Chylińska o sobie samej


NA DOBRY POCZĄTEK

Silny głos, ekspresyjna, charyzmatyczna osobowość, niekonwencjonalne, szokujące wypowiedzi, oraz niecodzienna wrażliwość — to osoba, obok której nie sposób przejść obojętnie. Sama o sobie mówi, że jest zlepkiem wielu różnych postaw, nie można więc zamknąć jej w żadne ramy. Niewiele wokalistek ma w sobie tyle siły, drapieżności i odwagi — po prostu rock'n'rollowej przekory — co Agnieszka.

Jest jedyna w swoim rodzaju. Niepowtarzalna i ujmująca — również w osobistym kontakcie. Aby zebrać materiały do książki, spotykałam się z Agnieszką wielokrotnie w jej mieszkaniu. Agnieszka urzekła mnie serdecznością, otwartością i gościnnością a także bardzo sumiennym i poważnym podejściem do naszej wspólnej pracy. Szybko okazało się, że rozumiemy się w pół zdania i praca nad książką zamienia się w ciąg miłych, inspirujących spotkań. Agnieszko, dzięki za czekoladki i sorry za szklankę! A przede wszystkim — dziękuję za zaufanie!

Przyznam, że słuchając opowieści Agnieszki wielokrotnie czułam się tak, jakbym była świadkiem opowiadanych przez nią wydarzeń — tak świetną jest aktorką i tak trafnie wciela się w postaci, o których opowiada. W słowach Agnieszki zamknięta jest jej osobowość. Mam nadzieję, że książka pozwoli Wam ją lepiej poznać i zrozumieć.

Marta Szelichowska-Kiziniewicz

www.chylinska.prv.pl

AGNIESZKA CHYLIŃSKA TO...

...ktoś trudny. Gdybym miała żyć z takim mężczyzną, jak Agnieszka Chylińska, nie wytrzymałabym nawet tygodnia. Zdaję sobie sprawę z moich wad.

...zlepek miliona różnych postaw. Jednego dnia mogę być kochana i cudowna, a innego dnia wszystko się zmienia. Jestem pojebana na punkcie szczegółów — mam genialny nastrój, świetny humor, ale kiedy otworzę okno i zobaczę szare niebo, to mnie totalnie zdołuje.

...normalny człowiek. Może o tyle różnię się od innych, że staram się brać jak najwięcej od życia. Ludzie dojrzali, starsi, starają się brać z życia tylko to, co najlepsze — ja absorbuję wszystko. Wkurza mnie wiele szczegółów. Na przykład, zrobiłam awanturę lasce, która przyszła do mnie po autograf. Zauważyłam, że miała jeszcze autografy Just 5. Nie cierpię, kiedy ktoś poluje na autografy: Chylińskiej, Lipnickiej, Kayah, Steczkowskiej, bo czuję się jak trofeum. Wtedy nie daję — i mam satysfakcję. A powinnam mieć to w dupie i podpisywać, jak leci. Niepotrzebnie wdaję się w dyskusje.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

KRZYCZĘ - JESTEM

TAK BARDZO CZUJĘ...

Nie wiem, czy chcę, żeby ludzie wiedzieli, że ja tak bardzo czuję. Nie chcę ludziom pokazywać, że się czasami boję, że mam swoje strachy, słabości, bo mogą powiedzieć — aha, to ty jesteś zwyczajna... I machną na mnie ręką. Więc czasami lepiej nie mówić — niech sobie myślą że jestem „stalową damą”. Najważniejsze, żeby przed sobą nie udawać. Bo ja po koncercie mogę sobie powiedzieć, no Chylińska, chujowo było, albo zwierzyć się mojemu chłopakowi, Krzyśkowi, ale nauczyłam się nie zwierzać postronnym, a szczególnie fanom. Jak powiem: Łeb mnie boli”, to oni tego nie skumają. „Boli Cię głowa, naprawdę?” Ja powiem: „Stary, po pięćdziesięciu koncertach.”.. A oni powiedzą: „To zajebiście. Ale ty masz fajne życie. Popełniam jeszcze takie błędy i ludzie się wtedy gubią.

Jestem strasznym nadwrażliwcem. Bycie nadwrażliwcem to chodzenie po cienkiej linie: jest euforia, czyli nagła radość z drobiazgów albo depresja, czyli załamanie i upadek. Niektóre rzeczy widzę trzy razy mocniej niż inni. Tak jak zauważam różne piękne sprawy, tak widzę syf, którego ludzie nie zauważają. Wrażliwość, która daje mi masę możliwości, musi ze mnie wyjść. Jak zaczynam ją w sobie kumulować, to jest źle. To, że jestem nadwrażliwcem, przeszkadza mi w życiu, ale pomaga wtedy, kiedy wychodzę na scenę. A w ogóle, to odkrywam, że nie ma silnych ludzi. Każdy ma swój czuły punkt. W związku emocjonalnym jestem osobą, która się o wszystko martwi... Kiedyś, kiedy mieszkałam jeszcze u rodziców, wróciłam późno do domu i Mama na mnie nakrzyczała. Powiedziała wtedy: „Jak będziesz miała swoje dzieci, jak będziesz kogoś naprawdę kochać, to zobaczysz, jak będziesz się o niego martwić...” Teraz jestem z Krzyśkiem i jak on gdzieś idzie i nie powie, że wróci późno, to przeżywam koszmar. Mam wtedy straszną jazdę.

JESTEM...

Jestem osobą strasznie niecierpliwą. Muszę mieć wszystko od razu. Nigdy nie umiałam powiedzieć sobie, że mam jeszcze czas, jeszcze mogę poczekać. W pewnych momentach ta niecierpliwość i upór okazały się zaletą bo gdyby nie te cechy, nigdy nie osiągnęłabym tego, co osiągnęłam. Podoba mi się, że jeśli — co zdarza mi się często — wywołam burzę, jestem pierwszą osobą która dąży do zgody. W zespole mówię: Chłopaki, przepraszam”. Nigdy nie wychodzę obrażona. Kiedyś, jak chciałam kogoś przeprosić albo coś wyjaśnić, to od razu płakałam — nabawiłam się wrzodów żołądka i strasznej nerwicy. Zamykałam się w swoim pokoju. Ale teraz się zmieniłam. Jestem strasznie chimeryczna. Czasem ktoś powie coś na luzie, a ja wszystko biorę na poważnie. To jest straszne — dlatego w zespole wszyscy sobie ze mnie żartują. Jedziemy na koncerty samochodem, a oni mówią: „Krzysiek został sam w domu? He he he... Myślisz, że jest sam? Nie sądzę.”.. I już jestem załatwiona. Jestem Bliźniakiem, a to szczególny znak. Jednego dnia staję przed lustrem i myślę: Chylińska, jak ty wyglądasz. Nie masz w sobie kobiecości — że cyc, że noga... Jesteś brzydka”. Nazajutrz staję przed tym samym lustrem i mówię: „Ty, Chylińska, ty dzisiaj dobrze wyglądasz... Wiesz powiem ci, jest cyc, jest noga” — nagle się okazuje, że wszystko ma dwie strony. Wszystko zależy od mojego nastroju, czasami potrafię się wychwalać: „Chylińska, ty buzi, buzi, jaka ty jesteś mądra, kochana”. Jak jestem sama w domu, to gadam do siebie: „Chylińska, co zjesz?” — „Sama nie wiem — „Nie świruj, nie chce mi się robić dla ciebie kanapek, zjedz trochę sera”. To obciach, ale czasami łapię się na tym, gdy ktoś jest w domu. Kiedy trzeba, jestem twarda — szczególnie na scenie i wobec obcych ludzi. Nauczyłam się, że nie mogę być dla każdego miękka i do każdego się uśmiechać, bo dostanę kopa w dupę. Nie chcę nikomu nic tłumaczyć, mówić: Słuchajcie, nie, nie, to nie tak!” Nie chcę przekonywać do siebie dziennikarzy, bo oni i tak napiszą co chcą. Nie mam zamiaru zchodzić z tonu, jak będę chciała komuś przypieprzyć, to przypieprzę.

Myślę, że jestem szalona, ponieważ każdy, kto mnie zna, mówi, że nie wie czego się po mnie spodziewać. Czasami nie wiadomo, o co mi chodzi i sama się tym zadziwiam i... rozśmieszam.

MOJA DROGA

Obrałam sobie dość ciężką drogę. Nie mówię, że wszystko jest ładnie i miło, że tę piosenkę dedykuję cioci, a tę babci, a ta jest o kwiatkach — mówię o tym, co naprawdę czuję. Jeżeli coś mnie boli, to mówię o tym wprost, jeżeli nurtuje mnie jakiś problem, to o nim piszę. I niestety, dostaję kopniaka, bo ludzie bez pośrednio tłumaczą sobie moje teksty. Jak śpiewam, że mnie gwałcił, myślą: Aha, Chylińską ktoś zgwałcił”. Śpiewam: „Kiedy powiesz sobie dość” — „Aha, Chylińska chce się zabić, bo śpiewa, że to już niedługo”. Zaczęły przychodzić listy: Agnieszka, nie umieraj”. Bez sensu! Potem znowu dostałam kopa, ponieważ w jakimś wywiadzie powiedziałam, że dziewięćdziesiąt procent społeczeństwa to czarna masa i ludzie się obrazili... Gdybym ja usłyszała w telewizji, że dziewięćdziesiąt procent społeczeństwa to motłoch, to bym pomyślała, że, na szczęście, nie mówią o mnie. Jeżeli ktoś się obraża, to znaczy, że czuje się częścią motłochu. Rzeczywiście, L powiedziałam to mało dyplomatycznie, ale jestem osobą, która wali j wszystko prosto z mostu. Nie potrafię pewnych rzeczy ukrywać. Na początku wydawało mi się, że śpiewam dla ludzi, chciałam im wywrzeszczeć swoje prawdy. „ Ludzie, słuchajcie, dążcie do tego, żeby być wolnym. życie jest wspaniałe. Wszystko zależy tylko od was”. Wydawało mi się, że mam do spełnienia misję, a potem zrozumiałam, że ludzie i tak mnie nie zrozumieją.

Często chodzę do antykwariatów i kiedyś w jednym znalazłam książkę

Aleksandra Świętochowskiego Aforyzmy i tam natrafiłam na bardzo mądry fragment, który jest mottem mojego życia: „My — ja tu dopiszę: >>artyści<< — nie jesteśmy nigdy rozumiani. Jesteśmy tylko dobrze albo źle postrzegani i oceniani”. O mnie mówią: „Agnieszka Chylińska — zajebiście albo kiepsko śpiewa”, ale nikt nie powie:

„Rozumiem, o co jej chodzi”. Przez pierwszy rok czy dwa wydawało mi się, że ludzie mnie rozumieją, rozumieją że ja robię to dla nich. Niepotrzebnie starałam się zbratać ich na siłę. Ile jest osób, tyle jest opinii i trudno jest wszystkim dogodzić. Teraz zrozumiałam, że śpiewam dla siebie. Nie chcę robić niczego na siłę. Wszystko, co robię, robię dla swojej satysfakcji, a przy okazji są ludzie, którzy tego słuchają. Jeśli ktoś mnie zrozumie, to jego sprawa. Świetnie się z tym czuję.

SUKCES

Mnóstwo ludzi zadaje mi pytanie, na ile zmienił mnie sukces. Byłam dość otwartą osobą choć zawsze stałam z boku i nie miałam zbyt wielu przyjaciół. To ludzie sprawili, że stałam się agresywna, powierzchownie twarda obrazoburcza. Byłam bardzo łagodna i nadal w środku jestem. Nabrałam dystansu do ludzi. Praca sprawiła, że ludzie na ulicach mnie rozpoznają, co jest największym bólem. Wśród ludzi czuję się dziwnie... Fajnie ujęła to Kayah: „jak zebra wśród koni, niby też koń, ale w paski.”.. I ze mną jest podobnie. Niby jestem wśród ludzi, zachowuję się tak jak oni, tylko że coś jest nie tak, nie znajduję czegoś u nich, uciekam. Spotykam się dużą życzliwością wzbudzam albo aprobatę, albo niechęć. Spotykam się z zawiścią małych ludzi, którzy do niczego nie doszli w branży muzycznej. Zazdroszczą mi tego, że jestem młoda, robię dobrze to, co robię i w ciągu dwóch lat mam na koncie dwie Złote yty i dużo innych nagród. Najczęściej na mój temat gadają złe rzeczy ci, którzy mi zazdroszczą albo mnie nie rozumieją.

W OCZACH INNYCH

Nie interesuje mnie to, co sądzą o mnie ludzie. Jednego dnia jestem opisywana jako spokojna romantyczna Agnieszka, a drugiego jako wulgarna i prosta jak but dziewczyna. Czasami się zastanawiam, czy oni o sobie wszystko wiedzą. Ja sama nie znam siebie, więc tym bardziej śmieszą mnie opinie ludzi postronnych, którzy mnie na oczy nie widzieli. Jakaś głupia dziennikarska pizda spytała się mnie: Czy ty się kiedyś wzruszasz? Co cię wzrusza?” Wkurzyłam się... Uważam, że podczas pierwszych wywiadów za bardzo się otwierałam, za bardzo manifestowałam swoją szczerość, starałam się przekonać do siebie ludzi. Teraz tego zaniechałam. Za dużo mówiłam w wywiadach na temat swojego życia prywatnego. Powinnam mieć prawo do pewnej intymności. Jestem osobą zamkniętą wobec nieznanych mi osób, ale staram się być otwarta wobec najbliższych i fajnych ludzi. Jestem raczej kontaktowa. Mam ambiwalentny stosunek do ludzi. Są tacy, których nie lubię bo mnie strasznie wkurwiają ale świetnie sobie z nimi radzę. Potrafię okazać im zainteresowanie tak, że czują się swobodnie w moim towarzystwie. Na sztywnym przyjęciu u kogoś obcego staram się być na luzie, choć zawsze się krępuję. Najgorsze jest pierwsze piętnaście minut, kiedy oceniam, z kim ewentualnie mogłabym pogadać. Zawsze wtedy dzwonię komórkowcem i gadam, gadam, żeby nikt mnie nie zaczepiał. „Krzysztof, mów do mnie cokolwiek, byle długo”. Dopiero po takiej gadce się wyluzowuję. Jeszcze nie wiem, na ile mi pasuje to, że każdy zna moją gębę. Każdy ma o mnie jakieś chore wyobrażenie. Idzie babcia do kościoła i mówi. „O Jezu! Antychryst Słyszę ciągłe komentarze: „O! Chylińska! Rewelacja” albo: O! Chylińska! Beznadzieja!” Ja rozumiem reakcje ludzi, ale chciałabym ich unikać. Wiem jednak, że to jest cena, którą muszę płacić.

www.chylinska.prv.pl

ROZDZIAŁ DRUGI

KOLA CZASU

PIERWSZE WSPOMNIENIA

Z dzieciństwem kojarzy mi się radość z prezentów. Nigdy później nie potrafiłam się nimi tak cieszyć. Nie chodziło o sam prezent, ale o tajemnicę. Człowiek patrzył na papierek i wstążeczki i ślina mu leciała. Wierzyłam w świętego Mikołaja. Wyczyściliśmy z Bratem kozaki i postawiliśmy je na okno. Rano patrzymy, a tu genialne prezenty! Wawrek powiedział: „Ty, postawmy te buty jeszcze raz”. Wyobrażam sobie zdziwienie moich rodziców, kiedy je znów zobaczyli... Następnego ranka dostałam znaczek ABBA, a Wawrek skarpetki, takie do rugby, czerwono- granatowe. Stwierdziliśmy, że prezenty są słabe, więc daliśmy spokój Mikołajowi. W końcu odkryłam, że świty Mikołaj nie istnieje, bo Ojciec się potknął i wywrócił... Było mi wstyd, że nie zarabiam nie mogę kupić rodzicom prezentów. Znalazłam w domu stary medalion z papieżem. Włożyłam go w kopertę i napisałam: „Tata”. Tata się zdziwił, bo sam to kiedyś kupił, ale gdy przeczytał mój dopisek. „ Mam nadzieję, Tato, że nigdzie nie pojedziesz i w święta będziesz w domu” (bo Tata często podróżował), bardzo się wzruszył. Przez pierwszych siedem lat życia mieszkałam w Gdańsku, na Zaspie. Zaspa to wstrętne osiedle — blok na bloku. Mieszkaliśmy na parterze i często wszelkie brudy i syfy całego dziesięciopiętrowego bloku wylewały się u nas z ubikacji albo z wanny. Co dwa, trzy tygodnie zalewało nam mieszkanie. Miałam wspólny pokój z Bratem i piętrowe łóżka — ja spałam na dole. Pamiętam też, że kiedyś zostałam sama w domu i z nudów pomalowałam całe łóżko kredkami świecowymi. Potem zdałam sobie sprawę z tego, co zrobiłam i bałam się, że dostanę w dupę. Przyszedł Tata i spytał: „Czemu tak to pomalowałaś?” Wszystko mi wytłumaczył i nie było afery.

Rodzice zawsze mnie uczyli, że woda nie jest groźna. Mama jest po AWF-ie, więc szybko nauczyła mnie pływać. Jednak w wodzie prześladował mnie pech. Pierwszy raz topiłam się, gdy miałam cztery lata. Miałam świra na punkcie wody. Razem z Mamą i Jej koleżankami wybrałyśmy się nad jezioro. One zagadały się, zapomniały o mnie, a ja wzięłam swoje dmuchane koło ratunkowe i popłynęłam. Nie rozumiałam, że dno się gdzieś kończy. Zdjęłam koło, bo chciałam wracać do brzegu i, oczywiście, zakryła mnie woda. Udało mi się złapać koło, ale jak to bywa w najgorszych horrorach, zaczęło z niego ulatywać powietrze. Wpadłam w panikę, ale na szczęście, pływał obok jakiś chłopak i mnie wyciągnął.

Moja przygoda z wodą skończyła się na wakacjach we Francji, gdzie w wieku trzynastu lat topiłam się po raz drugi. Wtedy już dobrze pływałam, ale nie miałam za grosz wyobrażani. Brat mnie ostrzegał, żebym nie płynęła w stronę, gdzie dno gwałtownie opada. Ja, oczywiście, uznałam, że sobie poradzę, popłynęłam tam i zaczęłam się topić. Nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa. Nie byłam w stanie wrzasnąć, czułam, że opadam coraz niżej. Jakaś Francuzka złapała mnie za rękę i wciągnęła na skraj płycizny. Spytała: „W porządku?” i odpłynęła. A ja dałam kroka do tyłu i znowu zaczęłam się topić... W końcu jakichś dwóch facetów mnie wyciągnęło i od tego momentu w ogóle już nie pływam i unikam wody.

Gdy byłam mała, rozwalała mnie moja bujna wyobraźnia. Do dziesiątego roku życia spałam z moimi rodzicami. Przyzwyczaiłam ich, że w nocy niespodziewanie wpadałam biegiem do nich do łóżka. Którejś nocy miałam skrupuły. Stanęłam w drzwiach w jasnej koszuli nocnej w kwiatki zawołałam: „Tato!” Tata obudził się, zobaczył mnie, wystraszył się była afera.

W domu mieliśmy dużo albumów o sztuce — niektórych obrazów się bałam. Jeden z nich to obraz biblijny babka obcięła głowę Janowi Chrzcicielowi. Głowa leży na dole, a ona ją trąca nogą. Bałam się tej głowy. Otwierałam kartkę, widziałam kawałek głowy i przekręcałam dalej. Inny był apoteozą wojny — czaszki, wyżerane przez kruki. Bałam się ich potwornie. Przekręcałam strony, znów zaglądałam, widziałam kawałek czaszki. Te czaszki śniły mi się po nocach. Obrazek, który w dzieciństwie zrobił na mnie największe wrażenie był intrygujący, nazywał się Targ Rybny. Były tam wstrętne ośmiornice, kłębiące się kraby, homary — do dziś to pamiętam. Pamiętam też, że Tata przywiózł z jakiegoś rejsu książkę o potworach morskich. Tam był taki potwór... Oglądałam sobie tę książkę — i nagle coś mi się zablokowało, z przerażenia nie byłam w stanie jej zamknąć. To było coś nieokreślonego, niebiesko-czerwonego — pamiętasz perkusistę z Muppetów? W trzeciej klasie podstawówki, poszliśmy z Bratem do kina na E.T. Zwiałam, jak tylko się zaczął film — tak się wystraszyłam tej łapy na gałęzi. Wawrzyn nabijał się ze mnie, bo to był film dla dzieci. Nie mogłam oglądać filmów o potworach, bo wszystko mi się potem śniło.

BRAT

Gdy byliśmy maleńkimi dziećmi, dogadywaliśmy się z Bratem genialnie. Kiedy Wawrek dorósł, zaczęłam mu przeszkadzać. Więc zaczęło się: Agnieszka, idź stąd”. Dosyć mocno żarliśmy się, kiedy byliśmy początkującymi nastolatkami. Pamiętam kłótnie z Bratem, lanie się po ryjach. To wszystko było niegroźne — wiadomo, starszy brat musi nawtykać siostrze. Nie mam do niego żalu. Dzięki Niemu dam sobie radę w życiu, bo musiałam sobie radzić z Nim. Wtedy jednak miałam straszny żal do Rodziców, że nie potrafią Go upilnować. Gdy nakablowałam, że Wawrzyn zrobił coś złego, to później dostawałam od Niego i nie miałam jak się bronić. Jak mówiłam Rodzicom, że Wawrek mnie zbił, to Tata rozmawiał z Nim na zasadzie: „Synu, jak jeszcze raz uderzysz moją córkę, to dostaniesz”. Więc dostawałam od Wawrzyna jeszcze raz. Pierwszy raz chciałam skończyć ze sobą właśnie po kłótni z Bratem. Poczułam, że nikt mnie nie broni. Nie mogłam nic powiedzieć Mamie, bo była strasznie nerwowa i od razu rzuciła by się na nas dwoje. Miałam do nich straszny żal, że nic nie kumają. Teraz znów jest fajnie — zwierzamy się sobie, opowiadamy sobie różne rzeczy. Mamy bardzo dużo cech wspólnych. Jesteśmy na przykład strasznie gadatliwi... Brat siedzi w ciężkiej muzyce deathmetalowej, w klimatach okultyzmu. Neguje wszystko i wszystkich.

POD KLOSZEM

Rodzice trzymali mnie pod kloszem. Do piętnastego roku życia nie znałam Gdańska, Sopotu. Wszędzie chodziłam z Tatą za rękę. Mój Tata jeździł po całym świecie, pisał relacje z imprez sportowych. Mówiłam: jato, przywieź mi to i to”. A Tata, ponieważ byłam jego ukochaną córeczką przywoził mi wszystko.

Przez swój zajebisty egoizm zwiałam natychmiast z przedszkola. Byłam bardzo obrażona na moją Mamę, że mnie wysłała do obcych ludzi. Nie podobało mi się, że pani jest zajęta wszystkimi, a nie mną. Czułam się strasznie tam, gdzie musiałam być traktowana na równi ze wszystkimi, dlatego zawsze starałam się być osobą wiodącą. Zawsze byłam gospodarzem klasy, skarbnikiem — kimś ważnym. W przedszkolu zobaczyłam lalki, których nie mogłam wziąć do domu. Powiedzieli mi, że to są lalki wszystkich dzieci. Nie mogłam tego zrozumieć. Zawsze chciałam mieć rzeczy tylko dla siebie. Na tej zasadzie do dziś nie lubię bibliotek — gdzie z innymi trzeba dzielić fajne książki.

Mama mówiła: „Miej czas na czytanie, miej czas na naukę”. Wszystko było podane. Byłam we wszystkim wyręczana przez Mamę. Nie musiałam nawet układać własnych ciuchów i o to mam żal do swoich Rodziców... Nie potrafię sobie nic porządnie wyprasować, bo to wszystko robiła za mnie moja Mama. Moja Mama jest nauczycielką. Po moim urodzeniu wzięła urlop i wróciła do pracy, dopiero gdy miałam siedemnaście lat. Nagle powiedziała: Masz tutaj klucze, zajmij się sobą sama Oczywiście, przypaliłam pierwszą fasolkę po bretońsku, zniszczyłam trzy garnki. Kupowałam piszczące czajniki, żeby ich nie przypalać. Nie radziłam sobie.

Kiedy weszłam w dorosłe życie, w pierwszym momencie nie mogłam sobie z tym poradzić. W reakcji na krytykę, miałam ochotę tulić się do Taty. Rodzice dali mi poczucie beztroskie9o bezpieczeństwa. Kiedy się od nich oddaliłam, kiedy klosz się podniósł, zrobiło się zimno, głodno i źle. Rodzice nauczyli mnie życia w nierealnym świecie, a potem mieli do mnie pretensje. Mówili: „Dlaczego ty, dziewczyno, bujasz w chmurach, dlaczego nie stoisz twardo na ziemi?” Nie dali mi szkoły życia.

A jednak bardzo dużo im zawdzięczam. Dzięki nim jestem taka, jaka jestem. Tata rozsmakował mnie w książkach i muzyce. Mama nauczyła mnie wielu prostych zasad, na przykład: „Bądź dobra dla ludzi, to ludzie będą dobrzy dla ciebie”. Kiedy miałam piętnaście czy szesnaście lat, to, oczywiście, zaczęły się konflikty. Teraz rodzice mnie wspierają. Często dzwonię do Taty i zwierzam Mu się. Tata mówi: Nie przejmuj się, córeczko, jestem z Tobą. Jak chcesz, to przyjedź do domu, pogadamy o wszystkim. Zawsze mieli dla mnie czas, ale zwierzałam się głównie Tacie, bo z Mamą dopiero niedawno złapałam kontakt.

Starają się rozumieć mnie i moje teksty. Mówią często, że są za mocne — w trosce o mnie, w obawie przed reakcjami ludzi. Czasami trudno jest im zrozumieć, że ich córka stała się osobą publiczną i polaryzuje polską społeczność. Jedni mnie kochają inni nienawidzą— rodzicom jest z tym trudno. Mama czasami do mnie dzwoni i mówi.,, Rzuć to wszystko, wracaj do domu i idź na studia”. Tłumaczę jej, że już w tym zasmakowałam, że nie rezygnuje się z tak fajnych Spraw.

www.chylinska.prv.pl

KLAPSY

Od Ojca dostałam dwa razy w życiu i z perspektywy czasu widzę, że naprawdę mi się należało. Zapamiętałam to dobrze i później nie popełniałam już tego samego błędu. Byliśmy razem na wakacjach na wsi. Miałam wtedy trzynaście lat. Pojechałam do kolegi na rowerze o dziewiątej rano i wróciłam do domu o dwudziestej drugiej. Rodzice byli chorzy z przerażenia. Jak mnie zobaczyli, to najpierw odetchnęli z ulgą a potem dostałam lanie. Za drugim razem miałam siedemnaście lat, to było w przeddzień Wigilii. Przyszłam do domu pijana. Wyszłam z Wawrzynem o osiemnastej, a wróciłam o dwudziestej czwartej — nigdy nie wracałam tak późno. Tata spytał, gdzie byłam, a ja powiedziałam: Powiedzmy, że w kawiarni”. Za to „powiedzmy, że w kawiarni”, sprał mnie tak, że afera. Na szczęście, po moim ojcu wszystko spływa i na drugi dzień mówi: Przepraszam”. Powiedział, że chciał już wzywać policję, dzwonił po wszystkich moich koleżankach, myślał, że gdzieś zginęłam. Mama dawała nam klapsy — nic takiego. Mama jest trochę nerwowa i w ten sposób reagowała.

RODZINA

Nie wyobrażam sobie życia bez rodziny. Chcę założyć rodzinę, chcę otaczać się ludźmi, których będę kochać. Najtrudniej połączyć karierę i życie rodzinne, potrzebna jest masa kompromisów. Spotkać się z ukochanym, rodzicami, czy zawalić trasę koncertową. Odwołać wywiad, żeby zobaczyć się z nimi. Ciągle coś kosztem czegoś. Nie mogę powiedzieć, że kariera jest ważniejsza od rodziny ani że rodzina jest ważniejsza od kariery. Bez obu rzeczy nie można żyć. Karierę mogę rzucić dla dzieci, dla mężczyzny, ale byłoby mi bardzo ciężko. Oprócz tego, że chciałabym mieć dzieci, chciałabym się samorealizować. Chciałabym się spełnić pod każdym względem — jako matka, żona, córka i wokalistka. Całe szczęście, że mam faceta, który nigdy nie powie złego słowa, tylko pomaga mi się pakować, jak wyjeżdżam w trasę.

Oczekuję od rodziny spokoju. Na scenie otaczają mnie tysiące osób, potem chcę mieć swoje życie prywatne. Uważam, że kobieta jest w pełni kobietą wtedy, gdy urodzi dziecko. Dziecko jest kwintesencją związku dwojga ludzi. Patrzysz na to dziecko i myślisz: Ma jego oczy, a moje usta, jedną nogę jego, drugą moja:”.

Moja Rodzina to cztery indywidualności. Mama trzymała zawsze wszystko od strony organizacyjnej. To bardzo dobry człowiek. Odziedziczyłam po Niej troskę o wszystkich. Jest nerwowa, zresztą wszyscy jesteśmy strasznymi cholerykami. Mama jest kochana, otwiera się na nowe trendy — chodzi w koszulce Prodigy, w martensach, słucha muzyki... Wynikają z tego powodu komiczne sytuacje. Moja Mama ma dwa zawody. Jest nauczycielką wychowania fizycznego w liceum i pilotem wycieczek. Często pracuje dla Kościoła, pilotuje pielgrzymki. Mama o pewnych rzeczach nie ma pojęcia... Mój Brat miał kiedyś świetną kurtkę, z czerwonym napisem Morbid Angel i z odwróconym krzyżem. Mama poszła kiedyś w niej do kościoła załatwiać interesy i zabrała mnie ze sobą. „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, gada, gada... Nagle widzę, ze ksiądz dziwnie się na nią patrzy. Wzięłam ją na bok i mówię: „Mamo, czy ty wiesz, ze masz tu krzyż do góry nogami?” „Jezus Maria” — zawołała Mama, zdjęła kurtkę i została w samej bluzce, choć był listopad. Po niej odziedziczyłam szaleństwo. Mama często robi rzeczy od czapy.

Ojciec, historyk z wykształcenia, jest niesamowicie oczytany, inteligentny. To mój autorytet. Od Ojca nauczyłam się, że mój dom jest domem zamkniętym. Tata nigdy nie lubił towarzystwa w swoim domu. Nauczył mnie, że rodzina to wielka intymność. Nikt nie ma prawa wiedzieć jak żyjemy, jak jemy itp. Rzadko mogłam przyprowadzać do domu koleżanki. Na początku bardzo mi się to nie podobało, bo widziałam, jak jest u innych myślałam, że to jest chore. A później zmieniłam zdanie. Nienawidzę imprez w moim domu. Bardzo lubię, jak ktoś do mnie przyjdzie. Godzinami mogę gadać, pić, ale nienawidzę tłumu. Cenię samotność I lubię spędzać czas z wartościowymi ludźmi. W pracy ciągle jestem otoczona ludźmi: fanami na koncercie, dziennikarzami, tłumem na ulicy. Kiedy przychodzę do domu, toleruję tam tylko ludzi zaufanych.

Po ojcu odziedziczyłam pedantyczność. Nie ma u mnie wielkiego porządku, ale gdyby ktoś mi poprzestawiał książki, to zorientowałabym się od razu. Dla kogoś moje papiery wyglądać mogą dość niechlujnie, ale ja wiem, gdzie co jest. Przywiązuję się do rzeczy i zawsze się przejmuję, kiedy mi coś zginie. Pamiętam wszystkie książki, które pożyczyłam i osoby, które mi ich nie oddały. Oczywiście, mogę sobie kupić drugi egzemplarz, ale nie o to chodzi. Przywiązuję uwagę do wydania książki. Nienawidzę bibliotek. Książka z biblioteki, jest jak facet, który miał mnóstwo kobiet. Przychodzi do ciebie i czujesz, że pachnie kimś innym. Niby go kochasz, chcesz z nim być, chcesz to wszystko pojąć, ale wiesz, że był dotykany przez inne. Najgenialniejsza ksiązka odpada, kiedy jest poplamiona, popisana. Ktoś ją miał, ktoś ją czytał i ktoś swoim tłustym wzrokiem próbował skumać, o co w niej chodzi.

Jak to w rodzinie, zdarzają się chude lata. Szczególnie ciężko było, kiedy zaczęliśmy z Wawrzynem dojrzewać. Rodzice byli wobec nas bardzo w porządku, a my mimo wszystko buntowaliśmy się. Miałam do nich żal, że tak strasznie krótko mnie trzymali. Szczególnie Tata. Do piętnastego roku życia bawiłam się tylko na podwórku, nie wolno mi było nigdzie samej wyjść. Tata mnie wszędzie odwoził. Jak szłam do koleżanki, musiałam powiedzieć, o której wrócę i zostawić telefon. I to mnie wkurzało. Dziecka nie da się upilnować, a ostre metody tylko wzmagają bunt. Tak wychowywane dziecko ma dwa wyjścia — albo staje się biednym, zapyziałym fajtłapą, albo odreagowuje. Wybrałam to drugie rozwiązanie. Zaczęłam oszukiwać rodziców. Mówiłam, że idę do koleżanki i jechałam do Starogardu.

Kocham Święta Bożego Narodzenia z moją rodziną. Kocham, kiedy mój kochany Tata z wąsami bierze mnie za łapę i mówi: „Chodź, idziemy kupić choinkę”. Mam jeszcze większą satysfakcję teraz, kiedy zarabiam i mogę im kupować prezenty. Wielkanoc zawsze wychodziła bardziej kiepsko, bo mimo wszystko nie jest takim radosnym świętem. Umarł, Zmartwychwstał, jajko... lm byłam starsza, tym bardziej się wstydziłam iść ze święconką. Kiedyś, już jako O.N.A., poszłam do kościoła z koszykiem. Mama nalegała, bo nikt nie mógł pójść.

www.chylinska.prv.pl

SZKOŁA

W pierwszej klasie liceum byłam ulubienicą większości nauczycieli. Byłam bystra, wszystko załatwiałam. Klasa mnie pokochała — byli genialni.

Zawsze miałam problemy z matmą. Nauczycielem był kretyn, zakompleksiony frajer, który przyszedł do szkoły tuż po studiach i zachowywał się jak służbista. Facet nie rozumiał tego, że ktoś może być mniej zdolny. Nienawidziłam baby od chemii, bo miała nieludzkie podejście do uczniów. Mówiąc do nas, zmieniała nawet głos, na nosowy. My byliśmy nikim. Była obłudna. Mówiła. „Chylińska, ja cię nie znoszę”. A jak przychodziła moja matka, to: ,,Z Chylińską są problemy, ale to zdolna, rezolutna dziewczynka”. Babę od biologii na początku lubiłam i miałam czwórkę na półrocze, ale potem zrobiła się z niej szuja. Najbardziej mnie wkurzało, że oni nadużywali tego systemu. Rok szkolny składa się z dwóch semestrów. Jest ocena na semestr pierwszy, jest ocena na semestr drugi i jest ocena roczna, która znajduje się na świadectwie. W trzeciej klasie liceum miałam z biologii tróję na pierwsze półrocze, a pałę na drugie. Więc jaka jest średnia? A ona powiedziała, że jej nie interesuje pierwsze półrocze. Równie dobrze mogłam przez pierwsze półrocze w ogóle nie chodzić do szkoły. Postawiła mi pałę. Miałam do siebie straszne pretensje, ponieważ się poryczałam. To beznadziejne, że człowiek tak się przed nimi otwierał.

Kiedy mnie oblali, stwierdziłam, że nie chcę już chodzić do szkoły. Mam dosyć. I to był moment przełomowy. Wtedy nawiązałam z Mamą głębszy kontakt. Nie zdobyłam się na rozmowę wprost, ale napisałam jej list. Kochana Mamo, nie zdałam, nie przepuścili mnie. Wiesz sama jak było — trochę z mojej winy, trochę z ich i tak dalej. Zostawiłam list i poszłam na spacer. Jak wróciłam, Mama już była. Powiedziała: „Nie przejmuj się”. Zaczęłam chodzić do nowej szkoły. W grudniu poznałam Skawalkera. W ferie nagrywałam już Modlishkę, dlatego musiałam sobie je przedłużyć — nie byłam w stanie nagrać wszystkiego w dwa tygodnie. Od tego momentu zaczęłam zlewać szkołę. 20 marca podpisaliśmy kontrakt z Sony. Wiedziałam, że to coś poważnego. Ósmego maja oświadczyłam rodzicom, że ze szkołą koniec. Nie wiem, czy na całe życie, czy na pewien czas.

KIM MIAŁAM BYĆ

W dzieciństwie wszyscy mówili, że będę tancerką albo aktorką. Twierdzili, że jestem zdolna. Bardzo szybko nauczyłam się pisać. W wieku sześciu lat zaczęłam pisać wiersze. Okazało się też, że łatwo uczę się języków. Rodzice chcieli, żebym w przyszłości pracowała z językiem francuskim. Mieli nadzieję, że pójdę na studia.

Na początku wydawało mi się, że powinnam zostać pisarką. Napisałam list do świętego Mikołaja:

„Drogi święty Mikołaju, proszę Ciebie tylko o to, by spełniły się moje dwa najgorętsze marzenia — chcę się dobrze uczyć i zostać pisarką, i żeby Śniaduś (tak nazywałam moją ówczesną miłość) został moim chłopakiem. To wszystko, Aga”.

Potem chciałam być aktorką. Teatr w moim życiu miał większe znaczenie niż muzyka. To były lata szalonej podstawówki i szkoły średniej. Powiedziałam moim Rodzicom, że chcę pójść do Wyższej Szkoły Aktorskiej. Czy ty sobie zdajesz sprawę, jaki to jest zawód?” — pytali. Nie miałam zielonego pojęcia, ale oczywiście, powiedziałam, że wiem. W szkole założyliśmy kółko teatralne. Wystawiliśmy kilka przedstawień dla szkoły. Przyszedł kiedyś taki aktor, który się nazywał Półtoranos. My wtedy z kumpelą wystawiałyśmy Świętoszka Moliera. Ja byłam Świętoszkiem, a ona tą laską. Przyszedł Półtoranos, żeby nas ocenić. My dajemy z siebie wszystko, a on mówi: Basta, basta! To jest złe, wstrętne! Dykcja wstrętna Jak śmiał mi powiedzieć coś takiego, mnie, głównej aktorce szkolnego teatru? Przez tydzień chodziłam zmartwiona. Najgorsze, że on sam nie był nikim wybitnym.

DOROŚLI

W głębi duszy jestem bardzo małym dzieckiem i lubię zabawy małych dzieci. Do pierwszej klasy liceum bawiłam się lalkami. Lubię się wysmarować czekoladą albo znienacka wysmarować Krzyśka. Czasami do mnie nie dociera, że jestem dojrzałą kobietą, że mam 21 lat. Czasami jestem bardzo mądra, układna i, jak by to powiedział Francuz, „raisonable”. Ale jak ktoś na powitanie całuje mnie w rękę, czuję się dziwnie. Robię dzikie miny, jak dzwoni do mnie ktoś z prasy i poważnie pyta o skomentowanie jakiejś sprawy. Pytają się dziecka o problemy ludzi dorosłych... Nie chcę dojrzeć. Nie chcę być dorosła. Dorosłość kojarzy mi się ze stagnacją, a ja nie chcę dożyć momentu, kiedy nie będzie we mnie buntu.

ROZDZIAŁ TRZECI

JEDZIESZ, JEDZIESZ

POCZĄTKI SŁUCHANIA

W wieku dwunastu lat, kiedy słuchałam Modern Talking, Michaela Jacksona i Sandry, chciałam zbuntować się przeciwko temu, czego słuchał mój Tata, który kiedyś był dziennikarzem muzycznym. W wieku czternastu lat otworzyłam się na starą muzę — odkryłam Arethę Franklin, Janis Joplin. Wtedy zaczęła się wielka fascynacja Janis, która trwa do dziś. Przyznaję się do tego, że strasznie z niej czerpię. Śmieję się z ludzi, którzy mówią że nie mają żadnych wzorców, nie czerpią z niczego, tylko są sobą. Ja mam swoje korzenie w Janis.

Kiedy miałam piętnaście lat, zainteresowałam się poezją Jima Morrisona. Jestem pod jego niesamowitym wpływem — zawsze chciałam pisać tak jak on. Był moim idolem, wczuwałam się w klimat lat sześćdziesiątych. Wtedy nosiłam długie włosy, chodziłam w dzwonach, myślałam, że ludzie są wspaniali — byłam strasznie naiwna. Ale okazało się, że nie mogę czuć się hipiską bo zrozumiałam, że nie szaleję za ludźmi. Jak każdy młody człowiek, miałam taki moment, że chciałam należeć do subkultury, znaleźć ludzi, którzy czują to, co ja. Okazało się jednak, że mam z tym problem — w wieku siedemnastu lat stwierdziłam, że jestem outsiderem.

Potem zmarł Freddie Mercury i wszyscy zaczęli słuchać Queen — ja oczywiście też chciałam poznać ich bliżej. Kupiłam sobie ich wcześniejsze płyty i obejrzałam na wideo dwa koncerty — w Budapeszcie i w Rio. Koncert w Rio de Janeiro, dla dwustu pięćdziesięciu tysięcy ludzi zrobił na mnie ogromne wrażenie — właśnie wtedy poczułam, że chcę śpiewać. Zapragnęłam, by stanęło przede mną dwieście pięćdziesiąt tysięcy ludzi i żeby wszyscy ze mną zaśpiewali. Freddie Mercury stał się moim idolem. Słuchałam też starszej muzyki — Janis, Led Zeppelin. Aż dzięki mojemu Bratu weszłam w klimaty, których słucham obecnie, czyli w dosyć ciężką muzykę — słucham kapel grunge'owo-metalowych. Ale nie tylko — jeśli mam romantyczny nastrój i chcę sobie pomarzyć, włączam Petera Gabriela, kiedy chcę w sobie wywołać agresję, lub wywalić z siebie jakiś syf — Nirvanę. Kiedy chcę mieć dobry nastrój i być beztroska — Madonnę, czy Michaela Jacksona. Śpiewam z nimi i jest fajnie.

POCZĄTKI ŚPIEWANIA

Ostatnio wyczytałam z mojego pamiętnika, że po raz pierwszy zapragnęłam sławy na początku 1992 roku. Stwierdziłam wtedy, że chcę śpiewać. Moim marzeniem jest zobaczyć Briana Maya z zespołu Queen i oszaleć. Brian, jesteś moim Robespierrem” — pisałam. Zobaczyłam go dwa lata temu na Fryderykach i nie oszalałam. W życiu zawsze tak jest. Czegoś pragniesz, a kiedy to zdobędziesz, okazuje się, że to nie to.

Dopiero dzięki ludziom poczułam, że dobrze śpiewam. Moje przyjaciółki, ludzie z podstawówki z liceum chwalili mój głos. Miałam świra na punkcie tańca. W liceum wzięłam udział w festiwalu piosenki francuskiej i to był początek mojej kariery. Przygotowywałam się do festiwalu z Łukaszem Borkowskim, kolegą z klasy. Graliśmy we dwójkę. Śpiewałam na tym festiwalu dwie piosenki: Une Belle Histoire Michela Fugana, wiochę, którą zmieniliśmy na hardcore i balladkę Je Viens Vers Toi Elsy, dzięki której zajęliśmy trzecie miejsce. Kiedy skończył się festiwal, Łukasz wziął się do nauki, bo mieliśmy straszne zaległości, a ja olałam szkołę totalnie.

Udział w tym konkursie okazał się ważny, dzięki niemu poznałam mój pierwszy zespół, Second Face. Na festiwalu basista Michał przygrywał lasce, która fałszowała Ceci Bon. Przekazał kolegom z zespołu, że znalazł wokalistkę. Dwa tygodnie po festiwalu zadzwonili do mnie. Pamiętam, że siedziałam na lekcji francuskiego i poproszono mnie do telefonu do sekretariatu .„Czy mogłabyś przyjść na próbę? Bardzo nam się podobał twój głos”. Przyjechali do Sopotu następnego dnia, 30 marca 1994. Spotkaliśmy się w Teatralnej tak się zaczęło. Zaczęłam jeździć dwa razy w tygodniu do Starogardu. W Second Face poznałam moją pierwszą miłość, chodziłam z gitarzystą. To był mój pierwszy związek. Później okazało się, że to nie było nic trwałego. Skończył się zespół — skończył się związek...

12 czerwca 1994 roku w Starogardzie Gdańskim — ja sobie wszystko zapisuję — kiedy grałam z zespołem Second Face przed Skawalkerem, podszedł do mnie Zbyszek Kraszewski i zaproponował mi śpiewanie. Kompletnie go wtedy zlekceważyłam. Interesował mnie jedynie zespół Second Face i nie chciałam się wiązać z gwiazdami. Podziękowałam panu za uwagę. Do tej pory nie wiem, jak później zdobył mój numer telefonu. Zadzwonił do mnie dokładnie po pół roku. W zespole Second Face działo się dobrze, nawet bardzo dobrze. Szykowaliśmy się do występu na Mokotowskiej Jesieni Muzycznej. Była to szansa na kontrakt płytowy, ale wygrał Mysloyitz. Wtedy zadzwonił Zbyszek Kraszewski poprosił, żebym przyszła na próbę Skawalkera do klubu „Żak” w Gdańsku. Itak to się zaczęło...

Jeśli chodzi o rozstanie z Second Face, to bardzo źle to załatwiłam. Nie potrafiłam się do niczego przyznać, ściemniałam do oporu. Pewnego dnia mieliśmy jak zwykle próbę ze Skawalkerem w Żaku”, a dwie godziny później miałam koncert z Second Face. Też w Żaku”. Zespół szukał wokalistki, a wokalistka była ze Skawalkerem. Wtedy odbyłam dłuższą gadkę z perkusistą: Ale co ty, ja was nie zostawię” — choć już wiedziałam, że tak będzie... Zespół Second Face już nie istnieje, natomiast gitarzysta ma nową kapelę, która nazywa się Crew. Podpisali kontrakt z Sony Music, tak więc jesteśmy kolegami z firmy.

IMAGE

Doskonale rozumiem artystów, którzy są kimś innym na scenie, a kimś innym w życiu. Widziałam na kasecie wideo koncert zespołu WASP — facet żarł szczury, krwawił, niewolnice biegały po scenie. Po koncercie szybko przebrał się w zwykłą koszulkę, zmył make-up, wsiadł do limuzyny i pojechał do domu. Pewnie przywitał się z kimś:

No cześć, kochanie, zrobiłaś mi kapuśniak?” Madonna w czasie koncertu pięć razy zmienia stroje, po czym mówi: „Do widzenia”, przebiera się w pulowerek czy dresik i spieprza do domu. Scena to jest show. Przychodzisz, żeby zagrać. Ja przychodzę, żeby zaśpiewać. Chcę czadu. Zachowuję się naturalnie. Kiedy schodzę ze sceny, chcę mieć święty spokój. To jest naturalna reakcja. Wywrzeszczałam się, spociłam. Chcę się wykąpać, bo jestem zmęczona. Ludzie oczekują ode mnie, że będę chodziła po ulicy i wrzeszczała.

Jestem Bliźniakiem, więc doskonale rozdzielam scenę od życia. Na scenie jestem zupełnie inna, a jakby ta sama. Podnosi się adrenalina, wchodzę w nowy stan. To tak, jakbyś się z kimś kochała — niby jesteś ta sama, ale jakaś poruszona, ożywiona, w zupełnie innym świecie. Ale nie udajesz niczego, to wciąż jesteś ty. Tak samo jest na scenie, nic nie udaję, ale jestem troszeczkę inna niż zwykle.

Na początku wytwórnia płytowa wynajdywała różne stylistki, które miały mnie ubrać. Wyglądało to różnie. Wyszło najlepiej, kiedy zaczęłam się ubierać sama. Niestety, ciągle mamy kompleks Zachodu, ponieważ obawiamy się, że wszystko musi być tak jak na Zachodzie. Nowego muzyka trzeba stworzyć, ubrać. Nikomu nie wpadnie do głowy, że może on już jest ubrany. Nikt go nie słucha.

ROCK'N'ROLL

Kiedyś strasznie podniecały mnie rock'n'rollowe stereotypy. Wydawało mi się, że rock'n'roll to chlanie, ćpanie i jazda na maksa. Dopiero teraz, z perspektywy trzech lat, stwierdzam, że rock'n'roll to coś zupełnie innego, niż stereotyp stworzony przez ludzi, którzy nie mają o tym zielonego pojęcia. Masz go w sobie. Niestety, ludzie, którzy nie mają o tym zielonego pojęcia, tworzą stereotypy. Bo każdy ma w sobie swój własny rock'n'roll. Na przykład, kiedy w garderobie jest mnóstwo fanów, wszyscy chleją i szaleją a ja siedzę i jestem „cool”. Wiem, że oni uwielbiają mnie, a jestem kimś zupełnie innym i to jest mój rock'n'roll. Ale rock'n'roll to również moment, kiedy W domu puszczam sobie płytę i szaleję.

Rzygać każdy może: inżynier, technik na imieniny Jana. Jim Morrison nie dlatego się nawalał, żeby odczuć, tylko dlatego, że odczuwał. Janis ćpała, bo się bała ludzi, bała się wyjść na scenę. A jak się nawaliła, to było jej wszystko jedno. Ale to nie był rock'n'roll, to był kanał. Nie chcę żyć w kanale, bo najpiękniejszą sprawą jest odczuwanie życia na trzeźwo. Ty to ty, a nie diabeł, potwór czy cokolwiek innego. Jesteś u mnie, jest dzisiaj niedziela, ja to odczuwam swoimi zmysłami i to jest właśnie rock'n'roll.

Niektórym się wydaje, że rock'n'roll to chlanie, ćpanie i udawanie, że miało się sto dup. Wchodzisz w świat rock'n'rolla i myślisz, że skoro oni wszyscy jarają kirzą to ty też musisz to robić. Masz ambicję, żeby wypić pół litra z gwinta, dopasować się do grupy. Ja zawsze starałam się kogoś naśladować, a potem mówiłam sobie: No nie, chwileczkę, ja jestem Agnieszka. Jestem kimś innym”. W moim przypadku jazda była bardzo krótka. Po 18 miesiącach szaleństwa podziękowałam za stereotypowy rock'n'roll. Mój rock'n'roll to coś zupełnie innego, to otwarta jazda na wszystko.

Dla nas ważna jest muzyka, więc nie wychodzimy na scenę pijani. To jest profesjonalizm. Kiedyś zupełnie inaczej wyobrażałam sobie życie muzyka rockowego. Wyobrażałam sobie, że będę zajmowała się tylko śpiewaniem, głosu starczy mi na sto lat i niczym się nie zmęczę. Wyobrażałam sobie, że moja praca to dziewięćdziesiąt procent śpiewania, i dziesięć procent innych rzeczy, okazało się, że jest odwrotnie — dziesięć procent to muzyka, czyli ta właściwa sprawa, a reszta to otoczka — wywiady, sesje zdjęciowe, kontakty z firmą fonograficzną itp. I trzeba wytrzymać osiem godzin w samochodzie, zagrać koncert, zrobić bisy, potem dać konferencję prasową i udzielić wywiadu dziesięciu facetom, odpowiadając na te same pytania. Następnego dnia wstać o piątej, żeby dojechać do kolejnego miasta. Zetknięcie z rzeczywistością nauczyło mnie pokory. Oczywiście niczego nie żałuję.

Rock'n'roll traktowany jest przez niektórych ludzi jako coś gorszego, coś mniej ambitnego. Skrzypaczka ma orgazm, jak fajnie piłuje, a ja mam orgazm, jak wrzasnę. To jest to samo i dlate9o uważam się za artystkę. Może jeszcze nie opierzoną, ale artystkę. I jest mi bardzo przykro, że niektórzy nas nie poważają. Ludzie nie wiedzą że można to kochać, że można oszaleć śpiewając, że można czerpać satysfakcję z tego, że się napisało dobry tekst i na koncertach śpiewa go dziesięć tysięcy ludzi.

JA — ARTYSTKA

Żyję dzięki temu, że tworzę. Najgorszym momentem będzie dla mnie chwila, w której stwierdzę, że nie mam już nic do powiedzenia. Że już wszystko zaśpiewałam i napisałam. Nie chcę być dinozaurem — jak Stonesi czy Sex Pistolsi. Chcę ich pamiętać jako buntowników, a jak się może buntować facet, który ma pięćdziesiąt lat?

Jedna sprawa to ja, artystka pisząca lub śpiewająca, druga to spotkanie tego, co robię z publicznością. Kiedy efekt trzeba pokazać ludziom, zaczynam się zastanawiać, czy to, co zrobiłam, jest dobre, co ludzie o tym powiedzą. Nie dopasowuję się pod publiczkę. Zastanowił mnie Tomek Lipiński, kiedy po koncercie w Kwadratowej” napisał: dlaczego Agnieszka nie śpiewa ballad?” A dlaczego Edyta Górniak nie śpiewa hardcore'a? Robię to, co najlepiej czuję i byłoby śmiesznie, gdybym próbowała śpiewać jak Celine Dion.

Nie ma ma czegoś takiego jak „artystyczne spełnienie”. Jak się spełnię, to umrę. To największe, najgenialniejsze zawsze będzie o krok przede mną. I chyba o to chodzi w życiu, żeby mieć cel, którego się nigdy nie osiągnie. Kiedyś marzyłam, żeby się znaleźć w encyklopedii rock'n'rolla, po czym znalazłam się w niej i co? Trzeba stawiać sobie poprzeczkę coraz wyżej. Oczywiście, chciałabym wystąpić przed dwustu tysiącami ludzi w Rio de Janeiro. Ale nie o to chodzi. Moim marzeniem jest napisać genialną książkę, która byłaby kamieniem milowym w literaturze i nagrać płytę, która zaliczałaby do klasyki. Słowem zostawić po sobie coś rozpoznawalnego przez wszystkich. Nie wierzę w życie pozagrobowe, wierzę w pamięć ludzi. I chciałabym, żeby ludzie o mnie pamiętali. Dlatego warto coś po sobie zostawić. Płytę, książkę, obraz... No, i oczywiście dzieci, które, jak myślę, będą stanowić największą wartość w moim życiu. Genialna szóstka długowłosych dzieciaków i ja z moim facetem w środku tego wszystkiego.

ROZDZIAŁ CZWARTY

O.N.A.

ZESPÓŁ

W zespole ONA. nie ma lidera. Grzegorz zajmuje się większością spraw dotyczących muzyki, ale nie uważamy go za lidera ani on się do tej roli nie poczuwa. O mnie dużo się mówi, bo jestem na przodzie, ale mimo że jestem tak zwaną frontwoman, jestem tylko jednym z pięciu członków zespołu ONA. i tak jestem traktowana przez chłopaków — ani ulgowo, ani wyżej.

Nie należę do osób, które poczuwają się do tego, żeby dziękować. Dziękuję tylko tym, którzy mi naprawdę w życiu pomogli i do tych zaliczam chłopaków z zespołu.

Zbyszek Kraszewski, nasz perkusista, to dla mnie najistotniejsza postać, ponieważ — nazwę to tak wstrętnie — mnie odkrył. Myślę, że przekonał do mnie resztę zespołu... Zbyszek jest genialnym facetem, brak mi słów. Ma duże poczucie humoru i jest bardzo dobrym kolegą. Oczywiście, jak każdy, ma swoje wady, ale w podbramkowej sytuacji zawsze można na niego liczyć.

Waldek Tkaczyk to jest bardzo dziwna postać... To człowiek mądry życiowo, dlatego dużo z nim rozmawiam, na różne tematy. Jako młoda dziewczyna mam mnóstwo wątpliwości związanych z moją pracą karierą z tym co powiedzieć, a czego lepiej nie mówić — to wszystko konfrontuję głównie z Waldkiem. Nie zawsze się z nim zgadzam, ale szanuję jego poglądy i bardzo uważnie słucham tego, co mówi. Jest poważny. Nie odzywa się przez całą podróż, a jak już coś powie, to rozwala wszystkich i wszyscy komentują to, co Waldek powiedział.

Wojtek Horny jest starszy ode mnie tylko o dwa lata. To jest kochany facet. Bardzo lubię z nim pić, gadać, słuchamy podobnej muzyki. Może sobie kiedyś razem popracujemy — nie wiem. Wojtek jest bardzo zdolny, zna się genialnie na muzyce, ma wykształcenie muzyczne.

Grześka Skawińskiego zostawiłam sobie na koniec. Mnóstwo ludzi łączy nasze nazwiska i wymyśla dziwne historie, które chciałabym zdementować. Nie jesteśmy parą nigdy nią nie byliśmy — Grzesiek ma swoją kobietę, ja mam swojego mężczyznę. Grzesiek w zespole Skawalker był najbardziej widoczną postacią. Podobnie było w Kombi. Kiedy pojawiłam się ja, mówiono: „Grzesiek Skawiński i jego artystka”, co nam obojgu i zespołowi wcale się nie podobało. Ale to my, we dwójkę chodziliśmy na wywiady i sami doprowadziliśmy do takiej sytuacji. To nie jest zespół Grzegorza Skawińskiego ani Agnieszki Chylińskiej, to zespół ONA. Kiedy się poznaliśmy, Skawa zaprosił mnie do swojego domu i okazało się, że słuchamy tej samej muzyki. Podoba mi się, że jest płodnym artystą. Potrafi zagrać wszystko, kuma czady. Na swoje nieszczęście tyle czasu grał w Kombi i ludzie nie mogą mu tego zapomnieć. A ja mam to w dupie! Liczy się to, co koleś robi teraz. Grzesiek jest ciśnieniowcem, nerwusem, zależy mu strasznie na pracy. Nie założył rodziny, więc ma najwięcej czasu, żeby siedzieć w studiu. Grzesiek to pracuś, cały czas gra. Nabijamy się z niego. Po obiedzie musi mieć chociaż dziesięć minut sjesty, musi zasnąć na chwilę, bo inaczej przez resztę dnia chodzi śpiący jak misiek albo zasypia podczas próby. Krzyczymy: „No Misiek, wstawaj!!!” A on na to: Co jest, co jest?”

Jest jeszcze nasz menadżer — Piotrek Boimski. To zajebisty facet. Jest cholernie oddany kapeli i to jest najpiękniejsze. Cel ma ten sam, co my — sława, sukces, żeby było genialnie. Jest dosyć bezwzględny. My się z niego nabijamy i nazywamy go Hitler”. Oczywiście, nie jest bez serca. Jest typowym Skorpionem, dąży do celu i na nic się nie ogląda. Ma ciężki charakter. Jest bardzo wymagający, zwłaszcza wobec organizatorów różnych imprez, ale w pracy menadżera to mile widziane. Ma budzik w głowie. Jak powie, że obudzi zespół o siódmej pięć, to nie ma siódma sześć, kiedyś go sprawdzałam. Dzwoniłam do Skawy: Obudził Cię?” „Tak W minutę wszystkich obudził! To jest afera!

Każdy z nas ma jakąś ksywę. Skawa ma ich wiele — przede wszystkim nazywamy go Mandaryn. Nabijamy się z niego, bo Skawa to „Ten, Który Wszystko Wyprodukował”. JA wszystko zrobiłem, JA wszystko nagrałem, JA zaśpiewałem”. JA, JA. Waldek ma dwie ksywy: Żółw i Gaśnica. Jest powolny i jak coś powie, to wszyscy umierają. Jest jak żółwik, który wyłania się ze skorupy. Przede wszystkim ma ksywę: Gaśnica Dobrego Nastroju — zresztą wymyśliła ją jego żona. Kiedy mówimy: Bawmy się, płyta będzie zajebista”, rzuca: Już to widzę” i wszystkim rzednie mina. Ja byłam kiedyś Ramirez, bo imponowała mi strasznie postać mordercy Ramireza, który zabijał w imię satanizmu. Byłam Magillą Magiliadą Pipi, jako brunetka byłam Czarną Madonną, byłam Marchewką, a ostatnio nazywają mnie Młoda, Mała, Oszołom, Kult i Kultowa Babka. Kraszewski to Kapibara, taki zwierzak z nosem. Horny zaciąga lekko, jak ludzie z kresów i my się z niego nabijamy: Łoj, Wojtek, łoj”, a on się na to oburza: „No co wy, ja zacjągm?” Ma różne ksywy: Mały Budda, Kretino i Pukato.

Krąży wśród nas tekst: jak Stan Borys”. Wszystko jest jak Stan Borys: Czuję się samotny jak Stan Borys”, jesteś nudny jak Stan Borys”. Horny ciągle cytuje teksty z filmów Psy i Psy 2. Pytają się go o jakąś dziewczynę: No i jak było?” On odpowiada. „Ach, zła kobieta była . Każdy ma swój tekst, kiedy mu coś nie wychodzi, kiedy nie chce czegoś zagrać. Waldek mówi: Ja to mogę wszystko zagrać, proszę bardzo”. Jak coś się nie podoba Skawie, to mówi: Mnie to jest obojętne”, a ja mówię, że nie chcę śpiewać i koniec.

JACY JESTEŚMY?

ONA. to spokojny zespół. Nie ma wśród nas nałogowców. Nikt nie pali, nawet techniczni. Każdy z nas to silna osobowość, indywidualista, nikt nie da sobie w kaszę dmuchać. Trudno jest kogoś do czegokolwiek przekonać, chociaż każdy słucha tego, co mówi druga osoba. To bardzo fajny układ. Nie spodziewałam się, że się w nim zaaklimatyzuję. Nie myślałam, że mi się spodoba granie ze starszymi kolegami. Najważniejsze jest to, że tworzymy razem muzykę. A czy jesteśmy piękni, ładni, starzy czy młodzi, co mówimy — to wszystko jest gdzieś tam obok.

Na początku myślałam sobie, że długo z nimi nie wytrzymam. Ale teraz wiem, że i jako muzycy, i jako ludzie są w porządku.

Na solową karierę jestem za leniwa — he he. Muszę się jeszcze wiele nauczyć.

Z nimi można zrobić dużo fajnej muzyki. Bardzo dużo mnie uczą. Ilość i jakość tej wiedzy przewyższa trzykrotnie to, czego nauczyłam się przez trzy lata liceum. Cieszę się, że nie są młodymi muzykami. Oszczędza mi to wielu rzeczy, nie muszę ich pilnować. Raczej oni mnie kiedyś pilnowali: czy nie piję, czy nie za dużo palę. Mają wiele za sobą. Z drugiej strony, potrafią być o wiele bardziej szaleni ode mnie. Potrafią przegadać po koncercie całą noc. A ja czytam książkę i zza okularka patrzę na nich. Na początku byłam zafascynowana imprezami po koncertach, na wszystkich chciałam się pokazywać. Kiedy zaczęło się na nich kręcić coraz więcej ludzi, którzy zadawali coraz więcej pytań, to powiedziałam: „Fuck off, nie będę w tym brała udziału”. Koledzy bawią się zawsze, a ja najczęściej idę spać do hotelu. Chcę się wyspać. Oni zawsze mogą nastroić gitary i nawet jeśli są bardzo zmęczeni, zagrać, natomiast struny głosowe to inna sprawa. Zupełnie inaczej jest, kiedy przygotowujemy się do nagrania płyty. Przed właściwą sesją jest sesja przygotowawcza, podczas której nagrywamy demo. Wtedy prawie zawsze biorę udział w imprezach, sama je inicjuję.

Często miewam doły, depresje, jestem wrażliwa, więc pewne rzeczy trudniej mi przejść. Koledzy są bardzo wyrozumiali — zawsze mówią: „Stara, przestań, nie przejmuj się”. Na Odjazdach w 1995 roku totalnie siadł mi głos. Nasza ówczesna menadżerka zjechała mnie jak psa, a ja się poryczałam. Skawa powiedział: Nic się nie stało, będzie lepiej za rok, zobaczysz”, wiec wyryczałam mu się w rękaw. Kiedy coś mi nie idzie, kiedy czuję się wstrętnie, idę do Waldka, a on mnie wtedy przytula, ściska mocno za łeb — twierdzi, że mam gąbczastą miękką głowę. Mówi: „Spoko, stara, jest zajebiście”. Kiedy mówię, że czegoś nie zrobię, on mówi: „Ach, dzieci, dzieci Ma trójkę dzieciaków, więc roztacza ojcowski klimat Tyle problemów z tymi dzieciakami - mówi. Oni często hamują mój zapał: Nie podniecaj się, bo za chwilę ten koleś Cię zjedzie. Ta recenzja jest w porządku, ale i tak uważaj”. Znają tę branżę od podszewki. Wiedzą, kto jest fajny, kto nie, z kim powinnam, a z kim nie powinnam gadać. Nigdy nie wtrącają się w to, co mówię. Skawa i Waldek są po pedagogice specjalnej — z ich strony po Fryderykach dostałam piątkę...

DOBRE CHWILE, ZLE CHWILE

Najwspanialsze momenty zdarzają się wtedy, kiedy stworzymy jakiś fajny kawałek. W czasie nagrywania, jak komuś wyjdzie oryginalna solówka, ciekawe przejście, jak fajnie zaśpiewam, to w reżyserce aż klaszczą. To bardzo nakręca. Z kolei, jeśli ktoś coś spieprzy, to jest wrzask, syczenie: Jesteś beznadziejny!!!”. Do mnie krzyczą: Weź się w garść, zostały Ci jeszcze dwie zwrotki!!!” Jak to słyszę, czuję się wstrętnie, jeszcze bardziej się zamykam, wkurzam i nie potrafię niczego zaśpiewać.

Nie jest łatwo. Koledzy stawiają poprzeczkę coraz wyżej. Grzesiek jest tyranem, sprawdza moją dykcję, interpretację i oczywiście czystość dźwięku. To bardzo dobrze, bo na płycie Modlishka miewałam problemy z dykcją.

Genialnie jest, kiedy dowiadujemy się, że dostaliśmy jakąś nagrodę, choć każdy udaje, że go to mało obchodzi... Nie wyszło nam trochę odbieranie pierwszej Złotej Płyty. Byłam totalnie wkurwiona, bo impreza była źle zaplanowana. Nie umalowałam się, nie przygotowałam, nawet nie pogratulowaliśmy sobie nawzajem. Panował kwaśny klimat. Nauczyliśmy się doceniać wspólny sukces dopiero przy drugiej Złotej Płycie. Każdy się przygotował, przybiliśmy sobie piątki.. Nie mówiąc już o Fryderykach, które były kulminacją. Poczuliśmy wtedy zespołową solidarność. Nagroda za zespół roku jeszcze bardziej scementowała nasz klimat. Zrozumieliśmy, że dobrze funkcjonujemy jako zespół, a owocem tego jest płyta, też nagrodzona Fryderykiem.

Jak ktoś ma urodziny, jest bardzo fajnie. Ten ktoś ma przechlapane, bo musi wszystkim stawiać. Zajebiste są urodziny na trasie. Dwudzieste urodziny obchodziłam w drodze do Krakowa. Kupiłam mnóstwo wódki... Nasz techniczny, Mariusz poszedł się odlać i w trakcie sikania zasnął oparty o drzewo... W zeszłym roku miałam urodziny, kiedy graliśmy w Łodzi. Przyjechał Krzysiek. Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej i dostałam prezenty — od Kraszewskiego czekoladki Wedla, bombonierkę — ser- duszko, od Waldka płytę Apocalyptiki, od Hornego sexy gacie z pajęczynką od akustyka Marcina Iszory pluszowego pieska, a od Skawińskiego pluszowego zająca.

Przez pierwsze dni klimat na trasie jest świetny, bardzo się cieszymy, że jesteśmy razem. Jak się długo nie widzimy, to gadamy godzinami przez telefon. Grzesiek jest w tym mistrzem, potrafi gadać non stop przez dwie godziny. Powtarza trzy razy to, co mówił na początku. Jednak pod koniec trasy trwającej miesiąc czy więcej, zdarzają się kryzysowe momenty... Jesteśmy zmęczeni, nie możemy się nawet na siebie patrzeć. To normalne, męczymy się sobą i kłócimy się, okazuje się wtedy, że jesteśmy zupełnie różni. Każdy ma swój sposób na odreagowanie. Gdy coś mi nie pasuje, zamiast powiedzieć, o co chodzi, zamykam się w sobie. Grzesiek wrzeszczy jak się wkurzy, Waldek zaczyna rzucać cyniczne albo ironiczne teksty, sypie dowcipami. lm więcej spędzamy ze sobą czasu, tym bardziej oddalamy się od siebie, kiedy mamy wolne. Każdy ma swoje prywatne sprawy, Waldek i Krasz mają rodziny, Grzesiek inne projekty muzyczne...

Kryzysowe sytuacje następują zazwyczaj w momencie tworzenia płyty. Każdy z nas ma nieco inne koncepcje, które chciałby realizować. Ja myślę tylko o tym, co chciałabym śpiewać, co chciałabym pokazać ludziom, a oni przetwarzają moje pomysły. Najczęściej scysje między mną a Grześkiem wynikają z tego, że ja chcę coś zaśpiewać, a on twierdzi, że to jest zbyt ostre. On ocenia wszystko realnie, stara się osiągnąć kompromis. Ja jestem najbardziej radykalna, chciałabym czadować, wrzeszczeć na inne sprawy nie zwracać uwagi.

Ja i Grzesiek jesteśmy największymi buntownikami w zespole. On mówi: Ja tego nie zagram”, a ja: „nie zaśpiewam”. A jednak, podczas pracy nad najnowszym demo, kłóciliśmy się w sumie przez pół godziny. Myślę, że jeszcze większe kłótnie czekają nas o detale w studiu. Będziemy żreć się równo. To nieodzowny i zdrowy element pracy. Gdybyśmy sobie przytakiwali: „Tak Grzesiu, tak Agnieszko”, to nie szlibyśmy do przodu.

Konflikty rozwiązujemy różnie. W sprawach organizacyjnych decyzję podejmuje cały zespół. Grzesiek zna się na pracy w studiu, więc trudno mi z nim konkurować. Natomiast, jeśli chodzi o interpretację piosenki, czy wokal, decyduję ja. Grzesiek ocenia tylko, czy zaśpiewałam czysto. Numery zatwierdza cała kapela. Rzadko zdarza się, żeby numer komuś się nie podobał i został przyjęty. Ja proponuję na przykład klimat la Morbid Angel. Skawa się krzywi, ktoś tam mówi: Daj spokój”, ale zawsze dochodzimy do kompromisu.

TEKSTY

Teksty do Bzzzzz napisałam, słuchając Cypress Hill. Pisząc, muszę być sama, wtedy najłatwiej mi się pracuje. Mam kasetę z podkładem, leci muzyka, a ja chodzę i śpiewam. Tematy, które chcę poruszyć, spisuję wcześniej, zanim poznam kompozycje. Poza tym inspiruje mnie muzyka.

Kilka tekstów nie przeszło, bo na przykład w Krzyczę miało być: „chyba kurwię się”, a jest: puszczam się”. Miało być: wolę, byś zdychał już” — a musiałam zmienić na: za darmo nie ma nic”. W drugiej zwrotce napisałam, że wzięłam młot, walnęłam w łeb i mózg wyleciał, a zmieniliśmy na to, że gdy głaskał mnie, to zabrałam mu portfel i uciekłam.

Oczywiście, każdy artysta ma prawo pisać o tym, co go gryzie. Jednego gryzie to, że Kwaśniewski jest prezydentem, a innego, że zobaczył genialny kwiat i nie mógł go zerwać. Dla mnie polityczny przekaz zabija muzykę. Sztuka jest po to, żeby zapomnieć o polityce, o tych wszystkich gównach. Na pewno nie będę bawiła się w politykę. A już najbardziej mnie wkurza wpieprzanie Boga i religii do sztuki. Muzyka powinna być daleka od takich rzeczy. Nosowskiej ktoś zarzucił, że wypruwa flaki przed publicznością. I bardzo dobrze, to jej własne flaki, przynajmniej ma o nich pojęcie.

Pierwszymi recenzentami moich tekstów są Grzesiek i Waldek, czyli zespół. Mówią co wypadałoby zmienić, a ja bardzo się z nimi liczę. Przyjmuję więc ich uwagi, bo im też chodzi o naszą sprawę. Najczęściej nie czepiają się sensu, tylko podziału. Praca w zespole przebiega w ten sposób, że Grzesiek, Waldek albo Zbyszek przynoszą fragment utworu. Każdy dokłada coś od siebie. Nie biorę się za komponowanie, nie umiem grać na żadnym instrumencie. Trudno mi przekazać to, co chciałabym zaśpiewać. Natomiast bardzo szybko piszę tekst —jak tylko usłyszę pierwsze dźwięki, już wiem, o czym będzie. Najpierw śpiewam rybkę” po angielsku/norwesku. Następnego dnia mam tekst i przypasowujemy go do piosenki. Czasem czytam teksty Rodzicom, z Mamą siedziałam na przykład nad Kiedy powiem sobie dość.

PŁYTY

Jak słucham Modlishki, to mi się chce śmiać. To jest moja pierwsza płyta, nagrywałam ją mając osiemnaście lat i niektóre kawałki zaśpiewałam śmiesznie, dziecinnie. Zawsze chciałam śpiewać czad. Gdy przyszłam do zespołu, materiał był już stworzony. Modlishka jest płytą rockową, zgodnie z fascynacjami Grześka. Nie miałam na wiele rzeczy wpływu, ale miałam radochę, że w ogóle mogę tam być. Modlishka miała być płytą zespołu Skawalker. Kiedy się pojawiłam, stwierdzili, ze nie mogą podpisać płyty ze mną jako Skawalker, bo przypisaliby mi wszystkie swoje klęski i sukcesy. Ze mną to był zupełnie inny zespół. Modlishka ma swój klimat, kojarzy mi się z pewnym czasem, jak zatrzymany kadr. Jest bardzo trudna stylistycznie, trudniejsza do zagrania niż druga. Ma bardziej dopracowane sola. Ale nie o to chodzi, bo na Bzzzzz nie ma wirtuozerii, ale jest genialny klimat.

Na Bzzzzz każdy kawałek jest genialny. Wszystko mi pasuje. Teksty są moje, byłam w momencie tworzenia wszystkich kawałków. Nareszcie w stu procentach współpracowałam z kapelą.

Oczywiście, trudno mi powiedzieć, którą płytę lubię bardziej. Modlishka była pierwsza i mam do niej sentyment, natomiast Bzzzzz to rozszerzenie mojej pracy, jako wokalistki i autorki tekstów.

MODLISHKA

Ten tytuł był wspólnym pomysłem. Zatytułowałam tak piosenkę. Potem nieszczęśliwie uważano mnie za laskę, która zżera facetów po stosunku. Najpierw to mi się podobało, ale potem zaczęło wkurzać, że odbierana jestem jako radykalna, ekstremalna feministka.

• Znalazłam

Szlifowaliśmy go razem z Grześkiem. Wiedzieliśmy, że to będzie hicior. Tkaczyk miał napisać tekst, wcielając się w rolę kobiety. Już wtedy to mi nie pasowało, chciałam pisać sama, ale byłam jeszcze zbyt nieśmiała, żeby im to powiedzieć. Oni nie spodziewali się, że ja mam coś do powiedzenia, znaliśmy się zbyt krótko. Dopiero po wejściu do studia, kiedy spędziliśmy ze sobą trochę czasu, oni stwierdzili, że przecież mogłabym coś fajnego napisać.

• Koła czasu

Kiedyś strasznie lubiłam ten numer, ale teraz, kiedy został zgwałcony przez radio i telewizję, wydaje mi się mędzący. Niestety, będę krytykowała teksty kolegów — zupełnie nie są w moim klimacie.

• Cwany

Tekst napisałam razem ze Skawą. Niestety proces nagrywania płyty w studiu totalnie zmiękcza materiał — ten kawałek brzmi na płycie łagodnie, dopiero na koncertach nabiera czadu. Opowiada o tym, jak najlepiej ustawić się w życiu. Żeby wszyscy cię kochali, mów im, że są wspaniali, jak chcesz mieć przesrane, mów im prawdę o nich.

•Drzwi

Ten tekst napisałam po rozstaniu z moim pierwszym chłopakiem. Chciał, żebym do niego wróciła, płakał. Ja byłam zdecydowana, by zacząć nowe życie z innym mężczyzną:,, Nie trzeba mi twoich łez...”

• Wszystko dla ciebie mam

Słaby tekst Tkaczyka. Za piosenką też nie przepadam. W pierwszym zamyśle miał śpiewać Skawa.

• Z drugiej strony lustra

Nie cierpię tego numeru, jest totalnie nie w moim stylu. Strasznie go męczyłam na koncertach — nie umiem i nie lubię śpiewać długich wysokich dźwięków. To jest linia melodyczna Grześka, nie moja.

• Brylantyna

Bardzo fajny kawałek. Opowiada o frajerach z komórkowcami... Chodziło o typ faceta: komóreczka, walizeczka, bezmózgowa dupeczka I samochodzik BMW. Komórka była wtedy symbolem tego „paździerzactwa”. Teraz to się zmieniło, upowszechniło, komórka stała się elementem pracy, nie powodem do szpanu.

• Modlishka

Totalny numer, totalny tekst — początkowo miał być o Jimie Morrisonie. „Pragnę mocno tak jak ty zmieniać ludzi, niszczyć ich, wiem, nikt nie powstrzyma mnie, dobrze wiem, czego wciąż chcę, to głęboko we mnie tkwi” — i nie mogłam zaśpiewać tego tkwi”. Zmieniliśmy tekst.

•Mgnienie

Ten numer miał śpiewać Skawa, tonacja była ustawiona pod jego wokal. Kiedy zmieniliśmy tonację na moją, okazało się, że numer nie brzmi. Więc zaśpiewał go jednak Skawiński. Myślę, że chciał w ten sposób zamknąć etap Skawalkera.

BZZZZZ

Tytuł Bzzzzz wymyśliłam tuż po nagraniu Modlishki. Jest totalnie irracjonalny, abstrakcyjny, może kojarzyć się ze wszystkim. Oczywiście, niektórym dziennikarzom skojarzył się od razu z bzykaniem Bzzzzz” potraktowałam jako dźwięk — płyta brumi i bzyczy, jest cięższa od Modlishki. „Bzzzzz” to bzyczenie komara koło ucha, a teksty są natrętne i przypominają o niemiłych sprawach, o których ludzie nie chcą mówić.

•Białe ściany

To mój ulubiony numer. Niestety, na płycie brzmi lekko, gorzej niż na koncercie, podobnie jak Cwany. Jest to opowieść o człowieku, który jest indywidualistą myśli wbrew wszelkim standardom. Nie ukrywam, że większość tekstu to klimaty autobiograficzne. Wszystkie moje teksty opowiadają o świecie przez pryzmat mojej osoby, nie należy jednak brać ich dosłownie. Białe ściany to psychiatryk, tableteczki na uspokojenie, kaszeczka, żeby sobie spokojnie zjeść i żyć jak kompletna masa mięsa, która chodzi, jak jej każą. Ciężko mi się to nagrywało: Mówią do mnie: musisz żyć, komórka, membrana, cytoplazma, kobieta, mężczyzna oboje w spazmach” — jadę ten tekst, a potem torty, wafle, trufle, mufle” aż w końcu się zaplułam. I zmieniliśmy tekst.

• Kiedy powiem sobie dość

Bardzo lubiłam ten numer, zanim nie zrobił się z niego totalny hicior. Wkurza mnie, że wyznacza charakter zespołu, dla niektórych jest to nasz sztandarowy numer. Nie dla mnie... Dla mnie sztandarowymi numerami zespołu są Białe ściany, Jedziesz, jedziesz, Absta. To jest taki spokojny numer, wszyscy go znają, ale totalni fani zespołu wiedzą, że nie o to chodzi.

• Krzyczę — jestem

To jeden z moich ulubionych numerów na płycie. Opowiada trochę o mnie, a trochę o życiu mojej koleżanki, która za wszelką cenę chciała stracić dziewictwo. Zrobiła to z niewłaściwym facetem, potem przez jakiś czas z nim kręciła, ale czuła się, jakby ją gwałcił, choć mówiła mu, że jest zajebisty. Czuła się z tym kichowato. Tam jest jedno zdanie autobiograficzne: Kiedyś w puste lato z obcym za rękę szłam Zerwałam z mężczyzną i za wszelką cenę chciałam znaleźć w kimś oparcie. Szłam po Molo w Sopocie z facetem za rękę i czułam, że on jest obcy. To nie była moja krew, nie mój klimat. Chciałam tylko przetrwać dzięki niemu ciężkie chwile A później gwałcił mnie — to już historia tej dziewczyny. Mnie się udało — nikt mnie nie gwałcił.

• 24 godziny po...

To historia z mojego życia... Zakochałam się, a przynajmniej tak mi się wydawało. Facet spodobał mi się niesamowicie. Spędziliśmy ze sobą kijka godzin. On potraktował to jako przygodę, ja jako prolog do poważnej sprawy... Wyszło bez sensu... Cierpiałam po tym przez koszmarny tydzień, długi jak wiele miesięcy. Tekst pisałam w momencie, kiedy tęskniłam za nim, kiedy miałam jeszcze nadzieję, że coś z tego wyniknie. On wie, że to o nim. Uważam go za frajera, bo zalicza panienki.

• W mojej głowie

Chciałam podsumować to, jak ludzie mnie odbierają, jaką jestem kobietą. Tam jest kontrowersyjny moment .,,Wysysam z niego wszystkie soki, pozostawiam pustym”... Faceci się oburzyli, że potraktowałam ich instrumentalnie...

• Jedziesz, jedziesz

Tekst o narkotykach, o kimś, kto głęboko w nie wszedł i trudno mu się uwolnić.

• Absta

Podobna tematyka, tekst dotyczy pijącej dziewczyny, która jest w kanale i trudno jej z tego wyjść.

• Telefon dzwoni...

Tekst opowiada o jednej z moich totalnych miłości, o facecie, którego zajebiście kochałam, choć wiedziałam, że nigdy z nim nie będę. Nie chciałam się przyznać, że go kocham i napisałam to, zanim on się dowiedział. Kilka dni po wydaniu płyty wyznałam mu miłość. Obecnie jest moim dobrym kumplem...

• Nie chcę dawać tego, co najlepsze

Tekst autobiograficzny. Kiedyś miałam dylemat: podobali mi się dwaj faceci, bardzo od siebie różni. Wiedziałam, że z jednym będzie mi wygodnie, że będzie mnie kochał, dobrze traktował. Kiedy powiem, żeby spieprzał — spieprzy, kiedy powiem, żeby wrócił — wróci Rzucałam w niego błotem, on smakował je i mówił, że jest całkiem słodkie” — wszystko przyjmował za dobre słowo. Drugi facet mnie olewał, był niezależny. Nie wiedziałam, w którą pójść stronę... W refrenie stwierdzam, że nie chcę dawać tym facetom wszystkiego, co najlepsze, bo skoro mnie olewają albo kochają za bardzo, znaczy to, że nie trafiają w mój klimat. Nie chcę dawać moich uczuć byle komu.

NOWA PŁYTA

W listopadzie 1997 roku wyjechaliśmy na 10 dni pod Iławę, żeby stworzyć materiał na trzecią płytę. Grzesiek i Waldek przywieźli kilka riffów, Krasz, Horny ja podpowiadaliśmy, jak to ma wszystko wyglądać. Tworzyliśmy kawałki. W ten sposób powstało dziewięć kompozycji i teksty do siedmiu kawałków (na dwa zabrakło mi weny). Narzuciliśmy sobie reżim pracy, żeby wykorzystać maksymalnie ten czas. Mieliśmy stworzone świetne warunki, nikt nam nie zawracał głowy. Dwie pierwsze płyty nagrywaliśmy poza domem — w Warszawie, a potem w Wiśle. Teraz będzie inaczej — będziemy nagrywać w Gdańsku, więc każdy będzie w domu. Bez przymusu, żeby siedzieć całą dobę w studiu. Nie wiemy, jak płyta będzie się nazywać. Mamy zamysł, żeby została bez nazwy, ze skromną okładką i skromnym napisem ONA. Jak najmniej zdjęć, ascetycznie. Zespół nie musi już sprzedawać swojej nazwy ani twarzy. Ludzie wiedzą czego mogą się po ONA, spodziewać. Z drugiej strony nie chcę, żeby mogli przewidzieć, jaka będzie nasza kolejna płyta. Będzie inna, idziemy do przodu, ciągle coś się zmienia. Modlishka była rockowa i dosyć czysta, Bzzzzz brudniejsza i bardziej grungeowa. A trzecia? Kilka numerów jest ciężkich, nawet ballady są ciężkie — fajne riffy, krótkie solówki. To będzie kontynuacja Bzzzzz, w ostrzejszym wydaniu. Oto robocze tytuły niektórych numerów: Mimo wszystko, Mój gniew, Czarna myśl, Babcia, Najtrudniej mi, Kwaśna przygoda, Niestety. Utwór Mimo wszystko zwiastuje klimat eksperymentów na topach, komputerach. Już miałam pierwszy wywiad z debilem, który pytał się, czy z facetami po czterdziestce można tworzyć nowy klimat? Domyślcie się, co mu powiedziałam. Ich wiedza i czucie muzyki pozwala na wszelkie eksperymenty. Chciałabym, żeby tradycyjnie było dziewięć numerów, jak na poprzednich płytach. Nie lubię rozdrabniania i powielania klimatów. Nowa płyta będzie esencją tego, co chcemy powiedzieć w 1998 roku. Kiedy nagrywaliśmy Bzzzzz, w ośrodku, w którym mieszkaliśmy, znalazłam kota i płyta okazała się być sukcesem. Teraz, jak nagrywaliśmy demo też przyplątał się jakiś kot. Opiekowałam się nim przez parę dni i mam nadzieję, że to dobry znak.

ROZDZIAŁ PIĄTY

ZAWÓD ARTYSTKA

PRACA

Nigdy nie wyobrażałam sobie pracy z miesięczną pensją urlopem na dwadzieścia kilka dni. Długo nie miałam odwagi, żeby się przed sobą przyznać, że nie jestem w stanie tak pracować.

Podoba mi się, jak Henry Miller w książce Sexus mówi o definicji pracy, o tym, że nigdy w życiu nie chce splamić się pracą. Według niego praca to coś, co się robi z konieczności. Rzadko kiedy ludzie realizują się w swoim zawodzie, często wybierają go ze względu na pieniądze. Nienawidzę kompromisów, ale wiem, że nawet mój Tata musiał iść na kompromis. Kocha muzykę, sztukę. Kiedyś pracował jako dziennikarz muzyczny. Kiedy my się urodziliśmy, nie wystarczało pieniędzy. Tata nie chciał, żeby Mama pracowała. Okazało się, że jako dziennikarz sportowy może zarabiać więcej. Pieniędzy już nie brakowało, ale po każdym meczu czy wywiadzie wracał do domu i słuchał muzyki.

Tworzę, śpiewam w zespole rockowym, czyli robię to, o czym zawsze marzyłam. Wychodzę na scenę, śpiewam i dostaję za to kasę — super. Z drugiej strony, wkurza mnie, kiedy ludzie mówią: „Ty to masz fajnie — śpiewasz sobie I jeszcze zarabiasz kasę”. W oczach zwykłych ludzi artysta prowadzi życie niebieskiego ptaka. Śpiewa, jest bogaty, zawsze uśmiechnięty i zawsze sprawia mu to radość. A czasami na koncercie nie mam siły, znowu muszę śpiewać to samo. Ale to nie jest mój zawód. Nie pracuję od dziewiątej do siedemnastej, nie mam szefa, nikt mi nie podskoczy. Nie mogłabym mieć zwierzchnika. Te wszystkie Tak panie Kaziu, oczywiście, panie Kaziu” ograniczałyby moją swobodę. Oczywiście, liczę się z naszym menadżerem, ale prowadząc wspólny interes, jesteśmy partnerami. Nikt z nas nie jest ważniejszy.

Nienawidzę pracować. Przed trasą krzywię się na myśl o koncertach,

ale jak trasa się zaczyna, to jest genialnie. Nie lubię sesji zdjęciowych, nie lubię zawodowych spotkań, pokazywania się w telewizji. Nie lubię rutyny. Zawsze byłam leniwa, lekcje odrabiałam tylko do ósmej klasy podstawówki — później już mi się nie chciało... Lubię pracę w studiu, ale szybko się nudzę, bo nienawidzę dziesięć razy podchodzić do jednego numeru — na szczęście, rzadko mi się to zdarza. Tylko wtedy, gdy miewam tak zwany przerost jazdy nad konkretem, to znaczy śpiewam dobrze, ale niewyraźnie.

KONCERTY

Mój pierwszy występ publiczny, wyłączając akademie szkolne, miał miejsce w szkole, na próbie. Graliśmy z Łukaszem Borkowskim w auli szkoły i zaczęło nas słuchać dwadzieścia osób — wszyscy mi mówili, że śpiewam jak Kasia Nosowska, a ja dziękowałam za komplement.

Pierwszy koncert z Second Face daliśmy na przeglądzie zespołów rockowych w Starogardzie. Wystąpiły trzy kapele, my zajęliśmy pierwsze miejsce. A pierwszy koncert z ONA. to było Opole „95. Miałam potworną tremę. Wiedziałam, że oglądają mnie nie tylko ludzie w amfiteatrze, ale cała Polska, moja rodzina, wszyscy... Spieprzyłam wtedy Drzwi, bo strasznie w tym numerze fałszowałam. Ale taki rzut na głęboką wodę dobrze mi zrobił — potem było już z górki.

Staramy się, żeby koncerty różniły się między sobą. W naszym zespole bardzo trudno jest improwizować. Ja mam konkretne zwrotki i linie melodyczne. Mogę poimprowizować sobie w Bluesie, bo ten numer jest do tego stworzony, ale generalnie mamy bardzo dokładnie zaaranżowane utwory. Staram się odpychać rutynę, przerywając i gadając do publiczności. Kiedyś z rutyny zapomniałam tekstu Drzwi:,, Nie mogę zasnąć i cholera, co dalej? Ludzie zaśpiewali dalszy ciąg i jakoś z tego wybrnęłam.

Nie podkładam się publiczności: „Come on, a teraz wszyscy razem”. Staram się być szczera wobec ludzi. Jeśli stoją jak pipy, to nie klaszczę i nie wołam: „No skacz, skacz!!!,”. To nie jest w moim stylu, ja robię swoje. Śpiewam, drę się, tak jak na każdym koncercie. Kiedy publiczność się już rozkręci, wołam: „Tak, tak, skaczesz, stary!” Nie staram się nikogo namawiać: „klaszczcie i śpiewajcie ze mną” — to wiocha. Ludzie i tak zrobią to, co chcą.

Czasami, w małych miejscowościach, gdzie koncert odbywa się raz na rok, trzeba rzeczywiście troszeczkę rozkręcić publiczność. Oni nie wiedzą że można prosić o bisy. Zimna publiczność potrafi mnie zmrozić — pod tym względem będę zawsze amatorką. Nienawidzę dużych koncertowych spędów, gdzie gra parę zespołów pod rząd. To jest najbardziej nieszczęśliwa sytuacja, w jakiej może znaleźć się zespół. Szczególnie, jeśli ma charakterystyczną muzykę i teksty. Część ludzi lubi jednych, część drugich i każdy zespół ma przewalone, bo, gdy nie gra ich ulubieniec, nie potrafią pójść na piwo. Gwiżdżą i wrzeszczą. Jak mi się coś nie podoba, schodzę ze sceny i przerywam koncert. Taka jestem, taki mam charakter. Nikogo nie staram się na siłę przekonać do naszej muzyki. Rzadko zdarzają się groźne sytuacje, najczęściej ochroniarze reagują natychmiast. Jestem w równym stopniu wystawiona na ludzką miłość, co ludzką nienawiść...

W MEDIACH

Czytam wybrane artykuły w gazetach kobiecych: „Elle”, „Twój Styl”, Pani”. Strasznie interesują mnie reklamy perfum i kremów. Lubię oglądać ładne obrazki — ładnie sfotografowane, z bardzo ładnie ubraną dziewczyną. W wolnych chwilach na podstawie tych reklam piszę opowiadania. Na przykład oglądam zdjęcie, na którym jest baba ze szminką i piszę: Kasia siedziała, była delikatnie znudzona. Podszedł do niej Sławek i powiedział: Słuchaj, mam świetny kawał”. Na początku inspiruję się zdjęciem, a później je zostawiam. Staram się pisać tak jak Kosiński — baba zagryza faceta, wypija mu krew, a potem się dławi. Tak wychodzą grube tomiska chorych opowiadań.

W gazetach muzycznych interesują mnie recenzje płyt zachodnich. Nauczyłam się nie czytać pism muzycznych i nie oglądać telewizji, żeby się nie zdenerwować. Opinie pozytywne nie interesują mnie w ogóle. Natomiast wkurzam się, jeśli ktoś pisze, że Chylińska to prymitywna i wulgarna postać. Chcę dzwonić, tłumaczyć, ale co ja będę tłumaczyła? Dziennikarze, jak każda grupa społeczna, dzielą się na dobrych i złych, na fajnych i ambitnych, na takich, z którymi chce się gadać i na takich, którzy są rządni sensacji i których od razu spuszczam z mostu. Kilkoma się rozczarowałam. Rozczarowałam się szefem bardzo poczytnego pisma muzycznego, w którym ukazał się pewien komiks z moim udziałem. Chwalił zespół, chwalił mnie, a dopuścił do sytuacji, moim zdaniem niesmacznej, i to bez mojej zgody. żeby pismo się lepiej sprzedawało, podparli się Chylińską.

Najmilszy był pierwszy wywiad, kiedy nareszcie ktoś się pytał o moje zdanie na temat różnych rzeczy. Teraz chce mi się rzygać od pytań typu: Jak dawno rozpoczęła się Twoja przygoda z piosenką?” „Dlaczego zespół nazywa się ONA.?” „Dlaczego Grzesiek już nie gra w Kombi?” „Agnieszka, dlaczego powiedziałaś <fuck off>> na Fryderykach?” „Agnieszka, dlaczego powiedziałaś, że będziesz się onanizowała przy wręczeniu Platynowej Płyty?” Agnieszko, dlaczego śpiewasz o tym, że Cię gwałcą?” „Dlaczego chcesz ze sobą skończyć?” Dlaczego masz tatuaże?” Natomiast kocham, ubóstwiam wywiady, przy których mogę sobie pogadać na luzie o różnych aspektach życia. Niestety takich wywiadów jest mało, bo zapotrzebowanie jest inne. Ludzi bardziej interesuje, z kim sypia Agnieszka Chylińska, niż jaka jest najnowsza piosenka zespołu O.N.A. Ludzie zapominają, ze to muzyka, a nie skandale, wyniosła mnie na ten piedestał, na którym stoję. Niech sobie piszą byleby pisali. Najgorzej, kiedy w ogóle nie piszą. Oczywiście, nie robię niczego, żeby sprowokować media.

Prasa brukowa nie zgłasza się do mnie, boją się. Ale i tak o mnie piszą. Nie udzielam im wywiadów, ale czasem w czasie promocji trzeba, żeby gospodynie domowe poczytały, co robi Chylińska. Kiedyś po koncercie w „Stodole” facet z brukowca spytał się mnie, czy może mi zrobić zdjęcie z narzeczonym. Nie zgadzam się na udzielanie wywiadów przez kogokolwiek z mojej rodziny. Chciał wziąć Krzyśka na bok i spytać: „Jaka jest Agnieszka?” Wysłałam go na drzewo. Prasa brukowa to dla mnie szmelc. Na Zachodzie nikt się nimi nie przejmuje. Madonna po prostu ma wyższy żywopłot.

Tuż po Fryderykach udzieliłam wywiadu bardzo znanej rozgłośni ogólnopolskiej. Z prowadzącego wyszedł szowinizm antychyliński. Byłam skacowana po Fryderykach, a do tego dół budynku, w którym mieszkam, płonął. Jak oni przyszli, to właśnie przyjechała straż pożarna, a ja stałam przed domem. Nie byłam więc w stanie się bronić. Generalnie przez te dziesięć minut wywiadu facet chciał udowodnić, że jestem prosta jak but, niewykształcona i gówno warta. Dał mi dwie gazety do ręki i spytał, którą czytam. Obie były ekstremalne: jedna katolicka, a druga komunistyczna. Pytał, co sądzę o wizycie papieża, co znaczy wyraz taki a taki. To było bardzo niemiłe przeżycie. Dopiero po dwóch miesiącach szefowa tego radia przeprosiła mnie za to osobiście. Drugie niemiłe spotkanie odbyło się też w radiu, w ogólnopolskiej stacji. Dwóch kolesi na każdą moją odpowiedź wynajdywało kontry. Mówię, że jestem nieśmiała, a oni:,, Masz kompleksy?” Jestem zmęczona, a oni: „Może skacowana?” Najgorsze są hieny, które się doszukują dziury w całym, kiedy wywiad polega na tym, że każdy argument jest zbijany.

Prasa jest wszechmocna. Jak chce, to może mnie przedstawić w pozytywnym świetle, strzelić dobre zdjęcie, sprzedać fajnie moją wypowiedź, ale jak chce, to może mnie zjechać jak psa. Nie mogę odciąć się od prasy, ale mogę unikać konkretnych pism i ludzi, którzy nie mają wpływu na moje losy.

PIENIĄDZE

Nie potrafię gospodarować pieniędzmi, ale uczę się tego. Dziś i tak jest lepiej niż trzy lata temu. Muszę płacić rachunki. Kiedyś, kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami, a już zaczęłam zarabiać, szalałam — kupowałam płyty, prezenty dla znajomych, książki, których nie miałam czasu przeczytać. Nie umiem kupować ciuchów. Teraz już nie czerpię z tego tak wielkiej przyjemności, bo gdy byłam zwykłą klientką mogłam spokojnie wybierać. A teraz słyszę: „Ooo, Chylińska kupuje” i już ktoś mi asystuje. Więc wchodzę i proszę — to, to i to. A potem w domu zastanawiam się, czy to jest na mój wzrost? Czy to jest damskie? Ostatnio zapisuję sobie, co potrzeba do domu: talerze, kosz na brudne ciuchy. Ale to też nie działa, bo kartka wisi od dwóch lat i nic. Trudno mi uzbierać kasę na coś konkretnego, bo natychmiast wszystko wydaję. Przychodzę do domu, stawiam siatki i zastanawiam się, po co ja to wszystko kupiłam? Perfumy kupuję nie ze względu na zapach, tylko na flakon. Najczęściej jednak genialny flakon okropnie pachnie. Kupuję dziesięć kremów na dziesięć lat, po czym okazuje się, że nie są dla mnie dobre. Jestem pierdzielnięta, jak baba, która wygrała w totolotka.

W dzieciństwie nie dostawałam od Rodziców pieniędzy. Teraz kariera troszeczkę mnie rozpuściła. Nigdy nie miałam własnych pieniędzy. Raz na jakiś czas dostawałam kieszonkowe. Chodzili ze mną do sklepów i kupowali to, czego potrzebowałam. Kiedy śpiewałam w Second Face, miałam straszne problemy finansowe. Rodzice nie chcieli mi dawać na bilet do Starogardu. Starogard Gdański leży pięćdziesiąt kilometrów od Gdańska i bilet autobusowy w jedną stronę kosztował wtedy dwadzieścia osiem tysięcy. Nie miałam takich pieniędzy. Pożyczałam, a w końcu wkurzyłam się i zaczęłam jeździć stopem.

Teraz bez pewnych rzeczy nie potrafię sobie poradzić. Nie wyobrażam sobie życia z rodzicami. Wszystko musi być po mojemu — czekoladki, świeże owoce, co jakiś czas nowa płyta kompaktowa, nowa książka. Trudno byłoby mi wrócić do początku.

Kiedyś przez przypadek coś ukradłam. Nie zapomnę tego, bo sumienie gryzie mnie do dziś. Miałam siedem lat i chciałam sobie kupić buteleczkę ze smoczkiem, która w środku miała groszki. Sprzedawczyni była zajęta, bo w tym warzywniaku było mnóstwo ludzi. Brakowało mi złotówki. Powiedziałam jej więc, że ponieważ brakuje mi na buteleczkę, którą bym chciała, to wezmę dwie lemoniady w woreczkach. Ona przytakuje i zajmuje się innymi ludźmi. Więc biorę te dwie wody sodowe, wychodzę, a ona za mną woła. Czekaj, przecież miałaś kupić buteleczkę” i daje mi ją do ręki. Wzięłam i uciekłam. Gryzę się do dzisiejszego dnia. Chyba tam pójdę, tylko nie wiem, czy ten warzywniak jeszcze istnieje...

KOMERCJA

Dla muzyki rzuciłam szkołę — zawierzyłam tej sprawie. To moja pasja, ale i mój zawód. Z tego żyję. Mogę wynająć mieszkanie, nie muszę mieszkać z Rodzicami. Skoro z tego żyję, musi być w tym trochę komercji. To takie wstrętne słowo. Śmieję się z młodych muzyków undergroundowych, którzy mówią — stara, robisz komercję. Oni, występując w małych klubach i sprzedając ludziom kasety, też uprawiają komercj9 — przecież komercja to chęć sprzedania się. Chcą, żeby tych ludzi było więcej, żeby kupowali ich płyty, żeby o nich pisali — to właśnie komercja. Zabieganie o słuchacza to komercja.

My nie sprawdzamy, czego ludzie chcieliby podsłuchać, tylko dajemy im propozycję. Zawsze jest ryzyko, co ludzie na to powiedzą. Uważam, że rock'n'roll to nie tylko rozrywka, ale i kawał sztuki. Najbardziej psioczą ci, którzy grają w undergroundzie i przez dziesięć lat czekają na sukces. Cieszę się, że nasza kapela sprzedaje się zajebiście, a ja nie muszę nikogo udawać. Nie muszę się wbijać w sukienki i nikt nie pisze scenariusza moich wypowiedzi.

I WRESZCIE...

Myślałam sobie ostatnio o wyjeździe do Tunezji. Moja Mama zadzwoniła do mnie niedawno: ,,Załatwiłam Ci wycieczkę. Możesz pojechać z Krzysiem do Tunezji”. Ucieszyłam się przy okazji zapytałam: „A kto jedzie?” „A, tym się nie przejmuj Ale kto?” „Wszyscy nauczyciele z Trójmiasta Niby tylko wspólna podróż samolotem... Tata obiecał mi, że pojedziemy razem do Afryki. Trzymam go za słowo. Zawsze lubiłam podróże. Cieszę się, że znam Polskę na pamięć. Byłam we Francji, w Szwajcarii, w Ameryce, w Niemczech... Jak sobie upatrzę jakieś miejsce, chciałabym do niego wracać, ale Krzysiek woli jeździć tam, gdzie go jeszcze nie było, poznawać świat. Mam nadzieję, że zdołam jeszcze powrócić do starych miejsc, a póki co, pojadę z nauczycielami do Tunezji...

Najlepiej odpoczywało mi się w Holandii. Mogłam tam spokojnie wyjść na ulicę. Moje ukochane miejsce na wakacje to stary dom ze strzechą, na wsi, czterdzieści kilometrów od Gdańska. Niestety, nie mogę za długo tam przebywać, bo jestem alergikiem.

Najważniejsze, żeby na wakacjach być kimś zwykłym, a nie Agnieszką Chylińską z zespołu O.N.A. Nie lubię knajp, publicznych miejsc, wiadomo dlaczego. Nasz zawód jest taki chory, że ciągle podróżuję, ciągle jestem na walizkach. Więc odpoczywam, kiedy siedzę w domu. Oglądam filmy na wideo, gram na komputerze, czytam książkę, słucham muzyki, jem smaczne rzeczy. Wbrew powszechnym wyobrażeniom, robię same normalne rzeczy.

ROZDIAŁ SZÓSTY

Z DRUGIEJ STRONY LUSTRA

AUTORYTETY

W pierwszych latach autorytetem byli dla mnie moi Rodzice. Jednak powoli zaczęłam dostrzegać, że oni nie są doskonali, że popełniają błędy. W wieku trzynastu, czternastu lat zbuntowałam się. Mama coś powiedziała? Co tam, ja miałam swoje własne życie, swoich kolegów. Mam pamiętnik z tamtych lat, w którym napisałam, że moimi autorytetami są Michael Jackson i Sylyester Stallone. Obejrzałam dwadzieścia razy Rambo III — facet był silny, wygrywał całą wojnę jednym strzałem. To były dziwne lata — miałam trzynaście lat. Potem autorytetem był dla mnie Bóg. Czułam się źle, jeśli nie poszłam do kościoła. Czułam się brudna. Bałam się, że jak nie pójdę do kościoła, to nie ksiądz, ale Bóg będzie na mnie zły. Wszystko do czasu, kiedy skończyłam piętnaście lat i zaczęłam się zastanawiać, o co w tym wszystkim chodzi, dlaczego ksiądz każe mi robić coś, czego nie chcę. Pomyślałam, że niekoniecznie kościół równa się Bóg, że przecież mogę z Bogiem pogadać sama. Potem zaczęłam więcej czytać — książki rzeczywiście robią z człowieka wariata. Przechodziłam zainteresowanie buddyzmem, satanizmem, ale zawsze kończyło się na tym, że kiedy poznawałam problem, odrzucałam religię. Zaczęłam zastanawiać się, czy Bóg w ogóle istnieje. Na tym kończy się historia moich autorytetów.

Obecnie z nikim się nie utożsamiam. Co więcej, moja kariera pokazała mi, że ja też mogę być autorytetem. Ale jakim ja jestem autorytetem? Przecież znam swoje wady i zalety. Ani siebie, ani nikogo innego nie uważam za wzór do naśladowania.

Co innego, jeśli chodzi o poszczególne dziedziny. Autorytetem i ideałem w dziedzinie śpiewania jest dla mnie Janis Joplin. Jeśli ktoś mówi mi, że śpiewam zupełnie jak Janis Joplin, to czuję się zawstydzona i myślę, że Janis, słysząc to, przekręca się w grobie. Dla mnie jest tak niedoścignionym ideałem, że nawet nie patrzę w jej stronę. Słucham jej i moim marzeniem jest śpiewać choć w jednej milionowej tak doskonale, jak ona.

Jim Morrison jest moim ideałem jako poeta — lecz nie jako człowiek ze swoim trybem życia i sposobem bycia. Podobnie jest w przypadku pisarza Henry Millera — nie chciałabym żyć tak, jak on, ale chciałabym pisać tak, jak on opisywał swoje szalone, pokręcone życie. Jestem pod jego niesamowitym wpływem.

Teraz już nie potrafię naśladować kogoś od początku do końca. Całe życie czerpiemy od mistrzów, powoli składamy różne elementy we własną całość. Z takich pierwiastków powstaje nasza własna muzyka. Kiedyś w Janis podobało mi się wszystko — że brała narkotyki, że kochała się z pierwszym lepszym. Wtedy jeszcze nie śpiewałam, byłam szarą myszką w szkole średniej i imponowało mi takie życie. Rozumiem dziewczyny, które mi zazdroszczą, i mówią: „Ale Ty masz kolorowe życie. Jeździsz sobie, jesteś sławna, na pewno każdy facet na Ciebie leci...”

www.chylinska.prv.pl

IDOL

Kiedy myślę o idolach, do głowy przychodzi mi Michael Jackson. To był sam początek mojej „przygody z piosenką”. Po raz pierwszy, w wieku trzynastu lat, pojechałam za granicę. Rodzice wysłali mnie z moim Bratem do Francji, do Lyonu. W 1989 roku trwało szaleństwo z Michalem Jacksonem, wydał wtedy płytę Bad. Lubiłam go, ale w momencie, kiedy weszłam do ogromnego sklepu muzycznego i zobaczyłam jego albumy, plakaty, pomyślałam sobie: „Boże Święty — Michael Jackson! Przecież ja zawsze kochałam Michaela Jacksona!” Kupiłam wszystkie jego płyty. I zostałam fanem. Miałam o nim film na wideo — taśma jest zdarta. Zatrzymywałam ją w różnych miejscach, patrzyłam si na niego i mówiłam: „Michael, kocham Cię”. Chciałam, żeby ludzie nazywali mnie „Michał”, „Michael”. Moja Mama ganiała w deszczu po całym Gdańsku, żeby mi kupić takie mokasyny, jakie miał Michael Jackson. Chodziłam ubrana w czarne wąskie spodenki, zachowywałam się jak Michael. Chciałam tańczyć tak jak On. Zorganizowałam na podwórku kurs tańca, choć o tańcu nie miałam zielonego pojęcia. Ale rządziłam podwórkiem, wymyśliłam więc coś takiego: sześć kroków, kręcimy się, tu śpiewa Michael Jackson, tu ja... Obecnie również słucham jego płyt i kupiłam sobie tę najnowszą. W imię moich dawnych szaleństw. Ironia życia polega na tym, że kiedy niedawno Michael Jackson przyjechał do Polski, nie poszłam na na jego koncert. W tym momencie liczyło się dla mnie już coś innego.

Swojego czasu szalałam też za Modern Talking — podobał mi się ten śpiewający brunet, Thomas Anders. Była też Madonna — lubię ją do dziś. Uważam, że jest świetnie produkowana, choć nie ma super głosu. Dopiero w 1996 roku nauczyła się śpiewać. Podoba mi się jako kobieta, lubię jej sposób bycia. Jest prawdziwą kobietą: potrafi mieć pazura i być słodką idiotką. Potrafiła nagrać tak różne numery jak Justify My Loye i Cherish. Zachwyca mnie jej elastyczność, zmienność — nie można powiedzieć, że Madonna jest zła albo dobra — Madonna jest nie do podrobienia.

Teraz szaleję za Jonathanem Davisem, wokalistą zespołu Korn. Oszalałam, gdy zdobyłam jego autograf, choć sama wiem, że autografy daje się bezosobowo, automatycznie. Podobają mi się teksty Jonathana — mówią o bólu, o syfie, o tym, co moje. Lubię jeszcze Type ONegatiye. Podoba mi się przede wszystkim ich muzyka, a poza tym podoba mi się lider zespołu. Jest wysoki, ma genialne długie włosy, niski głos i spojrzenie, które śni mi się po nocach. Jest przerażający i podniecający.

Mimo że zmieniła się muzyka, której słucham, nie odżegnuję się od dawnych idoli. Nadal uważam, że Michael Jackson jest genialny. Niedawno kupiłam sobie wszystkie płyty Modern Talking. Słucham Madonny i Type O'Negatiye. Nie chcę mieć klapek na oczach i na uszach.

BYĆ IDOLEM

Teraz, kiedy poznałam obie strony — jak to jest, kiedy się jest fanem kiedy się jest idolem, moje kryteria się zmieniły. Kiedy sama przeszłam na drugą stronę, zrozumiałam, że dla idola fan nie istnieje jako pojedyncza osoba. Idol nie myśli sobie — mam na pewno fajnego fana. Wie, że jest mnóstwo fanów, masa ludzi i nie jest w stanie zaprzyjaźnić się z każdym. Nie może każdemu dać numeru telefonu, dać adresu — tak jak ja robiłam przez pierwszy rok, kiedy wypłynęłam na szersze wody. I to było straszne — ludzie mieli do mnie pretensje, że nie odpisywałam na listy, że nie rozpoznawałam twarzy. Mówili: „Pamiętasz, jak rozmawialiśmy?” A ja nie pamiętałam. Zrozumiałam, że nie jestem w stanie każdemu człowiekowi poświęcić tyle uwagi, ile bym chciała. Zaczęłam automatycznie dawać autografy. Mówiłam.,, Dziękuję bardzo. Cieszę się, że Ci się podobam”. Stwierdziłam, że inaczej zwariuję. Zrozumiałam też, że będąc małą gwiazdką w polskim powiecie, nie mam takich problemów jak Madonna czy Jackson. Rozumiem też fanów, bo nadal ubóstwiam Jonathana Davisa... Każdy z nich ma nadzieję, chce się zaprzyjaźnić z idolem — a to jest niemożliwe.

Kiedyś jedna z fanek mnie zobaczyła z zakupami: „O.N.A. z zakupami?” Nie chcę fanów pozbawiać urojenia, że jestem kimś niezwykłym, chciałabym przekazać im, że idole też są normalnymi ludźmi. Mam prawo się wkurzyć, mam prawo płakać, mam prawo mieć chwile słabości. Choć pamiętam, że gdy czytałam książkę o Jimie Morrisonie, zupełnie nie interesowało mnie to, czy on się czegoś bał...

Ludziom się wydaje, że muzyka to bajka, a my jesteśmy bajkowymi postaciami, które prowadzą zupełnie inny rodzaj życia. Ludzie chcą myśleć, że my wydalamy bobki szczęścia. W ogóle nie robimy siusiu — wydalamy z siebie gwiaździstą ciecz, płynąc z jednego koncertu na drugi. Nie wyobrażają sobie, że chodzę w kapciach po domu, myślą że chodzę w butach la Kiss. Na śniadanie zjadam kompakty. Kiedy podchodzi do mnie po autograf trzysta osób, a ja nie jestem w stanie wszystkim podpisać, to niektórzy z nich mogą poczuć się rozczarowani. Nie rozumieją tego, że nie jestem w stanie tego zrobić, bo jestem człowiekiem. Najgorsze, że wydaje im się, że jestem do ich dyspozycji przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Tak było z dziewczynami, które przyszły do mnie kiedyś do domu — im się wydaje, że mogą do mnie przyjść o każdej porze, kiedy tylko chcą i ja im dam autograf. Nie przychodzi im do głowy, że mogę mieć rozwolnienie, siedzieć w łazience, czymś się denerwować albo po prostu w świętym spokoju czytać książkę.

Kiedyś śmiałam się z tego, że wielkie gwiazdy izolują się, że Michael Jackson ma wybudowany zamek, którego pilnuje wojsko. Teraz sama zaczęłam się izolować. Chodzę w miejsca publiczne z konieczności. Kiedy muszę kupić chleb, wychodzę szybko, zakładam czapkę i okulary. To jest nieprzyjemne, bo przecież głównym dążeniem artysty jest Swoboda i wolność — czasem chcę wyjść na świeże powietrze i odetchnąć, a tu patrzy na mnie milion osób. Jedni wołają: Super!”, a inni: Syf!”

FANI

Bez fanów to wszystko nie miało by sensu. Gdybym chciała śpiewać dla pięciu osób, to śpiewałabym sobie w undergroundzie. Bez fanów nie byłoby sukcesu

ONA.

Fani są potrzebni, przychodzą na koncerty, kupują płyty, ale ja nie należę do osób, które zrobią wszystko pod publikę. Daję ludziom propozycję i albo się im podoba, albo nie.

Zresztą nigdy jeszcze nie słyszałam od fanów, że im się coś nie podobało. Nigdy nie dostałam listu. „ Rozczarowałam się, nie jestem już twoją fanką”, aczkolwiek oczekiwałam tego. Myślałam, że po pewnych akcjach ludzie powiedzą że coś jest nie tak, że ich rozczarowałam.

Fani różnią się między sobą. Fani bezmyślni skaczą na koncertach tylko po to, żeby się spocić, przybiec do autografy, pójść do domu i się wyspać. Nie mają swojego charakteru i leczą kompleksy ucieleśnianiem brakujących zalet. „Jestem pryszczata — więc jestem fanem jakiejś modelki, bo wtedy czuję się mniej brzydka”. Inni stoją gdzieś z boku i słuchają — potem idą do domu i myślą: „Boże, co ona śpiewała... Zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie”. Mówią mi: Tej nocy nie zasnę, zmieniło się moje życie, zostałem innym człowiekiem”. I to jest dla mnie sukces. Są fani niesamowici, którzy kolekcjonują płyty, żyją muzyką ale są tacy, którym wystarczy nie podpisać autografu, a już cię nienawidzą. Ostatnio w Łodzi dziewczyny poprosiły mnie o autograf. Popełniłam błąd, ponieważ obiecałam, że podpiszę im po koncercie. A po koncercie byłam zjechana jak pies i powiedziałam im: „Teraz nie mogę”. Wsiadłam do samochodu, odjechaliśmy i usłyszałam: „Nienawidzę O.N.A.! Chylińska jest głupią gwiazdą!” Są też fani sezonowi — jeżeli wszystko jest 0K, wtedy cię kochają jeżeli coś zaczyna się walić, nie przyznają się do ciebie — wiem to od kolegów z zespołu. Przychylność publiki na pstrym koniu jeździ...

Kiedyś dołowały mnie takie listy: „Mam 14 lat, zakochałam się we Franku, ale Franek w ogóle na mnie nie patrzy...” Jak to się miało do tęgo, kim jestem? Czy ja jestem psychoanalitykiem czy dziewczyną z Popcornu, która ma na imię Jola i odpowiada na listy? Gdyby pisały: Gdy posłuchałam numeru Modlishka powiedziałam: >Franek, spierdzielaj na drzewo<”. To by było lepsze... A tu, niestety gówno, nie tak...

Większość fanów lubi mnie i jeszcze zespół Farka Parka i jeszcze Merke Ferke i Keszke Meszke. Nienawidzę, kiedy liczą ile mają w swoim zeszycie autografów. Pytam się: „Czyje masz jeszcze autografy?” Gdy dowiaduję się, że jeszcze takiego i takiego zespołu, to nie podpisuję. Jestem wstrętna, ale nie chcę być trofeum. Chcę być kimś ważnym, a nie kolejnym autografem. Kiedyś napisała do mnie laska: Co Ty sobie myślisz? Myślisz, że jak za tobą szaleję, to zesram się za twój autograf? Działa na mnie Twoja muzyka i sztuka”. To był właśnie dobry fan, ta dziewczyna była OK. Większość lubi nas dlatego, że jesteśmy na topie, słucha nas, bo inni słuchają. Prawdziwy fan kocha muzykę, kocha to, co dany artysta z siebie „wydala”, a nie samego człowieka. Moje fanki mówią — Agnieszko, my Ci zazdrościmy, że ty jesteś taka genialna”. Jestem uprzejma do czasu, kiedy mnie nie osaczy za dużo osób, bo wtedy wymiękam. Generalnie trzymam dystans, bo wiem, że to wszystko trwa krótko. Niedługo większość z nich nie będzie o mnie pamiętać — zjawi się nowy idol.

Prawdziwy fan podnieca się tekstami i muzyką, natomiast ma w dupie to, że jestem panną, że urodziłam się 23 maja, albo że coś tam powiedziałam w wywiadzie. Dla mnie genialny jest ten fan, który podchodzi i mówi: „Fajny jest ten tekst”. A nie. Wiesz, w tym wywiadzie dla >>Gospodyni Domowej<<, ten przepis na jajka był genialny”. Chciałabym, żeby ludzie nie kochali mnie za to, że powiedziałam „fuck 0ff”, ale za to, jak śpiewam.

Fani kupują płyty — ja z tego żyję. Jestem więc im winna szacunek. Jestem dla nich przez półtorej godziny koncertu, dla nich wychodzę na scenę, śpiewam, wrzeszczę, ale potem chcę być sama. Po koncercie wszyscy przychodzą do mnie, chcą rozmawiać, a ja potrzebuję wyciszenia. Wypaliłam się przed chwilą doszczętnie. Nie mam siły ani chęci na nic. Dlatego właśnie ostatnio rzadko wychodzę do fanów, raczej szybko uciekam do hotelu.

Lubię, kiedy fani śpiewają z nami piosenki w czasie koncertów, kiedy mówią mi, że fajnie spędzili czas, albo że zmieniłam ich życie: byłam normalną dziewczyną szarą myszką a teraz chcę tak samo krzyczeć jak Ty, chcę tak samo bić się o swoje. Pokazałaś mi nową drogę”. To jest przyjemne... Miło jest dostawać listy od mężczyzn, którzy piszą że mnie kochają i nie chcą beze mnie żyć. I choć ci mężczyźni mają po trzynaście lat, to przyjemne.

Nie lubię, kiedy fani są zbytnio natarczywi, kiedy mnie szarpią, chcą całować, obejmować. Nienawidzę tego. Czuję się wtedy jak wielki pluszowy miś, a moje intencje są zupełnie inne.

ODPOWIEDZIALNOŚĆ

Kurt Cobain miał swoje własne życie prywatne, swoją własną jazdę i teksty, które opowiadały o jego przeżyciach. Nie mógł brać odpowiedzialności za innych. Kiedy odebrał sobie życie, pięćdziesiąt innych osób chciało strzelić sobie w łeb. Ich rodzice oburzali się na Cobaina, a to ich dzieci podjęły decyzję. Ja publicznie przyznałam się do tego, że się tnę, bo dla mnie to genialne. Później pocięły się jakieś inne dziewczyny i ich rodzice mieli pretensje do mnie. Dlaczego ja mam ponosić konsekwencje za innych? Widać nie mają swojego charakteru i muszą się wzorować na mnie, żeby przeżyć następny dzień.

Zarzucano mi, że moje teksty emanują agresją. Ja nie namawiam do niczego, nie stwarzam podziałów. Opowiadam, a to jest różnica, której ludzie nie zauważają. Opowiadam, że jedna się puściła i nie wyszło, że gość wziął kwas i ledwo to przeżył, ze dziewczyna siedziała w domu i chlała przez cały dzień. Mówię: „nienawidzę cię”, ale nikogo nie namawiam do nienawiści...

ROZDZIAŁ SIÓDMY

FUCK 0FF

BUNT

Bunt wynika z tego, że nie znasz życia. buntujesz się przeciwko temu, co zauważasz i czego nie potrafisz zrozumieć. Kiedy zaczynasz Wszystko rozumieć, mówisz: „Aha!” i masz siedemdziesiąt lat. Nie chcę dożyć momentu, kiedy w moim życiu wszystko będzie jasne.

W moim przypadku bunt wynika z tego, że zawsze chcę przez życie iść swoją drogą. Buntuję się przeciwko ludziom, którzy próbują mi coś narzucić. Buntowałam się, kiedy łapali mnie za łeb i wciągali do szkoły, wpychali do ich układu, na utorowaną drogę, którą idą wszyscy w moim wieku. Nikt nie ma prawa mówić mi, co mam w życiu robić. Na razie jeszcze nigdy nie poczułam, że przegięłam. Nie wymagam od ludzi zrozumienia, nie oczekuję, żeby wszyscy mnie akceptowali. Chcę, żeby dali mi żyć. Jak na przykład przyjdę do zakładu fotograficznego i będę chciała wywołać film, to niech mi babka da tę szansę, a nie, jak było ostatnio, patrząc krzywo, mówi: O Jezus, musiała pani przyjść tutaj...

Zawsze czułam się indywidualnością. Bunt mieszał się we mnie z wewnętrzną chęcią bycia grzecznym dzieckiem swoich rodziców. Buntowałam się przeciwko nauczycielom, chociaż bardzo dobrze się uczyłam. W podstawówce miałam same piątki... Zawsze miałam do siebie pretensje że jestem wredna, ale chęć robienia czegoś pod prąd wygrywała. Buntowałam się przeciwko stagnacji przeciwko przewidywalnemu. Wszystko w życiu innych było do przewidzenia — pójdą na studia, poznają Józka, będzie im dobrze. Ja zawsze miałam problemy z zaplanowaniem swojego życia. Na początku moja inność mi przeszkadzała bo byłam za młoda i chciałam żyć jak inni. Ale potem uznałam, że nie potrafię się dopasować. W moim życiu nic nie było zaplanowane. Nie planowałam życia w showbiznesie. Oczywiście, wiązałam z tym marzenia, ale nie byłam do końca przekonana, czy przypadkiem nie wolałabym pisać. Nagle pojawił się zespół i wszystko samo się potoczyło.

www.chylinska.prv.pl

WULGARNOŚĆ

Wszyscy mówią, że jestem wulgarna. Dlaczego nikt o Kaziku nie powie, że jest wulgarny, skoro w każdym jego tekście są „kurwa” i „chuj”. Dlaczego nikt złego słowa nie powie o Tomku Lipnickim? Nie krytykuję ich, bo mają prawo mówić, co chcą są artystami. Ale w opinii publicznej to ja jestem wulgarna — raz dziewczynka coś powiedziała po angielsku na Fryderykach...

Myślę, że to bierze się z tego, że jestem kobietą. Jak kobieta powie coś brzydkiego, to już jest wulgarną świnią. Polska historia rocka nie zna kobiety, która by szalała i miała coś do powiedzenia. Nie było u nas takich kobiet — Karin Stanek śpiewała „Malowaną Lalę” i była awangardowa. Jak będę babcią Chylińską to pojawią się artystki, które będą wychodziły na scenę nago i mówiły takie rzeczy, że hej. Dla nich Chylińska będzie prekursorem. „Fuck off w 1997, to były czasy...”

Myślę, że za dwadzieścia lat moje zachowanie będzie odbierane jako bardzo pruderyjne. Duszę się od braku tolerancji. A wcale nie jestem taka ekstremalna. Na pewno przyjdzie moment, kiedy zestarzeję się i zacznę powtarzać. Pojawią się nowe ostre kobiety. Z utęsknieniem czekam na dziewczynę, która podejdzie do mnie i powie: „Chylińska, spierdalaj, bo teraz, kurwa, ja tutaj wszystkich rozjebię”.

Courtney Loye powiedziała, że spała Z Trentem Reznorem, wokalistą Nine lnch Nails, i to było jak podróż do slumsów. Wyobraź sobie, że ja bym coś takiego powiedziała...

W polskim społeczeństwie kobieta nie może nic takiego powiedzieć. Nigdy nie chciałabym być prowodyrem, ale wychodzi na to, że jestem prekursorem trendu, który dopiero przyjdzie. Nigdy nie chciałam nikomu torować żadnej drogi, ale pojawi się ktoś inny wszyscy powiedzą: „To tak jak Chylińska”.

Niemen napisał w „Tylko Rocku”: „jak rockowa wokalistka może mówić na Fryderykach <<Fuck off>>, moje krzykadło, jak to można...” Uważam, że artysta ma prawo robić wszystko, na co ma ochotę, jeżeli jest w zgodzie sam ze sobą. Niestety, nie wszyscy dojrzeli jeszcze do takich spraw. Wypowiadam się spontanicznie, ale sekundę wcześniej zastanawiam się, czy to na pewno ma sens. Pocałowanie w rękę dyrektora Wieliczki na rozdaniu nagród indywidualności roku 1995, było efektem zakładu z gitarzystą Jackiem Królikiem. Kiedy przy wręczeniu Platynowej Płyty w czerwcu „96 roku powiedziałam, że się będę onanizować i śluz będzie spływał na płytę, był to bunt przeciwko debilnemu pomysłowi wręczania nagrody na takiej imprezie. Gwiazdą wieczoru był Henry Rollins i chociaż wręczano nam Platynową Płytę, ludzie w ogóle nie chcieli nas słuchać. Najbardziej denerwuje mnie fakt, że ja ciągle muszę tłumaczyć, o co chodzi w moich tekstach, w moich wypowiedziach. Bawię się rock”n”rollem, bo uważam, że mam do tego prawo…

AGRESJA

Wiele osób zarzuca mi, że jestem agresywna. Przyznaję się do tego. Być może zachowuję się wtedy poniżej pewnego poziomu, ale moim zdaniem, wobec młotów nie stosuje się metod moralizatorsko-dydaktycznych. Jeśli ich nie walniesz w łeb raz i drugi, nic nie zrozumieją.

Na scenie jestem agresywna, ale to jest raczej kwestia adrenaliny... Jeśli na przykład na koncercie jakiś debil rzuci we mnie butelką to myślę tylko o tym, żeby mu oddać. Nie powiem mu przecież: Stary, jestem bezbronna, czy nie widzisz, że ja tutaj śpiewam?” Tego

mnie nauczył mój brat, że trzeba się rozpychać w życiu. Nauczyłam się być agresywna, kiedy zaczęłam dostawać w dupę. Zaczęłam się bronić. Zasada oko za oko często się sprawdza. Ludziom wydaje się, że my jesteśmy nie wiadomo kim. Jestem normalnym człowiekiem i jeśli coś mnie wkurwi, to reaguję ostro. Czasami tego żałuję, czasami nie, czasami kogoś przepraszam. Ludzi dziwi, że jestem szczera. Jak powiem fanom, żeby się nie przejmowali, to oni powtarzają za mną: Nie będę się przejmować. Chylińska tak mówi, to nie będę się przejmować”.

Nie jestem agresywna na co dzień. Agresja jest kompleksem. Ktoś otwiera siebie i pokazuje, że coś jest nie tak. Jestem agresywna wobec złodziei. W wieku trzynastu lat przeżyłam włamanie. Przyszłam wcześniej ze szkoły, kapałam się i nagle jakiś koleś wlazł mi do łazienki. Byłam bezbronna. Myślałam, że umrę. Na szczęście to był tylko złodziej, więc uciekł, ale przecież mógł mnie zabić, zgwałcić, nie wiadomo co. Przeżyłam szok. Ten facet ciągle mi się śnił. Do dziś podskakuję na trzaskanie drzwiami.

To nieprawda, że zawsze trzeba dać szansę. Morderca będzie zawsze mordercą. Nie wierzę w to, że recydywistę można wyedukować. Człowiek, który raz zabije, zabita zawsze. To jest tak jak z alkoholizmem. Można wyjść z nałogu, nie pić, ale całe życie jesteś niepijącym alkoholikiem. Nie ćpasz, ale jesteś ćpunem. Tak samo z prostytucją: puściłaś się raz za pieniądze, potem już się nie puszczasz, ale jesteś dziwką...

Nie cierpię, jak ktoś bije dzieci. Doskoczyłam kiedyś do kobiety na ulicy, która okładała swoje dziecko za to, że się pobrudziło. Miałam ochotę ją stłuc. Jak można bić małe dziecko? Co innego nastolatka, który coś świadomie zrobił. Dwa lata temu poznałam dziewczynę, o rok ode mnie młodszą która miała dwie córeczki — rok i dwa latka. Jej mąż, Andrzej był policjantem. Sprawiał wrażenie inteligentnego. On tak bił te dzieci, że latały po ścianach. Przypalał je nad ogniem. Nie można mu było nic zrobić. Teraz siedzi w kryminale. Co te dziewczynki przeżyły! Jedna nie widzi na jedno oko. Kiedy starsza miała trzy latka i już orientowała się, co jest grane, udawała, że śpi, jak ojciec przychodził z pracy. Bo według niego dzieci miały być cicho i spać. Jak się tylko któreś ruszyło, to dostawało. Matka nie reagowała, była głupia jak wół. Jak był mróz, wzięła dzieci w wózkach do Hali Oliwii” i bawiła się na gali disco polo. Myśmy z kumpelą zabierały te dziewczynki do domu... Chciałam nawet młodszą zaadoptować. Chciałyśmy dać matce w łapę, żeby oddała nam dzieci, a ona nie miała nic przeciwko temu. Dzieciaki były zawsze brudne, poodparzane od pieluch. Myłyśmy je, kupowałyśmy im ubranka. Na szczęście, za to bicie ojciec trafił do więzienia, ma odebrane prawa rodzicielskie. A ta głupia gęś jest w nim ciągle zakochana...

FUCK 0FF

Najwięcej krytyki na swój temat przeczytałam po Fryderykach. Ludzie zapomnieli o tym, że na Fryderykach najważniejszą sprawą było to, że dostaliśmy nagrody, a nie, że Chylińska powiedziała „fuck off”. Ostatnio zaznaczam w wywiadach, że nie jest ważne, czy jesteśmy brzydcy, ładni, co mówimy — ważne, że gramy. Gdybym źle śpiewała, to skandale nic by mi nie pomogły.

Powiedziałam to przy okazji. Chodziło mi o to, żeby wszystkim, którzy mi kiedyś zrobili coś złego, z wielką satysfakcją posłać „fuck off”. Zwrócić uwagę na problem, zapalić czerwoną lampkę. Są ludzie, którzy cierpią przez szkolnictwo i mają do szkoły uraz przez całe życie.

W ogóle nie interesuje mnie zdanie ludzi na temat tego, czy zrobiłam dobrze, czy źle. Wypowiedzi artystów czy gwiazd rocka nie powinny podlegać żadnej dyskusji. Jakiś Bolec sugeruje, że byłam pijana — to chamstwo. Albo Urbaniak. „Dlaczego nie powiedziała tego, jak była w szkole?” Czy on nigdy nie był w szkole? Wszyscy kraczą ale nikt nie odważyłby się tego zrobić, wywalić z siebie syfu. Podobno żyjemy w wolnym kraju i każdy może powiedzieć to, co chce. Na Zachodzie taki tekst przeszedłby niezauważony. Gdyby powiedział to Kazik, nic by nie było. Wszyscy korzystali z mojej wypowiedzi, gazety umieszczały ją na nagłówkach, żeby podbić sprzedaż.

Chciałam napisać tekst o nauczycielach. Myślę, że taki tekst byłby przyjęty z wielkim entuzjazmem, ale nie chcę się już wypowiadać na ten temat. To by było pociągnięcie wątku, a ja skończyłam tę sprawę. Przestaję się tłumaczyć, mam dosyć otwierania się. Ten wywiad jest ostatnim, w którym tak się otwieram...

ROZDZIAŁ ÓSMY

MODLISHKA?

PRZYJAŹŃ

Kiedyś myślałam, że mogę się zaprzyjaźnić z każdym. Że ludzie są otwarci, kochani i każdy tylko czeka na to, bym się z nim zaprzyjaźniła. Oczywiście, raz i drugi dostałam kopa w dupę od tych, którym zaufałam.

Od wielu lat mam jedną jedyną przyjaciółkę. W wieku siedmiu lat przeprowadziłam się z Gdańska do Sopotu. Piętro niżej mieszkała starsza ode mnie o cztery lata dziewczynka. Zaraz po przeprowadzce, jako dobrze wychowane dziecko, zeszłam na dół i powiedziałam: „Nazywam się Agnieszka Chylińska, będę waszą sąsiadką i będę mieszkała piętro wyżej”. W ten sposób poznałam Anię. Od tego momentu zaczęła się nasza przyjaźń. Przechodziłyśmy przez różne burze i, niestety, często to ja byłam stroną która zawodziła. To ja zapominałam o tym, żeby się spotkać i to ja znajdowałam inne przyjaciółki i na moment zaniedbywałam Anię. Ale Ona zawsze była. Gdy jeszcze chodziłyśmy do szkoły, nie spotykałyśmy się przez cały tydzień. Dopiero w piątek przychodziłam do Niej około szóstej i siedziałam do dziesiątej. W sobotę miałyśmy cały dzień dla siebie. W niedzielę szłyśmy razem do kościoła, a po kościele każda brała się do nauki. Ania poszła do liceum medycznego i dziś jest pielęgniarką na oddziale niemowlęcym.

Żyję w nienormalnym świecie, bo świat artystów to świat całkowicie przewrócony do góry nogami. Gdy się z nią spotykam, jestem żądna opowieści O szpitalu, o pieluchach, o dzieciach. Ania wstaje o szóstej rano, jest w pracy do godziny dziewiętnastej, wraca, wychodzi z psem na dwór. Nie potrafiłabym żyć tak jak ona. Nie wytrzymałabym tej normalności, ale ona jest głęboką postacią. Wychowywałyśmy się nawzajem. Ona uczyła mnie, że trzeba być dobrym człowiekiem, a ja uczyłam ją że trzeba być interesującym człowiekiem. Pożyczałam jej płyty, książki. Przenikałyśmy się nawzajem i z tego powstał bardzo fajny duet. Oczywiście pierwszy alkohol w życiu wypiłam z Anią. Zbierałyśmy drobne, potem wymieniałyśmy je w kiosku na grubsze, bo wstyd nam było z czymś takim iść do sklepu i kupowałyśmy dobre włoskie wina. Ona mnie dopingowała, kiedy stawiałam pierwsze kroki w muzycznym światku, jeździła ze mną na pierwsze próby, mówiła, co i jak. Jest jedyną osobą której krytykę potrafię znieść.

W pewnym momencie nasze drogi rozeszły się, bo w liceum poznałam Dorotę, którą nazywam Dolores. To jest inna para kaloszy. Pisała mi ściągi z matmy, z chemii, ze wszystkiego. To jest bardzo fajna dziewczyna, normalny człowiek. Studiuje jakieś tam okrętownictwo i budownictwo na polibudzie.

Jest jeszcze Monika. Jest artystką — maluje, rzeźbi i studiuje na ASP. Monika, to kot, który chodzi swoimi własnymi drogami. Czasem pozwala mi, bym się do niej przybliżyła. Piszemy do siebie listy. Ona pisze do mnie dziesięć kartek, a potem, gdy przychodzę do niej, wcale się nie odzywa. Ja natomiast przed nią wygaduję wszystko. Oczyszczam się, ona tylko mówi: Aha” albo OK” i puszcza Edith Piaf — zupełnie inny klimat.

Miałam jeszcze w podstawówce przyjaciółkę Patrycję. Wszystko się rozwaliło, kiedy poszłyśmy do liceum, i dopiero jak się stałam znaną osobą ona znowu zaczęła do mnie dzwonić. Poczułam jednak, że coś tu śmierdzi i nie odezwałam się. Jak widać, próbę czasu wytrzymały tylko trzy przyjaciółki...

Przyjaźń jest w moim życiu bardzo ważną rzeczą. Kiedy jest źle i nie jestem na tyle silna, żeby poradzić sobie w pojedynkę — od razu wykonuję telefon. Zwracam się do Krzyśka, bo uważam Go za swojego przyjaciela. To jest podstawa miłości. Zawsze mogę na niego liczyć. Czasem dzwonię do Rodziców, albo którejś z moich kum- pel. To bardzo ważna sprawa. Teraz trudno byłoby mi się z kimś zaprzyjaźnić, znowu się przed kimś otworzyć. Uważam, że nie można mieć zbyt wielu przyjaciół. Co innego przeżywam z Anią co innego z Dolores, co innego z Moniką. Podzieliłam sobie ich funkcje w moim życiu. Nie traktuję ich instrumentalnie. Bez przyjaciół życie byłoby ciężkie, nie potrafiłabym żyć bez ludzi. W przyjaźni fantastyczne jest to, że można milczeć albo pieprzyć głupoty. Tych naprawdę poważnych rozmów jest mało.

Przyznaję się, że jako przyjaciel jestem bardzo trudną osobą. To ja nawalam — zawsze się spóźniam, nadużywam cierpliwości. Staram się tego nie robić, odkąd usłyszałam: Wystawiasz mnie na próbę, tym razem wytrzymam, ale powoli będę tracić do ciebie zaufanie”. Byłam straszną egoistką w przyjaźni. Być może jestem nią nadal, ale teraz przynajmniej zdaję sobie z tego sprawę. Przedtem zawsze musiało być tak, jak ja chcę. Ktoś musiał się mną zajmować. Nauczyłam się w domu, że zawsze byłam centrum zainteresowania. Teraz staram się hamować. Staram się rozumieć drugiego człowieka. Przyznaje się do egoizmu. Dopiero niedawno zrozumiałam, że w przyjaźni i w miłości trzeba dawać z siebie wszystko — i jest mi lżej.

SERCE I NIE TYLKO

Blake Carrington powiedział do Cristel: „Gdzie ja byłem, kiedy Ciebie nie znałem?” To mi się bardzo spodobało. Kiedy kocham, nie martwię się o siebie zupełnie. Kupuję chleb nie dla siebie, tylko dla nas. Otwieram okno, żeby nam było chłodniej, ciągle myślę o Nim. To jest afera — staram się kontrolować, żeby nie stać się kobietą Wschodu. Wydawało mi się, że się nigdy nie zakocham, że będę przebierała w facetach, a tu nagle, jak mnie przypiliło, to aż usiadłam. Totalna bezsilność. Ktoś kiedyś napisał, że miłość to uczucie, jakbyś stał na dworze, kiedy pada kapuśniaczek i dopiero po chwili zauważasz, że jesteś całkiem mokry. Takie niby nic.

Kiedy jestem zakochana, nic innego się dla mnie nie liczy. Cała reszta jest mało ważna, stworzona tylko po to, żeby mi pomóc albo przeszkodzić w tej miłości. Jestem zdolna do wszelkich poświęceń. Rezygnuję ze snu, jeżdżę po całym kraju, żeby się tylko z nim zobaczyć. Miałam sporo obaw, że jak zamieszkam z chłopakiem, to tajemnica pryśnie. Bo jak się szło na randkę, to człowiek był cały wypastowany. Jak puścił bąka, to czerwieniał, więc nie bekał, nie sikał. Przyjaźń to jest ten luz — chce ci się odbić po jabłku, to bekasz, boli cię żołądek, masz rozwolnienie, to lecisz, nie powstrzymujesz się.

Pierwsza poważna miłość w moim życiu to był niejaki Artur z podstawówki. Kochałam się w nim od szóstej do ósmej klasy. Jeszcze w pierwszej licealnej to gdzieś pokutowało. To był mój ideał faceta — sportowiec, niekoniecznie mądry, typ Rambo. Jezus Maria, jak ja się w nim kochałam. On nic o tym nie wiedział i miał mnie głęboko w dupie. To była moja pierwsza, nieodwzajemniona miłość, którą zresztą przeżyłam strasznie. Pisałam wtedy masę wierszy, to było tak inspirujące. Pisałam mu wszystkie rozprawki i wszystkie zadania z polskiego. On dostawał piątki, a ja zarywałam przez niego całe noce I dostawałam czwórki. Sprawa zakończyła się na końcowej zabawie dla ósmych klas. Tańczyłam ze wszystkimi chłopakami i czekałam, żeby on mnie poprosił. A on nie dość, że mnie nie poprosił, to jeszcze całował się tańczył z inną. Przeżyłam koszmar...

Byłam kochliwa. Potrafiłam zakochać się trzy razy w ciągu roku, za każdym razem bardzo intensywnie. Za każdym razem myślałam, że to jest On, ojciec moich dzieci, że to właśnie z Nim będę mieć dom. Co ciekawe, nowa wykasowuje wszystko. Oczywiście, dostawałam parę razy kopa w tyłek, mając nadzieję, że tym razem będzie fajnie. Artysta powinien być wolny, a miłość krępuje. Tłumaczę się, że to są słodkie więzy, ale krępują. Czasami chciałabym być wolna, pojechać spokojnie na koncert, dać show. A ja nie myślę o koncercie, tylko o tym, że nie będę go widziała. Miłość odbiera mi poczucie wolności. Poza tym w miłości jestem strasznie niepewna. Ciągle upewniam się, pytam. Kochasz mnie?”

Niczego w życiu nie chciałabym zmieniać, bo rozczarowania też są ważne. Ja jednak niczego się nie uczę. Ktoś kiedyś powiedział: „Z doświadczenia wynika, że z doświadczenia nic nie wynika”. Na pewne sprawy jestem wyczulona. Każdy mężczyzna ma w sobie coś ze skurczybyka — potrafi pokazać zupełnie inną twarz. Asekuruję się, nie potrafię zaufać w stu procentach. Zawsze zostawiam sobie trochę rezerwy. Kiedy ktoś ode mnie odejdzie, nie chcę dojść do sytuacji, w której nie będę w stanie sobie poradzić, mając całe życie ułożone tylko dla jednej osoby.

Nawet choćbym się skręcała, już nigdy nie powiem pierwsza: kocham”. Zawsze to ja mówiłam o tym pierwsza, choć ciągle obiecywałam sobie, że tego nie zrobię. Za każdym razem, kiedy było tak romantycznie, tak mięciutko, tak dobrze, mówiłam: Wiesz co, Bronek? Kocham Cię I w tym momencie się wszystko waliło. Facet mówił. Sekunda, my jesteśmy tylko kumplami” albo mówił:

Tak? Aha, to ja Ciebie też kocham” i po dwóch tygodniach wszystko się rozmywało. Faceci boją się takich deklaracji, duszą się, nic im nie może przejść przez gardło. Uznałam, że kiedy facet pierwszy mi to powie, to na pewno będzie mój facet. I tak się stało...

Ludzie widzą mnie zupełnie inaczej, myślą że jestem toporną babą. A dla mnie najbardziej roztkliwiające jest, kiedy Z Krzysiem wchodzimy do sklepu z rzeczami dla dzieci — chyba wszystkie pary to mają. Gapimy się na te rzeczy. Zachowujemy się jak dzieciaki. 0, jakie małe śpioszki! Ja bym mu kupiła taki gryzaczek!” Po czym patrzymy się na siebie i mówimy: „Puknij się w czoło” i wychodzimy. To jest właśnie romantyczne.

Jestem beznadziejną partnerką. Chimeryczną i wymagającą aczkolwiek zawsze w ostatnim momencie klepię się po policzkach i staram się wszystko ponaprawiać. Chciałabym, żeby ten mój facet był ciągle przy mnie, pod ręką. Poza tym jestem podejrzliwa, zawsze pozostawiam sobie jeden procent niepewności. Jestem zazdrosna jak cholera. Jak on się spóźnia piętnaście minut, to mówię: „No i co? Frania, Kasia, Bela czy Misia?” Zazwyczaj przekształcam to w żart, nie robimy afery. Staram się nie okazywać tego, że jestem zazdrosna, chociaż i tak wszystko wychodzi na jaw. Zresztą sama mogę być zazdrosna, ale jakby facet robił mi sceny, to dałabym mu kopa w dupę i do widzenia, stary”. Pewnych rzeczy nie pozwolę sobie odebrać. Nikt nie jest mi w stanie niczego narzucić. Nawet ukochana osoba nie może mnie ograniczać... Jestem wstrętną egoistką. Oczekuję od mężczyzny, żeby był w domu cały czas, kiedy ja jestem na trasie. Jestem jak dzieciak.

Jestem zazdrosna o Metallikę. Krzysiek jest fanem tego zespołu. Jak widzę, że on się skupia na muzyce, a nie na mnie, to chodzę po domu i zagłuszam, wywalam się przed głośnikiem, otwieram na oścież okno i robię szum. Jestem wstrętna.

ZWIĄZEK

Kiedyś mi się wydawało, że wiem już wszystko na temat modelu związku uczuciowego, bo przeczytałam tyle książek. Moje wcześniejsze związki polegały na tym, że ustawiałam się jak najlepiej mogłam. Zawsze lgnęli do mnie spokojni faceci, no wiesz, pantofle. Wszystko było tak, jak Agnieszka chciała. Z takim bagażem doświadczeń, jako noszona w lektyce Agnieszka, spotkałam Krzyśka. Oczywiście próbowałam swoich sztuczek, ale On zawsze ma swoje zdanie. Bardzo mi się podoba, że On potrafi się ze mną nie zgodzić, uważa czasem, że gadam głupoty. Na początku traktowałam Go jak starszego brata. Zresztą Krzysiek mój Brat są do siebie bardzo podobni.

Nie mam nic przeciwko małżeństwu. Nie śmieję się z ludzi, którzy się pobierają. Małżeństwo jest instytucją bardzo umowną. Tak wiele par się rozstaje... Nigdy nie wiesz do końca, jaka jest ta druga osoba. W moim przypadku jakakolwiek deklaracja jest trudna. Trzeba mówić:,, Kocham Cię i będę z Tobą do momentu, kiedy nie uznam, że coś się skończyło”. Małżeństwo wydaje mi się zbyteczne, dopóki nie ma dziecka. Nie chciałabym, żeby moje dziecko kiedykolwiek usłyszało, że jest bękartem. Ale.. Takie jest polskie prawodawstwo... Ślub niczego nie zmieni, poza tym, że najbliżsi, rodzice zaczną nasz związek traktować poważnie. Poza tym nic się nie zmieni. Kiedyś pewnie wezmę ślub, choćby po to, by zrobić fajną imprezę.

SEKS

Seks zawsze był dla mnie istotną sprawą. Nie demonizuję, uważam seks za sprawę równie ważną jak jedzenie czy picie. Jest przyjemny, pomaga się odprężyć. Piękne jest kogoś kochać i dawać mu siebie. Byłam bardzo pobudliwym dzieckiem i erotyzm pojawił się w moim życiu bardzo szybko. Jak tylko się zakochałam, to wiedziałam, że muszę się z nim pocałować. Na moim osiedlu był lasek. Powiedziałam: Piotrek, pójdziemy do tego lasku. Tam mnie pocałujesz i powiesz mi, że mnie kochasz”. On powiedział: Dobra, 0K”. Chodziliśmy wtedy do pierwszej klasy. Poszliśmy do lasku, on mnie pocałował. Słyszałam wcześniej w jakiejś bajce, że jak on ją pocałował, to ona się zmieniła w królewnę. A tu nic, więc wszystko prysło. Seksem interesowałam się od najmłodszych lat. Pamiętam podniecenie, to ciepło na dole, kiedy pomyślałam o czymś związanym z seksem. Wiedziałam, że muszę to odkryć, muszę w to wejść. Któregoś dnia, siedząc sobie i bawiąc się lalkami, poczułam zastanawiające ciepło. Rozebrałam lalki i narysowałam im flamastrem kółka — biust i zaczęłam je wszystkie całować. Miałam najwyżej sześć lat. Do pokoju weszła Mama i spytała: „Co ty robisz?” Zawstydziłam się i je schowałam.

Oczywiście, koleżankom zmyślałam opowieści, o tym, że tu z Frankiem, a tam z Zenkiem. Miałam zajebiście opanowaną teorię. Wiedziałam wszystko: błona, wytrysk, ale nigdy nic nie widziałam. Czytałam książki, literaturę piękną i poradniki — to mnie interesowało i podniecało. Przechodziłam moment lekko lesbijskich klimatów. Nie mogłam się doczekać pierwszego chłopaka. Miałam lat piętnaście, szesnaście — nic się nie działo. Uciekałam, jak jakiś facet chciał mnie pocałować. Strasznie się wstydziłam bałam.

Pierwszy raz zobaczyłam nagiego faceta w wieku lat siedemnastu. To był szok. Okazało się, że kłamstwo ma krótkie nogi. Chłopak, którego zobaczyłam po raz pierwszy nago, słyszał o mnie, że jestem z tych, co wiedzą wszystko. Więc był nastawiony, że pójdzie łatwo. A ja byłam dziewicą. poprosił, żebym go rozebrała, a ja bałam się, ze zaraz zobaczę to coś, coś wstrętnego... Nie mogłam na to spojrzeć, więc kontemplowałam układ przekątnych na ścianie. Wszystko podchodziło mi do gardła. Nic z tego nie wyszło... Wszystkie dziewczyny z klasy już się kochały z facetem, a ja nic. W końcu wybrałam sobie faceta dużo starszego ode mnie. W filmie Urodzony czwartego lipca” jest taka scena, kiedy Tom Cruise wraca na wózku od dziwki i woła: „Yes, yes, yes!!!” I ja tak samo — wyszłam z tego pokoju i mówiłam sobie: „Yes, yes, yes!!!”

Z seksu czerpię bardzo dużą przyjemność. Seks uczy zatracenia się w drugiej osobie, bez względu na to, czy się ją kocha, czy nie. Bywały w moim życiu znajomości jednej nocy. Za każdym razem, jak byłam z kimś takim, nie czerpałam przyjemności tylko dla siebie. Nauczyłam się poprzez seks dawać dużo z siebie.

Największą rozkoszą jest oczekiwanie na rozkosz. Czytam sobie książkę, mój mężczyzna gdzieś tam sobie siedzi i coś robi. Wystarczy jedno spojrzenie i czuję, że on do mnie podejdzie... Moment, w którym czekam i myślę, że on za moment złapie mnie za rękę, pocałuje, to czad, dla którego warto żyć. Łatwiej bym wybaczyła, gdyby facet poszedł do burdelu puknął sobie panienkę, niż gdyby z kimś się spotykał, oddawał takiej osobie nie tylko swoje ciało, ale też myśli i czas. Zdrada jest plugawą sprawą jest największą zbrodnią jaką można wyrządzić człowiekowi, który Ci się oddaje. Nie jestem zajebistą monogamistką ale kiedy kocham, oczekuję lojalności. Zdrada to objaw bezwzględności i egoizmu.

www.chylinska.prv.pl

MOCNIEJ

Lubię filmy pornograficzne, co podobno świadczy o małej wrażliwości. Lubię pierwsze piętnaście minut pornoli. Kolejne siedemdziesiąt pięć jest po to, żeby je puszczać od tyłu. Mam bujną wyobraźnię, więc filmy pornograficzne, które sama w myślach tworzę, są trzy razy lepsze. Zabiłabym od ręki ludzi, którzy kręcą filmy z trzyletnimi dziećmi czy ze zwierzętami. To wstrętne. Nie mam nic przeciwko zboczeniom — jeśli nikomu nie sprawiają przykrości. Uważam, że miłość niejedno ma imię. Jeżeli mężczyzna kocha drugiego mężczyznę, jest dla niego dobry i czuje się przy nim bezpiecznie, tak jak ja czuję się bezpiecznie z Krzyśkiem, to powinni być razem. Czasami takie pary są o wiele bardziej wartościowe niż niektóre pary heteroseksualne, które nienawidzą się i są ze sobą na siłę. Nie jestem natomiast za tym, żeby pary homoseksualne adoptowały dzieci. Takie dziecko jest już ukierunkowane, jest outsiderem od samego początku. Rodzina to mężczyzna, kobieta i dziecko. Jak byłam nastolatką, dużo czytałam i dużo wtedy sama pisałam. Ojciec powiedział: To jest moja biblioteka, wybieraj co chcesz”. Mój biedny Tata miał na myśli inne książki, niż te, które wybrałam. Gdy miałam trzynaście lat, napisałam pornograficzne opowiadanie. Zaczęło się od tego, że mam na imię Ela, mój chłopak ma na imię Romek, mieszka tu i tu, jeździmy na wycieczki. I któregoś dnia zaczęłam pisać: rozebrał mnie, włożył mi palec”. Szkoda, że gdzieś mi się zapodziało, bo przypominam sobie podniecenie, kiedy to pisałam. Byłam cała mokra. Zapełniłam trzy zeszyty trzydziestodwukartkowe. W wieku trzynastu lat nie widziałam nigdy na oczy męskiego penisa, a wyszły ze mnie takie opisy, taki hardcore. Wszystko sama wymyśliłam, wszystko czerpałam z opisów książkowych. Najbardziej genialna erotyczna scena z polskich filmów, jaką znam pochodzi z Dziejów grzechu. A w książce napisane jest tylko i latały pończochy, majtki i gacie...” Trzy kropki. W tych trzech kropkach wyobrażałam sobie to wszystko.

CO NA TO RODZICE?

Nasz dom był purytański, Mama nigdy nie mówiła o seksie. Śmieszy mnie teraz, że moi Rodzice się żenują. Jestem tym bardziej perfidna, że lubię ich zawstydzać. Mój Brat Wawrek nasiąkł atmosferą naszego domu. Mogę otwarcie mówić o seksie, opowiadam dokładnie swoje jazdy, a On się strasznie wstydzi i ciągle mówi: „Weź, przestań”.

Gdy byłam nastolatką, usiłowałam podejść moją Mamę. Chciałam z Nią rozmawiać o chłopakach, o pieprzeniu. Chciałam dowiedzieć się różnych rzeczy. Mama uciekała od tych tematów. Ona bardzo wierzyła w to, że szkoła mi wytłumaczy pewne rzeczy, a ja chciałam pogadać właśnie z Nią. Kiedy mówiłam: Mamo, podoba mi się pewien chłopak”, Mama mówiła.,, Lepiej weź się za matematykę” albo: Umiesz zadanie z historii?” Więc nie mogłyśmy się dogadać. Spytałam się Taty, kto to jest pedał, a on powiedział: Jak będziesz miała szesnaście lat, to Ci powiem”. Skończyłam szesnaście lat, dawno już wiedziałam, ale czekałam, kiedy Tato mi powie. Nic nie powiedział.

FEMINIZM

Wszyscy uważają mnie za skrajną sufrażystkę. Jestem daleka od bycia skrajną w swoich poglądach. Uważam, że tak, jak facet potrafi być skurwysynem, tak kobieta potrafi być potworną pipą i robić straszne rzeczy. Chciałabym napisać kilka piosenek na ten temat. Tak się złożyło, że moje przyjaciółki i kobiety, z którymi jestem bliżej związana, mają życie spieprzone przez mężczyzn. Najważniejsze, że nie mam urazu, bo nie dostałam od mężczyzn szczególnego kopniaka. Jestem przeciwniczką ruchów typu wyzwolenie kobiet. Nigdy nie byłam osobą zniewoloną, by poczuć się wyzwoloną. W domu miałam bardzo zdrową atmosferę, nie było czegoś takiego, że facet jest królem panem, a babka niczym.

Najbardziej irytuje mnie, kiedy kobiety próbują zastępować mężczyzn, zamieniać się rolami. Nie mam nic przeciwko temu, żeby chodzić w męskich strojach, zachowywać się jak facet. Taka jestem. Ale wkurzająca jest sytuacja, kiedy kobieta w każdej dziedzinie próbuje udowodnić facetowi, że i ona jest dobra. Nie jestem wrogo nastawiona do facetów. Tak jak wszystkich ludzi, dzielę ich na chamów i dżentelmenów. Facet może być w porządku, może być kompletną pipą, może być ogierem.

W pracy najlepiej się czuję z facetami. I to wcale nie prawda, że faceci nie plotkują tak, jak kobiety. Plotkują jeszcze gorzej, a szczególnie faceci po czterdziestce...

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

W MOJEJ GŁOWIE

PRZEZNACZENIE

Moim przeznaczeniem jest tworzenie. Jestem chora, kiedy nie śpiewam i nie piszę albo nie czytam i nie słucham muzyki. To ciągła obróbka myśli, to ciągła praca. Nie wiem, co mnie jeszcze czeka, nie planowałam życia w show-biznesie. Jeszcze cztery lata temu nie wiedziałam, co chcę robić. Gdzieś tam w głowie tliła mi się myśl, że chciałabym być sławną osobą ale nie miałam zielonego pojęcia, z czym to się wiąże. Na oślep goniłam do czegoś takiego...

PRZESĄDY

Moim amuletem jest obrączka, którą noszę od roku. Jest zrobiona ze srebra z miedzi — miedź ma dokładnie taki odcień, jaki ja mam nastrój. Gdy jestem chora albo niewyspana, miedź jest ciemna, a kiedy czuję się dobrze, błyszczy i jest czyściutka. Na szyi mam srebrną blaszkę. Taką samą nosi Krzysztof. Moimi głównymi amuletami są tatuaże.

Wierzę w piątek trzynastego”. Kilka razy zdarzyło mi się, że trzynastego dostałam pałę w szkole, pokłóciłam się z kimś, coś się stało... Waldek Tkaczyk mnie ostatnio utwierdził w tym przekonaniu. Dokładnie trzynastego w piątek zadzwonił do kogoś, żeby załatwić ważną sprawę. Nie dość, że nic nie załatwił, to po wyłączeniu telefonu komórkowego, zobaczył na liczniku, że rozmawiał trzynaście minut i trzynaście sekund... Apollo 13 wystartował trzynastego i o dziesiątej trzynaście zatrzymał się na trzynastu tysiącach czy milionach kilometrów.

Wierzę w złe działanie cyfry siedem. Daty, w których jest siódemka — siódmy, siedemnasty, dwudziesty siódmy — to dla mnie najgorsze dni. Siedemnastego października było u nas przed laty włamanie w domu, dwudziestego siódmego miałam potworne problemy ze zdrowiem i myślałam, że umrę. Dwudziestego siódmego miałam egzamin z matmy, jak zdawałam do liceum, dwudziestego siódmego półtora roku temu śnił mi się straszny koszmar, który pamiętam do tej pory.

Nagrywaliśmy wtedy płytę w studiu Wisła, ponad rok temu. To było dokładnie siedemnastego czerwca . Śniło mi się, że moja Mama nie żyje. To był koszmar. Mama przyszła do mnie we śnie i mówiła: Nie przejmuj się, poradzisz sobie ze wszystkim”. Wołałam.,, Boże Święty, Mamo, bez Ciebie sobie nie poradzę”, a Mama znów: „Nie martw się niczym”. Mama pracowała wtedy jako pilot na wycieczce. Kiedy udało mi się skontaktować z Mamą, poprosiłam ją żeby mi opowiedziała, co robiła tej nocy. A Mama powiedziała•. „Miałam straszną sprawę. Kierowca zasnął i wjechaliśmy na przeciwny pas ruchu. Na szczęście nie jechało nic z naprzeciwka. Obudziłam kierowcę i on jakoś wykierował ten autobus. To był koszmar, mogliśmy zginąć”. Od tej pory wierzę w sny.

ŚMIERĆ

Obsesyjnie boję się śmierci. Gdy sobie pomyślę, że kiedyś przestanę oddychać, że się zamknę i będzie nic, wpadam w panikę. Często śni mi się w nocy, że Krzysiek nie żyje, że budzę się i widzę, że On nie żyje. Kiedyś patrzyliśmy w lusterko i sprawdzaliśmy, jakie miny umiemy robić. Nagle On zrobił taką minę, że wydawało mi się, że wyciągnięto Go z wody właśnie z takim grymasem twarzy.

Ciągle miałam jazdy z samobójstwem. Myślałam, że tak łatwo to wszystko przerwać. Strzelić sobie w łeb, zlecieć z okna. Ale mieszkałam na parterze... Kiedy miałam problemy, myślałam, że nie trzeba się tak męczyć. Zawsze można zafundować sobie śmierć. Pocieszałam się tym i żyłam dalej. Wymyślałyśmy z Anią pomysły na śmierć. Ona skończyła szkołę pielęgniarską więc znała genialne patenty. Powiedziała, żeby sobie strzelić zastrzyk na zwolnienie akcji serca, a potem na przyspieszenie — koniec.

Kiedy dowiedziałam się, że prawdopodobnie nie zdam do drugiej klasy liceum, napisałam testament. Na szczęście na testamencie się skończyło...


TESTAMENT

„Jeżeli patrzycie na moje zwłoki, które nie reagują na wasze wołanie, nie załamujcie się. Ukradłam Babci S. (mamie Mamy) dwadzieścia tabletek relanium i wszystkie połknęłam. Nie sądzę, abym przeżyła. Bezpośredni powód jest taki, że nie zdałam z matmy, ale pośrednich powodów może być mnóstwo. Naturalnie, kiedy to piszę jeszcze żyję, ale staram się nie myśleć o śmierci, bo się jeszcze rozmyślę. Wszystko, co mam, proszę oddać Ani — moje ubrania, biżuterię, pieniądze i co najważniejsze — moje wiersze i książki. Jeżeli tego nie zrobicie, to będę was straszyć po nocach. Jeżeli zaś przeżyję, czego nie chcę, to proszę mnie dobić. Jeśli zaś nie macie serca, to wiedzcie, że nigdy już nie wrócę do normalnego życia. Samobójstwo? Ja bym tego tak nie nazwała. Nareszcie zobaczę się z Freddie'em. Poza tym będę wolna. Jeżeli nie będzie mi się tam podobało, to zamienię się w kameleona. Nigdy nie miałam chłopaka, raczej sympatie. Nigdy się nie upiłam. Co do mojego życia duchownego — Bóg był zawsze smarkaczem. Mam do Was prośbę — ogłoście światu moje wiersze, może coś z tego będzie. Mam dwadzieścia parę kaset z moim głosem — przesłuchajcie i oddajcie Ani. Aniu, sorry... I masz czytać moje pamiętniki”.

WYOBRAŹNIA

Jest straszna. Boję się różnych gier na komputerze, na przykład Diablo”. Gdy gram, ktoś musi przy mnie być, bo inaczej umarłabym ze strachu. Jestem cała mokra. Wczuwam się strasznie. Ta gra ma niesamowitą muzykę. Przeraża mnie to, ale w to wnikam.

Oglądałam film o obozach koncentracyjnych i całą noc śniły mi się obozy. Nienawidzę tego, przeraża mnie to, boję się, ale nie umiem przełączyć na inny kanał. Nie mogę wziąć się za nic innego, chcę patrzeć dalej. Mój Ojciec miał książkę o obozach koncentracyjnych. Mimo że bałam się jej, ciągle ją oglądałam. Śniło mi się to wszystko. Do tej pory mam przed oczami te fotografie. Pamiętam zdjęcia, na których kompletnie załamani ludzie rzucali się na druty wysokiego napięcia. Była tam seria zdjęć z człowiekiem, który dobiega do drutów, prąd go razi i on umiera. Oglądałam to jako małe dziecko. Pamiętam strach, który odebrał mi mowę na co najmniej piętnaście minut. Mama wywiesiła pranie. Wisząca koszula w paski skojarzyła mi się z człowiekiem w pasiaku, który wisi na drutach i przeraziłam się tak potwornie, że nie byłam w stanie nic powiedzieć.

Z jednej strony bardzo lubię wieczór, z drugiej ciemność kojarzy mi się ze zgonem. Noc to śmierć. Nie mogę się doczekać rana. Wyobrażam sobie, że jakaś włochata łapa chwyta mnie za nogę i ani kawałeczka ciała spod kołdry nie wyjmę. Upał, kołdra mokra. Nie mogę tego opanować. Gdy sobie mówię, że duchy nie istnieją odzywa się we mnie drugi głos. „Jak to nie istnieją? Skąd wiesz? Nie bądź taka pewna siebie”.

www.chylinska.prv.pl

NAŁOGI

Narkotyki pokazały mi swoją złą stronę. Nie potrafiłam wyciągnąć z nich nic dobrego. Zawisły nade mną i miały nade mną władzę. Pokazały mi syf śmierć. Po przejściach z narkotykami uważam, że narkotyki nie są dla mnie, nie za bardzo się do tego nadaję. Żeby być świrem, nie potrzebuję żadnego popychacza. Jestem świrem z natury i narkotyki nie są mi już do niczego potrzebne.

Ostatnio udzielałam wywiadu na temat legalizacji marihuany w Polsce. Uważam, że legalizacja marihuany w Polsce w tym momencie jest bez sensu, ponieważ ludzie do tego nie dojrzeli. Takie państwa jak Holandia mogą sobie na to pozwolić. U nich procent ludzi palących marihuanę jest taki sam, jak tam, gdzie marihuana jest zakazana. U nas wszyscy rzuciliby się na marychę. Poza tym nie jest prawdą że narkotyki są nieszkodliwe. Nie mówię tego z punktu widzenia pruderyjnej panienki. Żeby mieć zdanie na jakikolwiek temat, trzeba spróbować. Posmakowałam narkotyków i wiem, że nawet sporadyczne palenie trawy zmienia pewne sprawy. Oczywiście, nie chodzi o ludzi ukształtowanych, tylko o dzieciaki.

Paliłam papierosy intensywnie przez trzy lata, ale rzuciłam palenie z dnia na dzień. U mnie w domu nikt nie pali, nikt w najbliższym otoczeniu nie pali. Pomyślałam: „Kiedy powiem sobie dość?” Teraz.

Lubię szlachetne alkohole, nie piję wina, szampana. Najbardziej cenię sobie whisky Johnnie Walkera, Red Label. Jedyne piwo, które wypiję do końca, to Heineken. Dwa napoje alkoholowe, które doprowadzają mnie do wymiotów to Gm i Tequila.

TATUAŻ

W pewnym momencie moim nałogiem był tatuaż. Początkowo myślałam, że zrobię sobie tylko jeden tatuaż. Ale spodobał mi się proces jego tworzenia, pielęgnacja świeżego rysunku, a później satysfakcja z tego, że się go ma. Przez siedem dni trzeba go czyścić mydełkiem, zmieniać opatrunek. Na początku widzisz tylko strup. Potem ten strup odpada i wyłania się tatuaż. Najpiękniejszy jest tuż po zrobieniu, świeży, błyszczący krwią. Z czasem troszkę blednie, ale jak się go pokremuje, to wychodzi, staje się ostrzejszy. Tak więc wpadłam w nałóg — zrobiłam sobie drugi, trzeci, potem czwarty, piąty. Wszystko w ciągu roku. Teraz nie mam styczności z dziargatorem Zimonem, bo wyprowadziłam się z Sopotu, więc trochę przystopowałam. Obecnie mam dziewięć tatuaży, ostatnio zrobiłam sobie nowy — datę mojego urodzenia na brzuchu. Jeden mi się zepsuł, bo zapomniałam, że przez co najmniej siedem dni po zrobieniu tatuażu nie można pić. Ciśnienie krwi po alkoholu wywala część barwnika na zewnątrz. Ale mogę zrobić tak zwany coyer up — czyli zakrycie tego większym tatuażem. To jest nałóg. Chciałabym ciągle mieć coś nowego, a miejsce jest ograniczone. I choć to bardzo boli, chciałabym zrobić sobie tatuaż na krzyżu.

KSIĄŻKI

Nie mogłabym żyć bez książek. Nasz basista zawsze mi zarzuca, że mam pełno ideologii w głowie i, dużo czytając, sobie sama zatruwam życie. Nie czytając i nie posiadając wiedzy, człowiek jest szczęśliwszy. Czasem zazdroszczę ludziom mieszkającym na wsi, którzy mają tylko taki problem, że muszą zasiać pole. Z drugiej strony, przeczytałam biografię Jima Morrisona i pomyślałam sobie, że gdyby harował od małego jak Jack London, to nie miałby czasu grymasić, myśleć o rock'n'rollu i mówić, że ludzie są beznadziejni. Tak samo jest w moim przypadku. Gdyby rodzice wysłali mnie w wieku piętnastu lat do zawodówki, gdyby powiedzieli: „Masz dwadzieścia lat i nie wyszłaś jeszcze za mąż ani nie masz dzieci?”, byłabym zupełnie inną osobą.

Gdy znudzi mi się czynne życie artysty, chciałabym pisać i wydawać.

PRZYJEMNOŚĆ

Lubię wpaść czasem do sklepu, kupić sobie fajny film na wideo i potem spokojnie go obejrzeć, nie czując, że wszyscy się gapią na to, kto siedzi w trzecim rzędzie. Bardzo lubię sama oglądać filmy. Strasznie je przeżywam. Po „Brayeheart” nie mogłam się uspokoić — ryczałam przez trzy dni.

Uwielbiam spać i uwielbiam śnić. Mam sen, który wraca do mnie od momentu, kiedy zostawiłam szkołę. Zdaję egzaminy, wszystko mi się udaje, a oni mówią: Nie ma Cię w dzienniku, więc nie zaliczymy Ci tego. Zdałaś, ale zrobiłaś to dla własnej satysfakcji. Nie masz papieru”. To wciąż mnie boli. Czasami wkurzam się, że niezbyt zdolni ludzie mają studia i zastanawiam się, czy ja chciałabym to zrobić dla papieru? Może chciałabym zgłębić jakiś temat, ale interesuje mnie tyle różnych rzeczy, że musiałabym skończyć pięćdziesiąt fakultetów. A na to nie mam czasu.

Najlepsza zabawa to łaskotki z Krzysztofem. Łaskoczemy się do pierwszej krwi. Póki ktoś się nie walnie w głowę. Podczas łaskotania uwalnia się z człowieka taka energia wrzask... Nawet w jodze są takie ćwiczenia. Oboje jesteśmy podatni na łaskotki. Tu muszę powiedzieć, że się rozczarowałam się moją babcią, która powiedziała, że jak pierwszy raz pójdę z facetem do łóżka, to już nie będę mieć łaskotek. A ja ciągle je mam.

SZCZĘŚCIE

Szczęście to moment. Myślę, że będę szczęśliwa, gdy urodzę dziecko. Moment, kiedy je zobaczę, będzie momentem szczęścia. Jestem szczęśliwa, jak widzę fajny koncert. Nie mogę powiedzieć, że miałam szczęśliwe dzieciństwo, ale mogę powiedzieć, że miałam fajne dzieciństwo. Były złe i fajne chwile. Jestem szczęśliwa, gdy Krzysztof przyniesie mi kwiatek. Pamięć ludzi to jest przyjemna sprawa. Gdy nie spodziewam się telefonu w dzień urodzin, a gdy ktoś do mnie dzwoni, czuję się szczęśliwa. Czuję się szczęśliwa, gdy gadam z moim Tatą. Genialnie mi się z Nim rozmawia. Czuję się szczęśliwa, gdy pójdę z Mamą do sklepu na zakupy. Robię Jej przyjemność, kupuję sukienkę, która podobała się Jej od jakiegoś czasu.

Częściej bywam nieszczęśliwa. Dołuję się. Myślę sobie, że Tata siedzi w domu sam i się dołuję. Przeczytam książkę, gdzie zabili jakiegoś psa... I się dołuję.

O CZYM MARZĘ

Gdybym się przyznała do tego, o czym naprawdę marzę, wielu ludzi, którzy uważają mnie za osobę niezwykle wyjątkową albo wyjątkowo niezwykłą byłoby rozczarowanych. Marzę o tym, żeby zrobić prawo jazdy i jeździć samochodem. Żeby nie chodzić po ulicach. Marzę o tym, żeby odizolować się od ludzi. Marzę o tym, żeby w odosobnieniu nagrywać płyty, żeby nikt mnie nie odwiedzał. Żeby być jak najdalej od ludzi, od branży i mieć szansę na tworzenie genialnej sztuki. Marzę o genialnych koncertach. Marzę o tym, żeby mojemu bezpieczeństwu nic nie zagrażało, marzę o profesjonalnej ochronie, o genialnych garderobach, o profesjonalnie wyprodukowanych imprezach. Marzę o tym, żeby nie popaść w znudzenie, stagnację i rutynę.

KIEDYŚ NADEJDZIE TEN DZIEŃ

Kiedyś nadejdzie ten dzień, gdy umrę...

Kiedyś nadejdzie ten dzień, gdy wyjdę przed mój dom, w oknie będzie siedziało jedno moje dziecko, w drugim drugie, w trzecim trzecie, a gdzieś tam Krzysiek będzie kosiarką kosił trawę — cha cha cha...

Kiedyś nadejdzie ten dzień, kiedy powącham swoje dziecko. Jestem ciekawa, jak będzie pachniało. Muszę je koniecznie powąchać. Strasznie lubię wąchać. Zapamiętuję ludzi po zapachach, mam deja vu związane z zapachami, przypominam sobie miejsca i sytuacje. W wąchiwanie się w ludzi to podstawa.

Kiedyś nadejdzie ten dzień, kiedy odnajdę w sobie spokój — choć umrę wtedy jako artysta. Kiedy odnajdę spokój, to umrze we mnie twórczy pierwiastek niepokoju. A jak tego we mnie zabraknie, to ja dziękuję za uwagę...

PRZYSZLOŚĆ

Staram się być pesymistką choć w głębi ducha jestem optymistką. Mówię sobie, że coś mi nie wyjdzie i jestem mile zaskoczona, jak się uda. Kiedy się nastawiam, że będzie 0K, to wszystko się pieprzy.

Nie chciałabym robić niczego konwencjonalnego. Niewiele rzeczy planuję, ale chciałabym zrobić maturę i chciałabym skończyć studia związane z literaturą amerykańską, Interesuje mnie głębsze wejście, wniknięcie w to, jak się pisze, jak można pisać i o czym można pisać.

Moją przyszłość wiążę ze sztuką. Jeśli przestanę kiedykolwiek śpiewać, zajmę się pisaniem i wydawaniem tego, co mam gdzieś w szufladzie. Może uda mi się zagrać w jakimś fajnym filmie. Chciałabym napisać scenariusz filmowy. Teraz, kiedy jestem bardzo znana może będzie mi łatwiej zadebiutować w innej dziedzinie. Chciałabym oczywiście mieć dzieci. Chciałabym, żeby moje życie było rock'n'rollowe, przesiąknięte szaleństwem. Nie chciałabym nigdy utracić iskierki szaleństwa i kompletnego pomieszania. Moim marzeniem jest nigdy nie wpaść w nałóg. Chciałabym żyć tak jak teraz wolna i bez nałogów.

Patrzę w przyszłość z lekką obawą i zaciekawieniem. Jak to się wszystko potoczy?

KALENDARIUM

* 23 maja 1976 roku — Gdańsk. Urodziłam się jako noworodek żywy o godzinie 16:40, ważyłam 3600g.

* 1983 I 1984, — Szkoła Podstawowa nr 90. Chodziłam tam do zerówki i przez pierwsze półrocze do pierwszej klasy.

* 1984 — Przeprowadziliśmy się z Gdańska do Sopotu.

* 1984 11991 — Szkoła Podstawowa nr 7. Przeniosłam się tam od drugiego półrocza pierwszej klasy i dotrwałam aż do ósmej klasy.

* 1991 /1994 — Liceum Nr 8, Gdańsk-Siedlce.

* 19 marca 1994 — Zdobyłam trzecią nagrodę na Festiwalu Piosenki Francuskiej w Starogardzie Gdańskim.

* 30 marca 1994 — Poznałam kolegów z zespołu Second Face.

* wrzesień 1994 / maj 1995 — Środowiskowe Liceum Ogólnokształcące w Sopocie.

* 4 grudnia 1994 — Pierwsza próba z zespołem Skawalker.

* początek stycznia 1995 — Odchodzę z Second Face.

* luty 1995 — Sesja nagraniowa pierwszej płyty O.N.A. — Modlishka, w studio Buffo w Warszawie.

* 8 maja 1995 — Przerwałam edukację

* 25 maja 1995 — Premiera płyty Modlishka.

* wrzesień I październik 1995 — Nasza pierwsza trasa koncertowa.

* maj / czerwiec 1996 — Sesja nagraniowa do drugiej płyty ONA., Bzzzzz, w Deo Recording, w Wiśle.

* 19 września 1996 — Premiera płyty Bzzzzz.

* wrzesień 1996 — Przeprowadziłam się do Warszawy.

* 16 maja 1996 — Odebraliśmy złotą płytę za Modlishkę, podczas finału Marlboro Rock-In w Katowicach.

* 22 października 1996 — Odebraliśmy Złotą Płytę za Bzzzzz, w klubie Tango w Warszawie.

* styczeń I luty 1997 — Pierwszy wyjazd z ONA. na koncerty do Nowego Jorku.

* kwiecień 1997 — Po raz pierwszy dostajemy Nagrody Polskiego Przemysłu Fonograficznego, Fryderyki, w kategorii Zespół Roku i Płyta Roku — Bzzzzz.

* maj / lipiec 1997 — Seria koncertów promująca płytę Bzzzzz.

* wrzesień 1997 — Praca nad utworem Mimo Wszystko do filmu Młode Wilki 1/2.

* listopad 1997 — Praca nad demo do trzeciej płyty O.N.A.

* styczeń / luty 1998— Sesja nagraniowa do trzeciej płyty ONA. w studiu Red w Gdańsku.

www.chylinska.prv.pl



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jaźń osadzająca się w sobie samej
Kosho Uchiyama roshi Jaźń osadzająca się w sobie samej
Być krytycznym co oznacza dzisiaj kantowska teza o niepoznawalnosci rzeczy samej w sobie
FT UE nie rozmawiajÄ…c z TurcjÄ… o akcesji, szkodzi samej sobie (07 09 2009)
Psychologia wykład 1 Stres i radzenie sobie z nim zjazd B
stres radzenie sobie do wysl 9
Mit monogamii Jak poradzic sobie ze zdrada partnera mitmon
Jak ludzie średniowiecza wyobrażali sobie śmierć i jakie odc, wypracowania
Jak radzić sobie z agresywnymi uczniami, cykl VII artererapia
Lepiej usługiwać innym niż sobie, Kazania Słowa Bożego, Jacek Filończyk, 02 Usprawiedliwienie przez
Jak radzić sobie ze strese1.4, O stresie przedegzaminacyjnym
Sposoby radzenia sobie ze stresem, Filologia polska, Koncepcje i praktyki nauczania i wychowania
hej mam bardzo fajna zagadke dla ciebie jak bedziesz miał chwile to sobie zobacz, ■RÓŻNOŚCI, MOŻNA S
Zrób sobie zdjęcie w dowolnej ramce... polecam
MANDAT-za-złe-parkowanie, █▬█ █ ▀█▀ RADARY POLICYJNE - instrukcje, Radary- anuluj sobie mandat

więcej podobnych podstron