zdarzały się nadużycia.

Krytyka katolicka jasno i szczerze to przyznaje, a zresztą cała odpowiedzialność za te pożałowania godne fakty spada wyłącznie na władze cywilne, które nadaremnie zasłaniały się od zarzutów względami racji stanu, która wymaga posunięć sprzecznych z prawami Boga.

Toteż papieże wciąż ponawiali swe protesty, wciąż kasowali wyroki trybunałów hiszpańskich, więc, np: Innocenty VIII skasował do 200 wyroków w ciągu jednego roku, Aleksander VI do 250 tylko w roku 1498, Paweł III, Pius IV, Grzegorz XIII, Innocenty bezustannie zajmowali oporną, wobec rządu hiszpańskiego, pozycję. Różnica zdań była tak wielka, ze doprowadziła do ostrego sporu i w Hiszpanii rząd ośmielił się zaprowadzić cenzurę, nie ogłaszał breva papieskie, posunął się aż tak daleko, iż groził śmiercią tym wszystkim, którzy pomocy Rzymu wzywali. W 1509 roku nowy edykt rządowy nakładał karę śmierci za ogłaszanie w Hiszpanii aktów Stolicy Apostolskiej, skierowanych przeciwko Inkwizycji. Doszło do tego, że w 1519 roku Papież Leon X wyklął, wbrew woli Karola V, tak Wielkiego Inkwizytora, jak i wszystkich jego pomocników; groziło wtedy zupełnym zerwaniem cesarza z Rzymem, lecz... zjawił się Luter, przyszedł niezmiernie ciężki okres reformacji. Papież znów musiat pogodzić się z cesarzem, a to w nadziei uniknięcia większego znacznie nieszczęścia. Jednakże ani przez chwilę nie przestała Stolica Apostolska czuwać nad Hiszpanią, dalej łagodziła wyroki, interweniowała, gdzie tylko to było możliwe. (...) Warto jednak przejść do cyfr, gdy się bowiem czyta dzisiejsze podręczniki historyczne, to ma się wrażenie, że inkwizytorzy hiszpańscy w takich masach palili nieszczęsnych żydów, protestantów i masonów, jak chyba może tylko dziś rozstrzeliwują, torturując wprzódy, katolików w Meksyku. Po prostu krocie, jeśli nie miliony ofiar. (...)

Biorę więc najbardziej może wrogie względem Kościoła, ale rzeczowo opracowane dzieło, bo historię Inkwizycji, pisaną przez zdeklarowanego wroga Kościoła, księdza renegata i masona - Lloriente. Znajduję tam takie zdanie: Inkwizycja hiszpańska straciła (dosł.immola) 234.526 ofiar. Kilka wierszy niżej wyjaśnia on: z których (to ofiar) 9.660 było spalonych "in efige" (tzn. w wizerunku, bo winowajcy umknęli, a palono przedstawiające ich lalki) zaś 206.546 było skazanych na pokuty kościelne (...). 216 faktycznie straconych w ciągu całych trzech wieków trwania Inkwizycji w Hiszpanii (...).

Porównajmy te cyfry z innymi, mniej popularnymi w naszych demokratcznych czasach: rewolucja Francuska w ciągu trzech lat (a tam są trzy wieki) zamordowała na mocy trybunałów rewolucyjnych 300 tysięcy ludzi. (...)

O tych 216 straconych herezjatach i burzycielach ładu społecznego, od przeszło stu pięćdziesięciu lat, piszą tomy za tomami, przedstawiając w najstraszniejszych barwach grozę wiejącą z postaci okrutnych mnichów, ale o mordercach i łotrach noszących nazwiska Robespierrów, Dantonów i Maratów od lat stu trzydziestu pieją ci sami pisarze hymny pochwalne. Dziś sprzysiężenie milczenia zamknęło usta i sumienia historyków i całej światowej prasy, wobec bandytów bolszewickich i meksykańskich zbójów. (...)

Nie bronię gwałtów Inkwizycji, a tylko staram się pozostawić właściwe "skromne" miejsce w historii. Nie przeczę, że zdarzały się ekscesy, że zwłaszcza przy rozognieniu namiętności politycznych trafiały się wyroki stronnicze, niepotrzebne okrucieństwa, ale raz jeszcze stwierdzić muszę, iż instytucja Trybunału św. Inkwizycji, tak długo, jak była niezależna od państwa zawsze działała ostrożnie nadmierną niemal. Wszelkie nadużycia zdarzały się dopiero wtedy, gdy trybunały podpadały pod wpływy / polityczne lub - tak jak w Hiszpanii gdzie lnkwizycja całkowicie odcięto od Kościoła.

Każdy historyk bezstronnie badający historię Kościoła musi powtórzyć słowa, którymi de Toqueville kończy swe dzieło: Rozpocząłem badania pełen uprzedzeń przeciwko papieżom - skończyłem je pełen szacunku i podziwu dla Kościoła...


hr. Józef Tyszkiewicz

fragmenty pracy "Inkwizycja hiszpańska"

Skł.Gł.Gebethner i Wolff, Warszawa 1929, zachowana oryginalna pisownia - red.

Józefa Hr. Tyszkiewicza "Inkwizycja Hiszpańska"   - Warszawa 1929 r.

Fragmenty książki

Historja czerpana z olbrzymiej większości dzisiejszych podręczników szkolnych, - ba! nawet i z poszczególnych ,,wielkich" dzieł, takich jednostronnych historyków, - musi być ,,nie-historyczną",- już nie mówiąc o tem, że zwykle jest suchą i pozbawioną wszelkiego życia. Nie-historyczną musi być, bo nie daje nam prawdy, nie maluje wszechstronnie całokształtu obrazu, nie uwydatnia życia ludzi opisywanej epoki, A cóż dopiero dzieje się z tą prawdą, gdy historja jest tendencyjnie fałszowaną, a podręczniki jej tak są umyślnie układane, by rzucać na dane stosunki lub nawet na całe okresy historyczne, pewne specyficzne światła lub cienie!Przecież nasze podręczniki szkolne roją się od fałszów, przekręconych faktów, od tendencyjnych zestawień i opisów. Nie doszliśmy do tych absurdów, jak urzędowa historja rosyjska, gdzie w jednym z podręczników dosłownie było powiedziane, że "król Ludwik XVI-ty zmarł nagle skutkiem krwotoku gardła" (!) ale jest totem gorsze, iż trzeba dobrze znać historję, by błędy naszych podręczników poprawiać,Dobrze wiedzieli co czynią, ci wszyscy liberali i ci wszyscy zagorzali demokraci, gdy walczyli o wyrwanie kierunku nauczania z rąk Kościoła, Wiedzieli oni (i wiedzą) dobrze, iż odsuwali w ten sposób jedynego stróża prawdy, od wpływu na młode pokolenia i że odsunąwszy Kościół, mogli już całkiem swobodnie przeinaczać i fałszować historję. Wiedzieli, iż w ten sposób przyszłe pokolenia bezwiednie już będą powtarzać te fałsze i potwarze!Dziś, widzimy walkę o szkołę, walkę o dusze dzieci tak w Niemczech, jak w Czechach, w Austrji i we Włoszech, jednak nie doceniamy jej znaczenia nawet u siebie. Nasi ministrowie oświaty wydają sami dzieła "historyczne", urągające elementarnym pojęciom historycznejprawdy! Ale wśród setek przekręconych faktów historycznych, wśród tych całych bibijotek różnorodnych fałszów, są niektóre specjalnie ulubione tematy, - gdzie już niewiadome co należy bardziej podziwiać: czy bezczelność "historyków", czy też naiwność publiczności, bezkrytycznie powtarzającej podawane jej brednie! W każdym razie stwierdzić należy pierwszorzędny spryt i przebiegłość kierującej tem wszystkiem masonerji i jedynej prawdziwej międzynarodówki - żydowskiej.Jednym z takich. znakomitych tematów dla bezkrytycznych harców historycznych, zwróconych przeciwko Kościołowi, są zazwyczaj Wieki Średnie, a przedewszystkiem Inkwizycja!A iluż to wierzących katolików, spuszcza smutnie głowę i bije się w piersi, słysząc gromy padające na Kościół, za te "ciemne średniowiecze", za te "stosy inkwizytorskie!"... Świat wierzy, iż to są rzeczywiste gromy, padające z ognia wzburzonych serc, gdy faktycznie to tylko tak jak w "Pięknej Helenie" Offenbacha;brzmi wielki gong blaszany, kuty z fałszu i obłudy, w który za kulisami uderza Kalchas masonerji!Pragnąc jasno i dokładnie przedstawić sprawę Inkwizycji, trzebaby wielkie napisać dzieło, Należałoby rozpocząć od zagadnień metafizycznych; od wyjaśnienia rzeczywistej wartości duszy ludzkiej i rozważenia ceny jej zbawienia, od dokładnego uzmysłowienia całej tej grozy niepojętej, jaką w sobie zawiera zwichnięcie duchowości człowieka, - czyli poprostu wszelkie naruszenie jedynej prawdy zawartej w doktrynie katolickiej, a więc wszelka herezja! W tempierwszem zadaniu mieści się już cały traktat teologiczny, moc zagadnień zasadniczych metafizycznych, - a wszystko to jest dla dzisiejszych (nawet wierzących) katolików dziedziną nieznaną, treścią obcą i... obojętną! W tej właśnie ignorancji, w tym indyferentyzmie ogółu, kryją się podświadome przyczyny wszystkich następnych lekkomyślnych sądów i płytkiej krytyki, lub też, u bardziej gorliwych, powody nieśmiałości wobec napadającego z iście "wschodnią" fantazją i ... bezczelnością - wroga. Zupełnie bowiem inaczej zapatruje się na swój skarb i broni go człowiek dokładnie zdający sobie sprawę z jego wartości, a zupełnie inaczej ten, który do wartości powierzonego mu bogactwa nie przywiązuje wagi i nie zna jego ceny!Ale poza teologiczną stroną tego działu historji trzebaby jeszcze ująć ją z punktu widzenia psychologji, należałoby namalować dokładnie całe tło społeczne tych czasów, w których powstała i rozwijała się Inkwizycja, poznać ówczesne zwyczaje i poglądy, ustrój społeczeństw, walki i namiętności polityczne rządów, I tak pisząc, trzebaby krok za krokiem prostować mylne, a powszechnie utarte zdania i poglądy, oszyszczać karty historji z niesłychanej ilości umyślnie i przebiegle nagromadzonych fałszów...Zbyt to jest wielkiem zadaniem na tę małą rozprawkę, postaram się więc tu wskazać li tylko na ogólne zarysy sprawy.Sprostowań jednak należy dać wiele, bo historja Inkwizycji, jest niemal od czterech wieków, stale fałszowaną, przez cały światowy liberalizm, przez ducha protestantyzmu, tak powszechnie władającego nawet katolickiemi społeczeństwami i przez tych wszystkich, przeciwko którym Inkwizycja była zwróconą, a więc; herezjarchów, a przedewszystkiem przez żydów. Pod nawałą oszczerstw historja wypaczyła się wyraźnie i znów prawie od dwustu lat, fałszywie jest we wszystkich szkołach wykładaną. Nic więc dziwnego w tem niema, iż tylu ludzi posiada zupełnie mylne o Inkwizycji pojęcia. Dzisiaj do umyślnych błędów historji, przybyły silnie na umysłowość działające, celowe fałsze; powieści, teatru i kina; byle więcej nie? zdrowej sensacji, byle bardziej w oczach ogółu zohydzić Kościół katolicki! (...)

Takim oto byt początek instytucji, zwanej później powszechnie "Trybunałem świętej Inkwizycji".Tutaj zaraz spotykamy się z dziwnym na pierwszy rzut oka faktem: oto gdy dzisiejsi mędrkowie napadają na instytucję Inkwizycji, to jakby zmówieni, czy też dziwnym zbiegiem okoliczności powodowani, zawsze mierzą w t. z. inkwizycję hiszpańską, O bardzo ożywionej działalności trybunałów we Francji i Włoszech mówi się i pisze bardzo mało, chociaż działalność ta była wybitnie czynną w przeciągu przeszło stulecia! Cóż to za powód tego "dziwnego trafu"? Zewsząd ściśnięci przez rządy, ścigani przez sądy i rozdrażnioną ludność, - owi komuniści i teozofowie Wieków Średnich, - zostali wreszcie zgnieceni. Większość zbałamuconej przez nich ludności powróciła na łono Kościoła, z przywódców i cudzoziemców zbiegło wielu po za granice świata chrześcjańskiego, - upartych stracono, a niedobitki ukryły się w podziemiach swych bardziej niż kiedykolwiek tajnych lóż lub w gettach żydowstwa. Tutaj, nawiasem mówiąc, znajdujemy niezaprzeczone historyczne początki masonerji, która dziś gra już w otwarte niemal karty i przybiera się najbezczelniej w laury obrońców ludzkości.Działalność Inkwizycji zdawała się być wtedy ostatecznie zakończoną, - bo słynny proces Templariuszy w r. 1312-ym, nie był prowadzony przez Inkwizycję, a zaś podły, bo płatny przez Angiję, trybunał w Rouen, który zamordował św. Joannę d'Arc, był samozwańczą jej parodją. Najbardziej nawet zagorzali przeciwnicy Kościoła, zmuszeni są te dwa fakty uznać.Nagle jednak, przy końcu XV-go wieku widzimy Inkwizycję znów działającą; z ogromną cnergją i konsekwencją czynną jest ona w Hiszpanji, a zwrócona przeciwko Maurom i... żydom!  I oto całkowite wyjaśnienie zagadki! Napróżno gdzieindziej szukać źródeł tej zawziętej, niewytłumaczalnej, anormalnej wprost nienawiści, którą widzimy wszędzie, gdy mowa o Inkwizycji Hiszpańskiej, Trybunał ten skutecznie uraził - wszechpotężne żydowstwo!

Rozmaite sądy mogą setkami skazywać na śmierć niewinnych ludzi, mogą się zdarzać tysiące omyłek sprawiedliwości ludzkiej i nikt o tem nietylko że pamiętać nie będzie, ale i nie zechce wiedzieć; ale niech sad wojenny katolickiego kraju, skaże szpiega i zdrajcę na ciężkie roboty, a szpiegiem tym będzie Dreyfus, - to świat cały trząść się pocznie w posadach. Najpopularniejsi adwokaci staną do obrony, najpoczytniejsi literaci pisać będą tomy całe rozdętej liryki, latami trwać będą manifestacje i rozruchy, grozić powikłania wojenne, bo - dotknięto żyda!  Albo czyż dziś, cały ten świat "cywilizowany", ten świat ,,kultury i postępu" należnem mianem piętnuje bestjalnych morderców, a zarazem kierowników tak zwanej ,,wielkiej" rewolucji francuskiej? Czy w opinji publicznej ciąży na nich hańbiące piętno niewinnej krwi tak szczodrze przelanej? Czy my sami wspominamy jeszcze te miljony ofiar wymordowanych przez uczni Marksa i innych socjalistów? Któż nawołuje dzisiaj, by świat cały porozumiał się i wysłał ekspedycję karną (bo byłby to jedyny racjonalny środek) dla zgniecenia podłej bandy masońsko-liberalnej, wznawiającej męczeństwa z czasów Nerona w Mexyku?  

Delikatna ludzkość XX-go wieku, którą tak oburza sam wyraz, Inkwizycja, zdaje się być ślepą i głuchą, gdy mordowanymi i dręczonymi są katolicy! Lecz gdy w dniach rozpaczliwych walk ulicznych we Lwowie, kiedy to zdobywano dom za domem, a z domów tych (zamieszkałych przez żydów) sypały się strzały, - gdy wtedy poturbowano kilku żydów na ulicach bohaterskiego grodu, - to tenże cały świat zatrząsł się literalnie pod potopem bezczelnie kłamliwych opisów polskiego barbarzyństwa! Jedna po drugiej poczęły do nas zjeżdżać międzynarodowe komisje śledcze, całe bandy nasłanych i samozwańczych szpiclów, - tenże cały "cywilizowany" świat chciał nas śledzić, sądzić i karać !... Identyczny w swej analogji fakt, zachodzi również i z historją Inkwizycji Hiszpańskiej, a ci wszyscy, co z pośród społeczeństwa naszego, bez dokładnych badań, bez zgłębienia istoty rzeczy , - tylko tak, z wrodzonego liberalizmu i swady "postępowej", miotają gromy na Wieki Średnie i fanatyzm Inkwizycji, - wiedzieć powinni, iż tylko bezmyślnie powtarzają masońskie nauki, że bezwiednie grają role, narzucone im przez międzynarodówkę żydowską!

Wyjaśnienie tego wielkiego nieporozumienia, wymaga przedewszystkiem zbadania czynności i samej budowy owego potężnego narzędzia wiary. Trzeba wiedzieć, jak Papieże trybunał Inkwizycji zbudowali, jak on faktycznie miał funkcjonować, - a również należy zrozumieć powody przejęcia Inkwizycji przez świeckie sądy hiszpańskie, zważyć wynikłe stąd i tylko świeckie władze obciążające nadużycia, oraz przeciwdziałanie takowym, ze strony, czuwającego nad dobrem ogółu, Kościoła.Nie wolno więc trybunałów Inkwizycji identyfikować z sądami świeckiemi, bo w myśli Papieży, Inkwizycja, przy całym swym surowym aparacie sprawiedliwości, miała przedewszystkiem działać w duchu miłosierdzia trybunałów pokuty. Inkwizytorowie, ścigając i tępiąc herezje, mieli jako jedyne, główne zadanie - ratowanie dusz; byli oni sędziami, ale jednocześnie i w wyższym znacznie stopniu, - spowiednikami! Odwrotnie niż sędziowie świeccy, nie zajmowali się tem co oskarżony czyni, - lecz sięgali do jego serca i myśli, starali się sprostować błąd i ratować sumienie. Wiem, że to co tu piszę, jest niepopularnem, ale też wiem, że wszystko co jest popularnem jest też i płytkiem! Nie o to chodzi, by myśl dana była przyjemną lub nie,lecz o to, czy jest ona zgodna z prawdą i z rzeczywistą potrzebą człowieka. Tu się właśnie dotyka pojęcia metafizycznego o wartości duszy ludzkiej, o Jej szczęśliwości wiekuistej i zrozumieć to może tylko człowiek głębszy, zwrócony myślą ku Bogu!Stanowisko takiego sędziego, - względem własnego sumienia oraz obowiązku wykorzenienia herezji, było niezmiernie delikatnem i trudnem; musiano więc inkwizytorom nadawać dużą władzę dyskrecjonalną, by pozostawić spowiednikowi jaknajszersze pole działania. Dobór ludzi na te odpowiedzialne stanowiska robionym być musiał z ogromną znajomością rzeczy. Stolica Święta wybierała wypróbowane jednostki i powierzała czynności inkwizytorskie początkowo, słynnym z wiedzy i świętobliwości Cystersom, a z czasem najbardziej lubianym przez szerokie koła ludności, zakonom Dominikanów i Franciszkanów. Śluby ubóstwa i posłuszeństwa, ściśle w tych zakonach przestrzegane, dawały już same przez się poważne podstawy pewności, iż nie ulegną oni ani ambicjom osobistym, ani chęci zysków lub wpływowi władz świeckich. Wybierano przytem uważnie tylko najlepszych zakonników; obawiając się młodzieńczych porywów lubbraku doświadczenia życiowego, minimalną granicę wieku określono na lat czterdzieści. Wśród setek tych ludzi, w ciągu kilku wieków istnienia trybunałów Inkwizycji, zaledwie kilku zawiodło pokładane w nich nadzieje, Historja Kościoła nie kryje ich nazwisk; byli to; Konrad z Marburga, Robert ,,le bougre" - ukryty albigens, Deza, Torquemada i Valdes. Wszyscy inni przedstawiają sobą wspaniałe postacie niezależnych, prawych sędziów; pełni godności wobec możnych, niewzruszeni pośród gróźb, zamachów i nacisku rządów, spełniali nieugięcie swą ciężką powinność.O tych wszystkich inkwizytorach, którzy na stanowisku padli ofiarą swego obowiązku, jakoś cicho w historji wykładanej po szkołach i uniwersytetach, - a przecież liczba ich nie jest małą i kilku już zostało przez Kościół kanonizowanych, że przypomnę tu choćby św. Piotra z Verony, męczennika w r. 1252.

Lecz przejdźmy do zbadania samej instytucji Inkwizycji, do zaznajomienia się z procedurą i z wyglądem tego sądu. Przedewszystkiem więc jak się taki trybunał formował, jakim był skład jego osobisty?Wysłany z rozkazu Rzymu inkwizytor, przybywa do danego kraju czy też prowincji i jako delegat najwyższej władzy kościelnej, przedstawia przedewszystkiem swe listy uwierzytelniające miejscowemu panującemu i biskupowi, aby od nich otrzymać wszelką pomoc władz świeckich i duchownych. Dopiero gdy te formalności zostały załatwione, przystępuje do tworzenia trybunału. Zaprasza więc do pomocy dwóch sędziów assesorów, z których jeden jest zawsze i z samego prawa, miejscowy biskup, drugim zaś zazwyczaj prowincjał, opat lub przełożony miejscowego, najpoważniejszego klasztoru. Następnie powołanym był przysięgły notarjusz, ze swoimi sekretarzami, pomocnikami i pisarzami, który jako sekretarz sądu, musiał w aktach sprawy zamieszczać dosłownie, in extenso, wszelkie zeznania świadków i stron oraz protokóły posiedzeń. Większość tych akt do dziś istnieje i tam właśnie widać tę wybitną bezstronność i łagodność trybunałów!Dalej wybierano ławników, w liczbie 6-ciu, 8-iu lub 12-tu, zawsze z pośród najbardziej znanych z uczciwości i prawości miejscowych obywateli; owi "viri probi" - mężowie prawi, mieli za obowiązek podawać swe zdanie o moralności i prawdomówności wszystkich świadków, oraz, fakt pierwszorzędnej wagi, kontrolować z prawem veta wszelkie zeznania, akty, podania i protokóły, Pozatem należeli do sądu prawnicy, rzeczoznawcy świeccy i duchowni, nieraz bardzo liczni, bo do pięćdziesięciu osób dochodzący.Sądzę, że taki osobowy skład trybunału, dawałby chyba i w dzisiejszych, - demokratycznych czasach, wystarczające gwarancje pełnej rozwagi i sprawiedliwości w granicach moźebności ludzkiej?Trybunał Inkwizycyjny nigdy nie rozpoczynał swoich sędziowskich czynności zaraz po ukonstytuowaniu się, lecz proklamował tak zwany ,,czas łaski". Manifest głoszący warunki "czasu łaski" otrąbywanym był na wszystkich placach, zebraniach publicznych, targach, odczytywany ze wszystkich ambon, Czas łaski był okresem namysłu, rozwagi, - trwał nie mniej jak dni trzydzieści, ale zazwyczaj dwa i trzy miesiące, a poświęconym był szeregowi misji, publicznych konferencyj i dysput najlepszych teologów o prawdach wiary i błędach herezji. Każdy heretyk, zgłaszający się bez wezwania do trybunału i odwołujący tam swe błędy, nie ponosił żadnej odpowiedzialności, po za zwykłą pokutą konfesjonału i nie mógł już być ściganym przez władze świeckie. Trzeba też mieć na uwadze fakt, iż uparci heretycy sekciarze, podczas trwania ,, czasu łaski" mieli wszelką możność zlikwidowania swych majętności i ucieczki, mogli też skryć się na miejscu u bardzo nieraz możnych protektorów, - co nawiasem mówiąc, nie omieszkał zrobić Luter, co też robiło bardzo wielu Katharów, kryjąc się, jak wyżej wspomniałem w gettach żydowskich, stanowiących zawsze łącznik między czerwoną i złotą międzynarodówką oraz masonami. Dopiero gdy minął czas łaski, gdy perswazjei dysputy nie dały odpowiedniego rezultatu, - zaczynała działać sprawiedliwość. Wydawano więc nowe orędzie, wzywające wszech - wobec i każdego z osobna do stawienia się przed Inkwizytorami i do zanoszenia skarg na szerzy" cieli zgorszenia i zepsucia, na sekciarzy i renegatów. Żądano, by ludność sama wskazywała na wilków i wydawała parszywe owce. Był to sposób wielce demokratyczny, sposób zapoznania się ze zdaniem całej ludności, dla odkrycia prawdziwych winowajców.Po za składem urzędowym, musiał trybunał mieć też i swoją własną policję śledczą, która składała się już z niższych urzędników, z najmitów, pełniących te funkcje za wynagrodzeniem.Tych to właśnie, t. zw. "pachołków inkwizycyjnych" bała się ludność wielce, bo często byli grubiańscy i gwałtowni, wymagający i chciwi zysku. Arogancja ich pochodziła głównie z powodu nietykalności osobistej jaką z konieczności musiano ochraniać wszystkich ludzi należących do trybunału Inkwizycji. Nie należy jednak zapominać, że byli to wszystko podwładni najemnicy, że skarga odpowiednio na nich zaniesiona do Inkwizytorów lub nawet ławników, zawsze była rozpatrywaną skrupulatnie, że byli to przeważnie ludzie mało kulturalni, a wreszcie, że nietykalność osobista dziś również źle wpływa na niektóre charaktery, a następnie sądy mają dużo trudności z uzyskaniem jurysdykcji nad takimi nietykalnymi suwerenami. W każdym razie przedewszystkiem szukano głosu opinji publicznej, a więc powoływano wszelkich możliwych świadków i tu, procedura trybunałów inkwizycyjnych różniła się zasadniczo od ówczesnej procedury sądowej świeckiej, bo gdy sądy świeckie nie uwzględniały świadectw złożonych przez heretyków, wyklętych lub ludzi pozbawionych praw, to Inkwizycja takowe uznawała i bardzo dokładnie badała. Był to nie tylko bardzo "liberalny" objaw sprawiedliwości, ale i najlepszy sposób ku odkryciu rzeczywistejprawdy, wśród licznych tajemnic i konspiracyj jakiemi się sekty okrywały. Jedyną tajemnicą dla oskarżonego i jego obrońców, były nazwiska świadków, a wynikało to z konieczności ochrony swobody świadczenia, gdyż niejednokrotnie oskarżonymi byli ludzie niezmiernie wpływowi i bardzo wysoko w hierarchji społecznej stojący, a zemsta ich była straszną. Pomimo ochrony tajemnicy, mimo wszelkich możliwych ostrożności, morderstwa popełniane na świadkach zdarzały się bardzo często, zwłaszcza w Hiszpanji i Włoszech, gdzie tak zwana "vendetta" rodowa sięgała nieraz kilku pokoleń,Robiono jednak wszystko co tylko można, by zrównoważyć szansę oskarżonego; więc wzywano go przedewszystkiem do złożenia pełnej listy swych wrogów lub ludzi, do których miał uzasadnione uprzedzenie i ci wszyscy byli stanowczo od procesu odsuwani. Tak daleko posuniętej względności wobec oskarżonego zdaje mi się, że dziś nigdzie nie stosują nasze sądy z epoki "postępu"! Prócz tego najpoważniejsi obywatele z okolicy wzywanymi byli, aby pod przysięgą, składać swój sąd o wartości moralnej świadków. I znów należy pamiętać, że wówczas do przysięgi przywiązywano znacznie większe znaczenie niż dzisiaj. Już nie mówiąc o tem, że krzywoprzysięzca byt karany śmiercią, ale owe czasy były to wieki wiary i poczucia honoru! Wtedy podłość tego uczynku nawet zbójów brzydziła i zbrodniarz odmawiał krzywoprzysięstwem ratować najbliższego przyjaciela. Dziś, szczególniej gdy chodzi o rozwód, ta sama podłość zowie się, w "najlepszym" nawet świecie, - ,,usługą towarzyską!" W tem "postęp" jest wyraźny.Specjalny kodeks niezmiernie ciężkich kar od chłosty i pręgierza do kary śmierci włącznie, groził świadkom nietylko za fałszywe, ale i za krętackie zeznania, a wreszcie najmniejsze uchybienie w procedurze pociągało za sobą nietylko kasatę, ale wprost anulowanie sprawy i to zawsze na korzyść oskarżonego. Procedura ta zaś wymagała przedewszystkiem dokładnego zbadania wszystkich świadków obrony i dopóki ich nie wysłuchano, chociażby rok cały trzeba było czekać na ich sprowadzenie, - wstrzymywano wyrok. Nawet straszny Torquemada, nie pozwalał wyrokować, póki wszyscy świadkowie obrony nie byli zbadanymi. Oskarżony, raz wezwany do sądu, musiał się stawić i w przeciwnym razie podlegał aresztowaniu i sprowadzeniu siłą, lecz Inkwizycja sprzeciwiała się stanowczo, tak często stosowanemu w naszym liberalnym i cywilizowanym XX-ym wieku, - więzieniu prewencyjnemu,Jeżeli zapozwany kacerz przyznał się do błędu, to sprawa ipso facto kończyła się; sąd i sędziowe usuwali się natychmiast, a pozostawał spowiednik, który mógł wyznaczyć nieraz bardzo przykre pokuty, lecz znowu nie należy tracić z pamięci, że w owych czasach pokuta konfesjonału była faktycznie zadośćuczynieniem za wyrządzone zło!Najczęściej się jednak zdarzało, że oskarżony zaprzeczał, upierał się przy swym błędzie i wtedy rozpoczynała się walka o duszę tego człowieka. Oskarżony, wbrew temu, co dziś powszechnie twierdzą, nie był pozbawionym obrony i chociaż w pierwszych czasach trudno było znaleźć adwokatów, bo żaden ówczesny prawnik nie chciał bronić jawnych przestępców i uniewinniać zbrodnię, lecz wkrótce weszło to w zwyczaj i w Hiszpanji zawsze adwokat bronił oskarżonych. Nawet podczas samego procesu oskarżony mógł w składzie sądu zakwestjonować bezstronność sędziów, lub nawet Inkwizytora, - a wówczas składali oni natychmiast swe urzędy w ręce zastępców. Wreszcie, po wyroku, przysługiwało zawsze prawo apelacji do Rzymu i prawo to tak szeroko było używanem, że nieraz na lata całe unieruchamiało czynności Inkwizycji miejscowej. Podczas zaś trwania całego procesu nietylko oskarżony miał możność tłumaczenia się, ale nakazywano mu takowe, bo o nic innego nie chodziło, jak o wykazanie całej prawdy.

Tutaj z kolei wysuwa się naprzód, bardzo jednostronnie nadużywana sprawa stosowania tortur, sprawa będąca drastyczną i niemiłą, dla umysłów nie obejmujących tak całokształtu wypadków, jak i zwyczajów epoki, a zwłaszcza głębokiej wiary tych czasów. Stwierdzić też należy odrazu, iż tortury, powszechnie używane w ówczesnej procedurze świeckiej, zakazanemi były w sprawach kanonicznych i nigdy w nich nie figurowały!Nie chcę przez to twierdzić, iż nie były one nigdy stosowanemi przez Inkwizycję, Bowiem skutkiem specjalnie groźnych wypadków i jako wyjątkowe ustępstwo dla władz świeckich, zaczęto przy procesach inkwizycyjnych w niezmiernie rzadkich okolicznościach, stosowaćtorturę w r. 1252-im. ale i to pod następującymi warunkami;

Primo; nigdy na żądanie Inkwizytora i nigdy w jego obecności. Wszelkie więc powieści, obrazy, sztuki teatralne i filmy kinowe, przedstawiające torturowanych w obecności inkwizytorów są tylko wierutnem kłamstwem, umyślnym i podstępnym fałszem historji! Jest to niezbity dowód oszczerczej zajadłości wrogów Kościoła, starających się w ten sposób wpływać na uczuciowość młodzieży i nieświadomość mas.

Secundo; torturę wolno było zastosować tylko w ostateczności, za zgodą miejscowego biskupa i jedynie przez władze świeckie.

Tertio; stosować ją tak, aby nic pociągała za sobą utraty zdrowia lub jakiegokolwiek kalectwa. Zaś każde zeznanie wydobyte za pomocą bólu nie było ważne m o ile je oskarżony nie powtórzył dobrowolnie przed sądem, co najmniej w 24 godzin później.

Teraz musimy sobie uprzytomnić, że w tych czasach, ludzkość cała była znacznie mniej nerwowo przeczulona niż dzisiaj, że tortury stanowiły normalny, powszechnie w całym świecie używany środek, przy otrzymywaniu zeznań we wszystkich sądach świeckich. (...)

Kary były też bardzo zróżniczkowane, i tak  w kategorji zadośćuczynienia zaczynały się od ofiarowania jednej świecy dla ołtarza, a kończyły się na bardzo kosztownym i uciążliwym udziale w krucjacie; zaś w kategorji karnej, - zaczynały się od drobnej kary pieniężnej (zazwyczaj na utrzymanie wyżej wspomnianych więzień), dalej szła chłosta, pręgierz, piętnowanie, więzienie karne (świeckie), konfiskata dóbr na rzecz rządu. Ta ostatnia kara zależną była poniekąd od władzy świeckiej, to też w tej kategorji nadużycia zdarzały się często i dużą rolę grały intrygi władców i ministrów. Dalej szła banicja (dość często stosowana w Polsce) i wreszcie przekazanie winowajcy w ręce władzy świeckiej, pociągające za sobą niemal bez wyjątku karę śmierci, Dodać jednak należy, iż właśnie w Hiszpanji, każdy tego rodzaju skazaniec musiał być jeszcze raz sądzonym przez najwyższy trybunał państwa.Tylko faktycznie zatwardziali renegaci i heretycy, kierownicy innych, podpadali pod tę ostateczność, ale nawet już po wyroku, dawano im "jeszcze dużo czasu do namysłu i odwołania błędu. Zawsze nawiedzano ich w więzieniu, próbowano nawrócić wszelkiemi sposobami rozumowań i dyskusyj. Z przekazaniem skazańca władzy świeckiej nigdy się nie śpieszono, zwłaszcza zaś w Hiszpanji odbywało się to dwa do trzech razy do roku i przybierało charakter specjalnie poważny i uroczysty, a że o takiej ceremonji ogłaszano na wiele czasu naprzód, więc też liczne tłumy, żądne, tak jak i dzisiaj, sensacji, ściągały zewsząd do miasta.

Ceremonję rozpoczynały nabożeństwa, następnie wygłaszane były raz jeszcze kazania misyjne, po których następował publiczny akt wyznania błędów przez nawróconych herezjarchów i pojednanie ich z Kościołem. Na tych wszystkich obrzędach musieli być obecni skazańcy i raz jeszcze wzywano ich do uznania błędów, a dopiero po ostatecznej odmowie czytano na placu akty spraw i wyroki. Wtedy następował akt exkomuniki tych wszystkich, których miano przekazać sądom świeckim. Władze świeckie przejąwszy publicznie skazańców, sądziły ich po raz wtóry; tu do sprawy dochodziły wszystkie momenty polityczne i społeczne, a egzekucja następowała nie wcześniej jak dnia następnego. Cała pierwsza część ceremonji, część ściśle religijna, nazywała się w Hiszpanji "aktem wiary", - po hiszpańsku "auto-da-fe". Jest więc niezbitym dowodem grubego nieuctwa lub co gorzej, wyraźnej złej woli dzisiejszych historyków, - łączenie obu wyroków razem i nazywanie stosów na których palono skazańców, czyli świecką egzekucję: "auto-da-fe". O nic innego tu nie chodzi, jak o zohydzenie religji, bo podczas auto-da-fe nigdy nikogo nie zabito ani nic spalono!Tak się przedstawiał w rzeczywistości, Trybunał św. Inkwizycji, - oczyszczony o ile możności z wszelkich nadużyć, jakie w niektórych wypadkach wprowadzała polityka lub rozjuszone żądze ludzkie.

Od szeregu wieków, tysiące historyków i pisarzy, idących na pasku liberalno-żydowskim, wylało przeciwko temu Trybunałowi, i wciąż dalej wylewa, potoki wymowy i atramentu, - całe zwały baśni i kłamstw - a jednak najzaciętszy wróg, nawet porównać go nie śmie z krwiożerczemi trybunałami rewolucji francuskiej, - mordującymi tysiące ludzi w imię demokracji i "praw człowieka", w imię; równości, wolności i braterstwa! 

O ,,sądach" dzisiejszej Bolszewji, - "trybunałach pracującego ludu", - już dziś jakoś zapominamy, a cóż dopiero mówić o Mexyku. Tam to już nie dzicz azjatycka, tam działa typowy liberalizm amerykański, i to ci właśnie liberali, obrońcy "praw człowieka", - mordują od paru lat i katują w najstraszniejszy sposób, olbrzymią większość narodu, - litylko za jego wiarę! Tam tortury stosowane do więźniów, przewyższają wszystko, co dotychczas zwierzę ludzkie wymyśliło! Zdarzył się niedawno wypadek, iż kat, który żywcem czterdziestu katolików zakopał, - wykonywując wyrok sądu (!) - zwarjował z przerażenia! Ale ponieważ w Mexyku działa masonerja i liberali, ponieważ mordują tam "tylko" katolików, - więc nad tą sprawą zawieszono zasłonę sprzysiężenia milczenia, - o Mexyku, prócz nielicznych katolików, nie mówi, nie pisze - nikt! A gdy o tem piszą, - to mówią o "rewolucjonistach i buntownikach", bo tem mianem nazywa żydowsko - masońska prasa - katolików.

Jak już kilkakrotnie wspominałem, Inkwizycja działała w epoce o innej niż nasza psychologji, w innych społecznych warunkach. Wszak wtedy ciężej karano kradzież, niż zadanie ran i jeśli chodziło o dobro społeczeństwa lub o zbawienie dusz, to życie ludzkie znacznie mniejsze niż dzisiaj miało znaczenie. Tortury stosowano wszędzie, szczególniej w Niemczech, zaś w Angiji, za czasów Henryka VIII-go, a więc w epoce oderwania tej krainy od Kościoła, w epoce preliberalizmu, stosowano torturę nietylko do obwinionych, ale i d o świadków!A jednak nigdzie nie spotykamy tak gorzkich zarzutów, nigdzie słowem czy piórem, za pomocą obrazów, teatru lub kina, nie pokazują nam znanych okrucieństw różnych herezjarchów, protestantów czy kalwinów, mechesów czy żydów, - tak jak zawsze i wszędzie obrabia się tych, jakoby krwiożerczych, katolickich zakonników!Pisząc o tem urabianiu opinji i to właśnie w sprawie Inkwizycji, trudno pominąć jedną z najbardziej popularnych, a jednocześnie najśmieszniej głupich bajek historycznych, dowodzących bądź o nieuctwie naukowem, bądź o wyraźnej złej woli panów historyków, którzy ją opisują,a panów krytyków Kościoła, którzy na niej opierają swe dalsze wnioski. Tą bajką jest ,,słynna" sprawa Galileusza i przypisywany mu okrzyk: "E pur si muove"! Zasadniczem kłamstwem jest przedewszystkiem dowodzenie, iż Galileusz był sądzonym przez Trybunał Inkwizycji za to, że dowodził, że ziemia się dokoła słońca obraca. Jest to kłamstwem już chociażby z tego powodu, iż Kopernik na 22 lata przed urodzeniem się Galileusza, bo w r. 1542, fakt ten już był odkrył, dowiódł i ogłosił; prace swe przesłał najrozmaitszym uczonym, biskupom i Papieżowi i nigdy przez Kościół nie był sądzonym a tembardziej potępionym. Przeciwnie, otrzymał same pochwały i błogosławieństwa, o czem się łatwo przekonać, pobieżnie nawet wertując ,,Materjały do pism i życia M. Kopernika" przez X. Ignacego Polkowskiego w trzech tomach w r. 1873 wydane w Gnieźnie.Natomiast prawdą jest zupełnie odmiennej natury fakt, oto Kopernik był wierzącym katolikiem, a Galileusz humanistą-liberałem i do swej pracy o obrocie ziemi, wmieszał rozmaite wnioski teologiczne, typowym modernizmem zarażone komentarze Pisma Świętego, najzupełniej mylne, fantazyjne, które dziś również są potępione! - Natychmiast po ogłoszeniu dzieła, wezwany przez władze duchowne do wytłumaczenia się, odwołał swój błąd i obiecał go nadal nie rozpowszechniać. Niestety, chęć dysputy filozoficznej, w tych bujnych czasach Odrodzenia, zbyt była nęcącą i Galileusz w drugiem dzieła swego wydaniu znowu te same teologiczne rozważania umieścił. Dopiero wtedy wezwanym został jako heretyk przed Trybunał św. Inkwizycji, długo dysputował i upierał się, lecz wreszcie przekonany, publicznie, te właśnie teologiczne błędy, odwołał. Nigdy nie był ani więzionym ani, tembardziej, katowanym, - a mieszkał spokojnie do końca życia, w pałacu swego przyjaciela, kardynała Piccolominiego i też dożywotnio pobierał dużą pensję od Papieża.  Ponieważ w całym procesie nie było ani słowa wątpliwości o znanym już dawno obrocie ziemi, więc i owa lokucja ,,E pur si muove" literalnie sensu niema! Historycy jednak wołają: ,,a tak i się kręci!" - O tak! Kręci się i nakręca umysłowość ludzką przeciwko Kościołowi, - i to jest jedyną oczywistą prawdą w całej tej bajce o wykrzykniku Galileusza! (...)

Już oddawna, żydzi osiedleni w pierwszym wieku naszej ery w Hiszpanji, grali tam tą straszną komedję nawrócenia. Wiele lat przed najściem Maurów, Kościół i państwo musiały siębronić przed zalewem, wciąż w siły wzrastającego żydowstwa, - lecz ile razy ostrzej się do nich zabierano, tyle razy natychmiast udawali asymilację, chowali się pod płaszczem Chrztu!W chwili najazdu Maurów, żydzi, jak zawsze w historji wszystkich krajów, stanęli po stronie nadciągającego wroga i wspomogli podbój kraju podstępem, szpiegostwem, zdradą i przekupstwem, Wytężyli wszystkie swe siły i zdolności, by wesprzeć Maurów przeciwko Hiszpanom, a przez to samo zyskali pod rządami Kalifów, mnóstwo urzędów i praw. Kiedy jednak po paru wiekach karta historji odwróciła się, gdy znowu Hiszpanie wracać poczęli do swych siedzib, zdobywali wciąż nowe miasta i prowincje, a Maurów wypierali z powrotem do Afryki, - żydzi bynajmniej nie uciekli, lecz wspomagać zaczęli królów Hiszpańskich przeciwko Kalifom! Znów więc nietylko, że nic ze swych praw nie utracili, ale jeszcze zyskali cały szereg nowych przywilejów.W kraju, wyczerpanym wiekowemi walkami, doszło wreszcie do tego, że w krótkim czasie żydzi zawładnęli wszystkiemi źródłami dochodów państwa, opanowali wszystkie wybitne stanowiska rządowe i to począwszy, jak zazwyczaj, od dostawców armji, bankierów, kupców, lekarzyi prawników, - a kończąc na ministrach, radzie koronnej, a nawet,.. mitrach biskupich! Ci wszyscy wychrzci, a lud zwał ich "maranos", czyli "przeklęci" - wspierali tamtych, tłum wielki jawnych żydów i Hiszpanja zamieniła się faktycznie w Judeo-Hiszpanję. Wszelkie kapitały i cały handel - przeszły w ręce żydowskie, wślizgnęli się oni we wszystkie dziedziny życia państwowego, tworząc jednocześnie, - państwo w państwie, - gdyż posiedli całkowitą autonomję, swoje szkoły, prawa, sędziów, kahały, wreszcie szeregi specjalnych przywilejów, które wciąż nabywali od zrujnowanych wojną książąt, miast i rządowi...

W ciągu jednak całej historji świata, wśród wszelakich ludów, ras i narodów, - zawsze w tensam sposób rozwija się "spółźycie" z żydami; gdy miara cierpliwości się przebiera, gdy tuziemcza ludność wyniszczona lichwą, demoralizowana i uciskana, drażniona rozpierającem się wszędzie aroganctwem żydowskim, - dochodzi do kryzysu nienawiści, - następuje wybuch mniej lub więcej krwawy, załamanie się i koniec panowania Izraela! Taki też kryzys nastąpił w Hiszpanji, wszędzie poczęły wybuchać antyżydowskie rozruchy, to co dziś powszechnie przyzwyczailiśmy się nazywać "pogromami". Jednocześnie nacisk ludu na rząd był tak silny, iż władze zmuszone zostały do przeprowadzenia ładu. W r. 1473 nastąpił, nieudały zresztą, zamach żydowski, podczas którego omal że nie został wydanym w ręce Maurów klucz do Hiszpanji - Gibraltar i dopiero wtedy zrozumiano w najbliższem otoczeniu króla, że należy działać energicznie i konsekwentnie, jeśli się chce uratować kraj od zguby. Przedewszystkiem więc ustanowiono Inkwizycję, powołaną do sądzenia tych wszystkich ukrytych żydów i maurów, którzy dla celów politycznych czy finansowych udawali chrześcjan. Inkwizycja hiszpańska nigdy nie sądziła jawnych żydów lub muzułmanów, a starała się dosięgnąć tylko t. zw. "maranos".Pomimo faktycznej grozy wypadków, przed przystąpieniem do sądów dano wszystkim "czas łaski", a więc całe dwa lata cierpliwie poświęcono na uspakajanie umysłów, na misje i dysputy, wreszcie na dobrowolne powolne likwidowanie interesów oraz swobodną emigrację elementów opornych. Żydzi jednakże odpowiedzieli niebywałem zuchwalstwem i bezczelnością, na to pełne rozwagi i spokoju rozporządzenie rządu; czuli się pewnymi swej siły i ostatecznego zwycięstwa, W r. 1485 wykryto olbrzymie sprzysiężenie antypaństwowe, zaraz potem nastąpiło zamordowanie przez żydów legata papieskiego w Saragossie i w tymże roku okropny mord rytualny w Le Guardja, który przypomniał inne podobne z lat 1452 - 54 i 65-go; w całym kraju ujawnione zostały zdrady i zamachy i te wypadki przyśpieszyły wydanie ,,edyktu Grenady".Napróżno zapomocą przekupstwa, żydowstwo całego ówczesnego świata, starało się uchylić to rozporządzenie; król, pod naporem opinji społecznej, edykt utrzymał, - dając wszystkim opornym do wyboru bądź szczere i wyraźne przyjęcie chrześcjaństwa, bądź - banicję. Pozostawiono jeszcze sześć dodatkowych miesięcy na likwidację majątków, - poczem nastąpiła deportacja, wygnanie mas żydowskich, uwolnienie kraju od wroga wewnętrznego.W historji czytamy o tej banicji baśnie, jak o żelaznym wilku! Podawane są tam jakieś opowiadania o topieniu dziesiątków tysięcy emigrantów w specjalnych okrętach, otwierających się na pełnem morzu, ilość wygnanych podawaną jest na dwa miljony, i t. d,  i t. d. Tymczasem jest faktem historycznym, iż takie topienie ludzi odbywało się podczas rewolucji francuskiej, urządzonej i prowadzonej przez masonów, -ale za czasów hiszpańskich nie znamy żadnego podobnego wypadku.Coprawda. rozbił się okręt z emigrantami podczas burzy i utonęło wtedy paruset ludzi, ale wraz z eskortującymi żołnierzami i z załogą, więc chyba nie umyślnie! Cała ludność żydowska, zamieszkująca wówczas Hiszpanję, nie przenosiła dwustu tysięcy głów, a trzeba pamiętać, że z pośród nich znów wielka ilość ukryła się pod pozornem nawróceniem, powiększając szeregi owych ,,maranos" z którymi walczyła Inkwizycja,Jakby nie było, wypędzenie kilku dziesiątków tysięcy ludzi, nie należy do środków łagodnych, lecz rząd nie miał innego wyjścia i chronił ich w ten sposób od nieuniknionej rzezi, A zresztą, czyż gdy dzisiejsi żydzi, kierownicy komunizmu, zmusili do ucieczki (zabierając im NB. wszystko) przeszło 2 miljony ludzi z Rosji, gdy krocie emigrantów katolickich musiało opuścić Francję pod rządami "praw człowieka" wielkiej rewolucji, gdy temu lat kilkanaście wygnano z tejże Francji dziesiątki tysięcy księży i zakonnic i gdy dzisiaj wielka część ludności ucieka z Mexyku, - rozczula się nad tem historja? Czy płaczą liberali? O takich "szczegółach" się wogóle nie mówi, o tem wogóle mówić niewolno!  Sprzysiężenie moralne otacza te masowe zbrodnie, nikt o tem pisać nie śmie, - bo tu ofiarami są katolicy, - a zbrodniarzami głosiciele praw człowieka i ,,braterstwa ludów", czciciele pustodźwięcznych haseł wolności i równości, a wszyscy, jeśli nie wyłącznie żydzi i masoni, to bądź ich płatni oprawcy, bądź motłoch uliczny i szumowiny społeczeństwa! O "wzniosłych i filantropijnych celach" masonerji, mogą nam urzędowo i nieurzędowo blagować ile chcą, - my widzimy i "środki" i "skutki" - i to nam - wystarcza. W ocenianiu faktów historycznych, czas już wielki zastosować równą miarę,

Rząd hiszpański, dla którego Trybunał Inkwizycji okazał się państwową koniecznością, nie łatwo na ustanowienie go zyskał pozwolenie Rzymu. Papieże, słusznie obawiali się wpływu polityki na bieg spraw i dopiero pod naciskiem wyraźnej groźby schyzmy narodowej, ustąpił Sykstus IV-ty, wybierając z dwojga złego-mniejsze, Słusznemi były obawy Rzymu, bo Inkwizycja Hiszpańska bardzo szybko silnie podpadła pod wpływy rządowe i często się zdarzało, iż polityka brała górę nad prawem, - zdarzały się nadużycia.Krytyka katolicka jasno i szczerze to przyznaje, a zresztą cała odpowiedzialność za te pożałowania godne fakty spada wyłącznie na władze cywilne, które nadaremnie zasłaniały się od zarzutów względami racji stanu. Kościół nie uznaje racji stanu, która wymaga posunięć sprzecznych z prawami Boga.To też Papieże wciąż ponawiali swe protesty, wciąż kasowali wyroki trybunałów hiszpańskich, więc np.; Inocenty VIII-my skasował do 200-tu wyroków w ciągu jednego roku, Aleksander VI-ty 250 tylko w r. 1498-ym. Paweł III-ci. Pius IV-ty, Grzegorz XIII-ty, Inocenty XII-ty bezustannie zajmowali oporną, wobec roszczeń rządu hiszpańskiego, pozycję. Różnica zdań była tak wielka, iż doprowadziła do ostrego sporu i w Hiszpanji rząd ośmielił się zaprowadzić cenzurę, nie ogłaszał breva papieskie, posunął się aż tak daleko, iż groził śmiercią tym wszystkim, którzy pomocy Rzymu wzywali, W r. 1509-ym nowy edykt rządowy nakładał karę śmierci za ogłaszanie w Hiszpanji aktów Stolicy Apostolskiej, skierowanych przeciwko Inkwizycji. Doszło wreszcie do tego, że w r. 1519-tym Papież Leon X-ty wyklął, wbrew woli Karola V-go, tak wielkiego inkwizytora, jak i wszystkich jego pomocników, - groził wtedy zupełnem zerwaniemCesarza z Rzymem, - lecz... zjawił się Luter. przyszedł niezmiernie ciężki okres reformacji. Papież znowu musiał pogodzić się z Cesarzem, a to w nadziei uniknięcia większego znacznie nieszczęścia. Jednakże ani na chwilę nie przestała Stolica Apostolska czuwać nad Hiszpanją, dalej łagodziła wyroki, interweniowała gdzie tylko to było możliwem.Warto jednak teraz przejść do cyfr, gdy się bowiem czyta dzisiejsze podręczniki historyczne, to ma się wrażenie, że inkwizytorzy hiszpańscy w takich masach palili nieszczęsnych żydów, maurów, protestantów i masonów, - jak chyba może tylko dziś rozstrzeliwują, torturując wprzódy, katolików w Mexyku!  Poprostu krocie - jeśli nic miljony ofiar!Biorę więc najbardziej może wrogie względem Kościoła, ale rzeczowo opracowane dzieło, bo historję Inkwizycji, pisaną przez zdeklarowanego wroga Kościoła, księdza renegata i masona - Lioriente. Znajduję tam takie zdanie; 

,,Inkwizycja hiszpańska straciła (dosłownie: "immola") 234 526 ofiar". Kilka wierszy niżej wyjaśnia on: z których (to ofiar) 9660 było spalonych "in efige" (to znaczy w wizerunku, bo winowajcy umknęli, a palono przedstawiające ich lalki) zaś 206 546 było skazanych na pokuty kościelne".

Nie potrzebuję chyba szerzej tłumaczyć, że istnieje lekka różnica między ,,straceniem" a ,,pokutą kościelną!" Pan Lioriente wszystko to jednak zalicza do ,,ofiar", bo to ślicznie brzmi i...  może być bez dalszego wyjaśnienia, pomieszczane jako "cytata naukowa", - w innem dziele, gdzie już czytelnik nieodszuka fałszu! To się nazywa ,,przygotowanie źródeł" w guście liberalizmu.

Jest tam jednak fakt ciekawszy, bo oto wertując całe wielkie cztery tomy tego dzieła, znajdujemy zaledwie 216-tu (wyraźnie; dwustu szesnastu!) faktycznie straconych, w ciągu całych trzech wieków trwania Inkwizycji w Hiszpanji!  Mniej niż jeden na rok!

Porównajmy te cyfry z innemi, - mniej popularnemi w naszych demokratycznych czasach;rewolucja francuska w ciągu trzech lat (a tam są trzy wieki!) zamordowała na mocy wyroków trybunałów rewolucyjnych trzysta tysięcy ludzi, - rewolucja rosyjska również w ciągu lat trzech i również na mocy ,,wyroków sądu", zamordowała prawie dwa miljony ludzi! - Idziemy więc z wyraźnym postępem!  O tych 216-tu straconych herezjarchach i burzycielach ładu społecznego, od przeszło stupięćdziesięciu lat, piszą tomy za tomami, przedstawiając w najstraszniejszych barwach grozę wiejącą z postaci okrutnych mnichów, ale o mordercach i łotrach noszących nazwiska Robespierów, Dantonów i Maratów od lat stu trzydziestu, pieją ciż sami pisarze hymny pochwalne! Dziś sprzysiężenie milczenia, zamknęło usta i sumienia historyków i całej światowej prasy, wobec bandytów bolszewickich i mexykańskich zbójów.Jakaż jest tego faktu przyczyna?,,. Oto tam, w obronie Kościoła i monarchy, w obronie wiary i ładu społecznego stracono paru set, a wygnano kilkadziesiąt tysięcy żydów, - ale zato uratowano ludność, bo Hiszpanja zachowała jedność wiary prawdziwej i dobre obyczaje, A tu masonerja i żydzi, - mordują krocie i miljony, - miljony i krocie idą na tułaczkę i wygnanie w nędzy i rozpaczy, bo zatrjumfował czerwony zwierz, noszący miano radykalnej lewicy! Nie mam zamiaru bronić gwałtów inkwizycyjnych, a tembardziej proponować zastosować je dzisiaj... a jednak!... Richelieu przez uwięzienie na czas ks. de Saint-Cyran, podciął podstawę herezji Jansenistów, - i mówił wtedy, że gdyby to samo zrobiono zawczasu z Lutrem i Kalwinem, - uniknąłby świat potoków krwi i wojen religijnych, - uniknęlibyśmy załamania się cywilizacji świata! Ile by ludzkość oszczędziła sobie nieszczęść, gdyby zawczasu poumieszczała ,,twórców" nowych religij, tam, gdzie ich rzeczywiste miejsce, t. j, w domach dla warjatów, lub w więzieniach!...

Nie bronię gwałtów Inkwizycji - a tylko staram się pozostawić im właściwie "skromne" miejsce w historji. Nie przeczę, że zdarzały się ekscesy, ze zwłaszcza przy rozognieniu namiętności politycznych, trafiały się wyroki stronnicze, niepotrzebne okrucieństwa, ale raz jeszcze stwierdzić muszę, iż instytucja Trybunału św. Inkwizycji, tak długo, jak była niezależną od państwa, zawsze działała ostrożnie i z nadmierną niemal łagodnością. Wszelkie nadużycia zdarzały się dopiero wtedy, gdy trybunały podpadały pod wpływy polityczne rządów, - lub tak jak w Hiszpanji, gdzie Inkwizycję całkowicie odcięto od Kościoła.

Każdy historyk bezstronnie badający historję Kościoła, musi powtórzyć słowa, któremi de Toqueville kończy swe dzieło; ,,Rozpocząłem badania pełen uprzedzeń przeciwko Papieżom, - skończyłem je pełen szacunku i podziwu dla Kościoła! "

Obrona Inkwizycji

Powiedzieć, że Inkwizycja jest najbardziej znienawidzoną instytucją Kościoła katolickiego, to powiedzieć banał. Wie to każdy, a szczególnie postępowy światek lewicowych intelektualistów, którzy twierdzą jak jeden mąż (niezależnie od przynależności partyjnej), że był to czarny okres w dziejach Kościoła. Można się tylko domyślać, jakie są tego powody. Być może pragną oni by teraz rozpoczął się okres czerwony, a może chcą tym figowym listkiem przykryć własny wstyd z powodu ideologicznego pokrewieństwa z prawdziwymi zbrodniarzami: Stalinem, Hitlerem czy Pol Potem. W tym celu wprzódy chytrze biorą się do negowania podziału na lewicę i prawicę zastępując go zupełnie fałszywym schematem demokracja - totalitaryzm. Fałszywym, bo przeciwieństwem demokracji jest autorytaryzm, a totalitaryzmu - wolność. Jednak uświadamiając sobie, że w worku z "totalitaryzmami" znalazłby się i tak jedynie lewicowe systemy, najpierw usiłują robić prawicowca z Hitlera, a kiedy to się nie udaje, zawsze mogą się odwołać do Inkwizycji i zakrzyknąć: "Patrzcie, nie tylko my!".

Cały ten hałas rozpoczął się w epoce Reformacji, a szczególnie głośny stał się za sprawą filozofów czasu "oświecenia". Ciekawe, że wyjątkowo namiętnie krytykowali Inkwizycję encyklopedyści, czyli ci, którzy przygotowali Rewolucję Francuską a w konsekwencji represje, terror i wojnę domową w Wandei z setkami tysięcy ofiar. Według zdania pewnego włoskiego profesora "jednego dnia Rewolucji Francuskiej popłynęło więcej krwi niż w całym średniowieczu". W istocie nie o ofiary tu chodzi, ale o wojnę idei, o atak na cywilizację chrześcijańską, której inkwizycja była jedną z najlepszych obrończyń. Lewica jak zwykle posługuje się swoją najlepszą bronią - propagandą, kłamstwem, kalumniami, przeinaczaniem. Dotychczas była to broń skuteczna, szczęśliwie tylko na krótki dystans. Wiele udało się już odkłamać, a prawda o jezuitach, krzyżowcach, templariuszach, albigensach etc. Zatacza coraz szersze kręgi. Warto przyjrzeć się wreszcie "czarnej legendzie" Inkwizycji i zobaczyć co naprawdę kryje się pod warstwą błota, którym hojnie ciska lewica.

Najsamprzód należy zauważyć, że Inkwizycja jest instytucją jak najbardziej naturalną. Co więcej, jest niezbędna w każdej społeczności, która pragnie zachowania własnego istnienia. Każde społeczeństwo nadzoruje i kontroluje tych, którzy pragną wywrócić do góry nogami jego porządek. I to nie jedynie tych , którzy negują jego podstawy w całości, ale choćby tylko po części, tych, którzy są nieposłuszni jednemu nawet prawu. Nikogo to raczej nie dziwi. Odwrotnie, byłoby dziwne, gdyby tak się nie działo - społeczność nie mogłaby wówczas istnieć i szybko zostałaby zniszczona przez wrogów ładu.

Inkwizycja w takim znaczeniu występuje pod wieloma różnymi nazwami. Wielkim Inkwizytorem w rodzinie jest ojciec, który czuwa nad żoną, dziećmi, służbą, wszystkimi domownikami. Upewnia się, czy wszystko jest w porządku, czy obowiązki zostały wykonane; a w razie potrzeby karze winnych. Starożytny Rzym znał prawo ius necis, które pozwalało ojcu ukarać nieposłusznego syna śmiercią. Prawo mojżeszowe nakazywało rodzicom niepoprawnego syna zgłoszenie tego sędziom, którzy mogli skazać go na ukamienowanie. Jednym słowem - inkwizycja domowa pozostawiała winnego wymiarowi publicznemu.

Inkwizycja występuje w każdym systemie rządów i w każdym państwie, niezależnie od ustroju: w monarchii czy republice, w demokracji czy autokracji. Wielkim Inkwizytorem rzymskim był cenzor. We współczesnych państwach funkcję tą pełnił minister wraz ze swoimi żandarmami i policjantami. Zabójców, czyli tych, którzy naruszają prawo do życia oraz złodziei, czyli tych, którzy naruszają prawo własności, zamyka się do więzienia i nie ma w tym nic dziwnego. Jest to samoobrona społeczeństwa. Według Fryderyka Bastiata prawo jest zorganizowaną sprawiedliwością, tzn. jednostki przekazują część swoich uprawnień państwu w celu obrony ich praw, jak to widzieliśmy wyżej. Znakomicie opisuje to zjawisko prof. Koneczny, który widzi w tym jeden z wyróżników cywilizacji łacińskiej. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie się sprzeciwiał "prześladowaniu" przestępców lub upominał się o tolerancję dla ich odmiennych poglądów na sprawy społeczne. Trzeba po prostu bronić się przed nieprzyjaciółmi ładu, którzy chcą wywrócić do góry nogami panujący porządek rzeczy. Teologia moralna zna pojęcie "wroga publicznego", który wyłączony jest spod nakazu przykazania miłości bliźniego. A przecież prawo pozytywne to w końcu tylko zbiór przepisów ustalonych przez legistraturę, a jednak przestrzega się go tak rygorystycznie. O ileż ważniejsze jest nadrzędne prawo Boże, czy też prawo naturalne, jak kto woli.

Wreszcie sam Bóg zarządzając światem też posiada swoją inkwizycję. Składa się ona z rozesłanych wszędzie niewidzialnych agentów, którzy czuwają nad światem i ze wszystkiego zdają Mu sprawę. Stąd właśnie biorą się niespodziewane nawrócenia i nieoczekiwane poprawy wielkich grzeszników. Jeżeli zaś ktoś nie uzna za stosowne podporządkować się wyrokom niebieskim i nie poprawi się, czeka go sąd i wieczny wyrok, od którego nie ma już odwołania. Nie łudźmy się - Bóg jest nieskończenie miłosierny dla niewinnych dusz, ale wobec zbrodni Jego gniew jest nieunikniony. Sam też wykonuje wyroki. Wystarczy popatrzeć na ukaranych za niewierność Żydów, lub schizmatyków z Bizancjum i Bliskiego Wschodu, którzy wpadli w mahometańskie ręce. Oto Boża sprawiedliwość.

Średniowieczna Europa dobrze to wszystko rozumiała i dlatego podjęła pewne środki w celu zapobieżenia podobnemu nieszczęściu. W tamtym czasie realizowane były w praktyce ideały państwa chrześcijańskiego. Istotą tej Republica Christiana był Kościół katolicki - ludy, imperia, królestwa, republiki były żywymi członkami tego Kościoła, a prawem najwyższym była religia katolicka i to właśnie prawo stało na czele wszystkich innych. Kto nie był katolikiem, nie był obywatelem. Jest więc jasne i oczywiste, że wszystkie te organizmy w naturalny sposób czuwały nad zachowaniem wiary katolickiej i czyniły to wszystkimi przynależnymi im z natury środkami. Była to obrona nie tyle oficjalnej ideologii, co depozytu jedynej prawdziwej religii będącej fundamentem cywilizacji, której upadek groził powrotem do czasów barbarzyństwa. Trzeba pamiętać, że w tamtej epoce tzn. w XI i XII wieku, świat chrześcijański znajdował się w obliczu niebezpieczeństwa z dwu stron. Z zewnątrz zagrażała mu inwazja mahometańska, której okrucieństwo jest powszechnie znane. Aby uniknąć losu Północnej Afryki, która w czasach przedarabskich stanowiła żywą i kwitnącą oazę kultury chrześcijańskiej porównywalnej z Europą Zachodnią czasów św. Tomasza z Akwinu, a która została zmiażdżona przez walec islamskiej barbarii, Europa podjęła wielkie dzieło obrony tj. krucjaty i Rekonkwistę.

Natomiast nie mniejszą, a kto wie może nawet większą groźbą, była wewnętrzna konspiracja, która potem przerodziła się w otwartą kontestację cywilizacji chrześcijańskiej i jej wartości. Mam na myśli sekty gnostycko - maniheiskie, z których najbardziej znana i najbardziej agresywna była sekta albigensów zwanych też katarami. Nie miejsce tu na dokładne streszczanie ich doktryny, wystarczy tylko wiedzieć, że była to typowa dualistyczna herezja manihejska wywodząca się wprost od Maniego, tak doktrynalnie, jak i historycznie (poprzez bułgarskich bogomiłów). Atakowali oni nie tylko Kościół i wiarę katolicką, ale także porządek społeczny i państwowy. Negując m.in. sakrament małżeństwa, nad które wynosili konkubinat, podkopywali same fundamenty średniowiecznego społeczeństwa. Do połowy XII wieku Kościół nie zdawał sobie raczej sprawy z rosnącego zagrożenia i choć denuncjowano błędy doktrynalne (np. na synodzie w Reims w 1147 roku), nie przedsięwzięto żadnej akcji skierowanej bezpośrednio przeciw katarom. Wysyłano tylko misjonarzy, jak np. św. Bernarda czy św. Dominika, którzy głosili nauki ludowi i urządzali dyskusje z heretyckimi teologami i "biskupami". Tymczasem albigensi rośli w siłę - w szczytowym momencie było ich na południu Francji więcej niż katolików - i na "soborze" w Saint-Felix de Caraman w 1167 roku nadali temu nowemu Kościołowi ramy organizacyjne. Była to jawna próba zbudowania całkiem nowej cywilizacji, zasadniczo odmiennej od chrześcijańskiej i skrajnie wobec niej wrogiej. Szczególnie zagrożonym terenem była południowa Francja, obszar Langwedocji i Prowansji, gdzie znajdowało się Albi - główna twierdza heretyków, oraz Tuluza - siedziba książąt o prokatarskich sympatiach i zarazem polityczna stolica rebelii. Na stronę herezji przechodziły liczne osobistości, nawet biskupi i książęta, co stwarzało niebezpieczeństwo dla ładu państwowego.

W celu obrony przed tym wewnętrznym zagrożeniem, w 1177 roku na soborze w Weronie, papież Lucjusz III dał początki Inkwizycji. Był to jeden z pierwszych, choć nie najważniejszy akt; o wiele bardziej znany ze swojej walki z katarami jest Innocenty III, który najpierw wysłał do nich św. Dominika, a potem, już w okresie otwartej konfrontacji, rozpoczął krucjatę. Prowadzona przez Szymona de Monfort trwała od 1209 do 1244 roku i w rezultacie zakończyła się sukcesem. Właściwie to Innocenty III powołał inkwizycję do życia na Soborze Laterańskim IV w 1215 roku, a Grzegorz IX powierzył ją dominikanom w 1233, ale nie zmienia to faktu, że pierwsze i podstawowe zasady działania mieszczą się w tej konstytucji. Oto jej fragment:

"W celu zniesienia różnych herezji, które w naszych czasach zaczęły mnożyć się w wielu miejscach, winna obudzić się gorliwość ludzi Kościoła (...). Oto dlaczego, w obecności naszego drogiego syna, cesarza Fryderyka, w łączności z naszymi braćmi kardynałami, patriarchami, arcybiskupami i biskupami, a także licznymi książętami zgromadzonymi z różnych części świata, mocą autorytetu apostolskiego potępiamy ta konstytucją wszystkich heretyków jakiekolwiek imię by nosili, szczególnie katarów i patarenów, tych, którzy fałszywie nazywają się pokornymi (humiliaci -A.G) lub ubogimi z Lyonu; józefinów i arnoldystów."

Następnie konstytucja mówi o potępieniu ich za uzurpowanie sobie prawa do publicznego nauczania tego, co dotyczy wiary i sakramentów. W dalszym rzędzie potępia ogólnie wszystkich tych, którzy zostali określeni jako heretycy przez lokalnych biskupów lub inne władze kościelne oraz tych, którzy udzielają schronienia "doskonałym", bo tak nazywała się elita albigensów. A dlatego, że zwykła dyscyplina kościelna jest często lekceważona, ustanawia się specjalne przepisy, czyli pierwowzór inkwizycji właśnie. Następnie konstytucja opisuje kary, jakie mają być stosowane wobec heretyków i podejrzanych o herezję, przy czym najsurowsze z nich zarezerwowane zostały dla kleru, a świeccy mieli być karani jedynie w wypadku ponownego oskarżenia i udowodnienia winy. W dalszej kolejności wyznacza się biskupom lokalnym obowiązek corocznej wizytacji diecezji, podczas której mają brać udział w sądzeniu podejrzanych, a książętom i możnym poleca się współdziałać z Kościołem w celu zwalczania herezji. Kary przewidziane dla tych, którzy bądź to uznani zostaną za stronników sekciarzy, bądź odmówią poddania się sądowi, to ekskomunika, utrata funkcji kościelnych i beneficjów w wypadku kleru, infamia w wypadku świeckich i po zbawienie przywilejów handlowych w wypadku miast. Jak widać, konstytucja określa różne stopnie winy, od podejrzanego po powtórnie skazanego, i adekwatnie do tego stosuje kary duchowe, a dopiero gdy one nie skutkują, Kościół pozostawia winnych ramieniu świeckiemu, które wymierza kary doczesne mając świadomość, że duża część zatwardziałych przeciwników ładu jest niewrażliwa na te pierwsze.

Wszystko to nie jest niczym innym, jak tylko pełnieniem przez Kościół swojej normalnej misji, której istotą jest troska o zbawienie dusz i strzeżenie depositum fidei. Pasterz Bożej owczarni ma zadanie strzec jej nie tylko przed atakiem wilków, ale także przed niebezpieczeństwami wewnętrznymi, jak epidemie i zarazy. W tym celu musi od czasu do czasu przeprowadzać badanie (łac. inquisitio) w celu wykrycia i zapobieżenia śmiertelnej chorobie duszy, która niejednokrotnie bywa o wiele groźniejsza od choroby ciała. Tak jak papież jest głową całego Kościoła, tak biskup jest Wielkim Inkwizytorem w swojej diecezji; wskazuje na to zresztą samo znaczenie tego słowa: czuwający, nadzorca. To też nakazywał św. Paweł pisząc do swojego ucznia, Tymoteusza, który był biskupem Efezu, a mianowicie: strzec depozytu wiary, głosić prawdę i przeciwstawiać się fałszywej nauce, czyli gnozie (Tm 6,20-21). Dopiero kiedy biskupi wydają się niezbyt rzetelnie zajmować się swoimi obowiązkami albo, wręcz sprzeniewierzają się swojej misji, jak to miało miejsce w Langwedocji w czasie albigensów, na scenę wkracza Inkwizycja przez duże I.

Tak jak doktryna, tak i obraz praktyki inkwizycyjnej jest również mocno zafałszowany. Według lewicowej propagandy inkwizytorzy byli żądnymi krwi potworami, proces miał tylko jeden cel - uznanie podejrzanego winnym, a kończył się w jeden możliwy sposób - spaleniem na stosie. Oba te stereotypy są wierutną bzdurą: pięciu sędziów świętego Officium ze św. Dominikiem i św. Piusem V na czele, zostało kanonizowanych, z czego dwóch - św. Piotr z Werony i św. Piotr Arbues - to męczennicy zabici przez heretyków właśnie z powodu pełnienia tej funkcji. Oto jaki obraz "idealnego inkwizytora" kreśli w swoim słynnym podręczniku Bernard Gui, który w oczach lewicy wyrósł na symbol Czarnej Legendy i stał się przykładem domniemanego okrucieństwa (ostatnio na przykład w książce "Imię róży" Hubert Eco):

"Powinien być żarliwy i pilny w swojej gorliwości na rzecz prawdy religijnej, zbawienia dusz i tępienia herezji. Pośród trudności i przeciwieństw powinien zachować spokój, nigdy nie dać ponieść się złości ani oburzeniu. Powinien być nieustraszony, stawiać czoła groźnym sytuacjom aż do śmierci, ale nie ustępując przed niebezpieczeństwem nie powinien go prowokować poprzez nieroztropną śmiałość. Powinien pozostać nieczuły na prośby i względy tych, którzy próbują go zdobyć, tym niemniej nie powinien zatwardzać swojego serca i odmawiać zmniejszenia albo złagodzenia kary zależnie od towarzyszących okoliczności. W przypadkach wątpliwych powinien być ostrożny, nie dawać łatwo wiary temu, co wydaje się prawdopodobne, a co często bywa nieprawdziwe; ponieważ to, co wydaje się być nieprawdopodobne, na końcu często okazuje się być prawdą. Powinien wysłuchiwać, dyskutować i badać, aby dojść cierpliwie do światła prawdy. Niech umiłowanie prawdy, które zawsze powinno być obecne w sercu sędziego, jaśnieje w jego spojrzeniu, aby wyroki nie mogły nigdy sprawiać wrażenia podyktowanych przez pożądanie lub okrucieństwo."

Również sam przebieg procesu wyglądał nieco inaczej niż chciałaby mafia lewicowych historyków, od Duby'ego do Geremka. Po pierwsze sędziowie zawsze podawali do wiadomości oskarżonego stawiane mu zarzuty, dowody i świadectwa, jakie złożono przeciw niemu, a nawet nazwiska świadków, co nie zawsze było regułą w sądach świeckich albo w przypadku protestanckich procesów czarownic. W tym ostatnim wypadku istniał co prawda krótkotrwały wyjątek dla Kastylii i Aragonii, ale trzeba przyznać, że to jedynie z powodu wyjątkowo wielkiej liczby heretyków w tych krajach, którzy łatwo mogli zastraszyć świadków, skoro nawet dopuszczali się zabójstw sędziów. Oskarżony musiał być poddany przesłuchaniu, a prawo zobowiązywało inkwizytorów i lokalnych biskupów do asystowania przy nim, aby sama swoja obecnością wywierali łagodzący wpływ na rygory procesu. Do tego należy dodać, że trybunał nie mógł stawiać tego samego pytania więcej niż raz podczas jednego procesu, co było regułą w sądach świeckich. W ogóle były one o wiele surowsze niż sądy kościelne i Inkwizycja oznaczała raczej postęp prawny w odniesieniu do "prywatnego" ustawodawstwa antyheretyckiego niektórych książąt. Tym, który wprowadził karę śmierci za herezję był cesarz Fryderyk II w 1224 roku.

Warto przyjrzeć się też, jak kształtowały się wyroki, które zapadały w tych procesach. Z góry trzeba powiedzieć, że trybunał nigdy nie wydawał wyroku śmierci. Wydawany przezeń wyrok nie był niczym więcej jak tylko opinią kolegium sędziowskiego, które stwierdzało, czy oskarżony jest apostatą, heretykiem, czy ewentualnie powtórnym heretykiem. Wydanie takiego orzeczenia kończyło działalność trybunału, dalej jego kompetencje nie sięgały. Sprawą innych sądów, czysto świeckich, było zastosowanie przepisów prawa cywilnego, jak to i dziś czynią sędziowie po wysłuchaniu opinii ekspertów i sędziów przysięgłych. Inkwizytorzy nie wydawali więc bezpośrednio wyroków śmierci i nie byli odpowiedzialni za ostateczny kształt sentencji. Ale nawet i w takim wypadku ostatnie słowo należało do króla, który zachowywał przywilej prawa łaski.

Słynne auto-da-fe w rzeczywistości także wyglądało inaczej niż w lewicowych podręcznikach historii. Nie polegało ono na paleniu na stosie, ale było swego rodzaju obrzędem pokutnym, który ogłaszał po części uniewinnienie osoby fałszywie oskarżonej, a po części pojednanie się z Kościołem nawróconych penitentów. Było wiele takich auto-da-fe, w czasie których płonęła tylko świeczka w ręku ex-heretyka, znak wiary na nowo oświecającej jego serce. Lhorente, w celu udowodnienia wielkiej gorliwości Inkwizycji, podaje przykład wielkiego auto-da-fe 12 lutego 1486 roku w Toledo. Na liczbę 750 podsądnych ani jeden nie został skazany na śmierć! Podobnie w czasie następnych procesów 2 kwietnia (950 osób), 1 maja (750) i 10 grudnia (950) nikt nie został ukarany śmiercią. W tym okresie wydano wyroki ogółem na 27 osób. Do tego warto wiedzieć, że akurat Inkwizycja w Hiszpanii, jako instytucja królewska, zajmowała się także sądzeniem przestępców kryminalnych jak koniokradzi, złodzieje kościołów, świeccy uzurpujący sobie funkcje kościelne, sodomici, spowiednicy uwodzący penitentów, bluźniercy, rewolucjoniści, których także duża liczba mogła się znajdować pośród tych dwudziestu siedmiu.

Wspomniany już Bernard Gui, prawdziwy czarny charakter opracowań historii średniowiecza, był inkwizytorem w Tuluzie między 1307 a 1323 rokiem. Uważany jest powszechnie za krwawego oprawcę i takim go ukazuje film i powieść "Imię Róży". Tymczasem tylko jeden prowadzony przez niego proces na sto kończył się wyrokiem śmierci. Nie jest to imponująca liczba. Podobne proporcje zachowywała "krwawa" inkwizycja hiszpańska w ciągu 160 lat (od 1540 do 1700) osądziła 49 tysięcy spraw zachowując podobną proporcję wyroków śmierci - 490 w ciągu 160 lat!

Na końcu spojrzeć należy na ogólny bilans Inkwizycji, najlepiej widać jej efekty na przykładzie Hiszpanii. Wtedy, kiedy ona istniała, kraj ten był prawdziwą potęgą rywalizującą z całą Europą w żegludze i podbojach. Nad jej posiadłościami nigdy nie zachodziło słońce, a król Hiszpanii był władcą połowy świata. A kiedy Inkwizycja została zniesiona ? Hiszpania straciła Amerykę i do tego rozpoczęły się kłopoty na własnym terytorium. Można podać także kontrprzykłady. Czymże był okres triumfów Hiszpanii dla Anglii, Francji i Niemiec ? Wiekami wojen religijnych, które pogrążyły Europę w chaosie: rozpętana przez Lutra wojna trzydziestoletnia i wojny chłopskie, wojny domowe i rewolucje, noc św. Bartłomieja, zabójstwo Marii Stuart, Henryka III, Henryka IV, Karola I, księcia Orańskiego, Ludwika XVI, Marii Antoniny i innych. Kraje te nie posiadały w tym okresie Inkwizycji. A Polska, kraj tolerancyjny, państwo bez stosów ? Zniknęła z mapy ...

Znakomitą pointą może być opinia autora niezbyt przychylnego Kościołowi, protestanta, Jakuba Balmesa: "Jest prawdą, że Papieże nie głosili, tak jak protestanci powszechnej tolerancji, ale to fakty pokazują różnicę między Papieżami a protestantami. Papieże, uzbrojeni w trybunał nietolerancji, nie przelali jednej kropli krwi; protestanci i filozofowie rozlali jej strumienie. Jakie to ma znaczenie dla ofiary, że jej kat głosi tolerancję ? To tylko dodawanie do męczarni gorzkiego sarkazmu. Powściągliwość Rzymu w używaniu Inkwizycji jest najlepszą apologią katolicyzmu wobec tych , którzy nazywają go barbarzyńskim i krwawym."

Adam Gwiazda

Rafał A. Ziemkiewicz Stosy kłamstw o Inkwizycji

(artykuł z Gazety Polskiej - 26 września 1996)

Obraz Świętej Inkwizycji, pokutujący w potocznej świadomości i bezustannie ugruntowywany przez media, ma tyle samo wspólnego z historyczną prawdą, ile Księstwo Mołdawii z serialu "Dynastia" z prawdziwą Mołdawią.

O Świętej Inkwizycji słyszał każdy. Przy dziesiątkach okazji przywołuje się ją jako symbol najstraszliwszego w dziejach cywilizacji masowego prześladowania, fanatyzmu i kontroli myśli. Liczni autorzy każą nam widzieć w niej historyczny pierwowzór hitleryzmu i stalinizmu. Każda napaść na Kościół i religię katolicką obowiązkowo zawiera odwołanie do jakoby powszechnie znanych, a nie odpokutowanych zbrodni Świętego Officjum. O owych enigmatycznych zbrodniach przypomina bez przerwy - ale i bez konkretów - prasa, filmy, literatura. Nawet pornografia z lubością wyżywa się w kojarzeniu tortur z lochami Inkwizycji i zakapturzonymi mnichami.

Kto by jednak chciał ową najczarniejszą z legend skonfrontować z dziełami historyków - nawet tych nie kryjących swej niechęci do Kościoła i religii - przeżyje głębokie zdumienie, że wszystko było inaczej. Znajomość choćby tylko podstawowych faktów każe stwierdzić, że cała ta wymyślona w ostatnich stuleciach legenda okrutnej, fanatycznej i zbrodniczej Inkwizycji ma tyle wspólnego z historyczną prawdą, ile księstwo Mołdawii z serialu "Dynastia" z istniejącym naprawdę państwem o takiej nazwie.

Nie twierdzimy tu, że Inkwizycja nie istniała ani że poszczególni jej sędziowie nie dopuszczali się postępków, z dzisiejszego punktu widzenia, godnych głębokiego ubolewania. Niektóre fakty z dziejów Inkwizycji, wyrwane z historycznego kontekstu, budzą w dzisiejszym człowieku zrozumiały odruch sprzeciwu. Kłamstwo czarnej legendy opiera się jednak na całkowitym przeinaczeniu historycznego tła i proporcji. W istocie bowiem, jak piszą Jean i Guy Testasowie, na tle ogólnie panujących obyczajów Inkwizycja była najbardziej obiektywną instytucją swej epoki.

O wydarzeniach sprzed wieków nie można wyrokować nie znając mentalności czasów, w których miały miejsce, ani wypadków, które do nich doprowadziły. Potoczna wiedza o Inkwizycji, ukształtowana przez osiemnastowiecznych, fanatycznych antyklerykałów i rozbudowana przez ich następców, opiera się właśnie na oderwanych faktach, przeinaczanych, wyolbrzymianych i obudowywanych całkiem fantastycznymi hipotezami. Co istotne, czarnej legendy Inkwizycji nie tworzyli historycy, nawet najbardziej stronniczy.

Autorytetami od okrzyczanych zbrodni Świętego Officjum stali się głównie pisarze i scenarzyści, których nikt nigdy nie próbował rozliczać z rzetelności czy obiektywizmu.

Czym w ogóle była Inkwizycja? Czarna legenda każe widzieć w niej coś na kształt kościelnej tajnej policji, stojącej ponad prawem i dysponującej nieograniczonymi prerogatywami do więzienia, torturowania i mordowania kogo tylko jej się spodobało. W istocie zaś Inkwizycja powołana została w chwili ogarniającego Europę kryzysu społecznego właśnie po to, aby położyć kres szerzącemu się bezprawiu, i, lepiej lub gorzej, zadanie owo wypełniła, oszczędzając staremu kontynentowi wielu krwawych zawieruch.

Współczesnemu człowiekowi sam fakt potępiania przez Kościół herezji i zwalczania ich usiłuje się przedstawić jako rzecz z gruntu naganną, jak gdyby pierwowzór totalitarnych tendencji do tłumienia wolności myśli. Zapomina się przy tym, że religia chrześcijańska stanowiła w państwach średniowiecznych podstawę społecznego ładu, równie niekwestionowaną, jak dzisiaj demokracja i prawa obywatela. W przypadku większości herezji zakwestionowanie owej ideologicznej podstawy było środkiem służącym walce z ustrojem. Atak na dogmaty wiary zbiegał się nierozdzielnie z atakiem na króla lub feudalnego pana, towarzyszyły mu zawsze żądania natury politycznej, zazwyczaj także odwieczny postulat wszelkich rewolucji, aby wymordować bogatych i rozdzielić ich mienie między biednych - czyli samych heretyków. W formie sporów religijnych znajdowały ujście konflikty o podłożu ekonomicznym lub narodowościowym, i to one właśnie nadawały tym konfliktom temperaturę prowadzącą do okrucieństw.

Trzeba wyjątkowo złej woli, by kwestionować fakt, iż Kościół wczesnego średniowiecza był wobec herezji bardzo wyrozumiały.

Jego reakcją na rozmaite nauczania, kwestionujące ustalenia Kościoła, były z reguły dyskusje, polemiki i synody, na których w świetle Pisma Świętego starano się znaleźć prawdziwe rozwiązanie spornych kwestii. Interwencje władz świeckich zdarzały się sporadycznie, zazwyczaj wtedy, gdy pojawiało się realne niebezpieczeństwo rozbicia jedności kościoła, co zagrażałoby także państwu.

Atmosfera wieku XII różniła się jednak zasadniczo od stuleci poprzednich. Przede wszystkim, nad chrześcijańską Europą zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo Islamu. Prowadzona z nim walka i ruch krucjatowy oraz związana z tym spirala obustronnych wojennych okrucieństw w ciągu kilku pokoleń pogrzebały średniowieczną tolerancję. Zarazem stopniowe przemiany ekonomiczne zachwiały wewnętrznym pokojem, pchając zubożałe tłumy do rewolt, a feudałów do wyniszczających wojen domowych. Było to stulecie nie notowanych od czasu wielkiej wędrówki ludów społecznych napięć, dzikich okrucieństw i obłędnych nierzadko ideologii, pragnących przewrócić świat do góry nogami.

Głoszenie takich ideologii spotykało się, z oczywistych względów, z ostrą reakcją zagrożonych władców. Pod hasłem walki z herezją stosowali oni coraz okrutniejsze represje. Z drugiej strony, oskarżenie o herezję było dobrym sposobem zniszczenia przeciwnika lub wymówienia posłuszeństwa feudalnemu suwerenowi. Herezja stała się powszechnie nadużywanym orężem w politycznych rozgrywkach, często pretekstem do zwykłych grabieży. Tradycyjnie wyrokowanie o herezji leżało w kompetencjach biskupów, ale szybko przestało to wystarczać - lokalni dostojnicy Kościoła byli nazbyt często zastraszani lub korumpowani przez feudałów.

Powołanie systemu obiektywnych sądów, podlegających bezpośrednio papieżowi, władnych ustalać, co rzeczywiście jest herezją, a co nie, było w tej sytuacji jedyną możliwością przeciwstawienia się ogarniającemu Europę chaosowi. Nieprzypadkowo w dekrecie Papieża Grzegorza IX, określającym zasady funkcjonowania trybunałów inkwizycyjnych, czytamy iż jednym z ich podstawowych celów ma być niedopuszczenie do karania za herezję osób niewinnych.

Jedną z charakterystycznych cech antykatolickiej propagandy jest wybielanie wszystkich historycznych przeciwników Kościoła Rzymskiego. Człowiekowi dzisiejszemu podsuwa się prostacki, czarno - biały obraz historii. Wszyscy, którzy kiedykolwiek z jakichkolwiek pozycji zwalczali katolicyzm, obsadzani są w nim w roli szlachetnych idealistów, prześladowanych za śmiałość myślenia przez fanatyczny, żadny władzy i kierowany wyłącznie chęcią ugruntowania swej pozycji kler.

W taki wyidealizowany, krańcowo odmienny od prawdy sposób przedstawia się zwłaszcza sektę Katarów, zwanych również Albigensami, głównego wroga Kościoła u zarania Inkwizycji i bezpośrednią przyczynę jej powołania. Doktryna Katarów zakładała generalne potępienie dla świata, a nade wszystko dla ciała ludzkiego. Świat był bowiem według "doskonałych" dziełem szatana, seks i prokreacja - najgorszą z możliwych zbrodnią, spędzanie płodu uczynkiem zalecanym, a jedyną drogą ratunku dla grzeszników "oczyszczenie" przez rytualną śmierć głodową (osoby wskazane przez katarskich przywódców zamurowywano w głodowym bunkrze, zupełnie tak, jak czynili to kilka wieków później hitlerowcy). Sekciarze dopuszczali się na katolikach, a zwłaszcza na duchownych, masowych morderstw, które burzyły krew współczesnych. I choć jest faktem, że potem dorównały im z nawiązką okrucieństwa pacyfikujących Prowansję wojsk krzyżowych - złożonych głównie z od pokoleń śmiertelnie z południowcami skłóconych Normanów - to robienie z Albigensów niewinnych owieczek jest doprawdy absurdem.

Chęć wywołania u współczesnych odrazy i jednostronnego potępienia dla Kościoła Rzymskiego każe także przemilczać prawdę o charakterze ruchów reformacyjnych i ich przywódcach. Raczej nie wspomina się o chorobliwej nienawiści Lutra do Żydów, o jego licznych wezwaniach do pogromów oraz pismach, w których snuł plany całkowitego wyniszczenia i wypędzenia z Europy wyznawców judaizmu. Nie wspomina się o charakterystycznej i dla niego, i Jana Kalwina obsesji ścigania czarownic. Co więcej, z wyjątkową perfidią przypisuje się "polowania na czarownice" właśnie Inkwizycji, co jest wierutną bzdurą.

To fakt, że przed sądami inkwizycyjnymi stawali ludzie oskarżeni o czary. Kilkakrotnie nawet, zwłaszcza w późniejszym czasie, zapadały w takich sprawach wyroki skazujące. Częściej jednak Inkwizycja uniewinniała podejrzanych i powściągała zapędy ludności; w jednym z procesów w Hiszpanii trybunał inkwizycyjny przyjął nawet wykładnię, na mocy której złożenie oskarżenia o czary mogło zostać uznane za herezję - co na długie lata zlikwidowało tam problem czarownic. W istocie właśnie historia renesansowych "polowań na czarownice" może być dowodem, że istnienie Inkwizycji zapobiegło stoczeniu się krajów katolickich w otchłań zbiorowej histerii i masowych morderstw, jak to się stało w tej części Europy, gdzie podobnej wyższej instancji zabrakło. Według szacunków Briana B. Levacka, zawartych w książce "Polowanie na czarownice w Europie", w wieku XVI w całej Europie spalono za czary około 300 tysięcy osób, głównie kobiet. Dwie trzecie z nich zginęło w protestanckich Niemczech, a około 70 tysięcy w oderwanej od Kościoła Anglii.

Jeśli szuka się w historii prawdy, nie amunicji do kampanii propagandowych, trzeba zwrócić uwagę na fakt, że Inkwizycja w większości wypadków działała w atmosferze antykatolickiego terroru, wojny, broniąc tradycyjnego porządku przed ewidentnie zbrodniczymi rewolucjami. Nie od rzeczy jest pamiętać, że wielu inkwizytorów poniosło męczeńską śmierć, niektórzy z rąk heretyckich powstańców, inni z polecenia władców, dla których ci nieprzekupni i niezależni sędziowie byli często przeszkodą.

Jednym z głównych elementów czarnej legendy jest podkreślanie rzekomego okrucieństwa Inkwizycji.

Sugeruje się, jakoby Inkwizycja znała tylko jeden wyrok - śmierć na stosie, i jakoby szafowała nim bez umiaru. Sugeruje się, że całe postępowanie sądowe Inkwizycji oparte było na wyrafinowanych torturach. Twierdzi się wreszcie, że Inkwizytorami byli ludzie o sadystycznych skłonnościach, fanatyczni mordercy i psychopaci, ogarnięci manią zabijania.

Do jakiego stopnia jest to sprzeczne z prawdą, najlepiej świadczą zaczerpnięte z opracowań historycznych liczby. Bernard Gui, jeden z ulubionych szwarccharakterów antyinkwizycyjnej literatury, jako Inkwizytor Tuluzy w latach 1307 - 1323 wydawał średnio jeden wyrok śmierci na sto rozpatrywanych spraw (ściślej biorąc, była to decyzja o przekazaniu oskarżonego sądowi świeckiemu, albowiem Inkwizycja sama wyroków śmierci ferować wówczas nie miała prawa). Działo się to w samym sercu nieformalnego "państwa" Albigensów, jeszcze wówczas aktywnych. Ten fakt dość słabo przystaje do owego fanatyka, ogarniętego manią tropienia i palenia na stosie sług szatana, jakiego znamy z kart "Imienia Róży" Umberto Eco.

Równie zaskakująco w porównaniu z czarną legendą wyglądają zapisane w dokumentach efekty działalności okrzyczanej szczególnie okrutną i bezwzględną Inkwizycji Hiszpańskiej. Ustalenie dokładnych danych dla całej Hiszpanii jest rzeczą sporną, istnieją bowiem źródła dawne, choć o kilkaset lat późniejsze od Torquemady, szacujące liczbę spalonych na stosie przez Inkwizycję - w ciągu całej jej kilkusetletniej działalności - nawet na trzydzieści tysięcy. Jest to największa z kiedykolwiek rzuconych liczb; wymienia ją Juan Antonio Llorente, historyk zdecydowanie niechętny Kościołowi, nie wskazując jednak żadnych konkretnych źródeł tych danych. Nawet jeśli przyjąć tę liczbę bezkrytycznie, jak uczyniła to część dawniejszych historyków, wydaje się ona stosunkowo skromna w porównaniu z osiągnięciami choćby republikańskich władz tejże Hiszpanii, które w czteroleciu 1936-39 zdążyły zgładzić ponad sześćdziesiąt tysięcy obywateli za takie zbrodnie, jak arystokratyczne urodzenie, zbyt duży majątek, zbyt wysokie wykształcenie bądź śluby zakonne.

Zupełnie inny jednak obraz wyłania się, kiedy sięgniemy do fragmentarycznie zachowanych źródeł z epoki. W uważanym za szczególnie "gorący" hiszpańskim okręgu Bajadoz w ciągu 1O6 lat (1493-1599) skazano na stos... 20 osób. Podobne liczby zawierają dokumenty z innych archiwów. Według dzisiejszych szacunków, sporządzanych na podstawie źródeł z epoki, na ok. 50 tys. procesów, jakie odbyły się przed trybunałami inkwizycyjnymi w całym kraju w latach 1560-1700 wydano mniej niż 500 wyroków śmierci - około jeden na sto.

Okres wcześniejszy, od roku 1484 do 1560, budzi więcej rozbieżności. Najbardziej niekorzystne dla Torquemady szacunki historyków mówią o stu tysiącach procesów i około dwóch tysiącach wydanych wyroków śmierci (ich wykonywanie, o czym za chwilę, nie jest jednak wcale pewną sprawą).

Nawet jeśli uznamy te dane za prawdziwe, trzeba pamiętać, iż - znowu - inkwizycja działała tutaj w warunkach podwójnej wojny, bowiem działaniom zbrojnym na granicach towarzyszyły bardzo silne, mające właściwie znamiona wojny domowej, napięcia etniczne. Inkwizycja Hiszpańska, odmiennie niż w innych krajach, została wmontowana w państwowy system sprawiedliwości i na polecenie królowej Izabelli zajmowała się nie tylko wykrywaniem sprzyjających Maurom agentur wśród żydowskich conversos (które, wbrew twierdzeniom niektórych propagandystów, faktycznie istniały), ale także sądzeniem części przestępstw kryminalnych. Przed trybunałami zreorganizowanej przez Torquemadę Inkwizycji stawiani byli złodzieje kościołów, koniokradzi, sodomici czy mordercy, których, co trzeba uwzględnić, spora liczba znajduje się zapewne wśród skazańców.

Bardzo dokładne dane zachowały się natomiast co do hiszpańskiej części "Nowego Świata", gdzie, wedle legendy, inkwizytorzy mieli towarzyszyć okrutnym zdobywcom i z krzyżem w ręku dokonywać na Indianach krwawych masakr oraz palić ich na stosach. W istocie np. w Meksyku pomiędzy rokiem 1574 a 1715 odbyło się... 39 egzekucji.

Właściwych proporcji nabierają te liczby dopiero na tle realiów epoki, w której - wedle osławionego prawa Magdeburskiego - każdy sąd grodzki, złożony z najzupełniej przypadkowych mieszczuchów i zadającego męki "mistrza", mógł wymierzyć 21 rodzajów "kwalifikowanej" (tj. połączonej ze specjalnymi torturami) śmierci za przestępstwa takie, jak kradzież czy cudzołóstwo. W Strasburgu w samym tylko październiku 1582 skazano na stos 134 czarownice - dokładnie dwa razy więcej, niż wynosi zsumowana liczba ofiar pięciu największych auto da f? w dziejach Inkwizycji Hiszpańskiej. W księgach miejskich Genewy znajdujemy zapis, iż w 1545 Kalwin kazał tam spalić za czary - bez żadnego sądu - 31 osób.

Do dziś zachowały się zapiski niektórych Inkwizytorów, których antykatolicka propaganda wykreowała na potwory w ludzkich skórach. Z owych zapisków wyzierają jednak sylwetki nie zbrodniarzy, ale sędziów, pragnących przede wszystkim ustalić prawdę.

W swoim podręczniku dla inkwizytorów wspomniany już Bernard Gui uczy, że Inkwizytor powinien "zawsze zachować spokój, nie dać się ponieść złości ani oburzeniu... powinien nie zatwardzać swego serca i nie odmawiać zmniejszenia albo złagodzenia kary zależnie od towarzyszących okoliczności... W przypadkach wątpliwych powinien być ostrożny, powinien wysłuchiwać, dyskutować i badać, aby dojść cierpliwie do światła prawdy".

Równie nie przystają do otaczającej autora legendy zachowane zapiski znienawidzonego Tomasza Torquemady. Zredagowane przez niego Instrukcje pełne są napomnień, aby sędziowie nie ulegali gniewowi ani łatwym uproszczeniom, aby pamiętali o miłosierdziu i o tym, że ich celem jest zwalczanie grzechu, nie grzeszników.

Na takich wskazówkach raczej nie wychowywali się fanatyczni zbrodniarze. Niechętni religii historycy zazwyczaj wszystkie te wskazania odsuwają na bok, z lekceważącą kwalifikacją "hipokryzja". Po cóż jednak miałby Torquemada udawać w swoich prywatnych, w ogóle nie przeznaczonych dla niczyich oczu zapiskach, które pełne są podobnych myśli? Przed kim odgrywałby komedię, żyjąc w ascezie i przeznaczając cały majątek na wsparcie dla ubogich - w tym często dla rodzin osób skazanych przez jego trybunały? Przed swymi współczesnymi na pewno niczego odgrywać nie musiał, a trudno podejrzewać, by przewidział encyklopedystów, oświeceniowy antyklerykalizm i dzisiejszą antykatolicką propagandę.

O ile wyłaniające się ze źródeł postacie inkwizytorów zdumiewają, to przyjrzenie się procedurom pracy trybunałów inkwizycyjnych w zestawieniu z czarną legendą wręcz szokuje.

Wspominaliśmy już tutaj o dominującym w renesansowej Europie prawie magdeburskim, wyjątkowo okrutnym, znającym jeden jedyny dowód - przyznanie się oskarżonego do winy, i jeden jedyny sposób zdobycia tegoż dowodu - tortury. Proces przed zwyczajnym, świeckim sądem czasów renesansu w ogromnej większości przypadków był sprawdzianem odporności podejrzanego na ból. Chronić go mogło tylko wysokie urodzenie lub przynależność do grup mających własne sądy (jak np. wojskowi). Zwykły plebejusz, aby zostać uznanym za niewinnego, musiał wytrzymać pięciokrotne "palenia", czyli tortury. Nawiasem mówiąc, stąd pozostałe do dziś w polszczyźnie powiedzenie "pal go sześć" - w ustach prowadzącego przesłuchanie oznaczało to ostatnią, szóstą kolejkę tortur, po której już bez dalszych indagacji wypuszczano podejrzanego na wolność.

W wypadku sądów inkwizycyjnych, żaden z ich sędziów nie miał wątpliwości, że jego celem nie jest skłonienie oskarżonego, by się przyznał, ale ustalanie prawdy. Stąd Inkwizycja przywróciła szereg instytucji nie znanych Europie od czasów antycznych oraz dodała szereg nowych, przejętych później przez sądy świeckie i uważanych dziś za nieodłączny warunek wolności obywatelskich.

I tak, oskarżony przed trybunałem inkwizycyjnym nie tylko mógł, ale na stanowcze polecenie Grzegorza IX musiał korzystać z usług obrońcy - zawodowego prawnika. Wyrok wydawał wprawdzie zawodowy sędzia, ale miał w tym obowiązek konsultowania się z liczącą od kilku do dwudziestu osób ławą przysięgłych, którą instrukcje Świętego Officjum nakazywały wybierać spośród najbardziej szanowanych miejscowych obywateli. A wreszcie, innowacja wręcz rewolucyjna - oskarżonemu i jego obrońcy sąd miał obowiązek udostępnić wszystkie zebrane dowody winy, wraz z podaniem nazwisk zeznających przeciwko oskarżonemu świadków. Mówiąc nawiasem, tym ostatnim groziły bardzo surowe - do śmierci włącznie - kary w wypadku udowodnienia fałszywych oskarżeń.

Od połowy wieku XIII inkwizytorom wolno było posyłać skazańca na tortury, instrukcje jednak wyraźnie zabraniały uwzględniania wydobytego na torturach zeznania jako materiału dowodowego, stąd w praktyce nie korzystano z tej możliwości zbyt często. Zupełną nowością w historii była przyjęta właśnie przez Inkwizycję zasada, iż człowiek niepoczytalny nie może być sądzony ani karany. Stąd wymogiem sądu była rozpoczynająca przewód obdukcja lekarska. Dokonujący jej medyk mógł, stwierdziwszy zły stan zdrowia, zabronić stosowania tortur, a stwierdzenie choroby psychicznej podsądnego automatycznie uwalniało go od wszelkiej odpowiedzialności.

Uniknąć kary można było zresztą także na wiele innych sposobów; instrukcje Inkwizycji przewidywały różnorakie formy łagodzenia wyroków i amnestii. Jeszcze w ostatniej chwili przed egzekucją skazany mógł publicznie ukorzyć się i uniknąć stosu.

Tę ostatnią karę stosowano jednak rzadko. Trybunały wymierzały głównie rozmaite kary kanoniczne, nakładały grzywny, nakazywały noszenie znaków hańby, wreszcie udział w "obrzędzie pojednania" - auto da fe. Wiele przeinaczeń dotyczących Inkwizycji Hiszpańskiej opiera się na kłamliwym utożsamieniu tego ostatniego obrzędu ze spaleniem na stosie. W istocie w większości wypadków miał on charakter całkowicie bezkrwawy - jego punktem kulminacyjnym było zapalenie... świec, trzymanych przez wyznających swe winy nawróconych heretyków. Gdy przyjęło się łączyć auto da fe z quemadero (stosem), liczba spalonych stanowiła z reguły kilka procent ogólnej liczby pokutników; w dużych auto da fe z udziałem ponad stu skazanych, bywało ich kilku, bardzo rzadko kilkunastu. Wystarczyło jednak, dzięki prymitywnej manipulacji słownikowej, utożsamić zapisane w dokumentach liczby uczestników auto da fe z liczbą spalonych na stosie, a już liczba rzekomych ofiar "inkwizycyjnego terroru" została w potocznej świadomości pomnożona kilkunastokrotnie.

Przymierzmy wiedzę, którą na temat Inkwizycji dysponujemy, do tła epoki. Do rzezi, jakie w tym czasie urządzali katolikom Henryk VIII lub Cromwell (Robert Steel w szanowanym dziele Social England pisze wręcz: "W Anglii liczba powieszonych za herezję przewyższa trzydzieści do czterdziestu razy analogiczne dane dla działalności Inkwizycji Hiszpańskiej"). Do morderstw dokonywanych przez Luteran i Hugenotów, do praktyki ówczesnego prawa karnego. Nawet szczególnie ponoć "krwawa" Inkwizycja Hiszpańska prezentuje się na ich tle niezwykle skromnie. Tym bardziej, że przecież Inkwizycja w większości wypadków spełniała zadanie, dla którego ją powołano - ocaliła spójność i byt katolickich królestw, zapobiegła wielu rewolucjom, rzeziom, wojnom domowym i masowym zbrodniom. Trzeba o tym koniecznie pamiętać, zanim przystąpi się do wyliczania w jej dziejach rzeczy, których człowiek dwudziestego wieku nie akceptuje.

Tym bardziej trudno o jakiekolwiek porównanie działalności Inkwizycji ze zbrodniami Rewolucji Francuskiej, kiedy to tylko w ciągu dwóch lat (1792 - 94) zamordowano 36.000 ludzi, w tym 12.000 bez żadnego w ogóle wyroku sądowego. Trudno znaleźć jakiekolwiek proporcje pomiędzy działalnością Inkwizycji a krwawą pacyfikacją katolickiej Wandei, czy ze zbrodniami Komuny Paryskiej, nie mówiąc już o stu kilkudziesięciu milionach ofiar dwudziestowiecznego komunizmu.

Mimo to nie słyszy się jakoś, aby komuś, kto odwołuje się do idei praw człowieka i obywatela, do wolności, równości i braterstwa, do sprawiedliwości społecznej albo republikanizmu, kazano wstydzić się i bić w piersi za owe miliony grobów, jakie po sobie te idee pozostawiły. Natomiast kilkuset skazanych przez Inkwizycję Hiszpańską, w cudowny sposób pomnożonych do dziesiątek, a nawet już setek (!) tysięcy, jest bezustannie przywołanych jako argument przeciwko katolicyzmowi i przy każdej okazji opatrywanych żądaniem jakichś specjalnych ekspiacji oraz pokut.

Ten stan rzeczy będzie się utrzymywał tak długo, jak długo pozwolimy naszym współczesnym trwać w historycznej ignorancji na ten temat. Przekazanie im prawdy o Inkwizycji i położenie kresu czarnej legendzie pozostaje wielkim zadaniem dla historyków i publicystów.

(Rafał A. Ziemkiewicz)

W obronie Świętej Inkwizycji (Roman Konik)

Fragmenty książki

WSTĘP

Każda książka ma swoją historię; uważam, że Czytelnik ma prawo ją znać. Powodów do napisania tej książki było wiele: podstawowym była chęć zadośćuczynienia prawdzie. Każdy z nas niejednokrotnie słyszał o Inkwizycji. Podejrzewam także, że słysząc termin Inkwizycja nie miał dobrych skojarzeń. Będąc katolikiem, niejednokrotnie zadawałem sobie pytanie: czy rzeczywiście instytucja stworzona przez Kościół mogła dopuścić się tylu okrucieństw, o które współcześnie się ją oskarża? Pierwszą próbą odpowiedzi na to pytanie było sięgnięcie do źródeł, czyli historii Kościoła i dokumentacji przedstawiającej czasy, gdy Inkwizycja w Europie starała się spełniać swe zadania. Im głębiej sięgałem do materiałów źródłowych, tym większy czułem dysonans pomiędzy tym, co na temat Świętej Inkwizycji wiedziałem do tej pory z mass-mediów, a tym, co odnajdywałem często w suchych faktach dokumentacji historycznej. Pamiętam, że jako młody człowiek wychowany w tradycyjnej katolickiej rodzinie spotykałem się często z apodyktycznymi zapędami swych adwersarzy, którzy twierdzili, że znajomość przeszłości Kościoła katolickiego przeszkadza im wierzyć w jedną z podstawowych prawd wiary, mówiącą, że Kościół katolicki jest kontynuacją zbawczej misji Chrystusa. Ilekroć powoływano się na haniebną przeszłość Kościoła katolickiego, tylekroć padał nieodzownie termin Inkwizycja. Większość katolików w tym momencie zaczyna się wstydzić historii Kościoła, wstyd ten pogłębił się szczególnie teraz, gdy kończące się milenium skłoniło najwyższych hierarchów Kościoła do serii aktów ekspiacyjnych. Wstydzenie się historii Kościoła w dużej mierze wpłynąć może na utratę wiary, dlatego też książka ta ma przestrzec szczególnie tych, którzy będąc członkami Kościoła powielają medialną kalkę o "czarnej legendzie Kościoła katolickiego", w którą wpisuje się Święta Inkwizycja, i biją się w piersi przy każdej nadarzającej się okazji. Musimy pamiętać, że współczesna tendencja dechrystianizacji Europy wykorzystuje często wahania i niepewność katolików. W efekcie tego jest coraz mniej katolików, którzy dumni są z tego, że należą do Kościoła. Jak słusznie zauważa Vittorio Messori, "problem dechrystianizacji nie polega na utracie wiary, lecz na utracie rozsądku". Ten brak rozsądku powoduje, że wierzymy bezkrytycznie w świat, jaki kreują media masowe. Jednym z zabiegów taktycznych propagatorów dechrystianizacji Europy jest zdecydowane przeciwstawienie dwóch struktur: wiary i rozumu, wiary i wolności umysłu, wiary i nauki, wiary i rozsądku. Obsesyjnie powiela się tezę, że po instytucji Inkwizycji utrzymywanie wiary w kontynuację misji zbawczej Chrystusa w Kościele katolickim jest samobójstwem rozumu. Absurdem jest zatem określać Kościół słowami św. Augustyna jako ex maculatis immaculata (wewnętrznie święty). Przed taką tezą broni nas znajomość historii Kościoła. Czy aby na pewno? By rzetelnie zanalizować instytucję Świętej Inkwizycji, należy uwzględnić wielowątkowość zagadnienia. Należy pamiętać w pracy badawczej, że nie brak w tym temacie zarówno "czarnych legend", jak i prób tuszowania wypaczeń, jakich rzeczywiście dopuścili się inkwizytorzy. By być w pełni obiektywnym należy uwzględnić zarówno obszar kulturowy i historyczny, w jakim działała Inkwizycja, jak również aspekty filozoficzno-teologiczne. Zanim zajmiemy się analizą tak złożonego problemu, jakim jest Święta Inkwizycja, musimy uwolnić się od nawyku stronniczości towarzyszącemu zazwyczaj tego rodzaju analizom. Bez wątpienia trzeba wskazać i potępić błędy, jakich dopuścili się egzekutorzy Świętego Oficjum, wskazać trzeba też na nadużycia władzy inkwizycyjnej. Dopiero uwzględnienie tych elementów da nam pewność, że zachowamy przynajmniej minimum intelektualnej prawości i zbliżymy się do prawdy. Zadanie to nie jest łatwe, bo musimy sobie zdać sprawę z tego, że po drugiej stronie ideologicznej barykady stoją media masowe z arbitralnymi sądami, deformacjami, legendami wspieranymi przez liczne sugestywne filmy, książki, publikacje czy świat masowej rozrywki. Nie podejmując działań mających na celu zmianę stanu świadomości wielu katolików zezwalamy, by bezdyskusyjnie dać się obarczać pomówieniami i kłamstwami. Już niebawem nie będzie pewnie w historii takiego miejsca, naznaczonego cierpieniem, błędem i okrucieństwem, za które nie będzie ponosił odpowiedzialności Kościół katolicki. Deklaracje hierarchów Kościoła przyczyniają się jeszcze bardziej do takiego stanu rzeczy; od pontyfikatu Jana XXIII po dzień dzisiejszy Kościół przeprasza za takie "grzechy Kościoła", jak: winy katolików w stosunku do protestantów (1963), prześladowanie Galileusza (1979), obojętność Kościoła wobec mafii (1983), winy Kościoła wobec zborów zreformowanych (1984), przyzwolenie Kościoła na handel niewolnikami (1985), za antysemityzm (1986), za rasizm (1989), za fanatyzm i przemoc w stosunku do Husa (1990), za udział katolików w kolonizacji i wprowadzaniu niewolnictwa (1992), za wygnanie Żydów z Hiszpanii (1992), za obojętność Kościoła wobec nierówności społecznych (1994), za zbrodnie Inkwizycji (1994), za wyprawy krzyżowe (1995), za udział Kościoła w dyskryminacji kobiet (1995), za udział katolików w doprowadzeniu do powstania drugiej wojny światowej (1995), za krzywdy wyrządzone niekatolikom (1995), za zerwanie dialogu z Lutrem (1996) oraz za winy popełnione w służbie prawdy, za naruszanie jedności Ciała Chrystusowego, za grzech przeciwko ludowi przymierza, za grzechy przeciwko godności kultur i religii i grzechy w dziedzinie podstawowych praw człowieka (2000). W tym ekspiacyjnym klimacie coraz częściej przedstawia się nam historię Kościoła katolickiego jako istne zbiorowisko wad. Już teraz efektem tego swoistego oblężenia jest stanowisko wielu katolików, którzy nie próbując zmienić tego stanu rzeczy utwierdzają się w przekonaniu, że historia Kościoła katolickiego naznaczona jest krwią, kłamstwem i okrucieństwem. Trwa nieustanna propaganda usiłująca wmówić, głównie katolikom, że oto Kościół nie ma prawa nikogo pouczać, bowiem również na jego koncie jest krwawa plama Inkwizycji, za którą katolicy są odpowiedzialni i za którą powinni przepraszać i nie zapominać o swej haniebnej przeszłości. Najbardziej jednak smuci zachowanie się niektórych duchownych, którzy kokietowani przez media masowe krytykują "prawdy", o których słyszeli jedynie z plotek i legend wpisując się (mam nadzieję, że nieświadomie) w nurt Kościoła, który bije się w piersi za swą krótkowzroczność i reakcyjność. Książka ta jest dedykowana przede wszystkim dla nich. Nie możemy zapominać podstawowego faktu, że chrześcijaństwo w rozliczeniu XX wieków historii jest światłem tej historii, a Święta Inkwizycja jedną z najbardziej humanitarnych instytucji średniowiecza. Książki tej nie należy też traktować jako szczegółowego wykładu historycznego o Inkwizycji. Została ona napisana z zamiarem przedstawienia jej pozytywnych aspektów oraz obalenia jednej z tzw. czarnych legend Kościoła. Ilekroć podejmujemy problem Inkwizycji, musimy pamiętać o dwojakim charakterze zagadnienia: metafizycznym i historyczno-ideologicznym. W analizach historycznych zwyczajowo poruszany jest tylko drugi aspekt. Należy jednak pamiętać, że podstawowym celem Inkwizycji było ratowanie zagubionych dusz ludzkich, była to zatem walka o najistotniejszą wartość, o życie wieczne. Najczęściej pomija się wskazanie na fakt, że wartość duszy ludzkiej stoi tu ponad ideologią, historią, czy ustrojem. Zatrucie dusz ludzkich błędem herezji powodowało i powoduje katastrofalne skutki. O tymże aspekcie nie można zapominać w tego rodzaju analizach. Badając działalność Trybunałów Inkwizycyjnych należy przede wszystkim sięgnąć w pracy badawczej do bogatych archiwów, jakie się zachowały po procesach inkwizycyjnych a dopiero potem po ich opracowania czy reinterpretacje. Wtedy to, jak pisał Józef Tyszkiewicz, "każdy historyk bezstronnie badający historię Kościoła musi powtórzyć słowa, którymi de Tocqueville kończy swe dzieło: Rozpocząłem badania pełen uprzedzeń przeciwko papieżom - skończyłem je pełen szacunku i podziwu dla Kościoła! (...)

DZIAŁANIE TRYBUNAŁÓW INKWIZYCYJNYCH

Niejednokrotnie w środkach masowego przekazu można usłyszeć albo przeczytać opinie, że procesy inkwizycyjne były zapowiedzią procesów stalinowskich czy hitlerowskich. Wielokrotnie powtarzane schematy utrwaliły się w masowej świadomości do tego stopnia, że niejednokrotnie wiele osób, zupełnie jak w znanym wierszu Majakowskiego, myśli "tępienie wolności myśli", a mówi - "Inkwizycja". Do takiego stanu rzeczy przyczyniły się podobno sądy inkwizycyjne, "wyraz hipokryzji chrześcijańskiej Europy wieków średnich". Warto się przyjrzeć bliżej dokumentom z procesów inkwizycyjnych, by wyrobić sobie prawdziwe zdanie na ich temat. Proces inkwizycyjny rozpoczynał się od przeczytania oskarżonemu zarzutów, jakie były mu stawiane. Oskarżony miał prawo zabrania głosu w przypadku niezrozumienia aktu oskarżenia, a wówczas przewodniczący Trybunału miał obowiązek wyjaśniania aktu oskarżenia aż do momentu, gdy oskarżony zrozumiał treść całego dokumentu. Jeżeli podejrzany uważał, że któryś z sędziów jest mu nieprzychylny i wrogo do niego nastawiony, miał prawo odwołania się na tej podstawie do Stolicy Apostolskiej, prosząc jednocześnie o zmianę członków Trybunału. Średniowieczny przywilej veta oskarżonego wobec członków Trybunału nie był fikcją, jest jednak niestety zazwyczaj pomijany w pracach dotyczących Inkwizycji, chociaż nie można zaprzeczyć, że "w razie, gdy który z sędziów był osobistym jego wrogiem [oskarżonego] lub gdy się pragnął podsądny użalić na jego postępowanie, mógł tego sędziego odrzucić i apelować do Stolicy Apostolskiej, a dowodzą przykłady, ze prawo to nie było czysto teoretyczne. W pierwszych latach Inkwizycji hiszpańskiej nic nie wywołało większego niezadowolenia Ferdynanda i Izabeli, jak nieustanne odwoływanie się ze strony oskarżonych do Stolicy Apostolskiej". Ponadto Trybunał Inkwizycyjny nie poprzestawał tylko i wyłącznie na zeznaniach świadków, miał bowiem obowiązek wysłuchania i ustosunkowania się do zarzutów stawianych przez oskarżonego, dlatego twierdzenie, jakoby oskarżony w sądach inkwizycyjnych nie miał prawa głosu, jest wierutną bzdurą. Ilekroć w mediach pada słowo "Inkwizycja", tylekroć większość odbiorców myśli automatycznie o Stolicy Apostolskiej, powszechnie bowiem uważa się, że działalność sądów inkwizycyjnych inspirowana i wspierana była przez kolejnych papieży. Nie jest to do końca zgodne z prawdą. "Papieże robili wszystko co mogli, by utrzymać Inkwizycję w granicach właściwych. Sam Llorente przytacza liczne wypadki, w których papieże kazali tajemnie absolwować heretyków i nie nakładali im żadnej kary świeckiej. Szczególnie Leon X, ten rozumny i uczony papież, nie wahał się rozpocząć walki z inkwizytorami Toledo (1519), którzy uporczywie ścigali Hiszpanów odwołujących się do papieża; ekskomuniki nie szczędziły także inkwizytorów. Tenże papież przedsięwziął zupełną reformę Trybunałów Inkwizycyjnych hiszpańskich, ale opór Karola V przeszkodził w urzeczywistnieniu tego zamiaru. Gdy poruszono myśl wprowadzenia Inkwizycji hiszpańskiej do Neapolu, Paweł III połączył swe protesty z protestami Neapolitańczyków, i zamiary cesarza spełzły na niczym. Pius IV i Karol Boromeusz bardzo skutecznie oparli się wprowadzeniu Inkwizycji do Mediolanu. Gdy zaś Inkwizycja w roku 1695 wciągnęła na Indeks czternaście tomów zbioru Bollandystów, najuczeńsi kardynałowie: Noris, Albani, Aguirre, Sfondrati i in. zaprotestowali przeciw temu dekretowi, a wobec powszechnego niezadowolenia, jakie ten dekret wzbudził między uczonymi, wielki inkwizytor zmuszony był go cofnąć." Niejednokrotnie słyszy się z ust historyków zarzut, jakoby instytucja Inkwizycji była najbardziej krwawą organizacją wieków średnich, co więcej - Inkwizycja miała rzekomo dać bodziec późniejszym sądom do bezkarnego traktowania sądzonych. Zarzut ten jest o tyle chybiony, że nawet po pobieżnym zapoznaniu się z duchem epoki wieków średnich nie sposób nie zauważyć, że ówczesne państwowe prawo karne było daleko bardziej surowe, aniżeli prawo inkwizycyjne. Insynuacja, jakoby stosowanie kary śmierci w stosunku do zatwardziałych heretyków był stosowany tylko przez Kościół katolicki, jest również nieprawdziwa. Kara śmierci wykonywana na odstępcach religijnych wykonywana była w większości krajów i wśród wszystkich wyznań (szczególnie u protestantów). W Kościele Rzymskim wprowadzenie kary śmierci dla heretyków należy wiązać z rokiem 1198, kiedy papież Innocenty III zaostrzył sankcje wobec heretyków. W ciągu kilku następnych lat nastąpiła całkowita zmiana polityki w stosunku do kacerzy - od napominania i walki na argumenty Stolica Apostolska przeszła do wytoczenia im zdecydowanej wojny, łącznie z żądaniem najwyższej kary dla heretyków. Czytając XIX-wieczne rzetelne analizy sądów inkwizycyjnych można się przekonać, że "łagodniejsze i oględniejsze było postępowanie sądowe Inkwizycji, aniżeli innych sądów ówczesnych, że więzienia inkwizycyjne nie były znów takie straszliwe lochy i podziemia, za jakie je podają wrogowie ale daleko bardziej ludzkie i milsze, aniżeli w innych krajach, że tortury w sądach inkwizycyjnych raz tylko mogły być prawnie stosowane, a nie powtarzane często jak to się działo w sądach państwowych."   Zarzuty podważające historyczną prawdę o Świętej Inkwizycji zdarzają się nagminnie, szczególnie podczas omawiania historii Kościoła w wiekach średnich, jednakże należy zwrócić także uwagę na tendencje przeciwne, starające się wybielić postępowanie sądów inkwizycyjnych. Można się nawet spotkać ze stwierdzeniem, że Święte Oficjum zawsze było przeciwne karze śmierci i nigdy takową w stosunku do kacerzy nie szafowało, ani nawet nie popierało. Jest to twierdzenie tak samo mylne jak to, które utrzymuje, że Kościół katolicki wprowadził stosowanie stosów jako kary dla innowierców. Kościół zawsze był za utrzymaniem kary śmierci w prawodawstwie świeckim. Jak głosi Katechizm Soboru Trydenckiego, obowiązek miłości nakazuje wiernemu przebaczyć nawet zabójcy jego najbliższych krewnych, podstawowym zaś obowiązkiem państwa w służbie miłości jest zabezpieczać porządek publiczny, bronić dóbr materialnych i duchowych obywateli. Jeśli kara śmierci jest konieczna dla zapewnienia bezpieczeństwa publicznego, państwo może się do niej uciekać (33, § l). Katechizm Kościoła Katolickiego, zatwierdzony przez Jana Pawła II w artykule 2266 potwierdza także możliwość jej stosowania. Papież Grzegorz IX wydał w 1231 r. rozporządzenie, aby heretycy potępieni przez Kościół wydawani byli władzy świeckiej, która wymierzy im stosowną karę (animadversio dobita}. Karą tą mogła być także kara śmierci. Motywacja takiej surowości tłumaczona była przez dostojników kościelnych przy pomocy porównania majestatu ziemskiego z majestatem Boskim: jeżeli uważa się za słuszne stosowanie kary śmierci za obrazę majestatu ziemskiego, aby zachować proporcję prawną o wiele bardziej należy karać tych, którzy dopuszczają się obrazy i bluźnierstwa wobec majestatu Bożego. Taką argumentację podtrzymywał największy autorytet ówczesnych czasów, św. Tomasz z Akwinu. W 11 zagadnieniu swej Sumy teologicznej w paragrafie poświęconym heretykom Akwinata pisze tak: "Heretycy popełniają grzech, którym zasługują sobie nie tylko na karę klątwy, czyli wyłączenia z Kościoła, lecz także na karę śmierci. O wiele bowiem cięższą zbrodnią jest psuć wiarę, która stanowi o (nadprzyrodzonym) życiu duszy niż, np. fałszować pieniądze, które śluzą życiu doczesnemu (...). Ze strony zaś Kościoła jest miłosierdzie troszczące się o nawrócenie błądzących stosownie do nauki apostoła (2 Tym 2, 24) nie potępia się ich od razu, lecz dopiero po pierwszym i drugim. upomnieniu; po tym zaś skoro heretyk nadal trwa w uporze, straciwszy nadzieję w jego nawrócenie, mając na uwadze zbawienie innych, Kościół karą klątwy wyklucza go ze swojego tona i następnie zostawia go sądownictwu świeckiemu, by przezeń byt usunięty ze świata karą śmierci." Argumentacja dotycząca stosowania kary śmierci na heretykach użyta w Sumie teologicznej św. Tomasza z Akwinu pochodzi od papieża Innocentego III i była powszechnie stosowana w średniowieczu. Aby uzyskać pełny obraz należy jeszcze dodać, że w historii działania Trybunałów Inkwizycyjnych nigdy nie zdarzyło się, by Inkwizycja wydała sądzonych heretyków w ręce władzy świeckiej, jeśli ci uznali swe błędy i zapragnęli powrócić na łono Kościoła. Chcąc przyjrzeć się dokładnie przebiegom procesów inkwizycyjnych należy sięgnąć do źródeł opisujących bezpośrednio tzw. "wzorcowe" procesy. Najbardziej miarodajnymi pracami są tu Practica officii inquisitionis haereticae pravitatis Bernarda Gui (wydana ponownie w Paryżu w 1886 roku; w Polsce ukazała się w tym roku) oraz dzieło Mikołaja Eymerica z 1376 roku, zatytułowane Directorum inquisitorum (ponownie wydane w "Nouvelle Revue historique de droit francais" w r. 1883 na stronach 669-678). Prace te dają prawdziwy obraz sądów inkwizycyjnych, a także inkwizytorów i wymaganych cech, jakie powinni posiadać. Tymczasem poprzez oszczercze książki w rodzaju Imienia róży Humberta Eco utrwala się mit inkwizytora - lubieżnego sadysty, który nie cofnie się przed żadnym okrucieństwem, by tylko móc pastwić się nad biednymi, niewinnymi ludźmi... Wystarczy sięgnąć do prac wspomnianych inkwizytorów i relacji naocznych świadków, aby przekonać się, że prawda była zupełnie inna, niż to usiłują wmówić czytelnikom Le Goff i Eco, utrzymujący, że "najbardziej krwawy" inkwizytor Gui palił heretyków i podejrzanych o herezję przy każdej nadarzającej się okazji. Tego rodzaju antykatolicka propaganda funkcjonowała już niestety znacznie wcześniej - przykładowo, jak podaje Podręczna encyklopedia kościelna z 1909 roku, "Brial, prawdziwy uczony, chyba tylko przez nieuwagę w XIX tomie Recueil des Historie de Gaules (s. XXIII) mówi, ze za Bernarda Gui (od 1308 do 1323) spalono na stosie 637 heretyków, gdy wiadomo, że z grona tych osób tylko 40 na śmierć skazano."   Właśnie tak: na nieszczęście wszystkich tych "wybitnych mediewistów" działalność inkwizycyjna Bernarda Gui jest doskonale udokumentowana, a z dokumentów wynika jasno, że ów "najbardziej krwawy" inkwizytor w ciągu szesnastu lat sprawowania funkcji przewodniczącego Trybunału Inkwizycyjnego orzekł winę w stosunku do 913 oskarżonych, spośród których tylko 42 osoby zostały przekazane ramieniu świeckiemu (co - trzeba to jasno zaznaczyć - nie było jednoznaczne z wyrokiem śmierci!), na resztę zaś osób nałożono kary kanoniczne lub więzienie, tzw. murus largus, czyli odosobnienie w klasztorze, lub murus strictus, polegające na zamknięciu w celi klasztornej. Zarówno w przypadku murus largus, jak i murus strictus dopuszczalne byty odwiedziny współmałżonka, była to bowiem bardziej praktyka pokutna niż kara kryminalna. Z reguły skazani podlegali wielokrotnym amnestiom, skracającym wyroki lub zamieniającym je na inną pokutę, np. odmawiania codziennie psalmów pokutnych czy pielgrzymkę do miejsc kultu. Ilekroć mówi się o fanatycznych inkwizytorach, którzy w każdym sprzeciwie władzy katolickiej węszyli zapach siarki, próbując wykorzenić go jedyną znaną sobie metodą - stosem, zapomina się o faktach, zastępując je propagandą. Omawiany przykład Bernarda Gui nie jest odosobniony - oto oświeceniowi komentatorzy Inkwizycji przywołują często obok niego postać Jakuba Fourniera, działającego w Montaillou, jednego z najbardziej pracowitych inkwizytorów. Potrafił on przeprowadzić w ciągu roku 578 przesłuchań. Jednak komentatorzy nie dodają już, uznając to za informację nieistotną, że z 418 osób, uznanych przez inkwizytora za winne, tylko pięć (!) zostało przekazanych ramieniu świeckiemu w celu wymierzenia stosowanej kary. Na pozostałych oskarżonych (tzn. 413 osób) nałożono kary kanoniczne, takich jak pielgrzymka, odmawianie psalmów pokutnych, regularna spowiedź, czy noszenie szaty pokutnej. Potwierdzeniem tej tezy są liczne dowody zachowane w archiwach, skrywających skrupulatną dokumentację z przebiegu procesów inkwizycyjnych, jak też ich liczbę i wyroki. Należą do nich m. in. archiwa sądów inkwizycyjnych z Tuluzy, jasno dowodzące, że orzekanie kary śmierci w przypadku zatwardziałych heretyków, a raczej herezjarchów, stanowiło niecały l % wszystkich orzeczeń Trybunałów Inkwizycyjnych (a trzeba też pamiętać o tym, że dane te nie uwzględniają odwołań od wyroków śmierci do Stolicy Apostolskiej)! Kto mógł zostać inkwizytorem? Dekret Soboru w Vienne postanawiał, że mógł to być jedynie duchowny, który ukończył 40 lat; zabroniono mu jednocześnie noszenia broni. Dekretem Soboru (par. 28) inkwizytor, dobierając sobie współpracowników, musiał ograniczyć ich liczbę jedynie do grona niezbędnych pomocników. Pierwszym krokiem każdego bez wyjątku Trybunału Inkwizycyjnego było ogłoszenie tak zwanego czasu łaski, dającym szansę heretykom na dobrowolne stawienie się przed Trybunałem i odwołanie błędów. Jak podaje Tyszkiewicz: "Czas łaski byt okresem namysłu, rozwagi - trwał nie mniej jak dni trzydzieści, ale zazwyczaj dwa i trzy miesiące, a poświęconym byt szeregowi misji, publicznych konferencji i dysput 'najlepszych teologów o prawdach wiary i biedach herezji."   Jeżeli heretycy odwołali swe błędy, byli automatycznie uwalniani od jakiejkolwiek kary. Ks. Michał Nadworski w Encyklopedii kościelnej pisze, że "wiele osób lekko podejrzanych uwalniała Inkwizycja od kar nawet kościelnych, nakładając na nich tylko obowiązek noszenia sanbenito (sacco benedito dosł. "wór błogosławiony" ;- przyp. aut.), szaty pokutnej podobnej do habitu zakonnego, lub sutanny księżej, koloru żółtego, bo taki kolor od wieków używany byt w Hiszpanii na szatę pokutną, tak jak gdzie indziej szary lub czarny. Przekonani o herezję nosili jeszcze na tej szacie znak krzyża: kto jednak dobrowolnie się stawił z swoim wyznaniem, zazwyczaj był uwalniany od noszenia sanbenito."  Częstym zarzutem, stawianym tego rodzaju praktykom, jest wskazanie na ogromne piętno, jakiemu poprzez noszenie szaty pokutnej poddawani byli nawróceni. Niektórzy autorzy twierdzą (a czyni to nawet Paul Johnson w Historii chrześcijaństwa), że szata pokutna wiązała się z niemożliwością znalezienia pracy i wyrzuceniem poza obręb społeczeństwa; miałaby być tak zwanym wilczym biletem lub też być traktowana jak oznaka trądu. Jednak znów zapomina się tu o duchu epoki. Pokuta publiczna (np. liczne procesje biczowników), publiczne wyrzeczenie się dotychczasowego życia czy przywdziewanie szat pokutnych były na porządku dziennym, można to nawet nazwać swoistą modą epoki. Dość przyjrzeć się ilustracjom strojów średniowiecznych, by dostrzec silne inspiracje strojami zakonnymi, dlatego noszenie sanbenito było czymś normalnym i nie wiązało się ze społecznym ostracyzmem. Jak pisze ks. Nadworski, "noszenie zwykłego sanbenito nie było zniesławiające, bo uważane było za rzecz pokuty i zbudowania; znakomitsi ludzie z pobożności przywdziewali dawniej takie szaty: to co dzisiaj razi, wówczas było w obyczaju życia chrześcijańskiego; Llorente sam przywodzi przykłady, ze osoby które odbywały pokutę, naznaczoną przez Inkwizycję, wchodziły w związki małżeńskie z najwyższymi rodzinami, a nawet z członkami rodziny królewskiej."

Rzetelność w przedstawianiu Inkwizycji wymaga jednak dodania, że zdarzały się też nadużycia. Haniebnym przykładem sprzeniewierzenia się Inkwizycji i Kościołowi jest tu przykład inkwizytora Konrada z Marburga (1180-1233), inkwizytora niemieckiego, zabitego w końcu 20 lipca 1233 roku przez krewnych jednej ze swych licznych ofiar. Zasłynął on z tego, że prowadził procesy inkwizycyjne z pogwałceniem nałożonych na nie ograniczeń i rygorów, nie dawał oskarżonym prawa obrony, a na wszelkie stawiane zarzuty nakazywał odpowiadać jedynie "tak" lub "nie". Konrad z Marburga nie stosował się też do zasady nakazującej, by w Trybunale Inkwizycyjnym zasiadał miejscowy biskup. Inkwizytor wspierany przez dwu fanatycznych pomocników: Konrada Dorso i Jana, zwanego Jednookim, pozbawiony kontroli skazał wielu heretyków na stos. Papież Grzegorz IX po zbadaniu sprawy odwołał krnąbrnego inkwizytora i zganił miejscowych biskupów, że tak długo zwlekali z denuncjacją. Odwołując krnąbrnego inkwizytora papież zrozumiał, jak dalece urząd ten może być wykorzystywany do celów innych niż tylko dbanie o ortodoksję. Dwie jego bulle z roku 1233 IIle humani generis oraz Licet ad capiendos wprowadziły istotne zmiany w organizacji pracy inkwizytorów (bulle te powołały specjalnych legatów papieskich, których zadaniem było sprawowanie pieczy nad działalnością inkwizycyjną; legaci papiescy, rekrutujący się przeważnie spośród dominikanów, gwarantować mieli uczciwość, rzetelność, łagodność, sprawiedliwość i całkowitą kontrolę nad Trybunałami do spraw wiary). Konrad z Marburga nie był, niestety, jedynym wiarołomnym inkwizytorem - podobnych nadużyć dopuszczał się m. in. Robert le Bourge, ex-katar działający w Kampanii; został w końcu zawieszony w urzędzie inkwizytora i skazany przez papieża na więzienie. Podobne nadużycia miały miejsce również we Florencji, gdzie Trybunał Inkwizycyjny aż siedem razy (sic!) poddał torturom Savonarolę. Było to wbrew wszelkim regułom działalności sądów inkwizycyjnych, bowiem po spełnieniu odpowiednich warunków można było torturować heretyka jedynie raz i to nie dłużej niż godzinę. Średniowieczna "opinia publiczna" z jednej strony opłakiwała męczeńską śmierć sumiennych inkwizytorów (takich jak wspomniany już św. Piotr z Werony), domagając się wręcz od Stolicy Apostolskiej wyniesienia ich na ołtarze, z drugiej gwałtownie piętnowała wszelkie nadużycia sędziów Trybunałów Inkwizycyjnych. W momencie doniesienia o jakichkolwiek nadużyciach inkwizytor zostawał zawieszony w prawach, jak to miało miejsce w przypadku wspomnianego Konrada z Marburga; papież Grzegorz IX w 1237 r. zawiesił nawet wszystkich inkwizytorów z terytorium Tuluzy. Kolejnym przykładem dbałości Kościoła o rzetelną pracę inkwizytorów jest postanowienie Soboru w Vienne (oznaczone numerami 26 i 27), które "pod świętym posłuszeństwem i pod groźbą wiecznego potępienia nakazujemy biskupom, inkwizytorom oraz ich pełnomocnikom, aby dyskretnie i z gotowością postępowali wobec wszystkich podejrzanych o herezję, ale także aby złośliwie nie wmawiali tak ohydnej zbrodni ludziom niewinnym, ani ich nie oskarżali. Jeśli powodowani nienawiścią, dobrodziejstwami, uczuciem, chęcią zdobycia pieniędzy lub ziemskiego znaczenia, sprzeniewierzą się w swym postępowaniu, sprawiedliwości i osądowi sumienia, podlegają karze (zarówno biskup, jak i inkwizytor) suspensy na okres trzech lat."   Nie będzie przesadą stwierdzeniem, że Kościół uważał niegodnych inkwizytorów za groźbę dla wiary na równi z heretykami. Przytoczone przykłady nadużyć w działalności Trybunałów Inkwizycyjnych nie uprawniają jednak do wniosku, że tego rodzaju praktyki były nagminne. Przeciwnie - zdarzały się marginalnie i były z całą surowością potępiane przez Stolicę Apostolską. Po wtóre należy zwrócić uwagę na fakt, że wszelkie nadużycia władzy przez Trybunały były sprzeniewierzeniem się idei sądów inkwizycyjnych i nie upoważnia to absolutnie do wysuwania tezy, jakoby winna tych okrucieństw była sama instytucja Inkwizycji - to raczej sprzeniewierzenie się jej zasadom prowadziło niewinnych na tortury czy na stosy. Pewne jest natomiast, że jeżeli inkwizytor był uczciwy i rzetelnie wypełniał swe posłannictwo, oskarżony miał gwarancję autentycznie sprawiedliwego procesu, bardziej sprawiedliwego niż w przypadku sądów świeckim tamtych czasów. Za przykład niech posłuży casus zakonu templariuszy, oskarżonych o herezję przez króla francuskiego Filipa Pięknego, dybiącego na ich pokaźny majątek. Wielki Mistrz Zakonu Templariuszy Jakub de Molay w 1307 roku sam zwrócił się do papieża Klemensa V, by zastąpić procedury sądu świeckiego sądem Trybunału Inkwizycyjnego, licząc tym samym na sprawiedliwy wyrok i tak też się stało: w wielu zakątkach Europy templariusze zostali uwolnieni od zarzutu herezji (w 1309 r. przez sądy kościelne w Anglii [Londyn i York], w 1311 r. w Irlandii i Szkocji, podobnie w Hiszpanii [Tarragona i Salamanka] oraz Niemczech). Wobec powyższych faktów na Soborze w Vienne papież Klemens V  3 kwietnia 1312 r. w obecności króla Francji, oskarżającego templariuszy o nieprawowierność, pod karą ekskomuniki zakazał dalszych dochodzeń, uniewinniając podejrzanych. Zniesławienie zakonu było jednak tak wielkie (pomimo korzystnego dekretu papieskiego), że rekrutacja do zakonu malała z miesiąca na miesiąc, w efekcie czego papież rozwiązał zakon, stwierdzając jednocześnie brak winy ze strony templariuszy. Te deklaracje papieskie nie powstrzymały jednak Filipa Pięknego, który 18 marca 1314 roku spalił na stosie Wielkiego Mistrza templariuszy i jego 53 współbraci, uzyskując poparcie ze strony Rady Królewskiej. (...)

INKWIZYCJA HISZPAŃSKA

Ilekroć mowa jest o Inkwizycji, należy precyzyjnie określić, o którą Inkwizycję chodzi. Inkwizycja średniowieczna na terenie Francji, Włoch, Aragonii i w Niemczech działała sprawnie i efektywnie jedynie w XIII wieku. Był to zarówno okres jej formowania, stabilizacji, jak i obumierania. Po uporaniu się z problemami albigensów (w drugiej połowie XIII wieku), wiek XIV przyniósł schyłek Inkwizycji średniowiecznej. Czym innym była natomiast Inkwizycja hiszpańska, zorganizowana z woli Izabeli i Ferdynanda, określana często jako Inkwizycja świecka; podobnie zupełnie inny charakter posiadała Inkwizycja rzymska, która powstała jako odpowiedź na falę reformacji w wieku XVI. Wiele było powodów, dla których powstała Inkwizycja hiszpańska. W VIII wieku przez Półwysep Iberyjski przebiegała granica pomiędzy światem islamu i chrześcijaństwa. Grupą łączącą te dwa światy stanowili Żydzi, traktowani w Hiszpanii do XII wieku przyjaźnie. Wiek XIV przyniósł załamanie się tej względnej równowagi. Obok ideologiczno-religijnej konfrontacji doszło także do konfrontacji militarnej. Pierwszym krokiem, jaki uczyniono w tym kierunku, był dekret biskupów kastylijskich obradujących na synodzie w Zamorze w 1313 roku, nawołujący do zachowania pewnej równowagi przy obsadzaniu stanowisk państwowych i publicznych. Zdarzało się bowiem, że chrześcijanie byli dyskryminowani w świecie finansów, prawie całkowicie podporządkowanemu Żydom. Józef Tyszkiewicz wprost wskazuje na pewny aspekt: "W kraju wyczerpanym wiekowymi walkami, doszło wreszcie do tego, że w krótkim czasie Żydzi zawładnęli wszystkimi źródłami dochodów państwa, opanowali wszystkie wybitne stanowiska rządowe, i to począwszy, jak zazwyczaj, od dostojników armii, bankierów, kupców, lekarzy i prawników, a kończąc na ministrach, radzie koronnej, a nawet... mitrach biskupich!". Preferencje przy obsadzaniu stanowisk przyczyniły się do wydania dekretu zakazującego katolikom uczestniczenia w życiu publicznym i rozrywkowym Żydów i muzułmanów. Kolejnym krokiem był dekret synodu w Salamance z 1335 roku, zabraniający katolikom korzystania z usług lekarzy żydowskich i muzułmańskich. Synod w Walencji w roku 1338 zabraniał pod groźbą ekskomuniki handlu w niedzielę, co oczywiście uderzało przede wszystkim w handlowców pochodzenia żydowskiego. Tego rodzaju dekrety były podyktowane przede wszystkim walką z przywilejami, krytykowanymi przez chrześcijan; przywileje te funkcjonowały od lat w społeczeństwie hiszpańskim (np. wszystkie sprawy kryminalne popełniane przez Żydów wyjęte były spod jurysdykcji sądów powszechnych, a podlegały jedynie osądowi rabina). Często pomijanym faktem był udział samych Żydów w tworzeniu praw przeciw swym współwyznawcom. Rabin Burgos Salomon Ha-Levi, dochodząc do godności kanclerza Kastylii, a potem legata papieskiego w Kastylii (przyjmując chrzest i zmieniając nazwisko na Paweł de Santa Maria) stał się twórca traktatu Scrutinium scriptuarum, sive dialogis Sauli et Pauli contra Iudaeos z 1432 roku, nawołującego wprost do pogromów gett żydowskich. Podobnym przykładem jest traktat wymierzony w religię swych przodków, napisany przez ex-rabina Jehoshua Ha-Lorqui (znanego jako Hieronim de Santa Fe). Atmosferę antysemityzmu podsycali także tacy ex-żydzi, jak Piotr de la Caballeria, Alfons de Espina (mówiący o narodzie żydowskim jako zdrajcach, bluźniercach, złodziejach, dzieciobójcach, homoseksualistach, morderczych lekarzach, trucicielach etc.). Najbardziej zdumiewać może zaś fakt, że w rodzinie Henriquezów, fundatorów późniejszej Inkwizycji hiszpańskiej (do których należał Ferdynand II) płynęła także żydowska krew. Ferdynand i Izabela, reformując zjednoczone przez siebie królestwo, pragnęli także rozwiązać narastający konflikt pomiędzy ścierającymi się grupami wyznaniowymi: katolikami, żydami i maurami. Do stworzenia Inkwizycji państwowej przyczynili się bezpośrednio Alfons de Horeja (którego kazań słuchała Izabela w Sewilli w 1477 roku), a także biskup Sewilli don Pedro Gonzałes de Mendoza oraz osobisty spowiednik monarchów - Tomasz de Torquemada (w którego żyłach także płynęła żydowska krew). Wszyscy oni opowiedzieli się za radykalnymi środkami w walce o czystość wiary na półwyspie iberyjskim. Te radykalne rozwiązania w postaci powołania Inkwizycji państwowej budziły sprzeciw nie tylko hierarchii kościelnej (wprowadzenie Inkwizycji państwowej było utajnione przed synodem biskupów w Sewilli w 1478 roku, którzy zdecydowanie sprzeciwiali się siłowym rozwiązaniom kwestii innowierców w Hiszpanii). W efekcie nacisku Izabeli i Ferdynanda papież Sykstus IV dnia l XI 1478 roku bullą Exigit sincerae devotionis affectus przyznał królom Hiszpanii prawo mianowania inkwizytorów wyposażonych w władzę ścigania i osądzania heretyków na terenie całej Hiszpanii. Prawo to dotyczyło jednak tylko ochrzczonych, czyli tych, którzy formalnie należeli do Kościoła katolickiego. Papież, chcąc posiadać kontrolę nad Inkwizycją hiszpańską, mianował siebie jej formalnym zwierzchnikiem, jednak w praktyce władza tworzenia Trybunałów Wiary w całości powierzona została Koronie Hiszpańskiej, co stało się źródłem bardzo poważnych rozbieżności i konfliktów w późniejszych latach działania Trybunałów. Jednym z pierwszych zatargów pomiędzy Koroną Hiszpańską a Rzymem była sprawa beatyfikacji "katolickiego męczennika La Guardia". Chłopiec o tym imieniu został rzekomo porwany i ukrzyżowany przez Żydów, których złapano i w trakcie procesu udowodniono im winę. Proces ten prowadzony przez generalnego inkwizytora Hiszpańskiego Tomasza Torquemadę był tak zwanym procesem pokazowym. Stolica Apostolska po zapoznaniu się z materiałami dowodowymi uznała, że cała sprawa została spreparowana, by wzbudzić u katolików hiszpańskich niechęć do Żydów i tym samym odmówiła wszczęcia procesu beatyfikacyjnego. Wielokrotnie Stolica Apostolska przywoływała hiszpańskie Trybunały Wiary do współdziałania z odpowiednimi władzami diecezji na terenie których działały sądy. Ten sam papież, który bullą Exigit sincerae devotionis affectus przyczynił się do powstania inkwizycji państwowej, zalecał oskarżanym przez sądy inkwizycyjne w Hiszpanii w sprawach wątpliwych zwracać się bezpośrednio do prawników Stolicy Apostolskiej (niejednokrotnie umarzali oni sprawę, co nie było jednoznaczne z uniewinnieniem na terenie Hiszpanii). Protesty Stolicy Apostolskiej skierowane pod adresem Inkwizycji hiszpańskiej nie były sporadyczne. Jak pisał Józef Tyszkiewicz, "Papieże wciąż ponawiali swe protesty, wciąż kasowali wyroki Trybunałów hiszpańskich, więc np. Innocenty VIII skasował do 200- tu wyroków w ciągu jednego roku. Aleksander VI 250 tylko w r. 1498, Paweł III, Pius V, Grzegorz XIII, Innocenty XII bezustannie zajmowali oporną, wobec roszczeń rządu hiszpańskiego, pozycję. Różnica zdań była tak wielka, iż doprowadziła do ostrego sporu i w Hiszpanii rząd ośmielił się zapowiedzieć cenzurę, nie ogłaszał brew papieskich, posunął się tak daleko, iż groził śmiercią tym wszystkim, którzy pomocy Rzymu wzywali". Sykstus IV przypominał inkwizytorom hiszpańskim o przywilejach oskarżanych heretyków, takich jak prawo do posiadania adwokata (często łamane w sądach inkwizycji państwowej). (...)  Ilekroć czyta się opracowania dotyczące Inkwizycji hiszpańskiej, trzeba mieć na uwadze, że najbardziej znane dzieła dotyczące jej dziejów wyszły spod piór Anglików, Niemców i Holendrów. Opracowania te są często bardzo tendencyjne, a nawet kłamliwie. Tego rodzaju pamflety determinują po dzień dzisiejszy myślenie o hiszpańskiej Inkwizycji jako katolickich komandach śmierci. Okres Oświecenia pogłębił jeszcze tę wizję, opisując działalność Inkwizycji jako hamulec myśli, terror przekonań religijnych i fanatyzm w najbardziej zbrodniczym wydaniu. Wiek XIX przyniósł nieco prawdy w tej kwestii, dzięki badaczom archiwów Inkwizycji takim jak Józef de Maistre, Amador de los Rios czy Menendez Pelayo. XIX wiek skłonił wielu historyków do apologii Trybunałów Wiary. Najskuteczniejszą metodą wydawało się tu odczytanie na nowo ogromnej i skrupulatnie prowadzonej dokumentacji z procesów jakie prowadzone były przed Świętym Oficjum. Jednak szczegółowe badanie (mimo oczywistości faktów) nie potrafiły po dzień dzisiejszy zmienić nastawienia do Inkwizycji. Trudno jest bowiem walczyć z masowo powielaną czarną legendą hiszpańskiej Inkwizycji za pomocą suchych faktów historycznych. Ludzie bardziej wierzą filmom, powieściom, sztuce niż dokumentacji historycznej. Ilekroć atakuje się "krwawe Trybunały Wiary" i w Hiszpanii, nie przyjmuje się do wiadomości informacji o tym, że z rozkazu Zwingliego w makabryczny sposób tracono anabaptystów (opiekając ich żywcem, dusząc sznurami przez wiele godzin i karmiąc nimi ryby), z rozkazu Kalwina w gminie genewskiej skazywano opornych na banicję, chłostę, pozbawienie majątku i śmierć bez wyroku jakiegokolwiek sądu (między innymi odkrywcę krążenia krwi, Michała Serveta), a w Anglii za Henryka VIII zakonnikom i księżom publicznie wyrywano wnętrzności i ćwiartowano, stosowano tam też tortury w stosunku do świadków. Za Elżbiety I  katolicyzm uważany był za zdradę stanu i karany z wszystkimi tego konsekwencjami. Trudno przyjąć do wiadomości, że to właśnie w Anglii w 1553 r. powstał pierwszy indeks ksiąg zakazanych, na podstawie którego bezpowrotnie zniszczono wiele dzieł naukowych (a stało się to w stolicy nauki - w Oksfordzie). W 1572 roku protestanci zakopywali żywych katolickich zakonników, zostawiając na powierzchni głowy służące do gry w kule; księży zamykano w dzwonnicach, skazując ich na śmierć głodową, a katolickie dzieci były obiektem polowań protestanckich żołnierzy. Tego rodzaju fakty historyczne nie są powszechnie znane, gdyż całe zło w historii religii przypisywane jest tylko Kościołowi katolickiemu. Ile ofiar pociągnęła za sobą działalność Inkwizycji hiszpańskiej? Jak pisze Józef Tyszkiewicz, "znajdujemy zaledwie 216 (wyraźnie: dwustu szesnastu!) faktycznie straconych, w ciągu całych trzech wieków trwania Inkwizycji w Hiszpanii!.,, Mniej niż jeden na rok! Porównajmy te cyfry z innymi, - mniej popularnymi w naszych demokratycznych czasach; rewolucja francuska w ciągu trzech lat (a tam są trzy wieki!) zamordowała na mocy wyroków trybunatów rewolucyjnych trzysta tysięcy ludzi, rewolucja rosyjska również w ciągu lat trzech i również na "mocy wyroków sądu", zamordowała prawie dwa miliony ludzi! (...) O tych 216 straconych herezjarchach i burzycielach ładu społecznego, od przeszło stu pięćdziesięciu lat, piszą tomy za tomami, przedstawiając w najstraszniejszych barwach grozę wiejącą Z postaci okrutnych mnichów, ale o mordercach i łotrach noszących nazwisko Robespierrów, Dantonów i Maratów od lat stu trzydziestu, pieją ciż sami pisarze hymny pochwalne!"  Ilekroć zarzuca się Inkwizycji hiszpańskiej makabryczną liczbę mordów czy pogromów, w wyniku których zginęły "setki tysięcy" niewinnych ludzi, jakoś zawsze zapomina się, że w tej samej Hiszpanii w latach 1936-39 zgładzono ponad 60 000 osób za takie zbrodnie, jak arystokratyczne pochodzenie, zbyt duży majątek, wysokie wykształcenie lub śluby zakonne.

JORDAN BRUNO, GALILEUSZ, JOANNA D'ARC

(...) Ilekroć wspominany jest Galileusz, włoski uczony, odkrywca i astronom, tylekroć pojawia się kwestia osądzenia go i skazania przez Trybunał Inkwizycyjny. Przykład Galileusza jest dla przeciwników Kościoła katolickiego sztandarowym przykładem restrykcyjnego charakteru katolicyzmu, hamującego wszelki postęp nauki i wolności myśli. Jednakże w momencie, gdy dociera się do materiałów źródłowych można dostrzec, że Galileusza nie torturowano, nie spalono na stosie i, co więcej, był on w pewien sposób chroniony przez Stolicę Apostolską! Przykład Galileusza jest bardzo jaskrawym dowodem, w jaki sposób propaganda antykatolicka potrafiła w finezyjny sposób stworzyć ciąg skojarzeń: Galileusz - tortury i stos; Kościół katolicki - hamowanie nauki. Faktem niezaprzeczalnym jest, że ten "męczennik prawdy i nauki" został skazany przez Święte Oficjum, ale na... czytanie raz na tydzień siedmiu psalmów (pokutę tę i tak pozwolono odprawiać za Galileusza pewnej siostrze zakonnej!). Tak opisuje kłopoty włoskiego astronoma z Inkwizycją Józef Tyszkiewicz: prawdą jest zupełnie odmiennej natury fakt, oto Kopernik byt wierzącym katolikiem, a Galileusz humanistą-liberałem i do swej pracy o obrocie ziemi, wmieszał rozmaite wnioski teologiczne, typowym modernizmem zarażone komentarze Pisma świętego, najzupełniej mylne, fantazyjne, które dziś również są potępione! - Natomiast po ogłoszeniu dzieła, wezwany przez władze duchowne do wytłumaczenia się, odwołał swój błąd i obiecał go nadal nie rozpowszechniać. Niestety, chęć dysputy filozoficznej, w tych bujnych czasach odrodzenia, zbyt była nęcącą i Galileusz w drugim dzielą swego wydaniu znowu te same teologiczne rozważania umieścił. Dopiero wtedy wezwany został jako heretyk przed Trybunat św. Inkwizycji, długo dysputował i upierał się, lecz wreszcie przekonany, publicznie, te właśnie teologiczne błędy odwołał. Nigdy nie był ani więzionym ani, tym bardziej, katowanym, a mieszkał spokojnie do końca życia, w pałacu swego przyjaciela, kardynała Piccolominiego i tez dożywotnio pobierał dużą pensję od papieża. By zrozumieć decyzję Świętego Oficjum w przypadku Galileusza, należy spojrzeć na całe zagadnienie z punktu widzenia epoki, w jakiej wyrok wydano. Spróbujmy sobie wyobrazić współczesnego poważnego uczonego, który występuje z tezą równie rewolucyjną co heliocentryzm i zarazem nie podaje żadnych uzasadnień swych badań... A tak właśnie wyglądało wystąpienie Galileusza. Wszyscy ci, którzy nastają na Kościół katolicki, pomijają skrzętnie fakt, że przeciwko tezie Galileusza opowiadali się uczeni tej miary, co Kartezjusz czy Roger Bacon, którym - analogicznie jak Kościołowi - należałoby przypiąć łatkę hamulcowych rozwoju nauki... Na taką konsekwencję nikt z krytyków nie chce się jednak zgodzić. Trudno jest bowiem pogodzić zarzut okropnych represji kościelnych, jakie rzekomo nałożono na Galileusza, z faktami. Galileusz przez Stolicę Apostolską traktowany był z pewną otwartością (papież Urban VIII spotykał się z nim, dyskutował, w końcu na jego cześć napisał wiersz; papież Paweł V udzielił mu na czas zamieszkiwania w Wiecznym Mieście swojej rezydencji). Jedynym zarzutem pod adresem Galileusza - i to zarzutem ogromnego kalibru - była niemożność udowodnienia postawionych przez niego tez. Galileusz nie potrafił ich dowieść, co świadczyć mogło (ale nie musiało!) o pewnym intuicyjnym wyczuciu prawdy, ale z nauką nie miało nic wspólnego (warunkiem rzetelności naukowej było wtedy - podobnie jak dzisiaj - dowodzenie stawianych tez). Kwestią poboczną, aczkolwiek konieczną do zrozumienia pewnego klimatu panującego w Rzymie, jest postawa Galileusza. W jednym ze swoich dzieł wprost sprowadza zarzuty papieża Urbana VIII ad absurdum, posuwa się nawet dalej, ostrze swej krytyki kierując ad personom i nazywając papieża nieukiem i prostakiem... Jak widać, "krwawy" wyrok inkwizytorów, skazujący astronoma na czytanie psalmów, miał zupełnie inne podłoże niż to, które próbuje się dzisiaj przypisywać inkwizytorom. Skoro zaś "krwiożercza Inkwizycja" inwigilowała każdy przejaw wolnej myśli, to jakim trafem zarówno Galileusz, jak i Bruno mogli przez wiele lat, mową i pismem, głosić swoje poglądy? Zupełnie inny kontekst historyczny posiada sprawa Joanny d'Arc. W 1321 roku została ona schwytana i uwięziona przez Anglików; postawiona przed trybunałem, któremu przewodniczył biskup Beauvais, Piotr Cauchon, została skazana na karę śmierci. Proces pod kierunkiem biskupa posiadał jednak tylko pozory procesu kanonicznego, odsunięto bowiem od udziału w nim - wbrew dekretom Stolicy Apostolskiej! - legata papieskiego Jana le Moine, będącego zarazem przedstawicielem Inkwizycji na północną Francję. Trudno jest więc utrzymać zarzut, mówiący o bezpośrednim związku Inkwizycji ze śmiercią świętej. Całkiem możliwe, że gdyby pozwolono na rzetelny proces inkwizycyjny, nie wplątany w sieć uzależnień politycznych, Joanna d'Arc uniknęłaby jakichkolwiek represji. (Prawdziwego procesu kanonicznego Dziewica Orleańska dostąpiła pośmiertnie po wielu latach: w roku 1456 Stolica Apostolska doprowadziła do jej rehabilitacji, i to właśnie ten ponowny proces przyniósł informacje o życiu i działalności św. Joanny d'Arc.)

INKWIZYCJA W LICZBACH - PODSUMOWANIE

Współczesne mass-media, pisząc o Inkwizycji, niejednokrotnie podają "dokładną" liczbę ofiar, jakie za sobą rzekomo pociągnęła ta "zbrodnicza i okrutna instytucja kościelna". Na wstępie już podejrzenie budzi fakt, że te "dokładne dane historyczne"... diametralnie różnią się między sobą. Każdy "specjalista" czy "ekspert" podaje zupełnie różne liczby rzekomych ofiar. Podawane są często absurdalne liczby od setek milionów począwszy (sic!), po "zaledwie" setki tysięcy niewinnie spalonych na stosach przez przedstawicieli Kościoła katolickiego. Podstawowy błąd polega tu na tym, że mówiąc o płonących stosach nie wspomina się o protestantach czy o chorobliwych antysemitach luterańskich, nienawidzących i tępiących Żydów: liczba stosów niekatolickich znacznie przewyższa ofiary Świętego Oficjum. Błąd drugi polega na pewnym uproszczeniu i niedbalstwie intelektualnym historyków, którzy niejednokrotnie uznawali, że wyrok skazujący oznaczał niechybnie stos, a wszak w wielu przypadkach była to przecież tylko kara kanoniczna (np. cztery psalmy pokutne do odmówienia codziennie przez skazanego). W wieku XIX wielu historyków (również polskich - np. L. Rogalski) pisząc o Inkwizycji powoływało się na rozpowszechnioną wówczas protestancką encyklopedię kościelną Herzoga. Encyklopedia ta podawała liczby ofiar procesów inkwizycyjnych "po dokładnym obliczeniu" na 341 021 osób. Podobne liczby (prawdopodobnie wzorujące się na innych, równie "dokładnych obliczeniach" protestantów lub znanej wówczas książce J. A. Llorente zatytułowanej Histoire critique de l'inquisition d'Espagne) podaje Nussbaum w swej książce Historia Żydów. Nierzetelność tych danych jest wieloraka. Podstawowym błędem jest wyżej wspomniany błąd utożsamiania kar kanonicznych ze śmiercią (przykład procesu z Toledo z 12 lutego 1486 roku, gdzie źródła protestanckie piszą o 750 osobach skazanych na stos w jednym tylko procesie inkwizycyjnym; owszem, byli oni skazani, ale na kary kanoniczne, które nie miały nic wspólnego z karami cielesnymi, a tym bardziej ze śmiercią!). Te badania historyczne rażą wręcz nieścisłością i licznymi uproszczeniami (podaje się np. dokładne liczby ofiar, miejsca, daty i nazwiska inkwizytorów, którzy wydawali wyroki śmierci, tymczasem po bliższym zbadaniu okazuje się, że w tym czasie owi inkwizytorzy jeszcze nie działali w trybunałach, a nawet czasem... jeszcze się nie narodzili). Częstym zarzutem stawianym Trybunałom Inkwizycyjnym jest zarzut natury personalnej, jakoby inkwizytorzy byli ludźmi o skłonnościach sadystycznych i pałających żądzą władzy. W wyobraźni zbiorowej wpisał się na stałe obraz inkwizytorów jako ponurych starców, grzejących się wieczorami przy stosach palonych heretyków i czarownic (najlepszym przykładem jest skarykaturowana postać Bernarda Gui, inkwizytora Toledo, którego opisał w swej powieści Imię róży znany włoski pisarz Humbert Eco). Ta współczesna tendencja pokazywania inkwizytorów jako sadystycznych sędziów wspaniale wpisuje się w nurt kreowania Inkwizycji jako najbardziej krwawej instytucji wszechczasów. To nie takie postacie jak Konrad z Magdeburga, Robert le Bougre, Henryk Kramer czy Józef Sprenger ukształtowały w wyobraźni zbiorowej ciemną stronę Inkwizycji, lecz literatura i sztuka. Jak pisze Waldemar Łysiak w Malarstwie białego człowieka, to właśnie Inkwizycję "zmitologizowała jako symbol bestialstwa wroga katolicyzmowi reformacja tudzież historiografia protestancka bądź historiografia ślepo powielająca kłamstwa protestantów. "Współczesne badania źródłowe dowodzą, ze Inkwizycja była dużo bardziej humanitarna od sądów cywilnych, (gminnych, miejskich, państwowych), ze tortury stosowała nader rzadko i w formie nader ograniczonej, a więźniowie cywilnych lochów z premedytacją rzucali bluźnierstwa, aby dać sobie szansę przenosin do jurysdykcji inkwizycyjnej. Kliniczny przykład manipulacji, to płótno w muzeum Narodowym Budapesztu, długo tytułowane (katalogi, przewodniki, albumy itp.): "Inkwizycja", mimo, że obraz ukazuje ewidentnie scenę torturowania przez sądy świeckie! Dopiero ostatnio zmieniono tytuł na: "Izba tortur". Pierwszymi zwiastunami karykaturalnej wizji średniowiecznej Inkwizycji w literaturze były zarzuty Diderota i Woltera, a później Dostojewskiego. Jego Wielki Inkwizytor z Braci Karamazow bardziej niż źródła historyczne ukształtował w umyśle przeciętnego człowieka upiorną wizję Inkwizycji. Właśnie pióro czy pędzel najbardziej przyczyniły się do tego rodzaju skojarzeń. Wszelkiego rodzaju okrucieństwa Kościoła katolickiego czynione oczywiście ad maiorem Dei gloriam były i są nadal jednym z ulubionych tematów literackich. Obok takich pozycji jak Imię róży Eco należy dodać też niechlubny wkład literatury polskiej. Pozycja J.Andrzejewskiego Ciemności kryją ziemię jest podobno powieścią wzorowaną na hiszpańskiej kronice z 1485 roku, a w rzeczywistości - przejawem chorobliwej nienawiści autora do Kościoła katolickiego. Drugą niechlubną pozycją jest książka pióra lewicowego guru, nieświętej pamięci Andrzeja Szczypiorskiego, zatytułowana Msza za miasto Arras. Powieść ta bazuje "na prawdzie historycznej" XV wiecznego miasta Arras, gdzie miało miejsce "na niespotykaną dotąd skalę" prześladowanie Żydów, heretyków i czarownic. Obie te książki łączy pewna wspólna konstrukcja: oto grupa podstarzałych zakonników o skłonnościach sadystycznych ciemięży i piętnuje przejaw wolnej myśli u najbardziej postępowych przedstawicieli społeczeństwa. Inną niechlubną kartą są tu prace polskich "historyków" w rodzaju E.Potkowskiego (Heretycy i inkwizytorzy), w których aż roi się cytatów w rodzaju: "z reguły jednak Trybunałami Inkwizycyjnymi kierowali dominikanie i franciszkanie. Jacy to byli ludzie? Zwykle fanatycy, niekiedy chorzy psychicznie". Żaden z autorów tzw. powieści historycznych nie zadał sobie trudu, by sprawdzić, że działanie sądów inkwizycyjnych wyróżniało się in plus na tle sądów świeckich. W ten nurt "literatury historyczno-moralnej" wpisali się mistrzowie pióra tacy jak Orwell czy Lawrance. Zjawisko to jest w porównaniu z oświeceniowym wizerunkiem Inkwizycji nie jest czymś zupełnie nowym. A wystarczy przyjrzeć się XIX-wiecznym opisom nawet niechętnych katolicyzmowi historyków by dostrzec, że było zupełnie inaczej. "Co zaś do (...) okrucieństwa Inkwizycji, tj. co do krwiożerczości charakteru inkwizytorów, pokrótce zauważymy ze znakomitym i przez akatolików Zachodu wysoko cenionym (...) historykiem Hergenrotherem, ze inkwizytorowie byli to przeważnie mężowie nieskazitelni i obowiązkom swym wierni. Nawet najzawziętsi nieprzyjaciele Inkwizycji z uznaniem odzywają się o wielkiej czystości zamiarów i nieposzlakowanym życiu inkwizytorów (...). Buckle, w tym razie wcale nie podejrzany świadek oraz Llorente, historyk Inkwizycji i najzagorzalszy jej nieprzyjaciel, jako były jej sekretarz, mający przystęp do jej archiwów, stwierdzają niezłomną i nieposzlakowaną uczciwość inkwizytorów. Nawet Towsend, duchowny anglikańskiego wyznania, nie może się zdobyć na potępienie inkwizytorów i owszem nawet mówiąc o Inkwizycji w Barcelonie, wyznaje, ze wszyscy jej członkowie byli ludźmi czci i najwyższego poważania godnymi, a w swej większości byli mężami, pełnymi wyjątkowej miłości bliźniego. Obraz Inkwizycji, propagowany przez "literackich mistrzów pióra", rzekomo oparty jest na faktach historycznych, przeobraża się w pewien łatwo kojarzony schemat. Słowo "inkwizycja", w dużej mierze dzięki literaturze, stało się hasłem, który skupia w sobie wszelkie zło w Kościele, a nawet więcej jest symbolem nietolerancji i ograniczania wolności, nie tylko religijnej. To właśnie literatura przyczyniła się do tego, że na bazie rzekomej historii powstała legenda, utwierdzona i wzmocniona piórem. Mit Inkwizycji ma swoją historię, w małym stopniu zbieżną z prawdziwą historią Inkwizycji. Trudno nam dzisiaj w świetle medialnej wiedzy zaakceptować tezę, że Inkwizycja w średniowieczu stanowiła swoiście rozumiany postęp. Postęp, który polegał na przeszkodzeniu odruchowym, emocjonalnym mordowaniu heretyków zarówno przez samosądy w wielu miejscach Europy, jak i przez władze świeckie, które stosując sądy państwowe dalekie były od rzetelności w ocenie i osądzaniu kacerzy. Postęp ten polegał też na tym, że w momencie wprowadzenia Inkwizycji zmalała drastycznie liczba skazywanych na śmierć za herezję.

ZNIESIENIE INKWIZYCJI

Instytucja Inkwizycji po stłumieniu głównych ruchów heretyckich średniowiecza była stopniowo kasowana; najprędzej nastąpiło to we Francji. Warto zwrócić uwagę na liczby skazanych i czas działania sądów inkwizycyjnych, by zaobserwować jaskrawe kłamstwo, jakie zarzuca się Trybunałom. We Francji (gdzie wielu historyków twierdzi, że działania Inkwizycji były podobnie krwawe, co rewolucji francuskiej) ostatniego heretyka spalono na stosie w roku 1635, a działalność sądów inkwizycyjnych skasowano w roku 1772. Przez 137 lat francuskie Trybunały Inkwizycyjne nie wydały ani jednego wyroku skazującego! Co więcej, jak pisze Józef de Maistre, dłuższe utrzymanie Trybunałów Inkwizycyjnych we Francji zabezpieczyłoby ten kraj przed krwawą rewolucją. (...)

ZAKOŃCZENIE

(...) Propaganda antykościelna, w misterny sposób wspomagana środkami masowego przekazu, tak ustawia interpretacje zarówno faktów historycznych, jak i legend, że z całego szeregu zbrodni historycznych wybiera akurat Trybunały Inkwizycyjne jako najbardziej zbrodnicze zapowiedzi późniejszych systemów totalitarnych, takich jak komunizm czy nazizm. Nie ma żadnych logicznych podstaw, by wiązać zbrodnie XX-wiecznych fanatyków z działaniem Inkwizycji, a nie np. ze zbrodniami rewolucji francuskiej! Jedynym wytłumaczeniem jest tu kryterium subiektywności, które okrywa parasolem ochronnym zbrodnie dokonywane w imię "wolności, równości i braterstwa". Stawianie w jednym szeregu zbrodni stalinowskich i hitlerowskich z wyrokami sądów inkwizycyjnych świadczy o niesprawiedliwej tendencyjności i głupocie. Po pierwsze: czymś zupełnie innym były motywy zbrodni hitlerowców (dbających o czystość rasy) czy komunistów (walczących o równość klas społecznych, czy o władzę dla mas), a motywy wyroków inkwizycyjnych, które oprócz dbałości o prawdę skazywały także za zwykłe rebelie, sodomię czy bigamię. Po drugie: rozmiar "zbrodni" Trybunałów Inkwizycyjnych i systemów totalitarnych jest nieporównywalny w żadnej skali. Nikt z historyków twierdzących, że Inkwizycja jest w historii cywilizacji jedną z najsmutniejszych i okrutnych kart, nie chce wskazać na takie hekatomby jak skutki aborcji XX wieku, znacznie przekraczające wszystkie ofiary zbrodniczych systemów totalitarnych. Trudno bowiem wskazać na coś, co robi się właśnie w dbałości o samostanowienie czy prawa kobiet - byłoby to strzelaniem gola do własnej bramki. W takim selektywnym podejściu do interpretacji tkwi ogromny błąd - można bowiem się nie godzić na średniowieczne koncepcje wolności, ale nie należy także obstawać przy współczesnych tendencjach (o wiele bardziej okrutnych) jako powszechnie obowiązujących. Liczbę ofiar Świętej Inkwizycji podawano w setkach tysięcy, a nawet milionach (sic!). Za czasów propagandy socjalistycznej nie było możliwości korygowania tego rodzaju bredni. Czasy się zmieniły, lecz antykatolicka propaganda ze swymi "wybitnymi historykami" powiela dalej absurdalną kalkę oświeceniowej i protestanckiej propagandy. Ignorancja nadal święci tryumfy i dzisiaj. Nie będę tu wymieniał artykułów z "Gazety Wyborczej", gdyż mają one niewiele wspólnego z prawdą, jednak irytują publikacje w prasie, która w jakiejś mierze stara się być rzetelna.  (...) Atakowanie Kościoła za powołanie Świętej Inkwizycji jest często powodowane nienawiścią do katolicyzmu. Jak słusznie zauważył Józef Tyszkiewicz: "Albo czyż dziś cały ten świat "cywilizowany" ten "świat kultury i postępu"  należnem mianem piętnuje bestialskich morderców, a zarazem kierowników tak zwanej "wielkiej" rewolucji francuskiej? Czy w opinii publicznej ciąży na nich hańbiące piętno niewinnej krwi tak szczodrze przelanej? Czy my sami wspominamy jeszcze te miliony ofiar wymordowanych przez uczni Marksa i innych socjalistów? Któż nawołuje dzisiaj, by świat cały porozumiał się i wysiał ekspedycję karną (bo byłby to jedyny racjonalny środek) dla zgniecenia podlej bandy masońsko-liberalnej, wznawiającej męczeństwa z czasów Nerona w Meksyku?... Delikatna ludzkość XX wieku, którą tak oburza sam wyraz Inkwizycja, zdaje się być ślepą i głuchą, gdy mordowanymi i dręczonymi są katolicy! Podsumowując, trzeba pamiętać, że Inkwizycja była pierwszą instytucją, która wprowadziła dla każdego oskarżonego obrońcę z urzędu. Kary w sądach inkwizycyjnych były generalnie łagodniejsze od kar wydawanych przez sądy cywilne. Wprowadzono też wiele innowacji prawnych, przyjętych w sądownictwie dopiero w XX wieku (Inkwizycja stosowała np. skrócenie kary za dobre sprawowanie oraz zwolnienie za poręczeniem proboszcza - całkowicie nie do pomyślenia w ówczesnych sądach świeckich). Ilekroć próbuje się analizować i oceniać instytucje, które powstały w przeszłości, należy zachować intelektualną rzetelność. Podstawową zasadą tej rzetelności jest sumienne zbadanie źródeł i kontekstów historycznych, a przy próbie oceny -wskazanie na pozytywne i negatywne skutki analizowanego zjawiska. Trudno jednak dostrzec we współczesnych próbach oceny instytucji Inkwizycji pewną rzetelność intelektualną. Inkwizycję atakuje (często przy pomocy zwykłego fałszu i pomówienia) współczesna propaganda laicka, która przejęła schedę po oświeceniowych "naukowych analizach historycznych". Między innymi tej właśnie obłudnej propagandy efektem jest niestety "rewolucja ekspiacyjna" Kościoła katolickiego. Rok Święty 2000 rozpoczął się od serii aktów ekspiacyjnych za winy rzekomo obciążające historię Kościoła. Oczywiście rzeczą słuszną i dobrą jest zadośćuczynienie i przeproszenie za winy wyrządzone w przeszłości, jednak musi to być akt szczery i zasadny. Ilekroć przepraszamy za cokolwiek, musimy wskazać na konkretne naganne przewinienia, jak i tych, którzy się ich dopuścili. Tego warunku nie spełniają jednak przeprosiny za "grzech przeciwko godności kobiety i jedności rodzaju ludzkiego" czy "za obojętność Kościoła wobec nierówności społecznych", albo za "grzechy w dziedzinie podstawowych praw człowieka" (jakie grzechy i przez kogo popełnione?). W podobnym tonie wskazanie na instytucję Inkwizycji jako tej, która nacechowana była nietolerancją prowadzić musi katolików do wniosku, że powołanie Świętego Oficjum było błędem, za który należy przeprosić... Jakże zatem wytłumaczyć, że ten sam Kościół w szeregi świętych zaliczył czterech wielkich inkwizytorów: Piotra Męczennika, Jana Kapistrana (który zakazał w końcu stosowania jakichkolwiek tortur w procesach inkwizycyjnych), Piotra d'Arbues i papieża Piusa V - inkwizytora Lombardii, Komisarza Rzymskiej Inkwizycji? Do tych, którzy aktywnie uczestniczyli w tworzeniu Trybunałów Wiary, zaliczani są dominikanie: bł. Wilhelm Arnaud z sześcioma towarzyszami (męczennik, który zginął z rąk heretyków), bł. Guala z Bergamo, bł. Moneta - inkwizytor Lombardii oraz św. Dominik. Kościół wyniósł także na ołtarze św. Rajmunda z Penafort - pierwszego twórcę kodeksu inkwizycyjnego, oraz ogłosił błogosławionym Paganusa z Bergamo (inkwizytora z Lombardii zabitego przez heretyków), Jana z Vercelli, inkwizytora z Wenecji, Piotra z Ruffi zamordowanego przez heretyków inkwizytora Turynu, Gui Marramoldiego inkwizytora z Neapolu, Bartłomieja z Cervere, inkwizytora z Piemontu, który zginął śmiercią męczeńską, czy zastępcę św. Bartłomieja Aimona z Taparelli. Jeżeli szczerze podchodzi się do "teologii przeprosin", to należałoby raczej mówić o grzechach hierarchów Kościoła, takich jak popieranie teologii wyzwolenia, homoseksualizmu czy komunizmu, odstępstwo od dogmatów Wiary, niszczenie liturgii czy w końcu uznawanie sekt heretyckich za pełnoprawne "Kościoły". Ten przedmiot przeprosin można jasno określić, wskazując na tych, którzy będąc wewnątrz Kościoła głoszą swe "nowatorskie" tezy, powodując tym samym jego osłabienie. Jednak w serii aktów ekspiacyjnych tego rodzaju deklaracje niestety się nie znalazły...  Największą wadą przeprosin jest jednak przemilczenie nieutracalnej świętości Kościoła. Na oczach całego świata najwyżsi dostojnicy kościelni wskazali na "grzechy" Kościoła ani razu nie wspominając, że Kościół jest "bez skazy i zmarszczki" (Ef 5, 27). Brak rozróżnienia na grzesznych członków Kościoła, dopuszczających się grzechów, i Kościoła jako instytucji wewnętrznie świętej i nieskalanej spotęgował jeszcze bardziej opinię o Kościele, który podobnie jak organizacje charytatywne czy rządowe błądzi i się myli, jest bowiem organizację czysto ludzką, a więc omylną i słabą. Te akty wskazujące na "grzeszność Kościoła" drastycznie zmniejszyły dumę katolików z tego, że należą do Kościoła Rzymskiego. Jak słusznie zauważył biskup Como, Aleksander Maggiolini: "Trzeba być bardzo roztropnym w przepraszaniu za grzechy w przeszłości, bo w rezultacie stworzy się wrażenie, ze nawracając się do katolicyzmu, przystępuje się do bandy opryszków, a nie do wspólnoty świętych."   Współczesne niezrozumienie idei Świętej Inkwizycji bierze się stąd, że wizja świata, która legła u podstaw powołania Trybunałów Wiary, opierała się na zupełnie nieczytelnej dla wielu współczesnych zasadzie, przyjmującej obiektywne istnienie prawdy i fałszu, pewności wiary i pełni prawdy w Kościele Rzymskim oraz przekonaniu o realnej możliwości wiecznego potępienia. Tymczasem obecnie praktycznie nie istnieje już pojęcie herezji, a żaden heretyk nie jest już potępiany. Co więcej, wystąpienia współczesnych teologów wmawiających wiernym, że "duchowość inkwizytorska w Kościele jest na szczęście znienawidzona" czy twierdzących, że "inkwizytorzy byli grzesznikami, ludźmi bez miłości, pełnymi nietolerancji, głupoty i oskarżamy ich przede wszystkim dlatego, ze osądzali ludzi bez badania" nie jest niczym innym, jak przysłowiowym strzelaniem gola do własnej bramki. Na koniec trzeba też dodać, że cały posoborowy ruch ekumeniczny jest sprzeniewierzeniem się wielowiekowej pracy inkwizytorów, którzy w obronie czystości wiary niejednokrotnie oddawali życie

Rafał A. Ziemkiewicz

Stosy kłamstw o Inkwizycji

(artykuł ukazał się w Gazecie Polskiej dnia 26 września 1996 roku)

Obraz Świętej Inkwizycji, pokutujący w potocznej świadomości i bezustannie ugruntowywany przez media, ma tyle samo wspólnego z historyczną prawdą, ile Księstwo Mołdawii z serialu "Dynastia" z prawdziwą Mołdawią.

O Świętej Inkwizycji słyszał każdy. Przy dziesiątkach okazji przywołuje się ją jako symbol najstraszliwszego w dziejach cywilizacji masowego prześladowania, fanatyzmu i kontroli myśli. Liczni autorzy każą nam widzieć w niej historyczny pierwowzór hitleryzmu i stalinizmu. Każda napaść na Kościół i religię katolicką obowiązkowo zawiera odwołanie do jakoby powszechnie znanych, a nie odpokutowanych zbrodni Świętego Officjum. O owych enigmatycznych zbrodniach przypomina bez przerwy - ale i bez konkretów - prasa, filmy, literatura. Nawet pornografia z lubością wyżywa się w kojarzeniu tortur z lochami Inkwizycji i zakapturzonymi mnichami.

Kto by jednak chciał ową najczarniejszą z legend skonfrontować z dziełami historyków - nawet tych nie kryjących swej niechęci do Kościoła i religii - przeżyje głębokie zdumienie, że wszystko było inaczej. Znajomość choćby tylko podstawowych faktów każe stwierdzić, że cała ta wymyślona w ostatnich stuleciach legenda okrutnej, fanatycznej i zbrodniczej Inkwizycji ma tyle wspólnego z historyczną prawdą, ile księstwo Mołdawii z serialu "Dynastia" z istniejącym naprawdę państwem o takiej nazwie.

Nie twierdzimy tu, że Inkwizycja nie istniała ani że poszczególni jej sędziowie nie dopuszczali się postępków, z dzisiejszego punktu widzenia, godnych głębokiego ubolewania. Niektóre fakty z dziejów Inkwizycji, wyrwane z historycznego kontekstu, budzą w dzisiejszym człowieku zrozumiały odruch sprzeciwu. Kłamstwo czarnej legendy opiera się jednak na całkowitym przeinaczeniu historycznego tła i proporcji. W istocie bowiem, jak piszą Jean i Guy Testasowie, na tle ogólnie panujących obyczajów Inkwizycja była najbardziej obiektywną instytucją swej epoki.

O wydarzeniach sprzed wieków nie można wyrokować nie znając mentalności czasów, w których miały miejsce, ani wypadków, które do nich doprowadziły. Potoczna wiedza o Inkwizycji, ukształtowana przez osiemnastowiecznych, fanatycznych antyklerykałów i rozbudowana przez ich następców, opiera się właśnie na oderwanych faktach, przeinaczanych, wyolbrzymianych i obudowywanych całkiem fantastycznymi hipotezami. Co istotne, czarnej legendy Inkwizycji nie tworzyli historycy, nawet najbardziej stronniczy.

Autorytetami od okrzyczanych zbrodni Świętego Officjum stali się głównie pisarze i scenarzyści, których nikt nigdy nie próbował rozliczać z rzetelności czy obiektywizmu.

Czym w ogóle była Inkwizycja? Czarna legenda każe widzieć w niej coś na kształt kościelnej tajnej policji, stojącej ponad prawem i dysponującej nieograniczonymi prerogatywami do więzienia, torturowania i mordowania kogo tylko jej się spodobało. W istocie zaś Inkwizycja powołana została w chwili ogarniającego Europę kryzysu społecznego właśnie po to, aby położyć kres szerzącemu się bezprawiu, i, lepiej lub gorzej, zadanie owo wypełniła, oszczędzając staremu kontynentowi wielu krwawych zawieruch.

Współczesnemu człowiekowi sam fakt potępiania przez Kościół herezji i zwalczania ich usiłuje się przedstawić jako rzecz z gruntu naganną, jak gdyby pierwowzór totalitarnych tendencji do tłumienia wolności myśli. Zapomina się przy tym, że religia chrześcijańska stanowiła w państwach średniowiecznych podstawę społecznego ładu, równie niekwestionowaną, jak dzisiaj demokracja i prawa obywatela. W przypadku większości herezji zakwestionowanie owej ideologicznej podstawy było środkiem służącym walce z ustrojem. Atak na dogmaty wiary zbiegał się nierozdzielnie z atakiem na króla lub feudalnego pana, towarzyszyły mu zawsze żądania natury politycznej, zazwyczaj także odwieczny postulat wszelkich rewolucji, aby wymordować bogatych i rozdzielić ich mienie między biednych - czyli samych heretyków. W formie sporów religijnych znajdowały ujście konflikty o podłożu ekonomicznym lub narodowościowym, i to one właśnie nadawały tym konfliktom temperaturę prowadzącą do okrucieństw.

Trzeba wyjątkowo złej woli, by kwestionować fakt, iż Kościół wczesnego średniowiecza był wobec herezji bardzo wyrozumiały.

Jego reakcją na rozmaite nauczania, kwestionujące ustalenia Kościoła, były z reguły dyskusje, polemiki i synody, na których w świetle Pisma Świętego starano się znaleźć prawdziwe rozwiązanie spornych kwestii. Interwencje władz świeckich zdarzały się sporadycznie, zazwyczaj wtedy, gdy pojawiało się realne niebezpieczeństwo rozbicia jedności kościoła, co zagrażałoby także państwu.

Atmosfera wieku XII różniła się jednak zasadniczo od stuleci poprzednich. Przede wszystkim, nad chrześcijańską Europą zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo Islamu. Prowadzona z nim walka i ruch krucjatowy oraz związana z tym spirala obustronnych wojennych okrucieństw w ciągu kilku pokoleń pogrzebały średniowieczną tolerancję. Zarazem stopniowe przemiany ekonomiczne zachwiały wewnętrznym pokojem, pchając zubożałe tłumy do rewolt, a feudałów do wyniszczających wojen domowych. Było to stulecie nie notowanych od czasu wielkiej wędrówki ludów społecznych napięć, dzikich okrucieństw i obłędnych nierzadko ideologii, pragnących przewrócić świat do góry nogami.

Głoszenie takich ideologii spotykało się, z oczywistych względów, z ostrą reakcją zagrożonych władców. Pod hasłem walki z herezją stosowali oni coraz okrutniejsze represje. Z drugiej strony, oskarżenie o herezję było dobrym sposobem zniszczenia przeciwnika lub wymówienia posłuszeństwa feudalnemu suwerenowi. Herezja stała się powszechnie nadużywanym orężem w politycznych rozgrywkach, często pretekstem do zwykłych grabieży. Tradycyjnie wyrokowanie o herezji leżało w kompetencjach biskupów, ale szybko przestało to wystarczać - lokalni dostojnicy Kościoła byli nazbyt często zastraszani lub korumpowani przez feudałów.

Powołanie systemu obiektywnych sądów, podlegających bezpośrednio papieżowi, władnych ustalać, co rzeczywiście jest herezją, a co nie, było w tej sytuacji jedyną możliwością przeciwstawienia się ogarniającemu Europę chaosowi. Nieprzypadkowo w dekrecie Papieża Grzegorza IX, określającym zasady funkcjonowania trybunałów inkwizycyjnych, czytamy iż jednym z ich podstawowych celów ma być niedopuszczenie do karania za herezję osób niewinnych.

Jedną z charakterystycznych cech antykatolickiej propagandy jest wybielanie wszystkich historycznych przeciwników Kościoła Rzymskiego. Człowiekowi dzisiejszemu podsuwa się prostacki, czarno - biały obraz historii. Wszyscy, którzy kiedykolwiek z jakichkolwiek pozycji zwalczali katolicyzm, obsadzani są w nim w roli szlachetnych idealistów, prześladowanych za śmiałość myślenia przez fanatyczny, żadny władzy i kierowany wyłącznie chęcią ugruntowania swej pozycji kler.

W taki wyidealizowany, krańcowo odmienny od prawdy sposób przedstawia się zwłaszcza sektę Katarów, zwanych również Albigensami, głównego wroga Kościoła u zarania Inkwizycji i bezpośrednią przyczynę jej powołania. Doktryna Katarów zakładała generalne potępienie dla świata, a nade wszystko dla ciała ludzkiego. Świat był bowiem według "doskonałych" dziełem szatana, seks i prokreacja - najgorszą z możliwych zbrodnią, spędzanie płodu uczynkiem zalecanym, a jedyną drogą ratunku dla grzeszników "oczyszczenie" przez rytualną śmierć głodową (osoby wskazane przez katarskich przywódców zamurowywano w głodowym bunkrze, zupełnie tak, jak czynili to kilka wieków później hitlerowcy). Sekciarze dopuszczali się na katolikach, a zwłaszcza na duchownych, masowych morderstw, które burzyły krew współczesnych. I choć jest faktem, że potem dorównały im z nawiązką okrucieństwa pacyfikujących Prowansję wojsk krzyżowych - złożonych głównie z od pokoleń śmiertelnie z południowcami skłóconych Normanów - to robienie z Albigensów niewinnych owieczek jest doprawdy absurdem.

Chęć wywołania u współczesnych odrazy i jednostronnego potępienia dla Kościoła Rzymskiego każe także przemilczać prawdę o charakterze ruchów reformacyjnych i ich przywódcach. Raczej nie wspomina się o chorobliwej nienawiści Lutra do Żydów, o jego licznych wezwaniach do pogromów oraz pismach, w których snuł plany całkowitego wyniszczenia i wypędzenia z Europy wyznawców judaizmu. Nie wspomina się o charakterystycznej i dla niego, i Jana Kalwina obsesji ścigania czarownic. Co więcej, z wyjątkową perfidią przypisuje się "polowania na czarownice" właśnie Inkwizycji, co jest wierutną bzdurą.

To fakt, że przed sądami inkwizycyjnymi stawali ludzie oskarżeni o czary. Kilkakrotnie nawet, zwłaszcza w późniejszym czasie, zapadały w takich sprawach wyroki skazujące. Częściej jednak Inkwizycja uniewinniała podejrzanych i powściągała zapędy ludności; w jednym z procesów w Hiszpanii trybunał inkwizycyjny przyjął nawet wykładnię, na mocy której złożenie oskarżenia o czary mogło zostać uznane za herezję - co na długie lata zlikwidowało tam problem czarownic. W istocie właśnie historia renesansowych "polowań na czarownice" może być dowodem, że istnienie Inkwizycji zapobiegło stoczeniu się krajów katolickich w otchłań zbiorowej histerii i masowych morderstw, jak to się stało w tej części Europy, gdzie podobnej wyższej instancji zabrakło. Według szacunków Briana B. Levacka, zawartych w książce "Polowanie na czarownice w Europie", w wieku XVI w całej Europie spalono za czary około 300 tysięcy osób, głównie kobiet. Dwie trzecie z nich zginęło w protestanckich Niemczech, a około 70 tysięcy w oderwanej od Kościoła Anglii.

Jeśli szuka się w historii prawdy, nie amunicji do kampanii propagandowych, trzeba zwrócić uwagę na fakt, że Inkwizycja w większości wypadków działała w atmosferze antykatolickiego terroru, wojny, broniąc tradycyjnego porządku przed ewidentnie zbrodniczymi rewolucjami. Nie od rzeczy jest pamiętać, że wielu inkwizytorów poniosło męczeńską śmierć, niektórzy z rąk heretyckich powstańców, inni z polecenia władców, dla których ci nieprzekupni i niezależni sędziowie byli często przeszkodą.

Jednym z głównych elementów czarnej legendy jest podkreślanie rzekomego okrucieństwa Inkwizycji.

Sugeruje się, jakoby Inkwizycja znała tylko jeden wyrok - śmierć na stosie, i jakoby szafowała nim bez umiaru. Sugeruje się, że całe postępowanie sądowe Inkwizycji oparte było na wyrafinowanych torturach. Twierdzi się wreszcie, że Inkwizytorami byli ludzie o sadystycznych skłonnościach, fanatyczni mordercy i psychopaci, ogarnięci manią zabijania.

Do jakiego stopnia jest to sprzeczne z prawdą, najlepiej świadczą zaczerpnięte z opracowań historycznych liczby. Bernard Gui, jeden z ulubionych szwarccharakterów antyinkwizycyjnej literatury, jako Inkwizytor Tuluzy w latach 1307 - 1323 wydawał średnio jeden wyrok śmierci na sto rozpatrywanych spraw (ściślej biorąc, była to decyzja o przekazaniu oskarżonego sądowi świeckiemu, albowiem Inkwizycja sama wyroków śmierci ferować wówczas nie miała prawa). Działo się to w samym sercu nieformalnego "państwa" Albigensów, jeszcze wówczas aktywnych. Ten fakt dość słabo przystaje do owego fanatyka, ogarniętego manią tropienia i palenia na stosie sług szatana, jakiego znamy z kart "Imienia Róży" Umberto Eco.

Równie zaskakująco w porównaniu z czarną legendą wyglądają zapisane w dokumentach efekty działalności okrzyczanej szczególnie okrutną i bezwzględną Inkwizycji Hiszpańskiej. Ustalenie dokładnych danych dla całej Hiszpanii jest rzeczą sporną, istnieją bowiem źródła dawne, choć o kilkaset lat późniejsze od Torquemady, szacujące liczbę spalonych na stosie przez Inkwizycję - w ciągu całej jej kilkusetletniej działalności - nawet na trzydzieści tysięcy. Jest to największa z kiedykolwiek rzuconych liczb; wymienia ją Juan Antonio Llorente, historyk zdecydowanie niechętny Kościołowi, nie wskazując jednak żadnych konkretnych źródeł tych danych. Nawet jeśli przyjąć tę liczbę bezkrytycznie, jak uczyniła to część dawniejszych historyków, wydaje się ona stosunkowo skromna w porównaniu z osiągnięciami choćby republikańskich władz tejże Hiszpanii, które w czteroleciu 1936-39 zdążyły zgładzić ponad sześćdziesiąt tysięcy obywateli za takie zbrodnie, jak arystokratyczne urodzenie, zbyt duży majątek, zbyt wysokie wykształcenie bądź śluby zakonne.

Zupełnie inny jednak obraz wyłania się, kiedy sięgniemy do fragmentarycznie zachowanych źródeł z epoki. W uważanym za szczególnie "gorący" hiszpańskim okręgu Bajadoz w ciągu 1O6 lat (1493-1599) skazano na stos... 20 osób. Podobne liczby zawierają dokumenty z innych archiwów. Według dzisiejszych szacunków, sporządzanych na podstawie źródeł z epoki, na ok. 50 tys. procesów, jakie odbyły się przed trybunałami inkwizycyjnymi w całym kraju w latach 1560-1700 wydano mniej niż 500 wyroków śmierci - około jeden na sto.

Okres wcześniejszy, od roku 1484 do 1560, budzi więcej rozbieżności. Najbardziej niekorzystne dla Torquemady szacunki historyków mówią o stu tysiącach procesów i około dwóch tysiącach wydanych wyroków śmierci (ich wykonywanie, o czym za chwilę, nie jest jednak wcale pewną sprawą).

Nawet jeśli uznamy te dane za prawdziwe, trzeba pamiętać, iż - znowu - inkwizycja działała tutaj w warunkach podwójnej wojny, bowiem działaniom zbrojnym na granicach towarzyszyły bardzo silne, mające właściwie znamiona wojny domowej, napięcia etniczne. Inkwizycja Hiszpańska, odmiennie niż w innych krajach, została wmontowana w państwowy system sprawiedliwości i na polecenie królowej Izabelli zajmowała się nie tylko wykrywaniem sprzyjających Maurom agentur wśród żydowskich conversos (które, wbrew twierdzeniom niektórych propagandystów, faktycznie istniały), ale także sądzeniem części przestępstw kryminalnych. Przed trybunałami zreorganizowanej przez Torquemadę Inkwizycji stawiani byli złodzieje kościołów, koniokradzi, sodomici czy mordercy, których, co trzeba uwzględnić, spora liczba znajduje się zapewne wśród skazańców.

Bardzo dokładne dane zachowały się natomiast co do hiszpańskiej części "Nowego Świata", gdzie, wedle legendy, inkwizytorzy mieli towarzyszyć okrutnym zdobywcom i z krzyżem w ręku dokonywać na Indianach krwawych masakr oraz palić ich na stosach. W istocie np. w Meksyku pomiędzy rokiem 1574 a 1715 odbyło się... 39 egzekucji.

Właściwych proporcji nabierają te liczby dopiero na tle realiów epoki, w której - wedle osławionego prawa Magdeburskiego - każdy sąd grodzki, złożony z najzupełniej przypadkowych mieszczuchów i zadającego męki "mistrza", mógł wymierzyć 21 rodzajów "kwalifikowanej" (tj. połączonej ze specjalnymi torturami) śmierci za przestępstwa takie, jak kradzież czy cudzołóstwo. W Strasburgu w samym tylko październiku 1582 skazano na stos 134 czarownice - dokładnie dwa razy więcej, niż wynosi zsumowana liczba ofiar pięciu największych auto da f? w dziejach Inkwizycji Hiszpańskiej. W księgach miejskich Genewy znajdujemy zapis, iż w 1545 Kalwin kazał tam spalić za czary - bez żadnego sądu - 31 osób.

Do dziś zachowały się zapiski niektórych Inkwizytorów, których antykatolicka propaganda wykreowała na potwory w ludzkich skórach. Z owych zapisków wyzierają jednak sylwetki nie zbrodniarzy, ale sędziów, pragnących przede wszystkim ustalić prawdę.

W swoim podręczniku dla inkwizytorów wspomniany już Bernard Gui uczy, że Inkwizytor powinien "zawsze zachować spokój, nie dać się ponieść złości ani oburzeniu... powinien nie zatwardzać swego serca i nie odmawiać zmniejszenia albo złagodzenia kary zależnie od towarzyszących okoliczności... W przypadkach wątpliwych powinien być ostrożny, powinien wysłuchiwać, dyskutować i badać, aby dojść cierpliwie do światła prawdy".

Równie nie przystają do otaczającej autora legendy zachowane zapiski znienawidzonego Tomasza Torquemady. Zredagowane przez niego Instrukcje pełne są napomnień, aby sędziowie nie ulegali gniewowi ani łatwym uproszczeniom, aby pamiętali o miłosierdziu i o tym, że ich celem jest zwalczanie grzechu, nie grzeszników.

Na takich wskazówkach raczej nie wychowywali się fanatyczni zbrodniarze. Niechętni religii historycy zazwyczaj wszystkie te wskazania odsuwają na bok, z lekceważącą kwalifikacją "hipokryzja". Po cóż jednak miałby Torquemada udawać w swoich prywatnych, w ogóle nie przeznaczonych dla niczyich oczu zapiskach, które pełne są podobnych myśli? Przed kim odgrywałby komedię, żyjąc w ascezie i przeznaczając cały majątek na wsparcie dla ubogich - w tym często dla rodzin osób skazanych przez jego trybunały? Przed swymi współczesnymi na pewno niczego odgrywać nie musiał, a trudno podejrzewać, by przewidział encyklopedystów, oświeceniowy antyklerykalizm i dzisiejszą antykatolicką propagandę.

O ile wyłaniające się ze źródeł postacie inkwizytorów zdumiewają, to przyjrzenie się procedurom pracy trybunałów inkwizycyjnych w zestawieniu z czarną legendą wręcz szokuje.

Wspominaliśmy już tutaj o dominującym w renesansowej Europie prawie magdeburskim, wyjątkowo okrutnym, znającym jeden jedyny dowód - przyznanie się oskarżonego do winy, i jeden jedyny sposób zdobycia tegoż dowodu - tortury. Proces przed zwyczajnym, świeckim sądem czasów renesansu w ogromnej większości przypadków był sprawdzianem odporności podejrzanego na ból. Chronić go mogło tylko wysokie urodzenie lub przynależność do grup mających własne sądy (jak np. wojskowi). Zwykły plebejusz, aby zostać uznanym za niewinnego, musiał wytrzymać pięciokrotne "palenia", czyli tortury. Nawiasem mówiąc, stąd pozostałe do dziś w polszczyźnie powiedzenie "pal go sześć" - w ustach prowadzącego przesłuchanie oznaczało to ostatnią, szóstą kolejkę tortur, po której już bez dalszych indagacji wypuszczano podejrzanego na wolność.

W wypadku sądów inkwizycyjnych, żaden z ich sędziów nie miał wątpliwości, że jego celem nie jest skłonienie oskarżonego, by się przyznał, ale ustalanie prawdy. Stąd Inkwizycja przywróciła szereg instytucji nie znanych Europie od czasów antycznych oraz dodała szereg nowych, przejętych później przez sądy świeckie i uważanych dziś za nieodłączny warunek wolności obywatelskich.

I tak, oskarżony przed trybunałem inkwizycyjnym nie tylko mógł, ale na stanowcze polecenie Grzegorza IX musiał korzystać z usług obrońcy - zawodowego prawnika. Wyrok wydawał wprawdzie zawodowy sędzia, ale miał w tym obowiązek konsultowania się z liczącą od kilku do dwudziestu osób ławą przysięgłych, którą instrukcje Świętego Officjum nakazywały wybierać spośród najbardziej szanowanych miejscowych obywateli. A wreszcie, innowacja wręcz rewolucyjna - oskarżonemu i jego obrońcy sąd miał obowiązek udostępnić wszystkie zebrane dowody winy, wraz z podaniem nazwisk zeznających przeciwko oskarżonemu świadków. Mówiąc nawiasem, tym ostatnim groziły bardzo surowe - do śmierci włącznie - kary w wypadku udowodnienia fałszywych oskarżeń.

Od połowy wieku XIII inkwizytorom wolno było posyłać skazańca na tortury, instrukcje jednak wyraźnie zabraniały uwzględniania wydobytego na torturach zeznania jako materiału dowodowego, stąd w praktyce nie korzystano z tej możliwości zbyt często. Zupełną nowością w historii była przyjęta właśnie przez Inkwizycję zasada, iż człowiek niepoczytalny nie może być sądzony ani karany. Stąd wymogiem sądu była rozpoczynająca przewód obdukcja lekarska. Dokonujący jej medyk mógł, stwierdziwszy zły stan zdrowia, zabronić stosowania tortur, a stwierdzenie choroby psychicznej podsądnego automatycznie uwalniało go od wszelkiej odpowiedzialności.

Uniknąć kary można było zresztą także na wiele innych sposobów; instrukcje Inkwizycji przewidywały różnorakie formy łagodzenia wyroków i amnestii. Jeszcze w ostatniej chwili przed egzekucją skazany mógł publicznie ukorzyć się i uniknąć stosu.

Tę ostatnią karę stosowano jednak rzadko. Trybunały wymierzały głównie rozmaite kary kanoniczne, nakładały grzywny, nakazywały noszenie znaków hańby, wreszcie udział w "obrzędzie pojednania" - auto da fe. Wiele przeinaczeń dotyczących Inkwizycji Hiszpańskiej opiera się na kłamliwym utożsamieniu tego ostatniego obrzędu ze spaleniem na stosie. W istocie w większości wypadków miał on charakter całkowicie bezkrwawy - jego punktem kulminacyjnym było zapalenie... świec, trzymanych przez wyznających swe winy nawróconych heretyków. Gdy przyjęło się łączyć auto da fe z quemadero (stosem), liczba spalonych stanowiła z reguły kilka procent ogólnej liczby pokutników; w dużych auto da fe z udziałem ponad stu skazanych, bywało ich kilku, bardzo rzadko kilkunastu. Wystarczyło jednak, dzięki prymitywnej manipulacji słownikowej, utożsamić zapisane w dokumentach liczby uczestników auto da fe z liczbą spalonych na stosie, a już liczba rzekomych ofiar "inkwizycyjnego terroru" została w potocznej świadomości pomnożona kilkunastokrotnie.

Przymierzmy wiedzę, którą na temat Inkwizycji dysponujemy, do tła epoki. Do rzezi, jakie w tym czasie urządzali katolikom Henryk VIII lub Cromwell (Robert Steel w szanowanym dziele Social England pisze wręcz: "W Anglii liczba powieszonych za herezję przewyższa trzydzieści do czterdziestu razy analogiczne dane dla działalności Inkwizycji Hiszpańskiej"). Do morderstw dokonywanych przez Luteran i Hugenotów, do praktyki ówczesnego prawa karnego. Nawet szczególnie ponoć "krwawa" Inkwizycja Hiszpańska prezentuje się na ich tle niezwykle skromnie. Tym bardziej, że przecież Inkwizycja w większości wypadków spełniała zadanie, dla którego ją powołano - ocaliła spójność i byt katolickich królestw, zapobiegła wielu rewolucjom, rzeziom, wojnom domowym i masowym zbrodniom. Trzeba o tym koniecznie pamiętać, zanim przystąpi się do wyliczania w jej dziejach rzeczy, których człowiek dwudziestego wieku nie akceptuje.

Tym bardziej trudno o jakiekolwiek porównanie działalności Inkwizycji ze zbrodniami Rewolucji Francuskiej, kiedy to tylko w ciągu dwóch lat (1792 - 94) zamordowano 36.000 ludzi, w tym 12.000 bez żadnego w ogóle wyroku sądowego. Trudno znaleźć jakiekolwiek proporcje pomiędzy działalnością Inkwizycji a krwawą pacyfikacją katolickiej Wandei, czy ze zbrodniami Komuny Paryskiej, nie mówiąc już o stu kilkudziesięciu milionach ofiar dwudziestowiecznego komunizmu.

Mimo to nie słyszy się jakoś, aby komuś, kto odwołuje się do idei praw człowieka i obywatela, do wolności, równości i braterstwa, do sprawiedliwości społecznej albo republikanizmu, kazano wstydzić się i bić w piersi za owe miliony grobów, jakie po sobie te idee pozostawiły. Natomiast kilkuset skazanych przez Inkwizycję Hiszpańską, w cudowny sposób pomnożonych do dziesiątek, a nawet już setek (!) tysięcy, jest bezustannie przywołanych jako argument przeciwko katolicyzmowi i przy każdej okazji opatrywanych żądaniem jakichś specjalnych ekspiacji oraz pokut.

Ten stan rzeczy będzie się utrzymywał tak długo, jak długo pozwolimy naszym współczesnym trwać w historycznej ignorancji na ten temat. Przekazanie im prawdy o Inkwizycji i położenie kresu czarnej legendzie pozostaje wielkim zadaniem dla historyków i publicystów.

(Rafał A. Ziemkiewicz)

Przebieg tortur

Do XVI w. w postępowaniu karnym dominował proces skargowy. Głównymi środkami dowodowymi były w nim: przysięga, ordalia, świadkowie i dokumenty. Wraz z wydaniem "Caroliny" upowszechnił się proces inkwizycyjny. Charakteryzowały go następujące cechy: wszczynany był z urzędu, wszystkie funkcje procesowe złączone były w osobie sędziego, który przyjmował na siebie rolę oskarżającego, broniącego i wyrokującego, proces był tajny i pisemny, wreszcie - postępowanie dowodowe opierało się na legalnej (formalnej) teorii dowodowej. Połączenie wszystkich tych czynników powodowało, że oskarżony przestawał być podmiotem, a stawał się przedmiotem procesu. Sama nazwa procesu pochodziła od łacińskiego terminu "inquisitio" - oznaczającego badanie, dochodzenie.

Proces inkwizycyjny składał się z trzech stadiów:

  1. Inkwizycja generalna - miała charakter postępowania informacyjnego, jej celem było określenie czynu przestępnego i ewentualnego sprawcy. Wszczynano ją na podstawie donosu lub złej sławy publicznej. Obejmowała wizję lokalną i sumaryczną oraz przesłuchanie świadków bez przysięgi.

  2. Inkwizycja specjalna - była właściwym postępowaniem dowodowym, mającym na celu zebranie odpowiednich dowodów obciążających. Przesłuchanie oskarżonego odbywało się w formie odpowiedzi na z góry przygotowane krótkie pytania (artykuły dowodowe). Wartość każdego środka dowodowego była ustawowo określona, stąd nazywano to legalną (formalną) teorią dowodową. Na początku powszechnie stosowana była pozytywna teoria dowodowa, zgodnie z nią - sędzia mógł wydać wyrok, jeżeli za winą przemawiały dowody odpowiedniej jakości i w określonej ilości. W XVIII w. upowszechniła się negatywna teoria dowodowa, nie zezwalająca na wydanie wyroku przez sędziego, jeżeli odpowiednich dowodów nie było. Dowody dzieliły się na pełne (przyznanie się do winy, zeznania dwóch świadków złożone pod przysięgą, opinie biegłych) i niepełne (poszlaki, zeznania jednego świadka), a wśród nich więcej lub mniej niż niepełne. Najlepszym spośród wszystkich dowodów było przyznanie się oskarżonego do winy, co nazywano "królową dowodów" ("confessio est regina probationum') i właśnie dla jego osiągnięcia stosowano w procesie tortury.

  3. Osądzenie - oparte było na materiałach dowodowych wskazanych w śledztwie i ich ocenie dokonanej przez sędziego. Od wyroków w sprawach karnych nie było apelacji. Jeżeli w toku postępowania nie zdołano zebrać odpowiednich dowodów, ale w mniemaniu sędziego istniały uzasadnione podejrzenia, wtedy mógł on ogłosić czasowe uwolnienie oskarżonego od sądu, umożliwiające wznowienie procesu zaraz po ich ujawnieniu, przy czym wcale nie oznaczało to uwolnienia z więzienia, w którym oskarżony nadal mógł przebywać. Z kolei brak pełnego dowodu, ale posiadanie innego dowodu stanowiącego połowę jego wartości, pozwalało na wymierzenie kary nadzwyczajnej, tzw. kary z podejrzenia, co nieraz było dość złudne, zwłaszcza, gdy zamiast kwalifikowanej  - orzekano zwykłą karę śmierci.

Zgodnie z legalną teorią dowodową przyznanie się do winy było "królową dowodów. Celem jego uzyskania, prawo zezwalało - dla wymuszenia zeznań - stosować w toku śledztwa cierpienia fizyczne. Określeniem dla nich najczęściej stosowanym były terminy: w języku polskim - "tortury" i "męki", w łacińskim - "tortura", "questionones tormenta" i "inqusitiones corporales", a w niemieckim - "Folter", "Tor tur", "scharffe Fragen".

Wbrew pozorom - przeprowadzanie tortur odbywało się według rygorów ściśle przewidzianych przez prawo. Ich podstawy określały przepisy "Caroliny" (art. 21 - 61) oraz powstałe na jej gruncie inne źródła prawa. Zgodnie z nimi - torturom nie podlegali uczeni doktorzy, szlachta, urzędnicy, starcy, dzieci poniżej 14 lat i kobiety brzemienne. Od zasady tej były jednak wyjątki, zwłaszcza gdy popełniono "zbrodnię przeciwko majestatowi" lub uprawiano czary. Tortury odbywały się z reguły w obecności rajcy pełniącego funkcję sołtysa sądowego, dwóch ławników i pisarza sądowego. Nazywano ich "panami zastolnymi", gdyż zasiadali za znajdującym się w izbie tortur stołem, na którym przeważnie znajdował się krzyż, zbiór przepisów prawnych i akta sprawy. Obok nich, w torturach uczestniczyli "panowie przedstolni", którymi byli instygatorzy pełniący funkcje oskarżycielskie i przedstawiciele władzy (podstarostowie) oraz dziedzice. Wyjątkowo, jeżeli sprawa była znaczna, brała w nich udział cała rada miejska. Same tortury przeprowadzał kat, osobiście lub z kilkoma pomocnikami zwanymi hyclami. Szacowne to gremium dla dodania sobie odwagi i animuszu przed rozpoczęciem tortur, jak i w ich trakcie, tęgo sobie popijało. Na stole stało zawsze kilka butelek wódki, z których obficie raczono się gorzałką. Pijani sędziowie, urzędnicy i oprawcy, będąc pod przemożnym wpływem alkoholu (wpadali w stan upojenia) i nie potrafiąc trzeźwo myśleć - łamali wszelkie rygory prawne. Kończyło się to fatalnie dla oskarżonego, który szybko przestawał przypominać istotę ludzką.

Aby skończyć z powszechnym pijaństwem w sądach, zaczęto nawet wydawać specjalne instrukcje o trzeźwości, jak to uczyniła Katarzyna z Zamoyskich Mniszchowa, która w swoich dobrach nakazała aby: "Urząd miejski, gdy jakową sprawę sądzić będzie, nie po pijanemu, ale po trzeźwemu, na stole w urzędowej izbie nie kwarta gorzałki lub konew miodu, ale krucyfiks i Sakson ma być". Sam B. Groicki pisał również: "A sędziowie mają sądzić trzeźwo będąc, nie jedząc ani pijąc sądy odprawiać".

Proces inkwizycyjny zaczynał się od zarządzenia przez sąd przesłuchania oskarżonego, które mogło być zwyczajne bądź pod przysięgą. Powtarzano je wielokrotnie, nawet czterokrotnie. Następnie przystępowano do badania innych środków dowodowych, a zwłaszcza zeznań świadków. Dopiero wtedy sąd mógł zarządzić przeprowadzenie tortur. Następowało to w razie wystąpienia takich okoliczności, jak: popełnienie przestępstwa zagrożonego najcięższymi karami, sprzeczność w zeznaniach, istnienie oczywistych dowodów, a zwłaszcza zeznań dwóch świadków oraz domniemanie przestępstwa. Zasady te wymieniało dzieło J. Damhoudera "Praxis Rerum Criminalium". Dzisiaj trudno jest rozstrzygnąć, czy sądy trzymały się tych wskazówek, czy też nadużywały prawa, zarządzając tortury bez dostatecznych podstaw.

Tortury rozpoczynały się od wypytania oskarżonego o jego personalia. Następnie sąd zwracał uwagę na zgodność jego życia z prawem, a zwłaszcza na wcześniej popełnione przez niego przestępstwa i środowisko, z którego się wywodził i w jakim się obracał. Miało to znaczenie dla rodzaju zastosowanych tortur, gdyż sędziowie wiedzieli, że notoryczni przestępcy na wolności sami sobie wzajemnie zadawali rozmaite męki, aby wytrzymać grożące im tortury i byli w tym bardzo odporni. Uzyskawszy te informacje sąd wzywał oskarżonego do przyznania się do winy, aby nie dopuścić do torturowania jego ciała. Nakłanianie odbywało się początkowo tonem łagodnym, bez wywierania nacisku, a wszystko po to, by metodą perswazji skłonić go do dobrowolnego złożenia zeznań, zwłaszcza zaś wyjaśnienia  okoliczności sprawy, gdyż mogło to być wzięte pod uwagę przy wymierzaniu sprawiedliwości. Sędziowie, w tej fazie, nie mieli być skłonni do szafowania sprawiedliwością, a prawo nakazywało im baczenie na następujące okoliczności: złą sławę, czas i miejsce pobytu w trakcie popełnienia przestępstwa, nieodpowiednie towarzystwo, przyczynę oskarżenia, która mogła wynikać z wzajemnej wrogości lub zysku oraz inne dowody, a zwłaszcza samą przysięgę.

Formalny brak podstaw do oskarżenia miał służyć do odwołania tortur i uwolnienia od sądu, a wystąpienie wątpliwości - do szukania dodatkowej pomocy u uczonych znawców prawa. Na ogół - takiego zrozumienia dla oskarżonego, w codziennej praktyce sądowej jednak nie było, a już samo wystąpienie poszlak, czy zeznań innego przestępcy, (co było zresztą niezgodne z prawem) uznawano za powód do zarządzenia tortur.

Przepisy poruszały wprawdzie sprawę przedwczesnego i nieuzasadnionego torturowania podejrzanych, stanowiąc, że osoby sądownie uniewinnione mogły wystąpić do wyższych władz przeciwko sędziemu śledczemu o odszkodowanie, to jednak w rzeczywistości przypadki takie były początkowo wielką rzadkością. Pierwszym państwem, które wydało walkę niesłusznym torturom była Holandia. Przeciwdziałania względem stosowania tortur zaczęto pod koniec XVI w., a jedną z pierwszych spraw był kazus z 1593 r., kiedy to mieszkanka Scheidam - obwiniona o zatopienie statku przez poruszanie gałęzią w wodzie i zamawianie w ten sposób czarów - odwołała się do najwyższej instancji, jaką była Wysoka Rada i została uniewinniona, a oskarżyciela publicznego obciążono kosztami postępowania sądowego. Podobnych przypadków było z czasem coraz więcej, również w innych państwach, najmniej jednak w Rzeszy.

Nieprzyznanie się do winy wskutek łagodnych perswazji, zmuszało sędziego do zaostrzenia postępowania wobec oskarżonego. Zostawał on rozebrany, "wszakże wstyd mając nakryty" i zaprowadzony do izby tortur. Osobie oskarżonej o czary, która mogła "zauroczyć" sąd wzrokiem, zawiązywano dodatkowo oczy i odwracano tyłem do składu sędziowskiego. Na wszelki też wypadek - narożniki stołu i ławy smarowano świętymi olejami. Badanie rozpoczynało objaśnienie przez kata poszczególnych narzędzi tortur wraz z wyliczeniem skuteczności ich działania. Zdarzało się, że już sam ich widok wymuszał przyznanie się do winy. Tak było w ostatnim procesie o czary, który miał miejsce w Gdańsku w 1659 r. Oskarżona; 82-letnia Anna Kruger, ujrzawszy narzędzia izby tortur od razu potwierdziła utrzymywanie stosunków z diabłem Mikołajem i uzyskanie od niego obietnicy przyznania ustronnego zakątkua w piekle, niedaleko od miejsca zabaw i uciech. Spalenie żywcem staruszki wstrząsnęło gdańską opinią publiczną i zadecydowało o zaniechaniu przeprowadzania w mieście dalszych procesów o czary.

Następnie, jako środek przymusu, stosowano wstępną chłostę. Zwykłych przestępców chłostano po plecach, a czarownice bito w twarz, aby się zalały krwią, co miało je pozbawić mocy tajemnej oraz golono im wszystkie włosy na ciele, aby sprytny diabeł nie ukrył się w nich i nie cierpiał za nie bólu.
Przed przystąpieniem do tortur właściwych, odbywało się kolejne dobrowolne przesłuchanie, a obecny na miejscu pisarz odczytywał przygotowane pytania i zapisywał udzielone na nie odpowiedzi. Pytania były krótkie, a ich liczba zróżnicowana (najwyżej jednak kilkadziesiąt) i zależała od powagi sprawy. Identyczne pytania zadawano oskarżonemu w czasie kolejnych faz tortur i po ich zakończeniu.

W nauce rozróżniono pięć stopni tortur. Istniała jednak zasadnicza różnica w praktyce sądowej poszczególnych państwach europejskich, nieraz wręcz szokująca, odnośnie ich gradacji i stosowania. Dla jej zobrazowania najlepiej przedstawić dwie skrajne koncepcje, przyjmowane w Polsce i w Niemczech. Stopniowanie tortur przyjęte w Polsce, zawarł prawnik Jakub Czechowicz w swoim dziele "Praktyka kryminalna", które ukazało się drukiem dopiero w 1769 r. Rozróżniał on:

W takim ujęciu - tortury były w istocie jedynie ostatnim stopniem zadawanych mąk. Zupełnie inaczej sprawę rozstrzygała nauka niemiecka, która - przyjmowanych w Polsce, pierwszych czterech stopni w ogóle nie uważała za tortury, dzieląc na pięć stopni wyłącznie tortury właściwe. Podział tortur był tutaj teoretycznie następujący:

  1. zgniatanie palców do pierwszej krwi,

  2. sznurowanie ciała za pomocą różańca lub liny z węzłami i ściąganie skóry oraz ciała aż do ukazania się kości, 

  3. rozciąganie na łożu sprawiedliwości lub drabinie,

  4. zgniatanie nóg za pomocą "buta hiszpańskiego" lub jednocześnie nóg i rąk za pomocą "raka",

  5. przypalanie ogniem i rozżarzonymi cęgami.

W rzeczywistości dla sądów niemieckich były to jedynie ogólne wytyczne, a jaka była codzienna praktyka - o tym dowiadujemy się już z protokołów sądowych. Dla unaocznienia można przeczytać pochodzący z 1631 r. opis tortur kobiety oskarżonej o czary i kolejne fazy ich przeprowadzenia:

Podobnie wyglądają inne protokoły sądowe, np. w 1591 r. w Nardlingen, domniema na czarownica przyznała się dopiero w 23 fazie.

Równie skrajnie przedstawiało się porównanie czasu trwania tortur. W polskim wymiarze sprawiedliwości trwały one najwyżej kilkanaście godzin, natomiast w praktyce sądowej państw zachodnich - nieraz po kilkadziesiąt dni. Stało to w jaskrawej sprzeczności z obowiązującym wszędzie prawem, które zezwalało zwyczajowo jedynie na tortury jednogodzinne, a dłuższe można było stosować tylko w sytuacjach nadzwyczajnych. Najprawdopodobniej sądy nic sobie jednak z tych zasad nie robiły. Dla zobrazowania samowoli Temidy w tym zakresie, może służyć przykład wzięty z praktyki sądu w Mediolanie, gdzie tortury przeciwko mężczyźnie oskarżonemu o zdradę trwały aż 42 dni. Ich rozłożenie wyglądało następująco w kolejnych dniach: 1,3,5,7, - podwieszenie pod sklepieniem, z rękami związanymi za pomocą wahadła, 9 i 11 - tortura wodna za pomocą kawałków lodu, 13 - chłosta do krwi oraz posypanie ran pieprzem i solą, 15 - zdarcie skóry ze stóp i postawienie na grochu, 19 i 20 - posadzenie na koźle tortur, 23 - wydłubywanie oka, 25 - drugiego, 27 - obcięcie ucha, 29 - drugiego, 31 - obcięcie nosa, 33 - obcięcie jednej ręki, 35 -drugiej, 37 - obcięcie nogi, 39 - drugiej, 41 - rwanie rozgrzanymi cęgami i na koniec łamanie kołem.

Warto zauważyć, że tortury z użyciem jednego narzędzia mogły trwać nieraz kilkadziesiąt godzin. Najczęściej wówczas stosowanymi narzędziami były: kozioł czarownic, łoże sprawiedliwości, dziewica norymberska, czy fotel tortur.

Zasadniczo, zgodnie ze zwyczajami stosowanymi w Niemczech, a przyjętymi przez inne państwa, tortury można było przeprowadzać tylko trzykrotnie. Na ogół jednak sądy obchodziły tę zasadę w ten sposób, że tortury, które odbywały się jednego dnia, nawet z przerwami lub nawet następnego dnia - uznawano za jeden ciąg. W skrajnych przypadkach jedna próba trwała nieraz wiele dni. Nic natomiast nie stało na przeszkodzie, aby w ramach jednego badania przeprowadzić kilka faz z użyciem różnych narzędzi. Po każdym cyklu przeprowadzano przesłuchanie, na którym należało potwierdzić zeznania złożone w czasie tortur. W razie ich odwołania, sędzia wysyłał oskarżonego na kolejną próbę. Z reguły była ona znacznie surowsza, gdyż sąd i kat traktowali odwołanie zeznań za swoistą obrazę.

Prawo nie określało okresu czasu, który miał oddzielać pierwsze badanie od kolejnego. W zasadzie zależało to wyłącznie od warunków lokalnych i woli sędziego. W sądach wiejskich, które nie posiadały więzień umożliwiających przetrzymywanie oskarżonego, jak również z powodu codziennych zajęć rolniczych składu sędziowskiego, tortury z reguły przeprowadzano następnego lub kolejnego dnia, a cały proces starano się zakończyć w ciągu kilku dni z ewentualną przerwą na uroczystości kościelne lub rodzinne. Zupełnie inaczej miała się sprawa powtarzania tortur w sądach miejskich, zwłaszcza w większych ośrodkach. Odbywały się one wtedy w odstępach kilkutygodniowych, a nawet kilkumiesięcznych. W tym czasie oskarżony przetrzymywany był w więzieniu miejskim, gdzie panowały straszliwe warunki, a jego pobyt zaostrzały różnego rodzaju urządzenia, krępujące lub całkowicie eliminujące swobodę ruchu więźnia. Najbardziej wymyślne były "szelki hiszpańskie", używane często przy wykonywaniu kary "morus strictus", popularnej zwłaszcza we Francji, a polegającej na zupełnym obezwładnieniu więźnia, a następnie zamknięciu go w małej podziemnej celi, bez dostępu światła i pełnej gryzoni. Z kolei czarownice trzymano w beczkach lub dybach. Nic też dziwnego, że wielu oskarżonych kolejnych tortur już nigdy nie doczekało, umierając w lochach. Rzadko kiedy dochodziło do trzeciego cyklu tortur, gdyż z reguły nawet na najbardziej twardych "grzeszników" wystarczało podwójne "egzaminowanie". Po ostatniej próbie należało złożyć dobrowolne zeznania, a następnie powtórzyć je przed sądem. Zdarzało się jednak, że oskarżony po potwierdzeniu zeznań złożonych na torturach, zmieniał je na rozprawie głównej, końcowej. Wtedy sąd kryminalny nie mógł już zarządzić wobec niego kolejnych tortur, lecz po rozpatrzeniu wszystkich okoliczności sprawy musiał wydać wyrok ostateczny, który podlegał egzekucji.

Nie stanowiło zaskoczenia, że w wyniku przeprowadzanych tortur oskarżony częstokroć umierał. Formalnie prawo niemieckie i wzorujące się na nim inne systemy karne, przewidywały w takich wypadkach przeprowadzenie dochodzenia przeciwko sędziemu śledczemu, który je zarządził i nadzorował. W praktyce jednak najczęściej takie sprawy załatwiano polubownie.

Tortury stanowiły najbardziej ponury obraz dawnej sprawiedliwości. Była to straszliwa broń w rękach ciemnych, często niepiśmiennych sędziów, którzy przesiąknięci fanatyzmem Temidy doprowadzali do całkowitego wypaczenia elementarnego poczucia sprawiedliwości, wzbudzając u jednych paniczny strach, a u innych krwiożerczy instynkt.

(Na podstawie książki: "Narzędzia tortur, sądów bożych i prób czarownic" T. Maciejewskiego)

Inkwizycja w Hiszpanii

Aby w pełni pojąć Inkwizycję oraz działania społeczeństwa europejskiego w czasie jej istnienia należy przede wszystkim przyjże się jej definicji oraz mieć pojęcie o ówczesnym wyobrażeniu świata. Otóż jak mówi definicja Inkwizycja - (łac. „badanie, śledztwo”) Specjalny kościelny trybunał sądowy, którego zadaniem było śledzenie, aresztowanie, sądzenie i karanie heretyków. Ten sposób postępowania upowszechnił się za czasów Innocentego III (1160-1216), a powstał z przekonania, że herezja powinna być likwidowana, ponieważ zagraża porządkowi społecznemu. W roku 1479 Ferdynand V i Izabela Kastylijska — za aprobatą papieża Sykstusa IV — ustanowili inkwizycję hiszpańską, której zadaniem było ściganie konwertytów z judaizmu i islamu — zwanych odpowiednio marranami albo moryskami — jawnie lub skrycie wracających do swoich pierwotnych religii. Jeżeli inkwizytorzy udowodnili im winę, zazwyczaj winnych przekazywano w ręce władzy państwowej, która im wymierzała karę. W roku 1542 papież Paweł III ustanowił Święte Oficjum jako najwyższy trybunał apelacyjny w procesach o herezję. W roku 1967 Paweł VI nie tylko zmienił jego nazwę na Kongregację do Spraw Doktryny Wiary, ale także wyznaczył mu bardziej pozytywną funkcję popierania, a nie tylko strzeżenia, nieskażonej doktryny w wierze i obyczajach.

Społeczeństwo średniowieczne, było dogłębnie przesiąknięte pierwiastkami religijnymi i wyobrażeniami teologicznymi, cokolwiek robi podporządkowane jest jednej myśli - zbawienie. Ludzie niezależnie od warstwy społecznej, wykształcenia i narodowości, obawiali się bożego gniewu, demonów i potępienia po śmierci. Niski poziom ówczesnej wiedzy, ciemnota oraz zabobony przyczyniły się do powstania kultu demonów, czarownic.

Na gruncie tej ślepej i pozbawionej logiki wiary, ludzie postawieni wyżej w hierarchii władzy kościelnej próbowali w jak największym stopniu podporządkować sobie ludzi. W związku z powyższym, w walce z demonami i brakiem wiary, powstała instytucja Świętej Inkwizycji, 15 maja 1252 r. papież Innocenty IV nakłozył na władców świeckich obowiązek walki z herezją. Wkrótce mnożną się prawa inspirowane wiarą chrześcijańską. W Średniowieczu nie do pomyślenia było oddzielenie Kościoła od państwa. Strach przed szatanem i demonami, jaki głęboko zakorzenił się w świadomości ludzi doby Średniowiecza, miał swój wyraz również w encyklice papieża Grzegorza IX.

Pierwsze „objawy” działalności Inkwizycji, jednak jeszcze nie jako oficjalnej instytucji, pojawiają się już w 1167 r. Zorganizowana zostaje kampania propagandowa przeciwko Katarom (Prowansja), którzy zaczynają bardzo aktywnie działać w kierunku uniezależnienia się od władzy papieskiej. Kiedy powołują swoje kościoły i biskupów papież powołuje przeciwko nim krucjatę, która doszczętnie niszczy kulturę prowansalską. Od tego momentu zaczyna się błędne koło walki z czarownicami, heretykami i innowiercami.

Demonologia Średniowiecza raz po raz opisywała wszechobecność diabła. Twierdzono, że jest on całkowitym przeciwnikiem stwórcy. Naśladuje go, a jednocześnie działa przeciwko niemu. Kto współdziałał z diabłem mógł zdobyć piękno, bogactwo, władzę. Postępując jako czarownik wywracał, podobnie jak heretyk, boski porządek świata. Kazania nauczające na temat diabła powtarzały się niemal na każdej mszy, tym samym utwierdzały się ponure zabobony ludowe. Wyjaśnia to obawę przed demonami zarówno światłych umysłów, jak i prostego ludu. Z czasem strach zmienił się w obłęd, który przez kolejne wieki wisiał nad Europą. Historia i działalność inkwizycji Powstanie instytucji Świętej Inkwizycji (inquistito - łac. Poszukiwanie) datuje się na 1215 r. Powołana zostaje przez papieża Grzegorza IX, jako instytucja Kościoła katolickiego. Jej zadaniem jest walka przeciwko herezji i ruchom antykościelnym. Od 1232 r. inkwizytorzy odpowiadali za swoje działania jedynie przed papieżami.

Papież przekazał kierowanie działaniami inkwizycyjnymi klasztorom dominikańskiemu i franciszkańskiemu. Wyroki wykonywane były przez władzę świecką w celu oczyszczenia Kościoła z oskarżenia o mordowanie ludzi. Rok 1252 to powszechne wprowadzanie tortur przez postępowanie inkwizycyjne. Następuje gwałtowny postęp w „wynajdowaniu” nowych prób (testów) na prawdomówność. Już 6 lat później znacznie zwiększyła się ilość procesów o czary. W 1258 roku wydana została przez papieża Aleksandra IV encyklika oraz ogłoszenie, że stosowanie czarów jest równoznaczne z herezją. Inkwizycja obraca się przeciwko pasterzom, akuszerkom, wróżkom, Żydom oraz heretykom.

Szczyt polowań na czarownice zaczął się w II połowie XV w. Wraz z pojawieniem się w 1489 r. pierwszego wydania „Młota na czarownice” (tytuł oryginalny „Maleus maleficarum”), autorstwa Jakoba Spregnera i Heinricha Kramera. Głównym inicjatorem powstania „Młota” był Kramer jako „na skutek starczego uwiądu całkowicie zdziecinniałego”. Wkrótce Kramer znajduje poplecznika w osobie Jakoba Spregnera. We dwoje zaczynają nekać papież o uznanie ich podręcznika jako oficjalnego źródła wiedzy na temat czarów i czarownic.
Od uznania „Młota” zaczyna się szaleństwo procesów o czary. Obłęd ogarnia całą Europę. Aby znaleźć się przed sądem inkwizycyjnym wystarczył anonimowy donos, który nie miał żadnego poparcia w dowodach, a jedynie kłamliwe zeznanie donosiciela. Szeroko stosowana jest odpowiedzialność zbiorowa. Jeżeli jedna osoba zostaje spalona na stosie, niedługo potem rodzina znajduje się w tym samym niebezpieczeństwie. Najczęściej oskarżane o czary były kobiety. Jak podają Kramer i Spregner w „Młocie”: „niewiasta jest tylko niedoskonałym zwierzęciem (...) Niewiasta jest tedy zła z natury rychlej bowiem traci zaufanie do swej wiary i rychlej wyrzeka się jej, to zaś stanowi podstawę uprawiania czarów”.

W czasie pierwszego szczytu działań Inkwizycji, a więc tuz po ukazaniu się pierwszego wydania „Młota na czarownice”, szeroko głoszona była teza iż „lepiej, by zmarło stu niewinnych, niż żeby jeden winny uniknął kary”. Procesy i dochodzenia wszczynane były na podstawie kłamliwych denuncjacji. Śmierć nie stanowiła przeszkody w oskarżeniu. Zwłoki oskarżonego były wykopywane i palone. Inkwizytorzy podróżowali z miejsca na miejsce aby odnajdywać czarownice oraz heretyków, których broniły urzędy lub inne autorytety. O przybyciu Inkwizytora informował herold. Oznajmiał, że odbędzie się modlitwa w kościele. Kto się nie stawił automatycznie padało na niego podejrzenie o herezję. Na końcu kazania zazwyczaj wzywano do donoszenia na znanych sobie heretyków. Należało mówić o tych, którzy dopuścili się heretyckich, aroganckich, podejrzanych, błędnych lub obelżywych słów na temat Boga, Kościoła i wiary katolickiej. Kiedy doszło do procesu oskarżony znajdował się w bardzo trudnej sytuacji. Przebywał bowiem w więzieniu tak długo jak uznał to sędzia. Na przesłuchaniach zadawano sprzeczne pytania sformułowane w taki sposób, aby doprowadzić podejrzanego do przyznania się do czarów lub herezji.

Wykonanie wyroku

Jak już było wspomniane tortury były szeroko stosowanym środkiem prowadzącym do przyznania się oskarżonego o czary. Stosowane były one szeroko i dowolną ilość razy. Oskarżeni byli przez wiele lat więzieni nie znając powodu aresztowania. Od oskarżenia nie było odwołania, fałszowanie dowodów, kłamliwe zeznania oraz anonimowe donosy były stosowane jako dowody w sprawie. Również przyznanie się było traktowane jako dowód w sprawie, ale nie jako okoliczność łagodząca ( w myśl zasady Confessio est regina probationum - Przyznanie się jest królową dowodów). Każdy, kogo tryb życia różnił się od powszechnego, mógł być oskarżony i spalony na stosie.

Kobiety oskarżone o czary były przetrzymywane w specjalnie przygotowanym więzieniu. Przede wszystkim były dokładnie golone na całym ciele, gdyż wierzono, że czarownice czerpią swą moc z włosów. Ponadto cele były odizolowane od ziemi (tzw. beczka czarownic), gdyż uważano, że czerpią moc z ziemi. Oprócz kobiet oskarżonych o czary ofiarami Inkwizycji byli również Żydzi oskarżeni o profanację hostii oraz mord rytualny na katolickich dzieciach. Mord ten miał polegać na tym, że wyznawca wiary mojżeszowej zabijał chrześcijańskie niemowlę dla jego krwi, która później miała być użyta do macy. W Hiszpanii ofiarami Inkwizycji padali Maurowie. Zanim dokonano wyroku przywiązywano wagę do tego czy oskarżony „przyznał się” był bowiem przed spaleniem duszony, jeśli nie - palony żywcem. Wykonywanie wyroków spalenia na stosie było „aktem wiary”. Na tę okazję specjalnie trzymano skazanych, aby w dniu wykonania wyroku było ich jak najwięcej.

Przygotowania do egzekucji zaczynano od zbudowania trybun: dla skazanych, dla króla, mnichów oraz najwyższa dla Inkwizytora. Uroczysty charakter widowisku nadawały procesje. Na początku szli handlarze węglem, za nimi dominikanie, którzy nieśli biały krzyż. Następnie szedł szlachcic ze sztandarem Świętej Inkwizycji. Za nim niesiono czarny krzyż z zieloną wstęgą - symbol Inkwizycji. Dalej grandowie i ludzie zasłużeni; strażnicy w czarno - białych szatach i mężczyźni z kukłami naturalnej wielkości - symbolem oskarżonych, którym udało się zbiec, skazanych pośmiertnie lub zmarłych podczas tortur. Następnie pojawiali się skazani. Po procesji zaczynała się uroczysta msza. Około południa odczytywano wyroki, co mogło trwać do wieczora. Następnie ponownie odbywała się msza, po której skazańców przekazywano władzy świeckiej w celu wykonania wyroków. W czasie palenia skazanych palono również (ich) książki. Przed wynalezieniem druku był to sposób na zniszczenie dzieła, jednak po jego wynalezieniu miało to wymiar raczej symboliczny.

Do egzekucji, tortur, jak już wspomniałam, wykorzystywano poniższe narzędzia.

Śmierć przez łamanie kołem.
Przesłuchanie oskarżonego o herezje.

W różnych krajach działalność inkwizycji miała różne nasilenie. Stopień zagrożenia ze strony sędziów inkwizycyjnych zależny był od społeczeństwa, jego nastawienia wobec Kościoła i papieża. Dlatego też można powiedzieć, że „Inkwizycja Inkwizycji nierówna”.

Inkwizycja Niemiecka

Kraj, gdzie działania mające na celu maksymalne zmniejszenie liczby heretyków i czarownic były największe, to Niemcy, a raczej zlepek księstw, z których wówczas składały się na Niemcy. Spowodowane to było obawą Kościoła o swoją pozycję, gdyż w XV wieku w Niemczech żywe były jeszcze kultury pierwotnych plemion germańskich. Walczyły zatem ze sobą „nowoczesne” praktyki chrześcijańskie oraz dawne wierzenia. Kościół obawiając się „konkurencji” wypowiedział bardzo ostrą walkę pierwotnym wierzeniom. Szerzenie demonologii doprowadziło do tego, że na stosach płonęły akuszerki oskarżane o śmierć noworodków, co przy ówczesnej śmiertelności było argumentem nie do podważenia. Powszechnie mówiono, że wróżka zmienia się w czarownicę, która oddaje się demonowi, aby w ten sposób w dalszym ciągu podtrzymywać swe moce. Autorzy „Młota” mieli tutaj szeroki pole do popisu. Powstało tzw. „towarzystwo katów”. Ich zadaniem była walka z czarownicami. Członek tego towarzystwa mógł wykorzystać wszelkie możliwe metody, aby zdemaskować i zniszczyć czarownicę. Stosowane przez nich okrutne metody tortur i powolne, sadystyczne rytuały zabójstw miały na celu oczyścić ziemię ze sług szatana. Uważano, że pomimo uprawianego przez nich procederu ich sumienia pozostają czyste.
Niemieckie podręczniki dla łowców czarownic szczegółowo podawały, w jaki sposób zidentyfikować czarownicę. Oskarżane były identyfikowane na podstawie swoich zwyczajów (najczęściej nieco odmiennych od pozostałych), koloru włosów, znaków szczególnych na całym ciele.

Inkwizycja Hiszpańska

Hiszpańska Inkwizycja nie ustępowała wiele Niemieckiej. Rozwinęła się ona znacznie ze względu na jednego człowieka: Tomasa de Torquemadę. Torquemada był w II połowie XV wieku Wielkim Inkwizytorem Hiszpanii. To za jego sprawą doszło istotnie wzrosło znaczenie sądów inkwizycyjnych. Doprowadził do tego, że wyroki inkwizycji są nieodwołalne. Nie ma od nich apelacji ani ułaskawienia. O ile przed pojawieniem się inkwizytora Terquemady można było uniknąć wyroku poprzez wysoko postawionych popleczników, o tyle w czasie jego rządów znika ta możliwość. Wielki Inkwizytor nie obawiał się stawiać przed sądem nikogo. Nie byli bezpieczni nawet dostojnicy kościelni, w tym również biskupi, urzędnicy państwowi i dworscy. Znana jest sprawa biskupa z Toledo Barolome de Carranza z 1565r., który naraził się Inkwizycji pewną publikacją, i o którego sprawie legat papieski w Hiszpanii pisał do papieża: „Ze strachu przed Inkwizycją nikt nie odważy się przemawiać na korzyść Carranzy. Żaden Hiszpan nie podejmie ryzyka zwolnienia arcybiskupa, nawet wówczas, gdy uważać go będzie za całkowicie niewinnego. Taki postępek oznaczałby opór przeciwko Inkwizycji. Ta ostatnia ze względu na swój niepodważalny autorytet nigdy nie przyzna się do tego, że niesprawiedliwie uwięziła Carranzę. Tutejsi najgorliwsi obrońcy sprawiedliwości uważają, że lepiej jest skazać na śmierć niewinnego człowieka, niż dopuścić do tego by powstała plama na honorze Świętej Inkwizycji”.

Po rozłamie w katolicyzmie w Hiszpanii powstał zakon jezuitów, który obok zakonu franciszkanów i dominikanów jest jednym z gorliwiej działających zakonów inkwizycyjnych
Należy również wspomnieć o cenzurze. Inkwizycja ze swojego majątku utrzymywała w całej Europie tysiące cenzorów, których zadaniem było likwidowanie wszelkich ksiąg i innych publikacji, które były lub mogły być sprzeczne z ideą Kościoła, a przede wszystkim Inkwizycji. Zakazane zostały wszystkie pozycje, w których pochwalani są Żydzi i Maurowie, tłumaczenia Biblii, książki na temat magii, wszystkie dzieła niedostatecznie ułożone wobec religii. Wśród książek zakazanych znajdują się dzieła: Las Casa, Rabelaisa, Ockhama, Savonaroli, Dantego, Abelarda, Morusa, Grotiusa, Bacona, Kuplera i wielu innych.

Tomas de Torquemada

Tomas de Torquemada pochodził z rodziny szlacheckiej, jego wuj - kardynał, był zwolennikiem teorii nieomylności papieża. Jak podają kościelne źródła, Tomas już jako młodzieniec wykazywał ponadprzeciętną inteligencję oraz uzdolnienia do nauki. Był bardzo pilny, surowy, dbał o dogmaty wiary. Był wymagający zarówno wobec innych jak i siebie. Znosił głód, zimno i upały, habit nosił na gołym ciele. Surowy wobec ludzkich słabości nie okazywał swoich. Majątków konfiskowanych w procesach inkwizycyjnych nie zatrzymywał dla siebie, lecz przekazywał je na dalszą działalność tej instytucji. Pomimo oddania Kościołowi zajmował się strukturami organizacyjnymi i politycznymi państwa. Jako spowiednik monarchów Hiszpanii Torquemada znał problemy państwa. Nieprzekupny, nie uznawał kompromisów. Nie wahał się stawiać przed sądem inkwizycji biskupów, monarchów i dostojników państwowych. W wyniku działań Terquemady, Inkwizycja stała się tajnym sądem. Podniesiona do rangi sądu pierwszej i ostatniej instancji i nie przewidywała apelacji oraz obrońców. Sędziów Inkwizycji nie obowiązywał świecki porządek prawny: zamykali oskarżonych w więzieniach na dowolny czas, tortury stosowano dowolną ilość razy. Mieli prawo nie tylko przekazywać oskarżonych władzy świeckiej w celu spalenia na stosie, ale również nakładania ekskomuniki. Twrquemada walczył z korupcją w szeregach Inkwizycji. Zbyt niedbałe w jego opinii wyroki przekazywał z powrotem do sądu do ponownego rozpatrzenia. Ponowne śledztwo oznaczało ponowne tortury, ponowne przesłuchania. W czasie jednego z procesów w Medina Terquemada prowadził go tak długo i z taką zaciętością, aż wszyscy uzyskali wyrok spalenia na stosie.

Na temat Inkwizycji powiedziano już wiele. Pozwolę sobie przytoczyś wypowiedź Hrabiego Józefa Tyszkiewicza właśnie na temat Inkwizycji Hiszpańskiej.

„Prawdziwa historia musi być widziana z pewnej perspektywy dziejowej, byśmy mogli objąć całokształt faktów; musi być w niej zachowany ten naturalny koloryt danej epoki, muszą też być rozważone wszelkie porywy namiętności, troski lub radości narodów, ideały kierujące ich duchowością i wreszcie ścierające się wówczas zdania i zasady (...) Historyk zapomnieć musi o swych osobistych sympatiach lub antypatiach - bo inaczej nigdy nie wzniesie się na poziom historii, a najwspanialsze jego prace pozostaną tylko zamaskowanymi pamfletami.(...) A cóż dopiero dzieje się z prawdą gdy historia jest tendencyjnie zafałszowana, a podręczniki jej tak umyślnie układane, by rzucać na dane stosunki lub nawet całe okresy historyczne, pewne specyficzne światła lub cienie (...).

Dobrze wiedzieli co czynią, ci wszyscy zagorzali demokraci, gdy walczyli o wyrwanie kierunku nauczania z rąk Kościoła. Wiedzieli oni (i wiedzą dobrze), iż odsuwali w ten sposób jedynego stróża prawdy od wpływu na młode pokolenia i że odsunąwszy Kościół, mogli już całkiem swobodnie przeinaczać i fałszować historię.(...) Ale wśród setek przekręconych faktów historycznych, wśród całych bibliotek różnorodnych fałszów, są niektóre specjalnie ulubione tematy (...). Jednym z takich znakomitych tematów dla bezkrytycznych harców historycznych, zwróconych przeciwko Kościołowi, są zazwyczaj Wieki Średnie, a przede wszystkim inkwizycja hiszpańska.

A iluż to wierzących katolików, spuszcza smutnie głowę i bije się w piersi, słysząc gromy padające na Kościół, za to "ciemne średniowiecze", za te "Stosy inkwizytorskie"... Świat wierzy, iż to są rzeczywiste gromy, padające z ognia wzburzonych serc, gdy faktycznie to tylko tak w "Pięknej Helenie" Offenbacha: brzmi wielki gong blaszany, kuty z fałszu i obłudy, w którym za kulisami uderza Kalchas masonerii.(...)

Dzisiaj do umyślnych błędów historii, przybyły silnie na umysłowość działające, celowe fałsze: powieści, teatru i kina, byle więcej niezdrowej sensacji, byle bardziej w oczach ogółu zohydzić Kościół katolicki.(...)

Pragnąc jasno i dokładnie przedstawić sprawę Inkwizycji... należałoby rozpocząć od zagadnień metafizycznych; od wyjaśnienia rzeczywistej wartości duszy ludzkiej i rozważenia ceny jej zbawienia, od dokładnego uzmysłowienia całej tej grozy niepojętej, jaką w sobie zawiera zwichnięcie duchowości człowieka - czyli po prostu wszelkie naruszenie jedynej prawdy zawartej w doktrynie katolickiej, a więc wszelka herezja (...)

Przede wszystkim więc epokę owych Wieków Średnich zupełnie nam mylnie przedstawiono. Te czasy, które dziś jeszcze u olbrzymiej większości ludzi uważane są za okres zastoju nieładu i ciemnoty - to całkiem odwrotnie, przepyszna epoka ludzkości w swej wysokości ideałów, swej harmonii społecznej i w swoim zjednoczeniu. Jest to epoka w której cała cywilizowana ludzkość nosiła zaszczytne miano Chrześcijaństwa, gdy wszelka władza i czyn wszelki, tak zbiorowy, jak i jednostki, stosowała się do spraw etyki i moralności; to epoka w której ludzie szli przez życie w ramach Dekalogu, ku jedynemu celowi każdego człowieka, ku doskonałości i Bogu.(...)

I oto właśnie w tej epoce, Chrześcijaństwo całe poruszone zostaje przez tłumy dziwnych włóczęgów nadciągających ze Wschodu. Są to wygnańcy, walczącego z wrogami zewnętrznymi i wewnętrznymi Cesarstwa Bizantyjskiego. Prosty lud nazywa ich Bulgrami lub częściej nawet Bugrami, przez zniekształcenie nazwy Bulgar, skąd mienią się pochodzić. Oni sami jednak nazywają się Katharami, od greckiego "katharos" (czysty), głoszą zaś jakąś nowa religię, propagując odmienny ustrój społeczny. Historia określa ich nazwą albigensów, od najbardziej głośnej i licznej ich grupy.

Owa nowa religia, to rodzaj manicheizmu i jest bliźniaczo podobna do dzisiejszej teozofii; ów nowy ustrój, to znowu rodzony brat dzisiejszego komunizmu. Analogia jest tak wielka, iż śmiało mówić można o tożsamości i dzisiejsi teozofowie świadomie wprowadzają naiwnych w błąd, twierdząc, iż Kościół nigdy ich nie potępił. Siedem wieków temu wszystkie dosłowne tezy teozoficzne zostały ex cathedra potępione pod nazwa herezji albigensów. Różnica polegała li tylko na tym, że prócz zamachu na religię Katharowie jednocześnie podkopywali podstawy ładu społecznego przez szerzenie humanizmu. Tam religia i ustrój społeczny stanowiły całość i tym groźniej, jak ogniska trądu, zarażać poczęły ludność miejscową.

Ohydne zepsucie szerzone przez albigensów pod płaszczykiem faryzeizmu oraz straszne ich okrucieństwo i bezwzględność, dzika nienawiść do Kościoła, wywołały gwałtowne i równie radykalne odruchy i represje zdrowej ludności. Wszędzie, gdzie się osiedlali wybuchały krwawe zamieszki, wzajemne rzezie, więc aby przywrócić spokój, aby ukarać winnych, a uchronić niewinnych - rządy państw europejskich zmuszone zostały do mianowania specjalnych trybunałów, do organizowania zbrojnych ekspedycji karnych.

Ponieważ jednakże ze sprawą publiczną związana też była sprawa religijna, bo z jednej strony jawnie panoszyła się herezja, a z drugiej nie trzeba zapominać, iż w tych czasach religia była ostoją ustroju socjalnego, więc aby wyjaśnić doktrynę katolicką, by pouczyć i nawracać zbłąkanych, by wreszcie odróżnić kozły od owiec, albigensów od chrześcijan - Kościół również zmuszony został do wyłonienia specjalnej komisji. Ta ostatnia składała się z doskonałych teologów i apologetów i nosiła nazwę trybunału badawczego, czyli inkwizycyjnego. Taki był początek instytucji zwanej powszechnie "Trybunałem Świętej Inkwizycji"(...).

Nie wolno więc trybunałów inkwizycji identyfikować z sądami świeckimi, bo w myśl papieży, Inkwizycja przy całym swym surowym aparacie sprawiedliwości miała przede wszystkim działać w duchu miłosierdzia trybunałów pokuty. Inkwizytorowie, ścigając i potępiając herezje, mieli jako jedyne, główne zadanie - ratowanie dusz; byli oni sędziami, ale jednocześnie i w wyższym stopniu spowiednikami. Odwrotnie niż sędziowie świeccy, nie zajmowali się tym co oskarżony czyni, lecz sięgali do jego serca i myśli, starali się sprostować błąd i ratować sumienia (...) Tu się właśnie dotyka pojęcia metafizycznego, o wartości duszy ludzkiej, o jej szczęśliwości wiekuistej i zrozumieć to może tylko człowiek głębszy, zwrócony myślą ku Bogu.

Stanowisko takiego sędziego, względem własnego sumienia oraz obowiązku wykorzenienia herezji, było niezmiernie delikatne i trudne, musiano wiec inkwizytorom nadawać dużą władzę dyskrecjonalna, by pozostawić spowiednikowi jak najszersze pole działania. Dobór ludzi na te odpowiedzialne stanowiska robiony musiał być z ogromną znajomością rzeczy. Stolica święta wybierała wypróbowane jednostki i powierzała czynności inkwizytorskie początkowo słynnym z wiedzy i świątobliwości Cystersom, a z czasem najbardziej lubianym przez szerokie koła ludności, zakonom Dominikanów i Franciszkanów.

Śluby ubóstwa i posłuszeństwa, ściśle w tych zakonach przestrzegane, dawały już same przez się poważne podstawy pewności, iż nie ulegną oni ani ambicjom osobistym, ani chęci zysków lub wpływowi władz świeckich. Wybierano przy tym uważnie tylko najlepszych zakonników, obawiając się młodzieńczych porywów, braku doświadczenia życiowego, minimalną granicę wieku określono na lat czterdzieści. Wśród setek tych ludzi, w ciągu kilku wieków istnienia trybunałów Inkwizycji, zaledwie kilku zawiodło pokładane w nich nadzieje. Historia Kościoła nie kryje ich nazwisk; byli to: Konrad z Marburga, Robert "le bourge" - ukryty albigens, Deza, Torquemada i Valdes. Wszyscy inni przedstawiają sobą wspaniałe postacie niezależnych, prawych sędziów, pełni godności wobec możnych, niewzruszeni pośród gróźb, zamachów i nacisku rządów, spełniali nieugięcie swą ciężką powinność.

O tych wszystkich inkwizytorach, którzy na stanowisku padli ofiarą swego obowiązku, jakoś cicho w historii wykładanej po szkołach i uniwersytetach, a przecież ich liczba nie jest mała i kilku już zostało przez Kościół kanonizowanych, że przypomnę tu choćby św. Piotra z Werony, męczennika w roku 1252.(...)

Tutaj zaraz spotykamy się z dziwnym na pierwszy rzut oka faktem; oto gdy dzisiejsi mędrkowie napadają na instytucję Inkwizycji, to jakby zmówieni czy też dziwnym zbiegiem okoliczności powodowani, zawsze mierzą w Inkwizycję hiszpańską. O bardzo ożywionej działalności trybunałów we Francji i Włoszech mówi się i pisze bardzo mało, chociaż działalność ta była wybitnie czynna w przeciągu przeszło stulecia. Cóż to za powód tego "dziwnego trafu" ?

Zawsze ściśnięci przez rządy, ścigani przez sądy i rozdrażnioną ludność - owi komuniści i teozofowie Wieków Średnich, zostali wreszcie zgnieceni. Większość zbałamuconej przez nich ludności powróciła na łono Kościoła, z przywódców i cudzoziemców zbiegło wielu poza granice świata chrześcijańskiego, upartych stracono, a niedobitki skryły się w podziemiach (...)

Lecz przejdźmy do zbadania samej instytucji Inkwizycji, do zaznajomienia się z procedurą i z wyglądem tego sądu. Przede wszystkim więc jak się taki trybunał formował, jaki był jego osobisty skład?

Wysłany z rozkazu Rzymu inkwizytor, przybywa do danego kraju czy też prowincji i jako delegat najwyższej władzy kościelnej, przedstawia przede wszystkim swe listy uwierzytelniające miejscowemu panującemu biskupowi, aby od nich otrzymać wszelka pomoc władz świeckich i duchownych. Dopiero gdy te formalności zostały załatwione, przystępuje do tworzenia trybunału. Zaprasza więc do pomocy dwóch sędziów asesorów, z których jednym jest zawsze i z samego prawa, miejscowy biskup, drugim zaś zazwyczaj prowincjał, opat lub przełożony miejscowego najpoważniejszego klasztoru. Następnie powołany był przysięgły notariusz ze swoimi sekretarzami, pomocnikami i pisarzami, który jako sekretarz sądu, musiał w aktach sprawy zamieszczać dosłownie, in extenso, wszelkie zeznania świadków oraz stron oraz protokoły posiedzeń. Większość tych akt do dziś istnieje i tam właśnie widać tę wybitną bezstronność i łagodność trybunałów.

Dalej wybierano ławników, w liczbie sześciu, ośmiu lub dwunastu, zawsze spośród najbardziej znanych z uczciwości i prawości miejscowych obywateli, owi viri probi - mężowie prawi, mieli za obowiązek podawać swe zdanie o moralności i prawdomówności wszystkich świadków oraz - fakt pierwszorzędnej wagi - kontrolować z prawem veta wszelkie zeznania, akty podania i protokoły. Poza tym należeli do sądu prawnicy, rzeczoznawcy, świeccy i duchowni, nieraz bardzo liczni, bo do pięćdziesięciu osób dochodzący.(...)

Trybunał Inkwizycyjny nigdy nie rozpoczynał swoich sędziowskich czynności zaraz po ukonstytuowaniu się, lecz proklamował tzw. czas łaski. Każdy heretyk zgłaszający się bez wezwania do trybunału i odwołujący tam swoje błędy, nie ponosił żadnej odpowiedzialności, poza zwykłą pokuta konfesjonału i nie mógł być ścigany przez władze świeckie. Trzeba też mieć na uwadze fakt, iż uparci heretyccy sekciarze, podczas trwania czasu łaski mieli wszelką możność ucieczki, mogli też skryć się na miejscu u bardzo nieraz możnych protektorów, co nawisem mówiąc nie omieszkał zrobić Luter, co też zrobiło wielu Katharów. Dopiero gdy minął czas łaski, gdy perswazja i dysputy nie dały odpowiedniego rezultatu - zaczynała działać sprawiedliwość.

Poza składem urzędowym, musiał trybunał mieć też i swoją własną policję śledczą, która składała się już z niższych urzędników (...) tych co właśnie tzw. "pachołków Inkwizycji" bała się ludność wielce, bo często byli grubiańscy i gwałtowni, wymagający i chciwi zysku.(...) Nie należy jednak zapominać, że byli to podwładni najemnicy, że skarga odpowiednio na nich zaniesiona do Inkwizytora lub nawet ławników, zawsze była rozpatrywana skrupulatnie (...) przede wszystkim szukano głosu opinii publicznej (...).

Jedyną tajemnicą dla oskarżonego i jego obrońców, były nazwiska świadków, a wynikało to z konieczności swobody świadczenia, gdyż niejednokrotnie oskarżonymi byli ludzie niezmiernie wpływowi i bardzo wysoko w hierarchii społecznej stojący, a zemsta ich była straszna.(...)

Robiono jednak wszystko co można, by zrównoważyć szansę oskarżonego (...). Oskarżony, raz wezwany do sądu, musiał się stawić i w przeciwnym razie podlegał aresztowaniu i sprowadzeniu siłą, lecz Inkwizycja sprzeciwiała się stanowczo, tak często stosowanemu w naszym liberalnym i cywilizowanym XX wieku, więzieniu prewencyjnemu.(...) Nawet podczas samego procesu oskarżony mógł w składzie sądu zakwestionować bezstronność sędziów lub nawet Inkwizytora, a wówczas składali oni natychmiast swe urzędy w ręce zastępców. Wreszcie po wyroku, przysługiwało zawsze prawo apelacji do Rzymu i prawo to tak szeroko było używane, że nieraz na lata całe unieruchamiało czynności Inkwizycji miejscowej (...).

Stwierdzić też należy od razu, iż tortury, powszechnie używane w ówczesnej procedurze świeckiej, zakazane były w sprawach kanoniczych i nigdy w nich nie figurowały.

Nie chcę przez to twierdzić, iż nie były one nigdy stosowane przez Inkwizycje. Bowiem skutkiem specjalnie groźnych wypadków i jako wyjątkowe ustępstwo wobec władz świeckich, zaczęto przy procesach inkwizycyjnych w niezmiernie rzadkich okolicznościach, stosować torturę w roku 1252, ale pod następującymi warunkami:

Primo: nigdy na żądanie Inkwizytora i nigdy w jego obecności. Wszelkie powieści, obrazy, sztuki teatralne i filmy kinowe, przedstawiające torturowanych w obecności inkwizytorów są tylko wierutnym kłamstwem, umyślnym i podstępnym fałszem historii. Jest to niezbity dowód oszczerczej zajadłości wrogów Kościoła, starających się w ten sposób wpływać na uczuciowość młodzieży i nieświadomych mas.

Secundo: torturę wolno było zastosować tylko w ostateczności, za zgodą miejscowego biskupa i jedynie przez władze świeckie.

Tertio: stosować ją tak, aby nie pociągała za sobą utraty zdrowia lub jakiegokolwiek kalectwa. Zaś każde zeznanie wydobyte za pomocą bólu nie było ważne o ile je oskarżony nie powtórzył dobrowolnie przed sądem, co najmniej 24 godziny później.

Teraz musimy sobie uprzytomnić, że w tych czasach (...) tortury stanowiły normalny, powszechnie w całym świecie używany środek, przy otrzymywaniu zeznań we wszystkich sądach świeckich i że zadawali je nie jacyś sadyści i maniacy, a właśnie przedstawiciele prawa i rozsądku. Zresztą cztery wieki później działo się to zupełnie na bieżąco w Polsce, a gdy czytamy "Trylogię" Sienkiewicza, to genialnie realistyczne opisy wszelkich "dobywań języka" (...) znów tak bardzo nas nie oburzają. Tu rozumiemy, że były to "inne czasy" - zechciejmy to zastosować i do bardzo rozważnych sądów Inkwizytorów. (...)

Wyżej wspomniałem, że tortury stosowane były przez Inkwizytorów jako rzadki wyjątek, a ponieważ nie chcę, by twierdzenie to stawało się gołosłowne, więc podaje rzeczowy dowód: w całej południowej Francji, gdzie przecież w ciągu dwóch wieków trwała walka z ohydną sektą albigensów, znane są tylko trzy przypadki zastosowania przez Inkwizycje tortury. (...)

Jako znacznie częstszy sposób na opornych, stosowano odosobnienie, czyli tzw. wiezienie celularne, ale to znów nie było tak okrutne ani bezwzględne jakim jest dzisiaj, w XX wieku. Po zamknięciu opornego kacerza w odosobnionym wiezieniu, które nawiasem mówiąc - było raczej domem rekolekcyjnym lub celą klasztorną, a nie ponurym, wilgotnym lochem czy kazamatą (...) pozostawiano mu długi czas do namysłu i rozwagi. Przez cały czas dostarczano mu odpowiednie książki, odwiedzali go księża, znani kaznodzieje, doświadczeni ludzie świeccy, wpływowi katolicy spośród gorliwych znajomych, często w celu dyskusji główny inkwizytor lub nawet sam biskup.
Dyskusjami, tłumaczeniem prawd wiary, wykrywaniem błędów herezji starano się go nawrócić i dopiero gdy nic już nie pomagało - wydawany był wyrok. Inkwizytor nigdy nie wyrokował sam, zawsze był tylko prezesem sądu i głos jego rozstrzygał w razie równości. Sam zaś przed podpisaniem wyroku, zasięgał zdania rady prawników, rzeczoznawców i biskupa. (...)

Kary były też bardzo zróżnicowane. I tak w kategorii zadośćuczynienia zaczynały się od ofiarowania jednej świecy dla ołtarza, a kończyły się na bardzo kosztownym i uciążliwym udziale w krucjacie; zaś w kategorii karnej, zaczynały się od drobnej kary pieniężnej ( zazwyczaj na utrzymanie wyżej wspomnianych więzień), dalej szła chłosta, pręgierz, piętnowanie, więzienie karne (świeckie), konfiskata dóbr na rzecz rządu (zależna od władzy świeckiej, nadużycia zdarzały się często, dużą rolę grały intrygi władców i ministrów). Dalej szła banicja (dość często stosowana w Polsce) i wreszcie przekazanie winowajcy w ręce władzy świeckiej, pociągające za sobą niemal bez wyjątku karę śmierci... W Hiszpanii każdy tego rodzaju skazaniec musiał być jeszcze raz sądzony przez najwyższy trybunał państwowy.

Tylko faktycznie zatwardziali renegaci i heretycy, kierownicy innych, podpadali pod tę ostateczność, ale nawet już po wyroku, dawano im jeszcze dużo czasu do namysłu i odwołania błędu.(...)

Ceremonię rozpoczynały nabożeństwa, następnie wygłaszane były raz jeszcze kazania misyjne, po których następował publiczny akt wyznania błędów przez nawróconych harazjachów i pojednanie z Kościołem. Na tych wszystkich obrzędach musieli być skazańcy i jeszcze raz wzywano ich do uznania błędów, a dopiero po odmowie czytano na placu akta spraw i wyroki. Wtedy następował akt ekskomuniki tych wszystkich, których miano przekazać sądom świeckim. Władze świeckie przejąwszy publicznie skazańców, sądziły ich po raz wtóry; tu do sprawy dochodziły wszystkie momenty polityczne i społeczne, a egzekucja następowała nie wcześniej, jak dnia następnego (...). Z przekazaniem skazańca władzy świeckiej nigdy się nie spieszono, zwłaszcza w Hiszpanii odbywało się to dwa do trzech razy w roku (...)

Cała pierwsza część ceremonii, część ściśle religijna, nazywała się w Hiszpanii aktem wiary po hiszpańsku auto da fe. Jest to więc niezbitym dowodem grubego nieuctwa lub co gorzej, wyraźnej złej woli dzisiejszych historyków, łączenie obu wyroków razem i nazywanie stosów na których palono skazańców, czyli świecką egzekucję auto da fe (...) bo podczas auto da fe nigdy nikogo nie zabito ani nie spalono.(...)

Jak już powyżej zaznaczyłem, wszystkie główne ataki przeciwko Inkwizycji, wszelkie oszczerstwa i kalumnie, rzucane są zawsze na hiszpańską Inkwizycję. Przyjrzyjmy się pokrótce Hiszpanii:

Zdobycie Grenady w 1492 roku położyło kres panowaniu kalifów na Półwyspie Pirenejskim, ale para wielkich monarchów, jakimi niezaprzeczalnie byli Ferdynand i Izabella, oczekiwała na to zwycięstwo, by rozpocząć dzieło unifikacji i uspokojenia społecznego w kraju. Trzy narody, trzy odmienne światopoglądy, spotkały się tam oko w oko, a dzieliły je różnice rasy, religii i wspomnienia, a raczej niechęci przeszłości. Tuziemiec Hiszpan, gorliwy patriota i katolik, Maur - mahometanin, do niedawna władca, dziś zwyciężony, którego interesy lub węzły rodzinne przywiązały do kraju i Żyd, oporny do wszelkiej asymilacji (...).

Ponieważ w Wiekach Średnich religia była ostoją i szkieletem budowy społecznej, więc tez Ferdynand i Izabella starali się, usunąwszy siłą całkiem oporne elementy, stopić pozostałą masę ludności w chrystianizmie i tym sposobem powoli i bez wstrząsów przywrócić jedność moralną i polityczną kraju. (...) Działali bardzo ostrożnie, bez jakichkolwiek gwałtów, rozpoczynając od ułatwienia emigracji dla opornych, przy zupełnej swobodzie kultu a nawet zwolnienia z podatków na przeciąg lat trzech, wszystkich mieszkańców królestwa Grenady. Z drugiej strony wprowadzili ochronę dla wszystkich neofitów, a wzbronione zostało wydziedziczanie przyjmujących katolicyzm dzieci, wyznaczano fundusze posagowe dla nawróconych dziewcząt, uwalniano niewolników neofitów. Wszędzie budowano kościoły, zakładano specjalne wschodnie kolegia dla kształcenia mówców i kaznodziejów języków i narzeczy arabskich, aby łatwiej mogli nieść wśród ludu Słowo Boże i przeprowadzać publiczne dysputy z obrońcami Koranu i Talmudu. Metoda ta okazała się bardzo dobra, pociągnęła liczne rzesze młodzieży, rokowała ogólną unifikację już w najbliższych pokoleniach, ale może właśnie dlatego, iż tak szybkie robiła postępy, załamała się nagle. Przestraszeni bowiem liczbą prawdziwych nawróceń muzułmanie porozumieli się z żydami (...), wybuchł szereg buntów, ostro uśmierzonych w latach 1499 - 1501, po czym przyszła normalna reakcja; rząd dał do wyboru; bądź opcję za krajem i przyjęcie chrześcijaństwa, bądź wygnanie. Ten krok rządu okazał się fatalny - bo jak wszelki gwałt, pociągnął za sobą nowe spiski, bunty i represje, a z drugiej strony stworzył nagle ogromne rzesze wychrztów, bynajmniej nie nawróconych, wśród których wszelkie herezje o wyraźnym podkładzie gnozy i judaizmu poczęły się szybko rozwijać. I oto nagle koniecznością państwową stała się Inkwizycja.

Już od dawna, Żydzi osiedleni w pierwszym wieku naszej ery w Hiszpanii stanęli po stronie nadciągającego wroga i wspomogli podbój kraju (...), przez to samo zyskali pod rządami Kalifów mnóstwo urzędów i praw. Kiedy jednak po paru wiekach karta historii odwróciła się, gdy znowu Hiszpanie wracać poczęli do swoich siedzib , zdobywali wciąż nowe miasta i prowincje, a Maurów wypierali z powrotem do Afryki. Żydzi bynajmniej nie uciekli, lecz wspomagać zaczęli królów hiszpańskich przeciwko Kalifom. Znowu więc nie tylko że nic ze swych praw nie utracili, ale jeszcze zyskali cały szereg nowych przywilejów.

W kraju wyczerpanym wiekowymi walkami, doszło wreszcie do tego, że w krótkim czasie Żydzi zawładnęli wszystkimi źródłami dochodów państwa, opanowali wszystkie wybitne stanowiska rządowe i to począwszy, jak zazwyczaj, od dostawców armii, bankierów, kupców, lekarzy i prawników, a kończąc na ministrach, radzie koronnej i nawet ... mitrach biskupich. Ci wszyscy wychrzci, a lud zwał ich maranos czyli przeklęci wspierali tamtych, tłum wielki jawnych Żydów i Hiszpania zamieniała się faktycznie w Judeo - Hiszpanię. Wszelkie kapitały i cały handel przeszły w ręce żydowskie, tworząc jednocześnie państwo w państwie, gdyż posiedli całkowitą autonomię - swoje szkoły, prawa sędziów, kanały, wreszcie szereg specjalnych przywilejów, które wciąż nabywali od zrujnowanych wojną książąt, miast i rządów (...).

W roku 1473 nastąpił nieudany zresztą zamach żydowski, podczas którego omalże nie został wydany w ręce Maurów klucz do Hiszpanii - Gibraltar. I dopiero wtedy zrozumiano w najbliższym otoczeniu króla, że należy działać energicznie i konsekwentnie, jeśli chce się uratować kraj od zguby.

Przede wszystkim więc ustanowiono Inkwizycję, powołaną do sądzenia tych wszystkich ukrytych Żydów i Maurów, którzy dla celów politycznych czy finansowych udawali chrześcijan. Inkwizycja hiszpańska nigdy nie sądziła jawnych żydów lub muzułmanów, a starała się dosięgnąć tylko tzw. Maranos.

Pomimo faktycznej grozy wypadków, przed przystąpieniem do sądów dano wszystkim czas łaski, a więc całe dwa lata cierpliwie poświęcono na uspokajanie umysłów, na misje i dysputy, wreszcie na dobrowolne powolne likwidowanie interesów oraz swobodną emigrację elementów opornych. W roku 1485 wykryto olbrzymie sprzysiężenie antypaństwowe, zaraz potem nastąpiło zamordowanie legata papieskiego w Saragossie i w tymże roku mord w Le Guardia, który przypominał inne podobne z lat 1452 - 54 i z 1465; w całym kraju ujawnione zostały zdrady i zamachy i te wypadki przyspieszyły wydanie Edyktu Grenady (...) dając wszystkim opornym do wyboru, bądź szczere i wyraźne przyjęcie chrześcijaństwa, bądź banicję. Pozostawiono jeszcze sześć dodatkowych miesięcy na likwidację majątków, po czym nastąpiła deportacja, wygnanie mas żydowskich, uwolnienie kraju od wroga wewnętrznego

Jak by nie było, wypędzenie kilku dziesiątków tysięcy ludzi, nie należy do środków łagodnych, lecz rząd nie miał innego wyjścia i chronił ich od nieuniknionej rzezi.(...)

Rząd hiszpański, dla którego Trybunał Inkwizycji okazał się państwową koniecznością, nie łatwo na ustanowienie go zyskał pozwolenie Rzymu. Papieże słusznie obawiali się wpływu polityki na bieg spraw i dopiero pod naciskiem wyraźnej schizmy narodowej, ustąpił Sykstus IV, wybierając z dwojga złego - mniejsze. Słuszne były obawy Rzymu, bo Inkwizycja hiszpańska bardzo szybko silnie popadła pod wpływy rządowe i często się zdarzało, iż polityka brała górę nad prawem - zdarzały się nadużycia.

Krytyka katolicka jasno i szczerze to przyznaje, a zresztą cała odpowiedzialność za te pożałowania godne fakty spada wyłącznie na władze cywilne, które nadaremnie zasłaniały się od zarzutów względami racji stanu, która wymaga posunięć sprzecznych z prawami Boga.

Toteż papieże wciąż ponawiali swe protesty; wciąż kasowali wyroki trybunał.ów hiszpańskich, więc np.: Innocenty VIII skasował do 200 wyroków w ciągu jednego roku, Aleksander VI do 250 tylko w roku 1498, Paweł III, Pius IV, Grzegorz XIII. Innocenty bezustannie zajmował oporną, wobec rządu hiszpańskiego pozycję. Różnica zdań była tak wielka, że doprowadziła do ostrego sporu i w Hiszpanii rząd ośmielił się zaprowadzić cenzurę, nie ogłaszał breva papieskie, posunął się aż tak daleko, iż groził śmiercią tym wszystkim, którzy pomocy Rzymu wzywali. W 1509 roku nowy edykt rządowy nakładał karę .śmierci za ogłaszanie w Hiszpanii aktów Stolicy Apostolskiej, skierowanych przeciwko Inkwizycji. Doszło do tego, że w 1510 roku Papież Leon X wyklął, wbrew woli Karola V, tak Wielkiego Inkwizytora, jak i wszystkich jego pomocników; groziło wtedy zupełnym zerwaniem cesarza z Rzymem, lecz ... zjawił się Luter, przyszedł niezmiernie ciężki okres reformacji. Papież znów musiał pogodzić się z cesarzem, a to w nadziei uniknięcia większego znacznie nieszczęścia. Jednakże ani przez chwile nie przestała Stolica Apostolska czuwać nad Hiszpanią, dalej łagodziła wyroki, interweniowała, gdzie tylko to było możliwe.(...) Warto jednak przejść do cyfr, gdy się bowiem czyta dzisiejsze podręczniki historyczne, to ma się wrażenie, że inkwizytorzy hiszpańscy w takich masach palili nieszczęsnych żydów, protestantów i masonów, jak chyba może tylko dziś rozstrzeliwują, torturując wprzódy, katolików w Meksyku. Po prostu krocie, jeśli nie miliony ofiar.(...)

Biorę więc najbardziej może wrogie względem Kościoła, ale rzeczowo opracowane dzieło, bo historię Inkwizycji, pisaną przez zdeklarowanego wroga Kościoła, księdza renegata i masona - Lioriente. Znajduje tam takie zdanie: Inkwizycja hiszpańska straciła (dosł. Immola) 234.526 ofiar. Kilka wierszy niżej wyjaśnia on: z których (to ofiar) 9.660 było spalonych "in efige" (tzn. w wizerunku, bo winowajcy umknęli, a palono przedstawiające ich lalki) zaś 206.546 było skazanych na pokuty kościelne (...). 216 faktycznie straconych w ciągu całych trzech wieków trwania Inkwizycji w Hiszpanii (...).

Porównajmy te cyfry z innymi, mniej popularnymi w naszych demokratycznych czasach: rewolucja Francuska w ciągu trzech lat (a tam są trzy wieki) zamordowała na mocy trybunałów rewolucyjnych 300 tysięcy ludzi.(...)

O tych 216 straconych herazjatach i burzycielach ładu społecznego, od przeszło stu pięćdziesięciu lat, piszą tomy za tomami, przedstawiając w najstraszniejszych barwach grozę wiejącą z postaci okrutnych mnichów, ale o mordercach i łotrach noszących nazwiska Robespierrów, Dantonów i Maratów od lat stu trzydziestu pieją ci sami pisarze hymny pochwalne. Dziś sprzysiężenie milczenia zamknęło usta i sumienia historyków i całej światowej prasy, wobec bandytów bolszewickich i meksykańskich zbójów.(...)

Nie bronię gwałtów Inkwizycji, a tylko staram się pozostawić im "skromne" miejsce w historii. Nie przeczę, że zdarzały się ekscesy, że zwłaszcza przy rozognieniu namiętności politycznych trafiały się wyroki stronnicze, niepotrzebne okrucieństwa, ale raz jeszcze stwierdzić musze, iż instytucja Trybunału św. Inkwizycji, tak długo, jak była niezależna od państwa zawsze działała ostrożnie i z nadmierna niemal łagodnością. Wszelkie nadużycia zdarzały się dopiero wtedy, gdy trybunały popadały pod wpływy polityczne lub - tak jak w Hiszpanii gdzie Inkwizycję całkowicie odcięto od Kościoła.

Każdy historyk bezstronnie badający historie Kościoła musi powtórzyć słowa, którymi de Toqueville kończy swe dzieło: Rozpocząłem badania pełen uprzedzeń przeciwko papieżom - skończyłem je pełen szacunku i podziwu dla Kościoła... „

Hr. Józef Tyszkiewicz

Do oceny instytucji Świętej Inkwizycji pragnę jeszcze dołączyć artykuł jaki ukazał się w Gazecie Polskiej dnia 26 września 1996 roku.

„Obraz Świętej Inkwizycji, pokutujący w potocznej świadomości i bezustannie ugruntowywany przez media, ma tyle samo wspólnego z historyczną prawdą, ile Księstwo Mołdawii z serialu "Dynastia" z prawdziwą Mołdawią.

O Świętej Inkwizycji słyszał każdy. Przy dziesiątkach okazji przywołuje się ją jako symbol najstraszliwszego w dziejach cywilizacji masowego prześladowania, fanatyzmu i kontroli myśli. Liczni autorzy każą nam widzieć w niej historyczny pierwowzór hitleryzmu i stalinizmu. Każda napaść na Kościół i religię katolicką obowiązkowo zawiera odwołanie do jakoby powszechnie znanych, a nie odpokutowanych zbrodni Świętego Officjum. O owych enigmatycznych zbrodniach przypomina bez przerwy - ale i bez konkretów - prasa, filmy, literatura. Nawet pornografia z lubością wyżywa się w kojarzeniu tortur z lochami Inkwizycji i zakapturzonymi mnichami.

Kto by jednak chciał ową najczarniejszą z legend skonfrontować z dziełami historyków - nawet tych nie kryjących swej niechęci do Kościoła i religii - przeżyje głębokie zdumienie, że wszystko było inaczej. Znajomość choćby tylko podstawowych faktów każe stwierdzić, że cała ta wymyślona w ostatnich stuleciach legenda okrutnej, fanatycznej i zbrodniczej Inkwizycji ma tyle wspólnego z historyczną prawdą, ile księstwo Mołdawii z serialu "Dynastia" z istniejącym naprawdę państwem o takiej nazwie.

Nie twierdzimy tu, że Inkwizycja nie istniała ani że poszczególni jej sędziowie nie dopuszczali się postępków, z dzisiejszego punktu widzenia, godnych głębokiego ubolewania. Niektóre fakty z dziejów Inkwizycji, wyrwane z historycznego kontekstu, budzą w dzisiejszym człowieku zrozumiały odruch sprzeciwu. Kłamstwo czarnej legendy opiera się jednak na całkowitym przeinaczeniu historycznego tła i proporcji. W istocie bowiem, jak piszą Jean i Guy Testasowie, na tle ogólnie panujących obyczajów Inkwizycja była najbardziej obiektywną instytucją swej epoki.

O wydarzeniach sprzed wieków nie można wyrokować nie znając mentalności czasów, w których miały miejsce, ani wypadków, które do nich doprowadziły. Potoczna wiedza o Inkwizycji, ukształtowana przez osiemnastowiecznych, fanatycznych antyklerykałów i rozbudowana przez ich następców, opiera się właśnie na oderwanych faktach, przeinaczanych, wyolbrzymianych i obudowywanych całkiem fantastycznymi hipotezami. Co istotne, czarnej legendy Inkwizycji nie tworzyli historycy, nawet najbardziej stronniczy.

Autorytetami od okrzyczanych zbrodni Świętego Officjum stali się głównie pisarze i scenarzyści, których nikt nigdy nie próbował rozliczać z rzetelności czy obiektywizmu.

Czym w ogóle była Inkwizycja? Czarna legenda każe widzieć w niej coś na kształt kościelnej tajnej policji, stojącej ponad prawem i dysponującej nieograniczonymi prerogatywami do więzienia, torturowania i mordowania kogo tylko jej się spodobało. W istocie zaś Inkwizycja powołana została w chwili ogarniającego Europę kryzysu społecznego właśnie po to, aby położyć kres szerzącemu się bezprawiu, i, lepiej lub gorzej, zadanie owo wypełniła, oszczędzając staremu kontynentowi wielu krwawych zawieruch.

Współczesnemu człowiekowi sam fakt potępiania przez Kościół herezji i zwalczania ich usiłuje się przedstawić jako rzecz z gruntu naganną, jak gdyby pierwowzór totalitarnych tendencji do tłumienia wolności myśli. Zapomina się przy tym, że religia chrześcijańska stanowiła w państwach średniowiecznych podstawę społecznego ładu, równie niekwestionowaną, jak dzisiaj demokracja i prawa obywatela. W przypadku większości herezji zakwestionowanie owej ideologicznej podstawy było środkiem służącym walce z ustrojem. Atak na dogmaty wiary zbiegał się nierozdzielnie z atakiem na króla lub feudalnego pana, towarzyszyły mu zawsze żądania natury politycznej, zazwyczaj także odwieczny postulat wszelkich rewolucji, aby wymordować bogatych i rozdzielić ich mienie między biednych - czyli samych heretyków. W formie sporów religijnych znajdowały ujście konflikty o podłożu ekonomicznym lub narodowościowym, i to one właśnie nadawały tym konfliktom temperaturę prowadzącą do okrucieństw.

Trzeba wyjątkowo złej woli, by kwestionować fakt, iż Kościół wczesnego średniowiecza był wobec herezji bardzo wyrozumiały.

Jego reakcją na rozmaite nauczania, kwestionujące ustalenia Kościoła, były z reguły dyskusje, polemiki i synody, na których w świetle Pisma Świętego starano się znaleźć prawdziwe rozwiązanie spornych kwestii. Interwencje władz świeckich zdarzały się sporadycznie, zazwyczaj wtedy, gdy pojawiało się realne niebezpieczeństwo rozbicia jedności kościoła, co zagrażałoby także państwu.

Atmosfera wieku XII różniła się jednak zasadniczo od stuleci poprzednich. Przede wszystkim, nad chrześcijańską Europą zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo Islamu. Prowadzona z nim walka i ruch krucjatowy oraz związana z tym spirala obustronnych wojennych okrucieństw w ciągu kilku pokoleń pogrzebały średniowieczną tolerancję. Zarazem stopniowe przemiany ekonomiczne zachwiały wewnętrznym pokojem, pchając zubożałe tłumy do rewolt, a feudałów do wyniszczających wojen domowych. Było to stulecie nie notowanych od czasu wielkiej wędrówki ludów społecznych napięć, dzikich okrucieństw i obłędnych nierzadko ideologii, pragnących przewrócić świat do góry nogami.

Głoszenie takich ideologii spotykało się, z oczywistych względów, z ostrą reakcją zagrożonych władców. Pod hasłem walki z herezją stosowali oni coraz okrutniejsze represje. Z drugiej strony, oskarżenie o herezję było dobrym sposobem zniszczenia przeciwnika lub wymówienia posłuszeństwa feudalnemu suwerenowi. Herezja stała się powszechnie nadużywanym orężem w politycznych rozgrywkach, często pretekstem do zwykłych grabieży. Tradycyjnie wyrokowanie o herezji leżało w kompetencjach biskupów, ale szybko przestało to wystarczać - lokalni dostojnicy Kościoła byli nazbyt często zastraszani lub korumpowani przez feudałów.

Powołanie systemu obiektywnych sądów, podlegających bezpośrednio papieżowi, władnych ustalać, co rzeczywiście jest herezją, a co nie, było w tej sytuacji jedyną możliwością przeciwstawienia się ogarniającemu Europę chaosowi. Nieprzypadkowo w dekrecie Papieża Grzegorza IX, określającym zasady funkcjonowania trybunałów inkwizycyjnych, czytamy iż jednym z ich podstawowych celów ma być niedopuszczenie do karania za herezję osób niewinnych.
Jedną z charakterystycznych cech antykatolickiej propagandy jest wybielanie wszystkich historycznych przeciwników Kościoła Rzymskiego. Człowiekowi dzisiejszemu podsuwa się prostacki, czarno - biały obraz historii. Wszyscy, którzy kiedykolwiek z jakichkolwiek pozycji zwalczali katolicyzm, obsadzani są w nim w roli szlachetnych idealistów, prześladowanych za śmiałość myślenia przez fanatyczny, żadny władzy i kierowany wyłącznie chęcią ugruntowania swej pozycji kler.

W taki wyidealizowany, krańcowo odmienny od prawdy sposób przedstawia się zwłaszcza sektę Katarów, zwanych również Albigensami, głównego wroga Kościoła u zarania Inkwizycji i bezpośrednią przyczynę jej powołania. Doktryna Katarów zakładała generalne potępienie dla świata, a nade wszystko dla ciała ludzkiego. Świat był bowiem według "doskonałych" dziełem szatana, seks i prokreacja - najgorszą z możliwych zbrodnią, spędzanie płodu uczynkiem zalecanym, a jedyną drogą ratunku dla grzeszników "oczyszczenie" przez rytualną śmierć głodową (osoby wskazane przez katarskich przywódców zamurowywano w głodowym bunkrze, zupełnie tak, jak czynili to kilka wieków później hitlerowcy). Sekciarze dopuszczali się na katolikach, a zwłaszcza na duchownych, masowych morderstw, które burzyły krew współczesnych. I choć jest faktem, że potem dorównały im z nawiązką okrucieństwa pacyfikujących Prowansję wojsk krzyżowych - złożonych głównie z od pokoleń śmiertelnie z południowcami skłóconych Normanów - to robienie z Albigensów niewinnych owieczek jest doprawdy absurdem.

Chęć wywołania u współczesnych odrazy i jednostronnego potępienia dla Kościoła Rzymskiego każe także przemilczać prawdę o charakterze ruchów reformacyjnych i ich przywódcach. Raczej nie wspomina się o chorobliwej nienawiści Lutra do Żydów, o jego licznych wezwaniach do pogromów oraz pismach, w których snuł plany całkowitego wyniszczenia i wypędzenia z Europy wyznawców judaizmu. Nie wspomina się o charakterystycznej i dla niego, i Jana Kalwina obsesji ścigania czarownic. Co więcej, z wyjątkową perfidią przypisuje się "polowania na czarownice" właśnie Inkwizycji, co jest wierutną bzdurą.

To fakt, że przed sądami inkwizycyjnymi stawali ludzie oskarżeni o czary. Kilkakrotnie nawet, zwłaszcza w późniejszym czasie, zapadały w takich sprawach wyroki skazujące. Częściej jednak Inkwizycja uniewinniała podejrzanych i powściągała zapędy ludności; w jednym z procesów w Hiszpanii trybunał inkwizycyjny przyjął nawet wykładnię, na mocy której złożenie oskarżenia o czary mogło zostać uznane za herezję - co na długie lata zlikwidowało tam problem czarownic. W istocie właśnie historia renesansowych "polowań na czarownice" może być dowodem, że istnienie Inkwizycji zapobiegło stoczeniu się krajów katolickich w otchłań zbiorowej histerii i masowych morderstw, jak to się stało w tej części Europy, gdzie podobnej wyższej instancji zabrakło. Według szacunków Briana B. Levacka, zawartych w książce "Polowanie na czarownice w Europie", w wieku XVI w całej Europie spalono za czary około 300 tysięcy osób, głównie kobiet. Dwie trzecie z nich zginęło w protestanckich Niemczech, a około 70 tysięcy w oderwanej od Kościoła Anglii.

Jeśli szuka się w historii prawdy, nie amunicji do kampanii propagandowych, trzeba zwrócić uwagę na fakt, że Inkwizycja w większości wypadków działała w atmosferze antykatolickiego terroru, wojny, broniąc tradycyjnego porządku przed ewidentnie zbrodniczymi rewolucjami. Nie od rzeczy jest pamiętać, że wielu inkwizytorów poniosło męczeńską śmierć, niektórzy z rąk heretyckich powstańców, inni z polecenia władców, dla których ci nieprzekupni i niezależni sędziowie byli często przeszkodą. Jednym z głównych elementów czarnej legendy jest podkreślanie rzekomego okrucieństwa Inkwizycji.

Sugeruje się, jakoby Inkwizycja znała tylko jeden wyrok - śmierć na stosie, i jakoby szafowała nim bez umiaru. Sugeruje się, że całe postępowanie sądowe Inkwizycji oparte było na wyrafinowanych torturach. Twierdzi się wreszcie, że Inkwizytorami byli ludzie o sadystycznych skłonnościach, fanatyczni mordercy i psychopaci, ogarnięci manią zabijania.
Do jakiego stopnia jest to sprzeczne z prawdą, najlepiej świadczą zaczerpnięte z opracowań historycznych liczby. Bernard Gui, jeden z ulubionych szwarccharakterów antyinkwizycyjnej literatury, jako Inkwizytor Tuluzy w latach 1307 - 1323 wydawał średnio jeden wyrok śmierci na sto rozpatrywanych spraw (ściślej biorąc, była to decyzja o przekazaniu oskarżonego sądowi świeckiemu, albowiem Inkwizycja sama wyroków śmierci ferować wówczas nie miała prawa). Działo się to w samym sercu nieformalnego "państwa" Albigensów, jeszcze wówczas aktywnych. Ten fakt dość słabo przystaje do owego fanatyka, ogarniętego manią tropienia i palenia na stosie sług szatana, jakiego znamy z kart "Imienia Róży" Umberto Eco.

Równie zaskakująco w porównaniu z czarną legendą wyglądają zapisane w dokumentach efekty działalności okrzyczanej szczególnie okrutną i bezwzględną Inkwizycji Hiszpańskiej. Ustalenie dokładnych danych dla całej Hiszpanii jest rzeczą sporną, istnieją bowiem źródła dawne, choć o kilkaset lat późniejsze od Torquemady, szacujące liczbę spalonych na stosie przez Inkwizycję - w ciągu całej jej kilkusetletniej działalności - nawet na trzydzieści tysięcy. Jest to największa z kiedykolwiek rzuconych liczb; wymienia ją Juan Antonio Llorente, historyk zdecydowanie niechętny Kościołowi, nie wskazując jednak żadnych konkretnych źródeł tych danych. Nawet jeśli przyjąć tę liczbę bezkrytycznie, jak uczyniła to część dawniejszych historyków, wydaje się ona stosunkowo skromna w porównaniu z osiągnięciami choćby republikańskich władz tejże Hiszpanii, które w czteroleciu 1936-39 zdążyły zgładzić ponad sześćdziesiąt tysięcy obywateli za takie zbrodnie, jak arystokratyczne urodzenie, zbyt duży majątek, zbyt wysokie wykształcenie bądź śluby zakonne.

Zupełnie inny jednak obraz wyłania się, kiedy sięgniemy do fragmentarycznie zachowanych źródeł z epoki. W uważanym za szczególnie "gorący" hiszpańskim okręgu Bajadoz w ciągu 1O6 lat (1493-1599) skazano na stos... 20 osób. Podobne liczby zawierają dokumenty z innych archiwów. Według dzisiejszych szacunków, sporządzanych na podstawie źródeł z epoki, na ok. 50 tys. procesów, jakie odbyły się przed trybunałami inkwizycyjnymi w całym kraju w latach 1560-1700 wydano mniej niż 500 wyroków śmierci - około jeden na sto.

Okres wcześniejszy, od roku 1484 do 1560, budzi więcej rozbieżności. Najbardziej niekorzystne dla Torquemady szacunki historyków mówią o stu tysiącach procesów i około dwóch tysiącach wydanych wyroków śmierci (ich wykonywanie, o czym za chwilę, nie jest jednak wcale pewną sprawą).

Nawet jeśli uznamy te dane za prawdziwe, trzeba pamiętać, iż - znowu - inkwizycja działała tutaj w warunkach podwójnej wojny, bowiem działaniom zbrojnym na granicach towarzyszyły bardzo silne, mające właściwie znamiona wojny domowej, napięcia etniczne. Inkwizycja Hiszpańska, odmiennie niż w innych krajach, została wmontowana w państwowy system sprawiedliwości i na polecenie królowej Izabelli zajmowała się nie tylko wykrywaniem sprzyjających Maurom agentur wśród żydowskich conversos (które, wbrew twierdzeniom niektórych propagandystów, faktycznie istniały), ale także sądzeniem części przestępstw kryminalnych. Przed trybunałami zreorganizowanej przez Torquemadę Inkwizycji stawiani byli złodzieje kościołów, koniokradzi, sodomici czy mordercy, których, co trzeba uwzględnić, spora liczba znajduje się zapewne wśród skazańców.

Bardzo dokładne dane zachowały się natomiast co do hiszpańskiej części "Nowego Świata", gdzie, wedle legendy, inkwizytorzy mieli towarzyszyć okrutnym zdobywcom i z krzyżem w ręku dokonywać na Indianach krwawych masakr oraz palić ich na stosach. W istocie np. w Meksyku pomiędzy rokiem 1574 a 1715 odbyło się... 39 egzekucji.

Właściwych proporcji nabierają te liczby dopiero na tle realiów epoki, w której - wedle osławionego prawa Magdeburskiego - każdy sąd grodzki, złożony z najzupełniej przypadkowych mieszczuchów i zadającego męki "mistrza", mógł wymierzyć 21 rodzajów "kwalifikowanej" (tj. połączonej ze specjalnymi torturami) śmierci za przestępstwa takie, jak kradzież czy cudzołóstwo. W Strasburgu w samym tylko październiku 1582 skazano na stos 134 czarownice - dokładnie dwa razy więcej, niż wynosi zsumowana liczba ofiar pięciu największych auto da f? w dziejach Inkwizycji Hiszpańskiej. W księgach miejskich Genewy znajdujemy zapis, iż w 1545 Kalwin kazał tam spalić za czary - bez żadnego sądu - 31 osób.

Do dziś zachowały się zapiski niektórych Inkwizytorów, których antykatolicka propaganda wykreowała na potwory w ludzkich skórach. Z owych zapisków wyzierają jednak sylwetki nie zbrodniarzy, ale sędziów, pragnących przede wszystkim ustalić prawdę.

W swoim podręczniku dla inkwizytorów wspomniany już Bernard Gui uczy, że Inkwizytor powinien "zawsze zachować spokój, nie dać się ponieść złości ani oburzeniu... powinien nie zatwardzać swego serca i nie odmawiać zmniejszenia albo złagodzenia kary zależnie od towarzyszących okoliczności... W przypadkach wątpliwych powinien być ostrożny, powinien wysłuchiwać, dyskutować i badać, aby dojść cierpliwie do światła prawdy".

Równie nie przystają do otaczającej autora legendy zachowane zapiski znienawidzonego Tomasza Torquemady. Zredagowane przez niego Instrukcje pełne są napomnień, aby sędziowie nie ulegali gniewowi ani łatwym uproszczeniom, aby pamiętali o miłosierdziu i o tym, że ich celem jest zwalczanie grzechu, nie grzeszników.

Na takich wskazówkach raczej nie wychowywali się fanatyczni zbrodniarze. Niechętni religii historycy zazwyczaj wszystkie te wskazania odsuwają na bok, z lekceważącą kwalifikacją "hipokryzja". Po cóż jednak miałby Torquemada udawać w swoich prywatnych, w ogóle nie przeznaczonych dla niczyich oczu zapiskach, które pełne są podobnych myśli? Przed kim odgrywałby komedię, żyjąc w ascezie i przeznaczając cały majątek na wsparcie dla ubogich - w tym często dla rodzin osób skazanych przez jego trybunały? Przed swymi współczesnymi na pewno niczego odgrywać nie musiał, a trudno podejrzewać, by przewidział encyklopedystów, oświeceniowy antyklerykalizm i dzisiejszą antykatolicką propagandę.

O ile wyłaniające się ze źródeł postacie inkwizytorów zdumiewają, to przyjrzenie się procedurom pracy trybunałów inkwizycyjnych w zestawieniu z czarną legendą wręcz szokuje. Wspominaliśmy już tutaj o dominującym w renesansowej Europie prawie magdeburskim, wyjątkowo okrutnym, znającym jeden jedyny dowód - przyznanie się oskarżonego do winy, i jeden jedyny sposób zdobycia tegoż dowodu - tortury. Proces przed zwyczajnym, świeckim sądem czasów renesansu w ogromnej większości przypadków był sprawdzianem odporności podejrzanego na ból. Chronić go mogło tylko wysokie urodzenie lub przynależność do grup mających własne sądy (jak np. wojskowi). Zwykły plebejusz, aby zostać uznanym za niewinnego, musiał wytrzymać pięciokrotne "palenia", czyli tortury. Nawiasem mówiąc, stąd pozostałe do dziś w polszczyźnie powiedzenie "pal go sześć" - w ustach prowadzącego przesłuchanie oznaczało to ostatnią, szóstą kolejkę tortur, po której już bez dalszych indagacji wypuszczano podejrzanego na wolność. W wypadku sądów inkwizycyjnych, żaden z ich sędziów nie miał wątpliwości, że jego celem nie jest skłonienie oskarżonego, by się przyznał, ale ustalanie prawdy. Stąd Inkwizycja przywróciła szereg instytucji nie znanych Europie od czasów antycznych oraz dodała szereg nowych, przejętych później przez sądy świeckie i uważanych dziś za nieodłączny warunek wolności obywatelskich. I tak, oskarżony przed trybunałem inkwizycyjnym nie tylko mógł, ale na stanowcze polecenie Grzegorza IX musiał korzystać z usług obrońcy - zawodowego prawnika. Wyrok wydawał wprawdzie zawodowy sędzia, ale miał w tym obowiązek konsultowania się z liczącą od kilku do dwudziestu osób ławą przysięgłych, którą instrukcje Świętego Officjum nakazywały wybierać spośród najbardziej szanowanych miejscowych obywateli. A wreszcie, innowacja wręcz rewolucyjna - oskarżonemu i jego obrońcy sąd miał obowiązek udostępnić wszystkie zebrane dowody winy, wraz z podaniem nazwisk zeznających przeciwko oskarżonemu świadków. Mówiąc nawiasem, tym ostatnim groziły bardzo surowe - do śmierci włącznie - kary w wypadku udowodnienia fałszywych oskarżeń.

Od połowy wieku XIII inkwizytorom wolno było posyłać skazańca na tortury, instrukcje jednak wyraźnie zabraniały uwzględniania wydobytego na torturach zeznania jako materiału dowodowego, stąd w praktyce nie korzystano z tej możliwości zbyt często. Zupełną nowością w historii była przyjęta właśnie przez Inkwizycję zasada, iż człowiek niepoczytalny nie może być sądzony ani karany. Stąd wymogiem sądu była rozpoczynająca przewód obdukcja lekarska. Dokonujący jej medyk mógł, stwierdziwszy zły stan zdrowia, zabronić stosowania tortur, a stwierdzenie choroby psychicznej podsądnego automatycznie uwalniało go od wszelkiej odpowiedzialności. Uniknąć kary można było zresztą także na wiele innych sposobów; instrukcje Inkwizycji przewidywały różnorakie formy łagodzenia wyroków i amnestii. Jeszcze w ostatniej chwili przed egzekucją skazany mógł publicznie ukorzyć się i uniknąć stosu.

Tę ostatnią karę stosowano jednak rzadko. Trybunały wymierzały głównie rozmaite kary kanoniczne, nakładały grzywny, nakazywały noszenie znaków hańby, wreszcie udział w "obrzędzie pojednania" - auto da fe. Wiele przeinaczeń dotyczących Inkwizycji Hiszpańskiej opiera się na kłamliwym utożsamieniu tego ostatniego obrzędu ze spaleniem na stosie. W istocie w większości wypadków miał on charakter całkowicie bezkrwawy - jego punktem kulminacyjnym było zapalenie... świec, trzymanych przez wyznających swe winy nawróconych heretyków. Gdy przyjęło się łączyć auto da fe z quemadero (stosem), liczba spalonych stanowiła z reguły kilka procent ogólnej liczby pokutników; w dużych auto da fe z udziałem ponad stu skazanych, bywało ich kilku, bardzo rzadko kilkunastu. Wystarczyło jednak, dzięki prymitywnej manipulacji słownikowej, utożsamić zapisane w dokumentach liczby uczestników auto da fe z liczbą spalonych na stosie, a już liczba rzekomych ofiar "inkwizycyjnego terroru" została w potocznej świadomości pomnożona kilkunastokrotnie.Przymierzmy wiedzę, którą na temat Inkwizycji dysponujemy, do tła epoki. Do rzezi, jakie w tym czasie urządzali katolikom Henryk VIII lub Cromwell (Robert Steel w szanowanym dziele Social England pisze wręcz: "W Anglii liczba powieszonych za herezję przewyższa trzydzieści do czterdziestu razy analogiczne dane dla działalności Inkwizycji Hiszpańskiej"). Do morderstw dokonywanych przez Luteran i Hugenotów, do praktyki ówczesnego prawa karnego. Nawet szczególnie ponoć "krwawa" Inkwizycja Hiszpańska prezentuje się na ich tle niezwykle skromnie. Tym bardziej, że przecież Inkwizycja w większości wypadków spełniała zadanie, dla którego ją powołano.

Jak to było z inkwizycją?

 

Ciemne lochy, tortury, żądni krwi duchowni - oto w skrócie pojęcia kojarzące się z Trybunałem Świętej Inkwizycji. Co najmniej od Oświecenia (XVIII w.) trwa nieustanna propaganda usiłująca wmówić, głównie katolikom, że oto Kościół nie ma prawa nikogo pouczać, bowiem również na Jego koncie jest krwawa plama Inkwizycji, za którą katolicy są odpowiedzialni i za którą powinni ciągle przepraszać. Nie trzeba się zbytnio domyślać, aby przekonać się, że autorzy tej propagandy są - najoględniej mówiąc - niezbyt życzliwi Kościołowi Świętemu.

Każda propaganda jest często naginaniem faktów, a nierzadko zwykłym rozmijaniem się z rzeczywistością. W przypadku propagandowych frazesów o Świętej Inkwizycji mamy do czynienia z wyjątkowo pokaźną ilością przekłamań.

Na początek sięgnijmy do historii. Inkryminatorzy pre-totalitarnych metod stosowanych rzekomo przez Kościół Katolicki (czego dowodem ma być w ich rozumieniu Inkwizycja właśnie) krytykując Inkwizycję, powołują się tylko i wyłącznie na przykład Inkwizycji Hiszpańskiej. Tymczasem Inkwizycja Hiszpańska była zupełnie odrębną instytucją od Inkwizycji Rzymskiej. Ta pierwsza była dziełem władzy świeckiej i pozostawała pod jej wyłączną kontrolą - została powołana przez hiszpańskich królów pod koniec XV wieku. Inkwizycja Rzymska powołana zaś została przez papieża Grzegorza IX w 1231 roku i podlegała tylko władzom kościelnym. Trzeba również pamiętać, że oprócz instytucjonalnej odrębności Inkwizycji Hiszpańskiej od Inkwizycji Rzymskiej, działalność tej pierwszej była niejednokrotnie przedmiotem ostrej krytyki Stolicy Apostolskiej. Na przykład Innocenty VIII skasował ok. 200 wyroków Inkwizycji Hiszpańskiej w ciągu jednego roku; Aleksander VI unieważnił tylko w 1498 roku ok. 250 wyroków. Podobną postawę zajmowali w XVI wieku papieże: Paweł III, Pius IV, Grzegorz XIII. Doszło nawet do takiej sytuacji, że w 1509 roku rządowy edykt hiszpański, powtórzony w roku 1605, nakładał karę śmierci za publiczne ogłaszanie decyzji Stolicy Apostolskiej unieważniających wyroki Inkwizycji Hiszpańskiej. W 1519 roku papież Leon X wyklął, wbrew woli króla Hiszpanii Karola I (który w Niemczech panował jako cesarz Karol V), zarówno Wielkiego Inkwizytora jak i jego pomocników. O tych faktach zazwyczaj milczą wszyscy oskarżyciele Kościoła (jedyną chyba pracą w języku polskim traktującą rzetelnie o Inkwizycji jest przedwojenna książka Józefa Tyszkiewicza, "Inkwizycja Hiszpańska", 1929 r.).

Trzeba stale pamiętać o tym, że Stolica Apostolska nigdy nie traktowała postępowania inkwizycyjnego jako naczelnego instrumentu w duszpasterskiej działalności Kościoła. Widzieliśmy w przypadku Inkwizycji Hiszpańskiej, która była potępiana przez kolejnych papieży jako agenda władzy świeckiej naginająca religię do swoich celów. Podobne stanowisko zajmowali Następcy św. Piotra i w wiekach wcześniejszych. W czasach rzekomo "ciemnego" średniowiecza, papież Aleksander III odnosząc się do inkwizycyjnego badania heretyków, tak pisał w 1162 roku w liście do arcybiskupa Reims: "Lepiej uniewinnić winnych, niż przed nadmierną surowość targnąć się na życie niewinnych". Z kolei w 1286 roku papież Honoriusz IV unieważnił surowe inkwizycyjne rozporządzenia cesarza Fryderyka II i wszystkich skazanych na ich podstawie ludzi - amnestionował. To właśnie władza świecka była aż nazbyt chętna do postępowania inkwizycyjnego. Pouczającym jest tu przykład Fryderyka II (który sam nie należał do gorliwych chrześcijan i ściągnął na siebie klątwę papieską), który jako pierwszy wydał prawa karzące śmiercią heretyków i powołujące inkwizycyjne trybunały. Powołanie podległej papieżowi Inkwizycji Rzymskiej miało m.in. zapobiec nadużyciom tej procedury dla celów władzy świeckiej (które później wyraźnie występowały w Hiszpanii).

Inna grupa przekłamań dotyczących Inkwizycji dotyczy samej procedury sądowej (bo Inkwizycja była sądem) postępowania inkwizycyjnego. Najczęściej Inkwizycję przedstawia się jako totalitarną policję polityczną avant la lettre, przed którą nie było ucieczki - takie średniowieczne NKWD czy Gestapo. Prawda była jednak zupełnie inna.

Procedura stosowana przez kościelną (czyli Rzymską) Inkwizycję w niczym nie przypominała metod stosowanych przez policję polityczną. Procedura ta była powolna, drobiazgowa i opatrzona dodatkowymi zabezpieczeniami na rzecz oskarżonych. Nic w tym nie było z nagłości, podstępności czy szpiegowania. Każdy, kto tylko czuł się (słusznie czy nie) zagrożonym w czymś przez Inkwizycję, miał dość czasu by się ukryć. Przybyły z Rzymu inkwizytor składał bowiem najpierw wizytę miejscowemu biskupowi, któremu przedstawiał uwierzytelniające go dokumenty. Dopiero potem przystępowano do kompletowania sądu inkwizycyjnego, s kład którego - oprócz inkwizytora i biskupa - wchodził opat lub przełożony miejscowego zakonu oraz notariusz ze swoimi sekretarzami. Powoływano też ławników w różnej liczbie. Zaś przed rozpoczęciem postępowania inkwizycyjnego ogłaszano na danym terenie tzw. czas łaski. Ktokolwiek ujawniłby w tym czasie swoje heretyckie poglądy podlegałby zwykłej pokucie, jak każdy spowiadający się w konfesjonale.

Kolejnym mitem rozpowszechnianym w odniesieniu do Inkwizycji jest rzekoma liczba jej ofiar. Od czasów Oświecenia mówi się o setkach tysięcy czy nawet milionach, którzy zginęli na inkwizycyjnych stosach. Wmawia się, że każdy wyrok trybunału inkwizycyjnego automatycznie oznaczał wyrok śmierci (spalenie na stosie). Tymczasem znakomita większość wyroków wydanych przez Inkwizycję (cały czas mowa o Inkwizycji kościelnej, bo za nią Kościół odpowiada) dotyczyła nałożenia rozmaitych form pokuty (np. chodzenia w stroju pokutnym, umartwień cielesnych, podejmowania pielgrzymek) lub banicji. Gdy mówiono o straceniu kogoś, często miano na myśli tzw. spalenie in effigo czyli nie spalenie człowieka, ale spalenie jego wizerunku. Kary śmierci nigdy nie orzekał trybunał duchowny, pozostawała ona w gestii i była wykonywana przez władzę świecką.

Dzisiaj, nawet niechętni Kościołowi badacze przyznają, że mówienie o setkach tysięcy ofiar Inkwizycji kościelnej jest zwykłym mijaniem się z prawdą. Coraz wyraźniej widać jak celowo wymyślano w tym przypadku mityczne wręcz liczby. Nawet w odniesieniu do państwowej Inkwizycji Hiszpańskiej, historycy o lewicowo-liberalnej orientacji przyznają ostatnio, że drastycznie zawyżano liczbę jej ofiar, a mówienie o ludobójstwie Inkwizycji włożyć trzeba między bajki. Przekonuje wydana u nas w ubiegłym roku "Historia Hiszpanii" (zob. M. Tunon de Lara, J. V. Baruque, A. Dominguez Ortiz, Historia Hiszpanii, Kraków 1998, s. 224).

Bez ryzyka popełnienia błędu stwierdzić można, że o wiele więcej ofiar spowodowały polowania na czarownice urządzane w XVII i XVIII wieku w protestanckich Niemczech, kiedy stracono wiele niewinnych kobiet podejrzanych o czary (wbrew potocznym wyobrażeniom, za "topieniem czarownic" nie stała Inkwizycja!), czy też prześladowania katolików w Anglii w XVI i XVII wieku.

Jest jeszcze mit o krwiożerczych, żądnych tortur inkwizytorach. Prawda jest taka, że zgodnie z procedurą przypisaną kościelnej Inkwizycji, tortur nie można było stosować na żądanie inkwizytora ani w jego obecności. Tortury stosowano tylko w ostateczności i tylko przez władze świeckie, za zgodą miejscowego biskupa. Zeznania tak uzyskane musiały być powtórzone w sądzie conajmniej 24 godziny później. Przysługiwała zresztą apelacja do Rzymu, zaś postępowanie apelacyjne było długotrwałe i nie musiało oznaczać potwierdzenia wyroku. Ponadto oskarżony miał prawo zaskarżyć bezstronność inkwizytora lub któregoś z sędziów, co pociągało za sobą kolejne odwleczenie procedury (powołanie zastępców).

Dobór duchownych na urząd inkwizytora prowadzono bardzo starannie. Musieli to być ludzie o wysokich kwalifikacjach moralnych i intelektualnych. Niektórzy z nich, tak jak np. zmarły w 1252 roku Piotr z Werony, są dzisiaj świętymi naszego Kościoła. To prawda, że w Inkwizycji, jak w każdej złożonej z ludzi instytucji, trafiali się sprzeniewiercy (np. Konrad z Marburga czy Torquemada z Inkwizycji Hiszpańskiej), ale były to wyjątki, reguła była bowiem zupełnie inna. Również w najnowszych badaniach przyznaje się, że inkwizytorzy reprezentowali sobą nie krwiożerczych oprawców, ale przede wszystkim duszpasterzy troszczących się o Kościół i wiernych. Zacytujmy fragment wydanej u nas w latach 80-tych książki francuskiego dominikanina, który pisał o inkwizycyjnej działalności: "Przypomnijmy jednak, że zasadniczym motywem tej tak szokującej nas dziś działalności była intencja duszpasterska. Inkwizycja nie była przede wszystkim "policją wiary", jak ją się czasem nazywa. Jej zasadniczym celem nie była ochrona kościelnego credo lub uniemożliwienie heretykom godzenia w ortodoksyjne przekonania chrześcijan, a w konsekwencji w ich zbawienie, ale chodziło o to, by przekonać heretyka o niezgodności jego wierzeń z wiarą chrześcijańską i go nawrócić, choćby się to miało dokonać przez zbawienną obawę kary, która - jak to sobie wyobrażano - miała skłonić do opamiętania. Z drugiej strony, w działalności inkwizytorów nadal dużą rolę odgrywało kaznodziejstwo. W interesującym nas okresie "kaznodziejstwo generalne" było swego rodzaju misją pojednania, a najróżniejsze zabiegi "czasu łaski", które podejmowano w pierwszym etapie procedury inkwizycyjnej, posiadały niezaprzeczalną wartość duszpasterską. Miały one ostrzec wahających się, oczyścić wiarę nieświadomych błędów, wzmocnić ją u wiernych i wzbudzić niepokój sumienia nieprzychylnych Kościołowi. We wzmiankach o niejednym inkwizytorze podkreśla się, że był on wielkim kaznodzieją (miri in praedicatione favoris... et consolate fidelium). Tych zalet wymagano od niego nieprzypadkowo" (zob. M. H. Vicaire OP, Dominik i jego Bracia Kaznodzieje. Wyd. "W Drodze", Poznań 1985, s. 94).

Wbrew rozpowszechnianej od wieków mitologii dotyczącej inkwizycji, fakty historyczne są jednoznaczne. Inkwizycja nie jest krwawą plamą w historii Kościoła. Trzeba się wstydzić nie tyle Inkwizycji (kościelnej), co raczej sytuacji, która wymusiła konieczność jej powstania. Gdy brakowało świętych i świętości, zawsze do głosu dochodzili heretycy i rozmaici wynalazcy zwodniczych idei.

W średniowieczu sytuacja była podwójnie niebezpieczna. Nie dotykała ona tylko duszy indywidualnego człowieka i Kościoła jako społeczności wiernych, ale zagrażała istnieniu społeczeństwa jako takiego - w czasach, gdy życie państwowe i społeczne w istocie wspierało się na wskazaniach religii i moralności nauczanej przez Kościół. Szczególnie w I połowie XII wieku sytuacja była krytyczna. Głównie w południowej Francji (ale także w Italii) zaczęła się szerzyć, przybyła z Azji, herezja katarów (albigensów). Przechodzenie do tej sekty było nie tylko sprawą indywidualnego sumienia. Skoro bowiem manichejscy katarowie głosili, że stworzenie materialne nie jest dziełem Boga ale szatana, to oznaczało, że należy wyniszczać ludzkie ciało. Wyniszczanie to odbywać się mogło tylko przez masowe samobójstwa albo przez wyczerpanie ciała w orgiastycznych rozpustach. Zakazana jest więc rodzina (w niej dokonuje się przedłużanie szatańskiego stworzenia materii poprzez narodziny dziecka) i społeczeństwo jako takie, bo utrwala porządek materialnych rzeczy stworzonych. Katarowie zakazują składania przysiąg. W sytuacji, kiedy charakterystyczny dla średniowiecza ustrój feudalny opierał się na instytucji przysięgi (przysięga lenna), jest to kolejny cios w społeczeństwo i popychanie do niszczącej wszystko anarchii. Herezja oznaczała społeczną rewolucję.

Na początku XIII wieku doszło do sytuacji, że niemal całe południe Francji (Langwedocja) zostało stopniowo opanowane przez herezję kataryzmu. Papież Innocenty III zmuszony został nawet do ogłoszenia antykatarskiej krucjaty, a jeden z następnych papieży (Grzegorz IX) powołał Trybunał Świętej Inkizycji. Powtórzmy: nie chodziło tylko (choć przede wszystkim) o kwestie duszpasterskie, ale również o zachowanie ładu społecznego Stąd też wypływało współdziałanie władzy świeckiej w postępowaniu inkwizycyjnym.

Gdyby dziś w Polsce (lub w jednej z jej części) rosła we wpływy np. sekta Hare Kriszna czy sataniści, czy zdecydowana reakcja władzy świeckiej i Kościoła przeciw takiemu zjawisku spotkałaby się z krytyką? Czy krytykuje dzisiaj ktoś państwo niemieckie będące jak najbardziej w Europie (poza paroma sekciarzami z Hollywood), że zakazuje pracy w administracji członkom sekty scjentologów, która zmierza do faktycznego podminowania społeczeństwa?

Trzeba nawracać przykładem (najlepiej własnym) i słowem; nie należy apoteozować przemocy. Niekiedy trzeba jednak sięgnąć do surowych środków, by ocalić wielu i wiele. To nakazuje cnota roztropności. Często mówi się (zazwyczaj zmyślając) o ofiarach Inkwizycji kościelnej. Mniej, o wiele mniej osób zadaje sobie pytanie: ile osób uratowała Inkwizycja? Uratowała poprzez nawrócenie, ale i przez odstraszający przykład. Historia uczy, że grzech zaniechania często mścił się później bardzo okrutnie.

Trzeba było dziesiątków milionów ofiar systemu sowieckiego, żeby dowiedzieć się, ile kosztowało zaniechanie przez premiera Kiereńskiego (drugi premier Rosji po obaleniu caratu) postawienia przed sąd Lenina i jego towarzyszy. Kiereński, choć mógł, nie uczynił tego. Zapłaciła za to Rosja i miliony szarych ludzi. A ileż cierpień zaoszczędzono by podjęciem w 1935 roku wojny prewencyjnej przeciw Hitlerowi (rozważanej przez Piłsudskiego)?

Nie jest to efekciarskie dywagowanie historii czy zwykłe gdybanie. To jest przede wszystkim roztropność i nie uciekanie od odpowiedzialności za innych. W średniowieczu pasterze Kościoła nie uciekali od tej odpowiedzialności. Byli świadomi ciążącego na ich barkach obowiązku umacniania braci w wierze i strzeżenia ich największego skarbu - nieśmiertelnych dusz - przed błędami herezji (błędami mającymi także swoje społeczne konsekwencje). Pamiętali, co pisał święty Piotr - Książę Apostołów i pierwszy papież - przestrzegający swych braci w wierze przed heretykami: "Ci zaś, jak nierozumne zwierzęta, przeznaczone z natury na schwytanie i zagładę, wypowiadając bluźnierstwa na to czego nie znają, podlegną właśnie takiej zagładzie jako one, otrzymując karę jako zapłatę za niesprawiedliwość" (2 P 2, 12-13).

Czyż nie jest czasem tak, że na dnie całej krytyki Świętej Inkwizycji jest fundamentalny sprzeciw wobec uprawnień Kościoła do strzeżenia depozytu Wiary; chęć odebrania Kościołowi władzy nauczycielskiej (nadanej mu przez Chrystusa Pana) i zanegowania płynącego z niej obowiązku troski o uczniów? Czyż Świętą Inkwizycję nie potępiają rozmaici nie święci, samozwańczy inkwizytorzy politycznej poprawności, postmodernizmu i "salonów" różnych obediencji?

Grzegorz Kucharczyk



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Inkwizycja Hiszpańska
Tyszkiewicz J. Inkwizycja Hiszpańska, l-z
Inkwizycja Inkwizycja w Hiszpanii
Inkwizycja Hiszpańska
Inkwizycja hiszpańska - praca magisterska - I rozdział
Józef de Maistre O Inkwizycji hiszpańskiej
Inkwizycja hiszpańska
Józef hr de Maistre Inkwizycja Hiszpańska 2
Tyszkiewicz Józef hr Inkwizycja hiszpańska [pl]
Inkwizycja Hiszpańska
Inkwizycja Hiszpańska Józef Hr Tyszkiewicz
Inkwizycja Hiszpańska – hr Józef Tyszkiewicz
Hiszpańskie slówka darmowy fragment
fragment hiszpanski cd2
fragment-hiszpanski-cd2
Hiszpanskie slowka darmowy fragment
Fragmenty 'W obronie Świętej Inkwizycji'

więcej podobnych podstron