Państwo przeciw rodzinie NIK się o nich upomniał Znowu przeciw rodzinie Jan Maria Jackowski Znak sprzeciwu Oswajanie zła Recepty na zabijanie Ojcostwo Rodzina ofiara wszechmocnego pa


Państwo przeciw rodzinie.

W cieniu katastrofy smoleńskiej i toczącej się kampanii wyborczej Sejm uchwalił niemal niepostrzeżenie nowelizację wyjątkowo kontrowersyjnej ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Tymczasem, jak wynika z badań, tzw. przemoc domowa jest zjawiskiem, które na przestrzeni ostatnich lat uległo zmniejszeniu. Obecnie 5 proc. rodzin można uznać za dotknięte w sposób trwały problemem przemocy i tym samym wymagające specjalistycznej edukacji i korekcji. Natomiast 15 proc. rodzin wymaga pomocy materialnej, mieszkaniowej, medycznej, psychologicznej czy wręcz pedagogizacji.

Tymczasem ustawodawca zamiast wyjść naprzeciw realnym problemom milionów polskich rodzin borykających się z problemami materialnymi i innymi bolączkami dnia codziennego, takimi jak bezrobocie, ubóstwo, wykluczenie społeczne, działa pod naciskiem lewicowych ideologów chcących na siłę uszczęśliwiać ludzkość. Mechanizm jest taki sam jak w czasach komunizmu: w pełni uzależnić rodziny od państwa i stworzyć pod nośnym hasłem walki z przemocą instrumenty kontrolujące podstawową komórkę społeczną. Kuriozalnie jest zdefiniowane pojęcie członka rodziny. Ustawodawca, wychodząc poza katalog osób najbliższych, zdefiniowanych w kodeksie karnym, dodał, że miano członka rodziny przysługuje osobom wspólnie zamieszkującym lub wspólnie gospodarującym. Uwzględnienie tego rodzaju rozszerzenia rozumienia pojęcia członka rodziny prowadzi do uznania, że członkami rodziny jest np. dwoje obcych sobie studentów zamieszkujących w domu studenckim. Jeżeli np. wypiją piwo i się poszturchają, będzie to kwalifikowane jako przemoc w rodzinie…

Poza tym pracownik socjalny będzie mógł na mocy swojej arbitralnej decyzji odebrać dziecko rodzicom bez decyzji sądu. Choćby dlatego, że uzna, iż w domu jest zaciek i dziecko ma „niewłaściwe warunki”. Takie dziecko będzie obligatoryjnie umieszczane w domu dziecka i pozbawiane opieki rodziców. Ustawa tworzy nową specyficzną formację o szerokich kompetencjach, czyli coś na kształt policji rodzinnej. W każdej gminie mają zostać powołane specjalne interdyscyplinarne zespoły, które będą monitorowały sytuację w rodzinach i podejmowały interwencję tam, gdzie np. na podstawie donosu sąsiada urzędnicy uznają, że trzeba ingerować w rodzinę. Przy czym w ustawie jest postawiony niemalże znak równości między czynami, które - niestety - niekiedy zdarzają się w środowisku domowym, mogącymi doprowadzić do utraty życia lub zdrowia, a wydarzeniami o zdecydowanie mniejszej wadze, jak np. zwykła awantura. Rodzic, który budzi dzieci i je popędza, by szybciej szły do szkoły, może zostać uznany za winnego przemocy wobec dziecka i ponieść konsekwencje administracyjne lub karne.

W ten oto sposób nowe przepisy, motywowane dobrem dzieci, demontują rodzinę i prawa rodziców do wychowania swoich dzieci. Co gorsze, ustawa nie proponuje żadnej profilaktyki, rozwiązywania przyczyn przemocy (np. ubóstwo, warunki mieszkaniowe) i zapobiegania jej innymi środkami niż represyjne. Przeziera z niej ideologizacja rzeczywistości i cyniczne wykorzystywanie „maltretowanych dzieci” do celów politycznych.

Jan Maria Jackowski

NIK się o nich upomniał.

Czy można się wyżywić za 3 zł dziennie? Okazuje się, że można. Pod warunkiem, że jest się pensjonariuszem polskiego Zakładu Leczniczo-Opiekuńczego. Takie są m.in. wyniki kontroli, jaką ostatnio przeprowadziła Najwyższa Izba Kontroli. Lektura tego dokumentu jeży włosy na głowie. Ośrodki są przepełnione. Ludzi, najczęściej chorych i zniedołężniałych, zdanych na naszą łaskę i niełaskę, upycha się jak śledzie. W wielu ośrodkach ciasnota jest tak wielka, że aby dostać się do jednego z łóżek, trzeba przesuwać inne meble. Na sale dla podopiecznych przerabia się wszystko - nawet gabinety terapii, rehabilitacji i pokoje lekarzy. Niektórzy pomysłowi dyrektorzy tych placówek uznali, że zniedołężnienie niweluje poczucie wstydu, i zafundowali swoim podopiecznym koedukacyjne toalety i łazienki. To jedno z większych „zwycięstw” na froncie wojny z kosztami. A wracając do pytania: Jak wyżywić chorego za 3 zł dziennie? - urzędnicy odpowiadają, że posiłki są mniej pożywne… po prostu.

Generowanie zysków i strat

Kontrolerów NIK zatrwożył bałagan, jaki panuje w papierach tych ośrodków, lekceważenie procedur przyjmowania do placówek, braki w dokumentacji medycznej, tolerowanie błędów formalnych przez organy powołane do ich kontroli itd. Ani jeden z ośrodków, które NIK wziął pod lupę, nie wyszedł z kontroli obronną ręką. Ani jeden nie był prowadzony bez zarzutu. Okazało się, że ośrodki oszukiwały NFZ, wyciągając z Funduszu pieniądze np. na nieistniejące etaty dla fizjoterapeutów, psychologów, pielęgniarek czy lekarzy, czy na wykonywanie badań pacjentom, których nie było w tym czasie w zakładzie. Oburzenie budzi sięganie do portfeli podopiecznych i zmuszanie ich do płacenia zawyżonego czesnego za miesięczny pobyt. W ten sposób niektóre domy wyrabiały spore roczne „zyski”, a inne w podobnym stylu generowały „straty”.

Zadziwiają ogromne różnice w kosztach utrzymania pacjenta - w jednym zakładzie publicznej służby zdrowia miesięcznie koszt ten wynosił 840 zł, w innym blisko 4 tys., przy jednoczesnych minimalnych kosztach wyżywienia. O „rzetelności” lekarsko-pielęgniarskiej dokumentacji świadczą także wpisy dotyczące „aktualnej” oceny stanu zdrowia pacjenta, który już nie żył, albo też wpis o zgonie pacjenta, który po 5 miesiącach został ponownie przyjęty do tego samego ośrodka. Wszystkie te udowodnione nieprawidłowości finansowe będą musiały zostać zwrócone do NFZ, co oczywiście w bliskiej perspektywie odbije się głównie na sytuacji biednych, chorych ludzi.

Za czym kolejka ta stoi

W Polsce czeka się na miejsce w ZLO nawet 12 miesięcy, a w tej chwili w kolejce jest ok. 3 tys. ludzi. W ośrodkach tych natomiast miejsca zwalniają się, rzec można, w rytmie naturalnym - głównie, gdy ktoś umrze lub sam zrezygnuje. Osobę, która stara się o miejsce w tego rodzaju placówce, najczęściej przymusza do tego sytuacja życiowa: nie jest w stanie samodzielnie funkcjonować albo rodzina nie ma możliwości czy umiejętności, by się nią zająć. Sytuacja podbramkowa. Tymczasem wniosek, nawet pozytywnie zaopiniowany przez lekarza, krąży między urzędnikami. A czas ma to do siebie, że nie dla wszystkich biegnie jednakowo. Papierami nikt się zresztą specjalnie nie przejmuje - mogą sobie gdzieś leżeć albo wręcz przeciwnie - kogoś przyjmuje się do ośrodka, a dokumenty załatwia później. Do jednego z ZLO przyjęto kobietę w ostrej fazie choroby psychicznej, której lekarz „nie zauważył”. Sprawa wyszła na jaw, gdy nieszczęsna w środku zimy uciekła z zakładu i nim ją odnaleziono, zamarzła. Takich dziwnych zdarzeń kontrolerzy NIK opisali sporo. Dziwiło ich też, że niektórym podopiecznym przedłuża się pobyt niemal „od ręki”, często bez wymaganej prawem dokumentacji. Opiekunowie chorych ripostują, że nie widzieli jeszcze, by któryś z ich pensjonariuszy nagle odzyskał wigor i zdrowie. Jak trafi się do ośrodka, rzadko ma się okazję wrócić do normalnego życia. W ten sposób w takich miejscach pacjenci przebywają nawet kilka lat, chociaż prawo wymaga, by osoby, które nie potrzebują już rehabilitacji, przenosić do domów opieki społecznej. Tylko że tam o miejsca jeszcze trudniej. I koło się zamyka - przecież obłożnie chorego czy zniedołężniałego nie wystawi się na ulicę lub nie odwiezie pod drzwi rodzinie. Gdzieś go trzeba umieścić.

System opieki zdrowotnej działa w Polsce kiepsko. Zawodzi częściej, niż się sprawdza. Czasem dowiadujemy się tego z mediów, czasem na skutek kontroli NIK. Wymaga zdecydowanej przebudowy. Chodzi nie tylko o zwiększenie nakładów na godne funkcjonowanie placówek, w których leżą nasi bliscy, ale także stworzenie systemu, który sprawi, że osoby dotknięte chorobą, wiekiem, niedołężnością znajdą godziwą opiekę i szacunek.

Katarzyna Woynarowska

Znowu przeciw rodzinie.

Unia Europejska nie zgodziła się na obniżony VAT na ubranka dziecięce (do 96 cm). Obecnie ta stawka wynosi 7 proc, a niedługo zostanie wprowadzone w Polsce 22 proc., co spowoduje, że i tak drogie ubranka dla maluchów podrożeją średnio o 20 procent. Co charakterystyczne, w stosunkach Polski z Brukselą nadal trwa asymetria. Niektóre stare kraje UE mogą przekraczać deficyt budżetowy, finansować swoje stocznie, przedsiębiorstwa i instytucje finansowe ze środków publicznych, ich rolnicy korzystają z pełni dopłat, a także mają obniżoną stawkę VAT na artykuły dziecięce, a Polska nie. Już teraz rodzice skarżą się, że ubranka, nawet te objęte 7 proc. VAT-em są za drogie, a są to rzeczy bez których nie można się obejść. Niezłomny Prymas Tysiąclecia Stefan kardynał Wyszyński przy wielu okazjach powtarzał, że naród to rodzina rodzin, bo przecież od kondycji polskich rodzin w sposób fundamentalny zależy los Polski i nasza przyszłość. Tymczasem współczesna polska rodzina musi sama się zmierzyć z takimi problemami, jak: brak mieszkań, rosnące z powodu kryzysu bezrobocie, ubóstwo, zanik więzi społecznych, anarchizacja postaw moralnych. Rodziny podejmujące trud wychowania dzieci są karane wyższymi podatkami, a matki pracujące w domu są dyskryminowane finansowo i społecznie, i to w sytuacji gdy Polaków jest coraz mniej, społeczeństwo się starzeje, co spowodowane jest dramatyczną zapaścią demograficzną.

W przestrzeni publicznej coraz bardziej jest dostrzegana ofensywa antykultury śmierci, ideologii homoseksualnej oraz propagowanie alternatywnych modeli rodziny. Obowiązujący w Polsce sposób rozliczania podatków preferuje rodziny rozbite i niepełne, dyskryminując te, które są trwałe. Państwo zachęca do rozpadu rodziny, gdyż w przypadku rozwodu każdy z rodziców ma prawo rozliczyć swe dochody wraz z dziećmi, w sytuacji zaś, gdy rodzina jest trwała, takich możliwości nie ma. Rodzinie po rozwodzie często zapewnia się dwa mieszkania (w ten sposób całe społeczeństwo jest obciążone kosztami takiego postępowania - nie można więc mówić, że rozwód to "prywatna sprawa"), a wiele rodzin nierozbitych nie może się doczekać samodzielnego mieszkania. Paradoksem jest, że w kraju uchodzącym za katolicki jak dotąd nie wprowadzono spójnej i efektywnej polityki rodzinnej, chociaż politycy odwołujący się do zbudowanej na fundamencie chrześcijaństwa tradycji kultury polskiej przy okazji kolejnych kampanii wyborczych tak wiele obiecują... Paradoksem jest także, że polskie władze nie są w stanie na forum europejskim skutecznie działać w interesie Polski. Podwyżka VAT uderzy nie tylko w polskich producentów ubranek i bucików dziecięcych. Ucierpią przede wszystkim rodzice i ich dzieci, a bardzo wysokie koszty związane w wychowaniem potomstwa wzrosną jeszcze bardziej, co wpłynie ujemnie na i tak już najniższy w Polsce przyrost naturalny ze wszystkich krajów UE. W ten sposób proces wymierania Polski zostanie przyspieszony. Dlaczego polskie władze nie działają dla dobra Polski i Polaków?

Jan Maria Jackowski  

Znak sprzeciwu.

Ostatnio Niemcy śledzą z niemałym zdumieniem historię skromnej rodziny z małego miasteczka w Hesji. Jurgen i Rosemarie Dudek mają siedmioro dzieci. Dzieci są zdolne i dobrze się uczą. Najstarszy syn, który kończy liceum, na egzaminie otrzymał najwyższą notę 1,1 (w Niemczech jedynka jest odpowiednikiem szóstki); wprawił też egzaminatorów w podziw znajomością angielskiego i francuskiego. Jego dwaj młodsi bracia także uczą się dobrze. (Czworo młodszych dzieci nie podlega jeszcze obowiązkowi szkolnemu). Szkopuł polega na tym, że dzieci, które są dumą swoich rodziców, w ogóle nie chodzą do szkoły. Rodzice nie oddali ich szkole. Są bowiem zdania, że sami bez trudu podołają zadaniu, jakim jest ich edukacja, aż do etapu studiów wyższych. Pan Jurgen spędził młodość w Afryce Południowej i w Indiach, studiował historię, anglistykę, politologię; jego żona ma wyższe wykształcenie muzyczne. Jednak niemieckie prawo nie zezwala na takie ekscesy, jak nauczanie domowe - obowiązek szkolny wprowadziła Republika Weimarska.

Naruszenie go jest karane od 1938 r. (Niemcy są jednym z nielicznych krajów w Europie, gdzie nie istnieje możliwość edukowania dzieci w domu). Sytuacja państwa Dudek jest paradoksalna, co nie uchodzi uwadze opinii publicznej: oto dzieci mogłyby być wzorem dla niejednej niemieckiej rodziny, a jednak niemieckie prawo stawia ich rodziców w stan oskarżenia. Kary mają charakter raczej symboliczny (150 euro na cele społeczne w 2005 r. i 60 dniówek po 10 euro dla ojca oraz 60 dniówek po 5 euro dla matki w 2007 r. - ten ostatni wyrok zamieniono na karę pozbawienia wolności rodziców na trzy miesiące, którą uchylił sąd wyższej instancji), ale pozostają karami, a urząd szkolny nie zamierza ustąpić i wciąż wnosi o oddanie dzieci do szkoły (lub rodziców do sądu).

Zważywszy na to, że państwo Dudek nie należą do bogaczy (utrzymują się z prywatnych lekcji pana Jurgena), sędziowie nie wpadli na pomysł, by karać ich surowiej. W połowie listopada sąd landu Kassel skazał rodziców na 60 euro, mimo że - jak dowodził adwokat - „«zadarli» z prawem, tylko jeśli idzie o fakt, że dzieci nie chodziły do budynku szkolnego, nie zaś w kwestii zapewnienia dzieciom wykształcenia” („Frankfurter Allgemeine Zeitung”). Odmowa rodziców, by dzieci „chodziły do szkoły”, jest jednoznaczna: państwo Dudek uznali, że nie mogą powierzyć swego potomstwa komuś, kto nie jest ugruntowany w chrześcijaństwie w takim samym stopniu jak oni sami. A zatem nie jest to megalomania pary intelektualistów, którzy tworzą własne ramy edukacyjne dla dzieci, bo mają wizję roztoczenia przed nimi szerszych horyzontów wiedzy, lecz wybór ideowy ludzi świadomych swej odpowiedzialności przed Bogiem z tego, jak wychowali potomstwo. I to zamyka wszelką dyskusję. Rodziców stawiających opór realiom niemieckich szkół jest w tym kraju więcej. „Frankfurter Allgemeine Zeitung” zatytułował swój tekst: „Oby tylko nie do szkoły”, i podaje, że w Niemczech około tysiąca dzieci było już nauczanych w ten sposób.

Gdyby ktoś chciał się doszukiwać w tym obrazku z życia naszych sąsiadów fanaberii dorosłych, którzy popadli w skrajną nieufność wobec instytucji edukacyjnych, warto tę historię mieszkańców małego miasteczka zderzyć z przykładem polskich rodzin z czasów zaborów. Rodzice z tzw. dobrych domów nie dawali sobie wmówić, że istnieją ludzie, którzy będą lepszymi wychowawcami czy nadzorcami wychowania niż oni sami. Edukacja domowa - aż do etapu gimnazjum - była normą nawet jeszcze w czasie międzywojnia, gdy nie brakowało dobrych szkół podstawowych (tzw. powszechnych) i oddanych pedagogów, którym jeszcze nie poprzewracały w głowach programy antypedagogiki, uchodzące za szczególnie wyrafinowaną i dlatego tak pożądaną nowość.

Rodzice nie zasłaniali się też bardzo ważnymi sprawami zawodowymi czy codzienną koniecznością zagłębienia się w internet, tylko po prostu rozmawiali ze swoimi dziećmi, byli z nimi, nie licząc czasu. Byli obecni jako wychowawcy. Dziś, niestety, wielu rodziców najzwyczajniej ucieka od swoich obowiązków, fundując dzieciom coraz droższe komputery, atrakcyjniejsze zajęcia poza domem czy wyszukując szkoły „całodobowe”, by mieć ich towarzystwo z głowy. Utwierdziwszy się uprzednio w przekonaniu, że „profesjonalista” od wychowania będzie z pewnością lepszym wychowawcą ich dziecka niż oni sami. Państwo Dudek - tak jak tysiące innych rodziców w Europie i Stanach Zjednoczonych - na ten prosty i wymagający tylko trochę gotówki pomysł nie wpadli. I nie czują się jak w pułapce, tylko dlatego, że Bóg im pobłogosławił potomstwem

Ewa Polak-Pałkiewicz

Oswajanie zła.

W ostatnich dniach opinia publiczna została zbulwersowana bezprecedensowym wyrokiem sądu w Katowicach, który skazał redaktora naczelnego tygodnika „Gość Niedzielny” za głoszenie podstawowej prawdy o aborcji. Bardziej niż wyrok i jego uzasadnienie martwi mnie tocząca się wokół tej sprawy dyskusja.

Pokrętne pojęcia

Nie ulega żadnej wątpliwości, że już od dłuższego czasu mamy do czynienia z łagodnym oswajaniem zła, by nas nie przerażało i nikomu nie psuło dobrego samopoczucia. Istnieje wiele sposobów na oswajanie zła. Najpierw sprawa języka. Dzięki powszechnej już dziś debacie wokół tzw. kwestii bioetycznych, nasza wiedza znacznie się poszerzyła. Diagnostyka prenatalna pozwala rodzicom poznawać stan zdrowia ich potomstwa, a nawet oglądać je na ekranie monitora. Postęp w dziedzinie medycyny wyraźnie pokazał nam, że dziecko przed urodzeniem nie jest ani żabą, ani kotem, ale małym, rozwijającym się człowiekiem. Dlatego najwyższy czas porzucić stare pojęcia zasłaniające prawdę o życiu ludzkim, które zaczyna się około 9 miesięcy przed urodzeniem. Pokrętne pojęcie, „przerwanie ciąży” (a więc jakiegoś fizjologicznego stanu kobiety) de facto jest zniszczeniem życia człowieka, którego ciało powoli kształtuje się w cieniu matczynej opieki. Czym jest zatem z punktu widzenie oceny moralnej? Jest zabójstwem.

Cel - śmierć!

Przypatrzmy się sytuacjom, które skutkują śmiercią człowieka: W przypadku zabójstwa kto inny ginie, kto inny podejmuje decyzję i jest jej wykonawcą. Ocena moralna takiego czynu jest jednoznaczna i nie może być dyskusyjna. W przypadku samobójcy osoba, która ginie, podejmuje decyzję i jest jej wykonawcą. Ponieważ zawsze działa w sytuacji granicznej, trudno jednoznacznie oceniać ten czyn, bo nie wiemy, czy był to czyn wolny, świadomy i racjonalny. Raczej jest to czyn emocjonalnej desperacji, który jest skutkiem wyniszczającego procesu rozpaczy.

W przypadku eutanazji ginie osoba, która podejmuje decyzję, ale wykonawcą jest ktoś inny. Samobójcza decyzja może być spowodowana psychofizycznym stanem człowieka terminalnie chorego, ale wykonanie takiej decyzji przez lekarza (o zgrozo!) nie znajduje żadnego usprawiedliwienia i jest zabójstwem na zlecenie. W przypadku aborcji osoba, która ginie, nie podejmuje decyzji ani nie jest jej wykonawcą. Na tle wyżej wymienionych sytuacji jej ocena jest jednoznaczna. To jest zabójstwo - podobnie jak w przypadku eutanazji - zabójstwo na zlecenie. Jak zatem bronić się przed przyjęciem tak drastycznych, jednoznacznych ocen, wszak już przyzwyczailiśmy się do miękkich opisów wyżej wymienionych sytuacji, takich, które by nikogo nie dotknęły i nie zakłóciły dobrego samopoczucia.

Kim jest człowiek?

Przechadzając się po Paryżu, przeczytałem taki napis na murze: „Droits de l'homme. A quoi ce saire si on ignore qui est l'homme?” (Prawa człowieka. Do czego one służą, skoro nie wiemy, kim jest człowiek?). Otóż jednym ze sposobów uwolnienia naszego sumienia jest świadomie przyjęta ignorancja. Przecież nie bardzo wiadomo, kim jest człowiek, to kwestia światopoglądu, kwestia wiary religijnej... Jeśli nasza kultura doszła do momentu, w którym nie wiemy, kim jest człowiek, to musimy przyznać, że znalazła się ona w niesłychanie niebezpiecznym kryzysie. Jeśli nie wiemy, kim jest człowiek, to wszystko traci sens, bo nawet dziewiętnastowieczni heretycy mówili, że człowiek nadaje sens światu. Marny to argument z niewiedzy... który prowadzi aż do prób umieszczania prawa do aborcji wśród praw człowieka.

Co to jest prawda?

Kolejnym sposobem oswajania zła jest nadawanie mu znamion legalności. Kilka dni temu usłyszałem, że skoro ustawodawstwo polskie dopuszcza w pewnych wypadkach aborcję, to nie można jej przynajmniej w tych wypadkach nazywać zabójstwem. Trzeba przyznać, że ludzie zawsze mieli skłonność do zła. Taka jest prawda o skutkach grzechu pierworodnego. Ale my dziś jesteśmy świadkami budowania perwersyjnych struktur, konstrukcji prawnych, które zło przedstawiają w świetle legalności gwarantowanej powagą państwa, jakby od naszych decyzji zależało dobro i zło.

Żyjemy na nowo w czasach Sofistów, którzy wszystko uznawali za kwestię konwencji demokratycznych ustaleń. Głosili, że nie ma prawdy, a ściślej rzecz biorąc - jest tyle prawd, ile ludzkich osądów. Na nowo żyjemy dziś w świecie samych opinii. Wydaje nam się nawet, że ten świat jest taki bardzo ludzki, taki otwarty i wyrozumiały, że każdy myśli, co chce, i robi, co mu się podoba. Tylko czy tak naprawdę chcemy żyć w takim świecie? Św. Augustyn mówił, że niewielu ludzi ceni prawdę, ale za to nikt nie chce być oszukiwany. Dlatego trzeba demaskować ideologów, którzy niszczą w człowieku poczucie prawdy i przyzwoitości. Po raz kolejny od czasów Leona XIII Kościół katolicki upomina się o rozum i prawdę w naszej naznaczonej mocno relatywizmem i sceptycyzmem kulturze.

In vitro - debata

Przed nami kolejna faza debaty nad zapłodnieniem in vitro. Debata, w której trzeba jasno zapytać, czy rodzice mają prawo do dziecka za wszelką cenę, tak jak ma się prawo do urlopu, prawo do mieszkania itp. Czy dziecko jest rzeczą, którą się ma, czy wspaniałym darem, owocem miłości rodziców? Czy ludzka prokreacja nie różni się od zwierzęcej reprodukcji? Czy mamy prawo decydowć, który z wyprodukowanych poza organizmem matki embrionów ma prawo do życia, a który można zniszczyć? Czy można powoływać do życia człowieka za cenę śmierci innych istot ludzkich skazanych z zasady na śmierć? Tych trudnych pytań nie ominiemy, jeśli chcemy naprawdę podjąć refleksję nad życiem ludzkim.

Kazimierz Szałata

Recepty na zabijanie.

Holandia jest pierwszym europejskim krajem, który zalegalizował eutanazję. Jednak na długo przedtem eutanazja była przeprowadzana w Holandii nielegalnie, z cichym przyzwoleniem władz. Spowodowało to, że obecnie co piąty zgon w Holandii jest wynikiem interwencji lekarza. To ok. 4,5 tys. eutanazji aktywnych i jak oceniają statystyki - ok. 15 tys. eutanazji nazywanych uśpieniem terminalnym

Czym jest eutanazja? Dr Rob Jonquière - przewodniczący Holenderskiej Fundacji na Rzecz Eutanazji wyjaśnia, że jest to działanie jednej osoby, która na życzenie drugiej odbiera jej życie. Są dwie procedury wykonywania eutanazji. Pierwsza - to samobójstwo z udziałem lekarza. Chory wypija napój zawierający odpowiedni lek. Pacjent w ciągu kilku minut zasypia i już się nie budzi. Druga procedura pozwala zaoszczędzić czas - chory dostaje zastrzyk, który szybko i „bezboleśnie” zabija. Jest też trzecia metoda, nazywana uśpieniem terminalnym - gdy nie można opanować bólu, pacjentowi podaje się zwiększone dawki środków nasennych i uspokajających. Chory zapada w śpiączkę, z której nigdy się już nie obudzi. Wtedy też przestaje się go karmić. Chory umiera w przeciągu - góra - dwóch-trzech dni.

Prof. Bernard Isroel przekonuje, że „prawo do dobrej śmierci” nie ma nic wspólnego z litością dla umierających w cierpieniu. Prawo do eutanazji ma podłoże wyłącznie ekonomiczne. Profesor obliczył, że ostatnie miesiące życia chorego na raka kosztują firmę ubezpieczeniową więcej niż całe wcześniejsze jego życie. Kalkulacja ekonomiczna skutecznie zwycięża… Dr Zbigniew Żylicz założył pierwsze hospicjum w Holandii. Twierdzi, że najważniejszym powodem proszenia przez chorego o eutanazję jest strach przed cierpieniem. Utrata panowania nad swoim życiem, utrata godności. Nie zgadza się z tym dr Ryszard Fenigsen, który dowodzi, że nie ma przypadków, w których nie można złagodzić bólu. Medycyna paliatywna jest w ostatnich dekadach jedną z szybciej rozwijających się dziedzin medycyny. Lęk przed bólem jest wywołany raczej postawą lekarzy, którzy nie czynią tego, co powinni.

Ponad 10 proc. wszystkich zgonów w Holandii jest wynikiem eutanazji przeprowadzonej bez zgody lub wiedzy pacjenta

Dr Pieter Admiraal, holenderski lekarz nazywany ojcem chrzestnym eutanazji: - Pamiętam chorego na raka płuc, który w ostatnich dniach życia miał bardzo ciężki oddech. Wydawał z siebie tylko charczenie. A rodzina była już zdenerwowana siedzeniem przy nim, dniem i nocą, kiedy już nic nie można było zrobić. Kiedy czasami w takich przypadkach przerwałem życie, to muszę przyznać, że była to przysługa dla tej rodziny, która cierpiała, a moim zdaniem i dla pacjenta, ale nie dlatego, że on o to prosił...

Według Światowej Organizacji Zdrowia, ulga w cierpieniu może być całkowicie skuteczna w 95 proc. przypadków

Willy Ebbers pracuje od 20 lat jako pielęgniarka w jednym z holenderskich hospicjów: - Widziałam wielu umierających. W ostatnich latach jednak liczba osób proszących o eutanazję wzrosła. Wielu przychodzi do nas już z oświadczeniem wyrażającym prośbę o eutanazję. Jednak gdy dostają dobrą opiekę, wyrzucają ten papier… Wielu starych ludzi boi się iść do szpitala, bo wtedy zostaną jakby wyrwani z życia i nie wiedzą, co się z nimi stanie...

81 proc. holenderskich lekarzy co najmniej raz w swej praktyce zawodowej dokonało eutanazji

- Zamiast zabijać cierpienie, zabija się pacjenta - dr Philippe Schepens przewodzi Światowej Federacji Lekarzy Szanujących Życie Ludzkie: - Cierpienie, choroba - szczególnie ta nieuleczalna - wywołują u pacjenta depresję. Lekarz wtedy często słyszy: Proszę mi pomóc! Niech doktor coś zrobi! Ale to nie jest przecież prośba o dokonanie eutanazji.

Metoda dobijania starych i chorych ludzi często jest wynikiem nacisku samej rodziny chorego. Gdy dowiadują się, że pacjent nie ma szans na wyleczenie lub choćby poprawę, przyjmują postawę: Zróbmy coś z tym…
Willy Ebbers opowiada: - Pewien staruszek umierał na raka. Kiedy przyszły do niego dzieci, powiedział: „Czas na mnie. Przeprowadźmy eutanazję”. Wtedy dzieci powiedziały: „Zróbmy to we wtorek albo w środę, żeby mieć czas na pogrzeb. Żeby znajomi mogli do ciebie przyjechać”. On się zgodził. Na chwilę przed podaniem przez lekarza zastrzyku, staruszek powiedział: „Panie doktorze, gdybym mógł żyć trochę dłużej, to byłoby dobrze”. Lekarz na to: „Dlaczego się pan zgodził?”. „Chciałem zadowolić moje dzieci”…

Współczesne społeczeństwa - nie tylko w Holandii, niestety - nie chcą patrzeć na chorych, kalekich i starych ludzi. Stąd zapotrzebowanie na wszelkiego rodzaju ośrodki, w których zamyka się - trochę jak w gettach - ludzi społecznie nieużytecznych - seniorów, niepełnosprawnych, nieprzystosowanych. Henk Reitsma studiuje zmiany zachodzące w holenderskim społeczeństwie. - Wielu starszych ludzi czuje się tak, jakby miało obowiązek umrzeć, żeby nie być ciężarem dla rodziny, dla społeczeństwa. Oni po prostu czują, że muszą zejść z drogi. To tragiczne... A dzieci. Kalekie niemowlaki bez szans na wyleczenie. Skazane jedynie na wegetację? A chorzy psychicznie do śmierci zamknięci w zakładach? Dr Rob Jonquière przyznaje, że w Holandii jest problem z trzema rodzajami pacjentów: chronicznie chorymi umysłowo, ludźmi z demencją i dziećmi. Od tych trzech grup trudno wymagać świadomego zezwolenia na eutanazję.

- Wszyscy są zgodni co do tego, że noworodki mają prawo do eutanazji - wyjaśnia dr Jonquière - ale w Holandii wciąż wymaga to lepszej organizacji. Ranate Roosemont jest matką dziecka z wodogłowiem: - Lekarze wielokrotnie sugerowali nam, że córka, z powodu cierpienia, powinna być poddana eutanazji. Często spotykamy wrogie reakcje ze strony naszych sąsiadów. Szef mojego męża powiedział: „Niech pan popatrzy na świat zwierząt. Jeśli kotka urodzi kocię, które jest chore, natychmiast je zabija. Pozwolić takiemu dziecku żyć jest wbrew naturze”. Znajomy powiedział wprost: „Jest w końcu eutanazja. Życie tego dziecka nie ma znaczenia”. Dr Ryszard Fenigsen dowodzi, że eutanazja dzieci to wyeliminowanie nieużytecznych jednostek ze społeczeństwa. Chore, kalekie, z wadami wrodzonymi nie mają prawa istnieć, nawet jeśli rodzice wyrażają pragnienie zaopiekowania się potomstwem. Dzieci takie uważane są za porażkę społeczeństwa, za nieludzkie byty, których życie nie ma żadnej wartości. Przeważa odraza i strach przed zdeformowaną ludzką istotą. Niechęć przypisania jej do wspólnoty żyjących.

Brak społecznego przyzwolenia na choroby i kalectwo jest efektem trwającego dziesiątki lat prania mózgów. „Idealne społeczeństwo”, żyjące w „krainie miłości”, nie radzi sobie z sytuacjami trudnymi. Przeciwnicy eutanazji z Holandii przyznają z bólem, że bezwzględność, z jaką traktuje się ludzi starych i chorych, i chłodna kalkulacja czyniona wobec słabych nie pozostają bez efektów. - Ogołaca nas to z wiedzy, jak kochać. Czyni nas twardymi. Wysysa szpik z naszego życia - przyznaje Henk Reitsma.

Poruszające jest świadectwo Moniki Ebert, która towarzyszyła śmierci swego ojca: - Na całym ciele miał odleżyny. Były ogromne. Siostry płakały, zmieniając mu ubranie, a on leżał bez jednego słowa skargi. Lekarze nie mogli zrozumieć, dlaczego nie okazywał wielkiego cierpienia. Zdałam sobie sprawę, że Boża miłość przychodziła do niego wielkimi falami, miłość, której nigdy przedtem nie czuł, co było poza jego doświadczeniem. Umieranie to czas, kiedy Bóg doskonale ukazuje nam swoją miłość. Jeśli nie pozwolimy, aby Boża miłość całkowicie nas wypełniła, wtedy również stracimy okazję doskonałego uporządkowania naszego życia. To, co musi być przemienione wewnątrz dzięki Bożej miłości, potrzebuje czasu, by się zmienić, by się wypełnić, i tym samym zostać uleczonym.

W materiale wykorzystano świadectwa z filmu „Poproszę o jedną śmierć”, wyemitowanego w TV PULS.

Syn umierającego na raka 50-latka powiedział: „Gdybym był na twoim miejscu, zabiłbym się”. Ojciec odpowiedział: „Posłuchaj, gdybyś leżał w łóżku, tak jak ja, z tą chorobą, co ja, i wiedział, że długo nie pożyjesz, nie mówiłbyś tak. Zapamiętaj sobie raz na zawsze, że każdego dnia, kiedy rano budzę się w szpitalu i wyglądam przez okno, cieszę się, że jestem tutaj z tobą”.

Katarzyna Woynarowska

Wprowadzała w Holandii eutanazję, a teraz mówi, że to był błąd. Els Borst, była minister zdrowia w holenderskim rządzie, który jako pierwszy na świecie w 2001 r. skutecznie przekonał parlament do zaakceptowania prawa dopuszczającego eutanazję, przyznała w książce „Verlossers naast God”, że ona sama i jej koledzy ulegli społecznej presji, a należało postępować inaczej. Koszty błędu są wysokie. Przyjmując prawo do eutanazji, zaniedbano niemal zupełnie opiekę paliatywną - cytuje słowa Borst serwis „Life-SiteNews”. W 2008 r., na podstawie uchwalonej ustawy, ponad trzy tysiące ludzi straciło życie. Powołując się na holenderski przykład, ustawę zezwalającą na zabijanie starszych i nieuleczalnie chorych wprowadzono również do systemów prawnych innych krajów. Argumentów podobnych, jak w Holandii używa się w debatach toczących się dziś np. w Kanadzie. - Najpierw powinniśmy się zająć opieką paliatywną - podkreśla była minister zdrowia Holandii, która zasłynęła z jeszcze jednego okrutnego powiedzenia. Po wprowadzeniu ustawy w 2001 r. skomentowała to ostatnimi słowami, które Chrystus wypowiedział na krzyżu: „Wykonało się”.

Ojcostwo. Najważniejsza kariera mężczyzny?

Naszym celem jako portalu jest promowanie dobrych wzorców ojcostwa. Staramy się budować kulturę odpowiedzialnego ojcostwa. Często się zwraca uwagę na rolę matki, która jest oczywiście bardzo ważna, unikalna i niezastąpiona, lecz ojciec pojawia się tutaj na drugim planie, jako osoba dbająca o zabezpieczenie finansowe potrzeb dziecka. Nie chodzi tylko o finanse. Chodzi przede wszystkim o obecność fizyczną, emocjonalną i duchową, które są bardzo ważne dla rozwoju dziecka.

Dzisiaj zdecydowanie trudniej być ojcem niż dawniej, dlatego trzeba mu pomagać lepiej zrozumieć jego rolę w zmieniającym się świecie. Trud wiązania obowiązków zawodowych i rodzinnych, przedłużający się czas pracy, różnego rodzaju wyzwania wychowawcze, niekiedy wyzwania rodzinne jak np. emigracja zarobkowa.

Poprzez nasz portal chcemy pokazać, że bycie ojcem można porównać do biegu maratońskiego. Nasze życie zawodowe możemy kształtować w zależności od sytuacji na rynku i wielokrotnie możemy zmieniać swoje funkcje, w wypadku ojcostwa jest to funkcja docelowa każdego mężczyzny i to jest najważniejsze. Ojcostwa można i trzeba się uczyć, trzeba "podnosić swoje kompetencje". My na przykład organizujemy specjalne warsztaty dla ojców, które mają im pomóc zrozumieć ich ojcostwo oraz ich mocne i słabe strony jako wychowawców. Robimy wszystko, żeby oni ten bieg w sztafecie po dobre wychowanie swoich dzieci wygrali.

O. Ksawery Knotz, kapucyn: Współcześnie mamy do czynienia z kryzysem ojcostwa, który jest pochodną kryzysu męskiej tożsamości. Mężczyźni nie wiedzą, jak ma wyglądać ich ojcostwo, często brakuje im pomysłu, siły i zdolności, aby wprowadzać dzieci w świat, aby inicjować je do dorosłego życia, np. wspólnie z dziećmi przeżywać jakąś przygodę. Ojcowie np. nie biorą swoich dzieci w Tatry, aby wejść do jakiejś jaskini, obłocić się, przełamywać lęk przed ciemnością. Chodzi o to, by dzieci przeżyły doświadczenie trudu, może czasem zmagania się i cierpienia, ale i równocześnie poczuły ten szczególny smak satysfakcji - żeśmy z tatą zdobyli szczyt, zwyciężyliśmy. Ojcowie nie wypełniają tej bardzo ważnej roli i w konsekwencji dzieci wychowują się bez ojców. Ojcowie często sami nie mieli swoich ojców w sensie psychicznym i duchowym i brakuje im tego podstawowego wzorca. Oczywiście taki wzorzec można starać się samemu odkryć.

W jakiejś mierze mężczyźnie może pomóc kobieta, żona, która przecież mężczyznę uduchawia i też wychowuje. Nie jest jednak w stanie ona tego zrobić w takim stopniu jak mężczyzna. Mężczyzna przy mężczyźnie, najlepiej swoim tacie, uczy się siebie, odkrywa kim jest. Tak jak ważna jest relacja ojca z synem, tak szczególną relacją jest relacja ojca z córką, dla której jest on pierwszym mężczyzną, którego męskości ona się uczy. Później bardzo dobrze widać po kobietach, czy były kochane przez ojca. Jeśli tak, to taka kobieta ma większe szanse być wspaniałą żona i matką. A jeśli nie, to sama zmaga się z lękiem przed mężczyzną, musi odkryć jego wartość, nauczyć się szacunku do niego. Nie zawsze to potrafi. 

Czy współcześnie mamy do czynienia z kryzysem ojcostwa? Do odpowiedzi na te pytania zaprosiliśmy duchownego, a także dwóch ojców.

Jacek Pulikowski, wykładowca, autor publikacji o tematyce rodzinnej: Bez wątpliwości przeżywamy kryzys ojcostwa. Miarą tego są rozpadające się małżeństwa, osierocone dzieci, a nawet dzieci zabijane w fazie prenatalnej. Kryzys ojcostwa jest generalnym kryzysem człowieka, kryzysem osoby, dotyczy to bowiem tak samo kobiet i macierzyństwa. Mężczyźni unikają odpowiedzialności, gonią za jakimiś tam sukcesami a tak naprawdę są nieszczęśliwi. Bo szczęście jest efektem życia zgodnego z naturą, której stwórcą jest Bóg a nie człowiek. Dobry ojciec ma być jak ten kapitan, który z tonącego okrętu nie ucieknie, dopóki ostatniego pasażera na własnych plecach nie wyniesie. To dziś ginie.

Zapomniane jest wychowywanie do męstwa. Wychowanie zdominowane jest przez kobiety, często nadmiernie czułe. Mamusie odpędzają zbyt srogich tatusiów od swoich synków i efektem są rozpieszczone trzydziestolatki, którym mamusia wciąż pierze skarpety i prasuje koszulki. Generalnie kryzys rodziny polega na tym, że kobieta jest pozbawiona potrzebnej jej opieki i wsparcia mężczyzny. A ten z kolei, gdyby mógł go udzielać kobiecie to by urósł, mężczyznom brakuje wzrastania w pełnieniu opieki i wzięciu odpowiedzialności z drugą osobę. Znakomity opis powinności dobrego ojca dał Jan Paweł II w adhortacji „Familiaris consortio” z 1981 roku. Mężczyzna ma wziąć po pierwsze odpowiedzialność za życie. Gadanie, że życie dziecka to sprawa kobiety i jej brzucha to bzdury. Po drugie, ojciec ma mieć swój udział w wychowaniu, po trzecie ma wykonywać pracę zawodową, ale tylko służącą utrzymaniu i służącą rodzinie a nie taką, która tę rodzinę niszczy. Po czwarte, ma dawać przykład dojrzałej postawy chrześcijańskiej, ale postawy, a nie tylko o niej gadania. To jest pełny program dla dobrych ojców, w którym dowiadujemy się jak odbudować męskość i szczęście mężczyzn, bo mężczyźni są powszechnie nieszczęśliwi.

Mateusz Matyszkowicz, publicysta Teologii Politycznej, ojciec trójki dzieci: Być ojcem to stan nieporównywalny do czegokolwiek innego i bardzo fajnie jest być ojcem. Wiąże się to z odpowiedzialnością, ale też bez przesady. Mam wrażenie, ze wielu mężczyzn boi się bycia ojcem, bo uważają, że nie są odpowiedzialni, a to nie prawda. To czy jesteśmy odpowiedzialni, możemy weryfikować tylko w sytuacji, w której się sprawdzamy.

Miłość ojca ma być odzwierciedleniem miłości Boga. Ma się w niej zawierać sprawiedliwość i miłosierdzie. To ojciec wyznacza sprawiedliwość w domu i staje się miernikiem tego co dobre i złe. A przy miłosierdziu wchodzimy w tajemnice dowolności przebaczania Boga, która jest tak samo ważna w byciu ojcem. Największym wyzwaniem dla ojca jest wychowanie dobrego człowieka, który potem wyjdzie z domu. Największym zmartwieniem jest natomiast to, że wpływ na to jest bardzo duży ale nigdy całkowity. Dlaczego warto być ojcem? Bo nie ma innej drogi, mężczyzna może być albo ojcem duchowym albo ojcem fizycznym. Czy współcześnie mamy do czynienia z kryzysem ojcostwa? Nie ma kryzysu ojcostwa bez kryzysu macierzyństwa i na odwrót. Tak naprawdę jest kryzys rodzicielstwa. On bierze się z tego, że człowiek w pewnym momencie doszedł do błędnego przekonania, że role społeczne są czymś, co można sobie wymyślać i dowolnie kształtować, a nie czymś, co wynika z natury i woli pana Boga.

Dariusz Cupiał, wykładowca, Prezes Fundacji Cyryla i Metodego, współzałożyciel strony internetowej tato.net: Wiele organizacji kościelnych i świeckich pomaga rodzinie w sensie kobiecie i dzieciom, natomiast nie ma pomocy rodzinie poprzez pomoc ojcom. Jeżeli już są jakieś organizacje, które pomagają ojcom, to albo takim, którzy stosują przemoc, albo takim, wobec których zastosowano przemoc, pozbawiając ich prawa do opieki nad własnymi dziećmi. 

RODZINA - OFIARA WSZECHMOCNEGO PAŃSTWA

Sejm zajmuje się rządowym projektem ustawy, która ma wprowadzić zakaz karania dzieci klapsem oraz zezwolić urzędnikom na odbieranie dzieci rodzicom bez wyroku sądowego. To wielki krok w stronę podporządkowania rodziny samowoli władzy.

Prawdziwy charakter tej ustawy został chytrze zamaskowany hasłem troski o dzieci, które padają ofiarą przemocy. Jesteśmy oto świadkami bezczelnego szantażu moralnego. Zdaniem rzeczników ustawy kto jest przeciwko niej, ten popiera bicie dzieci. Szantaż działa skutecznie, gdyż głosy przeciw temu skandalicznemu projektowi są wyjątkowo stonowane.

Propagandowy charakter ma również formuła "przeciwdziałanie przemocy w rodzinie", jakby to rodzina była miejscem podejrzanym (a nie szkoła czy ulica). A przecież rodzina jest koniecznym dla dziecka środowiskiem wychowawczym i oparciem dla wszystkich jej członków. Przemoc zaś, jak wiadomo, towarzyszy przede wszystkim konkubinatom.

Podejrzane intencje

Oficjalnie autorom projektu ustawy chodzi o powstrzymanie przemocy która, rzekomo, występuje w wielu rodzinach i to nie tylko z marginesu. Projekt mówi jednak o zakazie stosowania kar cielesnych. Co to znaczy? Zwykle kary cielesne kojarzą się z uderzeniem dziecka.

Dotąd w prawie karnym wymienione są konkretne przestępstwa, jak pobicie, które są wystarczające, by można było ścigać wszystkie groźne przykłady znęcania się nad dziećmi. W projekcie chodzi o poszerzenie zakazu. Nic już nie stanie na przeszkodzie, by urzędnicy i sądy uznawali klapsa - i każde użycie siły wobec niesfornego dziecka - za przemoc i stosowali dotkliwe sankcje.

Nie jest to żadna pomyłka piszących ustawę. O problemie dyskutuje się od dawna i dlatego trzeba przyjąć, że takie ujęcie problemu jest w pełni świadome. Przedstawiciele rządu chcą, by przepis był dużo za szeroki i podlegał dowolnej interpretacji. Chce, by wszyscy rodzice mogli być uznani za winnych łamania prawa. Bo przecież prawie każdemu zdarzyło się powstrzymać nieznośne dziecko klapsem i przymusić je do czegoś.

Jest to zbieżne z tendencją zmierzającą do zaostrzania kar wymierzanych przez urzędników zwykłym obywatelom, czego przykładem mogą być grzywny skarbowe oraz mandaty. Gwoli większej skuteczności się je zwiększa, podczas gdy kary wymierzane kryminalistom są coraz łagodniejsze.

Wychowanie to także karanie

Fałszywe autorytety pedagogiczne lamentują nad szkodliwością klapsów. To kompletny nonsens nieznany żadnej cywilizacji w dziejach poza dzisiejszą cywilizacją europejską.

Lekki ból stanowi naturalny i czasem potrzebny sygnał dla dziecka, że robi coś moralnie złego czy szkodliwego - tak samo, jak ostrzega je przed gorącym itp. Nadużycie tej metody jest oczywiście niedobre, ale w takim wypadku wystarczy istniejące prawo karne, jeśli tylko będzie stosowane. A z tym bywa różnie.

Skoro większość Polaków, a nawet parlamentarzystów, podaje się za katolików, to trzeba przypomnieć, że Pismo Święte, podstawowe źródło wiary chrześcijańskiej, dopuszcza kary fizyczne dla dzieci. Wychowanie obejmuje karcenie i napominanie. Miłość i wychowanie nie polegają na pobłażaniu. Bez karania wychowa się ludzi nieodpowiedzialnych, niekojarzących złych czynów z przykrymi skutkami.

Jakkolwiek tłumaczyć powyższe zdania (tkwi w nich element obrazowej przesady), jasne jest, że rodzice mają prawo do wyboru metod wychowawczych, a w razie konieczności - kary cielesnej. Projekt ustawy stanowi, że to prawo ma przejść w ręce organów państwa! Jest on więc z ducha totalitarny i moralnie błędny. Jest też sprzeczny z tym, co Konstytucja RP i ustawy mówią o prawach człowieka i rodziny.

Ochrona przed biurokracją

Ekspertom pedagogicznym radziłbym zajęcie się szkodami, jakie dzieciom wyrządza państwo. Mają one wkrótce iść do szkoły w wieku sześciu lat, do czego emocjonalnie nie są przygotowane (dlatego na razie tylko 4% rodziców zamierza w tym roku posłać swoje sześcioletnie pociechy do szkoły).

W szkole dzieci tracą czas na skutek niskiego poziomu nauczania, bywają szykanowane przez złych nauczycieli i często muszą przebywać w towarzystwie chodzącego do tej samej klasy elementu kryminalnego. Obecna metoda szkolna, sprzyja wychowaniu ludzi biernie przyswajających wiedzę testową, a w życiu nastawionych roszczeniowo, choć wierzących w ważną i zbawienną rolę władz państwowych.

Może należałyby zatem napisać ustawę o ochronie rodziny przed biurokracją i ideologią postępową?

Trzeba też przypomnieć, że ewentualna szkoda, jaką wyrządzi dziecku parę klapsów, jest bez porównania mniejsza niż urazy wynikłe z uprowadzenia go przez urzędników i policjantów. Skutkiem będzie rozpacz z powodu oddzielenia od rodziców, przebywanie z dziećmi trudnymi w złej atmosferze izb i domów dziecka, pod nadzorem obcych ludzi, nie zawsze kompetentnych i troskliwych.

A jeśli działanie władz wyniknie z pomyłki czy fałszywego donosu? Pod szyldem troski o dzieci doczekamy się państwowego kidnapingu na wzór Szwecji. Z twórców ustawy należy zedrzeć maskę troski o dziecko!

Pojawiają się notabene i inne zakusy na rodzinę. Drobny, choć znamienny przykład. Wchodząca w tych dniach w życie nowelizacja kodeksu rodzinnego zakłada zmianę w trybie uznawania dzieci pozamałżeńskich (których zresztą wciąż przybywa). Dotąd ojciec czynił to, za zgodą matki, za pomocą oświadczenia. Teraz musiałby dowieść ojcostwa, poddając się badaniu genetycznemu (duży wydatek). Jeśli nie jest fizycznym ojcem, mógłby dziecko tylko przysposobić [nowa uciążliwa procedura]. Czy to służy dziecku?! Zamiast je po prostu przyjąć, ojciec będzie musiał gęsto się tłumaczyć urzędnikom.

Podatki przeciw rodzinie

Rodziny najbardziej osłabia jednak polityka fiskalna państwa [ale w Sejmie o tym zmowa milczenia!]. Wysokie podatki to brak wyboru: czy mieć więcej dzieci, czy żyć wygodniej, oszczędzając na starość. Dla zwykłej rodziny wybór jest jeden: najwyżej dwoje dzieci, oboje rodzice w pracy, namiastka wychowania w państwowej szkole.

Przypominam, że typowy rodzic pracujący na etacie oddaje około dwóch trzecich zarobków państwu w formie rozmaitych podatków, głównie ukrytych w cenach (inni płacą mniej). Ulga podatkowa na dzieci stanowi rekompensatę ułamkową, tym bardziej że nie dotyczy składkopodatków na ZUS i zdrowie. Kluczowym elementem - jest przymusowa składka emerytalna. Emerytury państwowe mają strukturę piramidy finansowej. Dziś zbiera się pieniądze i je wydaje, a przyszłe emerytury obiecuje z tego, co wypracują następne pokolenia. Może to działać tylko w warunkach sporego przyrostu naturalnego.

Tymczasem rodzice XX w., obciążeni podatkami, rezygnowali z czwartego, trzeciego, a w końcu także i drugiego dziecka [dziś na młodą Polkę przypada niecałe 1,3 dziecka]. Ma to i inne przyczyny, ale główną jest przejmowanie środków i zadań rodziny przez państwo.

Tak od strony socjologicznej oraz historycznej, jak i moralnej, rodzina ma pierwszeństwo przed państwem i jego roszczeniami. Należy tu stosować obecną w katolickiej nauce społecznej i preambule Konstytucji RP zasadę pomocniczości [subsydiarności]. Państwo powinno pomagać mniejszym organizmom społecznym, a nie zastępować je. Należą do niego tylko takie zadania, których rodziny i wspólnoty lokalne wykonać nie mogą (takie jak obrona kraju i walka z przestępczością).

Tymczasem państwo przejmuje wszystko, czymkolwiek się może zająć, choćby robiło to źle. Gospodarka, rodzina, organizacja życia, kultura znajdują się w Polsce, Europie i USA pod coraz silniejszą kontrolą biurokracji o zapędach totalitarnych. Na razie trzyma się religia i Kościół - ale jeśli będą się przeciwstawiać bożkowi biurokratycznego państwa, to nimi też rządzący się zajmą.

Autor jest teologiem świeckim, biblistą, profesorem UWM w Olsztynie. Opublikował m.in. książki "W ustroju biurokratycznym", "Moralna wyższość wolnej gospodarki", "Biblia o państwie" i "Biblijny pogląd na świat".

Michał Wojciechowski



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Państwowy system odniesień przestrzennych [8 sie 2000]
wos-panstwo malzenstwo rodzina (2) , PAŃSTWO - suwerenna organizacja polityczna społeczeństwa zamies
panstwo wobec rodziny
Państwa przeciwne ładowi wersalsko-waszyngtońskiemu w okresie międzywojennym (r. I-IV, X)
Różne, Przez państwowy dług publiczny rozumie się w arto¶ ć , Przez państwowy dług publiczny roz
Inscenizacja Znów narodzi się Bóg, „ZNOWU NARODZI SIĘ BÓG - CZAS NADZIEI
Państwowy system odniesień przestrzennych [8 sie 2000]
Polska się o nas upomni Tezy Programowe
Powrót Strona Główna Rodziny Polskiej, Wszechnica Świętokrzyska, praca, seminarium
Receptura na raka staje się codziennością
System euro - za i przeciw, referat, Po zaznajomieniu się z moim wystąpieniem będziecie Państwo znal
Od czasu katastrofy smoleńskiej rodziny ofiar wciąż muszą opowiadać się za lub przeciw czemuś
JEŚLI DBASZ O ZDROWIE SWOJE I SWOJEJ RODZINY, + TWOJE ZDROWIE -LECZ SIE MĄDRZE -tu pobierasz bez log
Rodzina państwa M, wprowadzenie do pracy z rodziną
AKT POŚWIĘCENIA SIĘ RODZINY NIEPOKALANEMU SERCU MARYI, Katecheza, 5 PIERWESZYCH SOBOT
02 Ustawa o zmianie Ustawy o przeciwdzialalniu przemocy w rodzinieid 3449

więcej podobnych podstron