Część czwarta
Cztery tygodnie później
- Chaos, nieład, zamieszanie -powiedział Shane -normalna sytuacja w Morganville -Wziął łyka swojej kawy, a kolejną pchnął w stronę Clarie. Common Grounds miało wielkie ponowne otwarcie z promocją kawy za pól ceny. Cały lokal był pełny. Każdy kocha okazje. Właściwie to nie było całkiem normalne dla dwójki z nich, przebywanie na terytorium Oliviera, jak to, że Clarie nigdy nie podejrzewała, że Shane zrobiłby to dobrowolnie, ale pokusa taniej kofeiny była nie do odrzucenia. Ponadto zaskoczyła go wymiana pół słowa z Oliverem, kiedy zamawiał kawę. Rozmawiali o…
-Co Oliver Ci powiedział? -zapytała Clarie.
Shane wzruszył ramionami.
-Pytałem Olivera czy znaleźli mojego ojca, ale jak zwykle jego obchodzi tylko własne ja. Kazał mi zapomnieć o ojcu. Nie wiem czy to oznacza, że znaleźli go i zabili, albo po prostu mają go gdzieś. Cholera, po prostu chce by mi ktoś powiedział.
Clarie spojrzała na niego, uderzona milczeniem. -Muszę mu powiedzieć -pomyślała -Naprawdę muszę. Tylko nie mogła wymyślić odpowiednich słów.
Życie w Morganville wraca do normy. Amelie wydała oświadczenie o całkowitym zakazie polowań. Banki krwi zostały ponownie otwarte, a ludziom w Morganville dano wybór: zacząć od nowa, albo zacząć uciekać. Wielu z nich wybrało drugą opcję. Clarie zauważyła, że połowa miasta postanowiła wykorzystać okazję do wyjazdu, ale również wiedziała, że niektórzy z nich wrócą. Po tym wszystkim, niektóre z rodzin nigdy nie były poza miastem. Tam był całkiem nowy świat. Dla niektórych, to było zbyt wiele.
Common Grounds zostało odnowione w rekordowym czasie i było otwarte dla studentów po raz kolejny. Oliver stał za barem ubrany w twarz miłego faceta i nalewał espresso jakby nic się nie zmieniło. Pomnik z brązu przypominający Bishopa zniknął z uniwersytetu. W rzeczywistości nie było żadnych śladów po Bishopie. Clarie nie wiedziała gdzie skończyli François i Ysandre, ale Myrnin zapewnił ją z idealnie poważną twarzą, że nie chciałaby wiedzieć. Czasami była szczęśliwie nieświadoma. Nie za często, to prawda, ale czasami. Jednakże Shane musiał dowiedzieć się o swoim ojcu. Frank Collins, jak wiedziała Clarie, wyparował jak kamfora. Jeśli Amelie coś wiedziała, to nic nie powiedziała. To był ten moment którego Clarie chciała uniknąć. Odkładała go tak długo jak mogła, ale Shane robił się coraz bardziej agresywny, pytając ludzi czy widzieli jakieś znaki w Morganville o losach Franka Collinsa, i naprawdę nie mogła tego dłużej odkładać.
-Mam ci coś do powiedzenia na ten temat -powiedziała i odkrząknęła -Twój ojciec… Widziałam go.
Zastygł w połowie drogi filiżanki do jego ust.
-Kiedy?
-Jakiś czas temu -nie chciała wnikać w szczegóły. Nienawidziła tego, że tak długo ukrywała to przed nim.
-On… ach… mógł mnie zabić, ale nie zrobił tego. Powiedział, żebym Ci przekazała, że… kocha cię i przeprasza.
Shane zamrugał jakby nie mógł uwierzyć w to co mówiła. -Gdzie go widziałaś?
-Przy celach, gdzie były trzymane chore wampiry. Już go tam nie ma. Sprawdzałam. On po prostu… zniknął -przełknęła ciężko -Nie chciałam tego powiedzieć, ale podejrzewam, że zamierzał się zabić, Shane.
Coś zmieniło się w wyglądzie Shane, przez dłuższą sekundę nie mogła rozpoznać jego spojrzenia czy wyrazu jego twarzy. A potem rozpoznała. To był wygląd jego ojca, ten który pokazywał się przed samym atakiem na kogoś. Shane zamknął oczy , wziął głęboki oddech i pochylił głowę.
Clarie nie odważyła się poruszyć przez kilka sekund. Potem ostrożnie położyła swoją rękę na stole, nie daleko jego. Splótł swoje palce z jej palcami.
-Cholera -szepnął -Nie, nie jestem zły. Po prostu myślę, że czuję ulgę. Chciałem wiedzieć, a nikt nie chciał ze mną rozmawiać.
-Powinnam coś powiedzieć -powiedziała
-Wiem, tak mi przykro. Po prostu nie wiem jak. Ale nie chciałem usłyszeć tego od Oliviera, bo byłoby to jak… ugryzienie. Nie żartuję.
Wziął kolejny głęboki oddech, potem podniósł głowę. W jego brązowych oczach błyszczały łzy, ale zamrugał i zniknęły.
-On chciał by to tak się potoczyło. Dokonał wyboru. Myślę, że to jest coś.
Skinęła głową -To jest coś.
Zwinęła bandaż i teraz przynajmniej mógł zacząć ją leczyć. Wszędzie było to samo. Leczenie. W całym Morganville spalone, zdemolowane budynki było odbudowywane. Ratusz zniszczony przez tornado, został całkowicie odmieniony z mnóstwem marmuru i nowymi wymyślnymi meblami. Wszystkie ocalałe domu Założycielki, były odnawiane i odmalowywane, nawet dom Glassów. Te które nie przetrwały były budowane od podstaw. W zaskakująco krótkim czasie, życie w Morganville wracało do normy. Do takiej normy jakiej kiedykolwiek nie było. A jeśli wampiry nie były zadowolone ze zmian, cóż, utrzymywały swoje niezadowolenie w ciszy.
Shane sączył swoją kawę, nie tak fantazyjnie mleczną jak lubiła i obserwował ludzi za oknem. Pozwoliła mu siedzieć w ciszy i pogodzić się z tym co mu powiedziała. Nadal trzymał ją za rękę więc pomyślała, że to musi być dobry znak.
-Och, świetnie -powiedział Shane i skinął w stronę drzwi -Kłopoty na dwunastej. Wszystko czego potrzebowaliśmy.
Monica Morrell stanęła w drzwiach, upewniając się, że światło pada na jej lepszą stronę. Wróciła do miasta razem z jej BFF i z powrotem wcieliła się w swoją rolę królowej suk w Morganville bez przerwy. Pomagało to, że Richard Morrell był wciąż burmistrzem i oczywiście to, że rodzina Monici zawsze była bogata.
Monica pogardliwie rozejrzała się po pełnym lokalu, pstryknęła palcami i wysłała Ginę by stanęła w kolejce po kawę. Potem ona i Jennifer ruszyły prosto w kierunku stołu gdzie siedział Shane i Clarie. Nikt nie przemówił. To była wojna spojrzeń.
-Suko, proszę -przemówił Shane w końcu -chyba żartujesz, ze wszystkich zebranych tu ludzi, zamierzasz eksmitować właśnie nas? Naprawdę nie jestem dziś w nastroju.
-Nie zamierzam was eksmitować -powiedziała Monica i zajęła miejsce obok Shane. Jennifer wyglądała na głęboko wstrząśniętą, wtedy poddała się i zabrała krzesło od stolika ubogich studentów.
-Pomyślałam, że od kiedy masz dodatkowe krzesła to nie będziesz już takim kutasem. Powinieneś wiedzieć, że jesteś złym zwycięzcą lub coś w tym rodzaju.
Zamrugał.
-Nie to, żebyś wygrał -dodała szybko -Tylko to, no wiesz, że nadal tu jesteś. To jest jakiś rodzaj zwycięstwa. Ale nie najlepszy.
Shane i Clarie wymienili spojrzenia. Clarie wzruszyła ramionami.
-Oliver przyjął cię z powrotem? -Zapytała. Monica zaczęła wydrapywać paznokciem rzeźby na blacie stołu, a potem odrzuciła swoje nadal ciemne włosy na ramiona.
-Oczywiście -odpowiedziała -Czym byłoby Morganville bez rodziny Morrellów?
-Nie chciałbym wiedzieć -wymamrotał Shane. Monika posłała mu mroźne spojrzenie.
-Żartowałem -nie.
-Słyszałam, że pracujesz -powiedziała -Wow, dobrze dla ciebie. Shane Collins, zarabiający w czekach. Ktoś powinien powiadomić prasę.
Odwrócił się od niej i spojrzał na zegarek.
-Mówiąc o pracy, cholera -powiedział -Clarie…
-Wiem. Czas się zbierać.
Pochylił się i pocałował ją. Zrobił to specjalnie wiedząc, że Monica patrzy, a Clarie poczuła przyjemne ciepło, aż w jej palcach u stóp. Nie śpieszył się, do tego stopnia, że ludzie przy innych stolikach zaczęli klaskać i gwizdać.
-Uważaj na siebie -zamruczał, a jego usta wciąż były przy jej ustach -Kocham cię.
-Ty też uważaj -odpowiedziała -Ja ciebie też kocham.
Patrzała za nim kiedy wychodził i była pewna że ma głupkowaty wyraz twarzy, ale nie obchodziło ją to. Inne dziewczyny też na niego patrzyły, jak zwykle, ale on rzadko kiedy to zauważał. Monica wydała odgłos jakby miała zwymiotować do kawy, aż Gina od niej odskoczyła.
-Boże, jesteście obrzydliwi. Wiesz, że to długo nie potrwa, prawda?
-Dlaczego? Bo masz zamiar mi go odbić? -Zapytała Clarie i uśmiechnęła się powoli. - Możesz pomarzyć bogata dziewczynko.
-To wyzwanie?
-Pewnie. Równie dobrze sama siebie możesz znokautować. Nie. Naprawdę. Uderzenie młotkiem w głowę działa za każdym razem.
Clarie wysączyła resztę swojej mokki, kiedy Gina zajęła krzesło Shane.
-Hej, chłopaku, tutaj! -Clarie przesunęła swoje krzesło do zdziwionego studenta pierwszego roku. Tym samym Jennifer została pozbawiona miejsca . Student z wdzięczność zajął miejsce, skinął głową i założył słuchawki na uszy. Uczył się.
Clarie też miała masę rzeczy do zrobienia, musiała zaliczyć semestr, ale to był dopiero początek jej wyzwań. Ada musiała wiele ją nauczyć, pomimo tego, że komputer wciąż ją nienawidził i prawdopodobnie tak już zostanie. Myrnin… Myrnin przyjął tak dużo krwi Bishopa, że był teraz chodzącą fabryką serum ku radości Doktora Millsa. Wampiry w Morganville były leczone jeden po drugim. Wszytkie poza Samem. Nieobecność sama była dziurą w życiu każdego z nas. Amelie nie opuszczała swojego domu z wyjątkiem oficjalnych wystąpień, ponownie stała się pustelnikiem ubranego w oficjalną biel, powróciła do bycia Królową Śniegu, jaką Clarie najpierw poznała. Jeśli cierpiała, nie okazywała tego publicznie.
Ale Clarie wiedziała, że cierpiała. Wiedziała, że Amleie zawsze będzie cierpiała.
Kiedy Clarie kierowała się do drzwi, ktoś ją złapał za plecak.
-Hej, Clarie! -Głos nie wydawał się znajomy, ale brzmiał serdecznie I szczęśliwie, że ją widzi. Odwróciła się. Rozpoznanie twarzy wystającej ze sterty książek, zajęło jej kilka sekund.
Był to niezdarny chłopiec z emofryzurą. Jeden z tych którą ona I Eve poznały na imprezie w Centrum Uniwersyteckim, zanim wszystko posypało się w Morganville. Ten który był kiedyś przyjacielem Shane'a.
-To ja. Dean. Pamiętasz? Masz może chwilkę?
Nie była pewna, czy to był dobry pomysł. Było w nim coś dziwnego, coś co odłożyła głęboko w swej pamięci…. Ach, tak.
-Zanim zaczniemy, skąd znasz Jasona Rossera? -zapytała.
Dean zastygł w momencie gdy zabierał plecak z krzesła.
-Och… jak sądzę zostałem przyłapany. Kiedy się tu przeniosłem ja I Jason trzymaliśmy się razem kiedy wyszedł z więzienia. Moja teoria jest taka, że kiedy jego siostra mieszkała razem z Shane, musiał znależć sposób by trzymać się toru. Tylko, że był w pewien sposób szalony, wiesz?
Clarie obserwowała go, wydawał się być wystarczająco szczery.
-Musiał ci powiedzieć o pewnych rzeczach. Mam na myśli tajemnice dotyczące miasta.
Uszy Deana poczerwieniały. -Masz na myśli skróty? Te które przenoszą cię z jednego miejsca w drugie? Szczerze? Nigdy ich nie uzywałem, po za jednym przypadkiem. Bałem się. Wyglądał, że wstyd mu za siebie, ale Clarie w pełni mogła przyjąc koncepcję, że Morganville przerażało. Przyznała, że było to w pewnym sensie fascynujące, a potem, że była wybrykiem natury.
Dean wyglądal załośnie.
-Niech zgadne. Zawaliłem sprawę, prawda? I już Nidy nie będziesz chciała ze mną rozmawiać?
-Nie, jest w porządku -westchnęła i usiadła na krzesło. Po prosu Jason jest takim człowiekiem którego nie określiłabym jako wspaniały charakter.
-Słyszałem. Ale wtedy kiedy pracowałem dla Franka Collinsa, a mój brat stał się szalonym rowerzystą, więc to tak bardzo się nie rozciągnęło -wzruszył ramionami -dziękuję, że mnie wysłuchałaś, Clarie.
-Każdy zasługuje na drugą szansę. Hej, widziałeś Shane? Myślałam, że chciałeś z nim porozmawiać.
-Bo chciałem. Gdzie on jest?
-Poszedł do pracy. Właśnie wyszedł.
-Minąłem się z nim? -Dean rozejrzał się dookoła jakby Shane miałby się zmaterializować w powietrzu. Wyglądał na rozczarowanego, kiedy to się nie stało -Cholera.
-Cóż, to miejsce jest przepełnione. Jeżeli ty go nie zauważyłeś, to prawdopodobnie on ciebie też nie zauważył. To nie tak, że on cie unika.
-Tak. Prawdopodobnie. Więc ty… och zostajesz tu? W Morganville?
-Tak -została przy tym. Pomiedzy jej nową kompletnie cudowną relacją z Shanem i tym, że Myrnin uczył ją fizyki na takim poziomie że mogłaby dostać Nagrodę Nobla, nie ma mowy, że miała by teraz wyjechać.
-A ty?
Wzruszył ramionami -Nie mam innego miejsca do zamieszkania. A ty wciąż mieskasz w domu Glassów?
-Uch, nie. -Zawiązałam umowę z moimi rodzicami. Będę mieszkać z nimi w domu do póki nie skończę osiemnastu lat, a potem mogę się wyprowadzić. Eve powiedziała, że będą trzymać dla mnie móh pokój.
Prawda była taka, że było tak jakby nadal z nimi mieszkała i cały czas spędzała z przyjaciółmi mnóstwo czasu. Wspólne obiady, gry planszowe, gry wideo z zabijaniem zombie, tenis. I Eve teatralnie czytająca jej ulubioną książkę o wampirach, co wprawiało Michael'a w zażenowanie. Nie mogła doczekać się tego wszystkiego.
Morganvile nie było idealne. I prawdopodobnie nigdy nie będzie. Ale Amelie dotrzymała obietnicy i ludzie zaczęli czuć się jak pełnoprawni obywatele, nie jak czyjaś własność. Nie jak chodzące banki krwi. To był początek. Clarie miała w planach więcej, w swoim czasie.
-Hej -powiedziała -Może mogłbyś wpaść dziś wieczorem do domu Glassów? Zjeść z nami kolacje? Jestem pewna, że Shane ucieszy się na twój widok. Tak, to będzie to miła niespodzianka.
-Mógłbym -powiedział i uśmiechnął się do niej. Tak. W porządku, o siódmej?
-W porządku -powiedziała -Słuchaj, muszę lecieć do pracy, więc do zobaczenia.
Pośpiesznie wstał i zaczął wrzucać książki i papiery do plecaka. -Ja też idę -powiedział -sekundka.
-Czy on mnie podrywa? -zastanawiała się Clarie. Wiedziała co powiedziałaby Eve, ale nie mogła w to uwierzyć. Dean wyglądał na miłego faceta, ale miał pewien błysk w oku gdy patrzył na nią. Zastanawiała się, czy powinna po prostu usunąć, ale wydało jej się to niegrzeczne.
Oliver obserwował ją zza baru, kiwnęła do niego a on obdarzył ją zimnym spojrzeniem, które powiedział jej co właśnie o niej pomyślał. Nie, nie zamierzali się zaprzyjaźnić. I Clarie to pasowała. Wciąż uważała, że był przerażający.
Dean potknął się o własne nogi, szturchnął siedzącego przy sąsiednim stole sportowca i musiał przeprosić by nie mieć kłopotów. Clarie westchnęła, złapała za jego plecak i pociągnęła go w kierunku drzwi. Była zaskoczona, że nie przewrócił się na nierównościach chodnika. Ale kiedy zniknął z widoku pubicznego zdawał się być wyprostowany i miała lepszą koordynację. Heh. Był wyższy niż myślała. Szerszy, też. Nie tak szeroki jak Shane, ale mimo wszystko. To ta Emo fryzura sprawiała, że chłopacy wyglądali na bardziej mięczakowatych.
-Dokąd zmierzasz? -zapytała Deana. Poprawił ciężar plecaka na ramieniu.
-Och wiesz -powiedział ogólnikowo i wskazał ulicę. Zaczynała myśleć, że on naprawdę próbuje ją poderwać. Ten sposób „idziemy w tą samą stronę” musi być tak stary jak drogi zbudowane przez Rzymian.
-Zaliczyłaś już wszystkie zajęcia i tym podobne rzeczy?
-W większości. Mam kilka dodatkowych laborek do zrobienia. A ty? Wyglądasz jakbyś ciężko studiował?
-Nie do końca -powiedział Dean -Głównie nosze książki tylko po to by sprawiać by głupie dziewczyny takie jak ty, myślały, że są bezpieczne w około.
Zamrugała, nie pewna czy się nie przesłyszała. Powiedział to wszystko normalnym tonem. Jak normalny miły koleś. Właśnie wchodzili w alejkę między budynkami. Nikogo w zasięgu wzroku.
-Co…
Odwróciła głowę ku niemu i ostatnią rzeczą jaką widziała był jego plecak wyładowany książkami, zmierzający z pełną prędkością na jej głowę.