2 Najswiętsza Maryja Panna


Pochodzenie, narodzenie i ślub św. Anny

Przodkowie św. Anny byli Esseńczykami. Ci ludzie dziwnie pobożni pochodzili od kapłanów, którzy za czasów Mojżesza i Aarona nosili arkę, zaś za czasów Izajasza i Jeremiasza pewniejszy porządek otrzymali. Nie było ich z początku bardzo wielu, lecz później w Ziemi obiecanej gromadami mieszkali, 48 mil w dłuż i 36 mil w szerz, dopiero też później w okolicę Jordanu przybyli. Mieszkali przede wszystkim przy górach Horeb i Karmel. W pierwszym czasie, nim Izajasz ich zebrał, ci ludzie jako pobożni, umartwiający się żydzi, mieszkali rozsypani. Zawsze te same nosili szaty, nie sporządzając ich, aż im z ciała nie spadały. Żyli w małżeństwie, lecz bardzo powściągliwie. Za wzajemnym zezwoleniem, tak mąż jak żona, często się rozchodzili i w oddalonych chatach żyli. Jadali też osobno, najpierw mąż, a skoro tenże się oddalił, żona. Już wtenczas byli wśród nich ludzie, pochodzący z przodków Anny i innych rodzin świętych. Z nich pochodzili ci, których dziećmi proroków nazwano.
Mieszkali na puszczy i około góry Horeb, także w Egipcie wielu z nich było.
Widziałam też, że wskutek wojny przez pewien czas z góry Horeb wypędzeni byli, lecz przez swych naczelników znowu zebrani zostali. Machabejczycy byli także pomiędzy nimi. Byli wielkimi wielbicielami Mojżesza, posiadali też szatę jego, którą był dał Aaronowi, a z którego na nich przeszła. Była ona dla nich wielką świętością, miałam też widzenie, gdzie około piętnastu z nich, broniąc tej świętości, zginęło. Ich naczelnicy mieli wiadomość o tajemnicy Arki Przymierza. Ci, którzy bezżennymi zostali, stanowili osobny stan, jakoby zakon duchowny, zaś nim do tego zakonu ich przyjęto, długo na próbę wystawiano. Naczelnik, wskutek wyższych proroczych natchnień, na dłuższy lub krótszy czas ich do tego zakonu przyjmował. Zamężni Esseńczycy którzy na surową karność wśród dzieci i domowników uważali, stali do właściwego zakonu Esseńskiego w podobnym stosunku, w jakim stoją tercjarze św. Franciszka do zakonu św. Franciszka. We wszystkim zasięgali rady u swego zwierzchnika duchownego na górze Horeb. Bezżenni Esseńczycy byli niewypowiedzianej pobożności i czystości. Nosili długie, białe szaty, dbając bardzo o czystość tychże. Przyjmowali dzieci na wychowanie, zaś, by zostać członkiem ostrego ich zakonu, trzeba było mieć lat 14. Ludzi doświadczonej pobożności tylko jeden rok wystawiano na próbę, innych dwa lata. Żyli zupełnie dziewiczo, wstrzemięźliwie, nie trudnili się żadnym rodzajem handlu; czego potrzebowali, to za płody rolnictwa wymieniali. Jeżeli który ciężko grzeszył, wytrącano go, a ich klątwie taka towarzyszyła siła, jak klątwie św. Piotra, rzuconej przeciw Ananiaszowi: umierali. Zwierzchnik wiedział na sposób proroczy, kto zgrzeszył. Widziałam też takich, którzy pokutując, stać musieli obleczeni w rodzaj sztywnego kaftana, z wyciągniętymi w poprzek ramionami, zaopatrzone ostrymi wewnątrz kolcami. Przy górze Horeb mieli swe do jaskiń podobne cele, a do większej jaskini z plecionek przybudowaną była wielka sala zgromadzeń, gdzie około godziny jedenastej na wieczerzę się zgromadzali. Każdy miał mały bochenek chleba i mały kubek ze sobą. Przełożony, chodząc z miejsca na miejsce, każdego chleb błogosławił. Po jedzeniu wracali do swych cel. W owej celi stał też ołtarz, na którym poświęcone chleby leżały. Były zakryte i do rozdzielenia pomiędzy ubogich przeznaczone. Mieli bardzo wiele oswojonych gołębi, które z rąk karmili. Jadali gołębie, lecz też religijne obrzędy z nimi urządzali, coś nad nimi mówiąc, i w powietrze je puszczając. Widziałam także, że baranki w dzicz puszczali, wymówiwszy coś nad nimi. Widziałam, że co rok trzy razy do Jerozolimy pielgrzymowali. Mieli też pomiędzy siebie kapłanów, do których przede wszystkim przysposabianie świętych szat należało, które czyścili, na które się składali i do których też nowe dołączali. Widziałam ich trudniących się rolnictwem, hodowlę; bydła, a mianowicie ogrodnictwem. Góra Horeb pomiędzy ich chatami była pełną ogrodów i drzew owocowych. Widziałam też wielu trudniących się tkactwem, plecących i szaty kapłańskie haftujących. Jedwabiu, jak widziałam, sami nie wyrabiali; przynoszono go na sprzedaż, zaś oni wymieniali go za płody. W Jerozolimie mieli osobną okolicę, którą zamieszkiwali, a także w Świątyni osobne mieli miejsca. Drudzy żydzi nie chcieli ich bardzo znosić. Widziałam ich także dary na ofiarę do Świątyni posyłających, jakby wielkie grona, które dwaj ludzie pomiędzy sobą na drągach nosili; także baranki, których jednakowoż nie zabijano, lecz którym biegać kazano. Nie widziałam, iżby ofiary krwawe składali. Przed podróżą do Świątyni przysposabiali się modlitwą, ostrym postem, biczowaniem i innymi uczynkami pokuty. Kto, mając grzech, za który nie pokutował, szedł do Świątyni, obawiał się, iż nagle umrzeć będzie musiał, co nie raz się zdarzało. Spotkawszy wśród pielgrzymki do Świątyni chorego lub opuszczonego, nie szli dalej, dopóki mu w jaki bądź sposób nie pomogli. Widziałam ich zioła zbierających i napoje przyprawiających i że chorych za pomocą wkładania rąk leczyli, albo też, rozszerzywszy ramiona, zupełnie na nich się kładli. Widziałam też, że w dal leczyli. Chorzy, którzy osobiście przybyć nie mogli, zastępcę przysyłali, na którym działo się wszystko, czego chory celem wyzdrowienia potrzebował, i zdarzało się, że o tej samej godzinie zdrowie odzyskiwał.
Za czasów dziada i babki Anny przełożonym ich był prorok imieniem Archos. Miewał widzenia w jaskini Eliasza na Horeb, odnoszące się do przyjścia Mesjasza. Znał ród, z którego miał wyjść Mesjasz, a Archos, przepowiadając przodkom Anny o ich potomkach, widział też, jak się czas zbliżał.
Przeszkody i przerwy opóźnienia wskutek grzechu nie znał, także nie wiedział, jak długo to jeszcze trwać miało, lecz napominał do pokuty i ofiar.
Dziad Anny, Esseńczyk, przed ślubem Stolanus się nazywał. Przez żonę i jej dobra otrzymał imię Garesza czy też Sarcyry. Babka Anny pochodziła z Mary na puszczy, a nazywała się Moruni czy Emorun, co znaczy: matka wspaniała. Poślubiła Stolanusa na rozkaz proroka Archosa, który prawie 90 lat zwierzchnikiem był Esseńczyków i mężem bardzo świętym, u którego przed ślubem zawsze się naradzali, by podług jego rozkazów wybór robić. Dziwnym wydawało mi się, że ci prorocy przełożeni zawsze potomstwo żeńskie przepowiadali i że przodkowie Anny, jako też sama Anna zawsze córki miewały. Jakoby obowiązkiem ich świętej służby przysposabianie tych czystych naczyń było, które święte dzieci począć miały: Poprzednika, samego Pana, Apostołów i uczniów. Widziałam, jak Emorun przed swoim ślubem do Archosa przybyła. Musiała przy sali zgromadzeń na Horeb do odosobnionego wejść miejsca i, jakby przez kratki konfesjonału z przełożonym mówić. Potem wstąpił Archos po licznych stopniach na szczyt góry, gdzie się jaskinia proroka Eliasza znajdowała. Światło wchodziło otworem w sklepieniu. Widziałam przy ścianie mały ołtarz z kamieni, a na nim różdżkę Aarona i błyszczący kielich, jakby z drogiego kamienia. W tym kielichu leżała część tajemnicy arki Przymierza. Esseńczycy tę tajemnicę otrzymali, gdy razu pewnego arka Przymierza w moc nieprzyjaciół przyjaciół się dostała. Różdżka Aaronową w drzewku z ślimakowato zwiniętymi, żółtawymi liśćmi, jakby w puzderku leżała. Nie umiem powiedzieć, czy to drzewko żywe, czy też dziełem sztuki było, jak korzeń Jesego. Ilekroć przełożony wskutek zamęścia której osoby musiał się modlić, różdżkę Aaronową brał do ręki. Ta, skoro zamęście do linii rodowej Maryi przyczynić się miało, wypuszczała latorośl z której jeden lub więcej kwiatów ze znakiem wybrania wychodziło. Przodkowie Anny byli w ten sposób pewnymi latoroślami tej linii rodowej, a ich córki wybrane tymi znakami były wyobrażone, które dalej rozkwitały, ilekroć córka w związek małżeński wstąpić miała. Owo drzewko ze zwiniętymi liśćmi było jakby latoroślą, jakby korzeniem Jesego, z którego poznać było można, jak dalece zbliżanie się Maryi już postąpiło. Krzewy z ziółkami w doniczkach na ołtarzu stały, które zieleniąc się lub więdniejąc, również coś oznaczać miały. Naokoło ścian widziałam kratkami zabite miejsca, w których stare, święte kości, bardzo ładnie w jedwab i wełnę zawinięte, przechowywano. Były to kolei proroków i świętych Izraelitów, którzy na tej górze i w okolicy żyli. Także w celach podobnych do jaskiń Esseńczyków takie kości, przed którymi się modlili, kwiaty postawiali i lampy zapalali, widziałam. Archos, modląc się w jaskini, zupełnie na wzór arcykapłana przy Świątyni ustanowionego był ubrany. Odzienie jego składało się z mniej więcej ośmiu części. Najpierw wdziewał napierśnik, rodzaj szerokiego szkaplerza, przez Mojżesza na gołym ciele noszonego. W pośrodku był otwór do szyi, a spadał w równej długości na pierś i plecy. Na tym kołnierzu napierśnym nosił białą albę z kręconego jedwabiu, która szerokim cyngulum, tak samo jak na piersiach na krzyż złożona i aż do kolan sięgająca szeroka stułą, była opasana. Na to kładł rodzaj ornatu z białego jedwabiu, sięgającego wstecz aż do ziemi i mającego dwa dzwonki przy dolnej obwódce. Naokoło otworu do szyi był kołnierz stojący, z przodu guzikami zapinany. Broda jego, nad podbródkiem rozdzielona, na tym kołnierzu spoczywała. Wreszcie przywdziewał mały połyskujący płaszczyk z białego, nie kręconego jedwabiu, z przodu zamykany za pomocą trzech klamer ozdobionych drogimi kamieniami, na których coś było wycięte. Także z obu ramion schodził rząd, składający się z sześciu drogich kamieni, na których również były wyryte znaki. Na środku plecach tarcza była przymocowana, a na niej głoski wyryte. Na tym płaszczu były też frędzle, ozdoby i owoce. Prócz tego na jednym ramieniu krótki nosił manipularz; nakrycie głowy było z białego jedwabiu, okrągło nabrzmiałe, jak turban (zawój); u góry miało wypukłości i kiść z jedwabiu, przed czołem złotą, drogimi kamieniami obsadzoną płytę. Archos modlił się, leżąc na ziemi, przed ołtarzem. Widziałam, że miał widzenie, jak z Emoruny kierz różowy o trzech gałęziach wyrasta. Na każdej jedna była róża, zaś róża drugiej gałęzi głoską była naznaczona. Także widział anioła, głoski na ścianie znaczącego. Podług tego Archos oświadczył Emorunie iż ma wyjść za mąż i to szóstego ma pojąć dziewosłęba, i że porodzi wybrane dziecię ze znakiem, które naczyniem zbliżającej się obietnicy będzie. Szóstym, który się o nią starał, był Stolanus. Zaślubieni nie mieszkali długo w Mara, lecz później do Efron powędrowali; widziałam też jeszcze ich córki Emerencję i Ismerję naradzające się z Archosem, który im stan małżeński nakazał, mówiąc, że są współdziałającymi naczyniami obietnicy. Najstarsza córka, Emerencja, poślubiła lewitę, imieniem Afras, i stała się matką Elżbiety, która porodziła Jana Chrzciciela. Trzecia córka nazywała się Enue. Ismerja była drugorodną córką Stolanusa i Emoruny. Miała przy urodzeniu ów znak na sobie, który Archos podczas wizji o Emorunie na róży drugiej gałęzi widział. Ismerja wyszła za Eliuda, z rodu Lewi. Byli zamożni. Widziałam to po ich wielkim gospodarstwie. Mieli liczne trzody, lecz niczego nie posiadali dla siebie, wszystko ubogim rozdawali. Mieszkali w Zeforys, cztery godziny od Nazaretu, gdzie majętność posiadali. Lecz mieli też własność w dolinie Zabulon, dokąd podczas pięknej pory roku z rodziną wychodzili, a gdzie Eliud po śmierci Ismerii stale zamieszkał. W tej samej, dolinie osiadł także ojciec Joachima z rodziną swoją. Wielka karność i wstrzemięźliwość Stolanusa i Emoruny przeszły także na Ismerię i Eliuda. Pierwsza córka, którą Ismeria porodziła, otrzymała imię Sobe. Poślubiła ona później męża, niejakiego Salomona, i została matką Maryi Salomy, która, wyszedłszy za Zebedeusza, porodziła późniejszych apostołów Jakóba Starszego i Jana. Ponieważ Sobe przy narodzeniu nie miała na sobie znaku obietnicy, rodzice bardzo się zasmucili i pojechali do Horeb do proroka, który, napominając ich do modlitwy i ofiar, pociechę im przyobiecał. Pozostalii niepłodnymi prawie 18 lat, aż do poczęcia Anny. Potem mieli oboje małżonkowie na łożu w nocy widzenia. Ismeria widziała anioła, głoski około niej na ścianie piszącego. Opowiedziała to mężowi, który to samo widział; zaś obudziwszy się, oboje ten znak na ścianie ujrzeli. Była to znowu głoska M, którą Anna przy urodzeniu na swym ciele w okolicy żołądka miała. Rodzice Annę szczególnie miłowali. Widziałam Annę jako dziecię, nie była zbyt piękna, lecz piękniejszą od innych. Bynajmniej nie była tak piękną jak Maryja, lecz bardzo prostoduszna dziecięca i pobożna. Taką widziałam ją po wszystkie czasy, jako dziecię, jako matkę i jako staruszkę, tak że ilekroć prawdziwie dziecięcą, starą widywałam wieśniaczkę, zawsze musiałam myśleć, iż wygląda jak Anna. Annę w piątym roku życia do świątyni zaprowadzono, tak samo jak później Maryję. Żyła 12 lat przy świątyni, a w siedemnastym roku życia odesłano ją znowu do domu. Tymczasem matka jej trzecią porodziła córkę, imieniem Maraha, zaś Anna po powrocie zastała także w domu rodzinnym synka swej starszej siostry Soby, imieniem Eliud. Maraha otrzymała później majętność rodzicielską przy Zeforys i stała się matką późniejszych uczniów Arastariusza i Kochariasza. Młody Eliud został drugim mężem wdowy Marom z Naim. Rok potem Ismeria zachorowała i umarła. Na łożu śmierci wszystkim domownikom kazawszy się zgromadzić, upominała ich i przedstawiła im Annę jako przyszłą panią domu. Zaś z Anną rozmawiała jeszcze osobno, iż musi wyjść za mąż, ponieważ jest naczyniem obietnicy. Mniej więcej półtora roku później, w dziewiętnastym roku życia, wyszła Anna za Helego lub Joachima, również z powodu duchowego zlecenia proroka. Właściwie powinna była wyjść za lewitę z rodu Aarona, tak jak jej cały ród, lecz dla bliskości zbawienia musiała wyjść za Joachima z rodu Dawida, albowiem Maryja miała pochodzić z rodu Dawida. Więcej starało się o jej rękę, a Joachima jeszcze nie znała; lecz wskutek wyższego rozkazu jego wybrała, Joachim był ubogim. Był z św. Józefem spokrewniony. Dziad Józefa pochodził z Dawida przez Salomona, a nazywał się Matan. Miał dwóch synów: Jozesa i Jakóba, ostatni był ojcem Józefa. Gdy Matan umarł, wdowa po nim pojęła drugiego męża, imieniem Lewi, który przez Natana z Dawida pochodził, a z tego Lewiego porodziła Matata, ojca Helego lub Joachima. Joachim był to mąż niskiego wzrostu, barczysty a chudy, św. Józef był pomimo swych lat w porównaniu z nim jeszcze bardzo pięknym. Lecz co do postępowania i uczucia był to człowiek iście wspaniały. Posiadał, jak Anna, coś bardzo osobliwego. Oboje byli wprawdzie zupełnie żydami, lecz było w nich coś, czego sami nie znali, pewne pragnienie i oczekiwanie, pewna dziwna powaga. Widziałam obu rzadko się śmiejących, jakkolwiek z początku nie byli właściwie smutnymi. Mieli spokojne, równe usposobienie, a pomimo czerstwego wieku już coś w rodzaju starych, poważnych ludzi w nich było. Wzięli ślub w pewnej małej miejscowości, gdzie tylko mała była szkoła, tylko jeden kapłan był obecnym.
Sposób starania się o rękę był wówczas bardzo pojedynczy. Dziewosłęby byli bardzo nieśmiali. Rozmawiano ze sobą, o niczym nie myśląc, jak tylko, że tak być musi. Skoro oblubienica powiedziała: tak, rodzice byli zadowoleni; powiedziała zaś: nie, a miała przyczyny, było także dobrze. Najpierw sprawę z rodzicami załatwiano; potem następowało przyrzeczenie w synagodze. Kapłan modlił się na miejscu świętym przed rolkami, na których prawa były spisane, zaś rodzice na miejscu zwyczajnym. Państwo młodzi omawiali i układali plany i zamiary sami na osobnym miejscu, potem składali oświadczenie rodzicom; ci zaś rozmówili się z kapłanem, który do nich wychodził. Nazajutrz ślub się odbywał. Joachim i Anna mieszkali u Eliuda, ojca Anny. Panowała w jego domu surowa karność i obyczaj Esseńczyków. Dom należał do Zeforys, lecz, od Zeforys nieco oddalony, stał pomiędzy gromadą domów, wśród których do większych należał. Tutaj żyli może lat siedem. Rodzice Anny byli zamożni. Mieli liczne trzody, piękne dywany, sprzęty i mnóstwo sług i służebnic. Nie widziałam, iżby rolę uprawiali, lecz widziałam, że hodowali bydło na pastwiskach. Byli bardzo pobożni, serdeczni, dobroczynni, prostoduszni i prawego charakteru. Często dzielili swe trzody i wszystko na 3 części, dając jedną część do świątyni, dokąd sami bydło poganiali, a gdzie odbierali je słudzy świątyni. Drugą część dawali ubogim lub potrzebującym krewnym, z których niektórzy po większej części tam przebywali i bydło wyganiali. Trzecią część zatrzymywali dla siebie. Żyli bardzo umiarkowanie i dawali wszystko tam, gdzie tego było potrzeba. Wtedy jako dziecię już myślałam; chociaż się daje, starczy, kto daje, podwójnie na powrót otrzymuje; widziałam bowiem, że ich trzecia część zawsze się pomnażała i że wszystkiego wkrótce tyle przybywało, że znowu na trzy części dzielić mogli. Mieli licznych krewnych, którzy przy wszystkich uroczystościach byli pospołu. Wtedy nigdy nie widziałam, iżby wiele biesiadowali; wprawdzie dawali potrawy ubogim lecz właściwych uczt nie widziałam. Ilekroć byli razem, leżeli zwyczajnie dokoła na ziemi, rozmawiając z wielką tęsknotą o Bogu. Byli przy tym często i źli ludzie z ich pokrewieństwa, którzy z niechęcią i zawziętością patrzeli na to, gdy pragnienia pełni, wśród swych rozmów ku niebu spoglądali; lecz mimo to tych złych miłowali, nie opuszczając żadnej sposobności, by ich do siebie prosić, a dawali im wszystkiego podwójnie. Widziałam często, że ci z oburzeniem i gwałtem domagali się tego, co owi dobrzy ludzie z miłością im dawali. Byli też ubodzy w ich rodzinie, którym często jedną lub więcej owiec dawali.
Tutaj porodziła Anna pierwszą swą córkę, która także Maryja się nazywała. Widziałam Annę pełną radości z powodu nowonarodzonego dziecka. Było to bardzo miłe dziecko, widziałam je nieco otyłe i silnie dorastające. Było też łagodnego usposobienia i pobożne, a rodzice miłowali je. Lecz było w nim coś, czego nie rozumiałam. Wydawało się zawsze, jakoby dziecię nie było tym, czego rodzice jako owocu swego związku się spodziewali. Byli wskutek tego smutni i niespokojni, jakoby przeciwko Bogu zgrzeszyli. Dlatego długo pokutę czynili, żyli powściągliwie i wszystkie dobre uczynki pomnażali. Widziałam ich często na modlitwę się odosobniających. W ten sposób może siedem lat u ojca Eliuda żyjąc, co po wieku pierwszego dziecka poznać mogłam, postanowili odłączyć się od rodziców celem rozpoczęcia w samotności zupełnie nowego życia małżeńskiego i by Bogu jeszcze milszym życiem Jego błogosławieństwo na swój związek ściągnąć. Widziałam ich to w domu rodzicielskim postanawiających, widziałam też ojca Anny wyprawę im szykującego. Podzielono trzody i odłączono dla nowego gospodarstwa woły, osły i owce, które większe były aniżeli u nas na wsi. Osłom i wołom naładowano, rozmaite sprzęty, a ci dobrzy ludzie byli tak samo zręczni pod względem pakowania, jak zwierzęta pod względem przyjmowania i dźwigania tych sprzętów. Nasze sprzęty bodaj tak zręcznie na wozy pakować umiemy, jak ci ludzie je na te zwierzęta pakować potrafili. Mieli śliczne naczynia, wszystkie były wytworniejsze aniżeli po dziś dzień. Łatwo stłuczeniu podlegające, piękne dzbany artystycznego kształtu, a na nich rozmaite wizerunki, mchem wypełniano, owijano, do obu końców rzemienia przytwierdzano i tak zwierzętom na grzbiet zawieszano; zaś na wolną część grzbietu zwierząt rozmaite paczki z kolorowymi pokryciami i szatami składano. Także drogocenne, złotem haftowane kołdry zapakowywano, a ojciec Eliud dał wychodzącym woreczek z małą, ciężką bryłą, jakby kawał szlachetnego metalu. Gdy wszystko było przygotowane, przytrzody i zwierzęta juczne do nowego pomieszkania, które pewno 5 do 6 godzin stamtąd było oddalone.
Dom stał na pagórku pomiędzy doliną przy Nazarecie a doliną Zabulon. Tam dotąd prowadziła aleja z drzew terebintowych. Przed domem było na gołym skalistym gruncie podwórze, otoczone niskim murem kamiennym, na którym lub za którym rósł żywy plot pleciony. Po jednej stronie tego podwórza były szopy do schronienia bydła. Drzwi tego dosyć wielkiego domu znajdowały się w pośrodku, były one na zawiasach. Wchodziło się nimi do pewnego rodzaju przedpokoju, zajmującego całą szerokość domu. Po prawej i lewej stronie sali za pomocą lekko splecionych ścian ruchomych, które wedle upodobania usunąć było można, były małe przestrzenie odgrodzone. W tej sali przy uroczystościach większe odbywały się uczty, jak np. wtenczas, gdy Maryję do świątyni przyprowadzono. Ze sali naprzeciw drzwi domu, wiódł ganek, przedzielony lekkimi plecionymi drzwiami, poza którymi po lewej i po prawej stronie znajdowały się po cztery komory, których ściany składały się z ustawionych w okrąg, a raczej w trójkąt plecionek, u góry w kraty zakończonych. Przy ścianie naprzeciw drzwi znajdowały się kominki. Poza ukośnymi ścianami, za ustawionymi plecionkami, znajdowały się także komory. Na pośrodku miejsca przeznaczonego na kuchnię zwieszała się z powały kilkuramienna lampa.
Do domu przylegały sady i pola. Gdy Joachim i Anna do tego domu przybyli, zastali już wszystko przez wysłanych naprzód ludzi uporządkowane. Słudzy i służebnice wszystko tak ładnie wypakowali i na swe miejsce postawili, jak to podczas pakowania byli uczynili; albowiem tak chętnie pomagali i wszystko tak spokojnie i umiejętnie robili, iż nie było potrzeba, tak jak dzisiaj, wszystkiego z osobna rozkazywać. Tutaj więc owi święci ludzie zupełnie nowe rozpoczęli życie. Wszystko, co przeszło, ofiarowali Panu Bogu, myśląc tylko, jako by teraz dopiero się zeszli, a ich całym dążeniem było, życiem Bogu przyjemnym owo sobie uprosić błogosławieństwo, którego właściwie pragnęli. Widziałam obu idących pomiędzy swe trzody, dzielących je na trzy części, a najlepszą do świątyni Jerozolimskiej wyganiających; drugą cześć dostali ubodzy: najgorszą część dla siebie zatrzymali, a tak robili ze wszystkim, co mieli.

Święte i niepokalane poczęcie Maryi

Anna była pewna i wierzyła niezłomnie, iż Mesjasz bardzo musi być blisko i że ona wśród Jego ziemskich znajduje się krewnych. Błagała i dążyła zawsze do największej czystości, oświadczono jej też, że pocznie dziecię łaski. Pierworodną swą córkę, która pozostała w domu Eliuda, uznawała i kochała Anna jako swoje i Joachima dziecko; lecz czuła z pewnością, że to nie owa córka, która podług swej wewnętrznej pewności porodzić miała. Anna i Joachim, począwszy od urodzenia tego dziecka pierwszego, przez 19 lat i 5 miesięcy niepłodnymi pozostali. Żyli, usunąwszy się od świata, w wstrzemięźliwości, bezustannie się modląc i spełniając ofiary. Widziałam ich często rozdzielających trzody swe, lecz wszystko szybko znowu się pomnażało. Często Joachim daleko przy trzodach swoich, pogrążony w modlitwie do Boga, czas spędzał. Smutek i tęsknota obu za obiecanym błogosławieństwem doszły do najwyższego stopnia. Niektórzy lżyli ich, mówiąc, że zły mi muszą być ludźmi, ponieważ żadnych nie otrzymują dzieci, i że ich u Eliuda pozostała córka jest dzieckiem przez Annę podsuniętym, inaczej by mieli ją u siebie. Gdy Joachim, przebywający u swych trzód, znowu celem złożenia ofiary do świątyni chciał się udać, posłała mu Anna rozmaite ptactwo, gołębie i inne przedmioty w koszach i klatkach przez sługi na pole. Joachim, wziąwszy dwa osły z pastwiska, obarczył je tym wszystkim, a prócz tego trzema białymi, małymi, żwawymi zwierzątkami o długich szyjach, jagniętami lub koziołkami, w zakratowanych koszykach. Niósł latarnię na kiju; wyglądała ona jak świeca w wydrążonej dyni. Widziałam go tak idącego na pięknym, zielonym polu, pomiędzy Betanią a Jerozolimą, gdzie Jezusa częściej widywałam, i nad wieczorem do świątyni przybywającego. Wprowadzili osły tam, gdzie je podczas ofiarowania Maryi wprowadzono, zaś ofiary swe wnieśli po schodach do świątyni. Gdy ofiary od nich odebrano, słudzy się oddalili; lecz Joachim wstąpił jeszcze do przedsionka, gdzie znajdowało się naczynie z wodą, i gdzie wszystkie dary obmywano. Potem długim gankiem przyszedł do przedsionka, po lewej stronie miejsca świętego, gdzie stał ołtarz całopalenia, stół z chlebami pokładnymi i siedmioramienny lichtarz stały. Było w tym przedsionku jeszcze kilku ofiary składających. Z Joachimem pewien kapłan, imieniem Ruben, obszedł się bardzo pogardliwie; nie przypuszczono go właściwie, lecz w haniebny zakratowany kąt go wepchnięto; także ofiar jego nie wystawiono tak jak innych, na miejscu widocznym, poza kratami, po prawej stronie przedsionka, lecz na stronę położono. Kapłani byli w miejscu, gdzie ołtarz całopalenia się znajdował, składano tam ofiarę całopalenia. Także lampy zapalono, paliły się też światła na siedmioramiennym świeczniku, lecz nie wszystkie siedem świec razem się paliły. Widziałam częściej, że przy rozmaitych sposobnościach oświetlano rozmaite ramiona świecznika. Widziałam Joachima w wielkim utrapieniu świątynię znowu opuszczającego i z Jerozolimy przez Betanię w okolicę Macherus wędrującego, gdzie w pewnym domu Esseńczyków pociechy szukał. Tutaj, a dawniej też w domu Esseńczyków z Betlejem żył prorok Manahem, który, będąc dzieckiem, przepowiedział Herodowi królestwo i wielkie jego występki. Stamtąd udał się Joachim do najbardziej oddalonych trzód swoich w pobliże góry Hermon. Droga prowadziła przez pustynię Gaddi i Jordan. Hermon jest to długa, wąska góra, której strona od słońca już się zieleni i kwitnie, podczas gdy druga jest jeszcze śniegiem okryta. Joachim był tak zasmuconym i zawstydzonym, że wcale nie pozwolił Annie powiedzieć, gdzie przebywa; zaś zmartwienie Anny, gdy jej inni donieśli, czego zaznał, i gdy więcej nie wracał, było nie do opisania. Pięć miesięcy w ten sposób pozostał Joachim przy górze Hermon w ukryciu. Widziałam jego błagania i modlitwy; oglądając swe trzody i jagnięta, stawał się bardzo smutnym i z twarzą zakrytą rzucał się na ziemię. Słudzy pytali go, dlaczego jest tak zasmuconym; lecz nie wyjawił im, że o swojej niepłodności myślał. Także swe piękne trzody podzielił na trzy części, najpiękniejszą część posłał do świątyni, drugą dostali Esseńczycy, najmniejszą dla siebie zatrzymał. Anna, wśród zmartwienia swego, musiała także wiele cierpieć od pewnej bezczelnej służebnicy, która jej w przykry sposób niepłodność jej zarzucała. Długo to znosiła, lecz ostatecznie ową dziewkę z domu wypędziła. Ta ją bowiem, prosiła, by jej pozwoliła pójść na pewną uroczystość, co podług surowych obyczajów Esseńczyków nie uchodziło. Gdy jej Anna tego odmówiła, robiła jej służebnica wyrzuty, że ponieważ jest tak surową i niesprawiedliwą, zasługuje na to, iż jest niepłodną i przez męża opuszczoną. Wtedy Anna, obdarzywszy służebnicę darami, odesłała w towarzystwie dwóch sług jej rodzicom, by ją na powrót przyjęli w takim stanie, w jakim do niej była przyszła, gdyż jej odtąd dłużej zatrzymać nie może. Potem poszła zasmucona do swej komory i modliła się. Tego dnia wieczorem, zarzuciwszy długą chustę na głowę, okryła się nią zupełnie; wzięła następnie pod płaszcz zakryte światło i poszła pod wielkie drzewo w podwórzu, a zapaliwszy tutaj lampę, modliła się. Było to drzewo, którego gałęzie ponad murem w ziemię się wpuszczały; stąd znowu z ziemi wyrastały i znowu się spuszczały, tworząc w ten sposób na całej przestrzeni szereg altan. Liście tego drzewa są bardzo wielkie, i zdaje mi się, że są takie same, jakimi Adam i Ewa w raju się okryli. Całe to drzewo było rodzajem drzewa zakazanego.
Owoce wiszą zwykle po pięć naokoło wierzchołka gałęzi, są groszkowate, wewnątrz mięsiste, o żyłkach koloru krwistego, a w środku mają miejsce puste, naokoło którego tkwią w mięsie ziarna. Owych wielkich liści używali żydzi mianowicie do szałasów, by nimi ściany przystroić, ponieważ, na sposób łusek ułożone, brzegami swymi bardzo wygodnie do siebie przypadały. Naokoło tego drzewa były altany z siedzeniami. Kiedy Anna tutaj długo do Boga się modliła, by, chociaż żywot jej zamknął, przecież pobożnego jej towarzysza Joachima od niej nie wstrzymywał, ukazał jej się Anioł. Stanąwszy z wysokości przed nią, rzekł, aby uspokoiła serce swoje, albowiem Pan Bóg wysłuchał modlitwę jej, aby nazajutrz poszła z dwoma służebnicami do Jerozolimy, do świątyni, a tam, pod złotą bramą, od strony doliny Jozafata wchodząc, spotka Joachima; jest on w drodze tam dotąd, jego ofiara będzie przyjętą, zostanie wysłuchany; on (Anioł) był także u niego; niechaj gołębi na ofiarę zabierze; imię dziecka, które pocznie, pozna. Anna, podziękowawszy Panu Bogu, wróciła do swego domu. Gdy po długiej modlitwie usnęła na łożu, widziałam światłość na nią zstępującą, nawet ją przenikającą. Widziałam ją wzruszoną wskutek wewnętrznego postrzeżenia, przebudzającą się i prosto siedzącą, widziałam też przy niej postać, otoczoną światłem, która pisała na ścianie po prawej stronie jej łoża wielkie, hebrajskie, lśniące głoski. Znałam treść, słowo w słowo. Stało napisane, że pocznie, że owoc jej żywota zupełnie jest osobliwym, zaś błogosławieństwo Abrahama, jako źródło tego poczęcia, było wzmiankowane. Widziałam, że się trwożyła, w jaki sposób to Joachimowi oznajmić miała; lecz pocieszyła się, gdy jej Anioł widzenie Joachima oznajmił. Miałam też wyraźne objaśnienie niepokalanego poczęcia Maryi, i że w Arce Przymierza znajduje się Sakrament wcielenia, niepokalanego poczęcia i tajemnica ku naprawieniu upadłej ludzkości. Widziałam Annę z trwogą i radością czerwone i złociste głoski tego pisma czytającą, a jej radość tak bardzo się wzmagała, że, gdy wstała, by się do Jerozolimy udać, o wiele młodziej wyglądała. Widziałam w chwili, kiedy Anioł do niej przyszedł, blask na ciele Anny, a w niej lśniące naczynie. Nie umiem tego inaczej oznaczyć jak tylko, że było jakby kolebką, tabernakulum, okryte, otworzone, przysposobione celem odebrania świętości. Jak cudownym to widziałam, tego wypowiedzieć nie można; widziałam to bowiem jakby kolebkę całego zbawienia ludzkiego i też jakby kościelne naczynie otwarte z odsuniętą zasłona, a widziałam to wszystko razem naturalnym, zgodnym i świętym.
Widziałam też zjawienie się anioła u Joachima; rozkazał mu ofiarę do świątyni zanieść, przyrzekając mu wysłuchanie i jak potem przez złotą iść miał bramę. Joachim, kiedy mu Anioł zwiastował, lękał się pielgrzymki do świątyni; lecz Anioł mu powiedział, że już kapłanom wszystko oznajmiono. Było to w czasie uroczystości kuczek, Joachim wraz z pasterzami był już szałasy wystawił.
Czwartego dnia uroczystości przybył do Jerozolimy z wielką, na ofiarę przeznaczoną trzodą, i zamieszkał przy świątyni; zaś Anna, która również dnia czwartego do Jerozolimy przyszła, zamieszkała u rodziny Zachariasza w rynku, na którym ryby sprzedawano, i dopiero przy końcu uroczystości z Joachimem się spotkała. Gdy Joachim przybył do świątyni, dwaj kapłani wyszli mu przed świątynię naprzeciw. Stało się to wskutek w nadprzyrodzony sposób odebranego upomnienia. Joachim przyniósł dwa jagnięta i trzy koziołki. Ofiarę jego przyjęto, na zwykłym świątyni miejscu zabito i spalono. Lecz jedną część tej ofiary odniesiono i na innym miejscu, po prawej stronie przedsionka, w którego środku wielka katedra stała, spalono. Gdy dym w górę się wznosił, widziałam promień światła zstępujący na ofiarującego kapłana i na Joachima. Nastąpiła przerwa i wielkie zadziwienie, i widziałam, że dwaj kapłani, wyszedłszy do Joachima, zaprowadzili go pobocznymi komórkami do świątnicy przed ołtarz całopalenia. Tutaj położył kapłan kadzidło na ołtarz, nie w ziarnach, lecz w kształcie bryły, które się samo ze siebie zapaliło, a potem kapłan, oddaliwszy się, pozostawił Joachima przed ołtarzem całopalenia samego. Widziałam go klęczącego z rozciągniętymi ramionami, podczas gdy ofiara, całopalenia się trawiła. Joachim był zamknięty w świątyni przez całą noc i modlił się z wielkim upragnieniem. Widziałam go w zachwyceniu. Przystąpiła do niego lśniąca postać, tak samo jak do Zachariasza, podając mu rolkę ze złotymi głoskami. Były na niej trzy imiona: Helia, Hanna, Miriam, a przy tym imieniu wizerunek małej arki Przymierza lub tabernakulum. Joachim położył tę rolkę pod szatą na piersi. Anioł rzekł: Anna pocznie niepokalane dziecię, z którego zbawienie świata wyjdzie. Niechaj się nie smuci dla swojej niepłodności, gdyż takowa nie hańbą, lecz chwałą jest dla niego; to bowiem, co żona jego pocznie, nie od niego, lecz przez niego ma być owocem z Boga, szczytem błogosławieństwa Abrahama. Widziałam, że Joachim tego pojąć nie mógł i że anioł za zasłonę go zaprowadził, która kraty miejsca najświętszego tak daleko otaczała, iż za nią stać było można. Teraz widziałam anioła trzymającego błyszczącą kulę jakby lustro przed twarzą Joachima, który musiał na nią chuchnąć i w nią patrzeć. Myślałam jeszcze, gdy mu anioł ją tak blisko przed twarzą trzymał, o pewnym zwyczaju wśród naszych wesel na wsi, gdzie głowę malowaną całując, kościelnemu daje się 14 fenigów. Lecz zdawało się, jakoby wskutek chuchnięcia Joachima rozmaite obrazy w kuli powstawały, które widział, gdyż chuchnięcie ich nie zamgliło. Zdawało mi się też, jakoby anioł przy tym do niego mówił, że Anna tak samo niepokalanie przez niego ma począć. Odebrawszy teraz kulę Joachimowi, podniósł ją w górę. Widziałam ją unoszącą się w powietrzu i jakby przez otwór w niej się znajdujący, niezliczone dziwne obrazy, jakby świat cały, odtwarzając, w niej się rozchodziły. U góry, w najwyższym wierzchołku, była Trójca Przenajświętsza, pod Nią z jednej strony raj, Adam i Ewa, potem ich upadek, obietnica zbawienia, Noe, arka, wszystko o Abrahamie i Mojżeszu, arka Przymierza i figury Maryi. Widziałam miasta, wieże, bramy i kwiaty. Wszystko było za pomocą świetlanych mostów dziwnie z sobą połączone, ale też zaczepiane i dobywane przez zwierzęta i zjawiska, które jednakowoż zewsząd otaczający je blask odpierał. Widziałam też ogród, zewsząd gęstym ścierniskiem otoczony, także liczne brzydkie zwierzęta, które do ogrodu wejść chciały, lecz nie mogły. Widziałam wieżę i mnóstwo żołnierzy na nią szturm przypuszczających, lecz zawsze odpadających. Tak widziałam liczne obrazy, mające związek z Maryją, a widziałam je połączone przejściami i mostami, oznaczającymi zwycięstwo nad wszelkimi trudnościami, przeszkodami i napaściami, i widziałam te obrazy w niebieskiej Jerozolimie po drugiej, wewnętrznej stronie się kończące. Lecz ta kula, zniknęła w górze, lub raczej, gdy te obrazy widziałam, i to wewnątrz kuli, już jej więcej nie było.
Teraz anioł wyjął coś z arki Przymierza, nie otwierając drzwiczek. Była to tajemnica arki Przymierza, sakrament wcielenia, niepokalanego poczęcia, szczyt błogosławieństwa Abrahama. Widziałam tę tajemnicę w postaci lśniącego ciała. Anioł błogosławił czy też namaścił czubkami wielkiego i wskazującego palca czoło Joachima, potem owo ciało lśniące wsunął pod rozpiętą szatę Joachima, gdzie w niego, nie umiem powiedzieć, w jaki sposób wstąpiło. Także podał mu coś do picia w błyszczącym kubku, który uchwycił od dołu dwoma palcami. Kubek był kształtu kielicha, użytego przy wieczerzy Pańskiej, lecz bez podstawy, a Joachim musiał go zatrzymać i do domu zabrać.
Słyszałam, że anioł przykazał Joachimowi zachowanie tajemnicy i potem poznałam przyczynę, dla której Zachariasz, ojciec Chrzciciela, zaniemówił, odebrawszy błogosławieństwo i obietnicę płodności Elżbiety z tajemnicy arki Przymierza. Dopiero później kapłani brak tajemnicy arki Przymierza spostrzegli. Wtedy dopiero zamieszali się i stali się zupełnymi Faryzeuszami. Anioł, wyprowadziwszy potem Joachima znowu z miejsca najświętszego, zniknął. Zaś Joachim leżał na ziemi jakby zdrętwiały. Widziałam, że kapłani, wszedłszy do miejsca świętego, Joachima ze czcią największą wyprowadzili i na krzesło na stopniach stojące, na jakim zwykle tylko kapłani siadali, posadzili. Wyglądało ono prawie tak, jak owo, na którym Magdalena często w swej okazałości siadywała. Umyli mu twarz, trzymali mu coś pod nosem lub też do picia mu podawali, słowem, postępowali z nim jakby z człowiekiem, który omdlał. Zaś Joachim wskutek tego, co otrzymał od anioła, zupełnie stał się lśniącym, jakby odmłodniałym i kwitnącym. Potem zaprowadzili kapłani Joachima do drzwi ganka podziemnego, prowadzącego pod świątynią i pod bramą złota. Była to osobna droga, na która wśród pewnych okoliczności prowadzono osoby celem oczyszczenia, pojednania i rozgrzeszenia. Kapłani opuścili przy drzwiach Joachima, który sam jeden z początku wąskim, później rozszerzającym się gankiem, który nieznacznie na dół prowadził, postępował naprzód. Stały w nim kręcone kolumny jakby drzewa i winne macice, a złote i zielone ozdoby ścian lśniły czerwonawym światłem, wpadającym z góry. Joachim przeszedł już trzecią część drogi, gdy Anna na pewnym miejscu, gdzie w pośrodku ganka przed złotą bramą stała kolumna, jakby drzewo palmowe ze zwieszającymi się liśćmi i owocami, przyszła mu naprzeciw. Anna, która razem ze służebnicą przyniosła w koszykach gołąbki na ofiary, powiadomiła kapłana o tym; kapłan poprowadził ją wejściem, jakie jej anioł był powiedział, po drugiej stronie drogą podziemną. Także kilka niewiast, pomiędzy nimi prorokini Hanna, tam dotąd razem z kapłanem jej towarzyszyło. Widziałam, że Joachim i Anna w zachwyceniu się ściskali. Niezliczone mnóstwo aniołów ich otaczało, którzy z lśniącą wieżą, jakby z obrazów litanii loretańskiej wziętą, nad nimi się unosili. Zniknęła wieża pomiędzy Joachimem a Anną, a obu otoczył blask i wielka chwała. Widziałam zarazem, że niebo się nad nimi otworzyło, widziałam też radość aniołów i Trójcy św. i związek tejże z poczęciem Maryi. Oboje byli w stanie nadprzyrodzonym. Gdy się ściskali i blask ich otaczał, dowiedziałam się, że to jest poczęciem Maryi, a zarazem, że Maryja została poczęta tak, jakby poczęcie się odbywało, gdyby nie było upadku pierwszych rodziców.
Joachim i Anna chwaląc Boga, doszli potem aż do wyjścia. Wyszli potem pod wysokim łukiem, podobnym do kaplicy, rzęsiście oświetlonym. Przyjęli ich tutaj kapłani, którzy ich też odprowadzili. W świątyni wszystko było otwarte i plecionkami z liści i owoców przystrojone. Nabożeństwo, odbywało się pod gołym niebem. Na jednym miejscu było osiem swobodnie stojących kolumn, ponad którymi plecionki z liści pociągnięte były. W Jerozolimie wstąpił Joachim z Anną do pewnego domu, w którym mieszkali kapłani, a zaraz potem odjechali. W Nazaret widziałam ich ucztujących, przy czym liczni ubodzy nakarmieni i jałmużną obdarzeni zostali. Wielu ludzi życzyło Joachimowi, z powodu przyjęcia jego ofiary, szczęścia. Przyszedłszy do domu, wyjawili sobie święci małżonkowie zmiłowanie Boże wśród czułej radości i pobożności. Żyli odtąd w zupełnej wstrzemięźliwości i wielkiej bojaźni Bożej. Pouczono mnie, jak wielki wpływ, czystość rodziców, ich wstrzemięźliwość i umartwianie na dzieci wywiera. Cztery i pół miesiąca mniej trzech dni po poczęciu św. Anny pod złotą bramą widziałam duszę Maryi przez Trójcę Przenajświętszą tworzoną. Widziałam Trójcę Przenajświętszą poruszającą i przenikającą się i powstała, jakby wielka, jaśniejąca góra, ale też znowu jakby postać ludzka. Widziałam coś jakby ze środka tej postaci ludzkiej wstępującego w okolicę ust i coś, jakby blask z ust, wychodzącego. A ten blask, stanąwszy osobno przed obliczem Boga, przyjął postać ludzką lub raczej w taką postać uformowanym został; przyjmując bowiem postać ludzką, widziałam, że jakby z woli Boga tak pięknie utworzony został. Widziałam też, że Bóg piękność tej duszy aniołom pokazywał i że tych ogarnęła wskutek tego niewymowna radość. Widziałam tę duszę łączącą się z żywym ciałem Maryi w łonie Anny. Anna spała na swym łożu. Widziałam blask nad nią i promień na nią, na środek jej boku, zstępujący i widziałam, że ten blask w kształcie małej lśniącej postaci ludzkiej w nią wstępował. W tej samej chwili Anna się podniosła, była zupełnie światłem otoczona i miała widzenie, jakby jej ciało się rozwierało i jakoby w nim widziała świętą, lśniącą dziewicę, jakby w tabernakulum, z której wszystko zbawienie wychodzi. Widziałam też, że to była chwila, w której Maryja w żywocie matki po raz pierwszy się poruszyła. Anna, podniósłszy się, oznajmiła to Joachimowi, a potem poszła pod drzewo, gdzie otrzymała była obietnicę poczęcia, aby się modlić. Dowiedziałam się, że dusza Maryi pięć dni prędzej ciało ożywiła, aniżeli u innych dzieci i że 12 dni rychlej się urodziła.

Figury tajemnicy niepokalanego poczęcia

Widziałam kraj cały wysuszony, i pozbawiony wody, a Eliasza z dwoma sługami na górę Karmel wstępującego, z początku po wysokim, grzbiecie, potem schodami skalistymi na taras i znowu takimi stopniami na płaszczyznę, na której znajdował się pagórek, zawierający jaskinię, do której Eliasz wstąpił. Sługi swe zostawił na brzegu płaszczyzny, tak że mogli patrzeć na jezioro Galilejskie, wysuszone i pełne rozdołów, bagien i gnijących zwierząt.
Eliasz, przysiadłszy, zwiesił głowę do kolan, a zasłoniwszy się, gorąco do Boga się modlił. Siedem razy zawołał na sługę, czy małej chmurki, występującej z jeziora, nie widzi. Wreszcie w pośrodku jeziora widziałam biały wir, z którego czarna chmurka, a w niej mała, jaśniejąca figura, wstępowała, a wznosząc się w górę, rozszerzała się. Gdy się chmura podnosiła, ujrzał Eliasz w niej postać lśniącej dziewicy. Głowa jej promieniami otoczoną była, ramiona na krzyż wzniesione, jedna ręka wieniec zwycięstwa trzymała, a długa szata była pod nogami jakby związana. Zdawało się, jakoby nad Palestyną się rozciągała. Eliasz rozpoznał w tym widzeniu cztery tajemnice, dotyczące świętej dziewicy, że narodzi się w siódmym wieku i z którego pokolenia przyjdzie; widział też bowiem na jednym brzegu jeziora niskie, szerokie, na drugim bardzo wysokie drzewo, wierzchołkiem w owo niższe wstępujące. Widziałam też, jak ta chmura, rozdzieliwszy się w pewnych świętych okolicach i gdzie pobożni, błagający mieszkali ludzie, w postaci białych wirów się spuszczała, które otrzymywały brzegi koloru tęczy i w których środku ich błogosławieństwo jakby w perłę w muszli się łączyły. Wyjaśniono mi, że, to jest symbol (godło) i prawdziwy obraz, jak z tych punktów błogosławieństwa przygotowanie do pojawienia się świętej Dziewicy wyjdzie. Eliasz rozszerzył zaraz potem jaskinię, w której się modlił, zaprowadził też większy porządek wśród dzieci proroków, z których odtąd zawsze niektóre w tej jaskini o przyjście Maryi błagały i Jej już naprzód cześć oddawały. Eliasz wywołał modlitwą swą chmury i kierował nimi podług wewnętrznych wyobrażeń, inaczej może by powstała z nich wszystko niszcząca ulewa. Widziałam chmury najpierw rosę zsyłające; zniżały się w białych, płaszczyznach, tworzyły wiry, miały brzegi koloru tęczy, a wreszcie w postaci kropli na ziemię opadały. Poznałam też związek z manną na puszczy, która rano okruchami i gęsto jakby skóry na ziemi leżała, tak że ją zwijać można było. Widziałam wiry rosiste wzdłuż Jordanu się ciągnące i nie wszędzie się spuszczające, lecz tylko tu i ówdzie, jak w Salem, gdzie Jan później chrzcił, i na miejscu, gdzie jego staw do chrzczenia się znajdował. Pytałam też, co te kolorowe brzegi znaczą, i dano mi objaśnienie o muszli w morzu, która również tak pstro lśniące ma obwódki, a wystawiając się na słońce, światło w siebie ssie i z kolorów oczyszcza, aż wreszcie w jej środku biała, czysta powstaje perła. Nie umiem tego więcej powiedzieć, lecz mi pokazano, że ta rosa i deszcz po niej następujący więcej oznaczają, aniżeli to, co zwykle pod orzeźwieniem ziemi rozumiemy. Otrzymałam jasne zrozumienie, że bez tej rosy opóźniłoby się przyjście Maryi o jakie sto lat, ponieważ wskutek przebłagania i błogosławieństwa ziemi, pokolenia, żywiące się owocami ziemi również wzruszone i ulepszone zostały, a ciało, otrzymując błogosławieństwo, pod względem rozpłodu znowu się ulepszyło. Do Maryi i Jezusa odnosił się obraz o muszli z perlą. Widziałam prócz suszy ziemi także wielką oschłość i niepłodność ludzi, także promienie rosy zapładniającej od rodzaju do rodzaju, aż do istoty Maryi; nie umiem tego opisać. Nieraz na takim kolorowym brzegu jedna lub więcej siedziało pereł, a na nich jakby ducha wyziewająca postać ludzka, co znowu z innymi razem wyrastało. Widziałam też, że wskutek wielkiego miłosierdzia Bożego oznajmiono wtedy pobożniejszym poganom, że z dziewicy, pochodzącej z Judei, Mesjasz ma się narodzić. Stało się to w Chaldei wśród tych, którzy gwiazdom cześć oddawali, przez pojawienie się obrazu w pewnej gwieździe lub na niebie, o czym prorokowali. Także w Egipcie tę wiadomość o zbawieniu ogłoszoną widziałam. Eliasz otrzymał rozkaz od Boga, by na trzech miejscach: z północy, wschodu i południa kilka rozsypanych dobrych rodzin do Judei powołał. Eliasz wybrał trzech uczniów proroków, których wskutek wyproszonego od Boga znaku za najzdolniejszych uznał. Potrzebował ludzi zaufania godnych; było to bowiem dalekie i bardzo niebezpieczne przedsięwzięcie. Jeden poszedł na północ, drugi na wschód, a trzeci na południe. Droga wiodła go do Egiptu, gdzie dla Izraelitów bardzo było niebezpiecznie. Widziałam go na drogach, którymi św. Rodzina uciekała, a także przy Heliopolis. Na wielkiej równinie przybył przed licznymi budynkami otoczoną bałwochwalnicę, gdzie żywemu bykowi cześć oddawano; także wizerunek byka i inne bożyszcza znajdowały się w tej bałwochwalnicy. Szpetne dzieci temu bożkowi ofiarowano. Gdy prorok przechodził, pojmali go i przed kapłanów zaprowadzili. Na szczęście byli niezmiernie ciekawi, inaczej by go może byli zgładzili. Wypytywali go, skąd był, a on im powiedział, że dziewica się narodzi, z której zbawienie świata wyjdzie i że wtedy wszystkie ich bożyszcza się skruszą. Podziwiali słowa jego, doznali pewnego wzruszenia się i znowu go puścili. Potem, naradziwszy się, zrobili wizerunek dziewicy, który na pośrodku powały bałwochwalnicy w unoszącej się postawie przymocowali. Miała strój głowy na rodzaj bożyszczy, których, na pół dziewicy, na pół lwa, tak tam wiele leży. Ramiona górne były przyciągnięte do ciała, ramiona dolne, jakby odpychając, rozpostarte. Przy ramionach górnych i dolnych było upierzenie w formie promieni o dwóch przez siebie przechodzących grzebieniach z piór; podobne upierzenie prowadziło ponad bokami i środkiem ciała aż do nóżek. Cześć temu wizerunkowi oddawali i ofiary mu składali, by nie skruszył bożka Apisa ani innych. Zresztą pozostali we wszystkich swych haniebnych uczynkach, tylko, że odtąd wizerunku dziewicy zawsze wzywali, który utworzyli według rozmaitych znaczeń w opowiadaniu proroka.
Widziałam też wiele z historii Tobiasza i z małżeństwa młodego Tobiasza z Sarą; widziałam też, że była ona figurą świętej Anny. Stary Tobiasz wyobrażał pobożny, Mesjasza z nadzieją oczekujący ród żydów. Jego zaniewidzenie oznaczało, że żadnych więcej nie otrzyma dzieci i że tylko rozmyślaniu i modlitwie ma się oddawać. Jego kłótliwa żona była obrazem udręczeń i czczych form faryzejskich nauczycieli prawa. Jaskółka była zwiastunką wiosny i bliskiego zbawienia; ślepota w ogóle oznaczała wierne i ciemne oczekiwanie i pragnienie zbawienia, także niepewność skąd to zbawienie przyjdzie. Prawdę powiedział anioł, mówiąc, że jest Azariaszem, synem Ananiasza; albowiem te słowa znaczą mniej więcej: pomoc Pana z Pana chmury. Anioł był wodzem rodzaju i zachowaniem i kierowaniem błogosławieństwa aż do poczęcia świętej Dziewicy. W równoczesnej modlitwie starego Tobiasza i Sary, którą przez aniołów przed tron Boga zaniesioną i wysłuchaną widziałam, poznałam błaganie pobożnych wśród Izraela i córki Syjonu o przyjście zbawienia, a także równoczesne błaganie Joachima i Anny o dziecię obiecane. Ślepota i gwarzenie się żony Tobiasza oznaczało znowu pogardę Joachima i odrzucenie jego ofiary; owi 7 zamordowani mężowie Sary wyobrażają tych pomiędzy potomkami świętej Dziewicy, którzy przyjściu Maryi i zbawieniu się sprzeciwiali, a także zalotników Anny przed Joachimem, którym odmówić musiała. Lżenie służebnicy Sary odnosiło się do lżenia pogan, niewiernych i bezbożnych żydów, że Mesjasz jeszcze nie przychodzi, przez co pobożni, a także i oni, do modlitwy pobudzeni zostali, i jest obrazem lżenia, jakiego Anna od swej służebnicy doznała, poczym zawstydzona, tak serdecznie się modliła, iż została wysłuchaną. Ryba, chcąca połknąć Tobiasza, wskazuje na długo trwającą niepłodność Anny, wykrajanie zaś serca, wątroby i żółci oznacza dobre uczynki i umartwianie. Kózka, którą żona Tobiasza jako zapłatę za pracę do domu przyniosła, była rzeczywiście skradziona, otrzymała ją od ludzi za ta nie pieniądze. Tobiasz znał tych ludzi, wiedział też o tym i dlatego zelżono go. Miało to też znaczenie stosunku i pogardy, jaką, znosili pobożni żydzi i Esseńczycy od Faryzeuszów i czczych, na formy tylko zważających żydów, czego już dobrze nie pamiętam. Żółć, wskutek której użycia niewidomy Tobiasz przejrzał, oznaczą gorycz i cierpienie, przez które żydzi wybrani doszli do poznania zbawienia i do swego w zbawieniu współudziału; a także światło, przenikające ciemności, jako skutek bolesnej męki Pana naszego, Jezusa Chrystusa, od Jego narodzenia.

Obraz uroczystości

Widziałam występującą z ziemi delikatną kolumnę, jak łodygę kwiatu, i jak kielich kwiatu lub torebkę nasienną na łodydze makówki widziałam ośmiokątny kościół na tej kolumnie stojący. Ta kolumna w pośrodku kościoła wznosiła się jak drzewo, rozchodzące się w różne gałęzie, w których członki świętej rodziny stały, które w tym obrazie kościoła środkiem uroczystości były. Stały jakby na pręcikach kwiatu. U góry była święta Anna pomiędzy dwoma świętymi mężami, Joachimem a swym ojcem, lub innym do rodziny należącym. Pod piersią świętej Anny widziałam lśniącą przestrzeń mniej więcej kształtu serca, a w tej przestrzeni postać błyszczącego dziecka rozwijającą i powiększającą się. Miało ono ręce na piersiach złożone, głowę spuszczoną, i wysyłało zaś niezmiernie wiele promieni ku jednej stronie świata. Podpadało mi, że nie w każdym kierunku promienie wysyłało. Na innych dokoła znajdujących się gałęziach siedzieli ku temu środkowi zwróceni adorujący, a naokoło w kościele, w rzędach chórach, byli niezliczeni Święci, zwróceni ku temu świętemu środkowi i pokłon oddający. Słodkości, serdeczności i jedności tego nabożeństwa z niczym porównać nie można jak tylko z polem kwiatów, lekkim wietrzykiem poruszanych, chylącym swe główki ku promieniom słonecznym, ofiarującym im swe wonie i kolory, którym wszystkie te dary, nawet byt swój zawdzięczają. Ponad tym obrazem uroczystości niepokalanego poczęcia wznosił się pień łaski nad Anną do swego wierzchołka, a nad nią w drugiej gałęzistej koronie siedzieli Maryja i Józef, zaś Anna siedziała przed nimi niżej, pokłon oddając; nad nimi, w wierzchołku, siedziało dziecię Jezus, trzymając jabłko, (kula złota z krzyżem, godło godności panującego) w ręku otoczone niezmiernym blaskiem. Naokoło tej grupy, w najbliższym otoczeniu, modliły się chóry apostołów i uczniów, a w dalszym modlili się inni Święci. U góry, w najwyższej światłości, widziałam mniej wy-raźne figury sił i form, zaś w wierzchu kopuły, rzucało coś w kształcie pół słońca promienie. Zdawało się, jakoby ten drugi obraz adwent wyobrażał. Patrzałam z początku pod kolumną na okolicę, potem także we wnętrze kościoła i widziałam dzieciątko w świetlanym rozwijające się sercu. Zarazem nabyłam przekonania, którego słowami nie da się wyrazić, o poczęciu bez grzechu pierworodnego; czytałam to jasno jakby w książce i zrozumiałam. Dowiedziałam się też, że tutaj stał kościół, że jednakowoż, wskutek licznego zgorszenia i dyskutowania nad niepokalanym poczęciem, zburzonym został, że jednak kościół tryumfujący obchodzi tutaj zawsze tę uroczystość. Usłyszałam też słowa: „w każdym widzeniu pozostaje tajemnica aż do spełnienia."

Wigilia narodzenia Maryi

Taka radość panuje w przyrodzie! Słyszę ptaszki śpiewające, widzę jagnięta i koźlęta skaczące, a gołębie gromadami latające dokoła tam, gdzie niegdyś stał dom Anny. Teraz widzę tam tylko dzikie pustkowie. Lecz widziałam podczas wizji, pielgrzymów bardzo dawnych czasów, którzy, z podkasanymi sukniami, w chustach na kształt czapki naokoło głowy zarzuconych, z długimi laskami w rękach, szli przez tę okolicę na górę Karmel. Również i oni tę radość przyrody odczuwali; a kiedy, zdziwieni pytali pustelników w pobliżu zamieszkałych o przyczynę tej radości, odpowiedziano im, że taka radość panuje tutaj od czasu narodzenia Maryi zawsze w wigilię dnia tegoż i że w tej okolicy stał dom św. Anny. Opowiadali im o pewnym świętym mężu z dawniejszych czasów, który pierwszy tę radość zauważył i przyczynił się do tego, że uroczystość narodzenia Maryi powszechnie w Kościele zaprowadzono. Widziałam teraz tę przyczynę sama. Dwieście pięćdziesiąt lat po śmierci Maryi widziałam pobożnego pielgrzyma przez Ziemię świętą idącego i wszystkie miejsca i ślady, odnoszące się do życia Jezusa na ziemi, odszukiwającego i cześć im oddającego. Widziałam, że krokami tego pobożnego pielgrzyma kierowała siła nadprzyrodzona i że nieraz na pojedynczych miejscach, z powodu doznawanych w modlitwie i rozważaniach wielkich słodyczy i zesłanych nań objawień, kilka dni się zatrzymywał. Już przez kilka lat słyszał zawsze z 7-go na 8-go września w Ziemi świętej wielką radość w przyrodzie i miły śpiew aniołów w przestworzu. Wskutek gorącej jego modlitwy oznajmiono mu podczas widzenia, że jest to noc, w której święta Dziewica Maryja się narodziła. Oznajmiono mu to, gdy odbywał drogę na górę Synaj, a zarazem, że tam w jaskini Eliasza, proroka, znajduje się zamurowana kaplica ku czci Maryi i że tak o jednym jak i drugim ma powiadomić pustelników na górze Synaj. Widziałam go potem zbliżającego się do góry Synaj. Tam, gdzie teraz klasztor stoi, mieszkali wówczas już rozrzuceni pielgrzymi, a miejsce od strony doliny było tak samo bez dróg, jak dziś, gdzie chcących tam się dostać wciąga się za pomocą windy. Widziałam, że, wskutek jego doniesienia, dzień 8-go września tutaj po raz pierwszy około roku 250-go uroczyście obchodzono i że później Kościół tę uroczystość ustanowił. Widziałam też, że pustelnicy razem z nim szukali jaskini Eliaszowej i zamurowanej w niej kaplicy Maryi. Lecz trudno było ją odnaleźć, albowiem natrafili na więcej jaskiń dawniejszych pustelników i Esseńczyków i na liczne zdziczałe ogrody, w których jeszcze wspaniałe rosły owoce. Mąż ów oświadczył, że trzeba kazać wejść do jaskiń żydowi, a ta, z której zostanie wypchnięty, jest jaskinią Eliaszową. Powiedziano mu to podczas objawienia. Miałam potem widzenie, jak posłano do jaskiń żyda starego i jak tenże z jednej jaskini o wąskim, zamurowanym wejściu zawsze na nowo bywał wypchniętym, choć gwałtem się wciskał. Z tego cudu poznali jaskinię Eliaszową a w niej odnaleźli drugą, zamurowaną, która była ową kaplicą, gdzie Eliasz na cześć przyszłej matki Zbawiciela się modlił. Znaleźli w niej jeszcze różne święte kości proroków i patriarchów, także niejedne plecione ściany i sprzęty, używane do starodawnego nabożeństwa, co w ten sposób Kościołowi się zachowało.
Miejsce, na którym stał krzak gorejący, nazywa się w tamtejszym języku „cieniem Boga", a wchodzą na nie tylko boso. Kaplica Eliaszowa była zamurowana wielkimi, pięknymi kamieniami, których użyto do budowli kościoła, a porosłych pięknymi kwiatami. Jest tam góra cała z czerwonego piasku, która pomimo to bardzo piękne rodzi owoce. Od świętej Brygidy dowiedziałam się, że, gdy niewiasty w stanie błogosławionym obchodzą wigilię narodzenia Maryi postem i odmawianiem 9 Zdrowaś Maryja na cześć dziewięciomiesięcznego jej pobytu w łonie Anny, i gdy to nabożeństwo częściej podczas swego stanu, a także w wigilię swego rozwiązania ponawiają i przy tym Sakrament św. z nabożeństwem przyjmują, Maryja ich modlitwę przed Boga zaniesie, wypraszając im, nawet wśród trudnych okoliczności, szczęśliwe rozwiązanie. Widziałam św. Dziewicę w wigilię jej narodzenia. Powiedziała mi, że kto począwszy od tej wigilii, przez 9 dni 9 „Zdrowaś Maryjo” na cześć dziewięciomiesięcznego jej pobytu w łonie matki i na cześć Jej narodzenia odmawia, ten codziennie daje aniołom 9 kwiatów do wieńca, który ona w niebie odbiera i Trójcy Przenajświętszej w ofierze składa, aby modlącemu się łaskę wyprosić. Przeniesiono mnie na pewną wyżynę pomiędzy niebem a ziemią. Widziałam dołem ziemię ciemną i szarą, a niebo pomiędzy chórami aniołów i szeregami Świętych, a Dziewicę św. przed tronem Boga. Widziałam, jak Jej 2 trony honorowe, które wreszcie całymi kościołami, nawet miastami się stały, z modlitwy mieszkańców ziemi budowano. Widziałam, że te budynki budowano zupełnie z kwiatów, ziół i wieńców, a w rozmaitych ich gatunkach rozmaity charakter i wartość modlitw pojedynczych i całych parafii się wytwarzały, które Aniołowie lub Święci z rąk modlących się odbierali i w górę zanosili.

Narodzenie Maryi

Już kilka dni naprzód powiedziała Anna Joachimowi, że czas jej rozwiązania się zbliża. Wysłała też posłańców do Zeforys do swej siostry Marachy, potem w dolinę Zabulon do wdowy Enue, siostry Elżbiety, i do Betsaidy do Salomy, żony Zebedeusza, która była córką siostry jej Soby. Synowie jej, Jakub Starszy i Jan, nie byli jeszcze na świecie. Anna zaprosiła owe trzy niewiasty do siebie. Widziałam je w drodze do niej; dwom towarzyszyli ich mężowie, którzy jednakowoż w pobliżu Nazaret znowu się wrócili. Joachim wysłał sługi do trzód, a także niepotrzebne służebnice z domu. Maria Heli, najstarsza córka Anny, żona Kleofasa, zawiadywała gospodarstwem. Joachim sam wyszedł we wigilię na najbliżej położone pole do trzód swoich. Widziałam go razem ze sługami, którzy byli jego krewnymi. Nazywał ich braćmi, byli jego bratankami. Pastwiska widziałam pięknie oddzielone i płotami ogrodzone. Na narożnikach stały chaty, dokąd im pokarm z domu Anny przynoszono. Mieli także ołtarz, gdzie się modlili. Był on z kamienia; prowadziło doń kilka stopni, a posadzka była naokoło trójkątnymi, kamiennymi płytami schludnie wyłożona. Po tylnej stronie ołtarza, był wzniesiony mur ze stopniami po bokach, a całe miejsce otoczone było drzewami. Joachim modlił się tutaj, a wyszukawszy potem najpiękniejsze jagnięta, koźlęta i woły, posłał je przez sługi do świątyni na ofiarę. Dopiero w nocy znowu do domu wrócił. Owe trzy niewiasty widziałam nad wieczorem do domu Anny wchodzące. Udały się do jej komnaty za ogniskiem. Uściskały się, a Anna rzekła, że czas jej się zbliża, i stojąc razem z nimi, zanuciła psalm: „Chwalcie Pana Boga, ulitował się nad ludem swoim i wybawił Izraela i ziścił obietnicę, którą dał Adamowi w raju: nasienie niewiasty zetrze głowę węża.'' Nie wiem już wszystkiego po kolei, lecz wspominała wszystkie figury Maryi, mówiąc: zarodek, dany od Boga Abrahamowi, we mnie stał się dojrzałym, obietnica Sary i kwiat laski Aaronowej we mnie jest spełniony. Wśród tego jaśniała. Widziałam pokój pełen blasku a nad Anną drabinę Jakubową. Niewiasty były niewymownie zdziwione i zachwycone. Sądzę, że również drabinę widziały. Potem dano im mały posiłek. Jadły i piły stojąc, zaś około północy położyły się na spoczynek; Anna modląc się, czuwała. Później przyszła i obudziła niewiasty, aby z nią się modliły, gdyż czuje, że czas jej się zbliża. Weszły za zasłonę, gdzie było miejsce do modlitwy. Anna otworzyła drzwi małej ściennej szafy. Stała w niej świętość w puszce, a po obu stronach świece, które z lichtarza w górę wysuwano, kładąc pod nie małe wióry, by nie spadały. Świece te zapaliły. Pod ołtarzykiem stał wyściełany stołeczek. W puszce były włosy Sary, które Anna bardzo czciła; kości Józefa, które Mojżesz z Egiptu przyniósł; coś od Tobiasza, zdaje mi się szczątki szat i ów mały, biały, połyskujący, gruszkowaty kubek, z którego Abraham pił podczas błogosławieństwa anioła a który Joachim otrzymał z Arki Przymierza razem z błogosławieństwem. To błogosławieństwo, równie jak wino i chleb, było sakramentem, nadprzyrodzonym pokarmem i posiłkiem. Anna klęczała przed szafką, a niewiasty jedna z prawej, druga z lewej strony, trzecia za nią. Słyszałam ją znowu odmawiającą psalm, i zdaje mi się, że zachodziło w nim miejsce o gorejącym krzaku na Horeb. Lecz widziałam nadprzyrodzoną światłość, napełniającą komórkę i otaczającą postać Anny. Owe trzy niewiasty, jakby odurzone, padły na twarze. Naokoło Anny przybrała światłość zupełnie podobny kształt, którą miał krzak gorejący na Horebie, tak że nic z niej nie widziałam. Płomień rzucał promienie na wewnątrz, i widziałam naraz, że Anna otrzymała w ręce jaśniejące dziecię Maryję, w płaszcz swój owinęła, do serca przycisnęła, potem na stołeczek przed świętością położyła i jeszcze się modliła.
Słyszałam tedy, jak dziecię płakało, i widziałam, że Anna wyjęła chustki z pod zasłony, którą była okryta. W te chustki, szare i czerwone, owinęła je aż do ramion; pierś, ramiona i głowa były nie zakryte. Teraz znikł krzak gorejący, który był naokoło niej. Święte niewiasty podniosły się i ku wielkiemu zdziwieniu odebrały dziecię już narodzone w swe ramiona i płakały z wielkiej radości. Wszystkie zanuciły hymn, a Anna podniosła dziecię w górę. Widziałam przy tym komorę znowu pełną blasku i kilku aniołów, którzy śpiewali i oznajmili: Maryja ma to dziecię dnia dwudziestego być nazwane. Śpiewali Gloria i Alleluja. Słyszałam wszystkie słowa. Anna, poszedłszy potem do swej sypialni, położyła się na swe łoże; zaś niewiasty, wykąpawszy dziecię, owinęły je i położyły przy matce. U łóżka, z przodu, ku ścianie lub w nogach, można było zawiesić pleciony koszyczek, na w tym celu sporządzonych czopikach, które zahaczało się w odpowiednie dziurki, i w nim dziecię ułożyć. Teraz jedna z niewiast zawołała Joachima. Przyszedłszy do łóżka Anny, ukląkł i strumienie łez wylewał na dziecię; potem, podniósłszy je w górę, odmawiał hymn Zachariasza. Mówił też, że teraz umrzeć pragnie i wspominał o zarodku, danym przez Boga Abrahamowi, a przez niego spełnionym, mówił też o korzeniu Jessego. Dopiero potem zmiarkowałam, że Maria Heli dziecię później dopiero zobaczyła. Musiała już kilka lat być matką Marii Kleofasa; lecz przy narodzeniu nie była obecną, ponieważ to, według praw żydowskich, córce wobec matki nie przystało. Gdy Maryja się narodziła, widziałam ją w niebie przed Trójcą Przenajświętszą i na ziemi na rękach Anny w jednymi i tym samym czasie; widziałam też radość wszystkich chórów niebieskich. Widziałam, że jej wszystkie zbawienia i losy w sposób nadprzyrodzony oznajmione zostały. Miewam często takie widzenia; lecz są one dla mnie nie do wypowiedzenia, a dla ludzi pewnie nie zupełnie zrozumiałe, dlatego o nich nie mówię.
Maryja została pouczoną o nieskończonych tajemnicach. Gdy to widzenie się skończyło, płakała na ziemi. Widziałam ogłoszenie poselstwa też w otchłani o jej narodzeniu i widziałam patriarchów niezmiernie się radujących, przede wszystkim zaś Adama, i Ewę, że spełniła się teraz obietnica, dana im w raju. Widziałam też, że patriarchowie w swym stanie łaski postąpili naprzód, że miejsce ich pobytu się rozszerzyło i więcej rozwidniło i że większy wpływ na ziemię otrzymali. Było, jakoby wszelka ich praca i pokuta i wszelkie usiłowania, błagania i pragnienia czasu ich życia, jako owoc dojrzały. Widziałam wielkie poruszenie i radość w całej przyrodzie i we wszystkich zwierzętach i ludziach, słyszałam też śpiew słodki. Lecz wśród grzeszników panowała wielka trwoga i skrucha. Widziałam mianowicie w okolicy Nazaret i w ogóle w Ziemi świętej licznych opętanych, którzy w godzinie jej narodzenia zupełnie jakby szalejącymi się stali. Krzyczeli okropnie i byli to w tę, to w ową rzucani stronę, a szatani ryczeli z nich: musimy ustępować, musimy wychodzić!
Najbardziej cieszyłam się, widząc tejże nocy, w której narodziła się Maryja, także sędziwego kapłana, Symeona, przebywającego w świątyni. Widziałam, jak, wskutek głośnego krzyku opętanych, którzy w jednej z ulic przy górze świątyni byli zamknięci, się przebudził. Symeon, który razem z innymi miał nadzór nad nimi, wyszedł w nocy przed dom, pytając, skąd pochodzi ten krzyk, który wszystkich ze snu budzi. Wtedy najbliżej znajdujący się opętany zakrzyknął okropnie, iż musi wyjść. Symeon otworzył mu, a szatan zawołał: „muszę wychodzić, musimy wychodzić; urodziła się dziewica, tak wielu jest na ziemi aniołów, którzy nas dręczą, musimy wychodzić i już nigdy nie wolno nam opanować człowieka." Widziałam teraz owego człowieka strasznie na tym miejscu przez szatana miotanego, aż wreszcie wyszedł z niego. Symeon modlił się. Cieszyłam się bardzo, widząc teraz starego Symeona, widziałam także prorokinią Hannę i inną nauczycielkę Maryi przy świątyni, przebudzone i w widzeniach o narodzeniu dziecięcia pouczone. Mówiły z sobą o tym zdarzeniu. Sądzę, że miały wiadomości o Annie. W krainie świętych Trzech Króli trudniące się prorokowaniem niewiasty miały widzenia o narodzeniu świętej Dziewicy. Powiedziały swoim kapłanom, że się dziewica narodziła i liczne duchy zstąpiły na ziemię, aby ją powitać; inne zaś duchy się smuciły. Także królowie, którzy trudnili się gwiazdziarstwem, widzieli tegoż w gwiazdach obrazy. W Egipcie w nocy narodzenia pewne bożyszcze z bałwochwalnicy w morze wrzucone zostało; drugie zaś, spadłszy na ziemię, w proch się rozbiło.
Nazajutrz widziałam mnóstwo ludzi z okolicy, także sługi i służebnice Anny, dom otaczających. Im wszystkim pokazały niewiasty dziecię. Wielu i z nich wzruszyło się, a wielu złych się poprawiło. Przybyli oni, albowiem widzieli w nocy blask nad domem Anny i ponieważ narodzenie jej dziecięcia uważano jako wielką łaskę. Do domu Anny przybyło później jeszcze więcej krewnych Joachima z doliny Zabulon a i dalsi słudzy. Wszystkim pokazano dziecię, a w domu wyprawiono ucztę. W dniach następnych schodziło; powoli coraz więcej ludzi, aby dziecię Maryję zobaczyć, które potem w kołysce na sztaludze, podobnej do kozła do rznięcia drzewa, do pokoju przedniego wniesiono. Leżało ono na czerwonych chustach, owinięte do ramionek; w czerwone i biało — przezroczyste materie. Miało żółte, kędzierzawe włoski. Widziałam też Marię Kleofasa, dziecię Marii Heli i Kleofasa, wnuczkę Anny, jako kilkuletnią dziewczynkę z dzieciną Maryja się bawiącą i ją pieszczącą. Była to dziewczynka otyła i silna, nosiła białą sukienkę bez rękawków, obszytą czerwoną bortą, u której wisiały czerwone jabłuszka. Około odkrytych ramiączek miała białe wianki jakby z piór, jedwabiu lub wełny. Dziecię Maryja miało także przezroczysty woal naokoło szyi.

Dziecię otrzymuje imię Maryja

Widziałam wielką uroczystość w domu Anny. Wszystko było uprzątnięte. W przedniej części domu usunięto plecione ściany i urządzono wielką salę. Naokoło stał wielki, niski stół, a na nim nakrycia, lecz potraw jeszcze nie było. Na pośrodku sali stał ołtarz, jako też postument, na który złożono rolki. Na ołtarzu była mała, na kształt kopanki wydrążona kołyska, biało i czerwono wyplatana, wyłożona błękitnym pokryciem. Byli tamże obecni kapłani z Nazaret w szatach urzędowych, a jeden z nich odróżniał się strojem wspanialszym. Kilka niewiast z pokrewieństwa Anny uczestniczyło także w szatach świątecznych. Widziałam tamże: Anny najstarszą córkę Marię Heli, żonę Kleofasa, i Anny siostrę z Zeforys i inne, także kilku krewnych Joachima. Anna była na nogach, lecz nie pokazała się, była w swej komorze za ogniskiem. Enue, siostra Elżbiety, wyniósłszy dziecię Maryję owinięte w czerwoną i biało przezroczystą materię aż pod ramionka, podała Joachimowi. Kapłani, przystąpiwszy do ołtarza, przy czym najwyższemu niesiono powłokę, modlili się z rolek. Joachim podał pierwszemu kapłanowi dziecię na ręce, a ten, podniósłszy je w górę, modlił się i położył je do koszyczka na ołtarz. Potem, wziąwszy szczypce, przy których końcu było pudełeczko, tak iż to, co ucięto, w nie się wciskało, jak u szczypiec do świecy, uciął dziecku nieco włosów z obydwóch stron i ze środka głowy i w naczyniu do węgli spalił je. Potem wziął puszkę z olejem i, nacierając wielkim palcem; namaścił nim dziecku pięć zmysłów, uszy, oczy, nos, usta i dołek sercowy. Także napisał imię Maryja na pergaminie i położył go dziecku na piersi. Potem oddał Joachim Maryję w ręce Enue, która ją zaniosła Annie. Niewiasty stały w głębi. Śpiewano jeszcze psalmy Widziałam tym razem rozmaite rzeczy, na które kiedy indziej nie zwracałam uwagi. Na stole stały naczynia zupełnie lekkie, u góry prze-dziurawione, sądzę, że były to koszyki do kwiatów. Widziałam na bocznym stoliku wiele białych pręcików, jakby z kości, także łyżki. Również wygięte, trzciny leżały na stole. Nie wiem, do czego tychże używano. Uczcie samej nie przypatrywałam się dalej.

Ofiarowanie Maryi

Przygotowanie

Maryja miała trzy lata i trzy miesiące, kiedy złożyła ślub, jakiego było potrzeba, aby została przyjętą do grona dziewic przy świątyni. Była bardzo delikatną, miała czerwonawo — płowe włosy, na końcu nieco kędzierzawe a była już tak wielką jak tutaj na wsi pięcio lub sześcioletnie dziecko. Córka Marii Heli była kilka lat starszą i wiele silniejszą i tęższą. Widziałam w domu Anny przy-gotowanie Maryi na przyjęcie do świątyni. Była wielka uroczystość. Pięciu kapłanów było obecnych, z Nazaret, Zeforys, i innych miejscowości, pomiędzy nimi Zachariasz i jeden bratanek ojca Anny. Poddali dziecię Maryję świętej ceremonii, rodzajowi egzaminu, czy jest umysłowo dojrzałą, by do świątyni mogła być przyjętą. Prócz kapłanów były jeszcze obecne: siostra Anny z Zeforys i jej córka, dalej Maria Heli i jej dziecko i kilka innych małych dziewcząt i krewnych. Szaty dziecięcia przykrojone częściowo przez kapłanów uszyły niewiasty. Wśród tej uroczystości ubierano w nie dziecię w rozmaitych odstępach czasu, pytano je przy tym o rozmaite rzeczy. Akcja ta była samą w sobie bardzo poważną i uroczystą, chociaż sędziwi kapłani z dziecięcym uśmiechem ją spełniali, przerywanym często zdziwieniem z powodu oświadczeń i odpowiedzi dziecięcia jako też łzami rodziców. Były dla Maryi trzy różne, całkowite ubiory zrobione, w które ją w rozmaitych odstępach czasu ubierano, wypytując ją podczas tego o rozmaite rzeczy. Działo się to wszystko w pewnej wielkiej komnacie obok jadalni. Wpadało do niej światło czworograniastym otworem znajdującym się na pośrodku sufitu, zasłoniętym kilka razy kratkami z gazy. Na podłodze był rozpostarty czerwony kobierzec. Na pośrodku stał ołtarz z czerwonym i biało przezroczystym pokryciem, a na nim szafka z zapisanymi rolkami i z zasłoną, na której przedstawiony był wyhaftowany czy też wyszywany wizerunek Mojżesza. Mojżesz był w długim płaszczu, którego wśród modlitwy używał, ze zwieszającymi się u ramion tablicami przykazań. Widziałam Mojżesza zawsze o wielkiej, barczystej postaci. Miał wysoką, spiczastą głowę, wielki zagięty nos, a na szerokim, wysokim czole dwa przeciw sobie zwrócone wywyższenia, co mu dziwny nadawało wygląd. Mojżesz miał te wywyższenia już jako dziecko, jakby małe brodawki. Barwa jego twarzy była ognistoczerwono brunatną, włosy czerwonawe. Widziałam kilkakrotnie takie wywyższenia na czołach dawnych proroków i pustelników, a także tylko jedną taką narośl na pośrodku czoła. Na ołtarzu leżały owe trzy ubiory dziecięcia Maryi, a prócz tego różne materie, które krewni na wyprawę dziecięciu ofiarowali. Przed ołtarzem stał na stopniach rodzaj tronu. Kapłani weszli do sali bosymi nogami; lecz tylko trzech z nich egzaminowało i błogosławiło dziecię w jego ostatnim stroju. Joachim i Anna byli również z krewnymi obecni. Niewiasty stały przed Maryją, małe dziewczęta po bokach Maryi. Jeden z kapłanów wziął szaty z ołtarza, a objaśniwszy ich znaczenie, podał je siostrze Anny z Zeforys, która w nie dziecię przyodziała. Włożyła jej najpierw żółtawą, dzianą spódniczkę, a na nią kolorowy napierśnik z sznurkami, który przez szyję zarzucono i naokoło ciała ściągnięto. Na piersiach było coś jakby sznury. Na to włożono brunatnawy płaszczyk z otworami dla ramion, przy których u góry łatki się zwieszały. Był on u góry wycięty a pod piersią aż do dołu zapięty. Maryja miała sandały brunatne z zielonymi, grubymi podeszwami; Jej czerwonożółte, kędzierzawe włosy były uczesane, a miała także wianek na głowie z białego jedwabiu, przeszywany w ustępach pręgowatymi piórami. Pióra, jak palec długie, były zagięte do środka wianka. Znam tam w kraju ptaka, z którego pochodzą. Na głowę włożono jej wielką, czworoboczną, popielatą chustkę, jakby wielką zasłonę; pod pachami można ją było ściągać, tak że ramiona spoczywały w niej jakby w dwóch pętlicach. Zdawało się, jakoby to był płaszcz pokutny, do modlitwy lub podróży. Kapłani stawiali teraz dziecięciu różne pytania dotyczące przepisów w świątyni. Rzekli jej: „Rodzice twoi, poświęcając cię Bogu, uczynili ślub, iż nie będziesz używać wina, ani octu, ani jagód, ani winogron, ani fig. Cóż chcesz sama do ślubu tego dodać? Nad tym podczas uczty możesz się zastanowić. Żydzi, a mianowicie młode dziewczęta, piły chętnie ocet, a także Maryja go lubiła. Pytano ją jeszcze o rozmaite tym podobne rzeczy. Potem włożono na nią drugą szatę. Składała się ona z błękitnej sukienki, biało — niebieskiego płaszcza, ozdobniejszego napierśnika i białego, jak jedwab lśniącego welonu z fałdami w tyle, jak u welonu zakonnic. Miała na głowie delikatny, ściśle przylegający wianeczek z kolorowych jedwabnych kwiatuszków z zielonymi listkami. Kapłani włożyli jej na ten wianeczek biały welon, jak kaptur u góry ściągnięty i trzema coraz niżej przytwierdzonymi klamrami przeciągany, które można było na głowie w górę posuwać i w ten sposób welon o trzecią część o połowę, lub zupełnie podnieść. Nauczono ją jak woalu tego używać powinna, a mianowicie: jak uchylać, aby się posilić; jak go spuszczać, gdy będzie pytana, lub będzie odpowiadać. W tym ubiorze poszła Maryja na ucztę, gdzie zajęła miejsce pomiędzy dwoma kapłanami, a jeden usiadł naprzeciw niej. Niewiasty i inne dzieci siedziały na jednym końcu stołu od mężczyzn odłączone. Podczas uczty egzaminowali kapłani dziecię na rozmaity sposób z używania welonu i z rozmaitych innych obyczajów. Powiedzieli też, że teraz wolno jej jeszcze z wszystkiego pożywać, a podając jej rozmaite potrawy, doświadczali ją. Lecz Maryja wszystkim, co robiła i mówiła, zdumieniem ich napełniała. Tylko z niektórych potraw brała trochę, a na wszystkie pytania odpowiadała z dziecięcą mądrością. Podczas uczty i całego egzaminu widziałam aniołów koło niej, którzy jej we wszystkim pomagali i ją pouczali. Po uczcie przebrano ją jeszcze raz w komnacie przed ołtarzem. Ubierali ją siostra Anny z Zeforys i jeden kapłan. Kapłan wyjaśniał znaczenie szat, mówiąc przy tym o rzeczach duchownych. Teraz otrzymała Maryja szaty najświąteczniejsze, fioletową sukienkę, a na nią kolorowo haftowany napierśnik, który ściągnięto po bokach z naplecznikiem i sukienkę ujęto w niego krużowato, a kończył się u dołu spiczasto; na to włożono fioletowy płaszcz, szerszy i wspanialszy, w tyle zaokrąglony i w ogóle nieco powłóczysty, jakby ornat. Pod piersiami zapięty, miał u ramion otwory, w które ramiona można było włożyć. Gdy był zapięty, można było widzieć z przodu pięć rzędów prostopadle ku dołowi idących, złotem wyszywanych ozdób. Środkowa była rozdzielona, i zapinała się na guziki czy też haczyki. Brzeg płaszcza był haftowany. Potem włożono jej na głowę wielki mieniący się welon, który z jednej strony wydawał się biały, z drugiej fioletowy, następnie wsadzono jej koronę u góry pięciu klamrami spojoną. Składała się ona z cienkiej, wewnątrz od złota lśniącej, szerokiej obręczy; górny brzeg był szerszy i miał ząbki z gałeczkami. Zewnątrz była jedwabiem obciągnięta i ozdobiona różyczkami z jedwabiu, w których pięć pereł było przytwierdzonych; pięć łuków z jedwabiu łączyło się górą, spojonych na samym wierzchu gałeczką. Napierśnik złączono na plecach, z przodu miał jednakże sznury. Płaszcz był połączony nad piersią tasiemką, która przechodziła przez odstający na napierśniku guzik, aby nie uciskała; pod górną częścią ciała schodził się, a w tyle opadał we fałdy, wychylające się z poza ramion.
Maryję postawiono w tym świątecznym stroju na stopnie przed ołtarzykiem. Małe dziewczęta stały po bokach. Teraz dopiero powiedziała, jakim podda się umartwieniom: że nie będzie jadała mięsa, ani ryb, ani używała mleka, lecz napoju zgotowanego z wody i rdzeni sitowia, co w Ziemi obiecanej tylko ludzie ubodzy pijają i raz po raz nieco soku terebinty. Wygląda on jak biały olej, jest gęsty i bardzo orzeźwiający, lecz nie tak delikatny jak balsam. Wyrzeka się także używania wszelkich przypraw korzennych i owoców, prócz pewnych żółtych jagód, rosnących w postaci gron. Znam je dobrze, jadają je tam dzieci i ludzie biedni. Także na gołej chce sypiać ziemi i każdej nocy trzy razy na modlitwę wstawać; inne tylko raz wstawały. Anna i Joachim słysząc to wszystko, płakali. A stary Joachim, zalewając się łzami, przycisnął dziecię do piersi i rzekł: ach! dziecię moje, to za wiele na ciebie, jeżeli tak wstrzemięźliwie chcesz żyć, natenczas ja, starzec, już cię nie zobaczę. Była to chwila bardzo wzruszająca. Kapłani powiedzieli jej, aby tylko raz, jak inne jej towarzyszki, wstawała, i zrobili jej jeszcze inne ustępstwa. Wreszcie rzekli: wiele dziewic, które bez wyprawy i płacy za stół do świątyni wstępuje, bierze na się, za zezwoleniem swych rodziców, obowiązek prania krwią zbroczonych szat kapłanów i innych chust z grubej wełny, co jest pracą ciężką, od której krwawią się ręce; ty tego czynić nie potrzebujesz, ponieważ rodzice twoi utrzymywać cię będą przy świątyni. Lecz Maryja odpowiedziała czym prędzej, że i tę robotę pragnie spełniać, skoro tego za godną uznaną będzie. Joachim był tym bardzo wzruszony. Podczas tej świętej akcji widziałam Maryję często wśród kapłanów tak rosnąca, że patrzała ponad nimi. Było to dla mnie obrazem jej mądrości i łaski. Kapłani byli przejęci powagą i pełni radosnego zdumienia.
Na końcu błogosławili kapłani Maryję; widziałam ją w blasku na małym stojącą tronie; dwaj kapłani stali jej do boku, a jeden naprzeciwko niej. Kapłani, trzymając rolki zapisane w rękach, modlili się nad nią. Podczas modlitwy trzymali ręce wyciągnięte nad Maryją. Miałam przy tym dziwne widzenie, w którym dane mi było spojrzeć we wnętrze Najświętszej Dziewicy; widziałam, jakoby owo błogosławieństwo ją zupełnie przenikało i oświecało, i widziałam w niej chwałę niewymownego blasku, a w tej chwale tajemnicę arki Przymierza, jakby w mieniącym się naczyniu kryształowym. Widziałam serce Maryi ponad tym się rozwierające jakby drzwi świątyni, a świętość arki Przymierza, naokoło której utworzyło się, podobne do baldachimu, tabernakulum z rozmaitych pełnych znaczenia, drogich kamieni, tym otworem w serce wstępującą, jak arka Przymierza do miejsca najświętszego, jak monstrancja do tabernakulum. Widziałam przy tym dziecię Maryję jakby przemienioną i ponad ziemię się wznoszącą. Razem ze wstąpieniem tego sakramentu w serce Maryi, które się za nim zamknęło, widzenie z wolna ustawało i widziałam teraz świętą dziecinę pełną serdecznego żaru, który ją przenikał. Widziałam też podczas tego objawienia, że Zachariasz, wskutek natchnienia niebieskiego, dowiedział się, iż Maryja jest wybranym naczyniem tajemnicy. Przeniknął go promień, którego źródłem było to, co w Maryi w obrazach przedstawione widziałam. Teraz zaprowadzili kapłani dziecię do rodziców. Anna, podniósłszy dziecię, ucałowała je wśród poważnego wzruszenia, Joachim, wielce wzruszony, podał mu ze czcią rękę. Starsza siostra, Maryja Heli, uścisnęła błogosławione dziecię o wiele żywiej, aniżeli to Anna uczyniła, która była niewiastą bardzo poważną, skrzętną, powściągliwą i roztropną. Siostrzenica, Maria Kleofasa, uściskała świętą dzieweczkę, obejmując ją mile za szyję. Potem wzięli ją kapłani z powrotem, a zdjąwszy z niej szaty, w zwyczajnych ją sukienkach wyprowadzili. Widziałam ich, jak stojąc, pili jeszcze z kubka a potem odjechali.

Podróż do Świątyni

Widziałam Joachima, Annę i najstarszą ich córkę, zajętych w nocy przygotowaniami do podróży. Paliła się lampa o kilku knotach, a Maria Heli krzątała się ze światłem, w ręku. Już poprzedniego dnia posłał był Joachim sługi swe z przeznaczonymi na ofiarę zwierzętami, po pięć najpiękniejszych z każdego gatunku, do Świątyni; razem stanowiło to bardzo piękną trzodę. Przysposobił dwa jeszcze bydlęta, na które nałożył rozmaite pakunki, szaty dla dziecięcia i dary dla Świątyni. Na grzbiet tych bydląt położono szeroką pakę, tak że wygodnie na niej siedzieć było można. Wszystkie przedmioty, którymi obładowano zwierzęta, były ułożone w tłumoczkach. Przytwierdzano także po obu stronach jednego z bydląt jucznych koszyki o formach miseczek, z wypukłymi wiekami, a w nich ptaki wielkości kuropatw, także podłużne koszyki z owocami. Gdy wszystko należycie na zwierzęta spakowano, nakryto pakunki płachtą, u której znajdowały się grube frędzle. Z kapłanów było jeszcze dwóch obecnych. Jeden z nich, bardzo sędziwy, nosił kaptur, na czole spiczasto się kończący, ze zwieszającymi się nad uszami łatami. Szata jego zwierzchnia była krótszą od spodniej, miał także na sobie rodzaj stuły. Zajmował się wiele dziecięciem. Drugi był młodszym. Widziałam też dwóch chłopców obecnych; nie byli oni naturalnymi, lecz mieli znaczenie duchowne, byli jako prorocy. Nosili długie rolki obwinięte naokoło lasek, na których obu końcach gałki sterczały. Starszy, rozwinąwszy swą rolkę, przystąpił do mnie, przeczytał mi to, co na niej było napisane, objaśniając mi. Były to, złote głoski, napisane odwrotnie, każda stojąca osobno, a nie znałam ich wcale. Każda głoska oznaczała całe słowo. Język brzmiał zupełnie obco, lecz mimo to go rozumiałam. Pokazał mi na swej rolce ustęp o krzaku gorejącym Mojżesza, objaśniając: jako ów krzak się pali, a się nie spali, tak ogień Ducha św. rozpala się teraz w Maryi, o czym w pokorze swojej jakby nie wiedziała. Ów krzak oznacza także bóstwo i człowieczeństwo w Jezusie i połączenie się ognia Bożego z Maryją. Wyzuwanie trzewików tłumaczył w ten sposób, że się Zakon teraz spełni, że zasłona spadnie, a przyjdzie to, co stanowi istotę rzeczy. Znaczenie chorągiewki, którą miał przy lasce, tłumaczył w ten sposób, że Maryja rozpoczyna teraz drogę, swój pochód, aby stać się matką Zbawiciela. Drugi chłopiec, jakby bawiąc się swą rolką, podskakiwał i biegał dokoła. Oznaczało to niewinność Maryi, na której tak wielka spoczywała obietnica, a która mimo to bawiła się jakby dziecko wśród tego świętego przeznaczenia. Nie umiem wypowiedzieć, jak miłymi ci chłopcy byli; innymi jednakowoż byli aniżeli wszyscy obecni; wydawało się też, jakby ci wcale ich nie widzieli. Prócz Anny było mniej więcej jeszcze 6 spokrewnionych niewiast wraz z dziećmi i kilku mężczyzn, którzy tę podróż odbywali. Joachim prowadził bydlę, na którym najświętsza dzieweczka na przemian to siedziała, to schodziła i szła pieszo; niósł także latarnię, było bowiem, gdy wyruszyli, jeszcze ciemno. Drugie bydlę prowadził sługa. Lecz widziałam pochodowi temu dwie postacie proroków towarzyszące. Gdy Maryja z domu wybiegła, pokazali mi pewne miejsce na swych rolkach, opiewające, jak wspaniałą jest świątynia, jak jednakowoż Maryja coś wspanialszego w sobie zamyka. Maryja była ubrana w żółtawą sukienkę i w wielki woal w kształcie chusty, który naokoło ciała ściągnięto, tak że ramiona mogły w nim spoczywać. Gdy siedziała na bydlęciu jucznym, postępowali chłopcy — prorocy za nią, gdy szła pieszo, po jej bokach. Śpiewali też psalm 44ty i 49ty, a dowiedziałam się, że te psalmy także w świątyni podczas przyjmowania się śpiewa. Maryja widziała ich z pewnością, lecz nic o tym nie mówiła, zachowywała się zupełnie spokojnie, będąc zajęta sobą. Droga była uciążliwa, albowiem prowadziła przez góry i doliny. W dolinach była zimna mgła i rosa. Raz widziałam ich odpoczywających przy źródle pod krzewami balsamowymi i w gospodzie u stóp góry nocujących.
Dwanaście godzin od Jerozolimy zeszli się w gospodzie z wysłaną naprzód trzodą ofiarną, kiedy ta właśnie w dalszą wyruszyła drogę. Joachim był tutaj dobrze znanym i zupełnie jakby w swojej własności. Zawsze tutaj wstępował, gdy prowadził zwierzęta na ofiarę a wracając z życia swego pokutniczego u pasterzy do Nazaret, również tutaj się zatrzymywał. Sześć godzin od Jerozolimy widziałam ich w mieście Betoron. Przebywszy pewną rzeczkę, przechodzili koło Gofna i Ozensara i tylko kilka jeszcze godzin drogi mieli do miejsca, z którego Jerozolimę widzieć było można. Tutaj, w Betoron, wstąpili do pewnej szkoły lewitów, przybyli też tutaj jeszcze inni krewni Joachima i Anny wraz z córkami z Nazaret, Zeforys, Zabulon i okolicy, tak że się odbyła z Maryją prawdziwa mała uroczystość. Zaprowadzono ją w towarzystwie licznych dzieci do sali, gdzie przysposobiono dla niej krzesło na wywyższonym miejscu, niejako tronie. Była wieńcem przyozdobiona. Nauczyciele stawiali jej pytania, a odpowiedzi jej wprowadzały ich w podziw. Mówiono także o mądrości pewnej innej dziewicy, która, ze Świątyni do ojczyzny swej Gofna wracając, krótko przedtem tutaj była. Zuzanna było jej imię, i zdaje mi się, że Maryja jej miejsce w Świątyni zajęła. Zuzanna miała lat piętnaście, a należała później do owych świętych niewiast, które szły za Jezusem. Maryja pełną była radości, iż już tak blisko Świątyni się znajduje. Widziałam, jak Joachim wśród łez, ściskając ją, mówił: „Już cię zapewne więcej nie ujrzę." Podczas uczty przechadzała się Maryja tu i tam, opierała się obok Anny o stół lub, stojąc za nią, obejmowała ją za szyję.
Nazajutrz wyjechali bardzo rychło do Jerozolimy w towarzystwie nauczyciela szkoły lewitów i jego rodziny. Młode dziewczęta niosły dary, składające się z pięknych owoców i szat dla dziecięcia. Zdawało mi się, jakoby w Jerozolimie na prawdziwą zanosiło się uroczystość. Im więcej zbliżali się do świętego miasta, tym żywsze pragnienie ożywiało Maryję. Zwykle biegła przed rodzicami.
Widziałam, jak pochód przybył do Jerozolimy, a także wszystkie drogi i ścieżki i budynki Jerozolimy tak dokładnie, jak już dawno nie. Jerozolima jest bardzo dziwnym miastem. Nie trzeba jej sobie wyobrażać, jakoby po ulicach jej takie tłumy ludzi chodziły, jak to w naszych dzisiejszych wielkich miastach. Mnóstwo nisko położonych i stromo wznoszących się ulic prowadzi naokoło poza murami miasta, nie mających żadnych drzwi. Wysoko za murami miasta położone domy są frontem ku drugiej stronie zwrócone; w miarę bowiem, jak powstawały nowe części miasta, zawsze nowe okoliczne góry zabudowywano, nie rozrzucając starych murów miasta. Często nad głębokimi dolinami są zbudowane wysokie i mocne sklepienia z kamieni. Domy mają podwórza i pokoje na wewnątrz; na ulice prowadzą tylko drzwi lub też tarasy u góry na murze. Zresztą są domy szczelnie zamknięte. Skoro mieszkańcy nic nie mają do czynienia na rynkach miasta lub nie idą do Świątyni, znajdują się po większej części we wnętrzu swych domów i podwórzy. W ogóle jest na ulicach dosyć spokojnie z wyjątkiem okolicy rynków i pałacy, gdzie panuje większy ruch z powodu żołnierzy i podróżnych. W czasie, gdy wszyscy są w Świątyni, panuje w wielu okolicach grobowa cisza. Z powodu niezwykłej budowy ulic, głębokich bezludnych dróg i dolin i zwyczaju Żydów zamykania się w domach, mógł Jezus tak często z uczniami Swoimi bez przeszkód się przechadzać. Wody także niema wiele w mieście, a często widzieć można bardzo wysokie budynki, do których wodę sprowadzają, i stamtąd znowu ją rozdzielają; są także wieże, na które wodę pompują. Przy Świątyni, gdzie bardzo wiele wody do umywania i czyszczenia naczyń potrzeba, bardzo jej oszczędzają. Istnieją wielkie pompy, za pomocą których do góry ją pompują. Są w mieście liczni kramarze i kupcy, zajmujący gromadnie najczęściej na rynkach i miejscach publicznych, lekko zbudowane chaty. Tak np. niedaleko bramy Owczej stoją liczni ludzie, handlujący rozmaitymi klejnotami, złotem i lśniącymi kamieniami. Zajmują oni lekkie, okrągłe domki, zupełnie brunatne, jakoby były czymś pociągnięte, smołą lub żywicą. Są one lekkie, a mimo to bardzo mocne. W nich to mają swoje gospodarstwa, a od jednego do drugiego domku rzucone są namioty, pod którymi towary swe wykładają. Są też okolice w mieście, np. przy pałacach, gdzie więcej widać życia na ulicach i gdzie większy panuje ruch.
Położenie starożytnego Rzymu jest właściwie o wiele dla oka przyjemniejsze; ulice jego nie są tak strome, a więcej ożywione. Po mniej spadzistych stronach góry, na której stoi świątynia, są ulice, zbudowane na tarasach, otoczonych grubymi murami, zamieszkałe częścią przez kapłanów, częścią przez służbę, należącą do świątyni, częścią przez ludność biedniejszą, spełniającą służbę podrzędną, np. czyszczenie rowów, do których spływają wszelkie nieczystości z zabitych w świątyni zwierząt. Po jednej stronie (ma na myśli stronę północną), gdzie góra jest bardzo spadzista, jest ów rów zupełnie czarny. Znajduje się też jeszcze naokoło góry zielony pas ziemi, gdzie kapłani mają wszelakie ogródki. Nawet za czasów Chrystusa budowano zawsze jeszcze na pewnych miejscach przy Świątyni, to nigdy nie ustawało. Góra ta zawiera bardzo wiele kruszcu, którego podczas budowli sporo wydobyto i do świątyni zużyto. Są też pod nią liczne rudnie i sklepienia. Nigdy nie było mi przyjemnie w świątyni, nie znajdowałam w niej żadnego odpowiedniego miejsca do modlitwy. Wszystko jest straszliwie mocne, grube i wysokie, a mimo to liczne podwórza są znowu wąskie i ciemne i licznymi rusztowaniami zabudowane, i zapełnione stołkami; a gdy ludźmi się zapełni, doznaje się między tymi kolosalnymi murami i filarami uczucia strachu a nawet wrażenia ciasności. Również bezustanne zarzynanie bydła i owa krew strumieniami płynąca bardzo nieprzyjemnie oddziaływała na mnie, jakkolwiek wcale wypowiedzieć nie można, jaki nadzwyczajny porządek i jaka czystość wśród wszystkich tych robót były zachowane.

Wjazd do Jerozolimy

Widziałam zbliżający się orszak z Maryją od strony północnej ku Jerozolimie, przed pierwszymi ogrodami i pałacami miasta zwracający się na wschód i idący przez dolinę Jozafata. Zostawiwszy po lewej stronie drogę do Betanii, weszli do miasta bramą Owczą, prowadzącą na targowisko. Była tutaj sadzawka, w której owce prano. Stąd wiodła ich droga na prawo pomiędzy murami do innej części miasta, a gdy doszli długą doliną ku stronie zachodniej, w okolicę rynku, na którym ryby sprzedawano, wybiegli im z domu, do którego Zachariasz, ilekroć sprawował urząd kapłański w świątyni, zawsze wstępował, mężczyźni, niewiasty i dzieci z wieńcami naprzeciw by ich uroczyście przyjąć i im towarzyszyć, do domu, do którego mieli jeszcze kwadrans drogi. Zachariasz teraz nie był obecnym, natomiast pewien bardzo sędziwy mąż, zdaje mi się brat ojca Zachariasza, i krewni z okolicy Hebron i Betlejem wraz z dziećmi. Tutaj, w domu, odbyła się prawdziwa uroczystość. Dziecina Maryja miała na sobie drogi świąteczny strój z niebieskim, płaszczykiem. Zachariasz przyszedł tutaj po nią, by ją zaprowadzić do gospody, którą dla niej był wynajął na czas uroczystości. Cztery takie gospody stały przy wschodniopółnocnym brzegu góry. Ta, którą wynajął Zachariasz, była bardzo wielką. Cztery przedsionki otaczały wielkie podwórze, w którym wzdłuż ścian były miejsca do spania i długie niskie stoły. Także obszerna sala i piec kuchenny były dla niej urządzone. Po dwóch stronach gospody mieszkali słudzy Świątyni, którzy się bydlętami ofiarnymi zajmowali, a podwórze, gdzie umieszczono trzodę ofiarną Joachima, leżało zupełnie blisko.
Była to prawdziwa procesja, gdyż Zachariasz ów orszak do gospody prowadził. Postępował on z Joachimem i Anna na przedzie, potem szła Maryja, otoczona czterema dziewczynkami w bieli, reszta dzieci i krewni tworzyli koniec orszaku. Przechodzili oni koło pałacu Heroda i rzymskiego starosty, zostawiając zamek Antonia poza sobą, a wreszcie weszli wzdłuż wysokiego muru, piętnaście stopni w górę. Maryja weszła bez pomocy. Chciano ją prowadzić, lecz nie zezwoliła na to, tak że wszyscy zdumiewali się nad nią. Po wstąpieniu do domu uroczystościowego umyto im nogi. Potem zaprowadzono ich do wielkiej sali, na pośrodku której u sufitu, nad wielką ze spiżu miednicą wisiała lampa. Tu umyli twarz i ręce. Joachim i Anna udali się potem z Maryją do wyżej położonego mieszkania kapłanów i tutaj dziecina, posłuszna boskiemu natchnieniu, szybko schody przebiegła. Dwaj kapłani, mieszkający w tym domu, mile ich powitali. Obaj byli obecni przy egzaminowaniu Maryi w Nazaret. Zawołali jedną z niewiast przy Świątyni, podeszłą wiekiem wdowę, która dozór nad dziecięciem mieć miała. Mieszkała ona razem z innymi niewiastami w pobliżu Świątyni, trudniącymi się rozmaitymi kobiecymi robotami i wychowaniem dziewczynek. Ich mieszkanie było nieco dalej oddalone od Świątyni, aniżeli bezpośrednio doń przybudowane lokale z modlitewnikami dla dziewic, poświęconych służbie przy Świątyni, z których, nie widzianym od nikogo, do Przybytku świętego patrzeć było można. Wdowa była zupełnie w szatę owiniętą, tak że tylko mało co jej twarzy widzieć było można. Kapłani i rodzice przedstawili jej Maryję jako przyszłą wychowanicę. Była ona poważną a zawsze miłą, zaś dzieweczka pokorną i pełną szacunku. Wdowa poszła razem z nimi do gospody, gdzie otrzymała pakę z wyprawą dziecięcia. Dzień następny zeszedł na przygotowaniach do ofiary Joachima, i do przyjęcia Maryi do świątyni.
Joachim przybył już rychło rano z bydłem ofiarnym do Świątyni, przed którą kapłani je przejrzeli a nieprzyjęte, jako nieodpowiednie, odesłali natychmiast z powrotem na targowisko. Widziałam, jak przed zabiciem bydlęcia, musiał Joachim położyć rękę na głowę jego, a także odbierać krew i pojedyncze części tegoż. Były tam rozmaite kolumny, stoły i naczynia, gdzie wszystko krajano, dzielono i porządkowano. Szumowiny krwi usuwano; tłuszcz, mlecz i wątrobę odłączano. Wszystko też solono. Trzewia jagniąt czyszczono, czymś napełniano i znowu w jagnię kładziono, tak że wyglądało jak całe jagnię. Nogi zwierząt były wszystkie na krzyż związane. Niejedną część mięsa zanoszono dziewicom na inne podwórze, które z tym coś czynić musiały, może aby przyprawiać dla siebie lub dla kapłanów. Wszystko to z wielkim działo się porządkiem. Kapłani i lewici wychodzili i przychodzili zawsze parami, a pomimo licznej i uciążliwej pracy szło wszystko jak po sznurku. Przygotowane ofiary pozostały wszystkie aż do dnia następnego. Odbywała się w gospodzie uroczystość i uczta. Było może ze stu ludzi razem z dziećmi, pomiędzy nimi 24 dzieweczek rozmaitego wieku. Pomiędzy innymi widziałam Serafię, po śmierci Jezusa przezwaną Weroniką, już dość wielką; mogła mieć 10 do 12 lat. Przysposabiały wieńce i girlandy dla Maryi i jej towarzyszek, także siedem świec przystroiły. Te świece były jakby świeczniki kształtu berła; bez postumentu, a u góry palił się płomień. Podczas uroczystości kilku kapłanów i lewitów do gospody wchodziło i z niej znowu wychodziło. Także w uczcie udział brali. Gdy się zdumiewali wielkością ofiary Joachima, tenże, pamiętając o wyrządzonej mu przy Świątyni zniewadze, powiedział im, że, ponieważ ofiara jego nie została przyjętą i pamiętając o wielkim miłosierdziu Boga, który błaganie jego wysłuchał, teraz według sił swoich chce być wdzięcznym. Widziałam dziecię Maryję z innymi dziewczynkami około domu się przechadzającą.

Maryja wstępuje do świątyni; rodzice ofiarują ją służbie Bożej

Zachariasz i inni mężczyźni już do Świątyni się udali. Teraz także Maryję w towarzystwie niewiast i dziewic do Świątyni zaprowadzono. Anna i jej najstarsza córka Maria Heli z córeczką swą Marią Kleofasową szły naprzód, potem postępowała Maryja, ubrana w błękitną sukienkę i tegoż koloru płaszcz, przystrojona w wieńce naokoło ramion i szyi; w ręku trzymała wieńcami przyozdobiony świecznik. Po każdej stronie szły 3 dzieweczki, trzymające podobnież w rękach uwieńczone świeczniki. Były ubrane w białe sukienki, złotem haftowane, miały także niebieskawe płaszcze. Były one prawie zupełnie poowijane w girlandy, a dokoła ramion miały małe wieńce. Teraz postępowały inne dziewice i dziewczynki, które wszystkie również pięknie, lecz nieco odmiennie były ubrane, wszystkie jednakowoż miały płaszczyki. Szły one za pierwszymi, a było ich może 20. Pochód zamykały niewiasty. Stąd nie mogły dojść wprost do Świątyni, musiały obchodzić dokoła i przejść kilka ulic na co potrzebowały prawie pół godziny czasu. Przechodziły także około domu Weroniki. Wszyscy dziwowali się dziecięciu i pięknemu pochodowi; przed wielu domami czyniono im honory. W całej postaci Maryi przebijało się coś niezwykłego. Wielu ludzi, posługujących w Świątyni, było zatrudnionych, aby otworzyć wielkie, piękne drzwi Świątyni, ozdobione rozmaitymi ornamentami, przedstawiającymi rozmaite twarze, winne macice i kłosy. Była to Złota Brama. Kapłani wprowadzili świętą dziewicę po licznych stopniach w tę bramę. W bramie, tworzącej długi łuk, przyjmowali orszak Joachim z Zachariaszem, zaprowadzili Maryję na prawo, przysionkami, do sali, gdzie ją jeszcze raz kapłani wypytywali, a potem trzecią sukienkę odświętną, haftowaną, koloru fioletowego, nań włożyli. Teraz udał się Joachim z kapłanami na miejsce Ofiary. Otrzymał ogień z pewnego miejsca i stał pomiędzy dwoma kapłanami przy ołtarzu. Z trzech stron można było przystąpić podczas pełnienia ofiary do ołtarza, z czwartej nie było można. Na czterech rogach stały małe, miedziane kolumny, rodzaj kominów o miedzianym, szerokim lejku, kończącym się u góry wężykowato skręconą rurą, wszedł Joachim na ganek podziemny, gdy w dniu niepokalanego poczęcia Maryi zeszedł się z Anną pod Złotą Bramą. Najdalej stojące niewiasty wygodniej na ołtarz patrzeć mogły, gdyż stały na ukośnie wznoszących się wschodach. Na odosobnionym miejscu stała gromada w białe szaty ubranych chłopców, ustanowionych u Świątyni, grających na fletach i harfach. Po skończonej ofierze ustawiono pod bramą łukową ołtarz do noszenia, a przed ołtarzem schody o kilku stopniach. Zachariasz i Joachim przyszli tutaj z podwórza, na którym stał ołtarz całopalenia, w towarzystwie kapłanów i dwóch lewitów, niosących rolki i narzędzia do pisania, zaś Anna zaprowadziła Maryję przed stopnie ołtarza. Maryja uklękła na stopniach. Joachim i Anna, położywszy ręce na głowę Maryi, wyrzekli słowa, którymi dziecię swe Bogu ofiarowali, a które obaj lewici spisali. Zaś kapłan, ostrzygłszy jej kędzior włosów, spalił takowy na ognisku, poczym nakrył ją brunatnym welonem. Podczas całej tej uroczystości śpiewały dziewczęta psalm 44: Eructavit cor meum; a kapłan psalm 49: Deus deorum Dominus; zaś chłopcy przygrywali. Teraz wprowadzili dwaj kapłani świętą dziewicę po wielu stopniach na mur, dzielący miejsce święte od reszty świątyni, i wstawili ją w rodzaj niszy (framugi), skąd mogła przejrzeć świątynię i widzieć w niej na dole szeregi mężów, którzy, jak mi się zdaje, także służbie Bożej poświęceni byli. Po obu stronach Maryi stali dwaj kapłani, a na schodach, coraz wyżej, stało jeszcze kilku, modląc się i z rolek głośno czytając. Za Maryją, po drugiej stronie ściany, stał kapłan, świątobliwy starzec, przy ołtarzu całopalenia, tak że połowę jego postaci widzieć było można; także z zewnątrz można było przez pewien otwór kadzidło na ołtarz rzucać. Podczas ofiarowania, kiedy kłęby dymu się wzbiły i otoczyły Maryję, widziałam naokoło niej obraz, który w końcu całą świątynię wypełnił i zaćmił. Widziałam ukazującą się nad sercem Maryi aureolę i tajemnicę Arki Przymierza, z początku w kształcie arki Noego, tak że jej głowa z niej wyglądała, potem w kształcie Arki Przymierza, wreszcie w kształcie świątyni. W końcu wystąpił przed jej piersią z tej tajemnicy kielich, podobny do kielicha wieczerzy Pańskiej, a nad kielichem, przed jej ustami, chleb ze znakiem krzyża św. Naokoło Maryi roztaczały się promienie, na których znowu inne ukazywały się figury, odnoszące się do niej. Widziałam pełne tajemnic obrazy z litanii loretańskiej, oraz inne wezwania Maryi, ukazujące się naokoło niej na wszystkich stopniach schodów, od dołu do góry.Z jej prawego i lewego ramienia schodziły się za poza nią stojącym drzewem palmowym z koroną z liści dwie gałązki, oliwna i cedrowa. W przedziałach tej zielonej figury krzyża ukazały się wszystkie narzędzia męki Jezusa Chrystusa. Nad tym obrazem unosił się Duch św. z aureolą, w postaci skrzydlatej, podobny raczej do człowieka, aniżeli do gołębicy. Nad nią było otwarte niebo, a środek niebieskiej Jerozolimy, miasto Boże, unosiło się nad nią z wszystkimi ogrodami, pałacami i siedzibami przyszłych Świętych. A wszystko napełnione było Aniołami, jako też aureola, otaczająca Maryję. Któż to wypowiedzieć potrafi? Wszystko było niesłychanie urozmaiconym i jedno z drugiego wynikało i się przeobrażało. Zapomniałam bardzo wiele z tego obrazu. Cała wspaniałość i ozdoba świątyni, owa pięknie przystrojona ściana za Maryją, wszystko wydawało się ciemnym i posępnym. Zdawało się nawet, jakoby samej świątyni już nie było, wszystko wypełniała Maryja i jej chwała. Podczas tego rozwoju myśli, jaką objawił Pan Bóg przez Maryję, nie widziałam jej w postaci dziecięcia, lecz dorosłej dziewicy, unoszącej się w powietrzu; jednakże widziałam równocześnie kapłanów, ofiarę kadzenia, słowem, wszystko, co się, działo. Zdawało się, jakoby kapłan, stojący przy ołtarzu całopalenia, prorokował i zawezwał lud, iżby się modlił i dziękował Bogu, ponieważ dziecię to powołane jest do spełnienia wielkich rzeczy. Wszyscy ludzie, którzy znajdowali się w świątyni, jakkolwiek nie widzieli obrazu, który ja widziałam, byli skupieni w duchu i wzruszeni. Potem obraz ten w ten sam sposób, w jaki się ukazał, znowu powoli znikał. W końcu jaśniała znowu w swej chwale nad jej sercem tajemnica Arki Przymierza, a w piękne stroje przybrane dziecię stało znowu samo. Potem kapłani, wśród których Zachariasz znajdował się pomiędzy niżej stojącymi, sprowadzili Maryję po stopniach na dół. Jeden kapłan zdjął jej wianeczki z ramion, odebrał od niej świecznik i podał te przedmioty drugim dzieweczkom. Maryję zaprowadzono do innej celi, gdzie zaszło jej drogę sześć starszych dziewic, należących do świątyni, jej nauczycielka Noemi, siostra matki Łazarza, Hanna i jeszcze jedna niewiasta, ścieląc do jej stóp kwiaty. Im to kapłani dziecię oddali. Gdy śpiew umilkł, pożegnała się Maryja z rodzicami. Joachim był szczególnie wzruszony. Podniósłszy ją w górę, przycisnął do serca, mówiąc z płaczem: „pamiętaj przed Bogiem o duszy mojej." Maryja poszła teraz z niewiastami, będącymi w służbie przy świątyni i dziećmi do mieszkania niewiast, znajdującego się po stronie północnej. Mogły też dojść do celu gankami, po schodach kręconych do cel, w których odprawiały modlitwy, a znajdujących się obok miejsca świętego i najświętszego. Pozostali udali się do sali obok bramy, gdzie już poprzednio byli; tutaj spożyli razem z kapłanami obiad — niewiasty jadły osobno. Było w świątyni jeszcze wiele innych osób się modlących; wielu towarzyszyło orszakowi aż do wejścia. Wielu z obecnych wiedziało, że Maryja była w rodzinie dzieckiem obietnicy i przypominam też sobie jakby przez sen, że Anna mówiła do innych osób: otóż wchodzi do świątyni naczynie obietnicy; otóż Arka Przymierza znajduje się w świątyni. Było to skutkiem osobnego objawienia woli Boskiej, iż tę uroczystość obchodzono tak świątecznie i wspaniale. Anna i Joachim byli właściwie zamożni, lecz mimo to żyli bardzo ubogo; oddawali wszystko do świątyni i ubogim. Nie pamiętam już, od jak dawna Anna żywiła się tylko potrawami zimnymi. Dla swych domowników byli hojni i wyposażali ich. Zdaje mi się, że Anna i Joachim powrócili jeszcze tego samego dnia z całym orszakiem do Betoron. Widziałam też jeszcze uroczystość wśród dzieci, poświęconych służbie w świątyni. Wyprawiono im ucztę; zaś Maryja, stosownie do przyjętego zwyczaju, musiała się nauczycielek i pojedynczych dziewic pytać, czy pragną ją wśród swego grona. Widziałam także taniec dziewczynek. Ustawiwszy się parami naprzeciw siebie, tańczyły, tworząc na przemian krzyże i inne figury. Nie było to pląsanie, lecz raczej kołysanie się przypominające ruchy żydów w czasie modlitwy. Kilka dziewcząt przygrywało na instrumentach muzycznych. Grały one na fletach, triangułach i dzwonkach. Mianowicie jeden instrument brzmiał cudownie. Było to pudełeczko o ukośnych ścianach z naciągniętymi na nich strunach, na których brząkano. W środku pudełeczka znajdowały się dymaczki i wychylały się z niego proste i krzywe piszczałki. Podczas brząkania naciskano to tu, to tam na środek pudełeczka, a tony piszczałek zlewały się harmonijnie z tonami strun. Grano na tym instrumencie, trzymając go na łonie, lub też, kładąc go na stołku, pod którym spoczywały kolana. Wieczorem zaprowadziła Noemi Maryję do celi, z której do świątyni patrzeć mogła. Maryja rozmawiała tutaj z Noemi o częstszym wstawaniu na modlitwę podczas nocy; lecz Noemi zakazała jej to aż do dalszego rozporządzenia. Niewiasty, poświęcone służbie w świątyni, nosiły długie, obszerne, suknie, szerokie rękawy, które podczas pracy zaginały.
Daleko w tyle od świątyni było w murze opasującym świątynię kilka komórek, które się łączyły z mieszkaniami niewiast. Cela Maryi była jedną najwięcej wysuniętą ku przybytkowi świętemu. Z ganku, do jej celi, uchyliwszy zasłony, wstępowało się najpierw do rodzaju przedpokoju, oddzielonego od celi półokrągłym, lekkim parawanem. Tutaj stały w kątach, po prawej i lewej stronie, półki do przechowywania ubiorów i sprzętów. Naprzeciw drzwi, prowadzących przez parawan do był gazą i dywanem zasłonięty otwór, skąd do świątyni patrzeć było można. Ten otwór był dosyć wysoko w murze umieszczony, a wchodzono doń po stopniach. Po lewej stronie celi był zwinięty dywan, który Maryja kładąc się, rozwijała. W znajdującej się w ścianie framudze stała lampa o kilku ramionach; widziałam świętą dziecinę stojącą przed nią na stołeczku i modlącą się z rolki, której drążek kończył się dwoma czerwonymi gałeczkami. Był to wzruszający widok. Dziecina miała na sobie sukienkę z grubego materiału w białe i niebieskie prążki z żółtymi kwiatami. Stał też w celi okrągły stolik, na który widziałam Hannę stawiającą półmisek z owocami wielkości bobu i mały dzbaneczek. Dziecina była nad wiek swój zręczną. Już pracowała nad małymi, białymi chustkami dla służby Bożej. Ściana celi wyłożona była trójgraniastymi, różnobarwnymi kamieniami.
Często widziałam Maryję, świętym przejętą pragnieniem, mówiącą do Hanny: ach! czyż dziecię obiecane wnet się narodzi? obym tylko to dzieciątko widzieć mogła! obym się tylko narodzenia tego dzieciątka doczekała! Na to odpowiedziała jej Hanna: Już się zestarzałam i tak długo na tę dziecinę czekać muszę, a tyś jeszcze tak młoda! Maryja często płakała wskutek tęsknoty za Zbawicielem. Dziewice, wychowane przy świątyni pod dozorem matron, zatrudniały się haftowaniem oraz rozmaitym przystrajaniem i czyszczeniem szat kapłanów i sprzętów świątyni. W swych celach, z których do świątyni patrzeć mogły, modliły się i rozmyślały. Ich rodzice, oddając je do świątyni, ofiarowali je wyłącznie Panu Bogu. Gdy doszły pewnego wieku, wydawano je za mąż; albowiem bardziej wtajemniczeni Izraelici oddawali się w sercu swoim pobożnej nadziei, że z takiej Panu Bogu ofiarowanej dziewicy, narodzi się Mesjasz. Nie widziałam nigdy, iżby Herod był kiedy odbudowywał świątynię. Wprawdzie za jego rządów niejedno przy niej zmieniono; lecz że Maryja jedenaście lat przed narodzeniem Chrystusa do świątyni wstąpiła, nic nad właściwą świątynią nie pracowano, tylko, jak zwykle, nad zewnętrznymi przybudowaniami.

Rzut oka na zatwardziałość faryzeuszów

Zatwardziałość i upartość faryzeuszów i kapłanów, ustanowionych przy świątyni, poznać można po braku szacunku, jaki okazywali świętej rodzinie, mimo że wywyższenie jej widzieli. Najpierw odrzucono ofiarę Joachima; dopiero po kilku miesiącach, na rozkaz Boży, ofiarę jego i jego żony przyjęto. Joachim dostaje się nawet w pobliże świątyni i z Anną, jakkolwiek jedno o drugim nic nie wiedziało zaprowadzonym bywa na ganki pod świątynią. Tutaj się schodzą, tutaj następuje poczęcie Maryi. Kapłani oczekują ich u wyjścia z tych podziemi świątyni. To wszystko stało się na rozkaz Boży. Tylko kilka razy widziałam, że niepłodnych wskutek rozkazu tam prowadzono. Maryja wstępuje w czwartym roku do świątyni. Pod każdym względem bardzo jest wspaniałą i cudowną. Siostra matki Łazarza była jej opiekunką i mistrzynią. Jej postępowanie było tak wyjątkowe i cudowne, iż sędziwi kapłani wielkie rolki o niej zapisywali. Zdaje mi się też, że te rolki leżą jeszcze wśród ukrytych pism.
Potem nastąpiło cudowne objawienie podczas ślubu Józefa, iż gałązka jego się zazieleniła. Potem historia o trzech królach i pasterzach, potem ofiarowanie Jezusa, świadectwo Anny, i Symeona i nauka dwunastoletniego Jezusa w świątyni. Na to wszystko nie zważali ani faryzeusze ani kapłani. Mieli głowy zajęte innymi zatargami i intrygami dworskimi. Ponieważ święta rodzina żyła w dobrowolnym ubóstwie i w ukryciu, tłum o niej zapomniał. Głębiej oświeceni, jak np. Symeon, Hanna i inni, wiedzieli o nich, lecz nic nie mówili.
Lecz gdy Jezus wystąpił a Jan dał swe świadectwo, stanęli faryzeusze w takiej sprzeczności do nauki Jezusa, iżby znaków, świadczących o Jego pochodzeniu, chociażby ich nie byli zapomnieli, z pewnością nie byli ogłosili. Panowanie Heroda, a potem jarzmo rzymskie uwikłały ich całkiem w zatargi i intrygi, a wszelki duch od nich ustąpił. Zważywszy, że skoro na świadectwo Jana nie zwracali uwagi, a po straceniu jego o nim zapomnieli, nauki i cuda Jezusa lekceważyli, o prorokach i o Mesjaszu zupełnie przewrotne mieli pojęcia, Jezusa tak haniebnie sponiewierali i zabili, nie chcieli uznać Jego zmartwychwstania i wszystkich następnych znaków i spełnienia się proroctwa Jego o zburzeniu Jerozolimy: tym mniej dziwić się można, że nie zważali na żadne znaki, świadczące o Jego pochodzeniu, albowiem wtenczas Jezus jeszcze nie nauczał, ani cudów nie czynił. Gdyby ich zaślepienie i zatwardziałość nie były tak wielkie, jakżeby aż do dnia dzisiejszego trwać mogły? Idąc w dzisiejszej Jerozolimie drogą krzyżową, widziałam już częściej pod zupełnie opustoszałym budynkiem wielkie sklepienie lub też więcej z sobą połączonych sklepień, które częściowo się zapadły, częściowo woda do nich się dostała. Woda sięga aż do płyty stołu z którego środka wznosi się aż do sufitu sklepienia filar, naokoło którego wiszą skrzynki, zapełnione rolkami. Także pod stołem widziałam w wodzie leżące rolki. Te sklepienia są może grobowcami, a ciągną się aż pod górę Kalwaryjską. Zdaje mi się, że to dom, w którym Piłat mieszkał, i że ten zabytek kiedyś jeszcze odkrytym zostanie.

Zachariasz otrzymuje obietnicę Jana

Widziałam Zachariasza mówiącego do Elżbiety, że jest przepełniony smutkiem, ponieważ zbliża się czas, iż musi iść na ofiarę do świątyni, gdzie, wskutek jego niepłodności, z pogardą na niego spoglądać będą. Zachariasz szedł dwa razy do roku do świątyni. Nie mieszkał on w samym Hebron, lecz w Jucie, oddalonej mniej więcej o kwadrans drogi od Hebron. Pomiędzy obiema miejscowościami leżały jeszcze zapadłe mury, tak iż można było sądzić, ze niegdyś były z sobą złączone. Po innych stronach Hebron leżało jeszcze więcej podobnych szczątków dawnego Hebron, które było niegdyś wielkie jak Jerozolima. W Hebron mieszkali podrzędniejsi, w Jucie przedniejsi kapłani, a Zachariasz był jakoby przewodniczącym wszystkich. Tak jego, jak i Elżbietę niezmiernie tam czczono, ponieważ oboje pochodzili w prostej linii z rodziców pokolenia Aaronowego. Widziałam Zachariasza schodzącego się z licznymi innymi tej okolicy ludźmi na małej majętności, którą w okolicy Juty posiadał, a która składała się z ogrodu z altanami, z domu i studni. Podczas nawiedzenia Maryi również tam był ze świętą rodziną. Nauczał i modlił się z ludźmi, jakby przygotowując się na uroczystość. Mówił im też o swoim wielkim smutku i że mu się wydaje, iż mu się coś wydarzy. Widziałam go idącego w towarzystwie tych ludzi do Jerozolimy, widziałam też, że tutaj jeszcze 4 dni czekać musiał, za nim na niego kolej ofiarowania przyszła. Modlił się aż, do tego czasu w przodku w świątyni. Lecz gdy na niego przyszła kolej, wszedł do miejsca świętego, znajdującego się przed wejściem do miejsca najświętszego. Odkryto zasłonę u góry nad ołtarzem kadzenia, tak że gołe niebo widzieć było można. Ofiarującego kapłana nie można było widzieć z dworu, była bowiem przegroda; za to wznoszący się dym można było widzieć. Zdawało się, jakoby Zachariasza mówił do innych kapłanów, iż sam pozostać musi, albowiem widziałam tychże z miejsca świętego znowu wychodzących. Zachariasz udał się do miejsca najświętszego, gdzie ciemno było, i zdawało mi się, jakoby był przyniósł tablice, zawierające przykazania i je na złoty ołtarz kadzenia położył. Gdy zapalił ofiarę kadzenia, widziałam po prawej stronie ołtarza blask na niego zstępujący, a w nim jaśniejące postacie. Zachariasz, odstąpiwszy zatrwożony, upadł, jakby w zachwyceniu, na prawą stronę ołtarza. Anioł podniósł go, rozmawiał z nim, a Zachariasz odpowiadał. Widziałam z nieba jakby drabinę do niego prowadzącą, i że dwaj aniołowie po niej do niego schodzili i znowu wchodzili. Jeden z nich wziął coś od niego, zaś drugi włożył w jego bok, jakieś jaśniejące, małe ciało, i to tam, gdzie Zachariasz był rozpiął szatę swą. Zaniemówił. Widziałam, iż zanim wyszedł z miejsca świętego, napisał coś na leżącej tamże tabliczce i ją potem wysłał naprzód do Elżbiety, która o tej samej godzinie także widzenie miała. Widziałam lud wzruszony i niespokojny, iż Zachariasz tak długo z miejsca św. nie wychodził; już chciano drzwi gwałtem otworzyć. On zaś, zaniósłszy tablicę na powrót do Arki, wyszedł. Nalegano nań, iżby powiedział, dlaczego tak długo w miejscu świętym pozostawał. Chciał mówić, lecz nie mógł i dawał znaki, iż zaniemówił, a potem odszedł. Był on sędziwym, wysokim i bardzo majestatycznej postaci. Józef był z pomiędzy sześciu braci trzecim z rzędu. Rodzice jego mieszkali w wielkim budynku przed Betlejem, w domu, w którym niegdyś urodził się Dawid, lecz którego tylko jeszcze główne istniały mury. Ojciec jego nazywał się Jakub. Przed domem było wielkie podwórze, a właściwie ogród, w którym znajdowało się źródło, osłonięte z wierzchu domkiem kamiennym; woda z tego źródła wytryskiwała ze łbów zwierzęcych. Ogród otoczony był murami i alejami. Dom mieszkalny zawierał na dolnym piętrze jedne tylko drzwi, a żadnych okien; zaś na górnym piętrze były okrągłe otwory, nad którymi ciągnęła się szeroka galeria, a na każdym narożniku tej galerii była wieżyczka z kopułą. Z kopuły daleki roztaczał się widok na okolicę. Podobne wieże z kopułą mi były też na pałacu Dawida w Jerozolimie, z takiej też wieży ujrzał Dawid Betsabę. Nad środkiem tą galerią otoczonego płaskiego dachu wznosiło się jeszcze jedno mniejsze piętro, na którym również taka wieża z kopułą się znajdowała. Tutaj u góry mieszkał Józef z braćmi i pewien sędziwy żyd, ich nauczyciel. Tenże mieszkał na najwyższym piętrze. Wszyscy bracia spali dokoła w jednej izbie, a ich miejsca do spania przegradzały rozwinięte maty, które za dnia ku ścianom zwijano. Widziałam ich bawiących się w swych odgrodzonych miejscach; mieli też zabawki w postaci zwierząt, podobnych do małych mopsów. Nauczyciel udzielał im rozmaitych dziwacznych lekcji, których nie rozumiałam. Ułożywszy na ziemi z prętów rozmaite figury, stawiał w nie chłopców, którzy znowu w inne figury wstępowali i pręty rozkładali, potem znowu je układali w inny sposób i dzielili, aby najrozmaitsze powstające figury wymierzać. Widziałam też ich ojca i matkę, lecz niewiele o dzieci się troszczyli. Nie widziałam ich w żadnej z nimi styczności. Nie wydawali się też być ani dobrymi ani złymi. Józef miał może lat osiem. Był zupełnie innym aniżeli bracia, był bardzo utalentowany i uczył się bardzo dobrze; lecz był prostoduszny, spokojny, pobożny i bez ambicji. Widziałam, że drudzy bracia rozmaite płatali i mu figle i wszędzie nim popychali. Mieli oni oddzielone małe ogrody, a u wejść do tych ogrodów stały przy filarach, nieco zakryte, obrazy podobne do lalek w powijakach. Takie obrazy widuję często, a także na zasłonach w modlitewnikach Anny i świętej Dziewicy, tylko że owa lalka na obrazie w modlitewniku Maryi trzymała na ręku coś podobnego do kielicha, z którego coś wystaje. W tym domu będące obrazy podobne były do lalek w powijakach o okrągłych twarzach, otoczonych promieniami. Mnóstwo takich figur było także w Jerozolimie, mianowicie w dawniejszych czasach, a także pomiędzy ozdobami świątyni. W Egipcie również podobne widziałam, a pomiędzy figurami, które Rachel zabrała ojcu, również były takie, lecz mniejsze. U niektórych żydów takie lalki w powijakach leżały w małych pudełeczkach i koszykach. Przedstawiały one Mojżesza w koszyczku z sitowia, a powijaki oznaczały związanie prawem. Często przy tym pomyślałam: żydzi mieli obrazki, przedstawiające dziecię Mojżesza, my zaś mamy obrazki, przedstawiające Dzieciątko Jezus. W ogródkach dla chłopców były krzewy, drzewka i zioła. Widziałam, jak w ogródku Józefowym bracia często potajemnie rośliny rozdeptywali lub wyrywali. Obchodzili się z nim zawsze lekceważąco, on zaś cierpliwie to znosił. Ilekroć w krużgankach naokoło przedsionka modlił się, zwrócony ku ścianie, na kolanach, na ziemię go obalali. Raz widziałam, że jeden z nich Józefa, gdy się modlił, kopnął nogą, w plecy, czego Józef jakoby nie zauważył. Brat powtarzał razy tak długo, aż Józef nie upadł, i poznałam, że był zatopiony w Bogu. Nie mścił się jednak, lecz, odszedłszy spokojnie, szukał innego zacisza. Po zewnętrznej stronie były przybudowane do muru, ogród otaczającego, małe pomieszkania, w których mieszkały dwie podstarzałe niewiasty o zasłoniętych twarzach, co często przy szkołach tamtejszych się zdarzało. Były to służebne domu. Widziałam je wodę noszące do domu, urządzonego na wzór domu Joachima i Anny, widziałam je zwijające posłania i postawiające przed nie plecionki. Drugich braci widziałam często ze służebnymi rozmawiających, im w pracy pomagających; zaś Józef nigdy z nimi nie rozmawiał. Żył zawsze w odosobnieniu. Zdawało mi się, jakoby też córki w domu były. Rodzice nie koniecznie byli z niego zadowoleni; chcieli, iżby, korzystając z utalentowania swego, przysposabiał się do jakiego świeckiego urzędu, lecz on nie miał do tego żadnej skłonności. Gdy mniej więcej miał lat dwanaście, widywałam go często po drugiej stronie Betlejem, naprzeciwko groty, będącej stajenką, w której później Chrystus Pan się narodził, u kilku bardzo pobożnych, sędziwych żydówek, które w pewnej jaskini miały ukryte miejsce do modlitwy. Wisiała w nim lampa, a na ścianie rolka, na której głoski były napisane. Nie wiem, czy to były krewne Józefa, lecz sądzę, że prędzej były krewne Anny. Do tych niewiast przychodził Józef często, gdy był zmartwiony, i modlił się z nimi; przebywał też w ich pobliżu u pewnego cieśli, któremu pomagał w robocie i u którego nauczył się rzemiosła, w czym znajomość sztuki mierzenia bardzo mu się przydała. Wskutek nieprzyjaznego usposobienia braci swych, był Józef zmuszonym, mając mniej więcej lat osiemnaście, w nocy ujść z domu. Pewien przyjaciel z Betlejem dopomógł mu do ucieczki, przynosząc inne szaty. Widziałam go w Libonie ciesielką się trudniącego. Pracował na utrzymanie u pewnej bardzo ubogiej rodziny. Mąż pracował na swoje i rodziny utrzymanie, wyrabiając takie same surowe plecionki, jakie Józef robił, który ludziom tym z wielką pokorą we wszystkim pomagał. Widziałam go drwa zbierającego i w wiązkach przynoszącego. Rodzice jego sądzili, że go porwano. Gdy go bracia tutaj wyśledzili, zmartwił się. Pozostał jednak u ubogich tych ludzi i przy swym skromnym zatrudnieniu, którego rodzina jego się wstydziła. Widziałam go później w innej miejscowości (Tanach). Tutaj zamieszkiwała zamożna rodzina, a Józef lepszą robotę dla niej wykonywał. Była to mała miejscowość, lecz miała synagogę. Józef żył bardzo pobożnie i w pokorze, a wszyscy ludzie kochali go bardzo i cenili wysoce. Na końcu pracował u pewnego człowieka w Tyberiadzie, gdzie mieszkał sam w pewnym domu nad wodą. Rodzice jego od dłuższego czasu już nie żyli, z braci dwóch tylko zamieszkiwało jeszcze w Betlejem, inni się rozeszli. Dom rodzinny przeszedł w inne ręce, a cała rodzina szybko podupadła. Józef był bardzo pobożnym i gorąco o przyjście Mesjasza się modlił. Widziałam, że wobec płci żeńskiej zawsze był nieśmiałym. Krótko przedtem, nim go, celem zawarcia ślubu z Maryją, powołano do Jerozolimy, zamierzał urządzić sobie przy swym mieszkaniu jeszcze więcej osamotniony kącik, w którym by się mógł modlić. Wtem ukazał mu się wśród modlitwy Anioł i powiedział mu, aby tego nie czynił, albowiem, jak niegdyś patriarcha Józef w Egipcie w tym czasie stał się z woli Bożej zawiadowcą zboża w Egipcie, tak samo i teraz jemu ma być powierzonym spichlerz zbawienia. Józef, w swej pokorze nie rozumiejąc tych słów anioła, udał się na modlitwę. Wreszcie został powołany do Jerozolimy, aby świętą Dziewicę zaślubił. Razem z Maryją miano jeszcze 7 innych dziewic zwolnić ze świątyni, by je za mąż wydać. Święta Anna była z tej przyczyny w Jerozolimie u Maryi. Nie chciała ona świątyni opuścić, lecz oznajmiono jej, że musi poślubić męża. Widziałam sędziwego kapłana, który chodzić już nie mógł, jak go niesiono do miejsca najświętszego. Składano ofiarę kadzenia. Ów kapłan siedząc, modlił się z rolki, a wśród widzenia spoczęła ręka jego na owym miejscu księgi proroka Izajasza, w którym napisano jest o korzeniu Jessego, z którego różdżka wyjdzie (Jesse 11,1.) Potem widziałam, że wszystkich mężów z pokolenia Dawidowego w kraju zawezwano do świątyni. Przybyło mnóstwo w szatach świątecznych, którym Maryję przedstawiono. Widziałam wśród nich jednego z okolicy Betlejem, młodzieńca bardzo pobożnego, który zawsze gorąco modlił się o to, by do przyjścia Mesjasza mógł się przyczynić. Pragnął gorąco poślubić Maryję. Lecz gdy Maryja płakała, żadnego nie życząc sobie męża, widziałam, że arcykapłan każdemu z tych mężów podał gałązkę i że każdy swą gałązkę podczas modlitwy i ofiarowania w ręku trzymać musiał. Potem złożono wszystkie gałązki w miejscu najświętszym gdyż ten, którego by gałązka zakwitła, miał zostać mężem Maryi. Tymczasem ów młodzieniec, w jednym z przysionków świątyni, wołał z rozszerzonymi ramionami do Boga i płakał bardzo, gdy ani jego gałązka, ani też żadna inna nie zakwitła. Potem opuścili mężowie świątynię, a zaś ów młodzieniec, poszedłszy na górę Karmel, gdzie od czasów Eliasza zawsze pustelnicy mieszkali, żył tutaj, modląc się o przyjście Mesjasza. Widziałam, że kapłani jeszcze raz w rozmaitych szukali rolkach, czy czasem jeszcze nie istnieje jaki potomek Dawida, który się nie stawił. Ponieważ zaś w rolkach sześciu braci z Betlejem, jako pochodzących od Dawida, naznaczonych było, z których jeden był nieznany i wszelkie wieści o nim zaginęły, przeto dowiadywali się o niego, i w ten sposób wykryli miejsce pobytu Józefa, który 6 mil od Jerozolimy, przy Samarii w pewnej małej miejscowości nad rzeczką pracował pod innym majstrem jako cieśla. Mieszkał tutaj sam jeden w pewnym domku nad wodą. Doniesiono mu, iż do świątyni przybyć musi. Przyszedł w swym najlepszym, ubiorze. Dano mu również gałązkę, a gdy ją na ołtarz chciał położyć, wykwitł z jej czubka biały kwiat, podobny do lilii. Widziałam światłość, jakby Ducha św., na niego zstępującego. Zaprowadzono potem Józefa do komory, w której była Maryja, a ona przyjęła go jako męża swego. Ślub przypadł, zdaje mi się, według naszej rachuby, na 23 stycznia. Obchodzono go w Jerozolimie, przy górze Syjon, w pewnym domu, gdzie często podobne uroczystości się odbywały. Owe siedem dziewic, które razem z Maryją ze świątyni zwolniono, już się były porozjeżdżały. Zawezwano je na powrót do świątyni, poczym towarzyszyły Maryi po ślubie w uroczystym pochodzie do Nazaret, gdzie Anna cały jej domek urządziła. Wesele trwało 7 lub 8 dni. Uczestniczyły w nim niewiasty i dziewice, towarzyszki Maryi podczas jej pobytu w świątyni, prócz tego liczni krewni Joachima i Anny, również dwie córki z Gofny. Zabito mnóstwo jagniąt i ofiarowano Bogu. Widziałam bardzo dokładnie szatę godową Maryi. Suknię spodnią miała wełnianą, bez rękawów, ramiona owinięte były przepaskami z białej wełny. Piersi pokrywał aż do szyi biały, klejnotami, perłami itp. naszyty kołnierz. Potem włożyła na się przestronną, z przodu otwartą szatę. Ta szata była od góry do dołu jak płaszcz obszerna, były też przy niej szerokie rękawy. Niebieskie tło sukni przeplatane było wielkimi pąsowymi, białymi i żółtymi różami z listkami, na wzór staroświeckich ornatów, zaś górny rąbek sukni przylegał do białego kołnierza u szyi. Dolny brzeg obszyty był frędzlami i ozdobami. Na tej sukni zwierzchniej nosiła rodzaj szkaplerza z jedwabiu w złote i białe kwiaty; przed piersiami naszyty był szkaplerz perłami i klejnotami, na pół łokcia był szeroki i spadał ponad przednim otworem sukni aż do rąbka tejże. U dołu były frędzle i guziki. Taśma, tej samej co szkaplerz długości, wisiała na plecach, zaś krótsze i węższe na ramionach. Pod pachami przednia część szkaplerza ściągnięta była z tylną złotymi sznurkami czy też łańcuszkami, przez co szeroka górna część sukni była ściągnięta, zaś napierśnik przylegał tak, że kwiecista materia z pomiędzy sznurków cokolwiek wystawała. Szerokie rękawy spięte były na pośrodku ramienia i przedramienia klamrami i tworzyły bufy naokoło ramion, łokci i rąk.
Na tym stroju miała długi, błękitny płaszcz. Pod szyją był zapięty kosztowną spinką, a naokoło szyi znajdowała się na płaszczu biała fryza jakby z piór lub strzępków jedwabiu. Płaszcz opadał na oba ramiona, lecz po bokach znowu na przodek występował, kończąc się wreszcie w tyle spiczastą powłoką. Rąbek haftowany był złotymi kwiatami. Włosy jej niewymownie pięknie były trefione. Na środku były rozczesane i podzielone w liczne cienkie, nie splecione promienie. Podwiązane były białym jedwabiem i perłami, formując w ten sposób wielką siatkę, która, spadając na ramiona, pokrywała plecy aż do środka płaszcza jakby spiczasto kończącą się tkaniną. Włosy były na wewnątrz zwijane, a cały brzeg tej sieci z włosów otaczał strój z frędzli i pereł.
Na głowie miała najpierw wianek z białego, surowego jedwabiu czy też wełny, u góry trzema wstążkami z tej samej materii w pęczek ściągnięty. Nad tym spoczywała mniej więcej jak dłoń szeroka korona, obsadzona licznymi różnego koloru klejnotami, trzema klamrami złączona, spojonymi na czubku gałką.
W lewej ręce miała wianek z białych i pąsowych jedwabnych róż, w prawej piękny pozłacany lichtarz bez nogi; nad i pod tą częścią lichtarza, gdzie się go chwytało, była rękojeść z gałkami, podobnie jak u berła. Lichtarz był ku środkowi coraz grubszym, a czubek miał kształt talerzyka, z którego białawy płomień wychodził. Trzewiki składały się z dwóch prawie jak palec grubych sandałów z obcasami pod podeszwą i pod piętą. Całe sandały były z zielonej materii, tak jakby stopa stała na trawniku, a dwoma białymi, pozłacanymi rzemieniami do nóg były przytwierdzone. Dziewice, przebywające w świątyni, tak ślicznie uczesały Maryję. Widziałam, jak ją czesały, kilka dziewic było tym zajętych, a szło to niesłychanie szybko. Anna przyniosła owe piękne szaty; zaś Maryja tak była pokorną, iż wcale ich przywdziać nie chciała.
Po ślubie podwinięto sploty jej włosów naokoło głowy, zdjęto koronę, zawieszono jej śnieżnej białości welon, sięgający aż do połowy ramion, a na welon wsadzono znowu koronę jej na głowę. Święta Dziewica miała czerwonawo — żółte włosy i ciemne, wysokie, delikatne brwi, bardzo wyniosłe czoło, wielkie ku ziemi spuszczone oczy z długimi, ciemnymi rzęsami, delikatny, prosty, podługowaty nos, bardzo szlachetne, miłe usta, spiczasty podbródek, była wzrostu średniego, a kroczyła w swym bogatym stroju bardzo skromnie i poważnie. W czasie wesela przebrała się w inną, w paski, mniej wspaniałą suknię, z której strzępek posiadam pomiędzy relikwiami. Ową w paski suknię nosiła także w Kanie i podczas innych uroczystości. Suknię ślubną miała jeszcze kilka razy na sobie w świątyni. Ludzie bardzo zamożni zmieniali suknie podczas wesela trzy do czterech razy. W tych strojnych szatach była Maryja podobną do sławnych niewiast późniejszych czasów, jak np. do cesarzowej Heleny, a nawet do Kunegundy, jakkolwiek pojedynczy strój niewiast żydowskich od stroju tychże się odróżniał, podobnemu więcej do rzymskiego. Józef nosił długą, szeroką, niebieską sukmanę, zapinaną od piersi aż do obwódki na sznury i guziki. Po bokach były szerokie rękawy, także sznurami ściągane; były owe szeroko podwinięte, a wewnątrz jakby opatrzone kieszeniami. Naokoło szyi miał jakby brunatny kołnierz, rodzaj stuły, a z piersi zwieszały się dwie białe wstęgi. Po ślubie poszedł Józef do Betlejem, gdzie miał do załatwienia interesy, zaś Maryja udała się z dwunastu lub piętnastu niewiastami i dziewicami do domu Anny przy Nazaret. Szły pieszo. Gdy Józef powrócił, widziałam uroczystość w domu Anny. Prócz zwykłych domowników było mniej więcej sześciu gości i kilkoro dzieci. Na stole stały kubki. Święta Dziewica miała na sobie czerwonymi, niebieskimi i białymi kwiatami haftowany płaszcz, na twarzy welon przeźroczysty, a na nim welon czarny.
Widziałam potem Józefa i Maryję w domu w Nazaret. Józef miał na przedzie domu, przed kuchnią, osobne miejsce, trójkątną komorę. Oboje byli nieśmiali i bojaźliwi wobec siebie. Zachowywali się bardzo spokojnie, modląc się.
Raz widziałam, że Anna zabierała się w podróż do Nazaret. Niosła tłumoczek pod pachą, chcąc go zanieść Maryi. Szła przez równinę i zagajenie do Nazaret, leżącego przed pagórkiem. Maryja bardzo płakała i towarzyszyła Annie kawałek drogi z powrotem. Józef był w przedniej części domu, sam jeden w swym przedziale. Nie mieli właściwego gospodarstwa. Wszystko dostawali od Anny. Widziałam, że Maryja przędła, szyła, lecz wielkimi ściegami. Szaty miały mało szwów i składały się z wielkich szmat. Widziałam ją także haftującą i wykonującą roboty białymi pręcikami. Gotowała bardzo pojedyncze potrawy, a podczas gotowania pieczono chleb w popiele. Żywili się także owczym mlekiem, a co do mięsa, przeważnie gołębiami.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Najświętsza Maryja Panna w życiu duchowym (315 KB)
Najświętsza Maryja Panna i skromność
Najświętsza Maryja Panna z Góry Karmel (Wszystko o Szkaplerzu)
JESTEM NAJŚWIĘTSZĄ PANNĄ RÓŻAŃCOWĄ, Katecheza, 5 PIERWESZYCH SOBOT
Najświętsza Panna z Saint, LEGENDY CHRZEŚCIJAŃSKIE
JESTEM NAJŚWIĘTSZĄ PANNĄ RÓŻAŃCOWĄ 1, Katecheza, 5 PIERWESZYCH SOBOT
Najświętsza Panna i młody rycerz, LEGENDY CHRZEŚCIJAŃSKIE
Najświętsza Panna i młody rycerz
Maryja na polu bitwy kampanie wojskowe szukały ochrony Panny Najświętszej
Po północy zaś przyniósł Piotr na patenie Chleb, Konsekrowany przez Jezusa, i Najświętsza Panna przy
Najświętsza Panna z Saint
Gdy śliczna Panna kwintet smyczkowy [partytura i głosy]

więcej podobnych podstron