John Heil, Charles B Martin zwrot ontologiczny


 

Charles. B. Martin

John Heil 

Zwrot ontologiczny1 

Współczesna filozofia umysłu, tak jak spora część filozofii współczesnej, pogrąża się w jałowych technicznych sporach, które zainteresować mogą prawdopodobnie tylko zawodowych filozofów. Jednym z symptomów tego zastoju są trudności, na jakie natrafiają filozofowie próbujący uzasadnić wagę zagadnień, którymi się zajmują, ludziom z zewnątrz. Osobie, która nie została uwarunkowana przez odpowiedni program studiów doktoranckich, trudno wytłumaczyć, czemu tak wiele uwagi poświęca się na przykład światom możliwym, przyczynowej istotności treści umysłowych czy superweniencji.

      Powyższa ocena nie dotyczy tych filozofów, którzy uważają się za naukowców -- kognitywistów. Uznają oni dążenia tradycyjnej filozofii za śmiesznie naiwne. Rola filozofa w badaniu umysłu polega, ich zdaniem, na pomocy tym, którzy biorą na siebie poważną pracę: neuronaukowcom, psychologom poznawczym, informatykom i lingwistom. Filozofowie mogą w użyteczny sposób podsumować wyniki empiryczne, inspirować i służyć jako policja pojęciowa. Natomiast myśl, iż filozofia ma cokolwiek merytorycznie istotnego do zaoferowania, uchodzi za kłopotliwą pozostałość wcześniejszej tradycji, z której, na szczęście, w większości wyrośliśmy.

      Skromne ambicje filozofii mają długą historię, sięgającą czasów przedhumowskich. Jednakże ilekroć się pojawiają, są traktowane jako coś oryginalnego: znak dojrzałości filozofii. Utrzymują się one do czasu, kiedy filozofowie odzyskują ciekawość intelektualną i odwagę zadawania pytań  np. „Jaki musi być świat, aby pewna matematyczna teoria była prawdziwa?”, czy też „Jakie są konsekwencje tezy odwołującej się do pozaczasowych i pozaprzestrzennych przedmiotów?”. Są to pytania, które zadaje wielu znakomitych przyrodników, matematyków i logików, nie zrażając się tym, że filozof z uśmiechem wyższości tłumaczy im, iż problemy te nie są rzeczywiste, lub - łagodniej rzecz ujmując - że ich rozważanie jest bezowocne.

      Chociaż uważamy takie oceny tradycyjnych dociekań filozoficznych za błędne, nasze rozważania ogniskować się będą na skutkach ubocznych technicznych i formalistycznych podejść do ontologii oraz filozofii umysłu. Bronimy tezy, że zbyt duże przywiązanie do metod technicznych i formalnych może mieć fatalne skutki dla naszego myślenia. Nie sprzeciwiamy się tym metodom jako takim. Sądzimy raczej, że często odwracają one uwagę od ontologicznie głębszych kwestii. Jesteśmy przekonani, że filozofia umysłu - i najprawdopodobniej filozofia w ogóle - potrzebuje zastrzyku ontologicznej powagi.

      Bronimy tego przekonania, analizując popularne podejścia do tematów uważanych za najważniejsze. Następnie na zasadzie kontrastu przedstawiamy zarys - obiecującej w naszym przekonaniu - ontologii własności. Stosujemy tę ontologię do kilku reprezentatywnych problemów, których nie udało się rozwiązać na czysto techniczną modłę, i pokazujemy, że zagadki związane z filozofią umysłu są, w niektórych wypadkach, sztucznie generowane przez stosowany aparat techniczny. Stają się one natomiast rozwiązywalne w odpowiedniej ontologii. Prowadzi to naszym zdaniem do następującej konkluzji: filozofowie umysłu muszą poświęcać mniej uwagi opracowywaniu wymyślnych epicykli współczesnych teorii, więcej zaś potencjalnym determinatorom prawdziwości [truth makers] tychże teorii2. Zbytnie zaangażowanie w ćwiczenia techniczne musi ustąpić ryzykowniejszym poszukiwaniom ontologii fundamentalnej. 

1. Wstęp. Antyrealizm a ontologia 

Filozofowie broniący różnych wersji antyrealizmu próbują sprawiać wrażenie, że nie zaciągają żadnych zobowiązań ontologicznych. Jest to błąd. Antyrealizm w odniesieniu do określonej dziedziny implikuje realizm w odniesieniu do innej dziedziny: każdy naprawdę „globalny” antyrealizm jest niespójny. Berkeley jest antyrealistą w sprawie świata fizycznego, ale jest realistą w sprawie umysłów oraz idei. Antyrealiści w kwestii umysłów są realistami w kwestii przedmiotów fizycznych. Ogólnie rzecz biorąc, ktokolwiek traktuje jakąś kategorię bytów jako konstrukt, musi zaakceptować realność konstruujących ją przedmiotów; ktokolwiek odrzuca istnienie pewnej dziedziny, eliminuje ją na rzecz innej.

      Proponujemy przyjąć następującą regułę: 

(R) Oceniając daną odmianę antyrealizmu, należy dokładnie zbadać pociąganą przez nią ontologię3

Sądzimy, że w wielu wypadkach czar stanowisk antyrealistycznych pryska, gdy ujawni się ich ontologię.

      Wyobraźmy sobie na przykład, że ktoś odrzuca istnienie naturalnych podziałów w świecie: wszystko zależy od języka. Język „kształtuje” rzeczywistość; składniki rzeczywistości są równie konwencjonalne i arbitralne, jak język. Zanim ktoś zacznie bronić za wszelką cenę stanowiska tego rodzaju, powinien zapytać samego siebie, jakie konsekwencje ma ono dla ontologii języka. Od języka ma tu zależeć świat pozajęzykowy. Ale czym jest sam język i do czego doprowadzi postawienie go w tak uprzywilejowanej pozycji? Czy mamy traktować stoły, góry i elektrony podejrzliwie, a jednocześnie morfemy i sylaby uznawać za coś, w co zwątpić nie sposób? Jeżeli świat jest konstruktem językowym, wówczas trudno jest wyjaśnić, jak język sam może być częścią świata. Czym zatem jest język? W tym wypadku nic nie da traktowanie języka jako przedmiotu abstrakcyjnego. Pociągałoby to za sobą absurdalną tezę, że istnienie przedmiotów konkretnych - stołów, gór i elektronów - zależy od istnienia przedmiotów abstrakcyjnych. Jeżeli zaś język jest konkretem, dlaczego miałby być wolny od tego rodzaju zależności, które wiążą się, w naszym pojęciu, z pozostałymi przedmiotami konkretnymi?

      Nie utrzymujemy, że każda forma antyrealizmu jest wadliwa. Wskazujemy tylko, że błędem jest sądzić, iż wyznawcy antyrealizmu są wolni od zobowiązań ontologicznych. Sądzimy zatem, że wiele można się dowiedzieć, naciskając na antyrealistów i żądając, aby ujawnili swoją ontologię. Strategia ta sprowadza dyskusję z powrotem na ziemię. 

2. Lingwistycyzm 

Dążąc do uniknięcia bałaganiarskich rozważań ontologicznych, filozofowie dwudziestego wieku przyjęli coś, co nazwano - w życzliwych kręgach - „podejściem semantycznym”. Rzeczowe kwestie ontologiczne są parafrazowane na pytania dotyczące języka i jego zastosowań. W ten sposób, na przykład, zamiast mówić o stanach umysłu, mówimy o atrybucjach mentalnych; zamiast o własnościach -- o predykatach; zamiast o przyczynowości -- o teoriach; zamiast o przedmiotach lub stanach rzeczy -- o wypowiedziach, sądach lub zdaniach.

      Lingwistycyzm, jak chcielibyśmy nazywać to podejście, traktuje ontologię podejrzliwie. Ontologia jest czymś niekorzystnym, wątpliwym, czymś, czego należy unikać, a gdy jest to niemożliwe lub trudne -- czymś, co powinno być sprowadzone do minimum. Lingwistycyzm znajduje swój wyraz w quasi-technicznej zamianie „trybu materialnego” na „tryb formalny” i jest związany ze stara ideą, że redukcja wymaga logicznego wynikania lub przekładu4. Pozwoliła ona filozofom bronić tezy, że fizykalne twierdzenia przedmiotowe nie pociągają logicznie twierdzeń o (faktycznych i możliwych) doświadczeniach zmysłowych; przedmioty fizyczne nie są redukowalne do (faktycznych i możliwych) doświadczeń zmysłowych, mimo że „zawartość informacyjna” fizykalnych twierdzeń przedmiotowych wyczerpuje się w twierdzeniach o aktualnych i możliwych doświadczeniach zmysłowych (zob. Martin 1997, 214-215).

      Istnieje naturalny związek między lingwistycyzmem a pewnymi odmianami antyrealizmu polegający na tym, że mogą one niepostrzeżenie przechodzić jeden w drugi. Niemniej odejście od ontologii nie jest właściwie niczym innym niż zinstytucjonalizowaną formą represji. Jeżeli, na przykład, zamiast o własnościach zaczniemy mówić o predykatach, pozostawimy bez odpowiedzi pytanie o ontologiczny status predykatów. Jeżeli własności wydają się komuś dziwaczne i nieporęczne, z pewnością predykaty są jeszcze gorsze. Czy predykaty są jednostkowymi konkretami [concrete particulars]? Ich klasami? Abstraktami? Dla porównania: bycie kwadratowym lub posiadanie masy 9.11(10)-28g (masa elektronu) wydaje się czymś całkowicie przejrzystym.

      Lingwistycyzmowi nie udaje się zastąpić ani wyeliminować ontologii. Jedynie odwraca on uwagę i odwleka trudne pytania. Pomyłką jest wyobrażanie sobie, że jest to stanowisko filozoficznie niewinne. 
 
 

3. Superweniencja 

Stosowany przez D. M. Armstronga termin „superweniencja” jest jasny oraz ontologicznie przejrzysty (zob. Armstrong 1997, 11-12). Według Armstronga, jeżeli α-y superweniują na β-ach, α-y nie są niczym ponad i poza β-ami. Nie jesteśmy przekonani do sensu tego terminu u kogokolwiek innego. Stosuje się go w rozmaitych, pomieszanych i wprowadzających w błąd znaczeniach. Wyrażając twierdzenia przy użyciu pojęcia superweniencji, filozofowie dystansują się od ontologii. Jeżeli α-y superweniują na β-ach, czy α-y są czymś „poza i ponad” β-ami, czy też nie? Pytanie to nie jest niejasne ani bezzasadne.

      Rozważmy cechy równoboczności i równokątności trójkątów. Charakterystyki te, choć różne, z konieczności współwystępują. W efekcie każda będzie superweniowała na drugiej. Siła twierdzenia o superweniencji nie polega zatem na wskazaniu, czy rzeczy powiązane relacją superweniencji są różne (jedna „ponad i poza” drugą), czy też nie. Słabsze, przyczynowe odmiany superweniencji (jak wersja występująca u  Searle'a 1992/1999), wydają się niespójne z tezą Hume'a, że cokolwiek jest z konieczności związane ze sobą, nie może być różne, oraz że to, co jest przyczynowe, nie może być powiązane z konieczności.

      Niektórzy filozofowie odrzucają tezę hume'owską, utrzymując, że różne przedmioty mogą z konieczności współwystępować oraz że to, co różne i przyczynowe, może pozostawać w związku koniecznym. Koniec końców, gdy zostaną nam zaproponowane różne odmiany superweniencji (inne niż Armstronga), nie wiemy, czy rzeczy powiązane relacją superweniencji są związane z konieczności (nawet współwystępujące z konieczności) oraz różne, a także, czy rzeczy przyczynowo superwenientne (na modłę Searle'a) są powiązane z konieczności (więcej na temat Searle'a piszemy w §5). Osobom niezainteresowanym ontologią i niewtajemniczonym w jej arkana odwoływanie się do relacji superweniencji wydaje się zwykłą zabawą.

      Podstawową dziedziną, w której kontekście mówi się o superweniencji, jest domniemana superweniencja całości na swoich częściach. Świat, rozważany jako całość, zawdzięcza swój charakter naturze oraz rozmieszczeniu elementarnych przedmiotów, które go tworzą. Głosi się czasem tę tezę, używając pojęcia superweniencji: wszystkie fakty superweniują na elementarnych faktach fizycznych. Chętnie uznamy taką tezę o superweniencji, ale chcemy mieć jasność co do jej statusu ontologicznego. Zwróciliśmy już uwagę, że superweniencja jest zgodna zarówno z ideą, że powiązane tą relacją przedmioty nie są niczym „poza i ponad” tym, co leży u ich podstaw, jak i z bardzo od niej różną ideą, że to, co superwenientne, chociaż ontologicznie różne od swej bazy, jest z tą bazą współzmienne.

      Odwołania do superweniencji pozwalały filozofom unikać przede wszystkim wprowadzających zamęt szczegółów ontologicznych (zobacz Heil 1998b). Niemniej zgadzamy się z Armstrongiem, który twierdzenie, że makroskopowy charakter świata superweniuje na jego mikroskopowych składnikach, rozumie w ten sposób, że to, co makroskopowe, nie jest niczym ponad i poza tym, co mikroskopowe. Różni nas to od filozofów, którzy odwołują się do pojęcia superweniencji, broniąc tezy o poziomach rzeczywistości. Mówienie o poziomach jest być może właściwe w odniesieniu do opisów i wyjaśnień, nie ma jednak zastosowania do rzeczywistości. Na poparcie tego twierdzenia proponujemy jednopoziomową, a w gruncie rzeczy pozbawioną poziomów, ontologię, która, w naszej opinii, godzi naukowy obraz świata z ważnymi przedteoretycznymi poglądami (zob. §5). 

4. Światy możliwe 

Niektórzy czytelnicy zwrócili już zapewne uwagę, że udało nam się do tej pory uniknąć mówienia o światach możliwych. Nie było to łatwe. Dyskusje o superweniencji zaciemnia żargon światów możliwych. Jednym z powodów wprowadzenia tego żargonu jest potrzeba dostarczenia determinatorów prawdziwości niektórych filozoficznie kłopotliwych kategorii wypowiedzi. Nierzeczywiste oraz przypuszczające okresy warunkowe wydają się po prostu prawdziwe lub fałszywe. Nawet gdy ujmujemy je jako Ryle'owskie „bilety na wnioskowanie” (Ryle 1949), warunki INUS (Mackie 1980) czy inne pokątnie wprowadzane abstrakty [abstracts of connivance], wyraźnie potrzebujemy czegoś w świecie, dzięki czemu nierzeczywiste okresy warunkowe będą prawdziwe, bilety na wnioskowanie  „ważne”, a warunki INUS  spełnione. Gdy słyszymy, że nie przeziębilibyśmy się, gdybyśmy nie stali w przeciągu, zapewne się z tym zgodzimy. Jednak na co się tu właściwie godzimy? Co faktycznie zachodzi w tym wypadku, co determinuje prawdziwość tego, że niestanie w przeciągu nie doprowadziłoby nas do stanu przeziębienia? Pojęcie nierzeczywistej faktyczności jest tylko nazwaniem problemu, lecz nie jego rozwiązaniem.

      „Realiści modalni”, wierzący w realność światów alternatywnych, mają odpowiedź na zagadkę ugruntowania prawd nierzeczywistych (a także innych prawd; zwięzłość skłania nas do mówienia tylko o nierzeczywistych okresach warunkowych). Pomysł jest taki, że twierdzenie nierzeczywiste jest prawdziwe, gdy żaden świat możliwy, w którym poprzednik okresu warunkowego jest prawdziwy (nie stoimy w przeciągu), zaś następnik fałszywy (nie zaziębiamy się), nie jest „bliżej” świata aktualnego, czyli nie jest bardziej podobny do niego w szczegółach niż pewien świat, w którym zarówno poprzednik, jak i następnik są prawdziwe. Ten układ światów alternatywnych służy jako determinator prawdziwości twierdzeń nierzeczywistych: jeżeli tego rodzaju twierdzenie jest prawdziwe, jest ono prawdziwe na mocy tego układu5.

      Nie wierzymy w alternatywne światy filozofów. Prawdy, dla których ugruntowania przywoływane są światy możliwe, mogą być zakotwiczone w zwyczajnych cechach naszego świata. Zgodnie z zasadą determinacji prawdziwości, jeżeli jakieś twierdzenie o świecie jest prawdziwe, jest w tym świecie coś, na mocy czego jest ono prawdziwe. Realizm w kwestii statusu światów alternatywnych jest oparty częściowo na akceptacji tej zasady. Prawdziwe nierzeczywiste twierdzenie warunkowe, tak jak dowolne twierdzenie empiryczne, wymaga determinatora prawdziwości. Jeżeli nic ze świata aktualnego nie odgrywa tej roli, pozostają nam cechy światów możliwych lub kolekcje światów możliwych6.

      Realizm w kwestii statusu światów możliwych uderza wielu filozofów jako stanowisko dziwaczne. Rzadko uświadamiają sobie oni fakt, że ci, którzy są sceptycznie nastawieni do istnienia światów nierzeczywistych, a którzy trwają przy odwołaniach do światów możliwych w analizach lub wyjaśnieniach określonych pojęć lub wypowiedzi, winni są nam objaśnienie, czym są determinatory prawdziwości ich twierdzeń. Załóżmy, że ktoś utrzymuje, że nierzeczywisty okres warunkowy jest prawdziwy, gdy w najbliższych światach, w których jego następnik jest fałszywy, fałszywy jest również jego poprzednik. Co ugruntowuje to twierdzenie, jeżeli nie ma światów alternatywnych? Jeżeli zaś odrzucamy istnienie determinatorów prawdziwości, jak uzasadnimy odwoływanie się do owych światów?

      Można odpowiedzieć, że traktujemy żargon światów możliwych tylko jak narzędzie objaśniania, metaforę. Wygodnie jest tłumaczyć żargon nierzeczywistych okresów warunkowych (oraz wiele innych rzeczy) na żargon światów możliwych. Żargon ten zapewnia pewną strukturę oraz pozwala utrzymać kontrolę nad tym, czym w innym wypadku trudniej byłoby się zajmować.

      Przyznajemy, że mogłoby tak być, gdyby istniały racje, by sądzić, że naprawdę istnieją światy alternatywne i że jest ich dostatecznie wiele. Ontologia jest dana i można ją rozszerzać metaforycznie. Ale jeżeli ktoś nie wierzy w światy alternatywne, co tak naprawdę głosi, gdy mówi o alternatywnych światach i relacjach, w których światy te do siebie pozostają? Czym - lub gdzie - są determinatory prawdziwości tych twierdzeń? Jeżeli żargon światów możliwych jest czysto metaforyczny, jak rozstrzygniemy, czy jest on właściwy? Na jakich cechach naszego świata skupimy uwagę, dokonując oceny prawdziwości?

      Załóżmy, że odrzucamy światy alternatywne. Przyjmujemy, że twierdzenia o świecie są prawdziwe, o ile są prawdziwe na mocy wewnętrznych własności naszego świata. Jeżeli wyrazimy te twierdzenia w terminologii światów alternatywnych lub odwołamy się do światów alternatywnych w celu wyjaśnienia lub obrony tych twierdzeń, odwleczemy jedynie rozważania nad tym, czym jest to, na mocy czego twierdzenia te są prawdziwe. Wrażenie, że powiedzieliśmy wszystko, co potrzeba powiedzieć, lub że osiągnęliśmy filozoficzny postęp, jest iluzoryczne. Wrażenie sensowności w miejscu, gdzie jej brak, wyrasta z faktu, że dla wielu osób żargon światów alternatywnych jest po prostu wygodny. W dużej mierze możemy polegać tu na publiczności, która nabiera się na ten trik. Ale czerpać przyjemność z cech światów możliwych, odrzucając przy tym ich ontologię, to godzić się na tajemnice.

      Zauważmy, że nie argumentujemy bezpośrednio przeciwko ontologii światów alternatywnych. Myślimy, że istnieją dobre argumenty przeciw nieokreślonej liczbie rzeczywistych światów różnych od naszego świata. Nasza krytyka skierowana jest raczej przeciwko tym, którzy godzą się na żargon światów możliwych, ale odrzucają przy tym ontologię. Mimo wszystko warto zwrócić uwagę na to, że ci, którzy akceptują ontologię światów alternatywnych, mają i tak obowiązek określenia swego podejścia do ontologii tego świata. „Bliskość” lub „oddalenie” światów od naszego świata zależy od cech naszego świata. Jeżeli twierdzenie będące nierzeczywistym okresem warunkowym jest prawdziwe, ponieważ w „najbliższych” światach prawdziwe są jednocześnie poprzednik i następnik, wówczas musi być coś w naszym świecie, na mocy czego światy te są „bliżej” niego od innych. W tym ujęciu „odległość” między światami różni się od odległości między miastami lub planetami. Ta ostatnia relacja jest relacją zewnętrzną, pierwsza zaś wewnętrzną  jest ustalona przez wewnętrzne własności przedmiotów oraz relacje czasoprzestrzenne między przedmiotami, o których mowa.

      Wniosek z tego wszystkiego jest następujący: powinniśmy myśleć poważnie o ontologii naszego własnego świata. Może się okazać, że gdy tak zrobimy, to motywacja, aby mówić o światach alternatywnych, straci na znaczeniu. W każdym razie nie możemy trwać w złudzeniu, że żargon światów możliwych uwalnia nas od potrzeby zniżenia się do bałaganiarskich szczegółów ontologii świata rzeczywistego. 

5. Części, całości oraz poziomy bytu 

Zwolennicy hierarchicznej koncepcji rzeczywistości nie uczynili zbyt wiele, by rozjaśnić swoją ontologię. Przyczyną może być zbytnie uzależnienie się od pojęć modalnych, takich jak superweniencja czy też od żargonu światów możliwych. Rozważmy uwagi jednego ze współczesnych autorów piszących na temat poziomów rzeczywistości:

Powinno być rzeczą zrozumiałą, że uprzywilejowanie fizyki w kwestiach ontologicznych nie znaczy, że wszystko jest elementem ściśle fizykalnej ontologii [...]. Fizykalizm [...] dopuszcza niefizyczne przedmioty, własności i relacje. Pierwotność ontologii fizycznej polega na tym, że ugruntowuje ona strukturę, która zawiera wszystko, lecz nie na tym, że ontologia ta zawiera wszystko [...]. W podejściu do ontologii fizykalizm nie powinien być zrównywany z teorią identyczności w dowolnej z jej postaci [...]. Wolę ideę hierarchicznie ustrukturowanych systemów przedmiotów ugruntowanych na bazie fizycznej przez relację realizacji, od idei, że wszystkie przedmioty są, jako egzemplarze, identyczne z przedmiotami fizycznymi (Poland, 1994, 18).  

Z naszej strony musimy stwierdzić, że mamy problem ze zrozumieniem owych „relacji ugruntowujących” w sposób taki, że własności pozostają całkowicie zależne, ale zarazem różne od własności, które są ich podstawą. Być może niektórzy czytelnicy podzielają nasze zakłopotanie.

      Jedną z domniemanych konsekwencji zaangażowania się w poziomy bytu jest dodatkowe zaangażowanie w przyczynowość „wertykalną”  „odgórną” lub „oddolną”, [downward/upward causation]. To ostatnie bierze się z pomysłu, że przedmioty lub własności zajmują różne poziomy rzeczywistości, powiązanego z poglądem, że rzeczywiste przedmioty i własności nie mogą być przyczynowo bezsilne. Jeżeli pewna własność P przedmiotu o, jest ugruntowana lub zrealizowana przez inną własność G, wówczas P musi (jak się zdaje) mieć wkład w przyczynowe moce o, różny od wkładu G. Gdyby było inaczej, trudno jest pojąć, jak można sądzić, że zarówno P, jak i G mogłyby jednocześnie przysługiwać o. W rzeczy samej, jeżeli przyczynowy wkład P jest wyczerpany przez G, wówczas każdy, kto przypisuje przedmiotowi o obie te własności, może być łatwo oskarżony o podwójne liczenie tego samego.

      W każdym razie nie trzeba szukać daleko, by znaleźć autorów obstających zarówno przy „przyczynowości odgórnej”, jak i przy „przyczynowości oddolnej”. Oto, co pisze John Searle o przyczynowości „oddolnej”, przebiegającej od neuronów do umysłu:

W takim „oddolnym” oddziaływaniu przyczynowym nie kryje się nic tajemniczego; występuje ono dość powszechnie w świecie fizycznym. Nadto fakt, że własności umysłowe superweniują na własnościach neuronów, nie umniejsza wcale ich przyczynowego oddziaływania. Stały stan skupienia tłoka superweniuje przyczynowo na jego budowie cząsteczkowej, ale stały stan skupienia nie staje się przez to epifenomenem; podobnie przyczynowa superweniencja mojego doznania bólu w krzyżu na mikroskopowych zdarzeniach zachodzących w moim mózgu nie oznacza, że owo doznanie bólu jest epifenomenem (Searle 1999, 172-173)7

      Jeżeli „oddolna” przyczynowość typu mikro-makro jest „powszechna w świecie fizycznym”, co wówczas z „odgórną” przyczynowością typu makro-mikro? Zdaniem R. W. Sperry'ego „pojęcie emergentnej przyczynowości odgórnej” daje „natychmiastową sprzeczność z pierwotnymi koncepcjami atomistycznymi, uznającymi wyłącznie pojęcie przyczynowości oddolnej” (Sperry 1991, 236). Sperry proponuje przyjęcie „dobrze udokumentowanej zmiany paradygmatu”, która:

wymaga nowej formy przyczynowości, a zwłaszcza przejścia od konwencjonalnej postaci mikrodeterminizmu do nowego determinizmu makromentalnego zakładającego emergentne sterowanie „odgórne” (opatrywane różnorakimi etykietami  „interakcja emergentna”, „odgórna przyczynowość”, a także „determinizm typu makro”, „determinizm emergentny” lub „holistyczny”...) (Sperry 1991, 222). 

Nie jesteśmy pewni, czy rozumiemy szczegóły poglądów Searle'a i Sperry'ego. Chcielibyśmy wskazać na prosty i prawdopodobnie oczywisty problem, przed którym stanąć musi każdy zwolennik „przyczynowości wertykalnej”. Weźmy przyczynowość „oddolną”. Jak dokładnie można ująć składniki całości mające wpływ na całość, która sama z nich się składa? Gdy przechodzimy do domniemanych przypadków przyczynowości „odgórnej”, jest rzeczą naturalną zastanawiać się, jak całość, coś zbudowanego z konkretnych składników, może wpływać na same te składniki? Składniki, które poddawane są wpływowi, muszą być najwyraźniej częściami własnej przyczyny8. Przeciwnie niż sądzi Searle, naprawdę jest coś „tajemniczego” w przyczynowości „oddolnej” i „odgórnej”.

      Możemy uniknąć tajemnicy, jaśniej myśląc o sensownym modelu kompozycyjnym, na którego gruncie całości oraz ich własności nie są emergentne, nie są niczym ponad i poza częściami oraz ich własnościami. Kluczem do zrozumienia tego modelu jest traktowanie całości nie tylko jako prostych agregatów, kolekcji, które przestają istnieć wraz z odjęciem lub dodaniem pojedynczego elementu. Weźmy zamiast tego określony rodzaj całości, która zawiera swoje składniki we wszystkich ich wzajemnych relacjach i oddziaływaniach (faktycznych i potencjalnych) oraz oddziaływaniach ze wszystkim, co może być względem nich zewnętrzne (ze zmieniającymi się stopniami stabilności tego wszystkiego), podczas gdy w tym samym czasie dopuszcza różne stopnie dodawania, odejmowania, zmiany, konfiguracji czy nawet transformacji jakościowych, w ramach pewnych zgrubnych ograniczeń dotyczących całości tego rodzaju.

      Załóżmy, że całość ta jest ujmowana jako coś różnego od wszystkich jej składników wraz ze wszystkimi ich wzajemnymi relacjami, oddziaływaniami oraz dyspozycjami do oddziaływań. Wówczas „bycie poza i ponad” całością jest traktowane jako przyczynowy czynnik całkowicie niezależny od przyczynowej operatywności indywidualnych składników, nawet wszystkich indywidualnych składników. Jak zwróciliśmy uwagę, oddziaływania tej „emergentnej” całości obejmują oddziaływania na jej składniki (przyczynowość „odgórna”) oraz oddziaływania na inne rzeczy, niemożliwe do wychwycenia przez przyczynową operatywność dowolnej lub wszystkich jej części. „Odgórna” przyczynowość Searle'a obejmuje oddziaływania całości przekraczające oddziaływania części tej całości i wszystkiego, co jest względem nich zewnętrzne (gdzie te oddziaływania obejmują nabywanie kolejnych dyspozycji).

      Obawa przed podwojonymi przyczynami i skutkami na każdym poziomie nie powstrzymała filozofów przed obroną ontologii wielopoziomowych. Być może jedną z przyczyn popularności takich ontologii jest nieadekwatność tradycyjnych sposobów myślenia o kompozycyjności. Jednak gdy mamy już rozsądne ujęcie części pewnej całości, ujęcie, które obejmuje złożone role składników, wówczas idea, że całości i ich własności są czymś „ponad i poza” swoimi składnikami, wydaje się niewiarygodna. Zwykłe pojęcie kolekcji (całości lub przedmiotu) należy do tych, które dopuszczają dodawanie, odejmowanie, podstawianie składników, a także zmiany własności tych części (np. gdy składniki są podgrzewane lub oziębiane). Całości są w stanie przetrwać zmiany tego typu nie dlatego, że są one czymś „poza i ponad” swoimi częściami, ale dlatego, że takie zmiany są dopuszczalne dla całości, o których mowa.

      Zastanówmy się przez chwilę nad znanym przykładem posągu i brązu, z którego jest on wykonany. Jednym z widocznych problemów kompozycyjnego podejścia do posągu jest to, że posąg ma charakter artefaktu stworzonego w pewnym przemyślanym celu. Jednak posąg jest po prostu określonym kawałkiem brązu o pewnym kształcie i rozmiarze, który ma ograniczenia co do deformacji, dodawania, odejmowania lub podstawiania składników oraz zmian własności tych składników, wraz z dodatkowym warunkiem, głoszącym, że do charakteru posągu należy to, że jest on wytworem podmiotu lub podmiotów, dla których może być sformułowana teoria kompozycyjna.

      Wyobraźmy sobie Boga zamierzającego stworzyć świat składający się z posągów. Bóg może to uczynić, tworząc proste elementy i zapewniając, że wchodzą one między sobą w odpowiednie relacje. Stworzenie pojedynczego posągu może wymagać stworzenia dynamicznego układu prostych elementów, rozciągającego się w czasie oraz zajmującego ograniczony obszar przestrzeni. Jeżeli posągi wymagają istnienia inteligentnych stworzeń posiadających określone myśli, wówczas powinno się uwzględnić inne kolekcje prostych elementów wraz z relacjami czasowymi i przestrzennymi.

      Aby określić, jaki rodzaj podejścia kompozycyjnego może być właściwy w wypadku określonego rodzaju przedmiotów lub całości, musimy najpierw określić czasowe oraz przestrzenne granice takich całości, ich własności oraz relacji, ich zdolności do wpływania (i bycia poddawanym wpływom) na faktyczne i czysto możliwe przedmioty, a także rozstrzygnąć, w jakim stopniu dopuszczalne jest dodawanie, odejmowanie i podstawianie części. Dopiero wtedy można: (1) wytyczać czasowe i przestrzenne granice utworzone przez składniki; (2) określać dopuszczalny zasięg ich wzajemnych relacji i interakcji (wraz ze wzajemnymi dyspozycjami oraz zdolnościami do tychże), oraz ich relacji i interakcji z czymkolwiek, co mogłoby być względem nich zewnętrzne; (3) określać, w jakim stopniu dopuszczalne jest pozyskiwanie, utrata oraz zastępowanie składników; oraz (4) określać dopuszczalne stopnie zmian we własnościach składników. Wszystko to jest wymagane do nakreślenia przedmiotu lub całości bez reszty w kategoriach ich składników.

      Pogląd tego typu jest ontologicznie, ale nie pojęciowo ani eksplanacyjnie, redukcjonistyczny. Nie ma nadziei na podanie użytecznej definicji, a nawet zbioru warunków koniecznych i wystarczających bycia posągiem, gdy odwołamy się jedynie do słownika cząsteczek i relacji między nimi. Gdybyśmy traktowali to wszakże jako trudność poglądu kompozycyjnego, oznaczałoby to, że nie rozumiemy, o co chodzi. Nie twierdzimy, że mówienie o posągach jest przekładalne lub w sposób skończony analizowalne w ramach terminologii składników oraz relacji między nimi. Chodzi raczej o to, czym jest to wszystko, czym są posągi; posągi nie są czymś innym, istniejącym „poza i ponad” kolekcjami cząsteczek, gdzie „kolekcja” jest pojęciem traktowanym w luźnym sensie wysłowionym powyżej.

      Model kompozycyjny wypływa z idei, że choć niewątpliwie istnieją poziomy opisu i wyjaśniania, nie ma żadnych poziomów bytu. Istnieje tylko jeden poziom ostatecznych składników. Co więcej, składniki przedmiotu - w całym ich wzajemnym powiązaniu relacjami i interakcjami, wraz z dyspozycjami do nich, wliczając wszystko, co jest względem tych składników zewnętrzne, wraz ze wszystkimi zmieniającymi się stopniami stabilności - w pełni konstytuują całość i razem są całością (znowu, z dopuszczeniem dodawania, odejmowania oraz zmian własności i konfiguracji zgodnych z byciem całością tego rodzaju). O ile własności oraz relacje tego rodzaju przedmiotów, jakie rozpatrywaliśmy, są złożone, byty te muszą mieć prostsze składniki, a własności i relacje tych składników muszą być prostszymi własnościami i składnikami. Jakie zatem są owe ostateczne składniki? To pytanie najlepiej pozostawić fizykowi.

      Wkrótce okaże się jasne, że nie opowiadamy się za zastąpieniem metafizyki przez fizykę. Być może, jak sądzą niektórzy teoretycy, prawdziwa i kompletna fizyka zawsze będzie przekraczać zdolności ludzkiego intelektu. Nawet w takiej sytuacji jesteśmy w stanie powiedzieć coś o własnościach ostatecznych składników natury. Własności takie, na przykład, nie mogą być czysto jakościowe (w „czystym akcie”), a na pewno nie bardziej czysto jakościowe niż własności makroskopowe czy strukturalne. Własności wszystkiego, co zaliczymy w poczet tego, co elementarne i niezłożone, muszą mieć zdolność do czegoś więcej, niż przejawiają w dowolnej chwili.

      Być może jest to niekontrowersyjne czy też stosunkowo niekontrowersyjne. Rozważmy jednak następującą konsekwencję tego poglądu. Dowolna teoria własności, która okazała się nie do zastosowania w dziedzinie elementarnych składników, będzie w efekcie nieadekwatna9. Podejście do dyspozycyjności, które wymaga ugruntowania dyspozycji w strukturalnych cechach złożonych przedmiotów, okazuje się niezdolne do wyjaśnienia, w jaki sposób ostateczne składniki rzeczy, elementy pozbawione struktury, mogą być zdolne do czegoś więcej, niż przejawiają10.

      Warto może zatrzymać się nad podstawami wiary w sferę „elementarnych” składników. Przekonanie to, jak sądzimy, jest pierwotne względem dążeń nauki. Jest ono ufundowane na kilku prostych racjach.

      Najpierw zaczynamy rozumieć pojęcie kompozycji, zgodnie z którym przedmioty określonych rodzajów są utworzone w całości (i całkowicie) przez odpowiednio zorganizowane części odpowiednich rodzajów. Części chat nie są chatami, części owcy nie są owcami, części potrawki nie są potrawkami.

      Następnie odkrywamy, że przedmioty stają się większe przez dodawanie części, a mniejsze przez ich odejmowanie.

      Po trzecie, dostrzegamy, że rośliny rosną, kamienne schody się ścierają. W każdym wypadku zmiany pojawiają się w sposób niezauważalny. Choćbyśmy usilnie obserwowali roślinę lub kamień, i tak nie zauważymy wzrostu przez dodanie części ani zmniejszania się przez ich odjęcie. Odrzucając myśl, że wzrost lub zmniejszanie rozmiarów może następować przez rozszerzanie się oraz kurczenie się przedmiotów, jak w wypadku balonów, skupiamy się na idei, że przedmiot powiększa się lub zmniejsza poprzez dodawanie lub utratę niedostrzegalnych części konstytutywnych.

      Tyle dociera do nas bez dobrodziejstw nauki. Stopniowo uczymy się, że zjawiska nie zawsze są niezawodnym wskaźnikiem rzeczywistości. Gdy sięgniemy dodatkowo po naukę, zrobimy kolejny krok w tym kierunku. Odkryjemy wygodę, jaka wiąże się z odróżnieniem jakości pierwotnych i wtórnych. Nauka mówi nam również, że to, co jest pozornie trwałe i stabilne, jest w rzeczywistości zbudowane z małych cząsteczek, odseparowanych znacznie od siebie w przestrzeni oraz będących w trwałym ruchu.

      Nasz podstawowy, przedteoretyczny, przednaukowy zasób pojęć będzie bez wątpienia wymagał przeróbek i zmian, zanim pojęcia te będą mogły zostać użyte do zrozumienia niektórych bardziej zaskakujących tez współczesnej fizyki. Jednak nawet tutaj w najbardziej nieintuicyjnych teoriach, domagających się dziś poważnego potraktowania, można rozpoznać uwikłanie w naiwną ontologię. Możemy mieć na przykład względne stopnie gęstości nagromadzeń cząsteczek lub aspektów pól oraz względne stopnie stabilności tej gęstości. Jest to co najmniej analogiczne, przynajmniej na poziomie elementarnym, do kształtów, rozmiarów, krawędzi, ciągłości i ruchu obiektów makroskopowych. To jeszcze bardziej wzmacnia nasz realistyczny i kompozycyjny model relacji między tym, co makroskopowe, a tym, co mikroskopowe.

      Nie sugerujemy w żadnym razie, że filozofowie muszą harować w cieniu nauki11. Celem ontologii jest próba skonstruowania modelu, jaki może być świat, modelu bardziej nawet abstrakcyjnego od dostarczanego nam przez fizykę. Model ontologiczny może pomieścić rezultaty naukowe, ograniczając zarazem zbiór możliwych teorii i wykluczając grożące nam pomyłki. Przy odrobinie szczęścia nauka i ontologia mogą wzajemnie sprzyjać swoim własnym interesom (powrócimy do tej kwestii w §8). Kompozycjonalizm nie jest scjentyzmem. Kompozycjonalizm pozostawia otwartą możliwość, że nauka wytworzyła do tej pory niekompletny i częściowy obraz bardziej skomplikowanych obszarów natury. 

6. Ontologia własności 

W tej części przedstawimy stanowisko, które wraz z modelem kompozycyjnym stanowi rozsądny ontologiczny punkt wyjścia w metafizyce i w filozofii umysłu. Pod pewnym względem złamiemy to, co uznajemy za istotną metazasadę ontologii. Zgodnie z tą zasadą, błędem jest uprawiać ontologię w sposób cząstkowy. Ontologia przypomina meteorologię: małe różnice w jednym punkcie, drobne błędy w rachunkach mogą mieć ogromne reperkusje gdzie indziej. Filozofowie, długo podejrzliwi względem ontologii, mogą czuć się niekiedy zmuszeni do przyjmowania jakiegoś poglądu na przykład na prawa, własności lub przyczynowość w trakcie dyskusji nad innymi zagadnieniami. Jest to równoznaczne z wyborem stanowiska w tych podstawowych kwestiach, które chociaż wydaje się wcale nie gorsze od stanowisk alternatywnych, jakie przychodzą do głowy, obiecuje proste rozstrzygnięcie pewnej naglącej trudności. Jeżeli rezultat rodzi kłopoty gdzie indziej, po prostu przyjmuje się je do wiadomości, byle tylko iść dalej.

      Każda teoria ontologiczna (a w gruncie rzeczy każda teoria naukowa) musi do pewnego stopnia przyjmować istnienie nagich faktów. Byłoby jednak błędem mylić konieczność postulowania dziedziny nagich faktów z pochopną gotowością do akceptacji mało prawdopodobnych konsekwencji wyznawanego poglądu. Gdy zajmujemy się ontologią, naszym celem powinno być rozwijanie pewnego wiarygodnego i ogólnego schematu, który minimalizuje dziedzinę nagich faktów oraz wpisuje się w teorie empiryczne i zdrowy rozsądek. Ontologia nie nadaje się do udzielania doraźnych odpowiedzi na partykularne trudności.

      Trzeba jednak gdzieś zacząć. W §5 broniliśmy kompozycyjnego modelu bytu. Tutaj rozszerzamy ten pogląd na własności. Naszym celem nie jest sformułowanie kompletnej teorii, lecz jedynie przedstawienie jej zarysów (szczegółową argumentację można znaleźć w: Martin 1980, 1992, 1993, 1994, 1997; Martin i Heil 1998, Heil 1998a, rozdz. 6). Być może to, co powiemy, okaże się wystarczające, aby ujawnić siłę bronionego przez nas stanowiska.

      W  §2 odróżniliśmy predykaty od własności. Czymkolwiek są własności, nie mogą one być po prostu czymś, co odpowiada predykatom. Bez wątpienia pewne predykaty desygnują własności oraz, w ogólności, predykaty są prawdziwie orzekane o przedmiotach na mocy faktu, że przedmioty mają określone własności. Jednak byłoby błędem zakładać, że każdy predykat pojawiający się w aktualnej teorii empirycznej desygnuje jakąś własność.

      Po pierwsze, dlaczego ktokolwiek miałby wierzyć we własności, czy to pojęte jako konkrety, czy jako Platońskie uniwersalia, czy też na modłę Armstronga jako „wszystko” w każdym z wielu? Jedna z tradycji filozoficznych unika własności i woli mówić o klasach podobieństwa lub zbiorach przedmiotów podobnych. Na przykład predykat „jest kulisty” może być traktowany jako klasa przedmiotów, tych mianowicie, które należą do klasy przedmiotów kulistych. Zwolennik własności będzie traktować to podejście jako stawianie wozu przed koniem. Jeżeli przedmioty należą do klas na mocy wzajemnego podobieństwa oraz tego, że się nawzajem przypominają, to przypominają one siebie nawzajem na mocy ich własności. Przedmioty nie przypominają siebie nawzajem tout court, ale jedynie pod pewnym względem. Można zaś pojmować te względy czy aspekty jako własności.

      Rozważmy dla przykładu dwie piłki -- jedną czerwoną, drugą niebieską. Czy przedmioty te przypominają siebie nawzajem? Tak, oba są bowiem kuliste. Czy się różnią? Również tak, mają przecież inny kolor. Jest rzeczą naturalną założyć, że bycie kulistym, czerwonym, niebieskim to własności piłek. Mówiąc inaczej: istnieje coś takiego w piłce, na mocy czego można prawdziwie powiedzieć: „piłka jest kulista”. I jest coś w piłce -- coś innego w tej samej piłce -- na mocy czego można prawdziwie powiedzieć: „ta piłka jest czerwona”. Owe „cosie” w piłce to jej własności; każdy nadaje piłce osobny charakter jakościowy wraz z osobnym zakresem mocy czy dyspozycji.

      Przedmioty przypominają siebie nawzajem lub różnią się od siebie pod pewnymi względami lub aspektami. Owe względy czy też aspekty to, jak zasugerowaliśmy, własności. Własności mogą same przypominać siebie nawzajem i różnić się od siebie, ale nigdy pod pewnym względem lub z uwagi na jakiś aspekt. Dwie piłki mogą być podobne ze względu na swój kształt. Kształty piłek są podobne nie ze względu na coś, ale tout court. Własności są podstawami podobieństw; odpowiadają za podobieństwa między przedmiotami.

      Powiemy, że piłki, chociaż różnią się kolorem, mają ten sam kształt; dzielą pewną własność. Jaki jest sens zwrotów wyróżnionych w poprzednim zdaniu? Filozofowie, którzy uważają własności za uniwersalia, skłonni są odczytywać „ten sam” w takich zdaniach jako „tenże sam” lub „jeden i ten sam”. Jest jakaś pojedyncza rzecz, którą piłki dosłownie posiadają lub dzielą: kształt. Jeżeli jednak piłki zajmują różne, niezachodzące na siebie obszary przestrzeni, wówczas owo dzielenie własności nie polega na tym samym, na czym polega dzielenie się dwóch widzów na meczu golfowym parasolką czy dzielenie się pizzą przez nastolatków. Owo dzielenie musi być sui generis. Każda piłka jest odrębnym egzemplarzem uniwersalnej kulistości lub zawiera taki egzemplarz. Uniwersalia tym dokładnie różnią się od konkretów, że mają zdolność do bycia „całkowicie w” każdym konkrecie.

      Nie zatrzymamy się tu, aby przedyskutować różne teorie uniwersaliów12. Podążamy za Lockiem, traktując własności jako konkrety. Dwa różne, przestrzennie niezachodzące na siebie przedmioty kuliste mają różne, lecz podobne własności, odpowiadające ogólnemu terminowi „kulistość”. Jaki sens możemy zatem wiązać z mówieniem o przedmiotach podzielających lub mających tę samą własność? Dwaj ludzie mogą podzielać niechęć do kobz lub do okry, dwaj maklerzy mogą przyjechać do pracy w takim samym krawacie. W żadnym z tych wypadków nie mamy czegoś takiego jak identyczność lub bycie tym samym, czy też czegoś, co będzie skłaniać nas do wyobrażenia sobie, że awersje oraz krawaty nie są, jak wszystko inne, całkowicie konkretne. W takich wypadkach takożsamość nie musi być niczym więcej od podobieństwa. Przecież identyczni bliźniacy są bliźniakami, zaś przedmioty o identycznych kształtach nie muszą być przedmiotami, które pozostają w unikatowej relacji uczestnictwa w pojedynczym uniwersalnym bycie.

      Zgodnie z naszym poglądem kulistość jednej piłki jest całkowicie odrębna od kulistości innej. Z pewnością kulistość pierwszej piłki może być dokładnie podobna do kulistości drugiej. Ale kulistość pierwszej piłki jest pewnym (konkretnym) sposobem, na jaki jest pierwsza piłka, zaś kulistość drugiej piłki jest (konkretnym) sposobem, na jaki jest druga piłka.

      Własności mogą być zatem czymś rzeczywistym, nie będąc powszechnikami. Szeroko stosowana nazwa dla tak rozumianych własności to „tropy”13 [tropes]. Mamy opory przed używaniem tego terminu, ponieważ różnimy się od innych zwolenników tropów i odrzucamy pomysł, zgodnie z którym przedmioty nie są niczym więcej niż wiązkami tropów. Nie będziemy wchodzić tu w szczegóły, jednak teoria wiązki traktuje własności błędnie jako części przedmiotów14. Przedmioty mogą mieć części, lecz własności przedmiotu nie są jego częściami, są określonymi sposobami, na jakie przedmiot jest. Kulistość piłki baseballowej nie jest częścią piłki baseballowej w takim samym sensie, w jakim jest nią pokrywająca ją skóra. Tradycyjną nazwą własności interpretowanych jako szczególne sposoby bycia przedmiotu jest „modi”. Jednak zamiast wprowadzać do dyskusji nowy termin, pozostaniemy przy nazwie „własności”.

      Nasze pierwsze założenie głosi zatem, że własności są konkretami, a nie uniwersaliami. Po drugie zakładamy, że każda własność ma dwojaką naturę: na mocy posiadania własności przedmiot ma zarówno określoną dyspozycyjność, jak i określony charakter jakościowy. Ogólna dyspozycyjność i jakościowy charakter przedmiotu zależą od jego własności i relacji, w jakich własności do siebie pozostają. Kulistość piłki, na przykład, nadaje jej (wraz z innymi własnościami piłki) charakterystyczny wygląd, a także wyposaża ją w pewne dyspozycje (np. będzie się ona toczyć oraz odbijać światło w pewien sposób).

      Filozofowie powszechnie odróżniają własności dyspozycyjne od kategorycznych. Własności dyspozycyjne wyposażają swoje substraty w konkretne moce lub dyspozycje; własności kategoryczne wyposażają przedmioty w jakości niedyspozycyjne. Niektórzy filozofowie odrzucają istnienie własności kategorycznych, twierdząc, że każda własność jest czysto dyspozycyjna (zob. na przykład Mellor 1974; Shoemaker 1980). Inni odrzucają własności dyspozycyjne (Armstrong 1982, 120-125). Z kolei jeszcze inni traktują własności dyspozycyjne podejrzliwie, postrzegając je jako ugruntowane lub zrealizowane we własnościach kategorycznych (zob. Prior, Pargetter oraz Jackson 1982, Jackson 1996). Na gruncie takiego poglądu własności podstawowe są jakościowe; własności dyspozycyjne są własnościami „drugiego rzędu” posiadanymi przez przedmioty na mocy posiadania przez nie własności jakościowych pierwszego rzędu15.

      Debata ta przybrała formę, w której jedna ze stron uznaje stanowisko bronione przez przeciwnika za zupełnie niewiarygodne i ogłasza własne zwycięstwo walkowerem. Ci, którzy uważają, że własności są dyspozycyjne, wskazują np. na trudność, zgodnie z którą własności niedyspozycyjne nie mogą odgrywać przyczynowo różnicującej roli dla swoich substratów. Własność niedyspozycyjna byłaby jak Bóg lub liczba dwa, „w czystym akcie”, niezdolna do czegokolwiek. Nauka ze swej strony wydaje się nie przejmować jakościami. Wielkości pojawiające się w teoriach fizykalnych oznaczają moce posiadane przez przedmioty. Własności muszą być zatem dyspozycyjne, nie kategoryczne16.

      Ci z kolei, którzy uważają dyspozycyjność za ontologicznie pochodną, wskazują na to, że czysto dyspozycyjne własności przypominają weksle, podparte wekslami, które z kolei podparte są wekslami... Każda dyspozycja jest dyspozycją ze względu na pewien swój przejaw. Ale jeżeli każdy przejaw jest sam w sobie czysto dyspozycyjny, wówczas będzie on dyspozycją ze względu na pewien inny przejaw, który z kolei nie będzie niczym innym niż dyspozycją za względu na inny przejaw... itd. Świat składający się z czystych dyspozycji byłby światem, którego mieszkańcy -- choć zdolni do działania -- nigdy nie próbują niczego zrobić17.

      Sądzimy, że obie strony mają tu rację i obie się mylą. Własności nie są czysto jakościowe (zwolennicy dyspozycyjności mają tu rację). Jednak własności nie są również czysto dyspozycyjne (co do tego zgadzamy się z tymi, którzy żywią wątpliwości względem czystej dyspozycyjności). Każda własność jest jednocześnie dyspozycyjna oraz kategoryczna -- lub, jak wolelibyśmy mówić, dyspozycyjna oraz jakościowa. Dyspozycyjność oraz jakościowość są wbudowane w każdą własność; w gruncie rzeczy one tą własnością. Niemożliwość oddzielenia dyspozycyjności od jakościowości własności podobna jest do niemożliwości oddzielenia starej i młodej kobiety w słynnym dwuznacznym rysunku Leepera (zobacz Heil 1998a, s. 189).

      Własność, a jeżeli nie będzie powiedziane inaczej, skupimy się tu na własnościach wewnętrznych, jest monetą o dwóch stronach: dyspozycyjnej i jakościowej. Jednakże własności nie są złożeniami. Dyspozycyjność lub jakościowość własności nie może zostać wyabstrahowana jako całkowicie odrębny i wyróżniony jej składnik. Dyspozycyjność lub jakościowość własności jest czymś, co musimy pojmować jako nierealizowalne ograniczenie sposobów bycia własności. Ponieważ dyspozycyjność oraz jakościowość są równie podstawowe i nieredukowalne, nie mamy tu do czynienia z asymetrią. Jakościowość własności nie „ugruntowuje” ani nie służy za bazę superweniencji dla swojej dyspozycyjności. Własność po prostu jest określoną dyspozycyjnością, która jest pewną jakościowością.

      Nie jesteśmy całkowicie zadowoleni z charakterystyki dyspozycyjności oraz jakościowości własności jako „różnych sposobów bycia” własności. Ten sposób opisu zbyt wyraźnie sugeruje jakąś mieszankę. Jednak mówienie o współzmienności, jak w wypadku równokątności i równoboczności, również jest  potencjalnie mylące.

      To, co proponujemy, sprowadza się do zaskakującej identyczności: to, co dyspozycyjne, oraz to, co jakościowe, jest czymś identycznym ze sobą i z jednolitą wewnętrzną własnością. Sugerowana identyczność jest zaskakująca jedynie dlatego, że przyzwyczailiśmy się do odróżniania tego, co dyspozycyjne, od tego, co jakościowe. Gdy zdamy sobie sprawę, że są to dwa różne sposoby reprezentowania tej samej własności, można postrzegać tożsamość jako przypominającą niezliczone inne rzeczy.

      Dla dowolnej wewnętrznej i nieredukowalnej własności, to, co dyspozycyjne, i to, co jakościowe, stanowi na różne sposoby rozpatrywaną własność: widzianą od strony tego, co własność odkrywa nam jako swoją naturę, oraz widzianą od strony tego, w jaki sposób własność porządkuje oraz dokonuje selekcji swoich przejawów. Te nie mogą być podzielone rozłącznie na czysto jakościowe i wyłącznie dyspozycyjne. To, co jakościowe, kształtuje i określa „bycie dla” tego, co dyspozycyjne, zaś to, co dyspozycyjne, kształtuje i określa „bycie dla” tego, co jakościowe. Nie ma tu mowy o pierwotności jednego względem drugiego ani o redukcji jednego do drugiego.

      Jedną z przeszkód w dostrzeżeniu, że to, co dyspozycyjne, oraz to, co jakościowe, to jedno i to samo, jest niefortunna tendencja do traktowania tego, co jakościowe, jako czegoś nierelacyjnego, zaś tego, co dyspozycyjne - jako relacyjnego. Dyspozycje nie są relacjami między stanami dyspozycyjnymi oraz ich przejawami ani czymkolwiek, co wywołuje te przejawy. Dyspozycja może być całkowicie obecna i gotowa do realizacji, niemniej nigdy się nie przejawić. W rzeczy samej dyspozycja może istnieć pomimo nieistnienia korelatów dyspozycyjnych koniecznych do jej przejawienia się. Ich brak oraz nieistnienie nie wpływają na gotowość stanu dyspozycyjnego  stan nie musi się zmieniać w żaden sposób, aby się przejawić. Kryształ soli pozostaje rozpuszczalny w wodzie, nawet gdy się nigdy nie rozpuści, nawet jeżeli nie będzie wody w jego stożku światła, nawet gdyby istniał w świecie całkowicie pozbawionym wody.

      Podsumowując: uważamy, że dyspozycyjność oraz jakościowość powinny być utożsamione -- dyspozycyjność i jakościowość własności są u swych podstaw jedną własnością, którą dwojako się postrzega. Ta teza o identyczności powinna być odróżniona od poglądu, zgodnie z którym dyspozycyjność oraz jakościowość są traktowane jako współwystępujące, nawet gdy współwystępowanie jest ściśle konieczne, jak w wypadku równoboczności i równokątności trójkąta.

      Konieczność związku między nieokreślonym rozmiarem oraz kształtem przedmiotu jest mało ciekawa. W obronie identyczności jakościowego oraz dyspozycyjnego charakteru własności chcemy mówić jedynie o określonych, maksymalnie zdeterminowanych jakościach i dyspozycjach. Rzeczywistość dostępna jest tylko w postaci konkretów. To jest właśnie źródło konieczności (i braku konieczności) oraz tożsamości (i braku tożsamości). Wyobraźmy sobie trójkąt o określonym kształcie i rozmiarze. Jeżeli jakość rozmiaru trójkąta się zmienia, zmienia się jego dyspozycyjność i vice versa. Współzmienność nie bierze się w tym wypadku z tego, że jedno powoduje drugie, ani z tego, że jest czysto akcydentalna.

      Konkretny trójkąt posiada jako swoje części trzy proste odcinki lub boki, których trzy punkty przecięcia tworzą trójboczną płaską figurę z trzema kątami. Jeżeli boki figury są równe co do długości, wówczas z konieczności kąty utworzone z przecięcia boków są równe. Nieproporcjonalne zmiany w długości boków są wyznaczane przez zwiększanie lub pomniejszanie kątów. Niemniej proporcjonalne zmiany w długości boków nie są wyznaczane przez powiększanie i pomniejszanie kątów. Nie ma tu koniecznej współzmienności między kątami i bokami, o ile są one rozumiane (a muszą być, jeżeli interesujemy się konkretnymi przedmiotami) jako mające określony rozmiar. Długość boku trójkąta równobocznego może zmieniać się niezależnie od rozmiaru kątów pod warunkiem, że długości zmieniają się równocześnie.

      Równokątność superweniuje na (w sensie Armstronga: „nie jest niczym poza i ponad”) bokach trójkąta posiadających określony rozmiar, gdy ich długość jest równa. To samo jest prawdą, mutatis mutandis, o równoboczności. Zatem określona długość boków trójkąta równobocznego jest współzmienna z kątami takiego trójkąta w ten sam sposób, w jaki dyspozycyjność i jakościowość własności są z konieczności współzmienne.

      Podsumujmy. Po pierwsze, własności są określonymi sposobami, na jakie są przedmioty. Gdy różne przedmioty „dzielą własności”, każdy przedmiot posiada różną, ale doskonale podobną własność.

      Po drugie, pojęcie własności wewnętrznej, która jest albo jakościowa, albo dyspozycyjna, nie ma szans na sukces. Jeśli pominiemy Boga (oraz być może liczbę dwa), żadna własność nie jest w „czystym akcie”; żadna własność w żadnym czasie nie cechuje się całkowitym brakiem niezrealizowania swojej potencji. Tak samo jak żadna własność nie jest czystą możliwością wytworzenia dalszych zdolności, które to z kolei... Własności muszą być zarazem jakościowe, jak i dyspozycyjne (oraz dyspozycyjne i jakościowe). Dyspozycyjność i jakościowość własności są skorelowane, dopełniające się, nierozdzielne i współzmienne, gdy jawią się w swojej nieredukowalnej i wewnętrznej naturze jako bardziej skomplikowane obszary natury18.

      Ontologia własności nakłada ograniczenia na empiryczne pytanie dotyczące tego, jakie własności istnieją (lub mogą istnieć) w dziedzinie materialnej (obejmującej też przedmioty „teoretyczne”) oraz umysłowej.

      Na koniec warto zapytać, co z uniwersaliami? Jeżeli własności utożsami się z uniwersaliami, wówczas relacja egzemplifikacji - relacja między uniwersaliami a ich konkretnymi przypadkami - musi zostać wyjaśniona. Zgodnie z pewnymi poglądami uniwersalia są całkowicie obecne w każdym ze swoich numerycznych oraz przestrzennie różnych przypadków (zob. Armstrong 1978, 1997). Zgodnie z innymi poglądami uniwersalia mogą istnieć niezależnie, pozostając jednak obecne czasoprzestrzennie w swoich przejawach (Tooley 1987). Sądzimy, że nie ma potrzeby postulowania istnienia - obojętnie jak postrzeganych - uniwersaliów. Gdy termin ogólny, na przykład „kulistość”, desygnuje własność, może odnosić do każdej dokładnie podobnej własności. Innymi słowy, termin ogólny można określić jako desygnujący dokładnie podobne własności. Inne terminy ogólne, a być może większość z nich, desygnują gorzej określone klasy, klasy przypominających siebie nawzajem, aczkolwiek w sposób niedokładny, własności. 

7. Zastosowania 

Przedstawiliśmy zarys teorii części i całości oraz teorii własności. Jak należy oceniać takie teorie? Odpowiadamy, że błędne byłoby wyobrażenie, iż teza ontologiczna może być poddana ocenie a priori, by tak rzec, rzutem oka na jej składniki. Testem wizji ontologicznej jest jej moc eksplanacyjna  ile rzeczy pozwala ona wyjaśnić i powiązać ze sobą? Na przykład obrona ontologii światów możliwych nie opiera się na apriorycznej atrakcyjności tezy głoszącej, że nasz świat nie jest niczym więcej, jak tylko jednym spośród nieskończenie wielu światów alternatywnych. Ontologia światów możliwych zasługuje na poważne traktowanie, o ile dostarcza jednolitych i zadowalających odpowiedzi na dręczące nas pytania.

       Wierzymy, że ontologia naszkicowana w tej pracy (a także w innych; zob. bibliografia) ma moc eksplanacyjną co najmniej równą każdej ze swych konkurentek. Powyższą tezę obronimy na przykładzie analizy zagadnień stanowiących przedmiot zainteresowania współczesnej filozofii. Przy okazji postaramy się pokazać, w jaki sposób rozsądne ujęcie własności może zastąpić odwołanie do światów możliwych dostarczając zarazem fundament ontologiczny, którego poszukiwali filozofowie odwołujący się do pojęcia superweniencji i zjawiska wielorakiej realizowalności.  

Realizm modalny bez światów możliwych 

Wyobraźmy sobie, że mamy słuszność: każda własność jest dyspozycyjna. Dyspozycyjność każdej własności jest jej cechą wewnętrzną, jest rysem jej natury. Dyspozycje przedmiotów są wynikiem dyspozycyjności własności przedmiotów i relacji, w jakich te przedmioty ze sobą pozostają19. Przejawy dyspozycji są na ogół nierozłącznie powiązanymi przejawami odpowiednich korelatów dyspozycyjnych20. Weźmy dyspozycję do rozpuszczania się grudki soli w wodzie i odpowiednią dyspozycję wody do rozpuszczania soli. Rozpuszczenie się grudki soli jest wzajemnym przejawem tych dwóch korelatów. Dana dyspozycja może przejawiać się różnie dla różnych par korelatów. Własność soli, która sprawia, że rozpuszcza się ona w wodzie, może przejawiać się bardzo różnie, na przykład pod wpływem wysokiej temperatury lub ciśnienia.

      Kwestię tę można ująć w ten sposób, że dyspozycje są rzutowalne na nieoznaczoną liczbę alternatywnych przejawów dla alternatywnych par korelatów dyspozycyjnych. W każdym momencie każda dyspozycja może mieć potencjalnie nieskończenie wiele (być może w sensie dosłownym) przejawów (Martin, Heil 1998). Możliwości te są wbudowane w samą dyspozycję. Występują one nawet mimo braku przejawów, nawet jeśli korelaty odpowiednie dla ich przejawiania się nie istnieją lub są nieobecne.

      To, co zostało powiedziane powyżej, wystarczy do ugruntowania nierzeczywistych twierdzeń warunkowych. Jest prawdą, że dana grudka soli rozpuściłaby się, gdyby została zanurzona w wodzie, nie dlatego, że w jakimś bliskim świecie sól (lub jej odpowiednik) została zanurzona w wodzie i rozpuściła się, lecz ponieważ nawet nierozpuszczona sól zachowuje swoją zdolność rozpuszczania się w wodzie. Jest prawdą, że gdyby ktoś nie stał w przeciągu, to nie przeziębiłby się, ponieważ fakt, że on się przeziębił, jest wzajemnym przejawem jego własności bycia przegrzanym i tego, że stał w chłodnym przeciągu.

      Wewnętrzne dyspozycje przedmiotów stanowią też podstawę dla twierdzeń dotyczących tego, co jest lub nie jest możliwe czy konieczne. Z tego punktu widzenia wewnętrzne własności dyspozycyjne są fundamentem praw natury i statusu modalnego praw natury. Prawa rządzące zjawiskami w świecie aktualnym wolimy ujmować jako prawdy, w których splatają się cechy istniejących przedmiotów i ich własności. Siła modalna sformułowania prawa ma swoje źródło w dyspozycyjnym charakterze determinatora prawdziwości prawa. Ponieważ dyspozycyjność własności należy do jej natury, nie może powstać problem światów zawierających te same własności o różnych dyspozycyjnościach. Co więcej, nie rodzi się też pytanie o ewentualne światy z takimi samymi własnościami, a innymi prawami natury. Prawa natury są przygodne w takim zakresie, w jakim jest przygodne to, że własności, które istnieją, rzeczywiście istnieją.

      Możemy też zacząć rozumieć wielokrotnie rozważaną różnicę między tak zwanymi prawami ścisłymi i prawami typu ceteris paribus. Przejawy dyspozycji mogą ulegać zablokowaniu lub osłabieniu w obecności lub nieobecności określonych korelatów dyspozycyjnych. Grudka soli, chociaż rozpuszczalna w wodzie, nie rozpuści się w roztworze nasyconym soli ani też wtedy, gdy powleczemy ją substancją zapobiegającą jej rozpuszczeniu. W tych wypadkach sól zachowuje swoje własności, chociaż nie przejawiają się one ze względu na obecność innych dyspozycji. O tyle, o ile możliwości tego typu są wbudowane we własności stanowiące fundament praw natury, ustalenia te będą dopuszczać wyjątki. Niewykluczone, że możliwe jest wpisanie tych wyjątków w prawa znajdujące zastosowanie do najprostszych składników naszego świata. Beznadziejna jest jednak próba dokonania tego zabiegu na prawach dotyczących złożonych przedmiotów o złożonych dyspozycjach. W dalszym ciągu powiemy więcej na ten temat.

      Dyspozycje wbudowane we własności zapewniają nam prawdziwe, realne możliwości i konieczności bez wprowadzania niezrealizowanych światów możliwych. Stanowią one sposób na zlokalizowanie w świecie (w naszym świecie) możliwości i konieczności tam, gdzie można by ich - myśląc przedteoretycznie - oczekiwać. Dochodzimy do tego wniosku nie dzięki teorii konieczności i możliwości stworzonej ad hoc. Jest on raczej naturalnym następstwem tego, co uważamy za przekonującą samą w sobie ontologię własności. 

Wieloraka realizowalność 

Filozofowie umysłu, zwłaszcza ci skłaniający się ku funkcjonalizmowi, darzą sympatią ideę, jakoby własności umysłowe były „wielorako realizowalne”. Nie jest nam znane jakiekolwiek jasne ujęcie zagadnienia wielorakiej realizowalności. Sam pomysł przedstawia się z grubsza następująco: 

(WR) Własność Ψ jest wielorako realizowalna, kiedy to, czy przedmiot x posiada Ψ, zależy od tego i jest uwarunkowane przez to, czy x posiada inną własność σ należącą do (niepustego i, być może, niedomkniętego) zbioru własności Σ. Kiedy występuje element Σ, realizuje on Ψ21

      Nie oczekujemy wiele od powyższej charakterystyki wielorakiej realizowalności. To, co mamy do powiedzenia, odnosi się jedynie do myśli, że gdy własność Ψ jest wielorako realizowalna, przyjmuje się, że przedmioty posiadające Ψ posiadają zarazem Ψ i jakąś własność realizującą σ.

      Jednym z częściej dyskutowanych problemów, przed którymi stają zwolennicy uznawania własności umysłowych za wielorako realizowalne, jest przyczynowość umysłowa. Jeśli własność umysłowa jest realizowana przez własność fizyczną, realizator fizyczny może zastąpić jakikolwiek wpływ przyczynowy realizowanej własności umysłowej. Trudność ta ma jednak charakter doskonale ogólny. Dotyczy ona do każdej wielorako realizowalnej własności, zarówno umysłowej, jak i nieumysłowej.

      Wśród prób pogodzenia wielorakiej realizowalności i przyczynowości znalazły się też odwołania do ujęć przyczynowości opartych na nierzeczywistych okresach warunkowych, czyli do idei, że każda własność występująca w prawie przyczynowym (nawet w prawie z zastrzeżeniem ceteris paribus) posiada moc przyczynową, oraz do wybranych wariantów redukcjonizmu: własności umysłowe są identyczne z ich realizatorami lub alternatywami ich realizatorów. Wszystkie te strategie budzą nasze wątpliwości. Nie poruszając jednak w tym miejscu tego problemu, nakreślimy inny obraz wielorakiej realizowalności. Ów obraz poważnie traktuje ontologię własności (i przyczynowość!) i jest zastosowaniem naszych poprzednich obserwacji dotyczących predykatów i własności.

      Załóżmy, że niektóre predykaty mentalne, wykorzystywane w odwołaniach do wielorakiej realizowalności, nie desygnują własności. Predykaty takie są spełniane przez przedmioty na mocy ich własności. Jednak własności, na których mocy przedmioty spełniają predykaty tego rodzaju, mimo że podobne, nie są dokładnie podobne. Ośmiornica, królik i niemowlę mogą doświadczać bólu. Czy dzieje się tak dlatego, że podzielają one własność czucia bólu, desygnowaną predykatem „czuje ból”? Wątpliwe22. Ośmiornica, królik i niemowlę posiadają istotnie podobne własności i na mocy tego faktu każde z nich spełnia predykat „czuje ból”.

      Mamy nadzieję, że powiedzieliśmy wystarczająco dużo, by wyjaśnić, że nie musi to stanowić wariantu eliminatywizmu w odniesieniu do zjawisk umysłowych. Nie musi też, naturalnie, stanowić jakiejkolwiek formy redukcjonizmu. Redukcjonizm wymaga, by było co redukować, zaś naszym zdaniem w powyższych wypadkach nie ma własności, które miałyby podlegać  redukcji. Wprost przeciwnie, sądzimy, że predykaty mentalne, które, jak się na ogół uważa, desygnują własności wielorako realizowalne, takie jak „czuje ból”, stosują się do przedmiotów, które są podobne pod pewnymi względami: dostatecznie podobne, by zasłużyć sobie na zastosowanie predykatu. Podobieństwa te wynikają z posiadania przez przedmiot pewnych własności. Własności te nie muszą być w każdym wypadku takie same: przedmioty nie są dokładnie podobne pod tymi względami, na mocy których jest prawdą, że spełniają predykat „czuje ból”.

      Pogląd tego rodzaju ma szereg zalet: pozwala na realistyczne podejście do bólu; nie prowadzi do problemów wywołanych ewentualnie epifenomenalnym charakterem bólu; mieści się w nim idea, że to, na mocy czego dana istota czuje ból, może znacznie się różnić, zależnie od osobnika lub gatunku. Wyobraźmy sobie na przykład, że ból jest co najmniej w części pojęciem funkcjonalnym. Znaczy to, że dana istota spełnia predykat „czuje ból” częściowo na mocy bycia w pewnym stanie, który odgrywa pewną złożoną rolę przyczynową w strukturze psychicznej tej istoty23. Jako że funkcjonaliści nigdy nie zadają sobie trudu, aby dokładnie wskazywać ten stan, wiele różnych stanów mogłoby odegrać tę rolę. (Jest to oczywiste przede wszystkim dlatego, że jakiekolwiek bliższe wskazanie owej roli z konieczności będzie stosunkowo nieostre). Zatem bardzo różne istoty mogą czuć ból. Wszystkie one czują jednak ból nie ze względu na jakąś „własność drugiego rzędu”, a mianowicie własność czucia bólu, lecz ze względu na posiadane przez nie podobne własności pierwszego rzędu. Podobieństwo to, którego nie należy mylić z dokładnym podobieństwem lub identycznością, wystarcza, by przedmioty posiadające różne i niedoskonale podobne własności spełniały predykat „czuje ból”.

      Jeśli mamy z grubsza rzecz biorąc rację, wieloraka realizowalność nie jest, jak się zwykle sądzi, relacją między własnościami. Jest to po prostu pewien przypadek znanego zjawiska: predykaty znajdują zastosowanie do przedmiotów na mocy własności posiadanych przez te przedmioty, lecz nie na mocy desygnowania własności podzielanych przez te przedmioty. Mogłoby się to wydawać słuszne w odniesieniu do większości predykatów używanych przez nas w życiu codziennym i w działalności naukowej.

      Wieloraka realizowalność, traktowana jako relacja między własnościami, zajęła centralne miejsce we współczesnej filozofii umysłu. Sugerujemy, że wieloraka realizowalność zachowuje swoją atrakcyjność jedynie dopóty, dopóki nie wprowadzamy ostrego rozróżnienia między własnościami i predykatami. Stąd już tylko jeden mały krok dzieli nas od idei, że każdy predykat spełniany przez jakiś przedmiot nazywa jakąś własność. Jeśli zatem różne przedmioty spełniają ten sam predykat, muszą mieć jakąś wspólną własność. Niepowodzenia prób wskazania jakichkolwiek oczywistych kandydatów prowadzi do wniosku, że predykaty muszą nazywać własności różne od tych, o których tu mowa, lecz jakoś w nich zakorzenione.

      Jeśli ból jest wielorako realizowalny, znaczy to jednak, że tylko predykat „czuje ból” znajduje zastosowanie do różnych typów przedmiotów na mocy posiadania przez nie różnych, istotnie podobnych (choć nie dokładnie podobnych) własności. Teraz widzimy, że właśnie tego powinniśmy oczekiwać. Widzimy też, dlaczego sformułowania praw, w których występują wielorako realizowalne predykaty, muszą być ograniczone.

      Wróćmy na chwilę do bólu. Załóżmy, że ktoś czuje ból, na przykład ból gardła, ze względu na pewną jego własność P1. Jest prawdą, że czuje ból na mocy P1. Wyobraźmy sobie, że ośmiornica czuje ból. Wyobrażamy sobie, że ośmiornica jest zbudowana wyraźnie inaczej od nas, jest więc prawdą, że ośmiornica czuje ból na mocy posiadanej przez nią własności P2. Wedle głoszonego przez nas poglądu P1 i P2 są własnościami podobnymi, ale nie dokładnie podobnymi (P1 i P2 są dostatecznie podobne, by występowanie jednej z nich spełniało predykat „czuje ból”). O tyle, o ile własności te są podobne, możemy oczekiwać, że ich dyspozycje są również podobne24. Tworzone przez nas prawopodobne generalizacje, w jakich występuje predykat „czuje ból”, będą prawdziwe o przedmiotach, co do których możemy się spodziewać, że w podobnych okolicznościach zachowają się podobnie, lecz niekoniecznie identycznie. W naszej terminologii: podobne dyspozycje będą przejawiać się podobnie dla podobnych korelatów dyspozycyjnych.

      O tyle, o ile inne predykaty psychologiczne przypominają predykat „czuje ból”, będą one „rzutowalne” (bo są spełniane przez wiele podobnych własności), ale luźne (bo spełniają je podobne, chociaż nie dokładnie podobne własności). Generalizacje, w których pojawiają się takie predykaty, będą więc nieuchronnie obwarowane zastrzeżeniami. Co więcej, generalizacje takie będą nieprzekładalne na generalizacje oparte na „bardziej podstawowym” słowniku, na przykład słowniku neuronauki. Jest to konsekwencja oczywistego faktu, że predykaty występujące w tych generalizacjach spełniane są przez inne własności niż te, które spełniają predykaty należące do „bardziej podstawowych” słowników.

      Przedstawiliśmy tylko inny sposób wyrażenia idei wielorakiej realizowalności. Pogląd ten zgodny jest z antyredukcjonistyczną tezą o bezpłodności prób wywodzenia prawd psychologicznych z opisów fizycznych przedmiotów i własności (na przykład w słowniku neuronauki), lecz nie wymaga przyjmowania koncepcji głoszącej, że prawdy psychologiczne obowiązują dla podmiotów na mocy różnorodnych własności „wyższego poziomu”. Na pewno istnieją różne poziomy, lecz należą one do porządku językowego i eksplanacyjnego, nie zaś ontologicznego.  

Funkcjonalizm 

Mimo że zwykłe pojęcie bólu może zawierać pewne elementy funkcjonalne, chcielibyśmy jasno odróżnić nasz pogląd od funkcjonalizmu. Zakładamy realizm co do dyspozycji (por. Martin 1992, 1994, 1997; także Martin, Heil 1998). Dyspozycje są prawdziwymi, wewnętrznymi cechami świata, funkcje zaś są abstrakcjami. W dyspozycjach ugruntowane są funkcjonalne atrybucje. Jednak mówiąc o dyspozycjach jako funkcjach, uwzględniamy je tylko w odniesieniu do niewielkiego zbioru przejawów. Atrybucje funkcjonalne są związane z przejawami. Zawęża to nasze spojrzenie na świat i może okazać się zgubne dla samej nauki.

      Mówiąc o przedmiotach w sposób realistyczny, przyjmujemy, że każdy stan dyspozycyjny jest dany przez nieskończoną liczbę alternatywnych korelatów dyspozycyjnych - tak aktualnych, jak i potencjalnych - dla nieskończonej liczby wzajemnych przejawów. Stany dyspozycyjne jakiegokolwiek przedmiotu realnego, maszyny czy osoby, nie są ograniczone do żadnego niewielkiego zbioru przejawów.

      Pojęcie korelacji dyspozycyjnej we wzajemnie powiązanych przejawach uwalnia nas od upraszczającego językowego powiązania danej konkretnej dyspozycji z danym konkretnym przejawem. Pozwala ono uznać natomiast, że jeden i ten sam stan dyspozycyjny może przejawiać się różnie dla różnych par korelatów dyspozycyjnych. Różnice mogą tu być uderzające. Woda wylana na płonące drewno i woda (dokładnie ta sama) wylana na wrzący olej ma uderzająco różne przejawy25. Przystąpimy teraz do wyjaśnienia wagi tej obserwacji dla neuronauki i filozofii umysłu. 

Superweniencja 

Nasze dotychczasowe analizy wielorakiej realizowalności prowadzą oczywiście do innego rozumienia relacji superweniencji. Po pierwsze, jak już widzieliśmy (część 3), błędne jest wyobrażanie superweniencji jako relacji między własnościami lub dziedzinami własności. Pojęcie superweniencji jest na ogół charakteryzowane jako pojęcie modalne, spełniane przez wiele różnych relacji między wieloma różnymi rodzajami przedmiotów.

      Po drugie, jeśli uznamy powyższe twierdzenie i podejmiemy trud rozróżnienia predykatów i własności, dostrzeżemy, że w wielu wypadkach superweniencja zajdzie, gdy dany predykat (na przykład „czuje ból”) jest spełniony przez przedmioty posiadające różne, choć podobne własności. Wydaje się, że było to głównym powodem wprowadzenia pojęcia superweniencji do teorii etycznej. Predykat „jest dobry” dotyczy przedmiotów na mocy własności posiadanych przez te przedmioty. Nie wynika z tego jednak, aby predykat „jest dobry” oznaczał własność posiadaną przez każdy przedmiot dobry (w naszych kategoriach, własności dokładnie podobne). Niemniej jeśli dwa przedmioty, a i b, są identyczne co do swoich własności i predykat „jest dobry” stosuje się do a, musi też stosować się do b.

      Łatwo teraz zauważyć, że superweniencja będzie zachodzić banalnie dla każdego predykatu oznaczającego własność (lub desygnującego klasę własności dokładnie podobnych). Będzie ona również zachodzić dla każdego predykatu wielorako realizowalnego. Predykat „czuje ból” jest spełniony dla człowieka na mocy posiadania przez niego P1, dla ośmiornicy zaś na mocy podobnej, ale nie dokładnie podobnej własności P2. Predykat „czuje ból” będzie także mieć zastosowanie do każdej innej istoty, której przysługuje P1 lub P2 lub jakakolwiek inna własność dostatecznie podobna do P1 lub P2.

      Jeśli przyjmiemy, że superweniencja jest ograniczeniem nałożonym na zastosowanie predykatów, nie zaś relacją między własnościami lub rodzinami własności, nie musimy zakładać istnienia poziomów własności i padać ofiarą trudności filozoficznych zrodzonych przez taki pogląd26.  
 

8. Miejsca do wypełnienia i ich wypełniacze 

Ontologia nie powinna tylko (à la Quine) podążać kulejącym krokiem za najnowszymi wynikami badań naukowych w niepewnym wysiłku ich pojęciowej klaryfikacji. Jeśli można sobie wyobrazić naukę jako źródło abstrakcyjnych modeli teoretycznych różnych cech świata, ontologię należy traktować jako coś, co dostarcza jeszcze bardziej abstrakcyjnego modelu. Abstrakcyjność ontologii jest źródłem ograniczeń czy też miejsc do wypełnienia dla pewnych rodzajów mniej abstrakcyjnych modeli naukowych. Ilustrujemy tę koncepcję przykładami miejsc do wypełnienia wskazanych przez naszą ontologię i wypełniaczy, uprzejmie dostarczonych przez najnowsze prace empiryczne. 

Miejsce do wypełnienia 

Mimo że dyspozycje często identyfikuje się przez odniesienie do jednego rodzaju przejawów, jest to, jak wykazaliśmy, potencjalnie mylące. Żadna dyspozycja nie ma tylko jednego rodzaju przejawów. Zrealizowane stany dyspozycyjne mają alternatywne korelaty dyspozycyjne dla alternatywnych przejawów. Może się wydawać, że jest inaczej, ponieważ najczęściej natura zapewnia nam komfort wynikający z faktu, że zazwyczaj podobne korelaty dyspozycyjne mają podobne wzajemnie powiązane przejawy.

      Nie zawsze jednak można w tym względzie polegać na naturze. Gdybyśmy obstawali przy uproszczonym poglądzie na dyspozycje i przejawy, stracilibyśmy z oczu leżącą u ich podstaw złożoność różnorodności korelatów i przejawów. 

Wypełniacz 

Przez wiele lat w neuronauce dominował model przepływu informacji (przez medium neuroprzekaźników) oraz wektorowo-kierunkowy model sprzężeń ścieżkowych. Model ten pasuje do amerykańskiego niedzielnego kierowcy, dla którego każdy punkt docelowy jest po prostu kolejnym punktem wyjścia. Pomijana jest ogromna złożoność tego, co znajduje się w każdym punkcie docelowym. Ten wzór złożoności w mózgu nie daje się stwierdzić we względnie prostych przekaźnikach, lecz w receptorach postsynaptycznych, które były dotąd względnie zaniedbywane. To tutaj te same przekaźniki, w tych samych stanach dyspozycyjnych, dla różnych stanów korelatów dyspozycyjnych na poziomie receptorów, mają różne wzajemne przejawy na biegunach pobudzenia lub inhibicji. Zauważają to i podkreślają Morrison i Hof (1992).

Nasze rozważania są w znacznym stopniu nadmiernie uproszczone, ponieważ wynika z nich, że dany neuroprzekaźnik będzie produkował tylko jeden efekt komórkowy. W rzeczywistości nie tylko efekt neuroprzekaźnika może być modyfikowany przez inne zdarzenia postsynaptyczne lub wewnątrzkomórkowe. Istnieje również wysoki stopień zróżnicowania receptorów, tak więc może istnieć kilka różnych podtypów receptora dla danego neuroprzekaźnika. Ta różnorodność podtypów receptorów nie tylko daje neuroprzekaźnikowi większą rozległość oddziaływania, lecz komplikuje także dziedzinę przestrzenną danego neuroprzekaźnika. Jako że różne podtypy receptorów mają różne własności funkcjonalne, pełna charakterystyka synapsy wymagać będzie dokładnej wiedzy o identyczności molekularnej wykorzystywanego receptora postsynaptycznego i neuroprzekaźnika (s. 28-29). 

Przyjmujemy obecnie, że wszystkie te projekcje będą wykorzystywać glutaminian lub asparaginian jako neuroprzekaźnik i w tym sensie czynimy założenie, że neurobiologia neuroprzekaźników tych projekcji jest stosunkowo uproszczona. Prawdopodobnie jednak jest to błąd pojęciowy, jako że natura tych połączeń może być stosunkowo uproszczona po stronie presynaptycznej, jest jednak prawdopodobnie nader skomplikowana po stronie postsynaptycznej (s. 34). 

Dlatego też, mimo że wiemy, iż główne impulsy pobudzające w korze mózgowej pochodzą ze wzgórza i innych miejsc w korze mózgowej, będziemy w bardzo niewielkim stopniu rozumieć prawdziwą naturę tych układów, dopóki nie scharakteryzujemy strony postsynaptycznej i stopnia, w jakim postsynaptyczna specyfika białka receptora glutaminianowego jest cechą definicyjną układu glutaminergicznego (s. 35). 
 

Miejsce do wypełnienia 

Z poglądem na własności przedstawionym w §6 nierozerwalnie związana jest idea, że „rzutowalność” dyspozycji stanowi obiecujące zaplecze dla naturalistycznych ujęć intencjonalności. Dyspozycja zawiera w sobie rzutowalność na pewne typy reakcji u pewnych typów korelatów dyspozycyjnych. Rzutowalność, jako rodzaj prymitywnego „bycia o” lub „bycia dla”, występuje wszędzie w przyrodzie. Rzutowalność schodzi „do samych podstaw”, wraz z dyspozycjami. Wierzymy, że jest to klucz do zrozumienia intencjonalności myśli i języka27.

      Mamy na myśli ujęcie intencjonalności, które wychodzi od tego, co nieintencjonalne, następnie zaś wprowadza świadomą intencjonalną myśl w prymitywnym, przedjęzykowym stadium, następnie zaś wiąże ją z nabyciem i używaniem języka. Martin (1987) przedstawia rozbudowany model teoretyczny służący do wyjaśniania kierowanych regułami, semantycznych oraz idiolektycznych działań proceduralnych (w głowie lub w zachowaniach). Poprzedzają one język w historii gatunku i jednostki. Te z kolei są podstawą niejęzykowego myślenia świadomego i podstawą życia oraz ciągłości języka jako takiego. Intencjonalność przedjęzykowa jest czymś więcej niż tylko warunkiem wstępnym języka, mimo że jest głęboko spleciona z użyciem języka.  

Wypełniacz

      

Psychologia rozwojowa i neuropsychologia odkrywają wyrafinowane umysłowe możliwości przedjęzykowe u niemowląt i dzieci (zob. np. Spelke i in., 1992). Zbyt często testy psychologiczne opierały się na danych językowych lub ogólnie behawioralnych. Kilka przełomowych dokonań w technice testowej doprowadziło do odkrycia zdumiewających zdolności kognitywnych we wczesnym wieku. Jedno z tych odkryć jest ufundowane na odruchu ssania, skorelowanym z uwagą i zainteresowaniem. Inne umożliwione zostało przez wykorzystanie wyrafinowanych, nieinwazyjnych technik skanowania mózgu, jak choćby rezonans magnetyczny. Warto zauważyć, że niektórzy badacze dostrzegli potrzebę i kluczową funkcję niestatycznego obrazowania w działaniu proceduralnym, które może być bogate semantycznie (Weiskrantz 1988). Nasz główny zarzut wobec tych badań dotyczy faktu, że koncentrują się one na aspekcie wizualnym kosztem innych zmysłów. 

Miejsce do wypełnienia 

Biorąc pod uwagę wielość i różnorodność opisanych w filozofii funkcji myśli pozajęzykowej (Martin 1987), uzasadnionych wynikami badań neuropsychologów (Weiskrantz 1988), wydaje się oczywiste, że takie zjawiska poprzedzające i wspierające język nie mogą rodzić się wyłącznie w całkowicie rozdzielonych rejonach mózgu. Byłoby to zbyt daleko posunięte rozumienie modularności. Okolica Broki, na przykład, nie powinna być odpowiedzialna wyłącznie za mowę i oddzielona anatomicznie od rejonów odpowiedzialnych za postrzeganie przestrzeni. Nikt nie chce działania na odległość. 

Wypełniacz 

Wydaje się, że okolica Broki pełni pewną funkcję w postrzeganiu wzrokowo-przestrzennym (Kosslyn i in., 1993), co może po części wyjaśniać etiologię rozwiązywania zadań w sposób przedjęzykowo-wyobrażeniowy oraz motoryczno-percepcyjny, jak i pojawianie się zdolności mówienia w toku rozwoju osobniczego i gatunkowego. Pierwsze przybliżenia tej kwestii pojawiły się już w 1972 roku w pracach Rogera Sheparda (Shepard, Feng 1972), jednak aż do dziś były pomijane przez większość badaczy. 

Miejsce do wypełnienia 

Każda dyspozycja ma aktualną gotowość do posiadania nieskończonej liczby alternatywnych -- aktualnych oraz nieaktualnych -- korelatów dyspozycyjnych przy nieskończonej liczbie alternatywnych przejawów.  

Wypełniacz 

Nieskończoności i matematyka niezbędne w fizyce teoretycznej mogą opierać się na nieskończonościach aktualnych stanów dyspozycyjnych zamiast na nieskończoności linii światowych Richarda Feynmana lub nieskończoności realnych światów możliwych, jakiekolwiek byłyby ostateczne ustalenia lepiej rozwiniętej fizyki od znanej nam obecnie (zob. Martin, Heil 1998). 
 

9. Uwagi końcowe 

Twierdzimy, że zbytnia ufność pokładana w aparaturze technicznej źle przysłużyła się współczesnej filozofii analitycznej. Uściślenia techniczne upośledziły, w niektórych zaś wypadkach zastąpiły, poważne myślenie o kwestiach ontologicznych. W rezultacie klimat dyskusji stał się zbyt suchy. Teoretycy zadowalają się dodawaniem epicykli do teorii wyrażonych za pomocą medium zapewniającego utrzymywanie ontologii na dystans, tym samym eliminując głębsze pytania.

      Twierdzimy, że rozwiązaniem jest postawa ontologicznej powagi. Mamy ontologię, czy to się nam podoba, czy nie. Usiłowania zmierzające do wyeliminowania problemów ontologicznych lub przekształcenia ich w problemy semantyczne sieją jedynie zamęt i odwlekają to, co nieuchronne. Próbowaliśmy uzasadnić ten pogląd na przykładzie zagadnień kluczowych dla współczesnej filozofii umysłu, wskazując korzyści, które mogłyby wyniknąć dla tych rozważań z przyjęcia postawy ontologicznej powagi. Nie twierdzimy, że przedstawiliśmy cokolwiek, co mogłoby uchodzić za pełne ujęcie poruszonych problemów. Wierzymy jednak, iż powiedzieliśmy dość, by przekonać do naszego poglądu otwartych czytelników. Filozofia jest dostatecznie trudna. Zmuszając się do oglądania jej przez soczewki technicznego aparatu, który ukrywa równie wiele, jak ujawnia, pogarszamy jedynie sprawę.  

przełożyli Marta Bucholc i Tadeusz Ciecierski

przekład przejrzał Marcin Miłkowski 
 

BIBLIOGRAFIA

Armstrong, D. M. 1968/1982. Materialistyczna teoria umysłu, przeł. Halina Krahelska, Warszawa: PWN.  [Wydanie oryginalne: 1968. A Materialist Theory of the Mind. London: Routledge and Kegan  Paul.]

Armstrong, D. M. 1978. A Theory of Universals. Vol. 2 of Universals and Scientific Realism. Cambridge:  Cambridge University Press.

Armstrong, D. M. 1989. Universals: An Opinionated Introduction. Boulder, CO: Westview Press.

Armstrong, D. M. 1997. A World of States of Affairs. Cambridge: Cambridge University Press.

Armstrong, D. M., Martin, C. B., and Place, U. T. 1996. Dispositions: A Debate, ed. Tim Crane. London:  Routledge.

Ayer, A. J. 1956. The Problem of Knowledge. Harmondsworth, UK: Penguin Books. Por. tenże, Problem  poznania, tłum. Ewa Konig-Chwedeńczuk, Warszawa: PWN 1965.

Bacon, J. 1995. Universals and Property Instances: The Alphabet of Being. Oxford: Basil Blackwell.

Bacon, J., Campbell, K., Reinhardt, L., eds. 1992. Ontology, Causality, and Mind. Cambridge: Cambridge  University Press.

Blackburn, S. 1990. „Filling in Space,” Analysis 50: 62-65.

Campbell, K. 1990. Abstract Particulars. Oxford: Basil Blackwell.

Foster, J. 1982. The Case for Idealism. London: Routledge and Kegan Paul.

Hawthorne, E. 1987. Petroleum Liquids: Fire and Emergency Control. Englewood Cliffs, NJ: Prentice- Hall.

Heil, J. 1998a. Philosophy of Mind: A Contemporary Introduction. London: Routledge.

Heil, J. 1998b. „Supervenience Deconstructed.” European Journal of Philosophy 6: 146-55.

Heil, J., Mele, A., red. 1993. Mental Causation. Oxford: Clarendon Press.

Jackson, F. 1996. „Mental Causation.” Mind 105: 377-413.

Kosslyn, S. M., Alpert, N. M., Thompson, W. L., Maljkovic, V., Weise, S. B., Chabris, C. F., Hamilton, S.  E., Rauch, S. L., Buonanno, F. S. 1993. „Visual Mental Imagery Activates Topographically  Organized Visual Cortex: PET Investigations.” Journal of Cognitive  Neuroscience, 5: 263-87.

Lewis, D. 1986. On the Plurality of Worlds. Oxford: Basil Blackwell.

Locke, J. 1978. An Essay Concerning Human Understanding, ed. P. H. Nidditch. Oxford: Clarendon  Press. Por. tenże Rozważania dotyczące rozumu ludzkiego, przeł. B. Gawecki, Warszawa: PWN  1955.

Mackie, J. L. 1980. The Cement of the Universe: A Study of Causation. Oxford: Clarendon Press.

Martin, C. B. 1980. „Substance Substantiated,” Australasian Journal of Philosophy 58: 3-10.

Martin, C. B. 1987. „Proto-Language.” Australasian Journal of Philosophy 65: 277-289.

Martin, C. B. 1992. „Power for Realists,” in Bacon et al., 1992, 175-86.

Martin, C. B. 1993. „The Need for Ontology: Some Choices,” Philosophy 68: 505-522.

Martin, C. B. 1994. „Dispositions and Conditionals.” Philosophical Quarterly 44: 1-8.

Martin, C. B. 1997. „On the Need for Properties: The Road to Pythagoreanism and Back.” Synthese 112:  193-231.

Martin, C. B., Heil, J. 1998. „Rules and Powers.” Philosophical Perspectives 12: 283-312.

Martin, C. B., Pfeifer, K. 1986. „Intentionality and the Non-Psychological.” Philosophy and  Phenomenological Research 46: 531-554.

Mellor, Hugh. 1974. „In Defense of Dispositions.” Philosophical Review 83: 157-81.

Morrison, J. H., Hof, P. R. 1992. „The Organization of the Cerebral Cortex: From Molecules to Circuits.”  Discussion in Neuroscience 9: 10-80.

Poland, J. 1994. Physicalism: The Philosophical Foundations. Oxford: Clarendon Press.

Prior, E. W., Pargetter, R., Jackson, F. 1982. “Three Theses about Dispositions.” American Philosophical  Quarterly 19: 251-57.

Robb, D. 1997. „The Properties of Mental Causation.” Philosophical Quarterly 47: 178-94.

Ryle, G. 1949. The Concept of Mind. London: Hutchinson. Por. tenże, Czym jest umysł?, przeł. Witold  Marciszewski, Warszawa: PWN 1970.

Searle, J. 1983. Intentionality: An Essay in the Philosophy of Mind. Cambridge: Cambridge University  Press.

Searle, J. 1992/1999. The Rediscovery of the Mind. Cambridge: MIT Press. Por. ten¿e, Umysł na nowo  odkryty, prze³. Tadeusz Baszniak, Warszawa: PIW, 1999.

Shepard, R., C. Feng. 1972. „A Chronometric Study of Mental Paper Folding.” Cognitive Psychology 3:  228-43.

Shoemaker, Sydney. 1980. „Causality and Properties,” w: van Inwagen, 1980, 109-35.

Simons, P. 1994. „Particulars in Particular Clothing: Three Trope Theories of Substance.” Philosophy and  Phenomenological Research 54: 553-75.

Spelke, E. S., Breinlinger, K., Macomber, J., Jacobson, K. 1992. „Origins of Knowledge.” Psychological  Review 99: 605-32.

Sperry, R. W. 1991. „In Defense of Mentalism and Emergent Interaction.” Journal of Mind and Behavior  12: 221-46.

Stalnaker, R. 1976. „Possible Worlds.” Noűs 10: 65-75. Por. tenże 1995, „Światy możliwe”, przeł.  Tadeusz Szubka i Urszula Żegleń, w: Szubka, T. (red.), Metafizyka w filozofii analitycznej, 137- 154

Tooley, M. 1987. Causality: A Realist Approach. Oxford: Clarendon Press.

van Inwagen, P., red. 1980. Time and Cause. Dordrecht, the Netherlands: Reidel Publishing Co.

Weiskrantz, L., red. 1988. Thought without Language. Oxford: Clarendon Press.

Williams, D. C. 1966. Principles of Empirical Realism. Springfield, IL: Charles Thomas.

Wisdom, J. 1938. „Metaphysics and Verification (I).” Mind 47: 452-98.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Lauren St John Afrykanskie przygody Martine 02 Piesn de Lauren St John
Lauren St John Afrykanskie przygody Martine 04 Opowiesc Lauren St John
Lauren St John Afrykanskie przygody Martine 03 Ostatni Lauren St John
Lauren St John Afrykanskie przygody Martine 01 Biala zy Lauren St John
Ontologia, 19. Determinizm a wolność, John Hospers - „Determinizm a wolność”
Abraham, Martin, and John inst in B
Martin Charles Umarli nie tancza
Abraham, Martin, and John inst in Es
John Stanley Martin From Godan to Wotan
Abraham, Martin, and John inst in C
French Kenneth R , Baily Martin N , Campbell John Y , Cochrane John H (inter alia) The Squam Lake R
Levinas, Emmanuel Martin Heidegger And Ontology
MARTIN~1 (2)
Functional Origins of Religious Concepts Ontological and Strategic Selection in Evolved Minds
Czytanie Pisma Święteg1-rozdz.1, George Martin-Czytanie Pisma Świętego jako Słowa Bożego
kripke, Ontologia
Metoda Charlesa Blissa - kopia z int, Fizjoterapia, kinezyterapia

więcej podobnych podstron