Rozdział pierwszy
Teresa Santiago otworzyła ramiona ku niebu jakby witała kochanka. Burza szalała w górze i jej energia i siła napełniała ją tak długo jak ściana deszczu lała o ziemię. Czuła to wszystko i cieszyła się tym. Poryw uczuć, puls siły.
Błyskawica przeleciała i trzasnęła w ziemię u stóp wysokiej kobiety, która stała wśród gorących iskier jak pogańska bogini.
Jej długie, czarne włosy unosiły się w powietrzu wokół niej, zatykając oczy i wpadając do gardła. Opuszki jej palców praktycznie wibrowały mocą jaką napełniła ją błyskawica.
Zelektryzowane białe iskry uniosły się w czarne niebo, kiedy rozwidliły się na pustynnym podłożu. Gejzery piasku wybuchły dookoła niej, energia skwierczała i płonęła. Grzmot ryknął. Chmury się kłębiły. Jałowce i Manzanity kołysały się z wiatrem. Cienkie łodygi ocotillo łaskotały ją w nogi, wysyłając dreszcze po plecach, jak demon zwracający na siebie uwagę.
Ale zignorowała każdą nieuwagę… wliczając w to swoją obawę. Radowała się kiedy rozkazywała swojej naturze, jednak część umysłu Teresy kuliła się ze strachu, przerażona swoim stanem. Błyskawice tańczyły, uderzając w ziemię u jej stóp raz za razem, a każda komórka w jej ciele skwierczała od bliskiego kontaktu. Chciała być naelektryzowana, ale mała jej część była przerażona i chciała uciec i schować się przed tym wszystkim.
Nie zrobiła tego, jednak. Nie mogłaby. Nie mogłaby uciec od tego, do czego szkoliła się przez całe swoje życie. Teraz, była tutaj uwalniając magiczne wnętrze i musiała znaleźć sposób, by to opanować.
Cztery dni temu miała pierwszy sen. Najpierw, terror wypełnił koszmar, jej skóra płonęła, demony wyły i śmiały się. Otrząsnęła się ze snu spanikowana, jej włosy zawinęły się dookoła gardła jak pętla uniemożliwiająca oddychanie. Wiedziała, że proroctwa jej abuela sprawdzały się. Wtedy pokazała się magia. Na początku małe rzeczy. Zapałki zapalały się bez podpalania. Dotykając telewizora, on włączał się. Żarówki rozbłyskały, kiedy dotknęła ich. Światła uliczne migotały, kiedy musnęła dłonią słup.
A dzisiaj… poszła za głosem instynktu, jakby błyskawice ją przyzywały. Kiedy pierwszy raz zobaczyła burzę, moc wewnątrz Teresy uwolniła się, jak gdyby czekała, aż furia natury obudzi się. Pojechała na pustynię koło Sedony, w Arizonie, gdzie panowały burze. Musiała dostać się w wir i jakoś go ujarzmić.
Po ponad godzinie, stała, ściągając błyskawicę, próbując wykorzystać ją do określonych celów… bo jeśli nie umiała tego kontrolować, to po co ma moc? Nawet wiedźmy obawiały się tych czarów, albo gorzej, musiała nauczyć się to kontrolować. Jej nowa moc przyciągała katastrofy jak magnes. Musiała być w stanie siebie chronić i tych, których kochała.
- Dalej. - szepnęła. - Skup się, Tereso. Popracuj trochę.
Czerwone piaskowe skały otaczały ją. Przez promienie słońca padające na nie, wydawało się, że pałały wspaniałymi odcieniami pomarańczy i czerwieni. Pod szarym, zachmurzonym niebem wypełniły się cieniem, a wiatr sprawił, że skały wyglądały jak twarze patrzące na nią.
Była niedaleko Red Rock State Park i miała nadzieję, że trudny teren jak i pogoda będą trzymały turystów z daleka.
Październik w Arizonie był chłodny, ale przywoływał turystów nie tylko przez naturalne piękno, ale i wiry otaczające miasto. Wiry były miejscami duchowych uroczystości, mistyczne i ciekawe jak każdego roku. Teresa poszła na kilka takich zgromadzeń w roku, wiedząc, że była dalej od duchowego samolotu niż ludzie mogliby podejrzewać.
Teraz, była tu, by otworzyć serce dla magii. Podniosła rękę, kierując błyskawicę na czerwone skały. Błyszcząca iskra czystej mocy uderzyła w ziemię dwadzieścia stóp dalej od zamierzonego celu i ona wiedziała, że to nie było wystarczająco dobre. Jeśli zostałaby zaatakowana, nie uratowałaby się.
Teresa walczyła by zaostrzyć jej magię. Perfekcyjna moc obudziła się w niej dopiero kilka dni temu. Wiedziała, że była w niej przez całe życie. To było jej przeznaczenie. Ale tajemnicą było to, kiedy magia się pokaże. Świat nie był dobrym miejscem dla czarownic, ale magia płynęła w jej krwi, przekazując się z pokolenia na pokolenie w całej rodzinie. Powinna być silna wobec dziedzictwa magii, ale ta nowa i przytłaczająca moc, zgubiła ją.
Była wysoka, jej kowbojskie buty postawiła obok, tak by dać jej poczucie stabilności, którego nie miała. Zagryzając zęby, skoncentrowała się i znowu podniosła rękę, by skierować błyskawicę na pustynię. Natychmiast iskrzący się piorun poleciał… w nie właściwym kierunku.
-Nie!
Teresa wrzasnęła kiedy jej czarna ciężarówka eksplodowała. Płomienie skoczyły w powietrze i dym unosił się na wietrze, a opony wystrzeliły jak Frisbee z Piekła. Grzmot nadal grzechotał w niebie, wiatr wył, a Teresa patrzyła na płonącą kabinę ciężarówki.
- Cholera. - Kopnęła piasek, myśląc nie tylko o niewiarygodnie długim spacerze do domu, jaki ją czeka, ale też o spalonym telefonie komórkowym. Teraz, nie mogła nawet zadzwonić do kogoś, by jej pomógł. Została na pustyni bez żadnej wody, jedzenia, bez drogi do domu.
Wychowała się tutaj, więc nie była obca na pustyni. Ale myśl o długim spacerze powrotnym do miasta w deszczu z nadciągającą burzą, jej żołądek się skręcał. W dodatku, nie mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś ją obserwuje…
Potrząsając głową, odepchnęła tą myśl o obserwatorach. Jeżeli byli, gdzieś tam, to nie mogłaby nic z tym zrobić. Ważniejszą rzeczą jaką sobie nakazała patrząc na ogień to kontrola. Tylko jak do cholery, miała ochronić siebie przed niebezpieczeństwami, jeśli nie mogła kontrolować swoich mocy?
Co dobrego jest w byciu wiedźmą, jeśli mogła ściągnąć na ziemię błyskawicę, ale nie mogła jej kontrolować? Z obrzydzeniem, mruknęła. - Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?
Jakby na odpowiedź bogów, Teresa usłyszała odległe, pulsujące uderzenia, jak bicie serca olbrzyma. Dudniący dźwięk wydawał się łomotać przez pustynię do jej stóp i klatki, gdzie zgrywał się z jej galopującym sercem. Ogłuszona, stała tam, próbując przyswoić sobie to, co właśnie zrozumiała.
Dźwięk był coraz bliżej.
Obróciła się dookoła, szukając źródła. Jej własny rytm serca walił tak samo. Obserwowała ciemne niebo we wszystkich kierunkach. Skaliste góry wyrastały z pustynnego podłoża, przyciągając roziskrzone błyskawice. Grzmot hałasował, budząc strachem i swoją mocą, ale poza tym było coś innego. Niskie i niebezpieczne jak warczenie drapieżnika. Lęk zawiązał supeł w jej żołądku. Zadrżała, przełykając ślinę i czując jak sporadycznie łapie oddech, gdy zlokalizowała źródło tego warkotu. Pomiędzy zniżającymi się szarymi chmurami było ciemniejsze miejsce.
Czarna plama zmierzała po jej prawej stronie. Chwilę później, Teresa zrozumiała ciężki, dudniący dźwięk. Whup-whup-whup, obracanie się śmigieł helikoptera. Serce jej waliło, kiedy spojrzała na otaczającą pustkę i wiedziała, że była po uszy w gównie.
Poszła na pustynię by samotnie popracować nad magią. Ale samotność oznacza też, że nie ma jej kto pomóc. Chociaż, jeżeli ten helikopter był tym o czym myślała, to nikt nie mógł jej pomóc.
Gdy helikopter zbliżał się do niej, zobaczyła jasnożółte pasy na jego brzuchu. Czarny i żółty. Kolory MP. Magicznej Policji. Znaleźli ją. Jakoś ją znaleźli i wiedziała, że jeśli ją złapią to równie dobrze mogłaby umrzeć.
Schwytana wiedźma miała małą szansę na ucieczkę i dużą na egzekucję. Oczywiście po torturach i więzieniu. Lęk prawie ją udusił. Nie była przygotowana na tą konfrontację. Nie miała żadnej szansy się przygotować. Aby obudzić magię i popracować nad nią.
Moc, którą rozkoszowała się jeszcze parę chwil temu, teraz miała wrażenie, że miażdżyła jej krtań. Miała zostać schwytana i nie było cholernej rzeczy, jaką mogła zrobić. Nie mogła nawet wskoczyć do ciężarówki i uciekać. Nie miała żadnej broni, a helikopter był coraz bliżej.
Broń.
- Boże! - Nie potrzebowała broni, ona była bronią.
- Nadszedł twój czas, Tereso. - mruknęła, natychmiast podnosząc obie ręce do góry, wysoko nad głową. Wszystkie błyskawice tańczyły i pulsowały tysiącem Voltów dookoła niej. Jej włosy rozwiały się na wietrze, a oczy zmrużyły na widok helikoptera. Skierowała jedną rękę na niego i błyskawica ledwie drasnęła czarną maszynę. Helikopter usunął się, opuszczając pułap o kilka stóp, obracając się nieznacznie, by pozwolić komuś stanąć w otwartych drzwiach. Komuś z pistoletem.
- Psiakrew! - Teresa upadła na ziemię, kiedy padły pierwsze strzały z broni automatycznej. Są nadal zbyt daleko, ale nie na długo. Pobiegła w stronę skały. Tam mogłyby być węże, pomyślała, ale tu był w większym niebezpieczeństwie. Kucnęła za skałą i znowu skupiła rękę na maszynie. Jeszcze raz niebo przecięła błyskawica i ponownie chybiła.
- Tereso Santiago! - krzyknął głos przez megafon. - Poddaj się teraz, albo cię zabijemy.
Grzmot zadudnił, a śmigła helikoptera brzmiały jak uderzenia serca zwierzęcia. Teraz, rozdmuchiwały piasek dookoła, trafiając w nią, drażniąc skórę i oczy. Nie mogła nawet uniknąć latającego piasku, bo to oznaczałoby odwrócenie się plecami do wroga. Z każdą sekundą byli coraz bliżej i Teresa wiedziała, że nie miała za wiele czasu. Nie było żadnej drogi ucieczki. Rozejrzała się po dzikiej pustyni otaczającej ją i nie widziała żadnych opcji.
- Umrzesz tutaj. - szepnęła. - Albo umrzesz w więzieniu. Nie masz dużego wyboru.
Więc zrobiła jedyną rzecz, jaką kiedykolwiek mogła zrobić. Wstała i rzuciła jeszcze więcej błyskawic w ludzi, którzy wyśledzili ją nawet na pustyni. Jeszcze żaden z piorunów nie uderzył ludzi zmierzających do niej. Desperacja ograniczała jej ruchy i wiedziała, że jej cel stał się bardziej zawzięty, ale nie mogła nic z tym zrobić.
Jak ją znaleźli? Jak oni się o niej dowiedzieli?
Furia przezwyciężyła lęk i splotła się z jej mocą. Poczuła coś nowego… jakiś zakorzeniony w niej puls, wzmacniający ją. Patrząc na helikopter jeszcze raz wysłała błyskawicę w jej wrogów i tym razem trafiła.
Mały, iskrzący się piorun uderzył w śmigła na ogonie maszyny, powodując zawirowania maszyny. Rozdarta pomiędzy radością a strachem, Teresa patrzyła jak pilot walczył o kontrolę nad maszyną. Nie chciała nikogo zabić, a przeklinałaby, jeśliby ją zastrzelili.
Pilot uratował sytuację, helikopter kontynuował lot, a strzelec zajął na nowo pozycję. Teresa spięła się na to co nie uniknione. Patrzyła śmierci prosto w twarz jako nadchodzącej maszynie i żyła.
Ściana ognia wyrosła przed nią i pociski lecące prosto w nią zatrzymały się na niej. Teresa cofnęła się zaskoczona, popatrzyła w górę i spotkała bladoszare oczy wojownika. Ogień owinął jego ciało, otaczając jak ściana z płomieni. Jego mięśnie były napięte, a ogromne ciało kołysało się z każdym uderzeniem kul, ale nadal tam stał, pomiędzy nią a niebezpieczeństwem.
- Chodź ze mną. - powiedział obcy człowiek.
Teresa nawet o tym nie pomyślała. Skoczyła w ogień, który był dookoła tego człowieka, zarzuciła mu ręce na szyję i krzyknęła. - Idź, idź, idź!
I w błysku płomieni odeszli.
Tłumaczenie by karolcia_1994
Jakieś kwiaty o długiej łodydze, rosnące na terenach pustynnych
Abuela - z hiszp. babcia