Cztery róże dla Lucienne
Tego wieczoru wróciłem do domu trochę wstawiony. Po wyjściu z biura koledzy zaprosili mnie na jednego, ale kieliszek łatwo się rozmnaża. Nie miałem o to pretensji, bo nie śpieszyło mi się w domowe pielesze. Trzeba było widzieć moją żonę w tamtym okresie, żeby mnie zrozumieć. Biedna Lucienne nie była zła. Po prostu brzydka. Grube rysy, ogromny nos, wyblakłe włosy, obwisłe piersi, nogi rozszerzające się ku dołowi, a w całym tłustym ciele ani grama wdzięku.
Niektórzy mężczyźni poślubiają kobietę dlatego, że ucieleśnia ich ideał urody, inni dlatego, że wydaje im się inteligentna, jeszcze inni po prostu boją się samotności, więc uznają, że lepszy rydz niż nic. Tak właśnie było w moim przypadku. Po pięciu latach małżeństwa samotność wydała mi się tysiąc razy lepsza niż to ohydne towarzystwo. Zeszpecone takim potworem, życie stawało się znośne dopiero po kilku głębszych bez zakąski.
Lucienne czekała na progu, ze zwykłym wyrazem stoickiego męczeństwa, wyrazem, który miał bolesny przywilej czynienia jej niemiłej twarzy jeszcze nieco brzydszą.
- O której godzinie się wraca? I do tego w takim stanie!
Wyjąkałem kilka słów, rzuciłem się do barku i odkorkowałem butelkę whisky. Lucienne rozpaczała nadal.
- Wiecznie pijany! Czy jesteś aż tak nieszczęśliwy? Czyż nie jestem dla ciebie dobra? Czy nie spełniam wszystkich twoich zachcianek? Oczywiście, ja nie jestem modelką! W porównaniu z siksami z biura wydaję ci się nieciekawa!
Nawet nie próbowałem odpowiadać. Doskonałe znam scenariusz dramatu. Zaraz zacznie płakać. To znaczy oczy się jej zaczerwienią, a po brodzie pocieknie ślina. Znów będę musiał uważać, żeby na nią przypadkiem nie spojrzeć, bo inaczej całą noc będą mnie męczyć koszmarne sny. Whisky była marki "Cztery Róże". Zazwyczaj pijałem tylko szkocką, mimo to nalałem sobie pełną szklaneczkę i wypiłem jednym haustem. Za plecami słyszałem dalszy ciąg litanii:
- Myślisz, że to życie dla młodej kobiety? Siedzieć w domu i czekać, aż mąż pijaczyna wróci po nocy? Myślisz, że to jest życie? Pierwsze łzy pewnie już kiełkowały. Odwróciłem się gwałtownie, by rzucić kąśliwą uwagę o jej wdziękach, lecz zamarłem z rozdziawionymi ustami. Pusta szklanka wypadła mi z rąk i strzaskała się o podłogę.
- No, co? Czemu wytrzeszczasz oczy? Nigdy mnie nie widziałeś? Przetarłem powieki. Nie, zjawa nie zniknęła. Po dłuższej chwili udało mi się powiedzieć:
- Ależ, Lucienne... Jesteś... jesteś piękna!
Skrzywiła się zabawnie i zalała łzami. Przyglądałem się jej z ciekawością. Nawet w tym stanie była piękna, że aż dech zapierało. Perły spadały z jej błękitnych, porcelanowych oczu, wargi czerwone pulsowały niczym biblijne owoce, jędrne piersi unosiły się rozkosznie, złote włosy okalały twarz świetlistą aureolą. Musiałem usiąść. Lucienne spojrzała na mnie oczami pełnymi wyrzutu.
- Kpisz sobie ze mnie? Bawi cię to? Sprawia ci przyjemność dręczyć mnie i poniżać! Wiem, że jestem brzydka, ale przecież to nie moja wina. Miej trochę litości, nie znęcaj się nade mną.
- Ależ, Lucienne, ja wcale nie żartuję. Zapewniam cię, że mam teraz przed sobą najpiękniejszą kobietę, jaką w życiu widziałem. Jesteś piękna, nie masz pojęcia, jaka piękna! Chciałoby się zobaczyć cię i umrzeć! Lucienne przyglądała mi się z niepokojem.
- Dobrze się czujesz, Dan? Aż tyle wypiłeś? Nie zdawałam sobie sprawy. Chcesz się położyć?
- Nie! Czuję się całkiem dobrze! Wprost cudownie! Och, jakże jesteś piękna, Lucienne! Jak to możliwe!? Ledwo wymówiłem te słowa, a już wiedziałem, JAK TO MOŻLIWE! Butelka "Czterech Róż", oczywiście! Żona widać przeprowadziła to samo rozumowanie, bo zauważyłem, że spogląda na butelkę z wdzięcznością. Potem pobiegła do lustra i krzyknęła z zachwytem: Och, Dan! to prawda! Jestem piękna, jestem piękna! Śmiała się i płakała na przemian. Śpiewała, głosem przerywanym łkaniem i czkawką: - Jestem piękna, jestem piękna,
jestem piękna, piękna, piękna, piękna, pięęęknaaa! Spędziliśmy cudowne godziny niczym pierwszy raz zakochani. Lucienne była wspaniała, delikatna, wzruszająca. Łzy napływały mi do oczu, kiedy opowiadała o życiu ze mną, o mojej brutalności i braku szacunku, o swojej rozpaczy. Miałem wrażenie, że trzymam w ramionach żonę kogoś innego, jakiegoś chama, brutala, niegodnego skarbu, jaki posiada. Położyliśmy się wcześniej niż zwykle. Nazajutrz rano miałem oczywiście kaca. O wiele większy ból sprawiał mi widok odrażającego stworu, który leżał obok, chrapał bezwstydnie i czule przytulał się do mojej piersi. Czknąłem z obrzydzenia i pobiegłem do łazienki. Więc to był tylko piękny sen! Złudzenie wywołane nadmiarem alkoholu. Zresztą, cóż innego mi pozostało? Nalałem sobie pełną szklaneczkę "Czterech Róż" i wypiłem jednym haustem, jak lekarstwo. Czyniąc to, nie spuszczałem żony z oczu. Nic się nie wydarzyło. Ze zmartwienia wypiłem jeszcze jedną szklaneczkę. I cud się powtórzył. Rozwalony na łóżku gruboskórny stwór przeobraził się w istotę baśniową. W tym momencie Lucienne otworzyła oczy. Natychmiast odpowiedziałem na pytanie, które ją martwiło.
- Najdroższa! Jesteś z każdym dniem coraz piękniejsza! Płacząc ze szczęścia, wyciągnęła ku mnie ramiona. Przytuliliśmy się. Zaczął się miodowy miesiąc. Gdy tylko uroda żony bladła, solidny łyk "Czterech Róż" przywracał jej poprzedni blask. Czasem, stojąc przed lustrem, Lucienne wołała z łazienki:
- Dan, nie miałbyś ochoty się czegoś napić? Mam wrażenie, że to zanika. Wypijałem szklaneczkę i teraz ja z kolei wołałem:
- Czy to wraca?
- Tak, już jest. Dziękuję, Dan!
- Nie ma za co, kochanie.
Odtąd dom nasz był zawsze pełen gości. Znajomi chętnie wpadali wieczorami, bez uprzedzenia. Nie mogli pojąć, skąd w Lucienne ta nagła zmiana? Próbowali pociągnąć mnie za język:
- W dzisiejszych czasach chirurgia plastyczna naprawdę czyni cuda! - Operacja musiała drogo kosztować? - Czy to bardzo bolesne?
Zamiast odpowiedzi uśmiechałem się, nie zapominając przy tym napełnić kieliszka.
Pewnego dnia zwymiotowałem krwią. Wezwany lekarz uprzedził, że jeśli nadal będę pił w takim tempie, zostały mi najwyżej dwa lata życia. Tymczasem wysłał mnie na kurację do prywatnej kliniki, a potem na rekonwalescencję nad morze. Od czasu choroby nie widziałem Lucienne. Nie odwiedziła mnie w klinice ani nie pojechała ze mną nad morze. Powód był oczywisty. Nie ośmielała się pokazać mi na oczy. Pisała jednak. Listy rozdzierające. Co się z nią stanie skoro ja nie mogę już pić? Jej uroda przepadła na zawsze. Zarazem uleciała też nasza miłość. Myśli o samobójstwie. W odpowiedzi słałem bezładne apele, mętne obietnice, zwodnicze argumenty, w które sam nie wierzyłem. W istocie byłem, zrozpaczony. O ile kochałem jedną Lucienne, o tyle nienawidziłem drugiej. Odkładałem, ile się da, termin powrotu do domu, lecz nadszedł dzień, kiedy nie było to już możliwe. Trzęsąc się zawczasu z obrzydzenia, wetknąłem klucz w zamek. Jakże będę mógł znieść widok ohydnej Lucienne, odpychającej Lucienne, nieznośnej Lucienne? Już dwa tygodnie nie pisze. Czyżby rzeczywiście popełniła samobójstwo, jak zapowiadała? Wchodząc do mieszkania, nieomal tego pragnąłem. Lucienne leżała w łóżku. Spała.
Nigdy jeszcze nie była tak olśniewająco piękna. Poczułem jakbym dostał pałką w łeb. Już od dawna nie miałem w ustach kropli alkoholu. A więc znalazła sobie innego magika! Kto to taki? Pewnie któryś z moich przyjaciół. Zebrało mi się na wymioty. Na palcach wróciłem do drzwi. Byle jej nie zbudzić, byle jej tylko nie obudzić! Nie zniósłbym widoku jej oczu. Lepiej odejść bez hałasu, bez zbędnych słów. W ten sposób będę mógł wmówić sobie, że umarła. W chwili gdy przekraczałem próg, wypowiedziała głośno moje imię.
- Dan!
Zamarłem, lecz nie odpowiedziałem.
- Dan, wiem, że tu jesteś. Wiem, że chcesz sobie pójść.
Wzruszenie ścisnęło mi gardło.
- Dan, kocham cię.
"A co z tamtym - pomyślałem. - Czyżby był tylko narzędziem?"
- Nie ma żadnego tamtego - rzekła Lucienne, jakby czytała w moich myślach - To ja sama.
- Coś ty - rzuciłem ochrypłym głosem - wzięłaś się za picie? Ależ to tylko odroczenie! Przyjdzie chwila, że zachorujesz jak ja! Lucienne stanęła w drzwiach sypialni. Drżała z emocji.
- Ależ, Dan, to nie "Cztery Róże" tak na mnie działają, to tran z wątroby wątłusza. Będę go mogła pić całe życie. Nie jest wprawdzie zbyt smaczny, ale i tak warto się poświęcić. Bo teraz jesteś taki piękny, Dan, taki piękny...