k Pasyjne A WY ZA KOGO MNIE UWAŻACIE


A WY ZA KOGO MNIE UWAŻACIE?

Kazanie 1 Wieczerza uczniów z Mistrzem

Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? A wy załogo Mnie uważacie? To pytanie, które Jezus postawił swoim uczniom, gdy znajdowali się w okolicy Cezarei Filipowej, stanowić będzie myśl przewodnią naszych pasyjnych medytacji. Jest ono ważne, a nawet podstawowe, gdyż określa nasz stosunek do Jezusa, mówi o świadectwie, jakie dajemy o Zbawicielu we współczesnym świecie. To probierz naszej wiary, rękojmia nadziei na zbawienie: „Kto przyzna się do Mnie wobec ludzi, do tego przyznam się… a kto się Mnie zaprze…”.

Patrzeć będziemy na świadków ostatnich dni przed śmiercią Syna Człowieczego, aby w prawdzie sumienia przy lampie Bożego Słowa szukać odpowiedzi na pytania: Kim dla mnie jest Jezus z Nazaretu? Jakim jestem świadkiem w Jego sprawie? Wreszcie: Kim jestem, a kim być powinienem - ja, chrześcijanin?

Wejdźmy zatem do Wieczernika i od tego miejsca rozpocznijmy nasze rozważania.

Był czwartek. Wieczór spowijał ziemię, kiedy Jezus zasiadł z uczniami do stołu. Mieli przeżyć pamiątkę Paschy, wspomnienie wyzwolenia z niewoli egipskiej. Zdawało się, że Wieczernik był dla Apostołów bezpieczną przystanią pośród gwaru i tłoku panującego w Jerozolimie przed największym świętem narodu izraelskiego. Wiedzieli, jaki będzie przebieg uroczystości. Porządek uczty był ustalony i uświęcony tradycją. Zajęli miejsca przy stole. Jezus rozpoczął wieczerzę, której pragnął, za którą tęsknił: „Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę z wami, zanim będę cierpiał”. Apostołowie już wcześniej zasiadali z Nim do uczty paschalnej, ale nigdy dotąd tego nie powiedział. Wiedzieli, że obdarza ich przyjaźnią i troszczy się o nich, ale owo „gorące pragnienie” było czymś nowym, jakby chciał im powiedzieć: Raduję się, że nie zasmuciliście Mnie i jesteście tu wszyscy, moi wybrani.

Czemu w ich sercach ogarniętych błogim spokojem słowa Jezusa obudziły nagle niepokój? Dlaczego powiedział: „Gorąco pragnąłem spożyć Paschę z wami, zanim będę cierpiał” właśnie w tej chwili? O czekającym Go cierpieniu wspominał już wcześniej, teraz po raz kolejny to powtórzył, zapowiedział rozstanie.

Ale oto znów stało się coś dziwnego, nowego. Wieczerzę zawsze poprzedzała rytualnie nakazana ceremonia umycia rąk. Obok stałą więc przygotowana miednica, ręcznik i dzban z wodą. Jednak wieczerza została już rozpoczęta. Zajęci sprzeczką o to, który z nich zdaje się być największy, nie zauważyli, że ten rytuał został pominięty. W tym momencie zobaczyli, że Jezus wstał, przepasał się prześcieradłem i, jak niewolnik zaczął obmywać im nogi. Piotr zareagował natychmiast: „Panie, Ty chcesz mi umyć nogi? Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał”. Wtedy usłyszał odpowiedź Mistrza: „Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną”. Piotr, który uważał, że jego pokora uraduje Mistrza, teraz jakby doznał olśnienia: „Panie, nie tylko nogi moje, ale i ręce i głowę!”. Powiedział do niego Jezus: „Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty”.

Jezus zajął miejsce przy stole i wyjaśnił uczniom, dlaczego tak uczynił: „Wy Mnie nazywacie Nauczycielem i Panem i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem”.

Wieczerza zbliżała się ku końcowi. Nieoczekiwanie Jezus znów odstąpił od przewidzianego rytuału. Wziął chleb, odmówił modlitwę dziękczynną, pobłogosławił go, połamał na kawałki i rozdał uczniom, mówiąc uroczyście, ze skupieniem i najwyższym przejęciem: „To jest Ciało moje, które za was będzie wydane: to czyńcie na moją pamiątkę!”. Potem wziął kielich, pobłogosławił go i powiedział: „Ten kielich to Nowe Przymierze we Krwi mojej, która za was będzie wylana”. Zdumieni Apostołowie z uwagą słuchali Jego słów, jedli chleb i pili wino z kielicha, który im podał. Przypomnieli sobie wtedy słowa: „Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego , nie będziecie mieli życia w sobie. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim”. „Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze”. Chciał im powiedzieć, że to nie jest już Abrahamowe przymierze obrzezania czy przymierze egipskie przypieczętowane krwią baranka, ale przymierze Krwi Chrystusa. Znakiem trwania w tym przymierzu stało się w tej chwili karmienie się Jego ciałem i picie Jego krwi.

Mieć Chrystusowe życie w sobie, otworzyć się na nadzieję, pragnąć udziału w uczcie niebieskiej. Uczynić ze śmierci bramę do życia. Osiągnąć wolność większą i głębszą od tej darowanej przy wyjściu z niewoli egipskiej, a ofiarowanej dzięki krwi baranka na drzwiach domów Izraelitów; wolność ogarniającą człowieka całkowicie - oto łaska „Nowego Testamentu”, który właśnie im został przekazany.

Uczniowie zastanawiali się, dlaczego Jezus wciąż mówi o cierpieniu, krwi, która będzie za nich wylana, ciele za nich wydanym - to zapowiedź czegoś przerażającego…

Wieczerza zakończyła się. „Po odśpiewaniu hymnu wyszli w stronę Góry Oliwnej”.

W czasie Ostatniej Wieczerzy sam Chrystus Pan określił podstawowe cechy swoich przyjaciół i wyznawców - tych, którzy uznają w Nim Pana i Zbawiciela:

Ojciec Święty Benedykt XVI napisał: „Sakrament miłości, Najświętsza Eucharystia jest darem, jaki Chrystus czyni z samego siebie, objawiając nam miłość Boga wobec każdego człowieka. W tym sakramencie Pan staje się rzeczywiście pokarmem dla człowieka zgłodniałego prawdy i wolności, skoro tylko prawda może nas uczynić wolnymi, to Chrystus staje się dla nas pokarmem Prawdy”. „Kiedy patrzymy na konsekrowaną Hostię i adorujemy ją, wtedy spotykamy się z wielkością Bożego daru. Ale spotykamy się również z Męką i Krzyżem Jezusa. Gdy na Niego patrzymy i Go adorujemy, On pociąga nas do siebie, do swej tajemnicy, dzięki której pragnie nas przemienić, podobnie jak przemienił Hostię”.

Kazanie 2 Uczeń, który zdradził

Dziś opuścimy Wieczernik, o którym mówiliśmy w poprzednim rozważaniu pasyjnym, i ruszymy dalej. Wieczerza dobiegła końca. „Po odśpiewaniu hymnu wyszli w stronę Góry Oliwnej”.

Droga z wieczernika prowadziła schodami w dół do Bramy Źródła wychodzącej z miasta ku potokowi Cedron, za którym rozciągał się Ogród Getsemani. Tej nocy ulice były puste, po wieczerzy paschalnej wszyscy pozostawali w swoich domach. Jezus i uczniowie szli zamyśleni. Na twarzy Pana malował się smutek. Dopiero, gdy znaleźli się w Ogrodzie Oliwnym, przerwał ciszę: „Usiądźcie tutaj, Ja tymczasem będę się modlił”. Wziął ze sobą tylko trzech uczniów, którzy byli świadkami Jego przemienienia na górze Tabor, i poszedł z nimi w głąb ogrodu. Jednak odszedł od nich w ciszę nocy, by modlić się w samotności, prosząc: „Zostańcie tu i czuwajcie!”. Sam zaś upadł na kolana i modlił się do Ojca, wołając o pomoc i poddając się Jego woli. Wciąż odczuwał lęk i ogromny smutek. Nie przestawał wołać o dar łaski. Agonia - walka obejmująca całą osobę, wymagająca ogromnego wysiłku fizycznego i duchowego, odcisnęła piętno na Synu Człowieczym: „Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię”. Samotność i milczenie Ojca nie dawały ukojenia. Wrócił więc do umiłowanych uczniów i zobaczył, że śpią.

Jezus czuł się samotny, opuszczony przez najbliższych, których kochał. Powiedział do Piotra: „Tak, jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną? Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe”. Oddalał się od nich na modlitwę i wracał jeszcze dwukrotnie, zawsze zastawał ich śpiących. Kiedy przyszedł do Apostołów po raz trzeci, padły złowieszcze słowa: „Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. Wstańcie, chodźmy, oto zbliża się mój zdrajca”.

Z oddali słychać było gwar zbliżającego się tłumu. Podeszli do nich słudzy świątyni jerozolimskiej i kohorta zbrojnych wyznaczona przez prokuratora rzymskiego. Migotały światła lamp i pochodni. Jezus z uczniami wyszedł im naprzeciw, a gdy się zbliżyli, zapytał: „Kogo szukacie?”. Odpowiedzieli Mu: „Jezusa z Nazaretu”. Co pomyśleli uczniowie, kiedy z wrogiego tłumu wyszedł Judasz z Kariotu? Może w ich sercach pojawiła się nadzieja i otucha, może radość, kiedy jest tu jeden z nich, jeden z uczniów Mistrza, to przecież nic złego nie może się wydarzyć. Zobaczyli, że Judasz podszedł do Nauczyciela i ucałował Go, dając w ten sposób wyraz szacunku i przyjaźni. Nie jest więc tak źle, jakby mogło się wydawać.

Apostołowie nie wiedzieli jednak, że pocałunek był znakiem zdrady, ustalonym wcześniej z arcykapłanami, aby nie pomylić Jezusa z kimś innym - wszak to o Niego chodziło. „Ten, którego pocałuję, to On, chwyćcie Go”. Gdy zatem do ich uszu doszły fragmenty rozmowy Nauczyciela z Judaszem: „Witaj Rabbi!”, „Przyjacielu, po coś przyszedł?”, „Judaszu, pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego?”, czar prysł, pojawiło się bolesne zdziwienie. Gdy zgraja rzuciła się na Jezusa, pojmała i skrępowała Go, Apostołowie byli tak przerażeni, że uciekli.

Wysłannicy Sanhedrynu i zbrojni, prowadząc opuszczonego przez uczniów Pojmanego, ruszyli w stronę miasta …

Zatrzymajmy się na chwilę, aby zastanowić się nad motywami, które doprowadziły Judasza z Kariotu, jednego z Dwunastu, do zdrady Mistrza.

Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się jasne: w Judaszu srebrniki zabiły Apostoła. Czyż nie takie jest świadectwo umiłowanego ucznia Jezusa - świętego Jana, który mówi o Judaszu: „był złodziejem, i mając trzos wykradał to, co składano”. Judasz zdawał się potwierdzać, jak ważne dla niego były pieniądze, gdy - powiązawszy zamiar zdrady - powiedział przed Sanhedrynem: „Co chcecie mi dać, a ja wam Go wydam. A oni wyznaczyli mu trzydzieści srebrników. Odtąd szukał sposobności, żeby Go wydać”. Jednak czy był to jedyny motyw postępowania Judasza? Wydarzenia sugerują, że nie. Wszak trzydzieści srebrników nie było dużą sumą, a ponadto Judasz w dramatycznym geście zwrócił te pieniądze.

Judasz z pewnością był zachłanny i chciwy, ale to nie tłumaczy wszystkiego. Musiał być jeszcze inny motyw. Wybrany bezpośrednio przez Jezusa na ucznia, obdarzony zaufaniem zdawał się kochać Mistrza bardziej niż dobra materialne: po zdradzie zwrócił srebrniki, potępił swój czyn. Skoro miłował Jezusa, dlaczego Go wydał? Może dlatego, że jego miłość nie była wyłączna. Nie kochał Mistrza ufnie, szczodrze i wielkodusznie. Jakieś inne miłości przysłoniły ciemną chmurą miłość do Mistrza. Pozostanie jednak tajemnicą, jakie to były wartości, przywiązania, namiętności.

Pozostaje jeszcze pytanie, czego Judasz szukał, czego spodziewał się, przebywając w bliskości Mistrza z Nazaretu? Czy chciał poznać Pana, Jego naukę i Jemu zawierzyć swoje życie? Niestety, wydaje się, że Judasz pozostawał w mentalności swojej epoki, w myśleniu według logiki świata, logiki korzyści, władzy i sukcesu. Naród czekał na króla, który przywróci dobrobyt i świetność Izraela,; na władcę, który pokona Rzymian, przywracając narodowi wolność i potęgę polityczną. Czyż nie o takich nadziejach, zawiedzionych po śmierci Jezusa, mówili uczniowie z Emaus: „A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela”. Judasz widział cuda, który dokonywał Jezus, był świadkiem Jego mocy, znał zamiary ludu, który chciał obwołać Go królem. Pragnął więc doprowadzi do rozstrzygnięcia w tej kwestii, sprowokować do działania, by zrealizowały się mesjańskie oczekiwania tłumów. Triumf Chrystusa i Jego sprawy byłby także triumfem Judasza i Apostołów. Gdy jednak dostrzegał coraz wyraźniej, że te nadzieje się nie spełniają, postanowił zemścić się za lata stracone u boku Jezusa i zadbać o własne bezpieczeństwo. Judasz myślał nie o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie - zdradził Syna Człowieczego.

Jeśli Chrystus jest dla mnie Nauczycielem, to czy mogę być głuchym na Jego słowa: „Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe”, i ślepym na Jego przykład: „Ja tymczasem będę się modlił”?

Jeśli Chrystus jest moim Przyjacielem, czy mogę Go opuścić, pozostawić w samotności: „Jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną?”. Czy mogę Go zdradzić gestami szlachetnymi tylko z pozoru, podobnymi do pocałunku Judasza: „Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie”? Czy lęk przed zagrożeniem ze strony świata usprawiedliwia ucieczkę. Przecież Jezus powiedział: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą”.

Jeśli Chrystus jest dla mnie Bogiem, czy może być dla mnie coś cenniejszego niż On: „Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem”. „Nie możecie służyć Bogu i Mamonie”. Czy mogę tworzyć Jego obraz według własnego projektu: „Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić”. „Kto jest z Boga, słów Bożych słucha”.

Zakończmy nasze dzisiejsze rozważania słowami papieża Benedykta XVI: „Chrystus nie obiecał nam wygodnego życia. Kto szuka wygód, u Niego ich nie znajdzie, bo pomylił adres. On ukazuje nam jednak drogę do rzeczy wielkich, do dobra, do prawdziwego ludzkiego życia. Kiedy mówi o krzyżu, który mamy wciąć na ramiona, nie ma na myśli cierpiętnictwa czy ciasnego moralizowania. Chodzi o zryw miłości, który rodzi ona sama, nie szukając siebie”.

Kazanie 3 Izraelska starszyzna

Było już po północy, gdy żołnierze prowadząc Jezusa, wracali do miasta z Ogrodu Getsemani tą samą drogą, którą przed paroma godzinami przemierzał Mistrz z uczniami. Zaprowadzili Go do najprzedniejszych przedstawicieli Sanhedrynu. Wpływ arcykapłanów na życie narodu izraelskiego nie ograniczał się jedynie do religii; sytuacja polityczna Izraela sprawiła, że oddziaływali oni na wszystkie sfery życia narodu za wyjątkiem tych, które były zastrzeżone dla Rzymian. Syn Człowieczy stanął więc przed arcykapłanami Annaszem i Kajfaszem, a wreszcie przed Sanhedrynem. Spełniły się pragnienia serc przywódców. Od dawna bowiem „arcykapłani i uczeni w Piśmie szukali sposobu, jak by Jezusa podstępnie ująć i zabić. Lecz mówili: Tylko nie w czasie święta, by nie było wzburzenia między ludem”.

Proces Jezusa rozpoczął się. Pierwsze pytania natury religijnej padły z ust Annasza, o którym powiedzielibyśmy dziś, że był arcykapłanem w stanie spoczynku. Urząd objął niezgodnie z prawem tradycji - nie pochodził bowiem z rodu Aarona - ale dzięki swoim niezaprzeczalnym zdolnościom politycznym. Przy tym był człowiekiem pozbawionym skrupułów, odznaczającym się nie małą chytrością. Rozporządzał ogromnym majątkiem pochodzącym z handlu świątynnego. A w sytuacjach, które mogłyby mu przynieść korzyść, nie unikał współpracy z Rzymianami kosztem tradycji własnego narodu. Mimo że nie sprawował już swej funkcji, wciąż odgrywał ważną rolę w życiu religijnym i politycznym swojego narodu. Nie uchodziły jego uwadze żadne ważniejsze wydarzenia w Palestynie, szczególnie gdy mogły godzić w istniejący - w dużej mierze przez niego ustanowiony - porządek rzeczy. Jak więc mogły nie drażnić go czyny Jezusa: wskrzeszenie Łazarza, triumfalny wjazd do Jerozolimy, wypędzenie przekupniów ze świątyni czy nauki głoszone przez Niego w świątyni, szczególnie te w dniach ostatnich przed pojmaniem.

Ale wróćmy do procesu. Annasz zapytał Jezusa o uczniów i Jego naukę. Czy chciał zasięgnąć informacji, czy może - jak czynili już wcześniej jego szpiedzy - chciał Go wystawić na próbę. Wypytywał Go, czyhając przy tym, żeby Go podchwycić na jakimś słowie. Nie udało mu się jednak. Oskarżony zachował się zgodnie z wymogami ówczesnego prawa. Nie chciał świadczyć sam w swojej sprawie, ale odesłał do opinii postronnych. Jezus odpowiedział arcykapłanowi: „Ja przemawiałem jawnie przed światem. Uczyłem zawsze w synagodze i w świątyni. Potajemnie zaś nie uczyłem niczego. Dlaczego Mnie pytasz? Zapytaj tych, którzy słyszeli, co im mówiłem. Oto oni wiedzą, co powiedziałem”. Celna odpowiedź odebrała Annaszowi możliwość oskarżenia Go o spiskowanie czy tajne knowania. Gest arcykapłana wyrażający niezadowolenie spotkał się z natychmiastową reakcją jego sługi, który spoliczkował Oskarżonego. Jezus powiedział do niego: „Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?”. Annasz nie zareagował. Odpowiedź Jezusa nie była po jego myśli, podobnie jak Jego nauczanie, którego treść znał z doniesień. „Następnie Annasz wysłał Go związanego do arcykapłana Kajfasza”.

Kajfasz musiał być człowiekiem wybitnym, skoro Annasz oddał mu córkę za żonę i przekazał urząd arcykapłański. Sprawując go przez osiemnaście lat, wiernie realizował politykę teścia, który jako głowa rodu czuwał nad zabezpieczeniem swojego wpływu w narodzie, dzięki temu i Kajfaszowi wiodło się bardzo dobrze. Obaj mieli władzę, wielkie bogactwa, a także względną przychylność Rzymian zdobytą przez służalczość i kolaboracje.

Sprawa Jezusa z Nazaretu zaczęła poważnie zaprzątać umysł Kajfasza, gdy Chrystus dokonał wskrzeszenia Łazarza. Cud ten spowodował poruszenie w narodzie izraelskim i rozbudził w nim nadzieje mesjańskie i wiarę, że możliwe jest wyzwolenie spod okupacji rzymskiej. To mogło spowodować interwencję Rzymian, a tym samym ograniczyć wpływy arcykapłana.

Na zwołanym wówczas posiedzeniu Wysokiej Rady zastanawiano się, jakie kroki podjąć w tej sytuacji: „Cóż my robimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków? Jeżeli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w Niego i przyjdą Rzymianie i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród”. Wówczas najwyższy kapłan Kajfasz podsunął rozwiązanie: lepiej aby umarł jeden człowiek, niż miałby zginać cały naród. Tego więc dnia postanowili, że Jezus musi umrzeć”. Właśnie teraz mogli zrealizować swoje postanowienie.

Pod osłoną nocy pośpiesznie zwołano Wysoką Radę, postarano się o świadków: „Szukali fałszywego świadectwa przeciw Jezusowi, aby Go zgładzić. Lecz nie znaleźli, jakkolwiek występowało wielu fałszywych świadków”. Aby wydać wyrok, wystarczyły dwa zgodne świadectwa, jednak ich znalezienie okazało się niemożliwe.

O świcie Kajfasz obmyślił misterny plan. Kiedy Jezusa postawiono przed Sanhedrynem, uroczyście zapytał: „Poprzysięgam Cię na Boga żywego, powiedz nam: Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży?”. Jezus, który do tej pory nie odpowiadał na zarzuty, teraz - wobec tak postawionego pytania - nie mógł milczeć. „Tak, Ja Nim jestem”. To wystarczyło. Sędziowie wreszcie osiągnęli to, co chcieli. Skazaniec wyznał, że uważa się za Mesjasza, więcej, czyni się równym Bogu, a poza tym wypowiedział Jego imię. Nastąpiło rytualne rozdarcie szaty w teatralnym geście, okrzyk: „Zbluźnił!” i ogłoszenie wyroku: „Winien jest śmierci!”.

Wyrok zapasł. Trzeba było jednak, by zatwierdziły go władze rzymskie, które zastrzegły sobie prawo wykonywania wyroków śmierci.

Wyznanie Jezusa złożone w obliczu śmierci nie skłoniło Wysokiej Rady do uwierzenia Jego słowom. Sam Bóg im się objawił w Jezusie, ale Go odrzucili. Urągając i znieważając Chrystusa, definitywnie odrzucili Boży plan zbawienia. Szukali sposobu, jak pozbyć się „życiowego kłopotu” i go znaleźli. Gdyby bowiem przyjęli prawdę Jego nauki, tak wiele mogliby stracić; musieliby przewartościować swoje życie, zmienić jego styl i kierunek, musieliby inaczej patrzeć na świat, a przede wszystkim na człowieka i samych siebie; nie byłoby już miejsca na samozadowolenie i samouwielbienie.

Tak bardzo bali się utraty dotychczasowego życia, że nie zauważyli, co mogli zyskać, a co tak naprawdę utracili bezpowrotnie. Odrzucając Jezusa Chrystusa, odrzucili samych siebie.

Ojciec Święty Jan Paweł II przypominał nam kiedyś: „Kto więc z uporem zamyka się na Ewangelię, decyduje się na wieczną zagładę z dala od oblicza Pańskiego. Jeżeli wbrew tej zbawczej i odwiecznej woli Boga człowiek jednak odrzuca Jego miłość, Jego zaproszenie do uczestnictwa w życiu Bożym, to w końcu on sam decyduje o swojej wieczności bez Boga, poza Bogiem. <Ty bez nas samych nie mogłeś nas zbawić i bez nas samych nie możesz nas potępić>”.

Zaś następca Jana Pawła II papież Benedykt XVI zainaugurował swój pontyfikat wołaniem: „Nie ma nic piękniejszego, niż zostać dosięgniętym, zaskoczonym przez Ewangelię, przez Chrystusa. Nie ma nic piękniejszego, niż poznać Go i dzielić się z innymi przyjaźnią z Nim. Czyż my wszyscy nie lękamy się w pewien sposób, że jeśli pozwolimy Chrystusowi w pełni wejść do naszego wnętrza, jeśli całkowicie otworzymy się na Niego - to On może nam zabrać jakąś część naszego życia? Czyż nie boimy się zrezygnować z czegoś, co jest wielkie, jedyne, co sprawia, że życie jest tak piękne? Czy nie dręczy nas obawa, że to nas skrępuje i pozbawi wolności? Nie lękajcie się Chrystusa! On niczego nie odbiera, a daje wszystko. Kto oddaje się Jemu, otrzymuje stokroć więcej. Tak - otwórzcie, na oścież o twórzcie drzwi Chrystusowi - a znajdziecie prawdziwe życie”.

Kazanie 4 Piotr opoką

Kiedy w pałacu arcykapłana dokonywał się sąd nad Jezusem, na dziedzińcu rozgrywał się swoisty dramat. Po pojmaniu Mistrza Apostołowie uciekli przerażeni tym, co się stało. Jednak dwóch z nich, ukrytych pod osłoną nocy, zachowując ostrożność szło za Jezusem aż do bramy pałacu. Jednym z nich był Piotr, a uczeń, który mu towarzyszył „był znany arcykapłanowi i dlatego wszedł za Jezusem na dziedziniec arcykapłana, podczas gdy Piotr zatrzymał się przed bramą na zewnątrz. Wszedł więc ów drugi uczeń, znany arcykapłanowi, pomówił z odźwierną i wprowadził Piotra do środka”. Wówczas odźwierna zapytała Piotra: „Czy może i ty jesteś jednym spośród uczniów tego człowieka?”. Choć było to tylko przypuszczenie, odpowiedź Piotra była zdecydowana: „Nie jestem”, „Nie wiem i nie rozumiem, co mówisz”.

Nocny chłód stawał się coraz bardziej dotkliwy, Piotr zbliżył się więc do ogniska. Gdy znów usłyszał to samo pytanie, zaczął się zaklinać i przysięgać: „Nie znam tego Człowieka”. Czuł, że robi się coraz bardziej niebezpiecznie, więc przezornie wycofał się do przedsionka. Minęła godzina spokoju, gdy znów ktoś do niego powiedział: „Na pewno jesteś jednym z nich, jesteś także Galilejczykiem. Lecz on począł się zaklinać i przysięgać: Nie znam tego człowieka, o którym mówicie”. Jakie świadectwo Piotr dał w ten sposób o tym, kim jest dla niego Jezus, kim jest on sam: Nie jestem Jego uczniem, nic o Nim nie wiem, nic mnie z Nim nie łączy, to dla mnie obcy człowiek.

Nagle rozległo się pianie koguta. „Wspomniał Piotr na słowa Jezusa: Zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz, wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał”.

Czy przypomniał sobie także inne słowa Chrystusa: „Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie”.

Piotr, który kiedyś wołał: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny”, gdy usłyszał: „Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił”, zostawił wszystko i poszedł za Jezusem, zawierzając Mu swoje życie.

To on usłyszał od Jezusa: „Ty jesteś Piotr czyli Skała, i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze Królestwa Niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”. A podczas pamiętnej Ostatniej Wieczerzy usłyszał od Jezusa: „Szymonie, Szymonie, oto szatan domaga się, żeby was przesiać jak pszenicę; ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara. Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci”. To w Wieczerniku Piotr zapewniał Jezusa: „Panie, z Tobą gotów jestem iść nawet do więzienia i na śmierć”, a w Ogrodzie Oliwnym Piotr chciał walczyć w obronie Mistrza: „Mając przy sobie miecz, dobył go, uderzył sługę arcykapłana”. Na co rzekł Jezus do Piotra: „Schowaj miecz do pochwy. Czyż nie mam pić kielicha, który Mi podał Ojciec?”. Może Piotr przypomniał sobie wówczas słowa Mistrza wypowiedziane po wybraniu go na apostoła: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą”, a może te, które usłyszał jakiś czas później: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki”.

Pamiętał wszystko, co przeżył idąc za Jezusem, co od Niego usłyszał, a teraz zaparł się swojego Mistrza i Pana. Kiedy wyprowadzano Nauczyciela z nocnego przesłuchania, „Pan obrócił się i spojrzał na Piotra”. Czy popatrzył na niego z miłością jak kiedyś na młodzieńca pytającego o drogę do wiecznego życia? Piotr zapłakał. Były to łzy oczyszczenia, ale także refleksji: Jak bardzo muszę uczyć się od Jezusa? Jak bardzo muszę uczyć się bycia Jego uczniem, uczyć się Kościoła, o którym mówił Pan?

„Wierzę w Boga, kocham Jezusa, ale nie Kościół, bo on jest zły, grzeszny” - takie lub podobne stwierdzenia słyszymy bardzo często w ustach ludzi ochrzczonych. Tymczasem wystarczy spojrzeć na Piotra i jego wybranie przez Chrystusa i przypomnieć sobie słowa Mistrza: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników”. Może warto przypomnieć sobie wypowiedź soborową: „Kościół obejmujący w łonie swoim grzeszników, święty i zarazem ciągle potrzebujący oczyszczenia, podejmuje ustawicznie pokutę i odnowienie swoje”. „Nie dostępuje jednak zbawienia, choćby był wcielony do Kościoła, ten, kto nie trwając w miłości, pozostaje w prawdzie w łonie Kościoła ciałem, ale nie sercem. Wszyscy zaś synowie Kościoła pamiętać winni o tym, że swój uprzywilejowany stan zawdzięczają nie własnym zasługom, lecz szczególnej łasce Chrystusa, jeśli zaś z łaską tą nie współdziałają myślą, słowem i uczynkiem, nie tylko zbawieni nie będą, ale surowiej jeszcze będą sądzeni”. Jan Paweł II zaś dał Kościołowi takie wskazanie: „Chrystus jest Nauczycielem w całym tego słowa znaczeniu, jest objawiającym i samym Objawieniem. Nie chodzi jedynie o nauczenie się tego, co głosił, ale o nauczenie się Jego samego”. „Droga, jaką wskazuje nam Chrystus żyjący w Kościele, prowadzi ku dobru, ku prawdzie, ku życiu wiecznemu. Jest to przecież Chrystus przemawiający, Chrystus przebaczający, Chrystus uświęcający. <Nie> powiedziane Kościołowi byłoby równocześnie <nie> powiedzianym Chrystusowi”.

W konstytucji apostolskiej ogłoszonej z okazji publikacji Katechizmu Kościoła Katolickiego Ojciec Święty Jan Paweł II napisał: „Pan zlecił swemu Kościołowi zadanie strzeżenia depozytu wiary, którą wypełnia on w każdej epoce. Katechizm zostaje przekazany, by służyć jako pewny i autentyczny punkt odniesienia w nauczaniu doktryny katolickiej. Zostaje także ofiarowany wszystkim wiernym, którzy pragną głębiej poznać niewyczerpane bogactwa zbawienia. Wreszcie, Katechizm Kościoła Katolickie­go zostaje ofiarowany każdemu człowieko­wi żądającemu od nas uzasadnienia nadziei, która jest w nas, i pragnącemu poznać wiarę Kościoła katolickiego".

Katechizm Kościoła Katolickiego mówi: „Wszyscy członkowie Kościoła, łącznie z peł­niącymi w nim urzędy, muszą uznawać się za grzeszników. We wszystkich kąkol grzechu jest jeszcze zmieszany z dobrym ziarnem ewangelicznym aż do końca wieków. Kościół gromadzi więc grzeszników objętych już zbawieniem Chrystusa, zawsze jednak znajdujących się w drodze do uświęcenia" (KKK 827). myśl podjął Ojciec Święty Benedykt XVI: „Nie tworzymy sobie Boga prywatnego, nie tworzymy sobie prywatnego Jezusa, lecz wierzymy w tego Jezusa, którego ukazuje nam Pismo Święte i który objawia się w wielkiej procesji wiernych, nazwanej Kościołem, jako żyjący, jako zawsze z nami, a zarazem zawsze przed nami.

W gruncie rzeczy pocieszający jest fakt, że w Kościele istnieje chwast. Pomimo wszystkich naszych wad, możemy mieć bowiem nadzieję, że jeszcze znaj­dziemy się wśród idących za Jezusem, który wzywał właśnie grzeszników".

Zapłaczmy ze świętym Piotrem i jak on zacznijmy nowe życie. Uczmy się Jezusa, uczmy się, jak być Jego uczniami, uczmy się Kościoła. Pokochajmy Jego naukę i pozostańmy jej zawsze wierni: Panie, już nigdy nie zaprę się Ciebie!

Kazanie 5 Prokurator Judei

Był piątek. Rankiem zapadł wyrok San­hedrynu: „Winien jest śmierci". Jednak nie można go było wykonać bez zatwierdzenia przez rzymskiego prokuratora. Rzymianie zastrzegli sobie w podległych sobie prowin­cjach prawo wykonywania wyroków śmierci. Związanego Jezusa zaprowadzono zatem do pretorium i postawiono przed Piłatem, pro­kuratorem Judei.

Historia pozostawiła nam wizerunek Poncjusza Piłata jako człowieka o sztywnym charakterze, bezlitosnego i aroganckiego, 0x08 graphic
dumnego i zarozumiałego; człowieka, któ­ry w działaniu odznaczał się rządzą władzy i pogardą wobec innych i ich przekonań. Jego światopogląd zaś opierał się na przeko­naniach, które dzisiaj nazywamy sceptycy­zmem i agnostycyzmem. Uważał bowiem, że nie ma nic pewnego i że we wszystko nale­ży wątpić, nie można poznać rzeczywistości ani praw nią rządzących, bo związek między przyczyną a skutkiem nie istnieje, natomiast wszystkim kieruje los, przypadek, fatum.

To właśnie ten człowiek miał pomóc w re­alizacji zamierzeń starszyzny żydowskiej. Ale jaką przyjąć taktykę, by ten cel osiągnąć?

Najprościej byłoby prosić o zatwierdze­nie wydanego wyroku. Ale czy to się uda, biorąc pod uwagę obojętność Piłata na spra­wy religii? A jeśli Piłat wiedziony ciekawoś­cią zechce dociekać, czy pod przykrywką oskarżenia o przestępstwo religijne nie kryją się inne motywy, to co wtedy? Jeszcze gorzej będzie, gdy zechce potwierdzić wiarygod­ność świadków i prawidłowość przebiegu procedur sądowych. Wtedy mogliby nara­zić się na szyderstwo z jego strony, a do tego nie mogli dopuścić. Mieli jeszcze jedno wyjście, o wiele bezpieczniejsze: odwołując się do władzy świeckiej, z procesu religijnego uczynić proces polityczny i przedstawić Jezusa jako podżegacza, politycznego agitatora, który zagraża porządkowi prawa nie tyle żydow­skiego, co ustanowionego przez Rzym, i na­wołuje do oporu przeciw Rzymowi. A może połączyć jedno z drugim? Piłat musiał wziąć pod uwagę ich argumenty. Tłum byłoby łatwiej podburzyć, strasząc ingerencją wojsk rzymskich, a dodatkowo przedstawiając Je­zusa jako fałszywego proroka, fanatyka, któ­ry chce ich zguby, zagraża wolności.

Decyzję podjęli, zanim stanęli na dzie­dzińcu pałacu Piłata. Nie weszli do środka, żeby się nie skalać przed Paschą. Musieli zachować pozory wierności żydow­skiej tradycji, która dawała poczucie wolności i pozycji wobec barbarzyńskiego najeźdźcy. Piłat wyszedł do nich z zapytaniem: „Jaką skargę wnosicie przeciwko temu człowieko­wi?". Odpowiedź była ogólna, ale wydawa­ła się oczywista: „Gdyby to nie był złoczyńca, nie wydalibyśmy Go tobie". Znudzony prokurator chciał ich zbyć: „Weźcie Go wy i osądźcie według swojego prawa!". Wówczas usłyszał: „Nam nie wolno nikogo zabijać”. Chodziło więc o wyrok, który mogła wydać jedynie rzymska władza. Oni zaś zaczęli oskarżać Jezusa: „Stwierdziliśmy, że ten czło­wiek podburza nasz naród, że odwodzi od płacenia podatków Cezarowi i że siebie podaje za Mesjasza-Króła" (Łk 23,2). Druga część ich zarzutu nie była dla Piłata problemem, ale pierwsza? Zapytał zatem Jezusa: „Czy Ty jesteś Królem Żydowskim?", a On to potwier­dził. Jezus mówił dalej: „Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świa­dectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu". Piła I zapytał: „Cóż to jest prawda?", a potem wy­szedł do Żydów i oznajmił im: „Ja nie znaj­duję w Nim żadnej winy" (J 18,38). Gdy to usłyszeli, zaczęli dopominać się, by zacho­wać świąteczny zwyczaj: amnestie dla jed­nego z więźniów. Piłat więc stwierdził: „Jeśli chcecie, uwolnię wam Króla Żydowskiego?". W ten sposób chciał ich zapytać: Kto według was jest niewinny, po czyjej stronie jest sprawiedliwość, jaki wyrok jest słuszny? Jed­nak podburzony tłum domagał się uwolnienia zbrodniarza Barabasza. Piłat kazał Jezusa ubiczować. Nadgorliwi żołnierze włożyli na Jego głowę koronę z ciernia... Tak umęczonego Chrystusa postawiono przed tłumem. Piłat rzekł: „Oto Człowiek”. Tłum jednak odpowiedział mu: „Ukrzyżuj! Ukrzyżuj Go!". Prokurator próbował forteli dla utrzymania swego prestiżu i zachowania pozorów sprawiedliwości. Gdy jednak usłyszał: „Jeżeli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem Cezara. Każ­dy, kto się czyni królem, sprzeciwia się Cezarowi" , umył rytualnie ręce, wypowiadając słowa, które miały odsunąć od niego winę: „Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego. To wasza rzecz", i wydał Jezusa na ukrzyżowanie.

Wybrał takie rozwiązanie, choć mógł przenieść proces Jezusa do Rzymu, przecież oskarżający Jezusa wspominali o występowaniu przeciwko Cezarowi. Jednak przeświadczenie Piłata o własnych możliwościach i prawach na terenie jemu podległym przeważyły.

Ten proces sprzed wieków wciąż trwa. Jaką postawę w nim przyjmuję: Chrystusowego ucznia, Piłata, czy tłumu? Jakie miejsce wybrałem?

Wśród tych, którzy za wszelką cenę kombinując, nie licząc się ze sprawiedliwością i prawdą, chcą osiągnąć zamierzony sukces, przewagę, czy władzę?

Wśród tych, którzy poddają się półprawdom; faktom medialnym nastawionym na sensację, reklamom łatwo przynoszącym zysk, mniemając, że to ich własne zdanie?

Wśród tych, którzy uwierzyli, że większość, demokracja, której prawem jest desygnowanie przedstawicieli władzy, ma także prawo określać normy moralne, to co jest dobre, a co złe?

Wśród tych, co sądzą, że prawa człowieka ustala się według miary lobbystów, interesu grupowego, nie zaś odkrywa i poznaje, aby się do nich stosować?

Wśród tych, którzy - powołując się na godność człowieka - są gotowi bardziej bronić zwierzęta i rośliny niż człowieka?

Wśród tych, co w imię wolności, są gotowi uśmiercić dopiero poczętych i zrzucić z siebie odpowiedzialność za starców i chorych, popierając eutanazję?

Wśród tych, którzy głoszą, że ustanowione prawo sankcjonuje i usprawiedliwia każde działanie, a możliwości nauki dają rozwiązania wszelkich problemów i odpowiedzi na wszystkie pytania?

A może wśród tych, którzy są przeświadczeni, że nie istnieje prawda absolutna, bo nic pewnego nie da się ustalić i wszystko zależy od interpretacji?

Tak właśnie uważał Piłat, o tym był przeświadczony tłum, a jakie jest moje zdanie?

Jan Paweł II głosił z mocą: „Kościół przyniósł Chrystusa - to znaczy klucz do rozumienia tej wielkiej i podstawowej rzeczywistości, jaką jest człowiek. Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie” Benedykt XVI stwierdził: „Bóg nie idzie w zawody z ziemskimi potęgami świata. Hałaśliwej mocy tego świata przeciwstawia bezbronną moc miłości, która godzi się na śmierć krzyżową i wciąż na nowo umiera na przestrzeni dziejów. Ta miłość przejawia się też w nowej Bożej interwencji, która niesprawiedliwości przeciwstawia służbę w Królestwie Bożym. To nie ideologie zbawiają świat, lecz jedynie wpatrywanie się w żyjącego Boga, który jest naszym Stwórcą, i stoi na straży wolności oraz tego, co jest naprawdę dobre i autentyczne. Prawdziwa rewolucja polega jedynie na wpatrywaniu się w Boga, który jest miarą tego, co sprawiedliwe, i zarazem jest wieczną miłością”.

Kazanie VI Maryja, Matka Jezusa

Po ogłoszeniu wyroku „wyprowadzili Go, aby Go ukrzyżować”. „A On sam dźwigając krzyż wyszedł na miejsce zwane Miejscem Czaszki, które po hebrajsku nazywa się Golgota. Tam Go ukrzyżowano”.

Nienawistny ryk tłumu, głos poparcia dla zatwierdzenia wyroku nie był już potrzebny Sanhedrynowi, pozwolili zatem, aby każdy wrócił do swoich zajęć. Mimo to jednak wielu zostało, nie słabły więc głosy szyderstwa. Znów dało się słyszeć okrzyki: „na krzyż!”.

Wzgórze Czaszki znajdowało się poza Jerozolimą, pochód więc musiał przejść przez bramę miasta. Jezus doskonale ją pamiętał. Zaledwie kilka dni wcześniej wjeżdżał przez nią na osiołku. Wśród zebranych byli wówczas ci sami ludzie co dziś, jednak zachowywali się inaczej. „Wielu zaś słało swe płaszcze na drodze, a inni gałązki ścięte na polach. A ci, którzy Go poprzedzali i którzy szli za Nim, wołali: „Hosanna! Błogosławiony Ten, który przychodzi w Imię Pańskie. Błogosławione królestwo Ojca naszego Dawida, które przychodzi. Hosanna na wysokościach!”.

Jezus na widok Jerozolimy zapłakał. Już wtedy pojawili się wśród zebranych ci, którzy „nie poznali czasu nawiedzenia”, i żądali, aby tłum zamilkł. Czy dziś znów łzy nie cisnęły się do oczu? Wszak to byli ci sami ludzie, świadkowie Jego cudów, słuchacze Jego nauki. Ci, którzy zostali uzdrowieni; ci dla których rozmnożył chleb i ryby, aby ich nakarmić; ci sami którzy chcieli Go obwołać Królem, a teraz wołali: „Precz z Nim! Na krzyż!”. W dzień triumfalnego wjazdu do Jerozolimy byli po Jego stronie, bo przecież reprezentował moc słowa i czynu. Teraz jednak tłum odstąpił od wierności. Bezwolnie poddał się sugestii starszyzny. Łatwowiernie uwierzył, że to on o czymś decyduje, i poddał się emocjom, które przecież są niestałe. Przestał myśleć zdroworozsądkowo, co jest kamieniem węgielnym konsekwentnego postępowania i wierności.

Jakże łatwo gubi się człowiek, którym kierują tylko uczucia i namiętności; który zagubił indywidualność, niepowtarzalność i wolność. Na tym właśnie zapłakał Syn Człowieczy.

W tym tłumie jednak biło serce pełne miłości. Serce, które już nie jeden raz przeżywało fizyczną rozłąkę, mimo to zawsze było blisko Jezusa, towarzyszyło Mu duchowo. Serce zawsze z Nim związane wiernością, której inaczej na imię miłość - miłość, która wszystko przetrzyma i nigdy nie ustaje. To nie zakochanie, zauroczenie karmiące się uczuciami, ale przylgniecie do ukochanej osoby myślą, wolą, całym sobą.

W otaczającym Go tłumie biło serce Jego Matki Maryi, oddzielone murem gawiedzi, a jednak tak bliskie jak wtedy, gdy nosiła Go w swoim łonie.

Maryja towarzyszyła Synowi na drodze krzyżowej, tak jak kiedyś uczestniczyła w Jego triumfach. Miłość niczym się nie zraża, nic nie jest w stanie jej zniszczyć, jeśli jest prawdziwa. Żadne doświadczenie, nawet nie w pełni zrozumiałe, nie zwalnia jej z wierności albowiem musiałaby przekreślić, wyrzec się, zaprzeć samej siebie.

Wierność, wiara Maryi przechodziła już wiele prób. Teraz przyszedł czas na najtrudniejszą. Trudno znaleźć odpowiedź na pytanie: Dlaczego za tyle miłości i łaskawości Jej Syn doświadczył nienawiści i niewierności? Czy dlatego, że wierność stawia wymagania, a może tak naprawdę ludzie nie wierzyli Jej Synowi, nie kochali Go?

Wszystkie próby wiary pogłębiały miłość Maryi do Syna. Dla Niej było to wyrazem wierności „tak” wypowiedzianemu w chwili zwiastowania. „Dziewica Maryja wolną wiarą i posłuszeństwem czynnie współpracowała w dziele zbawienia ludzkiego” (KKK 511). „Całkowicie poświęciła samą siebie, jako służebnicę Pańską, osobie i dziełu Syna swego, pod Jego zwierzchnictwem i wespół z Nim z łaski Boga wszechmogącego służąc tajemnicy odkupienia” (Lumen gentium 56).

Ktoś kiedyś powiedział, że „trzeba być zdecydowanym i gotowym zawsze i wszędzie iść za głosem wartości”. Największą wartością dla Maryi był Jej Syn, doświadczenie łaski Boga dane Jej w chwili zwiastowania. Czy więc teraz mogła dołączyć do grona tych, którzy się Go zaparli, tylko dlatego, że wierność wyciskała łzy z Jej oczu? Wartością dla Niej była wiara, zawierzenie Temu, który Ją wybrał.

W prefacji mszalnej słyszymy słowa: „To co Ewa straciła przez niewierność, Maryja odzyskała przez wiarę i stała się dla pielgrzymującego ludu znakiem pociechy i niezawodnej nadziei”.

Maryja stała się „znakiem niezawodnej nadziei” dla wszystkich pielgrzymujących za Chrystusem. Oni doświadczyli łaski wybrania w chwili przyjęcia chrztu świętego i zostali umocnieni w sakramencie bierzmowania. Maryja jest dla nich wzorem wiary, wzorem wierności, która wszystko przetrzyma i nigdy nie ustaje.

Maryja, „będąc posłuszną, stała się przyczyną zbawienia zarówno dla siebie, jak i dla całego rodzaju ludzkiego” (Lumen gentium 56). Ta posłuszna „służebnica Pańska” wciąż przez wieki jest zaproszeniem do wierności na miarę człowieka, który stworzony na obraz i podobieństwo Boga będącego miłością, ma również serce zdolne do kochania. Zaproszeniem do apostolstwa, do bycia przyczyną zbawienia dla drugich nie przez puste słowa, ale przez własne świadectwo wierności: „Człowiek współczesny bardziej wierzy świadkom aniżeli nauczycielom, a jeżeli słucha nauczycieli, to wtedy, gdy są świadkami” (Redemptoris Missio 42).

Święty Jan wzywa nas do wierności: „Po tym zaś poznajemy, ze Go znamy, jeżeli zachowujemy Jego przykazania. Kto mówi: znam Go, a nie zachowuje Jego przykazań, ten jest kłamcą i nie ma w nim prawdy. Kto zaś zachowuje Jego naukę, w tym naprawdę miłość Boża jest doskonała” (1J 2,3-5), „nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą” (1J 3,18).

Kończąc cykl rozważań pasyjnych, wołajmy do Maryi, włączając się w modlitwę papieża Benedykta XVI: „Święta Matko Pana! Ty w decydującej chwili swego życia powiedziałaś: Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego! I całe Twoje życie stało się służbą. I tak jest nadal przez kolejne wieki dziejów. Podobnie jak niegdyś w Kanie po cichu i dyskretnie wstawiałaś się za nowożeńcami, tak i dziś bierzesz na siebie wszystkie troski ludzi i idziesz z nimi do Pana, do Twego Syna. Twoją mocą jest dobroć. Twoją mocą jest służba. Naucz nas - wielkich i małych, panujących i służących - w ten sposób wypełniać nasze powinności. Naucz nas znajdować siłę potrzebną do pojednania i przebaczenia. Naucz nas stawać się cierpliwymi i pokornymi, a zarazem wolnymi i odważnymi, tak jak Ty w godzinie Krzyża. Amen”.


9



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kazanie pasyjne Żal za grzechy
Od Kaina do Chazarii Oni nie są tymi za których WY ich uważacie!
Kogo Biblia uważa za dojrzałego chrześcijanina - Cholewiński, S E N T E N C J E, Cytaty, Cytaty z ró
Kogo mamy za Prezydenta
Kogo uważano za Żyda w starożytności
Kogo za premiera ma 38 milionowy kraj położony w środku Europy, Polska dla Polaków, Co by tu jeszcze
e Wstęp do cz I Kogo uczymy i za ile
Jezus Chrystus za mnie zmarł
O, cudowny jest mój zbawiciel za mnie zawisł na krzyżu On
Moralista w Świecie zepsutym kogo i za co krytykuje
Aniele który mnie drapiesz za uchem
Idź ty za mnie
ROZPORZĄDZENIE PREZESA RADY MINISTRÓW z dnia 24 listopada 2003 r w sprawie wysokości grzywien nakład
Sławię Cię, Panie, za to, żeś mnie stworzył
Za rękę weź mnie, Panie
Polska nie zginie jeśli uzna Mnie za Króla

więcej podobnych podstron