Jerzy "The One" Babarowski
Rozważania przy mieczu świetlnym
Od pięciu tysięcy lat Świątynia Jedi stanowiła miejsce treningu i kontemplacji. To tutaj trafiał na początku każdy kandydat na Jedi i to tutaj rozpoczynał on swój prawdziwy rozwój, swoje dorastanie, nawiązywanie pierwszych przyjaźni i poznawanie prawd o Mocy. To również w tym miejscu, ci, którym to było przeznaczone, stawali się pełnoprawnymi Rycerzami Jedi, a potem odchodzili stąd, ze swojego domu, odlatywali na dalekie planety, aby ratować Galaktykę. A byli wśród nich nawet tacy, którzy tu wracali po raz kolejny, aby otrzymać tytuł Mistrza i może pewnego dnia zasiąść w Radzie.
Jak więc widać, Świątynia była domem przez całe życie członków Zakonu.
Ale wielu również nienawidziło tego miejsca. Bo to właśnie tutaj trzynastolatkowie, którzy nie zostali wybrani na padawanów przez rycerzy i mistrzów, byli odrzucani i wcielani do korpusów rolniczych, i to również w tym miejscu wielu Jedi wygnano z Zakonu, a powodów było równie wiele jak samych wygnańców. Wśród nich nie brakowało również takich, którzy w przyszłości stali się Sithami i do dzisiaj stanowili największe niebezpieczeństwo dla Zakonu.
Jak więc widać, życie w Świątyni dla wielu zakończyło się nieprzyzwoicie szybko.
Nie zmienia to jednak faktu, że pomimo różnicy zdań pośród obywateli Republiki o tym miejscu, pomimo tego, że jedni traktowali tę budowlę jako uosobienie światła, a inni jako uosobienie mroku, była to ważna lokacja polityczna i militarna, centrum dowodzenia Zakonu Jedi, skąd wysyłano i dokąd przysyłano rozkazy oraz wiadomości, gdzie szkolono nowych rekrutów wojennych i gdzie obradowały istoty mające istotny wpływ na sytuację polityczną Republiki.
Bo żaden z obywateli Republiki nie zapominał, że trwają Wojny Klonów.
Znaczenie Świątyni Jedi było uwydatnione szczególnie teraz, gdy Jedi prowadzili poszukiwania generała Grievousa, który - po śmierci hrabiego Dooku - stał się głównodowodzącym armii Konfederacji Niezależnych Systemów i stanowił ostatnią przeszkodę dla zakończenia wojny i zwycięstwa Republiki. Miliony istot wpatrywało się w ten budynek z nadzieją, że lada dzień dzielni rycerze znajdą znienawidzonego cyborga i zakończą konflikt, który przez trzy lata przewalał się przez udręczoną Galaktykę.
To właśnie w tym czasie nadziei i rozpaczy, wojny i chaosu, pośród niezliczonych korytarzy Świątyni Jedi można było usłyszeć szczęk uderzanych o siebie mieczy świetlnych. Rozlegał się pośród ścian, ścigał słuchacza po wszystkich salach, wbijał się w najgłębsze pomieszczenia, aby oznajmić każdemu o potędze broni, jaką jest miecz świetlny. Gdyby ktoś wszedł wtedy do jednej z wielu sal treningowych tej budowli, do pomieszczenia szerokiego i wysokiego, oświetlonego przez długie promienie coruscańskiego słońca, padające przez szerokie okna, zobaczyłby widok zgoła niezwykły. Pośrodku sali była rozłożona olbrzymia mata, po której raz po raz przesuwały się dwa jaskrawe kształty. Były one jednak bardzo różne - pierwszy z nich przypominał wysokiego i barczystego człowieka, z niesamowitą szybkością i precyzją przemieszczającego się po macie treningowej. Tych szczegółów nie sposób było jednak dojrzeć, ponieważ sylwetkę mężczyzny cały czas zasłaniała kula purpurowego światła, wirująca wokół niego. Oko takiego postronnego obserwatora nie byłoby w stanie dojrzeć, że ta kula tak naprawdę nie była kulą, ale siecią skomplikowanych kształtów kreślonych w powietrzu przez fioletowe ostrze miecza świetlnego.
„Ale po co on tak tym macha?” - pomyślałby ów ktoś.
Po chwili miałby odpowiedź.
Bowiem drugim znajdującym się w tej sali kształtem była dziwna, szarawa smuga, nie większa od dorosłego Jawy, naznaczona zielonym światłem i latająca naokoło kształtu pierwszego. Niestety, ponownie okazywało się, że rzeczy w tej sali są tak dziwne, że poznawanie natury tego drugiego kształtu przez patrzenie na niego gołym okiem, prowadziło do równie mylnych wniosków, co wpatrywanie się w kształt pierwszy. Tak naprawdę bowiem, kształtem tym nie była żadna smuga, ale żywa istota, w dodatku nie szara, tylko zielona, a szmaragdowe światło wcale nie naznaczało tej postaci, tylko było przez nią trzymane, i było drugim mieczem świetlnym. Co kompletnie wprawiłoby postronnego obserwatora w osłupienie, byłaby informacja, że ta istotka wcale nie latała, tylko skakała.
Najprawdopodobniej taka osoba wtedy uciekłaby z sali, klnąc na czym świat stoi, już nie słuchając dalszych wyjaśnień, że oba kształty miały imiona.
Pierwszy miał na imię Mace Windu. Drugi był zwany Yodą. Dwaj najwięksi Mistrzowie Jedi Zakonu prowadzili walkę sparringową.
Czarnoskóry wojownik z Haruun Kal był twórcą, a zarazem jedynym żyjącym mistrzem techniki walki zwanej Vapaadem. Jedi powiadali, że ten styl odzwierciedlał naturę samego mistrza Windu - był bezwzględny, niezawodny w tym, do czego służy, nie do powstrzymania i znajdujący się na przecięciu Jasnej i Ciemnej Strony. Nazwana tak na cześć stworzenia z księżyca Sarapin, forma ta wymagała niesamowitego skupienia i zespolenia z Mocą swojego użytkownika. Zagłębiając się w nią, Jedi niemal tracił świadomość własnego istnienia. I właśnie dlatego tak ceniono Mace'a Windu - za to, że potrafił zapanować nad własnym dziełem, że posiadał w sobie na tyle dużo samodyscypliny, aby opanować swój gniew i skierować go przeciw swoim wrogom.
Tocząc teraz pojedynek z Yodą, Windu zagłębiał się w Vapaad i tworzył wokół siebie nieprzepuszczalną siatkę z ostrza miecza świetlnego, jednocześnie cały czas lawirując naokoło Mistrza Jedi i nie pozwalając mu na wytchnienie. Technika walki maleńkiego mistrza była diametralnie inna od jego - Yoda był użytkownikiem IV Formy, zwanej Ataru. Mistrz oddał się jej bez reszty, aby zrekompensować swoją własną słabość - niski wzrost. Ataru bowiem była bardzo agresywnym stylem, w którym użytkownik bez przerwy skakał, odbijał się, dokonywał niemal niemożliwych akrobacji i jeszcze bardziej niemożliwych ciosów, stale korzystając ze swoich zasobów Mocy. Ciągłe odrywanie się od ziemi i wykorzystywanie swojej skoczności pozwalało Yodzie zapomnieć o fizycznych ograniczeniach i ułatwiało wykonywanie ciągłych ataków na przeciwnika. Tak więc mały mistrz znajdował się w powietrzu niemal bez przerwy i wirował naokoło rywala, stale próbując przerwać jego szczelną osłonę Vapaadu. Windu z kolei prowadził systematyczną obronę przed atakami przeciwnika, czekając na dogodny moment na uderzenie.
Obaj walczący poruszali się w nienagannej równowadze, doskonale wykorzystując wszystkie swoje umiejętności i oczekując na błąd przeciwnika. Nie dawali jednak z siebie wszystkiego - była to walka treningowa. Żaden z nich nie czuł fizycznego zmęczenia, obaj byli głęboko pogrążeni w Mocy, więc nie odczuwali ochoty na zakończenie tego pojedynku. Można powiedzieć, że był to ich sposób na odpoczynek. Na relaks.
Ale każda normalna osoba, gdyby zobaczyła tę walkę, pomyślałaby o niej wszystko, ale nie to, że była relaksem. Bowiem z zewnątrz, sparring ten wyglądał zarazem komicznie i monumentalnie - purpurowa kula światła broniąca się przed jaskrawymi błyskami zielonego sztyletu.
Czy sądzisz, że dobrze postąpiliśmy powierzając Skywalkerowi to zadanie?
Walka przenosiła się raz na jeden, a raz na drugi koniec maty, niczym taniec śmierci, z którego nie dawało się wyłonić zwycięzcy.
Wyboru innego nie mieliśmy. Jedyną drogą Sithów odkrycia, ten chłopiec być może.
Ponieważ był to jedynie trening, walczący mogli sobie pozwolić na rozmowę telepatyczną. Pozwalali, aby Moc kierowała ruchami ich kończyn, podczas gdy świadomość formułowała w umysłach słowa kierowane do przeciwnika.
Nie o to mi chodzi. Chodzi mi... o strategiczną słuszność tej decyzji. Moralną zresztą też. Wiesz, jak blisko Skywalker jest z Kanclerzem. Powierzenie mu tego zadania było nie tylko ryzykowne... ale zachwiało również równowagę psychiczną tego chłopaka.
O ile pamiętam, dziś rano sceptyczny taki nie byłeś. Z pomysłem tej operacji wyszedłeś. Najgorliwiej przekonywałeś - zauważył Yoda.
W tym momencie dało się zaobserwować, że purpurowa kula ruszyła nagle do ataku. Jej ruchy stały się szybsze i agresywniejsze, jej krawędzie falowały i wydłużały się, podchodząc niebezpiecznie blisko do wątłej sylwetki przeciwnika.
Tak. Oczywiście, że tak. Ale nie ufam im. Żadnemu z nich. Ten ruch to jedyne, co mogliśmy zrobić... ale jest niebezpieczny. Ryzykowny.
W tym momencie dokonała się nagła zmiana w przebiegu pojedynku. Zielony sztylet jakby znalazł wyrwę w coraz szybciej obracającej się kuli i wciął się w niego niczym wibronóż w ciało. Przez moment można było ujrzeć widok zaiste niezwykły: postać maleńkiego Mistrza Jedi stojącego we wnętrzu fioletowych smug. Potem znów wszystko się rozmyło.
Ale nieoczekiwane przedarcie się przez obronę Vapaadu, zachwiało równowagę Mace'a Windu. Jego atak stracił na szybkości, przerodził się w rozpaczliwą obronę. Można było teraz wyraźnie dostrzec kontury jego postaci. Yoda natychmiast to wykorzystał. Kolejny skok odbił go od podłoża i skierował prosto na broń przeciwnika. Mistrz z Haruun Kal próbował się bronić, jednak jednym cięciem przeciwnik posłał jego miecz w górę, a następnie wytrącił z dłoni. Impet uderzenia był tak duży, że posłał Windu gwałtownie cofającego się po macie. Yoda zrobił jeszcze jeden skok, tym razem zamieniając swoje ciało w pocisk. Jego drobna sylwetka uderzyła w tors przeciwnika, posyłając go na ziemię. Jeszcze w czasie upadania Mace'a, jego rywal wykorzystał siłę pędu, odbił się ostatni raz od podłoża, wykonał salto i wylądował dokładnie na brzuchu przeciwnika. Skierował ostrze w kierunku podbródka leżącego mistrza i zastygł w takiej pozie.
- Wątpliwości takich rano nie miałeś - rzekł zwycięski Yoda, ciężko oddychając. Mimo, że był mistrzem Ataru, forma ta wymagała ogromnej ilości pracy fizycznej, przez co stawała się męcząca w czasie długich, przeciągających się walk. Yoda zgasił swój miecz i zeskoczył z ciała rywala.
- Wiem - odpowiedział Mace. Podniósł się i usiadł zdyszany na macie. Najwyraźniej zupełnie nie przejmował się przegraną walką. Chyba się przyzwyczaił. - Chodzi mi o to... Chodzi o to, że nie ufam Skywalkerowi. Jest wysoce niestabilny. Palpatine własnoręcznie wcielił go do Rady z nadzieją, że będzie nas w ten sposób mógł szpiegować, tego jestem pewien. I sądzę, że podejrzewa, że my możemy użyć Wybrańca w ten sam sposób. Posyłając go na niego. Ze względu na więź, jaka ich łączy, obawiam się, że prędzej czy później Palpatine odkryje nasze zamiary. A wtedy może zacząć przekonywać Skywalkera do swoich racji, a nawet go szantażować. Możemy go w ten sposób stracić.
Windu westchnął.
- Zdaję sobie jednak sprawę, że to jedyne, co mogliśmy teraz zrobić.
Yoda tymczasem odwrócił się i zmęczonym krokiem podszedł do jednego z okien w sali. Zbliżał się zmrok. Światło chylącego się ku ziemi słońca, wpadało do pomieszczenia i długą smugą oświetlało małego mistrza. Tworzyło to niesamowity efekt, wyglądało tak, jakby to samo niebo nagle rozejrzało się po planecie i wybrało właśnie Yodę na swojego oblubieńca. Jedi spojrzał w górę, obserwując panoramę miasta.
- Przez Anakina jedynie, tożsamość Sidiousa w stanie odkryć jesteśmy. Przyjaźń jego z Kanclerzem wykorzystać należało. Decyzja to była trudna. Ale innej nie mieliśmy.
Od trzech lat Zakon Jedi prowadził poszukiwania Dartha Sidiousa - Lorda Sithów, który - jak wierzono - stał za wszystkimi tragicznymi wydarzeniami w Galaktyce ostatnich dziesięcioleci, był manipulatorem, który pociągał za wszystkie sznurki. To prawdopodobnie on wywołał blokadę Naboo, trzynaście lat temu, i to on doprowadził do wybuchu Wojen Klonów.
Tuż przed niedawnym atakiem na Coruscant, otrzymano niezbity dowód na jego istnienie. Jedi wszczęli śledztwo w sprawie odkrycia tożsamości tajemniczego Sitha. Co najdziwniejsze, śledztwo owo doprowadziło ich na samo Coruscant. Co jeszcze dziwniejsze i przerażające, okazało się, że Sidious jest najprawdopodobniej członkiem Galaktycznego Senatu, być może jednym z najbliższych ludzi otoczenia Wielkiego Kanclerza Palpatine'a.
Anakin Skywalker, Jedi który - jak również wierzono - był Wybrańcem mającym przynieść równowagę Mocy, był oddanym przyjacielem kanclerza. Dziś rano Rada Jedi postanowiła się posłużyć tą przyjaźnią. Skywalkerowi polecono, by szpiegował Palpatine'a.
Mace Windu podszedł do Yody i stanął obok niego.
- Mistrzu, oczywiście rozumiem twój punkt widzenia - powiedział. - Sam jestem tego samego zdania. Ale... Posłużyliśmy się człowiekiem. Skierowaliśmy go przeciw komuś, kogo uważa za przyjaciela. Rozkazaliśmy mu go szpiegować, zdradzać jego zaufanie - powiedział zamyślonym głosem. Postronny obserwator, patrzący teraz na wyraz twarzy mistrza, mógłby pomyśleć, że Mace zwątpił, że nagle zaczął rozważać nad słusznością własnej decyzji. Czyżby po trzech latach los Anakina Skywalkera nagle zaczął go obchodzić? Czyżby zaczął się bać?
Ale jednocześnie ktoś, kto znał haruunkalczyka, wiedziałby, że tak nie jest. Że mistrza obchodziły raczej skutki, jakie jego zamiar wywrze na niego i innych.
- Czy to nie jest sprzeczne z filozofią Jedi?
Yoda chrząknął i zmrużył oczy.
- Trudne decyzje, Jedi czasem podejmować muszą. Po to jesteśmy. Ukrywać, że to moralnie wątpliwa decyzja, nie mam zamiaru. Nieraz trzeba wybrać jednak mniejsze zło. Nadzieję mieć musimy, że Wybraniec nas zrozumie. Zrozumie, że na rzecz jego i innych dobra działamy. Że nic innego zrobić nie mogliśmy.
I powtórzył cicho, jakby do siebie:
- Nadzieję mieć musimy...
Zapadło krótkie milczenie. Obaj Jedi podziwiali panoramę Coruscant City. Z niektórych budynków wciąż jeszcze unosił się dym, po niedawnym ataku generała Grievousa. Miasto wciąż lizało swoje rany.
- Może pośpiesznie dochodzimy do pewnych wniosków - przerwał ciszę Mace Windu. - Nie wiemy nawet czy Obi-Wan zlecił to zadanie Skywalkerowi. Miał to zrobić po posiedzeniu Rady. Ale od tamtego czasu nie zamieniłem z nim ani słowa.
- Godzina mojego odlotu na Kashyyyk się zbliża. Za kilka minut, kanonierka tu przybyć powinna. Z Obi-Wanem do kosmoportu polecimy. Zapytamy się go o rozmowę z młodym Skywalkerem. Podyskutujemy.
- To dobry pomysł - przyznał Mace i odwrócił się od okna. Dało się słyszeć syk włączanego miecza świetlnego - To co, pożegnalna walka?
Yoda zachichotał i również wrócił na matę. Uaktywnił miecz i stanął w pozycji bojowej.
Mistrz z Haruun Kal zamknął oczy. Spojrzał w głąb siebie, w swoje serce i umysł i pogrążył się w Vapaadzie. Zakręcił młynka mieczem i natarł na przeciwnika. Yoda skoczył, odbił swoją broń od ostrza rywala i cały pojedynek zaczął się na nowo.
Mistrzu, czy sądzisz, że Anakin jest naprawdę Wybrańcem? Tym, który ma przywrócić równowagę w Mocy? Czy po tym, co widzieliśmy w ciągu tych trzynastu lat, jest to wciąż możliwe?
Możliwe to jest. Niezwykły potencjał chłopiec ma i nieustannie potężniejszy się staje. Siłą większą niż my za kilka lat być może dysponować będzie. Lekceważyć go nie wolno.
Mistrzowie prowadzili teraz pojedynek szybciej niż poprzednio, zwiększali tempo z sekundy na sekundę. Najwyraźniej postanowili przekonać się o swojej sprawności, jednocześnie prowadząc w myślach rozmowę. Pojedynek każdej innej pary Jedi w Zakonie już dawno by się zakończył.
Yoda usłyszał w myślach westchnienie.
Trzy lata temu, rozmawiałem z Obi-Wanem o Anakinie. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że chłopak stał się zbyt arogancki i pewny siebie. Nie lubi, gdy się go upomina i nieustannie próbuje wszystkich przekonać o własnej wielkości...
... Przez niezaspokojone pragnienie swe, aby podziwianym i kochanym być. Nie zapominaj, padawanie, że w wieku dziewięciu lat przybył tu. Od matki oddzielono go, która źródłem oparcia i miłości dla niego była.
Walka zaczęła się toczyć tak szybko, że zgrzyt uderzających o siebie mieczy zamienił się w jeden przeciągły chrzęst. Deszcz iskier zalał matę treningową, wydawało się, że nacierająca na siebie kula i sztylet zaraz wybuchną...
Nagle Mace i Yoda odskoczyli od siebie i wylądowali na przeciwnych końcach maty. Stanęli w pozycjach gotowości, bez ruchu.
- Krystalicznie uczciwy Anakin jest - kontynuował mały mistrz. - Kłamstwo w jego ustach nigdy nie postanie, nienawidzi go i za kłamstwa politykami gardzi. Do niezwykłych poświęceń zdolny jest. Wiemy o tym obaj. Zapominać o tym nie możesz, padawanie.
- Nie zapominam o tym, mistrzu... A jednak... Zawsze wyobrażałem sobie, że Wybraniec będzie potężnym i dojrzałym życiowo mężem, który poprowadzi Zakon do walki przeciwko Sithom. Wyobrażałem sobie, że jego misja zakończy się jakąś chwalebną śmiercią, podczas wielkiej bitwy między światłem i mrokiem... A teraz... Teraz zaczynam zdawać sobie sprawę, że wszystkie te dziecinne przypuszczenia okazują się fałszywe.
Mace nigdy nie pozwoliłby sobie na tak szczerą rozmowę z żadnym innym Jedi. Tylko do Yody miał na tyle duży szacunek, że otwierał się przy nim w największym stopniu. Mały mistrz zachichotał.
- Dziecinne są one w istocie. Jak to jest dzieckiem być już zapomniałem... - Yoda westchnął. - Wyrzec się dzieciństwa w pewnym momencie trzeba. O naszych marzeniach zapomnieć. Wymaga tego życie niestety. O wielkiej mocy czy nie, istotą żywą miał być Wybraniec zawsze. Czującą, wątpiącą i ograniczoną - jak każdy z nas, tak, tak. I jak my, słabości posiadającą. Anakin młody jeszcze jest, nadzieję mieć musimy, że dojrzeje. Że Wybrańcem z twoich marzeń - zakończył - stanie się.
Wywinął młynka swoim mieczem i skoczył na przeciwnika. Mace obrócił się wokół własnej osi i uchylił się przed zielonym sztyletem. Odwrócił się i zaczął blokować cięcia rywala.
Mistrzu, czy słyszałeś kiedyś legendę o Sith'ari?
Tak, słyszałem.
O ile dobrze pamiętam, to wedle niej, pewnego dnia miał się narodzić idealny Sith, perfekcyjny, bez skazy. Ten osobnik miał potem poprowadzić swój lud do zwycięstwa, a następnie - zniszczyć go, ale jednocześnie uczynić go w ten sposób silniejszym niż kiedykolwiek.
Legenda ta znana mi jest.
Mace odskoczył w tył, poza zasięg ostrza przeciwnika, odbił się od maty i przystąpił do kontrataku. W odpowiedzi Yoda wykonał salto nad głową mistrza z Haruun Kal i natychmiast po wylądowaniu, wykonał cięcie w nogi rywala. Windu zablokował cios, posyłając na matę fontanny iskier.
Z tego, co czytałem - kontynuował myślowy wywód Mace. - To historia ta została zainspirowana postacią Adasa, pierwszego króla Sithów, żyjącego ponad dwa tysiące lat przed powstaniem Republiki. Według archiwów, kandydatów na tytuł Sith'ari było już dwóch: chodzi mi o Dartha Revana i Bane'a. Ale zastanawiałem się, czy prawdziwym czempionem Sithów nie jest właśnie Sidious.
Możliwe to jest. Jeżeli rację masz, pojedynek Anakin i Sidious stoczą. O przyszłość Galaktyki. Zwycięzca weźmie wszystko.
Mistrzu... A co, jeśli Wybraniec i Sith'ari to jedna i ta sama osoba?
I wtedy to się stało. Wybuch, niczym apokalipsa, rozległ się w umyśle Yody. Ostrze rewelacji poraziło go i unieruchomiło na ułamek sekundy. Widząc lukę w obronie rywala, Windu przeszedł do błyskawicznego ataku. Odrzucił ostrze przeciwnika w bok, obrócił się i z całej siły kopnął wiszącego w powietrzu mistrza w pierś. Yoda wypuścił miecz z ręki i, przeleciawszy kilka metrów, uderzył o przeciwległy kraniec maty. Mace przebiegł całą odległość i pochylił się nad mistrzem, z wycelowanym w niego ostrzem miecza.
Nie mógł w to uwierzyć. Po raz pierwszy w życiu pokonał Yodę. W ciągu tych wszystkich lat, ani razu nie udało mu się tego dokonać - i nagle, tego dnia, pierwszy raz rozbroił go i posłał na ziemię. Niesamowite uczucie.
Ale fakt, że został pokonany, najwyraźniej wcale nie zraził zielonego mistrza. Leżał na macie, ciężko dysząc, ze wzrokiem utkwionym na sklepieniu sali.
- Osoba... Ta sama... Jakże mogłem...
Windu był zaskoczony - nie wiedział co zrobić. Wyłączył swój miecz i usiadł na macie przed niedawnym rywalem. Yoda również podniósł się i zakrył twarz rękami.
- Ach, jakże tego przewidzieć nie mogłem! Osoba ta sama! W sedno utrafiłeś mistrzu Windu!
- Ja? - spytał zaskoczony Mace. - Ale co ja zrobiłem? Po prostu dałem wyraz swojemu przypuszczeniu...
- Przepowiednia źle odczytana zostać mogła! Skywalker zarówno wybrańcem Jedi jak i Sithów może być! Jakże pomyśleć o tym nie mogłem, jakże nie mogłem!
Yoda siedział na macie i wyglądał na autentycznie załamanego. Wydawało się jakby zasłona Ciemnej Strony, zakrywająca jego wzrok od tylu lat, na chwilę się przerzedziła, jakby zobaczył coś, czego nie widział jeszcze nikt inny.
- Padawanie - powiedział nagle i przeszył haruunkalczyka swym wzrokiem. - Strzec Skywalkera przed Ciemną Stronę musisz. Musisz! - krzyknął, aż Mace się wzdrygnął. - Pozwolić mu upaść nie możemy... Zbyt ważny jest... Zbyt ważny...
- Mistrzu, to jest tylko przypuszczenie. Po prostu naszła mnie myśl...
- Właściwa ona jest! Niebezpiecznie prawdopodobna... Pozwolić na spełnienie twoich obaw nie możemy!
Zanim Windu zdążył cokolwiek odpowiedzieć, drzwi sali treningowej odsunęły się i stanął w nich kilkunastoletni młodzieniec, z warkoczykiem z tyłu głowy.
- Mistrzowie, przepraszam, że was nachodzę, ale przybyła kanonierka z mistrzem Kenobim. Oczekuje na was - rzekł.
- Dziękuję ci, Denzel. Zaraz tam będziemy.
Denzel skłonił głowę i wyszedł z sali.
- Mistrzu, czy dobrze się czujesz? - zapytał Mace.
- Tak, tak... Czuję się dobrze...
Yoda wstał z maty i przywołał miecz świetlny do ręki.
- Chodź, padawanie. Młody Obi-Wan czeka na nas. Uczcić jakoś dzień twego zwycięstwa nade mną musimy - rzekł, chowając broń za pas i chichocząc lekko.
Mace'owi Windu ulżyło. Uśmiechnął się pierwszy raz od wielu lat... Razem z Yodą wyszedł z sali i skierował się na lądowisko dla kanonierek.