Cierpienie jest niewątpliwie nieodłącznym elementem ludzkiego istnienia, można by rzec, iż towarzyszy ono człowiekowi od zawsze.
Jednak czymże jest tak naprawdę cierpienie? Zarówno cierpienie fizyczne jak i psychiczne można określić jako ból, uciemiężenie, mękę. W mniemaniu większości ludzi, sprawcą cierpienia jest Bóg, jako Wszechmocny Stwórca panujący nad wszystkim. Z czasem w ich głowach poczęły rodzić się pytania: Dlaczego to właśnie mnie spotyka cierpienie? Czy jest to rodzaj kary? A może Bóg wystawia moją wiarę na próbę? Owe pytania do dziś pozostają bez odpowiedzi.
Na początku przytoczę historię biblijnego Hioba. Był to człowiek pobożny i bogobojny. Nagle stracił wszystko, co miał. Rodzinę, majątek, zdrowie. Mimo tego, jego wiara nie zachwiała się ani na moment. Była to próba Boga, którą Hiob przeszedł pomyślnie. Zaufał Bogu i wierzył w jego nieomylność. Postawę ludzką, jaką opisuje historia Hioba, przedstawia także św. Faustyna w swoim liryku pt. ”Odsyłacz nr 995”. Pisze ona o tym, że „czysta miłość Boga słodzi jej dolę” i niezależnie od tego, jaki los nas spotka, powinniśmy być w pełni oddani Bogu.
Zwykle, gdy dotyka nas jakieś nieszczęście obwiniamy za to Boga, oddalając się od niego. Taką postawę można zaobserwować na podstawie wielu przykładów. Jednym z nich jest książka J. Hellera „Nie ma się z czego śmiać”. Jest to opowieść o sparaliżowanym człowieku, który za swoje kalectwo obwinia wszystkich, także Boga. Dzięki swoim bliskich odrodził się duchowo i zaczął odważnie iść ścieżką życia.
Inną powieścią, w której odnajdziemy motyw zmagania się człowieka z bólem, cierpieniem oraz złem jest „Dżuma” Alberta Camusa. Tutaj z kolei, mamy do czynienia z różnymi postawami ludzi. Główny bohater- Rieux przeciwstawia się światu, w którym niewinne dzieci muszą cierpieć. Stara im się pomóc za wszelką cenę. Natomiast ojciec Pannelaux przyjmuje najpierw postawę bierną. Uważa, że dżuma jest karą Boga za grzechy mieszkańców, za ich pychę. Później jego postawa zmienia się. Spowodowane było to tym, że był on naocznym świadkiem próby ratowania życia synka sędziego Othona, Filipka. Wypróbowano na nim nowy lek, który co prawda przedłużył życie małego, ale nie uratował go. W tym momencie ojciec Pannelaux zaczyna prezentować postawę swoistego buntu wobec epidemii. Pozostaje w szpitalu i pomaga potrzebującym. Zawsze jest on pokorny Bogu, lecz po szoku, jaki przeżył jego zachowanie stało się znacznie bardziej humanitarne. Bohaterem, który również przeszedł przemianę jest Rambert. To młody, dobrze zapowiadający się dziennikarz, który kilka dni przed wybuchem epidemii przyjeżdża do miasta, by napisać artykuł o życiu Arabów. Początkowo nie czuje żadnej przynależności do tej społeczności i chce uciec, jednak z czasem postanawia pozostać dla dobra ogółu i również pomóc tym, którzy tego potrzebują.
Okres załamania wiary w swym życiu przeżywał także Jan Kochanowski. Było to spowodowane śmiercią jego ukochanej córki, Orszulki. Jej śmierć wywołała w nim agresję i protest. Uczucia swe lokował w trenach. Zawarł tam sprzeciw dotychczasowemu porządkowi rzeczy. Zwątpienie w wartości i słuszności humanistycznych ideałów, jak również w samego Boga. W jego następnych dziełach obserwujemy jak jego uczucia ewoluują. Po zwątpieniu w Boga, przychodzi czas, w którym Kochanowski traktuje Go jako przyjaciela i źródło oparcia. Wiara jest ukojeniem bólu, pomocą w nieszczęściu.
Bóg przynosi także ukojenie bohaterowi książki pt. ”Oskar i pani Róża” Erica Emanuela Schmitt'a. Śmiertelnie chory Oskar, za namową Cioci Róży, w ciągu swoich ostatnich dwunastu dni życia pisze listy do Pana Boga. Odnajduje w Nim swojego najlepszego powiernika, dzieli się z Nim swoimi spostrzeżeniami. Owa „przyjaźń” pomaga małemu Oskarowi przygotować się do śmierci, której tak bardzo boją się dorośli.
Przykładem, gdzie człowiek odwraca się od Boga jest np. chłop w wierszu Bolesława Leśmiana „Dusiołek”. Dusiołek to uosobienie zmory sennej, lęków i obaw ludzkich. Chłop, o którym wcześniej była mowa przysnął pod drzewem i dopadł go właśnie dusiołek. Po przebudzeniu obarcza on Boga za zło i ciężar psychiczny, jaki zsyła na ludzi.
Jednym z utworów, który w sposób, można powiedzieć drastyczny, ukazuje nam wielkość wypaczeń ludzkiej psychiki, jej zezwierzęcenia, podeptania wszystkich zasad i norm moralnych w okresie wojny i okupacji są "Medaliony". Mottem tych kilku opowiadań Zofii Nałkowskiej są słowa: "Ludzie ludziom zgotowali ten los". Wybierając najbardziej drastyczne epizody z życia, autorka chciała podkreślić duchowe i moralne zniszczenia ludzkiej psychiki powodowane stałym obcowaniem człowieka ze zbrodnią i śmiercią. W okresie tym, ludzi ogarnęła znieczulica. Najlepiej świadczy o tym opowiadanie „Przy torze kolejowym”. Młoda Żydówka uciekająca z transportu kolejowego, jadącego do obozu koncentracyjnego została ranna w kolano. Ludzie nie starali się jej pomóc, byli sparaliżowani strachem o własne życie. Leżała wśród nich, ale nie liczyła na pomóc. Została zastrzelona przez jednego z otaczających ją gapiów, który wierzył, że postąpił prawidłowo, skracając jej cierpienie. Nie wiadomo, co nim kierowało, jednak dyskusji nie podlega fakt, że złamał podstawową normę moralną, złamał piąte przykazanie chrześcijanina, mówiące: „Nie zabijaj". Bezradne i zagubione, w otaczającej je rzeczywistości były również kobiety z opowiadania pt. „Dno”. Z przerażeniem czytamy, że świadomość śmierci głodowej, która czekała je zamknięte w bunkrach, stała się przyczyną utraty ich godności. Zapominając o swym człowieczeństwie, dopuszczały się kanibalizmu. Okrutne prawa obozowe pozbawiły te kobiety moralnej wrażliwości. Wszystkie z wyżej wymienionych książek tej autorki czasów II wojny światowej są oparte na faktach. Byli ludzie, którzy starali się zachować swoje człowieczeństwo i wiarę, lecz trzeba przyznać, że trzeba było być w tym bardzo silnym i niezmiernie wytrwałym, co cechowało jedynie nieliczne jednostki społeczne.
W filmie fantastyczno-naukowym „Znaki” M. Night'a Shyamalan'a, pastor Graham Hess przestaje wierzyć w Boga, po tragicznym wypadku, w którym ginie jego żona. Prosi, aby nie zwracano się do niego „ojcze”. Jego wiara powraca, po tym, jak przybysz z kosmosu podjął nieudaną próbę zabójstwa syna pastora, Morgana. W rzeczywistości spowodowane to było astmą chłopca, obcy najeźdźca nie mógł przez to wpuścić do płuc chłopca śmiercionośnego gazu. Hess wierzył, że to opatrzność Boża uratowała dziecko.
Znaną osobą, która w cierpieniu przybliżyła się do Boga był Karol Wojtyła, przyszły papież. Żył on w ciężkich czasach, trwała wojna. To, co widział na co dzień, daleko odbiegało od normy. Wiedział co to strach, śmierć, ból. Uczucia te, spotęgowała śmierć jego ukochanego ojca. Umocniło to wiarę Karola, który wstąpił do seminarium i długo służył społeczeństwu jako niedościgniony wzór kleryka.
Podobnym przykładem jest Matka Teresa z Kalkuty. Początkowo była ona nauczycielką w szkole dla dziewcząt dziewcząt w Indiach. Codziennie mijała dzielnice najbiedniejszych, widziała ilu ludzi spotyka cierpienia. Postanowiła, że chce im pomóc i temu poświęcić swoje życie.
Ludzka reakcja na cierpienie jest za każdym razem inna. To zależy od wielu czynników nakładających się na siebie oraz od psychiki człowieka. Nie ma jednego, uniwersalnego wzoru zachowań.
„Ojciec Święty, który pierwszy oglądał mecz piłki nożnej na stadionie, który pierwszy oglądał koncert rockowy, bo to nie tylko te wielkie, takie religijne, poważne wydarzenia, ale również te zwykłe, ludzkie, proste gesty, które nam pokazywał, myślę, że teraz jest pierwszym Papieżem, który pokazuje ogrom cierpienia ludzkiego, ogrom choroby - powiedział ks. Rafał Szejka” w "Sygnałach Dnia".
Czym jest obecność starego, schorowanego Papieża w mediach? Czy media potrafią podjąć wyzwanie jakie rzuca im Ojciec Święty? Czy etyczne jest, że media wchodzą tak głęboko w intymność jaką jest choroba Ojca Świętego?
To Ojciec Święty właśnie w mediach, które nazywa „wspaniałymi rzeczami” i „opatrznościowymi możliwościami” dostrzega wielką szansę dla dobra Kościoła i ludzkości, ale jednocześnie nie ukrywa, że mogą być one wykorzystane przez nieodpowiedzialnych twórców przeciwko człowiekowi.
Ten Papież po raz pierwszy od wielu lat pokazuje, czym jesteśmy na prawdę. Czym jest człowiek. Jak bardzo jest kruchy, podatny na ciosy. Poprzedni Papieże umierali w samotności. Jan Paweł II chce być do końca z nami, bo podobnie jak my czuje się uczestnikiem naszych radości, ale chce uczestniczyć również w naszych rozstaniach. Umiera dzień za dniem i pokazuje nam to z odwagą, która nie zna porównań.
Jan Paweł II pragnie cierpienie pokazywać nam wszystkim, abyśmy coś zrozumieli, mówi: ”Muszę przewodzić Kościołowi z cierpieniem. Papież musi cierpieć, aby każda rodzina na świecie zobaczyła, że istnieje, rzec by można, wyższa ewangelia: ewangelia cierpienia, którą trzeba głosić, by przygotować przyszłość każdej rodzinie”. Kilka lat temu pytany o możliwość rezygnacji z pełnienia funkcji Papieża odpowiedział dziennikarzom: „Czy Chrystus zszedł z krzyża?”…, teraz pytany o to samo mówi „Z ojcostwa się nie rezygnuje”....
Ojciec Święty jest jednym z dwóch, może trzech ludzi, których chciałabym przez chwilę mieć obok siebie, żeby pomówić z nim albo pomilczeć o rzeczach najważniejszych. Jest ogromnym autorytetem, budzi najwyższy szacunek, ale równocześnie jest starszym bratem, ojcem. I nigdy nie był dwuznaczny, zawsze mówił, co jest dobre, co złe. Nie dementował swoich słów, nie pozostawiał wątpliwości i niedomówień. I jest taki do dzisiaj.
Jest człowiekiem z rzadkiego już gatunku, który wie, jak cierpi człowiek. Wie, jakiego potrzeba ziarna, jakiej ziemi, żeby wyrósł plon. Wstrząsająco prawdziwy jest jego związek z życiem. Całkowicie obcy sztuczności medialnego świata. To, że media pokazują dziś jego cierpienie, jest jego triumfem nad telewizyjną łatwizną.
To wielki człowiek. Drugiego takiego nie ma.
Rok 2005 jest rokiem Męki Karola Wojtyły. Nikt go nie zdradził, nikt go nie wyszydził. W chwili próby Jana Pawła II otaczają najbliżsi, a z placu Świętego Piotra do jego uszu docierają wyrazy miłości - jest obecny we wszystkich mediach.
Lecz również Wojtyła jest sam wobec bólu i niemocy. Podniosłe ceremonie w bazylice jego już nie dotyczą. Skonstruowane dla niego samochody wstrzymały bieg. W Niedzielę Wielkanocną wystarczyło mu spojrzeć na plac, który kiedyś wypełniał swoim głosem, wędrówką i gestem, a jego oczy wypełniły się łzami. Jeszcze nigdy nie widzieliśmy, żeby Papież tak płakał. A przez ten swój płacz jest nam bliski jak nigdy. Chwyta za serce wierzących i niewierzących. Porusza tych, którzy kiedykolwiek widzieli śmierć bliskich, i tych, których przeraża koszmar pustki. Na ostatnim odcinku swej nadzwyczajnej podróży Karol Wojtyła przemawia wyłącznie ciałem. Mówi, okazując cierpienie. Dodaje odwagi, obwieszczając milczącymi i wykrzywionymi boleśnie ustami, że ból ma sens, że nie jest jałowy, lecz urodzajny.
Jan Paweł II świadomie postanowił pić z kielicha goryczy, kropla po kropli, do ostatka. I nie kryje się z tym, nie chowa w zakamarkach Watykanu jak pokonany władca. Chorych Papieży zawsze odsuwano od tłumów. Rządom musiała towarzyszyć aktywna obecność. Tych, których dotykała niemoc, od razu spowijał woal tajemnicy. W przypadku Karola Wojtyły jest inaczej.
Papież, który przybył z daleka, postanowił odsłonić rany, na wzór Ecce Homo. Ze swojej Kalwarii, na którą wstępuje dzień za dniem z paradoksalnym spokojem, Jan Paweł II mówi światu, że nie boi się codziennego cierpienia, upokarzającej niemocy ani tego, że zaciera się jego dawny wizerunek. Jego oczy wystarczą, by zaświadczyć patrzącym na niego ludziom, że nikt nie żyje i nie umiera dla siebie. Ponieważ wewnętrzne oczyszczenie pokona słabość ciała i każdą słabość człowieka. Papież to wie. Cierpienie, które przeżywa w tym Wielkim Tygodniu, dramatycznie rozświetlonym jego nieobecnością, jest przykładem oczyszczenia i pokory. A równocześnie przywraca godność bezimiennym cierpieniom milionów mężczyzn i kobiet, którzy żyją w udręce choroby bez żadnej sławy, pomocy czy współczucia.
Atleta wstrzymał swój bieg. Aktor zawiesił głos. Dłoń, która pisała, nie ma siły nawet utrzymać kartki. A jednak swoim wycieńczonym ciałem Jan Paweł II wciąż głosi proroctwo. Ciałem i milczeniem Karol Wojtyła pisze być może najpiękniejszą swą encyklikę.
Papież wcale nie boi się śmierci. To inni się niepokoją i martwią. On jest pogodny. A pewnego dnia, w kręgu najbliższych przyjaciół, uniesiony wiecznym pięknem Rzymu, wyznał, cytując Horacego: "Non omnis moriar... Nie wszystek umrę".
Dziś w wiadomościach z Watykanu usłyszałam komunikat, że Papież „gaśnie pogodnie” i coś chwyciło mnie za serce. Po zastanowieniu można zauważyć , iż tylko dzięki mediom wszyscy ludzie na całym świecie mogą „być” w tych chwilach z Ojcem Świętym. Papież zawsze doceniał rolę mediów we współczesnym świecie. Potrafi świetnie wykorzystać media aby głosić słowo Boże, aby ludzie czuli, że są blisko swego ukochanego Papieża.
O Janie Pawle II i mediach można mówić na dwa sposoby. Pierwszy to refleksja nad jego nauczaniem o mediach, które jest oczywiście bardzo obszerne, podobnie jak nauczanie na prawie wszystkie istotne tematy (wystarczy na przykład prześledzić jego orędzia na Dni Środków Społecznego Przekazu). Sposób drugi to obserwacja jego postawy, jego zachowań wobec mediów. Moja wypowiedź mieści się raczej w tej drugiej perspektywie.
Kilka dni po powrocie z każdej podróży apostolskiej Papież zaprasza do siebie na obiad trzy lub cztery osoby z mediów watykańskich, które wchodziły w skład świty papieskiej, a wraz z nimi pracownika Sekretariatu Stanu, który każdego dnia śledził doniesienia prasy światowej na temat podróży. Papież chce wiedzieć, jakie były echa podróży w mediach, chce zastanowić się razem ze współpracownikami nad tym, co zostało zrozumiane, a co nie, ocenić, czy jego przesłanie dotarło do szerokiego grona odbiorców, czy też nie. Robi to za każdym razem, regularnie, nie omieszkał tego uczynić nawet po setnej podróży, kiedy można się było spodziewać, że Papież „już zrozumiał”, jak działają media...
To spotkanie przy obiedzie jest oczywiście przyjemne... ale jest też czasem pracy. Papież wie bardzo dobrze, czego oczekuje od tego typu spotkań, i nie dopuszcza, aby rozmowa odchodziła zbyt daleko od głównego tematu.
Papież docenia media, przywiązuje on do nich ogromną wagę, widząc w nich istotny wymiar współczesnej rzeczywistości, przeświadczeniu, że upowszechnienie jakiegokolwiek przesłania jest nie do pomyślenia bez udziału mediów. Przyjmując taką postawę, nacechowaną spokojem i pokorą, Papież stara się rozumieć i brać pod uwagę w swojej pracy mechanizmy przekazu informacji w dzisiejszym świecie, bynajmniej się ich nie lęka ani im się nie podporządkowuje. Papież dobrze wie, co chce i powinien powiedzieć, i z pewnością nie zmienia tego powodowany lękiem przed mediami albo sympatią do nich. Nie jest mu jednak obojętne, czy to, co mówi, zostanie zrozumiane, czy też nie. I nawet po 26 latach nadal stara się uczyć, dążąc do coraz lepszej współpracy z mediami w pełnieniu swej misji.
Ta pozytywna relacja z mediami charakteryzowała jego pontyfikat od samego początku. Już spontaniczne słowa wypowiedziane z Loggii Błogosławieństw w dniu wyboru, a później podczas pierwszych wizyt poza Watykanem przyczyniły się do usunięcia dystansu; dopiero jednak pierwsza „konferencja prasowa” na pokładzie samolotu, z dziennikarzami uczestniczącymi w pierwszej podróży zagranicznej, pozwoliła zrozumieć nowy styl tego Papieża. Nie wiadomo, czy Jan Paweł II wyszedł do dziennikarzy właśnie po to, żeby z nimi porozmawiać, czy też rozmowa zaczęła się przypadkowo. Tak czy inaczej, podczas gdy wcześniej dziennikarzom nie przychodziło nawet do głowy zadawać pytania Papieżowi, teraz stało się to oczywiste. To znaczy, że osobowość nowego Papieża ujawniała naturalną skłonność do bardziej spontanicznej i bezpośredniej relacji z mediami.
Tak oto Jan Paweł II przemierzył 26 niezapomnianych lat swego pontyfikatu na oczach świata i przekazał je potomności w pewnej mierze również dzięki pracy mediów. Tak oto Jan Paweł II pełni swoją misję, ukazując się światu w kolejnych fazach swojego życia: w pełni sił i w starości. Możemy spokojnie powiedzieć, że niczego przed nami nie ukrył — nie tylko ze swej duchowości, ale także — co może zdarza się jeszcze rzadziej — ze swego człowieczeństwa.
Opublikował nawet swoje poezje, napisane już po ukończeniu 80. roku życia! W Tryptyku rzymskim pozwolił nam wniknąć w głębię swoich rozważań: Omnia nuda et aperta ante oculos Eius. Pierwszy Widzący ujrzał wszystko bez żadnej osłony — prawdę, dobro, piękno... Adam po grzechu ukrył się, ale po cóż miałby nadal ukrywać się ten, kto pozwolił, aby zdobyła go Ewangelia? Z takim właśnie głębokim umiłowaniem Prawdy, zafascynowany jej blaskiem i ufny w jej wewnętrzną moc Jan Paweł II ukazał i nadal bez ograniczeń ukazuje oczom świata, kim jest i w co wierzy. Tu kryje się być może najgłębsze źródło szacunku, jaki zdobył sobie wśród ludzi mediów; stąd bierze początek to spojrzenie czyste i nieskażone, które pozwala mu sięgnąć wzrokiem poza horyzont naszej przyziemnej małości i powiedzieć o mediach słowo najbardziej zdumiewające i nobilitujące, niosące najwięcej nadziei: „błogosławione!”
Media kochały go kiedy był „atletą”, kiedy był „szołmenem”, i kochają go nadal gdy jest schorowany, słaby, umierający, jest w nich obecny. Zawsze jest miejsce dla Ojca Świętego, choć czasem trudno było patrzeć jak słabnie, jak cierpi...
To szczególne miejsce dla Jana Pawła II jest w tych samych mediach, które pokazują ludzi pięknych, młodych, pokazują głównie programy łatwe i przyjemne, nie chcą mówić o rzeczach „trudnych”. To tu pokazywana jest „męka” Papieża, cierpienie jest bowiem pewnym misterium. Media zbudowały pod kliniką Gemelli swoje miasteczko, dzięki ich transmisjom, ludzie budują "miasteczka wspólnej modlitwy" o zdrowie Papieża. Dziennikarze kierują kamery, mikrofony na Papieża, a wierni modląc się, zwracają oczy ku Bogu, zostawiając wszystko Bożej opatrzności.
„...gdy byłem młodzieńcem, ludzkie cierpienie przede wszystkim mnie onieśmielało. Był czas, że doświadczałem lęku, zbliżając się do tych, którzy cierpieli: odczuwałem coś w rodzaju wyrzutów sumienia w obliczu cierpienia, które mnie zostało oszczędzone. Poza tym czułem się zakłopotany, wydawało mi się bowiem, że wszystko, co mogłem powiedzieć chorym, było "czekiem bez pokrycia" albo raczej, że był to czek wystawiony na ich kapitał, ponieważ to oni cierpieli, a nie ja”. ( Jan Paweł II).
Najważniejsze jest, by nie przeoczyć tego, co papież ma nam w tej chwili do powiedzenia. On głosi teraz światu jedno z najważniejszych kazań. W tej pielgrzymce dookoła świata, jaką odbywa dzięki mediom, Papież ucieleśnia bez słów to, co mówił podczas wszystkich poprzednich pielgrzymek, a także w licznych dokumentach. Swoim bezsłownym cierpieniem pokazuje, na czym polega chrześcijaństwo; mówi, że to nie doktryna, nie słowa, ale miłość do końca.
Jan Paweł II nie żyje...
Naprawdę nie wiem jak mam ukończyć tą pracę, nie będę pisała o swoim bólu i poczuciu straty, postaram dalej skupić się na mediach,.
Myślę, że media w tych ostatnich dniach zupełnie zmieniły swoje oblicze, nie tylko podjęły wyzwanie Ojca Świętego, ale potrafiły być godne i etyczne w potocznym rozumieniu tego słowa. Zapomniały o swojej komercyjności, nie były „lekkie, łatwe i przyjemne”. Pomogły one Ojcu Świętemu spełnić ostatnią, bardzo trudną katechezę. Po raz pierwszy tak otwarcie poruszyły temat tabu jakim jest śmierć, można powiedzieć, że Papież umierał „na naszych oczach”...
Telewizja, radio, portale internetowe, prasa na całym świecie przemówiły jednym głosem, głosem Ojca Świętego, dzięki transmisjom na żywo, wspomnieniom i obrazom modlących się ludzi Papież w swej ostatniej drodze dotarł w każdy zakątek globu, do wszystkich serc, nawet osób innych wyznań i niewierzących. Mam nadzieję, że to nie pozostanie bez echa...