Regan Hastings - Awakening 01 - Visions of Magic
Tłumaczenie: Trans...book
Tłumacz : karolcia _1994
Beta : Victoria_
Regan Hastings
“Visions of Magic”
W ciągu dziesięciu lat, kiedy magia rozeszła się po świecie, czarownice zaczęły się bać i polowano na nie. Przez tygodnie Shea Jameson nawiedzała wizja ognia. Kiedy niechcący, publicznie rzuciła zaklęcie, stała się jedną ze ściganych. Jej ostatnią nadzieją jest Torin, niebezpiecznie zmysłowy mężczyzna, który twierdzi, że jest jej wiecznym partnerem………..
Prolog
Po wiekach czekania, cierpliwość Torina była wyczerpana. Kobieta, której pragnął, w końcu była prawie jego. Przez setki lat, wędrował w różne zakątki świata, jako cień w życiu swojej kobiety, pozostając czujnym na pojawienie się śladów magii. Teraz, gdy długo oczekiwana chwila nadeszła, aby uderzyć na Awakening, utrzymanie porządku na podmiejskiej ulicy Long Beach, Kalifornia, wydaje się żartem. Ale jego to nie bawiło.
Po drugiej stronie ulicy, zadzwonił dzwonek i setki uczniów wyszło z jasnozielonego budynku, niczym mrówki z mrowiska. Ich głośny śmiech, przeszył go jak ostrze noża. A jego szare oczy zwęziły się za ciemnymi okularami, kiedy patrzył na dzieci wylegujące się w słońcu. Ostatnia bariera pomiędzy nim a jego kobietą upadła. Jego skóra czuła napięcie związane z przypływem mocy w powietrzu. Jego krew szumiała, a gdyby miał serce, to grzmiałoby w jego klatce piersiowej.
Kobieta pośpiesznie przeszła koło niego, aby zabrać swoje dziecko i patrząc na niego, oceniała go. Przyspieszyła kroku i odwróciła wzrok, zabierając dziecko ze sobą tak szybko, jakby goniły ich stada demonów.
Wiedział, co ludzie widzieli, gdy na niego patrzyli. Wyższy niż większość mężczyzn, miał długie, ciemne włosy, luźno opadające na ramiona. Miał na sobie czarny T-shirt, podkreślający twarde mięśnie klatki piersiowej i brzucha. Jego czarne jeansy i zdarte motocyklowe buty dodawały mu niebezpiecznego wizerunku. Jego twarz była sucha i twarda z mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi i wyrzeźbionymi ustami, a jego jasnoszare oczy nie oddawały żadnego wyrazu.
Wyglądał dokładnie na tego, kim był.
Wojownik
Zabójca.
Wieczny, który dostał drugą szansę i… tym razem nie mógł z niej zrezygnować.
Rozdział I
- Oni ubiegłej nocy zabrali moją mamę.
Shea Jameson chciała zamknąć drzwi od klasy na klucz i odejść. To była jedyna właściwa rzecz, jaką mogła zrobić. Ale drżenie w głosie jej uczennicy wstrząsnęło nią. Dzień już się skończył dla Lincoln Middle School i korytarze powinny być puste. Shea wiedziała o tym, bo zawsze czekała, aż każdy opuści budynek i dopiero potem szła do domu. Robiła to, by unikać tłumów, kiedy tylko mogła. Jako nauczyciel, stawiała czoło klasie pełnej dzieci każdego dnia, ale nigdy jej się nie naprzykrzały. Robili to za to rodzice tych dzieci.
Popatrzyła w dół na Amandę Hall i poczuła do niej sympatię. Shea słyszała pogłoski, plotki. Patrzyła jak nauczyciele niechętnie patrzyli na Amandę, a jeszcze wczoraj byli jej przyjaciółmi. I wiedziała, że sytuacja dziewczyny będzie się tylko pogarszała.
- Pani Jameson, nie wiem, co robić.
Jej serce stanęło na widok drobnej blondynki opierającej się o rząd szafek na pustym, spokojnym szkolnym korytarzu. Twarz dziecka była załzawiona, a jej niebieskie oczy opuchnięte od jeszcze niewylanych łez. Ręce skrzyżowała przed sobą, jakby próbowała się sama pocieszyć, a kiedy popatrzyła w górę na Sheę, jej niedola i strach stały się bardzo widoczne.
Nie mogę odwrócić losu dziewczyny bez ryzyka, pomyślała Shea wewnętrznie wzdychając. Jak mogłaby nadal żyć ze sobą?
- Tak mi przykro, Amando. – Spojrzała przez ramię, by upewnić się, że nikogo nie ma w pobliżu. Wokół nie było żywej duszy, chociaż lekkie pociąganie nosem Amandy przerywało ciszę. Beżowe ściany zostały ozdobione plakatami odbywającego się wkrótce Jesiennego Festynu, a wzrok Shea’y ślizgał się po rysunkach wiedźm z kurzajkami, płonących na stosie.
Włoski jej na karku się zjeżyły i miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Po jej kręgosłupie przebiegały lodowate dreszcze, ale sale przecież były puste. Nie powinnaś była się zatrzymywać i rozmawiać z dziewczyną, szeptał głos w jej umyśle. Nie powinnaś. Wszyscy wiedzieli, że wszędzie czaili się szpiedzy. Nikt nie był bezpieczny. Jeśli ktoś zobaczy ją teraz rozmawiającą z tym dzieckiem, jej własny osobisty koszmar powróci i nie będzie żadnej gwarancji, że tym razem przeżyje.
Ale jak mogłaby zostawić dziecko w potrzebie? Tym bardziej, że wiedziała, przez co Amanda przechodziła? Przekładając książki i papiery w jedną rękę, Shea drugą położyła na ramieniu dziewczyny i próbowała wymyślić coś pocieszającego. Ale kłamstwo nie byłoby dobre, a prawda była przerażająca. Jeśli matka Amandy naprawdę została zabrana, to nie wróci. Faktycznie, bardziej prawdopodobne było to, że za niedługi czas władze zabiorą również Amandę. I ta wiedza popchnęła ją do mówienia.
- Amando, - spytała cicho Shea. – Masz kogoś, u kogo mogłabyś zostać?
Dziewczyna pokiwała głową. – Moją babcię. Policja zabrała mnie tam ubiegłej nocy. Babcia nie chciała, bym przyszła dzisiaj do szkoły, ale jakbym to zrobiła, każdy wiedziałby, co to oznacza… - Potrząsnęła głową i zmarszczyła brwi pomimo łez. Błysk gniewu zalśnił w jej wilgotnych oczach. – Moja mama nie jest zła. Nie obchodzi mnie, co inni mówią. Ona nie zrobiła niczego złego. Wiedziałabym.
Shea nie była tego taka pewna. Te dni, sekrety były wszystkim, co utrzymywało te kobiety przy życiu. Ale nawet, jeśli Amanda miała rację i jej matka była niewinna, istniała niewielka szansa, że ją wypuszczą. Teraz najważniejsze było bezpieczeństwo Amandy. Dziewczynka nauczyła się dzisiaj trudnej lekcji – nie ufaj nikomu. Jej przyjaciele odwrócili się od niej, a wkrótce mógł tak zrobić każdy. Jedno słowo o jej matce i dziewczynka będzie w takim niebezpieczeństwie, że nigdzie nie znajdzie schronienia.
- Amando, - szepnęła nerwowo Shea. – Nie przychodź jutro do szkoły. Idź do swojej babci i tam zostań.
- Ale musze pomóc mojej mamie. – Sprzeczała się dziewczynka. – Pomyślałam, że mogłabyś pójść ze mną do dyrektorki i mogłybyśmy powiedzieć jej, że to nie prawda, co myślą o mojej mamie. Mama jest prezydentem PTA!
Shea skrzywiła się na podniesiony głos dziewczynki. Nie mogła pozwolić, by ktoś ich zobaczył. Nie mogła ryzykować, że ktoś zobaczy jak pomaga dziecku osoby zatrzymanej. Pochylając się, uchwyciła spojrzenie Amandy i powiedziała. – Czy twoja mama nie chciałaby, żebyś była bezpieczna?
- Tak…
- Więc to najlepsza rzecz, jaką możesz dla niej zrobić.
- Nie wiem…
- Amanda, posłuchaj mnie. – Powiedziała Shea, a słowa przychodziły jej szybciej niż uczucie, że mogłaby być zobaczona i wróciłaby do swojego schematu. – Nie ma nic, co możemy zrobić, by pomóc twojej mamie, właśnie teraz. Najlepszą rzeczą, jaką możesz zrobić, to odejść stąd i pójść prosto do swojej babci. W porządku? Żadnego zatrzymywania się. Żadnych rozmów.
- Ale…
Drzwi od jednej z sal otworzyły się i Shea spojrzała w tamtym kierunku. Jej żołądek skręcił się z nerwów, gdy zobaczyła szkolną dyrektorkę wychodzącą ze swojego gabinetu. Oczy Lindsay Talbot zwęziły się, gdy zauważyła Amandę i Sheę jak szeptają, natychmiast zawróciła do swojego biura.
- Idź, Amando. – Powiedziała, ściskając ramię dziewczyny. – Teraz.
Dziewczyna zauważyła rozkaz w głosie Shea’y, więc pokiwała krótko głową, odwróciła się i pobiegła do tylnych drzwi. Kiedy odeszła, Shea wzięła głęboki oddech i poszła w przeciwnym kierunku. Jej obcasy stukały o kamienną posadzkę, kiedy zbliżała się do szklanej ściany biura
szkoły. Od frontowych drzwi dzieliło ją tylko kilka kroków, a do środka wlewało się popołudniowe światło. Szła - myśląc, co teraz zrobi Pani Talbot.
Shea spojrzała przez szybę biura w samą porę, by zobaczyć jak dyrektorka odkłada słuchawkę telefonu. Wtedy kobieta odwróciła się, a gdy spotkały się ich spojrzenia, posłała jej wymuszony uśmiech.
Dzięki temu, wiedziała, że coś było nie tak.
W zasadzie wszystko.
Shea była tutaj szczęśliwa. Przez chwilę. Cieszyła się spędzaniem dni z dziećmi. Przekonała się przez ubiegłe półtora roku, że w końcu znalazła bezpieczne miejsce. Że jej normalne zachowanie i jej dar nauczania, wystarczą, by udowodnić, że nie była nikim więcej niż jest w rzeczywistości. Nauczycielem przedmiotów ścisłych szóstego stopnia. Ale, ponieważ spotkała ciężkie spojrzenie Lindsay Talbot, poczuła starą znajomą panikę. Lęk spowodował supeł na żołądku, sprawiając, że jej ręce się spociły, a usta wyschły. Musiała uciekać. Znowu.
Upuściła papiery na podłogę z łoskotem, zacisnęła rękę na torebce i pognała do frontowych drzwi. Gdy jej ręka pchnęła zimne stalowe drzwi, usłyszała jak Lindsay Talbot woła za nią. – Nie uciekniesz. Oni przyjdą.
- Wiem. – Szepnęła Shea, ale biegła dalej. Co innego mogła zrobić? Jeśli zostałaby, podzieliłaby los matki Amandy. Jedna kobieta więcej w zamknięciu z nadzieją na wypuszczenie.
Na zewnątrz, zmrużyła oczy na promienie światła słonecznego, które raziło ją w oczy i wbiegła na chodnik. Otworzyła torebkę, gmerając w poszukiwaniu kluczy. Jej ostatnią nadzieją było odejście zanim przybędzie MP. Zajmie im trochę czasu, znalezienie jej a ona w tym czasie zniknie. Robiła to przedtem i mogła zrobić to znowu. Ufarbuje włosy, zmieni imię, znajdzie nową tożsamość i przeprowadzi się do innego miasta.
Nie wróci do swojego apartamentu. Oczekiwaliby jej tam, ale nie była taka głupia. Poza tym, nie potrzebowała niczego z domu. Była czujna przez te dni. Wieczna uciekinierka nie mogła sobie pozwolić na zostawianie jakichkolwiek śladów. Była przygotowana, trzymała spakowaną walizkę w bagażniku samochodu, gotówkę schowaną w biustonoszu, w razie, gdyby natychmiast musiała odejść.
Zimny wiatr rozwiał jej długie włosy. Ciemno szare chmury zebrały się nad oceanem. Ledwo to zauważyła. Rodzice nadal czekali przed szkołą na swoje dzieci, ale Shea biegła, ignorując tych, którzy próbowali ją zagadać.
Jej samochód był daleko, na końcu parkingu, najbliżej tylnego wyjścia. Biegła sprintem, serce waliło jej w piersi a oddech urywał się w płucach. Klucze trzymała tak mocno, że zostawiały ślady na dłoni.
Podeszwy jej butów ślizgały się na nierównym asfalcie, ale biegła dalej.
Myśli przebiegały jej przez umysł. Biegnij. Biegnij i nie oglądaj się.
Patrzyła prosto na swój beżowy samochód i nie zauważyła człowieka, który wyskoczył do niej zza innego auta. Popchnął ją i kolanami uderzyła o asfalt z lekkim poślizgiem, który rozciął jej skórę i wysłał falę bólu wzdłuż jej nóg.
Jego ręce owinęły się wokół niej, kiedy zamruczał głębokim głosem. – Oddaj portfel i możesz odejść.
Z roztargnieniem usłyszała podniesione głosy w okolicy, gdyż rodzice widzieli człowieka atakującego ją. Och, Boże, nie teraz, pomyślała, kiedy przewróciła się i popatrzyła w dzikie oczy ćpuna, który rozpaczliwie potrzebował pieniędzy. Nie mogła zająć się tym teraz. Było na niej zbyt dużo skupionej uwagi.
Wyciągnął nóż, jakby wyczuł, że się wahała. – Daj mi teraz pieniądze.
Shea potrząsnęła głową i kiedy sięgnął do niej znowu, ona instynktownie rozłożyła przed siebie ręce, w celu odepchnięcia go. Ale nie musiała mieć z nim kontaktu. Nie potrzebowała tego. Napływająca energia nagle przeszyła jej ciało i zebrała się w koniuszkach palców. Kiedy powietrze przeszył świst, człowiek przed nią stanął w płomieniach.
Shea popatrzyła w górę, przerażona tym, co się stało. Tym, co zrobiła. Jego wrzaski przeszywały powietrze, kiedy próbował uciec od ognia. Ale to tylko podjudziło płomienie, które pochłaniały go, jego krzyki stawały się coraz głośniejsze, Shea wstała, spoglądając na ręce i zadrżała.
I stało się, usłyszała to….
Skandowanie.
Zagłuszając krzyki umierającego człowieka, głosy wołały razem, stając się głośniejsze i głośniejsze, kiedy została otoczona. Tylko jedno słowo grzmiało dookoła niej, odbijając się w jej umyśle i duszy, siejąc w niej terror, którego nie zaznała już od dziesięciu lat.
Patrzyła na twarze rodziców jej uczniów, kiedy otoczyli ją. Ludzie, których znała. Ludzie, których lubiła. Teraz, ledwie ich rozpoznawała. Ich miłe wyrazy twarzy zmieniły się w mieszankę nienawiści i oskarżenia.
- Wiedźma! Wiedźma! Wiedźma!
Shea walczyła o oddech, kiedy tłum przybliżał się wokół niej. Nie miała żadnego wyjścia. Umrze. Jeśli nie zabije jej ten tłum, to zabierze ją MP, kiedy przybędą, ale ona i tak byłaby już martwa. To był koniec lat terroru i strachu, ukrywania się, modlenia, stałej walki o przetrwanie.
- Stop! – Krzyknęła, a jej głos był surowy z nutą przerażenia tym, co zrobiła. Tym, co mieli zrobić jej. – Nic nie zrobiłam!
Bezużyteczny argument, kiedy wszyscy widzieli, co się stało. Ale jak? Jak ona to zrobiła? Nie była wiedźmą. Była tylko… sobą. – Jeżeli miałabym moc, czy nie użyłabym jej teraz?
Część ludzi koło niej wydawała się rozważać słowa z wyrazem niepokoju na twarzy. To nie było to, kim Shea miała być później. Jeśli ich bezpieczeństwo byłoby zagrożone, jeszcze bardziej chcieliby ją zabić.
Jej głowa obracała się wokoło, rozpaczliwie szukając wyjścia z tej sytuacji. Ale nie mogła znaleźć żadnego. W oddali usłyszała wycie syren, co sygnalizowało o bliskim nadejściu MP. Magiczna Policja nie pozwoli jej odejść. Mogliby uratować ją przed tłumem. Z drugiej strony, mogliby nie zareagować i pozwolić tym zwykłym ludziom rozwiązać za nich ich problem.
Szalona, cofnęła się znowu przed tłumem, kiedy zrozumiała, że zbliżała się do płonącego człowieka z wyciągniętą ręką leżącego na asfalcie. Gorąco płomieni sięgało jej. Smród palącego się ciała zanieczyszczał powietrze. Shea spojrzała na martwego człowieka i z powrotem na tłum i wiedziała, że cokolwiek się zdarzy, zasłużyła na to.
Nagle ogień wybuchł, pomarańczowo czerwone płomienie rosły i rosły na wysokość sześciu stóp. Ktoś w tłumie wrzasnął. Shea zatrzęsła się.
Czarne samochody z migającymi żółtymi światłami wjechały na podjazd i zatrzymały się z piskiem opon. Ludzie w czarnych uniformach z pistoletami byli jej najmniejszym problemem w tej chwili.
Płomienie sięgnęły po Sheę. Ogarniały ją. Ryk ożywającego ognia ogłuszył jej otoczenie. Krzyknęła i spojrzała na parę blado szarych oczu odbijających się w zmiennych kolorach płomieni. Czuła jak umięśnione, silne ramiona oplatają ją i głęboki głos szepnął. – Zamknij oczy.
- Dobry pomysł. – Odpowiedziała, kiedy zemdlała po raz pierwszy w życiu.