Nieśmiertelna
Ten drugi
Był czerwiec 2002 roku. Słońce zachodziło właśnie nad Chorzowskim Parkiem Rozrywki i Wypoczynku. Właściwie nie tyle zachodziło, ile znikało wśród unoszącego się nad Katowicami dymu. Wprawdzie część kopalń zostało zamkniętych, a w pozostałych zakładach założono filtry, ale miasto ciągle było spowite górnośląskim smogiem. W Parku, utworzonym wiele lat temu na kopalnianych hałdach, nadal było wielu ludzi. Ostatni zwiedzający opuszczali właśnie ZOO, ale kolejka górska ciągle jeździła, a na ławkach pod drzewami siedziały pary bądź grupki znajomych. W wesołym miasteczku panował spory gwar i chociaż było już ciemno, karuzele wciąż kręciły się w takt muzyki.
Wszyscy, którzy znajdowali się w Parku Rozrywki, świetnie się bawili. Wyjątek stanowiła jedna osoba, która stała na uboczu, wśród krzewów, z dala od bawiących się ludzi i wesołej muzyki. Szczupła, wysoka kobieta była młoda i piękna, ale z jej ciemnych oczu wyzierał smutek. Skryta w cieniu, obserwowała tamtych, ale nie włączała się do zabawy, gdyż czekała na kogoś. Nie wiedziała jeszcze, kim on będzie, ale czekała cierpliwie, nie ruszając się z miejsca. Kucała jak kot w gąszczu akacji, od czasu do czasu wiatr poruszał jej czarnymi włosami, obciętymi tak krótko, że nie dotykały smukłej szyi. Jej wąskie wargi były mocno zaciśnięte, a księżyc odbijał się w jej bladej twarzy.
Wreszcie tajemnicza kobieta uśmiechnęła się lekko. Już od ponad dwóch godzin czekała na swoją ofiarę, ale dopiero teraz zauważyła odpowiedniego mężczyznę. Był jeszcze stosunkowo młody, chociaż jego włosy zaczynały już siwieć, po stroju łatwo można było rozpoznać w nim biznesmena albo prawnika, a co najważniejsze - był sam. Nieznajoma wstała i bezszelestnie wynurzyła się z ukrycia. Samotność coraz bardziej jej ciążyła, ale ciągle zachowywała ostrożność. Nadal nie mogła zapomnieć wydarzeń sprzed niespełna roku, kiedy ledwie umknęła śmierci. Wtedy na krótko związała się z Jackiem, ale on zginął, podobnie jak jej wszyscy kochankowie, a ona znowu była sama.
„Starzeję się.” - pomyślała, zauważając, że jej krok nie jest już tak zwinny jak kiedyś - „Muszę się o siebie wreszcie zatroszczyć. Gdyby nie tamte postrzały…”
Chociaż minął już prawie rok, odkąd w Chicago kobieta wdała się w wojnę gangów, stare rany nadal jej dokuczały. Dostała wtedy tyle kulek, że ledwie uszła z życiem. Gdyby nie Jack… Ale jego nie było już wśród żywych, podobnie jak Richarda i wielu innych. Niedaleko niej zaś stał mężczyzna, którego wybrała na dzisiejszą ofiarę. Wiedziała, że wygląda ponętnie w czarnych spodniach i koronkowej czarnej bluzce, poza tym znała swoje zdolności, które pozwalały jej zdobyć każdego, kogo zapragnęła.
Przepraszam, możesz mi powiedzieć, która godzina? - zagadnęła szpakowatego mężczyznę, patrząc swymi nieprzeniknionymi, ciemnymi oczyma prosto w jego źrenice.
Jest… - tamten walczył przez moment sam ze sobą, zanim oderwał wzrok od jej smukłego ciała i spojrzała na zegarek - jest dopiero wpół do jedenastej, chyba dość wcześnie, żeby zaprosić panią do kawiarni.
Chętnie skorzystam z tak miłego towarzystwa. A tak w ogóle jestem Aurelia.
Józef, Józef Adamczyk.
Józef zaprosił ją na drinka do leżącego w centrum pubu. Pojechali tam jego samochodem. Kobieta znała to miejsce, przychodziła tam czasami w poszukiwaniu ofiar. Zamówiła słodką cherry, jeden z jej ulubionych napojów. Rozmawiając z mężczyzną, nie przestawała hipnotyzować go swoim wzrokiem. Niemal bezwiednie bawiła się swoim wisiorkiem - czarną kulą włożoną w dwie srebrne dłonie, co przyciągało wzrok jej rozmówcy. Jednocześnie spoglądała ukradkiem na jego szyję, delikatnie i z apetytem oblizując wargi. Ten swoisty czar podziałał i nie minęły dwie kolejne godziny, kiedy oboje znaleźli się w mieszkaniu Adamczyka, znajdującego się na osiedlu Paderewskiego.
Kilka chwil później oboje wylądowali w łóżku. Aurelia wyczuła pewien opór w zachowaniu jej partnera, ale przełamała to niezdecydowanie swoimi zdolnościami. Bez słowa rozpięła jego koszulę i w mgnieniu oka sama się rozebrała. Jej ciało, chociaż tu i ówdzie upstrzone bliznami, było nadal piękne. Jej blada, wręcz biała skóra kontrastowała z czarnymi włosami i ciemnymi oczyma, a wpadający przez okno blask księżyca oświetlał jej sylwetkę, czyniąc ją podobną do nieziemskiej istoty. Tajemniczy blask jej oczu i niewielki tatuaż w kształcie krzyża na prawej piersi dopełniały wyglądu tej przedziwnej, niepospolitej kobiety.
Nie wiem, czy… - zająknął się mężczyzna, ale ona położyła mu palec na ustach, a zaraz potem uciszyła go namiętnym pocałunkiem.
Ośmielony zachowaniem kobiety, Józef szybko przejął inicjatywę. Jego duże, silne dłonie zaczęły wędrować po jej ciele, pieszcząc jej ramiona, piersi, talię i pośladki. Aurelia była coraz bardziej głodna, ale postanowiła zaczekać jeszcze z zaspokojeniem pragnienia. Tak jak przypuszczała, Adamczyk był całkiem niezłym kochankiem. Wiedział, jak ją dotykać, żeby westchnienia same wydobywały się z jej ust.
Musiała się opanować. W tym celu wstała i odsunęła się na dwa kroki od partnera. Ale on uznał to za propozycję dalszej gry. Podszedł do niej i zmusił do cofania się, dopóki nie przyparł jej do ściany. Ona rozszerzyła lekko nogi i objęła go ramionami. On, ściskając jej pośladki i całując w ucho, wszedł w nią z cichym jękiem. Aurelia nawet nie próbowała powstrzymać cichego krzyku i westchnienia.
Oboje rzucili się na łóżko. Kobieta wreszcie mogła odkryć swoją prawdziwą naturę. Była pewna, że Józef i tak nic nie zauważy. Jej kły wysunęły się z dziąseł, oczy zapłonęły tajemniczym blaskiem a rysy wyostrzyły się, przez co jej twarz nabrała drapieżnego piękna. Mężczyzna był wyczerpany, leżał z zamkniętymi oczyma. Jedną rękę trzymał zatopioną w jej włosy, a drugą gładził jej długie, zgrabne nogi. Aurelia pochyliła się lekko nad jego twarzą. Czuła jego ciepły oddech i wzburzoną krew pulsującą w jego skroniach. Z pomrukiem zadowolenia dotknęła wargami jego szyi. On tylko mruknął tylko i przesunął rękę na jej talię. Jego dłoń zacisnęła się a paznokcie wbiły w skórę wampirzycy, kiedy ona zatopiła swoje kły w jego szyi.
Jego krew była lekko słonawa, ale podniecenie dodało jej słodyczy. Aurelia piła chciwie, zlizując językiem życiodajny płyn. Z każdą kroplą napełniało ją ciepło i nowa energia, ogarniało ją uczucie prawdziwej ekstazy. Wreszcie mogła zaspokoić dręczący ją głód. Zamknęła oczy, delektując się każdym łykiem. Wyczuwała, jak jej ofiara drży, ale nie mogła zdobyć się na oderwanie ust od źródła cieczy. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy krew mężczyzny wypełniła już jej żyły, podniosła głowę. Dwie niewielkie ranki zasklepiły się błyskawicznie.
Józef nie spał, ale znaczny ubytek krwi sprawił, że zapadł w lekką drzemkę. Kobiecie nie chciało się ubierać. Postanowiła spędzić resztę nocy w mieszkaniu Adamczyka. Położyła się wygodnie, pozwalając mężczyźnie przytulić się do jej ramienia.
Wcześnie rano, tuż przed wschodem słońca, Aurelia cichutko wyplątała się z objęć kochanka. Dopiero teraz, w blasku nadchodzącego dnia, zauważyła obrączkę na jego palcu.
Ach, więc o to chodziło… - mruknęła do siebie, szybko się ubierając - I pomyśleć, że był taki smaczny. - delikatnie pochyliła się nad śpiącym mężczyzną i na moment dotknęła jego czoła. Twarz Józefa wykrzywił grymas niezadowolenia, ale po chwili znowu zasnął.
Kobieta bezszelestnie wymknęła się z mieszkania. Była zadowolona, wreszcie udało się jej zaspokoić dręczący ją od dłuższego czasu głód. Od razu poczuła się młodsza o kilka stuleci. Nie przejmując się blaskiem wstającego słońca, powoli szła ulicą Francuską, zmierzając do centrum. Na moment zatrzymała się przy cmentarzu, wspominając pierwsze dni po przybyciu do Katowic i to, jak musiała kryć się w jednym z tamtych grobowców. Przyspieszyła kroku. Nie miała zamiaru trzymać się swojej przeszłości, musiała zatroszczyć się raczej o to, co będzie robiła w ciągu kolejnych dni.
Wreszcie dotarła do swojego mieszkania w starej kamienicy na ulicy Trzeciego Maja. Było niewielkie i skromne ale urządzone bardzo gustownie. Kobieta nie posiadała ani jednego lustra, zresztą na nic nie było jej ono potrzebne. Za to podłogi zostały przykryte miękkimi zielonymi dywanami a wszystkie meble pełniły nie tylko niezbędną ale także ozdobną funkcję. Dębowe drewno, z jakiego wykonano szafę i kredens, był bogato rzeźbiony, podobnie jak ramy dwóch reprodukcji, jakie zdobiły ściany gościnnego pokoju. Oprócz nich stała tam kanapa i podłużna ława. Za przepierzeniem, we wnęce, stało szerokie łóżko i maleńki nocny stolik. Nieliczne staroświeckie lampy świeciły się bardzo rzadko, gdyż właścicielka mieszkania dużo lepiej czuła się w ciemnościach. Mrok panował w mieszkaniu przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, niewielkie okna były wiecznie zasłonięte grubymi zasłonami ciemnozielonego koloru.
Aurelia z westchnieniem rzuciła się na łóżko.
Ciekawe, czy jego żona coś pozna… Swoją drogą, ciekawe, dlaczego nie było jej w mieszkaniu. - mruknęła do siebie, zasypiając. Po raz pierwszy od wielu dni nie dręczyły ją koszmary ani uczucie głodu.
Spała długo, dopiero późnym popołudniem obudziła się głośno ziewając. Zauważyła, że jej dekolt jest upstrzony ciemnoczerwonymi plamkami zaschniętej krwi, pamiątką po wczorajszej uczcie. Widocznie piła tak łapczywie, że krople życiodajnego płynu zabrudziły nie tylko jej twarz i dekolt, ale także pościel Adamczyka. Potem, upojona sytością, nie zwróciła nawet uwagi na taką drobnostkę.
Rozebrała się i weszła pod prysznic. Ciepła woda zmyła nie tylko ślady krwi, ale także resztki zmęczenia. Kobieta mruczała z przyjemności, pozwalając strumieniowi pieścić swoją skórę. Nagle usłyszała nieśmiałe pukanie do drzwi. W pierwszej chwili chciała zignorować nieproszonego gościa, ale nieznajomy zaczął uporczywie dzwonić. Opanowawszy zdenerwowanie, owinęła się w ręcznik i przeszła do wąziutkiego przedpokoju.
Kto tam? - warknęła, nawet nie siląc się na uprzejmość.
Pani Aurelia Czarnecka? - nieznajomy wycedził nazwisko, którym posługiwała się od czasów pożaru w Urzędzie Stanu Cywilnego w Katowicach - Jestem pełnomocnikiem pana Bartłomieja Nowomiejskiego. Ubiegała się pani o pracę…
Tak, tak, już sobie przypominam. - przerwała mu wciąż niezadowolona kobieta - Proszę wejść. - dodała, odsuwając rygiel.
Pan Nowomiejski kazał przekazać pani, że rozważył pani propozycję. Chciałby spotkać się z panią, więc jeśli ma pani teraz czas…
Oczywiście, bardzo chętnie spotkam się z pańskim przełożonym. Jeżeli będzie pan łaskaw zaczekać kilka minut, zanim się ubiorę… Proszę się rozgościć. - Aurelia wprowadziła mężczyznę, całkiem przystojnego blondyna, do salonu i wskazała mu miejsce na skórzanej kanapie.
Nie przejmując się obecnością obcego, wyciągnęła czarny jedwabny kostium z szafy, w jednej z szuflad wyszukała bieliznę i lekką bluzkę koloru kawy z mlekiem. Nie zawstydził jej także fakt, że ręcznik był za krótki i przy pochyleniu się ukazywał gościowi spory fragment jej kształtnych pośladków. Szybko poszła do łazienki, ubrała się, podmalowała i wróciła do czekającego w salonie mężczyzny. Siedział dokładnie w tej samej pozycji, w jakiej go zostawiła i właśnie zapalał "Golden Americana". Nie rozpiął nawet piaskowej marynarki.
Możemy już iść. - powiedziała, wyrywając tamtego z zadumy. Nie musiała zaglądać w jego myśli, żeby wiedzieć, że właśnie fantazjował na jej temat. To było widać w jego oczach i sposobie, w jaki trzymał papierosa.
Chociaż nieoczekiwana wizyta wyrwała Aurelię z błogiego rozleniwienia, w sumie cieszyła się, że Nowomiejski postanowił ją przyjąć. Pieniądze po sprzedaży kilku antyków, ostatnich pamiątek z przeszłości, już się kończyły, a kobiecie nie uśmiechało się znowu nocować na cmentarzu.
Po drodze do podmiejskiej willi Nowomiejskiego, którą przemierzali w czarnym mercedesie blondyna, Aurelia próbowała domyślić się, co wpłynęło na decyzję bogatego przedsiębiorcy. Postanowiła jednak nie zawracać sobie tym głowy, wszystko miało przecież wyjaśnić się na miejscu. Tymczasem zainteresowała się osobą kierowcy. Dotychczas nie wiedziała nawet, jak on ma na imię, a w każdej chwili mógł przecież zostać jej kolejnym posiłkiem. Słońce było już nisko, wystarczyło, żeby wjechali między drzewa w parku Trzech Stawów…
A więc, panie… - zaczęła, udając niepewność. Mężczyzn najłatwiej zdobyć, udając bezbronną i uległą kobietę, wiedziała o tym już od wielu stuleci swego istnienia. Zawiesiła głos, czekając na podpowiedź tamtego.
Gawron, nazywam się Marcin Gawron. Ale proszę mówić mi po imieniu, przecież prawdopodobnie zostaniemy partnerami. - Marcin ani razu nie spojrzał na swoją pasażerkę, wlepiał wzrok w prostą drogę przed nimi, ale mimo to w pewnej chwili oblał się rumieńcem - Chodziło mi oczywiście o sprawy zawodowe.
Oczywiście, że tak. Rozumiem to, panie… Marcinie. - zamilkła na moment, oblizując wąskie, kształtne wargi i pozwalając ochłonąć nowemu znajomemu z wrażenia - A więc, czy wiesz, czego mogę spodziewać się po rozmowie z Nowomiejskim? Chciałabym dobrze wypaść, rozumiesz, zależy mi na tej pracy,.
Po Nowomiejskim w ogóle rudno się czegokolwiek spodziewać. On, no cóż, nie jest jak większość bogaczy. To znaczy, ma swoje własne zachcianki i zwyczaje, ale są… dziwne. Widzisz, on nigdy nie wstaje przed trzecią, czwartą po południu, a z domu wychodzi praktycznie tylko po zmroku. Poza tym, jest zazwyczaj mało rozmowny i tego samego wymaga od innych. - mężczyzna poczuł się pewniej i bez zająknienia ciągnął opowieść - Nieraz zdarza się, że przez pół godziny siedzi po prostu i patrzy się na ciebie, nie odzywając się ani słówkiem. Kiedy indziej zaś potrafi gadać jak najęty, ale to zdarza się rzadko. Mogę poradzić ci tylko jedno: po powitaniu nie odzywaj się, dopóki on cię o to nie poprosi i, jeszcze ważniejsze, pod żadnym pozorem nie okazuj niezdecydowania albo strachu.
Dzięki za radę. - mruknęła Aurelia, zatapiając się we własnych myślach.
Szybko dojechali na miejsce i Marcin wyskoczył z samochodu, żeby otworzyć drzwi swojej pasażerce. Kobieta, zasłaniając dłonią oczy przed promieniami słońca, patrzyła na willę Nowomiejskiego. Nie była podobna do sąsiednich budowli. Od nowoczesnej architektury odcinało się wykończenie ścian, utrzymane w charakterze romańskiego lub gotyckiego stylu. Upodobniało to budynek do średniowiecznego zamku. Przed pałacem rósł wspaniały ogród utrzymany w angielskim stylu, a żwirowy podjazd prowadził wzdłuż szeregu czerwonych róż o kwiatach tak ciemnych, że prawie czarnych.
Marcin poprowadził ją do drewnianych drzwi rzeźbionych w obrazy, które najbardziej przypominały sceny z Apokalipsy. Za nimi ciągnął się długi, przestronny hall, jasno oświetlony licznymi lampami. Aurelia, która zdążyła się już odzwyczaić od luksusów, poślizgnęła się na wypastowanym parkiecie. Jednak zanim jej przewodnik cokolwiek zauważył, odzyskała właściwy sobie koci krok. Bezgłośne przekleństwo zamarło jej na ustach. Z nieskrywanym zainteresowaniem oglądała wystrój korytarza. Wszystko urządzone było w starym stylu, ale w odróżnieniu od wyglądu zewnętrznego budynku, hall pochodził z Anglii za czasów królowej Wiktorii.
No, jesteśmy na miejscu. - Marcin zatrzymał się przed jednymi z szeregu zamkniętych drzwi - To gabinet Nowomiejskiego. Pamiętaj, o czym ci mówiłem. Trafisz sama do wyjścia?
Tak.
To dobrze. Idę umyć samochód, znajdziesz mnie przed domem.
Mężczyzna oddalił się szybkim krokiem, prawie jakby bał się spotkania ze swoim przełożonym. Aurelia uniosła głowę. Nagle poczuła coś dziwnie znajomego, zapach tak charakterystyczny dla przedstawicieli jej gatunku. Obejrzała się wokół siebie wytężając słuch, ale korytarz był pusty. Stała bez ruchu jeszcze kilkanaście sekund, dopóki nie stwierdziła, że to było tylko jej urojenie. Zapukała do drzwi. Po chwili otworzyła je drobna staruszka z ufarbowanymi na blond włosami i źle ukrywanym strachem w oczach.
Ja do pana Nowomiejskiego. - powiedziała Aurelia, zwinnie przeciskając się między framugą drzwi a przestraszoną kobietą. Znalazła się w pomalowanym na żółto pomieszczeniu. Podejrzana woń była tu dużo silniejsza niż w hallu i wampirzyca z trudem powstrzymała swoje kły od wysunięcia się.
Pod przeciwległą do wejścia ścianą stało bogato rzeźbione biurko, za nim, na wygodnym obrotowym krześle siedział mężczyzna. Jego sylwetkę skrywało wysokie oparcie fotela. Na ścianie wisiał wspaniały Velazquez, ozdobiony w prawym dolnym rogu wizerunkiem eklipsy ze wzniesionymi w górę skrzydłami.
Saint-Germain… - wyszeptała zdumiona wampirzyca - Przecież on nie żyje od ponad dwustu lat…
Stała jak wryta. Przez cały czas myślała, że Rakoczy, jeszcze starszy od niej, spłonął w 1791 podczas jednej z pomniejszych walk Wielkiej Rewolucji. Czyżby jednak wywinął się wtedy śmierci?! Zacisnęła wargi. Niegdyś łączyło ją z Saint-Germain'em coś więcej niż tylko pokrewieństwo, ale to były stare czasy. Nie mogła otrząsnąć się z szoku. Czyżby Lucien naprawdę żył?
Drobna staruszka, najwidoczniej sekretarka tajemniczego mężczyzny, odzyskała wreszcie mowę. Dotknąwszy ramienia Aurelii, co wyrwało ją z osłupienia, odezwała się nadzwyczaj mocnym głosem:
Panna Czarnecka? Przepraszam, ale pan Nowomiejski czeka właśnie na kogoś i nie może pani przyjąć. Proszę udać się za mną, po drodze wyjaśnię, czego od pani oczekujemy… - delikatnie popchnęła kobietę w stronę korytarza. Przy drzwiach ukradkiem spojrzała w stronę fotela. W jej oczach na moment znowu zagościł strach, ale szybko opanowała się, a w hallu zupełnie odzyskała już pewność siebie.
Czy mogłabym się dowiedzieć, o co tutaj chodzi? - zapytała Aurelia, wyprowadzona z równowagi wampirzym zapachem, obecnością Velazqueza, a przede wszystkim dziwnym zachowaniem blondynki i tamtego tajemniczego mężczyzny.
Pan Nowomiejski posłał po panią ze względu na pani wiedzę o antykach. Jutro przyjdzie nowa dostawa sprzętu z Egiptu i pan Nowomiejski chce, żeby pani wyceniła wartość tych rzeczy. - wyjaśniła sekretarka, z roztargnieniem poprawiając swoje mocno skręcone włosy - Jeżeli to zadanie pozwoli się pani wykazać, może się pani spodziewać stałej posady. - dodała po chwili.
Tymczasem obie kobiety zdążyły już wyjść na taras przed domem. Nieopodal Marcin polewał samochód wężem ogrodowym, spłukując z niego resztki piany. Był tylko w obcisłych jeansach, kropelki wody skrzyły się w słońcu na jego nagiej, opalonej skórze. Aurelia zatrzymała się w cieniu rzucanym przez cyprysy i, patrząc na wspaniale grę mięśni na klatce piersiowej mężczyzny, niemal natychmiast zapomniała o złych przeczuciach.
Marcin szybko zauważył kobiety i, strząsnąwszy z włosów nadmiar wody, z uśmiechem do nich dołączył.
I jak, pani Aurelio, poznała pani naszego szefa?
Niestety, nie miałam tej przyjemności… - na jego pytanie odparła wampirzyca, ale zanim zdążyła cokolwiek dodać, do rozmowy wtrąciła się staruszka.
Marcinie, zawieź pannę Czarnecką do domu. Ale jutro na czternastą przywieź ją spowrotem. - powiedziała nieco protekcjonalnym tonem. Ten tylko kiwnął głową, patrząc wilkiem na kobietę. Potem przeniósł wzrok na Aurelię i jego twarz rozjaśniła się.
Raczy pani chwilkę poczekać. Tylko się ubiorę… - uśmiechnął się znacząco i znikł w garażu. Chwilę później wrócił, ubrany w czarną koszulę, beżowe spodnie od garnituru i jasny krawat. Tylko wilgotne włosy świadczyły o jego pracy.
Mężczyzna otworzył Aurelii drzwi do samochodu i szybko wyjechali z terenu willi.
Wejdziesz do mnie? - zapytała kobieta wysiadając, gdy znaleźli się pod bramą jej kamienicy. Nachyliła się nad okienkiem, tak żeby dekolt nie zakrywał całkiem jej kształtnych piersi - Zapraszam na kawę.
Marcin uśmiechnął się jeszcze szerzej i posłusznie wyszedł z samochodu. Wkrótce oboje znaleźli się w mieszkaniu wampirzycy. Kazała mężczyźnie się rozgościć, a sama poszła do kuchni zagotować wodę. Z ulgą znalazła resztkę kawy w jednej z szafek i wyjęła dwie filiżanki. Przy okazji wydobyła też cukiernicę i zabytkową popielniczkę. W końcu zalała kawę wrzątkiem, postawiła wszystko na tacy i zaniosła do pokoju. Oślepił ją blask słońca wpadający przez rozsunięte zasłony. O mało nie wypuściła tacy z dłoni. Wprawdzie było już późno i słońce już zachodziło, ale jego promienie nadal dawały wystarczająco dużo światła, żeby razić jej wrażliwe oczy.
Przepraszam, że tak długo. - odezwała się wreszcie, po omacku szukając stolika. Poczuła, jak Marcin bierze jej z rąk tacę i kładzie ją na ławie. W przelocie, niby niechcący, musnął jej dłonie. W tym dotyku wampirzyca wyczuła skrywane pożądanie. Nie dziwiła się temu, mimo wieku i przeżyć nadal była piękną i ponętną kobietą. - Dziękuję.
Nadal mrużyła oczy, które piekły ją od nadmiaru światła. Siadła na kanapie, tyłem do okna, za to bardzo blisko swojego gościa. Założyła nogę na nogę, pozwalając spódnicy zsunąć się i odsunąć prawie całe uda.
Zaproponowałabym ci coś mocniejszego, ale przecież prowadzisz. - odezwała się po chwili, upiwszy łyk mocnej kawy - Poza tym, mam tylko słodką cherry, a nie wiem, czy pijasz takie rzeczy.
Z rąk kogoś takiego jak ty przyjąłbym nawet truciznę. - odparł mężczyzna. Od razu zawstydził się własnych słów i zamilkł, patrząc tępo w filiżankę.
Słuchaj, Marcin… - Aurelia postanowiła zaryzykować prowadzenie rozmowy na niebezpieczny dla niej temat - Wiem, że moje pytania mogą wydać ci się dziwne, ale odpowiedz na nie, proszę. To dla mnie bardzo ważne. Czy wiesz o Nowomiejskim coś konkretnego: Gdzie się urodził, jak zdobył majątek, od jak dawna tu mieszka? Ba, nawet z kim sypia?
Ha, on jest bardzo dziwną, tajemniczą osobą. Czasami nawet zastanawiam się, czy on w ogóle jest człowiekiem. - kobieta zadrżała na te słowa, ale on tego nie zauważył - Jeżeli ktokolwiek wie coś o jego pochodzeniu, to chyba tylko ta stara wiedźma, Marta, jego pomocniczka. Ale ona się go boi, i odbija sobie to na pozostałych pracownikach. Nie sądzę, żeby ci coś powiedziała, musiałabyś ją chyba zahipnotyzować, albo coś takiego.
Czy możesz się czegoś dowiedzieć? Błagam! - wampirzyca, zaskoczona i strwożona słowami Marcina, niemal bezwiednie chwyciła jego dłoń. Zdziwiło go jej zachowanie, ale szybko odpowiedział:
Mogę spróbować. Wiem, gdzie Nowomiejski trzyma swoje akta. Zaś co do twojego ostatniego pytania… - dodał szybko, dotykając ramienia Aurelii - Nie wiem, czy o to ci chodziło, ale on czasami każe mi przywozić dziewczyny z tego nocnego pubu, wiesz… Chicago-go. To niby klub tylko ze striptizem, ale można też wynająć panienkę, oczywiście za odpowiednią opłatą. Czasami je stamtąd przywożę, ale jeszcze nigdy żadnej nie odwiozłem spowrotem. Nie wiem, jak ani kiedy wracają.
Jak często?
Co?
Jak często on się… zabawia?
Co tydzień, czasami trochę częściej. Nie rozumiem, dlaczego to dla ciebie takie ważne. Czy masz wobec niego jakieś plany? Jeśli tak, to pewnie powinienem już iść. - Marcin zasmucił się lekko i wstał, ale kobieta powstrzymała go, ściskając mocno jego rękę.
Źle mnie zrozumiałeś. - zmusiła się do śmiechu, chociaż z trudem panowała nad nerwami - Nie mam zamiaru podrywać Nowomiejskiego, on… nie jest w moim typie. Po prostu lubię wiedzieć, z kim mam do czynienia. A propos, mogę prosić twoje dossier?
Moje dossier? Ależ proszę: dwadzieścia dziewięć lat, po studiach, wolny, 190 cm wzrostu…
To mi wystarczy.
…jutro mam urodziny.
W takim razie mam dla ciebie doskonały prezent. - tym razem uśmiech wampirzycy nie był wymuszony. Nadal była spięta, ale zdążyła się już uspokoić. Chwyciła jego krawat i pociągnęła go w stronę łóżka.
Marcin wyszedł z mieszkania Aurelii dopiero nad ranem. Prawie w ogóle nie zmrużył oka, kochali się przez całą noc. Ciągle czuł jej zapach i dotyk jej chłodnej skóry. Zastanawiało go kilka blizn, tak bardzo podobnych do szram po postrzałach. Był wyczerpany, ale chociaż wiedział, że czeka go sporo roboty, był zadowolony, a wręcz szczęśliwy. Ona była taka inna od jego poprzednich kochanek. Pamiętał, jak ją zostawił, nagą, zwiniętą w kłębek zupełnie jak młody kociak. Nie chciał jej opuszczać, ale wiedział, że ona go zrozumie. Poza tym, musiał wracać. Ta stara wiedźma, Marta Cegielska, na pewno zauważyła jego nieobecność, a po drodze musiał jeszcze wstąpić na posterunek. Dawno już nie rozmawiał z Tadkiem, swoim znajomym. W kuchni znalazł kawałek kartki i skreślił kilka słów dla Aurelii. Zamiast skupić się na jeździe, ciągle wspominał minioną noc i pocieszał się myślą, że jeszcze dzisiaj się zobaczą.
Kiedy mężczyzna dojeżdżał do willi, Aurelia właśnie się przebudziła. Zmrużyła oczy przed wpadającym światłem, dziwiąc się, dlaczego story są odsłonięte. Ziewnęła, przeciągnęła się i wstała, żeby je zasunąć. Powoli przypominała sobie wydarzenia ostatniej nocy. Siadła na łóżku i opuszkami palców przebiegła po swoich piersiach, brzuchu i udach. Wczoraj w podobny sposób dotykał ją Marcin. Niegdyś to samo czuła będąc z Richardem i Jackiem. Pamiętała smak jego krwi. Była tak słodka, tak aromatyczna i delikatna…
Nie spiesząc się przeszła obok stolika i udała się do łazienki. Nie zauważyła kartki leżącej obok zapełnionej popielniczki. Czuła się rozluźniona, po raz pierwszy od długiego czasu. Chociaż nie narzekała na brak mężczyzn w jej życiu, ostatnio sypiała z nimi tylko z konieczności, żeby zaspokoić głód. Dopiero Marcin na nowo rozbudził w niej prawdziwe pożądanie, chociaż myślała, że ono dawno już w niej wygasło. Napełnił ją nową energią, znowu czuła, że żyje.
Wzięła gorący prysznic, założyła szlafrok i wróciła do pokoju. Dopiero, kiedy z kieliszkiem cherry siadła na kanapie i sięgnęła po paczkę „Golden Americanów”, które zostawił Marcin, zauważyła kartkę od niego.
Aurelio, przepraszam, że wyszedłem, ale muszę wracać do pracy. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Dziś w nocy było cudownie. Marcin. P.S. Pamiętasz o spotkaniu u Nowomiejskiego? Przyjadę po ciebie o pierwszej. Może będę miał jakieś informacje. - przeczytała po cichu.
Rozluźnienie i sytość znikły. Znowu powrócił szok i przerażenie. Ten Nowomiejski… kim on był? Stanowił dla niej zagadkę, a co gorsza - był niebezpieczny. No, to nie koniecznie musiał być on, to mógł ktoś inny mieszkający w jego domu. Drżącą ręką wyjęła papierosa i zapaliła go. Jak mogła pozwolić sobie na romanse, kiedy obok niej znajdował się ktoś taki?
Jeżeli to rzeczywiście jest Saint-Germain, to jeszcze nie jest tak źle. - mruknęła do siebie - On nie był zabójcą, nie tak jak Tepes czy Newcastle.
Aurelia próbowała pocieszać samą siebie, ale doskonale wiedziała, że stanowcza większość takich jak ona było bezwzględnymi mordercami, zabijającymi nie tylko z głodu, ale dla samej przyjemności. Tylko ci najstarsi, najbardziej doświadczeni wiedzieli, że śmierć niczego nie rozwiązuje, a wręcz sprawia wiele kłopotów. Ona należała właśnie do tej nielicznej grupy, tak samo jak Rakoczy, Genevieve, czy, od niedawna, Angelus. Pozostali… sama zabiła wielu jej pobratymców, którzy w szale zabijania ośmielili się targnąć na jej życie.
Prawie wypalony papieros zaczął parzyć ją w palce. Z sykiem wrzuciła go do popielniczki. Dopiero ból trochę ją otrzeźwił. Spojrzała na zegarek - było wpół do pierwszej, a ona siedziała rozczochrana w samym szlafroku. Szybko pozbierała z podłogi porozrzucane wczoraj części ubrania, znalazła w szafie świeżą bieliznę, założyła wszystko i zaczęła czesać swoje włosy. Na ślepo przejechała tuszem po rzęsach, podkreśliła kształt ust malując je brązową pomadką, a w końcu nałożyła na twarz sporo pudru, żeby ukryć nienaturalną bladość cery. Jeżeli Nowomiejski naprawdę był wampirem, a Marcin pracował u niego już jakiś czas, mógłby zorientować się, że ona też wygląda inaczej niż ludzie. Nie chciała go stracić, nie tak szybko, i żadne porachunki nie mogły jej przeszkodzić w znalezieniu szczęścia.
Nie zdążyła dopić swojej cherry, kiedy rozległo się pukanie.
Otwarte! - krzyknęła tylko, pewna, że to Marcin. Nie pomyliła się zresztą. Usłyszała kroki i po chwili zobaczyła Gawrona wchodzącego do pokoju. Tym razem miał na sobie białą koszulę, czarne spodnie i włosy postawione na żelu.
Witaj, kochanie. - pochylił się nad Aurelią i delikatnie ją pocałował - Jesteś już gotowa?
Nie wejdziesz na chwilkę? - zapytała kobieta, obejmując go ramionami - Przecież do Osiedla Trzech Stawów jest tylko piętnaście minut drogi, a my mamy ponad godzinę dla siebie.
Mężczyzna ze smutkiem pokręcił głową.
Wiesz, że chętnie bym został, ale naprawdę musimy już jechać. Dzisiaj są straszne korki, a lepiej być wcześniej, niż się spóźnić. No, ale myślę, że dasz się zaprosić do mojego pokoju? Na… na kawę?
Aurelia uśmiechnęła się tylko. Przyciągnęła go do siebie i obdarzyła gorącym pocałunkiem. Chwilę później oboje siedzieli już w samochodzie, jechali ulicą Damrota kierując się w stronę osiedla Paderewskiego i Centrum Trzy Stawy. Korki rzeczywiście były, ale dopiero przy wjeździe na drogę szybkiego ruchu.
Aha, próbowałem zdobyć dla ciebie coś o Nowomiejskim. - odezwał się nagle Marcin, naciskając na hamulec i kładąc rękę na kolanie wampirzycy. Nie zauważył, że zdrętwiała na sam dźwięk tego nazwiska. - Niestety, nie udało mi się niczego dowiedzieć.
Mężczyzna nie mógł jej powiedzieć, że poprosił swojego kolegę Tadeusza, żeby znalazł akta bogacza w kartotekach policyjnych. Okazało się, że ten nie był nigdy notowany. Tadeusz miał dla niego sprawdzić szczegółowe dane w Urzędzie Stanu Cywilnego. I to dane nie tylko Nowomiejskiego, ale także Aurelii. Kobieta wydawała mu się idealną partnerką, ale zawodowa ostrożność kazała mu sprawdzić jej akta. Poza tym czuł, że ona skrywa w sobie jakąś mroczną tajemnicę.
Nic nie szkodzi. - wycedziła wampirzyca, tępo patrząc w horyzont. Intuicja podpowiadała jej dwie rzeczy: że ktoś w domu Nowomiejskiego nie jest zwykłym człowiekiem, i że Marcin nie jest tym, za kogo się podaje.
Wreszcie dojechali do willi. Aurelia odczuła ulgę, mogąc wyjść z samochodu, mimo że promienie słońca sprawiały jej ból. Zmrużyła oczy, żeby choć trochę zasłonić wrażliwe źrenice przed światłem. W dodatku poczuła delikatny, słonawy, tak dobrze jej znany zapach. Ktoś musiał się niedawno skaleczyć, albo… albo jej przypuszczenia były prawdą. Niemal wbrew własnej woli rozejrzała się wokół w poszukiwaniu śladów krwi. Ale wszystko wyglądało tak jak wczoraj, z wyjątkiem sporej ciężarówki stojącej po prawej stronie domu. Kilku mężczyzn wynosiło zeń jakieś paczki.
Uważaj, głupcze! Omal tego nie rozbiłeś! - usłyszała głos Marty. Ta drobna staruszka musiała być naprawdę wściekła - Odstaw te pakunki i chodź tutaj. Trzeba ci zabandażować tą rękę.
Wampirzyca odetchnęła z ulgą. Jej obawy okazały się płonne. Jeden z tragarzy po prostu zranił się w rękę. Mimo wszystko nie potrafiła opanować drżenia całego ciała. Coraz trudniej było jej ukrywać emocje. I pomyśleć, że jeszcze niedawno nawet w najbardziej stresujących sytuacjach umiała zachować spokój!
Chodź, Aurelio. - poczuła na swoim ramieniu dłoń Marcina. Tym razem wyczuł chyba jej zdenerwowanie, było to słychać w jego głosie - Mamy jeszcze trochę czasu, zanim to wszystko rozpakują. Mam wrażenie, że przyda ci się kilka łyków czegoś mocniejszego.
Kobieta skinęła tylko głową. Ciągle nie mogła się uspokoić. Była syta, ale zapach krwi ją podniecił. W połączeniu ze strachem tworzyło to mieszankę wybuchową, wiedziała o tym. Z trudem panowała nad swoimi nerwami, ledwie powstrzymywała się od ujawnienia swojej prawdziwej natury. Rozluźniła się odrobinę dopiero po wejściu do pokoju Marcina, kiedy kojący cień spowił jej ciało. Z wdzięcznością przyjęła szklankę whisky, którą podał jej mężczyzna.
Przepraszam cię. - powiedziała wreszcie, po raz pierwszy od wczorajszej nocy patrząc prosto w jego piwne oczy - Zachowuję się zupełnie jak uczniak przed egzaminem. Jestem po prostu zdenerwowana, sama nie wiem, czemu.
Nic nie szkodzi. Zresztą, to chyba normalne. - gospodarz zdjął marynarkę i niedbale rzucił ją na oparcie fotela.
Wskazał jej miejsce na szerokiej błękitnej sofie i sam siadł obok niej. Objąwszy ją ramieniem, spostrzegł, że nadal drży. Pamiętał, że wczoraj też drżała, kiedy miał ją w swoich ramionach. Wspomnienia minionej nocy odżyły w nim na nowo, rozpalając ogień pożądania. Odstawił pustą szklankę po whisky i przyciągnął ją do siebie.
Chyba wiem, jak można temu zaradzić… - mruknął.
Aurelia nie miała większej ochoty na seks, ale prędko poddała się pieszczącym ją dłoniom. Tym razem Marcin nie był już tak onieśmielony jak wczoraj. Jego wprawne palce łatwo poradziły sobie z guzikami od żakietu i zamkiem od spódnicy. Jeszcze krócej męczył się z jej koronkową bielizną. W ciągu niecałej minuty rozebrał ją do naga.
Dopiero teraz, w dziennym świetle, mógł dokładnie obejrzeć jej piękne ciało. Nie oponowała, kiedy gestem zachęcił ją do wstania. Patrzył z podziwem na jej gładkie ramiona, i obfite, kształtne piersi. Potem przeniósł wzrok niżej, na płaski brzuch i idealną linię bioder. Nie zauważył nawet kilku blizn na jej ramieniu, klatce piersiowej i brzuchu, pozostałości po chicagowskich kulach. Sam wstał także. Podniósł ręce i zaczął pieścić jej biust. Wampirzyce delikatnie objęła go ramionami. Ich usta złączyły się w pocałunku. Prawa dłoń mężczyzny powędrowała niżej, między jej uda, zatapiając się w kruczoczarnych włosach łonowych. Z ust kobiety wyrwało się ciche westchnienie.
Pomogła mu zdjąć koszulę i spodnie. Nie chciała czekać już ani chwili dłużej. Niedawny strach wzmocnił jej podniecenie i teraz płonęła żądzą seksu i… krwi. Przeniosła dłoń w stronę jego lędźwi, przyciskając je do swoich bioder.
On popchnął ją na sofę. Upadła, rozchylając lekko nogi w zapraszającym geście. Marcin położył się na niej, całując jej stwardniałe sutki. Jego ciało przygniotło ją do kanapy. Krzyknęła, kiedy wszedł w nią. Jej ciałem wstrząsały spazmy rozkoszy. Tuż obok swoich ust poczuła krew tętniącą pod skórą mężczyzny. Jej wargi dotknęły jego szyi a kły zaczęły wysuwać się z dziąseł. W ostatniej chwili powstrzymała się od wpicia się w jego tętnicę.
Jej spazmy stały się coraz częstsze, współgrając z ruchami Marcina. Aurelia wbiła paznokcie w jego plecy. Krzyknęła znowu, kiedy poczuła, jak jej kochanek szczytuje. Słyszała tuż przy uchu jego jęk. Przechyliła głowę, starając się nie myśleć o jego krwi. Zresztą wpadające przez otwarte okno promienie słońca skutecznie powstrzymywały ją przed przemianą. Piekła ją cała skóra, ale to nie przeszkadzało ogarniającej ją ekstazie. Jęczała cichutko. Chciała, żeby to uczucie trwało wiecznie. W ramionach Marcina czuła się tak bezpiecznie… Przyciskała go mocno do siebie, drżąc ciągle.
Jęki mężczyzny stawały się coraz słabsze. Wreszcie z westchnieniem opadł na Aurelię. Jego szyja znów znalazła się niebezpiecznie blisko jej ust. Jednak ona nie myślała o zaspokojeniu głodu, będzie miała na to czas później. Oddychała głęboko, leżąc z przymkniętymi oczami, wciśnięta w sofę przez ciężar jej kochanka. Zagłębiła dłoń w jego włosy, drugą opuściła swobodnie. On wtulił głowę w jej ramiona. Chciała zatrzymać tę chwilę na wieki, wiedziała, że on też tego chce.
Marcin pierwszy zdał sobie sprawę z upływu czasu. Podniósł się z trudem, siadł na skraju sofy i schylił się po leżące nieopodal spodnie.
Co robisz? - wampirzyca ocknęła się z odurzenia. Nie miała ochoty ruszać się z całkiem wygodnej pozycji na sofie. Czuła na sobie pot mężczyzny. Jej podniecenie opadło, w zamian pojawiło się uczucie spełnienia i błogiego rozleniwienia.
Marta zaraz po nas przyjdzie. Pewnie już zdążyła oblecieć całą rezydencję, wyładowując się na każdym spotkanym. Wolałbym, żeby nie zastała nas… w takiej sytuacji. - wyjaśnił Marcin, zapinając rozporek i zakładając koszulę.
Aurelia z westchnieniem podniosła się z sofy. Szybko założyła wszystkie części swojej garderoby i sięgnęła po resztkę whisky stojącą na stole. Gawron pocałował ją jeszcze raz i wyjął z kieszeni paczkę „Golden Americanów”. Właśnie zapalał papierosa, kiedy drzwi otworzyły się na oścież.
Tutaj jesteście! - kochankowie od razu rozpoznali zrzędliwy głos Marty - Wszystko już wypakowane, panno Czarnecka, a panna popija sobie whisky ze zwykłym szoferem. Przecież to niedopuszczalne! Proszę ze mną, a ty, Marcin, pilnuj swojej roboty. Czy mi się zdaje, czy w garażu czeka samochód do nawoskowania?
Wampirzyca uśmiechnęła się tylko znacząco i posłusznie wyszła za starszą kobietą. Ciężarówki nie było już na terenie posesji. Marta poprowadziła ją przez nasłoneczniony podjazd do jakiegoś magazynu. Wewnątrz stało kilkanaście paczek przyniesionych przez tragarzy. Aurelia poczuła wyraźny zapach starości, chociaż ta stęchlizna z pewnością nie pochodziła z antycznych czasów.
Proszę się tu rozejrzeć. - poinformowała Marta, zapalając światło - Trafi panna do gabinetu pana Nowomiejskiego? Wspaniale, proszę zanieść do mnie raport, kiedy skończy panna robotę. O, tu ma panna spis wszystkich antyków. Proszę wypełnić kolumnę dotyczącą szacowanej wartości i jeszcze te trzy. - pokazała palcem na napisy „Przypuszczalny czas powstania i miejsce pochodzenia” - Jestem pewna, że pan Nowomiejski szybko oceni panny pracę.
Czy się z nim dzisiaj zobaczę? - zapytała Aurelia. Przez jej ciało przebiegł dreszcz niepokoju, który z trudem opanowała. Pobieżnie przeglądnęła podany jej spis towarów.
Niestety, nie. Pan Nowomiejski ma bardzo napięty plan dnia. Proszę cieszyć, że w ogóle znajdzie czas, żeby przeglądnąć panny raport. Ja zresztą też mam sporo roboty… - mrucząc pod nosem, wyszła z pomieszczenia.
Wampirzyca została sama. Nagle znowu ogarnęło ją przerażenie, kiedy w powietrzu wyczuła tak dobrze znajomy zapach. Była pewna, że nie jest sama. Nie sądziła jednak, żeby jej przeciwnik wiedział o niej wszystko, żeby znał jej prawdziwą naturę. Zmusiła się do pokonania strachu i powstrzymania przed przemianą. Wreszcie zignorowała własne przeczucia, ze spokojem zabierając się do pracy. Mimo to nadal czuła, że jest obserwowana przez kogoś, kto z pewnością nie był zwykłym człowiekiem.
Kilka godzin później zmęczona pracą kobieta zamknęła ostatnią paczkę i wyszła z magazynu. Chylące się ku zachodowi słońce natychmiast ją oślepiło, o mało nie krzyknęła z bólu. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo stała się ostatnio wrażliwa na promienie słoneczne.
„To wszystko przez ten stres.” - pomyślała, podnosząc dłoń do twarzy. Obok garażu zobaczyła Marcina pakującego coś do czarnej Skody Octavii Combi. Miała ochotę podejść do niego, skryć się w jego silnych ramionach przed słońcem i tym drugim, który ją obserwował. Po chwili zastanowienia skierowała się jednak w drugą stronę, tam, gdzie znajdowało się główne wejście do rezydencji. Nie miała pojęcia, jak dojść do gabinetu Nowomiejskiego, ale zdała się na swój instynkt i niemal od razu trafiła na miejsce.
Zapukała i od razu nacisnęła na klamkę. Nawet przez drzwi wyczuwała zapach tamtego. Chciała, żeby jej wątpliwości rozwiały się jak najszybciej, niepewność była gorsza od największego niebezpieczeństwa. Zanim jednak zdążyła wejść do środka, drogę zagrodziła jej Marta.
O, panna już skończyła? - zgryźliwie odezwała się staruszka, skutecznie wypychając Aurelię na korytarz - Pan Nowomiejski właśnie przyjmuje klienta. Proszę oddać mi raport. - wyrwała kartki z rąk wampirzycy, nawet nie spoglądając na wypełnione kolumny - Może panna wrócić do siebie, Marcin pannę odwiezie. A jeśli woli panna zaczekać na miejscu, zaprowadzi pannę do naszej jadalni. Proszę się tam rozgościć. Kucharka przyszykuje dla panny jakąś przekąskę.
Aurelia chciała się odezwać, spytać ile czasu będzie trwało domniemane spotkanie, ale Marta zatrzasnęła jej drzwi przed nosem. Wampirzyca zacisnęła tylko pięści i zawarczała bezgłośnie. Bez najmniejszego wysiłku mogła roztrzaskać kawałek drewna oddzielający ją od tamtego. Z taką łatwością mogłaby wszystko zakończyć! Gdyby tylko skorzystała ze swoich zdolności, natychmiast dowiedziałaby się, kim jest ten drugi, i zniszczyła go w mgnieniu oka!
Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić, że musi się opanować i zachowywać jak normalny śmiertelnik. Z trudem zachowała spokój i odeszła od drzwi. Szybko trafiła do wyjścia, ale nie odważyła się wyjść na nasłoneczniony taras. I tak była pewna, że do wieczora na całym ciele będzie miała mnóstwo maleńkich czerwonych bąbli. Tylko spora ilość wypitej krwi mogłaby załagodzić skutki przebywania na ostrym słońcu, ale w dzisiejszych czasach trudno było jej znaleźć nawet jedną, nie mówiąc już o kilku ofiarach, na noc. W takim wypadku pozostawało jej jedynie skorzystać z tego, co przyniesie jej los, i w miarę spokojnie przespać kolejny dzień.
Oglądnęła się w stronę garażu, ale nie zobaczyła w nim Marcina. Powiew chłodnego wiatru poruszył gałęziami drzew, pozbawiając kobietę zbawczego cienia. Szybko usunęła się w bezpieczne miejsce, pod wysokie mury willi, i z westchnieniem oparła się o kamienną ścianę. Chociaż miała podniesione powieki, obraz przed jej oczyma zaczął ciemnieć i się zamazywać. Była nieprawdopodobnie zmęczona, już od kilku lat nie musiała spędzać aktywnie całego dnia. Ostatnio cały czas od świtu do zmierzchu spędzała bezpiecznie w swoim mieszkaniu, śpiąc albo wspominając przy kieliszku cherry stare dobre czasy. Chociaż nie czuła głodu, całe jej ciało domagało się odpoczynku i krwi potrzebnej do regeneracji sił.
Aurelio, - dotyk Marcina na rozpalonej skórze sprawił jej ból i przywrócił do przytomności - Źle się czujesz? Co powiedział Nowomiejski? Chyba powinnaś wrócić do domu, pozwól, że cię odwiozę…
Nie, nie chodzi o to. - wampirzyca uśmiechnęła się słabo - Jestem po prostu zmęczona. Poza tym, nie wiem jeszcze, czy Nowomiejski mnie przyjmie. Wyobraź sobie, on znowu nie chciał się ze mną spotkać. Ale, ale, podobno macie tutaj jakąś jadalnię. Przydałby mi się kubek gorącej kawy…
Była odrętwiała, każdy ruch sprawiał jej ból, ale nie dawała tego po sobie poznać. Z ulgą weszła do chłodnych, ciemnych korytarzy i zaczęła w duchu dziękować architektowi, że tak dobrze upodobnił willę do średniowiecznego zamku. Wreszcie mogła schronić się przed palącym słońcem. Z początku nie zwracała uwagi na otaczający ją wystrój hallu. W pewnej chwili jednak jej uwagę przykuł obraz przedstawiający przystojnego blondyna o długich włosach, karnacji ukazującej resztki opalenizny i dziwnym wyrazie nieprzeniknionych oczu. Ta twarz, jednocześnie okrutna i delikatna, była jej dobrze znajoma.
Przecież to Lestat! - szepnęła. Widziała tego wampira tylko parę razy, kiedy przez przypadek trafiła do jego rodzinnego Orleanu, ale poznałaby go wszędzie. Chociaż nie miał jeszcze czterystu lat, zdążył zabić więcej osób niż ona przez całe swoje istnienie. Tylko co robiłby tak daleko od swojego ukochanego miasta?
Aurelio, co znowu? - zaniepokoił się Marcin.
Znałam… to znaczy, wydawało mi się, że znam tego człowieka. Musiałam zobaczyć go gdzieś na ulicy, albo sama nie wiem, może pracowałam u niego kiedyś?
Wreszcie wyszli po schodach i dotarli do obszernej sali. Jedna ze ścian, przeciwległa do drzwi, była niemal cała zbudowana z okien. Jednak tuż obok domu rosły wysokie świerki, które skutecznie blokowały światło, pogrążając pokój w przyjemnym półmroku. Całe pomieszczenie urządzono w myśliwskim stylu. Na samym środku stał długi stół na dwadzieścia osób, w rogu zaś, zaraz koło barku, znajdował się piękny narożnik. Po lewej stronie kobieta dostrzegła przepierzenie, które musiało być wejściem do kuchni.
Marcin wskazał wampirzycy miejsce na narożniku, a sam skierował się na lewo.
Chciałaś kawę, prawda?
Aurelia skinęła tylko głową. Padła ciężko na miękką sofę i zamknęła oczy. Jej ciało już nie płonęło, wpadła w odrętwienie, które prawie zawsze ogarniało ją wczesnym popołudniem. Nie mogła nic na to poradzić, tak samo działo się już od wielu tysiącleci. Kiedyś, kiedy była młodsza, potrafiła jeszcze pokonać to bezkresne znużenie i zobojętnienie, ale teraz apatia ogarniała ją całą. Nie myślała o niczym, jej zmysły stępiły się w jednym momencie, wszelkie procesy spowolniły, i zapadła w letarg. Nie wiedziała nawet, gdzie jest i ile czasu minęło.
Minęła spora chwila, zanim dotarła do niej świadomość czyjejś obecności w pokoju. Nie była do tego przyzwyczajona, przestraszyła się i o mało nie rzuciła na nieznajomego. Wystarczająco szybko poznała jednak dotyk i głos Marcina, który wrócił z kawą i teraz potrząsał lekko jej ramieniem.
Naprawdę musisz być zmęczona. - powiedział z troską - Jeśli chcesz, możesz zdrzemnąć się u mnie. Pewnie minie trochę czasu, zanim Nowomiejski zerknie na twoje papiery. Zostałbym z tobą, ale mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia… popatrz, już prawie zmrok, pewnie za chwilę Marta przyleci do mnie z poleceniem, żebym znowu jechał do Chica po jakąś dziewczynę. Nasz pryncypał już dawno nie miał żadnej kobiety i jeszcze gotów połakomić się na ciebie, a tego bym mu nie wybaczył…
A propos, kotku, czy mogę zostać u ciebie na noc? - Aurelia uśmiechnęła się najładniej jak umiała i leciutko dotknęła dłonią policzka mężczyzny - Nie chcę być dzisiaj sama.
Początkowo wampirzyca chciała wprawdzie wyjść w nocy na miasto, znaleźć sobie kilka ofiar, chociażby narkomanów z katowickiego dworca, i napić się do syta. Jeśli jednak była szansa, że dzisiaj dowie się wreszcie prawdy o Nowomiejskim, wolała poczekać z zaspokojeniem głodu. Poza tym, zawsze mogła upić kilka łyków z żył Marcina, jego krew musiała jej wystarczyć na najbliższe kilka dni.
Tak jak przewidywał Gawron, Nowomiejski zażyczył sobie, aby przywieźć z night clubu jakąś prostytutkę. Aurelia, która wraz z nadejściem ciemności czuła się coraz lepiej, chciała pojechać razem z nim. Mężczyzna przetłumaczył jej jednak, że to nie byłoby mądrym posunięciem. Wobec tego wampirzyca postanowiła przejść się po rezydencji. Jako że zapadła już noc, jej zmysłom wróciła zwykła ostrość, a ruchy nabrały kociej zwinności, mogła poruszać się praktycznie nie zauważona.
Na samym początku obejrzała dokładnie podjazd i ogród przed domem. Tutaj kręciły się jeszcze pojedyncze osoby, a zraszacze na trawnikach tryskały kropelkami wody jak maleńkie fontanny. Aurelia szybko obeszła front, oglądając dokładnie kamień, z którego zbudowane były ściany i rozmieszczenie okien na piętrze. Przecisnęła się między domem a garażem i znalazła się z tyłu, we wspaniałym ogrodzie. Wszędzie pełno było krzaków róż o białych i czerwonych kwiatach. Wampirzyca już dawno nie widziała tak pięknych krzewów. Przypominały jej one niewielki ogród w Marsylii, gdzie często zaspokajała głód w XVII wieku. Tamte róże były tak cudowne, gdyż czerpały soki z jej ofiar. Tutejsze kwiaty, choć nie miały krwistoczerwonej barwy, wyglądały niemal identyczne jak tamte. Kobieta schyliła się, żeby je powąchać. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w ten sposób zdoła coś wyczuć. Rozgarnęła dłonią ziemię. Była ubita, nie poruszana od wielu dni. W ogóle ogród wyglądał na zaniedbany, co najwidoczniej nie przeszkadzało różom.
Co się tu, u diabła, dzieje? - wyszeptała Aurelia, czując, jak jej żyły zaczyna wypełniać adrenalina. Hormony zrobiły swoje, coraz trudniej było jej opanować przemianę. Strach i zdenerwowanie zawsze działały na nią tak samo, już od ponad pięciu tysięcy lat jej życia.
Zamknęła na chwilę oczy, żeby wrócić do równowagi. Potem wstała i obrócił się w stronę domu. W prawym jego skrzydle, w niewielkim nieoświetlonym oknie, dostrzegła niewyraźną męską sylwetkę. Nie musiała wytężać wzroku żeby wiedzieć, że tamten też się w nią wpatruje, najzwyczajniej to czuła. Powoli odwróciła głowę i siląc się na spokój weszła w głąb ogrodu. Kiedy przechodziła przez sad, czuła się jak na moczarach Bułgarii, kiedy goniło j kilkudziesięciu chłopów uzbrojonych w widły, długie noże i pochodnie. Drzewa wyciągały do niej swe gałęzie, mgła przenikała przez ubranie przylepiając się do jej skóry. Światła domu wyglądały zupełnie jak błędne ogniki albo pochodnie pościgu. Z trudem panowała nad wspomnieniami.
Zawróciła i zaczęła biec w stronę domu. Dopiero po wyjściu z sadu uświadomiła sobie, że jabłonie i czereśnie wcale nie wyglądają złowrogo, że mgła i nagie szpony gałęzi były wytworem jej wyobraźni. Popatrzyła w okno w prawym skrzydle domu, ale nie zauważyła tajemniczej sylwetki. Gorąco pragnęła, żeby jej przeczucie myliło się chociaż ten jeden raz, żeby okazała się jedynym wampirem w willi. Potrzebowała spokoju, żeby uspokoić skołatane nerwy i krwi, żeby odzyskać siły. Myśl o spędzeniu nocy w tym domu napawała ją lękiem. Wprawdzie mogła wykorzystać wszystkie swoje zdolności, ale to samo mógł zrobić jej przeciwnik. Jako nieliczna z jej podobnych znosiła słońce w miarę dobrze i to dawało jej dużą przewagę w ciągu dnia. I choć zazwyczaj lepiej czuła się po zapadnięciu zmroku, tym razem z niecierpliwością czekała na nadejście świtu.
Marcin, jesteś tutaj? - nacisnęła klamkę i weszła do mieszkania mężczyzny. Nie zdążył jeszcze wrócić, więc szybko rozglądnęła się po pomieszczeniach, pościeliła wersalkę i postanowiła wziąć prysznic.
Razem z gorącą wodą zdenerwowanie i roztrzęsienie powoli spływało z jej skóry i duszy. Oprócz kilku obrazów i jej przeczucia nic przecież nie wskazywało na to, że Nowomiejski bądź ktokolwiek inny w jego domu nie jest człowiekiem. Zresztą na świecie żyło niewielu takich jak Aurelia, większość zginęła jeszcze w średniowieczu i podczas pierwszej wojny światowej. Już od dawna nie słyszała o tajemniczych zgonach, które mogły być znakiem, że istnieją jacyś inni.
„Zaczynam już wariować.” - pomyślała - „A to wszystko to nic innego, jak tylko moja wyobraźnia. Saint-Germain przecież nie żyje, tak samo jak Vlad i Sebastien, Lestat siedzi w Nowym Orleanie a Anioł w Los Angeles, o ile jeszcze ktoś go nie zabił. On zawsze potrafił przysporzyć sobie wrogów. A Genevieve… nawet gdyby jeszcze istniała, nie kryłaby się przede mną. Znamy się byt dobrze. Ostatnio, kiedy o niej słyszałam, chyba pomagała jakiemuś glinie. Marie, tak się wtedy nazywała. Ona też jest w Stanach i pewnie nie ma zamiaru się stamtąd ruszać…”
Powoli przypominała sobie wszystkie znane jej wampiry i z każdą chwilą uspokajała się coraz bardziej. Nie zdawała sobie sprawy z upływu czasu. W pewnej chwili poczuła znajomy zapach i zaraz potem Marcin uszczypnął ją w pośladek.
Cześć, kochanie. - Aurelia odwróciła się i mężczyzna zobaczył niesamowity blask jej oczu, który go przestraszył - Pewnie jesteś głodny, zaraz się ubiorę i zrobię ci kolację. Masz jakiś ręcznik? - chociaż wampirzyca ujrzała strach w jego wzroku, zignorowała sprawę. I tak nie sądziła, żeby ich związek trwał dłużej niż kilka miesięcy.
Marcin wyjął z szafki biały ręcznik kąpielowy i podał go kobiecie, która wyszła spod prysznica. Światło jarzeniówki, którą włączył gospodarz mieszkania, raziło ją w oczy. Owinąwszy się w materiał frotte, wampirzyca uśmiechnęła się i poszła do wnęki kuchennej. Nie wiedziała, czego szukać, ale jej czuły węch pomógł jej w znalezieniu wszystkich produktów. Tymczasem jej kochanek podszedł do niej, objął wpół i zaczął namiętnie całować ją w szyję. Nawet nie obracając się, Aurelia wyczuwała jego podniecenie.
Mam nadzieję, że ty też jesteś głodna, bo ja mam okropną ochotę na ciebie. - wyszeptał, wyjmując jej z dłoni nóż do krojenia chleba.
Kobieta spróbowała się obrócić. Niechcący popchnęła przy tym Marcina, który zranił się lekko w rękę. Na jego skórze pojawiły się kropelki krwi. Wampirzycę natychmiast ogarnęło niewysłowione pożądanie. Przyciągnęła jego dłoń do swoich ust i delikatnym pocałunkiem spiła życiodajny płyn. Mężczyzna uznał to za grę wstępną, szczególnie, że Aurelia przesunęła wargi wyżej, wzdłuż ramienia aż do szyi. Już miała zatopić kły w tętnicy, kiedy Marcin chwycił ją za ramiona, delikatnie odepchnął i zmusił do popatrzenia sobie w oczy. Ona zdążyła ukryć swoje wampirze cechy w ostatniej chwili, zanim spojrzała na swojego kochanka. Bała się, że coś zauważył, że odrzuci ją od siebie. Ale on tylko się uśmiechnął.
Może przejdziemy do sypialni? - zapytał zawadiacko. Nie czekając na odpowiedź Aurelii, chwycił ją w ramiona i wyniósł z kuchni.
Nasycona krwią Marcina, wampirzyca zasnęła wtulona w jego ramiona. Czuła się przy nim tak bezpieczna… Nie śniła o niczym, a rano obudziła się wypoczęta i jakby odmłodzona o kilkaset lat. Mężczyzna siedział na łóżku zaraz obok niej i rozmawiał przez telefon. Coś w jego głosie zaniepokoiło ją i kazało leżeć bez ruchu, żeby nie zauważył, że już nie śpi.
Tak, rozumiem. Żadnych zatargów z prawem, nic podejrzanego… - mówił cicho, zupełnie jakby treść jego rozmowy miała pozostać tajemnicą - Nie, nie mogę mówić głośniej. I chcę wiedzieć o niej wszystko, dostać wszystkie metryki, dokładny życiorys, tak, dokumenty z Urzędu Stanu Cywilnego też. - zamilkł na chwilę, kiedy jego rozmówca zaczął się śmiać - A jeśli nawet, to co? Gdybyś nie wiedział, Tadek, to mnie też wolno się zakochać. Ty masz już trzecią żonę, ja byłem sam. Znajdź mi lepiej informacje o niej, zamiast się śmiać, dobra? Nie, u Nowomiejskiego nic nowego. Wczoraj przyszedł transport fałszywek, ale on jest na razie zajęty, nie ma czasu, żeby wysłać je dalej. Co mówił ten stary pryk Wromiński? Powtórz to… Wiesz co, powiedz mu, że jeśli tak bardzo chce, to niech sam pilnuje tego drania. Ja prowadzę tę sprawę i to ja zadecyduję, kiedy wezwać ekipę. No, dobra, jak będziesz miał coś nowego, zadzwoń. Muszę kończyć, Aurelia się za chwilkę obudzi. Tak, jestem z nią. To wcale nie jest śmieszne, ty zazdrośniku. - nie czekając na reakcję tamtego, odłożył słuchawkę.
Wampirzyca przeciągnęła się powoli, otwierając oczy. Nie dała po sobie poznać, że słyszała większość rozmowy. Niemniej jednak przekonała się, że Marcin coś przed nią ukrywa i otoczka bezpieczeństwa, jaką roztaczał wokół niej, prysła jak bańka mydlana. Mężczyzna stanowił dla niej tajemnicę, która jednocześnie ją podniecała i niepokoiła. Nie potrafiła go zostawić, chociaż obawiała się trwale z nim związać.
Cześć, kochanie, wyspałaś się? - zapytał, pochylając się nad nią. Musnął wargami jej usta a potem wstał i zaczął się ubierać.
Cześć… - ziewnęła Aurelia. Owinęła się w prześcieradło - Chcesz kawy? A tak w ogóle, która godzina, bo chyba już późno? - przeszła do kuchni i nastawiła wodę. Nie spojrzała nawet na swojego kochanka. Uczucie niepokoju powróciło i wampirzyca wiedziała, że tym razem już tak łatwo nie zniknie.
Nie chciała zabijać smaku krwi, który wciąż miała w ustach, dała się jednak namówić na wypicie kawy. Potem ubrała się i poszła do gabinetu Nowomiejskiego. Tak, jak sądziła, Marta siedziała już za biurkiem i przeglądała jakieś papiery. Nie zareagowała nawet na wejście Aurelii, co dało jej wreszcie możliwość rozejrzenia się po pomieszczeniu. Velazquez wisiał na swoim miejscu, wszystko wyglądało tak samo jak za pierwszym razem. Teraz jednak pokój rozświetlały promienie słońca, brak było tajemniczej, złowrogiej obecności i wampirzego zapachu.
Czy pan Nowomiejski zdążył już przeczytać mój raport? - zapytała, kryjąc się w wąskiej smudze cienia, co nie umknęło uwagi Marty.
Taak, chyba tak. - ziewnęła starsza kobieta, ostentacyjnie ignorując wampirzycę - Powiedział, żeby spakowała panna swoje bagaże i na jakiś czas przeniosła się tutaj. Ma dla panny kilka zadań. Jeszcze dzisiaj przydzielę pannie pokój, jutro wyjaśnię wszystkie obowiązki. Zostanie tu panna przynajmniej przez cztery miesiące. Stołować się panna może u nas w kuchni albo u Marcina. Po odjęciu kosztów utrzymania otrzyma panna… dwa tysiące złotych na miesiąc, mam nadzieję, że odpowiada pannie taka suma.
Ależ oczywiście, bardzo się cieszę. - Aurelia naprawdę ucieszyła się z otrzymanej pracy. Miała nadzieję, że dzięki temu zdoła uzupełnić braki w jej funduszach - Jeśli pani pozwoli, pojadę teraz po moje rzeczy.
A teraz panna wybiera się po Marcina, prawda? Proszę go tu przysłać, zanim pojedziecie do centrum. - znowu zajęła się swoimi papierami.
Aurelia wzruszyła ramionami i wyszła. Z łatwością domyśliła się, że dalsze czekanie nie ma sensu. Ostatni raz obejrzała pokój, zauważając metalową szafkę na dokumenty. Wyszła przed dom i kryjąc się przed słońcem, niemal przebiegła przez podjazd. Chciała jak najszybciej schronić się w cieniu, żeby nie tracić cennej energii. Krew Marcina powinna starczyć jej przynajmniej na tydzień, dopóki jego organizm nie uzupełni braków. Miała ogromną ochotę położyć się w jakimś ciemnym miejscu i spokojnie zasnąć.
Swojego kochanka zastała w salonie. Popijał kawę i palił papierosa. Bez pytania sięgnęła po leżącą na stole paczkę. Zapaliła, kilka razy wciągnęła dym do płuc i powoli go wypuściła. Przez cały czas mężczyzna patrzył na nią wyczekująco, ale nie śmiał się odezwać.
Przyjął mnie. - odezwała się wreszcie zupełnie obojętnym tonem - Mam się tu przeprowadzić, dadzą mi jakiś pokój. Muszę jechać po swoje rzeczy, ale Marta kazała ci najpierw przyjść do niej. Nie wiem, czego chce.
Czekaj, czekaj, nie rozumiem czegoś. - przerwał jej Marcin - Dlaczego potrzebujesz osobnego pokoju? Czyżbyś nie chciała być ze mną dłużej? Już ci się znudziłem?
Ależ nie, kotku. - roześmiała się kobieta, pochylając się i delikatnie całując go w usta - Po prostu powinniśmy zachowywać pozory, nie sądzisz? Nie znam Nowomiejskiego i wolę na niego uważać. Na niego i na Martę. - zachęcającym gestem musnęła jego policzek - No, a teraz wstawaj i idź sprawdzić, czego chce od ciebie Marta.
Marcin kiwnął tylko głową i posłusznie wyszedł z mieszkania. Aurelia, która już zdążyła poczuć się tu jak u siebie w domu, wyjęła z barku szkocką whisky, nalała sobie szklankę i siadła na kanapie. Whisky przypominała jej stare dobre czasy, wiek celtyckich druidów i młodości Stonehenge. Przebywała wtedy w Anglii tylko przez trzy miesiące, ale mgliste caery, tajemnicze runy i magiczne obrzędy pozostały na zawsze w jej pamięci. Druidzi, choć widzieli jej odmienność, traktowali ją jak swoją, nie bali się faktu, że nie jest człowiekiem. Dość często mieli styczność z nadprzyrodzonymi zjawiskami. Wtedy jedyny raz odeszła z własnej woli, zamiast uciekać przed wściekłymi śmiertelnikami.
Szybko cofnęła się pamięcią jeszcze głębiej, do czasów własnej młodości. Przed oczyma stanął jej obraz jej pierwszego kochanka. To właśnie on stworzył ją taką, jaką była. Nie pamiętała jego imienia, jedynie bujne ciemne włosy, niemal białą skórę i oczy. Jego tęczówki były tak ciemne, że niemal czarne, a wyraz dużych ślepi złowieszczy i nieprzenikniony. W ciągu kilku miesięcy po przemianie jej oczy przybrały tę samą barwę i niepokojący ogień wewnątrz źrenic. Pamiętała ból, jakiego doznała podczas pierwszego zbliżenia i jeszcze gorszy, w czasie metamorfozy. Długo nie mogła przyzwyczaić się do sytuacji, w której znalazła się po przemianie. Na szczęście on pomógł jej się przystosować, nauczył ją wielu rzeczy. Po jego śmierci szybko zaczęła radzić sobie sama. W miarę możliwości przesypiała całe dnie a w nocy zaspakajała głód znajdując coraz to nowe ofiary. Rzadko się z kimś wiązała. To właśnie niezależność pozwoliła jej przeżyć już ponad pięć tysiącleci. Poza tym, jej związki zawsze kończyły się szybką śmiercią jej ukochanego. Lubiła seks, ale starała się nie wiązać emocjonalnie.
Nie zgadniesz, co ta stara wiedźma wymyśliła! - z zamyślenia wyrwał ją głos Marcina - Mam jechać na zakupy, dała mi taką listę, że muszę chyba wziąć furgonetkę.
Co? Ach, nie martw się, pojadę z tobą. Razem szybciej sobie poradzimy. - odparła Aurelia, po raz ostatni zaciągając się papierosem. Żarzący się niedopałek zgniotła w dłoni i wyrzuciła przez okno - No, to chodźmy. Im szybciej wyjedziemy, tym szybciej wrócimy. Chciałabym się zdrzemnąć wczesnym popołudniem, bo pewnie w nocy znowu nie pozwolisz mi spać. - roześmiała się, chociaż do głowy nadal cisnęły się jej wspomnienia.
Wyjście z bezpiecznego mieszkania na oświetlony słońcem podjazd stanowiło dla niej istny koszmar. Nie mogła jednak zdradzić się w czymkolwiek Marcinowi. Jeśli on ją sprawdzał, jeśli miał taką możliwość, musiała na niego uważać. Kto wie, kim był naprawdę? Zastanawiała się, czy nie rzucić wszystkiego w diabły i nie wyjechać. Ale wiedziała, że nie może tego zrobić, nie miałaby za co urządzić się w nowym miejscu. Mimo niepokoju, jaki wywoływała w niej willa, postanowiła zostać. Zresztą, była pewna, że sprawy same się rozwiążą.
Kotku, ocknij się. - Marcin zatrzymał się przed jej mieszkaniem i delikatnie chwycił za ramię - Hej, zamyśliłaś się czy śpisz? No co, Aurelio?
Jak mam nie być śpiąca, kiedy przez całą noc nie dałeś mi zmrużyć oka? - wampirzyca nie musiała udawać znużonej. Odrętwienie powoli zaczynało ją ogarniać i ziewnęła głośno, zasłaniając usta dłonią.
Wbrew własnemu organizmowi ruszyła zdrętwiałe kończyny i wyszła z samochodu. Na szczęście mężczyzna zaparkował blisko wejścia do klatki i jej skórę szybko okrył przyjemny chłód cienia. Znajomy teren dodał kobiecie trochę wigoru i z właściwą sobie zwinnością wspięła się na drugie piętro. Jej partner ledwo mógł za nią nadążyć. Zobaczył, jak wyciąga klucze z kieszeni, otwiera drzwi i znika w mieszkaniu.
Shit! Do cholery jasnej! Sacre-bleu, c'est impossible! - usłyszał jej wściekłe krzyki.
Wpadł do środka. Mieszkanie było w opłakanym stanie, ktoś musiał wejść tutaj i poprzewracać wszystko w poszukiwaniu czegoś. Szafy pootwierano, papiery leżały rozrzucone na podłodze, nawet kanapa i lampy zostały przewrócone. To wyglądało jak klasyczne włamanie w celu rabunkowym. Aurelia miotała się po zniszczonym mieszkaniu. Wydawało się, że wpadła w szał, przekopywała sterty swoich rzeczy, jakby chciała dokonać dzieła zniszczenia. Wiedział, że chwilowo nie może nic zrobić, musi czekać, aż ona sama się uspokoi. Kiedy zobaczył jej rozogniony wzrok, przeraził się. Nie wyglądała jak człowiek, ale jak stwór z jakiegoś horroru. Jej twarz była przeraźliwie blada a ciemne oczy pałały niepowstrzymaną żądzą zemsty. Z łatwością podniosła z podłogi przewrócony stolik i cisnęła go o ścianę z taką siłą, że mebel rozpadł się na kawałki. Marcin miał ochotę uciec, tak bardzo przestraszył się wściekłości wampirzycy.
Po dłuższej chwili Aurelia wreszcie uspokoiła się. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa i osunęła się na ziemię, opierając się plecami o ścianę. Wiedziała, kto to zrobił, całe mieszkanie przesiąknięte było jego zapachem. Teraz była już pewna, że gdzieś w Katowicach mieszka jakiś inny wampir, który wie o jej obecności i… chce ją zniszczyć. Kątem oka zauważyła stojącego w progu Marcina i jego przerażenie. Ukryła twarz w dłoniach, wiedziała, że znajduje się w wampirzej postaci i że on to widzi. Starała się uspokoić, ale długo nie mogła nad sobą zapanować. Jeszcze trudniej było jej wrócić do ludzkiej formy. Jej ciało buntowało się, zaczęły targać nim spazmy.
Dopiero wtedy mężczyzna oprzytomniał z szoku, jaki wywołał widok wampirzycy. Pokonując własny strach, podszedł do niej. Zdobył się na spokój, którego nauczył się podczas kilkunastoletniej pracy w swoim zawodzie. Lekko drżącą ręką dotknął jej ramienia.
Aurelio… - zapytał niepewnie - Wszystko…
Tak, teraz już całkiem dobrze. - przerwała mu kobieta. Odzyskała już równowagę, jej głos był w miarę spokojny - Nie rozumiem tylko, kto i dlaczego to zrobił. Ja nie miałam tutaj nic wartościowego! Poza tym, nic chyba nie znikło. Ten, który to zrobił, nie chciał nic ukraść. - spuściła głowę i zamilkła na chwilę - Marcin, przepraszam cię. To, co widziałeś… Po prostu nie mogłam się powstrzymać, byłam wściekła. Widzisz, ja… - już chciała wyjawić mu prawdę, ale on położył jej palec na ustach.
Spokojnie, każdemu wolno się czasem zdenerwować. Szczególnie w takiej sytuacji. Rozumiem cię. A co do włamania, jestem pewny, że policja coś z tym zrobi. Nie przejmuj się. Weź swoje rzeczy i wracamy do willi. Nie zapominaj, że musimy jeszcze…
Tak, wiem, zrobić zakupy. - wampirzyca uśmiechnęła się, chociaż ten uśmiech był wymuszony i oboje świetnie o tym wiedzieli.
O drugiej byli spowrotem w willi. Była to najwyższa pora, ciało Aurelii zaczynało odmawiać jej posłuszeństwa. Marcin pomógł jej wnieść bagaże do pokoju, który przeznaczyła dla niej Marta. Na szczęście dla wampirzycy, znajdował się tuż nad mieszkaniem szofera. Musiała tylko wejść do bocznej klatki i wspiąć się na kilkanaście schodków. Przeprosiła swojego kochanka mówiąc mu, że musi ochłonąć po włamaniu. Ostatnim świadomym wysiłkiem zasunęła rolety w oknach. Gdy tylko pokój pogrążył się w cieniu, padła na nie pościelone łóżko i zapadła w stan podobny do śpiączki.
Sny nie dawały jej spokoju. W jej umyśle ciągle pojawiały się znajome twarze ludzi, którzy przez nią zginęli. Śniła o Chefrenie, który wdał się w polityczne gierki z kapłanami Re, Safonie, która rzuciła się do morza po ucieczce jej kochanki, Richardzie, zabitym przez jej mrocznego syna, Huberta, i Jacku, który zginął ratując ją przed zemstą chicagowskiej mafii. Potem pojawiły się twarze jej pobratymców. Niektórzy z nich byli niegdyś jej przyjaciółmi i kochankami. Większość jednak miała tylko jeden cel - jak najprędzej ją zabić. Tacy jak ona byli wielkimi indywidualistami, nie uznawali żadnego zwierzchnictwa i nie znosili, kiedy ktoś wkraczał na ich terytorium. Bliższe stosunki łączyły Aurelię tylko z Lucienem, Ramzesem, Mireille i Genevieve, tolerowała także Lestata i Angelusa. Za to pozostali… Nigdy nie czuła większej sympatii do innych przedstawicieli swojego rodzaju. Od XVII wieku, kiedy przemieniony przez nią Hubert de Saint-Crois zabił Richarda i omal nie pozbawił jej życia, robiła wszystko, żeby unikać innych. Ludźmi także pogardzała, oni jednak nie stanowili dla niej większego niebezpieczeństwa. W przeciwieństwie do jej pobratymców, którzy bez wielkiego wysiłku mogli urwać jej głowę i tym samym zakończyć jej długie życie.
Przez resztę dnia śniła już tylko o Richardzie, o jego dotyku i pocałunkach. Mimo upływu prawie czterystu lat nigdy nie przestała go kochać. Przynajmniej nie do końca. We śnie wspominała ich pierwszą wspólnie spędzoną noc. A właściwie dzień. Kapitan pirackiego statku uratował ją wtedy od śmierci, dobrowolnie oddając jej swoją krew. Gdyby nie on, rany odniesione podczas sztormu prawdopodobnie by ją zabiły. On był taki delikatny, potrafił powstrzymać swoje pożądanie. Potrafił odnaleźć jej najwrażliwsze miejsca, doprowadzić ją do ekstazy. Ból mieszał się z rozkoszą, kiedy wgryzała się w jego szyję i spijała jego słodką krew.
Pod wieczór obudził ją Marcin.
Kochanie, może byś coś zjadła? - na centralnie umieszczonym stole położył dwa talerze i jakąś miskę - Musisz być głodna, przez cały dzień nie miałaś nic w ustach.
Na myśl o jedzeniu Aurelia poczuła głód. Jak dobrze byłoby się wpić w tętnicę i powoli zlizywać rozkoszne krople spływające po jego szyi! Potrząsnęła głową, żeby uwolnić się od pragnienia. Niechętnie ruszyła odrętwiałe członki, wstała i siadła przy stole. Nawet nie patrząc w stronę okna wiedziała, że słońce już zaszło i niebawem nadejdzie noc, pora jej łowów.
Marcin zdjął folię z miski. Wampirzyca poczuła znienawidzony smród, który odebrał jej dech w piersiach. Spojrzała przelotnie na makaron z sosem, od którego bił straszliwy odór czosnku. Zerwała się i pobiegła do okna, natychmiast otwierając je na oścież. Oddychała głęboko, z trudem powstrzymując torsje. Kręciło się jej w głowie, przed oczyma pojawiały się mroczki. Niewiele brakowało i upadłaby. W dodatku Gawron podszedł do niej z naczosnkowaną potrawą w ręku. Miała wielką ochotę wyskoczyć przez okno. Nie zrobiła tego tylko ze względu na swojego kochanka… i dlatego, że nogi uginały się pod nią i nie potrafiła wykonać żadnego większego ruchu.
Nie lubisz włoskiej kuchni? - zdziwił się Marcin - Przecież nie protestowałaś, kiedy pytałem się o zdanie. Gdybym wiedział, wybrałbym coś innego.
Nie, ja… po prostu nie jestem głodna… - kobieta starała się odsunąć od źródła ohydnego smrodu - I, szczerze mówiąc, nienawidzę czosnku. Przepraszam, ja… popsułam ci posiłek. A teraz wybacz, ale muszę się przejść, zaczerpnąć trochę powietrza. - nie patrząc na swojego kochanka, szybko wyszła z mieszkania.
Na szczęście na dworze panował już mrok. Wampirzyca przebiegła przez podjazd i wypadła na ulicę. Nieomal wpadła pod koła pędzącej ciężarówki, zdążyła uskoczyć przed nią w ostatnim momencie. Kierowca przejechał tuż obok niej naciskając na klakson. Aurelia poczuła pęd Stara przy swojej twarzy, z rozpędu potknęła się i wleciała do przydrożnego rowu. W odległości kilku kilometrów zobaczyła światła centrum handlowego Trzy Stawy. Było jeszcze dość wcześnie, żeby w czynnym niemal całą dobę centrum roiło się od ludzi. Wytężając swoje zmysły, kobieta mogła poczuć ich obecność. W jednej chwili podjęła decyzję i pobiegła w tamtym kierunku. Wiedziała, że wśród klientów marketów znajdzie możliwość posiłku. Ciągle było jej niedobrze, czuła się jakby obklejona smrodem czosnku. Gwiazdy stały już wysoko na niebie, kiedy wreszcie dotarła do centrum. Jeszcze kilka godzin temu była tutaj z Marcinem.
Tak jak przypuszczała, na parkingu było jeszcze sporo ludzi. Nie wiedziała, gdzie się udać. W tej samej chwili zobaczyła zieloną Hondę Civic z zagranicznymi rejestracjami. Przez otwarte okno dostrzegła sylwetkę mężczyzny o południowych rysach twarzy. Samochód zatrzymał się na parkingu, jego kierowca wyszedł, trzasnął drzwiczkami i szybkim krokiem skierował do windy. Wampirzyca z daleka wyczuwała jego wzburzenie i kilka wypitych setek. Nawet nie zamknął okna, co ułatwiło Aurelii działanie. Niezauważona przez nikogo wśliznęła się do Hondy i skryła na tylnym siedzeniu. Intuicja mówiła jej, że właściciel auta niebawem wróci.
Pablo, który przyjechał na urlop z Portugalii, właśnie pokłócił się z żoną. Polka chciała odwiedzić swoich rodziców i… już u nich została. Bogaty inżynier z Lizbony nie potrafił poradzić sobie z tym szokiem. W pokoju hotelowym, gdzie musiał przeprowadzić się po kłótni, opróżnił cały barek. Jednak to mu nie wystarczyło. Pamiętał jeszcze drogę do marketu, gdzie jeszcze wczoraj kupował żonie złotą bransoletę.
Kiedy wrócili do domu jej rodziców późnym wieczorem, chciał się z nią kochać. Mieli taki zwyczaj, że uprawiali seks prawie codziennie, przed zaśnięciem. On najbardziej lubił brać ją na stole w kuchni. Gdy tylko weszli i ona zajęła się przygotowywaniem kolacji, zamknął drzwi od przedpokoju i objął ją wpół. Chciał dać jej do zrozumienia, jak bardzo jej pragnie. Nie opierała się specjalnie, kiedy posadził ją na stole. Ale gdy tylko włożył jej ręce pod spódnicę, ona zwyczajnie go spoliczkowała. Ciągle brzmiały mu w pamięci jej słowa: „Co ty sobie uważasz, ty draniu, że ja jestem tylko od spełniania twoich zachcianek? Że nie mam własnej godności? Mam cię dość, wynoś się z mojego domu! Nie chcę cię znać!”
Mężczyzna kupił kilka butelek mocnej whisky. Chciał choć na chwilę zapomnieć o problemach. Wrócił do swojej Hondy i siadł za kierownicą. Był jeszcze na tyle trzeźwy, że mógł prowadzić. Wyjechał na dwupasmówkę i skierował się na osiedle Paderewskiego. Pomylił jednak skrzyżowania i wjechał na pusty w nocy leśny parking.
Aurelia czekała właśnie na taką chwilę. Błyskawicznie podniosła się z ukrycia, obiema rękami chwytając za ramiona kierowcy. Ten, przerażony nagłym zdarzeniem, nadepnął z całej siły na gaz. Samochód gwałtownie ruszył do przodu. Nie tego spodziewała się wampirzyca. Pęd odrzucił ją spowrotem na tylne siedzenie. Zanim zdążyła się opamiętać, Pablo wjechał na ulicę. Nie oglądał się za siebie, myślał że atak potwora o zimnych dłoniach był tylko jego halucynacją. Tymczasem kobieta, głodna i rozwścieczona, że jej plan się nie powiódł, rzuciła się na niego, nie zważając na przejeżdżające obok inne auta. Na szczęście dla niej nie było ich wiele i tańcząc na drodze Honda nie dobiła do żadnego z nich.
Mężczyzna stracił panowanie nad kierownicą, za wszelką cenę starał się uwolnić z uścisku napastniczki. Ale Aurelia, która przybrała swoją wampirzą postać, nie zamierzała go tak łatwo puścić. Przyciskając go do oparcia fotela, wpiła się w jego szyję. Od razu oderwała głowę, pozwalając strumieniom krwi swobodnie tryskać po całym samochodzie. Jedną ręką przytrzymywała skamieniałą ze strachu ofiarę. Zamknęła oczy, delektowała się słodką od adrenaliny krwią. Zawarty w niej alkohol przyprawiał ją o miły zawrót głowy. Nie zważała na to, że Honda dojechała do Parku Trzy Stawy i niebezpiecznie zbliżała się do jednego z jezior.
Kiedy strumień krwi osłabł, wpiła się ponownie w tętnicę. Tym razem zatopiła w niej kły na dobre, łapczywie połykając każdą kroplę. Nie musiała już przytrzymywać swojej ofiary przed ucieczką, ciało nieprzytomnego Pabla było zupełnie sztywne i nieruchome. Żądza krwi ogarnęła wampirzycę bez reszty, nie myślała o tym, że mężczyzna prawdopodobnie nie przeżyje jej posiłku.
Nagle poczuła mocne szarpnięcie. Szybko podniosła głowę, żeby zobaczyć wkoło siebie fontanny wody, kiedy samochód z rozpędu przebił barierkę i wpadł do jeziora. Woda szybko dostała się do wnętrza przez otwarte okno. Pablo nie poruszył się, jemu powietrze nie było już potrzebne. Za to wampirzyca z przerażeniem zaczęła rozglądać się naokoło szukając drogi ratunku. Nawet ona nie mogła zbyt długo przetrwać bez tlenu. Honda pogrążyła się bardzo szybko, a dna nie było widać. Kobieta mocnym kopnięciem otworzyła drzwiczki i wypłynęła z auta, które szybko znikło jej z pola widzenia. Woda była mętna, nic nie było przez nią dojrzeć. Nie zwracając uwagi na otoczenie, Aurelia starała się jak najszybciej wypłynąć na powierzchnię. Nie było to łatwe, wir pozostały po samochodzie wciągał ją na dno. Gdyby nie jej nadnaturalna siła, nie zdołałaby go przezwyciężyć.
Zaczynało brakować jej tchu w piersiach, mimo to płynęła dalej. Wreszcie znalazła się na powierzchni, rozpaczliwie łapiąc powietrze. Jedyną pozostałością po Hondzie Civic i jej właścicielu były drobne bąbelki powietrza wydobywające się z odmętów jeziora. Spokojnie już Aurelia dopłynęła do brzegu i wyszła na suchy ląd otrzepując się w koci sposób. Nie cierpiała wody! Owszem, gorący prysznic był dość przyjemną rzeczą, ale coś takiego! O mało nie przypłaciła swojego posiłku życiem! Oparta o drzewo, stała przez chwilę, żeby odzyskać równowagę i opanować strach, który nie pozwalał jej ukryć swoich wampirzych cech. Otrząsnęła się raz jeszcze. Przemoczony żakiet wyrzuciła w krzaki, to samo zrobiła w butami. Musiała wracać do willi, a na bosaka biegło się jej dużo lepiej. Najgorsze było to, że nie wiedziała zbyt dobrze, w którą stronę iść. Poczuła na swojej twarzy południowy wiatr, który przyniósł słaby zapach wampira z willi.
Przynajmniej raz na coś mi się przyda. - mruknęła pod nosem - Może nawet dobrze, że mieszkam zaraz obok niego, będę miała go na oku…
Jeszcze raz obejrzała się za siebie, spoglądając w taflę jeziora. Wzruszyła ramionami, kiedy na powierzchnię wydostały się ostatnie bąbelki. Była ciekawa, kiedy znajdą samochód i ciało. Pewnie do tego czasu ryby i mikroby zdążą zatrzeć wszelkie ślady jej uczty. Niespiesznie ruszyła w stronę willi. Szła na skróty, przeskakując przez płoty różnych domostw. Nie martwiła się tym, czy ktoś ją zauważy. Szybko dotarła do zamkowego ogrodu. Tym razem nie nękały ją żadne przywidzenia, przeszła między szpalerami jabłoni, potem obok wspaniałych krzaków róż i zatrzymała się przed ścianą swojego nowego mieszkania.
Światła na parterze, u Marcina, jeszcze się paliły. Aurelia nie chciała, żeby zobaczył ją w takim stanie, w niekompletnym ubraniu, mokrą, z rozwichrzonymi włosami i śladami krwi na twarzy i bluzce. Spojrzała w górę. Od okna na piętrze dzieliły ją tylko jakieś trzy metry, odległość nie stanowiąca dla niej większego problemu. Wziąwszy niewielki rozbieg, skoczyła w górę. Stanęła niepewnie na wąskim parapecie i przykucnęła, przywierając do szyby. Zdołała utrzymać równowagę i popchnąć okiennicę, poczym szybko wskoczyła do środka. Natychmiast zdjęła podarte ubranie i wrzuciła do śmieci, żeby jak najszybciej je wyrzucić. Wzięła gorący prysznic, żeby zmyć z siebie odór szlamu. Nie ubierając się, wyszła z łazienki i rzuciła się na łóżko. Była zadowolona i całkowicie syta, po raz pierwszy od wielu dni. Zamknęła oczy i chociaż nie była zmęczona, zasnęła niemal natychmiast.
Obudziło ją ukłucie w sercu, zwiastujące nadejście kolejnego dnia. W bladym świetle świtu dojrzała wilgotne jeszcze plamy na podłodze, które zostawiła wczoraj wchodząc do mieszkania. Poczuła też ból w kostce, którą musiała zwichnąć w nocy. Nie zauważyła tego wcześniej, bo znajdowała się w wampirzej, bardziej odpornej na ból, postaci. Przeciągnąwszy się, wstała i podreptała do salonu, gdzie ciągle stały jej walizki. Dopiero teraz miała okazję obejrzeć swój nowy dom. W jego skład wchodziły dwa przestronne pokoje, w tym sypialnia z garderobą, maleńki aneks kuchenny, w którym była tylko umywalka, lodówka i czajnik bezprzewodowy oraz całkiem spora łazienka z kabiną prysznicową. Mieszkanie było umeblowane w modernistycznym stylu, gustownie choć dość skromnie. W sypialni, oprócz szerokiego łóżka, Aurelia zauważyła pustą biblioteczkę, biurko i dwie nocne szafki. Na środku salonu stał szklany stolik, po jednej jego stronie mieściła się skórzana narożna kanapa, zaś po drugiej telewizor. Jedynym wyposażeniem oszklonego kredensu był komplet zabytkowych kryształów, kłócący się trochę a wystrojem pokoju. Cały salon wykonano w barwie popielu, pasującego do szkła, w przeciwieństwie do ciemnej zieleni w sypialni i granatu w łazience. Tylko wiszące na wieszaku ręczniki, brodzik i górna część płytek na ścianie były białe.
Wampirzyca wyjęła z walizki czarne jeansy i bluzkę. Nie mogła znaleźć swojej kosmetyczki, chociaż była pewna, że wczoraj ją pakowała. W końcu przeczesała tylko włosy dłonią i przypudrowała twarz. Zawsze nosiła puder przy sobie w torebce, żeby móc ukryć nienaturalną bladość cery. Zapinając bluzkę, otworzyła drzwi i zeszła po schodach na dół. Bezszelestnie dostała się do sypialni Marcina tylko po to, żeby zobaczyć, że jej kochanek śpi. Zsunięte prześcieradło prawie nie zakrywało jego nagiej sylwetki. Kobieta ledwie powstrzymała się przed dołączeniem do niego w łóżku. Nie chcąc go budzić, wycofała się cichutko, zabrała z jego kuchni papierosy, kawę i cukier, i wróciła na górę.
Zanim woda się zagotowała, Aurelia zdążył się rozpakować. Włączyła telewizję i siadła przed ekranem z kawą w ręku. Wypiła małą czarną, powoli wypaliła Golden Americana, ale nie natrafiła na żaden dziennik.
„Pewnie jeszcze za wcześnie.” - pomyślała - „Lepiej się zdrzemnę, pewnie Marcin nie da mi się wyspać. Poza tym muszę zacząć się dowiadywać, z kim mam do czynienia. Tamten może być niebezpieczny.”
Przeszła do sypialni, zrzuciła z siebie ubranie, zostając tylko w bieliźnie, i rzuciła się na łóżko. Mimo wczesnej pory pozwoliła, żeby ogarnęło ją rozluźnienie, a ciało i umysł maksymalnie zwolniły tempo pracy. Od razu zapadła w głęboki trans, podobny do śpiączki albo nawet stanu śmierci. To słońce działało na nią w ten sposób.
Kilka godzin później, koło dziesiątej, obudził ją Marcin.
Aurelio, - był już ubrany, brakowało mu tylko krawata i marynarki - kiedy wróciłaś? Czekałem na ciebie. Martwiłem się, ta okolica nie jest bezpieczna…
Domyślam się tego. - odparła wampirzyca, przypominając sobie swoją ostatnią ofiarę. Ten drugi też pewnie niejednokrotnie pożywiał się w ten sposób - Musiałeś mnie nie zauważyć, bo nie wychodziłam na długo. A poza tym, mam wrażenie, że zdążyłeś się wyspać, rano widziałam, jak przewracałeś się z boku na bok. - oblizała nieznacznie usta, uświadamiając sobie, jak bardzo pragnie ciała mężczyzny. Bez namysłu położyła dłoń na jego udzie, przesuwając ją w stronę rozporka.
Mhm, czyżbyś wreszcie zgłodniała? - mruknął z zadowoleniem Marcin, pochylając się nad leżącą kobietą i zsuwając z jej ramion ramiączka od stanika.
Aurelia błyskawicznie poradziła sobie z jego koszulą i spodniami. Jej wprawne palce wędrowały po jego klatce piersiowej, plecach i pośladkach. On jednym szarpnięciem zerwał z niej resztę bielizny. Pochylił się, żeby przyłożyć wargi do jej biustu. Pieścił językiem jej sutki, potem przesunął głowę niżej, zatrzymując się chwilę na pępku, aż dotarł do jej włosów łonowych i zagłębienia między udami. Kobieta wyprężyła się, zamykając oczy i wzdychając cicho. Marcin wiedział, jak sprawić jej rozkosz. Dotykanie jej ciała, odkrywanie jego tajemnic stanowiło dla niego delicję. Jej skóra była miękka i jedwabista, a jej chłód podniecał go i wywoływał przyjemne dreszcze.
Wampirzyca delikatnie odsunęła go od siebie. Podniosła się, klękając na łóżku naprzeciwko niego. Uniosła lekko jego brodę, zmuszając go do spojrzenia jej prosto w oczy. Były zamglone od ogarniającego go uniesienia. Musnąwszy tylko jego wargi, pochyliła się, całując jego szyję i tors. Dłonie położyła na jego pośladkach. Skłoniła głowę ku jego lędźwiom, pieszcząc je ustami. Marcin z westchnieniem zacisnął wargi i zagłębił dłonie w jej włosach. Aurelia wiedziała, że sprawia mu niewysłowioną rozkosz. Dopiero na moment przed tym, jak jej kochanek miał wybuchnąć, zaprzestała pieszczot, na co on zareagował zawiedzionym sapnięciem. Ona miała w tym jednak swój cel. Wyprostowała się, a on przyciągnął ją do siebie, obejmując wpół jedną ręką. Pocałował ją namiętnie, wsuwając język między jej wargi. Zanim pozwoliła mu wejść w siebie, poczekała, aż jego pożądanie osiągnie apogeum.
Wreszcie wbił się w nią, cicho, mocno i głęboko. Nawet nie próbowała powstrzymać krzyku zduszonego przez pocałunki Marcina. On przytrzymywał ją mocno przy sobie, wędrował dłońmi po jej plecach i pośladkach. Kobieta poczuła, jak pod wpływem podniecenia ujawniają się jej wampirze cechy. Schowała kły i pazury, zanim wyrządziła kochankowi jakąkolwiek krzywdę. Jedynie w blasku jej szeroko otwartych oczu znać było przedziwne ogniki. Jej ciałem wstrząsały spazmy rozkoszy za każdym razem, kiedy mężczyzna wchodził w nią nieco głębiej. Obejmowała go rękoma, poddając się jego pieszczotom. On drżał cały, jęcząc cicho.
Nie potrwało to długo. Mężczyzna jęknął głośno, zamykając oczy. Wyprężył się, szczytując, żeby chwilę później opaść z sił. Swoim ciężarem przygniótł Aurelię i oboje przewrócili się na łóżko. Przez chwilę Marcin leżał dysząc ciężko. Zaraz potem uniósł się lekko. Zataczając koło wokół prawej piersi wampirzycy, wskazał na niewielki tatuaż w kształcie krzyża.
Skąd to masz? - wymruczał, zabierając się do całowania emblematu.
Och, zrobiłam go tak dawno, że nawet nie pamiętam, kiedy. Miałam go praktycznie od zawsze. - wyjaśniła kobieta, zanurzając dłoń we włosach kochanka - Nie ma żadnego konkretnego znaczenia, ale nawet mi się podoba.
Nie pasuje do ciebie…
Dlaczego?
Bo krzyże noszą zazwyczaj cnotliwe dewotki a nie… takie diablice jak ty. - zaśmiał się Marcin, odgarniając jej włosy z twarzy i lekko rozchylając nogą jej uda.
Aurelia tylko uśmiechnęła się znacząco. Pamiętała okoliczności, w których otrzymała tatuaż. Ale tamte czasy nie były ważne. Liczył się tylko Marcin i jego pieszczoty, które rozpalały jej zmysły. Znowu zaczęli się namiętnie kochać. Później leżeli jeszcze jakiś czas przytuleni do siebie. Wampirzyca leżała z głową na torsie swojego kochanka i przymkniętymi powiekami, delektując się mocnym zapachem jego ciała. Jej członki ogarniało błogie rozleniwienie i odrętwienie. Nie myślała o niczym, zapadając w lekką drzemkę. Przebudziła się dopiero, kiedy Marcin poruszył się, żeby sięgnąć po papierosy znajdujące się w kieszeni jego spodni.
Nie pal tutaj, proszę. - odezwała się, kładąc dłoń na jego ramieniu i przytulając się do niego jeszcze mocniej - Jeśli chcesz, to chodźmy do salonu, i tak powinniśmy już wstawać.
Oboje zeszli na dół, do kuchni Marcina. Gawron był głodny, naszykował sobie sporą porcję kanapek. Aurelia chciała tylko napić się kawy, ale postanowiła zjeść coś, żeby nie wzbudzać jego podejrzeń. Koło południa do mieszkania przyszedł niski, łysawy mężczyzna przed pięćdziesiątką. Wampirzyca widziała go już wcześniej, kiedy po raz pierwszy zwiedzała ogród Nowomiejskiego. Przycinał wtedy bujne krzewy róż.
Cześć, Rafał! - przywitał go szofer - Znasz już naszą nową koleżankę? To jest Aurelia Czarnecka, specjalistka od antyków. - objął kobietę w pasie, tuląc się do jej włosów - A to nasz ogrodnik Rafał Murzniok.
To ty zajmujesz się różami, prawda? - z uśmiechem odezwała się Aurelia, zręcznie wyplątując się z objęć swojego kochanka - Są przepiękne. Zastanawiam się, jakiego nawozu używasz, że tak wspaniale rosną.
Ogrodnik podrapał się po łysinie, starając się ukryć swoje zakłopotanie. Był ubrany w jeansy i kraciastą koszulę, w ręku ściskał słomkowy kapelusz. Wampirzyca nie była pewna, czy jego konsternacja wynika z zainteresowania jej osobą, czy z zupełnie innych pobudek.
Nie chcę wam przeszkadzać, ale ta stara wiedźma, Marta, wszędzie cię, Marcin, szukała. Chyba chce cię gdzieś wysłać. Jest wściekła, lepiej zgłoś się do niej jak najszybciej. - skłonił się lekko i zaczął cofać do wyjścia - Ja zresztą też mam trochę roboty. Wpadłem tylko cię ostrzec.
Kiedy tylko wyszedł, kobieta obróciła się i spojrzała swojemu kochankowi prosto w oczy. Nie pozwoliła, żeby zobaczył w jej źrenicach strach, który pojawił się na samą myśl o Marcie i Nowomiejskim.
Idź już lepiej do niej. - powiedziała poważnie - Nie chcę, żebyś miał kłopoty.
Mężczyzna skinął głową i wyszedł, kierując się w stronę willi. Aurelia dopiero teraz pozwoliła sobie na pokazanie emocji. Otoczka szczęścia i bezpieczeństwa prysła. Kochająca, delikatna kobieta znowu zmieniła się w bezwzględną, doświadczoną przez życie wampirzycę. Uzbrojoną w długie i ostre paznokcie, przeraźliwie białą dłonią sięgnęła po papierosa, ale odłożyła go nawet nie zapalając. Całą siłą woli zmuszała się nie myśleć o zagrożeniu. Wreszcie odeszła od okna i poszła na górę. Położyła się, ale nie mogła zasnąć. Przeczucie mówiło jej, że w najbliższym czasie coś się wydarzy. Nie wiedziała tylko, co to będzie.
Dzień dał jej o sobie znać. Powoli wpadła w odrętwienie, oczy same się jej zamknęły i zapadła w drzemkę. Spała jak zabita aż do zachodu słońca. Obudziło ją dopiero nadejście ciemności. Poprawiwszy fryzurę i makijaż, zeszła na parter. Była pewna, że znajdzie Marcina w kuchni, ale jego nigdzie nie było. Podenerwowana, przeszukała całe mieszkanie, a potem wyszła na podjazd. Przechodząc obok garażu zauważyła, że brakuje nie tylko szofera, ale też jego czarnego Mercedesa. Chciała już iść na piętro willi, znaleźć Nowomiejskiego i zmusić go do wyznania jej, co zrobił z Gawronem. Jej instynkt kazał jej zachować ostrożność, ale jednocześnie podpowiadał, że z jej kochankiem mogło stać się coś złego. Miała już wejść do willi, kiedy spotkała Rafała niosącego pęk świeżych krwistoczerwonych róż.
Szukasz Marcina? - zaczepił ją ogrodnik - Nie ma go w domu. Widziałem, jak rozmawiał przez telefon, a potem szybko wyjechał. Nawet nie spytał Marty o zgodę. Nie mam pojęcia, kiedy wróci, ale dam ci jedną radę. Nie martw się o niego, to nie jest pierwszy raz, on czasami znika na kilka godzin, a potem wraca jakby nic się nie stało.
Kobieta nie słyszała słów Rafała. Wampirzy odór uderzył ją w nozdrza, rozpalając wszystkie zmysły. Ledwie powstrzymywała się przed przemianą.
Aurelio, słyszysz mnie? - mężczyzna położył jej dłoń na ramieniu.
Hm, o co chodzi? - wampirzyca powoli zaczęła nad sobą panować, chociaż nie wszystko dochodziło jeszcze do jej uszu. Trudno było jej skupić się na czymś innym niż obecność tamtego.
Mówię ci, żebyś nie czekała na Marcina, bo on wróci późno. Pojechał gdzieś. Co się tobie dzieje, wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
Nie, nie, to nic takiego. Mówisz, że Marcina nie ma… - nie zwracając większej uwagi na Rafała, Aurelia odwróciła się i wyszła z przepojonego zapachem tamtego budynku.
Wiedziała, że wyruszenie na poszukiwania mijało się z celem. Zresztą i tak drugi wampir znajdował się w willi, co znaczyło, że jej kochanek był bezpieczny. Nadal zdenerwowana, wróciła do ich mieszkania i włączyła telewizor. Właśnie zaczynały się wiadomości regionalne, więc siadła na kanapie, zapaliła papierosa i wlepiła wzrok w ekran.
Chociaż do końca ferii zostało jeszcze kilka dni, na drogach już rozgrywa się krwawy dramat. - informowała blond-włosa spikerka - Wczoraj w nocy w Parku Trzy Stawy utopił się kierowca zielonej Hondy Civic. Według raportu policji był pijany, w samochodzie znaleziono kilka butelek whisky. Prawdopodobnie jechał zbyt szybko, nie skręcił i wpadł do jeziora. Na razie nie mamy dokładniejszych informacji oprócz tego, że mężczyzna pochodził z zagranicy.
Prezenterka stała na tle parku, a którego dźwig wydobywał właśnie wrak samochodu. Wokół kręciło się mnóstwo policji w granatowych kurtkach i z notatnikami w ręku. Wśród nich uwagę Aurelii przykuła niewyraźna twarz jej znajomego. Marcin stał niedaleko, rozmawiając z jakimś policjantem. Normalny człowiek prawdopodobnie nie rozpoznałby go wśród tłumów gapiów, ale dla wampirzycy nie stanowiło to większego problemu.
Co on tam robi? - zapytała samą siebie, zdumiona obecnością Gawrona na miejscu jej ostatniego posiłku. Jakby nie miała dość kłopotów, jej kochanek mieszał się w nie jego sprawy. Kim on był, że w ogóle wpuszczono go za żółtą linię? Zazwyczaj mogli przekraczać ją tylko pracownicy policji i służb bezpieczeństwa.
Audycja, sądząc po położeniu słońca, musiała zostać nagrana już kilka godzin temu. Kobieta niepokoiła się nie tylko faktem, że mężczyzna jeszcze nie wrócił, ale tym, że mógł powiązać rany na zwłokach z własnymi. Kojarząc te fakty z tajemnicą jej papierów, w każdej chwili mógł zacząć coś podejrzewać.
Cześć, kotku. - do mieszkania beztrosko wszedł Marcin. Aurelia w pierwszej chwili chciała rzucić się na niego i przemocą dowiedzieć się, dlaczego był na miejscu wypadku. Powstrzymała się jednak. Pytania na ten temat mogły tylko pogorszyć sytuację, w jakiej się znalazła. Tymczasem on, jakby nigdy nic, schylił się, żeby ją pocałować.
Gdzie byłeś? - wampirzyca pozwoliła mu tylko na muśnięcie jej warg. Starała się, żeby jej głos wypadł naturalnie, chociaż z trudem panowała nad przemianą, była za mocno zdenerwowana - Martwiłam się o ciebie.
A co, jesteś zazdrosna? Musiałem załatwić parę spraw na mieście, nic, co mogłoby cię interesować. - zupełnie swobodnie wyjaśnił mężczyzna - Mam nadzieję, że się nie gniewasz, bo wymyśliłem na dzisiaj coś ciekawego. Myślę, że ci się spodoba. Ubierz tylko jakąś sukienkę, dobrze?
Sukienkę? - wykrzyknęła Aurelia z nieskrywaną konsternacją - Nie zdążyłam się jeszcze wypakować! Zjedz coś, Marcin, za pół godzinki będę gotowa! - dodała już w połowie schodów na piętro.
Ale… ja chciałem zabrać cię na kolację. - odparł zdumiony, ale kobieta zdążyła już zniknąć na górze. Ledwie usłyszała jego słowa.
Wampirzyca szybko przeniosła ciężkie walizki do sypialni i w ciągu kilku minut rozwiesiła ich zawartość w szafach. Nie miała wielkiego dobytku, zaledwie kilka kostiumów, pięć sukienek, trochę bluzek, bielizny i dwie pary jeansów na zmianę. Od czasu przybycia do Polski nie zdążyła uzupełnić braków w bogatej zwykle garderobie. Nie miała wielkiego wyboru, szybko wyjęła czarną sukienkę z lejącego się materiału posypanego srebrnym brokatem. Szata zakrywała jej smukłe uda aż do kolan, a głęboko wycięty dekolt odsłaniał dołek między jej piersiami. Ramiączka sukni zrobione zostały z dwóch skręconych ze sobą srebrnych nitek. Na wierzch Aurelia włożyła półprzezroczystą narzutkę ze zwiewnej tkaniny. Do tego musiała już tylko ubrać buty i jakąś biżuterię. Jak zwykle wybrała niewielki wisiorek z czarnym kamieniem oprawnym w skomplikowany srebrny wzór, pamiątkę jeszcze z czasów przed narodzeniem Chrystusa.
Na koniec pociągnęła jeszcze usta szminką, którą wrzuciła do torebki razem z kilkoma innymi drobnostkami. Jako że było już po zmroku, najchętniej wzięłaby ze sobą miecz. Natychmiast jednak schowała XVII-wieczną broń spowrotem na dno szafy. Prawie metrowe ostrze trudno było ukryć w maleńkiej torebce. Wreszcie uznała, że jest gotowa i zeszła na dół. Marcin leżał na kanapie i gapił się w telewizor chrupiąc chipsy.
Możemy już iść, kotku. - powiedziała kobieta, bezszelestnie do niego podchodząc - Chyba się nie rozmyśliłeś…
Mężczyzna odwrócił się i oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia. Natychmiast wstał, ale wrodzony takt zabronił mu objąć i pocałować kochankę. Przez moment sam nie wiedział, jak się zachować, ale opanował zmieszanie w ułamku sekundy.
Aurelio… - rzekł swobodnie choć z nieskrywanym podziwem - wyglądasz bosko. Muszę wziąć ze sobą broń, bo jeszcze ktoś będzie chciał mi cię odebrać.
Masz broń? - żywo zainteresowała się wampirzyca. To tylko potwierdzałoby jej przypuszczenia. Wprawdzie zwykły szofer też mógł mieć pistolet, ale intuicja mówiła jej, że on nie jest tym, za kogo się podaje. Niegdyś kule nie robiły na niej wrażenia, ale od czasów Tell-Atrib i Chicago nabrała do nich szacunku i lęku. Odpowiednio wymierzony pocisk mógł ją zabić albo przynajmniej okaleczyć na całe życie.
Tak, kupiłem ją jakiś czas temu. Mówiłem ci już przecież, że to niebezpieczna okolica. Ale chodźmy już, proszę, nie chcę się spóźnić.
Gdzie ty mnie zabierasz? - roześmiała się Aurelia, kiedy Marcin pociągnął ją w stronę wyjścia.
Wsiedli do czarnego Mercedesa i pojechali do centrum, do ekskluzywnej restauracji. Mężczyzna zamówił sobie sporą porcję bawarskiego gulaszu ale wampirzyca zjadła tylko trochę wołowiny po prowansalsku. Od jedzenia bardziej interesowało ją przedwojenne wnętrze lokalu i zachowanie jej kochanka. Szczególnie, że on delikatnie próbował wypytać ją o jej przeszłość. Opowiedziała mu kilka zmyślonych historyjek, chociaż ta zabawa wcale się jej nie podobała. Już od dawna nie wiązała się z nikim, więc nikogo nie musiała oszukiwać. A Jack znał prawdę o niej, nie musiała się ukrywać przed nim tak samo jak przed Richardem. Miała nadzieję, że jeśli związek jej i Marcina potrwa dłużej, będzie mogła mu o wszystkim powiedzieć. I tak przecież żył w willi razem z wampirem.
Potem wstąpili do teatru Wyspiańskiego, gdzie grano akurat komedię Moliere'a. Aurelia dawno nie widziała żadnej sztuki tego Francuza i chociaż wolała ją w wersji oryginalnej, świetnie się ubawiła. Podczas spektaklu poczęstowano ich koniakiem, wcześniej zjedli kolację suto zakrapianą winem. Kobieta bała się trochę o swojego partnera, dlatego zaproponowała mu spacer. Niewiele to jednak pomogło, nadal wyczuwała alkohol w jego krwi.
Daj mi kluczyki, ja poprowadzę. - powiedziała, wkładając mu rękę do kieszeni, kiedy stali już na parkingu - Wolałabym, żebyś nie siedział za kierownicą w tym stanie. Słyszałeś o tym wczorajszym wypadku?
O tym zapranym facecie, który wjechał do jeziora? Nienajlepsze miejsce wybrał sobie na kąpiel. - zupełnie spokojnie odparł Marcin - Jakoś nie wydaje mi się, żeby sam wpadł na taki pomysł. Ktoś musiał mu pomóc… - zorientował się, że zdradził chyba o kilka słów za dużo i szybko umilkł, żeby dodać po chwili - A zresztą ja tam nie wiem, takimi rzeczami zajmuje się policja.
Wampirzyca mruknęła tylko. Z łatwością wyczuwała zmiany jego nastroju, wiedziała, kiedy próbuje ją oszukać. Nie chciała jednak, żeby on dowiedział się o jej wiedzy. Znalazła wreszcie kluczyki, nacisnęła guzik pilota i otworzyła drzwi od strony kierowcy. Siadłszy za kierownicą patrzyła przez chwilę na deskę rozdzielczą, przypominając sobie sztukę prowadzenia. Już dawno nie jeździła, ale z łatwością skojarzyła sobie wszystkie czynności. Wreszcie włożyła kluczyk do stacyjki i włączyła silnik.
Zapnij pasy. - rzuciła przez ramię, wrzucając pierwszy bieg i naciskając na gaz. Mercedes ruszył gładko, Aurelia szybko włączyła się w ruch uliczny.
Było już po drugiej, kiedy wreszcie dojechali do willi. Wampirzyca wyszła z samochodu i przeciągnęła się. Dawno już nie czuła się tak dobrze. Gdyby nie te tajemnice, które ciągle zaprzątały jej umysł, mogłaby nazwać się szczęśliwą. Gdy tylko zatrzasnęła drzwiczki, Marcin podszedł do niej, objął wpół i zaczął całować. W pierwszej chwili starała się mu wymknąć, ale szybko dała za wygraną. Mężczyzna, choć nadal trochę podchmielony, pewnie trzymał się na nogach i wiedział, co robi. Razem weszli do mieszkania. Kobieta zdołała wyjść na piętro. Zaraz na progu uderzył ją wampirzy odór. Tamten był u niej, oglądał jej rzeczy. Szybko rzuciła się do szafy. Bała się, że on zabrał jej miecz, jej największy skarb. Na szczęście broń bezpiecznie leżała tam, gdzie wampirzyca ją zostawiła.
Aurelia odetchnęła z ulgą. Opanowała panikę, pozostał tylko tępy strach. Usłyszała z dołu głos Marcina. Straciła wprawdzie całą ochotę na seks, ale nie chciała zostawać ani sekundy dłużej w mieszkaniu przepojonym zapachem tamtego. Każda rzecz była przesiąknięta jego smrodem. Splunąwszy z obrzydzeniem otworzyła okno na oścież i wybiegła na korytarz. Czuła się osaczona. Nie mogła wyznać Marcinowi prawdy, ale miała nadzieję, że w jego ramionach znajdzie choćby pozory bezpieczeństwa. Nie myliła się zresztą. Jego delikatny, ciepły dotyk i pieszczoty sprawiły, że na chwilę zapomniała o swoich problemach.
Następne dni mijały spokojnie. W dzień Aurelia zwykle spała albo pomagała swojemu kochankowi w zakupach i innych pracach. W nocy zaś, kiedy on zasnął już z wampirzycą w swoich objęciach, ostrożnie wychodziła z łóżka, ubierała się i szła do ogrodu albo na taras. Wpatrywała się na zmianę w gwiazdy, mroczny sad albo ciemne okna domu, próbując dojrzeć w nich sylwetkę jej przeciwnika. Nie potrafiła wyrzucić go z pamięci, ciągle wyczuwała bliskie zagrożenie i była spięta. W dodatku Marcin coś przed nią ukrywał, a to tylko potęgowało jej zdenerwowanie.
Od czasu nocnej wyprawy do centrum Trzech Stawów tylko raz posilała się krwią Marcina. Po trochu bała się o jego zdrowie. W rzeczywistości jednak po prostu nie potrafiła tknąć jego tętnicy wiedząc, że on ma jakieś sekrety, których nie mogła zgłębić. Zazwyczaj znała swoje ofiary na wylot, nawet jeśli widziała je tylko raz w życiu. A Gawron… stanowił dla niej zagadkę, której nie potrafiła rozwiązać. Intrygowało ją to, tak jak kiedyś to samo czuła będąc z Richardem. Mimo to obawiała się tego, co jej kochanek może skrywać. Nie był wampirem, to pewne, wyczułaby to w jego zapachu, zachowaniu i krwi. Mógł być za to łowcą nosferatu. Aurelia wiedziała, że tacy ludzie istnieją, znają jej słabości i potrafią ją zabić. Kimkolwiek by jednak nie był, pragnęła związać się z nim na jak najdłużej. Była nim już nie tylko zaintrygowana, zaczynała czuć przywiązanie, które mogło przekształcić się w jeszcze silniejsze uczucie.
Po tygodniu kobieta została wezwana do gabinetu Nowomiejskiego. Bogacza oczywiście w nim nie było. Pokój był za to tak prześmierdnięty wampirzym zapachem, że Aurelia z trudem zmusiła się do wkroczenia do środka.
Rozumiem, że zdążyła już panna zapoznać się z naszymi pracownikami. - oschle przywitała ją Marta - Będzie musiała wyjechać panna na kilka dni. Pan Nowomiejski chciałby kupić kilka ludwików. Ma panna jutro lecieć do Paryża. Tam spotka się panna z Charlesem Sabatem, naszym stałym dostawcą. Proszę, oto jego adres i pieniądze na bilety i wydatki. - protekcjonalnym tonem wręczyła wampirzycy kopertę - Ma panna telefon komórkowy?
Niestety nie. Nigdy nie był mi potrzebny. - Aurelia wrzała w swoim wnętrzu. Z największym trudem opanowywała przemianę i odruch, który nakazywał jej rzucić się na staruszkę.
W takim razie proszę kupić sobie jakiś jeszcze przed wylotem. I zadzwonić do nas, kiedy tylko znajdzie się panna na miejscu. Jeśli chce panna gdzieś jechać, proszę zwrócić się do Marcina. Lot ma panna o 20:28 z lotniska Jana Pawła w Krakowie, rezerwacja biletu jest w kopercie.
Dobrze, pani Marto, zgłoszę się zaraz po przylocie do Paryża. - powstrzymując gniew, wampirzyca skłoniła się lekko i zaczęła cofać do wyjścia.
Aha i jeszcze jedno. - powstrzymała ją przełożona - Nie obchodzi mnie, co robicie z Marcinem. Ale pamiętajcie o jednym: ani ja ani pan Nowomiejski nie chcemy słyszeć o dzieciach, zrozumiano? Twoja praca łączy się z częstymi wyjazdami, musisz być mobilna, a to oznacza zero zobowiązań. Przekaż to swojemu kochankowi. - wyjaśniła złośliwym tonem, ostentacyjnie zajmując się papierami i kładąc nacisk na słowa „zero zobowiązań”.
Proszę się nie martwić. - złośliwie odparła Aurelia, kładąc rękę na biurku starej i tym sposobem zmuszając ją do zwrócenia uwagi na swoją rozmówczynię - Ani pani ani pan Nowomiejski nie musi się niczego obawiać. Żyję już wystarczająco długo, żeby mieć pewne doświadczenie w tych sprawach. A teraz żegnam panią. - cofnęła się w stronę drzwi, zręcznie unikając słońca wpadającego przez okno - Spotkamy się jeszcze przed moim wyjazdem.
Mam taką nadzieję. - Marta, nie przejmując się słowami pracownicy, wróciła do swoich papierów. Wampirzycy nie pozostawało nic innego, jak tylko wyjść z gabinetu i wrócić do siebie.
Przechodząc przez podjazd, zauważyła Marcina szukającego czegoś w garażu. Bez słowa weszła do mieszkania, wspięła się po schodach i zaczęła pakować. Była wściekła na Martę. Jak ona śmiała wspominać o dzieciach i to jeszcze takim tonem?! Gdyby nie silne słońce, nic nie powstrzymało by Aurelii przed ujawnieniem swoich wampirzych cech. Przecież ona nie mogła mieć dzieci, straciła ten dar z chwilą przemiany, ponad pięć tysięcy lat temu. Trzęsła się cała, ledwie panując nad własnym ciałem.
Nie tylko to wyprowadziło ją z równowagi. Nie mogła zapomnieć nazwiska wymienionego przez starą. Sabat… Słyszała kiedyś to nazwisko. Nigdy nie spotkała tamtego Sabata, ale słyszała, ze ma wielką moc i zabił wielu jej pobratymców.
Zamyślona i roztrzęsiona, nie zwracała większej uwagi na to, co pakuje do torby. Na samo dno wrzuciła oczywiście miecz, który przykryła bielizną i kilkoma spódnicami i bluzkami. Nie wybierała strojów, zresztą i tak nie miała ich zbyt wiele. Na sam wierzch położyła ciepły żakiet i parę butów. Przy tej czynności zastał ją Marcin.
Kochanie, co robisz? - zdziwił się, kiedy zobaczył swoją kochankę pochyloną nad walizką - Chyba nie masz zamiaru się wyprowadzać?
Nie, po prostu kazali mi jechać do Paryża. - po dłuższej chwili odparła Aurelia. Kontrolowała się z najwyższym trudem, ale obecność Marcina zmuszała ją do panowania nad sobą - Mam wylecieć jutro z Krakowa. Nie wiem, kiedy wrócę. Dasz radę mnie odwieźć? - zapytała, odwracając się. Odważyła się spojrzeć na niego dopiero, kiedy była pewna, że wszystkie jej wampirze cechy są dobrze ukryte.
Mężczyzna zaniemówił. Ona mówiła to tak naturalnie, jakby podróż na drugi koniec Europy stanowiła dla niej codzienność. A z raportu, jaki dostał od Tadka wynikało, że jeszcze nigdy nie opuściła granic Polski.
Jak to, „jutro jedziesz do Paryża”? - wyjąkał wreszcie.
Aurelia wstała i delikatnie położyła dłonie na jego ramionach. Ona też miała mieszane uczucia co do wyjazdu. Z jednej strony cieszyła się, że choć na chwilę uwolni się z przygniatającej ją atmosfery willi, ale z drugie… bała się o Marcina. W czasie jej obecności tamten mógł go zabić. Mimo to chciała wyjechać, choć na kilka dni mieć czas dla siebie, żeby móc w spokoju przemyśleć wszystko, co ją spotkało w ciągu ostatniego tygodnia.
Kotku, daj spokój. - powiedziała łagodnie - Przecież to polecenie służbowe, nic więcej. Muszę spotkać się z jakimś facetem, u którego Nowomiejski kupuje swoje antyki. Nawet nie wiem zbyt dobrze, czego mam od niego oczekiwać. A za kilka dni wrócę. Nie martw się, jakoś przeżyjesz. - uśmiechnęła się lekko, dotykając ustami jego warg. Pocałowała go nie tyle dla przyjemności, ile dlatego, żeby Marcin nie zauważył obawy w jej oczach.
Dobrze, już dobrze. Tylko musisz mi dokładnie wyjaśnić, co masz zamiar tam robić. - odparł po chwili mężczyzna - Jak skończysz się pakować, chodź na dół. Zrobię coś na obiad. - odwrócił się, ale kobieta go zatrzymała.
Marcin… musimy jeszcze jechać dziś do centrum. Marta kazała mi kupić komórkę. Znasz jakiś dobry salon? Przy okazji możemy gdzieś wstąpić, mamy dla siebie całą noc.
Wampirzyca wróciła do pakowania się. Była już spokojniejsza niż przed kilkoma minutami. Zaczęło ją za to ogarniać przemożne zmęczenie. W końcu słońce stało dość wysoko, było już wczesne popołudnie. Chciała zjeść obiad ze swoim kochankiem, ale znużenie zrobiło swoje. Ostatkiem sił dowlokła się do łóżka i padła na nie półprzytomna. Od razu zapadła w głęboki letarg, z którego ocknęła się dopiero po kilku godzinach.
Kiedy wreszcie zeszła na dół, Marcin leżał na kanapie i czytał gazetę. Bezszelestnie podeszła do niego i, pochyliwszy się znienacka, pocałowała w czoło. Mężczyzna w pierwszym odruchu chwycił ją za szyję i przekręcił, jakby chciał złamać jej kark. Ale wampirzyca z łatwością wywinęła się w jego uścisku. Jego zachowanie bardziej ją zdumiało niż przestraszyło. Tymczasem on zorientował się, kogo ma przed sobą.
Aurelia? - jego ręka zatrzymała się w połowie wymierzonego ciosu - Kochanie, przepraszam. Nie chciałem zrobić ci krzywdy, po prostu mnie przestraszyłaś…
Nic się nie stało. Powiedz mi tylko, gdzie się nauczyłeś tak walczyć? - kobieta uśmiechnęła się, masując sobie kark - Niejednego można czymś takim ogłuszyć.
Albo nawet zabić. Byłem kiedyś na kursie samoobrony. Czego oni tam nie pokazywali… umiem powtórzyć tylko kilka podstawowych ciosów.
Tak, oczywiście. - mruknęła z ironią wampirzyca. Nie mogła już wytrzymać, chciała dowiedzieć się, kim naprawdę jest jej kochanek. Jej ton nie zdradzał zdenerwowania, starała się zamienić swój wywiad w zabawę - Oszukujesz mnie, kotku, wiem o tym. Ale mnie nie oszukasz, zbyt dobrze znam życie. Takich ciosów nie uczą na kursach samoobrony. Pozwolenia na broń też nie dostaje się z powietrza. - siadła na skraju kanapy, żeby móc wpatrywać się w jego twarz. W jego oczach dostrzegła zdziwienie i zmieszanie, co tylko potwierdziło jej przypuszczenia - Jeśli nie chcesz, nie musisz mi nic mówić.
Ale to żadna tajemnica. Mogę ci wszystko wyjaśnić, jeśli jesteś tylko ciekawa. - jego swobodny głos był wyraźnie wymuszony. Założył ręce pod głowę, żeby jego partnerka nie zauważyła lekkiego drżenia dłoni - Po prosu uważam, że nie ma się czym chwalić. Widzisz, Aurelio, studiowałem swego czasu na Akademii Policyjnej. Ale w dzisiejszych czasach nawet glina ma trudności ze znalezieniem roboty. Łapałem się pracy ochroniarzy w muzeach i bibliotekach, dopóki nie znalazłem tutaj posady szofera. No, i jestem tutaj od prawie dwóch lat. - zakończył nie wyrażając już żadnych emocji. Położył dłoń na udzie kochanki, ziewnął lekko i dodał - A może ty też coś mi zdradzisz. Mam wrażenie, że nie jestem w tym pokoju jedyną osobą, która stara się coś ukryć.
Tym razem Aurelia niemal zadrżała. Bała się powiedzieć Marcinowi prawdę o swoim pochodzeniu. Jednak w jego wzroku widziała, że nie zdoła się wykręcić sianem.
Nie chciałbyś znać wszystkich moich tajemnic. - powiedziała smutno - Ale jeśli chcesz, opowiem ci co nieco. Tylko nie każ mi pokazywać papierów, bo tak naprawdę nigdy nie skończyłam żadnych szkół. Życie nauczyło mnie wszystkiego, co dziś wiem.
Jak to możliwe?
Jestem dużo starsza niż na to wyglądam. I niech cię nie zwiedzie mój dowód, bo wiem, że go widziałeś. - zebrała się w sobie, żeby spokojnie wyznać mu choć część prawdy - To jest sekret więc błagam, nie zdradź mnie. Moje dokumenty są podrobione. Wykorzystałam pożar w urzędzie w 1980 roku, żeby sfałszować te dane. Na razie nie mogę powiedzieć ci nic więcej. Ale nie pracuję dla żadnej tajnej agencji ani nie jestem zamieszana w inne podejrzanie sprawy.
Dobra, jakoś powstrzymam ciekawość. Ale nie na długo. - mężczyzna uśmiechnął się, przesuwając dłoń wyżej wzdłuż uda Aurelii - A teraz powiedz mi, czy chcesz coś zjeść, czy wolisz jechać do Trzech Stawów. Tamtejszy salon powinien być jeszcze czynny.
Więc jedźmy. - kobieta wstała gwałtownie, dając tym wyraz swojemu zdenerwowaniu - Nie mam zbyt dużo czasu. - zastanawiała się, jak zaspokoić głód jeszcze przed wyjazdem i jednocześnie zabezpieczyć Marcina przed napaścią ze strony tamtego. Nie chciała osłabiać go utratą krwi, ale wiedziała, że w najbliższym czasie może nie mieć innej okazji do posilenia się, a zadanie w Paryżu prawdopodobnie wiązało się z dzienną aktywnością.
Z pomocą Marcina wampirzyca szybko wybrała niedrogą Nokię. Potem zatrzymali się jeszcze w chińskiej restauracji. Aurelia nie jadła wiele, ledwie tknęła tylko potrawkę z kurczaka i ryżu na ostro. Jej partner nie poruszył tematu jej pochodzenia ale ona widziała, że ta sprawa go dręczy. Musiała to zignorować, czuła, że on jeszcze nie jest gotowy na prawdę o niej.
Kiedy wrócili do domu, nie potrafiła się już dłużej powstrzymywać. Panując nad sobą resztkami woli zaciągnęła mężczyznę do sypialni. Nie trzeba go było długo zapraszać. Od razu przejął inicjatywę, przygniatając kobietę ciężarem swojego ciała. W ciemności Aurelia nie musiała ukrywać swoich wampirzych cech. Czuła krew pulsującą pod skórą swojego kochanka. Nie czekała już na jego orgazm, po chwili wpiła się w jego szyję. Smak krwi doprowadzał ją do ekstazy. Była jednak ta tyle przytomna, żeby wiedzieć, kiedy oderwać kły od jego tętnicy i zatamować krwotok. Świat wokół wirował, a ona leżała dysząc ciężko. Słyszała ostatnie jęki partnera, który opadł chwilę potem na poduszki. Drżąc ciągle, położyła głowę na jego klatce piersiowej a on objął ją mocno, jakby chciał siłą zatrzymać przy sobie. Oboje szybko usnęli, bezpieczni nawzajem w swoich w ramionach.
Następnego dnia Aurelia obudziła się o świcie. Mimo rozleniwienia zmusiła się do wstania. Weszła pod gorący prysznic, potem ubrała się w czarny spodnium. Niedługo później usłyszała, jak Marcin się goli, więc poszła do kuchni przygotować mu śniadanie. Sama napiła się tylko mocnej czarnej kawy. To był jeden z nielicznych napojów, który wprost uwielbiała. Oprócz kawy często pijała jeszcze słodką cherry. Bardzo szybko spostrzegła, że jej kochanek jest nieswój.
Co się dzieje, kotku? - spytała - Chodzi o mój wyjazd, prawda? Nie chcesz, żebym jechała? - popatrzyła mu przez moment prosto w oczy - Chociaż nie. Myślisz o tym, co ci wczoraj powiedziałam, tak? Chciałbyś wiedzieć więcej? - westchnęła cicho i sięgnęła po paczkę papierosów. Dym i tak jej nie szkodził, jej tkanki były odporne zarówno na działanie nikotyny jak i wszelkich substancji smolistych. Niemniej palenie czasami ją uspokajało, a poza tym kobiecie podobały się różne kształty, jakie tworzył smugi dymu.
Nie, to nie to. Po prostu… martwię się o ciebie. Lecisz sama na drugi koniec Europy. - zmusił się na żart - A jeśli poderwie cię jakiś Francuz i nie będziesz chciała wracać?
Och, o to się już nie bój. Na pewno wrócę. Zresztą, mam tu jeszcze kilka spraw do załatwienia. - mruknęła, przypominając sobie o tym drugim, który mieszkał w willi. Zadrżała lekko. Teraz nie miała już na to czasu, ale po powrocie będzie musiała się z nim rozprawić. Była zresztą pewna, że on sam wcześniej czy później da jej o sobie znać - Aha, kochanie, ile czasu zajmie ci dojechanie do Krakowa? Samolot mam o 20:28, ale wolałabym być na lotnisku trochę wcześniej. Wiesz, jak to jest, odprawa może zająć trochę czasu.
Jeśli na autostradzie nie będzie tłoku, nie powinniśmy jechać dłużej niż półtora, dwie godziny. Chyba że chcesz jeszcze po drodze gdzieś wstąpić.
Nie, możemy jechać prosto na lotnisko. - Aurelia zatopiła się we własnych myślach, nie zwracała specjalnej uwagi na słowa Marcina - Chociaż… jeśli nie masz innych zajęć, to wyjedźmy już o czwartej. Wolę być wcześniej niż się spóźnić.
Mężczyzna skończył śniadanie i zapalił papierosa. Ziewnął głośno, zasłaniając usta dłonią.
Chyba pójdę spać. - powiedział - Jestem nieprzytomny, sam nie wiem, dlaczego. Zupełnie, jakby… nie wiem, po prostu jestem osłabiony.
Bo się nie wyspałeś. - na pozór spokojnie odrzekła wampirzyca, kierując wzrok w stronę dwóch drobnych ranek na szyi kochanka. Słońce wpadające przez okno zmuszało ją do mrużenia oczu, z każdą chwilą promienie coraz bardziej piekły jej wrażliwą skórę - Zresztą ja tak samo. Idę do łóżka, ty najlepiej zrób to samo. - wstała, podeszła do mężczyzny i pocałowała go lekko w usta. Chciała iść na piętro, ale Marcin ją zatrzymał.
Zostań u mnie. Obejrzę tylko dziennik i zaraz do ciebie przyjdę.
Aurelia skinęła tylko głową, uśmiechając się. Przeszła do sypialni, gdzie zmięte prześcieradło i ledwie zauważalne plamki krwi na poduszce świadczyły o ich nocnych igraszkach. Przez okno wpadały poranne promienie słońca. Kobieta szybko zasłoniła kotary. Zrzuciwszy z siebie ubranie położyła się i pozwoliła ogarnąć rozluźnieniu. Szybko zwinęła się w kłębek, jedną rękę kładąc pod głową, a drugą obejmując skulone nogi. Słyszała głos dobiegający z telewizora, ale dochodził on jakby z oddali. Powoli zapadała w sen. Instynktownie zdążyła jeszcze wyczuć, kiedy Marcin położył się obok niej. Niemal nieświadomie obróciła się, kładąc głowę na jego piersi i przytulając się mocno do niego.
Mężczyzna obudził się wczesnym popołudniem. Leżał przez chwilę nieruchomo nie chcąc zbudzić swojej partnerki, ale potem zdecydował się wstać. Wiedział, że miał dzisiaj spotkać się z Tadkiem, przekazać mu najnowsze informacje. W dodatku doświadczenie i wyuczona podejrzliwość podpowiadały mu, że Aurelia może mieć coś wspólnego z machlojkami Nowomiejskiego, a jej sekrety tylko to potwierdzały. Na razie nie umieścił swoich podejrzeń w raporcie, ale wiedział, że będzie musiał to zrobić. Sięgnął po komórkę, żeby odczytać najnowsze SMS-y. Nie miał bladego pojęcia, że drzemiąca tylko wampirzyca doskonale znała każde jego posunięcie. Mimo to udawała, że śpi. Chociaż przyznał się jej do studiów na Akademii Policyjnej, intuicja mówiła jej, że to nie jest całość jego tajemnicy. Nie była nawet przekonana, że te studia są prawdą.
Gawron, nie wstając z łóżka, wystukał jakiś numer i nacisnął przycisk „Zadzwoń”. Po kilku chwilach odebrano połączenie i Aurelia dosłyszała niewyraźny męski głos.
Marcin? Mieliśmy się spotkać za godzinę w „Kryształowej”. Nie powinieneś się ze mną kontaktować przez telefon, mogą cię nakryć.
Wiem, wiem, Tadzik. Ale nie dam rady przyjść. Muszę odwieźć Aurelię na lotnisko. Nowomiejski kazał jej jechać do Paryża. On i Sabat znowu coś szykują. Postaram się dowiedzieć, co i dam ci znać.
Tylko szybko, bo szef zaczyna się wkurzać. Uważa, że twoje raporty nie są dość szczegółowe.
A co niby mam pisać? Ostatni transport był czysty. Wiesz, że nie możemy go zgarnąć, dopóki nie przyłapiemy go na gorącym uczynku. Może teraz się coś trafi.
Dobra, dobra. Aha, i jeszcze jedno. Ta twoja Aurelia… czy ona czasem nie jest w to zamieszana? Jej dokumenty są podejrzane, zresztą wiesz o tym.
Nie martw się, ona jest czysta. - zarówno Tadzik jak i Aurelia wyczuli napięcie w głosie Marcina, chociaż tylko kobieta poznała w jego głosie dobrze skrywane wątpliwości - Ręczę za nią, a jeśli szef będzie się o nią pytał, to mu to przekaż. Ona może nam pomóc.
Jeśli tak mówisz. Kończę już, mam robotę.
Sprawa tego gościa, który się utopił? To był wypadek, mówię ci. Facet się zachlał i wleciał do jeziora. Mnie kiedyś też się to o mało nie zdarzyło.
Wampirzyca chciała już zamknąć oczy i wrócić do drzemki, ale następne słowa zmusiły ją do uważnego wsłuchania się w rozmowę mężczyzn.
No, nie wiem. - Tadek był bardzo poważny, mówił tonem profesjonalisty - Mnie to nie wygląda na zwykły przypadek. Na tylnym siedzeniu znaleźliśmy niewielki wisiorek. Dwie srebrne dłonie trzymające czarną kulę na łańcuszku. To na pewno nie należało do tamtego topielca. Ktoś był z nim tego wieczoru, jakaś kobieta. I pamiętasz te ślady na szyi? To może być ślad po zastrzyku, może jakimś środku znieczulającym.
Uważasz, że to było morderstwo?
Możliwe. Ale nie chcę na razie wyciągać pochopnych wniosków. Słuchaj, Marcin, mieszkasz w okolicy. Może kojarzysz kogoś, kto nosił taki wisiorek. Musi być rzadki, srebro wygląda na bardzo stare.
Kobieta instynktownie sięgnęła ręką do dekoltu. Znała łańcuszek opisany przez tamtego. To był podarunek od jednego z jej pierwszych kochanków, jeszcze z czasów jej wczesnej młodości. Nosiła go od ponad czterech tysięcy lat. Wisiorek przypominał jej o dawnych czasach, była do niego mocno przywiązana. Zastanawiała się, jak mogła nie zauważyć jego straty. W dodatku mógł stać się teraz dla niej zagrożeniem. Jeśli Marcin skojarzy go z jej osobą, mogła być pewna słusznego zresztą oskarżenia o śmierć tamtego. Jak mogła popełnić taki błąd?!
Mężczyzna skończył rozmowę i ostrożnie zaczął się ubierać. Był święcie przekonany, że jego kochanka śpi. W pewnym momencie spojrzał jednak na zegarek i zaklął głośno.
Aurelio, kochanie, obudź się. Jest już wpół do piątej, musimy się pośpieszyć. Nie chcesz przecież się spóźnić. - delikatnie potrząsnął kobietą - Kotku?
Wampirzyca przeciągnęła się ziewając głośno i powoli otworzyła oczy. Nie dopuszczała do siebie myśli, że dałaby poznać po sobie cokolwiek. Oczywiście, jak zwykle się jej to udało. Zresztą nie musiała ukrywać prawdziwego zdenerwowania, które po części wynikało z późnej pory. Chociaż członki nadal odmawiały jej posłuszeństwa, rześko zerwała się z łóżka i klękła, przygładzając palcami czarną czuprynę.
Za pół godziny będę gotowa. - wymruczała - Kurczę, chciałabym jeszcze trochę pospać. - ziewnęła znowu, zasłaniając usta dłonią. W oczach Marcina dojrzała prośbę o pocałunek na „dzień dobry”, czy raczej „dobry wieczór”, ale to zignorowała. Nie miała ochoty na pocałunki po tym, co usłyszała.
Zaczęła ubierać swój czarny spodnium o sportowym kroju. Włożyła obcisłe spodnie, prostą bluzkę z czarnej koronki i mocno dopasowany żakiet z ozdobnymi wyłogami. Do kompletu brakowało jej tylko czarnych szpilek i biżuterii. Wprawdzie na palcach nosiła kilka pierścionków, ale brakowało jej ulubionego wisiorka. Dopiero teraz w pełni odczuła jego utratę. Pod pretekstem spakowania torebki i zrobienia makijażu poszła na górę. Nie mogła pozwolić, żeby Marcin dowiedział się o naszyjniku. Głęboko zamyślona, poszła do łazienki, żeby nałożyć na twarz cień do powiek i puder. Wrzuciła kosmetyki to torebki razem z komórką, dokumentami i pieniędzmi. Spakowała też dodatkową zapalniczkę i okulary przeciwsłoneczne.
Kiedy zeszła na dół, mężczyzna właśnie kończył wiązać krawat. Był ubrany w tę samą piaskową marynarkę, w której widziała go po raz pierwszy. To mógł być zły omen, ale Aurelia nie należała do przesądnych. Klepnęła go po ramieniu.
Gotowy jesteś? - spytała - Będę czekać przy aucie. - dodała i chwyciwszy walizkę poszła w stronę drzwi. Nie zwróciła większej uwagi na słowa swojego kochanka, który proponował zaniesienie bagaży. Ona dźwigała walizkę bez najmniejszego trudu, niemniej znała jej ciężar.
Po wyjściu z mieszkania założyła ciemne okulary. Słońce, choć niezbyt mocne, nadal raziło ją w oczy. Położyła torbę na tylnym siedzeniu Mercedesa. Wyjęła ze schowka papierosy i, oparłszy się o maskę, zapaliła jednego. Chwilę później dołączył do niej Marcin. Bez słowa siadł za kierownicą i przekręcił kluczyki. W jego oczach widziała niepokój i wątpliwości. Była niemal pewna, że chodzi mu o nią, o jej pochodzenie i domniemane konszachty z Nowomiejskim. Włączył radio, w którym grali akurat najnowszy przebój, „Oczy szeroko zamknięte” Łez. Zaczął po cichu nucić słowa piosenki.
Marcin… - Aurelia westchnęła cicho - Powiedz mi, kto to jest ten Sabat? Pewnie go znasz, Marta mówiła, że on jest stałym dostawcą Nowomiejskiego.
Tak, był tu kiedyś, zaraz po tym, jak zacząłem tu pracować. Dziwny gość. Przyleciał czarterem w środku nocy. Nidy nie widziałem go na dworze za dnia, tak samo zresztą jak Nowomiejskiego. - zamilkł na chwilę, żeby przełknąć ślinę. Akurat dojechali do budki płatniczej przy wjeździe na autostradę, więc obrócił się, żeby wziąć kartę. Nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Potem spojrzał kobiecie prosto w oczy - Ty też chowasz się przed światłem dnia, Aurelio, zauważyłem to. Nie rozumiem tylko, dlaczego. To taki wasz zwyczaj, co?
Nasz? Teraz ja cię nie rozumiem. - wampirzyca z trudem wytrzymała przenikliwy wzrok Marcina - Ja nie przepadam za dniem, to prawda, bo mam oczy wrażliwe na światło. Ale dlaczego tamci dwaj też go unikają… nie mam bladego pojęcia. Wprawdzie nie mogę ci tego udowodnić, ale nie jestem z nimi w żadnej zmowie. Nowomiejskiego widziałam tylko raz w życiu, a tego całego Sabata w ogóle nie znam. Mój drogi, musisz mi zaufać. - odwróciła się, nie mogąc już dłużej zdobyć się na odwzajemnianie spojrzenia mężczyzny. Ledwie powstrzymała się od przemiany. Znowu założyła okulary, które zdjęła niedługo po wejściu do samochodu.
Na swojej dłoni, luźno zwisającej wzdłuż ciała, poczuła dotyk Marcina. Nie popatrzyła w jego kierunku, ale uśmiechnęła się lekko, kiedy wyłapała jego słowa, tak ciche, że ledwie słyszalne:
Ufam ci, Aurelio, jeszcze ci ufam.
Dwie godziny później wampirzyca siadła na swoim miejscu w pierwszej klasie boeinga 767. Stewardessa objaśniała pasażerom zasady używania maski tlenowej i zachowania się w razie jakichś nieprzewidzianych zdarzeń. Kobieta jej nie słuchała, znała przepisy lotnicze. Zresztą nawet ona nie przeżyłaby katastrofy, gdyby samolot spadł na ziemię. Z niecierpliwością czekała na wyłączenie świecącej tabliczki z zakazem palenia. W torebce czekała już na nią świeżo kupiona paczka L&M'ów. Tymczasem myślała o Marcinie. On intrygował ją, chociaż mógł stanowić niebezpieczeństwo niewiele mniejsze od zagrożenia stwarzanego przez tamtego wampira z zamku.
Z zamyślenia wyrwała ją lekka turbulencja, oznaczająca oderwanie się boeinga od ziemi. Zaraz potem podeszła do niej młodziutka stewardessa z kasztanowymi włosami upiętymi w gustowny kok. To musiał być jeden z jej pierwszych lotów.
Życzy sobie pani coś do picia? - zapytała miłym głosem. W jej zielonych oczach widać było obawę, która zamieniła się w strach pod wpływem ciemnych ślepi Aurelii.
Tak, poproszę kieliszek czerwonego wina. - odparła wampirzyca z trudem siląc się na uprzejmość - Czy tutaj wolno palić?
Niestety nie. Ale może pani przejść do tamtego przedziału. - wskazała dłonią przód samolotu - Za kilka minut, kiedy tylko osiągniemy wysokość.
Dziękuję. - kobieta odwróciła się od stewardessy i zapatrzyła w okno. Miała niejasne przeczucie, że w najbliższym czasie wydarzy się coś złego. W dodatku lot w boeinga napawał ją dziwnym lękiem. Choć nigdy nie bała się wysokości, nie lubiła wznosić się wyżej niż na kilkadziesiąt metrów. Tym bardziej nie miała zaufania do tych metalowych huczących maszyn, które utrzymywały się w powietrzu wbrew wszelkim prawom logiki, dzięki hektolitrom spalanej benzyny.
Spróbowała zasnąć, ale wycie silników, niesłyszalne dla uszu śmiertelników, skutecznie uniemożliwiało jej sen. Po wzniesieniu się powyżej poziomu chmur zasłoniła okno. I tak wszystkie zmysły ostrzegały ją o przekroczonych barierach. Sama nie potrafiłaby wznieść się tak wysoko, ciśnienie doprowadzało ją do szału nawet w pozornie bezpiecznym i hermetycznym wnętrzu machiny. Nie lubiła latać, od samolotu wolała już nawet chybotliwy pokład statku.
Na szczęście koszmar nie trwał długo. Lecieli przez niecałe trzy godziny. Większość czasu Aurelia spędziła drzemiąc z zamkniętymi oczami lub bezmyślnie gapiąc się z zasłonięte okno. Nie wyszła nawet do pomieszczenia dla palących. Pragnęła jak najszybciej znaleźć się spowrotem na ziemi. Lotowi nie towarzyszyły jednak żadne nieprzewidziane wypadki, a jej własne problemy skutecznie sprawiały, że zapominała o kilometrach, jakie dzieliły ją od bezpiecznego gruntu.
Wreszcie niezbyt mocne szarpnięcie oznajmiło moment lądowania. Boeing kołował jeszcze chwilę po lotnisku, zanim zatrzymał się przed rękawem pasażerskim. Chwilę później młoda stewardessa podziękowała wszystkim za lot, zapraszając do ponownego skorzystania z ich linii lotniczych. Wampirzyca z westchnieniem ulgi odpięła pasy i wyszła z samolotu, zwinnie omijając innych pasażerów. Przeszła przez odprawę bez najmniejszego problemu, dzięki swojej znajomości francuskiego i hipnotyzującemu spojrzeniu. Po odebraniu bagażu (o dziwo prześwietlenie nie wykryło jej miecza) i znalezieniu się w głównym pasażu stanęła oniemiała. Nie była w Paryżu od kilkunastu lat, przez ten czas wiele się zmieniło. Jaskrawe światła jarzeniówek raziły ją w oczy, a zapach setek ludzi jednocześnie podniecał i przyprawiał o mdłości. Węszyła przez chwilę, dopóki we wszechobecnej woni ludzkiej krwi i potu nie wyczuła świeżego powietrza. Natychmiast ruszyła w tamtym kierunku.
Znajdowała się na lotnisku Charlesa de Gaulle'a. Chłodne i rześkie nocne powietrze otrzeźwiło ją trochę i dodało energii. Mimowolnie wyostrzonym wzrokiem spojrzała na migoczący setkami świateł Paryż, łowiła wszystkie jego odgłosy i zapachy. W stolicy Francji przeżyła wiele cudownych chwil, a także wiele niebezpieczeństw. Kochała to miasto, równocześnie go nienawidząc. Pamiętała Paryż z czasów jego młodości, z okresu Wielkiej Rewolucji i kampanii napoleońskich. Potem wpadała do niego tylko przejazdem. Ostatnio była tu w 1943 razem z Hitlerem i potem w 1966 z grupą archeologów, kiedy ocaliła skarb z egipskiej świątyni Neftydy przed zachłannym Niemcem, Adolfem Kaufmannem.
Gestem dłoni zatrzymała przejeżdżającą taksówkę.
Pour le centre, s'il vous-plait. - oznajmiła kierowcy. Lekkim ruchem wrzuciła walizkę na tylne siedzenie, a sama usadowiła się obok taksówkarza, starszego barczystego Murzyna. - Est l'hotel „Dans le chat noir” ouvrir?
Mężczyzna tylko skinął głową, odsłaniając w uśmiechu równe białe zęby. Włączył się w stosunkowo niewielki ruch uliczny i w dwadzieścia minut później zatrzymał przed niewielkim budynkiem między w Dzielnicy Łacińskiej. Nad drzwiami starego, trzypiętrowego domu wisiała tabliczka z wizerunkiem zjeżonego czarnego kota. Aurelia pamiętała mężczyznę, który wywiesił ją tam po raz pierwszy. To było, o ile dobrze pamiętała, w roku 1678, niedługo po jej powrocie z Nowego Świata. „Autolicus”, statek piracki Richarda, został zatopiony dwa miesiące wcześniej. Nie mając się gdzie podziać, panna Cordelia Dean Clark zamieszkała w Paryżu.
Lokal nie zmienił się wiele od czasów jego założenia, czyli od XIV wieku. Aurelia zapłaciła taksówkarzowi, zabrała walizkę i chwyciła za kołatkę. Zanim jednak zdążyła zapukać, usłyszała kroki wewnątrz domu i po chwili drzwi same się otworzyły.
Oui, Madame? - zapytał rozespany, około pięćdziesięcioletni szpakowaty mężczyzna - Czego pani sobie życzy? Bo widzi pani, mamy już drugą w nocy, nawet tutaj zazwyczaj już śpimy.
Chciałam wynająć pokój. - odparła wampirzyca. Późna godzina w ogóle jej nie zdziwiła - Przepraszam, że niepokoję o tak później porze, ale dopiero teraz przyleciałam. Będę wdzięczna, jeśli znajdzie się coś dla mnie… najlepiej apartament numer 13. - zamachała przed nosem odźwiernego plikiem banknotów - I jeśli nie będzie sprawiało kłopotu, że chciałabym wyjść jeszcze na miasto.
Oczywiście, ależ oczywiście. - mężczyzna obudził się usłyszawszy szelest pieniędzy - Dam pani klucz od bramy, będzie pani mogła wracać o dowolnej porze nie przeszkadzając innym gościom. Już prowadzę do pani pokoju… - otworzył drzwi szerzej i wyciągnął rękę po bagaże kobiety, ale ona powstrzymała go gestem dłoni.
Apartament numer 13, znajdujący się na pierwszym piętrze, wyglądał niemal tak samo jak przed laty. Jego dwa okna wychodziły na podwórze, niegdyś powozownię, a obecnie parking dla gości. W rogu stało szerokie łoże z baldachimem, podobnie jak meble utrzymane w dawnym, preludwikańskim stylu. Obrazy na żółtych ścianach, oprawne w złote ramy, przedstawiały najpiękniejsze zakątki miasta, mozaikową podłogę przykrywał dywan, a na suficie pyszniły się kasetony. Obok łóżka stała ogromna szafa a na przeciwległym krańcu pokoju wspaniały sekretarzyk. Jedynym elementem nie pasującym do wystroju pomieszczenia był nowoczesny telefon znajdujący się na nocnym stoliku obok łoża.
Wampirzyca w ciągu kilku minut rozpakowała swoje rzeczy. Wzięła prysznic, przebrała się w mniej oficjalne rzeczy i postanowiła przypomnieć sobie Paryż nocą. Nazajutrz o godzinie 16 miała umówione spotkanie z Sabatem na rue Saint-Germain 81. Uznała, że na plac Pigale, który chciała zobaczyć, najodpowiedniejszym strojem były buty na wysokiej szpilce, obcisłe spodnie-biodrówki, krótka bluzka z dużym dekoltem i półprzezroczysta narzutka. Jeśli nadarzyłaby się okazja, których było wiele, mogłaby też zaspokoić głód.
Po wyjściu z hotelu najpierw wspięła się na wzgórze Montmartre, do katedry Sacre-Coeur. Biały, pięknie podświetlony budynek z kopułami i licznymi zdobienia wywołał w niej kolejną falę wspomnień. Przecież nieomal została pogrzebana w podziemiach tego kościoła. Już miała wejść do środka, ale powstrzymały ją od tego spojrzenia wychodzącej z katedry wycieczki.
No cóż, Mireille, dziś cię nie odwiedzę. - mruknęła, wspominając swoją kochankę z XVI wieku - Ale wrócę tutaj jeszcze, nie martw się. Jutro się zobaczymy.
Po raz ostatni tego wieczoru spojrzała na katedrę. Stukając swoimi obcasami zeszła po kilkudziesięciu stopniach, minęła kilka przecznic i znalazła się na placu Pigale. Kolorowe neony prawie ją oślepiły. Na wszystkich budynkach znajdowały się migające napisy oznajmiające sex shopy i lokale ze striptizem. Wokół kręciło się sporo mężczyzn, w tym także homoseksualistów. Kobiety, w większości przedstawicielki wiadomego zawodu, stały obok wejść do klubów albo nieopodal stoisk z kasztanami i naleśnikami, często zaczepiane przez odwiedzających. Także Aurelia nie opędziła się od wieloznacznych uśmieszków, podszczypywań i propozycji. Nie przeszkadzało jej to jednak. Nie zwracała jednak uwagi na zachowanie mężczyzn, nie była zbyt głodna.
Wreszcie zatrzymała się przed wejściem do Moulin Rouge. Nad drzwiami znajdowała się świecąca nazwa kabaretu i neonowy czerwony młyn. Wampirzyca pamiętała ten lokal jeszcze z czasów sprzed roku 1789, kiedy kankan wyglądał zupełnie inaczej niż dziś. Postanowiła, że w najbliższym czasie wybierze się na jakiś spektakl przypomnieć sobie stare dobre czasy. Tymczasem przeszła na wskroś placu, wsiadła do metra i pojechała najpierw do Luwru, a potem Wersalu. Wkoło obu pałaców nie było ani żywej duszy, wyjąwszy oczywiście kilku strażników, których Aurelia minęła bez trudu.
Spacerowała po wersalskim parku i ogrodzie, dopóki nie zauważyła otwartego okna na piętrze. Obejrzała się, czy nikogo nie ma w pobliżu i zwinnie wyskoczyła w górę. Chociaż okno było wysoko, a parapet wąski, zdołała utrzymać równowagę i kilka sekund później znalazła się w pałacu. Nie mogła rozpoznać pokoju, nie przypominał żadnego ze znanych jej wersalskich pomieszczeń. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że przecież pałac już dawno zmieniono na muzeum i większość sal przemeblowano. Ostrożnie otworzyła drzwi, wyszła na korytarz i rozglądnęła się. Żaden ze strażników nie pilnował piętra, dzięki czemu mogła swobodnie poruszać się po kolejnych pomieszczeniach. Stąpała miękko, po kociemu. Każdy, kto zobaczyłby ją w księżycowej poświacie, uznałby ją za zjawę, Czarną Damę Wersalu. Przeszła obok szerokich schodów, wychylając się za ozdobną barierkę.
Wreszcie znalazła komnatę, którą przez kilka tygodni dzieliła przed wiekami z królem francuskim, Ludwikiem XIV. Część mebli zmieniono, ale ogromne łoże z baldachimem pozostało takie samo. Dotykając rzeźbionego i inkrustowanego drewna Aurelia przypominała sobie wszystkie chwile spędzone z Ludwikiem. Wtedy Paryż wyglądał zupełnie inaczej. Ale to było przed Rewolucją. Potem, w czasie zburzenia Bastylii i bezpośrednio po nim, w mieście rozegrało się krwawe szaleństwo. Hrabinę Victoire de la Chateau Noir, gdyż tak wtedy nazywała się wampirzyca, początkowo bawił ten bunt mieszczaństwa. Korzystała z zamieszania, żeby zaspokoić głód, ją także opanowało szaleństwo. Szybko jednak przekonała się, że zabawa w przyjaciółkę tłumu może być dla niej niebezpieczna. Udawała przecież szlachciankę, w każdej chwili mogła sama stać się ofiarą rozbestwionych mieszczan. Wtedy spakowała swoje manatki i uciekła z ogarniętej pożogą stolicy.
To jednak działo się kilkadziesiąt lat później. Za czasów króla-słońce co noc bawiła się na rautach i zabawach. Nikt nie dorównywał jej pięknem, jej blada cera była marzeniem wielu ówczesnych arystokratek. Przebierała w mężczyznach, każdej nocy żywiąc się kimś innym. Takie były wtedy zwyczaje, nikt nie dotrzymywał wierności. A ona, w przeciwieństwie do innych, nie musiała obawiać się chorób wenerycznych. Zamknęła oczy, w umyśle przywołując obrazy jej licznych ówczesnych kochanków, wspaniałych wnętrz i strojnych toalet. Siadła na skraju łóżka, potem położyła się przeciągając.
C'a ete tres agreable, vraiment. - mruknęła. Zatopiłaby się we wspomnieniach bez reszty, gdyby nie usłyszała kroków na korytarzu. Warknęła cicho, skoczyła za łóżko i znikła za drzwiami do sąsiedniej komnaty.
W pomieszczeniu, niegdyś służącym za bawialnię, stał teraz stół, kilka krzeseł, a po ścianach porozwieszane były stroje z epoki. Szybko chwyciła za jedną z sukien, kremową z jaskrawymi koronkami, zrzuciła swoje rzeczy i założyła tamtą toaletę. Ledwie zdążyła się ubrać, kiedy drzwi z korytarza otworzyły się i wszedł przez nie strażnik muzeum. Wampirzyca odwróciła się gwałtownie. Blask księżyca oświetlał jej sylwetkę zimno-błękitną poświatą. Na tym tle jej jasna cera zlewała się z acru sukni, a jej czarne włosy, ciemne oczy i dodatki na stroju odcinały się wyraźnie, tworząc kontrast z bladością.
Kim jesteś? - przestraszony strażnik, z trudem nad sobą panując, sięgnął ręką po krótkofalówkę - Nie ruszaj się, albo…
Albo co? - syknęła Aurelia złowieszczym tonem. W mgnieniu oka znalazła się przy mężczyźnie, zimną dłonią chwytając go za rękę. Tamten aż podskoczył. Zaraz potem zamarł z przerażenia. Nie odważył się nawet krzyczeć, był pewien, że ma do czynienia z istotą nadprzyrodzoną.
Wampirzyca położyła obie dłonie na jego ramionach i delikatnie przyciągnęła go do siebie. Jej chłodne wargi dotknęły skóry na szyi strażnika. Przymykając oczy, wbiła swoje kły w jego tętnicę. Wszystko odbywało się w idealnej ciszy, Aurelia zachowywała się bezgłośnie, a jej ofiara nawet nie jęknęła, za bardzo była wystraszona. Kobieta łapczywie zlizywała krew, uważając, żeby nie uronić ani jednej kropli. Nie piła wiele, jedynie kilka łyków dla zaspokojenia lekkiego uczucia głodu. Ten mężczyzna po prostu sam wpadł jej w ręce, a ona nigdy nie marnowała okazji do „darmowego” posiłku.
Szybko oderwała się od jego tętnicy. Oblizawszy wargi i wróciwszy do ludzkiej postaci, spojrzała strażnikowi prosto w rozszerzone źrenice.
Odejdź! - szepnęła rozkazująco. Tamten posłuchał jej bez szemrania, zahipnotyzowany siłą jej wzroku. Dopiero w połowie schodów wróciła mu sprawność umysłu. Natychmiast zawrócił i pobiegł spowrotem na górę, ale w pokoju nie znalazł już nikogo. Kremowa suknia najzwyczajniej w świecie wisiała na ścianie, ale po dziwnej kobiecie nie było ani śladu.
Aurelia, przebrawszy się w swoje własne ubrania, opuściła Wersal i wróciła metrem do hotelu. Do świtu brakowało już tylko jakichś dwóch godzin, a ona chciała zdrzemnąć się przed spotkaniem z Sabatem. Krew tamtego strażnika smakowała całkiem nieźle. Wampirzyca była zadowolona z tego zrządzenia losu. Nie bała się też, że tamten opowie komukolwiek o swojej nocnej przygodzie. On myślał, że spotkał ducha, a ona świetnie o tym wiedziała. Zasnęła spokojnie. Żaden koszmar ani nic innego nie zakłóciło jej snu.
Następnego dnia o drugiej obudził ją telefon z recepcji. W pierwszej chwili chciała nawyzywać portierowi, ale w porę przypomniała sobie, że sama zamawiała budzenie. Przeciągnęła się mocno, aż zatrzeszczały jej stawy. Wstała niechętnie, poszła pod prysznic, a potem znalazła w walizce stosowne rzeczy. W łazience, nad umywalką, wisiało spore lustro. Skupiwszy się i dokładnie ukrywszy wampirze cechy, zobaczyła swoje odbicie. Umalowała się, szczególną uwagę zwracając na cerę i powieki. Usta także podkreśliła brązową pomadką, pasującą do jasnego beżu jej bluzki. Kiedy wyszła z łazienki, było już piętnaście po trzeciej. Spakowała kilka papierów, które dała jej Marta przed wyjazdem i zeszła do recepcji, skąd zadzwoniła po taksówkę.
Czekając na przewóz, sprawdziła komórkę. Okazało się, że Marcin wysłał jej już kilka SMS-ów. Aurelia najpierw mu odpisała, a potem zadzwoniła na numer gabinetu Nowomiejskiego. Miała wprawdzie zrobić to dużo wcześniej, ale zupełnie o tym zapomniała.
Dzień dobry, - jej głos brzmiał spokojnie, chociaż nawet z takiej odległości wyczuwała wściekłość Marty, zmuszała się, żeby to zignorować - za pół godziny mam spotkanie z Sabatem, właśnie czekam na taksówkę. Czemu nie dzwoniłam tak długo? Bo przyjechałam dopiero o trzeciej nad ranem. Nie, później spałam. Proszę wybaczyć, ale mnie też potrzeba trochę snu. Dobrze, jak załatwię wszystko z Sabatem, zaraz zadzwonię.
Przez okno dojrzała parkującą przed hotelem taksówkę. Jednocześnie usłyszała trzask odkładanej słuchawki. Wrzuciwszy telefon do torebki, wyszła z budynku i kazała zawieźć się na rue Saint-Germain 61. Po drodze z ciekawością przyglądała się dzielnicom Paryża, które tak bardzo zmieniły się od jej ostatniego pobytu. Wreszcie taksówka zatrzymała się wśród przepięknych willi. Dzielnica Saint-Germain, która od zawsze była siedzibą najzamożniejszych i najbardziej wpływowych, pozostała taką do dziś. Nadal stało tu wiele starych, choć teraz trochę unowocześnionych, budynków, w których niegdyś bawiła się paryska arystokracja.
Aurelia zapłaciła taksówkarzowi i wyszła z auta, zakładając okulary przeciwsłoneczne. Od razu rozpoznała, do którego z domów powinna się udać. Chociaż budynek był nowy, odróżniał się od starszych sąsiadów, czuć było od niego aurę wiekowości. Z wyjątkiem rzędu kolumn i rzeźbionej balustrady ogromnego balkonu, utrzymany był w dość nowoczesnym stylu. Ciepły jasny beż na ścianach łagodnie współgrał z drewnianymi wykończeniami oraz zielenią we wspaniałym ogrodzie. Przed willą oraz po obu stronach wysypanego żwirem podjazdu i chodnika rosły krzewy herbacianych róż. Przechodząc obok nich, Aurelia poznała intensywny zapach, tak podobny do woni róż z ogrodu Nowomiejskiego. Ale budynek wyglądał wręcz zapraszająco, nie wyczuwała charakterystycznego posmaku niebezpieczeństwa w powietrzu. Mimo to nurtowała ją niepewność a instynkt ostrzegał przed niewyczuwalnym niemal zagrożeniem. Spokojnie podeszła do drzwi i nacisnęła na dzwonek. Choć słońce opierało się na froncie willi, ona skryła się w cieniu rzucanym przez kolumnę. Chwilę potem otworzył jej mężczyzna w garniturze.
Oui…
Nazywam się Aurelia Czarnecka, mam spotkanie z panem Charlesem Sabatem. - czystą francuszczyzną wyjaśniła wampirzyca. Z łatwością domyśliła się, że ten jest lokajem, więc nie zwróciła na niego większej uwagi. Tak, jak przewidywała, odsunął się, żeby wpuścić ją do środka.
Proszę za mną. - powiedział - Pan Sabat czeka już na panią.
Lokaj poprowadził Aurelię przez przestronny korytarz z bogatym wystrojem i dużą ilością zieleni. Hall był urządzony jednocześnie dość nowocześnie, ale też z zachowaniem klasycznych norm. Zabytkowe rzeźby i obrazy nie tylko nie odcinały się od wyglądu reszty, ale współgrały z prostymi i gustownymi meblami. Kobieta z podziwem oglądała figury zgromadzone na półkach oraz malowidła na ścianach. Wszystkie były autentyczne, ich właściciel wyraźnie znał się na rzeczy, chociaż żadne z dzieł sztuki nie należało do sławnych eksponatów.
Wreszcie jej przewodnik zatrzymał się przed jednymi z podwójnych drzwi. Zapukał, wszedł na moment do środka, dając wampirzycy znak, żeby czekała. Przez uchylone skrzydło wyczuła ona charakterystyczną woń niezwykłości, chociaż ta tajemniczość była raczej przyjazną niż wrogą. Po chwili znany już Aurelii lokaj wyjrzał na korytarz i poprosił ją do środka. We wspaniale urządzonym wiktoriańskim gabinecie zapach charakterystyczny dla nadnaturalnych sił był o wiele intensywniejszy. Na ogromnym mahoniowym biurkiem siedział niski dobrze zbudowany mężczyzna. Nie wyglądał na więcej niż trzydzieści pięć lat, chociaż jego kasztanowe włosy zaczynała już pokrywać siwizna.
Witam, panno Czarnecka. - odezwał się, patrząc na nią tęczówkami o kolorze jasnego orzecha, które pasowały do ciemnobrązowego garnituru mężczyzny - Nazywam się Charles Sabat, to właśnie do mnie wysłał pannę Nowomiejski. - wyciągnął dłoń na powitanie. Aurelia skłoniła się lekko przy wejściu i podeszła do biurka, żeby odwzajemnić uścisk. Dopiero wtedy mogła przyjrzeć się uważniej rysom tego człowieka, jeszcze w pełni sił, ale już mocno doświadczonego przez życie. Jego twarz była pokryta drobnymi bliznami, które równie dobrze można by uznać za zmarszczki.
Dzień dobry, panie Sabat. - odparła, uśmiechając się lekko. W osobowości mężczyzny było coś, co intrygowało ją jednocześnie i niepokoiło. Otaczała go aura typowa dla ludzi mających coś wspólnego ze zdolnościami nadnaturalnymi. Jeszcze wiele wieków temu spotykała coś takiego u najbardziej uzdolnionych alchemików. Jego dłoń była chłodna, niemal równie zimna co dłoń Aurelii - Miło mi, że mogę pana poznać.
Cała przyjemność po mojej stronie. A teraz, czy wytłumaczy mi pani, jaką kolekcję tym razem chciałby sprowadzić Nowomiejski?
Następne dwie godziny Aurelia spędziła w gabinecie Sabata, omawiając szczegóły zakupu antyków. Wampirzyca zauważyła, że jej rozmówca wnikliwie się jej przygląda. Jego oczy nabrały ostrości, niemal przewiercały ją na wylot. Panowała nad swoimi odruchami i z łatwością ukryła wampirze cechy. Mimo to zdawało jej się, że tamten, jako człowiek znający się na parapsychologii i okultyzmie, może ją rozpoznać. Jej podejrzenia umocniły się tylko, kiedy za zasłoną wspaniałych paproci z tyłu pokoju dojrzała dwusieczny topór na długiej rączce i kuszę z szerokimi okrągłymi grotami w strzałach.
Po długiej naradzie ustalili cenę i ilość zamawianych antyków. Umówili się też, że za trzy dni Aurelia przyjdzie zobaczyć próbkę towaru.
Więc do czwartku, będę na panią czekał z niecierpliwością. - ciepło pożegnał ją Sabat - Mam nadzieję, że wtedy poznamy się trochę lepiej. - dodał z tajemniczym uśmiechem, wstał i odprowadził kobietę do drzwi, na odchodnym rzuciwszy jej kilka słów w starogreckim. Wampirzyca, niemal nieświadomie, odpowiedziała mu w tym samym języku.
Pod drzwiami gabinetu czekał już lokaj, który odprowadził ją spowrotem do wyjścia. Po drodze kobieta zwróciła większa uwagę na rzeźby i obrazy. Dopiero wtedy zauważyła, że wiele z nich ma związek właśnie z alchemią, okultyzmem i najmroczniejszymi wierzeniami różnych kultur. Niektóre z malowideł przestawiały też sceny bitewne.
Po wyjściu z willi Aurelia czuła się przytłoczona. Ten Sabat, chociaż był zwykłym człowiekiem, doskonale potrafił rozpoznać jej słabe punkty. Przejrzał ją już po kilku pierwszych spojrzeniach, a ona, zamiast skupić swoją uwagę na kontrolowaniu oryginalności antyków, starała się tylko opanować strach, że biznesmen dowiedział się o jej prawdziwej tożsamości. Miała wrażenie, że on wie o wszystkim. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że przejrzał ją na wylot. Wiedziała, że to nie był słynny czarownik Sabat, ten jednak też miał w sobie coś przerażającego. Znała kogoś, kto wyglądał podobnie do Charlesa Sabata, ale tamten nazywał się Nicholas Knight i był wampirem za wszelką cenę starającego się udawać człowieka. Nie pił krwi, ale i tak czuć było od niego charakterystyczną woń wszystkich z jej gatunku. Natomiast Sabat należał do ludzi, oprócz przenikliwego wzroku nie miał w sobie nic nadnaturalnego.
Było już po zmroku, a wampirzyca chciała odzyskać spokój i równowagę. Nie dzwoniła po taksówkę, ale postanowiła pieszo wrócić do hotelu. Szła brzegiem Sekwany, po ciągnącym się na jej brzegu bulwarze. Po obu stronach rzeki przeciętej licznymi mostami jarzyły się tysiące drobnych świateł. Nadal wokół było mnóstwo ludzi, ale Aurelia nawet nie zauważała ich obecności. Nogi same poniosły ją aż na wzgórze Montmartre, do kaplicy Świętego Serca. Mimo późnej pory kościoła jeszcze nie zamknięto, chociaż nigdzie wokół nie było już wycieczek. Kobieta bezszelestnie wśliznęła się do środka.
Wnętrze Sacre-Coeur znowu przywołało w jej umyśle falę wspomnień. Oczyma wyobraźni zobaczyła kościół St-Pierre i przyległy doń cmentarz Calvaire z 1546 roku. Tworzyła wtedy parę z młodą, niespełna stuletnią wampirzycą Mireille. Jeanette, gdyż tak wtedy nazywała się Aurelia, nie przemieniła tej szlachcianki, zrobił to ten drań Lucien. Obie kobiety dobrze się jednak rozumiały i stanowiły zgraną parę. Wszystko robiły razem, razem chodziły na rauty, razem się pożywiały, sypiały z tymi samymi mężczyznami, a kiedy mężczyzn nie było, sypiały ze sobą. To były jedne z najpiękniejszych lat w życiu Aurelii, a z pewnością najbardziej obfitowały w drapieżne uczty i wszelkie zabawy. Wampirzyca miała w pamięci noce spędzone razem na hulankach. Do swojego oberży na zboczu Montmartre wracały dopiero nad ranem. Czasami zabierały ze sobą mężczyzn. Ale kobieta lepiej pamiętała te ranki, kiedy były same ze sobą, dotyk jedwabistej skóry kochanki i smak jej krwi. Nawzajem wpijały się w swoje żyły, spijały słodką z podniecenia krew.
Ich przyjaźń trwała jeszcze od czasów średniowiecza, chociaż nieraz rozstawały się na krótki czas. Każda z nich wyjeżdżała czasami. Poza tym ukochaną krainą Jeanette był Rzym, a Mireille była dozgonnie przywiązana do swojego ojczystego Paryża. Nieraz ich rozłąka trwała kilka miesięcy, wcześniej czy później wracały jednak, żeby kontynuować przerwane pasmo uciech. Ale w 1547 rozstały się na zawsze. Na ich drodze stanął Skorpion - zabójca wampirów. Jeanette udało się umknąć śmierci, ale Mireille zginęła z przebitym sercem i odciętą głową. Jej przyjaciółka nie mogła nic zrobić, nie zdążyła się nawet pożegnać. Pochowano ją na Calvaire, ale od czasu zamknięcia cmentarza czarnowłosa zwykła wspominać ją właśnie tutaj, w cudownej katedrze Sacre-Coeur.
Schodząc do podziemnej krypty, w której płonęło tylko kilka lamp i zniczy, Aurelia znów poczuła wyrzuty sumienia. Nigdy nie wybaczyła sobie, ze zostawiła Mireille. Gdyby była przy niej tamtego feralnego dnia, może obie do dziś cieszyłyby się zdrowiem. Ona tymczasem spała słodko, upojona sutym posiłkiem i zupełnie nieświadoma niebezpieczeństwa. Była starsza od swojej kochanki, powinna ją chronić. A przecież ona nie była pierwszą osobą, o której śmierć obwiniała się Aurelia. Jej mroczny ojciec, faraon Chefren, Safona, Marek Aureliusz, Sandro z Varese, hrabia Christian de la Loup, kowboj Clint Mastercap, a przede wszystkim Richard i Jack… oni wszyscy żyliby dłużej, gdyby nie pojawiła się w ich życiu.
W ciemnościach nie kryła swojego wampiryzmu. Podeszła do ściany, bezwiednie czytając nazwiska na płytach, chociaż wiedziała, że nie znajdzie wśród nich imienia kochanki.
Mireille, moja droga… - szepnęła, dotykając zimnego marmuru - Przepraszam cię. Przepraszam, że tak dawno cię nie odwiedzałam i… że to przeze mnie tutaj jesteś. Gdybyś wiedziała, ile się stało przez te pięć wieków.
Odwróciła się gwałtownie, słysząc szelest. Przeraziła się, że to zabójca Mireille, albo jego potomek. Okazało się jednak, że to tylko jakiś zbłąkany szczur czmychnął z ciemnego kątka przestraszony obecnością nienaturalnej istoty. Aurelia szybko się uspokoiła i wróciła do rozmowy ze swoją przyjaciółką. Znała Mireille tak dobrze, że dokładnie wiedziała, jak tamta zareagowałaby na jej słowa. Opowiedziała jej o wszystkim, co zdarzyło się od jej ostatniej wizyty, wyznała swoje problemy. Zdobyła się wreszcie, po czterystu pięćdziesięciu latach, na przeprosiny. Chłód panujący we wnętrzu kaplicy i nieliczne płomyki zniczy uspokoiły ją. Powoli ogarnęło ją zmęczenie, całą siłą woli musiała powstrzymywać się od zaśnięcia. Wreszcie pożegnała się z dawną kochanką i odeszła z krypty.
Aurelia nie wierzyła w obecność sił wyższych ani w życie po śmierci, chyba w formie takiej, w jakiej ona egzystowała. Mimo to mogłaby przysiąc, że czuła obecność Mireille. Mireille, która jej wybaczyła. Wampirzyca wreszcie pogodziła się z jej śmiercią. Zresztą, to stało się tak dawno… Teraz miała inny cel. Musiała ochronić Marcina i rozprawić się z tamtym drugim wampirem. Odetchnęła głęboko i zwinnie poszła do wyjścia. Tutaj jednak czekała na nią niemiła niespodzianka. Okazało się, że strażnik zamknął drzwi kaplicy na klucz. Rozglądnęła się wkoło. Była pewna, że tylne wyjście też zostało zamknięte. Ale tuż pod kopułą bocznej nawy zauważyła otwór. Prawdopodobnie tamto okno zostało wybite przez wiatr albo kamień jakiegoś wandala. Z łatwością wspięła się na wysokość otworu i prześliznęła przezeń. Natychmiast owiał ją chłodny wiatr. Jej szpilki i wąska spódnica od kostiumu nie za bardzo nadawały się do wspinaczki po ścianach kaplicy, ale Aurelia zwinnie schodziła w dół. W pewnej chwili spod jej nóg uciekło kilka kamieni. Kobieta pośliznęła się, ale zanim spadła, uchwyciła się ręką kamiennej rzeźby. Podciągnąwszy się, znalazła oparcie dla nóg. Księżyc świecił jasno, ale nikt nie dostrzegł smukłej sylwetki szybko schodzącej z kaplicy.
Wreszcie dotknęła stopami ziemi. Otrzepując się z pyłu, zauważyła, że rozdarła spódnicę na szwie. Nie zwróciła na to jednak większej uwagi. Była zmęczona, pragnęła tylko położyć się i zasnąć. Szybko wróciła do hotelu. W torebce znalazła klucze, które jeszcze poprzedniej nocy dał jej portier. Wśliznęła się do środka, znalazła swój apartament, zdjęła ubranie i rzuciła się na łóżko. Zasnęła niemal natychmiast, jeszcze zanim pierwsze promienie świtu padły na szczelnie zasłonięte okna. Nie przeszkodziło jej w tym nawet ukłucie w sercu, oznajmiające nadejście nowego dnia.
Obudziła się z obolałą kostką. Sama nie wiedziała, kiedy ją skręciła, ale nie przejęła się tym. Poszła pod prysznic, a zanim się ubrała, ból minął. Pojawił się za to niepokój dotyczący Sabata. Aurelia miała spotkać się z nim, żeby obejrzeć antyki. Wiedziała jednak, że w obecności tego mężczyzny nie będzie potrafiła się na nich skupić. Kim on był? Zapominała przy nim o wszystkim, co bezpośrednio ich nie dotyczyło. Przestawała myśleć nawet o Marcinie i ogromnym zagrożeniu ze strony drugiego wampira. Niemal całą siłą swojej woli musiała powstrzymywać się przed przemianą.
Mimo to najbliższy tydzień minął spokojnie. Aurelia już nie odwiedzała kaplicy na Montmartrze. Przeciwnie, zaglądała teraz do najnowszych dzielnic Paryża. Była na nocnym seansie w la Geode, trójwymiarowym kinie dzielnicy la Villete, zwiedziła centrum George'a Pompidou i la Cube. Zachwycała się ogromnymi wieżowcami i dwupasmowymi ulicami, po których jeździły nowoczesne auta. Zgodnie z obietnicą odwiedziła też Moulin Rouge oraz wieżę Eiffela. Antykami także zajmowała się, ale wolała robić to pod nieobecność Sabata, który nieodmiennie napawał ją lękiem. Nie mogła rozgryźć tego niezwykłego, tajemniczego człowieka. Stopniowo przyzwyczaiła się jednak do jego obecności, coraz łatwiej panowała przy nim nad sobą i swoją przemianą.
Po tygodniu podpisali umowę i wampirzyca mogła wrócić do Polski. Chciała jak najszybciej wsiąść na pokład boeinga, ale zagadka Sabata zmuszała ją do pozostania. Kupiła bilet, ale zatrzymała się w Paryżu na dłużej pod pozorem dopilnowania załadunku. Jako że zdążyła już zgłodnieć, postanowiła wybrać się na łowy. Udała się na plac Pigale, gdzie najłatwiej było o ofiarę. Już od momentu wyjścia z hotelu czuła się obserwowana, ale szybko to zignorowała. Zresztą prędko zobaczyła upatrzoną osobę. Mężczyzna, który ją zaczepił, wyglądał wprawdzie na hard-rockowca, ale kobieta już z daleka poczuła jego zapach. Była pewna, że jego krew będzie miała wyjątkowo słodki smak. Przy okazji mężczyzna był wcale niebrzydki. Długie ciemne włosy związał w kucyka, na twarzy miał kilkudniową koźlą bródkę. Ubrany był czarne skórzane spodnie, czarną koszulę i buty oraz pas z ćwiekami. Jego stroju dopełniał, założony mimo ciepłej nocy, długi skórzany płaszcz.
Cześć mała, - odezwał się, klepnąwszy Aurelię po pośladku - chodź do mnie, pokażę ci… moją gitarę. - powiedział tonem drżącym z podniecenia.
Wampirzyca uśmiechnęła się tylko. Po krótkim spojrzeniu w jasne oczy tamtego rozgryzła go na wylot. Nie miała większej ochoty na seks. Szczególnie, że on nie wyglądał na właściciela jakiegoś porządnego mieszkania. Wyszli z placu Pigale. Wkoło było jednak mnóstwo ludzi. Musiała powstrzymać swój głód, dopóki nie znaleźli się w mniej ruchliwej ulicy. W dodatku cały czas czuła się śledzona przez niewidocznego obserwatora, a to wyprowadzało ją z równowagi. Starała się to zignorować, nie spodziewała się, że niebawem znajdzie się w wielkim zagrożeniu. Liczyło się dla niej tylko jedno.
Rockowiec skręcił w bok, prowadząc ją w pustą wąską uliczkę. Wtedy chwyciła go w pasie i delikatnie przycisnęła do muru. Jedną dłonią sięgnęła ku jego spodniom, a twarz zbliżyła do jego szyi.
Nie chcę już dłużej czekać… - szepnęła. Mężczyzna przyciągnął ją do siebie. Chciał ją pocałować, ale ona odwróciła głowę, pochylając usta ku jego karkowi. Nie potrafiła panować nad sobą już ani chwili dłużej. Jej kły wysunęły się z dziąseł, zmysły wyostrzyły. Zapach jego krwi tętniącej tuż pod skórą doprowadzał ją do szału.
Jeszcze przez chwilę bawiła się swoją ofiarą. Pieściła ustami jego szyję, instynktownie wyszukując najlepszego miejsca, zaraz nad obojczykami, gdzie naczynia krwionośne znajdowały się najbliżej skóry. Wreszcie wbiła swoje kły w jego ciało. Z ran natychmiast wypłynęła gorąca, lepka ciecz o słonawym zapachu i ostro-słodkim smaku. Kobieta chciwie zlizywała strumyczki krwi, a z każdym łykiem ogarniała ją fala ekstatycznego ciepła. Przez pierwsze kilkadziesiąt sekund mężczyzna nie zdawał sobie z tego sprawy. Potem, kiedy zorientował się, co robi jego niedoszła kochanka, próbował się wyrwać, ale to nic nie dało. Aurelia przycisnęła go mocniej do ściany, z łatwością krępując jego ruchy. Teraz, kiedy po tygodniu postu wreszcie poczuła smak krwi, nic nie mogło jej oderwać od ofiary. Czuła, jak mężczyzna słabnie, ale się tym nie przejmowała. Wiedziała, kiedy musi przestać, żeby zostawić go żywego choć nieprzytomnego. Była ogarnięta żądzą krwi, a w takich momentach zupełnie nie zwracała uwagi na otoczenie.
Hałas zaraz za murem przywrócił ją do przytomności. Nie odrywała jednak głowy od źródła krwi, pragnienie było zbyt silne. Ale hałas powtórzył się. Tym razem brzmiał on zupełnie, jakby ktoś wdrapywał się po ścianie sąsiedniego budynku. Instynkt zmusił ją do obejrzenia się. Zrobiła to w ostatniej chwili, tuż obok jej twarzy przeleciała ze świstem strzała z kuszy ze srebrnym grotem. Odrzuciła ciało nieprzytomnego rockowca na bok. Błyskawicznie połapała się w niebezpieczeństwie. Ktoś polował na nią a co gorsza doskonale wiedział, jak się do tego zabrać. Wampirzyca nie wróciła do swojej ludzkiej postaci, przykucnęła tylko, wypatrując przeciwnika i powarkując cicho. Dostrzegła go szybko, zanim tamten wykonał kolejny ruch. To był mężczyzna, w którego sylwetce i ruchach poznała kogoś znajomego. Siedział na murze okalającym okoliczne budynki z kuszą w dłoni. Drugą zajętą miał przez długi kształt. Aurelia z łatwością poznała lekki, zakrzywiony miecz. Czymś takim można było pozbawić ją życia.
Mężczyzna z nadludzką zwinnością zeskoczył z muru. Na ostrzu wyjętego z pochwy miecza odbiło się światło księżyca w pełni. Teraz Aurelia poznała swojego przeciwnika. To był Charles Sabat.
Tak myślałem, od razu poznałem twoją prawdziwą naturę. - powiedział cicho - Jak długo już żyjesz, co? Chyba masz już za sobą kilka wieków…
Aurelia wyprostowała się. Zrozumiała wszystko, zarówno zachowanie mężczyzny jak i swoje przeczucia. Sabat był zabójcą takich jak ona. Nie mogła tylko pojąć, dlaczego Skorpion, pogromca nosferatu, współpracuje z wampirem. Czyżby on i Nowomiejski zawarli jakiś układ? A może nie znają nawet prawdy o sobie? Uśmiechnęła się lekko, a jej oczy zabłyszczały złowieszczym i dumnym blaskiem.
Znasz imię Lilith? - spytała. W ciemności dostrzegła grymas na twarzy Sabata - Znasz, już widzę. A więc powiem ci, że jestem jej wnuczką. Mam już ponad pięć tysięcy lat, sama byłam niejednokrotnie nazywana najstarszą z nas. Przeżyłam już wiele rzeczy, chociaż do tej pory tylko dwa razy miałam do czynienia ze Skorpionami. Jak sądzisz, co się z nimi stało? Jesteś trzeci, Charlesie. I mam wrażenie, że podzielisz los, swoich poprzedników, chociaż, uwierz, wcale nie chciałabym cię zabijać. Taki już nasz los, czyż nie?
Nie będziesz musiała mnie zabijać. To ja zabiję ciebie, Aurelio, o ile to jest twoje prawdziwe imię. A potem wezmę się za Nowomiejskiego. Oprócz ciebie i niego w Europie nie ma już więcej sukkubów. Jesteś przedostatnia.
Z tymi słowami rzucił się na wampirzycę. Kobieta, jakkolwiek zdumiona jego szybkością, z łatwością usunęła się sprzed ciosu. Nie odczuwała strachu, raczej rozbawienie. Czy Sabat naprawdę uważał, że zdoła pokonać ją teraz, kiedy właśnie skończyła się posilać? Żałowała trochę, że nie ma przy sobie swojego miecza. Ale on był tylko człowiekiem, bez większego wysiłku mogła skręcić mu kark. Nie chciała pokazywać mu na razie wszystkich swoich zdolności, chociaż on pewnie miał świadomość większości z nich. Unikała starcia, trzymając na odległość zarówno Sabata jak i jego ostrze. Miała nadzieję, że ten zrezygnuje z walki, kiedy przypatrzy się dobrze jej kłom, pazurom i oczom błyszczącym chęcią mordu. Rozczarowała się jednak, gdyż przeciwnik nie miał zamiaru odchodzić z gołymi rękami.
Czyżbyś się mnie bała? - zapytał z sarkazmem. W jego głosie nie było słychać zmęczenia, jak wszyscy zabójcy raczył się pewnie narkotycznymi wywarami, które podnosiły sprawność fizyczną i wytrzymałość - Jeżeli przestaniesz uciekać, załatwię to szybko. Nawet nie poczujesz śmierci. Zresztą, nie chciałbym cię zabijać, ale zrozum, to jest moje zadanie. Nie utrudniaj mi go. - dodał udając troskę.
Wiesz co, chciałam cię oszczędzić. - roześmiała się wampirzyca - Ale jeśli tak bardzo chcesz stracić życie, proszę bardzo.
Sabat zamachnął się, a ona, uniknąwszy pchnięcia, znalazła się za nim i mocno chwyciła go za kark. Mężczyzna aż syknął z bólu. Aurelia wykręciła mu rękę i już chciała dobrać się do jego szyi. Krew zabójców była słodka o niepowtarzalnym pikantnym posmaku tak innym od krwi zwykłych śmiertelników. Nagle poczuła przeszywający ból w trzewiach, a spod jej żeber wytrysnęła krew. Zabójca wolną ręką wraził jej w brzuch kołek. Wampirzyca odsunęła się i zgięła, chwytając się za ranę. Z ust wąskim strumyczkiem popłynęła jej krew. Świadoma zagrożenia, nie pozwoliła ogarnąć się fali bólu, ale podniosła głowę. W ostatniej chwili zdążyła uchylić się przed wymierzonym w jej serce kołkiem. Obraz przed jej oczyma rozmazał się i pociemniał. Jęknęła głośno, ale nie straciła przytomności. Kiedy mężczyzna zamachnął się po raz kolejny, chwyciła jego nadgarstek i kopniakiem wytrąciła mu kołek z ręki. Nie bawiła się z nim już, nabrała sporego szacunku do jego sztuki walki. W dodatku ból z rany promieniował na całe jej ciało, utrudniając ruchy. Nawet świeża krew płynąca w jej żyłach nie pomagała.
Kolejny kopniak trafił Sabata w twarz, głęboko raniąc mu policzek. Mężczyzna wyrwał się wampirzycy. Próbował dosięgnąć swojej broni, ale kobieta zastąpiła mu drogę. Miała nadzieję, że to już koniec, że zdoła uporać się z przeciwnikiem kilkoma ciosami. Znowu się jednak przeliczyła. Skorpion podciął ją, podniósł swoją szablę i przystawił ją do gardła leżącej kobiety. Aurelia w pierwszej chwili nie potrafiła się pozbierać. Byłaby zginęła, ale Sabat chciał napawać się swoim zwycięstwem. Przez kilka sekund stał bez ruchu. I to okazało się jego błędem, a szansą dla wampirzycy. Przeturlała się na bok, błyskawicznie wstała i chwyciła za leżący nieopodal kołek. Zanim jej niedoszły zabójca zorientował się w sytuacji, stała już za nim. Wbiła kołek głęboko w jego ciało. Mężczyzna chciał krzyknąć, ale jego głos zagłuszyła krew tryskająca z przebitej przez kły Aurelii tętnicę. Czerwona ciecz bluzgała plamiąc twarz, włosy i ubranie kobiety. Pojedyncze krople same wpadały jej do gardła. W kilka chwil później wyszarpnęła kołek z trzewi martwego przeciwnika. Jego ciało osunęło się bezwładnie na ziemię. Wampirzyca wyjęła mu z dłoni miecz i jednym cięciem odcięła głowę. Nie była pewna, czy jej krew nie dostała się do ciała Sabata, wolała więc zabezpieczyć zwłoki przed przemianą.
Dopiero teraz w pełni odczuła ból w ranie. Nie była w stanie dłużej go kontrolować. Z jękiem upadła na kolana, obiema rękami chwytając się za trzewia. Przez palce obficie przeciekała jej własna krew. Nie wracała do swojej ludzkiej postaci, wtedy ból byłby jeszcze silniejszy. Walka ze Skorpionem wyczerpała ją całkowicie. Przez kilka minut klęczała bez ruchu. Potem wstała z trudem i powoli poszła do hotelu.
Jej drogę znaczyły krwawe krople. Przed świtem doszła do swojego pokoju. Zrzuciła z siebie ubranie i weszła pod prysznic. Po zmyciu z siebie zaschniętych plam czerwieni mogła wreszcie obejrzeć swoją ranę. Zdążyła się już ona zasklepić, chociaż ciało wampirzycy nadal przewiercał ból. Świt przypomniał jej o sobie ukłuciem w sercu, przez które Aurelia znów padła na kolana. Pozbierała się jednak, zabandażowała ranę i dowlokła się do łóżka. Pragnęła zasnąć, zanurzyć się w otchłań nieświadomości, gdzie nie odczuwałaby ostrego rwania w poszarpanych trzewiach.
Wyciągnęła się na łóżku, ale sen nie był jej dany. Zanim zdążyła zamknąć oczy, rozległ się dźwięk telefonu. Niechętnie podniosła słuchawkę.
Panna Czarnecka? - poznała głos recepcjonisty - Dzwoni do pani monsieur Chetrevin, prosi o rozmowę. Czy mam połączyć?
Aurelia najpierw nie mogła skojarzyć nazwiska Chetrevin. Przypomniała sobie jednak współpracownika Sabata, który zawiadywał załadunkiem i zgodziła się na rozmowę. Po serii krótkich trzasków w telefonie rozległ się niski głos mężczyzny.
Panie Chetrevin, co się stało? - zapytała zdenerwowana wampirzyca - Czyżby coś z moją kolekcją? Mam nadzieję, że wszystko w porządku.
Nie, nie, z antykami wszystko dobrze. - głos Chetrevina drżał, a Aurelia łatwo domyśliła się powodu tego drżenia - Stało się coś gorszego. Pan Sabat… policja znalazła przed godziną jego ciało…
Pan Sabat nie żyje?
Tak. Wczoraj w nocy wyszedł z domu. Podobno to był napad rabunkowy, ale… nie sądzę, żeby policja miała rację. Gdyby pani tylko widziała tamto miejsce! On miał odciętą głowę! - mężczyzna zamilkł, jakby nagle brakło mu tchu - Ale nie będę pani zawracał głowy. Chciałem tylko, żeby pani wiedziała o wszystkim.
Rozumiem i dziękuję. Czy umowa, jaką zawarłam z panem Sabatem jest nadal aktualna? - kobieta starała się udać zaskoczenie, chociaż niezbyt przejmowała się słowami Chetrevina.
Ależ oczywiście, zresztą, jak sama pani wie, wszystko zostało już wysłane i jest w drodze do pana Nowomiejskiego. Nie będę pani przeszkadzał, przepraszam za tak nieodpowiednią porę. Do widzenia.
Do widzenia. I proszę przyjąć moje kondolencje. - Aurelia powstrzymała ziewnięcie i odłożyła słuchawkę. Zdziwiła się trochę, że ciało Sabata znaleziono aż tak szybko, co nie odpowiadało jej planom. Dopiero teraz uświadomiła sobie też słowa zabójcy. Przecież on powiedział, że ona, po Nowomiejskim, jest ostatnim wampirem na świecie. Więc to naprawdę Nowomiejski jest jednym z nich!
Położyła się znowu, ale nie mogła już zasnąć. Zapomniała o bólu. Znowu ogarnęły ją obawy o los jej i Marcina. Schyliła się po torebkę, w której leżały jej papierosy. Zwinęła się i niemal krzyknęła, kiedy jej ciało przeszyła fala bólu. Grzebiąc w torebce znalazła bilet lotniczy. Zaklęła głośno, kiedy przeczytała datę i godzinę odlotu. Gdyby nie rwanie w boku, natychmiast zerwałaby się z łóżka. Za dziesięć godzin miała być przecież na lotnisku!
Przyciągnąwszy do siebie popielniczkę, wyjęła jednego L&M-a i powoli go wypaliła. Przez prawie dwie godziny leżała bez ruchu. Starała się wypocząć. Jej ciało potrzebowało spokoju, żeby rana się zabliźniła. Nie mogła przecież pokazać się Marcinowi w takim stanie. Zastanawiała się, czy Nowomiejski odkrył jej prawdziwą naturę. Miała nadzieję, że nie, gdyż wtedy jej kochankowi groziłoby ogromne niebezpieczeństwo. Wiedziała, że po powrocie będzie musiała rozprawić się z wampirem. Ale domyślała się też, że walka z nim będzie jeszcze trudniejsza niż z Sabatem. W dodatku nie wiedziała, kim jest Marcin, i właśnie tę zagadkę musiała rozwiązać jako pierwszą.
Dowiem się wszystkiego. I to już niedługo. - szepnęła sama do siebie. Oczy same się jej zamykały. Sen był najlepszym lekarstwem dla jej obrażeń. Zwinęła się w kłębek i pozwoliła zapaść się w ciemność.
Obudziła się dopiero o trzeciej po południu. Ze zgrozą uświadomiła sobie, że do odlotu pozostało jej już tylko trzy godziny. Na szczęście rana zdążyła podgoić się już na tyle, że mogła swobodnie się poruszać. Szybko ubrała się, spakowała swoje rzeczy i jeszcze z pokoju zadzwoniła po taksówkę. Mimo bólu podniosła ciężką walizkę. Zanim zamówiony przewóz nadjechał, zapłaciła właścicielowi hotelu za pobyt. Nie miała wiele czasu. Jednak na ulicach nie było tłoku, więc znalazła się na lotnisku Charlesa de Gaulle'a na trzy kwadranse przed czasem. Zdążyła jeszcze wstąpić do baru na kawę. Wreszcie usadowiła się w boeingu. Ciągle trzymała się za brzuch, niesienie bagażu podrażniło jej ranę. Miała tylko nadzieję, że nie zaczęła znowu krwawić. Jeszcze zanim samolot ruszył, zapadła w głęboki sen.
Po trzech godzinach boeing wylądował pod Krakowem. Aurelia obudziła się, kiedy stewardessa delikatnie potrząsnęła ją za ramię. Wampirzyca uśmiechnęła się lekko, wyszła z samolotu, po odprawie paszportowej wzięła swój bagaż i natychmiast zadzwoniła do Marcina.
Cześć kotku. - powiedziała wesoło, kryjąc resztki cierpienia - Jestem w Krakowie, wiesz? Możesz po mnie przyjechać, czy mam wziąć taksówkę?
Wróciłaś już? Za godzinę będę na lotnisku. - Marcin nie krył zdumienia ani radości - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, stęskniłem się za tobą. Szkoda, że nie zadzwoniłaś wcześniej, przygotowałbym coś na twój powrót.
Nie martw się, nic się nie stało. Zresztą, i tak nie czuję się najlepiej. Tyle rzeczy się wydarzyło… Marzę tylko o tym, żeby wreszcie się wyspać. Nawet nie wiesz, jaki tłok jest w Paryżu, nie można nawet zmrużyć oka.
Naprawdę marzysz tylko o śnie? - zapytał Marcin ze śmiechem, ale zaraz potem spoważniał - Mam nadzieję, że nic poważnego ci nie jest. Zobaczymy się za godzinę. Całuję cię…
Kobieta rozłączyła się. Światła na lotnisku raziły ją w oczy. Postanowiła więc wyjść i zaczekać na swojego partnera na zewnątrz. Najpierw poszła jednak do łazienki, żeby sprawdzić opatrunek. Miejsce wbicia kołka zmieniło się w zagłębienie o kształcie czerwonawego koła średnicy jakichś czterech centymetrów przykryte warstwą świeżego nabłonka. Przez bliznę widać było jeszcze nie zregenerowane naczynia krwionośne i tkanki. Zastanawiała się, jak wytłumaczyć kochankowi obecność tej rany. Zmieniła opatrunek, przykładając podwójną warstwę gazy i obklejając ją wkoło plastrem. Wreszcie wyszła na powietrze, znalazła wolną ławkę i siadła na niej, czekając na Marcina.
Mężczyzna, zgodnie z zapowiedzią, zjawił się godzinę później. Chociaż na dworze było już ciemno, Aurelia nie odzyskała wszystkich sił. Pocałowała go delikatnie, ale kiedy chciał przycisnąć ją do siebie, odwróciła głowę i wysunęła się z jego objęć. Z wdzięcznością za to przyjęła pomoc Marcina, który wziął jej bagaże, a potem zaprowadził ją do samochodu. Nawet wypita niecałą dobę wcześniej krew nie mogła tak szybko odbudować naruszonych tkanek. Wyczerpana i ledwie przytomna, wampirzyca potknęła się kilka razy, zanim doszła do Mercedesa. Rana znowu odezwała się tępym pulsowaniem.
Kochanie, źle się czujesz? - odezwał się w końcu Gawron. Nie spuszczał oka z jezdni, ale wolną dłonią sięgnął ku ręce swojej kochanki - Jesteś tylko zmęczona czy chodzi o coś więcej? Wyglądasz, jakbyś przeżyła coś strasznego. Coś się stało w Paryżu?
W sumie tak. - kobieta starała się opanować bolesne drżenie głosu - Widzisz… Sabat zginął wczoraj, zaledwie w dwanaście godzin po podpisaniu umowy. Wcześniej mnie też chcieli zabić, na szczęście udało mi się uciec. Marcin, ja jestem po prostu wykończona! Wierz mi, chcę po prostu zasnąć nic więcej…
Jak to chcieli cię zabić? - niemal krzyknął mężczyzna - Co się stało? Ale nic ci nie jest, prawda?
Oprócz tego, że niemal nie wbili mnie na pal. - z sarkazmem odparła Aurelia - Widzisz, kotku, zaatakowało mnie trzech opryszków. Jak jeden z nich mnie popchnął, wpadłam na sterczący kołek. I mam teraz dziurę w brzuchu. Ale nie martw się, to niegroźne. W każdym razie akurat ktoś przechodził, więc tamci uciekli. Pewnie wtedy spotkali Sabata i go zamordowali. Znaleziono go wczoraj nad ranem. A ja zdołałam wrócić do hotelu. Tam byłam już bezpieczna. - wyjaśniła.
Marcin nie odezwał się, chociaż wampirzyca kątem oka spostrzegła, jak pobladł. Odnalazł jej dłoń i ścisnął ją lekko, jakby tym gestem chciał okazać jej wszystkie uczucia, które nim targały. Aurelia uśmiechnęła się słabo. Nareszcie napięcie towarzyszące jej od pierwszego spotkania z Sabatem opadło. Zamknęła oczy i zapadła w lekką drzemkę. Nawet nie zorientowała się, kiedy ta drzemka zmieniła się w głęboki sen.
Marcin przeraził się wieściami i jedynie wyuczony spokój pozwolił mu panować nad sobą. Dojechawszy do willi zobaczył, że jego partnerka śpi. Nie chciał jej budzić, szczególnie po tym, co przeszła. Delikatnie wziął ją w ramiona i zaniósł do sypialni. Zdejmując z niej ubranie, zauważył ranę na jej brzuchu. Rozebrawszy ją i nakrywszy kocem, wyszedł z mieszkania i wybrał numer Tadzika. Musiał z nim porozmawiać, zawiadomić o śmierci Sabata. Coś mu śmierdziało w tej sprawie. Znał Sabata, on nie należał do ludzi, których łatwo było pokonać w walce. Poza tym był, nie licząc Nowomiejskiego oczywiście, ich głównym podejrzanym. Kazał sprawdzić swojemu koledze raporty francuskiej policji i dowiedzieć się coś o transporcie antyków zakupionym przez Aurelię, który właśnie jechał do Katowic. Sam też był zmęczony, więc po zakończeniu rozmowy wrócił do sypialni i położył się obok kochanki. Jego także sen szybko zmorzył.
Wampirzycę obudził wschód słońca. Była głodna, a śpiący obok niej mężczyzna wyglądał tak zachęcająco! Żeby zwalczyć pokusę wstała i poszła do łazienki. Czuła się już o wiele lepiej niż przed kilkoma godzinami. Podeszła do okna, żeby spuścić rolety. To, co zobaczyła, sprawiło, że nogi ugięły się pod nią. Ziemia przy różach była rozkopana, a na szybie widniała groźba. Staroegipskie zdanie „Już niedługo” napisano ludzką krwią. Wiedziała, kto to zrobił, wszędzie czuć było jego odór. Wiedziała też, co znaczy ten napis. Nowomiejski znał prawdę o śmierci Sabata i chciał w najbliższym czasie rozprawić się ze swoją przeciwniczką.
Trzęsącą się ręką zmyła hieroglify. Nie mogła zrozumieć, jak tamten wybrał akurat jej ojczysty język? Już wcześniej domyślała się, że czas decydującego starcia się zbliża, ale nie była na to gotowa. Musiała najpierw odzyskać siły po walce z zabójcą. Potrzebowała na to przynajmniej tygodnia spokoju i w miarę sutych posiłków. Tymczasem najważniejszy powinien być dla niej odpoczynek. Wzięła prysznic, a potem wróciła do sypialni. Położyła się, ale długo nie mogła zasnąć. Po raz kolejny wymieniała w myśli wszystkich znanych jej pobratymców, zarówno tych, którzy zginęli już dawno, jak i ostatnio zabitych. Jednak do sylwetki Nowomiejskiego nie pasował jej nikt oprócz Sebastiana Newcastle'a. A on nie zniżyłby się na dłuższą metę do współpracy z zabójcą ani żadnym człowiekiem, za bardzo pogardzał śmiertelnikami. Poza tym nie zamieszkałby na powierzchni w tak dużym mieście, przecież jego krwawe uczty były jedynym kontaktem z żywymi, jaki uznawał.
Jej kochanek przewrócił się przez sen, mrucząc coś pod nosem. W pierwszej chwili nie zwróciła na niego uwagi, ale szybko zaczęła rozpoznawać poszczególne słowa:
Nie ruszaj się, bo strzelam! - mamrotał - Jestem z policji! Zatrzymaj się, mówię! - zamilkł na chwilę, żeby znów przewrócić się z boku na bok - Aurelio, dlaczego? Czemu to zrobiłaś, czemu jesteś tym, kim jesteś? Wybacz mi, nie chcę tego, ale muszę.
Wampirzyca zbyt dobrze znała ludzką psychikę, przeraziła się słysząc te słowa. Od dawna podejrzewała kochanka o kłamstwo, ale nie sądziła, że to coś tak poważnego. Tymczasem nawet on nastawał na jej życie. Pozory bezpieczeństwa doszczętnie znikły, kobieta czuła się osaczona ze wszelkich stron. Jednak intuicja podpowiadała jej, że może spać spokojnie. Zdecydowała, że przy pierwszej nadarzającej się okazji wymusi na Marcinie prawdę, a potem sama wyzna mu swoją tajemnicę. Nic innego nie przychodziło jej do głowy, nie mogła przecież wyjechać, dopóki nie rozprawi się z Nowomiejskim.
Nie zmrużyła oka do dziesiątej, kiedy jej partner obudził się. Udawała, że śpi, więc musnął tylko ustami jej policzek i po cichu wyszedł z pokoju. Dopiero wtedy Aurelia zdołała odprężyć się na tyle, żeby zasnąć.
Jeszcze tego samego dnia Nowomiejski wezwał ją do siebie. Wampirzyca była niemal pewna, że i tym razem zobaczy się tylko z Martą. Przed drzwiami do gabinetu poznała już, że coś jest nie tak. Zapukała i natychmiast weszła do środka. Miała nadzieję, że zaskoczy Nowomiejskiego. Nie musiała tego robić, bo on czekał na nią w swoim fotelu.
Witam, witam, panno Aurelio. - powiedział spokojnie. Miał ludzką postać, chociaż nie krył kłów wysuwających się zza wąskich bladych warg - Wreszcie się spotykamy.
Termin naszego spotkania zależał tylko od pana. - mruknęła wampirzyca, obserwując fizjonomię mężczyzny. Miał jasną, tak charakterystyczną dla ich gatunku, cerę, bujne kruczoczarne włosy, orli nos i niewielkie ciemne oczy. Czerń jego staroświeckiego ubioru pasowała do jego wyglądu i wystroju pomieszczenia. Nowomiejski musiał zostać przemieniony w miarę niedawno, w wieku jakichś czterdziestu lat. Już jako wampir nie mógł istnieć dłużej niż sto pięćdziesiąt lat, gdyż nie nabrał jeszcze wszystkich cech typowych dla wielowiekowych nosferatu. Kobieta zastanawiała się, skąd pochodzi ten tajemniczy mężczyzna, który zupełnie od niechcenia przewiercał ją wzrokiem.
Nowomiejski wyciągnął z szuflady biurka mały sztylet i zaczął się nim bawić. Na chwilę popatrzył w bok, co Aurelia wykorzystała na podejście do stołu.
Masz rację. - szepnął, nie patrząc na kobietę - Ale nie byłem pewien, czy naprawdę jesteś tą, którą szukałem. Obserwowałem cię, ale dopiero teraz, kiedy zabiłaś Sabata…
Wiesz, kim on był? - zapytała wampirzyca, siadając na brzegu biurka - Dziwię się, jak mogłeś z nim współpracować. Czyżby pieniądze były dla ciebie ważniejsze niż godność własnego rodzaju?
Nie muszę się przed tobą tłumaczyć. Zresztą, to mało ważne. Chciałem ci powiedzieć, że wiem o twoim czynie i mogę go wybaczyć. Ale nie wybaczę ci jednego; że sprowadziłaś się tutaj. To jest moje miasto! I nikt, a tym bardziej nikt z naszych, nie będzie osiedlał się tutaj bez mojej zgody. I albo się stąd wyniesiesz, albo zginiesz.
Nie zabijesz mnie, nie jesteś w stanie. Jestem od ciebie starsza i silniejsza. Poza tym podobno jesteśmy dwoma ostatnimi przedstawicielami swojego gatunku. Chcesz być tym jedynym, o to ci chodzi? Jeśli tak, złego przeciwnika sobie wybrałeś.
Sabat ci to powiedział, prawda? - roześmiał się Nowomiejski - Mylisz się, Aurelio, nie jesteśmy ostatni. W Europie, może i tak, ale w Stanach, Ameryce Łacińskiej i na Dalekim Wschodzie nadal jest nas sporo. Tylko że ludzie o tym nie wiedzą, Skropiony także.
Kobieta, powstrzymując się resztkami sił, położyła na biurku przywieziona z Paryża papiery. Ledwie panowała nad sobą, nienaturalny spokój Nowomiejskiego i jego jawna pogarda dla niej wyprowadzała ją z równowagi.
Masz tutaj dokumenty twojej nowej kolekcji. Sabat podpisał je, zanim go zabiłam. - powiedziała, kierując się do wyjścia - Pilnuj się, bo z tobą zrobię to samo.
Była już przy drzwiach, kiedy usłyszała jak tamten wstaje i idzie w jej stronę. Obróciła się, żeby zobaczyć jego twarz tuż przy swojej. Powstrzymała odruch każący jej odsunąć się jak najdalej od niego. Podniosła tylko lekko wargi, pokazując wampirowi swoje kły, równie długie i ostre jak jego. To jednak nie odstraszyło Nowomiejskiego.
Jedno z nas na pewno zginie, możesz być tego pewna. - szepnął do jej ucha - Zobaczymy jeszcze, które. - dodał, a potem błyskawicznie przeszedł obok niej i znikł w korytarzu.
Aurelia wróciła roztrzęsiona do pokoju. Nie zwracała nawet uwagi na słońce, które piekło jej skórę. Miała świadomość nieuchronnej potyczki między nią a Nowomiejskim. Wiedziała też, że on ma duże szanse z nią wygrać, jako młodszy, a przez to bardziej zwinny i silniejszy. Mogła go pokonać, miała przecież większe doświadczenie, lepiej panowała nad swoimi zdolnościami. Jednak nie była pewna zwycięstwa.
Weszła do mieszkania i zauważyła, że Marcin gdzieś wyjechał. Spostrzegła natomiast stertę dokumentów w nie zasuniętej szufladzie biurka. Ciekawość kazała jej podejść do papierów i przeglądnąć je. Z każdym słowem trzęsła się coraz bardziej, oprócz strachu wzbierała w niej złość.
Sierżant Marcin Gawron, Wydział Śledczy Policji Miejskiej w Katowicach. - czytała na głos - Raport z postępowania śledczego w sprawie nr 12457/99… - pobieżnie przeglądnęła treść dokumentu. Wynikało z niego, że Nowomiejski jest zamieszany w przemyt, a Marcin starał się znaleźć obciążające go dowody. Bynajmniej nie był zwykłym szoferem, podszył się tylko pod tę rolę. W rzeczywistości zaś pracował w policji.
Kolejne papiery dotyczyły tożsamości Nowomiejskiego, spisu antyków i rozmaitych szczegółów. Gawron wiedział o nim prawie wszystko, znał jego dokładny, choć prawdopodobnie nieprawdziwy, życiorys. Mógł nawet dowiedzieć się czegoś o nadprzyrodzonych zdolnościach mężczyzny, a to najbardziej przerażało Aurelię. Poza tym była na niego wściekła za to, że ją oszukiwał. Zabrała ze sobą wszystkie dokumenty dotyczące jego samego oraz Nowomiejskiego. Już na piętrze, z kieliszkiem cherry i papierosem w ręku, zabrała się za dokładniejsze czytanie dokumentów.
Jakieś pół godziny później zeszła na dół. Zdążyła ochłonąć już nieco, chociaż nadal z trudem panowała nad sobą. Pożyczone papiery schowała spowrotem do szuflady biurka. Usłyszała warkot silnika, więc podeszła do okna, żeby sprawdzić, kto przyjechał. Jednak słońce ją oślepiło i tylko intuicją wyczuła obecność Marcina. Odsunęła się, żeby się schować za kotarą. Zamknąwszy oczy oddychała głęboko. Tymczasem jej kochanek otworzył drzwi, wszedł do środka i spostrzegłszy Aurelię podszedł do niej z uśmiechem.
Cześć, kochanie! - powiedział, próbując pocałować ją w usta. Ale ona wymknęła się jego objęciom. Nie spojrzała na niego nawet.
Gdzie byłeś? Na komendzie, prawda? Czy ja też byłam w twoim raporcie? - syknęła ledwo panując nad swoim głosem. Nie obracając się czuła reakcję mężczyzny na jej słowa. Mimo to nie była w stanie pohamować swego gniewu. Marcin nie odzywał się, więc z ironią mówiła dalej - Tak, tak, mój drogi, wiem o twoim prawdziwym zajęciu. Znalazłam twoje akta, te z biurka. Teraz wiem już wszystko. Ciekawa tylko jestem, czy mnie też oskarżasz o współudział?
Obróciła się twarzą do Gawrona. Nie przewidziała tylko jednego - że w złości przestanie nad sobą panować i nie zatrzyma w porę przemiany. Mężczyzna cofnął się przerażony, kiedy zobaczył jej prawdziwą twarz, wykrzywioną w grymasie wściekłości. Otworzył usta, ale krzyk uwiązł mu w gardle. Mimowolnie sięgnął do pasa, ale jego broń leżała w szufladzie biurka, razem z dokumentami.
Kim jesteś? - wyjąkał wreszcie, kiedy wycofał się aż pod ścianę. Aurelia, która postępowała za nim krok w krok, położyła dłoń na jego ramieniu. Opanowała się już na tyle, żeby wrócić do swojej ludzkiej postaci.
Słyszałeś kiedyś o wampirach? - mówiła, starając się zapanować nad drżeniem głosu - My naprawdę istniejemy. Jestem jednym z nich. Ale nie jesteśmy takimi potworami, jakie widziałeś pewnie na filmach.
Marcin nie odpowiedział. Odepchnął kobietę od siebie i pokazał jej drzwi.
Wyjdź stąd! - odezwał się w końcu - Nie wiem, o co chodzi ci z tymi wampirami i nie chcę tego wiedzieć. Odejdź, błagam cię!
Pozwól mi wytłumaczyć! - krzyknęła wampirzyca - Rozumiem, że trudno ci zrozumieć to wszystko, ale proszę, postaraj się. To prawda, że cię oszukiwałam, ale ty robiłeś przecież to samo. Nie zapominaj o twoich raportach. - odsunęła się od kochanka i skierowała się na piętro - Przemyśl to wszystko, mój drogi. A kiedy będziesz gotowy, przyjdź do mnie. I jeszcze jedno; nie musisz bać się, że będę chciała zakosztować twojej krwi, bo już nieraz to robiłam. - odwróciła się i szybko znikła na schodach, zostawiając przerażonego Marcina samego.
Przez ponad dwie godziny Aurelia miotała się po swoim pokoju, nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Po trochu żałowała, że Marcin dowiedział się o jej wampiryzmie, a szczególnie sposobu, w jaki poznał prawdę. Wiedziała, że może w każdej chwili go stracić. Kiedy uspokoiła się w miarę i siadła z kieliszkiem cherry, usłyszała ciche pukanie do drzwi. Odetchnęła z ulgą. Jeżeli jej kochanek zdecydował się przyjść do niej, ich związek miał jeszcze szansę.
Wejdź. - powiedziała, nie patrząc w stronę wejścia. Wyczulonym słuchem poznała, kiedy mężczyzna otworzył drzwi i wszedł do środka. Wyczuwała jego, ledwie opanowany, strach - Co chcesz wiedzieć?
Wszystko. - niepewnie odparł mężczyzna - A przede wszystkim jedno. Dlaczego mnie jeszcze nie zabiłaś? Jeżeli jesteś tym, kim mówisz, już dawno powinnaś mnie…
Nie mogłabym. - przerwała mu wampirzyca, nie odwracając się - Marcin, ja nie potrafiłabym cię skrzywdzić. Jesteś mi zbyt bliski. Dlatego jeżeli nie będziesz chciał dalej być ze mną po tym, co ci powiem, zrozumiem to.
Więc mów. - Marcin podszedł do okna. Odruchowo sięgnął do kotary, ale zostawił ją zasłoniętą - Wytłumacz mi, kim tak naprawdę jesteś, co tu robisz, a przede wszystkim co to znaczy, że już… kosztowałaś mojej krwi. Czy to znaczy, że teraz też jestem taki jak ty?
Nie, nie musisz się o to martwić. Żebyś się przemienił, musiałabym ci oddać własną krew. Pożywiałam się twoją krwią, ale to nie zagroziło twojemu zdrowiu. Poza tym, gdybym nie musiała, nie robiłabym tego. - Aurelia westchnęła i po raz pierwszy spojrzała na byłego kochanka - Pytasz się, kim jestem, a przecież mnie znasz. Oprócz kilku różnic biologicznych jestem taką samą kobietą jak każda inna. Udawałam wprawdzie człowieka, ale nie oszukiwałam cię w sprawie mojego charakteru. Naprawdę jestem taka, jaką mnie poznałeś. Jestem po prostu duża starsza, niż myślałeś.
W takim razie ile masz lat? I czym różnisz się od zwykłego człowieka? Jeżeli mam poznać prawdę, chcę wiedzieć o tobie wszystko.
Wszystko? Jak tylko chcesz, mój drogi. - kobieta znów westchnęła - Urodziłam się bodajże w 2886 roku przed naszą erą, jakieś dwadzieścia lat później narodziłam się ponownie jako wampirzyca. Ten, który mnie przemienił, zginął około sto lat potem. I nie był pierwszym, który stracił przeze mnie życie. Wszyscy, których kiedykolwiek kochałam, zostali zamordowani w różny sposób. Mimo swoich mocy nie potrafiłam im pomóc. Chcesz wiedzieć, jakie to zdolności? Moje zmysły są kilkakroć bardziej rozwinięte od ludzkich, jestem też szybsza, silniejsza i bardziej wytrzymała. Ale to ma swoją cenę. Jeśli przez dłuższy czas nie posilałabym się, przestaję panować nad sobą. Zdarzyło mi się to kilka razy, wybijałam wtedy do nogi całe wsie. Poza tym, nie wiesz nawet, jakim cierpieniem dla mnie jest przebywanie na słońcu albo w zbyt silnym świetle.
Ale słońce przecież cię nie zabija. - zdumiał się mężczyzna. Strach powoli znikał z jego twarzy, chociaż nadal nie mógł odważyć się spojrzeć Aurelii w twarz - Wychodziłaś przecież nieraz za dnia.
Tak, słońce nie może mnie zniszczyć, to prawda. Zabić mnie można tylko przez odcięcie głowy, przebicie serca albo spalenie. Do życia potrzebuję minimalnych ilości tlenu, więc sądzę, że mogłabym się udusić, chociaż nigdy nie miałam okazji na sprawdzenie tej teorii. To w każdym razie nie zmienia faktu, że słońce sprawia mi ból. Nawet nie wiesz, jakie to uczucie, kiedy światło cię oślepia, a promienie chcą spalić twoją skórę na popiół! - wstała zaciskając pięści. Złość znowu w niej wezbrała, ale tylko na chwilę. Szybko się opanowała i kontynuowała opowieść - Mój drogi, gdybyś przeżył tyle, co ja, pochował tyle ukochanych osób… gdybyś tyle razy otarł się o śmierć… Widziałeś zresztą blizny na moim ciele.
A ta ostatnia rana? Ta na brzuchu, z którą wróciłaś z Paryża? - Marcin podszedł do niej, przezwyciężając odrazę, i z troską dotknął jej zimnej dłoni.
Sabat był Skorpionem, czyli człowiekiem, który za najwyższy cel w życiu postawił sobie uwolnienie świata od takich jak ja. Próbował mnie zamordować, ale w końcu to ja zabiłam jego. A rana szybko się zagoi, zresztą już czuję się dobrze. Najgorzej było kilka godzin po walce, myślałam, że z bólu sama się zabiję. - Aurelia wstała i delikatnie dotknęła jego policzka - Teraz wiesz o mnie wszystko. Myślę, że rozumiesz niebezpieczeństwo, które wiąże się z byciem ze mną. Dotychczas wszyscy moi kochankowie i kochanki ginęli, zabici przez moich wrogów. Dlatego proszę cię tylko o jedno: zastanów się, czy potrafisz jeszcze być ze mną. Jeśli nie, spróbuję to zrozumieć i uszanuję twoją decyzję. Może w to nie uwierzysz, może myślisz, że nie jestem zdolna do ludzkich uczuć, ale nie jesteś mi obojętny. Postaram się chronić cię przed moimi przeciwnikami. Nie zniosłabym nawet myśli, żeby coś złego stało ci się z mojej przyczyny. - zbliżyła swoją twarz do jego, ale powstrzymała chęć pocałowania go i odsunęła się o kilka kroków - A teraz odejdź, chcę zostać sama.
Marcin posłusznie wyszedł, nie mówiąc ani słowa. Aurelia słyszała jego kroki na schodach. Wyjrzała za okno, żeby zobaczyć, że na dworze zapada już zmrok. Nie mogła przebywać dłużej w tym samym budynku, co Marcin, po prostu nie potrafiła. Przebrała się i wyszła, nie zwracając uwagi na siedzącego w salonie mężczyznę.
Chciała za wszelką cenę zapomnieć o dręczących ją problemach choć na krótką chwilę. Skierowała swoje kroki do najbardziej niebezpiecznej dzielnicy. Ale jedynymi ludźmi, jakich spotkała, byli policjanci patrolujący ulice. Wreszcie trafiła na imprezę pełną alkoholu i narkotyków. Oddała się kilkunastu mężczyznom, aż odurzona ich krwią straciła poczucie rzeczywistości. Leżała naga, pozwalając pieścić się i całować kilku pijanym mężczyznom naraz. Niektórzy z nich byli natrętni, nie panowali nad własnymi popędami, ale jej to nie przeszkadzało. Silne opary marihuany, alkoholu i ludzi przyprawiały ją o zawrót głowy. Mimo to nie mogła zapomnieć o Marcinie. Kiedy wszyscy już posnęli, nieprzytomni od nadmiaru alkoholu i narkotyków, wyszła z imprezy. W ciągu kwadransa całkowicie wytrzeźwiała. Nie chciała wracać do willi ze względu na bezpieczeństwo byłego kochanka. Wiedziała, że w jej obecnym stanie mogłaby rzucić się na niego, a gdyby raz wpiła się w jego szyję, nie oderwałaby głowy, dopóki nie wypiłaby ostatniej kropli krwi.
Długo włóczyła się po ulicach. Chociaż nie było zimno, na ulicach nie było wielu ludzi. Nikt jej nie zaczepiał, chociaż niewiele różniła się od stojących na chodnikach prostytutek. Wreszcie zbliżający się wschód słońca zmusił ją do powrotu. Wchodząc do mieszkania zauważyła, że Marcin zasnął na kanapie. Podeszła do niego, żeby sprawdzić, czy podczas jej nieobecności nie wydarzyło się nic złego. Widząc swojego kochanka śpiącego, nie mogła powstrzymać się od chęci dotknięcia go i pocałowania.
Jej zimna dłoń obudziła mężczyznę. Otworzył oczy i spróbował się cofnąć, a na jego twarzy w pierwszej chwili pojawił się strach. Dość szybko się jednak opanował.
Nie bój się, nie chciałam ci nic zrobić. - łagodnie powiedziała Aurelia - Idę spać, zaraz wstanie słońce. Rozumiesz, mam nadzieję, że nie wolno ci mówić o mnie, kiedy będziesz składał raport? Zdrzemnij się jeszcze trochę, wyglądasz na zmęczonego. - dodała i odeszła od zdumionego Marcina. Miała wrażenie, że chciał jej coś powiedzieć, ale bała się słów, które mogłaby od niego usłyszeć.
Długo przewracała się na łóżku, ale nie mogła zasnąć. Męczyła ją myśl, że Nowomiejski będzie chciał zabić jej byłego kochanka, a ona po raz kolejny nie będzie mogła nic zrobić. Kiedy wreszcie zmorzył ją sen, koszmary nie dały jej spokoju. Chociaż ona o tym nie wiedziała, mężczyzna wszedł raz do jej pokoju, żeby dotknąć i przykryć jej nagie ciało.
Wampirzyca obudziła się dopiero po zmroku. Mimo to nie była wypoczęta, sen nie przyniósł jej ukojenia. Zarzuciła na siebie szlafrok i zeszła na dół, ale Marcina nie było w mieszkaniu. Wyszła do ogrodu, a kiedy wróciła nad ranem, mężczyzna spał u siebie. Nie podchodziła do niego, nie chcąc go budzić.
Taka sytuacja ciągnęła się przez kolejne dni. Marcin wyraźnie unikał swojej byłej kochanki, a ona nie chciała mu wchodzić w drogę. Wiedziała, że musi minąć trochę czasu, zanim on przyzwyczai się i nauczy żyć z wiedzą o jej prawdziwym obliczu. Nie łudziła się nadzieją, że zechce się z nią znowu związać, i tak zaczynała już myśleć o wyjeździe. Nowomiejski nie atakował jej, zajęty własnymi sprawami. Nie przepadała za tym mężczyzną, ale była gotowa zostawić go w spokoju, usunąć się z jego terytorium. Wpadła w apatię, nie wychodziła nawet do miasta, żeby znaleźć nowe ofiary.
Cztery dni później nad ranem zjawił się w willi transport z Paryża. Marta nadzorowała wyładowanie antyków. Aurelia dostrzegła wjazd ciężarówek, ale nie zwróciła na nie większej uwagi, gdyż właśnie kładła się spać. Ale koło czwartej obudził ją Marcin, wprawiając tym w niemałe zdumienie.
Koch… Marcin, po co przyszedłeś? - zapytała, podnosząc się gwałtownie. Prześcieradło ześlizgnęło się z jej ciała, ale mężczyzna nie zwrócił na to większej uwagi. Niemal bez strachu siadł na łóżku i ścisnął wampirzycę za dłoń.
Aurelio, musisz mi coś powiedzieć. - powiedział - Wiesz, że prowadzę śledztwo i Nowomiejski jest moim głównym podejrzanym. Proszę cię o pomoc. Dzisiaj rano przyjechał transport antyków, który załatwiałaś u Sabata. Powiedz mi, czy one są prawdziwe? Musisz to chyba wiedzieć, przecież tak wiekowa osoba jak ty zna się na autentykach. Zresztą, nie chodzi tylko o same antyki. Mam powody przypuszczać, że ci dwaj są też zamieszani w przemyt narkotyków.
Bardzo chciałabym ci pomóc, ale nie potrafię. - kobieta poczuła ogromną chęć schwycenia kochanka w swoje ramiona, ale nie dała tego po sobie poznać - Jeśli chodzi o narkotyki, to żadnych nie wyczułam, ale mogli zapakować je dopiero w ostatniej chwili. A jeżeli miałabym określić autentyczność samych przedmiotów… naprawdę nie jestem w stanie tego zrobić. - zamilkła na moment, żeby poprawić się na łóżku. Spojrzała na Marcina, a w jej oczach na ułamek sekundy zaiskrzyła nadzieja - Jeśli chcesz, pójdę wieczorem do magazynu i sprawdzę to wszystko. Jak tylko coś znajdę…
Byłbym ci bardzo wdzięczny, choć nie wiem, czy mogę cię prosić o taką przysługę. - Marcin spuścił głowę - Przepraszam cię za moje zachowanie, byłem zbyt… ostry. Powinienem cię najpierw wysłuchać, a dopiero potem… I przepraszam, że oskarżałem cię o konszachty z Nowomiejskim.
Aurelia westchnęła i położyła dłoń na ustach byłego kochanka.
Błagam cię, przestań. - powiedziała - Nie przepraszaj, nie chcę twoich przeprosin. Każdy z nas ma swoje sekrety. I może powinno tak zostać, może źle zrobiłam. Pomogę ci rozwiązać tę sprawę, przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić. A od ciebie pragnę tylko odpowiedzi na jedno pytanie. Znasz je, odpowiedź także. A teraz, proszę, wyjdź stąd. Nie wystawiaj mnie na pokusę, nie piłam już od kilku dni. Jeszcze dziś w nocy dowiem się wszystkiego o tym transporcie.
Marcin skinął głową. Słowa wampirzycy o jej głodzie wywarły na nim spore wrażenie, z miejsca pobladł. Opuścił ją zamyślony i jakby nieobecny. Kobieta nie wiedziała, czy to z powodu rozbudzonego na nowo strachu, czy z jakiegoś innego powodu. Położyła się, ale aż do zmierzchu nie zmrużyła oka.
Po zapadnięciu ciemności Aurelia ubrała się na czarno i bezszelestnie wyszła z pokoju. Nie sprawdzała, czy Marcin jest w domu, w ogóle starała się o nim nie myśleć. Kątem oka dostrzegła ciemną sylwetkę w jednym z okien willi, do połowy skrytą za kotarą. Nie zastanawiając się wiele wiedziała, że Nowomiejski śledzi każdy jej krok. Mimo to poszła prosto do magazynu, gdzie leżały czekające na przeładunek antyki.
Już w chwili wejścia do dużego, pogrążonego w mroku, pomieszczenia, uderzył ją zapach kokainy i marihuany. Gawron się nie mylił, Nowomiejski naprawdę był przemytnikiem. Wampirzyca nie mogła zrozumieć, jak ktoś z jej gatunku mógł parać się takim zawodem. Rozpakowała jeden z kartonów i wyjęła zeń egipską wazę, z której wysypał się biały proszek. Wziąwszy szczyptę substancji w palce, kobieta rozpoznała heroinę. Nie musiała szukać dalej, znalazła dowody wystarczające na zamknięcie Nowomiejskiego. Był tylko jeden problem - zbyt dobrze znała swój rodzaj, żeby uwierzyć, że wampir dobrowolnie da się zamknąć w ciasnej celi więzienia, w której nie ma nawet przyciemnianych szyb. Wiedziała, że nie może wystawić Marcina na pastę rozwścieczonego nosferatu, że musi sama rozprawić się z Nowomiejskim.
Nie musiała dokonywać wyboru między tymi racjami. Drzwi od magazynu zaskrzypiały, kiedy stanął w nich Nowomiejski uzbrojony w gruby rapier.
Widzę, że wreszcie dowiedziałaś się, czym się zajmuję. - powiedział z ironią - I pewnie teraz będziesz chciała opowiedzieć o tym swojemu kochankowi. Przykro mi, ale nie będziesz miała po temu okazji. Najpierw zabiję ciebie, a potem zajmę się nim. A propos, dziękuję ci bardzo, gdyby nie ty, rozszyfrowanie tego psa zajęłoby mi trochę czasu. - dodał, wysuwając rapier z ozdobnej pochwy - Nie masz broni, jak widzę? Wiedz, że jestem honorowy, nie będę walczył z bezbronnym. - odrzucił ostrze ze złowieszczym uśmiechem i skoczył na kobietę.
Aurelia była na to przygotowana. Cisnęła w stronę przeciwnika wazę z narkotykiem i uskoczyła w bok. Nowomiejski przeturlał się i błyskawicznie wstał. Był bardzo szybki, a wampirzycę osłabiał kilkudniowy post i niedawne przejścia. Mężczyzna zdołał chwycić ją i popchnąć z całej siły, aż wpadła na stojące wokół kartony. Rozległ się dźwięk tłuczonej gliny i porcelany, a odłamki boleśnie wbiły się w skórę wampirzycy. Pozbierała się w ostatniej chwili, żeby zasłonić się przed ciosem. Błyskawicznie oddała uderzenie, trafiając Nowomiejskiego w splot słoneczny. Wampir sapnął, nie osłabiając jednak czujności. W moment później rozorał Aurelii ramię swoimi długimi paznokciami. Chociaż broniła się wszelkimi sposobami i sama atakowała, zyskiwał nad nią coraz większą przewagę. Była coraz słabsza, wiedziała, że jeśli szybko czegoś nie wymyśli, przegra.
Nowomiejski odrzucił ją od siebie silnym kopniakiem. Wylądowała na stercie kartonów, tłukąc kolejne eksponaty. Wokół unosił się zapach narkotyków i krwi. Aurelia odturlała się na bok, kiedy przeciwnik próbował przygwoździć ją kolanem do ziemi. Obok siebie dostrzegła błysk stali. Wyciągnąwszy rękę udało się jej schwycić odrzucony rapier. Nowomiejski tego nie zauważył, podszedł do niej z uśmiechem zwycięstwa na ustach.
Wolisz, żebym zabił cię natychmiast, czy może chcesz wpierw ujrzeć śmierć swojego kochanka? - powiedział, stając nad przeciwniczką.
Wampirzyca jednym szybkim ruchem wraziła ostrze w trzewia mężczyzny. Kiedy je wyciągnęła, on cofnął się zdumiony o kilka kroków, co dało kobiecie możliwość podniesienia się z posadzki. Nie czekała, aż Nowomiejski otrząśnie się z szoku. Zamachnęła się i mocnym cięciem rozdarła całkowicie tchawicę przeciwnika. Z rozległej rany trysnęła krew, opryskując ubranie i twarz Aurelii. Kilka kropel wpadło jej do rozchylonych z wysiłku ust. Podeszła do pokonanego i z łatwością oderwała jego głowę od ciała. Bezwładne zwłoki padły na ziemię, gnijąc w przyspieszonym tempie. W ciągu kilkudziesięciu sekund zmieniły się w kupkę ziemi.
Chyba jednak wygrałam. - słabo ale z triumfem w głosie powiedziała do rozpadającej się w jej rękach głowy. Była ledwie żywa z wysiłku i odniesionych ran. Upuściła z obrzydzeniem głowę Nowomiejskiego, która już niemal zamieniła się w nagą czaszkę.
Dopiero teraz odczuła ból w zranionym ramieniu, rozoranym policzku i w klatce piersiowej. Czuła się, jakby miała połamane żebra, co było bardzo prawdopodobne, zważając na siłę Nowomiejskiego. Zrobiła kilka kroków stronę wyjścia. Chociaż nie potrafiła już trzeźwo myśleć, znała swoje rany i spory ubytek krwi, który mógł nawet zagrażać jej życiu. Obraz przed jej oczyma rozmywał się, członki stawały się odrętwiałe a umysł zaczynała zasnuwać mgła. Wyraźnie czuła tylko krew spływającą jej po szyi i ramieniu.
Dotarła do drzwi, ale nie zdołała już nacisnąć klamki. Padła na kolana z cichym jękiem. Nie była już świadoma bólu ani otaczającej ją rzeczywistości. Opary narkotyków w połączeniu z krwią jej i Nowomiejskiego zadziałały na nią z niewiarygodną siłą. Oparła się ręką o drzwi, zostawiając na nich czerwony ślad, którego już nie zobaczyła. Nieprzytomna, z bolesnym westchnieniem osunęła się na ziemię.
Kiedy wreszcie się obudziła, jej całe ciało pulsowało bólem. Nie była w stanie otworzyć oczu, jedynie po reakcji własnego organizmu poznała nocną porę. Także jej otoczenie zdawało się jej inne, nie leżała już na twardej posadzce magazynu, ale jakimś miękkim posłaniu, prawdopodobnie łóżku. Zamiast charakterystycznego zapachu narkotyków i wampira czuła delikatną woń nikotyny i znajomego człowieka, nie była w stanie rozpoznać, kogo. Jej umysł pracował na najwyższych obrotach. Minęła jednak dłuższa chwila, zanim choć częściowo odzyskała panowanie nad własnym ciałem.
Wreszcie zorientowała się, że nie jest sama. Jednocześnie ból w połamanych zebrach nasilił się gwałtownie, aż z jej ust wyrwał się cichy jęk, a palce kurczowo zacisnęły na prześcieradle.
Aurelio? - poznała głos Marcina - Obudziłaś się wreszcie? Całe szczęście! - po jej ręce delikatnie prześlizgnęły się palce mężczyzny - Jak się czujesz, kochanie? Potrzeba ci czegoś?
Wampirzyca otworzyła usta i podniosła lekko powieki. Oślepiło ją światło bijące z lampki na nocnym stoliku. Jęknęła, odwracając nieznacznie głowę. Gawron natychmiast zorientował się, o co chodzi, i zgasił lampkę. Wtedy kobieta niemal mimowolnie przybrała wampirzą postać. Wcześniej przed przemianą powstrzymywało ją światło. Jej wzrok błyskawicznie przystosował się do mroku, a ból od razu zelżał. Dopiero teraz zobaczyła, że znajduje się w sypialni Marcina, a jej rany są obmyte i obandażowane. Mężczyzna siedział obok, na twarzy miał wyraz troski.
Pić… - szepnęła Aurelia. Z każdą chwilą czuła się coraz lepiej, chociaż rany mocno jej dokuczały. Wiedziała, że cudem uniknęła śmierci.
Marcin, z przerażeniem na twarzy, powoli wstał i wyszedł z sypialni a zaraz potem wrócił z nożem kuchennym w ręce. Wampirzyca w pierwszej chwili nie zorientowała się, co on chce zrobić. Dopiero kiedy zacisnąwszy zęby zbliżył ostrze do swojego nadgarstka, pojęła jego zamiary.
Nie, proszę. - odezwała się, z trudem ruszając ręką i kładąc ją na kolanie mężczyzny. Ten drobny ruch sprawił, że niemal krzyknęła z bólu, kiedy jej połamane żebra się odezwały - Nie rób tego. Wystarczy mi trochę wody. - dodała, kiedy największy ból minął.
Gawron bezwiednie odetchnął z ulgą, kiedy odkładał nóż na szafkę. Wziął stamtąd szklankę wody i delikatnie uniósłszy Aurelię dał się jej napić. Potem położył ją znowu, przykrył i pogłaskał po policzku. Kobieta, przezwyciężając ból, chwyciła jego dłoń, żeby na chwilę przycisnąć ją do ust.
Dziękuję. Uratowałeś mi życie. - powiedziała słabo - Powiedz mi, mój drogi, jak długo byłam nieprzytomna? Znalazłeś resztki po Nowomiejskim?
Cii, nic nie mów. Potem wszystko sobie wyjaśnimy. - przerwał jej mężczyzna - Ale teraz powinnaś zasnąć. Nie wiem, jak mogę ci pomóc, ale sen nigdy nie zaszkodzi. Jak na razie byłaś nieprzytomna przez jedną dobę, dobrze ci zrobi jeszcze kilka dni snu.
Wampirzyca uśmiechnęła się lekko. Tylko w ten sposób mogła mu okazać swoją wdzięczność. Posłusznie zamknęła oczy. Chociaż nie była śpiąca, szybko zasnęła, czując przy sobie obecność Marcina. Koło południa obudził ją na chwilę ból w klatce piersiowej. Mężczyzny nie było przy niej, ale wiedziała, że nie opuścił ją na długo. Teraz, po śmierci Nowomiejskiego, miał z pewnością dużo roboty. Sięgnęła po stojącą nieopodal wodę. Marzyła o zaspokojeniu głodu, ale nie chciała prosić o to byłego kochanka, choć wiedziała, że byłby na to gotowy. Jej obrażenia szybko się goiły, w najgorszym stanie znajdowały się jej żebra. Zdjęła część niepotrzebnych już bandaży. Rany na policzku i ramieniu zasklepiły się, zostały po nich już tylko spore blizny, które za kilka dni też powinny zniknąć. Aurelia spróbowała wstać, ale była na to jeszcze zbyt słaba. Zrezygnowana, położyła się i znowu zapadła w sen.
Po raz kolejny przebudziła się dopiero wieczorem następnego dnia. Była już na tyle silna, że zdołała wstać i krok po kroczku przejść do salonu. Marcin spał na kanapie. Podeszła do niego, przykucnęła i delikatnie dotknęła jego twarzy. Jęknęła cicho, kiedy zakłuło ją w piersiach, ale szybko opanowała ból. Tymczasem mężczyzna się obudził i ziewnął głośno. Zauważywszy obok siebie wampirzycę, podniósł się zdumiony.
Aurelio, - powiedział z lekkim wyrzutem - nie powinnaś jeszcze wstawać. Proszę cię, połóż się, albo przynajmniej usiądź. Nawet ktoś taki jak ty nie mógł w ciągu trzech dni wrócić znad skraju śmierci. A tak w ogóle, to co się stało? Znalazłem w magazynie narkotyki, ale dalej nie mam bladego pojęcia, kto byłby zdolny cię tak urządzić.
Nie znasz mojego metabolizmu, kochany. - kobieta ze słabym uśmiechem siadła na skraju kanapy - Moje rany goją się wielokrotnie szybciej niż takie same obrażenia u zwykłego człowieka. Ale jeśli chodzi o wydarzenia sprzed trzech dni, to przyszłam tutaj właśnie po to, żeby ci wszystko wyjaśnić. Masz rację, mój drogi, człowiek nie byłby w stanie zrobić mi czegoś takiego. Ale Nowomiejski nie był człowiekiem. On był wampirem, tak samo jak ja.
Nowomiejski? Jak to?! - wykrzyknął zdziwiony Marcin.
Gdybyś lepiej znał się na nas, z łatwością byś to rozpoznał. Ja też wiedziałam o nim już wcześniej, ale miałam nadzieję, że nie będę musiała z nim walczyć. On jednak mnie zaatakował. Musiałam go zabić. - wyjaśniła Aurelia - Pewnie znalazłeś kupkę popiołu koło rapiera z końca osiemnastego wieku. To właśnie były jego resztki.
To dlatego nigdzie nie możemy go znaleźć… Myślałem, że zwiał na Kajmany albo gdzieś indziej w tropiki.
Nie, on nie żyje. Zresztą, tak szczerze mówiąc, i tak nie potrafilibyście go schwytać. Zabiłby tylko kilku albo kilkunastu waszych. Ale i tak zdołałby się wymknąć. Wierz mi, tacy jak ja zdołali opanować sztukę maskowania się do perfekcji. Musieliśmy, chociażby ze względu na długość naszego życia. Gdybyśmy się nie przystosowali, tacy jak Sabat szybko by nas wybili. I tak zostało nas już niewielu. - oparła się i zaczęła masować sobie zranione ramię - W każdym bądź razie nie znajdziecie już ani Nowomiejskiego, ani jego ciała. Powiedz mi raczej, co z narkotykami. Kiedy w Paryżu ładowano transport, jeszcze ich nie było. Musieli włożyć je tam później.
Narkotyki? Są już zabezpieczone. Ten transport był wart około stu tysięcy złotych. Tadzik i reszta nie mogą tylko dojść do tego, dlaczego część falsyfikatów została rozbita a narkotyki się rozsypały. Ale coś wymyślimy, o to nie musisz się już martwić. Ciebie oczyściłem z wszelkich zarzutów.
Dziękuję. Aha, Marcin, i dziękuję ci jeszcze za jedno. Przedwczoraj, kiedy się obudziłam, chciałeś oddać mi swoją krew. Podziwiam to i nigdy ci tego nie zapomnę. - dłoń Aurelii powędrowała w kierunku mężczyzny.
Dlaczego jej wtedy nie przyjęłaś?
To byłoby z twojej strony zbyt wielkie wyrzeczenie. Poza tym nie wiem, czy opanowałabym się po skosztowaniu twojej krwi, a wtedy mogłabym zrobić ci coś złego. Mówiłam ci już przecież, że czasami nie panuję nad swoim głodem. A krew nie była mi wtedy tak bardzo potrzebna, widzisz przecież, że już się dobrze czuję. Mój drogi, zdradź mi raczej, w jaki sposób mogę ci się odwdzięczyć?
Nie domyślasz się? - mruknął Marcin, pochylając się nad wampirzycą. Ich usta najpierw zetknęły się delikatnie, a potem połączyły w namiętnym pocałunku.
Kobieta, mimo bólu, nie powstrzymała kochanka, chociaż mogła zrobić to jednym skinieniem. Pragnęła jego ciała, jego dotyku i jego ciepła przy sobie. Mężczyzna zdawał sobie sprawę z jej obrażeń, był bardzo delikatny, starał się omijać zranione miejsca. Ostrożnie chwycił ją w ramiona i zaniósł do sypialni, nie zwracając uwagi na to, ze prześcieradło, które dotychczas okrywało nagie ciało Aurelii, zostało na dywanie salonu. Był tak uważny, jakby bał się, ze jeden ruch może zniszczyć jego kochankę. Kontrolował się do ostatniej chwili, dopóki nie osiągnął szczytu i nie usłyszał krzyku rozkoszy, jaki wyrwał się z gardła wampirzycy.
Ona zapomniała o bólu pod wpływem jego delikatnych choć zdecydowanych pieszczot. Z największym trudem powstrzymywała się przed przemianą. Bliskość mężczyzny zwiększyła jej głód, ale kobieta wiedziała, że może nad tym zapanować. Nie zbliżyła nawet ust do szyi swojego partnera, dopóki nie usłyszała z jego ust ledwie słyszalnych słów przyzwolenia. Leżał na niej, upojony tymi, tak długo wyczekiwanymi, chwilami. Znał rozkosz, którą dawała mu Aurelia, ale chciał też poznać uczucie, kiedy oddałby jej swoją krew. Wystarczyły dwa słowa, żeby wampirzyca objęła go i, przechyliwszy lekko głowę, z pomrukiem zadowolenia wpiła się w jego szyję. Marcin poczuł jedynie lekkie ukłucie, a zaraz potem przez jego ciało przepłynęła fala ekstazy.
Aurelia, zaspokoiwszy największy głód, oderwała głowę. Upojenie seksem i nasycenie krwią wprawiło ją w stan błogości i rozluźnienia, prawie w ogóle nie czuła bólu. Westchnęła cicho, mrużąc oczy. Chociaż dopiero dochodziła północ, czuła się zmęczona, wyczuwała też znużenie swojego kochanka. Mimo lekkiego kłucia pozwoliła mu położyć głowę na swoich piersiach. Słyszała spokojny rytm jego oddechu, kiedy już zasnął. Sama też szybko zapadła w sen.
Posilona krwią Marcina, Aurelia w ciągu kilku dni wróciła do zdrowia. Po ranach nie został nawet maleńki ślad, a żebra szybko się zrosły. Jedynie nadejście świtu odczuwała boleśniej niż zwykle, ale wiedziała, że to też za jakiś czas minie. Ze swoim kochankiem nie widywała się zbyt często, całe dnie spędzał na różnych komendach. Wracał późno w nocy tak zmęczony, że od razu szedł spać, a wampirzyca nie chciała mu w tym przeszkadzać.
Minął tydzień. Marcin wyjątkowo wrócił wcześniej, zaraz po trzeciej. Zastał kobietę na piętrze przy pakowaniu walizki. Jej zachowanie zdumiało go równie mocno, co ją jego przedwczesny powrót.
Kotku, co tutaj robisz? - zapytała z wymuszonym uśmiechem na ustach.
Raczej, co ty robisz? - odparł Marcin - Wróciłem wcześniej, bo niedługo zamykamy sprawę i wracam na własne śmieci. Ale ty nie mogłaś przecież o tym wiedzieć, przynajmniej… tak mi się zdaje. - dodał niepewnie.
Masz rację, nie wiedziałam. Ale muszę wyjechać, jak najszybciej i jak najdalej. - wampirzyca podeszła do niego i objęła jego twarz - Nie mogę z tobą zostać, sprawiałabym ci tylko kłopot. Proszę cię, nie szukaj mnie. A najlepiej postaraj się o mnie zapomnieć. Pamięć o mnie nie przyniesie ci nic dobrego. Uwierz mi, nadmiar wspomnień jest przekleństwem. - odwróciła się, chwyciła walizkę i ruszyła w stronę drzwi.
Marcin chwycił ją za rękę. Wiedział, że nie ma dość siły, żeby ją zatrzymać, ale mimo to spróbował. Aurelia nie wyrywała się, spiorunowała go jedynie wzrokiem. Mimo gniewu w jej oczach widać było głównie smutek. Mężczyzna zrozumiał, jaki jest powód jej odejścia. Ona bała się, że swoją obecnością sprowadzi nieszczęście na swojego kochanka. A to oznaczało, że zależy jej na nim.
Nie pozwolę ci odejść. - powiedział w miarę spokojnie - Jeżeli od początku chciałaś mnie zostawić, trzeba było to zrobić wcześniej. Teraz jest już za późno, oboje związaliśmy się z sobą za mocno.
Czy ty naprawdę nie rozumiesz, jak bardzo niebezpieczne jest bycie ze mną? - kobieta naprawdę się zdenerwowała - Nie chodzi mi tylko o, jak to nazwać, mój sposób pożywiania się. Ja przyciągam do siebie wszelkie afery i zagrożenia zupełnie jak magnes. To niemal cud, że żyję już pięć mileniów. Zresztą jestem już zmęczona tym wszystkim, czasami chciałabym odejść z tego świata. Jeżeli cię nie opuszczę, ty prawdopodobnie też nie pożyjesz długo. Wcześniej czy później znowu pojawi się ten drugi, a wtedy… nawet nie chcę o tym myśleć.
Zapomniałaś, że jestem gliną? - Gawron nie puszczał ręki kochanki - Myślisz, że rozpracowywanie gangów jest bezpieczne? Codziennie narażam swoje życie. Nauczyłem się już żyć z tą świadomością. Nie rozumiem jednak, jak mogłabyś chcieć śmierci. - mimo słabego oporu ze strony wampirzycy, przyciągnął ją do siebie - Posłuchaj, Aurelio, nie wiem, czy twoja przepowiednia się spełni, ale chcę zaryzykować. Wolę oddać kilka lat życia za to tylko, żeby być z tobą.
Jesteś tego pewien? A co z moją tożsamością? Ostatnio wykorzystałam pożar w Urzędzie Stanu Cywilnego, ale nie mogę przecież istnieć zbyt długo pod tym nazwiskiem. Częste podróże zawsze dawały mi możliwość ukrycia się, ale jeśli tu zostanę… musiałabym znowu chować się na cmentarzu. Nienawidzę tego.
Po co na cmentarzu? Możesz przecież zamieszkać u mnie. Jeśli zajdzie taka potrzeba, załatwię ci fałszywe dokumenty. Chcę, żebyś powiedziała mi tylko jedno. Aurelio, czy tak naprawdę chcesz mnie zostawić dlatego, że nic do mnie nie czujesz, czy dlatego, że martwisz się o mnie? Jeżeli po prostu nie chcesz już być ze mną, nie będę cię zatrzymywał. Ale, błagam, powiedz mi prawdę.
Marcin, kochany, znasz przecież odpowiedź na to pytanie. - kobieta puściła walizkę i objęła delikatnie kochanka - Już dawno z nikim nie łączyło mnie tak wiele. Gdybym mogła z tobą zostać! Ale… mój drogi, nie chciałabym być dla ciebie ciężarem.
Już, postanowione. - twarz Marcina rozjaśnił uśmiech, kiedy wziął kobietę w swoje objęcia - Jeszcze dzisiaj przeprowadzasz się do mnie, na Ligotę. Mogę załatwić ci pracę w moim wydziale, skoro tak bardzo ci na tym zależy. Będziesz mogła mnie pilnować. - okręcił wkoło kochanką, odgarnął jej włosy z czoła i namiętnie pocałował.
Miesiąc później Aurelia Dzierzba zaczęła pracę w wydziale śledczym katowickiej policji razem ze swoim partnerem, Marcinem Gawronem.
Był listopad 2002 roku. Słońce zachodziło właśnie nad Chorzowskim Parkiem Rozrywki i Wypoczynku. Właściwie nie tyle zachodziło, ile znikało wśród unoszącego się nad Katowicami dymu. Wprawdzie część kopalń zostało zamkniętych, a w pozostałych zakładach założono filtry, ale miasto ciągle było spowite górnośląskim smogiem. W wesołym miasteczku panował spory gwar i chociaż było już ciemno, karuzele wciąż kręciły się w takt muzyki.
Na ławce siedziała para młodych ludzi. Przeciętny przechodzień pomyślałby, że zakochani nie widzą świata poza sobą, ale w rzeczywistości dwie pary oczu uważnie śledziły otoczenie. Oboje, brunetka i blondyn, byli ubrani na czarno, a uważny obserwator dostrzegłby nienaturalną pozycję ich rąk, w których trzymali ukryte pod ubraniami pistolety. Wreszcie czarnowłosa kobieta ledwie zauważalnie skinęła głową.
Tam jest, przy karuzeli. - szepnęła do swojego partnera - Ma ze sobą towar, czuję to. Zgarniemy go dzisiaj. - dodała, podnosząc głowę w górę.
Wstała i na pozór niedbałym krokiem ruszyła w kierunku kolejki górskiej. Chwilę potem mężczyzna także wstał, żeby śledzić ruchy ich ofiary. Tamten skręcił w bok, w ciemny zaułek. Przywitała go ubrana na czarno, choć w dużo bardziej skąpy strój, brunetka. W świetle lamp i księżyca jej cera była dziwnie blada. Uśmiechnęła się zachęcająco do nowo przybyłego.
Masz? - zapytała - Za ile sprzedasz mi dwie działki? Mogę zapłacić ci w naturze. - w ułamku sekundy znalazła się tuż przy dealerze. Ten, nieco zszokowany, wyciągnął z kieszeni kurtki niewielką paczkę.
Kobieta czekała na ten moment. Jednym ruchem wyrwała mu z ręki towar, wykręciła ją i rzuciła na kolana. Zanim złapany zdążył się zorientować w sytuacji, był już całkowicie rozbrojony i unieruchomiony. W chwilę później pojawił się partner kobiety. Miał wyciągniętą broń, ale z uśmiechem na twarzy ją schował i sięgnął po kajdanki.
Jak zwykle mnie uprzedziłaś, Aurelio. - mruknął bez cienia złości, nakładając kajdanki złapanemu - Odkąd z tobą pracuję, ani razu nie dałaś mi poprowadzić akcji.
Za to ty, Marcin, odwalisz robotę papierkową. - odparła Aurelia - Tam są narkotyki, sama trawka, ale myślę, że wystarczy, żeby zamknąć tego tutaj na dwa lata. Mam nadzieję, że pozałatwiasz to wszystko?
Jak zwykle. Ale nie za darmo, kotku. Na razie odstawmy go na posterunek. - Marcin popchnął dealera w kierunku wyjścia, gdzie stał już radiowóz - A kiedy wrócimy do domu, czekam na mały zadatek. - dodał zalotnie. Kobieta uśmiechnęła się, a jej oczy na moment rozjarzyły się drapieżnym blaskiem.