Narkotyki w Polsce Mity i rzeczywistość


Ewa Korpetta Ewa Szmerd-Sisicka

Narkotyki w Polsce.

Mity i rzeczywistość

Prószynski i S-ka Warszawa 2000

Copyright © by Ewa Korpetta, Ewa Szmerdt-Sisicka, 2000


Projekt okładki Natalia Cyrankiewicz

Redakcja Lidia Domańska

Redakcja techniczna Elżbieta Urbańska

Korekta Grażyna Nawrocka

Łamanie Grażyna Janecka


Spis treści

WStęP 7

Wprowadzenie 9

CZĘŚĆ I. PROBLEMATYKA UZALEŻNIEŃ 13

ROZDZIAŁ I. Uzależnienie jako choroba 17

1. Uzależnienie psychiczne 18

2. Uzależnienie fizyczne 22

3. Uzależnienie społeczne 24

ROZDZIAŁ II. Drogi ku uzależnieniu 27

1. „Ja się nie uzależnię" 28

2. „Młodość ma swoje prawa" 31

3. „Winna rodzina" 33

4. „Winna szkoła" 38

5. „Na skróty" 39

ROZDZIAŁ III. Leczenie uzależnień 41

1. Wchodzenie w trzeźwość 43

2. Trzeźwość 48

3. Zapobieganie nawrotom 50

4. Programy redukcji szkód 51

5. Praca z rodziną 52

Podsumowanie 55

CZĘŚĆ II. SUBSTANCJE PSYCHOAKTYWNE 57 ROZDZIAŁ I. Substancje wziewne 59 ROZDZIAŁ II. Konopie indyjskie 63

ROZDZIAŁ III. Psychostymulanty 69

1. Amfetamina (amfa, proszek, speed) 69

2.Ecstasy 76

3. Kokaina 78

4. Crack 81

5.Khat 82

ROZDZIAŁ IV. Halucynogeny 83

1. Roślinne i syntetyczne 83

2. „Kwasy" 87

ROZDZIAŁ V. Pochodne opium 89

1. Morfina 90

2. Heroina 92

3. „Kompot" 94

ROZDZIAŁ VI. Skuny 97

ROZDZIAŁ VII. Leki 99

1. Barbiturany 100

2. Benzodiazepiny 101

3. Przeciwbólowe leki opiatowe 102

CZĘŚĆ III. l CO DALEJ? - GDZIE SZUKAĆ POMOCY 103

^'^'i CZĘŚĆ N. LIST DO... - ZAMIAST ZAKOŃCZENIA lii?

•CZĘŚĆ \/. SŁOWNIK 117


WStęP

Książka ta nie jest publikacją naukową. Nie przytaczamy w niej ani psychologicznych koncepcji uzależnień, ani też me­chanizmów fizjologicznych, towarzyszących przyjmowaniu środ­ków odurzających. Chcemy natomiast podzielić się naszymi ob­serwacjami płynącymi z pracy zespołu terapeutycznego Poradni Uzależnień w Warszawie przy ul. Dzielnej 7, a także wiedzą, ja­ką nabywamy w codziennych kontaktach z młodymi narkomana­mi i ich rodzinami. Kontakty te pozwalają nam bezpośrednio i szybko zapoznawać się z nowymi zjawiskami związanymi z nar­komanią w Polsce.

Problem używania substancji psychoaktywnych od dziesię­ciu lat narasta lawinowo, pojawiają się nowe środki, obniża się wiek inicjacji narkotykowej, zdecydowanie nasila się przestęp­czość wśród młodych narkomanów.

Zdajemy sobie sprawę, że doświadczenia nasze różnią się nie­co od doświadczeń praktyków z innych ośrodków w kraju. Jeste­śmy natomiast głęboko przekonane, że za kilka lat obraz narko­manii z terenu Warszawy i okolic „pójdzie w Polskę".


Wprowadzenie

Narkotyki znane są od tysięcy lat i od tysięcy lat właściwości, jakie mają, były wykorzystywane do zmieniania rzeczywistości. Już przed naszą erą używano ich dla relaksu, w rytuałach religij­nych i społecznych, w celu łagodzenia bólów. Stosowano je na wszystkich kontynentach - w Afryce, obu Amerykach, Azji, Eu­ropie, na Dalekim i Bliskim Wschodzie. Historii stosowania nar­kotyków można poświęcić wielką księgę.

W tej książce zajmiemy się narkotykami, które w ciągu ostat­nich lat pojawiły się i zaczęły upowszechniać w Polsce. Liczba przyjmujących je osób rośnie w postępie geometrycznym. Są to przeważnie ludzie młodzi, a średnia wieku obniża się z każdym rokiem. Po narkotyki sięgają już 12- i 13-latki.

Zmiana sytuacji gospodarczej (w tym wzrost wartości złotów­ki względem dolara) spowodowała, że od początku lat dziewięć­dziesiątych dystrybucja narkotyków w Polsce stała się opłacal­na, zwłaszcza że do października 1997 roku przepisy prawne do­tyczące przestępczości związanej z dystrybucją i handlem nar­kotykami były przestarzałe, wręcz gwarantowały bezkarność. Brak adekwatnych przepisów dał szansę na rozwinięcie się sze­rokiej i świetnie zorganizowanej sieci dealerów, docierających do dyskotek, klubów, szkół, osiedli. Umożliwił również powiela­nie w mass mediach informacji nieprawdziwych, czasem wręcz zachęcających do brania narkotyków, bo utrwalających ich po­dział na „twarde" i „miękkie". Sprzyjał nawet rozwojowi w nie­których kręgach mody na branie.

Zmieniła się również forma handlu - zwłaszcza w Warszawie. Dawniej zawsze można było zaopatrzyć się na tzw. bajziu. Obecnie dealerzy narkotyków przenieśli się „w miasto" - handlują przede

wszystkim w miejscach, w których zbiera się młodzież, ale handlu­ją wszędzie, gdzie tylko się da. „Dobry" dealer zawsze wie, gdzie znajdzie klienta i jak do niego trafić. Wie dobrze, kto jest „potrze­bujący", kto ma problemy i - rzecz najważniejsza - kto jest wypła-calny. Zna możliwości finansowe swoich nabywców i możliwości ich rodzin. „Dobry" dealer nie bierze narkotyków, jest trudny do zidentyfikowania. Często dostarcza towar na zamówienie telefo­niczne - najczęściej służy do tego telefon komórkowy, stąd nazwa slangowa współczesnych narkomanów „Hera GSM".

Obecnie prawie nie używa się nazwy „ćpun". Ćpun był daw­niej - pięć - dziesięć lat temu. Współczesny narkoman to ktoś zu­pełnie inny. Inny w wyglądzie zewnętrznym, inny w zachowaniu, inne ma cele, z innego pochodzi domu, inna jest jego rodzina.

Większość społeczeństwa tkwi jednak w starym schemacie. Brudny, wychudzony, zaniedbany, obdarty młody człowiek z pa­tologicznej rodziny, z błyszczącym wzrokiem, marzący tylko o tym, by zdobyć „towar", „dać sobie w kanał" i „odlecieć". Oto obraz narkomana, który znamy, który - niestety - nadal się po­wiela. A to już tylko mit.

Współczesny narkoman wygląda zupełnie inaczej - w pierw­szej fazie uzależnienia nie rozpoznamy go w grupie młodych lu­dzi. Jest czysty, zadbany, uczy się lub pracuje, czasem bywa wprawdzie bezrobotny, ale wtedy szuka pracy, oczywiście bardzo dobrze płatnej. Chce coś osiągnąć w życiu i właśnie narkotyk ma mu w tym pomóc. Nierzadko pochodzi z pełnej, tzw. dobrej rodziny. „Dobra rodzina" obecnie nie chroni przed narkotykami. Rodzice bardzo często są pewni, że ten problem ich nie dotyczy, bo większość z nich dostrzega tylko ćpuna, a bardzo niewielu wie o „towarze, który obecnie chodzi na rynku"...

Również strzykawka przestała być atrybutem narkomana. Te­raz nie bierze się dożylnie. Teraz się wącha, pali, wdycha - to nie zostawia śladów, a równie dobrze „kręci"...

A przecież ślady wkłuć dożylnych stanowią dla dorosłych je­dyny dowód brania narkotyków: nie ma śladów - nie ma narko­tyku. To kolejny mit. Młody narkoman zacznie brać dożylnie -stanie się ćpunem - dopiero za kilka lat.

Mity dotyczące narkomanii można mnożyć w nieskończoność.

Nasza książka ma na celu przybliżyć Czytelnikom problem narkomanii, rozwiać choć część istniejących mitów, pomóc mło­dym ludziom w dokonaniu właściwego wyboru.

10

Jesteśmy przekonane, że gdyby nasi pacjenci posiadali całą wiedzę o tym, co zaczynają przyjmować, to 85%, a może nawet więcej, nigdy nie sięgnęłoby po środki psychoaktywne. Nieste­ty, oni znają wyłącznie mity, wiedzą jedynie, że po zażyciu „jest super", a o dalszych skutkach na ogół nie mają pojęcia. Zdarza się, że po otrzymaniu od nas informacji o tragicznych konse­kwencjach stosowania narkotyku mówią: „to nie może być praw­da" lub nawet „pani się na tym nie zna, skoro mówi takie rze­czy", „żaden mój znajomy, a niektórzy długo biorą, nic takiego nie mówił"...

Najczęściej zaczyna się od „spróbowania", od tego „tylko jednego jedynego razu". Nikt nie bierze narkotyku po to, żeby się uzależnić. I nie uwzględnia takiej ewentualności. My nato­miast wiemy, że ten „jeden jedyny raz" może być początkiem uzależnienia, ze wszystkimi zagrażającymi skutkami, o których powiemy w dalszej części tej książki.

Mamy nadzieję, że sięgną po nią ludzie młodzi i że da im szansę na poznanie całej prawdy. Mamy nadzieję, że również ro­dzice, wychowawcy i opiekunowie skorzystają z przekazanych tu informacji.

CZĘŚĆ

PROBLEMATYKA UZALEŻNIEŃ

...Dążeniem naszym jest, by przyczyny przestały być grzechem, a skutki katem...

F.W. Nietzsche

Uzależnienie - jak już wspominałyśmy - jest jednym z tych zjawisk, dokoła których narosło wiele mitów i fałszywych prze­konań. Błędne opinie na temat czynników jego powstawania, sposobów leczenia i innych zagadnień związanych z tą chorobą są niestety powielane na coraz szerszą skalę i czynią coraz wię­cej złego. To one łagodzą obawę przed pierwszą próbą wzięcia narkotyku. To one w dużej mierze sprawiają, iż chory i jego naj­bliżsi bardzo długo nie widzą objawów choroby. To one często stanowią przyczynę braku efektywnej pomocy dla osoby uzależ­nionej ze strony rodziny i przyjaciół uwikłanych we współ-uzależnienie. To one w końcu utrudniają decyzję o podjęciu le­czenia oraz powodują, że chory często je przerywa.

Cóż więc jest prawdą, a co mitem dotyczącym zjawiska uza­leżnienia? Czymże jest samo uzależnienie?

Spróbujmy się nad tym zastanowić...

ROZDZIAŁ l

Uzależnienie jako choroba

Istnieje wiele teorii psychologicznych starających się wyja­śnić mechanizmy powstawania uzależnienia, jego przebiegu, sposobów leczenia. Nie będziemy powoływać się na żadną z nich, żadnej z nich nie przytoczymy. Postaramy się natomiast podzielić doświadczeniami płynącymi z praktyki, z codziennej pracy terapeutycznej z ludźmi uzależnionymi od narkotyków, a więc tym wszystkim, czego nauczyłyśmy się o uzależnieniu od naszych pacjentów.

Wszyscy teoretycy i praktycy zajmujący się uzależnieniami są zgodni co do tego, iż uzależnienie jest chorobą. Jedyną zaś spójną definicją choroby, z jaką zgadzają się wszyscy, jest jakże proste stwierdzenie, że „choroba to brak zdrowia". Co to znaczy?

Według WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) zdrowie to stan dobrego samopoczucia psychicznego, fizycznego i społecz­nego. Subiektywny dyskomfort w którejś z tych sfer życia może więc być już chorobą. Ale czy tylko dyskomfort subiektywny?

Często chorujemy, nie wiedząc o tym, ponieważ objawy cho­roby nie są jeszcze dostępne naszym zmysłom czy naszej świado­mości. Wychwytują je natomiast badania lekarskie, dodatkowe badania diagnostyczne, a nawet po prostu inni ludzie - pojawia się czynnik obiektywny diagnozujący chorobę.

Można zatem uznać, że choroba to brak dobrego samopoczu­cia w sferze naszej psychiki, naszego ciała lub naszego funkcjo­nowania społecznego, czyli pod względem tego, jak my odbiera­my świat zewnętrzny i jak świat zewnętrzny odbiera nas.

Bardzo często trzy sfery naszego funtelffi^ESWilmia rozdziela­my na: „moja psychika" (czyli „ja"), ,j^re ciałof^ynoje bycie w świecie". Trudno nam uświadomić|Kfpie do k^i^iże te trzy

2. Narkotyki w Polsce M» ^ .^^\ A"y 17

sfery życia są ze sobą nierozerwalnie związane, że zawirowanie w jednej z nich rzutuje w mniejszym lub większym stopniu na pozostałe.

Są choroby, w których główne objawy dotyczą psychiki czło­wieka, oddziałując pośrednio na jego stan fizyczny i funkcjo­nowanie społeczne. Są takie, które atakują sferę naszego ciała - te uważamy za „chorobę prawdziwą", bo są namacalne dowo­dy tego, że jesteśmy chorzy, np. coś nas boli, wystąpił konkret­ny objaw, możliwy do opisania, a jego przyczynę da się zlokali­zować i usunąć. Przy chorobie fizycznej bez trudu znajdujemy wyjaśnienie dla naszego dyskomfortu psychicznego i społecz­nego.

Są też choroby wynikłe z szeroko pojętych zaburzonych rela­cji ze światem, te najtrudniej zdiagnozować, ale ich wpływ na naszą kondycję psychiczną jest bezdyskusyjny.

Istnieją ponadto choroby, które zaburzają wszystkie trzy sfe­ry życia jednocześnie, przy czym zaburzenia w jednej potęgują zaburzenia w pozostałych.

Uzależnienie należy do ostatniej z wymienionych grup cho­rób, co oznacza, że jest chorobą ciężką i przewlekłą. Przyjrzyjmy się zatem trzem aspektom uzależnienia - psychicznemu, fizycz­nemu i społecznemu.

l. Uzależnienie psychiczne

O uzależnieniu psychicznym zazwyczaj mówi się lekko. Może­my usłyszeć, że coś „tylko uzależnia psychicznie", że psychika „to żaden problem, bo jak się ma silną wolę, to...", że „wystar­czy wziąć się w garść", że „gdyby nie chciał, to by nie brał (nie pił)", że „to tylko kwestia kontroli".

Nikomu nie przychodzi natomiast do głowy, by choremu na ra­ka powiedzieć: „gdybyś nie chciał, to by cię nie bolało", a komuś ze złamaniem otwartym nogi poradzić: „weź się w garść, gdybyś miał silną wolę, to samo by ci się zrosło". Dlaczego? Dlatego, że objaw fizyczny jest czymś namacalnym, znajomym, swojskim, wczucie się zaś w czyjąś psychikę, czyjeś doznania i emocje jest bardzo trudne. Emocji nie widać - można spróbować je opisać, okazać gestem^cży^cała gamą zachowań, ale nigdy nie nabiorą kształtu realnego, dośtętoego zmysłom drugiego człowieka. Na­sze postrzeganie i przeżywanie świata oraz swojego bycia w nim

18 . .'/

- niezależnie od tego, jak bardzo się staramy to uzewnętrznić -pozostaje w znacznej mierze tylko nasze.

Nie możemy zapominać o tym, że całokształt naszego życia psychicznego determinuje jakość naszego bycia w świecie i ze światem. Dlatego bagatelizowanie tego, co dzieje się w psychice człowieka uzależnionego, bagatelizowanie całej złożoności me­chanizmów psychicznych uzależnienia, sprowadzanie ich do pro­stych stereotypów jest zasadniczym błędem.

Czymże więc jest uzależnienie psychiczne?

Jest ono głębokim przymusem zażycia środka lub wykonania pewnej czynności, przymusem manifestującym się narastają­cym napięciem, lękiem, niepokojem. Osoba uzależniona ma wrażenie, że nie rozładuje ich w danym momencie w żaden inny sposób. Te emocje są tak silne, że stopniowo zagłuszają racjonal­ne myślenie, a procesy intelektualne nakierowują na osiągnię­cie celu, jakim jest rozładowanie napięcia za wszelką cenę. Na­si pacjenci nazywają ów stan „ciśnieniem" i w tym słowie zawie­ra się właściwie wszystko. „Nieważne, co będzie za godzinę, za dwie, za trzy, za tydzień, za rok - nieważne, ponieważ jak teraz nie wezmę, to pęknę, więc świat i tak się skończy". Dodatkowo, jeżeli pomiędzy człowiekiem w silnym stanie napięcia a jego narkotykiem pojawi się jakaś przeszkoda, to wtedy napięcie jeszcze się kumuluje, narasta złość, gniew, agresja o różnym na­tężeniu - od słownej do czynnej (w tym zdarza się i autoagre-sja). W stanie napięcia człowiek jest zdolny, w mniejszym lub większym stopniu, złamać swoje tabu, nakazy swojego sumienia, swoje zasady moralne. Wie, że postępuje źle, ale z drugiej stro­ny ma poczucie, że musi tak postępować - wszystko zależy od stopnia napięcia.

Jak widać, bierze się nie po to, żeby „mieć odlot", „żeby czuć się świetnie" - bierze się po to, żeby znów było normalnie, żeby doznać ulgi. Narkotyk staje się więc jedynym gwarantem nor­malnego, zwykłego samopoczucia, a każde zaburzenie równowa­gi psychicznej (niezależnie z jakiego powodu) staje się sygna­łem: „weź".

Można powiedzieć, że człowiek uzależniony traci zdolność przeżywania emocji, radzenia sobie z nimi - nie potrafi być ani „zimny", ani „gorący" - potrafi być jedynie „letni".

Zawirowanie emocjonalne staje się sygnałem uruchamiają­cym proces przymusu psychicznego. Czasem takim zawirowa-

19

niem może być wyobrażenie sobie, że środek stanie się niedo­stępny lub że go zabraknie - narasta niepokój: „trzeba zdobyć . Wystarczy zaobserwować palących papierosy i ich reakcje, gdy wieczorem zostaje jeden lub dwa papierosy Po mc w nocy by nie wyszli, po papierosy pójdą albo będą mieli ciężką noc .

Jeżeli przyjmujesz jakikolwiek środek psychoaktywny, wy­obraź sobie, że go już nie ma i nigdy me będzie. Co czujesz? Je­żeli masz nawet ulotne poczucie straty, zawodu, niepokoju, po­traktuj to jako sygnał ostrzegawczy.

Tak już zostało powiedziane, uzależnienie psychiczne jest przymusem spowodowanym silnym napięciem emocjonalnym, niwelującym przesłanki intelektualne i uniemożliwiającym od­roczenie czynności, przesunięcie jej w czasie.

Uzależnienie jest więc utratą kontroli nad swoim życiem, nad swoim funkcjonowaniem. Kontrolę przejmuje narkotyk, on jest silniejszy, z nim się nie wygra. I tu dochodzimy do jednego z mitów, który głosi, że uzależnienie jest chorobą woli. Nasza wo­la jest nierozerwalnie związana z naszym intelektem - jeżeli emocje wyłączają intelekt, wyłączają też wolę, w danym mo­mencie przestaje ona istnieć. Czyż więc chore może być coś, cze­go nie ma?

Osoba uzależniona często obiecuje sobie i innym, że więcej nie weźmie, że „to był ostatni raz". Wierzy w swoją „silną wolę", wierzy, że następnym razem uda jej się zwyciężyć, wierzy w to, co mówi, bo w danym momencie jej równowaga psychiczna jest zachowana, a przymusu nie czuje, choć pamięta, co się z nią dzieje, gdy ów przymus daje o sobie znać. A ponadto wierzy, że w gruncie rzeczy kontroluje swoje „branie". Do całego procesu mechanizmów uzależnienia dorabia swoistą ideologię - zaprze­cza często faktom oczywistym, przedstawia nieraz absurdalne usprawiedliwienia i wyjaśnienia, znajduje zawsze przyczynę przyjęcia narkotyku w świecie zewnętrznym. U innych widzi i potrafi opisać uzależnienie - na swoje, takie same objawy jest po prostu ślepa.

Zwykło się uważać, że narkoman, lekoman czy alkoholik kła­mie i manipuluje i że to wypływa z jego „zaburzonej moralności". To prawda, że człowiek uzależniony kłamie i manipuluje, ale wy­pływa to z jego choroby, stanowi jeden z objawów uzależnienia. W odróżnieniu od człowieka o „zaburzonej moralności", który ła­miąc zasady, czerpie z tego korzyści i zadowolenie, człowiek uza­

20

leżniony wie, że robi źle, i zamiast zadowolenia ma stale pogłębia­jące się poczucie winy. Wiemy doskonale, jak silny dyskomfort psychiczny powoduje poczucie winy, jak trudno uporać się z pły­nącymi stąd negatywnymi emocjami. Człowiek uzależniony radzi sobie z nimi tylko w jeden sposób - sięga po narkotyk.

Czasem najbliżsi chorego, borykający się z problemem, ja­kim jest dla nich jego uzależnienie, sądzą, że najlepiej uświado­mią mu zaburzenia, które występują w jego funkcjonowaniu, gdy będą go „zawstydzać i demaskować", czyli wywoływać po­czucie winy. Nie zdają sobie sprawy, że poczucie winy już jest -„oszukuję, kłamię, zawodzę zaufanie, zaczynam łamać własną hierarchię wartości" - i że towarzyszące mu uczucia (lęk, niepo­kój, napięcie) są sygnałem: „weź". Musimy zrozumieć, że poczu­cie winy wzmacnia mechanizmy uzależnienia na zasadzie błęd­nego koła - biorę, żeby zlikwidować dyskomfort psychiczny, gdy trzeźwieję, czuję się winny, dyskomfort narasta, więc biorę. Ale z drugiej strony, skoro „nie biorę codziennie, skoro biorę »z ja­kiegoś powodu«, to znaczy, że nadal mam kontrolę".

Często spotykamy się z argumentem: „przecież mogę nie brać (nie pić) przez tydzień czy dwa, a zatem nie jestem uzależ­niony i kontroluję swoje branie (picie)". Argument wydaje się i mówiącemu, i słuchaczom logiczny, ale z drugiej strony tak na­prawdę oznacza: „mogę nie brać (nie pić) tylko przez tydzień czy dwa - później moja kontrola się kończy".

Mechanizmy uzależnienia psychicznego narastają stopniowo, początkowo - niedostrzegalnie także dla najbliższego otoczenia. Często choroba trwa już wiele lat, zanim otoczenie się zorientu­je w problemie. A zanim sam chory zorientuje się, że stracił kon­trolę nad swoim życiem, może minąć kilka kolejnych lat.

Uzależnienie psychiczne nie daje objawów, które zwykliśmy uważać za chorobę - ciało nie boli, więc jest w porządku. Lęk, niepokój, napięcie, szeroko rozumiane zaburzenia zachowania zwykliśmy rozpatrywać nie jako objawy choroby, ale jako „coś", co można oceniać, gdyż zaburza jakość funkcjonowania człowie­ka. Nie pamiętamy, a może po prostu nie wiemy, że to, co zabu­rza jakość naszego funkcjonowania, może być także objawem choroby, może być samą chorobą.

Musimy zdać sobie sprawę z tego, że psychiczny aspekt uza­leżnienia jest chorobą przewlekłą, determinującą funkcjonowa­nie człowieka na wiele lat. Wymaga ona specjalistycznego lecze-

21

nią, którego podstawą jest uświadomienie pacjentowi, co utra­cił, i rozbudzenie w nim chęci odbudowy swojego życia, rekon­strukcji swego funkcjonowania psychicznego. Trzeba przy tym pamiętać, że w chorobę tę „wpisane" są nawroty w sytuacjach silnego stresu emocjonalnego (czyjaś śmierć, rozstanie, proble­my w pracy itp.), mogącego stać się sygnałem: „weź".

2. Uzależnienie fizyczne

Uzależnienie fizyczne stanowi jedyny aspekt uzależnienia, który w obiegowej opinii jest traktowany jako choroba. Jest cho­robą, ponieważ daje obiektywny, namacalny objaw. Jest choro­bą, ponieważ cierpi ciało.

Niewątpliwie uzależnienie fizyczne to forma uzależnienia, którą najszybciej widzi otoczenie i najszybciej odczuwa sam chory. Nic dziwnego - objawy są bezpośrednio dostępne „mędr­ca szkiełku i oku".

Czymże jest uzależnienie fizyczne?

Jest to stan biologicznego przystosowania się organizmu do przyjmowanej substancji. Jej brak w organizmie prowadzi do dolegliwości fizycznych, płynących ze wszystkich układów - po­jawia się zespół abstynencyjny. Objawy tego zespołu wystąpić mogą także wtedy, gdy organizm dostanie zbyt małą dawkę w stosunku do zapotrzebowania.

Zespoły abstynencyjne towarzyszą jedynie trzem grupom środków uzależniających: alkoholowi, lekom uspokajającym oraz opłatom.

Zespół abstynencyjny przy barbituranach i benzodiazepi-nach oraz alkoholu objawia się drżeniem, potliwością, lękiem, podnieceniem, nudnościami, bólami i skurczami mięśni, zabu­rzeniami postrzegania, ogólnym złym samopoczuciem, a czasami także napadami drgawkowymi.

Z odstawieniem opiatów związane są dreszcze, bóle mięśnio-wo-stawowe, zaburzenia wydzielania, nudności i wymioty, bóle brzucha, biegunka, zaburzenia w układzie sercowo-naczynio-wym, zaburzenia pracy poszczególnych narządów (serce, wątro­ba, nerki), zaburzenia hormonalne. Z tymi zaburzeniami łączą się: silny lęk, niepokój, napięcie (często rozładowywane zacho­waniami agresywnymi), problemy ze snem (we wszystkich jego fazach).

22

Wymienione objawy powodują, że osoba uzależniona od wspo­mnianych środków nie może już wmawiać sobie, że to ona decy­duje o tym, kiedy weźmie. Decyduje objaw, decyduje ciało.

Stopniowo, żeby uzyskać efekt, trzeba systematycznie przyj­mować coraz większe dawki środka (rośnie tolerancja) i coraz częściej - nawet kilka razy dziennie. Cala aktywność życiowa za­czyna być skierowana na zdobycie narkotyku, żyje się „od dział­ki do działki", wszystko inne przestaje być ważne.

Przymus fizyczny przesłania mechanizmy psychologiczne brania. Na plan pierwszy wchodzą doznania, których źródłem jest ciało - „to nie ja utraciłem kontrolę, to moje ciało". Zatem „dajcie mi leki, wyleczcie mnie, a ja już sobie poradzę". W tej fazie na ogół nie trzeba nikogo motywować do leczenia farmako­logicznego, natomiast niezwykle trudno jest przebić się do sfe­ry psychicznej pacjenta i ukazać mu cały złożony proces uzależ­nienia psychicznego.

Osoba mająca objawy fizyczne wywołane narkotykami przy­chodzi do psychologa czy psychiatry z własną koncepcją lecze­nia, z konkretnymi, często nieadekwatnymi, oczekiwaniami. Każdą próbę przekonania jej, że leczenie uzależnienia, tak jak leczenie wielu innych chorób, zawiera w sobie element szeroko pojętej rehabilitacji i że jej koncepcje i pomysły na „wyjście z brania" będą nieefektywne, traktuje jako odmowę pomocy.

Fakt, że odtrucie, najlepiej w warunkach szpitalnych, jest do­piero początkiem leczenia, dociera do świadomości pacjentów dopiero po kolejnej próbie odstawienia narkotyków, kiedy to na własnej skórze uczą się, że objawy fizyczne ukrywają siłę uzależ­nienia psychicznego, kiedy sami zobaczą, że po ustąpieniu obja­wów fizycznych nadal jedynym celem i sensem ich istnienia po­zostaje narkotyk, że nadal są skłonni zrobić wszystko, żeby go zdobyć, że to jednak nie ciało determinuje ich zachowanie, lecz rozregulowana psychika.

Często spotykamy się z oczekiwaniem na lek idealny, na zło­ty środek, który zlikwiduje chorobę, bo - niestety - w obiegowej opinii choroba to objawy, a ustąpienie objawów to koniec choro­by. Zapominamy, że objaw jest sygnałem, iż dzieje się coś złego. Ustąpienie objawu nie oznacza, że przyczyna przestała istnieć.

Warto zdać sobie sprawę z tego, że najczęściej narkotyki z grupy opiatów przyjmowane są po kilkunastu miesiącach czy kilku latach używania innych środków - takich, które spowodo-

23

wały już uzależnienie psychiczne, ale cały czas dawały pozorne poczucie, że wciąż ma się nad sobą kontrolę.

Tak modna dziś heroina (brown sugar, brąz), sama z siebie bar­dzo silnie uzależniająca psychicznie, wchodzi najczęściej na grunt przygotowany już przez inne narkotyki. Bardzo szybko do objawów uzależnienia psychicznego dołącza uzależnienie fizycz­ne - u osoby biorącej pojawia się paradoksalny podział na narko­tyk „zły" (brown) i narkotyk „dobry", bo dający poczucie iluzo­rycznej wolności. Pojawia się oczekiwanie: „wyleczcie mnie z he­roiny, bo cała reszta mi nie szkodzi". Pojawia się duże zapotrzebo­wanie na środek „chroniący" wyłącznie przed heroiną. Takie środ­ki już się pojawiły - efekt jest przerażający. Młody człowiek, któ­ry wie, że jednoczesne przyjmowanie tych środków i opiatów gro­zi śmiercią, a cały czas czuje dyskomfort psychiczny (patrz: uza­leżnienie psychiczne), likwiduje ten dyskomfort tak jak potrafi -bierze inne narkotyki, i to w dawkach kilkakrotnie większych niż wcześniej. I już nawet bez tej pozornej kontroli. Zaczyna się więc codzienne przyjmowanie ponad l g amfetaminy, ponad l g skuna, dużych dawek kokainy czy też codzienne picie alkoholu. Aż do momentu, kiedy znów można „przypalić browna".

Trzeba wiedzieć, że nie ma leku leczącego mechanizmy uza­leżnienia, nie ma leku gwarantującego pełną abstynencję od wszystkich środków psychoaktywnych.

Są natomiast leki, które - stosowane pod ścisłą kontrolą le­karza - mogą wspomagać wchodzenie w trzeźwość, likwidując elementy dyskomfortu psychicznego, spowodowanego „żałobą po narkotyku". Wspomagać wchodzenie w trzeźwość to wspoma­gać długoterminową psychoterapię.

3. Uzależnienie społeczne

O społecznych aspektach uzależnień zazwyczaj mówi się w kontekście zjawisk patologicznych, związanych ze szkodami ponoszonymi przez społeczeństwo.

Natomiast społeczny aspekt uzależnienia jest niezwykle istotny także dla samego narkomana. Wszak kontakty z narkoty­kami - cel i sposób ich przyjmowania, kontynuacja, rodzaj uży­wanego narkotyku, możliwości zdobycia go, następstwa i powi­kłania, proces uzależnienia i proces leczenia - mają swoje uwa­runkowania społeczne. Nikt z nas nie żyje w próżni.

24

Najczęściej narkotyk pojawia się pierwszy raz w grupie za­przyjaźnionych lub znanych sobie osób. Początkowo zaczyna ist­nieć w formie pozytywnych mitów i legend, w końcu ktoś go zdo­bywa. Tym kimś jest dobry kolega, kumpel, osoba bliska, do któ­rej można mieć zaufanie. Stopniowo zaczyna pojawiać się coraz częściej, „bo czas inaczej płynie, bo można się świetnie bawić, bo ogólnie jest fajnie". Staje się zazwyczaj nieodłącznym atry­butem spotkań danej grupy. Jak go nie ma, można godzinami rozmawiać o tym, kto się jak „upalił", kto co wziął, kiedy i z kim. Pojawia się „klimat" - coś wspólnego, coś, co łączy i fascynuje, daje gwarancję, że jak nawet nie ma co robić, to przecież zawsze

można wziąć.

Stopniowo rozchodzą się drogi biorących i niebiorących, „bo niebiorący są nudni, nie czują klimatu, nie ma z nimi o czym roz­mawiać".

Narkotyk zwalnia z wysiłku nawiązywania kontaktów z inny­mi ludźmi, bo zainteresowane nim grono nie musi już szukać żadnych innych punktów stycznych, „klimat" wystarcza. Tkwią­cy zaś w nim człowiek coraz bardziej traci łączność ze światem zewnętrznym, zamyka się w swoistej subkulturze.

We wstępnej pracy z pacjentem często na plan pierwszy wy­suwa się dramat samotności. Nieraz łatwiej poradzić sobie z od­stawieniem narkotyku niż z odstawieniem grupy, z którą się do­rastało i poza którą praktycznie nie ma się żadnego życia towa­rzyskiego. A skoro chcesz przestać brać, to musisz „wyjść z kli­matu", zerwać nawet bierny kontakt z narkotykiem, bo jest on od ciebie silniejszy i zetknięcie się z nim mogłoby skończyć się twoją porażką. Nie dość więc, że człowiek, który decyduje się na abstynencję, musi poradzić sobie z szeregiem bolesnych przeżyć psychicznych, to jeszcze zostaje w tym wszystkim sam - bez bli­skich kolegów, z nieumiejętnością bycia z innymi ludźmi. Okazu­je się, że świat niebiorących jest tak inny, tak obcy, iż trzeba od nowa uczyć się żyć. Nieraz nawet te same słowa i gesty mają w nim inne znaczenie niż „w klimacie". A jeszcze pojawia się nuda i pustka, którą trzeba zapełnić, umiejętność zaś zorganizo­wania sobie czasu bez narkotyku jest żadna.

Jest mi źle, jestem sam, nudzę się, nikt mnie nie rozumie, ja nikogo nie rozumiem. Na dodatek od kolegów wcale nie jest ła­two się uwolnić. Ośmieszają, kuszą, namawiają, robią wszystko, żeby grupa się nie rozpadła. Nie jest też łatwo uwolnić się od

25

dealera który nie chce stracić źródła dochodu - on też zrobi wszystko, żeby odzyskać klienta.

Innym aspektem społecznym uzależnienia jest samo „zdoby­wanie towaru" lub pieniędzy, żeby go kupić. Sposoby są różne, w zależności od narkotyku i stopnia uzależnienia. Przy heroinie, która jest droga i którą trzeba systematycznie przyjmować, po­jawia się łamanie prawa - kradzieże, włamania, handel narkoty­kami. Konsekwencje tego znamy wszyscy.

Następnym społecznym skutkiem przyjmowania narkotyku staje się utrata szkoły czy pracy. Prędzej czy później każdy z nar­kotyków destabilizuje zdolność do wysiłku psychicznego i fi­zycznego, do systematyczności, do wykonywania swoich obo­wiązków.

Psychiczne, fizyczne i wspomniane społeczne aspekty uzależ­nienia zaburzają w końcu rodzinę i związki partnerskie.

Bywa, że na wymienione trudności nakładają się jeszcze za­burzenia psychiczne, będące efektem przyjmowania narkoty­ków, i dodatkowo niszczą relacje z otoczeniem.

Stopniowo można stracić wszystko - tylko czy warto?

ROZDZIAŁ II

Drogi ku uzależnieniu

Dróg prowadzących ku uzależnieniu jest wiele, a przyczyn wkraczania na nie dociekają zarówno psycholodzy, jak i filozo­fowie. W tym rozdziale nie zamierzamy jednak dyskutować^ ich koncepcjami, lecz z mitami i obiegowymi opiniami, które naro­sły wokół przyczyn sięgania przez młodzież po narkotyki i wokół przyczyn samego powstawania uzależnień.

W obiegowych opiniach wskazuje się przede wszystkim win­nych. Z jednej strony wymienia się winnych „instytucjonal­nych", zewnętrznych. Możemy więc usłyszeć: „winna jest rodzi­na", „winna jest szkoła", „winne jest państwo, społeczeństwo, urzędy". Zapominamy przy tym, że te instytucje nie są oderwa­ne od nas, że sami je tworzymy. Na ogół jeżeli widzimy dziecko pijące alkohol czy palące papierosy (najczęściej są to pierwsze środki psychoaktywne, z którymi styka się przyszły narkoman), to nie zastanawiamy się, że dziecko kupiło je w sklepie czy kio­sku od czyjegoś ojca czy czyjejś matki. Rzadko zdarza się, aby ktoś z nas, jako członek społeczeństwa, zareagował na powyższy proceder - nie nasza sprawa, nie trzeba się wtrącać, unikamy od­powiedzialności. Chyba że... problem dotknie bezpośrednio nas czy naszych bliskich. Bo wtedy mamy pretensję, że w odpowied­nim czasie nikt nie interweniował.

Z drugiej strony winy poszukuje się też w samym uzależnio­nym. Czasami słyszymy przecież, że uzależnienie jest chorobą z wyboru, że zadecydował o niej sam narkoman. To prawda. To on dokonuje wyboru. Najczęściej jednak dokonuje go na pod­stawie mitów, a nie pełnej, rzetelnej wiedzy, więc nie do końca jest to wybór w pełni świadomy. Kolejnego winowajcy możemy poszukać w mediach, które teoretycznie mają obowiązek poma-

27

gać w kształtowaniu hierarchii wartości i norm, a także dawać nam rzetelną wiedzę o rzeczywistości. Jednak zapominamy czy po prostu nie wiemy, że od momentu wzrostu konkurencyjności między stacjami radiowymi i telewizyjnymi oraz między czaso­pismami, to my, jako społeczeństwo, kształtujemy ich obraz (problem oglądalności i nakładu) i to my decydujemy - „ska­cząc" po kanałach - o tym, co oglądamy. A media dostosowują się do naszych gustów i zainteresowań.

Można również poprzestać na stwierdzeniu, że uzależnia się ktoś „słaby, zagubiony w rzeczywistości, z poczuciem braku ak­ceptacji, zaburzoną hierarchią wartości, zaburzonym poczuciem tożsamości", czyli specyficzna grupa ludzi „i tak niedostosowa­nych".

I wreszcie możemy znaleźć zbiorowego winowajcę, powiela­jąc obecne od tysiącleci hasło: „ach, ta dzisiejsza młodzież".

Ale nawet jeżeli uda nam się znaleźć winnych, to czy stąd wy­niknie coś konstruktywnego? Chyba jednak nie. Znalezienie winnego nie rozwiąże problemu, nie zniweluje powstałych szkód. Cóż więc możemy zrobić?

Sądzimy, że możemy zapoznać się z patologicznymi mechani­zmami, które spotykamy w codziennym życiu. Zapoznać się po to, żeby ich unikać, żeby zobaczyć prawdy nieraz oczywiste, że­by zapobiegać pewnym zjawiskom, żeby nie musieć kiedyś szu­kać winy w sobie i innych.

Kiedy mówimy o uzależnieniach, jedno jest pewne - nie ma jednej, ściśle określonej przyczyny uzależnienia.

Warto więc przyjrzeć się pewnym czynnikom, sprzyjającym powstaniu tej choroby.

l. „Ja się nie uzależnię"

Żaden z naszych pacjentów nie wziął po raz pierwszy nar­kotyku z myślą: „chcę być narkomanem". Żaden z nich nie przypuszczał, że to właśnie on po pewnym czasie straci kon­trolę nad swoim życiem. Do tego pierwszego razu zawsze dora­biał stosowną ideologię - to miał być ten jedyny raz, „który nie uzależnia", to miało być „wzięcie pod kontrolą, bo prze­cież ja mam silną wolę". To miała być próba, eksperyment, bo „eksperymentować można bezkarnie, wszystko zależy od czło­wieka".

28

Skąd takie przekonanie?

Warto uświadomić sobie, że podobne przekonania, dotyczące różnych aspektów naszego życia, towarzyszą nam codziennie, choć nie zdajemy sobie do końca z tego sprawy. Wiemy, że świat, w którym żyjemy, nie jest wolny od różnego rodzaju zagrożeń, wiemy, że nie tylko rodzimy się, ale i umieramy. Mamy świado­mość tego, że ludzkie ciało podatne jest na liczne choroby, że w pewnych sytuacjach okazuje się kruche i bezbronne. To wszystko wiemy, ale nasza psychika broni nas przed tą wiedzą. I dobrze, że tak się dzieje, gdyż w przeciwnym wypadku żyliby­śmy w stałym lęku o nasze życie i zdrowie. Dzięki mechanizmo­wi izolowania od siebie zagrożeń, możemy spełniać marzenia, cieszyć się życiem, snuć plany na przyszłość. Gdyby nie ten me­chanizm, z lęku przed światem tkwilibyśmy zamknięci w do­mach, w silnym poczuciu zagrożenia, przewidując kolejne nie­szczęścia i kataklizmy.

Nie ja złamię nogę, nie ja będę mieć wypadek, nie ja zacho­ruję - to wszystko może przydarzyć się innym, mnie - nie. Każ­dy z nas ma, w mniejszym lub większym stopniu, poczucie wy­jątkowości i odrębności. Słusznie - każdy z nas jest jedyny i nie­powtarzalny. Ktoś kiedyś powiedział, że jest tyle światów, ile lu­dzi. Każdy z nas przeżywa swoje jedno niepowtarzalne życie. Są jednak sytuacje, w których warto pamiętać, że prawa gatunku, jakim jest Homo sapiens, dotyczą nas wszystkich. Szczególnie wtedy, gdy dokonujemy wyboru mogącego mieć wpływ na nasze życie lub życie innych ludzi, np. pijany kierowca odrzuca myśl, że to właśnie on może spowodować wypadek, lub gdy młody człowiek sięga po jakiś narkotyk, bo „wszyscy mogą się uzależ­nić, tylko nie ja". A skąd to przekonanie, skąd ta pewność?

Jeżeli działanie narkotyku ci się spodoba, nie łudź się, że na tym poprzestaniesz - weźmiesz po raz kolejny. Czy chcemy tego, czy też nie - kierujemy się często w życiu zasadą przyjemności - powtarzamy czynność, która daje nam zadowolenie, unikamy tej, która nam sprawia ból. Jeżeli narkotyk da ci przyjemność, będziesz do niej dążył. Jeżeli dodatkowo, poza przyjemnością, da ci jeszcze jakiś inny profit, „trafi w twój słaby punkt", tym bardziej będziesz do niego wracał. Stopniowo oduczysz się czer­pania przyjemności i umiejętności „radzenia sobie z problema­mi" w inny sposób. Tak nie musi być, ale jest duże prawdopodo­bieństwo, że tak będzie.

29

Istnieje szansa, że narkotyk ci się nie spodoba, nie spełni twoich oczekiwań. Są wtedy dwie drogi - albo nigdy już po nie­go nie sięgniesz, albo - w poczuciu bezkarności - zaczniesz eks­perymentować z czymś nowym. Warto mieć świadomość, że przy całej gamie tak różnie działających środków „każdy z nas może trafić na coś swojego".

Może być i tak, że narkotyk pokaże ci swoje dwa oblicza -działanie, na które czekasz i które ci zachwalano, a następnie „zejście", „kaca" - stan szalenie przykry i dla ciała, i dla du­cha. „Na zejściu" pomyślisz: „nigdy więcej, to okropne". Ale miej i tę świadomość, że pamięć rzeczy przykrych szybko bled­nie, za to świetnie pamiętamy rzeczy przyjemne. Może być i tak, że niepomny następstw, weźmiesz znowu, a żeby uniknąć przykrych przeżyć, będziesz przyjmować „działki", które je li­kwidują. Z czasem zaczniesz brać „ciągami" - codziennie przez kilka, kilkanaście dni. Później - od „ciągu" do „ciągu" - bę­dziesz sobie i innym udowadniał, że masz nad sobą kontrolę, „bo możesz tydzień czy dwa nie brać". A tak naprawdę kontro­li już nie masz, bo wprawdzie możesz nie brać, ale tylko przez tydzień lub dwa.

Czasami możemy usłyszeć lub przeczytać wypowiedzi osób dorosłych, które osiągnęły znaczny status społeczny (bywa, że i tytuł profesorski) i - powołując się na własne doświadczenie z narkotykami - twierdzą, że jednorazowe próby nie prowadzą do uzależnienia. Warto pamiętać, że to ich nie doprowadziły do uzależnienia - innych mogą. Każdy z nas w dużej mierze widzi to, co chce widzieć, słyszy to, co chce słyszeć. Takie wypowiedzi mogą być wręcz zachęcające - „próbował, został profesorem, na­wet się przyznał, że egzaminy zdawał, wspomagając się narkoty­kiem, więc dlaczego ja nie mogę skorzystać z tej drogi, mnie też się uda". Częściej jednak nie udaje się. Więcej odpowiedzialno­ści, Panie i Panowie, w tym, co i jak mówicie, co i jak piszecie. Bo czyż to powód do chwały, że w czasie studiów „zaćpało się, za­kuło, zdało i zapomniało"?

Po jednej z takich wypowiedzi w prasie przez kilkanaście ty­godni podczas zajęć z młodzieżą był to „żelazny argument" za przyjmowaniem amfetaminy.

Tylko jeden piętnastolatek powiedział, że nie chciałby być pacjentem lekarza, który na studiach zdawał egzaminy „na am-fie", ale tylko jeden - to o czymś świadczy.

30

2. „Młodość ma swoje prawa"

Można powiedzieć, że właściwie każdy okres w życiu człowie­ka ma swoje prawa i przywileje, ale ma też i swoje powinności. Bywają chwile, że każdy z nas chciałby się znaleźć w innym mo­mencie życia, niż jest aktualnie.

Dziecko tęskni za dorosłością, „bo dorosłym wszystko wol­no", dorosły za dzieciństwem, „bo nic nie musiał", przy czym do­rosły ocenia dzieciństwo z perspektywy czasu i własnych do­świadczeń, dziecko - poprzez pryzmat wyobrażeń i oczekiwań. Pomiędzy dzieciństwem i dorosłością plasuje się „bycie nasto­latkiem". Nie jest się dzieckiem, nie jest się dorosłym. Jest się młodzieżą.

Nikt nie wątpi, że jest to dla człowieka bardzo trudny okres. Okres poszukiwania własnej tożsamości, swojego miejsca w świecie. Okres, gdy chce się znaleźć odpowiedzi na pytania o sens i cel istnienia, o istotę bytu. Młody człowiek czuje się nie-rozumiany. Uważa się za dorosłego, a świat dorosłych to neguje, dla dorosłych jest nadal dzieckiem. Pomiędzy nastolatkiem i ro­dzicami powstaje „konflikt interesów".

Młody człowiek pragnie korzystać i z praw dziecka, i z praw dorosłego, dorośli pragną wyegzekwować obowiązki płynące z tychże praw. Młodzież buntuje się przeciwko nakazom i zaka­zom, uważając, że jej wolność jest ograniczana. Wszak młody człowiek nie nabył jeszcze tej wiedzy i doświadczenia, które uczy, że wolność ma swoje granice, którymi między innymi są prawa i wolność innych ludzi.

Młodzież „świeżym okiem" patrzy na otaczający nas świat. Zwraca uwagę na wiele rzeczy, których my, dorośli, już nie do­strzegamy. Buntuje się przeciwko zastanemu stanowi rzeczy. Często chce zmieniać te same rzeczy, które i nam przeszkadzały, które my chcieliśmy zmienić, gdy mieliśmy „naście" lat. Nam się często nie udało, z czasem okazało się, że nasze wewnętrzne i ze­wnętrzne ograniczenia na wiele działań nam nie pozwoliły. Na­sze dzieci po prostu nie zdają sobie sprawy z tego, że my w ich wieku nie byliśmy ani lepsi, ani gorsi - tylko bardzo do nich po­dobni. Obwiniają nas za to, że świat jest taki, jaki jest, że my nic nie zmieniliśmy, że nam tak było, jest i będzie dobrze. Chcemy często ustrzec nasze dzieci przed problemami, które sami mieli­śmy, ale warto pamiętać, że nasza wiedza nie zastąpi własnego

31

odkrycia, własnego doświadczenia. Starając się przekazać mło­dzieży swoją wiedzę, pamiętajmy, że i sami w kontaktach z mło­dymi ludźmi możemy wiele skorzystać dzięki ich nowemu spoj­rzeniu na świat i często trafnym interpretacjom.

Reklamodawcy i dealerzy narkotyków znacznie lepiej rozu­mieją specyfikę wieku dojrzewania niż większość dorosłych. Oni doskonale wiedzą, że bardziej podatni na uzależnienie są ci, któ­rzy szukają swojej tożsamości, borykają się z problemami emo­cjonalnymi i egzystencjalnymi, mają kłopoty z akceptacją siebie i poczucie bycia niezrozumianym - czyli właśnie młodzież. Rekla­ma narkotyków jest przekazywana wśród młodych ludzi „pocztą pantoflową". Została tak opracowana, żeby narkotyk stał się szansą na pozbycie się „kompleksów", na „bycie z ludźmi", na „świetną zabawę", na „spotkanie ze swoim wyższym ja". Ma da­wać szansę na zrozumienie siebie, zrozumienie świata, realizację ambicji. Ma stać się czymś, co łączy, stwarza „klimat".

Narkotyk trafia przez kolegę, do którego ma się zaufanie, a który zachęca, namawia, wzbudza ciekawość. Jeżeli ciekawość nie jest wystarczającym bodźcem, dealer znajdzie inny sposób, by nakłonić do wzięcia. Czasem presja kolegów jest tak silna, że nie sposób odmówić, bo można wypaść z grupy lub być wyśmia­nym jako gorszy i „niewtajemniczony".

Są też młodzi ludzie, którzy biorą „dla szpanu". Chcą udo­wodnić za wszelką cenę, że są dojrzalsi i doroślejsi od innych. Naprawdę szukają czegoś, co podniesie ich prestiż i ukryje kom­pleksy. Najłatwiejsze są gadżety dorosłości - papieros, alkohol i narkotyk.

Bywa, że narkotyk pojawia się, gdy młody człowiek ma idola, którego twórczość odzwierciedla i wypowiada to, co młody czło­wiek myśli i czuje, co stanowi istotę przeżywanych przez niego problemów. Ów idol staje się kimś, z kim można się identyfiko­wać. Jeżeli elementem jego twórczości jest narkotyk, młody człowiek - naśladując idola - bezkrytycznie sięga po ten środek.

Na ogół pierwszym miejscem, w którym się bierze, jest „im­preza". Na „imprezę" idzie się po to, żeby się „świetnie bawić". Jeżeli nie ma nastroju, jeżeli „jest drętwo", a ty czujesz się nie­atrakcyjny, bo np. źle tańczysz - narkotyk zniesie wszystko, co „przeszkadza zabawie", da „luz". Nieważne, jakim kosztem, nie­ważne, że tak naprawdę nie ty się bawisz, tylko „prochy" bawią się tobą. Ważne, że „impreza się udała". Zaczyna się życie od im-

32

pręży do imprezy, od weekendu do weekendu. Bez poczucia utra­ty zdolności prawdziwej zabawy i bez poczucia, że zaczęło się żyć „od działki do działki" - tyle że w systemie tygodniowym.

W momencie gdy człowiek przestaje być dzieckiem, zaczyna dostrzegać i przeżywać nowy, dotąd niedostępny mu zakres zja­wisk, pojęć i doświadczeń. Niby początkujący badacz i podróż­nik chciałby dowiedzieć się jak najwięcej, a często jak najszyb­ciej. Szuka więc i eksperymentuje. Często, niestety, błądzi na ślepo lub decyduje się na pozornie łatwiejszą drogę - drogę „na skróty". Dokonuje własnych wyborów zgodnie z wiedzą, jaką po­siada. I tu tkwi sedno rzeczy.

Wydaje się, iż naszą rolą nie powinno być pouczanie młodych ludzi, co i jak mają robić, lecz dawanie im rzetelnych podstaw do dokonywania tych wyborów. W tym wypadku - pełnej i rze­telnej wiedzy o narkotykach, uzależnieniu i innych następ­stwach przyjmowania środków psychoaktywnych, wiedzy o tym, co kryje się pod hasłem „zagraża zdrowiu", oraz o tym, czym na­prawdę jest wolność. Dostępna im dotychczas wiedza na temat narkotyków pochodzi od zainteresowanych zarobkiem dealerów oraz od biorących kolegów, którzy żyją w nieświadomości strat, jakie już ponieśli.

Młodzież potrafi myśleć i przy pełnej „bazie danych" doko­nuje naprawdę trafnych wyborów. Dajmy młodym ludziom szan­sę na dysponowanie tą „bazą danych".

3. „Winna rodzina"

Trzy lata temu, zimą, w jednym z programów telewizyjnych psycholog o głośnym nazwisku autorytatywnie stwierdził: „nar­komana wychowuje zimny dom". Następnego dnia najtrafniej skomentowała to pielęgniarka, od lat pracująca w naszej porad­ni: „słuchajcie, wychowuję narkomankę, od tygodnia w domu nie grzeją mi kaloryfery". Czasem słyszymy: „gdzie byli rodzice, że nie widzieli, że dziecko zaczęło brać?". A jak mieli widzieć, skoro tkwią w schemacie „ćpuna z Centralnego", skoro narko­tyk to „kompot", a sposób brania to strzykawka.

Od dziesięciu lat bierze się inaczej i co innego, ale zimą 1998 roku cała Polska oplakatowana była stylizowanym trupem ze strzykawką w sercu. Skoro tak to wygląda - myśli rodzic - to mnie ten problem nie dotyczy i dokładniejsza wiedza na ten te-

mat nie jest mi potrzebna. Moja rodzina jest „ciepła" i „dobra", a to przecież chroni przed narkotykami. „Wszyscy inni, ale nie moje dziecko".

Takie postawy, niestety, często obserwujemy na organizowa­nych w szkołach naszych spotkaniach z rodzicami. Uczestniczy w nich 20-30% zaproszonych osób. A szkoda, gdyż w wielu wy­padkach jest to jedyna szansa poznania prawdy o problemie;

trzeba wtedy jej wysłuchać; „kanału zmienić nie można", bo to nie telewizor.

O roli rodziny i jej znaczeniu dla rozwoju dziecka, dla kształ­towania się jego życia emocjonalnego, sposobów komunikacji i relacji ze światem, stosunku do samego siebie czy hierarchii wartości nie trzeba nikogo przekonywać, a na rynku dostępnych jest szereg interesujących publikacji na te tematy.

Co natomiast warto wiedzieć o roli rodziny mającej w swym gronie osobę uzależnioną?

Na pewno trzeba cały czas pamiętać, że rodzina nie tkwi w próżni, że żyje w ściśle określonym miejscu i czasie, w ściśle określonych uwarunkowaniach społecznych i kulturowych. I po­dobnie jak nie ma ludzi idealnych, nie ma także idealnych ro­dzin (dobrze sobie to uprzytomnić, zanim zaczniemy „wbijać" kogokolwiek w poczucie winy).

Przyjrzyjmy się polskiej rodzinie, przyjrzyjmy się uwarunko­waniom społecznym i kulturowym, w których jest ona osadzona.

W ciągu ostatnich dziesięciu lat nastąpiły w naszym kraju zmiany ustrojowe i gospodarcze, co nie jest bez wpływu na funk­cjonowanie typowej polskiej rodziny. Pojawiło się nieznane do­tąd zjawisko bezrobocia i pracy „na czarno" (niedającej żad­nych zabezpieczeń socjalnych). Przy stale trwającej restruktu­ryzacji przedsiębiorstw i reformach tzw. sfery budżetowej poja­wił się lęk przed utratą źródła utrzymania. Rodzice „trzymający się pracy" lub „łapiący chałtury" często nie mają czasu dla dzie­ci (poza: „jak było w szkole"), a na dodatek dzieci nie są głuche i słyszą o trudnym, szarym, bezsensownym życiu.

Nasze rodziny coraz bardziej „zamykają się" w domu, naj­częstszy model spędzania wolnego czasu to siedzenie przed te­lewizorem. Telewizor „zwalnia nas" od rozmowy, towarzyszy nam przy obiedzie i przy kolacji, w czasie świąt i spotkań towa­rzyskich. Towarzyszy też naszym dzieciom, a nierzadko przecież nie jesteśmy w stanie kontrolować, co, jak i kiedy oglądają, gdy

34

nie ma nas w domu. Pojawia się często konflikt między warto­ściami kształtowanymi przez rodzinę (opartymi na katolickim „być") a wartościami kształtowanymi przez spoty reklamowe i różnego rodzaju programy (opartymi na „mieć"). Nie oznacza to wcale, że wśród telewizyjnej „papki" nie ma programów war­tościowych, ale...

Coraz mniej rozmawiamy ze sobą. Coraz częściej też w tym, co nazywamy rozmową, umiemy tylko mówić, natomiast nie umiemy słuchać, w rezultacie więc narzucamy swoje racje, nie przyjmując racji innych; ginie sztuka dialogu i kompromisu.

W kontaktach z małymi dziećmi rodzice zwykle przekazują te sformułowania, które kiedyś sami słyszeli, będąc dziećmi. Nie zdają sobie sprawy z wagi słowa w kształtowaniu struktur po­znawczych u dziecka, np. dziecko namawiane do jedzenia może być motywowane: „zjedz zupkę, to będziesz dobrym synkiem mamusi", z czego wynika: „jeżeli nie zjesz, będziesz złym syn­kiem". Czasem możemy usłyszeć: „gdy zrobisz to i to, mama bę­dzie cię bardzo kochała", czyli: „jeżeli nie spełnię oczekiwań, to nie będę kochany". Dziecko jest niechcący uczone tego, co sta­nowi problem także dla wielu osób dorosłych. Uczone jest wa­runkowej miłości: „jeżeli nie będę takim, jakim chcą, żebym był, to nie będą mnie kochać". Pojawia się lęk przed odrzuce­niem, przed negatywną oceną swoich działań, równoznaczną dla wielu osób z utratą sympatii czy miłości. Kocha się za coś, lubi się za coś, szanuje się za coś. Często obserwujemy ten mecha­nizm u naszych pacjentów. Pragną pomocy rodziców, a zarazem starają się jak najdłużej ukrywać swój problem narkotykowy -boją się, że skoro zrobili „coś złego", stracą miłość i akceptację. Zaczęli coś brać, bo bali się odrzucenia ze strony kolegów.

W bardzo podobny sposób, dzięki słowom, kształtowane jest przekonanie, że skoro robię źle, to znaczy, że jestem zły. Skoro zrobiłem coś „głupiego", to znaczy, że jestem głupi. Ocena za­chowania staje się dla człowieka oceną jego jako osoby. Pamię­tajmy, że może nam się nie podobać czyjeś zachowanie, nie mo­żemy jednak na jego podstawie oceniać człowieka.

Innym ważnym elementem, o którym warto wspomnieć, jest tzw. wychowywanie bezstresowe, niepozwalające dziecku nabyć doświadczenia i nauczyć się ponoszenia konsekwencji własnych działań i własnych wyborów. W dorosłe życie wchodzi ono wtedy z przekonaniem, że jeżeli w wyniku jego działań powstaną ja-

35

kies komplikacje, to w „cudowny sposób" same znikną albo ich konsekwencje będzie ponosił ktoś inny - „czego Jaś się nie na­uczy, tego Jan nie będzie umiał...". Tak wychowany młody czło­wiek stosunkowo łatwo sięga po narkotyki, a potem oczekuje, że ktoś lub coś go „wyleczy", i jest wręcz oburzony, że nie ma „proszków" na jego chorobę i że proponuje mu się „jakieś spo­tkania z terapeutą".

Warto też zwrócić uwagę na to, że oczekiwania i wymagania rodziców wobec dziecka powinny być adekwatne do jego możli­wości i zainteresowań. Nie każdy - choćby chciał - zostanie wir­tuozem, uzdolnionym sportowcem czy geniuszem matematycz­nym i nie zawsze wymarzona przez rodziców przyszłość dla dziecka jest wymarzoną przyszłością samego dziecka. Bywają wręcz skrajności, kiedy rodzice wymuszają na dorastającym lub dorosłym dziecku podjęcie wymarzonych przez siebie studiów. Znam lekarza, który został nim pod presją rodziców (chciał stu­diować na politechnice) i nie był wcale dobrym lekarzem, a po kilku latach po prostu odszedł z zawodu.

Nie dokonujmy wyborów za dziecko, starajmy się ważne de­cyzje podejmować z udziałem dziecka, z szacunkiem dla jego oczekiwań. Być może rzeczywiście wiemy lepiej, ale przedysku­tujmy to wspólnie.

Bywa, że rodzice, chcąc zmobilizować dziecko do lepszych wy­ników, sądzą, że najlepiej „zagrać na ambicji". Uważają, że po­winno ono wzorować się na najlepszych. Zaczynają porównywać i dawać przykłady.

Dzięki takim „motywacjom" kształtuje się w dziecku zaniżo­ny, nieadekwatny obraz samego siebie. Rodzice wykazują mu, że w każdej dziedzinie jest ktoś lepszy. Wynajdują wśród kolegów, w sposób wybiórczy, tych, którzy mają lepsze osiągnięcia od ich własnego dziecka. Kasia jest lepsza z matematyki, Krysia ład­niej śpiewa, Marek szybciej biega, Krzysio ładniej rysuje itd. Nieważne, że w innych dziedzinach, poza wymienionymi, żadne z tych dzieci nie jest lepsze od własnego, ale samo dziecko tego nie widzi, nikt mu na to nie zwróci uwagi. W rezultacie dziecko uważa, że do niczego się nie nadaje i że we wszystkim jest gor­sze od innych - droga do narkotyków gotowa.

Innym czynnikiem, na który warto zwrócić uwagę, jest zacho­wanie równowagi między krytyką a pochwałami. Zasłużona po­chwala, nawet za najdrobniejszą rzecz, stanowi nagrodę - działa

36

na dziecko dużo skuteczniej niż krytyka, a także daje mu poczu­cie wartości i adekwatnej pewności siebie. Krytyka zaś to kara, budzi poczucie wstydu i winy, wywołuje lęk przed następną po­dobną karą. Nie należy jej unikać, ale trudno uznać za rozsądne podkreślanie tylko tego, co w naszej opinii dziecko robi źle, a niezauważanie tego, co robi dobrze.

Każdy z nas popełnia błędy. Rodzice ani od siebie, ani od dzie­ci nie mogą wymagać, by byli idealni. W chwili zaś, gdy staną przed problemem narkomanii, zaczynają szukać wyjaśnień w świecie zewnętrznym, w dziecku, w swoim postępowaniu. Wraz z rodzącym się wtedy poczuciem winy i związaną z nim gotowo­ścią do naprawienia nawet iluzorycznego błędu wobec dziecka pojawia się współuzależnienie. To, czym jest współuzależnienie i jaką funkcję spełnia w procesie uzależnienia i leczenia, wyja­śnimy, gdy będziemy omawiać rolę rodziny w procesie terapii.

Reasumując, bądźmy w rodzinie razem, a nie obok siebie, spędzajmy wspólnie wolny czas, rozmawiajmy ze sobą w sposób otwarty, nie bójmy się trudnych rozmów. Niech dzieci od rodzi­ców dowiadują się o seksie, narkotykach, alkoholu, sektach itp. Jeżeli mało o tym wiemy, wskażmy dziecku lektury czy miejsca, gdzie może znaleźć odpowiedź na gnębiące je pytania.

Rozmawiajmy o uczuciach i emocjach, okazujmy je. Udowad­niajmy sobie nawzajem w rodzinie, że kochamy się niezależnie od tego, czy spełniamy wzajemne swoje oczekiwania, że nie ko­chamy się „za coś", ale „pomimo czegoś".

Podejmując ważne decyzje dotyczące rodziny, podejmujmy je wspólnie. Niech każdy członek rodziny ma poczucie, że jest w niej ważny, że ma swoje miejsce. Respektujmy wzajemnie swoje prawa, pamiętajmy o obowiązkach.

Bądźmy też otwarci na informacje z zewnątrz - być może dzię­ki nim zdołamy szybciej pomóc naszemu dziecku w kłopotach.

Warto także pamiętać, że „rodzina niepełna" czy „rodzina rozbita" nie daje, wbrew pozorom i ogólnie przyjętemu mniema­niu, mniejszego poczucia bezpieczeństwa i nie stwarza większe­go zagrożenia patologiami niż rodzina pełna. Wszak wzorce ro­dzinne to nie tylko rodzice będący razem (których konflikt mał­żeński jest często bardziej zaburzający niż rodziców mieszkają­cych osobno), ale także cały system wielopokoleniowych norm i wartości oraz umiejętność przekazania przez rodziców i dziad­ków tego systemu.

37

4. „Winna szkoła"

Od wielu lat wokół polskich szkół narósł mur oskarżeń, zbudo­wany z licznych generalizacji i uproszczeń. Mur skutecznie odgra­dzający dwie instytucje, które dla szeroko rozumianego dobra dziecka powinny ze sobą ściśle współpracować - rodzinę i szkołę. Szkole często zarzuca się nieskuteczność zarówno edukacyjną, jak i wychowawczą. Ale jak może być skuteczna instytucja, której autorytet zburzono. Jak może być skuteczny nauczyciel, który -„odgórnie", niezależnie od swojej wiedzy i umiejętności - został pozbawiony szacunku. Jeżeli pytamy o to, co w sytuacjach szero­ko rozumianej patologii wśród młodzieży robi szkoła - miejmy świadomość, że szkoła bez współpracy z rodzicami nie może nic. Musimy też pamiętać, że szkoła nie zastąpi rodziny.

Dla nikogo chyba nie ulega wątpliwości, że na terenie szkoły narkotyków nie brakuje. Nie można jednak o to winić szkoły, bo nie nauczyciele je przynoszą. Nauczyciele zabezpieczają szko­łę przed dealerami z zewnątrz, ale nie są w stanie wychwycić dealerów wewnętrznych, czyli handlujących uczniów. Jeżeli na­wet nauczyciel ma podstawy, by przypuszczać, że uczeń bierze, to w praktyce też nie może nic zrobić; często zaproszony na roz­mowę rodzic z oburzeniem odrzuca taką informację - „na pew­no nie moje dziecko".

Narkotyki są w szkole, bo są wśród młodzieży. Spędzając więk­szość czasu w szkole, młodzi ludzie wnoszą na jej teren swoje za­interesowania, przeżycia, kłopoty, wnoszą więc również narkotyki i swoją wiedzę o nich. Coraz więcej szkół zdaje sobie sprawę, czym to grozi, widzi potrzebę działań profilaktycznych i organizu­je np. spotkania młodzieży, rodziców i nauczycieli z osobami w pełni znającymi problem.

Narkotykami najczęściej spotykanymi w szkole są kanabino-le (w tym skuny), które „towarzysko" pali się na przerwach, oraz amfetamina, która dla części uczniów staje się sposobem na zdo­bycie dobrej oceny, nierzadko uznawanej za ważniejszą od real­nej wiedzy.

Bywa, że przeładowany program, ambicje szkoły, by realizo­wać tzw. programy autorskie, bardzo wysokie wymagania ze strony nauczycieli wszystkich przedmiotów - przekraczają moż­liwości fizyczne i psychiczne ucznia. Nikt z nas nie może być świetny we wszystkim, a niektórzy rodzice i niektórzy nauczy-

38

ciele tego właśnie od młodzieży wymagaj ą. Takie sytuacje powo­dują, że uczniowie zaczynają „wspomagać" naukę amfetaminą.

Pamiętajmy, że ważna jest młodzież i ta wiedza, którą wyko­rzystają młodzi ludzie w dorosłym życiu.

Wymagajmy adekwatnie do możliwości. Pamiętajmy, że nie wszystko jest „lenistwem". Że poza nauką młody człowiek ma prawo do odpoczynku i własnych zainteresowań, nawet jeżeli nie są one zgodne z zainteresowaniami rodziców.

Warto też czasem zastanowić się nad tym, czy za wysokie miejsce w rankingu szkół nie płaci uczeń.

5. „Na skróty"

Żyjemy w świecie, w którym zdobycze cywilizacyjne zaczyna­ją zwalniać z wysiłku dnia codziennego. Pralka pierze, zmywarka zmywa, współczesne odkurzacze piorą dywany, mikrofalówka od­grzewa. Nasza rola często ogranicza się do odkręcenia kurka, na­ciśnięcia guzika. Na dodatek wszystko to dzieje się szybko. Szyb­ko też przemieszczamy się z miejsca na miejsce. Szybko otrzymu­jemy informacje ze świata. W rezultacie tego postępu technicz­nego, z którym nie wszyscy dają sobie radę, pojawia się czas wol­ny. Nie umiejąc żyć aktywnie - szukają czegoś, co wypełni im czas, niewiele od nich wymagając. Taką „szansę" dają narkotyki.

Część młodych ludzi, zmuszona warunkami życia do pośpiechu, a równocześnie przyzwyczajona do wygody, oczekuje sukcesu bez wysiłku i nadzieję taką wiąże z mitem o psychostymulantach.

Dodatkowo od dzieciństwa uczymy się z przekazów kulturo­wych i reklam leków, że większość dyskomfortów fizycznych i psychicznych też można obejść „na skróty" - wziąć lek „i po bólu". Objaw choroby przestał być sygnałem, że w organizmie dzieje się coś złego i że należy się tym zająć, zdiagnozować, wy­leczyć. Objaw stał się dyskomfortem, który trzeba natychmiast zlikwidować. Nie ma objawu - nie ma choroby. Młody człowiek uczy się, że na wszystko jest prosta rada - łyknąć tabletkę i „po problemie". Narkotyk idealnie pasuje do tego modelu.

Do tego modelu idealnie pasują także barbiturany i benzodia-zepiny, które w „cudowny" sposób uwalniają od lęku i napięcia. Droga do uzależnienia stoi otworem - i to dla każdego chętnego.

Zwalniając się z własnej aktywności i wysiłku, sami zastawia­my na siebie sidła - sidła uzależnienia.

39

Omawiając przyczyny powstawania uzależnień, nie możemy za­pominać o dużej grupie osób, których uzależnienie jest efektem innych chorób. W życiu każdego człowieka bywają momenty, gdy ma objawy depresji, gdy dręczą go stany lękowe. Jeżeli o tym mó­wi, znajomi i przyjaciele otaczają go troską, pocieszają („to mi­nie"), nie szczędząc rad („weź się w garść"). Rzadko kiedy nato­miast zasugerują pomoc specjalisty - psychologa czy psychiatry.

Niestety, w Polsce korzystanie z pomocy profesjonalistów -psychologa, a tym bardziej psychiatry - wiąże się ze wstydem, z poczuciem „gorszości". Bywa, że osoba przeżywająca stany de­presji czy lęku wstydzi się o nich mówić, „przeżuwa" swoje nie­szczęście w samotności.

Często efektem takiego deprecjonowania problemów psychicz­nych bywa uzależnienie. Niechcący, szukając pocieszenia, znajduje się to, co daje ulgę, co doraźnie pomaga. Zresztą przekaz kulturowy doradza: „jest ci źle, to się napij" albo „utop smutek w alkoholu".

To dlatego właśnie wśród pacjentów poradni odwykowych jest wiele osób, które alkoholem „leczyły" depresję czy nerwi­cę. I co im to dało? Nadal mają objawy tych zaburzeń i jeszcze dodatkowo problem uzależnienia od alkoholu.

Coraz częściej obserwujemy to zjawisko w naszej poradni. By­wa, że za używaniem narkotyków ukryte są niezdiagnozowane i nie-leczone wcześniej zaburzenia depresyjne czy zaburzenia związane z lękiem, dawniej określane jako różnego rodzaju nerwice.

Bywa też, że narkotykami „leczone" są niedostrzeżone przez otoczenie objawy chorób psychicznych. Narkotyki łagodzą obja­wy zespołów paranoidalnych. Mamy pacjentów, którzy zamiast leczyć nerwicę, leczyli jej objawy. I wpadli w szpony uzależnie­nia od benzodiazepin.

Drodzy Państwo, problemy natury psychologicznej i psychicz­nej nie są wstydem. Nie należy ich bagatelizować. Nauczmy się szukać efektywnej pomocy, gdy pojawią się w naszym życiu.

Zacznijmy psychiatrów i psychologów traktować na równi z innymi specjalistami. Nie wstydźmy się szukać u nich pomocy - przecież po to są.

Na pewno łatwiej jest łyknąć tabletkę czy wypić kieliszek al­koholu, by zlikwidować uczucie dyskomfortu, niż podjąć wysiłek nauczenia się strategii np. niwelowania lęku czy napięcia. Ła­twiej - ale niesie to niebezpieczeństwo uzależnienia.

Zastanówmy się więc, czy warto tak ryzykować.

ROZDZIAŁ III

Leczenie uzależnień

W leczeniu uzależnienia cały czas trzeba pamiętać o wszyst­kich jego aspektach: fizycznym, społecznym i psychicznym, przy czym w aspekcie fizycznym chodzi nie tylko o samą zależność fi­zyczną, ale także o powikłania na skutek uszkodzenia narządów lub zaburzonego ich działania. W aspekcie społecznym uzależ­nienia bardzo dużą rolę, poza „klimatem", odgrywa rodzina. Wo­kół leczenia uzależnień narosło szereg mitów i idących za nimi nieadekwatnych oczekiwań ze strony zarówno samych chorych, jak i ich rodzin. Począwszy od mitu „silnej woli" i „wzięcia się w garść" aż po oczekiwanie złotego środka, który od razu zlikwi­duje wszystkie mechanizmy uzależnienia. Oczekuje się od cho­rego, że w bliżej nieokreślony sposób dokona samowyleczenia. Nikt nie proponuje tej metody choremu na gruźlicę. Żadnej cho­roby nie można leczyć bez pełnej współpracy leczonego z leczą­cym. W przypadku chorób, w których zaburzone zostało głównie funkcjonowanie psychiczne człowieka, taka współpraca z mak­symalnym zaangażowaniem pacjenta w proces leczenia jest nie­zbędna. Jest podstawą.

W Polsce leczenie uzależnienia od narkotyków opiera się z jednej strony na procedurach i standardach lecznictwa specja­listycznego, opracowanych przez profesjonalistów, a z drugiej -na przepisach prawnych zawartych w Ustawie o Zapobieganiu Narkomanii, w Ustawie o Ochronie Zdrowia Psychicznego oraz w Karcie Praw Pacjentów.

Ustawa o Zapobieganiu Narkomanii gwarantuje osobie peł­noletniej dobrowolność leczenia. Osoba pomiędzy 16. a 18. ro­kiem życia może być leczona wbrew swej woli, na mocy decyzji sądu rodzinnego. Jeżeli zaś osiągnęła pełnoletność w trakcie

41

procesu rehabilitacji, to sąd może nakaz przedłużyć. Do 16. ro­ku życia uzależnione dziecko może być leczone na mocy decyzji rodziców. Ten zapis ustawy budzi kontrowersje, zwłaszcza wśród bezsilnych rodziców uzależnionych młodych ludzi w wieku 18-20 lat. W tym miejscu nie będziemy się ustosunkowywać do sensowności tych uwarunkowań prawnych w procesie leczenia -mamy nadzieję, że wyjaśni to po prostu cały ten rozdział.

Ustawa o Ochronie Zdrowia Psychicznego przewiduje, że le­czenie osoby psychicznie chorej wbrew jej woli na mocy decyzji sądu rodzinnego jest możliwe, gdy osoba ta zagraża bezpośred­nio swojemu życiu lub życiu i zdrowiu innych ludzi. Zapis ten;

nie dotyczy jednak wszystkich zaburzeń psychicznych, lecz jedy— nie psychoz. Psychozy jakościowo zmieniają odbiór i interpreta-1';

cję świata, przez co znoszą pełną zdolność rozumienia i znacze­nia tego, co dzieje się dookoła człowieka. Jego działania są wów­czas efektem urojeń i halucynacji, a nie obiektywnych faktów. W uzależnieniu sytuacja wygląda inaczej. Obserwujemy tu ilo­ściowe zaburzenia emocjonalne, natomiast zdolność interpreta­cji faktów i realnej oceny zjawisk zostaje w pełni zachowana. To­też w świetle Ustawy o Ochronie Zdrowia Psychicznego uzależ­nienie nie spełnia kryteriów leczenia pacjenta bez jego zgody. Człowieka uzależnionego od narkotyków możemy leczyć wbrew niemu wyłącznie wtedy, kiedy wystąpią u niego, w efekcie przyj­mowania narkotyków, zaburzenia psychiczne stanowiące bezpo­średnie zagrożenie jego życia lub zdrowia i życia innych ludzi.

Zarówno w lecznictwie otwartym, jak i zamkniętym obowią­zuje Karta Praw Pacjenta. Daje ona osobie leczącej się gwaran­cję zachowania w tajemnicy wszelkich danych dotyczących jej choroby, łącznie z informacją, że jest ona pacjentem danej in­stytucji. Jeżeli pacjent nie wyrazi zgody, personel placówki le­czącej nie ma prawa udzielenia informacji nawet najbliższej ro­dzinie.

Jak wspomniałyśmy wcześniej, leczenie uzależnień opiera się na standardach i procedurach opracowanych przez specjali­stów. Bardzo często jednak zdarza się, że i pacjent, i rodzina podważają sensowność proponowanych form terapii, opierając się na własnych koncepcjach. Koncepcje te i ich realizacja na własną rękę nie tylko opóźniają proces leczenia, ale także po­głębiają samą chorobę. Powodują również pojawienie się powi­kłań somatycznych. Niekiedy wręcz zabrania się specjalistom

42

„wiedzieć lepiej". Przychodzi się do lekarza z listą konkretnych leków i żąda wypisania recept. Bywa, że nawet argument, iż są to leki dla danej osoby wręcz szkodliwe, nie działa. Jakoś nikt sam nie zaczyna leczenia zęba, nikt nie wpada na pomysł samo­dzielnego usunięcia sobie woreczka żółciowego czy nowotworu -to zostawiamy specjalistom. Wierzymy w ich wiedzę. Nie dyktu­jemy dentyście, jak ma borować, ani nie pouczamy chirurga, jak ma przeprowadzić operację.

Dajcie więc i nam, drodzy Państwo, szansę na wykorzystanie posiadanej wiedzy. W naszej poradni bardzo często zdarza się, że zanim rozpoczniemy konstruktywną terapię uzależnienia, musimy najpierw zająć się naprawianiem szkód spowodowanych „domorosłym" leczeniem, opartym na mitach dotyczących tej choroby.

Leczenie uzależnienia to często proces wieloletni. Proces, w którym z pacjentem współpracuje cały zespół specjalistów -terapeuta, lekarz psychiatra, pielęgniarka psychiatryczna i pra­cownik socjalny.

Punktem wyjścia terapii jest wstępna psychologiczna anali­za problemu. Dlatego pierwszy kontakt z poradnią to spotkanie z psychologiem. Takie spotkanie pozwala poznać indywidualne kłopoty pacjenta, historię jego choroby, jego sytuację rodzinną i towarzyską. Na tej podstawie, wspólnie z pacjentem, ustala się dalszy, adekwatny do jego potrzeb, program terapeutyczny.

l. Wchodzenie w trzeźwość

W początkowej fazie leczenia najważniejsze jest poznanie motywacji pacjenta, powodów czy też objawów choroby, które skłoniły go do szukania pomocy i do podjęcia leczenia. Innymi słowy - poznanie, co tak naprawdę chce on leczyć.

Jeżeli są to objawy będące następstwem zależności fizycznej od opiatów, pacjent chce leczyć właśnie te objawy, czyli chce le­czyć ciało. Jest przekonany, że to nie on stracił kontrolę nad bra­niem narkotyku, lecz jego ciało. Oczekuje więc podania leków, które zlikwidują dolegliwości, na jakie się uskarża. Widzi u sie­bie wyłącznie mechanizmy uzależnienia fizycznego. Do detoksy­kacji i leczenia biologicznego namawiać go nie trzeba. Sam te­go chce. Motywuje go ból, motywują zaburzenia pracy organów wewnętrznych. Nie ma natomiast świadomości, że detoksykacja

43

jest dopiero pierwszą fazą leczenia, że jedynie daje mu szansę na odstawienie narkotyków, że nie jest wejściem w trzeźwość, ale jedynie początkiem trzeźwienia.

Nie wie, że objawy fizyczne skutecznie maskują wszystkie mechanizmy uzależnienia psychicznego. Nie jest dla niego istot­ne, że zanim sięgnął po brown, przez wiele lat brał inne narko­tyki. Nie uświadamia sobie, że bez nich nie umiał już żyć, bo je­go psychika przestawała funkcjonować, i że heroina skutecznie je zastąpiła. Zaledwie dla 2% naszych pacjentów brown był pierwszym narkotykiem.

Nie jest sztuką skierować kogoś do szpitala, do oddziału de-toksykacyjnego. Sztuką jest przekonać go o potrzebie dalszego leczenia po odtruciu.

Najczęściej przed pierwszą detoksykacją młody człowiek święcie wierzy, że po heroinę więcej nie sięgnie - ma naprawdę jej dosyć. Widzi, jak zaburza ona jego codzienne funkcjonowa­nie, i tylko jej przypisuje szkodliwy wpływ, innym narkotykom nie. Nie czuje się od nich uzależniony - przecież nic nie bolało i mógł nie brać „nawet tydzień". Brał wtedy, gdy „miał ciśnie­nie". Sam sobie z nimi poradził, „odkąd pali browna, to o nich nie myśli". Owszem, zazwyczaj brał, „bo go nosiło, bo nie mógł zasnąć, bo wszystko go denerwowało, bo nie potrafił sobie odmó­wić", ale - jego zdaniem - to o niczym nie świadczy. Mówiąc o objawach uzależnienia psychicznego, nie widzi ich. Niektórzy z pacjentów sądzą nawet, że inne narkotyki mogą być wspania­łym lekarstwem na brąz.

„Co też pani mówi, w czasie wakacji nie brałem dzięki amfe­taminie - świetnie zbijała ciśnienie. Gdyby nie ona, po trzech dniach wróciłbym do Warszawy po towar. A tak przez miesiąc by­łem czysty".

Przygotowanie do odtrucia, które ma być wejściem w proces leczenia, polega na uzmysłowieniu pacjentowi jego uzależnie­nia psychicznego. Musi zrozumieć, że jego problemem nie jest ból fizyczny, ale psychiczny przymus brania. Musi wiedzieć z gó­ry, że w trzeciej - czwartej dobie pobytu na oddziale „zacznie go nosić", że zatęskni za heroiną niezwykle intensywnie i zapra­gnie jej jak niczego w świecie, że przestanie pamiętać, dlaczego jest w szpitalu, i zechce wypisać się na własną prośbę, żeby brać dalej. Im większą będzie miał świadomość, co może się wyda­rzyć, tym większa jest szansa, że przejdzie leczenie szpitalne do

44

końca. Jeżeli przed hospitalizacją w pełni uzmysłowi sobie, że jego problem tkwi przede wszystkim w psychice, to być może za­raz po wyjściu „nie wsiąknie w klimat" i podejmie leczenie. Niestety, młodzi ludzie muszą najczęściej na własnej skórze sprawdzić to, co się im mówi - że nie będą mieli po detoksie „sil­nej woli", że to oni stracili kontrolę, a nie tylko ich ciało. W pro­ces leczenia tak naprawdę młody człowiek wchodzi dopiero wte­dy, gdy uda mu się zdiagnozować własny problem i gdy napraw­dę dotrze do niego, że podlega działaniu tych samych mechani­zmów, które obserwował u kolegów.

Podobne trudności w motywowaniu do podjęcia leczenia ma­my w przypadku młodych ludzi zgłaszających się do poradni „dla świętego spokoju". Na prośbę rodziców. Taki pacjent „bie­rze" i „nie widzi w tym problemu", ale „może pogadać". Uma­wiamy się wtedy na kilka spotkań, w trakcie których staramy się, aby rzeczywiście usłyszał to, co mówi, i zobaczył to, co z nim się dzieje. Jeżeli „załapie", sam decyduje się na odstawienie narkotyków i terapię. Jeżeli nie - wraca po pewnym czasie, gdy sam zauważył, że coś stracił, że ciągle traci.

Zgłaszają się do nas także młodzi ludzie, u których narkoty­ki wywołały chorobę psychiczną. W ich przypadku rzeczą naj­ważniejszą jest zwalczenie objawów psychozy. W zależności od nasilenia choroby są leczeni przez lekarza psychiatrę ambulato-ryjnie lub na oddziale psychiatrycznym. Po ustąpieniu psychozy pozostaje lęk przed jej nawrotem, a co za tym idzie - lęk przed narkotykiem. Niestety, taki lęk działa na krótką metę. Tę „wy­muszoną" abstynencję należy wykorzystać na rozpoczęcie wła­ściwego leczenia, na uświadomienie pacjentowi, że jego proble­mem nie była choroba psychiczna, lecz narkotyki, a psychoza stanowiła „efekt uboczny" uzależnienia.

Wśród zgłaszających się pacjentów są i tacy, którzy przyszli po pomoc, ponieważ sami spostrzegli, że biorą, bo muszą, sami zdiagnozowali u siebie uzależnienie psychiczne, zdali sobie spra­wę z tego, że utracili kontrolę nad własnym życiem.

Pacjent, który ma świadomość swego uzależnienia, zwykle chce przestać brać. Nie zmusza go już do podjęcia leczenia ani ciało, ani rodzice, ani choroba psychiczna - rozpoczyna się kolej­ny etap wchodzenia w trzeźwość.

Człowiek, który przez wiele lat oduczał się siebie, którego emocje i potrzeby wiązały się z narkotykiem, którego relacje ze

45

światem i ludźmi szły przez „filtr" tego narkotyku, staje przed ogromnym wyzwaniem. Świadomie rezygnuje z tego, co dawało mu poczucie komfortu psychicznego i bezpieczeństwa, niwelo­wało stresy i napięcia, było niezbędne do życia. Nauczył się szybkiej, wręcz natychmiastowej gratyfikacji potrzeb. Więc sko­ro podejmuje tak heroiczny wysiłek, spodziewa się i tym razem natychmiastowej nagrody. A tu nagrody nie ma - wręcz przeciw­nie. Po wielu latach brania staje bezbronny wobec samego sie­bie, swoich emocji, swojej nieumiejętności redukcji napięć i niepokoju, swoich problemów, od których uciekał w narkotyk. Bez narkotyku czuje się psychicznie tak, jakby został wystawio­ny w piżamie na 30-stopniowy mróz - spotykanie na trzeźwo ze światem jest bolesne.

A na dodatek, jeżeli naprawdę chce przestać brać, musi wyjść z „klimatu". Wie, że narkotyk jest od niego silniejszy, i że w bezpośredniej z nim konfrontacji przegra. Nie, może walczyć, musi stosować uniki. Bardzo szybko okazuje się, że tkwiąc w „klimacie", zawęził swoje zainteresowania i sposób spędzania czasu wyłącznie do narkotyków. Że narkotyk był jedynym tema­tem rozmów, kluczem do nawiązywania wszelkich kontaktów. Że to narkotyk bawił się na imprezach, a nie on. Że tak naprawdę oduczył się bycia i rozmawiania z innymi ludźmi, że nie wie, co robić z wolnym czasem.

Nie ma nagrody - jest „ból istnienia", samotność, pustka i nuda. Coś, co można nazwać „zespołem żałoby po narkotyku", choć takiego rozpoznania w klasyfikacji chorób (ICD-10) nie znajdziemy.

W tym etapie wchodzenia w trzeźwość pacjent uczy się sie­bie od nowa. Zaczyna zdobywać początkową wiedzę o swoich emocjach - zaczyna je różnicować i nazywać, zamiast ładować do jednego worka pt. „ciśnienie". Zaczyna dostrzegać swoje wła­sne ograniczenia i ograniczenia w świecie zewnętrznym. Uczy się akceptować fakt, że życie nie jest pozbawione cierpienia. Za­czyna pracować już nie nad tym, żeby powstrzymać się od nar­kotyku, lecz nad tym, co ma zrobić, by nie przyszło mu do głowy, że może wziąć.

To on musi podjąć wysiłek dokonania tak zasadniczych zmian w swoim życiu. Terapia daje propozycje, jak skutecznie sobie radzić z napięciami i stresami bez narkotyku, pomaga dostrzec, co szwankuje. Ale to pacjent dokonuje wyboru i tak naprawdę

46


to sam znajduje sposób, jak ma się obejść bez środka psycho-aktywnego.

Jeżeli pacjent nie wykaże własnej aktywności, jeżeli nie przyswoi sobie i nie wdroży w życie tego, co zostało przepraco­wane na sesjach terapeutycznych, to nie pomoże mu nawet naj­lepszy terapeuta.

I jeszcze jedno. Pacjent, który zostawia sobie „furtkę", dopusz­cza myśl, że „kiedyś weźmie znów w sposób kontrolowany", prę­dzej czy później zaprzepaści cały swój wysiłek, bo ta „furtka" stanowi dowód, że narkotyk już zwyciężył. Podstawą powodzenia jest decyzja „nigdy nic". Takiej decyzji nikt za chorego nie po­dejmie. Musi to być jego decyzja. Świadoma.

W fazie wchodzenia w trzeźwość, gdy tworzą się fundamenty życia bez narkotyku, często niezbędne jest podtrzymujące le­czenie farmakologiczne. Pacjent nie może brać żadnych leków na własną rękę pod żadnym pozorem. Odpowiedni dla pacjenta lek dobiera lekarz psychiatra. O doborze i dawkowaniu leku de­cydują objawy psychiczne pacjenta, a nie jego „wiedza" o cu­downym środku, który pomógł koledze. Szczególnie groźne jest przyjmowanie na własną rękę benzodiazepin i barbituranów, wokół których narósł mit „wspaniałej skuteczności".

Mamy nadzieję, że zawarte w tej książce informacje o barbi­turanach i benzodiazepinach skutecznie ten mit rozbiją.

Kolejnym mitem, z którym walczymy w pracy z pacjentem wchodzącym w trzeźwość, jest „browarek", czyli piwo. Młodzież - w dużym stopniu pod wpływem reklamy „bezalkoholowej" wersji tego napoju - nie widzi w piwie alkoholu, nie uświadamia sobie, że pijąc „browarek", zastąpiła jeden środek zmieniający świadomość innym.

Stosowane leki mają na celu wspieranie procesu terapii. Nie zastępują narkotyków, natomiast obniżają skutki „zespołu żało­by po narkotyku" - dają szansę na to, że rozchwiana gospodar­ka neurohormonalna wróci do normy.

W ten etap terapii wpisane są „wpadki" - sytuacje, kiedy pa­cjent „sobie odpuści" i weźmie, bo skuszą koledzy „z klimatu" lub napięcie emocjonalne sięgnie szczytu. Wtedy właśnie „się weźmie". Ta bezosobowa forma jest charakterystyczna, gdyż u pacjenta - jak gdyby „poza nim" - włącza się mechanizm przy­musu. Przegrał w konfrontacji z narkotykiem. Bardzo często w takiej sytuacji nie mówi: „ja wziąłem", „ja miałem wpadkę",

47

tylko właśnie: „się wzięło...", „człowiek wziął". Zupełnie jak ma­łe dziecko, według którego coś „się zepsuło", coś „się wylało" coś „się samo przewróciło". Uciec od poczucia winy pomaga bli­żej nieokreślone „się".

Słysząc tego rodzaju wypowiedzi pacjenta, nie ugruntowuje­my w nim poczucia winy - on już je ma. Staramy się pracować nad „wpadką" jako kolejnym doświadczeniem mechanizmów uzależnienia.

Gdy kończą się „wpadki", zaczyna się trzeźwość.

Zanim jednak przejdziemy do trzeźwości, warto zwrócić uwa­gę na jeszcze jedną bardzo istotną rzecz, która czasami bywa wręcz podstawą przy wchodzeniu w trzeźwość. W początkowej terapii większość pacjentów wie, dlaczego nie chce brać - wie­dzą, co stracili. Natomiast bardzo trudno im sprecyzować, dla­czego chcą nie brać- niby zmiana szyku słów, a jednak znacze­nie pytania zupełnie inne. Przyjrzyjmy się różnicy. Nie chcę brać, bo straciłem pieniądze, straciłem szkołę, straciłem rodzi­nę, „przećpałem" najpiękniejsze lata życia itp. Chcę nie brać, ponieważ chcę skończyć szkołę, chcę normalnie żyć, chcę odzy­skać szacunek do siebie itp. „Dlaczego nie chcę brać" - bo to wspomnienia przykre, które szybko giną w niepamięci, bo to przeszłość. „Dlaczego chcę nie brać" - bo to plany, marzenia, to przyszłość.

Pracując z pacjentem uzależnionym, zawsze więc musimy pa­miętać, że powinien mieć świadomość celu, dla którego w danej chwili ponosi cierpienie. Konkretnego celu, a nie ogólnikowego:

„chcę normalnie żyć". Przedyskutujmy wspólnie, co to dla nie­go znaczy, co przez to rozumie, co naprawdę chce osiągnąć. Wierzmy też, że leczenie pacjent podejmuje naprawdę dopiero wtedy, kiedy robi to dla siebie. Skoro dla siebie ćpa, to trzeźwie­je także dla siebie.

2. Trzeźwość

Okres trzeźwości to ten czas, kiedy uzależniony zaczyna wpro­wadzać w swoje życie strategie, które pozwalają „nie brać", roz­ładowywać stres i napięcie bez narkotyku. To również czas, kie­dy stopniowo zaczyna wdrażać się w utracone role społeczne lub zaczyna spełniać je naprawdę w sposób efektywny. Wraca do szkoły lub przestaje udawać, że się uczy. Wraca do pracy lub

48

przestaje udawać, że pracuje. Zaczyna bez narkotyku, co praw­da z dużym trudem, wchodzić w środowisko ludzi niebiorących i - co najważniejsze - przestaje się z nimi nudzić. Nabywa umie­jętności spędzania czasu - już go nie „zabija". Zaczyna czuć się dobrze w swoim własnym towarzystwie. Nie utożsamia bycia sa­memu z poczuciem samotności.

Zaczyna akceptować fakt, że „życie nie jest usłane różami", że normą są wzloty i upadki - uczy się radzić sobie i z pierwszy­mi, i z drugimi. To wcale nie jest takie łatwe, jak by się wydawa­ło, gdyż w odróżnieniu od ludzi zdrowych człowiek uzależniony musi być wobec siebie czujny. Musi uważać na swoje emocje, bardziej świadomie je nazywać, bo z reguły intensywniej je przeżywa. Cały czas musi żyć w przekonaniu, że jest słabszy niż narkotyk i że nigdy nie może pozwolić sobie na stwierdzenie:

„jestem wyleczony".

Jak już wcześniej zostało powiedziane, pamięć rzeczy przy­krych w nas blednie, pamięć przyjemnych - zostaje. Człowiek uzależniony gorzej znosi monotonię, z trudem toleruje nudę, ani na chwilę nie zapomina, że „w klimacie było fajnie". W sytu­acjach bardzo silnego stresu - śmierci bliskiej osoby, rozstania, problemów w pracy - ktoś, kto swoich napięć nie rozładowywał narkotykami, pragnie, żeby czas płynął szybciej. Najchętniej przespałby ten okres. Jeśli zaczyna mieć objawy depresji, stara się jakoś sobie z nimi radzić - sam lub przy pomocy osób dru­gich. Człowiek uzależniony w takich sytuacjach „łapie ciśnie­nie", a zna sposób na szybkie i efektywne rozładowanie napię­cia - o konsekwencjach nie myśli.

Bardzo ważne jest więc, aby w okresie trzeźwości „nie odpu­ścić sobie", aby cały czas systematycznie pracować z terapeutą lub w grupie terapeutycznej nad tym, co się dzieje, mieć wgląd w swoje przeżycia i zachowywać czujność, nie stać się zbyt pew­nym siebie.

Część osób, przebywając w swoim środowisku, z różnych względów nie jest w stanie wejść w trzeźwość lub utrzymać abs­tynencji. Pozostaje wtedy podjęcie leczenia w ośrodku terapeu­tycznym, w miejscu, gdzie przy pomocy społeczności terapeu­tycznej można przepracować i wdrożyć w życie te strategie, o których wcześniej była mowa. Społeczność terapeutyczna da­je dodatkowo szansę na nauczenie się zdrowych relacji w gru­pie, a także na przystosowanie się do obowiązków dnia codzien-

ego. Często pacjenci, którym proponujemy leczenie w ośrodku, jako argument „przeciw" podają: „tam trzeba pracować". A pra­ca w ośrodku to tak naprawdę zwykłe obowiązki dnia codzien­nego - sprzątanie, gotowanie, pranie (czyli to, co robi się także w domu), to zabezpieczenie własnego bytu, które jest zarówno przywilejem, jak i obowiązkiem związanym z dorosłością. To tak­że szansa nauczenia się systematyczności i zadowolenia z wła­snych działań, gdy widzi się ich efekty.

Pobyt w ośrodku to zarówno wchodzenie w trzeźwość, jak i życie w trzeźwości.

Ale pobyt w ośrodku nie trwa wiecznie. Kiedyś wreszcie ośrodek trzeba opuścić i wrócić do własnego środowiska. Utrzy­manie trzeźwości poza ośrodkiem jest trudniejsze. Pierwszą próbę stanowią więc przepustki - kilkudniowe pobyty w domu, dające szansę na konfrontację. W końcu człowiek wraca „na stare śmieci".

Pamiętajmy, że uzależnienie, jak każda choroba przewlekła, może mieć nawroty. A zatem, co robić, aby ich nie było?

3. Zapobieganie nawrotom

Zapobieganie nawrotom jest tą fazą leczenia, która ma po­móc choremu w zachowaniu trzeźwości jak najdłużej.

Człowiek uzależniony - była już o tym mowa - zna „rewela­cyjny", szybki sposób na rozładowywanie napięć, na pozorne ra­dzenie sobie w sytuacjach trudnych. Wiemy doskonale, że życie nie szczędzi takich sytuacji nikomu z nas. Kontakt z terapeutą czy grupą wsparcia daje narkomanowi szansę na to, aby mógł on bezpiecznie przejść przez wszystkie ciężkie chwile w życiu.

Szczególnie ważne jest objęcie tego typu wsparciem osoby, która opuszcza ośrodek terapeutyczny. Dzięki przebytej w ośrodku terapii narkoman ma możliwość utrzymania się w trzeźwości, a także ponownego podjęcia niektórych ról spo­łecznych - często tam kończy naukę i zaczyna pracować w pobli­żu. Ale cały czas czuje nad sobą parasol ochronny. Bardzo nato­miast trudnym momentem jest dla niego powrót do środowiska - do rodziny, do miejsc, gdzie się brało, do sytuacji kojarzących się z braniem. Nieraz musi żyć w sąsiedztwie kumpli, którzy na­dal biorą, „klimat" zaś zrobi wszystko, żeby człowieka z powro­tem wchłonąć. W trakcie leczenia w ośrodku pacjent uczy się

50

wprawdzie, jak sobie radzić w środowisku, ale w bezpośredniej z nim konfrontacji stosowanie poznanych strategii nie należy do zadań łatwych. Dlatego bardzo ważne jest, aby na początku nie był sam, aby miał wsparcie poradni czy grupy samopomocy. Aby nie uznał swojego leczenia za zakończone.

Często zdarza się, że w konfrontacji ze środowiskiem chory po­nosi klęskę. Bywają pacjenci, którzy po prostu nie mogą wrócić tam, gdzie kiedyś brali narkotyki, więc należałoby im stworzyć możliwość życia w innym miejscu. Niestety, wciąż zbyt mało jest w Polsce hosteli i mieszkań readaptacyjnych, w których pacjenci mieliby szansę stopniowego wchodzenia w nowe środowisko.

Bywa, że w trakcie leczenia ambulatoryjnego pacjent, który przez dłuższy czas zachowywał abstynencję, rezygnuje z terapii. Wielomiesięczne niebranie narkotyku budzi w nim poczucie si­ły i pewności, co każe mu lekceważyć zagrożenia. Nie widząc za­grożeń, nie widzi dalszej potrzeby pomocy.

Jednakże uznanie się za wyleczonego przed końcem terapii zwykle powoduje powrót do narkotyku.

4. Programy redukcji szkód

Są uzależnieni, którzy - mimo wielokrotnych prób odstawie­nia narkotyków - nie są w stanie skorzystać z żadnej formy do­stępnej pomocy. Nie potrafią w żaden sposób przełamać mecha­nizmów uzależnienia. Chcą przestać brać, a nie mogą. Ich życie toczy się od „działki" do „działki". Wszystkie działania są nasta­wione na „zdobycie towaru". Choćby nawet byli bardzo zdeter­minowani, nie zdołają podjąć innych form bycia w świecie. „Za­łatwianie towaru" wyklucza naukę czy pracę, wyklucza jakie­kolwiek życie rodzinne czy towarzyskie.

Z myślą o tak funkcjonujących narkomanach opiatowych stworzono tzw. programy metadonowe. Pacjent zakwalifikowany do uczestniczenia w owym programie raz na dobę - pod kontrolą lekarza - dostaje syntetyczny opłat, czyli metadon. Stosowany jest on doustnie w minimalnej dawce, pozwalającej jednak na normalne funkcjonowanie. Daje to pacjentowi szansę wyrwania się z zaklętego kręgu życia wokół zapewnienia sobie narkotyku. Daje szansę na to, aby mógł, chociaż nadal bierze narkotyk, wdrażać się w formy codziennego zdrowego funkcjonowania. Sa­mo podawanie metadonu nie jest leczeniem. Leczeniem jest pro-

51

gram readaptacyjny, który wdrażając pacjenta stopniowo do nor­malnego życia, ma w przyszłości ułatwić mu całkowite zrezygno­wanie z narkotyku. Do programów kwalifikowani są ci, którym nie udało się osiągnąć celu w inny sposób. Kryteria przyjęcia do programu są ściśle określone. Warunkiem uczestniczenia w nim jest także zakaz łamania abstynencji innym narkotykiem.

Nie wszyscy uzależnieni decydują się na podjęcie takiego le­czenia. Jest cala grupa czynnych narkomanów dożylnych, w któ­rej - w wyniku używania wspólnego „sprzętu" - dochodzi często do licznych zakażeń i infekcji. Najgroźniejsze z nich to HIV/AIDS i HCV. Redukcja szkód w przypadku tego typu narkomanów to edukacja zdrowotna oraz zapewnienie dostępu do igieł i strzyka­wek jednorazowego użytku. To także nieustające próby motywo­wania ich do leczenia. Wymienione działania są prowadzone bez­pośrednio w środowisku biorących przez street workerów.

Programy redukcji szkód to ponadto umożliwianie czynnym narkomanom dostępu do lecznictwa otwartego celem diagnozo­wania i leczenia chorób, które wiążą się z bezdomnością i obni­żoną przez narkotyki odpornością immunologiczną organizmu.

5. Praca z rodziną

Młody człowiek, który zaczyna brać w wieku 14-18 lat, nie tkwi w próżni. Jego choroba stopniowo destabilizuje życie całej rodziny. Dla niektórych rodzin przyjmowanie narkotyków przez dziecko staje się punktem centralnym, odsuwającym wszystko inne na plan dalszy.

Praca z rodziną stanowi bardzo istotny element procesu tera­pii pacjenta, ale równie ważna jest dla samej rodziny, która mu­si wypracować strategię radzenia sobie z objawami choroby, w tym także z jej nawrotami.

Przy uzależnieniu psychicznym, sam chory przez bardzo dłu­gi czas nie widzi objawów swojej choroby. Natomiast dość szyb­ko zauważają je inni ludzie. Rodzina nie tylko dostrzega zabu­rzenie, ale i bezpośrednio odczuwa jego skutki.

Zaburzone zachowanie członka rodziny zaburza zachowanie całej rodziny.

Istotne jest, aby rodzina zdobyła pełną wiedzę o chorobie zwanej uzależnieniem, o jej objawach. Bez tej wiedzy nie zdoła realizować efektywnych strategii motywacji do leczenia ani

52

efektywnych strategii pomocy w samym procesie leczenia. Jed­nocześnie sama rodzina też potrzebuje pomocy i wsparcia, gdyż jej członkowie często są uwikłani przez chorego w poczucie wi­ny oraz w zaburzone mechanizmy jego funkcjonowania społecz­nego. Bywa, że taka rodzina ze wstydu zaczyna izolować się, za­mykać ze swoimi problemami we własnym gronie.

Narkoman dopiero wtedy zaczyna widzieć potrzebę leczenia się, kiedy narkotyk daje mu więcej szkód niż profitów. Toteż pod­stawą w motywowaniu go do leczenia jest uzmysłowienie mu, ile traci, oraz pozwolenie na odczucie konsekwencji tego, że bierze.

Pierwszą fazę pracy z rodziną stanowi przekazywanie jej tej właśnie wiedzy dającej szansę nieuwikłania się w mechanizmy wspóluzależnienia. Jeżeli współuzależnienie już powstało, praca z rodziną zaczyna być terapią ukierunkowaną na nauczenie ro­dziny efektywnych strategii radzenia sobie z problemem.

Czym jest współuzależnienie?

O współuzależnieniu mówimy wtedy, kiedy osoby bliskie cho­remu, pomagając mu, niechcący zapewniają także dalszy kom­fort brania, bo przyjmują na siebie wszystkie konsekwencje pły­nące z zaburzonego funkcjonowania młodego narkomana i nie pozwalają na ponoszenie pełnej odpowiedzialności za swoje czy­ny. Spłacają np. długi, ukrywają i usprawiedliwiają przed oto­czeniem efekty jego działań, „tuszują" m.in. zwolnieniem lekar­skim wszelkie niedociągnięcia w szkole czy pracy. Dają mu przy­wileje, nie umiejąc wyegzekwować wypełniania obowiązków. Podejmują w imieniu chorego decyzje i w jego imieniu je reali­zują. A ponieważ uzależnienie jest chorobą, w którą została wpi­sana manipulacja, młody człowiek umiejętnie bazuje na poczu­ciu obowiązku rodziców i ich, często nieuzasadnionym, poczuciu winy za istniejący stan rzeczy.

Dopóki rodzina nie wyzwoli się z tych mechanizmów, dopóty młody człowiek będzie czuł się zwolniony z odpowiedzialności za swoje życie i z potrzeby podjęcia jakiegokolwiek wysiłku, żeby coś w nim zmienić. Jednakże leczenie uzależnienia to osobisty wysiłek - rodzina nie może się leczyć zamiast pacjenta.

Praca z rodziną ma na celu nauczyć, jak nie nagradzać brania i jak nagradzać każdy wysiłek chorego, zmierzający do zmiany stylu życia.

Rodzina, która umie wdrożyć w życie efektywne formy pomo­cy, jest olbrzymim wsparciem w procesie leczenia.

Podsumowanie

Jeżeli mówimy o uzależnieniu, to pamiętajmy: po pierwsze -że jest ono chorobą, po drugie - że jest chorobą zaburzającą psy­chiczną, fizyczną i społeczną sferę funkcjonowania człowieka, więc leczyć ją trzeba na wszystkich tych płaszczyznach; po trze­cie - że nie ma jednej przyczyny uzależnienia, że jest ono efek­tem splotu wielu okoliczności, zatem przy całej gamie dostęp­nych na rynku środków i sprzyjającej kondycji psychofizycznej może stać się udziałem każdego z nas.

Niewątpliwie, im lepiej radzimy sobie w świecie, im większe czerpiemy zadowolenie z własnej aktywności, im łatwiej akcep­tujemy własne ograniczenia i ograniczenia płynące ze świata ze­wnętrznego, tym mniejsze jest prawdopodobieństwo, że zapad­niemy na tę chorobę. Mówimy: „prawdopodobieństwo", nie mó­wimy: „pewność", bo eksperymentowanie ze środkami psycho-aktywnymi to zawsze zabawa z ogniem, szczególnie że nie ma -wbrew mitom i obiegowej opinii - narkotyków bezpiecznych, przyjaznych człowiekowi.

Pamiętajmy, że skoro uzależnienie jest chorobą, to wymaga le­czenia. Leczenia specjalistycznego, a nie na własną rękę, nie we­dług własnych koncepcji. Leczenie jest długoterminowe i wyma­ga aktywnego zaangażowania ze strony chorego. Osoby uzależnio­nej nic i nikt nie wyleczy, jeśli własną ciężką pracą - ale przy po­mocy profesjonalistów - nie dokona zmian w swoim życiu.

Każde odizolowanie człowieka od narkotyku wiązać się musi z jego świadomą zmianą stylu całego swego życia, ze świadomą zmianą swoich psychicznych mechanizmów funkcjonowania. Ża­den lek, żadna izolacja „tu i teraz" nie dają gwarancji trzeźwo­ści na przyszłość.

55

CZĘŚĆ II

SUBSTANCJE PSYCHOAKTYWNE

ROZDZIAŁ l

Substancje wziewne

Wiadomo z prastarych pism perskich i greckich (włącznie z wyrocznią delficką), a także z malowideł w jaskiniach, że już w tych odległych czasach używano środków gazowych do wywo­ływania zmian świadomości.

Środków wziewnych używano w XIX wieku w celach rozryw­kowych, ale również dla złagodzenia bólu. To właśnie środki wziewne - podtlenek azotu, następnie zaś chloroform - dały po­czątek znieczuleniu i przyczyniły się do rozwoju anestezjologii. Pamiętajmy jednak, że kontrolę nad ich stosowaniem sprawował specjalista i że działał bardzo ostrożnie.

Problem wdychania par rozpuszczalników pojawił się w USA w latach czterdziestych. Dotyczył głównie młodych i biednych ludzi, których nie było stać na inne narkotyki zmieniające świa­domość. A substancje te były ogólnie dostępne - można je było kupić w sklepach gospodarstwa domowego.

W Polsce również odurza się substancjami wziewnymi. Sub­stancji tych nie wącha się, lecz głęboko wdycha przez usta. Naj­częściej robią to bardzo młodzi ludzie (w wieku 12-16 lat, a na­wet młodsi), zwani potocznie „wąchaczami" lub „klejarzami". Posługują się zwykle plastikowymi torebkami, a gdy odurzają się w grupie, przekazują taką torebkę kolejnym osobom. Wdy­chany środek daje im stan euforii i upojenia. Zatruty mózg pro­dukuje wizje.

Używają produktów codziennego użytku zawierających ta­kie substancje, jak: benzen, ksylen, aceton, toluen, tri, chloro­form, eter, benzyna. Substancje te szybko docierają do mózgu i obwodowego układu nerwowego. Niewielka ich część jest wy­dychana, większość rozkłada się w wątrobie. Praktycznie zabu-

59

rżą j ą pracę wszystkich układów, niszcząc komórki bez możliwo­ści ich regeneracji. Uszkadzają układ pokarmowy, nerki, wątro­bę, układ krwionośny, serce, płuca. Mogą dawać stany zapalne błon śluzowych i skóry. Upośledzają także układ nerwowy, powodując zaburzenia pamięci, zdolności logicznego myślenia i widzenia (do ślepoty włącznie) oraz stany zapalne nerwów ob­wodowych. Prowadzą ponadto do zaburzeń zachowania w posta­ci napadów agresji, dysforii, niemożliwości zapanowania nad afektem.

Konsekwencją przedawkowania bywa nagła śmierć.

Rodzice stosunkowo łatwo mogą zauważyć zmianę w zacho­waniu dziecka-„wąchacza". Przestaje ono interesować się oto­czeniem, zaczyna być nieufne, szuka nowych kolegów, gorzej się uczy, niekiedy ma zmiany na skórze. Czasem jego ubranie jest poplamione, a w rzeczach znajdują się cuchnące torby lub szmaty.

Wąchanie rozpuszczalników powoduje bardzo duże i bardzo szybkie uzależnienie psychiczne i - niestety - daje znacznie większą śmiertelność poniżej 20. roku życia niż jakikolwiek in­ny narkotyk. Nawet jednorazowe wąchanie może spowodować nieodwracalne skutki, w tym także śmierć. O tym wszystkim na­si młodzi pacjenci nie wiedzą. Wiedzą jedynie to, że może im być wesoło i że w grupie świetnie się bawią.

Niektóre kraje, wśród nich Polska, wprowadziły znaczne ograniczenia wolnej sprzedaży towarów zawierających omówio­ne substancje lub zabroniły ich sprzedaży nieletnim.

W Polsce dzieci sięgające po kleje i rozpuszczalniki to naj­częściej dzieci z rodzin biednych, których nie stać na „prawdzi­wy" narkotyk. To także dzieci z tzw. rodzin patologicznych, gdzie „odlot" daje jedyną szansę na zapomnienie o smutku i bólu, o pijanym ojcu, o nędzy. Bywa, że z klejem spotykają się po raz pierwszy w grupie równolatków, a następne „sesje" przeżywają już samotnie w ustronnym miejscu, np. w piwnicy. W rodzinach patologicznych jest bardzo mała szansa, aby ktokolwiek z doro­słych zauważył odurzanie się i uzależnienie dziecka, aby reakcja otoczenia, gdy się w końcu zorientuje w sytuacji, była adekwat­na do wagi problemu.

Dlatego bardzo dużą rolę mają tu do odegrania służby spe­cjalne, które przy szybkiej i sprawnej diagnozie są w stanie -a przynajmniej powinny próbować - wyrwać dziecko ze środowi-

60

ska i zapewnić mu odpowiednie formy opieki i pomocy (np. sprawnie działająca sieć świetlic środowiskowych daje szansę na profilaktykę patologii i minimalizowanie jej skutków).

Na zakończenie tego rozdziału chcemy przestrzec rodziców, że ze środkami wziewnymi, ogólnie przecież dostępnymi w na­szych domach, eksperymentować może każde dziecko, do które­go dotarła zachęta kolegi.

ROZDZIAŁ II

Konopie indyjskie

Konopie indyjskie, jedną z najstarszych roślin narkotycznych, opisywano już w XVI wieku p.n.e. Pochodzą z Azji Środkowej i w ciągu wieków rozprzestrzeniły się na całym świecie - mają ponad 350 nazw. Używano ich do osiągnięcia relaksu i uspokoje­nia, dla odurzenia się lub złagodzenia bólów, np. porodowych.

Były stosowane w Asyrii w VIII wieku p.n.e., hodowali je Chińczycy w IV wieku p.n.e. Pisma indyjskie wspominają o nich w n wieku p.n.e. Znano je również w starożytnej Grecji. Do Hiszpanii i Portugalii dotarły za pośrednictwem Maurów ponad tysiąc lat temu. Stąd zaś z czasem poznała je reszta Europy.

W 1758 roku zostały opisane przez Linneusza pod nazwą Can-nabis sativa.

Jako lek ziołowy konopie indyjskie rozpowszechniły się w kra^ j ach kultury europejskiej dopiero w XVIII wieku i zaczęły stano­wić konkurencję dla opium - też stosowanego wtedy w celach lecz­niczych. Działaniem odurzającym obu środków wówczas się jeszcze nie interesowano. Nastąpiło to pod koniec XIX wieku, gdy konopi indyjskich, a ściślej - marihuany, zaczęto używać dla relaksu, zwłaszcza w koloniach brytyjskich. Powołana została nawet Komi­sja Konopi Indyjskich, która szukała przekonywających dowodów, że palenie marihuany powoduje „szkody psychiczne lub moralne".

Spośród wszystkich narkotyków konopie indyjskie budziły i budzą największe spory między ich przeciwnikami a obrońca­mi. Dyskusja na temat szkodliwości palenia marihuany toczy się do dnia dzisiejszego. Także Polsce nieobca jest idea wprowadze­nia konopi indyjskich do otwartej sprzedaży dla dorosłych. Gdy „owoc nie będzie zakazany - nie będzie kusił". A co z młodzie­żą, która jeszcze nie ukończyła 18. roku życia?

63

Konopie indyjskie - roślina jednoroczna, odporna na mróz -bardzo łatwo przystosowują się do różnych warunków. W zależ­ności od klimatu i podłoża, na którym rosną, zmieniają ilość wy­stępującego w nich psychoaktywnego czynnika uzależniającego - Delta 9 THC. Żywica konopi indyjskich zawiera ponad 60 sub­stancji psychoaktywnych, a wspomniana Delta 9 THC jest naj­silniejsza.

Z konopi indyjskich otrzymuje się właśnie marihuanę. Są to liście i szczytowe części kwiatowo-owoconośne, które po posie­kaniu i wysuszeniu mają postać tytoniu lub herbaty.

Marihuana jest dostępna w wielu odmianach, a zawartość czynnika uzależniającego THC waha się od 1% do 30%. Tak otrzy­maną marihuanę pali się podobnie jak tytoń.

Innym produktem otrzymywanym z konopi indyjskich jest haszysz - zagęszczona żywica uzyskiwana z liści, którą pali się po wymieszaniu z tytoniem w postaci jointów lub w specjalnie do tego celu stworzonych fajkach. Sama masa ma postać ma­łych, twardych placków lub tabliczek o mocnym zapachu. Kolor i zawartość czynnika psychoaktywnego zależy od kraju, z które­go konopie pochodzą.

Efekty palenia konopi indyjskich mogą być odczuwane już po kilkunastu minutach i utrzymują się nawet kilka godzin. A jakie są te efekty?

Marihuana zaburza koncentrację uwagi i pamięć. Zmienia odbiór otoczenia, podnosi nastrój, zdecydowanie zaburza ocenę odległości, zdolność prawidłowej oceny sytuacji, koordynację ruchów i poczucie czasu, spowalnia też reakcje. Osoby pozosta­jące pod wpływem marihuany częściej więc doznają urazów, częściej ulegają wypadkom na skutek błędnych decyzji wynika­jących z nieprawidłowej oceny sytuacji.

Ale przecież wszyscy są głęboko przekonani, że „marihuana nie szkodzi", że to tylko „miękki" narkotyk. Ten szeroko rozpo­wszechniony mit robi bardzo wiele zła.

Wróćmy do opisanych wyżej zaburzeń i wyobraźmy sobie czwórkę młodych ludzi, którzy świetnie bawili się w dyskotece i wracają do domu samochodem. Trzech z nich wypiło po kilka piw, czwarty „tylko palił trawkę".

Jest dla wszystkich oczywiste, że wracają samochodem, a pro­wadzić będzie ten, który „tylko palił". A to właśnie on jako kie­rowca stanowi największe zagrożenie. Niestety, nie zdaje sobie

64

z tego sprawy, bo przecież jest głęboko przekonany, że „marihu­ana nie szkodzi".

To zdanie słyszymy bardzo często od naszych młodych pa­cjentów, którzy prawie zawsze na poparcie swych słów przyta­czają informacje z prasy, radia, telewizji. Takie zdanie o marihu­anie w sposób nieodpowiedzialny publicznie wypowiadają idole młodzieży. Często powtarzają je dziennikarze oraz... osoby z ty­tułami naukowymi. Niejednokrotnie po ukazaniu się w prasie artykułu „jak to marihuana nie szkodzi" nasi pacjenci przyno­szą taki artykuł do poradni i, machając nim jak transparentem, mówią: „sam pan profesor napisał, że nie szkodzi", „sam pan profesor napisał, że brał na studiach amfetaminę i został profe­sorem" - „i co pani na to?".

W jednej z warszawskich szkół, wysoko stojącej w rankin­gach, terapeuta oczekiwał w pokoju nauczycielskim na spotka­nie z młodzieżą na temat narkotyków. Ponieważ była akurat przerwa, nauczyciele i wychowawcy rozmawiali. Usłyszał m.in., jak dobra, skuteczna i nieszkodliwa jest marihuana. Byli o tym przekonani - więc co przekażą młodzieży?

Często, gdy mówię o szkodliwości konopi, słyszę od dzienni­karzy: „oj, przesadza pani z tą szkodliwością" i zaraz pada wie­le argumentów, jakie to profity daje palenie marihuany w po­równaniu np. z papierosami - argumentów zaczerpniętych z wła­snych doświadczeń lub doświadczeń kolegów. Niektórzy wielbią marihuanę za to, że dzięki niej „nie mają problemów z alkoho­lem".

Moich argumentów nikt nie słucha - po co, skoro ma się wła­sne doświadczenia, i te są najważniejsze.

A marihuana jest bardzo szkodliwym narkotykiem.

Pierwsza i największą szkodą, jaką się z nią łączy, jest dość powszechne przekonanie o jej zupełnej nieszkodłiwości.

I rzeczywiście - marihuana nie daje zależności fizycznej. Or­ganizm żadnym objawem nie sygnalizuje, że coś się dzieje nie tak. Żadnego ostrzeżenia.

Nie rośnie tolerancja - można przez długi czas palić małą, jednakową dawkę i ona wystarcza.

Nie czuje się przymusu zapalenia.

Ma się „pełną kontrolę", kiedy się zapali.

Naprawdę jednak to zawsze wiadomo, że będzie „imprezka" i że będzie „marycha" lub „jeszcze lepiej skun" (uważany za

„silniejszą holenderską marihuanę") - wiadomo, że przy każdej dyskotece znajdzie się ktoś, kto „wspomoże".

Drugą wieikcf szkodą wyrządzaną przez marihuanę jest to, ze z reguły od niej się zaczyna. To ona pozwala zobaczyć, jak moż­na zmienić sobie świadomość. To ona wskazuje drogę do innych narkotyków, wprowadza w dżunglę uzależnienia.

Gdy do poradni w połowie 1996 roku zaczęli zgłaszać się pa­cjenci z dolegliwościami fizycznymi spowodowanymi paleniem brown sugar, większość z nich twierdziła, że nigdy wcześniej nie ze­tknęła się z żadnym narkotykiem. Byli o tym przekonani - mówili swoją prawdę. Ale pytani, ile czasu palili marihuanę, odpowiada­li: „trawkę - przecież to nie narkotyk - palę tak ze 3,4,6 lat".

Ponad 95% naszych pacjentów zaczynało poznawać narkotyki od „nieszkodliwej", „poczciwej" i „nieuzależniającej" „maryśki".

To właśnie palona latami marihuana wprowadziła ich w uza­leżnienie. Brown sugar był tylko nowym środkiem, który „lepiej

kręcił".

Marihuana polubiła polską ziemię w całym tego słowa zna­czeniu. Mimo - jak by się wydawało - nie najlepszych warunków klimatycznych jest w Polsce hodowana. W doniczkach, skrzyn­kach balkonowych, na działkach. Bo to hodowla na własny i przyjaciół użytek. Po zbiorach suszy się ściętą roślinę i jest „to­war" dla całej klasy, na „imprezki", do następnego zbioru.

Często nieświadomi rodzice sami opiekują się konopiami, gdy młodzież wyjeżdża na wakacje. Znana jest w Warszawie anegdotyczna wręcz historia, gdy rodzice w czasie upalnego la­ta jeździli po kilkanaście kilometrów na działkę, aby podlewać „doświadczalne poletko" syna, studenta biologii. W końcu ktoś ze znajomych rozpoznał „roślinkę", ale co sobie pojeździli przez całe wakacje... to pojeździli...

Marihuana jest często używana jako środek dający „luz" i ułatwiający zabawę.

I rzeczywiście - budzi w człowieku radość, poprawia humor, zwiększa poczucie własnej atrakcyjności. Nastrój wokół też „jest super". Można gawędzić i gawędzić. Każdy mówi swoje, mówi o czymś innym, ale wszyscy razem „rozumieją się dosko­nale". Wyobraźnia jest wspaniała.

To wszystko wie się, gdy się pali.

Ale nie wie się, że palenie marihuany zaburza koncentrację uwagi, zmniejsza zdolność przyswajania sobie nowych informa-

66

cji, znacznie pogarsza pamięć, a co najważniejsze - osłabia ją w sposób trwały. I często zdarza się, że nawet po wielu tygo­dniach abstynencji pamięć nie wraca już do normy - taka jest

prawda.

Ale jak ma się ta niezaprzeczalna prawda do wypowiedzi

w TV zawodowego wygrywacza teleturniejów, który twierdził, że przygotowuje się do nich, paląc marihuanę, i dlatego odnosi sukcesy? Po tej wypowiedzi przez parę miesięcy młodzi pacjen­ci poradni powoływali się na nią jako na argument.

Wiele miesięcy również argumentem za marihuaną były sło­wa lidera jednego z zespołów: daję swoim dzieciom marihuanę,

bo wolę, żeby paliły ją, a nie papierosy.

Może trochę więcej odpowiedzialności w publicznych wypo­wiedziach! Wypowiedziach opartych na mitach i własnych do­świadczeniach, a nie na rzetelnej wiedzy.

Osoby palące dużo marihuany mogą mieć przykre doznania psychotyczne, np. urojenia prześladowcze, gdy czują się nie­ustannie śledzone i obserwowane i mimo świadomości, że to tyl­ko wytwór ich wyobraźni, jest im z tym bardzo źle.

Po marihuanie czasami występują również halucynacje. Innym dużym problemem jest destabilizacja emocjonalna. Z marihuaną wiążą się również zaburzenia, które występują „na zejściu" - obniżenie nastroju, spadek aktywności, ogólna apatia i niechęć do jakiegokolwiek działania, brak koncentracji uwagi i wspomniane już uszkodzenia pamięci. Te wszystkie ob­jawy utrudniają codzienne funkcjonowanie, uczenie się. A za­wsze może znaleźć się „kolega", „przyjaciel" albo dealer, który „pomoże" dręczonemu nimi narkomanowi. „Życzliwa" ręka po­da następny środek, który usunie dokuczliwe objawy - nadal

jednak będzie on brnąć w uzależnienie.

Warto jeszcze wspomnieć o niekorzystnym wpływie marihu­any na gonady. Wprawdzie wyników badań nad trwałym z jej po­wodu uszkodzeniem układu rozrodczego i immunologicznego jeszcze nie ma, ale już wiadomo, że dzieci palaczek marihuany rodzą się mniejsze, że w pierwszym okresie życia są bardziej

ospałe i łatwiej zapadają na infekcje.

Bada się również wpływ marihuany na trwałe uszkodzenie

komórek mózgowych.

Należy ponadto pamiętać, że dym powstający przy paleniu

marihuany zawiera liczne substancje rakotwórcze.

67

Często młodzi „browniarze" w okresach abstynencji od hero­iny „zbijają sobie ciśnienie" marihuaną. Bardzo dużymi dawka­mi tego „miękkiego" narkotyku obniżają napięcie emocjonalne związane z brakiem heroiny. Czyż może być „miękki" środek, który tak działa?

Najczęściej młody heroinista dzieli narkotyki na szkodliwe i „dobre" na podstawie własnych objawów, własnych doświad­czeń. Często twierdzi, że od marihuany nie był uzależniony, bo „nie łapał głodów", problemów zaś nie miał, gdyż „palił ją tak, jak inni palą papierosy, więc o co chodzi". Ale pytany, czy brał­by brown, gdyby nie palił marihuany, po namyśle ze zdziwie­niem odpowiada: „a wie pani, że nie".

Warto, żeby ci, którzy zachwalają marihuanę, pamiętali o tym. Złamanie jednego tabu, bez szybkich i widocznych konse­kwencji - pozwala pozbyć się lęku przed złamaniem kolejnego, podobnego tabu.

ROZDZIAŁ III

Psychostymulanty

l. Amfetamina (amfa, proszek, speed)

Chociaż przyjmowanie amfetaminy urosło do rangi problemu w wielu krajach, tak naprawdę mało jest badań i opracowań na­ukowych na temat tego narkotyku.

A to właśnie amfetamina, spośród wszystkich narkotyków,

daje najcięższe powikłania zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Nawracające zespoły paranoidalne, które wywołuje, można le­czyć wyłącznie w szpitalu psychiatrycznym. Nigdy nie wiadomo, która dawka wywoła chorobę psychiczną - może to zrobić zarów­no pierwsza, jak i setna. Nigdy też nie wiadomo, w którym mo­mencie konieczna będzie pomoc innych niż psychiatra specjali­stów - kardiologów, gastrologów, neurologów, endokrynologów

czy dermatologów.

Praktyka psychiatryczna pokazuje, że czasem jednorazowe przyjęcie małej (50 mg) dawki amfetaminy powoduje wystąpie­nie zespołu paranoidalnego z pełnym obrazem formalnych zabu­rzeń myślenia, z urojeniami ksobnymi, prześladowczymi, z inter­pretacjami, którym towarzyszą omamy słuchowe. Narasta również poczucie zagrożenia, a towarzyszący mu lęk często rodzi agresję.

Miałam pacjenta, który po jednorazowym przyjęciu amfeta­miny przez 3 miesiące był leczony w Instytucie Psychiatrii i Neurologii. Miałam pacjentów, których po kilkakrotnym jej wzięciu trzeba było przez kilkanaście tygodni leczyć w szpitalu psychiatrycznym. Miałam również pacjentów, którzy brali amfe­taminę przez dłuższy czas - dochodzili do kilkugramowej dawki speeda, ale wśród różnych ich dolegliwości nie wystąpiły zabu­rzenia psychiczne.

69

Przy przyjmowaniu amfetaminy nigdy nie jest wiadomo, któ­ra dawka zaprowadzi na wiele tygodni do szpitala. Należy o tym pamiętać, zanim weźmie się „ten jeden jedyny, pierwszy raz".

Bo amfetaminę bierze się nie tylko po to, aby się lepiej ba­wić. Bierze się również po to, żeby być lepszym, szybszym, bar­dziej błyskotliwym. Żeby w krótszym czasie osiągnąć cel - lep­szą ocenę, lepsze stanowisko...

Nikt nie bierze po to, aby się uzależnić - takiego „powikła­nia" w ogóle się nie uwzględnia w swych rachubach.

Amfetamina jest silnym środkiem pobudzającym, utrzymu­jącym cały organizm w stanie czuwania.

Syntezę amfetaminy przeprowadzono pod koniec XIX wieku, a w 1910 roku otrzymano syntetyczne aminy, nazwane amfeta­minowymi. W latach dwudziestych-trzydziestych stosowano je jako lek w narkolepsji (niekontrolowany nagły sen), próbowano również leczyć nimi depresję, ale ponieważ dawały bezsenność, zrezygnowano z tego zamiaru.

Przez długi czas korzystano z amfetaminy przy leczeniu oty­łości, ponieważ powodowała utratę łaknienia.

W czasie II wojny światowej amfetaminę otrzymywali żołnie­rze walczący w wyjątkowo trudnych warunkach. Dostawali ją tak­że dzielni amerykańscy marines, wysłani do tropikalnej dżungli na Malajach. Dawała im poczucie siły, wiarę we własne możliwo­ści, pewność siebie, przekonanie, że są niezwyciężeni. Znosiła po­trzebę snu i łaknienie, usuwała zmęczenie - mogli walczyć w bar­dzo trudnych warunkach. Wkrótce jednak okazało się, że po tych oczekiwanych efektach błyskawicznie pojawiają się nieoczekiwa­ne: wyczerpanie, lęki, poczucie zagrożenia, narastające nastawie­nia ksobne i prześladowcze. W rezultacie dużą grupę żołnierzy trzeba było prosto z dżungli odwieźć do szpitali psychiatrycznych. Początkowo sądzono, że jest to wynik napięcia, klimatu tropikal­nego i ogólnej atmosfery trudnej walki z niewidzialnym przeciw­nikiem, ale szybko wspomniane objawy połączono z amfetaminą i wycofano się z jej podawania. Badań nad tym zjawiskiem jed­nak nie kontynuowano - były ważniejsze sprawy.

Warto dodać, że amfetaminę podawano żołnierzom również w armii angielskiej i niemieckiej, i że również szybko wycofano się z tego pomysłu.

Śledząc to, co działo się w czasie II wojny światowej na Dale­kim Wschodzie - mamy tu na myśli zwłaszcza wspaniałych, dziel-

70

nych i zdolnych do wszystkiego japońskich kamikadze („boski wiatr") - nie możemy oprzeć się przekonaniu, iż w armii cesar­skiej także stosowano amfetaminę, zwłaszcza że to właśnie ja­pońscy uczeni prowadzą do tej pory badania nad psychozą am­fetaminową. Na konferencji w Genewie w 1996 roku najwięcej najciekawszych doniesień o psychozie amfetaminowej było wła­śnie z Japonii.

Czwartą część żołnierzy, którzy w czasie n wojny światowej walczyli wspomagani amfetaminą, leczono potem psychiatrycznie.

Amfetamina może być przyjmowana w różnych formach -w pigułkach i kapsułkach różnej wielkości. Bywa w postaci pły­nu. Często występuje jako biały lub beżowy proszek.

Może być brana doustnie, wdychana w czasie inhalacji. Moż­na ją również przyjmować dożylnie. Czasem jest sprzedawana czysta, ale w sprzedaży detalicznej często łączy się ją z glukozą lub laktozą - wtedy czystego produktu jest do 40%. Dodatkami mogą być także mąka i kreda.

Po przyjęciu doustnym lub wąchaniu na efekty trzeba pocze­kać od pół do półtorej godziny i utrzymują się one ponad 12 go­dzin. Przyjęta dożylnie działa szybciej.

Amfetamina „wszystko pobudza". Przyspiesza procesy my­ślenia, lepszego rozumienia i przyswajania sobie wiedzy, przy­spiesza czynność serca, przyspiesza pracę wszystkich układów. Początkowo daje poczucie lepszej koncentracji, uwagi i lepszej pamięci. Jednocześnie rozbudza przekonanie o własnej warto­ści, mocy i sile. Poprawia nastrój. Zapewnia dobry humor i ol­brzymią, niczym nieuzasadnioną, pewność siebie. Jednocześnie znosi potrzebę snu i jedzenia.

Można nie jeść i nie spać, można niewielkim wysiłkiem przy­gotować się do egzaminu i zdać go dobrze, o ile dobrze wyliczy

się dawki.

A to, że dobra pamięć nie trwa zbyt długo, że wiadomości są niepełne i raczej opierają się na skojarzeniach - tym się nikt nie przejmuje. Istotne jest wyłącznie uzyskanie wysokiej oceny i poświęcenie na naukę możliwie najmniejszej ilości czasu.

Amfetaminę bierze się „tylko" na bardzo ważny egzamin. „Ten jeden jedyny raz". I nigdy więcej. Tyle że po pewnym cza­sie jest drugi egzamin - tak samo ważny, a może nawet ważniej­szy, więc bierze się tylko „ten jeden jedyny", ale już drugi raz, potem kolejne „bardzo ważne razy".

71

Warto też mieć świadomość, że nauka na amfetaminie to nie jednorazowa dawka narkotyku - po stanie „naspeedowania" przychodzi „zejście" (które opisane zostanie dalej). Na „zej­ściu" nikt się nie nauczy, nikt nie zda - potrzebne są kolejne dawki. Nauka na amfetaminie to kilku- czy kilkunastodniowy ciąg, rujnujący fizycznie i psychicznie.

Amfetaminę produkuje się w Polsce nielegalnie. Jest ona wy­soko ceniona, ponieważ jej czystość waha się między 90% a 99%.

Nielegalna polska produkcja amfetaminy stanowi około 10% produkcji światowej. Chętnie zaopatrują się w nią Skandynawo-wie, Niemcy, właściwie cała Europa. Na naszym rynku narko­tycznym jest łatwo dostępna i stosunkowo tania, bo odpada ca­ły „nawis" dystrybucji.

O tym, co zostało już napisane o amfetaminie, wiedzą wszy­scy, którzy skorzystali z jej „pomocy". O tym, jaka jest „wspa­niała" i jak wiele dobrego daje, mówi się przy podsuwaniu „działki" przyjacielowi w kłopotach.

Nie mówi się jednak, jak koszmarne są „zejścia", gdy amfe­tamina przestaje działać, gdy ma się poczucie totalnego zmęcze­nia, a sen nie przychodzi. Gdy nie ma się siły na żadną aktyw­ność, nawet na przejście do łazienki. Nie mówi się o tym, że dla osoby, która kilka godzin wcześniej miała poczucie, że jest świetna i może przesuwać góry, teraz problem stanowi podnie­sienie ze stołu książki, a poczucie własnej nicości skłania do roz­ważań, czy warto żyć na tym świecie.

O takim samopoczuciu trzeba wiedzieć, zanim sięgnie się po pierwszą kreskę, bo pojawia się ono zawsze, gdy amfetamina przestaje działać. Wprawdzie można wtedy wziąć kolejną dział­kę i tak dalej - do całkowitego wyczerpania organizmu.

Niepokojące jest również to, że amfetaminę bierze coraz młodsza młodzież - niemal dzieci.

Jeszcze kilka lat temu w przyjmowaniu amfetaminy przodo­wali studenci, zwłaszcza tych kierunków, które wymagały pamię­ciowego opanowania dużej ilości materiału. Później zaczęła po nią sięgać młodzież mająca zdawać egzaminy na wyższe uczelnie, a w następnej kolejności - w trakcie przygotowań do matury i do zaliczeń w ciągu roku - uczniowie szkół średnich. Ostatnio zaś „z pomocy" amfetaminy korzysta się już w podstawówce.

Przypominam, że poczucie, iż „na amfie" człowiek uczy się lepiej, szybciej i łatwiej, jest złudne. „Na amfie" wiedzę

72

przyswaja się na krótko. Niewiele z niej pozostaje na dłuższy

czas.

Kolejną grupą młodych ludzi, która wpadła w sidła amfeta­miny, są zdolni, dobrze zapowiadający się, ambitni pracownicy dobrych firm. Jeżeli chcą szybko zajść wyżej, muszą w podejmo­wanych zadaniach i uzyskiwanych efektach być lepsi od współ­pracowników, aktywniejsi od konkurentów, bardziej od nich sil­ni i prężni, zawsze gotowi do podjęcia każdej funkcji, często przez 16-18 godzin na dobę. Nie mogą sobie pozwolić na zmęcze­nie, senność i głód. A przecież zdarza się, że kampanie czy pro­mocje trwają czasem 2-3 tygodnie.

Właściwie nikt ich do takiej pracy nie zmusza - to oni sami

chcą być lepsi, to ich wybór.

I wtedy często decydują się na środki psychoaktywne, a am­fetamina w tych sytuacjach może konkurować jedynie z koka­iną, od której jest znacznie tańsza.

Dokonują więc wyboru, nie znając zagrożeń, nie licząc się

z możliwością uzależnienia i innych powikłań. Przecież są już dorośli i coś w życiu osiągnęli. A amfetamina spełniła jednak nie tylko ich oczekiwania - wchodzą w uzależnienie tak samo

jak nastolatki.

Tymczasem amfetamina, poza powikłaniem w postaci zespo­łu paranoidalnego, wywołuje szereg zaburzeń we wszystkich układach naszego organizmu. Daje przyspieszoną pracę serca, podnosi ciśnienie tętnicze, wpływa na stan naczyń krwiono­śnych, może prowadzić do udarów mózgu i niedowładów, a także .do niewydolności serca i całego układu krążenia.

Wyobraźmy sobie młodego człowieka, który po zażyciu amfe­taminy poszedł do dyskoteki - jest pobudzony, bardzo dużo tań­czy, poci się obficie, nie odczuwa pragnienia, więc nie pije pły­nów, odwadnia się, traci elektrolity. Jego serce pracuje coraz szybciej, wzrasta temperatura ciała, gorzej działają nerki i wą­troba - taki stan bardzo łatwo doprowadzi do zapaści i śmierci. Jego mniej tragiczne, ale przecież też bardzo groźne skutki to uszkodzenia narządów miąższowych, zaburzenia hormonalne wynikające z zaburzonej funkcji wszystkich gruczołów dokrew-nych, zaburzenia w przewodzie pokarmowym, spowodowane brakiem łaknienia i związanym z nim fizycznym wyniszczeniem.

Największe spustoszenie amfetamina czyni w centralnym

układzie nerwowym.

73

Pracujące na najwyższych obrotach komórki nerwowe ulega­ją przemęczeniu. Rozregulowany jest całkowicie system neuro-przekaźników. Występują trudne do opanowania zaburzenia snu

- praktycznie każdej jego fazy. Pojawia się „huśtawka nastroju"

- od euforii do skrajnego przygnębienia, jednak ze zdecydowa­nie większym wychyleniem w kierunku obniżenia nastroju. To­warzyszy temu bardzo niska samoocena swojej osoby, którą nie­jako potwierdza całkowity brak aktywności. Pojawiają się myśli samobójcze - „po co takie zero jak ja ma istnieć", na szczęście często połączone z refleksją: „nic mi się nie udaje - to nawet nie będę potrafił odebrać sobie życia". I zaczyna się brać, żeby móc funkcjonować, a nie po to, żeby być na topie.

Taki nastrój, takie samopoczucie towarzyszy każdej przerwie w przyjmowaniu amfetaminy.

Jeśli u osoby biorącej amfetaminę nie występuje pełny ze­spół paranoidalny, to na ogół występują jego elementy zwiewne, znajdujące czasem wyraz w nastawieniach ksobnych oraz zwięk­szonej nieufności i podejrzliwości.

Niekiedy obserwujemy narastający lęk i poczucie zagroże­nia, z którego rodzi się agresja - równie wielka, jak owo poczu­cie zagrożenia.

Te nastroje „falują" - nasilają się, wygasają, by znowu się wzmóc. Czasem można w tych przypadkach swoje zachowania korygować, ale rzadko tak bywa.

Zdarzyło się kiedyś, że do poradni przybiegł młody człowiek -roztrącił oczekujących, wpadł do gabinetu, rozejrzał się, opadł na fotel i powiedział: „wiedziałem, że tutaj będę bezpieczny...". Był w poradni kilka tygodni wcześniej, żeby „pogadać o amfeta­minie", bo miał wrażenie, że przyjmuje „za często". Zaczął brać w klasie przedmaturalnej. Teraz zaliczał egzaminy zimowego se­mestru pierwszego roku studiów i właściwie do każdego przygo­towywał się „na amfie". Właśnie zdał na piątkę „cholernie" trud­ny egzamin u „strasznej kosy". Tuż po wyjściu z egzaminu był przekonany, że „jest jednak genialny" i że wszyscy wokół zdają sobie z tego sprawę. Wsiadł do tramwaju. Zorientował się, że współpasażerowie znają jego tajemnicę, podziwiają go, zazdrosz­czą mu. Widział to w ich spojrzeniach, słyszał, jak mówili, że ma wspaniały mózg i że trzeba to wykorzystać. W końcu zaniepokoił się, ponieważ oczekujący na przystankach ludzie przekazywali sobie informację na jego temat. Uświadomił sobie, że z jego mó-

74

zgu chce skorzystać mafia. Dojeżdżając do przystanku, zobaczył oczekujących na niego zbirów, którzy mieli go zabić i zabrać mu

mózg.

Zmylił przeciwników - wyskoczył z tramwaju w ostatniej

chwili, wpadł na czerwonym świetle na jezdnię, przemknął się między ruszającymi już ze skrzyżowania autami i - chowając się za ludzi, samochody i drzewa oraz klucząc podwórkami - dotarł

do poradni. Wierzył, że tu znajdzie pomoc.

Był bardzo napięty i pełen lęku, ale zarazem przekonany, że

zapewnimy mu bezpieczeństwo.

Obiecałam mu, że schowam go przed prześladowcami i że za­ufani ludzie zawiozą go w miejsce, gdzie na pewno będzie bez­pieczny. Wezwałam karetkę pogotowia z sanitariuszami i napisa­łam skierowanie do szpitala psychiatrycznego.

Do karetki wsiadł pełen optymizmu i nadziei, mimo że niepo­koił się długim oczekiwaniem na jej przyjazd. Sanitariusze wzbudzili jego zaufanie - dojechali do szpitala, ale już w izbie przyjęć, oczekując na przyjście lekarza, nasz pacjent zaczął mieć wyraźne wątpliwości, czy powinien zostać w szpitalu.

W rozmowie z badającym go lekarzem opowiedział wszystko, co robił i czuł. Opowiedział również dokładnie, co mu się wyda­wało - powiązał te doznania z przyjętą wcześniej amfetaminą i obydwaj z lekarzem dyżurnym izby przyjęć uznali, że jego ho­spitalizacja nie jest konieczna.

Sanitariusze, którzy odwozili go do domu, nie mogli uwierzyć,

że bez leczenia i w tak krótkim czasie objawy ustąpiły zupełnie. Niestety, w domu wieczorem ponownie wystąpił pełny zespół prześladowczy - chłopak bal się kroków na schodach, a nawet bardzo agresywnie zaatakował sąsiada - oczywiście poruszony został cały dom, sprowadzono policję. A potem... karetka pogoto­wia i znów izba przyjęć, oddział i leczenie psychiatryczne.

Tak falujący przebieg ma ostra psychoza amfetaminowa. Po okresie silnych zaburzeń objawy ustępują, a pacjent odnosi się do nich z pełnym krytycyzmem, później jednak znów wracają z jesz­cze większą ekspresją. Musimy o tym pamiętać, gdy mamy podej­rzenie psychozy wywołanej amfetaminą. Musimy również pamię­tać o wspomnianym już działaniu amfetaminy na nasze ciało:

o „przyspieszonej" pracy wszystkich narządów, zaburzającej ich funkcjonowanie. Nierzadko zdarza się, że po przedawkowaniu pa­cjent trafia na salę „R" i z trudem udaje się go uratować.

Amfetamina bywa często łączona z innymi narkotykami -. z heroiną albo z barbituranami i benzodiazepinami, które dają „zwolnienie" po przyspieszeniu uzyskanym „dzięki" amfetami­nie. Wtedy przychodzi zbawczy sen i objawy depresji ulegają złagodzeniu.

Niektórzy nasi pacjenci wpadli nawet na „wspaniały" po­mysł: utrzymywali abstynencję od heroiny, stosując amfetami­nę. Z dumą opowiadali, że nie muszą już zażywać heroiny, bo „wystarcza" im amfetamina, która wprawdzie nie daje zależno­ści fizycznej, ale jej niszczące działanie na organizm wymaga często intensywnego leczenia w szpitalu ogólnym.

Z amfetaminy nie odtruwa się, ale zaprzestanie jej przyj­mowania - zwłaszcza dużych dawek - powinno odbywać się w warunkach szpitalnych i to nie tylko z uwagi na występują­ce „na zejściu" objawy depresyjne, lecz również z uwagi na mogące wystąpić zaburzenia somatyczne, które mogą zagrażać życiu.

2. Ecstasy

Ecstasy to środek psychoaktywny, stanowiący pochodną am­fetaminy. Wszystkie pochodne amfetaminy - a jest ich wiele -produkuje się nielegalnie. Mają postać tabletek, proszków, kap­sułek, nasączonej bibuły. Już po kilkunastu minutach od zażycia poprawiają samopoczucie, pobudzają, „rozjaśniają umysł", usu­wają zmęczenie. Dają nadwrażliwość na bodźce zewnętrzne. Mu­zyka, której słucha się po przyjęciu tych środków, „brzmi tak jak powinna", zwłaszcza muzyka techno.

Najsilniejszymi pochodnymi amfetaminy są: MDA, MDMA, MDE.

Największe powodzenie ma MDMA, czyli właśnie ecstasy. MDA (narkotyk miłości) to połączenie muskaliny (alkaloid psychoaktywny uzyskany z kaktusa meksykańskiego) i amfeta­miny. Daje długotrwale stany euforii. Szybko i silnie uzależnia. Stosowanie tego środka, zmieniającego świadomość, zapewnia bardzo silne doznania zmysłowe i emocjonalne. Im dłużej i sil­niej działa, tym trudniej potem wrócić do normalnego życia emocjonalnego, a z czasem staje się to niemożliwe.

MDMA - ecstasy - jest chemicznym analogiem MDA. Zosta­ła uzyskana w 1914 roku. Pobudza ze zmianą odbioru zmysłowe-

76

go, bardzo dobrze usposabia do całego świata i wszystkich ludzi,

ułatwia kontakty.

W latach siedemdziesiątych zainteresowanie tym narkoty­kiem wzrosło tak, że zaczął stanowić duże zagrożenie; w Stanach Zjednoczonych zdelegalizowano go w 1985 roku.

Ecstasy bierze się, by się dobrze bawić, „być na luzie, lepiej słyszeć muzykę"... Wywołuje euforię tak samo jak amfetamina. Działa na neuroprzekaźniki. Zaburza nastrój i sen, likwiduje głód, rodzi agresję, wzmaga popęd seksualny, brutalizuje zacho­wania, wpływa na ich gwałtowność.

Tyle wiedzą wszyscy, którzy sięgnęli po ten środek, ale wie­dzą tylko tyle. Ecstasy to według nich nieszkodliwy, „fajny" śro­dek. Kolejny mit.

Ecstasy niebezpiecznie podnosi ciśnienie tętnicze i nawet

małe dawki mogą powodować skurcze mięśni szczękowych, do szczękościsku włącznie, ze wszystkimi jego konsekwencjami. Może również uszkodzić bezpośrednio nerw wzrokowy.

Wzmagając popęd seksualny, zaburza erekcję i hamuje uzy­skanie orgazmu.

Działa około 5 godzin (najpełniej - przez pierwsze godziny),

potem następuje „zejście" trwające ponad 24 godziny.

„Zejście" - to obniżenie nastroju, któremu mogą towarzyszyć halucynacje i stany lękowe, do napadów paniki włącznie, oraz de­koncentracja uwagi. Stany pobudzenia bywają bardzo męczące, zwłaszcza że łączą się z zaburzeniami snu - wszystkich jego faz.

Nawet już „po zejściu" nie mija poczucie utraty kontroli, za­burzenia koordynacji, obniżenie nastroju i wiele doznań soma­tycznych. Występują bóle, zawroty głowy, nudności, wymioty, czasem omdlenia. Mogą pojawiać się elementy zespołu parano-idalnego, halucynacje i huśtawka emocjonalna (od euforii do to­talnej depresji).

Pamiętajmy również o tym, że zdarzają się flash backi - po­dobnie jak przy stosowaniu amfetaminy czy też środków halucy­nogennych.

Ecstasy - mimo że nie daje zależności fizycznej - bardziej niż

inne narkotyki niszczy narządy wewnętrzne. Powoduje np. nie­wydolność wątroby i silnie zaburza prawidłowe funkcjonowanie

wielu układów.

Zależność psychiczna przy stosowaniu ecstasy jest bardzo du­ża, a przedawkowanie niesie śmierć.

77

3. Kokaina

Jeszcze cztery lata temu w ulotkach poświęconych kokainie pi­sano: „w Polsce kokaina nie jest zażywana". I pisano prawdę. Zna­ło ją wąskie grono osób, które po raz pierwszy zetknęły się z tym środkiem i uzależniły od niego w trakcie pobytów zagranicznych.

Dwa lata temu w poradni uzależnień zarejestrowanych było kilka osób, które - obok innych narkotyków - brały kokainę.

W tym samym czasie w wielu prywatnych gabinetach psy­chiatrycznych pojawili się pacjenci z zaburzeniami nastroju, z niechęcią do życia, z lękami czy też trudnościami w opanowa­niu agresji. Osoby te przyjmowały kokainę, ale nie zawsze łączy­ły z nią swoje dolegliwości. Gabinety prywatne, w ich przekona­niu, gwarantowały dyskrecję i skuteczność w leczeniu zaburzeń. Część z tych osób po kilku lub kilkunastu miesiącach, gdy skoń­czyły się zasoby finansowe, trafiła do poradni i tutaj kontynu­owała leczenie.

Leczenie uzależnień musi być leczeniem kompleksowym z udziałem terapeuty, lekarza, ludzi najbliższych choremu. Pa­cjent musi mieć także wsparcie grupy osób mających podobne problemy. Tylko wtedy leczenie daje szansę. Dobry specjalista nie podejmie się leczenia uzależnień samodzielnie. Dotyczy to uzależnień od każdego środka.

Obecnie w poradni ponad połowa naszych pacjentów miewa kontakt z kokainą. Wielu z nich, gdyby miało możliwości finan­sowe, chętnie używałoby jej znacznie częściej. Stać ich jednak tylko na dorzucenie co jakiś czas do tańszych narkotyków jed­nej lub dwu „ścieżek", bo kokaina jest bardzo droga.

Kokaina przestała być elitarna, trafiła już na ulicę. Jest tak samo łatwo dostępna jak inne narkotyki.

Jest środkiem bardzo silnie uzależniającym psychicznie - by­wa, że już pierwszy raz wywołuje potrzebę powtórki. Ciało nie sygnalizuje, „że jest coś nie tak", a wgląd w mechanizmy psy­chiczne brania pojawia się dużo później niż przy innych środ­kach. Kokaina uszkadza struktury czołowe mózgu odpowiedzial­ne m.in. za nasze funkcjonowanie społeczne, „hamulce moral­ne", zdolność wyciągania wniosków. Jest jedynym narkotykiem, dla którego można nawet zabić.

Kokaina była znana i używana od ok. 3000 roku p.n.e. w Ame­ryce Południowej. Tam właśnie rośnie 1-1,5-metrowy krzew ko-

78

kainowy (Erythroxylon coca). Potrzebuje stałej temperatury 20-25°C i wysokości 500-1500 m nad poziomem morza. Zbiory odbywają się wtedy kilka razy do roku. Z liści otrzymuje się, po odpowiednim przetworzeniu, czysty produkt - kokainę. Ma'po­stać białego, krystalicznego proszku, zwanego „śniegiem". Inne nazwy to chanie lub po prostu coca.

Z 200-400 kg liści można otrzymać l kg chlorowodorku koka­iny, proszku o gorzkim smaku, od którego cierpnie język, i o czy­stości od 50% do 70%.

Indianie od wieków żuli liście koki, mieszając je z popiołem, który zwiększa ilość śliny, potrzebnej do wchłonięcia środka.

Kokaina przyjmowana w ten sposób docierała do organizmu w ilościach, które nie dawały euforii i pobudzenia, usuwały na­tomiast zmęczenie, obniżały uczucie głodu, zwiększały wytrzy­małość organizmu. Liście koki bywały czasem niezbędne do przetrwania w trudnych warunkach Ameryki Południowej, ale

wyłącznie tam.

W 1895 roku pierwszy raz wyekstrahowano kokainę z liści ko­ka i zastosowano ją w medycynie jako środek znieczulający w okulistyce - przy operacjach na gałce ocznej.

Kokainę podawał swojemu przyjacielowi w okresie poopera­cyjnym Zygmunt Freud, aby zmniejszyć bóle; wtedy nie znano jeszcze tragicznych skutków, jakie niesie używanie tego środka.

Pod koniec XIX wieku, gdy poznano dokładniej działanie koka­iny, ograniczono jej dostępność - tak samo zresztą jak i opiatów.

Obecnie krzewy kokainowe występują głównie na wyżynach Boliwii, Ekwadoru, Kolumbii i Peru. Tam też otrzymywana jest kokaina, a produkcja jej jest dość prosta. Pakuje się ją najczę­ściej w worki foliowe. W sprzedaży detalicznej dawki kokainy są zawijane w folię aluminiową lub plastikową, a także w papier.

Kokainę na ogół się wącha. Można również podgrzewać i uży­wać do inhalacji, rozpuszczać i przyjmować w kroplach lub bez­pośrednio wstrzykiwać do żyły. Bez względu na sposób przyjęcia kokaina działa bardzo szybko - już po kilku minutach ma się uczucie, że wzrasta energia, podwyższa się samoocena, zwiększa jasność myślenia i pewność siebie, nasila się popęd seksualny. Człowiek jest pełen optymizmu, ma ochotę na kontakty z inny­mi i wielką łatwość w ich nawiązywaniu, a wszystkie przyjemno­ści odczuwa mocniej. Na dodatek ma poczucie własnej błyskotli­wości, wspaniałe pomysły i siłę do ich realizacji.

79

Czas działania kokainy bywa różny - czasem kilkanaście mi­nut, czasem kilka godzin, ale jest sposób, aby ten czas wydłużyć

- po prostu przyjmuje się kolejne „linie", czasami aż do zupeł­nego wycieńczenia organizmu lub wyczerpania finansów. Takie ciągi kokainowe mogą kończyć się śmiercią.

Duża grupa osób najpierw przyjmuje kokainę tylko okazjo­nalnie, nieraz „podlewając" ją alkoholem, a potem „okazje" sta­ją się coraz częstsze i wreszcie zaczyna się brać regularnie.

To, co do tej pory zostało napisane, może wyglądać na za­chęcanie do kokainy. Kokaina działa silnie pobudzająco, wy­wołuje objawy upojenia, połączone ze stanem bardzo dobrego samopoczucia. Znosi zmęczenie i głód, daje wrażenie lepszej koncentracji umysłowej - to wie każdy, kto choć raz spróbował

koki.

Tę informację przekazują ci, co biorą, tym, którzy jeszcze nie dokonali wyboru. Potwierdzenie znaleźć można także w filmach.

Pamiętajmy jednak, że kokaina rozregulowuje pracę cen­tralnego układu nerwowego, zwiększa aktywność neuroprze-

kaźników.

Miejscowe znieczulenie kokainą związane jest z hamowa­niem przewodzenia bodźców nerwowych w ramach obwodowego układu nerwowego. Szybko i silnie działa na układ krwionośny

- przyspiesza czynność serca, podwyższa ciśnienie tętnicze i jed­nocześnie rozszerza obwodowe naczynia krwionośne (łatwo pro­wadzi do udarów mózgu). Przyspiesza metabolizm i powoduje wzrost ilości tlenu w płucach.

Niezależnie, jaką drogą jest przyjęta - palona, wąchana czy wstrzyknięta do żyły - działa bezpośrednio i bardzo szybko na komórki nerwowe mózgu.

Nadmierne dawki wywołują zwykle zawroty głowy, pocenie się, suchość w ustach, wysoką temperaturę, dzwonienie w uszach. Może wystąpić również utrata przytomności i drgawki.

Długotrwałe wąchanie kokainy może prowadzić do zwężenia naczyń krwionośnych w obrębie przegrody nosa, do przewlekłe­go kataru lub do uszkodzenia chrząstki przegrody nosa.

U niektórych osób po kokainie występują zaburzenia hormo­nalne, zwłaszcza dotyczące układu rozrodczego. Kobiety ciężar­ne ryzykują przedwczesny poród lub urodzenie martwego nowo­rodka. Jeśli dziecko urodzi się żywe, to rozwija się bardzo powo­li, miewa drgawki, jest niespokojne i nadwrażliwe, jego zacho-

80

wanie bywa zaburzone - zbyt impulsywne, często agresywne

czasem dręczą go napady lęku, paniki.

Duże zagrożenie dla życia osoby uzależnionej od kokainy sta­nowi okres „zejścia".

Po kilku godzinach „wspaniałego życia" następuje czas głę­bokiej depresji połączonej z poczuciem własnej bezwartościo-wości, niepokojem, lękiem, myślami samobójczymi i ogromną potrzebą wypoczynku, snu, który jednak nie przychodzi.

A wtedy najczęściej i najchętniej sięga się po inny środek, który na tę chwilę niesie ukojenie - po alkohol, heroinę czy ben-

zodiazepinę.

Gdy wreszcie uda się zasnąć (czasem nawet na dwie doby), to

i tak po przebudzeniu utrzymuje się okres obniżonego nastroju, zmniejszonej aktywności i zupełnego braku motywacji do ja­kichkolwiek działań, niechęci do jedzenia, niechęci do jakich­kolwiek kontaktów z ludźmi.

Taki okres może trwać wiele tygodni. Bardzo często występu­je wtedy „głód kokainowy", który może prowadzić do zdobycia „upragnionej koki" za każdą cenę, nawet za cenę życia innego

człowieka.

O tym powinien wiedzieć każdy, kto po raz pierwszy sięga po

kokainę - bez względu na to, z jakiego powodu to robi. Pierwsza dawka może być pierwszym krokiem w uzależnienie.

4. Crack

Crack jest słabiej oczyszczoną odmianą kokainy, otrzymaną z liści krzewu kokainowego. Są to kamyczki lub żwirek do pod­grzewania na folii. Nazwa crack pochodzi od angielskiego to crackle - pękać, strzelać. To właśnie podgrzewane na folii ka­myczki wydają taki odgłos, gdy pękają.

Crack zawiera 70-90% surowej kokainy. Sprzedawany jest

w małych fiolkach, plastikowych torebkach lub zawinięty w fo­lię aluminiową.

Może być łączony z tytoniem lub palony w fajkach wodnych.

Młodzi ludzie sięgają po niego chętniej niż po kokainę, bo jest łatwy w użyciu i tańszy, a efekt odurzający daje na­tychmiast - już po kilkunastu sekundach (kokaina „zaczyna kręcić" po 30-50 sekundach, a heroina „dopiero" po 3 minu­tach).

81

6. Narkotyki w Polsce

Crack błyskawicznie działa na komórki centralnego układu nerwowego, wywołuje euforię, poczucie wielkiej siły i olbrzy­mich możliwości, pobudza seksualnie. Nie uzależnia fizycznie, ale psychiczna zależność przychodzi bardzo szybko.

Jest przyswajany bezpośrednio w płucach i mózgu, często omija wątrobę, co zwiększa i przyspiesza jego bezpośrednie działanie. Często jednak szybko osiągnięta euforia równie szyb­ko mija, a zaczyna się złe samopoczucie.

Uzależnieni od cracka biorą wtedy heroinę, aby ten przykry stan nie wystąpił. Wiedzą o tym dealerzy i przy sprzedaży cra­cka proponują dodatkowo opłaty.

Crack bardzo szybko zaburza układ oddechowy, często dopro­wadza do spadku wagi, bywa, że euforii towarzyszą zaburzenia myślenia (urojenia) i zaburzenia postrzegania (halucynacje).

Przedawkowanie cracka niesie śmierć.

5. Khat

Silne działanie narkotyczne daje khat - liście krzewu Catha edulis, rosnącego na Madagaskarze i w Afryce Wschodniej. Liści tych od wielu wieków używano przy obrzędach rytualnych. Są one żute, a suszone mogą być dodatkiem do herbaty.

Aktywnym środkiem jest cathinone, który pobudza central­ny układ nerwowy, daje energię, ale bardzo szybko uzależnia psychicznie. Działanie jego może być porównywane z działa­niem amfetaminy. Nie powoduje wprawdzie uzależnienia fizycz­nego, lecz przedawkowany wywołuje dramatyczne reakcje prze­wodu pokarmowego (bóle brzucha, biegunki) oraz takie objawy jak przy zatruciu alkoholem. Może również dawać zaburzenia psychiczne.

W Polsce jest mniej popularny z uwagi na szybkie psucie się liści i rozpad alkaloidów dających odurzenie.

ROZDZIAŁ IV

Halucynogeny

Środki halucynogenne to substancje, które działając na orga­nizm ludzki, mają zdolność do wywoływania zmian w odbieraniu otoczenia zmysłami, w sposobie myślenia i przeżywania emocjo­nalnego. Zmuszają nasz mózg do produkcji snów na jawie. Dają zwiększoną wrażliwość na bodźce zewnętrzne, poczucie więk­szej zdolności do weny twórczej.

Jak większość środków narkotycznych były znane i stosowane

od tysięcy lat, ale głównie w rytualnych spotkaniach religijnych.

l. Roślinne i syntetyczne

Duża grupa środków halucynogennych jest pochodzenia ro­ślinnego.

Aztekowie i Majowie w czasie obrzędów religijnych stosowa­li na przykład grzyby zawierające psylozynę i psylocybrynę. Grzyby takie rosną we wszystkich częściach świata i jest ich po­nad 100 gatunków.

W Polsce można spotkać kilka ich gatunków - w lasach, na łą­kach i połoninach.

Jako środki halucynogenne są spożywane w różnych formach.

Można je jeść na surowo - tnąc w drobne pasemka, można robić z nich wywar i napar, można suszyć i używać dopiero w długie zi­mowe wieczory.

Grzyby halucynogenne zbiera się raczej grupowo i przyjmu­je w grupie. Często towarzyszą takim spotkaniom rytuały usta­lone przez liderów danej grupy. Bywa, że wykorzystują to sekty.

Po przyjęciu tego rodzaju środka ma się zwiększoną wrażli­wość na bodźce, w grupie można dzielić się swymi przeżyciami -

83

jest „naprawdę super". Wprawdzie miłym przeżyciom towarzy­szą czasem zawroty głowy, zamazanie obrazu, nieskoordynowane ruchy, wreszcie stany lękowe, ale o tym się nie myśli, o tych przy.

krych doznaniach lepiej milczeć.

Opowiada się głównie o tym, jak głęboki odczuwa się spokój, jak mocno, przyjemnie i „super" „łapie się haluny", jak łatwo dostrzec piękno otoczenia i znaleźć się w świecie pełnym tęczo­wych, ciepłych barw.

Nie mówi się natomiast o występującym poczuciu dezorien­tacji w miejscu i czasie, o zaburzeniach pamięci i myślenia, o po­czuciu chaosu. Nie mówi się również o tym, że w mieszaninie złu­dzeń i halucynacji tak naprawdę nie wiadomo, kim się jest i ja­kie ma się możliwości. Jeżeli w takim stanie zaburzeń w odbio­rze świata wszystkimi zmysłami oraz zaburzeń w myśleniu i przeżywaniu emocji ma się poczucie, że jest się pięknym, wiel­kim, wspaniałym ptakiem, jeśli widzi się swoje silne rozłożyste skrzydła i czuje się potrzebę zażycia ruchu i wolności - to sko­rzystanie z otwartego okna na którymś tam piętrze wieżowca nie tylko nie jest trudne czy niebezpieczne, ale jest nakazem

chwili - a kończy się tragicznie.

W Polsce halucynogenne są również rośliny z rodziny psianko-watych - takie jak chwast bieluń dziędzierzawa (popularnie zwany szalejem), pokrzyk mandragora (wilcza jagoda) czy lulek czarny.

Zażywanie owoców tych roślin daje zmniejszenie napięcia mięśniowego, przejściowe zaburzenia w widzeniu (zamazane kontury przedmiotów połączone z błędną oceną odległości), na­rastające poczucie zagrożenia, lęk, a nawet napady paniki. Do­znaniom tym towarzyszą halucynacje wzrokowe, słuchowe i nad­wrażliwość na bodźce.

W latach siedemdziesiątych w jednym z warszawskich szpita­li na oddziale ostrych zatruć obserwowano swoistą epidemię. Zdarzało się, że w ciągu tygodnia do oddziału przywożono w sta­nie ostrego zatrucia bieluniem nawet kilka młodych osób. Co się okazało? Na budującym się wtedy osiedlu na Bródnie rosło du­żo bielunia, a ktoś puścił informację, że działa on jak afrody­zjak. Natychmiast znalazło się wielu chętnych do sprawdzenia, czy to prawda. Eksperymenty skończyły się w szpitalu, o czym światek biorących dowiedział się natychmiast. A mimo to do dziś mass media informują o dramatach związanych z nawraca­jącą modą na eksperymenty z bieluniem.

Dwa lata temu przedsiębiorczy młodzi ludzie podjęli pro­dukcję" środka, który „dobrze kręci". Robili wywar czy też na­par z owoców bielunia i sprzedawali go w małych fiolkach za­mkniętych gumowym korkiem. Okazało się, że źle obliczyli daw­kę i w ciągu tygodnia dwie osoby, które spróbowały „wspaniałe­go nowego środka", znalazły się w stanie ostrego zatrucia na sa­li reanimacyjnej. Wieść o bezpośrednim zagrożeniu życia bły­skawicznie dotarła do potencjalnych odbiorców i „produkcja"

natychmiast upadła - na szczęście.

Roślinne substancje halucynogenne znajdują się również

w występujących w Ameryce Południowej i Arabii nasionach

różnych krzewów.

Znane jest działanie halucynogenne substancji zawartej

w ziarnach jednego z gatunków agawy. Z ziaren tych sporządza

się proszek i używa jako środka halucynogennego.

W 1777 roku zauważono zmiany w zachowaniach ludzi, którzy żywili się zbożem zawierającym grzyb pasożytniczy bazujący w kłosach zbóż. Dziś wiemy, że był to sporysz, ale wtedy zbioro­we zaburzenia świadomości kończyły się procesami czarownic

i


oznacza daw­kę) oraz w formie papierowych pasków lub płynu; wtedy jest

trudniejszy do wykrycia.

Zażywanie LSD prowadzi do bardzo niebezpiecznych dla oso­by biorącej i jej otoczenia zaburzeń psychicznych.

Poproszono mnie pewnego dnia, abym zajęła się młodym,

dwudziestoletnim pacjentem. Jego zachowanie budziło niepo­kój rodziny. Nie spał od kilku dni, widział wszystko w niespoty­kanych kolorach, a swego małego 1,5-rocznego synka, mimo bar­dzo złej pogody, zaniósł w tajemnicy przed rodziną do pobliskie-

85


84


go kościoła i oddal pod opiekę proboszcza do momentu, „gdy przyjdzie czas"...

Zanim jednak „przyszedł czas", spotkałam się z tym młodym człowiekiem. Na szczęście dla wszystkich zobaczył we mnie Mat­kę Boską, która „zeszła na ziemię, by mu pomóc w walce z szata­nem". Był gotów jechać ze mną do „odpowiedniego kościoła" i „zwyciężyć tam szatana". Bał się bardzo, aby „Matka Boska" po drodze nie zniknęła, chwycił więc mnie w ramiona i w takim uścisku trzymał przez całą drogę do miejsca, gdzie mu pomogą „zniszczyć szatana".

Do dzisiaj czuję ten uścisk i ze szczegółami pamiętam drogę do „odpowiedniego kościoła", którym był oddział w szpitalu psychiatrycznym. A minęło już kilka lat. Ów młody człowiek „tylko" przez miesiąc przyjmował LSD, a po leczeniu, gdy mówił o swych doznaniach, okazało się, że widział i słyszał szatana, któ­remu miał złożyć dziecko w ofierze. Słyszał również, że Matka Boska mu to odradzała. To ona „poradziła", aby dał synka księ­dzu w opiekę. Jak zjawiła się osobiście i chciała zabrać go „do kościoła", zaczął mieć nadzieję, że zwycięży szatana.

Gdy rozmawiałam z nim później, miał poczucie, że mnie zna, ale nie łączył tej znajomości z jazdą do szpitala.

Leczenie tego ostrego epizodu psychotycznego trwało kilka tygodni.

Przedstawiłam tę historię, bo bardzo chciałabym, aby młodzi ludzie, zanim sięgną po LSD, wiedzieli, że każdego zażywające­go ten środek może spotkać takie przeżycie, ale nie dla każdego skończy się tak szczęśliwie, jak w opisanym przypadku. Że nara­żają się na różne zaburzenia psychiczne, że grożą im zaburzenia myślenia, urojenia, halucynacje, poczucie oddziaływania sił nadprzyrodzonych, narastający lęk i związana z nim niekontro­lowana agresja itd.

LSD nie daje zależności fizycznej, ale bardzo silnie oddziału­je na wszystkie układy naszego organizmu. Przyspiesza czyn­ność serca, podwyższa ciśnienie tętnicze, może również dopro­wadzić do zatrzymania oddechu. Często wywołuje zawroty gło­wy, utratę apetytu i spadek masy ciała. Najlepiej wchłania się ze śluzówek i najchętniej umiejscawia się w narządach miąższo­wych, skąd wydala się bardzo powoli.

Ten narkotyk jest najsilniejszym środkiem halucynogennym. Daje „totalny odlot", który trwa czasem kilka godzin. Zaburzo-

86

na jest wtedy ostrość widzenia. Nieprawidłowo ocenia się odle­głość (dziesiąte piętro to żadna wysokość). Ma się halucynacie wzrokowe i słuchowe - widzi się całe sceny, różne postacie, czę­sto w ruchu. Traci się poczucie czasu. Towarzyszy tym doznaniom albo duże podniecenie z euforią, albo wręcz przeciwnie - przy­gnębienie, płacz. Czasem występuje bardzo duża agresja, cza­sem autoagresja - do prób samobójczych włącznie.

Jednej czwartej osób korzystających ze środków halucyno­gennych zdarzają się flash backi. Są to zaburzenia występujące nagle, w trakcie utrzymywania abstynencji, i niczym się nieróż-niące od zaburzeń, jakie się ma w okresach przyjmowania środ­ka. Mogą trwać od kilku minut do kilku godzin. Mogą kilkakrot­nie się powtórzyć.

Substancje halucynogenne dają duże uzależnienie psychicz­ne i zmniejszającą się tolerancję.

Przy braniu tych środków następna dawka, która wywołuje zaburzenia, może być mniejsza niż poprzednia, a doznania takie

same.

Halucynogennie działają również środki używane w medycy­nie - w anestezjologii.

Fencyklidyna (PCP) została wycofana w 1965 roku. Bywa używana na rynku narkotycznym w formie papierosów lub do

wciągania do nosa.

Nadal stosowana jest w medycynie ketamina. Podaje się ją

pod ścisłym nadzorem lekarskim, jako środek znieczulający. Na rynku narkotykowym ma postać białego proszku lub tabletek.

Wymienione środki są bardzo niebezpieczne, a przedawkowa­nie powoduje uszkodzenie mózgu, często z majaczeniem, i trwa­le uszkadza pamięć. Czasem ich skutkiem są również nagłe, nie­uzasadnione, nieoczekiwane i niekontrolowane wybuchy agresji czy wręcz akty przemocy.

2. „Kwasy"

Środki halucynogenne - jak większość narkotyków - bywają mieszane z innymi substancjami psychoaktywnymi. Jedną z ta­kich mieszanin są „kwasy", czyli narkotyki halucynogenne połą­czone z amfetaminą lub z ecstasy.

Działanie „kwasów" daje doznania takie jak po halucynoge-nach i takie jak po amfetaminie oraz jej pochodnych. Ale nie

87

tylko doznania. Konsekwencje również. Bardzo szybko i bardzo

głęboko uzależniają psychicznie.

Warto wiedzieć, że nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć

treści przeżyć i głębokości halucynacji. Z koszmarnego snu mo­żemy się obudzić, koszmarnego filmu nie musimy oglądać do końca. Koszmarów przeżywanych po halucynogenach w żaden

sposób przerwać nie można. Trwają.

rozdział V

pochodne opium

szają lęk i niepokój, obniżają temperaturę, nieco zwalniają od­dech i czynności przewodu pokarmowego, rozluźniają mięśnie ~ słowem - spowalniają funkcjonowanie wszystkich układów w naszym organizmie. Działanie tych substancji, tzn. utrzymy­wanie się ich stałego poziomu we krwi, trwa kilka godzin.

Wszystkie opłaty dają zależność fizyczną, przy czym zawsze wzrasta tolerancja na nie, toteż trzeba przyjmować coraz więk­sze dawki i coraz częściej, aby uzyskać ten sam efekt lub zapo­biec wystąpieniu zespołu abstynencyjnego.

Opłaty stosowane w medycynie pod stałą kontrolą lekarza są lekami bezpiecznymi ł przynoszą dobre efekty w leczeniu.

Niestety, zaczęto ich używać również jako środka odurzające­go, zmieniającego świadomość, służącego rozrywce. Powstał wielki podziemny rynek produkcji i dystrybucji tych substancji. Wprawdzie uprawa i eksport odbywają się pod nadzorem Mię­dzynarodowego Organu Kontroli Narkotyków ONZ, ale od końca ubiegłego wieku rozwinął się nielegalny rynek i działa do dzisiaj. Nielegalną produkcję prowadzi się głównie w rejonie tzw. Złote­go Trójkąta (Birma, Laos, Tajlandia), a także Złotego Półksięży­ca (Afganistan, Iran, Pakistan), w Meksyku, Libanie, wreszcie w południowych republikach dawnego ZSRR.

Jak już wspomniano, opium produkuje się z zielonych makó­wek - z jednego hektara maku można uzyskać około 33 kg czy­stego opium.

Samo opium jest nie tylko narkotykiem. Jest również surow­cem do otrzymania tak silnych narkotyków, jak morfina, hero­ina czy kodeina. Ci, którzy narkotyzują się opium, najczęściej palą go (odpowiednio spreparowane kulki) w specjalnych opiu­mowych fajkach.

l. Morfina

Morfinę po raz pierwszy wyizolowano z opium na początku XIX wieku. Występuje w postaci białego proszku, tabletek lub płynu w ampułkach.

Przyjmowana jest doustnie, dożylnie, domięśniowo oraz w in­halacji.

Działa silnie przeciwbólowe i uspokajająco (po krótkim okre­sie euforii).

90

Daje silne uzależnienie fizyczne i psychiczne. Przedawkowa­nie powoduje zaburzenia krążeniowo-oddechowe, które mogą

być przyczyną śmierci.

Morfina jest od XIX wieku do dnia dzisiejszego jednym z le­ków stosowanych w medycynie w walce z bólem. Ze względu na wspomniane duże zagrożenie uzależnieniem, jej dystrybucja i podawanie są ściśle określone zarówno przepisami prawnymi, jak i wskazaniami medycznymi. Stosowana jest przy przewle­kłych bólach w stanach terminalnych, a doraźnie - wyłącznie w przypadku bólów silnych i bardzo silnych. Niweluje się nią cierpienie m.in. przy zawale mięśnia sercowego, ciężkim urazie klatki piersiowej, uszkodzeniu opłucnej lub oskrzeli, w przypad­ku bólów pooperacyjnych. Dawkę dobiera się tak, aby zlikwido­wać objaw, a nie spowodować euforii.

Trzeba tu jednak wyraźnie powiedzieć, że do stosowania mor­finy i jej pochodnych jest więcej przeciwwskazań medycznych

niż wskazań.

Wśród wskazań wymienić można: urazy głowy, stany drgaw­kowe, zaburzenia układu oddechowego (astma, nieżyt oskrzeli, niewydolność oddechowa), niewydolność nerek i wątroby, niedo-czynność tarczycy, ostre zapalenie trzustki. Kobiecie w ciąży morfinę można podawać jedynie wówczas, gdy - zdaniem leka­rzy - korzyść, jaką przyniesie ona matce, przeważa nad poten­cjalnym zagrożeniem dla dziecka.

Efekty uboczne stosowania morfiny są takie same jak przy

wszystkich opłatach. Pamiętajmy o tym, kiedy zamierzamy

przyjmować je na własną rękę już jako narkotyk.

Czasem fakt, że morfina jest lekiem, młodzi ludzie wyko­rzystują jako argument za eksperymentowaniem z narkoty­kami. Zapominają albo nie chcą wiedzieć, że jest lekiem niwe­lującym jedynie objaw silnego bólu i to tylko w wybranych chorobach. Jest lekiem, który daje ulgę w cierpieniu, ale nie

leczy.

Jeżeli więc ktoś ma zamiar zacząć przyjmować opłaty dla

„wyleczenia bólu istnienia" ł znajduje sobie usprawiedliwienie w tym, że część z nich to zalegalizowane leki - niech jeszcze raz

uważnie przeczyta rozdział o uzależnieniu jako chorobie.

Stosowanie leków opiatowych poza kontrolą i wskazaniami lekarskimi grozi tym samym co używanie opiatów nielegalnych,

takich jak heroina.

91

2. Heroina

Jest to półsyntetyczny produkt wprowadzony do medycyny pod koniec XIX wieku jako silny środek przeciwbólowy, prze-ciwkaszlowy i przeciwastmatyczny. Początkowo nie wiedziano, że szybko i głęboko uzależnia. Stosowano go nawet w leczeniu uzależnienia od morfiny! Ale już w latach dwudziestych heroina została wycofana z medycyny, natomiast zaczęła rosnąć jej po­pularność na rynku narkotycznym, gdzie „króluje" do dziś.

Wytwarza się ją nielegalnie, głównie w rejonach upraw maku opiumowego - w Meksyku, na Bliskim Wschodzie, w rejonie Zło­tego Trójkąta, a także Złotego Półksiężyca, skąd pochodzi około 70-80% heroiny znajdującej się na rynku europejskim.

Heroinę otrzymuje się w procesach chemicznych z nieoczysz-czonej morfiny, a więc surowcem wyjściowym jest opium.

Brown sugar- heroina najmniej oczyszczona - zawiera 15-40% środka odurzającego i ma postać drobnożwirowatego lub granu-Iowatego proszku w kolorze białawym, szarawym bądź różowo-brązowym. Dobrze oczyszczona jest białym proszkiem, czasem z odcieniem beżu - zawiera wtedy 60-95% środka odurzającego i kosztuje znacznie drożej. W sprzedaży detalicznej miesza się ją z talkiem, cukrem, sodą oczyszczoną, mąką itp.

Zapach heroiny jest lekko gorzkawy, właściwie trudny do określenia. Palona heroina ma z kolei słodkawy zapach „podpa­lonych starych opon".

Wstrzyknięcie heroiny powoduje natychmiastowe intensyw­nie przyjemne samopoczucie, często graniczące z euforią. Potem jest 2-6-godzinny okres pełnego relaksu i odprężenia połączone­go ze zobojętnieniem.

Intensywnie przyjemne uczucie to doznanie, które daje zado­wolenie, a zarazem ulgę i wiarę we własne możliwości intelektu­alne - odczuwa się to na jawie - bez jakichkolwiek halucynacji lub wizji. Tak po prostu jest. Po heroinie ma się wysokie mnie­manie o sobie, chęć działania, by wykorzystać swoje możliwości,

poczucie siły fizycznej.

Narkomani nazywają ten stan błogostanem, ekstazą. Nieste­ty, żeby go powielić, trzeba zwiększać i dawki, i częstotliwość ich przyjmowania, bo tolerancja wzrasta bardzo szybko.

Opisane doznania są nieco mniej intensywne w przypadku inhalacji lub palenia, ale utrzymują się dłużej.

92

Heroina bardzo szybko uzależnia fizycznie i psychicznie. Przy systematycznym jej stosowaniu mogą występować nud-ności, zaburzenia oddechu, zakłócenia pracy serca i układu krą­żenia, czasem podwyższona temperatura. Nieprzy jecie w odpo­wiednim czasie następnej dawki powoduje obniżenie nastroju, zmniejszenie aktywności i zupełny spadek zainteresowań. Do tego dołączyć mogą objawy fizyczne, objawy zespołu abstynen-cyjnego - bóle i zawroty głowy, uczucie duszności, zlewne poty, bóle brzucha, biegunka i bardzo silne bóle mięśniowo-stawowe. Są one trudne do zniesienia, a można je przerwać bardzo szyb­ko - po prostu przyjąć następną dawkę heroiny.

I często jest tak, że już dawno przestało się palić heroinę, by

osiągnąć ekstazę. Pali się po to, by móc funkcjonować, by stłu­mić narastające dolegliwości, tym bardziej że narasta niepokój

i lęk, pojawia się bezsenność.

Wystąpienie objawów abstynencyjnych często jest pierwszym

sygnałem dla rodziców czy bliskich, że dzieje się coś złego. Bywa też tak, że młody człowiek, zmęczony ciągłym organizowaniem „kasy na towar" lub zdobywaniem towaru, sam informuje swoich bliskich o problemie. I wtedy zaczyna się „szukanie pomocy". Są to bardzo często własne koncepcje, oparte na intuicji, „zdrowym

rozsądku" czy wreszcie zasłyszanych „dobrych radach".

Niestety, takie koncepcje nie mają nic wspólnego z prawdzi­wą wiedzą. Zdarza się niejednokrotnie, że rodzice przyprowadza­ją do poradni 22-25-letniego „dzieciaka", który właśnie wczoraj „przyznał się, że od pół roku bierze", i żądają np. natychmiasto­wego podania mu leków. Nawet nie pozwalają na rozmowę z tym dorosłym człowiekiem, sam na sam. Oni „są rodzicami i muszą wiedzieć wszystko" - teraz, natychmiast. „Przecież on bierze tyl­ko pół roku", więc „trochę lekarstw, silnej woli - przecież to pro­ste". Informację, że proces leczenia po odtruciu na oddziale de-toksykacyjnym będzie trwał parę miesięcy, kwitują słowami: „tu nie chcą nam pomóc". Są tak bardzo przejęci swoim problemem, że nie słyszą nic z tego, co się do nich mówi. Mają własną koncep­cję, która ich całkowicie pochłania. Tacy rodzice wymagają in­tensywnej pomocy, ale o tym było już wcześniej.

Pacjenci zgłaszają się na ogół do poradni po kilku miesią­cach palenia heroiny. Ale z reguły nie jest to ich pierwszy nar­kotyk. Najczęściej brown pojawia się po kilku latach intensyw­nego brania innych środków, gdy uzależnienie psychiczne jest 93

już faktem. Wśród owych środków prym wiedzie marihuana a ostatnio coraz częściej skun.

: Brown sugar - heroina do palenia - w ostatnich czasach zdo­minowała rynek narkotyczny w Warszawie.

Pierwsi pacjenci - wytrawni niegdyś palacze „maryśki" - tra­fili do naszej poradni we wrześniu 1996 roku (brown sugar poka­zała się na rynku w lutym-kwietniu 1996) i do końca roku zosta­ło zarejestrowanych 20 pacjentów uzależnionych od tego środka.

W dwa lata później, po analogicznym okresie (l września -31 grudnia 1998) zarejestrowano już ponad 400 pacjentów z tym samym uzależnieniem.

Świadczy to niewątpliwie o randze problemu i jego narasta­niu. Szkoda, że ci, którzy mogą podejmować decyzje, tego nie wi­dzą, a może nie chcą widzieć.

I jeszcze jedno - przy takim wzroście liczby pacjentów uza­leżnionych od heroiny liczba łóżek detoksykacyjnych dla narko­manów w Warszawie jest od 20 lat stała. Sięga „aż" 20 łóżek. Po­zostawimy to bez komentarza.

3. „Kompot"

„Kompot", czyli mieszanina morfiny, heroiny i odczynni­ków używanych do uzyskania tych opiatów ze słomy makowej, jest narkotykiem specyficznie polskim. To domorośli polscy chemicy, tęskniący w okresie „dzieci kwiatów" za niedostęp­nymi wówczas drugami, pokazali, że „Polak potrafi". Sami, w domowych warunkach, uruchomili produkcję. Przez wiele lat (do końca lat osiemdziesiątych) był to praktycznie jedyny, szeroko dostępny narkotyk w Polsce. Ze względu jednak na wygląd i sposób przyjmowania (zastrzyki dożylne) nie wszyscy spragnieni narkotyków decydowali się na eksperymentowa­nie.

To właśnie „kompot" stworzył pokutujący do dziś sztandaro­wy obraz narkomana - tzw. ćpuna, kojarzonego ze strzykawką, makówką, bezdomnością, meliną i bajziem, a w późniejszych la­tach - z HIV/AIDS.

Od momentu, gdy na polskim rynku zaczęły pojawiać się prawdziwe narkotyki o atrakcyjnym wyglądzie oraz bezpiecz­nym i „eleganckim" sposobie przyjmowania, „kompot", szcze­gólnie w Warszawie, przestał być numerem l.

94


W połowie lat dziewięćdziesiątych wydawało się, że środek ten przejdzie do historii. Na terenie Warszawy królowała wtedy amfetamina, wspierana przez kanabinole, zaczął się też poja­wiać skun. Nie znano jeszcze heroiny do palenia, nazwa brown

sugar nic nie mówiła.

Ludzie uzależnieni od „kompotu" trafiali coraz rzadziej do

lecznictwa ambulatoryjnego - część z nich zabrało AIDS, część weszła do programów metadonowych w ramach likwidacji szkód spowodowanych przez narkotyki, część podjęła długoterminowe leczenie rehabilitacyjne w ośrodkach. Nowy narkoman po „kom­pot" nie sięgał.

Pod koniec 1998 roku „kompot" jednak wrócił. Wrócił jako

efekt epidemii brown sugar. Coraz więcej młodych ludzi, którzy 2-3 lata „palili tylko brouma", dziś w wyniku braku środków fi­nansowych na „brąz", przyjmuje „kompot". Kiedyś od „kompo­tu" się zaczynało i na „kompocie" się kończyło.

Młodzi ludzie, pogardzający teraz dożylnymi narkomanami -„ćpunami", ale eksperymentujący z „trawą", palący „zioło", nie zdają sobie sprawy z tego, że są na najlepszej drodze do „kompotu". Powstające obecnie pokolenie „kompociarzy" za­czynało od „trawy" i brzydziło się wtedy „kompotem". Nawet gdy doszło już do browna, czuło się inne, lepsze od „ćpunów" -„ja tylko palę, ja nie biorę dożylnie, ja nigdy dożylnie nie we­zmę".

Czas pokaże, jak będzie dalej. „Kompot" jest produkowany ze słomy makowej, traktowanej

według ustalonej procedury różnymi substancjami chemiczny­mi, w tym rozpuszczalnikami organicznymi. Otrzymywany wy­war jest słabo oczyszczony, zawiera - w zależności od producen­ta - około 30-40% morfiny, tyle samo heroiny, resztę stanowią substancje powstałe z odczynników używanych do produkcji. „Kompot" jest produktem polskim i polski „kompociarz" -

„ćpun" - różnił się od europejskiego heroinisty.

Substancje używane do produkcji są bardzo toksyczne,

zwłaszcza dla narządów miąższowych. Niejednokrotnie zdarza się więc, że to właśnie niewydolność tych narządów - stan fizycz­ny pacjenta - przyspiesza śmierć.

„Kompot" jest sprzedawany w strzykawkach (w każdej chwi­li gotowy do podania), a strzykawki napełnia się prosto z gara,

w którym „kompot" był przygotowany.

95

Trudno w tej sytuacji mówić o aseptyce, choć są narkomani którzy „biorą w żyłę" tylko własną produkcję i zawsze czystą nową igłą, dezynfekując miejsce wkłucia - ale są to bardzo rzad­kie przypadki. Zdarzają się też tacy, którzy kupiony w strzykaw­ce „kompot" podgrzewają, żeby zniszczyć wirusa HIV. To jednak również wyjątki.

Większość na takie sprawy nie zwraca uwagi i wstrzykuje so­bie, „byle szybciej działało". Korzystanie z już używanego sprzę­tu grozi nie tylko zakażeniem się HIV/AIDS. Grozi również -a kto wie, czy to nie jest gorsze - zakażeniem się wirusem typu C (HCV), który wywołuje zapalenie wątroby i jej uszkodzenie. Trudno nie wspomnieć też o tym, że podawanie „kompotu" dro­gą dożylną niszczy żyły - wymaga szukania coraz to nowych miejsc do nakłuwania, a takie wkłucia niosą za sobą infekcje bakteryjne nie tylko żył, ale i otaczającej je tkanki podskórnej.

Była kiedyś w poradni 16-letnia pacjentka, która biorąc do­żylnie „kompot" z amfetaminą, wprowadziła sobie dodatkowo gronkowca złocistego, który wywołał u niej zapalenie mięśnia sercowego. Po wielotygodniowym leczeniu szpitalnym udało się uratować jej życie, niestety wróciła do narkotyków. Potem pod­jęła kolejną próbę leczenia. Niestety, nie wiem, co się teraz z nią dzieje.

„Kompot" podawany dożylnie często bywa łączony me tylko z amfetaminą, ale również z innymi środkami - z benzodiazepi-nami czy barbituranami. Takie mieszanki stwarzają olbrzymie niebezpieczeństwo przedawkowania, co często prowadzi do śmierci.

„Kompociarz" to ten narkoman, którego widać na dworcach i w pasażach. Coraz częściej również to ten narkoman, który kil­ka lat temu zaczynał od „trawy". Mijając go, pomyśl, że zaczynał po to, „żeby było fajnie".

ROZDZ/AŁ VI

Skuny

Skuny, narkotyki na bazie marihuany, są szalenie rozpowszech­nione wśród młodzieży. Pali je się pod hasłem „marihuana", „zio­ło", ewentualnie „mocniejsza holenderska marihuana". Młodzi ludzie najczęściej nie mają pojęcia o tym, co przyjmują, z czym

naprawdę się stykają.

Skuny powstały zgodnie z „prawem rynku" - dostarczyć towar

ze wszech miar atrakcyjny, a co za tym idzie, szybko i skutecznie uzależniający. Towar, który w obiegowej opinii jest „miękki i nie­szkodliwy".

Czasami młody człowiek ma świadomość, że jednak coś jest

nie tak, wie, że „tam jest jakaś chemia", ale na tym jego wiedza

się kończy.

Czymże więc są skuny?

Skuny to narkotyki, w których obok podstawowego składni­ka, czyli marihuany, znajdują się inne substancje psychoaktyw-ne dostępne na rynku - amfetamina i jej pochodne, środki ha­lucynogenne i substancje lotne. Do „krajanki" z liści konopi do­dawana może być „krajanka" z liści rosnących w naszym kraju roślin trujących, mających „przy okazji" działanie halucynogen­ne, takich jak bieluń czy lulek. Bywają skuny, w których znaleźć można śladowe, ale już uzależniające fizycznie ilości brown su-gar. Może być chyba wszystko, poza kokainą i grzybami.

Nigdy nie wiadomo, na jaki zestaw narkotyków się trafi, ni­gdy nie wiadomo, ile w skunie naprawdę ich jest.

Skun daje psychiczne i fizyczne powikłania związane ze wszyst­kimi wymienionymi narkotykami. Daje „zejścia" i psychozy po-amfetaminowe, daje nawracające flash backi - jak po LSD. Poja­wiają się zaburzenia nastroju i faz snu, zaburzenia łaknienia,

97

7. Narkotyki w Polsce

problemy z pamięcią i koncentracją uwagi. Występują objawy zatrucia bieluniem. Zdarzają się fizyczne objawy abstynencvi ne, charakterystyczne dla opiatów.

A przecież to „zioło". Komu zaszkodziło „zioło"? Jednak wbrew obiegowym opiniom - jest ono jednym z najgroźniei-szych narkotyków dostępnych w Polsce.

ROZDZIAŁ VII

Leki

Leki są substancjami chemicznymi i powinny być stosowane jedynie pod kontrolą lekarza i z jego zalecenia, gdyż trzeba znać ich budowę, mechanizm działania i wpływ na organizm. Wielu pacjentów bierze je jednak „na własną rękę", czyniąc so­bie więcej krzywdy niż dobra. Wynika to stąd, że jako pacjenci oceniamy lek na podstawie jego działania na przykry, uciążliwy dla nas objaw. Im szybciej i łatwiej lek usuwa objaw, tym w oce­nie pacjenta jest lepszy, skuteczniejszy i tym chętniej się po niego sięga.

Niestety, leki, o których będzie mowa, usuwają wprawdzie objawy, ale nie likwidują ich przyczyny. A ponieważ przyczyna nadal istnieje, nadal będą występowały przykre objawy. Dlate­go właśnie o przyjmowanych lekach powinien zawsze decydo­wać lekarz, który zastosuje leczenie przyczynowe.

Wielu pacjentów zażywa jakiś lek, kierując się informacjami z plakatów reklamowych lub poleceniem znajomych - „bo ko­muś kiedyś pomógł"... Często pacjent przychodzi do lekarza po konkretny lek, o którym „tyle dobrego słyszał", a nie po poradę. I z dużym trudem udaje się go przekonać, że ów lek nie tylko nie jest dla niego dobry, ale wręcz szkodliwy.

Utarło się również mniemanie, że leki wypisywane przez psy­chiatrę lub leki „na uspokojenie" to „psychotropy", czyli leki stosowane w ciężkich zaburzeniach psychicznych.

I tak do jednego worka wrzuca się neuroleptyk!, leki prze-ciwdepresyjne i np. benzodiazepiny. Neuroleptyk! i antydepre-santy nie dają uzależnienia, natomiast benzodiazepiny, zwłasz­cza stosowane bez kontroli lekarskiej, uzależniają bardzo szyb­ko - tak fizycznie, jak i psychicznie.

99

Wiele osób uzależnionych od narkotyków zażywa leki uspo­kajające, nasenne lub przeciwbólowe w okresach świadomej abstynencji od narkotyku lub zamiast narkotyku.

Sporo osób jest uzależnionych od leków, choć nigdy nie uży­wały narkotyków, a pierwsze leki uspokajające przepisywał im lekarz - później traciły kontrolę nad ich przyjmowaniem i same „organizowały" sobie recepty.

l. Barbiturany

W 1903 roku został wykryty kwas barbiturowy, a jego po­chodne - barbiturany - zostały wprowadzone jako leki świetnie działające w bezsenności i nadpobudliwości. Już po kilku latach zauważono objawy uzależnienia fizycznego od barbituranów, ale dopiero w latach pięćdziesiątych uznano barbiturany za leki da­jące uzależnienie.

W tym czasie osoby zażywające amfetaminę zauważyły, że barbiturany łagodzą skutki jej działania i pozwalają szybciej wrócić „do normy". Osoby zażywające heroinę odkryły, że z po­wodzeniem ją zastępują. Dealerzy zaczęli wtedy dodawać barbi­turany do opiatów, by zyskać tańszy produkt, a do amfetaminy— by zmniejszyć jej negatywny wpływ. Nastąpił wzrost niemedycz-nego stosowania barbituranów przez młodych ludzi.

W latach sześćdziesiątych wielu narkomanów uzależnionych od opiatów wstrzykiwało sobie barbiturany dożylnie, wielu z nich zmarło z przedawkowania.

W latach siedemdziesiątych spadła liczba osób zażywają­cych barbiturany, rozpowszechniła się bowiem inna grupa le­ków - benzodiazepiny, które uważane były za znacznie „bez­pieczniejsze" - niestety, one również szybko i skutecznie uza­leżniają.

Małe dawki barbituranów dają - poza działaniem nasennym - poczucie uspokojenia, wyciszenia, wyrównania nastroju. Bar­dzo szybko jednak wzrasta na nie tolerancja i dawki trzeba zwiększać, by nie wystąpiły przykre dolegliwości fizyczne. Zwiększenie dawek stanowi zagrożenie dla układu oddechowe­go, a w konsekwencji - dla życia.

Łagodne zatrucie barbituranami powoduje rozchwianie emo­cjonalne, nieprecyzyjność ruchów, niewyraźną mowę, oczopląs, a czasem - wysypkę na skórze. Większe dawki pociągają za sobą

100

depresję układu oddechowego, zaburzenie układu krążenia,

uszkodzenia nerek.

Przewlekłe przyjmowanie barbituranów prowadzi do zabu­rzeń emocjonalnych nastroju, do częstych wybuchów niekontro­lowanej agresji.

Gwałtowne odstawienie barbituranów może spowodować bezsenność, dolegliwości żołądkowe, dreszcze, zaburzenie krąże­nia, wysoką temperaturę. Może również pojawić się lęk, halucy­nacje, urojenia oraz trudne do opanowania drgawki zagrażające

życiu.

Barbiturany, jak wszystkie leki uspokajające, leki nasenne

i przeciwbólowe leki opiatowe, dają uzależnienie fizyczne i od­stawienie ich powinno odbywać się tylko pod całodobową kon­trolą lekarską i tylko na oddziale szpitalnym.

2. Benzodiazepiny

Benzodiazepiny to grupa leków, które od lat sześćdziesiątych zrobiły błyskawiczną karierę. Działają przeciwlękowo, uspoka­jająco, przeciwdrgawkowo - ułatwiają zasypianie, obniżają na­pięcie mięśni szkieletowych, dają poczucie wewnętrznego luzu i spokoju. Niestety, bardzo szybko uzależniają, toteż powinny być stosowane pod ścisłą kontrolą lekarską.

Zdarza się jednak, że rezultatem zbyt dużych dawek i zbyt długiego stosowania są objawy zatrucia - pojawia się wtedy nadmierna senność, spowolnienie, uczucie zmęczenia, czasem obniżenie ciśnienia krwi i zaburzenia libido. Rzecz paradoksal­na, że niekiedy występują bezsenność i pobudzenie połączone z dużym niepokojem. Ostre przedawkowanie sygnalizują: sen­ność, spowolnienie psychoruchowe, apatia, nudności, bóle głowy

i zaburzenia pamięci.

Nagłe odstawienie, zwłaszcza po dłuższym stosowaniu, może spowodować napady drgawkowe typu padaczkowego, stan pod­niecenia z zaburzeniami świadomości, zespoły zaburzeń psy­chicznych i psychotycznych, zaburzenie widzenia. Mogą też wy­stąpić łagodniejsze objawy abstynencyjne, które niekiedy trud­no odróżnić od objawów leczonych zaburzeń, np. nasilenie nie­pokoju lub lęku, bezsenność, nudności, drżenie mięśniowe i wzmożone napięcie mięśniowe czy zlewne poty. Objawy absty­nencyjne występują na ogół w ciągu tygodnia od chwili odsta-

101

się odbywać pod nadzorem lekarskim i powinna mu towarzyszyć psychoterapia.

Długotrwałe, niekontrolowane przyjmowanie benzodiazepin powoduje zaburzenie koncentracji i pamięci, zmęczenie, apatię, depresję, wahnięcia nastroju, niezdarność, która prowadzi do ła­twiejszego ulegania wypadkom.

Osobny problem stanowią kierowcy, którzy biorą ten lek i prowadzą samochody, ponieważ benzodiazepiny mogą dać ob­jawy uzależnienia fizycznego już po 6-8 tygodniach stosowania.

Narkomani „zaopatrują się" w benzodiazepiny na czarnym rynku i zażywają je bądź dla osiągnięcia „haju", bądź dla zmniej­szenia niepożądanych efektów działania przyjętego wcześniej narkotyku, bądź dla zapewnienia sobie odpoczynku lub snu, bądź wreszcie dla wzmocnienia działania opiatów, głównie he­roiny. Stosują na ogół dawki 20-30 razy większe, niż zaleca pro­ducent.

Benzodiazepiny lub recepty na nie to „dobry towar" na ryn­ku narkotycznym.

3. Przeciwbólowe leki opiatowe

Inną grupę leków uzależniających tworzą leki przeciwbólo­we, które zawierają w swoim składzie opiaty. Leki te, podawane narkomanom w okresie detoksykacji, by zmniejszyć ich dolegli­wości, stają się środkiem, który bierze się później zamiast nar­kotyku.

wienia leku i trwają nawet ponad 2 tygodnie. Dlatego odstawie­nie powinno

Zdarza się, że pierwszą dawkę opiatów zaleca lekarz w celu złagodzenia bólów, np. pooperacyjnych. I dopóki dawki są kon­trolowane przez lekarza, nie musi dojść do uzależnienia. Bywa jednak, że w obawie przed nim lekarz, mimo wskazań, ogranicza podawanie tych leków. Na szczęście nie jest to częste.

CZĘŚĆ III

l CO DALEJ? GDZIE SZUKAĆ POMOCY


Zadając sobie pytanie: „i co dalej", musimy pamiętać, że w przypadku każdej choroby lepiej jest zapobiegać niż leczyć.

Temu, że narkotyki są obecne w świecie i w Polsce, zaprze­czyć się nie da. Nie jesteśmy też w stanie zapobiec ich braniu. Zawsze znajdą się ludzie, którzy po nie sięgną.

Cóż więc możemy zrobić?

Na pewno możemy zrobić wiele, aby tych osób było jak naj­mniej. Takiemu celowi służą szeroko pojęte programy profilak­tyczne, programy nastawione nie tylko na zapobieganie uzależ­nieniom, ale również na kształtowanie tzw. zdrowego stylu życia. Dzięki owym programom młody człowiek ma szansę zdobycia pełnej wiedzy o sobie i świecie oraz efektywnego wykorzystania tej wiedzy. Ma szansę nauczyć się, jak osiągać zadowolenie z własnej aktywności w świecie zewnętrznym, jak poznawać własne realne możliwości, jak - adekwatnie do swych potrzeb -spędzać wolny czas. Jednak równolegle do tych programów po­winny istnieć takie miejsca, w których mógłby on rozwijać swo­je zainteresowania.

Wydaje się także rzeczą bardzo istotną uświadomienie mło­dzieży, czym naprawdę jest wolność. Warto, by wiedziała, że pewne zakazy i nakazy - zarówno formułowane w prawie, jak i innych zbiorach przepisów (np. statut szkoły) - nie służą ogra­niczeniu naszej wolności, lecz wręcz przeciwnie - zapewniają ją. Są często jej gwarantem.

Młodzież musi mieć dostęp do pełnej, rzetelnej wiedzy o środkach psychoaktywnych. Wiedzy, którą mogłaby konfronto­wać z szerzonymi mitami na temat narkotyków. Musi też mieć szansę na stworzenie mody na niebranie.

105

Jeżeli nie zwrócimy uwagi na wymienione zagadnienia, prze­gramy z mitami. Przegramy z dealerami.

Trzeba ponadto zwrócić uwagę na sytuację, jaką obserwuje­my obecnie. Brak środków na leczenie, brak adekwatnej liczby miejsc na oddziałach detoksykacyjnych oraz w ośrodkach tera­peutycznych bardzo ogranicza możliwości uzyskania przez mło­dych narkomanów szybkiej pomocy, a tym samym sprzyja wikła­niu ich w chorobę. Muszą brać dalej. Muszą nadal nielegalnie ku­pować narkotyki. Muszą wszelkimi sposobami zdobywać środki na ich zakup. Nie tylko sama narkomania może być kryminogen­na, ale także nieleczenie jej z braku odpowiednich placówek.

Nie mnóżmy i nie powielajmy mitów, które już zrobiły wy­starczająco dużo szkody, jak np. lansowany przez niektóre środo­wiska mit nieszkodliwej marihuany i dążenie do jej legalizacji.

Trzeba pamiętać, że mamy już w Polsce dwa legalne środki psychoaktywne - alkohol i papierosy. Cały czas borykamy się z nimi. W przypadku alkoholu i papierosów obserwujemy nie­skuteczność prawa, nagminne jego łamanie bez żadnych konse­kwencji. Teoretycznie, zgodnie z przepisami, osobie poniżej 18. roku życia nie wolno sprzedawać tych środków. A jak jest - sa­mi widzimy. Nikt nie odbiera sprzedawcom koncesji, nikt nie stawia ich przed kolegium za łamanie ustawy. Im człowiek jest młodszy, tym większe spustoszenie czynią w jego ciele i psychi­ce środki psychoaktywne - przepisy prawne mają dzieci przed tym chronić, ale nie są przestrzegane, jak gdyby stanowiło to cnotę. A naprawdę chodzi o łatwy zarobek. Przy legalizacji ja­kiegokolwiek narkotyku byłoby tak samo.

Zwolennicy legalizacji twierdzą, że „zakazany owoc kusi". Ten owoc - zalegalizowany - też by kusił. Inicjacja narkotykowa odbywa się najczęściej między 13. a 15. rokiem życia, czyli w okresie obwarowanym już zakazem dotyczącym papierosów i alkoholu. Z marihuaną byłoby identycznie, tyle że stworzyłoby dodatkową możliwość dostarczania „małolatom" towaru, a sprzedawcom - uzyskiwania lepszego zarobku.

Nie jesteśmy krajem gotowym na takie pomysły.

Rozwój narkomanii w naszym kraju trwa.

W niespełna dziesięć lat osiągnęliśmy poziom narkomanii, na jaki w Europie „czekano" dwadzieścia - trzydzieści lat. W przy­padku brown sugar Warszawa dogoniła Zachód w ciągu zaledwie czterech lat.

106

Liczba osób uzależnionych od brown sugar nadal rośnie w soo-

sób przerażający.

Tak naprawdę nie wiadomo, ile jest w Polsce, szczególnie w dużych aglomeracjach, osób uzależnionych od narkotyków. Wszelkie statystyki to tylko wierzchołek góry lodowej. Pokazu­ją bowiem jedynie tę grupę chorych, która zgłasza się do lecze­nia. Na pewno ci, których jeszcze nie wykazują statystyki, zgło­szą się niedługo. Jeżeli nie zostanie rozszerzona baza leczenia narkomanów, wielu z nich pomocy nie uzyska, po prostu zabrak­nie miejsc i terminów. O konsekwencjach takiego stanu rzeczy

nikogo nie trzeba chyba przekonywać.

Dziesięć lat temu nikt nie był w stanie przewidzieć skali zja­wiska i skali zagrożeń stąd płynących. Dziś też nikt nie jest w stanie ocenić, co będzie dalej. Jedno jest pewne - jeżeli nadal tak będzie wyglądał rozwój sytuacji jak do tej pory, scenariusz będzie naprawdę czarny.

Osoba uzależniona i jej rodzina mogą znaleźć pomoc w pla­cówkach zajmujących się leczeniem uzależnień. Nie dysponuje­my adresami takich placówek w całej Polsce, ale w Warszawie jest Biuro ds. Narkomanii i tam telefonicznie można otrzymać informacje o poradniach i punktach konsultacyjnych w poszcze­gólnych rejonach kraju:

• Biuro ds. Narkomanii Warszawa, ul. Dereniowa 52/54 tel. (0-22) 641-15-01, 641-15-65

Można również otrzymać adres i numer telefonu placówki konsultacyjnej lub poradni w rejonowych poradniach zdrowia psychicznego na terenie całego kraju. Odpowiednią informacją służy ponadto infolinia „Pogotowia Makowego" - 0-800-20-117. W Warszawie leczenie osób uzależnionych powyżej 18. roku

życia prowadzi:

• Poradnia Uzależnień przy ul. Dzielnej 7

tel. 831-78-43

od poniedziałku do piątku w godz. S^-IS00 Dzieci i młodzież mogą otrzymać pomoc w:

• Poradni Uzależnień przy Poradni Zdrowia Psychicznego

dla Dzieci i Młodzieży, ul. Dzielna 7

tel. 831-19-20 od poniedziałku do piątku w godz. S^-ró^

107

Leczeniem ambulatoryjnym bez ograniczenia wieku zajmują się:

• Poradnia Profilaktyki i Terapii Uzależnień „MONAR"

przy ul. Powstańców Wielkopolskich 17

tel. 823-65-31, 823-65-32

od poniedziałku do piątku w godz. lO00-!?00

Numer 823-65-31 jest również telefonem zaufania

• Punkt Konsultacyjny „MONAR" przy ul. Hożej 57

tel. 621-13-59

od poniedziałku do piątku w godz. lO00-^00

• Stowarzyszenie Antynarkotyczne „KARAN" Punkt Konsultacyjny przy ul. Grodzieńskiej 65 tel. 679-02-33

Konsultacje i pomoc dla rodziców zapewnia Towarzystwo Ro­dziców i Przyjaciół Dzieci Uzależnionych „Powrót z U" w:

• Poradni przy ul. Puławskiej 120/124

tel. 844-44-70

od poniedziałku do piątku w godz. lO^-lO00

• Punkcie Informacyjnym przy ul. Dziennikarskiej 11

tel. 39-03-83

poniedziałek, środa w godz. 900-1600

wtorek, czwartek, piątek w godz. 900-1900

Pomoc można uzyskać także w:

• Poradni Społecznej Patologii „MARATON"

przy ul. Dunikowskiego 4

tel. 39-03-83

od poniedziałku do piątku w godz. IG^-ZO00

• Centrum Pomocy Rodzinie przy ul. Wspólnej 35 m. 8 tel. 621-11-51

od poniedziałku do piątku w godz. 1000-2000 oraz w

• Stowarzyszeniu „Eleuteria" przy Poradni Uzależnień,

ul. Dzielna 7

tel. 831-78-43, 831-30-11

Przy niektórych urzędach gmin są utworzone punkty konsul­tacyjne, do których mogą się zgłaszać wszyscy zainteresowani problemem. Na Ursynowie punkt taki znajduje się przy ul. Lo-

108

kajskiego. Czynny jest w każdy yk w go02- ^-W; tel.

649-72-59 lub 648-83-36.

W Wołominie: ul. Kazimierza W®^0 1 tel. 799-98-73

poniedziałek 1^° . , . Być może do chwili wydania k^ uda nam slę P0^.1"1-mery telefonów i adresy innych gi które widząc narasta]ący problem narkomanii na swoim te^ uruchomiły analogiczne

punkty. . i

Oczywiście te placówki, które ceniono, stanowią przysło­wiową kroplę w morzu potrzeb, bprowadzone w ostatnim ro­ku reformy „nie zauważyły" prot-iu uzaleznionych.a ]uz zu­pełnie nie uwzględniły tego, że pi-era narasta i liczba potrze­bujących rośnie w postępie geom^021^111'

CZĘŚĆ IV

LIST DO... ZAMIAST ZAKOŃCZENIA

Często możemy usłyszeć, że narkomania jest chorobą na wła­sne życzenie. Taki chory jest więc kimś gorszym, kimś, czyją cho­robę możemy oceniać moralnie.

Drodzy Państwo - nie ma chorób moralnie złych ani moralnie dobrych. Jeżeli zaczniemy analizować przyczyny choroby i na tej podstawie oceniać, czy człowiek zasługuje na pomoc i leczenie, czy też nie - zapłaczemy się we własne sidła. Wyobraźmy sobie np. sytuację w szpitalu, gdy decyduje się o przyjęciu osoby po wypadku samochodowym w kategoriach winy i kary: sprawca -nie leczymy, nie zasługuje, ofiara - przyjmujemy. Albo przy dia­gnozie zawału serca: palił papierosy - sam sobie winien, leczyć nie będę - następny proszę. Przykłady można by mnożyć w nie­skończoność. Bardzo często się zdarza, że sami pomagamy na­szym chorobom zaistnieć, ale nie dopuszczamy nawet myśli, iż jest to powód do oceny moralnej. Bo nie jest. Nie dzielmy więc chorych na złych i dobrych, zasługujących na pomoc i niezasłu-gujących na nią. Żeby zobaczyć problem, nie czekajmy, aż do­tknie on naszego dziecka czy partnera. Nie powielajmy mitów i niesprawdzonych informacji.

Nie podawajmy własnych przykładów na potwierdzenie swo­ich teorii, bo każdy z nas jest inny.

Drodzy Radni - pamiętajcie, że najczęściej pierwszymi sub­stancjami psychoaktywnymi, po które sięgają dzieci, są papiero­sy i alkohol. Skądś je biorą. Skąd? Od dorosłych kioskarzy i skle­pikarzy, nagminnie łamiących prawo. Nikt ich za to nie karze. A to przecież gmina daje koncesje na alkohol. Skoro daje, może też i zabrać. Straż miejska, zamiast zajmować się babciami han­dlującymi pietruszką, niech zajmie się tymi, którzy sprzedają

8. Narkotyki w Polsce 113

dzieciom papierosy. Ci sprzedawcy też bywają matkami i ojca­mi.

Drodzy Radni - zajęcie się tym problemem leży w waszej ge­stii. Zadbajcie o respektowanie prawa w waszej społeczności lo­kalnej.

Drodzy Państwo - miejmy świadomość, że dorosły sprzedają­cy osobom nieletnim alkohol i papierosy jest takim samym dealerem, jak ten, który sprzedaje marihuanę - zarabia bo­wiem, łamiąc prawo. Nie udawajmy, że tego nie widzimy - re­agujmy, bo pijane dziecko to problem nas wszystkich. Nie tylko rodziców - często również pijanych.

Niech wreszcie zginie mur między rodzicami a szkołą. Tylko pełna współpraca tych środowisk da młodzieży szansę na na­prawdę przyjazną szkołę i na pełne powodzenie programów pro­filaktycznych.

Drogie Media - oglądalność oglądalnością, ale pamiętajcie, że jesteście opinio- i kulturotwórczy. Wykorzystajcie to, podając rzetelną informację o narkotykach w atrakcyjny sposób.

Drodzy Dziennikarze - nie róbcie z narkomanii sensacji. To jest nabrzmiały problem - piszcie o niej, ale z sensem, a przede wszystkim z wiedzą.

Drogie Kasy Chorych - narkoman jest takim samym chorym jak inni. Z ośrodkami i miejscami szpitalnymi jest krucho. Jeżeli narkoman prosi o refundację leczenia poza waszym terenem, bo tam jest odpowiednie dla niego miejsce, nie odmawiajcie tej re­fundacji. A może na Waszym terenie warto wykupić więcej usług w ośrodkach i szpitalach, żeby nie musiał „szukać w Polsce"?

Drogie Browary - chyba dobrze wiecie, że dzięki Waszym re­klamom piwa „bezalkoholowego" utrwaliło się przekonanie, iż „browarek" to nie alkohol i młodzież coraz częściej się nim upija.

Drodzy Decydenci - profilaktyka jest tańsza niż leczenie, a leczenie jest tańsze niż redukcja szkód spowodowanych przez narkotyki. Pamiętajcie o tym, dzieląc budżet.

Drodzy Państwo - nie czekajmy, aż zrobi coś gmina czy rząd. Pamiętajmy, że to my tworzymy społeczność lokalną i że to my tworzymy państwo. Nauczmy się mieć wpływ na to, co się wokół nas dzieje - skorzystajmy wreszcie z demokracji. Nauczmy się, czym ona jest.

Przede wszystkim zaś zacznijmy ze sobą rozmawiać. Nie mó­wić do siebie, lecz rozmawiać. Tak w domu, jak i w Sejmie. Mło-

114

dzi ludzie widzą, słyszą i wyciągają wnioski - a chcieliby mieć

^Sa'Młodzieży - jeżeli dążysz do wolności to pamiętaj, że narkotyk jej nie daje i nie jest jej symbolem. Wręcz przeciwnie

- zniewala iak nic na świecie.

Jeżeli macie swoje plany, marzenia, zamierzenia, to me zre­alizujecie ich dzięki narkotykom.

Narkotyki je Warn odbiorą. Dokonując wyboru, pamiętajcie

o tym. _

CZĘŚĆ V

Stownik


abstynencja

-zaprzestanie przyjmowania sub­stancji psychoaktywnej akcja („łapać akcje")

-wystąpienie niespecyficznych za­burzeń psychicznych po użyciu

narkotyków amfetamina

-silny środek pobudzający, który

„przyspiesza" wszystkie czynności

organizmu analogi amfetaminy

-pochodne amfetaminy: metamfeta-

miny, deksydryna, ecstasy (MDMA) bajzel

- miejsce handlu narkotykami benzodiazepiny

- grupa leków, które szybko usuwa­ją niepokój, lęk, uspokajają, uła­twiają zasypianie i bardzo szybko dają uzależnienie

brąz

- slangowe określenie brown sugar brown

- patrz: brown sugar brown sugar

- brunatna heroina - syntetyczna

forma heroiny, patrz: heroina buch

-jednorazowe zaciągnięcie się dy­mem substancji psychoaktywnej

\-\^' to

być na głodzie

- mieć objawy abstynencyjne cent

-1 cm3 „kompotu" charlie

- kokaina ciśnienie

- psychiczny przymus wzięcia nar­kotyku crack

- odmiana kokainy, która występu­je pod postacią kamyków (żwiru)

do podgrzewania ćpun

- pogardliwe określenie narkomana dać sobie w kanał

- przyjąć narkotyk dożylnie dealer (diier)

- handlarz narkotykami diiować

- sprzedawać narkotyki dzialka

-jednorazowa dawka środka psy-

choaktywnego flash back (flesz bek)

-nawracające, krótkotrwale stany zaburzeń świadomości, które wy­stępują w okresach abstynencji u osób używających środków halu­cynogennych

gandzia

117


- patrz: marihuana garowanie

- domowa produkcja „kompotu" grzanie

- przyjmowanie narkotyku halucynogeny

- środki psychoaktywne, których za­życie wywołuje zaburzenia po­strzegania (halucynacje dotyczą każdego zmysłu)

haluny

- omamy (halucynacje) występują­ce po zażyciu halucynogenów haszysz

-żywica konopi indyjskich, zawie­rająca - w zależności od kraju po­chodzenia - od 8 do 28% THC

hera

- patrz: heroina hera GSM

- żartobliwe określenie Subkultury

młodych heroinistów heroina

- najsilniejszy narkotyk opiatowy hostel

- rodzaj mieszkania readaptacyjne-go, w którym pacjent wdraża w ży­cie umiejętności samodzielnego funkcjonowania na co dzień, naby­te w ośrodku lub szpitalu

huana

- patrz: marihuana joint

- skręty z czystą marihuaną, czasem

połączoną z tytoniem kanał

-żyła khat

- liście krzewu Catha edulis z czyn­nikiem aktywnym cathinone po­równywalne w działaniu do amfe­taminy (rośnie w Afryce Zachod­niej i na Madagaskarze)

klimat (być w klimacie)

118

- młodzieżowe określenie atmosfe­ry towarzyszącej grupie osób, któ­rą łączą wspólne zainteresowania i sposób spędzania czasu

koka

- patrz: kokaina kokaina

- substancja otrzymywana z liści ro­śliny Erythroxylon coca, występu­jącej w Ekwadorze, Boliwii, Ko­lumbii, Peru

kompot

- chałupniczo produkowany wywar ze słomy makowej, zawierający morfinę, heroinę i resztki rozpusz­czalników używanych do produk­cji - specjalność polska

konopie indyjskie (kanabinole)

- rośliny (Cannabis sativa Urna), z których otrzymuje się marihu­anę, haszysz

kwas

-mieszanka środków halucynogen­nych syntetycznych i metamfeta-

min

kwasić się .-przyjmować syntetyczne środki

halucynogenne leki psychotropowe

- leki przeciwpsychotyczne, często

utożsamiane z benzodiazepinami linia

- działka kokainy listek

- znaczek - papierek nasączony

„kwasami" lufa

- szklana fifka używana do przyj­mowania narkotyków łapać flesze

- patrz: flash back łapać haluny

- mieć omamy po środkach halucy­nogennych

tąpać paranoję

- mieć zaburzenia psychiczne po

używaniu narkotyków mach

- patrz: buch makiwara

- wywar ze słomy makowej marihuana

- środek otrzymywany z części owo-conośnej, kwiatowej i liści konopi indyjskich, zawierający od 2 do 8% THC

marycha (maryśka)

- patrz: marihuana morfina

- główny alkaloid pochodzący

z opium nałóg

- patrz: uzależnienie fizyczne, uza­leżnienie psychiczne narkomania

- przyjmowanie narkotyków z nega­tywnymi skutkami fizycznymi, psychicznymi i społecznymi

narkotyk

- substancja uzależniająca, która powoduje mniejszą lub większą zmianę świadomości i emocji

objawy abstynencyjne

- patrz: zespół abstynencyjny odstawienie narkotyku

- zaprzestanie przyjmowania opiaty

- opium i jego pochodne - heroina, morfina, produkowany chałupni­czo „kompot" i makiwara

papier

- patrz: listek pompka

- strzykawka proszek

- patrz: amfetamina przedawkowanie

- przyjęcie takiej ilości narkotyku,

która destabilizuje podstawowe funkcje organizmu aż do bezpo­średniego zagrożenia życia pukać

- brać narkotyki dożylnie rolki

- tabletki relanium shit

- slangowa nazwa brown sugar, uży­wana przez część uzależnionych skun

- różnorodna mieszanka narkoty­ków na bazie marihuany, często określana jako „silniejsza, holen­derska marihuana" lub „zioło"

speed

- amfetamina srebro

- folia aluminiowa używana przez

osoby przyjmujące brown sugar

drogą wziewną street walker

- osoba działająca bezpośrednio wśród czynnych narkomanów (czę­sto na ulicy)

ścieżka

- patrz; linia śnieg

- potoczna nazwa kokainy środek odurzający

- każda substancja, która działając na centralny układ nerwowy, zwiększa lub obniża jego pobudli­wość, powodując szkodliwe na­stępstwa dla stanu fizycznego i psychicznego organizmu

środki psychoaktywne

- substancje w mniejszym lub więk­szym stopniu zmieniające świado­mość oraz uzależniające

THC (tetrahydrokarnabinol)

- substancja psychoaktywna zawar­ta w kanabinolach toksykomania


119


- stałe przyjmowanie substancji, która szkodliwie działa na orga­nizm ludzki i wywołuje stan prze­wlekłego zatrucia '

tolerancja

- adaptacja organizmu do dawki substancji psychoaktywnej, powo­dująca, że z czasem dawkę tę trze­ba zwiększać, aby uzyskać taki sam efekt

towar

- narkotyk trawa (trawka)

- patrz: marihuana upalić się

- wypalić dostateczną ilość marihu­any, haszyszu, heroiny, aby uzy­skać oczekiwany skutek

uzależnienie fizyczne

- stan biologicznego przystosowa­nia się organizmu do przyjmowa­nej substancji; jej niedobór znaj­duje wyraz w fizycznych objawach (dolegliwościach), występujących we wszystkich układach - aż do powstania zespołu abstynencyjne-go

uzależnienie psychiczne

- przymus zażywania określonego środka w celu osiągnięcia oczeki­wanego stanu emocjonalnego

wspóluzależnienie

- zespół zachowań i reakcji osób bli­skich osobie uzależnionej wzrost tolerancji

-konieczność przyjmowania coraz większej dawki, aby uzyskiwać wciąż ten sam efekt, wynikająca z przystosowania się organizmu do dawki mniejszej

zaburzenia świadomości

-przeżywanie zjawisk nieprawdzi­wych i nierealnych, wypływające z zaburzonej lub zniesionej per­cepcji rzeczywistości

zaburzenie psychotyczne

- zespół doznań psychicznych cha­rakteryzujący się zniekształconym postrzeganiem i interpretowa­niem rzeczywistości

zależność lękowa

- stan fizyczny i psychiczny wynika­jący z interakcji między organi­zmem a lekiem; charakteryzuje się szeregiem zachowań i objawów ~ głównie niekontrolowanym przyj­mowaniem leku w sposób okreso­wy lub stały, aby bądź przeżyć je­go działanie, bądź uniknąć złego samopoczucia, spowodowanego je­go brakiem

zespół abstynencyjny

- zespół objawów (dolegliwości) fi­zycznych występujących po za­przestaniu przyjmowania środka, który uzależnia fizycznie

zupa

- patrz: makiwara ziolo

- patrz: skun



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Narkotyki w Polsce mity i rzeczywistość Ewa Korpetta
Narkotyki w Polsce Mity i rzeczywistość Ewa Korpetta Ewa Szmerd Sisicka
Toxykologia, Tekst o marihuanie, Tekst o marihuanie z książki Michaela Gossopa: Narkomania - mity i
Toxykologia, Tekst o marihuanie, Tekst o marihuanie z książki Michaela Gossopa: Narkomania - mity i
Bill Bland Stalin, mity i rzeczywistość
Cykl tygodniowy - potrzeby stosowania - mity i rzeczywistość, Notatki AWF, Biomechanika
Amfetamina mity rzeczywistosc
Cisek,S.&Sapa,R. Komunikacja naukowa w Internecie-mity i rzeczywistość
Pierścienie odciążające mity i rzeczywistość
ddd NARKOTYKI W POLSCE, Narkomania
Weiss Karin E Seksualność kobiety Mity, rzeczywistość, możliwości
Powstanie harcerstwa w Polsce Harcerstwo w II Rzeczypospolitej, zuchy, Drużynowy wiedza
krokodyl-narkotyk-narkotyk-krokodyl-w-polsce
Historia wychowania, Odrodzenie w Polsce, Cechy kultury polskiej i reformacji oraz stan szkolnictwa

więcej podobnych podstron