Cztery róże
Chciałem spotkać Różę. Ogłosiłem wszystkim w mieście, że czekam na wszystkie Róże miasta. Przyszły cztery.
Pierwsza o starych, zmęczonych dłoniach i o twarzy pooranej jak ziemia popękana w czas suszy. Gdy zapytałem, czy zna Małego Księcia, odpowiedziała, że trochę źle słyszy. Była śmieszna w swej głuchocie. Cóż wiek ma swoje prawa.
Druga ubrana w czarną suknię na pytanie o Małego Księcia mówiła o Staszku, który zginął niedawno w kopalni. Zapatrzona w jakiś punkt poza moim mieszkaniem mówiła w obłędzie o Staszku, który już nigdy nie wróci.
Trzecia była w zwiewnej, kwiecistej sukience. Na pytanie o Małego Księcia powiedziała, że owszem był to bohater książki z jej lat szkolnych, ale nic więcej nie może powiedzieć oprócz tego, że lubi tę książkę.
Czwarta była piękna, dobra i poważna. Słysząc moje pytanie o Małego Księcia uśmiechnęła się lekko, jeszcze bardziej spoważniały jej oczy i zaszkliły za szybą łez.
„On jest tak daleko. Może mu tam zimno albo jest sam i boi się nocy”. To była prawdziwa Różą!
Ucałowałem ją i przekazałem pozdrowienia od tego niespokojnego oblubieńca – Małego Księcia. Była uradowana i klaskała w dłonie, a później z radością wróciła w orszaku codziennych Róż do swojej przerwanej pracy. Pochylona nad igłą cerowała zimowe skarpety Małego Księcia. I wciąż czekała na niego. Kochana…