SW Względność ciemności Jerzy The One Babarowski


Jerzy "The One" Babarowski

Względność ciemności

"Tylko Sithowie wierzą w prawdy absolutne, Anakinie. A prawda nigdy nie jest czarno-biała."

- Obi-Wan Kenobi w rozmowie z Darthem Vaderem na Mustafar.

Coruscant, Świątynia Jedi.

21 BBY.

Ovmar Timus przeszedł przez drzwi i znalazł się w komnacie Rady. Ujrzawszy przybysza, mistrzowie unieśli głowy i skupili na nim wzrok. Rycerz Jedi usłyszał za sobą syk zamykanych wrót. Stanął na środku, dokładnie na przedstawionym na podłodze symbole Zakonu Jedi, skłonił się przed członkami Rady i zaplótł ręce na plecach. Od jakiegoś czasu, taka poza go uspokajała.

Nim ktokolwiek wyrzekł choć słowo, Ovmar zdążył rozejrzeć się po pokoju. Ujrzał te same ogromne, prostokątne okiennice, co zawsze i te same dwanaście siedzisk naokoło niego. I te same twarze. Była tylko jedna różnica od czasu jego ostatniej wizyty tutaj - miejsce Depy Billaby było wolne.

"Depa... - pomyślał. - Ech... Co oni z tobą zrobili, bidulko..."

- Mistrzu Timus - powitał go Mace Windu. - Zostałeś tu wezwany w celu przedyskutowania i zweryfikowania skutków swojej misji odbytej na planecie Jogrim. Niedawne wydarzenia, wywołane przez ciebie w tamtym miejscu, stały się powodem burzliwej debaty zarówno w Senacie jak i na posiedzeniach tej Rady. W związku z tym, zostałeś tu wezwany, aby wyjaśnić całą sprawę wraz z okolicznościami jej zajścia.

Nastąpił moment ciszy, najwyraźniej mistrz czekał na potwierdzenie od swojego rozmówcy.

- Tak, rozumiem - odpowiedział cicho Ovmar. Jego słaby głos niesamowicie pasował do wiotkiej i drobnej budowy ciała. Jedi wydawał się tonąć w swojej szacie, najwyraźniej była na niego za duża.

- Ponieważ nie wszyscy tutaj znają dokładne okoliczności wypadków - wznowił Mace - pozwolę sobie przypomnieć na czym polegało twoje zadanie

- Tak, oczywiście - odparł Ovmar. Windu wpatrywał się w niego przez chwilę.

- A więc - powiedział w końcu, rozpierając się w swoim fotelu i zakładając nogę na nogę. - W ciągu ostatnich kilku miesięcy, Dowództwo Wielkiej Armii przygotowywało kilka tajnych operacji ofensywnych, pod kryptonimem "Podmuch lekku", mających na celu przełamanie aktualnych linii frontu na wojnie, i przejście z prowadzenia wojny pozycyjnej do wojny manewrowej. Niestety, operacja zakończyła się totalnym fiaskiem. Wojsko straciło kilka ciężkich krążowników i niszczycieli, a śmierć poniosło tysiące żołnierzy-klonów. Tak druzgocąca porażka wywołała podejrzenia o szpiegostwo wśród najwyżej postawionych członków Dowództwa. Jednak pomimo kilkutygodniowego śledztwa, nie udało się ustalić tożsamości rzekomych szpiegów. Generałowie zwrócili się więc do Zakonu Jedi z usilną prośbą o pomoc w odnalezieniu przeciwnika.

Mace przerwał na chwilę, pozwalając słuchaczom na przyjęcie i przetrawienie otrzymanych informacji. Mistrz Yoda siedział dokładnie naprzeciwko Ovmara w skupieniu, z pochyloną głową i zamkniętymi oczyma.

- Ovmarze Timusie, ciebie wybraliśmy do tego zadania. Przekonał nas o tym twój talent do znajdywania rzeczy ukrytych, do działania w tajemnicy oraz wrodzona spostrzegawczość i przenikliwość, rzadka nawet jak u Jedi. Jednak... - Windu zawiesił na chwilę głos, zezwalając na chwilową obecność złowieszczego słowa w pomieszczeniu - ... zawiodłeś nas.

- Nie, nie zawiodłem - odpowiedział natychmiast Ovmar. Słowa mistrza z Haruun Kal dodały mu otuchy, przypomniały, ile wielkich rzeczy widział w nim Zakon. I to, że jego rzekoma porażka nie była spowodowana brakiem żadnej z nich.

Mace Windu zmarszczył brwi i zagłębił wzrok w twarzy rozmówcy.

- Aż tak jesteś tego pewien?

- Zawiódłbym tylko wtedy, gdyby w wyniku mojej misji, wysiłek wojenny Republiki wciąż był zagrożony ze strony tej istoty. A tak nie jest. To, że osiągnąłem efekt w odmienny sposób niż mi polecono, nie powinno rzutować na ostatecznej ocenie. Moim zadaniem było odszukanie i unieszkodliwienie osoby lub grupy osób, odpowiedzialnych za inwigilację w szeregach Dowództwa Wielkiej Armii Republiki. Zadanie zostało wykonane...

- Twoje zadanie - przerwał mu twardo Windu - polegało na schwytaniu i dostarczeniu na Coruscant tej osoby lub grupy osób...

- Tak, niemniej miało to służyć przesłuchaniu, a w ostatecznym rozrachunku, unieszkodliwieniu przeciwnika. Oba te cele spełniłem - rycerz Jedi również mu przerwał. Właśnie tak powinno się rozmawiać z Macem Windu - w sposób ścisły, formalny, niczym jak droid. Bez uśmiechu, bez zdenerwowania. Chłodno i spokojnie. Tylko wtedy można u niego szukać jakiejkolwiek dozy szacunku.

- Problem polega na tym, Ovmar, że wcale nie jesteśmy tego pewni.

- Zapewniłem o tym w swoim raporcie.

- A właśnie, twój raport - podchwycił Mace. - Piszesz w nim, że po kilkutygodniowych poszukiwaniach, udało ci się wpaść na ślad Twi'leka o imieniu Zhan Ar'Kel. Ponieważ nie wszyscy ten raport czytali, a ty z pewnością więcej wiesz o swojej misji niż ja, czy mógłbyś opisać, co stało się dalej?

- Oczywiście, mistrzu - odparł Ovmar. - Na Zhana Ar'Kela natrafiłem przeszukując archiwa Dowództwa. Był jednym z przewodniczących i miał dostęp do najtajniejszych informacji ze sztabu Armii. W czasie moich dalszych poszukiwań, odkryłem że miał w przeszłości powiązania z hrabią Dooku, po wybuchu wojny jednak, zerwał z nim kontakty. Jak się okazało, nie całkiem. Najwyraźniej to była jedynie oficjalna wersja jego biografii - pod pozorem przejścia na stronę Republiki, udało mu się nawiązać kontakt z Dowództwem. A ponieważ miał niezwykłą znajomość taktyk walki stosowanych przez Separatystów, uznano że powinien zająć jedno z wyższych stanowisk. Był to oczywiście błąd. Problem polegał na tym, że tuż po wybuchu wojny, dowódcy i oficerowie stanęli przed całkowicie nieznanym sobie wyzwaniem. Od ponad tysiąca lat, Republika nigdy nie toczyła wojny, i jej wybuch był dla nas całkowitym zaskoczeniem. W tej sytuacji, osobę Zhana, Twi'leka niezwykle wykształconego, który znał techniki walki Konfederacji, przyjęto z otwartymi ramionami. Obserwowałem go przez kilka dni, nie udało mi się jednak zauważyć niczego podejrzanego. W końcu, pod koniec ostatniego miesiąca, urządzenia rejestrujące zapisały jedną z jego rozmów. Prowadził ją z Neimoidianami z Federacji Handlowej. Prawdopodobnie miał dostęp do zapisów holograficznych rozmów i kasował każdą z nich. Prosta technika, ale skuteczna. Postanowiłem, że schwytam go następnego dnia. Nad ranem, dowiedziałem się jednak, że jego wahadłowiec opuścił Coruscant. Śledząc sygnał z transpondera, który zamontowałem na jego statku, wyśledziłem go na planetę Jogrim. Ponieważ obawiałem się, że może mieć jakąś ochronę, wysłałem sygnał do pobliskich jednostek Republiki, aby podążyły moim śladem. Przekonałem się jednak, że planeta nie była zabezpieczona w żaden sposób. Zhan wcale nie chciał się przede mną chować.

- Tak, piszesz o tym w swoim raporcie - powiedział Mace Windu. - Podobno wiedział o transponderze i czekał na ciebie na lądowisku.

- Tak, mistrzu. Wiedział, że przybędę, po prostu w momencie, w którym sensory jego kryjówki wykryły mój statek, wyszedł na zewnątrz i przywitał mnie. Nie próbował uciekać, więc zaczęliśmy rozmawiać. Po piętnastu minutach odleciał na swoim wahadłowcu w nieznanym mi kierunku, bo odczepiłem transponder.

Zapadła cisza. Windu wpatrywał się badawczo w Ovmara.

- Prawie w ogóle nie opisujesz tego momentu w raporcie.

- Tak, bo nie uznałem za stosowne pisania o czymś, o czym i tak wiedziałem, że będę musiał przedstawić Radzie.

- Skąd wiedziałeś, że zostaniesz poproszony o przyjście tutaj?

- Bo zdawałem sobie sprawę, że nie spodoba się wam wypuszczenie tak drogocennego więźnia.

- A więc celowo dałeś nam niedokładny raport?

- Tak.

- Wiesz, czym to grozi?

- Tak.

- I godzisz się z tym?

- Z samym faktem, tak. Z konsekwencjami, o których myślisz, mistrzu, już nie.

Windu świdrował go zmrużonymi oczami. Wydawało się jakby chciał odnaleźć jakąkolwiek lukę w toku rozumowania rozmówcy, ale najwyraźniej nie był w stanie. A przynajmniej jeszcze nie teraz, postanowił więc przejść do następnego etapu rozmowy.

- Mistrzu Timus, dlaczego to zrobiłeś?

Pierwszy raz w czasie rozmowy wyraz twarzy Ovmara się zmienił. Przestał być obojętny, jego wzrok uciekł gdzieś w bok od oblicza Mace'a. Zmarszczył lekko brwi i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Zastanawiał się chwilę, ze wzrokiem utkwionym w ziemi.

- Chciałbym - zaczął - dać prostą odpowiedź na to pytanie. Ale nie mogę. Zhan Ar'Kel - powiedział już pewniej, ponownie patrząc na mistrza z Haruun Kal - wiedział, że na niego poluję. Wiedział to od chwili, gdy pojawiłem się w budynkach Dowództwa. Sprawdzał mnie. Celowo naprowadził mnie na swoje archiwa i udostępnił rozmowę z Neimoidianami. Wiedział o transponderze i przy jego pomocy zwabił mnie na Jogrim, na małą peryferyjną planetę, poza sferą zainteresowań Republiki i Konfederacji. Nie chciał, żeby ktokolwiek wiedział o naszej rozmowie. Mieściła się tam jedna z jego starych kryjówek. I tam, właśnie koło niej, spotkałem go.

Gdy go zobaczyłem, to już nie był Twi'lek. To nie była już żadna żywa istota, nawet nie była wpół żywa, tylko raczej wpół martwa. Ledwo się trzymał na nogach, miał sińce na całym ciele. Miał... Miał odcięte jedno lekku - głos nie zadrżał Ovmarowi, a jednak w tym miejscu jego wzrok znów uciekł od oblicza Mace'a na ziemię. - Odcięte. W całości. Powiedział mi wszystko. Pracował dla Konfederacji od czasu jej narodzin, dziewięć lat temu. Był niezwykle inteligentny, wykształcony w profilach wojskowym i technicznym. Krótko przed wybuchem wojny, postanowił opuścić szeregi Separatystów - nie odpowiadały mu stosowane przez nich metody. Nie udało mu się.

- Zmuszony do pozostania został, czyż nie tak? - zapytał nagle Yoda, budząc się z zadumy. Był tak niepozorny, że Ovmar niemal zapomniał o jego istnieniu.

- Tak, mistrzu - odparł. - Szantażowano go, że spalą jego rodzinne miasto na Ryloth i wymordują rodzinę. Torturowano go. Nie miał innego wyboru, musiał dla nich pracować.

- Dlaczego tak bardzo zależało im na jego osobie? - zapytał Ki-Adi-Mundi, mistrz Jedi z Cerei.

- Jak już powiedziałem, był niezwykle inteligentny i wykształcony. Znał się nie tylko na szpiegostwie, ale również na technologii, mógł nie tylko inwigilować, ale też sabotować. Robił to o wiele skuteczniej niż jakikolwiek droid. Już po Bitwie o Geonosis, wiele razy próbował opuścić szeregi Separatystów, choćby dzięki ucieczce. Ale był zbyt dobrze pilnowany, droidy miały "oko" na każdy jego krok. Poza tym, cały czas był trzymany w szachu przez groźbę zemsty Konfederacji na swoich bliskich. Wiedział, że moja misja była dla niego ratunkiem. Wiedział, że tylko ja jestem w stanie przekazać informację o jego losie władzom Republiki i w jakikolwiek sposób mu pomóc.

- Czy masz pewność, co do wiarygodności tych faktów? - zapytała mistrzyni Shaak Ti.

- O tak, stuprocentową. Zhan zgodził się na przeskanowanie swojego umysłu Mocą. Tak, jestem pewny, że mówił prawdę.

- I co stało się dalej? - zapytał Windu.

- Obaj wiedzieliśmy, - wznowił swoją relację Ovmar - że jeśli zabiorę go na Coruscant, a więc, jeśli spełnię dokładne cele swojej misji, to Separatyści natychmiast się o tym dowiedzą i zabiją całą jego rodzinę. Uzgodniliśmy, że najwłaściwsze będzie w tym momencie umożliwienie mu dalszej, pozornie swobodnej działalności, a także mój powrót na Coruscant w celu przedyskutowania sprawy z odpowiednimi władzami. Niestety, najwyraźniej Moc chciała inaczej.

Zapadła chwila ciszy. Ovmar odetchnął, i wszyscy w pomieszczeniu domyślili się, że powie coś strasznego.

- Kilka minut później, kierując się moim sygnałem, na powierzchni Jogrim wylądowało kilka wezwanych przeze mnie kanonierek Republiki. Żołnierze mieli dokładny rozkaz - schwytać i zabrać więźnia do Jądra. A ja, stałem im na drodze.

- Zabiłeś ich - powiedział cicho Yoda.

- Tak.

Znów cisza. Można było usłyszeć szum latających za oknem pojazdów. Czas, wydawał się dla Ovmara wiecznością. Windu spojrzał z niedowierzaniem na Yodę, który znów pochylił głowę. A potem wolno odwrócił głowę w kierunku Timusa.

- Zabiłeś żołnierzy klonów... - szepnął.

- Dwa oddziały, mistrzu.

- Dwa... Oddziały?- głos Mace'a wydawał się tonąć we wszechogarniającej ciszy. Odchylił się w fotelu i ciężko się na nim oparł - Jedi zabił klonów... Przecież to grozi aferą na pół Republiki...

Ovmar jeszcze nigdy nie widział mistrza w takim stanie. Poczuł strach. Był Jedi, nie wolno mu było czuć strachu, ale jednak był tam, siedział, i najwyraźniej poczuł, że nadszedł odpowiedni moment na uderzenie..

- Mistrzu, nie miałem innego wyboru...

- Wyboru, nie miałeś, hmmm? - Yoda zastrzygł swymi długimi uszami, unosząc głowę - Wyboru? O wyborach mówić nam chcesz, młody Jedi? Wybory podejmujemy my. Ta Rada. Po to jesteśmy. A obowiązkiem waszym, Ovmarze Timusie, słuchać nas jest.

- Co, proszę? - Rycerz spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Odbierasz nam prawo dokonywania wolnych wyborów, mistrzu? Za kogo ty się uważasz, kim my dla ciebie jesteśmy?

- W ciemnościach dziećmi jesteście! - Odparł gwałtownie Yoda. - W ciemnościach błądzicie, a my, wyprowadzić z nich was chcemy. Za przewodników uważamy się, ot co! Dziecko do labiryntu wprowadź i przewodnika mu zabierz, a drogi powrotnej nie znajdzie. Ale wybory wolne, o tak, dokonywać będzie wyborów swych. Dokonywać ich będzie i z każdym z nich, głębiej w labirynt wejdzie.

- Nie jesteśmy dziećmi, mistrzu! - Zaprotestował Ovmar. - Nie żyjemy po to, żeby wykonywać jedynie cudze rozkazy, mamy wolną wolę i własne sumienie, i po to je mamy, żeby z niego korzystać!

- Nawet jeśli oznacza to śmierć niewinnych istot? - Zapytał ostro mistrz Oppo Rancisis. - Ovmar, wymordowałeś kilkunastu żołnierzy, żołnierzy którzy nic nie zawinili! To jest ludobójstwo!

- Nie dało się z nimi dyskutować! - Głos rycerza Jedi stał się gwałtowny i zdenerwowany, pierwszy raz okazał emocje. Opuścił dłonie wzdłuż talii i lekko odwrócił się w kierunku siedziska Rancisisa. - Chcieli od razu aresztować Zhana i zabrać go na Coruscant, wszelkie próby argumentacji nic nie dawały! Ten Twi'lek mógł padać na ziemię, mógł błagać o litość i płakać, a te durne klony i tak nic sobie z tego nie robiły, więc co miałem zrobić?! Mówisz, mistrzu, że nic nie zawinili, tak? - Ton głosu rycerza Jedi się zmienił. - A mało to oni zabijali? Mało Separatystów pozbawili życia? Oczywiście wiem, że wykonywali jedynie rozkazy, ale fakt pozostaje faktem. Gdy mam wybór między Zhan Ar'Kelem i żołnierzem-klonem, wybieram tego pierwszego.

- Ale...

- Mistrzowie, spokojnie! - zawołał nagle Windu. - Spokojnie. Dajmy skończyć Ovmarowi relację. Bo chyba jej nie skończyłeś, prawda?

- Nie, mistrzu, nie skończyłem - odparł Ovmar. Uspokoił się, zdusił w sobie drżenie głosu i serca. - Po... wyeliminowaniu... klonów, ja i Zhan wiedzieliśmy, że to tylko kwestia czasu, nim Separatyści dowiedzą się o całym zajściu. Zaprowadził mnie do swojej kryjówki, gdzie mieściło się jego centrum dowodzenia, cała aparatura szpiegowska i punkt łączności z dowódcami Konfederacji. Wszystkie wartościowe dane i informacje, na które natrafiłem, przesłałem na holodysk dołączony wraz z moim raportem. Następnie, wyłączyliśmy i zniszczyliśmy całą aparaturę. A potem... A potem pozwoliłem Zhanowi odlecieć. Poleciał na Ryloth, zabrać stamtąd swoją rodzinę i ukryć się gdzieś przed Separatystami. Poprzysiągł mi, że już nigdy im w niczym nie pomoże. I ja mu wierzę. Obiecałem, że postaram się mu zapewnić ochronę Republiki, jak tylko to będzie możliwe. Rozdzieliliśmy się, wróciłem na Coruscant. Od tamtej pory minęły dwa standardowe dni.

Ovmar zakończył swoją opowieść. Odetchnął głęboko i owinął się uspokajającym płaszczem Mocy, żeby uciszyć walące mu serce.

- Czy Twi'lek powiedział ci, gdzie ma zamiar się udać po uratowaniu rodziny? - Zapytała ponownie Shaak Ti.

- Niedokładnie, bo sam nie wiedział, jaki będzie miał wybór do tego czasu. Ale powiedział, żeby go szukać w okolicach Wewnętrznych Odległych Rubieży.

- Czy masz z nim jakikolwiek kontakt? Czy nie mogłeś pozostawić transpondera na jego wahadłowcu, albo zostawić mu komunikator? - Zapytał mistrz Saesee Tiin z księżyca Iktotch. Ovmar pokręcił przecząco głową.

- Nie, mistrzu. Ryloth jest obecnie własnością Konfederacji i każdy przylatujący tam statek jest kontrolowany. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Zhan zostanie w czasie niej rozpoznany. Nie mieliśmy jednak zamiaru do tego dopuścić, dlatego wszelkie podejrzane elementy zostały usunięte z wahadłowca. Wlicza się w to również wszelkie transpondery, republikańskie komunikatory i wiele innych rodzajów urządzeń dalekiej łączności. Zhan ma przylecieć na Ryloth jako nic nieznaczący, cywilny Twi'lek. A nie mogłem polecieć z nim, musiałem jak najszybciej wracać tutaj.

Cisza zapadła po raz trzeci. Mace Windu ciężko westchnął i odwrócił głowę w kierunku Yody.

- A więc dobrze... Musimy zacząć go szukać.

- Mistrzu Windu, obiecałem mu ochronę - wtrącił nagle Ovmar.

- O swój los martw się na razie, mistrzu Timus - odparł twardo Yoda. - Adi, - zwrócił się do mistrzyni Adi Galii - do Kanclerza się udaj i sytuację mu wyjaśnij. Odpowiednie rozkazy powinien wydać.

- Oczywiście.

Adi wstała, przeszła przez pokój i wyszła, nawet nie patrząc Ovmarowi w oczy. Zrobiło mu się przykro.

- Ovmarze Timusie, mamy nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji, w jakiej się znalazłeś - odezwał się Mace, patrząc rycerzowi prosto w oczy.

- Myślę, że tak, mistrzu.

- Złamałeś jeden z najważniejszych punktów Kodeksu Jedi...

- Dobrze, mam dość tych bzdur.

Zdziwienie Jedi z Haruun Kal było tak wielkie, że aż odchylił się w siedzisku. Timus wyczuł skupienie pozostałych członków Rady. Mam tego dość.

- Mistrzowie - zaczął. - Czy możecie mi wyjaśnić, na czym polega mój domniemany błąd? Moja zbrodnia? Otrzymałem misję, misję o dokładnie sprecyzowanych celach. Jednak w czasie jej wykonywania musiałem wziąć pod uwagę nowe fakty, nie mogłem ich zlekceważyć. Próbowałem uratować życie niewinnej istoty - powtarzam, niewinnej, bo za winę nie można uznawać odczuwania strachu o własną rodzinę i własne życie. Zhan Ar'Kel jest ofiarą, mistrzowie, ofiarą tej wojny, jedną z miliardów. Tak, zabiłem żołnierzy-klonów, zamordowałem ich, dokonałem mordu, zbrodni, na którą poważyłoby się niewielu Jedi. Ale zrobiłem to, wierząc, że w ten sposób ratuję życie niewinnej istoty!

- Szpiegiem, ten Twi'lek był - odparł Yoda. - Służącym Dooku przestępcą, oszukującym i zabijającym świadomie. Życia tysięcy klonów pozbawił. Tajne informacje przekazywał - czyn, który do śmierci doprowadzić mógł tysiące następnych żywotów! Niewinny, mówisz? Zakończyć to mógł, gdyby chciał.

- Poświęcając życie swojej rodziny i pewnie również własne?! To nazywasz, zakończeniem tego, mistrzu?! - Timus ledwo stał w miejscu, wydawało się, że zaraz runie na sylwetkę maleńkiego Jedi przed nim.

- Tak! - Odparował Yoda. - Poświęcając się, inne istnienia uratować mógł! Strach, tchórzostwo, przywiązanie do tego świata - nie pozwoliło mu to wszystko na dokonanie tego! Zdradzać nas i zabijać wolał! Świadomego wyboru dokonał!

Członkowie Rady Jedi już dawno nie widzieli Yody tak wzburzonego. Nikt się nie odzywał, nawet Windu umilkł. Wszyscy w ciszy przyglądali się pojedynkowi dwóch wojowników.

- Tak, dokonał! A wiesz, dlaczego, mistrzu? Bo się bał! Bo Ar'Kel nie jest Jedi i nieobce są mu takie uczucia jak strach, zwątpienie, gniew i... i miłość!

- Na pytanie sam sobie odpowiadasz, mistrzu Timus! Dlatego Jedi właśnie uczuć tych unikają - bo prowadzą one do zbrodni, jakie Twi'lek popełnił.

- Niech cię szlag!!! - Wrzasnął Ovmar, zaciskając dłonie w pięści. Mace Windu schował twarz w dłoniach. - Czy naprawdę już tak jesteście wyzuci z wszelkich uczuć?! Przecież nad takimi trzeba się litować, trzeba im pomagać, nie zabierać na sąd! Ar'Kel jest ofiarą, ofiarą zbrodni, a nie jej sprawcą!

- Ovmar, poczekaj! - Krzyknęła nagle Shaak Ti. - Przecież nikt nie chciał zrobić tutaj krzywdy Twi'lekowi! Wystarczyło go tu przetransportować...

- ...Podczas, gdy Separatyści by mordowali jego rodzinę? - Zapytał ironicznie Jedi, zwracając się do mistrzyni z Shili. - Uważasz, że to by było słuszne, Shaak Ti?

- A uważasz, że to, co ty zrobiłeś było słuszne? - odparował Nautolanin Kit Fisto. - Skoro już doszliśmy do tego punktu, sądzisz, że jedno życie za kilkanaście innych to sprawiedliwy rachunek?

- Musiałem dokonać wyboru, mistrzu Fisto - odparł cicho Ovmar. - Żołnierze to żołnierze, byli uzbrojeni i było ich wielu. Zhan był jeden i był na ich łasce. Musiałem wybierać.

- I wybrałeś źle - powiedział wprost Mace Windu.

- Nie masz prawa mnie oceniać - odparł równie dobitnie rycerz Jedi. - Moc mnie oceni. Tak, uważam, że w pewnych sytuacjach jedno życie jest warte więcej niż kilka. Myślę, że niezwykle utalentowany Twi'lek, który może jeszcze dużo nam w tej wojnie pomóc, mający rodzinę i swoją filozofię życiową, jest więcej wart niż kilkanaście bezmózgich klonów, które i tak zginą gdzieś na froncie.

- Pewności takiej nie masz - powiedział jeszcze cicho Yoda. Westchnął. - Ciemność się rozprzestrzenia - kontynuował po chwili. - Zaślepieni Jedi się stają. Dlatego właśnie, Ovmarze Timusie, przywiązanie do rzeczy doczesnych zakazane w Zakonie jest. Przywiązanie relatywizuje. Zwątpienie rodzi. Wbrew moralności wszelkiej działać zaczynacie...

- I uwalnia nas. Pokazuje nowe rzeczy, rozwija i uczy. Uczłowiecza. - odparł rycerz Jedi. Odwrócił głowę, zwracając się do innych członków Rady. - Naprawdę sądzicie, że zrobienie z Jedi nieczułych robotów, istot niewrażliwych na gniew, strach, wątpliwości, miłość i przywiązanie było właściwe? Nigdy się nie zastanawialiście, co by było, gdyby dać nam więcej wolności? Przecież w ten sposób o wiele lepiej byśmy zrozumieli problemy nękające Galaktykę, prawda?...

- ...I stalibyśmy się częścią tych problemów - odparł mistrz Even Piell z planety Lannik. - Nie umielibyśmy im zaradzić, bo podlegalibyśmy tym samym słabościom, co inni.

- Nic by nas już nie odróżniało od wszystkich tych, których staramy się chronić, poza wrażliwością na Moc, rzecz jasna - dodała Shaak Ti. - Bycie Jedi nie miałoby sensu.

- A może miałoby właśnie większy sens niż kiedykolwiek...

- Mistrzu Timus, dokonałeś wyboru wbrew zasadom Zakonu Jedi i zasadom ogólnie wyznawanym przez Republikę - przerwał mu Windu. - Teraz, musisz ponieść konsekwencje...

- Tak jak Sithowie, prawda?

Mace zmarszczył brwi, zdezorientowany.

- Sithowie... - dodał cicho Ovmar. - To była przyczyna ich pierwszego upadku, tak? Przyczyna rozłamu w Zakonie, wojny pomiędzy Jasną i Ciemną Stroną... Przyczyna całego tego zła, z którym teraz walczymy i które stoi za tą wojną. Oni po prostu więcej... czuli. Byli bardziej ludzcy, prawda? A pierwszym Jedi to nie odpowiadało... dokładnie tak jak i wam... I za to zostali wygnani.

- O sobie Sithowie tylko myśleli - odparł Yoda. - Chciwością do władzy i przyjemności ich serca przepełnione były. Odrzucić tych żądz, jako rzeczy toksycznych, nie chcieli...

- A jednak - przerwał mu Ovmar - było to spowodowane tym, że po prostu wybrali życie pełne uczuć, zamiast życia pełnego wyrzeczeń i poświęceń, nieprawdaż? Że chcieli doświadczać namiętności, do których jest powołana każda świadoma istota. Przecież te wszystkie uczucia, które Jedi w sobie tłumią, Moc nam dała z jakiegoś powodu, czyż nie? Czy mamy je po to, żeby je w sobie tłumić? Czy to naprawdę tak ma być?

I gdy Yoda już chciał odpowiedzieć, Ovmar powiedział:

- A może Sithowie chcieli służyć Galaktyce, dokładnie tak jak Jedi? Tylko po prostu w inny sposób? Może uznali, że lepiej się przysłużą cywilizacjom stając się takimi jak one, żeby je lepiej zrozumieć?...

- Dosyć. Ta rozmowa do niczego nie prowadzi - uciął Mace Windu.

- Nie, nie dosyć - odparł Timus. - Powiem jeszcze jedną rzecz... - I wtedy nagle jego wzrok się zmienił. Stał się szklisty i daleki, Jedi zaczął mówić głośniej, wyraźniej zwracając się do wszystkich w pomieszczeniu. - Jak sądzicie, jak to możliwe, że Sithom udaje się pozostać w ukryciu przed waszym wzrokiem od tylu lat? Jak to możliwe, że nie przewidzieliście ich powrotu, wy, potężni Jedi z Rady? Jak to możliwe, - Ovmar wydawał się zatapiać w swym własnym monologu, ledwo widząc, to, co się dzieje dookoła - że nie potraficie ich pokonać?... Żywe istoty giną na bezsensownej wojnie... Dżungla doprowadza wspaniałą kobietę do szaleństwa... Mistrzyni Jedi nieświadomie rozmawia ze sprawcą cierpień na świecie... Powiem wam, jak do tego doszło - nagle odwrócił się i spojrzał prosto na Yodę. - Oni się zmienili. Zaadaptowali. Zrozumieli, że sami, siedząc jak wy, w swoich komnatach i pokazując się całej Galaktyce, nic nie zdziałają. Uświadomili sobie, że najskuteczniej osiągną swe cele, posługując się innymi istotami, posługując się uczuciami, które wy świadomie uznaliście za złe... Jesteście żałośni...! I pewnego dnia, przekonacie się, że mam rację... Ale wtedy będzie już za późno.

Ovmar skończył. Martwa cisza zapadła w sali po jego słowach. On sam zamknął oczy, i otworzył je dopiero po chwili, jakby budząc się z głębokiego snu.

- Czy chcesz nam powiedzieć, mistrzu Timus, że popierasz Sithów? Że niniejszym przyznałeś się nam do przejścia na Ciemną Stronę? - Zapytał w końcu Mace Windu.

- Ciemna Strona nie istnieje.

Mace zmrużył oczy.

- Co, proszę?...

- Nie istnieje coś takiego, jak Ciemna Strona Mocy. Moc jest jedna, i to od naszych indywidualnych intencji, zależy czy posłuży ona do dobra, czy do zła.

- Zdajesz sobie sprawę, że właśnie przyznałeś się do wiary w herezję Potentium, herezję, za którą grozi wygnanie z Zakonu?

- Tak, mistrzu. Ale nie oznacza to wcale, że uważam iż Jedi mogą używać Mocy w jakim celu chcą, ani też, że popieram Sithów. Nie uznaję jednak również filozofii wyznawanej przez was - a zwłaszcza, tego, o co jestem teraz oskarżony, o to, co się wydarzyło na Jogrim. Wychodzi więc na to, że jestem na pograniczu.

Windu chwilę wpatrywał się w młodego Jedi, a potem powiedział:

- Nie tolerujemy półprawd w Zakonie. Jeżeli nie jesteś z nami, jesteś przeciwko nam.

- Naprawdę chcecie się posługiwać przeciw mnie prawdami absolutnymi?

- Wygnany z Zakonu Jedi zostajesz, Ovmarze Timusie.

Wszyscy spojrzeli na Yodę. A ten z kolei, wpatrywał się przenikliwym wzrokiem w stojącego przed nim rycerza Jedi.

- Oddaj swój miecz świetlny i odejdź. Idź, i nie wracaj nigdy - dodał.

Ovmar zachwiał się. Poszukał dłonią jakiegoś oparcia, ale nie znalazł. Ledwo utrzymał się na nogach. Spojrzał się jeszcze, udręczonym wzrokiem na Yodę. Wszyscy wiedzieli, że jako Wielki Mistrz, mógł on samodzielnie decydować o wygnaniu lub przyjęciu do Zakonu.

- Pewnego dnia... Zrozumiesz - powiedział jeszcze Timus. Wyjął zza pasa swój miecz i rzucił go pod siedzisko małego mistrza. A potem odwrócił się i chwiejnym krokiem wyszedł z pomieszczenia.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
SW Rozważania przy mieczu świetlnym Jerzy The One Babarowski
SW Nieuchronność Jerzy The One Babarowski
Katy Perry The One That Got Away
being the one who?res
Linux The One Page Manual
Tu chodzi o Ciebie You are the One (1)
Blanchard K Johnson S The One Minute Manager
The One I Love, Slayers fanfiction, Oneshot
You`re the one
the one minute manager
Stephen R Donaldson Covenant 5 The One Tree
26 Nawyki skutecznych muzykantów październik 2010 The one type of habit of highly effective players
The One
The One and Only Colouring Book series cakes(1)
Bella Andre 6 Let Me Be the One (The Sullivans)
The One I Love (belongs To Somebody Else) Gus Kahn
Sean Russell The Swan s War 01 The One Kingdom

więcej podobnych podstron