Suzanne Carey
Spadkobiercy
Rozdział 1
Dzień był bardzo piękny. A jednak ani błękit nieba, ani rzadkie o tej porze roku ciepło nie rozwiały ogarniającego Hattie Lawford niepokoju. Właściwie zawsze się tak czuła, gdy miała rozpocząć pracę nad nowym projektem. A może nie chodzi o strach przed nowym zadaniem? - przemknęło jej przez myśl. Może jestem obieżyświatem, który szuka domu?
Już z mostu nad rzeką Ashley, który dopiero co minęła, widać było stare domy Charlestonu. Jasne i lekkie, sprawiały wrażenie mniejszych, niż zachowały się w jej pamięci z okresu, gdy mieszkał tu jej ojciec. Od tej pory minęło jednak wiele lat.
Dla kogoś, kto jak ona przybywał z tętniącej życiem Florydy, gdzie wszystko ulegało ciągłym zmianom, te domy, których spora część pochodziła z osiemnastego wieku, stanowiły niewiarygodne zjawisko. Fakt, iż wciąż tu stały i tworzyły scenerię życia codziennego, był dla Hattie cudem trwałości.
Wiele mieszkających tu rodzin szczyci się historią równie dawną jak ich domy, ostrzegał Charley Daniels, szef Hattie, kiedy rozmawiała z nim w biurze w St. Petersburgu.
- Dziś w Charlestonie wiele się zmienia - wyjaśniał. - Ale nie wszystkim starym rodzinom się to podoba. Uważają, że najważniejszą sprawą jest ocalenie własności i tradycji dla następnych pokoleń. Taka postawa jest typowa dla ludzi takich jak Summerfieldowie... Ashe nazwał ich „braminami z Głębokiego Południa”.
Paul Ashe sam był charlestończykiem i członkiem rodziny Summerfieldów.
- To po co właściwie mam tam jechać? - spytała. - Dlaczego myślisz, że w ogóle zechcą słuchać moich rad, jak najlepiej przekształcić ich rodzinną plantację w kompleks wypoczynkowy? Nawet jeżeli rzeczywiście jest to dla nich najlepsze rozwiązanie.
- Jedziesz tam, bo takie ci dałem zadanie, moja droga - uśmiechnął się nieznacznie. - I dlatego, że spodobało mi się to, co usłyszałem od Ashe'a. Pewnie masz zresztą rację, ale gdyby udało nam się ubić interes z Summerfieldami... - przerwał, jego spojrzenie rozjaśniło się. - Shadows to skarb, nawet jeśli będziemy musieli włożyć okrągły milion w remont domu. Otrzymanie tego zlecenia dodałoby nam chwały.
Hattie wiedziała, że gdyby udało im się zdobyć prawo przebudowy posiadłości Summerfieldów, standard, jaki osiągnęłoby to miejsce, nie miałby sobie równych. Stara konstrukcja harmonijnie połączyłaby się z nową i historyczne miejsce ożyłoby.
A jednak, zagłębiając się w labirynt wąskich uliczek zabudowanych uroczymi willami, Hattie nie była pewna, czy chce, aby jej misja się powiodła. Gdyby któryś z tych domów należał do mnie, myślała, zatrzymałabym go za wszelką cenę... zwłaszcza gdyby był własnością rodziny od pokoleń. Wyobrażała sobie, jakiej mocy nabierały podobne odczucia w przypadku plantacji - jak wielkie poczucie więzi z historią i miłość do ziemi musieli odczuwać ich właściciele.
Parkując obok ogrodów White Point naprzeciwko hotelu, zaczęła rozmyślać o rodzinie Summerfieldów. Paul Ashe, który parę tygodni wcześniej przyjechał na Florydę, aby zaproponować Charleyowi pracę nad projektem, był jedynym, jak dotąd, członkiem rodziny, którego poznała. Razem ze swym kuzynem Jayem, trzydziestoośmioletnim pośrednikiem w sprzedaży nieruchomości i sześćdziesięciotrzyletnią ciotką Sarą Summerfield Ra wis, był spadkobiercą właścicielki Shadows. Mariah Ashe, młodsza siostra Paula, również uczestniczyła w spadku, ale jedynie Jay miał prawo do mieszkania w posiadłości.
Podobnie jak Hattie, Paul Ashe był architektem. Trzydziestokilkuletni, średniej budowy, miał lekko siwiejące ciemne włosy, wyraźne rysy i w sumie sprawiał sympatyczne wrażenie. Hattie nie mogła jednak nabrać do niego przekonania. Nie zjednał jej usilnym pragnieniem dysponowania rodzinnym majątkiem jeszcze przed śmiercią swej babki. Frances Summerfield bowiem wciąż żyła, chociaż prawdopodobnie niedługo już miała walczyć z rakiem.
Świadom sytuacji, Charley prosił Hattie, aby działała ostrożnie, mając wzgląd na uczucia poszczególnych członków rodziny. Takie uwagi nie były jej potrzebne. Tym, co najbardziej podobało jej się w firmie prowadzonej przez Charleya, była stosowana przez niego żelazna zasada: nie rozpoczynał on żadnych prac, dopóki wszystkie zainteresowane osoby nie czuły się zadowolone z projektu.
Sytuacja Summerfieldów była jednak wyjątkowo skomplikowana. Szalone przywiązanie, jakim Frances Summerfield darzyła rodzinną siedzibę, nie dawało jej jednak prawa do zakazania sprzedaży majątku po swojej śmierci. Ale zrobiła wszystko, aby tę sprzedaż utrudnić.
Gdyby majątek pozostał w rodzinie, Jay Summerfield, najstarszy spadkobierca, otrzymałby dożywotnie prawo rezydenta. Gdyby jednak zdecydowano się na sprzedaż, Jay musiałby się podzielić zyskiem z Sarah Rawls, Mariah i Paulem.
Pani Rawls była wygodnie urządzona, a rodzina oczekiwała, że poślubi owdowiałego sędziego, który dotrzymywał jej towarzystwa. Nie potrzebowała pieniędzy i prawdopodobnie podporządkowałaby się woli matki odnośnie Shadows. Mogła jednak zostać przekonana, że sprzedaż leży w interesie plantacji; Resorts America było w stanie przywrócić jej dawną świetność.
Siostra Paula, Mariah, nie osiągnęła jeszcze pełnoletności i nad jej majątkiem sprawował nadzór brat. Prawdziwy problem stanowił Jay Summerfield; w przypadku sprzedaży Shadows, on straciłby najwięcej.
Paul nieznacznie wzruszył ramionami, gdy Charley poruszył sprawę pozycji Jaya.
- Nie mam pojęcia, jak on się zachowa. Nie jesteśmy... w bliskich stosunkach. Jay to zagorzały konserwatysta, który zezwoli na zmiany tylko wobec braku realnej alternatywy. Sądzi, że Bóg stworzył Shadows, a dopiero później resztę świata. Ale kto wie? Jest prezesem zarządu Komitetu Odnowy Historycznej i nieraz podejmował dość liberalne decyzje.
Nie w tym przypadku, o ile instynkt mnie nie myli, pomyślała Hattie, dźwigając bagaże do hotelu. Postara się jednak spełnić polecenia Charleya. Po południu spotka się z Paulem, a rano zwiedzi plantację. Za kilka dni telefonicznie przekaże uwagi Charleyowi. Pragnęła przekonać go jednak, że gdyby zdecydował się przyjąć projekt, rozmowy z rodziną powinien podjąć dopiero po śmierci Frances.
Hattie szybko rozpakowała się i stanęła przed lustrem, by poprawić makijaż. Energicznie rozczesała kręcone, rozjaśnione słońcem włosy i spięła je w luźny węzeł. Opalona słońcem Florydy twarz nie wymagała różu, Hattie wytuszowała wiec tylko rzęsy okalające duże, zielone oczy i musnęła szminką wargi o lekko opadających kącikach.
Daleko mi do piękności, pomyślała. Wyglądam wciąż dziecinnie, mimo dwudziestu dziewięciu lat.
Wiatr rozwiewał włosy Hattie, gdy jechała wzdłuż East Battery, opuściwszy dach swego mustanga. Zgodnie ze wskazówkami Paula skręciła w lewo na stary rynek, który zdawał ciągnąć się przez kilka przecznic. Towary i sprzedawcy znajdowali cień pod stiukowymi łukami.
Zdołała znaleźć miejsce naprzeciw Henry'ego, znanej charlestońskiej restauracji. Paul czekał już w barze. Na jej widok poderwał się z miejsca.
- Mam nadzieję, że miała pani dobrą podróż. Czego się pani napije?
Hattie zdecydowała się na gin z tonikiem. Obserwowała Paula, gdy składał zamówienie i po raz kolejny ogarnęła ją myśl, że Paul niemal odpowiada jej ideałowi mężczyzny. Bogu dzięki za to „niemal”, pomyślała, patrząc na złotą obrączkę na jego lewej dłoni. Nie zniosłabym myśli, że mężczyzna moich marzeń jest już żonaty.
Nietrudno było zauważyć, że on też uważał ją za atrakcyjną dziewczynę. Spojrzał na nią ciepło, zapalając papierosa i Hattie zaczęła się zastanawiać, czy Paul zamierza ją poderwać.
- Jak się czuje pana babcia? - spytała. - Rozmawiał pan już z rodziną o projekcie?
- Najpierw drugie pytanie - uśmiechnął się. - Przygotowałem grunt w rozmowie z ciocią Sulky, jak ją nazywamy, ale nie poruszyłem jeszcze sprawy naszego projektu. Nie chcę o niczym mówić Jayowi, dopóki nie obejrzy pani plantacji. Co do babci, koniec może nastąpić w każdej chwili. Niech pani nie myśli, że jestem gruboskórny, ale to będzie dla niej najlepsze.
Nawet jeśli jest zgryźliwą, starą kobietą, troszczę się przecież o jej dobro.
Czy moja dezaprobata była aż tak widoczna?
- pomyślała Hattie .
- Nie mam co do tego wątpliwości - odpowiedziała.
- I zgadzam się, że na razie lepiej jest trzymać nasz projekt w tajemnicy. Dużo myślałam o pańskim kuzynie. Z tego, co mówił pan w St. Petersburgu, wnioskuję, że może on przeszkodzić w realizacji naszych planów. Czy mogłabym coś więcej o nim usłyszeć?
- Proszę bardzo. - Paul wzruszył ramionami. - Co chciałaby pani wiedzieć?
- Stan cywilny - odparła bez wahania. - Czy ma dzieci, które będą po nim dziedziczyć. Osobowość... czego można się spodziewać w kontaktach z nim.
- Jeśli chodzi o pierwsze pytanie, to Jay jest kawalerem. Typ samotnika. O ile wiem, jedyną kobietą, której zaproponował małżeństwo, była moja żona.
Hattie spojrzała na niego ze zdumieniem. Nie umknęła jej uwagi duma Paula związana z faktem, iż zdobył kobietę, o której względy zabiegał także jego kuzyn.
Paul obserwował ją, jakby był ciekaw reakcji, jaką wywołała ostatnia wiadomość. Może spodziewał się, że Hattie zechce drążyć temat stosunków rodzinnych. To jednak nie nastąpiło.
- Nie odpowiedział pan na moje kolejne pytanie - przypomniała. - Jaki jest pański kuzyn? Spokojny? Rozsądny? Czy on w ogóle będzie chciał nas wysłuchać?
- Na wszystkie te pytania mogę odpowiedzieć: tak. Gdybym nie widział możliwości przekonania go o celowości naszych planów, nie zaczynałbym całej sprawy. Jeśli chodzi o Jaya, najważniejszą rzeczą, jaką trzeba sobie uświadomić, to fakt, że jest on arystokratą... poczynając od jaguara, a kończąc na kucykach do gry w polo, które hoduje. Bardzo poważnie traktuje tradycję. Jest przekonany, że stare rezydencje powinny pozostać w rękach odwiecznych właścicieli. I tylko świadomość, że jedynym ratunkiem dla domu może być taka firma jak Resorts America, sprawia, że ewentualnie rozważy sprzedaż Shadows.
Hattie nie odzywała się, analizując portret naszkicowany przez Paula. Coraz bardziej intrygowała ją perspektywa spotkania z owym kuzynem.
- Jak pan wie - spojrzała w końcu na Paula i swobodnie zmieniła temat - zdecydowaliśmy się przeprowadzić własną wycenę posiadłości. Chciałabym obejrzeć majątek już jutro. Wspominał pan, że mogę otrzymać klucze od furtki i głównego budynku.
- Tak, pożyczę pani mój komplet. Ale myślałem, że zwiedzimy Shadows razem i omówimy projekt utworzenia kompleksu wypoczynkowego i centrum konferencyjnego. Chciałbym też usłyszeć pani zdanie na temat przekształcenia rezydencji w klub.
Słuchając Paula Hattie wychwyciła entuzjazm i szczerość brzmiące w jego głosie. Zaskoczyło ją to, ponieważ do tej pory zdawał się kierować jedynie względami finansowymi, a teraz odniosła wrażenie, że zależy mu też na jak najlepszym wykorzystaniu rodowej siedziby. Jednak wstępną ocenę wolała przeprowadzić samotnie.
- Oczywiście oglądałam pańskie plany i uważam, że są ciekawe i twórcze - powiedziała. - Zazwyczaj jednak na pierwszy rekonesans idę sama. Będziemy mieli jeszcze mnóstwo okazji do dyskusji.
- Jak pani sobie życzy. - Paul podał jej klucze.
- Lorelei, moja żona, miała nadzieję gościć panią dziś na kolacji. Niestety, zadzwoniła do mnie przed godziną z wiadomością, że zebranie zarządu przeciągnie się do późna. Może zjedlibyśmy więc kolację tutaj we dwoje?
Hattie zdawała sobie sprawę, że zaproszenie Paula mogło stanowić pierwszy krok „ku ich lepszemu poznaniu” albo wynikało z chęci kontynuowania dyskusji o warunkach sprzedaży posiadłości. Mogło też wypływać ze zwykłej życzliwości. Właściwie powód nie był istotny. Hattie nie cierpiała jeść samotnie w nowych miejscach. Zjedli więc razem kolację, później jednak Hattie kategorycznie oświadczyła, że chce wracać do siebie.
- Mam za sobą długą drogę - powiedziała tłumiąc ziewanie. - A chcę pojechać na plantację wcześnie rano.
- Dobrze, Hattie - powiedział ze śmiechem, zamykając za nią drzwi samochodu. - Rób, jak chcesz. Nie będę ci się narzucał, dopóki nie zobaczysz Shadows. Ale obiecaj mi jedno... że jak tam przyjedziesz, poddasz się po prostu urokowi tego miejsca. Przez Sha- dows nie można przejechać obojętnie, nawet jeśli się nie jest Summerfieldem...
Hattie wspomniała te słowa następnego ranka, gdy opuściła przedmieścia Charlestonu i skręciła w Ashley River Road. Nie potrzebowała Paula ani nawet Charleya, aby wiedzieć, że Shadows nie jest jeszcze jednym z tych uroczych domów, które mijała. Widziała zdjęcie tego budynku w którejś z książek o architekturze, zanim w ogóle Paul pojawił się w biurze Charleya. Zdawała sobie sprawę, że, podobnie jak pobliski Drayton Hall, siedziba rodu Summerfieldów stanowi jeden z najpiękniejszych przykładów palladianizmu georgiańskiego w Ameryce.
Zastanawiała się, czy przywiązanie do rodzinnej siedziby, które Paul Ashe mimochodem zdradził, nie było jeszcze jedną przyczyną, dla której pragnął utworzyć tam kompleks wypoczynkowy i centrum kongresowe.
Wątpię, czy kuzyn Paula ujrzy całą sprawę w tym samym świetle, pomyślała. Nie sądzę też, abyśmy zdołali go przekonać.
Hattie zatrzymała samochód i wysiadła, aby otworzyć bramę. Chwilę później jechała szeroką, zaniedbaną aleją porośniętą dębami. Wokół słychać było głosy ukrytych w gałęziach ptaków.
Hattie zwolniła, zauroczona pięknem tego miejsca. Zatrzymała się, gdy u końca alei ukazał się dom. Jego czerwone cegły lśniły łagodnym, różowym blaskiem w promieniach słońca. Poprzedniego dnia Hattie rozmyślała o uczuciu „przyjazdu do domu”, ale nie sądziła, że dozna go właśnie tutaj. A jednak odniosła teraz wrażenie, że Shadows zawsze na nią czekało; ze swym urwiskiem, bagnami i szeroką, błękitną rzeką.
Jej oko architekta rozkoszowało się elegancją detali, odnajdywało klasyczną symetrię i równowagę konstrukcji.
A jednak wszystkie te myśli przysłoniło spontaniczne wzruszenie. Paul uprzedził ją, że dom stoi pusty, odkąd kilka lat temu Frances Summerfield przeniosła się do miasta. I teraz, patrząc na odsłonięte okna starego domu, Hattie zapragnęła objąć Shadows ramionami, przywrócić je życiu, zgłębić jego historię. I zamieszkać tu razem z ukochanym mężczyzną, podpowiedział jakiś wewnętrzny głos.
Nie ma nikogo, kogo bym kochała, pomyślała.
W tej chwili usłyszała stuk młotka. Spostrzegła też starą półciężarówkę zaparkowaną koło podwójnych, symetrycznych schodów, wznoszących się do głównego wejścia. Ktoś najwyraźniej przeprowadzał jakieś naprawy, pewnie na polecenie Jaya Summerfielda, który chciał przywrócić dom do stanu używalności. Hattie sądziła, że po śmierci babki planuje on zamieszkać tu na stałe.
Miała w portfelu wizytówkę Paula Ashe. Jeśli robotnicy będą mieli obiekcje co do jej obecności na terenie posesji, powie im, żeby zadzwonili do Paula. Nie przewidywała jednak trudności.
Próbując otrząsnąć się z marzeń, Hattie pieszo ruszyła w stronę domu. W tafli niewielkiego jeziorka ujrzała odbicie budynku, tworzące całość z olbrzymim, pewnie tysiącletnim dębem. Pomyślała nagle, że zamienić to miejsce w kompleks wypoczynkowy i klub byłoby świętokradztwem. Zrozumiała, że jeśli chce obiektywnie ocenić projekt przebudowy, musi zapanować nad emocjami. Wciąż jednak stała w miejscu snując marzenia, gdy naraz nieruchomy obraz w tafli jeziora został zakłócony. Obok niej pojawił się siwiejący mężczyzna w dżinsach i niebieskiej, roboczej koszuli. Hattie uświadomiła sobie, że nie słychać stukania młotka, doszła więc do wniosku, że stoi przed nią majster, ciekaw, co ona tu właściwie robi.
- Mogę spytać, kim pani jest i co pani tu robi?
- spytał grzecznie, potwierdzając jej przypuszczenia.
Miał miły głos.
Ale kiedy odwróciła się, aby na niego spojrzeć, zrozumiała, że mężczyzna ten na pewno nie jest robotnikiem, chociaż z pewnością umiał posługiwać się narzędziami stolarskimi.
Mimo siwiejących włosów, gęstych i prostych, nie wyglądał na więcej niż trzydzieści parę lat. Był dobrze zbudowany i miał gładką, jakby rzeźbioną twarz. W kącikach piwnych oczu kryły się drobne zmarszczki zdradzające wesołe usposobienie. Miał stanowcze, ruchliwe usta, trochę za szerokie, którym najwyraźniej nieobca była czułość czy śmiech. Hattie odniosła wrażenie, że emanuje z niego siła, ciepło i pewna wytworność. Czuł się prawdopodobnie równie swobodnie w koszulach Diora, jak i w roboczym stroju, który właśnie miał na sobie. Nie był przystojny w tradycyjnym rozumieniu, ale miał w sobie coś, czemu nie sposób było się oprzeć.
- Ta posiadłość jest zamknięta dla zwiedzających - zauważył grzecznie, a Hattie uchwyciła błysk rozbawienia w ciemnych oczach.
- Ja... - poczuła nagle, że się rumieni - mam klucz.
- Doprawdy? - spojrzał zdziwiony. - A kto był tak miły, że go pani użyczył?
- Jeden z właścicieli. - Zwilżyła wargi. - Pan Paul Ashe z Charlestonu. Jestem... jego współpracowniczką.
- - Rozumiem. A więc musi być pani architektem?
Przytaknęła. Kim jest ten mężczyzna, zastanawiała się. Jest dobrze wychowany, a równocześnie ma w sobie coś władczego.
- Jako gość mojego kuzyna jest tu pani oczywiście mile widziana - odezwał się głębokim, miękkim głosem. - Nazywam się Jay Summerfield. Z przyjemnością oprowadzę panią i opowiem trochę o historii tego miejsca.
Rozdział 2
Hattie nie odpowiadała. A więc jednak nie zwiedzi Shadows samotnie. Zamiast Paula Ashe'a będzie miała za przewodnika jego kuzyna Jaya, tego samego Jaya, który miał się przeciwstawić projektowi zmian.
Nie powinna się dziwić. Teraz, wiedząc już, z kim ma do czynienia, Hattie zastanawiała się, jak mogła nie zauważyć podobieństwa między Jayem a Paulem. Paulowi jednak brakowało tej nieokreślonej siły, którą spostrzegła u jego kuzyna. Porównanie tych dwóch mężczyzn przypominało wychwytywanie różnic między dziełem sztuki a imitacją. Jay Summerfield budził też zaufanie.
A jednak Hattie poczuła się niepewnie na wieść, kim jest nieznajomy. Zgodziła się nie rozmawiać z Jayem na temat projektu, dopóki nie przeprowadzi wyceny Shadows. Znalazła się więc w trudnym położeniu, ponieważ nie wyjawiła charakteru swej wizyty.
Muszę mu powiedzieć prawdę, pomyślała. To nie będzie miłe.
- Nie dosłyszałem pani nazwiska - powiedział, biorąc ją pod rękę.
- To dlatego, że go panu nie podałam. - Hattie z trudem stłumiła śmiech. - Nazywam się Harriet Lawford i pracuję dla Resorts America. Jak pan widzi, nie jestem szpiegiem na usługach związków zawodowych.
- Informacja o jej miejscu pracy zdawała się jednak do niego nie docierać.
- Może jest więc pani toryską - zastanawiał się, patrząc na nią z uśmiechem. - Przez Shadows przewinęli się już różni szpiedzy.
To był najwłaściwszy moment, aby powiedzieć mu, że może co prawda niezupełnie szpiegowała, jednak nie pomyliłby się zupełnie, gdyby tak właśnie sądził. Ale dotyk jego ramienia działał na nią tak, że nie była w stanie nic powiedzieć.
- Mieszkałam kiedyś w Anglii - wyznała. - Sam musi pan zdecydować, czy jestem niebezpieczną osobą, czy nie.
- Musiałbym w takim razie lepiej panią poznać - Jay roześmiał się. - Instynkt mi podpowiada, że jest pani niebezpieczna, choć w innym sensie. W każdym razie oprowadzę panią, ponieważ zakładam, że jest pani wielbicielką architektury palladiańskiej.
- Przynajmniej w tej sprawie się zgadzamy - podsumowała łagodnie, dając się prowadzić przez trawnik na tyły domu.
Powiedz mu, podpowiadał wewnętrzny głos. Może ci być potem bardzo przykro, jeśli tego nie zrobisz.
Przecież nie skłamałam. I powiem mu... dziś, zanim odjadę. Ale czuję, że spotkałam mężczyznę, na którego czekałam od lat. I chcę jego towarzystwa, choćby przez krótką chwilę. Potem może mnie wyrzucić. Ale... zawsze też mogę mieć nadzieję, że poprosi, abym została.
- Pomyślałem, że może zechce pani obejrzeć Shadows od strony rzeki, zanim wejdziemy do środka, panno Lawford. - Jay Summerfield prowadził ją po spadzistych kamiennych stopniach do ogrodów i w stronę dwóch sztucznych jezior otoczonych przez pola ryżowe, dziś już nie uprawiane. - Czy mogę zwracać się do pani Harriet?
- Harriet to moja cioteczna babka, a ja jestem Hattie - odpowiedziała z uśmiechem. - Co to za cudowny zapach, przypominający woń dojrzałych moreli?
- Herbaciane oliwki. Jedne z najstarszych krzewów w całej posiadłości.
Przystanęli bez słowa, spoglądając w górę na dom. Widzieli go takim, jakim ukazywał się gościom przybywającym drogą wodną. Hattie, która pisała pracę dyplomową z wczesnoamerykańskiego budownictwa, nie zaskoczył fakt, że Shadows miało dwie równorzędne fasady; jedną zwróconą ku rzece, drugą ku drodze. W połowie osiemnastego wieku, gdy dom został zbudowany, Ashley River Road nie była wiele większa niż szlak indiański, a rzeka stanowiła główną arterię komunikacyjną.
Jay Summerfield opierał lekko rękę na jej ramieniu i Hattie kątem oka spostrzegła, że skóra jego dłoni i palców jest stwardniała, jakby sam wykonywał wiele prac renowacyjnych. Ale zaraz potem zwróciła całą uwagę ku domowi, chłonąc jego czar, jak radził Paul, podziwiając klasyczny kształt złamany jedynie dwupiętrowym portykiem z doryckimi i jońskimi kolumnami. Uważnie śledziła prosty i elegancki fronton. W porównaniu z innymi domami, jakie widziała, a które pochodziły sprzed wojny domowej, Shadows wydawało się niemal małe.
Jay zdawał się czekać na jej reakcję.
- To byłoby trywialne powiedzieć, że jest tu pięknie - odezwała się w końcu. - Traktując sprawę z zawodowego punktu widzenia, mogłabym wyliczyć szczegółowo jego zalety. Ale... już to przecież słyszałeś, prawda? Może bardziej by cię zainteresowało, co poczułam przyjeżdżając tutaj?
- Bardzo by mnie zainteresowało, panno Lawford - odpowiedział, a w jego oczach pojawiły się iskierki.
- H a t t i e - przypomniała łagodnie. - Pewnie pomyślisz, że jestem szalona, ale kiedy ujrzałam ten dom po raz pierwszy, zapragnęłam otoczyć go ramionami. Miałam wrażenie, że on czeka na kogoś, kto znów napełni jego wnętrze marzeniami i śmiechem... ożywi przeszłość codziennym życiem. I przez chwilkę, tam na drodze, zapragnęłam być tą osobą.
Hattie nie potrafiłaby określić, co wyrażało spojrzenie Jaya. Nie odezwał się jednak.
- Widzisz? - Hattie roześmiała się. - Mówiłam, że uznasz mnie za nienormalną.
Powoli potrząsnął głową. Stali tuż koło siebie i do Hattie doleciał nagle zapach wody po goleniu, której Jay musiał użyć wiele godzin wcześniej. Nagle pomyślała, że mógłby ją pocałować. I chociaż tego nie uczynił, w jego przeciągłej, charlestonskiej mowie dała się słyszeć wyraźna ciepła nuta, kiedy się w końcu odezwał.
- Nie jesteś szalona. Nie masz pojęcia, ilu ludzi mówiło mi, zechciałoby „naprawić” Shadows, uczynić z niego elegancki dom, nadający się do reklamy w folderach. Lecz przeważnie nie rozumieli oni, ile takie miejsce znaczy dla wszystkich dusz, które tu znalazły schronienie.
- Zwłaszcza dla Summerfieldów.
-Zwłaszcza. - Uśmiechnął się. - Ludzie są jedynymi zwierzętami, które nadają romantycznego charakteru miejscom zamieszkania.
Hattie odpowiedziała uśmiechem. Podobało jej się to, co mówił i fakt, że nie krył swych myśli. A poza tym podobał jej się on sam. Zdawała sobie jednak sprawę, że bliższe stosunki między nimi nie mogłyby oznaczać zwykłego romansu.
Być może Jay też to rozumiał i dlatego właśnie określił ją jako „niebezpieczną”. Niestety, przyjechała tu, aby namówić go do realizaq'i projektu, który miał na zawsze pogrzebać jego marzenia. I dlatego trudno było jej grać rolę osoby, która je akceptuje.
Nie, pomyślała, to nie tak. To, co powiedziałam, płynęło prosto z serca, chociaż później Jay nigdy mi w to nie uwierzy.
Uwierzysz mi? Patrzyła na niego pytająco, mrużąc oczy w świetle słońca. Milczenie między nimi przeciągało się.
- Ależ jesteśmy gadatliwi, Hattie - odezwał się w końcu Jay. - Chociaż żadne z nas nie odezwało się ani słowem.
- Nie każ mi formułować pytania. Po prostu odpowiedz: tak.
Jay roześmiał się i objął Hattie jedną ręką.
- Bez względu na to, w co się pakuję?
- Właśnie dlatego.
- W takim razie mówię „tak”. A teraz tylko od ciebie zależy, czy odpowiesz na moje nie wypowiedziane pytanie.
- Co byś chciał usłyszeć: „tak” czy „nie”? - Hattie udawała, że się waha.
Jay zmarszczył lekko brwi, jak wówczas, gdy pytał, kto jej dał klucz. Skrywane rozbawienie taiło się w kącikach ust.
- Powiedz po prostu coś pasującego do sytuacji.
- Dobrze. „Tak” do niej pasuje. Skinął lekko głową i spytał:
- Chcesz usłyszeć pytanie?
- Jeśli nie będę musiała zadać ci mojego - odparowała.
- Hmm... - Ciemne tęczówki jego brązowozłotych oczu rozszerzyły się. - Zgodzę się na to... pod warunkiem, że obiecasz zadać je wówczas, gdy uznasz to za stosowne.
- Raczej nie będę mogła tego uniknąć. - Poczucie winy przelotnie przytłumiło blask jej oczu, tak, że nie zdołał nic z nich wyczytać.
- Dobrze. Żałuję teraz, że nie wykorzystałem pytania do jakiegoś lepszego celu. Zastanawiałem się, czy przypadkiem nie jesteś piękną zjawą, która, jak kiedyś wierzyłem, nawiedzała Shadows... Nazywała się Elizabeth i miała takie same cudowne, niesforne włosy jak ty i ten sam gołębi odcień oczu.
- Zjawa? - Hattie wstrzymała oddech.
- Była żoną Aynsleya Summerfielda, który jako pierwszy z naszej rodziny przybył w te strony i wybudował dom. Była znacznie młodsza od niego. Tak naprawdę wcale nie nawiedza rodzinnego majątku... robi to tylko w mojej wyobraźni. A ponieważ potwierdziłaś moje przypuszczenia, pokażę ci jej portret. Wisi w młynie, nad moim łóżkiem. Ale najpierw chodźmy na górę i obejrzyjmy Shadows.
Hattie bez słowa pozwoliła mu się prowadzić w stronę domu. Co to za młyn, zastanawiała się. Czy Jay ma tam jakieś kawalerskie mieszkanie na terenie posiadłości? Oczy mu błyszczały, gdy proponował jej obejrzenie portretu wiszącego w sypialni. Wahała się; z jednej strony obawiała się tej wizyty, z drugiej ciekawiła ją ta Elizabeth. Czy rzeczywiście jest do niej podobna?
Żelazna balustrada schodów przed głównym wejściem rozgrzana była przez wrześniowe słońce.
- Pochodzi ze Szwecji. - Jay bezbłędnie odgadł, jakim detalem domu właśnie się zainteresowała, po czym dodał: - Tak, tak, naprawdę jesteś podobna do tej damy z portretu.
- Skąd wiesz, że o niej myślałam? - Hattie nie potrafiła ukryć zdumienia.
- Summerfieldowie zawsze byli znani z umiejętności czytania ludzkich myśli.
Tonąc w rozmyślaniach Hattie podążyła za człowiekiem, który wprowadzał ją do starego domu o niezwykłej historii. Schody wewnętrzne, wznoszące się prawdopodobnie do sali balowej na drugim piętrze, tworzyły idealnie wyważoną, dwuskrzydłową konstrukcję. Prowadziły do szerokich, delikatnie rzeźbionych drzwi, teraz jednak w bardzo złym stanie. Jay podparł je prowizorycznymi stemplami z surowego drewna.
- Obawiam się, że te wszystkie rusztowania utrudnią ci zwiedzanie. Gdy przyjechałaś, stawiałem właśnie kolejne.
Wskazał jej drogę do wielkiej, pustej sali, gdzie niegdyś Summerfieldowie przyjmowali gości. Ściany były tu wyłożone boazerią i pokryte wyblakłą farbą. Podłoga z sosnowego drewna miała brązowy, zmatowiały kolor, jakby od dziesiątków lat nikt jej nie froterował.
Wokół kominka o wspaniałej, choć zrujnowanej fasadzie stały rusztowania, a obok na podłodze pudło na narzędzia, magnetofon i termos. Hattie spostrzegła, że strop nad paleniskiem był bardzo zniszczony, miejscami prześwitywały nagie listwy. Część najwyraźniej groziła zawaleniem. Gdyby tak się stało, pomyślała, odpadłby również gipsowy medalion umieszczony pośrodku. A jednak, mimo wszystkich zniszczeń, pokój ten zachował dawne piękno. Światło wlewało się przez wysokie od podłogi do sufitu okna.
- Wnętrze domu malowano ostatni raz tuż po zakończeniu wojny z Północą - odezwał się Jay.
- Blachę z dachu przerobiono na kule dla konfederatów, a kiedy dach zaczął przeciekać do środka, przeprowadzono trochę prac remontowych. Ale podobnie jak większość mieszkańców Południowej Karoliny, moja rodzina była wówczas niemal bez środków do życia. Całe pokolenia Summerfieldów żyły tu w nędzy.
- Ale to już przeszłość, prawda? - Hattie spojrzała na niego przeciągle. - Ty jesteś biznesmenem, któremu się powiodło.
- Mój kuzyn tak ci powiedział? - Przez chwilę patrzył na nią uważnie, po czym wzruszył ramionami.
- Tak, to chyba prawda. Ale potrzebna mi będzie prawdziwa fortuna, jeśli kiedyś zdecyduję się przeprowadzić tu taki remont, o jakim marzę.
Hattie, której zadanie stanowiła właśnie precyzyjna wycena kosztów potrzebnych do tego celu, wiedziała, że Jay nie przesadza. Odwróciła się zamyślona i uchwyciła ich odbicia w wielkim, zmętniałym lustrze, oprawionym w pozłacane ramy, które umieszczone było w drugim końcu sali.
- To jedna z rzeczy, których nie wywieźliśmy, gdy kilka lat temu babcia przeprowadziła się do miasta.
-Jay podążył za jej wzrokiem. - Jest przymocowane do ściany i nie sądzę, aby komuś udało się je stąd ruszyć.
Stali blisko siebie, choć nie tak blisko jak wcześniej nad rzeką. Właściciele Shadows nieraz musieli tak właśnie stać, pomyślała Hattie. Aynsley Summerfield mówił swej młodej żonie, jak bardzo ją kocha, a potem prosił, aby podążyła za nim po cudownych, mahoniowych schodach na górę. A ona w odpowiedzi wyciągnęła delikatną dłoń, aby dotknąć jego posiwiałych skroni i wyszeptała, że się zgadza...
- Powiedz mi, jak tu było dawniej - poprosiła.
- Pięknie.
Jakiś specjalny, miękki ton kazał Hattie zastanowić się, czy Jay nie myślał o tym samym.
- Niegdyś te ściany miały kolor kości słoniowej.
Pilastry malowano tak, aby przypominały marmur, a podłogę szorowano aż do uzyskania perlistej bieli, by stanowiła odpowiednie tło dla chińskich dywanów, które Elizabeth przywiozła z Anglii.
Hattie przymknęła oczy, próbując wyobrazić sobie wyściełane jedwabiem kanapy i chińskie bibeloty na obramowaniu kominka. Czy potrafię żyć dalej w zgodzie z sobą, pomyślała, jeśli zamienimy tę uroczą salę w miejsce do popijania koktajli podczas jakichś konferencji?
- Skąd... skąd to wszystko wiesz? - spytała nagle, próbując pozbyć się smutnych myśli. - Czy przypadkiem nie jesteś duchem Aynsleya?
Pytanie wywarło zamierzony efekt. Jay roześmiał się i Hattie, przynajmniej na moment, poczuła się lepiej.
- Niewykluczone. Jak widzę, nie tylko Summerfieldowie potrafią czytać cudze myśli. Ale dysponuję też bardziej namacalnym źródłem wiedzy. Przez pewien czas, żyjąc tutaj, Elizabeth pisała pamiętnik. Brandon Summerfield również czyni wzmianki na temat domu w swych listach, żaląc się na brak środków, aby przeprowadzić remont.
- Kim był Brandon Summerfield?
- Właścicielem posiadłości podczas owych tragicznych wydarzeń.
- Masz na myśli wojnę secesyjną? - Hattie zmarszczyła brwi.
- Możesz tak to nazywać. - Jay nie przestawał się uśmiechać. - My nie używamy tego określenia zbyt często. Jeśli unosi nas gniew z powodu zniszczenia lub utraty rodzinnego dziedzictwa, mówimy raczej o napaści jankesów.
- Postaram się uważać na dobór słów.
- Nie jesteś z Południa, prawda? Jestem tego niemal pewien. Ale nie potrafię określić twego akcentu.
- Nic dziwnego. Obecnie mieszkam na Florydzie, więc jak sądzę, czyni mnie to w jakimś sensie obywatelką Południa. Ale urodziłam się w Wirginii, a potem mieszkałam pewnie w dwudziestu różnych stanach, włączając w to Południową Karolinę, a także w trzech innych państwach.
- W takim razie jesteś dzieckiem żołnierza.
- Żołnierza tułacza - sprostowała. - Ojciec zgłaszał się na ochotnika do przewozów. Zazd roszczę ci twych korzeni. To musi być cudowne mieszkać w domu, który zawsze należał do rodziny, prowadzić rozmowy o przodkach z osiemnastego czy dziewiętnastego wieku.
Hattie nagle zagryzła wargi. I znowu to zrobiłaś, zganiła sama siebie. Zmarnowałaś kolejną okazję, aby wyznać prawdę. Skończ ten flirt i powiedz mu, po co naprawdę przyjechałaś.
- To jest cudowne - przyznał. - Ale nie uważam tego za rzecz oczywistą. A kiedy nie można zrobić nic dla takiego miejsca jak Shadows, to ma się złamane serce. I zaczyna się myśleć... że jest się ostatnim męskim przedstawicielem rodu i nazwiska, o tym, że jest się kawalerem... a także o odpowiedzialności za przyszłe pokolenia.
Hattie słuchała niezbyt uważnie, próbując znaleźć odpowiednie słowa, aby wreszcie wytłumaczyć mu cel swej wizyty.
- Jay - zaczęła - jesteś cudownym przewodnikiem. Wierz mi, doceniam to. Ale jest coś, co powinieneś wiedzieć...
- Pst - położył palec na jej ustach. - Będziemy mieli jeszcze mnóstwo czasu, aby mówić o rzeczywistości. Pozwól mi żyć w iluzji jeszcze przez kilka chwil.
Hattie wiedziała, o jakiej iluzji mówi. Odnosiła podobne wrażenie, wrażenie, że właśnie oni dwoje są pierwszymi właścicielami Shadows.
- Chciałabym - wyszeptała. - Ale nie powinnam.
- Poddaj się... moja piękna zjawo. - Jay wcisnął klawisz magnetofonu i salę wypełniła osiemnastowieczna muzyka, delikatna i słodka. Hattie rozpoznawała dźwięki klawikordu i lutni.
Musiał tego słuchać, pomyślała, gdy pracował na rusztowaniach. I nie była wcale zdziwionia, gdy chwilę później Jay wziął ją w ramiona.
- Żałuję, że podłoga w sali balowej wymaga naprawy, panno Hattie - wyszeptał jej do ucha. - Będziemy musieli zatańczyć tutaj.
Nawet kiedy się zestarzeję, pomyślała Hattie, pozostanie w mej pamięci ten taniec z Jayem Summerfieldem w wielkiej, zakurzonej, pustej sali. Od pierwszej chwili tańczyli tak naturalnie, jakby robili to razem od wieków. I nawet jeśli wyglądali śmiesznie w swych strojach, poruszając się w takt kameralnego utworu, który chyba w ogóle nie był przeznaczony do tańczenia, to nie miało to żadnego znaczenia. Zdawało się, że tych dwoje przekroczyło barierę czasu, jakby spotykali się już wcześniej i łączyli po wielekroć w tańcu. Jej szare oczy tonęły w brązowej głębi jego spojrzenia, oddechy mieszały się. Tak jakby byli kochankami z innego stulecia.
Hattie wolno rozchyliła usta, przeczuwając, czego zażądają wargi Jaya, palce wkradły się w jego włosy, aby zatonąć w ich gęstwinie. Czuła, że co nieuniknione, stać się musi i gdy przyciągnął ją ku sobie, wiedziała, że żaden inny ruch nie byłby możliwy, że mogą jedynie zbliżać się do siebie. Czuła bicie jego serca, wdychała niepokojący zapach, wyczuwała jego siłę, energię i umięśnione, cudownie uformowane ciało.
Dom stanowił idealną scenerię dla tego, co się między nimi działo. Dawał im schronienie, ograniczał miejsce i czas, które należały tylko do nich, gdzie zapominali o rzeczywistości i śnili sen, który wiązał się z historią tego domu.
Nagle taśma przewinęła się do końca i magnetofon z trzaskiem zatrzymał się. Ale, mimo nagłej ciszy, czar nie prysnął. Przystanęli naprzeciw wielkiego lustra i Jay otoczył ją ramionami. I tak jak przeczuwała, pochylił ku niej usta, łagodnie, miękko, z czułością, która mogła przerodzić się w pasję.
Stojąc na palcach, tuż obok smugi światła spływającej od okna, Hattie przytuliła się do Jaya i bez wahania podała mu usta. Zatopił palce w jej gęstych włosach i całował coraz namiętniej. Rozbudzone pożądanie gorącą i nagłą falą przeniknęło całe jej ciało.
Brakowało jej tchu, drżała, kiedy w końcu odezwał się i ujął jej podbródek w swe długie, zręczne palce.
- Mój Boże, Hattie, doprowadzasz mnie do szaleństwa - wyszeptał, a drżenie jego głosu wskazywało, że czuje takie samo podniecenie jak ona. - Powiedz prawdę, skarbie. Powiedz, kim naprawdę jesteś.
Rozdział 3
Hattie poczuła, że łzy napływają jej do oczu, nie mogła się jednak rozpłakać. Czuła się zdruzgotana tą nagłą prośbą, ukryła więc twarz w jego miękkiej, spranej koszuli.
- Jay - szepnęła - nie chcę, żebyś mnie nienawidził.
-Nienawidzić cię? - W jego głosie usłyszała niepokój i niedowierzanie. Przytulał ją i gładził dłonią włosy.
- Dlaczego miałbym cię nienawidzić? Chciałem tylko wiedzieć, czy coś ukrywasz. Przyszło mi nagle do głowy, że może też jesteś potomkinią Elizabeth... z jej drugiego małżeństwa z Ravenalem, po śmierci Aynsleya. Wyprowadziła się stąd w 1790 roku, gdy jej syn William dorósł i przeniosła się do sąsiedniego majątku należącego do Wesleya Ravenala. Miała z nim dwoje dzieci. Ravenalowie opuścili tę ziemię kilka pokoleń temu... - przerwał, widząc zmienioną twarz Hattie. - Co się stało? - spytał.
- Czy powiedziałem coś, co sprawiło ci przykrość?
- Och, Jay... Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym być dla ciebie współczesną Elizabeth. Ale nie mogę. Sam zrozumiesz, że nie ma na to żadnych szans, gdy dowiesz się, dlaczego tu dziś przyjechałam.
- A więc dlaczego przyjechałaś? - spytał ostrożnie, jakby wreszcie w jego głowie odezwał się dzwonek alarmowy. - Czy przysłał cię Paul? Reprezentujesz firmę...
- Resorts America. - Hattie nie mogła powstrzymać drżenia. - Proszę... chodźmy na werandę. Usiądziemy, będziemy patrzeć na rzekę i tam ci wszystko wyjaśnię.
- Dobrze.
Siedział koło niej w milczeniu. Hattie spoglądała ponad bagnami i błękitną wodą Ashley na gąszcz zieleni rozciągający się po drugiej stronie rzeki. Jay nie ponaglał jej, czekał spokojnie, aż sama zacznie mówić.
- Kilka tygodni temu Paul przyjechał do St. Petersburga, aby spotkać się z moim szefem, Charleyem Danielsem - odezwała się w końcu Hattie. - Miał projekty dotyczące przebudowy Shadows i chciał je z nami omówić. Podobała mu się praca, jaką wykonaliśmy w New Jersey.
- W majątku MacArthura, niedaleko Camden?
- Słyszałeś o tym? - Rzuciła mu ostrożne spojrzenie.
- Jako przewodniczący komitetu architektonicznego w mieście muszę wiedzieć o podobnych przedsięwzięciach. Wykonaliście bardzo staranną pracę. Ale niech będę przeklęty, jeżeli chcę, aby mój rodowy majątek został przekształcony w kompleks wypoczynkowy. Czy takie są zamiary Paula?
Hattie skinęła głową, nie śmiąc na niego spojrzeć. Jay jęknął.
- Nie rozumiem, skąd mu to przyszło do głowy - odezwał się po chwili. - Shadows może sprawiać wrażenie wielkiej siedziby, z tymi pokojami i wysokimi sufitami. Ale daleko mu do rozmiarów posesji MacArthura. Nadaje się akurat dla małżeństwa z dziećmi. W jaki sposób Paul chce zmodernizować tę posiadłość?
- Rezydencja MacArthura to prawdziwy pałac. Utworzyliśmy tam dwadzieścia apartamentów o najwyższym standardzie i zostało jeszcze dość miejsca do - ogólnego użytku. Paul nie planuje tutaj niczego podobnego. Zależy mu przede wszystkim na nowych budynkach. Chce postawić w lesie luksusowy kompleks hotelowy na sto osób, niewidoczny ze starego domu, a poza tym centrum konferencyjne, również zasłonięte stąd drzewami.
- A sam dom? - spytał Jay ponurym głosem.
Ta część projektu najmniej przypadła Hattie do gustu, ale cóż, musiała mu odpowiedzieć. I tak by się w końcu dowiedział.
- Chce go wyremontować i utworzyć tu kłub.
Jay ponownie zaklął, po czym zerwał się i zaczął obmacywać kieszenie w poszukiwaniu papierosów. Hattie pomyślała, że niedawno musiał rzucić palenie, a teraz nagle potrzebował uspokajającego działania dymu nikotynowego. Jay westchnął głęboko i spojrzał w górę na dom, jakby upewniając samego siebie, że należy go chronić przed zapędami kuzyna.
- Po moim trupie - powiedział. - Przypuszczam, że Paul opowiedział ci o testamencie naszej babki. Tylko ja jestem spadkobiercą z prawem zamieszkiwania w rezydencji. I nawet jeśli ciotka Sulky zrezygnuje z dziedzictwa Summerfieldów, w co zresztą wątpię, j a nigdy się na to nie zgodzę.
Hattie wstała z ławeczki. Czuła się fatalnie. Stali teraz naprzeciw siebie jak wrogowie, gdy jeszcze kilka minut temu trzymali się w objęciach. Zachowałam się jak idiotka, pozwalając się tak całować, pomyślała. Zawsze już będę czuła smak tych ust.
Nagle z ogrodu położonego nad rzeką dało się słyszeć wołanie. Po kamiennych schodach wdrapywał się niemłody robotnik, sapiąc z wysiłku.
- Panie Jay, pan Paul dzwoni - krzyknął. - Mówi, że ma do pana pilną sprawę.
- Dobrze, Willie, już idę. - Jay schwycił Hattie za rękę. - Ty też możesz pójść. Sądzę, że masz z nim sprawy do omówienia.
Ciągnął ją za sobą przez trawnik w stronę niewielkiego kamiennego budynku stojącego między rzeką a jednym z dawnych poletek ryżowych. Hattie musiała biec, aby dotrzymać mu kroku.
- I co teraz? - wydusiła z siebie.
- Plan B, czyli zastosujesz nową strategię, skoro plan A w ewidentny sposób nie wypalił.
- Może zechcesz mi łaskawie wyjaśnić, co rozumiesz pod pojęciem planu A - zaatakowała.
- To chyba zbyteczne, nie sądzisz? - Patrzył na nią z góry i Hattie po raz kolejny pomyślała, że jest w nim coś, czemu trudno się oprzeć.
- Może po prostu chcę cię przekonać, do jakiego stopnia się mylisz - powiedziała miękko.
- Wątpię, czy się mylę. Ale być może to Paul wpadł na pomysł, abyś mnie uwiodła. Wiedział, że kobieta taka jak ty musi mi się spodobać. A teraz przepraszam, ale na mnie czeka rozmówca.
Hattie ogarnęła wściekłość namyśl, że czułe, spontaniczne chwile, jakie niedawno przeżyli, zostały uznane za zaplanowane. Trzy razy pomyśl, ofuknęła się, zanim powiesz, czy zrobisz coś, czego będziesz później żałować. Szanse na bliższy związek z Jayem praktycznie już nie istnieją. Ale mogę też zostawić projekt i wrócić na Florydę, jeśli mamy wkroczyć na ścieżkę wojenną.
W naturze Hattie nie leżało jednak zbyt długie obwinianie się. Toteż nim Jay skończył rozmowę, postanowiła, że sprawę wyjaśni do końca.
Na razie, stłumiwszy emocje, zaczęła rozglądać się po wnętrzu młyna, w którym mieszkał Jay Summerfield. Podziwiała kamienny kominek, stojący tu pewnie od paru wieków. Patrzyła na czarne, skórzane krzesła i wschodni dywan pokrywający kamienną podłogę. Ciężki żelazny żyrandol zwisał z niskiego, belkowanego sufitu. Poza tym uwagę Hattie przykuł stary sejf, którego powierzchnia pokryta była rzeźbą przedstawiającą postacie czerwonych i czarnych żołnierzyków. W rogu pokoju stał oryginalny chippendalowski stół z krzesłami, a na kredensie pysznił się wielki, mosiężny samowar.
Kręte mahoniowe schody wiodły, jak przypuszczała, do sypialni, gdzie wisiał portret Elizabeth. Zastanawiała się, czy znajdujące się tu przedmioty należały do rodziców Jaya. Przypomniała sobie to, co mówił Paul; zginęli oni w katastrofie lotniczej na początku lat siedemdziesiątych, razem z matką Paula.
Nagle jej uwagę przykuła rozmowa, jaką Jay prowadził przez telefon.
- Co powiedział doktor? - Na twarzy Jaya malowało się napięcie. - Jak długo?
Chodzi o babcię, pomyślała Hattie. Jej stan musiał się pogorszyć.
- Dobrze - powiedział, rzucając równocześnie spojrzenie w jej stronę. - Jest tutaj twoja znajoma. A może powinienem powiedzieć: wspólniczka w interesach.
Chcesz z nią porozmawiać?
Paul widocznie odpowiedział twierdząco, ponieważ Jay wyciągnął ku niej słuchawkę.
- Wiesz, którędy wyjść - powiedział. - Ja muszę pójść na górę, żeby się przebrać.
Hattie przywitała Paula niezbyt entuzjastycznie.
- Przyłapał cię, tak? - Paul roześmiał się. - Mogłem się spodziewać, że się tam na niego natkniesz. Zawsze jedzie do Shadows, gdy ma wolny dzień.
Hattie milczała. Nie podobał jej się sposób, w jaki Paul wyrażał się o wysiłku wkładanym przez Jaya w ukochany dom.
- Jesteś tam? - Paul wciąż był rozbawiony. A gdy w odpowiedzi usłyszał mruknięcie, kontynuował: - Szkoda, że Jay już teraz dowiedział się prawdy. He mu powiedziałaś?
- Sporo.
- Nie możesz swobodnie rozmawiać?
Z góry dał się słyszeć szum wody i Hattie nie mogła się powstrzymać od wyobrażenia sobie Jaya Summerfielda nagiego pod prysznicem.
- Mogę.
- Jak zareagował?
- Jest zdecydowanie przeciwny.
- Spodziewałem się tego. Zmieni zdanie, gdy obejrzy szczegółowe projekty. Powiedz... co myślisz o Shadows? Czy jest warte tej całej pracy, jaką trzeba włożyć w realizację naszego projektu?
- Kocham je - odpowiedziała spontanicznie, wspominając pierwsze wrażenie, jakiego doznała na widok posiadłości. Ale nie potrafiłaby powiedzieć Paulowi tak, jak Jayowi, że miała ochotę przytulić dwustuletni, ceglanokamienny dom. - Na razie przeszłam się jedynie w stronę rzeki - dodała - i obejrzałam główny hol.
- Robi wrażenie, prawda? Powiedz mi, gdzie spotkałaś mojego kuzyna?
- Pracował na rusztowaniach, gdy przyjechałam.
-Poczciwy stary Jay. A więc oprowadził cię, racząc swymi romantycznymi opowieściami, dopóki nie dowiedział się, dlaczego właściwie interesuje cię ten dom?
- Tak, mniej więcej. - Hattie czuła wstręt na myśl o tym, co sugerował jej Paul.
W telefonie coś zaszumiało i Hattie odniosła wrażenie, jakby dotarło do niej nie wypowiedziane przypuszczenie Paula: A więc Jay przystawiał się do ciebie. No i co z tego? pomyślała. Mogę być spokojna, to już się nie powtórzy.
- Jay musi wracać do miasta. - Paul zmienił temat. - Frances zapadła w śpiączkę i doktor mówi, że pozostało jej tylko kilka godzin życia. Może jednak obejrzyj dzisiaj resztę posiadłości. Jeśli będziesz miała jakieś pytania, odpowiem ci na nie później. O ile sytuacja nie ulegnie zmianie, myślę, że zdołam wyrwać się na drinka.
Nie mogę być dla niego nieuprzejma, pomyślała Hattie. Nie zasługuje na to. Ale nie mam też zamiaru przekształcić stosunków handlowych w towarzyskie, zwłaszcza gdy Frances Summerfield jest umierająca.
- Potrzebuję czasu, aby sobie wszystko uporządkować. Lepiej zadzwoń później do hotelu.
Na górze Jay zakręcił już wodę i Hattie zastanawiała się, czy usłyszał jej ostatnie słowa. Pewnie pomyśli, że umawiam się na randkę z jego żonatym kuzynem z myślą o osiągnięciu handlowych korzyści.
- Dobrze - powiedział Paul. - O szóstej?
- Tak, powinnam już wrócić do tego czasu. Do widzenia.
Hattie odłożyła słuchawkę. Słyszała kroki Jaya na górze. Wtulona w róg sofy czekała, aż on zejdzie. Cóż z tego, że nie chciał się z nią widzieć? Wysłucha jej części opowieści jeszcze raz, zanim wyrobi sobie o niej fałszywe mniemanie.
Znów zaczęła rozglądać się po pokoju. Fascynował ją; tworzył znakomitą całość. Tak jak Jay, pomyślała. Jay Summerfield był kimś wyjątkowym, mężczyzną, który nie obawiał się sentymentalizmu ani ulegania pokusom. Dlaczego nie spotkałam go w innych okolicznościach, myślała z żalem. Dlaczego los ustawił mnie w tym sporze przeciw niemu?
Jay w końcu zszedł szybkim krokiem na dół. Był gładko uczesany, miał na sobie ciemne spodnie, marynarkę i krawat.
- Wciąż jesteś tutaj? - zapytał oschle. - Chyba już powiedzieliśmy sobie wszystko?
- Niezupełnie. - Hattie wstała z miejsca wytrzymując jego zimne spojrzenie. - Rzeczywiście, pracuję dla Resorts America i moim zadaniem jest opracowanie projektu przekształcenia tej posiadłości - czy ci się to podoba, czy nie. Ale ostateczna decyzja należy właśnie do ciebie. Powinnam była od razu ci to powiedzieć i dlatego teraz cię przepraszam. Ale nie masz prawa mówić, że próbowałam cię uwieść, abyś poparł plany kuzyna. To nie w moim stylu. Wszystko, co powiedziałam o tym domu, wynikało z moich prawdziwych odczuć. A to, co stało się między nami, po prostu się stało.
Patrzył na nią przez chwilę, jakby oceniając szczerość jej słów. W końcu wzruszył ramionami, traktując dalszą dyskusję jako zbyteczną.
- Jeżeli już skończyłaśpowiedział, sięgając równocześnie po kluczyki do samochodu - to mam nadzieję, że mi wybaczysz, ale muszę natychmiast wracać do miasta i domyślasz się, dlaczego. Nie mogę dłużej uczestniczyć w tej miłej pogawędce.
Hattie zaczerwieniła się. Chwilę później patrzyła, jak wyprowadziwszy z garażu srebrzystego jaguara zniknął w tumanie kurzu. Tak bym chciała, aby sprawy potoczyły się inaczej, pomyślała ze smutkiem. Tak bym chciała móc cię naprawdę poznać.
Jedyną odpowiedź stanowił trel ptaka dochodzący spomiędzy gałęzi starego dębu.
Wzywana poczuciem obowiązku, Hattie ruszyła z powrotem przez trawnik. Magnetofon Jaya wciąż stał na podłodze w głównym holu. Kierując się nagłym impulsem wcisnęła klawisz i po chwili rozległy się łagodne dźwięki muzyki odbijające się echem po pustych, wysokich salach Po chwili wzięła się w garść i zaczęła robić notatki na temat materiałów potrzebnych do odnowy domu. Podłoga w sali balowej była w jeszcze gorszym stanie, niż się spodziewała. Potrzebny był nowy dach, przeprowadzenie instalacji elektrycznej, naprawa urządzeń hydraulicznych, a także instalacji grzewczych i wentylacji. W tym celu trzeba będzie usunąć boazerię, myślała. Należało również urządzić nowe toalety i znaleźć miejsce na kuchnię dostatecznie obszerną, aby przygotowywać w niej potrawy na duże przyjęcia. Dawna kuchnia, jak opowiadał jej Paul, mieściła się w przybudówce, która spłonęła przed czterdziestu laty. Hattie doszła do wniosku, że teraz w tym celu najlepiej będzie wyremontować suterenę.
Oczywiście po remoncie potrzebne będą fundusze na urządzenie wnętrz. W tej dziedzinie Charley nie szedł na żadne kompromisy. Jay ma rację, pomyślała Hattie przemierzając dom, trzeba prawdziwej fortuny, aby to miejsce przywrócić do stanu dawnej świetności.
Hattie kierowała się rozsądkiem i zmysłem praktycznym, notując wszelkie uwagi na temat remontu, ale sercem buntowała się przeciw wprowadzeniu zamierzonych zmian. To po prostu dom, pomyślała, i widzę go tak, jak Jay; „nadaje się akurat dla małżeństwa z dziećmi”.
Dobrze by było mieszkać tutaj z ukochanym mężczyzną, kochać się z nim, mieć dzieci... Szaleństwo, pomyślała, zatrzaskując tym samym drzwi fantazji.
Nie pozostawało jej nic innego, jak wyjść na dwór i przespacerować się po całym terenie. Musi znaleźć najlepsze miejsce na kompleks wypoczynkowy.
Kilka godzin później wyczerpana i podrapana znalazła się znowu w pokoju hotelowym. Kiedy o umówionej godzinie zadzwonił Paul, nie podniosła słuchawki. I dopiero następnego ranka dowiedziała się, że Frances Summerfield umarła.
Zawstydzona, że nie odpowiedziała na jego telefon, Hattie przekazała Paulowi swe kondolencje, gdy nazajutrz rano zadzwonił do niej ponownie.
- Pamiętasz o czym rozmawialiśmy ostatnio?
- przypomniał.
Pogrzeb miał się odbyć za dwa dni w kościele Summerfieldów.
- Obrządek zostanie dopełniony w zrujnowanej świątyni, taka była jej wola. Zostanie pochowana pośród swoich przodków. Niektóre groby Summerfieldów pochodzą z osiemnastego wieku.
- W ruinach? Przeszłam chyba przez całą posiadłość, ale niczego takiego nie zauważyłam.
- Stary kościół graniczy z Shadows, ale stoi na terenie należącym do państwa. To tylko romantyczna kupa cegieł, ale przeżyła kawał historii. Kościół dwukrotnie był spalony. Zresztą, może zechcesz przyjechać w czwartek? Sama zobaczysz, jak to wygląda.
- Przyjść na pogrzeb?
- Miałabyś okazję, aby ujrzeć resztę rodziny.
Pomysł pojawienia się na pogrzebie Franceś wydawał jej się wysoce niewłaściwy, ale jednak następne dwa dni i tak musiała spędzić w Charlestonie, aby uporządkować materiały dotyczące projektu. Wstępny projekt miał być przedstawiony Charleyowi, a w przypadku jego akceptacji należało rozpocząć szczegółowe prace.
Nie wrócę tu, zdecydowała, gdy nieco później przeglądała plany Paula, siedząc nad kawą i rogalikami. Paul myli się zasadniczo, jeśli sądzi, że wszystkie zmiany można przeprowadzić w ciągu kilku tygodni. A jak znam Jaya, nie pozwoli mi drugi raz nawet zbliżyć się do Shadows.
Ostatecznie jednak nie odrzuciła zaproszenia Paula. Ponowił je, gdy spotkali się przelotnie w środowe popołudnie. W czwartek, jadąc przez Ashley River Road, próbowała wyperswadować sobie ten niepotrzebny gest. Ale nie potrafiła. Chciała zobaczyć Jaya po raz ostatni, bardziej, niż zależało jej na zachowaniu pozorów.
Spóźniona o kilka minut zaparkowała samochód, mając nadzieję, że nikt nie zauważy jej przybycia. Zrujnowany kościółek, przysłonięty częściowo dzikim winem, wznosił się pomiędzy dębami z dumą, tak charakterystyczną dla wszystkiego, co wiązało się z tą plantacją. W porosłej trawą nawie zgromadziło się około czterdziestu osób, aby oddać ostatni hołd właścicielce Shadows. I nawet, jeśli nie ogarniał ich przesadny smutek, to stali jednak w postawie pełnej szacunku, słuchając pastora czytającego fragmenty z Biblii. Jedyny akompaniament muzyczny stanowił szum gałęzi poruszanych wiatrem i świergot ptaków. Hattie zachwycał spokój tego miejsca, z którym harmonizowały czytane przez pastora wiersze z Księgi Eklezjastesa.
Stała z tyłu, nie zdejmując ciemnych okularów. Z tego miejsca dokładnie widziała Paula i smukłą, znakomicie uczesaną blondynkę u jego boku. Musiała za to wyciągnąć szyję, aby dojrzeć Jaya. Ubrany w ciemny garnitur, stał pomiędzy starszą kobietą, zapewne ciotką, a szczupłą, ciemnowłosą dziewczyną. To jego kuzynka Mariah, domyśliła się Hattie. Ciekawe, dlaczego nie szuka pociechy u własnego brata. W tej chwili Mariah spojrzała na Jaya, a on otoczył ją ramieniem i uścisnął. Nic dziwnego, że w takiej chwili chce być blisko niego, pomyślała. Jay ma w sobie tyle ciepła i czułości, jest taki dobry.
Wkrótce potem żałobnicy ruszyli w stronę grobu. I gdy cała ceremonia zbliżała się już ku końcowi, niespodziewanie Jay spostrzegł obecność Hattie. Poczuła, że robi jej się na przemian zimno i gorąco, gdy oderwał się od reszty rodziny i skierował w jej stronę.
- Przypuszczam, że to Paul wpadł na pomysł, abyś tu przyszła - zaczął bez żadnego wstępu. Wzrok miał nieodgadniony.
- Jestem już spakowana i wracam dziś na Florydę.
- Starała się mówić normalnym tonem. - Wierz mi, współczuję ci z powodu śmierci twojej babci.
Czy nie rozumiesz, że jestem tu, bo musiałam cię jeszcze zobaczyć? dodała w myśli. Tego przecież pragnęliby Aynsley i Elizabeth.
- Nadszedł jej czas - odezwał się w końcu Jay, bezbłędnie wyrażając myśli Hattie sprzed kilku minut.
- Radzę ci, żebyś nie wracała do Shadows jako przedstawicielka swojej firmy. Ale jeśli jednak chciałabyś obejrzeć portret, o którym rozmawialiśmy... i moją sypialnię w młynie... to chętnie cię tam ulokuję.
Rozdział 4
Miesiąc później na wspomnienie obraźliwej propozycji, jaką złożył jej Jay, na policzkach Hattie wciąż pojawiał się rumieniec. Spacerowała boso po plaży na Marco Island. Niech mnie diabli, dlaczego nie mogę o nim zapomnieć? myślała uskakując przed napływającą falą.
Chociaż całą duszą angażowała się w pracę nad nowym projektem, nie potrafiła przestać myśleć o Jayu. Wspominała jego wargi, oczy i arystokratyczne maniery. I zawsze nachodziło ją wspomnienie ciętej odprawy, jakiej jej udzielił.
Nawet podczas ostatniego spotkania w kościele musiał widzieć, jak bardzo mi się podoba, pomyślała ze smutkiem, podnosząc muszelkę i wrzucając ją do wody. Prawdopodobnie wiedział, jak chętnie skorzystałabym z jego propozycji.
To już i tak nie miało znaczenia. Marzenia Paula o kompleksie wypoczynkowym w Summerfield Shadows stały się nierealne, zanim w ogóle spróbowano je urzeczywistnić. A Jay Summerfield ze swoimi siwiejącymi włosami i nienagannymi manierami nie jest przeznaczony dla niej. Hattie nie miała więc zamiaru w najbliższym czasie odwiedzać Charlestonu. Ale tam było tak dobrze, pomyślała. Całe życie spędziłam w podróży, a tam miałam wrażenie, że przyjeżdżam do domu.
Gdy dotarła do biura, natrafiła na Russa Warrena, nadzorcę budowlanego.
- Niektóre materiały przyjechały uszkodzone - poinformował ją. - Rozmawiałem z Charleyem, dałem mu o tym znać. Aha, prosił, żebyś się z nim skontaktowała. Zdaje się, że znów chodzi o ten projekt w Charlestonie.
O wilku mowa, pomyślała Hattie i szybko wykręciła numer Charleya.
- Chcę, żebyś na kilka dni przekazała projekt w Marco Russowi, dopóki Jeff tam nie przyjedzie.
Potrzebuję cię jak najszybciej w Charlestonie. Mamy opracować bardziej szczegółowy projekt modernizacji Shadows. Zdaje się, że Ashe namówił kuzyna, aby przynajmniej zastanowił się nad naszą propozycją.
Hattie milczała przez chwilę. Zaledwie kilka minut wcześniej była pewna, że nigdy już nie ujrzy Jaya Summerfielda. A teraz okazuje się, że ma jechać prosto do niego.
- Jesteś tam? Podejrzewam, że musisz być zdziwiona tą wiadomością.
- Delikatnie to określasz. Ale nie wierzę, by Jay Summerfield poważnie potraktował naszą ofertę. Naszą czy czyjąkolwiek.
- Znasz go lepiej niż ja - roześmiał się Charley. - Pewnie masz rację. Jay postawił pewne warunki dotyczące naszego projektu. Masz to z nim omówić w poniedziałek w jego biurze. I może cię to zainteresuje... Jay nalega, żebyś właśnie ty z nim rozmawiała. Chyba nieźle dałaś mu się we znaki.
Hattie roześmiała się. Charley znał ją tak dobrze! Ogarnęło ją podniecenie.
- Podejrzewam, że przyzwyczaił się wyładowywać na mnie gniew i trudno byłoby mu urobić sobie inną osobę.
Rozmowa skoncentrowała się na szczegółach związanych z wyjazdem Hattie do Charlestonu i realizacją projektu na Marco Island.
- Wiem, że uważasz Shadows za stracone dla nas - powiedział Charley na zakończenie. - Ale nie zgadzam się z tobą. Coś mi mówi, że to będzie jeden z naszych największych sukcesów. Idź na ustępstwa, jeśli nie zaakceptują projektu w całości. Zrób, co w twojej mocy, aby dogadać się z Summerfieldami.
Hattie przypominała sobie te słowa w poniedziałkowe popołudnie, gdy zbliżała się do biura Jaya, położonego w zabytkowej dzielnicy Charlestonu. Jego firma Historyczne Posiadłości mieściła się w szarym, trzypiętrowym budynku. W recepcji nie spotkała nikogo, usiadła więc na czarnej skórzanej kanapie, aby zebrać myśli. Nie była pewna, czy jest gotowa na spotkanie z Jayem.
Chwilę później on sam zszedł po schodach, niosąc pod pachą rulon projektów.
- Ach, jesteś już - powitał ją. - Wcześnie przyjechałaś.
- Nie miałam nic innego do roboty. - Hattie próbowała się uśmiechnąć.
Wzruszył ramionami, jakby nie dowierzał jej słowom.
- Właśnie miałem zanieść te plany klientowi - odezwał się w końcu. - Ale to może zaczekać. Pójdziemy na górę do mojego gabinetu.
Wskazał jej drogę. Hattie otarła się o niego, wchodząc po wąskich schodach. Kontakt ten, wydawałoby się tak nieistotny, sprawił, że ugięły się pod nią kolana.
Zapach Jaya, ciepło skóry, gdy musnęła ręką jego dłoń, wspomnienie wszystkiego, co wydarzyło się między nimi dawniej, spowodowało, że zakręciło się jej w głowie. Niemożliwe, żeby on nie dostrzegał, co się z nią dzieje, pomyślała, choć po Jayu nie było znać żadnej reakcji.
- Napijesz się herbaty? - spytał, gdy dotarli do biura na trzecim piętrze, a kiedy kiwnęła głową, podniósł słuchawkę i przez chwilę rozmawiał z sekretarką rezydującą piętro niżej. - Earl grey - dorzucił i odłożył słuchawkę.
Hattie rozejrzała się po pokoju; mahoniowe biurko, stosy książek i slajdów. Ciężki kawaleryjski pałasz wiszący na ścianie podkreślał klasę, styl i pańskość.
Otrząsnęła się. Przyjechałaś tu w interesach, powiedziała sobie. Charley wspominał o jakichś warunkach. Trzeba się dowiedzieć, o co dokładnie chodzi. Trudno jednak było jej zachować spokój, gdy Jay usiadł obok i położył rękę na oparciu kanapy. Najwyraźniej czekał, aż Hattie odezwie się pierwsza.
- Panie Summerfield - zaczęła w końcu oficjalnym tonem - muszę przyznać, że jestem zdumiona, iż zgodził się pan zapoznać z propozycją dotyczącą Shadows. Po naszym ostatnim spotkaniu... - przerwała, przypominając sobie pewnie po raz setny, jakich słów wtedy użył.
- A więc... dziś nasze rozmowy handlowe nie będą poprzedzone romantycznym wstępem? - zapytał, a w jego tonie dała się słyszeć sarkastyczna nuta. - To chyba prawda, co się mówi o mieszkańcach Florydy - że stali się tak zuchwali, jak większość Jankesów. Ale wcześniej w kontakcie z tobą nie odniosłem takiego wrażenia.
- Może więc odniósł pan mylne wrażenie - zareplikowała spiesznie, pragnąc skierować rozmowę na bezpieczniejsze tory. - Byłabym wdzięczna, gdybyśmy zapomnieli o naszym poprzednim spotkaniu i zajęli się sprawą, dla której zostałam tu dziś wezwana. Charley wspominał o pewnych warunkach związanych z rozpatrzeniem przez pana naszego projektu.
- Zgadza się. Dotyczą one osobiście pani, panno Lawford, czy też Hattie, jak kiedyś proponowałaś, abym cię nazywał. Ale zapomnieć? Wątpię, czy ci się to udało. Mnie zresztą też nie.
Hattie zarumieniła się, a w tym momencie weszła sekretarka, niosąc herbatę w biało-błękitnym chińskim dzbanku na srebrnej tacy. Hattie miała nadzieję, że mile wyglądająca, starsza kobieta policzy ten rumieniec na karb zmęczenia wywołanego wspinaczką po stromych schodach.
Jay podziękował i nalał herbatę do filiżanek takim ruchem, jakby spożywanie podwieczorku podanego na srebrnej tacy było dla niego rzeczą codzienną. Pewnie tak właśnie jest, pomyślała Hattie.
- Dobrze - mruknął, sadowiąc się ponownie.
- Wracajmy do interesów. Powiedziałem kuzynowi, że pozwolę, abyś przeprowadziła pełną ocenę posiadłości. Możesz tam spędzić tyle czasu, ile potrzebujesz, żeby zweryfikować plany, które on przedstawił i przygotujesz szczegółowy raport. Zgodziłem się nawet na poważne rozpatrzenie projektu, o ile odwdzięczysz się w sposób, jaki zaproponuję.
Hattie spojrzała zdumiona i uchwyciła wyraz satysfakcji w jego oczach.
- Odwdzięczę się - Nie wyciągaj od razu pochopnych wniosków.
- - Leciutki uśmiech na jego wargach zdradzał rozbawienie. - I nie uważaj tego za jakąkolwiek obietnice z mojej strony. Raczej nie przypuszczam, abym mógł zmienić zdanie, nawet jeśli Paul ma rację i twoja firma dysponuje lepszymi środkami niż ja, aby uratować Shadows.
- A więc dlaczego...
- Wysłuchaj mnie.
- Dobrze. - Hattie założyła ręce na kolanach, czekając na dalszy ciąg.
- Będę uczciwy i dokładnie przeanalizuję wasz projekt. Ale w zamian musisz mi dać szansę przekonania cię o słuszności mojego stanowiska.
- Masz na myśli zachowanie Shadows jako prywatnego domu, nawet jeśli brak ci środków, by przeprowadzić niezbędny remont?
- Wolałbym nie roztrząsać teraz tej kwestii.
- Co to jest właściwie za warunek? Jakie ma znaczenie, co ja o tym wszystkim myślę? Jestem przecież dla ciebie obcym człowiekiem.
- Wydawało mi się, że tę sprawę już kiedyś wyjaśniliśmy, Hattie - powiedział łagodnie i tym razem w jego głosie nie słychać było sarkazmu.
- Co masz na myśli?
- To, że może nie jesteś mi tak zupełnie obca. Pozwól, że coś wyjaśnię. Charleston nie przypomina New Jersey ani Florydy, ani żadnego z tych miejsc, gdzie twoja firma realizowała swoje projekty. Tutejsze stare rody są dumne ze swego pochodzenia. Ta duma rozciąga się na historyczne budowle, które są świadkiem naszej przeszłości. Obecnie wmieście istnieją dwa przeciwne sobie obozy... zachowawcza stara gwardia, którą ci właśnie opisałem i „postępowa” większość, - która marzy o przekształceniu najbardziej uroczych pamiątek w obiekty przynoszące konkretny zysk. Ja jestem realistą. Wolałbym przekazać stary dom uczciwym ludziom, czy nawet jakiejś instytucji, niż patrzeć, jak rozpada się w gruzy. Bądź co bądź często pośredniczę w sprzedaży takich domów. Ale nigdy mnie nie przekonasz, że nie jest tragedią, jeśli takie miejsce jak Shadows bezpowrotnie opuszcza rodzinę. - Jay zamilkł i siedział bez słowa, patrząc na Hattie.
- Chyba rozumiem - odezwała się. - Ale wciąż nie wiem, dlaczego moja opinia ma jakiekolwiek znaczenie.
- Powiedzmy, że wyczułem w tobie ciche zrozumienie dla mojej sytuacji. Chyba miałem nadzieję, że gdy ktoś taki jak ty, wrażliwy, wykształcony i zaangażowany w sprawę zrozumie mój punkt widzenia, to tym samym zada cios mojemu staromodnemu podejściu. I może nawet uda mi się uaktualnić wiele rzeczy, które są dla mnie ważne.
Hattie zdawała sobie sprawę ze znaczenia tych słów. Ale nie były one do końca zrozumiałe. Coś zostało też nie dopowiedziane, czuła to. Czy wezwał mnie do Charlestonu, bo chciał się ze mną zobaczyć? zastanawiała się. Czy budził się czasem w nocy, jak ja i wspominał, jak tańczyliśmy naprzeciw lustra, niczym para kochanków?
- A więc, Hattie? - Jay patrzył na nią uważnie.
- Robimy interes?
Muszę tym razem być zupełnie uczciwa albo stracę ostatnią szansę, jaka mi jeszcze pozostała, pomyślała.
- Charley Daniels, prezes Resorts America, kazał mi iść na ustępstwa, jeśli to będzie konieczne, o ile nie naruszą one istoty projektu - wyznała. - Ma nadzieję, że dojdzie do porozumienia z tobą i twoją rodziną.
- Więc będziesz działać zgodnie z jego poleceniem i powiesz: tak?
- Powiem: tak. Ale nie dlatego, że Charley mi kazał.
- Czy mogłabyś mi więc zdradzić prawdziwy powód swojej decyzji? - poprosił cicho.
- Nie próbuję uniknąć odpowiedzi. Ale moje powody nie są ani trochę bardziej logiczne niż twoje. Chyba po prostu na to właśnie mam ochotę.
- Dobrze. A więc zgoda... będziemy próbowali nawzajem się inspirować - uśmiechnął się i wyciągnął rękę, aby uścisnąć jej dłoń. Po chwili wrócił do normalnego, przyjacielskiego tonu. - Mogę zapalić?
- spytał, szukając papierosów po kieszeniach.
A więc znów zaczął palić, pewnie podczas długich nocy, o których dopiero co myślała. Podobały jej się opanowane, łagodne ruchy jego rąk.
- Jeśli nie masz nic przeciwko, Hattie, chciałbym, abyś już dzisiaj przystąpiła do realizacji swojej części naszej umowy. O siódmej zaczyna się posiedzenie Komitetu Odnowy Historycznej, któremu przewodniczę. Chcę, żebyś tam ze mną poszła.
Hattie starannie przygotowała się na tę okazję. Najpierw wykąpała się, potem wtarła w skórę swój ulubiony balsam z aloesu i skropiła się perfumami. Włożyła cienkie wełniane spodnie, turkusową jedwabną bluzkę i ciężki srebrny pas. Jej szare oczy patrzyły z rozmarzeniem, gdy wsuwała maleńkie srebrne kolczyki i ściągnęła loki w luźny kok. Nie mam zamiaru udawać przed samą sobą, pomyślała, chcę wyglądać jak najlepiej właśnie dla niego, nawet jeśli okaże się, że będzie to tylko oficjalne spotkanie.
Zupełnie jednak na to nie wyglądało, kiedy parę minut później spotkała sie z Jayem na rogu ulicy. Przeciwnie, czuła się jak kobieta idąca na spotkanie z kochankiem. Podniecające uczucie nie minęło, gdy weszli do holu budynku, w którym miało się odbyć zebranie. Hattie czuła się dumna i szczęśliwa, gdy Jay przedstawił ją kilku swoim znajomym - członkom Komitetu. Kiedy zebranie wreszcie się rozpoczęło, Hattie usiadła w tylnym rzędzie i starała się skupić uwagę na omawianych zagadnieniach. Dotyczyły one projektu przebudowy kilku starych domów na Queen Street. Projekt ten stwarzał pewne zagrożenie dla historycznej dzielnicy. Jeśli miał zostać zaakceptowany, należało ściśle określić granice przebudowy. Hattie była pewna, że zostanie jednak odrzucony. Toteż ze zdumieniem wysłuchała opinii Jaya, który opowiedział się za udzieleniem wstępnej aprobaty i przygotowaniem szczegółowych planów.
On rzeczywiście jest realistą, jak to określił, pomyślała. Chociaż z Shadows to zupełnie inna historia. To jego dom, więc reaguje emocjonalnie.
Hattie podobał się sposób, w jaki Jay prowadził obrady. Nawet o wyjątkowo spornych kwestiach dyskutował spokojnie i z cierpliwością. To chyba prawda, co się mówi o charlestończykach, pomyślała, ich słynne dobre wychowanie jest im przekazywane w genach.
- I jak? - zapytał Jay, podchodząc do niej po zakończonym zebraniu. - Co o tym sądzisz? Nie, nie odpowiadaj teraz. Powiesz mi przy drinku.
Podeszli do jaguara zaparkowanego z tyłu budynku. Jay z gracją otworzył przed nią drzwi i Hattie opadła na wygodny, skórzany fotel. Sadowiąc się za kierownicą, Jay rzucił jej zagadkowe spojrzenie. Po chwili włączył silnik i wyjechał z parkingu, kierując się w stronę Meeting Street.
Siedząc przy Jayu, Hattie poddała się urokowi, jaki z niego emanował. Zapach płynu po goleniu, męskiego ciała i tytoniu mieszały się, pobudzając jej zmysły. Mogłaby tak jechać godzinami. Zbyt szybko skręcili w wąską aleję i zaparkowali za solidnym budynkiem z cegły.
- Razem z kilkorgiem przyjaciół włożyłem pieniądze w odnowę tego miejsca - powiedział cicho Jay.
- To tawerna pochodząca jeszcze z czasów wojny o niepodległość. W dziewiętnastym wieku urządzono tu teatr i dom sportu. Ostatnio służył jako magazyn.
Gdy weszli do środka, Jay dodał, że na parterze mieści się restauracja. Ceglane, pokryte tkaniną ściany, antyczne kredensy stwarzały czarującą atmosferę. Hattie wyraziła swój podziw.
- Dziękuję. - Jay uśmiechnął się i wziąwszy ją za rękę poprowadził po szerokich, dębowych schodach.
-Ale właściwie nic jeszcze nie widziałaś. Przywróciliśmy tawernie jej dawny wygląd i urządziliśmy w niej prywatny klub.
To, co Jay nazywał tawerną, miało zupełnie inny charakter niż restauracja na dole. Eleganckie, choć skromne, wnętrze tchnęło duchem przeszłości. Stały tu teraz stoły nakryte do kolacji, ale Hattie natychmiast pomyślała, że można by tu urządzać bale i wspomniała taniec z Jayem w Shadows.
- Wspaniałe wnętrze, prawda? - zapytał Jay i Hattie po raz kolejny odniosła wrażenie, jakby czytał w jej myślach. - Staraliśmy się, aby wyglądało tak, jak wówczas, gdy podejmowano Washingtona w 1791 roku. W 1825, kiedy La Fayette powrócił do Charlestonu jako gość honorowy, wzniesiono tu piętnaście toastów, a każdemu towarzyszył salut armatni. Mój praprapradziadek pisał o tym wydarzeniu. Można powiedzieć, że ta sala to część historii Charlestonu.
W głosie Jaya, choć mówił cicho, brzmiały duma i satysfakcja z dobrze wykonanej pracy. Hattie wspomniała, co Charley mówił jej o Jayu i ludziach mu podobnych, działających jako strażnicy historii zmyślą o przyszłych pokoleniach. W głębi duszy całkowicie godziła się z taką postawą.
Ale nie mogłaby wyrazić tego głośno, zabrzmiałoby to jakby mówiąc tak, miała jakiś inny, ukryty cel. Bez słowa dała się poprowadzić do miejsca, które w teatralnych czasach tawerny służyło jako scena, a teraz urządzono tu świetlicę dla członków klubu. Jay poznał ją ze swymi przyjaciółmi, charlestońską elitą, jak zgadywała.
Hattie usiadła na jednej z beżowych kanap i zaczęła rozglądać się po wnętrzu.
- Niezłe, co? - zagadnęła ją młoda kobieta o czarnych kręconych włosach, której wzrok bez ustanku podążał za Jayem. - To najbardziej elitarny klub w mieście. Trzeba być kimś, aby do niego należeć.
- Odpowiednie pochodzenie też może mieć znaczenie - dorzucił jej towarzysz. - Jay musiał ci wspominać, że kiedyś był tu teatr. Zarażeni jesteśmy jego bakcylem i czasem musimy być gotowi do odegrania jakiejś roli. „Nawet jeśli cierpisz wzloty i upadki nieokiełznanej fortuny, jeśli twej publiczności nie będzie się to podobać, wstaw innego komedianta z kompanii”.
- Albo postąp tak, jak Hamlet radził Ofelii - wyszeptał Jay podając Hattie drinka.
- Idź do klasztoru? - spytała, a w brązowych oczach wyczytała aprobatę, że odgadła jego myśl.
- Rozmowa zeszła na sprawy polityczne. Hattie i Jay sączyli drinki, rzadko się odzywając. W końcu Jay odstawił szklankę.
- Chodź - powiedział. - Pokażę ci taki widok na miasto, jakiego nie zapomnisz.
Weszli na trzecie piętro, a stamtąd na płaską platformę dachu. Noc była piękna i pogodna. Miasto, widziane z góry, sprawiało wrażenie niewielkiego i starego, tak, jak je odebrała przejeżdżając jego ulicami po raz pierwszy.
- Och, Jay. - Zbliżyła się do krawędzi dachu. - Tu jest cudownie.
- Ostrożnie - ostrzegł. - Nie ma balustrady. Pozwól... przytrzymam cię.
Chwilę później otoczyły ją mocne ramiona i Hattie przestała myśleć o historii i architekturze. Czuła jego usta w swoich włosach i mocne ciało coraz bliżej swojego.
- Hattie, Hattie - wyszeptał, tuląc ją. - Naprawdę sądziłaś, że mogę o tobie zapomnieć?
Rozdział 5
Pod wpływem dotyku jego rąk czuła, że płonie, że ogień rozpala jej żyły. Drżała z rozkoszy, każdą komórką swego ciała pragnęła, aby dotknął jej znowu.
- Ja też nie mogłam ciebie zapomnieć - wyznała, zwracając ku niemu twarz. - Choć Bóg wie, że próbowałam...
Nie usłyszała odpowiedzi, bo w tym momencie zbliżył usta do jej warg, łącząc się z nią w gorącym pocałunku. Przytuliła się do niego mocniej i zanurzyła dłonie w gęstych siwiejących włosach, które tak bardzo jej się podobały.
- Jay - wyszeptała, gdy wreszcie mogła złapać oddech. - Nie wiesz, jak często... leżałam nie śpiąc i wyobrażałam sobie tę chwilę.
- Wiem. - Jego głos drżał. - Ze mną było tak samo. Nic nie mów. Chcę cię po prostu czuć.
Po chwili jego ręce były już pod jej bluzką i dotarły do pełnych piersi. Czuję się tak, pomyślała Hattie, jakbym marzyła o nim od wieków. Pragnę go tak bardzo, że mogłabym umrzeć.
W tym momencie od strony wejścia na dach rozległ się zimny kobiecy głos:
- Jay, jesteś tam? Tracey Cameron widziała, jak wchodziłeś tu ze swoim gościem.
Serce Hattie zamarło, a Jay zastygł bez ruchu, po czym odsunął się od niej i starł z ust szminkę. Tracey Cameron to ta czarnowłosa dziewczyna, która ze mną rozmawiała, pomyślała Hattie. Ale kim jest ta kobieta o tak władczym głosie? Kimś, kto ma prawo wpaść w złość, jeśli znajdzie mnie w jego ramionach? Pośpiesznie poprawiła bluzkę.
- Jesteśmy tutaj, Lorelei - powiedział Jay zwykłym tonem, choć Hattie uchwyciła w nim pewną oschłość.
- Mogłeś przynajmniej wziąć latarkę, mój drogi.
- Kobieta roześmiała się, ale w jej głosie brzmiało niezadowolenie. Skierowała się w ich stronę.
Chociaż brakowało dobrego oświetlenia, Hattie zdołała dojrzeć, że jest to prawdziwa piękność; szczupła, z klasycznymi rysami i długimi do ramion blond włosami. Było w niej też coś znajomego. Hattie zastanowiła się i nagle przypomniała sobie, że widziała ją już na pogrzebie Frances. To była żona Paula, kobieta, którą Jay prosił niegdyś o rękę.
- Hattie, to żona mojego kuzyna, Lorelei Ashe - Jay potwierdził te przypuszczenia dokonując prezentami.
- Lor, to Hattie Lawford, architekt z Resorts America, która, jak ma nadzieję twój mąż, przekona mnie do sprzedaży Shadows.
- Tak... - Lorelei wykrzywiła usta w uśmiechu.
- Widzę, że już coś osiągnęła - dodała spoglądając na Hattie.
Jay nie odezwał się, zapalając papierosa.
- Jay robił właśnie co w jego mocy, aby przekonać mnie do przejścia na jego stronę - stwierdziła Hattie poirytowana, że żona Paula nie uznała za stosowne choćby skinąć jej głową na powitanie. Miała nadzieję, że Jay nie potraktuje tej uwagi zbyt serio.
- Na twoim miejscu byłabym ostrożna - Lorelei po - raz pierwszy zwróciła się bezpośrednio do Hattie. - Jay potrafi być bardzo przekonywający.
Przez kilka chwil toczyła się niezręczna rozmowa. Jay prawie się nie odzywał. Sprawiał wrażenie zniecierpliwionego, najwyraźniej chciał jak najszybciej zejść na dół i dołączyć do reszty towarzystwa. Jeśli chodzi o Hattie, to mogła jedynie stawiać sobie kolejne pytania co do zaistniałej sytuacji. W każdym razie, jak przyznała szczerze przed samą sobą, szanse na to, aby polubiła Lorelei, raczej nie istniały. Wydawało się to nieprawdopodobne, ale jednak zamężna Lorelei najwyraźniej była zazdrosna o swą dawną miłość. A w tej chwili robi, co może, aby zepsuć nam wieczór, doszła do wniosku Hattie, obserwując równocześnie twarz Jaya. Teraz już nie byłby w nastroju, aby się kochać. Ale, jeśli jego zachowanie mogło służyć za wskazówkę, Lorelei niczego nie zyskała, przerywając im to sam na sam.
- Wracajmy do środka - powiedział gwałtownie Jay i wyrzucił papierosa zaledwie po kilku zaciągnięciach się. - Skoro Paul tu jest, chcę z nim zamienić parę słów.
Rozmowa z kuzynem zajęła mu niecałą minutę, po czym szybko się pożegnali. Hattie uchwyciła spojrzenie Paula i odniosła wrażenie, jakby on dokładnie wiedział, co wydarzyło się między nią a Jayem na dachu.
- Niezależnie od tego, jak bardzo się różnimy w poglądach, muszę przyznać, że Paul jest znakomitym architektem - zauważył Jay, kiedy wsiadali do samochodu. Te ciche słowa zdumiały Hattie. Stosunki między Jayem, Paulem i jego żoną wydawały jej się coraz bardziej skomplikowane.
Jechali dalej w milczeniu, pogrążeni we własnych myślach. Po kilku minutach Jay zaparkował przy krawężniku naprzeciw zajazdu, w którym zatrzymała się Hattie.
- To była dla mnie wielka przyjemność - stwierdził. - Nie będę pytać, czy cię przekonałem. Na to trzeba więcej czasu.
Zabrzmiało to tak, jakby ich współdziałanie było sprawą przesądzoną. A więc nie myśli o tym, co wydarzyło się na dachu, Hattie poczuła rozczarowanie. Liczyła na pocałunek na dobranoc.
- Dałeś mi wiele do myślenia - odpowiedziała.
- Mam nadzieję.
- A więc dobranoc. I dziękuję.
Pochylił się, aby otworzyć jej drzwi samochodu i nagle położył rękę na jej ramieniu.
- Nic z tego nie wyjdzie, prawda?
- Z czego? - spytała miękko.
- Z tego, żebyśmy zostali przyjaciółmi. A może czymś więcej... Przynajmniej dopóki będziesz pracowała w Shadows i stosowała się do naszej umowy. Jest zbyt wiele komplikacji.
Tylko dlatego, że Lorelei widziała nas i pewnie zacznie plotkować, pomyślała Hattie. Niestety, rozumiała, jakie to może stworzyć problemy. Jak to będzie wyglądało, jeśli Jay zdecyduje się sprzedać Shadows? Ludzie już zawsze będą myśleć, że dobiłam z nim targu w łóżku. O n zresztą też tak może myśleć. A to jest ostatnia rzecz, jakiej bym sobie życzyła. Czekał wciąż na odpowiedź, więc skinęła niepewnie głową. Po chwili Jay wyjął z portfela wizytówkę.
- Chciałbym, żebyś skontaktowała się z moją znajomą - powiedział. - Tatę Marlowe jest szefową personelu w Towarzystwie Ochrony Zabytków. Nie mogła dziś przyjść na zebranie. Sądzę, że łatwo nawiążesz z nią kontakt, a ona może ci naświetlić sprawę ochrony i przebudowy historycznych obiektów w tym mieście.
Następnego ranka, popijając znakomitą czarną kawę na dziedzińcu zajazdu, Hattie rozmyślała o wydarzeniach poprzedniego dnia. Zastanawiała się, jak ułożyłyby się stosunki między nią a Jayem, gdyby teraz opowiedziała się przeciwko zmianom w Shadows. Czy powtórzyłoby się to, co miało miejsce na dachu? Czy zostaliby kochankami?
Poprzedniej nocy, w ramionach Jaya, takie zakończenie wydawało jej się nieuniknione. Tego zresztą pragnęła i wtedy, i teraz. Pomyślała, że Jay jest człowiekiem, w którym bardzo łatwo byłoby się zakochać.
No cóż, nie mogę zaniedbywać obowiązków tylko dlatego, że wolałabym z nim współpracować, pomyślała, dopijając kawę. A nawet dlatego, że w głębi serca bardzo tego pragnę. Mam pracę do wykonania.
Ale miała też do wypełnienia swoją część umowy, jaką wczoraj z nim zawarła. Wróciła do pokoju, wykręciła numer Tatę Marlowe i umówiła się z nią na lunch.
Hattie wyłowiła wzrokiem jasnowłosą przyjaciółkę Jaya w chwili, gdy ta wchodziła do niewielkiego baru na King Street.
- Ty musisz być Hattie. - Tatę wyciągnęła ku niej rękę. - Jay mi ciebie opisał: „włosy koloru miodu i wielkie szare oczy”.
- A ty jesteś Tatę. - Hattie nie mogła powstrzymać się od uśmiechu, słysząc tę charakterystykę. - I co - powinnam teraz zrobić? Chyba zarumienić się i spuścić wzrok?
- Nie musisz. - Tatę roześmiała się. - Jak ci się tu podoba? To jedno z moich ulubionych miejsc.
Hattie zgodziła się, że przytulne stoliki, jasne nakrycia i rozwieszone na ścianach plakaty sprawiają przyjemne wrażenie. Kuszące wyglądem wypieki wystawione w szklanej gablocie zdecydowanie zyskały jej uznanie. A ponieważ zbliżała się właśnie godzina lunchu, złożyły szybko zamówienie i usiadły, aby porozmawiać.
Początkowo rozmowa skoncentrowała się na temacie zasugerowanym poprzedniego dnia przez Jaya. Tatę opowiadała o ochronie zabytków; widać było, że lubi swoją pracę. Zależało jej na sprawie ochrony, chociaż przyznawała, że czasem staje po stronie tych, którzy dążą do przemian.
- Większość naszych członków jest przeciwna jakimkolwiek zmianom - mówiła. - Spora ich część to przemiłe, starsze damy, ale wyjątkowo konserwatywne, gdy sprawa zaczyna dotyczyć ich własnych rezydencji. Jednak czasem wykorzystanie starej posiadłości do nowych celów jest jedynym sposobem jej ocalenia. Jay też doszedł do tego wniosku, chociaż nie podziela tego zdania w sprawie Shadows.
- Powiedział mi, że jego wielkim marzeniem byłoby przenieść się do tego domu i mieszkać tam z rodziną.
- To prawda - potwierdziła Tatę.
Jestem okropna, pomyślała Hattie. Ale nietrudno spostrzec, że są bliskimi przyjaciółmi. Muszę się dowiedzieć, czy między nimi jest coś więcej.
- O ile wiem, przyjaźnisz się z Jayem od dawna - odezwała się, równocześnie z całą uwagą krojąc kanapkę. - Mówił o tobie z ogromnym uznaniem.
W oczach Tatę błysnęło zrozumienie. Nie przestawała patrzeć na Hattie z życzliwością.
- Zawsze czułam do niego coś więcej niż sympatię - potwierdziła, zmuszając się do uśmiechu. - Nie dziwi mnie, że to odgadłaś. Ale on nigdy nie odwzajemnił się tym samym. Jesteśmy więc po prostu przyjaciółmi. Mamy dużo wspólnych zainteresowań i dobrze nam się razem pracuje.
- Nie miałam zamiaru się wtrącać. - Hattie czuła się zmieszana bezpośredniością Tatę.
- Miałaś. - Tatę przechyliła się przez stół i poklepała ją po ręku. - W porządku. Myślę, że kobiety, które interesuje ten sam mężczyzna, zawsze się rozpoznają. Ale w naszym przypadku to wcale nie oznacza, że nie możemy się zaprzyjaźnić. Wręcz przeciwnie.
- Mam nadzieję. - Hattie spojrzała Tatę prosto w oczy. - Ja już cię bardzo lubię.
- Ja ciebie też. - Tatę przez chwilę siedziała zamyślona. - Jay chyba nigdy nie natrafił na właściwą kobietę - powiedziała. - Może ty mu w końcu zawrócisz w głowie.
Uszczęśliwiona po spotkaniu z Tatę, Hattie przez godzinę spacerowała po King Street. Cóż z tego, że rozstała się poprzedniej nocy z Jayem nie wiedząc, kiedy go znów zobaczy? W jakiś sposób słowa Tatę Marlowe sprawiły, że widziała przyszłość w jaśniejszych barwach.
W pewnym momencie z wystawy sklepowej zachęcająco błysnął ku niej niewielki srebrny serwis do herbaty. Kierując się impulsem, Hattie weszła do środka i spytała o cenę. A po kilku minutach, ku własnemu zdumieniu, wyszła na zewnątrz ze starannie obwiązanym pakunkiem. Hattie zarabiała niemało w Resorts America, ale bardzo rzadko wydawała pieniądze na domowe zbytki. Chyba dlatego, że nigdzie nie mieszkam na stałe, pomyślała. Wygląda jednak na to, że w końcu uległam domatorskiemu instynktowi.
Późnym popołudniem zaparkowała samochód naprzeciwko rezydencji należącej do Sulky Rawls. Trzypiętrowy, różowy dom z potrójną werandą ozdobioną kolumnami według greckiego porządku wzbudził podziw Hattie. Zgodnie z życzeniem Paula została zaproszona do Sulky na herbatę. Mam nadzieję, że Lorelei tu nie będzie, pomyślała wchodząc do środka. Została powitana niezwykle ciepło.
- A więc... podoba ci się nasze miasto - wykrzyknęła jasnooka, mniej więcej sześćdziesięcioletnia Sulky, gdy Paul dokonał prezentacji. - Nie dziwi mnie to. Oczywiście, ty doceniasz piękną architekturę, a Charleston to najbardziej angielskie miasto na Wschodnim Wybrzeżu. Proszę, wejdź. Napijemy się herbaty w salonie. Mariah naleje.
Hattie po raz pierwszy miała okazję przyjrzeć się dokładniej siostrze Paula, smukłej, ciemnowłosej dziewczynie, którą Jay pocieszał podczas pogrzebu.
- Dzień dobry - odezwała się Mariah. - Usiądź proszę - wskazała jej miejsce, gdy weszły do salonu. Sama usiadła przy mahoniowym stoliku zastawionym filiżankami i talerzami pełnymi kanapek. Smukłe ręce złożyła na kolanach. Jak naturalnie i dystyngowanie wszystkie trzy wyglądamy w tym saloniku, pomyślała Hattie. I jak bardzo Jay by tu pasował. Kupując serwis do herbaty, który ostrożnie umieściła w bagażniku samochodu, Hattie miała nadzieję zaznać wreszcie nieco innego życia; życia, jakie toczy się w salonie z pięknym dywanem i wypolerowanymi meblami.
Dobre maniery Summerfieldów ułatwiły nawiązanie rozmowy. Ani się spostrzegła, gdy wdała się w ożywioną dyskusję z gadatliwą ciotką Sulky i śmiała się z podanej przez nią charakterystyki charlestończyków: „Oni są jak Chińczycy; jedzą ryż i wielbią pamięć przodków”.
Słuchała z zainteresowaniem, gdy nieśmiała Mariah wyjaśniała jej, dlaczego jest tak niewiele okien po północnej stronie domu.
- Nazywamy to „północnymi manierami” - powiedziała dziewczyna, po raz pierwszy uśmiechając się do Hattie. - Ta część bowiem wychodzi na werandę sąsiadów. Dawniej, gdy budowano domy, na północnej stronie umieszczano jedynie niezbędne okna, aby nie naruszać prywatności innych. Nie powinno się przez nie wyglądać.
Rozumiem, dlaczego Jay ją kocha, pomyślała Hattie. Jest poważna, bardzo sympatyczna i zna historię Charlestonu. A poza tym jest urocza. Rozumiem też, dlaczego Jay tak czule mówi o swej ciotce.
Sulky spytała, gdzie Hattie zatrzymała się w mieście i pochwaliła jej wybór. Po czym złożyła niespodziewaną propozycję.
- Jeżeli chcesz tu zostać dłużej, to powinnaś wynająć umeblowany pokój. Mamy taki w odnowionej części z tyłu domu. Nie policzę ci drogo i jeszcze dodam domowe posiłki. Patsy i tak dla nas gotuje. Jeśli masz wątpliwości, pomyśl, że już niedługo nie będziesz mogła nawet spojrzeć na restauracyjne jedzenie.
- Ja... - Hattie czuła się naprawdę zakłopotana - nie jestem pewna, czy powinnam, zważywszy na okoliczności...
- Nonsens. Lubię towarzystwo. Powiedz jej, Paul.
Czy nie tak?
-Z pewnością tak - przytaknął bratanek, uśmiechając się i kiwając z aprobatą głową.
- Hmm... - Hattie zastanawiała się. Sądziła, że Paul popiera ten pomysł, bo uważa, że w ten sposób prędzej ruszy do przodu praca nad projektem. Hattie musiała jednak przyznać, że niezmiernie pociągają możliwość bliższego poznania rodziny Jaya.
- Powiedz: tak, Hattie. - Marian niespodziewanie zaczęła ją namawiać do przyjęcia zaproszenia. - To byłoby świetnie mieć gościa.
Hattie roześmiała się, ustępując, chociaż wcale nie wiedziała, co na to powie Jay.
- Dobrze - powiedziała. - Namówiliście mnie. Pojadę po swoje rzeczy.
- A ja ci pomogę - zaproponował Paul.
Hattie jednak grzecznie odmówiła, wymawiając się niewielką ilością bagażu.
- Nie sądziłam, że zatrzymam się tu tak długo - stwierdziła. - Musisz być czarownikiem, skoro sprawiłeś, że Jay zgodził się przynajmniej na rozważenie sprawy.
- Ty jesteś czarownicą - odpowiedział Paul. - Zabawię się w dżentelmena i nie spytam o szczegóły. A przy okazji, cieszę się, że zaprzyjaźniłaś się z Sulky.
Nim Hattie zdążyła odpowiedzieć, Paul pożegnał się już z ciotką i zaraz potem odjechał. Może po prostu żartował wspominając Jaya, pomyślała. W każdym razie miała nadzieję, że Sulky tego nie słyszała.
- Czy Mariah tu mieszka? - spytała, gdy dziewczyna wbiegła po schodach na górę, gdzie prawdopodobnie znajdowały się pokoje obu pań. - Sądziłam, że mieszka z bratem.
- Paul i Lorelei mają duży, wiktoriański dom po południowej stronie Broad Street - odpowiedziała Sulky. - Remontują go od kilku lat. W związku z tym utrzymuje się mit, że Mariah jest u mnie wygodniej. Tak naprawdę ona i Lorelei nie mogą się ze sobą dogadać.
Mariah siedziała na ławce w ogrodzie, gdy wieczorem Hattie wyszła na dwór, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Widząc zamyśloną twarz dziewczyny podeszła, aby porozmawiać.
- Coś nie tak? - spytała. - Może przeszkadzam?
Pewnie snujesz marzenia o swoim chłopcu.
Wyglądało na to, że trafiła w sedno.
- Jestem teraz... na etapie między chłopcami - wyznała nieśmiało. - Ale rzeczywiście myślałam o kimś. Pewnie i tak niedługo o tym usłyszysz... Kilka tygodni temu zerwałam z facetem o nazwisku Brad Moss. Jay i ciocia Sulky zupełnie go nie aprobowali.
- Tak, znam to - zauważyła Hattie łagodnie. - Ja też miałam kilku chłopców w liceum. Mój ojciec był oficerem marynarki i wszystkich ich przepędzał z domu.
- Nie skarżyłam się. - Mariah spojrzała na nią. - Sama chciałam z nim zerwać. Niestety oni mieli rację.
- A więc to nie o nim myślałaś?
- Nie. O kimś znacznie sympatyczniejszym. Cieszę się, że tu jesteś, Hattie. Lubię mieć w pobliżu kogoś niemal w moim wieku, żeby pogadać. Ale teraz lepiej już pójdę na górę. Nie skończyłam jeszcze wypracowania na jutro.
Gdy Mariah odeszła, Hattie wolnym krokiem minęła furtkę, przeszła przez ulicę i dotarła do muru, skąd roztaczał się widok na oświetlony księżycem port.
Stała oparta o balustradę, tonąc w marzeniach, gdy naraz pojawił się przy niej Jay.
- Z mojej werandy na trzecim piętrze jest lepszy widok szepnął. - A poza tym mam teleskop.
Hattie odwróciła się i spojrzała mu w oczy.
- Z jakiej werandy na trzecim piętrze? - spytała.
Ruchem głowy wskazał dom Sulky po drugiej stronie ulicy, najwyraźniej rozbawiony jej zdziwieniem.
- Wynająłem u niej całe piętro, zamiast u kogoś obcego w mieście.
- Nikt mi o tym nie powiedział. - Hattie patrzyła na niego.
- Pewnie uważali, że wiesz. No więc jak? Skoro jesteśmy sąsiadami, może jednak rzucisz okiem na kolebkę Konfederacji z lepszego punktu obserwacyjnego?
Jesteśmy tylko sąsiadami, pomyślała. Znowu chcesz, abym ci uległa, a potem zaczniesz mówić o komplikacjach? Przecież chcesz z nim być, podpowiedział wewnętrzny głos. Taka jest prawda.
Jay czekał na odpowiedź. Jej odpowiedź, coś w rodzaju „innym razem” i wyjaśnienie, że rano jest umówiona na przejażdżkę konną po Shadows razem z Paulem, nie była tą, której oczekiwał. Zamyślony odprowadził ją przez ulicę i pożegnał na werandzie.
Ale mimo świadomości, że postąpiła słusznie odrzucając jego propozycję, Hattie nie mogła zasnąć. Gdy późną nocą wyszła na taras swojego pokoju, ujrzała ognik papierosa na werandzie Jaya. Najwidoczniej jego też męczyła bezsenność.
Rozdział 6
Może powinnam była przyjąć jego zaproszenie, pomyślała Hattie, cofając się trochę, aby Jay jej nie zauważył. Przecież na to właśnie miałam ochotę. Szczerze jednak wątpiła, czy Jay dobrze by się czuł następnego ranka, kiedy uświadomiłby sobie, iż kochał się z nią w domu swej ciotki.
Tak by się przecież stało, myślała wracając do łóżka. Stalibyśmy sami na werandzie, spoglądając na przystań, a potem skierowalibyśmy teleskop ku gwiazdom. I nikt by nas nie powstrzymał przed zrobieniem tego, czego pragniemy. Hattie westchnęła i przycisnęła głowę do poduszki.
Nie mogę przestać go pragnąć, pomyślała, gdy ochłonęła już trochę i zaczął ją ogarniać sen. Ale on ma rację; sytuacja nam nie sprzyja. Nie może pozwolić, aby to, co dzieje się między nami, wpłynęło na jego decyzję, tak samo, jak nie może to oddziaływać na moją pracę. Trudno będzie mieszkać z nim pod jednym dachem i nie zostać jego kochanką.
Rankiem Hattie włożyła bluzę, bryczesy w kolorze khaki i wysokie buty do konnej jazdy, które pożyczyła od Marian. Starannie umalowała się, zastanawiając się, czy spotka Jaya przy śniadaniu. Ale nie było go, gdy weszła do słonecznej jadalni i zajęła miejsce przy stole.
Sulky przedstawiła jej sędziego Horacego Plemmonsa, którego gościła na śniadaniu. Ujął on dłoń Hattie i ze staroświeckim wdziękiem przywitał ją, mówiąc, że to prawdziwy honor dla niego poznać tak czarującą damę. Hattie jednak miała świadomość, że samozwańczy strażnik interesów Sulky poddaje ją uważnej ocenie. Mimo tego Hattie podobały się jego jasne oczy, siwe wąsy i pięknie modulowany południowy akcent. Założę się, że tworzą z Sulky parę, pomyślała. Nietrudno było zauważyć, że dla tego wiekowego, lecz przystojnego sędziego słońce wschodziło i zachodziło w domu Sulky Summerfield Rawls.
Mariah cicho zajęła swoje miejsce przy stole i przystąpiono do posiłku. Nikt nie wspomniał o Jayu i Hattie doszła do wniosku, że musiał wcześnie wstać. Prawdopodobnie nieczęsto będę go widywać mieszkając tutaj, pomyślała.
Chwilę później poderwała się na dźwięk kroków przed domem. Ale to był tylko Paul, który przed wyjazdem do Shadows wpadł do ciotki na poranną kawę. Wyglądał na odprężonego i był w dobrym humorze. Może dlatego, że Jaya nie ma w domu, pomyślała Hattie. Jakikolwiek byłby powód jego niefrasobliwego nastroju, Hattie cieszyła się, że nie przyszło mu do głowy znowu żartować przy niej z Jaya.
Siedząc pośród Summerfieldów i popijając kawę ze srebrnej filiżanki, podczas gdy Paul, Sulky i sędzia omawiali jakieś lokalne problemy, a Mariah bez apetytu dziobała jedzenie, Hattie nie potrafiła stłumić w sobie pragnienia, aby stać się jedną z nich. Stać się żoną Jaya, poprawiła się. Może jeszcze sama przed sobą do tego się nie przyznałaś, ale jesteś w nim bezgranicznie zakochana.
- Jesteś dziś bardzo milcząca, Hattie - zauważył Paul, wycierając usta i odkładając serwetkę. - Mam nadzieję, że z równą chęcią jak ja pojedziesz do Shadows, aby przeprowadzić wizję lokalną.
- Jestem już gotowa do drogi.
Im wcześniej projekt będzie ukończony, tym szybciej wyjaśni się sytuacja między nią a Jayem.
- Dobrze, a więc spotkamy się na miejscu - uśmiechnął się.
Szpaler, jaki tworzyły dęby wzdłuż Ashley River Road, wyglądał już znajomo, kiedy jechała za czarnym porsche Paula w stronę plantaq'i. Nie spodziewała się zastać Jaya w Shadows, sądząc, że wyjechał rano w sprawach służbowych. Nie chciałaby go nawet napotkać, gdy razem z Paulem przemierzać będą posesję omawiając projekt. Ale gdy dojechali na miejsce, Hattie ujrzała srebrnego jaguara parkującego obok żółtego alfa romeo.
- Ciekaw jestem, co Lor tutaj robi - zauważył Paul, gdy wysiedli z samochodów, po czym wzruszył ramionami. - Podejrzewam, że pomaga swemu ulubionemu kuzynowi w tresurze kucyków.
Hattie nie odezwała się. Ulubiony kuzyn, myślała z lekką ironią. Jak możesz być tak obojętny wiedząc, że żona ugania się za dawnym kochankiem?
Traf chciał, że Lorelei i Jay wrócili konno do stajni właśnie w chwili, gdy Paul i Hattie mieli zamiar wyruszyć. Hattie z niechęcią musiała przyznać, że Lorelei świetnie trzyma się w siodle. Tego ranka elegancka blondynka zrezygnowała z klasycznego stroju do konnej jazdy na rzecz znakomicie dopasowanych dżinsów i żółtego swetra z szetlandzkiej wełny, dokładnie w kolorze jej limuzyny. Fakt, że Jay również miał na sobie dżinsy i szary kaszmirowy golf, tylko potwierdzał trafność jej wyboru.
- Cześć, kochanie. - Lorelei podeszła do Paula i pocałowała go lekko w policzek. - Panno Lawford, wygląda na to, że dość często się spotykamy, prawda?
- Dzień dobry, pani Ashe - odpowiedziała, dostosowując sie do oficjalnego tonu, po czym szybko przywitała się z Jayem.
Odpowiedział krótko i mruknął coś na temat trenowania koni do sobotniego meczu. Hattie odniosła wrażenie, że czuł się skrępowany faktem, iż przyłapała go sam na sam z żoną kuzyna.
To nie moja sprawa, jak spędzasz poranki, pomyślała, czując jednak narastającą irytację. Odwróciła się i przy pomocy stajennego dosiadła konia. Kiedy oboje z Paulem odjeżdżali, Jay rozmawiał z Lorelei przy samochodach.
Nie będę o nim myśleć, postanowiła, jadąc z Paulem w dół cypla. Zjechali ku rzece i ruszyli ścieżką prowadzącą do miejsca, w którym miał stanąć kompleks budynków. Jestem tu służbowo. Jeśli on chce spędzać czas z żoną kuzyna, to jego sprawa. W każdym razie ja nie mam prawa osądzać tego, co się tu dzieje.
Ale w głębi serca zdawała sobie sprawę, że nic się nie zmieniło od chwili, gdy znalazła się w jego ramionach na dachu tawerny, czy nawet od momentu, gdy tego ranka w jadalni przyznała sama przed sobą, że go kocha.
Shadows było jednak zbyt piękne, aby miała się pogrążać w smutnych myślach. Plantacja, położona wśród lasów, gdzie zapach sosen i dębów mieszał się ze słodką wonią magnolii, sięgała aż do szerokiej, błękitnej rzeki. W powietrzu roznosił się aromat, który Jay określił jako zapach herbacianych oliwek. Hattie starała się nie myśleć zbyt wiele, ale chwilami wyobrażała sobie, że to nie Paul, lecz Jay jedzie koło niej.
Hattie oczywiście była już tu, spacerując po posiadłości tego dnia, gdy spotkała Jaya po raz pierwszy. Ale teraz spędziła tu dużo więcej czasu, omawiając różne możliwości lokalizacji kompleksu.
Ku swemu zdumieniu doszła do wniosku, że zaczyna lubić Paula i szanować jako kolegę po fachu. Z całą szczerością opowiadał o swym marzeniu związanym z rozbudową Shadows tak, jak Jay mówił o jego ocaleniu.
Wykonali kawał dobrej roboty i Hattie miała już w głowie końcową wizję projektu. Paul pożegnał się z nią i ruszył z powrotem do Charlestonu. Nie widząc samochodu Jaya przy stajni, Hattie doszła do wniosku, że on też musiał opuścić plantację. Mam czas, aby przejść się po domu i dokonać kilku brakujących pomiarów, pomyślała. Już się na niego nie natknę. Toteż gdy kilka minut później usłyszała skrzypienie skórzanych butów, zdumiona uniosła głowę.
- Myślałam, że już odjechałeś - wyrwało jej się i natychmiast pożałowała, że zdradziła się, iż w ogóle o nim myślała.
Jay nie wyglądał na zdziwionego. Jego poranna irytacja zniknęła. Uśmiechnął się.
- Pomyślałem, że może chciałabyś przejechać się ze mną konno do kościoła Summerfieldów, jeśli już skończyłaś pracę - powiedział. - Będę mógł opowiedzieć ci do końca historię Elizabeth, a po powrocie pokażę ci jej portret.
Wzmianka o Elizabeth Summerfield natychmiast przypomniała Hattie obraźliwą propozycję, jaką złożył jej podczas pogrzebu swej babki. Czy teraz ponawiał zaproszenie do intymnej wizyty w sypialni?
- Dobrze. - Hattie podniosła się i otrzepała spodnie. - Chętnie z tobą pojadę.
Przystanęła zdumiona, gdy przed wejściem ujrzała przywiązaną do poręczy parę koni. A więc Jay nie brał pod uwagę jej odmowy. Pewnie po prostu wie, co do niego czuję, pomyślała. Ale wszystko mi jedno. W tej chwili pragnę jedynie być z nim.
Spoglądała, jak z gracją dosiadał konia. Patrzył na nią przez chwilę, uśmiechając się, najwyraźniej zadowolony, że przyjęła jego zaproszenie. I chociaż musiał zmrużyć oczy w promieniach słońca, Hattie zdołała dojrzeć w ich brązowej głębi obietnicę czegoś więcej niż tylko zwykłej przejażdżki. Odpowiedziała uśmiechem. Było tak, jakby zawarli cichą umowę, że trzeba po prostu pozwolić, aby to, co ma się stać, stało się.
- Jedziemy! - zawołał Jay. - Pani pierwsza, panno Hattie. Prosto, a potem skręć w prawo przy bramie, jeśli nie pamiętasz trasy.
Zdecydowana pokazać mu taką klasę jeździecką, jaką prezentowała Lorelei, Hattie ruszyła ostrym kłusem. Szkoda, że nie jedzie przede mną, pomyślała, tak pięknie prezentuje się na koniu. Tylko raz w życiu spotyka się takiego mężczyznę. W tej chwili należał do niej.
Po paru minutach minęli granicę posiadłości i skręcili na dziedziniec kościoła. Dziś nie było tu żadnych samochodów. Zsiedli z koni i przywiązali je do drzewa. Hattie czuła wszechogarniający spokój i ciszę. Słychać było tylko śpiew ptaków dochodzący z koron drzew.
Cała przeszłość jest tutaj, pomyślała nagle, wszystkie dusze, które zamieszkiwały plantację od ponad dwustu lat. Teraz nadszedł nasz czas. Co poeta powiedział o skrzydlatych rydwanach? Przemknęły koło nas, jak kochankowie samotni w swych grobach.
Jay podszedł do niej i stanął tak blisko, że czuła jego obecność każdym nerwem ciała.
- Myślałam o tym, co powiedział Marvell - odezwała się cicho, zwracając ku niemu spojrzenie.
- Naprawdę ? - W jego oczach uchwyciła przebłysk zdziwienia i aprobatę. - Cytat z niego pasuje do takiego miejsca jak to, prawda? No chodźmy. „Bawmy się, póki możemy”. Tam leży płaski kamień, na którym moja dama może spocząć.
Rozsypujący się blok kamienny był nagrzany słońcem i Hattie oparła się na nim, spoglądając na Jaya, który leniwie wyciągnął się pod drzewem i zapalił papierosa.
- Aynsley i panna Elizabeth tworzyli znakomitą parę, chociaż dzieliła ich duża różnica wieku, prawie dwadzieścia lat. Spotkali się w Londynie. Aynsley pojechał tam, aby zamówić meble do domu i załatwić sprawy handlowe z importerami tutejszego ryżu. Pobrali się rok później w Charlestonie, kiedy przyjechała, przywożąc ze sobą wiele rodzinnych antyków, w tym ten wspaniały dywan, o którym ci opowiadałem. Pierwsze lata ich związku upłynęły w błogim szczęściu, jak twierdzi Elizabeth w swych pamiętnikach, i wciąż żyli w harmonii, mimo że po narodzinach syna Williama kolejnych dwoje dzieci umarło. Dopiero wojna zmieniła stosunki między nimi.
- Co się stało? - spytała Hattie.
- Aynsley na długo opuścił dom i poszedł walczyć pod dowództwem Francisa Mariona. Sądzę, że słyszałaś o Bagiennym Lisie.
- -To jeden z pierwszych partyzanckich dowódców, o ile wiem.
- Właśnie. Mimo że Aynsley miał już wtedy przeszło pięćdziesiąt lat, był znakomitym strzelcem i posiadał wiele traperskich umiejętności nabytych podczas polowań na moczarach i w leśnych ostępach. On i Marion przyjaźnili się. Walczyli razem i bezgranicznie sobie ufali. - Jay przerwał na chwilę, ale Hattie go nie ponaglała. - Aynsley był wyjątkowo zazdrosny o swoją żonę, pewnie z powodu istniejącej między nimi różnicy wieku. A ona była piękna, sama zresztą zobaczysz. W każdym razie na podstawie wiadomości, które do nas dotarły, pewnego dnia Marion podjął samodzielną wyprawę i natknął się na Brytyjczyków. Musiał się gdzieś skryć i wybrał Shadows, przynajmniej tak się mówi.
- Nie jesteś tego pewien?
- Niezupełnie. Dziennik Elizabeth z tego okresu zaginął. A może go po prostu nie zachowała, ze względu na zawarte w nim wydarzenia. Miejscowi historycy utrzymują, że gościła u siebie Anglików przez dwa tygodnie. Legenda obarczają dość podłym zarzutem. Podobno Elizabeth poddała Shadows. Marion, przebrany za służącego, zdołał zbiec.
Hattie siedziała zamyślona, gładząc kamień. - A Aynsley był zazdrosny, że Marion w czasie jego nieobecności uwiódł mu żonę?
- W każdym razie twierdził, że oddała Shadows wrogowi, aby uratować Mariona - ciągnął Jay. - Ale dawał do zrozumienia, że między nimi coś było. Ja wierzę w jej niewinność. Jednak czytając późniejszy dziennik ma się wrażenie, że stosunki między Elizabeth a Aynsleyem ochłodziły się.
Hattie wyobraziła sobie, jak zmieniło się życie w Shadows, poprzednio pełne szczęścia i miłości.
- To smutne - powiedziała w końcu. - I jaka szkoda, że chociaż tak bardzo się kochali, rozdzieliło ich nieporozumienie.
- J akakol wiek była prawd a - J ay wzruszył ramionami - Elizabeth ocaliła dom dla przyszłych pokoleń i jestem jej za to wdzięczny. - Podniósł się i pomógł Hattie wstać. - Ona jest tu pochowana. Jeśli chcesz, możemy obejrzeć to miejsce.
Na grobie Elizabeth Hattie ujrzała pęknięty, omszały kamień. Stali, trzymając się za ręce, a po kilku minutach bez słowa, zgodnym krokiem ruszyli dalej. Kiedy wracali konno do stajni, czuła, że wiąże już ich bardzo wiele.
- A teraz portret. - Jay poprowadził ją w stronę kamiennego domku.
Obraz, który tak pragnęła zobaczyć, widoczny był już ze szczytu krętych schodów prowadzących do sypialni Jaya.
Pokryty patyną wieków portret przedstawiał pierwszą panią Shadows o bardzo kręconych włosach koloru miodu. Zarumieniona cera świadczyła o tym, że dużo przebywała na powietrzu. Tylko nos miała inny niż Hattie - orli nos brytyjskiej arystokratki z osiemnastego wieku.
- To prawda, co mówiłeś - odezwała się cicho Hattie, zwracając twarz ku Jayowi. - Jesteśmy bardzo do siebie podobne... mogłybyśmy być siostrami.
Jay patrzył na nią przez chwilę i nagle Hattie poczuła napięcie, które się między nimi wytworzyło.
- Nie - powiedział w końcu stłumionym głosem.
- Doszedłem właśnie do wniosku, że nie jesteś duchem z osiemnastego wieku. Jesteś niezależną, piękną istotą.
Nie wiedziała, co powiedzieć, a wtedy on zbliżył się do niej i chwycił jej dłonie w swe ręce.
- Pamiętam naszą umowę - powiedział, patrząc jej w oczy. - W tych okolicznościach najmądrzej byłoby dać sobie spokój. Ale nie potrafię. Powiedz, że chcesz się ze mną kochać.
Rozdział 7
- Jayu Summerfield - powiedziała miękko. - Czy nie wiesz, że właśnie tego pragnę najbardziej?
Jay otoczył ją ramionami i przyciągnął ku sobie. Ich usta spotkały się i zatonęli w słodkich pocałunkach, pocałunkach, które wzbudzały w Hattie ogień pożądania.
Sięgnął do jej pleców, wyciągnął bluzkę spod paska i wreszcie dotknął jej skóry.
- M ój Boże, jakże ja cię pragnę - wyszeptał z ustami w jej włosach. - Nie mogłem pracować ani spać... ani myśleć o niczym innym.
- Wiem - szepnęła. - Wiem.
- Ach, Hattie... - Rozpinał guziki jej bluzki, równocześnie całując nos, usta, szyję. - Chcę cię rozebrać, skarbie, patrzeć na ciebie, całować...
Starała się mu pomóc, ich palce złączyły się, podobnie jak usta. Jay zsunął bluzkę z jej opalonych ramion, przezroczysty stanik niewiele już zakrywał. Położył dłonie na jej piersiach, zakreślając kciukami zarys sutków.
- Jesteś piękna. - Powoli, z namaszczeniem pocałował zagłębienie między piersiami i dopiero wtedy rozpiął zapięcie stanika. - Połóż się na łóżku, kochanie. Będę mógł cię całować tak, jak pragnę.
Naga do pasa i drżąca z pożądania zrobiła, o co prosił i wyciągnęła się na miękkiej, jasnej narzucie.
- Jesteś wspaniała. - W jego zamglonych oczach płonęły bursztynowe ogniki, gdy pochylił się, aby zdjąć jej buty. Zaraz potem był już przy niej, z twarzą ukrytą na jej piersiach. Ssał wilgotne, stwardniałe sutki, masował je językiem i czubkami palców. Hattie miała wrażenie, że umiera z pożądania wzbudzanego każdym jego dotykiem.
- Rozbierz się, Jay - szepnęła błagalnie.
Ale on nie spełnił tej prośby. Objął ją tylko i odnajdując jej usta równocześnie zaczął zataczać palcami delikatne koła wokół szczytu jej piersi. W końcu pozwolił, aby ściągnęła mu sweter i zaczęła całować jego płaską, umięśnioną klatkę piersiową. Coraz żarliwszymi pocałunkami pokrywała jego ramiona i brzuch.
- Proszę - jęknęła. - Chcę ciebie całego.
Rozpiął zamek jej spodni i ściągnął je razem z majteczkami. Potem wyprostował się, szybkim ruchem odpiął skórzany pas i zsunął dżinsy. Przytulił ją do siebie.
- Wiesz, że nie potrafię ci odmówić - powiedział.
Wciąż jednak nie łączył się z nią, nie przycisnął swym ciałem do materaca, jak pragnęła. Ukląkł przy łóżku, aby wargami i dłońmi pieścić jej ciało, poczynając od bioder, poprzez uda, aż dotarł do stóp. Wtedy uniósł głowę i ponownie pochylił do kwiatu jej kobiecości, rozchylającemu się ku niemu.
- Jay - szepnęła zdumiona. - Och, Jay.
Zdawało jej się, że sięgnęła szczytu rozkoszy. Jestem w raju, pomyślała nagle. I cała jego, tylko jego.
Instynktownie wyczuł, że ogarniająca ją żądza osiągnęła punkt najwyższy. Powrócił na łóżko i posiadł ją jednym głębokim ruchem.
Hattie jęknęła coś niezrozumiale.
- Co, kochanie? - spytał ochryple.
- Kołysz mnie... kołysz...
- Powoli, skarbie. - Całował jej czoło, usta, włosy. - Chcę, aby to trwało jak najdłużej.
Ona jednak była jak odurzona, upojona pożądaniem i nie potrafiła czekać. Płonąc, Hattie z całej siły zacisnęła wokół niego nogi, przyciskając go jak mogła najmocniej.
- Jay... Jay... kocham cię. - Z jej warg niemal bezgłośnie wydobywały się słowa. - Chcę wszystkiego, co możesz dać.
Później, przytuleni, leżeli cicho koło siebie. Hattie złożyła głowę w zagłębieniu jego ramienia. Ogarnęła ją słodka niemoc. Czuła rozkoszny ból spełnienia. To tak, jakby stał się częścią mnie, pomyślała. I nic nigdy nie może już nas rozdzielić.
Spojrzał na nią sennie, gdy kilka chwil później uniósł się, aby poprawić koc, po czym opadł z powrotem na materac.
- Zostań ze mną, Hattie - poprosił, głaszcząc jej włosy i całując w czoło. - Śpij dziś ze mną w Shadows.
W odpowiedzi przytuliła się do niego mocniej. Sulky się dowie, Paul, nawet Mariah, pomyślała, gdy żadne z nas nie wróci na noc. Ale nic mnie to nie obchodzi. Nic mnie nie obchodzi poza tym, że jesteśmy razem.
Kiedy się obudzili, było już późno. Długie promienie stojącego nisko słońca wsunęły się przez story i rozjaśniły pokój. Zegarek wskazywał, że spali dwie godziny.
- Dzień dobry. - Szare oczy Hattie lśniły radością, że są razem.
- Wciąż nie wierzę, że jesteś moja. - Dotknął lekko jej ramienia.
A więc on też czuł to samo. Jestem twoja, skarbie, pomyślała. Bardziej niż mógłbyś sądzić. Ale nie była jeszcze gotowa, aby mu o tym powiedzieć, jeszcze nie teraz.
- A ja mam ciebie - zażartowała - dokładnie tam, gdzie chcę.
- Ach tak? - Jay błyskawicznie znalazł się nad nią, przyciskając tors do jej klatki piersiowej i siłą wsunął uda między jej nogi. - Teraz co byś powiedziała: kto ma przewagę?
Hattie roześmiała się. Pamiętała spontanicznego, obdarzonego fantazją mężczyznę, którego spotkała pierwszego dnia w pobliżu stawu. I teraz pragnęła zgłębić tę właśnie część jego natury tak, jak miała nadzieję któregoś dnia poznać tę drugą, tajemniczą, o zmiennych nastrojach, osobowość rasowego potomka starej rodziny z Południa.
- Ty - przyznała. - Aleja trwam przy swojej opinii.
Ich drugie zbliżenie było potyczką przepełnioną żartami i śmiechem, które ucichły dopiero pod wpływem jego namiętnych pocałunków. I już po chwili tworzyli unisono, oboje w ekstazie, która mogła zaistnieć jedynie wówczas, gdy byli razem.
Jakże uwielbiam go tak dotykać, myślała później, gdy leżeli koło siebie, trzymając się za ręce. Pragnęłabym być z nim już na wieki.
Nic jednak nie wskazywało na to, aby taka myśl i jemu przyszła do głowy. Nie wspomniał nawet, że ją kocha. Ona jednak też nie zdradzała się do końca ze swymi uczuciami. Jest pomiędzy nami tyle nie wyjaśnionych spraw, pomyślała. Na razie wystarczy, że w ogóle mogę z nim być.
- Chyba czas wstawać i powrócić do cywilizowanego świata - odezwał się Jay, przeciągając się z zadowoleniem. - Seks pobudza mój apetyt, moja droga Hattie.
Weźmy prysznic i potem zejdziemy na dół. Wprowadzę cię w tajniki prawdziwej karolińskiej kuchni.
Prysznic był nową przyjemnością. Jay z czułością mydlił jej piersi, plecy, uda, czyniąc z tego jakby rytuał. Potem nadeszła jej kolej. Objęli się później, a woda spłukiwała mydło z ich ciał. Hattie czuła, że ogarniają żądza, jakiej nie doświadczyła nigdy przedtem.
- Jeśli się zaraz nie wytrzemy, to nie sądzę, abyś miał szansę cokolwiek zjeść - stwierdziła. - Jeszcze chwila i nie ręczę za siebie.
- Kochana dziewczyna. Z jednej strony czuję się, jakbym był twoim pierwszym kochankiem, który zadziwia cię czymś, czym jeszcze możemy się dzielić, a z drugiej, jesteś taka kobieca, namiętna.
Wytarli się jednym dużym ręcznikiem, pokrywając nawzajem swe ciała pocałunkami, jakby nie potrafili znieść myśli, że znów przyjdzie im się rozdzielić. Później Jay zawinął ją w swój szlafrok i przewiązał paskiem.
- Nie musimy być oficjalni, prawda? Zostajesz tu przecież na noc - powiedział z uśmiechem. Był już prawie zmierzch, gdy zeszli po krętych schodach na dół. Wieczór zapowiadał się piękny, choć zimny. Jay rozpalił ogień w kominku, po czym przyrządził swoją własną odmianę klasycznej tutejszej potrawy: szynkę z czerwonym ryżem. Następnie przygotował znakomicie wyglądającą sałatę z liśćmi szpinaku, czerwoną cebulą i cząstkami pomarańczy.
Hattie, która siedziała przy stole, poczuła, że jest głodna.
-Jesteś zdumiewająco dobrym kucharzem - zauważyła kilka minut później.
- Jak na kawalera, oczywiście.
- Zgadza się.
- Gdy jestem w mieście, często jadam u Patsy. Zresztą w Charlestonie jest mnóstwo dobrych restauracji. Ale przez sporą część tych moich trzydziestu ośmiu lat musiałem sam troszczyć się o siebie. Tylko raz sądziłem, że się ożenię...
- Z Lorelei - podpowiedziała, zaciskając usta. Cały jej dobry nastrój prysnął. Jay ściągnął brwi.
- Ciekaw jestem, czy to Paul o tym wspominał. Co ci powiedział?
- Tylko to, że ożenił się z kobietą, o którą ty zabiegałeś.
- Niezupełnie tak było. - Jay wstał i zaczął zbierać talerze. - Lorelei jest bardzo atrakcyjna i rzeczywiście dawno temu mieliśmy . romans. Zaproponowałem jej nawet małżeństwo. Ale zanim się zainteresowała Paulem, zniknąłem ze sceny.
Hattie widziała, że Jay nie zamierza powiedzieć nic więcej. Nie otrzymawszy wciąż odpowiedzi na większość pytań dotyczących Lorelei, poszła za nim do kuchni, aby pomóc w zmywaniu. Wycierając naczynia i odstawiając je do staromodnego kredensu mogła jedynie starać się nie myśleć o przygodzie Jaya. Nie potrafiła jednak zapomnieć, że określił Lorelei jako „atrakcyjną” i że użył tego określenia w czasie teraźniejszym. Nie mogę się spodziewać, że nagle oślepnie, pomyślała.
Oboje byli niezwykle spokojni, gdy później, siedząc na kanapie, rozmawiali o historii Shadows.
- Co ocaliło dom przed Shermanem podczas wojny z jankesami? - zapytała, pamiętając, aby użyć określenia właściwego na Południu. - Czy pojawiła się kolejna Elizabeth?
- Nie - uśmiechnął się i Hattie nagle poczuła się znacznie lepiej. - Ale była chytra Alisha, żona Brandona Summerfielda. Podobnie jak Elizabeth była jedyną strażniczką majątku, gdy żołnierze stanęli u bram. Miała już wtedy opracowaną strategię. Posłała ku nim kilku niewolników w łachmanach i z żółtymi flagami. Wystarczyło, że powiedzieli tylko dwa słowa, a oficer z mety zawrócił konie.
- Jak brzmiały te słowa?
- Żółta febra.
Elizabeth i Alisha Summerfield, myślała później Hattie, gdy leżeli już w łóżku. Dwie kobiety, które uratowały Shadows; Elizabeth udając, że się go wyrzeka, Alisha stosując mądry plan. Teraz ja jestem tutaj i kocham współczesnego właściciela tej posiadłości całym sercem. Czy będę tą, która ostatecznie odbierze Summerfieldom Shadows?
Rano Jay musiał pojechać do McClellanville w sprawach służbowych. Hattie też wstała i wypiła z nim kawę, po czym włożyła swoją koszulę w paski i bryczesy.
- Zaczekaj na mnie, Hattie - poprosił, unosząc jednym palcem jej podbródek. - To nie potrwa długo.
Masz tu przecież wiele do zrobienia, bo wczoraj nie dałem ci dokończyć.
Prośbę poparło głębokie spojrzenie brązowych oczu. Mój kochanek, pomyślała wspominając słodkie chwile. Nie potrafiła mu niczego odmówić, gdy tak na nią patrzył.
- Dobrze - zgodziła się. - Będę gdzieś w pobliżu Nie mogła jednak pracować. Przemierzała pokoje, oglądając kolekcje antyków. Miała niejasne przeczucie, że poznając rzeczy, które tak cenił, może zbliżyć się do niego jeszcze bardziej. Jej uwagę przykuł zwłaszcza sekretarzyk z drzewa różanego. Była pewna, że stoi tu od czasów Aynsleya i Elizabeth. Macocha Hattie, Marvette Lawford, sprawiła sobie podobny przed kilku laty, niedługo po tym, jak razem z ojcem Hattie przenieśli się do Londynu. Ojciec rozbawił wszystkich, odnajdując w nim sekretny schowek. Niestety okazał się pusty.
Hattie delikatnie sprawdziła ozdobne obicie pomiędzy niewielkimi szufladkami, dokładnie tak, jak zrobił to jej ojciec. Ze zdumieniem stwierdziła, że biurko było bliźniaczym odpowiednikiem tego, które należało do Marvette. Skrytka z trzaskiem otworzyła się, ukazując oczom Hattie cienką, rozpadającą się księgę, pokrytą pleśnią. Przyglądając się z bliska, Hattie zdołała odczytać nazwisko napisane ozdobnym, pochyłym charakterem pisma. Poczuła lekki dreszcz podniecenia, gdy zrozumiała, że trzyma w ręku jeden z dzienników Elizabeth Summerfield, a dokładnie jeden z tych, które pochodziły z okresu, gdy w Shadows przebywali Anglicy i Francis Marion.
Płonąc z chęci przeczytania dziennika, lecz równocześnie nie chcąc uszkodzić delikatnych kartek, Hattie odłożyła zeszyt na miejsce, postanawiając zaczekać na Jaya. Resztę ranka spędziła włócząc się po ogrodach i słuchając śpiewu ptaków. O projekcie przebudowy, nad którym miała pracować, zapomniała zupełnie.
Siedziała właśnie na niskim murku koło szpaleru azalii, gdy usłyszała warkot samochodu. Chwilę później była już przy Jayu, bez tchu opowiadając mu, co się stało. Podniecony jeszcze bardziej niż ona, natychmiast kazał się zaprowadzić do skrytki.
- Nie mogę w to uwierzyć - powiedział, ostrożnie wyjmując pamiętnik. - Dokonałaś tego, czego ja próbowałem od lat; odnalazłaś miejsce, gdzie Elizabeth ukrywała dziennik. Byłem pewien, że go zachowała.
- Nie mogę przypisywać sobie zasług - odpowiedziała. - Moja macocha ma identyczny sekretarzyk z taką samą skrytką. Zajrzałam do niej.
Siadając na łóżku obok Hattie, Jay delikatnie przewrócił kartki dziennika. Zapisane przez Elizabeth Summerfield strony były gdzieniegdzie nieczytelne, ponieważ atrament zdążył już zblaknąc, a rogi kartek uległy zniszczeniu. Pamiętnik rzeczywiście pochodził z czasów wojny o niepodległość.
Niebezpiecznie jest teraz jeździć do miasta, nawet jeśli wyruszamy łodzią - przeczytali w jednym z pierwszych fragmentów. - Ale nie lubię siedzieć w domu teraz, gdy Aynsleya nie ma. William zachorował na krup. Jestem pewna, że do jego pogarszającego się stanu przyczynia się złe powietrze dochodzące znad bagien. Jak mam mu pomóc bez lekarstw, z wyjątkiem tych niewystarczających porcji przygotowywanych przez służbę? Wesłey Ravenal twierdzi, że Brytyjczycy kierują się ku nam i spalą dom, jeśli odmówię im schronienia.
Jay przerzucił kilka stron.
- O, tu jest wzmianka o Marionie.
Dziś wieczorem przybył generał Marion. Było bardzo późno. Jedynie Bessie i Tom spostrzegli jego przybycie. Oczywiście od razu go rozpoznali, gdyż wielokrotnie gościł przy naszym stole w szczęśliwszych czasach. Nie pisną nikomu ani słówka, dopóki im nie zezwolę. Jest tu naturalnie miłym gościem, mimo niebezpieczeństwa. Natychmiast zabrałam go do naszej sypialni, gdzie może znaleźć bezpieczne schronienie.
- Przyjęła go we własnym pokoju - odezwała się Hattie. - Nic dziwnego, że nie chciała, aby Aynsley ujrzał te zapiski.
- Przeczytajmy wszystko, zanim ją osądzimy.
- I Jay dalej czytał na głos pamiętnik Elizabeth.
Kiedy został już nakarmiony i opatrzono rany, jakie odniósł na bagnach, opowiedział mi, co się teraz dzieje. Wesley Ravenalmiał rację. Żołnierze brytyjscy wkrótce wkroczą w nasze progi. Sam generał niewiele ich wyprzedził. Odpocznie przez noc w czystym, suchym łóżku i będzie musiał wracać do swoich oddziałów, przynosząc informacje o ruchach wojsk.
Hattie słuchała zafascynowana, jak Elizabeth spędziła noc na krześle przy oknie, czuwając nad snem dowódcy swego męża i recytując po cichu psalmy, aby nie zasnąć. W sypialni Williama, z drugiej strony domu, Tom - najbardziej zaufany służący - pełnił podobną wartę.
Rankiem to, czego się obawiała, stało się nieuniknione. Przybył wysłannik od Ravenala, aby ją ostrzec. Mieli godzinę, aby przygotować się na przyjęcie żołnierzy wroga. Las rozbrzmiewał już ich głosami.
Oświadczyłam, że zdołam go ukryć, mimo ich obecności - Jay czytał dalej. - Daliśmy mu ubranie ekonoma, przybrudziliśmy twarz i dłonie, aby wyglądał na osobę, która wraca z pracy w polu. Wiedziałam już, co powinnam zrobić, aby uratować generała Mariona i Shadows. Musiałam przyjąć Brytyjczyków z otwartymi ramionami, udając, że moje sympatie leżą po ich stronie. Bessie przyniosła wodę. perfumy i jedwabną suknię, w której po raz ostatni tańczyłam w ramionach mego drogiego męża.
Gdy brytyjski dowódca zażądał natychmiastowego poddania się Shadows, Elizabeth oczekiwała go przy stole zastawionym najlepszym srebrem, jakby w ogóle nie brała pod uwagę możliwości zniszczeń czy kradzieży kosztowności. Fortel się udał. Marion uciekł tej nocy pod pretekstem, że musi w mieście zdobyć leki dla Williama. Oczywiście wysłano razem z nim brytyjskiego żołnierza. I oczywiście żaden z nich już nie powrócił.
Jay przerwał czytanie i spojrzał na Hattie.
- Rozumiesz, co to znaczy? - spytał. - Bagienny Lis był gościem tutaj podczas pobytu Anglików. Ale Elizabeth nie miała z nim romansu. Co za głupiec z tego Aynsleya, że nie wierzył ani jej, ani swojemu przyjacielowi. Z takim dowodem nie ma wątpliwości, że ona „poddała” Shadows z konieczności - aby ocalić dowódcę męża i dom, a nie, aby ochronić kochanka.
Tego popołudnia Jay i Hattie nie przygotowali żadnego porządnego posiłku, zrobili tylko kanapki i otworzyli dwie puszki piwa. Siedzieli na łóżku, chłonąc kolejne strony dziennika. Kiedy skończyli, był już wieczór. Jay zamknął zeszyt i zwrócił się ku niej:
- Dziękuję, że to znalazłaś. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
- Cieszę się, że mogłam ci pomóc.
Patrzył na nią przez chwilę nieodgadnionym wzrokiem.
- Hattie? - W jego głosie zabrzmiała znajoma nuta.
- Tak, kochanie?
- Mam ochotę na coś bardziej szalonego niż nasz taniec wtedy, pierwszego dnia, w wielkim holu.
- O co ci chodzi? - Uwielbiała jego szaleństwa i ufała mu teraz bezgranicznie.
- Chcę zabrać narzutę z szezlongu, który stoi na tarasie, aby móc się z tobą kochać w sypialni Elizabeth i Aynsleya. Chcę zatrzeć chłód, jaki zapanował w ich stosunkach po tylu latach szczęścia. Ale nie chcę, żebyś raniła plecy o twardą podłogę.
Rozdział 8
Nie odpowiedziała od razu, a on położył obie ręce na jej ramionach.
- Pozwolisz mi, kochanie? - zapytał. - Czy masz dość moich ekscentrycznych pomysłów?
Hattie znów pomyślała, jak bardzo go kocha.
- Myślałam, że do tej pory już zrozumiałeś. Powinieneś wiedzieć, że wszędzie z tobą pójdę.
Objął ją i poprowadził na taras, aby zabrać narzutę. Może on nie zdaje sobie sprawy, że ja rozumiem, pomyślała Hattie. Choć wydaje się to pozbawione sensu, to jednak przypominamy oboje Elizabeth i Aynsleya Summerfieldow. Dlaczegóż by nasza miłość nie miała zmazać ich smutnej historii?
Chwilę później weszli do domu. Jay poprowadził ją po mahoniowych schodach dokładnie tak, jak wyobrażała sobie, że Aynsley prowadził zapewne dawno temu swą młodą żonę. Gdy ułożyli prowizoryczne posłanie, Jay powoli rozebrał ją, szepcząc słowa zachwytu.
Po chwili ona rozpinała guziki jego koszuli, pasek i zamek w spodniach. Nie miał nic pod spodem, a jego ciało było już rozbudzone i gotowe do miłości. Hattie bez namysłu uklękła, okrywając pieszczotami płaski brzuch i wąskie uda.
Jay stał z zamkniętymi oczami, kołysząc się lekko i głaskał jej włosy i ramiona.
- Hattie, Hattie, przywodzisz mnie do szaleństwa - wyszeptał, osuwając się w końcu na kolana i biorąc ją w objęcia. - To ja powinienem przed tobą klękać.
Nie wiedzieli, jak piękni są razem. Jej doskonale gładkie, krągłe ciało złączone z umięśnionym ciałem Jaya wyglądało niczym rzeźba, a brązowa główka, pochylając się ku jego przedwcześnie posiwiałym włosom, zdawała się przywracać mu młodość, którą wydawałoby się - utracił. Hattie czuła jego wargi na swych ustach i zmysłowe ręce, pod którymi jej ciało płonęło.
Gdy posiadł ją w pustym, zakurzonym pokoju, miała wrażenie, że przeżywa coś, czego jeszcze nigdy nie doświadczyła, nawet w jego ramionach.
Jay, myślała nieskładnie, tuląc się do niego, teraz jesteś cały mój. W pewien sposób, w tej starej posiadłości i w ramionach Jaya odnalazła dom i bezpieczeństwo, którego nie miała w dzieciństwie, tułając się od jednej bazy wojskowej do drugiej.
Od początku oboje też czuli, że łączy ich więcej niż pożądanie, a sprawiało to podobieństwo do historycznej pary, która żyła w tych murach. Kochałam Jaya i ten dom, nawet zanim dowiedziałam się, że istnieją, myślała. Myśli te kłębiły się w jej głowie, ale nie potrafiła ich uporządkować. W tym momencie pragnęła jedynie być z nim, czuć go w sobie i nie pamiętać o niczym innym. Później leżąc przy nim myślała sennie, że musi zrezygnować z projektu. On wygra, powiedziała sobie. A ja razem z nim.
Rano, po kolejnej nocy spędzonej w ramionach Jaya, sprawy nie wydawały się już tak proste. Hattie musiała sobie jasno uświadomić, że jeśli zrezygnuje, to nie będzie miała żadnego wytłumaczenia, aby tu pozostać. Jay przecież nie wymówił słowa „kocham”, które mogłoby uczynić ich związek trwalszym.
Ciągle nie wiem, na czym polegają nasze stosunki, doszła do wniosku, wkładając pomięte już bryczesy i jedną z niebieskich roboczych koszul Jaya.
Poprzedniego wieczoru, patrząc, jak nalewa wino i smaży steki, poczuła nagle, że łącząca ich więź nabrała domowego charakteru. Nie zapomni tak szybko głębokiego, cichego głosu mówiącego jej półserio, że nie odprawili egzorcyzmów nad duchami, a jedynie ułożyli je do snu.
Ale nawet gdyby tego ranka Jay poprosił ją, aby zrezygnowała z projektu, pozostawała wciąż sprawa odpowiedzialności w stosunku do Charleya.
Od pięciu lat, czyli od kiedy zmarła jej matka, a ojciec wycofał się ze służby w marynarce, ożenił z Marvette i osiadł z żoną w Londynie, zrzędliwy marzyciel o miękkim sercu, który przewodniczył Resorts America, stał się dla niej niemal jednym z rodziców.
Muszę się nad wszystkim zastanowić, myślała schodząc po schodach i całując Jaya na pożegnanie, po czym wsiadła do samochodu i ruszyła w stronę miasta. Tak wiele zawdzięczam Charleyowi. A zresztą co powiedziałby Jay, gdybym, wypatrując szczęścia, nie dotrzymała zobowiązań? Chciałabym, żeby Jay sam zrezygnował z naszych usług, pomyślała spoglądając w tylne lusterko i widząc za sobą jego samochód. A potem poprosił, abym z nim została.
Sytuacja nie dawała jej spokoju przez cały następny tydzień, gdy wraz z Paulem i kreślarzem wykańczała projekt. Równocześnie jednak nie przestawała szukać sposobu, aby ocalić stary dom przed jakąkolwiek przebudową. Nie wydawało się to jednak możliwe. Ta piękna ziemia i historyczne miejsce zainteresowałyby może innego przedsiębiorcę, ale Charley nie zamierzał zrezygnować z tak unikalnego obiektu. Bezcenny, osiemnastowieczny dom stanowił dla niego prawdziwy skarb. Chciał, aby stał się on centralnym obiektem w kompleksie, który rozsławiłby Resorts America, przynosząc liczne nagrody.
Niechętnie doszła do wniosku, że najlepsze, co mogła zrobić, to zachować część Shadows dla Jaya, niewielką część w pobliżu starego domu i z dala od nowego kompleksu. Nie chodziło o luksusowe wnętrza, które planowała, lecz o miejsce, gdzie czułby się swobodnie i które mógłby nazwać domem. Pragnęła zachować ten akr ziemi, na którym stał młyn wraz z dostępem do wszystkich części posiadłości, w tym stajni.
Zdawała sobie jednak sprawę, że taki kompromis nie wystarczy. Jay nigdy się na to nie zgodzi, myślała, siedząc przy desce kreślarskiej w pracowni Paula. Każdego dnia widziałby przez okno swego pokoju, co stracił. Jak go znam, to pewnie wolałby na zawsze stąd odejść.
W czasie pracy nad projektem, Hattie rzadko widywała się z Jayem. Zajęty był interesami. A kiedy już spotkali się na plantacji albo na jego trzecim piętrze w domu Sulky, nigdy nie rozmawiali o jej pracy. Jednak sprawa ta, choć pomijana milczeniem, kładła się cieniem na ich stosunkach. I chociaż kochali się z tą samą żądzą, jak za pierwszym razem, to jednak coś się między nimi zmieniło.
W końcu prace wstępne zostały ukończone, a kopia projektu przesłana ekspresem do Charleya. Gdy nadeszła jego aprobata, Paul nalegał, aby uczcić to lampką wina.
- Szampan poleje się wówczas, gdy ruszymy z budową - powiedział śmiejąc się.
- Nie sądzisz chyba, że Surnmerfieldowie to zaakceptują?
Jego zapał jednak nie osłabł.
- Może nie tak od razu - przyznał. - Ale uważam, że długofalowe plany są dobre. Wywarłaś znakomite wrażenie na Sulky, której ani trochę nie przeszkadzają romantyczne historie pod jej dachem. Ona ma duży wpływ na Jaya. Czy wspominałem, że wydaje w piątek rodzinną kolację połączoną z naszym pokazem?
Hattie siedziała zła z powodu tej zbyt wyraźnej aluzji do stosunków łączących ją z Jayem.
- Nie, nie wspominałeś - odcięła się, lekko zirytowana. - I jestem przekonana, że przyjazne uczucia, jakimi, twoim zdaniem, Sulky mnie darzy, nie wpłyną na jej decyzję.
Zdenerwowanie Hattie rosło wraz ze zbliżającym się pokazem. Momentalnie schudła i kiedy w piątkowy wieczór zeszła na proszoną kolację do jadalni, pasek u jej dwuczęściowej jedwabnej sukienki w kolorze kości słoniowej był nieco za luźny. Ale nie pomyliła się; w Charlestonie „rodzinny obiad” wymagał niedzielnego rynsztunku.
Jay już był. Rozmawiał właśnie z Mariah, stojąc przy wspaniałym starym kredensie. Dziewczyna miała na sobie miękką, żółtą sukienkę, która podkreślała jej młodość i dodawała zmysłowości. A Jay, Jay chyba nigdy nie wyglądał tak elegancko jak dziś, pomyślała. Popielaty garnitur zdawał się być szyty na miarę. Śnieżnobiała koszula podkreślała opaleniznę i siwiejące, czarne włosy.
- Nie usłyszę miłej odpowiedzi? - Piwne oczy patrzyły na nią z rozbawieniem.
- Przepraszam, ale zamyśliłam się.
Mariah roześmiała się.
- On ci właśnie powiedział, że ślicznie wyglądasz.
Na twoim miejscu na pewno bym to usłyszała.
Do jadalni powoli schodzili się goście; sędzia Plemmons, Paul i Lorelei w szarej sukience podkreślającej świetną figurę. Sulky witała się z każdym i zapraszała do zajęcia miejsca przy rodzinnym stole. Mimo dodających otuchy uwag Mariah i podziwu ze strony Jaya, Hattie czuła rosnące zdenerwowanie. Czuła też na sobie wzrok Lorelei. Bez wątpienia zimna blond piękność rozważała, ile upłynie czasu, zanim Jay ją rzuci, gdy już cała ta szopka ze sprzedażą Shadows odegrana zostanie do końca.
No cóż, ja też się nad tym zastanawiam, pomyślała napotykając jego ogniste spojrzenie. On wciąż mnie pragnie i nie robi z tego tajemnicy. Kiedy skończymy z wykresami i projektami, pewnie po prostu prześpi się ze mną jeszcze parę razy, zanim będę musiała odejść.
Zdała sobie sprawę, że sama wciąż jeszcze nie podjęła decyzji, tak jak mu to obiecała. Mam nadzieję, że nie poruszy tego tematu dziś wieczorem, pomyślała. Nie wiem, co bym mu odpowiedziała.
W końcu posiłek został zakończony. Hattie wzięła się w garść i starała się zachowywać swobodnie, gdy w salonie pomagała Paulowi ustawiać projektor do slajdów i stojak do wykresów. Nie patrzyła na Jaya, który zaciągnął kotary i zajął miejsce obok Lorelei. Wyciągnął nogi i zapalił papierosa.
Mariah, która z pewnością wolałaby zająć miejsce swej szwagierki, usiadła obok Sulky.
- W porządku. - Paul zgasił światło. - Możemy zaczynać.
Zaczęli od slajdów przygotowanych przez jednego ze współpracowników Paula. Pokazywali posiadłość taką, jaka jest w tej chwili i omawiali propozycje lokalizacji nowych budynków. Sporządzono również zdjęcia z lotu ptaka, więc i te zostały pokazane.
Hattie, która dokonywała objaśnień czystym, spokojnym głosem, nie potrafiła wyczuć żadnej reakcji u widzów. Czuła jedynie grzeczne zainteresowanie i rozluźnienie, jakby nikt z nich tak naprawdę nie wierzył, że jej propozycje należy traktować serio.
No cóż, muszę uzupełnić moje wystąpienie, pomyślała. W końcu prezentujemy doskonały projekt, z którego mamy prawo być dumni. Powinni o tym wiedzieć, a potem będzie co Bóg da. Zaczęła więc przedstawiać dodatkowe slajdy, które sama przygotowała, aby zilustrować problemy związane z remontem starego domu.
Później Paul zapalił światło i Hattie zaczęła mówić o wykorzystaniu ziemi, a także o sprawach prawnych. Pokazywała kolejne kartony, sucho je omawiając. Następnie poruszyła sprawy finansowe, zwłaszcza dotyczące renowacji starej rezydencji. Odniosła wrażenie, że Jay wzdraga się, słuchając jej, chociaż nie odezwał się ani słowem. Przepraszam, kochanie, pomyślała. Ale musisz temu stawić czoło, jeśli zdecydujesz się nieść sam ten ciężar.
Bez przerwy na komentarze, nakreśliła ofertę swej firmy dotyczącą zakupu prawa własności. Podała warunki finansowe i zaproponowała metody płatności, po czym przedstawiła plan prywatnych części zarezerwowanych dla wszystkich członków rodziny.
Pokaz był zakończony, z wyjątkiem krótkiego wystąpienia Paula i odpowiedzi na pytania.
Paul, będąc najwyraźniej d obrej myśli, w przeciwieństwie do Hattie, krótko podsumował założenia projektu.
- Jeśli się na to zdecydujecie, Shadows nie będzie stracone dla rodziny - zakończył. - Wręcz przeciwnie.
Szczerze wierzę, że to, co proponujemy, to jedyny sposób, aby je ocalić.
Pytań nie zadano wiele. Większość postawił sędzia Plemmons, który reprezentował interesy Sulky. Kilka innych zadały sama Sulky i Lorelei. Mariah nieśmiało poprosiła o wyjaśnienie kilku punktów, których dobrze nie zrozumiała.
Jay, nastawiony najbardziej krytycznie, prawie się nie odzywał. W oszczędnych słowach pogratulował Hattie i Paulowi dobrze wykonanej pracy i staranności projektu. Najwyraźniej starał się patrzeć na ich pracę bez emocji.
- Mam nadzieję, że mi wybaczycie - powiedział w końcu wstając i rzucając okiem na zegarek - ale niestety muszę wcześniej wyjść. Jak wiecie, jutro ma się odbyć mecz polo. Obiecałem drużynie, że spotkamy się w tawernie, aby omówić strategię. - A ponieważ wszyscy mu się przyglądali, dodał po chwili milczenia:
- Zastanowię się nad projektem przez weekend i dam wam odpowiedź.
Jay niejako dał znak do zakończenia narady. Hattie zrozumiała, że tego wieczoru pokaz nie doczeka się podsumowania.
Już przy drzwiach, Jay odciągnął ją na stronę.
- Nie zapomnij, że obiecałaś przemyśleć swoje stanowisko - przypomniał, zaciskając dłoń na jej ramieniu.
Jay wyszedł. O nic nie zapytał, pomyślała. Tak jak sądziłam, już podjął decyzję. Zdawała sobie sprawę, że wszyscy słyszeli wypowiedziane do niej słowa, bo poczęli wymieniać zdziwione spojrzenia.
Nie miała jednak zamiaru wyjaśniać zasad ich prywatnej umowy. Pomagając Paulowi zebrać wykresy i slajdy, wspominała gorące noce, jakie spędziła w ramionach Jaya. Nie chcę, aby te noce kiedykolwiek się skończyły, pomyślała.
Paul i Lorelei wyszli w końcu odprowadzani przez Mariah, która wyraziła Hattie gorący podziw dla pracy, jaką wykonała. Potem przeprosiła ją, że musi wyjść, ale umówiła się na spacer z przyjacielem.
Sulky poklepała Hattie po ramieniu.
- Ten pokaz robi wrażenie, młoda damo - powiedziała. - Naturalnie mam zamiar omówić sprawę z moim sędzią, z tym, że nieco później, bo na razie zamierzamy obejrzeć pewien film. A tobie radzę teraz przebrać się i odpocząć.
Ta propozycja brzmiała rzeczywiście kusząco. Hattie wróciła do swego pokoju, włożyła spodnie, po czym boso zeszła do ogrodu, ciesząc się piękną, księżycową nocą. Siedziała wciąż w zamyśleniu na stopniach werandy, gdy Mariah powróciła ze spaceru z młodym człowiekiem, którego przedstawiła jako Pete'a Carrolla.
Hattie taktownie odwróciła głowę, gdy Pete i Mariah pocałowali się na dobranoc przy furtce. O ile mogła się zorientować, nowy przyjaciel Mariah był obiecującym następcą poprzedniego konkurenta.
- Pete i ja chodziliśmy ze sobą, zanim Brad wyjechał do Clemson we wrześniu - wyjaśniła dziewczyna kilka minut później, siadając na stopniach schodów koło Hattie.
- Jest przystojny i wygląda sympatycznie. - Hattie nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.
- To prawda - Mariah z aprobatą skinęła głową.
- Pamiętasz, jak spytałaś, czy myślę o Bradzie, a ja odpowiedziałam: „Nie, o kimś znacznie sympatyczniejszym”. Chodziło mi o Pete'a.
Rozmawiały jeszcze przez chwilę i Hattie odniosła wrażenie, że Mariah wciąż nęka jakiś problem. Była spięta i roztargniona.
- Chyba już pójdę do łóżka - Mariah odezwała się w końcu. Zwlekała jednak, najwyraźniej będąc myślami gdzie indziej. - Wybierasz się jutro na mecz?
- spytała tłumiąc ziewanie. - Sądzę, że Jay chciałby, abyś go obejrzała.
- Nie wiem jeszcze. Rozmawialiśmy o tym. Ale po dzisiejszym wieczorze... może wolałby, abym nie przychodziła.
- Och, nie! To zupełnie nie tak. Jay cię kocha - wyrwało się Mariah i zaraz potem dziewczyna zaczerwieniła się.
- Przepraszam. Wiem, że to nie moja sprawa. Jeśli zdecydujesz się pójść, czy mogłabym wybrać się z tobą?
Muszę się gdzieś wyrwać, aby przemyśleć pewne sprawy.
O pierwszej po południu następnego dnia Hattie zaparkowała swego mustanga przy boisku do gry w polo w Boone Hall. Nigdy jeszcze nie widziała Mariah tak rozentuzjazmowanej.
- Chodźmy - schwyciła Hattie za rękę. - Chodźmy zobaczyć konie.
- Dobrze. - Hattie niechętnie podążyła za swoją towarzyszką ku odległemu krańcowi pola.
- Jay, we wspaniałych butach, szmaragdowej koszuli i wąskich białych spodniach, natychmiast do nich podszedł. Jego oczy w świetle słońca wydawały się bardziej bursztynowe niż brązowe.
- Dziękuję, że przyjechałaś, Hattie - powiedział z tym swoim lekkim południowym akcentem, który tak bardzo jej się podobał. - I za przyprowadzenie Mariah. Ona mi przynosi szczęście.
Był jednak zbyt podniecony zbliżającą się grą, aby dłużej z nimi rozmawiać. Zamiast tego poprosił je obie o pomoc; Mariah do ujeżdżania jednego z koni, Hattie, aby przytrzymała i uspokajała innego, którego trzeba było jeszcze podkuć.
Wszędzie dokoła rozmawiano na temat polo, plotkowano, który koń ma wady i o zastępstwie na pozycji oznaczonej numerem trzecim w drużynie przeciwnika.
Hattie wiedziała, że Jay gra z numerem trzecim w teamie charlestońskim. To była najważniejsza pozycja, wymagająca największej odpowiedzialności, ogromnych umiejętności i przezorności. Hattie, która uczestniczyła w przygotowaniach, porwał w końcu żywioł i urok tej gry. Twarz jej płonęła, kiedy Jay zbliżył się ku niej na lśniącym kasztanie. Miał teraz na głowie kask, a w ręku drewniany młotek i bat. Nagle pochylił się ku niej z siodła.
- Pocałuj mnie na szczęście, kochanie. - I nie czekając na odpowiedź musnął wargami jej usta.
Uśmiechając się promiennie, Hattie pomachała mu ręką. Usiłowała nie rozglądać się dokoła, aby nie widzieć zaciekawionych spojrzeń. To była najbardziej spektakularna oznaka uczucia, na jaką się kiedykolwiek zdobył i chciała myśleć jedynie o tym. Ale nie tutaj, nie teraz, gdy zawodnicy właśnie czekali na prezentację i gra miała się zaraz rozpocząć.
Rozdział 9
Hattie podniosła do oczu pożyczoną od Sulky lornetkę akurat w chwili, gdy Jay wjeżdżał na boisko.
- Numer trzeci z Charlestonu, Jay Summerfield z Summerfield Shadows - ogłoszono.
Hattie wiedziała, że jej uczucia dla Jay a nie stanowią tajemnicy, oczy jej płonęły, gdy na niego patrzyła. Zanim opuścił kask, zdołała uchwycić jego uśmiech i wiedziała, jak bardzo Jay cieszy się na nadchodzącą walkę. Obrócił się w siodle, aby powitać czwartego zawodnika, który właśnie wjeżdżał na boisko.
- Chodź, usiądziemy na samochodzie - powiedziała Mariah. - Stamtąd będzie lepiej widać.
Zanim dotarły do mustanga, obie drużyny zdążyły już ustawić się w dwóch rzędach naprzeciwko siebie. Sędzia wrzucił piłkę z autu. Rozległ się stukot drewnianych młotków i rozpoczął się pierwszy mecz w polo, jaki Hattie kiedykolwiek widziała. Równo przed chwilą ustawieni zawodnicy ruszyli gwałtownie, w szaleńczym, zapierającym dech w piersiach pędzie.
Kilka dni wcześniej Hattie spytała Jaya o reguły gry, ale teraz musiała zrezygować ze śledzenia wzrokiem piłki i po prostu obserwowała przebieg akcji.
Ze zdziwieniem stwierdziła, że polo jest raczej cichą grą; słychać było jedynie tętent koni, szybkie uderzenia młotkiem o piłkę i czasem krzyk któregoś z zawódników: „zostaw!”, „naprzód!”. Czasem też dolatywało jej uszu przekleństwo, gdy popełniono błąd albo chybiono. Spostrzegła, że siłą motoryczną tej gry jest kontrolowana agresja, a także chęć ryzyka. Stopniowo docierało do niej, że strategia i umiejętność szybkiego przemyślenia sytuacji odgrywały tu niemałą rolę. Twierdzenie Jaya, że polo to „szachy grane z prędkością sześćdziesięciu kilometrów na godzinę” uznała teraz za niezwykle trafne.
Mniej więcej w połowie pierwszej części meczu drużyna charlestońska zdobyła pierwsze punkty po podaniu piłki przez Jaya i świetnym przejęciu przez brata Lorelei, Buzza Phillipsa, który grał rozstawiony z numerem pierwszym.
Szmer aprobaty rozszedł się wśród publiczności, a Hattie ujrzała, że Jay śmieje się i poklepuje jednego z przyjaciół po ramieniu.
Gdy po chwili gra została podjęta, strzał jednego z przeciwników posłał piłkę w stronę, gdzie siedziały Hattie i Mariah. Wszystkich ośmiu graczy ruszyło do przodu. Hattie teraz dopiero mogła z bliska przyjrzeć się koniom. Jay opowiadał jej, że prawdziwe pony tak samo pragną walki jak ich panowie i że psychika zwierząt może dodać sił, albo załamać jeźdźca. Jeździec i koń stanowią jedność.
Obserwując ich teraz, Hattie lepiej rozumiała te słowa. Oni są jak centaury, pomyślała nagle, uderzona podobieństwem sportowców do tych legendarnych istot. Jay przywodził jej na myśl boga w siodle, kiedy nieomylnie prowadził konia poprzez plątaninę kopyt i młotków.
- Jest wspaniały, prawda? - spytała Mariah, która przyglądała jej się od dłuższej chwili.
- Jay? - Hattie uśmiechnęła się. - Oczywiście, że jest.
Do przerwy team charlestoński prowadził cztery do trzech, ale Hattie już się nie uśmiechała. W tłumie otaczającym jeźdźców dostrzegła Lorelei. Przez lornetkę ujrzała, jak bratowa zbliża się do Jaya i podaje mu termos.
- Chcesz tam pójść? - Mariah podążyła za jej wzrokiem.
- Umieram z głodu. - Hattie uścisnęła jej rękę. - Chodźmy raczej na hot doga. Ja stawiam.
Aby zjeść, musiały udać się w przeciwległy koniec boiska. Później dołączyły do grupy widzów porządkujących teren w czasie przerwy.
Resztę gry Hattie obserwowała jak przez mgłę. I chociaż postanowiła się nie martwić, to jednak wspomnienie Jaya przyjmującego termos od Lorelei sprawiło, że czuła się strasznie nieszczęśliwa. Jej zwykła wiara w siebie została poważnie zachwiana. Zdawała też sobie sprawę, że trudno jest na dłuższą metę żyć tak jak ona; z głębokiej euforii popadać w czarną rozpacz. Nie dała jednak po sobie poznać targających nią emocji, gdy po zakończonej grze obie z Mariah wmieszały się w tłum radujący się ze zwycięstwa Charlestonu. Kiedy znalazła się dostatecznie blisko Jaya, pogratulowała mu cicho, a on porwał ją w objęcia.
Kiedy po chwili rozdzieliła ich fala ludzi, Mariah zaproponowała, aby pójść do koni, którym trzeba było pomóc w drodze do stajni. Hattie zdołała jeszcze kątem oka dostrzec żółty sportowy strój Lorelei, oddalającej się wąską dróżką w stronę rezydencji Boone Hall.
Kilka minut później Jay wydostał się z ciżby sympatyków i znienacka zacisnął rękę na jej ramieniu.
- Czy dasz się namówić na spotkanie ze mną wieczorem w klubie? - zapytał, mrugając jednocześnie do Mariah. - Świętowanie zwycięstwa zaczynamy o siódmej. Przyprowadź tę młodą damę i Pete'a też, jeśli wyrazi chęć. A jeszcze lepiej, niech oni ciebie przyprowadzą. W ten sposób będę mógł cię odwieźć.
- Dobrze - odpowiedziała.
Spocony, brudny i bardzo z siebie zadowolony, był najpiękniejszym mężczyzną, jakiego znała. Jay, pomyślała, nie zasługuję na ciebie. I cieszę się, że nie zawsze potrafisz czytać w mych myślach.
Nie kochali się już od kilku dni i Hattie tęskniła za nim, gdy tego wieczoru szykowała się do wyjścia. Próbowała zmienić fryzurę i nie mogła zdecydować się, w co się ubrać. Mariah uprzedziła ją, że spotkanie w klubie w sobotni wieczór ma charakter oficjalny. W końcu upięła włosy, pozostawiając kilka luźnych kosmyków wokół twarzy. Włożyła długą białą suknię z dżerseju i naszyjnik opadający prawie do talii. Nie wiem, czy to nie zbyt odważny strój, pomyślała. Suknia przylegała do bioder i podkreślała linię ciała. W tej chwili Mariah zastukała do drzwi i weszła w króciutkiej różowej sukience odsłaniającej zgrabne nogi.
- Hej! - W jej głosie brzmiał podziw. - Jeśli Jay cię w tym zobaczy, nie będzie w stanie ci się oprzeć.
Widział mnie, kiedy miałam na sobie znacznie mniej, pomyślała Hattie, uśmiechając się do Mariah w podziękowaniu za komplement. Ale doskonale zdawała sobie sprawę, że dziewczyna miała rację. Ta suknia spodoba się Jayowi, bo łatwo zsunąć ją z ramion.
Gdy jechali samochodem Pete'a na James Island do klubu, ulubiony program rockowy Mariah został przerwany prognozą pogody. Hattie zmarszczyła brwi słysząc, że tropikalny huragan, o którym zaledwie napomknięto poprzedniego dnia, podwoił szybkość. Nazwany Henry, kierował się prosto w stronę Wysp Bahama i spodziewano się jego ataku następnego ranka.
Kilka takich nawałnic nawiedziło wybrzeże Florydy ostatniego lata. Zdarzyło się to po raz pierwszy, odkąd Hattie tam mieszkała. Pamiętała huragan, który napotkała w drodze służbowej do Fort Myers; nie było to najmilsze przeżycie.
- Wschodnie Wybrzeże na razie nie znajduje się w niebezpieczeństwie - dodał spiker. - Następne wydanie naszego magazynu o godzinie dwudziestej.
- Czy nie sądzisz, że ten huragan dotrze i tutaj? - Mariah zwróciła się do przyjaciela.
- Nie sądzę. - Pete wzruszył ramionami. - W tym roku było więcej cyklonów niż zazwyczaj, ale teraz nie ma się czego obawiać.
Była pogodna, piękna noc i huragan Henry zdawał się być setki kilometrów stąd. Wszyscy zapomnieli o nim, gdy Pete zaparkował przy wejściu do charlestońskiego klubu. W środku zebrał się już tłum gości. Mariah i Pete poprowadzili Hattie w stronę baru, gdzie spodziewali się zastać znajomych. Hattie wciąż nie widziała Jaya. Rozglądała się po sali i ku swemu przerażeniu spostrzegła, że Paul macha ku nim, zapraszając, aby przysiedli się do stołu, przy którym siedział wraz z Lorelei, jej bratem i Randym Barnettem, zawodnikiem charlestońskiej drużyny.
- Jay dzwonił, aby uprzedzić, że się spóźni - powiedział Paul, podsuwając Hattie krzesło, po czym zamówił drinki dla trojga nowych gości.
W sali grała muzyka i Pete pociągnął Mariah na parkiet tak szybko, jak tylko pozwoliła mu na to troska o zachowanie dobrych manier. Mariah wstała z przepraszającym uśmiechem i ruszyła za przyjacielem, pozostawiając nie dopitą colę.
Hattie kiepsko się czuła siedząc przy jednym stole z żoną Paula, ale miała nadzieję, że dobrze maskuje swoje uczucia. Jednak gdy Randy Barnett poprosił ją do tańca, nie potrafiła całkowicie ukryć uczucia ulgi.
- Nie przepadasz za Lor, prawda? - spytał cicho.
- Nie, nie przecz. Doskonale cię rozumiem.
Później do tańca poprosił ją Paul, co najwyraźniej rozbawiło jego żonę. Mariah i Pete'a nigdzie nie było widać.
- Żadnych przewidywań co do decyzji Jaya? - spytał, gdy przeciskali się przez zatłoczoną salę.
- Prawie się z nim nie widziałam. - Potrząsnęła głową.
- Ale jak sądzę, spędzisz z nim niemało czasu dziś wieczorem.
Hattie najeżyła się i Paul natychmiast porzucił kpiący ton.
- To prawda, że bezlitośnie żartuję sobie z ciebie od samego początku - przyznał. - Ale naprawdę cię lubię, Hattie i podziwiam twoją pracę. Jeśli mój ekscentryczny kuzyn może dać ci szczęście, to ja się z tego będę cieszył. Uważam, że nie mógł wybrać lepiej.
Hattie przystanęła i spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Dokładnie tak - dodał, uśmiechając się. - Doskonale zdaję sobie sprawę z gier, które lubi prowadzić Lorelei. Zrobisz mi jedynie przysługę, zabierając jej Jaya.
Słowa te, świadczące o głębokiej znajomości drapieżnej natury Lorelei, ukłuły ją w serce. Kontrastowały z przechwałkami, którymi uraczył Hattie podczas jej pierwszej wizyty w Charlestonie.
- Paul... - zaczęła, pragnąc się wytłumaczyć. - Nie wolno ci myśleć, że...
- Ciii... - Położył palec na jej ustach. - Unikaj banałów, proszę cię. Chodź na taras, tam zaczekamy na twojego bohatera. Pokażę ci miasto podczas zachodu słońca i pozostałości z czasów wojny z jankesami.
Wieże i dachy Charlestonu, widziane z daleka, poprzez rzekę, zdawały się płonąć w świetle zachodzącego słońca. Poprzez muzykę dobiegającą z sali słychać było brzęczenie owadów i senne głosy ptaków.
Przez długi czas stali oparci o balustradę, nie odzywając się, a jedynie chłonąc wzrokiem roztaczający się widok. Jakże kocham to miejsce, pomyślała Hattie, tak jak kocham pewnego piwnookiego mężczyznę. I tak romantycznie jest tu, na tarasie. Gdyby jeszcze to Jay, a nie Paul, stał koło mnie.
- Ładnie, prawda? - spytał Paul ze smutkiem, jakby odgadł jej myśli. - Chodźmy na drugi koniec tarasu, pokażę ci bunkier z czasów wojny. Oczywiście konfederacki.
Gdy zbliżali sie do porośniętego krzewami wzgórza, doleciały ich rozgniewane głosy. Chwilę później przebiegła koło nich zapłakana Marian, a z niewielkiego zagajnika doszedł ich trzask zapałki. To Pete zapalał papierosa. Hattie zwróciła się do Paula.
- Porozmawiam z nią.
- Daj mi znać, jeśli będę mógł pomóc.
Odnalazła Mariah w toalecie damskiej, skuloną na taborecie, naprzeciw lustra. Próbowała doprowadzić do porządku makijaż. Gdy Hattie weszła, dziewczyna znów wybuchnęła płaczem.
Stało się coś naprawdę złego, pomyślała Hattie, siadając przy niej i przytulając ją do siebie. Przez kilka minut nie padło ani jedno słowo, a Mariah szlochała rozpaczliwie z głową wtuloną w ramię Hattie. W końcu emocje trochę opadły i Mariah wyprostowała się, pocierając oczy jak dziecko.
- Już lepiej? - spytała Hattie, podając jej kubek z wodą.
Mariah wypiła ją małymi łyczkami. Skinęła głową, a później potrząsnęła przecząco.
- Chcesz mi o tym opowiedzieć?
- Nie... nie wiem. Nic nie możesz na to poradzić.
Rozpacz w głosie Mariah jedynie pogłębiła niepokój Hattie.
- Czasem samo opowiedzenie komuś o zmartwieniach przynosi ulgę - odpowiedziała. Bardzo pragnęła pomóc Mariah, ale nie chciała się narzucać. - Nie dowiesz się, dopóki nie spróbujesz.
Nastała długa cisza. Mariah w końcu uniosła głowę i rozejrzała się, jakby chcąc sprawdzić, czy nikt nie słyszy.
- Pete znów usiłował mnie nakłonić do wyjazdu jesienią do Clemson - odezwała się cicho. - Tylko o tym mówi, odkąd... znów zaczęliśmy się widywać. Mówi, że zawsze mnie kochał i chce, abyśmy byli razem.
- Czy to właśnie tak cię martwi? - spytała Hattie z niedowierzaniem. - Według mnie, nie powinnaś się - tym tak przejmować. Jeżeli Pete naprawdę cię kocha, to będzie chciał, abyś uczęszczała do takiej szkoły, jaką sama sobie wybierzesz i która najbardziej odpowiada twoim potrzebom...
Słowa zamarły jej na wargach, gdy spojrzała na twarz Mariah. Łzy leciały jej ciurkiem, choć próbowała je powstrzymać.
- To zupełnie nie o to chodzi - powiedziała żałośnie. - Bardzo bym chciała pojechać do Clemson.
- Więc gdzie problem? Jeśli chodzi o pieniądze, w co wątpię, to są przecież stypendia.
- Masz rację. To nie pieniądze. Spróbuj mnie zrozumieć - powiedziała. - Być może nawet nie uzyskam zgody na ukończenie liceum. Czy pamiętasz Brada Mossa, mojego byłego chłopaka, o którym ci opowiadałam? Eksperymentowaliśmy którejś nocy i nie zabezpieczyliśmy się. Jestem w ciąży od przeszło dwóch miesięcy. Wiesz o tym tylko ty i doktor Freitag.
- Oj, dziecinko. - Ramiona Hattie objęły znów młodziutką kuzynkę Jaya, jakby dając jej schronienie przed resztą świata. - Są ludzie, którzy cię kochają, malutka. Nie powinnaś była próbować przejść przez to samotnie.
Mariah załkała i trzymając kurczowo Hattie, wylała z siebie całą tajemnicę, która od dawna zatruwała jej życie.
- Nie chciałam, aby moi krewni o tym się dowiedzieli, nie chciałam ich rozczarować - wyszeptała. - I nie chciałam, żeby Lorelei uśmiechała się głupio i powtarzała Paulowi: „A nie mówiłam”. Ale najgorsze jest to, że ja naprawdę kocham Pete'a. Chyba zawsze go kochałam. Ta historia z Bradem była głupotą. Ale Pete tego nie zrozumie, tak jak nie zrozumie tego Paul i nikt z moich przyjaciół. Dowiedzą się i tak, prawda? Nie chcę pozbyć się dziecka, nawet jeśli to dziecko Brada. Co ja mam teraz zrobić?
Przez chwilę Hattie jedynie trzymała ją w objęciach, próbując przekazać tyle ciepła i przyjaźni, ile tylko mogła. Wciąż zastanawiała się nad odpowiedzią.
- Powiemy o tym Jayowi - odezwała się w końcu.
- On cię kocha. Jeśli będzie zły, to tylko na Brada za nieostrożność. Jay będzie wiedział, co zrobić.
Po raz pierwszy Mariah trochę się uspokoiła.
- Tak, chciałam mu wszystko opowiedzieć - wyznała. - Ale wiesz... on jest mężczyzną. I czułam się zakłopotana. Nie chciałam stracić jego szacunku.
- Mogę z nim porozmawiać, jeśli tobie jest trudno.
- Naprawdę?
- Obiecuję. Ale nie dzisiaj. W tej chwili chcę, żebyś coś dla mnie zrobiła... poszukaj Pete'a i pogadaj z nim. Powiedz, że chciałabyś pojechać do Clemson, ale zanim podejmiesz decyzję, musisz rozwiązać kilka problemów. Później nakłoń go, aby z tobą zatańczył i proszę, spróbuj się dobrze bawić. Obiecujesz?
Mariah uśmiechnęła się drżącymi wargami.
- Myślisz, że mam prawo? Odkąd to się stało, czuję, że cały czas muszę o tym myśleć, bo inaczej ogarnie mnie poczucie winy, że traktuję sprawę tak lekko.
- Myślę, że masz prawo trochę się odprężyć - zapewniła Hattie. - Zaufaj mi.
Rozgrzeszona w ten sposób, Mariah powróciła do poprawiania makijażu.
- Nie pozwolisz, aby Lorelei dowiedziała się, dobrze? - poprosiła.
- Nie martw się - Hattie pogładziła ją po włosach - i starła smugę tuszu z jej policzka. - Lorelei raczej nie należy do grona moich najbliższych przyjaciół.
Gdy wreszcie opuściły toaletę, na dworze było już zupełnie ciemno. Jay przyjechał jakiś czas temu i czekał na nią zniecierpliwiony.
- Coś się stało? - spytał, prowadząc ją na parkiet.
- Powiem ci później. - Z uczuciem ogromnej ulgi Hattie przytuliła się do niego. - Co cię zatrzymało, kochanie?
- Kłopoty z koniem. Ale już wszystko w porządku.
- To dobrze. - Przytuliła się jeszcze mocniej, z przyjemnością wdychając jego zapach. Opiekun, pomyślała, i obrońca. Ktoś, komu i ja, i Mariah możemy ufać.
- Wiesz co? - Otoczył ją ramionami, grano akurat sentymentalną melodię. - Niezła jest ta twoja sukienka. Tęskniłem za tobą przez ostatnie dni, kochanie.
Po powrocie z parkietu wymienili toasty z pozostałymi zawodnikami drużyny, po czym Jay poprowadził ją na taras, a stamtąd przez trawnik w stronę parkingu.
- Chcę być z tobą sam na sam - powiedział, pomagając jej wsiąść do jaguara. - Będziemy dziś spali u mnie na Folly Beach... to tylko kilka kilometrów stąd.
Nie dał jej żadnego wyboru, ale też nie miała zamiaru protestować. Pragnęła jedynie kochać się z nim, dać mu wszystko, czego pragnął.
- Aha - dodał, zapalając silnik. - Dzięki mojej przezorności nie będziesz musiała wracać do miasta jutro rano w tej cudownej, ale zdradliwej sukience.
- Nie?
- Nie. Patsy pozwo\i\ami wejść do twojego pokoju.
Podwędziłem dżinsy, tenisówki i jeszcze kilka rzeczy, w tym coś, co przypomina bieliznę. Wszystko jest w torbie za siedzeniem.
Hattie zarumieniła się, wyobrażając sobie Jaya szperającego w jej rzeczach w poszukiwaniu najbardziej intymnych fragmentów garderoby. Wyjątkowo lubiła przezroczystą bieliznę.
Przysunęła się bliżej i położyła mu rękę na kolanie, a on objął ją ramieniem.
- Jesteś dość pewny siebie, nieprawdaż?
- Może. - Uśmiechnął się lekko, nie przestając patrzeć na drogę. - Ale sama pani wie, panno Hattie, jak bardzo to się pani we mnie podoba.
Chwilę później jego dłoń znalazła się za dekoltem sukienki i Hattie poczuła, że pod jego dotykiem ogarnia ją płomień, a sutki prężą się.
- Jesteśmy na miejscu, kochanie. - Jay zatrzymał samochód. Pocałował ją, po czym wysiadł i przeszedł dokoła, aby otworzyć jej drzwi. - Chyba jednak wygodniej nam będzie w domu niż w samochodzie, jak myślisz?
Objęci poszli w stronę niewielkiego domku na palach, wzniesionego na piasku wśród karłowatych palm, niebezpiecznie blisko niewidocznych teraz, ale głośno bijących o brzeg fal przybrzeżnych. Wnętrze urządzono w stylu lat pięćdziesiątych, tak jakby całość została tu przeniesiona z kompletnym umeblowaniem i nikt już niczego nie zmieniał.
Łóżko, pokryte staromodną kapą, stało na oszklonej werandzie. Jay otworzył okno i szum fal natychmiast stał się głośniejszy.
Hattie wstrzymała oddech, gdy odwrócił się w jej stronę.
- Zabawię się w gościnnego gospodarza i poczęstuję cię kieliszkiem wina, zanim pójdę z tobą do łóżka - powiedział. - Ale nie chcę długo czekać. I nie chcę za dużo alkoholu, aby nie stępił tego, czym mamy się podzielić...
- Ja też nie chcę czekać - stwierdziła i miała wrażenie, że słowa te wymawia wbrew własnej woli.
- Bardzo cię kocham.
- Och, Hattie - W jego głosie brzmiała czułość.
- Obiecałem sobie, że tak szybko ci tego nie powiem.
Ale przecież sama wiesz, że ja też bardzo cię kocham.
Powoli skinęła głową.
- Bardziej niż życie. - W jego oczach widziała uwielbienie, gdy wziął ją w ramiona, aby obsypać pocałunkami jej odkryty dekolt.
- Masz taką piękną skórę - powiedział. - Jest gładka jak satyna i taka ciepła w dotyku. Chcę poznać każdy milimetr twego ciała...
Hattie przechyliła się lekko, gdy zsunął biały dżersej z jej ramion. Suknia opadła na podłogę. Hattie rozchyliła usta, patrząc na dłonie Jaya, tak ciemne na tle jej mlecznej skóry, którą bikini osłoniło przed słońcem Florydy.
Stała naga, płonąc z pożądania pod wpływem jego dotyku. Długo trwało, zanim wreszcie pozwolił, aby go rozebrała. Z podziwem patrzyła, jak wspaniale jest zbudowany, po czym położyła mu ręce na piersi.
- Och, Jay - szepnęła podniecona usłyszanym niedawno wyznaniem miłości i oczekiwaniem na zbliżającą się chwilę rozkoszy. - Jesteś taki piękny...
- To ty jesteś piękna... mleko i róże. Połóż się koło mnie, kochanie.
Położyła się na łóżku, a jej włosy rozsypały się na poduszce. Zaraz potem zatraciła się w nim całkowicie. Kołysała jego głowę, gdy pochylił się do jej piersi. Wstrząsał nią dreszcz pożądania, gdy czuła jego usta na swym brzuchu, a później pieszczące jej kobiecość.
- Jay, na miłość boską - jęknęła. - Chodź do mnie...
proszę.
- Wiesz, że nie umiem ci odmówić, gdy prosisz.
- Wsunął nogi między jej kolana. - Gdy jesteśmy razem właśnie tak, dajesz mi cały świat, kochanie.
Hattie uniosła się na jego spotkanie.
Pragnę go całego, myślała, zaciskając ręce na jego prężnych, silnych pośladkach. Usta Jaya znalazły się na jej wargach, ręce pewnie zacisnęły na jej ciele i dokonały obrotu, tak że po chwili ona już była na górze, a rozpuszczone włosy opadły na jego twarz.
Spoglądając na niego z góry czuła się jak rozpustnica i równocześnie jak bogini. Była z Jayem Summerfieldem, czułym i silnym mężczyzną, którego spokojna siła przypominała potęgę lawiny. Wiedziała, że tylko na moment poddał się jej w tych miłosnych zapasach, by po chwili odzyskać dominację, przed którą mogła jedynie ustąpić.
- Co mogę dla ciebie zrobić, kochanie - wyszeptała, wiedząc już, jaką otrzyma odpowiedź.
- Doprowadź mnie do szaleństwa - szepnął, zbliżając wargi do jej spragnionych ust.
Rozdział 10
Kiedy później leżeli koło siebie w ciemnościach, Jay znów powiedział, jak bardzo ją kocha.
- Nie chciałem tego mówić, dopóki sprawy między nami jakoś się nie ułożą - przyznał.
- Ja też nie - powiedziała cicho Hattie. - Ale nie mogłam się powstrzymać.
- Wiem. - Pocałował ją łagodnie. - Ja także próbowałem kochać się z tobą, starając się nie myśleć o rachunku, jaki przyjdzie za to zapłacić. Ale wiesz, cieszę się, że prawda właśnie w ten sposób wyszła na jaw. Nie chcę, żebyś starała się wpłynąć na sprawy, które mnie dotyczą.
Hattie nie odpowiedziała, rozmyślając nad usłyszanymi słowami. Chwilę później, jakby chcąc uprzedzić jakąkolwiek dyskusję na temat Shadows, Jay zapalił papierosa i zaczął opowiadać, w jaki sposób stał się właścicielem chatki.
- Właściwie odkryła ją Lorelei, chociaż to ja zajmuję się nieruchomościami - zauważył, wypuszczając niewielkie kółko dymu. - Stwierdziła, że jest dostatecznie obskurna, aby mi się podobać. A ja wiedziałem, że to będzie korzystna inwestycja. Oczywiście działo się to jeszcze wtedy, gdy żyła babcia i mieszkała wciąż w Shadows.
Na wspomnienie Lorelei Hattie odwróciła głowę.
Czy nigdy nie możemy o niej zapomnieć? myślała. Nawet w takiej chwili?
- Hattie? - usłyszała głęboki szept tuż koło ucha. - Coś nie tak, kochanie?
- Nie, zupełnie nic.
- To odwróć głowę i spójrz na mnie. - Łagodnym ruchem zmusił ją do spojrzenia mu w twarz. - Chodzi o Lor, tak? - zaryzykował. - Spytałaś o nią, gdy po raz pierwszy byliśmy razem i nie powiedziałem ci zbyt wiele. Czy mówiła ci coś podczas meczu?
Hattie z trudem powstrzymywała łzy. I choć tak bardzo kochała Jaya, w tej chwili pragnęła jedynie siedzieć w ubraniu w drugim końcu pokoju.
- Nie - przyznała. - Nawet z nią tam nie rozmawiałam.
- A więc o co chodzi? - spytał. - Widziałaś, jak do mnie podeszła, prawda? Tak samo jak wtedy na plantacji.
- Nie ma powodów, abyście nie mogli się przyjaźnić. - Nie potrafiła powstrzymać opryskliwego tonu.
- Przeciwnie, istnieje niemało powodów, dla których Lorelei i ja nie powinniśmy się przyjaźnić... w każdym razie nie w sposób, którego iluzję usiłuje ona czasem stworzyć. - Jay zgasił papierosa i przytulił Hattie do siebie, tak że jej policzek spoczął na jego piersi. Hattie czuła głośne bicie jego serca. - Nie wierzę, że chciałabyś mieć ze mną cokolwiek wspólnego, gdybyś naprawdę sądziła, że mogę oszukiwać Paula.
- Nie... nie wierzyłam w to. Ale nie potrafię zabić w sobie uczucia zazdrości, nawet jeśli nie sądzę, że mógłbyś mieć romans z żoną kuzyna.
- Mamy jeszcze niejedną sprawę do omówienia, kochanie. Ale jak pewnie sama się domyślasz, nie przywiozłem cię tu dziś na plażę, aby je poruszać. Możesz mi jednak wierzyć, że Lorelei nie jest naszym problemem. Gwarantuję ci to.
Nie odpowiedziała i Jay po chwili ciągnął dalej:
- To, co ci mówiłem o romansie z nią i propozycji małżeństwa, zdarzyło się czternaście lat temu. Byłem zwykłym dwudziestoczterolatkiem na przepustce, bardzo spragnionym kobiety. Gdy wróciłem do bazy, już po przygodzie z Lorelei, dotarły mnie słuchy, że sypiała też z synem bogatego hodowcy koni z Aiken. Zadzwoniłem do niej i powiedziałem, że może zatrzymać brylant, który jej podarowałem, oprawić go albo wrzucić do rzeki, jeśli chce - przerwał na chwilę i Hattie nie mogła powstrzymać uśmiechu. - Zamiast tego zaczęła go nosić jako przynętę na Paula, który zawsze pragnie tego, czego, jak sądzi, ja pragnę. - W jego głosie dało się wyczuć żal i Hattie zrozumiała, że Jay boleje nad tym, iż kuzyn staje z nim właśnie do takich zawodów.
- Głupio mi - przyznała - że w ogóle tyle o niej myślałam.
- Nie smuć się, skarbie. Ja przecież też nie zniósłbym, gdyby inny facet zaczął kręcić się koło ciebie. W każdym razie twoje podejrzenia powstały właściwie z mojej winy. Powinienem był ci wszystko wyjaśnić. Myślę, że stało się tak na skutek pewnej niepotrzebnej lojalności wobec Paula, która nie pozwoliła mi opowiedzieć ci wcześniej tej historii.
- Jest w pewnym sensie bohaterem, prawda? Wie przecież, jak ona się zachowuje.
- Prawdopodobnie masz słuszność.
Zasypiając, Hattie znów pomyślała o Mariah i koniecznosci porozmawiania o jej kłopotach z Jayem. To będzie pierwsza rzecz, którą załatwię rano, postanowiła, troszkę jednak zła na siebie, że egoistycznie zdecydowała nie psuć miłego wieczoru problemami innych. Kilka godzin niczego nie zmieni, tego przecież była pewna. I całkowicie ufała, że Jay będzie wiedział, co trzeba zrobić.
Niebo było ponure i pokryte chmurami, gdy rankiem brali prysznic i ubierali się. Zeszli po rozchwianych schodach i ruszyli plażą, a ślady ich stóp były niemym świadectwem, że stanowią teraz prawdziwą parę.
Niespotykanie liczne stada mew przelatywały nad głowami, a ich krzyki przypominały hałas robiony przez dzieci bawiące się na szkolnym boisku. Hattie szukała w myślach odpowiednich słów, aby rozpocząć rozmowę o Mariah. Jednak dziwne napięcie panujące w otaczającej ich przyrodzie zdawało się uniemożliwiać zebranie myśli. Zimny wiatr rozwiewał jej włosy. Rozbijające się o granitowe głazy fale wyglądały wyjątkowo groźnie. Jednak wciąż jeszcze nie było zbyt zimno.
- Pewnie zbliża się burza - zauważył Jay przystając, aby nałożyć Hattie kaptur na głowę. - Wszystkie oceaniczne ptaki kierują się w stronę lądu, szukając schronienia.
Hattie nagle przypomniała sobie prognozę pogody, którą usłyszała poprzedniego wieczoru w samochodzie Pete'a i zrozumiała, że jej dziwne samopoczucie wiąże się ze wzrostem ciśnienia. Doświadczyła już podobnego uczucia poprzedniego lata, kiedy do Fort Myers zbliżał się huragan. Po chwili zastanowienia doszła jednak do wniosku, że nie ma powodu do alarmu. Huragan, o którym rozmawiali poprzedniego dnia, szalał setki kilometrów stąd. Poza tym spiker zapowiedział, że rejonowi Charlestonu nic nie grozi.
- Kochanie, jest coś, o czym muszę z tobą porozmawiać - odezwała się, starając się dostosować do kroku Jaya. Teraz szli już pod wiatr.
- Mam nadzieję, że nie chodzi o projekt. Zawarliśmy umowę, że nie poruszamy tego tematu aż do poniedziałku.
- Wiem. Ale nie o to chodzi. Zastanawiam się... czy zauważyłeś, że Mariah jest ostatnio roztargniona? Jakby coś zaprzątało jej myśli?
Spojrzał na nią przelotnie.
- Chodziła ostatnio z głową w chmurach, ale nie sądzę, aby to cokolwiek znaczyło. Nastolatki zakochują się i odkochują dwa razy w miesiącu, tak w każdym razie utrzymuje Sulky. Powiem ci coś jednak: cieszę się, że Pete Carroll znów pojawił się na horyzoncie. Chłopak, z którym spotykała się, gdy Pete wyjechał do Clemson, nie był jej wart.
- Mariah wspominała, że go nie lubiłeś. I jak się okazuje, miałeś rację...
Jay jednak nie słuchał. Uwagę jego przykuł starszy mężczyzna, który zbliżał się w ich stronę, podpierając się laską. Koło niego kręcił się spaniel.
- Dzień dobry, panie Harris - zawołał Jay. - Co pan tu jeszcze robi o tej porze roku? Powinniście już być z żoną w Greenville i grzać się przy kominku.
- To samo jej powtarzam. - Mężczyzna przystanął, opierając się ciężko na lasce. Pies węszył koło ich nóg, po czym popędził za stadkiem mew. - W dodatku zbliża się ten cholerny huragan...
- Jaki huragan? - Jay zmarszczył brwi, a Hattie wstrzymała oddech. - Ostatnio słyszałem jedynie o huraganie u wybrzeży Florydy.
- A wiec nie słuchał pan dzisiaj wiadomości. Henry w nocy zmienił kierunek. Wzdłuż całego wybrzeża trwa stan podwyższonej gotowości. Pozamykaliśmy już okiennice i wyjeżdżamy, gdy tylko ja i Dixie skończymy naszą poranną przechadzkę.
Hattie i Jay wymienili spojrzenia.
- Lepiej wracajmy i włączmy radio - powiedział Jay. - Niech państwo uważają na siebie.
Jay przyspieszył kroku, gdy skierowali się w stronę domu, tak że Hattie musiała prawie biec, aby nie zostać w tyle.
- Ciekawe, jak się przedstawia sytuacja - powiedziała, podnosząc głos, aby przekrzyczeć szum fal.
- Zaraz się dowiemy.
Na razie sprawa Mariah została zawieszona. Gdy Jay szukał stacji nadającej informacje o pogodzie, Hattie nalała do filiżanek gorącą kawę, po czym usiadła naprzeciw niego przy małym, kuchennym stole.
Najnowsze wiadomości nie należały do pomyślnych. Sąsiad Jaya miał rację; huragan zmienił kierunek. O wpół do dziesiątej rano nawałnicę obserwowano na obszarze od Przylądka Hatteras do Jacksonville. Gdyby cyklon posuwał się dalej w ich kierunku, niewątpliwie otrzymaliby ostrzeżenie. Silnych porywów wiatru należało się spodziewać na całej drodze od Norfolk do Vero Beach.
Hattie zadrżała lekko, gdy spiker dodał, że jeśli cyklon będzie zmierzał w dalszym ciągu w tym kierunku, to najbardziej zagrożony będzie obszar Kiawah Island. Byli więc dokładnie na drodze nawałnicy. Spojrzała w górę i napotkała pociemniały wzrok Jaya.
- Jeśli oni się nie mylą - powiedział - to ta chatka zostanie zrównana z ziemią.
Hattie jednak wiedziała, że nie chatką się martwił.
Spiker poradził mieszkańcom nisko położonych obszarów na wybrzeżu, aby w poniedziałek rano byli gotowi do ewakuacji i przenieśli się na wyżej położone tereny, gdy tylko zajdzie taka potrzeba. Henry przesuwał się w stronę wybrzeża ze wzrastającą prędkością. Burzy towarzyszył silny wiatr dochodzący w porywach do prawie dwustu kilometrów na godzinę. Należało się również spodziewać spotęgowania jego siły.
Jay położył rękę na dłoniach Hattie, gdy podano najnowsze informacje o huraganie. Następnych wskazówek należało się spodziewać tuż po południu.
- Powinniśmy wszystko pozamykać - odezwał się Jay wyłączając radio - i wracać jak najszybciej do miasta. Być może Sulky czegoś potrzebuje. Po południu trzeba pojechać na plantację. Jeżeli huragan dotrze aż tutaj, czeka nas powódź, o ile równocześnie nastąpi przypływ.
Chociaż Hattie zdawała sobie sprawę, że Jay martwił się o elegancki dom Sulky tak samo, jak o rodzinną siedzibę Summerfieldów, to jednak w jego ostatnich słowach usłyszała jakiś szczególnie ciepły ton. Pomagała mu przymocować przeciwburzowe, aluminiowe rolety i przenieść do samochodu kilka wartościowych przedmiotów, które znajdowały się w tym domku. Nawet przez jedną chwilę nie przyszło jej do głowy pozostawić go samemu sobie. Uważała za naturalne, że połączą swe siły, aby ochronić przed huraganem dom, który tak bardzo kochał.
Czy po to, aby mógł go sprzedać mojej firmie w nienaruszonym stanie? zadała sobie pytanie, gdy ulokowali się w samochodzie i pojechali do miasta. Czy też po to, by chronić go i urzeczywistnić marzenia Jaya? Wiedziała, też że pomimo wszelkich prób zachowania obiektywizmu, jej jedynym marzeniem było dzielenie tego marzenia razem z nim.
Zawarliśmy przecież umowę, przypomniała sobie, wracając myślą do dnia, gdy siedziała w jego biurze i słuchała wyjaśnień, dlaczego jej opinia ma znaczenie. „Nigdy mnie nie przekonasz, że nie jest tragedią, jeśli takie miejsce jak Shadows bezpowrotnie opuszcza rodzinę” - powiedział jej. „Chyba miałem nadzieję, że gdy ktoś taki jak ty zrozumie mój punkt widzenia... to tym samym zada cios mojemu konserwatyzmowi”.
Teraz stali się kochankami i w całej sprawie podstawowego znaczenia nabrała lojalność, jej lojalność wobec Jaya i odpowiedzialność w stosunku do firmy.
Wkrótce poprosi o odpowiedź, pomyślała Hattie, jeśli nie w poniedziałek, to za kilka dni. Muszę wybrać. I jeśli ostatecznie uznam, że jedynym sposobem uratowania domu jest jego przebudowa, to mogę stracić Jaya na zawsze. Bo jeśli zgodzi się sprzedać Shadows, ta decyzja zaciąży na naszych stosunkach. Przestanę być jego Elizabeth, a on nie będzie grał roli Aynsleya, próbując zadośćuczynić dawnym cierpieniom.
A tak świetnie umie to robić... łagodzić cierpienia jej, Mariah... Z poczuciem winy Hattie przeniosła uwagę z własnych kłopotów na problemy jego młodej kuzynki. Jay jechał ze wzrokiem utkwionym w drogę, najwyraźniej zatopiony we własnych myślach.
To okropne, że akurat teraz musi mu powiedzieć o zmartwieniu Mariah. Wiedziała jednak, że to nieuniknione.
- Jay... - zaczęła niepewnie.
- Tak? - Rzucił jej szybkie spojrzenie i znów skoncentrował się na prowadzeniu samochodu.
- Naprawdę muszę porozmawiać z tobą o Mariah.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego?
- Hmm... tak i nie. Z twoją pomocą poradzi sobie.
- Czy nie moglibyśmy w takim razie odłożyć tego do wieczora? Muszę się teraz zastanowić nad wieloma sprawami.
No cóż, Hattie sądziła, że kilka godzin nie zmieni sytuacji, a Jay i tak miał teraz wiele innych zmartwień. Mariah przecież od dawna zwlekała z rozmową. Będzie jednak musiała porozmawiać z dziewczyną, gdy dojadą do Charlestonu i zapewnić, że dotrzyma obietnicy złożonej poprzedniego dnia.
- Dobrze - zdecydowała. - Powiedz, jak mogę ci pomóc.
Na prośbę Jaya Hattie wyjęła ze skrytki kartkę i ołówek. Zaczęła spisywać listę rzeczy, które należało kupić w sklepie z artykułami żelaznymi na James Island. Kilka minut później pośpiesznie wybrali parę rolek przylepca, zapas nafty do lampy i wzmocnione baterie do latarki.
W mieście większość ludzi zdawała się być zajęta normalnymi sprawami, chociaż w starej dzielnicy niektórzy mieszkańcy zabijali okna deskami. Najwidoczniej służby miejskie otrzymały odpowiednie rozkazy, ponieważ umacniano workami z piaskiem tamę wzdłuż Battery, aby zabezpieczyć przed wzburzonymi falami.
Sulky powitała ich w kiepskim nastroju. Pod czujnym okiem sędziego Plemmonsa siostrzeniec Patsy wraz z kilkoma młodymi mężczyznami przygotowywał jej stary, wspaniały, georgiański dom na spotkanie z huraganem. Bezcenne antyki przenoszono na drugie piętro, aby uchronić je przed ewentualnym zalaniem. Całe metry taśmy zużywano dla wzmocnienia delikatnych szybek. Rzadko używane okiennice skrzypiały, gdy je zamykano i zabijano gwoździami, aby wytrzymały napór wiatru.
Zanim Hattie zdążyła odszukać Mariah, dziewczyna sama ją odnalazła i odciągnęła na bok.
- Rozmawiałaś z nim? - spytała z niepokojem.
- Jeszcze nie. - Hattie nagle ogarnęło olbrzymie poczucie winy. - W nocy to nie był najlepszy moment, a dziś rano... ten huragan... Było tyle rzeczy, o których należało pomyśleć. Obiecuję, że powiem mu dziś wieczorem, bez względu na to, jak bardzo będzie zajęty.
Ku jej zdumieniu słowa te najwyraźniej sprawiły Mariah ulgę.
- W porządku, Hattie - powiedziała szybko. - Miałam nadzieję, że w tej sytuacji nie zechcesz go dodatkowo martwić. Myślałam o tym... to chyba jednak ja powinnam mu o wszystkim powiedzieć.
Hattie milczała zaniepokojona tą nagłą determinacją dziewczyny. Trudno było nie spostrzec drżenia w jej głosie i ogromnego napięcia.
- Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz? - spytała. - Bo ja naprawdę mogę z nim porozmawiać.
- Jestem pewna. - Mariah próbowała się uśmiechnąć, ale niezupełnie jej się to udało. - W każdym razie dziękuję za pomoc. I jestem wdzięczna, że miałam z kim pogadać o swoich kłopotach.
Mariah ścisnęła ramię Hattie, po czym wbiegła po schodach z lekkością małej dziewczynki, lekkością, którą niedługo już miała zachować, bo w jej ciele rosło dziecko Brada Mossa. Nie dała Hattie szansy na odpowiedź, ani nawet na obietnicę, że nie porozmawia z Jayem.
Cieszę się, że jej tego nie obiecałam, pomyślała Hattie, spoglądając w ślad za nią. Jest coś w jej dzisiejszym zachowaniu, co mnie martwi. Nie powiem Jayowi o niczym, dopóki sytuacja się nie uspokoi, tak jak prosiła. Ale jeśli onamu jednak o niczym nie powie, ja to zrobię... nawet jeśli Mariah będzie się na mnie za to gniewać.
Po południu Jay pożegnał się z ciotką, przestrzegając, aby stosowała się całkowicie do poleceń sędziego Plemmonsa. Znowu tylko we dwoje skierowali się jaguarem przez Ashley River Road ku plantacji. Silniej niż kiedykolwiek Hattie wyczuwała, jakie znaczenie miał dla niego stary dom i jakie budził uczucia. To jego korzenie, pomyślała, wspominając, jak kochali się któregoś dnia w sypialni Elizabeth i Aynsleya. Bez niego życie Jaya straciłoby sens. Nagle poczuła na sobie badawcze spojrzenie.
- Wróć tu, Hattie - powiedział, otaczając ją ramieniem. - Jeśli musisz siedzieć taka zamyślona, to przynajmniej siedź bliżej mnie.
- Chyba nie jest możliwe, aby huragan poczynił wielkie szkody tak daleko od oceanu - zauważyła, kładąc dłoń na jego udzie. - Największe spustoszenia chyba zwykle czyni na plaży i traci siłę rozpędu, gdy dociera na stały ląd?
- Masz rację, że huragany są mniej gwałtowne na lądzie - przytaknął. - Ale Ashley to rzeka pływowa...
- prawdziwe ramię oceanu. Cyklony już nieraz dotknęły Shadows. W swym pierwszym dzienniku z 1761 roku, Elizabeth, która była żoną Aynsleya zaledwie od roku, opisuje szkody, jakie w domu wyrządziły woda i wiatryHattie milczała, próbując wyobrazić sobie, jak pierwsi właściciele Shadows razem stawili czoło huraganowi. Tak samo, jak to będzie z Jayem i ze mną, pomyślała i bezwiednie pogłaskała go po kolanie.
Jay pochylił się i pocałował ją w skroń.
- Później były inne cyklony - dodał. - Kilka lat temu Hazel wyrządziła poważne szkody w górnej części wybrzeża. Ale już od jakiegoś czasu nie mieliśmy prawdziwej nawałnicy.
- I teraz myślisz, że znów nadeszła kolej na Charleston.
Jay skinął głową i objął ją mocniej. Oboje milczeli przez resztę drogi. Gdy minęli aleję dębów, oczom ich ukazało się Shadows, które wyglądało bardziej krucho i delikatnie, niż kiedykolwiek jej się wydawało.
Gdy parkowali koło młyna, powitał ich Willie, najęty przez Jaya robotnik.
- Wyjąłem te okiennice ze schowka w magazynie. Czy chce pan, żebym zaczął je przybijać?
- Jeszcze nie. - Jay potrząsnął głową. - Na razie potrzebuję cię do przenoszenia rzeczy. Młyn może zostać zalany - powiedział, po czym zwrócił się do Hattie: - Kochanie, twoja pomoc też jest potrzebna.
Przez pozostałe godziny gorącego, parnego popołudnia wszyscy troje spoceni i zmęczeni przenosili wartościowe przedmioty z młyna do domu. Na podstawie ostatniej prognozy mieli jeszcze dość czasu, aby umocować okiennice i zajrzeć do koni.
Zapadał już zmierzch, gdy ramię przy ramieniu stali w alei, dziękując Willie'emu za pomoc i życząc mu dobrej nocy.
- Wrócę rano - powiedział. - Nic nie zdmuchnie Shadows, skoro stoi tu od przeszło dwustu lat.
Willie wsiadł do półciężarówki, tej samej, którą Hattie zauważyła pierwszego dnia. Chwilę później odjechał w tumanie kurzu, a oni zostali sami.
Jay otoczył ją ramionami, a ona uniosła głowę, aby spojrzeć mu w oczy.
- Czy rozumiesz, kochanie, co to dla mnie znaczy mieć tu ciebie przy sobie? - zapytał. - Nie myliłem się zbytnio, gdy myślałem, że jesteś moją ukochaną, współczesną Elizabeth, która przybyła, aby pomóc mi i dodać otuchy.
Rozdział 11
Wiatr się wzmógł i informacje ogólnikowe zamieniły się w ostrzeżenia. Nakaz ewakuaqi objął już Kiawah, Folly Beach, Sullivan's Island i inne wyspy osłaniające wybrzeże Karoliny. W mieście ulewy spodziewano się wczesnym popołudniem, a najsilniejsze wiatry miały nadciągnąć w nocy. Poziom wód miał się podnieść o przeszło półtora metra.
Willie pojawił się, gdy świtało, tak jak obiecał. Natychmiast też przystąpił z Jayem do pracy, zabijając gwoździami okiennice. Hattie chodziła po wysokich pokojach z drabiną, nożyczkami i taśmą, którą oklejała antyczne szybki, aby wytrzymały podmuchy wiatru.
Pracując myślała o Mariah. W nocy, gdy już mieli iść spać, Jay przypomniał sobie o kuzynce i spytał, o czym chciała z nim porozmawiać. Wbrew sobie musiała go jednak zbyć, chociaż uważała, że należy powierzyć mu tajemnicę dziewczyny. Mariah potrzebowała pomocy i rady Jaya. Będzie musiała mu wkrótce powiedzieć... albo ja postąpię zgodnie z własnym postanowieniem, zdecydowała Hattie. Gdy Jay i Willie skończyli pracę, w domu zapanowała ciemność. Powietrze stało się ciężkie i zrobiło się ponuro.
- Teraz do młyna. - Jay pracował bez chwili przerwy. - Po południu przede wszystkim będziemy musieli przetransportować konie.
- Dokąd je zabieramy? - spytał Willie.
- Do Gila Dubuya. To spory kawałek od rzeki - zwrócił się do Hattie - ale on ma nową stajnię.
Prawdę mówiąc, wątpię, czy nasza w ogóle przetrzyma nawałnicę.
Hattie pamiętała Dubuya, był członkiem Charlestońskiego Klubu Polo i zaledwie dwa dni temu świętował wraz z nimi zwycięstwo. Wydaje się, że minęły dziesiątki lat od tego czasu, pomyślała podgrzewając zupę z puszki na lunch.
Gdy rozpoczęli transport koni, deszcz już kropił. Zwierzęta prawdopodobnie wyczuwały spadek ciśnienia, a może też niepokój ludzi, bo były wyjątkowo nieposłuszne.
- Powinny z nami współpracować w takiej chwili - żaliła się Hattie, uskakując przed mającym zamiar ją ugryźć zwierzęciem.
Twarz Jaya na chwilę rozjaśnił uśmiech.
- Mają charakter - powiedział. - Tak, jak ty.
- Ale ja nie kopię ani nie gryzę... na razie - odpowiedziała z uśmiechem.
Ładowanie i transportowanie koni okazało się wyczerpujące. Gdy skończyli, Hattie marzyła jedynie o kąpieli. Deszcz padał coraz silniej, pragnęła więc znaleźć się wreszcie w jakimś czystym i suchym miejscu.
Nie boję się burzy, pomyślała, nie tutaj, tak daleko od wybrzeża w górę rzeki. Nam raczej nic nie grozi. Ale Shadows być może tak. Dach jest w opłakanym stanie. Spojrzała na rozłożyste dęby i zaczęła się zastanawiać, czy nadchodząca burza może im zrobić krzywdę. Gdyby runęły na dom, spowodowałyby straszne szkody.
Willie przeprosił ich, że musi odjechać, ale obiecał zaopiekować się swą owdowiałą siostrą i jej dziećmi.
- Panie Jay, panno Hattie - powiedział. - Wrócę, jak tylko będę mógł.
- Dziękuję za pomoc. - Jay uścisnął mu rękę. - Naprawdę doceniam, ile dla nas dziś zrobiłeś.
- To nic takiego. Da pan sobie radę? - Willie odwzajemnił uścisk dłoni swego pracodawcy.
Gdy odjechał, Hattie i Jay trzymając się za ręce ruszyli do młyna: jedyni stróże starego, dumnego majątku.
- Umyjmy się i zjedzmy kolację, zanim pójdziemy spać - powiedział Jay. - Idź pierwsza do łazienki. Ja zadzwonię do Sulky i dowiem się, jak sobie radzi.
Później mogą być problemy z połączeniem.
Nie chce, abym widziała, jak bardzo się martwi, pomyślała, wchodząc po krętych schodach do sypialni. Z żalem myślała, że nie powtórzą się tej nocy ich erotyczne igraszki w łazience. Doszła jednak do wniosku, że są tak zmęczeni, iż prawdopodobnie w ogóle nie będą się tej nocy kochać, gdy już ułożą się na materacach, które Jay przygotował w Shadows. Pewnie będą spać w ubraniach, jeśli w ogóle uda im się zasnąć.
Właściwie nie przeszkadzało jej, że tej nocy będą raczej przyjaciółmi niż kochankami. Zdjęła z siebie brudne rzeczy i stanęła pod orzeźwiającym strumieniem wody, po czym wytarła się jednym z prześcieradeł kąpielowych Jaya. Stosunki między nimi stały się tak zażyłe, że chwilami czuła się, jakby stanowili jedność.
Siedząc na brzegu łóżka i susząc włosy, Hattie patrzyła na portret Elizabeth i wspominała słowa opisujące taniec „z drogim mężem”. Myślała, że bardzo kocha współczesnego Summerfielda, który wciąż jeszcze siedział przy telefonie i sprawdzał, jak sobie radzi jego rodzina. Obiecuję ci jedno, powiedziała do podobizny Elizabeth, bez względu na to, co zadecyduję, gdy już huragan minie, nie zawiodę go. On znaczy dla mnie więcej niż cokolwiek innego na tym świecie. Gdy zeszła na dół, Jay właśnie odkładał słuchawkę.
- Cholera - powiedział ze złością. Hattie natychmiast pomyślała o Mariah.
- Coś nie tak? - spytała. - Coś z Sulky i Mariah?
- Nie, w zasadzie wszystko w porządku. - Jay sięgnął po papierosa. - Zbliża się przypływ i nie mogę ich przekonać, że powinny się ewakuować. Mogłyby przynajmniej przenieść się do Paula i Lorelei. Mam problem - wyznał bezradnie. - Powinienem być w dwóch miejscach jednocześnie.
- Sędzia Plemmons nie pozwoli, aby stało im się coś złego. - Hattie delikatnie pogłaskała go po szyi.
- Mam nadzieję - powiedział. - Liczę na niego.
Chippendalowski stół o wielkiej wartości został już przeniesiony do dużego domu. Gdy Jay wyszedł spod prysznica, zjedli kolację przy kuchennym blacie. W Jayu odezwała się fantazyjna natura i nalegał, aby otworzyli do posiłku najlepsze wino St. Julien, zdecydowanie zbyt dobre na tę okazję. Druga identyczna butelka z tego samego rocznika, razem z paczką krakersów, przegotowaną wodą i owocami czekała na zabranie do rezydencji.
- Zanim pójdziemy do starego domu, mam zamiar przejść się nad rzekę - oznajmił po zakończonym posiłku, sięgając po płaszcz nieprzemakalny.
Hattie, która przez cały dzień prawie nic nie jadła, czuła, że wypite wino uderza jej do głowy. Stwierdziła jednak, że pójdzie razem z nim.
Przez chwilę Jay wyglądał tak, jakby chciał zaprotestować. Bez słowa jednak podał jej drugi płaszcz. Trzymał ją mocno za rękę, gdy zapaliwszy światła na podwórzu ruszyli w drogę.
Ogromne drzewa wokół nich szumiały groźnie we wzmagającym się wciąż wietrze. Deszcz lał się strumieniami. Hattie ze zdziwieniem spostrzegła, że w tym czasie, gdy przebywali w młynie, rzeka przybrała. Jeziora, których malownicze brzegi podziwiała jeszcze niedawno, stały się teraz częścią wezbranej rzeki. Dawne pola ryżowe zniknęły zupełnie, a woda zaczynała już podchodzić do schodów prowadzących na dziedziniec.
Przypuszczenia Jaya okazały się słuszne; zanosiło się na to, że pierwsze piętro młyna zostanie zalane. Niestety, przypływ sprawiał, że wody wciąż przybywało. Według zapowiedzi radiowych sytuaq'a mogła ulec zmianie dopiero po północy.
Przez kilka minut Jay po prostu patrzył na wzbierającą wodę, nie zważając na deszcz, który strugami zalewał mu twarz.
- Powinniśmy przenieść się na górę - odezwał się w końcu. - Zabierz, kochanie, rzeczy z kuchni. I weź latarkę. Zamierzam wyłączyć elektryczność.
Przejechali samochodem do rezydencji. Wiatr wydymał płaszcz Hattie, gdy wypakowywała zapasy i przenosiła je na górę, a Jay w tym czasie parkował samochód tak, by ochronić go przed wichurą.
Meble i antyki, przeniesione z młyna, stały zgromadzone w dwóch pokojach na pierwszym piętrze, które w przeszłości służyły jako salon i gabinet. Gdy Hattie weszła na górę do sypialni, przypomniała jej się historia, którą Jay czytał z pamiętnika Elizabeth.
Wyobraziła sobie pierwszą właścicielkę Shadows, czuwającą przy oknie podczas snu Francisa Mariona.
Usłyszała, że Jay zamyka ciężkie podwójne drzwi na dole, a chwilę później znalazł się przy niej. Obszedł przedtem cały dom, aby upewnić się, czy wszystkie okiennice dobrze się trzymają i teraz mokre włosy przyklejały mu się do czoła. Krople skapywały z brwi i nosa, a trzymana w ręku lampa naftowa rzucała cienie na jego twarz. Hattie pomyślała, że bardzo go kocha.
- Jay - powiedziała po prostu, otaczając go ramionami.
- Moje kochanie. - Niezręcznym ruchem postawił lampę na podłodze. - Będziesz tak mokra, jak ja. - Ale gdy przylgnęła do niego, przycisnął ją do siebie bardzo mocno, jakby i on potrzebował teraz jej bliskości.
Stopniowo melancholia zaczęła ją opuszczać, chociaż wciąż czuła niepokój o losy domu i bała się o Mariah. Sprawiłeś, że czuję się tak, jakbym nosiła nazwisko Summerfield, myślała. Przez swoją miłość, łagodność i siłę. Z wielką radością zajęłam to puste miejsce, które wyczułam już pierwszego ranka. I zostanę tu tak długo, jak będziesz chciał.
Odsuwając się nieco, aby na niego spojrzeć, Hattie nagle z ulgą i zdziwieniem zdała sobie nagle sprawę, że podjęła już decyzję. Nawet jeśli Jay nie miał racji i najlepszym sposobem uratowania Shadows było przekazanie posiadłości jej firmie, to wiedziała już, co ma zrobić. Jej lojalność należy się przede wszystkim Jayowi. Odmówi udziału w realizacji projektu przebudowy tego domu i będzie wspierać Jaya, gdy zacznie sam remontować posiadłość, bez względu na to, jakie trudy to za sobą pociągnie.
Mam nadzieję, że on tego również pragnie, pomyślała. Bo teraz już nie przeżyłabym rozstania.
- Co tam huragany, powodzie i inne kataklizmy zesłane przez Boga - powiedział nagle Jay uśmiechając się. - Jesteś taka piękna w tej chwili, bez makijażu, w tym okropnym ubraniu. Nie wiem, co bym tu dziś bez ciebie robił.
- Czy nie zauważyłeś, że właśnie tutaj pragnę być?
Uniósł brwi, jakby nie był pewien, czy ufać tym słowom.
- Chcę w to wierzyć, kochanie - powiedział.
Pomógł jej zdjąć płaszcz, potem sam się rozebrał i rozwiesił wszystkie mokre ubrania, aby wyschły. Gdy siedzieli później obok siebie susząc włosy, słuchali, jak stary dom skrzypi i trzeszczy w zawodzącym wietrze. Deszcz bębnił w okiennice i blaszane rynny.
- To będzie długa noc - powiedział Jay patrząc na Hattie. Sięgnął do kieszeni dżinsów, wyjął korkociąg i zaczął otwierać butelkę wina. - Myślałem wcześniej, że mamy aż nadto picia. Ale oboje wytrzeźwieliśmy na deszczu. A teraz jestem w nastroju na urządzenie huraganowego przyjęcia z kobietą, która kocham.
W migoczącym świetle lampy wino mieniło się rubinową barwą. Unieśli kieliszki i lekko stuknęli się nimi.
- Za nas - powiedział Jay. - I za Shadows, żeby stawiło czoło nawałnicy.
- Za nas - powtórzyła Hattie z powagą. - I za Shadows.
Pili wino, patrząc na siebie i myśląc o własnych sprawach. Później Jay odstawił kieliszek i ujął jej dłonie.
- Nie miałem zamiaru mówić tego teraz - zaczął, patrząc na nią tak przenikliwie, że Hattie miała wrażenie, iż sięga do dna jej duszy - kiedy jeszcze nie wyjaśniliśmy wielu rzeczy. Ale nie chcę, aby ta chwila, właśnie w tym miejscu, minęła bez echa. Proszę cię, abyś za mnie wyszła, Hattie, abyś została przy mnie już na zawsze, niezależnie od tego, co mnie czeka.
- Och, Jay... - Oczy Hattie natychmiast wypełniły się łzami.
Czy on naprawdę tego właśnie chce? spytała samą siebie zdumiona. Czy naprawdę już na zawsze będzie mój?
- Powiedz: tak - poprosił. - Bo inaczej pomyślę, że to była dla ciebie jedynie przygoda, że po zakończonej pracy spakujesz walizki i odjedziesz bez żalu... ode mnie, od Shadows i wszystkich jego duchów.
- Och, nigdy. - Nagle znalazła się w jego ramionach.
- Więc powiedz - nalegał, przytulając ją. - Powiedz, że zawsze pozwolisz mi się kochać, obdarzysz mnie dziećmi, aby te stare mury znów rozbrzmiewały radością i śmiechem.
To prawda, pomyślała, poddając się jego uściskowi. On pragnie tego, czego ja zawsze pragnęłam, zanim go w ogóle poznałam...
- Tak, Jay - szepnęła. - Czy nie wiesz, że kocham cię tak bardzo, że wprost nie panuję nad swoimi uczuciami?
Przez chwilę, która zdawała się nie mieć końca, siedzieli trzymając się w objęciach; dwoje ludzi, którzy nagle poczuli się bezpiecznie, wiedząc, że należą do siebie. Nagle Jay rozpiął jej bluzę i zsunął z ramion.
- Gdy rozpakowywaliśmy zapasy - powiedział - nie sądziłem, że będziemy się dziś kochać. Pragnąłem jedynie, abyś wlała we mnie otuchę swoją obecnością, gdy mam tyle trosk. Ale teraz... teraz, gdy jesteś już moja...
- Tak? - spytała, pokrywając jego twarz pocałunkami i czując jego dłonie na swych piersiach.
- Teraz pragnę cię tak bardzo, że mam wrażenie, iż trawi mnie ogień... i uniemożliwia panowanie nad sobą.
Tej nocy, w świetle lampy naftowej, w fortecy, jaką stanowił dla nich stary dom, Hattie i Jay złączyli swe ciała w całkowitej ekstazie.
Nigdy nie sądziłam, że miłość może istnieć w takim wymiarze, pomyślała, tuląc się do niego pod starym kocem. To tak, jakby każda komórka mego ciała zmieniła się. Teraz mogę już być jedynie częścią Jaya.
Najbardziej pragnęła wyjaśnić mu, że dokonała wyboru, zanim on zaproponował jej małżeństwo. Miała zamiar zadzwonić do Charleya i zrezygnować z pracy nad projektem natychmiast, gdy powrócą do Charlestonu. Ale teraz ogarnęło ją znużenie, zadowolenie i senność.
- Jesteśmy tu bezpieczni, kochanie - szepnął, gdy pogrążyła się już w półśnie. - I nie pozwolę, aby coś nam się stało.
Jakiś czas później obudził ich huk. Zegarek Jaya wskazywał za kwadrans drugą.
- To dach! - wykrzyknął, zrywając się i wciągając dżinsy. - Jedno z drzew musiało go uszkodzić.
Hattie natychmiast otrząsnęła się ze snu. Na dworze wiatr zawodził, jakby zwiastując śmierć, deszcz tłukł w okiennice. Zanim w pełni pojęła, co się dzieje, Jaya już nie było w pokoju. Dobiegł ją tupot jego bosych stóp. Jay pędził po schodach, przeskakując po dwa stopnie.
- Jay... nie idź tam! - krzyknęła jeszcze za nim, wkładając na siebie ubranie.
Nie było odpowiedzi. Kiedy dotarła na pierwsze piętro, zobaczyła, że podwójne drzwi do głównego holu są otwarte. Gwałtowny podmuch wiatru niemal ją przewrócił.
- Jay! - krzyknęła znowu przerażona, ale mimo strachu odważyła się wyjrzeć za próg.
Kamieniami, gałęziami i powyrywanymi z korzeniami krzakami miotał wiatr. Dęby, domowi strażnicy, trzeszczały niebezpiecznie. Naraz rozległ się ogłuszający huk i stojące w pewnej odległości drzewo runęło na ziemię. Wycie wiatru przypominało huk pędzącego pociągu i zdawało się, że słychać było też szum rzeki wylewającej się z brzegów.
Po chwili, słaniając się na nogach, powrócił Jay. Zatrzasnął i zaryglował drzwi, napierając na nie całym ciałem. Nagi tors ociekał wodą, dżinsy były przemoknięte. Miał zdartą skórę na ręce i zadraśnięty policzek.
- Miałem rację - powiedział, gromadząc resztki sklejki i część materiałów przygotowanych z myślą o remoncie, a także zabierając drabinę. - Olbrzymi konar złamał się i runął na dach nad dawnym pokojem dziecinnym.
Hattie zdawała sobie sprawę, że padający z tak wielką siłą deszcz zaleje niższe piętra i spowoduje ogromne szkody.
- Co zamierzasz zrobić? - spytała prawie bez tchu.
- Dostanę się do dziury tylnymi schodami.
- Pomogę ci.
- Dobrze - powiedział po chwili wahania. - Weź latarnię i narzędzia.
Wdrapali się wąskimi ukrytymi schodami prowadzącymi z głównej sypialni na przepastny, zniszczony strych. Hattie trzymała latarnię, a Jay usunął, na ile mógł ciężki konar, który spowodował szkodę, i przybił kilka desek, aby jako tako zasłonić dziurę.
- Wystarczy - powiedział - aby nie dostała się tu woda.
Kiedy zeszli na dół, Jay był wyjątkowo milczący. Nie odzywał się nawet wtedy, gdy leżąc na posłaniu patrzyli w sufit i słuchali odgłosów burzy.
- Nie martw się, kochanie - odezwała się Hattie.
- Dom to przetrzyma.
Uścisnął ją lekko. Rozluźnił się trochę, choć Hattie wiedziała, że wciąż jest bardzo zdenerwowany.
- Może - rzucił. - Rano się okaże.
Po raz drugi obudzili się bladym, świtem. Burza już minęła. Wiatr znacznie zelżał, a deszcz przestał padać. Huragan Henry załamał się na Wybrzeżu Karoliny.
Jay włożył spodnie i sięgnął po buty. Nie chcąc, aby sam oglądał zniszczenia poczynione przez burzę, Hattie również ubrała się pośpiesznie i zbiegła, za nim po schodach.
Nawałnica pozostawiła za sobą ruinę. Wiele drzew leżało na ziemi. Konary sękatych dębów i wyrwane z korzeniami krzaki tworzyły bezładną plątaninę. Przypływ co prawda już się zakończył, ale w młynie pozostała masa wody. Hattie wolała się na razie nie zastanawiać nad ogromem prac, jaki ich czekał.
Jay miał ponurą twarz. Uszkodzenie dachu, niemożliwe do dokładnego zbadania nocą, teraz okazało się poważniejsze, niż sądzili. Dach należało w całości wymienić. Stajnia, już dawniej w kiepskim stanie, teraz runęła zupełnie, tak jak przewidywał Jay. Hattie bez słowa podążała za nim, gdy odkrywał kolejne szkody poczynione przez burzę. W myśli starała się oszacować koszty niezbędne do przywrócenia tu porządku.
Ubezpieczenie pewnie tego nie pokryje, pomyślała z bólem serca. Z naprawą schodów, sufitu i podłogi trzeba będzie zaczekać, aż wykona się najbardziej niezbędne prace. Zastanawiała się, czy Jay zgodziłby się oddać konie na przechowanie albo nawet je sprzedać, by uniknąć stawiania nowej stajni.
Cokolwiek zadecyduje, wiedziała jedno; w ciągu najbliższych kilku lat trzeba będze żyć wyjątkowo skromnie, przeznaczając każdy grosz na odbudowę domu, niezależnie od wysokości zarobków. Cóż robić, tak musi być, pomyślała. Dla mnie to nie ma znaczenia.
Niestety miało to znaczenie dla Jaya. W świetle poranka był zmuszony inaczej spojrzeć na propozycję złożoną przez Resorts America. Hattie rozumiała, jak fałszywie zabrzmiałyby teraz jej słowa, gdyby namawiała go do odrzucenia oferty Charleya albo gdyby zaoferowała mu swoją pomoc w odbudowie Shadows.
Nikt już nie wspominał obietnic złożonych poprzedniej nocy. Jay wydał się nagle nieosiągalny. Czuła, że oddala się od niej, borykając z wyborem, którego teraz musiał dokonać.
Pragnęła go pocieszyć, ale nie odzywała się. Pomagała, jak mogła, gdy umacniał prowizoryczną osłonę dachu i spłukiwał rzeczny muł z kamiennej posadzki w młynie. Kiedy skończyli, spoza chmur przezierał już błękit nieba. Telefon nie działał, ruszyli więc do miasta, aby sprawdzić, co się dzieje z resztą jego rodziny.
Musieli co chwila omijać pnie drzew blokujące drogę na każdym zakręcie. Jay wciąż się nie odzywał.
W końcu spojrzał na nią takim wzrokiem, jakiego jeszcze nigdy u niego nie widziała.
- Wygrałaś - powiedział obojętnym tonem. - Potrafię przyznać się do porażki.
Hattie zrobiło się zimno z obawy.
- Co to znaczy „wygrałam”?
- Ty, Paul i Resorts America - wyjaśnił bez złości. - Potrzeba było do tego aż huraganu, ale jednak pobiliście mnie. Nigdy nie sądziłem, że będę musiał to przyznać. Jeśli będziesz tak dobra, aby przygotować dokumenty dotyczące sprzedaży Shadows, to przejrzę je razem z adwokatem.
Hattie nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.
- Sprzedać Shadows? - spytała w końcu nie dowierzając.
- Chyba to właśnie proponowaliście z Paulem?
- Po to mnie wysłano do Charlestonu. Ale myślałam...
- Nie ma już o czym myśleć. Kocham Shadows i pragnę, aby ocalało. Teraz nie powiesz mi, że mam choćby najmniejszą szansę, aby dokonać tego, co mogłaby osiągnąć twoja firma.
Chociaż marzenia Jaya stały się jej marzeniami, Hattie nie potrafiła już znaleźć argumentu. Fundusze Resorts America zagwarantują szybką odbudowę zniszczonej posesji.
- Może nie - upierała się. - Ale ty znaczysz dla mnie wszystko. I nie chcę, żebyś sprzedawał Shadows... już nie.
Jay patrzył na nią, jakby nie wierzył jej słowom.
- No cóż, to będzie jak ciężka operacja bez znieczulenia, panno Lawford - powiedział, patrząc znów na drogę. - Ale nie mogę jej uniknąć.
Rozdział 12
Z cichym okrzykiem bólu Hattie położyła rękę na jego ramieniu. Jay strząsnął ją lekko.
- Nie teraz - powiedział i Hattie miała wrażenie, że słowa te docierają do niej z bardzo daleka. - Nie sądzę, abym potrafił to tee»z znieść.
Z rozpaczą w sercu Hattie pogrążyła się w milczeniu. Jaką byłabym żoną, jeśli w takiej chwili nie mogę cię dotknąć? pomyślała. A co z naszymi przyrzeczeniami? Czy naprawdę pragnąłeś, abym zawsze była przy tobie, niezależnie od tego, co cię czeka?
Nawet jeśli Jay wyczuwał jej cierpienie, to nie dał tego po sobie poznać. Hattie pogrążała się w coraz większym smutku. Wcześniej, gdy jeszcze miała zamiar namówić go do sprzedaży majątku, obawiała się, że stanie to na przeszkodzie ich wspólnemu szczęściu. Teraz, gdy zdecydowała się zrezygnować dla niego z pracy nad realizacją projektu, wichura, a nie ona, przekonała go do sprzedaży. Na domiar złego Hattie czuła, że Jay począł się odnosić do niej z pewną rezerwą.
Nie chcę wierzyć, że to, co się dzieje między nami, jest prawdą. Chcę wierzyć, że jeśli teraz go nie opuszczę, teraz, gdy wszystko się źle układa, to nasza miłość przezwycięży wszelkie przeszkody. Rozumiała jednak, że nie potrafiłaby, jak Elizabeth, zbyt długo znosić jego oziębłości.
Sulky zastali w kuchni wydającą polecenia dotyczące porządków. Jej zwykle młodzieńcza i pogodna twarz była zmizerowana, jakby Sulky w ogóle nie spała.
- Dzięki Bogu, że nic wam się nie stało - przywitała ich. - Chodźcie, napijemy się herbaty... należy się nam chwila relaksu. Muszę wam o czymś powiedzieć.
Deszcz nie dostał się do salonu i pokój wyglądał tak, jak przed dwoma dniami. O niedawnym huraganie przypominały wciąż zamknięte okiennice.
Jednak nie jest tak samo, pomyślała Hattie. I już nigdy nie będzie, jeśli Jay sprzeda Shadows. Nagle uświadomiła sobie nieobecność Mariah, która zazwyczaj nalewała herbatę.
Sulky nawiązała do jej nieobecności.
- Właśnie wróciłam ze szpitala - oznajmiła. - Obawiam się, że muszę powiedzieć wam wprost... Mariah nic nie grozi, jej dziecku też nie. Ma jednak brzydkie guzy i siniaki po wypadku. Jechała moim samochodem drogą międzystanową do Columbii. Musicie też wiedzieć... jechała tam, aby dokonać aborcji.
Na twarzy Jaya malowało się zdumienie.
- Aborcji? - powtórzył. - Dziecko?-Z dzikim wzrokiem obrócił się ku Hattie. - Wiedziałaś o tym?
- spytał.
Skinęła głową, czując, że robi jej się niedobrze.
- Prosiła, aby ci o tym nie mówić - odpowiedziała drżącym głosem. - Nalegała... że sama ci powie. Nie powinna była zaufać właśnie mnie... - Głos jej się załamał, gdy ujrzała udręczony wzrok Jaya.
Przez chwilę panowała cisza.
- Czyje to dziecko? - spytał obco brzmiącym głosem. - I kiedy to się stało?
Sulky, żelazna dama z Południa, wiedziała, jak radzić sobie w chwilach kryzysu.
- Wypadek zdarzył się wczoraj - powiedziała spokojnie. - Wyjechała wczoraj przed burzą. Ojcem dziecka jest Brad Moss, ale Mariah nie chce mieć z nim już więcej nic wspólnego. O ile dobrze rozumiem, zdecydowała się na aborcję tylko dlatego, żeby nie stracić miłości Pete'a Carrolla.
- O mój Boże... - Jay chwycił się za głowę. - To śliczne, niewinne dziecko...
Chwilę później weszła Patsy z herbatą.
- Ja nie piję, dziękuję. - Jay podniósł się. - Jadę do szpitala zobaczyć się z Mariah.
Nie sprzeciwił się, gdy Hattie poszła za nim do samochodu. Ale też nie odezwał się ani słowem. Rozumiejąc, że nie pragnie jej towarzystwa, została w tyle, gdy on skierował się do sali, w której leżała Mariah. Widziała, jak z czułością przytulił drobną istotkę.
Mariah miała sińce pod oczami, a na twarzy skaleczenia i zadrapania. Jedną rękę miała w gipsie.
- Ciocia Sulky ci powiedziała? - wyszeptała, kryjąc twarz na ramieniu Jaya.
Przytaknął, na jego twarzy malowały się czułość i smutek.
- Dlaczego nie chciałaś, żebym wiedział, kochanie? - spytał. - Nie musiałabyś znosić tego wszystkiego w samotności.
- Więc... ty mnie nie nienawidzisz?
- Nigdy nie mógłbym cię znienawidzić. - Miał wilgotne oczy, gdy z niezwykłą delikatnością przytulał swą młodziutką kuzynkę. - Ale chyba nie przeżyłbym, gdybyś poddała się zabiegowi - dodał. - Twoje dziecko to Summerfield. I nawet jeśli nie będziemy mieli Shadows, będziemy mieli siebie nawzajem. Tego nie mogą nam zabrać.
Hattie poczuła, że oczy jej napełniają się łzami i odwróciła głowę. To o mnie myślał, mówiąc „nie mogą nam zabrać”. Szlochała bezgłośnie, schodząc do poczekalni dla odwiedzających. Myślał o mnie, o Paulu i firmie, którą reprezentuję. Przypomniała sobie słowa, które wypowiedział w drodze powrotnej z plantacji: „Wygrałaś. Pobiliście mnie”. Była dla Jaya wrogiem, należała do spisku, którego celem było pozbawienie go ukochanego domu.
Ktoś, pewnie pielęgniarka, zajrzał przez otwarte drzwi i Hattie ukryła twarz w dłoniach. Niech myślą, że umarł mi ktoś bliski, myślała, a łzy spływały miedzy palcami. W pewnym sensie to prawda. Już rankiem, gdy wyszliśmy, żeby zobaczyć, co zrobiła burza, czułam, że go tracę.
Nie będzie żadnego ślubu. Dzieci nie będą śmiać się ani biegać po wielkich pokojach. Trzeba jedynie zakończyć sprawy służbowe, spakować walizki i odjechać. Z bólem w sercu, który jedynie Jay mógłby uleczyć.
Przynajmniej sprawa Mariah dobrze się zakończy, pomyślała. Nie załatwiłam jej właściwie i powinnam być wdzięczna, że mała jest teraz bezpieczna. Gdy kilka minut później Jay zszedł na dół, Hattie mogła już spojrzeć mu w twarz suchymi oczyma.
- Idę porozmawiać z lekarzem - rzekł takim tonem, jakim rozmawia się z obcym. - Mariah pytała o ciebie.
- Jeśli nie masz nic przeciwko, chętnie ją zobaczę.
Starając się panować nad sobą, Hattie ruszyła przez hol w stronę sali, gdzie leżała dziewczyna. Ale gdy Mariah wyciągnęła ku niej rękę, znów poczuła łzy pod powiekami.
- Hattie... - Opadła na poduszki, gdy j'uż się uściskały. - Przepraszam, że nie poczekałam, aż porozmawiasz z Jayem tak, jak chciałaś.
- I tak powinnam mu była powiedzieć. - Spróbowała się uśmiechnąć. - Ale teraz to już bez znaczenia. Ty i twoje dziecko jesteście bezpieczni pod jego opieką.
Mariah odetchnęła głęboko.
- Wiem. Cieszę się, że ostatecznie nie straciłam dziecka. Ale boję się, że zamiast tego straciłam Pete'a. - Po policzku spłynęła jedna wielka łza.
- Może nie - Hattie starła ją - jeśli on cię naprawdę kocha. Daj mu trochę czasu.
- Jeśli ty dasz czas Jayowi. Ja wiem, że on teraz zachowuje się dziwnie, ale to dlatego, że ten dom tak wiele dla niego znaczy. Ale on cię naprawdę kocha, Hattie. Znam go. Wszystko się ułoży.
- Obawiam się, że nie. Strata Shadows bardzo skomplikuje nasze stosunki.
- Mylisz się. Będzie cię jeszcze bardzo potrzebował. Hattie ze smutkiem potrząsnęła głową.
- W innych warunkach może istniałyby jakieś szanse. Ale nie w tej sytuacji. Najlepiej zrobię wracając do St. Petersburga. Moja praca tutaj jest zakończona.
Na dźwięk przy drzwiach Hattie odwróciła się i ujrzała Jaya. Jego twarz zdawała się być wykuta w kamieniu. Niewątpliwie usłyszał ostatnie słowa jej wypowiedzi, te, które wyrwane z kontekstu, mogły świadczyć o jej wyrachowaniu i dwulicowości.
Dobrze, a więc uważa, że wypełniłam swoją misję, pomyślała, czując narastający gniew. Nie będzie musiał sam mi tego powtarzać.
- Nie zdołałem skontaktować się z doktorem Ferrisem - powiedział spokojnie. - Powiedziano mi, że Mariah potrzebuje odpoczynku.
Oboje po kolei ucałowali ją na pożegnanie.
- Już cię nie zobaczę? - wyszeptała Mariah, ściskając dłoń Hattie.
- W najbliższym czasie pewnie nie. - Teraz już nie miało znaczenia, czy Jay słyszy jej słowa. - Ale napiszę, jeśli obiecasz, że ty też to zrobisz.
Gdy Mariah nie mogła już ich usłyszeć, Jay zwrócił się do niej z zimną furią:
- A więc teraz wyjeżdżasz, wykorzystawszy moje zaślepienie, aby dostać to, czego chciałaś - wściekał się, chociaż panował nad głosem, bo wciąż jeszcze byli na terenie szpitala. - Powiedziałaś kiedyś, że nigdy w ten sposób nie załatwiasz interesów. To było jedno wielkie kłamstwo.
- Tak, wyjeżdżam. Bo dla ciebie dom znaczy więcej niż ja, a także dlatego, że do tego stopnia żyjesz przeszłością, iż nie potrafisz myśleć o przyszłości, nawet teraz, gdy zdecydowałeś się zrezygnować z marzeń.
Ale on jej nie słuchał, tak jak nie słuchał jej podczas pierwszego spotkania, gdy próbowała przekonać go o swej szczerości.
- Myślałem, że przypominasz Elizabeth - powiedział. - Ale myliłem się. Ona poddała Anglikom Shadows, aby je uratować.
Hattie czuła się, jakby jej wymierzono policzek.
- Byłabym wdzięczna, gdybyś odwiózł mnie do swej ciotki - powiedziała w końcu, starając się mówić zwykłym tonem.
Nie odpowiedział, zachowując całkowitą obojętność. Nie odezwał się aż do chwili, gdy stanęli przed bramą domu Sulky.
- Wracam do Shadows, aby dokończyć sprzątanie.
-W jego głosie zabrzmiała pewna sugestia. - Zostawię cię tutaj, Hattie... jeśli sobie tego życzysz.
Ona jednak była rozgoryczona, zbyt wściekła i pokrzywdzona, aby zrozumieć tę aluzję.
- Dziękuję - odpowiedziała, siląc się na grzeczność i unikając jego spojrzenia.
Gdy pochylił się, aby otworzyć drzwi, musnął jej kolano i na jedną rozdzierającą serce chwilę powróciło uczucie namiętności, które ich łączyło. Ale zaraz potem Hattie wysiadła z samochodu i Jay odjechał.
Szybko pożegnała się z Sulky i Paulem. Sama zadzwoniła do jego biura i poinformowała o zamierzonej przez Jaya sprzedaży Shadows. Nim Paul zdążył pogratulować jej sukcesu, szybko opisała mu szkody, jakie spowodowała wichura i dodała, że osobiste stosunki między nią a Jayem zostały zerwane.
- Wieczorem wracam do St. Petersburga - powiedziała. - Będziemy w kontakcie. Nasz adwokat sformułuje ostateczną wersję umowy w ciągu kilku dni.
W słuchawce przez chwilę panowała cisza.
- Nie wiem, co zaszło między tobą a moim kuzynem, Hattie - odezwał się w końcu Paul. - Ale jeśli prawidłowo oceniam twoje obecne uczucia, to sądzę, że popełniasz błąd.
- Może - odpowiedziała cicho. - Ale nie wiem, co innego mogłabym zrobić.
Sulky również nie wnikała w przyczynę zerwania.
- Będzie nam ciebie brakowało, Hattie - powiedziała jedynie, ściskając ją serdecznie. - Gdy wrócisz do Charlestonu, pamiętaj o nas.
W porze kolacji Hattie była już w drodze. Minęła Ashley River Road i skierowała się na autostradę prowadzącą na południe. Mogłabym równie dobrze pojechać byle gdzie, myślała pogrążona w bolesnych wspomnieniach. Nie potrafiłabym teraz nic przełknąć. A gdybym próbowała zasnąć, marzyłabym o Jayu.
Następnego popołudnia w swym biurze w Resorts America Charley gratulował jej z całego serca.
- Wiedziałem, mała, że ci się uda - powiedział, a jego jasnoniebieskie oczy błyszczały dumą. - Wykonałaś kawał dobrej roboty.
Hattie uścisnęła mu rękę. Miała podpuchnięte oczy, chociaż ostatecznie udało jej się zasnąć, gdy już dotarła do własnego mieszkania. Przespała aż dziesięć godzin.
- Trzeba zmienić nasz projekt - powiedziała bez ogródek, od razu pragnąc przedstawić plan, który obmyśliła w czasie drogi z Charlestonu. Skoro Jaymiał zamiar sprzedać Shadows, nie mogła protestować. Ale przestępstwem byłoby całkowite pozbawienie go domu, nawet jeśli musiał on pozostać centralnym elementem planowanego przedsięwzięcia.
- Chciałabym, aby według umowy rodzina...
a zwłaszcza Jay Summerfield zachował prawo własności do głównego obszaru plantacji, włączając w to stary dom - powiedziała. - Odnowimy go tak, jak to było planowane i będziemy mieli prawo wykorzystywania niektórych pokoi na zebrania co dwa miesiące. Równocześnie chcę, aby pokoje te były otwarte dla zwiedzających za opłatą dwa razy w tygodniu. Te pieniądze wykorzysta się na utrzymanie posiadłości. Jeśli w przyszłości rodzina chciałaby sprzedać dom, mielibyśmy prawo pierwokupu. Reszta projektu zostanie zrealizowana w sposób przedstawiony w początkowej wersji.
- To wbrew przepisom. - Charley był całkiem zdezorientowany. - Nie jestem pewien, czy to przejdzie.
- Mam nadzieję, że tak. Resorts America słynie z dobrego serca i zasad moralnych, których brakuje konkurencji. Ale jeśli nie możesz... - przerwała - to obawiam się, że będę musiała zrezygnować z naszej współpracy.
W końcu Charley niechętnie przystał na jej żądanie.
- Mam nadzieję, że skończy się to korzystnie dla wszystkich - powiedział. - Zakochałaś się w Jayu Summerfieldzie, prawda? Nigdy jeszcze cię takiej nie widziałem.
Hattie przytaknęła.
- Między nami wszystko skończone - dodała.
- A jeśli chcesz coś dla mnie zrobić, Charley, to daj mi nowe zadanie... tak daleko od Południowej Karoliny, jak to tylko możliwe.
Hattie spędziła dwa i pół tygodnia w Luizjanie, przeprowadzając wstępną analizę dość prostego i nie przysparzającego problemów projektu. Po powrocie wymogła na Charleyu dziesięciodniowy urlop i pojechała odwiedzić ojca i macochę w Londynie. Ale niezależnie od tego, jak daleko wyjeżdżała i gdzie się próbowała ukryć, wspomnienie ciemnych oczu Jaya, siwiejących włosów i szerokich ramion zdawało się wszędzie za nią podążać. Gdy z Marvette robiła zakupy na Picadilly Circus Knightbridge, wydało jej się, że nagle ujrzała go w tłumie i serce jej na moment zamarło. Okazało się jednak, że był to kto inny.
Powróciła do domu z ciężkim sercem, pewna, że będzie za nim tęsknić przez resztę życia.
W skrzynce czekały na nią dwa listy; jeden od Jaya, a drugi od Mariah. Przez chwilę patrzyła jedynie na adres zwrotny, a potem usiadła przy niedużym stoliku, na którym stał nie pasujący tu srebrny serwis do herbaty i otworzyła list Mariah.
Droga Hattie - pisała Mariah - mam cudowne wieści. Aż trudno mi uwierzyć, ale nie myliłaś się co do Pete'a. Najpierw czuł się strasznie zraniony, ale po kilku dniach przyszedł i powiedział, że on też nie chce mnie stracić. A później stała się najcudowniejsza rzecz. Poprosił, abym wyszła za niego za mąż i powiedział, że tak mnie kocha, że będzie wychowywał moje dziecko jak swoje własne.
Na gwiazdkę odbędzie się nasz cichy ślub (mam nadzieję, że przyjedziesz!), a później pojedziemy razem do Clemson. Ostatni semestr skończę pod kierunkiem prywatnego nauczyciela, a w przyszłym roku za część pieniędzy, jakie otrzymam po sprzedaży Shadows, będę mogła zatrudnić niańkę i pójść do college'u, tak jak planowałam Na list Mariah spadła łza i Hattie starła ją, zanim zaczęła czytać dalej.
Jestem teraz taka szczęśliwa, a przecież częściowo zawdzięczam to i tobie. Bez twojej zachęty pewnie nigdy nie odważyłabym się wyznać Pete'owi prawdy. I teraz już tylko jedna rzecz mogłaby uszczęśliwić mnie jeszcze bardziej - gdybyście ty iJay byli znowu razem. Ostatnio mój kuzyn jest bardzo smutny, chociaż poczuł taką wdzięczność i ulgę, gdy dowiedział się, że według nowego projektu może zachować Shadows. Wiem, jak bardzo za tobą tęskni.
Mariah zakończyła list ucałowaniami. Jej relacja z wydarzeń wzruszyła Hattie. Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło, pomyślała. Natomiast jej własny nieudany związek z Jayem przysparzał jej wiele bólu. Drżącymi palcami rozerwała drugą kopertę, prawie bojąc się rzucić wzrokiem na kilka linijek skreślonych ukośnym pismem.
Kochanie - napisał - jak mam ci dziękować za genialny sposób, w jaki uratowałaś Shadows dla przyszłych pokoleń Summerfieldów? Sama Elizabeth nie wykazałaby się większą pomysłowością. Gdy zrozumiałem, co zrobiłaś, chociaż nikt cię przecież o to nie prosił, poczułem się jak łajdak... i głupiec, że pozwoliłem ci odejść. Wiele razy próbowałem się do ciebie dodzwonić, ale nikt nie odbierał telefonu, więc pewnie wyjechałaś. Gdy wrócisz, czy zgodzisz się do mnie zadzwonić i powiedzieć, że mi przebaczasz i że znów gotowa jesteś dzielić ze mną życie?
List podpisany był po prostu: Jay, a pod spodem widniało postscriptum: Czy wiesz, jak bardzo cię kocham, najdroższa?
Hattie czuła się, jakby wbito jej nóż w serce. Zrobiło jej się słabo z tęsknoty. Dlaczego miałabym nie pojechać do niego? spytała samą siebie. Albo nie zadzwonić? Przecież bez niego umierałam. I wiem, że właśnie tego pragnę.
Na przeszkodzie marzeniom stanęło nagle zimne, logiczne myślenie. Nietrudno było Jayowi wyznać, że ją kocha teraz, gdy dom został ocalony. A gdyby Charley się nie zgodził? Czy Jay równie usilnie próbowałby naprawić wyrządzoną krzywdę?
Ostatecznie nie sięgnęła po telefon, ale okazało się, że nie uniknie tak łatwo konfrontacji z Jayem.
Następnego ranka siedziała właśnie nad wykresami dotyczącymi projektu z Luizjany, gdy zadzwonił Charley prosząc, aby przyjechała do biura.
- Prace w Shadows rozpoczęły się trzy dni temu i już pojawiły się problemy - obwieścił, zagłębiając się w papierach tak, że nie mogła niczego wyczytać z jego twarzy. - Summerfield chce rozmawiać tylko z tobą. Obawiam się, że chwilowo musisz porzucić projekt z Luizjany i jechać jutro do Shadows.
- Ale... jutro jest sobota.
Nie pomogły żadne wymyślone przez nią przyczyny, które mogłyby opóźnić wyjazd albo sprawić, że kto inny pojechałby zamiast niej. Charley pozostał niewzruszony.
- Przykro mi, złotko, ale to jest interes - powiedział, ucinając wszelką dyskusję. - Musisz jechać.
Z mieszanymi uczuciami Hattie pakowała bagaże. Gdy następnego popołudnia zbliżała się do Charlestonu, doszła do wniosku, że w sobotę biuro Jaya jest na pewno zamknięte i skręciła w drogę prowadzącą wzdłuż rzeki. Najlepiej jechać od razu na plantację, pomyślała, drżąc z emocji, które bezskutecznie usiłowała stłumić. Prawdopodobnie go tam znajdę. Gdy minęła aleję dębów, ukazało się jej oczom Shadows, lśniące różowym blaskiem w promieniach zachodzącego pomału słońca. Dziś jednak stary dom zdawał się emanować spokojem i po raz pierwszy Hattie nie odczuła panującego tu dawniej smutku. Zauważyła, że rozpoczęto już prace na dachu.
Jaya nie było nigdzie widać. Może jest na dole w młynie, pomyślała. To dobrze, bo nie czuję się jeszcze gotowa na spotkanie z nim. Najpierw dowiem się, o jakie problemy chodzi.
Duży hol wyglądał tak samo, jak wówczas, gdy widziała go po raz ostatni. Światło wlewało się przez wielkie okna, tworząc na podłodze ruchome plamy.
Podeszła do wielkiego lustra, które kiedyś odbijało ich złączone w tańcu sylwetki. Przez chwilę na tafli widniała jej samotna postać. Nagle jednak ujrzała za sobą Jaya i na chwilę straciła oddech. Miał na sobie dżinsy i szary sweter, który pamiętała i Hattie poczuła wielki ból w sercu. Jak ja go kocham, pomyślała, obracając się. Bardziej niż kiedykolwiek. Nie wiem, jak zdołam przebywać tu i nie być jego kochanką. Jay odezwał się pierwszy.
- Wiec jednak... masz zamiar dotrzymać obietnicy.
- Nie jestem pewna... o której obietnicy mówisz - odpowiedziała. - Charley wspominał o jakichś kłopotach. O co dokładnie chodzi?
Jay zbliżył się do niej, jego oczy zdawały się mówić coś, w co nie mogła uwierzyć.
- Nie wie pani, panno Hattie? - Patrzył na nią tak, że nie potrafiła odwrócić wzroku. - Czy zapomniałaś już, co wydarzyło się tutaj w nocy, kiedy szalała burza? Dałaś mi słowo... że pozwolisz zawsze się kochać i dzięki nam narodzi się następne pokolenie Summerfieldów, które zamieszka w tym domu.
- Och, proszę...
Jak zawsze dom był dla niego najważniejszy. Nie wiedziała, czy poskromić dumę i rzucić mu się w ramiona, czy pozostać tam, gdzie stała. Jedno było pewne: jeśli Jay zacznie wspominać porzucone marzenia, to ona tego nie zniesie.
- O co prosisz, Hattie? - spytał. - Proszę, weź mnie w ramiona? Bo właśnie taki mam zamiar.
- Nie, Jay. Gdybym... gdybym mogła uwierzyć, że - pragnąłbyś tego, nawet gdybyś stracił Shadows... wtedy może... Aleja w to nie wierzę. I jeśli nie uda nam się pokonać takich właśnie przeciwności, to jaka przyszłość nas czeka?
Nie odpowiedział wprost.
- Powiedz mi, kochanie... gdyby Aynsley zrozumiał i wyznał swój błąd, czy uważasz, że Elizabeth by mu przebaczyła?
- Wiesz, że tak uważam - odpowiedziała drżącym głosem.
- Więc dlaczego ty nie chcesz wybaczyć mężczyźnie, który cię kocha?
Nagle wydało jej się całkowicie bezsensowne to, że rozmawiają stojąc z dala od siebie, gdy mogłaby znaleźć schronienie w jego ramionach. Jakie to miało znaczenie, że Jay był obsesyjnie przywiązany do swej rodowej siedziby, skoro znów mogli być razem?
- Och, Jay - szepnęła. - Ja też popełniłam błąd, wyjeżdżając.
Po chwili była już w jego ramionach, w uścisku tak mocnym, że zaczęła obawiać się o całość swych żeber.
- Boże drogi, Hattie - powiedział całując jej oczy i usta. - Nie potrafię żyć bez ciebie. I choć tak kocham ten dom... żyłbym z tobą w jakiejś chałupie, gdyby nie było innej możliwości.
To stwierdzenie rozwiało wszelkie jej wątpliwości. Czuła się lekka i wolna, bardziej szczęśliwa niż kiedykolwiek marzyła.
- Gdyby nie intryga, którą uknułem z Charleyem - dodał - musiałbym pojechać do St. Petersburga i przywlec cię tu siłą.
- Intryga? - powtórzyła zdumiona. - Więc Charley o wszystkim wiedział?
Jay nie odpowiedział. Znów zatracili się w sobie, odnajdując zagubioną drogę do spełnienia marzeń.
- Hattie, kochanie - powiedział, gdy ich pocałunki stały się już tak palące, że Hattie prawie odchodziła od zmysłów. - Mam w młynie czyste prześcieradła na łóżku i butelkę schłodzonego wina... wszystko czeka gotowe. Powiedz, że pójdziesz tam ze mną i będziesz się ze mną kochać.
- Tak, Jay. - Tym razem się nie wahała. - O, tak. Pójdę.
- I wyjdziesz za mnie za mąż... tak szybko, jak to możliwe?
- Wyjdę. Ale pamiętaj, kochanie - stanęła na palcach, aby pocałować go w usta - to jest teraz nasz dom i oboje tworzymy własną historię. Mamy przed sobą dużo czasu.