Według kalendarza byt środek zimy, ale pogoda przypominała raczej jesień. Mglisto, pochmurno, trochę przejaśnień, ciepło.
- Romku, wychodzę na mały spacer
- powiedziała babcia. - Przy okazji zała
twię zakupy w sklepie spożywczym. Może
spotkam dziadka? Poszedł ńg pocztę.
* * *
O, jakie ciężkie te siatki - pomyślała starsza pani, wychodząc ze sklepu. Spojrzała w głąb długiej, prostej ulicy, szukając wzrokiem znajomej sylwetki. Niestety - dziadek jeszcze nie wracał. Ruszyła więc w stronę domu. Nagle -jak spod ziemi - wyrósł przed nią szczupły, wysoki chłopiec.
Przepraszam! Czy nie dałaby mi pani trzy pięćdziesiąt na bilet autobusowy?
Babcia - zaskoczona - stanęła w miejscu, przełożyła obydwie siatki do jednej ręki, a drugą sięgnęła do kieszeni kurtki. Wyjęta jakieś drobniakUOkazało się, że są to cztery ppdzie#ciogro-szówki. Chłopiec wziął wśez •polpiechu i stał nadal, patrząc wycZM^cc;. Starsza pani rozejrzała się ukradra|fe'W" pobliżu nie było nikogo. Sięgnęła powtórnie do kieszeni. Wyjęła dwie monety: złotówkę i dwuzłotówkę. Zastanawiała się, którą dać chłopcu? On jednak szybko zgarnął obydwie z jej dłoni.
- Dziękuję pani! Bardzo dziękuję! -
Poszedł raźnym krokiem w kierunku
bocznej uliczki. Starsza pani patrzyła za
nim lekko oszołomiona.
* * *
Kiedy opowiedziała wszystko w domu, wywiązała się ożywiona dyskusja.
Dałaś mu za dużo, babciu! - rzekł Romek. - Niechby poprosił jeszcze kogoś.
Pewnie że dużo. Połowa mojej tygodniówki - westchnął młodszy Wojtuś.
Pytanie, czy w ogóle należało mu coś dawać - rzekł tato. - Mnie się zdaje...
Przerwano rozmowę, bo właśnie wrócił dziadek.
- Ależ była kolejka na poczcie! Cze
kałem prawie pół godziny. W powrotnej
drodze zaczepił mnie jakiś chłopiec, taki
nawet nieźle ubrany. Prosił o trzy pięć
dziesiąt na bilet autobusowy.
Coś podobnego! - wykrzyknął Romek. - Dałeś mu, dziadziu?
Tak i to całe pięć złotych, bo nie miałem drobniejszych.
Ja mu wcześniej dałam też pięć. Wyłudził od nas dziesięć złotych - rzekła rozżalona babcia. - Toż to dwa obiady można by za to kupić w barze. Człowiek się liczy z każdym groszem, a potem nagle daje się tak nabrać!
Faktycznie, zręcznie nas podszedł - przyznał dziadek. - Nie zrobię więcej takiego głupstwa.
Ja nie daję pieniędzy żebrakom -powiedział tato - a już szczególnie dzieciom i nastolatkom. Jeżeli jakieś zabiedzone dziecko mówi, że jest głodne, kupuję mu coś do jedzenia w najbliższym sklepie. Ale pieniędzy nie daję. Kto wie, na co zostaną wydane? Może na papierosy, alkohol lub narkotyki.
Chyba że się kogoś zna - wtrąciła mama. - Panią Ludwikę trzeba od czasu do czasu wesprzeć jakąś sumką, bo jej naprawdę brakuje na lekarstwa.
My z dziadkiem, jak wiecie, wpłacamy na „Caritas" - rzekła babcia. -
Wrzucamy też datki na biednych do puszki w kościele.
- Podobnie jak my z mamą - dodał
tato. -1 niech tak zostanie. „Caritas" daje
pewność, że pomoc trafi do ludzi napraw
dę potrzebujących.
* * *
Babciu, czy to grzech tak żebrać jak ten chłopiec? - zapytał Wojtuś, kiedy dziadek i rodzice wyszli.
Pewnie, że grzech. To jest nieuczciwość. On kłamie, żeby wyłudzić pieniądze.
Chyba nigdy nie był harcerzem -dodał Romek. - Ja bym się spalił ze wstydu.
Kiedy prosimy babcię lub dziadzia o pieniążki na lody, to też jest wyłudzanie? - zapytał Wojtuś.
Skądże, głuptasku! - roześmiała się babcia. - My dajemy wam chętnie, bez przymusu, ze szczerego serca, żeby wam sprawić przyjemność. Oczywiście, kiedy mamy akurat pieniądze.
Och, to dobrze! - odetchnął z ulgą chłopczyk.
Zofia Śliwowa