JP Morgan doradzi jak najlepiej sprzedać PKO BP Kosztowny koniec wielkiej prywatyzacji Czy prywatyzacja ma znaczyć nie nasze Prywatyzacja czy wyprzedaż Kolos na glinianej głowie


JP MORGAN doradzi NAJLEPIEJ jak sprzedać PKO BP

Znany wszystkim inwestorom w Polsce amerykański gigant finansowy JP Morgan uznany został przez Polski rząd za najbardziej godną zaufania firmę doradczą, która ma doradzić,jak dobrze uplasować nową emisję akcji największego i najbardziej wiarygodnego - do dzisiaj jeszcze - PKO BP S.A. W istocie nowa emisja akcji jest dokończeniem prywatyzacji polskiego banku, gdyż w jej wyniku Skarb Państwa najprawdopodobniej straci dominującą pozycję na rzecz innych inwestorów. Oficjalnie twierdzi się, że papiery w imieniu skarbu państwa może objąć BGK, który wraz z nim ma mieć ponad 51 proc. akcji. Każdy znający się na rzeczy wie jednak, że to od doradcy zależy jakie rozwiązanie zaproponuje jako najbardziej optymalne. Co jak co, ale o JPM nigdy nie powiem, że to idioci. Zresztą za kilka miesięcy zobaczymy czym się różnią deklaracje od faktów. Niestety patrząc na poczynania tej “uznanej” firmy doradczej wydaje się, że moje obawy są jak najbardziej uzasadnione.

Dziwi mnie strategia polskiego rządu, że pozwala na sprzedaż bardzo dobrego banku w sytuacji, kiedy na Zachodzie właśnie rządy wielu państw zachodnich przejmują bądź wspierają upadające prywatne banki. Zamiast wykorzystać kryzys i kupić kilka oddziałów zachodnich banków pod szyldem np. PKO BP, żeby wzmocnić jeszcze bardziej silny polski podmiot finansowy, który będzie wspierał polskie interesy gospodarcze robimy zupełnie cos przeciwnego i to w czasie kiedy byle rozgarniety student ekonomii wie, że dotychczasowe zasady systemu bankowego świata zachodniego zbankrutowały. Mało tego, istnieje realne zagrożenie, że nasz dobry bank zostanie przejęty przez jakiś “nowoczesny” zachodni bank który właśnie ma problemy finansowe i wspierany jest przez swoje państwo. Nie mogę zrozumieć dlaczego dobry polski bank oddajemy w ręce instytucjom finansowym z Zachodu które się nie sprawdziły i robimy to w najgorszym możliwym do prywatyzacji okresie, zwłaszcza dla sektora finansowego?

Gdzie teraz przeciętny Kowalski będzie mógł bezpiecznie trzymać swoją gotówkę jeśli PKO stanie się np. oddziałem jakiegoś amerykańskiego banku ? Pozostanie już chyba tylko skarpeta i materac. Dobrze, że alternatywą są jeszcze banki spółdzielcze nie zainfekowane kapitałem zagranicznym.

Wielokrotnie zarzucano mi niepoprawność polityczną i to, że się zawsze czepiam więc tym razem skomentuję fakt wyboru doradcy prywatyzacyjnego w zupełnie inny sposób. Spróbuję znaleźć argumenty pozytywne przemawiające za tym, że polski rząd wie doskonale co robi dokonując takiego właśnie wyboru doradcy.

Od roku szefem PKO BP jest Jerzy Pruski - uznawany za człowieka Leszka Balcerowicza. Władze banku konsekwentnie realizują od tego czasu projekt sprzedaży banku inwestorowi strategicznemu. Pan Balcerowicz to jest taki bardzo znany ekonomista, który jest dumny z tego, że choć nie jest lekarzem, to zaaplikował Polsce wielką terapię i przyczynił się do tego, żeby żyło się lepiej (chociaż do końca nie wiadomo komu). Między innymi poprzez sprzedaż krwioobiegu polskiej gospodarki - sektora bankowego. Oczywiście znany jest w Polsce, bo za granicą wszyscy wiedzą, że nie było czegoś takiego jak plan Balcerowicza -był tylko plan amerykańskiego ekonomisty Jeffreya Sachsa przygotowany dla Polski, a który swoim nazwiskiem firmował pan Balcerowicz. Jeffrey Sachs to znany amerykański ekonomista, uznawany jest z kolei za człowieka równie znanego na świecie inwestora G. Sorosa.

Aktualny zarząd banku PKO BP SA jest zdeterminowany bardzo, aby dokończyć dzieło słusznej wg niego prywatyzacji i do tego celu wybrano najbardziej godną zaufania firmę - JP Morgan. Bank PKO BP aż do teraz uznawany jest jeszcze za tzw. bank niezatapialny na morzu kryzysu finansowego. Można mieć wiele zastrzeżeń do technologicznych aspektów bankowości prowadzonej przez PKO BP, ale pod względem kryterium bezpieczeństwa zdeponowanych lokat jest bezsprzecznie bezkonkurencyjny. Istotą bezpieczeństwa tego banku był jego właściciel - państwo polskie. Właściciel - czyli polski skarb państwa dawał gwarancję, że pieniądze polskich klientów nie zostaną wytransferowane za granicę do zagranicznej centrali danego banku.

W wyniku tak pozytywnej oceny tego banku kilka miesięcy temu, (gdy dotknęła nas pierwsza fala kryzysu finansowego przejawiającego się upadkiem kilkudziesięciu banków na świecie), Polacy zaczęli masowo i słusznie - uciekać ze swoimi lokatami z filii zagranicznych “renomowanych” banków do właśnie PKO BP SA. W efekcie takiej ucieczki PKO zalany został depozytami i posiada olbrzymią nadpłynność. To dowód zaufania przez społeczeństwo do państwowego właściciela tej instytucji.

Taki bank jak PKO, w dobie kryzysu kiedy liczy się gotówka i płynność aktywów, stanowi doskonały kąsek do strawienia dla będących w kłopotach wielu zagranicznych instytucji bankowych. Poza tym o atrakcyjności tego projektu sprzedaży akcji niech świadczy też moment jego sprzedaży. Nie dosyć, że mamy na świecie kryzys gospodarczy, to wywołany on został właśnie w sektorze bankowym i podmioty z tego sektora są historycznie najniżej wyceniane. Dla wielu zagranicznych banków taki PKO BP to prawdziwy rarytas. Kumulacja wielu tych ww. czynników świadczy o tym, że w kraju nad Wisłą można robić naprawdę doskonałe interesy. Oczywiście nie każdy może robić takie interesy.

Możemy się zastanowić za ile inwestor nabędzie akcje nowej emisji ? Z nieoficjalnych informacji wynika, że mówi się o cenie w przedziale 16 - 20 zł. Gdyby informacje te się potwierdziły, to nie pozostałoby to bez wpływu na aktualną znacznie wyższą wycenę akcji banku. Stopień rozwodnienia zysku przypadającego na jedną akcję po nowej emisji zdecydowanie premiowałby tych akcjonariuszy którzy będą dopiero obejmować nową emisję. Prognozowana skala nowej emisji akcji - 5 mld zł - jeśli nie zostanie zachowana zasada 51 % akcji dla skarbu państwa - zupełnie zburzy dotychczasową strukturę akcjonariatu banku pozbawiając państwo polskie strategicznego wpływu na losy tej instytucji oraz doprowadzi do zdecydowanego obniżenia dotychczasowej wyceny rynkowej akcji PKO BP. Jeśli projekt ten rzeczywiście zostanie zrealizowany to "zadowoleni" powinni być także pracownicy banku, gdyż wzorem wcześniejszych doświadczeń prywatyzacyjnych bank “uzyska nowoczesne technologie i usprawni swoją działalność biznesową” (czytaj - 30 % załogi pójdzie na zieloną trawkę w wyniku restrukturyzacji zatrudnienia a 10 % będzie przewidziana do wymiany w ramach optymalizacji zatrudnienia). “Nowoczesne technologie” przejawiać się będą między innymi w postaci zintensyfikowania nowych kanałów sprzedaży nowoczesnych światowych produktów (czytaj - zatrudnianie absolwentów uczelni do sprzedaży opcji walutowych wg kryterium efektywności sprzedaży, czyli “łapania jeleni”, celem maksymalizacji zysku banku). Oczywiście nie stanie się to od razu, gdyż nowy właściciel najpierw musi się dokupić akcji na rynku a później się ujawnić. Jest to proces który zapewne potrwa kilka lat.

Można zaryzykować tezę, że znajomość marki JP Morgan w Polsce jest bardzo dobrze rozpoznawalna przez każdego inteligentnego inwestora giełdowego. Jak wszyscy wiemy, jest to firma rzetelna, uczciwa i o bardzo dobrej reputacji zarówno w Polsce jak i pewnie w całym świecie finansowym. Wszelkie przypuszczenia jakoby mogło być inaczej są zapewne zwykłą insynuacją albo przypadkowym zbiegiem okoliczności. JP Morgan przez pewien czas był głównym bohaterem widowisk publicznych w Polsce pod tytułem opcje walutowe i “cudofiksing”. Ostatecznie jednak nikt przecież nie udowodnił manipulacji manipulacji giełdowych i opcyjnych tej znanej z uczciwości wielkiej korporacji. Dlatego też oceniając projekt pt. prywatyzacja PKO BP najlepiej jest zakończyć sentencją, że zarówno polski rząd jak JP Morgan doskonale wiedzą co robią realizując ten projekt razem i to właśnie teraz. Czy polski rząd mógł wybrać lepszego doradcę do tej strategicznej prywatyzacji - wydaje się, że zdecydowanie NIE. Polski rząd wybrał zdecydowanie najlepszego doradcę. Lepiej po prostu nie mógł wybrać. Wybór takiego doradcy do prywatyzacji takiej firmy jak PKO BP to dokładnie tak jakby zatrudnić lisa do pilnowania kurnika.

Grzegorz Nowak

ps.

Są kraje w których firmy za naruszenie zasad dobrego postępowania w biznesie otrzymują żółtą kartkę w postaci kilkuletniego zakazu prowadzenia interesów z instytucjami publicznymi państwa na terenie którego prowadziły podejrzane operacje. Na przykład jest to zakaz stawania do udziału w lukratywnych publicznych przetargach. Taka decyzja rządu takiego kraju świadczy pozytywnie zarówno o sile tego państwa oraz o dużym stopniu suwerenności jego władz jak i o rzeczywistej ochronie własnych narodowych interesów. Żółta kartka jest także przestrogą dla tych którzy ośmieliliby się rozważać w przyszłości uczestnictwo w projektach godzących w interesy takiego kraju lub interesy podmiotów takiego państwa.

Są jednak także kraje w których niecne zachowania firm są premiowane uczestnictwem w kolejnych lukratywnych projektach. Są to typowe przysłowiowe bananowe republiki o bardzo ograniczonej suwerenności z symptomem zacofanego i zmanipulowanego społeczeństwa.

Zachowanie się danego rządu w takiej sytuacji świadczy o suwerenności decyzyjnej takiego państwa, o chęci ochrony jego żywotnych interesów i interesów jego obywateli. Oczywiście świadczy to także personalnie o szefie rządu i poszczególnych ministrach. Każdy niezależnie myślący człowiek mający choć odrobinę oleju w głowie winien sam sobie odpowiedzieć na pytanie jak bardzo dumny jest z decyzji podejmowanych przez jego rząd.

- Szefem banku JP Morgan na naszą cześć Europy jest p. Cezary Stypułkowski, były prezes PZU i Banku Handlowego. O tym jak wielkim sukcesem zakończyła się prywatyzacja Banku Handlowego najlepiej spytać byłych już pracowników tego banku.

- Szacuje się, że na usłudze doradztwa dla PKO JP Morgan zarobi marne 50-70 mln zł. Prawdziwy zysk polega jednak na zupełnie czymś innym. Żeby nie było nieporozumień, jakby ktoś naprawdę nie wiedział na czym to podpowiem, pewnie na ... prestiżu przy doradztwie przy tak znamienitej instytucji jaką jest PKO BP S.A J

* Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego pod nadzorem Prokuratury Okręgowej w Warszawie prowadzi śledztwo, w którym główną role odgrywa właśnie JP Morgan - drugi pod względem wielkości aktywów bank amerykański.

* Prokuratura Okręgowa w Warszawie cały czas prowadzi postępowanie w sprawie tzw. fixingu cudów. Tuż przed zamknięciem sesji giełdowej 12 listopada 2008 r. na rynek wpłynęło duże zlecenie kupna, które spowodowąło wynamiczny wzrost warszawskiego indeksu. Komisja Nadzoru Finansowego uznała, że doszło do manipulacji, i skierowała sprawę do prokuratury. Ustalono, że zlecenie pochodziło z londyńskiego biura JP Morgan Securities. Ten bank był też wystawcą opcji walutowych kupowanych przez polskie firmy i kontrowersyjnych rekomendacji dotyczących przyszłości polskiej waluty i gospodarki.

Kosztowny koniec wielkiej prywatyzacji.

Na początku zapłacili ok. 3 mld zł, teraz dostaną ok. 9 mld. W międzyczasie pobierali wysoką dywidendę o wartości ponad 7 mld zł. Przez 10 lat zarobili „na czysto” ok. 13 mld zł, nie wnosząc do zakupionej firmy nic poza konfliktem. I nadal zachowują 23 proc. akcji o wartości kilku miliardów złotych z perspektywą na kolejne zyski. Ale chcieli jeszcze więcej. Poprzestali jednak na tym, bo zmusiła ich do tego perspektywa własnego bankructwa. Tak kończy się wielka prywatyzacja największej firmy ubezpieczeniowej w naszej części Europy. Tym, który inkasuje pieniądze, jest holenderskie konsorcjum Eureko. Tymi, którzy płacą, są klienci PZU i polscy podatnicy. Ugoda zawarta przez polski rząd z jednej strony kończy wieloletni spór wokół umów zawartych z zagraniczną firmą, a z drugiej - jest gorzkim podsumowaniem tego, co nazywano wielkimi prywatyzacjami.

Jak do tego doszło?

Jest rok 1997. Wybory w Polsce przygniatającą większością wygrywa Akcja Wyborcza Solidarność. Aby rządzić, tworzy jednak koalicję z dużo mniejszą Unią Wolności. Powstaje rząd na czele z Jerzym Buzkiem, obecnym przewodniczącym Parlamentu Europejskiego. Wicepremierem i ministrem finansów zostaje Leszek Balcerowicz. Mimo solidarnościowego zaplecza nowa ekipa realizuje liberalny kurs w polityce gospodarczej. Jako jedno z głównych zadań zostaje przyjęte zalecenie dla ministra skarbu - przyśpieszyć prywatyzację!

To za tego rządu, w latach 1997-2001, dochodzi do wielkich transakcji. Sprzedane zostają m.in. Telekomunikacja Polska, banki Pekao SA i Bank Handlowy oraz właśnie gigant na rynku ubezpieczeń - PZU SA.
W listopadzie 1999 r. ówczesny minister skarbu Emil Wąsacz podpisuje umowę prywatyzacyjną PZU i sprzedaje 30 proc. akcji spółki konsorcjum holenderskiego funduszu Eureko i BIG Bank Gdański (obecnie Bank Millennium) za kwotę 3,02 mld zł. W kwietniu 2001 r. następny minister skarbu z tego samego rządu - Aldona Kamela-Sowińska podpisuje z Eureko aneks do umowy prywatyzacyjnej, w którym zobowiązuje się do odsprzedania kolejnych 21 proc. akcji i rezygnuje z kontroli nad PZU. Dochodzi do tego m.in. po rozmowie premiera Jerzego Buzka z ówczesnym przewodniczącym Komisji Europejskiej Romano Prodim, który zwrócił uwagę na niewłaściwe traktowanie inwestorów zagranicznych w Polsce. Naciski te miały duże znaczenie, ponieważ wówczas nasz kraj intensywnie zabiegał o przyjęcie do UE.

Umowy tej nie chcą uznać następne rządy. Eureko kieruje więc skargę na Polskę do Międzynarodowego Trybunału Arbitrażowego. Uzyskuje tam korzystne dla siebie rozstrzygnięcie. Eureko wycenia swoje szkody z tytułu nie- zrealizowanej umowy na 36 mld zł i takiej kwoty odszkodowania domaga się od polskich władz. W tym czasie w Sejmie zostaje powołana specjalna komisja śledcza ds. PZU. Kończy ona prace we wrześniu 2005 r. następującymi wnioskami: umowa prywatyzacyjna PZU powinna zostać unieważniona, Aldona Kamela-Sowińska i Emil Wąsacz muszą stanąć przed Trybunałem Stanu, a niektóre inne osoby, w tym premier Marek Belka, powinny odpowiadać przed prokuratorem. Wnioski te nie zostały zrealizowane.

Ugoda wymuszona przez kryzys

Przeciągający się spór o przejęcie kontroli nad PZU staje się kłopotliwy dla obu stron. Brak porozumienia uniemożliwia od trzech lat wypłatę liczonej w miliardach złotych dywidendy. A pieniądze są pilnie potrzebne zarówno rządowi, który ma kolosalne problemy budżetowe i wpływami z dywidendy łagodzi rosnący deficyt, jak i Eureko, które negatywnie odczuwa skutki krachu finansowego na giełdach. Za rok 2008 holenderskie konsorcjum odnotowało straty w wysokości ponad 2 mld euro. Pieniądze z Polski są więc jedyną nadzieją na uratowanie się przed widmem bankructwa.

Podpisane porozumienie przewiduje wypłatę skumulowanej dywidendy za trzy lata w wysokości ponad 12 mld zł. Z tego ok. 4 mld zł trafi do Eureko. Dodatkowo otrzyma ono 4,77 mld zł tytułem odszkodowania za rezygnację z praw do dodatkowych 21 proc. akcji i przejęcia spółki. Kwota ta ma pochodzić w wysokości 3,55 mld zł z części dywidendy należnej Skarbowi Państwa, a pozostałe 1,22 mld zł - ze sprzedaży państwowych 4,9 proc. akcji. Eureko pozbywa się 10 proc. akcji. Udziały Holendrów spadają do poziomu 23 proc., a więc poniżej poziomu 25 proc., który, zgodnie z kodeksem spółek handlowych, daje możliwości blokowania kluczowych decyzji. Rząd przejmuje pełną kontrolę nad PZU SA, kończy spór prawny z Eureko i dostaje resztę dywidendy w wysokości 3,4 mld zł.

Sukces czy porażka?

Przejęcie kontroli przez rząd nad PZU jest ważne nie tylko dlatego, że odblokowuje swobodę pobierania wysokiej i pilnie potrzebnej dywidendy. Największy nasz ubezpieczyciel, którego kondycja finansowa jest bardzo dobra (w tym roku mimo kryzysu może zarobić nawet 4 mld zł), lokował swoje aktywa w obligacjach państwowych. Posiada ich na łączną wartość 55 mld zł, czyli więcej niż wynosi planowany przyszłoroczny deficyt całego budżetu. Gdyby więc nowy zagraniczny właściciel nagle sprzedał znaczącą część tych obligacji, zaburzyłby sytuację na rynku i mógłby wywołać dodatkowe poważne problemy dla finansów publicznych. Z tej perspektywy zakończenie konfliktu z Eureko jest dla rządu korzystne.

Z drugiej jednak strony, podpisanie ugody oznacza usankcjonowanie i swoiste zalegalizowanie wszystkiego tego, co do tej pory w tej sprawie zrobiono. Wnioski komisji śledczej tym samym zostały ostatecznie odrzucone. Nie przypadkiem jednym z warunków ugody, postawionym przez Eureko, jest udzielenie absolutorium dla zarządu PZU, w tym eksprezesa Cezarego Stypułkowskiego, za 2006 r. Oznacza to rezygnację z pociągania różnych osób zamieszanych w tę „prywatyzację” do odpowiedzialności na drodze prawnej. Na koniec pozostają wątpliwości co do wysokości odszkodowania dla Holendrów. Czy w obliczu dużych strat Eureko na rynkach finansowych i widma jego bankructwa Polska nie mogła uzyskać większych ustępstw? Tym bardziej że rząd mógł jeszcze długo skutecznie blokować realizację umowy prywatyzacyjnej.

Bogusław Kowalski

Czy prywatyzacja ma znaczyć nie nasze?

Jeśli "nasz" rząd sprzedaje coś rządowi niemieckiemu, a tamten bez żadnych inwestycji czerpie zyski, to czemu nasz rząd tak nie mógł?. To, co robiła polska nomenklatura, potem zaczęły zagraniczne rządy. Przykład z życia. Była sobie cementownia. Powstała spółka żony dyrektora tejże cementowni. Cementownia miała prawo produkować cement, a prawa dystrybucji cementu miała spółka. Zyski szły wszystkie do kieszeni spółki, a do zakładu nie docierało prawie nic. W końcu zakład zadłużył sie i upadł, a spółka sie rozwiązała. Na tym polega prywatyzacja. Jeśli ktoś coś rozczłonkowuje, to znaczy, że niszczy to dla własnego zysku. Tak było jest i będzie. Co obchodzi obcy rząd, który jest właścicielem samej dystrybucji, że padnie u nas na przykład energetyka. Po odessaniu ze społeczeństwa pieniędzy, pozostanie Polakom wrócić do lamp naftowych (dobrze, że mieliśmy Łukasiewicza), oczywiście będą nieliczni, których będzie stać podpiąć sie do niemieckich przyjaciół. Pewien śmierdziel powiedział już kiedyś "rząd się wyżywi".

Prywatyzacja czy wyprzedaż?

Na polecenie premiera Donalda Tuska Ministerstwo Skarbu Państwa przygotowało plan przyspieszonej prywatyzacji na lata 2009-2010. Ze sprzedaży majątku państwowego do budżetu ma w tym czasie wpłynąć 36,7 mld zł. To dużo, uwzględniając, że w czasach kryzysu trudno będzie uzyskać dobre ceny. Największe kontrowersje budzi jednak stanowisko rządu, który chce bieżące problemy ze zbilansowaniem państwowych dochodów i wydatków pokryć operacją, która rodzi trwałe skutki własnościowe zmniejszające wpływy w latach przyszłych.

Sprzedać co się da

Jedną z odpowiedzi na zmniejszające się dochody budżetu państwa z tytułu podatków jest przyspieszenie planów prywatyzacyjnych. Pod młotek mają pójść przede wszystkim całe sektory energetyki i przemysłu chemicznego. Z tego pierwszego są to: Enea, Tauron, PGE, Energia i ZE PAK, czyli zarówno dystrybutorzy energii, jak i producenci w postaci zespołu elektrowni Pątnów, Adamów, Konin. Zmienić właściciela ma także chluba polskiej chemii: Zakłady Azotowe w Puławach, Tarnowie i Kędzierzynie oraz Ciech i Zakłady Chemiczne w Policach. Zakłady w Tarnowie to te, które budował m.in. prezydent Ignacy Mościcki, jeden z wybitniejszych polskich profesorów chemii w okresie przedwojennym.

Państwo planuje pozbyć się też Giełdy Papierów Wartościowych oraz udziałów w spółkach giełdowych - Telekomunikacji Polskiej SA, Banku Pekao SA, kopalni „Bogdanka”, Ruchu i Lotosie oraz KGHM.
Resort min. Aleksandra Grada nie tylko planuje, ale też aktywnie przygotowuje się do tych operacji. Na koniec czerwca br. zaawansowanych było 431 projektów prywatyzacyjnych, z tego w 116 przypadkach rozpoczęto etap końcowy w postaci poszukiwania inwestora. W oficjalnym komunikacie Ministerstwo Skarbu Państwa dodaje, że przyspieszona prywatyzacja oznacza również szansę na lepsze radzenie sobie z kryzysem przez sprywatyzowane firmy, ale nie wyjaśnia, na czym miałoby to polegać. Do sprzedaży chce się bowiem wystawić najlepsze zakłady, które wypracowują zysk i przynoszą znaczącą dywidendę do budżetu. Ich sytuacja może więc raczej ulec pogorszeniu po zmianie właściciela. Tym bardziej że nowy inwestor z reguły zainteresowany jest zdobyciem rynku, a nie ochroną miejsc pracy. Sprzedaż majątku państwowego to nie sposób na walkę z kryzysem gospodarczym, ale prosta metoda na zrekompensowanie mniejszych wpływów podatkowych. Problem w tym, że bardzo krótkowzroczna.

Temat politycznie drażliwy

Po ogłoszeniu informacji, że na liście szybkiej wyprzedaży znajduje się KGHM, czyli przedsiębiorstwo zajmujące się wydobyciem i przetwórstwem polskiej miedzi, w tym zakładzie zawrzało. Związki zawodowe natychmiast ogłosiły pogotowie strajkowe i wystąpiły z postulatem do rządu o wycofanie się z tego pomysłu. Dodajmy, że firma ta jest spółką notowaną na giełdzie, w której do państwa należy już tylko 41 proc. udziałów. Co prawda przy pasywnej postawie pozostałych akcjonariuszy pozwala to na pełną kontrolę, ale pozbycie się choćby małej części akcji może tę sytuację zmienić. Zwłaszcza że Ministerstwo Skarbu nie kryje, że bierze pod uwagę rezygnację w ogóle z jakiegokolwiek udziału w podejmowaniu decyzji o przyszłości polskiej miedzi. We wspomnianym planie prywatyzacji zakłada się sprzedaż od 10 do 41 proc. (czyli wszystkich) akcji KGHM.

W odpowiedzi na to premier Tusk wycofał się z poparcia dla sprzedaży miedziowego giganta, a min. Grad powiedział, że był to tylko jego autorski pomysł, który nie ma poparcia rządu. Niewiele to jednak zmienia, ponieważ wicepremier ds. gospodarczych Waldemar Pawlak, lider drugiej koalicyjnej partii PSL, znanej dotąd z niechętnego stosunku do sprzedaży polskich zakładów obcemu kapitałowi, potwierdził plany rządu odnośnie do przyspieszonej prywatyzacji. Według niego, wpływy z tego tytułu w przyszłym roku mają wynieść ok. 30 mld zł, czyli z tym, co ma być sprzedane jeszcze w tym roku, dałoby wynik łączny ok. 40 mld zł. Nie krył, że przyspieszenie wyprzedaży ma ścisły związek z problemami budżetu, dodając dość przewrotnie, że „prywatyzacja jest najłatwiejszym społecznie sposobem bilansowania budżetu”. Po reakcji załogi KGHM chyba jednak będzie musiał zmienić zdanie. Szef ludowców zaproponował prywatyzację pracowniczo-menedżerską. Ma to polegać na sprzedaży zakładów pracownikom i kadrze kierowniczej. Oświadczył, że „jeśli przez 20 lat transformacji pracownicy i kadra zarządzająca utrzymali firmę na rynku, to moralnie stali się właścicielami”. Jest to pogląd bardzo wątpliwy. Majątek jest własnością wszystkich obywateli, a kadra kierownicza zawsze powinna dobrze pracować, bo za to otrzymuje sute wynagrodzenie. Pomysł ten można co najwyżej zastosować w odniesieniu do małych zakładów, dając spółkom pracowniczym pierwszeństwo w nabyciu ich miejsc pracy.

Krótkowzroczne myślenie o budżecie

Uzasadniając swoją opinię na temat rezygnacji ze sprzedaży państwowych udziałów w KGHM, premier Tusk wyjaśnił, że jest to nieopłacalne, gdyż dywidenda w ciągu 5-6 lat przekroczy ewentualne wpływy z tego tytułu. Jest to trafny argument i sedno sprawy. Problem w tym, że szef rządu sam sobie zaprzecza. Taka sytuacja zachodzi bowiem w zdecydowanej większości firm umieszczonych w planie szybkiej prywatyzacji. Po co więc wydawał polecenie, aby taki plan sporządzić?

Szukając pieniędzy na załatanie dziury budżetowej, minister finansów wycisnął z państwowych spółek ok. 8 mld zł dywidendy. W tym np. z umieszczonej w planie do sprzedaży Giełdy Papierów Wartościowych ponad 0,5 mld zł. Wiadomo, że chcąc uzyskać duże wpływy, trzeba oferować przedsiębiorstwa dochodowe, bo tylko takie w czasach kryzysu znajdą nabywców i uzyskają jako taką cenę. Ale to oznacza, że państwo rezygnuje z zysków wypracowywanych przez te spółki. Za jednorazowy duży zastrzyk pieniędzy pozbywamy się raz na zawsze mniejszego, ale stałego strumienia wpływów. Przyszłoroczny budżet przez taki zabieg łatwiej będzie zbudować, ale kosztem jeszcze większych trudności w jego zbilansowaniu w kolejnych latach. W 2002 r. został utworzony Fundusz Rezerw Demograficznych, który miał otrzymywać 40 proc. wpływów z prywatyzacji i chronić nas przed negatywnymi skutkami starzenia się społeczeństwa. Jego aktywa powinny więc wynosić dzisiaj ponad 20 mld zł. Ale wynoszą tylko 5 mld zł, gdyż tego zobowiązania nie przestrzegano. Z zapowiedzi min. Michała Boniego, który w Kancelarii Premiera odpowiada za sprawy społeczne, wynika, że tak będzie i w przypadku pakietu przyspieszonej prywatyzacji. Przejadanie majątku zgromadzonego przez poprzednie pokolenia jest działaniem wyjątkowo niegospodarnym i nieodpowiedzialnym.

Bogusław Kowalski

"KOLOS NA GLINIANEJ GŁOWIE" - W HURAGANIE GOSPODARCZYM.

"Kolosem o glinianej głowie" nazwałem publicznie w TVP w 1990 r. region Górnego Śląska, w odpowiedzi na bezprawną decyzję ówczesnego wojewody katowickiego - Wojciecha Czecha, likwidującą jedyną regionalną placówkę naukową w dziedzinie nauk społecznych jaką był Śląski Instytut Naukowy. Argumentowałem, iż śląski region nie jest, jak wówczas sugerowały elity warszawsko-krakowskie (a śląskie im skwapliwie przytakiwały), "kolosem na glinianych nogach" górnictwa i hutnictwa, tylko kolosem o glinianej głowie, który nie ma własnych elit intelektualnych i politycznych, by patrzeć na siebie i otoczenie własnymi oczyma przez pryzmat własnych interesów, potrzeb i aspiracji.

A nieco później zrozumiałem, że takim „kolosem” nie jest tylko mój region lecz również mój kraj i moje państwo. Zrozumiałem, iż Polska nie ma elit politycznych i państwowych na takim poziomie intelektualnym i ideowym, który pozwalałby na wykorzystywanie tych historycznych szans cywilizacyjnego rozwoju, jakie otworzyły się przed nami po wyborach 4 czerwca 1989 roku. A jeszcze później zrozumiałem, że tych autentycznych elit nie ma, gdyż nie można ich wyłonić dzięki wprowadzeniu partyjnej ordynacji wyborczej do Sejmu, która reprodukuje stale i na nowo uzurpatorskie elity wyłonione umową „Okrągłego Stołu”, łącznie z kolejnymi prezydentami mojego państwa. Zrozumiałem, że ta ordynacja spełnia ustrojową rolę współczesnego liberum veto, uniemożliwiając naprawę polskiego państwa i tworząc mocno fasadowa demokrację, dającą faktyczne panowanie sieci oligarchii finansowo-politycznej. Uniemożliwia bowiem start w wyborach zwykłemu obywatelowi, a w konsekwencji uniemożliwia wyłonienie w skali kraju i państwa autentycznych elit politycznych i państwowych.

Niebawem minie 20 takich traconych bezpowrotnie lat i traconych z roku na rok szans rozwojowych. One były tracone w sposób niezauważalny, gdyż nie było komu ich zauważyć, o wykorzystaniu nie wspominając. Tyle, że historia, która zasnęła w kącie po 1990 roku, a niektórzy jak F. Fukujama nawet uważali że umarła, obudziła się dość nagle we wrześniu 2008 roku wraz z wybuchem światowego kryzysu finansowego, który szybko przechodzi w światowy kryzys gospodarczy, największy - a jak twierdzi G. Soros - w jeszcze większy kryzys od tego z 1929 roku. I oto mamy sytuację, że w obliczu globalnego załamania gospodarczego i to z groźbą światowych zaburzeń politycznych, stanęliśmy z całkowicie bezradnymi i niewiele rozumiejącymi, a jeszcze mniej umiejącymi, polskimi elitami politycznymi i państwowymi.

A to jest dopiero początek globalnej depresji, której pełne skutki dotrą do nas z opóźnieniem prawdopodobnie dwutrzyletnim. Jeśli bowiem przyjąć wersję bardziej optymistyczną niż wersja Sorosa, to należy się odwołać do analogii lat 30 i przypomnieć, że zdaniem choćby J. K. Galbraitha ówczesny „wielki kryzys lat trzydziestych nigdy się nie skończył. On tylko zniknął w wielkiej mobilizacji lat czterdziestych”.

Mówiąc dzisiejszym językiem I Wielki Kryzys nie został rozwiązany polityką New Dealu F. D. Roosevelta, lecz II wojną światową. I trzeba by również przypomnieć, że ów I Wielki Kryzys dotarł do ówczesnej Polski w 1931 r., a swoje apogeum liczone największym bezrobociem osiągnął w 1936 r. Kiedy dotrze do nas II Wielki Kryzys i jakie będą jego spustoszenia gospodarcze, tego precyzyjnie nie da się określić. Z pewnością przyjdzie z opóźnieniem i będzie miał ostrzejszy przebieg niż w krajach wysoko rozwiniętych. Jeśli więc dziś prezydent USA Barack Obama mówi o groźbie dwucyfrowego bezrobocia w USA i to trwającego przez wiele lat, to Polska powinna się przygotować na co najmniej 25 procentowe bezrobocie trwające jeszcze dłużej. Rozpoczyna się bowiem huragan gospodarczy, który niebawem dotrze do Polski.

To co poprzednie kryzysy finansowe lat 90 i początku XXI w. łączy z obecnym światowym już kryzysem finansowym, to rola w ich powstaniu i przebiegu międzynarodowych kapitałów spekulacyjnych o globalnym zasięgu działania. Bezpośrednią przyczyną jest bowiem trwająca od końca lat 70 globalna spekulacja finansowa. Utworzony na konferencji międzynarodowej w 1944 roku w Bretton Woods światowy system monetarny, którego ojcem naukowym był wielki reformator światowej ekonomii J. M. Keynes, rozpadł się z początkiem lat 70. Był to system dolarowozłoty oparty na zagwarantowanych przez państwa stałych kursach wymiany walut i dolarze jako walucie światowej wymienialnej na amerykańskie złoto.

Rozpoczęło to okres głębokich zmian kapitalistycznej gospodarki globalnej. Odejście od wymienialności dolara na złoto, stopniowe odchodzenie od stałych kursów walutowych i ich wzrastająca elastyczność, wzrost znaczenia w transakcjach międzynarodowych walut innych krajów wysoko rozwiniętych, otworzyło pole dalszych zmian w postaci deregulacji krajowych rynków finansowych dzięki likwidacji kontroli udzielania kredytów, deregulacji stopy procentowej, ograniczeniu barier w dostępie do sektora usług finansowych, zmniejszaniu zakresu regulacji nad sektorem finansowym. Równolegle z globalizacją geograficzną zachodziła globalizacja funkcjonalna polegająca na ścisłym powiązaniu i integracji rynków walutowych, pieniężnych i kapitałowych w jeden globalny rynek finansowy. Globalizacja rynków finansowych zmieniła przy tym strukturę finansów światowych, dzięki możliwości pożyczek wprost z rynków kapitałowych, głównie w formie emisji własnych papierów wartościowych (tzw. sekurytyzacja), co zmniejszyło rolę tradycyjnych banków komercyjnych i stworzyło potęgę banków inwestycyjnych.

Znaczącym instrumentem globalnej spekulacji stał się nowy historycznie, rodzaj papierów wartościowych, zwany instrumentami pochodnymi lub derywatami. Ich nowość w systemie globalnej gospodarki polega na tym, iż po raz pierwszy w historii są to papiery wartościowe wystawiane nie pod wartość realnych aktywów gospodarczych, jak akcje czy obligacje, lecz papiery wartościowe wystawiane pod zmienną w czasie wartość innych papierów wartościowych. Wprowadzenie derywatów w postaci tzw. opcji i futures zarówno na giełdy, jak i na rynki nieformalne, wywołało w latach 90 gwałtowny skok ilości i wartości transakcji handlu tymi pochodnymi papierami wartościowymi i służyło prawie wyłącznie spekulacji. Dodajmy, że największym handlarzem derywatów na świecie był właśnie bank inwestycyjny Lehman Brothers, którego bankructwo we wrześniu 2008 roku uruchomiło lawinę kryzysu finansowego świata.

System monetarny Bretton Woods zastąpiono po cichu z końcem lat 80 tzw. Konsensusem Waszyngtońskim, będącym nieoficjalnym porozumieniem prowadzącego amerykańską politykę gospodarczą za granicą Departamentem Skarbu USA, Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego. Zakładał on realizację postneoliberalnej doktryny ekonomicznej w postaci deregulacji i otwarcia rynków, w tym finansowych, prywatyzację majątku państwowego i walkę z inflacją, jako główny cel gospodarczy. I realizację tego Konsensusu wymuszono na większości krajów świata, wprowadzając te zasady w skali globalnej w latach 90. Otwieranie rynków finansowych krajów rozwijających się i średnio rozwiniętych, w tym Polski, było przy tym niczym innym jak celowym rozszerzaniem możliwości globalnej spekulacji finansowej spekulacyjnych kapitałów z krajów wysoko rozwiniętych.

Wszystko to stworzyło olbrzymie możliwości globalnej spekulacji finansowej, w którą włączono globalne zasoby kapitałowe i zinstytucjonalizowane oszczędności. Głównymi spekulantami globalnymi, stały się nie tylko wielkie banki, fundusze emerytalne i powiernicze oraz fundusze hedgingowe, ale również wielkie przemysłowe korporacje transnarodowe. Według oficjalnych danych amerykańskich (Ekonomic Report of the President, Washington 2008) w samych Stanach Zjednoczonych zyski z operacji finansowych jako procent ogólnych zysków w samym przemyśle wzrósł z 16-14% w połowie lat 60, do 40% w 2005 r. To z powodu strat finansowych na spekulacji finansowej, a nie załamania popytu, amerykańskie korporacje samochodowe znalazły się, jak sądzę, nagle w tak trudnej sytuacji finansowej.

Globalna spekulacja finansowa była tworzeniem gigantycznej masy spekulacyjnego pieniądza nie mającego odpowiadającej mu wielkości w świecie realnych wartości ekonomicznych towarów, usług, inwestycji czy skomercjalizowanych zasobów rzeczowych. Masę tworzonego w ten sposób pieniądza obrazują syntetyczne dane z pracy F. Morina (Le nouvea mur de l'argent, Seuil, 2006), z których wynika, że w 2002 r., przy wielkości światowego PKB mierzonego transakcjami sprzedaży dóbr i usług o wysokości 32,3 bln dolarów i transakcjach walutowych obsługujących międzynarodowy handel towarów i usług w wysokości 8 bln dolarów, transakcje handlu walutami w świecie miały wartość 384,4 bln dolarów, zaś transakcje handlu derywatami 699 bln dolarów.

I to masa kreowanego tak pieniądza stworzyła globalny balon spekulacyjny, czy może raczej globalne balony spekulacyjne. A wywołane kryzysem na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych w 2007 r. pęknięcie, okazało się we wrześniu 2008 niemożliwe już do zasadniczego opanowania. To z powodu globalnej spekulacji załamał się, a dokładniej mówiąc implodował zapadając się do wnętrza, system instytucji finansowych z największymi bankami światowymi, które po prostu robiły gigantyczne zyski na globalnej spekulacji. Sięgająca zaś już bilionów dolarów pomoc rządów dla banków i pozostałych instytucji finansowych jest jak na razie stosowaniem przez nie starej zasady, by "zyski prywatyzować, a straty upaństwowić".

Skala wszakże procesów globalnej spekulacji wskazuje że ostatnie 30 lat istnienia globalnej gospodarki musiało wiązać się z istotą jej istnienia w postaci prawidłowości akumulacji kapitału w skali systemu światowego. Główne i genialne odkrycie J.M. Keynesa z lat I Wielkiego Kryzysu, iż jego przyczyną był fakt, że gospodarka kapitalistyczna nie wytwarza sama z siebie wystarczającego popytu na wytwarzaną przez siebie nadwyżkę i dlatego podstawowym obowiązkiem państwa jest nieustanne kreowanie masowego popytu, zostało od lat 70 pogrzebane przez pseudonaukową doktrynę postneoliberalizmu.

Dodajmy, po dziś dzień nie tylko wyznawaną, ale i uprawianą przez polskie elity polityczne i państwowe, czego ostatnim przykładem są recesyjne decyzje rządu D. Tuska i jego ministrów. Jak dowodzili zaś tego już w 1988 r. amerykańscy ekonomiści H. Magdoff i P. Sweezy od końca lat 70 postępowała w świecie „finansjeryzacja procesu akumulacji kapitału”, która jest efektem sytuacji stagnacji światowej gospodarki. Dowodzili oni, że stagnacja sektora produktywnego pchała kapitał do finansjeryzacji jego akumulacji. Mówiąc wprost, to globalny brak efektywnego popytu na zyskowną produkcję i usługi pchał kapitał w sferę niezwykle zyskownej spekulacji finansowej... I dostarczał mu olbrzymich zysków. Ta niemożność uzyskiwania wysokich zysków w sferze produktywnej, jak dowodził tego twórca teorii systemu światowego amerykański socjolog I. Wallerstein, pchnęła kapitały w obszar finansowej spekulacji, co ostatecznie podważyło podstawy przyszłej akumulacji kapitału w skali globalnej.

Pogrzebana w latach 70 przez postneoliberalną ekonomię teza J. M. Keynesa o nieustannym braku efektywnego popytu jako najważniejszym problemie gospodarki kapitalistycznej, ukazała się ponownie z całą ostrością, acz w jakościowo nowej sytuacji globalnej i niewiadomym rozwiązaniem tego problemu. A dopóki się go w skali globalnej nie rozwiąże, już niebawem będziemy ogarnięci huraganem gospodarczym, z najgroźniejszymi a nieprzewidywalnymi obecnie tego skutkami w sferze społecznej i międzynarodowej.

Będziemy musieli jako kraj i państwo walczyć być może nawet o przetrwanie ekonomiczne i socjalne dla milionów Polaków w sytuacji, której jeszcze nikt nigdy nie doświadczył. Dlatego już teraz powinniśmy poszukiwać rozwiązań, które przynajmniej złagodzą II Wielki Kryzys w Polsce, od tworzenia lokalnych i regionalnych funduszy kapitałowych i pożyczkowych, wzmocnienia kontroli przepływu a raczej odpływu kapitałów z Polski, upaństwowienia i uaktywnienia gospodarczego otwartych funduszy emerytalnych, które niebawem wyparują wraz z przyszłymi emeryturami kilkunastu milionów Polaków, itp., itd.

Tymczasem obecne elity rządzące wywołały już rodzimą recesję sektorową - tnąc inwestycje choćby w przemyśle zbrojeniowym. Potwierdza to jeszcze raz moją tezę, że jesteśmy jako kraj i państwo „kolosem o glinianej głowie” i nietrudno przewidzieć czym się zakończy jego wejście w huragan gospodarczy. I aby ten „kolos” odzyskał oczy i rozum trzeba wymienić reprodukowane partyjną ordynacją elity polityczne i państwowe. Te elity nie zobaczą zagrożeń i nie wymyślą rozwiązań nawet w środku huraganu. To nie ten poziom intelektualny i ideowy.

Sprawa wprowadzenia ordynacji jednomandatowej dającej możliwość wyłonienia autentycznych elit politycznych i państwowych o zasadniczo wyższych standardach intelektualnych i ideowych, to już obecnie kwestia socjalnego przetrwania przez miliony Polaków II Wielkiego Kryzysu, a być może jego o wiele groźniejszych skutków międzynarodowych. Czas historyczny, skurczył się Polsce do zera, a i tak historia dała nam 20 lat spokoju, które żeśmy z szubieniczną beztroską roztrwonili.

Dr Wojciech Błasiak



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Aneks nr 2 Prospekt PKO BP 05 10 2009
PKO BP 2010
PKO BP 2011
PKO BP 2012
Aneks nr 1 Prospekt PKO BP 01 10 2009
Praca Licencjacka - Karty płatnicze w ofercie banku pko bp, PRACA MAGISTERSKA INŻYNIERSKA DYPLOMOWA
Od Szczecinskiej, wytyczne dla inwestora, Uprzejmie proszę o udzielenie odpowiedzi na poniższe pytan
Jak najlepiej wykorzystać Internet w szkole, edukacja i nauka, Informatyka
Dodaj im skrzydel Jak najlepsi liderzy wyzwalaja potencjal swoich wspolpracownikow dodaim
PKO BP 2009
ANALIZA+SWOT+banku+PKO+BP+ 282 29
Utrata przez Polskę PKO BP w cieniu taśm i niby walki o ZA w Tarnowie
Jak najlepiej robić to językiem
Analiza 3 2010 PKO BP
Oto lista 10 najlepiej sprzedających się produktów FM GROUP w trzech kategoriach, szkoła

więcej podobnych podstron